You are on page 1of 552

W SPOM NIENIA REW OLUCYONIS TY

http://rcin.org.pl/ifis
http://rcin.org.pl/ifis
Książę PIOTR A. KRAPOTKIN

WSPOMNIENIA

REWOL UCYONlSTY
Z PRZEDMOWĄ

JERZEGO BRANDESA

PRZEKŁAD Z ROSYJSKIEGO M. SARNECKIEJ

LW Ó W
NAKŁADEM TŁOMACZA
1903
http://rcin.org.pl/ifis
K R A K Ó W . — D R U K W . Ł . AN CZYCA I S P Ó Ł K I.

http://rcin.org.pl/ifis
PRZEDMOWA.

uAtobiografie w ielkich ludzi m ożna było nieg d y ś


odnieść do jednego z trzech n astęp u jący c h typów :
»Oto, jak zeszedłem z d ro g i spraw iedliw ości i oto,
ja k pow róciłem na nią», (św. A u g u s ty n ); a l b o :
«Patrzcie, ja k byłem p o g rąż o n y w n ie p raw o ści, ale
któż ośmieli się uw ażać się za lepszego* (R ousseau);
albo: «oto, ja k rozw ijał się geniusz, organicznie, p rzy
sp rzy jających okolicznościach» (Goethe). We w szystkich
ty ch rodzajach sam o p rzed staw ien ia się, a u to r — w y­
łącznie praw ie — zajm ow ał się sam sobą.
W wieku X IX auto b io g rafie znakom itych ludzi
bardzo często u kładały się w edle n astęp u jący c h dw óch
wzorów : «Oto, ja k byłam utalen to w an ą i m iłą, ja k się
m n ą zachwycali i ja k mię cenili», (Joanna L uiza Hei-
b erg . «Życie, przeży te w ew spom nieniach»);albo: «Byłem
genialny i godzien m iłości; ale — m im o to — nie ce­
n io n o mię; oto te ciężkie p ró b y , ja k ie przebyłem , za­
nim osiągnąłem w ieniec sławy» (H ans C h ry sty a n An­
d erse n . « H istorya m ego życia»). W tych dw óch typach
życiorysow ych, a u to r zajm u je się głów nie tern, co w spół­
cześn i m yśleli i m ów ili o nim .
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY. 1
http://rcin.org.pl/ifis
A u to r autob io g rafii, leżącej p rze d nam i, nie m yśli
o sw oim g en iu szu i talentach, i dlatego nie m ów i nam
o walce, k tó rą b y m u siał b y ł p rzejść, aby zdobyć u zn a­
nie sw ych zasług. Jeszcze m niej za jm u ją go są d y jego
w spółczesnych. O tem , co d ru d z y m yśleli o nim , nie
w spom ina ani jed n em słow em .
W książce tej a u to r nie pieści się w yobrażeniem
sw ego w łasnego ja. Nie należy on do liczby tych, k tó ­
rzy z up o dobaniem m ów ią o sobie; przeciw nie, czyni
to z pew ną niechęcią i nieśm iałością. C zytelnik nie
znajdzie tu ani poufnych zw ierzeń, ani sentym entalizm u,
ani ru b asz n ej szczerości. K ro p o tk in nie m ów i ani o sw ych
n ied o statk ach , ani o sw ych cnotach; nie w chodzi z czy­
telnikiem w żad n ą try w ia ln ą poufałość. W cale nie opo­
w iada o sw ych m iłostkach i w ogóle ta k m ało n ad m ie­
nia o znajom ościach sw oich z płcią piękną, że p rze­
m ilcza n aw et o w łasnem ożenieniu się i tylko pobieżnie
dow iad u jem y się, ż e je s t żonatym . On, — ojciec i ojciec
b ard zo czuły, ale w spom nieć o tem uw aża za stosow ne
ty lk o raz, g d y szybko streszcza szesnaście ostatn ich
la t sw ego życia.
W ięcej go zajm u je p sychologia w spółczesnych, a n i­
żeli jeg o w łasna. I w książce jeg o zn a jd u je m y p sy ­
chologię R osyi: R osyi urzędow ej i jej ludow ych m as;
Rosyi, w alczącej o postęp, i R osyi rea k cy jn ej. A utor
chętniej opow iada o sw ych w spółczesnych, niż o sobie
sam ym . I d latego h isto ry a jego życia zaw iera w sobie
h isto ry ę R osyi w spółczesnej m u epoki, a także histo-
ry ę ru c h u ro botniczego w E u ro p ie w ciągu ostatniego
pół-stulecia. K iedy a u to r p o g rąż a się w swój św iat
w ew nętrzny, w idzim y, ja k cały zew nętrzny św iat w nim
się odbija.
Zaw sze je d n ak je s t w książce tej pew ne p o dobień­
stw o z tem , ku czem u d ąży ł G oethe w «D ichtung und
W ahrheit*. W idzim y w niej, ja k się u k ształto w ał w y­

http://rcin.org.pl/ifis
— 3 —

b itn y um ysł. Można ją także p orów nać z «W yzna­


niami» św. A ugustyna, poniew aż p rzed staw ia h isto ry ę
duchow ego przesilenia, odpow iadającego tem u, co nie­
g d y ś nazyw ano «naw róceniem *. W rzeczy sam ej, p rz e ­
silenie to staje się zw ro tn y m p u n k tem i isto tn ą tr e ­
ścią całej książki.
W obecnej chw ili znam y tylk o dw óch w ielkich Ro-
syan, którzy m y ślą dla ro sy jsk ie g o ludu, i m yśl k tó ­
ry ch należy do całej ludzkości: Lew T ołstoj i P io tr
K ropotkin. T ołstoj często opow iadał nam w a r ty s ty ­
cznej form ie różne epizody sw ego życia. K ropotkin
daje nam tu, po raz pierw szy, nie p o słu g u jąc się a r ­
ty styczną p rz e ró b k ą belletry stycznego u tw oru, pobieżny
przegląd całej swej działalności.
Mimo, że dw aj ci ludzie rad y k a ln ie ró żn ią się m iędzy
sobą, można je d n a k p rzo p ro w ad zić pew ną rów noległą
linię w ich życiu i wr ich pojm ow aniu życia. T ołstoj —
arty sta, K ropotkin — uczony. Ale w życiu jed n eg o
i drugiego była chwila, g d y nie m ogli ju ż znaleźć
uspokojenia w tej pracy , w k tó rą każdy z nich wło­
żył wielkie p rzy ro d zo n e sw oje zdolności. T ołstoja
sprow adziły z dro g i, po k tó rej kroczył, relig ijn e refle-
ksye, a K ropotkina — reflek sy e społeczne.
Obaj kochają lu dzkość i obaj surow o p o tęp iają obo­
jętno ść, b ez m y śln o ść, zatw ardziałość i o krucieństw o
klas w yższych; obaj zarów no — serdecznie sk łan iają
się ku u ciskanym i upośledzonym . O baj w idzą w św ię­
cie więcej tchórzostw a, niż g łupoty. O baj — idealiści
i obaj obdarzeni te m p eram en tem refo rm ato ró w . O baj
z przy ro d zenia — ludzie u sp o so b ien i pokojow o, a K ro ­
potkin najw ięcej pokojow y z nich dw óch , m im o że
Tołstoj stale głosi pokój i surow o o sądza tych, k tó rzy
uciekają się do siły dla o b ro n y sw ych praw , a K ro­
potkin u sp raw iedliw ia ich i u trz y m u je przy jacielsk ie
stosunki z te rro ry sta m i. N ajbardziej ró żn ią się w je-
1*
http://rcin.org.pl/ifis
_ 4 —

dnym punkcie: w zap atry w an iach sw ych na in te lig e n tn e­


go, w ykształconego człow ieka, i na naukę w ogóle. T oł­
stoj — w sw ym relig ijn y m zapale — p o g ard z a uczonym
i n au k ą, nie p rz y z n a ją c im żadnej w artości, podczas gdy
K ro p o tk in o dnosi się do nich z pow ażaniem , choć za­
razem potępia uczonych, zapom inających o ludzie i c ie r­
pieniach m as.
N iejedni dokonali w ielkich czynów , choć nie żyli ży­
ciem w ielkiem . W ielu ludzi in te re su je n a s , choć życie
ich — być m oże — było nic nieznaczące i banalne. Życie
K ro p o tk in a rów nocześnie je s t w ielkie i zajm ujące.
W książce tej znajdzie czytelnik połączenie w szy­
stkich żywiołów, z k tó ry c h składa się obfite w w ypadki
życie, tu sp o ty k a się idylla i trag e d y a, d ra m a t i ro ­
m ans.
D zieciństw o au to ra , p rzepędzone w M oskwie i na
wsi, p o rtre ty m atki, sió str, nauczycieli, sta ry c h , w ier­
nych s łu g , liczne o brazy p atry a rc h aln eg o życia —
w szy stk o to tak praw dziw ie opisane, że w zruszy każde
serce. O b razy p rz y ro d y , opow iadanie o niezw ykle sil­
nej w zajem nej m iłości dw óch braci, — to w szystko naj-
niew inniejsza sielanka.
Ale w spólnie z tern — niestety, wiele łez i c ierp ie­
nia: n ieo k rzesan ie ro dzinnego życia, dzikie obchodze­
nie się z p ańszczy źn ian y m i chłopam i, ciasnota u m y słu
i o k ru cień stw o serc tych, k tó rzy rz ą d z ą losam i ludzi.
J e s t w ielka rozm aito ść i są d ram a ty cz n e k ata stro fy :
życie d w o rsk ie i życie w w ięzieniu; życie w w yższych
sferach ro sy jsk ie g o tow arzystw a, w blizkości carów
i wielkich k sią ż ą t — i życie w ubóstw ie, w pośród pro-
le tary atu , w L ondynie i S zw ajcaryi. T u znajd u jem y
p rze b ieran ie się, ja k w d ram acie: głów ny, czynny bo­
h a te r dniem zjaw ia się w w ykw intnym s tro ju w P ałacu
Z im ow ym , a w ieczorem , w chłopskim pół-kożuszku
u d aje się na przedm ieścia, by głosić w śród chłopów

http://rcin.org.pl/ifis
— 5 —

rew olucyę. Nie b ra k i sensacy jn eg o elem entu, w łaści­


wego rom ansom . Choć tru d n o w ystaw ić sobie coś b a r ­
dziej naturalnego, p ro stszeg o , ja k styl i ton K ro p o t­
kina, są jed n ak w opow iadaniu m iejsca, k tó re przez
sam ch arakter p rze d staw ian y ch w ydarzeń, p o ry w a ją
daleko silniej, niż w szystk o, co zn a jd u je m y w ro m a n ­
sach, pisanych w yłącznie w celach sensacyi. Czy może
być coś bardziej poryw ająceg o , ja k opow iadanie o p rz y ­
gotow aniach do ucieczki ze szpitala w ięziennego i śm iałe
w ykonanie planu?
Niewielu znało, ja k K ropotkin, w szystkie w arstw y
społeczeństwa, dlatego, że żyli sam i w p o śró d nich. Co
za obrazy! Oto K ropotkin w dzieciństw ie: ufryzow any,
w m askaradow ym k o sty u m ie stoi p rzy boku M iko­
łaja I.; oto on — ja k o paź, pędzi za A leksandrem II.,
by go ochronić od niebezpieczeństw a; oto on w stra-
sznem więzieniu, gdzie daje zasłużoną odp raw ę W.
Ks. Mikołajowi M ikołajewiczowi i gdzie słyszy dzień po
dniu wciąż bardziej p om ieszane, b ardziej gorączkow e
bredzenie ch ło p a, siedzącego w dolnej celi pod nim
i zapadającego pow oli w obłąkanie.
Prow adził on życie a ry s to k ra ty i ro b o tn ik a ; był
pokojow ym paziem cesarza i b ardzo biednym pisarzem .
Był studentem , oficerem , uczonym , ek sp lo ra to re m n ie­
znanych krajów , ad m in istra to re m i rew olucyonistą.
Na w ygnaniu często — zdarzało m u się żyć — ja k
ro sy jsk iem u chłopu, sam ą h e rb a tą i chlebem ; szpie­
gow ano go i sta ra n o się zam ordow ać, ja k ro sy jsk ie g o
cesarza.
Niewielu przeżyło tak wiele. Podobnie, ja k geolog —
K ropotkin m oże o b ją ć p rz e d h isto ry c z n ą ew olucyę
w przeciągu tysięcy wieków, — i m oże także zdać so­
bie spraw ę z h isto ry czn ej ew olucyi sw ojej w łasnej
epoki. Z w ykształceniem literackiem i naukow em , na-
bytem w u niw ersytecie i w pracow ni, to je s t ze zna­

http://rcin.org.pl/ifis
— 6 —

jo m o ścią języków , lite ra tu ry pięknej, filozofii i w yż­


szej m a tem aty k i — K ropotkin, od w czesnych lat —
p ołączył w iedzę n a b y tą w w arsztacie rzem ieślniczym ,
w la b o ra to ry um i w polu. t. j. n au k i p rzy ro d n icz e
i w ojenne, fortyfikacyę, tajem nicę fachów m echani­
cznych i p rzem ysłow ych. W iadom ości jego są u n i­
w ersalne.
Ileż m u siał w ycierpieć, ten ruchliw y u m y sł w p rz y ­
m usow ej bezczynności w ięzienia! Co za szkoła cierpli­
w ości i stoicyzm u! W jed n em m iejscu pow iada K ro­
p o tk in , że p o d sta w ą w szelkiej organ izacy i pow inna
być w ysoko rozw inięta m o raln a je d n o stk a . Można to
zastosow ać w p ro st do niego sam ego. Życie uczyniło
go je d n y m z w ęgielnych kam ieni budow y przyszłości.
K ry ty czn y przełom w życiu K ro p o tk in a zaw iera dw a
m o m en ty , k tó re należy zaznaczyć.
Oto zbliża się on do trzy d z iesteg o ro k u życia, de­
cy d u jąceg o w ieku w życiu ludzkiem . D uszą i sercem
je s t on m ężem n au k i; w łaśnie co dokonał cennego
n au k o w eg o odkrycia. Z nalazł, że m apy Azyi północnej
są fałszyw e; że nie tylk o po p rzed n ie w yobrażenia
0 g eo g rafii Azyi są kłam liw e, ale że i teo ry e H u m ­
b o ld ta nie zg ad zają się z faktam i. W ciągu dw óch
la t p o g rąż a się w sta ra n n y c h poszukiw aniach. Raz —
ja k bły sk aw ica — olśniło go praw dziw e znaczenie fak ­
tów. P o jął, że głów ne linie budow y A zyi id ą nie z pół­
nocy na południe, nie z zachodu na w schód, lecz z po-
łudnio -zachodu na północ-w schód. S p raw d za więc sw oje
o d k ry cie, zastosow uje do m asy oddzielnych faktów ,
1 w szy stk ie je stw ierd zają. T ym sposobem , poznaje
on w n ajb ard zie j szlachetnej i czystej form ie radość,
ja k ą d aje naukow e odkrycie, a zarazem dośw iadcza,
ja k ono podnosi i uszlachetnia duszę.
W tedy n astę p u je m o m en t k ry ty cz n y . M yśl o tein,
że rad o śc i tej m ogą doznaw ać je d n o stk i tylk o b ardzo

http://rcin.org.pl/ifis
nieliczne, męczy go. Z ad aje sobie pytanie, czy m a on
praw o — sam je d en — rozkoszow ać się wiedza.? Czuje,
że istnieje w yższy obow iązek, że raczej należy zanieść
m asom n abyte ju ż w iadom ości, niż pracow ać n a d no-
w em i odkryciam i.
Co do m nie, nie sądzę, żeby a u to r m iał słuszność.
W ychodząc z tych m yśli P a s te u r nie m ógłby b y ł stać
się tym d o broczyńcą ludzkości, ja k im został. Końcem
końców, z postępem czasu, w szy stk o obraca się na
k o rzy ść mas. P rz ek o n a n y jestem , że człow iek czyni
w szystko, co leży w jego siłach, dla uszczęśliw ienia
w szystkich, jeżeli z najw iększą w ytrw ałością w ypełnia
to, co może w ykonać. Ale ta zasadnicza idea c h a ra k te ­
ry zu je K ropotkina. W ypow iada się on w niej cały.
I ten skład u m y słu pociąga go dalej. W F in lan d y i,
gdzie stoi n a p ro g u now ego naukow ego odkrycia,
gdzie dojrzew a w nim m yśl, w tedy jeszcze uw ażana
za herezyę, że w czasach p rz e d h isto ry cz n y ch cała E u ­
ro p a znajdow ała się pod pow łoką lodow ą, — ta k żyw o
tknięty je st w spółczuciem ku biednym , k u cierpiącym ,
ku ginącym z głodu, i tym , k tó ry c h życie je s t rzeczy­
wistą, ciągłą w alką o byt, — że uw aża za sw ój w ielki
obowiązek, obowiązek! ab so lu tn y , stać się dla tej ol­
brzym iej, tru d zą ce j się, upośledzonej m asy, n auczy­
cielem i p o d p o rą.
W krótce potem otw iera się p rze d nim now y św iat —
życie klas ro botniczych i uczy się sam u tych, k tó ­
ry ch chciał uczyć.
W pięć lu b sześć la t potem n a stę p u je d ru g a faza
kry zy su . Jeszcze w czasie pierw szej swej wycieczki
do Szw ajcaryi, K ro p o tk in o puścił g ru p ę socyalistów
państw ow ych z obaw y ekonom icznego d espotyzm u,
z nienaw iści do centralizacyi i zam iłow ania sw obody
osobistej i g m innego u stro ju . Ale tylko po długiem
uwięzieniu w R osyi i w czasie p o w tórnego p o b y tu

http://rcin.org.pl/ifis
w p o śró d rozw inięty ch, in telig en tn y ch robo tn ik ó w Szwaj-
cary i fra n c u sk ie j, — niejasn e jeszcze w yobrażenie
p rzy szłeg o u s tro ju socyalistycznego p rzy jęło u niego
więcej o k re ślo n ą fo rm ę — federacyi gm in, działających
w spólnie, podobnie ja k to czynią obecnie kom panie
kolei żelaznych, albo in sty tu c y e pocztow e różnych
krajów . Od tego czasu św iatopogląd jego u k sz tałto ­
wał się ju ż ostatecznie. On wie, że nie m oże w skazać
o bow iązującej d ro g i dla przyszłości, p rze k o n an y jest,
że w szy stko w inno w y n ik n ąć z tw órczej działalności
m as; ale porów nyw a, dla w iększej w yrazistości, p rz y ­
szły u stró j społeczny z k o rp o racy am i i w zajem nem i
ich s to s u n k a m i, jakie istniały w w iekach śred n ic h
i b yły rów nież w ynikiem działalności m as. On nie
w ierzy w różnicę m iędzy rząd zący m i i rząd zo n y m i,
ale m uszę w yznać, że jestem jeszcze na tyle staroza-
k o n n y , iż ucieszyłem się, g d y z lek k ą niekonse-
kw encyą, w ychw ala w je d n em m iejscu sw ego p rz y ja ­
ciela, m ów iąc o nim , ja k o o «przyrodzonym w odzu
ludzi*.
K ro p o tkin nazyw a siebie rew olu cy o n istą i całkiem
słusznie. Ale rz a d k o b y w ają tacy ludzcy i łagodni re-
w olucyoniści. C zytelnik zdum iew a się, gdy z pow odu
o m ało co nie w ybuchłego zb ro jn e g o sta rc ia z policyą
szw ajcarsk ą, przejaw ia się u a u to ra in s ty n k t w ojow ­
n ic zy , tkw iący w każdym z nas. K rop o tk in mówi,
że nie m ógłby w tenczas pow iedzieć z całkow itą pew ­
n o ś c ią , czy cieszył się on z p rzy ja ció łm i, czy też
sm ucił, że nie p rzy sz ło do starcia. Lecz ten w yraz
o b u rzen ia p ozostaje całkiem odosobniony. A u to r n i­
g d y nie b ył m ścicielem , zaw sze m ęczennikiem . On nie
żądał sam opośw ięcenia się od d ru g ich , zostaw iał to
stale dla siebie. Całe życie tak postępow ał, ale tak
m ało m ów i o tem , ja k g d y b y go ofiary nic wcale nie
kosztow ały. I m im o całą jego energię, duch zem sty

http://rcin.org.pl/ifis
tak je st w nim słaby, że w spom inając o je d n y m łotrze,
lekarzu w ięziennym , K ropotkin ogranicza się uw agą:
«im mniej pow iem y o nim , tern lepiej*.
To rew olucyonista, w olny od nadętości i bez g ło ś­
nych słów. On drw i z p rz y sią g i cerem onii, którem i
spiskow cy zobow iązują się w d ram a tac h i operach.
Człowiek ten je s t uosobieniem p ro sto ty . Co do c h a ra k ­
te ru m ożna go śm iało porów nać z każdym bojow ni­
kiem za w olność jakiegokolw iek k raju . N ikt nie był
nadeń bezinteresow niejszy i nikt, więcej niż on, nie ko­
chał ludzkości.
Ale on nie pozw oli m i w ypow iedzieć w przedm ow ie
do jego k siążki to w szy stk o dob re, co m yślę o nim.
I jeślibym to uczynił, to m u siałb y m znacznie p rz e k ro ­
czyć zwykłe ro zm iary przedm ow y.

J e r z y J ira n d es.

http://rcin.org.pl/ifis
http://rcin.org.pl/ifis
C Z Ę Ś Ć P IE R W S Z A .

DZIECIŃSTWO.

M oskwa ro sła powoli. W sk u tek tego różne jej części


- dziś jeszcze nad podziw dokładnie zachow ały
ch arak tery sty czn e cechy, w y rażające kolejne o k resy
historycznego rozw oju m iasta. D zielnica za rzek ą, (t.
zw. «Zam oskw orjeczje») ze sw em i szerokiem i, sen-
nem i ulicam i i je d n o sta jn y m i, szarym i, n isk im i do­
mami, o b ram ach na głucho zam kniętych dniem i nocą,
była zawsze u lu b io n ą siedzibą kupiectw a i w arow nią
surow ych, d espotycznych «starow ierów », zakrzepłych
w sztyw nym form alizm ie. K rem l i dziś jeszcze uw aża
się za w arow nię p ań stw a i cerkw i. O g ro m n y plac przed
n im , zabudow any ty siącam i sklepów i szpichlerzy,
stanow ił od n iepam iętnych czasów typow y targ o w y
ry n ek i d o tą d pozostaje środkow ym p u n k te m we­
w nętrznego h an d lu rozległego im p e ry u m . P rz y ulicy
T w erskiej i Moście K uźnieckim ześrodkow ały się zdaw-
na przew ażnie m odne m agazyny, podczas g d y Za­
m ieszkałe przez lu d rzem ieślniczy P luszczycha i Do-

http://rcin.org.pl/ifis
— 12 —

rogom iłow ka zachow ały te sam e cechy, k tó re w yróż­


niały n ieg d y ś ich b u rzliw ą lud n o ść za czasów carów
m oskiew skich. K ażda dzielnica tw orzy swój oddzielny
św iatek - z w łaściw ym sobie c h a ra k te ry sty c z n y m
w yglądem i żyje sw ojem w łasnem , o d ręb n em życiem.
N aw et sk ład y i w arsztaty , ciężko naładow ane w agony
i parow ozy kolei żelaznych, gdy te o sta tn ie w targnęły
do staro d aw n ej stolicy — i one zebrały się oddzielnie,
w o sobnych centrach, na k resach sta re g o m iasta.
Ze w szystkich zaś m oskiew skich dzielnic, żadna
inna m oże nie je s t rów nie typow ą, ja k la b iry n t czy­
stych, sp o kojnych, pochyłych ulic i zaułków , ro z rz u ­
conych za K rem lem , m iędzy A rbatem i P rz ec zy stien k ą
(dzielnice w Moskwie), znany pod nazw ą »Starej Ko-
niusznej». Około pół w ieku tem u, żyła tu i w ym ierała
pow oli sta ra m oskiew ska szlachta, któ rej nazw iska
w sp o m in a ją się często w h isto ry i R osy i aż do czasów
P io tra I. N azw iska te zniknęły powoli, u stę p u ją c m iej­
sca nazw iskom now ych ludzi «nieszlachty», p rz e d s ta ­
wicieli w szelkich stanów , pow ołanych do służby r z ą ­
dow ej p rzez założyciela ro sy jsk ie g o im p e ry u m . W i­
d ząc się w y p a rtą z należnych sobie stanow isk, szlachta
rodow a u sunęła się z p e te rsb u rsk ie g o d w o ru do
S tarej K oniusznej, albo do sw ych m alow niczych po ­
siadłości pod M oskwą. Z tą d spo g ląd ała ona z n iejak ą
p o g a rd ą i ta jn ą zaw iścią na ró ż n o ro d n ą, p s tr ą gaw iedź,
k tó ra pozajm yw ała p raw ie w szystkie w yższe p ań ­
stw ow e u rzę d y w now ej stolicy n ad brzeg am i Newy.
W m łodych sw ych latach w ielu z nich próbow ało
także szczęścia w rządow ej, po w iększej części — w oj­
skow ej służbie, ale dla je d n y ch lu b d ru g ich p rzy c zy n
w krótce rzucali ją, nie dobiw szy się naw et w yższych
«czynów», («czyn» — ra n g a w w ojskow ej lub cyw il­
nej służbie w Rosy i). N ajszczęśliw si (mój ojciec był
w ich liczbie) otrzym yw ali ja k ą spokojną, zaszczytną

http://rcin.org.pl/ifis
— 13 —

posadę w rodzinnem m ieście; w iększość zaś p o p ro stu


podaw ała się do d ym isyi. Ale choć w najd alszy k ąt
Rosyi rzucona przez służbę, szlachta rodow a um iała
zawsze z dziw ną zręcznością o siąg n ąć swój cel o sta ­
teczny, to je s t pow rócić na sta re lata do sw ego w łas­
nego dom u w S tarej K oniusznej, by um rzeć w pobliżu
tej samej cerkw i, gdzie ich chrzczono i gdzie odm a­
wiano o statn ie m odlitw y p rzy tru m n ie ich rodziców .
S tare korzenie w ypuszczały now e pędy. N iektórzy
, z pośród m łodego pokolenia odznaczyli się — m niej
lub więcej — na ro zm aity ch krań cach R osyi; niek tó ­
rzy nabyw ali w spanialsze, w now ym sty lu dom y w d r u ­
gich dzielnicach M oskwy, lub w P e te rs b u rg u ; ale za
praw dziw ą re p re z e n ta n tk ę ro d u uw ażała się zaw sze
ta gałąź, niezależnie od położenia jej w genealogicznem
drzewie, k tó ra m ieszkała w pobliżu zielonej, żółtej,
różowej albo bronzow ej cerkw i, k tó rą w y darzenia ro ­
dzinne uczyniły d ro g ą sercu. W zględem sta ro m o d ­
nego przedstaw iciela ro d u zachow yw ali się z w ielkim
szacunkiem,, choć — m uszę w yznać — nie bez pew nej
dom ieszki lelikiej ironii, naw et ci m łodzi członkow
rodu, któ rzy opuścili sw oje m iasto rodzinne, znęceni
w idokam i św ietnej k a ry ery w g w ard y i lub na dw orze;
starzec pozostaw ał zaw sze w obec m łodych uosobieniem
staro ży tn o ści ro d u i jego tradycyi.

W tyci» cichych ulicach, położonych na uboczu,


zdała od w rzaw y i zabiegów M oskwy handlow ej,
w szystkie dom y są b ard zo podobne do siebie. Po
większej części są to dom y drew niane, z jaskraw o-
zielonemi, żelaznem i dacham i; w szystkie m a ją fro n t
ozdobiony kolum nam i i w szystkie są otynkow ane
w jasne, w esołe barw y. P raw ie w szy stk ie je d n o p ię­
trow e, o siedm iu lu b dziew ięciu dużych, w ychodzących
na ulicę, p rze zro czy sty ch oknach. D ru g ie piętro zn a j­

http://rcin.org.pl/ifis
— 14 —

dow ało się tylko w oficynie, w ychodzącej na obszern y


dziedziniec z licznem i g o sp o d a rsk ie m i zabudow aniam i,
m ianow icie: kuchniam i, stajn iam i, w ozow niam i, szo­
pam i, piw nicam i i izbam i czeladnem i, t. zw. «ludzkiemi*.
Na dziedziniec w iodły szerokie w rota, a na m iedzianej
tablicy po n ad niem i znajdow ał się zw ykle n ap is: «dom
p o rucznika, albo sztabow ego ro tm istrz a i kaw alera-ta-
kiego-to». R zadko m ożna było spo tk ać «generał-m a-
jor», albo odpow iedni cyw ilny stopień. Ale — jeśli
p rzy p a d k iem — zobaczyło się dom p ara d n iej szy, oto­
czony pozłacanem i sztachetam i z żelazną b ram ą , to na
tablicy na pew no p rzeczytać było m ożna: «radca h an ­
dlowy», albo «honorow y obyw atel»-taki-to. Był to in­
tru z, k tó ry się w cisnął do dzielnicy niep ro szo n y , i dla­
tego nieu znaw any przez sąsiadów .
W ty ch cichych ulicach sklepy nie były tolerow ane,
w y jąw szy chyba m ałego k ra m ik u ow ocow ego lu b sp o ­
żyw czego, k tó ry tulił się w dĘ^w nianym dom ku, nale­
żącym do p arafialnej cerkw i. Za, to na ro g u z pew noś­
cią zn ajd yw ała się b u d k a policyjna, u ^ rz w i k tórej
we dnie ukazyw ał się sam wartówiTTft, "i h alleb a rd ą
w ręk u , pilnie o d d ając tą niew inną b ro n ią należne ho­
n o ry w ojskow e przechodzącym oficerom . G dy zm ierzch
w ieczorny zapadał, zam ykał się on znow u w swej
ciem nej budce, gdzie zajm ow ał się albo łataniem b u ­
tów, albo p rzy rzą d zan iem jakiej w yjątkow o m ocnej,
pachnącej tab ak i, k tó ra cieszyła się w ielkim popytem
ze s tro n y sta rsz y c h słu g z sąsied n ich dom ów .
Życie płynęło cicho i spokojnie, p rzy n a jm n ie j dla
p o stro n n eg o oka w tern m oskiew skiem przedm ieściu
S aint-G erm ain. Z ra n a nikogo nie spo ty k ało się na
ulicach. W południe zjaw iały się dzieci, k tó re pod
o pieką g u w ern eró w — F rancuzów , — albo nianiek —
N iem ek, — odbyw ały sp acer po zasy p a n y ch śniegiem
bulw arach. Później tro ch ę m ożna było w idzieć panie

http://rcin.org.pl/ifis
— 15 —

w saniach w p arę koni, z lokajam i na ty ln y c h sto ­


pniach, albo też w sta ro m o d n y ch , w ielkich i p rz e s tro n ­
nych, na w ysokich, w iszących reso rac h , k are tac h , za­
p rzężo n y ch w czw órkę koni, z fo ry siem na przedzie
i dw om a lokajam i z tyłu. W ieczorem w iększość dom ów
b y w ała rzęsiście ośw ietlona, a poniew aż okiennice nie za­
m y k ały się, przechodnie m ogli podziw iać dow oli g r a ją ­
cych w k arty , lu b tańczących pań i panów . W tych dniach
«idee* nie były jeszcze w o biegu; jeszcze nie p rz y sz ła
ta p ora, g d y w każdym z tych dom ów zaw rzała w alka
m iędzy «ojcami i dziećm i», w alka, kończąca się albo
ro d zin n ą tra g e d y ą , albo nocną w izytą żandarm ów .
P ięćdziesiąt la t tem u n ik t nie m y ślał o niczem podo-
bnem . W szędzie było cicho i spokojnie, p rzy n a jm n ie j
n a pow ierzchni.
W tej S tarej K oniusznej urodziłem się ja w 184-2
ro k u ; tu spędziłem pierw sze p iętnaście la t m ego życia.
Ojciec sp rzed ał dom , w k tó ry m u m a rła n asza m atka
i ku p ił d ru g i; potem sp rze d ał i ten, i kilka zim p rz e ­
żyliśm y w w ynajm ow anych dom ach, póki ojciec nie
znalazł trzeciego' w edle sw ego g u stu , o kilka kroków
od cerkwi, w k tó rej go chrzczono i g rze b an o jego
m atkę. I w szy stk o to było w S tarej K oniusznej. O pusz­
czaliśm y ją tylko, aby spędzić lato w naszej wsi.

II.
W ysoka, obszern a, rogow a izba w n aszym dom u.
W niej biało usłan e łoże, na k tó rem leży m atka. N a­
sze dziecinne stoliki i k rze sełk a p rz y su n ię te blizko do
łóżka. P ięknie n a k ry te stoły, zastaw ione cu k ierk am i
i ładniutkim i słoikam i szklanym i z g a la re tą ; — i do
tej izby nas, dzieci w prow adzono w p o rze n ie zw y k łe j; —
takie są m oje pierw sze, zm ącone w spom nienia. N asza

http://rcin.org.pl/ifis
— 16 —

m atk a u m a rła na suchoty. Miała zaledw ie trzy d zieści


pięć lat. Z anim by nas rzuciła na wieki, chciała nas
widzieć około siebie, pieścić nas, na je d n o m gnienie
być szczęśliw ą naszą uciechą; o bm yśliła więc ten m aleńki
po częstunek u sw ego łóżka, z k tó reg o ju ż pow stać nie
miała. P rz y p o m in a m sobie jej b la d ą , w ychudłą tw arz,
jej wielkie, ciem ne, czarne oczy. P a trz y na nas i pie­
szczotliwie, serdecznie za p rasz a n as do jedzenia, po­
zwala w d rap y w ać się na sw oją pościel — i w tem , n a ­
gle zaczyna kaszlać i zalewa się łzami... Nas w y p ro ­
w adzają.
W krótce potem n as dzieci, t. j. m nie i b ra ta Ale­
k s a n d ra p rzen ieśli z dużego dom u do m aleńkiej ofi­
cyny w podw órzu. Niew ielki pokoik tonie w p ro m ie­
niach kw ietniow ego słońca, ale bona N iem ka, pani Bur-
m an i n iania U ljana k ażą nam iść spać. T w arze ich
m o k re od łez. S zyją nam czarne bluzki z szerokim i
białym i szlakam i. Lecz m y spać nie m ożem y. Niepew-
w ność p rze ra ża nas; p rzy słu c h u je m y się cichej ro z­
m ow ie nianiek. One m ów ią coś o naszej m atce, coś,
czego zrozum ieć nie m ożem y. W ysk ak u jem y nakoniec
z łóżeczek i p y ta m y :
— G dzie m am a? gdzie m am a?
O bie k obiety zaczynają łkać głośno, głaszczą nasze
kędzierzaw e głów ki, nazy w ają n as — biednym i siero ­
tam i. — U ljana nie m oże ju ż sk ry w ać dłużej p raw d y
i m ów i:
— W asza m am a uleciała tam , do nieba, do aniołków .
— Ja k to do nieba? — P o co? — N asza dziecinna wyo-
b ra ź n ia 'd a re m n ie siliła się odpow iedzieć na te pytania.
Było to w kw ietniu 1816 r. Miałem zaledw ie pół-
czw arta ro k u , a b ra t A leksander nie sk ończył jeszcze
pięciu lat. Nie w iem , gdzie byli w tedy sta rs z y b ra t
i sio stra — Mikołaj i H elena; praw d o p o d o b n ie w yjechali
ju ż uczyć się. M ikołaj liczył ro k 12-ty, a H elena 11-ty.

http://rcin.org.pl/ifis
— 17 -

Z aw sze przebyw ali z so b ą razem i znaliśm y ich b ardzo


m ało. Tym spo so b em ja z A leksandrem zostaliśm y w ofi­
cy n ie p o d o p ie k ą pani B u rm an i U ljany. D obra, s ta ra
N iem ka, nie m ająca ani w łasnego k ąta, ani jed n ej k r e ­
w n ej d u sz y żyw ej, zastąp iła nam m atkę. W ychow ała
n a s , j a k u m ia ła ; od czasu do czasu kupow ała nam
p ro ste, n ie w y m y śln e zabaw ki, i ob k arm iała n as p ie r ­
n ic z k a m i, k tó ry m i handlow ał zachodzący czasem do
n a s d ru g i, sta ry Niemiec, zapew ne taki sam o tn y bie­
d ak , jak i pani B urm an. R zadko w idyw aliśm y ojca.
D w a n a s tę p n e la ta p rzeszły , nie pozostaw iw szy ża­
d nego w sp om nienia w m ojej pam ięci.

III.
O jciec mój bardzo szczycił się ze sw ego ro d u i z nie­
zw ykłą, u roczystą pow agą w skazyw ał p erg am in , wi­
szący na ścianie, w gabinecie. W p erg a m in ie tym ,
ozdobionym n aszy m herb em (herbem księztw a S m o­
leńskiego), p o k ry ty m płaszczem g ro n o stajo w y m i uw ień­
czonym czapką M onom acha, — zaśw iadczało się i stw ie r­
dzało im ieniem D ep a rtam e n tu H ero ld y i, że ró d nasz
w iedzie swój początek od R ościsław a M ścisławowicza
Śm iałego — i że przodkow ie nasi byli W ielkim i K sią­
żętam i S m oleńskim i.
— J a za p erg a m in ten zapłaciłem trz y s ta ru b li, —
m aw iał nam często ojciec.
Ja k w iększość ludzi jeg o pokolenia nie by ł on zb y t
silnym w h isto ry i ro sy jsk ie j i cenił swój p erg am in
głów nie dla jego pieniężnej w artości, nie dla h isto ry ­
cznych w spom nień.
Nasz ró d — w rzeczy sam ej — b ard z o d aw ny; ale,
ja k wiele innych rodów , pochodzących od R u ry k a, ze­
szed ł z widowni, g d y skończył się o k re s księztw udziel­
nych, a na tro n w stąpłłł~R om anow y i rozpoczęli dzieło
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY.

http://rcin.org.pl/ifis
— 18 —

zjednoczenia Rosyi. W ostatn ich czasach n ik t z Kro-


p otkinycli — zdaw ało się — nie żyw ił szczególnej chęci
do służby państw ow ej. Mój p rad ziad i dziad służyli
w ojskow o, ale podali się do d ym isyi, będąc jeszcze
całkiem m łodym i ludźm i i spiesznie usunęli się do
sw ych rodow ych posiadłości. T rz eb a zresztą dodać,
że je d n a z nich, U rusow o, znajd u jące się w g u b ern ii
R jazań sk iej i rozłożone na w ysokiem w zgórzu, w śród
pól czarow nych, znęciłoby każdego urokiem sw ych
cienistych la s ó w , b ez k reśn y ch ł ą k , przerżn ięty ch
w stęg ą k ręte j rzeczki. Mój dziad, w ziąw szy d ym isyę
w ran d z e porucznika, osiedlił się w U rusow ie, gdzie
zajął się g o sp o d a rstw e m i począł sk upyw ać m a jątk i
w sąsied n ich gub ern iach .
W edle w szelkiego praw d o p o d o b ień stw a i nasze po­
kolenie zrobiłoby to sam o; ale nasz dziad ożenił się
z księżn ą G agariną, pochodzącą z zupełnie innego
ro d u . B rat jej b y ł znany ja k o nam iętny m iłośnik
sceny. U rząd ził sobie swój w łasny te a tr i ku w ielkie­
m u p rze ra żen iu całej ro d zin y , ożenił się naw et ze
sw oją p o d d an ą, a r ty s tk ą Siem ionow ą, pierw szą tw ó r­
czynią rea listy czn o -d ram aty czn ej szkoły w Rosyi. N ie­
w ątpliw ie — i co do sw ego c h a ra k te ru — była Sie-
m ionow a je d n ą z n ajb ard zie j cz aru jący ch osobistości
teatraln eg o św iata. Ku zg o rszen iu «całej Moskwy» —
Siem ionow ą i po zam ążpójściu nie za p rzestała sw ych
scenicznych w ystępów .
Nie wiem, czy m oja bab k a posiadała te sam e a r ­
ty sty cz n e i literackie upodobania, co jej b rat. P am ię­
tam ją tylko, gdy ju ż była ubezw ładnioną w skutek
p araliżu i m ogła m ów ić zaledw ie szeptem . Nie ulega
je d n ak że w ątpliw ości, że n astęp n e pokolenie w naszej
ro d zin ie okazyw ało skłonności literackie. Je d e n z sy ­
nów księżnej G agariny pisał w iersze i w ydał naw et
całą książkę, fakt, o k tó ry m ojciec m ój w sty d ził się

http://rcin.org.pl/ifis
— 19 —

wspominać. Moi cioteczni bracia, m ój b ra t — i ja sam ,


w m niejszym lub w iększym stopniu, b raliśm y udział
w literackim ru ch u n aszych czasów.

Ojciec mój był typow ym m ikolajew skim oficerem .


Nie — żeby był o b d arz o n y w yjątkow o w ojow niczym
duchem , albo znajdow ał szczególne u p odobanie w ży­
ciu obozowem; w ątpię naw et, czy spędził choć je d n ą
noc u biw acznego ognia, lub czy uczestniczył choć
w jednej bitw ie; — ale za M ikołaja m iało to p o d rzę­
dne znaczenie. «Praw dziw ym » w ojskow ym w tych cza­
sach był ten, k to uw ielbiał m u n d u r i p o g ard z ał cy­
wilnym stro je m ; czyi żołnierze byli tak w ym usztro-
w ani, że m ogli w ykonyw ać niew iarogodne praw ie
obroty, tak zw ane «sztuki» nogam i i b ro n ią, (jed n ą ze
słynnych «sztuk* ow oczesnych — było n. p. zła­
mać kolbę, p re z e n tu ją c b ro ń ); kto na p arad zie w oj­
skowej m ógł w ystaw ić tak praw idłow y i n ieruchom y
szereg żołnierzy, ja k g d y b y to nie byli żyw i ludzi,
lecz ołowiane żołnierzyki dziecinne.
B ardzo d o b rze — pow iedział raz W ielki K siąże
Michał, p rze trzy m aw szy całe pół godziny p ułk na no­
gach, z b ro n ią na ram ieniu, — ale oni o ddychają!
Ideałem m ojego ojca było — n atu ra ln ie — stać się
jak n ajb ardziej podobnym do ty p u «praw dziwego*
w ojskowego tych czasów.
Właściwie b rał on udział w w ojnie tureck iej 1828
roku, ale udało m u się zręcznie u n ik n ą ć tru d ó w obo­
zowych i cały czas w ojny p rze słu ży ł w różn y ch sz ta­
bach. I kiedy m y, dzieci, k o rz y sta ją c ze sposobnej
chwili, gdy ojciec znajdow ał się w w yjątkow o d o b ry m
hum orze, p ro siliśm y go, by nam opow iedział co o w oj­
nie, mógł popisać się p rzed nam i tylk o tą je d n ą p rz y ­
godą, jak raz on i jego w ierny sługa, F ro ł, zostali
w przejeździe przez ja k ą ś w ieś opadnięci przez całe
2*

http://rcin.org.pl/ifis
d ziesiątk i rozw ścieklonych psów. O jciec i F ro ł m u ­
sieli użyć szabel, by się opędzić od zgłodniałych be-
styi. Bez w ątpienia — w oleliśm y, żeby to b y ł oddział
T urków , w reszcie, od biedy, zgadzaliśm y się i na psy ;
lecz kiedy — po długich naleganiach — udaw ało się
nam skłonić ojca do opow iedzenia, za co o trzy m ał A nnę
z m ieczam i i złotą szablę, tu ju ż by liśm y całkiem ro z­
czarow ani. H isto ry a była n ad w y raz prozaiczna. We
wsi, w k tó rej kw aterow ali oficerow ie głów nego sztabu,
w ybuchł p ożar. W m g n ien iu oka płom ień o g a rn ą ł d o ­
m y, a w je d n y m z nich pozostało m ałe dziecko. M atka
szlochała w rozpaczy. F ro ł, n ieodstępnie tow arzyszący
ojcu, rzu cił się w ogień i u rato w ał dziecko. Główno-
k o m en d eru jący , św iadek tego czynu, zaraz na m iejscu
w y n ag ro d ził ojca k rzyżem za m ęztw o.
— Ależ, papo — w ołaliśm y — przecież to F ro ł
u rato w a ł dziecko.
— No, więc cóż — odpow iadał ojciec najnaiw niej
w świecie — alboż on nie mój poddany? W szak to
w szy stk o jedno.
Ojciec m ój uczestniczył także w w ojnie z P olakam i
w czasie rew olucyi 1831 r. W W arszaw ie p oznajom ił
się i zakochał w m łodej córce kom en d an ta k o rp u so ­
wego, g en erała Sulim y. Ś lub odbył się b ard zo u ro ­
czyście w Ł azienkow skim pałacu. «Ojcem ślubnym »
ze stro n y narzeczonej był Paszkiew icz.
— Ale w asza m atk a — dodaw ał zaw sze ojciec —
nie p rzy n io sła mi żadnego posagu.
Było to niezaprzeczoną p raw d ą. Ojciec je j, Mikołaj
Siem ionow icz Sulim a, nie u m iał zrobić k a ry e ry , ani
m ajątk u . Zapew ne w żyłach jego płynęło z b y t wiele
krw i Z aporożców , k tó rzy um ieli ucierać się z św ie­
tnie u zb ro jo n y m i, w alecznym i P olakam i i z trz y k ro ć
liczniej szem i tu reck iem i a rm ia m i; ale nie um ieli
u strze d z się c h y try c h sieci m oskiew skiej dyplom acyi.

http://rcin.org.pl/ifis
— 21 —

W iadomo, że po straszn e m p ow staniu 1648 r., k tó re


było początkiem końca R zeczpospolitej Polskiej i w oj­
ny z Polakam i, Kozacy w padli pod ja rz m o ro sy jsk ic h
carów i stracili w szy stk ie swe sw obody. Je d en z S u­
limów został w tedy u ję ty przez Polaków i zam ęczony
na śm ierć w W arszaw ie; ale pozostali pułkow nicy
równego m u h a rtu , w alczyli jeszcze upo rn iej — i P olska
utraciła M ałorosyę.
Co się tyczy m ojego dziada, to p o trafił on w 1812
roku na czele p u łk u k irasy e ró w w rą b ać się w k a d ry
Francuzów , bez w zględu na las najeżonych bagnetów
i — pozostaw iony, ja k o u m a rły — na polu w alki, zdo­
łał jednakże p rz y jś ć do siebie i, w rócić do zdrow ia,
w yniósłszy ty lk o g łęb o k ą sz ra m ę na głow ie; ale zo­
stać lokajem w szechpotężnego A rakczejew a nie zechciał,
więc zesłano go — ja k o na sw ego ro d z a ju honorow e
wygnanie — z n om inacyą g en e ra ł-g u b e rn a to ra zrazu
do Zachodniej S yb ery i, a potem do W schodniej. S ta­
nowisko p odobne uw ażało się w tych czasach za wię­
cej dochodne, niż kopalnia złota; ale m ój dziad po­
wrócił z S y b ery i rów nie niezam ożnym człowiekiem ,
jakim w yjechał. P ozostaw ił też trzem sw oim synom
i trzem córkom ty lk o b ard zo niew ielki spadek. Kiedy
w 1862 ro k u byłem w S yb ery i, często słyszałem imię
jego w spom inane z w ielkim szacunkiem . P o tw o rn e
złodziejstwa, pan u jące wówczas w S yberyi, z k tó rem i
dziad mój nie m iał sił walczyć, p rzy p ro w a d za ły go do
rozpaczy.
Matka m oja była — ja k na sw ą epokę — bez w ąt­
pienia n iep ospolitą kobietą. W wiele lat po jej śm ierci
znalazłem w kąciku, w śp iżarni, w n aszym w iejskim
dom u stos zeszytów , zap isan y ch jej rów nem , ładnem
pism em. Były to jej dzienniki, w k tó ry ch opisyw ała
piękności p rz y ro d y w Niem czech, m ów iła o sw ych
sm utkach i m arzeniach szczęścia. T u znajdow ały się

http://rcin.org.pl/ifis
także k ajety z zakazanem i ro sy jsk ie m i poezyam i, m ię­
dzy innem i były tu n. p. du m y R ylejew a. In n e zawie­
rały n u ty , d ra m a ty francuzkie, w iersze L am artin e’a
i p o em ata B yrona. Z nalazłem także dużo akw arel, m a­
low anych rę k ą m ojej m atki.
W ysoka, w ysm ukła, z falą p y sznych, ciem no-kasz-
lanow atycli włosów po n ad czołem, o głębokich, czar­
ny ch oczach, m aleńkich ustach, sp o g ląd a ona, ja k
żywa, z p o rtre tu , w ykończonego z w idocznem zam iło­
w aniem — olejnem i farb am i — przez utalentow anego
m alarza. Była zaw sze w esołą, sw obodną i nam iętnie
lubiła tańce. W ieśniaczki w N ikolskiem opow iadały
nam często, ja k zw ykła z upodobaniem p rz y p a try w a ć
się z balk onu ich tanecznym korow odom — i po nie­
jak im czasie, porw an a ogólną w esołością, niezdolna
w strzy m a ć się dłużej, sam a się do nich przyłączała.
Była to n a tu ra a rty sty cz n a. P rzeziębiw szy się na balu,
m atk a m o ja dostała zapalenia płuc, a w n astęp stw ie
suchot, k tó re ją przyw iodły do g ro b u .
W szyscy, k tó rz y ją znali, kochali ją. S łudzy u b ó ­
stw iali jej pam ięć. Dla niej pani B urm an p o djęła się
opieki n ad nam i. P rzez pam ięć o niej tak n as ko­
chała U ljana. N ieraz — czesząc nas rano, lu b żegnając
nasze czoła p rzed snem , p rzy m aw iała:
— Biedne siero tk i! T eraz w asza m am a p a trz y na
w as z nieba i plącze za wami.
Całe m oje dzieciństw o p rzeplecione je s t w spom nie­
niam i o niej. J a k często, gd zieb ąd ź w ciem nym k o ry ­
tarzu , ręk a stró ża pieszczotliw ie d o ty k a ła się m nie
i b ra ta A leksandra. J a k często, w ieśniaczka, spotkaw -
szy n as w polu, p ytała:
— Czy w yrośniecie tak do b ry m i, ja k ą była w asza
m atk a? O na litow ała się nad nam i, i żałow ała nas,
a wy, czy będziecie n as też żałować?
To «nas» oznaczało, n atu raln ie, pańszczyźnianych

http://rcin.org.pl/ifis
— 23 —

poddanych. Nie wiem, coby się z nam i było stało,


g d y b y śm y nie byli znaleźli w n aszym dom u w śród
dw orskiej służby tej atm o sfery m iłości, k tó rą dzieci
pow inny być otoczone. My by liśm y dziećm i naszej
m atki; byliśm y podobni do niej — i w sk u tek tego
nasi poddani chłopi otaczali n as staran iam i, czasem ,
ja k się okaże dalej, w dziw nie w zru szający sposób.
Ludzie p o żą d ają nieśm ierteln o ści; ale często zapom i­
n ają o tern, że pam ięć na p raw d ę d o b ry ch ludzi żyje
wiecznie. W yciska się ona na następ n em pokoleniu
i przechodzi znow u na dzieci. Czyż m ało ludziom ta ­
kiej n ieśm iertelności?

IV.

W dw a lata po śm ierci m atki ojciec m ój ożenił się


po raz d ru g i. U patrzył ju ż był sobie pięk n ą n arz e­
czoną z b ogatej rodziny, lecz w tem losy je g o ro z­
strzygnęły się inaczej. P ew nego p o ran k u , gdy ojciec
siedział jeszcze w szlafroku, w biegli nagle p rzerażen i
słudzy z doniesieniem o p rzy b y c iu g en erała Timofie-
jewa, k o m en d an ta szóstego liniow ego k o rp u su , w k tó ­
rym ojciec służył. U lubieniec M ikołaja I. był stra sz n y m
człowiekiem. Za pom yłkę na p arad zie zdolny b y ł k a­
zać zaćwiczyć żołnierza praw ie na śm ierć rózgam i.
Mógł zdegradow ać oficera i zesłać go na S y b ir, jeżeli
go spotkał na ulicy z rozpiętem i haftkam i w ysokiego,
sztyw nego kołnierza. Słowo g en erała T im ofiejew a zna­
czyło w szy stko u M ikołaja. T ego ra n a generał, k tó ry
nigdy p rzedtem nie byw ał u nas, zjaw ił się osobiście,
aby posw atać ojcu siostrzenicę żony, pannę E lżbietę
M arkownę K arandino, je d n ą z córek ad m irała floty
czarn o m o rskiej, m łodą osobę, w ów czas, ja k mówiono,
b ardzo piękną, o re g u la rn y m greckim profilu. Ojciec

http://rcin.org.pl/ifis
— 24 —

zgodził się i d ru g ie wesele, ja k i pierw sze, odbyło się


z w ielkim p rze p y ch em i u ro czy sto ścią.
— W y, m łodzież, nic się nie rozum iecie na podo­
b n y ch sp raw ach — kończył zw ykle ojciec, g d y z tr u ­
d n y m do oddania, su b te ln y m h u m o rem opow iadał mi
n astęp n ie tę h isto ry ę : — A czy ty wiesz, co w tedy
znaczył «korpusow y»? — I w tem on sam , cz o rt je d n o ­
oki zjaw ił się sw atem ! N atu ra ln ie cały posag składał
się z je d n eg o dużego k u fra , w ypchanego b abskiem i
szm atam i, na k tó ry m siedziała je d y n a jej p oddana
dziew ka, M arta, czarna, ja k cyganka!
Nic ju ż dziś nie pam iętam z całego tego w y d arze­
nia. P rz y p o m in a m sobie tylko duży salon, bogato
u m eblow any, a w salonie tym m łodą, o sym patycznej
pow ierzchow ności dam ę, z czarnem i, przenikliw em i
oczym a, zd rad zającem i jej południow e pochodzenie
D am a ta baw i się z nam i i pow tarza:
— W idzicie, ja k ą w esołą m am ę będziecie m ieli!
Na to ja i Sasza, zachm urzyw szy się, odpow iadam y:
— N asza m am a uleciała do nieba.
T rochę pod ejrzan em w ydaw ało nam się to zbyt
niezw ykłe ożyw ienie.
Z n ad ejściem zim y zaczęło się dla n as now e życie.
Ojciec sp rze d ał s ta ry dom i ku p ił d ru g i, um eblow aw ­
szy go p rz y te m całkiem na nowo. Z niknęło w szystko,
co m o g ło b y p rzy p o m in ać n aszą m atk ę: jej p o rtre ty ,
ry su n k i, ro b ó tk i kanw ow e. D arem nie błagała pani
B u rm an , żeby ją pozostaw iono w dom u, obiecując p o ­
św ięcić się całkiem dziecku, k tó reg o oczekiw ała m a­
cocha, — odpraw io n o ją.
— Nie chcę m ieć u siebie nikogo z dom u S ulim y —
po w tarzała m acocha.
Z erw ała w szelkie sto su n k i z całą n aszą rodziną,
z n aszy m i w ujam i, ciotkam i i b abką. U ljana została
k lucznicą i w ydano ją za F ro ła, k tó reg o m ianow ano

http://rcin.org.pl/ifis
— 25 —

«m arszałkiem » dom u. P o m yślano też o naszem w y ­


kształceniu i p rzy ję to d ro g ieg o g u w e rn e ra F ran cu za,
Mr. P oulain i za tanie p ieniądze ro sy jsk ie g o stu d en ta,
N. P. Sm irnow a. W w ielu dom ach w M oskwie zn a jd y ­
wali się w ów czas francuzcy g u w ern erzy , ro zb itk i n a­
poleońskiej arm ii. P ou lain także należał do ich liczby.
D opiero co w łaśnie u kończył on w ychow anie m łod­
szego syna ro m an so p isarza Z agoskina, S ierjoży (zd ro ­
bniała fo rm a od S ergiusz). Z agoskin uchodził w S ta­
rej K oniusznej za tak p rzy k ła d n eg o i św ietnie w y­
kształconego m łodzieńca, że ojciec m ój bez w ahania —
umówił p an a P oulain za w ysoką, ja k na owe czasy,
cenę 600 ru b li rocznie.
Poulain zjaw ił się ze sw ym m yśliw skim psem , Tre-
zorem, n apoleonow skim im b ry k ie m do kaw y, francuz-
kim i po d ręcznikam i i zaczął rząd zić nam i i p o d danym
Matwiejem, przeznaczonym do naszych usług. Jeg o
plan w ychow aw czy był b ard z o p ro sty . R ano —
zbudziw szy nas, sam p rz y rz ą d z a ł sobie kaw ę, k tó rą
pił w swoim pokoju. P odczas g d y śm y o d rab iali lek-
cye, zajm yw ał się b ard z o pilnie sw ą to aletą: zaczesy-
wał sw oje siw e w łosy tak, aby sk ry ć coraz dalej roz-
pełzającą się łysinę, n ak ład ał frak , sp ry sk iw ał się
i w ycierał w odą kolońską, a po tem w szystkiem p r o ­
wadził n as na dół dla od d an ia dzień d o b ry rodzicom .
Ojca i m acochę zastaw aliśm y zw ykle p rz y ran n e j k a ­
wie. Z bliżyw szy się do nich, pow tarzaliśm y u rzę d o ­
wym tonem : Bonjour, mon cher papa, — Bonjour, m a
chere m am an, a n astęp n ie całow aliśm y oboje w rękę.
P an P oulain uczenie i z elegancyą w ykręcał się na
pięcie, m ów iąc: Bonjour, m onsieur le prince, — Bonjour,
madame la princesse. W ykonaw szy to w szystko, n a­
ty ch m iast w racaliśm y do siebie na górę. Ta cerem o­
nia p o w tarzała się każdego rana.

http://rcin.org.pl/ifis
— 26 —

P otem rozpoczynała się nasza nauka. M onsieui P o u ­


lain — za m ia st frak a, oblekał się w szlafrok, p r z y k r y ­
w ał głow ę sk ó rz a n ą czapeczką, zagłębiał się w fotel
i m ów ił:
— No, w ydaw ajcie lekcyę.
W ydaw aliśm y «na pam ięć» — od jed n eg o m iejsca,
zaznaczonego paznogciem , do d ru g ieg o . P an P oulain
p rzy n ió sł z sobą — p am iętn ą n iejednem u pokoleniu
ro sy jsk ic h chłopców i dziew cząt — g ra m a ty k ę N oël’a
i C hapsaP a, tom ik francu zk ich w okabuł, h isto ry ę pow ­
szechną w je d n y m tom ie i g eografię pow szechną,
także w jed n y m . M usieliśm y «wykuć» g ram a ty k ę,
słów ka, h isto ry ę i geografię. Z g ra m a ty k ą , zaczyna­
ją c ą się słynnem zapytaniem : «co to je s t gram aty k a» ? —
«Sztuka p o p raw nego m ów ienia i pisania», z g ra m a ty k ą ,
pow iadam , rzecz kończyła się pom yślnie. Ale, na nie­
szczęście, h isto ry a zaczynała się od w stępu, w k tó ry m
się w yliczały w szystkie korzyści, w ypływ ające ze zna­
jo m o ści tej nauki. P ierw sze zdania szły do sy ć gładko.
P o w tarza liśm y : «P anujący z n a jd u je w liisto ry i p rz y ­
kłady w spaniałom yślności, ab y je naśladow ał w sw ych
rzą d ach n ad ludem ; dow ódca uczy się z niej szlache­
tnej sztu k i w ojskow ej». Ale, g d y śm y tylko dochodzili
do praw o daw stw a, w szystko się psuło. «Praw odaw ca
zn a jd u je w h isto ry i» ; ale co w łaściwie zn ajd u je on,
tego nie zdołaliśm y się dowiedzieć. T ru d n e słowo
«praw odaw ca» p suło w szystko. L edw ieśm y d o b rn ęli
doń, w net staw aliśm y.
— Na kolana! gros pouffl (to do m nie), w ołał P o u ­
lain. — Na kolana! grand (lada! (to pod adresem brata).
I posłusznie — klęczeliśm y, zalew ając się łzam i
i d arm o siląc się zrozum ieć, co z n a jd u je praw odaw ca
w h isto ry i.
W stęp ten d ro g o nas kosztow ał! U czyliśm y się już
o R zym ianach. R zucaliśm y «jak B rennus» nasze kije

http://rcin.org.pl/ifis
— 27 —

na szalki w ag U ljany, g d y w ażyła na nich ryż. Za


p rzy k ład em K urycusza — dla zbaw ienia ojczyzny,
skakaliśm y w p rzep aść ze stołu; — ale p. P oulain
wciąż jeszcze od czasu do czasu pow racał do w stępu
i znów m usieliśm y klęczeć, zaw sze z łaski tego nie­
szczęsnego praw odaw cy. Cóż dziw nego, że ja i mój
b ra t pow zięliśm y nieprzezw yciężony w strę t ku w szel­
kiem u p raw odaw stw u.
Nie wiem, coby było z geografią, g d y b y k siążka
p. Poulain zaw ierała także ja k i w stęp. Na szczęście
ktoś w yrw ał pierw sze dw adzieścia stro n n ic (dom yślam
się, że tę nieocenioną p rz y słu g ę zaw dzięczaliśm y Sier-
joży Z agoskinow i). D zięki tem u nasze lekcye g e o g ra ­
fii zaczynały się w p ro st od iii stro n n ic y ,o d słów : »z po­
śró d rzek, oblew ających F rancyę»...
M uszę w yznać, że nie zaw sze kończyło się na
klęczeniu. W klasie znajdow ała się jeszcze rózga, k tó rą
chw ytał p. Poulain, gdy p o stęp y nasze we «wstępie»
i w dyalogach o cnocie i przyzw oitości nie rokow ały
żadnej nadziei. Ale razu pew nego sio s tra nasza, Lena,
któ ra niedaw no pow róciła z p e te rsb u rsk ie g o in s ty tu tu
panien cesarzow ej K atarzy n y i zajm y wała pokój pod
naszą klasą, u sły szaw szy nasz płacz, w biegła gw ałto­
wnie — zalana łzam i — do g ab in etu ojca i zaczęła m u
gorżko w yrzucać, że pow ierzył n as całkow icie m aco­
sze, k tó ra zdała nas na ła sk ę i niełaskę «dym isyono-
w anem u fran cu zk iem u doboszowi*.
— Ma się rozum ieć, — w ołała w śród łez tu n ik t
się nie u jm ie za nim i, ale ja nie m ogę p atrz eć spo­
kojnie , ja k ten «dobosz* obchodzi się z m oim i
braćm i.
Ojciec, zaskoczony znienacka, zm ieszał się zrazu
i złajał sio strę, ale w końcu pochw alił jej m iłość b ra ­
te rsk ą . O dtąd rózga służyła już tylko do w pajania
T rezorow i zasad «dobrego w ychow ania*.

http://rcin.org.pl/ifis
— 28 —

Z ałatw iw szy się z ciężkim i nauczycielskim i obio-


w iązkam i, p. P oulain błyskaw icznie p rze o b ra żał się: mieli
ś m y ju ż p rzed sobą nie srogiego pedagoga, a w esołego,
m iłego tow arzysza. Po śn iad an iu szedł z nam i na
p rzech ad zkę i niezm ordow anie baw ił nas sw em i opo­
w iadaniam i. P aplaliśm y , ja k g adatliw e szpaki. Mimo
że nie p rzeszliśm y z p. P o u lain poza p ierw sze s tro n ­
nice okładki, p rę d k o nauczy liśm y się «mówić p o p raw ­
nie», więcej, n auczyliśm y się «m yśleć po francuzku».
A g d y p rze d y k to w ał nam pół k siążk i o m itologii (po­
p raw iał błędy z k sią żk i i nig d y nie sta ra ł się naw et
o b jaśn ić, dla czego d ane słow o pow inno się pisać tak,
a nie inaczej), to p o jęliśm y naw et, ja k «popraw nie pisać».
Po obiedzie zajm yw aliśm y się z nauczycielem ro ­
sy jsk ieg o języka, stu d e n te m p raw nego w ydziału Mo­
skiew skiego u n iw ersy te tu . Uczył on w szystkich «ro­
syjskich» przedm iotów : g ra m a ty k i, a ry tm e ty k i i t. p.
W tych latach n au k a pow ażna jeszcze się nie zaczy­
nała. R ów nocześnie d ykto w ał on nam stro n n icę z histo-
ry i ro sy jsk ie j i tym sposobejn nauczyliśm y się sposobem
p ra k ty c z n y m w krótce całkiem popraw nie pisać po
ro sy jsk u .

N asze n ajlepsze czasy byw ały w niedzielę, g d y


w szyscy nasi, oprócz dzieci, udaw ali się na obiad
do generałow ej T im ofiejew ej. Czasem zd arzało się
też, że p. P oulain i N. P. S m irnow także otrzy m y w ali
tego d n ia u rlop. W tym w yp ad k u zostaw aliśm y na
opiece U ljany. P ośpiesznie zjadłszy obiad, udaw aliśm y
się do sali baw ialnej, gdzie w krótce zjaw iała się m ło­
dzież ze służby pokojow ej. R ozpoczynały się p rze ró ż­
ne g ry : w ciuciubabkę, w ja strz ę b ia — etc. Potem
m a jste r do w szystkiego, Tichon, u kazyw ał się ze
sk rzy p k a m i. N astępow ały tańce; nie m odne, m iarow e
tańce, pod k ieru n k iem ta n cm istrza fran cu za «jia k au­

http://rcin.org.pl/ifis
— “29 —

czukow ych nóżkach» (tańce w chodziły w p ro g ra m n a­


szego wychow ania), ale żyw y taniec, nie lekcya. Dwa­
dzieścia p a r kręciło się w różne stro n y , lecz b y ł to
ty lk o w stęp do jeszcze b ard ziej ożyw ionego kozaczka.
T ichon w ręczał w tedy sk rzy p ce kom u ze sta rszy c h
i zaczynał w yrzucać nogam i takie dziw ne fig u ry , że
w drzw iach ukazyw ali się kucharze, a naw et fu rm an i,
chcąc p rzy jrze ć się m iłem u ich sercu tańcow i.
O dziew iątej p osyłała się po n aszych kareta. Tichon,
uzbroiw szy się w szczotkę, fro tero w ał z zapałem posadzkę,
żeby przyw rócić na now o jej dziew iczy połysk. W dom u
zapanow yw ał w zorow y p o rząd ek . I je ślib y na d ru g i
dzień p o d dano m nie i b ra ta n ajsu ro w sz em u badaniu,
nie w ym ów ilibyśm y się ani słów kiem o rozryw kach
po przedniego w ieczoru. Za nic w świecie nie w ydali­
b y śm y nikogo ze służących — tak sam o, ja k żaden
z nich nie w yd ałb y nas.
Raz w niedzielę ja z b rate m baw iliśm y się sam i
w wielkiej sali i w b iegu zaw adziliśm y o p o stu m en t,
p o d trzy m u jąc y cenną lam pę. L am pa rozbiła się w d ro ­
bne kaw ałki. N aty ch m iast słudzy zebrali n arad ę. N ikt
nie czynił nam w ym ów ek. P ostanow iono, że n a z a ju trz
ran o Tichon, na w łasny strac h i odpow iedzialność,
w y k rad n ie się cichutko, pobiegnie na K uźniecki m o st
i tam k u p i ta k ą sam ą lam pę. K osztow ała piętnaście
ru b li, — dla służby su m a ogro m n a. Ale lam pę kupili,
a nam nie w ypom niał tego n ik t i słów kiem .
Kiedy m yślę te ra z o przeszłości i w pam ięci m ojej
w stają w szystkie te scen y , p rzy p o m in am sobie
jeszcze, że w czasie tych zabaw nie słyszeliśm y nig d y
n iep rzy sto jn y ch słów ; nie w idzieliśm y także w tańcach
nic takiego, czem teraz baw ią n ie ra z dzieci w pantom i-
nach. W czeladni — m iędzy sobą, słudzy często n a tu ra l­
nie —używ ali w yrażeń n ieprzyzw oitych. Ale m y byliśm y
dziećm i, — jej dziećm i i to chroniło nas od w szystkiego.

http://rcin.org.pl/ifis
— 30 —

W tych czasach dzieci nie zarzucano ta k ą m asą


zabaw ek, ja k teraz. W łaściw ie m ów iąc, nie m ieliśm y
ich p raw ie wcale i zm uszeni byliśm y rad zić sobie
w łasn ą pom ysłow ością. Z d ru g ie j stro n y n ab raliśm y
z b rate m w cześnie zam iłow ania do te a tru . W rażenie,
w yw arte na nas karnaw ałow em i szopkam i, z ich p rze d ­
staw ieniam i, bitw am i i ro zb ó jn ik am i, trw ało niedługo;
m y sam i aż nadto d o b rze baw iliśm y się w kozaków
i rozbójników . Ale p rz y b y ła do M oskw y baletow a
gw iazda p ierw szej w ielkości, F an n y E isler, i zobaczy­
liśm y ją. K iedy ojciec kupow ał bilet do te atru , to b rał
zaw sze n ajlep szą lożę, nie żałując pieniędzy; ale za to
chciał, żeby za te pieniądze baw iła się cała rodzina.
W zięli i m nie, m im o że byłem jeszcze w tedy bardzo
mały. F an n y E isle r w yw arła na m nie takie głębokie
w rażenie w d zię k ie m , pow iew nością i w ykw intnością
każdego p o ru szen ia, że o d tą d tańce — należące r a ­
czej do dziedziny g im n asty czn y ch ćw iczeń, aniżeli
sztuki, — nigdy m ię ju ż nie zajm y wały.
Nie m a co mówić, że «Gitanę, h isz p ań sk ą cygankę»,
balet, w k tó ry m w ystępow ała E isler, postanow iliśm y
w ystaw ić w dom u, to je st, treść baletu, nie tańce.
M ieliśm y gotow ą scenę: drzw i z sypialni do klasy za­
słaniały się fira n k ą. K ilka krzeseł, ustaw ionych w p ó ł­
kole i fotel dla p. P oulain stanow iło p a rte r i c e sa rsk ą
lożę. P u bliczność p ręd k o zebraliśm y : składała ją U ljana,
ro s y js k i nauczyciel i dw ie czy trz y pokojów ki. P o s ta ­
now iliśm y koniecznie p rzedstaw ić dwie sceny: tę,
w k tó rej cygani przyw ożą do ta b o ru m aleń k ą G itanę
w taczce i tę, w któ rej G itana po raz p ierw szy zjaw ia
się na scenie, zbiega z p ag ó rk a i przechodzi p rzez m o­
stek po stru m ie n iu , w k tó ry m odbija się jej obraz.
W idzow ie zaczęli wówczas bić w ściekle ok lask i i orze­
k liśm y , że oklaski w yw ołane były tern odbiciem
w stru m ie n iu .

http://rcin.org.pl/ifis
— 31 —

Dla roli G itany w yb raliśm y je d n ą z najm niejszych


dziew czynek w g ard e ro b ie . Je j porw ana, drelichow a
sukienka nie stanow iła p rzeszk o d y . P rzew rócony stół
całkowicie zastąp ił taczkę. Ale stru m ie ń ! Z dw óch
krzeseł od deski do p raso w an ia kraw ca A ndrzeja
u rząd ziliśm y m ost, a z kaw ałka niebieskiej k itajk i —
strum ień. Dla o trzy m an ia odbicia użyliśm y m ałego
o krągłego źw ierciadełka, przed k tó rem golił się pan
Poulain; ale m im o w szelkich naszych w ysiłków nie
m ogliśm y o sią g n ąć odbicia n atu ra ln ej wielkości. Po
wielu nieu danych pró b ach — m usieliśm y zaniechać
dośw iadczeń ze zw ierciadłem . U prosiliśm y tylko Uljanę,
aby zachow ała się tak, ja k g d y b y w idziała odbicie
w stru m ie n iu i k laskała głośno. T ym sposobem ,
sami w końcu zaczynaliśm y w ierzyć, że kto wie? —
może być — i w rzeczy sam ej — coś widać.
R asy n o w ska «Phèdre», a p rzy n a jm n ie j — o sta tn i
ak t trag ed y i, udaw ał się także wcale nieźle, a m ian o ­
wicie, Sasza prześlicznie deklam ow ała! dźw ięczne
w iersze:
A peine nous sortions des portes de Trézène.
A ja siedziałem całkiem nieruchom o — podczas ca­
łego trag icznego m onologu, oznajm iającego m i o śm ierci
syna, aż do chw ili, gdy zgodnie z k sią żk ą — pow inie­
nem b ył odpow iedzieć w estchnieniem : oh D ieux!
Ale w cobyśm y się nie baw ili, w szystkie nasze
przedstaw ienia nieodm iennie kończyły się piekłem .
G asiliśm y w szystkie świece — oprócz je d n e j, k tó rą
staw ialiśm y na p rze zro czy sty m ekranie, w ysm arow anym
minią, co m iało w yobrażać płom ień. P otem chow aliśm y
się obaj z b rate m i zaczynaliśm y rozpaczliw ie wyć,
niby ja k o potępieni g rz e sz n ic y .'U lja n a nie lubiła w spo­
m inać czo rta pod noc i bała się, ale ja zadaję sobie
pytanie, czy to aż nad to d o ty k aln e w yobrażenie p ie ­
kła — p rzy pom ocy łojow ej św ieczki i a rk u sz a p a ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 32 —

p ieru , nie przyczyniło się do tego, że ja i b ra t od


w czesnych la t p ozbyliśm y się lęku p rze d geh en n ą
o g n istą. N asze w yobrażenie było zb y t realne, aby nie
m iało obudzić sceptycyzm u.
P raw d o p o d o b n ie byłem b ard z o m ały, kiedy zoba­
czyłem sły n n y ch m oskiew skich ak to ró w : Szczepkina,
S adow skiego i S zum skiego w «Rewizorze* i w «We­
selu K reczyńskiego*. Ale m im o to — żyw o pam iętam
nie ty lk o w szystkie w ybitn iejsze sceny w obu kome-
dyach, ale naw et into n acy ę n aszych w ielkich aktorów
realisty cznej szkoły: g ra ich silnie w raziła się w m oją
p am ięć tak, że kiedy n astęp n ie w idziałem te sam e sztu k i
w P e te rsb u rg u , w w y k o n an iu akto ró w francuzkiej de-
k lam ato rsk iej szkoły, nie m ogłem znosić ich. P o ró w ­
n yw ałem tych ak to ró w ze S zczepkinym i Sadow skim ,
k tó rz y w yrobili m ój sm ak w sztuce dram aty czn ej.
To m i n asu w a m yśl, że rodzice, chcący w ykształcić
w sw ych dzieciach sm ak a rty sty c z n y , pow inni b ra ć je
od czasu do czasu do te a tru , ab y im pokazać d o b ry ch
ak to ró w w d o b ry ch sztukach, nie zaś tak nazw ane
dziecinne pan to m in y .

V.

Liczyłem ósm y ro k życia, g d y zaszło w ydarzenie,


k tó re ro z strz y g n ęło o dalszych kolejach m ego w ycho­
wania. Nie w iem dokładnie w sk u tek jakiej okoliczno­
ści, ale zdaje m i się, że z pow odu 25-letniej rocznicy
w stąp ien ia na tro n M ikołaja I, p rzy g o to w y w ał się
w M oskw ie w spaniały bal. D w ór m iał p rz y b y ć do sta­
rej stolicy i m oskiew ska szlachta p o stanow iła u pam ię­
tnić ten w ypadek balem kosty u m o w y m , w k tó ry m
dzieci m iały p rz y ją ć w ybitny udział. P ostanow iono,
że w itać cesarza b ęd ą rozliczne narodow ości, wcho­

http://rcin.org.pl/ifis
— 33 —

dzące w skład im p e ry u m . I u nas i u sąsiadów n a ­


szych ro b io n o w ielkie p rzygotow ania. Dla naszej m a­
cochy zam ów iony był św ietny k o sty u m norodow y ro ­
sy jsk i. Ojciec, ja k o w ojskow y — n a tu ra ln ie — pow i­
nien b y ł w y stąp ić w m u n d u rze, ale ci z naszy ch k rew ­
nych, k tó rzy nie służyli, nie m niej od pań zajęci byli
p rzy g o to w aniem ro sy jsk ic h , greckich, kaukazkich, m on­
golskich i in n y ch kostyum ów . K iedy szlachta m oskiew ­
sk a w y d aje bal cesarzow i, w ieczór m u si w yróżniać
się nieb y w ałym przepychem . Mnie i b ra ta uw ażano za
z b y t m ałych, ab y śm y m ogli byli p rz y ją ć udział w u ro ­
czystości.
Je d n ak ż e — końcem końców , dostałem się przecie
na bal. M atka nasza była w wielkiej p rz y ja ź n i z Na-
zim ow ą, żoną generała, k tó ry był w ileńskim g u b e r­
n ato rem , g d y zaczęto m ów ić o osw obodzeniu p o dda­
nych. N azim ow a, b ard z o piękna kobieta, m iała w y stą­
pić w to w arzy stw ie dziesięcioletniego syna, w w sp an ia­
łym s tro ju p ersk ie j królow ej. O dpow iednio do tego
i sy n pow inien b y ł być w b ardzo b ogatym kostyum ie,
p rze p asa n y m pasem , ozdobionym d ro g im i kam ienia­
mi. Ale chłopczyk zachorow ał p rzed sam ym balem
i N azim ow a postanow iła, że jed en z synów jej n ajlep ­
szej p rzy ja ció k i najlepiej za stą p i chorego. Pow ieziono
więc m nie i S aszę do Nazim ow ej dla p rzy m ierzen ia
k o sty u m u . O kazał się on za k ró tk im dla A leksandra,
k tó ry znacznie p rzew yższał m ię w zrostem ; ale dla
m nie b y ł w sa m ą m iarę. Z tej rac y i postanow iono
że p ersk ie g o carew icza p rzed staw iać będę ja.
O lb rzy m ia sala Z e b ra ń szlachty m oskiew skiej za­
pełniona była gośćm i. K ażdem u z dzieci w ręczono
b erło z h erb e m je d n ej z sześćdziesięciu g u b ern ii Ce­
sa rstw a ro sy jsk ie g o . Na m ojem berle w yobrażony
b ył orzeł, szy b u jąc y po n ad błękitnem m orzem , co,
ja k dow iedziałem się następ n ie, przedstaw iało h erb
WSPOMNIENIA REWOLOCYONISTY. 3

http://rcin.org.pl/ifis
— 34 —

g u b e rn ii A strach ań sk iej. U staw iono n as szeregiem


w końcu olbrzym iej sali; potem , p ara m i podchodzi­
liśm y do w zniesienia, gdzie znajdow ał się cesarz z ro ­
d zin ą Za zbliżeniem się , ro zstęp o w aliśm y się na
praw o i na lewo, ustaw iając się ty m sposobem , w je ­
d n y m szereg u przed w zniesieniem . W tedy, stosow nie
do o trzy m an eg o rozkazu, pochyliliśm y w szy stk ie b erła
z h erb a m i przed M ikołajem. A poteoza sam ow ładztw a
w y p ad ła b ardzo efektow nie. M ikołaj b y ł zachw ycony.
W szy stk ie prow incye oddaw ały h ołd najw yższem u
władcy. Poczem m y, dzieci, zaczynaliśm y pow oli u s tę ­
pow ać w g łąb sali.
Ale tu w kradło się m ałe zam ieszanie. Szam belani
w haftow anych złotem m u n d u rac h podbiegli k u nam
i w yprow adzono m ię z szeregów . Mój w uj, książę Ga­
g arin , p rz e b ra n y za T u n g u za (nie m ogłem się n a p a trze ć
na jeg o k aftan z cienkiej zam szow ej skó rk i, na je g o
łu k i kołczan, pełen strzał), w ziął m ię na ręce i p o sta ­
wił na w zniesieniu przed cesarzem .
Nie wiem, czy dla tego, że byłem n ajm n ie jszy
w całej procesy i, czy że m oja o k rą g ła tw arzy czk a
z pu k lam i włosów w ydaw ała się szczególnie zabaw ną
pod w y so k ą b ara n k o w ą a s tra c h a ń sk ą czapką, dość, że
Mikołaj życzył sobie w idzieć m ię na w zniesieniu.
Pow iedziano m i potem , że M ikołaj, lubiący zaw sze
k azarm ow e dow cipy, w ziąw szy m ię za rękę, p o d p ro ­
w adził do M aryi A leksandrow ny (żony następ cy tronu),
k tó ra była w tedy w oczekiw aniu trzeciego dziecka
i — po żo łniersku — pow iedział je j: «oto, ja k ich zu­
chów m i potrzeba». Dowcip ten w yw ołał n a tu ra ln ie
ru m ien iec na tw arz M aryi A leksandrow ny. W każdym
razie, b ard zo d o b rze pam iętam , ja k Mikołaj zapytał:
czy chcę cukierków ? na co odpow iedziałem , że chciał­
bym m ieć rogaliki, jak ie nam podaw ano do h e rb a ty

http://rcin.org.pl/ifis
— 35 —

w u ro cz y sty ch zdarzeniach. Mikołaj sk in ą ł na lokaja


i w y sy p ał całą p ełną tacę do m ojej czapki.
— Z aniosę je Saszy, — pow iedziałem Mikołajowi.
W końcu — jednakże, b r a t M ikołaja, Michał, o w y­
glądzie feldw ebla, słynący za dow cipnisia, p o trafił
ro zd rażn ić m ię aż do płaczu.
— K iedy je ste ś caca-dziecko, to cię pieszczą ot tak —
pow iedział on — i p rz e su n ą ł sw oją d u żą ręk ę po m o­
jej tw arzy od g ó ry do dołu.
— A kiedy dokazujesz, to głaszczą cię, ot tak —
p rzesu n ął ręk ę w gó rę, n acisk ając silnie nos, k tó ry
i sam przez się, okazyw ał się skło n n y m ro sn ą ć w górę.
W oczach m oich ukazały się łzy, k tó re n ad a rem n ie
starałem się p ow strzym ać. D am y — zresztą, ujęły się
za m ną. D obra M arya A leksandrow na wzięła m ię pod
swą opiekę. P osadziła m ię obok siebie na W ysokiem,
z pozłoconym i poręczam i, ak sam itnem krześle. Mó­
wiono mi potem , że p ręd k o zasnąłem , położyw szy
głow ę na jej k o la n ac h , a ona nie w staw ała z m iejsca
w ciągu całego balu. P am iętam także, że krew ni, p o d ­
czas g d y śm y oczekiw ali k are ty , głaskali m ię po gło­
wie, całowali i m ów ili: — P io tru siu , zostałeś m iano­
w any paziem ! — na co odpow iedziałem :
— J a nie je ste m paź, ja chcę do dom u — i byłem
bardzo zajęty m oją czapką, w k tó rej leżały p rze zn a­
czone dla Saszy rogaliki.
Nie wiem, czy wiele ich dostał S asza; ale p am ię­
tam , że m nie serdecznie uściskał, g d y m u pow iedziano
ja k niepokoiłem się o czapkę. Być zap isan y m m iędzy
k an d y d ató w do lco rp u su paziów — uw ażało się w tedy
za w ielką łaskę. M ikołaj rza d k o ją okazyw ał m oskiew ­
skiej szlachcie. Ojciec m ój b y ł zachw ycony i m a rz y ł
ju ż o św ietnej k ary e rz e, k tó ra czeka sy n a p rzy
dw orze. K iedy m oja m acocha, opow iadała o tern wy-
3*

http://rcin.org.pl/ifis
— 36 —

d arzen iu , n igdy nie om ieszkała dod ać: — «a to w szystko


dla tego, że go pobłogosław iłam p rze d balem».
N azim ow a była też zachw ycona i zam ów iła p o rtre t
ak w arelą, na k tó ry m p rze d staw io n ą była ona w p e r­
skim k o sty u m ie i ja — obok niej.

W ro k potem ro z strz y g n ą ł się też los A leksandra.


O bchodzono w ów czas w P e te rs b u rg u ju b ileu sz Izm aj-
łow skiego pułku, w k tó ry m ojciec m ój służył w m ło­
dości. Raz nocą, g d y w szyscy w dom u byli p o g rążen i
w g łębokim śnie, za trzy m a ła się u b ram y , brzęcząc
dzw oneczkam i, « tro jk a » . Z k ib itk i w yskoczył feld-
je g e r i g łośno k r z y k n ą ł:—«O tw órzcie! Rozkaz od Jeg o
C esarskiej Mości, im peratora!...» — Nie tru d n o sobie
w yobrazić, ja k im strac h em p rze jęły cały dom te nocne
odw iedziny. Ojciec d rżą cy zeszedł do g ab in etu ! «Sąd
w ojenny! d eg ra d acy a na p ro steg o żołnierza!» — m a­
jaczyło się w ówczas każd em u oficerow i. To były p rze­
cież stra sz n e czasy! O kazało się jed n ak , że M ikołaj
z a p ra g n ą ł p o p ro s tu m ieć im iona w szystkich synów
oficerów , k tó rzy k ie d y b ąd ź służyli w Izm ajłow skim
p u łk u , żeby porozm ieszczać chłopców po w ojskow ych
n aukow ych zakładach, jeżeli to jeszcze nie było zro-
bionem . W tym to celu posłano z P e te rs b u rg a do
M oskw y k u ry e ra , k tó ry dniem i nocą d o b ijał się do
dom ów w szystkich byłych oficerów Izm ajło w sk ieg o
p ułku.
D rżącą rę k ą zapisał ojciec, że jego sta rsz y sy n ,
M ikołaj, uczy się już w p ierw szy m m oskiew skim ka-
deckim k o rp u sie, że n ajm ło d szy syn, P io tr, je s t k a n ­
d y d atem do k o rp u su paziów i że p o zostaje tylk o ś r e ­
dni, A lek sander, k tó ry jeszcze nie w stąp ił do żadnego
w ojennego naukow ego zakładu. W k ilka ty g o d n i po
tern p rz y sz e d ł pap ier, ozn ajm u jący ojcu o «m onarszej
łasce.» A leksandra kazano um ieścić w O rłow skim

http://rcin.org.pl/ifis
— 37 —

kadeckim k orpusie. Nie m ało sta ra ń i pieniędzy koszto ­


wało ojca, żeby u zy sk ać pozw olenie um ieszczenia Ale­
k sa n d ra w m oskiew skim kadeckim ko rp u sie. Nową
«łaskę* okazano ty lk o dla tego, że sta rsz y syn ju ż się
uczył w tym ko rp u sie.
T ym sposobem , z woli M ikołaja I. m ieliśm y obaj
o trzy m ać w ojenne w ychow anie, choć w kilka lat po­
tem znienaw idziliśm y służbę w ojskow ą dla jej bez­
m yślności. Ale Mikołaj pilnie p rze strzeg a ł, aby syno­
wie szlachty, w yjąw szy słabow itych, obierali tylko
w ojskow ą k a ry erę. I — dzięki tem u, ku w ielkiem u
uradow aniu ojca — w szyscy trzej m ieliśm y zostać
oficeram i.

VI.

W tym czasie zam ożność m ierzyła się liczbą «dusz*


którem i w ładał obyw atel. «Dusze* — oznaczały p o d ­
danych płci m ęzkiej. K obiety nie przy jm o w ały się
w rachubę. Mój ojciec liczył się za bogatego człowieka.
Miał 1200 d usz w trzech różnych g u b ern ia ch i jeszcze
więcej ziemi. Ż ył też odpow iednio do sw ego stanow i­
ska. To znaczyło, że dom b y ł o tw arty dla gości i że
ojciec trz y m a ł liczną służbę. W dom u było nas osiem ,
czasem dziesięć, albo dw anaście osób, ale pięćdziesiąt
ludzi u słu g i w M oskwie i około sześćdziesięciu we
wsi nie uw ażało się za zb y t wielki etat. W tedy w yda­
w ałoby się nie zrozum iałem , ja k m ożna się obejść bez
czterech stan g retó w , p iln u jący ch d w u n astu koni, bez
trzech k u ch arzy dla p ań stw a i k u ch a rek dla służby,
bez d w u n astu lokai, u słu g u jąc y ch p rzy stole w czasie
obiadu i za każdym obiad u jący m stał lokaj z talerzem )
i bez niezliczonych pokojów ek w g ard ero b ie.
W tych czasach n ajg o rę tsz em p rag n ien iem każdego

http://rcin.org.pl/ifis
- 38 —

posiadacza d ó b r było, żeby w szystkie a rty k u ły nie­


zbędne w g o sp o d arstw ie były w y rab ian e przez wła
sn y ch jeg o p o ddanych chłopów. A to w szystko ot,
dla czego. Jeżeli kto z gości zauw ażył:
— J a k dob rze n a stro jo n y p ań stw a fo rte p ia n ! S tro i­
ciel p ań stw a pew no Schim m el?
To p raw dziw y «pan* odpow iadał:
— J a m am w łasnego stroiciela.
— Ja k ie prześliczne ciasto! — w y k rzy k n ie — b y ­
wało, kto z gości, g d y pod koniec obiadu ukazyw ało
się sw ego ro d z a ju arcydzieło z lodów i ciast. P rz y ­
znaj się książę, to od T re m b le’go (m odny cu k iern ik
w tych czasach)?
— Nie, to ro b ił mój w łasnjr cuk iern ik , uczeń T rem -
b le’go! Pozw oliłem m u dzisiaj popisać się sw ą sz tu k ą
N ajg o rętszem p rag n ie n iem każdego bogacza i zna­
k o m itszeg o obyw atela było m ieć m eble, hafty, u p rz ą ż ,
słow em w szy stk o od w łasnych m ajstrów . G dy dzieci
służby d w orskiej kończyły lat dziesięć, oddaw ano je
na n au k ę do m odnych rzem ieślniczych w arsztatów .
Pięć lub siedem la t zam iatały sklepik, o trzy m y w ały
w n ag ro d ę niezliczoną ilość szturchańców i u ż y ­
w ane b yły głów nie do posyłek. M uszę pow iedzieć, że
niew ielu w yuczało się w zupełności sw ego rzem iosła.
K raw cy i szewcy m ogli szyć odzież i obuw ie tylk o
dla słu żb y ; kiedy zaś n ap ra w d ę okazyw ało się p o trz e ­
bne d o b re ciasto, to je zam aw iano u T re m b le’go, a nasz
cu k iern ik tym czasem bił w bęben w pańszczyźnianej
o rk iestrz e. Ta o rk ie stra była d ru g im p u n k te m p ró ż ­
ności m ego ojca. P raw ie każdy z czeladzi, po za sw o ­
jem rzem iosłem , fig u ro w ał jeszcze ja k o bas albo k la r­
n et w o rk ie strz e . S troiciel M a k ar, pom ocnik m a r ­
szałka d w oru, g r a ł także na flecie. K raw iec A ndrzej
g ra ł na w altorni.
P o w innością zaś cuk iern ik a było zrazu bić w bę-

http://rcin.org.pl/ifis
— —

ben, ale czynił to z ta k ą gorliw ością, że ogłuszał


w szystkich. W tedy k upiono m u o lb rzy m ią trą b ę w n a­
dziei, że może nie będzie w stanie płucam i ro b ić tyle
h ałasu, co rękam i. Ale g d y i ta nadzieja zaw iodła, od­
d ano go do w ojska. Co się zaś tyczy dziobatego Ti-
chona, to oprócz nieprzeliczonych obow iązków , w y­
pełnianych w dom u, w roli lam p iarza, fro te ra i po ­
d różnego lokaja, p om agał on jeszcze nie bez k orzyści
w o rk iestrz e, dziś na tro m b o n ie, ju tr o na k o n trab a sie ,
albo w reszcie ja k o d ru g ie skrzypce.
Dwie pierw sze sk rzy p c e stanow iły je d y n y w yjątek
od reg u ły . Były tylk o skrzypcam i. Ojciec k u p ił tych
ludzi za duże pieniądze, w raz z ich rodzinam i, u sió str
(nigdy nie kupow ał p o d d an y ch u obcych, ani też nie
sprzedaw ał im sw oich ludzi). I oto w ieczoram i, gdy
ojciec nie w yjeżdżał do klubu, albo jeżeli u n as byli
goście, g rała o rk ie s tra z d w u n astu lu b p ię tn astu m u ­
zykantów i g ra ła wcale nieźle. Na o rk ie strę n aszą o ka­
zywał się w ielki p o p y t, g d y sąsiedzi, zw łaszcza na
wsi, u rząd zali w ieczory tańcujące. W każdym z po­
dobnych w ypadków — n a tu ra ln ie — trze b a było p ro ­
sić pozw olenia u ojca.
Nic nie spraw iało ojcu więcej zadow olenia, ja k g d y
zw racano się doń z p ro śb ą , z pow odu o rk ie stry , albo
czego b ąd ź innego, n. p. żeby um ieścić chłopca na rz ą ­
dowy k o szt w szkole, albo osw obodzić kogo od k a ry ,
nałożonej p rzez sąd. Chociaż ojciec u m iał czasem u n o ­
sić się g n ie w e m , aż do w ybuchów w śc ie k ło śc i,
z n a tu ry b ył on niew ątpliw ie do sy ć m iękkim człow ie­
kiem. I k iedy zw racano się doń z p ro śb ą o protek cy ę,
rozpisyw ał d ziesiątk i listów na w szystkie stro n y , do
w szy stk ich w ysoko położonych osób, k tó re m ogłyby
b yć pożytecznem i dla jeg o «protégé». W tych w ypadkach
i tak sam a p rzez się liczna jego k o resp o n d en cy a, po ­
w iększała się jeszcze o całe pół tu zin a specyalnych

http://rcin.org.pl/ifis
— 40 —

listó w , p isanych w w ybitnie c h a ra k te ry sty c z n y m ,


pół-urzędow ym , pół-żartobliw ym tonie. K ażdy list, n a ­
tu raln ie, zapieczętow yw ał się h erb o w ą p ieczątk ą ojca.
D uża k w adratow a k o p erta szeleściała, ja k dziecinna
g rzech o tk a od piasku, k tó ry m się lis t g ęsto p o sy p y ­
wał. Bibuły w tedy jeszcze nie znano. Im tru d n ie jsz ą
by ła p ro śb a, tern w iększą en erg ię w ykazyw ał ojciec,
póki nie u zy sk ał nakoniec tego, o co p ro sił dla sw ego
«protégé», k tó reg o n ieraz nig d y i na oczy nie widział.
Ojciec m ój lubił, żeby go odw iedzali goście. Je d liśm y
obiad o 4-tej, a o 7-mej cała ro d zin a zgrom adzała się
około w ielkiego sam ow aru. W tej porze m ógł p rz y ­
chodzić każdy, należący do naszego koła. Z w łaszcza
nie b rakow ało gości, g d y L ena w róciła z in sty tu tu .
Jeżeli w oknach, w ychodzących na ulicę, w idać było
św iatło, znajom i w iedzieli, że nasi są w dom u — i że
gościom b ęd ą radzi.
Goście schodzili się praw ie każdego w ieczora. W sali
ro zk ład ały się stoliki do g ry . Młodzież zaś i dam y
pozostaw ali w salonie, albo też zbierali się około fo r­
tep ian u Leny. P o odejściu dam , g ra w k a rty p rz e c ią ­
gała się aż do św itu i duże sum y przechodziły w tedy
z rą k do rą k . Ojciec m ój stale przegryw ał. N iebezpie­
czeństw o je d n ak że p rzed staw iała dlań g ra nie w dom u,
ale w an g ielskim klubie, gdzie staw ki były w yższe.
Szczególnie niebezpiecznem było, kiedy ojca z a p ra ­
szano na p a rty ę «z b ardzo szanow nym i panam i», do
je d n eg o z n ajb ard zie j pow ażanych dom ów w S tarej
K oniusznej, gdzie g ru b a g ra szła całą noc. W podo­
b n y ch w y padkach ojciec p rz e g ry w a ł b a rd z o wiele.
Dość często m iały m iejsce w ieczory tańcujące, nie
m ów iąc ju ż o dw óch obow iązkow ych balach każdej
zim y. W takich razach ojciec nie liczył się z kosztam i,
a sta ra ł się u rzą d zić w szystko, ja k najlepiej. Rów no­
cześnie zaś — w pow szedniem naszem życiu p r a k ty ­

http://rcin.org.pl/ifis
— P i ­

kow ało się takie skąpstw o, że g d y b y m zaczął opow ia­


dać szezegóły, w ziętoby to za p rzesadę. O je d n y m
p reten d en cie do tro n u francu sk ieg o , k tó ry w sław ił się
w spaniałem i m yśliw skiem i w ypraw am i, opow iadają, że
w dom u jego naw et o g a rk i z łojów ek rachow ały się.
T ak ą d ro b n o stk o w ą oszczędność we w szystkiem za­
chow yw ano i w n aszym dom u i sk ąp stw o posuw ało
się tak daleko, że m y, dzieci, g d y w y ro śliśm y , zniena­
w idziliśm y oszczędność i w yrachow anie. Z re sz tą, w S ta­
rej K oniusznej taki sposób życia w zbudzał tylko tern
w iększy ogólny szacunek dla m ego ojca.
— S tary książę — m ów ili w szyscy, sk ą p y trochę
w dom ow ych w ydatkach, ale za to wie, ja k należy się
żyć szlachcicowi.
W naszych cichych i czyściutkich ulicach takie wła­
śnie życie było w szczególnem pow ażaniu. Je d e n z n a­
szych sąsiadów , g en e rał D., prow adził dom na szero k ą
stopę, a m im o to codziennie m iędzy panem i k u ch a­
rzem zachodziły przekom iczne sceny. P o śniadaniu,
sta ry generał, sm okcząc fajkę, sam dy sp o n o w ał obiad.
— No, bracie, — m ów ił on kucharzow i w śnieżno­
białej k u rtc e i k o łp ak u — d ziś nas będzie nie w ielu, nie
więcej niż dw óch, trzech gości — u g o tu j nam zupę,
z ja k ą b ą d ź now alijką, z zielonym gro szk iem , fasolką...
— Słucham — ja śn ie w ielm ożny panie!
— P o tem — na d ru g ie danie, co sam chcesz.
— Słucham , ja śn ie w ielm ożny panie.
— S zp arag i — n atu ra ln ie , jeszcze tro ch ę za drogie,
choć w idziałem w czoraj takie piękne pęczki...
— A k u ra tn ie tak, ja śn ie w ielm ożny panie, po cztery
ru b le za pęczek.
— Tak, d o p raw d y ? No, słuchaj, tw oje pieczyste
z k u rcz ąt i in d y k a sp rz y k rz y ło się ju ż nam śm iertel­
nie! W ym yśl co nowego.

http://rcin.org.pl/ifis
— 42 —

— Może ja k ą zw ierzy n ę? ja śn ie w ielm ożny panie.


— Tak, tak, bracie, m ożna i zw ierzynę, cobądź dla
odm iany.
G dy w szystkie sześć dań zostały w tak i sposób
obm yślane, g e n e ra ł zap y ty w ał:
— No, a ile chcesz n a w y d atk i ? C hyba trz y ru b le
w y starczy ?
— Dziesięć ru b li, ja śn ie w ielm ożny panie.
— E t, k ochanku, nie pleć g łu p stw ! Ot, m asz trzy
ruble. Sam w iesz, że to aż n ad to dosyć.
— C ztery ru b le — szp arag i, pół-trzecia — jarzyna...
— Ależ koch an k u , m iej sum ienie! No, zresztą, m asz
jeszcze ru b la, ale, pam iętaj, o sz cz ęd za j!
T a rg i przeciąg ały się około pół godziny. W reszcie
zgadzali się na sum ę 7 ru b li 25 kopiejek, ale pod w a­
ru n k iem , że obiad n astęp n e g o dnia będzie kosztow ał
ty lk o p ó łto ra ru b la. G en erał uszczęśliw iony, że zała­
tw ił w szy stko tak łatw o i pom yślnie, kazał zaprzęgać
do sań i o bjeżdżał m odne m ag azy n y ; p ow racał p ro ­
m ieniejący i przyw oził żonie flakonik w ykw intnych
p erfu m , k tó re kosztow ały go szaloną cenę w p ie rw ­
szym fra n cu sk im m agazynie. Córce jedynaczce o zn a j­
m iał p rzy te m , że p rz y n io są po p o łudniu od «madame»
takiej to — do p rzy m ierze n ia, b ardzo «skrom niutką*
a b ard zo d ro g ą a k sa m itn ą narzu tk ę.
Cała n asza b ard zo liczna ro d zin a ze s tro n y ojca
żyła w tak i sam sposób. Je śli czasam i budziły się ja ­
kie now e dążności, p rzy jm o w ały zw ykle fo rm ę re li­
g ijn ą. T ak na p rzy k ła d , k u w ielkiem u zg o rszen iu «całej
M oskwy», jed en z k sią ż ą t G agarin y ch w stąp ił do za­
k o n u Je zu itó w ; d ru g i m łody książę zam k n ął się w kla­
szto rze i kilka sta ry c h dam zostało zapam iętałem i d e ­
w otkam i.
B yw ały i w yjątki. Je d e n z n aszych blizkich k rew ­
nych, nazw ę go M irskim , spędził m łodość w P e te rs ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 43 —

b u rg u , gdzie służył w g w ard y i. Mało db ał o zaszczyt


p o siad an ia w łasnego po d d an eg o kraw ca lub tapicera.
Dom jeg o był w spaniale u rzą d zo n y , um eblow any z ca­
ły m p rzepychem now ego sty lu , a sam u b ie ra ł się u n a j­
lepszego kraw ca. Nie lubił g ry i g ra ł ty lk o z paniam i,
za to słab ą jego stro n ę stanow ił sm aczny stół, na k tó ry
tra c ił niebyw ałe sum y. Z w łaszcza nie szczędził kosztów
i zachodu w czasie W ielkiego P o stu i Ś w iąt W ielka­
nocy. W poście zagłębiał się cały w w ym yślaniu n a j­
w y k w in tn iejszy ch ry b n y c h potraw . W tym celu p rz e ­
trz ą s a ł w szystkie m agazyny w obu stolicach. Ze sw ych
w si dziedzicznych w ypraw iał gońców do u jść W ołgi —
po o lb rzy m ieg o je sio tra, albo ja k ą niezw ykłą konserw ę
ry b n ą , k tó rą n aty ch m iast w ysyłano mu ek strap o cztą,
g d y ż koleje nie były jeszcze znane. K iedy zaś n adcho­
d ziła W ielkanoc, pom ysłow ość jeg o nie m iała granic.
W ielkanoc n ajb ard ziej u ro cz y ste i rad o sn e św ięto
w Rosy i — św ięto w iosny. T o p n ieją o lb rzy m ie zaspy
śnieżne, leżące całą zim ę i b urzliw e potoki zalew ają
ulice. W iosna przychodzi — nie ja k złodziej, sk ra d a ją c
się zcicha i niepostrzeżenie, ale śm iało i otw arcie.
K ażdy dzień p rzy n o si w idoczną zm ianę, a w raz ze zni­
k ając y m śniegiem drzew a o k ry w a ją się ro zw ijającym i
się pączkam i. P rz y m ro z k i nocne tylko zlekka opóź­
n ia ją odwilż.
Za czasów m ego dzieciństw a W ielki T ydzień obcho­
dził się niezw ykle u roczyście T łum y lu d u cisnęły się
do cerkw i, zw łaszcza w W ielki C zw artek i słuchały
z głębokiem przejęciem tych w zru szający ch ustępów
Ew angelii, w k tó ry ch m ów i się o m ęce C h ry stu sa.
P od czas W ielkiego T y g odnia w strzy m y w an o się naw et
od ry b n y ch potraw , a n ajp o b o żn iejsi nie p rzy jm y w ali
żadnego posiłku w W ielki P iątek. Tem bardziej rażą-
cem było przejście do W ielkiejnocy. W Sobotę w szyscy
u daw ali się do cerkw i na rezurekcyę. P oczątek n ab o ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 44 —

żeństw a, ja k w iadom o, b ardzo sm u tn y . Ale o północy


ogłasza się nagle w esoła w ieść o Z m artw y ch w stan iu
C h ry stu so w em ! W szy stk ie cerkw ie o d raz u ro zśw ietlają
się blaskiem niezliczonych świec i lam p; setki dzw o n ­
nic ro zb rzm iew ają rad o śn y m hejnałem dzw onów . N a­
staje pow szechne wesele... Cerkw ie, zalane m orzem
św iatła, p s trz ą się stro jn e m i tu aletam i pań. N aw et n a j­
uboższa kobieta p o sta ra się na W ielkanoc o now y
p rzyodziew ek — i jeżeli szyje sobie now ą suknię tylko
raz na ro k , to u sz y je ją sobie napew no na ten w łaśnie
dzień.
W tedy, ja k i dzisiaj, W ielkanoc podaw ała k u szącą
sp o so b n o ść do wielkiej niew strzem ięźliw ości w je d z e ­
niu. W bogatych dom ach p rz y rz ą d z a ją się w ów czas
n ajw y m y śln iejsze »paski« (sery śm ietankow e) i p ieką
n ajsm ak o w itsze »kulicze« (kołacze św iąteczne). N aj­
b ied n iejsi naw et m u szą m ieć na stole tego d n ia choć
je d n ą p ask ę i m aleńki kulicz i choć je d n ą czerw oną
»kraszankę« (jajko ufarbow ane), pośw ięcane w cerkw i.
P ospolicie zasiadano do jedzenia zaraz po pow rocie
z rez u re k cy i — w nocy, g d y pośw ięcane kulicze p rz y ­
niesiono z cerkw i. Ale w bogatszych, pań sk ich dom ach
czekano do N iedzieli w ielkanocnej. O lbrzym i stół n a ­
k ry w a ł się ran o białym o b ru sem i zastaw iał p rzeróż-
nem i ciastam i i m ięsiw am i — i g d y pań stw o udaw ali
się do jad aln i, cała liczna służba dom ow a, aż do o s ta ­
tniej pom yw aczki, p rzychodziła życzyć im w esołych
św iąt i zam ienić z nim i trz y pocałunki trad y c y o n aln e
i m ałe czerw one ja jk o 1).
P rzez cały ty dzień W ielkanocny stał w sali z a sta­
w iony stół i każdego gościa zapraszano na zakąskę.

') W R osyi panuje zwyczaj, że w dzień Wielkanocy w szyscy witają się


trzykrotnym pocałunkiem w twarz, słowami «Chrystus zm artwychstał» i za­
mieniają m iędzy sobą «kraszanki», małe farbowane czerwono jajka.

http://rcin.org.pl/ifis
— 45 —

I p rzy tej sposobności ks. M irski przechodził sam sie­


bie. G dziekolw iek się znajdow ał, w M oskw ie czy w P e­
te rs b u rg u , um y śln i posłańcy przyw ozili m u ze wsi
specyalnie p rzy rzą d zo n y se r do pasek, z k tó reg o k u ­
ch arz w y rab iał sw ego ro d za ju arcydzieła sztuki. D rugi
posłaniec pędził do wsi now ogrodzkiej po niedźw iedzią
sz y n k ę, w ędzoną w yłącznie dla książęcego w ielka­
nocnego stołu.
K siężna oddaw ała się przez cały W ielki T ydzień
sk ru sze i p o k u tn y m rozm yślaniom . Zw iedzała z dw iem a
córkam i n ajsu ro w sz e k la szto ry , gdzie nabożeństw a
nocne przeciągały się po trz y i cztery godziny i posi­
lała się zaledwie kaw ałkiem czarnego chleba — w p rz e r­
wach m iędzy nabożeństw am i i kazaniam i p ro te sta n ­
ckich, katolickich i praw o sław n y ch kaznodziei, na k tó re
pilnie uczęszczała, a m ąż jej — tym czasem — objeżdżał
co ran a sły n n e sklepy M ilusina, gdzie g astro n o m i zn a j­
d u ją d elikatesy, n ag ro m ad zo n e ze w szy stk ich stro n
świata. T u książę w ybierał do w ielkanocnego stołu
najd ro ższe i n ajw y k w in tn iejsze p rzy sm ak i, a g d y św ię­
tam i odw iedzały go setki gości, proszo n o ich »skoszto­
wać« ty lk o tej lu b owej osobliw ości.
Skończyło się na tern, że książę zdołał literalnie
przejeść cały swój n iezm ierny m ajątek. Je g o zb y tk o ­
wnie um eblow any dom i prześliczne d o b ra ziem skie
zostały sp rze d an e i na sta ro ść nie pozostało obojgu
księstw u nic z daw nego p rze p y ch u — naw et w łasnego
kąta. M usieli m ieszkać p rzy dzieciach.
T ak płynęło życie w naszych stro n ach . Nic dziw ­
nego więc, że po uw łaszczeniu w łościan p raw ie cała
S tara K oniuszna została zru jn o w an ą. Ale nie chcę w y­
przedzać w ypadków .

http://rcin.org.pl/ifis
— 46 —

V II.

B yłoby rzeczą zb y t k o sztow ną u trzy m y w a ć ta k ą


liczną służbę, ja k nasza, je ślib y cała prow izya m usiała
się zakupyw ać w M oskwie. Ale za czasów p o d d ań stw a
w szy stk o u rząd zało się w sposób b ard z o p ro sty G dy
n adchodziła zim a, ojciec siadał za stołem i pisał:
«Rządcy m em u, sioła N ikolskiego, K ałuskiej gu-
b ern ii, M ieszczow skiego pow iatu, n ad rze k ą S ireń, od
k niazia A leksego P iotrow icza K ropotkina, p ułkow nika
i k aw alera — in stru k c y a .
«Po o trzy m an iu niniejszego, ja k tylko u sta li się
san n a d ro g a, poleca się ci w ysłać do m ego dom u, do
m iasta M oskw y, dw adzieścia pięć chłopskich sani
w p arę koni, licząc je d n eg o konia z chaty, a człow ieka
i sanie z d ru g ie j; naładow aw szy na nie ty le to ćw ierci
owsa, ty le pszenicy, tyle żyta, a także tyle to k u r,
gęsi, kaczek, k tó re pow inny być zarżnięte tej zim y,
d o b rze zam rożone, d o b rze upakow ane i w ysłane pod
opisem z w iernym i ludźm i». W tym sensie ciągnęły
się dw ie stro n n ice do p u n k tu . Dalej w yliczały się k a ry ,
k tó re g ro ż ą w innym , jeżeli zapasy nie p rz y b ę d ą w p o rę
i w d o b ry m stanie do dom u pod takim -to n u m erem
i p rzy takiej-to ulicy.
Około Bożego N arodzenia dw adzieścia pięć chłop­
skich san i rzeczyw iście w jeżdżało w b ra m ę i zapeł­
niało cały w ielki dziedziniec.
G dy ty lk o oznajm iono ojcu o tern w ażnem zd a rze­
niu, zaczynał w ołać głośno:
— F ro ł! K irju szk a! Je g o rk a ! Gdzie w y? W szy stk o
ro z k ra d n ą ? F ro ł, idź przy jm o w ać owies! U ljana, idź
p rzy jm o w ać d ró b ! K irju szk a, wołaj księżnę.
W całym dom u w szczynało się zam ieszanie. Słudzy
rzucali się ja k o parzeni — we w szystkie stro n y , biegli

http://rcin.org.pl/ifis
— 47 —

z p rz e d p o k o ju w podw órze i z podw órza do p rz e d ­


po k o ju , ale p rze d ew szy stk iem do g a rd e ro b y , żeby opo­
w iedzieć kobietom nikolskie now iny. «Pasza w ychodzi
za m ąż po Bożem N arodzeniu; ciotka A nna oddała
Bogu ducha» i t. d. P rzych o d ziły także i listy ze wsi.
N iebaw em k tó ra z pokojów ek p rz e k ra d a ła się na g órę
do m ego pokoju.
— P io tru siu , sam je ste ś, nauczyciela n iem a?
— Nie, je s t w uniw ersytecie.
— To b ądź łaskaw , p rzeczytaj list od m atki.
I czytałem naiw ny list, zaczynający się stale tem i
sam em i słow am i: «Rodzice p rz e sy ła ją ci sw oje bło­
gosław ieństw o, na wieki*. P otem szły now iny. «Ciotka
A frosinia chora. Bolą ją w szy stk ie kości. B rataniec
jeszcze się nie ożenił, ale m am y nadzieję, że się ożeni
na p rzew o d n ią niedzielę. K row a ciotki S tefanidy zde­
chła na W szy stk ich Świętych». P o now inach n a stę ­
pow ały dw ie stro n n ice ukłonów : «B rat P aw eł zasyła
u k ło n i sio stry M arya i D ary a za sy ła ją ukłon i je sz ­
cze nizki ukłon od w uja Mitręgo...» i t. d. Mimo je-
d n o sta jn o śc i tego w yliczenia, każde im ię w yw oływ ało
ja k ą ś uw agę. «Znaczy się, jeszcze żyje, biedna! Ot ju ż
dziew ięć lat, ja k leży plackiem ». Albo: «P atrzcie! nie
zapom niał o m nie! Z naczy, w rócił na Boże N arodzenie.
T aki dzielny p a ro b e k ! N apiszecie m i list ? Ż eby to
w tedy i o nim nie zapom nieć». O biecyw ałem , m a się
ro zu m ieć i w n ależytym czasie pisałem lis t w takim
sam y m ro d zaju .
G dy sanie zostały w ypróżnione, sień napełniała się
chłopam i. Stali w ja rm a k a c h 1), narzu co n y ch na pół­
k o żuszki i w yczekiw ali, aż ojciec zawoła ich do g ab i­
netu, by się ro zp y tać, ja k i śnieg w ypadł i ja k ie są wi-

J) Rodzaj kaftanu, zw ykły »trój chłopów rosyjskich.

http://rcin.org.pl/ifis
— 48 —

doki na u ro d za j. N ieśm iało stąp ali po w oskow anej p o ­


sadzce i niew ielu decydow ało się p rz y sią ść na brzeżk u
dębow ej ław ki. Stanow czo odm aw iali się od krzeseł.
T ak ' w yczekiw ali całem i godzinam i, p a trz ą c sm u tn y m ,
znużonym w zrokiem na k ażdego w chodzącego do, lub
w ychodzącego z g ab in etu .
T ro ch ę później, zw ykle na d ru g i dzień, k to b ą d ź ze
służby u k ra d k ie m p rze m y k ał się do naszego pokoju
klasow ego:
— K siążę, sam i jesteście ?
— Tak.
— To biegnijcie, książę, p rędzej do p rzedpokoju.
Chłopi chcą w as w idzieć. P rzyw ieźli gościńce od
m am ki.
G dy zeszedłem do p rze d p o k o ju , kto ś z pom iędzy
chłopów w ręczał mi w ęzełek z gościńcem . K ilka żytnich
placuszków , z pół tuzin a jaj na tw ard o i kilk a jabłek.
W szy stk o to było zw iązane w p stre j perkalow ej chustce.
— Oto dla ciebie gościńce od m am ki W asilisy. Czy
nie zam arzły p rzy p a d k iem ja b łk a ? Z daje się nie. Całą
d ro g ę trzy m ałe m je w zanad rzu . Nie daj Boże, jak i
m róz! I szeroka, b ro d a ta tw arz prom ien iała u śm ie ­
chem , a z pod gęstej strze ch y w ąsów błyszczały dw a
rzęd y oślepiającej białości zębów.
— A to dla b ra ta od jego m am ki, A nny — dodaw ał
d ru g i, w ręczając mi tak i sam węzełek. — Biedaczek —
m ów iła ona — pew no n ig d y nie doje p o rzą d n ie tam ,
w k o rp u sie.
C zerw ieniałem i nie w iedziałem , co odpow iedzieć.
N akoniec m a m ro tałe m : «Pow iedz W asilisie, że całuję
ją ; to sam o pow iedz A nnie od brata».
P rz y tych słow ach tw arze chłopów jeszcze b a r­
dziej się rozjaśniały.
— D obrze, pew no pow iem , to się rozum ie.
K iryła, stró żu jąc y u d rzw i g ab in etu ojca, zaczynał

http://rcin.org.pl/ifis
— 49 —

szeptać: «biegnijcie ozem p rędzej na górę, paniczu,


papa zaraz w yjdzie». — «Nie zapom nijcie ch u stk i, oni
chcą ją za b rać z sobą z pow rotem «, szeptał znow u,
d o g an iając m ię na schodach, — i g d y składałem zm iętą
ch ustkę, b rała m ię o g ro m n a chęć posłać ja k i pod arek
W asilisie. Ale nie m iałem nic sw ego — nie m iałem n a­
w et zabaw ek. N igdy nie d ostaw aliśm y kieszonkow ych
pieniędzy n a nasze d ro b n e w ydatki.

N ajlepsze nasze czasy byw ały n atu ra ln ie na wsi.


Gdy m inęła W ielkanoc i Z ielone Ś w iątk i, pochłonięci
by liśm y ty lk o je d n ą m y ślą — o N ikolskiem . Ale czas
upływ ał. W edle n aszych obliczeń bez daw no ju ż p o ­
w inien b y ł p rze k w itn ąć n a w si, lecz ty siąc interesów
zatrzy m y w ało jeszcze ojca w m ieście. Nakoniec, dnia
jed n eg o w jeżdżało w podw órze pięć lu b sześć chłop­
skich wozów, k tó re zabierały w szystkie sp rzę ty nie­
zbędne na wsi. W ytaczała się z w ozow ni i jeszcze raz
o p atry w ała sta ro d a w n a k a re ta i d ru g ie p ojazdy, k tó ­
ry m i jeźd ziliśm y na wieś. Z aczynały się pakow ać k u fry .
N auka n asza postępow ała coraz w olniej. Co chw ila
p rzery w aliśm y nauczycielow i pytaniam i, czy m am y za­
b rać z so b ą tę lu b ow ą książkę. Z nacznie w cześniej,
niż d ru d z y , zaczynaliśm y pakow ać nasze książki, ta­
blice i sam odzielnego naszego w y ro b u zabaw ki.
N areszcie w szy stk o było gotow e. P rz e d gankiem
stały wozy, naładow ane ró żn y m i sp rzętam i, sk rzy n iam i
z naczyniem kuchennem i niezliczonym i p u sty m i sło­
ja m i, k tó re m iały się na w si napełnić k o n fitu ram i
i kon serw am i. Chłopi całem i godzinam i w yczekiw ali
codziennie w p rze d p o k o ju . Ale rozkaz w yru szen ia
w d ro g ę jeszcze nie w ychodził. Ojciec po całych r a n ­
k ach wciąż p isał w gabinecie, a w ieczory spędzał w k lu ­
bie. N akoniec w daw ała się w to m acocha, k tó rej poko-
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 4

http://rcin.org.pl/ifis
- 50 —

jó w k a ośm ieliła się szepnąć, że chłopom ju ż daw no


p o ra pow racać do dom u, bo zbliża się czas sianożęcia.
N azaju trz ran o w ołano do g ab in etu m a rsz ałk a F ro ła
i «pierw sze skrzypce», M ichajłę Alejewa. M arszałek
d o staw ał sakiew kę ze «straw nem i» pieniędzm i, t. j. tr o ­
chę m iedziaków na w yżyw ienie w d ro d ze 40 —50-ciu
ludzi, to w arzyszących nam zw ykle do N ikolskiego
i «rejestr». W tym o sta tn im w yliczali się w szyscy
u czestnicy p o d ró ży : więc n ap rz ó d o rk ie stra w k o m ­
plecie, potem k u ch arze i kuchciki, p raczki i pod-praczka,
o b d arzo n a sześciorgiem dzieci, P olka K rzyw a, D om na
D uża i D om na Mała. O nikim nie zapom niano.
»Pierw sze skrzypce* otrzy m y w ały m a rsz ru tę P a m ię ­
tam ją do brze, bo ojciec, w idząc, że sam n ig d y się ze
w szy stk iem nie załatw i, kazał m i zw ykle p rzepisyw ać
m a rsz ru tę w książce dla «ekspedycyi*.
«M ojemu dw orow em u M ichajle Alejewowi, od k się­
cia A lek sandra P iotrow icza K ropotkina, pułkow nika
i k aw alera — in stru k c y a.
»R ozkazuje się ci w y ru szy ć z m oim obozem 19-go
m aja, o 6-tej godzinie ran o , z m iasta M oskw y do wsi
m ojej, N ikolskie, K ałuskiej g u b ern ii, M ieszczow skiego
pow iatu, n ad rz e k ą Sireń, o 200 w io rst od tego d o m u ;
p rz e strz e g a ć d o b reg o zachow ania się lu d z i, pow ie­
rzo n y ch ci, a je śli k tó ry z nich zaw ini p ijaństw em ,
lu b n iep o słuszeństw em , to pow inieneś d ostaw ić w in­
nego do n aczelnika 3łużby g arnizonow ej, razem z p r z y ­
łączonym c y rk u la rz e m , i p ro sić o u k a ra n ie go (pier­
w sze sk rzy p ce rozum iały ju ż kogo) dla p rz y k ła d u
d ru g ich .
»R ozkazuje się ci p rzed ew szy stk iem do g ląd ać cało­
ści p o w ierzonych ci rzeczy i jechać zgodnie z m a rsz ­
r u tą : pierw szego dnia za trzy m ać się w takiej-to w si
dla p o p asu k o n i; na d ru g i dzień przenocow ać w m ie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 51 —

ście Podolsku». I tak dalej dokładnie w skazyw ało się,


ja k p rzeb y ć w szystkie siedm czy ośm dni drogi.
N azaju trz, o d ziesiątej, zam iast o sz ó ste j—a k u ra tn o ść
nie zalicza się do rzęd u cn ó t ro sy jsk ic h («Chwała Bogu,
m y nie Niemcy!») — ta b o r wozów w y ru szał w drogę.
Słudzy m usieli iść pieszo. T ylko dzieciom robiono
m iejsce, g d zieb ąd ź w w annie lub w sk rzy n i, na sam ym
szczycie n aładow anego w ozu — i kobiety m ogły ćza-
sem p rz y sią ść na b rze g u telegi. R eszta szła pieszo ca­
łych dw ieście w iorstw . P óki szli przez Moskwę, póty
zachow yw ała się k arn o ść : bezw arunkow o było w zbro-
nionem w puszczać sz araw ary w b u ty i opasyw ać się
pasem . Ale gd y , w ja k ie dw a dni potem , dopędzaliśm y
tabór, zwłaszcza, jeżeli było w iadom em , że ojciec po ­
został w M oskwie, znajdyw aliśm y trochę inny obraz.
Mężczyźni i kobiety, w ja k ic h ś niem ożliw ych ja rm a-
kach, p o d p asan y ch chu stk am i, kroczyli, p o d p ie ra jąc
się kijam i, w y rż n ię ty m i w lesie po drodze. O paleni od
słońca lub też przem oczeni deszczem , podobni byli r a ­
czej do koczującego cy gańskiego ta b o ru , niżeli do «do­
mowników» bogatego obyw atela. T ak podróżow ała
w tych czasach służba w szy stk ich pań sk ich dom ów .
Kiedy w idzieliśm y g ro m ad ę sług, przechodzących po
jednej z naszych u lic , w iedzieliśm y, że A puchtiny,
albo P iram iszn ik o w y opuszczają m iasto. W ozy o d ­
jeżdżały n areszcie, m y wciąż jeszcze pozostaw aliśm y
na m iejscu. O m ało nie chorow aliśm y z nudów i. ocze­
kiwania. Ojciec zaś b ezu stan n ie p isał «instrukcye» dla
swoich rządców i pilnie p rzep isy w ał je do książki. —
Nakoniec w ychodził i dla n as rozkaz w yjazdu. W szyscy
wzywali się na dół. Tu ojciec odczytyw ał głośno m a rsz ­
ru tę dla «księżnej K ropotkinej, żony księcia A leksieja
P iotrow icza K ropotkina, pułkow nika i kaw alera*. W d o ­
kum encie tym szczegółow o w yliczały się m iejscow ości
gdzie pow inniśm y byli zatrzy m y w ać się dla odpoczynku
4*

http://rcin.org.pl/ifis
— 52 —

w ciągu pięciodniow ej podróży. Co p raw d a «instruk-


cya* opiew ała na 30-sty m aja i w yjazd oznaczał się na
6-tą r a n o ; ale m aj u pływ ał i w yjeżdżaliśm y, zam iast
o (i-tej, w południe, co gm atw ało w szelkie obliczenia.
Na szczęście, ja k to zw ykle byw a w w ojennych ro z­
kazach m arszo w y ch , okoliczność ta została p rzew i­
d zian ą i om ów ioną w n astęp u jący m p a ra g ra fie : «Jeśli
zaś — w brew oczekiw aniom — w yjazd W aszej Wiel-
m ożności nie n a stą p i w oznaczonym d n iu i godzinie,
upow ażnia się W aszą W ielm ożność p o stą p ić wedle
w łasnego rozum ienia, aby podróż tę doprow adzić do
p o m y śln eg o końca«.
Potem cała ro d zin a i służba siadała na chwilę. —
W szyscy w m ilczeniu czynili znak krzyża, po chwili
w staw ali i żegnali się z ojcem . «Błagam cię, A leksy, nie
chodź do klubu», szeptała m acocha. O g rom na k areta,
zaprzężona czw órką koni, z fo ry siem na przedzie, ocze­
kiw ała w gan k u . Za nią stały d ru g ie pow ozy. M iej­
sca nasze w karecie były dokładnie w skazane w m a rsz ­
rucie, ale poniew aż nie m ogliśm y się pom ieścić w szyscy,
m acocha zaraz na m iejscu m u siała «rozporządzić się
w edle w łasnego rozum ienia». — W reszcie, ku ogól­
n e m u zadow oleniu — ruszaliśm y .
D ro g a stanow iła niew yczerpane źródło p rz y je m n o ­
ści dla nas, dzieci. E ta p y dzienne b yły k ró tk ie i tylko
dw a raz y na dzień zatrzy m y w aliśm y się dla p o p asu
koni. Poniew aż panie k rzyczały p rzy n ajm n iejszej nie­
rów ności dro g i, więc za k ażdym razem , g d y p rzy c h o ­
dziło się w jeżdżać pod górę, lu b zjeżdzać z g ó ry , t. j.
p raw ie n ieustannie, m usieliśm y w ysiadać. K o rz y sta­
liśm y z tego, aby zajrzeć do la sk u p rz y drodze, albo
p rzeb ied z się n ad brzegiem p rz e jrz y ste g o stru m ien ia.
P rz y tern, n a prześlicznej m oskiew sko-w arszaw skiej szo­
sie, k tó rą jech aliśm y czas ja k iś, sp o ty k a liśm y wiele
rzeczy b ard z o zajm u jący ch : ta b o ry wozów, p a rty e po ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 53 —

bożnych pielgrzym ów i dużo różn eg o ludu. Dwa razy


na dzień zatrzy m y w aliśm y się w wielkich, ruchliw ych
siołach i n atarg o w aw szy się do woli o cenę siana, ow sa
i sam ow aru, w jeżdżaliśm y we w ro ta zajezdnego dom u.
K ucharz, A ndrzej, kupow ał k u rę i gotow ał rosół, a m y
tym czasem uciekaliśm y do lasu, albo o g ląd aliśm y po ­
dw órze. N ocow aliśm y zazw yczaj w M ałym Jaro sław cu ,
gdzie w 1812 r. R osyanie d are m n ie usiłow ali z a trz y ­
m ać N apoleona w czasie jego o d w ro tu z M oskwy.
P an u P oulain, k tó ry b y ł ra n n y w hiszp ań sk iej k am ­
panii, znane były, m a się rozum ieć, a p rzy n ajm n iej
zapew niał, że zna w szystkie okoliczności, tyczące się
boju p rzy M ałym Ja ro sław cu . P ro w ad ził n as na pole
bitw y i o b ja śn ia ł nam , ja k R osyanie sta ra li się z a trz y ­
m ać N apoleona i ja k w ielka arm ia o d p arła ich i p rze­
rżn ęła się p rzez nasze linie bojow e. O pow iadał w szystko
z takim i szczegółam i, ja k g d y b y sam osobiście b rał
udział w bitw ie. T u kozacy próbow ali obejść F ra n c u ­
zów, ale D avoust, czy ja k i d ru g i m arszałek , ro zb ił ich
i g n ał — het! aż do tego w zgórza, k tó re w idać na
praw o. O t tam , lewe sk rzy d ło N apoleońskiej arm ii w y­
w róciło ro s y js k ą piechotę, a tu — sam N apoleon po­
p row adził s ta rą g w ard y ę na sam ce n tr arm ii K utuzow a
i o k ry ł siebie i g w a rd y ę nig d y nie w iędnącą sławą.
Raz pojechaliśm y s ta rą K ału sk ą d ro g ą i za trzy m a­
liśm y się w T aru tin ie. Tu p an P oulain nie by ł tak w y­
m ow ny, bo tu, po krw aw ej bitw ie, N apoleon, k tó ry za­
m ierzał iść na południe, zm uszony b y ł cofać się s ta rą
d ro g ą na S m oleńsk i p o w tórnie przechodzić przez
m iejscow ości, sp u sto szo n e podczas pochodu na Mo­
skwę. Ale — (tak w ypadało z opow iadań p ana P oulain)
w szy stk o to n astąp iło je d y n ie dla tego, że N apoleon
został o szu k any p rzez sw oich m arszałków . Inaczej, po­
szedłby na Kijów i O dessę i orły jego ro z p o sta rły b y
się po n ad brzeg am i C zarnego m orza.

http://rcin.org.pl/ifis
— 54 —

Za K aługą d ro g a ciągnęła się siedm w io rst w śród


cu dnego sosnow ego lasu. L as ten łączy się u m nie
z n ajm ilszem i w spom nieniam i dzieciństw a P iasek
w la sk u b y ł tak głęboki, ja k w p u sty n i a fry k ań sk iej.
Cały czas szliśm y pieszo; konie w lokły pow oli k are tę
i zatrzy m y w ały się co chwila. W tedy w yprzedzałem
w szy stk ich i szedłem cały czas sam . P o obu stro n ac h
ro sły stu letn ie czerw one sosny. Ucho chw ytało zale­
dw ie szelest w ysokich drzew . W m aleńkim ja rz e szem ­
ra ł p rz e jrz y sty stru m y czek , p rzy k tó ry m kto ś zosta­
wił dla u ż y tk u p rzechodni m ały d zb a n u szek z k o ry
brzozow ej, p rz y tw ie rd z o n y do rozszczepionego widło-
w ato kija. G dzieś — w g órze — cicho p rze m y k ała się
w iew iórka. W dole w szy stk o było rów nie tajem nicze,
ja k i na w ierzchołkach drzew ... W ty m lesie n aro d ziła
się m oja m iłość p rz y ro d y i n iejasn e pojęcie o nieskoń-
czonem jej życiu.
Z a lasem , p rze p ra w iw szy się pro m em p rzez U grę,
zw racaliśm y z głów nej d ro g i na uboczną. Zielone kłosy
żyta zaglądały w okna k are ty , konie szczypały w biegu
traw ę po sk raja ch d ro g i w ązkiej, ja k p rze k o p szań­
cowy. N akoniec u kazyw ały się trz y sam o tn e w ierzby
p rz y dro d ze, znak, że wieś nasza ju ż blizko i n ieba­
wem, g d y się w jechało na pag ó rek , nagle w ypływ ała
n a h o ryzoncie sm ukła, jasn o żó łta dzw onnica nikolskicj
cerkw i.
N ikolskie n ajd o sk o n alej odpow iadało cichem u życiu
ów czesnych obyw ateli w iejskich. Nie było tam p rz e ­
pych u , ja k i się sp o ty k a w b o g atszych siedzibach. Ale
sm ak a rty sty c z n y przejaw iał się w rozkładzie za b u d o ­
wań, o g ro d u i w całem urząd zen iu . O prócz jednego,
niedaw no w ystaw ionego przez ojca dom u, znajdyw ało
się jeszcze w dużem p odw órzu kilka oficyn. Daw ały
one swoim m ieszkańcom w iększą sw obodę i nie n a r u ­
szały zarazem blizkich stosunków , k tó re w ytw arzało

http://rcin.org.pl/ifis
— 55 —

w spólne pożycie rodzinne. R ozległy owocowy «górny


sad* ciągnął się do cerkw i; na południow ym skłonie,
prow adzącym do rzeki, znajdow ał się o g ró d space­
row y. T u rozciągały się kw iatow e klom by naprzem ian
z alejam i, w ysadzanem i lip am i, bzem i akacyam i.
Z balkonu głów nego dom u roztaczał się w spaniały wi­
dok na rzekę i szczątki u sy p a n ej z ziem i S ereńskiej
«¡twierdzy», w k tó rej n ie g d y ś R osyanie bro n ili się m ę­
żnie p rzed obleg ający m i T ataram i. Dalej — rozścielało
się olbrzym ie, żółciejące m orze kłosów , o bram ow ane
na h o ryzoncie ciem no-zielonym szlakiem lasów.
Od n ajp ierw szy c h lat, jak ie p rzy p o m n ieć m ogę,
zawsze w lecie m y dw aj z panem P ou lain za jm y w a .
łiśm y sam i je d n ą z oficyn. O dkąd sy stem n au czan ia
naszego nauczyciela złagodniał — w sk u tek in terw en cy i
Leny, by liśm y z nim w naj przyjaźniej szych sto s u n ­
kach. O jca nig d y p raw ie nie było w dom u; całe lato
spędzał na p rze g ląd a ch w ojsk. M acocha nie wiele zaj-
m yw ała się nam i, zw łaszcza od czasu, g d y u ro d ziła się
jej córka, P aulina. B yliśm y więc cały czas z p. P o u ­
lain, k tó ry u m iał sam używ ać rozk o szy w iejskich i p o ­
zwalał też używ ać i nam . Ileż p rzy jem n o ści i m iłych
ro zry w ek sp o ty k a liśm y na każdym k r o k u ! L asy ,
sp acery n ad rzek ą, w d rapyw anie się na w zgórza sta re j
tw ierdzy, gdzie P oulain o b ja śn ia ł nam , ja k R osy an ie
jej b ronili i ja k T atarzy ją wzięli — czasam i p rz y p a d ­
kow e sp o tk a n ia z w ilkam i. Z d arzały się i m aleńkie
p rzy g o d y . Raz p. P oulain w yrósł w oczach n a sz y c h
na b o h atera: w y rato w ał z rzeki tonącego A lek san d ra.
Czasem w yb ierała się na przech ad zk ę w ielką p a rty ą
cała ro d zin a z pokojów kam i na g rz y b y . W tedy h e rb a tę
p iliśm y w lesie w pasiece, gdzie m ieszkał stu letn i p a­
siecznik z w nukiem . Albo też ro b iliśm y w ycieczkę do
jed n ej z naszych wsi, gdzie był w ykopany głęboki
staw , w k tó ry m poław iano tysiące złocistych karasi-

http://rcin.org.pl/ifis
- 56 —

Część połow u szła na rzecz dziedzica, a re sz ta rozdzie­


lała się pom iędzy chłopów. Moja m am ka m ieszkała
w tej wsi. R odzina jej liczyła się do najb ied n iejszy ch .
S kładała się ona — oprócz m ęża — z m aleńkiego chłop­
czyka, ju ż p o m agającego w g o sp o d a rstw ie — i dziew ­
czynki, m ojej m lecznej sio stry , k tó ra została w p r z y ­
szłości k azn o d ziejk ą i «bogarodzicą» odszczepieńczej
sek ty , do k tó rej należała. M am ka była o g ro m n ie rad a,
g d y p rzychodziłem ją odw iedzić. U częstow ać m ię m o­
g ła ty lk o śm ietanką, jajam i, ja b łk am i i m iodem . Ale
jej m iłość i pieszczoty czyniły na m nie głębokie w ra ­
żenie. N akry w ała stół o b ru sem śnieżnej białości (czy­
sto ść — relig ijn y k u lt odszczepieóców ), podaw ała p o ­
częstu n ek na lśniących d rew n ian y ch ta le rz a c h , s e r­
decznie rozm aw iała ze m ną, ja k z ro d zo n y m synem .
M uszę pow iedzieć to sam o o m am kach m oich dw óch
sta rsz y c h braci, M ikołaja i A leksandra. N ależały one
tak że do rodzin, p rz y jm u ją c y c h czynny udział w dw óch
odszczepieńczych sektach w N ikolskiem . R zadko kto
wie, ile d obroci k ry je się w se rc u ro sy jsk ie g o chłopa,
choć, zdaw ałoby się — w ieki całe srog ieg o ucisk u po-
w in n y b y b yły zniechęcić go i rozgoryczeć.
W d n i słotne pan P ou lain posiad ał dla n as niew y­
czerp an y zapas h isto ry i, zw łaszcza o w ojnie h isz p ań ­
skiej. B ezustannie p ro siliśm y go, by nam na nowo
opow iedział, ja k został ran io n y w bitw ie i za każdym
razem , g d y dochodził do m iejsca, ja k poczuł, że ciepła
krew spływ a m u do buta, o sypyw aliśm y go p ocałun­
kam i i n adaw aliśm y m u różne najtk liw sze im iona.
W szy stko, ja k się zdaw ało, usp o sab iało nas do za­
w odu w ojskow ego. U przedzenie ojca (jedyną zabaw ką,
k tó rą — o ile sobie p rzy p o m in am , k u p ił nam , była
strze lb a i m aleńka b u d k a strażnicza), w ojenne opo­
w iadania P o u la in ^ , więcej jeszcze, naw et biblioteka,
zn a jd u ją ca się w naszem ro zporządzeniu. B iblioteka

http://rcin.org.pl/ifis
— 57 —

ta należała n ie g d y ś do dziada naszej m atki, księcia


R iepińskiego, w ybitnego w ojennego działacza X V III w.
i sk ład ała się z dzieł, po w iększej części fran cu sk ich ,
pośw ięconych h isto ry i w ojen, ta k ty ce i strateg ii, p ięk­
nie o p raw n y ch w sk ó ię i ozdobionych licznem i ry c i­
nam i. N ajm ilszą n aszą ro z ry w k ą w czasie niepogody
było p rze g ląd a ć te obrazki, p rze d staw ia ją ce ró ż n ą b ro ń
z czasów żydow skich i p lan y w szystkich bitw od cza­
sów A lek san d ra m acedońskiego. Ciężkie tom y były też
w spaniałym b u d ow lanym m a tery ałem dla w znoszenia
silnych tw ierdz, k tó re czas ja k iś w y trzy m y w ały ciosy
ta ra n a i pocisków , w y rzu can y ch z A rchim edesow ej
k a ta p u lty (ta o statn ia, zresztą, w k rótce została w zbro­
nioną, bo kam ienie zaw sze niechybnie trafia ły w okna).
Mimo to ani ja, ani A leksander, nie zostaliśm y w oj­
skow ym i. L ite ra tu ra la t sześćdziesiątych za ta rła w n as
pam ięć tego w szystkiego, czego nas uczono w dzie­
ciństw ie.
P an P o u lain był tego sam ego zdania o rew olucyach,
co o rlea ń sk i ty g o d n ik « Illu stra tio n F rançaise», k tó reg o
sta re n u m e ry o trzy m y w a ł i k tó reg o ry s u n k i znaliśm y
b ard z o dobrze. P rz ez d łu g i czas w yobrażałem sobie
rew olucyę nie inaczej, ty lk o w postaci śm ierci, p ęd z ą­
cej n a koniu, z czerw onym sz tan d a re m w je d n ej ręce
i k o są w d ru g ie j, żeby kosić ludzi. T ak było n a ry s o ­
w ane w « Illustration». T eraz m yślę jednakże, że nie-
p rzy ja źń P o u lain ’a o graniczała się ty lk o do p o w stania
1848 r., poniew aż je d n o z je g o opow iadań o rew olucyi
1789 r. w yw arło na m nie głębokie w rażenie.
T y tu ł «jaśnie ośw iecony» używ ał się w n aszym do­
m u p rzy każdej odpow iedniej i nieodpow iedniej sposo­
bności. P raw d o p o d o b n ie — raziło to niem ile P o u lain 'a,
bo raz począł nam opow iadać, co wiedział, o w iel­
kiej rew olucyi. Nie m ogę sobie teraz p rzypom nieć
w szystkiego, co m ów ił, pam iętam tylko co n astę­

http://rcin.org.pl/ifis
— 58 —

puje. P o ulain opow iedział, ja k «hrabia M irabeau» i d r u ­


dzy zrzekli się sw oich tytułów i ja k M irabeau, żeby
w ykazać p o g ard ę dla a ry sto k ra ty c z n y c h p rete n sy i,
o tw orzył w a rsz ta t z szyldem «kraw iec M irabeau* (opo­
w iadam h isto ry ę , ja k ją słyszałem od P o u lain ’a). P rzez
d łu g i czas potem rozm yślałem , ja k ie zajęcie w y b ra ł­
b ym sobie, żeby m ódz w ypisać na szyldzie: «taki-to
rzem ieśln ik, K ropotkin*. P otem , mój nauczyciel N. P.
Sm irnow i ogólny d em o k raty czn y duch lite ra tu ry ro ­
sy jsk iej skłonił m ię sam przez się ku tem u i gdy za­
cząłem pisać pow ieści — co n astąp iło w d w u n asty m
ro k u m ego życia — podpisyw ałem się po p ro stu : «P.
K ropotkin*. To sam o robiłem i później, g d y byłem
w w ojskow ej służbie, nie zw ażając na uw agi m ych
zw ierzchników .

V III.

W jesien i 1852 r. A leksander w stąpił do k o rp u su


k adetów i o d tą d w idyw aliśm y się tylko w św ięta albo
w niedzielę. Od naszego dom u do kadeckiego k o rp u su
było w io rst siedm — ale chociaż trzy m aliśm y z dzie^
siątek koni, zaw sze ja k o ś tak w ypadało, że g d y trze b a
było posłać sanie do k o rp u su po b rata , w szystkie ko­
nie znajdow ały się w rozjeździe. M ikołaj p rzy je żd ż ał
do d o m u b ard zo rzadko. D zięki w zględnej sw obodzie,
z jak iej A leksander k o rz y sta ł w szkole w ojskow ej —
i w pływ ow i dw óch p ro feso ró w lite ra tu ry , rozw ijał się
on b ard z o szybko. Dalej jeszcze będę m ów ił o tym
d o b ro cz y n n y m w pływ ie, ja k i w yw arł on na m ój ro z ­
wój. P rz y p a d ło m i w udziale w ielkie szczęście p o sia­
dać k o chającego, rozw iniętego sta rsz e g o b rata.
J a ty m czasem , zostaw ałem w dom u. T rzeb a było
oczekiwać, kiedy p rzy jd z ie m oja kolej p o stąp ien ia do

http://rcin.org.pl/ifis
— 59 —

k o rp u su paziów, a p rzy sz ła ona, gdy m iałem ju ż p r a ­


wie piętnaście lat. P oulain około tego czasu został od­
dalony, a w jego m iejsce p rzy ję to nauczyciela Niemca,
jed n eg o z tych idealistów , k tó ry ch często spo tk ać m ożna
w pośród Niemców. Z w łaszcza pam iętam , ja k czytał Schil­
le ra ; naiw na je g o deklam acya w praw iała m ię w p ra w ­
dziw y zachw yt. P rz eb y ł on u nas tylk o je d n ą zimę.
N astępnej oddano m ię do m oskiew skiego g im nazyum
i zostałem ostatecznie pow ierzony opiece N. P. Sm ir-
nowa. W krótce p o p rzy ja źn iliśm y się , zw łaszcza gdy
ojciec w ziął n as obu do swej w si rjaz ań sk iej. W d ro ­
dze płataliśm y p rze ró ż n e figle i w y m yślaliśm y n a jro z ­
m aitsze h isto ry e , w k tó ry ch działającem i osobam i byli
sp o ty k a n i przez n as ludzie. W rażenie, w y w arte na
m nie d ro g ą , p rzecin ającą g ó rz y stą m iejscow ość w po­
wiecie A leksińskim , g d y śm y p rzejeżdżali z R jazania do
T uły — w zm ogło jeszcze bardziej ro zw ijającą się we
m nie m iłość p rzy ro d y . P od w pływ em S m irnow a po­
czął się też rozw ijać m ój sm ak literacki i w p rzerw ach
m iędzy 1854-—1857-tym rokiem całkiem się w yrobił.
Mój nauczyciel skończył w ty m czasie u n iw e rsy te t
i o trzy m ał niew ielką posadę w Izb ie sądow ej, gdzie
p rzep ęd zał cały ran ek , — ja zaś zostaw ałem sam do
obiadu. Po o d ro b ien iu lekcyi i przechadzce, p o zo sta­
wało mi jeszcze dużo czasu, żeby czytać, a zw łaszcza
pisać. Je sie n ią zaś, g d y nauczyciel w racał do M oskwy,
do sw ojej Izby, a m y wciąż jeszcze zostaw aliśm y na
w si — byłem znów sam . Nie m iałem żadnych lekcyi; —
pogaw ędziw szy w rodzinie i pobaw iw szy się z m a­
leń k ą sio strzy czk ą, P au lin k ą , m ogłem dow oli oddaw ać
się czy tan iu i pisaniu.

P o rz ąd k i poddańcze i pańszczyźniane dożyw ały


w tedy o statn ich sw ych lat. W szy stk o to było jeszcze
tak niedaw no, ja k b y w czoraj, a tym czasem , rza d k o kto

http://rcin.org.pl/ifis
- 60 —

w R osy i m a dokładne pojęcie o tem , czem były te po ­


rząd k i. W iększość n iejasno pojm uje, że w aru n k i ów ­
czesne b yły złe; ale ja k odb ijały się te w a ru n k i fizy ­
cznie i m o ralnie na żyw ych isto tach — chyba nie w ielu
rozum ie. W p ro st u d erz ają ce m je st, ja k p rę d k o zapo­
m nian ą została in sty tu c y a i społeczne w aru n k i, zro ­
dzone p rzez nią, ledw ie tylko in sty tu c y a sam a istnieć
p rzestała. T ak zm ienne są okoliczności i ludzie! P o ­
sta ra m się więc opow iedzieć, ja k się żyło za czasów
p o d d ań stw a. O pow iadać będę nie to, co słyszałem ,
a to, co sam w idziałem .
K lucznica U ljana stoi w k o ry ta rz u , p row adzącym
do g ab in etu ojca i żegna się. Nie śm ie ani w ejść, ani
w rócić nazad. N akoniec szepce m odlitw ę, w chodzi do
g ab in etu i ledw ie d o sły szaln y m głosem oznajm ia, że
zapas h e rb a ty p raw ie ju ż w yczerpany, że c u k ru zo­
stało się tylko w szy stk ieg o dw adzieścia funtów i że
resz ta p ro w izyi także w yjdzie niebaw em .
— Złodzieje! rab u sie ! — woła ojciec. — A ty taka
sam a, ja k i oni!
Głos jego g rzm i po całym dom u. M acocha posłała
U ljanę, żeby na niej spędził się pierw szy gniew .
— F ro ł! zaw ołaj księżnę! — krzyczy ojciec. — G dzie
ona? I kiedy m acocha w chodzi, w ita ją w taki sam
sposób.
— I ty tak a sam a, ja k to cham skie plem ię! T y ich
zaw sze b ro n isz ! — i tak dalej w ciągu całej pół go ­
dziny, a czasem i dłużej.
P otem ojciec zaczyna spraw dzać rac h u n k i. P rz y te m
p rzy p o m in a sobie o sianie. P o sy ła się F ro ł, żeby zw a­
żył, ile go pozostało; m acosze ro zk azu je się być obecną
p rzy w ażeniu, a ojciec w yrachow uje, ile siana pow inno
być w szopie; okazuje się rzekom o, że zginęło wiele
pudów , a U ljana nie um ie pow iedzieć, ja k w ydano
kilka funtów takiej-to prow izyi.

http://rcin.org.pl/ifis
— 61 —

Głos ojca staje się coraz bardziej i bardziej g ro ­


źnym . U lja n a d rż y . T eraz w ołają do śledztw a furm an a.
Na niego zw ala się cała bu rza. Ojciec rzu ca się nań
i zaczyna go bić. F u rm a n pow tarza je d n o : «jaśnie
ośw iecony książę p an raczy ł się omylić».
Ojciec znow u zaczyna rachow ać. T ym razem w y­
pada, że w szopie je s t więcej siana, niż go być po ­
w inno. K rzyki nie u sta ją . T eraz ojciec łaje fu rm a n a,
że d aje koniom m niej paszy, niż im się należy; ale
fu rm a n św iadczy się w szystkim i św ięty m i, że konie
d o sta ją tyle paszy, ile po trzeb a. F ro ł w zyw a na św iadka
B ogarodzicę, że fu rm a n m ów i praw dę.
Ale ojciec nie chce się uspokoić. W oła stroiciela
i p o d -m arszałk a M akara i w ylicza m u w szy stk ie jego
niedaw ne w y stępki i przew inienia. M akar zeszłego ty ­
g o d n ia u p ił się i z pew nością b y ł p ija n y i w czoraj,
bo stłu k ł przecie k ilka talerzy. W g ru n cie rzeczy, w ła­
śnie te stłuczone talerze były p ierw szą p rzy c zy n ą
całego h ałasu. M acocha pow iedziała o tern ojcu ran o ;
w sk u tek tego U ljana została p rzy w ita n a gw ałtow niej-
szem łajaniem , niż zazw yczaj w podo b n y ch razach,
w sk u tek tego n astąp iło sp raw d zen ie siana. Ojciec k rz y ­
czy dalej, że cham skie plem ię za słu g u je na n ajsroż-
szą karę.
N agle ro b i się cisza. Ojciec siada za stołem i pisze
k a rtk ę : «Poślijcie M akara z tą k a rtk ą na policyę. Niech
m u tam w yliczą sto kijów!»
W d o m u stra c h i p rzerażenie.
Bije czw arta. S chodzim y w szyscy do obiadu, ale
n ik t nie m a ap e ty tu . N ikt nie tk n ą ł ro so łu . Siedzi nas
p rz y stole dziesięć osób. Za k ażdym sto ją skrzypce,
albo tro m b o n z czy sty m talerzem w lewej ręce, ale
M akara nie ma.
— G dzie M akar? — z a p y tu je m acocha — zaw ołać go.
M akar się nie zjaw ia i rozkaz p o w tarza się znowu.

http://rcin.org.pl/ifis
— «2 —

W chodzi M akar, blady, ze zm ienioną tw arzą, zaw sty ­


dzony, ze spuszczonem i oczym a. Ojciec p a trz y w ta ­
lerz. Macocha, widząc, że n ik t z nas nie tk n ą ł rosołu^
p ró b u je ”ożyw ić nas.
— Czy nie znajdujecie, dzieci, — m ów i po fra n c u ­
sk u — że ro só ł dzisiaj dosk o n ały ?
Łzy d u sz ą mię. P o obiedzie w ybiegam , dopędzam
M akara w ciem nym k o ry ta rz u i chcę go pocałow ać
w ręk ę ; ale on w y ryw a ją i mówi na w pół z w y rz u ­
tem , na w pół p y ta jąc o : «zostaw m ię; czekaj, g d y w y­
ro śn iesz i ty taki będziesz ?»
— Nie, nie, nigdy!

A przecież ojciec m ój nie należał do panów o k r u t­


nych. P rzeciw nie naw et, słudzy i chłopi uw ażali go za
d o b reg o pana. Ale to, co tylko co opisałem , m iało m iej­
sce w szędzie, często w daleko dzikszy sposób. C hłosta
p o d d an y ch w chodziła w zak res obow iązków policyi
i strażn ik ó w pożarnych.
Raz jed en obyw atel sp y ta ł d ru g ieg o : «dlaczego to
w p ań sk ich d o b rac h liczba d u sz tak pow oli ro śn ie ?
P an , zapew nie, m ało db asz o to, żeby się ludzie żenili*.
W k ilka dni potem g en e rał w rócił do sw ej wsi. K a­
zał podać sobie spis w szy stk ich chłopów , pozaznaczał
im iona w szy stk ich parobków , k tó rzy rozpoczęli ro k
o śm n a sty i dziew czyn, k tó re skończyły szesnaście t. j.
w szy stk ich tych, k tó ry c h w edle p raw a m ożna żenić.
P o tem g en e rał w ydał ro zp o rzą d zen ie: Iw a n niech żeni
się z A nną, Paw eł z P a ra sz k ą , F io d o r z P raskow ią» itd.,
ogółem pięć par. «Pięć ślubów --o p ie w a ł rozkaz — po­
w inny o d być się w niedzielę, za dziesięć dni».
P o d n ió sł się lam en t w całej wsi. W każdym dom u
zaw odziły g łośno kobiety — m łode i stare. A nna sp o ­
dziew ała się w yjść za G rzegorza, rodzice P aw ła ju ż
um ów ili się byli o sw oją d o ra sta ją c ą córkę z ro d zi­

http://rcin.org.pl/ifis
cami F ed ota. W d o d atk u p o ra była orać, a nie baw ić
się w wesela. I ja k m ożna p rzy sp o so b ić się do wesela
w dziesięć dni! Chłopi tuzinam i przychodzili do d w oru
błagać łask i pana. G rom adki bab w iejskich, ze sz tu ­
kam i cienkiego p łótna w rę k a c h , w yczekiw ały u w ej­
ścia do k uchni na panią, aby u p ro sić ją o p o śre d n i­
ctwo p rzed panem . Ale w szystko n apróżno. P an ośw iad­
czył, że ślu b y pow inny się odbyć za dziesięć dni —
i tak się też stać m usiało.
W oznaczony dzień w eselne o rszaki, p rzy p o m in a­
jące raczej p ogrzeb, podążały do cerkw i. K obiety la­
m entow ały i zaw odziły, ja k po nieboszczykach. Jed n eg o
z lokai d w orskich posłano do cerkw i, żeby obecnym
był p rzy cerem onii zaślubin i zaw iadom ił pana, gdy
się skończy. W kró tce je d n a k lokaj p rzy b ie g ał blady
i zm ieszany, m nąc czapkę w rękach.
— P a ra sz k a u p ie ra się — oznajm iał — nie chce w y­
chodzić za Paw ła. G dy b atiu sz k a — (ojciec — tak n a ­
zyw ają popów w Rosyi) s p y ta ł: »czy m asz w olną
wolę?», g łośno k rz y k n ę ła : «Nie, nie! nie chcę!»
P an w padał we w ściekłość: «Idź i pow iedz tem u
d łu g o g rzy w em u pijakow i (popi ro sy jsc y n oszą długie
w łosy), wołał, że jeżeli n aty ch m iast nie zaślubi Pa-
rasz k i Paw łow i, za sk a rż ę go przed a rc h ire je m ja k o pi­
jak a. J a k on śm ie, nędznik, sprzeciw iać się m ojej woli.
P o w iedz, że zgnije w k lasztorze, — a rodziców Pa-
ra sz k i zeszlę daleko — do stepow ej wsi!
L okaj p o w tó rzy ł rozk az i groźbę. P a ra sz k ę otoczyli
pop i rodzice. M atka rzu ciła się jej do nóg, b łagając
z płaczem , by nie g u b iła ich w szystkich. D ziew czyna
wciąż p o w tarzała: «nie chcę», -- ale coraz ciszej, potem
szeptem , nakoniec um ilkła. W łożono jej na głow ę ko ­
ro n ę w eselną (w edle zw yczaju w kościele praw osław ­
n y m trz y m a ją w czasie ślu b u k o ro n ę nad głow ą p a ń ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 64 —

stw a m łodych). Nie sprzeciw iała się. L okaj popędził


do d w o ru z pożąd an ą w ieścią: «zaślubieni!»
W pół godziny potem u w ró t p ań sk ieg o dom u za­
brzęczały dzw onki w eselnego wozu. P ięć p a r zlazło
z teleg (długie wozy, używ ane w R osyi), przeszli p o ­
dw órze i stanęli w p rze d p o k o ju . P a n pow itał ich i p o ­
częstow ał kieliszkiem wódki. Rodzice, stojący poza
sw em i zapłakanem i córkam i, kazali im pokłonić się do
n ó g panu...

Ś lu b y p rzy m u so w e były rzeczą tak zw ykłą, że po ­


m iędzy n aszą słu żb ą dom ow ą, m łodzi ludzie nie lu ­
biący się w zajem nie, przew id u jąc, że m ogą ich p o ­
żenić, zw ykle zaw ierali z so b ą kum ostw o. W edle p r a ­
w a — m ałżeństw o sta je się w tedy niem ożliw em . P o d ­
stęp zw ykle się udaw ał, ale raz zakończył się tra g e d y ą .
K raw iec A ndrzej pokochał dziew czynę, należącą do są ­
siedniego obyw atela. A ndrzej spodziew ał się, że ojciec
uw olni go n a czynsz i że p rac u jąc pilnie, zdoła zebrać
pieniądze, żeby wry k u p ić dla dziew czyny akt, zw alnia­
ją cy z p o d daństw a. In aczej, w yszedłszy za m ąż za p o d ­
danego, stałab y się też p o d d an ą ojca. P rz e w id u ją c je ­
dn ak , że m o g ą go p rzy m u so w o ożenić z je d n ą z n a ­
szych pokojów ek, postanow ił zaw rzeć z n ią kum ostw o.
I w rzeczy sam ej, stało się to, czego się obaw iali. Z a­
w ołano ich pew nego ra z u do g ab in etu ojca i ro z k a ­
zano p o b rać się.
— Z aw sze rad z i je ste śm y spełnić w aszą w olę —
odpow iedzieli oni, — ale k ilka ty g o d n i te m u trz y m a ­
liśm y w spólnie dziecko do chrztu. A ndrzej zw ierzył
się p rzy te m ojcu ze sw oim zam iarem . S kończyło się na
tern, że go od d an o w sołdaty.
Z a M ikołaja I nie było pow szechnej pow inności
w ojskow ej, ja k obecnie. S zlachta i kup cy nie b yli obo­
w iązani służyć w w ojsku. K iedy ogłaszano now y po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 65 —

bór, obyw atele pow inni byli d o sta rc zy ć pew nej ozna­
czonej liczby rek ru tó w . Zw ykle w każdej w si chłopi
sam i o k reślali sw ą kolej; ale służba d w o rsk a zależała
duszą i ciałem od dziedzica. Jeżeli p an był zagniew any
na sługę, od sy łał go do w ojskow ego u rz ę d u i o trz y ­
m yw ał k w it re k ru c k i, p rze d staw ia ją cy znaczną pie­
niężną w artość, g d y ż m ożna go było sp rze d ać tym ,
k tó ry c h oczekiw ał jeszcze p o b ó r w ojskow y.
S łużba żo łn iersk a w tych czasach b yła stra sz n a ;
trw ała dw adzieścia pięć lat. Z ostać żołnierzem — zna­
czyło na zaw sze zostać o d erw an y m od w si ro dzinnej
i krew n y ch , i znajdow ać się w całkow itej w ładzy ta ­
kiego k o m en d an ta, ja k n a p rz y k ła d : T im ofiejew , o k tó ­
ry m ju ż w spom inałem . P lagi, rózgi, pałki sypały się
codzień! O krucieństw o p rzy tern — przew yższało w szel­
kie w yobrażenie. N aw et w k o rp u sac h kadetów , gdzie
w ychow yw ały się dzieci szlachty, skazyw ano czasem
na ty siąc rózg, w obecności całego k o rp u su , za palenie
p ap iero sa. P rz y k atow anym chłopcu stał d o k tó r i p rz e ­
ry w ał eg zekucyę tylko w tedy, g d y p u ls p rze staw a ł ju ż
p raw ie u d erzać. S krw aw ioną, om dlałą o fiarę zanoszono
do szpitala. W. Ks. Michał, naczelnik szkół w ojsko­
w ych, p ręd k o oddaliłby d y re k to ra , u k tó reg o nie zda­
rzy ło b y się choć jednego, lu b dw u takich w ypadków
w ciągu ro k u . «K arności brak», pow iedziałby.
Z p ro sty m i żołnierzam i obchodzono się, n atu ra ln ie ,
jeszcze gorzej. Jeżeli kto zostaw ał o ddany pod są d wo­
jen n y , w y ro k zapadał praw ie zaw sze: przepędzić przez
rózgi, t. j. p rzez t. zw. «strój». W tedy ustaw ian o dw om a
szp aleram i ty siąc żołnierzy, u z b ro jo n y c h w pałki g r u ­
bości m ałego palca (zachow ały one sw oją niem iecką
nazw ę: szpicrózgi). S kazańca w leczono «przez strój*
trzy , cztery , pięć i siedem razy , p rzyczem każdy żoł­
n ierz u d erz ał go ró zg ą. Podoficerow ie p rze strzeg a li,
żeby żołnierze bili z całych sił. P o ty siąc u lu b dw óch
WSPOMNIENIAREWOLUCYONISTY. 5
http://rcin.org.pl/ifis
— 66 —

ty siącach pałek zalaną k rw ią o fiarę zabierano do szpi­


tala, gdzie leczono ją po to tylko, aby k a ra m ogła być
w y k o n an ą do końca, ledw ie żołnierz p rzy sz ed ł trochę
do siebie. Je śli u m ie rał pod pałkam i, w y ro k d o k o n y ­
w ał się na tru p ie — aż do ostatn ieg o u d erzenia. Mi­
kołaj i b r a t jego M ichał nie znali litości. Ż adne złago­
dzenie k a ry nie m ogło m ieć m iejsca pod żadnym po­
zorem .
— J a cię przep ęd zę przez s t r ó j ! S k ó rę zedrę z cie­
bie p o d p a łk a m i! — ta k ą była zw ykła g ro źb a w tych
czasach.
P o n u re p rze ra żen ie o g arn iało cały nasz dom , gdy
rozchodziła się wieść, że kogo ze służby m a ją «oddać
w sołdaty». Biedaka, okutego w k ajd an y , zam ykano pod
stra ż ą w kancelary i, żeby się p rz y p a d k ie m nie zabił.
P otem zajeżdżał wóz i now o b rań ca w yprow adzano —
zaw sze z dw om a strażn ik am i. Cała służba d w o rsk a o ta­
czała go. On kłaniał się w szystkim nizko i p ro sił każ­
dego o przebaczenie, je śli co przeciw kom u św iadom ie
lu b nieśw iadom ie przew inił. Je śli rodzice jego m ie­
szkali we w si, p rzychodzili także pożegnać sy n a —
m oże n a zawsze. On bił im nizkie pokłony — do sam ej
ziemi, podczas g d y m a tk a w spólnie z d ru g iem i krew -
nem i zaw odziły głośno — pół płacząc, pół — śpiew em ,
ja k po nieboszczyku: «Komu zostaw iasz n as? Kto bę­
dzie m y ślał o tobie w cudzej stro n ie ? Kto ciebie, sie­
ro tę, p rze d ludźm i złym i obroni?»
I ta k oczekiw ała A ndrzeja ciężka 25-letnia żołnier­
sk a służba. W sz y stk ie je g o m a rzen ia o szczęściu ja k
d y m się rozw iały.

L osy jed n ej z naszych pokojów ek, P ela g ii, albo


Poli, ja k ją zd ro b n iale nazyw ano, były jeszcze tr a ­
giczniejsze. G dy była jeszcze m ałą dziew czynką, od­
dano ją do m agazynu, gdzie w yuczyła się ozdobnego

http://rcin.org.pl/ifis
— 67 —

haftu. Z dolna i zręczna, stała się praw dziw ą a rty s tk ą


w sw ojem rzem iośle. W N ikolskiem k ro sn a jej stały
w pokoju L eny — i często b rała P ola udział w rozm o­
wach sio s try m ojej z m ieszk ającą w tym sam ym po ­
koju s io s trą naszej m acochy. I z rozm ow y i z o bej­
ścia się Pola w yglądała raczej na panienkę, niż n a po­
kojówkę.
Ale zd arzyło się z n ią nieszczęście. P opełniła fał­
szyw y k ro k i sp o strzeg ła, że w krótce zostanie m atką.
Z w ierzyła się ze w szystkiem m acosze, k tó ra w ybu-
chnęła g w ałtow nym i w y rz u ta m i: «Nie chcę cierpieć
dłużej w m oim dom u tej nędznicy !.. Nie zniosę
w m oim d om u takiej h ańby! ty, bezw stydnico! podła!
drań!» i tak dalej. Łzy i p ro śb y L eny nic nie pom o­
gły. Poli ucięto w arkocz i w ygnano ją z d w o ru do
b ru d n ej, lichej chatki na folw arku, ale poniew aż w tedy
w łaśnie haftow ała prześliczn ą spódnicę, więc ro b o tę
kazano jej kończyć na folw arku, w b ru d n ej i ciasnej
izdebce, u m ik ro sk o p ijn eg o okienka. Pola skończyła
tę ro b o tę — i potem wiele jeszcze innych pięknych,
a rty sty cz n y ch haftów , w nadziei o trzy m an ia p rz e b a ­
czenia. Ale przebaczenie nie przyszło. Ojciec dziecka
Poli, p o d d any naszego sąsiada, błagał, by m u pozw o­
lono ożenić się z nią. Nie m iał je d n ak pieniędzy —
i o d praw iono go z niczem. «Szlacheckie m aniery* Poli
uznano za okoliczność, o bciążającą jej winę. Czekała
ją g o rzk a dola! P om iędzy n aszą służbą dom ow ą zn aj­
dował się m łody p aro b e k n a d e r m ałego w zrostu, k tó ry
w skutek tego służył u nas jak o foryś. W dzieciństw ie
u d erzy ł go silnie koń k o p y te m , od tąd p rz e sta ł róść.
N azywano go: F ilka K osołapy. N ogi m iał w ygięte w ka-
błąk, sto p y odw rócone w ew n ątrz , nos p rzełam any
i sk rzyw iony, szczękę zeszpeconą. Za tego potw ora
postanow iono w ydać Połę — i w ydano. W ydano gw ał­
tem. Nowożeńców osiedlono potem we w si R jazańskiej,
5*
http://rcin.org.pl/ifis
— 68 —

gdzie m usieli o d rab iać zw ykłą, ciężką ch ło p sk ą p a ń ­


szczyznę.
L udzkich uczuć u p o d d an y ch nie uznaw ano, n ik t
nie p o d ejrz y wał naw et, żeby je m ogli posiadać. K iedy
T u rg en iew n ap isał «Mumu», a G rigorow icz sw oje po­
wieści, w k tó ry ch kazał publiczności w zruszać się nie­
szczęściam i poddanych, dla w ielu czytelników było to
p raw dziw em odkryciem . «Czyż to m ożliwe! po d d an i
k o ch ają zupełnie tak, ja k m y !» — w ykrzykiw ały se n ­
ty m en taln e dam y, k tó re - czy tając fran cu sk ie rom an se,
o płakiw ały tylk o cierpienia bohaterów i bohaterek.
W ykształcenie, k tó re n ie k tó rzy obyw atele daw ali
sw oim po d danym , staw ało się dla tych o statn ich tylko
now em źródłem nieszczęść. R azu pew nego ojciec m ój,
zauw ażyw szy p rzy p a d k o w o w ja k ie jś w iejskiej chacie
zdolnego chłopca, oddał go do felczerskiej szkoły.
O czekiw ania ojca nie z a w io d ły : chłopiec b y ł pilny
i w ciągu kilku lat u czy nił znaczne postęp y . Kiedy
w rócił do d o m u , ojciec k u p ił w szystkie niezbędne
p rz y b o ry apteczne i u rzą d ził ap tek ę b ard zo w ygodnie
w jed n ej z oficyn w N ikolskiem . L atem «Sasza doktor«,
ja k nazyw ano u n as m łodzieńca, pilnie zbierał i suszył
liczne lecznicze zioła. W krótce sta ł się on b ard z o zna­
n y m w N ikolskiem i w całej okolicy; chorzy chłopi
schodzili się doń ze w szystkich sąsiednich wsi. Ojciec
b ard z o się py szn ił z pow odzenia sw ej apteki. Nie
trw ało to długo. Raz zim ą p rzy je ch a ł ojciec do Nikol-
sk ie g o /z ab aw ił kilka dni — i odjechał. Tej sam ej nocy
Sasza zastrzelił się, w y p a d k ie m , ja k m ów iono. Ale
p rzy c zy n ą była nieszczęśliw a m iłość. P okochał dziew ­
czynę,r z k tó rą nie m ógł się żenić, g d y ż była p o d d an ą
d ru g ie g o obyw atela.
L osy d ru g ie g o m łodzieńca, G ierasim a K rugłow a, k tó ­
reg o ojciec w ysłał do m oskiew skiej rolniczej szkoły,
były p raw ie rów nie sm utne. Skończył św ietnie — ze

http://rcin.org.pl/ifis
— 69 —

złotym m edalem . D y re k to r w szelkiem i sposobam i s ta ­


rał się n ak łonić ojca, żeby zw olnił K rugłow a z p o d ­
d ań stw a i przez to otw o rzy ł m u w stęp do u n iw e rsy ­
tetu , d o k ąd po d d an y ch nie p rzyjm ow ano.
— K rugłow pew no będzie niepospolitym człowie­
kiem — m ów ił d y re k to r, — być m oże — chw ałą R osyi.
Będziesz p an m ógł szczycić się tem , że oceniłeś jego
zdolności i dałeś takiego człow ieka ro sy jsk ie j nauce.
— P o trz e b u ję go w m ojej w si — odpow iadał ojciec
na w szelkie uporczyw e p ro śb y , zanoszone za m łodzień­
cem. — W rzeczy zaś sam ej p rzy pierw o tn y m sy ste ­
m ie p ro w adzenia g o sp o d a rstw a , od k tó reg o ojciec mój
za nicby nie o d stąp ił, G ierasim K rugłow był całkiem
zbyteczny. Z d ją ł plan wsi, a potem kazano m u sie­
dzieć w p rz e d p o k o ju i stać z talerzem w rę k u p rzy
obiedzie. M usiało to, n atu raln ie, w p rzy g n ę b iają cy spo­
sób o ddziałać na biedaka. On m a rz y ł o u n iw ersy te­
cie, o naukow ej działalności. W idok jego w y rażał cier­
pienie ; m acocha zaś znajdyw ała szczególną p rz y je ­
m ność w u p o k a rz a n iu G ierasim a p rzy każdej sposo­
bności. Raz jesien ią pow iew w iatru otw o rzy ł bram ę.
Macocha k rzy k n ę ła n ań : «G ieraśka! idź, aam knij b r a ­
mę ?» To b yła o sta tn ia kro p la. G ierasim odpow iedział:
«Od tego trzy m acie stróża* i poszedł sw ą d ro g ą.
M acocha w padła z płaczem do g ab in etu ojca i za­
częła m u w yrzucać: «twoi ludzie o b ra ż a ją m nie w tw oim
domu!...»
G ierasim a n a ty c h m ia st ok u to i posadzono pod straż ą,
żeby go o ddać w sołdaty. P ożegnanie jeg o ze sta re m i
ro dzicam i było je d n ą z najcięższych scen, ja k ie zda­
rzy ło m i się w idzieć w życiu.
T ym razem je d n a k los zem ścił się. Mikołaj I u m a rł
i służba w ojskow a stała się m niej uciążliw ą. W ybitne
zdolności G ierasim a w krótce zostały zauw ażone i po
upływ ie k ilk u la t został on je d n y m z głów nych se k re ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 70 —

ta rz y i w g ru n cie rzeczy d u sz ą je d n eg o z d e p a rta ­


m entów m in iste ry u m w ojny. O tóż zdarzy ło się, że o j­
ciec m ój, człowiek nien aru szo n ej uczciwości, nigdy nie
b io rący łapów ek — a to w takim czasie, g d y w szyscy
łapów kam i dorab iali się m ajątk ó w — przełam ał raz su ­
row e p rze p isy służby i d opuścił się pew nej n iep raw i­
dłow ości, żeby się p rzy słu ż y ć sw em u k o rp u so w em u
kom en d an tow i: zapisał w rzędzie niezdolnych do służby
je d n eg o z żołnierzy, k tó ry służył u k o rp u so w eg o w cha­
ra k te rz e rządcy. Ojciec o m ało co nie p rzy p ła cił tego
g e n e ra lsk ą ra n g ą , k tó rą m iał otrzym ać. G łów ny, je ­
d y n y cel całej jego trzydziesto-pięcioletniej służby zo­
sta ł zagrożony. Macocha popędziła do P e te rsb u rg a ,
żeby zatrzeć spraw ę. P o d ługich sta ra n ia ch pow ie­
dziano jej nakoniec, że nie pozostaje jej nic innego,
ty lk o u d ać się do je d n eg o z se k re ta rz y takiego-to d e­
p a rta m e n tu . Choć je s t on tylko p ro sty m głów nym pi­
sarzem , pow iedziano jej — ale w rzeczyw istości on r z ą ­
dzi wszystlćiem i m oże zrobić, co zechce. N azw isko
jeg o — G ierasim Iw anow icz K rugłow .
— W y o b raź sobie — opow iadała m i potem m aco­
cha — nasz* G eraśko! Z aw sze w iedziałam , że on m a
w ielkie zdolności. P oszłam do niego i opow iedziałam
m u całą spraw ę, a on m i na to : «Nic nie m am p rz e ­
ciw sta re m u księciu i zrobię dlań w szystko, co będę
mógł».
G ierasim d o trzy m ał słow a: złożył p o m y śln y ra p o r t
i ojciec został aw ansow any. N akoniec w olno m u było
nałożyć tak daw no pożądane czerw one spodnie, szynel
na czerw onej podszew ce i k ask z pióropuszem .
T akie to były rzeczy, k tó re sam w idziałem w dzie­
ciństw ie. O braz w ypadłby jeszcze bardziej p o n u ry ,
g d y b y m zaczął p ow tarzać to, co słyszałem w ty ch la tac h ;,
opow iadania o tem , ja k m ężczyzn i kobiety o dryw ano
od ro d zin y , sprzedaw ano, p rze g ry w an o w k a rty , albo

http://rcin.org.pl/ifis
— 71 —

w ym ieniano na p a rę chartów , a potem osiedlano na


k resa ch R osy i, celem założenia now ej o sa d y ; opow ia­
d an ia o tem , ja k o d b ie ra n o dzieci rodzicom i sp rz e d a ­
w ano o k ru tn y m , albo ro z p u stn y m pan o m ; o tem , ja k
codziennie, z n iesłychanem okru cień stw em sieczono
ró zg am i w sta jn i; o dziew czynie, k tó ra utopiła się, aby
u jść p rze d zgw ałceniem ; o sta rc u , k tó ry posiw iał na
służbie u p an a i potem pow iesił się p rz e d jego oknam i;
0 chłopskich b untach, k tó re u śm ierzali M ikołajew scy
generałow ie, batożąc n a śm ierć każdego dziesiątego
człow ieka i p u sto sząc całe wsie. P o w ojskow ej egze-
kucyi — chłopi, pozostali p rz y życiu, szli n a żeb ry pod
oknam i. Co się tyczy tej nędzy, k tó rą w idyw ałem
w czasie p o d ró ży w n ie k tó ry ch w siach , zw łaszcza
«udzielnych», k tó re należały do członków ro d zin y ce­
sa rsk iej — to b ra k słów, ab y opisać w szystko.

N ajg o rętszem m arzeniem podd an y ch było o trzy m ać


akt, zw alniający z p o ddaństw a. Ale m arzen ie to nie­
łatw o daw ało się urzeczyw istnić, poniew aż za a k t ta k i
trze b a było zapłacić obyw atelow i w ielką su m ę pie­
niędzy.
— Czy w iesz — pow iedział m i k ied y ś ojciec — w asza
m atk a zjaw iła m i się raz po śm ierci. W y, m łodzież,
nie w ierzycie w takie rzeczy, a je d n ak że to p raw d a.
D rzem ię raz późno nocą, w fotelu — u b iu rk a. W tem —
p atrzę, o na w chodzi, cała w bieli, blada, z pałającem i
oczym a. K iedy tw oja m a tk a um ierała, m usiałem jej
p rzy rzec, że zw olnię pokojów kę M aszę z p o ddaństw a.
P o tem — w śró d ty ch i ow ych sp raw — cały ro k nie
m ogłem spełnić obietnicy. I oto, tw oja m a tk a p rzy sz ła
1 pow iada m i g łuchym głosem : «Aleksis, obiecałeś m i
uw olnić M aszę; czyżbyś zapom niał?» S tra ch m ię zdjął.
Z ry w am się z fotelu, lecz ona ju ż znikła. W ołam ludzi,
ale n ik t nic nie w idział. Na d ru g i dzień odpraw iłem

http://rcin.org.pl/ifis
— 72 —

p a n ic h id ę 1) n a g ro b ie i n aty ch m iast dałem w olność


M aszy.
P o śm ierci ojca M asza p rz y sz ła na p o g rze b i m ó ­
w iłem z nią. Była ju ż zam ężną i b ard z o szczęśliw ą.
B rat A lek san d er p o w tó rzy ł jej opow iadanie ojca; sp y ­
taliśm y ją , co wie o tem nocnem zjaw isku.
— W szy stk o to było ju ż b ard z o daw no, tak , że
m ogę w am pow iedzieć p raw d ę — odpow iedziała Ma­
sza. — W idzę ja, że książę całkiem zapom niał o swej
o b ietn icy ; więc u b ra ła m się biało, ja k w asza m am a
i p rzy p o m n iałam m u przyrzeczenie. W y — przecież,
nie będziecie się gniew ać za to na m nie?
— Ma się rozum ieć, nie!
W dziesięć czy dw anaście la t po w ypadkach, o k tó ­
ry c h b y ła m ow a w p oczątku tego rozdziału, ro zm a­
w iałem raz z ojcem w nocy — w jego gabinecie
o przeszłości. P o d d ań stw o było ju ż zniesione; ojciec
utysk iw ał, choć nie b ardzo, na now y p o rzą d ek rzeczy.
P o godził się z nim bez w ielkiego szem rania.
— A je d n a k p rzy z n aj się — rzekłem — że często
o k ru tn ie k ara łeś służbę, czasem naw et bez żadnej racyi.
— Z ty m i ludźm i — odpow iedział — nie m ożna było
inaczej.
P otem ojciec o p a rł się o poręcz fotela i zam yślił
czas niejaki.
— Ale to, co ja robiłem , zaczął znow u po długiej
p auzie — to by ła d ro b n o s tk a i m ów ić nie w arto. A ot,
choćby — na p rzy k ła d , ten S ablew ! tak w y d aje się
łag o d n y m i m ów i tak im słodkim głosikiem , a ty m cza­
sem czego nie w yp raw iał z poddanym i! Ile raz y u si­
łow ali oni go zabić. J a p rzy n a jm n ie j — n ig d y nie r u ­
szałem m oich dziew ek. A ten sta ry czo rt T., ten był

Żałobne nabożeństwo — w rodzaju egzekwii.

http://rcin.org.pl/ifis
— 73 —

taki, że jego p o d d an i zm aw iali się, by go ciężko o k a­


leczyć!... No, żegnaj. B onne nuit!

IX .

D obrze pam iętam w ojnę k ry m sk ą . W M oskwie,


w łaściw ie m ów iąc, nie w zbudzała ona głębokiego zain­
teresow ania. P ra w d a — w każdym dom u, w ieczoram i
sk u b an o szarp ie — ale niew iele dostaw ały jej ro sy jsk ie
w o jsk a; w iększą część ro z k ra d a n o i sp rzedaw ano nie­
przyjacielow i. L ena i d ru g ie m łode dziew częta śpie­
w ały p atry o ty czn e pieśni, ale zw ykły bieg to w arzy ­
skiego życia nie został w niczem n a ru sz o n y w ielką
toczącą się w alką. Na w si zaś, przeciw nie, w ojna w y­
wołała głębokie p rzygnębienie. R ek ru ck ie p o b o ry n a­
stępow ały je d n e po d ru g ich . B ezustannie słyszeliśm y
zaw odzenia w łościanek. L ud p a trz y ł na w ojnę, ja k na
k arę Bożą i ztąd zachow yw ał się w obec niej z pow agą,
stan o w iącą ja sk ra w e przeciw ieństw o z lekkom yślnością,
k tó rą sp o tykałem n astęp n ie w zachodniej E uropie. Cho­
ciaż byłem jeszcze b ard zo m łody, je d n a k i w tedy ju ż
rozum iałem to uczucie u ro czy steg o p o d d an ia się lo­
sowi, ja k ie panow ało w ów czas po w siach.
B rat M ikołaj — na rów ni z d ru g im i — p o rw an y wo­
je n n ą g o rączk ą, zaciągnął się do arm ii k aukazkiej, nie
skończy w szy kadeckiego k o rp u su . W ięcej ju ż go nig d y
nie w idziałem .
W 1854 r. ro d zin a n asza pow iększyła się: p rz y je ­
chały dw ie sio stry m acochy. P o siad ały one dom i w in­
nice w S ew astopolu, ale te ra z pozostały bez dachu
i zam ieszkały z nam i K iedy arm ie sp rzy m ierzo n e w y­
lądow ały w K rym ie, m ieszkańcom S ew astopola oznaj­
m iono, że nie m a ją się czego obaw iać i że każdy m oże
sobie żyć spokojnie. Ale po klęsce p rzy Almie kazano

http://rcin.org.pl/ifis
— 74 —

w szy stk im w ynosić się ja k n ajp rę d ze j, poniew aż m ia­


sto zostanie zajęte po kilku dniach. B rakło koni; w do­
d a tk u d ro g i były zatam ow ane przechodem w ojsk, k tó re
udaw ały się na południe. N ająć pod w odę okazało się
p raw ie niem ożliw em . S io stry m acochy m u siały zo sta­
wić w d ro d ze p raw ie cały swój m a jątek i nacierp iały
się niem ało, póki p rzy jech ały do M oskwy.
W k ró tce p o p rzy jaźn iłem się z m łodszą z sió str,
trzy d z iesto le tn ią pan n ą, k tó ra paliła p ap iero sy jeden
po d ru g im , g d y opow iadała mi o w szy stk ich trw ogach
p odróży. Ze łzam i w oczach m ów iła o prześlicznych
w ojennych o krętach, k tó re m usiano zatopić p rz y w ej­
ściu do sew astopolskiej zatoki i często pow tarzała, że
nie rozum ie, ja k b ęd ą b ro n ić S ew astopola od stro n y
ląd u , g d y ż m iasto nie posiad a w łaściw ie żadnych oszań-
cowań.
Z acząłem 13-sty ro k , g d y u m a rł M ikołaj. P óźnym
w ieczorem , 18-go lu te g o , policyanci m iejscy ro z n o ­
sili po dom ach biuletyny, w k tó ry c h oznajm iano
0 chorobie cara, a lu d n o ść zap raszan o do cerkw i m o­
dlić się o w yzdrow ienie M ikołaja. T ym czasem ca r ju ż
u m a rł i w ładze w iedziały o tem , bo P e te rs b u rg i Mo­
skw a b y ły połączone telegraficznie. Ale poniew aż do
o statn iej chw ili ani słow a nie w spom niano o chorobie
cara, zw ierzchność uw ażała za konieczne stopniow o
p rzy g o to w ać ludność. W szyscy chodziliśm y do cerkw i
1 m odliliśm y się b ard zo gorąco.
N astęp nego dnia, w sobotę, pow tórzyło się to sam o.
N aw et w niedzielę ran o w yszły b iu lety n y o stanie z d ro ­
w ia cara. D opiero w połu d n ie dow iedzieliśm y się od
sług, p o w racający ch z ry n k u , o śm ierci cesarza. G dy
się w ieść rozeszła, p rzerażen ie o garnęło i nasz i s ą ­
siednie dom y. O pow iadano, że lu d n o ść na b azarze za­
chow uje się b ard z o p o d ejrz an ie i niety lk o nie okazuje
w spółczucia, ale przeciw nie, zd ra d za niebezpieczne m y ­

http://rcin.org.pl/ifis
— Ib —

śli. D orośli rozm aw iali tylko szeptem , a m acocha wciąż


p o w tarzała: «ach! nie m ów cie p rz y ludziach!» S łudzy —
w sw oją kolej — szeptali o «woli», k tó rą ogłoszą nie­
baw em . O byw atele oczekiw ali co chw ila b u n tu p o d d a­
nych, now ej rzezi pugaczew skiej.
W ów czas — na ulicach P e te rs b u rg a — ludzie inteli­
g en tn i sp o tk aw szy się, ściskali się, u d zielając sobie
w zajem nie m iłej now iny. W szyscy przeczuw ali, że n a ­
stęp u je koniec i w ojny — i stra sz n y c h w aru n k ó w ży ­
cia, stw o rzo n y ch p rzez «żelaznego tyrana». Mówiono,
że M ikołaj o tru ł się; p rzy taczan o na dow ód szybki
ro zk ład ciała. P ra w d a — je d n ak że — w yszła na jaw
powoli. Ś m ierć n astą p iła w sk u te k p rzy ję cia przez Mi­
kołaja zb y t silnej dozy podniecającego lekarstw a.
Na p row incyi, latem 1855 r. śledzono ze skupionem
zajęciem p rzeb ieg b o h atersk ie j w alki pod S ew astopo­
lem , obliczano każdy a rsz y n zb u rzo n y ch szańców.
Z naszego dom u dw a raz y tygodniow o p o syłano u m y śl­
nego posłańca do pow iatow ego m ia sta po gazety i gdy
pow racał, w yry w an o m u je i rozpieczętow yw ano p rę ­
dzej, nim zdołał zsiąść z konia. C zytaliśm y głośno
w szy stk im Lena, albo ja. N ow iny niezw łocznie ro z­
chodziły się m iędzy słu ż b ą w czeladnej izbie, w kuchni
w k an to rze, na p robostw ie, a potem w śró d chłopów .
Ze łzam i słuchali w szyscy o o sta tn ic h dniach Se­
w astopola, o straszn e m b o m b a rd o w a n iu i w yjściu n a ­
szych w ojsk z m iasta. W szędzie w o byw atelskich do­
m ach s tra ta S ew astopola opłakiw ała się, ja k śm ierć
blizkiego krew nego, choć w szyscy po jm o w ali, że te­
raz — stra s z n a w ojna niebaw em się ju ż zakończy.

X.
W czerw cu 1857 r. p rzy sz ła m oja kolej w stąp ien ia
do k o rp u su paziów i zaw ieziono m ię do P e te rsb u rg a .

http://rcin.org.pl/ifis
— 76 —

M iałem w tedy p raw ie piętnaście lat. W yjechałem z d o ­


m u dzieckiem : ale c h a ra k te r człow ieka w y ra b ia się
w sp o só b określo n y daleko w cześniej, niż zazw yczaj
p rz y p u sz c z a ją — i nie w ątpię — że niezależnie od m ego
dziecinnego w ieku — w znacznej m ierze i w tedy byłem
ju ż tem , czem się stałem później. Moje upodo b an ia
i sk łonności ju ż się w yrobiły.
P ierw sze p obudzenie w m oim rozw oju w yszło, ja k
pow iedziałem , od m ego nauczyciela ro sy jsk ie g o języka.
B ardzo cenię ów czesny zw yczaj, n iestety — zanikający
teraz, p rzy jm o w a n ia do do m u stu d en ta, k tó ry b y po ­
m ag ał dzieciom w o d rab ia n iu le k cy i, zarów no chłop­
com, ja k dziew czynkom , naw et w tedy, g d y dzieci w stą­
p ią ju ż do gim nazyum . P om oc takiego nauczyciela
je s t nieocenioną — i żeby p rędzej i łatw iej p rzysw oić
sobie n au k ę szk o ln ą i żeby w ogóle ro zsz erzy ć za­
k re s sw oich w iadom ości. W ięcej, tym sposobem w p ro ­
w adza się do ro d zin y żyw ioł cyw ilizacyjny. S tu d en t
staje się sta rsz y m b rate m m łodzieży, często naw et wię­
cej, niż sta rs z y m b rate m , poniew aż je s t on do pew ­
nego sto p nia odpow iedzialny za p o stęp y sw oich uczni.
A poniew aż m etody nauczania zm ieniają się z każdem
pokoleniem , stu d e n t m oże łatw iej pom ódz dzieciom ,
niż n ajb ard zie j in telig en tn i rodzice.
M ikołaj Paw łow icz S m irnow p osiadał rozw inięty
sm ak literacki. W dzikiej epoce M ikołajew skich rz ą ­
dów wiele całkiem niew innych utw orów n aszy ch n a j­
lep szy ch p isa rz y nie m ogło wcale być w ydrukow anych.
In n e rzeczy były tak okaleczone przez cenzurę, że tr a ­
ciły w szelki sens. Na p rz y k ła d , w genialnej kom edyi
G rybojedow a, p ułkow nika S kałozuba trz e b a było n a­
zwać, «panem Skałozubem », na czem u cierp iał i sens
i n ie k tó re w iersze. W ystaw ić p ułkow nika w śm iesznym
c h a ra k te rz e uw ażałoby się za o b razę arm ii. D rugiej
części takiej niew innej książki, ja k «M artw e Dusze*

http://rcin.org.pl/ifis
— l i ­

nie pozw olono wcale drukow ać, a zakazano d ru g ieg o


w ydania p ierw szej części, g d y się pierw sze w ydanie
rozeszło.
W iele poezyi P u szk in a, L erm ontow a, A leksego Toł­
stoja, R ylejew a i d ru g ic h poetów nie zostało p rz e p u ­
szczonych przez cenzurę. Nie m ów ię ju ż o poezyach,
zaw ierających ja k ą b ą d ź m y śl polityczną, albo k r y ty ­
k u jący ch istn iejący p o rząd ek . Ale w szystkie te poezye
k rąż y ły w rękopisach. S m irnow p rze p isy w ał je, a n a­
w et w iększe dzieła G ogola i L erm o n to w a dla siebie,
albo dla p rzy ja ció ł — i pom agałem m u czasem w tej
robocie. Ja k o praw dziw y m ieszkaniec M oskw y, żyw ił
on głęboki szacunek dla p isa rz y , m ieszkających w Mo­
skw ie (niektórzy z nich naw et w S tarej K oniusznej).
Ze czcią p okazyw ał m i dom h ra b in y Salias (E u g e ­
nii T ur), naszej najbliższej sąsiadki. Co się zaś ty ­
czy d o m u H erzen a, to M ikołaj Paw łow icz pokazyw ał
mi go n iety lko z pow ażaniem — ale z pew ną czcią r e ­
ligijną.
Dom, w k tó ry m m ieszkał Gogol, stanow ił dla n as
obu p rze d m io t w yjątkow ego uw ielbienia. Choć m ia­
łem ty lk o dziew ięć lat, kiedy u m a rł Gogol (1852 r )
i nie czytałem jeszcze w ted y żadnego z jego dzieł, p a ­
m iętam je d n a k dobrze, ja k zasm uciła M oskwę ta śm ierć.
T u rg en iew d o b rze w yraził ten ogólny sm u tek w za­
pisce, za k tó rą M ikołaj w sadził go do a re sztu , a po­
tem zesłał na wieś.
«E u g en iu sz O niegin» nie sp raw ił na m nie silnego
w rażenia. I dotychczas więcej zachw ycam się dziw ną
p ro s to tą i p ięknością fo rm y tego ro m an su , aniżeli jego
treścią. Z a to Gogol, k tó reg o czytałem , m a jąc je d e n a ­
ście, czy d w anaście lat, p rz e ją ł m ię ogrom nie. Moje
p ierw sze p ró b y literackie, n aślad u jąc G ogola, pisałem
w h u m o ry sty c zn y m ro d zaju . «Jerzy Miłosławski» Z a­
goskina, «K apitańska córka* i «Królowa M argot* D u­

http://rcin.org.pl/ifis
- 78 —

m a s’a d ługo zajm ow ały m ię sw oją in try g ą . Co się


tyczy in n y c h fra n cu sk ich rom ansów , zacząłem je czy­
tać d opiero, g d y się zjaw ili Zola i D audet. Od dziecka
N ekrasow b y ł m oim u lu b io n y m poetą. W iele jego poe-
zyi um iałem na pam ięć
Mikołaj Paw łow icz w cześnie zachęcił m ię do p isa ­
nia. Z jego pom ocą n ap isałem d łu g ą « H isto ry ę Dzie-
sięciokopiejków ki». O bm yślaliśm y razem ro zm a ite cha­
ra k te ry ludzi, w ręce k tó ry c h d ostaw ała się dziesięcio-
kopiejków ka. Sasza okazyw ał w ów czas więcej p o ety ­
ckich skłonności. P isał ro m an ty czn e h isto ry ę i wcze­
śnie zaczął uk ład ać b ard zo dźw ięczne w iersze, k tó re
p rzy ch o d ziły m u b ard z o łatw o. Z pew nością stałb y się
znam ienitym poetą, g d y b y nie o ddał się potem całko­
wicie nau kom p rzy ro d n icz y m i filozofii. L ekko pochyły
dach pod naszem oknem b y ł w tych czasach najulu-
bieńszem jego m iejscem , gdzie szukał poetycznego n a ­
tchnienia; a ja, n atu ra ln ie , nie m ogłem się p o w strz y ­
m ać, by go nie d raż n ić: «Oto siedzi poeta u kom ina
i w iersze kleci!» D roczenie to kończyło się potężnem
w yczubieniem się, co p rzy p ro w ad zało L enę do ro z p a ­
czy. Ale S asza nie był m ściw y. P rę d k o przychodziło
do zgody, ja zaś z S aszą kochaliśm y się nam iętnie.
U chłopców m iłość i w zajem ne bójk i często id ą ręk a
w rękę.
P ró b o w ałem naw et w tedy zostać dziennikarzem .
M ając ro k d w u n asty zacząłem w ydaw ać codzienną g a­
zetę. Poniew aż p ap ier w ydzielał nam się b ard zo oszczę­
dnie, gazeta m oja składała się zaledw ie z je d n ej tr z y ­
dziestej d ru g iej części ark u sza. A poniew aż w ojna k ry m ­
sk a jeszcze się w tedy nie zaczynała i ojciec o trz y m y ­
wał ty lk o «M oskiew skie P olicyjne W iadom ości», nie
m iałem zb y t w ielkiego w y b o ru do n aśladow ania T ym
sposobem g azeta m oja składała się z k ró ciu tk ich r u ­
b ry k , donoszących o now inach dnia, w ro d z a ju n astę­

http://rcin.org.pl/ifis
— 79 —

pujących: «P oszliśm y do lasu. N. P. S m irnów zastrzelił


moc drozdów...» i t. d.
W k ró tc e je d n a k p rze stało m ię to zadaw alniać
i w 1855 r. zacząłem w ydaw ać m iesięcznik, w k tó ­
ry m w ychodziły w iersze A lek san d ra, m oje pow ieści
i ró żn e inne rozm aitości. M ateryalny b y t dziennika
b ył całkiem zabezpieczony, gdyż p o siadał on m asę
p re n u m e ra to ró w : n a p rz ó d sam ego red aktora-w ydaw cę
i po d ru g ie, S m irnow a, k tó ry naw et po opuszczeniu
naszego d o m u — a k u ra tn ie w nosił sw oją płacę p renu-
m eracy jn ą, a m ianow icie, oznaczoną liczbę a rk u sz y p a ­
pieru. Za to p rzepisyw ałem na czysto dla stałego p re ­
n u m e ra to ra d ru g i egzem plarz.
K iedy S m irnow opuścił nas, za stą p ił go stu d e n t
m edycyny, N. M. Paw łów , k tó ry pom ag ał mi w w y­
daw nictw ie. D ostał dla dziennika poem at jed n eg o ze
sw ych p rzy ja ció ł — i co w ażniejsza, p relek cy ę w stęp n ą
m oskiew skiego p ro fe so ra w ykładającego g eografię fi­
zyczną. Ma się rozum ieć, p relekcya nigdzie jeszcze się
nie ukazała; nasz dziennik n ig d y b y się nie zniżył do
p rz e d ru k u .
Chyba zbytecznem je s t dodaw ać, że Sasza żywo
b ył zain teresow any dziennikiem , k tó ry p o zyskał w krótce
szeroki ro zg ło s w śród ścian kadeckiego k o rp u su . K ilku
wiele o b iecu jący ch , m łodocianych p isa rz y zam ierzyło
w ydaw ać dziennik w spółzaw odniczący. S praw a p r z y j­
m ow ała o b ró t pow ażny. Co się tyczy w ierszy i pow ie­
ści, p rzew aga była po naszej stro n ie — ale k o n k u re n t
p o siad ał «krytyka». A «krytyk», p o ru sza jąc y , z pow odu
u k azan ia się now ych b elletry sty cz n y ch utw orów , n a j­
p rze ró ż n iejsze kw estye, k tó re nie m ogą być om aw iane
w in n y spo sób, je st, ja k w iadom o, d u sz ą ro sy jsk ie g o
d ziennika. K o n k u re n t m iał k ry ty k a , a m y nie! K ry ty k
ten n ap isał naw et a rty k u ł do pierw szego n u m e ru i po ­
kazał go b ratu . A rty k u ł zresztą, był p rete n sy o n aln y

http://rcin.org.pl/ifis
— 80 —

słab y i A lek san d e r n aty ch m iast n ap isał a n ty k ry ty k ę ,


w k tó rej ro zb ił i w yśm iał auto ra. W tedy, na w iado­
m ość, że a n ty k ry ty k a ukaże się w n aszy m n ajbliższym
n u m erze, p rzy g n ęb ien ie og arn ęło obóz przeciw ników .
W y rzek li się m yśli w ydaw ania dziennika i n ajlep si ich
p isa rz e p rzeszli do nas. Z try u m fem ogłosiliśm y, że
p o zy sk aliśm y w spółpracow nictw o ty lu znam ienitych
p isa rz y .
D ziennik p rz e sta ł w ychodzić w sie rp n iu , 1857 r. po
dw u-letniem istn ien iu . Jechałem do P e te rsb u rg a , gdzie
czekało m ię now e otoczenie i now e życie. Z żalem
opuszczałem dom , tern bard ziej, że teraz cała odległość
m iędzy M oskw ą i P e te rsb u rg ie m m iała m ię oddzielać
od A lek sandra. P oza tern uw ażałem ju ż za nieszczęście
sam o w stąpiepie do szkoły w ojskow ej.

KO NIEC CZĘŚCI PIER W SZEJ.

http://rcin.org.pl/ifis
C Z Ę Ś Ć DRUGA.

K O R P U S PA Z IÓ W .

I
N a jd r o ż s z e p rag n ie n ie m ego ojca spełniło się. Zna-
lazło się nakoniec je d n o m iejsce w olne w k o rp u ­
sie paziów , k tó re m ogłem z a ją ć , zanim doszedłem
w ieku, pow yżej k tó re g o ju ż nie przy jm o w an o . Maco­
cha odw iozła m ię do P e te rs b u rg a i w stąpiłem do k o r­
p u su . W ty m u p rzy w ilejo w an y m zakładzie, łączącym
w sobie p odw ójny c h a ra k te r szkoły w ojskow ej, ko ­
rz y sta ją c e j z w yjątk o w y ch p raw — i szkoły n ad w o r­
nej, zn ajd u jącej się w zaw iadyw aniu d w o ru c e sa rsk ie­
go — o trzy m y w ało w ykształcenie ogółem 150-ciu chłop­
ców, p rzew ażnie synów d y g n ita rz y d w orskich. P o cztero
lu b pięcio-letnim pobycie w k o rp u sie — kończący go
w ychow ańcy — po zdaniu odpow iednich egzam inów ,
o trzy m y w ali sto p ień oficera z praw em w y b o ru ja k ieg o ­
kolw iek p u łk u g w ard y i, albo arm ii liniow ej, niezależnie
od tego, czy znajdow ały się w nim w olne w akanse,
czy nie. K ażdego ro k u p ierw szy ch sz esn a stu uczni
w yższej k lasy m ianow ano paziam i pokojow ym i ró ż­
n y ch członków ro d zin y c e sa rsk iej: cara, carow ej, Wiel-
WSPOMNIENIA REW01UCY0NISTT. 6

http://rcin.org.pl/ifis
kich K siążąt i W ielkich K siężnych, co — m a się ro z u ­
m ieć — uw ażało się za w ielki zaszczyt. O prócz tego —
m łodzieńcy, k tó ry c h sp o tk a ł ten honor, staw ali się zn a­
n y m i na dw orze, co im daw ało spo so b n o ść szybkiego
aw a n su n a a d ju tan tó w cesarza, albo k tó re g o z W iel­
kich K siążąt i tem sam em otw ierało w idoki św ietnej
k a ry e ry na przyszłość. W sk u tek tego p ap u sie i m a­
m usie, m ający sto su n k i p rz y dw orze, sta ra li się n a j­
u siln iej, żeby ich synow ie p rz y ję ty m i zostali do k o r­
p u su paziów , choćby z u jm ą d ru g ic h k andydatów , k tó ­
ry m p raw ie n iepodobna ju ż było doczekać się d r u ­
giego w ak ansu. T eraz, kiedy ja nakoniec dostałem się
do k o rp u su , ojciec m ógł p uścić w odze sw oim am b it­
n y m m arzeniom .
K o rp u s dzielił się n a pięć klas, z k tó ry c h n ajw yż­
sza n azyw ała się pierw szą, a n ajn iższa p ią tą — i ja
zdaw ałem egzam in do k lasy czw artej. P oniew aż je d n ak
w ykazała się n a egzam inie m oja nied o stateczn a znajo­
m ość ułam ków dziesiętnych, więc — zam iast do czw ar­
tej k lasy , trafiłem do p iątej, zw łaszcza, że w czw artej
było ju ż około 40-stu uczni, a w piątej zaledw ie dw a­
dzieścia.
N iepow odzenie to m ocno m ię zm artw iło. I ta k nie­
zb y t chętnie w stęp y w ałem do szkoły w ojskow ej, a tu
jeszcze — w ypadało m i w niej pozostaw ać pięć la t za­
m ia st czterech. Co ja będę ro b ić w piątej klasie, kiedy
um iem w szystko, czego tam uczą ? Ze łzam i w oczach
pow iedziałem to in sp ek to ro w i, ale on o d rze k ł m i ż a r­
tobliw ie: «a p am iętasz słow a C ezara: «lepiej by ć pierw ­
szym we wsi, niż d ru g im w R zym ie ?« N a co z zapa­
łem o d p arłem , że w olałbym być o sta tn im , byle tylk o
ja k n ajp rę d ze j ukończyć szkołę w ojskow ą.
— Może je d n a k z czasem polu b isz k o rp u s — zau­
w ażył in sp e k to r. O d tąd zaczął m i okazyw ać wiele ży­
czliwości.

http://rcin.org.pl/ifis
— 83 —

N auczycielowi a ry tm e ty k i, k tó ry także usiłow ał m ię


pocieszać, p o p rzy sią g łe m , że nig d y nie otw orzę pod­
ręcznika jego p rze d m io tu — «i m im o to, będziesz mi
pan zaw sze staw iał dw anaście» dodałem . Słowa d o trz y ­
małem . W idać, że uczeń i w tedy ju ż m iał sw efan taz y e.
A je d n ak , teraz, m ogę tylk o w dzięcznym być za to,
że m ię zostaw iono w niższej klasie. Poniew aż w pierw ­
szym ro k u pow tarzałem ty lk o rzeczy ju ż znane, p rz y ­
zw yczaiłem się do w yuczania się lekcyi w klasie; p rz y ­
słu ch u jąc się o b jaśnieniom nauczyciela. T ym sp o so ­
bem , po ukończeniu zajęć klasow ych, m iałem dosyć
czasu czytać i pisać, ile mi się żyw nie podobało. N igdy
nie p rzy g o tow yw ałem się do egzam inów . W godzinach,
p rzeznaczonych po tem u, czytałem zw ykle głośno kilku
to w arzy szom O stro w sk ie g o , albo S zekspira. K iedy
przeszedłem do w yższych specyalnycli klas, byłem do­
brze p rzy sp o so b io n y do słuchania różn y ch p rzed m io ­
tów, k tó re się tam w ykładały, chociaż w iększą połow ę
pierw szej zim y spędziłem w szpitalu. J a k w szystkie
dzieci, u ro d zo n e nie w P e te rs b u rg u , złożyłem daninę
stolicy «chłodnych, fińskich brzegów »; p rzebyłem kilka
p aro k sy zm ó w m iejscow ej cholery i w reszcie pow alił
m ię ty fu s.

W chwili g d y w stępyw ałem do k o rp u su paziów,


jego życie w ew nętrzne ulegało w łaśnie zupełnem u
p rzeo b rażeniu. Cała R osya ocknęła się w tedy z głębo­
kiego sn u i o trzą sała z ciężkiej zm ory M ikołajow skich
porządków . To ogólne p rze b u d zen ie odbiło się i na
n aszy m k o rp u sie. P ra w d ę pow iedziaw szy, nie wiem,
coby się było stało ze m ną, g d y b y m b y ł w stąp ił do
k o rp u su o ro k lu b dw a w cześniej. Albo wola m oja
zostałab y nieodw ołalnie z łam a n ą, albo w ykluczonoby
mię, Bóg wie, z ja k iem i n astęp stw am i. Na szczęście
6*

http://rcin.org.pl/ifis
— S i ­

dła m nie, w 1857 r. p e ry o d przejściow y zn ajdyw ał się


ju ż w p ełnym rozw oju.
D y re k to rem k o rp u su był najpoczciw szy starzec, ge­
n e ra ł Z ełtuchin; ale on był tylko n om inalną głow ą
k o rp u su . R zeczyw istym zaś naczelnikiem k o rp u su był
«Pułkow nik», F ra n c u z w służbie ro sy jsk ie j, pułkow nik
G irard o t. M ówiono, że należał on do zakonu Jezuitów
i sądzę, że tak było w sam ej rzeczy. Je g o ta k ty k a,
w k ażd y m razie, o p ierała się na zasadach Loyoli, a m e­
to d a p edagogiczna zapożyczoną była od jezuickich fra n ­
cuskich kollegiów .
W yobraźcie sobie m aleńkiego, w yjątkow o chudego
człow ieka, z zapadłą p ie rsią, z czarnem i, p rzeszyw ają-
cemi, ruchliw em i oczym a, z k ró tk o p rz y strz y ż o n y m i
w ąsam i, czyniącym i go pod o b n y m do kota; człow ieka
b ard zo pow ściągliw ego i pew nego siebie; nie o b d arz o ­
nego zb y t szczególnem i zdolnościam i um ysłow em i, ale
n iepospolicie c h y tre g o ; d esp o tę z n attiry , zdolnego nie-
naw idzieć i nienaw idzieó gw ałtow nie chłopca, nie p o d ­
d ająceg o się bezw zględnie jego w pływ ow i — i u m ie ją­
cego w ykazyw ać tę nienaw iść nie b ezm yślnem i zaczep­
kam i, a n ieustannie, całem sw em zachow aniem się, ge­
stem , uśm iechem , okrzykiem . On nie chodził, raczej
ślizgał się, a badaw cze spojrzen ia, k tó re rzucał w około,
nie o d w racając głow y, jeszcze więcej dopełniały jego
p o d o b ień stw a z kotem . Pieczęć chłodu i oschłości leżała
na jeg o u sta ch naw et w tedy, g d y sta ra ł się być do­
b ro d u szn y m . W yraz ten staw ał się jeszcze bardziej
p rz y k ry m , gdy u sta G irard o F a w ykrzyw iały się u śm ie­
chem niezadow olenia, albo p o g ard y . I z tem wszy-
stkiem , nie m iał on w sobie nic zw ierzchniczego.j Na
p ierw szy rz u t oka m ożnaby było pom yśleć, że po­
błażliw y ojciec rozm aw ia z dziećm i, ja k z d o ro sły m i
ludźm i. A je d n a k — o d raz u czuło się, że on p ra g n ą ł
w szy stk ich i w szy stk o poddać swej woli. B iada tem u

http://rcin.org.pl/ifis
— 85 -

chłopcu, k tó ry nie czuł się szczęśliw ym lu b nieszczę­


śliw ym w m iarę w iększej lub m niejszej życzliwości,
k tó rą m u pułkow nik okazyw ał.
Słowo «pułkow nik» było n ie u sta n n ie na w szystkich
u stach. W szyscy inni oficerow ie m ieli p rzy d o m k i, ale
n ik t nie ośm ielał się nad ać p rz y d o m k a G ira rd o t’owi.
O taczała go sw ojego ro d z a ju tajem niczość, ja k g d y b y
był w szędzie obecnym i w szechw iedzącym . I — fak ­
tycznie — p rzep ęd zał on dzień cały i w iększą część
w ieczoru w k o rp u sie. P odczas g d y śm y siedzieli w k la­
sach, p u łk ow nik szp erał w szędzie, zaglądał do naszych
szuflad, k tó re otw ierał w łasnym i kluczam i. P o nocach
zaś, do późnej godziny zaznaczał w książeczkach (m iał
ich całą bibliotekę) oso b n y m i znaczkam i, ró żn o k o lo ro ­
w ym atra m en tem i w ró żn y ch ru b ry k a c h , przew inienia
i odznaczenia się chłopców .
W szelkie g ry , ża rty , rozm ow y w net ustaw ały, gdy
tylko dostrzeżono, ja k powoli, p ochylając się n ap rzó d
i w tył, posuw ał się on przez nasze o lb rzy m ie sale,
pod ręk ę z k tó ry m ze sw ych ulubieńców . U śm iechnie
się do jed n eg o z chłopców , o stro sp o jrzy w oczy d r u ­
giem u, p rześliznie o b o ję tn y m w zrokiem po trzecim
i zlekka skrzyw i u sta, p rzechodząc koło czw artego.
I po ty ch sp o jrze n ia ch w szyscy poznaw ali, że G irard o t
kocha pierw szego, ob o jętn y je s t dla d ru g ieg o , u m y śl­
nie nie sp o strz e g a trzeciego i nienaw idzi czw artego.
N ienaw iść ta w y sta rc z a ła , żeby p rze n ik n ąć strach em
w iększość jego ofiar, zw łaszcza, że n ik t nie znał jej
przy czy n y . Chłopców w rażliw ych do rozpaczy p rz y ­
p ro w ad zał i ten niem y, żyw o okazyw any w strę t i po­
dejrzliw e spojrzenia. U innych spow odow yw ało to zu­
pełny zanik woli, ja k to w ykazał w sw ym a u to b io g ra ­
ficznym ro m an sie a u to r «C horób Woli», T eodor T oł­
stoj, także jed en z w ychow ańców G ira rd o fa .

http://rcin.org.pl/ifis
— 86 —

Życie w ew nętrzne w k o rp u sie — pod rzą d am i Gi-


rard o tfa, było godne litości. W e w szy stk ich in te rn a ­
tach w ogóle p rz e śla d u ją now icyuszów . P rzech o d zą
oni sw ego ro d za ju próbę. «Starsi» chcą poznać w a r­
to ść now icyuszy. Czy nie sta n ą się oni szpiegam i i d o ­
nosicielam i. N astępnie «starsi» chcą w ykazać now o­
p rzy b y ły m w całym b lask u potęgę koleżeństw a. T ak
się m a ją rzeczy po szkołach i w w ięzieniach. Ale pod
rząd am i G ir a r d o fa p rześlad o w an ia zao strzały się i po­
chodziły nie od kolegów z jed n ej klasy, a od wycho-
w ańców k lasy w yższej, paziów pokojow ych, podofice­
rów , k tó rzy zajm yw ali u G irard o P a w yjątkow o u p rz y ­
w ilejow ane stanow isko. S ystem pułkow nika polegał na
tem , że sta rsz y m w ychow ańcom pozw alał on robić, co
się im święcie podobało; udaw ał, że naw et nie wie nic
o tych ok ropnościach, k tó ry ch się dopuszczali: za to
u trzy m y w a ł przez po śred n ictw o paziów pokojow ych
su ro w ą k arność. Za czasów M ikołaja odpow iedzieć
u d erzen iem na ud erzen ie pazia, znaczyło to, jeżeli fak t
dochodził do w iadom ości w ładzy zw ierzchniej, d ostać
się do kantonistów . Je śli zaś m alec nie poddaw ał się
k a p ry so m pazia pokojow ego, pociągało to za sobą
n astęp u jące m iłe s k u tk i: d w udziestu w yrostków ,
u zb ro iw szy się w ciężkie dębow e linie, rzucało się —
za m ilczącem zezw oleniem G ir a r d o fa — na zarażonego
b untow niczym duchem k rn ą b rn ik a i p o sk ram iało go
nielitościw ą chłostą.
W sk u tek tego pazie pokojow i robili w szystko, co
chcieli. Jeszcze na ro k p rzed m ojem w stąpieniem do
k o rp u su , n aju lu b ie ń szą ich zabaw ą było, zebraw szy
w nocy m łodszych uczni do je d n eg o pokoju, p rze p ę­
dzać ich — w nocnych koszulach w o k rą g k o ła, ja k
konie w cy rk u . Je d n i kam erpaziow ie stali w kole, d r u ­
dzy zew n ątrz niego i gum ow ym i biczam i bez m iło sie r­
dzia sm agali biedaków . «Cyrk» zw ykle kończył się

http://rcin.org.pl/ifis
— 87 —

w strętn ą o rg ią — na w schodni sposób. M oralne po ję­


cia, p an u jące w ów czas i rozm ow y, k tó rem i zabaw iano
się w k o rp u sie, a k tó re najczęściej o bracały się około
«cyrku», b yły takie, że im m niej się o nich w spom ina,
tern lepiej.
P u łk o w n ik w iedział o w szystkiem . Z organizow ał on
g o d n ą podziw u sieć szpiegow ską i nic nie m ogło
u k ry ć się p rze d nim . Ale w sy stem ie jego leżało także
p atrz eć p rzez palce n a w szy stk ie figle sta rsze j klasy.
W k o rp u sie je d n ak że pow iało now e życie i zale­
dw ie na kilka m iesięcy p rze d m ojem w stąpieniem w y­
buchła rew olucya. W ty m ro k u trzecia klasa d o b rała
się w yjątkow o. W ielu uczyło się na sery o i czytało,
n iek tó rzy z nich zostali naw et n astęp n ie sław nym i
ludźm i. Moja znajom ość z je d n y m z tych o sta tn ic h —
nazw ę go tu von S zauf — pam iętam , zaczęła się, gdy
czytał «K rytykę C zystego Rozum u* K anta. P rz y tem
w trzeciej klasie znajdow ali się najw ięksi siłacze k o r­
p u su , ja k n. p., niezw ykłej siły K osztow, w ielki p rz y ­
jaciel von Szaufa. T rzecia klasa nie ulegała — tak
p o k o rn ie — ja k jej p o p rz e d n ic z k i, ja rz m u k am er-
paziów. W n astęp stw ie je d n eg o zajścia, o k tó rem
lepiej nie mówić, p rzy szło m iędzy pierw szą a trzecią
k la są do gw ałtow nej bójki. K am er-paziow ie zostali
o k ru tn ie zbici. G ira rd o t p o k ry ł cały ten w ypadek m il­
czeniem , ale pow aga pierw szej k lasy została p o d e r­
w aną Bicze pozostały w praw dzie, lecz w yszły cał­
kiem z użycia. Co zaś do c y rk u i d ru g ich ig rz y sk , to
p rzeszły one w sferę podań.
T ym sposobem wiele w yg ran o , ale n ajn iższa klasa,
złożona z b ard z o m ałych, niedaw no p rz y b y ły c h do
k o rp u su chłopców , m u siała jeszcze ulegać d ro b n y m
k ap ry so m kam er-paziów . P o siad aliśm y prześliczny,
s ta ry ogród. P ią ta klasa je d n a k m ało zeń korzystała.
Uczniowie jej m usieli o bracać karuzel, g d y kam er-pa-

http://rcin.org.pl/ifis
— 88 —

ziom zachciało się p rzejechać na niej, albo podaw ać


im ku le p rz y g rze w kręgle. W p a rę dn i po m ojem
p rzy b y c iu , w idząc, ja k się rzeczy m a ją w ogrodzie,
nie poszedłem tam , lecz zostałem na górze. — C zyta­
łem w łaśnie książkę, g d y w szedł ru d y , z tw arzą, o k ry tą
b ro d aw k am i, paź pokojow y i ro zk azał m i n aty ch m iast
iść do o g ro d u o bracać karuzel.
— Nie pójdę. Czyż nie w idzisz, że czytam — odpo­
w iedziałem .
Gniew w ykrzy w ił i sa m ą p rzez się niep ięk n ą tw arz
kam er-pazia. Gotów b y ł rzu cić się na m nie. S tanąłem
w o b ro n n ej postaw ie. P ró b o w ał bić m ię po tw arzy
czapką. O dbijałem uderzen ia, ja k um iałem . W tedy
rzu c ił czapkę n a ziemię.
— P o d n ie ś !
— Sam podnieś.
F a k t podobnego n iep o słu szeń stw a był niesłychanem
zuchw alstw em w ko rp u sie. Nie wiem, dla czego nie zbił
m ię n a m iejscu. Był sta rs z y i silniejszy odem nie.
N azaju trz i n astęp n y c h d n i otrzy m y w ałem takie
sam e ro zk azy — i nie spełniałem ich. W tedy rozpoczął
się cały sz ereg sy stem aty czn y ch , d ro b n y c h p rz e śla d o ­
w ań, k tó re zdolne są dop ro w ad zić m alców do o statn iej
rozpaczy. Na szczęście byłem zaw sze w d o b ry m h u ­
m o rze i odpow iadałem żartam i, albo nie zw racałem na
zaczepki uw agi.
Z re sz tą, w szystko się p rę d k o skończyło. Zaczęły
lać deszcze — i w iększą część czasu sp ędzaliśm y
w czterech ścianach pokoju. W ogrodzie p ierw sza
k la sa m ogła palić d osyć s w o b o d n ie ; w ew n ątrz za­
k ład u g ab in etem do palenia była «wieża». U trz y m y ­
w ała się ona b a rd z o czysto i n a k o m in k u paliło się
cały dzień.
P aziow ie k a ra li o stro każdego chłopca, k tó reg o zła­
pali z p ap iero sem w ustach , ale sam i b ezu stan n ie sie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 89 —

dzieli p rz y kom inku, palili i gaw ędzili. N aju lu b ień szą


ich p o rą do palenia b y ł czas po 10-tej w ieczorem , gdy
w szyscy kładli się spać. P osiedzenia w «wieży* p rz e ­
ciągały się do pół do d w u n astej, ażeby zabezpieczyć
się p rze d nieoczekiw anem i odw iedzinam i G ira rd o fa ,
zm uszano nas strażow ać. Malców piątej k lasy ścią­
gano po kolei, p ara m i z łóżek i kazano im b łąkać się
po schodach do pół do d w u n astej, żeby za n a d e j­
ściem p u łkow nika m ogli podnieść alarm . P o stan o ­
w iliśm y skończyć raz z tem nocnem strażow aniem .
D ługo ciągnęły się n a ra d y : zw rócono się o radę, ja k
p o stąp ić do w yższych klas i o trzy m an o nareszcie ich
rezolucyę: «nie zgadzajcie się stać na stra ż y ; jeżeli zaś
paziow ie zaczną bić w as, co — w edle w szelkiego p ra w ­
d o p o d o b ień stw a — n a stą p i, zbierzcie się ja k n ajw iększą
g ro m a d ą i przyw ołajcie G ira rd o fa . Ón, n atu ra ln ie , wie
o w szy stk iem , ale w tedy zm uszonym będzie położyć
koniec ty m zebraniom *. W ątpliw ość, czy nie będzie to
«donosicielstw em », została ro z strz y g n ię tą przecząco
przez znaw ców sp raw h o norow ych: w szak paziow ie
nie p o stęp y w ali z nam i po koleżeńsku. Tej nocy kolej
stan ia na stra ż y p rz y p a d ła na n iejakiego Szachow-
skiego, je d n eg o ze «starych* i na niezw ykle nieśm ia­
łego now icyusza, Sielianow a, m ów iącego naw et cieniut­
kim , ja k u dziew czynki, głosem . N aprzód zaw ołano
Szachow skiego, ten odm ów ił i zostaw iono go w sp o ­
koju. P o tem dw aj kam er-paziow ie p rzy sz li do Selia-
nowa, k tó ry leżał w łóżku; poniew aż i on odm ów ił,
zaczęli go w o k ru tn y sp o só b sm agać rzem iennem i
szelkam i. S zachow ski zbudził kilk u to w arzy szy , k tó ­
rzy spali bliżej i w szyscy razem pobiegli do G ira rd o fa .
J a też leżałem w łóżku, g d y dw óch paziów pode­
szło do m nie i kazali m i sta n ąć na straż y . O dm ów iłem .
W tedy pochw ycili dw ie p a ry szelek (sk ład aliśm y za­
wsze nasze u b ran ie w w ielkim p o rz ą d k u na taborecie

http://rcin.org.pl/ifis
— 90 —

p rzy łóżku, szelki n a w ierzchu, a h alsztu k na krzyż)


i zaczęli okładać m ię niem i. Siedziałem na łóżku i b ro ­
niłem się r ę k a m i; oberw ałem ju ż k ilka g o rąc y ch r a ­
zów, g d y rozległ się o k rz y k : «pierw sza klasa do p u ł­
kow nika !* Dzicy pog ro m cy w net uciszyli się i poczęli
pośp ieszn ie u k ład ać m oje rzeczy w p o rząd k u .
-- P am iętajcie, nic nie m ówcie pułkow nikow i! —
szeptali.
— Połóżcie halsztu k , ja k należy w p o rz ą d k u — ż a r­
tow ałem , choć plecy i ręce paliły od u derzeń.
Co G ira rd o t m ów ił z p ierw szą klasą, tego nie do ­
w iedzieliśm y się, ale n az aju trz , kiedy ustaw iliśm y się
szeregiem , aby zejść do sali ja d aln e j, pułkow nik zw ró­
cił się do n as z m ow ą — w m ocno m inorow ym tonie.
Mówił, ja k to p rz y k ro , że paziow ie n apadli na chłopca,
k tó ry m iał słuszność, że nie chciał iść. I na kogo n a­
p ad li ? Na now icyusza, na takiego nieśm iałego chłop­
czyka, ja k Selianow ! Cały k o rp u s ze w strętem słuchał
tej jezuickiej mowy.
Nie m a co, zdaje się, dodaw ać, że nocne d y ż u ry
u stały . R ów nocześnie zadanym został ostateczny cios
system ow i gnębienia now icyuszy.
Z ajście to zadało także cios a u to ry teto w i G irard o tfa
k tó ry w ziął to w szy stk o b ard z o do serca. Zaczął się
b ard zo n ie p rzy jaźn ie zachow yw ać w obec naszej klasy,
a zw łaszcza w obec m nie (h isto ry a z k aru z elą została
m u, n a tu ra ln ie pow tórzoną) i okazyw ał to p rz y każdej
odpow iedniej sposobności.
P ierw szej zim y często leżałem w szpitalu. W g r u ­
d n iu zachorow ałem na tyfus. D oktor i d y re k to r pie­
lęgnow ali m ię w czasie cho ro b y z ojcow ską tro sk liw o ­
ścią. P o ty fu sie zapadałem k ilk a k ro tn ie na o strą , m ę­
czącą g o rączk ę g astry c zn ą . Z a stają c m ię w czasie
sw oich codziennych obchodów często w szpitalu, Gi­
ra r d o t począł m ów ić do m nie pólżartem po fra n c u sk u ;

http://rcin.org.pl/ifis
— 91 —

«ot, w yleguje się w szp italu m łodzieniec m ocny, ja k


now y most». Raz czy dw a odpow iedziałem żartam i,
ale nakoniec, o b u rzy ła m ię ta złośliw a niechęć, p rz e ­
jaw iająca się w ciągłem pow tarzan iu je d n y ch i tych
sam ych słów.
— J a k śm iesz pan ta k m ów ić! — zawołałem. —
P o p ro szę d o k to ra, żeby za b ro n ił p an u w chodzić do tej
sali. I tak dalej, w p o d o b n y m tonie.
G ira rd o t o d stą p ił na ja k ie dw a kroki. Je g o czarne
oczy za isk rzy ły się; jego w ązkie u sta jeszcze bardziej
się zacisnęły. N akonięc w ym ów ił: «obraziłem cię? nie­
p raw d aż ? D obrze, w sali re k re a c y jn e j m am y dw ie a r ­
m aty. Czy chcesz się p o jedynkow ać ?»
— J a nie ż a rtu ję — ciągnąłem dalej — i uprzed zam
pana, że nie chcę dłużej znosić pań sk ich p rz y m ów ek!
O d tąd p ułkow nik nie p o w tarzał ju ż sw ego żartu ,
ale o b rzu c ał m ię jeszcze bardziej n ie p rzy jazn em sp o j­
rzeniem , niż poprzednio.
W szyscy m ów ili o nienaw iści, k tó rą G ira rd o t żyw ił
ku m nie, ale ja nie zw racałem na to uw agi; m oja o b o ­
ję tn o ść — p raw d o p o d o b n ie — podsycała jeszcze silniej
niechęć pu łkow nika.
P rzez całe pół ro k u nie daw ał on m i naram ienników ,
k tó re zw ykle d a ją się now ieyuszom w m iesiąc lu b dw a
po w stąp ien iu do szkoły, gdy uczeń oznajom i się tro ch ę
z fro n to w ą służbą. Ale czułem się b ard zo szczęśliw ym
i bez tej ozdoby. N akoniec je d en oficer, najlepiej znający
m u sz trę w k o rp u sie, p o d ją ł się w yuczyć m ię jej. P rz e ­
k onaw szy się, że w y k onyw uję — ja k należy — w szy­
stk ie o b ro iy — p rze d staw ił m ię do odznaczenia G irar-
d o t’owi, ale p ułkow nik odm ów ił ra z i d ru g i — tak, że
oficer w ziął to za o so b istą obrazę. I gdy raz u pew nego
d y re k to r sp y ta ł się go, dlaczego nie m am n a ra m ie n ­
ników , oficęr w p ro s t odpow iedział: «chłopiec w szystko
um ie, ale pułkow nik nie chce». Dzięki tem u, n a jp ra w ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 92 —

d o podobniej na sk u te k uw agi d y re k to ra , G ira rd o t n a ­


ty c h m ia st przeegzam inow ał m ię i o trzym ałem n a ra ­
m ien n ik i tego sam ego dnia.
W pływ pułkow nika znacznie ju ż ucierpiał. Z m ienił
się cały ch a ra k te r k o rp u su . Całe dw adzieścia lat p rz e ­
p ro w ad zał G ira rd o t w szkole swój ideał, p olegający
n a tem , żeby pazikow ie byli sta ra n n ie p rzy czesan i
iu f ry zowani, ja k byw ali nim i dw orzanie L udw ika XIY-go.
Czy paziow ie uczyli się czego, czy nie, to było m u
obojętnem . Do ulubieńców jego liczył się te n , kto
w sw ych p u zd e rk ach toaletow ych posiad ał ja k najw ię­
cej p rze ró ż n eg o ro d za ju szczoteczek do paznogci i fla­
koników z p erfu m am i; czyj «własny» m u n d u r (nakła­
dano go, w ychodząc na m iasto za u rlo p em niedziel­
n ym ) b ył najlepiej u sz y ty i kto um iał składać n a jb a r ­
dziej elegancki «salut oblique». G ira rd o t często u r z ą ­
dzał p ró b y cerem onii d w orskich. W tym celu jednego
z paziów otulano w czerw oną, pap iero w ą kapę, gdyż
m iał on p rze d staw ia ć cesarzow ą podczas «baise-m ain».
N iegdyś chłopcy praw ie z nabożeństw em w ypełniali
o b rzą d ek ucałow ania ręk i m niem anej cesarzow ej i o d ­
dalali się z eleganckim ukłonem na stronę. Ale teraz
naw et ci, k tó rz y odznaczali się sw oją elegancyą i wy-
tw o rn o ścią na dw orze, zbyw ali ukłony z tak im nie­
dźw iedzim w dziękiem , że śm iech ogólny nie ustaw ał,
a G ira rd o t w ściekał się ze złości. N iegdyś pazikow ie,
k tó ry ch fryzow ano, g d y m ieli jechać na w ielkie p rz y ­
jęcie u d w oru, sta ra li się po skończonej cerem onii ja k
n ajd łu żej zachow ać sw oją fry z u rę n ie n a ru sz o n ą ; teraz
zaś, w róciw szy z pałacu, biegli pod k ra n i oblew ali
głow ę zim ną w odą, aby w ygładzić w łosy. W ygląd znie-
w ieściały w yśm iew ano. U czestniczenie w u ro cz y sto ­
ściach d w orsk ich , t. j. w łaściw ie fig u ro w an ie na nich
w ro li je d n ej dek o racy i w ięcej, uw ażało się ju ż nie
za łaskę, a za sw ego ro d z a ju pańszczyznę. Pazikow ie,

http://rcin.org.pl/ifis
— 93 —

k tó ry c h w ożono czasem do d w o ru dla w spólnej za­


baw y z m ałym i W. K siążętam i, zauw ażyli raz, że je ­
den z tych ostatnich, usiłow ał ja k najm ocniej skręcić
p rzy g rze w p y tk i sw oją chustkę, aby tem dotkliw iej
u d erzać n ią tow arzy szy zabaw y. Je d e n z paziów uczy­
nił w ówczas to sam o i ta k w ychłostał książątk o , że
rozp łak ało się z bólu. G ira rd o t p rze ra ził się niew y­
m ow nie, choć w ychow aw ca m łodego księcia, s ta ry se-
w asto p o lsk i ad m irał, pochw alił naw et p o stęp ek pazia.
Nowy d uch o g a rn ą ł n asz k o rp u s, podobnie ja k inne
ro sy jsk ie szkoły ów czesne: rozw inęły się pow ażniejsze
dążności, obudziło się nieznane p rze d tem upodobanie
w nauce. Z a p o p rzed n ich la t paziow ie byli przekonani,
że tak — czy inaczej, o trz y m a ją bez tr u d u stopnie,
uw ażane za konieczne, aby m ódz w stąp ić do gw ardyi.
W sk u tek tego w ciągu pierw szy ch la t n ik t nic nie ro ­
b ił; zaczynano się uczyć coś niecoś dopiero w o sta t­
nich dw óch klasach. T eraz i niższe k lasy uczyły się
b ard zo dobrze. Z apanow ała też a tm o sfera m o raln a cał­
kiem o d m ienna w p o ró w n an iu z tem , co było daw niej.
P arę u siłow ań przy w ró cen ia przeszłości zakończyło się
skan d alam i, k tó ry c h rozgłos p rz e n ik n ą ł naw et do pe­
te rs b u rs k ic h salonów . G ira rd o t m u siał się podać do
d y m isy i. Pozw olono m u je d n a k pozostać n a starem
k aw alersk iem m ieszk an iu w b u d y n k u k o rp u su — i czę­
sto w idyw aliśm y go potem , g d y otulo n y w szynel
przech ad zał się, p o g rąż o n y w ro zm y ślan iach ; w edług
w szelkiego p raw d o p o d o b ie ń stw a były to sm u tn e ro z ­
m y ślan ia, poniew aż pułkow nik nie m ógł nie potępiać
ty ch now ych p rąd ó w , k tó re p rę d k o ro zszerzały się
w k o rp u sie.

http://rcin.org.pl/ifis
— 94 —

II.

Cała R osya m ów iła w tedy o ośw iacie. G dy po za­


w arciu p o koju p a ry sk ie g o osłabiła się nieco surow ość
cenzu ry , rozpoczęto z zapałem ro z trz ą sa ć k w estyę w y­
chow ania. N aju lu b ień szy m i tem atam i ro zp raw w p r a ­
sie, w kołach inteligencyi i naw et w salonach w ielkiego
św iata b y ły : ciem nota ludu, p rzeszk o d y , staw iane d o tąd
chcącym uczyć się, b ra k szkół po w siach, p rz e sta rz a łe
m etody n auczania i pytanie, ja k tem u zaradzić. P ierw ­
sze g im n azy a żeńskie otw orzone zostały 1857 r. P ro ­
g ra m i o b sa d a nauczycieli nie pozostaw iała nic do ży­
czenia. J a k za dotknięciem różdżki czarodziejskiej w y­
stą p ił cały szereg nauczycieli i nauczycielek, k tó rzy
niety lk o oddali się całą d u sz ą spraw ie, ale w ykazali
także n iep ospolite pedagogiczne zdolności. P ra ce ich
zajęły b y w ybitne m iejsce w lite ra tu rz e zachodniej —
je ślib y były znane za gran icą.
I na k o rp u sie paziów odbił się w pływ tego oży­
w ienia. Z m ałym i w y jątk am i, w szystkie trz y m łodsze
klasy poczęły okazyw ać wiele chęci do nauki. Ż eby
pob u d zić tę pilność in sp e k to r W inkler (w ykształcony
p u łk o w n ik a rty le ry jsk i, d o b ry m a tem aty k i postępow y
człowiek), w padł na b ard zo tra fn y pom ysł. P rz y ją ł dla
klas niższych, zam iast poprzed n ich m ie rn o t, n ajlep ­
szych nauczycieli. Był on tego p rzekonania, że d o b rzy
nauczyciele najlepiej p o tra fią udzielić ro z p o c z y n a ją ­
cym n au k ę chłopcom p ierw szych elem e n ta rn y c h pojęć.
W tej m y śli do w ykładów alg eb ry początkow ej w 4-tej
klasie W in k ler pow ołał doskonałego m a tem aty k a i u ro ­
dzonego pedagoga, k ap itan a Suchonina. Cała klasa od-
raz u zapaliła się do m atem atyki. M iędzy innem i w spo­
m nę tu, że k ap itan w ykładał także następ cy tro n u , Mikoła-
jow i A leksandrow iczow i i że n astęp ca p rzy je żd ż ał w sk u ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 95 —

tek tego raz na ty dzień do k o rp u su paziów , żeby być


obecnym na lekcyach alg eb ry . C esarzow a M arya Ale-
k san d ró w n a była ko b ietą w ykształconą i m yślała,
że być m oże tow arzy stw o pilnych chłopców zachęci
do n au k i i jej syna. N astępca siedział na ław ce r a ­
zem z d ru g im i i ja k w szyscy, odpow iadał na p ytania.
Ale zazw yczaj — w czasie lekcyi M ikołaj A lek san d ro ­
wicz albo ry so w ał (wcale nieźle), albo opow iadał szep­
tem sąsiad o m śm ieszne h isto ry e . Był to m łodzieniec
d o b ro d u sz n y i łagodnego c h a ra k te ru , ale p rz y tern
le k k o m y śln y i w nauce i — jeszcze więcej — w p rz y ­
jaźni.
Do w ykładów w klasie 5-tej za p ro sił in sp e k to r dw óch
n iepospolitych ludzi. P ew nego raz u cały prom ien iejący
w szedł on do naszej k lasy i ośw iadczył, że spotkało
n as niezw ykłe szczęście. S łynny znaw ca klasycznej
i ro sy jsk ie j lite ra tu ry , p ro fe so r K łossow ski — pow ie­
dział n am W in k ler — zgodził się w ykładać nam g r a ­
m aty k ę r o s y js k ą i będzie przechodził z nam i z klasy
do k lasy , kolejno, w ciągu pięciu lat, aż do ukończenia
zakładu. To sam o — co się tyczy ję z y k a niem ieckiego,
uczyni d ru g i p ro fe so r u n iw ersy te tu , B ekker, bib lio te­
k arz cesarsk iej publicznej biblioteki. W in k ler ośw iad­
czył p rzy te m , iż pew nym je st, że będziem y się cicho
zachow yw ać w klasie, poniew aż p ro fe so r K łossow ski
czuje się cierpiącym tej zim y. S p osobność pozysk an ia
tak d o b reg o nauczyciela zb y t je s t pożądaną, żeby ją
u tracić.
W in k ler nie om ylił się. B yliśm y b ard zo d u m n i
z tego, że w y k ład a ją nam profesorow ie u n iw ersy te tu .
W «Kamczatce» *) co p raw d a — byli zdania, że «kieł-
baśnika» należy bez długich ceregieli u g n ie ść n a m iękki
w osk; ale ogólna opinia k lasy ośw iadczyła się za pro-

x) Nazwa «oślej ławki» w szkołach rosyjskich.

http://rcin.org.pl/ifis
— 96 —

feso rem . «Kiełbaśnik» je d n ak ż e o d ra z u zaw ojow ał nasz


szacunek. Do k lasy w szedł w ysoki człowiek, z szero-
kiem w yniosłem czołem i do b rem i, m ą d re m i oczam i,
z tlącą się w nich is k rą h u m o ru — i całkiem p o p raw ­
n y m ro sy jsk im językiem ośw iadczył nam , że zam ierza
podzielić klasę na trz y g ru p y . Do pierw szej w ejdą
N iem cy, k tó rz y zn a ją ję z y k i dla k tó ry c h będzie on
w y jątk o w o w ym agającym . D rugiej g ru p ie będzie w y­
kład ał g ra m a ty k ę , a n astęp n ie lite ra tu rę niem iecką —
w edle p rzy ję teg o p ro g ra m u . Do trzeciej zaś g ru p y ,
d o d ał p ro fe so r z m iłym uśm iechem , w ejdzie K am czatka.
«Od niej będę w ym agał tylko, żeby każdy — w czasie
lekcyi p rze p isał z k sią żk i cztery w iersze, k tó re mu
w skażę. K iedy K am czatka p rze p isze sw oje cztery li­
nijki, m oże robić, co chce, pod je d n y m w arunkiem :
nie p rzeszk ad zać d ru g im . J a zaś obiecuję w am , że po
pięciu latach nauczycie się tro ch ę niem ieckiego języka
i lite ra tu ry . No, k to idzie do g ru p y N iem ców ? Pan,
panie S ztackelberg ? P an, panie L a m sd o rf? Może kto
z R osy an życzy sobie także ? A kto do K am czatki ?»
Pięciu czy sześciu z pom iędzy nas, nie rozum iejących
ani słow a po niem iecku, osiedliło się n a dalekim pół­
w yspie. S um iennie przep isy w ali oni sw oje cztery w ier­
szyki, w w yższych k lasach — dw anaście do dw udzie­
stu, a B ekker tak d o b rze w ybierał te «w ierszyki» i tak
sta ra n n ie zajm ow ał się uczniam i, że po upływ ie pięciu
la t «Kamczadalowie* n ab y li w istocie pew nego pojęcia
o ję zy k u i lite ra tu rz e niem ieckiej. P rz y łączy łem się do
Niemców. Sasza w listach sw ych tak przekonyw ująco
zachęcał m ię do n au k i niem ieckiego języka, k tó ry nie-
ty lk o p o siad a b o g atą lite ra tu rę , ale w k tó ry m można
tak że znaleźć p rze k ład każdej książki, p rze d staw ia ją­
cej nau k o w y in te re s — że sam ju ż w ziąłem się do
tej n au k i. Tłóm aczyłem w ów czas i uczyłem się na pa­
m ięć tru d n e g o dosyć pod w zględem sty lu poetycznego

http://rcin.org.pl/ifis
— 97 —

opisu b u rzy . Za r a d ą p ro fe so ra w yuczyłem się w szy­


stkich k o n iu g acy i czasow ników , p rzysłów ków i przyim -
ków i zacząłem tłóm aczyć. J e s t to d o sk o n ały sposób
w yuczenia się języków . B ekker p o rad z ił m i oprócz
tego zap ren u m ero w ać tani ilu stro w a n y ty g o d n ik .
O brazki i k ró ciu tk ie opow ieści zachęcały do czy­
tania.
P od koniec zim y pop ro siłem B ekkera, żeby m i dał
«Fausta». C zytałem go w ro sy jsk ie m tłóm aczeniu; czy­
tałem także p rześliczn ą pow ieść T u rg en iew a »Faust«
i te ra z p ra g n ą łe m poznać w ielkie dzieło w oryginale.
— Nic z niego nie zrozum iesz — pow iedział m i
B ek k er ze sw ym d o b ry m uśm iechem — je s t to u tw ó r
zb y t filozoficzny. Mimo to p rz y n ió sł m i m aleńką, kw a­
d ra to w ą k sią że cz k ę, z pożółkłem i od czasu k artk a m i.
Filozofia F a u sta i m uzyka ję zy k a porw ały m ię do głębi.
Zacząłem od p rzep ięk n ej, w spaniałej ded y k acy i i w k ró t­
ce um iałem całe stro n n ic e na pam ięć. M onolog F a u sta
w lesie zachw ycał m ię aż do ekstazy, zw łaszcza te
w iersze, w k tó ry c h m ów i o p ojm ow aniu p rz y ro d y :

«Erhabner G eist, du gabst mir, gabst mir alles,


Warum ich bat. Du hast mir nicht um sonst
Dein A ngesicht in Feuer zuge w endet...»

I te ra z jeszcze m iejsce to czyni na m nie głębokie


w rażenie. K ażdy w iersz staw ał się pow oli m oim n a j­
d ro ższy m przyjacielem . Czy m oże b yć ro zk o sz b a r ­
dziej estetyczna, ja k czytać w iersze w trochę jeszcze
obcym nam ję zy k u ! W szy stk o p rze słan ia się w tedy
lek k ą m g łą , k tó ra tak p rz y sto i poezyi. Te słowa,
k tó re — jeżeli znam y codzienny język, rż n ą nam uszy
sw oją n iezgodnością z pojęciem , k tó re m a ją w yrażać,
zachow ują sw oje subtelne, podniosłe znaczenie. Mu­
zykalność w iersza sta je się szczególniej uchw ytną.
W8P0MNIEN1A REWOLUCYONISTY. 7

http://rcin.org.pl/ifis
— 98 —

P ierw sza lekcy a Bł. Ign. K łossow skiego b y ła dla


n a s praw dziw em objaw ieniem . Liczył la t około 50-ciu;
niew ielkiego w zro stu , p rę d k i w ru ch ach , m iał oczy,
isk rzą ce się dow cipem i sark azm em — i w ysokie czoło
poety. P rz y sze d łsz y na p ierw szą lekcyę, pow iedział
nam cicho, że nie m oże m ów ić głośno, gd y ż cierpi na
zadaw nioną ch o ro b ę i d latego p o p ro sił nas, żebyśm y
usiedli bliżej niego. K łossow ski postaw ił sw oje k rze­
sło tu ż p rz y p ierw szy m rzędzie stołów i otoczyliśm y
go, ja k ró j pszczół.
Miał nam w ykładać g ra m a ty k ę — ale zam iast n u ­
dneg o p rzed m io tu , u sły szeliśm y całkiem co innego.
N atu raln ie, m ów ił o g ram a ty ce ; ale to zestaw iał po­
ró w n an ie z «byliny» >) z w ierszem H om era, albo Ma-
h a b a ra tty , k tó ry c h piękność daw ał nam poznać w ro ­
sy jsk im p rzekładzie; to p rzy ta cz ał ja k ą stro fę Schil­
lera, to w staw iał s a rk a sty c z n ą uw agę, tyczącą się ja ­
kiego w spółczesnego p rze sąd u . P otem następow ała
znow u g ra m a ty k a , a po niej znow u ja k ie szerokie,
poetyczne lu b filozoficzne uogólnienia.
Ma się rozum ieć, nie w szystko ro zu m ieliśm y i nie
je d n o traciło dla n as sw oje głębokie znaczenie; ale
czyliż cz aru ją ca siła n au k i nie zaw iera się w łaśnie
w tem , że bezustan n ie otw iera ona p rzed nam i nieo­
czekiw ane h o ry zo n ty ? Nie p o jm u jem y jeszcze w zu­
pełności w szystkiego, ale nęci n as iść wciąż dalej i d a ­
lej k u tem u, co zrazu w y d aje się tylk o n ie jasn y m za­
rysem .. Je d n i z nas leżeli p raw ie na plecach to w arzy ­
szy, inni stali obok K łossow skiego. W szy stk ich oczy
błyszczały. Chciwie chw ytaliśm y jego słowa. P od ko­
niec lekcyi głos p ro fe so ra opadł całkiem ze znużenia,
ale z tem w iększą u w agą słuchaliśm y, w strz y m u ją c

!) Epiczne utwory ludowe w literaturze rosyjskiej, w rodzaju np. pieśni


o Igorze.

http://rcin.org.pl/ifis
— 99 —

oddech. In s p e k to r uchylił na chw ilę drzw i, żeby zo­


baczyć, ja k się zachow ujem y w obec now ego n au czy ­
ciela, ale u jrza w szy ró j nieru ch o m y ch uczni, oddalił
się na palcach. N aw et D aurow , c h a ra k te r w ogóle b u n ­
tow niczy — i ten w pił się oczam i w K łossow skiego,
ja k g d y b y chciał pow iedzieć: «Tak, ot ty jaki!» Nie­
ru ch o m o siedział naw et n ajb ard zie j tępy z uczni Klej-
nau, K aukazczyk z niem ieckiem nazw iskiem . W s e r­
cach w iększości uczni budziło się coś d o brego, w znio­
słego, ja k g d y b y otw ierał się p rze d nam i now y św iat,
istn ien ia k tó reg o d o tą d nie pod ejrzy w aliśm y . Na m nie
K łossow ski w yw arł o g ro m n y w pływ , k tó r y z latam i
ty lk o w zrastał. P rzep o w ied n ia W inklera, że ostatecznie
może polubię szkołę, spraw dziła się.
E u ro p a zachodnia, a w edle w szelkiego p raw d o p o ­
d ob ień stw a i A m eryka nie zn a ją tego ty p u nauczy­
ciela, k tó ry je s t tak p o p u la rn y w R osyi. Nie m a ni­
kogo z pom iędzy w yb itn iejszy ch n aszych działaczy
i działaczek w zak resie lite ra tu ry lu b życia społecz­
nego, k to b y p ierw szego p o b udzenia w sw ym rozw oju
um y sło w y m nie zaw dzięczał sw em u nauczycielow i li­
te ra tu ry . W każdej szkole, w szędzie — pow inienby się
znajdow ać taki nauczyciel. K ażdy w ykładający m a
swój p rz e d m io t i m iędzy ró żn y m i p rze d m io ta m i nie
m a łączności. Je d en tylko w y kładający lite ra tu rę —
jeżeli k ie ru je się p ro g ra m em tylko w ogólnych jego
za ry sach i jeżeli m a pozostaw ioną sw obodę w ypełniania
tego p ro g ra m u w edle w łasnego rozu m ien ia — m oże po­
łączyć w je d n o w szy stk ie h u m a n ita rn e nauki, uo g ó l­
nić je w szerokim , filozoficznym św iatopoglądzie i o b u ­
dzić ty m sposobem w sercach m łodych słuchaczy d ą ­
żność k u w zniosłem u ideałow i. Poniew aż mówi on
o rozw oju języka, o p ierw o tn y m eposie, o pieśniach
ludow ych i m uzyce, a n astę p n ie o w spółczesnej belle-
try sty c e i poezyi, o naukow ych, politycznych i filozo-
7*
http://rcin.org.pl/ifis
— 100 —

ficznych p rąd a ch , o d b ija ją cy c h się w tej o sta tn ie j; —


to pow inien połączyć z tem zarazem i uogólniające
pojęcia o rozw oju ro zu m u ludzkiego, co w yjaśn ia się
po części osobno w każdym z oddzielnych przedm iotów .
T ak sam o należałoby postępow ać p rz y w ykładzie
n au k p rzy ro d n iczy ch . Niewiele uczyć fizyki i chem ii,
a stro n o m ii i m eteorologii, zoologii i botaniki. W ja k i
b ąd ź sp o sób prow adzoneby były w ykłady n au k p rz y ­
ro d n iczy ch w szkole, należy pow iedzieć uczniom o filozo­
fii w iedzy przy ro d n iczej, w poić im ogólne idee o p rz y ­
rodzie, na w zór — n a p rz y k ła d — uogólnień, k tó re dał
H u m b o ld t w pierw szej połow ie «Kosmosu*. Filozofia
i poezya p rz y ro d y , m etoda n au k ścisłych i szerokie
p ojm ow anie życia p rz y ro d y pow inny w ejść do w y­
kładu. N auczyciel geo g rafii m ógłby najlepiej w ypełnić
to zadanie, ale w ów czas p o trze b n ib y byli całkiem inni
nauczyciele tego p rz e d m io tu w szkołach śred n ich i cał­
kiem inni p rofesorow ie na k a te d ra c h g eo g rafii w u n i­
w ersytecie.
D ru g i nauczyciel zdobył sobie naszą b u rzliw ą klasę
w całkiem odm ienny sposób. Był to nauczyciel k ali­
g rafii, o sta tn ia kłódka u koła pedagogicznego wozu.
Jeżeli w zględem «pogan», t. j. nauczycieli fra n cu sk ieg o
i niem ieckiego języka, żyw iono m ało szacunku, to tem
m niej cieszył się nim nauczyciel k aligrafii, E b e rt, żyd
niem iecki. S tał się on praw dziw ym m ęczennikiem .
Zniew ażać go — uw ażało się u paziów za szyk w y­
jątk o w y . P raw d o p o d o b n ie tylko ubó stw o jego było
p rz y c z y n ą , że nie zrzekł się lekcy i w ko rp u sie. N aj­
g orzej zachow yw ali się w obec nauczyciela t. zw. «sta­
ruszkow ie*, uczniow ie, k tó rzy po dw a i trzy lata sie­
dzieli w piątej klasie — bez nadziei w ylezienia z niej.
Ale m niejsza, w taki lu b inny s p o s ó b — E b e rt zaw arł
z nim i um ow ę: «jeden figiel na lekcyę — nie więcej!»

http://rcin.org.pl/ifis
- 101 —

N iestety, m uszę w yznać, że nie zaw sze uczciwie do­


chow yw aliśm y um ow y
Raz m ieszkaniec dalekiej K am czatki zm oczył gąb k ę
w atram en cie, p o sy p a ł k re d ą i rzucił w m ęczennika
k alig rafii. «E bert, łapaj!» — zawołał, uśm iech ając się
g łupkow ato. G ąbka trafiła w ram ię. Biaław a ciecz b ry -
znęła E b erto w i w tw arz i zalała koszulę.
B yliśm y p rzek o n an i, że ty m razem E b e rt w y j­
dzie z k lasy i p o sk a rż y się in sp ek to ro w i; ale w yjął
tylko baw ełnianą c h u s tk ę , o b ta rł się i pow iedział: «pa­
nowie, je d en figiel, więcej nie wolno«. — «Koszula spla­
miona!» — d odał p rzy g n ę b io n y m głosem i dalej p o ­
p raw iał czyjeś zeszyty.
Siedzieliśm y zaw stydzeni i odurzeni. Dlaczego za­
m iast się p o sk a rż y ć d y rek to ro w i, on przed ew szy stk iem
w spom niał o um ow ie? P rz y ch y ln o ść klasy o d raz u p rze­
szła na s tro n ę nauczyciela.
— Z ro b iłeś św iństw o! — w yrzu caliśm y koledze. On
człow iek’ ubogi, a ty m u splam iłeś koszulę!
W inow ajca n aty ch m iast w stał i zaczął p rzep raszać.
— Uczyć się trzeba, panow ie, uczyć! — sm u tn ie o d ­
pow iedział E b ert. — I więcej nic.
Po tem zajściu klasa o d raz u uspokoiła się. N astęp­
nej lekcyi, ja k b y zm ów iw szy się, w iększość nas g o r­
liwie k reśliła lite ry i szła pokazyw ać k ajety E bertow i,
k tó ry p ro m ien iał — i czuł się szczęśliw ym tego dnia.
W yp ad ek ten uczynił na m nie głębokie w rażenie
i nie za ta rł się w mej pam ięci. Do dziś dnia w dzięczny je ­
stem tem u niezw ykłem u człow iekowi za jego naukę.

Z nauczycielem ry su n k u , H antzem , n ig d y nie m o­


gły zapanow ać u nas pokojow e stosunki. W ciąż »za­
pisyw ał» d o k azu jący ch w czasie jego lekcyi chłopców.
W edle zaś naszy ch pojęć nie m iał on praw a tak po ­
stępow ać: po p ierw sze dla tego, że był tylko n auczy­

http://rcin.org.pl/ifis
— 102 —

cielem ry su n k u , po d ru g ie, i co najw ażniejsze, że nie


był człow iekiem sum iennym . W czasie lekcyi nie zw ra­
cał on na w iększość nas żadnej uw agi, poniew aż po­
p raw iał ry su n k i ty lk o ty m , k tó rz y b rali u niego lek-
cye p ry w atn e, albo zam aw iali ry s u n k i egzam inow e.
Nie m ieliśm y nic przeciw to w arzy szo m , k tó rz y to czy­
nili. Przeciw nie, uw ażaliśm y ja k o rzecz całkiem n a tu ­
ra ln ą , że uczniow ie, k tó rz y nie okazyw ali zdolności
do m atem atyki, albo o b d arz en i byli zb y t słab ą p am ię­
cią, żeby się w yuczać d o b rze g eografii i ztąd o trz y ­
m yw ali z tych przedm iotów złe stopnie, m a ją praw o
zam aw iać u ry so w n ik a d o b ry ry su n e k , albo to p o g ra ­
ficzną k a r tę , żeby o trzy m ać «całych dw anaście» i p o ­
p raw ić takim sposobem ogólny w ynik. T ylko p ie r­
w szym dw om uczniom nie w ypadało tego czynić. Ale
sam em u nauczycielow i nie p rz y sto i — ro zum ow aliśm y —
w ykonyw ać ry s u n k i na zam ów ienie. A je śli to czyni,
to niechże znosi p o k o rn ie nasz h ałas i nasze swawole.
Ale H an tz zam iast się poddać, sk a rż y ł się po k a­
żdej lekcyi i na każdej coraz więcej i więcej «zapi­
sywał*.
K iedyśm y przeszli do k lasy 4-tej i poczuliśm y się
p ełn o p raw n y m i obyw atelam i k o rp u su , p ostanow iliśm y
okiełznać H antza.
— Sam iście w inni, że on tak puszy się u w as —
m ówili nam sta rs i koledzy. M yśm y go trz y m a li k ró tk o .
W tedy i m y postanow iliśm y w yszkolić go.
R azu pew nego dw óch uczni z naszej k lasy, najulu-
bieńsi n asi koledzy, podeszło do H an tz a z p ap iero sam i
w u stach i poprosili go ognia Ma się rozum ieć, b y ł to
ty lk o ż a rt; n ik t nie m yślał palić w klasie. W edle n a ­
szego zapatryw ania, H an tz pow inien był p o p ro stu po­
w iedzieć sw aw olnikom : »idźcie precz!«, ale zam iast
tego zapisał ich do dziennika i obu surow o u k aran o .
Była to kropla, k tó ra p rzepełniła czarę. P ostanow i-

http://rcin.org.pl/ifis
- 103 —

w iliśm y u rzą d zić H a n tz ’owi «szopkę». Z naczyło to, że


cała klasa, u zb ro iw szy się w pożyczone u sta rszy c h
paziów linie, zacznie bębnić niem i po stołach poty
póki nauczyciel nie w yniesie się precz.
W ykonanie sp isk u przed staw iało je d n ak ż e pew ne
tru d n o ści. W klasie naszej było niem ało «maminyCh
synków », k tó rz y m ogli byli przyobiecać swój udział
w dem o n stracy i, lecz w stanow czej chwili, stch ó rzy lib y
i cofnęli się. W tedy nauczyciel m ógł za sk a rż y ć resztę.
T ym czasem — w edle naszego m niem ania — w podo­
bnego ro d z a ju przedsięw zięciach je d n o m y śln o ść sta ­
now i w szystko, poniew aż k ara , ja k ąk o lw ie k b y ona
była, je s t zaw sze lż e js z ą , g d y d o ty k a całą klasę, a nie
tylko niew ielu.
P rz esz k o d ę przezw yciężono z czysto m achiaw elisty-
czną zręcznością. U m ów iono się , że na d an y sygnał,
w szyscy o b ró cą się plecam i do H an tza i w tedy dop iero
zaczną b ębnić liniam i, k tó re b ędą leżeć w ty m celu
w p o g otow iu na stołach d ru g ie g o rzęd u . T ym sposo­
bem w idok H a n tz a nie p rz e stra sz y «m am inych sy n ­
ków*. Ale sy g n a ł? R ozbójniczy św ist, ja k w bajce,
k rz y k lu b naw et kichnięcie, nie nadaw ały się. H an tz
n aty ch m iast o sk a rż y łb y tego, k to b y św isnął, albo kich­
nął. N ależało obm yśleć niem y sygnał. P ostanow iono,
że je d en z nas, d o b rze ry su ją c y , pójdzie pokazać H an-
tzowi ry su n e k . S ygnałem będzie, g d y w róci i siądzie
na m iejscu.
W szy stk o szło ja k z płatka. N iesadow zaniósł r y ­
sunek, a H a n tz p o p raw iał go kilka m inut, k tó re w y­
dały się nam całą w iecznością. Ale, oto N iesadow w ró ­
cił nareszcie, za trzy m a ł się chw ilę, sp o jrza ł na nas,
potem siadł... W m gnieniu oka cała k la sa zw róciła się
plecam i do nauczyciela; linie rozpaczliw ie zatrzeszczały
po stołach. N iektórzy, zagłuszając trz a sk , w ołali: «H antz
ru sza j precz!» H ała s pow stał ogłu szający . W szystkie

http://rcin.org.pl/ifis
— 104 —

k lasy w iedziały, że H an tz o trz y m a ł w spaniały «benefis».


O n w stał, coś zam ruczał, nakoniec w yszedł... W biegł
oficer. H ałas nie p rz e ry w a ł się. W leciał p o d in sp e k to r,
a za nim i sam in sp e k to r. H ałas w net ustał. Rozpoczęła
się o stra bura.
• — P rim u s do are sztu ! — zakom enderow ał oficer.
Poniew aż pierw szy m uczniem byłem ja, pow ędrow a­
łem więc do k arc eru . W sk u tek tego nie byłem obecny
przy tern, co n astąp iło dalej. Z jaw ił się d y re k to r. Za­
żądano, by H an tz w skazał głów nych podżegaczy »bun*
tu», ale nie u m iał nazw ać nikogo.
— Oni w szyscy razem odw rócili się do m nie ple­
cam i i zaczęli hałasow ać, — odpow iedział. — W tedy
całej klasie kazano zejść na dół. Chociaż k a ra cielesna
daw no ju ż w yszła z użycia w n aszy m k o rp u sie, je d n ak
ty m razem obito dw óch paziów , k tó rz y p ro sili u H an-
tza o g n ia do papierosów . Rózgi tłóm aczono tern, że
benefis u rzą d zo n y został p rzez zem stę za u k a ra n ie
sw aw olników .
D ow iedziałem się o tem w szystkiem co zaszło, w dzie­
sięć d n i potem , g d y m i pozw olono w rócić do klasy.
S ta rto m oje im ię z czerw onej tablicy, czem się wcale
nie zasm uciłem . Za to m uszę w yznać — dziesięć dni
bez k siążek w k arc erze w ydały mi się tro ch ę długim i.
Dla sk ró cenia czasu ułożyłem w to p o rn y ch ry m ac h
o d ę , opiew ającą sław ne czyny 4-tej klasy.
Z o staliśm y n a tu ra ln ie bo h ateram i k o rp u su . Cały
m iesiąc potem opow iadaliśm y d ru g im klasom ze w sz y s t­
kim i szczegółam i pam iętn e w ydarzenie i o trz y m y w a ­
liśm y g o rące pochw ały za to, że p ostępow aliśm y tak
jed n o m y śln ie, iż nikogo nie p rzy ła p an o z osobna. Ale
cała k lasa została u k a ra n ą . N ikom u nie pozw olono
w ychodzić w niedzielę na m iasto. M usieliśm y więc
p rzez w szy stk ie niedziele i św ięta, aż do Bożego N aro­
dzenia, siedzieć w klasie. P oniew aż je d n a k siedzieliśm y

http://rcin.org.pl/ifis
- 105 —

w szyscy razem , było nam b ard z o wesoło. «Mamini


synkow ie» otrzym yw ali z m iasta całe kosze łakoci.
Kto m iał pieniążki, zaku p y w ał g ó ry ciastek i p ieroż­
ków, tak, że m ieliśm y zaw sze coś posilnego p rze d
obiadem i słodycze na d e se r po obiedzie. W ieczoram i
koledzy z d ru g ic h klas d o starczali dzielnej czw ar­
tej klasie — d ro g ą k o n tra b a n d y — niezliczoną m asę
owoców. H an tz nie zapisyw ał ju ż więcej nikogo, ale
ry su n k o m daliśm y też za w ygranę. N ikt nie chciał
uczyć się więcej u tego sp rze d ajn e g o człowieka.

III.

Sasza w tej epoce uczył się w M oskwie w k o rp u ­


sie kadetów . P row adziłem z nim ożyw ioną k o respon-
dencyę. P ó k i byłem w dom u, nie m ogliśm y pisyw ać
do siebie, bo ojciec u zu rp o w ał sobie praw o otw ierania
w szy stk ich listów , k tó re przy ch o d ziły do dom u i pręd-
koby położył koniec w szelkiej niebanalnej korespon-
dencyi. T eraz m ieliśm y zupełną sw obodę rozpraw iać
w listach, o czem się nam podobało. Z achodziła tylko
je d n a tru d n o ść : zkąd o trzy m ać pieniędzy na koszta
pocztowe. W krótce je d n ak że p rzyzw yczailiśm y się p i­
sać ta k d ro b n em pism em , że udaw ało nam się pom ie­
szczać n iep ra w d o p o d o b n ą m asę rzeczy w je d n y m liście.
A lek san d er p isał w sp osób praw dziw ie zadziw iający.
U m iał on zm ieścić cztery a rk u sz e d ru k u na jednej
stro n n ic y zw ykłego a rk u sz a p a p ie ru listow ego. I m im o
to jeg o m ik ro sk o p ijn e lite rk i czytały się z ta k ą łatw o­
śc ią, ja k w y ra zisty nonpareil. O g rom na szkoda, że te
listy , k tó re przechow yw ałem , ja k św iętość, zaginęły.
Ż an d arm i zab rali je u b ra ta podczas rew izyi. W p ierw ­
szych listach m ów iliśm y przew ażnie o d robiazgach
k o rp u so w eg o życia, ale w krótce k o resp o n d en cy a nasza

http://rcin.org.pl/ifis
— 106 -

p rz y ję ła pow ażniejszy ch a rak te r. B rat nie um iał pisać


o głu p stw ach. N aw et w to w arzystw ie ożyw iał się tylko
w tedy, g d y zaw iązyw ała się rozm ow a pow ażna i s k a r­
żył się, że dośw iadcza «fizycznego bólu głowy», ja k
mów ił, g d y się zn a jd u je w p o śró d ludzi, pap lający ch
o b ezm y ślnych fraszk ach . Sasza w yprzedził m ię zna­
cznie w rozw oju i pob u d zał m ię w ty m względzie.
W ty m celu p o ru sza ł kolejno różne kw estye filozofi­
czne, naukow e, p rz y sy ła ł m i całe uczone d y se rta cy e
w sw ych listach, zachęcał m ię, rad z ił m i czytać i uczyć
się. J a k szczęśliw ym się czuję, że m iałem takiego
b rata , k tó ry p rzy te m kochał m ię nam iętnie. Je m u po
n ad w szystko i p rze d w szy stk im i zaw dzięczam mój
rozw ój um ysłow y.
Czasem , n ap rz y k ład , rad z ił m i czytać w iersze i p rz y ­
sy łał w listach długie u stę p y , a czasem i całe poem aty
L erm ontow a, A. K. T o łsto ja i t. d., k tó re p isał na p a­
mięć. «Czytaj poezyę; p rzez nią człow iek sta je się le­
pszym », p isał on. J a k często potem przy p o m in ałem
sobie te słow a i p rzekonyw ałem się o ich słuszności!
S asza sam był p o etą i p o trafił pisać dziw nie dźw ięczne
w iersze. Ale rea k cy a przeciw sztuce, zaszła w p o g lą­
d ach m łodzieży w początkach 60-ych lat (w yobrażona
u T u rg en iew a w «Ojcach i Dzieciach») spraw iła, że Sa­
sza z lekcew ażeniem z a p atry w ał się na swe poetyczne
p ró b y . P ochłonęły go całkiem n auki p rzy ro d n icze. Mu­
szę je d n ak pow iedzieć, że m oim n aju lu b ie ń szy m poetą
b ył nie ten, k tó reg o mi b ra t n ajb ard ziej zalecał tak
co do m u zykalności w iersza, ja k i co do upod o b an ia
w filozoficznych tem atach. U lubionym p o etą A leksan­
d ra b y ł W enew itinow , m oim zaś N ekrasow . P ra w d a ,
że w iersze N ekrasow a często b y w ają niedźw ięczne; ale
p rzem aw iały one do m ego serca tern, że ujm ow ały się
za « upośledzonym i i skrzyw dzonym i».
«Człowiek pow inien m ieć o k reślo n y cel w życiu» —

http://rcin.org.pl/ifis
- 107 -

p isa ł m i b ra t; «bez celu — życie nie je s t życiem*. I r a ­


dził mi stw orzyć sobie taki cel, dla k tó reg o byłoby
w arto żyć. Byłem w tedy zb y t m łody, żeby cel taki
znaleźć; ale ju ż sam ą m ocą tego w ezw ania coś nieo­
k reślonego, n iejasnego, «dobrego* budziło się we mnie,
choć ja sam nie m ógłbym pow iedzieć, czem będzie to
«dobre*.
Ojciec daw ał nam b ard zo m ało kieszonkow ych pie­
niędzy. N igdy nie m iałem ich tyle, żeby m ódz kupić
choć je d n ą książkę. Ale jeżeli A lek san d er dostaw ał
kilka ru b li od jakiej ciotki, nie w ydaw ał ani kopiejki
osobiście dla siebie, lecz kupow ał k siążkę i p o s y ­
łał mi ją. Sasza pow staw ał przeciw ko czytaniu bez
system u. «Z abierając się do czytania książki, każdy
pow inien staw iać sobie p y ta n ie — p isał on — na któ-
reb y chciał znaleźć odpow iedź*. W ów czas je d n ak że
nie zupełnie oceniłem słu szn o ść tej uw agi. D zisiaj sam
zdum iew am się , ja k ą o g ro m n ą m asę książek, czasem
całkiem specyalnej treści, przeczytałem w tedy, k sią ­
żek, tra k tu ją c y c h o w szelkich gałęziach w iedzy, a zw ła­
szcza h isto ry i. P rzestałem tracić czas na ro m an se
fran cu sk ie, o d k ąd A lek san d er o k reślił m i je w n a s tę ­
p u jący sp o sób w sw ych listach: «są one głupie i w y­
m y ślają sobie w nich b rzy d k ie m i słowami*.
G łów nym tem atem naszej k o resp o n d en cy i była n a­
tu raln ie kw esty a W eltanschaung, kw esty a w ytw o rze­
nia sobie św iatopoglądu. W dzieciństw ie nie odznacza­
liśm y się n ig d y relig ijn o ścią. B rano n as w praw dzie
do cerkw i; ale w m aleńkiej cerkw i w iejskiej u ro czy ­
sty n a s tró j lu d u w yw iera daleko silniejsze w rażenie,
aniżeli sam o nabożeństw o. Z tego w szystkiego, co sły ­
szałem w cerkw i, tylko dw ie rzeczy uczyniły na m nie
w rażenie: czytanie w W ielki C zw artek d w u n astu E w an­
gelii i m odlitw a Je fre m a S inina, k tó ra w rzeczy sam ej

http://rcin.org.pl/ifis
— 108 —

je s t p rze p ięk n a sw ą p ro sto tą i głębią uczucia. P u ­


szkin p rzetłóm aczył ją , ja k w iadom o, w ierszam i.

«Władco dni m oich! ducha bezczynności sm utnej,


Zm ysłów rozkoszy, żm ii ukrytej tej —
I słów marności — odejmij duszy mej».

Później — w P e te rs b u rg u , byłem kilka raz y w k a ­


tolickim kościele; ale u d e rz y ła m ię tam te atraln o ść
i b ra k rzeczyw istego uczucia. W rażenie to było jeszcze
silniejsze, g d y w idziałem p ro s tą w iarę dym isyonow a-
n y ch polskich żołnierzy, albo w łościanek, m odlących
się w o dległym kąciku. W stępow ałem także i do p ro te ­
stanckiej k irch y ; ale g d y w ychodziłem ztam tąd , złapa­
łem się na tem , że szeptałem w iersze G oethego:

«Bewundrung von Kindern und Affen,


Wenn euch darnach der Gaumen steh t;
Doch werdet ihr nie Herz zu Herzen schaffen,
W enn es euch nicht von Herzen geht».

A lek san d er ze zw ykłym sobie zapałem p rz e ją ł się


w ów czas lu teran izm em . P rzeczy tał k sią żk ę Miche-
le t’a o Servecie i u tw p rzy ł sobie w łasną w iarę na w zór
tego sły n n ego a n titry n ita ry u sz a . Z entuzyazm em prze-
stu d y o w ał A u g sb u rsk ą D eklaracyę, k tó rą p rze p i­
sał i p rz y sła ł mi. N asze listy p rzepełnione b yły wów­
czas ro zp raw am i o łasce i cy tatam i z listów ap o sto l­
skich św. Paw ła i Ja k ó b a. Słuchałem b ra ta , ale ro z­
m ow y teologiczne nie zajm y wały m ię zb y t głęboko.
Zacząłem czytać k siążk i zupełnie innego ro d za ju , g d y
p ow stałem z tyfu su . L ena była ju ż w tedy zam ężna,
m ieszkała w P e te rs b u rg u i w sobotę w ieczoram i od­
w iedzałem ją. Mąż jej posiadał wcale niezłą bibliotekę,
w k tó rej znajdyw ali się encyklopedyści i w ybitniejsze
dzieła w spółczeszych filozofów fran cu sk ich . Z agłębi­
łem się w czytaniu tych książek. Były one zakazane

http://rcin.org.pl/ifis
— 109 —

i nie m ogłem zabierać ich z sobą do k o rp u su , ale za


to w sobotę do późnej nocy czytałem en cyklopedystów :
«Słownik filozoficzny* W oltera, dzieła stoików , zw ła­
szcza M arka A urelego i t. d. N ieskończoność w szech­
św iata, p o tęga p rz y ro d y , poezya i w iecznie tętniące jej
życie, czyniły na m nie coraz głębsze w rażenie — i to
wieczne życie i h arm o n ia p rz y ro d y p o g rąż ały m ię w tę
pło m ien n ą ek staz ę, k tó rej ta k p o żąd ają m łode n a tu ry .
R ów nocześnie z tem znajdyw ałem u m oich ulubionych
poetów odpow iednie o b raz y dla w yrażenia tej p rz e ­
budzającej się m iłości i w iary w postęp, k tó ra o p ro ­
m ienia m łodość i pozostaw ia n ie za tarte w rażenie na
całe życie.
A leksander tym czasem d oszedł stopniow o do K an­
iow skiego k ry ty c y z m u . L isty jeg o n apełniły się «wzglę­
d nością w yobrażeń», «w yobrażeniam i w czasie i p rze­
strze n i; w czasie tylko» i t. d. P ism o staw ało się co­
raz b ard ziej m ik ro sk o p ijn em w m iarę tego, ja k rosło
znaczenie p rzed m io tu . Ale ani w tedy, ani później, gdy
n ieraz całem i godzinam i ro zp raw ia liśm y o filozofii
K anta, nie udało się b ra tu uczynić ze m nie wielbiciela
k rólew ieckiego filozofa.
Moimi u lu b io n y m i p rzed m io tam i stały się n auki
ścisłe: m atem aty k a, fizyka i astro n o m ia.
W 1858 r., jeszcze przed ukazaniem się n ie śm ie r­
telnej p racy D arw ina, p ro fe so r zoologii m oskiew skie­
go u n iw ersy te tu , K. F. Roulie, w ydał trz y w ykłady
o tran sfo rm iz m ie . B rat m ój w tej chw ili p rz e ją ł się
id eą o zm ienności g atu n k ó w ; ale — nie zadow olnił się
m niej więcej przy b liżo n y m i dow odam i, a zajął się prze-
stu d y o w an iem specyalnych p rac o dziedziczności i t. d.
W listach sw ych kom unikow ał m i głów ne fakty, a także
sw oje w nioski i w ątpliw ości. U kazanie się «P ochodze­
nia G atunków * nie ro z strz y g n ę ło jeg o w ątpliw ości co
do n iek tó ry ch specyalnych pun k tó w . K siążka p o ru ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 110 —

szyła ty lk o szereg now ych p y ta ń , k tó re p o budzały go


do tem w iększej gorliw ości w pracy. P óźniej r o z trz ą ­
saliśm y — a ro zp raw y nasze ciągnęły się dłu g ie lata —
różne kw estye, tyczące się p o w staw ania zm ian w g a ­
tu n k ach , m ożności przechodzenia tych zm ian d ro g ą
dziedziczenia i w zro stu ich. Słowem , zajm ow ały nas
te słabe p u n k ta te o ry i d o b o ru n atu ra ln eg o , k tó re nie­
daw no p o ru szo n e zostały w n aukow ym sp o rze m iędzy
S p encerem i W eism annem , w badaniach G altona i p r a ­
cach w spółczesnych N eo-L am arksistów . Dzięki sw em u
filozoficznem u i k ry ty cz n em u um ysłow i, A leksander
w net sp o strz eg ł, ja k ie w ażne znaczenie p o sia d ają te
p y tan ia, n iedo strzeżo n e w ów czas przez w ielu uczonych,
dla te o ry i zm ienności gatunków .
Muszę też w spom nieć o doryw czej wycieczce w dzie­
dzinę ekonom ii politycznej. W ia ta c h 1858—50 w szyscy
w R osy i zaj m yw ali się ekonom ią polityczną. W ykłady
o protek cy onizm ie i w olnym h an d lu ściągały m asę słu ­
chaczy. G orąco, choć nie na długo, zain tereso w ał się
k w esty am i ekonom icznem i i A leksander, k tó ry nie
był jeszcze w tedy ta k ab so lu tn ie pochłonięty po­
chodzeniem gatunków . P rz y sła ł on m i do czytania
k u rs Ja n a B. S ay ’a; przeczytałem , ale tylk o k ilka ro z­
działów : ta ry fy i operacye bankow e nie p rzed staw iały
dla m nie w ielkiego zajęcia. Za to A lek san d er ta k sil­
nie p rz e ją ł się tem i kw estyam i, że p isał naw et o nich
do m acochy i sta ra ł się zainteresow ać ją sy stem em
p o datków celnych. Później — w S y b ery i — o d czy ty w a­
liśm y te listy. Śm ieliśm y się, ja k dzieci, n ad listem ,
w k tó ry m S asza g o rżk o u ty sk iw a ł na niezdolność m a­
cochy, zainteresow ania się naw et ta k im i palącym i
p y tan iam i, i złościł się z pow odu ja k ieg o ś p rze k u p n ia
ja rz y n o oślej głowie, k tó reg o p rz y ła p a ł na ulicy.
Z w ielu w y k rz y k n ik a m i S asza p isał: «Czy uw ierzy sz
że m im o to, iż je s t on przecie h an d larzem , bałw an

http://rcin.org.pl/ifis
— 111 —

ten ze św ińską o b ojętnością zachow yw ał się wobec


kw estyi celnych».

K ażdego lata połow a w szy stk ich paziów w ychodziła


do obozu w P eterhofie, dw ie niższe k lasy b yły je d n ak
od tego wolne. D zięki tem u dw a lata spędziłem wa-
kacye w N ikolskiem . O puścić k o rp u s, pojechać koleją
do M oskw y i zobaczyć się tam z A leksandrem , było
dla m nie takiem szczęściem , że liczyłem dni, oddzie­
lające m ię od niego. Ale w M oskwie oczekiw ał m ię
wielki zawód. A lek san d er nie zdał egzam inu i pozostał
na d ru g i ro k w tej sam ej klasie. W g ru n cie rzeczy
b y ł on jeszcze zb y t m łody dla klas sp ecyalnych; ale
m im o to ojciec ro zg n iew ał się i nie pozw olił nam wi­
dzieć się. Z asm uciło m ię to niew ym ow nie. Nie byliśm y
ju ż dziećm i i m ieliśm y wiele do pow iedzenia sobie
w zajem nie. P róbow ałem w yp ro sić się do ciotki Sulim y,
w k tó rej d om u spodziew ałem się sp o tk ać b ra ta , ale
o trzy m ałem stanow czą odm ow ę. Od czasu, ja k się oj­
ciec p o w tó rnie ożenił, zabroniono nam uczęszczać do
k rew n y ch m atki.
Tej w iosny nasz m oskiew ski dom był pełen gości.
Co w ieczora sale baw ialne ośw ietlały się rzęsiście,
g ra ła o rk ie stra , c u k iern ik p rzy g o to w y w ał lody i cia­
sta, a g ra w k a rty w w ielkim salonie ciągnęła się do
późnej nocy. J a zaś błąkałem się bez celu w śró d za­
lanych św iatłem pokoi i czułem się nieszczęśliw ym .
P ew nego razu, — późnym w ieczorem — po d ziesią­
tej godzinie, k to ś ze słu g w yw ołał m ię skinieniem
z sali i szepnął, żebym w yszedł do p rze d p o k o ju . W y­
szedłem . «Idźcie, do czeladnej izby — szep n ął sta ry
m arszałek , F ro ł, A lek san d er A leksiejew icz tam ».
P opędziłem p rzez podw órze, p rę d k o w biegłem na
ganek, do czeladni. W naw pół ciem nym p okoju —
u o g ro m n ego stołu — zobaczyłem A leksandra.

http://rcin.org.pl/ifis
— 112 —

— Sasza, m ój dro g i, ty zkąd! — R zuciliśm y się so­


bie w ram iona. Czas ja k iś nie m ogliśm y nic m ów ić
ze w zruszenia.
- - Ciszej! G otow i jeszcze w as usłyszeć! — szepnęła
k u ch ark a P ra sk o w ja, o cierając oczy rogiem fartu ch a. —
B iedne siero tk i! G dyby to w asza m am a żyła!... S tary
F ro ł także stał, spuściw szy głow ę, — i on m iał łzy
w oczach.
— P am iętaj, P io tru siu , n ikom u ani słow a, słyszysz,
n ikom u! — pow tarzał.
P ra sk o w ja tym czasem p ostaw iła na stole przed
A lek san d rem g a rn e k z kaszą.
Ja śn ie ją c y zdrow iem S asza począł ju ż opow iadać
różne rozm aitości, za ja d ają c rów nocześnie kaszę. G ar­
nek o p ró żniał się. Ledw ie m ogłem dow iedzieć się na-
koniec od S aszy, w ja k i sposób zjaw ił się ta k późno.
M ieszkaliśm y w tenczas około S m oleńskiego B ulw aru,
0 kilka k roków od dom u, w k tó ry m u m a rła m atka,
a k o rp u s kadecki znajdow ał się na d ru g im końcu Mo­
skw y, w odległości siedm iu w iorstw .
Sasza położył na sw ojem łóżku, pod k o łd rą bał­
w ana, sp o rząd zo n eg o z różnych sztu k u b ra n ia , potem
sp u ścił się n iesp o strzeżen ie przez okno «wieży* i całe
siedm w io rst p rze sze d ł pieszo.
— I nie bałeś się przechodzić przez p u ste place
około k o rp u su ? — spytałem .
— Czego m iałem się bać! C hyba, że o p adły m ię
psy , ale ja sam je rozdrażniłem . J u tr o w ezm ę z sobą
tasak.
T ym czasem schodzili się fu rm a n i i in n i słudzy.
W zdychali p a trz ą c na nas, potem siadali u ściany
1 chw ilam i rozm aw iali cichym szeptem m iędzy sobą,
żeby nam nie przeszkadzać. A m y, o b jąw szy się, p rze­
siedzieliśm y do północy, ro zp raw ia jąc o plam ach m g ła­
w icow ych i hypotezie L aplace’a, o budow ie m a tery i,

http://rcin.org.pl/ifis
— 113 —

0 walce papiezkiej i ce sa rsk iej w ładzy za Bonifacego


V III i t. d. Od czasu do czasu w biegał kto ze sług
1 mówił:
— P io tru siu , idź, pokaż się w salonie; w stali od
k a rt i m o g ą sp o strzed z, że cię niem a.
B łagałem Saszę, żeby nie przych o d ził n astępnej nocy,
ale m im o to zjaw ił się on znow u, stoczyw szy p o p rze­
dnio u ta rc zk ę z psam i, przeciw k tó ry m u zb ro ił się
w tasak.
Jeszcze pręd zej, niż d n ia p o p rze d n ieg o — polecia­
łem n astęp n eg o w ieczoru, g d y w ezw ano m ię do czela­
dni. T ym razem część d ro g i p rz e je c h a ł S asza doro żk ą.
Zeszłej nocy je d en ze słu g p rz y n ió sł m u pieniądze,
k tó re o trz y m a ł od gości, g ra ją c y c h w k a r ty ; — Sasza
na u siln e je g o nalegania w ziął tro ch ę d ro b n y c h na
d o ro żk ę i dzięki tem u p rz y b y ł w cześniej.
Z am ierzał p rzy je ch a ć i dn ia n astęp n e g o ; ale ponie­
waż w idzenia nasze m ogły ściąg n ąć biedę na głow y
służących, p ostanow iliśm y ro zsta ć się do jesieni.
Z k ró tk ieg o , urzędow ego listu, k tó ry otrzym ałem n a­
za ju trz, dow iedziałem się , że nocne jego w y p raw y nie
zostały w y k ry te. Je ślib y się o nich dow iedziano w k o r­
p usie, k a ra b y łab y stra sz n ą . S tra ch naw et pom yśleć
o tern. C hłosta ró zg am i — w obecności całego k o rp u su ,
aż do u tra ty p rzy to m n o ści, póki nie w yniosą nieszczę­
snego na p rze ście ra d le do szpitala, a potem deg rad a-
cya do k an tonistów , — w szystko było m ożliw e w tych
czasach.
Nie m niej o k ru tn ie u cierpieliby słudzy, je ślib y o j­
ciec dow iedział się o naszy ch w idzeniach. Ale um ieli
oni zachow yw ać tajem nicę i nie w y d aw ać się w zaje­
m nie. Cała służba w iedziała o odw iedzinach A leksandra;
ale n ik t nie w ym ów ił się ani słow em w obec nikogo
z naszych. T ylko oni i ja — w całym dom u — wie­
dzieliśm y o tern.
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 8

http://rcin.org.pl/ifis
— 114 —

IV.

Do tego też ro k u odnosi się m oja pierw sza p ró b a


bliższego zapoznania się z życiem ludu. Z bliżyła m ię
ona o je d en k ro k do naszy ch w łościan, pokazała mi
ich w now em św ietle, a także p rzy d a ła m i się n a s tę p ­
nie w S y b eryi.
K ażdego ro k u w lipcu, w dzień M atki Boskiej K a­
zańskiej, w św ięto doroczne naszej cerkw i, byw ał
w N ikolskiem w ielki ja rm a rk . Z jeżdżali się k u p cy z s ą ­
siednich m ia st; kilka tysięcy chłopów zbierało się ze
w si okolicznych, o ja k ie 40 w iorstw . N ikolskie w rzało
w tedy życiem całe dw a dni. T ego ro k u A ksakow w y­
dał sw oje znam ienite szkice o ja rm a rk a c h u k ra iń ­
skich. Sasza, k tó re g o zapał do ekonom ii politycznej
dosięg ał w ów czas sw ego szczytu, p o rad z ił m i w y p ra ­
cow ać sta ty sty c z n y opis naszego ja rm a r k u w celu
sk reślen ia jego o b ro tu . U słuchałem ra d y i z w ielkiem
m ojem zdziw ieniem p ra c a ta udała m i się wcale n ie ­
źle. Moje w yrachow ania o b ro tu , o ile m ogę sobie te ­
ra z p rzy p o m n ieć, były rów nie w iarogodne, ja k różne
w y n ik i w ielu sta ty sty c z n y c h poszukiw ań.
J a rm a r k nasz trw a ł m ało co więcej n ad dobę.
W w igilię św ięta plac ja rm a rc z n y k ipiał życiem . Na
p ręd ce w znosił się d łu g i szereg nam iotów , w k tó ry c h
sp rzed aw ały się perkale, nici, w stążki i ró żn e w iejskie
przy o d ziew ki. W dużej m urow anej w ozow ni u sta w ian o
stoły i k rzesła, ław ki i zam ieniano ją w tra k ty e rn ię .
P o d ło g a jej po sy p y w ała się błyszczącym , żółtym p ia ­
skiem . S taw iały się trz y now e szynki, ściąg ające z d a ­
leka uw agę chłopów m io tłą , n asad zo n ą na d łu g im kiju .
Ze zd u m iew ającą sz ybko ścią w y ra sta ły rz ę d y m ałych
sklepików , w k tó ry ch sprzedaw ało się naczynie, buty,
p ie rn ik i i ró żn e drobiazg i. U je d n eg o k ra ń c a ja rm a r-

http://rcin.org.pl/ifis
— 115 —

cznego placu w ykopyw ano w ziem i kuchnie polowe.


W olbrzym ich kotłach gotow ały się całe b ara n y , garn ce
pszennych i h reczanych k ru p . T u gotow ano barszcz
i kaszę dla całego ja rm a rk u . Około p ołudnia w szy­
stkie cztery dro g i, prow adzące do wsi, niem ożliw e były
do p rzejechania z pow odu zapełniających je sta d b y ­
dła, chłopskich teleg i wozów, naładow anych naczy­
niem glinianem , beczkam i z dziegciem i zbożem , Nie­
szp o ry odznaczały się w naszej cerkw i niezw ykłą u ro ­
czystością. O dpraw iano je w asy sten c y i około dziesię­
ciu księży i dyakonów z sąsied n ich wsi. A diaczko-
wie, p rzy pom ocy m łodych kupczyków , w yw odzili swe
pienia nie gorzej od a rc h ierejsk ich «piewczych» ’)
w Kałudze. C erkiew byw ała natłoczoną. W szyscy m o­
dlili się gorliw ie. K upcy prześcig ali się w zajem nie
w liczbie i w ielkości świec, zapalanych p rze d obrazam i
na in ten cy ę k o rzy stn e g o ta rg u . W cerkw i było tak
pełno, że ci, co p rzy sz li później, nie m ogli docisnąć
się do o łtarza. W sk u tek tego n ie u sta n n ie od d rzw i do
o łtarza przechodziły' z r ą k do rą k , stosow nie do za­
m ożności m odlącego się, g ru b e i cienkie, białe i żółte
świece. P o d ają cy je szeptali: «P ośredniczce naszej,
N ajśw iętszej K azańskiej M atce Bożej», «M ikołajowi
W yznaw cy», «Frołow i i Ław row i», albo w p ro s t «wszy­
stk im św iętym », bez d alszych o k reśleń .
Z araz po nieszp o rach rozpoczynał się p ierw szy w stę­
p n y ta rg . O ddałem się z zapałem mej robocie. W y p y ty ­
w ałem setk i ludzi o cenę przyw iezionego przez nich
tow aru. R obota szła n ad podziw szybko. N aturalnie
i m nie tak że p y ta n o : «Na co w am się to zdało? czy
nie dla sta re g o księcia? Czy nie zam yśla on czasem
podnieść targow ego?» Ale m oje zapew nienie, że «stary
książę» o niczem nie wie i wiedzieć nie pow inien (m a

*) Chór śpiewaków cerkiewnych.


8*

http://rcin.org.pl/ifis
— 116 —

się ro zu m ieć uw ażałby on za n ajw y ż sz ą hań b ę podo­


b ne zajęcie: ro zp rasz ało w szy stk ie w ątpliw ości. P rę d k o
nauczyłem się, w jak iej form ie staw iać należy p y ta ­
nia, — a po w ypiciu z p rz e k u p n iam i z pół tu zin a szk la­
n ek h e rb a ty w tra k ty e r ni (jak b y się p rz e ra z ił ojciec,
g d y b y się dow iedział o tem !) w szy stk o szło ju ż ja k
po m aśle. P ra ca m oja obudziła zajęcie nikolskiego sta ­
ro sty , W asilego Iw anow a, p rz y sto jn e g o m ężczyzny,
z in te lig e n tn ą tw arz ą i jasn o -b lo n d b ro d ą.
— D obrze, jeśli ci to p o trze b n e dla tw ojej nauki, to ró b
sobie; pow iesz nam potem , coś w ynalazł, m oże i m y
s k o rz y sta m y —pow tarzał m i i tłóm aczył potem chłopom ,
że w szy stko je s t w p o rz ą d k u i w robocie m ojej nie
m a nic p o dejrzanego.
K ró tk o m ów iąc «przywóz* dał się o k reślić dosyć
dokładnie. Ale odnośnie do h an d lu dn ia n astęp n eg o
zachodziły pew ne tru d n o ści. K upcy tow arów łokcio­
w ych sam i jeszcze nie wiedzieli, za ile sprzedali. W sam
dzień św iąteczny m łode w ieśniaczki cisnęły się do skle­
pów w p ro st sztu rm em . K ażda z nich sp rze d ała tro ch ę
p łó tn a dom ow ego w y ro b u i śpieszyła k u p ić w stążkę,
p e rk a lu w k ra tk i, p asy lu b kw iaty, k o lorow ą c h u ste­
czkę na głow ę dla siebie, c h u stk ę na szy ję dla m ęża
i sk ro m n e p o d a ru n k i dla rodziców — sta ru szk ó w i dzieci,
p ozostałych w dom u. Ci zaś chłopi, k tó rz y sp rz e d a ­
wali naczynie gliniane, p ierniki, bydło albo konopie,
a zwłaszcza baby, o d raz u o k reślali sum ę u ta rg o w a n ą.
— Cóż, dużo sp rze d ała ś, babko? — p y tałem k tó rą .
— G rzech sk a rż y ć się. G rzech Boga gniew ać. P r a ­
wie w szy stko ju ż sprzedałam .
I z g ro szow ych sum , k tó re mi podaw ali, w ogól­
n y m ra c h u n k u w m oim n o ta tn ik u ro sły su m y na dzie­
sią tk i tysięcy rub li. Je d en tylk o p u n k t nie został w y­
ja śn io n y . Na spiece słonecznej stały setki bab. K ażda
p rzy n io sła na sp rzed aż sztukę p łó tn a dom ow ego w y­

http://rcin.org.pl/ifis
— 117 —

ro b u , czasem niezw ykłej cienkości. H a n d la rz e o cu­


dzoziem skich cyg ań sk ich tw arzach i ja strz ę b ic h oczach
całym i d ziesiątk am i k rą ż y li w śró d tłum u, k u p u ją c płó­
tno. Tego ro d z a ju ta rg i m ogłem o k reślić tylk o w p rz y ­
bliżeniu, z pom ocą W asilego Iw anow a.
W tedy jeszcze nie filozofow ałem n ad m o ją p ró b ą
i tylko p o p ro stu cieszyłem się, że m i się udała. Ale
zdrow y ro zsą d ek i b y stro ść pojęcia ro sy jsk ie g o chłopa,
k tó re w ykazały p rze d em n ą te dw a dni, uczyniły na
m nie głębokie w rażenie. N astępnie, kiedy zajm yw ali­
śm y się p ro p a g a n d ą rew o lu c y jn ą w śró d lu d u , nieraz
dziwiłem się, że tow arzysze, k tó rzy o trzy m ali daleko
d em o k raty czn iejsze w ychow anie odem nie, nie wiedzieli,
ja k p rz y stą p ić do chłopa lu b do ro b o tn ik a fabrycznego.
S tarali się oni p rzy sw o ić sobie ludow ą g w a rę , w p ro ­
w adzali wiele tak zw anych «ludowych* zw rotów , ale
m ow a ich przez to staw ała się jeszcze bardziej nie­
zrozum iałą.
W szy stk o to je s t wcale niep o trzeb n em , g d y się
mówi lu b pisze dla ludu. Chłop w ielk o ro sy jsk i d o sk o ­
nale ro zu m ie człow ieka inteligentnego, jeśli tylk o ten
o statn i nie p rze p lata sw ojej m ow y cudzoziem skim i
słowami. Chłop nie rozum ie tylko pojęć o derw anych,
jeżeli te nie są w yjaśn io n e naocznym i p rzykładam i.
W ogóle p rzekonałem się z dośw iadczenia, że nie m a
takiej k w esty i z dziedziny n au k p rzy ro d n icz y ch albo
socyologii, k tó rej by nie m ożna całkiem zrozum iale w y­
ja śn ić chłopom i w ogóle w iejskiem u ludow i w szy­
stkich krajów . T rz eb a tylk o sam em u rozum ieć zupełnie
jasn o , o czem się m ów i i m ów ić p o p ro stu , w ychodząc
z łatw o d o stę p n y ch p rzykładów . G łów na różnica m ię­
dzy człow iekiem w ykształconym a niew ykształconym
polega na tern, że ten o sta tn i nie um ie o b jąć całego ła ń ­
cucha w niosków . D o strzeg a on pierw szy m oże i d ru g i;
ale trzeci ju ż go nuży, jeżeli nie w idzi jeszcze o s ta te ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 118 —

cznego w yniku, do k tó reg o się dąży. Z re s z tą , ja k czę­


sto w idzim y to sam o i u ludzi w ykształconych.
W yniosłem jeszcze je d n o w rażenie z tej m łodzień­
czej p racy , choć sform ułow ałem je znacznie później.
Zapew ne ździw i ono n iejednego czytelnika. Mam na
m yśli d ucha rów ności, k tó ry zaznacza się b ard z o w y­
raźn ie n ietylko u ro sy jsk ic h chłopów , ale w ogóle u lu d u
w iejskiego w szy stk ich krajów . Chłop m oże być nie­
wolniczo u ległym w obec p an a lu b u rzę d n ik a policyj­
nego; sp ełnia on bezw zględnie ich wolę; ale wcale nie
uw aża ich za w yższych ludzi. Z a m in u tę ten sam chłop
będzie rozm aw iał z panem , ja k rów ny z rów nym , je ­
żeli zajdzie rozm ow a o zim ie lu b polow aniu. W każ­
d ym razie n ig d y nie spotykałem u ro sy jsk ie g o chłopa
tej służalczości, k tó ra stała się d ru g ą n a tu rą , a z k tó rą
d ro b n y u rzę d n ik m ów i o sw ym zw ierzchniku, albo
lokaj o sw ym panu. Chłop zb y t łatw o ulega sile, ale
się p rze d n ią nie korzy.

T ego lata w róciłem z N ikolskiego do M oskw y od ­


m ienną, niż zw ykle, d ro g ą. W ów czas nie było jeszcze
d ro g i żelaznej m iędzy K aługą a M oskw ą, a b y ł n ie ­
ja k i Kozioł, k tó ry u trzy m y w a ł coś w ro d z a ju d y liż an ­
sów pocztow ych m iędzy obu m iastam i. N asi, m a się
rozum ieć, nig d y nie jeździli w taki spo só b ; od tego
były w łasne konie i pow ozy. Ale ojciec, chcąc oszczę­
dzić m acosze podw ójnej podróży, zaproponow ał mi
pół-żartem pojechać dyliżansem «na Koźle*. Z rad o śc ią
p rzy ją łem tę p ro p o z y c y ę .' Macocha odw iozła m ię do
K aługi a ztam tąd w yjechałem kozłow skim pow ozem .
W pow ozie było nas tylko cztery oso b y : b ard zo g ru b a ,
s ta ra kupcow a i ja w głębi pow ozu, oraz ja k iś kupiec
i m ieszczanin na przedniein siedzeniu. P o d ró ż była
zachw ycającą. P rzed e w sz y stk iem jechałem sain (m ia­
łem zaledw ie 16-ty rok), a potem — kupcow a zaopa­

http://rcin.org.pl/ifis
— 119 —

trzy ła się na trzy d n io w ą podróż w o lb rzy m i kosz z do­


m ow ym i zap asam i i cały czas częstow ała m ię p rze ró ż­
n y m i p iern ik am i, ciastam i i owocami.
G łównie zapam iętałem je d en w ieczór. Z a trz y m a ­
liśm y się w zajeździe, w dużej wsi. S ta ra kupczycha
kazała podać sam ow ar, a ja poszedłem b łąkać się po
ulicach. U w agę m o ją zw róciła «biała g arkuchnia» *)
i zaszedłem tam . P rz y stołach, n a k ry ty c h białym i o b ru ­
sam i, siedzieli chłopi i pili h erb a tę. K azałem i ja podać
sobie szklankę.
W szy stk o było tu d la m nie nowe. W ieś była nie
p a ń s k ą , a sk a rb o w y ch chłopów, stosunkow o dość za­
sobnych, poniew aż we w si u p raw ian em było tkanie
p łó tn a na sz ero k ą skalę. Z a stołam i prow adzono cichą,
sp o k o jn ą rozm ow ę, tylko z rz a d k a rozlegał się śm iech.
K toś zap y tał m ię, kto je ste m i d o k ąd ja d ę , i w krótce
zaw iązała się m iędzy m n ą i chłopam i rozm ow a o u ro ­
dzajach w naszy ch okolicach, o pogodzie i sianie.
P otem zaczęto mi zadaw ać ró żn e p y tan ia. Chłopi chcieli
się dow iedzieć w szy stk ieg o o P e te rs b u rg u , a zw łaszcza
0 k rąż ący c h w tedy w ieściach o blizkiem uw łaszczeniu.
1 o garnęło m ię ja k ie ś dziw nie ciepłe uczucie p ro sto ty ,
serdeczności i poczucia rów ności, uczucie, k tó reg o z a ­
w sze dośw iadczałem później w p o śró d chłopów. Nic
szczególnego nie zdarzy ło się tego w ieczoru — tak, że
za p y tu ję n aw et sam ego siebie, czy w arto w spom inać
o nim . A jedn ak że, ciepła, ciem na noc, k tó ra o k ry ła
wieś, m aleńka g ark u c h n ia, ciche rozm ow y chłopów,
ich ciekaw e p y ta n ia, tyczące się całej m asy p rzed m io ­
tów, leżących poza ob ręb em ich codziennego życia. —
w szy stk o to spraw iło, że o d tą d biedna biała g a rk u ­
chnia stała się p o n ętn iejszą dla m nie, niż bogata,
m odna re sta u ra c y a .

1) Rodzaj traktyerni z szynkiem , otwartej całą noc.

http://rcin.org.pl/ifis
— 120 —

V.

K o rp u s nasz p rzeżyw ał burzliw e czasy. P o u su n ię ­


ciu się G ir a r d o fa ze służby, m iejsce jeg o zajął je d en
z n aszy ch oficerów , k ap itan B. W g ru n cie rzeczy b y ł to
niezły człow iek, ale w bił sobie w głow ę, że nie sz an u ­
je m y go odpow iednio do w ysokiego stanow iska, jak ie
zajm ow ał. Otóż więc nasz k a p ita n postan o w ił w poić
w n as w iększy szacunek i cześć dla siebie, a zaczął
od tego, że począł p rześladow ać w yższą klasę o każdą
d ro b n o stk ę. Co się nam w ydało jeszcze b ard z iej nie-
znośnem , ta rg n ą ł się naw et na nasze «swobody», k tó ­
ry c h pochodzenie gubiło się w pom roce czasów. P ra ­
wa te' były b ard z o niew ielkie, ale m y ceniliśm y je b a r ­
dzo w ysoko.
W rezultacie doszło do tego, że k o rp u s nasz kilka
d n i «buntow ał». N astąp iła ogólna k a ra i w ydalenie
z k o rp u su dw óch paziów pokojow ych, n aszych u lu ­
bieńców .
P o tem ten sam k ap itan zaczął zachodzić do klas,
gdzie w ciągu g odziny p rze d rozpoczęciem się lekcyi,
o d rab ialiśm y zadania. My zaś m niem aliśm y, że w k la­
sie p o w inniśm y być w olni od n a d z o ru zw ierzchności
fro n to w ej, poniew aż zn a jd u je m y się tu w zaw iadyw a­
n iu in sp e k to ra. W targ n ięcie do klasy d otknęło nas
głęboko i raz u pew nego ośw iadczyłem gło śn o k ap ita­
nowi, że tu je s t m iejsce in sp e k to ra klasow ego. Z a to
zuchw alstw o odsiedziałem k ilka ty g o d n i w karcerze.
Z o stałb y m w ydalony, jeżeliby in sp e k to r, pom ocnik
je g o i naw et nasz sta ry d y re k to r nie orzekli, że ja
g ło śn o w ypow iedziałem to, co oni sam i m ów ili po cichu
m iędzy sobą.
Ledw o się te zabu rzen ia skończyły, g d y śm ierć

http://rcin.org.pl/ifis
— 121 —

cesarzow ej-w dow y p rze rw ała znow u praw idłow y bieg


zajęć.
P o g rz e b y osób ro d zin y cesarsk iej u rz ą d z a ją się
zaw sze w taki sposób, aby w yw rzeć ja k n ajsiln iejsze
w rażenie na lud. Zw łoki cesarzow ej sprow adzono z C ar­
skiego Sioła, gdzie u m a rła, do P e te rs b u rg a i z dw orca
kolejow ego przew ieziono je przez głów niejsze idice do
P etro p aw ło w skiej tw ierdzy. Za tru m n ą szła cała ro ­
dzina ce sarsk a, w yżsi d y g n ita rze, dziesiątk i tysięcy
u rzęd n ik ó w i niezliczone k o rp o racy e. T ru m n ę p o p rze­
dzały setk i popów i śpiew aków . S to tysięcy g w ard y i
u staw io n o szpalerem w zdłuż ulic. T ysiące ludzi w p a­
ra d n y c h u n ifo rm ach uczestniczyło w procesyi, tow a­
rzy sz ąc wozowi p ogrzebow em u lu b w y p rzed zając go.
U ro g u każdej ulicy śpiew ano litanię. Bicie kościel­
n ych dzw onów , śpiew liczny eh chórów , zlew ające się
z so b ą dźw ięki połączonej w ojskow ej o sk ie stry —
w szy stk o to pow inno było w poić ludow i przekonanie,
że o lb rzy m i tłu m rzeczyw iście o p ła k u je śm ierć cesa­
rzow ej .
P rzez cały czas, póki tru m n a stała w k ated raln e j
cerkw i P etropaw łow skiej tw ierdzy, paziow ie stali na
stra ż y p rz y niej dniem i nocą. Trzech^ paziów poko­
jow ych i trz y fre jlin y d y żurow ali b ezu stan n ie p rzy
sam ej tru m n ie , u staw ionej na w ysokim k atafalk u , a ze
20-tu paziów stało na w zniesieniu, gdzie dw a raz y d zien­
nie o d p raw ian o «panichidy» (nabożeństw a żałobne)
w obecności cesarza i całej je g o rodziny. W ty m celu
w ożono co ty g o d n ia do tw ierd zy p raw ie połow ę n asze­
go k o rp u su . Z m ienialiśm y się co dw ie godziny i w dzień
czuw ać nie b yło tru d n o . Ale ciężko było w staw ać
w nocy, u b ie ra ć się w d w o rsk ie p a ra d n e suknie, a po ­
tem iść do cerkw i p rzez ciem ne i p o n u re podw órza
tw ierd zy , p rz y sm u tn y m odgłosie zegarów , bijących
z wieży. D reszcz m ię przechodził na w spom nienie w ię­

http://rcin.org.pl/ifis
— 122 —

źniów, zam urow anych tu... gdzieś, w tej ro sy jsk ie j Ba-


stylii. «Kto wie — m yślałem — m oże i m nie kiedyś,
w przyszłości, sądzono znaleźć się w ich liczbie».

P o g rz eb zakłócony został w ypadkiem , k tó ry m ógłby


b y ł m ieć b ard zo pow ażne n astęp stw a. P o n ad tru m n ą ,
pod k o p u łą so b o ru , w znosił się o lb rzy m i baldachim ,
uw ieńczony d u żą pozłacaną ko ro n ą. Z jej szczytu,
ku czterem o lb rzy m im p ila stro m , p o d trzy m u jąc y m
k o p u łę, sp adał o lb rzy m i p u rp u ro w y płaszcz, p o d b ity
g ro n o stajam i. W rażenie otrzy m y w ało się potężne; ale
m y, paziowie, w krótce o d k ry liśm y , że pozłacana ko­
ro n a zro b ioną je s t z k a rto n u i drzew a, że ty lk o dolna
część płaszcza była z ak sam itu , a g ó rn a z czerw onej
zw ykłej baw ełnianej tk a n in y i że zam iast g ro n o sta i
u ży to białego b arch an u , n aszy teg o popielicow ym i ogo n ­
kam i. O k ry te k re p ą tarcze herbow e były także z k a r ­
tonu. Ale tłum y ludu, k tó re m u pozw olono w ieczorem
przechodzić koło katafalku, by d o tk n ą ć się u sta m i
złotogłow ia, pok ry w ająceg o tru m n ę , nie m iały czasu
ro zró żn ić b archanow ych g ro n o sta i i k arto n o w y ch tarcz.
P o żąd an y te a tra ln y efekt o sią g ał się i w d o d a tk u tanim
kosztem .
W czasie żałobnego nabożeństw a członkow ie ce sa r­
skiej ro d zin y stali — ja k je s t we zw yczaju — z zapa-
lonem i św iecam i, k tó re gasiły się po odm ów ieniu pew ­
n ych m odlitw . Raz jed en z m ałych w ielkich k sią żą t
zauw ażyw szy, że «starsi» g aszą świece, odw róciw szy
je k u dołowi, uczynił to sam o i p rzy p a d k iem zapalił
cz arn ą k re p ę , sp a d a ją c ą p o z a nim z tarczy. W m gnie­
n iu o ka ta rc za i baw ełniana m a tery a zajęły się pło­
m ieniem . O lbrzym i o g n isty języ k w zbił się b ły sk aw i­
cznie w g ó rę po ciężkich fałdach rzekom ego g ro n o ­
stajo w eg o płaszcza.
N abożeństw o przerw ało się. Oczy w szy stk ich p o ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 123 —

d ążały z przerażen iem za tym o g n isty m językiem ,


k tó ry w zbijał się coraz w yżej i w yżej, d o sięg ając ko­
ro n y z k a rto n u i drew n ian ej ram y , p o d trzy m u jąc ej
całe ru szto w anie. Zaczęły sp ad ać kaw ałki płonącej m a-
tery i, g ro żąc zapaleniem żałobnych w elonów pań.
A lek san der I I stra c ił głow ę ty lk o na chw ilę, ale
w net o d zy sk ał p rz y to m n o ść u m ysłu. «T rzeba w ynieść
trum nę* — rozkazał. P azie pokojow i n aty ch m iast p rz y ­
k ry li tru m n ę złotogłow iem i w szyscy razem zaczęli zbli­
żać się, żeby ją podnieść. Ale w tej chwili w łaśnie o lb rz y ­
m i płom ienny ję zy k ro zp a d ł się na m ałe błękitne ogniki,
k tó re popełżły po g ręp lo w an iu m atery i. Powoli i one
zagasły w śró d popiołu i sadzy, n ag ro m a d zo n y c h u g óry.
Nie um iem pow iedzieć, co więcej p rzy k u ło m ój
w zrok: pełznący o g n isty języ k , czy m ajestatyczne,
k sz tałtn e p ostacie trzech fre jlin , stojących p rzy tr u ­
m nie. C zarne k o ronkow e w elony opadały im na r a ­
m iona, a dłu g ie ogony żałobnych sukien pok ry w ały
sto p n ie k atafalku. Ż adna nie d rg n ęła. S tały, ja k p rz e ­
śliczne p o sągi. T ylko w oczach jed n ej z nich, G am alei,
zabłysły łzy, ja k p erły. Była ona U k ra in k ą rodem
i w y jątk o w ą p ięknością w śró d w szystkich frejlin.
W k o rp u sie w szy stk o szło na opak. Zajęcia p rz e r­
wały się. Ci z pom iędzy nas, k tó rz y w racali ze stra ż y
w tw ierd zy , zajm yw ali tym czasow o osobne p o m ie sz k a­
nia. Poniew aż nie było co robić, w ym yślaliśm y różne
figle. T ak, n ap rz y k ład , o d k ry liśm y sto jącą w p o k o ju
szafę, w k tó rej zn ajdyw ała się w spaniała kolekcya
okazów zw ierząt, przeznaczona do w ykładów zologii.
W łaściw ie m ów iąc, takie było urzędow e przeznaczenie
tej kolekcyi; ale nam n ig d y nie pokazyw ano zw ierząt.
Za to teraz p ostanow iliśm y sk o rz y sta ć z okazów.
Z czaszki, k tó rą znaleźliśm y w szafie, zrobiliśm y
w idm o, żeby s tra s z y ć nocą kolegów i oficerów . Zw ie­
rz ę ta zaś p o u staw ialiśm y w naj kom iczniej szych poło­

http://rcin.org.pl/ifis
— 124 —

żeniach i g ru p a c h : m ałpy jeździły w ierzchem na lwach,


owce baw iły się z lam p arta m i, ży ra fy tańcow ały ze
słoniam i i t. d. Z d arzy ło się, że do k o rp u s u p rz y ­
jech ał k siążę p ru sk i, p rz y b y ły na p o g rzeb (zdaje się
ten sam , k tó ry został następ n ie cesarzem F ry d e ry ­
kiem). N asz d y re k to r nie om ieszkał pochw alić się w spa-
niałem i p edagogicznem i kolekcyam i i przy w ió d ł g o ­
ścia do nieszczęsnej szafy. Ale zaledw ie książę p ru sk i
rzu cił okiem na n aszą zoologiczną klasyfikacyę, za­
d rg a ła m u tw arz i szybko odw rócił się. D y re k to r sk a­
m ieniał z p rze ra żen ia; nie m ógł w yjąk ać ani słow a
i ty lk o w skazyw ał rę k ą na gw iazdy m orskie, p rzecho­
w yw ane w szklanych p u dełkach obok szafy. Św ita
książęca udaw ała, że nic nie widzi, u k rad k ie m obrzu-,
cając w zrokiem ciekaw ą kolekcyę. A m y z tru d n o ­
ścią zaledwie zdołaliśm y się p o w strzy m a ć od g ło śn e­
go śm iechu.

VI.

Życie szkolne m łodzieży w R osyi ró żn i się rażąco


od życia zachodnio-europejskiego. U n as m łodzież
w u n iw ersytecie albo w szkole w ojskow ej żyw o in te ­
re su je się k w estyam i społecznem i, politycznem i i filo-
zoficznem i. P ra w d a , że ze w szy stk ich zakładów n au ­
kow ych k o rp u s paziów stanow ił g r u n t najm niej od p o ­
w iedni dla takiego rozw oju, ale w tej epoce ogólnego
ożyw ienia idee postępow e p rzen ik ły i do n as i opano­
w ały n ie k tó ry ch z p o śró d nas. To z re sz tą nie p rz e ­
szkadzało nam przy jm o w ać czynnego ud ziału w be-
nefisach i innych figlach.
W 4-tej klasie zajęła m ię liisto ry a. Z a pom ocą no­
tatek , sp isy w an y ch w czasie lekcyi i k siążek (Sasza
n atu ra ln ie , p rz y sła ł m i h isto ry ę pow szechną L o re n tz ’a),

http://rcin.org.pl/ifis
— 125 —

ułożyłem sobie cały k u rs początkow ej h isto ry i wieków


średnich. N astępnego ro k u zainteresow ała m ię w alka
władzy św ieckiej z p apiezką za Bonifacego V II I i F i­
lipa IV ; og ro m n ie p rag n ą łem o trzy m ać pozw olenie
zajm yw ania się w B ibliotece P ublicznej, żeby p rze stu -
dyow ać g ru n to w n ie ten w ielki spór. Ale było to nie­
zgodne z p rzep isam i, g d y ż uczniow ie śred n ic h zak ła­
dów n au k o w ych nie m ieli do biblioteki w stępu. K ochany
B ekker je d n ak , załatw ił w szy stk ie tru d n o śc i; d o p u sz­
czono m ię do św iątyni. M ogłem te ra z zasiąść na jednej
z p onsow ych a k sam itn y ch k an ap ek , p rzed je d n y m ze
stolików , stanow iących w ów czas um eblow anie czytelni,
Z aznajom iw szy się z podręcznikam i, a potem z k sią żk a­
mi, k tó re się znajdow ały w naszej bibliotece, p rze sze­
dłem do źródeł. Nie znałem łaciny, ale w krótce znalazłem
bo gate źródła w języ k ach staroniem ieckim i s ta ro ­
fran cu sk im . A rchaiczne fo rm y i w y razisto ść języ k a
k ro n ik arzy fra n cu sk ich spraw iała m i w ysokie, e ste ty ­
czne zadow olenie. P oznałem całkiem now y społeczny
u s tró j; caty n ieznany św iat n ajb ard zie j złożonych ¡ p o ­
w ikłanych w zajem nie sto su n k ó w politycznych i spo­
łecznych — o d k ry ł p rze d em n ą sw oje tajem nice. O dtąd
nauczyłem się cenić h isto ry c zn e źródła więcej, niż
now sze dzieła, k tó re s ta ra ją się zm odernizow ać i sp o ­
p u lary zo w ać przed m io t, i w k tó ry c h p a rty jn e tenden-
cye albo też m odne fo rm u ły zasła n iają rzeczyw iste
życie opisyw anej epoki h isto ry czn ej. D odam jeszcze,
że nic tak nie p o b u d za um ysłow ego rozw oju, ja k sa­
m odzielne stu d y a w jak iejk o lw iek dziedzinie n auki
lub sztu k i i te m oje m łodzieńcze p race okazały m i się
b ard zo pożytecznem i w znacznie późniejszych czasach.
Na nieszczęście m usiałem p rze rw ać m oje zajęcia
h isto ry czn e, g d y p rzeszedłem do d ru g iej (p rz ed o sta­
tn iej) klasy. Paziow ie w ciągu dw óch la t obow iązani
byli p rze jść to, co w d ru g ic h w ojskow ych szkołach

http://rcin.org.pl/ifis
— 126 —

przech o d zi się w trzech specyalnych klasach. P ra cy


więc było wiele. N auki p rzy ro d n icz e, m atem aty k a,
szkolne n auki w ojskow e, odsu n ęły h isto ry ę na d ru g i
plan. W d ru g ie j klasie zaczęliśm y pow ażnie studyo-
wać fizykę. N auczyciel nasz, C zaruchin, w yk ład ał do­
skonale, dow cipny, sa rk a sty c z n y , nie cierpiał «kucia»
i chciał, że b y śm y się uczyli myśleć, a nie p o p ro stu
ty lk o w yuczali się na pam ięć faktów .
Był on d o b ry m m atem atykiem i kład ł w ielki nacisk
na analizę alg eb raiczn ą w fizyce. P rz y te m posiad ał
zadziw iający d a r o b ja śn ia n ia zasadniczej m y śli k a ­
żdego fizycznego p raw a i u ż y tk u fizycznych p r z y r z ą ­
dów, nie g u b iąc się w d ro b n o stk ac h , ja k to czyni
w iększość układaczy podręczników fizyki. N iek tó re
jeg o p y ta n ia były tak o ry g in aln e, a o b jaśn ien ia ta k w y­
b o rn e i dokładne, że na zaw sze w raziły m i się w* pam ięć.
P o d ręcznik fizyki L entza, k tó reg o u żyw aliśm y,
nie b ył zły (w iększa część podręczników do u ż y tk u
szkół w ojskow ych była ułożoną p rzez n a jw y b itn ie j­
szych uczonych w spółczesnych), ale ju ż tro ch ę p rz e ­
starzały . W sk u tek tego nauczyciel nasz, k tó ry tr z y ­
m ał się w łasnej m etody, począł uk ład ać k ró tk i ogólny
z a ry s lekcyi sw ego przed m io tu . Z darzy ło się raz tak,
że w ciągu kilk u ty g o d n i red ak cy a z a ry su m nie p o ­
w ierzoną została. C zarnuchin, ja k o d o b ry pedagog,
pozostaw ił m i to całkow icie i p rzeg ląd ał ty lk o korek-
tu ry . R ozdziały o cieple, elek try czn o ści i m ag n ety zm ie
w ypadło m i pisać na nowo, uw zględniając najśw ieższe
te o ry e i w ten sposób ułożyłem praw ie zupełny p o d ­
ręczn ik fizyki, k tó rjr został n astępnie o d lito g rafo w an y
dla u ż y tk u k o rp u su . Ł atw o ocenić, ja k m i się p rz y ­
dała później ta praca.
W 2-giej klasie zaczęliśm y także uczyć się chem ii.
W y k ład ał nam ją też d oskonały nauczyciel, ofi­
cer a rty le ry i, P ietim szew ski, nam iętnie rozm iłow any

http://rcin.org.pl/ifis
— 127

w sw ym przedm iocie, w k tó ry m dokonał kilku w a­


żnych badań. L ata 1856—61 były ep o k ą rozkw itu
n au k ścisłych. G rove, C lausius, Jo u le i S éguin dow ie­
dli, że ciepło i elek try czn o ść są tylk o różnem i fo rm am i
ru chu . O koło tego czasu H elm holtz rozpoczął sw oje
b adania dźw ięku, k tó re stw o rzy ły epokę w nauce. T y n ­
dall w sw oich p o p u la rn y c h w ykładach, o ta rł się, żeby
się tak w yrazić — o sam e atom y i m olekuły. G erard
i A v o g ard o ustanow ili te o ry ę strą c e ń chem icznych,
a M endelejew , M eyer i N ew lands o d k ry li pery o d y czn ą
p raw idłow ość chem icznych p ierw iastków . D arw in swo-
jem «Pochodzeniem G atunków » d o konał absolutnego
p rze w ro tu w n au k ach biologicznych, a K arol V ogt
i M oleschot, w stę p u jąc w ślady C laude B e rn a rd ’a, stw o­
rzy li p sychologię fizyologiczną.
To b yły czasy pow szechnego naukow ego ożyw ie­
nia. N ieprzezw yciężony p rą d p o ry w ał w szystkich ku
n au k o m p rzy ro d n icz y m i w R osyi w yszło w tedy wiele
b ard zo d o b ry c h dzieł przyrod n iczo -n au k o w y ch w ro ­
sy jsk im przekładzie. P rę d k o zrozum iałem , że g ru n to w ­
na znajom ość n au k p rzy ro d n icz y ch , w raz z ich m e­
todam i, n iezbędną je s t każdem u, niezależnie od dzia­
łalności, do k tó re j się p rzy g o to w u je. P ołączyliśm y się
w pięciu czy sześciu i u tw o rzy liśm y coś w ro d za ju che­
m icznego la b o ra to ry urn. P rz y pom ocy n a jp ro stsz y c h
p rzy rzą d ó w , w skazanych dla początk u jący ch w w y­
b o rn y m p o d ręczn ik u S tec k h ard ta, p rz y stą p iliśm y
w p o k o ju dw óch kolegów , braci Z asieckich, do naszych
chem icznych dośw iadczeń. M uszę dodać, że raz o m ało
co nie p o d p aliliśm y dom u i za tru w aliśm y pow ietrze
w sąsied n ich p okojach chlorem i tem p o dobnem i m ało
w onnem i su b stan cy am i. Ale s ta ry a d m ira ł zap atry w ał
się na to b ard z o d o b ro d u szn ie. K iedyśm y raz p rzy
obiedzie opow iadali poczciw em u starcow i nasze p rz y ­
gody» on także opow iedział nam , ja k ra z u pew nego

http://rcin.org.pl/ifis
— 128 —

w spólnie z kolegam i o m ało co nie podpalił dom u


w celu m niej pożytecznym niż nasz, a m ianow icie
p rz y rz ą d z a ją c poncz g rza n y . A m atka to w arzy szy po­
w tarzała w p rze rw ac h m iędzy atak am i duszącego
k aszlu : «cóż robić, nie m a rad y , je śli w asza n au k a
zm usza was p o rać się z takiem i obrzydliw ościam i».
P o obiedzie siadała zw ykle do fo rte p ia n u i do póź­
nej nocy śpiew aliśm y du ety , tria i całe ch ó ry z o p er;
albo też b ra liśm y p a r ty tu rę jak iej o p ery , nieraz
«Rusłana* — i śpiew aliśm y ją ca łą , od p o czątk u do
końca. M atka Z asieckich i sio s tra śpiew ały p a rty e
p rim a d o n , a m y — po połow ie z biedą — w ypełnialiśm y
pozostałe p arty e . C hem ia i m u zy k a szły tak im sp o so ­
bem ręk a w rękę.

W yższa m a tem aty k a zajęła także nie m ało m ego


czasu. W ielu z n as postanow iło już, że nie pójdziem y
do g w ard y i, gdzie służba fro n to w a i p a ra d y w ojskow e
za b rały b y cały czas. Z am ierzaliśm y po w yjściu z k o r­
p u su p o stą p ić do a rty le ry jsk ie j albo in ży n iersk iej
akadem ii. W ty m celu m u sieliśm y p rz e jść g eo m etry ę
an a lity cz n ą, ra c h u n e k różniczkow y i początki in te g ra l­
nego — i b raliśm y lekcye p ry w a tn e . A stronom ię po­
czątkow ą w ykładano n am w ów czas ja k o m a tem aty czn ą
geo g rafię i zacząłem , zw łaszcza w czasie ostatn ieg o
ro k u m ego p o b y tu w k o rp u sie, czytać z zapałem dzieła
astronom iczne. W ieczne, n ie p rzerw an e życie w szech­
św iata, k tó ry rozum iałem ja k o sycie i ew olucyę, stało
się dla m nie n iew yczerpanem źródłem poetycznych
rozk o szy , i pow oli filozofią m ego życia stało się po ­
czucie jed n o ści człow ieka z p rz y r o d ą , zaró w n o żyw o­
tn ą, ja k i nieżyw otną.
Je ślib y w ykładały się u n as ty lk o pow yżej w yli­
czone p rzed m io ty , to i w tedy cały nasz czas by łb y
n ajzu p ełn iej zapełniony. Ale w ykładali nam jeszcze

http://rcin.org.pl/ifis
129 —

n au k i h u m a n ita rn e : h isto ry ę , praw oznaw stw o, tj. ogólne


obeznanie się z kodeksem praw , potem zasady eko­
nom ii politycznej i s ta ty sty k i porów naw czej. O prócz
tego trze b a było opanow ać olb rzy m ie k u rs e n au k w oj­
skow y c h : ta k ty ki, h isto ry i w ojen (kam panie 1812 i 1815r.
w n a jd ro b n iejsz y ch szczegółach), a rty le ry i i fortyfi-
kacyi polnej. G dy p rzy p o m in am sobie te ra z przeszłość,
p rzy ch o d zę do w niosku, że p ro g ra m nasz (w yjąw szy
n au k w ojskow ych, zam iast k tó ry c h m ogliśm y z wię­
k szą k o rzy śc ią studyow ać n au k i ścisłe) b y ł nie
zły i m im o sw ą ro zm a ito ść nie przechodził sił m ło­
dzieńca śred n ic h zdolności. Z aw dzięczając do b rej
znajom ości początkow ej m a tem aty k i i fizyki, któ rej
n ab y w aliśm y w niższych klasach, w iększość wcale
d o b rze daw ała sobie ra d ę z p ro g ra m em . W ielu z nas —
m a się ro zum ieć — zajm ow ało się n ie k tó ry m i p rz e d ­
m iotam i b ard zo niedbale, ja k np. praw oznaw stw em ,
albo h isto ry ą najnow szą, k tó rą w ykładał nam b ard zo
nieudolnie zg rzy b iały S zulgin; trzy m an o go tylko, do
w ysłużenia pełnej pensyi. Z ostaw iano nam z re sztą
pew ną sw obodę w w y borze ulu b io n y ch przedm iotów .
Z tych o sta tn ic h egzam inow ano n as b ard z o surow o,
z resz ty , d ość pobłażliw ie. W ogóle w zględne pow o­
dzenie, z ja k iem p rzechodziliśm y cały ten o b szern y
p ro g ra m , m ożna o b ja śn ić k o n k re tn y m ch a rak te re m
całego nauczania. S k oro tylk o p oznajom iliśm y się z ge­
o m e try ą elem e n ta rn ą , n aty ch m iast zaczęliśm y zasto-
sow yw ać ją p rak ty c zn ie w polu p rz y pom ocy tyk,
łańcucha m ierniczego, a potem astro lab iu m i kom pasu.
P o takich poglądow ych lekcyach astro n o m ia począt­
kow a nie p rze d staw ia ła ju ż dla n as tru d n o ści, zdej­
m ow anie zaś planów sam o p rzez się spraw iało nam
wiele p rzy jem ności. T en sam sy stem n au k i p oglądo­
wej stosow ał się i p rz y w ykładach fortyfikacyi. Z im ą
rozw iązyw aliśm y zadania w ro d z a ju n astęp u jący c h :
WSPOMNIENIA REWOLUOYONISTY. 9
http://rcin.org.pl/ifis
— 130 —

P o siad a ją c do ro zp o rząd zen ia ty sią c żołnierzy, w znieść


w te rm in ie d w u tygodniow ym ja k n ajsiln iejsz e o bw a­
row anie, aby o b ro n ić p rze d w rogiem i u trz y m a ć m o st
dla cofającej się a rm ii; i rozw iązaw szy zadanie g orąco
b ro n iliśm y potem n aszych p rojektów , g d y nauczyciel
k ry ty k o w ał je. W lecie zaś zastosow yw aliśm y nasze
teo rety czn e w iadom ości w p rak ty c e, w polu. T ym spo­
sobem , dzięki p ra k ty c z n y m ćw iczeniom , w iększość
z pom iędzy nas, w w ieku 17 — 18 la t p rz y sw a ja ła so­
bie wcale nieźle całą tę m asę ró żn y ch przedm iotów .

Z tern w szystkiem zostaw ało nam jeszcze dosyć


czasu dla ro zry w e k i figli w szelkiego ro d zaju . N ajlepsze
nasze czasy zaczynały się z końcem egzam inów ; m ie­
liśm y p raw ie cały m iesiąc zupełnie sw obodny p rze d
w yjściem do obozu, a po pow rocie z obozu znow u b y ­
liśm y w olni całych trz y lu b cztery tygodnie. Ci, k tó ­
rzy pozostaw ali w szkole, a było ich niew ielu, k o rz y ­
stali w tedy z ab so lu tn ej sw obody i u rlopów w każdym
dow olnym czasie. Do k o rp u su w racaliśm y ty lk o jeść
i spać. J a pracow ałem w ty m czasie w publicznej bi­
bliotece, chodziłem do erm itaż u ; studyow ałem o brazy,
kolejno w szy stk ie m a larsk ie szkoły, albo zw iedzałem
rząd o w e przędzalnie, odlew nie, h u ty szklane i szli­
fiersk ie fab ry k i, do k tó ry ch w stęp zaw sze k ażdem u
otw arty . Czasem jeździliśm y całem to w arzy stw em łó d ­
kam i po Newie i przep ęd zaliśm y białe noce — kiedy
w ieczorna zorza sp o ty k a się z p o ra n n ą i kiedy o pół­
nocy m ożna czytać bez św iecy książkę, — n a rzece,
albo u ry b ak ó w na w ybrzeżu. M ieliśm y n a to w szystko
aż n ad to do sy ć czasu.
W ted y ju ż w yniosłem ze zw iedzania fa b ry k zam i­
łow anie do potężnych, dokład n y ch m aszyn. Z ro z u m ia­
łem poezyę m aszyn, gdy w idziałem , ja k olbrzy m ia
p aro w a łapa, w y su w ająca się z ta rta k u , w yław ia belkę

http://rcin.org.pl/ifis
— 131 —

z Newy i zręcznie p o d rzu ca ją pod m aszynę, k tó ra


rozpiłow uje kłodę na desk i; albo też w idziałem , ja k
rozpalona do czerw oności sztab a żelazna, przeszed łszy
m iędzy dw om a cy lin d ram i, p rze k szta łc a się w szynę.
W fab ry k ac h w spółczesnych m aszy n a zabija osobi­
stość ro b o tn ik a. Z am ienia się on w dożyw otniego nie­
wolnika danej m aszy n y i n ig d y ju ż nie m oże stać się
czem innem . Ale je s t to tylk o w ynik n ierozum nej or-
ganizacyi — i w inną je s t tem u nie m aszyna. N adm ierna
praca i n ie p rz erw an a je d n o sta jn o ść jej zarów no są
szkodliw e, czy się p o słu g u jem y ręcznem narzędziem ,
czy m aszyną. Je śli zaś u su n ą ć przepracow anie, to ła­
two p o jm u ję zadow olenie, ja k ie w zbudzać m oże w czło­
w ieku poczucie potęgi jego m aszyny, celowy c h a ra k te r
jej p racy , w dzięk i ścisłość każdego jej ruch u . Nie­
naw iść, k tó rą żyw ił ku m aszynom W illiam M orris do ­
wodzi ty lko, że — niezależnie od jego w ielkiego ta ­
len tu — p o tęg a i piękność m aszy n były m u niedo­
stępne.
M uzyka też g ra ła w ażną rolę w m oim rozw oju.
Była ona dla m nie jeszcze w iększem źródłem rozkoszy
i zachw ytu, niż poezya. W tej epoce o p era ro sy jsk a
p raw ie jeszcze nie istn iała; ale b y ł to o k re s rozkw itu
o p ery w łoskiej. Była ona nadzw yczaj p o p u la rn ą w P e­
te rs b u rg u i liczyła nie m ało w ielkich talentów . K iedy
zachorow ała p rim a d o n n a Bozio, ty siące ludzi, zw ła­
szcza m łodzieży, w ystaw ało do późnej nocy u d rzw i
hotelu, p y ta ją c o zdrow ie divy. Nie była ona piękną,
ale w ydaw ała się tak prześliczną, g d y śpiew ała, że
m ożna było naliczyć całe setki m łodzieńców , zak o ­
chanych w niej do szaleństw a. G dy Bezio um arła,
w ypraw iono jej taki pog rzeb , jak ieg o P e te rs b u rg do ­
tą d jeszcze nie oglądał.
Cały P e te rs b u rg dzielił się w tedy na dw a obozy:
n a wielbicieli o p ery w łoskiej i na stałych byw alców
9*

http://rcin.org.pl/ifis
— 132 —

te a tru fran cu sk ieg o , pole p ierw szych popisów podka-


sanej m uzy offenbachow skiej, k tó ra w kilk a la t potem
zaraziła tchem sw oim całą E uropę. N asza k la sa także
ro zp a d ła się na dw a obozy i ja p rzy łączy łem się do
W łochów. W stęp do k rzeseł i na g alery e b y ł nam
w zbroniony, a loże w o perze w łoskiej rozch w y ty w ały
się na w yścigi na k ilka m iesięcy p rzed rozpoczęciem
sezonu, za abon am en tem — a w n ie k tó ry ch dom ach
ab o n am en ty p rzekazyw ały się w spadku. Nie p o zo sta­
wało nam nic innego, ja k p rz e k ra d a ć się do o p ery
w soboty — na g ó rn ą g alery ę, gdzie cisnęliśm y się
w ciasnem «przejściu* i pocili ja k w łaźni. Aby
sk ry ć nasze rzucające się w oczy m u n d u ry , m u sie­
liśm y naw et tam , nie zw ażając na zaduch, stać w za­
piętych czarn y ch w atow anych szynelach z fu trz a n y m i
kołnierzam i. D ziw na rzecz, że n ik t z n as nie p rz y ­
płacił tego zapaleniem płuc, zwłaszcza, że — ro z g rz a n i
ow acyam i na scenie — w ystaw aliśm y nieraz potem
d łu g o na ulicy u p rzy sio n k a teatraln eg o , żeby jeszcze
raz u jrze ć n aszych ulubieńców i jeszcze raz pożegnać
ich h u czn ym i oklaskam i. W ytw orzyła się w ów czas ja ­
k aś dziw na łączność m iędzy o p e rą w łoską a ru ch em
ra d y k a ln y m . R ew olucyjne rec itativ a w «W ilhelm ie
Tellu», albo « P urytanach* w yw oływ ały zaw sze hała­
śliwe ow acye, k tó re w niem ały kłopot w praw iały Ale­
k s a n d ra II. Na szóstem piętrze, w fum oirze i przy-
sio n k u zb ierała się najw y b o ro w sza m łodzież p e te rs ­
b u rsk a , połączona w spólnym kultem szlachetnej sztuki.
W szy stk o to m oże się te ra z w ydaw ać dzieciństwem »
ale w tedy niejed n a czysta idea i n iejedno czyste d ą ­
żenie obu dził w d u sz y naszej ten szczery hołd, sk ła­
d an y n aszy m u lu b io n y m arty sto m .

http://rcin.org.pl/ifis
— 133 —

V II.

L atem w ychodziliśm y do obozu w P eterhofie, w spól­


nie z d ru g iem i w ojskow em i szkołam i p ete rsb u rsk ie g o
okręgu. W ogóle żyło się tam b ardzo dob rze i bez
w ątpienia p o p raw ia liśm y się znacznie n a zdrow iu
w czasie p o b y tu w obozie. S paliśm y w o b szern y ch
n am iotach, k ąp a liśm y się w m o rzu i w racaliśm y do
m iasta ze św ieżym zapasem sił.
G łów nym celem życia polow ego w obozie dla uczni
szkół w ojskow ych je s t n a tu ra ln ie m u sz tra. C ierpieć
je j w szyscy nie m ogliśm y, ale n u d y nasze ro zp rasz ały
się czasem udziałem , ja k i b raliśm y w m anew rach.
Raz, g d y śm y się ju ż kładli spać, rozk azał nagle Ale­
k s a n d e r I I z a trą b ić na alarm . W jed n ej chw ili ożyw ił
się cały obóz. K ilka tysięcy m alców skupiło się w go­
tow ości bojow ej około sztan d aró w . W śró d nocnej ci­
szy ro zleg ł się g łu ch y tu rk o t a rm a t szkoły a r ty le r y j­
skiej. Cały w ojskow y P e te rh o f p rz y galopow ał do obozu,
ale w sk u te k ja k ieg o ś n ieporozum ienin cesarzow i nie
podaw ano konia. P opędzili we w szy stk ie s tro n y or-
d y n an si po konia dla cesarza, ale konia nie było. Ale­
k sa n d e r I I nie b y ł d o b ry m jeźdźcem , nie m ógł więc
d o siad ać obcego w ierzchow ca; zajście to m ocno ro z­
gniew ało cesarza i g d y p rzy p ę d ził doń o rd y n a n s, r a ­
p o rtu ją c : «Konia W aszej C esarskiej Mości prow adzę
z B abjigony», o stro w ybu ch n ął: «Głupcze, czyż ja m am
ty lk o je d n eg o konia ?»
Z gęszczający się m ro k , a rm a tn ie w y strzały , tę ten t
k aw aleryi, w szystko to działało na nas, chłopców , w w y­
soce p odniecający sposób i kiedy A lek san d er I I r u ­
szył n aszą kolum nę do atak u , sto jąc jeszcze sam na p rze­
dzie jej, o m ałośm y go nie stratow ali. W zw artych
szeregach, z poch y lo n y m i bag n etam i, m usieliśm y za­

http://rcin.org.pl/ifis
— 134 —

pew ne w yglądać g roźnie; w idziałem , ja k cesarz, k tó ry


ciągle jeszcze sta ł pieszo, trze m a o lb rzy m im i su sam i
oczyścił d ro g ę dla kolum ny. I zrozum iałem w tedy, co
znaczy kolum na, idąca zw arty m i szeregam i, pod n ie­
cona m u z y k ą i atakiem . P rz e d nam i sta ł im p e rato r,
n asz wódz, uw ielbiany przez n as w szystkich. A m im o
to czułem , że żaden z n as nie p o su n ą łb y się ani na
cal i nie zatrzy m ał, aby go przepuścić. My tw o rzy ­
liśm y k o lum nę w ru ch u , on stanow ił p rzeszk o d ę i ko­
lu m n a strato w a ła b y go. W p odobnych w y p adkach
chłopcy z b ro n ią w rę k u b y w ają niebezpieczniejsi
od s ta ry c h żołnierzy.

N astępnego ro k u , kiedy w zięliśm y udział w w iel­


kich m an ew rach pod P e te rsb u rg ie m , pow ziąłem pew ne
w yob rażenie o tem , co to je s t w ojna. P rz ez dw a dni
z rzę d u nic nie ro b iliśm y , ty lk o posu w aliśm y się n a­
p rzó d i w ty ł na p rz e strz e n i około d w u d ziestu w iorstw .
Nie m ieliśm y n ajm n iejszeg o pojęcia o tem , co się dzieje
w około, ani o tem , w ja k im celu p o ru sza m y się. Działa
g rzm iały to około nas, to gdzieś dalej. Chw ilam i w lesie
i na w zgórzach rozpoczynała się g o rąca k arab in o w a
strzelan in a. O rd y n a n si galopow ali i przyw ozili rozkaz
to iść n ap rzó d , to się cofać. A m y wciąż szliśm y,
szliśm y i szliśm y — nie w idząc sen su w ty c h pocho­
dach. K aw alerya p rzeszła tą sam ą d ro g ą i zam ieniła
ją w szero k ą rzekę ruchom ego p ia sk u , po k tó ry m
ledw ośm y się w lekli n ap rz ó d i w tył. N akoniec w szelka
k a rn o ść zerw ała się w naszej kolum nie. Z h a rm o n ij­
nej całości obróciła się ona w tłum znużonych w ędrow ­
ników . Na d ro d ze zostali tylko sam i podchorążow ie;
re sz ta zaś wlokła się pow oli sk ra je m lasu. R ozkazy
i błag an ia oficerów nic nie skutkow ały.
N agle z ty łu rozległ się k rz y k : «Cesarz jedzie!»

http://rcin.org.pl/ifis
— 135 —

Oficerow ie poczęli biegać m iędzy nam i, błagając, b y ś ­


m y się ustaw ili w szeregach, ale n ik t nie słuchał.
Cesarz p rzy je ch a ł i kazał jeszcze ra z cofać się.
— Na lewo, m arsz! rozległa się kom enda. P an o ­
wie cesarz za w am i. «P roszę się odw rócić!», sze­
p tali oficerow ie. Ale batalion nie zw rócił żadnej p r a ­
wie, uw agi ani n a kom endę, ani n a p ro śb y . Na szczę­
ście A lek sander I I nie b y ł fan aty k iem służby fro n to ­
wej. P ow iedziaw szy p a rę słów, żeby dodać nam ducha,
i przyobiecaw szy nam odpoczynek niedługo, odjechał.
Z rozum iałem w tedy, ja k wiele zależy w czasie w ojny
od ducha w ojska i ja k m ało m ożna zrobić za pom ocą
sam ej ty lk o d y scy p lin y , w tych razach kiedy w ym aga
się od żo łnierzy więcej, niż śred n ieg o w ysiłku. S am ą
d y sc y p lin ą nie m ożna p rzy p ro w a d zić znużony oddział
w oznaczonej godzinie n a pole bitw y. T ylko zapał
i zaufanie m ogą w po d o b n y ch chw ilach skłonić żoł­
nierza, by uczynił niem ożliw e. A pow odzenie w ojny
w ym aga b ez u sta n n ie w ykonyw ania «niemożliwego*.
J a k często w spom inałem później ten naoczny p rzy k ła d
w S yberyi, gdzie podczas naukow ych eksp ed y cy i m u ­
sieliśm y n a k ażdym k ro k u w ypełniać «niemożliwe*.

N auka m u sz try i m anew ry zabierały je d n ak ż e tylko


niew ielką część naszego czasu w obozie. Z ajm yw a-
liśm y się wiele zdejm ow aniem planów i fo rty fik a cy ą .
P o kilku w stęp n y ch ćw iczeniach, daw ano nam busolę
i m ów iono: «zdejm ijcie plan tego jezio ra, albo p a rk u
z jego ulicam i. W y m ierzajcie k ą ty za pom ocą busoli,
a odległość krokam i*.
W czesnym ran k ie m , zjad łszy na p ręd ce śniadanie,
k ad et albo paź napełn iał sw oje p rz e stro n n e , w ojskow e
kieszenie k ro m k am i razow ego chleba i udaw ał się na
cztery — pięć godzin do p a rk u . R zucał n a plan p rz e ­
śliczne cieniste ulice, stru m ien ie, jezio ra. P ra c a je g o

http://rcin.org.pl/ifis
— 136 —

p o ró w n y w ała się n astęp n ie ze ścisłem i k a rta m i i ty ­


tu łem n a g ro d y otrzy m y w ał do w y b o ru in stru m e n ty
optyczne, albo g eom etryczne. Mnie to zajęcie s p ra ­
wiało niew ysłow ioną p rzy je m n o ść . Sam odzielny cha­
r a k te r p racy, zajęcie, ja k ie budziła, sam o tn o ść pod s tu ­
letn im i drzew am i, życie leśne, k tó rem u m ogłem od ­
daw ać się bez p rze szk o d y , pozostaw iły głęboki ślad
w m ojej pam ięci. I g d y n astęp n ie zostałem badaczem
S y b ery i, a n ie k tó rzy z m oich kolegów badaczam i Azy i
śro d k o w ej, znaleźliśm y, że zdejm ow anie planów w k o r­
p u sie p o słu ży ły nam za d o b rą przygotow aw czą szkołę.
W o statn iej klasie m ałe oddziałki z czterech p a­
ziów udaw ały się co d ru g i dzień do w si leżących
w znacznej odległości od obozu. T am ro b iliśm y do­
k ład n e p lan y z pom ocą teleskopu i m ierniczych n a ­
rzędzi. Czasem przy jeżd żali oficerow ie g en e raln e g o
sztab u dla p rz e jrz e n ia n aszy ch p ra c i udzielenia
w skazów ek. Ż ycie zaś w p o śró d chłopów , w w iejskich
chatach, św ietnie w pływ ało na n asz rozw ój m o raln y
i um ysłow y.
W ty m sam ym czasie w praw ialiśm y się w sy p a n iu
w ro zm iarac h n a tu ra ln e j w ielkości ró żn y ch części obw a­
row ań. U daw aliśm y się z oficeram i na o tw arte pole i tu
polecano nam u sy p a ć śro d ek b asty o n u albo skom bino-
w anego szańca m ostow ego. Z bijaliśm y gw oździam i
belki i żerdzie w tak i sposób, ja k to ro b ią inżynierow ie.
P rz y b u d o w aniu b a te ry i o d k ry ty c h i strzeln ic m u sie­
liśm y czynić b ard z o żm udne w yrachow ania, żeby o k re ­
ślić pochylenie i przecięcie różnych płaszczyzn, ale
p otem s te re o m e try a nie przedstaw iała ju ż dla nas tr u ­
dności, a sin u sy i ta n g e n sy posiadały d o ty k aln e, o k re ­
ślone znaczenie.
R obota ta ta k nam się podobała, że ra z — ju ż
w m ieście — znalazłszy w ogrodzie k u p ę glin y i żw iru

http://rcin.org.pl/ifis
— 137 —

zaczęliśm y w znosić praw dziw e obw arow anie w zm niej­


szonych rozm iarach. B aterye, p ro ste i pochyłe strze l­
nice były sta ra n n ie w yrachow ane. W szy stk o było zro ­
bione b ardzo w ytw ornie. M arzyliśm y te ra z o tem ,
gdzieby d o stać desek, żeby zrobić p o m o st dla dział
i postaw ić na nim m odele a rm a t, w zięte z naszej klasy.
Ale niestety! nasze pan talo n y były w o płakanym stanie.
— Co wy tu robicie! w ołał na nas kapitan. P o­
patrzcie na siebie! P o d o b n i jesteście do kopaczy (to
w łaśnie stanow iło n aszą d u m ę w tej chwili). Co bę­
dzie, jeżeli p rzy je d zie W. K siąże i zobaczy w as w tym
stanie.
— P okażem y m u nasze obw arow anie i p o p ro sim y ,
żeby kazał nam w ydać n arzędzia i belki dla pom ostów .
Ale d are m n ie p ro testo w aliśm y . N azaju trz dziesięciu
ro b o tn ik ó w w yw iozło taczkam i nasze śliczne ob w aro ­
wanie, ja k b y ono było tylk o k u p ą g ruzu.
W spom inam o tem dla tego, żeby w ykazać, ja k dzieci
i m łodzież lu b ią zastosow yw ać w p ra k ty c e n ab y te
w szkole w iadom ości i ja k o graniczonym i są w ycho­
wawcy, k tó rzy nie u m ie ją w y k o rz y sta ć tej dążności
w p edagogicznych celach. W k o rp u sie n aszym w szy­
stk o — m a się rozum ieć — było skierow anem k u tem u,
żeby obudzić w n as w ojennego d ucha; ale m y z ta ­
kim sam y m zapałem p rze p ro w ad z alib y śm y kolej że­
lazną, b u d o w alib y śm y chatę, albo też u p raw ia lib y śm y
pole i o g ró d w arzyw ny. Z am iłow anie dzieci w żyw ej,
isto tn ej p rac y p rze p ad a bezow ocnie dla tego, że w szkole
p an u je d o tą d jeszcze duch scholastyki, p rzek azan y
nam w sp a d k u p rzez średniow ieczne k la szto ry .

V III.

L ata 1857 — 61 były, ja k w iadom o, epo k ą u m y sło ­


w ego ro zw o ju R osyi. W ązy stk o to, o czem pokolenie,

http://rcin.org.pl/ifis
— 138 —

k tó re p rzed staw iali w lite ra tu rz e T urgeniew , T ołstoj,


H erzen , B akunin, O garew , K awelin, D ostojew ski, G ri-
gorow icz, O stro w sk i i N ekrasow , m ów ili ty lk o sze­
ptem , — w p rzy ja zn e j po gadance, zaczęło te ra z p rz e ­
n ikać do d ru k u . C enzura w ciąż się jeszcze sro ży ła ;
ale czego nie m ożna było pow iedzieć otw arcie w po­
lity czn y m arty k u le , to p rz e k ra d a ło się d ro g ą kon­
tra b a n d y w form ie pow ieści, szkicu h u m o ry sty czn eg o ,
w zam askow anej k ry ty c e za ch o d n io -e u ro p e jsk ic h sto ­
sunków . W szyscy um ieli czytać m iędzy w ierszam i
i rozum ieli, co znaczy «K rytyka chińskiego sy stem u
finansow ego*.
Nie m iałem znajom ych w P e te rs b u rg u , w yjąw szy
kolegów szkolnych i ciasnego kółka krew nych. Stałem
ty m spo sobem na uboczu, daleko od ra d y k a ln e g o
ru c h u tego czasu. Mimo to je d n a k (i stanow i to m oże
n ajb ard zie j c h a ra k te ry sty c z n ą cechę ru ch u ) idee p rz e ­
n ik ały naw et do ta k p raw o m y śln e j szkoły, ja k nasza
i o d b ijały się naw et w kole naszych m oskiew skich
krew nych.
Niedziele i św ięta spędzałem teraz u m ojej ciotki*
księżnej M irskiej, o k tó rej ju ż w spom inałem w yżej.
K siąże M irski m y ślał tylk o o niezw ykłych śniad an iach
i obiadach, a k siężna i księżniczka spędzały czas b a r ­
dzo wesoło. Moja cioteczna sio stra liczyła dw u d ziesty
ro k życia. Była b ard z o ła d n ą i m iłą. W szyscy ciote­
czni b racia kochali się w niej na zabój; ona także po­
kochała serdecznie je d n eg o z nich i chciała m u oddać
sw ą rękę. Ale m ałżeństw o ciotecznych k rew n y ch —
w ielki g rzech w edle za p atry w ań cerkw i praw osław nej
i księżna, d are m n ie sta ra ła się o sp e cy a ln ą d y sp e n sę
u przedstaw icieli w yższej h ie ra rc h ii kościelnej. P rz y ­
wiozła więc córkę do P e te rs b u rg a w nadziei, że m oże
w ybierze z p o śró d legionu sw ych w ielbicieli kogo
więcej odpow iedniego n a m ęża, niż rodzono-ciotecznego

http://rcin.org.pl/ifis
— 139 —

b rata . N iestety! zabiegi księżnej do niczego nie d o p ro ­


w adziły, choć w dom u jej było zaw sze pełno św ietnej
m łodzieży z g w ard y i i dyplom acyi.
Można było przyp u ścić, że gdzie ja k gdzie, ale do
takiego d om u idee rew olu cyjne w żadnym razie p rz y ­
stęp u m ieć nie pow inny. A je d n ak — w łaśnie tam za­
znajom iłem się po raz p ierw szy z lite ra tu rą rew olu­
cyjną. Było to w czasie, g d y H erzen zaczynał w yda­
wać w L o ndynie «Gwiazdę P olarną», k tó ra z b ły sk a ­
w iczną niem al szyb k o ścią rozpow szechniła się w śród
n ajsze rszy ch w arstw pub liczności i w znieciła zam ie­
szanie n aw et w kołach dw orskich. Moja k u zy n k a do­
staw ała w ja k iś sposób te k siążk i i czytaliśm y je r a ­
zem. S erce jej było w zburzone p rzeszkodam i, k tó re
zniszczyły jej szczęście i u m y sł jej tem chętniej p rz y ­
sw ajał sobie H erze n o w sk ą o s trą k ry ty k ę sam ow ładz-
tw a i całego spróch n iałeg o u s tro ju państw ow ego. P r a ­
wie z re lig ijn ą czcią spoglądałem na w yciśnięty na
okładce «Gwiazdy P olarnej* m edalion z w yobrażeniem
głów pow ieszonych d e k a b ry stó w : Bestużew a, Kachow-
skiego, P estela, R ylejew a i M uraw iew a-A postoła. P ię­
kność i p o tęga utw o ró w H erzena, siła rozpędow a jego
m yśli, jeg o g o rąc a m iłość R osy i p o ry w ały m ię nie­
przeparcie. C zytałem i odczytyw ałem zaw sze z ty m sa­
m ym zapałem te k a rtk i, isk rzące się dow cipem i p rze­
n iknięte głębokiem uczuciem . T u rg en iew p raw d ę po­
wiedział, że Is k a n d e r (pseudonim H erzena) p isa ł łzam i
i k rw ią i że n ik t u n as nie p isa ł ju ż tak po nim .
W 1857 r., czy też w początkach 1860-go zacząłem
w ydaw ać p ierw szą m o ją rew o lu c y jn ą gazetę. W tym
w ieku — m a się rozum ieć — m ogłem by ć ty lk o kon-
sty tu c y o n istą i z zapałem w ykazyw ałem w m ojej g a­
zecie konieczność k o n sty tu c y i dla R osyi. P isałem o sza­
lonej ro zrzu tn o ści dw oru, o sum ach strw onionych
w Nicei na całkiem b ezużyteczną esk ad rę, tow arzy­

http://rcin.org.pl/ifis
— HO -

szącą cesarzow ej wdowie, zm arłej 1860 r. W spom i­


nałem o nadużyciach urzędników , k tó re bezustan n ie
o bijały m i się o u szy i dow odziłem konieczności p ra w ­
nego, k o n sty tu cy jn e g o porząd k u . P rzep isałem m o ją
gazetę w trzech egzem plarzach i w sunąłem je u k r a d ­
kiem do szuflady kilk u m oim kolegom z w yższych
klas, o k tó ry c h p rzypuszczałem , że się in te re s u ją s p ra ­
w am i społecznem i. P ro siłem m oich czytelników , by
położyli sw oją odpow iedź za du ży m zegarem w n a­
szej bibliotece
Z bijącem sercem w szedłem n a z a ju trz do biblio­
teki, by zobaczyć, czy nie m a czego dla m nie. I s to ­
tnie, za zegarem leżały dw ie k artk i. Dwóch to w arz y ­
szy pisało, że podzielają zupełnie m oje p rze k o n an ia —
i rad zili m i tylko nie n arażać się zanadto. W ypuściłem
d ru g i n u m er, jeszcze o strze jsz y . W ykazyw ałem w nim
konieczność zjednoczenia się w szy stk ich w im ię wol­
n o ś c i!... T ym razem nic nie znalazłem za zegarem ,
ale za to dw aj koledzy sam i p rzy sz li do mnie.
. — P rz ek o n a n i jeste śm y , że gazetę w ydajesz ty, po­
w ied zieli— i chcem y pom ów ić z to b ą w tej kw estyi.
Z g ad zam y się z to b ą zupełnie i p rzy sz liśm y ci po­
w iedzieć: «bądźm y przyjaciółm i*. Ale gazety nie należy
w ydaw ać dalej. W całym k o rp u sie je s t jeszcze dw óch
to w arzy szy , k tó ry ch rzeczy te zajm ują. Jeżeli zaś
stan ie się w iadom em , że istn ieje podo b n a gazeta, n a­
stęp stw a dla n as b ędą straszn e. Lepiej zaw iążm y kółko
i będziem y m ów ić w niem o w szystkiem . Może ud a
się p rzek o n ać o czem i drugich.
Słowa ich były tak ro zsą d n e, że pozostaw ało m i tylko
zgodzić się i stw ierdziliśm y nasze p rz y m ie rz e silnym
uściskiem dłoni. S taliśm y się o d tą d w ielkim i p rz y ja ­
ciółmi, razem czytaliśm y i razem ro z trz ą sa liśm y różne
p ytania.

http://rcin.org.pl/ifis
— 14-1 —

U w łaszczenie w łościan pochłaniało w tedy uw agę


w szystkich m yślących ludzi.
Rew olucya 1848 r. odbiła się głucliem echem w po­
śró d ro sy jsk ic h chłopów. B unty p oddanych zaczęły
od 1850 r. przy jm o w ać b ard zo pow ażne rezm iary .
Kiedy w ybuchła w ojna K ry m sk a i zaczęto w całej
R osyi zw oływ ać pospolite ruszenia, p o w stania chło­
pów ro zsz erzy ły się z niew idzianą d o tą d siłą. K ilku
obyw ateli zostało zam ordow anych przez chłopów. B unty
p rzy jęły taki g ro źn y c h a ra k te r, że dla uśm ierzenia
ich m u sian o p osyłać całe pułki — z działam i, podczas
g d y p rzed tem niew ielkie oddziały żołnierzy p rze jm o ­
w ały strach em chłopów i p rzy w racały po rząd ek .
Te w yb uchy z jed n ej stro n y i głęboka o d raza ku
p oddańczym sto su n k o m , ja k ą p rze jęte było poko­
lenie, k tó re stało n a czele społeczeństw a p rz y w stą­
p ieniu na tro n A lek san d ra I I , — uczyniły z kw estyi
o sw obodzenia chłopów k w estyę dnia. A leksander I I ,
sam n iech ętny p o rzą d k o m poddańczym , popieran y ,
a raczej p o bu d zan y we w łasnej rodzinie przez żonę,
b ra ta K o n stan teg o i W. K ię ż n ę , H elenę Paw łow -
ną, — u czy n ił p ierw szy k ro k w tym k ie ru n k u . Chciał
on, żeby in icyatyw a refo rm y w yszła od sam ych o b y ­
wateli. Ale w żadnej g u b ern ii nie m ożna było nak ło ­
nić tych o statn ich do podania podobnego a d re su ce­
sarzow i. W m a rc u 1857 r. A lek san d er I I sam zw rócił
się do szlachty m oskiew skiej z m ow ą, w k tó rej do­
w odził konieczności re fo rm y ; ale odpow iedzią było
głuche m ilczenie. A lek san d er I I rozgniew ał się i za­
kończył m ow ę p am iętn em i słow am i H erze n a: «lepiej,
p an o w ie, żeby osw obodzenie p rzy sz ło z g ó r y , niż
czekać, aż p rzy jd z ie z dołu». Ale i te słow a nie po­
działały. P o czątek zrobiły n areszcie litew skie g u b ern ie ;
G rodzieńska, W ileńska i K ow ieńska, w k tó ry ch N a­
poleon zniósł (na papierze) w 1812 r. poddaństw o. Ge­

http://rcin.org.pl/ifis
— 142 —

n era ł-g u b e rn a to r L itew ski, N azim ow , zdołał nam ów ić


szlachtę litew sk ą do podania p ożądanego a d re su
i w lipcu 1857 r. opublikow any został sły n n y re s k r y p t
na im ię W ileńskiego g e n e rał-g u b ern ato ra , w k tó ry m
A lek san d er I I oznajm ił o sw ym zam iarze osw obodze­
nia włościan. Ze łzam i w oczach czytaliśm y gło śn y
a rty k u ł H erzen a: «Zw yciężyłeś, G alilejczyku!» W y­
g n ań cy londy ń scy ośw iadczali, że o d tą d nie u w ażają
A lek san d ra I I za w roga i b ęd ą go p o p ierać w w iel­
kiej sp raw ie osw obodzenia włościan.
Zachow anie się chłopów było w w ysokim sto p n iu
g o d n e uw agi. Zaledw ie rozeszła się wieść, że n am ięt­
nie p o żąd an a w olność w krótce n a d a n ą zostanie, b u n ty
p raw ie całkiem ustały. Chłopi czekali. K iedy A leksan­
d e r I I objeżdżał śro d k o w ą R osyę, tłu m y lu d u o ta­
czały go i błagały o nad an ie «woli». Ale na te pow ta­
rzające się p ro śb y A leksander za p atry w ał się n ie p rz y ­
chylnie. Ciekawe, jednakże, do ja k ieg o sto p n ia trw ałą
je s t trą d y c y a w ielkiej rew olucyi: w p o śró d chłopów
k rąż y ła wieść, że N apoleon żądał — p rz y zaw arciu po­
k o ju — od A lek san d ra I I nad an ia sw obody ludow i.
N ieraz to słyszałem . N aw et w p rzeddzień osw obodze­
nia chłopi pow ątpiew ali, żeby im dano sw obodę bez
n acisk u z zew nątrz. «Jeżeli G aribaldi nie p rzy jd zie, nic
nie będzie», — m ów ił w P e te rs b u rg u jed en chłop m em u
koledze, k tó ry tłóm aczył m u, że w krótce «dadzą wolę».
I tak m yślało wielu.
P o chwili pow szechnej rad o ści n astąp iły la ta trw o g i
i pow ątpiew ań. W g u b ern ia ch i P e te rs b u rg u p rac o ­
wały specyalnie o b ran e ko m itety ; ale A lek san d er I I ,
w idocznie w ahał się. C enzura p rz e strz e g a ła z w y­
ją tk o w ą surow ością, żeby w d ru k u nie om aw iano
k w esty i uw łaszczenia w łościan w szczegółach. P o­
n u re wieści k rą ż y ły w P e te rs b u rg u i p rze n ik ały do
naszeg o k o rp u su .

http://rcin.org.pl/ifis
— 143 —

W śró d szlachty nie b rak ło m łodych ludzi, któ rzy


szczerze pracow ali dla sp raw y zupełnego osw obodze­
nia chłopów. Ale p a rty a stro n n ik ó w p o d d ań stw a co­
raz ciaśniej szym p ierścieniem otaczała A lek san d ra i w y­
w ierała n ań g ro źn y nacisk . S zeptali oni, że w dzień
osw obodzenia chłopów rozpocznie się ogólna rzeź o b y ­
w ateli i że R osyę oczekuje now y b u n t Pugaczow -
ski, jeszcze stra sz n ie jsz y , niż w 1773 r. A leksander I I
b y ł człow iekiem słabego c h a ra k te ru i p rzysłuchiw ał
się ty m złow różbnym przepow iedniom . Ale o lbrzym ia
m achina do w ypracow ania «ustaw y* była ju ż puszczona
w ru ch . K om itety obradow ały. D ziesiątki m em oryałów
z p ro je k ta m i uw łaszczenia p osyłały się carow i, k r ą ­
żyły w ręk o p isach , albo d ru k o w ały się w L ondynie.
H erzen , ze w spółudziałem T urgeniew a, k tó ry pow ia­
d am iał go o stanie rzeczy, ro z trz ą sa ł szczegóły k aż­
dego p ro je k tu w «Kołokole* («Dzwonie») i «Gwiaździe
P olarnej*. To sam o ro b ił C zernyszew ski w org an ie
«W spółcześnik* (S ow rem iennik). Słow ianofile, zwłaszcza
A ksakow i Bielajew, sk o rzy stali n aty ch m iast z w zglę­
dnie szerszej sw obody d ru k u , żeby ideę osw obodzenia
w łościan ja k najszerzej rozpow szechnić. R o ztrząsali oni
też szczegółow o, z w ielką znajom ością technicznej stro n y
k w esty i — w ja k i sposób przep ro w ad zić uw łaszczenie.
Cały w y k ształcony P e te rs b u rg zgadzał się z H erzenem ,
a zw łaszcza z C zernyszew skim . P am iętam , ja k b ronili
go n aw et oficerow ie g w a rd y i konnej, k tó ry c h w idy­
w ałem w niedzielę — po p ara d zie w ojskow ej, w czasie
procesy i w cerkw i — u m ojego ciotecznego b rata, D y­
m itra M ikołajew icza K ra p o tk in a , pułkow ego adju-
ta n ta i fligel-adjutanta. N astró j P e te rsb u rg a , w salo­
nach i na ulicy, jaw nie okazyw ał, że te ra z ju ż cofać
się nie m ożna. U w łaszczenie w łościan m usiało być
dokonanem . W yw alczonym zo stał i d ru g i p u n k t:
a m ianow icie uw łaszczenie z nad an iem ziemi.

http://rcin.org.pl/ifis
— 144 —

Ale zw olennicy p o d d ań stw a nie tracili nadziei. Do­


bijali się oni teraz odroczenia refo rm y , zm niejszenia
działów ziemi i tak w ysokiego w y k u p u za nią, że
uczyniłoby to ekonom iczną niezależność chłopów tylko
u ro jen iem . I to pow iodło się im zupełnie. A leksan­
d e r I I o ddalił M ikołaja M ilutina (b ra ta m in istra w oj­
ny), k tó ry by ł d u sz ą całej spraw y.
— B ardzo m i p rz y k ro rozstaw ać się z panem —
pow iedział, ale je ste m zm uszo n y : szlachta nazyw a
p an a «czerwonym*.
P ierw sze kom itety, k tó re w ypracow ały p ro je k t uw ła­
szczenia, zostały rozw iązane Nowe k o m itety ro z p a ­
try w ały te ra z cały plan w in te resie stro n n ik ó w p o d ­
daństw a. Na p ra sę znow u nałożono kaganiec.
S p raw y p rzed staw iały się więc w dość p onurem
św ietle. T eraz ju ż pow staw ało pytan ie, czy u trz y m a
się sam o uw łaszczenie! Z gorączkow em zajęciem śle­
dziłem tę w alkę i w niedzielę — g d y to w arzy sze m oi
w racali z m ia sta do k o rp u su , w ypytyw ałem ich, co
m ów ią ich ro d zic e? W jesien i 1860 r. w iadom ości sta­
w ały się coraz gorsze. « P arty a W ałujew a wzięła górę*.
«Chce ro z p a trz e ć na now o całą spraw ę*. «K rew ni
księżnej D. (przyjaciółka cara) w yw ierają silny w pływ
na cara*. O sw obodzenie chłopów odroczone; b o ją się
rew olucyi*.

W sty czniu 1861 r. zaczęły, zresztą, pojaw iać się


w ieści więcej pocieszające. W szyscy spodziew ali się
teraz, źe 19-go lutego, w rocznicę w stąp ien ia A leksan­
d r a na tro n , zostanie ogłoszony ja k iś m an ifest o uw ła­
szczeniu.
P rz y sz e d ł i ten dzień, ale nie p rz y n ió sł nic. B yłem
tego d n ia w pałacu, gdzie zam iast w ielkiego, było
ty lk o m ałe przyjęcie. Na takie p rzy jęcia posy łan o p a ­
ziów d ru g ie j klasy, żeby oznajom ić ich ze zw yczajam i,

http://rcin.org.pl/ifis
— 145 —

p an u jący m i p rzy dw orze i 19-go była m o ja kolej. T o­


w arzyszyłem jed n ej z W ielkich księżn p rz y w yjściu
z cerkwi, a g d y jej m ąż nie przychodził, p o p ro siła mię,
bym go odszukał. W yw ołano go z g ab in etu cesarza
i pow iedziałem m u p ółżartem , ja k n ie sp o k o jn ą je s t
jeg o żona. Nie p odejrzyw ałem naw et, ja k a w ażna kwe-
stya ro z trz ą sa ła się tego dnia w gabinecie. W yjąw szy
kilku zaufanych, n ik t w pałacu nie w iedział, że m an i­
fest b y ł p o d p isa n y 19-go lutego. T rzy m ali go w ta ­
jem nicy p rzez dw a tygodnie, tylk o dla tego, że za ty ­
dzień, 26-go lutego, zaczynała się «maślanica» (osta­
tnie d ni k arn a w a łu w R osyi, zap u sty ). Bano się, że po
w siach p ija ń stw o m oże w yw ołać w te dnie b u n ty . N aw et
zap u stn e b u d y ja rm a rc z n e przen iesio n o w tym ro k u
z Placu D w orcow ego na M arsow e Pole, dalej od ce­
sarsk ieg o pałacu — w obaw ie ludow ego pow stania.
W o jsk a o trzy m ały n ajsu ro w sz e in stru k c y e , ja k m ają
uśm ierzać niepo rząd k i.
Dwa ty g o d n ie potem , 5-go m arca, o statn ieg o dnia
zapust, byłem w k o rp u sie, poniew aż w p ołudnie m ia­
łem iść na p ara d ę w ojskow ą w m aneżu M ichajłow skim .
Leżałem jeszcze w łóżku, g d y w biegł m ój o rd y n a n s
Iw anow , z tacą od h e rb a ty w ręk ach i zaw ołał: «Książe,
wola!» M anifest w yw ieszony w «G ościnnym D w orze»1)
(naprzeciw korpusu).
— Sam w idziałeś m a n ife st?
— T ak. L u d stoi w około. Je d e n czyta, a w szyscy
słuchają. W ola.
W dw ie m in u ty u b rałe m się i byłem n a ulicy.
— «K rapotkin! W ola!» zaw ołał w chodzący do k o r­
p u su k o le g a .— «Oto m anifest. Mój w uj dow iedział się
w czoraj, że m a ją go czytać po ran n e j m szy w soborze
św. Izaaka. L u d u było niewiele, sam i chłopi. P o m szy

!) bazar kupiecki.
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 10
http://rcin.org.pl/ifis
- 146 —

p rzeczy tan o i rozdano m anifest. Chłopi d o b rze pojęli


jeg o znaczenie. K iedy w ychodziłem z so b o ru , kilku
chłopów w ałęsało się w p rzy sio n k u . Dw óch stało
w d rzw iach i ta k śm iesznie pow iedzieli m i: «co, p a ­
nie ? te ra z — fiu t 1» — K olega m im ik ą pow tórzył, ja k
chłopi pokazali m u dro g ę. L ata całe dręczącego ocze­
kiw ania wypowiedzia>v się w ty m geście w y rz u ca­
nia «pana».
Czytałem i ode ytyw ałem m anifest. Był on zre d a­
gow any p rzez zgrzy b iałeg o m e tro p o litę m oskiew skiego,
F ilare ta, w n ap u szo n y m stylu. C erkiew no-słow iańskie
zw ro ty zaciem niały tylk o sens.
Ale to była «wola», bez żadnej w ątpliw ości, choć
nie n aty chm iastow a. Chłopi pozostaw ali p o d d an y m i
jeszcze dw a lata, do 19-go lutego, 1863 r., nie m niej
p rze to je d n o było ja sn e m : praw o poddańcze zniesiono
i chłopi o trz y m a ją działy ziemi. B ędą m usieli k upić
je, ale p iętno niewoli zm azane. N iow olników ju ż nie
ma. R eakcyi nie udało się w ziąć górę.
U daliśm y się na p arad ę. P o skończeniu cerem onii
w ojskow ej, A lek san d er I I , k tó ry wciąż jeszcze siedział
n a koniu, g łośno zaw ołał: «panow ie oficerow ie, p ro szę
do mnie!» O ficerow ie otoczyli cesarza, a on zaczął głośno
m ow ę o w ielkiem w y d arze n iu dnia.
— P anow ie o fic e ro w ie ..., przedstaw iciele szlachty
w a r m i i .. ., dolatyw ały do n as u ry w k i m o w y ... P oło­
żony koniec w iekow ej n ie sp ra w ie d liw o śc i... O czekuję
o fiar od s z la c h ty ... zacna szlachta zjednoczy się około
tr o n u !...» I ta k dalej. K iedy A lek san d er skończył,
odpow iedziano m u g ło śn y m i o k rz y k a m i: «hurra!»
Raczej dobiegliśm y, niż d o szliśm y z pow rotem do
k o rp u su . Ś pieszy liśm y do o p ery w łoskiej, n a o sta tn ie
w ty m sezonie dzienne przedstaw ienie. Nie ulegało
w ątpliw ości, że b ęd ą ja k ieś m anifestacye. P ośpieszn ie
zrzu ciliśm y w ojenny ry n sz tu n e k i z k ilk u kolegam i

http://rcin.org.pl/ifis
— 147 —

popędziłem do te a tru na g alery ę 6-go p ię tra. T ea tr


b ył przepełniony.
Z araz w czasie p ierw szego a n tra k tu fu m o iry za­
pełniły się w zb u rzo n ą m łodzieżą. Z najom i i niezna­
jom i z u niesieniem udzielali sobie w zajem nych w ra­
żeń. T u — n a m iejscu — p ostanow iliśm y w rócić do
sali i odśpiew ać razem ze w szy stk im i: «Boże, cara
chroń!»
Ale oto doleciały n as dźw ięki m uzyki i pośp ieszy ­
liśm y z p o w rotem do sali. O rk ie stra g ra ła ju ż hym n,
ale dźw ięki jeg o ginęły w o g łuszających k rzy k ach
w szystkich w idzów : «hurra!» W idziałem , ja k d y ry g u ­
jący o rk ie s trą B ayieri — w yw ijał laską, ale nie m ógł
uchw ycić ni je d n eg o dźw ięku o lbrzym iej o rk ie stry .
B avieri skończył, ale pełne uniesienia k rz y k i «hurra!»
nie ustaw ały. Z now u p o d n ió sł lask ę; w idziałem ru ch
sm yczków , w idziałem , ja k n ad y m ały się policzki m u ­
zykantów , g ra ją c y c h na m iedzianych in stru m e n ta c h ;
ale zapalone k rz y k i znow u zagłuszały m uzykę. Ba­
yieri po ra z trzeci rozpoczął hym n. I ty lk o w tedy —
pod sam koniec — pojedyncze dźw ięki in stru m e n tó w
dętych zaczęły chw ilam i p rze b ijać się w śró d szum u
głosów ludzkich.
Takie sam e — pełne u n iesienia — sceny pow tarzały
się i na ulicach. T łum y inteligentnej publiczności i chło­
pów stały p rzed pałacem zim ow ym i krzy czały : «hurra!»
Kiedy się cesarz pokazał na ulicy, u rad o w an y lud po­
pędził za je g o pow ozem . H erze n m iał słuszność, m ó­
w iąc w dw a lata potem , g d y A lek san d er I I zatapiał po­
w stanie polskie w rzek ach krw i, a M uraw iew -W iesza-
tiel (W ieszający — p rzy d o m e k słyn n eg o gen. g u b e rn a ­
to ra W ileńskiego w 18b3 r.) dław ił je n a rusztow aniu.
«A leksandrze M ikołajew iczu, dla czego nie u m a rłeś
w tym d n iu ? Z o sta łb y ś b o h aterem w historyi!»
10*

http://rcin.org.pl/ifis
— 148 —

A gdzie b yły b u n ty , p rzepow iadane p rzez s tr o n ­


ników p o d d ań stw a ? T ru d n o byłoby stw o rzy ć położenie
b ard ziej niepew ne, niż to, jak ie w prow adzała «ustawa*.
J e śli co m ogło w yw ołać pow stanie, to w łaśnie pow i­
kłan a n ieo k reślo n o ść w arunków , w ytw o rzo n y ch przez
now e praw o. A tym czasem , w yjąw szy dw óch m iej­
scowości, gdzie były zab u rzen ia i d ro b n y c h zakłóceń
p o rz ą d k u gdzie niegdzie, w yw ołanych głów nie przez
n ieporozum ienie, cała R osya pozostaw ała spokojną,
sp o k o jn iejszą, niż kiedykolw iek. Z e zw ykłym sobie
zdrow ym ro zsą d k iem chłopi zrozum ieli, że p o d d a ń ­
stw u położony został koniec i że p rzy sz ła sw oboda
i p rzy ję li nałożone na nich w arunki, bez w zględu
na ich ciężar.
Odw iedziłem N ikolskie w sie rp n iu 1861 r. a potem
znow u latem 1863 r. i u d erzy ło m ię, ja k ro zsą d n ie
i sp okojnie pogodzili się chłopi z ty m i now ym i w a­
ru n k am i. W iedzieli oni b a rd z o dobrze, ja k ciężko bę­
dzie im płacić w ykup, k tó ry , w łaściw ie m ów iąc, był
w y n ag ro d zeniem za d aro w an ą p racę o d eb ran y ch d u sz;
ale ta k w ysoko cenili oni sw oje oso b iste w ysw obo­
dzenie z niewoli, że p rzy ję li naw et takie ru jn u ją c e
w aru n k i. P raw d a, -- nie obchodziło się to bez sz em ra­
nia, ale chłopi poddaw ali się konieczności. W ciągu
p ierw szy ch m iesięcy święcili po dw a dni w tygo d n iu ,
zapew niając, że grzech pracow ać w p ią tek ; ale kiedy
n astąp iło lato, wzięli się do ro b o ty jeszcze z w iększą
gorliw ością, niż poprzednio.
K iedy w piętnaście m iesięcy po uw łaszczeniu zo­
baczyłem naszych nikolskich chłopów, nie m ogłem
d o sy ć nacieszyć się nim i W rodzona ich d o b ro ć i ła­
g o d n o ść pozostały, ale piętno niew olnictw a znikło.
Chłopi rozm aw iali ze sw oim i daw n y m i pan am i ja k
ró w n i z rów nym i, ja k g d y b y nig d y in n e sto su n k i nie
panow ały m iędzy nim i. P rz y tem w y stąp iły ju ż z po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 119 —

m iędzy chłopów takie je d n o stk i, k tó re um iały b y b ro ­


nić sw ych praw , «Ustawa» była to w ielka i ciężko n a­
p isan a księga. S traciłem niem ało czasu, nim ją w y ro ­
zum iałem . Ale g d y ra z u pew nego sta ro s ta nikolski,
W asil Iw anow , p rz y sz e d ł do m nie z p ro śb ą , żeby m u
o bjaśnić je d n o ciem ne m iejsce w «Ustawie», p rze k o ­
nałem się, że o ry e n tu je się on dosk o n ale w zawikła-
n ych rozdziałach i p ara g ra fa ch , choć czytał sam b a r ­
dzo niepłynnie.
N ajgorzej było służbie d w o rsk iej, t. zw. «dworo-
wym». Oni nie o trzy m ali działów w ziem i i m ożeby
naw et nie w iedzieli, co ro b ić z nią, je ślib y otrzym ali.
Dano im w olność i nic więcej. W naszej okolicy p r a ­
wie w szyscy porzucili sw oich daw nych panów : u m o­
jego ojca n. p., n ik t nie pozostał. R ozproszyli się
w poszu k iw aniach za pracą. W ielu znalazło n a ty c h ­
m iast m iejsce u kupców , k tó rzy pysznili się tem , że
służy u nich sta n g re t takiego-to księcia, albo ku ch arz
takiego-to generała. Ci, k tó rzy znali jak ie rzem iosło,
znajdyw ali p racę w m ieście. T ak na p rzy k ład o rk ie­
s tra m ojego ojca pozostała o rk ie strą , zarabiała nieźle
w K ałudze i zachow yw ała p rzy ja zn e sto su n k i z n a ­
szym dom em . Źle pow odziło się tym , k tó rzy nie
znali żadnego rzem iosła. A je d n ak w iększość wo­
lała biedę klepać, niż pozostaw ać u d aw nych p a­
nów.
Co się tyczy obyw ateli, to wielcy w łaściciele ziem ­
scy p o ru szy li w szy stk ie sp ręż y n y w P e te rs b u rg u ,
żeby wznowić p o d d ań stw o pod jak ąk o lw iek now ą n a ­
zw ą (po części, udało im się to p rz y A leksandrze I II );
ale w iększa część pozostałych obyw ateli poddała się
reform ie, ja k n ieu n ik n io n em u nieszczęściu. Młode po­
kolenie dało R osyi ow ych znakom itych t. zw. p o śre ­
dników , czyli rozjem ców pokojow ych (u rząd cyw ilny)
a potem sędziów p okoju, k tó rz y tak wiele p rzyczynili

http://rcin.org.pl/ifis
— 150 —

się do pokojow ego p rzep ro w ad zen ia em ancypacyi.


L udzie zaś sta rsze g o pokolenia m arzy li ty lk o o tem ,
by zastaw ić sw oje w yk u p n e św iadectw a (ziemia była
oceniona znacznie w yżej po n ad sw ą w artość) i ro z­
w ażali, ja k p rze h u lać te pieniądze w resta u racy a ch ,
albo pu ścić je za zielonym stolikiem . I w rzeczy sa­
m ej, w iększość z nich p rzeh u lała lu b p rz e g ra ła w y­
k u p n e pieniądze, ledw o je o trzy m aw szy .
Dla w ielu obyw ateli uw łaszczenie w łościan okazało
się w g ru n cie rzeczy k o rz y stn y m interesem . T ak na
p rzy k ła d , ta sam a ziem ia, k tó rą ojciec m ój, p rzew i­
d u ją c uw łaszczenie, sp rzed aw ał m ałem i działam i po
11 rs. za dziesięcinę, chłopom oddaw ała się po 40 ru b li,
to je s t 31/* razy więcej. T ak było w szędzie w naszym
o k ręg u . W tam bow skim zaś m a ją tk u stepow ym m ego
ojca g m ina w ydzierżaw iła całą ziem ię na 12 la t i oj­
ciec o trzy m y w a ł dw a razy więcej dochodu, niż p ie r­
wej» g d y ziem ię up raw iali poddani.
W dziesięć lat po ty m pam iętn y m d n iu pojechałem
do tam b o w skich d ó b r, k tó re do stały m i się w sp a d k u
po ojcu. Zabaw iłem tam kilka tygodni. W ieczorem ,
po m oim w yjeżdzie, nasz m łody k siądz, rozu m n y ,
w olnom yślny (tacy z d a rz a ją się czasem w p o łu d n io ­
w ych g u b ern iach ) poszedł p rz e jść się. B ył w spaniały
zachód słońca. Od step u w iał p rze p o jo n y aro m atem
w ietrzyk. Za w sią, n a w zgórzu sp o tk ał on niezb y t
stareg o jeszcze chłopa, A ntoniego S aw eljew a, k tó ry
czytał p sałterz. Chłop z tru d n o śc ią sylabizow ał cer­
kiew ne pism o i często czytał książkę, zaczynając od
ostatn iej stro n n icy . P rzed ew szy stk iem p o d o b ał m u się
sam p ro ces czytania; potem u d erz ało go czasem ja ­
kieś słowo i p o w tarzanie tego słow a spraw iało m u
p rzy jem n o ść. T eraz czytał 106 psalm , w k tó ry m się
często p o w tarza: «raduję się*.
— Co czytacie, A ntoni Saw eljew icz ? sp y ta ł ksiąd z.

http://rcin.org.pl/ifis
— 151 —

— A ot, batiuszka, opow iem w am . C zternaście lat


tem u p rzy jechał tu s ta ry książę. Było to zim ą. W ła­
śnie d o p iero co w róciłem do dom u i p rze m arzłem do
kości. Szalała zaw ierucha. Ledw o się zacząłem ro z­
bierać, słyszę, sta ro s ta stu k a do okna i w oła: ru sza j
do księcia; kazał zaw ołać cię. T u m y w szyscy, m oja baba
i dzieciaki p rz e stra sz y liśm y się. «Co też m oże chcieć
książę!» strw o ży ła się m oja baba. P rzeżegnałem się
i poszedłem . K iedy przechodziłem p rzez gro b lę, za­
w ieja zasy p ała m i całkiem oczy. No, skończyło się
w szystko szczęśliw ie! S ta ry książę sp ał po obiedzie,
a kiedy się w yspał, to ty lk o zap y tał m nie: «A co, An­
toni Saweljewicz, um iesz ty n k o w ać ?»
— U m iem , ja śn ie ośw iecony książę panie.
— No, to p rz y jd ź ju tro , p o p raw isz o tynkow anie
w ty m pokoju.
P oszedłem do do m u całkiem wesół. Ledw o w eszłem
na g ro b lę, p atrz ę, b ab a m oja stoi. Cały czas, w ta k ą
zamieć, p rz e sta ła ona z dzieckiem na ręk u , w yczeki­
w ała m nie!
— Co słychać, Saw eljicz ? zapytuje.
— «Nic, — m ów ię — w szy stk o dobrze! wołał, żeby
ty n k popraw ić». T ak oto, ojcze, ja k to było za sta­
reg o księcia. A teraz ot, p rzy je ch a ł m łody książę. P o­
szedłem ja p o p atrz eć się na niego. Siedzi w ogrodzie,
w cieniu, p rz y dom ie, h e rb a tę pije. W y, ojcze, siedzi­
cie z nim i w ołostny s ta rs z y n a *) z m edalem , tuż
p rzy was.
— «Chcesz h e rb a ty Saw eljicz ? — p y ta się książę.
Siadaj. Daj m u k rzesło, P io trze G rigorjew iczu». I P io tr
G rigorjicz — ach! ja k im czortem był on dla nas, kiedy
służył ja k o rzą d ca u sta re g o księcia! — niesie krzesło!
Siedliśm y około stołu gaw ędzim y, a on w szy stk im

ł) urząd wiejski w gm inie.

http://rcin.org.pl/ifis
— 152 —

h e rb a tę n alew a!— No, ojcze, dziś takie błogosław ień­


stw o Boże! w ieczór piękny, od ste p u w ia tr w ieje lekki;
ta k — ot, siedzę i czytam : «R aduję się, ra d u ję się!»
Oto, co znaczyła «wola* dla chłopów.

IX.

W czerw cu 1861 r. zostałem m ianow any sie rż an ­


tem k o rp u su paziów . M uszę w yznać, że n ie k tó ry m
z n aszy ch oficerów nie podobało się to. Mówili oni,
że z tak im sierżantem nie u trz y m a się żadna k arn o ść.
Ale nie m ogli tem u przeszkodzić. Z w ykle zostaw ał
sierżan tem pierw szy uczeń w yższej klasy, a ja byłem
p ierw szy m uczniem ju ż od kilk u lat. A w ans uw ażał
się za szczególnie p o żądany nie tylk o dla tego, że sie r­
żan t zajm y wał w yjątkow e stan o w isk o w k o rp u sie
i k o rz y sta ł z p rzyw ilei oficera, ale i dla tego, że był
on rów nocześnie paziem pokojow ym cesarza. W sk u ­
tek tego staw ał się osobiście znajom ym cesarzow i,
co uw ażało się, m a się rozum ieć, za w ażny k ro k w dal­
szej k a ry erze.
Dla m nie naj w ażniejszem było to, że aw ans uw al­
niał m ię od uciążliw ej pow inności d y żu ró w w sam ym
k o rp u sie, k tó ra p rzy p a d ała w udziale paziom pokojo­
w ym i że o d tą d będę m iał do m oich zajęć o so b n y po­
kój, d o k ąd się będę m ógł chronić p rze d hałasem szkol­
nym . Co p raw d a, była i o d w ro tn a stro n a m edalu. Nie
lubiłem n ig d y przechodzić m iarow ym k ro k iem p o k o ju ;
w ydaw ało m i się to zb y t n u d n em ; w olałem raczej pę­
dzić cwałem , co było surow o w zbronionem . T eraz już
nie m ożna będzie przelatyw ać p rzez w szy stk ie sale,
a p rzy jd z ie się k roczyć pow ażnie z k się g ą do zap isy ­
w ania d y żu ró w pod pachą. T a w ażna kw esty a była
n aw et p rze d m io te m n a ra d y m oich kolegów , k tó rzy po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 153 —

stanow ili, że od czasu do czasu zaw sze będę m ógł się


tro ch ę przebiedz; a co się tyczy m oich stosunków
z d ru g im i uczniam i, to odem nie sam ego zależy p o s ta ­
wić je na koleżeńskiej stopie — co też uczyniłem .

Paziow ie pokojow i często byw ali w pałacu, na w iel­


kich i m ałych przyjęciach, na balach, audyencyach,
p ara d n y ch obiadach i t. d. W czasie św iąt Bożego
N arodzenia, na Nowy R ok i na W ielkanoc w zyw ano
n as do pałacu praw ie co dzień, a czasem i dw a razy
n a dzień. O prócz tego ja, ja k o feldw ebel, pow inienem
b y ł każdej niedzieli ra p o rto w ać cesarzow i w czasie
p a ra d y w ojskow ej, że «w k om panii k o rp u su paziów
w szystko pom yślnie», naw et jeżeli trzecia część wy-
chow ańców leżała chora. — «Czy ra p o rto w ać dzisiaj, że
nie w szy stk o p om yślnie ?» zapytałem raz pułkow nika,
gd y nie om al p ó ł-k o rp u su przechodziło ja k ą ś ciężką
chorobę. «Broń Boże!» p rz e stra sz y ł się, — «tak r a ­
po rto w ać m ożna ty lk o w tedy, jeżeli w k o rp u sie w y­
buchnie bunt!»
Życie d w o rsk ie — bez w ątpienia — m a w sobie
wiele m alow niczości. E legancka w ytw o rn o ść m anier
(choć m oże pow ierzchow na), su ro w a etykieta, św ietna
w ystaw a, niew ątpliw ie czynią w rażenie. W ielkie p rz y ­
ję c ie — ład ne w idow isko. N aw et sk ro m n e posłuchanie
k ilk u d am u cesarzow ej różni się w ybitnie od zw y­
kłej w izyty. P o słu ch an ie odbyw a się we w spaniałej
sali; gości w p ro w ad zają szam belanow ie w haftow anych
złotem m u n d u ra c h ; za cesarzow ą p o stę p u ją w boga­
ty ch stro ja ch paziow ie i fre jlin y i w szy stk o odbyw a
się z niezw ykłą uroczystością. Dla chłopca m oich lat
p rzy jm o w ać czynny u d ział w życiu d w orskiem , było —
n atu ra ln ie — więcej niż ciekaw em . P rz y tem , trze b a
dodać, że na A lek san d ra I I p atrz y łem w tedy, ja k na
b o h atera w sw ym ro d z a ju : nie przy w iązy w ał on w iel­

http://rcin.org.pl/ifis
— 154 —

kiej w agi do cerem onii d w orskich, zaczynał p rac o ­


wać o godzinie szóstej ra n o i zacięcie w alczył z par-
ty ą rea k cy jn ą , o cały szereg refo rm , w rzęd zie k tó ­
ry c h uw łaszczenie w łościan stanow iło tylk o pierw szy
k ro k .
Ale w m iarę tego, ja k p rzy p a try w a łem się życiu
d w o rsk iem u z jeg o stro n y zew nętrznej, a od czasu
do czasu zaglądałem m im ochodem , co się ro b i za k u ­
lis a m i,— p rzekonałem się o nicości tych cerem onii, któ-
rem i słabo ty lk o p o k ry w a się to, co się p ra g n ie u k ry ć
p rze d oczam i tłum u. W ięcej, p rzekonałem się, że te
d ro b n o stk i do takiego sto p n ia poch łan iają uw agę
d w o ru , że zasłan iają p rze d nim zjaw iska pierw szej
wagi i że te atraln o ść często każe zapom inać o rzeczy­
w istości. Pow oli zaczęła b lednąc i ta aureola, k tó rą
otoczyłem A lek san d ra I I . I jeżelibym kiedykolw iek
pieścił się illuzyą co do przy szłej m ojej działalności
w sferach dw orskich, strac iłb y m ją zaraz p rzy końcu
pierw szeg o roku.
W u ro czy ste św ięta i w dni galow e byw ało u d w oru
w ielkie p rzyjęcie. T ysiące oficerów , począw szy od ge­
nerałów do kapitanów , a także w yżsi cyw ilni u rzę­
dnicy u staw iali się szeregiem w olb rzy m ich pałaco­
w ych salach, żeby złożyć głęboki ukłon, g d y cesarz
z ro d zin ą będzie przechodził u roczyście do cerkw i.
W szyscy członkow ie ro d zin y cesarsk iej zbierali się
w tym celu w salonie i gaw ędzili wesoło, póki nie na-
stęp y w ała chw ila p rz y b ra n ia u ro czy stej m aski. P otem
p ro cesy a szykow ała się. C esarz podaw ał rę k ę cesa­
rzow ej i szedł nap rzó d . Za nim p ostępow ał jego paź
pokojow y, a za ty m o sta tn im g en e rał-ad ju tan t, k tó ry
m iał d y ż u r tego dn ia i m in iste r dw o ru . Z a cesarzow ą,
albo raczej za nieskończonym ogonem jej sukni, szło
dw óch paziów pokojow ych, k tó rzy podnosili ten ogon
p rz y zak rętach d ro g i i potem znów go ro zpościerali

http://rcin.org.pl/ifis
— 155 —

w całej jego w spaniałości. Dalej szli: n astęp ca tro n u ,


k tó ry liczył w ów czas 18-ście lat, W ielcy książęta i W iel­
kie K siężne w edle kolejnego p o rz ą d k u sw ych p raw do
n astęp stw a tro n u . Za każd ą z nich postępow ał jej paź
pokojow y, A dalej ciąg n ął się d łu g i szereg sta ry c h
i m łodych dam honorow ych, w tak zw anych ro s y j­
skich n aro d o w y ch stro ja ch , to je s t w zw ykłej balo­
wej su k n i, k tó ra, niew iadom o z jak ieg o pow odu — uw a­
żała się za p o d o b n ą do «sarafanu* (rodzaj szlafroku,
stró j daw nych b o ja ry ń ro sy jsk ic h , zachow any u dzi­
siejszy ch kobiet w iejskich w R osy i).
K iedy p ro ce sy a przechodziła, uw ażałem , ja k każdy
z obecnych w ojskow ych i cyw ilnych d y g n ita rz y sta ra ł
się — zanim złożył głęboki u kłon — pochw ycić u k ra d ­
kiem w zro k cesarza. I jeżeli ten o sta tn i odpow iedział
m u u śm iechem , je d n em lub p a ru słow am i, a choćby
ledw o d o strzeg aln em kiw nięciem głow y, to pełen dum y
szczęśliw iec sp o g ląd ał z try u m fem po sw ych są sia ­
dach, oczekując należnych m u g ratu lacy i.
Z cerkw i p ro ce sy a w racała w takim sam ym po­
rzą d k u . P otem każdy śpieszył do sw ych zajęć. O prócz
nielicznych fan aty k ó w ety k iety dw o rsk iej i kilk u m ło­
d y ch dam — w szyscy z re sztą uw ażali te ra n n e p rz y ­
jęcia d w o rsk ie za n u d n ą pańszczyznę.
Dwa albo trz y raz y daw ano zim ą w ce sa rsk im p a­
łacu w ielkie bale, na k tó re za p raszały się tysiące gości.
C esarz ro zp o czy n ał tańce polonezem , a potem każdy
m ógł się baw ić, ja k chciał. Młode dziew częta zn ajd o ­
w ały w o lbrzym ich, rzę sisto ośw ietlonych salach dosyć
m iejsca, aby u k ry ć się p rze d czuj nem okiem sw oich
m am i ciotek. M łodzież baw iła się w esoło w czasie
tańców , a p rzy kolacyi zaw sze ta k ja k o ś się zdarzało,
że m łode p a ry zasiadały w o d daleniu od starszych.
Moja słu żba na balach nie należała do łatw ych. Ale­
k sa n d e r I I nie tańczył i nie siedział, a cały czas p rz e ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 156 —

chadzał się m iędzy gośćm i. K am erpaź m u siał p o stę­


pow ać za cesarzem w pew nej odległości tak, żeby nie
sterczeć zb y t blizko i zarazem znajdow ać się pod ręką,
aby zjaw ić się na każde zawołanie. To skojarzenie
obecności z nieobecnością nie p rzychodziło łatw o.
Nie żąd ał tego cesarz; on w olałby, żeby go pozo­
staw iono sam ego; ale ta k w ym agał zw yczaj i ce­
sa rz m u siał m u ulegać. N ajgorzej było, kiedy Ale­
k s a n d e r I I w chodził w tłum pań, k tó re stały zw arty m
szeregiem w około tań cu jący ch W. K siążąt — i powoli
p o ru sz a ł się m iędzy niem i. N iełatw em było p rze d zie ra ć
się p rzez ten żyw y o g ró d kw iatow y, k tó ry w praw dzie
rozstępow a! się p rze d cesarzem , ale n a ty c h m ia st zam y­
kał za nim . S etki pań i panien nie tańczyły, lecz stały
tu — w nadziei — że k tó ry z W ielkich K sią żą t zau­
w aży je i za p ro si do polki lu b walca. O b u d u ją cy m
w pływ ie d w o ru na tow arzy stw o p e te rs b u rs k ie m ożna
sądzić z n astęp u jące g o faktu. Jeżeli rodzice spo strzeg li,
że W ielki K siąże zw rócił uw agę na ich córkę, do­
kładali w szelkich sta ra ń , żeby dziew czyna zakochała
się w w ysokiej osobie, choć w iedzieli b ard z o dobrze,
że nie m oże się to zakończyć m ałżeństw em . Nie m ógł­
b ym n aw et po w tó rzy ć tych rozm ów , k tó re słyszałem
raz w «poważanej» rod zin ie z pow odu, że n astęp ca
tro n u tań czył p a rę razy z m łodą, 17-letnią panienką.
Rodzice jej w ysnuw ali ztąd różne, w edle ich w idzenia
rzeczy, św ietne plany.

Z a k ażdą n aszą b y tn o ścią w pałacu, je d liśm y tam


obiad i śniadanie. L okaje pałacow i opow iadali nam
w tedy, czy chcieliśm y ich słuchać, czy nie — całą sk a n ­
d aliczn ą k ro n ik ę dw oru. F aktycznie, w iedzieli w szystko,
co się działo w pałacu. To był ich żywioł. W in teresie
p ra w d y m uszę pow iedzieć, że w ty m ro k u , o k tó ry m
m ów ię, k ro n ik a skandaliczna była u b o ższą w w yda-

http://rcin.org.pl/ifis
— 157 —

rżenia, niż w 70-tych latach. B racia A lek san d ra I I do­


p iero co się pożenili w ów czas, a synow ie je g o byli
jeszcze zb y t m łodzi. Ale o sto su n k ach cesarza z k się­
żn ą N., k tó rą T urg en iew tak d o b rze odm alow ał w «Dy­
mie» pod im ieniem Ire n y , — w pałacu ce sa rsk im m ó­
wiono jeszcze otw arciej, niż w p e te rsb u rsk ic h salo­
nach. R azu pew nego, gdy w eszliśm y do pokoju, w k tó ­
ry m p rze b ieraliśm y się zaw sze, pow iedziano nam , że
«księżna N. o trzy m ała dziś dym isyę, tym razem zu­
pełną*. W pół godziny potem zobaczyłem księżnę N.
P rz y sz ła do cerkw i z zapuchniętem i od płaczu oczym a.
P odczas całego n abożeństw a połykała łzy. In n e panie
trzy m ały się zdała od nieszczęsnej, ja k b y dla tego,
żeby ją jeszcze lepiej w idziano. S łużba znała już
w szy stk ie szczegóły zajścia i om aw iała je po sw ojem u.
Było coś o d rażająceg o w sądach tych ludzi, k tó rzy
jeszcze dzień p rzed tem czołgali się u nóg tej sa­
mej dam y.
S y stem szpiegow ski, p ra k ty k o w a n y na zam ku, a zw ła­
szcza około sam ego cesarza, m oże w ydać się całkiem
nie do u w ierzenia osobom niepośw ięconym ; ale n a ­
stę p u ją cy w ypadek d a o nim niejakie pojęcie. W la­
tach 70-tych jed en z W. K siążąt o trz y m a ł d o b rą nau k ę
od pew nego m ieszkańca P e te rsb u rg a . W ym ów ił on
W. K sięciu w stęp do sw ego dom u. R azu pew nego
w róciw szy niespodziew anie i zastaw szy W. Księcia
w salonie, rzucił się n ań z kijem . M łodzieniec pędem
zbiegł ze schodów i zdążył ju ż praw ie w skoczyć do
k are ty , g d y goniący za nim obyw atel d o p ad ł go i u d e­
rz y ł kijem . R ew irow y, stojący u w jazdu, pobiegł z r a ­
p o rtem do o b er-p o licm ajstra T repow a, a ten, w sw oją
kolej, skoczył n a do ro żk ę i poleciał do cesarza, żeby
zarap o rto w ać o «sm utnem w ydarzeniu*. A leksander I I
zaw ołał W. K sięcia i rozm ów ił się z nim . W dw a dni
potem , pew ien sta ry u rzę d n ik , służący w trzecim w y­

http://rcin.org.pl/ifis
— 158 —

dziale, p o w tó rzy ł w dom u m ego kolegi, gdzie uw ażał


się za blizkiego człowieka, całą rozm ow ę m iędzy ce­
sarzem i W. K sięciem .
— C esarz był b ard zo zły, — opow iadał u rzę­
d n ik — i pow iedział nakoniec W. K sięciu: «to dziw ne,
ja k ty nie um iesz się urządzać!» U rzędnika — n a tu ­
raln ie — sp y ta n o , ja k im sposobem m oże on w iedzieć
o rozm ow ie w cztery oczy i odpow iedź jego by ła b a r­
dzo c h a ra k te ry sty c z n ą : «Słowa i zap atry w an ia Je g o
C esarsk iej Mcści m u sz ą być znane naszem u w ydzia­
łowi. Bo czyliż inaczej m ożna byłoby zaw iadyw ać
ta k ą w ażną in sty tu cy ą , ja k ą je s t policya pań stw o w a ?
Mogę w as upew nić, że n ik t nie je s t pilniej śledzony
w P e te rsb u rg u , ja k Je g o C e sarsk a Mość».
W słow ach tych nie było chełpliw ości. K ażdy m i­
n ister, każdy g e n e ra ł-g u b e rn a to r p rze d udaniem się
z referate m do g ab in etu cesarza, w yw iadyw ał się p ie r­
wej u k a m e rd y n e ra cesarskiego, w ja k im h um orze
z n a jd u je się dzisiaj N ajjaśn iejsz y P a n ? Stosow nie
do odpow iedzi m in iste r albo p rze d staw ia ł cesarzow i
ja k ą d rażliw ą spraw ę, albo też trz y m a ł ją w tece,
o czekując p rzy ja źn ie jsz ej chwili. K iedy p rzy jeżd żał
do P e te rs b u rg a g en e ra ł-g u b e rn a to r S y b ery i W schod­
niej, p o sy łał zaw sze p rzez sw ego służbow ego adju-
ta n ta piękny p o d a ru n e k ce sa rsk iem u kam erd y n ero w i.
«B yw ają dni — m ów ił g e n e ra ł-g u b e rn a to r — kiedy
cesarz w pad łb y w w ściekłość i oddałby pod sąd
w szy stk ich — i m nie w tej liczbie, jeślib y m m u p rze d ­
staw ił pew ne sp raw y ; ale b y w ają także dni, kiedy
w szy stk o załatw ia się gładko. Z łoty człowiek, ten k a ­
m erd y n er» . P o siad ać dokład n e codzienne inform acye
o u sp o so b ien iu cesarza uw ażało się za konieczne dla
tych, k tó rz y p ra g n ę li u trz y m a ć się na sw em Wyso­
kiem stanow isku. S ztukę tę posiedli później w zupeł­
ności lir. Szuw ałow i T repów , a także h ra b ia N. P.

http://rcin.org.pl/ifis
— 159 —

Ig n atjew . Z resztą, o ile go znałem , Ig n a tje w um iałby


naw et obejść się bez k a m erd y n era.

W początkach m ojej służby byłem pełen zachw ytu


dla A lek sandra I I , ja k o d la cara-osw obodziciela. W y ­
o b raźn ia często u n o si m łodego chłopca za g ran ic e rz e ­
czyw istości, i uczucie m oje w tedy było tego ro d zaju ,
że jeślib y k to w m ojej obecności w ykonał ja k i zam ach
na cesarza, w łasną p ie rsią zasłoniłbym A leksanda I I .
Raz, w p ierw szych dniach stycznia 1862 r. sp o strz e ­
głem, że A lek san d er I I w y stą p ił z o rsz a k u i sam je ­
d en skierow ał się ku sali, gdzie były uszykow ane dla
p rze g ląd u k om panie ze w szy stk ich pułków p e te rs b u r­
skiego g arn iz o n u . P rz e g lą d ten m iał zw ykle m iejsce
n a placu, ale tego dnia, z pow odu silnego mrozu^
o dbyw ał się w salach. A leksander I I m u siał w s k u ­
tek tego p rz e jść pieszo p rze d w ojskam i, zam iast p rze­
galopow ać p rze d niem i n a koniu. W iedziałem , że m oja
słu żb a na dw orze kończy się z chw ilą, g d y cesarz
w y stęp u je, ja k o głów nodow odzący w ojskam i i że
pow inienem iść za nim ty lk o dotąd , nie dalej. O bej­
rzaw szy się je d n ak , zobaczyłem , że pozostał on sam
jed en . F lig el-a d ju ta n t i g e n e ra ł-a d ju ta n t gdzieś zniknęli.
Nie wiem , czy śpieszył się A leksander tego dnia,
czy m iał ja k ie inne p rzy czy n y , dla k tó ry ch życzył
sobie, żeby się p rz e g lą d ja k n ajp rę d ze j skończył,
d ość — że literaln ie p rzeleciał p rze d szeregam i. Robił
takie p rę d k ie i w ielkie k ro k i (był on b ard zo w yso­
kiego w zro stu), że m usiałem iść b ard z o szybko, a chw i­
lam i p raw ie biedź. Ś pieszył tak, ja k g d y b y uciekał
p rze d gro żącem niebezpieczeństw em . P odniecenie jego
udzieliło się i m nie i każdej chw ili gotów byłem rz u ­
cić się n ap rzó d , żałując tylko, że nie m am p rz y sobie
m ojej w łasnej szpady z to le d sk ą klingą, k tó ra p rz e ­
b ija ła m iedziane m onety pięciokopiejkow e a zw ykłą służ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 160 —

bow ą. A lek san d er I I zw olnił k ro k u ty lk o w tedy, g d y m i­


n ął o statn i pułk. P rz y w ejściu do d ru g ie j sali o bejrzał
się i sp o tkał z m oim w zrokiem , błyszczącym od pod­
niecenia i szyb k ieg o chodu. M łodszy flig el-ad ju tan t
pędził cwałem p rzez dw ie sale za nam i. P rz y g o to w an y
b yłem na o s trą w ym ów kę, tym czasem A lek san d er I I,
z d ra d z a ją c — b yć m oże — ta jn e m y śli sw oje, pow iedział
m i: «ty tu ? zuch z ciebie!» I o d d alając się pow oli —
u tk w ił w p rz e strz e n i ten n ieruchom y, zagadkow y
w zrok, k tó ry coraz to częściej zacząłem sp o strz eg a ć
u niego.
T akim był w tedy m ój sp osób m yślenia. Ale cały
szereg d ro b n y c h w y d arzeń i re a k c y jn y c h a ra k te r,
k tó ry coraz w yraźniej p rzy jm o w ała polity k a A leksan­
d ra I I , zaczęły budzić w ątpliw ości w m em sercu. Co
ro k u — 6-go stycznia — ja k w iadom o, na m iejsce pół-
ch rz eśc ija ń sk i i pół-pogański o b rzą d ek św ięcenia w ody
na Jo rd an ie . Z achow uje on się także na dw orze. Na
przeciw ko pałacu staw ia się na tratw ie paw ilon. Ro­
dzina ce sarsk a, p o p rzed zan a przez duchow ieństw o,
przechodzi z pałacu w zdłuż w spaniałego w ybrzeża
Newy do paw ilonu, gdzie po nabożeństw ie zan u rza się
k rzy ż w wodę. T ysiące lu d u n a w ybrzeżu i n a lodzie
p rz y p a tru ją się cerem onii. W szyscy, m a się rozum ieć,
sto ją w czasie cerem onii z o d k ry tą głow ą. T ego dnia
b ył niezw ykle silny m róz i pew ien sta ry g en e rał n a­
łożył p rzez o stro żn o ść p eru k ę ; ale gd y , p rze d w yj­
ściem n a ulicę, pośpiesznie n arz u cał szynel w p rze d ­
po k o ju , nie zauw ażył, że p e ru k a jeg o zsunęła się na
bok i przedział w łosów w ypadł całkiem krzyw o. K on­
sta n ty M ikołajewicz sp o strz eg ł to i podczas całego n a­
b ożeństw a stro ił d rw in y z b iedaka w spólnie z m łodym i W.
K siążętam i. W szyscy oni spog ląd ali na generała, k tó ry
u śm iech ał się głupkow ato, nie pojm u jąc, czem m ógł
w zbudzić ta k ą w esołość. K o n stan ty — nakoniec — sze­

http://rcin.org.pl/ifis
- 161 —

p n ął coś b ra tu , k tó ry także sp o jrz a ł na g en e rała —


i ro ześm iał się.
W k ilk a chw il potem , g d y p rocesy a — w racając —
znow u znalazła się na w ybrzeżu Newy, ja k iś sta ry
chłop, p rzecisn ąw szy się p rzez p odw ójny łańcuch żoł­
nierzy, sto jący ch w zdłuż dro g i, u p a d ł na kolana przed
cesarzem , w znosząc w g ó rę p rośbę.
— «Ojcze, carze, ratu j!» zaw ołał ze łzam i i w tym
o k rz y k u w yraził się cały w iekow y u cisk chłopów. Ale
A lek san d er I I , w y śm iew ający się p rze d chw ilą ze sk rz y ­
wionej na bok p eru k i, teraz przeszedł obok, nie zw ró­
ciw szy n aw et uw agi na chłopa. Szedłem za A leksan­
d re m i zauw ażyłem ty lk o u niego lekkie drgnięcie
p rz e stra c h u , g d y chłop zjaw ił się nagle i u p a d ł przed
nim . P otem przeszedł, nie o b d arzy w szy naw et sp o j­
rzeniem człow ieka, leżącego u nóg jego. O bejrzałem
się. F lig el-ad ju tan tó w nie było. K onstan ty , idący za
nam i, także nie zw rócił uw agi na proszącego, ja k i jego
b rat. Nie było nikogo, k to b y m ógł w ziąć papier. W tedy
w ziąłem g o ja , choć w idziałem , że sp o tk a m ię za to w y­
m ów ka; p rzy jm o w ać p ro śb y nie było m o ją rzeczą;
ale p om yślałem sobie, ile m u siał w ycierpieć chłop,
p óki d o sta ł się do P e te rsb u rg a , a potem , póki p rze­
cisn ął się p rzez szeregi policyi i żołnierzy. J a k w szyscy
chłopi, p o d ający p ro śb ę cesarzow i, m ógł śm iałość sw ą
p rzy p łacić uw ięzieniem , Bóg wie — na ja k długo.

W d n iu osw obodzenia chłopów A lek san d er I I był


u b óstw ian y w P e te rsb u rg u , ale rzecz godna uw agi,
że po za tą chw ilą entuzyazm u, nie lubiono go zre sztą
w stolicy. B rat jego, M ikołaj, nie w iadom o dla czego^
b y ł b ard z o p o p u la rn y , choćby w p o śró d d ro b n y c h p rze­
k u p n i i d o ro żk a rz y . Ale ani A lek san d er I I , ani K on­
stan ty , w ódz p a rty i refo rm , ani M ichał nie cieszyli się
szczególną m iłością ani je d n ej k lasy ludności stolicy.
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY.

http://rcin.org.pl/ifis
— 162 —

A lek san d er I I oddziedziczył po ojcu w iele cech cha­


r a k te ru d espoty — k tó re p rze b ijały się czasem — m i­
m o zw ykłej d o b ro d u szn o śc i jego o bejścia się. Ł atw o
u n o sił się gniew em i często z niezw ykłem lekce­
w ażeniem tra k to w a ł sw ych dw orzan. Ani w kw estyach
polityki, ani w sw ych sy m p a ty a ch o so b isty ch nie był
on człow iekiem , n a k tó ry m m ożnaby było polegać
niezachw ianie, a p rz y te m odznaczał się m ściw ością.
W ątpię, żeby szczerze kochał kogokolw iek. O taczali
go i byli m u blizcy — chw ilam i — ludzie go d n i n a j­
w yższej p o g ard y , ja k n. p. h ra b ia A d lerb erg , za k tó ­
reg o A lek san d er płacił bezu stan n ie długi, — podczas
g d y in n i w sław iali się sw em kolosalnem złodziejstw em .
Ju ż począw szy od 1862 r. m ożna b y ł obaw iać się, że
A lek san d er I I w prow adzi na now o n a jg o rsz e p o rz ą d k i
M ikołajow skich czasów. Było w praw dzie w iadom em , że
chce zreo rganizow ać sądow nictw o i arm ię, że stra s z n a
k a ra cielesna znosi się, i że R osya o trz y m a sa m o rz ąd
m iejscow y, a m oże i jeszcze ja k i in n y po zó r k o n sty tu cy i.
Ale n ajm n iejsze za b u rzen ia p rzy tłu m iały się — z jego
ro zk azu — z bezlito śn ą surow ością. K ażde takie za­
b u rzen ie uw ażał on za sw ą o so b istą obrazę. W sk u tek
tego ciągle m ożna było oczekiw ać od A lek san d ra I I
n ajre ak c y j niej szych m iar. Z ab u rzen ia stud en ck ie w paź­
d ziern ik u 1861 r. w u n iw ersy te ta ch P e te rsb u rsk im ,
M oskiew skim i K azańskim u śm ierza ły się z coraz
w zm ag ającą się surow ością. U n iw ersy te t P e te rs b u rs k i
zam k n ięto ; zam knięto także w olne k u rsy , k tó re w ielu
p ro feso ró w rozpoczęło w m a g istrac ie m iejsk im i n a j­
lep si p ro fesorow ie m usieli się podać do d ym isyi. P ó­
źniej, w krótce po uw łaszczeniu chłopów , rozpoczął się
silny ru c h celem zakładania szkół niedzielnych. O tw ie­
ra ły je osoby p ry w a tn e i in sty tu c y e ; w szyscy nauczy­
ciele, m a się rozum ieć, zajm y w ali się bezinteresow nie,
a w liczbie nauczycieli znajdyw ali się studenci, ofice­

http://rcin.org.pl/ifis
— 163 —

row ie i naw et kilk u paziów. Chłopi i ro botnicy, sta rs i


i m łodsi, p odążyli do tych szkół i w krótce w yrobiła
się tak a m etoda, że w dziew ięć — dziesięć lekcyi w y­
uczaliśm y chłopów czytać. Po kilku latach byłaby się
w tych szkołach — bez żadnych w ydatków ze stro n y
rzą d u , w iększość chłopów nauczyła czytać i pisać. Ale
nagle — w szy stk ie niedzielne szkoły zostały zam knięte.
W Polsce, gdzie rozpoczęły się p atry o ty czn e m ani-
festacye, areszto w an o ty siąc e ludzi po kościołach i ko­
zacy, ze zw ykłem sobie okrucieństw em , rozpędzali
tłu m y n ah ajkam i. W końcu 1861 r. *) strzelan o naw et
na ulicy do lu d u i k ilka osób zostało zabitych. P rz y
u śm ierza n iu zaś nielicznych buntów chłopskich znow u
przy w ró co n o «przepędzanie przez strój» (t. j. przez
rózgi, m iędzy dw om a szp aleram i żołnierzy), u lubioną
k a rę M ikołaja I. T ak więc, ju ż w 1869 r. m ożna było
przew idzieć, że A lek san d er I I zostanie ty m despotą,
jak im się okazał n a stęp n ie w sied em dziesiątych latach.

Z całej cesarsk iej ro d zin y niew ątpliw ie n a jsy m ­


p aty czn iejszą była cesarzow a M ary a A leksandrow na.
O dznaczała się ona szczerością i jeżeli okazyw ała kom u
u p rzejm o ść, to niebyło to udanem . Byłem głęboko w zru ­
szony sposobem , w ja k i raz dziękow ała m i za ja k ą ś d ro ­
b n ą g rzeczność (po audy en cy i posła Stanów Z jednoczo­
nych). T ak nie d ziękuje kobieta, p rzyzw yczajona do
pochlebstw dw oru. Nie ulega w ątpliw ości, że nie była
ona szczęśliw ą w życiu rodzinnem . Nie lubiły jej także
dam y d w o ru, k tó re znajdow ały ją zb y t su ro w ą ; nie
m ogły zro z u m ieć , dla czego M arya A leksandrow na
p rze jm u je się ta k b ard z o «w ybrykam i* sw ego męża.
T eraz w iadom o, że M arya A lek san d ro w n a p rz y jm o ­
w ała niem ały u d ział w sp raw ie osw obodzenia ludu.

ł) Krapotkin m yli się — w lutym i kwietniu.


11*

http://rcin.org.pl/ifis
— 164 —

Ale w tedy m ało o tern wiedzieli. Za przyw ódców par-


ty i refo rm na dw orze uw ażali się W. Ks. K onstanty
i W. K siężna H elena Paw łow na, głów na p ro te k to rk a
M ikołaja M ilutina w w yższych sferach. W ięcej zna­
nym b y ł czynny udział, ja k i p rzy ję ła M arya A leksan-
d ro w n a w zakładaniu żeńskich gim nazyów . Z ostały
one od sam ego początk u postaw ione na b ard zo do ­
b rej stopie, z szerokim p ro g ra m e m i w d u chu d em o ­
k raty c zn y m . P rz y ja ź ń jej z U szyńskim ochroniła
znakom itego p ed ag o g a od losu wielu u talentow anych
ludzi tego czasu, t. j. od zesłania.
M arya A leksandrow na sam a o trzy m ała w ysokie
w ykształcenie i chciała dać je też sw em u sta rsze m u
synow i. W tym celu pow ołała ja k o nauczycieli n ajw y ­
b itn iejszy ch specyalistów w ró żn y ch gałęziach wiedzy,
m iędzy in n y m i Kawelina, choć w iedziała o jego p rz y ­
jaźn i z H erzenem . K iedy K aw elin w spom niał jej o tem ,
M arya A leksandrow na odpow iedziała, że u raż o n ą je s t
na H erzen a tylk o za jego o stre w yrażenia o cesarzo­
wej wdowie.
N astępca tro n u był niezw ykle piękny, m oże naw et
za kobieco piękny. Nie b y ł on wcale d u m n y i w cza­
sie p rzy ję ć u dw o ru po p rzy jacielsk u rozm aw iał z ka-
m er-paziam i. (P am iętam naw et, że podczas now oro­
cznego p rzy jęcia k o rp u su d y plom atycznego starałem
się w ytłóm aczyć m u , o ile k o rzy stn iej sk ro m n ie
u b ra n y poseł Stanów Z jednoczonych, W a sh b u rn , w y­
ró żn iał się z pom iędzy w y stro jo n y ch , ja k papugi,
resz ty posłów). Ale ci, k tó rzy d obrze znali następcę,
zupełnie słusznie odzyw ali się o nim , ja k o o skończo­
n y m egoiście, całkiem niezdolnym przy w iązać się do
kogokolw iek. Co się tyczy nauki, to w szy stk ie s ta ra ­
nia m atk i spełzły na niczem. W sie rp n iu 1861 r. n a ­
stępca ostatecznie ściął się na egzam inach, k tó re się
o d byw ały w obecności ojca. P am iętam naw et, ja k

http://rcin.org.pl/ifis
— 165 —

w kilka d n i po tej kom prom itacyi, podczas p a ra d y


w ojskow ej w P eterhofie, k tó rą k om enderow ał następca
tro n u , ro zd raż n io n y ja k ą ś p o m y łk ą z jeg o stro n y ,
A leksander k rz y k n ą ł n ań tak głośno, że w szyscy sły­
szeli: «Nawet tego nie m ożesz się nauczyć!» J a k w ia­
dom o, n astęp ca u m arł, m ając lat 22, na ja k ą ś chorobę
m lecza pacierzow ego.
A lek san der A leksandrow icz, k tó ry został n astęp cą
tro n u 1805 r., stanow ił zupełne przeciw ieństw o ze sw ym
b ratem . T ak p rzy p o m in ał mi on z tw arzy i z poczucia
swej w ielkości P aw ła I, że często m ów iłem : «jeśli Ale­
k sa n d e r w stąp i kiedykolw iek na tro n , będzie on d r u ­
gim P aw łem I w G atczynie i sp o tk a go ta k a sam a
śm ierć z rę k i w łasnych dw orzan, ja k i je g o pradziada*.
U porczyw ie nie chciał się nic uczyć. Mówiono, że
A leksander I I n au m y śln ie nie kazał uczyć d ru g ieg o
syna, a zw rócił całą sw ą uw agę na następcę, poniew aż
sam d oznał niem ało p rz y k ro śc i z tego pow odu, że
b ra t jego, K o n stan ty , p rzew yższał go w ykształceniem .
W ątpię je d n ak , żeby tak było. A leksander A leksan­
drow icz od dziecka nie m ógł cierpieć nauki. P isał
(widziałem jeg o teleg ram y do narzeczonej w K open­
hadze) po nad w yraz w szelki — nieortograficznie. Po
fra n c u sk u p isał ta k : „Ecri à oncle â propos p a ra d e . ..
les nouvelles sont m a u v a ise n t. . . “ a po ro s y js k u jeszcze
gorzej.
Mówią, że pod koniec życia c h a ra k te r jego zm ienił
się na lepsze, ale w 1870 r. i znacznie później okazy­
w ał on się n ie o d ro d n y m potom kiem P aw ła I Z nałem
w P e te rs b u rg u oficera, Szw eda z pochodzenia (rodem
z Finlandyi), k tó reg o m iano w ysłać w łaśnie do Stanów
Z jednoczonych z poleceniem obstalow ania b ro n i dla
arm ii ro sy jsk ie j. W czasie aud y en cy i cesarzew icz p u ś­
cił w odze sw em u m iłem u ch a rak te ro w i i zaczął po
g ru b ia ń s k u m ów ić z oficerem . T en, praw dopodobnie,

http://rcin.org.pl/ifis
— 166 —

o d pow iadał z godnością. W tedy W ielki K siąże w padł


w całem słow a tego znaczeniu we w ściekłość i po ­
czął łajać oficera obelżyw em i słow am i. O ficer należał
do tego ty p u ab so lu tn ie lojalnych ludzi, u m iejących
je d n a k zachow ać sw ą godność, k tó ry często sp o ty k a
się w p o śród szw edzkiej szlachty w Rosyi. W yszedł
n aty ch m iast i p rz y sła ł cesarzew iczow i list, w k tó ry m
żądał, żeby go A lek san d er A leksandrow icz p rzep ro sił.
D odawał, że jeżeli w ciągu d w u d ziestu czterech godzin
p rze p ro sz en ie nie n a stą p i — zastrzeli się. Był to r o ­
dzaj jap o ń sk ie g o p o je d y n k u . A lek san d er A lek san d ro ­
wicz nie p rz e p ro sił — i oficer d o trz y m a ł słowa. W i­
działem go u m ego blizkiego p rzy ja cie la w chwili,
g d y co chw ila oczekiw ał, że cesarzew icz p rzy sz łe
swe p rzep roszenie. N az aju trz nie było go ju ż m iędzy
żyjącym i. A leksander I I b ard z o się rozgniew ał na syna
i kazał m u iść za tru m n ą oficera aż do sam ego g ro b u ;
ale n aw et i ta stra s z n a n au k a nie w yleczyła m łodzieńca
z ro m an o w sk iej pychy i popędliw ości.

KO NIEC CZĘŚCI D R U G IEJ.

http://rcin.org.pl/ifis
C Z Ę Ś Ć T R Z E C IA .

S Y B E R Y A.

połow
W ie m a ja 1862 r., na k ilka ty g o d n i p rze d
opuszczeniem k o rp u su , polecił m i nasz k ap itan
p rzed staw ić m u sp is pułków , do k tó ry c h każdy z nas
życzyłby sobie zostać p rz y ję ty m . M ogliśm y w stąp ić —
w edle w y b o ru — do jakiegokolw iek p u łk u g w a rd y i
w pierw szej ra n d z e oficerskiej, albo do p u łk u a rm ii
liniow ej w trzeciej ran d z e porucznika. W ziąłem sp is
uczni naszej k lasy i zacząłem obchodzić to w arzy szy .
K ażdy zn ał ju ż b a rd z o d o b rze pułk, do k tó reg o za­
m ierzał w stąpić. W ielu p ara d o w ało ju ż w ogrodzie
w oficerskiej czapce sw ego pułk u .
— «P ułk k ira sy e ró w Je g o C esarskiej Mości»; «pułk
P rz eo b raż eń sk i» ; «do g w ard y i konnej», zaznaczałem
w spisie.
— No, a ty, K ra p o tk in , d o k ąd ? do kozaków ? do
arty le ry i ? za p y ty w an o m ię ze w szech stro n . O g arn ął
mię sm utek, niepew ność, nie w iedziałem co odpow ie­
dzieć. P o p ro siłem kolegę, żeby dokończył za m nie

http://rcin.org.pl/ifis
— 168 —

sp isu i zam knąłem się w sw oim po k o ju , chcąc jeszcze


raz zastanow ić się n ad m o ją o stateczn ą decyzyą.
Daw no ju ż postanow iłem , że nie w stąp ię do gw ar-
d y i i nie zm arn u ję życia na d w o rsk ie bale i p ara d y .
M arzyłem o u niw ersytecie; chciałem uczyć się i żyć
stu d en ck iem życiem . Z naczyło to zerw ać stanow czo
z ojcem , k tó ry m a rz y ł zupełnie o czem innem — i u tr z y ­
m yw ać się z lekcyi T ysiące stu d en tó w ta k żyje i takie
życie wcale m ię nie p rzerażało. Ale ja k przezw yciężyć
p ierw sze tru d n o śc i na d ro d ze now ego życia ? Z a kilka
ty g o d n i opuszczę, szkołę i b ędę m u siał sp raw ić sobie
w łasn ą odzież, n ająć m ie sz k a n ie ... Nie m iałem czem
opędzić naw et pierw szych tych d ro b n y c h w ydatków
i nie w iedziałem zkąd w ziąć pieniędzy. Z w ątpiw szy
0 m ożności w stąpienia do u n iw ersy te tu , oddaw na już,
1 coraz częściej w o sta tn ic h czasach m yślałem o ak a­
dem ii a rty le ry i. To uw ołniłoby m ię na dw a la ta od
służby czynnej, od nieznośnej blagi m u sz try i p ara d ,
a poza w ojennem i n au k a m i m ógłbym stu d y o w ać w ak a­
dem ii m a tem aty k ę i fizykę. Ale w P e te rs b u rg u d ął
ju ż w iatr reakcyi. Zeszłej zim y oficerów akadem ii
trak to w an o , ja k uczniaków . W dw óch akadem iach w y­
b u ch ły w tedy ro z ru c h y i z jed n ej z nich — in ż y n ie r­
skiej — w y stą p ili w szyscy oficerow ie.
W obec tego coraz uporczyw iej zatrzy m y w ałem się
na m y śli o S yb ery i. K raj N ad a m u rsk i d o p iero co zo­
sta ł w ów czas przy łączo n y m do Rosyi. Dużo czytałem
0 ty m M ississipi dalekiego W schodu, o gó rach , p rz e r­
żniętych rzekam i, o podzw rotnikow ej ro ślin n o śśi U ssu ri
1 m y ślam i unosiłem się dalej — ku pasow i rów n ik o ­
w em u, k tó ry tak pięknie opisał H u m b o ld t i ku w iel­
kim teo ry o m R itte r a , k tó rem i się ta k zachw yca­
łem . O prócz tego przypuszczałem , że S y b ery a p rz e d ­
staw ia nieograniczone pole dla zastosow ania refo rm ,
ju ż w ypracow anych, lu b dopiero zam yślonych. T am —

http://rcin.org.pl/ifis
— 169 —

zapew nie, pracow ników m ało i zn ajd ę łatw o szerokie


pole dla p raw dziw ej, nie fikcyjnej działalności. N aj­
gorzej było to, że w yjazd pociągał za sobą ro zsta n ie
z S aszą; ale w łaśnie m u siał on w y stą p ić z u n iw e rsy ­
te tu z pow odu za b u rzeń i liczyłem (a liczyłem trafnie),
że tak czy inaczej, za ro k lu b dw a będziem y razem .
Pozostaw ało tylk o w y b ra ć p ułk w o k ręg u A m u rsk im .
K raj U ssu ry jsk i pociągał m ię n ajb ard zie j, ale, nie­
ste ty ! tam sta ł tylk o je d en batalion piechoty kozackiej;
byłem jeszcze, bądź co bądź, tro ch ę dziecko i «kozak
pieszy» w ydaw ał m i się czem ś zb y t lichem , ta k że
w o sta tk u , w ybrałem stanow czo A m u rsk ie konne w oj­
sko kozackie.
T ak też zaznaczyłem w spisie, ku w ielkiem u zm a r­
tw ieniu m ych kolegów . «To tak daleko!» m ów ili oni.
A p rzy ja cie l m ój, D aurow , porw ał dziennik oficerski
i w śró d ogólnego p rze ra żen ia w szy stk ich obecnych,
zaczął czytać: « m u n d u r z czarnego sukna, z p ro ­
sty m czerw onym kołnierzem , bez haftu. B e rm y c a ł) ze
sk ó rek psich, albo ja k ieg o innego fu tra , stosow nie do
m iejscow ości; sz araw ary — z czarnego sukna».
— P o m y śl tylko, co za m u n d u r! zaw ołał on. B er­
m yca jeszcze pół b ie d y ; m ożesz nosić wilczą albo nie­
dźw iedzią. Ale sz a ra w a ry ! P o m y śl ty lk o : szare, ja k
u fu rm an ó w pułkow ych. Z m artw ien ie przy jació ł m oich
jeszcze b ardziej w zrosło po tem czytaniu.
O dcinałem się żartam i, ja k um iałem — i zaniosłem
sp is kapitanow i.
— K ra p o tk in zaw sze m u si w ypłatać ja k ieg o figla!
zaw ołał on. Mówiłem przecie pan u , że spis trze b a dziś
jeszcze odesłać W. Księciu.
Ale g d y m u w ytłóm aczyłem , że wcale nie ża rtu ję,

>) wysoka czapka futrzana.

http://rcin.org.pl/ifis
— 170 —

na tw arzy poczciw ego k ap itan a odbiło się zdum ienie,


a naw et p raw dziw y sm utek.
N astęp nego dnia, je d n ak , o m ało nie zm ieniłem p o ­
stanow ienia, zobaczyw szy, ja k je p rz y ją ł K łossow ski.
Ż yczył on sobie, żebym w stą p ił do u n iw e rsy te tu
i w ty m celu udzielał m i naw et lekcyi łacińskiego ję ­
zyka. J a zaś nie śm iałem pow iedzieć m u, dlaczego
nie m ogę zostać studentem . W iedziałem , że — jeżeli
pow iem , K łossow ski zechce podzielić się ze m n ą o s ta t­
kiem tego, co miał.
P otem ojciec m ój telegrafow ał, że zab ran ia m i w y­
jeżd żać na S yberyę. D oniesiono o tem W. Księciu,
naczelnikow i w ojskow ych zakładów naukow ych. Z a­
wezwano m ię do jego pom ocnika i w odpow iedzi na
p y ta n ia tego ostatn ieg o — zacząłem m u opisyw ać r o ­
ślin n o ść w ybrzeży A m u ru i piękności podróży... O ba­
w iałem się — a m iałem pow ażne d ane po tem u, że jeżeli
choć słów kiem w ydam się z m ojem życzeniem w stą­
pienia na u n iw e rsy te t, k to ś z ro d zin y cesarsk iej
o fiaru je mi sty p e n d y u m , czego w żadnym razie nie
chciałem .
T ru d n o pow iedzieć, ja k by się to w szy stk o było
skończyło, g d y b y nie je d en b ard zo w ażny w ypadek —
w ielki p o żar w P e te rsb u rg u , k tó ry uboczną d ro g ą
ro z strz y g n ą ł m oje tru d n o ści.

D nia 26-go m aja, na d ru g i dzień Z ielonych Ś w ią­


tek, w szczął się stra s z n y p o żar t. zw. «A praksynow -
skiego dw oru» *). Ś ro d e k «Dworu», o b ejm u jący około
w io rstw y kw adratow ej, zajm ow ał b az ar tan d eciarsk i,
zabud o w any d rew n ian y m i stra g a n a m i i kram ik am i.
S p rzed aw ała się tu w szelkiego ro d z a ju starzy zn a.
W k ram ik ach i przejściach pom iędzy n im i, a n a ­
w et na dachach leżały całe stosy sta ry c h mebli, pie-
J) rynek handlowy w Petersburgu.

http://rcin.org.pl/ifis
— 171 —

rzy n , znoszonych sukien, książek, naczynia. Słowem


w szelkie sta re g ra ty zwoziły się tu ze w szystkich
krańców m iasta. P o za tym olb rzy m im składem pal­
nego m a tery ału , znajdyw ało się m in iste ry u m sp raw
w ew nętrznych, w k tó reg o archiw um przechow yw ały
się w szy stk ie d o k u m e n ty , tyczące się sp raw y u w łasz­
czenia c h ło p ó w , a p rze d b a z a re m , k tó ry otaczał
szereg sklepów m urow anych, w znosił się po d ru g iej
stro n ie Sadow ej ulicy B ank P ań stw a, W ązki zaułek,
zabudow any po części m u ro w an y m i sklepam i, oddzielał
«A praksynow ski Dwór* od je d n eg o sk rzy d ła b u d y n k u
k o rp u s u paziów . N iższe p ię tra tego sk rz y d ła zajm y ­
w ały sklepy bakalijn e i korzenne, a na g órze zn a j­
dow ały się k w ate ry oficerów . P raw ie naprzeciw Mi­
n iste ry u m sp raw w ew nętrznych, na d ru g im b rze g u
F o n ta n k i, m ieściły się o lbrzym ie sk ład y drzew a.
«A praksynow ski Dwór* i skład y drzew a zajęły się
praw ie rów nocześnie, o czw artej godzinie po południu.
G dyby w tym czasie d ął^silny w iatr, ogień z n isz ­
czyłby pół P e te rsb u rg a , a m iędzy in n y m i b a n k p a ń ­
stw ow y, k ilka m in istery ó w , ry n e k głów ny, k o rp u s p a ­
ziów i p u b liczn ą bibliotekę.
Byłem tego dn ia w k o rp u sie i jad łem obiad u je ­
d nego z oficerów . P opędziliśm y na p o ża r n aty ch m iast,
g d y zobaczyliśm y z okien pierw sze czarne kłęby d y ­
m u. W idok b y ł straszliw y ! O gień syczał i trzaskał.
J a k p o tw o rn a żm ija p rze rz u cał się na w szy stk ie stro n y
i o b ejm y wał pierścieniem kram ik i. P otem nagle po­
dejm ow ał się olb rzy m im słupem , w ysuw ał z boków
sw oje o g n iste języ k i i lizał nim i coraz now e k ram y
i sto sy tow arów . P ow stały w ichry ognia i d y m u —
i g d y w ich e r zaw irow ał c h m u rą palącego się pierza
ze składów z pościelą, pozostaw ać dłużej na ta rg u
było rzeczą n iepodobną. T rzeb a było rzucić w szystko
na łask ę ognia.

http://rcin.org.pl/ifis
— 172 —

W ładze strac iły zupełnie głowę. W całym P e te r s ­


b u rg u nie było w tedy ani jednej parow ej sikaw ki po ­
żarnej. Ja c y ś ro b o tn icy ofiarow ali się przyw ieźć ją
z odlew ni K ołpińskich, t. j. o trzy d zieści w iorstw od
P e te rs b u rg a koleją. K iedy m aszynę przyw ieziono
do P e te rs b u rg a , lud sam zaciągnął ją na m iejsce po­
żaru. Z czterech r u r je d n a okazała się zepsutą, n ie­
w iadom o przez kogo, pozostałe zaś trz y skierow ano
na b u d y n ek m in iste ry u m sp raw w ew nętrznych.
P rz y jec h ali na po żar W ielcy K siążęta — i w krótce
odjechali. P óźnym w ieczorem , g d y ban k państw ow y
b y ł ju ż po za obrębem niebezpieczeństw a, zjaw ił się
A leksander I I i kazał ratow ać k o rp u s paziów , jako
cen traln y p u n k t pozycyi. O tern i bez niego w szyscy
wiedzieli. Było jasn em , że jeśli zapali się k o rp u s p a ­
ziów, spłonie biblioteka publiczna i połow a N ew skiego
P ro sp e k tu .
T łu m ,— lu d ,—czynił w szystko możliwe, żeby w strz y ­
m ać ogień. Była chwila, kiedy b an k p aństw ow y był
silnie zagrożony. P ow ynoszone ze sklepów tow ary
zw alono stosam i na ulicy Sadow ej, pod ścianam i s k rz y ­
dła ban k u. P ad ające głow nie zapalały w ciąż tow ary,
leżące na ulicy; ale tłum , d u sząc się w nieznośnem
g o rącu , nie pozw alał palić się tow arom , złożonym koło
banku. L ud zrozpaczony łajał w ładze, k tó re nie
p o sta ra ły się tu ani o je d n ą sikaw kę. «Co oni tam ,
czorci, ro b ią w m in iste ry u m sp raw w ew nętrznych,
g d y tu tylko patrzeć, ja k zapali się B ank P ań stw a
i dom p o d rz u tk ó w ? W szyscy pow arjow ali, czy c o ? —
G dzie o b erp o licm a jste r ? Czem u nie p o sy ła stra ż y po­
żarn ej na ra tu n e k ban k u ?» O b erp o lic m ajstra, g en e­
ra ła A nnienkow a, znałem osobiście, gd y ż spotykałem
go w d o m u pom ocnika in sp e k to ra, d o k ąd A nnienkow
uczęszczał razem ze sw ym b ratem , sły n n y m k r y ty ­
kiem . P o d jąłem się więc w y szukać go i rzeczy­

http://rcin.org.pl/ifis
— 173 -

wiście w yszukałem . B łąkał się bezcelowo po ulicy.


K iedy m u p rzedstaw iłem położenie rzeczy, to on, ja k ­
kolw iek to się dziw nem w ydać może, polecił mnie.
m łodem u chłopcu, sprow adzić je d n ą p o ża rn ą kom endę
od b u d y n k u m in iste ry u m do banku. Z aprotestow ałem ,
m a się ro zum ieć, że strażacy nie zechcą m ię słuchać
i p ro siłem o rozkaz na p iśm ie; ale A nnienkow nie m iał
p rz y sobie, albo w ym aw iał się tylko, że nie m a, ani
k aw ałka p ap ieru .
P o p ro siłem więc jed n eg o z n aszych oficerów , aby
poszed ł ze m n ą oznajm ić rozkaz. N akoniec udało się
n am u p ro sić ja k ieg o ś b ra n d m a jstra , besztającego św iat
cały i sw ych naczelników nie zb y t w yborow em i sło­
w am i, żeby u d ał się ze sw ą kom en d ą na Sadow ą.
Paliło się nie m in iste ry u m spraw w ew nętrznych,
lecz archiw um . Dużo m łodzieży, przew ażnie kadetów
i paziów , z pom ocą służących z kancelaryi, w ynosiło
z g o rejąceg o b u d y n k u paki papierów i składali je na
dorożki. C zasem paczka spadała na ziemię, a w iatr
p o dchw ytyw ał oddzielne k a rtk i i pędził je po placu.
P o p rzez czarne c h m u ry dy m u w idać było złowieszcze
ognie p ałający ch składów drzew a na d ru g im b rzeg u
F o n tan k i.
W ązki zaułek C zernyszew a, oddzielający k o rp u s
paziów od A p ra k sy ń sk ie g o ry n k u , był w rozpaczli-
wem położeniu. Z najdyw ały się tam n ag ro m ad zo n e
w sklepach w ielkie zapasy siark i, oleju drzew nego,
te rp e n ty n y i ty m p odob nych m ateryałów palnych.
O lbrzym ie, ró żnobarw ne, o g n iste języki, p o d rzu c an e n a ­
g ły m i w ybucham i, lizały dach sk rz y d ła b u d y n k u k o r­
p u su paziów, w ychodzącego na d ru g ą stro n ę zaułka.
R am y. okien i krokw ie zaczęły się ju ż tlić. Paziow ie
i kadeci, opuściw szy b u d y n e k , polew ali dach jego
w odą z niew ielkiej sikaw ki p o żarn ej kadeckiego k o r­
p u su , w odę zaś w ty m celu — z pew nem i dłuższem i

http://rcin.org.pl/ifis
— 174 —

p rze rw am i dow ożono w beczkach. T rz eb a je było n a ­


pełniać szaflikam i. Na palącym się dach u stało p a ru
strażak ó w i cały czas krzyczeli rozpaczliw ym i gło­
sam i: «wody! wody!» Nie m ogłem znieść tych krzyków
i pobiegłem n a Sadow ą, gdzie p rzem ocą praw ie za­
w róciłem na nasze podw órze je d n ą z beczek p o ­
żarn y ch , należącą do policyi. Ale g d y chciałem to
u czynić po ra z d ru g i, stra ż a k stanow czo odm ów ił mi
p o słu szeń stw a. «P ójdę pod sąd, je śli zawrócę», pow ie­
dział. Ze w szystkich stro n koledzy naglili m ię: «idź
i zn ajd ź kogo, p o licm ajstra, albo W. K sięcia. P o ­
w iedz im, że bez wody- nie m ożem y rato w ać paziow-
skiego ko rpusu».
— Czy nie zaw iadom ić d y re k to ra ? za p ro p o n o ­
w ał ktoś.
— D yabeł ich b ierz w szystkich! T eraz i z la ta rn ią
nie znajdziesz nikogo. Id ź i zrób w szy stk o sam .
Pobiegłem znow u szuk ać A nnienkow a. P ow iedziano
m i nakoniec, że z n a jd u je się on zapew ne w p odw órzu
B anku P aństw a. Stało tam kilk u oficerów około g e­
n erała, w k tó ry m poznałem p e te rsb u rsk ie g o generał-
g u b e rn a to ra , ks. Suw orow a. Ale b ra m a była zam ­
knięta. U rzędnik bankow y, stojący p rz y niej, stanow ­
czo nie chciał m ię wpuścić. N alegałem , groziłem i n a ­
koniec puszczono mię. W tedy podeszłem w p ro s t do
ks. S uw orow a, k tó ry p isał ja k ą ś k a rtk ę na plecach
jed n eg o ze sw ych ad ju tan tó w .
K iedy oznajm iłem o stanie rzeczy, S uw orow prze-
dew szystkiem zapytał: «kto p an a p rzy sła ł? »
— N ikt, odpow iedziałem . K oledzy.
— W ięc pan m ów isz, że k o rp u s paziów także
w k ró tce się zapali ?
— Tak.
K siąże S uw orow n aty ch m iast w yszedł na ulicę, pod­
n iósł p o rzucone pudełko te k tu ro w e od kapelusza, na- 1

http://rcin.org.pl/ifis
— 175 —

k ry ł niem głow ę i pobiegł co tchu w zaułek. P o je ­


dnej stro n ie płonęły sklepy, po d ru g ie j tliły się ra m y
okien i k ro k w ie k o rp u su . B ru k zaś p o k ry ty był pu-
stem i beczkam i, sk rzy n ia m i drew nianem i, słom ą i t p.
Ks. Suw orow począł działać energicznie.
— W w aszem podw ó rzu stoi ro ta żołnierzy. W eź
oddział i n a ty c h m ia st w yjdź z nim na ulicę. Z araz
p rze p ro w ad z ą tu je d n ą z r u r pożarn ej sikaw ki p a ro ­
wej. K ierujcie nią. P ow ierzam ją p an u osobiście.
Nie łatw o było ru sz y ć żołnierzy z naszego o g rodu.
W yp ró żn ili oni całą zaw artość beczek i sk rzy ń , na-
pchali kieszenie ziarn k am i kaw y, schow ali każdy po
d u ży m k aw ałku c u k ru w kaszkiecie i te ra z — w tę
ciepłą w iosenną noc, odpoczyw ali sobie w chłodzie,
g ry z ą c orzechy. N ikt nie chciał ru sz y ć się z m iejsca,
p óki się w to nie w dał oficer. N akoniec ulica została
o p ró żn io n ą i r u r ę puszczono w ru ch . Moi koledzy
byli zachw yceni. K ażde 20 m in u t zm ienialiśm y, k ie ru ­
ją cy ch ru rą . S taliśm y tuż obok nich, nie zw ażając na
p iekielny żar.
Około g odziny trzeciej czy czw artej ra n o było ju ż
rzeczą w idoczną, że ogień udało się opanow ać. K or­
pusow i paziów nic ju ż nie groziło. U gasiw szy p r a ­
gnienie k ilk u szklankam i h e rb a ty w «białej garkuchni»,
k tó ra by ła ju ż o tw artą , pół żywi ze znużenia, rzu ci­
liśm y się spać na p ierw sze niezajęte łóżka w szpitalu
k o rp u su . N az aju trz w stałem w cześnie i nałożyw szy
n ie g d y ś biały, sukienny, a te ra z czarn y od sadzy
kaszk iet, poszedłem obejrzeć pogorzelisko. W róciw szy
do k o rp u su , zastałem W. Ks. M ichała, — i zgodnie
z w y m ag aniam i służby, — tow arzy szy łem m u, g d y
obchodził bu d y n ek . Paziow ie podnosili głow y z p o d u ­
szek. W szycy m ieli tw arze poczerniałe od dym u, oczy
i pow ieki zapuchnięte; u w ielu były opalone w łosy.
T ru d n o było poznać tak zw ykle eleganckich paziów,

http://rcin.org.pl/ifis
— 176 -

ale byli oni dum ni św iadom ością, że nie okazali się


delikacikam i i pracow ali nie gorzej od d ru g ich .
Te odw iedziny W. K sięcia u su n ę ły w szy stk ie p rze­
szkody z mej dro g i. W ychodząc, sp y ta ł mię, zk ąd m i
p rzy szło do głow y jechać n ad A m ur, czy posiadam
tam p rzy jació ł i czy m ię zna g en e ra ł-g u b e rn a to r. O d­
pow iedziałem , że nie m am k rew n y ch w S y b ery i i że
n ik t m nie tam nie zna.
— W ięc po co tam je d zie sz? W y szlą cię do ja ­
kiej głuchej stannicy. Co będziesz tam ro b ić Lepiej
nap iszę do g e n e ra ł-g u b e rn a to ra i p o p ro szę go, żeby
cię zostaw ił gdzie p rzy sztabie.
Byłem p rzek o n an y , że po takiej obietnicy W. K się­
cia, ojciec m ój nie będzie się ju ż sprzeciw iał m em u
w yjazdow i. T ak się też stało. T eraz m ogłem sw obo­
dn ie jechać na S yberyę.

P o żar A p rak sy n o w sk ieg o ry n k u stał się p u n k tem


zw ro tn y m n ietylko w polityce A lek san d ra I I , ale i w hi-
sto ry i R osyi tego o k resu . Nie ulegało w ątpliw ości, że
p o ża r nie był dziełem w ypadku. W oba dni Z ielonych
Św iątek, oprócz kilku Stróży, nikogo nie było na
ry n k u . P rz y te m «A praksynow ski dw ór* i składy
drzew a zajęły się p raw ie jednocześnie; a w ślad za
pożarem w P e te rs b u rg u w ybuchło kilk a takich sa-
m ycł^ pożarów w n ie k tó ry ch p ro w in cy o n a ln y ch m ia­
stach. Bez w ątpienia, k to ś podpalał, ale kto w łaści­
w ie ? — Na to p y ta n ie nie m a odpow iedzi do dziś dnia.
K atkow , pow odow any o so b istą nienaw iścią do H er-
zena, a zw łaszcza do B akunina, z k tó ry m m u siał się
k ied y ś pojedynkow ać, zaraz na d ru g i dzień po po­
żarze o sk a rż y ł o podpalenie P olaków i ro sy jsk ic h re-
w olucyonistów . I w P e te rs b u rg u i w M oskw ie w ię­
kszość u w ierzyła tem u oskarżen iu .
P o lsk a gotow ała się w tedy do rew olucyi, k tó ra też

http://rcin.org.pl/ifis
- 177 —

w ybuchła w sty czn iu n astęp n e g o ro k u . T ajn y rew o­


lu cy jn y rz ą d zaw arł p rzy m ierze z w ygnańcam i lon­
dyńskim i. R ząd p o siadał członków naw et w sam em
sercu p e te rsb u rsk ie j ad m in istracy i. W krótce po po­
żarze ro s y js k i oficer strze lił do N am iestnika w arszaw ­
skiego, h rab ieg o L iidersa, a kiedy — na m iejce h r a ­
biego — m ianow any został nam iestnikiem W. Ks. K on­
sta n ty M ikołajewicz (m ów iono wówczas, ż e 'z P olski
u tw o rzą osobne k ró lestw o dla W. Księcia), to i na
niego w ykonano zam ach, 2(>-go czerw ca. W sie rp n iu
k to ś strze la ł naw et do M arg rab ieg o W ielopolskiego,
stojącego na czele p a rty i ro ssy jsk ie j w Polsce. N a­
poleon I I I rozniecał w P olakach nadzieję zb ro jn ej in-
terw en cy i na k o rzy ść ich niepodległości. W takich
w aru n k ach , z a p a tru ją c się na rzeczy ze zw ykłego, cia­
snego w ojennego stanow iska, zniszczenie B anku P a ń ­
stw a, k ilk u m in iste ry ó w i ro zszerzenie p aniki w sto ­
licy — m ogło w ydaw ać się wcale niezłym bojow ym
planem . Ale na p oparcie tego p rzy p u szczen ia nie p rz y ­
toczono n a jd ro b n ie jsz e g o faktu.
Z d ru g ie j stro n y sk ra jn e p a r ty e w Rosy i w idziały,
że należy się w yrzec w szelkich nadziei, aby A leksan­
d e r I I w ziął inicyatyw ę w d alszym re fo rm a to rsk im
ru ch u . Nie ulegało w ątpliw ości, że fala unosi go coraz
bliżej k u obozow i reakcyonistów . L udzie postępow i
sp o strz eg li jasn o , że uw łaszczenie oznacza dla chło­
pów zupełne zniszczenie z pow odu w ysokiego okupu,
n aznaczonego na ziemię. W sk u tek tego pojaw iły się
w P e te rs b u rg u w m a ju proklam acye, w zyw ające m asy
ludow e do ogólnego pow stania; klasom zaś w y k ształ­
conym tłóm aczono konieczność zw ołania ziem skiego
so b o ru . W obec takiego n a s tro ju um ysłów , m ógł ja k i
rew o lu cy o n ista w paść na m yśl zdezorganizow ania m a­
chiny państw ow ej za pom ocą sy stem aty czn y ch p oża­
rów i w y nikłych ztąd nieporządków . N areszcie, niepew -
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY. 12

http://rcin.org.pl/ifis
— 178 —

ność sto sunków , w ytw orzona p rzez połow iczne, w a­


dliw e uw łaszczenie spow odow ała silne w rzenie w po­
śró d chłopów, tw orzących w iększą część ludności we
w szy stk ich m iastach. Z aw sze ja k o objaw y w zburzenia
um ysłów m iędzy chłopam i w ystępow ały w R osyi pod­
rzu can e p ism a i pożary.
M ożliw e, że m y śl podpalenia A praksy n o w sk ieg o
ry n k u m ogła pow stać w głow ie k tó reg o z p rz e d sta ­
wicieli rew olucyjnógo obozu; ale ani ścisłe śledztw o,
ani m asow e are szty , jak ie rozpoczęły się w R osyi
i w Polsce niezw łocznie po pożarze, nie d o starczy ły
n am n iejszy ch w skazów ek po tem u. Je ślib y cobądź
w ty m ro d z a ju zostało w y k ry tem , z pew nością p a r t ^
rea k cy jn a nie om ieszkałaby tego w y k o rzy stać. Od tegp
czasu pojaw iło się w d ru k u wiele pam iętników , ogło­
szono m asę listów , odnoszących się do tej epoki, ale
w nich ta k sam o nie znajdziem y najlżejszej w ska­
zówki, stw ierdzającej to przypuszczenie.
P rzeciw nie, kiedy w ybuchły p o żary w licznych
m iastach nad W ołgą, a zw łaszcza w S aratow ie, w y­
słany tam przez cesarza dla p rzep ro w ad zen ia śledztw a
se n ato r Ż danow , d oszedł po zam knięciu p ro ce su śled­
czego do stanow czego przekonania, że p o ża r sa ra to w ­
sk i b y ł dziełem p a rty i rea k cy jn e j. Była ona p rze k o ­
n an ą, że A lek san d er I I da się jeszcze skłonić do od­
roczenia uw łaszczenia, k tó re m iało n astą p ić ostatecznie
19-go lu tego 1863 r. R eakcyoniści znali słabość cha­
r a k te ru A lek san d ra I I i n aty ch m iast po p o żarach ro z ­
w inęli en e rg icz n ą agitacyę celem odroczenia sp raw y
uw łaszczenia i ponow nej rew izyi p rak ty c zn e g o zasto­
sow ania odpow iedniego praw a. W d o b rze zazw yczaj
pow iadom ionych kołach m ów iono, że Ż danow p o w ra­
cał do P e te rs b u rg a z n iew ątpliw ym i dow odam i w iny
reak cy o n istów sa rato w sk ich ; ale u m a rł nagle w d ro ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 179 —

dze, a teka jego z p ap ieram i zniknęła i n ig d y nie zo­


stała odnalezioną.
Jak k o lw iek się rzeczy m iały, p o ża r A praksynow -
skiego ry n k u m iał b ardzo sm u tn e następstw a. O dtąd
A lek san d er I I otw arcie w stąp ił na d ro g ę reakcyi. Co
g orsza, opinia publiczna tej części społeczeństw a P e­
te rs b u rg a i M oskw y, k tó ra posiadała silny w pływ na
rząd , n aty ch m iast zrzuciła lib e ra ln ą m askę i pow stała
nietylko przeciw ko p a rty o m sk ra jn y m , ale i przeciw
u m iark o w an y m . W k ilka dni po pożarze poszedłem
odw iedzić m ego ciotecznego b r a ta , fligel-adjutanta.
W k o szarach g w ard y i konnej, gdzie m ieszkał, sp o ty ­
kałem często oficerów , którzy zdaw ali się sy m p a ty z o ­
wać z C zernyszew skim . Mój cioteczny b r a t sam należał
do g o rliw y ch czytelników «Sow rem iennika* («W spół-
cześnik», sły n n y dziennik liberaln y , w ia ta c h 60-tych
w R osy i); te ra z zaś p rz y n ió sł m i k ilk a k siążek tego
p ism a i położył je p rze d em n ą na sto le, m ów iąc:
«odtąd, nie chcę m ieć nic w spólnego z p ism am i pod-
żegającem i, dosyć!» Słowa te o d bijały opinię «całego
P e te rsb u rg a * . Mówić o refo rm ach stało się rzeczą nie­
przy zw o itą. A tm osfera była n asycona duchem re ­
akcyi. «W spółcześnik» i «Słowo R osyjskie* zaw ie­
szono. Szkoły niedzielne - - w jakiej bądź postaci —
zostały zakazane. R ozpoczęły się m asow e are szty .
W P e te rs b u rg u ogłoszono stan oblężenia.

W dw a ty g o d n ie potem , 13-go czerw ca, n astąp ił


nareszcie dzień, k tó reg o paziow ie i kadeci w yglądali
z takiem u p rag n ien iem . A lek san d er I I p rzeeg zam in o ­
wał n as p o k ró tce z za k re su k o n stru k c y i w ojskow ych.
K om enderow aliśm y ro tam i i ja harcow ałem na koniu
na czele b ataljonu. Potem w szystkich n as m ianow ano
oficeram i.
Po skończonej paradzie, A lek san d er I I głośno za-
12*

http://rcin.org.pl/ifis
— 180 —

kom en d erow ał: «N ow o-m ianow ani oficerow ie, do mnie».


O toczyliśm y go. C ar pozostał na koniu.
T u zobaczyłem A lek san d ra I I w zupełnie now em
świetle. W całej sw ej postaci pow stał p rz e d e m n ą czło­
wiek, k tó ry w ro k potem okazał się takim k rw io że r­
czym i m ściw ym gnębicielem rew olucyi polskiej. O d­
m alow ał się on cały w mowie, k tó rą w ypow iedział
do nas.
Z aczął w tonie sp o k o jn y m : «W itam w as. T eraz
jesteście oficeram i*. Mówił o obow iązkach w ojskow ych
i o w ierności cesarzow i, ja k zw ykło się m ów ić w po­
d o b n y ch razach. Ale potem nagle tw arz je g o zachm u­
rzy ła się i począł w ykrzykiw ać gniew nym głosem ,
z naciskiem na każdem słow ie: - «Ale jeżeli, Boże
uchow aj, ktokolw iek z w as złam ie w ierność cesarzow i,
tronow i i ojczyźnie, p o stąp ię z nim w edle całej su rro -
wo-ści praw a, bez naj-m niejszej po-błaż-liw ości !»*
G łos jego u rw a ł się. T w arz w ykrzyw iła się zło­
ścią i tym w yrazem ślepego szału, k tó ry w idziałem
często w dzieciństw ie u panów , g d y odgrażali się «ze­
d rzeć żywcem skórę» z poddanych. A leksander I I
sp iął konia o stro g ą i pędem odjechał od nas. N astę­
pnego dnia, 14 czerw ca, ro zstrz ela n o w M odlinie z jego
ro zk azu trzech oficerów , a szeregow ca, S zura, zaćwi-
czono ró zgam i na śm ierć.
— R eakcya w pełnym biegu, — m ów iłem sobie,
w racając z p rzeg ląd u .

Z obaczyłem A lek san d ra I I jeszcze raz p rze d w y­


jazdem z P e te rs b u rg a W kilka dni po swej nom ina-
cyi w szyscy oficerow ie p rze d staw ia li m u się w pałacu.
Mój, m niej niż sk ro m n y , m u n d u r i słynne szare sza­
ra w a ry ściągały ogólną uw agę. Co chw ila zm uszony
byłem zasp ak ajać ciekaw ość oficerów w szelkich sto ­
pni, p y ta jąc y ch mię, co to za dziw ny u n ifo rm ? A m u r­

http://rcin.org.pl/ifis
— 181 —

skie w ojsko kozackie było w tedy najm łodszem w a rm ii


i ja stałem p raw ie w o statn im rzędzie k ilk u set p rz e d ­
staw iających się oficerów . A leksander I I odnalazł m ię
i zap y tał:
— W ięc jedziesz na S y b e ry ę ? Cóż, twój ojciec zgo­
dził się n areszcie ?
O dpow iedziałem , że tak.
— Nie boisz się jechać tak daleko ?
O dparłem z z a p ałem : «Nie, ja chcę pracow ać, a w Sy-
b ery i tak wiele p o trze b a pracy, aby zam ierzone r e ­
fo rm y zostały w czyn w prow adzone«.
A lek san d er I I sp o jrza ł na m nie uw ażnie. Z am yślił
się na chwilę, nakoniec rzek ł: «Cóż, jedź. Można być
w szędzie użytecznym *. I na tw arzy jego odbił się w y­
ra z tak ieg o zm ęczenia, takiej najgłęb szej apatyi, że
zaraz p o m yślałem : «on ju ż zginął! on się te ra z podda
zupełnie*.
P e te rs b u rg p rz y b ra ł p o n u ry w ygląd. Po ulicach
sn u ły się oddziały piechoty. K ozackie p atro le objeż­
dżały w około pałac. T w ierdza P etro p aw ło w sk a zapeł­
niła się w ięźniam i politycznym i. W szędzie, gdzie p rz y ­
chodziłem , w idziałem zaw sze jed n o i to sam o — tr y ­
u m f reak cyi. O puszczałem P e te rs b u rg bez żalu.
Codziennie pojaw iałem się w zarząd zie kozackiego
w ojska, p ro sząc, aby ja k n a jp rę d z e j w ysłano m oje
p ap iery . I g d y ty lk o były gotow e, pośpieszyłem do
M oskwy, do b ra ta Saszy.

II.

Pięć lat, k tó re spędziłem w S y b ery i, były dla


m nie p raw d ziw ą szkołą życia i c h a ra k te ru ludzkiego.
Stykałem się z rozm aiteg o ro d z a ju ludźm i, z n ajle­
pszym i i z n ajg o rsz y m i, z tym i, k tó rz y sto ją u szczytu

http://rcin.org.pl/ifis
— 182 -

d ra b in y społecznej — i z tym i, k tó rzy zaledw ie w ege­


tu ją i g rze b ią się na ostatn ich jej sto p n iach : z włó­
częgam i i t. zw. n ie p o p raw n y m i przestęp cam i. Miałem
szero k ą sp o sobność obserw ow ać chłopów w ich co-
dziennem życiu i jeszcze w iększą m ożność przek o n ać
się, ja k m ało m oże im dać rz ą d — naw et w tedy, gdy
je s t ożyw iony najlepszem i chęciam i. N areszcie, m oje
dłu g ie podróże, w czasie k tó ry c h zrobiłem więcej niż
sied em d ziesiąt tysięcy w iorstw pocztą, p aro sta tk ie m ,
w łódce, a najczęściej konno, — w dziw ny sposób za­
h arto w ały m oje zdrow ie. P od ró że nauczyły m ię też,
ja k niew ielkie w g ru n cie rzeczy są p o trze b y człow ieka,
g d y w yjdzie on raz z zaczarow anego koła sztucznej
cyw ilizacyi. Z kilku fu n tam i chleba i m ałym zapasem
h e rb a ty w przew ieszonych p rzez ram ię sakw ach, z ko­
ciołkiem i top o rem u siodła, z d e rk ą pod siodłem ,
dla p rz y k ry c ia pościeli ze św ieżego m odrzew io­
w ego listow ia; — człow iek czuje się dziw nie sw obo­
dn y m , n aw et w p o śró d n ieznanych gór, g ęsto p o ro ­
słych lasem , albo p o k ry ty c h głębokim śniegiem . M ógł­
bym n ap isać całą książk ę o tej epoce m ego życia, ale
zm uszony jestem p rzebiedz ją ty lk o pokrótce, p o n ie­
waż tak wiele p o zostaje do pow iedzenia o latach póź­
niejszych.
S y b ery a — nie zam rożony k ra j, p o k ry ty w iecznym
śniegiem i zaludniony tylko p rzez zesłańców , ja k p rz e d ­
staw iają cudzoziem cy i ja k niedaw no jeszcze w y o b ra­
żano ją sobie u nas. R oślinność S y b ery i południow ej
p rzy p o m in a sw em bogactw em florę K anady południo­
wej. P o d o bne są także fizyczne w a ru n k i o b u krajów .
Na 500,000 tubylców w S y b ery i zn a jd u je się 4 '/2 mil-
jo n a R osyan, a południow a część S y b ery i zachodniej
p o siad a taki sam , całkiem ro s y jsk i c h a ra k te r, ja k g u ­
b ern ie na północ od M oskwy.
W 18b2 r. w yższa ad m in istra c y a sy b e ry js k a była

http://rcin.org.pl/ifis
— 188 —

daleko więcej ośw iecona i w ogóle daleko lepsza, niż


ad m in istra cy a jak iejk o lw iek g u b e rn ii R osyi e u ro p e j­
skiej. S tanow isko g en e ra ł-g u b e rn a to ra S y b ery i W scho­
dniej zajm ow ał niepospolity i znany ju ż od la t kilku
ogólnie człow iek hr. N. N. M uraw iew , zdobyw ca A m u r­
skiego k ra ju . O dznaczał się on niepospolitym ro z u ­
mem, n iezm o rd o w an ą czynnością i n a d e r czaruj ącem
obejściem ; p ra g n ą ł p rzy te m pracow ać dla d o b ra k ra ju .
J a k w szyscy ludzie czynu, k tó rz y w yszli ze szkoły
rządow ej, by ł on d e sp o tą w głębi d u sz y ; ale z a p a try ­
w ania M uraw iew a były b ard z o sk ra jn e i rzeczpospo­
lita d em o k ra ty cz n a nie całkiem by go zadow olniła.
Udało m u się pozbyć p raw ie w szystkich sta ry c h u rzę­
dników , p atrz ą c y c h n a S ybery ę, ja k o na k ra j, w k tó ­
ry m m ożna b ez k arn ie rab o w ać — i otoczył się, po
w iększej części, m łodym i, uczciw ym i oficeram i, pom ię­
dzy k tó rem i było w ielu ożyw ionych rów nie d o b ry m i,
ja k i on zam iaram i. W jego w łasnym gabinecie, m ło­
dzi ludzie w spólnie z zesłańcem B akuninem (uciekł
on ze W schodniej S y b ery i w sie rp n iu 1861 r.) za sta­
naw iali się n ad m ożliw ością utw o rzen ia S y b e ry jsk ic h
S tanów Z jednoczonych, k tó re w eszłyby w zw iązek fe­
d era cy jn y z A m ery k a ń sk im i S tan am i Z jednoczonym i.

K iedy p rzy jech ałem do Irk u c k a , fala rea k cy jn a ,


p o dnosząca się w P e te rsb u rg u , jeszcze nie dosięgła
stolicy w schodniej S yberyi. Z ostałem b ard z o d o b rze
p rz y ję ty p rzez m łodego, niedaw no m ianow anego na
m iejsce M uraw iew a, g e n e ra ł-g u b e rn a to ra K orsakow a,
k tó ry ośw iadczył m i, że z chęcią w idzi około siebie
ludzi lib e raln y c h poglądów . Co się zaś tyczy m łodego,
35-letniego g en e rała K ukiela, naczelnika sztab u S ybe­
ry i W schodniej (zostałem n a ty c h m ia st m ianow any jego
ad ju tan tem ), to zaprow adził m ię on do pokoju w sw oim
dom u, gdzie znalazłem n ajlep sze ro sy jsk ie dzienniki

http://rcin.org.pl/ifis
— t84 —

i całkow itą kolekcyę lo n d y ń sk ich rew o lu cy jn y ch w y­


daw nictw H erzen a. W krótce zostaliśm y serd eczn y m i
przyjaciółm i.
B. K. K ukieł zajm ow ał w ty m czasie chw ilow o sta ­
n ow isko g u b e rn a to ra o k rę g u Z ab ajk alsk ieg o i w kilka
ty g o d n i po m ojem p rzy b y c iu p rze p ra w iliśm y się przez
B ajkał i p ojechaliśm y na W schód do Czy ty. T utaj m u ­
siałem pośw ięcić się najw yłączniej, nie tra c ą c czasu,
w ielkim re fo rm o m , k tó re znajdow ały się w tedy na
p o rz ą d k u dziennym . Z m in istery ó w p e te rsb u rsk ic h
p rzy sła n o m iejscow ym w ładzom polecenie w y p raco ­
w ania planów zupełnego przekształcen ia ad m in istracy i.
policyi, sądów , więzień, sy stem u depo rtacy i, sam o­
rz ą d u m iejskiego. W szy stk o to m iało b yć zrefo rm o ­
w ane na szerokich lib eraln y ch p o dstaw ach, zak reślo ­
nych w m anifestach cesarskich.
K u k ieł, k tó rem u p om agał ro zu m n y , p ra k ty c zn y
człowiek, pułkow nik P iedaszenko — i p a ru uczciw ych
urzęd n ik ó w , — pracow ał gorliw ie cały dzień, a czasem
i znaczną część nocy. J a zostałem se k re tarze m dw óch
kom itetów : refo rm y więzień i całego sy ste m u d e p o rta ­
cyjnego, oraz kom itetu, k tó ry m iał w ypracow ać p ro je k t
sa m o rz ąd u m iejskiego. W ziąłem się do p rac y z ca­
łym en tu zyazm em dziew iętnastoletniego m łodzieńca,
wiele czytałem o h isto ry c zn y m rozw oju ty c h insty -
tu cy i w R osyi i o w spółczesnym stanie ich w E u ro p ie
zachodniej. M in istery a sp raw w ew nętrznych i s p ra ­
w iedliw ości w ydaw ały w tedy w sw ych dziennikach
znakom ite p race i d o k u m e n ty , odnoszące się do tego
p rzed m io tu . Ale w o k rę g u Z ab a jk alsk im zajm yw ały
n as n iety lko teorye. N aprzód rozbierałem z p r a k ty ­
cznym i ludźm i, d o b rze zn ającym i m iejscow e sto su n k i
i p o trze b y k ra ju , ogólne za ry sy p ro jek tu , a potem
o p racow yw aliśm y go we w szy stk ich szczegółach, p u n k t
po punkcie. M usiałem w ty m celu sty k a ć się z całą

http://rcin.org.pl/ifis
— 185 —

m a są osób w m ieście i po w siach — i o trzy m an e re ­


zu ltaty po raz d ru g i ro z trz ą sa liśm y z K ukielem i Pie-
daszenką. P otem układałem p ro je k t, k tó ry znow u sta ­
ran n ie, p u n k t po punkcie, om aw iano w kom itecie. J e ­
den z ty ch kom itetów , o pracow ujący p ro je k t sam o­
rząd u , sk ładał się z m ieszkańców Czyty, w y b ran y ch
przez całą lu d n o ść m iasta. K rótko m ów iąc, p rac a n a­
sza była b ard z o pow ażna. I naw et dziś, p a trz ą c na
n ią z odległości k ilk u dziesięcioleci, m ogę szczerze
pow iedzieć, że je ślib y sa m o rz ąd został rzeczyw iście
p rzy z n an y w edle tego sk ro m n eg o planu, ja k i w y p ra­
cow aliśm y, m ia sta sy b e ry js k ie m iałyby dzisiaj zu ­
pełnie in n y w ygląd. Ale cała n asza praca, ja k się
okaże w n astępstw ie, poszła na m arne.
Nie b rakow ało i in n y ch okolicznościow ych spraw .
To trz e b a było w ynaleźć fu n d u sze dla u trz y m a n ia in-
sty tu cy i d o b ro czy n n y ch ; to należało w ygotow ać opis
ekonom icznego sta n u prow incyi dla m iejscow ej w y­
staw y ro ln iczej; to w ypadało przedsięw ziąć ja k ie w ażne
p o szukiw ania, albo p rzep ro w ad zić śledztw o.
— Ż y jem y w w ielkiej epoce; p rac u j, m iły p rz y ja ­
cielu; p am iętaj, że je ste ś sek re tarze m w szystkich istn ie­
ją cy ch i p rzy sz ły ch kom itetów , — pow iadał m i czasem
Kukieł. *
I pracow ałem ze zdw ojoną en erg ią.
P a rę p rzy k ład ó w pokaże, ja k ie były rez u ltaty . W je ­
d n ej z gm in o k ręg u Z ab a jk alsk ieg o służył ase so r (t. zw.
«zasiediatel»), M., dopuszczający się krzy czący ch bez­
p raw i. Z d zierał chłopów , chłostał n iem iłosiernie — n a ­
w et kobiety, co ju ż było w brew praw u. Je śli d o sta ­
w ała się w jego ręce ja k a k ry m in a ln a sp raw a, ci, k tó rzy
nie m ogli m u się okupić, latam i całym i wyczekiw ali
w w ięzieniu w yroku. K ukieł daw noby ju ż go oddalił, ale
nie zg ad zał się na to g e n e ra ł-g u b e rn a to r, poniew aż M.
m iał silnych p ro tek to ró w w P e te rsb u rg u . P o długich

http://rcin.org.pl/ifis
— 186 —

w ahaniach postanow iono, że ja pojad ę i p rzep ro w ad zę


śledztw o na m iejscu, aby zgrom adzić obciążające go
fakty. Nie było to wcale łatw em do w ykonania, po­
niew aż za straszen i chłopi pam iętali doskonale, że do
B oga w ysoko, a do cara daleko — i nie chcieli staw ać
w ro li św iadków . N aw et kobieta, k tó rą a s e so r kazał wy-
chłostać, bała się zrazu św iadczyć. D opiero, g d y p rzep ę­
dziłem dw a ty g o d n ie z chłopam i i p o zyskałem ich
zaufanie, w ypłynęły pow oli na w ierzch sp raw k i M.
Z eb rałem m asę p o tęp iający ch dow odów i kazano m u
p o dać się do dym isy i. Ja k ież było nasze zdziw ienie,
g d y w kilka m iesięcy potem dow iedzieliśm y się, że
ten sam M. naznaczony został isp raw n ik iem (urząd,
naczelnika policyi w m iasteczku) w Kam czatce. Tam
m ógł rab o w ać bezk arn ie m iejscow ą ludność, co też
czynił, m a się rozum ieć. Po kilk u latach w rócił do
P e te rs b u rg a b o g aty m człow iekiem . O becnie zajm uje
się czasem w spółpracow nictw em w k o n se rw aty w n y ch
g azetach i cieszy się g ło śn ą sław ą «praw dziw ego pa-
try o ty * .
J a k pow iedziałem , fala reak cy i nie dosięgła jeszcze
S y b ery i. Z zesłańcam i politycznym i p ostępow ano z n a j­
w yższą w zględnością, ja k za czasów M uraw iew a. K iedy
1861 r.zesłany został do ciężkich ro b ó t M. L. M ichajłow za
n ap isan ie proklam acyi, g u b e rn a to r tob o lsk i w ydał na
cześć jeg o obiad, na k tó ry m b yły obecne w szystkie
m iejscow e władze. W o k rę g u zab ajk alsk im nie tr z y ­
m ano M ichajłow a w aresztanckich k azarm ach . Pozw o­
lono m u urzędow o pozostaw ać w szp italu w ięziennym
sioła K adki, około kopalni N erczyńskich; ale zdrow ie
M ichajłow a było b ard z o w ątłe — u m a rł na suchoty
1865 r. — i g en e rał K ukieł pozw olił m u zam ieszkać
u b ra ta , in ż y n iera górniczego, k tó ry dzierżaw ił od
sk a rb u kopalnię złota. W szyscy w S y b ery i w iedzieli
o tern. W tem raz u pew nego o trzy m aliśm y w iadom ość

http://rcin.org.pl/ifis
— 187 —

z Irk u c k a , że w sk u tek denuncyacyi, jedzie do Czyty


g en erał ż a n d a rm sk i na śledztw o w sp raw ie Michaj-
łowa. P rzy w iózł nam tę w iadom ość a d ju ta n t generał-
g u b e rn a to ra . N iezw łocznie posłano m ię up rzed zić Mi-
chajłow a i pow iedzieć m u, żeby n aty ch m iast przeniósł
się do K adek, a m y tym czasem za trzy m a m y gen erała
w Czycie. P oniew aż g en e rał w y g ry w ał za zielonym
stolikiem w dom u K ukiela znaczne sum y pieniędzy,
nic więc dziw nego, że więcej podobało m u się to m iłe
zajęcie, niż d łu g a p o d ró ż w śró d gór, zw łaszcza, że
i m ro zy b rały ostre. S kończyło się na tern, że gene­
ra ł w rócił do Irk u c k a , b ard z o zadow olony z k o rz y ­
stn eg o sp osobu, w ja k i załatw ił sw o ją m isyę.
B urza jed n ak że — n adciągała — coraz bliżej i bliżej.
Z m iotła ona w szy stk o p rze d so b ą w k ró tce potem , gdy
w P olsce wy buchnęła rew olucya.

III.

W sty czn iu 1863 r. P olsk a pow stała przeciw ro s y j­


sk iem u p anow aniu. U tw orzyły się oddziały p o w stań ­
ców i rozpoczęła w ojna, p rzeciąg ająca się p ó łto ra roku.
E m ig ran c i lo n d y ń scy błagali rew olucyonistów p o l­
skich, żeby odłożono pow stanie, przew idując, że pow ­
stan ie zo stanie zgniecione i p rzedw czesny je g o w y­
buch p rze rw ie w szelkie re fo rm y w Rosyi. Ale nic ju ż
nie m ożna było poradzić. D zikie gw ałty kozackie w cza­
sie m an ifestacyi p atry o ty czn y c h na ulicach W arszaw y
1861 r., o k ru tn e , niczem n ieuspraw iedliw ione egzeku-
cye, k tó re n astąp iły potem , p rz y p ro w a d z iły Polaków
do rozpaczy. L osy były rzucone.
N igdy p rze d tem nie okazyw ano tyle sy m p a ty i s p ra ­
wie p olskiej w R osyi, ja k w tej chwili. Nie mówię
o rew o lu cyonistach. N aw et w ielu u m iark o w an y ch lu ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 188 —

dzi w yrażało się w tedy otw arcie, że k o rz y stn ie j b y ­


łoby d la R osyi m ieć w Polsce d o b reg o sąsiad a, niż
w iecznie w rogi, choć p o d d an y k ra j. P o lsk a n ig d y nie
straci sw ego naro d o w eg o c h a ra k te ru ; zb y t on je s t
o ry g in aln y i sam odzielny. O na m a i będzie m ieć sw oją
w łasn ą sztukę, sw oją lite ra tu rę i p rz e m y sł w łasny.
T rzy m ać ją w niewoli R osya m oże tylko z pom ocą
g ru b e j fizycznej siły; a ta k i stan rzeczy zaw sze s p rz y ­
ja ł i będzie sp rz y ja ć panow aniu ucisk u w sam ej Ro­
syi. Z a p a try w a n ia te podzielało b ard z o wiele osób
i g d y byłem jeszcze w k o rp u sie, pam iętam , że tow a­
rzy stw o p e te rs b u rs k ie p rzy ję ło z uznaniem a rty k u ł
w stęp n y , k tó ry Iw a n A ksakow m iał odw agę pom ie­
ścić w sw ej gazecie «Dzień». Z aczynał od p rz y p u s z ­
czenia, że w ojska ro sy jsk ie w yszły z P o lsk i i w ska­
zyw ał p om yślne tego n a stę p stw a i dla P o lsk i sam ej
i dla Rosyi. K iedy rozpoczęło się pow stan ie 1863 r.
w ielu ro sy jsk ic h oficerów w zbraniało się walczyć p rz e ­
ciw Polakom , a n ie k tó rzy otw arcie połączyli się z nim i
i u m a rli na ru szto w a n iu , albo na polu bitw y. S kładki
na pow stanie zb ieran o w całej Rosyi, a w S y b ery i
n aw et całkiem otw arcie. S tudenci u n iw ersy te tó w zao­
p atry w a li naw et w cały ry n sz tu n e k bojow y kolegów ,
k tó rzy udaw ali się do pow stania.
Ale oto — w śró d ogólnego w zburzenia - p rzy sz ła
w iadom ość, że w nocy na 10 stycznia pow stańcy n a­
padli na żołnierzy, ro zk w atero w an y ch po w siach i w y r­
żnęli sennych, choć jeszcze w wilię tego d n ia zdaw ało
się, że w zajem ne sto su n k i m iędzy w ojskiem i lu d n o ­
ścią b yły przy jazn e. Z ajście zostało tro ch ę p rz e sa ­
dzone; ale, na nieszczęście, była w tej w iadom ości
i część p raw dy. W yw arła ona, m a się rozum ieć, głę­
boko p rzy g n ę b iają ce w rażenie na całe społeczeństw o.
Z now u — m iędzy dw om a n aro d am i, ta k sp o k rew n io ­
n y m i z so bą pochodzeniem , a tak różniącym i się sw ym

http://rcin.org.pl/ifis
— 189 —

n aro d o w y m ch a rak terem , zm artw y ch w stała sta ra nie­


naw iść.
Powoli — p rz y k re to w rażenie zatarło się do pew ­
n ego stopnia. D zielna w alka P olaków , znanych pow ­
szechnie ze sw ego m ęztw a, n iezm ordow ana energia,
z k tó rą o p ie ra li się olbrzym iej arm ii, obudziły na nowo
sy m p aty ę do tego heroicznego naro d u . Ale w tym
w łaśnie czasie dow iedziano się, że k om itet rew olu­
cy jn y żąd a p rzy w ró c en ia P o lsk i w daw nych g ra n i­
cach, aż do U krainy w łącznie, k tó rej p raw osław na lu d ­
ność nienaw idzi panów i n ie jed n o k ro tn ie w ciągu
o statn ich trzech w ieków ro zp o c zy n ała sw e pow stąnia
przeciw nim krw aw em i rzeziam i. O prócz tego N apo­
leon V II i A nglia zaczęli g rozić R osyi now ą w ojną
i ta czcza p o g ró żk a więcej zaszkodziła P olakom , niż
w szy stk ie inne p rzy czy n y razem wzięte. Nakoniec,
ra d y k a ln a część społeczeństw a ro sy jsk ie g o p rze k o ­
nała się ze sm utkiem , że w P olsce b io rą g ó rę czysto
narodow e dążności. R ząd rew olucyjny nie m yślał po­
w ażnie o n ad a n iu po d d an y m chłopom ziem i — i rzą d
ro sy jsk i nie om ieszkał sk o rz y sta ć z tego błędu, żeby
w y stąp ić w roli obro ń cy chłopów przeciw panom
polskim .

Kiedy się w Polsce zaczęło pow stanie, w szyscy


w Rosyi m yśleli, że p rz y jm ie ono d em o k raty czn y , r e ­
p u b lik a ń sk i c h a ra k te r i że R ząd N arodow y na szero ­
kich, d em o k ra ty cz n y ch p o dstaw ach przep ro w ad zi osw o­
bodzenie chłopów , bijących się za niepodległość o j­
czyzny.
O sw obodzenie chłopów w R osyi podaw ało bardzo
d o b rą sp o so b n o ść do podobnej akcyi. O sobiste po­
w inności chłopów w obec obyw ateli kończyły się 19 lu ­
tego, 1863 r. P otem n astępow ała b ard zo d ługa proce­
d u ra celem u stanow ienia dobrow olnej zgody obyw ateli

http://rcin.org.pl/ifis
— 190 —

z chłopam i co do w ielkości i położenia o d stęp y w an y ch


sched ziemi. R ozm iar corocznych w yp łat za schedy
(ocenione b ardzo w ysoko) był zatw ierdzony przez rz ą d
po tyle-to z dziesięciny. Ale chłopi m usieli jeszcze
płacić sum y dodatkow e za ziemię, zajętą pod zagrody
g o sp o d a rsk ie, p rzy czem rz ą d o k reśla ł ty lk o najw yższą
n orm ę; obyw atele zaś m ogli w edle chęci, albo zrzec
się całkiem tych opłat dodatkow ych, albo zadow olnić
się ich częścią. Co się zaś tyczy w y k u p u sched, — przy-
czem rz ą d spłacał obyw ateli o d raz u i w całości za po­
m ocą t. zw. «w ykupnych św iadectw *, a chłopi o b o ­
w iązani byli gasić d łu g w ciągu 49-ciu lat corocznem i
sześcioprocentow em i w kładkam i, — to opłaty te nie
ty lk o były za w ysokie i ru jn u ją c e dla chłopów, ale
nie został naw et o k reślo n y te rm in w ykupu. Z o sta­
w iono go do woli obyw atela — i w w ielu w ypadkach
um ow y w yk u p n e nie były jeszcze zaw arte naw et
w 20-ścia la t po uw łaszczeniu.
T aki stan rzeczy daw ał polskiem u rew olucyjnem u
rząd o w i szerokie pole do p o p raw y ro sy jsk ie g o praw a.
P ow in n o ścią jego było w ykonać a k t spraw iedliw ości
w sto s u n k u do chłopów (położenie ich było rów nie
złe, a w n iek tó ry ch razach naw et gorsze, niż w Rosyi)
i w ypracow ać doskonalsze i ściśle ok reślo n e p raw a
uw łaszczenia poddanych. Nic podobnego nie miało
m iejsca. P a rty a czysto narodow a i szlachecka wzięła
p rzew agę — i w ielką kw estyę osw obodzenia lu d u u s u ­
nięto na d ru g i plan. W sk u te k tego rz ą d ro sy jsk i
o trzy m ał m ożność po zy sk an ia sobie p rzy ch y ln o ści
chłopów polskich przeciw ko rew olucyom stom .
U m iał on w w ysokim sto p n iu błąd ten w y k o rzy stać;
A lek san d er I I w ysłał do P o lsk i N M ilutina, upow aż­
n ia jąc go przep ro w ad zić uw łaszczenie wedle planu,
k tó ry M ilutin zam yślał n ie g d y ś u rzeczyw istnić w Ro-

http://rcin.org.pl/ifis
— 191 —

syi, nie wiele k rę p u ją c się tem , czy takie uw łaszcze­


nie z ru jn u je w łaścicieli ziem skich, czy nie.
— Je d ź p an do P o lsk i i tam zasto su j przeciw m iej­
scow ym obyw atelom swój czerw ony p ro g ra m , — po­
w iedział A lek san d er I I M ilutinow i. I M ilutin, w spól­
nie z ks. C zerkaskim i w ielu innym i rzeczyw iście zro
bił w szystko, co m ógł, żeby o d eb rać ziem ię obyw a­
telom i w yznaczyć chłopom ja k najw iększe działy.
Z d arzy ło mi się ra z spo tk ać z je d n y m z tych u rzę­
dników , k tó rzy razem z M ilutinem i ks. C zerkaskim ,
czynni b y li w Polsce.
— M ieliśm y zup ełn ą m ożność — pow iada on — od­
dać całą ziem ię chłopom . Z w ykle zaczynałem od tego,
że zw oływ ałem chłopskie zebranie gro m ad zk ie. — «Po­
wiedzcie n a p rz ó d , ile ziem i posiadacie te ra z? » —
W skazyw ali mi. — «Czy to je s t w szy stk a ziemia,
k tó ra kiedykolw iek należała do w as ?» zapytyw ałem .—
«Nie, — odpow iadali oni zw ykle zgodnie ja k jed en czło­
wiek*. «D aw nym i laty naszem i były hen! te łąki —
i m ieliśm y jeszcze ten las i te pola*. Pozw alałem im
w ypow iedzieć w szystko, a potem m ów iłem : «No, kto
z w as m oże stw ierd zić pod p rzy się g ą, że ot, ta ziem ia
należała k ied y ś do w as ?» Ma się rozum ieć, n ik t się
nie zgadzał, bo rzecz szła o daw nych, sta ry c h czasach.
N akoniec w ypychano n ap rz ó d ja k ieg o ś zgrzybiałego
dziad a P ozostali m ów ili: «on wie w szy stk o ; on m oże
przy siąd z» . D ziad rozpo czynał długie opow iadanie
o tem , co w idział w m łodości, albo o tem , co słyszał
od ojca; ale ja m u k ró tk o p rze ry w ałem : «złóż p rz y ­
sięgę, że ziem ia ta należała kiedykolw iek do gm iny,
a ziem ia będzie waszą». I jeżeli tylk o starzec p rz y ­
sięgał — a takiej p rzy się d ze m ożna w ierzyć ślepo, —
spisyw ałem p ro to k ó ł i oznajm iałem ze b ran iu : «teraz
nie m acie więcej żadnych pow inności w obec w aszych
byłych panów ; jesteście p ro sty m i sąsiadam i. Płacicie

http://rcin.org.pl/ifis
— 192 —

tyle i tyle-to rocznie do sk a rb u . Z ag ro d y d a ją się w am


razem z ziemią. Płacić za nie nie p o trzeb u jecie nic*.
Można sobie w yobrazić, jak ie w rażenie w yw ierało
to w szy stko na chłopów. Mój cioteczny b ra t, P io tr
M ikołajewicz K rapotkin, b r a t ow ego fligel a d ju tan ta,
o k tó ry m w spom inałem w yżej, znajdow ał się w Polsce,
czy na Litw ie z pułkiem ułanów gw ard y i, w k tó ry m
służył. P o w stanie rozw inęło się ta k groźnie, że ru szo n o
przeciw P olakom naw et g w ard y ę z P e te rsb u rg a . Te­
raz w iadom o, że g d y M ichał M uraw iew , w yjeżdżając
na Litw ę, p rzy sz ed ł pożegnać się z cesarzow ą, M aryą
A leksandrow ną, ta o sta tn ia pow iedziała m u: «uratujcie
choć Litwę*. P olsk a uw ażała się ju ż za straco n ą.
— U zbrojone b andy pow stańców opanow ały cały
k r a j , opow iadał m i cioteczny b rat. Nie tylko nie
m ogliśm y ich rozbić, ale naw et w ynaleźć. B andy n a­
padały b ezustan n ie na nasze niew ielkie oddziały; a po­
niew aż p o w stańcy bili się znakom icie, d o skonale znali
m iejscow ość i znajdyw ali p oparcie u ludności, to zwy-
cięztw o zw ykle zostaw ało p rzy nich. Dla tego zm u­
szeni b y liśm y p o ru szać się zaw sze ty lk o w ielkim i
kolum nam i. I tak w ędrow aliśm y przez cały czas, po
całym k r a ju , n ap rz ó d i w tył, w p o śró d lasów , —
a końca p o w stania nie m ożna było naw et przew idzieć!
P óki p rze rz y n aliśm y ja k ą m iejscow ość, nie zn a jd y ­
w aliśm y ani śladu pow stańców . Ale, ledw ieśm y w ró ­
cili, d o w iadyw aliśm y się, że b an d y znow u zjaw iały się
z ty łu i ściągały po d atek narodow y. I jeżeli ja k i chłop
ośm ielił się oddaw ać jak ie u słu g i n aszy m w ojskom ,
zn ajd y w aliśm y go pow ieszonego przez pow stańców .
T ak się to ciągnęło przez k ilka m iesięcy bez n ajm n ie j­
szej nadziei p ręd k ieg o końca, aż póki nie p rz y b y li
M ilutin i C zerkaski. O sw obodzili oni chłopów i dali
im ziemię, a w tedy w szystko w net się zm ieniło. Chłopi

http://rcin.org.pl/ifis
— 193 —

p rzeszli na n aszą stro n ę i zaczęli nam pom agać łapać


pow stańców . P o w stan ie skończyło się*.
W S y b ery i zdarzało m i się często rozm aw iać w tej
kw estyi z zesłanym i P olakam i i niek tó rzy z nich ro ­
zum ieli znaczenie błędu, k tó ry popełniono. Rewolu-
cya — z sam ego p o czątk u — pow inna być aktem s p ra ­
wiedliw ości w obec «upośledzonych i skrzyw dzonych»,
a nie ob ietnicą p o p raw y złego w przyszłości; inaczej
na pew no upad n ie. N iestety, często się zdarza, że wo­
dzowie b y w ają tak pochłonięci kw estyam i polityki
i w ojennej tak ty k i, że o najgłów niejszem — zapom i­
n ają. T ym czasem rew olucyoniści, k tó rz y nie zdołają
p rzek o n ać m as, że rozp o czy n a się dla nich now a era,
g o tu ją pew ny u p ad ek sw ojej w łasnej spraw y .

O płakane sk u tk i pow stan ia dla P o lsk i są w iadom e


i należą ju ż do h isto ry i. N ikt jeszcze nie wie d okła­
dnie, ile tysięcy ludzi zginęło na polu bitw y, ile setek
pow ieszono i ile dziesiątków tysięcy zostało zesłanych
w głąb R osyi i n a S yberyę. Ale naw et w edle u rzę d o ­
w ych św iadectw , niedaw no ogłoszonych, w sam ej tylko
Litwie, k a t M uraw iew , k tó rem u rz ą d w zniósł pom nik,
pow iesił w łasną w ładzą 128 Polaków i zesłał na S y­
b eryę 9423 m ężczyzn i kobiet. W edle u rzędow ych
św iadectw zesłano na S y b ir 18,672 ludzi; z nich 10,406
do S y b ery i w schodniej i pam iętam , że g en e rał-g u b er-
n ato r S y b ery i w schodniej podał m i m niej więcej ta k ą
liczbę. Mówił m i on, że do je g o p row incyi zesłano je ­
denaście tysięcy, do ciężkich ro b ó t, lu b też n a osie­
dlenie. W idziałem ich i byłem św iadkiem ich cierpień.
W ogóle 60 do 70-ciu tysięcy ludzi, je śli nie więcej, zo­
stało w y rw an y ch z P olski i zesłanych w głąb Rosyi
E u ro p e jsk iej, n a U ral, na K aukaz, lu b na S yberyę.
Dla R osyi n astęp stw a b yły rów nież sm utne. Re-
w olucya polska położyła koniec w szy stk im reform om .
W8P0MNIENU REWOLUCYONISTY. 13

http://rcin.org.pl/ifis
— 194 —

P ra w d a , że w latach 1864-tym i 1866-tym w prow adzono


refo rm ę ziem ską i sądow niczą, ale b yły one gotow e
jeszcze w l8<»2-gim r. O prócz tego, w o statn iej chw ili
A lek san d er I I w y b ra ł plan refo rm y ziem skiej, w y p ra ­
cow any nie przez M ikołaja M ilutina, a p rzez re a k c y jn ą
p a rty ę W ałujew a. P ow tóre, n a ty c h m ia st po ogłoszeniu
obu refo rm , znaczenie ich ograniczono, a w niektó­
ry ch w ypadkach całkiem zniesiono, p rzez dodanie ró ż ­
nych ty m czasow ych praw .
N ajgorzej było to, że sam a opinia p ubliczna zw ró­
ciła się nagle i o d razu w k ie ru n k u reakcyi. B ohaterem
d n ia sta ł się K atkow , w ysław iany teraz, ja k o ro s y jsk i
«patryota»; pociągał on sw ym w pływ em w iększą część
p e te rsb u rsk ie g o i m oskiew skiego tow arzystw a. W edle
niego zaś «zdrajcą* był każdy, kto śm iał jeszcze od­
zyw ać się o reform ach.
F ala reak cy i d o ta rła w k rótce i do n aszych dalekich
kresów . Raz w lu ty m , czy w m a rc u 1863 r. p rz y p ę ­
dził u m y śln y goniec z Irk u c k a i przyw iózł urzędow y
papier. Stosow nie do zaw artego w nim rozkazu, m iał
g en e rał Kukieł, rzuciw szy stanow isko g u b e rn a to ra
Z ab ajk alsk ieg o o k ręg u , u dać się n a ty c h m ia st do I r ­
ku ck a i oczekiw ać tam dalszych rozp o rząd zeń , nie
p rz y jm u ją c u rz ę d u naczelnika sztabu.
Dla czego ? co to w szystko m a znaczyć ? o tem
w p ap ierze ani słowa. N aw et g e n e ra ł-g u b e rn a to r, oso­
b isty p rzyjaciel K ukiela, nie ośm ielił się ani jednem
o b jaśn iającem słów kiem ro zp ro szy ć tajem niczości ro z­
kazu. Czy oznaczał on że K ukiela pow iozą z dw om a
żan d arm am i do P e te rs b u rg a i z a m u ru ją go tam
w k am ien nym grobie, w P etropaw łow skiej tw ierdzy ?
W szy stk o było możliwe. P óźniej dow iedzieliśm y się,
że tak w łaśnie zam ierzano uczynić. T ak by też uczy­
niono, g d y b y nie energiczne w staw iennictw o g en erała

http://rcin.org.pl/ifis
— 195 —

M uraw iewa A m urskiego, k tó ry osobiście błagał cara


o ułaskaw ienie K ukiela.
P ożegnanie nasze z B. K. K ukielem i jeg o przem iłą
rod zin ą w yglądało raczej na pogrzeb. S erce m oje
rw ało się z bolu. Nie tylk o dla tego, że traciłem w Ku-
kielu dro giego, blizkiego p rzyjaciela; w iedziałem , że
odjazd jeg o oznacza n iejako pog rzeb całej epoki, bo­
g atej w «illuzye», ja k m ów iono potem , epoki, w k tó ­
rej p o k ład an o tyle nadziei.
T ak się też stało. P rz y b y ł d ru g i g u b e rn a to r, do­
b ro d u szn y , le k k o m y śln y człowiek. W idząc, że nie m a
co tracić czasu, zabrałem się ze zdw ojoną en e rg ią do
p rac y i w ykończyłem p ro je k t refo rm y sy stem u d ep o r­
tacy jn eg o i sa m o rz ąd u m iejskiego. G u b e r n a to r — dla
fo rm y — uczynił kilka zarzutów , potem je d n a k p o d p isał
p ro jek t, k tó ry w ysłano do P e te rsb u rg a . Ale tam ju ż
nie m y ślan o o reform ach. T am też p ro je k t nasz spo­
czywa do dziś dnia, z setkam i d ru g ic h p odobnych
m em oryałów , podaw anych ze w szystkich krańców Ro-
syi. W stołecznych m iastach w ybudow ano kilka «wzo­
rowych» w ięzień, jeszcze straszn ie jsz y ch , niż stare,
niew zorow e, — aby m ieć się czem p opisać p rze d zna­
k o m itym i cudzoziem cam i podczas w ięziennych kon­
gresów . Ale w 1886 r. K ennan znalazł cały sy stem de-
p o rtacy i w takim sam ym stanie, w jak im ja go zo sta­
wiłem w 1872 r. D opiero teraz, po w ielu latach, w p ro ­
w adza rz ą d w S y b ery i now e sąd y i p a ro d y ę sa m o ­
rz ą d u ; d o p iero te ra z w yznaczono p o w tórnie k om isye
dla zb ad an ia sy stem u d ep o rta cy jn e g o (pisane w 1897 r.).
K iedy K ennan w rócił ze swej p odróży na S yb ery ę
do L o n d y n u, zaraz na d ru g i dzień po przy jeźd zie od­
szukał S tępniaka, C zajkow skiego, m nie i jeszcze je ­
dnego em ig ra n ta ro sy jsk ie g o . Z eb raliśm y się w szyscy
w ieczorem u K ennana, w niew ielkim hotelu, w pobliżu
C haring-C ross. W idzieliśm y K ennana pierw szy raz
13*

http://rcin.org.pl/ifis
— 196 —

i nie b ardzo dow ierzaliśm y p rze d sięb io rc zy m A ngli­


kom , k tó rzy przed nim podejm ow ali się zbadać w szy­
stko, co się tyczyło S y b ery i i ro sy jsk ie g o sy stem u
w ięziennego, nie zadaw szy sobie naw et p rac y naucze­
nia się choć tro ch ę po ro sy jsk u . P ostan o w iliśm y więc
p rzek o n ać się o w iarogodności naszego p o d ró żn ik a
i zarzuciliśm y go g rad e m badaw czych, k rzy ż u jąc y ch się
p y tań . Ku n aszem u w ielkiem u zdum ieniu nietylko
m ów ił on w y bornie po ro sy jsk u , ale w iedział w szystko,
co w arto było wiedzieć, o S yberyi. My czterej zna­
liśm y w ielu zesłańców , zn a jd u jący ch się w S y b ery i
i w ym ęczaliśm y go p y tan iam i: «Gdzie ta k i-to ? Czy
żonaty ? Czy szczęśliw y w życiu ro d zin n em ? Czy ten
ocalił się?» P rę d k o p rze k o n aliśm y się, że K ennan zna
w szystkich.
K iedy b adanie nasze skończyło się, spy tałem : «Nie
w iesz pan, panie K ennan, czy w ybudow ano strażn iczą
wieżę w Czycie ?» S tępniak p o p a trz y ł na m nie, ja k
g d y b y w y rzu cał m i m o ją zb y tn ią nieufność. Ale K en­
n an ro ześm iał się — i ja także. Ś m iejąc się, p rz e rz u ­
caliśm y się p y tan iam i:
— Ja k to , p an w iesz o tem ?
— I p an także ?
— W ybudow ali nakoniec ?
— T ak — na zasadzie podw ójnego w ykazu kosztów .
I tak dalej. W reszcie p rze rw ał nam S tęp n iak i n a j­
b ard ziej surow ym tonem , n a ja k i m ógł się zdobyć
p rzy sw ojej dob ro d u szn o ści, ośw iadczył:
— Pow iedzcie nam nakoniec, z czego się śm iejecie?
W tedy K ennan opow iedział h isto ry ę strażn icy po­
żarn ej w Czycie, k tó rą czytelnicy jego p am iętają za­
pew ne. W 1859 r. m ieszkańcy C zyty postanow ili w y­
budow ać strażnicę p o ża rn ą i zebrali pieniądze w tym
celu; ale w ykaz kosztów budow y trze b a było p rze d ­
staw ić w P e te rs b u rg u . W ysłano go do m in istery u m

http://rcin.org.pl/ifis
— 197 —

sp raw w ew nętrznych; ale kiedy po dw óch latach w rócił


zatw ierd zo ny z P e te rsb u rg a , okazało się, że w mło-
dem , ro zw ijającem się m ieście — ceny drzew a i pracy
znacznie się podniosły. Było to w 1862 r., kiedy m ie­
szkałem w Czycie. Ułożono now y w ykaz i posłano do
P e te rsb u rg a . H isto ry a ta p ow tarzała się kilka razy
i ciągnęła się całych 25 lat, aż nakoniec obyw atele
Czy ty stracili cierpliw ość i podali w w ykazie ceny
p raw ie podw ójne. W tedy fan ta sty c zn y w ykaz u ro ­
czyście zatw ierdzono w P e te rs b u rg u . T akim to spo­
sobem C zyta o trzy m ała strażn icę p ożarną.
W o statn ich latach zdarzało się nam często sły ­
szeć zdanie, że A lek san d er I I popełnił w ielki błąd
przez to, że w zbudził tyle nadziei, k tó ry c h nie m ógł
potem u rzeczyw istnić. T ym sposobem , m ów ią, zgoto­
w ał on sobie w łasną zgubę. Ze w szystkiego, co po­
w iedziałem — a h isto ry a m aleńkiej C zyty by ła histo-
r y ą całej R osyi, — widać, że A lek san d er I I popełnił
coś g o rszego. On n ietylko w zbudził nadzieje. D aw szy
się na chw ilę porw ać prąd o w i, k tó ry w całej R osyi po­
b u d ził ludzi do pracy , on w y prow adził ich ze sfery
nadziei i nieo k reślo n y ch m arzeń i pozw olił im — nie­
ja k o — d o tk n ą ć się w łasnem i ręk o m a dojrzew ający ch
ju ż refo rm . On dał im poznać, co m ożna zrobić zaraz
i ja k łatw o m ożna to zrobić. A lek san d er I I spraw ił
że ludzie ci pośw ięcili część sw ych ideałów , k tó ry ch
nie m ożna było u rzeczyw istnić n aty ch m iast i o g ra n i­
czyli się ty lk o p rak ty c zn ie — m ożliw em i w dan y m czasie
żąd aniam i. A kiedy odlali sw oje ideały w sk o ń ­
czone k ształty , kiedy im nadali fo rm ę gotow ych praw ,
w ym agających tylko p o d p isu im p e ra to ra , aby się stać
rzeczyw istością, on odm ów ił pod p isu . N ikt z reakcyo-
nistów nie m ów ił i nie śm iał pow iedzieć, żeby istniejące
p rzed re fo rm ą sądy, b ra k sa m o rz ą d u m iejskiego i sta ry
sy stem zsyłania na S y b ery ę b yły do b re i godne za­

http://rcin.org.pl/ifis
— 198
chow ania. N ikt nie śm iał tego tw ierdzić. I — m im o to —
z obaw y, żeby nie zrobić czegokolw iek, w szy stk o z o sta ­
w iono tak, ja k było. T rzydzieści pięć lat zapisyw ano
w rzędzie «podejrzanych» każdego, kto śm iał odezw ać
się, że p o trzeb n e są zm iany. Je d y n ie ze stra c h u przed
straszriem słow em «reform y* in sty tu cy e, potępione
przez w szystkich, uznane p rzez w szy stk ich za sp ró ­
chniałe zab y tk i przeszłości, pozostały ja k były, nie­
tknięte.

IV.

W idziałem , że nie m am co ro b ić w Czycie, po ­


niew aż o refo rm ach ju ż nie m y ślan o i na w iosnę te­
goż 1863 r. chętnie p rzy ją łem prop o zy cy ę pojechania
n ad A m ur. Całe niezm ierzone lewe w ybrzeże A m uru
i b rzeg O ceanu S pokojnego, aż do zatoki P io tra W.
włącznie, zostały przyłączone przez h r M uraw iew a
p raw ie w brew woli w ładz p e te rsb u rsk ic h i w każdym
razie bez jakiejkolw iek znaczniejszej pom ocy z ich
stro n y . K iedy M uraw iew pow ziął śm iały plan opano­
w ania rzeki, k tó rej południow e położenie i u ro d za jn e
b rzeg i nęciły w ciągu dw óch stuleci S ybiraków ; kiedy
postanow ił, zanim Ja p o n ia otw orzy się dla E u ro p y ,
zająć dla R osy i m ocne stanow isko na brzeg ach O ceanu
S pokojnego i w ejść, ty m sposobem — w sto su n k i ze
S tan am i Z jednoczonym i; w szyscy w P e te rs b u rg u po­
w stali przeciw g en e rał-g u b ern ato ro w i. M inister w ojny
nie m iał zbyw ających żołnierzy, — m in iste r finansów —
sw obodnych pieniędzy. P rz ed e w sz y stk iem sprzeciw iało
się m in iste ry u m sp raw zagranicznych, — zaw sze w oba­
wie «dyplom atycznych kom plikacyi». M uraw iew m u ­
siał więc działać na w łasną ręk ę i liczyć, p rz y w yko­
n y w an iu olbrzym iego przedsięw zięcia, ty lk o n a te

http://rcin.org.pl/ifis
— 199 —

sk ąp e środki, jakich m ogła d o sta rc zy ć słabo zaludniona


S y b ery a W schodnia. O prócz tego, należało działać ja k
najśp ieszn iej, aby w obec m ożliw ego p ro te stu zachodnio­
eu ro p ejsk ich dyplom atów , przeciw staw ić m u «fakt
dokonany».
O kupacya ty lk o n om inalna nie m iałaby znaczenia,
pow stała wiec m yśl, żeby ro zciągnąć w zdłuż brzegów
A m u ru i U ssu ri, na p rz e strz e n i przeszło 3ó00 w iorstw ,
łańcuch p o ste ru n k ó w kozackich, t. zw. «stannic» i z a p ro ­
w adzić ty m sposobem re g u la rn ą kom unikacyę pom ię­
dzy S y b e ry ą i w ybrzeżem O ceanu S pokojnego. Stan-
nice p o trzebow ały zaludnienia, k tó reg o S y b ery a W scho­
dnia d o sta rc zy ć nie m ogła. W tedy M uraw iew uciekł
się do śro dków w yjątkow ych. Z esłanym kato rżn ik o m
k tó rzy — po odbyciu o kreślonego w yrokiem sądow ym
te rm in u ciężkich ro b ó t, pracow ali ja k o ro b o tn ic y w ko­
palniach rządow ych, w rócono p raw a i obrócono ich
w Z ab ajk alsk ie kozackie w ojsko Część ich osiedlono
w zdłuż A m uru, a część nad b rzeg am i U suri. P ow stały
dw a now e kozackie w ojska. P otem za sta ra n ie m Mu-
raw iew a uw olniono ty siąc kato rżn ik ó w (po w iększej
części ro zb ójników i m orderców ), k tó ry c h postanow ił
osiedlić ja k o w olnych osadników — około u jść A m uru.
W y p ra w iają c ich z K ary na now e siedziby, M uraw iew,
n atu ra ln ie , m iał do nich przem ow ę: «Idźcie, dzieci.
T eraz jesteście wolni. U praw iajcie ziem ię, zróbcie ją
ro sy jsk im k raje m , zacznijcie now e życie», — i tak d a­
lej. W łościanki ro sy jsk ie p raw ie zaw sze to w arzy szą
dobro w o ln ie sw oim m ężom , zesłanym na S y b ir. T ym
sposobem p raw ie w szyscy w ychodźcy m ieli sw oje ro ­
dziny. Ale byli też kaw alerow ie, k tó rz y ośw iadczyli
M uraw iew ow i: «chłop bez baby — nic nie w art; trzeb a
się nam ożenić». W tedy g e n e ra ł-g u b e rn a to r kazał osw o­
bodzić i k obiety z k a to rg i i polecił im w ybrać sobie
mężów. Czas naglił. W oda szybko spadała w Szyłce;

http://rcin.org.pl/ifis
— 200 —

p ro m y w k rótce m u siały b y stanąć. M uraw iew kazał


wychodźcom w yjść na b rze g param i, pobłogosław ił
ich i pow iedział: «zaślubiam w as, dzieci! K ochajcie się
w zajem nie; mężowie, nie k rzyw dźcie żon i żyjcie szczę­
śliwie*.
W idziałem tych now o-osiedleńców w sześć la t po
w yżej o pisanej scenie. W sie b yły biedne; pola trzeb a
było z tru d e m wy karczow y wać z pod ta jg i (gęste lasy
sy b e ry jsk ie ); ale w ogóle, m y śl M uraw iew a u rzeczy ­
w istniła się i m ałżeństw a, pobłogosław ione przezeń,
b yły niem niej szczęśliwe, niż m ałżeństw a zw ykłe. Do­
b ry i ro zu m n y b isk u p am u rsk i, In n o cen ty , uznał n a ­
stęp n ie te m ałżeństw a i dzieci, u ro d zo n e z nich, za
p raw n e i kazał zapisać je ja k o takie w księgach cer­
kiew nych.
Mniej szczęśliw ym okazał się M uraw iew w d ru g im
p o d o b n y m w ypadku. P o trz e b u ją c ludzi dla zaludnienia
S y b ery i W schodniej, p rz y ją ł — w ch a rak te rz e koloni­
stów — dw a tysiące żołnierzy z bataljonów k arn y ch .
Część żołnierzy um ieszczono, ja k o synów p r z y b r a ­
nych, po rodzinach kozackich, d ru g ic h osadzono na
za g ro d ach po w siach S y b ery i w schodniej. Ale dziesięć
czy dw adzieścia la t kazarm ow ego życia - - w kleszczach
straszliw ej M ikołajow skiej d y scy p lin y — nie m ogły n a ­
tu ra ln ie stanow ić odpow iedniej przygotow aw czej szkoły
do rolniczych zajęć. «Synkowie* uciekali od ojców,
p rzy sta w ali do bezdom nej, w łóczęgow skiej ludności
m iejsk iej, żyli nędznie z okolicznościow ych zarobków ,
k tó re n aty ch m iast p rze p ijali i potem , sw obodni i bez
tro sk i, ja k ptacy, w yczekiw ali, aż się now a ro b o ta
n ad arzy .
P s tr e tłu m y zab ajk alsk ich kozaków , osw obodzo­
nych k ato rżn ik ó w i «synków», osiedlonych na p rędce
i byle ja k na w ybrzeżach A m uru, nie m ogły — m a się
ro zu m ieć — cieszyć się w ielkim d o b ro b y tem , zwłaszcza

http://rcin.org.pl/ifis
— 201 —

p rz y u jściach rzek i i w zdłuż U ssuri, gdzie każdy


m e tr k w ad ratow y trze b a było w ykarczow ać z pod dzie­
w iczego p odrów nikow ego lasu ; gdzie ulew ne deszcze,
p rzy n iesio n e m u sso n am i w lipcu, zatapiały olb rzy m ie
p rze strzen ie; gdzie m iliony ptaków p rze lo tn y ch wy-
dziobyw ało b ez u stan n ie na polach ziarna z kłosów.
W szy stk ie te w aru n k i p rzy p ro w a d ziły lu d n o ść tych
o sad do rozpaczy, a potem zrodziły zupełną apatyę.
W sk u te k tego trz e b a było co ro k u w ysyłać całe
k ara w a n y tra tw z solą, m ąk ą, m ięsem solonem i etc.,
d la w yżyw ienia w ojsk i osadników około u jść
A m u ru . W Czycie budow ano w ty m celu każdego
ro k u około 150-ciu tratw , k tó re spław iały się w iosną
w czasie w zbierania w ody na rzece — po Ingodzie,
Szyłce i A m urze. Cała flotylla dzieliła się na oddziały
po 20, 30-ści statków , k tó ry m i dow odzili oficerow ie
i u rzęd n icy kozaccy. W iększość z pom iędzy nich nie
najśw ietn iej ro zu m iała się na żegludze; ale p rz y n a j­
m niej m ożna było im zaufać, że nie ro z k ra d n ą p o ­
w ierzonych zapasów , pod pozorem , że zostały zato­
pione. J a zostałem m ian ow any pom ocnikiem naczel­
n ik a całego spław u, m a jo ra M alinow skiego. Mój p ie r­
w szy w y stęp w now ej ro li flisa nie b y ł zb y t pom yślny.
M iałem podążyć, o ile się dało n ajp rę d ze j — z kilku
tra tw a m i ze S rje tie n sk a do oznaczonego p u n k tu nad
A m urem i tam zdać je w raz z ładunkiem . W ty m celu
m usiałem o b jąć kom endę n ad oddziałkiem «synków»,
o k tó ry c h w spom inałem w yżej. Ż aden z nich nie m iał
pojęcia o żegludze rzecznej. Niewiele co więcej zna­
łem się na niej i ja. W dzień w yjazdu trz e b a było
zb ierać m ój oddział po szynkach. O p iątej godzinie
ran o , k iedy należało ju ż w ypłynąć, n ie k tó rzy byli tak
p ijan i, że m u sieliśm y ich p rze d tem w y k ąp ać w rzece,
ab y się choć cokolw iek w ytrzeźw ili. K iedy ru szy liśm y ,
byłem zm uszony uczyć ich w szystkiego. Mimo to —

http://rcin.org.pl/ifis
- 202 —

w dzień rzeczy szły nieźle. T ratw y , niesione szybkim


p rąd e m , płynęły w śró d rzeki. O ddział m ój, choć b a r ­
dzo niedośw iadczony, nie m iał żadnego w yrachow ania
w tern, żeby sta tk i osadzić na brzeg u , w ym agałoby
to zre sz tą specyalnego w ysiłku. Ale kiedy się ście­
m niło i n adeszła p o ra p rzy b icia z naszem i n iezgrabnem i,
ciężko obładow anem i tratw a m i do b rze g u na nocleg»
okazało się, że je d n a z tra tw w yprzedziła daleko tę,
n a k tó rej ja się znajdow ałem ; za trzy m a ła się d opiero
w tedy, k iedy z całej siły w padła na głaz podw odny
u p odnóża o g rom nie w ysokiej, u rw istej skały. Tu
tra tw a uw ięzła ostatecznie. Poziom rzeki, w ezbrany
w sk u tek ulew nych deszczów , p ręd k o opadał. Moich
dziesięciu «synków», zn a jd u ją cy c h się na tej tratw ie,
nie m ogli jej — m a się ro zum ieć — podnieść. P o p ły n ą ­
łem więc łó d k ą do najbliższej stannicy, żeby p rzy w o ­
łać na pom oc kozaków — i rów nocześnie w ypraw iłem
gońca do S rje tie n sk a, do m ojego przyjaciela, kozac­
kiego oficera, sta re g o i dośw iadczonego flisaka.
N adszedł ran ek . Z jaw iło się na pom oc około stu
kozaków i kozaczek; ale pod sk ałą w oda była tak głę­
boka, że niepodobna było zaprow adzić kom unikacyi
z brzeg iem dla w yładow ania tratw y . K iedy zaś s p ró ­
bow aliśm y ru sz y ć ją z kam ienia, u tw o rzy ła się na
dnie szeroka szczelina, przez k tó rą lunęła w oda, zata­
p iając n asz ła d u n ek : m ąkę i sól. Z p rzerażen iem p a ­
trzałem na m asę ry b ek , k tó re do stały się razem z w odą
przez szczelinę i te ra z pływ ały po tratw ie. Stałem bez­
ra d n y , nie w iedząc, co robić. Istn ie je b ard zo p ro sty
śro d ek w podo b n y ch w ypadkach: trz e b a zatk n ąć otw ór
du ży m w orem m ąki, k tó ry szybko zostaje przezeń
w chłonięty. U tw orzona k o ra z ciasta nie daje w odzie
p rze n ik n ąć przez m ąkę; ale n ik t z nas nie w iedział
o tem.
Szczęściem dla m nie sp o strz eg liśm y po kilku m inu­

http://rcin.org.pl/ifis
— 203 —

tach, p ły n ącą ku nam w g ó rę po rzece tratw ę. Z ro z­


paczona E lza nie urad o w ała się tak na w idok p ły n ą ­
cego ku niej na łabędziu L o h en g rin a, ja k ucieszyliśm y
się m y, sp o strz eg łsz y n ie z g ra b n ą tratw ę. L ekka, nie­
bieska m gła, zaw ieszona o tej w czesnej godzinie nad
pięknem i w odam i S zy łk i, nadaw ała jeszcze więcej
poezyi n aszem u zjaw isku. Był to m ój przyjaciel, ofi­
cer kozacki, k tó ry w nosząc z m ojej k artk i, że żadna
siła lu d zk a nie ru sz y tratw y , że przep ad ła ona bez
ra tu n k u , p rzyholow ał z so b ą p u s tą tratw ę, aby p rz e ­
nieść na n ią ładunek.
O tw ór zatknięto, w yczerpano w odę i przeniesiono
ład u n ek na p ró żn y statek. N azaju trz ra n o m ogłem
u d ać się w d alszą podróż. To m ałe dośw iadczenie było
m i b ard zo pożyteczne i niebaw em dojechałem do m iej­
sca m ego naznaczenia bez żadnych dalszych p rzy g ó d ,
0 k tó ry c h w arto by było w spom inać! Z aw sze zn a j­
d y w aliśm y w ieczoram i niew ielki szm at stro m eg o , choć
w zględnie nie zb y t w ysokiego brzeg u , do k tó reg o m o­
g liśm y p rzybić. W krótce potem na b rze g u b y stre j
1 czystej rzek i płonęły nasze ogniska. A za tło bi­
w aku słu żył w spaniały, g ó rsk i k ra jo b ra z . T ru d n o w y­
o b razić sobie p rz y je m n ie jsz ą żeglugę, ja k dniem , na
tratw ie, niesionej dow olnie p rąd em . Nie m a ani tego
szum u, ani łoskotu, ja k na p a ro sta tk u . C zasam i w y­
starcza zaledw ie dw a razy p o ru szy ć w ielkiem w iosłem
u ste ru , aby u trz y m a ć tratw ę na śro d k u rzeki. Miło­
śn ik p rz y ro d y nie znajdzie p iękniejszych w idoków ,
niż te, k tó re podziw iam y, żeglując w dół po Szyłce
i n a g ó rn y m A m urze, gdzie szeroka, b y s tra i p rz e j­
rz y sta rzek a płynie w pośród poro sły ch lasam i gór,
sp u szczających się ku w odzie w ysokiem i, strom em i
skałam i, na dw a ty siące stóp w ysokości. Ale te skały
w łaśnie u tru d n ia ją o g rom n ie k o m unikacyę w zdłuż b rze­
gów. P rzejech ać m ożna tylk o w ierzchem — po g ó rsk iej

http://rcin.org.pl/ifis
— 204 —

ścieżce. D ośw iadczyłem tego sam je sie n ią tegoż ro k u .


O statn ie siedem słupów po Szyłce (około 180-ciu w iorstw )
n azy w ają w S y b ery i W schodniej «siedm iu grzecham i
głów nym i». Ta część S y b ery jsk ie j kolei żelaznej, jeśli
ją tu kiedykolw iek zb u d u ją, będzie kosztow ać s tr a ­
sznie wiele, znacznie drożej, niż d y sta n s k an a d y jsk iej
kolei żelaznej, p rze rż n ięty w śród g ó r skalistych, w w ą­
wozie rzek i F ra z e r.

Z daw szy m oje tratw y , p rzep ły n ąłem około 1500


w io rstw w dół po A m urze — na pocztow ej łódce. Ś ro ­
d ek jej p rz y k ry ty je s t daszkiem , ja k u kibitki, a na
p rzo d zie stoi sk rz y n ia napełniona ziem ią, na k tó rej
ro zp ala się ogień. W ioślarzy m iałem trzech. M usie­
liśm y śpieszyć się i w iosłow aliśm y po kolei cały dzień,
a nocą p u szczaliśm y łódkę sw obodnie z p rąd e m , sta ­
ra ją c się tylk o u trz y m a ć ją na ś ro d k u rzeki. S iedzia­
łem u ste ru ze trz y lu b cztery godziny, aby nie po­
zwolić łódce zejść z głów nego p rą d u i nie zostać zapę­
dzonym w ja k i dopływ . Te nocne straż e były pełne
niew ypow iedzianego u ro k u . Na niebie św ieciła pełnia
księżycow a, a czarne g ó ry odbijały się w uśpionej,
p rz e jrz y ste j rzece.
W ioślarze m oi należeli do «synków», p rze p ęd za­
n y ch n ieg d y ś p rzez rózgi, a te ra z włóczyli się z m ia­
sta do m iasta i nie zaw sze uznaw ali p raw a w łasności.
J a zaś m iałem z so b ą ciężką sakw ę, p ełną sre b ra ,
banknotów i miedzi. W E u ro p ie zachodniej ta k a po­
d ró ż w p o śród sam otnej rzek i uw ażałaby się za niebez­
pieczną, ale nie w S y b e ry i W schodniej. O dbyłem ją
n ajp o m y śln iej, nie m a jąc d la o b ro n y naw et sta re g o p i­
stoletu. Moi włóczęgowie okazali się b ard zo p o rzą d n y m i
lu d źm i; tylko niedaleko od B łagow ieszczeńska, za tro ­
skali się.
— «C hanszina (w ódka chińska) b ard z o tania tu,

http://rcin.org.pl/ifis
— 205 —

w zdychali. W ódka m ocna, ja k w ypijesz, o d raz u cię


z n ó g zwali — z nieprzyzw yczajenia!» Z aproponow ałem
im , że zostaw ię należne im pieniądze u je d n eg o z m o­
ich p rzy jaciół — z poleceniem , żeby w ypłacił je m oim
«synkom», g d y sią d ą na statek pow rotny. — «1 to
nic nie p o m o że, po w tarzali p o n u ro , — w szystko
jedno, k to ś pew nie p oczęstuje kieliszkiem . T ania, p rze­
klęta! a w ypijesz, z nóg zwala».
«Synkowie» byli na p raw d ę zm artw ieni. K iedy
w kilka m iesięcy potem p rzejeżdżałem znow u z po­
w rotem p rzez Błagow ieszczeńsk, dow iedziałem się, że
z je d n y m z m oich «synków», ja k ich nazyw ano w m ie­
ście, w rzeczy sam ej p rz y tra fiła się bieda. P rzepiw szy
o statn ie b u ty , coś tam u k ra d ł i d o sta ł się do kozy.
Mój p rzy ja cie l w ydobył go z niej ostatecznie, i wy-
p raw ił z pow rotem .
T ylko ci, k tó rzy w idzieli A m ur, albo zn a ją M issis-
sipi i Jank-T se-K iang, m ogą p rzed staw ić sobie ja k ą
o g ro m n ą rz e k ą staje się A m ur po zlaniu się z S u n g ari
i jak ie o lb rzy m ie bałw any chodzą po rzece w czasie
słoty. W lipcu, podczas ulew nych deszczy, spow odo­
w anych p rzez m u sso n y , w oda w S u n g ari, U ssu ri
i A m urze og ro m n ie przy b y w a. W ezb ran a rze k a za­
lewa albo sp łó k u je ty siące w ysp, p o ro sły ch g ę s tą tr a ­
wą. R zeka dochodzi trzech, a w n ie k tó ry ch m iejscach
n aw et siedm iu w iorstw szerokości i rozlew a się w je ­
ziora, k tó re ciąg n ą się łańcuchem z obu stro n głów ­
nego k o ry ta. Świeży w iatr w schodni kołysze w ody
rzek i i dopływ ów jej w sposób niezw ykły. Byw a je ­
szcze g o rzej, g d y od C hińskiego m orza p o d n iesie się
tajfun.
D ośw iadczyliśm y go. Z najdyw ałem się w tedy w d u ­
żej k ry te j łódce z M alinow skim , z k tó ry m spotkałem
się w B łagow ieszczeńsku. O p atrz y ł on sw oją łódkę
we w szelkiego ro d z a ju żagle tak, że m ogła iść p rz e ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 206 —

ciw w iatrow i i kiedy w ybuchła b u rza, zdołaliśm y sk ry ć


się w m ałej zatoce poza w iatrem T u p rze b y liśm y dw a
dni, póki się b u rz a nie uciszyła. Była ona tak gw ał­
tow ną, że g d y ośm ieliłem się w yjść — n a k ilk aset k ro ­
ków odległości — do tajg i, m usiałem w rócić niebaw em ,
g d y ż w iatr obalał naokoło m nie drzew a w lesie. Z a­
częliśm y się silnie niepokoić o bezpieczeństw o naszych
tratw . Było jasn em , że jeżeli w ypłynęły rano, nie m o­
g ły s k ry ć się p rze d w iatrem . M usiały zostać zapędzone
k u tem u brzegow i, gdzie w ściekłość b u rzy i bałw a­
nów szczególnie szalała. W ty m razie zgu b a ich była
n ieunikniona. B yliśm y p raw ie pew ni, że zostały rozbite.
R u szy liśm y w d ro g ę zaraz, g d y w ściekłość b u rzy
ucichła trochę. W edle naszych w yrachow ań pow in­
n iśm y byli w krótce w yprzedzić dw a szeregi tra tw ;
ale m in ą ł dzień i d ru g i, a n aszego spław u ani śladu.
G dzieś — w dali — u stro m eg o b rze g u w idniały ja k ieś
balki; ale ani m agazynów , ani ludzi w idać nie było.
M alinow ski stracił sen i a p e ty t i w yglądał, ja k g d y b y
d o p iero co w stał po ciężkiej chorobie. Od ra n a do
w ieczora siedział n ieruchom o na pokładzie i szeptał:
«w szystko przepadło! w szystko przepadło!» W tej
części A m uru osady są rzad k ie i n ik t nie m ógł nam
udzielić żadnej w iadom ości. Zaczęła się now a burza.
W ieczorem , g d y d o ta rliśm y nakoniec do ja k ie jś wsi,
pow iedziano nam , że tra tw y tu nie przechodziły, ale
że d n ia p o przed n ieg o wiele szczątków ro zb ity ch sta­
tków płynęło po rzece. Nie ulegało w ątpliw ości, że
zginęło co najm niej 40 tra tw z ła d u n k iem 170 tysięcy
pudów . Z apow iadało to n ie ch y b n y głód w ujściach
A m uru, na p rzy sz łą w iosnę, je śli zapasy nie zdążą na
czas, albow iem zbliżała się jesień, żegluga w krótce się
p rzery w ała, a linia telegraficzna n ad d olnym brzegiem
rzeki jeszcze w tedy nie istniała.
Z łożyliśm y n a ra d ę i postanow iliśm y, że M alinow­

http://rcin.org.pl/ifis
— 207 —

sk i popłynie z całym m ożliw ym pośpiechem do ujścia


A m u ru do M ikołajew ska. Może przed zam knięciem że­
glugi u da się zakupić zboże w Jap o n ii. J a zaś m ia­
łem podążyć w g ó rę po rzece, żeby oznaczyć stra ty
i potem p o śpieszyć do Czity, ja k się da: łódką, konno,
albo p aro sta tk ie m , jeżeli się takow y trafi. Im Spie­
szniej u d a się u p rzed zić C zytyńskie w ładze i w yeks-
pedyow ać p ro w ian ty w dół rzeki, tern lepiej. Może
d o trą one w jesien i do g ó rn y c h brzegów A m uru, sk ąd
u d a się je spław ić z p ierw szą w odą do jego delty.
Łatw iej będzie w alczyć z głodem , jeżeli zapasy p rz y ­
b ędą choćby na kilka ty g o d n i, albo naw et na kilka
dni w cześniej.
Moją po dróż — 3000 w iorstw — rozpocząłem w m a­
leńkiej łódce, zm ieniając w ioślarzy w każdej wsi, t. j.
m niej więcej co 30 w iorstw . B ardzo pow oli posuw ałem
się n ap rz ó d ; ale p a ro sta te k , p łynący do u jścia rzeki
m ógł p rz y b y ć najw cześniej za dw a tygodnie, a do
tego czasu m ogłem ju ż być na m iejscu k a ta stro fy
i p rzek o n ać się, czy ja k a część ła d u n k u ocaloną została.
M ógłbym potem w C habarów ce, p rzy u jśc iu U ssuri,
w siąść na p aro sta te k . Ł ódka była licha, rozpoczęły się
znow u b u rze. T rz y m a liśm y się — n a tu ra ln ie — blizko
brzegu, ale trze b a było p rze rz y n ać kilka dosyć sze­
rokich dopływ ów A m uru. W m iejscach tych gnane
w iatrem bałw any groziły zatopieniem naszej kru ch ej
skorupki. Raz m usieliśm y przeciąć ujście dopływ u
praw ie na w iorstw ę szerokości. K rótkie bałw any w zno­
siły się n a k sz ta łt w ysokich w zgórzy. Dwaj chłopi, sie­
dzący p rzy w iosłach, stra sz n ie się p rze ra zili i pobledli,
jak płótno, posiniałe u s ta ich d rża ły i szeptały pacierz.
Ale trz y m a ją c y ste r p iętn asto letn i chłopiec nie stracił
p rzy to m n o ści i b y s tro śledził fale. P rześlizgiw ał się
m iędzy niem i, g d y opadały. G dy zaś bałw any groźnie
podnosiły się przed nam i, lekkim ru ch em w iosła zsu ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 208 —

wał się dziobem łódki po ich szczytach. W oda bez­


u sta n n ie zalew ała n aszą łódkę; w yczerpyw ałem ją sta ­
ry m d zbanem , ale niebaw em p rzekonałem się, że d a ­
leko więcej p rzy b y w a jej, niż ja zdołam wylać. Raz
zalały n as dw a takie og ro m n e bałw any, że na znak
d rżąceg o ze stra c h u w ioślarza odpiąłem ciężką sakw ę
z m iedziakam i i sreb rem , p rzew ieszoną przez m oje
ram ię. T akie p rze p ra w y sp o ty k ały n as w ciągu kilku
d n i z rzęd u . N igdy nie nagliłem w ioślarzy, ale oni
wiedzieli, dla czego ja się śpieszę i sam i decydow ali —
w danej chwili, czy m ożna dalej płynąć. «Siedm iu
śm ierci nie byw a, a jednej się nie minie», m ów ili w tedy
w ioślarze, żegnając się i b io rąc do wioseł.
D otarłem nakoniec do m iejsc, gdzie n astąp iło roz­
bicie się naszego spław u. B urza strz a sk a ła 44 tratew .
W yładow ać je było niem ożliw em tak, że u ra to w a ­
liśm y ty lk o b ard z o niew ielką część zapasów . Około
stu ty sięcy pudów m ąki zatonęło w A m urze. Z tą
sm u tn ą w iadom ością ru szy łem dalej w drogę.
P o k ilk u dniach dopędził m ię p aro sta te k , w lokący
się pow oli w g ó rę p rą d u . N iebaw em znaleźliśm y się
na. jeg o pokładzie. D ow iedziałem się od pasażerów ,
że k ap itan u pił się aż do u tra ty p rzy to m n o ści i skoczył
do m o rza; urato w an o go je d n ak , a te ra z leży w białej
gorączce w kajucie. P ro sz o n o mię, b ym p rz y ją ł ko­
m endę n ad statk iem ; zgodziłem się. Ale w krótce, z wiel-
kiera m ojem zdziw ieniem p rzekonałem się, że w szy­
stk o idzie tak d o b rze sam o przez się, że nie pozo­
staje m i nic do ro b o ty , choć przechadzałem się u ro ­
czyście cały dzień po k ap itań sk im m ostku. P o m in ąw szy
kilka chw il rzeczyw istej odpow iedzialności, g d y trze b a
było p rzy b ijać do b rze g u po zapasy drzew a — i od
czasu do czasu p arę słów zachęty do palaczy, ażeby
skłonić ich do w yru szen ia w d ro g ę zaraz o świcie,
g d y się w y jaśn ią za ry sy brzegów ; rzecz szła w łasnym

http://rcin.org.pl/ifis
— 209 —

sw ym try b em . R otm an, rozu m iejący się n a m apie,


doskonale zastąp iłb y kapitana.
To p a ro s ta tk ie m , to konno d o tarłem nakoniec
n a Z abajkał. M yśl o głodzie, k tó ry m oże w ybuchnąć
w ujściach A m uru, nie daw ała m i spokoju, dla tego,
widząc, że p a ro sta te k n asz posuw a się b ardzo pow oli
w g ó rę A m uru, w ysiadłem n a ląd i pojechałem — w to­
w arzystw ie kozaka — konno, g ó rsk ą ścieżką n ad b rze­
giem A rguni. Te trz y s ta w iorstw G azim urskiego
łańcucha g ó r stanow ią je d n ą z n ajd zik szy ch m iejsco­
wości S y b eryi. Jech ałem cały dzień i dopiero o pół­
nocy zatrzym ałem się gdzieś w lesie, żeby odpo­
cząć do św itu. Mogłem zyskać w ten sposób jakich
dziesięć, albo dw anaście godzin, ale i to m iało zna­
czenie, bo z k ażdym dniem żegluga m ogła się p rz e r­
wać. N ocą na rzece zjaw iała się ju ż kra. N akoniec
spotkałem w K arze g u b e rn a to ra Z ab ajk alsk ieg o i m o­
jego p rzyjaciela, pułkow nika P iedaszenko, za któ reg o
staran iem w tej chw ili został w ysłany now y tra n s p o rt
zapasów . J a zaś pośpieszyłem z ra p o rte m do Irk u c k a .
W szyscy dziw ili się tam , ja k m ogłem w tak k ró ­
tkim czasie o d być tak d łu g ą d ro g ę; ale byłem tak
zm ordow any, że całkiem opadłem z sił i spałem praw ie
cały ty d zień tak wiele, że w styd się przyznać.
— Czy w ypoczął p an należycie ? sp y ta ł m ię gene-
ra ł-g u b e rn a to r w osiem czy dziesięć d n i po m oim
p rzy jeźd zie. — Czy m oże pan w yjechać ju tr o w cha­
ra k te rz e k u ry e ra do P e te rsb u rg a , aby osobiście do ­
nieść o zaginięciu tra tw ?
To znaczyło przelecieć w 20 dni — nie m niej 4800
w iorstw do N iżniego-N ow ogrodu, zkąd m ogłem ju ż
jechać do P e te rs b u rg a koleją; to znaczyło pędzić dniem
i nocą pocztow ym i końm i w kibitce, albow iem żaden
pow óz n a re so ra c h nie w y trz y m a łb y takiej długiej
d ro g i po zm arzłej g ru d zie i w ybojach. Ale nadzieja
WSPOMNIENIA REW01UCY0NISTY. 14

http://rcin.org.pl/ifis
— 210 —

zobaczenia się z S aszą by ła zb y t w ielką p o k u są, żeby


się jej o p rzeć i w yjechałem jeszcze n astęp n ej nocy.
W B arab ie i n a U ralu p o dróż stała się czy stą m ęką.
B yły dnie, kiedy koła k ib itek łam ały się na każdej
pocztow ej stacyi. Rzeki ledw o zaczynały zam arzać.
P rzez Ob i I r ty s z p rze p raw iałem się, g d y ju ż gęsto
szła k ra — i zdaw ało się — że tuż, tuż zetrze n aszą
łódkę. Ale g d y d o tarłem do rz e k i Toni, k tó ra stanęła
d o p iero p o p rzed n ieg o dnia, chłopi stanow czo w zbra­
niali się p rze p ra w ić mię. P o dłu g ich p e rtra k ta c y a c h
zażądali odem nie «kwitu*.
— Ja k ieg o k w itu ? spytałem .
— A ot, niech p an n apisze nam p a p ie r: «ja, oto,
niżej p o d p isan y , sam zaśw iadczam , że utonąłem z woli
Bożej, a nie z w iny chłopów* — i niech p an da nam
ten kw it.
— W y bo rn ie! na d ru g im brzegu.
— N akoniec chłopi zdecydow ali się. Na czele po­
ch o d u szedł m łody p a ro b e k (w ybrałem go sam w tłu ­
m ie, u ję ty jego śm iałym i ro z tro p n y m w zro k ie m ),p ró b u ­
ją c trw ało ść lodu za pom ocą żelaznego, zaostrzonego
d rą g a . Z a nim szedłem ja z to rb ą z p ap ieram i n a ra ­
m ieniu. T rzy m ali n a s n a długich lejcach chłopi, idący
za nam i w pew nem oddaleniu. Je d e n z nich niósł
g a rść słom y, aby rzucić ją n a lód, jeślib y się okazał
zb y t cienkim .
N areszcie dojechałem do M oskw y, gdzie b r a t spo­
tk a ł m ię na w oksalu i niezw łocznie pojechaliśm y r a ­
zem do P e te rsb u rg a .
M łodość — w ielka rzecz. P o podró ży , trw ają ce j bez
p rz e rw y 24-ry godzin i nocy, — p rzy b y w szy wcze­
sn y m ran k ie m do P e te rsb u rg a , w ręczyłem tegoż dnia
p ap iery i nie om ieszkałem odw iedzić zaraz je d n ą z cio­
tek, raczej z kuzynek. Z astałem ją pro m ien iejącą. —
«Dziś u n as tańce; czy p rzy jd z iesz? » spytała. — «Ma

http://rcin.org.pl/ifis
— 211 —

się rozum ieć», — odpow iedziałem . I nie tylko p rz y ­


szedłem , ale tańcow ałem jeszcze do białego ran k a.
W P e te rs b u rg u dopiero zrozum iałem , dla czego
m nie w łaśnie w ysłano z rap o rtem . Z ra zu n ik t nie
chciał w ierzyć rozbiciu się tratw . «Sam p an b y ł na
m iejscu?» «W idziałeś p an szczątki na w łasne o c z y !»—
«Czy je ste ś p an zupełnie pew ny, że oni w p ro st nie
u k rad li ła d u n k u , a p a n u — dla zam ydlenia oczu — po­
kazano szczątki kilk u tra tw ?» — Oto na jak ie p y ta ­
nia m usiałem cały czas odpow iadać.
W yżsi d y g n ita rze, zaw iadujący w P e te rs b u rg u s p ra ­
w am i sy b ery jskiem i, byli w p ro st zachw ycający sw oją
g łęb o k ą nieznajom ością k ra ju . — *Mais, m on cher, —
pow iedział m i jed en z nich (zaw sze m ów ił on tylko
po fran cu sk u ), czyż to możliw e, żeby na p rz y k ła d na
Newie zginęło czterdzieści statków i żeby n ik t nie po­
śpieszył im z pom ocą ?»
— Newa, zaw ołałem ; w yo b raź pan sobie trz y , cztery
Newy rzęd em obok siebie i o trzy m a pan A m ur p rzy
uj ściach.
— Czy taki sz e ro k i? — W dw ie m in u ty potem
mój cyw ilny g en e rał — paplał ju ż w y b orow ą fra n ­
cuszczyzną o ró żn y ch rozm aitościach. — «Kiedy pan
w idział o sta tn i raz m alarza S chw arza ? N iepraw daż,
jego «Iw an G roźny» w spaniały o b raz ? Czy wie pan,
dla czego chciano areszto w ać K ukiela?» I opow iedział
mi o p rze jęty m liście, w k tó ry m pro szo n o K ukiela
o w spółudział w pow stan iu polskiem . — «A wie
p a n , że C zernyszew ski areszto w an y ? Siedzi teraz
w tw ierdzy».
— Z a co ? co zro b ił ? spytałem .
— Nic szczególnego! ale wiesz, m on cher. racye sta­
nu!... T aki zdolny człow iek! zadziw iająco zd o ln y ! P rzy -
tem, ja k i w pływ na m łodzież! R ozum ie pan, n atu ral-
14*

http://rcin.org.pl/ifis
— 212 —

nie, rz ą d tego nie m oże ścierpieć. Stanow czo nie może.


Intolerable m on cher, dans u n E tat hien ordonne!
H ra b ia N. N. Ig n a tje w nie staw iał w ielu pytań ,
znał on b ardzo d o b rze A m u r i znał także P e te rsb u rg .
W p o śró d licznych żartów i dow cipów na te m at sy b e­
ry jsk ic h stosu n k ó w k tó rem i sy p a ł ja k z rękaw a, Ig n a t­
jew zauw ażył: «jak to się dob rze stało, że pan byłeś
na m iejscu i w idziałeś w szystko. B ardzo zręcznie
u rzą d zili się, w ysław szy pana. B ardzo dow cipnie. Z po­
czątk u n ik t nie chciał w ierzyć zatopieniu się tra tw ;
m y ślan o że to now e oszustw o. Ale p an je s te ś tu do ­
b rze znany ja k o paź i za k ró tk o przebyw ałeś pan
w S y b ery i, a b y ś chciał p o k ry w ać ich szalbierstw a.
P a n u tu ufają».
Je d y n y m człow iekiem w P e te rsb u rg u , z a p a tru ją ­
cym się pow ażnie na spraw ę, był h r. M ilutin, m in iste r
w ojny. Z adał m i sz ereg p y tań , w p ro s t odnoszących
się do sp raw y i o d raz u pojął, w czem rzecz. Cała nasza
rozm ow a p ro w ad zo n ą była w k ró tk ic h zdaniach, bez
n ad m iern eg o pośpiechu, ale i bez zbytecznych słów.
— P an m yślisz, że do u jść lepiej je s t dostarczać
zap asy m orzem , a do pozostałych części A m u ru przez
C zy tę? B ardzo dobrze. No, a jeżeli i w p rzy sz ły m
ro k u w y d arzy się burza, czy nie zginie znow u cały
spław ?
— Rzecz w ątpliw a, jeśli tratw o m b ędą tow arzyszyć
dw a holu jące p aro sta tk i.
— Czy do sy ć dw óch ?
— Je żelib y śm y byli m ieli choć jed en p aro sta te k ,
s tra ty b y ły b y daleko m niejsze.
— B ardzo możliwe. Ułóż pan ra p o r t na piśm ie.
P rz ed sta w pan w szy stk o to, coś p an pow iedział, cał­
kiem p o p ro stu , bez żadnych form alności.

http://rcin.org.pl/ifis
— 213 —

V.

Po k ró tk im pobycie w P e te rsb u rg u , tej sam ej je ­


szcze zim y w róciłem do Irk u c k a . Za kilka m iesięcy
m iał tu p rzy je ch a ć m ój b rat, zaliczony w ran d z e o ficera—
do irk u ck ieg o kozackiego pułku.
Ludzie, nieznający S yb ery i, m yślą, że p o dróż po
niej zim ą je s t w yjątkow o ciężką. Ale — w łaściw ie —
p o d ró ż zim ow a je s t lżejszą, niż w jakiejkolw iek innej
p o rze ro k u. Sanie p ędzą po gładkiej drodze. Chłód
silny, — znosi się je d n ak stosunkow o dość lekko.
G dy się leży w k ry ty c h saniach, ja k to p rz y ję te w Sy­
beryi, o tu lonym w podw ójne fu tro , nie cierpi się zbyt
wiele od m rozu, naw et p rzy 40-stu albo 50-ciu sto ­
pniach niżej zera. P o d ró ż u jąc jak o k u ry e r, t. j. ro z­
staw io n y m i końm i i z a trz y m u ją c się tylko raz n a dobę —
na godzinę, dla obiadu, w 19-ście dni po w yjeździe
z P e te rs b u rg a byłem ju ż w Irk u c k u . P rzejeżdżałem
na dobę przecięciow o 30 w iorstw , a ty siąc w iorstw od
K ra sn o ja rsk a do Irk u c k a zrobiłem w 70 godzin. Mróz
b y ł u m iark o w an y , pogoda prześliczna, d ro g a w yśm ie­
n ita a p o cztyljoni otrzy m y w ali hojnie «na wódkę».
Z daw ało się, że tró jk a rączy ch koników z p raw d zi­
w ą p rzy je m n o śc ią m knie z lekkiem i saniam i po gó­
rach i dolinach, po zam arzłych rzek ach i przez tajgę,
lśn iącą na słońcu w sw ym sre b rn y m stro ju .
Z ostałem te ra z m ianow any u rzęd n ik iem do spe-
cyalnych zleceń p rz y g e n e ra ł-g u b e rn a to rz e S y b ery i
W schodniej, zaw iadującym sp raw am i kozackiem i. —
M ieszkać m iałem w Irk u c k u , ale sp raw , w łaściw ie m ó­
wiąc, było nie wiele. Z P e te rs b u rg a w yszedł m ilczący
rozkaz, żeby nie przed staw iać żadnych zm ian i pozo­
staw ić rzeczy ich w łasnem u biegowi, wedle daw no u s ta ­
now ionego p o rzą d k u . W sk u tek tego tern chętniej p rz y ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 214 —

jąłem p ro p o zy cy ę zajęcia się geograficznem i p oszuki­


w aniam i w M andżuryi. R zu t oka n a m apę Azyi po ­
k azuje, że gran ica m iędzy R osyą a C hinam i, k tó ra —
w ogóle — przechodzi pod 50-ym stopniem szerokości
północnej, zw raca się nagle za B ajkałem na północ —
w schód. Na p rz e strz e n i 400 w iorstw ciągnie się ona
w zdłuż A rg u n u ; potem , doszedłszy do A m uru, skręca
na południe-w schód, aż do B łagow ieszczeńska w łącznie,
k tó ry leży pod tym sam ym 50-ym stopniem . T ym spo­
sobem — odległość pom iędzy południow o-w schodnim
k ątem o k ręg u Z ab ajk alsk ieg o (N ow o-C uruchajtuj) i Bła-
gow ieszczeńskiem n ad A m urem — w ynosi w p ro stej
linii ty lk o siedem set w iorstw ; ale po A rgunie i A m u­
rze więcej niż ty siąc p ięćset w iorstw ; oprócz tego, ko-
m u n ik acy a po A rgunie, k tó ry nie je s t żeglow ny, je s t
b ard zo u tru d n io n ą . W dolinach jeg o u jścia nie m a
innej d ro gi, oprócz g ó rsk iej ścieżki.
W k ra ju Z ab ajk alsk im zn a jd u je się w ielka m oc
b ydła. Kozacy, bogaci h u rto w n icy , zam ieszkali na po ­
łudniow o-w schodnim k rań c u prow incyi, życzyli więc
sobie zaprow adzić b ez p o śred n ią k o m unikacyę z śro ­
d kow ą częścią A m uru, gdzie znaleźliby k o rz y stn y zb y t
n a sw oje bydło. Od M ongołów, z k tó ry m i handlow ali,
słyszeli, że do A m u ru d o jść nie tru d n o ; k ie ru jąc się
wciąż na W schód, przez W ielki C hingan, w ychodzi
się na s ta rą ch iń sk ą d rogę, k tó ra p rz e rz y n a C hingan
i prow adzi do m a n d żu rsk ie g o m ia sta M ergen (nad do­
pływ em S u n g ari, rz e k ą N onni), a ztam tąd do A m uru
idzie w y b orny tr a k t kołow y.
O fiarow ano mi dow ództw o nad k ara w a n ą handlow ą,
k tó rą kozacy chcieli w ypraw ić celem znalezienia tej
d ro g i, na co zgodziłem się z w ielką chęcią.
Ż aden E u ro p e jc zy k n ig d y jeszcze nie zw iedzał tych
m iejsc; to p o g raf ro sy jsk i, k tó ry na kilka lat p rz e d ­
tem u d ał się w te stro n y , został zabity. T ylko dw om

http://rcin.org.pl/ifis
— 215 —

Jezu ito m udało się za cesarza K ang-si p rze n ik n ąć


z p o łu d n ia do M ergenu i oznaczyć jego szerokość.
Cały zaś o lb rzy m i k ra j na północ, 750 w iorstw sze­
ro k i i 200 w iorstw dłu g i był całkiem nieznany. Ma
się rozum ieć, sta ra łe m się ze sta ry c h książek zapo­
znać z ty m k raje m , ale naw et chińscy geografow ie
nic nie w iedzą o nim . A tym czasem połączenie A m uru
z Z ab ajk alem m iało o g ro m n e znaczenie. T eraz Nowo-
C u ru ch a jtu j będzie p u n k te m w yjścia m a n d żu rsk ie j
części sy b e ry jsk ie j kolei żelaznej. B yliśm y więc pio­
n ie ra m i w ielkiego dzieła.
Z achodziła z re sztą je d n a tru d n o ść W edle um ow y —
b o g d y ch an n a d a ł R osyanom praw o h an d lu w cesar­
stw ie C hińskiem i w M ongolii; o M an d żu ry i nie było
w zm ianki. Rów nie d o b rze m ożna było tw ierdzić, że
ona je s t i nie je s t objęta um ow ą. W ładze chińskie
tłóm aczyły sobie um ow ę na swój sposób, ro sy jsk ie
też n a sw ój. O prócz tego w um ow ie m ów iło się tylko
o kupcach, oficerow i zaś nie pozw olonoby wcale w jechać
do M andżuryi. M usiałem więc — p rz e b ra ć się za kupca.
N akupiłem w Irk u c k u i w ziąłem w kom is m oc p rze­
ró żn y ch tow arów i przyw działem stró j kupiecki. Gene-
ra ł-g u b e rn a to r w ręczył m i p aszp o rt, opiew ający na
im ię «Irk u ckiego d ru g iej g ildyi kupca, P io tra Aleksie-
jew icza — z tow arzyszam i». U przedził m ię p rzy te m , że
nie pow inienem w żadnym w y p ad k u zd ra d zać jego
w spółudziału w tej spraw ie p rzez podanie m ego n a­
zw iska w ładzom chińskim , choćby m ię naw et a re sz to ­
w ano i odesłano do P ekinu, a ztam tąd p rzez p u sty n ię
Gobi do ro sy jsk ie j g ran ic y — w klatce, na grzbiecie
w ielbłąda (tak C hińczycy w ożą zaw sze w ięźniów przez
Mongolię). Ma się rozum ieć, p rz y ją łe m w szystkie wa­
ru n k i. T ru d n o p o dróżnikow i o przeć się pokusie zwie­
dzenia k ra ju , w k tó ry m jeszcze noga e u ro p e jsk a
nie postała.

http://rcin.org.pl/ifis
— 216 —

T ylko — zachow ać m oje in cognito w k ra ju Z abaj-


k alsk im nie było rzeczą łatw ą. Kozacy pod w zględem
przenikliw ości i badaw czości m ogą zaw stydzić Mon­
gołów. G dy kto obcy p rzy jeżd ża do wsi, g o sp o d a rz
•chaty w ita gościa z w ielką serdecznością, ale m im o to
p o d d aje go fo rm a ln e m u badaniu.
— Je d n ak że, p odróż ciężka, — zaczyna zwykle. Da­
leka d ro g a od Czity ?
— A zwłaszcza, jeżeli się je d z ie , być może, nie
■z Czity, a z sam ego I rk u c k a ? !
— H an dlujecie pew nie ? W iele kupców tu p rz y je ż ­
dża. Co ? m oże i do N erczyńska się w ybieracie ? Tak.
W w aszych latach byw a się zw ykle żonatym . Go­
sp o d y n i pew no została w dom u ? D ziatki też m acie ?
Nie sam e chłopcy, spodziew am się, — i có rk i są?»
I tak dalej, d o b re pół godziny.
K o m en dant m iejscow ej b ry g a d y kozackiej, k ap itan
B uxhow den, znał na w ylot sw ych kozaków , p rze d się­
w zięliśm y więc pew ne śro d k i ostrożności. W Czycie
i Irk u c k u nieraz u rzą d zaliśm y p rze d staw ie n ia am a­
to rsk ie i m iędzy innem i daw aliśm y sztu k i O stro w ­
skiego. G rałem w nich kilka razy i — w d o d atk u —
z takiem przejęciem się, że napisałem raz do b rata
en tu zy asty czn y list, donosząc m u o nieodw ołalnem
postan o w ieniu rzucenia służby i w stąp ien ia do tru p y
ak to rsk iej. Po w iększej części w ystępow ałem w ro ­
lach m łodych kupczyków , um iałem więc nieźle n aśla­
dow ać ich sposób m ów ienia i p o ru sza n ia się — i sp i­
ja n ia h erb a ty ze sp odka (czego nauczyłem się jeszcze
w N ikolskiem ). T eraz n ad arzała się sp osobność ode­
g ra n ia roli kupca nie na scenie, a w życiu.
— «S iadajcie, P io trze Aleksiejew iczu», m ów ił mi
.k a p ita n B ux h o w d en , gdy n a stole pojaw iał się ki­
piący, szu m iący sam ow ar.
— «P okornie dziękujem y, — i tu posiedzim y,» od­

http://rcin.org.pl/ifis
— 217 —

pow iadałem , sadow iąc się zdaleka, ostrożnie, na b rzeżku


k rze sła i b io rąc się do picia h e rb a ty zupełnie po
m o skiew sku. B uxhow den pękał ze śm iechu, patrząc,
ja k w ytrzeszczyw szy oczy, dm uchałem na spodek
i g ry złem kaw ałeczek cu k ru , z k tó ry m w ypijałem
pół tu zin a szklanek h erb a ty .
W iedzieliśm y, że kozacy p rę d k o się o w szystkiem
w yw iedzą i p rz e n ik n ą tajem nicę m ojego incognito, ale
chodziło o w y g ra n ie choć kilk u dni, żeby p rze jść sw o­
b o dnie granicę, nim się stan ie pow szechnie w iadom em ,
k to jestem . Z daje się, że g rałe m m o ją rolę nieźle,
bo kozacy p rzy jm o w ali m ię w szędzie za d ro b n eg o
h an d larza. W jed n ej ze «stannic» (osada kozacka) za­
trz y m a ła m ię s ta ru s z k a gospodyni.
— Dużo jeszcze ludzi jedzie za to b ą ? spytała.
— Nie słyszałem , babko.
— A jakże, m ów iono ja k iś książę R apotski, czy
ja k go tam , m a p rz e je ż d ż a ć ? Cóż, p raw d a to ?
— T ak, w sam ej rzeczy, babko, ,odpow iedziałem .
Ja śn ie ośw iecony książę p an isto tn ie chciał p rz y je ­
chać z Irk u c k a . Ale gdzie on się tam w ybierze w ta k ą
dalek ą d ro gę!
— No, — i pozostał w mieście.
— Co tu m ówić, gdzie m u tam jechać!
S łow em , przejech aliśm y bez p rzeszk ó d granicę.
Było n as — oprócz m nie — je d e n a stu kozaków i jed en
tu n g u z, w szyscy konno. P ędziliśm y n a sp rzed aż ta­
b u n ze 40-stu koni i m ieliśm y dw a w ózki; w je d n y m
z nich, niew ielkim k abryoleciku, stanow iącym m oją
o so b istą w łasność, wiozłem na sp rze d aż sukno, a k s a ­
m it, p a sm a n te ry e i ty m podobne tow ary, Sam m iałem
sta ra n ie o m oim koniu i pilnow ałem m ego k abryoletu.
Je d n eg o z kozaków m ianow aliśm y «starszym » k a ra ­
w any, czyli ta k zw anym «starszy n ą» ; je m u pow ie­
rzały się specyalne d y plom atyczne u kłady z w ładzam i

http://rcin.org.pl/ifis
— 218 —

chińskiem i. W szyscy kozacy m ów ili po m ongolsku,


a tu n g u z ro zu m iał po m a n d ż u rsk u . Ma się rozum ieć
kozacy w iedzieli, k to je ste m ; je d en z nich w idział
m ię w Irk u c k u , ale n ik t m nie nie w ydał, — w szyscy
rozum ieli, że od m ilczenia zależy pow odzenie całej
w y p raw y . M iałem na sobie tak i sam niebieski «cha­
łat», ja k in n i i C hińczycy ta k dalece nie zw racali na
m nie uw agi, że m ogłem sw obodnie zdejm ow ać plany
okolicy. T ylko p ierw szego dnia, g d y b y liśm y wciąż
n iep o k o jeni przez g ro m a d ę chińskich żołnierzy, spo­
dziew ających się w y p ro sić od n as kieliszek w ódki,
u k rad k ie m zaledw ie udaw ało mi się od czasu do czasu
sp o jrzeć na m ój kom pas, a różnice w ysokości i od­
ległości zapisyw ałem w kieszeni, nie w y jm u ją c p a ­
p ieru . Nie m ieliśm y żadnej b ro n i; jed en ty lk o tunguz,
k tó ry w y bierał się w łaśnie z k o n k u ram i, p osiadał k rze­
m ien n ą fuzyę i strze la ł z niej daniele; sk ó ry zacho­
w yw ał sta ra n n ie , aby m ieć czem opłacić «kałym» (okup
za narzeczoną), a m ięso zjadaliśm y. K iedy żołnierze
chińscy p rzek o n ali się, że więcej w ódki nie d o stan ą,
zostaw ili nas w spokoju. I poszliśm y na W schód, p rz e ­
d zierają c się p rzez g ó ry i doliny. P o czterech czy
pięciu d niach w yszliśm y isto tn ie na ch iń sk ą drogę,
k tó ra pow inna była p rzy p ro w a d zić nas p rzez C hingan
do M ergenu.
Ku w ielkiem u zdziw ieniu naszem u p rze p ra w a przez
łańcuch g ó rsk i, k tó ry ta k czarno i gro źn ie w ygląda
na m apie, w rzeczyw istości okazała się b ard z o łatw ą.
P o p ęd ziliśm y w d ro d ze sta re g o chińskiego u rzęd n ik a,
o b ard zo niep o zo rn y m w yglądzie; jech ał on w m a­
ły m kab ryolecie i posuw ał się pow oli p rze d czołem
naszej kolum ny. Z c h a ra k te ru m iejscow ości m ożna
było w nosić, że w znieśliśm y się na znaczną w ysokość.
G ru n t staw ał się b ag n isty , a d ro g a b ło tn istą. S po ty ­
kaliśm y tylk o rz a d k ą traw ę, drzew a staw ały się cien­

http://rcin.org.pl/ifis
— 219 —

kie, karłow ate, często krzyw e, p o k ry te m chem . Na


p raw o i na lewo sterczały nagie skały. N iepokoiliśm y
się ju ż tem i tru d n o ściam i, k tó re czekają n as zapew ne
p rz y p rze jściu p rzez g ó ry , g d y dopędziliśm y sta re g o
chińskiego u rzę d n ik a, k tó ry w ylazł ze sw ej b ry cz k i
p rz y «obo» (kupy kam ieni i gałęzi, do k tó ry c h są
p rzy w iązan e k o ń sk ie w łosy i różne szm aty). U rzędnik
w y rw ał k ilk a w łosów z g rz y w y sw ego konia i naw ią­
zyw ał je na gałąź.
— Co to je s t ? pytaliśm y,
— Obo. Z tąd w ody p ły n ą ju ż do A m uru.
— I to cały C hingan ?
— T ak cały. Do sam ego A m u ru nie m a więcej gór.
T y lko sam e w zgórza.
G łębokie w zruszenie o garnęło całą n aszą karaw anę.
— «Ztąd rzek i p ły n ą ju ż do A m u ru ! do A m uru!» —
wołali kozacy. Od dziecka słyszeli oni od starców
o w ielkiej rzece, nad k tó rej b rze g am i ro sn ą dziko wi­
n o g ro n a i ciąg n ą się na setki w iorstw stepy, m ogące
w zbogacić m iliony ludzi. K iedy rzek ę p rzyłączono do
R o sy i, kozacy słyszeli o dalekiej d ro d ze do niej,
0 p rzeszk o d ach, z k tó rem i w alczyli p ierw si osadnicy
1 o d o b ro b y cie sw ych krew nych, k tó rzy osiedlili się p rzy
g ó rn em u jśc iu A m uru. I oto te ra z znaleźliśm y k ró tk ą
d ro g ę do jego brzegów . P rz e d nam i była dosyć stro m a
pochyłość, i d ro g a w dół wiła się zygzakam i do nie­
wielkiej rzeczki, k tó ra p rz e rz y n a ła do sy ć szero k ą do­
linę, w p o śród zasty g łeg o m orza g ó r -—.i w padała do
Nonni. Na d ro d ze do A m u ru nie leżały ju ż żadne
p rz e sz k o d y ! — K ażdy p o d ró żn ik łatw o p rze d staw i so­
bie m ój zachw yt z pow odu tego niespodziew anego
g eograficznego odkrycia. Co się tyczy kozaków , to
zsiedli oni z koni i w sw oją kolej przyw iązyw ali do g a­
łęzi «obo» po pęk u w łosów , w yrw an y ch z końskich
grzyw . S y b iracy — w ogóle — lę k ają się trochę p o g a ń ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 220 —

skich bóstw tubylców . Nie zb y t w ysoko, co praw da,


je cenią, ale poniew aż o baw iają się ich złośliw ości,
w olą raczej pozostaw ać z niem i w zgodzie. Daleko
je s t k o rzy stn iej pozy sk ać je sobie niew ielką oznaką
szacunku.
— P atrzcie, ja k ie dziw ne drzew o; d ą b zapew ne, —
wołali kozacy, g d y schodziliśm y z płaskow zgórza.
D ąb w S y b ery i nie ro śn ie i sp o ty k a się tylk o po
za w schodnią pochyłością w ysokiego płaskow zgórza.
— P atrzcie, leszczyna! mówili kozacy dalej. — A to,
co to za drzew o ? zapytyw ali n a w idok lipy, albo in­
ny ch drzew , k tó re nie ro s n ą w S y b ery i, ale stanow ią
część flo ry m an d żu rsk ie j. M ieszkańcy północy, m a­
rzący d ługim i latam i o ciepłym k ra ju , w padli w p raw ­
dziw y zachw yt. L eżąc na ziemi, p o k ry te j b u jn ą traw ą,
chciwie w patry w ali się w n ią i zdaw ało się, że w net
zaczną ją całować. T eraz kozacy pałali żądzą dotarcia
ja k n ajp ręd zej do brzegów A m uru. K iedy w dw a ty
g o dnie potem rozłożyliśm y się na o sta tn i nocleg o 30
w io rstw od rzeki, niecierpliw ili się, ja k dzieci; zaczęli
siodłać konie zaraz po północy i znaglili m ię do w y­
ru sze n ia w d ro g ę na d ługo p rze d św item . I g d y — na-
koniec — u jrze liśm y ze szczytów w zgórza niebieskie
w ody A m u ru , w oczach zw ykle o bojętnych S ybi­
raków , obcych w szelkiem u poetycznem u uczuciu, za­
palił się n ieu d an y zachw yt. W tedy stało m i się jasnem ,
ż e — pręd zej czy później, z pom ocą rz ą d u ro sy jsk ie g o ,
lu b bez, — oba brzegi A m u ru , te ra z jeszcze p u ste
i bezludne, ale p rz y d a tn e do kolonizacyi, zo stan ą za­
ję te i zaludnione przez R osyan. W taki sam sposób
k an a d y jsc y «voyageurs» zaludnili b rzeg i M ississipi.
T ym czasem pół ślepy ch iń sk i u rzę d n ik , z k tó ry m
p rzep raw iliśm y się w spólnie przez C hingan, oblekł się
w swój błękitny chałat, nałożył urzęd o w ą czapkę ze
szklan ą g ałk ą i ośw iadczył nam n a z a ju trz rano, że nie

http://rcin.org.pl/ifis
— 221 -

pozw oli nam iść dalej. «S tarszy» p rz y ją ł u rzę d n ik a


i jeg o p isa rz a w nam iocie. S tarzec p rzy taczał różne
racy e przeciw ko naszej dalszej podróży, pow tarzając
to, co m u p o dszeptyw ał «bożko» (policyant). Chciał
on, żebyśm y rozłożyli się tu obozem i czekali, aż po-
szle p a s z p o rt nasz do P ek in u i o trz y m a ztam tąd od­
pow iedź. W ręcz odm ów iłem . W tedy zaczął kw estyo-
now ać n asz p aszp o rt.
— «Co to za p aszp o rt?!» m ówił, p a trz ą c z p o g a rd ą
na k ilka w ierszy w m ongolskim i ro sy jsk im języku,
n ap isan y c h na a rk u sz u zw ykłego p a p ie ru ze zw ykłą
pieczęcią z laku. — «Wy sam i m ogliście go sobie n a­
p isać i p rzypieczętow ać m iedzianą m o n etą pięcioko-
piejkow ą. P o p atrzcie na m ój p aszp o rt! To w arto po­
patrzeć!» — i rozw inął p rze d nam i a rk u sz dw óch stóp
długości, p o k ry ty chińskim i znakam i.
W czasie tej rozm ow y siedziałem sp okojnie opodal
i składałem coś w k u ferk u , g d y m iędzy innem i w padł
m i do rą k n u m e r «W iadom ości M oskiew skich». D zien­
n ik ten, stanow iący w łasność m oskiew skiego u n iw er­
sy te tu , m a p ierw szą stro n n ic ę ozdobioną u g ó ry h e r ­
bem p aństw ow ym . «Pokaż m u to», pow iedziałem
« sta rszy n ie » , k tó r y , ro zp o sta rłszy o lb rzy m i z a d ru ­
k ow any ark u sz , w skazał Chińczykow i orła. «Tam ten
m am y ty lk o na pokaz — rzek ł — ale ten je s t dla
n a s sa m y c h » .— «Jakto, czy w szy stk o to o w as n ap i­
sano?», zap y tał p rze ra żo n y starzec. — «Tak, w szy stk o
o nas», odpow iedział z niezm ąconą pow agą «starszyna».
S ta ry C hińczyk, ja k praw dziw y szczur kancela­
ry jn y , b y ł nie na ż a rty oszołom iony ta k ą m a są pism a.
K ręcąc głow ą, sp o g ląd ał na nas z szacunkiem . Ale
«bożko» znów coś szepnął m u do u cha — i urzęd n ik
ośw iadczył nam po raz d ru g i — że m im o naszego pasz­
p o rtu , nie p uści nas dalej.
— «Dosyć gadania», — pow iedziałem starszy n ie. «Każ

http://rcin.org.pl/ifis
siodłać konie*. Kozacy byli tego sam ego zdania i o r­
szak n asz ru sz y ł z m iejsca. P ożegnaliśm y się ze s ta r­
cem, obiecując m u zaw iadom ić jeg o zw ierzchnie w ła­
dze, że usiłow ał on w szelkiem i sp osobam i w zbronić
nam w stępu do M andżuryi — i je śliśm y do niej w e­
s z li— to w inni tem u je ste śm y sami.
W k ilk a d n i potem by liśm y w M ergenie, gdzieśm y
tro ch ę handlow ali — i w krótce d o ta rliśm y do chiń­
skiego m ia sta A jgun, położonego na p raw y m b rze g u
A m uru, tro ch ę pow yżej B łagow ieszczeńska. O d k ry liśm y
więc p o szu k iw an ą p ro s tą d ro g ę n ad śre d n i A m ur i prócz
tego jeszcze wiele ciekaw ych rzeczy: c h a ra k te r k rań c o ­
w ego łańcucha W ielkiego C hinganu, łatw ość p rze p ra w y
przezeń, położenie trzecio rzęd n y ch w ulkanów w oko­
licy U jun-C hołdondii, co przez dłu g i czas stanow iło za­
gad k ę dla geografów . Nie m ogę się pochw alić, żebym
w ykazał w ielkie zdolności kupieckie; w M ergenie n. p.
uporczyw ie żądałem (w łam anym m a n d ż u rsk im ję ­
zyku) za zógarek 35 rs., g d y k upiec ch iń sk i daw ał m i
ju ż 45 r s .; ale kozacy ta rg o w ali doskonale. S przedali
b ard z o k o rzy stn ie w szystkie sw oje k o n ie , a g d y
zo stały sp rze d an e m oje k o n ie , to w ary i nam iot,
okazało się , że w y p raw a kosztow ała rz ą d zaledw ie
22 ruble.

V I.

Całe lato spędziłem n a w ycieczkach po A m urze.


D otarłem do sam ego ujścia rzeki, a raczej do jej li­
m a n u gdzie w M ikołajew sku spotkałem się z generał-
g u b ern a to re m , k tó rem u tow arzy szy łem w wycieczce
na p a ro sta tk u w g ó rę po U ssu ri. Je sie n ią tego ro k u
o dbyłem jeszcze ciekaw ą p o d ró ż po S u n g ari do sa­
m ego serca M andżuryi — aż do G iry n u , czy też, ja k
m ów ią na po łu d n iu — K irynu.

http://rcin.org.pl/ifis
— 223 —

W iele rze k w Azy i p ow staje ze zlania się dw óch


je d n ak o w o potężnych stru m ie n i, tak że g eo g ra f z tr u ­
d n o ścią ty lk o o k reślić m oże, k tó rą rzekę uw ażać n a ­
leży za głów ną, a k tó rą za dopływ . Połączenie In g o d y
z O nonem tw orzy Szyłkę, Szyłka i A rg u n tw o rzą r a ­
zem A m ur, a A m ur, zlaw szy się z S un g ari, staje się
tą o lb rzy m ią rze k ą, k tó ra p ły n ie na północ-w schód
i pochłonięta rozległem i w odam i zatoki T atarsk iej —
w pad a do O ceanu S pokojnego.
Do 1864 r. w ielka m a n d ż u rsk a rz e k a była praw ie
nieznaną. W szy stk ie sk ą p e w iadom ości, ja k ie posia­
dano o niej, pochodziły jeszcze z czasów Jezuitów .
T eraz — k iedy p ro jek to w an o cały sz ereg ek s p lo ra c y j­
ny ch w y p raw do M ongolii z M andżuryi, i kiedy strach,
ja k im n ie g d y ś C hiny p rzejm ow ały R osyę, poczynał
się ro zp rasz ać , m y, m łodzież, u p o rn ie n alegaliśm y na
g e n e ra ł-g u b e rn a to ra , by pozw olił nam zbadać S un g ari.
W ydaw ało się nam praw ie h ańbą, że u sam ego p ro g u ,
by się ta k w yrazić, A m uru leży o lb rzy m i k ra j, rów nie
m ało znany, ja k k tó ra b ą d ź z p u sty ń afry k ań sk ich .
Isto tn ie g en e rał K orsakow postanow ił w ysłać p a ro ­
statek w g ó rę po S u n g ari pod pozorem zaw iezienia
p rzy jacielsk iego listu g en e rał-g u b ern ato ro w i prow incyi
G iry ń sk iej. O ddaw cą listu m iał być n asz U rg iń sk i
k o n su l, Sziszm arew . W skład w ypraw y, k tó rą dow o­
dził p u łk o w nik C zerniajew , w eszli jeszcze: d o k to r Kon-
rad i, a stro n o m Usolcew i ja. O ddano do naszego ro z­
p o rzą d zen ia m aleńki p a ro sta te k , «U ssuri», h o lu jący
za so b ą tratw ę z węglem . Na tratw ie znajdow ała się
es k o rta z 25-ciu żołnierzy, k tó rz y b ro ń sw oją u k ry li
sta ra n n ie pod węglem .
P rz y g o to w an ia do p o d ró ży czyniły się bardzo po ś­
piesznie, w sk u te k tego statek nasz nie był zb y t w y­
g o d n ie u rzą d zo n y na nasze p rzyjęcie, ale pełni zapału,
nie d b aliśm y o w ygody i pom ieściliśm y się w cia­

http://rcin.org.pl/ifis
— 224 —

sn y ch k ajutach, ja k się dało. K toś z nas m u siał n a ­


w et spać na stole. K iedy ru szy liśm y , okazało się, że
b ra k u je noży i widelców dla w szystkich, nie m ów iąc
ju ż o in n y ch sprzętach. M usieliśm y więc posługiw ać się
p rz y obiedzie zam iast noża scyzorykiem , a m ój chiń­
ski nóż z dw om a pałeczkam i zam iast w idelców stan o ­
wił b ard zo p ożądane uzupełnienie naszego g o sp o d a r­
stw a.
Ż eg lu g a w g ó rę S u n g ari nie je s t rzeczą łatw ą.
W dolnym sw ym biegu w ielka rzek a p rzepływ a takie
sam e niziny, ja k A m u r i je s t tak p ły tk ą , że choć nasz
m aleńki p a ro sta te k zagłębiał się zaledw ie rta trz y stopy,
nie m ogliśm y znaleźć dość głębokiej wody. Byw ały
dnie, k ie d y śm y ro b ili najw yżej 60 w iorstw i n ie u sta n ­
nie słyszeliśm y sk rz y p p iask u , trąc eg o się o spód
sta tk u . Co chw ilu trz e b a było w ysyłać n ap rz ó d łódkę
dla zb adania d ro g i i w yszu k an ia odpow iedniej głębi.
Ale n asz m łody k ap itan postanow ił nieodw ołalnie do­
trze ć do G iry n u p rze d jesienią, i każdego dn ia — m i­
m o p rzeszk ó d — posuw aliśm y się tro ch ę n ap rzó d . Im
dalej p ły nęliśm y, tem rzek a staw ała się piękn iejszą
i żeglow niejszą. K iedy zaś pozostaw iliśm y za sobą pia­
szczyste p u sty n ie p rz y dopływ ie N onni, p o dróż nasza
stała się wcale m iłą i p rzy je m n ą. Bez dalszych p rze­
szkód, p rzy b iliśm y po kilku ty godniach d ro g i do głów ­
nego m iasta tej p row incyi M andżuryi. K apitan Wa-
siljew i to w arzysz jego, A ndrejew , n ak re ślili w spaniałą
m apę rzeki. Na nieszczęście czas naglił i ty lk o zrzad k a
m ogliśm y zatrzy m y w ać się w jakiem m ieście lu b wsi.
O sady w zdłuż dolnych brzegów rzek i są dość nieliczne.
W idzieliśm y tylko niziny, zalew ane corocznie w cza­
sie w iosennego w zbierania rze k ; tro ch ę dalej, na setki
w io rstw w dół brzegów c iąg n ą się p iaszczyste w ydm y
i ty lk o w gó rn ej części S un g ari, — bliżej G irynu, brzegi
są g ęsto zaludnione.

http://rcin.org.pl/ifis
— 225 —

Je ślib y celem n aszym było zaw iązanie p rzy ja cie l­


sk ich sto sunków z M andżuryą, a nie po p ro stu zb a­
d an ie S u n gari, w ycieczkę n aszą należałoby uw ażać
za całkiem chybioną. W ładze m a n d żu rsk ie m iały je ­
szcze zb y t świeżo w pam ięci, ja k osiem la t tem u «od­
wiedziny» M uraw iew a zakończyły się przyłączeniem
A m u ru i U ssu ri; to też w obec n iep ro szo n y ch i nieo­
czekiw anych gości C hińczycy zachow yw ali się b ard zo
podejrzliw ie. D w adzieścia pięć gw intów ek, u k ry ty c h
pod w ęglem , o czem w ładze chińskie były pow iado­
m ione jeszcze p rze d naszem w ypłynięciem w drogę,
m ogły ty lk o za o strzy ć tę podejrzliw ość. K iedy p a ro ­
sta te k n asz zarzucił kotw icę w porcie lud n eg o m iasta
G iry n u , — w szyscy k u pcy w m ieście zostali u zb ro je n i
w zardzew iałe szable ze sta re g o arsen ału . Nie w zb ra­
niano nam w praw dzie przechadzać się, po ulicach, ale
n aty ch m iast za naszem pojaw ieniem się zam ykały się
w szy stk ie sklepy. K upcom zabroniono sprzedaw ać
nam cokolwiek. W ładze m iejscow e p rzy sła ły nam na
statek tro ch ę zapasów żyw ności, ale ty tu łem p o d ark u ,
nie p rz y jm u ją c pieniędzy.
N astąp iła ju ż późna jesień. Z aczynały się p rz y ­
m ro zk i i należało śpieszyć się z pow rotem , jeśli nie
chcieliśm y zim ow ać n ad S un g ari. W idzieliśm y więc
G irin, ale m ów iliśm y tylk o z dw om a tłóm aczam i, k tó ­
rzy każdego ra n a zjaw iali się na n aszy m p a ro sta tk u .
Cel p o d ró ży był je d n a k o sią g n ię ty : p rze k o n aliśm y się,
że rze k a je s t żeglow na i n ary so w aliśm y d o k ła d n ą
m apę S u n g ari od u jścia do G iry n u . M ogliśm y teraz,
k ie ru jąc się p o d łu g niej, posuw ać się n a p rz ó d w peł­
n ym biegu, bez m ęczących p rzy g ó d . R az jednakże
siedliśm y na mieliźnie. W ładze chińskie, bojąc się
p rzed ew szy stkiem , żebyśm y nie zazim ow ali n ad rzeką,
n aty ch m iast p rzy sła ły nam z pom ocą d w u stu chiń­
czyków i zdołaliśm y się ru szy ć . G dy ze stu Chiń-
WSPOMNIENIA REW01UCY0NISTY. 15
http://rcin.org.pl/ifis
— 22G -

czyków stało w wodzie, u siłu ją c n ad a rem n ie podnieść


p a ro sta te k za pom ocą d rąg ó w , skoczyłem do w ody,
pochw yciłem d rą g i zaśpiew ałem «D ubinuszkę* (lu­
dow a pieśń ro sy jsk a), aby w ta k t jej dźw ięków zgo­
dnie p opychać statek. B ardzo się to podobało C hiń­
czykom i p rz y niem ożliw ych do o p isania pisk ach ich
cienkich głosów , p a ro sta te k p o ru sz y ł się nakoniec
i zszedł z m ielizny. T a m ała p rz y g o d a zaw iązała m ię­
d zy n am i i C hińczykam i najlepsze stosunki. Mówię,
n atu ra ln ie , o p ro sty m ludzie, k tó ry , zdaje się, n iena­
w idzi sw ych h a rd y c h m a n d żu rsk ic h władz.
Z atrzy m y w aliśm y się p rz y kilku chiń sk ich w siach,
zam ieszkałych przez w ygnańców z C esarstw a N iebie­
skiego i w szędzie p rzy jm o w an o nas b ard zo p rz y ja ­
źnie. P o zo stał m i w pam ięci zw łaszcza jed en wieczór.
P rz y b iliśm y do jed n ej m alow niczej w ioski, g d y zm rok
ju ż zapadał. K ilku z nas zeszło na brzeg i poszliśm y
p rz e jść się po wsi. W krótce otoczył m ię tłum , — co
n ajm n iej ze stu Chińczyków . Chociaż nie um iałem
an i słow a po chińsku, a oni nic więcej po ro sy jsk u , nie
przeszk ad zało to nam żwawo i p rzy ja źn ie gaw ędzić
(jeśli ty lk o słow o to je s t tu odpow iednie) za pom ocą
znaków i rozum ieć się doskonale. Stanow czo — w szy­
stk ie lu d y ro zu m ieją, co znaczy, jeżeli się kogo p rz y ­
jaźn ie poklepie po ram ieniu. P oczęstow ać się w zaje­
m nie ta b ak ą , albo podać sobie ognia do zapalenia
fajki, — także b a rd z o zrozum iałe w yrażenie p rzy ja cie l­
skich uczuć. J e d n a rzecz — w idocznie — szczególnie
zaciekaw iała C hińczyków : dlaczego noszę brodę, będąc
jeszcze takim m łodym ? C hińczykom w olno zapuszczać
b ro d ę d o p iero w 60-tym ro k u życia. W ytłóm aczyłem
im za pom ocą znaków , .że w ostatecznej p o trzebie
m ogę żyw ić się b ro d ą, jeśli nic innego nie będzie do je d że­
nią. Ż a rt został zro zu m ian y i n aty ch m iast zaczął
obiegać z u s t do u s t m iędzy tłum em . C hińczycy za­

http://rcin.org.pl/ifis
— 227 —

nosili się od śm iechu i jeszcze serdeczniej klepali m ię


po ram ien iu. Z ap raszali m ię do siebie, pokazyw ali
sw oje dom y, każdy ofiarow ał sw oją fajkę, a potem cały
tłum po p rzy ja cie lsk u o dprow adził m ię na p aro statek .
M uszę dodać, że w tej w si nie było ani śladu «bożko»
(policyanta). W d ru g ic h w siach i m y i nasi żołnierze
zaw iązyw aliśm y zaw sze u p rze jm e sto su n k i z C hińczy­
k a m i, ale ledw ie się ukazał «bożko», w szy stk o się
p suło. Za to trz e b a było w idzieć, ja k ie m iny p o k a­
zyw ali m u oni za plecam i. W idocznie, C hińczycy nie­
naw idzili tego przedstaw iciela zw ierzchniczej w ładzy.
O w y p raw ie tej potem zapom nieli. A stro n o m F.
Usolcew i ja zam ieściliśm y spraw ozdanie z naszej w y­
cieczki w «Zapiskach* W scho d n io -S y b ery jsk ieg o O d­
działu T o w arzy stw a G eograficznego; ale w kilka lat
potem , w czasie straszliw eg o p o ża ru w Irk u c k u , zgi­
nęły w szy stk ie pozostałe egzem plarze «Zapisek» r a ­
zem z m ap ą S ungari. I d o p ie ro w o sta tn ic h czasach,
g d y rozpoczęto ro b o ty około M andżurskiej kolei że­
laznej, geografow ie ro sy jsc y odnaleźli nasze sp raw o ­
zdania i dow iedzieli się, że S u n g ari była zb a d an ą je ­
szcze 35 la t tem u.

V II.

Poniew aż w szelką m y śl o refo rm ach zarzucono,


sta ra łe m się zrobić w szystko, co było m ożliw em do
zro b ien ia — w obec d anych w arunków — na in n y ch po­
lach p rac y ; ale w krótce przekonałem się o próżności
w szelkich usiłow ań w ty m w zględzie. T ak na p rzy k ład ,
w ch a rak te rz e urzędnika» «do sp ecyalnych zleceń p rzy
g enerał-g u b ern ato rze» dla sp raw kozackich, zająłem się
sta ra n n em zbadaniem g o sp o d arczeg o sta n u kozaków
u ssu ry jsk ic h , tra p io n y c h corocznie ciężkim nieurodza-
15*
http://rcin.org.pl/ifis
— 228 —

jem , tak — iż rz ą d m usiał żyw ić ich całą zimę, aby nie


poginęli z głodu. K iedy w róciłem z U ssu ri z m ojem
sp raw ozdaniem , w inszow ano m i ze w szech stro n , podano
mię do aw ansu, otrzy m ałem sp ecyalną nagrodę. W szy­
stkie m iary, k tó re proponow ałem , zostały p rzy jęte. S to­
sow nie do m ojej ra d y — je d n e stannice zapom ożono
pieniędzm i, inne bydłem , a trzecie p rzesiedlono w s tro ­
ny więcej u ro d za jn e, na w ybrzeże O ceanu S pokojnego.
Ale p rak ty c zn e w ykonanie tych postanow ień powie-
rzo n em zostało sta re m u pijakow i, k tó ry przy u czał ko­
zaków ró zgam i do rolnictw a. I tak było w szędzie —-
p oczy n ając od P ałacu Z im ow ego do k ra ju U ssu ry j-
skiego i K am czatki.
W yższa a d m in istra c y a sy b e ry js k a m iała najlepsze
chęci; p o w tarzam po raz d ru g i: składała się ona
w k ażdym razie z ludzi daleko lepszych, daleko in ­
telig en tn iejszych i więcej dbałych o d o b ro k ra ju , niż
inne w ładze w Rosyi. Ale zaw sze była to ad m in istra -
cya — gałąź drzew a, trzy m ają ce g o się korzen iam i ca-
łem i P e te rsb u rg a . I to w ystarczało, aby paraliżow ać
w szy stk ie d o b re chęci i krępow ać m iejscow e sam o­
dzielne objaw y życia społecznego i p ostępu. Je śli o b y ­
watele m iejscow i zam ierzali coś uczynić dla d o b ra
k ra ju , p rzy jm o w an o to nieufnie i podejrzliw ie. W szelka
p ró b a w tym k ie ru n k u n aty ch m iast paraliżow ała się
nie tyle w sk u tek niechęci (zauw ażyłem — w ogóle, że
ludzie lepsi są, niż instytucye), ale po p ro s tu dla tego,
że w ładze sy b e ry jsk ie były częścią składow ą p ira m i­
dalnej, scentralizow anej ad m in istra cy i ogólnej. Ju ż
sam ten fakt, że były one gałęzią rządow ego drzew a,
w zrosłego korzeniam i w stolicy, spraw iał, że w ładze sy ­
b e ry jsk ie p atrz ały na w szystko, p rzedew szystkiem —
z u rzędniczego p u n k tu w idzenia. P ierw szą i najw aż­
n iejszą k w esty ą dla nich było nie to , czy ta lub
owa rzecz je s t pożyteczną dla k ra ju , ale co powie

http://rcin.org.pl/ifis
— 229 —

zw ierzchność t a m , ja k p o p a trz ą na to ludzie, s te ru ­


ją cy m achiną państw ow ą.

Powoli zacząłem się coraz w yłączniej oddaw ać b a­


daniom naukow ym . W 1865 r. zbadałem zachodnie
S ajany. T u zebrałem jeszcze k ilka now ych danych
dla ułożenia szem atu o ro g ra fii S y b ery i i odkryłem
także d ru g i rozległy p as w ulkaniczny, na g ranicy
Chin, na p ołu d n ie od k o rd o n u O kińskiej straży . Na-
koniec w 1866 r. przedsięw ziąłem d alek ą p o dróż celem
odnalezienia p ro ste j d ro g i z Z ab a jk alu do W itim skich
i O lekm ińskich kopalni złota. W ciągu kilku lat (1860 do
1864) członkow ie ekspedycyi S y b ery jsk ie j sta ra li się
znaleźć tę d ro g ę i usiłow ali p rzed rzeć się p rzez r ó ­
w noległe szeregi d zik ich , kam iennych szczytów , od­
dzielających kopalnie złota od k ra ju Z abajkalskiego.
Ale za każd ym razem , kiedy badacze zbliżali się od p ołu­
dn ia k u ty m stra sz n y m górom , p o k ry w a ją cy m k ra j na
k ilk a se t w iorstw na północ, — w szyscy (oprócz jednego,
k tó reg o zabili tubylcy) w racali zniechęceni nazad. Ja-
snem było, że now ą p ró b ę należy p rzedsięw ziąć od
północy na p o łu d n ie ,— z p rze ra żając ej, nieznanej p u ­
sty n i do cieplejszego i ludniejszeg o k ra ju . K iedy
przy g o to w y w ałem się do w ypraw y, w padła m i w rę ­
kę — pom iędzy innem i rzeczam i — m aleńka m apa, w y r­
żnięta przez T u n g u za nożem , na kaw ałku k o ry brzo-
zowej. T a brzozow a k a rta g eograficzna (m iędzy in ­
nem i — m oże ona służyć ja k o d oskonały p rz y k ła d ko­
rzy śc i, k tó re p rz y n o si uzdolnienie g eom etryczne naw et
p ie rw o b y tn e m u człow iekowi i z tego w zględu m ogłaby
zaintereso w ać A, R. W allace’a) tak u d erz y ła m ię swem
w idoeznem p raw dopodobieństw em , że całkiem jej za­
ufałem i w ybrałem d ro g ę, oznaczoną na niej. W spól­
nie z m łodym , uzdolnionym zoologiem , N. S. Polako-
w ym i to p o g rafem P. N. M oszyńskim sp uściliśm y się

http://rcin.org.pl/ifis
— 230 —

zrazu w dół po L e n ie , a potem d o ta rliśm y g ó r­


sk ą ścieżką do O lekm ińskich kopalni. T am zo rg a n i­
zowałem ekspedycyę; za b raliśm y z sobą zapasy żyw ­
ności na trz y m iesiące i ru sz y liśm y n a południe.
S ta ry rzem ieślnik — ja k u t, k tó ry dw adzieścia lat tem u
p rzeszed ł sam dro g ę, w skazaną przez T u n g u za na ko ­
rze, p o d ją ł się być n aszy m przew odnikiem przez g ó ry ,
ro zciąg ające się p raw ie na 400 w iorstw szerokości, —
przez doliny i w ąw ozy, oznaczone na karcie. Isto tn ie ,
d o konał on tego zadziw iającego czynu, choć w g ó rach
nie było ab so lu tn ie żadnej ścieżki. W szystkie, z a ro ­
słe lasem doliny, k tó re sp o strz eg a liśm y z każdego
szczytu, niedośw iadczonem u oku w ydaw ały się cał­
kiem jednakow em i, ale j a k u t — ja k im ś w ęchem zga­
dyw ał, na k tó rą z nich należało nam się spuścić.
T ym razem znaleźliśm y d ro g ę z O lekm ińskich ko­
p aln i na Z abajkał. T rz y m iesiące w ędrow aliśm y po
całkiem p raw ie bezludnej, g ó rzy ste j okolicy i po ba-
g n istem płaskow zgórzu, aż nakoniec d o ta rliśm y do
celu naszej pielgrzym ki, do Czyty. M ówiono mi, że
po o d k ry te j p rzez n as d ro d ze pędzą te ra z bydło z p ołu­
dn ia do kopalni. Co się tyczy m nie, p o dróż ta pom ogła mi
b ard zo n astęp n ie w odnalezieniu klucza do budow y
sy b e ry jsk ic h g ó r i płaskow zgórzy. Ale nie piszę
książk i o p o dróżach; m uszę więc zakończyć na tem .
L ata, spędzone w S yberyi, nauczyły m ię w ielu rze­
czy, k tó ry c h — praw d o p o d o b n ie — nie n auczyłbym się
tak łatw o w innem m iejscu. P rę d k o zrozum iałem ,
że nie p odobna zrobić nic pożytecznego dla lu d u —
z pom ocą m achiny ad m in istra c y jn e j. Z tem złudze­
niem pożegnałem się na zawsze. P otem , zacząłem p o j­
m ow ać n ietylko ludzi i c h a ra k te r ludzki, ale i u k ry te
sp ręż y n y życia społecznego. U św iadom iłem sobie ja sn o
tw órczą, k o n stru k c y jn ą p racę n ieznanych m as, o k tó ­
rej rza d k o w sp o m in ają k sią żk i i pojąłem znaczenie

http://rcin.org.pl/ifis
— 231 —

tej u stro jo w ej ro b o ty w rozw o ju społeczeństw a. W i­


d ziałe m , na p rz y k ła d , ja k ducho b o rcy osiedlali się
n ad A m urem ; w idziałem , ile k o rzy ści zapew niało im
ich p ó łk o m unistyczne życie i ja k przedziw nie u rz ą ­
dzili się oni tam , gdzie d ru d z y doznali zupełnego nie­
pow odzenia, i to nauczyło m ię wiele, czego nie m ógł­
bym nauczyć się z książek. Ż yłem także w p o śró d m iej­
scowych koczow ników s y b e ry js k ic h i w idziałem , jak i
złożony u stró j społeczny w ypracow ali oni — niezależnie
od jakiegokolw iek w pływ u cyw ilizacyi. F a k ty te pom o­
gły m i n astęp n ie zrozum ieć to, o czem się dow iadyw ałem
z an tro p o lo gii. D rogą b ezpośredniej obserw acyi zro ­
zum iałem rolę, k tó rą nieznane m asy g r a ją w w iel­
kich h isto ry c zn y c h w ydarzeniach, — w w ędrów kach
ludów , w ojnach, w pow staw aniu fo rm społecznego ży­
cia. I doszedłem do takich sam ych pojęć o w odzach
i tłum ie, k tó re w ypow iada L. H. T ołstoj — w sw ojem
w ielkiem dziele: «W ojna i Pokój».
W ychow any w obyw atelskiej rodzinie, ja k w szy­
scy m łodzi ludzie m ego czasu , rozpocząłem życie
w tern p rzek o n an iu , że trz e b a rozkazyw ać, p rz y k a z y ­
w ać, g ro m ić , k arać, pow ściągać i t. p. Ale za każ­
d y m razem , g d y w ypadało m i w ykonać ja k ie pełne od­
pow iedzialności zlecenie i m usiałem w ty m celu w cho­
dzić w bliższe sto su n k i z lu d ź m i, przyczem każdy
b łąd m iałby b ard zo pow ażne n astęp stw a , — zro zu m ia­
łem różnicę m iędzy działalnością, o p a rtą n a zasadzie
ścisłej k arn o śc i w ojskow ej, — a n a zasadzie w zaje­
m n eg o zaufania. D yscyplina d o b rą je s t n a p ara d ach
w ojskow ych, ale nic nie w a rtą w rzeczy w istem życiu,
gdzie często po żąd an y sk u te k m ożna o siąg n ąć tylko
zgodnem w ytężeniem woli w szy stk ich ku je d n em u
w spólnem u celowi. Choć w tedy jeszcze nie fo rm u ło ­
w ałem sw oich m yśli słow am i, zapożyczonem i z bojo­
w ych h aseł p a rty i politycznych, m ogę je d n ak dziś po ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 232 —

wiedzieć, że w S y b ery i straciłem w szelką w iarę w or-


ganizacyę państw ow ą, i był ju ż we m nie g r u n t p rz y ­
g otow any pod zasiew idei anarchizm u. W w ieku od
19-stu do 35-ciu la t w ypracow yw ałem n ajro z m aitsz e
p lan y re fo rm , m iałem do czynienia z setkam i ludzi
na A m urze, organizow ałem i w ykonyw ałem ry zy k o w n e
w yp raw y praw ie bez żadnych środków . I jeżeli p rz e d ­
sięw zięcia te m niej lub więcej udaw ały się, p rz y p isu ję
to ty lk o tem u, że w krótce przekonałem się, iż w s p ra ­
w ach pow ażnych kom en d ą i d y sc y p lin ą nie wiele się
osiągnie. L udzie osobistej inicyatyw y p o trzeb n i są
w szędzie; ale g d y p ierw szy popęd został n ad an y , rz e ­
czy — zw łaszcza w R osyi, pow inny w ykonyw ać się nie
n a sp o só b w ojenny, a raczej p o rząd k iem g ro m ad n y m ,
d ro g ą w spólnej zgody. N ieźleby było, jeślib y w szy­
scy, b u d u jący p lany d y sc y p lin y p ań stw o w e j, nim
zaczną zalecać swe u to p ie , przeszli szkołę rzeczy­
w istego życia. W tedy b y łoby m niej p ro jek tó w u stro ju
p rzy szłeg o społeczeństw a w edle w ojenno-piram idal-
nego w zoru.
Z tern w szystkiem życie w S y b ery i traciło dla m nie
coraz więcej u ro k u , m im o że b r a t m ój m ieszkał teraz
ze m n ą w Irk u c k u , gdzie dow odził ro tą kozaków . By­
liśm y szczęśliw i razem , czytaliśm y wiele i ro z trz ą sa ­
liśm y w szy stk ie filozoficzne, naukow e i socyalisty-
czne k w estye dnia; ale obaj pożądaliśm y um ysłow ego
życia, k tó re nie istn iało w S yb ery i. W ielkiem w yda­
rzeniem b ył dla n as p rze jaz d przez Irk u c k am e ry ­
k ań sk ieg o geologa, Rafaela P u m p elly i znanego nie­
m ieckiego an tropologa, Adolfa B astiana. Ale zabaw ili
oni z nam i tylko kilka dni i popędzili tam — na za­
chód. Nęciło n as naukow e, a zw łaszcza polityczne ży­
cie E u ro p y zachodniej, k tó re znaliśm y z gazet. I w ro z­
m ow ach naszych ciągle p o ru sza liśm y kw estyę p o w ro tu
do Rosyi. N akoniec pow stanie zesłańców polskich

http://rcin.org.pl/ifis
— 233 —

w S y b e ry i w 1866 r. otw orzyło nam oczy i w ykazało


fałszyw ość tego stanow iska, k tó re zajm yw aliśm y obaj
ja k o oficerow ie a rm ii ro sy jsk ie j.

V III.

Z n ajd y w ałem się w ów czas daleko w W itym skicli gó­


rach, kiedy zesłańcy polscy, p rac u jąc y na zabajkal-
skiej d ro d z e , rozpaczliw ym w ysiłkiem postanow ili
zrzucić okow y i p rze d rz eć się p rzez M ongolię do Chin.
W ysłano przeciw nim w o jsk a i oficer ro sy jsk i P-w.
został zab ity w starciu. D ow iedziałem się o tern pow ­
sta n iu za pow rotem do Irk u c k a , gdzie około 50-ciu
Polaków m iało sta n ąć p rze d sądem w ojennym . P o­
niew aż p o siedzenia sądów w ojennych w R osyi o d b y ­
w ają się jaw nie, byłem obecny cały czas i zapisyw a­
łem m ow y. U łożyłem szczegółow e spraw ozdanie, k tó re
zostało — z w ielkiem niezadow oleniem g enerał-guber-
n a to ra pom ieszczone w całości w «W iadom ościach
Giełdowych* za 1865 r. (D rugie spraw ozdanie, ułożone
p rzez W agina, zostało pom ieszczone w «W iadom ościach
P etersb u rsk ich » ).
P o p o w stan iu 1863 r. do sam ej S y b ery i w scho­
dniej zesłano jed en aście tysięcy m ęzczyzn i kobiet,
głów nie stu dentów , a rty stó w , byłych oficerów , o b y ­
w ateli — i przew ażnie um iejętn y ch rzem ieślników —
najlep szy ch przedstaw icieli inteligentnego w arszaw ­
skiego p ro le ta ry a tu . W iększą część ich zesłano do
ciężkich ro b ó t, a re sz tę osiedlono po w siach, gdzie nie
m ogli znaleźć zajęcia i p raw ie um ierali z głodu. Ka-
to rżnicy-P olacy pracow ali albo w Czycie, gdzie bud o ­
wali sta tk i (ci byli jeszcze najszczęśliw si), albo w rz ą ­
dow ych zakładach odlew niczych, albo w w arzelniach
soli. W idziałem tych o sta tn ic h w U st-K ucie n ad Leną.

http://rcin.org.pl/ifis
— 234 —

P ół-nadzy stali oni w lichym szałasie około o lb rz y ­


m iego kotła i m ieszali w rzącą, g ę stą solankę długiem i
w iosłam i. W szałasie g o rąco było piekielne, ale przez
o tw arte na rozścież d rzw i d ął na p rz e strz a ł m ro źn y
w iatr, co p rzy śp ie sz ało parow anie solanki. Po dw óch
latach p rac y w podo b n y ch w aru n k ac h — m ęczennicy
u m ierali n a suchoty.
P óźniej znaczną liczbę zesłańców polskich z a tru ­
dniono p rz y budow ie d ro g i zabajkalskiej. B ajkał —
je s t to, ja k w iadom o, długie i w ązkie jezioro alp ej­
skie, otoczone m alow niczem i g ó ram i od trzech do pię­
ciu ty sięcy stóp w yso k o ści; oddziela ono g u b e rn ię
Irk u c k ą od k ra ju Z abajk alsk ieg o i A m urskiego o kręgu.
W zim ie p rz e p ra w a p rzez B ajkał odbyw a się po lo­
dzie, a w lecie p aro sta tk ie m . Ale na w iosnę i jesien ią
d o stać się do Czyty i K iachty m ożna było ty lk o ście­
ży n ą g ó rsk ą w około, po sta re j dro d ze, okrążającej
Bajkał, p rz e rz y n a ją c p asm a g ó r sześciu, siedm iu ty ­
sięcy stó p w ysokości. P rzejeżdżałem raz tą d ro g ą
i m ogłem zachw ycać się w spaniałą p a n o ra m ą g ó r, po­
k ry ty c h w m a ju g ru b ą pow łoką lodu. Ale w ogóle
d ro g a była o k ro p n ą. D w anaście w iorstw p rz e p ra w y
p rzez łańcuch g ó r C ham ar - D aban za b rały m i cały
dzień, od 3-ciej ran o do 8-mej w ieczorem . Konie n a­
sze b ez u stan n ie zapadały się w m iękkim śn ieg u i za­
n u rza ły razem z jeźdźcam i w lodow ych potokach, p ły ­
nących pod śnieżną ko rą. N akoniec postanow iono zbu­
dow ać stałą d ro g ę nad sam ym d olnym brzeg iem je ­
ziora, w ysad zając prochem sp a d ziste skały i p rz e rz u ­
cając m o sty przez niezliczone g ó rsk ie potoki. Tę ciężką
p rac ę m ieli w ykonać zesłańcy polscy.
W ciągu o statn ich stu la t zesłano na S y b ir nie­
m ało ro sy jsk ic h w ygnańców politycznych; ale — zgo­
dnie z c h a ra k te ry sty c z n ą cechą lu d u ro sy jsk ie g o , —
poddaw ali się oni spokojnie sw em u losow i i n ig d y nie

http://rcin.org.pl/ifis
— 235 —

«buntow ali się». Pozw alali zabijać się pow olną śm iercią
i nie próbow ali naw et odzy sk ać wolności. Polacy zaś,
niech to będzie pow iedziane im na chw ałę — nigdy
nie znosili sw ego losu z ta k ą niew olniczą pokorą.
T ym razem podnieśli oni praw dziw e pow stanie. Ma
się rozum ieć, nie m ieli żadnych w idoków pow odzenia,
ale — m im o to pow stali. P rz ed nim i rozpościerało się
olb rzy m ie je zio ro — po za nim i w znosiły się g ó rzy ste
p u sty n ie północnej Mongolii. P ostanow ili więc ro z­
b ro ić strzeg ący ch ich żołnierzy, w ykuć stra s z n ą b ro ń
pow stańców — kosy i p rz e rż n ą ć się p rzez g ó ry Mon­
golii do m orza, do Chin, gdzie m ogliby się schronić
na an g ielsk ie o k ręty . I oto — raz u pew nego p rzy szła
do Irk u c k a w iadom ość, że część Polaków , p ra c u ją ­
cych na B ajkalskiej drodze, zbuntow ała się i rozbroili
k ilk u n a stu żołnierzy. W ysłano przeciw nim z Irk u c k a
oddział piechoty, ogółem tylko 80-ciu ludzi. P rz ep ra-
p raw iw szy się przez B ajkał na p a ro sta tk u , ru sz y li
oni n a pow stańcęw , zn a jd u jący ch się na d ru g im b rze g u
jeziora.
Z im a 1866 r. w Irk u c k u była w yjątkow o nudna.
W stolicy S y b ery i w schodniej nie m a tak w ybitnie
zaznaczonego podziału klasow ego, ja k w innych pro-
w incyonalnych m iastach ro sy jsk ic h , p rzy tem «towa­
rzystw o» irk u ck ie składali oficerow ie, u rzędnicy, oraz
ro d z in y kupców i popów . Z im ą spoty k ali się w szy­
scy na zeb raniach czw artkow ych. Ale tego ro k u b r a ­
kow ało w ieczorom ożyw ienia. A m atorow ie sztu k i d r a ­
m atycznej także nie cieszyli się pow odzeniem . N aw et
g ra w k a rty , zw ykle tak gorliw ie u p raw ia n a w S y­
b ery i , szła dziw nie o s p a le , bez zapału. O ficerow ie
u sk a rż ali się n a dotkliw e p u stk i w kieszeni, — i naw et
p rz y ja z d kilk u inżynierów z kopalni nie upam iętnił
się ty m razem g ó ram i banknotów , zjaw iających się

http://rcin.org.pl/ifis
— 236 —

n ieg d y ś tak w p o rę dla p obudzenia anim u szu ry ce rz y


zielonego stołu.
Sezon stanow czo był n u d n y , — w łaśnie ja k raz n a­
dający się do dośw iadczeń sp iry ty sty c z n y c h i g a d a ­
jący ch duchów . P ew ien pan, ulubieniec tow arzy stw a
irk u ck ieg o, k tó ry baw ił w szystkich zeszłej zim y opo­
w iadaniam i z życia ludow ego, widząc, że jego aneg d o ty
p rze stały nas interesow ać, chw ycił się w iru jący ch sto ­
lików. Był to zręczny człow iek i w ty dzień potem
cały Irk u c k w aryow ał na punkcie stu k a ją cy ch stoli­
ków. Nowe życie rozpoczęło się dla tych, k tó rzy nie
wiedzieli, ja k zabić czas. Stoły p u k ające pojaw iły się
w każd y m salonie. F lir t szedł w p arze ze stu k an iem
duchów . P o ru czn ik P-w b ard zo pow ażnie u p raw ia ł
i flirt i rozm ow ę z ducham i. B ardzo możliwe, że w p ie r­
w szym b y ł m niej szczęśliw ym , niż w ostatniej. Dość,
że g d y p rzy sz ła w iadom ość o pow staniu polskiem ,
P-w u p ro sił, żeby m u pozw olono p rzy łączy ć się do
oddziału, k tó ry w ysyłano przeciw pow stańcom . Ma­
rzy ł on o pow rocie, oprom ien io n y m au reo lą w ojen­
nej sław y.
— «Idę na Polaków» — pisał w sw oim dzien­
n ik u ; «byłoby to tak zajm ującem pow rócić z lekką
raną».
Z nalazł śm ierć. K iedy się rozpoczęła «bitw a z pow ­
stańcam i» , k tó rej p rze p y szn y opis m ożna znaleźć
w archiw ach gen eraln eg o sztabu, P-w jech ał na ko­
niu obok pułkow nika, dow odzącego oddziałem . Ż oł­
nierze w olno posuw ali się n ap rzó d , g d y spotkali około
50-ciu Polaków , z k tó ry ch pięciu czy sześciu m iało
strzelb y , a pozostali kosy. Polacy usadow ili się w le-
sie i od czasu do czasu daw ali ognia. Ż ołnierze od ­
pow iadali na w y strzały. P-w dw a raz y p ro sił pułkow ­
nika, by m u pozw olił zsiąść z konia i rzucić się w bój.
G niew nie kazał m u pułkow nik nakoniec pozostać na

http://rcin.org.pl/ifis
— 237 —

m iejscu. Ale m im o tego ro zk azu P-w zniknął. W le-


sie rozległo się kilka w ystrzałów , potem posłyszano
dzikie k rzy k i. Ż ołnierze rzucili się w ich k ie ru n k u
i znaleźli p orucznika, broczącego k rw ią na traw ie.
Polacy w y strzelili o sta tn ie naboje i poddali się. Bitwa
była skończona; P-w leżał m artw y. Rzucił się on z r e ­
w olw erem w ręk a ch w gąszcz leśny, n ap o tk ał kilku
k o sy n ieró w , w ystrzelił w nich na chybił trafił w szy­
stk ie sw oje kule i je d n eg o ranił. W tedy Polacy rz u ­
cili się nań z kosam i.
Na d ru g im k rań c u dro g i, na zachodnim b rzegu je ­
ziora, dw óch ro ssy jsk ic h oficerów w n ajh a n ie b n ie j­
szy sp o só b postąp iło sobie ze «spokojnym i» Polakam i,
k tó rzy pracow ali tam i nie brali udziału w pow staniu.
Z obelżyw em łajaniem w padł je d en z oficerów do cha­
łu p y , w k tó rej m ieszkali zesłańcy i zaczął strzelać do
nich z rew olw eru, przyczem ciężko ra n ił dw óch. D rugi
p rzy w iązy w ał b ezb ro n n y ch do wozów i o k ru tn ie sm a­
gał n ah a jk ą , tak sobie, dla rozry w k i!
W edle logiki w ładz ro sy jsk ic h śm ierć jed n eg o r o ­
sy jsk ieg o oficera należało pom ścić śm iercią kilku P o­
laków. Sąd w ojenny skazał na śm ierć pięciu ludzi:
S zaram o w icza, p rz y sto jn e g o , intellig en tn eg o i e n e r­
gicznego 35-cioletniego m uzyka, p ian istę; dow ódzcę
pow stania, 60-cioletniego starca, C elińskiego, byłego ofi­
cera w w o jsku ro sy jsk ie m i trzech d ru g ich , k tó ry ch
nazw isk a w ypadły mi z pam ięci.
G en e ra ł-g u b ern ato r telegrafow ał do P e te rsb u rg a ,
p ro szą c o pozw olenie złagodzenia w y ro k u ; ale odp o ­
w iedzi nie otrzy m ał. O biecał on nam , że nie ro zstrz ela
skazańców , lecz g d y po kilku dniach w yczekiw ania od­
pow iedź z P e te rs b u rg a nie nadchodziła, polecił w y­
konać w y rok potajem nie, — w cześnie nad ranem . Od­
pow iedź z P e te rs b u rg a p rz y b y ła pocztą w m iesiąc
p o tem ! P ozw alano g en e rał-g u b ern ato ro w i «postąpić

http://rcin.org.pl/ifis
— 238 —

w edle w łasnego rozum ienia*. Ale pięciu ludzi było


ju ż ro zstrzelan y ch .
Często zdarzało m i się sły sz e ć , że pow stanie to
b yło w ysoce n ie ro z sąd n e ; a je d n ak g a rs tk a m ężnych
pow stańców osiągnęła coś-niecoś. W ieść o p ow staniu
rozeszła się za g ran icą. E gzekucye, ok ru cień stw o dw óch
oficerów , w y k ry te ro z p ra w ą sądow ą, w yw ołały silne
w zb u rzen ie w A ustryi. R ząd a u stry a c k i u ją ł się
za G alicyanam i, k tó rzy b rali udział w ru c h u 1863 r.
i zostali zesłani na S y b e ry ą ; dzięki tem u n iek tó rzy
z nich w rócili do ojczyzny. W ogóle — położenie w szy­
stk ich zesłańców polskich w krótce po p ow staniu
1866 r. znacznie się polepszyło. A zaw dzięczali to oni
«buntowi», tym , k tó rzy chw ycili za oręż i tym pięciu
dzielnym ludziom , k tó rzy zostali ro zstrz ela n i w I r ­
kucku.
Dla m nie i dla b ra ta pow stanie to było zbaw ienną
n au k ą. P rz ek o n aliśm y się naocznie, co znaczy w ja k i
bądź sposób, należeć do arm ii. J a znajdyw ałem się
daleko, ale A leksander był w Irk u c k u i je g o ro tę
w ysłali przeciw Polakom . Szczęściem , k o m e n d an t p u ł­
ku, w k tó ry m b ra t m ój służył, znając d o b rze jego
zap atry w ania, zlecił dow ództw o oddziału pod ja k im ś
pozorem in n em u oficerow i. Inaczej A leksander, m a
się rozum ieć, odm ów iłby udziału w w ypraw ie. Jeżeli-
bym ja był w tedy w Irk u c k u , zro b iłb y m to sam o.
P o stan ow iliśm y porzucić służbę w ojskow ą i w rócić
do R osyi. Nie było to zb y t łatw em , zw łaszcza dla
b rata, k tó ry się ożenił w S y b ery i — ale, ostatecznie,
w szy stk o się załatw iło i na w iosnę 1867 r. pojecha­
liśm y do P e te rsb u rg a .

KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ.

http://rcin.org.pl/ifis
C Z Ę Ś Ć CZW ARTA.

P e te r s b u r g . P ie r w s z a w y c ie c z k a
z a g r a n ic ę .

I.

pWoczątkach jesien i 1867 r. zam ieszkałem w spólnie


z b rate m i ro d z in ą je g o w P e te rs b u rg u . W stą ­
piłem na u n iw e rsy te t i siedziałem te ra z na jednej
ławce ze stu d e n ta m i, — praw ie dziećm i jeszcze, zna­
cznie m ło d szym i odem nie. N ajtajn iejsze m arzen ie m oje,
k tó re tak d ługo pieściłem w duszy, nakoniec spełniło
się. T eraz m ogłem się uczyć. Z apisałem się na m a te­
m aty czn y oddział przy ro d n iczo -m atem aty czn eg o fa­
k u ltetu , poniew aż uw ażałem , że g ru n to w n a znajom ość
m a tem aty k i stanow i je d y n ą trw ałą p odstaw ę w szel­
kiej dalszej p rac y naukow ej. B rat uczęszczał do p ra w ­
niczej akadem ii w ojskow ej, ja zaś w yrzekłem się zu­
pełnie słu żby w ojskow ej, ku w ielkiem u niezadow ole­
n iu ojca, k tó ry nie znosił naw et w idoku s tro ju cy­
w ilnego. T eraz — ja i A lek san d er p ostanow iliśm y u trz y ­
m yw ać się w yłącznie ty lk o w łasną pracą.

http://rcin.org.pl/ifis
— 240 —

S tu d y a uniw ersy teck ie i p race naukow e pochłonęły


cały m ój czas w ciągu pięciu n a stęp n y c h lat. S tudent-
m a tem aty k m usi, n atu raln ie, dużo pracow ać; ale, po­
nieważ ju ż po p rzed n io zajm yw ałem się w yższą m a te­
m aty k ą, m ogłem teraz pośw ięcić tro ch ę czasu geo­
g rafii. P rz y tern — w S y b ery i — nie u traciłem zdolności
do in ten syw nej pracy.
R eferat o m ojej ostatn iej w ypraw ie d ru k o w a ł się
w łaśnie; ale tym czasem pow staw ały w mej m yśli nowe
g eograficzne teorye, w k tó re niebaw em p o g rąży łem
się cały. P od ró że po S y b ery i przek o n ały mię, że
łańcuchy g ó rsk ie w tym kształcie, ja k je w idzim y
na m apach geograficzn y ch , oznaczone zostały cał­
kiem fan tasty czn ie i nie d ają żadnego pojęcia o b u ­
dow ie k ra ju . A utorow ie m ap nie p o d ejrz y wali naw et
istn ien ia o b sz ern y ch p łaskow zgórzy, stanow iących je ­
d n ak tak c h a ra k te ry sty c z n ą cechę Azyi. W m iejsce
ty ch płaskow zgórzy rzucono na k a rtę kilka wielkich
g ó rsk ich pasm T ak n ap rz y k ład , w brew w skazów kom
L. Szw arca, ry so w an o w pracow niach topograficznych
w schodnią część S tanow ego G rzbietu w kształcie
o g ro m n ego ro b ak a, pełznącego po m apie na w schód.
G rzb iet ten — w rzeczyw istości nie istnieje. Ź ródła
rzek, p ły n ący ch z jed n ej stro n y do O ceanu L odow a­
tego, z d ru g iej do O ceanu W ielkiego, — k rz y ż u ją się
na tern sam em p łaskow zgórzu i p o w sta ją w tych sa­
m ych bagnach. Ale w w y obraźni topo g rafó w e u ro p e j­
skich n ajw yższe g rz b ie ty g ó r pow inny w znosić się
w głów nych dorzeczach w odnych, w sk u te k tego więc
oznaczali w zdłuż nich w szy stk ie łańcuchy g órskie,
k tó ry ch ani śladu nie zn a jd u je m y w rzeczyw istości.
W iele takich n ieistniejących łańcuchów p rze rz y n ało
k a rty północnej Azyi we w szy stk ich k ierunkach.
Całą uw agę m oją teraz — w ciągu kilku la t — za­
p rzą tało w yłącznie jed n o p y ta n ie: o d k ry ć przew odnie

http://rcin.org.pl/ifis
— n \ —

ry s y bu d o w y g ó rn ej Azy i i zasadnicze p raw a układu


jej p asm g ó rzy sty c h i płaskow zgórzy. P rz ez długi
czas zbijały m ię z tro p u w m ych poszukiw aniach po­
p rze d n ie m apy, a zw łaszcza teo ry e A lek san d ra H u m ­
b oldta, k tó ry , p rze stu d y o w aw szy d okładnie źródłow ą
g eo g rafię chińską, p o k ry ł A zyę siecią łańcuchów , id ą­
cych w zdłuż południków i przez koła rów noległe. Ale,
nakoniec, p rzekonałem się, że naw et śm iałe idee H u m ­
b o ld ta nie zg ad zają się z rzeczyw istością.
Zacząłem od początku, d ro g ą czysto indukcyjną.
Z estaw iw szy w szystkie obserw acye baro m etry czn e, po­
czynione p rzez p o p rzed n ich podróżników , w y racho­
w ałem n a ich zasadzie setki w ysokości. P otem zazna­
czyłem na w ielkiej karcie S zw artza w szystkie geolo­
giczne i fizyczne sp ostrzeżenia podróżników , t. j. fakty,
a nie hyp o tezy. Na podstaw ie tego m a tery ału s ta ra ­
łem się w yjaśnić, ja k i uk ład g ó r i płaskow zgórzy n a j­
więcej odpow iada dow iedzionym faktom . Ta p rz y g o ­
tow aw cza p rac a zajęła m i więcej, niż dw a lata. P otem
n astąp iły m iesiące uporczy w y ch rozm y ślań , usiłow ań
zo ry en to w ania się w chaosie pojedyńczych ro z strz e ­
lonych obserw acyi. N akoniec, w szystkie w ątpliw ości
je d n y m b łyskiem św iatła pierzchły i w szy stk o stało
się od razu ja sn em i zrozum iałem . G łów ne pasm a
g ó rsk ie Azyi ciąg n ą się nie z P ółnocy na P ołudnie
i nie z Z achodu na W s c h ó d /a z południa-zachodu na
północ-w schód, tak sam o ja k G óry S kaliste i w ynio­
słości A m eryki północnej id ą z północo-zachodu na
południe-w schód. T ylko d ru g o rz ę d n e p asm a biegną
w północno-zachodnim k ie ru n k u . Dalej, — g ó ry Azyi
nie tw o rzą w cale szeregu oddzielnych łańcuchów , ja k
A lpyf ale otaczają olbrzym ie płaskow zórze — daw ny
ląd stały , k tó ry zajm ow ał n ieg d y ś p rz e strz e ń od H i­
m alajów do zatoki B erynga. W ysokie sk ra jn e łańcu­
chy w y ra sta ły w zdłuż jego brzegów i z biegiem czasu
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY 16

http://rcin.org.pl/ifis
— 242 —

te ra sy , u tw orzone z późniejszych osadów , dźw igały


się z m orza, ro zsz erza jąc wciąż g ran ice głów nego sta ­
łego lą d u Azyi.
Życie ludzkie m ało m a chw il tak u p ajają ce j ro z­
koszy, k tó reb y m ożna porów nać z tą, w k tó rej rodzi
się n agle w m y śli te o ry a ogólna, ośw iecająca um ysł,
znużony d ługiem i i cierpliw em i poszukiw aniam i. To,
co w ciągu całego szereg u lat w ydaw ało się chaoty-
c z n e m , sprzecznem i za g ad k o w e m , o d raz u układ a
się w o kreślone, h arm o n ijn e fo rm y . Z n ieskładnego
p o p lątan ia faktów , z poza m gły dom ysłów , w net o d ­
rzucan y ch , ledw o zdołają się narodzić, p o w staje w sp a­
niały o b r a z ,— po d o b n y łańcuchow i alpejskiem u, w y­
łan iającem u się w całym p rze p y ch u z p o śró d s k r y ­
w ających go obłoków , i błyszczącem u w słońcu w ca­
łej swej pro sto cie i ro z m a ito śc i, w całej w ielkości
i pięknie. A kiedy te o ry ę n aszą p o d d ajem y sp raw d ze­
niu, zasto sow ując ją do m assy oddzielnych faktów ,
k tó re w ydaw ały się d o tą d b eznadziejnie sprzecznym i;
k ażdy z nich o d raz u zajm u je sw oje m iejsce i p o tę ­
g u je ty lk o w rażenie, w yw ołane p rzez całość ob razu .
Je d n e z nich u w y d a tn ia ją n ie k tó re ch a ra k te ry sty c z n e
ry sy , inne o d sła n ia ją nieoczekiw ane szczegóły, pełne
głębokiego znaczenia. Id e a u trw a la się i rozszerza.
A dalej — po p rzez le k k ą m głę, o tu la ją cą w id n o k rąg ,
oko p rze n ik a z a ry sy now ych i jeszcze szerszy ch teoryi.
Kto choć raz dośw iadczył w życiu sw em zachw ytu
tw órczości naukow ej, ten nig d y nie zapom ni tej bło­
gosław ionej chwili. Będzie ła k n ął jej po w ro tu . Żalem
p rzejm o w ać go będzie m yśl, że szczęście podobne
sta je się ty lk o udziałem niew ielu, choć m ogłoby b yć
w szy stk im dostępne, w tej lu b innej m ierze, je ślib y
w iedza i czas sw obodny były udziałem w szystkich.
P ra c ę tę uw ażam za głów ny m ój d o ro b ek naukow y.
Z am ierzałem zrazu nap isać o b sz e rn ą książkę, w k tó ­

http://rcin.org.pl/ifis
— H 3 —

reJ p o g ląd y m oje na o ro g ra fię S y b ery i dow iedzione


by zostały szczegółow ym ro zb io rem każdego oddziel­
nego łańcucha g ó rsk ieg o ; ale kiedy, w 1873 r. spo­
strzeg łem , że zostanę w krótce areszto w an y , w ykoń­
czyłem ty lko m apę geograficzn ą na zasadzie moich
poglądów — z p rzyłączeniem o b ja śn ia jąc eg o szkicu.
I m apę i szkic w ydało T ow arzystw o G eograficzne pod
k ie ru n k iem m ego b rata , gdy siedziałem ju ż w tw ierdzy
P etro p aw ło w skiej. P ete rm an , k tó ry opracow yw ał wów­
czas sw oją m apę Azy i i znał m oje przygotow aw cze
prace, p rz y ją ł mój szem at. P rz y ję ła go też później
w iększość k arto g rafó w . Mapa Azyi w ty m kształcie,
w jak im ją u k ła d a ją teraz, o b ja śn ia — zdaje m i się —
głów ne fizyczne ry s y ogro m n eg o lądu, ro zk ła d kli­
m atów , fau ny, flory, a także i h isto ry ę tego lądu. W y­
k azu je ona jeszcze, ja k m ogłem p rze k o n ać się w cza­
sie p o d ró ży m ojej do A m eryki, u d e rz a ją c ą analogię
w budow ie i w rozw oju geologicznym obu lądów pół­
k u li północnej. B ardzo niew ielu k arto g rafó w p o trafi­
łoby dziś pow iedzieć, zkąd pochodzą te zm iany w k a r ­
tach A zyi; ale je s t to naw et k o rzy stn iej dla ro sp rz e-
strze n ie n ia się now ej idei naukow ej, jeżeli nie je s t ona
zw iązaną z jak iem nazw iskiem . B łędy, jakich p rzy
pierw szy ch p ró b ach u n ik n ą ć nie m ożna, daleko ła­
twiej d a ją się w tedy sprostow ać.

II.

Rów nocześnie, ja k o se k re ta rz sekcyi geografii fi­


zycznej, p racow ałem wiele dla T o w arzy stw a G eogra-
cznego. B adania T u rk e sta n u i P a m iru w zbudzały
w tedy silne zaciekaw ienie. W łaśnie w tym czasie po­
w rócił Siew iercow z sw ej kilkoletniej podróży. Był on
w y b itn y m zoologiem , zdolnym geografem i je d n y m
16*

http://rcin.org.pl/ifis
— U i —

z n ajro zu m n iejszy ch ludzi, jakich kiedykolw iek spo­


tykałem , ale, ja k w ielu R osyan, Siew iercow nie lubił
pisać. Kiedy m iał p rzed staw ić swój re fe ra t, na posie­
dzeniu T o w arzystw a n iepodobna było skłonić go, żeby
n ap isał coś więcej, oprócz króciu tk ieg o spraw ozdania.
I oto dla czego w sz y stk o , co ukazało się w d ru k u za
p odpisem Siew iercow a, nie w y czerpuje w n a jm n ie j­
szej części w szy stk ich jego obserw acyi i poglądów .
Na nieszczęście nieprzezw yciężony w strę t do u trw a ­
lania sw ych m yśli i sp o strzeżeń na papierze, je s t rz e ­
czą d ość posp o litą w Rosyi. Uwagi, k tó re czynił p rzy
m nie Siew iercow o o ro g ra fii T u rk e sta n u , o g e o g ra ­
ficznym rozm ieszczeniu ro ślin i zw ierząt, o ro li m ie­
szańców (hybrydów ) w pow staw aniu now ych g a tu n ­
ków ptaków , — a także obserw acye jego, tyczące się
w ażnej roli w zajem nego w sp ieran ia się w postępow ym
ro zw o ju gatu n k ó w (obserw acye te w sp o m in ają się
w k ilk u w ierszach w sp raw o zd an iu z posiedzenia);
w szy stk o to św iadczy o niepo sp o lity m talencie i o ry ­
ginalności. Ale Siew iercow nie posiadał, niestety , zdol­
ności w y rażan ia sw ych m yśli w pięknej literackiej
fo rm ie , zdolności, k tó ra uczyniła by go je d n y m
z n ajb ard zie j w yróżniających się uczonych naszego
czasu.
M ikłucha M akłaj, d o b rze znany w A u stralii, k tó ra
stała m u się potem d ru g ą ojczyzną, należy także do
tej k a te g o ry i ludzi, k tó rzy m ogliby pow iedzieć daleko
więcej, niż w ypow iedzieli w d ru k u . Był to niewielki,
nerw ow y człowieczek, ciągle cierpiący na febrę. Gdy
się z nim poznajom iłem , w łaśnie co był pow rócił z nad
brzegów M orza C zerw onego, gdzie ja k o uczeń H aeckla,
wiele pracow ał, stu d y u ją c pilnie życie m ięczaków m o r­
skich w ich p rz y ro d zo n y m żyw iole. Za sta ra n ie m To­
w arzy stw a G eograficznego w ojenny statek ro sy jsk i
odw iózł M ikłuchę M akłaja na nieznany b rze g Nowej

http://rcin.org.pl/ifis
— 245 —

G w inei, gdzie podró żn ik zam ierzał badać życie dzi­


kich na najniższym sto p n iu k u ltu ry . Z je d n y m tylko
m ajtk iem pozostaw iono go na niegościnnych brzegach,
k tó ry c h m ieszkańcy słynęli ja k o straszliw i ludożercy,
w ybudow aw szy niedaleko w ioski dzikich chatkę dla
obu Robinsonó\v. T u przeżyli oni p ó łto ra ro k u w naj-
p rzy jaźn iej szych sto su n k ach z tubylcam i. M ikłucha
M akłaj p rz y ją ł za zasadę, od k tó rej n ig d y nie o d stę­
pow ał, żeby być zaw sze bezw zględnie szczerym w po
stęp o w an iu z dzikim i, i n ig d y ich nie oszukiw ać, n a ­
w et w d ro b n o stk ac h , naw et dla naukow ych celów.
K iedy n astęp n ie zw iedzał A rchipelag M alajski, p rz y ­
ją ł u niego służbę jeden tubylec, za strze g łsz y sobie,
żeby go nig d y nie fotografow ano; — ja k w iadom o,
dzicy sąd zą, że razem z fo to g rafią zabiera się cząstkę
ich w łasnej osoby. — Otóż raz u pew nego, g d y dziki
b y ł p o g rąż o n y w głębokim śnie, wzięła M ikłuchę Ma-
k łaja, k tó ry zbierał an tropologiczne m a tery ały , o g ro ­
m na chęć sfotografow ania sw ego sługi, poniew aż m ógł
on być u w ażanym za typow ego przedstaw iciela sw ego
plem ienia. Dziki, m a się rozum ieć, nig d y nie dow ie­
działb y się o f o to g ra f ii; ale M ikłucha p rzy p o m n iał
sobie um ow ę i zw yciężył pokusę. Ten d ro b n y ry s
c h a ra k te ry z u je go doskonale. G dy opuszczał Nową
Gwineę, dzicy w ym usili na nim obietnicę pow rotu.
I spełnił ją po kilk u latach, m im o że był w tedy b a r ­
dzo chory. Ten niepo sp o lity człowiek, ogłosił jednakże
ty lk o b ard z o nieznaczną część sw ych praw dziw ie d ro ­
g o cen n y ch studyów .
F edczenkę, k tó ry poczynił liczne zoologiczne stu-
d y a w T u rk iestan ie w spólnie z żoną sw oją, O lgą Fed-
czen k o , także p rz y ro d n ic z k ą , nazyw aliśm y «E uro­
pejczykiem ». Z zapałem zajm ow ał się on opracow a­
niem sw oich stu d y ó w , ale — nieszczęściem , zginął
w S zw ajcaryi w czasie w sp in an ia się n a szczyt Mont-

http://rcin.org.pl/ifis
— 240 —

Blanc. P ałając m łodzieńczem uniesieniem po pow rocie


ze swej p o d ró ży w g ó rach T u rk ie sta ń sk ic h i pełen
ufności w swe siły, Fedczenko przedsięw ziął sw oją
wycieczkę na szczyt g ó rsk i bez to w arzy stw a dośw iad­
czonych p rzew odników i zginął podczas zawiei śnież­
nej. Szczęściem, żona jego dokończyła w ydania jego
«Podróży*. Je śli się nie m ylę, s^ n jej prow adzi dalej
p race sw ych rodziców .
Znałem też d o b rze P rzew alskiego, albo raczej Psze-
w alskiego, ja k należałoby w ym aw iać jego polskie n a­
zw isko, choć sam on lubił uchodzić za «praw dziw ego
ro sy jsk ie g o patryotę*. Był to zapalony m yśliw iec.
E n tu z y a z m , ja k i ożyw iał go p rzy zw iedzaniu Azyi
Ś rodkow ej był p raw ie w rów nej m ierze w ynikiem
jeg o n am iętności do polow ania na p rz e ró ż n ą rz a d k ą
i g ru b ą zw ierzynę — sa rn y i daniele, dzikie w ielbłądy
i konie, — ja k o też chęci zw iedzenia now ych, niezna­
ny ch krajów . K iedy go proszono, żeby opow iedział
co ze sw oich podróży, p rze ry w ał niebaw em sw oje
sk ro m n e opow iadanie, pełnem i zapału w y k rzy k am i:
«a co tam za zw ierzyna! ja k ie polowanie!» I z u n ie­
sieniem zaczynał opow iadać, ja k przep ełzn ął ta k ą to
d alek ą p r z e s tr z e ń , żeby p o d k ra ść się na odległość
strza łu do dzikiego konia.
Ledw o zdążył pow rócić do P e te rsb u rg a , w net o b m y ­
ślał plan now ej w ypraw y i zbierał pieniądze dla po ­
k ry cia jej kosztów , p ró b u ją c naw et pow iększyć sw oje
oszczędności za pom ocą giełdow ych spekulacyi. P ra w ­
dziwie żelazne zdrow ie i niezw ykła zdolność p ro w a­
dzenia latam i całem i życia g ó rsk ieg o Strzelca czyniły
P rzew alsk iego idealnym ty p e m podróżnika. T akie ży­
cie było jego żywiołem. P ierw szą sw oją sły n n ą po­
d ró ż o d b ył tylko z trzem a tow arzy szam i i pozo­
staw ał w ów czas stale w najlep szy ch sto su n k ach
z dzikim i tubylcam i. Ale kiedy n astęp n ie w ypraw y

http://rcin.org.pl/ifis
— 247 —

jeg o zaczęły p rzyjm ow ać coraz b ard ziej w ojskow y


c h a ra k te r, P rzew alsk i — na nieszczęście, zaczął więcej
ufać sile swej u zb ro jo n ej e s k o rty , niż pokojow ym
sto su n k o m z m iejscow ą ludnością. S łyszałem od do ­
b rze pow iadom ionych lu d z i, że g d y b y naw et nie
był u m a rł w początkach w y p raw y T y b etań sk ie j, k tó rą
n astęp n ie tak pięknie i sp okojnie zakończyli jego to­
w arzy sze: Piew ców , R oborow ski 1 Kozłow, — p raw d o ­
p odobnie i tak nie w róciłby z niej żyw ym .
W tym czasie panow ał w T ow arzystw ie G eogra-
ficznem w ielki ru ch i sekcya nasza, a w ięc i jej se­
k re ta rz , byli żyw o zap rzątn ięci ró żn em i kw estyam i.
W iększość z nich posiadała zb y t specyalny c h a ra k te r,
żeby się tu niem i zajm ow ać, ale nie zaw adzi w spo­
m nieć o p rzeb u d zającem się zainteresow aniu sp raw ą
żeglugi i p rze m y słu ry b n e g o w ro sy jsk ie j części O ceanu
L odow atego. K upiec sy b e ry js k i i w łaściciel kopalni
złota, Sidorow , sta ra ł się zw łaszcza rozb u d zić zajęcie
tą kw estyą. Dow odził on, że p rz y niew ielkiej pom ocy
ze stro n y rzą d u , na p rzy k ład , p rzez założenie szkoły
m a ry n a rs k ie j i zorganizow anie kilku w y p ra w , mo-
żnaby p o su n ą ć daleko zbadanie brzegów M orza Bia­
łego i ro zw inąć p rze m y sł ry b n y , a naw et żeglugę.
Ale n ie s te ty ! — niew ielkiej tej pom ocy oczekiw ano z P e ­
te rs b u rg a ; a sto jący ch u s te ru w ładzy w tern dw or-
skiem , u rzędniczem , literackiem , a rty sty c z n e m i k o s­
m opolity cznem m ieście niełatw o zainteresow ać jak ą,
choćby n ajw ażniejszą, sp ra w ą prow incyonalną. Bie­
d n eg o S idorow a w p ro st w yśm iew ano. P e te rsb u rsk ie
T o w arzy stw o G eograficzne zaczęło się pow ażniej zaj­
m ow ać n asz ą północą dopiero, gdy p ierw szy p rzy k ła d
w ty m w zględzie dała zagranica.
W latach 1869— 1871 śm iali n orw egscy poławiacze
w ielorybów w ykazali całkiem niespodziew anie, że że­
g lu g a po m o rzu K arskiem nie je s t niem ożliw ą. Z wiel-

http://rcin.org.pl/ifis
— 248 —

kiem naszem zdum ieniem dow iedzieliśm y się, że do


«lodowni, w iecznie pełnej lodu», ja k z głębokiem p rz e ­
konaniem nazyw aliśm y m orze K arskie, w eszły nie­
w ielkie n o rw egskie dw um asztow ce i p rze rż n ęły ją we
w szystkich k ierunkach. P rz ed sięb io rczy N o rm ano­
wie zw iedzili naw et m iejsce zim ow iska znam ienitego
H o llen d ra, B arentza, k t ó r e — ja k p rzy p u szczan o — zo­
stało na zaw sze u k ry te m p rze d okiem ludzkiem poza
o lb rzy m iem i polam i lodow em i, liczącem i n ie jed n ą setkę
lat. N asi uczeni żeglarze orzekli, że takie nieoczeki­
w ane pow odzenie N orw egczyków tłóm aczy się tylko
w y jątkow o ciepłem latem i w y jątk o w y m stanem lodu.
Ale ja i k ilku innych w idzieliśm y całkiem ja sn o , że
śm iali N orw egczycy, k tó rzy czuli się w śró d lodów,
ja k w dom u, ośm ielili się p rze n ik n ąć na sw ych nie­
w ielkich statkach, ze sw ym i niew ielkiem i saniam i przez
płynące lody, zag rad zające w stęp do zatoki K arskiej,
podczas g d y kom endanci o krętów w ojennych, zw ią­
zani odpow iedzialnością służby m o rsk iej, nig d y nie
pow ażyliby się tego uczynić.
O d k ry cia N orw egczyków w yw ołały ogólne zacieka­
w ienie poszukiw aniam i arktycznem i. W łaściw ie, oni
to w zbudzili ów zapał do podróży polarnych, k tó rem u
zaw dzięczam y o d krycie przez N ord en sk ió ld a północno-
w schodniej cieśniny, p o dróże ek sp lo ra cy jn e P a r r y ’ego
w północnej G ren lan d y i i w ypraw ę N ansenow ską na
«Fram ie». P o ru sz y ło się i nasze T ow arzystw o Geo­
graficzne. W ysadzono ko m itet dla opracow ania planu
ro sy jsk ie j eksp ed y cy i biegunow ej i n a k re ślen ia sze-
m atu p rac naukow ych, k tó ry ch b y ek sp ed y cy a doko­
nać m ogła. O ddzielni spocyaliści m ieli ułożyć każdy
sw oją część tego referatu . Ale, ja k to często byw a,
na te rm in okazało się gotow ych tylko kilka części:
z b o taniki, zoologii i m eteorologii. R esztę m usiał o p ra ­
cować sam se k re ta rz kom itetu, to je s t ja. N iektóre

http://rcin.org.pl/ifis
— 249 —

kw estye, ja k na p rzy k ła d , zoologia zw ierząt m orskich,


p rzy p ły w y , obserw acye w ahadła, m agnetyzm ziem ski,
b y ły d la m nie całkiem nowe. Ale tru d n o sobie w yo­
b razić, jak iej m asy ro b o ty może dokonać człowiek
zdrow y, jeśli w ytęży w szystkie sw oje siły i zdoła
u trafić w sam rd ze ń k w e sty i, pom ijając szczegóły
d ru g o rz ęd n e . Mój re fe ra t b y ł gotów na term in. K oń­
czył się p ro jek tem w ielkiej ek spedycyi p olarnej,
m ającej n a celu ro zb u d z ić w R osy i stałe zain tere­
sow anie się poszukiw aniam i ark ty c zn e m i i żeglugą
na m o rzach północnych. Z alecaliśm y także w ysłanie
w y p raw y w yw iadow czej, k tó ra popły n ęłab y na nor-
w egskim dw um asztow cu, pod k o m e n d ą nerw egskiego
k ap itan a na północ, albo na północ-w schód od Nowej-
Ziemi. W y praw a ta m ogłaby także, ja k to w ykazyw ałem ,
dotrzeć, a p rzy n a jm n ie j sp róbow ać d o trzeć do w iel­
kiej n ieznanej ziemi, znajd u jącej się przypu szczaln ie
w niew ielkiej odległości od N owej-Ziem i. M ożliwość
istn ien ia takiego arc h ip elag u w skazyw ał w sw ojej zna­
m ienitej, choć m ało znanej rozp raw ie o p rą d a c h Oce-
ceańu Lodow atego, oficer floty ro sy jsk ie j, b aro n Schil­
ling. P rzeczy taw szy tę ro zp raw ę i opis p o d ró ży Lüt-
gego do Nowej Ziem i, oraz obeznaw szy się z ogól­
n y m i w aru n k am i fizycznym i tej części O ceanu L odo­
w atego, sp o strzeg łem o drazu, że przypu szczen ie Schil-
linga pow inno być trafne. Na północ od N ow ej-Z iem i
rzeczyw iście m usi istnieć ziem ia, leżąca pod w yższą
szero k o ścią, aniżeli S zpitzberg. D ow odził tego n ie ru ­
chom y stan lodu na północ-zachód od Nowej Ziemi,
kam ienie i błoto, znajdyw ane na pływ ających tu k rach
lodow ych i n ie k tó re inne d ro b n iejsze oznaki. O prócz
tego, je ślib y ta k a ziem ia nie istniała, to zim ny p rąd ,
id ący na zachód od p o łu d n ik a zatoki B ery n g a ku G ren-
la n d y i (ten sam , po k tó ry m żeglow ał «Fram ») docho­
dziłby n iechybnie do P rz y lą d k a Północnego, ja k słu­

http://rcin.org.pl/ifis
— 250 —

sznie zauw ażył Schilling i p o k ry w a łb y b rze g i L aponii


lodem ta k w łaśnie, ja k to w idzim y na dalekiej pół­
nocy G renlandyi. P rą d ciepły, będący słabem p rze­
dłużeniem G olfström u, nie m ógłby p rzeszkodzić sk u ­
pien iu się lodów u północnych brzegów E u ro p y , je ­
żeliby ziem ia ta k a nie istniała. A rchipelag ten, ja k
w iadom o, został o d k ry ty w dw a lata potem przez eks-
p edycyę a u s try a c k ą i nazw any ziem ią F ra n cisz k a
Józefa.
R e ferat m ój o ek spedycyi p o larn ej m iał dla m nie
całkiem nieoczekiw ane n astęp stw a. Z aproponow ano
m i, żebym sta n ą ł na czele w y p raw y ek sp lo ra cy jn ej,
na specyalnie w y n ajęty m w ty m celu dw um asztow cu
n o rw eg sk im . Na uw agę m oją, że nig d y nie byłem na
m o rzu, odpow iedziano mi, że jeżeli się połączy do­
św iadczenie jak ieg o K arlsena, albo Jo lian se n a z ini-
cy aty w ą człow ieka nauki, to na pew no o trz y m a się
b ard zo cenne w yniki. I b y łb y m p rz y ją ł propozy-
cy ę , jeżeliby m in iste ry u m finansów nie położyło
sw ego veto, ośw iadczając, że m in iste r finansów nie
m oże asy gnow ać koniecznych na ko szta w ypraw y
trz y d z ie s tu czy cz terd ziestu tysięcy rub li. O dtąd R o­
sy anie nie przyjm ow ali żadnego u działu w zw iedzaniu
m órz północnych. Ziem ia, k tó rą w zrok nasz p rze n ik ał
poza m g łą p o la rn ą , została o d k ry tą p rzez P a y e ra
i W eiprechta, a archipelag, k tó ry pow inien znajdow ać
się na północ-w schód od Nowej Z iem i (p rzekonany
jestem o tern te ra z więcej jeszcze, niż poprzednio),
d o tą d nie został odnaleziony.

Z am iast ek spedycyi P o larn ej T ow arzystw o Geo­


g raficzn e zaproponow ało m i sk ro m n ą w ycieczkę do
F in lan d y i i Szwecyi dla zb adania osadów lodow ych —
i podróż ta stała się pu n k tem zw ro tn y m w dalszych
k olejach m ego życia.

http://rcin.org.pl/ifis
— 251 -

L atem tegoż ro k u A kadem ia N auk w ysłała dw óch


sw oich członków : sta re g o geologa, g en e rała S. P. Gel
m e rse n a i niezm ordow anego badacza S yberyi, F ry d e ­
ry k a S chm idta, celem zbadania ow ych dłu g ich głazów,
k tó re w F in lan d y i i Szw ecyi znane są pod nazw ą asar,
a w A nglii n az y w ają się esk ers, kam es i t. p. W tym
sam y m celu T ow arzy stw o G eograficzne w ypraw iło
i m nie do F inlan d y i. Z w iedziliśm y we trzech w sp a­
niały P u n g asc h ari, potem rozdzieliliśm y się. W iele
pracow ałem tego lata, zw iedziłem znaczną część F in ­
landyi, i p rzepraw iłem się do Szwecyi, gdzie spędzi­
łem w S ztokholm ie kilka m iłych dni z N ordenskiól-
dem . Ju ż w tedy — w 1871 r. — zw ierzył m i on swój
zam iar d o tarcia aż do u jść rzek sy b e ry jsk ich , a w d a ­
n y m razie i do zatoki B ery n g a przez Ocean L odo­
w aty. W róciw szy do F in lan d y i, prow adziłem dalej
m oje b ad ania aż do późnej je sie n i i zebrałem m asę,
w ysoce ciekaw ych sp o strzeżeń n ad zlodow aceniem k raju .
Ale w czasie tej pod ró ży m yślałem także wiele o spo­
łecznych k w estyach i m yśli te m iały w pływ ro z s trz y ­
g ający na m oje dalsze losy.
W T o w arzystw ie G eograficznem przechodziły przez
m oje ręce p rze ró ż n e cenne m a tery ały , tyczące się g e ­
o grafii Rosyi. Pow oli pow ziąłem p rz y tej sposobności
m y śl n ap isan ia o bszernej geo g rafii fizycznej tego
o g ro m n eg o kaw ałka św iata, u w zględniając p rzy tern
w szerokim zak resie zjaw iska ekonom iczne. Z am ie­
rzałem dać zupełny g eograficzny opis całej R osyi,
o p ie ra jąc go na budow ie pow ierzchni — o ro g rafii, k tó ­
rej c h a ra k te r zaczął się m i w yjaśniać, gdy u kończy­
łem m o ją p racę o budow ie S yberyi. Chciałem też n a ­
szkicow ać w tym o k resie różne fo rm y życia gosp o ­
darczego, k tó re pow innyby rozw ijać się w różnych
okolicach k ra ju , zależnie od ich fizycznych w a ru n ­
ków. W iele kw esty i, p ierw szo rzęd n eg o znaczenia dla

http://rcin.org.pl/ifis
_ 252 —

lu d u ro sy jsk ie g o , m ożna by było w y jaśn ić w takiej


pracy. W eźm y, n ap rz y k ład , olbrzy m ie południow o-ro­
sy jsk ie stepy, tak często naw iedzane posu ch ą i nieu­
rodzajem . Nie m ożna uw ażać tych o statn ich za klęskę
p rzy p a d k o w ą ; są one takim sam ym p rzy ro d n iczy m
ry sem danej m iejscow ości, ja k i jej położenie na po ­
łudniow ym sto k u śred n ieg o w zgórza, albo jej u ro d z a j­
ność. Całe g o spodarcze życie R osyi południow ej po­
w inno w sk u tek tego zasadzać się na p rze w id y w a n iu
n iech y b n y ch pow rotów p ery o d y czn y ch nieurodzai.
Każdy z pasów ce sarstw a ro sy jsk ie g o należałoby opi­
sać w taki sam naukow y sposób, ja k Azya o p isa n ą
została we w spaniałej pracy R ittera.
Ale taka p rac a potrzeb o w ałab y wiele czasu i zu­
pełnej sw obody i często m yślałem , ja k żwawo poszłaby
ro b o ta, g d y b y m ię w y b ran o z czasem se k re tarze m T o­
w arzy stw a G eograficznego. I oto w jesieni 1878 r.,
kiedy pracow ałem w F in la n d y i i pow oli posuw ałem
się pieszo ku zatoce F iń sk ie j, w zdłuż bud u jącej się
d ro g i żelaznej, p o sz u k u jąc niezaprzeczonych śladów
m o rza z epoki po-lodow ej, — o trzym ałem telegram od
T o w arzy stw a G eograficznego: «Rada p ro si p ana o p rz y ­
jęcie u rzę d u se k re ta rz a T ow arzystw a». R ów nocześnie
p o d ający się do dy m isy i se k re tarz nalegał natarczyw ie,
żebym nie odm aw iał.
T ak więc życzenie m oje spełniło się. Ale w tym
czasie, opanow ały m ię ju ż inne m yśli i inne dążności
i zastanow iw szy się pow ażnie nad m ojem postanow ie­
niem , o d telegrafow ałem w odpow iedzi: «Serdecznie
dziękuję, ale stanow iska p rz y ją ć nie mogę».

http://rcin.org.pl/ifis
- 253 —

I II.

Często zdarza się, że ludzie pozostają na tern, lub


innem politycznem , społecznem , albo rodzinnem sta ­
now isku ty lk o dla tego, że nie m ają czasu obejrzeć
się, nie m a ją czasu zap y tać siebie: czy tak ą d ro g ą
poszło ich życie, ja k n ależało? Czy ich zajęcie odpo­
w iada ich zdolnościom i czy d aje im to m oralne za­
dow olenie, k tó reg o każdy człow iek m a praw o żądać
od życia. L udzie czynu zw łaszcza z n a jd u ją się w tern
p ołożeniu: każdy dzień p rz y n o si z sobą now ą robotę,
i n ag ro m a d za się jej tyle, że człow iek późno się kła­
dzie, nie sk ończyw szy w szystkiego, co zam ierzał w y­
p ełnić w ciągu dnia, a ran o pośpiesznie chw yta za
ro b otę, n iedokończoną w czoraj. Życie m ija — i nie m a
czasu pom yśleć, nie m a czasu zastanow ić się n ad jego
u stro je m . To sam o p rz y tra fiło się i mnie.
Ale teraz, w czasie pod ró ży po F inlan d y i, m iałem
czas w olny. K iedy p rzejeżdżałem na fiń sk im je d n o ­
k o n n y m w ózku po rów ninie, nie p rze d staw ia ją cej in ­
te re s u dla geologa, albo kiedy przechodziłem z m ło­
tkiem na ram ionach od je d n eg o k rzem iennego dołu
do d ru g ie g o , m ogłem myśleć. I je d n a m y śl coraz
w szechw ładniej ow ładała m ną daleko silniej, niż ge­
ologia.
W idziałem , ja k ą o g ro m n ą ilość pracy łoży chłop
fiń sk i, żeby w ykarczow ać pole i rozbić kam ienie i m y ­
ślałem : «Dobrze, napiszę g eografię fizyczną tej części
R osyi i podam n ajlep szy sposób u p raw y ziemi. Ot,
tu na p rzy k ła d , am e ry k a ń sk a m a szy n a dla k arczow a­
nia p n i p rzy n io słab y o lb rzy m ią korzyść. A tam nauka
m ogłaby w skazać now y sp osób naw ożenia gru n tu ...
«Ale n a co się zdało tłóm aczyć chłopu użytek m a­
szyn am ery k ań sk ich , kiedy ledw ie starczy m u zboża,

http://rcin.org.pl/ifis
— 254 —

aby w yżyć jako tako od jed n eg o żniw a do d ru g ieg o ;


kiedy o p łata dzierżaw na za tę, u sia n ą k am y k am i zie­
mię, ro śn ie z każdym rokiem , w m iarę tego, ja k chłop
ulep sza g ru n t! On g ry zie swój tw ard y , ja k kam ień,
ży tn i placek, k tó ry piecze dw a raz y do ro k u , zjada
z nim kaw ałek niem ożliw ie słonego sztokfiszu i popija
zb ieran em m lekiem . J a k ośm ielę się m ów ić m u o m a­
szy n ach am ery k ań sk ich , gdy cały jego zarobek p o ­
chłania czynsz dzierżaw ny i p o d a tk i? C hłopu trzeba,
żebym ja żył z nim , żeby z m o ją pom ocą został w ła­
ścicielem g ru n tu , albo m ógł zeń użytkow ać jako sw o­
bod n y rolnik. W tedy też k sią żk ę p rze czy ta z k o rzy śc ią
ale nie teraz.
I przen osiłem się m y ślą z F in lan d y i do naszych
n ikolskich chłopów, k tó ry ch w idziałem niedaw no. Te­
raz są oni w olni i w ysoko cenią sw oją «wolę*, ale
nie m ają pastw isk. W ten lu b inny sposób w łaściciele
ziem scy zagarnęli w szystkie łąki dla siebie. K iedy b y ­
łem dzieckiem , S apochiny w yganiali nocą na pastw isk o
po sześć koni, Tołkaczew y siedem . T eraz m a ją ty lk o
trz y konie. Kto m iał pierw ej trz y konie, te ra z nie m a
i dw óch, a są biedacy, k tó ry m p o został ty lk o jeden.
Jak ież g o sp o d a rstw o m ożna p row adzić z je d n ą lichą
k o b y łą! N iem a pastw isk , niem a b y d ła i niem a naw ozu!
Ja k ż e tu o b jaśn iać chłopom u p raw ę traw pastew n y ch ?
O ni ju ż są zrujnow ani, a jeszcze za k ilka lat w yni­
szczą ich doszczętnie, w y ciskając z nich n ad m iern e
p o datki. J a k ucieszyli się, kiedy pow iedziałem , że oj­
ciec pozw ala im kosić łąk i w K ostinym lesie! «W asi
nikolscy chłopi zawzięci są do roboty», m ówili w szy­
scy n asi sąsiedzi. Ale pola rolne, k tó re m acocha wy-
procesow ała u nich na zasadzie «praw a o m inim um
ziem i obyw atelskiej» (d y ab elsk i p a ra g ra f, w niesiony
p rzez zażarty ch stro n n ik ó w podd ań stw a, g d y im po ­
zw olono poddać rew izyi U staw ę o uw łaszczeniu), poro sły

http://rcin.org.pl/ifis
— 255 —

te ra z bodziakam i i bu rzan em . «Zaw ziętym robotnikom »


nie pozw alają orać ty c h pól. I to sam o pow tarza się
w całej Rosyi. Ju ż w tedy było w idocznem , że p ie r­
w szy pow ażny nieu ro d zaj w R osyi środkow ej spow o­
d u je stra s z n y głód. U przedzały o tern i rządow e ko-
m isy e (m iędzy innem i W ałujew a). I rzeczyw iście, głód
w yb u ch ł w 1876, w 1889, w 1892, 1895 i 1898 latach.
N au k a — w ielka rzecz! Z nałem rozkosze, k tó re daje
i ceniłem je, by ć m oże więcej naw et, niż w ielu m oich
w spółbraci. I teraz, kiedy w patryw ałem się w jezio ra
i w zgórza F in lan d y i, nowe, w spaniałe te o ry e rodziły
się w m ej m yśli. W idziałem , ja k w dalekiej p rzeszło­
ści, na za ran iu ludzkich dziejów , — na archipelagach
północy, na półw yspie S kan d y n aw sk im i w F in lan d y i
n ag ro m ad ziły się lody. P o k ry ły one całą północną
E u ro p ę i pow oli pełzły aż do jej śro d k a. Życie za.
m ierało w tedy w tej części półkuli północnej — i nędzne,
chw iejne — cofało się coraz dalej i dalej — na p ołu­
dnie, p rze d zabijającym tchem o lbrzym ich lodow ych
m as. N ieszczęśliw y, słaby, ciem ny dziki m ieszkaniec
ty ch stro n z w ielkim tru d e m u trzy m y w a ł swój lichy,
niepew ny b yt. Minęło wiele tysięcy lat, zanim lody po­
częły tajać i n a stą p ił p e ry o d jezior. N iezliczone jezio ra
p o tw o rzy ły się we w klęsłościach g ru n tu , ubo g a p odbie­
gunow a ro ślin n o ść zaczęła nieśm iało pokazyw ać się
na b ez b rzeżnych bagnach, okalających każde jezioro,
i p rzeszły jeszcze d ru g ie ty siące lat, póki — n ie zm ier­
nie pow oli — zaczęły w ysychać bag n a i ro ślin n o ść po ­
suw ać się tu z południa. D ziś m y zn a jd u je m y się
w epoce szybkiego w ysychania i tow arzy sząceg o m u
tw orzenia się stepów i człow iek m u si znaleźć sposób,
żeby p o w strzy m ać to g ro żące w schodnio-południow ej
E u ro p ie w ysychanie, k tó re g o o fia rą padła ju ż Azya
środkow a.
W ty m czasie w iara w istn ien ie pow łoki lodow ej,

http://rcin.org.pl/ifis
— 2r)6 —

d osięgającej środkow ej E u ro p y , uw ażała się za nie­


dozw oloną h erezyę nau k o w ą; ale w oczach m oich pow ­
staw ał w spaniały o b raz i p rag n ą łem oddać go z n a j­
d ro b n iejszy m i szczegółam i tak, ja k go sobie w y o b ra­
żałem . Chciałem zastosow ać ten obraz, jak o klucz do
zrozum ienia w spółczesnego rozszerzenia się flory i fauny
i o d k ry ć now e h o ry zo n ty dla geologii i g eografii fi­
zycznej.
Ale ja k ie p raw o m iałem ja do w szy stk ich tych w yż­
szych ro zkoszy, kiedy naokół m nie — p rzy g n ę b iają ca
nędza i m ęcząca w alka o kaw ałek suchego chleba!
K iedy w szy stk o to, co ja w ydam , aby m ódz żyć
w świecie w ysokich duchow ych poryw ów , m u si być
n iech y b n ie odjętem od u s t biedaków , siejących p sze­
nicę dla d ru g ic h i nie po siad ający ch do sy ć cz ar­
n ego chleba dla sw ych dzieci! K om uś kęs m u si być
o d jęty m od ust, albow iem w spólna w ytw órczość ludzi
stoi jeszcze na tak nizkim stopniu.
W iedza - potężna siła. Człowiek pow inien nią ow ła­
dnąć. Ale m y i dziś ju ż dużo w iem y. Co, je ślib y ta
w iedza — i tylk o ta, stała się udziałem w szystkich ?
Czyż sam a n au k a w tedy nie p o stą p iła b y szybko n a ­
p rz ó d ? Ile now ych w ynalazków poczyni w tedy lu d z­
kość i o ileż zdoła pow iększyć o gólną w ytw órczość
p racy społecznej! Im p o n u ją c ą siłę tego p o stę p u m o­
żem y ju ż dzisiaj przew idzieć.
M asy chcą wiedzieć. One chcą uczyć się; one m ogą
się uczyć. O t tam , na szczycie olbrzym iej sielawy,
ciągnącej się m iędzy dw om a b rzegam i, ja k g d y b y ol­
b rzy m i u sy p ali ją pośpiesznie, żeby połączyć dw a brzegi,
stoi fiń sk i chłop, i u to n ą ł w zadum ie, sp o g lą d ając na
ro zp o ścierające się p rze d nim prześliczne w ody, u siane
w yspam i. Ż aden z p o śró d tych chłopów, choćby n a j­
b ard ziej zapracow any i bied n y , nie przcjedzie, nie z a ­
trzy m aw szy się i nie nacieszyw szy w idokiem tego

http://rcin.org.pl/ifis
— 257 —

m iejsca. Albo, ot hen, tam , na b rz e g u jezio ra stoi


d ru g i chłop i śpiew a, ale ta k zachw ycająco pięknie»
że n ajlep szy m uzyk p o zazdrościłby m u uczucia i w y­
razisto ści m elodyi. O baj chłopi czują, obaj u m ieją p a­
trzeć, obaj m yślą. C hętnie ro z sz e rz ą sw oją wiedzę,
ty lk o dajcie im ją , dajcie im sposób po zy sk an ia wol­
nej chw ili czasu.
Oto, w jak im k ie ru n k u należy m i pracow ać i oto
ci ludzie, d la k tó ry c h pow inieniem pracow ać. W szy­
stkie te g ro m k ie słow a o postępie, w ygłaszane w tedy,
g d y sam i działacze p o stę p u s tro n ią od lu d u , w szy­
stk ie te gło śne fra ze sa — to sam e sofizm ata. W y m y ­
ślono je w łaśnie po to, żeby p rz y tłu m ić g ry zą cy w y rzu t,
uciec od bijącej w oczy sprzeczności...
I posłałem T o w arzy stw u geog raficzn em u m o ją od­
mowę.

III.

P e te rs b u rg znacznie zm ienił się od 1862 f., kiedy


go opuściłem o sta tn i raz.
— O! tak, pow iedział m i raz poeta M ajkow, pan
znałeś P e te rs b u rg C zernyszew skiego.
Tak, w rzeczy sam ej, ja znałem ten P e te rsb u rg ,
k tó reg o u lubieńcem był C zernyszew ski. Ale ja k że m am
nazw ać m iasto, k tó re zastałem za pow rotem ? Może
P e te rsb u rg ie m kaw iarń, tingel-tangli i szkół tańca,
jeżeli tylko pod nazw ą «cały P ete rsb u rg » m ożna ro ­
zum ieć w yższe koła tow arzystw a, k tó ry m ton n ad a­
w ał Dwór.
Id ee lib e raln e były na dw orze i w kółkach dw or­
skich źle w idziane. W szyscy w y b itn ie jsi ludzie lat
60-tych, n aw et tacy um iark o w an i, ja k h ra b ia Mikołaj
M uraw iew i Mikołaj M ilutin, uw ażani byli za niepra-
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY. 17
http://rcin.org.pl/ifis
— 258 —

w om yślnych. A leksander I I za trzy m a ł je d y n ie m ini­


s tr a w ojny, Dy m itrę g o M ilutina, i to tylk o dła tego,
że rozpoczęta p rzezeń reo rg an iz ac y a arm ii w ym agała
jeszcze wiele czasu dla sw ego p rzeprow adzenia. W szy­
stkich pozostałych działaczy z epoki refo rm usunięto.
R azu pew nego zdarzyło mi się rozm aw iać z je d n jrm
d y g n ita rzem , zajm u jący m w ysokie stanow isko w mi-
n iste ry u m sp raw zagranicznych. K ry ty k o w ał on o stro
działalność d ru g ieg o d y g n ita rz a ; pozw oliłem sobie
zauw ażyć w obronie, że ten o sta tn i nie chciał jednakże
n ig d y zająć żadnego u rzę d u za M ikołaja.
— A teraz służy p rzy Szuw ałow ie i T repow ie! za­
wołał d y g n ita rz. U w aga jego tak trafn ie m alow ała
rzeczyw isty stan rzeczy, że zam knęła m i usta. W rz e ­
czy sa m ej—fak ty czn ie rządzili w tedy R osyą szef ż a n d a r­
mów,’ Szuw ałow i o b erp o licm a jste r p e te rsb u rsk i, T re ­
pów. A leksander I I w ykonyw ał ślepo ich wolę, był
ich narzędziem . R ządzili zaś postrach em . T repów do
tego sto p n ia za stra sz y ł A leksandra I I w idm em rew o-
lucyi, k tó ra tuż-tuż w ybuchnie w P e te rsb u rg u , że je ­
żeli w szechw ładny p o licm ajster opóźniał się z p rz y ­
jazd em do d w o ru dla złożenia codziennego sw ego r a ­
p o rtu , car zapytyw ał z obaw ą: «czy w szy stk o sp o k o j­
nie w P e te rs b u rg u ?»
W k ró tce potem , g d y A leksander I I udzielił «sta­
nowczej dym isyi», ja k się w y ra ża n o , księżnej D.»
p o p rzy ja źn ił się on ściśle z gen erałem F le u ry , adju-
tan tem N apoleona I I I , k tó ry b y ł n ie g d y ś d u sz ą g r u ­
dniow ego zam achu stanu. Z aw sze m ożna ich było wi­
dzieć razem . F le u ry nie om ieszkał naw et pow iadom ić
P a ry ż a n o niezw ykłym zaszczycie, ja k i m u okazał ce­
sarz ro sy jsk i. T en o statn i, p rze jeż d ża jąc ra z N ew skim
p ro sp ek te m (głów na ulica w P e te rsb u rg u ) w sw ojej
«egoistce» (rodzaj dorożki z w ązkiem siedzeniem dla
jed n ej ty lk o osoby, — były one w tedy w m odzie), spo­

http://rcin.org.pl/ifis
— 259 -

strz e g ł p. F le u ry , idącego piechotą i zap ro sił go do


sw ego pow ozu. G enerał fran cu zk i opisyw ał szczegó­
łow o w gazetach, ja k on i car, objąw szy się mocno,
siedzieli w pół w isząc w pow ietrzu. Dość w ym ie­
nić sam o nazw isko tego now ego serdecznego p rz y ja ­
ciela, na k tó reg o czole nie zw iędły jeszcze la u ry z Com ­
piègne, aby zrozum ieć, co oznaczała ta p rzyjaźń.
Szuw ałow um iał w w ysokim sto p n iu w yzyskiw aćuspo-
sobienie sw ego w ładcy na k o rz y ść całego szeregu co­
raz reak cy j niej szych praw . Jeżeli zaś A leksander I I
odm aw iał im sw ego p odpisu, Szuw ałow zaczynał m ó­
wić o zbliżającej się rew olucyi, o losie L udw ika XVI
i «dla r a tu n k u dynastyi» błagał cesarza o zatw ierdze­
nie now ych re p re sy i. Z tern w szystkiem opanow y­
w ały często A leksandra I I w y rzu ty sum ienia i m ę­
czące p rzy g n ęb ien ie ducha. W padał w p o n u rą m elan­
cholię i ze sm u tk iem m ów ił o św ietnych początkach
sw ego panow ania i rea k cy jn y m ch a rak terze, ja k i
przy jm o w ało ono obecnie. W tedy Szuw ałow u rzą d zał
obław ę na niedźw iedzi. Do lasów now ogrodzkich w y­
p raw iali się m yśliw i, w eseli dw oracy, p a rty e tan cerek
baletow ych. A leksander I I , k tó ry b y ł d o b ry m strz e l­
cem i p rzy p u sz cz ał zw ierza na kilka kroków , zabijał
dw óch, albo trzech niedźw iedzi. I w śró d podniecenia
u ro czy sto ści m yśliw skich p o trafił Szuw ałow uzy sk ać
san k cy ę każdej, o bm yślanej przezeń rea k cy jn e j m iary,
albo zatw ierdzenie jak ieg o olbrzym iego ra b u n k u , d o ­
k o n an eg o przez klientów hrabiego.
A lek san d er I I nie był, m a się rozum ieć, całkiem
p o sp o lity m człow iekiem , ale żyło w nim dw óch od­
ręb n y c h ludzi z w ybitnie zaznaczoną indyw idualnością,
p o zo stających z sobą w ciągłej walce. I w alka ta sta ­
w ała się tern zaciętszą, im b ard ziej sta rz a ł się Ale­
k sa n d e r I I. Był on to czarująco m iłym , to w ślad za
tern w ybuchał, ja k praw dziw y dziki zw ierz. W obec
17*
http://rcin.org.pl/ifis
— 260 —

rzeczyw istego niebezpieczeństw a A leksander I I zacho­


w yw ał n iezm ąconą zim ną krew i sp okojne m ęstw o,
ale żył w ciągłym stra c h u p rze d u ro jen iam i w łasnej
w yobraźni. N iew ątpliw ie nie był on tchórzem i sp o ­
ko jn ie p oszedłby na niedźw iedzia — tw arzą w tw arz.
Raz niedźw iedź, k tó reg o cesarz nie położył od jednego
w y strza łu na m iejscu, obalił m yśliw ego, biegnącego
n ań z oszczepem . W tedy car rzucił się na pom oc
sw em u p o dporucznikow i i zabił zw ierza, przyłożyw szy
m u lufę rew olw eru praw ie do łba. (O pow iadał mi
0 tem sam gajow y). Mimo to A leksander spędził całe
życie w śm iertelnej obaw ie straszn y c h , grożący ch m u
niebezpieczeństw , k tó re były tylk o w ytw orem jego
w y o b raźn i i n iespokojnego sum ienia. Był p rz y stę p n y m
1 d o b ro tliw y m zw łaszcza dla przyjaciół, — a je d n ak
łag o d n o ść ta szła u niego w p arz e z p rze ra żaj ącem ,
o bojętnem okrucieństw em , godnem X V lI-g o wieku,
jak ie w ykazał — na p rzy k ła d — w zgnębieniu polskiego
p o w stan ia w 1863 r. i n astęp n ie w 1880 r., g d y z ta k ą
sam ą bezw zględną, nielitościw ą sro g o ścią u śm ierzan o
ro zru ch y m łodzieży ro sy jsk ie j, p rzy tem n ik t nie p o ­
d ejrz y w ałby go nigdy o podobne okrucieństw o. T ak
więc A lek san d er I I żył podw ójnem życiem i w epoce,
o k tó rej mówię, p odpisyw ał z lekkiem sercem najre-
ak cy jn iejsze ukazy, a potem w padał w rozpacz na ich
w spom nienie. P od koniec jego życia w alka ta wew­
n ętrzn a, ja k zobaczym y dalej, w zm ogła się jeszcze
b ardziej i p rz y b ra ła p raw ie trag iczn y ch a rak te r.
W 1877 r. h ra b ia Szuw ałow został m ianow any am ­
b asad o rem w L ondynie, ale przy jaciel jego, gen erał
P otapow , prow adził dalej tę sam ą po lity k ę aż do tu ­
reckiej w ojny. W ciągu całego tego czasu odbyw ał
się na szero k ą skalę i w najbezczelniejszy sposób r a ­
b u n ek sk a rb u publicznego: g ra b iły się rządow e i ba-
sz k irsk ie ziem ie i m ajątk i, sk o nfiskow ane po p o w sta­

http://rcin.org.pl/ifis
— 261 —

n iu 1863 r. na Litwie. K iedy P otapow zw aryow ał,


a T repów został oddalony, w rogow ie ich u dw oru
chcieli w ystaw ić A leksandrow i I I tych bohaterów
w praw dziw em św ietle i dzięki tem u niek tó re ich
sp raw k i w yszły na w ierzch; odsłonił je zw łaszcza
sły n n y p ro ces Ł ogiszynow ski, g d y k re a tu ra Pota-
pow a, g u b e rn a to r m iński, ta jn y rad c a T okarew i o rę­
dow nik ich w m in iste ry u m sp raw w ew nętrznych, kat
chłopów , g en e rał Ł oszkarew , zostali o d d an i pod sąd.
W tedy okazało się, ja k «obrusiciel* T okarew , z po­
m ocą sw ego przy jaciela P otapow a, o g ra b ił bezczelnie
Ł o g iszy ń sk ich chłopów i zab rał im ich ziemie. Dzięki
w ysokiej p ro tek c y i w m in iste ry u m sp raw w ew nętrz­
nych m ógł on tak pokierow ać sp raw ą, że chłopów,
szu k ają cy c h są d u aresztow ano, bito — każd eg o po kolei
i k ilk u ro zstrzelan o . J e s t to je d n a z n ajb ard zie j o b u ­
rzający ch spraw , naw et w k ro n ik ach ro sy jsk ic h , obfi­
tu jący ch we w szelkiego ro d z a ju grabieże. D opiero po
w y strzale W iery Zasulicz, chcącej pom ścić b ez p raw ­
ne ochłostanie ró zg am i politycznego więźnia, w y ja­
śniło się całe złodziejstw o potapow skiej szajk i i m i­
n is te r o trzy m ał dym isyę. T repów zaś, sąd ząc się bliz-
kim śm ierci, sp o rzą d ził testam en t, p rzyczem okazało
się, że g en erał, b ezu stan n ie zapew niający cesarza o swo-
jem ubóstw ie, m im o że zajm yw ał zyskow ne stan o ­
w isko o b erp o licm a jstra, zostaw ił sw ojem u synow i zna­
czny m ajątek. N iektórzy dw oracy donieśli o tern Ale­
k sa n d ro w i I I , k tó ry strac ił zaufanie do g en e rała — i od­
dalił go. W tedy to w yszły na jaw n iek tó re grabieże,
d o konane przez szajkę Szuw ałow a, P otapow a, T re ­
pow a i spółki. Ale w senacie p roces Ł ogiszy ń sk i p ro ­
w adził się d opiero w g ru d n iu 1881 r. «przy otw artych
drzw iach*.

W e w szystkich m in istery ach , a zwłaszcza p rzy b u ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 262 —

dow ie kolei żelaznych i p rzy w szelkiego ro d z a ju do­


staw ach — u p raw iał się ra b u n e k publicznego g ro sza
w szerokich rozm iarach. T ą d ro g ą pow staw ały kolo­
salne fo rtu n y . F lota, ja k pow iedział raz sam A leksan­
d e r I I je d n em u ze sw oich synów , znajdyw ała się
«w kieszeni takiego-to pana». Budow a zag w aran to w a­
n ych przez rz ą d kolei żelaznych, kosztow ała bajeczne
sum y. Było pow szechnie w iadom em , że niepodobna
u zy sk ać zatw ierdzenia jakiegokolw iek p rze d sięb io r­
stw a akcyjnego, jeśli się nie obieca ró żn y m u rz ę d n i­
kom w ró żn y ch m in istery ach pew nego p ro ce n tu z d y ­
w idendy. Je d en mój znajom y chcąc założyć w P e te rs­
b u rg u ja k ieś p rze d sięb io rstw o kom ercy jn e, zw rócił
się o pozw olenie, gdzie należało. P ow iedziano m u
w p ro st i bez o gródek w m in iste ry u m sp raw w ew nę­
trzn y ch , że 25% czystego zy sk u trze b a będzie dać je ­
dn em u u rzędnikow i w tem że m in iste ry u m , 15% kom uś
służącem u w m in iste ry u m finansów , 10% d ru g iem u
u rzęd n ik o w i w tem że m in iste ry u m i 5% jeszcze je ­
dnem u. T ege ro d z a ju um ow y czyniły się otw arcie
i A lek san der I I d o b rze w iedział o nich. Św iadczą
0 tein jego w łasnoręczne adnotacye na m arginesach
rap o rtó w k o n tro le ra państw ow ego (w ydane zostały
kilka lat tem u w B erlinie). Ale car w idział w tych
złodziejach sw oich obrońców przed rew olucyą i trz y ­
m ał ich, póki ich grab ieże nie staw ały się zb y t roz-
głośnem i.
W szyscy m łodzi W. K siążęta, oprócz A leksandra
A leksandrow icza, k tó ry b y ł zaw sze w ielkim łic zy k ru p ą
1 d o b ry m ojcem rodziny, naśladow ali p rz y k ła d ojca.
O rgie, w y praw iane przez je d n eg o z nich w m aleńkiej
re sta u ra c y i N ew skiego P ro sp e k tu , były tak w strętn e
i tak głośne, że k tó re jś nocy sam p o lic m a jste r m usiał
w dać 'się w to i zagroził w łaścicielowi re sta u ra c y i S y­
birem , jeżeli jeszcze raz w ynajm ie W. K sięciu «jego

http://rcin.org.pl/ifis
— 263 —

sp ecy aln y gabinet». — «W p ięk n y m , nie m a co mówić,


je ste m sosie!» — sk a rż y ł się re s ta u ra to r, pokazując m i
«wielko-książęcy gabinet», k tó reg o ściany i sufit w y­
ścielone były g ru b e m i atłasow em i poduszkam i. «Z je ­
dnej stro n y , ja k odm ów ić członkow i cesarskiej ro ­
dziny, k tó ry m oże m ię do m yszej d z iu ry zapędzić,
a tu z d ru g iej T repów g ro zi S ybirem . N aturalnie, po­
słuchałem generała. P an wie, że je s t on obecnie w szech­
w ładny». D ru g i W. K siąże w sław ił się nałogam i, zali­
czającym i się ju ż do dziedziny psychopatologii. T rze­
ciego zesłano do T aszk en tu za k radzież b ry lan tó w
u m atki.
C esarzow a M arya A leksandrow na, zaniedbyw ana
przez m ęża i w edług w szelkiego praw d o p o d o b ień stw a
p rze ra żo n a w yglądem , ja k i d w ór p rzyjm ow ał, staw ała
się coraz w iększą dew otką i w krótce oddała się zu­
pełnie w ręce k apelana dw oru, przedstaw iciela całkiem
now ego ty p u w cerkw i ro sy jsk ie j — je zu ity zm u . Ta
now a, g ładko p rzyczesana, ro z p u stn a i jezuicka ra sa
p o p o stw a szybko ro sła w znaczenie. P opi n ie zm o rd o ­
w anie i z pow odzeniem pracow ali n ad tern, żeby się
uczynić n iezbędną państw ow ą siłą i z a g arn ąć w sw oje
ręce szkoły.
N ieraz ju ż dow iedzionem było w R osyi, że ducho­
w ieństw o w iejskie tak je s t pochłonięte obow iązkam i
sw ego stan u, że nie pozostaje m u nic czasu, by m ódz zaj-
m yw ać się w szkołach ludow ych. N aw et w tym w y­
p ad k u , g d y pop p o b iera w ynag ro d zen ie pieniężne za
w ykład religii w szkołach w iejskich, pow ierza on zw y­
kle te lekcye kom u innem u, bo sam nie m a czasu.
Mimo to, w yższe duchow ieństw o, w y zy sk u jąc niena­
w iść A lek sandra I I do tak zw anego rew olucyjnego
ducha, p rzy p u ściło atak do szkół ludow ych. H asłem
popów stało się: «albo szkoła parafialna, albo żadnej».
Cała Rosy a łaknęła w iedzy. Ale naw et fig u ru jąc a *

http://rcin.org.pl/ifis
— 264 —

w budżecie państw ow ym śm iesznie m ała su m a 5-ciu


czy 6-ciu milionów , przeznaczona na szkoły elem en­
tarn e, nie w ydatkow ała się w całości i co ro k u mini-
ste ry u m ośw iaty przelew ało do sk a rb u pań stw a zna­
czną jeszcze, p o zo stałą z niej resztę. R ów nocześnie
ta k a sam a su m a asygnow ała się corocznie synodow i,
jak o zapom oga dla szkół parafialnych, k tó re w tedy
(zarów no, ja k i dziś) istn iały tylko na papierze.
Cala R osy a żądała szkół rea ln y ch ; ale m in iste ry u m
ośw iaty otw ierało tylko g im nazya klasyczne, w m nie­
m aniu, że olb rzy m ie k u rsy języków sta ro ż y tn y c h nie
d ad z ą uczniom czasu m yśleć i czytać. W g im nazyach
tych zaledw ie 2—3% uczni, k tó rzy w stąpili do p ie rw ­
szej klasy, osiągało św iadectw o dojrzałości. W szyscy
chłopcy, budzący w iększe nadzieje, albo o k azu jący w ja ­
kikolw iek sposób niezaw isłość c h a ra k te ru , byli w yróż­
n ian i sta ra n n ie i w ydalali się z gim n azy u m p rze d d o j­
ściem do ósm ej klasy. O prócz tego, p rz e d się b ra n o w szel­
kie śro d k i, aby — o ile się da — zm niejszyć liczbę uczni.
W ykształcenie uznano za zbytek, służący tylko nie­
licznym w ybrańcom losu. R ów nocześnie m in iste ry u m
ośw iaty rozpoczęło n ie stru d z o n ą i zaciętą w alką z oso­
bam i p ry w atn em i, ziem stw am i i zarząd am i m iejskim i,
sta ra ją c y m i się otw ierać se m in a ry a nauczycielskie,
szkoły techniczne, albo naw et elem entarne. W y k szta ł­
cenie techniczne w k ra ju , p o trze b u jąc y m gw ałtow nie
inżynierów , uczonych agronom ów i geologów , — uw a­
żano za coś rew olucyjnego. P rześlad o w an o je, zaka­
zyw ano. N aw et dziś — co ro k u dw a do trzech tysięcy
m łodzieży nie m oże d o stać się do w yższych techni­
cznych zakładów naukow ych dla b ra k u m iejsc. Roz­
pacz o g arn ia ła tych w szystkich, k tó rzy p rag n ę li p rz y ­
n ieść ja k ą k o rzy ść społeczeństw u. W tym sam ym
czasie n ad m iern e pod atk i i w yciskanie zaległości przez
w ładze p olicyjne niszczyło na zaw sze d o b ro b y t wło­

http://rcin.org.pl/ifis
- 265 —

ścian. W stolicy ty lk o ci g u b ern a to ro w ie byli w ła ­


sce, k tó rzy w yjątkow o nielitościw ie egzekw ow ali za­
ległości.
T aki był P e te rs b u rg urzędow y. T akim był jego
w pływ na całą Rosyę.

V.

P rz ed w yjazdem z S y b ery i często rozm aw ialiśm y


z b rate m o ożyw ionem um ysłow em życiu, k tó re zn aj­
dziem y w P e te rs b u rg u i o p rzy p u sz cz aln y c h cieka­
w ych znajom ościach, jak ie poczynim y w kołach lite­
rack ich . Isto tn ie , zaw iązaliśm y takie znajom ości w kół­
kach rad y k ałó w i u m iarkow anych Słow ianofilów ; ale
m u szę w yznać, że byliśm y trochę rozczarow ani. Spo­
tk aliśm y m asę n ajsy m p a ty cz n iejszy c h ludzi (nigdy
ich nie b ra k w R osyi); ale nie odpow iadali oni wcale
n aszem u ideałow i p isa rz y politycznych. N ajznakom itsi
literaci: C zerny szew ski, M ichajłow, Ł aw row , byli albo
zesłani, albo, ja k P isarew , siedzieli w tw ierdzy P etro-
paw łow skiej. D rudzy — p o n u ro sp o g lą d ając na rzeczy ­
w istość, zaparli się daw nych sw oich p rzek o n ań i cią­
żyli teraz ku sw ego ro d za ju ojcow skiej sam ow ładzy
carsk iej. W iększość zaś, choć nie zm ieniła z a p a try ­
w ań, w yrażała je z ta k ą tchórzliw ą o strożnością, że
o stro żn o ść ta rów nała się p raw ie zdradzie.
W czasach, g d y p rą d re fo rm a c y jn y panow ał w Ro­
syi, p raw ie w szyscy p isarze, zaliczający się do kół
postępow ych, pozostaw ali w bliższych lu b dalszych
sto su n k ach z H erzenem , T urg en iew y m , albo naw et
z tajn em i o rganizacyam i «W ielkoros» i «Ziemia i W o­
la», k tó re istn iały w tedy przez chwilę. T eraz ludzie ci
sta ra li się usilnie zagrzebać ja k najgłębiej sw oje po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 266 —

p rzed n ie sy m p a ty e i w ydaw ać się całkiem politycznie


p raw o m y sinym i.
P a rę liberalnych m iesięczników , k tó re zw ierzchność
tolerow ała głów nie dzięki niezw ykłej dyplom atycznej
zręczności ich w ydaw ców , pom ieszczało b o gaty m ate-
ry a ł faktyczny, w y kazujący dow odnie, że nędza i ru in a
chłopów wciąż ro śn ie — z każdym rokiem . W m ie­
sięcznikach tych m ów iło się także do sy ć p rzezro czy ­
ście o p rze szk o d a ch , staw ianych każdem u p o stę p o ­
w em u działaczow i na każdem polu — bez w y jątk u , —
na k tó rem chciałby on zużytkow ać swe siły. A faktów ,
stw ierd zający ch to w sposób niezaprzeczony, p rz y ta ­
czało się ty le , że m ogłyby one p o g rąż y ć każdego
w rozpacz praw dziw ą. Ale n ik t nie śm iał się odezwać,
ja k zarad zić złem u. N ikt nie śm iał ani słów kiem w ska­
zać pola d ostępnej p rak ty czn ej działalności, albo n a­
p om knąć, jak im sposobem w y jść z tego zrozpaczonego
położenia. N iektórzy p isa rz e wciąż jeszcze spodziew ali
się, że A leksander I I p rze ro d z i się znow u w re fo r­
m ato ra. Ale u w iększości strac h , że zam k n ą pism o,
a w ydaw cę i w spółpracow ników zeszłą «w więcej, lub
m niej odległe m iejscow ości», zagłuszał w szystkie inne
uczucia. O baw a i nadzieja w rów nej m ierze paraliżo­
wały p isarzy.
Im głośniej baw ili się oni w rad y k alizm la t tem u
dziesięć, tern bardziej d rżeli teraz. My obaj z b ratem
zostaliśm y b ardzo sym p aty czn ie p rzy ję ci w p a ru lite­
rack ich kółkach i byw aliśm y czasem na ich p rz y ja ­
cielskich zebraniach. Ale sk o ro ty lk o rozm ow a zaczy­
nała p rzy jm ow ać pow ażniejszy c h a ra k te r, albo gdy
b ra t m ój, um iejący z w ielkim talentem podnosić po ­
w ażne kw estye, skierow yw ał rozm ow ę na sp raw y wew­
n ętrzn e, lu b na położenie rzeczy we F ra n cy i, k tó rą
N apoleon I I I w iódł z sobą do straszn e j k a ta stro fy
18S0 r., — niechybnie kto ś ze sta rszy c h p rze ry w ał dys-

http://rcin.org.pl/ifis
— 267 —

k u sy ę g łośnem zapytaniem : «a kto z was, panow ie,


b y ł na o statniem p rze d staw ie n iu «Pięknej H eleny»;
albo «a co pan m yśli o tej k o nserw ie rybnej?» — R oz­
m ow a — n atu ra ln ie — u ry w a ła się.
Po za kółkam i literackiem i rzeczy szły jeszcze go­
rzej. W latach 60-tych znajdow ało się w Rosy i, a zw ła­
szcza w P e te rs b u rg u wielu postępow ych ludzi, którzy,
ja k się zd aw ało, gotow i byli w szy stk o p rzynieść
w ofierze sw oim przekonaniom . «Co się z nim i stało?» —
zadaw ałem sobie nieraz pytanie. P róbow ałem rozm aw iać
z n ie k tó ry m i z nich. «O strożniej, m łodzieńcze», — odpo­
w iadali mi. K odeks ich filozofii życiowej streszczał się
teraz w p rzysłow iach: «Siła słom ę łamie», «Głową
m u ru nie przebijesz» i tym podobnych, w k tó re, nie­
stety , ję zy k ro s y jsk i tak bardzo obfituje. — «My tro ­
chę ze sw ojej stro n y ju ż zro b iliśm y ; nie żądajcie od
n as więcej», — albo «Poczekajcie, taki stan rzeczy długo
się nie u trzym a». T ak m ów iono nam .
A m y, m łodzież, gotow i byliśm y rozpocząć walkę,
działać, n arażać się, jeśli p o trzeb a — oddać w szystko
w ofierze. P ro siliśm y sta rszy c h tylk o o radę, o ja k ie ­
kolw iek w skazów ki i trochę m oraln eg o poparcia.
T u rg en iew odm alow ał w «Dymie» kilk u eks-refor-
m atorów z w yższych sfer i o b raz w ypadł do sy ć sm u ­
tny. Ale pokolenie «schyłkowców» lat 60-tych m ożna
stu d y o w ać najlepiej w ro zd zierający ch serce ro m a n ­
sach i szkicach pani C hw oszczyńskiej, piszącej pod
p seu d o n im em «W. K restow ski» (nie należy jej b rać za
jed n o z W. K restow skim , auto rem , « P e te rsb u rsk ic h
Z akątków »). M aksym ą byłych postępow ców lat sześć­
d ziesiąty ch stało się: «Bądź kontent, żeś żyw!», albo
rac zej: «ciesz się, żeś pozostał żyw». W krótce oni
w szyscy — i cały niezliczony tłum , k tó ry dziesięć lat
tem u stanow ił siłę postępow ego ruch u , zarzekał się
w szelkiej w zm ianki «o różn y ch sentym entach», śpie­

http://rcin.org.pl/ifis
- 268 —

sząc na w yścigi używ ać bogactw , płynących do rą k


«ludzi p raktycznych*.
P o uw łaszczeniu chłopów o tw o rzy ły się now e d ro g i
w zbogacenia się i tłum , chciw y zysku, rzucił się na
nie z pożądliw ością. K oleje żelazne budow ały się z go­
rączk o w y m pośpiechem . W łaściciele ziem scy zasta­
wiali g ro m ad n ie m a ją tk i sw oje w świeżo pow stałych
p ry w a tn y c h bankach. N iedaw no zaprow adzeni nota-
ry u sz e i adw okaci cieszyli się o lb rzy m im i dochodam i.
K om panie ak cy jn e ro sły , ja k g rz y b y po deszczu i za­
łożyciele ich w zbogacali się szybko. L udzie, k tó rzy
p rzed tem żyliby sobie sk ro m n ie we w si z dochodu
ze stu dusz, albo z jeszcze sk ro m n ie jsz ej pen sy i u rz ę ­
d n ik a sądow ego, robili znaczne m a jątk i, lu b m ieli ta ­
kie dochody, jak ie za czasów p ańszczyzny posiadali
ty lk o wielcy m agnaci.
N aw et sm ak «tow arzystw a* obniżał się coraz b a r ­
dziej. O pera w łoska, służąca n ie g d y ś ja k o forum r a ­
d y k aln y ch d em o n stracy i, była te ra z zapom nianą. Do
o p ery ro sy jsk ie j, sta ra ją c e j się nieśm iało w ykazać za­
lety n aszych w ielkich kom pozytorów , uczęszczało za­
ledw ie nieliczne g ro n o entu zy astó w . I je d n ą i d ru g ą
zn ajd y w ano teraz «nudną*. Cała śm ietan k a p e te rs­
b u rsk ieg o to w arzy stw a zapełniała tłu m n ie jed en lichy
m ały te atrzy k , gdzie d ru g o rz ę d n e gw iazdy francuz-
kicli m ałych teatró w — zbierały lekko zdobyte la u ry
od sw ych wielbicieli — konn y ch gw ardzistów . P u b li­
czność cisnęła się na «P iękną H elenę* — w A leksan­
dro w sk im teatrze, z L ądow ą w głów nej roli, a naszych
w ielkich aktorów d ram a ty cz n y ch zaniedbyw ano. O pe­
re tk a O ffenbachow ska ro zp o ścierała w szędzie sw oje
panow anie.

T rz eb a zre sz tą p rzyznać, że ów czesna atm o sfera


p o lity cz n a tłóm aczyła w znacznej m ierze n ad m iern ą

http://rcin.org.pl/ifis
— 269 —

o stro żn o ść najlepszej części społeczeństw a. Po w y­


strzale K arakozow a 4-go kw ietnia 1866 r. (stareg o
stylu) «Trzeci W ydział kan celary i cesarskiej» (głów ny
zarząd tajnej ża n d arm sk iej policyi. A lek san d er I I I
zniósł go pozornie, ustanow iw szy w jeg o m iejsce d e­
p a rta m e n t policyi sta n u ; ta sam a rzecz pod in n ą n a­
zwą.) stał się w szechw ładnym . L u d zie, pod ejrzan i
«o radykalizm », — niezależnie od tego, czy popełnili co,
czy nie, żyli w ciągłej obaw ie. Mogli zostać uw ięzio­
n y m i każdej nocy za znajom ość z osobą, w plątaną
w ja k ą p olityczną spraw ę, za niew inną notatkę, zna­
lezioną p rzy p a d k iem w czasie nocnej rew izyi, albo
w p ro s t za «niebezpieczne» zapatryw ania». A resztacya
zaś w sp raw ie politycznej m ogła oznaczać w szystko,
co chcecie: lata uw ięzienia w tw ierdzy P etropaw łow -
skiej, zesłanie na S y b ir, albo naw et to r tu r y w kaza­
m atach.
R uch K arakozow ski m ało je s t znany naw et w sa ­
mej Rosyi. J a znajdyw ałem się w ów czas w S y b ery i
i w iem o nim tylk o ze słyszenia. Z daje się, że po łą­
czyły się w nim w ów czas dw a różne p rą d y . Je d en
z nich p rzed staw iał w za ro d k u ten k ie ru n e k ludow y,
k tó ry ro zw inął się potem na tak sz ero k ą skalę, d ru g i
zaś nosił c h a ra k te r czysto polityczny. K ilku m łodych
ludzi, z k tó ry ch m ogliby z czasem w yjść św ietni p ro ­
fesorow ie, w yb itn i h isto ry c y i etnografow ie, p o sta n o ­
wili w 1864 r., nie zw ażając na w szelkie p rzeszkody
ze stro n y rzą d u , zostać apostołam i nauki i ośw iaty
w p o śró d ludu. O siedlali się ja k o p ro ści ro b o tn icy
w w ielkich przem y sło w y ch m iastach, zakładali tam
k o o p eracy jn e to w arzy stw a i otw ierali ta jn e szkoły.
Spodziew ali się oni, że p rzy pew nym takcie i cierpli­
w ości Uda się im w ychow ać działaczy z p o śró d lu d u —
i stw o rzy ć centra, z k tó ry ch b y rozszerzały się sto ­
pniow o w śró d m as lepsze i podn io ślejsze za p atry w a­

http://rcin.org.pl/ifis
— 270 —

nia. Dla w ykonania tego p lan u w ielu pośw ięciło zna­


czne m a jątk i; m iłość i oddanie się spraw ie było o g ro ­
mne. W ogóle, zdaje m i się, że w po ró w n an iu z póź­
n iejszy m i ruch am i, K arakozow cy stali na n ajb ard ziej
p rak ty c zn y m gruncie. O rganizatorow ie ich — bez w ąt­
pienia — znacznie zbliżyli się do p racu jąceg o ludu.
Z d ru g iej stro n y K arakozow , Isz u tin i kilk u in ­
n y ch członków kółka nadali ruchow i tem u czysto po­
lityczny c h a ra k te r. W o k resie lat 1862 —66 p olityka
A lek san d ra I I stała się stanow czo rea k cy jn ą . C ar oto­
czył się sk ra jn y m i zacofańcam i i uczynił ich sw ym i
n ajb liższy m i doradcam i. R eform y, stanow iące chw ałę
p ierw szy ch lat jego panow ania, zostały w ypaczone
i obcięte całym szeregiem p raw tym czasow ych i mi-
n istery aln y c h cy rk u la rz y . Obóz daw nych stro n n ik ó w
p o d d ań stw a oczekiw ał zaprow adzenia p atry m o n ialn y c h
sądów dziedzica i przy w ró cen ia p o d d ań stw a w zm ie­
nionej form ie. N ikt nie spodziew ał się, że głów na r e ­
fo rm a — uw łaszczenia w łościan — u trz y m a się w obec
ciosów, skierow anych przeciw niej z Zim ow ego P a­
łacu. W szy stk o to m usiało w K arakozow ie i jego p rz y ­
jaciołach w zbudzić przekonanie, że naw et to trochę, co
ju ż o siąg n iętem zostało, n arażo n e je s t na zgubę, jeżeli
A lek san d er I I pozostanie na tro n ie ; że g ro zi Rosyi pow ­
ró t do w szystkich okro p n o ści M ikołajow skich cza­
sów. Rów nocześnie p o kładano w ielkie nadzieje (E s ist
eine alte G eschichte, doch bleibt sie im m er neu) w li­
beralizm ie następ cy tro n u i W. Księcia, K onstantego
Mikołajewicza. T rzeb a dodać, że podobne obaw y i n a ­
dzieje w ypow iadały się d ość często w kołach daleko
w yżej stojących, niż te, w k tó ry c h ob racał się K ara­
kozow. Jakkolw iek się rzeczy m iały, 4-go kw ietnia,
1866 r., w ykonał K arakozow zam ach na A lek san d ra II,
g d y ten o statn i w ychodził z L etniego o g ro d u i siadał

http://rcin.org.pl/ifis
— 271 —

do sw ej k arety . J a k w iadom o, K arakozow chybił —


i został zaraz na m iejscu aresztow any.
Głowa p a rty i reak cy jn ej w Moskwie, K atkow , k tó ry
do a rty z m u p o su n ą ł sztu k ę o b racan ia na sw ą pie­
niężną k o rzy ść każdego politycznego zam ętu, o sk a rż y ł
n a ty c h m ia st w szystkich liberałów i rad y k ałó w o wspól-
nictw o z K arakazow ym , co — m a się rozum ieć — było
w ieru tn em kłam stw em — i począł n ap o m y k ać w swej
gazecie — a cała M oskw a m u w ierzyła, że K arakozow
b y ł ty lk o narzędziem w ręk ach K onstan teg o Mikoła-
jewicza. Można sobie w yobrazić, ja k w yzyskali te o sk a r­
żenia w szechw ładni T repów i Szuw ałow i w jakim
stra c h u um ieli u trzy m y w a ć A leksandra II! Śledztw o
w tej sp raw ie — z poleceniem użycia w szelkich śro d ­
ków dla w y k ry c ia p rzypuszczalnego sp isk u , polecono
Michałowi M uraw jew ow i, tem u sam em u, k tó ry zasłużył
sobie p rz y u śm ierza n iu polskiego p o w stania 1863 r.
na chw alebny p rzy d o m e k «W ieszatiela» — («w ieszają­
cego»). M uraw jew aresztow ał niezw łocznie m asę osób,
ze w szy stk ich w arstw społeczeństw a, zarząd ził niezli­
czone rew izye i przechw alał się, że «znajdzie sposób
rozw iązania ję zy k a aresztow anym ». M uraw jew -W ie-
szatiel nie cofnąłby się — n atu ra ln ie — i p rze d użyciem
to r tu r p rz y b ad a n iu i opinia publiczna w P e te rs b u rg u
p raw ie je d n o g ło śn ie utrzy m y w ała, że K arakazow a b ran o
na to rtu ry , ale nie w yciśnięto zeń żadnych zeznań.
T ajem nice sta n u b y w ają d o b rze zachow yw ane
w tw ierdzach, a zw łaszcza w tym k am iennym o lb rz y ­
m im g m ach u naprzeciw Z im ow ego Pałacu, k tó ry był
św iadkiem ty lu o kropności, w y k ry ty ch d opiero nie
daw no p rzez h isto ry k ó w . T w ierdza P etro p aw ło w sk a
u k ry w a d o tą d tajem nice M uraw iew a, — ale n astęp u jący
epizod rzu ci m oże na nie tro ch ę św iatła.
W 1866-tym ro k u byłem w S yb ery i. Je d en z n a­
szych sy b irsk ic h oficerów , k tó ry w końcu tego ro k u

http://rcin.org.pl/ifis
— 272 —

jechał z Rosy i do Irk u c k a , sp o tk ał na ja k ie jś poczto­


wej stacyi dw óch żandarm ów . Odw ozili oni na Sybe-
ry ę jed n eg o u rzęd n ik a, zesłanego za złodziejstw o i te­
ra z w racali do dom u. N asz irk u ck i oficer, człowiek
b ard z o m iły, zastał żandarm ów p rzy h erbacie i ocze­
k ując, aż m u p rz e p rz ę g n ą konie, p rz y sia d ł się do nich
i zaw iązał rozm ow ę. O kazało się, że jed en z ż a n d a r­
m ów znał K arakozow a.
— S p ry tn y to był człowiek — m ów ił żan d arm . —
G dy siedział w tw ierdzy, o trzy m aliśm y rozkaz, żeby
m u nie daw ać spać. D y żurow aliśm y we dw óch p rzy
nim i zm ienialiśm y się co dw ie godziny. Byw ało, sie­
dzi on na taborecie, a m y czuw am y. L edw ie zacznie
drzem ać, w strzą sam y go za ram ię i budzim y. Cóż
robić. T aki rozkaz! I p atrz , pan, ja k i on c h y try ! Sie­
dzi, nogę na nogę założy i kiw a nią. Chce n as oszu­
kać, że n iby nie śpi; sam drzem ie, a no g ą wciąż d ryga.
Ale w krótce sp o strz eg liśm y p o d stę p i u p rzed ziliśm y
0 nim d ru g ich , k tó rzy p rzy sz li nas zluzow ać. No,
1 zaczęliśm y go trą c a ć co pięć m inut, — w szystko
jedno, p o ru sza on nogą, czy nie.
— I d ługo to trw a ło ? sp y ta ł m ój przyjaciel.
— D ługo: — więcej, niż tydzień.
N aiw ność tego opow iadania św iadczy ju ż sam a
przez się o jego praw dziw ości: zm yślić go niepodobna
było, m ożna więc p rz y ją ć za rzecz pew ną, że w k aż­
d y m razie — m ęczono K arakozow a — bezsennością.
Je d en z m ych tow arzyszy z k o rp u su , k tó ry był
obecny ze sw oim pułkiem k irasy e ró w p rzy egzekucyi
K arakozow a, opow iadał m i: «Kiedy go w yw ieziono
z tw ierdzy, p rzyw iązanego do słu p a na w ysokiej p lat­
form ie telegi (rodzaj wozu), skaczącej po n ierów nym
g ru n cie w ału, m yślałem z początku, że w iozą w ieszać
gum o w ą lalkę. M yślałem , że K arakozow — pew no —
ju ż u m a rł i że zam iast niego w iozą lalkę. W yobraź

http://rcin.org.pl/ifis
— 273 —

sobie, głow a, ręce zw isały, ja k g d y b y nie m iały wcale


kości, lu b ja k b y je złam ano. S tra c h b ra ł patrzeć. Ale
potem , kiedy dw óch żołnierzy zniosło K arakozow a z te-
legi, p o ru sza ł on nogam i i sta ra ł się z w ysiłkiem w stą­
pić bez obcej pom ocy na rusztow anie, - - nie była to więc
lalka i nie był on w om dleniu. My w szyscy oficerow ie by ­
liśm y tem b ard zo ździw ieni i nie u m ieliśm y sobie tego
w ytłóm aczyć». Z auw ażyłem , że m oże K arakozow a
m ęczono; poczerw ieniał i rzek ł: «w szyscy to m y śle­
liśm y!»
Ma się rozum ieć — sam o pozbaw ienie sn u w ciągu
kilku ty g o d n i w ystarczy ło b y , aby w ytłóm aczyć stan,
w ja k im znajdow ał się w dzień egzekucyi K arakozow ,
człow iek, ja k w iadom o, niepospolicie silnego ducha.
M ogę ty lk o dodać do pow yższego, iż wiem niew ątp li­
wie, że w tw ierdzy P etropaw łow skiej p rzy n a jm n ie j
w je d n y m w ypadku, a m ianow icie w 1873 r. poili
A d ry a n a S ab u ro w a o d u rza jąc y m tru n k ie m . Czy o g ra ­
niczył się M uraw iew tylko takiem i śro d k am i to rtu ry ?
Czy nie pozw olono m u iść dalej? Czy n ik t go w tem
nie kręp o w ał? Nie wiem, ale słyszałem nieraz od osób
w ysoko położonych w P e te rsb u rg u , że p rz y badaniu
K arakozow a b ra n o go na to rtu ry .

M uraw iew obiecał w yplenić doszczętnie w szystkich


rad y k ałó w w P e te rs b u rg u , ztąd w szyscy, m ający m niej
lub więcej ra d y k a ln ą przeszłość za sobą, byli teraz
pełni d rżen ia i lęku, aby nie w paść w łapy «W iesza-
tielowi*. N ajb ard ziej stro n ili oni od m łodzieży, o ba­
w iając się w plątać w ja k i niebezpieczny rew olucyjny
spisek. W ten sp o só b ro zw arła się p rz e p a ść nietylko
m iędzy dw om a pokoleniam i, ale naw et m iędzy ludźm i,
z k tó ry c h je d n i p rzek ro czy li d o p ie ro trzy d z iestk ę, a d r u ­
dzy jeszcze jej nie dosięgli. M łodzież ro sy jsk a znalazła
się obecnie w takiem położeniu, że nietylko m usiała
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 18

http://rcin.org.pl/ifis
- 274 -

w alczyć z ojcam i, k tó rzy b ro n ili daw nych p o rządków


z czasów p o ddaństw a, ale i s ta rs i bracia odbiegli ją ;
nie chcieli oni połączyć się z nią w jej ciążeniu ku
socyalizm ow i i bali się zarazem p o p ierać jej w alkę
o ro zszerzenie politycznych praw . Czy sp o ty k aliśm y
kiedy w h isto ry i podobny p rzy k ła d , żeby g a rść m ło­
dzieży m usiała w y stąp ić sam a do boju przeciw tak
p otężnem u w rogow i, — opuszczona przez ojców i s ta r­
szych b raci; — gdy w łaśnie ta m łodzież sam a je d n a
wzięła g o rąco do serca i usiłow ała wcielić w życie
u m ysłow y spadek tych sam ych ojców i braci? Czy
prow adziła się kiedykolw iek i gdziekolw iek w alka
w śró d tak trag iczn y ch w arunków ?

VI.

Je d y n y m ja sn y m p u n k tem w życiu p e te rsb u rsk ie m


b ył ru ch w śró d m łodzieży obojej płci. Zlało się tu
kilka ró żn ych stru m ie n i w jeden potężny agitacy jn y
p r ą d , k tó ry p rz y b ra ł niebaw em ta jn y rew olucyjny
ch a ra k te r i przez piętnaście lat p rzy k u w ał do siebie
uw agę całej R osy i. O ru c h u tym pow iem niżej. A te­
raz zatrzy m am się na walce kobiet ro sy jsk ic h o p ra ­
wo w yższego w ykształcenia. C entrem tego ru c h u był
w ówczas P e te rs b u rg
Młoda żona m ojego b rata, w ra ca jąc z k u rsó w p e ­
dagogicznych, na k tó re uczęszczała, p rzy n o siła z sobą
codzień nowe szczegóły o p anującem tam ożyw ieniu.
P ro w ad ziły się na nich gorące sp o ry o otw arcie oso­
bnych u n iw ersytetów i k u rsó w m edycznych dla ko­
biet; u rząd zały się odczyty i d y sk u sy e o różnych m e­
todach kształcenia — i tysiące kobiet brały w nich
żyw y udział, ro z trz ą sa ją c różne kw estye szczegółow e
na posiedzeniach swoich kółek. P ow stały zw iązki tłó-

http://rcin.org.pl/ifis
— 275 —

m ączek, w ydaw czyń, in tro lig a to re k , ty p o g rafek , w któ-


ry c h b y kobiety, p rzy b y łe do P e te rs b u rg a i gotow e
ją ć się w szelkiej p racy , ab y tylk o zdobyć m ożność
w yższego w ykształcenia, m ogły znaleźć zajęcie. Sło­
wem, w tych kobiecych kołach tętn o życia biło silnie
i gorączkow o, tw orząc ja sk ra w ą sprzeczność z tern,
co w idziałem w d ru g ic h sferach.
K iedy stało się jasn em , że rz ą d postanow ił nieod­
w ołalnie zam knąć kobietom w stęp do istn iejący ch u n i­
w ersytetów , rozpoczęły one w szelkie m ożliw e staran ia,
żeby u zy sk ać otw arcie sw oich w łasnych k ursów . W m i­
n iste ry u m ośw iaty pow iedziano im, że w ychow anki
g im nazyów żeńskich nie p o siad ają w y starczający ch
w iadom ości, żeby z k o rzy ścią słuchać w ykładów u n i­
w ersyteckich. — «D obrze», — odpow iedziały «po­
zwólcie nam w takim razie otw orzyć przygotow aw cze
k u rsa. Z aprow adźcie p ro g ra m , ja k i się w ain podoba.
My nie żądam y naw et pieniężnej zapom ogi od rządu.
Dajcie ty lk o pozw olenie. R esztę zrobim y same». Ale
pozw olenia, m a się rozum ieć, nie dali.
W tedy kobiety zorganizow ały w różn y ch częściach
P e te rs b u rg a naukow e k u rsa w dom ach pry w atn y ch .
W ielu pro fesorów , w spółczujących z ruchem , ofiaro ­
wało się p row adzić w ykłady i choć byli to ludzie b a r­
dzo niezasobni, uprzedzili o rg an iz ato rk i, że w szelką
w zm iankę o w ynag ro d zen iu w ezm ą za o so b istą obrazę.
Potem , w lecie — u rzą d zały się w okolicach P e te rs ­
b u rg a — pod kierunkiem p rofesorów u n iw e rsy te tu —
geologiczne i botaniczne wycieczki, k tó re po w iększej
części składały się z kobiet. Słuchaczki k u rsó w poło­
żniczych u p ro siły profesorów , żeby im w ykładano
każdy p rzed m io t w daleko pełniejszym zakresie, niż
tego w ym agał p ro g ra m i ostatecznie uzy sk ały w ykład
przedm iotów nie o bjętych wcale p ro g ra m em . Słowem,
kobiety k o rzy sta ły z każdej sposobności, z każdego
18*

http://rcin.org.pl/ifis
— 276 —

w yłom u w tw ierdzy, żeby ją w ziąć sztu rm em . W y­


w alczyły sobie w stęp do anatom icznego te a tru p ro fe­
so ra S zu b era i sw em i sum iennem i pracam i pozyskały
dla swej sp raw y sta re g o uczonego, dla k tó reg o an a­
tom ia była św iętym kultem . I jeśli dow iadyw ały się,
że jak i p ro fe so r zgadza się otw orzyć im sw oje labo-
ra to ry u m w ieczoram i, albo w niedzielę, — n aty ch m iast
k o rzy sta ły z tej okazyi do nauki.
N akoniec, pom im o całej niechęci m in iste ry u m , zo r­
ganizow ały się k u rsa przygotow aw cze pod nazw ą k u r ­
sów pedagogicznych. W rzeczy sam ej, niepodobna
było zab ronić przy szły m m atkom stu d y o w an ia ró ż ­
nych sy stem ów w ychow aw czych! Ale poniew aż m etody
nauczania botaniki albo n au k p rzy ro d n icz y ch w ogóle
nie m ożna w ykładać ab stra k cy jn ie, to w krótce w łą­
czone zostały do p ro g ra m u k u rsó w pedagogicznych
i te p rzed m io ty , a potem jeszcze inne.
K rok w k ro k rozszerzały kobiety sw oje praw a.
Z aledw ie rozchodziła się wieść, że ten lu b ów p ro fe­
so r niem iecki zam ierza otw orzyć sw oje a u d y to ry u m
dla kobiet, — w net słuchaczki ro sy jsk ie pukały do jego
drzw i. S tudyow ały one praw o i h isto ry ę w H eidel­
berg u , a m atem aty k ę w B erlinie. W Z u rich u przeszło
sto k obiet i m łodych dziew czyn pracow ało w labora-
to ry ach u n iw ersy te tu i politechniki. T am pozyskały
one coś więcej, niż d yplom y d o k to rsk ie — a m ianow i­
cie, szacunek n ajzn ak o m itszy ch profesorów , któ rzy
nieraz w yrażali go publicznie K iedy przyjechałem do
Z u ry c h u w 1872 r. i zaznajom iłem się z niektórem i
stu d en tk am i, byłem zdum iony, wodząc, ja k m łode p a­
nienki w politechnice rozw iązyw ały za pom ocą ra c h u n k u
różniczkow ego zawiłe zagadnienia z zak resu teo ry i
ciepła, albo sp ręży sto ści — tak łatwTo, ja k g d y b y długie
lata studyow ały ju ż m atem atykę. W liczbie stu d e n te k
ro sy jsk ic h , stu d y u jąc y ch m a tem aty k ę w B erlinie pod

http://rcin.org.pl/ifis
— 277 —

k ieru n k iem W e ie rstra ssa znajdyw ała się, ja k w iadom o


Zofia K ow alewska, k tó ra została potem p rofesorem
u n iw ersy te tu w Stockholm ie. Była ona podobno p ie r­
w szym p ro feso rem kobietą w m ęzkim uniw ersytecie,
p rzy n ajm n iej w X IX w ieku. K ow alew ska była tak
m łodą, że w Szw ecyi nie nazyw ano jej inaczej, tylko
jej zdro b n iałem im ieniem .
A lek san der I I nie cierpiał kobiet uczonych. W idok
m łodej dziew czyny w oku larach i g a ry b a ld y jsk ie j cza­
peczce zdejm ow ał go p rzerażen iem ; sądził, że stoi
p rzed nim n ih ilistk a i tylk o nie w idać, ja k w ypali doń
z p isto letu ! A je d n ak — m im o jego niechęci, m im o opo-
zycyi żandarm ów , p rze d staw iający ch carow i każdą
uczącą się kobietę ja k o rew olu cy o n istk ę; m im o g ro ­
mów, rzu can y ch na cały ru ch i bezecnych oskarżeń,
p o d n o szo n y ch p rzez K atkow a w k ażdym n um erze
jeg o podłej g azety; kobiety doczekały się — b ądź co
b ąd ź — o tw arcia całego szereg u kursó w . K ilka z nich
o trzy m ało d o k to rsk ie d y plom y za g ra n ic ą i za p o ­
w rotem do k ra ju u zy sk ały w 1873 r. pozw olenie u rz ą ­
dzenia w yższych k u rsó w m edycznych kobiecych na
k o szt p ry w a tn y . A gdy w krótce potem rz ą d wezwał
do p o w ro tu uczące się kobiety w Z u rich u z obaw y,
aby, zaznajom iw szy się z p rzeb y w ający m i w Szwaj-
cary i rew o lucyonistam i nie stały się sam e p ro p a g a ­
to rk am i idei rew olucyjnych w ojczyźnie, — m u siał otw o­
rzy ć dla nich w yższe k u rsy , t. j. u n iw e rsy te ty , k tó re
liczyły niebaw em przeszło ty siąc słuchaczek. Czyż nie
je s t to zadziw iającem — w rzeczy sam ej, — że m im o
p rześladow ań, jak im podlegały k u rsy m edyczne ze
stro n y rzą d u , m im o chw ilow ego ich zaw ieszenia, znaj­
d u je się dziś w R osy i przeszło 070 kobiet-doktorów ?

N iew ątpliw ie był to w ielki ru ch , zdum iew ający co


do sw ych rezultatów i b ard zo pouczający z ogólnego

http://rcin.org.pl/ifis
— 278 —

p u n k tu w idzenia. Z w ycięstw o zostało otrzy m an em


dzięki sum iennej pracy i duchow i pośw ięcenia, w y k a­
zanem u przez kobiety na w szelkiego ro d za ju sta n o ­
w iskach. W ykazały go ja k o sio stry m iłosierdzia w cza­
sie w ojny k ry m sk ie j, ja k o założycielki szkół, ja k o a k u ­
szerk i i felczerki w iejskie i nakoniec — jeszcze póź­
niej spełniały one z całem oddaniem się obow iązki
sió s tr m iłosierdzia i doktorów w barak ach tyfusow ych
w czasie ro sy jsk o -tu rec k iej w ojny i p ozyskały szacu­
nek niety lko w ładz w ojskow ych, ale sam ego A leksan­
d ra I I , k tó ry z ta k ą niechęcią o d nosił się do nich
zrazu. Z nam dw ie kobiety, k tó re znajdyw ały się na
w ojnie w ch a rak te rz e sió s tr m iłosierdzia. W yjechały
one za cudzym i p aszp o rtam i, g d y ż były gorliw ie po­
szukiw ane przez żandarm ów . J e d n ą z nich, najw aż­
n iejszą «zbrodniarkę», k tó ra p rzy jm o w ała czynny
udział w m ojej ucieczce, m ianow ano naw et sta rs z ą
sio strą w szpitalu w ojennym , gdzie jej to w arzy szk a
o m ało co nie u m a rła z tyfu su . K rótko m ów iąc, ko ­
biety podejm ow ały każd ą pracę, bez w zględu na jej
ciężar i tru d , jeżeli tylko m ogły stać się pożytecznem i
ludow i. P ostępow ały zaś tak nie pojedyńcze je d n o stk i,
lecz tysiące. W literaln em słow a tego znaczeniu w y­
walczyły one sw oje praw a.
D ru g ą ch a ra k te ry sty c z n ą cechą ru c h u kobiecego
było to, że nie w ykopał on tej przepaści, o k tórej
w spom inałem wyżej — m iędzy dw om a pokoleniam i:
sta rszy c h i m łodszych sió str. W k ażdym razie, p rze­
rzucono przez n ią wiele m ostków . K obiety, k tó re były
pierw szem i inicyatorkam i ru ch u , nie zryw ały nig d y po­
tem łączności z m łodszem i sio stram i, naw et w tedy, gdy
te o statn ie poszły daleko dalej i stały się w yznaw czy-
niam i sk ra jn y c h zapatryw ań. P rz ep ro w ad zały one
sw oje cele w w yższych sferach to w arzy stw a; tr z y ­
m ały się zdaleka od w szelkich politycznych agitacyi;

http://rcin.org.pl/ifis
— 279 —

ale n ig d y nie zapom inały, że siła ru c h u spoczyw a


w m asach kobiet m łodszych, k tó re w eszły potem po
w iększej części do różnych kółek rew olucyjnych. Te
p rzy w ó d czynie ru ch u kobiecego były uosobieniem tego,
co F ra n cu z i nazy w ają «correcte». U w ażałem je naw et za
zb y t «correcte»; ale nie zerw ały one m im o to stosunków
z m łodem i stu d e n tk a m i, typow em i n ihilistkam i ze swej
pow ierzchow ności: o strzyżonem i, bez kry n o lin , chełpią-
cemi się ze sw ych d em o k ra ty cz n y ch p rzy wyczek. P rz y ­
w ódczynie ru c h u trzy m ały się w obec m łodzieży tej tr o ­
chę zdaleka, czasem naw et sto su n k i zao strzały się;
ale n ig d y nie w y p arły się one sw oich m łodszych sió str,
w ielki czyn, dodam , w tych czasach szalonych p rze­
śladow ań. P rzyw ódczynie ru c h u kobiecego zdaw ały
się m ów ić niejako do więcej dem o k raty czn ej m ło­
dzieży: «my będziem y nosić nasze ak sam itn e suknie
i nasze szyniony, bo m am y do czynienia z głupcam i, któ­
rzy b io rą stró j za oznakę politycznej p raw om yślności;
ale wy, dziew częta, w olne jesteście w skłonnościach
w aszych i upodobaniach». K iedy rz ą d ro sy jsk i ro zk a­
zał stu d en tk o m zu ry ch sk im pow rócić do k ra ju , ele­
g anckie d a m y — przyw ódczynie, nie odw róciły się od
nich. P ow iedziały one tylk o rząd o w i: «Nie podoba się
to w am ? W ięc otw órzcie w yższe k u rsa żeńskie w R o­
sy i. Inaczej nasze dziew częta p o ja d ą zagranicę w je ­
szcze w iększej liczbie i m a się rozum ieć — w ejdą w sto ­
su n k i z em igrantam i». K iedy w yrzucano im , że w y­
cho w u ją rew olucyonistki, i gro żo n o zam knięciem w yż­
szych k u rsó w żeńskich i A kadem ii, odpow iadały one:
«Tak ? a ilu stu d en tó w zostaje rew olucyonistam i? czyż
to dow odzi, że należy zam knąć w szy stk ie u n iw e rsy ­
tety?» J a k rz a d k im i są przy w ó d cy polityczni, — dość
odw ażni, aby nie w yprzeć się sk ra jn e g o sk rz y d ła sw o­
jej w łasnej p arty i.
Cały se k re t ro zsą d n ej tej i p om yślnej ta k ty k i po-

http://rcin.org.pl/ifis
— 280 —

legał na tem , że żadna z tych kobiet, stojących na


czele ru ch u , nie była po p ro s tu «fem inistką» tylko,
u b ieg ającą się o jak ie uprzyw ilejow ane stanow isko
w społeczeństw ie, lu b p aństw ie W ręcz przeciw nie. Sym -
p aty e w iększości skłaniały się na stro n ę ludu. P am ię­
tam , ja k i żyw y udział przy jm o w ała S tasow a w o rg a ­
nizow aniu szkół niedzielnych 1861 r., pam iętam jak
serdeczne sto su n k i ona i p rzyjaciółki jej zaw iązy­
w ały z dziew czętam i fabrycznem i, g orąco in te re su ją c
się ciężkiem życiem b iednych ro b o tn ic i w alką ich
z chciw ym i w łaścicielam i fab ry k . P am iętam , także g o r­
liw y w spółudział słuchaczek pedagogicznych kursó w
w szkółkach w iejskich i w pracach tych nielicznych
osób, k tó ry m , ja k baronow i K orfow i, pozw olono czas
ja k iś zajm yw ać się działalnością podagogiczną w śród
lu d u . P am iętam rów nież jak im społecznym duchem
p rzen ik n ięte były te k u rsy . P ra w o — o k tó re one w al­
c z y ły — zarów no p rzy w ó d czy n ie, ja k i cała falanga
ty ch k obiet — nie było to wcale praw o p ozyskania
osobiście dla siebie m ożności w yższego w ykształcenia,
ale w w yższym , daleko w yższym sto p n iu — p raw o stan ia
się p ożyteczną działaczką w śró d m as, w śród ludu. To
stanow iło też p rzy czy n ę ich pow odzenia.

V II.

W ciągu tych lat ostatn ich zdrow ie ojca pogarszało


się coraz b ardziej. K iedyśm y z b ra te m A leksandrem
p rzy jech ali odw iedzić go na w iosnę 1871 r., d o k to rzy
pow iedzieli nam , że nie p rze ży je on pierw szych m ro ­
zów. M ieszkał on d o tąd w S tarej K oniusznej, ale w tym
ary sto k ra ty c z n y m k w artale zaszły w o statn ich czasach
w ielkie zm iany. Bogaci w łaściciele ziem scy, g rają cy
tu n ie g d y ś tak im p o n u jącą rolę, zniknęli. P rzeh u lali

http://rcin.org.pl/ifis
— 281 —

oni sw oje w ykupne św iadectw a, pozastaw iali pokilka-


k ro tn ie sw oje d o b ra w now o-założonych bankach ro l­
niczych, u m iejących w y k o rzy stać ich niezaradność,
a potem , usunęli się do sw ych wsi, albo prow incyo-
naln y ch m iasteczek, i u m ierali tam w zapom nieniu.
Dom y ich n ab y te zostały przez bogatych kupców , albo
zam ożnych przem ysłow ców kolejow ych i tym podo­
bn y ch «dorobkiew iczy», w czasie g d y w każdej p r a ­
wie ro d zin ie szlacheckiej now e życie w alczyło o sw oje
p raw a w śród ru m o w isk stareg o . Je d y n y m i znajom ym i
ojca pozostali dw aj czy trzej dym isy o n o w an i g e n e ra ­
łowie, k tó rzy klęli w szy stk ie «nowości» i pocieszali
się, p ro ro k u ją c R osyi niech y b n ą zgubę; czasem kto
z k rew n y ch zajrzał doń p rzy p a d k iem w przejeździe
przez M oskwę. Z p o śró d m nogich naszych krew nych,
k tó ry ch liczyliśm y n ie g d y ś w M oskwie dw adzieścia
ro dzin, te ra z pozostały w stolicy zaledw ie dw ie ro ­
dziny, p o rw ane także p rą d e m now ego życia. M atki
ty ch ro d zin ro z trz ą sa ły w spólnie z synam i i córkam i
kw esty ę szkół ludow ych, albo ro zp raw iały o żeńskich
k u r s a c h . . . Ojciec, m a się rozum ieć, p a trz a ł na nich
z n ajw y ższą p o g ard ą . Macocha i m oja m łodsza p rz y ­
ro d n ia sio stra, P aulina, nie zm ieniły się wcale i pielę­
gnow ały go, ja k um iały ; ale i one czuły się tro ch ę
niesw oje w tem zm ienionem otoczeniu.
Ojciec zaw sze był suro w y i w w ysokim sto p n iu
niespraw iedliw y i stro n n y dla A lek san d ra; lecz Ale­
k sa n d e r odznaczał się zaw sze w ielką d o b ro d u szn o śc ią
i nie p am iętał uraz. G dy ze sw ym m iłym uśm iechem
na u stach i w ła godnych niebieskich oczach w szedł
do pok o ju , w k tó ry m leżał ojciec i zaraz spostrzegł,
co należy uczynić, aby p rzy n ie ść ulgę chorem u, —
przyczem w szy stk o załatw iało się tak p o p ro stu i n a ­
tu raln ie, ja k g d y b y A lek san d er n ig d y nie w ychodził
z p o k o ju chorego, — og arn ęło ojca głębokie zdum ienie.

http://rcin.org.pl/ifis
— 282 —

P a trz a ł na A leksandra, ja k b y nie w ierząc sw oim oczom.


O dw iedziny nasze w niosły tro ch ę życia do tego po­
n u reg o , sm u tn eg o dom u. D ozór p rzy ch o ry m ożyw ił
się nieco. M acocha, Pola, naw et służba pow eselała
i ojciec także czuł się znacznie lepiej.
Je d n a rzecz tylko niepokoiła go. Oczekiwał, że zja­
w im y się, ja k o m a rn o tra w n i synow ie, b łagający p rz e ­
baczenia i zasiłku. Ale kiedy z w ielką o stro żn o ścią
rozpoczął rozm ow ę o pieniądzach, p rze rw aliśm y we­
soło: «Nie troszcz się, papo, pow odzi nam się w y b o r­
nie!» To go jeszcze bardziej zbiło z tro p u . P rz y g o to ­
wał się ju ż był zupełnie do rozczulającej sceny, jakie
byw ały za jego czasów : synow ie b ła g ają ze sk ru c h ą
u nóg ojca o przebaczenie i p ie n ią d z e . . . Może naw et
na chw ilę dośw iadczył pew nego rozczarow ania, że do
sceny tej nie p rzyszło, ale zaczął nas w idocznie trak to w ać
z w iększym szacunkiem . — B yliśm y w szyscy tro je m o­
cno w zru szeni p rzy pożegnaniu. Ojca p rze ra żał p r a ­
wie p o w ró t do cichej i p o n u rej sam otności w pośród
gruzów tego b u d y n k u , k tó ry sta ra ł się p o d trz y m y ­
wać przez całe swe życie. Ale b ra ta m ego w zyw ały
obow iązki służbow e, a ja m usiałem jechać do Fin-
landyi.
Je sien ią, g d y zaw ezw ano m ię telegraficznie z Fin-
landyi, podążyłem pośpiesznie do M oskwy, ale p rz y ­
jechałem ju ż na pogrzeb. — Zw łoki ojca m ego złożono
na cm en tarzu obok tej sam ej czerw onej cerkw i, gdzie
go chrzczono i odm aw iano o sta tn ie m odlitw y p rzy
tru m n ie babki. I p o stę p u ją c za karaw anem , po zna­
n y ch mi z dziecinnych la t ulicach, m yślałem o za­
szłych zm ianach. D om y, obok k tó ry ch przechodziła
p rocesya, m ało się zm ieniły; ale w iedziałem , że w każ­
dym z nich rozpoczęło się now e życie.
Oto dom , należący nieg d y ś do m atki m ojego ojca,
księżny M irskiej, a potem do daw nego m ieszkańca

http://rcin.org.pl/ifis
— 283 —

S tarej K oniusznej g e n e ra ła N. Je d y n a jego córka w y­


trw ale w alczyła dw a lata z najpoczciw szym i, u b ó stw ia ­
jący m i ją, ale u p a rty m i rod zicam i o pozw olenie uczęsz­
czania na w yższe k u rsy . N akoniec dziew czyna zw y­
ciężyła, ale w yjeżdżała na k u rs y w eleganckiej k a re ­
cie, w to w arzystw ie «mamy», k tó ra odw ażnie w ysia­
dyw ała god zinam i całem i na ław kach au d y to ry u m w spól­
nie z innem i słuchaczkam i, obok swej ukochanej córki.
Lecz m im o czujnego d o zoru — dziew czyna p rz y stą p iła
po p a ru latach do ru c h u rew olucyjnego, została are sz­
to w an ą i przesiedziała cały ro k w P etropaw łow skiej
tw ierdzy.
Oto — naprzeciw ko, dom h rabiów Z. Dwie ich córki,
zb rzy d ziw szy sobie bezużyteczne, bezcelow e i próż-
niacze życie, d are m n ie błagały sw ych d espotycznych
rodziców , by im pozw olono chodzić na k u rsy , w spól­
nie z innem i dziew czętam i, k tó re czuły się tam tak
szezęśliwem i. W alka ciągnęła się kilka lat. Rodzice
nie ustęp y w ali. N akoniec sta rs z a sio stra o tru ła się;
w tedy ty lk o pozw olono m łodszej p o stą p ić gdzie i jak
chce.
A otóż i dom , w k tó ry m przein ieszk aliśm y n iegdyś
rok. T u w krótce m iało m iejsce pierw sze posiedzenie
rew o lu cy jn ego kółka, k tó re założyliśm y z Czajkow ­
skim w M oskwie. N aty ch m iast poznałem pokoje, p a­
m iętne m i z dzieciństw a, m im o całkiem zm ienionego
um eblow ania. Dom należał teraz do k rew n y ch N atalii
A renfeld, k tó rej w zru szający p o r tre t sk re ślił K ennan,
poznaw szy ją w «wolnej kom endzie» na K arze.
A oto jeszcze, o kilka kroków od dom u, w któ ry m
u m a rł ojciec, niew ielki szary dom ek, gdzie w kilka
m iesięcy po śm ierci ojca, spotkałem S tępniaka w p rze­
b ra n iu chłopskiem . Zaledw ie kilka dni tem u a re ­
sztow ano go we w si za p ro p a g a n d ę socyalistyczną

http://rcin.org.pl/ifis
— 284 —

w p o śró d chłopów, ale udało m u się u m k n ą ć i p rz y je ­


chał do M oskwy.
T akie to zm iany zaszły w «pańskim », kw artale S ta­
rej K oniusznej w ciągu ostatn ich p ię tn astu lat. I ta
w arow nia sta re j szlachty nie o stała się w obec nacisku
m łodych sił.

V III.

W początkach w czesnej w iosny n astęp n eg o ro k u


p ierw szy raz znalazłem się za g ran icą. P rz eje żd ż ają c
granicę, — dośw iadczyłem — w silniejszym m oże sto ­
p niu, niż oczekiw ałem , tego uczu cia, jak ie o g arn ia
w szy stk ich praw ie R osyan, w yjeżdżających z Rosy i.
P ó k i pociąg pędzi przez m ało zaludnione północno-
zachodnie gubern ie, m a się uczucie, ja k g d y b y się
p rze rz y n ało pu sty n ię. Na setki w iorstw ciąg n ą się zaro ­
śla, do k tó ry ch ledw ie się daje zastosow ać nazw a lasu.
Gdzie niegdzie w idać lichą w iosczynę, w pół zasy p an ą
śniegiem . Ale gdy się w jedzie do P ru s, w szystko
zm ienia się o d raz u — i k ra jo b ra z i ludzie. Z okien w a­
gon u w idać p o rządne, schludne w ioski, ferm y, ogródki,
b ru k o w an e d ro g i; im dalej posuw am y się w g łąb Nie­
miec, tern k o n tra s t staje się ja sk ra w szy m . P o m ia­
stach ro sy jsk ic h naw et n u d n y B erlin w y d aje się oży­
w ionym .
A co za różnica w klim acie! Dwa dni tem u, kiedy
opuszczałem P e te rsb u rg , w szędzie leżał śnieg; tu zaś,
w N iem czech środkow ych, spacerow ałem po peronie
stacyi kolejow ej bez palta. Słońce p rzy g rzew ało ; pączki
na drzew ach rozpękały się i w krótce kw iaty m iały
ro zk w itn ąć. A dalej zabłyszczały w ody Renu, a jeszcze
dalej pow itałem Szw ajcaryę, zalaną olśniew ającym i
pro m ien iam i słońca, z jej m aleńkim i hotelam i, gdzie

http://rcin.org.pl/ifis
— 285 —

p o d ają w am śniadanie pod otw artem niebem — n ap rz e­


ciw śnieżnych gór. N igdy d o tąd nie uprzy to m n iłem
sobie tak jasn o , co znaczy północne położenie R osy i
i ja k i w pływ na h isto ry ę jej posiadała okoliczność,
że głów ne ognisko jej życia um ysłow ego leży na pół­
nocy, u sam ych w ybrzeży zatoki F iń sk iej. T eraz do­
piero p ojąłem dokładnie, dlaczego południe z ta k ą
n ie p rz e p a rtą siłą nęciło zaw sze R osyan ku sobie, dla­
czego z takim n iew iarogodnym praw ie w ysiłkiem sta­
rali się oni do trzeć do brzegów M orza C zarnego i d la­
czego w ychodźcy sy b e ry jsc y tak uporczyw ie d ążą na
po łudnie — w g łąb M andżuryi.

Około tego czasu m asa m łodzieży ro sy jsk ie j p rze­


byw ała na stu d y ach w Z urichu. S łynna «O berstrasse»
w ydaw ała się praw dziw ie ro sy jsk ie m m iasteczkiem ,
<vjęzyk ro s y jsk i przew ażał tu ogólnie. S tudenci, a zw ła­
szcza stu d e n tk i, żyli tak, ja k w ogóle żyje ucząca się
m łodzież ro sy jsk a , to je s t praw ie bez żadnych środków .
H erb ata, ch leb , tro ch ę m le k a, niew ielki kaw ałeczek
m ięsa, usm ażonego na m aszynce sp iry tu so w ej — w śród
ożyw ionych ro zp raw o ostatn ich w ydarzeniach w św ię­
cie socyalistycznym lub ostatniej przeczytanej k sią ż­
c e ,— zadaw alniało to m łodzież najzupełniej. Ci, k tó ­
rzy m ieli więcej pieniędzy, niż w ym agało podobnego
ro d z a ju życie, oddaw ali je na sp raw ę ogólną: na bi­
bliotekę, na ro s y js k i rew o lu cy jn y dziennik, na szw aj­
carsk ie g azety robotnicze. Co się tyczy strojów , p u ­
bliczność była nad w y raz m ało w yb red n ą.
Ale dziewczynie lat szesnastu
W jakiej czapeczce nie do twarzy ?

i w sta ry m g ro d zie Z w ingli’ego stu d e n tk i ro sy jsk ie zda­


w ały się niejako rzucać ludności w yzyw ające pytanie:
czy istn ieje stró j tak sk ro m n y , w k tó ry m b y nie było do
tw arzy dziew czynie m łodej, rozum nej i pełnej energii?

http://rcin.org.pl/ifis
- 286 —

Ale rów nocześnie kobiety ro sy jsk ie pracow ały wy­


trw ale i niezm ordow anie; nig d y jeszcze tak nie p ra ­
cowano, o d k ąd istn ie ją u n iw ersy te ty . P rofesorow ie
staw iali kobiety za p rzy k ła d studentom .

Dawno ju ż p rag n ą łem gorąco zapoznać się ze wszy-


stkiem , co się tyczyło In tern ac y o n ału . G azety ro sy j­
skie często w spom inały o nim , ale nie wolno im było
pisać ani o celach, ani o działalności M iędzynarodo­
wego Z w iązku robotników . D om yślałem się, że m usi
to być wielki ruch, m ający b o g atą p rzy szło ść przed
so bą; ale nie m ogłem dob rze uchw ycić jego celu. T e­
raz, w S zw ajcaryi, postanow iłem znaleźć odpow iedź
na w szy stkie m oje pytania.
«M iędzynarodów ka* znajdyw ała się w tedy u szczytu
sw ego rozw oju. W yp ad k i lat czterd ziesty ch obudziły
w ielkie n adzieje w sercach zachodnio-europejskich ro ­
botników . Dziś d opiero dow iadujem y się, ja k ą m asę
lite ra tu ry ro zp rze strzen ili wówczas pom iędzy proleta-
ry atem socyaliści w szystkich odcieni: socyaliści chrze-
ściańscy i państw ow i, F u rie rz y ś c i, Saint-sim oniści,
O veniści i t. d.; i dziś tylko zaczynam y pojm ow ać,
ja k głębokim był ten ru ch ; wiele z tego, co nasze po­
kolenie uw aża za sw oje now e słowo, — w ypow iedziane
było ju ż w tedy, a czasem naw et z w iększą siłą i z w ię ­
kszeni zrozum ieniem rzeczy. R epublikanie pod sło­
wem «rzeczpospolita* rozum ieli w tedy wcale nie de­
m o k raty czn ą o rganizacyę kapitału, ja k się to rozum ie
dzisiaj, a coś zupełnie odm iennego G dy repu b lik an ie
ów cześni m ów ili o Z jednoczonych S tanach E u ro p y ,
rozum ieli pod tern w yrażeniem b ra te rstw o w szystkich
ro bo tn ik ó w — a narzędzia zniszczenia, zam ienione w na­
rzęd zia p racy w ytw órczej, znajd u jące się w ro z p o rz ą ­
dzeniu w szystkich członków społeczeństw a, — «miecze,
p rzekow ane w pługi*, — «żelazo, w rócone robotnikom »,

http://rcin.org.pl/ifis
— 287 —

ja k śpiew ał w jed n ej ze sw ych pieśni P ie rre D upont.


R epublikanie dążyli nietylko do rów ności p rze d p r a ­
wem i do rów n o u p raw n ien ia politycznego, ale głów nie
i do rów ności ekonom icznej. N aw et nacyonaliści m a­
rzy li w tedy o takich M łodych N iem czech, Młodej Italii
i M łodych W ęgrzech, k tó reb y podjęły inicyatyw ę śm ia­
łych refo rm a g ra rn y c h i ekonom icznych.
P o g ro m p o w stania czerw cow ego w P ary żu , ro zb i­
cie arm ii w ęgierskiej przez M ikołaja I, — i m łodych
W łoch p rzez F ran cu zó w i A ustryaków , — potem po­
n u ra polityczna i um ysłow a reakcya, k tó ra w krótce
po 1848-ym ro k u zapanow ała w całej E uro p ie, — zgnę­
biły całkow icie o lb rzy m i ru ch tego czasu i w ciągu
n astęp n y c h d w udziestu lat ludzie zapom nieli o nim po-
p ro stu , zapom nieli o całej socyalistycznej lite ra tu rz e
czterd ziesty ch la t i o sam ych ideałach rew olucyi eko­
nom icznej i w szechludzkiego b rate rstw a.
Ale je d n a idea ocalała z pow szechnego rozbicia:
idea b ra te rs tw a robotników w szystkich krajów . K ilku
w ygnańców francuzkich nie p rzestaw ało głosić jej
w S tanach Z jednoczonych A m eryki, a w A nglii żyła
ona w p o śród uczni R o b e rta Owena. Umowa, zaw arta
m iędzy nielicznym i ro b o tn ik am i angielskim i i fran-
cuzkim i delegatam i w czasie w ystaw y pow szechnej
w L o n d y n ie 1862 r., — stała się p u n k tem w yjścia po­
tężnego ru chu, k tó ry o g a rn ą ł w k ró tk im czasie całą
E u ro p ę i o bjął m iliony przedstaw icieli pracy. U śpione
p rzez dw adzieścia la t n adzieje obudziły się na nowo,
g d y rozległo się z L o n d y n u w ezwanie do robotników
«w szystkich narodow ości, w yznań, ras, barw i płci»,
by zjednoczyli się razem i ośw iadczyli, że «wyzwole­
nie ro b o tn ików m usi być ich w łasnem dziełem*. W zy­
w ano ich, by w ystąpili w ew olucyjnym p rąd z ie lu d z­
kości z now ą potężną siłą m iędzynarodow ej organi-
zacyi, walczącej — nie w im ię słodko-ckliw ej m iłości

http://rcin.org.pl/ifis
— 288

i m iłosierdzia, a w im ię spraw iedliw ości, k tó ra niechy­


bnie m u si być w ym ierzona ludziom , św iadom ym swych
ideałów i celu życia.
W 1868 i 1869 r. w ybuchły w P a ry ż u dw a strejki,
w sp arte w pew nej m ierze przez niew ielkie sum y, przy­
słane z zagranicy, głów nie z Anglii. S tre jk i te były
w praw dzie — sam e przez się dość nieznaczne, — ale
w zw iązku z prześladow aniem , ja k iem u uległ Między­
naro d o w y Z w iązek R obotniczy ze stro n y Napoleonow-
skiego rzą d u , stw orzyły one potężny ruch, k tó ry prze­
ciw staw ił w zajem nej ryw alizacyi pań stw — łączność
w szy stk ich robotników . Id ea m iędzynarodow ego zje­
dnoczenia w szystkich oddzielnych fachów i walki z ka­
pitałem z pom ocą m iędzynarodow ego poparcia, — por­
w ała w szy stkich robotników , naw et najobojętniejszych.
J a k p o ża r stepów — ru c h o g a rn ą ł szybko F rańcyę,
W ło ch y , H iszpanię i w y su n ął niebaw em na swoje
czoło w ielką ilość inteligentnych, czynnych i głęboko
o d danych spraw ie robotników . Złączyło się z nim
kilka w y bitnych je d n o ste k obu płci z klas w yższych.
Z każd y m rokiem potężniała w E u ro p ie siła, której
istn ien ia naw et nie po d ejrzy w an o dotąd. I jeżeliby
ru ch nie został p o w strzy m a n y w sk u te k prusko-fran-
cuzkiej w ojny, zaszłyby praw d o p o d o b n ie w E uropie
w ielkie w ydarzenia, k tó re p rzy śp ie sz y ły b y postęp
i zm ieniły c h a ra k te r naszej cyw ilizacyi. Ale zwycię-
ztwo p ru sk ie, k tó re zd ru zg o tało F ra n cy ę , w ytw orzyło
zarazem an o rm aln e w arunki. O późniło ono na lat
dw adzieścia pięć praw idłow y rozw ój F ra n c y i i spo­
w odow ało o k res m ilitary zm u , z k tó reg o d o tą d jeszcze
w y b rn ą ć nie m ożem y.

Był to czas, w k tó ry m cieszyły się w ielką po p u ­


la rn o śc ią m iędzy ro b o tn ik a m i różnego ro d za ju pół­
śro d k i, p ro jek to w an e celem rozw iązania w ażnej kwe-

http://rcin.org.pl/ifis
— 289 —

styi społecznej: zw iązki spożyw cze i w ytw órcze, sub-


w encyonow ane przez państw o, banki ludow e, d a rm o ­
wy k re d y t i t. d. P ro je k ty w szystkich tych półśrodków
w nosiły się, jed en po d ru g im w «sekcyach» M iędzy­
narodow ego Z w iązku, potem na m iejscow ych, o k ręg o ­
wych, n aro dow ych i m iędzynarodow ych zjazdach i go­
rąco się d ysk u to w ały . W m iejsce w szystkich tych pół­
śro d k ó w — pow staw ała idea wielkiej Socyalnej Rewo-
lucyi. K ażdy coroczny zjazd zw iązku oznaczał nowy
k ro k w ro zw oju tej kw esty i, k tó ra w całej swej g ro ­
zie sta je dziś p rze d naszem pokoleniem , żąd ając ko­
niecznego rozw iązania. Do dzisiejszego dnia n ik t je ­
szcze nie podał należytej oceny w szystkich tych po­
m ysłow ych, naukow o-praw dziw ych i głębokich m yśli
(w szystkie one były w ynikiem zbiorow ej m yśli ro b o ­
tników), k tó re zostały w ypow iedziane na tych k o n g re ­
sach. D ość pow iedzieć — a nie będzie to żadną p rz e ­
sadą, że w szystkie p ro je k ty p rzeo b rażen ia społeczeń­
stw a, znane dziś pod nazw ą «naukow ego socyalizm u»,
albo «anarchizm u», b io rą swój początek w rozpraw ach
k o ngresów i w różnych referatach , sk ładanych In ter-
nacyonałow i. N ieliczni inteligenci, k tó rzy połączyli się
z ru ch em , przyoblekli tylko w teoretyczne fo rm y p r a ­
gn ien ia i k ry ty k ę istniejących stosunków , w ypow ie­
dzian ą przez robo tn ik ó w w sekcyach M iędzynarodo­
wego Z w iązku i na jeg o kongresach.
W ojna 1870 — 71 r. opóźniła, ale nie p rzerw ała ro z­
w oju Z w iązku. W e w szy stkich p rzem ysłow ych o śro ­
dkach S zw ajcaryi istn iały w dalszym ciągu liczne
i ożyw ione sekcye M iędzynarodów ki i tysiące ro b o tn i­
ków uczęszczało na ich posiedzenia, na k tó ry ch w ypo­
w iadała się w ojna istn iejącem u system ow i posiadania
ziemi i fa b ry k i obw ieszczał się blizki koniec k ap ita­
listycznego u stro ju . W różnych m iejscow ościach Szw aj­
cary i odbyw ały się m iejscow e k o n g resy i na każdym
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 19
http://rcin.org.pl/ifis
— 290 —

z nich om aw iały się najży w o tn iejsze i najzaw ilsze kwe-


sty e w spółczesnego u s tro ju społecznego, przyczem
g ru n to w n a znajom ość rzeczy i szeroki sposób staw ia­
nia kw esty i p rze ra żały b u rżu a zy ę bodaj więcej, niż
ro sn ąc a wciąż liczba członków sekcyi i federacyi
Zw iązku. W spółzaw odnictw o i zawiść, istn iejące za­
w sze m iędzy uprzyw ilejow anym i ro b o tn ik a m i (zegar­
m istrzam i, złotnikam i) i p rzedstaw icielam i rzem iosł
p ro stsz y c h (n .p. tkaczam i) i u tru d n ia ją c e d o tą d ogólne
zjednoczenie, zniknęły powoli. 'R o b o tn ic y zaznaczali
coraz głośniej i z coraz w iększą siłą, że ze w szy stk ich
p rze g ró d , w ytw orzonych w obecnem społeczeństw ie,
n ajg łó w n iejszą i najszk o d liw szą je s t ta, k tó ra dzieli
społeczność na w łaścicieli k ap itału i n a p ro le ta ry u sz y ,
sk azan y ch w sk u te k swej p rzy ro d zo n e j nędzy pozo­
staw ać n a zaw sze w ytw órcam i bogactw dla k ap ita­
listów .
W łochy, zw łaszcza środkow e i północne, p o k ry te
b yły sekcyam i In te rn a c y o n a łu — i m ów iło się w nich
otw arcie, że naro d o w a je d n o ść W łoch, o k tó rą tak
d łu g o w alczyli p atryoci, okazała się czystem złudze­
niem . W zyw ano teraz lud, aby podn ió sł w łasną rew o-
lucyę, k tó ra o ddałaby ziem ię chłopom , a fa b ry k i ro ­
b o tn ik o m i zniosłaby ucisk zcentralizow anego p ań ­
stw a, k tó reg o h isto ry c zn ą m isy ą było zaw sze u trz y ­
m yw ać eksploatacyę człow ieka przez człow ieka.
W H iszp an ii zaw iązały się liczne sekcye I n te r n a ­
cyonału w K atalonii, W alencyi i A ndaluzyi. P o p ierały
je silne robotnicze zw iązki w Barcelonie, k tó re wów­
czas ju ż w yw alczyły sobie ośm iogodzinny dzień ro ­
boczy w fachu budow lanym . Z w iązek M iędzynarodow y
liczył w H iszpanii najm niej 80,000 płacących składkę
zw iązkow ą członków. W eszły doń w szy stk ie czynniej-
sze i en ergiczniejsze żyw ioły społeczeństw a. Niechęć,
z ja k ą zachow yw ali się w obec in try g politycznych

http://rcin.org.pl/ifis
— 291 —

1871 — 72 la t, zjednała im znaczną część ludności.


S p raw o zd ania prow incyonalnych i narodow ych k o n ­
g resó w h iszp ań sk ich i m anifesty ich były zaw sze wzo­
ra m i ścisłej logiki w k ry ty c e istniejącego u s tro ju spo­
łecznego oraz w y b o rn ą w y kładnią ideałów k lasy ro ­
botniczej.
Ten sam ru c h szerzy ł się w Belgii, H ollandyi a n a ­
w et w P o rtu g alii. N ajw yborow sza część belgijskich
tkaczy i g ó rn ik ó w p rz y stą p iła do zw iązku. W A nglii
trad e-u n io n y , znane ze sw ego k o n se rw aty zm u , po łą­
czyły się z ruchem , to je st, — jeszcze nie p rzy z n ają c
się stanow czo do socyalizm u, zw iązki robotnicze w y­
raziły gotow ość p o p ieran ia sw ych braci z k o n ty n e n tu
w w alce ich z kapitałem , zwłaszcza w czasie strejków .
W N iem czech socyaliści zaw arli p rzy m ierze z licznym i
zw olennikam i L assalle’a, przez co założony został g r u n t
pod d zisiejszą so cy al-dem okratyczną p arty ę . A u stry a
i W ęg ry podążały tą sam ą d ro g ą. W e F ra n cy i, po
zdław ieniu K om uny i zapanow aniu w ślad za tern
gw ałtow nej reak cy i — żadna o rganizacya In tern ac y o -
n ału nie była m ożliw ą (przeciw ko członkom Zw iązku
w ydano d rak o n o w sk ie praw a); ale w szyscy, m im o to,
byli p rzek o n an i, że w krótce F ra n c y a nietylko p rz y ­
łączy się do ru ch u , ale naw et stanie na jego czele.
P rzy jech aw szy do Z urichu, w stąpiłem do jednej
z m iejscow ych sekcyi M iędzynarodów ki i zapytałem
m oich p rzy jació ł ro sy jsk ic h , z jak ich źródeł m ożna
się n ajlepiej zapoznać z w ielkim ruchem , pow stałym
w obcych k raja ch . «Czytajcie», pow iedziano m i i je ­
d n a z m ych rodaczek, ucząca się w ów czas w Z u ry ch u ,
p rzy n io sła m i cały sto s książek, b ro sz u r i gazet z o sta ­
tnich lat. C zytałem całe dnie i noce je d n y m tchem
i w rażenie, k tó re w yniosłem , było tak głębokie, że
n ig d y i niczem się nie zatrze. P rą d now ych m yśli,
pow stały ch we m nie, łączy się w mej pam ięci z ma-
19*

http://rcin.org.pl/ifis
— 292 —

lenką, czy stą izd eb k ą na O b erstrasse, z któ rej okien


w idniało b łękitne jezioro i w ysokie wieże sta re g o g ro d u ,
św iadka ty lu zaciekłych sporów relig ijn y ch i góry,
po d ru g iej stro n ie jeziora, gdzie Szw ajcarow ie w al­
czyli za sw ą niepodległość.
L ite ra tu ra socyalistyczna nig d y nie obfitow ała
w k siążk i P isa n ą je s t ona dla robotników , dla k tó ­
ry ch kilka kopiejek stanow ią ju ż pieniądze i któ rzy
m ało m ają czasu do czytania po długim roboczym
dniu. Dla tego składa się ona przew ażnie z b ro sz u r
i gazet. Z re sz tą, jeżeli chcem y zapoznać się z socya-
lizm em , niewiele znajdziem y w książkach tych wła­
śnie w iadom ości, k tó re n as n ajb ard zie j in te resu ją .
W k siążkach w y k ład ają się teo ry e i a rg u m e n tac y a
socyalizm u; ale nie d a ją one pojęcia o tern, ja k ro b o ­
tnicy p rz y sw a ja ją sobie robotnicze ideały, ani ja k te
ostatn ie m ogą być w cielone w p rak ty ce. P o zostaje
ty lk o w ziąć całe stosy gazet i czytać je od deski do
desk i: k ro nikę, arty k u ły w stępne i w szy stk o pozostałe;
p ierw sza je st naw et w ażniejszą od arty k u łó w w stę­
pnych.
Za to otw iera się przed nam i w czasie tego czyta­
nia św iat całkiem now ych stosunków socyalnych, po­
znajem y zupełnie now e m etody m yślenia i działania,
co w szy stko daje nam to, czego w żadnem innem
m iejscu nie znajdziem y: a m ianow icie — w y jaśn ia głę­
bię i m o raln ą siłę ru ch u i pokazuje, o ile ludzie, p rze­
niknięci now em i zasadam i, o ile rob o tn icy p rz y g o to ­
w ani są do tego, żeby przep ro w ad zić idee socyalizm u
w życiu, choćby za cenę wielkich ofiar. Rzeczy tych niepo­
d o b n a poznać za pom ocą innego ro d za ju cz y ta n ia;— i dla
tego, w szy stkie g adania teoretyków o niem ożliw ości p ra ­
ktycznego zastosow ania socyalizm u i o konieczności
pow olnego rozw oju nie p o sia d ają w ielkiego znaczenia,
albow iem o szybkości ew olucyi m ożna sądzić tylko

http://rcin.org.pl/ifis
— 293 —

na zasadzie blizkiej znajom ości ludzi, o k tó ry ch ewo-


lucyi m ów im y. Czy m ożna znaleźć sum ę, jeśli nie
zn am y jej składników ?
Im więcej czytałem , tern silniej przekonyw ałem się,
że stoi p rze d em n ą now y dla m nie św iat, całkiem nie­
znany uczonym au to ro m socyologicznych teoryi. Św iat
ten m ogłem poznać tylko żyjąc sam w pośród ro b o ­
tniczego in te rn acy o n a łu i p rz y g lą d a ją c się jego po­
w szedniem u, codziennem u życiu. P ostanow iłem więc
pośw ięcić takiem u b adaniu kilka m iesięcy. Moi zna­
jom i ro sy jsc y pochw alili mój zam iar; spędziw szy za­
tem kilka dni w Z urichu, udałem się do G enewy, k tó ra
by ła głó w nym cen trem M iędzynarodow ego Z w iązku.

Sekcye G enew skie zbierały się w tedy w ogrom nej


św iąty n i w olno-m ularskiej T em ple U nique. W czasie
w ielkich m ityngów p rz e stro n n a sala m ogła pom ieścić
dw a ty siące ludzi. W ieczoram i zaś p rze ró ż n e kom i­
tety i sekcye zasiadały w bocznych pokojach, gdzie
w yk ład ały się także k u rs a h isto ry i, fizyki, m echaniki,
i t. p. B ardzo nieliczni inteligenci, k tó rzy p rzy stą p ili
do ru ch u , — przew ażnie fran cu scy em ig ran ci — ko m u ­
niści, uczyli bezinteresow nie robotników . Ś w iątynia
służyła ty m sposobem i jak o u n iw e rsy te t ludow y
i ja k o fo ru m .
Je d n y m z głów nych przyw ódców w św iątyni wol-
n o m u larsk iej był M ikołaj U tin, człowiek w y k ształ­
cony, zręczny i czynny. D uszą zaś w szystkiego była
sy m p aty czn a niew iasta ro sy jsk a , k tó rą ro b o tn icy ty ­
tułow ali M adam e Olga. Była ona n ajczy n n iejszą z po­
śró d w szy stkich członków w kom itetach. U tin i m-me
Olga p rzy jęli m ię b ardzo serdecznie, zaznajom ili ze w szy ­
stk im i w y b itn iejszy m i ro b o tn ik a m i różnych sekcyi,
zo rganizow anych zaw odowo i zap ro sili na zebrania
kom itetow e. Byw ałem i na tych zebraniach, ale bez

http://rcin.org.pl/ifis
— 294 —

p o ró w n an ia więcej podobało m i się otoczenie sam ych


robotników . P rz y szklance kw aśnego w ina p rz e sia d y ­
w ałem n ieraz długiem i w ieczoram i i w krótce z a p rz y ­
jaźniłem się z n ie k tó ry m i z nich, zw łaszcza z jed n y m ,
m u larzem A lzatczykiem , k tó ry w yem igrow ał z F ra n -
cyi po kom unie. Miał on dzieci: — dw oje z nich w w ieku
dzieci b ra ta , zm arło niedaw no n agłą śm iercią. P o p rzy -
jaźniłem się niebaw em z dziećm i, a przez nie i z ro ­
dzicam i. T eraz m ogłem obserw ow ać życie ru c h u z w ew ­
n ą trz i p o jąć dokładniej, ja k zap atry w ali się n ań r o ­
botnicy. W szy stk ie sw oje nadzieje pokładali oni w Mię­
d zy n aro d o w y m Z w iązku. Młodzi i sta rz y śpieszyli po
skończonej robocie do T em ple U nique, — żeby sk rzę tn ie
zbierać ziarn a rozsiew anej tam w iedzy, albo p rz y słu c h i­
wać się m ów com , roztaczającym przed nim i o brazy w iel­
kiej przyszłości. Z za p arty m tchem słuchali oni o u stro ju ,
k tó ry będzie się o p ierał na w spólności narzęd zi w y tw ó r­
czych, na doskonałem b rate rstw ie, bez różnicy stanów ,
ra s i narodow ości. W szyscy w ierzyli, że w ten lub
in n y sp o sób n a s tą p i w krótce w ielka rew olucya so-
cyalna, k tó ra z g ru n tu zm ieni w szy stk ie ekonom iczne
w arunki. N ikt nie pożądał w ojny dom ow ej, ale w szy­
scy mówili, że — jeżeli k lasy rząd zące uczy n ią ją nie­
u n ik n io n ą — dzięki sw em u ślepem u uporow i, — to nie
cofną się p rzed krw aw ym bojem , byle ty lk o w alka p rz y ­
niosła z so b ą szczęście i sw obodę uciśnionym .
T rzeb a było żyć w p o śró d robotników , ab y zrozu­
mieć, ja k i w pływ w yw ierał na nich szy b k i w zro st
M iędzynarodów ki, ja k szczerze w ierzyli w ten ruch,
z ja k ą m iłością mów ili o nim i ja k ie ponosili dlań
ofiary. Z dnia na dzień, z ro k u na ro k — tysiące ro ­
botników pośw ięcało swój czas i pieniądze, żeby pod­
trzy m ać sw ą sekcyę, założyć gazetę, p o k ry ć w ydatki,
spow odow ane o rg an izacy ą ja k ieg o narodow ego, albo
m ięd zy n arodow ego k o n g re su ; — żeby w spom ódz to­

http://rcin.org.pl/ifis
— 295 —

w arzy szy , k tó rzy ucierpieli w spraw ie stow arzy szen ia,


albo w p ro s t, żeby uczestniczyć w m anifestacyach
i zgrom adzeniach. G łębokie w rażenie w yw ierał też na
m nie u szlach etn iający w pływ In te rn a c y o n a łu na ro ­
botników . W iększość z pom iędzy p a ry sk ic h intern a-
cyonalistów nie używ ała wcale sp iry tu so w y c h nap o ­
jów i w szyscy zarzucili palenie. «Po co m am y się p o d ­
daw ać tem u n iep o trzeb n e m u przyzw yczajeniu?» — m ó­
wili oni. W szy stk ie m ałe, — nizkie in sty n k ta i zw y­
czaje znikały, — u stę p u ją c m iejsca w ielkim i w znio­
słym uczuciom .
O b serw ato rzy p o stro n n i w p ro st niezdolni są pojąć,
ja k ie o fiary p onoszą robotnicy, aby u trz y m a ć ruch.
W ym agało to niem ało odw agi, żeby jaw nie w stąpić
do ja k iej sekcyi M iędzynarodow ego Z w iązku; znaczyło
to o b u rzy ć na siebie g o sp o d a rz a i w edle w szelkiego
p raw d o p o d o b ień stw a — strac ić p racę — a w n astęp stw ie
b y ć sk azan y m na długie m iesiące bezrobocia. N aw et p rzy
n a jb a rd z ie j sp rz y ja ją c y c h w arunkach, p rz y stą p ie n ie do
zw iązku ro botniczego, albo do ja k ie jb ą d ź k rajow ej p ar-
tyi, w ym aga całego sz ereg u b ez u sta n n y ch ofiar. N aw et
te k ilk a centów , k tó re eu ro p e jsk i ro b o tn ik sk ład a na
w sp ó ln ą spraw ę, o d b ija ją się dotkliw ie n a jeg o bu d że­
cie. A je d n a k nie je d en cent m u si on w ydać każdego
ty g o d n ia. C zęste uczęszczanie na ze b ran ia także je s t
pew nego ro d z a ju ofiarą. Dla n as p rze d staw ia to n a ­
w et p rzy je m n o ść spędzić w ieczór na m ity n g u ; ale r o ­
b o tn ik , k tó ry rozp o czy n a swój dzień p rac y o 5-tej lub
6-tej godzinie ran o , m u si u ją ć sobie kilka godzin spo­
czynku nocnego, aby spędzić w ieczór na zebraniu,
daleko od sw ego m ieszkania.
Dla m nie ten szereg n ie p rz erw an y ch ofiar stanow ił
niejako ciągły w y rzu t. W idziałem , ja k pożądliw ie i g o ­
rąco sta ra li się ro b o tn icy o nabycie w ykształcenia, —
a tym czasem — liczba dobro w o ln y ch nauczycieli była

http://rcin.org.pl/ifis
- 296 —

tak nieznaczną, że m ożna było w paść w rozpacz. W i­


działem , ja k b ard z o m asy p racu jące p o trz e b u ją w za­
w iązyw aniu i rozw oju sw ych o rganizacyi pom ocy ludzi
in telig en tn ych, m ających czas wolny. Ale — ją k n ie wielu
obyw ateli ofiarow yw ało bezinteresow nie sw oje usługi,
bez u k ry te j chęci w yciągnięcia pew nych osobistych
k o rzy ści z sam ej n iezaradności ludu! Coraz silniej
czułem , że obow iązkiem m oim je s t pośw ięcić się cał­
kowicie m asom . S tępniak w pow ieści swej «Andrzej
Kożuchow» pow iada, że każdy rew olu cy o n ista p rze­
żyw a w życiu d ec y d u jącą chwilę, w k tó rej ja k a ś d ro ­
bna, nic nieznacząca z re sztą sam a przez się okoli­
czność — tak silne w yw iera na nim w rażenie, że sam
sobie sk łada u ro c z y stą p rzy się g ę oddać się bez za­
strzeżeń, ciałem i d u sz ą rew olucyjnej działalności. J a
znam tę chw ilę i dośw iadczyłem j e j , w ychodząc
z jed n eg o zebrania w T em ple U nique, kiedy uczułem
w y jątkow o silnie, ja k tchórzliw ym i są ludzie w y k ształ­
ceni, k tó rzy tak dziw nie opieszale zw lekają z o d d a­
niem na u słu g i lu d u swej w iedzy, en erg ii i działalności,
k tó ry c h on tak potrzeb u je.
— «Oto ludzie, m yślałem , k tó rzy p rzy szli do św ia­
dom ości sw ej niewoli i d ążą do w yzw olenia się. Ale
gdzież ich pom ocnicy? G dzie ci, k tó rzy p rz y jd ą po to,
aby służyć m a so m , a nie dlatego, żeby posługiw ać
się niem i w w idokach w łasnej próżności?»
Pow oli zaczęło się budzić we m nie p o dejrzenie co
do szczerości p ro p ag a n d y , prow adzonej w T em pie
U nique. P ew nego w ieczora zjaw ił się na zebranie gło­
śny w m ieście adw okat genew ski, A. i ośw iadczył, iż
jeśli d o tą d nie przy łączy ł się do Z w iązku M iędzyna­
rodow ego, to tylko dla tego, że m u siał w przód u r z ą ­
dzić sw oje pieniężne in te re sy ; te ra z, g d y ta przeszkoda
została u su n iętą, zam ierza połączyć się z ru ch em ro b o ­
tniczym . U derzył m ię cynizm tego ośw iadczenia i p o ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 297 —

dzieliłem się m ojem i m y ślam i z sąsiadem m oim , m u la­


rzem . O kazało się, że na p o p rzed n ich w yborach adw okat
szu k ał p o parcia p a rty i rad y k a ln ej, ale przepadł. T e­
raz m y ślał w ynieść się na ram ionach p a rty i ro b o tn i­
c z e j.— «Tym czasow o p rz y jm u je m y u słu g i takich p a­
nów», d odał m ój to w arzy sz; «ale po p rzeprow adzeniu
rew olucyi socyalnej p ie rw sz ą n aszą rzeczą będzie po­
zbyć się ich zupełnie».
W k ró tce potem zw ołano pośpiesznie m ity n g dla
w y rażen ia p ro te stu , ja k m ów iono, przeciw ko «Journal
de Genève». D ziennik ten b ogatych klas G enew skich
pisał, że w T em ple U nique k n u je się coś podejrzan eg o
i że fachy budow nicze p rz y g o to w u ją taki sam ogólny
s tr e jk , ja k wr 1869 r. W sk u tek tego przyw ódcy
z T em ple U nique zwołali zebranie. T ysiące ro b o tn i­
ków zapełniło salę i U tin zaproponow ał rezolucyę,
k tó rej sform ułow anie w ydało mi się dość dziw nem :
zeb ran ie w zyw ało się do «pełnego obu rzen ia protestu»
przeciw niew innem u w edle m n ie, p rzypuszczeniu, że
ro b o tn icy m y ślą strejkow ać. «Dla czegóż p rzy p u szcze­
nie to chcą p rzed staw ić ja k o potw arz?» — za pytyw a­
łem ze zdum ieniem . «Czyż s tre jk je s t jak iem p rz e ­
stępstw em ?» U tin tym czasem naglił i zakończył m ow ę
sw oją słow am i: «Jeżeli, obyw atele, p rzy jm u jec ie m oją
rezolucyę, poszlę ją n aty ch m iast do druku». Chciał
ju ż zejść z try b u n y , g d y kto ś zauw ażył, że nie szko­
dziłoby, jednakże, zastanow ić się pierw ej n ad tą kw e­
sty ą; i w tedy — jed en po d ru g im — w staw ali p rz e d ­
staw iciele różn y ch fachów budow lanych, ośw iadczając,
że płaca zarobkow a sp a d ła w o statn ich czasach tak
nizko, iż niepodobna żyć; że na w iosnę p rzew iduje
się wiele p racy i że z okoliczności tej chcą sk o rzy stać
ro b o tn icy , żeby p o dnieść zarobek. Jeżeli zaś p rze d się­
biorcy nie zgodzą się, to rob o tn icy niezw łocznie ro z­
poczną stre jk .

http://rcin.org.pl/ifis
— 298 —

Byłem w ściekły i o stro w yrzucałem n a z a ju trz Uti-


now i jeg o propozycyę. «Jakże to można?» — m ówiłem
m u. «Jako przyw ódca pow inieneś b y ł w iedzieć, że
s tre jk na p raw d ę się przygotow yw ał». S kutkiem na­
iw ności m ojej nie pojąłem naw et isto tn y ch względów,
k tó ry m i kierow ali się p rzyw ódcy i sam U tin m usiał
o b jaśn ić m ię , że « strejk w pły n ąłb y szkodliw ie na
w y b o ry adw okata A.».
Nie m ogłem pogodzić tych m achinacyi przyw ódców
z płom iennem i ich m ow am i, k tó re w ygłaszali z tr y ­
b u n y . B yłem całkiem rozczarow any i pow iedziałem
Utinowi, że chcę poznać «Bakunistów », czyli «Fede-
ralistów », t. j. d ru g ą sekcyę gen ew sk ą In tern acy o -
nału. Słowo «anarchizm » m ało jeszcze w tedy było
w użyciu. U tin dał mi n aty ch m iast k a rtk ę polecającą
do M ikołaja Ż ukow skiego, należącego do «B akuni­
s tó w » ;— potem długo p a trz y ł na m nie i rze k ł z we­
stchnieniem : «tak, pan więcej nie w rócisz do nas, pan
zostaniesz u nich».
Miał zupełną słuszność.

IX.

P ojechałem n ajp ierw do N euf-C hatel, a potem spę­


dziłem cały tydzień w pośród z e g a rm istrz y w g órach
J u ra . T ym sposobem poznałem n a p rz ó d sły n n ą Fede-
racy ę J u r a js k ą , k tó ra o d eg ra ła n astęp n ie ta k ą w ybi­
tn ą ro lę w rozw oju socyalizm u, w p row adzając doń
zasadę zaprzeczającą rzą d , czyli zasadę anarchizm u.
W 1872 r. F ed eracy a J u r a js k a pow stała przeciw
au to ry teto w i R ady O gólnej In tern ac y o n ału . W ielki
m ięd zy n arodow y zw iązek był całkow icie ru ch em ro ­
b o tn ic z y m ,— i sam i ro b o tn icy uw ażali go za takow y,
nie u zn ając wcale sw ego zw iązku za p a rty ę p o lity ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 299 —

czną. W Belgii w schodniej, na p rzy k ła d , zam ieścili


ro b o tn icy w swej ustaw ie p a ra g ra f, m ocą k tó reg o
n ik t, nie zajm u jący się sam p ra c ą ręczną, nie m ógł być
członkiem sekcyi. N aw et dozorcy robotników nie byłi
przyjm ow ani. O prócz tego ro b o tn icy byli zdecydow a­
ny m i fed eralistam i. K ażda narodow ość, każda oddzielna
p ro w in cy a i naw et każda oddzielna sekcya pow inna była
p o siad ać zupełną sam odzielność rozw oju. Ale b urżua-
ży jn i rew olucyoniści sta re j szkoły, k tó rzy w stąpili do
In te rn a c y o n a łu , przeniknięci pojęciam i panującem i,
w daw nych scentralizow anych, p iram id aln y c h « to w arzy ­
szeniach tajn y ch , zaszczepili te pojęcia M iędzynarodo­
w em u Zw iązkow i R obotników .
O prócz R ad F ed era ln y ch i N arodow ych, m ianow aną
została w L o n d y n ie R ada G eneralna, m ająca p o ś re ­
dniczyć m iędzy różnem i narodow ościam i. M arks i E n ­
g els stali na jej czele. W krótce je d n a k okazało się, że
sam fa k t istn ien ia podobnej centralnej R ady pociąga
za so b ą w ielkie niedogodności. R ada G eneralna nie
p o p rze stała na roli cen traln eg o b iu ra pośredniczącego
we w zajem nych m iędzynarodow ych stosunkach. D ą­
żyła ona do zagarnięcia całego ru c h u w swe ręce, —
pochw alając, lu b g an iąc działalność nietylko różnych
sekcyi federacyi, ale naw et pojedynczych członków .
K iedy w ybuchło p o w stanie K om uny w P a ry ż u — i wo­
dzom należało ty lk o śledzić p rzeb ieg ru c h u —
w obec niew iadom ości, d o k ąd p rzy p ro w a d zi ich on dnia
n astęp n eg o , R ada G eneralna chciała koniecznie k ie ro ­
wać sp raw am i, siedząc w L ondynie. Ż ądała codzien­
n y ch sp raw ozdań, w ydaw ała rozkazy, zachęcała, u p o ­
m inała i tym sposobem naocznie w ykazyw ała, ja k nie­
k o rzy stn ie naw et w pływ ają na sp raw y stow arzyszenia
p o d o b n e rz ą d y centralne. N iedogodność ta stała się
jeszcze ja śn ie jszą , g d y po ta jn y m zjeździe 1871 r.,
R ada G eneralna, p o p a rta p rzez nielicznych delegatów ,

http://rcin.org.pl/ifis
— 300 —

postanow iła zw rócić w szystkie siły M iędzynarodow ego


Z w iązku ku agitacyi w yborczej. W ielu p rzekonało się
w tedy, ja k niepożądanym je s t każdy rząd , jakkolw iek
d em o k ratycznem byłoby jego pochodzenie. T ak roz­
p o czynał się an arch izm w spółczesny, a F ed era cy a J u ­
ra js k a stała się głów nym o środkiem jego rozw oju.

W g ó rach J u ra js k ic h nie było tego rozdw ojenia


m iędzy przyw ódcam i i ro b o tn ik am i, k tó re zauw aży­
łem w Genewie, w T em ple U nique. Ma się rozum ieć,
n iek tó rzy członkow ie byli więcej rozw inięci i w y ro ­
bieni, a zw łaszcza czynniejsi, niż inni; ale na tern
ogran iczała się cała różnica. Ja m e s G uillaum e, jeden
z n ajro z u m n ie jsz y ch i n ajg ru n to w n iej w ykształconych
ludzi, jak ich kiedykolw iek spotykałem , — służył jako
zaw iadow ca i k o re k to r w m aleńkiej d ru k a rn i. Z a ra ­
biał tak mało, że m usiał jeszcze nocam i tłóm aczyć po­
wieści z języ k a niem ieckiego na francuski.
K iedy p rzyjechałem do N euf-C hatel, G uillaum e w y­
raził mi swój żal, że nie m oże pośw ięcić rozm ow ie ze
m n ą więcej niż godzinę, lu b dwie. D ru k a rn ia ich w y­
puszczała tego dnia p ierw szy n u m e r m iejscow ej g a ­
zety i G uillaum e nietylko redagow ał ją i sam robił
k o rek tę, ale m usiał jeszcze ponad p isy w ać ze trz y ty ­
siące ad resów dla p ierw szych n um erów i zakleić b an ­
derole.
O fiarow ałem się m u z pom ocą w p isa n iu adresów ,
ale do niczego to nie doprow adziło. G uillaum e pisał
a d re sy albo z pam ięci, albo zaznaczał je je d n ą lub
dw om a literam i na sk raw k ach papieru.
— Nie m a rad y , pow iedziałem . W tak im razie
p rz y jd ę po obiedzie do d ru k a rn i i będę zaklejał opa­
ski, a p an udzieli mi tego czasu, k tó ry m u oszczędzę
Z ro zu m ieliśm y się o drazu, — uścisnęliśm y sobie
serdecznie dłonie i zaw iązała się o d tą d m iędzy nam i

http://rcin.org.pl/ifis
— 301 —

serd eczn a przy jaźń . S pędziliśm y kilka godzin w d r u ­


k arn i. G uillaum e n adpisyw ał a d re sy , ja zaklejałem
o p ask i, a je d en z zecerów , — uczestnik K om uny P a ­
ry sk ie j, gaw ędził z nam i obom a, sk ła d ając rów no­
cześnie szybko ja k ą ś pow ieść. Rozm ow ę sw oją p rz e ­
p latał frazesam i z o ry g in a łu składanej pow ieści, któ re
o d czytyw ał głośno. W ychodziło m niej więcej tak:
— Na ulicach rozpoczęły się go rące u ta r c z k i. . .
«D roga Al ary o, kocham ciebie»... R obotnicy byli w ście­
kli i na M o n tm artre bili się, ja k lwy... «1 u p ad ł przed
n ią na kolana» . . . B ronili sw ego p rzedm ieścia przez
całe cztery dni. W iedzieliśm y, że G allifet k arz e śm ie r­
cią p rzez ro zstrz ela n ie w szy stk ich jeńców i w skutek
tego w alczyliśm y z jeszcze w iększą zaciętością». I tak
dalej. Ręka jego szybko latała po d ru k a rsk ie j k a­
szcie.
Było ju ż b ardzo późno, kiedy G uillaum e zrzucił
nakoniec ro b o tn iczą bluzę. M ogliśm y w tedy p o ro z­
m aw iać serdecznie i otw arcie przez jak ie dw ie godziny,
potem znow u m usiał w rócić do pracy. R edagow ał
«Biuletyn» F ed eracy i Ju ra js k ie j.
W N euf-C hatel poznajom iłem się także z M alon’em.
U rodził się on na wsi i w m łodości był pastuchem .
Potem d o stał się do P ary ża, gdzie się w yuczył koszy-
k arstw a. W spólnie z in tro lig ato rem V arla in ’em i sto ­
larzem P in d y sta ł się on ogólnie znanym , jak o jeden
z n ajg ło śn iejszy ch działaczy In tern ac y o n ału w ok resie
jeg o prześladow ań przez rząd N apoleonow ski (18(i'.tr.).
T rzej ci ludzie zaw ojow ali sobie w p ro st serca ro b o ­
tników p ary z k ich — i kiedy zaczęło się pow stanie
K om uny, V arlain, P in d y i Malon zostali o lb rzy m ią
w iększością głosów o b ran i członkam i R ady K om uny.
M alon był także m erem jed n eg o z p ary z k ich o k rę­
gów. T eraz, kiedy go poznałem w Szw ajcaryi, u tr z y ­
m yw ał się z plecenia koszyków . Za kilka sous m ie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 302 —

sięcznie n ajm y w ał po za m iastem , na pochyłości góry,


niew ielki o tw arty szałas, zkąd m ógł zachw ycać się
w czasie pracy w spaniałym w idokiem N euf-chatel-
skiego jeziora. Nocą zaś pisał listy i a rty k u ły do pism
ro b o tn iczy ch i ułożył k sią żk ę o K om unie. T ym spo­
sobem w y ro b ił się pow oli n a p isarza.
O dw iedzałem go codzień, żeby p rzy słu c h ać się opo­
w iadaniom o K om unie tego — o szerokiej tw arzy —
pracow itego, zlekka poetycznego, sp o k o jn eg o i nad­
zw yczaj d o b ro d u szn e g o rew olucyonisty. B rał on czynny
u d ział w pow stan iu i kończył te ra z k siążkę o niem,
p od ty tu łem : «Trzecia K lęska F ra ń cu z k ieg o Prole-
tary atu » .
P ew nego ran a , g d y w d rap ałem się do szałasu, —
M alon p ro m ieniejący, pow itał m ię okrzy k iem : «A wiesz
p an ? P in d y żyje! Oto list od niego! J e s t w Szwajca-
ryi». O P in d y ’m w szelkie w ieści zaginęły od dn ia 25-go
czy 26-go m aja, g d y go o sta tn i ra z w idziano w Tuil-
leries. M yślano, że został ro zstrz ela n y , tym czasem
u k ry w a ł się cały czas w P ary żu . Nie p rz e ry w a ją c ro ­
boty, M alon sp o k o jn y m głosem , w k tó ry m chw ilam i
ty lk o p rzeb ijało się drżenie, opow iadał m i, ilu ludzi
ro zstrz ela li W ersalczycy, b io rąc ich za P in d y ’ego, za
y e r la in ^ , lu b za niego sam ego. O pow iedział mi, co
m u było w iadom em o śm ierci in tro lig a to ra V erlain’a,
k tó reg o p a ry sc y ro b o tn icy uw ielbiali, o sta ry m Dele-
cluze, k tó ry nie chciał p rzeżyć now ej klęski - - i o wielu
innych. W szystkie ok ro p n o ści krw aw ego karnaw ału,
ja k i w ypraw iły sobie k la sy bogate za pow rotem do
P ary ża , p rześu w ały się p rzed em n ą, — stra s z n y w y­
b uch d u cha zem sty, w zbudzonego przez nie w pospól­
stw ie, przew odzonem przez R aula R igaud, k tó ry roz­
strze la ł zakładników K om uny.
- -U sta M alon’a drżały , g d y m ów ił mi o heroizm ie
p a ry sk ic h chłopów -uliczników i łzy spadały m u z oczu,

http://rcin.org.pl/ifis
— 303 —

g d y opow iadał m i fak t n astęp u jący . M iano w łaśnie


ro zstrz ela ć je d n eg o chłopca, g d y zw rócił się on do ofi­
cera z p ro śb ą , by m u pozw olono odnieść s re b rn y ze­
g a re k m atce, m ieszkającej niedaleko. Oficer, tknięty
lito śc ią , p ozw olił, m y śląc zapew ne, że chłopiec nie
wróci. Ale po upływ ie k w a d ra n sa m ały b o h ater p rz y ­
b ieg ł i stan ąw szy u m u ru , w pośród tru p ó w , k rz y ­
k n ął: «Jestem gotów!» D w anaście k u l przecięło jego
m łode życie.
N igdy — zdaje się — nie dośw iadczałem takiego m o­
raln eg o p rzy g n ęb ien ia, ja k p rzy czytaniu straszn e j
k sią żk i: «Le L iv re R ouge de la Ju stic e Rurale». S kła­
dała się ona w yłącznie z k o resp o n d e n cy i p a ry sk ic h
do dzienników an gielskich: «S tandard», «Daily Tele-
g rap h » i «Times», z końca m aja 1871 r., o p isujących
dzikie o k rucieństw a, ja k ich dopuszczały się w ojska
w ersalsk ie pod dow ództw em G allifet’a; zw łaszcza p a ­
m iętam u stę p y z «Figara», p rzep o jo n e krw iożerczością
w zględem pow stańców . O garniała m ię p o n u ra, bezna­
d ziejn a rozpacz. I nie o trz ą sn ą łb y m się z niej zape­
wne, jeślib y m nie znalazł później w zw yciężonych,
k tó rzy p rzeżyli w szy stk ie te okropności, zupełnego
b ra k u nienaw iści, je ślib y m nie w idział ich niezachw ia­
nej w iary w o stateczne zw ycięztw o id eału; sp okojny,
choć sm ętn y tro ch ę w zrok ich zw racał się ku p rz y ­
szłości; usiłow ali zapom nieć zm o ry d n i m inionych; —
u d erzało m ię to niety lk o w M alon’ie, ale we w szystkich
członkach K om uny, z k tó ry m i pozostaw ałem w bliz-
kich sto su n k ach w G enewie — i u tych, k tó ry c h sp o ­
tykałem p otem : u L uizy Michel, u L efranęais, u E li­
zeusza R eclus i innych.
Z N euf-C hâtel pojechałem do S onvilliers. Tu, w m a­
leńkiej dolinie w p o śró d g ó r J u ra , zn a jd u je się ro z­
rzu co n y szereg m aleńkich m iasteczek i wsi, k tó ry ch
fra n c u sk a lu d n o ść w yłącznie była zajętą w ówczas róż-

http://rcin.org.pl/ifis
- 304 —

nem i gałęziam i z e g arm istrz o w sk ie g o rzem iosła. Całe


ro d zin y pracow ały w spólnie w w arsztatach. W jednym
z tak ich w arsztató w poznałem się z d ru g im w ybitniej­
szym k ierow nikiem F ed eracy i, A dem arem Schw itzge-
belem , z k tó ry m się potem b ard z o zbliżyłem . Z oba­
czyłem go ra z p ierw szy w w arsztacie, w p o śró d dzie­
sięciu in nych m łodych rzem ieśln ik ó w , szlifujących
k o p e rty złotych i sre b rn y c h zegarków . W skazano mi
m iejsce na ławce, albo na stole i w krótce w szczęliśm y
ożyw ioną rozm ow ę o socyalizm ie, o tern, czy rzą d
p o trze b n y m je st, czy nie — i o p rzy sz ły m kongresie.
S tra szn a zaw ieja rozszalała się tego w ieczora. Śnieg
oślepiał nas, a chłód «m roził krew w żyłach», póki do­
b rn ęliśm y do najbliższej w ioski. Ale - m im o zawiei,
z sąsied n ich wsi i m iasteczek zebrało się około pięć­
dziesięciu z e g a rm istrz y ; po w iększej części byli to
ju ż ludzie sta rsi. N iektórzy z nich m usieli p rz e jść
dziesięć w iorstw dro g i, a je d n a k nie chcieli opuścić
m ałego n adzw yczajnego zebrania, zw ołanego na ten
wieczór.
Sam a org an izacy a rzem iosła zegarm istrzo w sk ieg o ,
k tó ra pozw ala p ra c u ją c y m poznaw ać się doskonale
w zajem nie i zajm ow ać się w dom u, gdzie m ogą sw o­
bodnie rozm aw iać, tłóm aczy dlaczego lu d n o ść m iej­
scowa stoi w yżej pod w zględem um ysłow ego rozw oju,
niż ro b o tn icy , sp ędzający od dziecka całe sw oje życie
w fab ry k ach. Z e g a rm istrz e J u r a js c y o dznaczają się
rzeczyw iście w iększą sam odzielnością i niezaw isłością.
Ale b ra k podziału na przyw ódców i szeregow ców
sp raw iał także, że każdy z członków F ed era cy i sta ra ł
się w y tw orzyć sobie w łasny, sam odzielny pogląd na
k ażd ą kw estyę. T u — ro b o tn icy nie p rze d staw ia li sta ­
da, w yzyskiw anego przez przyw ódców w ich w ła­
sn y ch p o litycznych w idokach. P rzyw ódcam i byli tu
po p ro s tu czynniejsi tow arzysze, ludzie inicyatyw y

http://rcin.org.pl/ifis
— 305 —

raczej, niż p rzyw ódcy. Z dolność, ja k ą posiadali ro b o ­


tnicy Ju ra js c y , zw łaszcza zn a jd u ją cy się w śred n im
w ieku, ch w ytania sam ej treśc i idei — i u m iejętność,
z ja k ą o ry entow ali się w n ajb ard zie j złożonych kw e­
sty ach społecznych; — w y w arły na m nie głębokie w ra­
ż e n ie ;— i je ste m n ajzupełniej przek o n an y , że w ażną
rolę, ja k ą F ed era cy a J u r a js k a o d eg rała w rozw oju
socyalizm u, p rz y p isa ć należy niety lk o tem u, że była
ona w y razicielką an ty rz ąd o w ej i federalisty czn ej idei,
ale i tem u , że ideom ty m n ad a n ą została k o n k re tn a
fo rm a p rzez zdrow y ro zsą d ek ze g a rm istrz y ju ra jsk ic h .
Bez tej fo rm y p o zostałyby one zapew ne długo jeszcze
w sferze czystej ab stra k cy i.
Z asad y te o rety czn e an a rch iz m u w tej postaci, w ja ­
kiej zaczęły się one w ów czas kształtow ać w F ed era cy i
Ju ra js k ie j, — w szczególności w s k u te k w pływ u B aku­
n in a ; — k ry ty k a socyalizm u państw ow ego, k tó ry , ja k
w yk azan o ju ż wówczas, — g ro zi przeo b rażen iem się
w d esp o ty zm ekonom iczny, jeszcze straszn ie jsz y , niż
p o lityczny i nareszcie rew olucyjny c h a ra k te r agitacyi
w śró d Ju rajc zy k ó w , — w yw ierały n ie p rz e p a rty w pływ
na m ój u m ysł. Ale uzn an ie zupełnej rów ności w szy­
stk ich członków federacyi, niezaw isłość sądów i spo­
so b u w y rażan ia ich, ja k ą sp o strz eg a łem w pośród tych
ro b o tn ik ó w — i nieograniczone ich pośw ięcenie się sp ra ­
wie ogólnej jeszcze silniej zjednyw ały im m oje uczu­
cia. I k ied y — po ty g o d n io w y m pobycie w śró d zeg ar­
m istrz y — opuszczałem g ó ry , p ogląd m ój na socya-
lizm w y ro b ił się ju ż ostatecznie. Z ostałem an a rch istą.
P o pow rocie z Belgii, gdzie m ogłem porów nać
ce n tralisty c zn ą p o lity cz n ą agitacy ę w B rukselli z nie­
zaw isłą i ekonom iczną agitacyą, p ro w ad zo n ą w śród
ro b o tn ik ó w su k ie n n y ch w V erv ie rs, zapatry w an ia
m oje u staliły się jeszcze silniej. Stanow ili oni je-
WSPOMNiENIA REW0LUCY0NI8TY. 20

http://rcin.org.pl/ifis
— 306 —

d n ą z n ajsy m p aty czn iejszy ch g ru p robotniczych, ja ­


kie znałem za granicą.

B akunin m ieszkał w ów czas w L ocarno. Nie po zn a­


łem go, czego teraz b ardzo żałuję, bo g d y po czte­
rech latach znow u znalazłem się w S zw ajcaryi, ju ż
nie żył. B ył on pom ocnym przyjaciołom ju ra js k im
w o pracow aniu p ro g ra m u , w y rażająceg o d o k ład n ie
zasady i dążności ich federacyi; um iał w zbudzić po­
tężny, niezw yciężony rew o lu cy jn y entuzyazm . S koro
ty lk o B akunin poznał w m aleńkiej gazecie, w ydaw a­
nej p rzez G uillaum e'a w g ó rach J u r a (Locie) now y
niezaw isły stru m ie ń w so cyalistycznym p rąd zie, n a ­
ty c h m ia st p rzy jech ał do Locie. Całym i d niam i i n o ­
cam i ro zp raw iał tu z now ym i sw oim i przy jació łm i
0 h isto ry czn ej konieczności now ego ru c h u an a rch i­
stycznego. W gazecie zaś rozpoczął szereg św ietnych
1 głębokich arty k u łó w o n iep rz erw an y m , postępow ym
rozw oju w olnościow ych dążeń w h isto ry i. B akunin stw o­
rzy ł tu o gnisko en tu zy a sty cz n ej p ro p a g a n d y i ztąd
n astęp n ie rozkrzew ił się an arch izm po całej E uro p ie.
P rzen ió słszy się do L o carno w zbudził on ta k i sam
ru c h we W łoszech i w H iszpanii, gdzie p om agał m u
b ard zo czynnie sy m p a ty c zn y , uzdolniony em isa ry u sz ,
Fanelli. Dzieło zaś, k tó re B akunin rozpoczął w g órach
Ju ra , p row adzili dalej sam i Ju ra jc z y c y . C zęsto w spo­
m inali oni «MichePa», nie ja k o nieobecnego w odza, k tó ­
reg o słow o je s t praw em , ale ja k o d ro g ieg o p rz y ja ­
ciela i tow arzysza. U derzyło m ię najw ięcej to , że
w pływ m o raln y B akunina zaznaczał się daleko silniej,
niż p rzew ag a jeg o um ysłow ej w yższości.
Nie słyszałem nigdy, żeby w rozm ow ach o a n a r­
chizm ie, lu b bieżących kw esty ach F ed era cy i ro z s trz y ­
gano p u n k ta sp o rn e przez pow ołanie się na a u to ry te t
B akunina. R obotnicy nie m ów ili n ig d y : « B akunin p o ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 307 —

w iedział to i to», albo: «Bakunin m yśli tak i tak*.


P ism a jeg o i zap atry w an ia nie uw ażały się za a u to ­
r y te t nieodw ołalny, ja k to — na nieszczęście — często
zd arza się we w spółczesnych nam p arty a ch polity­
cznych. W e w szystkich w ypadkach, w k tó ry c h rozum
pow inien w yrokow ać, ja k o sędzia najw yższy, każdy
p rzy taczał w k w esty ach sp o rn y ch sw oje w łasne do ­
wody. Czasem byw ały one m oże co do sw ego ogól­
nego c h a ra k te ru b ran e nieśw iadom ie u B akunina,
w sp o só b su g g e sty jn y , — a zdarzało się, że i on sam
zapożyczał się u sw ych ju ra js k ic h przyjaciół. W każ­
dym razie arg u m e n ty każdego z uczestników sp o ru
zachow yw ały swój indyw idualny ch a rak te r. T ylko raz
jed en sły szałem , że pow ołano się na B akunina,
ja k o na a u to ry te t i tak m ię to zdziwiło, że d o tą d p a­
m iętam , ze w szystkim i szczegółam i, gdzie i w śród j a ­
kich okoliczności m iała m iejsce rozm ow a. K ilku m ło­
d ych ludzi gaw ędziło — w obecności kobiet, — w y ra­
żając się d ość lekcew ażąco o kobietach w ogóle.
— S zkoda, że niem a tu Michela! zaw ołała jed n a
z obecnych. On by w as nauczył!
W szyscy oni znajdow ali się pod czaru jący m w pły­
w em o lb rzy m iej osobistości bojow nika, k tó ry w szystko
pośw ięcił dla rew olucyi, żył tylko dla niej i czerpał
z niej n ajw znioślejsze i n ajcz y stsz e zasady życia.

P ow róciłem z tej w ycieczki z ściśle w yrobionym i


p o g ląd am i socyalistycznym i, k tó ry ch trzy m ałem się
o d tąd , s ta ra ją c się u silnie rozw ijać je i n adać im w ię­
cej o k reślo n ą i k o n k re tn ą form ę.
Był je d n ak ż e je d en p u n k t, k tó ry p rzy ją łem dopiero
po d łu g ich ro zm y ślan iach i bezsennych nocach. W i­
działem w yraźnie, że w ielkie przeobrażenia, k tó re m ają
w szy stk o niezbędne dla życia i p ro d u k cy i oddać
w ręce społeczeństw a, niezależnie od tego czy to bę-
20*

http://rcin.org.pl/ifis
— 308 —

dzie p ań stw o ludow e socyal-dem okratów , czy zw ią­


zek w olnych gm in, ja k chcą anarchiści, — nie m ogą
d okonać się bez wielkiej rew olucyi, nieznanej jeszcze
d o tą d w h isto ry i. W ięcej. Ju ż w czasie rew olucyi fran-
cuzkiej m usieli chłopi i rep u b lik an ie w ytężyć w szy­
stk ie sw oje siły, aby obalić sp ró ch n iały u stró j a ry s to ­
k raty c zn y . W wielkiej zaś p rzy szłej rew olucyi socyal-
nej będzie m iał lud do w alczenia z przeciw nikiem da­
leko siln iejszym fizycznie i um ysłow o: z klasam i śre-
dniem i, k tó re p o sia d ają przy tern w zupełnem sw em
ro zp o rzą d zen iu potężny m echanizm now ożytnego p a ń ­
stw a. Ale w krótce spostrzeg łem , że żadna rew olucya
an i spo k o jna, ani krw aw a nie m oże się dokonać, póki
ta sam a klasa, k tó rej ekonom iczne i polityczne p rz y ­
w ileje obalić się pow inny, nie p rze n ik n ie się głęboko
now ym i ideałam i. Byłem św iadkiem uw łaszczenia wło­
ścian i rozum iałem , że je ślib y p rze k o n an ie o n ie sp ra ­
w iedliw ości p raw poddańczych nie było szeroko ro z­
p rze strzen io n e pom iędzy sam y m i w łaścicielam i ziem ­
skim i (pod w pływ em ew olucyi, w ytw orzonej p rzez re-
w olucye 1789 i 1848 r.), em ancypacya nie n a stą p iła b y
ta k szybko, ja k w 1861 r. I w idziałem także, że idea
w yzw olenia ro b o tn ik ó w z pod k ap italisty czn eg o j a ­
rzm a poczyna szerzyć się w p o śró d sam ej b u rżu a zy i.
N ajb ard ziej zapaleni zw olennicy w spółczesnego u s tr o ju
ekonom icznego w y rz ek a ją się ju ż o b ro n y sw oich przy-
wilei na g ru n cie praw a, i zadaw alniają się ro zp raw am i
o tern, czy p rze o b ra żen ia te są na czasie. Nie zap rze­
czają oni k o rzy ści i p o trze b y n ie k tó ry ch zm ian, za­
p y tu ją tylko, czy rzeczyw iście now y u s tró j ekonom i­
czny, p ro jek to w a n y przez socyalistów , lepszym będzie
od obecnego. Czy społeczeństw o, w k tó rem ro b o tn ic y
b ęd ą m ieć w pływ przew ażający, p o trafi lepiej k ie ro ­
wać p ro d u k cy ą , niż oddzielni kapitaliści, p o budzani

http://rcin.org.pl/ifis
— 309 —

o so b istą k o rzy ścią, ja k to się dzieje w naszych cza­


sach ?
O prócz tego zacząłem stopniow o pojm ow ać, że re-
wolucye, to je s t o k resy p rzy śp ie sz o n ej ew olucyi i szy ­
bkich zm ian, ta k sam o w łaściw e są p rzy ro d zie sp o łe­
czeństw a ludzkiego, ja k i pow olna ew olucya, o d byw a­
jąca się teraz w cyw ilizow anych k raja ch . I za każdym
razem , g d y p rzy śp ie sz a się bieg takiej ew olucyi i za­
czyna się epoka g ru n to w n y c h p rzekształceń, — m oże
w y b u ch n ąć w ojna dom ow a w m niej lu b więcej szero ­
kich ro zm iarach . W obec tego p y ta n ie nie w tem
się zaw iera, ja k u n ik n ą ć rew olucyi, a w tem , ja k o sią­
g n ąć n ajw iększe korzy ści p rz y n ajm n ie jszy c h ro zm ia­
rac h w ojny dom ow ej, to je s t p rz y n ajm n iejszej ilości
o fiar i o ile m ożności — nie pow iększając w zajem nej
nienaw iści. W szy stk o to m ożliw em je s t ty lk o pod je ­
d n y m w aru n k ie m : uciem iężeni pow inni . w ytw orzyć
sobie ja k m ożna n ajp rę d ze j ja sn e i dokładne pojęcie
o tem , czego dokonać zam ierzają i p rze n ik n ąć się dość
głębokim zapałem . M ogą być w tedy p rzekonani, że
p rzy łą cz ą się do nich n ajlep sze i najśw ieższe żyw ioły
z p o śró d sam ych klas rządzących.
K om una P a ry s k a — stra s z n y p rzy k ła d w ybuchu
socyalnego bez d ość ja sn o określo n y ch ideałów. Kiedy
w m a rc u 1871 r. ro b o tn icy zostali pan am i P ary ża, nie
ty lk o nie tk n ęli oni p raw w łasności burżu azy i, ale n a ­
w et o ch ran iali ją. P rzyw ódcy K om uny p ie rsią w łasną
zasłaniali b an k narodow y. P om im o k ry z y su , p ara liżu ­
jąceg o ru c h p rzem y sło w y i bezrobocia, k tó re potem
n astąp iło , K om una och ran iała sw ym i d ek re tam i p raw a
w łaścicieli fa b ry k , in sty tu c y i handlow ych i b u d y n ­
ków p ublicznych m iasta P aryża. T ym czasem , po­
m im o t o — g d y ru c h został stłu m io n y m — b u rżu a zy a
nie policzyła w cale b untow nikom um iark o w an ia ich
jak o okoliczność łagodzącą. P rzeży w szy dw a m iesiące

http://rcin.org.pl/ifis
— 310 —

w ciągłym strac h u , że K om unardzi n a ru sz ą ich praw a


w łasności, W ersalczycy w yw arli — po zdobyciu P a ­
ry ż a — ta k ą zem stę, ja k g d y b y zam ach rzeczyw iście
zo stał spełniony. Około 30,000 ro botników , ja k w iadom o,
zostało zabitych, nie w czasie w alki, lecz g d y ju ż w alka
ustała. Z em sta nie m ogłaby być straszn ie jsz ą, g d y b y
n aw et K om una była p rz y ję ła n ajb ard zie j stanow cze
śro d k i celem uspołecznienia w łasności.
Jeżeli w rozw oju społeczeństw a ludzkiego — ro z­
m yślałem — istn ie ją o k resy , gdy w alka sta je się nie­
u n ik n io n ą i g d y w ojna dom ow a w ybucha w brew ży­
czeniu oddzielnych je d n o ste k , to trzeb a, p rzy n a jm n ie j,
żeby p row adziła się ona w im ię d o k ładnych, ściśle
o k reślo n y ch w ym agań, a nie pod w pływ em niejasn y ch
p ożądań. K oniecznem je st, żeby w alka toczyła się nie
o k w estye d ru g o rz ęd n e , k tó ry ch błahość nie zm niej­
szy w zajem nej zaw ziętości i rozgoryczenia, ale w im ię
szerokich, w zniosłych ideałów , zdolnych zen tu zy ajm o -
w ać ludzi w spaniałością otw ierających się horyzontów .
W ty m o sta tn im w y p ad k u w ynik w alki zależeć bę­
dzie nie tyle od a rm a t i karabinów , ile od siły tw ó r­
czej, p rze o b rażającej społeczeństw a na podstaw ie n o ­
w ych zasad. W ynik zależeć będzie w głów nej m ierze
od tw órczych sił społecznych, dla k tó ry c h działalności
o tw o rzy się na czas ja k iś szerokie pole i od m o ral­
nego w pływ u tych celów, k tó re b ędą stanow iły p rz e d ­
m iot w alki; bo w tym razie żyw ioły p rze k ształcające
z n a jd ą w spółczucie naw et w tych klasach, k tó re były
przeciw ne rew olucyi. W alka — rozw ijająca się na arenie
szerokich ideałów , oczyści atm o sferę społeczną. W w y­
p ad k u ty m liczba o fiar i z jed n ej i z d ru g ie j stro n y
będzie znacznie m niejszą, niż g d y b y w alka toczj la się
o kw esty e d ru g o rz ęd n e g o znaczenia, otw ierające sze­
ro k ie pole w szelkim p obudkom niższej n a tu ry .
P rz en ik n ięty takim i ideałam i w róciłem do R osyi.

http://rcin.org.pl/ifis
- 311 -

X.

W czasie p o d ró ży m ojej kupiłem wiele książek


i zebrałem całą kolekcyę socyalistycznych gazet. N a­
tu raln ie b yły one w szy stk ie bezw arunkow o w zbro­
nione w R osyi p rzez cenzurę. N iek tó ry ch gazet i s p r a ­
w ozdań k on g resó w m iędzynarodow ych niepodobna
było n ab y ć za żadne pieniądze naw et w Belgii. «Czyż
w yrzec się i zostaw ić tę lite ra tu rę , - m yślałem , — k tó ­
rej by tak rad z i byli w P e te rs b u rg u b r a t A leksander
i m oi przyjaciele?» P ostanow iłem więc za w szelką
cenę przew ieźć w szystkie książki do Rosyi.
W racałem do P e te rs b u rg a na W iedeń i W arszaw ę.
T y siące Ż ydów u p raw ia w zdłuż północno-zachodniej
g ran ic y k o n tra b a n d ę i m yślałem nie bezzasadnie, że
jeżeli u d a m i się znaleźć choć jed n eg o z nich, książki
m o je zo stan ą szczęśliw ie p rzep raw io n e przez granicę.
Ale w y siąść na m aleńkiej stacyi blizko g ran icy i tam
p o szu k iw ać k o n tra b a n d z isty , nie byłoby rzeczą zb y t
ro zsą d n ą. W sk u te k tego zboczyłem z d ro g i do K ra­
kowa. — «Stolica daw nej P o lsk i blizką je s t granicy»,—
m yślałem . — «Tam, praw dopodobnie, znajdę żyda, k tó ry
zapozna m ię z p o trz e b n y m i m i ludźm i».
P rz y b y łem do słynnej n ieg d y ś stolicy w ieczorem ,
a n a z a ju trz ran o udałem się na poszukiw ania. Wiel-
kiem jed n ak że było m oje zak ło p o ta n ie , g d y na
k ażd y m ro g u i w szędzie w śród p u ste g o bazarow ego
placu sp o ty kałem Ż y d a z pejsam i, w trąd y c y o n aln y m
0 d łu g ich połach kaftanie, w y p atru ją ce g o jak ieg o p ana
lub kupca, k tó rz y b y w ysłali go z jak iem poleceniem
1 pozw olili m u ty m sposobem zarobić kilka g ro szy .
J a potrzeb ow ałem jed n eg o Ż yda, a tu ich była cała
g ro m ad a . Do k tó reg o się zw rócić? O bszedłem całe m ia­
sto i nak o niec — w rozpaczy — postanow iłem zw rócić

http://rcin.org.pl/ifis
— 312 —

się do Z yda, stojącego u drzw i m ego hotelu, — o lb rzy ­


m iego, sta re g o pałacu, w k tó reg o salach tańcow ały
n ie g d y ś tłu m y s tro jn y c h p ań i eleganckich kaw alerów .
T eraz — s ta ro ż y tn y zam ek służył więcej prozaicznem u
celowi, d ając schronienienie rza d k im i p rzy p a d k o w y m
p rzejezd n y m . W ytłóm aczyłem faktorow i, że chcę p rze­
wieźć do R osyi do sy ć ciężką p ak ę książek i gazet.
— J a to p a n u zaraz załatw ię. P rz y p ro w a d z ę pan u
ag en ta Głów nej K om panii M iędzynarodow ej W ym iany
szm at i kości (nazw ijm y to tak). K om pania ta p ro ­
w adzi, n ajo b sze rn iejsz ą k o n tra b a n d ę w świecie. A gent
u słu ży panu.
W pół g odziny potem fa k to r w rzeczy sam ej po­
w rócił z «agentem », eleganckim m łodzieńcem , w y b o r­
nie m ów iącym po polsku, po r o s y js k u i po niem iecku.
«Agent» o b ejrz ał m ój pak u n ek , zw ażył go na ręk u
i zapytał, co to za książk i?
— W szystkie są n ajsu ro w iej zakazane w Rosyi.
Dla tego też trz e b a je przew ieźć k o n tra b a n d ą .
— W łaściw ie m ów iąc, m y się k siążk am i nie zaj­
m u jem y , — odpow iedział. N asz in te re s — to w ar bła-
w atny. Jeżelib y m zapłacił m oim ludziom w edle wagi,
ja k za m a tery e bław atne, m u siałb y m zażądać od pana
w ygórow anej ceny. Z re sz tą, pow iem p an u praw dę, nie
lu b ię m ieć do czynienia z książkam i. Niech się zda­
rzy , b ro ń Boże, ja k ie nieszczęście, to «oni* zro b ią
z tego polityczny proces. «M iędzynarodow a K om pania
S zm at i Kości* będzie m u siała zapłacić o lb rzy m ie pie­
niądze, żeby w yplątać się jak k o lw iek ze spraw y.
Zapew ne tw arz m oja m u siała m ieć w yraz b ardzo
sm u tn y , gdyż elegancki «agent» n aty ch m iast dodał:
«Niech się p an nie m artw i». On (to je s t fak to r) załatw i
p an u tę rzecz in n ą d ro g ą.
To św ięta praw da! w esoło zauw ażył fa k to r po

http://rcin.org.pl/ifis
- 313 —

o dejściu agenta. Z najdziem y sto d ró g , żeby u słu ­


żyć p an u !
P o upływ ie godziny w rócił z d ru g im m łodzień­
cem, k tó ry w ziął tłom ok, położył go koło d rzw i i po ­
w iedział: «dobrze; jeżeli p an w yjedzie ju tro , p an zn aj­
dzie sw oje k sią żk i na takiej-to stacyi w Rosyi». I o b ja­
śn ił m i w szy stk o szczegółowo.
— A ile to będzie kosztow ać? — zapytałem .
— A ile p an chce dać? — odpow iedział.
W y sy p ałem n a stół w szystko, co m iałem w sa­
kiew ce i rze k łem : «tyle zostaje m i na drogę. R eszta
w am . P o jad ę trze cią klasą».
— Aj, aj, a j ! — kręcili obaj głow am i i fa k to r i m ło­
dzieniec. — «Czyż to się godzi, żeby taki p an jechał
trze cią k lasą? Z a nic w świecie! Nie, nie, n i e ! . . . Dla
n as — dziesięć ru b li i faktorow i dw a ru b le, jeżeli pan
z niego zadow olony. My nie ja c y ś tam rab u sie , ale
uczciwi kupcy!» Stanow czo nie chcieli p rz y ją ć w ię­
cej pieniędzy.
S łyszałem potem n ieraz o uczciw ości żydow skich
k o n trab a n d zistó w na północno-zachodniej granicy. P ó ­
źniej , k iedy kółko nasze sprow adzało tyle książek
z zag ran icy i jeszcze później, g d y ty lu rew olucyoni-
stów p rz e k ra d a ło się do R osyi i z R osyi, nie było
ani je d n eg o w y p a d k u , żeby k o n tra b a n d z ista w ydał
kogo, albo żeby k o rz y sta ją c z w yjątkow ego położenia,
żąd ał w ygórow anej zapłaty.
N az aju trz w yjechałem z K rakow a. Na um ów ionej
stacyi w R osyi do w agonu m ojego p o dszedł tra g a rz
i pow iedział ta k głośno, żeby go m ógł słyszeć sto ­
ją cy na p ero n ie ża n d arm : «oto tłóm ok, k tó ry ja śn ie
ośw iecony książę pan zostaw ił w czoraj», — i w ręczył
m i m ój cenny pakunek.
T ak m ię to ucieszyło, że nie zatrzy m ałem się na­

http://rcin.org.pl/ifis
— 314 —

w et w W arszaw ie, a w p ro st pojechałem do P e te rs ­


b u rg a , ab y się pochw alić m em i tro feam i p rze d bratem .

X I.

Były to czasy w ielkiego ożyw ienia w pośród inteli­


gen tn ej m łodzieży ro sy jsk ie j. P o d d ań stw o zostało znie­
sione. Ale w ciągu pół-trzecia w ieku jeg o panow ania
p ow stał cały św iat zw yczajów i obyczajów , zrodzo­
ny ch niew olą. T u w ystępyw ała i p o g a rd a godności
lu d zk iej, d esp o ty zm ojców, o b łu d n a uległość żon, sy ­
nów i córek. D espotyzm obyczajow y panow ał w po­
czątkach X IX w. w całej zachodniej E uropie. Masę
p rzy k ład ó w jego w idzim y u T h a c k e ra y ’a i D ick e n s^ ,
ale nigdzie nie rozw inął się on w ta k i w spaniały kw iat,
ja k w R osyi. Całe życie ro sy jsk ie : w rodzinie, w sto ­
su n k u zw ierzchnika do podw ładnego, oficera do żoł­
nierza, g o sp o d a rz a do ro b o tn ik a — było p rze siąk n ięte
nim . W y tw orzył się cały św iat zw yczajów , obyczajów ,
zap atry w ań , p rzesąd ó w i m oralnego tchórzostw a, w y­
ro sły ch na g ru n cie bezczynnego i próżniaczego życia.
N aw et n ajlep si ludzie tych czasów składali h o jn ą da­
n in ę ty m obyczajom , w ypływ ającym z poddańczych
stosunków . P raw o było przeciw nim bezw ładne. T ylko
silny ru ch społeczny, p o d cinając złe w sam ym k o rze­
niu, m ógł p rzekształcić zw yczaje i obyczaje codzien­
nego życia. I w R osyi ten ru ch , ten bój o praw a in­
d y w idualności ludzkiej p rz y b ra ł daleko potężniejsze
ro zm iary , pow staw ał przeciw ko istn iejący m form om
i p o rząd k o m życia z n ie u b łag a n ą siłą zaprzeczenia,
zacieklej i bezw zględniej, niż gdziekolw iekbądź indziej.
T u rg en iew w sw ej słynnej pow ieści «Ojcowie i Dzieci»
nazw ał go «nihilizmem».
W E u ro p ie zachodniej nihilizm p o jm u je się cał­

http://rcin.org.pl/ifis
— 315 —

kiem fałszyw ie; w p ra sie na p rzy k ła d , u to żsam iają go


wciąż z te rro ry z m e m i nazy w ają nihilizm em ten ru ch
rew olucyjny, k tó ry w y b u ch n ął w R osy i w o statnich
latach panow ania A lek san d ra I I i zakończył się jego
trag iczn ą śm iercią. W szy stk o to polega na n iep o ro zu ­
m ieniu. B rać nihilizm za te rro ry z m znaczy to sam o,
co ja k i ru ch filozoficzny, n. p. stoicyzm albo p o zy ty ­
wizm b rać za je d n o z ru ch em politycznym , n. p. re-
p ublikanizm em . T e rro ry z m był spow odow any pew ­
nym i szczególnym i w aru n k am i w alki politycznej w d a ­
nym m om encie h isto ry czn y m . Is tn ia ł on czas ja k iś
i u m a rł. Może znow u zm artw y ch w stać i znow u zgi­
nąć. N ihilizm zaś w ycisnął piętno sw oje na całem ży­
ciu naszej k lasy inteligentnej i piętno to nie p ręd k o
się zetrze. N ihilizm — za w yłączeniem jego n ieo k rze­
san y ch , dziw acznych w ybryków , n ieuniknionych zre­
sztą w k ażdym m łodym ru c h u — n ad ał inteligencyi
naszej ten o ry g in aln y odcień, któ reg o , z w ielkim ża­
lem n aszy m , m y R osyanie, nie sp o ty k a m y w życiu
zachodniej E u ro p y . J e d n y m z licznych przejaw ów tego
nihilizm u je s t ow a szczególna szczerość, c h a ra k te ry z u ­
jąca n ie k tó ry ch naszych p isa rz y , ow a m an iera «m yśle­
nia głośno», k tó ra tak zadziw ia czytelników eu ro ­
pejskich.
P rzed e w sz y stk iem w ydał nihilizm w ojnę tak zw a­
n em u k o n w encyonalnem u kłam stw u cyw ilizow anego
życia. N ajw y b itn iejszą jego cechę stanow iła zupełna
szczerość, w n a js z e rsz e m tego słow a znaczeniu. W im ię
tej szczerości w y rzek ł s i^ nihilizm sam i żądał, żeby
i d ru d z y się w yrzekli zabobonów , p rzesąd ó w , zw ycza­
jów i obyczajów niezgodnych z praw am i rozum u. N i­
hilizm uznaw ał je d n ą tylko pow agę: ro zu m ; analizo­
w ał on w szystkie społeczne in sty tu cy e i obyczaje i pow ­
sta ł przeciw w szelkiego ro d za ju sofizm atom bez w zględu
na m askę, pod k tó rą się one uk ry w ały .

http://rcin.org.pl/ifis
— 316 —

Z erw ał on — m a się rozum ieć — z p rze sąd a m i oj­


ców. Co do sw oich pojęć filozoficznych n ih ilista był
p o zy ty w istą, ateistą, ew olucyonistą w d u ch u Spencera,
albo m a tery alistą . O szczędzał on p ro s tą i szczerą
w ia rę , b ędącą psychologicznie konieczną p o trze b ą
uczucia; ale n ieubłaganie w alczył z lu d z k ą obłudą.
Całe życie ludzi cyw ilizow anych pełne je s t konw en-
cy onalnych kłam stw . L udzie, nienaw idzący się wza­
jem nie, sp otk aw szy się na ulicy, zm u sza ją sw oje tw a­
rze do n ajp rz y jaź n ie jsze g o uśm iechu; n ih ilista zaś
u śm iech ał się tylk o do tych, k tó ry c h w rzeczy sam ej
ra d b y ł spotkać. W szy stk ie fo rm y u p rzejm o ści zew­
n ętrz n ej, k tó re w łaściw ie są czy stą obłudą, były m u
w strętn e. P rz y sw o ił on sobie tro ch ę g b u ro w a te m a­
n ie ry jak o p ro te s t przeciw pow ierzchow nem u polorow i
sw oich ojców. N ihiliści widzieli, ja k ojcow ie ich po­
zow ali z d u m ą na idealizm i sentym entalizm , co im
nie p rzeszkadzało okazyw ać się p raw dziw ym i b a rb a ­
rzy ń cam i w sto su n k u do sw ych żon, dzieci i p o dda­
nych. I nihiliści p ow stali przeciw tem u se n ty m e n ta­
lizm ow i, k tó ry tak d o b rze daw ał się pogodzić z wcale
nieidealnym u stro je m życia ro sy jsk ie g o . S ztuka także
o b ję tą została tą szero k ą falą przeczenia. N ihilista
w o b rzy d z en iu m iał nieskończone ro z p ra w y o pięknie,
ideale, o sztuce dla sztuki, estetyce i tym podobnych
rzeczach, — w tedy g d y każdy p rze d m io t sz tu k i na­
byw ał się za pieniądze, w yciskane z g łodnych chło­
pów, lub o k rad a n y ch robotników . W iedział on że tak
zw any «kult piękna» był tylk o m ask ą, p o k ry w ającą
n ajw y u zd ań szą ro zp u stę. N ihilista w tedy jeszcze za­
w arł n ieu b łag an ą k ry ty k ę sztuki, p o d ję tą niedaw no
p rzez je d n eg o z najw iększych a rty stó w X IX w., Toł­
sto ja, w jednej fo rm u le: «para butów w iększą ma
w artość, niż w szystkie w asze m a donny i w szystkie
n ajsu b te ln iejsze ro zp raw y o Szekspirze«.

http://rcin.org.pl/ifis
— 317 —

M ałżeństw a bez m iłości i pożycia m ałżeńskiego bez


p rz y ja ź n i — n ih ilista nie uznaw ał. Dziew czyna, k tó rą
rodzice zm uszali być lalk ą w d o m k u dla lalek i w yjść
za m ąż z w y ra ch o w a n ia, rzucała raczej w szystkie
sw oje stro je i opuszczała dom ro d zin n y . P rz y w d z ie­
w ała n a jsk ro m n ie jsz ą cz arn ą w ełnianą suknię, obci­
nała w łosy i uczęszczała na w yższe k u rsa , z zam ia­
rem w yw alczenia sobie osobistej niezaw isłości. Kobieta,
k tó ra sp o strz eg ła , że m ałżeństw o p rze stało być m ał­
żeństw em , że ani m iłość, ani p rz y ja ź ń nie łączy jej
więcej z m ężem , zryw ała z nim całkiem i odw ażnie
opuszczała go w raz z dziećm i, p rzen o sząc sam otność
i często nędzę n ad wieczne kłam stw o i sprzeczność
z so b ą sam ą.
N ihilista rzą d ził się bezw zględną szczerością naw et
w d ro b n y c h szczegółach codziennego życia. N aruszał
ja w n ie k onw encyonalne fo rm y rozm ow y świeckiej
i zdanie sw oje w yrażał zaw sze k ró tk o i bezw zględnie,
n aw et z p ew ną p rz e sa d ą pow ierzchow nej b rutalności.

W Irk u c k u zbieraliśm y się raz na ty d zień w klubie,


gdzie także tańcow ano. Czas ja k iś uczęszczałem dość
gorliw ie na te w ieczory, ale potem zacząłem je pow oli
zaniedbyw ać, po części z b ra k u czasu. P ew nego razu
je d n a z dam zapytała m ego m łodego p rzyjaciela, dla
czego ju ż kilka ty g o d n i nie w idać m ię w klubie. —
«Kiedy K rap o tk in p o trze b u je ru c h u , jeździ konno»,
odpow iedział m ój przy jaciel dość nieu p rzejm ie.
— Dla czegóż nie zajrzy i nie posiedzi z nam i, nie
tań cu jąc? w m ieszała się je d n a z pań.
— A co będzie tu robił? — odciął po nihilistyczne-
m u m ój p rzyjaciel. — P ap lać z w am i o m odach i gał-
gan k ach ? O b rzy d ły m u ju ż te głupstw a.
— Ale przecież byw a on czasem u M anieczki — ta-
kiej-to?, zauw ażyła niepew nie je d n a z panien.

http://rcin.org.pl/ifis
— 318 —

— T ak, ale ta dziew czyna uczy się, — o d b u rk n ą ł


przyjaciel. — On jej udziela lekcyi niem ieckiego języka.
M uszę dodać, że ta niezaprzeczenie g ru b ia ń s k a od­
pow iedź m iała pom yślne sk u tk i. W iększa część p a ­
n ien irk u ck ich zaczęła w krótce zarzucać b rata , p rz y ­
jaciela i m nie p ro śb am i, aby p o rad zić im , co m a ją
czytać i czego się uczyć.
Z tą sam ą otw artością w ykazyw ał n ih ilista sw oim
zn ajom ym , że całe ich w spółubolew anie i u żalanie się
n ad «biednym bratem * — ludem , je s t ty lk o o b łu d ą ,
póki ży ją z p racy tego sam ego ludu, k tó re m u tak
serdecznie w spółczują w sw ych bogato um eblow anych
ko m n atach . Z ta k ą sam ą też o tw arto ścią ośw iadczał n ih i­
lista urzędnikow i, że nie tylk o nie tro szczy się on
o d o b ro sw ych podw ładnych, ale je s t po p ro s tu — zło­
dziejem .
Nie oszczędzałby też n ih ilista zapew nie dam y, p a­
plającej o m odnych głu p stw ach i chełpiącej się wy-
kw in tn o ścią sw ych m a n ier i elegancyą sw ego stro ju .
P ow iedziałby on jej w p ro st i bez o g ró d ek : «Jak pani
nie w sty d paplać bez sen su i dźw igać szynion z fał­
szyw ych włosów?» N ihilista p ra g n ą ł przed ew szy stk iem
w idzieć w kobiecie tow arzysza, człow ieka, a nie bez.
m y śln ą salonow ą lalkę. Nie uznaw ał on stanow czo
ty ch d ro b n y c h oznak św ieckiej up rzejm o ści, o k az y ­
w anych tak zw anej «płci słabej». N ihilista nie zryw ał
się z m iejsca, żeby ofiarow ać je w chodzącej dam ie, je ­
żeli w idział, że d am a nie je s t zm ęczoną i że w pokoju
są jeszcze krzesła. P ostępow ał z nią, ja k z kolegą.
Ale jeśli m łoda osoba, choćby zupełnie m u nieznana,
w y rażała chęć uczenia się czegokolw iek, przych o d ził
jej z pom ocą i gotów był choćby codzień chodzić na
d ru g i koniec m ia sta dla udzielania jej lekcyi. M łodzie,
niec, k tó ry b y palcem nie ru szy ł, aby podać pannie
filiżankę h erb a ty , chętnie oddaw ał dziew częciu, p rz y ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 319 —

b yłem u na k u rs a do M oskw y lub P e te rsb u rg a , sw oją


je d y n ą lekcyę i je d y n y swój zarobek, m ów iąc: «Niema
za co dziękow ać, m ężczyzna łatw iej znajdzie pracę,
niż k o b ieta; to wcale nie ry ce rsk o ść , a zw ykła ró w ­
ność».
I T u rg eniew i G onczarow sta ra li się w yobrazić ten
now y ty p w sw ych ro m an sach . G onczarow dał w «Ur­
w isku» p o rtre t, w zorow any na rzeczyw istej o so b isto ­
ści, ale wcale nie typow ego przedstaw iciela klasy i dla
tego M arek W ołochow p rze d staw ia tylko k a ry k a tu rę
nihilizm u. T urg en iew b y ł zb y t su b teln y m a r ty s tą
i zb y t szanow ał now y ty p , żeby stw orzyć także k a ry k a ­
tu rę ; ale i jeg o B azarów nie zadaw alniał nas. Z n a jd y ­
w aliśm y go w ów czas zb y t g ru b iań sk im , na p rzy k ład ,
w sto su n k u do sta ru szk ó w — rodziców , a zw łaszcza m y ­
śleliśm y, że zb y t on lekcew aży sw oje obow iązki, jak o
obyw atel. M łodzież nie m ogła czuć się zadow oloną
w yłącznie opozycyjnem stanow iskiem b o h atera T ur-
g eniew skiego w zględem całego otaczającego go św iata.
N ihilizm ze sw oją d ek larac y ą p raw o so bistości ludzkiej
i zaprzeczeniem obłudy w sto su n k ach tow arzyskich,
b ył ty lk o chw ilą przejściow ą, p o p rze d zając ą zjaw ienie
się «nowych ludzi», k tó rz y ceniąc zarów no sw obodę
in d y w id u alną, żyli p rzy te m dla wielkiej spraw y. W ni-
hilistach C zernyszew skiego, w y stę p u jąc y ch w niezrów ­
n an ie niższym pod a rty sty c z n y m w zględem ro m an sie:
«Co robić», — w idzieliśm y n a jtra fn ie jsz e p o rtre ty nas
sam ych.

«Ale g o rzk im je s t ch leb , zaw dzięczany pracy nie­


w olników », p isał N ekrasow . Młode pokolenie w yrzekło
się i tego chleba i bogactw , k tó re nagrom adzili jego
ojcowie niew olniczą p ra c ą ludzi — chłopów pańszczy­
źnianych, albo w y zyskiw anych w fab ry k ac h ro b o ­
tników .

http://rcin.org.pl/ifis
— 320 —

Cała R osya czytała z podziw em w czasie p rocesu


K arak o zo w ców , że p o d sąd n i, ro z p o rz ą d z a ją c y zna­
cznym i m ajątk am i, m ieszkali po trzech, po czterech
razem w je d n y m p okoju, n ig d y nie w ydaw ali więcej,
niż dziesięć ru b li m iesięcznie każdy, a cały swój m a­
ją te k oddaw ali n a u rząd zen ie to w arz y stw k o o p era cy j­
nych, «artieli» (rodzaj sto w arzy szeń zaw odow ych ro ­
botniczych), w k tó ry c h sam i pracow ali. W pięć lat
potem ty siące m łodzieży, kw iat R osyi, p o stą p iło tak
sam o. H asłem ich było: «w lud*. W p o czątkach 60-tych
la t p raw ie w każdej zam ożniejszej rod zin ie toczyła
się u p a rta w alka m iędzy rodzicam i, sta ra ją c y m i się
u trz y m a ć daw ne trad y c y e, a synam i i córkam i, b ro ­
n iącym i sw ych p raw do sam odzielnego ro z p o rz ą d z a ­
n ia sobą, zgodnie z w łasnym i ideałam i. M łodzi chło­
pcy rzucali w ojskow ą służbę, kan celary e, m ag azy n y
i d ąży li do m iast u n iw ersyteckich. D ziewczęta, k tó re
o trzy m ały a ry sto k ra ty c z n e w ychow anie, przy jeżd żały
bez ko p iejki do P e te rsb u rg a , M oskw y K ijow a, aby
w yuczyć się jakiego zaw odu, z pom ocą k tó re g o m o­
g ły b y się wyzw olić z niewoli rodzicielskiego dom u,
a w n astęp stw ie m oże i z p od m ężow skiego ja rz m a. W iele
z nich w yw alczyło sobie nakoniec tę sw obodę oso­
b istą po uporczyw ym , ciężkim boju. T eraz p rag n ę ły
one zastosow ać z k o rzy śc ią n ab y te w iadom ości; m y ­
ślały nie o w łasnej przy jem n o ści, ale o tem , żeby
udzielić ludow i tej w iedzy, z pom ocą k tó rej osiągnęły
sw oje w łasne w yzwolenie.
W e w szy stk ich m iastach, na n ajd alszy ch krań cach
P e te rs b u rg a pow staw ały kółka sam okształcenia się.
T u stu d y ow ały się pilnie dzieła filozofów, ekonom i­
stów i m łodej szkoły h isto ry k ó w ro sy jsk ic h . C zytaniu
to w arzy szy ły nieskończone d y sk u sy e i sp o ry . Celem
w szy stk ich tych stu d y ó w i d y sk u sy i było: rozw ią­
zać w ażne za g ad n ien ie , staw iane sobie p rzez m ło­

http://rcin.org.pl/ifis
— 321 —

dzież: na jakiej dro d ze m oże ona pracow ać n a jk o rz y ­


stniej dla ludu? I stopniow o przych o d zo n o do w nio­
sku, że istn ieje tylko je d n a d ro g a : trze b a iść m iędzy
lu d i żyć jego życiem . M łodzież udaw ała się więc na
w ieś w c h a ra k te rz e doktorów , felczerów , nauczycieli
ludow ych, albo p isa rz y gm innych. Ż eby jeszcze wię­
cej zbliżyć się do lu d u , w ielu w stępyw ało w szeregi
ro b o tn ik ó w , p ra c u ją c w spólnie z nim i jak o drw ale,
kow ale, etc. Młode dziew częta zdaw ały egzam in na
nauczycielki ludow e, felczerki, ak u sz e rk i i setkam i
szły na wieś, gdzie całą d u sz ą pośw ięcały się pracy
dla b iedniejszej części n aro d u .
N ikt z nich nie m y ślał jeszcze o rew olucyi, o gw ał-
tow nem p rze k szta łc en iu społeczeństw a w edle pew nego
o k reślo n eg o planu. Chcieli oni p o p ro stu nauczyć lud
czytać i pisać, ośw iecić go, pom ódz m u w ja k ik o l­
w iek sposób, żeby zdołał o trz ą sn ą ć się z nędzy i cie­
m n o ty , — i rów nocześnie dow iedzieć się od sam ego
lu d u , ja k im je s t jego ideał lepszego społecznego życia.
G dy w róciłem ze Szw ajcaryi, znalazłem ru ch ten
w pełnym rozw oju.

X II.

Nie om ieszkałem , n atu ra ln ie , podzielić się z p rz y ­


jaciółm i m ojem i książk am i i w rażeniam i, w yniesio-
nem i ze znajom ości m ojej z In tern acy o n ałem . W ła­
ściwie m ów iąc w u niw ersytecie nie m iałem przyjaciół;
byłem sta rs z y od znacznej części m oich kolegów,
a różnica la t kilk u u tru d n ia zaw sze u m łodzieży s e r­
deczniejsze zbliżenie się. T rzeb a p rzy tern dodać, że
o d k ąd zap row adzoną została u staw a un iw ersy teck a
1861 r., n ajlepsze je d n o stk i z p o śró d m łodzieży, t. j.
n ajb ard zie j rozw inięte i n ajb ard zie j niepodległego cha-
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY* 21

http://rcin.org.pl/ifis
— 322 —

ra k te ru , — p rzesiew ały się jeszcze w g im nazyum i nie


dopuszczały do u n iw ersy te tu . W sk u te k tego w iększość
m oich kolegów byli to sym patyczni, pracow ici mło­
dzieńcy, ale nic ich nie zajm yw ało po za egzam inam i.
Z ap rzy jaźniłem się tylk o z jed n y m , D y m itry m K. Po­
chodził on z południow ej R osyi i chociaż n osił na­
zw isko niem ieckie, nie w iem naw et, czy m ów ił po nie­
m iecku, a typow a jeg o tw arz nie m iała w sobie nic
teu to ń sk iego. Był on b ard z o rozw iniętym , oczytanym —
i wiele m yślał. K. b ard zo zam iłow anym był w nauce
i cenił ją, ale — ja k w iększość z pom iędzy nas — p rz y ­
szedł w krótce do przek o n an ia, że zostać uczonym , zna­
czyło to zak rzep n ąć w pośród filistrów , podczas gdy
p rzed nam i było tak wiele innej, nie cierpiącej zwłoki
p racy . P ozostaw ał na uniw ersy tecie około dw óch lat,
potem rzucił go i cały o ddał się działalności socyali-
stycznej. Żył, Bóg wie ja k i z czego. W ątpię nawet,
czy p o siad ał stałe m ieszkanie. C zasem przychodził
do m nie i p y ta ł: »macie papier?» W ziąw szy kilka­
naście ark u sz y , u sad aw iał się gdziekolw iek, w ro g u
stołu i pilnie tłóm aczył p arę godzin. Mała sum ka, za­
rab ia n a w taki sposób, w y starczała aż n ad to n a jego
sk ro m n e potrzeb y . Skończyw szy robotę, K. śpieszył
na d ru g i koniec m iasta, żeby zobaczyć się z tow arzy ­
szam i, albo w spom ódz jak ieg o przyjaciela w potrzebie.
Gotów b ył schodzić cały P e te rs b u rg pieszo, aby w y­
sta ra ć się o p rzyjęcie do g im n azy u m jak ieg o chło­
paka, k tó ry m in teresow ali się jego tow arzysze. Był
on niew ątpliw ie b ard z o zdolny. W E u ro p ie zachodniej
daleko m niej uzdolniony człowiek, niż on, stałb y się
napew no w ybitnym politycznym albo so cyalistycznym
p rzyw ódcą. Ale m yśl o przew odniczeniu d ru g im n igdy
nie p o stała w głow ie K. A m bicya była m u całkiem
obcą; za to nie znam takiej p racy społecznej, k tó rą K.
uw ażałby za zb y t d ro b n ą i nizką. Z resztą, była to

http://rcin.org.pl/ifis
— 323 —

cecha w łaściw a nie je m u sam em u tylko. Odznaczali


się n ią w szyscy ci, k tó rzy obracali się w tym czasie
w kółkach studenckich.
W krótce po m oim pow rocie z zagranicy, za p ro p o ­
now ał m i D y m itr w ejście do kółka, znanego wówczas
w śró d m łodzieży pod nazw ą kółka C zajkow skiego.
P o d tą nazw ą o degrało ono w ażną rolę w socyalnym
ro zw o ju R osy i i pod tą nazw ą przejdzie też do
h isto ry i. «Członkowie naszego kółka są jeszcze ty m ­
czasem po w iększej części k o n sty tu cy o n a lista m i, — po­
w iedział mi K.; ale w szyscy oni są b ard zo sy m p a ty ­
cznym i ludźm i. Gotowi są p rz y ją ć k ażdą uczciwą
i słu szn ą m yśl. M ają w ielu p rzy jació ł w całej R osyi;
sam i zobaczycie potem , co m ożna będzie zrobić*. Z na­
łem ju ż N. W. C zajkow skiego i n ie k tó ry ch członków
kółka. C zajkow ski oczarow ał m ię od pierw szego sp o t­
kania. I do dziś d nia — w ciągu w ielu lat — p rz y ja ź ń
nasza nie zachw iała się.
K ółko pow stało z b ard z o nielicznej g ru p y m ężczyzn
i kobiet, — w liczbie tych o sta tn ic h była Zofia P erow -
ska, — k tó rzy połączyli się celem w spólnego kształce­
nia się i udoskonalania. W 1869 r. N eczajew usiłow ał
zo rganizow ać ta jn e rew olucyjne stow arzyszenie w śród
m łodzieży, ożyw ionej g o rąc ą chęcią p rac y dla ludu.
Ale dla dopięcia sw ego celu używ ał m etody daw nych
spiskow ców i nie cofał się naw et p rzed oszukaństw em ,
aby p o ciąg n ąć za so b ą członków stow arzyszenia. T aka
m etoda nie m oże m ieć pow odzenia w R osyi i w krótce
o rg an izacy a N eczajow ska upadła. W szystkich człon­
ków areszto w an o ; kilk u n ajlepszych i najuczciw szych
ludzi z inteligencyi ro sy jsk ie j zesłano na S y b ir, za­
nim zdołali dokonać czegokolw iek. Kółko sam o k ształ­
cenia się, o k tó rem mówię, pow stało z chęci przeciw ­
działania neczajow skim śro d k o m spiskow ania. C zaj­
k ow ski i p rzyjaciele jego sądzili całkiem słusznie, że
21 *

http://rcin.org.pl/ifis
— 324 —

m o ralnie w yrobiona je d n o stk a pow inna być p odstaw ą


w szelkiej organizacyi, niezależnie od politycznego cha­
ra k te ru , ja k i o rganizacya ta w n astęp stw ie p rz y ją ć
m oże i od p ro g ra m u działalności, ja k i przy sw o i sobie
pod w pływ em w ypadków . Oto dla czego kółko Czaj­
kow skiego, ro zsz erza jąc stopniow o swój p ro g ra m , ro z­
p rze strzen iło się szeroko w całej R osyi i osiągnęło tak
w ażne w yniki. Dla tego także następnie, kiedy o k ru tn e
re p re sy e ze stro n y rz ą d u zrodziły w alkę rew olucyjną,
z kółka tego w yszedł cały szereg w yb itn y ch działaczy
i działaczek, k tó rzy padli w boju z c a rsk ą samo-
w ładzą.
W tej epoce, t. j. w 1872 r., kółko nie m iało jeszcze
w sobie nic rew olucyjnego. Jeżelib y pozostało ono
ty lk o p ro ste m kółkiem sam okształcenia, członkow ie
jeg o zdrętw ieliby w nieru ch o m y m zastoju, ja k w p u ­
stelniczym klasztorze. Ale kółko znalazło odpow iednią
dla siebie robotę. Czajkow cy zaczęli szerzyć d o b re
książk i K upow ali całe w ydania dzieł L assalle’a,
F lerow skiego-B ervi («O P ołożeniu klasy robotniczej
w Rosyi»), M arksa, dzieła z h isto ry i ro sy jsk ie j i ro z­
daw ali je stu d en to m w p row incyonalnych m iastach.
Po kilku latach w «trzy d ziestu ośm iu g u b ern ia ch R o­
sy jsk ieg o im peryum », — w edle ra c h u n k u z ak tu o s k a r­
żenia, — nie było choć tro ch ę znaczniejszego m iasta,
gdzieby kółko nie m iało tow arzyszy, zajm u jący ch się
rozkrzew ianiem podobnego ro d z a ju lite ra tu ry . Z po­
stępem czasu, pod w pływ em ogólnego rozw oju w y­
padków i podniecane w ieściam i, płynącem i z E u ro p y
zachodniej o szybkim rozw oju ru c h u robotniczego, —
kółko staw ało się coraz w yraźniej, ośro d k iem p ro p a ­
g an d y socyalistycznej w pośród uczącej się m łodzieży
i n a tu ra ln y m p o śred n ik iem m iędzy członkam i kółek
p ro w incyonalnych. A potem n astąp ił dzień, gdy p rz e ­
g ro d a, oddzielająca stu d en tó w od robotników , upadła

http://rcin.org.pl/ifis
— 325 —

i zaw iązały się bezp o śred n ie sto su n k i z p e te r s b u r ­


skim i, a po części i z p ro w incyonalnym i robotnikam i.
O koło tego w łaśnie czasu, na w iosnę 1872 r , w stą p i­
łem do kółka.
Moi czytelnicy w E u ro p ie zachodniej doznali — za­
pew ne — w ielkiego rozczarow ania, dow iedziaw szy się,
że p rzy ję ciu do zw iązku ta jn eg o nie to w arzy szy ły ża­
d n e k lątw y i straszn e , tajem nicze obrzędy, o k tó ry ch
naopow iadali im tyle ro m an so p isarze . Nic podobnego —
m a się rozum ieć — nie m iało m iejsca. Sam a m yśl o ja ­
k im ś ry tu a le p rzy ję cia ro zśm ieszy łab y n as i zosta­
łaby p rzez D ym itrego w tak sa rk a sty c z n y sposób wy­
szydzoną, że m iłośnik cerem onii, je ślib y się taki zn a j­
dow ał m iędzy nam i, m usiałby się zaw stydzić. Kółko
nie m iało naw et sta tu tu . Na członków przyjm ow ały
się ty lk o osoby d o b rze znane, w ypróbow ane n ie jed n o ­
kro tn ie, k tó ry m m ożna było ufać bezw arunkow o. P rzed
przyjęciem każdego now ego członka, ro z trz ą sa n o jego
c h a ra k te r z całą otw artością, w łaściw ą nihilistom . N aj­
m n iejsza oznaka nieszczerości lub zarozum iałości —
i nie p rzy jm o w an o go. Czajkow cy nie ubiegali się
o to, żeby pozy sk ać ja k najw ięcej członków . Tern
m niej sta ra li się kierow ać koniecznie w szystkiem i
licznem i kółkam i, pow stałem i w obu stolicach i na
p row incyi i sk u p ić w sw ym rę k u cały ru ch w śród
m łodzieży. Z w iększością tych kółek by liśm y w p r z y ­
jazn y ch sto su n k a c h ; pom ag aliśm y im i one w za­
jem n ie p om agały nam ; ale nie n aru sz aliśm y ich n ie­
podległości.
Kółko nasze stanow iło ścisły, serdeczny zw iązek
p rzyjaciół. N igdy potem nie spotykałem g ru p y tak
idealnie czystych i tak w yróżniających się pod w zglę­
dem m o raln y m je d n o ste k , ja k tych dw u d ziestu ludzi,
k tó ry c h poznałem na pierw szem posiedzeniu kółka

http://rcin.org.pl/ifis
— 32l> —

Czajkowców. Do dziś dn ia szczycę się tem , że byłem


p rz y ję ty do takiej rodziny.

X III.

W chw ili, g d y przy stęp o w ałem do Czajkowców,


prow adzili oni żyw e sp o ry o tem , ja k i c h a ra k te r m ają
n adać swej działalności. Je d n i byli za ra d y k a ln ą i so-
cy alisty czną p ro d a g a n d ą w p o śró d m łodzieży. In n i zaś
m niem ali, że kółko pow inno m ieć jed en tylko cel:
p rzy g o to w ać ludzi, k tó rzy p o trafilib y p o ru szy ć o lb rz y ­
m ią, n ieru ch o m ą m asę i dla tego chcieli przenieść
ce n tr agitacyi pom iędzy chłopów i robotników fa b ry ­
cznych. P odobnego ro d z a ju sp o ry toczyły się we
w szy stk ich kółkach i g ru p ac h , k tó re setk am i p ow sta­
w ały w ów czas w P e te rs b u rg u i p row incyonalnych
m iastach. I w szędzie stro n n icy d ru g ie g o p ro g ra m u
b rali górę.
Je ślib y m łodzież ów czesna w yznaw ała ty lk o socya-
lizm a b s tra k c y jn y , zadow olniłaby się stw ierdzeniem
kilk u zasad ogólnych, na p rz y k ła d : ja k pożądanem
je st, aby — w bliższej lu b dalszej p rzy sz ło śc i — zapa­
now ała k om u n isty czn a w łasność narzędzi p rac y — i za­
jęłab y się potem agitacy ą polityczną. T ak w łaśnie
p o stę p u ją w zachodniej E u ro p ie i w A m eryce socya-
liści, k tó rzy w yszli sam i z klas średnich. Ale ów czesna
m łodzież ro sy jsk a p rz y sz ła do socyalizm u zupełnie
in n ą d ro g ą. Młodzi ludzie nie budow ali te o ry i socya­
liz m u , a zostaw ali socyalistam i przez sam sposób
sw ego życia, nie różniący się od życia p ro sty c h ro b o ­
tników ; nie czynili oni różnicy w kole koleżeńskiem
m iędzy «mojem» i «twojem», nie chcieli k o rzy sta ć
z m a ją tk u , o trzy m an eg o w sp ad k u . P ostępow ali
w s to s u n k u do kap italizm u tak, ja k w edle ra d y Toł-

http://rcin.org.pl/ifis
— 327 —

stoją należy postępow ać w sto su n k u do w ojny: to


je s t, zam iast k ry ty k o w ać w ojnę i nosić m u n d u r,
każdy pow inien w yrzec się w ojskow ej służby i nosze­
nia b roni. W taki sam sp osób każdy i każda za siebie
w yrzekali się u żytkow ania z m a ją tk u rodziców . T aka
m łodzież niechybnie m usiała p ó jść m iędzy lud i po ­
szła. T y siące m łodzieńców i dziew cząt opuściło ju ż
dom y sw ych rodziców i żyli po w siach i w m iastach
fab ry czn y ch pod p rze ró ż n y m i pozoram i. Nie był to
ru c h zo rganizow any, ale żyw iołow y, — jed en z tych
ruchów m asow ych, k tó re w y stę p u ją w chwili obudze­
nia się su m ienia ludzkiego. T eraz, g d y zaczęły po­
w staw ać niew ielkie zorganizow ane kółka, p rzy g o to w u ­
jące się do podjęcia system aty czn ej p ró b y szerzenia
idei w olności i b u n tu , — sam a siła rzeczy pchnęła je
na d ro g ę p ro p a g a n d y w pośród chłopów i robotników
fabrycznych.
Różni p isa rz e sta ra li się w ytłóm aczyć to dążenie
pom iędzy lu d p rzez w pływ z zew n ątrz: w pływ em i­
g ran tó w — u lubione tłóm aczenie w szystkich policyi
całego św iata. N iem a najm n iejszej w ątpliw ości, że do
m łodzieży tej p rze n ik ał potężny głos B akunina; słu-
sznem je s t i to, że działalność In te rn a c y o n a łu w yw ie­
rała na n as w pływ czarujący. Ale p rzy czy n y ru ch u
ludow ego leżały daleko głębiej. Z aczął się on wcze­
śniej, zanim «zagraniczni agitatorzy* zw rócili się do
m łodzieży ro sy jsk ie j i naw et w cześniej, nim się utw o­
rz y ł M iędzynarodow y Z w iązek R obotniczy. Z aznaczył
się on ju ż w kółkach K arakozow a 1866 r. S p o strzeg ł
go jeszcze p rze d tem T urg en iew w 1859 r. i naszkico­
wał w o gólnych zarysach. W kółku Czajkow ców sta ­
rałem się w szelkiem i siłam i przy czy n ić się do rozw oju
tego w y raźnie ju ż zaznaczającego się ru c h u ; ale po ­
zostaw ało m i w ty m w zględzie p ły n ąć tylko z p rąd e m ,

http://rcin.org.pl/ifis
— 328 —

k tó ry b ył daleko potężniejszy, niż usiłow ania poje­


dynczy ch jedn o stek .
N atu ralnie, m ów iliśm y często o konieczności agi-
tacyi politycznej przeciw rządow ej sam o w ładzy. W i­
dzieliśm y, że chłopi są ab so lu tn ie zru jn o w a n i w sk u ­
tek n ad m iern y ch podatków i sp rzed aży b y d ła dla p o ­
k ry cia zaległości. My, m arzyciele, w tedy ju ż p rzew i­
dyw aliśm y zupełne zubożenie lu dności i g ro ż ą c ą jej
nędzę, k tó ra — n ie ste ty ! — stała się obecnie faktem do­
konanym , o g arn ęła w iększą część R osyi środkow ej
i p rzy z n aje się naw et urzędow o. W iedzieliśm y, jaki
bezczelny ra b u n e k odbyw a się w całej Rosyi. W iedzie­
liśm y o sam ow oli urzędników , o praw ie niew iarogo-
dnem g ru b iań sk iem p o stępow aniu w ielu z nich i każdy
dzień p rzy n o sił nam now e faktyczne dow ody w tym
w zględzie. W ciąż słyszeliśm y o nocnych rew izyach,
o are szta ch przyjaciół, k tó ry ch zam ęczano po więzie­
niach, a potem zsyłano a d m in istra c y jn y m porząd k iem
do g łuchych osad na kresach Rosyi. M usieliśm y więc
uznaw ać konieczność politycznej w alki z tą stra s z n ą
w ładzą, zab ijającą n ajw y b itn iejsze um ysłow e siły k raju .
Ale nie w idzieliśm y żadnego g ru n tu legalnego lub
pół-legalnego dla podobnej walki.
N asi sta rs i bracia nie podzielali naszych socyali-
sty czn y ch dążności, m y zaś nie m ogliśm y o d stąp ić
od nich. Z re sz tą, g d y b y naw et n ie k tó rzy z nas w y­
rzekli się byli tych ideałów — i toby nie wiele po m o ­
gło. Całe m łode pokolenie - • h u rte m — uznaw ało się za
«niepraw om yślne»; i dla tego sta rsz e pokolenie bało
się m ieć z niem co w spólnego. K ażdy m łodzieniec,
zd rad zający dem o k raty czn e sy m p aty e, każda k u rsistk a
znajdow ali się pod ta jn y m n adzorem policyi i ogła­
szali p rzez K atkow a za buntow ników i w ew nę­
trzn y c h w rogów państw a. O skarżenia o niepraw o-
m y śln o ść polityczną opierały się na takich oznakach,

http://rcin.org.pl/ifis
— 321) —

ja k : n iebieskie o k u lary , ucięte w łosy i pled. Jeżeli ja ­


kiego stu d e n ta często odw iedzali tow arzysze, policya
napew no zjaw iała się z rew izyą w jego m ieszkaniu.
Rew izye m ieszkań studenckich były tak częste, że
D y m itr, ze zw ykłym sobie d o b ro d u szn y m hum orem ,
rze k ł raz żan d arm sk iem u oficerow i, sz p erającem u
w jeg o m ieszkaniu: «1 po co w am się zdało p rz e trz ą ­
sać w szy stk ie książki za k ażdym razem , gdy robicie
u n a s rew izyę? S pisalibyście sobie lepiej katalog, a po­
tem p rzy chodzilibyście co m iesiąc i spraw dzali, czy
w szy stk o je s t na m iejscu i czy niem a czego nowego».
Za najlżejszem pod ejrzen iem o n iep raw o m y śln o ść p o ­
lityczną, stu d e n ta zabierano, trzy m an o ja k i ro k w wię­
zieniu, a potem w ysyłano gdzie daleko «na czas n ie­
ograniczony«, ja k się w yrażała zw ierzchność w sw oim
b iu ro k ra ty c z n y m żargonie. N aw et w tedy, g d y Czaj-
kow cy zajm yw ali się tylko szerzeniem zatw ierdzonych
p rzez cen zurę książek, C zajkow skiego dw a razy a re ­
sztow ano i trz y m a n o w w ięzieniu pięć czy sześć
m iesięcy; p rzy tern o sta tn i a re sz t zaszedł w dość k r y ­
tycznej dla niego chwili, g d y jego p raca z dziedziny
chem ii u k azała się w łaśnie w «B iuletynie A kadem ii
N auk», a on sam p rzygotow yw ał się do zdania o sta ­
tnich egzam inów n a kand y d ata. Końcem końców p u ­
szczono go, poniew aż żandarm i nie m ogli w ynaleźć
żadnych racy i dla zesłania go. — «Ale pam iętaj pan,
jeżeli jeszcze raz are sztu jem y pana, — pow iedzieli m u
je d n ak , — zostanie pan zesłany na S yberyę». T ajnem
m arzeniem A lek san d ra I I było rzeczyw iście założyć
g d zieb ąd ź w śró d stepów osobne m iasto, czujnie s trz e ­
żone p rzez kozaków — i zsyłać tam w szy stk ą p o d ej­
rz a n ą młodzież. T ylko obaw a niebezpieczeństw a, k tó re
p rze d staw ia ło b y takie m iasto, zaludnione przez dw a­
dzieścia — trzy d z ieści tysięcy politycznie niepraw o-

http://rcin.org.pl/ifis
— 330 — .

m y śln y ch m ieszkańców , p rzeszkodziła carow i w wy­


kon an iu tego iście azyatyckiego pom ysłu.

Je d en z n aszych członków , oficer Sz-o, należał do


g ru p y m łodzieży, k tó ra zam yślała pośw ięcić się służ­
bie w «ziemstwach*. U w ażała ona tę służbę za swego
ro d za ju posłannictw o i usilnie przygo to w y w ała się do
niej, zazn ajam iając się sta ra n n ie z g o spodarczem po­
łożeniem R osyi. W ielu m łodych ludzi pieściło się czas
ja k iś tem i n ad z ie jam i, k tó re ro zpierzchły się , jak
m gła, p rz y pierw szem zetknięciu się z m ach in ą pań­
stw ow ą. R ząd n ad ał rodzaj słabego sa m o rz ąd u nie­
k tó ry m g u b ern io m i n aty ch m iast począł naru szać
i obcinać p rzy z n an e m u praw a, ta k by refo rm a stra ­
ciła w szelkie znaczenie p ra k ty c z n e i w szelką m yśl.
Z iem stw o m usiało zadow olnić się ro lą urzęd n ik ó w dla
p o b o ru dodatkow ych podatków na p o k ry cie m iejsco­
w ych państw ow ych potrzeb. Za każdym razem , gdy
ziem stw o chciało w ziąć inicyatyw ę w urząd zen iu
szkół ludow ych, sem inaryów nauczycielskich, w sta­
ran iach około zdrow ia publicznego, w ulepszeniach
ro ln iczy ch w reszcie, — sp o ty k ało ze stro n y rzą d u
p o d ejrzliw ość i nieufność, a ze stro n y «W iadom ości
M oskiewskich» denuncyacye i osk arżen ia o «separa­
tyzm », o chęć stw orzenia «państw a w państw ie», o «pod­
k opyw anie się pod sam ow ładzę cara*.
Je ślib y kto zechciał, na p rzy k ła d , opow iedzieć au­
ten ty czn ą h isto ry ę w alki T w erskiego ziem stw a guber-
nialnego o se m in a ry u m nauczycielskie; je ślib y kto opo­
w iedział w szystkie d ro b n e prześladow ania, szykany
i zakazy, — n ik t zag ran icą nie u w ierzyłby m u. Czy­
telnik odłożyłby książk ę na bok, m ów iąc: «to zbyt
g łupie, żeby tak m ogło być istotnie». A je d n ak tak
w łaśnie było. W iele osób pozbaw ionych zostało urzędu,
w ysłanych z g u b ern ii, albo p o p ro stu zesłanych za to,

http://rcin.org.pl/ifis
— 331 —

że ośm ielały się podaw ać carow i n ajp o k o rn iejsz e wier-


no poddańcze p ro śb y , u p o m in ając się o praw a, p rz y ­
słu g u jące ziem stw om na zasadzie u rzędow ych p raw ­
n y ch postanow ień. »W ybieralni członkow ie ziem stw
pow iatow ych i p row incyonalnych pow inni być p ro ­
sty m i u rzę d n ik am i m in iste ry a ln y m i i być po słu szn y m i
m in iste ry u m sp raw w ew nętrznych». T ak ą była te o ry a
p e te rsb u rsk ie g o rząd u . Co się zaś tyczy d ro b n iejszeg o
ludu, zn ajd u jąceg o się w ziem skiej służbie, — na p rz y ­
kład : nauczycieli, doktorów , ak u szerek , to bez długich
cerem onii, na sk u te k p ro steg o ro zp o rzą d zen ia w szech­
w ładnego T rzeciego W ydziału, w dw adzieścia cztery
godzin oddalano ich ze służby i zsyłano. Nie daw niej,
ja k w 1886 r. je d n a bogata obyw atelka ziem ska, k tó ­
rej m ąż zajm u je w ybitne stanow isko w ziem stw ie,
zap ro siła na u ro cz y sto ść sw ych im ienin ośm iu nau-
uczycieli szkół ludow ych. — «Oni, biedacy, nikogo tam
pew no nie w idzą, oprócz chłopów», p om yślała sobie
pani. N azaju trz po balu p rzy sz ed ł do niej «urjadnik»
(policyant na w si lu b w m ałych m iasteczkach, w sto ­
p n iu podoficera) i zażądał, by m u dała sp is nazw isk
za pro szo n ych nauczycieli dla przed staw ien ia go w ła­
dzy. W łaścicielka odm ów iła.
— «Dobrze, — pow iedział u rja d n ik , — ja sam się
dow iem i zdam ra p o rt. N auczyciele nie m a ją praw a
zb ierać się razem . Je śli to zrobili, obow iązany jestem
d onieść o tern, gdzie należy». W ysokie stanow isko
społeczne owej pani uratow ało tym razem nauczycieli;
ale niechby się byli zeszli u jed n eg o z kolegów , z p e­
w nością w padliby do nich żan d arm i i połow a zo sta­
łab y u w olnioną ze służby przez m in iste ry u m ośw iaty.
A je ślib y k tó rem u z nich w yrw ało się jak ie o stre
słow o w czasie tej napaści, to z pew nością zesłanoby
go gd zieś w g łą b k raju . T akie w yp ad k i b y w ają te ­
raz, w 33 lat po zaprow adzeniu in sty tu c y i ziem stw ;

http://rcin.org.pl/ifis
— 332 —

ale w siedem dziesiątych latach było jeszcze gorzej. —


J a k ą ż p o dstaw ę w alki politycznej m ogły stanow ić po­
do b n e in sty tu cy e ?
K iedy o trzym ałem w sp a d k u po śm ierci ojca dobra
tam bow skie, pow ażnie zastanaw iałem się czas jakiś
n ad tein, żeby zam ieszkać w nich i z całą en e rg ią od­
d ać się służbie w ziem stw ie. N iektórzy chłopi i bie­
d n i księża w si okolicznych p ro sili m ię o to. Co do
m nie, zadow olniłaby m ię każda praca, choćby naj­
sk ro m n iejsza, je ślib y m ty lk o zdołał podnieść poziom
u m y sło w y i d o b ro b y t chłopów . Raz g d y kilk u z tych,
k tó rzy m i radzili pozostać, zeszło się razem , sp y ta­
łem ich: « P rzy p u śćm y , że sp ró b u ję utw o rzy ć szkołę,
założę w zorow ą ferm ę, g o sp o d a rk ę w spólkow ą, a za­
razem u jm ę się choćby ot, za ty m naszym chłopem,
sędzią g m in n y m , k tó reg o niedaw no w ychłostano ró­
zgam i dla p rzy p o d o b a n ia się obyw atelow i S-a. Czy
pozw olą m i pracow ać w tym k ie ru n k u dalej?» I w szy­
scy odpow iedzieli jed n o g ło śn ie : «za nic w świecie*.
W kilka dn i potem p rzy sz ed ł do m nie b ard zo po­
w ażany w okolicy siw y pop, z dw om a w pływ ow ym i
naczelnikam i m iejscow ej sekty odszczepieńców . —
«Rozmów się z nim i, rzek ł mi. Je śli m asz po temu
serce, to idź z nim i, z E w angelią w rę k u i opow iadaj
chłopom ...; sam wiesz, co m asz im opow iadać.. Żadna
policya nie p o trafi cię w ytropić, je śli oni będą cię
ukryw ać. Nic innego nie pozostaje. Oto co, ja starzec,
m ogę ci poradzić*.
O tw arcie pow iedziałem im, dla czego nie m ogę zo­
stać d ru g im W iklefem . Ale s ta ry pop m iał słuszność.
W naszy ch czasach krzew i się szybko w śród chłopów
ru ch , p o dobny do relig ijn eg o ru c h u Lollardów . O kru­
cieństw a, k tó ry ch ofiarą staw ali się spokojni bezbronni
d u ch o b o rcy, p rześladow ania sz tu n d y stó w w 1897 r.,
k tó ry m zabierano dzieci, aby w ychow ać je w prowin-

http://rcin.org.pl/ifis
— 333 -

cyonalnych praw osław nych m onasterach , — dodadzą


zapew ne tem u ruchow i jeszcze więcej siły, niż p o tra ­
fiłby on jej w ykazać dw adzieścia pięć lat tem u.

Poniew aż w ciągu naszych częstych sporów p o trą ­


caliśm y wciąż o konieczność agitacyi na rzecz lcon-
sty tu cy i w R osyi, w niosłem raz w kółku, żeby po­
w ażnie zastanow ić się n ad tem p y tan iem i w ypracow a­
łem plan działania. Z aw sze byłem tego przekonania,
że jeżeli kółko postanow i co jedn o m y śln ie, każdy po ­
w inien u su n ą ć na bok sw oje za p atry w an ia osobiste
i w ziąć szczery udział we w spólnej pracy. «Jeżeli po­
stanow icie p row adzić agitacyę na rzecz k o n sty tu cy i,
m ów iłem , to zró b m y tak. J a w ystąp ię z kółka w ce­
lach k o n sp irac y i i będę u trzy m y w a ł z niem sto su n k i
ty lk o p rzez pośred n ictw o jed n eg o członka, — na p rz y ­
k ła d , C zajkow skiego. On będzie inform ow ał m ię o wa­
szej działalności, a ja będę zaznajam iał w as w ogól­
nych za ry sach z m oją, k tó rą będę p row adził w w yż­
szych d w o rsk ich kołach. P osiadam szerokie sto su n k i
w ty ch sferach i znam niem ało takich, k tó rzy ju ż są
niezadow oleni z obecnego stan u rzeczy. P o staram się
sk u p ić ich — i jeżeli się u d a — połączyć w ja k ą orga-
nizacyę. A kied y ś — z pew nością okaże się sp osobna
chwila, g d y będzie m ożna ru sz y ć w szystkie te siły
i zdobyć na A leksandrze I I k o n sty tu cy ę dla Rosyi.
P rz y jd z ie czas, g d y ludzie ci, w idząc się sk o m p ro m i­
tow anym i, ze w zględu na w łasny swój in te re s b ędą
zm uszeni uczynić k ro k stanow czy. Ci z nas, k tó rzy
byli oficeram i, niechby się zajęli p ro p a g a n d ą w w oj­
sku. Ale cała ta akcya pow inna się prow adzić oddziel­
nie od naszej, choć rów nolegle z nią. Pow ażnie za sta­
naw iałem się n ad tem i wiem, ja k ie są m oje sto su n k i
i w pływ y i kom u m ogę ufać; m yślę także, że n ie k tó ­
rzy z niezadow olonych ju ż dzisiaj p a trz ą na m nie,

http://rcin.org.pl/ifis
— 334 —

ja k o na sw ego ro d za ju p u n k t środ k o w y , żeby się tak


w yrazić, około k tó reg o m ogliby się w danej chwili
zjednoczyć. O sobiście nie w y b ra łb y m sobie takiej dzia­
łalności; ale, je śli sądzicie, że będzie to pożytecznem ,
oddam się jej d u sz ą i ciałem».
Kółko nie p rzy ję ło m ojej propozycyi. P rz y abso­
lu tn ej szczerości, ja k a cechow ała nasze w zajem ne sto­
sunki, to w arzysze m oi sądzili zapew ne — i słu s z n ie ,—
że p o d o b na działalność je s t w ręcz p rzeciw ną m ojej
n atu rze. Ze w zględów czysto osob isty ch b ard zo rad
jestem dzisiaj, że propozycyi m ojej w ów czas nie p rz y ­
jęto. W stąp iłb y m na drogę, ku k tó rej nie ciągnęło
mię serce i nie znalazłbym osob isteg o szczęścia, k tó re
spotkałem , idąc w innym k ie ru n k u .
Ale w sześć, czy siedem lat potem , g d y te rro ry śc i
byli d u sz ą i ciałem pochłonięci s tra s z n ą w alką z Ale­
k sa n d re m I I , żałow ałem , że kto inny w w yższych sfe­
rach p e te rsb u rsk ic h nie p o k u sił się o w ykonanie planu,
k tó ry n ie g d y ś rozw inąłem w kółku. Je ślib y g ru n t
b ył p rzy g o to w an y , rozgałęziony w całem cesarstw ie
ru ch sp raw iłb y m oże p rzy n a jm n ie j to, że hek ato m b y
o fiar nie zginęłyby nad arem n ie. W każdym razie,
rów nolegle z podziem ną działalnością K om itetu W y­
konaw czego pow inna była prow adzić się odpow iednia
ag itacy a w P ałacu Zim ow ym .

N ieraz p o ru sza liśm y w naszem kółku konieczność


w alki politycznej, ale nie m ogliśm y p rz y jść do ża­
d nego stanow czego w niosku. A patya i o b ojętność klas
b o g aty ch społeczeństw a były beznadziejne, a ro z d ra ż ­
nienie w śró d m łodzieży nie osiągnęło w tedy jeszcze
tego sto p n ia naprężenia, k tó re w yraziło się w kilka
la t po tem w walce te rro ry s tó w pod k ieru n k iem Ko­
m itetu W ykonaw czego. Nie d o sy ć na tern — ta k ą byw a
trag iczn a iro n ia liisto ry i — ta sam a m łodzież, k tó rą

http://rcin.org.pl/ifis
— 335 —

A lek san d er I I w ślepym stra c h u i w ściekłości w ypę­


dzał setk am i na w ygnanie, albo do k ato rg i, o ch ra­
niała go w 1871—78 latach. Sam e p ro g ra m y kółek so-
cy alisty czn ych sprzeciw iały się pow tórzeniu się no­
w ych zam achów na cara. H asłem tych czasów było:
«W ytw órzcie w R osyi szeroki ru c h socyalistyczny
w p o śró d chłopów i robotników , a o cara i doradców
jeg o nie troszczcie się. Je śli ru ch się rozpocznie, jeśli
chłopi p rzy łączą się doń m asow o i zażąd ają ziemi
i zniesienia op łat w y k u p n y ch za p rzy z n an e im w 1861 r.
schedy, rz ą d zagrożony, sp ró b u je przed ew szy stk iem
o p rzeć się na k lasach bogatych i w iększych w łaści­
cielach ziem skich i zwoła «sobór ziemski» (ogólne ze­
b ran ie przedstaw icieli z całego k ra ju i w szystkich s ta ­
nów). T ak sam o pow stania chłopskie we F ra n c y i
1789 r. zm usiły w ładzę k ró lew sk ą do zw ołania Z g ro ­
m ad zen ia N arodow ego. To sam o będzie i w Rosyi».
Ale nie dosy ć na tern. O ddzielne je d n o stk i i kółka
w idząc, że panow anie A lek san d ra I I p o g rąż a się fa­
talnie w coraz głębszem rea k cy jn em bagnie i p okła­
d ając rów nocześnie dość zresztą, n iejasn e nadzieje
w «liberalizmie» n astęp c y tro n u (w szystkich m łodych
następców tro n u pom aw iają zw ykle o liberalizm ) w y­
kazyw ali konieczność ponow ienia zam achu K arako-
zowa. Ale kółka zo rganizow ane stale sprzeciw iały się
tem u i o d rad z ały tow arzyszom . Mogę te ra z ogłosić
fakt, d o tą d nieznany. P rz y jec h ał raz do P e te rs b u rg a
z g u b e rn ii południow ych pew ien m łodzieniec z nie­
w zru szo n y m zam iarem zam ordow ania A lek san d ra II.
D ow iedziaw szy się o tem , n ie k tó rzy C zajkow cy o d ­
wodzili go dłu g o od tego zam ysłu, ale n ap ró żn o ;
ośw iadczyli m u w ię c , że w ostateczności gotow i
są p rzeszk o d zić m u siłą. W iedząc, ja k słabo był
w ów czas strzeżo n y P ałac Z im ow y, m ogę z całą pew ­
nością tw ierdzić, że Czajkow cy u rato w ali w tedy życie

http://rcin.org.pl/ifis
— 336 —

A leksandrow i II. T ak przeciw ną była m łodzież w tym


czasie tej sam ej walce, w k tó rą rzuciła się potem
z ta k ą en tu zy a sty cz n ą ofiarnością, g d y czara jej cier­
pień przelała się za brzegi.

XIV.

Nie zapom nę nig d y tych dw óch lat pracy w kółku


C zajkow skiego. Życie upływ ało mi w gorączkow ej
czynności. P oznałem ten potężny ro zp ęd życia, kiedy
każdej sek u n d y czujesz nap rężo n e d rg a n ie w szystkich
fib r w ew nętrznego ja, — ten rozpęd, dla k tó reg o je­
d y n ie ty lko w arto żyć. T w orzyliśm y ja k b y rodzinę,
k tó rej członkow ie tak ściśle byli zjednoczeni z sobą
w sp ó ln y m i celam i i k tó ry c h w zajem ne stosunki
p rze n ik n ięte były ta k ą g łęboką m iłością ludzkości
i ta k ą su b te ln ą delikatnością, że nie p rzy p o m in am so­
bie ani jednej chwili, w k tó rej by życie naszego kółka
zam roczyło choć najlżejsze nieporozum ienie. F a k t ten
p o tra fią ocenić przed ew szy stk iem ci, k tó ry m zdarzało
się kiedykolw iek prow adzić agitacyę polityczną.
P rz ed ro zstan iem się na zaw sze z działalnością na­
ukow ą, uw ażałem za m ój obow iązek w ykończyć pierw ej
dla T o w arzystw a G eograficznego spraw ozdanie z m o­
jej p o d ró ży po F in lan d y i i n iek tó re inne p race geo­
graficzne. Moi nowi p rzyjaciele radzili m i także to
sam o: «N iepięknie byłoby p o stą p ić inaczej», m ówili
mi. Z ab rałem się więc gorliw ie do pracy, ab y ja k n a j­
p rędzej skończyć m oje k siążk i o geo g rafii i geologii.
K ółko nasze zbierało się często i n ig d y nie o p u ­
szczałem jego posiedzeń. Z eb ran ia odbyw ały się wów­
czas na p rzedm ieściu P e te rsb u rg a , w m ałym dom ku,
w y n ajm y w anym przez Zofię P ero w sk ą, m ieszk ającą tu
za p aszp o rtem żony ja k ieg o ś m a js tra rzem ieślniczego.

http://rcin.org.pl/ifis
— 337 —

P ero w sk a, ja k w iadom o, pochodziła z a ry s to k r a ty ­


cznej ro d zin y . Ojciec jej był czas niejak i p e te rs b u r­
sk im g u b ern a to re m w ojennym . Z a zgodą m atki,
k tó ra ubóstw iała córkę, P ero w sk a opuściła dom ro ­
d zin n y i w stąpiła na w yższe k u rsa , a potem — w spól­
nie z trzem a sio stra m i K orniłow ym i, córkam i boga­
tego fab ry k an ta , założyła m aleńkie kółko sam o k ształ­
cenia, z k tó reg o n astęp n ie pow stało nasze. T eraz,
w tej p ro stej m ieszczance w chustce na głowie, w per-
kalow ej sukni i w m ęzkich b utach, noszącej wodę
z Newy, n ik t nie poznałby św ietnej p anny, błyszczą­
cej n ie g d y ś w ary sto k ra ty c z n y c h p e te rsb u rsk ic h sa­
lonach. Była ona ogólną ulubienicą w szystkich. K ażdy
z n as, w chodząc do dom u, k tó ry sta ra ła się u trz y m y ­
wać we w zorow ej czystości, uśm iechał się do niej w y­
ją tk o w o p rzy ja źn ie , uśm iechaliśm y się naw et w tedy,
g d y g d era ła na n as za błoto, które n anosiliśm y do
p o k o ju n aszy m i chło p sk im i butam i i pól-kożuszkam i
po długiej w ędrów ce w śró d błotnistego przed m ieścia.
P ero w sk a sta ra ła się w tedy nadać swej niew innej,
b ard zo ro zum nej tw arzyczce, n ajb ard ziej «gderliwy*
w yraz, do jak ieg o ty lk o zdolną była, za co też p rz e ­
zw aliśm y ją «Zacharem *. W m oraln y ch sw ych zapa­
try w an iach była ona ry g o ry s tk ą , ale b y n ajm n iej nie
«p ury tan k ą*. Jeżeli była niezadow oloną z kogo w tym
w zględzie, karciła go sro g iem spojrzeniem z pod oka,
ale p rze b ijała się w niem szczera w spaniałom yślna
dusza, k tó rej w szystko ludzkie było dostępnem . T ylko
w je d n y m p u nkcie była n ie u b łag an ą: «lowelas», b u r ­
k n ęła k ied y ś z p o g a rd ą , m ów iąc o k im ś — i ton, k tó ­
ry m w ym ów iła to słowo, nie p rze ry w ając ro b o ty , na-
zaw sze w ry ł się w m ojej pam ięci.
P ero w sk a była «dem okratką* do głębi duszy, a za­
razem rew o lu cy o n istk ą i bojow nikiem niezrów nanego
h a rtu . Nie p otrzebow ała idealizow ać chłopów i robo-
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY. n

http://rcin.org.pl/ifis
— 338 —

tników zm yślonem i cnotam i, aby ich pokochać i praco­


wać dla nich. B rała ich takim i, ja k im i są i raz, pa­
m iętam , pow iedziała m i: «Rozpoczęliśm y w ielką rzecz.
Być może, dw a pokolenia p ad n ą jej ofiarą, ale doko­
nać jej trzeba*. Ż adna kobieta z naszego kółka nie
cofnęłaby się przed śm iercią na ru szto w an iu . Każda
z nich u m iałaby zajrzeć śm ierci w p ro st w oczy. Ale
wówczas jeszcze, w tem sta d y u m p ro p a g a n d y , nikt
o tem nie m yślał. Z nany p o rtre t P erow skiej bardzo
je s t p o dobny do niej. D obrze oddaje jej św iadom e męz-
two, szeroki, trzeźw y u m y sł i k o chającą duszę. Nigdy
jeszcze żadna kobieta nie w yraziła w takiej pełni uczu­
cia kochającej duszy, ja k P ero w sk a w ow ym liście do
m atki, p isa n y m na k ilka godzin przed w stąpieniem
na rusztow anie.
N astęp ujący w ypadek okaże, jakiem i były drugie
kobiety, należące do naszego kółka. P ew nej nocy uda­
liśm y się z K u p rjanow ym z w ażną w iadom ością do
B a rb a ry B. Było ju ż d o b rze po północy; ale u jrzaw ­
szy św iatło w jej oknie, w eszliśm y na schody. B-wa
siedziała w m aleńkim pokoiku za stołem i p rz e p isy ­
w ała p ro g ra m naszego kółka. Z naliśm y jej stanow ­
czość i p rzy sz ed ł nam k oncept do głow y w ypłatać
jed n eg o z tych głupich figli, k tó re w y d ają się czasem
ludziom dow cipnym i.
— B., przyszliśm y po ciebie, pow iedziałem . Chce­
m y w ykonać pra*&,.;’ fszalony zam ach celem osw obo­
dzenia naszych to w a r^ -sz y z tw ierdzy.
B. nie zadała ani je d n v,o pytania. Położyła pióro,
w stała sp okojnie i rzek ła: ..«idźm y!» Pow iedziała to
tak p o p ro stu , że o d raz u pojąłem , ja k głupim był
m ój ż a rt i w yznałem w szystko B. U siadła znow u na
k rześle i w oczach jej zabłysły łzy.
— «Więc to był tylko żart?» — zapytała z w yrzu-

http://rcin.org.pl/ifis
— 339 —

tern. «Jak m ożna tak żartow ać!» Z rozum iałem w tedy


całe o k ru cień stw o m ych słów.

D rugim ogólnym ulubieńcem naszego kółka był


S erg iu sz K raw czyński, d o b rze znany w A nglii i w A m e­
ry ce pod pseudonim em Stępniaka. N azyw aliśm y
go czasem «niemowlęciem», tak m ało troszczył się
o sw oje o so b iste bezpieczeństw o. Ale pew ność ta w y­
pływ ała z jego n ie u strasz o n ej odw agi, co — końcem
końców — byw a często n ajlepszym śro d k iem u n ik n ię­
cia p rześladow ań policyi. W krótce sta ł się on ogólnie
znanym m iędzy ro b o tn ik am i, ja k o p ro p a g a to r, pod
im ieniem « S ergiusza*; policya także usilnie go p o sz u k i­
wała. M imo to nie zachow yw ał żadnych środków
o stro żn o ści. P am iętam , ja k na jednem zeb ran iu zm yto
m u p o rzą d n ie głow ę za w y b ry k , uw ażany słusznie
przez to w arzy szy za w ielką nieostrożność. S ergiusz,
sw oim zw yczajem , spóźnił się na zebranie i chcąc tr a ­
fić na czas, p rz e b ra n y za chłopa, w pół-kożuszku,
przeleciał pędem p rzez sam śro d ek ulicy L itejnej.
— J a k m ożna coś podobnego robić? — w yrzucano
mu. M ogłeś ściąg n ąć na siebie p o d ejrzen ie i zabrano
by cię, ja k p ro ste g o złodzieja.
Ale ch ciałb y m , żeby w szyscy byli tak ostrożni,
ja k S erg iu sz, w tych w ypadkach, g d y d ru d z y m ogli
być sk o m p rom itow ani.
Z apoznałem się z nim po n r „erwszy bliżej z oka-
zyi k siążk i S tan le y ’a: «Jak w lazłem L iv in g sto n e’a*.
R azu pew nego z e b r a n r nasze przeciągnęło się do
p ółnocy; g d y m ielióm y się ju ż rozchodzić, w eszła
z k sią żk ą je d n a z panien K orniłow ych i spytała, kto
z n as p o dejm ie się przetłóm aczyć do godziny ósm ej
ra n o szesnaście stro n n ic angielskiego te k stu . S p o jrz a­
łem na ro zm iar stro n n ic i pow iedziałem , że jeśli mi
k to pom oże, m ożna będzie skończyć pracę w ciągu
22*

http://rcin.org.pl/ifis
— 3łO —

nocy. O fiarow ał się z pom ocą S erg iu sz i na ósm ą


ran o p rzek ład był gotow y. O dczytaliśm y sobie w za­
jem n ie nasze p rzek ład y , przyczem jed en z nas sp raw ­
dzał wedle angielskiego tek stu . P otem w ypróżniliśm y
g a rn e k kaszy, pozostaw iony dla nas na stole i razem
w yszliśm y, aby w rócić do dom u. Od tego dnia sta ­
liśm y się serd eczn y m i przyjaciółm i.
Zaw sze lubiłem ludzi um iejących pracow ać i w y­
kony w ujących sw ą' pracę, ja k należy. Dla tego też
p rzek ład S erg iu sza i um iejętność jego szybkiej pracy
usp o so b iły m ię dlań b ard zo przy ch y ln ie. K iedy zaś
poznałem go bliżej, pokochałem go serdecznie za uczci­
wy, szczery ch a rak te r, za m łodzieńczą energię, zdrow y
ro zsąd ek , niepospolity u m y sł i p ro sto tę , za w ierność,
śm iałość i w ytrw ałość. S erg iu sz dużo czytał i dużo
m y ślał i okazało się, że podzielaliśm y jednakow e po­
g ląd y na rew olucyjny c h a ra k te r rozpoczętej przez nas
walki. Był on o dziesięć la t m łodszym odem nie i może
nie zdaw ał jeszcze sobie całkiem ja sn o sp raw y , ja k ą
u p o rczy w ą w alkę w yw oła zam ierzona rew olucya. Z wiel­
kim h u m o rem opow iadał później epizod ze sw ojej
w czesnej w ędrów ki m iędzy ludem . — «Razu pew nego —
m ów ił — idziem y z tow arzyszem po drodze. Dopę-
dza n as chłop na saniach. Z acząłem m u tłóm aczyć,
że podatków płacić nie n a le ż y ,— że urzęd n icy ra b u ją
lud i że z P ism a św. w ynika, że trz e b a się buntow ać.
Chłop zaciął konia, ale i m y p rzy śp ie sz y liśm y kroku.
W tedy popędził konia tru ch tem , lecz i m y pobiegli­
śm y w ślad za nim i p rzez całą d ro g ę praw iłem m u
dalej o p o datkach i obow iązku bunto w an ia się. Nako-
niec chłop puścił konia galopem ; ale konik był lichy —
tak, że nie pozostaliśm y w tyle za saniam i i poucza­
liśm y dalej chłopa, póki starczyło tchu*.
Czas ja k iś S erg iu sz m ieszkał w K azaniu i m u sia­
łem p row adzić z nim k o respondencyę. Nie cierpiał on

http://rcin.org.pl/ifis
— 341 —

listów cyfrow anych, więc zaproponow ałem m u inny


sposób k o respondencyi, k tó ry często używ ał się i po­
p rzednio w k o n sp irac y jn y c h celach. Pisze się najzw y­
klejszy list o różnych rozm aitościach, ale należy w nim
czytać ty lk o n iek tó re słowa, p rzy p u ść m y każde piąte.
Na p rz y k ła d : «W ybacz, że piszę pośpiesznie. P rz y jd ź
do m nie ju tr o w ieczorem . J u tr o ran o będę m usiał po­
jechać do sio stry Lizy. Z drow ie b ra ta M ikołaja po­
g o rszy ło się. T eraz ju ż późno ro b ić operacyę». Czy­
tając każde piąte słowo o trzy m u je się: « P rzyjdź ju tro
do M ikołaja późno». T rz eb a było czasem pisać listy
na sześciu, siedm iu stro n n ic a c h , aby zakom unikow ać
je d n ą stro n n ic ę koniecznych w iadom ości. T rzeb a by ­
ło — w d o d atk u — w ysilać w yobraźnię, żeby w ym yślić
list, w k tó ry m by m ożna było pom ieścić w szystko
niezbędne. Ten sp o só b korespondencyi b ard zo się po­
d obał S ergiuszow i, ale praw ie niepodobna było do­
p ro sić się odeń listu cyfrow anego. W ypisyw ał mi
epistoły, zaw ierające całe pow ieści, pełne w strz ą ­
sających epizodów , z dram aty czn em rozw iązaniem .
Mówił m i potem , że listy te przyczyniły się b ardzo
do ro zw o ju jego belletry sty czn eg o talentu. Je śli kto
m a talen t, w szy stk o przy czy n ia się do jego rozw oju.
W styczniu czy lu ty m 1874 r. m ieszkałem w Mo­
skwie, w je d n y m z tych domów, gdzie spędziłem m oje
dziecinne lata. P ew nego razu pow iedziano mi, że ja k iś
chłop chce się ze m n ą widzieć. W yszedłem — i zoba­
czyłem S ergiusza, k tó ry tylko co uciekł z g u b ern ii
T w ersk iej. P y ł on b ard zo silny i w ędrow ał od wsi do
wsi ja k o d rw al z d ru g im , podobnym m u siłaczem ,
d y m isy o n ow anym oficerem , Rogaczew ym . P ra c a była
b ard zo ciężką, zw łaszcza dla nieprzy w y k ły ch do niej
rąk , ale i Rogaczew i S erg iu sz polubili ją. N ikt nie
poznałby w k rzepkich, zdrow ych drw alach byłych ofi­
cerów. Chodzili tym sposobem , nie w zbudzając po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 312 -

d ejrzen ia przez dw a tygod nie, śm iało p row adząc p ro p a ­


g an d ę na praw o i na lewo. C zasam i S ergiusz, k tó ry
um iał E w angelię p raw ie na pam ięć, tłóm aczył ją chło­
pom i dow odził na zasadzie przy taczan y ch z niej u stę­
pów', że pow inni podnieść bunt. C zasam i w ykładał im
w ielkich ekonom istów . Chłopi słuchali agitatorów , jak
p raw d ziw ych apostołów , prow adzili ich od chaty do
chaty i nie chcieli brać pieniędzy za jedzenie. W ciągu
dw óch ty g o d n i w yw ołali oni praw dziw e w zburzenie
w kilku w siach. R ozgłos o nich rozszedł się daleko
w około. S ta rsi i m łodsi chłopi zaczęli szeptać m iędzy
so b ą po stodołach o «chodzikach», a w krótce i gło­
śniej się odzyw ać, że niebaw em o d b io rą ziem ię panom ,
k tó ry m car w yznaczy roczną pensyę. Młodzież n a­
b rała śm iałości w obec policyi i m ów iła: «pocze­
kajcie; p ręd k o p rzy jd z ie n asza kolej. Nie będzie­
cie wy, herodow e plem ię, przew odzić nad nam i!» Ale
sław a o drw alach doszła i do stanow ego i zabrano
ich. R ozkazano dostaw ić ich do pow iatow ego u rzędu
p olicyjnego, zn ajd u jąceg o się w odległości dw udziestu
w iorstw .
P opro w adzono ich pod konw ojem kilku chłopów.
D roga prow adziła przez wieś, gdzie obchodzono w ła­
śnie u ro cz y ste św ięto p a tro n a cerkw i.
— Co za jed n i? A resztanci? D obrze. Dalej do nas,
kum ow ie, zapraszali u cztujący chłopi.
A resztantów i stra ż za trzy m an o cały dzień, p ro ­
w adząc ich od chaty do chaty i częstując brahą.
S trażn icy nie daw ali się p ro sić długo. Pili sam i i a re ­
sztantów także nam aw iali do picia. «Na szczęście —
opow iadał S ergiusz — b ra h a k rąż y ła w śró d biesiadni­
ków w takim o lbrzym im dzbanie, że n ik t nie m ógł
widzieć, ile piję, gdy przy k ład ałem u sta do naczy­
nia*. P od w ieczór cała stra ż była pijana, a ponieważ
nie chciała ukazy wać się w takim stan ie stanow em u, po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 343 —

stanow iono zanocow ać we wsi. S erg iu sz cały czas ro z ­


m aw iał z chłopam i. Słuchali go i ubolew ali, że takich
p o rzą d n y ch ludzi p ro w ad zą na policyę. G dy w szyscy
kładli się spać, je d en z m łodych konw ojnych sze­
p n ął S ergiuszow i: «bram ę p rzy m k n ę tylko, — nie zam ­
knę na rygle». S erg iu sz i Rogaczew zrozum ieli.
G dy w szyscy zasnęli, w yszli na ulicę, oddalili się
p rzy śp ieszo n y m kro k iem i około piątej godziny ran o
byli ju ż o dw adzieścia pięć w iorstw od wsi, na p rz y ­
stan k u kolejow ym , zkąd pierw szym pociągiem w yje­
chali do M oskwy. S erg iu sz pozostał tu. P otem , gdy
nas w szy stk ich w P e te rs b u rg u aresztow ano, kółko
m oskiew skie, k tó reg o d u sz ą byli on i W ojn aralsk i,
stało się głów nym centrem agitacyi.

G dzieniegdzie p ro p a g a to rz y osiedlali się niewiel-


kiem i g ru p a m i, pod różnym i pozoram i, po w siach
i m iastach. Je d n i u rzą d zali kuźnie, d ru d z y osiedlali
się na roli i m łodzież z ary sto k ra ty cz n y ch , zam ożnych
ro d zin pracow ała w tych w arsztatach , albo w polu,
aby pozostaw ać w ciągłej styczności z pracu jącem i
m asam i. W M oskw ie kilka byłych stu d e n te k zurych-
skicli u tw orzyło sw oją w łasną o rganizacyę i sam e po­
stąp iły do fa b ry k tkackich, gdzie pracow ały od 14 do
16 g odzin d zien n ie , prow adząc we w spólnych ka-
zarm ach ciężkie, nieponętne życie ro sy jsk ic h kobiet
fab ry czn y ch. Był to wielki, b o h atersk i ru ch , w k tó ry m ,
co n ajm n iej, dw a do trzech tysięcy ludzi p rz y jm o ­
wało czynny udział; podw ójna zaś lub trz y k ro tn a
tak a ilość sym p aty zo w ała z ru ch em i w spom agała
w szelkim i śro d k am i tę p rze d n ią bojow ą straż. N a­
sze p e te rsb u rsk ie kółko prow adziło r e g u la rn ą kores-
pondencyę (n atu raln ie za pom ocą cyfr) z w iększą po­
łow ą tej arm ii.
W k ró tce uznaliśm y za nied o stateczn ą lite ra tu rę le ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 344 —

galną, w któ rej surow a cen zu ra nie przepuszczała


najlżejszej w zm ianki o socyalizm ie i założyliśm y za­
g ran ic ą w łasną d ru k a rn ię . T rzeb a było, m a się rozu­
mieć, pisać specyalne b ro sz u ry dla robo tn ik ó w i chło­
pów, tak że «kom itet literacki», do k tó reg o członków
należałem , zaw sze m iał dużo do ro b o ty . S erg iu sz na­
p isał k ilk a takich b ro szu r, m iędzy innem i: «Naukę
na W ielki P iątek», w d u ch u ks. L am m enais; w d ru ­
giej za śp . t.: «M ądra N aum ow na», w ykładał naukęsocya-
listy czn ą w form ie bajki. O bie b ro sz u ry cieszyły się
w ielkiem pow odzeniem . K siążki i b ro sz u ry , w ydane
za g ran icą, ww oziły się całem i pakam i k o n tra b a n d ą
do R osyi, składały się w pew nych m iejscach, a potem
ro zsy łały m iejscow ym kółkom , k tó re rozszerzały tę
lite ra tu rę w pośród chłopów i robotników . To w szystko
w ym agało dużej organizacyi, częstych w ycieczek za­
gran icę i o bszernej koresp o n d en cy i. Zw łaszcza po-
trzeb n em to było dla och ro n y n aszych pom ocników
i składów książkow ych p rze d policyą. P osiad aliśm y
specyalne cyfry dla każdego z prow in cy o n aln y ch kó­
łek i często po sześcio lu b siedm iogodzinnein ro z trz ą ­
saniu n ajd ro b n ie jsz y c h szczegółów , kobiety, nie do­
w ierzając naszej d o kładności w cyfrow anej k o resp o n ­
dencyi, pracow ały jeszcze calu tk ą noc, zap isu jąc liczne
a rk u sz e k abalisty czn y m i znakam i i liczbam i ułam ko-
wemi.
Nasze posiedzenia odznaczały się zaw sze se rd e ­
cznością w zajem ną członków m iędzy sobą. P rzew o ­
dniczący i w szelkiego ro d z a ju form alności są w ogóle
b ard zo niem iłe R osyanom i u nas też nic podobnego
nie było. I choć sp o ry nasze byw ały często b ardzo
gorące, zw łaszcza g d y ro zb ie ra ły się «kw estye p ro ­
gram ow e», zaw sze obchodziliśm y się doskonale bez
zachodnio-europejskich form alności. W ystarczała sam a
ty lk o ab so lu tn a szczerość, pow szechne p rag n ie n ie ro z­

http://rcin.org.pl/ifis
— 345 —

w iązać k w estyę ja k najlepiej i jaw n y w strę t ku w szel­


kim objaw om sztuczności i te atraln ej pozy. Je ślib y
kto z n as popisyw ał się te atraln y m i efektam i w m o­
wie, u p o m n ielib y śm y go byli żartem , że kw iaty w y­
m ow y nie są tu na m iejscu. Często zdarzało się nam
jeść obiad na zebraniach i posiłek niezm iennie składał
się z razow ego chleba, solonych ogórków , kaw ałeczka
se ra albo kiełbasy i lekkiej h e rb a ty w obfitości. J e ­
d liśm y tak nie dla tego, że pieniędzy było m ało; m ie­
liśm y ich zaw sze dosyć, a zaw sze je d n ak nie s ta r ­
czyło ich na p o krycie w szystkich w ydatków , k tó re p o ­
ciągał za sobą d ru k i przew óz książek, u k ry w a n ie to ­
w arzy szy , p o szukiw anych przez żandarm ów i różne
now e przedsięw zięcia.
W P e te rs b u rg u zaw iązaliśm y w krótce rozległe zna­
jom ości m iędzy robotnikam i. S erdiukow , m łodzieniec
z w ysokiem w ykształceniem , po zy sk ał w ielu p rz y ja ­
ciół w p o śró d ro b o tn ik ó w ręk o d zieln iczy ch , k tó ry ch
w iększa część p racow ała w rządow ych w arsztata ch
b ro n i i u tw o rzy ł kółko z trzy d z iestu osób, z b ie ra ją ­
cych się dla w spólnego czytania i rozm ow y. R ob o tn i­
kom w arsztato w y m nieźle płacono w P e te rsb u rg u ,
a nieżonaci żyli naw et w d ostatku. W krótce zaznajom ili
się oni z ra d y k a ln ą i so cyalistyczną lite ra tu rą ów czesną,
i Buckie, L assalle, Mili, D raper, S zpilhagen — były to
znane im nazw iska. Co do sw ego rozw oju um ysłow ego
rękodzielnicy ci m ało co różnili się od studentów . Kiedy
D y m itr, S erg iu sz i ja w eszliśm y do kółka Czajkowców,
często odw iedzaliśm y w szyscy trzej ich kółko i ro z­
m aw ialiśm y z nim i o różn y ch przedm iotach. Jednakże,
n adzieje nasze, że m łodzieńcy ci sta n ą się p ro p a g a to ­
ram i w śró d p ozostałych robotników , k tó ry ch położe­
nie było daleko gorszen i od ich w łasnego, nie całkiem
się spełniły. W k ra ju w olnym zostaliby oni zw ykłym i
o rato ram i na w spólnych zebraniach; ale — podobnie

http://rcin.org.pl/ifis
— 346 —

ja k u p rzy w ilejow ani ze g arm istrz e genew scy, odnosili


się oni z pew nego ro d za ju p o g a rd ą do robotników
fab ry cz n y ch i wcale nie pałali p rag n ien iem zostania
m ęczennikam i spraw y socyalistycznej. D opiero potem ,
g d y w iększą ich część aresztow ano, a n ie k tó ry ch p rze­
trzy m an o w w ięzieniu ze trz y lata za to, że ośm ielili
się m yśleć, ja k o socyaliści; dopiero, g d y n iektórzy
zgłębili w łasnem dośw iadczeniem całą nieograniczo-
ność ro sy jsk ie j sam ow oli, — stali się oni g o rą ­
cym i p ro p a g a to ra m i — przew ażnie politycznej rewo-
lucyi.
Moje sy m p a ty e pociągały m ię głów nie ku tkaczom
i ku fab ry czn y m ro b o tn ik o m w ogóle. W P e te rs b u rg u
zn a jd u je się kilka tysięcy takich robotników , k tó rzy
na lato u d a ją się na w ieś upraw iać rolę. Ci pół-chłopi,
pół-ro b o tn icy fabryczni p rz y n o sz ą z sobą do m iasta
g m in n eg o d u ch a w si ro sy jsk ie j. R ew olucyjna p ro p a ­
g an d a czyniła w śród nich szybkie postępy. M usieliśm y
n aw et ham ow ać zapał naszych now ych przyjaciół:
inaczej p rzy p ro w a d za lib y nam do naszych m ieszkań
setk i sw ych tow arzyszy — starców i m łodzież. P o wię­
kszej części m ieszkali oni niew ielkiem i «artelam i»,—
w dziesięciu — d w u n astu ludzi, we w spólnem m ieszkaniu
i stołow ali się razem , przyczein każdy w spólnik p o k ry ­
w ał co m iesiąc sw oją część ogólnych w ydatków . Do tych
w łaśnie m ieszkań uczęszczaliśm y. T kacze poznajom ili
nas p ręd k o z d ru g iem i podobnem i arte lam i: m ularzy,
cieśli i t. d.; w n ie k tó ry ch z nich S ergiusz, D ym itr
i kilk u innych naszych tow arzy szy byli ju ż znanym i,
sw oim i ludźm i; całem i nocam i rozp raw iali tu o socya-
liztnie. W w ielu dzielnicach P e te rs b u rg a i na p rze d ­
m ieściach m ieliśm y osobne lokale, w y n ajm yw ane przez
to w arzy szy. T u co w ieczór przychodziło z dziesięciu
ro b o tn ik ó w , na nau k ę czytania i pisania, i dla po­
gaw ędki. Od czasu do czasu k to ś z nas udaw ał się

http://rcin.org.pl/ifis
— 347 —

na p a rę ty g o d n i do wsi, zkąd pochodzili nasi p rz y ja ­


ciele i p ro w adził tam praw ie ja w n ą p ro p ag a n d ę w po­
śró d chłopów .
Ma się rozum ieć, że w szyscy ci, k tó rzy zajm y wali
się p ro p a g a n d ą w śró d robotników , p rze b ierali się za
chłopów. P rzep aść, oddzielająca w R osyi «pana» od
chłopa, je s t ta k głęboką, tak rza d k o sty k a ją się oni
z sobą, że zjaw ienie się we wsi człowieka, u b ran e g o
«po pańsku», zw róciłoby ogólną uw agę. Ale i w m ie­
ście policya n a ty c h m ia st zaniepokoiłaby się, jeśliby
sp o strz eg ła w p o śró d robotników człow ieka, ró ż n ią ­
cego się od nich odzieżą i mową. «Po co przestaw ałb y
on z p ro sty m ludem , g d y b y nie m iał złych zam y ­
słów?» B ardzo często po obiedzie w a ry sto k ra ty c z n y m
dom u, albo naw et w P ałacu Z im ow ym , gdzie zacho­
dziłem czasam i odw iedzić przyjaciela, brałem dorożkę
i śpieszyłem do ubogiego studenckiego m ieszkania na
dalekiem przedm ieściu, gdzie zrzucałem w ykw intne
suknie, w kładałem p erkalow ą koszulę, chłopskie b uty
i pół-kożuszek i udaw ałem się do m oich p rzy jació ł
tkaczy, ż a rtu ją c po d ro d ze z chłopam i. O pow iadałem
m oim słuchaczom o ru ch u robo tn iczy m zagranicą,
o M iędzynarodow ym Z w iązku R obotniczym , o K om u­
nie p ary sk ie j 1871 r. Słuchali z w ielką uw agą, sta ra ją c
się nie strac ić ani słow a, a potem zadaw ali zw ykle p y ta ­
nie: «co m y m ożem y zrobić, w Rosyi?» O dpow iada­
liśm y : «T rzeba u św iadam iać m asy, w ybierać p ew niej­
szych i zd olniejszych ludzi i organizow ać ich. In n eg o
sp o so b u niem a*. W ykładaliśm y im h isto ry ę rew olucyi
fra n cu sk iej, p rz e ro b io n ą ze znakom itej « H isto ry i C hło­
pa» E rc k m a n n a C hatrian. W szyscy zachw ycali się
«panem Szow elew ym », k tó ry w ędrow ał po w siach i ro z­
daw ał zakazane książki. W szyscy pałali chęcią n aśla­
dow ania jego p rzy k ła d u . — «Rozm aw iajcie z d ru g im i, —
m ów iliśm y, — łączcie ludzi z sobą, a kiedy będzie nas

http://rcin.org.pl/ifis
— 348 —

więcej, zobaczym y, co będzie m ożna zrobić*. R obo­


tnicy rozum ieli nas doskonale i m usieliśm y tylk o h a­
m ow ać ich zapał.
N iem ało m iłych godzin spędziłem w śró d nich. P a­
m iętn y m je s t m i zw łaszcza p ierw szy dzień 1874 r ,
o sta tn i now y rok, spędzony p rzezem nie w R osyi na
sw obodzie. Nowy ro k w itałem w «wyborow em * tow a­
rzy stw ie. W ypow iedziano tam niem ało g ó rnolotnych,
szlachetnych frazesów o obow iązkach obyw atelskich,
o szczęściu lu d u i tern podobniej. Ale we w szystkich
tych w zniosłych m ow ach dźw ięczała je d n a nuta. K ażdy
z gości, zdaw ało się, b y ł w szczególności zajęty m y­
ślą, żeby tylk o sam em u zachow ać sw oje w łasne poło­
żenie społeczne i m atery aln y d o b ro b y t. N ikt, jednakże,
nie śm iał szczerze i otw arcie p rzy z n ać się, że gotów
on zrobić tylko to, co nie p rzed staw ia dlań żadnego
niebezpieczeństw a. Sofizm ata, cały nieskończony sze­
reg sofizm atów o pow olności ew olucyi, obojętności
m as, p ró żności ofiar, — w ypow iadał się ty lk o dla tego,
żeby u k ry ć rzeczyw iste m otyw y, — na przem ian z za­
pew nieniam i o gotow ości do ofiar... Z robiło mi się n a­
gle sm u tn o i p rz y k ro — i opuściłem tow arzystw o.
N azaju trz ran o poszedłem na zeb ran ie tkaczy.
Miało ono m iejsce w ciem nej piw nicy. Byłem p rz e ­
b ra n y za chłopa i nie w yróżniałem się niczem w po­
śró d tłu m u innych półkożuszków . T ow arzysz, znany
ro bo tn ik o m , p rzed staw ił m ię p o p ro stu : «Borodin, mój
przyjaciel*. — «Opowiedz nam , B orodin, — zap ro p o ­
nował, — coś w idział zagranicą*. Zacząłem więc
opow iadać o ru ch u robotniczym w zachodniej E u ro ­
pie, o walce p ro le ta ry a tu , o przeszk o d ach , k tó re bę­
dzie m u siał przezw yciężyć, o jego nadziejach.
Na zebran iu znajdow ali się po w iększej części lu ­
dzie śred n ieg o wieku. O pow iadanie m oje zajęło ich
nadzw yczajnie i zadaw ali mi cały szereg pytań , od­

http://rcin.org.pl/ifis
— 349 —

n o szący ch się ja k n a jtra fn ie j do rzeczy; w ypytyw ali


o n ajd ro b n iejsz e szczegóły, dotyczące robotniczych
zw iązków , o cele In te rn a c y o n a łu i o w idoki jego po­
wodzenia. P otem zapytyw ano chciwie, ja k zw ykle, co
m ożna zro bić u n as w R osyi i jak ie b ęd ą sk u tk i n a ­
szej p ro p ag a n d y . N igdy nie zm niejszałem niebezpie­
czeństw a, ja k ie p rzed staw iała n asza agitacya i o tw ar­
cie pow iedziałem , co m yślałem : «Nas zapew ne w krótce
zeszłą na S y b ir, a w as, to je s t n ie k tó ry ch z w as, p rz e ­
trz y m a ją długo w w ięzieniu za to, żeście nas słuchali».
P o n u ra p e rsp e k ty w a nie p rze ra ziła i nie ochłodziła
ich. « C ó ż — i w S y b ery i nie sam e tylk o niedźw iedzie
m ie sz k ają ; są i ludzie». «Gdzie ludzie żyją, tam i m y
nie zg in iem y » .— «Nie tak czarny dyabeł, ja k go m a­
lują». — «W ilków się bać, do lasu nie chodzić». — «Że­
braczej to rb y i w ięzienia nie zarzekaj się».
I kiedy potem n iek tó ry ch z nich 'areszto w an o , p r a ­
wie w szyscy trzy m ali się doskonale i nikogo nie
wydali.

XV.

W ciągu tych dw óch lat, o k tó ry ch mówię, zaszły


liczne are szta cy e zarów no w P e te rs b u rg u , ja k i w ca­
łej Rosyi. Nie było m iesiąca, żeby nie zn ik n ął k tó ry
z naszy ch to w arzy szy , albo żeby nie w zięto kogo
z członków prow in cy o n aln y ch g ru p . Z końcem 1873 r.
aresztacy e stały się jeszcze częstsze. W listopadzie
polieya w padła niespodzianie do jed n eg o z naszych
głów nych k o n sp ira c y jn y c h m ieszkań, za N arw sk ą ro ­
g atk ą. S traciliśm y P o ro w sk ą i trzech d ru g ic h tow a­
rzy szy . W szystkie sto su n k i z ro b o tn ik a m i w tej części
P e te rs b u rg a trze b a było przerw ać. Ż an d a rm i podw oili
czujność i żaden stu d e n t, k tó ry ukazyw ał się w dziel­

http://rcin.org.pl/ifis
— 350 —

nicy ro botniczej, nie uchodził ich uw agi. Z ałożyliśm y


now ą kolonię rew olucyjną, jeszcze dalej za m iastem ,
ale i tę w krótce m usieliśm y opuścić. W p o śró d robo­
tników k rą ż y li liczni szpiedzy i pilnie ich śledzili.
W naszy ch półkożuszkach, z naszym chłopskim wy­
glądem , D ym itr, S erg iu sz i ja p rze k ra d aliśm y się nie
zauw ażeni. Nie p rze staliśm y odw iedzać dzielnic, ro ją ­
cych się od żandarm ów i szpiegów . Ale położenie Dy­
m itra i S erg iu sza było b ardzo niebezpieczne. Policya
poszukiw ała ich usilnie, poniew aż im iona ich były
w ro b o tn iczych dzielnicach ogólnie znane. Jeżeliby
K -a, albo K raw czyńskiego policya sp o tk ała p rz y ­
padkow o w m ieszkaniu znajom ych, w czasie rew izyi,
n aty ch m iast zab ran o b y ich. Z darzało się, że D ym itr
m u siał codzień szukać now ego m ie sz k an ia , gdzie
m ó głby w zględnie sp okojnie p rzepędzić noc.
— Czy m ogę przenocow ać u ciebie? zapytyw ał,
p rzy szed łszy do to w arzy sza o dziesiątej godzinie wie­
czorem .
— N iepodobna. M ieszkanie m oje w ostatn ich cza­
sach je s t pilnie strzeżone. Lepiej idź do N.
— Ależ ja w łaśnie od niego przychodzę! On mówi,
że dom jego otoczony je s t szpiegam i.
— No, to idź do M. To m ój wielki przyjaciel
i w olny od w szelkich p o d ejrz eń ; ale m ieszka daleko.
W eź dorożkę. Oto pieniądze. — D y m itr je d n ak z za­
sady pieniędzy nie b ra ł i szedł pieszo na p oszuki­
w anie noclegu na przeciw ny k ran ie c m iasta, — albo
zostaw ał u tow arzysza, k tó reg o lada chw ila m ogła za­
skoczyć rew izya.
W styczniu 1874 r. strac iliśm y nasz głów ny p u n k t
zb o rn y , p raw dziw ą tw ierdzę p ro p a g a n d y naszej w śród,
tkaczy. K ilku n ajlepszych naszych agitato ró w zniknęło
poza tajem niczem i w rotam i T rzeciego W ydziału. Kółko
n asze p rzerzedziło się. O gólne zeb ran ia staw ały się

http://rcin.org.pl/ifis
— 351 —

rzeczą coraz tru d n ie jsz ą . W ytężaliśm y w szy stk ie siły*


żeby zorganizow ać now e kółka m łodzieży, k tó re m o­
g ły b y prow adzić dalej spraw ę, g d y n as a re sz tu ją .
C zajkow ski znajdow ał się w ówczas na południu. S kło­
n iliśm y , a raczej zm usiliśm y D y m itra i S erg iu sza do
w y jazd u z P e te rsb u rg a . K azaliśm y im w p ro st w yje­
chać. Z ostało nas w P e te rs b u rg u najw yżej pięciu,
sześciu ludzi — dla prow adzenia spraw naszego kółka.
Z am ierzałem niezw łocznie po złożeniu m ego sp raw o ­
zdania w T ow arzystw ie G eograficznein w yjechać na
połtfdnie i zorganizow ać tam coś w ro d z a ju L igi a g r a r ­
nej, nj^ p o dobieństw o tej organizacyi, k tó ra p rzy ję ła
tak g ro źn e ro zm iary w Irla n d y i w końcu lat siedem ­
dziesiątych.
Dwa m iesiące przeszły stosunkow o spokojnie, gdy
nagle, w połow ie m arca, dow iedzieliśm y się, że całe
kółko rękodzielników zostało aresztow anem i z nim i
razem były stu d e n t, N izow kin, cieszący się — na nie­
szczęście — ich zaufaniem . B yliśm y p rzekonani, że Ni­
zow kin, u n iew in n iając siebie, w yda w szystko, co wie.
O prócz D y m itra i S erg iu sza znał on założyciela kółka,
S erd iu k o w a i m nie. Można było oczekiwać, że na
pew no zd radzi na b ad an iu nasze praw dziw e nazw iska.
Po k ilk u d niach z a b ra n o dw óch tkaczy, ludzi bardzo
niepew nych, k tó rz y strw onili naw et pieniądze sw ych
tow arzyszy. Z nali m ię pod nazw iskiem Borodina. Ci
n iew ątpliw ie po m o g ą policyi w paść na tro p B orodina,
noszącego się po ch ło p sk u i przem aw iającego na ze­
b ran ia ch tkaczy. W ciągu jednego ty g o d n ia zab ran o
w szy stk ich członków naszego kółka, prócz S e rd iu ­
kow a i mnie.
Nie pozostaw ało nam nic innego, oprócz ucieczki
z P e te rsb u rg a , ale tego w łaśnie nie chcieliśm y. Na
naszej pieczy spoczyw ała olb rzy m ia o rganizacya w ew ­
n ą trz R osyi i zagranicą, gdzie d ru k o w an o nasze w y­

http://rcin.org.pl/ifis
— 352 —

daw nictw a i przew ożono je k o n tra b a n d ą . J a k zosta­


wić, nie znalazłszy zastępców , całą sieć naszych kółek
i kolonii w cz terd ziestu g u b ern iach , k tó re z takim
tru d e m stw o rzy liśm y w tych latach i z k tó rem i u trz y ­
m yw aliśm y re g u la rn ą k o resp o n d en cy ę? I jak że nako-
niec zostaw ić nasze robotnicze koła w P e te rs b u rg u
i nasze cztery o g n isk a p ro p a g a n d y w p o śró d ro b o tn i­
ków tej stolicy? K ażdego w ieczoru schodziliśm y się
w ró żn y ch częściach m iasta i p racow aliśm y gorliw ie.
N azw isk i ad resó w n ig d y nie zapisyw aliśm y. Mie­
liśm y ty lk o cyfrow ane i złożone w bezpiecznem m iej­
scu a d re sy , tyczące się przew ozu książek. W sk u tek
tego now i członkow ie koniecznie m usieli w yuczyć
się ze stu adresów i zapam iętać ja k i dziesiątek
cyfr. D opóty pow tarzaliśm y je tow arzyszom , póki
nakoniec nie w ykuli ich na pam ięć. Co w ieczora
d aw aliśm y im poglądow ą lekcyę n a m apie R osyi
E u ro p e jsk iej , z a trzy m u jąc się dłużej p rzy zacho­
dniej g ran icy , gdzie m ieszkali ci, k tó rz y odbierali
p rze k rad zio n e k o n tra b a n d ą k siążki i p rz y g u b ern ia ch
n ad W ołgą, gdzie znajdow ała się w iększa część n a­
szych kolonii. P otem , n a tu ra ln ie p rze b ra w szy się, za­
b ieraliśm y z sobą naszych now ych tow arzyszy, aby
poznajom ić ich z ro b o tn ik a m i w ró żn y ch dzielnicach
m iasta.
N ajro zsąd n iej w podo b n y ch raz ach je s t zniknąć
n agle z m ieszkania i zjaw ić się w now em m iejscu pod
cudzem nazw iskiem i za cudzym paszp o rtem . S erdiu-
kow opuścił w praw dzie sw oje m ieszkanie, ale ponie­
waż nie m iał p aszp o rtu , u k ry w a ł się u znajom ych.
Mnie należało p o stą p ić tak sam o, ale dziw na okoli­
czność za trzy m a ła mię. W łaśnie skończyłem re fe ra t
o fo rm acy ach lodow ych w F in lan d y i i w R osyi, k tó ry
m iałem odczytać na ze b ran iu ogólnem w T o w arzy ­
stw ie G eograficznem . Z ap ro szen ia były ju ż rozesłane,

http://rcin.org.pl/ifis
— 353 —

tym czasem zdarzyło się, że w łaśnie w tym sam ym


d n iu m iało odbyć się w spólne posiedzenie dw óch ge­
ologicznych T ow arzystw P e te rsb u rg a . Z w róciły się
one do T ow arzy stw a G eograficznego z p ro śb ą , aby
re fe ra t m ój został odłożony na tydzień. Było w iado
m em , że m am w yłożyć kilka m oich poglądów o ro z­
p o ścieran iu się sk o ru p y lodowej aż w głąb R osyi
śro d k o w ej, geologow ie zaś nasi, oprócz m ego n au czy ­
ciela i przyjaciela, F ry d e ry k a S chm idta, uw ażali to
przy p u szczen ie za zb y t śm iałe i chcieli je g ru n to w ­
nie ro zp atrzeć. M usiałem więc pozostać jeszcze ty ­
dzień.
W śró d tego tajem niczy nieznajom i k rąż y li około
m ego dom u i zachodzili do m nie pod ró żn y m i fan ­
ta sty c zn y m i pozoram i. Je d e n z nich życzył sobie k u ­
pić las w m oich d o b rac h tam bow skich, położonych
w b ezleśnym stepie. Ku ździw ieniu m em u ujrzałem
na m ojej ulicy, na w ykw intnej M orskiej, jed n eg o ze
w sp o m n ian ych pow yżej aresztow anych tkaczy. Miałem
więc dow ód, że dom m ój je s t szpiegow any. A je d n ak
m usiałem zachow yw ać się tak, ja k g d y b y nic nie­
zw ykłego nie z a sz ło , poniew aż n astęp n eg o p ią tk u
m iałem czytać m ój re fe ra t w T ow arzystw ie G eogra-
ficznem .
P osiedzenie odbyło się nakoniec. — S p o ry odznaczały
się w ielkiem ożyw ieniem , ale w każdym razie udało
się m i o b ro n ić je d en p u n k t. G eologowie nasi p rz y ­
znali, że w szy stk ie daw ne teorye o epoce dyluw ialnej
w R osyi nie m a ją żadnej podstaw y i że całą kw estyę
należy zbadać na now o. Miałem p rzy je m n o ść słyszeć,
ja k n asz znam ienity geolog, B arbot de M arny, pow ie­
dział: «Czy była lodow a sko ru p a, czy nie, m usim y
je d n ak p rzy zn ać, panow ie, że w szystko, co m ów iliśm y
d o tą d o w pływ ie pływ ających lodowców, nie p o tw ier­
dza się w rzeczyw istości żadnym i dow odam i». Ofiaro-
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 23
http://rcin.org.pl/ifis
— 354 —

w yw ano m i m iejsce przew odniczącego w oddziale geo­


g rafii fizycznej, podczas g d y ja zadaw ałem sobie py­
tan ie: czy nie spędzę ju ż tej sam ej nocy w Trzecim
W ydziale?
N ależałoby mi było wcale nie w racać do m ego mie­
szkania, ale upadałem ze zm ęczenia i w róciłem prze­
nocować. Tej nocy żan d arm i nie przy szli. P rzejrzałem
cały sto s m oich papierów , zniszczyłem w szystko, coby
m ogło skom prom itow ać k ogokolw iek, spakow ałem
w szy stk ie rzeczy i przygotow ałem się do odjazdu. Wie­
działem , że m ieszkanie m oje je s t śledzone, ale liczyłem,
że policya p rzy jd z ie z w izytą dopiero późno w nocy i że
w sk u te k tego, u da m i się o w ieczornym zm ro k u w ym ­
k n ąć się n iepostrzeżenie. Ś ciem niało; g d y ju ż m iałem wy­
chodzić, je d n a z pokojów ek szepnęła m i: «m ożebyście
lepiej w yszli kuchennem i schodam i*. Z rozum iałem ją.
szy b k o zbiegłem po schodach i w yszedłem z domu.
U b ra m y stała tylko je d n a dorożka. W skoczyłem dc
niej i p ojechaliśm y w k ie ru n k u N ew skiego P ro sp ek tu .
Z ra zu nie było za m n ą pogoni i m yślałem , że się
w szy stk o udało pom yślnie. Ale nagle, ju ż na Newskim
P ro sp ek cie, spostrzeg łem d ru g ą dorożkę, k tó ra pę­
dziła za nam i w cwał i w krótce zaczęła n as wy­
przedzać.
Z w ielkiem m ojem zdum ieniem zobaczyłem w do­
rożce jed n eg o z dw óch areszto w an y ch tkaczy, a obok
niego ja k ieg o ś nieznanego mi pana. T kacz skin ął ku
m nie ręk ą , ja k g d y b y chciał mi coś pow iedzieć. Ka­
załem m ojem u d orożkarzow i zatrzy m ać się. «Może —
p om yślałem — d opiero co w ypuszczono go i m a dla
m nie jak ie w ażne zlecenia». Ale sk o ro tylko stanąłem ,
pan, siedzący obok tkacza (był to szpieg), krzy k n ął
głośn o : «panie B orodin, książę K rapotkin, aresztu ję
pana». — Dał syg n ał stójkow ym , k tó ry c h zaw sze tłum
ro i się na N ew skim , skoczył do m ojej doro żk i i po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 355 —

kazał m i p ap ier z pieczęcią p e te rsb u rsk ie j policyi m iej­


skiej. «Mam rozkaz p o p ro sić p ana n aty ch m iast do
g en e rał g u b e rn a to ra — dla objaśnienia», pow iedział.
O pór b y ł niem ożliw y. Dwóch stójkow ych stało ju ż
p rzy mnie. K azałem m em u d orożkarzow i zaw rócić
nazad i jechać do g en e rał-g u b ern ato ra . Tkacz pozo­
stał w sw ojej dorożce i pojechał za nam i.
W idocznie policya p rzez dziesięć dni w ahała się
areszto w ać mię, nie będąc pew ną, czy B orodin i ja
je ste śm y je d n ą i tą sa m ą osobą. Moja odpow iedź na
sk inienie tkacza ro z strz y g n ę ła w szelkie w ątpliw ości
w ty m względzie.
Z d arzy ło się, że w łaśnie w chwili, w któ rej w y­
jeżdżałem z dom u, p rz y b y ł z M oskw y pew ien m ło­
dzieniec z listem do m nie od przyjaciela m ego, P. J.
W ojn aralsk iego i z d ru g im od D ym itra do Polakow a.
W o jn aralsk i donosił m i o rozw ijającym się pom yślnie
ru ch u rew o lu cy jn y m w Moskwie, m iędzy innem i o za­
łożeniu ta jn ej d ru k a rn i. P rzeczytałem list i zniszczy­
łem go, a poniew aż d ru g i nie zaw ierał nic, oprócz zw ykłej
p rzyjacielsk iej gaw ędki, zabrałem go z sobą. T eraz,
g d y m ię aresztow ano, pom yślałem , że lepiej będzie
i ten list zniszczyć. Z w róciłem się do szpiega z żąda­
niem , by mi p o w tó rn ie pokazał swój p a p ie r t. j. ro z­
kaz areszto w ania m ię — i podczas g d y dostaw ał go
z kieszeni, rzuciłem nieznacznie list na b ru k . Ale
g d y śm y zajechali p rz e d dom g e n e ra ł-g u b e rn a to ra ,
tkacz p odał nieszczęsny list szpiegow i, m ów iąc: «wi­
d ziałem , ja k ten p an rzucił list na b ru k i p o d ją ­
łem go».
N astąp iły teraz m ęczące godziny w yczekiw ania na
p ro k u ra to ra . R e p re ze n ta n t w ładzy sądow ej g ra, ja k
w iadom o, rolę p ara w a n u w rękach żandarm ów . W y­
su w ają go n a p rz ó d dla nad an ia choć cienia praw ności
rew izyom i śledztw u. U płynęło niem ało czasu, póki
23*

http://rcin.org.pl/ifis
— 356 —

w yszukali p ro k u ra to ra i przyw ieźli go, aby figurow ał


niby-to w c h a rak te rz e p rzedstaw iciela praw a. Z aw ie­
ziono m ię n ap o w ró t do m ego m ieszkania i dokonano
w niem n a jsta ra n n ie jsz e j rew izyi, k tó ra trw ała do
trzeciej godziny rano. Ż an d a rm i nie znaleźli je d n ak
ani św istk a p ap ieru , k tó ry m ógłby służyć im za do ­
wód przeciw ko m nie lu b kom u innem u.
P o rew izyi odw ieziono m ię do T rzeciego W ydziału,
k tó ry rzą d ził i rz,ądzi pod różnem i nazw am i R osyą
od czasów M ikołaja I aż do dn ia dzisiejszego w łą­
cznie i stanow i praw dziw e p ań stw o w państw ie. P ro ­
to p la stą jego był za P io tra I «T ajny G abinet», w k tó ­
ry m przeciw nicy założyciela ro sy jsk ie g o im p e ry u m
ginęli s tra s z n ą śm iercią w śró d w yrafinow anych m ę­
czarni. Za carow ej (K atarzy n y I) «Tajny G abinet»
p rzek ształcił się w «T ajną K ancelaryę», a za A nny
Jo an n ó w n y «Izba to rtu r» o k ru tn eg o B irona p rze jm o ­
w ała n ieo p isan y m strac h em całą R osyę. Ż elazny d e ­
spota, M ikołaj I, p rze o b ra ził kan celary ę w «Trzeci
W ydział» i połączył z nim k o rp u s ż a n d arm sk i, przy-
czem szef żandarm ów sta ł się osobistością więcej oba-
w ianą w Rosyi, niż fiam cesarz.
W k ró tce po zabiciu Mezencewa, za Loris-M elikow a,
T rzeci W ydział zostiił zniesiony nom inalnie; ale — ja k
fen ik s o dro d ził się i zakw itł jeszcze w spanialej pod
now ym szyldem . W każdej g u b e rn ii, w każdem m ie­
ście, naw et na każdej stacyi kolei żelaznej zn a jd u ją
się żan d arm i, któ rzy don o szą o w szy stk iem b ez p o śre­
d nio sw oim pułkow nikom i generałom , ci zaś k o m u ­
n ik u ją się z szefem żandarm ów . Ten o sta tn i w idzi
się z cesarzem codziennie i sk ład a m u codzień s p ra ­
w ozdania, jak ie uw aża za stosow ne. W szyscy u rzę­
d nicy w cesarstw ie z n a jd u ją się pod n ad zo rem ża n ­
d arm ów . G enerałow ie i pułkow nicy tego k o rp u su śle­
d zą z obow iązku publiczne i p ry w a tn e życie w szy­

http://rcin.org.pl/ifis
— 357 —

stkich carsk ich poddanych, w tej liczbie g u b e rn a to ­


rów , m in istró w i naw et w ielkich książąt. Sam cesarz
nie stanow i w y jątk u i nie uchodzi ich pilnej czujności.
A poniew aż b y w ają oni dokładnie pow iadom ieni o w szy ­
stkich n ajtajn iejszy c h spraw ach i in te resa ch d w oru
i zn ają k ażdy k ro k cara, to szef żandarm ów sta je się,
żeby się tak w yrazić, ulubieńcem i poufnikiem w ład­
ców R osyi w ich n ajb ard zie j o so b isty ch spraw ach.
W tej epoce panow ania A leksandra I I T rzeci W y­
dział b y ł w szechw ładnym . Pułkow nicy żan d arm scy
zarząd zali tysiące rew izyi, m ało się troszcząc o to,
czy istn ieją, czy nie, w R osyi sądy i praw a. A reszto­
wali, kogo chcieli, trz y m a li w w ięzieniu, ja k długo im
się podobało i setk i ludzi szły na zesłanie do półno­
cnej R o s y i, albo na S y b e ry ę , za ro zp o rząd zen iem
k tó reg o b ą d ź z pułkow ników lub generałów . P o d p is
m in istra sp raw w ew nętrznych był tylko czczą fo rm a l­
nością, g d y ż nie p o siad ał on żadnej k o n tro li n ad żan­
d arm a m i i naw et nie wiedział, co oni robią.
Była ju ż czw arta g o dzina rano, g d y rozpoczęło się
badanie.
— P an o sk a rż o n y je ste ś — ośw iadczono mi u ro ­
czyście — o należenie do tajnego stow arzyszenia, m a­
jącego na celu obalenie istniejącej fo rm y rz ą d u i o udział
w sp isk u przeciw św iętej osobie jego C esarskiej Mości.
Czy p rzy z n aje się p an do w iny?
— Do chwili póki nie stanę przed publicznym s ą ­
dem , nie dam w am żadnej odpow iedzi, — odparłem .
— P ro sz ę zapisać — p odyktow ał p ro k u ra to r se k re ­
tarzow i — nie p rz y z n a je się do w iny. M uszę p a n u po­
staw ić jeszcze k ilka p y ta ń , zaczął znow u po k ró tk iej
pauzie. Czy zna pan niejakiego M ikołaja Czajkow ­
skiego?
— Jeżeli koniecznie chcecie po tern, co w am po ­
w iedziałem , zadaw ać m i dalej p y ta n ia na w aszem b a­

http://rcin.org.pl/ifis
— 358 —

d aniu, to piszcie o d raz u «nie» w odpow iedzi na w szy­


stko, o co m ię będziecie pytać.
— No, a jeżeli sp y tam y , czy zna pan, na p rzy k ła d ,
p an a P o lak o w a, o k tó ry m rozm aw iałeś pan przed
kilk u m inutam i z p ro k u ra to re m ?
— Je śli zadacie m i takie pytan ie, to piszcie: «nie».
I jeśli spytacie mię, czy znam siostrę, b rata , albo m a­
cochę, piszcie także: «nie». Ż adnej innej odpow iedzi
nie o trzy m acie odem nie. J a wiem , że jeśli odpow iem
«tak», w szystko jedno, do kogoby się ta odpow iedź
odnosiła, wy n aty ch m iast w yrządzicie m u ja k ą pow a­
żn ą n iep rzy jem n o ść, przy jd ziecie z rew izyą, albo je ­
szcze g orzej, a potem pow iecie m u, że ja go w ydałem .
P rz ed staw io n o mi w tedy d łu g i spis p y ta ń i za
każdym razem odpow iadałem spokojnie: «zapiszcie —
nie». T ak ciągnęło się to około godziny. I m ogłem
się p rze k o n ać na zasadzie badania, że w szyscy a re ­
sztow ani oprócz dw óch tkaczy, trzy m ali się b ard zo
dzielnie. Tkacze zaś w iedzieli tylko, że dw a razy wi­
działem z dziesięciu robotników . Ż an d a rm i w idocznie
nic nie wiedzieli o naszem kółku...
— Co pan robi, książę? — pow iedział mi oficer żan­
d arm ski, k tó ry o d prow adzał m ię o piątej godzinie
ran o do m ojej celi. P ań sk ie m ilczenie posłuży im za
stra s z n ą b ro ń przeciw p an u sam em u.
— Czyż nie jestem w sw ojem praw ie?
— T ak, ale... pan wie... Mam nadzieję, że pokój
znajdzie p an w ygodnym . P alą w piecu od chw ili p ań ­
skiego aresztu .
Z nalazłem go b ardzo w ygodnym i n aty ch m iast
silnie zasnąłem . P rz eb u d z ił m ię po upływ ie kilku go ­
dzin żan d arm , k tó ry p rz y n ió sł m i h erb atę. P o nim
w krótce zjaw iła się d ru g a osobistość, k tó ra szepnęła
mi niespodziew anie: «oto p a p ie r i ołów ek; pisz pan
sw oją kartkę». Był to k to ś w spółczujący nam , k tó reg o

http://rcin.org.pl/ifis
— 359 —

znałem z im ienia. Za jego p ośrednictw em p ro w a d zi­


liśm y k o resp o n d en cy ę z are szto w a n y m i w T rzecim
W ydziale.
Ze w szy stk ich stro n słyszałem lekkie p u k an ie do
ścian. To rozm aw iali z sobą um ów ionym sposobem
więźniowie. Ale poniew aż byłem jeszcze now icyuszem ,
nie m ogłem połapać się w tern puk an iu , które, zda­
wało się, w ychodziło ze ścian ze w szech stron.

Je d n a rzecz niepokoiła mię. K iedy robiono u m nie


rew izyę, słyszałem , ja k p ro k u ra to r szepnął oficerow i
ża n d arm sk iem u , że te ra z p o jad ą z rew izy ą do Polakow a,
do k tó reg o był zaadresow any list D ym itra. Polakow był
to m łody stu d en t, b ard z o uzdolniony zoolog i botanik,
w spólnie z k tó ry m odbyłem w ycieczkę W itym ską.
U rodził się on w ubogiej rodzinie kozackiej, na g r a ­
nicy Mongolii. Przezw yciężyw szy w szelkiego ro d za ju
tru d n o ści, Polakow p rz y b y ł do P e te rs b u rg a i w stą­
pił na u n iw ersy te t, gdzie zasłynął jako zoolog, ro k u ­
ją cy w ielkie nadzieje. Z daw ał w łaśnie wówczas egza­
m in na k an d y d a ta . Od czasu naszej w spólnej długiej
p o d ró ży p o p rzy ja źn iliśm y się serdecznie i naw et m ie­
szk aliśm y czas ja k iś w P e te rs b u rg u razem . Ale P ola­
kow nie in tereso w ał się m oją działalnością polityczną.
W spom niałem o nim p ro k u ra to ro w i. «Daję panu
słow o h o n o ru — pow iedziałem — że Polakow nig d y nie
b ra ł ud ziału w żadnych politycznych spraw ach. J u tr o
zd aje o sta tn i egzam in. Z niszczycie na zaw sze zawód
naukow y m łodzieńca, k tó ry w alczył wiele lat i um iał
p okonać w ielkie p rzeszk o d y , aby o siąg n ąć sw oje obecne
położenie. J a wiem , że w as to w szystko m ało w zrusza;
ale u n iw e rsy te t uw aża P olakow a za p rzy sz łą sławę
n au k i ro sy jsk iej» .
Rew izyę m im o to u P olakow a zrobiono, nie a re ­
sztow ano go, co praw d a, n aty ch m iast, lecz dano mu

http://rcin.org.pl/ifis
— 360 —

trz y d ni zwłoki dla zdania egzam inu. W k ilka d n i p o ­


tem w ezwano m ię do p ro k u ra to ra , k tó ry pokazał mi
z p ro m ien iejącą tw arzą kopertę, zaad reso w an ą m o ją
ręk ą, a w niej k artk ę , także z m ojem w łasnoręcznem
pism em , n astęp u jącej tre śc i: «Bądźcie łaskaw i, o d ­
dajcie ten p ak iet W. E. i p oproście o przechow anie
go, póki go nie zażąd ają w um ów iony sposób». Na­
zw isko osoby, do k tó rej k a rtk a zaad reso w an ą była,
nie było w niej w spom nianem .
— L ist ten znaleziono u p an a P olakow a, — pow ie­
dział p ro k u ra to r. — A teraz, książę, los jeg o w tw oich
rękach. Jeżeli m i pow iesz, kim je s t W. E., n aty ch ­
m iast uw olnim y p ana P olakow a; w przeciw nym razie
będziem y go trzym ać, póki nie nazw ie nam w zm ian­
kow anej osoby.
S p o jrzaw szy na k o p ertę, zaad reso w an ą ołów kiem
tuszow ym i na list, p isan y ołów kiem zw ykłym , p rz y ­
pom niałem sobie n aty ch m iast w szy stk ie okoliczności,
tyczące się listu i k o p erty .
— W iem niew ątpliw ie — rzekłem —, że k o p erta i list
nie b yły znalezione razem . To pan położyłeś list do
k o p erty .
P ro k u ra to r zaczerw ienił się. «Czyż p an przek o n asz
m ię — ciągnąłem dalej — że pan, człowiek p rak ty c zn y ,
nie sp o strzeg łeś, że list i k o p e rta n ap isan e są ró żn y m i
ołów kam i ? I teraz, chcesz p an we m nie wmówić, że
stanow i to je d n ą całość. Nie, łaskaw y panie, ośw iad­
czam p an u , że list był ad re so w a n y nie do Polakow a.
Z ak łopotanie p ro k u ra to ra trw ało je d n a k ty lk o kilka
sek u n d , potem o dzyskał pew ność siebie i z p o p rze­
dn ią chełpliw ością o d p arł:
«Polakow je d n ak p rzy z n ał się, że k a rtk a p an a p i­
san ą by ła do niego».
T eraz w iedziałem , że p ro k u ra to r kłam ie. Polakow
m ógłby jeszcze w yznać w szystko, co się tyczyło jego

http://rcin.org.pl/ifis
- 361 —

sam ego, ale raczej poszedłby na S y b ir, niżeli z d ra­


dziłby kogo drug ieg o . S pojrzałem badaw czo w oczy
p ro k u ra to ro w i i odpow iedziałem : «Nie, łaskaw y panie,
P olakow n ig d y nie m ów ił pan u nic podobnego. P an
sam w iesz doskonale, że pan kłam iesz».
P ro k u ra to r zły, że p o d stę p jego chybił, w padł w w ście­
kłość praw dziw ą, a m oże tylko udaw ał. «D obrze — od­
ciął się — jeśli pan zaczeka tu chw il kilka, p rzy n io sę
p anu p iśm ienne zeznanie pana Polakow a. Z n ajd u je się
on w sąsied n im pokoju».
— Z p rzy je m n o śc ią zaczekam , ile się p an u podoba.
Siadłem na kan ap ie i zacząłem palić niezliczoną
ilo ść papierosów . Z eznanie je d n ak nie ukazało się ani
tego dnia, ani później i n astępnie p rz y każdem sp o t­
k an iu się z p ro k u ra to re m , d rażniłem go pytan iem :
«No, a gdzie je s t zeznanie Polakowa?»
Sam o się p rzez się rozum ie, że żadne podobne zezna­
nie nie m iało m iejsca. S potkałem się z Polakow ym
w Genewie, w 1878 r., zkąd odb y liśm y w spólnie b a r­
dzo m iłą w ycieczkę do lodow ca Alletsch. Nie m a co
mówić, że P olakow odpow iedział tak w łaśnie, ja k ocze­
kiw ałem . Pow iedział, że abso lu tn ie nic a nic nie wie
ani o liście, ani o osobie, w spom nianej pod literam i
W. E. W ym ienialiśm y w zajem nie m iędzy sobą dzie­
sią tk i k siążek; k a rtk ę znaleziono w jed n ej z nich. Co
się zaś tyczy k o p e rty , to w yciągnęli ją z kieszeni sta ­
reg o palta. P olakow a trzy m an o w zam knięciu kilka
ty g o d n i, potem w ypuszczono go, dzięki staran io m jego
uczonych p rzyjaciół. Policy a nie dow iedziała się nigdy,
kim by ła osoba W. E. W ręczyła ona w sw oim czasie,
k om u się należało, m oje p apiery.
Nie o d prow adzono m ię z pow rotem do celi, ale po
n iejak im czasie pow rócił p ro k u ra to r w tow arzystw ie
oficera ża ndarm skiego.

http://rcin.org.pl/ifis
— 302 —

— B adanie p ań sk ie skończone na teraz, pow iedział


m i ten ostatni. Z ostanie pan przen iesio n y m gdziein­
dziej.
U b ram y stał powóz. K azano mi zająć w nim m iej­
sce, a obok m nie siadł b a rc zy sty oficer ża n d arm sk i, Kau-
kazczyk rodem . P rzem ów iłem doń, ale sap ał tylko.
Pow óz p rzejechał m ost Ł ańcuchow y, M arsow e Pole,
a potem potoczył się w zdłuż kanałów , ja k g d y b y u n i­
k ając n ajlu d n ie jszy c h ulic.
— Jed ziem y do L itew skiego Z am ku?, zapytałem
oficera, poniew aż w iedziałem , że w ielu tow arzy szy je s t
tam uw ięzionych. O ficer nie odpow iedział. Od chwili,
g d y siadłem do pow ozu, rozpoczął się sy stem ab so ­
lu tn eg o m ilczenia w sto su n k u do m nie, k tó ry zasto-
sow yw ał się całych dw a lata. Ale gdy pow óz w jechał
n a M ost Pałacow y, zrozum iałem , że m ię w iozą do Pe-
tropaw łow skiej tw ierdzy.
N apaw ałem się w idokiem pięknej rzeki, wiedząc,
że nie p rę d k o zobaczę ją znow u. Słońce m iało się ku
zachodow i. Ciężkie, szare c h m u ry zw isły na zachodzie,
n ad zato k ą F iń sk ą ; w p ro st po nad głow ą płynęły białe
obłoki, p rz e ry w a ją c się chw ilam i i od słan iając sk raw k i
błękitnego nieba. Pow óz skręcił na lewo. W jechaliśm y
w p o n u re sklepienie, w b ram ę tw ierdzy.
— No, te ra z p o trz y m a ją m ię tu ze dw a la ta ,— po ­
w iedziałem oficerowi.
— Nie, dla czegóż tak długo, odrzek ł K aukazczyk,
o d zy sk aw szy, g d y śm y się d ostali do tw ierdzy, d a r
słowa. S p raw a p ań sk a p raw ie skończona i za jakie
dw a ty g o d n ie odesłan ą zostanie do sądu.
— S p raw a m oja b ard z o p ro sta , pow iedziałem ; ale
nim oddacie m ię sądow i, zechcecie p oaresztow ać w szy­
stkich socyalistów w R osyi, a ich je s t wiele, b ard z o
wiele i za dw a lata w szystkich nie w yłapiecie. Sam nie
wiedziałem w tedy, ja k p ro ro c zą była ta przepow iednia.

http://rcin.org.pl/ifis
— 363 —

Pow óz za trzy m ał się p rz e d gankiem m ieszkania ko­


m en d an ta. W eszliśm y do poczekalni. W yszedł ku nam
g en e rał K orsakow , starzec w ysokiego w zrostu, z g d e r­
liw ym w yrazem tw arzy. O ficer żan d arm sk i szepnął
m u coś do ucha i sta rz ec odpow iedział: «dobrze»,
zm ierzyw szy go praw ie pogardliw em spojrzen iem ;
potem zw rócił się do m nie. W idać było, że k om en­
d a n t nie był wcale ra d now em u lokatorow i i trochę
w sty d ził się sw ych obow iązków ; ale w zrok jego zd a­
wał się m ów ić: «żołnierz jestem i w ypełniam tylko
obow iązek». Z now u w siedliśm y do pow ozu, ale w krótce
za trzy m aliśm y się u d ru g iej b ra m y ; tu zatrzy m an o
nas czas ja k iś, póki żołnierze nie otw orzyli jej z wew­
n ątrz . R óżnym i długim i, w ązkim i p rzejściam i d oszliś­
m y nakoniec do trzeciej żelaznej b ra m y ; prow adziła
ona do ciem nego sklepienia, zkąd d o staliśm y się do
niew ielkiego p okoju, gdzie ciem ność i wilgoć og arn ęły
m ię odrazu.
K ilku podoficerów straż y fortecznej w biegło cicho
w sw ych w ojłokow ych butach, nie m ów iąc ani słowa,
a tym czasem dozorca w ydaw ał oficerow i kaukazkiem u
pokw itow anie z p rzy jęcia więźnia. K azali m i całkiem
ro ze b ra ć się i w łożyć u b ran ie are szta n ck ie: zielony,
flanelow y szlafrok, niezm ierzonej objętości, w ełniane
pończochy, niebyw ale g ru b e i żółte p antofle, tak
wielkie, że ledw ie trzy m ały się na nogach, g d y sp ró ­
bow ałem p rz e jść się w nich p arę kroków . Zaw sze
znieść nie m ogłem szlafroka i pantofli. G rube p o ń ­
czochy p rzejm ow ały m ię w strętem . K azano m i naw et
zd jąć je d w ab n y kaftan ik , k tó ry w łaśnie b ard z o p rz y ­
d ałb y się w w ilgotnej tw ierdzy. Z apro testo w ałem n a­
tu raln ie głośno, i w godzinę potem oddano mi go
z ro zp o rzą d zen ia g en e rała K orsakow a.
P otem p oprow adzono m ię ciem nym k o ry tarzem ,

http://rcin.org.pl/ifis
- 364 —

po k tó ry m przechadzała się stra ż i w prow adzono do


osobnej celi. Z atrzasn ęły się ciężkie dębow e drzw i,
zg rz y tn ą ł klucz w zam ku i znalazłem się sam jeden
w na w pół ciem nym pokoju.

KONIEC CZĘŚCI CZW ARTEJ.

http://rcin.org.pl/ifis
CZĘŚĆ PIĄTA.

T W IE R D Z A . UCIECZK A.

I.

ak więc byłem w P etropaw łow skiej tw ierdzy, gdzie


w ciąg u o sta tn ic h dw óch wieków ginęły najlepsze
siły Rosyi. S am a nazw a jej w ym aw ia się w P e te rs ­
b u rg u pół-szeptem .
T u P io tr I b ad ał w śród okro p n y ch to r tu r sw ego
sy n a, A leksego i zabił go w łasną ręk ą. Tu, w kaza­
m acie, k tó ra została zalaną w odą w czasie pow odzi,
zam k n iętą była księżniczka T arakanow a. S zczury, c h ro ­
n iąc się p rzed potopem , w skakiw ały na jej suknie.
T u stra s z n y M unich to rtu ro w a ł sw ych przeciw ników ,
a K ata rzy n a I I żyw cem pogrzebała tych, k tó rzy o b u ­
rzali się na m o rd e rstw o jej męża. I od czasów P io­
tr a I, w ciągu stu siedem dziesięciu lat, — k ro n ik i tego
k am ien n eg o gm ach u , podnoszącego się z brzegów
New y n aprzeciw Z im ow ego pałacu, — m ów ią tylko
o m o rd erstw a ch , to rtu ra c h , o żyw cem p o g rze b an y ch ,
sk azan y ch na pow olną śm ierć, albo o doprow adzo-

http://rcin.org.pl/ifis
— 366

n y ch do obłąkania ofiarach w sam otnych, ciem nych,


w ilgotnych kazam atach.
T u p rzecierpieli początkow e sta d y u m sw ego m ę­
czeńskiego życia D ekabryści, k tó rzy p ierw si w znieśli
u nas sz ta n d a r re p u b lik a ń sk i i w ydali hasło zniesienia
po d d ań stw a. Ś lady ich dziś jeszcze odnaleźć m ożna
w tej ro sy jsk ie j B astylii. T u byli uw ięzieni Rylejew ,
Szew czenko, D ostojew ski, B a k u n in , C zernyszew ski,
P isarew i w ielu innych najlep szy ch n aszych p isarzy .
T u to rtu ro w a n o i pow ieszono K arakozow a.
T u, g d zieś w A leksiejew skim Ra welinie, siedział
jeszcze Nieczajew, w y dany przez Szw ajcaryę, jako
zb ro d n ia rz k ry m in a ln y , ale z k tó ry m obchodzono się
ja k z niebezpiecznym politycznym przestęp cą. Nie
m iał on ju ż nig d y odzy sk ać wolności. W tym sam ym
raw elinie, ja k w ieść głosiła, siedziało kilku ludzi, uw ię­
zionych na całe życie z ro zk azu A lek san d ra I I za to,
że znali tajem nice dw orsk ie, o k tó ry ch p o stro n n i nie
pow inni byli wiedzieć. Je d n eg o z nich, sta rc a z d łu g ą
b ro d ą, w idział w tajem niczej tw ierdzy jed en z m oich
znajom ych.
W szy stkie te cienie staw ały te ra z w m ojej w yo­
b raź n i; ale m y śli m oje zatrzy m y w ały się głów nie na
B akuninie, k tó ry , przesiedziaw szy dw a lata w łańcu­
chach, p rz y k u ty do m u ru , w tw ierdzy au stry a ck iej
po 1848 r., a potem w y dany rządow i ro sy jsk ie m u ,
jeszcze sześć lat w A leksiejew skim R aw elinie, — w y­
szedł jed n ak że z w ięzienia po śm ierci żelaznego d e­
spoty, siln iejszym i energiczniejszym , niż w ielu jego
to w arzy szy , k tó rzy cały ten czas p rze b y li na w olności,
«On w y trzy m a ł to w szystko, — m ów iłem sam do sie­
bie, — więc i ja nie po d d am się więzieniu».
P ierw szym m oim ru ch em było po d ejść do okna.
Było ono w yrżnięte w kształcie szerokiego, nizkiego
o tw o ru w ścianie, m ającej ze dw a arsz y n y g ru b o ści —

http://rcin.org.pl/ifis
- 367 —

i tak w ysoko, że ledw o sięgałem doń ręk ą. Było ujęte


w dw ie żelazne ram y z szybam i i oprócz tego opa­
trzon e k ratą . W odległości pięciu sążni za oknem , wi­
działem p rzed sobą zew nętrzny m u r forteczny, nie­
zw ykłej g ru b o ści; w idać było w nim sz a rą budkę
straż*ięzą. T ylko p a trz ą c w ysoko w górę, m ogłem
sp o strz ed z sk raw ek nieba.
S taran n ie obejrzałem celę, w k tó rej m iałem , być
może, p rzepędzić k ilka lat. Z położenia w ysokiego
k o m in a d om u m enniczego dom yślałem się, że pokój
mój zn a jd u je się w południow o-zachodnim ro g u tw ier­
dzy, w bastyonie, w ychodzącym n a Newę. B udynek,
w k tó ry m siedziałem , był to je d n ak nie bastyon, a to,
co w fo rty fik a cy i nazyw a się red u it, t. j. w ew nętrzny,
pięcio k ątn y , dw u p iętro w y , kam ienny b u dynek, w zno­
szący się tro ch ę po n ad m u ram i b asty o n u i zaw iera­
jący dw a rzę d y a rm a t P okój mój był kazam atą, k tó ­
rej p ierw o tnem przeznaczeniem było m ieścić w sobie
d u żą arm atę, okno zaś stanow iło jej strzelnicę. P ro ­
m ienie słoneczne n ig d y tu nie przenikały. N aw et la­
tem nie m ogły one p rze b ić g ru b y c h ścian. U m eblo­
w anie składało się z żelaznego łóżka, dębow ego stolika
i takiegoż ta b o re tu . P odłoga była p o k ry tą g ru b o po ­
m alow anym pilśniow ym w ojłokiem , a ściany wykle-
jo n e żółtym i tapetam i. W celu stłum ienia w szelkich
dźw ięków tap ety nie b yły naklejone bezpo śred n io na
ścianę, ale na płótno, pod k tó rem zauw ażyłem d r u ­
cianą siatkę, a po za n ią w arstw ę pilśni. D opiero pod
n ią udało mi się nam acać kam ień. P rz y w ew nętrznej
ścianie stała um yw alnia. W g ru b y ch , dębow ych d rzw iach
w y rżn ięty był kw ad rato w y , zam ykający się otw ór,
przez k tó ry podaw ano jedzenie i podłużne t. zw. «oko»
z sz y b k ą, z a k ry tą ze stro n y zew nętrznej m aleńką
b laszk ą. P rzez to «oko» strażn ik , sto jący w k o ry ta rz u ,
m ógł w idzieć w każdej chwili, co ro b i więzień. W s a ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 368 —

mej rzeczy, p odnosił on często blaszkę «oka», przy-


czem b u ty jego sk rzy p ia ły nieznośnie, g d y z niedźw ie­
dzią zręcznością sk ra d a ł się do m oich drzw i. P ró b o ­
w ałem zaw iązać z nim rozm ow ę, — ale w tedy oko,
k tó re w idziałem przez szkiełko, odw racało się z wy­
razem pełnym p rzerażen ia i blaszka n aty ch m iast opa­
dała. P o upływ ie p a ru m in u t słyszałem znow u sk rzy p
butów , ale nie zdołałem nig d y d o p ro sić się ani je ­
d n eg o słow a z u s t strażn ik a. W około panow ała głę­
bo k a cisza. P rz y su n ą łe m ław kę do okna i zacząłem
p atrz eć na sk raw ek nieba. D arm o sta ra łe m się po­
chw ycić jakikolw iek dźw ięk od Newy, albo z m iasta
na przeciw ległym brzegu. T a m a rtw a cisza zaczęła
m ię dławić. S próbow ałem śpiew ać, zrazu cicho, potem
coraz głośniej i głośniej. «Czyliż w sam ym kwiecie
lat, m am rzec m iłości: «żegnaj na wieki», śpiew ałem
z «R usłana i Ludm iły*.
— P anie, pro szę nie śpiew ać! rozległ się nizki bas
za drzw iam i.
— Chcę śpiew ać i będę.
— Nie, nie wolno, basow ał żołnierz.
— Ale ja m im o to będę.
W tedy p rzy szed ł n adzorca i zaczął dow odzić mi,
że nie pow inienem śpiew ać, poniew aż on będzie m u ­
siał zaw iadom ić o tem k o m e n d an ta tw ierd zy i tak
dalej.
— Ależ zaschnie mi w g a rd le i płuca nie b ędą m o­
gły działać, je śli nie będę ani mówić, ani śpiew ać, —
próbow ałem p rzekonyw ać go.
— No, to śpiew aj p an półgłosem , dla siebie, p ro sił
sta ry dozorca.
Lecz p ro śb a była zbyteczną. P o kilk u dniach s tr a ­
ciłem ochotę do śpiew u, p róbow ałem w praw dzie śpie­
wać dalej dla zasady; ale na nic się to nie zdało.
— G łów na rzecz — m y ś la łe m - - w tem , żeby zacho­

http://rcin.org.pl/ifis
— 369 —

wać fizyczne siły. Nie chcę zachorow ać. T rzeb a sobie


w yobrazić, że m uszę spędzić kilka lat na północy,
w m ałej chatce w śró d lodu, w czasie p odróży bieg u ­
now ej. Będę używ ał wiele ru ch u , g im n asty k i, — nie
należy p oddaw ać się zniechęceniu. Dziesięć kroków
z k ąta, w k ą t celi, to ju ż nieźle. Jeżeli p rze jść tak pół-
to ra sta ~ ra z y , będzie w iorsta». I postanow iłem ro b ić
codzień siedem w iorstw : dwie w io rsty rano, dwie
p rzed obiadem , dw ie po obiedzie i je d n ą p rzed u d a ­
niem się na spoczynek. «Jeśli położę na stole dziesięć
pap iero só w i będę odsu w ał jeden, p rzechodząc koło
stołu, — m yślałem , — to łatw o policzę te trz y s ta razy,
k tó re pow inienem p rz e jść nap rzó d i w tył. Chodzić
należy p ręd k o , ale zaw racać w ro g u powoli, żeby się
nie zakręciła głow a i za k ażdym razem w in n ą stro n ę.
P otem — dw a raz y na dzień będę się gim n asty k o w ał
m oim ciężkim taboretem ». P odejm yw ałem go za nogę
i trzy m ałem w w yciągniętej ręce, potem kręciłem nim
w kółko i w krótce nauczyłem się p rze rz u cać go z je ­
dnej rę k i do d ru g iej, p rzez głowę, za plecy i pom ię­
dzy nogam i.
W k ilk a godzin po p rzy b y c iu m ojem do tw ierdzy,
zjaw ił się dozorca i p rzy n ió sł mi trochę k siążek do
czytania. N iektóre z nich były mi znane, ja k «Fizyo-
logia Życia Codziennego» Lew es’a; ale d ru g i tom ,
k tó ry szczególnie życzyłem sobie przeczytać po raz
d r u g i, gd zieś się zagubił. P o p ro siłem , natu raln ie,
o p rz y b o ry piśm ienne, ale odm ów iono m i stanow czo.
P ió ra i a tra m e n t o trz y m u je się w tw ierdzy tylk o za
specyalnem pozw oleniem cesarza. Ta p rzy m u so w a bez­
czynność m ęczyła m ię b a rd z o i zacząłem u k ład ać w p a­
mięci szereg pow ieści dla ludu na tem ata, zapoży­
czone z h isto ry i ro sy jsk ie j, coś w ro d z a ju «M ystères
du Peuple», E n g en iu sza Sue. P o m y sł do tego zaczer­
p nąłem ze «Szkiców z H isto ry i N iew olnictwa», k tó re
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 24

http://rcin.org.pl/ifis
— 370 —

p rzeczy tałem w jed n ej ze sta ry c h k siążek «Dieła*


(m iesięcznik ro sy jsk i). W ym yślałem in try g ę powieści,
opisy, dyalogi i starałem się zapam iętać w szystko, od
p o czątk u do końca. Ł atw o sobie w yobrazić, ja k znu­
żyłaby i osłabiła m ózg p o d obna praca, g d y b y m od­
d aw ał się jej dłużej, niż dw a czy trz y m iesiące.
B rat m ój A leksander, w y sta ra ł się jedńhkże dla
m nie o pozw olenie p o siadania p rzy b o ró w piśm ien­
nych. P ew nego raz u p o p ro szo n o m ię znow u do po­
wozu, gdzie znalazłem się znów obok sta re g o znajo­
m ego, niem ego ż a n d arm a — K aukazczyka i zawieziono
m ię do T rzeciego W ydziału. D ano m i tam widzenie
z b ratem , w obecności dw óch żan d arm sk ich oficerów.
W chwili, g d y m ię aresztow ano, A leksander był
w Z u ry ch u . Od m łodości m a rz y ł on zaw sze o wyjeź-
dzie za granicę, gdzie ludzie m ogą m yśleć, ja k chcą,
czytać, co chcą i m ogą otw arcie w ypow iadać swe m y­
śli. Ż ycia ro sy jsk ie g o nienaw idził. G łów nym rysem
jeg o c h a ra k te ru była głęboka szczerość i praw ość.
Nie znosił o sz u k ań stw a w jakiej bądź form ie. Brak
w olności słow a w R osy i, gotow ość ro sy jsk a podda­
wać się zaw sze ulegle w szelkiem u despotyzm ow i, «ezo-
pow ski język», do k tó reg o uciek ają się p isarze ro-
sy jscy , — w szystko to było w najw y ższy m stopniu
przeciw ne jego otw artej n atu rze. W krótce po moim
pow rocie z zagranicy, A lek san d er w yjechał do Szwaj-
caryi, gdzie zam ierzał osiedlić się. Zw łaszcza od czasu,
g d y strac ił dw oje dzieci — je d n o u m a rło w kilka go­
dzin na cholerę, d ru g ie na suchoty, — P e te rs b u rg stał
m u się podw ójnie nienaw istnym .
B rat mój nie p rzy jm o w a ł żadnego udziału w na­
szej ag itacy jn ej robocie. Nie p rzy p u sz cz ał on możli­
w ości po w stania ludow ego, a rew olucyę pojm ow ał jako
działalność posłów , w y b ra n y ch przez n aró d , w rodzaju
n a p rzy k ła d Z grom ad zen ia N arodow ego 1789 r. Co

http://rcin.org.pl/ifis
— 371 —

się zaś tyczy agitacyi socyalistycznej, uznaw ał ją tylko


cn a jaw n y ch m ityngach, z try b u n publicznych, a nie
J ta jn ą, m ęczącą, o so b istą p ro p ag a n d ę, ja k ą m y zajm y­
w aliśm y się. W A nglii byłby A leksander stronnikiem
J o lin ’a B rig h fa , albo C hartystów . Je ślib y m ieszkał
w P a ry ż u w czasie pow stan ia czerw cow ego 1818 r.,
biłby się napew no z o sta tn ią g a r s tk ą robotników na
ostatn iej b arykadzie. Ale w o k resie przygotow aw czym ,
znalazłby się raczej w obozie L udw ika Blanc albo
L ed ru -R o lin’a.
W S zw ajcaryi zam ieszkał w Z u ry c h u . S y m patye
jego skłaniały się ku lew em u sk rz y d łu M iędzynaro­
dów ki. Z p rze k o n ań sw oich był socyalistą i zgodnie
z tem i p rze k o n an ia m i prow adził nadzw yczaj u m ia rk o ­
w ane życie. P raco w ał n ad w ielkiem uczonem dziełem ,
k tó re stanow iło głów ny cel jego życia i m iało być do­
pełnieniem znakom itej pracy H olbacha «System e de
la N aturę». A lek san d er za p rzy jaźn ił się niebaw em b a r ­
dzo serdecznie z P, L. Ł aw row ym , k tó ry — zarów no
ja k on — by ł w ielbicielem filozofii K anta.
Na w ieść o m ojem uw ięzieniu, A lek san d e r rzucił
w szy stk o : pracę całego życia, sw obodę, k tó ra była dłań
tak niezbędną, ja k dla p tak a pow ietrze i w rócił do
n ien aw istn ego sobie P e te rs b u rg a — je d y n ie żeby mi
p o śp ieszy ć z pom ocą w nieszczęściu.
B yliśm y obaj silnie w zruszeni tem w idzeniem . B rat
m ój b y ł stra sz n ie w zb urzony. Sam w idok błękitnych
m u d u ró w — tych katów wszelkiej niezaw isłej m yśli
w R osyi - był m u w strę tn y i nie krępow ał się w w y­
rażan iu sw ych uczuć w ich obecności. W e m nie zaś
p o b y t A lek san d ra w P e te rs b u rg u budził n a jsm u tn ie j­
sze przeczucia. Byłem szczęśliw y, że m ogłem znow u
u jrze ć jeg o szlachetną tw arz, jego oczy, pełne m iłości;
ucieszyłem się niew ym ow nie, dow iedziaw szy się, że
będziem y w idyw ać się co m iesiąc. A je d n ak , — chciał-
U*

http://rcin.org.pl/ifis
— 872 —

bym , żeby tysiące w iorstw oddzielały go od tego żan-


d arm sk ieg o legow iska, d o k ąd p rzy sz ed ł dzisiaj z w ła­
snej woli, ale d o k ąd niezaw odnie p rzyw iozą go k ied y ś,
pod strażą.
- - Po co ty tu ta j? U ciekaj n aty ch m iast! krzyczało
doń m oje w ew nętrzne ja. I rów nocześnie w iedziałem ,
że on nie odjedzie, póki ja będę w w ięzieniu.
Lepiej, niż kto inny, ro zu m iał on, że bezczynność
m ię zabije; poczynił więc niezw łoczne staran ia, aby
m i pozw olono prow adzić w dalszym ciągu rozpoczęte
p race naukow e. T ow arzystw o G eograficzne życzyło
sobie, żebym skończył m o ją k siążkę o o k resie lodo­
w ym . B ra t p o ru sz y ł cały naukow y P e te rs b u rg w ty m
celu. A kadem ia N auk była też zain tereso w an ą w tej
p racy. N akoniec — w dw a czy trz y m iesiące po mo-
jem uw ięzieniu, w szedł do m ojej celi zawiadowca
i oznajm ił, że car pozw olił mi skończyć re fe ra t dla
T o w arzy stw a G eograficznego i w skutek tego w ydadzą
mi p rz y b o ry piśm ienne. «Ale tylk o do zachodu słońca»,
dodał. Słońce zim ą w P e te rs b u rg u zachodzi o trzeciej
godzinie po południu. Nie było je d n ak na to rad y .
«Do zachodu», pow iedział A leksander II, d ając swe
zezwolenie.

II.

W olno m i było więc znow u pracow ać.


T ru d n o byłoby w yrazić, ja k ą ulgę uczułem , gdy
m ogłem znow u pisać. Z godziłbym się żyć o chlebie
i wodzie, w n ajw ilgotniejszej piw nicy, byle m i tylko
pozw olono pracow ać.
Byłem je d y n y m w ięźniem w tw ierdzy, k tó rem u po­
zwolono posiadać p rz y b o ry piśm ienne. N iektórzy
z m oich tow arzyszy, k tó rzy spędzili w w ięzieniu trzy

http://rcin.org.pl/ifis
— 373 —

lata — i więcej, do słynnego p ro cesu «stu dziew ięćdzie­


sięciu trzech», m ieli tylko tabliczki łupkow e. Ma się
rozum ieć, w straszn e j sam otności tw ierdzy byli oni
rad zi i tabliczce, i zapisyw ali ją słow am i obcego ję ­
zyka, k tó reg o się uczyli z nu d ó w , albo m atem aty-
cznem i fo rm ułam i. Ale — ja k pisać, wiedząc, że w szy­
stk o zostanie sta rte m za kilka godzin.
Moje życie w ięzienne zaczęło teraz p łynąć więcej
praw idłow o. Mogłem w ypełnić czem ś życie. Około
dziew iątej godziny ran o kończyłem m oje pierw sze
dwie w io rstw y i czekałem , aż mi p rz y n io są ołów ki
i p ióra. P raca, k tó rą przygotow yw ałem dla Tow arzy-
rzy stw a G eograficznego, zaw ierała — oprócz sp raw o ­
zdania z p oszukiw ań m oich naukow ych w F inlandyi,
k ry ty k ę zasad hypo tezy o lodow cach. W iedząc teraz,
że m am dużo czasu p rze d sobą, postanow iłem na nowo
n ap isać i ro zsz erzy ć tę część. A kadem ia N auk oddała
do m ego ro zp o rzą d zen ia sw oją o lb rzy m ią bibliotekę.
W k ró tce cały k ą t m ojej celi zapełnił się k siążkam i
i m apam i, m iędzy in n y m i były tu zupełne w ydanie
szw edzkich geologicznych k a r t geograficznych, praw ie
całkow ita kolekcya spraw o zd ań ze w szystkich ekspe-
dycyi p o larn y ch i rów nież całkow ite w ydanie «Q uar­
terly Jo u rn al» L o n d y ń sk ieg o T ow arzystw a G eografi­
cznego. K siążka m o ja u ro sła w tw ierdzy do objętości
dw óch tomów. P ierw szy został w y dany za sta ra n ie m
b ra ta i p rzy jaciela m ego, Polakow a (w Z apiskach T o­
w arzy stw a G eograficznego), d ru g i zaś, nie całkiem
ukończony, pozostał po m ojej ucieczce w T rzecim W y­
dziale. R ękopis znaleziono dopiero w 1895 r. i oddano
R o sy jsk iem u T o w arzy stw u G eograficznem u, k tó re o d e­
słało mi go do L ondynu. W lecie o piątej godzinie
w ieczorem , a zim ą o trzeciej, sk o ro tylko w niesiono
m aleńką lam pkę, zabierano mi p ió ra i ołów ki i m u ­
siałem p rze ry w ać pracę. W tedy zajm yw ałem się czy­

http://rcin.org.pl/ifis
— 374 —

taniem , głów nie dzieł h isto ry czn y ch . S zereg pokoleń


w ięźni p olitycznych zostaw ił po sobie w tw ierd zy Pe-
tropaw łow skiej całą bibliotekę i m nie też pozw olono
w zbogacić ją kilku w ażnem i dziełam i z h isto ry i r o ­
sy jsk iej. O prócz tego k rew ni p rzy sy ła li m i dużo k sią ­
żek. T ym sposobem m ogłem zaznajom ić się p raw ie
ze w szy stk im i książk am i i zbioram i dokum entów ,
ty czący m i się m oskiew skiego o k re su h isto ry i ro s y j­
skiej. Z rozk o szą czytałem nietylko k ro n ik i, zw ła­
szcza zn ak o m itą d ru g ą p sk o w sk ą kronikę, pełną cie­
kaw ych szczegółów o życiu społecznem d e m o k ra ty ­
cznej, średniow iecznej rzeczpospolitej ru sk ie j (w edług
w szelkiego p raw d o p o d o b ień stw a — je s t to najlep sza
k ro n ik a w E u ro p ie o h isto ry i średniow iecznych m iast);
ale odczytyw ałem jeszcze wiele n ajb ard zie j suchych
dok u m en tów i naw et «Żyw oty Św iętych», gdzie p rz y ­
padkow o tra fia ją się szczegóły z życia m as, k tó ry ch
nie m ożna znaleźć w innych źródłach. P rzeczytałem
także w ielką ilość ro m an só w i naw et w ypraw iłem so­
bie ro d zaj św ięta w wilię Bożego N arodzenia. K rew ni
m oi p rzy sła li m i w tedy w igilijne opow iadania D ickensa.
I całe św ięta śm iałem się i płakałem na przem ian,
czy tając te prześliczne u tw o ry w ielkiego pow ieścio-
p isarza.

I II .

N ajb ardziej m ęczącem było g robow e m ilczenie, p a ­


n u jące w około. D arem nie pukałem do ścian, tupałem
n o g ą o podłogę i p rzysłuchiw ałem się, czy nie rozle­
gnie się w odpow iedzi choć ciche p u k an ie; nic nie
było słychać. M inął m iesiąc, potem dw a, trzy , potem
ro k , — odpow iedzi na m oje pu k an ie nie usłyszałem :
w trz y d z ie stu sześciu celach było nas tylk o sześciu

http://rcin.org.pl/ifis
— 375 —

ludzi i dźw ięki nie dochodziły od jed n eg o do drugiego.


R eszta to w arzyszy siedziała w L itew skim Z am ku. G dy
zapytyw ałem podoficera, w chodzącego do m nie, aby
m ię w y p ro w adzić na sp acer: «jaka pogoda? — deszcz
nie pada?» — rzucał m i sp o jrzen ie z ukosa i k ry ł się
za drzw iam i, gdzie śledził go d ru g i podoficer. Je d y n ą
isto tą żyw ą, od k tó rej m ogłem u słyszeć czasem kilka
słów, b ył dozorca, k tó ry w chodził każdego ra n a do
m ojej celi, z zapytaniem , czy nie p o trze b u ję ty to n iu
lub p ap ieru . P róbow ałem zaw iązać z nim rozm ow ę;
ale dozorca og ląd ał się tylk o podejrzliw ie na podofi­
cera, sto jącego w pół o tw arty c h drzw iach. T w arz jego
zdaw ała się m ów ić niejako: «pan widzi, m nie także
śledzą». T ylko je d n e gołębie nie bały się m nie. Co
ra n a i po obiedzie zlatyw ały się do m ego okna
i chw ytały p o k arm , k tó ry rzucałem im przez kratę.
Ż ad n e dźw ięki nie dochodziły m nie, oprócz s k rz y ­
piących k roków stra ż y , ledw ie d o słyszalnego szelestu
w «oku» i bicia zegarów g rają cy c h na dzw onnicy k a­
te d ra ln ej cerkw i. Co k w ad ran sa w y g ry w a ją one: «Pa­
nie, zm iłuj się», — raz, dw a, trzy , cztery razy. P otem
w ielki dzw on w ydzw ania przeciągle, z długiem i p rz e r­
w am i po każdem u d erzen iu , godziny. I w tedy zaczyna
się żałobna m u zy k a zegarów , k tó re z każdą n ag łą
zm ian ą pogody r o z s tra ja ją się i z h y m n u «Jak sła­
wny», p o w staje p rzeraźliw a kakofonia, p rz y p o m in a ­
ją ca dzw ony pogrzebow e. W śród głuchej nocy, po
«Jak sław ny», zeg ary g r a ją jeszcze «Boże, cesarza
chroń». T rw a to p raw ie cały k w a d ra n s i ledw ie się
skończy, now e «Boże, zm iłuj się» ogłasza nie m o g ą­
cem u u sn ą ć w ięźniow i, że u p ły n ą ł znow u k w ad ran s
jego bezużytecznego życia i że nie jed en jeszcze po­
d o b n y k w ad ran s, półgodziny i dzień i m iesiąc w egeta-
cy jn eg o istn ien ia m inie, póki go nie osw obodzą do­
zorcy w ięzienni, albo śm ierć.

http://rcin.org.pl/ifis
- 37G —

K ażdego ra n a w yprow adzano m ię na spacer pół­


go d zin n y na podw órze więzienia, w kształcie nie­
w ielkiego pięciokąta z w ązkim chodnikiem w zdłuż
m u ró w i łazienką p o śro d k u ; ale lubiłem ten spacer.
T ak chciwie pożąda się now ych w rażeń w w ięzieniu,
że na p rzechadzce nie spuszczałem zw ykle oczu ze
złotego o strz a wieży k a te d ry fortecznej. Ze w szystkiego,
co m ię otaczało, tylk o ta igła m ieniła się i lubiłem
obserw ow ać te zm iany. To błyszczała ona, ja k czyste
złoto w ja sn y dzień; to przy jm o w ała — na tle błęki­
tn eg o n ieba — fan ta sty c zn y w ygląd, g d y lekki nie­
b iesk i o p ar m gły zw ieszał się n ad m iastem ; to w y­
daw ała się ja k b y od lan ą z szarej stali w dzień po­
ch m u rn y .
W czasie tych przech ad zek w idziałem czasem córkę
dozorcy, dziewczę lat o sie m n a stu czy dziew iętnastu.
K iedy w ychodziła z m ieszkania ojca, m u siała p rz e jść
kilka k ro ków po podw ó rzu w ięziennem , aby dostać
się do b ram y , stanow iącej jed y n e w yjście. Szła za­
w sze śpiesznie, spuściw szy oczy, ja k g d y b y w stydziła
się, że je s t có rk ą dozorcy więzienia. P rzeciw nie, m ło­
d szy b ra t jej, kadet, k tó reg o sp otkałem p arę razy
w p odw órzu, zaw sze p a trz y ł mi w p ro st w oczy, z ta ­
kim w y razem sy m p a ty i i w spółczucia, że m ię to u d e­
rzy ło i w spom niałem o tern k o m u ś po ucieczce. W cztery
czy pięć lat potem , g d y chłopak był ju ż oficerem ,
areszto w ano go i zesłano do S y b ery i w schodniej, do
T unki. W stąp ił on do p a rty i N arodnej W oli i zdaje
się, że ułatw iał koresp o n d en cy ę m iędzy rew olucyoni-
stam i, p ozostającym i na wolności, a zam kniętym i
w tw ierdzy.
Zim a p e te rsb u rsk a ciem ną je s t dla ty c h , k tó ­
rzy nie m ogą w yjść na rzęsiście ośw ietlone ulice.
W kazam acie, n atu raln ie, je s t ona podw ójnie p o n u rą.
Ale wilgoć daw ała się jeszcze więcej we znaki, niż

http://rcin.org.pl/ifis
— 377 —

ciem ność. K azam aty są tak w ilgotne, że trze b a je było


b ard zo silnie opalać, aby choć nieco osuszyć. D usi­
łem się p raw ie z gorąca. Ale g d y doprosiłem się na-
koniec, żeby tro ch ę m niej palono, ściany potniały od
w ilgoci. T apety zaczęły tak w yglądać, ja k b y je co-
dzień oblew ano w iadrem wody. I w ostatecznym w y­
n ik u nabaw iłem się silnego reu m aty zm u .

Mimo to w szystko nie upadałem na duchu, p isa ­


łem i ry sow ałem m apy w pół-zm roku, te m p eru ją c
ołów ki kaw ałkiem szkła, znalezionym na podw órzu.
N ieodm iennie robiłem codzień m oje siedem w iorst
z k ąta w k ą t i w ykonyw ałem ćw iczenia g im nastyczne
m oim dębow ym ta b o retem . Czas płynął. Ale oto w ta r­
gnęło do m ojej k azam aty nieszczęście, k tó re m ię p r a ­
wie złam ało. B rata m ego, A leksandra, aresztow ano.
W końcu g ru d n ia 1S74 r., dali m i w tw ierdzy —
w obecności dw óch żandarm ów — w idzenie z b rate m
i sio s trą H eleną. W idzenia, daw ane z długiem i p rz e r­
wami, w p raw iają zaw sze więźniów i k rew nych ich
w stan silnego rozd rażn ien ia. A resztow any widzi d ro ­
gie sobie tw arze, słyszy miłe głosy i wie, że w szystko
to zniknie za k ilka m inut. Czuje się on tak blizkim
i rów nocześnie ta k dalekim od nich, albow iem żadna
szczera i serd eczn iejsza rozm ow a nie m oże m ieć m iej­
sca w obecności obcego człowieka, w ro g a i szpiega.
W d o d atk u b r a t i sio stra niepokoili się m ocno m ojem
zdrow iem , na k tó re ciem ne, p o n u re dnie zim ow e i w il­
goć zaczynały ju ż w yw ierać swój w pływ . R ozstaliśm y
się z ciężkiem sercem .
W ty d zień po tern w idzeniu się, zam iast spodzie­
w anego listu od b ra ta z zaw iadom ieniem o d ru k u m o ­
jej k siążki, o trzym ałem k ró ciu tk ą k a rtk ę od Polakow a.
D onosił mi, że o d tą d k o rek tę dzieła będzie ro b ił on
sam i dla tego pow inienem zw racać się doń ze wszy-

http://rcin.org.pl/ifis
— 378 —

stkiem , co się w ydania k siążk i m ojej tyczyło. Z araz


zrozum iałem , że się z b rate m stało coś złego. Jeżeliby
zachorow ał, P olakow n ap isałb y o tern. N astąpiły teraz
dla m nie ciężkie dni. A lek san d ra napew no are sz to ­
wali — i to z m ojej przy czy n y . Ż ycie straciło dla m nie
w szelkie znaczenie. P rzechadzki, g im n a sty k a , p raca —
zobojętniały mi zupełnie. Cały dzień chodziłem bez
celu po p o k o ju i nie m ogłem m yśleć o niczem innem ,
ty lk o o aresztow aniu b rata. Dla m nie, człow ieka sa­
m otnego, w ięzienie było tylk o o so b istą n ie p rz y jem n o ­
ścią; ale A leksander b y ł żonaty, nam iętnie kochał żonę
i m iał sy n a, k tó ry m się nie m ógł nacieszyć. Rodzice
sk u p ili na tym chłopcu całą sw oją m iłość, k tó rą o ta­
czali n ie g d y ś dw oje p ierw szych dzieci, zm arłych p rze d
trzem a laty.
N ajg o rsz ą była niepew ność. Co m ógł on zrobić?
Za co aresztow ali go? Na co go skażą? U pływ ały ty ­
godnie. Mój niepokój w zm agał się, ale w iadom ości nie
było żadnych. N akoniec — d ro g ą uboczną dow iedzia­
łem się, że A lek san d ra aresztow ano za lis t do P. L.
Ław row a.
O szczegółach dow iedziałem się znacznie później.
Po w idzeniu się ze m ną, A lek san d er n ap isał do sw ego
sta re g o przyjaciela, P io tra Ław row icza, k tó ry w y d a­
w ał w ty m czasie w L ondynie «Naprzód». W liście
w y rażał swój niepokój o m oje zdrow ie, m ów ił o li­
cznych aresztacy ach i nie u k ry w a ł sw ej nienaw iści ku
d espotyzm ow i ro sy jsk ie m u . T rzeci W ydział p rze jął
list na poczcie i polecił — a k u ra t w sam ą wilię Bożego
N arodzenia — odbyć rew izyę u b ra ta , co ża n d arm i
w ypełnili z w iększą naw et b ru taln o ścią, niż zwykle.
Pół tu zin a ludzi w darło się po północy do jego m ie­
szk an ia i przew rócili w szystko do g ó ry nogam i. O glą­
dali i m acali ściany i naw et chore dziecko w yjęli z łó­
żeczka, aby p rz e trz ą sn ą ć bieliznę i m aterac. Nie zna­

http://rcin.org.pl/ifis
— 379 —

leźli nic i nie było nic do znalezienia. Mój b ra t był


m ocno o b u rzo n y tą rew izyą. Ze zw ykłą sobie o tw ar­
tością ośw iadczył on żan d arm sk iem u oficerow i, k ie ru ­
jącem u n ią: «Do p a n a , kapitanie., nie m ogę mieć
żadnej u ra z y ; pan o trzy m ałe ś tak liche w ykształcenie,
że zaledw ie wiesz, co czynisz. Ale pan, łaskaw y pa­
nie, — zw rócił się do p ro k u ra to ra , — p an wiesz,
ja k ą ro lę p an w tem odgryw asz. P an o trzy m ałeś u n i­
w ersy teck ie w ykształcenie. P an znasz praw o i pan
wiesz, że p an sam depcesz praw o, jakiekolw iek ono
je s t i p o k ry w a sz sw oją obecnością bezpraw ie tych oto
ludzi. P an , łaskaw y panie, pan je ste ś p o p ro stu n ę­
dznikiem !»
Z nienaw idzili za to b ra ta i trzy m ali go w T rzecim
W ydziale do m aja. Dziecię A leksandra, prześliczny
chłopczyk, jeszcze bardziej w ydelikacony i nad wiek
rozw inięty przez chorobę, um ierał z suchot... D okto­
row ie orzekli, że p o zostaje m u ty lk o kilka d n i do ży­
cia. B rat m ój, k tó ry nig d y nie p ro sił w rogów o żadną
łaskę, błagał, aby m u pozw olono zobaczyć o sta tn i raz
dziecko. P ro sił, by go puszczono na pół godziny do
do m u — pod słow em h o n o r u , albo pod strażą. Nie
pozw olono. Ż an d a rm i nie m ogli odm ów ić sobie tej
zem sty.
Dziecko um arło. M atka o m ało co nie p adła także
o fiarą nerw ow ego ata k u Około tego czasu ośw iadczono
b ra tu , że go zeszłą do M inusińska: pow iozą go tam
w kibitce z dw om a żandarm am i, co się zaś tyczy żony,
m oże ona u dać się za nim potem , ale nie w olno jej
to w arzy szy ć m u teraz.
— Pow iedźcież m i nakoniec, jak ie je s t m oje p rze­
stęp stw o ? żądał b rat.
Ale żad nych p oszlak w iny, oprócz listu do Ł aw ro-
wa, nie było przeciw A leksandrow i. Z esłanie w yda­
wało się w szy stk im takim gw ałtem , było ono tak wi­

http://rcin.org.pl/ifis
— 380 —

docznie aktem osobistej zem sty ze stro n y T rzeciego


W ydziału, że n ik t z n aszych k rew n y ch nie p rz y p u ­
szczał, żeby m ogło ono trw ać dłużej, niż kilka m ie­
sięcy. B rat zaniósł s k a rg ę do m in istra sp raw wew­
nętrzn y ch . T en o statn i odpow iedział, że nie może
w chodzić w ro zp o rząd zen ie szefa żandarm ów . Z anie­
siono d ru g ą sk a rg ę do sen atu , także bez sk u tk u .
W dw a lata potem sio stra n asza H elena z w łasnej
in icy aty w y podała p ro śb ę carow i. Mój cioteczny brat,
D ym itr, g e n e ra ł-g u b e rn a to r C harkow ski i fligeladju-
ta n t A lek san d ra II, w ielki faw o ry t cesarsk ieg o dw oru,
w ręczył osobiście p ro śb ę, dodaw szy kilka słów od
siebie. Był on głęboko o b u rzo n y postępow aniem T rz e­
ciego W ydziału. Ale m ściw ość stanow i ro d z in n ą ce­
chę R om anow ych, a w A leksandrze I I była ona ro z­
w iniętą w w ysokim stopniu. Na p ro śb ie ca r n apisał:
«niech posiedzi!» B rat p rz e b y ł na S yb irze dw anaście
lat i n ig d y ju ż nie w rócił do R osyi.

IV.

N iezliczone are szty , k tó re zaszły w 187 i r. i po­


w ażne znaczenie, jak ie policya p rzy p isy w a ła zam iarom
n aszego kółka, — spow odow ały g łęboką zm ianę w za­
p atry w a n iac h m łodzieży ro sy jsk ie j. D otąd głów nem
jej zadaniem było w ybierać z pom iędzy robotników ,
a czasem i z pom iędzy chłopów , oddzielne je d n o stk i
i u rab ia ć je na ag itato ró w socyalistycznych. Ale teraz
fa b ry k i były zalane szpiegam i i było w idocznem , że
w każd y m razie — i p ro p ag a to ró w i robotników p ręd k o
w yłapią i zaprzepaszczą w S ybirze W tedy w ielki ru ch
ludow y p rz y ją ł inny c h a ra k te r. S etki m łodzieży, po ­
g ard z a ją c w szelkiem i o strożnościam i, zachow yw anem i
do tąd , po dążyły na prow incyę. W ęd ru jąc po m iastach

http://rcin.org.pl/ifis
— 381 —

i w siach, p o d b u rza li oni lud do b u n tu i praw ie jaw nie


ro zrzu cali rew olucyjne b ro sz u ry , pieśni i p roklam a-
cye. W kółkach naszych nazw ano ten o k re s czasu
«szalonem latem ».
Ż an d a rm i stracili głowę. B rakow ało rą k do chw y­
tan ia i oczu do w yśledzenia rew olucyonisty w jego
w ędrów ce od g u b ern ii do g u b ern ii. Mimo to około
1500 ludzi aresztow ano w czasie tej olbrzym iej obław y
i połow ę p rz e trz y m a n o po w ięzieniach kilka lat.
P ew nego raz u latem 1875 r. w yraźnie usłyszałem
w sąsied n im p o k o ju stu k obcasów i w kilka m in u t
potem udało mi się uchw ycić u ry w k i rozm ow y. Sły­
chać było kobiecy głos z celi, a w odpow iedzi m ru ­
czał g ru b y bas, zapew ne strażnika. P otem usłyszałem
o dgłos o s tró g pułkow nika, pośpieszne je g o kroki, w y­
m y ślan ie strażn ik o w i i z g rz y t klucza w zam ku. P u ł­
kow nik coś mówił.
— W cale nie rozm aw ialiśm y — rozległ się w odp o ­
w iedzi żeński głos. P ro siłam tylko, żeby zaw ołano
podoficera. D rzw i znow u zam knęły się i słyszałem ,
ja k p u łk o w nik szeptem beształ strażnika.
T ak więc, byłem ju ż nie sam. Miałem sąsiadkę, k tó ra
o d raz u p rzełam ała o s tr ą dyscyplinę, k rę p u ją c ą dotąd
żołnierzy. Od tego dnia, m u ry forteczne, niem e w ciągu
całych p ię tn astu m iesięcy, nagle ożyły. Ze w szystkich
stro n słyszałem stu k a n ie nogą w podłogę: jeden, dwa,
trzy , cztery.,, jed en aście uderzeń, dw adzieścia cztery
u d erzeń , piętnaście. P otem pauza, — po niej trz y s tu ­
knięcia i dłu g i szereg trz y d z ie stu pięciu stuknięć.
W ty m sam ym p o rz ą d k u p u k an ia p ow tarzały się nie­
skoń czo n ą ilość raz y , póki się sąsiad nie dom yślił, że
oznaczają one p y ta n ia: «kto wy?» T ym sposobem «roz­
mowa» w krótce się zaw iązyw ała i prow adziła potem
w edle sk ró conego alfabetu, w ym yślonego jeszcze przez
d e k a b ry stę , Bestużew a. A lfabet dzieli się na sześć

http://rcin.org.pl/ifis
— 382 —

rzędów , po pięć lite r w każdym . K ażdą literę odzna­


cza się, p u k ając liczbę jej szereg u i m iejsca, które
w nim zajm uje.
Z w ielkiem zadow oleniem dow iedziałem się, że po
lewej stro n ie siedział m ój przyjaciel, S erdiukow , z któ­
ry m w k rótce m ogliśm y porozum iew ać się we wszy-
stkiem , zw łaszcza p o słu g u jąc się cyfram i. Jednakże
rozm ow y z tow arzyszam i w ięzienia m a ją nietylko
sw oje radości, ale i sw oje gorycze. P o d em n ą siedział
chłop, zn ajom y S erdiukow a, z k tó ry m ten o sta tn i pukał.
Mimo woli, często w czasie pracy, przysłuchiw ałem się
ich rozm ow ie. P ukałem z nim także. Ale jeżeli sam otne
w ięzienie, bez żadnego zajęcia, ciężkiem je s t dla ludzi
in telig en tnych, to o ileż nieznośniejszem je s t ono dla
chłopa, przyzw yczajonego do pracy fizycznej, który
w p ro st nie p o trafi czytać cały dzień bez przerw y.
N asz p rzy jaciel, chłop, czuł się b ard z o nieszczęśliw ym .
P rzyw ieziono go do tw ierdzy, gdy ju ż w ysiedział dwa
lata w in nem w ięzieniu i w sk u tek tego był on już
b ard z o ro zstro jo n y . P rz estę p stw o je g o zasadzało się
na tem , że słuchał socyalistów . Ku w ielkiem u p rz e ra ­
żeniu m em u spostrzeg łem po niejakim czasie, że chłop
zaczyna chw ilam i m ów ić od rzeczy. Stopniow o um ysł
jeg o zaćm ił się jeszcze więcej. I obaj z S erdiukow ym
m ogliśm y uw ażać, ja k k ro k za krokiem , dzień za dniem ,
p o g rąż ał się on pow oli w szaleństw o, aż w reszcie roz­
m ow a jego stała się zupełnie obłąkanem bredzeniem .
W tedy zaczęły się z dolnego p ię tra rozlegać dzikie
k rz y k i i gw ałtow ny hałas. N asz sąsiad zw aryow ał;
ale m im o to , trzy m an o go jeszcze kilka miesięcy
w tw ierdzy, nim go odw ieziono do zakładu o błąka­
nych, zkąd ju ż biedak nie w yszedł. Być p rzy to m n y m
w takich w aru n k ach — pow olnem u rozkładow i um ysłu
ludzkiego, — s tra s z n ą je s t rzeczą. P rz ek o n a n y jestem ,
że okoliczność ta w płynęła zgubnie na rozw ój ro z d ra ­

http://rcin.org.pl/ifis
żnienia nerw ow ego m ego d ro g ieg o przyjaciela, Ser-
diukow a. G dy — po czterech latach w ięzienia — sąd u n ie­
w innił go i w rócono m u sw obodę, — zastrzelił się

R azu pew nego spo tk ała m ię nieoczekiw ana w izyta.


Do celi m ojej, tylko w tow arzy stw ie a d ju tan ta, w szedł
b ra t A lek san d ra I I , W. K siąże M ikołaj Mikołajewicz,
o g ląd ający tw ierdzę. D rzw i zatrzasn ęły się za nim
Z bliżył się szybko do m nie, m ów iąc: «Jak się m asz,
K rapotkin?» Z nał m ię osobiście i m ów ił życzliw ym ,
p oufałym tonem , ja k do sta re g o znajom ego.
— J a k m o ż n a, K ra p o tk in , żebyś ty, kam er-paź
i d aw ny sierżan t, był w plątany w takie sp raw y i sie­
dział teraz w tej stra sz n e j kazam acie?
— K ażdy m a sw oje przekonania, odparłem .
— P rz ek o n a n ia? W ięc tw ojem przek o n an iem jest,
że trze b a kn u ć sp isk i i podżegać rew olucyę?
Co m iałem odrzec? W yznać: «tak». W tedy z m ojej
odpow iedzi w yciągniętoby tylko ten w niosek, że ja,
k tó ry odm aw iałem ab so lu tn ie w szelkich zeznań żan­
d arm o m , «przyznałem się do w szystkiego» przed b r a ­
tem cesarza. Mikołaj M ikołajewicz m ów ił tonem ko­
m e n d an ta szkoły w o jsk o w ej, u siłującego w ym usić
«wyznanie» od kadeta. Nie m ogłem także odpowie-
w iedzieć: «nie». To byłoby kłam stw o. Nie w iedziałem ,
co m ów ić — i m ilczałem .
— W idzisz, sam się w stydzisz t e r a z ..
Te słow a rozgniew ały m ię i o d p arłem do sy ć o stro :
»złożyłem ju ż m oje zeznania sędziem u śledczem u na
b ad an iu i nie m am nic więcej do dodania.
— Ależ, zechciej zrozum ieć, K rapotkin, zaczął zno­
w u Mikołaj M ikołajew icz n a jp rz y ja ź n ie jsz y m tonem ;
ja m ów ię z to b ą nie ja k sędzia śledczy, a ja k zupeł­
nie p ry w a tn y człowiek. Zupełnie, ja k p ry w a tn y czło­
wiek, dodał, zniżyw szy głos.

http://rcin.org.pl/ifis
— 384 —

H u ra g a n m yśli przeleciał m i przez głowę. O degrać


ro lę m a rk iza P ozy? O znajm ić carow i za pośrednictw em
jeg o b ra ta o sp u sto sze n iu Rosyi, o nędzy chłopów,
0 sam ow oli w ładz, o g rożącem w idm ie straszn eg o
g ło d u ? Pow iedzieć, że m y chcieliśm y w yprow adzić
chłopów z ich ciężkiego położenia, dodać im otuchy?
S próbow ać, czy nie u da się w płynąć na A lek san d ra I I?
M yśli te w irow ały w szalonym pędzie je d n a po d r u ­
giej w m ojej głow ie. N akoniec pow iedziałem sam so­
bie: «N igdy! to szaleństw o Oni to w szy stk o wiedzą.
Oni — w rogow ie lu d u i słow a tw oje ich nie zmienią».
O dpow iedziałem , że p o zostaje on zaw sze urzędow ą
osobą i że nie m ogę uw ażać go za p ry w a tn e g o czło­
wieka.
W tedy M ikołaj M ikołajew icz począł zadaw ać mi
różnego ro d za ju obojętn e p y ta n ia:
— Czy nie w S y b ery i — od d ek a b ry stó w — zara­
ziłeś się p odobnem i zap atry w an iam i?
— Nie. Z nałem ty lk o je d n eg o d e k a b ry stę i nie p ro ­
w adziłem z nim n ig d y pow ażniejszych rozm ów .
— W ięc n ab ra łeś ich w P e te rs b u rg u ?
— Zawrsze byłem ta k i sam .
— Co! N aw et w k o rp u sie ? zapytał z p rze ra że­
niem ?
— W k o rp u sie byłem dzieckiem . A to, co niew y­
raźn ie przeczuw am y w m łodości, sta je się nam jasnem ,
g d y człowiek w y ra sta na męża.
W. K siąże zadał m i jeszcze kilka podo b n y ch p ytań
1 w m iarę, ja k mówił, coraz ja śn ie j spostrzeg ałem , do
czego zm ierza. P róbow ał, czy m u się nie u d a o trz y ­
m ać odem nie jakich «zeznań* i żyw o w yobrażałem
sobie w m yśli, ja k m ów i sw em u b ra tu : «W szyscy ci
p ro k u ra to rz y i żan d arm i, to głupcy. K rap o tk in nic
im nie odpow iedział; ale ja pom ów iłem z nim dzie­
sięć m in u t — i m nie w yznał w szystko». Zaczęło

http://rcin.org.pl/ifis
— 385 —

m ię to ju ż drażnić. I g d y Mikołaj M ikołajewicz uczy­


nił mi m niej więcej n a stę p u ją c ą uw agę: «Jak m ogło
być cokolw iek w spólnego m iędzy to b ą i tym i tam
ludźm i, chłopam i i «raznoczyńcam i» *), — odparłem
o stro : «mówiłem już, że złożyłem m oje zeznania sę­
dziem u śledczem u». W. książę odw rócił 3ię gw ałtow nie
i w yszedł.
S trażn icy i żołnierze g w a rd y i u tw o rzy li potem całą
legendę z okazyi tych odw iedzin. T ow arzysz, k tó ry
p rzy je ch a ł w dorożce, żeby mi dopom ódz w ucieczce,
był w w ojskow ej czapce. Ja sn e b ak e n b ard y nadaw ały
m u dalekie p odobieństw o do M ikołaja M ikołajewicza.
Otóż, w śró d żołnierzy p e te rsb u rsk ie g o g arn iz o n u za­
częła k rą ż y ć legenda, że uwiózł m ię sam W. Książe.
T ym sp o sobem legendy m ogą pow staw ać naw et
w w ieku gazet i słow ników biograficznych.

V.

M inęły dw a lata. J e d n i z m oich tow arzyszy u m arli,


d ru d z y d o stali pom ieszania; ale nie było żadnych
w ieści, kiedy n asza sp raw a odesłaną zostanie do
sądu.
W końcu d ru g ie g o ro k u zdrow ie m oje zachwiało
się. Dębow y ta b o re t w ydaw ał mi się teraz ciężkim ,
a siedem w iorstw n iezm ierzoną p rze strzen ią. P o n ie­
waż siedziało n as teraz w tw ierdzy około sześćdzie­
sięciu ludzi, a dnie zim ow e są k rótkie, na p rzechadzkę
w y p ro w ad zano n as tylk o co dw a — trz y dni, na dw a­
dzieścia m inut. S tarałem się usilnie nie tracić energii,
ale «zima biegunow a» bez letniej p rze rw y , w yw ierała
swój w pływ . Z S y b ery i jeszcze w yw iozłem słabe ob-

') «raznoczyńcy» — ludzie wolnego stanu, nieszlacheckiego pochodzenia.


WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY 25

http://rcin.org.pl/ifis
— 386 —

jaw y sz k o rb u tu ; te ra z w ciem nej i w ilgotnej kazam a­


cie w y stąp iły one daleko groźniej. Ta w ięzienna plaga
pokonała mię.
W m arcu, czy kw ietniu 1876 r. oznajm iono nam
nakoniec, że T rzeci W ydział ukończył w stępne śledz­
two. S p raw a przeszła do w ładz sądow ych i w sk u tek
tego przeniesiono n as do w ięzienia śledczego, zn a jd u ­
jąceg o się obok b u d y n k u sądow ego.
Było to o lbrzym ie w ięzienie cztero p iętro w e, u rz ą ­
dzone w edle ty p u fran cu sk ich i b elgijskich więzień
w zorow ych. W szystkie m aleńkie celki m a ją okna, w y­
chodzące na podw órze i drzw i, prow adzące na żelazny
balkon. Balkony zaś ró żn y ch p ię tr są połączone m ię­
dzy sobą żelaznem i schodam i.
Dla w ielu m oich to w arzy szy przeniesienie do wię­
zienia śledczego było w ielką ulgą. T u było daleko
więcej życia, niż w tw ierdzy, łatw iej było p o ro zu m ie­
wać się z sobą piśm iennie lu b ustnie, łatw iej uzyskać
w idzenie z krew nym i. P u k an ie trw ało bez p rze rw y
cały dzień. Za pom ocą p u k an ia opow iedziałem naw et
je d n em u m łodem u sąsiadow i całą h isto ry ę K om uny
P a ry sk ie j, od początku do końca. Co praw da, w ypu-
kiw ałem m oją h isto ry ę cały tydzień. Co się tyczy
zdrow ia, p o gorszyło się ono znacznie w tern więzieniu.
Nie m ogłem znieść d u sznego pow ietrza m alutkiej celki.
O grzew ała się ona p a rą , w sk u te k czego lodow a zrazu
te m p e ra tu ra staw ała się nagle niem ożliw ie gorącą.
Cela m iała tylko cztery k ro k i w p rze k ątn e m przecię­
ciu i g d y zaczynałem chodzić, m usiałem b ezustannie
zaw racać; po upływ ie kilk u m in u t dostaw ałem zaw rotu
głow y, a k ró tk i spacer w m aleńkiem podw órzu, oto-
czonem w ysokim k am iennym m urem , wcale m ię nie
orzeźw iał. Co zaś do lek arza w ięziennego, k tó ry nie
chciał naw et słyszeć słow a «szkorbut» w «sw ojem wię­
zieniu», to lepiej o nim wcale nie mówić.

http://rcin.org.pl/ifis
- 387 —

P ozw olono mi p rzy n o sić jedzenie z dom u, ponie­


waż blizko są d u m ieszkała m oja szw agrow a, żona
adw okata. Ale traw ien ie m oje tak się popsuło, ze zja­
dałem na dzień ty lk o kaw ałeczek chleba i jed n o lub
dw a jaja. O padałem z sił tak szybko, że w szyscy s ą ­
dzili, iż p ozostaje m i zaledw ie kilka m iesięcy do ży­
cia. W racając z p rzechad zki, m usiałem dw a razy od­
poczyw ać na schodach, nim zdołałem d o jść do m ojej
celi, zn ajd ującej się na d ru g iem piętrze. P am iętam ,
ja k raz sta ry żołnierz, stojący na straż y , odezw ał
się ze w spółczuciem : «nie dożyjesz chyba, kochanku,
do jesieni*.
K rew ni m oi b ard z o się zaniepokoili. S io stra L ena
czyniła sta ra n ia , aby m ię w ypuszczono na porękę, ale
p ro k u ra to r, Szubin, odpow iedział jej z sard o n iczn y m
u śm iechem : «proszę pokazać św iadectw o d o k to ra, że
b ra t p an i u m rze za dziesięć d n i, w tedy go uwolnię*.
P ro k u ra to r m iał p rzy je m n o ść w idzieć, ja k sio stra
osunęła się na fotel i głośno rozpłakała. Po w ielu n a ­
leganiach zdołała je d n a k w ym ódz, żeby m ię zbadał
d o b ry d o k to r, sta rs z y lekarz, o rd y n u ją c y w M ikoła­
jew sk im w ojskow ym szpitalu. D oktor, rozu m n y , sta ry
g en erał, o p atrz y w szy m ię bardzo sta ran n ie, znalazł,
że nie m am żadnej organicznej choroby, a cierpię
głów nie z pow odu niedostatecznego utlenienia krw i.
— P o trz e b u je p an tylk o pow ietrza, zakończył. Z da­
w ał się w ahać kilka m inut, potem rze k ł stanow czo:
«Co tu m ów ić! P an nie m oże tu pozostaw ać. T rzeb a
koniecznie p ana przenieść*.
W dziesięć dni potem rzeczyw iście przeniesiono
m ię do położonego na k ra ń c u P e te rs b u rg a w ojennego
szpitala, p rzy k tó ry m zn a jd u je się niew ielkie w ięzie­
nie dla oficerów i żołnierzy, zostających pod śledz­
tw em — na w ypadek ich choroby. W w ięzieniu tern
25*

http://rcin.org.pl/ifis
— 388 —

um ieszczono ju ż dw óch m oich tow arzyszy, g d y stało


się w idocznem , że w krótce u m rą na suchoty.

W szp italu zacząłem p ręd k o w racać do sił. Dano


m i o b szern y pokój na dole, obok w artow niczej budki.
Duże, zaki’atow ane okno w ychodziło na południe, na
m aleńki bulw ar, w ysadzony dw om a rzęd am i drzew ,
a za b u lw arem ro zpościerała się w ielka, o tw arta p rz e ­
strzeń , gdzie około d w u stu cieśli budow ało b a ra k i dla
ch o ry ch tyfusow ych. W ieczoram i śpiew ali oni zw ykle
chórem i tak zgodnie, ja k u m ieją śpiew ać tylko w li­
cznych artelach robotników ciesielskich. P o bulw arze
p rzech ad zał się szyldw ach; b u d k a jego stała n a p rz e ­
ciw m ego okna.
O kno było o tw arte cały dzień i u p ajałem się sło­
necznym i p ro m ie n iam i, k tó ry c h nie w idziałem tak
daw no. Całą p ie rsią w ciągałem aro m aty czn e pow ie­
trze m ajow e. W yzdrow ienie m oje postępow ało szy ­
bkim k ro kiem , za szy b k im naw et, — obaw iałem się.
W krótce byłem w stanie traw ić lekki p o k arm , począ­
łem p rzy ch o d zić do sił i z now ą en e rg ią m ogłem się
w ziąć do pracy. Z w ątpiw szy, żeby mi się udało u k o ń ­
czyć d ru g i tom m ego dzieła, napisałem k ró tk ie jego
streszczenie, k tó re zostało też w łączonein do p ie r­
w szego tom u.
W tw ierdzy m ów ił m i tow arzysz, k tó ry siedział
czas ja k iś w szpitalu w ięziennym , że ztam tąd łatw o mi
będzie uciec D oniosłem , n atu raln ie, przyjaciołom , gdzie
się zn ajd u ję; doniosłem im też o moich nadziejach.
Ucieczka okazała się je d n ak że daleko tru d n ie jsz ą rze­
czą, niż m ię zapew niano. R ozciągnięto n ad e m n ą n a j­
czu jn iejszą, b e z p rzy k ła d n ą d o tą d straż. U d rzw i m o­
ich stal szyldw ach i n ig d y nie w olno mi było w ycho­
dzić z pokoju. Ż ołnierze szpitaln i i oficerow ie ze straży ,
k tó rzy czasem zachodzili do m nie, bali się — najw ido­

http://rcin.org.pl/ifis
— 389 —

czniej — pozostaw ać dłużej, niż je d n ą lub dw ie m inuty


w m oim pokoju.
Moi p rzyjaciele ułożyli kilka planów ucieczki; w tej
liczbie b yły różne zabaw ne pom ysły. W edle jed n eg o
z nich, na p rzy k ład , m iałem przepiłow ać k ra tę w oknie.
N astępnie, g d y jakiej ciem nej i d żd ży stej nocy szyl­
dw ach zdrzem nie się w swej budce, dw óch moich
p rzy ja ció ł m iało p o d k raść się z ty łu i obalić ją. Tym
sp o so b e m żołnierz nie b yłby zabity, ale p o p ro stu zła­
p an y , ja k szczur w pułapce. W ów czas ja pow inienem
w yskoczyć z okna... W tem — niespodziew anie — znala­
zło się lepsze rozw iązanie kw esty i.
— P ro ś pan o przechadzkę! — szepnął mi raz je ­
den z żołnierzy. Spełniłem tę radę.
D o k tó r p o p a rł m ię i pozw olono mi codzień, o czw ar­
tej godzinie w ychodzić na podw órze w ięzienne na je ­
d n o g o d zin n ą przechadzkę. M usiałem wciąż mieć na
sobie m im o to zielony flanelow y szlafrok szpitalny,
ale daw ano mi m oje buty, spodnie i kam izelkę.
N igdy nie zapom nę m ojej pierw szej przechadzki.
K iedy m ię w yprow adzono, zobaczyłem przed sobą za­
ro słe tra w ą podw órze, rozciągające się na ja k ie tr z y ­
sta duży ch kroków w g łą b i dw ieście w szerz. B ram a
była o tw a rtą i m ogłem widzieć przez nią ulicę, ol­
b rzy m i szpital naprzeciw i naw et przechodni... Z a trz y ­
m ałem się na g a n k u w ięzienia i osłupiałem ze w zru ­
szenia na w idok tego podw órza i tej bram y . U je ­
d nego z m urów w ięzienia stal szpital, w ązki budynek,
sto p ięćd ziesiąt kroków długi, z bu d k am i dla szyl­
dw achów u każdego ro g u . Obaj straż n ic y chodzili n a­
p rzó d i w ty ł w zdłuż bu d y n k u i wryd ep tali sw ym i k ro ­
kam i m ałą ścieżkę w traw ie. Po tej ścieżce kazano
mi p rzechadzać się, a strażn icy tym czasem chodzili
dalej, ciągle n ap rz ó d i wstecz, tak że jed en z nich nigdy
nie oddalał się odem nie więcej niż na dziesięć lub

http://rcin.org.pl/ifis
— 390 —

p iętnaście kroków . Na g an k u siedziało trzech żołnie­


rzy szpitalnych.
Na przeciw ległym końcu rozległego podw órza, oto­
czonego w ysokim p ark a n em z g ru b y c h belek, kilku
chłopów zrzucało z wozów drzew o i składało je w stosy
w zdłuż m u ru . B ram a była o tw arta, aby w puszczać
wozy.
Ta o tw arta b ram a czyniła na m nie czarujące w ra ­
żenie. «Nie trzeb a p atrz eć na nią», m ów iłem sam sobie
i m im o to wciąż sp oglądałem w tę stronę. P o w ró ­
ciw szy do pokoju, zaraz napisałem do przyjaciół, aby
udzielić im szczęśliwej now iny. «Nie je ste m praw ie
zdolny cyfrow ać, — pisałem d rż ą c ą ręk ą, k reślą c nie­
zrozum iałe znaki zam iast cyfr. Na m yśl o tak blizkiej
w olności d rżę, ja k w febrze. W yprow adzili m ię dziś
na podw órze. B ram a o tw arta i nie m a p rzy niej straży.
P rzez tę b ram ę ucieknę. S trażnicy nie złapią mnie».
I sk reśliłem plan ucieczki. «P rzed b ram ę szpitala za­
jeżd ża d am a w o tw artej dorożce. W ychodzi, a powóz
czeka na nią na ulicy, o piętnaście kroków od m ojej
bram y . G dy m ię w y p ro w ad zą o czw artej godzinie na
spacer, będę czas ja k iś trz y m a ł k apelusz w ręk ach ;
będzie to sygnałem dla przechodzącego koło b ram y
to w arzysza, że w w ięzieniu w szystko pom yślnie. W y
pow inniście m i odpow iedzieć sy g n ałem : «ulica wolna».
Inaczej nie ru szę się. Nie chcę, żeby m ię złapano na
ulicy. S ygnał m oże być d an y tylk o za pom ocą dźw ięku,
albo św iatła. Może go podać sta n g re t, rzuciw szy sw ym
lak iero w anym kapeluszem św ietlnego «zajączka» na
m u r głów nego szpitalnego b u d y n k u ; jeszcze lepiej,
jeśli kto będzie śpiew ał przez cały czas, g d y ulica bę­
dzie w olną, — chyba że u da się wam w ynająć sz arą
willę, k tó rą w idzę z podw órza; w tedy m ożna będzie
dać sy g n ał z okna. Szyldw ach popędzi za m ną, jak
pies za zającem , zataczając k rzy w ą linię, gdy ja po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 391 —

biegnę po linii p ro ste j. T ym sposobem nie stracę


m oich pięciu — sześciu kroków odległości. Na ulicy
w skoczę do doro żk i i polecim y cwałem. Jeżeli szy l­
dw ach zechce strzelać, na to się nic nie poradzi. Tego
przew idzieć nie m ożem y. W obec grożącej niechybnie
śm ierci w w ięzieniu — w arto zaryzykow ać».
Rozw ażano jeszcze kilka innych planów , ale o sta ­
tecznie m ój został p rzy ję ty . N asze kółko wzięło się
do ro b o ty . Ludzie, k tó rzy nigdy nie znali mnie, p rz y ­
jęli w niej tak czynny udział, ja k g d y b y chodziło
o n ajd ro ższeg o ich b rata. T rzeba je d n ak było pokonać
m asę tru d n o ści, a czas pędził z błyskaw iczną chyżo-
ścią. P racow ałem z w ytężeniem i pisałem do późnej
nocy, ale m im o to zdrow ie m oje popraw iało się z dniem
k ażd y m z szybkością, k tó ra w p ro st p rze ra żała mię
G dy m ię p ierw szy raz w yprow adzono na podw órze,
m ogłem ledw ie pełzać po ścieżce z pow olnością żółwia.
T eraz zaś w zm ocniłem się na tyle, że m ogłem biedź.
Nie p rzestaw ałem w praw dzie wlec się wciąż rów nie
powoli, ja k żółw, gdyż inaczej m oje p rzechadzki p ręd k o
p rzerw ały b y się; ale m oja p rzy ro d zo n a żyw ość m o­
gła m ię co chw ila zdradzić. A tow arzysze moi m usieli
tym czasem d o b rać ze d w udziestu zaufanych ludzi, ko­
niecznie p o trze b n y ch do w ykonania przedsięw zięcia,
znaleźć odpow iedniego konia i dośw iadczonego wo­
źnicę i załatw ić ze sto nieprzew idzianych d ro b n y ch
szczegółów, n ieuniknionych w podobnym spisku. P rz y ­
gotow ania zajęły ju ż p raw ie cały m iesiąc, m nie zaś
każdego d n ia m ogli przen ieść n ap o w ró t do w ięzienia
śledczego.

N akoniec oznaczono term in ucieczki, 29-ty czerwca,


dzień śś. P io tra i Paw ła. W tow arzyszach m oich ode­
zwała się stru n k a se n ty m en taln a i chcieli koniecznie
uw olnić m ię w dzień m oich im ienin. D onieśli mi, że

http://rcin.org.pl/ifis
— 392 —

na m ój sy g n ał: «w w ięzieniu w szystko dobrze», o d ­


pow iedzą «w szystko d o b rze i u nas», w ypuściw szy
m ały dziecinny balonik. W tedy zajedzie d o rożka i ktoś
będzie śpiew ał, póki ulica będzie wolna.
W yszedłem 29-go czerw ca, zdjąłem k apelusz i w y­
glądałem u k azania się balonika, ale go nie było. U pły­
nęło pół godziny. S łyszałem , ja k z a tu rk o tały koła do­
ro żk i po ulicy; słyszałem , ja k m ęzki głos ro zb rzm ie­
wał n iezn aną m i p ieśnią — ale balonika nie było.
Minęła g o d z in a —i sm u tn y i zniechęcony w róciłem
do m ego pokoju. «Musiało zajść co złego», m yślałem .
T ego dnia stała się rzecz p raw ie n iep ra w d o p o d o ­
bna. P rz y «G ościnnym Dworze» w P e te rs b u rg u sp rz e ­
d ają zw ykle setk i dziecinnych balonów . Ale tego dnia
nie było ani jednego. T ow arzysze nie m ogli nigdzie
znaleźć balonu. N akoniec znaleźli jeden u ja k ieg o ś
dziecka, ale balon był sta ry i nie chciał latać. W tedy
to w arzy sze polecieli do optycznego m agazynu, kupili
p rz y rz ą d do w ytw arzania w odorodu i napełnili nim
balon, ale m im o to nie chciał on uporczyw ie podnosić
się w g ó rę; w odoród nie był w ysuszony. Czas u p ły ­
wał. W tedy je d n a pani p rzyw iązała balonik do swej
p ara so lk i i trz y m a ją c ją w ysoko po nad głow ą, za­
częła chodzić po tro tu a rz e w zdłuż ogro d zen ia naszego
podw órza. Ale ja nic nie w idziałem : o g rodzenie było
b ard zo w ysokie, a pani — b ard zo m aleńka.
J a k się potem okazało, w ypadek z balonem p rz y ­
trafił się b ardzo w porę. G dy spacer m ój skończył
się, d o ro żk a p rzejeżdżała z pow rotem tem i sam em i
ulicam i, k tó re m iała przelecieć w razie m ojej ucieczki.
Lecz tu w w ązkim zaułku zagrodziły jej d ro g ę wozy
z drzew em dla szpitala. Konie szły luzem , jed n e po
praw ej stro n ie ulicy, d ru g ie po lewej i dorożka m ogła
postępow ać tylko k ro k za k ro k iem ; na zakręcie ulicy

http://rcin.org.pl/ifis
— 393 —

zupełnie ją zatrzym ano. Jeżelib y m siedział w niej, na


pew no złapanoby nas.
T eraz tow arzysze obm yślili cały szereg sygnałów ,
aby upew nić się, czy ulice są wolne, czy nie. Na p rze­
strze n i dw óch czy trzech w iorstw od szpitala ro z sta ­
w ieni byli strażnicy. Je d en pow inien był przechadzać
się po ch o d n ik u z c h u s tk ą w rę k u i schow ać ją, gdy
się ty lk o u k ażą wozy. D ru g i — siedział na słu p k u tro-
tu aro w y m i ja d ł w isznie, ale za ukazaniem się wozów
n a ty c h m ia st je ść przestaw ał. I tak dalej — na całej
linii. W szy stkie te syg n ały , p rzechodząc od straż n ik a
do straż n ik a , dochodziły nakoniec do dorożki. P rz y ­
jaciele m oi w ynajęli także sz ary dom ek, o k tó ry m
w spom inałem wyżej i p rzy otw artein jego oknie za­
siadł sk rz y p e k ze sk rzy p c am i w rękach, gotów n a ty c h ­
m ia st zacząć g rać, g d y tylko u jrz y sy g n ał: «ulica sw o­
bodna».
Ucieczkę oznaczono na n astęp n y dzień. D łuższa
zw łoka m ogła b yć niebezpieczną: w szpitalu zauw a­
żono ju ż dorożkę. W ładze w idocznie przew ąchały coś
p o d ejrzan ego, bo w ieczorem w wilię ucieczki sły sza­
łem , ja k oficer patrolow y p y ta ł szyldw acha, stojącego
u m ego o kna: «gdzie są tw oje o stre ładunki?» Żoł­
n ierz zaczął je niezręcznie w yciągać z to rb y i ze dw ie
m in u ty przeszło, zanim je w ydostał. O ficer patrolow y
b eształ go: «czyż nie kazano w am w szystkim m ieć
w pogotow iu cztery o stre ła d u n k i w kieszeni?» O d­
szedł ty lk o w tedy, gdy żołnierz spełnił polecenie.
— Miej się na b aczności, dodał o fice r, odd ala­
ją c się.
N ależało niezw łocznie pow iadom ić m ię o now ym
sy stem ie sygnałów . N azajutrz, o d ru g iej godzinie,
p rzy sz ła do w ięzienia dam a, m oja d ro g a kuzynka,
p o p ro siła, żeby mi w ręczono zegarek. W szy stk o p rze­
chodziło zw ykle przez ręce p ro k u ra to ra , ale poniew aż

http://rcin.org.pl/ifis
— 394 —

to b y ł ty lk o zeg arek i bez p u zd e rk a, więc o d dano mi


go. W ze g ark u zaś znajdow ał się m alu tk i cyfrow any
bilecik, w k tó ry m tłóm aczył m i się cały plan. P rz e ra ­
ziłem się, u jrza w szy go, tak dalece p ostępek ten zd u ­
m iew ał sw em zuchw alstw em . Ż an d a rm i m ieli ju ż na
oku tę p anią i aresztow anoby ją n aty ch m iast, jeślib y
kom ukolw iek p rzy szło na m yśl otw orzyć ko p ertę ze­
g ark a. Ale w idziałem , ja k m oja k u zy n k a spokojnie
w yszła z w ięzienia i oddaliła się pow oli bulw arem .
W yszedłem na przechadzkę, ja k zw ykle, o czw artej
i pokazałem m ój sygnał. U słyszałem n aty ch m iast tu r ­
kot kół pow ozu, a po kilku m inutach rozległy się
z szareg o dom ku dźw ięki skrzypiec. Ale byłem w tedy
u d ru g ieg o końca b u d y n k u . K iedy zaś w róciłem po
ścieżce do ro g u , zn ajd u jąceg o się bliżej b ram y , o ja ­
kie sto k roków od niej, żołnierz stał tuż za m ym i
plecam i. — «P rzejdę się raz jeszcze», pom yślałem . Lecz
zanim doszedłem do końca dalekiej ścieżki, dźw ięki
sk rzy p iec nagle um ilkły.
U płynął przeszło k w a d ra n s czasu w dręczącej trw o ­
d z e , zanim zrozum iałem przy czy n ę tego m ilczenia:
w b ram ę w jechało kilka ciężkich wozów z drzew em
i zniknęły w d ru g im końcu dziedzińca. Z araz potem
sk rzy p e k (i b ardzo d o b ry , m uszę dodać) za g rał p o ry ­
w ająco skocznego m a zu rk a K ąckiego, ja k b y chciał po ­
w iedzieć: «Teraz śm iało! T w oja kolej. N aprzód!» P o ­
suw ałem się pow oli ku końcow i ścieżki, bliższem u
b ram y , d rż ą c na m yśl, że dźw ięki m a zu rk a m ogą u r ­
wać się, zanim tam dojdę.
S tan ąw szy nareszcie u celu, o bejrzałem się. Szyl­
dw ach za trzy m ał się o ja k ie pięć, sześć kroków ode-
m nie i p a trz a ł w d ru g ą stro n ę. — «Teraz, albo nigdy!» —
pam iętam , m ignęło mi w m yśli. Z rzuciłem zielony fla­
nelow y szlafrok i począłem biedź.
D ługo przedtem ćw iczyłem się w zrzucaniu m ojej

http://rcin.org.pl/ifis
— 395 —

d łu g iej, n iezg rab n ej kapoty. Była ona tak długą, że


m usiałem d olną część jej unosić ręk ą , ja k panie swój
ogon. Mimo w szelkich w ysiłków nie m ogłem zrzucić
k ap o ty je d n y m ruchem . N adprułem szwy pod pacha­
mi, ale i to nie pom agało. W tedy postanow iłem n a u ­
czyć się zdejm ow ać ją za pom ocą dw óch ruchów : p ie r­
w szy — spuścić ogon z rą k , d ru g i — zrzucić kapotę na
ziemię. Ćwiczyłem się cierpliw ie w m oim pokoju, aż
się nauczyłem ro b ić to p ręd k o i zręcznie, ja k żołnierz
o b ro ty z b ro n ią — «Baz, d w a !» — i kap o ta leżała na
ziemi.
N iezbyt ufając m oim siłom , pobiegłem nap rzó d
wolno. Ledw o je d n a k zrobiłem kilka kroków , gdy
chłopi, sk ład ający drzew o na d ru g im końcu podw ó­
rza, k rzy k n ę li: «ucieka! trzy m aj go! łapaj!» — i rzucili
się, p rzecin ając m i drogę, ku bram ie. W tedy popę­
dziłem , co tchu. M yślałem ju ż tylko o tem , żeby uciec
p ręd zej. P rz ed te m niepokoiły m ię często w yboje w d ro ­
dze, k tó re wozy chłopskie w yżłobiły u sam ych w rót,
ale w tej chwili zapom niałem o nich. — «Uciekać, ucie­
kać, ile sta rc zy sił!»
P rzy jaciele moi, śledzący pilnie całą scenę z okna
szareg o dom ku, opow iadali mi potem , że pobiegli za
m n ą w pogoń szyldw ach i trzej żołnierze, siedzący
na g an k u więzienia. K ilka raz y szyldw ach zam ierzał
się z ro zm achem i próbow ał pchnąć m ię z ty łu bagnetem .
Raz naw et przy jaciele m yśleli, że ju ż m ię złapano. Ż oł­
n ierz nie strzelał, poniew aż b y ł całkiem pew ny, że m ię
dogoni. Ale zdołałem u trz y m a ć odległość m iędzy nam i.
D obiegłszy do b ram y , żołnierz za trzy m ał się.
G dy w ypadłem za bram ę, z p rzerażen iem sp o strz e ­
głem , że w dorożce siedzi ja k iś pan cyw ilny w w oj­
skow ej czapce. Siedział odw rócony odem nie. «W szy­
stk o stracone!» — pom yślałem . T ow arzysze pisali mi
w o sta tn im liście: «gdy raz do stan iesz się na ulicę,

http://rcin.org.pl/ifis
— 396 —

nie tra ć odw agi; w pobliżu b ędą przyjaciele i p ośpie­


szą ci z pom ocą», — i nie m iałem wcale zam iaru w ska­
kiw ać do dorożki, jeśli siedział w niej w róg. Jednakże,
zbliżyw szy się , zobaczyłem , że siedzący w dorożce
człowiek z ja sn y m i b ak en b ard am i b ardzo je s t podo­
b n y do jed n eg o z m oich n ajserd eczn iejszy ch p rz y ja ­
ciół. Nie należał on do naszego kółka, ale kochaliśm y
się b ard zo i nieraz m iałem spo so b n o ść podziw iać jego
zdum iew ającą odw agę, śm iałość i siłę, przechodzące
w szelkie w yobrażenie w chw ili niebezpieczeństw a.
— Z k ąd on tu i po co? m yślałem . Czyż to m o­
żliwe?
Ledw ie nie zaw ołałem n ań po im ieniu, ale w p orę
sp o strzeg łem się i tylko klasnąłem w biegu w dłonie,
aby zw rócić jego uw agę i zm usić do o b ejrzen ia się.
Jak o ż rzeczyw iście odw rócił głowę. T eraz poznałem go.
— Tu, tu, p rę d z e j, prędzej! krzyczał, b esztając
rozpaczliw ie, na czem św iat stoi i m nie i woźnicę
i trz y m a ją c rów nocześnie rew olw er w pogotow iu. —
«Popędzaj, popędzaj! zabiję cię!» w ołał do furm ana.
P rz ep y sz n y nasz kłusak , specyalnie kup io n y w tym
celu, ru sz y ł z m iejsca galopem . Pó* za nam i słychać
było w rz ask : «trzym aj go! łap!», a przyjaciel p o m a­
gał m i tym czasem n akładać p alto t i kapelusz. Główne
je d n ak niebezpieczeństw o zachodziło nie tyle ze stro n y
goniących, ile raczej ze stro n y żołnierza, stojącego
u b ra m y szpitala, praw ie naprzeciw tego m iejsca, gdzie
oczekiw ała dorożka. Mógł on przeszkodzić mi w sko­
czyć do d orożki, albo zatrzy m ać konia. D osyć było,
żeby m i zabiegł d ro g ę o k ilka kroków naprzód. W tym
celu w ysłano jednego z m ych przyjaciół, aby rozm ow ą
zajął żołnierza i odw rócił jego uw agę. W yw iązał się
on ze sw ego zadania znakom icie. Ż ołnierz służył czas
ja k iś w la b o ra to ry u m szpitala, — więc m ój przyjaciel
w szczął z nim rozm ow ę na tem at naukow y, a m iano­

http://rcin.org.pl/ifis
— 397 —

wicie o m ik ro sk o p ie i ró żn y ch cudach, k tó re m ożna


d o jrze ć z jego pom ocą. M iędzy in n y m i w spom niał
0 pew n y m pasożycie, p rzeb y w ający m w ciele ludz-
kiem .
— W idziałeś, ja k i o g ro m n y m a ogon? — zapytał
p rzyjaciel.
— O gon ? zk ąd u niego ogon ? — zaprzeczył żoł-
żołnierz.
— Jak że! ot jak i! — pod m ikroskopem .
— Nie pleć bajd, odpow iedział żołnierz. J a lepiej
w iem ! ja g o , n ie cn o tę , zaraz pod m ik ro sk o p w su­
nąłem !
S p ó r toczył się w łaśnie w chwili, g d y przebiegałem
obok nich i w skakiw ałem do pow ozu. W ygląda to na
b ajk ę, a je d n ak ż e ta k było w istocie.
Pow óz rączo skręcił w w ązki zaułek, w zdłuż tego
sam ego m u ru , u k tó reg o chłopi składali drzew a i gdzie
te ra z n ikogo nie było, bo w szyscy pobiegli za m ną.
Z a k rę t b ył tak stro m y , że do ro żk a ledw o się nie w y­
w róciła; p rzy sz ła do rów now agi tylk o w tedy, gdy rz u ­
ciłem się w g łą b siedzenia i pociągnąłem za sobą
p rzy jaciela. K oń pędził teraz pięknym , sp o ry m k łu ­
sem w ązkim zaułkiem i w net skręciliśm y na lewo.
Dwaj ża n d arm i, sto jący u d rzw i szynku, złożyli ukłon
w ojskow ej czapce m ego p rz y ja c ie la .— «Ciszej, ciszej!» —
u sp a k aja łem go, g d y ż ciągle jeszcze był b ardzo w zbu­
rz o n y .—«W szystko idzie doskonale, naw et ża n d arm i od­
d a ją ci honory...» T u w oźnica odw rócił się ku m nie
1 w p ro m ien iejącej radością, uśm iechniętej tw arzy po ­
znałem d ru g ie g o przyjaciela.
W szędzie po d ro d ze sp o ty k aliśm y przyjaciół, k tó ­
rzy m ru g ali do nas, lub życzyli pow odzenia, g d y pę­
dziliśm y około nich, unoszeni w yciągniętym kłusem
n aszego p rzep y szn e g o ru m ak a. W jechaw szy na N ew ski
P ro sp e k t, skręciliśm y w boczną ulicę i zatrzy m aliśm y

http://rcin.org.pl/ifis
— 398 —

się p rzed gankiem je d n eg o dom u, zkąd odesłaliśm y


powóz. W biegłem po schodach i w padłem w objęcia
m ojej k u zy n k i, k tó ra oczekiw ała m ię w d ręczącym
niepokoju. Śm iała się i płakała n aprzem ian, błag ając
mię, bym się p rz e b ra ł czem prędzej i ogolił rzu c ają cą
się w oczy, d łu g ą b ro d ę Po upływ ie dziesięciu m in u t
ja i mój p rzyjaciel w yszliśm y z dom u i siedliśm y do
zw yczajnego d o ro żk a rsk ieg o pow ozu.
G dy się to działo, oficer stra ż y w ięziennej i żoł­
n ierze szp italni w ybiegli na ulicę, nie w iedząc w łaści­
wie, co robić. Na ja k ą w io rstę w około nie było ża­
dnej d o rożki, bo w szy stk ie zostały w ynajęte przez
m oich tow arzyszy. S ta ra baba w śró d tłu m u okazała
się n a jm ę d rsz ą ze w szystkich.
— Biedacy, rzekła, ja k g d y b y rozm aw iając sam a
z sobą. P ew no p o ja d ą na N ew ski P ro sp e k t, a tam
ich złapią, jeśli kto pobiegnie w p ro st, tą p oprzeczną
uliczką.
Baba m iała zupełną racyę. O ficer p odbiegł do w a­
go n u tram w ajow ego, stojącego obok i zażądał u k o n ­
d u k to ra koni, aby posłać kogo w ierzchem w pogoń
za nam i. Ale k o n d u k to rz y stanow czo odm ów ili i nie
chcieli w y p rzęgać koni, a oficer nie nalegał.
Co zaś do sk rz y p k a i dam y, k tó rzy w ynajęli szary
dom ek, ci także w ybiegli, w m ieszali się w tłum r a ­
zem ze s ta ru s z k ą i słyszeli tym sposobem jej rad ę ;
a g d y tłu m ro z p ro sz y ł się, n ajsp o k o jn ie j w rócili do
dom u.
Był prześliczny wieczór. P ojechaliśm y na w yspy,
d o k ąd cały szykow ny P e te rs b u r g w ylęga w iosną w dnie
pogo d n e napaw ać się w idokiem zachodzącego słońca.
Po d ro d ze zajechaliśm y do cy ru lik a na odległej ulicy,
k tó ry m i ogolił brodę. To n atu ra ln ie zm ieniło mię,
ale n iebardzo. Jeździliśm y bez celu po w yspach,
nie wiedząc, gdzie m am y się podzieć, poniew aż k a­

http://rcin.org.pl/ifis
— 399 —

zano nam d opiero późno w ieczorem p rzy jech ać tam


gdzie m iałem nocować.
— Co będziem y ro b ić teraz? spytałem przyjaciela,
k tó ry także nie był pew ny, co począć.
— Do D onon’a, rozk azał nagle dorożkarzow i. Ni­
k om u nie p rzy jd z ie do głow y szukać n as w m odnej
resta u racy i. — Będą n as szukać w szędzie, tylko nie
tam ; a m y zjem y obiad i w ypijem y za pow odzenie
ucieczki.
Co m ogłem odpow iedzieć na tak ro z są d n ą pro-
pozycyę? U daliśm y się do D onon’a, przeszliśm y za­
lane św iatłem sale, pełne o b iadujących i w zięliśm y
oso b n y g ab in et, gdzie spędziliśm y w ieczór do ozna­
czonej godziny. Do dom u zaś, do k tó reg o zajeżdża­
liśm y w p ro st z w ięzienia, w padła w dw ie godziny po­
tem żan d arm e ry a . O dbyły się rew izye u w szystkich
p raw ie m oich przyjaciół. Ale n ik t nie w padł na m yśl
zro b ien ia rew izyi u D onon’a.
W dw a dni potem m iałem zam ieszkać za cudzym
p aszp o rtem w m ieszkaniu, w ynajętem dla m nie. Ale
d am a, k tó ra m iała tow arzyszyć m i w karecie, p o sta ­
now iła dla o stro żn o ści pojechać n ap rz ó d sam a. O ka­
zało się, że w około m ieszkania roi się od szpiegów .
Moi p rzy jaciele tak często zachodzili tam dow iedzieć
się, czy w szystko w p o rzą d k u , że policya zaczęła coś
p o d ejrzyw ać. O prócz tego T rzeci W ydział rozdał setki
eg zem p larzy m ojej fotografii pom iędzy policyantów
i stróżów domów. Szpicle, k tó rz y znali m ię z tw arzy,
szukali m ię po ulicach; ci zaś, k tó rzy m nie nie znali,
w łóczyli się po nich w tow arzystw ie żołnierzy i s tr a ­
żników, k tó rz y w idzieli m ię w w ięzieniu. C ar nie po­
siad ał się z gniew u, że ucieczka m ogła się zd arzy ć
w jeg o stolicy, w śró d białego dnia i rozk azał «w ytro­
pić zbiega za ja k ą b ą d ź cenę».
W P e te rs b u rg u pozostaw ać było niepodobna. U k ry ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 400 —

w ałem się więc w m ieszkaniach letnich — w okolicach


m iasta. W spólnie z kilk u p rzyjaciółm i przebyw ałem
w pobliżu stolicy we wsi, k tó ra była o tej porze roku
u lubionem m iejscem zabaw i pikników obyw ateli P e­
te rsb u rg a . N akoniec to w arzy sze m oi orzekli, że pow i­
nienem w yjechać za granicę. Poniew aż je d n a k w yczy­
taliśm y w za granicznych gazetach, że w szy stk ie p o r­
tow e i n ad g ran iczn e m iasta F in lan d y i i k ra ju N adbał­
tyckiego pełne są szpiegów , k tó ry m byłem znany oso­
biście, postanow iłem więc jechać w takim k ieru n k u ,
gdzie n ajm niej m ogli się m nie spodziew ać. Z aopa­
trzo n y w p a sz p o rt jed n eg o z przyjaciół, przejechałem
w to w arzystw ie d ru g ie g o przy jaciela F in lan d y ę i do­
tarłem do odległego p o rtu zatoki B otnickiej, zkąd
p rzep raw iłem się do Szwecyi.
K iedy siadłem ju ż na p a ro sta te k , p rze d sam em o d ­
biciem od brzegu, p rzy jaciel to w arzy szący mi do g r a ­
nicy, pow iedział mi, co zaszło w P e te rs b u rg u po m o­
jej ucieczce, a co z polecenia m oich p rzy ja ció ł u k r y ­
w ał p rze d em n ą aż do tej chwili. S io strę m oją, H elenę,
areszto w ano; wzięto także m o ją bratow ę, k tó ra od­
w iedzała m ię w w ięzieniu raz na m iesiąc, g d y Ale­
k sa n d e r w yjechał na S yberyę.
S io stra nic nie w iedziała o p rzygotow aniach do
ucieczki. D opiero g d y uciekłem , jed en z tow arzyszy
o znajm ił jej tę ra d o sn ą wieść. D arem nie zaręczała
żan d arm o m , że nic nie wie. P o rw an o ją od dzieci
i trz y m a n o w w ięzieniu dw a tygodnie, Co się tyczy
m ojej szw agrow ej, w iedziała ona w sposób nieo k re­
ślony o ja k ich ś p rzygotow aniach, ale nie b rała w nich
żadnego udziału. Z drow y ro zsą d ek pow inien był po­
wiedzieć w ładzom , że osoba, odw iedzająca m ię jaw nie
w w ięzieniu, nie m oże należeć do podobnej spraw y.
Mimo to przesiedziała w w ięzieniu przeszło dw a m ie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 401 —

siące. Mąż jej, znany adw okat, d arm o zabiegał o jej


uw olnienie.
— W iem y teraz, pow iedzieli m u żandarm i, że żona
p a ń s k a je s t niew inna, ale, w idzi pan, b io rąc ją, zaw ia­
d om iliśm y cesarza, że o s o b a , k tó ra zorganizow ała
ucieczkę, została w y k ry tą i aresztow aną. O becnie po­
trze b a tro chę czasu, aby przy g o to w ać cesarza do m y ­
śli, że w zięto nie praw dziw ego winow ajcę.
P rzejech ałem Szwecyę, nigdzie się nie z a trz y m u ją c
i p rzy b y łe m do C h ry sty a n ii, gdzie czekałem k ilka
dni na p aro sta te k , odchodzący do A nglii, do H ull.
M ając czas sw obodny, zbierałem w iadom ości o p a rty i
chłopskiej w norw eg sk im sto rth in g u . U dając się na
p a ro sta te k , zapytyw ałem się z n iepokojem : «pod ja k ą
p ły n ie on flagą? P od n orw egską, niem iecką, czy a n ­
gielską?» Lecz w net spostrzeg łem u ste ru flagę bry-
tań sk ą, w k tó rej cieniu znalazło schronienie ty lu ro ­
sy jsk ich , w łoskich, fran cu sk ich i w ęgierskich w y g n ań ­
ców. I z d u szy całej pow itałem tę flagę.

KONIEC CZĘŚCI PIĄ T E J.

WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY. 26

http://rcin.org.pl/ifis
http://rcin.org.pl/ifis
CZĘŚĆ SZÓSTA.

E U R O P A Z A C H OD N I A .

i.

aN m orzu Północnem szalała burza, g d y śm y się zbli­


żali do A nglii, ale ja ra d byłem niepogodzie. Cie­
szyła mię w alka naszego p a ro sta tk u z w ściekłością
bałwanów. Całem i godzin am i p rzesiadyw ałem na po­
kładzie, o b ry zg a n y p ia n ą fal. Po dw óch latach, p rz e ­
pędzonych w p o n u rej kazam acie, każdy nerw m ojego
w ew nętrznego ja d rg a ł i rozkoszow ał się pełnem tę ­
tnem życia.
Nie m yślałem baw ić zag ran icą dłużej, niż kilka
ty g o d n i, albo m iesięcy; w łaśnie tyle, ile trzeb a było,
ab y u sp o k oił się rozruch, spow odow any m oją ucie­
czką i aby popraw ić trochę zdrow ie. W ylądow ałem
pod nazw iskiem Lewaszewa, pod k tó rem w yjechałem
z R osyi. U nikając L ondynu, gdzie szpiedzy am basad y
ro sy jsk ie j p rę d k o b y m ię w yśledzili, udałem się prze-
dew szy stk iem do E d y n b u rg a .
T ym czasem nie m iałem ju ż nig d y więcej w rócić
do R osyi. P orw ała m ię w krótce fala anarchicznego
26 *
http://rcin.org.pl/ifis
— 404 —

ru ch u , k tó ra w łaśnie w tym czasie w zbierała coraz


potężniej w zachodniej E uropie. Czułem , że m ogę tu
być użyteczniejszym , niż w R osy i, pom ag ając now e­
m u ruchow i ustalić się i w yjaśnić. Z b y t dob rze b y ­
łem znany w ojczyźnie, żebym m ógł prow adzić ja w n ą
p ro p ag an d ę, zw łaszcza w pośród robotników i chłopów.
N astępnie, g d y ro s y jsk i ru ch rew olucyjny p rzeo b raził
się w sp isek i w z b ro jn ą w alkę z sam ow ładztw em ,
w szelka m y śl o ru c h u ludow ym została z konieczności
zarzuconą. Moje zaś sy m p a ty e skłaniały m ię coraz
b ard ziej ku tem u, aby los m ój zw iązać z losem m as
robotniczych. R ozkrzew iać w pośród nich idee, zdolne
skierow ać ich w ysiłki ku u zy sk an iu szczęścia dla
w szy stk ich robo tn ik ó w w ogóle; pogłębić i ro zsze­
rzy ć ideał i zasady, k tó re m a ją służyć za podstaw ę
przy szłej socyalnej rew olucyi i rozw inąć te ideały
i zasady w obec robo tn ik ó w — nie ja k o nakaz, o p arty
n a pow adze przyw ódców p a rty i, ale ja k o w ynik ich
w łasnego ro zm y ślan ia ; — i nakoniec, obudzić ich w ła­
sn ą inicyatyw ę, teraz, g d y ro b o tn ic y pow ołani są na
aren ę h isto ry i dla w ypracow ania now ego i sp raw ied li­
w ego u s tro ju społecznego; — w szystko to w ydaw ało
m i się zarów no koniecznem dla rozw oju ludzkości, ja k
i to, czego m ógłbym w tym czasie dokonać w R o­
sy i. Połączyłem się więc z g a rs tk ą ludzi, p racu jący ch
w ty m k ie ru n k u w E u ro p ie zachodniej, zastęp u jąc
tych, k tó rzy byli ju ż złam ani latam i całym i u p o rcz y ­
w ej, nużącej walki.
Po w ylądow aniu w H ull i w yjeździe do E d y n ­
b u rg a, zaw iadom iłem tylk o kilk u p rzy jació ł w Rosyi
i w F ed eracy i Ju ra js k ie j, że szczęśliwie p rzy b y łe m do
Anglii. S ocyalista pow inien zaw sze żyć z w łasnej
pracy . Dla tego, w ynająw szy m ały pokoik na p rze d ­
m ieściu stolicy Szkocyi, zacząłem zaraz szukać jak ie­
gokolw iek zajęcia.

http://rcin.org.pl/ifis
— 405 —

M iędzy pasażeram i naszego sta tk u znajdow ał się


je d en p ro fe so r N orw egczyk, z k tó ry m zaw iązałem ro z­
m ow ę, sta ra ją c się p rzy p o m n ieć sobie tych tro ch ę
w yrażeń, k tó re um iałem kied y ś po szw edzku. P ro fe ­
so r m ów ił po niem iecku.
— Ale poniew aż m ów isz pan trochę po n o rw e g sk u
i sta ra sz się nauczyć języka, pow iedział, — to m ów ­
m y po n o rw egsku.
— Chce p an pow iedzieć «po szw edzku», zauw aży­
łem niepew nie. P rzecież ja m ów ię po szw edzku, nie
praw daż.
— H m ! J a raczej sądziłbym , że to języ k norw egski.
W k ażd y m razie nie szw edzki, — o d p a rł p rofesor.
T ak więc p rz y tra fiło m i się to sa m o , co Pa-
g an el’owi, bohaterow i pow ieści Ju le s V ern e’a, k tó ry ,
przez ro zta rg n ien ie zam iast po h isz p ań sk u , w yuczył
się p o rtu g alsk ieg o języka.
Jak k o lw iek się rzeczy m iały, dużo rozm aw ialiśm y
z profesorem ... pow iedzm y, po n o rw eg sk u . M iędzy
in n em i d ał m i on gazetę, w ychodzącą w C hry sty an ii.
Z aw ierała ona spraw ozdanie o w ypraw ie norw egskiej,
k tó ra pow róciła w łaśnie z oceanu A tlantyckiego, do­
k onaw szy cennych bad ań i pom iarów głębokości w pół­
nocnej jego części.
Z am ieszkaw szy w E d y n b u rg u , napisałem n aty ch ­
m iast treściw y a rty k u ł o tej w ypraw ie — po angielsku,
dla «Naturę», k tó rą czytaliśm y z b rate m pilnie w P e ­
te rs b u rg u od chwili ukazania się jej pierw szego n u ­
m eru. P om ocnik re d a k to ra podziękow ał mi za a r ty ­
k uł i d o dał z delikatnością, z k tó rą nieraz potem spo­
ty k ałem się w ty m k ra ju , że m ój angielski ję zy k je s t
«całkiem dobry», pow inien tylk o p osiadać «więcej
c h a ra k te ry sty c z n y c h cech, w łaściw ych tem u językow i».
T rzeb a dodać, że w yuczyłem się po an g ielsk u w Ro­
syi. W spólnie z b rate m przetłóm aczyliśm y «Filozofię

http://rcin.org.pl/ifis
— 406 —

Geologii» P a g e ’a i «Z asady Biologii», H e rb e rta S pen­


c e ra . Ale poniew aż uczyłem się tylko z książek, w y­
m aw iałem b ardzo źle i gospo d y n i m ego m ieszkania,
S zkotka, zaledw ie z w ielką tru d n o śc ią m ogła m ię zro ­
zum ieć. Z có rk ą jej porozum iew aliśm y się często pi­
śm iennie, na sk raw k ach p apieru. Co się zaś tyczy
« ch a rak tery sty czn y ch w łaściw ości angielskiego języka»,
to m usiałem popełniać zapew ne n ajzabaw niejsze błędy.
P rz y p o m in a m sobie, na p rzy k ła d , b ard z o śm ieszną
h isto ry ę z pow odu filiżanki h erb a ty . Dzięki m ojej
słabej znajom ości języka, g o sp o d y n i w zięła m ię w tedy
zapew ne za typow ego opoja z dziecinnej bajki. M uszę
dodać w mej obronie, że ani w książkach geologii^
k tó re czytałem po angielsku, ani w «Biologii* S p en ­
cera nie spotkałem najlżejszej w zm ianki o tak w ażnej
kw estyi, ja k picie h erb a ty .
Z ap ren um erow ałem «W iadom ości R o sy jsk ieg o T o­
w arzy stw a G eograficznego» i zacząłem posyłać do
«Times» okolicznościow e a rty k u ły o ro sy jsk ic h w y­
praw ach geograficznych. P rz ew alsk i znajdow ał się
w tedy w Azyi Ś rodkow ej i p o dróż jego w zbudzała
w ielkie zaciekaw ienie w Anglii.
N iem niej przeto p ie n iąd z e, k tó re przyw iozłem
z sobą, p ręd k o topniały, a poniew aż w szy stk ie m oje
listy, w y syłane do R osy i, przejm o w an e były na g r a ­
nicy, nie m ogłem podać m oim k rew nym sw ego ad resu .
W sk u tek tego udałem się po upływ ie kilku ty g o d n i
do L o n d y n u licząc, że znajdę tu więcej stałe zajęcie.
P. S. Ław row ciągle jeszcze w ydaw ał «N aprzód»; ale
poniew aż m yślałem w krótce w rócić do R osyi, a re-
d akcya rew olucyjnej gazety ro sy jsk ie j pew no otoczoną
była szpiegam i, nie poszedłem tam .
U dałem się, ma się rozum ieć, do redak cy i «Naturę»,
gdzie m ię b ardzo u p rze jm ie p rz y ją ł pom ocnik re d a ­
k to ra, p an I. Scott Keltie. O kazało się, że w ydaw ca

http://rcin.org.pl/ifis
— 407 —

p ism a chciał rozszerzy ć dział recenzyi naukow ych,


p o d ró żn iczych — etc., i m ój sposób pisania podobał
m u się. W yznaczono mi więc w red a k cy i o sobny stół,
na k tó ry m złożono stosy pism naukow ych we w szy­
stk ich językach.
— Niech pan przy ch o d zi w poniedziałki, panie Le-
w aszew , pow iedziano m i; pro szę przeg ląd ać te pism a
i jeżeli znajdzie pan co godnego uw agi, p roszę nap i­
sać odpow iednią w zm iankę, albo zanotow ać a r ty k u ł,—
w tedy poszlem y go specyaliście.
Keltie nie w iedział, n atu raln ie, że przepisyw ałem
k ażden a rty k u ł po dw a i trz y razy , nim ośm ieliłem
się pokazać m u swój angielski języ k . Ale po niejakim
czasie pozw olono m i zabierać ty g o d n ik i i m iesięczniki
naukow e do dom u i w krótce m ogłem się ju ż u trz y ­
m ać z m aleńkiego h o n o rary u m , w ypłaconego m i przez
«Naturę» i «Times*. Ten o statn i płacił sw ym okoli­
cznościow ym w spółpracow nikom co ty g o d n ia w czw ar­
tk i i zwyczaj ten w ydał m i się b a rd z o chw alebnym .
N atu raln ie byw ały tygodnie, k iedy nie m ogłem do­
starczy ć żadnych ciekaw ych now in o P rzew alskim
i g d y m oje w zm ianki o innych częściach R osyi nie
m ogły być pom ieszczone w piśm ie, ja k o całkiem obo­
jętne. Z adaw alniałem się w tedy h e rb a tą i chlebem .
Pew nego razu Keltie zd jął z półki k ilka ro sy jsk ic h
k siążek i p o p ro sił mię, bym n a p isa ł recenzyę o nich
do «Naturę*. S po jrzałem na k siążk i i z niem ałem za­
k łopotaniem poznałem , że są to m oje w łasne prace
o o k resie lodow ym i o ro g ra fii Azyi. B rat m ój nie
om ieszkał p rzesłać ich sw em u n aju lu b ie ń sze m u dzien­
nikowi. Byłem m ocno za am b araso w an y i schow aw szy
k siążk i do sakw ojażu, poszedłem do dom u, aby za­
stanow ić się sw obodnie n a d tern, co mi należy uczynić.
«No, i cóż ja zrobię z niem i? zapytyw ałem się. Chwalić
nie m ogę, a zbijać a u to ra także nie, poniew aż podzie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 408 —

lam jeg o zapatryw ania». N akoniec postanow iłem od ­


nieść k siążk i n a z a ju trz do red ak cy i i objaśn ić p an a
K eltie że choć p rzed staw iłem się m u ja k o Lew aszew,
w istocie je d n a k jestem au to re m tych k siążek i dla
tego nie m ogę pisać o nich recenzyi.
K eltie czytał ju ż w gazetach o ucieczce K rap o tk in a
i z w ielkiem zadow oleniem dow iedział się teraz, że
zbieg zn ajd u je się bezpieczny na ziem i angielskiej.
O dnośnie zaś do m oich w ątpliw ości zauw ażył słu ­
sznie, że nie p o trze b u ję ani chwalić, ani ganić a u to ra ;
m ogę p o p ro stu p rzed staw ić tre ść jego prac. Od tego
dnia zaw iązała się m iędzy nam i p rzy ja źń , trw ająca
po dziś dzień.

W listopadzie czy g ru d n iu 1376 r. przeczytałem


w «skrzynce pocztowej» — «N aprzodu», że K. p ro szo n y
je s t zajść do red ak cy i dla o trzy m an ia listu z Rosyi.
M yśląc, że sto su je się to do m nie, zajrzałem do r e ­
dakcyi. P rę d k o p o p rzy jaźn iłem się i z P. L. Ł aw ro-
w ym i z m łodzieżą, zajętą w d ru k a rn i dziennika.
Zdaw ało m i się, że n ik t m ię nie pozna, gdy p ie r­
w szy raz zapukałem do d rzw i redakcyi, — ogolony,
w cy lin d rze i sp ytałem dam y, k tó ra m i otw orzyła,
m o ją n ajlep szą angielszczyzną, «czy m a ste r Ł aw row
je s t w domu?» Nie pow iedziałem m ego nazw iska. O k a­
zało się jed n ak , że dam a, k tó ra nig d y p rze d tem nie
w idziała m nie, ale znała b ra ta m ego w Z u ry ch u , n a ­
ty c h m ia st poznała m ię i pobiegła na g ó rę oznajm ić,
k to p rzy szedł.
— Z araz poznałam p a n a , — pow iedziała m i po ­
tem , — po oczach, k tó re p rzy p o m n iały m i pańskiego
b rata.
T ym razem niedługo baw iłem w A nglii. P ro w ad zi­
łem ożyw ioną k o resp o n d en cy ę z m oim przyjacielem
J a m e s ’em G uillaum e z F ed era cy i J u ra js k ie j. I sk o ro

http://rcin.org.pl/ifis
— 409 —

ty lk o znalazłem stałą p racę geograficzną, k tó rej m o­


głem oddaw ać się w S zw ajcaryi, n aty ch m iast się tam
przeniosłem . L isty, k tó ry ch doczekałem się nakoniec
z R osy i, donosiły mi, że m ogę spokojnie pozostaw ać
zagranicą, poniew aż nie zanosi się w ojczyźnie na
żaden żyw szy rew o lu cy jn y ruch. P orw ała w tedy Ro-
syę fala en tu zy azm u dla S ło w ian , k tó rzy pow ­
stali w łaśnie przeciw w iekow em u tu reck iem u jarzm u .
Moi n ajlep si przyjaciele, — S erg iu sz S tępniak, D y m itr
K. i w ielu innych — udali się na półw ysep B ałkański,
ab y w stąp ić w szeregi pow stańców . P rzyjaciele pisali
m i: «Czytam y k o resp o n d e n cy e «Daily News», o dzi­
kich o k ru cieństw ach T u rk ó w w B ułgaryi, płaczem y,
czy tając — i sp ieszym y do oddziałów pow stańczych,
jak o ochotnicy, albo ja k o sio stry m iłosierdzia».
W yjechałem do S zw ajcaryi, w stąpiłem do F ed eracy i
Ju ra js k ie j M iędzynarodow ego Z w iązku R obotniczego
i idąc za r a d ą p rzy jació ł szw ajcarskich, osiedliłem się
w C haux de-F onds.

II.

F ed era cy a J u r a js k a odeg rała w ażną rolę w ro z­


w oju socyalizm u w spółczesnego.
Z w ykle ta k się dzieje, że g d y p a rty a polityczna
p o staw i sw oje żądania i ośw iadczy, że zadow olnić się
m oże ty lk o zupełnem zadośćuczynieniem im, — ro z­
dziela się niebaw em na dwie p arty e . Je d n a pozo-
zo staje tern, czem była; d ru g a zaś, choć głosi, że nie
pośw ięciła ani lite ry sw ych p ie rw o tn y c h postulatów ,
w chodzi je d n ak nieznacznie w pew nego ro d z a ju k om ­
p ro m isy i stopniow o, b rn ą c z k o m p ro m isu w kom ­
p ro m is, o d stę p u je od początkow ego sw ego p ro g ra m u
i p rzek ształca się w p a rty ę um iark o w an y ch reform .

http://rcin.org.pl/ifis
— 410 —

P o d o b n e rozdw ojenie zaszło i w M iędzynarodow ym


zw iązku robotników . Ja w n y m celem zw iązku p rzy
p ow stan iu jego było zniesienie w łasności p ry w atn ej
i o d danie sam ym w ytw órcom w szystkich n arzędzi
p racy, n iezbędnych dla w ytw orzenia bogactw a n a ro ­
dow ego. W zyw ano w szy stk ich robo tn ik ó w bez ró ż ­
nicy narodow ości, aby u tw orzyli w łasne sw oje orga-
nizacye, celem otw artej w alki z kapitalizm em . Mieli
oni o bm yślić sposoby, j a k u s p o ł e c z n i ć w y tw arza­
nie bogactw i użytkow anie z nich. A gdy robotnicy
b ęd ą ju ż dostatecznie przygotow ani, pow inni zaw ła­
d n ąć n arzędziam i w ytw órczości i zorganizow ać tę
o statn ią, bez żadnej łączności z w spółczesnym u s tr o ­
jem p olitycznym , k tó ry m iał uledz zupełnem u p rze­
kształceniu. Z adaniem więc zw iązku było przygotow ać
o lb rzy m i p rze w ró t - n ap rz ó d w um ysłach, a potem
i w życiu sam em . Z w iązek m iał w zbudzić i dokonać
rew olucyi, k tó ra otw orzyłaby dla ludzkości now ą erę p o ­
stęp u , zasadzającego się na ogólnej pow szechnej soli­
d arn o ści. Takim był ideał, k tó ry obudził ze sn u m i­
liony e u ro p ejsk ich robotników i p rzy ciąg n ął, do zw iązku
n ajlep sze um ysłow e siły ow ych czasów.
W k ró tce je d n ak zaczęły zaznaczać się dw ie frakcye.
K iedy w ojna 1870 r. zakończyła się zupełną k lęsk ą
F ra n c y i i K om una p a ry sk a została zdław ioną, a p rz e ­
ciw Z w iązkow i M iędzynarodow em u w ydano d rako-
now skie praw a, k tó re pozbaw iły F rancuzów m ożności
uczestniczenia w ru c h u ; kiedy, z d ru g iej stro n y , w «zje­
dnoczonej G erm anii», będącej n ieg d y ś ideałem radykałów
z 181-8 r., zaprow adzono u stró j p a rla m e n ta rn y ; — N iem ­
cy p o k u sili się o przetw o rzen ie celu i m etody całego
socyalistycznego ru ch u . H asłem Socyalnej D em okra-
cyi, ja k się nazw ała now a p a rty a , stało się — zdobyć
w ładzę w istniejącem państw ie. P ierw sze pow odzenia
tej p a rty i p rzy w yborach do «Reichtagu» (sejm u R ze­

http://rcin.org.pl/ifis
— 41.1 —

sz y N iem ieckiej) obudziły w ielkie nadzieje. Liczba po­


słów so cy al-dem okratycznych w ynosiła n ap rz ó d dwa,
potem siedem , potem dziew ięć; w obec tak szybkich
p o stęp ó w naw et n ajb ard ziej u m iarkow ani i ro zsą d n i
lu d zie przypuszczali, że ku końcow i X IX w ieku so-
cy al-dem okraci p o sią d ą w iększość w parlam encie nie­
m ieckim i zdołają d ro g ą zarządzeń praw odaw czych
zaprow adzić ludow e pań stw o socyalistyczne. Id e a ł so-
cy alistyczny tej p a rty i zaczął pow oli zacierać się i ble­
dnąc. Z am iast u s tro ju społecznego, k tó ry m iał być
w ynikiem sam odzielnej akcyi o rganizacyi robotniczych,
w ysu n ięto n ap rz ó d ideał upaństw ow ienia przem y słu ,
to je s t socyalizm państw ow y, albo raczej państw ow y
k apitalizm . T ak na p rzy k ład , w S zw ajcaryi socyal-
dem o k raci d ążą dzisiaj pod w zględem politycznym
do cen tralizacyi i zw alczają usilnie federalizm , w sto ­
sun k ach zaś ekonom icznych p o p ie ra ją eksploatacyę
kolei przez państw o oraz państw ow y m onopol ban ­
kow y i sp rzed aży tru n k ó w . U państw ow ienie zaś ziemi
i głów nych szerszy ch gałęzi p rze m y słu , jakoteż orga-
nizacya podziału bogactw a narodow ego przez p a ń ­
stw o — będzie, p o w iadają nam , dalszym postępow ym
k ro k iem w m niej lub więcej oddalonej przyszłości.
Ż ycie i działalność niem ieckiej p a rty i socyal-de-
m o k raty czn ej została powoli uzależnioną całkow icie
od kom b in acyi w yborczych. Na trad e-u n io n y p atrz an o
z p o g ard ą , a w obec strejk ó w zachow yw ano się nie­
chętnie, poniew aż i te i tam te o d w racają uw agę ro ­
botników od w alki w yborczej. P rzy w ó d cy socyal-de-
m o k raty czn i w ystępow ali rów nocześnie przeciw w szel­
kiem u ruchow i ludow em u i przeciw każdej agitacyi
rew o lu cy jn ej w ja k im b ą d ź k ra ju E u ro p y jeszcze b a r­
dziej w rogo, niż p ra sa kapitalistyczna.
W k ra ja c h ro m ań sk ich je d n ak że now y ten p rą d
znalazł b ard zo niew ielu zw olenników . Sekcye i fede*

http://rcin.org.pl/ifis
— 412 —

racy e In tern ac y o n ału pozostały w ierne zasadom , p rz y ­


ję ty m w chw ili pow staw ania zw iązku. F ed eraliści na
mocy sw ego rozw oju histo ry czn eg o , niechętni w szel­
kiej m y śli p ań stw a centralistycznego, przeniknięci
daw nem i trąd y c y am i rew olucyjnem i, — ro b o tn icy ła­
cińscy nie m ogli uczestniczyć w ew olucyi, k tó rą p rz e ­
chodził ru c h niem iecki.
R ozpadnięcie się ru c h u socyalistycznego na dw a
odłam y zaznaczyło się zaraz po w ojnie fra n k o -p ru -
skiej. J a k nadm ieniłem w yżej, In te rn a c y o n a ł u sta n o ­
wił nad sobą rzą d ce n traln y w postaci R ady G ene­
raln ej, p rzebyw ającej w L ondynie. A poniew aż d u sz ą
R ady byli dw aj N iem cy: E ngels i M arks, stała się
ona w krótce głów ną w arow nią now ego socyal-dem o-
k raty c zn e g o ruchu. D uchow ym i zaś i um ysłow ym i
przy w ó d cam i łacińskich federacy i stał się B akunin
i jeg o przyjaciele.
R ozdw ojenie m iędzy M arksistam i i B akunistam i
nie było byn ajm n iej sp ra w ą am bicyi osobistej. Było
ono w yrazem nieuniknionego sta rc ia się zasad fede-
ralizm u i centralizacyi, sw obodnej ko m u n y z ojcow ­
skim rzą d em p a ń s tw a , sw obodnej tw órczej działal­
ności m as ludow ych z dążeniem do praw odaw czej re ­
fo rm y istn iejący ch stosunków , w ytw orzonych u s tr o ­
jem k ap italistycznym . Było to nakoniec starcie się
łacińskiego ducha z g e rm a ń sk im G e i s t , k tó ry , poko­
naw szy F ra n c y ę n a polu bitw y, pożądał te ra z p rze­
w odnictw a w dziedzinie nauki, polityki, filozofii, a także
socyalizm u, p rzeciw staw iając sw oje «naukowe* p o j­
m ow anie socyalizm u «utopijnem u* socyalizm ow i d r u ­
gich.
Na k o n g resie M iędzynarodów ki, o d b y ty m w H a­
dze, 1872 r., L o n d y ń sk a R ada G eneralna, o p ierając się
na fikcyjnej w iększości, w ykluczyła z M iędzynarodo­
wego Z w iązku R obotniczego B akunina, je g o przyja-

http://rcin.org.pl/ifis
— 413 —

ciela G uillaum e’a i całą F ed eracy ę J u ra js k ą . Ale po­


niew aż było rzeczą niew ątpliw ą, że federacye H isz p ań ­
ska, W łoska i B elgijska sta n ą po stro n ie Ju ra js k ie j,
k o n g re s zam ierzył rozw iązać In tern ac y o n ał. P o sta ­
now ił on, że now a R ada G eneralna, złożona z kilku
socyal-dem okratów , zasiadać będzie w N ew -Y orku,
gdzie nie było organ izacy i robotniczych, k tó re m o­
g ły b y k o n trolow ać czynności R ady. O dtąd nie sły­
szano ju ż o niej więcej, — H isz p ań sk a zaś, W łoska,
B elgijska i J u r a js k a fed eracy a istn iały jeszcze lat
k ilk a i odbyw ały co ro k u sw oje zw ykłe k o ngresy.
W czasie gdy p rzy jech ałem do Szw ajcaryi, F ed e­
ra c y a J u r a js k a była głów nym ośro d k iem i najogólniej
zn an ą re p re z e n ta n tk ą In tern ac y o n ału . B akunin ju ż nie
żył (u m arł 1-go lipca, 1876 r.), ale fed eracy a zacho­
w yw ała sw oje stanow isko, zdobyte za jego wpływ em .
Położenie rzeczy we F ra n cy i, H iszpanii i W łoszech
było tego ro d zaju , że tylk o żyw otność rew olucyjnego
ducha, k tó ry o g a rn ą ł robo tn ik ó w In tern ac y o n ału je ­
szcze p rzed w ojną fra n k o -p ru sk ą , nie dozw alała r z ą ­
dom zdław ić całego ru c h u robotniczego i zaprow adzić
p anow ania białego te rro ru . W iadom o, że objęcie tro n u
fran cu sk ieg o przez h rab ieg o C ham bord, jednego z Bur-
bonów , o m ało nie stało się faktem spełnionym . Mac-
M ahon pozostaw ał na stan o w isk u p rez y d en ta R zeczy­
p o spolitej tylk o w ty m celu, aby p rzygotow ać resta u -
racy ę m onarchii. Sam dzień u ro czy steg o w jazdu H en ­
ry k a V do P a ry ż a był ju ż oznaczony; naw et chom ąty,
ozdobione k o ro n ą k ró lew sk ą z cyfram i, były ju ż go­
towe. W iadom o także, że re sta u ra c y a m o n arch ii ch y ­
biła dla tego, że G am betta i C lem enceau, o p o rtu n ista
i rad y k a ł, zorganizow ali w w iększej części prow incyi
F ra n c y i szereg u zb ro jo n y c h kom itetów , gotow ych pow ­
stać za p ierw szą oznaką p rz e w ro tu państw ow ego.
G łów ną siłę tych kom itetów tw o rzy li robotnicy, z k tó ­

http://rcin.org.pl/ifis
_ 414 —

ry c h w ielu było n ie g d y ś członkam i In tern ac y o n ału


i zachow ało daw nego sw ego ducha. I m ogę pow ie­
dzieć na zasadzie tego, co wiem osobiście, że g d y b y n a ­
w et ra d y k a ln i p rzyw ódcy b u rżu azy i zaw ahali się
w chwili stanow czej, rob o tn icy — przeciw nie — sk o rz y ­
staliby z pierw szej sposobności, żeby podnieść pow ­
stanie, k tóre, rozpoczęte w obro n ie republiki, rozw i­
nęłoby się dalej w k ie ru n k u socyalistycznym .
To sam o pow iedzieć m ożna o H iszpanii. S koro
ty lk o duchow ieństw o i ary sto k ra c y a , otaczające króla,
p opychały go na d ro g ę reakcyi, rep u b lik an ie grozili
n aty ch m iastow em p o w sta n ie m , w k tó rem ja k o na
p raw d ę bojow y żywioł w y stąp ilib y głów nie robotnicy.
Obie stro n y zarów no w iedziały o tein. S am a K atalonia
ty lk o liczyła wówczas przeszło sto tysięcy robotników ',
zorganizow anych w silne zw iązki robotnicze; przeszło
80,000 H iszpanów należało do In te rn a c y o n a łu ; zbierali
się oni re g u la rn ie na sw oje k o n g re sy i płacili aku-
ratn ie sw oje sk ład k i członkow skie z czysto hiszpań-
skiem poczuciem obow iązku. Mówię o tych organiza-
cyach na zasadzie osobistej znajom ości z niem i na
m iejscu. W iem, że zam ierzały one ogłosić fed e ra cy jn ą
rzeczpospolitę h isz p ań sk ą i w yrzec się kolonii, w m iej­
scow ościach zaś, k tó re zg odziłyby się pójść dalej, po­
czynić pew ne p ró b y w d u chu koJlektyw istycznym .
Je d n a tylko ciągła obaw a p o w stania p o w strzy m ała
m on arch ię h isz p ań sk ą od ostatecznego zgnębienia w szy­
stk ich ro b otniczych i chłopskich organizacyi i od b ru ­
talnej k lery k aln ej reakcyi.
P odobneż w aru n k i panow ały i we W łoszech. W pół­
nocnej ich części zw iązki robotnicze nie osiągnęły je ­
szcze dzisiejszego sw ego rozw oju, ale różne prow in-
cye k ra ju u siane były sekcyam i In tern ac y o n ału i g r u ­
pam i rep ublik ań sk iem i. M onarchia żyła pod ciągłą
g ro z ą obalenia w razie g d y b y rep u b lik an ie klas śre ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 415 —

dnich połączyli się z rew olucyjnym i żyw iołam i ro b o ­


tniczym i.
Je d n e m słow em , rozw ażając teraz przeszłość, od
k tó re j ćw ierć w ieku nas przedziela, m ogę z całą pew ­
n o ścią pow iedzieć, że jeżeli E u ro p a nie p o g rąż y ła się
po 1871 r. w m ro k u najcięższej reakcyi, to zaw dzię­
czam y to głów nie tem u duchow i rew olucyjnem u, k tó ry
obu d ził się na Zachodzie p rze d w ojną fra n k o -p ru sk ą
i p o d sy cał się po rozbiciu F ra n c y i przez a n a rc h isty ­
czne żyw ioły In tern ac y o n ału , przez B lankistów , Maz-
zinianistów i hiszp ań sk ich «K antonistów » (re p u b lik a­
nów fed eracyjnych). Ma się rozum ieć, M arksiści po­
chłonięci w yłącznie sw ą m iejscow ą w alką w yborczą,
niewiele wiedzieli o tern w szystkiem . W obaw ie ścią­
gnięcia na sw ą głow ę grom ów B ism arcka, w obaw ie —
p rzed ew szy stk iem — ab y obudzenie się ducha rew olu­
cyjnego w N iem czech nie w yw ołało re p re sy i rz ą d o ­
w ych, k tó ry ch , nie czując się dość silnym i, nie m o­
glib y sp o tk ać tw a rz ą w tw arz; socyal-dem okraci ze
w zględów tak ty czn y ch nietylko p rzy ję li o pozycyjną
p o staw ę w obec w szystkich rew olucyonistów zacho­
dnich, ale przen ik n ęli się powoli nienaw iścią do re ­
w olucyjnego ducha w ogóle. G niew nie wy stępy wali
przeciw niem u, gdziekolw iek się pojaw ił, — naw et gdy
sp o strz eg li pierw sze je g o objaw y w Rosyi.
Za M ac-M ahon’a nie m ożna było m yśleć o w yda­
w aniu gazet rew o lu cy jn y ch we F ran cy i. N aw et śpie­
w anie «M arsy lianki» uw ażało się za p rzestęp stw o . P a­
m iętam , ja k zdum iony byłem na w idok p rzerażenia,
k tó re o g arnęło m oich to w arzy szy p o d ró ży klasy trz e ­
ciej, g d y kilku re k ru tó w zanuciło na peronie pieśń
rew o lu c y jn ą; było to w m aju 1878 r. «Czyż pozw olono
znow u śpiew ać m arsyliankę?» zapytyw ali trw ożnie je ­
den d r u g ie g o .. W obce tego socyalistycznych gazet
we F ra n c y i nie było. G azety h isz p ań sk ie były bardzo

http://rcin.org.pl/ifis
— 416 —

do b rze redagow ane i n iek tó re m anifesty kongresów


h iszp ań sk ich w ybornie ob jaśn iały zasady socyalizm u
anarchicznego. Ale któż po za g ran ic am i H iszpanii
wie cokolw iek o jej ideałach? Co zaś do gazet wło­
skich, to były one w szy stk ie niedługow ieczne; p oja­
w iały się, znikały i znów pow staw ały pod in n ą n a ­
zw ą; i choć n iek tó re z nich b yły znakom ite w sw oim
ro d zaju , n ik t ich także nie znał po za g ran ic am i W łoch.
W sk u tek tego F ed era cy a J u r a js k a zc sw ym i gazetam i,
w y d aw anym i w ję zy k u f ra n c u s k im , stała się o gni­
skiem , gdzie podsycał się i kształcił w k raja ch ła ­
cińskich ten duch, k tó ry — p o w tarzam to po raz d r u ­
gi — u rato w ał E u ro p ę od p o n u reg o o k re su reakcyi.
F ed era cy a J u r a js k a była także g ru n te m , na k tó ry m
teo rety czn e tw ierdzenia an arch izm u opracow ane zo­
stały przez B akunina i jego zw olenników w języku,
zro zum iałym na całym lądzie stały m E u ro p y .

III.

Do F ed era cy i Ju ra js k ie j należało w ów czas wielu


niep o sp o litych ludzi ró żn y ch narodow ości, przew ażnie
o so b isty ch przyjaciół B akunina. R edaktorem naszej
głów nej gazety był Ja m e s G uillaum e, nauczyciel z za­
w odu, pochodzący z jednej z p atry c y u szo w sk ich ro ­
dzin N eufchatePu. Małego w zro stu , szczupły, p rz y p o ­
m in ający tro ch ę R o b e sp ie rre ’a z sz o rstk iej pow ierz­
chow ności i śm iałości u m ysłu, posiadał zarazem p ra ­
wdziw ie złote serce, k tó re wylew ało się tylk o w se r­
decznej, poufałej p rzy jaźn i. Je g o niezm ordow ana czyn­
ność i zdum iew ająca zdolność pracy czyniły go p rz y ­
ro d zo n y m kierow nikiem ludzi. O siem lat walczył
z w szelkiego ro d za ju p rz e szk o d a m i, aby utrzy m ać
b y t gazety, p rz y jm u ją c rów nocześnie najczynniejszy

http://rcin.org.pl/ifis
— 417 —

u dział w n a jd ro b n ie jsz y c h spraw ach federacyi, póki


nie zo stał zm uszonym opuścić Szw ajcaryi, gdzie już
nie m ó g ł znaleźć żadnej pracy. W tedy osiedlił się
we F ra n cy i, gdzie im ię jego będzie z czasem w spom i­
n an e z szacunkiem w h isto ry i w yzw olenia szkoły lu ­
dow ej z pod w pływ u klerykałów . A d am ar Schw itzge-
bel, także S zw ajcar rodem , był typow ym p rze d staw i­
cielem tych w esołych, pełnych życia, b y stry ch , m ó­
w iących po fra n c u sk u ze g arm istrz y , k tó ry ch m ożna
sp o tk ać w g órach J u r a prow incyi B erneńskiej. Z za­
w odu ry to w n ik k o p e rt od zegarków , nie sta ra ł się
n ig d y rzucić sw ego rzem iosła i zaw sze w esół i czynny,
p o trafił u trzy m y w a ć sw oją liczną ro d zin ę naw et w cza­
sie k ry zy sów , kiedy w robocie panow ał zastój i za­
ro b k i b yły b ardzo skąpe. Schw itzgebel posiadał zdu­
m iew ającą zdolność oryentow ania się szybko w n a j­
tru d n ie jsze j politycznej albo ekonom icznej kw estyi,
k tó rą um iał — po g ru n to w n ej rozw adze — w yłożyć ja ­
sno, p ro sto , z p u n k tu w idzenia ro b o tn ik a , nie u jm u ­
ją c jej ani głębokości, ani znaczenia. Znali go w szę­
dzie *w górach», a na k o ngresach, gdzie spotykali
się ro b o tn icy różnych krajów , był ogólnym u lu ­
bieńcem .
R ażącą sprzeczność z nim tw o rzy ł d ru g i Szw ajcar,
także zeg arm istrz , S pichiger. Ten był filozofem, po­
wolny w ru chach i w m yśli, A nglik z pow ierzchow no­
ści. S tarał się zaw sze zgłębić k aż d ą kw estyę do
dna i u d erz ał nas trafn o śc ią sw ych w niosków , do k tó ­
rych dochodził d ro g ą w szech stro n n y ch rozm yślań,
p rze siad u jąc dniam i całym i w m ilczeniu u sw ego w ar­
sztatu.
Około tych trzech ludzi gru p o w ało się kilku po­
ważnych, in telig en tn y ch robotników , — je d n i w w ieku
średnim , d ru d z y starcy , — w szyscy nam iętnie kochali
wolność i z zapałem przy łączy li się do tak w ielkiego
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 27

http://rcin.org.pl/ifis
— 418 —

ru c h u — i około setki młodzieży^ gorącej i śm iałej,


także po w iększej części zeg arm istrzo w sk ieg o fachu.
W szyscy w yróżniali się niepodległością sw ych poglą­
dów, łag odnością i en tuzyaztycznem oddaniem się
spraw ie, dla k tó rej gotow i byli ponieść w szelkie ofiary.
K ilku byłych k om unistów fra n cu sk ich z 1871 r.,
p rze b y w ający ch na w ygnaniu, w eszło do federacyi.
W ich liczbie znajdow ał się w ielki geograf, E lizeusz
Reclus, typow y p u ry ta n in z obejścia się i w życiu,
a co do swej um ysłow ości fra n c u sk i filozof-encyklo-
p ed y sta z X V III w ieku, wódz natchniony, k tó ry um ie
przelać sw ego ducha w d ru g ich , ale n ig d y nie rząd ził
i n ig d y nie będzie rząd zić n ikim ; an a rch ista, k tó reg o
an arch izm je s t w ynikiem szerokiej i g ru n to w n ej zna­
jom ości form życia ludzkiego we w szystkich klim a­
tach i na ró żn y ch stopniach cyw ilizacyi; czyje k siążki
zaliczają się do najzn ak o m itszy ch utw orów X IX w ieku
i czyj sty l zachw yca sw ą pięknością i w zru sza rozum
i sum ienie. K iedy R eclus w chodzi do red a k cy i gazety
an arch isty czn ej, pierw szem jego pytaniem , choćby r e ­
d a k to r był sm ark acz w p o rów naniu z nim , je st: «powiedz­
cie, co m am robić?» I o trzy m aw szy odpow iedź, zasiada,
ja k zw ykły g azeciarski w y ro b n ik do p racy , aby za­
pełnić tyle to w ierszy dla n astęp n eg o n u m eru . W cza­
sie k o m u ny R eclus chw ycił p o p ro stu b ro ń i stan ął
w szeregu. A g d y zap raszał kogo na w spółpracow nika
k tó reg o z tom ów swej całem u św iatu znanej geo­
g rafii i ten zapytyw ał nieśm iałp: «co m am robić»,
R eclus odpow iadał: «Oto książki, oto stół. Rób pan,
co i ja k chcesz*.
T ow arzyszem jego był podeszły L efranęais, były
nauczyciel, po raz trzeci zn a jd u ją cy się ju ż na w y­
g n an iu : po dniach czerw cow ych 1848 r., po napoleo-
now skim «coup d ’état» i po 1871 r. Był on członkiem
k o m uny, to je s t je d n y m z tych, o k tó ry ch mówiono,

http://rcin.org.pl/ifis
— 419 —

że po u p a d k u k om uny unieśli w sw ych kieszeniach


k ilk a m ilionów franków . O w iarogodności tych tw ier­
dzeń p ra sy b u rżu a zy jn e j m ożna sądzić z tego, że
L efran ęais pracow ał jak o tra g a rz na stacyi kolejow ej
w L ozannie i ra z u pew nego o m ało nie został zabity
p rz y w yładow yw aniu ciężarów, w ym agających m ło­
d szy ch ram ion, niż jego. K siążka L efranęais o k o m u ­
nie p ary zk iej je s t je d y n ą , w k tó rej rzeczyw iste h isto ­
ry czn e znaczenie ru c h u je s t przed staw io n e w odpo-
w iedniem świetle.
— «Ja kom unalista, a nie an a rch ista, jeśli łaska»,
m aw iał zwykle. — «Nie m ogę pracow ać z takim i sza­
leńcam i, ja k wy!» A tym czasem nie pracow ał z nikim ,
ty lk o z nam i, «dla tego, że wy, szaleńcy, jesteście
ludźm i, k tó ry c h m ogę kochać. Z w am i m ożna praco ­
wać, p o zo stając zarazem sam ym sobą».
Z najdow ał się m iędzy nam i jeszcze d ru g i członek
p ary sk ie j kom uny, cieśla P indy, rodem z F ra n c y i pół­
nocnej, p rz y b ra n e dziecko P ary ża. Z yskał on w ielką
p o p u la rn o ść w P a ry ż u sw oją en e rg ią i ja sn o ścią u m y ­
słu, k tó rą w ykazał w czasie jednego w ielkiego strejk u ,
p o p ieran eg o p rzez In tern acy o n ał, w k rótce po założe­
n iu Z w iązku R obotniczego. W 1871 r. w y b ra n y został
n a członka kom uny, k tó ra m ianow ała go kom en d an ­
tem pałacu T uilleries. K iedy w ojska w ersalsk ie w eszły
do P ary ża , m o rd u ją c jeńców setkam i, — ro zstrzelan o
w ró żn y ch p u n k ta ch m iasta p rzy n a jm n ie j trzech ludzi,
k tó ry ch wzięto za P in d y ’ego. P o bitw ie u k ry ła go
dzielna dziew czyna, szw aczka i zim ną k rw ią sw oją
ocaliła go, g d y żołnierze p rzy szli p rz e trz ą sa ć dom.
Z ostała później jego żoną. D opiero w ro k potem udało
się m u niepostrzeżenie w ym knąć z P a ry ż a i p rzed o ­
stać do Szw ajcaryi. T u w yuczył się p ro b iersk ie g o
rzem iosła. Całe dnie spędzał teraz u rozpalonego ogni­
ska, w ieczoram i zaś całą d u sz ą oddaw ał się propa-
27*

http://rcin.org.pl/ifis
— 420 —

gandzic, w któ rej w zadziw iający sposób um iał połą­


czyć n am iętność rew olucyonisty ze zdrow ym ro z są ­
dkiem i zdolnością o rg a n iz a to rsk ą , cechującą w ogóle
ro b o tn ik ó w p ary sk ich .
P au l B rousse był w tedy d o k to rem niezw ykle b y ­
stre g o u m y słu , pełen ożyw ienia, naw et hałaśliw y, s a r ­
k asty czn y , chętnie rozw ijał każd ą ideę z geom etry czn ą
ścisłością do ostatnich, k rańcow ych jej w yników . Jeg o
k ry ty k a p ań stw a i in sty tu cy i państw ow ych odznaczała
się szczególną zjadliw ością i siłą. B ro u sse znajdyw ał
czas w ydaw ać dwie gazety : je d n ą fra n cu sk ą , d ru g ą
niem iecką, (nie znając niem ieckiego języka), pisać tu ­
zinam i o b szern e listy i rej w odzić na robotniczych
w ieczorach. Był n ieu stan n ie zajęty o rg an izacy ą no­
w ych g ru p , z całą żyw ością i subteln o ścią u m y słu
praw dziw ego «południowca».
Z pom iędzy W łochów, p racu jący ch z nam i w Szw aj­
caryi, w y ró żn iają się zw łaszcza dw aj blizcy p rz y ja ­
ciele B akunina, C afiero i M alatesta. Im io n a ich w spo­
m in a ją się zaw sze razem i będą pam iętne niejednem u
w łoskiem u pokoleniu. — Cafiero, w zniosły i zapalony
idealista, pośw ięcił cały swój m a jątek na w spólną
sp raw ę i nig d y nie tro szczy ł się pytaniem , z czego
żyć będzie potem ; m yśliciel, w iecznie zatopiony w fi­
lozoficznych spekulacyach, człow iek n ajłag o d n iejszy
z n a tu ry , ale w ziął b ro ń i poszedł w g ó ry B enew entu,
gd y on sam i p rzyjaciele jego postanow ili w yw ołać
p ow stanie socyalistyczne, choćby na próbę, choćby
tylko dla tego, żeby pokazać ludow i, iż b u n t chłopski
pow inien być czem ś pow ażniejszem , aniżeli zw ykłe
żyw iołowe ro zru ch y przeciw poborcom podatków . —
M alatesta, były stu d e n t m edycyny, w yrzekł się dla re-
w olucyi i zaw odu i m a ją tk u : szlachetny idealista, go­
rąceg o serca i um ysłu. P rzez całe sw oje życie (ma
teraz około 50-ciu lat) n ig d y nie m yślał, czy będzie

http://rcin.org.pl/ifis
— 421 —

m iał kaw ałek chleba na obiad i gdzie nocleg znajdzie.


Nie m ając w łasnego kąta, sprzedaw ał lody na ulicach
L o n d y n u , aby zarobić na clileb, a nocam i pisyw ał
św ietne arty k u ły do gazet w łoskich. We F ra n cy i w trą ­
cono go do więzienia, potem uw olniono i w ydalono.
W e W łoszech został po raz d ru g i skazany i zesłany
na w yspę, zkąd uciekł i niebaw em pow rócił pod zm y-
ślonem nazw iskiem do k raju . M alatestę zaw sze zna­
leźć m ożna tam , gdzie w alka w re na ostre, czy to
w ojczyźnie, czy po za jej granicam i. A takie życie
p ro w ad zi on ju ż trzy d zieści lat! I bez w zględu na
czas i okoliczności, w k tó ry ch go spo ty k am y , czy to
po w ypuszczeniu z więzienia, czy po ucieczce z w yspy,
zn ajd u jem y go zaw sze takim rzeźkim , jak im żegna­
liśm y go o sta tn im razem . Zaw sze gotów stan ąć na
nowo do walki, zaw sze pełen m iłości dla ludzi, p obła­
żliwy dla sw ych przeciw ników i stróżów w ięzien­
nych, zawsze m a serdeczny uśm iech dla przyjaciół
i pieszczotę dla dziecka.
R osyan było w p o śró d nas bardzo niewielu, gdyż
w iększość m oich rodaków skłaniała się raczej ku obo­
zowi socyal-dem okratycznem u. P rz y łąc zy ł się je d n ak
do naszego koła s ta ry przyjaciel H erzena, N. I. Ż u ­
kow ski, k tó ry opuścił R osyę 1863 r., m iły, w ykw intnej
pow ierzchow ności, b ard zo dow cipny i ro zu m n y , wielki
u lubieniec robotników . W ięcej, niż ktokolw iek z nas,
p o siad ał on to, co F ran cu zi nazyw aja «Poreille, du
peuple». R obotnicy słuchali go chętnie; um iał rozpalić
serce ludu, n atch n ą ć go poczuciem wielkiej jego roli
w p rzek ształceniu ludzkości; u m iał p o dnieść w ysoko
n a s tró j robotników , odsłaniając p rze d nim i w spaniałe
o b raz y przyszłości; um iał na poczekaniu rozśw ietlić
n a jb a rd z ie j zaw ikłaną ekonom iczną kw estyę i ze le k try ­
zow ać słuchaczy siłą sw ego gorącego i szczerego p rze­
konania. Chwilowo pracow ał także z nam i były oficer

http://rcin.org.pl/ifis
— 422 —

g en eraln ego sztab u N. W. Sokolow, wielbiciel Paw ła


L udw ika C o u rie r’a dla śm iałości jego zap atry w ań
i p ió ra i P ro u d h o n ’a dla jego filozoficznych poglądów .
Sokołow naw rócił wiele osób w R osyi na socyalizm
sw ym i a rty k u ła m i w «R uskiem Słowie».
W spom inam tylko tych, k tó rz y zasłynęli jak o pi­
sarze, jak o delegaci na k o n g resach , albo jak o o rg a n iz a to ­
row ie. Ale zap y tu ję sam siebie, czy nie należałoby raczej
p isać o tych, k tó rzy pozostali nieznani, a je d n ak po­
siadali tak w ażny udział w życiu F ed eracy i, ja k każdy
z piszących i bardziej rozg ło śn y ch ? Czyż nie słu s z n ie j­
szą byłoby rzeczą w spom nieć bojow ników szereg o ­
w ych, gotow ych zaw sze uczestniczyć w każdem p rz e d ­
sięwzięciu, nie ro zm y ślają c wiele, czy sp raw a będzie
w ielką, czy d ro b n ą, g ło śn ą czy cichą, czy pociągnie
za sobą doniosłe n astęp stw a, czy tylk o ciągłe tro sk i
dla nich i ich rodzin.
P o w inienbym był także pow iedzieć kilka słów
o N iem cach, W ern erze i H inkem , k tó rzy piechotą
p rzy w ęd ro w ali na k o n g re s ze S zw ajcaryi do Belgii;
0 H isz p an ie , A lb arrac in ie , stu d e n cie, k tó reg o stre jk
w Alcoja uczynił głow ą A lcojskiej gm iny i o wielu
in n y ch ; ale boję się, że m oje pobieżne szkice nie zdo­
ła ją n atch n ąć czytelników tern uczuciem szacunku
1 m iłości, k tó re żywili dla tej m ałej ro d zin y w szyscy,
k tó rzy znali członków je j osobiście.

IV.

Ze w szystkich znanych m i m ia st szw ajcarskich


C haux-de-F onds m oże najm niej je s t ponętnem . Leży
na w ysokiem płaskow zgórzu, całkiem pozbaw ionem
ro ślin n o ści i odsłoniętem dla przenikliw ego, o streg o
w iatru , dm ącego całą zimę. Ś niegi b y w ają tu nieraz

http://rcin.org.pl/ifis
— 423 —

tak głębokie, ja k w Moskwie, a to p n ie ją i p a d a ją


znow u tak często, ja k w P e te rsb u rg u . Ale zależało
nam b ard z o na tern, aby rozkrzew ić nasze idee w tym
w łaśnie p unkcie środkow ym okolicy i tchnąć więcej
życia w m iejscow ą pro p ag an d ę. M ieszkali tu jeszcze
oprócz m nie: P in d y , S pichiger, A lbarracin, blankiści
F e r ré i Jeallot. Od czasu do czasu m ogłem odw iedzać
ztąd G uillaum e’a w N eufcbatel i S chw itzgebela w do­
linie S ain t-Im ier.
P orw ało m ię znow u życie pełne gorączkow ej, tak
d ro g iej mi działalności. U rząd zaliśm y liczne zebrania
i sam i ro zn o siliśm y afisze z o znajm nieniem o nich
po k aw iarniach i w arsztatach . Raz na tydzień zg ro ­
m adzała się nasza sekcya, a posiedzenia jej ożyw ione
były nieraz gw ałtow nym i sporam i. W ybieraliśm y się
też czasem z p ro p a g a n d ą an arch izm u na zebrania,
zw oływ ane przez różne polityczne p arty e . P o d ró żo ­
w ałem b ard zo wiele, zw iedzając inne sekcye i pom a­
g a ją c im. Z jed n aliśm y sobie tej zim y liczne sym pa-
ty e w śró d m iejscow ej ludności, choć silną p rzeszkodę
w p rac y reg u ja rn e j stanow ił k ry z y s, ja k i przechodził
fach zeg arm istrzo w sk i. Połow a robo tn ik ó w pozosta­
w ała bez zajęcia, albo też była zajęta tylko kilka go ­
dzin tygodniow o. W sk u te k tego m a g istra ty zm uszone
b y ły otw o rzyć tanie kuchnie. P racow nia kooperacyjna,
założona w C haux de F o n d s przez anarchistów , w k tó ­
rej zaro b k i rozdzielały się w rów nej części m iędzy
jej członków , z tru d n o śc ią tylko dostaw ała pracę, po­
m im o swej pow ażanej opinii. S pichiger, jed en z le­
p szy ch rzem ieślników sw ego fachu, m u siał naw et czas
ja k iś zarabiać na życie przygotow yw aniem szerści dla
ja k ieg o ś z zakładów tapicerskich. R ok ten upam iętnił
się sły n n ą d em o n strac y ą z czerw onym sztan d arem
w B ernie, w k tó rej w szyscy b raliśm y udział. Fala re ­
akcyi d osięgła i S zw ajcaryi i policya b e rn e ń sk a w brew

http://rcin.org.pl/ifis
— 424 —

k o n sty tu cy i zakazała noszenia sz tan d aró w robotniczych


na ulicach. T rzeb a więc było pokazać, że — p rz y n a j­
m niej w n iek tó ry ch m iejscach — rob o tn icy nie pozw olą
d ep tać sw ych praw i staw ią opór. W rocznicę kom uny
p ary sk ie j udaliśm y się w szyscy do B erna, aby — m i­
m o zakazu p rz e jść przez ulice z czerw onym sz ta n d a ­
rem . Ma się rozum ieć, p rzy szło do u ta rc zk i z policyą,
w k tó rej dw óch tow arzyszy o trzy m ało cięcie szablą
i dw óch policyantów odniosło dość ciężkie ran y . Ale
jed en czerw ony sz ta n d a r w nieśliśm y szczęśliw ie do
sali, gdzie od b y ł się en tu zy asty czn y m ityng. N iem a
co dodaw ać, że tak zw ani prow odyrow ie, znajdow ali
się w szeregach i bili się w spólnie ze w szystkim i. P o­
ciągnięto do odpow iedzialności około trz y d z ie stu o b y ­
w ateli szw ajcarsk ich ; sam i oni oznajm ili sędziem u
śledczem u o sw ym udziale w m anifestacyi i dom agali
się ro zp raw y sądow ej; obaj m anifestanci, k tó rzy r a ­
nili policyantów , w y stąp ili niezw łocznie z szeregów
i d o brow olnie przy zn ali się do sw ego czynu. P roces
obudził d u żą sy m p a ty ę dla naszej sp raw y . Z ro z u ­
m iano, że każde zdobyte praw o m usi być bronionem
przez lud w ytrw ale, jeśli nie m a być odjętem . Dzięki
tej postaw ie publiczności w yrok zapadł stosunkow o
dość łag o d n y ; n ajsu ro w sz y opiew ał najw yżej na trzy
m iesiące więzienia.
R ząd B erneński za b ro n ił je d n ak że w ślad za tern
w yw ieszania sz ta n d a ru czerw onego w całym kantonie.
W tedy F ed eracy a J u r a js k a postanow iła w ystąp ić z nim ,
bez w zględu na w szelkie zakazy, w S ain t-Im ier, gdzie
m iał od b y ć się nasz k o n g re s doroczny i b ro n ić go
z b ro n ią w ręku. T ym razem b y liśm y w szyscy u z b ro ­
jen i i zdecydow ani bronić naszego sz ta n d a ru do o sta ­
teczności. Na je d n y m z placów, przez k tó ry m ieliśm y
przechodzić, rozstaw iono oddział policyantów , opodal
zaś trzy m an o w pogotow iu na polu cały p lu to n mi-

http://rcin.org.pl/ifis
— 425 —

licyi, zw ołany rzekom o dla n au k i strzelania. S łysze­


liśm y d oskonale w y strzały strzelców , przechodząc przez
ulice m iasta. Ale kiedy pochód nasz ukazał się przy
dźw iękach m u zy k i w ojskow ej na placu i stało się wi-
docznem , że w m ieszanie się policyi w yw oła pow ażny
rozlew krw i, m e r pozw olił nam iść spokojnie. D oszli­
śm y więc sw obodnie do sali, gdzie obył się nasz m i­
ty n g . N ikt z n as nie pożądał sta rc ia z policyą, ale
podniecenie, w yw ołane tym pochodem w bojow ym po ­
rzą d k u , w ta k t m uzyki w ojskow ej, było tak silnem ,
że tru d n o pow iedzieć, jak ie uczucie przew ażało m ię­
dzy nam i, g d y śm y doszli do sali: czy uczucie ulgi,
że krw aw e starcie zażegnanem zostało, czy żal, że
w szy stk o odbyło się ta k spokojnie. Człowiek — istota
dziw nie złożona.

Główna n asza działalność zasadzała się zre sz tą na


fo rm u ło w aniu an a rch iz m u socyalistycznego w teo ry i
i w jego p rak ty c zn e m zastosow aniu. I w ty m w zglę­
dzie F ed era cy a J u r a js k a dokonała dzieła, k tó re pozo­
staw i trw ałe ślady w historyi.
W idzieliśm y, że u narodów cyw ilizow anych kieł­
k u je now a fo rm a społeczności w m iejsce daw nej — spo­
łeczność rów nych m iędzy sobą. Członkow ie jej nie
będą więcej zm uszeni sprzedaw ać sw ą p racę i m yśl
ty m , k tó rzy dziś w y n ajm u ją ich dow olnie i zależnie
od sw ych o so b isty ch w idoków . P rzeciw nie, będą m o­
gli zastosow ać w iedzę sw ą i zdolności w p rac y w y­
tw órczej na k o rzy ść w szystkich i w tym celu będą
u k ład ać się w o rg an izm y , zdolne połączyć w szystkie
d an e siły dla w ytw orzenia najw iększej sum y d o b ro ­
b y tu dla w szystkich, z pozostaw ieniem rów nocześnie
o so b istej inicyatyw ie każdej je d n o stk i n ajzu p e łn ie j­
szej sw obody. S połeczność ta będzie składać się z w iel­
kiej liczby asocyacyi, zjednoczonych w zajem nie dla

http://rcin.org.pl/ifis
— 426 —

ty ch celów, k tó re z n a tu ry swej w y m ag ają zjednocze­


n ia: z federacyi p rzem ysłow ych dla w szelkiego ro ­
d za ju p ro d u k cy i: rolniczej, przem ysłow ej, naukow ej,
a rty sty c z n e j — i z gm in spożyw czych, k tó re z jednej
stro n y zaw iadyw ać b ędą w szystkiem , co się tyczy u rz ą ­
d zenia m ieszkań i zdrow otności publicznej, a z d r u ­
giej za o p atryw ać sw ych członków w odzież, żyw ność
i inne śro d k i życia.
P o w stan ą także federacye gm in tych m iędzy sobą
i g m in spożyw czych z asocyacyam i w ytw órczem i.
I nakoniec p ow staną jeszcze szersze zw iązki, p o k ry ­
w ające cały k ra j, albo k ilka krajów , k tó ry c h członko­
wie b ęd ą łączyć się w spólnie w celu zadow olenia sw ych
ekonom icznych, naukow ych, a rty sty c z n y c h i m o ral­
n ych p o trzeb , o ile te o statn ie p rze k ro c zą gran ice po-
jed y ń czy ch krajów . W szystkie te zw iązki tw orzyć się
b ędą sw obodnie i sam odzielnie, za w spólną zgodą
członków gm in. W taki sposób ju ż dziś p ra c u ją k o m ­
panie kolejow e, albo pocztow e in sty tu cy e różnych k ra ­
jów , choć nie p o sia d ają w spólnego centraln eg o kole­
jow ego albo pocztow ego d e p a rta m e n tu i m im o że
pierw sze m a ją na w idoku tylk o egoistyczne w łasne
cele, a d ru g ie p o zo stają w zaw iadyw aniu różnych,
często w rogich sobie państw . P odobnież nasze in s ty ­
tucye m eteorologiczne, klu b y górnicze, angielskie sta-
cye ratu n k o w e, zw iązki bicyklistów , nauczycieli, lite­
rató w i t. d. p o d ają sobie w zajem nie ręce w celu w spól­
nej p racy , lu b p o p ro stu dla p rzy jem n o ści. Nowe fo r­
m y p ro d u k cy i i w szelkiego ro d z a ju o rganizacyi b ęd ą
m iały zapew nioną zupełną sw obodę rozw oju, inicya-
tyw a o so b ista będzie się sta ra n n ie pobudzać, dążność
zaś do je d n o sta jn o ści i centralizacyi ham ow ać. Z tąd
je d n a k wcale nie w ynika, aby społeczeństw o m iało się
k ry stalizo w ać w ja k ieś ściśle ujęte, nieru ch o m e fo rm y ;
przeciw nie, będzie ono b ez u stan n ie zm ieniało sw oją

http://rcin.org.pl/ifis
- 427 —

postać, g d yż będzie żyw ym organizm em , w całej pełni


sw ego rozw oju. W szelki rz ą d stanie się w ówczas zb y ­
tecznym , g dyż we w szy stk ich w ypadkach, uw ażanych
d o tą d za podległe w ładzy rządow ej, zastąpi ją n a jz u ­
pełniej w zajem na zgoda i sw obodna um ow a; w ypadki
o stry c h sta rć z konieczności sta n ą się daleko rzadsze,
0 ile zaś zachodzić będą, ro z strz y g n ie je pokojow o
sąd polubow ny.
N ikt z nas nie sta ra ł się obniżyć w agi i znaczenia
tej zm iany, k tó rą przew idyw aliśm y w przyszłości.
P o jm o w aliśm y b ard zo dobrze, że u ta rte poglądy na
w łasność p ry w a tn ą ziemi, fab ry k , kopalń, m ieszkań
1 t. d. jak o na konieczny w aru n ek rozw oju p rze­
m ysłow ego i na obecny sy stem płacy zarobkow ej,
ja k o na je d y n y śro d ek zm uszenia ludzi do pracy, —
niep ręd k o jeszcze u stą p i m iejsca w znioślejszym po-
jęciom o w łasności i w ytw órczości społecznej. W ie­
dzieliśm y, że cierpliw a, m ęcząca p ro p a g a n d a p o p rze­
dzić m usi d łu g ą w alkę i w yw ołać sz ereg pojedynczych
i zbiorow ych w y stąp ień przeciw obecnej form ie po ­
siad an ia p ry w atn eg o ; że koniecznem i b ędą liczne ofiary,
oddzielne p ró b y społecznych p rze k szta łc eń i w ybuchy
m iejscow ych rew olucyi, zanim za starzałe pojęcia o w ła­
sności u legną rad y k a ln ej zm ianie. Było nam rów nież
jasn em , że n a ro d y cyw ilizow ane i nie zechcą i nie po­
tra fią pozbyć się o d raz u p a n u jąc y ch obecnie idei
o niezbędności w ładzy, idei, w k tó ry c h w szyscy b y ­
liśm y w ychow ani. T ylko d ługoletnia p ro p ag a n d a, li­
czne p ojedyńcze pow stan ia przeciw ko istn iejący m w ła­
dzom i g ru n to w n a rew izya d o k try n , m ylnie w y p ro ­
w adzanych z dośw iadczeń h isto ry i zdołają p rzek o n ać
ludzi, ja k b ardzo m ylili się oni, p rz y p isu ją c sw ym
rzą d o m i praw om to, co w istocie je s t w ynikiem ich
w łasn y ch p rzyzw yczajeń i społecznych instynktów .
Ale w iedzieliśm y ta k ż e , że d ążąc do p rzekształceń

http://rcin.org.pl/ifis
— 428 —

w obu tych k ie ru n k a c h , p o stę p u je m y z postępem ,


a nie przeciw niem u.
K iedy poznałem rob o tn ik ó w zachodnio - eu ro p e j­
skich i sy m p a ty z u ją c ą z nim i inteligencyę, p rze k o n a­
łem się w krótce, że cenią oni sw obodę o so b istą d a­
leko w yżej, niż swój d o b ro b y t życiowy. P ięćdziesiąt
lat tem u rob o tn icy gotow i byli sp rze d ać sw ą sw obodę
k ażdem u w ładcy i naw et lada ja k iem u C ezarow i w za­
m ian za obietnice d ó b r m atery aln y ch . Ale dzisiaj rz e ­
czy się zm ieniły. P rzek onałem się, że ślepa w iara
w o b ieraln y ch przyw ódców , naw et z pom iędzy najza-
slu żeń szy ch kierow ników ru c h u robotniczego, w ygasa
pow oli u robotników ra s łacińskich. «P rzedew szystkiem
m u sim y wiedzieć, ja k ie są nasze p o trzeb y , a potem
najlepiej zrobim y to sami», pow iadali oni i z a p a try ­
w anie to silnie szerzyło się m iędzy ro b o tn ik am i, d a­
leko silniej, niż się ogólnie p rzypuszcza. H asło Mię­
dzyn aro d o w ego Z w iązku R obotniczego głosiło: «W y­
zwolenie robotników pow inno być dziełem ich w ła­
sn y ch rąk» — i zasada ta zakorzeniła się głęboko w u m y ­
słach. S m u tn e dośw iadczenie ko m u n y p a ry sk ie j p o ­
tw ierdzało ją w zupełności.
W pierw szych dniach kom uny liczni p rze d staw i­
ciele klas śred n ich gotow i byli sam i przedsięw ziąć
pew ne p ró b y refo rm w d u ch u socyalistycznym , a p rz y ­
n ajm n iej nie sprzeciw iać się im. — «K iedyśm y z b r a ­
tem w ychodzili z naszych m ałych izdebek na ulicę —
pow iedział m i raz E lizeusz Reclus, — ludzie z p o śró d
k las zam ożnych zapytyw ali nas ze w szech stro n : «po­
wiedzcie, co robić? sp ró b u je m y iść z w am i po now ej
drodze*. Ale m y (i p rzy tych słow ach u d erz ał się
rę k ą w czoło) nie w iedzieliśm y w tedy, co odpow iedzieć.
Ż aden rz ą d nie m iał w sw oim składzie tak licznych
przedstaw icieli p a rty i krańcow ych, ja k R ada K om uny,
w y b ra n a 25-go m arca 1871 r. W szy stk ie odcienia re ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 429 -

w o lucyjnych g ru p : blankiści, jako b in i, m iędzynaro-


dow cy — in ternacyonaliści — były w nim w odpow ie­
d n im sto su n k u reprezentow ane. Ale poniew aż ro b o ­
tnicy sam i nie posiadali dość ja sn y c h pojęć o n atu rz e
pożąd an y ch refo rm społecznych, nie m ogli p rze n ik n ąć
niem i sw ych rep rez en ta n tó w i w sk u te k tego rzą d K om u­
ny nic nie uczynił w tym k ie ru n k u . Skazyw ał go z g ó ry
na bezw ładność b ra k b ezpośredniej łączności z m a­
sam i i sam o zam knięcie się w H ôtel de Ville... R oz­
w ażając dzieje K om uny, pojm ow aliśm y tern dow odniej,
że dla zw ycięztw a sam ego socyalizm u koniecznem jest,
ab y idee b ezrządu, sam odzielności i sw obodnej ini-
cyatyw y o sobistej — jed n em słow em idee anarch izm u
ja k n ajszerzej głoszone były, w spólnie z id eą u społe­
cznienia w łasności i produkcyi.
P rzew idyw aliśm y, n atu ra ln ie , że pozostaw iając każ­
dej jed n o stce zu p ełn ą sw obodę m yśli i czynu, m oże­
m y się sp o tk a ć z pew ną p rz e sa d ą i nadużyciem n a­
szych tw ierdzeń zasadniczych, zw łaszcza w p r a k ty ­
cznych ich w ynikach. W idziałem ju ż coś podobnego
w r o s y js k im i ru ch u n ihilistycznym . Ale ufaliśm y —
a dośw iadczenie pokazało, żeśm y się nie m ylili — że
sam o życie społeczne w połączeniu z ja w n ą i szczerą
k ry ty k ą pojęć i czynów u su n ie pow oli i sam o przez
się zb y t k rańcow e nadużycia. P o stęp o w a liśm y —w g r u n ­
cie rzeczy — zgodnie ze s ta rą m ak sy m ą, głoszącą, że
w olność je s t n ajsk u te czn iejszy m śro d k iem przeciw ko
w szelkim niedogodnościom i błędom , w ypływ ającym
z n adużycia wolności. W rzeczy sam ej, ludzkość p rze­
chow uje w sobie pierw iastek społecznych zw yczajów ,
oddziedziczony po poprzed n ich daw nych czasach i po ­
koleniach, — i dziś jeszcze niedostatecznie oceniony.
Nie zew n ętrzną p rzem ocą u trz y m u ją się te zw yczaje
w społeczeństw ie, albow iem są one w yższe i staro-
ży tn iejsze po n ad w szelką przem oc. Ale na nich

http://rcin.org.pl/ifis
— 430 —

o p iera się w szelki postęp ludzkości i póki ludzkość


nie pocznie w y rad zać się fizycznie i um ysłow o, zwy­
czajów tych nie obali ani gw ałtow na, ra d y k a ln a k ry ­
ty k a, o d rzu cająca urzęd o w ą obyczajow ą m oralność,
ani chwilowe przeciw ko nim b u n ty . W tych moich
p rzek o n an iach u tw ierdzałem się coraz silniej w m iarę
tego, ja k ro sła m oja znajom ość ludzi i życia.
R ozum ieliśm y rów nocześnie, że konieczne p rzeo ­
b rażen ia w tym d u chu nie m ogą być dziełem jednego
ty lk o człowieka, choćby n ajb ard zie j genialnego. Nie
b ęd ą one gotow ym owocem naukow ego o d k ry cia lub
nagłego n atchnienia, ale następ stw em tw órczej pracy
ludow ych m as, podobnie ja k te w łaśnie m asy ludow e,
a nie pojedyńcze geniusze w ytw orzyły n iegdyś śre-
dniow iekow e praw o obyczajow e, gm inę w iejską, cechy,
gildye, średniow ieczne m iasta i głów ne p odstaw y m ię­
dzy n aro d o w ego praw a.
W ielu z naszych p oprzedników usiłow ało n a sz k i­
cow ać p rz y sz łą idealną rzeczpospolitę, zasadzając ją
b ąd ź na podstaw ie w ładzy, b ądź też — w rza d k ich w y­
p ad k ach — na podstaw ie sw obody. R o b e rt Owen i F o u ­
rie r dali św iatu swój ideał sw obodnego, organicznie
ro zw ijającego się społeczeństw a — w przeciw staw ieniu
do idealnej społecznej p iram id y , na w zór im p e ry u m
rzy m sk ieg o, lu b kościoła katolickiego. P ro u d h o n ro z­
w ijał dalej p racę O w ena i F o u rie ra , a B akunin opie­
ra ją c sw oją k ry ty k ę in sty tu c y i w spółczesnych na sze-
rokiem i ja sn em pojm ow aniu h isto ry i, «niszcząc — bu ­
dował». Ale w szystko to było d opiero w stę p n ą p rz y ­
gotow aw czą robotą.
M iędzynarodow y Zw iązek R obotniczy stw o rzy ł now ą
m etodę rozw iązyw ania zadań socyologii p rak ty c zn e j:
pow ołał do w spółdziałania sam ych robotników . Ludzie
w ykształceni, w stęp u jący do zw iązk u , podejm yw ali
się ty lk o pow iadam iać robotników o tem , co się dzieje

http://rcin.org.pl/ifis
— 431 —

w in n y ch k rajach , w yjaśniać im o trzy m an e korzy ści


i p o m ag ać im w dokładnem fo rm ułow aniu ich w ła­
sn y ch w niosków . Nie m yśleliśm y wcale p rzesąd zać
na po d staw ie naszych teorety czn y ch przesłanek, ja ­
kiem pow inno być idealne społeczeństw o; w zyw aliśm y
ty lk o ro b o tników , aby badali sam i p rzy czy n y istn ie ­
ją cy c h niedom agań społecznych i sta ra li się w y p ra ­
cow ać n a sw ych zebraniach i k o n g resa ch p rak ty c zn e
zasad y lepszego w poró w n an iu z n aszy m u s tro ju spo­
łecznego. K w estye, p o ru sza n e na k o n g resie m iędzyna­
ro do w y m , zalecały się w szy stk im zw iązkom ro b o tn i­
czym jak o p rze d m io t studyów i k ry ty k i w ciągu n a ­
stęp n eg o ro k u . R o z trzą san o je w tedy w całej E u ropie
na niew ielkich zebran iach sekcyi, z uw zględnieniem
m iejscow ych p o trze b każdej gałęzi p rze m y słu . P race
sekcyi p rzed staw iały się n astęp n e m u kong reso w i k aż­
dej federacyi i nakoniec w sta ra n n ie j opracow anej
fo rm ie w nosiły się na najb liższy m k o n g resie m ięd zy ­
naro d o w y m . T ym sposobem teo rety czn e i p rak ty c zn e
p o d staw y tego społeczeństw a, ku k tó re m u d ążyliśm y
w ypracow yw ały się z dołu. I F ed era cy a J u r a js k a p rz y ­
ję ła b ard zo czynny udział w u k ształto w an iu się kol­
e k ty w isty c z n y c h i an a rch isty czn y ch ideałów .
Co się m nie osobiście tyczy, to dzięki p o m yślnym
w aru n k o m , w śró d k tó ry ch się znajdow ałem , p rzy sz e­
dłem stopniow o do przekonania, że anarchizm je s t
czem ś więcej, niż p ro sty m tylko sposobem działania,
albo ideałem sw obodnego społeczeństw a. J e s t on filo­
zofią zarów no p rz y ro d y , ja k i społeczeństw a, filozofią,
k tó ra pow inna postępow ać zupełnie odm ien n ą d ro g ą,
niż stosow ane d o tąd w antropo lo g iczn y ch i socyolo-
gicznych n aukach m etody m etafizyczne i dyalektyczne.
W idziałem , że an archizm pow inien posługiw ać się
tem i sam em i m etodam i, co n au k i p rzy ro d n icz e i opie­
rać nie na ślizkim g ru n cie doryw czych analogii, ja k to

http://rcin.org.pl/ifis
— 43 2 —

czyni H e rb e rt S pencer, a na trw ałej podstaw ie in-


dukcyi, zastosow anej do u rzą d zeń ludzkich. I sta ra ­
łem się uczynić w szystko, co m ogłem w tym kie­
ru n k u .

Y.

W jesieni 1877 r. odbyły się w Belgii dw a kon­


g re sy : jed en M iędzynarodow ej A socyacyi R obotniczej
w V erv ie rs; d ru g i m iędzynarodow y k o n g re s socya-
listy czn y w Gent. Ten o sta tn i zw łaszcza był szcze­
gólnie w ażny, poniew aż było w iadom em , że niem ieccy
so c y al-d em o k raci zam ierzają pok u sić się na nim
o w tłoczenie całego robotniczego ru c h u eu ro p ejsk ieg o
w ram y jednej organizacyi, k tó rej głow ą zostałby K o­
m itet C e n traln y ; w łaściw ie daw na R ada G eneralna
In tern ac y o n ału , tylko pod in n ą nazw ą. W obec tego
koniecznem było u trz y m a ć au tonom ię organ izacy i ro ­
botniczych w k ra ja c h łacińskich i nie szczędziliśm y
zabiegów , aby w ysłać na k o n g res d o stateczn ą ilość
naszy ch delegatów . J a pojechałem pod nazw iskiem
L ew aszew a; dw óch Niem ców — zecer W e rn er i m echa­
n ik H in k e p rzeszli piecho tą praw ie całą d ro g ę od Ba­
zylei do Belgii. I choć było nas tylko dziew ięciu a n a r ­
chistów w G ent, udało się nam je d n a k pokrzyżow ać
te cen tralizacyjne zam iary.
Ćw ierć w ieku upłynęło ju ż od tej chw ili: w ciągu
tego czasu od b y ł się szereg m iędzynarodow ych so-
cyalistycznych kon g resó w i na każdym z nich w szczy­
nała się ciągle ta sam a w alka: socyal-dem okraci u si­
łowali zaciągnąć cały ru ch robotniczy pod swój sztan ­
d a r i p o ddać go swej k o n tro li, anarch iści zaś p ow sta­
wali przeciw ty m zam achom i sta ra li się je u d a re ­
m niać. Ile sił strw oniono napróżno! Ile w ypow ie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 4-33 —

dziano g o rżkich słów ! ja k ie ro zstrz ele n ie i ro zd ro b n ie­


nie sił! A w szystko to dla tego, że zw olennicy zasady
«zaw ojow ania w ładzy w istniejącem państw ie» nie ro ­
zu m ieją, że akcya w m y śl tego ograniczonego p ro ­
g ra m u nie m oże w yczerpać w sobie całego socyali-
sty czn eg o ru ch u ! Od pierw szych sw ych kroków so-
cyalizm ro zw ijał się w trzech kieru n k ach , k tó ry ch
p rzed staw icielam i byli: S aint-S im on, F o u rie r i R o b ert
Owen. S aint-sim onizm zrodził socyalną-dem okracyę;
F u ry e ry z m dał początek anarchizm ow i; n au k a zaś
O w ena p rzeo b raziła się w A nglii i w A m eryce w trade-
unionizm , w kooperacyę i tak zw any socyalizm m uni­
cypalny, przyczem ru c h ten pozostaw ał zaw sze w ro­
gim państw ow em u socyalizm ow i socyal-dem okratów
ale m iał pew ne p u n k ta styczne z anarchizm em . Z a­
m ia st je d n ak uznać, że w szystkie trz y ru ch y dążą
w spólnie do je d n eg o celu trze m a różnem i d rogam i,
przyczem dw a o statn ie w noszą także cenny p rzy c zy ­
n ek do ogólnego p ostępu, — w ołano strac ić bezpłodnie
dw adzieścia pięć la t w pogoni za nieziszczalną u to p ią
je d y n e g o ru c h u ro b o tn iczeg o , w edług socyal-dem o-
k raty c zn e g o w zoru.

K o n g res w G ent skończył się dla m nie w sposób


w cale n iespodziew any.
Na trzeci czy czw arty dzień po jego otw arciu po-
licya b elg ijsk a dow iedziała się, kim je s t Lew aszew
i o trzy m ała rozkaz aresztow ania m ię pod pozorem
n a ru sz e n ia p rzepisów policyjnych, jak ieg o się d o p u ­
ściłem , p o d ając w hotelu zm yślone nazw isko. Ale m oi
b elg ijscy przyjaciele ostrzeg li mię. Byli oni zdania, że
z n a jd u ją c e się w ówczas u w ładzy m in iste ry u m k le ry -
k aln e zdolne je s t w ydać m ię Rosy i i nalegali, żebym
n a ty c h m ia st opuścił k o n g res. P rzyjaciele nie pozwolili
m i n aw et w rócić z jednego licznego m ity n g u do ho-
WSPOMNIENIA REW01UCY0NISTY. 28

http://rcin.org.pl/ifis
— 434 —

telu. G uillaum e zagrodził mi drogę, ośw iadczając, że


użyje choćby siły, lecz nie da mi w rócić do hotelu.
M usiałem więc zboczyć w in n ą stro n ę z kilku to w arzy ­
szam i z G ent, gdy w tem — ze w szystkich stro n ciem nego
placu, po k tó ry m błąkały się m ałe g ro m ad k i ro b o tn i­
ków, — rozległy się gw izdnięcia i ciche naw oływ ania
półgłosem . W szy stk o to w yglądało b ard z o tajem niczo.
N akoniec po długiem szeptaniu i cichych sygnałow ych
św istach, oddział tow arzy szy zaprow adził m ię pod
p rzy ja cie lsk ą stra ż ą do ro b o tn ik a socyal-dem okraty,
gdzie m iałem przepędzić noc i gdzie m nie, an arch istę,
p rz y ję to najserd eczn iej, ja k b rata . N azaju trz ran o od ­
jechałem do A nglii i p rz y tem p o w tórnem w ylądow a­
niu na brzegach T am izy, w yw ołałem — pam iętam —
d o b ro d u szn y uśm iech na tw arz angielskiego u rzę d n ik a
celnego. Ż yczył on sobie koniecznie o bejrzeć m ój b a ­
gaż, a ja m ogłem pokazać m u tylko m a lu tk ą ręczną
to reb k ę podróżną.
I tym razem nie d ługo pozostaw ałem w L ondynie.
K o rzy stając z bogatych m ateryałów B ry ta ń sk ie g o Mu­
zeum , studyow alem Rew olucyę fra n c u sk ą , a raczej
starałem się poznać, ja k p o w stają rew olucye w ogóle.
Ale to mię nie zadaw alniało, p rag n ą łem szerszej dzia­
łalności i w krótce udałem się do P aryża. Po nielito-
ściw em zdław ieniu pow stania kom uny, ru c h ro b o tn i­
czy budził się tu znow u i z chęcią p rzy ją łem w nim
udział. W spólnie z W łochem C ostą, kilku fra n cu sk im i
ro b o tn ik a m i anarch istam i, Ju liu sze m G uesde i jego
tow arzyszam i, k tó rzy nie byli jeszcze w ów czas wązko-
p a rty jn y m i socyal-dem okratam i, — założyliśm y p ie r­
w sze socyalistyczne g ru p y .
P oczątki nasze były b ard zo skrom ne. W pięć, sześć
osób schodziliśm y się po k aw iarniach; a g d y udało
się nam zebrać na m ity n g u setkę robotników , był to
w ielki try u m f. N ikt nie m ógł pow iedzieć, że za dw a

http://rcin.org.pl/ifis
— 435 —

lata ru c h tak potężnie się rozro śn ie, ale we F ra n c y i


rzeczy ro zw ijają się odręb n ą, w łaściw ą sobie d ro g ą .
K iedy rea k cy a bierze górę, w szystkie pow ierzchow ne,
w idom e ślady ru c h u znikają, tylko w yjątkow i entu-
zyaści u siłu ją pły n ąć przeciw prądow i. Ale oto, ja k ą ś
tajem niczą, n iezbadaną d ro g ą, — za sp raw ą nieuchw y­
tn eg o p rze siąk a n ia idei w u m ysły, reak cy a zostaje
zachw ianą. P o w staje now y p rą d i nagle okazuje się,
że idea, k tó rą w szyscy uw ażali za m artw ą, żyła
przez cały ten czas, ro sła i rozkrzew iała się. I skoro
ty lk o jaw na agitacy a staje się m ożliw ą, w y stę p u ją
ty siące jej zw olenników , k tó ry ch istnienia n ik t nie
p o d ejrz y wał. «W P a ry ż u — m ów ił sta ry B lanąui —
zn a jd u je się zaw sze z pięćdziesiąt tysięcy ludzi, k tó ­
rzy nie p rz y jm u ją żadnego udziału w zebraniach i de-
m o n stracy ach ; ale g d y poczują, że m ożna publicznie
na ulicach w ypow iedzieć sw oje zap atry w an ia, zjaw iają
się n aty ch m iast i je śli trzeba, idą do szturm u*. Tak
w łaśnie m iały się rzeczy wówczas. Było nas zaledwie
dw u d ziestu ludzi, k ie ru jący c h ru ch em i liczyliśm y
najw yżej d w u stu jaw n y c h stronników . Na pierw szym
obchodzie rocznicy żałobnej po ofiarach K om uny
w m a rc u 1878 r., z pew nością nie było n as więcej,
niż d w u stu ludzi. Ale w dw a lata potem ogłoszono
am n esty ę dla kom u n istó w i w szy stk a robotnicza lu ­
dn o ść P a ry ż a w yroiła się na ulice na spotkanie p o ­
w racających. C isnęła się ona tłum nie na ich m ityngi,
o k la sk u ją c mówców z uniesieniem . R uch socya-
listy czn y w y b u jał o d raz u tak w ysoko, że porw ał za
so b ą radykałów .
Ale w kw ietniu 1878 r. było jeszcze stosunkow o
cicho i pew nej pięknej nocy areszto w an o C ostę i je ­
szcze je d n eg o to w arzy sza — a n a rch istę F ran cu za. Sąd
p o licy jn y skazał ich na p ó łto ra ro k u więzienia, jako
członków In tern ac y o n ału . J a sam u niknąłem aresztu
28*

http://rcin.org.pl/ifis
— 430 —

tylko w sk u tek pom yłki. Policya poszukiw ała Lewa-


szew a i aresztow ała jed n eg o ro sy jsk ie g o studenta,
k tó ry nosił b ardzo podobne nazw isko. J a zaś zam el­
dow ałem się pod m ojem p raw d ziwem nazw iskiem
i zabaw iłem w P a ry ż u jeszcze około m iesiąca. Potem
w ezwano m ię do Szw ajcaryi.

VI.

W czasie m ego p o b y tu w P a ry ż u poznajom iłem


się z I. S. T urgeniew ym . O św iadczył on naszem u
w spólnem u przyjacielow i, P. L. Ław row ow i, iż p rag n ie
m ię poznać — i jak o praw dziw y R osyanin w ydał w cześć
m ojej ucieczki niew ielki przy jacielsk i obiad. P raw ie
z relig ijn ą czcią przestęp y w ałem p ró g w ielkiego po-
w ieściopisarza, k tó ry sw em i «Z apiskam i Myśliwego»
o ddał o lb rzy m ią u słu g ę Rosyi, b u dząc w społeczeń­
stw ie w strę t ku poddańczej niewoli lu d u (nie w iedzia­
łem jeszcze w tedy, że T urgeniew b ra ł czynny udział
w «Kołokole» H e rz e n a ), — n astęp n e m i zaś pow ie­
ściam i p rz y n ió sł m łodej inteligencyi ro sy jsk ie j nie
m n iejszą korzyść. S tw orzył on szereg w zniosłych,
idealnych postaci i pokazał, czem m oże być ro sy jsk a
kobieta, ja k ie sk a rb y serca i u m y słu k ry je ona w so­
bie i co zdziałać p o trafi przez swój szlachetny w pływ
na m ęża. N auczył on nas, ja k praw dziw ie uczciwi lu ­
dzie z a p a tru ją się na kobiety i ja k je kochają. Na
m nie i na tysiące m oich rów ieśników w yw arła ta część
w łaśnie literackiej działalności T u rgeniew a w pływ nie-
obliczony, — bez p orów nania silniejszy, niż najlepsze
a rty k u ły w obronie kobiecych praw .
P ow ierzchow ność T u rg en iew a je s t ogólnie znaną.
Był on b ard zo p rz y sto jn y : w ysokiego w zrostu, silnie
zbudow any, z czołem ocienionem m iękkim i, siw ym i

http://rcin.org.pl/ifis
— 437 —

p u k lam i włosów. W oczach, ja śn ie jąc y ch inteligencyą,


p rzeb ły sk iw ały czasem isk ierk i h u m o ru , obejście jego
odznaczało się p ro sto tą i brak iem afektacyi, tak w ła­
ściw ym w ybitniejszym ro sy jsk im pisarzom . K ształt
je g o pięknej głow y zd rad zał na pierw szy rz u t oka
w y so k i rozw ój um ysłow y; a g d y po śm ierci I. S. T ur-
geniew a, Paw eł B ert i Paw eł Reclus (ch iru rg ) zważyli
jeg o m ózg, znaleźli że tak dalece przew yższa on sw oją
w ag ą najcięższy z d o tą d znanych m ózgów — a m iano­
wicie C u v ier’a, iż niedow ierzając sw oim szalkom , użyli
now ych dla spraw d zen ia w yniku.
O ry g in aln ą zw łaszcza była rozm ow a T urgeniew a.
Mówił tak, ja k pisał, — obrazam i. Chcąc rozw inąć ja k ą
m y ś l, nie używ ał argum entów , choć b y ł m istrzem
w pro w ad zeniu d y s p u t filozoficznych, — ale ilustro w ał
ją ja k ą sc en ą , o d d an ą w form ie ta k arty sty cz n ej,
że zdaw ała się być w yjętą żyw cem z jakiej jeg o po­
wieści.
— P an m iał częstą sp o sobność obserw ow ania F ra n ­
cuzów , Niemców i innych E u ropejczyków — pow ie­
dział m i raz. Czy nie zauw ażyłeś pan, że istn ieje nie­
zm ierzo n a p rze p aść w sposobie za p atry w an ia się na
wiele kw esty i cudzoziem ców i nas, R osyan; są p u n k ty ,
co do k tó ry c h n ig d y się nie zgodzim y.
O dpow iedziałem , że nie zauw ażyłem takich p u n ­
któw .
— Nie, są. Ot, m a pan, na p rzy k ład . R azu pew nego
b y liśm y obecni na przed staw ien iu ja k iejś nowej sztuki.
Siedziałem w loży z p anam i F lau b e rt, D audet i Zola
(nie pam iętam dokładnie, czy nazw ał on i D a u d e fa
i Zolę, ale jed n eg o z nich w spom niał na pewno).
W szy scy trze j, ma się rozum ieć, są ludźm i p ostępo­
w ym i. T re ść sztuki była n astęp u jąca. Żona o p u ­
ściła m ęża i żyła z kochankiem . Ten o statn i był
p rze d staw io n y w sztuce jako szlachetny, sy m p a ty ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 438 —

czny człowiek. K ilka lat żyli z sobą b ard zo szczęśli­


wie. Dzieci jej, chłopiec i dziew czynka, były jeszcze
b ard zo m ałe w chwili, g d y m atk a rozstaw ała się
z ich ojcem . T eraz w y ro sły w przek o n an iu , że je s t
nim k ochanek m atki. P ostępow ał on z nim i zawsze,
ja k z ro d zo n y m i dziećm i; kochały go i on je kochał
także. D ziew czynka skończyła ju ż lat osiem naście,
a chłopiec m iał około sied em n astu . Scena przed staw ia
rodzinę, zg ro m ad zo n ą p rzy śniadaniu. D ziew czynka
zbliża się do sw ego m niem anego ojca, k tó ry chce ją
pocałować, gdy w tem chłopiec, k tó ry dow iedział się
p rzy p ad k o w o p raw dy, rzu ca się k u nim i w oła: «n’osez
pas!» (nie waż się).
Ten o k rzy k w yw ołał całą b u rzę w teatrze. Rozle­
gły się huczne, szalone oklaski. F la u b e rt i jego tow a­
rzy sze bili także braw o. Ja , m a się rozum ieć, byłem
ob u rzo n y .
— Ja k to — m ów iłem . Ta ro d zin a była szczęśliwą....
Ten człowiek lepszym był dla dzieci, niż ich p raw d zi­
wy ojciec... m atk a kochała go... była z nim szczęśliwą...
ależ tego złego, p rze w ro tn e g o chłopaka należy popro-
stu oćw iczyć rózgam i!...
D arm o sprzeczaliśm y się nieraz o to całem i godzi­
n am i; żaden z tych postępow ych p isa rz y nie m ógł
m ię zrozum ieć.
P odzielałem n a tu ra ln ie zdanie T u rg e n ie w a , — za­
uw ażyłem tylko, że znajom ości jego pochodziły p rz e ­
w ażnie z klas średnich, w śró d k tó ry c h różnice n a ro ­
dow ościow e w y stę p u ją b ard z o silnie. J a zaś obracałem
się w yłącznie praw ie w śró d robotników , a w szyscy
ro b o tn icy , zwłaszcza zaś chłopi w szy stk ich krajów ,
m ało co ró żn ią się pom iędzy sobą.
Było to je d n ak całkiem błędne m niem anie. P ozna­
w szy potem bliżej robotn ików fra n cu sk ich , m usiałem
n ieraz u znać słuszność uw agi T urgeniew a. W rzeczy

http://rcin.org.pl/ifis
— 439 —

sam ej, istnieje głęboka różnica m iędzy za p atry w a­


niam i R osyan na m ałżeństw o a pojęciam i, p anującem i
ogólnie w tym w zględzie we F ra n cy i, zarów no w po­
śró d b u rżu a zy i, ja k i w pośród klas robotniczych.
I pod w ielu in n y m i w zględam i przek o n an ia nasze zn aj­
d u ją się w rażącej sprzeczności z pojęciam i ludów
eu ro p ejsk ich .
Po śm ierci T urgeniew a, zdaje mi się, czytałem
g d zieś, że zam ierzał on n apisać pow ieść na ten tem at.
Je ś li ją zaczął, to scena o pisana pow yżej m usi na
pew no znajdow ać się w jego rękopisie. Ja k a szkoda,
że T u rg en iew nie n ap isał tej pow ieści! P rz e sią k ł on
pojęciam i zachodnio-europejskiem i i by łb y niezaw o­
dnie w ypow iedział n iejed n ą g łęboką m yśl w tej kwe-
styi, k tó rą zajm ow ał się zaw sze b ard zo żywo w c ią g u
całego sw ego życia.
Z pom iędzy w szystkich belletry stó w X IX w. je st
T u rg en iew n ajb ard ziej skończonym a rty s tą , a dźw ię­
czna jego p ro za brzm i dla ucha ro sy jsk ie g o , ja k m u ­
zyka, — ja k głęboka m uzyka Bethow ena. Cały zaś sze­
re g je g o arcydzieł pow ieściow ych: «Rudin», «Szlache­
ckie Gniazdo», «W P rzeddzień», «Ojcowie i Dzieci»^
«Dym» i «Nowizna» p rze d staw ia ją nam w ich szybkim
po stęp o w y m rozw oju głów ne ty p y «tw orzących liisto-
ryę» p rzedstaw icieli inteligencyi ro sy jsk ie j, poczyna­
ją c od 1S4S r. W szystkie te ty p y sk reślo n e są z ta k ą
filozoficzną głębokością i znajom ością n a tu ry lu d z­
kiej — i z tak n iezrów naną finezyą a rty sty c z n ą ,
że nie zn ajd u jem y nic rów nego w żadnej innej lite ra ­
tu rze. T ym czasem , w iększa część m łodzieży p rzy ję ła
pow ieść «Ojcowie i Dzieci», k tó rą T urgeniew uw ażał
za swój n ajgłębszy utw ór, z g łośnym p ro testem . Z n a j­
d yw ano, że nihilista Bazarów nie je s t wcale p rz e d sta ­
w icielem m łodego pokolenia. W ielu uw ażało go naw et
za k a ry k a tu rę ów czesnej m łodzieży. N ieporozum ienie

http://rcin.org.pl/ifis
— 440 —

to głęboko zasm ucało T urgeniew a. W praw dzie po u k a ­


zaniu się «Nowizny* n astąp iło w P e te rs b u rg u p o je­
d n anie się jego z m łodzieżą, ale ra n y , zadane m u tym i
nap ad am i, nig d y nie zabliźniły się całkowicie.
T u rg en iew w iedział od Ł aw row a, że jestem zapa­
lo n y m w ielbicielem jego utw orów i raz u pew nego, gdy
w racaliśm y w pow ozie z pracow ni A ntokolskiego,
k tó rą zw iedzaliśm y, zap y tał mię, co m yślę o Bazaro-
w ie? O dpow iedziałem zupełnie szczerze: «Bazarów —
w spaniały ty p n ih ilisty ; ale czuje się, że pan go nie
lubisz tak, ja k lubiłeś pan innych sw oich bohaterów *.
— P rzeciw nie, lubiłem go i bardzo, zaw ołał T u r­
geniew z nieopisanem uniesieniem . G dy p rzy je d zie m y
do dom u, pokażę p an u m ój dziennik, w k tó ry m zapi­
sałem , ilu łzam i opłakałem śm ierć Bazarow a, k tó rą
zakończyłem m oją pow ieść.
T u rg en iew — bez w ątpienia — kochał duchow e obli­
cze Bazarow a. Do takiego stopnia u tożsam iał on sam
siebie z n ihilisty czn ą filozofią sw ego b o h atera, że n a ­
wet pro w adził dziennik w jego im ieniu i ro z trz ą sa ł
w nim ró żne w ypadki z jego p u n k tu w idzenia. Ale
m yślę, że T urgeniew więcej zachw ycał się Bazarow em ,
niż go kochał. W św ietnym sw ym odczycie o H am le­
cie i Don Kiszocie, dzieli on w szystkich «tw orzących
historyę* ludzi na dw ie klasy, uosobione w jed n y m
z dw óch pow yższych typów . — «Analiza przedew szy-
stkiem i egoizm — w sk u te k tego b ra k w iary. On żyje
w yłącznie tylko dla siebie, je s t egoistą, ale w ierzyć
ty lk o w siebie naw et egoista nie może*, — tak c h a ra k te ­
ryzow ał T urgeniew H am leta. Dla tego je s t ten o sta tn i
sceptykiem i dla tego nic nie zdziała; podczas g d y Don
Kiszot, w alczący z w iatrak am i i b iorący m iednicę cy­
ru lik a za cudow ny hełm M am b ry n u sa (kto z n as nie
popełniał podobnych błędów ?), prow adzi za sobą m asy.
M asy id ą zaw sze za tym , kto — nie zw ażając na p rz e ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 441 —

śladow ania i sz y d erstw a ludzkie, p o stę p u je niew zru ­


szonym k ro k iem wciąż nap rzó d , nie sp u szczając z oka
celu, w iadom ego może być — tylk o je m u sam em u. Don
K iszoci d ążą doń, szukają, p ad ają, znow u się p odno­
szą i w końcu o sią g a ją go — i słusznie. Ale «mimo
że H am let je s t sceptykiem i nie w ierzy w dobro, nie
w ątp i on je d n a k o istn ien iu zła i w ydaje m u zacięty
bój». — «Sceptycyzm H am leta nie je s t też indyferen-
tyzm em », przeciw nie «traw i on, ja k ogień, jego siłę
i niszczy wolę».
Te słow a T urgeniew a, zdaje m i się, tłóm aczą nam
całkiem ja sn o jego sto su n ek do w łasnych sw ych b o ­
haterów . On i n ie k tó rzy z jego n ajb liższy ch p rz y ja ­
ciół byli, m niej lu b więcej, H am letam i. T urgeniew
k ochał H am leta i zachw ycał się Don Kiszotem . Oto
dla czego cenił też Bazarow a. W praw dziw ie niezró­
w nany sp osób w yobraził on jego um ysłow ą w yższość
i zrozum iał doskonale cały tra g iz m osam otnionego
stan o w isk a B azarow a w pośród otaczających go ludzi;
ale nie m ógł otoczyć go tą tkliw ością, tą poetyczną
m iłością, k tó rą, ja k chorego przy jaciela, osłaniał sw ych
b o h ateró w , zbliżających się raczej do ham letow skiego
ty p u . T aka m iłość byłaby tu nie na m iejscu.
— Czy znałeś pan M yszkina? za p y tał m ię raz T u r­
geniew w 1878 r.
W szereg u procesów k arn y c h , w ytoczonych n aszy m
kółkom , potężna o sobistość M yszkina w y różniała się,
ja k wiadom o, przed w szystkim i innym i, ściąg ając na
siebie o g ólną uw agę.
— C hciałbym znać w szystko, co go dotyczy, m ó­
wił dalej T urgeniew . Oto człowiek. Ani śladu liamle-
ty zm u ! — I m ów iąc to, T urgeniew zam yślił się w ido­
cznie n ad ty m now ym typem , w ytw orzonym przez
ru ch ro sy jsk i, k tó ry nie istn iał jeszcze w o kresie p rz e d ­

http://rcin.org.pl/ifis
_ 442 —

staw ionym w «Nowiznie». T yp ten u kazał się dopiero


w dw a lata potem .
O statni raz w idziałem I. S. T u rgeniew a w jesieni,
czy też w lipcu 1881 r. Był on ju ż b ard zo chory i m ę­
czyła go m yśl, że obow iązkiem jego je s t n apisać do
A lek san d ra I I I , k tó ry niedaw no w łaśnie w stąp ił na
tro n i w ahał się jeszcze w w yborze polityki, aby m u
w skazać konieczność n ad an ia R osyi k o nstytucyi. Z wi­
docznym sm utkiem , m ów ił mi T urg en iew : «czuję, że
pow inienem to uczynić, ale w idzę zarazem , że nie będę
w stan ie tego wykonać». Isto tn ie , był on ju ż chorym
na ra k a w kości pacierzow ej i cierpiał szalone boleści.
Z tru d n o śc ią zaledw ie m ógł siedzieć i m ów ić przez
p arę chwil. Skończyło się więc na tein, że do A leksan­
d ra I I I nie napisał, z re sz tą w p arę ty g o d n i potem
nie m iałoby to ju ż żadnego znaczenia. A leksander I I I
ogłosił jaw nie w sw oim m anifeście że pozostanie —
ja k i jeg o przodkow ie nieograniczonym sam ow ładcą
Rosyi.

V II.

T ym czasem sp raw y w R osyi p rzy ję ły całkiem now y


o b ró t. W ojna tu reck a 1877 r. zakończyła się w śród
ogólnego niezadow olenia. P rz e d rozpoczęciem się w ojny
los Słow ian w zbudzał w całej R osyi w ielkie sym patye.
W ielu w ierzyło p rzy tem , że w ojna za osw obodzenie
Słow ian B ałkańskich pociągnie za sobą refo rm y w sa­
mej Rosyi. Ale w yzw olenie Słow ian z pod ja rz m a tu ­
reck ieg o u rzeczyw istniło się tylk o w części. O grom ne
o fiary lu d u ro sy jsk ie g o poszły na m arn e dzięki błę­
dom w yższych w ładz w ojskow ych. T ysiące żołnierzy
zginęło w bitw ach, zakończonych tylko pół-zwycię-
ztwem, u stę p stw a zaś, w ym uszone na T u rk ach , zo­

http://rcin.org.pl/ifis
— 443 —

stały cofnięte przez K on g res B erliński. W szyscy też


w iedzieli dobrze, że ra b u n e k sk a rb u i g ro sza p u b li­
cznego u p raw iał się podczas wro jny praw ie na tak
szero k ą skalę, ja k n ie g d y ś za w ojny K rym skiej. W ła­
śnie w śró d ogólnie pan u jąceg o niezadow olenia pod
koniec 1877 r. od b y ł się sąd nad 193-ma osobam i,
uw ięzionym i począw szy od 1873 r. P o d sąd n i, bronieni
p rzez n ajlep szy ch adw okatów , p ozyskali o d razu sym -
p aty e całej publiczności. Z robili oni ja k najlepsze w ra­
żenie na tow arzy stw ie p e te rsb u rsk ie m . Gdy zaś stało
się w iadom em , że w ielu przeb y ło w w ięzieniu, w ocze­
k iw aniu są d u — trz y i cztery lata, — że około dw udzie­
stu ludzi zw aryow ało, lub skończyło śm iercią sam o­
bójczą, — sy m p aty e ku p o d są d n y m w zrosły jeszcze
b ard ziej, naw et w pośród sam ych sędziów . Sąd skazał
b ard zo surow o kilku o sk arżo n y ch i stosunkow o b a r­
dzo łagodnie o bszedł się ze w szy stk im i pozostałym i,
zw ażyw szy, że w ięzienie śledcze trw ało tak długo
i sam o p rzez się było ju ż tak ciężką k arą , że byłoby
niespraw iedliw em k arać w innych po raz d ru g i. W szyscy
oczekiwali, że car złagodzi w yroki w jeszcze w yższym
sto p n iu . T ym czasem , ku ogólnem u zdum ieniu, Ale­
k s a n d e r I I , p rze jrz aw sz y postanow ienia sądu, za o strzy ł
w szy stk ie k ary . Ci, k tó ry ch sąd uniew innił, zesłani
zostali do odległych ro sy jsk ic h i sy b e ry jsk ich g u b ern ii;
ci zaś, k tó ry c h skazano na k ró tk ie i lekkie więzienie,
otrzy m ali pięć lub sześć lat k ato rg i. Było to dziełem
śzefa żandarm ów , g en erała M ezencewa.
Około tego sam ego czasu zdarzyło się, że oberpo-
lic m a jste r p e te rsb u rsk i, g en e rał T repów , zw iedzał dom
w ięzienia śledczego i zauw ażyw szy, że m łody więzień
polityczny, Bogolubow , nie zdjął p rze d nim , w szech­
w ład n y m sa tra p ą , czapki, rzu cił się nań z podniesio-
nem i pięściam i, a gdy Bogolubow staw ił m u opór, ge­
n e ra ł kazał go ochłostać rózgam i. In n i więźniowie, n a ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 441- —

ty c h m ia st dow iedziaw szy się o tern, głośno p rotestow ali


w sw ych celach, za co zostali zbici niem iłosiernie przez
dozorców i policyę.
R o sy jscy p rzestęp cy polityczni znosili bez szem ­
ra n ia ciężkie więzienie, zesłanie i k a to r g ę , ale po­
stanow ili nieodw ołalnie nie poddaw ać się w żadnym
w y p ad k u bez o p o ru k arze cielesnej. M łoda dziew czyna,
W iara Z asulicz, nie znająca naw et B ogolubow a o so ­
biście, w zięła rew olw er, u dała się do o b erp o licm a jstra
i strzeliła doń. T repów został ty lk o ran io n y . A leksan­
d e r I I p rzy sz ed ł do m ieszkania T repow a sp o jrzeć na
m ło d ą b o h aterk ę, k tó ra sk ro m n o śc ią sw ą i niezw ykle
sy m p a ty c zn ą tw arz ą sp raw iła na nim praw do p o d o b n ie
pew ne w rażenie. T repów m iał ty lu niep rzy jació ł w P e­
te rs b u rg u , że udało się oddać sp raw ę zw ykłem u są ­
dow i p rzysięgłych. W iara Z asulicz ośw iadczyła na
sądzie, że chw yciła za b ro ń dopiero w tedy, g d y w y­
czerp an e zostały w szelkie inne śro d k i rozgłoszenia tego
fak tu i g d y przek o n ała się, że in n ą d ro g ą nie dojdzie
on do w iadom ości publicznej. Z w racano się naw et do
p e te rsb u rsk ie g o k o resp o n d e n ta gazety «Times» z p ro ­
śbą, aby sp raw ę tę p o ru sz y ł w swej gazecie, - - ale
i on odm ów ił, nie m ogąc uw ierzyć, aby coś podo­
bnego było m ożliw em , naw et w Rosy i. W tedy Z asu ­
licz, nie pow iedziaw szy n ikom u ani słow a o sw ym
zam iarze, poszła i strzeliła do T repow a. T eraz zaś, gdy
sp raw a je s t ju ż ogólnie znaną, była naw et rad ą , że
go ty lk o lekko raniła. P rz y sięg li uniew innili W iarę
Z asulicz, a gdy policya chciała ją na now o a re s z to ­
wać p rzy w yjściu z sądu, m łodzież, cisnąca się tłum nie
na ulicy, w yrw ała ją z r ą k żandarm ów . W yjechała
za g ran icę i w krótce połączyła się z nam i w Szw aj­
caryi.
Sp raw a ta w yw arła głębokie w rażenie w całej E u ­
ropie. Byłem w P a ry ż u , g d y p rz y sz ła w iadom ość

http://rcin.org.pl/ifis
— 445 -

0 w y ro k u uniew inniającym . Z aszłem tego dn ia za in ­


te re sam i do kilk u redakcyi. W szyscy red ak to ro w ie
przejęci głębokim podziw em , pisali en tu zy asty czn e a r ty ­
k u ły w stępne w cześć b o h atersk ie g o dziewczęcia. N aw et
pow ażna «Revue des d eu x Mondes» p isała w p rz e ­
glądzie za ro k bieżący, że dwie osobistości p o ru szy ły
n ajb ard zie j opinię p ubliczną w 1878 r.: K siąże Gorcza-
kow na k o n g resie B erlińskim i W iara Zasulicz. P o r­
tre ty ich zam ieszczały liczne kalen d arze obok siebie.
Co się zaś tyczy ro b o tn ik ó w eu ro p e jsk ic h , pośw ięce­
nie W iary Z asulicz w zbudziło ich najw yższe i szczere
uw ielbienie.

W kilka m iesięcy potem , niezależnie od w szelkiego


sp isk u , m iały m iejsce, jed en po d ru g im , cztery za­
m achy na różne koronow ane osoby. R obotnik H edel
1 w ślad za nim d o k to r N obiling strzelali do cesarza
niem ieckiego; w kilka ty g o d n i później ro b o tn ik hi­
szpański, O liva M onkari w ykonał zam ach na A lfonsa X II
i k u ch arz, P assa n an te , rzucił się z nożem na kró la
w łoskiego. R ządy eu ro p e jsk ie nie chciały w ierzyć,
ab y trz y k ro tn e zam achy na królów m ogły się w yda­
rz y ć nie z ram ienia jakiego m iędzynarodow ego spi­
sk u i p rzy sz ły do w niosku, że odpow iedzialność za
nie leży na F ed era cy i J u ra js k ie j m iędzynarodow ego
Z w iązku Robotniczego.
U płynęło ju ż od tego czasu dw adzieścia lat i m ogę
zapew nić kategorycznie, że nie było najm n iejszy ch
d anych, k tó reb y w niosek p o dobny potw ierdzić m ogły.
T ym czasem w szystkie rz ą d y e u ro p e jsk ie n apadły na
Szw ajcaryę, w y rzu cając jej, że daje schronienie re-
w olucyonistom , o rg an iz u jąc y m królobójcze zam achy.
R e d a k to r naszej gazety, P aul B ro u sse, został are szto ­
w an y i pociągnięty do odpow iedzialności. Sędziowie
szw ajcarscy w idząc jednakże, iż przypuszczenie, że
'*
http://rcin.org.pl/ifis
— 446 —

B ro u sse lu b F ed era cy a J u r a js k a przy jm o w ali jak i­


kolw iek udział w niedaw nych zam achach, nie posiada
n ajm n iejszej podstaw y, skazali tylko re d a k to ra na
k ró tk ie więzienie za je g o a rty k u ł i na dziesięć lat wy­
d alenia ze S zw ajcaryi, ale gazetę zam knięto. R ząd fe­
d era ln y zab ro n ił naw et w szy stk im d ru k a rn io m szw aj­
carsk im w ydaw ać n adal p o dobnego ro d za ju pism a.
T ym sposobem F ed era cy a J u r a js k a została pozba­
w ioną g azety.
O prócz tego szw ajcarscy m ężow ie polityczni, k tó ­
rzy o d daw na p a trz y li z niechęcią na w zro st agitacyi
an arch isty czn ej w sw ym k ra ju , sta ra li się usilnie od­
ją ć członkom F ed era cy i J u ra js k ie j w p ro st w szelką
m ożność u trz y m a n ia się i zm usić ich g ro ź b ą nędzy
do w y stąpienia z F ederacyi. B ro u sse został w ydalony
ze S zw ajcaryi. Ja m es G uillaum e, k tó ry m im o w szel­
kich p rzeszk ó d w ydaw ał w ciągu ośm iu lat urzędow y
o rg a n F ed eracy i i za rab ia ł na życie lekcyam i, teraz
nie m ógł znaleźć żadnego zajęcia i m usiał opuścić
Szw ajcaryę i w yjechać do F ra n cy i. A dem ar Schw itzge-
bel, zeg arm istrz , został pozbaw iony dzięki fo rm a l­
n em u bojkotow i w szelkiej ro b o ty w sw ym fachu, a po­
niew aż b ył obarczony liczną ro d zin ą, m u siał w końcu
w ycofać się z ruchu. S pichiger znalazł się w takiem
sam em położeniu i em igrow ał. P rz y szło do tego, że
ja, cudzoziem iec, m usiałem p o d jąć się red a k cy i g a ­
zety Ju rajc zy k ó w . N aturalnie, w ahałem się zrazu, ale
nie było innego w yjścia; założyłem więc z dw om a to­
w arzyszam i, D u m arth e ra y i H erzigiem , w lu ty m 1873 r.
now y d w u ty g o d n ik w G enewie «Le Révolté». W iększą
część arty k u łó w m usiałem pisać sam . W ydaw niczy
nasz fu n d u sz w ynosił zaledw ie 23 franków , ale zaję­
liśm y się w szyscy gorliw ie zbieraniem składek i w y­
p u ściliśm y pierw szy nu m er. Co do to n u dziennik
n asz b y ł u m iarkow any, ale rew olucyjny co do treści.

http://rcin.org.pl/ifis
— 447 —

S tarałem się — w m iarę sił — p o ru sza ć w nim n a jb a r­


dziej złożone ekonom iczne i h isto ry c zn e kw estye w ła­
tw o d o stęp n y dla intelig en tn y ch robotników sposób.
N asza p o p rzed n ia gazeta za najlep szy ch sw oich cza­
sów rozchodziła się zaledw ie w sześciuset egzem pla­
rzach. T eraz zaś druk o w aliśm y dw a tysiące egzem ­
p larzy «Le Révolté» i w ciągu kilk u dni w szystkie
b yły rozchw ytyw ane. G azeta m iała pow odzenie i do
d ziś d n ia w ychodzi w P a ry ż u pod ty tu łem «Tem ps
N ouveaux».
G azety socyalistyczne zam ieniają się nieraz łatw o
w k ro n ik ę żałobną, zapełnioną sk a rg a m i na w aru n k i
istn iejące. P od n o si się ciężkie położenie robotników
w kopalniach, fa b ry k ac h i na ferm ach; w ja sk ra w y ch
b arw ach m aluje się nędza i cierpienia robotników
w czasie strejk ó w ; p o d k re śla się ich b ez rad n o ść w walce
z p rzed sięb iorcam i; — i o b raz tych beznadziejnych u si­
łow ań, p o w tarzan y w gazecie każdego tyg o d n ia, od­
działyw a p rzy g n ęb iająco na czytelnika. Dla przeciw ­
działania tem u zniechęceniu re d a k to r m usi płom ien-
neini słow am i sta ra ć się n atchnąć czytelnika w iarą
i en erg ią. J a zaś sądziłem przeciw nie, że gazeta rew o­
lu cy jn a pow inna przed ew szy stk iem zaznaczać te ob­
jaw y, k tó re zapow iadają w szędzie przy b liżen ie się no­
wej ery, pow staw anie now ych fo rm społecznego życia
i szerzenie się ogólnej niechęci i o p o ru przeciw p rz e ­
starzały m urządzeniom . Te objaw y należy śledzić,
należy o b jaśniać ich w ew nętrzną łączność i gru p o w ać
je tak, aby w ykazać w ahającym się u m ysłom to nie­
w idoczne i często nieśw iadom e poparcie, jak ie idee
postępow e z n a jd u ją w szędzie, gdzie tylk o budzi się
żyw szy ru ch um ysłow y. S praw ić, ab y człowiek uczuł
się zjednoczonym z bijącem sercem całej ludzkości,
z ro d zący m się buntem przeciw w iekow ej niesp raw ie­
dliw ości i p rz y ją ł n ajsze rszy udział w p ró b ach o p ra ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 448 —

cow ania now ych fo rm życia: — oto na czem polega


głów ne zadanie gazety rew olucyjnej. N adzieja, a nie
rozpacz, sp raw ia p o m yślne rew olucye.
H isto ry cy opow iadają nam często, ja k ten lu b ów
sy stem filozoficzny dokonał pew nego p rze w ro tu w m y­
ślach, a n astęp n ie i w in sty tu cy a ch ludzkości. Ale to
nie h isto ry a . W rzeczy sam ej, najw ięksi filozofowie
chw ytali tylko oznaki zapow iadających się zm ian, ro ­
zum ieli ich w ew nętrzny zw iązek i w sparci in d u k cy ą
i in tu icy ą przepow iadali p rzy sz łe w ypadki. Socyolo-
gow ie — ze swej stro n y , szkicow ali nam plany organi-
zacyi społecznej, w ychodząc z kilku zasad i rozw ijając
je z logiczną ścisłością, podobnie ja k g eo m etryczne
w nioski w y p ro w ad zają się z niew ielu aksyornatów .
Ale to nie socyologia. O p rzy sz ły m u s tro ju społecznym
m ożna tra fn ie w yrokow ać tylko w tedy, jeśli się uw zglę­
d ni ty siące objaw ów now ego życia, w yró żn iając fakty
p rzy p a d k o w e od o rganicznie koniecznych — i jeśli się
b u d u je sw oje w nioski na tej je d y n ie trw ałej podstaw ie.
Z ta k ą w łaśnie m eto d ą m yślenia starałem się zapo­
znać m oich czytelników , u żyw ając p rzy tern, o ile się dało,
n a jp ro stsz y c h w yrażeń, aby naw et n a jsk ro m n ie jsi ro b o ­
tnicy nauczyli się zastanaw iać sam odzielnie n ad tern,
d o k ąd i ja k ą d ro g ą podąża społeczeństw o — i m ogli
sam i sp ro sto w ać p isarza, je ślib y uczynił p rzy p ad k iem
jak i b łędny w niosek. Co się zaś tyczy k ry ty k i obe­
cnego u s tro ju społecznego, zajm ow ałem się n ią tylko
w ty m celu, aby w yjaśnić, gdzie tkw i korzeń złego
i w ykazać, że głęboko zakorzeniony i troskliw ie w y­
pielęgnow any fetyszyzm p rz e sta rz a ły c h form — w po­
łączeniu z szeroko rozkrzew ionem tchórzostw em m yśli
i woli stanow ią głów ne źródło w szelkich klęsk i nie­
szczęść ludzkości.
D u m arth e ra y i H erzig podzielali najzupełniej m oje
p rzek o n an ia i pom agali mi b ard zo czynnie. D um ar-

http://rcin.org.pl/ifis
— 44!) —

th e ra y pochodził z jednej z najbied n iejszy ch rodzin


chłopskich w S abaudyi. Uczył się tylko w szkole ele­
m e n tarn ej i to niedługo. A z tem w szystkiem był on
je d n y m z n ajro z u m n ie jsz y ch i n ajb y strze jszy c h ludzi,
jak ich znałem . Je g o sąd y o w ybitnych osobistościach
w spółczesnych i sp raw ach bieżących były tak niepo­
spolicie p rzenikliw e i pełne zdrow ego ro zsą d k u , że
okazyw ały się często p raw ie proroczem i. D u m arth eray
b y ł także su b teln y m k ry ty k ie m bieżącej lite ra tu ry
socyalistycznej i niepodobna go było nig d y olśnić fa-
je w e rk am i pięknych słów i p ozoram i nauki. — H erzig
b y ł m łodym su b jek tein handlow ym , rodem z Genewy,
pow ściągliw y, nieśm iały, rum ien iący się, ja k dziew ­
czynka, g d y w ypow iadał ja k ą w łasną m yśl. Ale kiedy
zostałem aresztow any i cała odpow iedzialność za d al­
sze losy gazety spoczęła na nim , H erzig, dzięki swej
silnej woli, nauczył się wcale dob rze pisać. W szyscy
ku p cy i p rzed sięb io rcy genew scy bojkotow ali go, tak
że znalazł się w spólnie z ro d zin ą sw oją w o statniej
n ęd zy ; ale m im o to — nie dał u p aść gazecie i w yda-
•wał ją aż do chwili, gdy m ożna ją było p rzenieść do
P ary ża .
M ogłem ślepo zaufać sądow i obu tych przyjaciół.
Je śli H erzig m arszczył czoło i m ru c z a ł— «no, tak...
ujdzie», w iedziałem , że a rty k u ł nic nie w art. A kiedy
D u m arth e ra y , k tó ry zaw sze m iał coś do zarzucenia
sw oim o kularom , g d y m u siał p rze g ląd a ć nieczytelny
ręk o p is, i zw ykle odczytyw ał go dopiero w korekcie,
p rz e ry w a ł czytanie, w ołając: «non, ęa ne va pas!»
czułem n atychm iast, że coś je s t źle i starałem się od­
g a d n ą ć, co m ianow icie wyw ołało jego niezadow olenie.
W iedziałem , że na nic się nie zdało p y tać go o to . D u­
m a rth e ra y odpow iedziałby: no, to w asza rzecz, nie
m o ja ; nie n ad aje się, oto w szystko, co m ogę powie-
WSPOMNIENIA REWOLUGYONISTY.

http://rcin.org.pl/ifis
— 450 —

dzieć!» Ale ja czułem , że on m a słuszność i p rze ra­


białem cały u stęp na nowo.

M uszę w yznać, iż m ieliśm y czasem i ciężkie chwile.


L edw ieśm y w ydali cztery, czy pięć num erów , gdy d ru ­
k arn ia, w k tó rej w ychodziły, odm ów iła nam swych
dalszych usług. Je śli chodzi o robotników i ich wy­
daw nictw a, sw oboda p ra sy , zagw arantow ana w kon-
sty tu cy i, podlega licznym ograniczeniom oprócz tych,
k tó re są zastrzeżone przez praw o. W łaściciel d ru k a rn i
nic nie m iał do zarzucenia naszej gazecie; przeciw nie,
podobała m u się; ale w S zw ajcaryi w szystkie d r u k a r ­
nie — w m niejszym lub w iększym sto p n iu — zależne
są od rząd u , od k tó reg o o trz y m u ją liczne zam ów ienia
p rzy d ru k o w an iu urzędow ych sta ty sty c zn y c h prac,
blankietów i t. p. N aszem u d ru k arzo w i ośw iadczono
stanow czo, że jeśli będzie nadal w ydaw ał «Le Révolté»,
rz ą d g enew ski cofnie m u swe o bstalunki. O bjechałem
całą fra n c u sk ą Szw ajcaryę, ale w szyscy d ru k arze ,
z k tó ry m i się w idziałem , naw et n ajp rz y ch y ln iej zapa­
tru ją c y się na k ie ru n ek naszej gazety, odpow iadali
mi jed n o i to sam o: «nie m ożem y egzystow ać bez za­
m ów ień rządow ych, a nie d ostaniem y ich, jeżeli bę­
dziem y d ru k o w ać «le Révolté».
W róciłem do Genewy m ocno zniechęcony, ale Du-
m a rth e ra y był pełen zapału i nadziei. «W ybornie! -
mówił, — będziem y m ieli w łasną d ru k a rn ię ! K upim y
ją na k red y t, z trzym iesięcznym term inem w ypłaty.
A za trzy m iesiące spłacim y na pewno!»
— Ale zkąd w eźm iem y pieniędzy? m am y zaledwie
k ilk aset franków całego m a jątk u , — odpow iedziałem .
— P ien ią d ze ? G łupstw o! P ieniądze znajdziem y.
T rzeb a ty lko n aty ch m iast zam ów ić czcionki i ja k n a j­
pręd zej w ydać num er. P ieniądze p rz y jd ą same». I tym
razem przepow iedział trafnie. Kiedy n astęp n y nasz

http://rcin.org.pl/ifis
— 451 —

n u m e r w yszedł z naszej w łasnej « Im p rim erie J u r a s ­


sienne» i kiedy opow iedzieliśm y w nim czytelnikom ,
w ja k tru d n em znajdow aliśm y się położeniu; kiedy —
oprócz tego, w ydaliśm y dw ie b ro szu rk i, p rzy k tó ry ch
d ru k o w a n iu w szy scy śm y pom agali; — pieniądze p rz y ­
szły w rzeczy sam ej. Co praw da, były to po w iększej
części ty lk o m iedziaki i d ro b n e sre b rn e m onety, ale
b ądź co b ądź d łu g nasz za d ru k a rn ię został p o k ry ty .
N ieu stan n ie słyszy się w życiu sk a rg i p a rty i ra d y k a l­
n y ch na b ra k środków ; ale im dłużej żyję, tein do-
w odniej p rzek o n y w u ję się, że nie pieniędzy nam brak,
a ludzi, k tó rzy b y szczerze i niezachw ianie dążyli w p ro st
do zam ierzonego celu i um ieli d ru g ic h pociągnąć za
sobą. Oto ju ż dw adzieścia trz y lata gazeta nasza żyje
z dn ia na dzień; nie m a praw ie n u m e ru , k tó ry b y nie
zaw ierał w ezw ania do czytelników z p ro śb ą o w sp a r­
cie; ale póki są ludzie, k tó rzy pośw ięcają spraw ie
całą sw ą d uszę i całą energię, ja k to czynili H erzig
i D u m arth e ra y w Genewie, a teraz, w ciągu o statnich
o sie m n a stu lat G rave w P a ry ż u ; — pieniądze zaw sze
się zn a jd u ją . K oszta w ydaw nictw a gazet i b ro sz u r w y­
n o szą około ośm iu tysięcy ru b li rocznie, — i p o k ry ­
w ają się zaw sze przew ażnie ze składek robotniczych
w m iedziakach i d ro b n ej sre b rn e j monecie. Dla g a ­
zety, ja k i dla każdej innej spraw y , ludzie cenniejsi
są, niż pieniądze.
P om ieściliśm y n aszą d ru k a rn ię w m aleńkim po­
koiku. Nasz zecer, m ałorosyanin, zadow olnił się b a r­
dzo sk ro m n em w ynagrodzeniem GO-ciu franków m ie­
sięcznie. Je śli m iał za co zjeść codzień obiad i od
czasu do czasu pójść na o perę do te a tru , nie troszczył
się o nic więcej.
— Do bani idziecie, Iw anie? — spytałem go raz,
sp o tk aw szy na ulicy z w ęzełkiem , ow iniętym w papier,
pod pachą.
W<j*

http://rcin.org.pl/ifis
— 452 —

— Nie, przep ro w ad zam się na now e m ie sz k an ie ,—


odpow iedział sw ym śpiew nym głosem , ze zw ykłym
uśm iechem .
Na nieszczęście, nie um iał po fra n cu sk u . P isa­
łem m oje arty k u ły ja k m ogłem najkaligraficzniej
i często żałow ałem , że tak m ało odniosłem korzyści
z lekcyi kalig rafii poczciwego E b erta , ale Iw an po­
siadał szczególną zdolność czytania po fra n c u sk u na
swój sposób. Z am iast «im m édiatem ent», czytał «im-
m id io teru nt», albo «im m idiatm unt» i zgodnie z tern
sk ład ał fantasty czn e fran cu sk ie słow a w łasnego w y­
nalazku. Ale poniew aż zachow yw ał p rze rw y i nie p rze­
d łu żał w ierszy, w ystarczało tylko zm ienić ze dw ana­
ście lite r w w ierszu, aby w szystko napraw ić. — Pozo­
staw aliśm y stale w ja k n ajlepszych sto su n k ach z sobą
i niebaw em nauczyłem się p rzy nim sam trochę ze­
cerskiej roboty. N um er był zaw sze gotów na czas —
tak, ab y m ożna jeszcze było zanieść k o rek tę do je ­
d nego z n aszych szw ajcarskich tow arzy szy , k tó ry był
odpow iedzialnym red a k to re m gazety i k tó rem u d a ­
w aliśm y pedantycznie do p rze jrz en ia cały n u m e r przed
ostatecznem ukazaniem się jego w d ru k u . P otem kto-
b ąd ź z nas odw oził fo rm y w m ałym w ózku do d r u ­
k arn i. N asza « Im p rim erie Ju rassien n e » stała się w krótce
g ło śn ą z pow odu sw ych w ydaw nictw , a zwłaszcza b ro ­
s z u r , za k tó r e , w sk u te k nalegań tow arzy sza Du-
m a rth e ra y , nie b raliśm y nig d y w iększej ceny, ja k
dziesięć centym ów . Dla tych b ro sz u r trze b a było
stw o rzy ć całkiem now y styl. W yznaję, że zazdrości­
łem n ieraz tym pisarzom , k tó rzy nie p o trze b u ją, ro z ­
w ijając sw oje m yśli, krępow ać się ogran iczo n ą ilością
stro n n ic i m ogą p rzy to czy ć na swe uniew innienie słynny
afo ry zm T a lle y ra n d ’a: «brakło m i czasu być krótkim ».
K iedy zdarzało mi się streszczać w ynik kilkum iesię­
cznej p racy, na p rzy k ła d , o pochodzeniu praw a, w dzie-

http://rcin.org.pl/ifis
— 453 —

sięcio-centym ow ej b ro szu rze, m usiałem dużo jeszcze


pracow ać, aby być dostatecznie kró tk im . Ale pisaliśm y
dla ro b o tn ików , dla k tó ry ch dziesięć centym ów byw a
czasem w ielką sum ą. O statecznie je d n a k m ieliśm y tę
pociechę, że b ro sz u ry nasze po je d n em u i dw a sous
rozchodziły się w d ziesiątkach tysięcy egzem plarzy
i b yły tłóm aczone na w szystkie p raw ie obce języki
zag ran icą. Później, kiedy byłem w więzieniu, E lizeusz
R eclus w ydał w oddzielnej książce m oje a rty k u ły
w stęp n e pod ty tu łem : «Słowa R ew olucyonisty», — «Pa­
ro les d ’un Révolté».
P rz y w ydaw aniu naszej gazety, m ieliśm y głów nie
F ra n c y ę na w idoku, ale «le Révolté» był tam surow o
zakazany za M ac-M ahon’a. K o n trab an d ziści p rz e k ra ­
dali ty le innych w y b o rn y ch rzeczy ze S zw ajcaryi
do F ran cy i, że nie chcieli n arażać się z n aszą gazetą.
W ziąłem raz udział w ich w ypraw ie, przeszliśm y w spól­
nie fra n c u sk ą gran icę i m iałem sposobność poznać
ich odw agę i rzetelność; m ożna im było zupełnie za­
ufać, ale nie chcieli pod jąć się przew iezienia naszego
pism a. W obec tego m ogliśm y ty lk o w ysyłać jego po-
jed y ń cze n u m e ry w zapieczętow anych kop ertach ja ­
kim stu odbiorcom we F rancyi. Nie pobieraliśm y nic
na koszta p rz e sy łk i pocztow ej, licząc na dobrow olne
ofiary naszych p ren u m e ra to ró w w tym w zględzie i nie
m yliliśm y się. Często je d n ak m yśleliśm y, że policya
fra n c u sk a pom ijała n ieopatrznie p y sz n ą sposobność
zru jn o w an ia doszczętnie naszego pism a. W ystarczało
jej w tym celu zap ren u m ero w ać sto egzem plarzy g a­
zety i nie p rzy słać dobrow olnych ofiar.
P ierw szego ro k u m ogliśm y liczyć tylk o na w łasne
siły; ale powoli zaczęło pism o nasze budzić coraz
żyw sze zajęcie E lizeusza Reclus, k tó ry też następnie
p rzy łą cz y ł się do nas, a po m ojem uw ięzieniu, oddał
się m u całą duszą. R eclus zap ro sił m ię do pom ocy

http://rcin.org.pl/ifis
— 45t —

p rzy o pracow aniu jedneg o z tom ów swej pom nikow ej


g eografii, pośw ięconego opisow i R osyi azyatyckiej.
W yuczył się on sam po ro sy jsk u , ale poniew aż by­
łem w S y beryi, sądził, że m oje w iadom ości m ogą m u
się p rzy d ać, że zaś zdrow ie m ojej żony pogorszyło
się znacznie i doktorow ie kazali jej niezw łocznie o p u ­
ścić Genewę z jej chłodnym i w iatram i, p rzenieśliśm y
się na w iosnę 1880 r. do C lärens, gdzie m ieszkał wów­
czas Reclus. N ajęliśm y niew ielki dom ek pow yżej m ia­
steczka, C lärens, z w idokiem na błękitne w ody L em anu
i na daleki śnieżny szczyt D ent du Midi. P od oknam i
naszem i szem rał m ały stru m y k , zam ieniał się on je d n ak
w czasie ulew nych deszczy w rw ący potok, toczący
z szum em olbrzym ie głazy skalne w sw em w ązkiem
łożysku. N aprzeciw nas w znosił się na pochyłości
g ó ry sta ry zam ek C h âtelard, k tó reg o dziedzice aż do
sam ej rew olucyi «Burla Papei» (to je s t podpalaczy
d okum entów ) ściągali z p o ddanych chłopów feudalne
pow inności p rzy każdych narodzinach, ślubie i po­
grzebie. T u taj, p rzy w spółudziale m ojej żony, z k tó rą
ro ztrzą sałem w spólnie każde w ażniejsze w ydarzenie
i każdy p ro jek to w an y a rty k u ł i w któ rej znajdow ałem
zaw sze n ajsu ro w szeg o k ry ty k a m oich p ra c , n ap i­
sałem n ajlepsze m oje arty k u ły do «Révolté», m iędzy
in n y m i odezw ę «Do m łodzieży», k tó ra rozeszła się
w setkach tysięcy egzem plarzy w różnych językach.
W g ru n cie rzeczy opracow ałem tu p odstaw ę tego
w szy stk ieg o , co później napisałem . My, anarchiści,
ro zp ro szen i po całym świecie w sk u te k ciągłych p rz e ­
śladow ań, więcej niż kto inny czujem y p o trzeb ę ob­
cow ania z ludźm i w ykształconym i, w spólnych nam
p rzek o n ań . — W C lärens m ogłem k o rzy sta ć z tow a­
rzy stw a E lizeusza R eclus i L efran ça is’go, a pozatem
u trzy m y w ałem ciągłe sto su n k i z ro b o tn ik a m i i po­
święcałem wiele czasu m oim pracom geograficznym ,

http://rcin.org.pl/ifis
— 455 —

co mi je d n ak nie przeszkadzało wcale prow adzić p r o ­


p ag an d y an arch isty czn ej w jeszcze szerszych rozm ia­
rach, niż poprzednio.

V III.

W R osyi tym czasem w ielka w alka w olnościow a za­


o strza ła się z dniem każdym . O dbyw ały się wówczas
liczne p ro cesy polityczne: proces «Stu dziew ięćdzie­
sięciu trzech», — «Pięćdziesięciu», — «Kółka D ołguszy-
na» — i inne, a w szy stk ie te pro cesy w ykazyw ały je ­
dno i to sam o. M łodzież śpieszyła tłum nie na wieś
i do fa b ry k głosić ro b o tn ik o m socyalizm ; ro zp rze­
strze n ia ły się b ro sz u ry , w ydaw ane za g ran ic ą i lud
pow oływ ał się w sposób trochę ogólnikow y i niejasny
do b u n tu przeciw istn iejącem u uciskow i ekonom i­
cznem u. Słowem, robiło się to, co w szędzie ro b ią agi­
ta to rzy socyalistyczni. Nie znaleziono ani śladu sp isk u
przeciw carow i, lub jakich p rzy g o to w ań do rew olu­
cy jnego w ybuchu. W iększość m łodzieży odnosiła się
wów czas naw et b ard zo n iep rzy ch y ln ie do takiego ro ­
d za ju działalności. W spom inając te ra z ów ru ch 1870—78
r., m ogę zapew nić, bez cienia w ątpliw ości, że w zna­
cznej sw ojej części m łodzież zadow olniłaby się w tedy
zupełnie, je ślib y jej pozw olono żyć w pośród chłopów
i ro b otników fab ry czn y ch , uczyć ich, pracow ać z nim i,
b ądź osobiście, b ądź pośred n io w ziem stw ach; — sło­
wem, jeślib y jej pozw olono służyć ludow i na różnych
stanow iskach, na k tó ry c h ludzie w ykształceni, pow ażni
i pełni pośw ięcenia m ogą się okazać pożytecznym i
chłopom i robotnikom . Znałem osobiście tych ludzi
i m ów ię z całkow itą znajom ością rzeczy.
T ym czasem zapadły o k ru tn e w y ro k i sądow e, nie-
litościw ie i bezm yślnie o k ru tn e, albow iem ruch, zro­

http://rcin.org.pl/ifis
— 450 —

dzony na gru n cie całego p oprzedniego sta n u rzeczy


w R osyi, był zb y t głęboko zakorzeniony, aby go m o­
żna było zdław ić sam ą surow ością k ar. W y ro k i na
sześć, dziesięć, dw anaście la t ciężkich ro b ó t w k o p al­
niach, a potem na w ieczne osiedlenie w S yb ery i, stały
się chlebem pow szednim . Z darzyło się naw et, że je d n ą
m łodą dziew czynę skazano na dziew ięcioletnie ciężkie
ro b o ty za w ręczenie zakazanej b ro sz u ry ja k iem u ś ro ­
botnikow i. Na tern polegała cała jej wina. D rugą,
cz te rn a sto le tn ią G ukow ską, zesłano do W schodniej
S y b ery i za to, że ja k d ru g a K liirchen G oethego, u si­
łow ała płom iennem i słow am i p o ru szy ć tłum o bojętny
i skłonić go do osw obodzenia K ow alskiego i tow a­
rzy szy , prow adzonych n a szubienicę. A je d n ak p o stę­
p ek jej b ył całkiem n a tu ra ln y w Rosyi, naw et z p u n ­
k tu w idzenia władz, poniew aż nie m a u nas w kode­
ksie k a ry śm ierci dla zb ro d n i k ry m in aln y ch , za sto ­
sow anie zaś jej do p rze stęp stw politycznych było
w ówczas now ością, albo raczej pow rotem do najcięż­
szych tra d y c y i M ikołajow skich czasów. Z agnana do
głuchej w si sy b e ry jsk iej, G ukow ską utopiła się w krótce
potem w Je n iseju . N aw et tych, k tó ry c h sąd uniew in­
nił, zsyłano a d m in istra c y jn y m p o rząd k iem do odda­
lonych ro sy jsk ic h i sy b e ry jsk ic h osad, gdzie oczeki­
w ała ich p ersp e k ty w a głodnej śm ierci p rz y rządow ej
zapom odze w w ysokości trzech ru b li m iesięcznie.
W o sadach tych, w obec zupełnego b ra k u p rzem y słu ,
n iepo d o b n a się u trzy m ać z rzem iosła, w szelka zaś
p raca in te lig e n tn a lub nauczycielska je s t politycznym
p rzestęp co m n ajsu ro w iej w zbroniona.
J a k g d y b y u m yślnie chciano ro zd raż n ić m łodzież
jeszcze gw ałtow niej, skazanych nie zsyłano w p ro st na
S yberyę, ale trzy m an o ich po kilka la t w tak zwa­
nych cen traln y ch więzieniach, w p o rów naniu z któ-
rem i naw et kopalnie sy b e ry jsk ie m ogły się w ydać

http://rcin.org.pl/ifis
— 457 —

g o dnem i zazdrości. W ięzienia te, m ające w pew nej


m ierze zastąpić kato rg ę, są rzeczyw iście straszn e .
W jed n em z nich, praw dziw ej «jaskini tyfusow ej»,
ja k w y raził się kapelan w ięzienny w sw em kazaniu,
śm ierteln o ść w ynosiła w ciągu jednego ro k u 20%.
W w ięzieniach cen traln y ch , w «katorżnych» w ięzieniach
sy b e ry jsk ich , w k tó ry c h ginęli pow olną śm iercią sk a ­
zańcy do ciężkich ro b ó t i po tw ierdzach, — w ięźniowie
m usieli uciekać się do tak zw anych «głodnych b u n ­
tów», aby pow ściągnąć dzikość dozorców w ięziennych
i o b ro n ić się p rze d ich gw ałtam i, albo też uzyskać
najlichsze ulgi, ja k ą ro b o tę lub książki, k tó re u ra to ­
w ałyby ich od pom ieszania zm ysłów , grożącego nie­
ch y b n ie k ażdem u więźniowi, zam kniętem u sam otnie
w osobnej celce i pozbaw ionem u jak ieg o b ą d ź zajęcia.
Ale n aw et p rze ra żając e sceny, ja k ie się ro zg ry w ały
w czasie p o dobnych strejk ó w głodnych, g d y w ięźnio­
wie — m ężczyźni i kobiety — po siedem i osiem dni
nie przy jm ow ali żadnego pożyw ienia, a potem leżeli
bez czucia w gorączce, nie w zruszały wcale ż a n d a r­
mów. W C harkow ie konających z głodu więźniów
zw iązano pow rozam i i k arm iono przem ocą, w prow a­
d zając gw ałtem p o k arm do ust, ja k gęsiom .
E cha tjrch o k ro p n o ści p rzen ik ały m u ry więzienne,
dolatyw ały z dalekiej S y b ery i i rozchodziły się sze­
ro k o m iędzy m łodzieżą. Był czas, kiedy nie było ty ­
godnia, żeby się nie dow iedziano o jakiej nowej po­
dłości w tym ro d za ju , lu b o czem ś jeszcze gorszeni.
G w ałtow na rozpacz opanow ała w ów czas m łodzież.
«W innych k raja ch — m ów iono z g o ry cz ą — ludzie
m a ją odw agę, p o tra fią staw ić opór. A nglik lub F ra n ­
cuz nie ścierp iałb y podo b n y ch gw ałtów . Dla czego
m y je znosim y? T rzeb a z b ro n ią w rę k u odpierać
nocne napaści żandarm ów . Niech w iedzą p rzy n ajm n iej,
że poniew aż uw ięzienie oznacza pow olną i m ęczącą

http://rcin.org.pl/ifis
— ir>s —

śm ierć w ich rękach, to w ezm ą nas tylko po k rw a ­


w ym boju». W O desie K ow alski i jego p rzyjaciele w y­
strzałam i z rew olw erów pow itali żandarm ów , k tó rzy
p rzy sz li w nocy aresztow ać ich.
A lek sander I I odpow iedział na ten now y zw rot ru ch u
rew o lu cy jnego ogłoszeniem sta n u oblężenia. Podzielono
R osyę na kilka okręgów , z g e n e rał-g u b ern ato ra m i na
czele, i polecono im w ieszać bez m iłosierdzia. Kowalski,
k tó ry , m ów iąc naw iasem , nikogo nie zabił sw ym i w y­
strzałam i, został straco n y . «Wieszać» b rzm iał rozkaz
dzienny. W ciągu dw óch lat pow ieszono d w udziestu
trzech ludzi, w tej liczbie 19-stoletniego R ozow skiego,
k tó reg o p rzy łap an o , g d y naklejał pro k lam acy e na
dw orcu kolejow ym . Ten fak t stanow ił je d y n e o sk a r­
żenie przeciw niem u. Był on zaledwie m łodzieniaszkiem
co do sw ych lat, ale u m arł, ja k bohater.
W tedy hasłem bojow em rew olucyonistów stał się
o k rzy k : «brońcie się!» B rońcie się od szpiegów , k tó ­
rzy w ciskają się do kółek pod m ask ą p rzy ja źn i i z d ra ­
d za ją potem na praw o i na lewo, dla tej p ro ste j p rz y ­
czyny, że p rz e sta n ą im płacić, jeśli nie będą denun-
cyować. B rońcie się od tych, k tó rzy znęcają się nad
w ięźniam i; brońcie się od w szechw ładnych ż a n d a r­
mów!...
T rzech w ysokich urzęd n ik ó w i dw óch czy trzech
d ro b n y ch szpiegów zginęło w tej now ej fazie walki.
(Jenerał Mezencew, k tó ry nam ów ił cara do podw ojenia
k ary skazanym w procesie «studziew ięćdziesięciu
trzech», — został zabity w P e te rs b u rg u w śród białego
dnia. Jed n eg o p ułkow nika żan d arm sk ieg o , k tó ry do­
puścił się jeszcze cięższej w iny, sp o tk ał taki sam los
w Kijowie, a w C harkow ie został zastrzelony generał-
g u b e rn a to r, mój cioteczny b rat, D y m itr K rapotkin,
g d y w racał z teatru . C entralne więzienie charkow skie,
gdzie w ybuchł pierw szy «bunt głodow y» i gdzie k a r­

http://rcin.org.pl/ifis
— 459 —

m iono więźniów przem ocą, znajdyw ało się w jego za­


w iadyw aniu. W g ru n cie rzeczy b y ł to niezły człowiek;
wiem , że osobiście raczej sp rz y ja ł w ięźniom polity ­
cznym ; ale był on, na nieszczęście, człowiekiem bez
c h a ra k te ru , p rzy tem dw o rak — i wolał nie m ieszać
się do niczego, podczas g d y je d n o jego słowo m ogło
p o w strzy m a ć dzikie znęcanie się nad więźniam i. Ale­
k s a n d e r I I lubił go i stanow isko jego p rzy dw orze
było tak silne, że w edług w szelkiego praw d o p o d o ­
b ieństw a, p o średnictw o jego zostałoby dob rze przyję-
tem w P e te rsb u rg u .
— «Dziękuję. P o stąp iłeś zgodnie z m ojem i w łasnem i
życzeniam i» rze k ł m u car w 1872 r., gdy D. N. Kra-
p o tk in staw ił się w P e te rsb u rg u , aby pow iadom ić ce­
sa rz a o p rzeb ieg u rozruch ów ludow ych w C harkow ie,
w czasie k tó ry c h okazał się b ard zo m iękkim dla b u n ­
tow ników .
Ale teraz pochw alił postępow anie dozorców w ię­
ziennych, — i m łodzież chark o w sk a do takiego stopnia
o b u rzo n ą była b arb a rz y ń stw em tych ostatnich, że g e­
n erał padł o fiarą jej zem sty: strzelo n o doń i śm ier­
telnie raniono.

Mimo to w szy stk o sam a osoba cesarza nie wcho­


dziła jeszcze w g rę i aż do 1879 r. w łącznie żaden
zam ach nie był przeciw niem u skierow any. A ureola
daw nej sław y otaczała głow ę «cara osw obodziciela»
i b ro n iła go daleko skuteczniej, niż hufce żandarm ów
i szpiegów . Je ślib y A leksander I I okazał wówczas
choć n ajsła b szą chęć zreform ow ania stosunków poli­
tyczn y ch w R osyi; je ślib y pow ołał choć je d n eg o lub
dw óch z p o śró d daw nych sw ych w spółpracow ników
z epoki reform i polecił im zbadanie ogólnego poło­
żenia Rosyi, choćby ty lk o sam ych chłopów ; jeśliby
zd ra d ził choć najlżejszy zam iar ograniczenia samo-

http://rcin.org.pl/ifis
— 4G0 —

w ładzy tajnej policyi, zam ysły jego pow itanoby z uw iel­


bieniem . Je d n o słowo m ogło znow u uczynić A leksan­
d ra I I «osw obodzicielem »; znow u m łodzież w y k rzy ­
knęłaby, ja k H erzen w 1858 r. «Zw yciężyłeś, G alilej­
czyku!» Ale ja k za czasów p o w stania polskiego, gdy
o bu d ził się w nim dziki desp o ta i podniecany przez
K atkow a, nie znalazł innego p u n k tu w yjścia, prócz
szubienic; — podobnie i teraz, idąc ciągle za ra d ą
sw ego złego geniusza, K atkow a, nie zdobył się on na
nic więcej, oprócz m ianow ania g en erał-g u b ern ato ró w
z n ieograniczonem pełnom ocnictw em w ieszania.
W tedy — i tylko w tedy, g a rść rew olucyonistów , —
K om itet W ykonaw czy, — o p ie ra jąc się jed n ak że na
ogólnem niezadow oleniu, n u rtu ją c e m intelig en tn e klasy
R osyi i zdradzającem się naw et w najbliższem oto­
czeniu cesarza, w ypow iedział tę w ojnę sam ow ładztw u,
k tó ra po kilku n ieudanych zam achach, zakończyła się
w 1881 r. śm iercią A lek san d ra I I.
Dwóch ludzi żyło w A leksandrze I I i w alka m ię­
dzy nim i, w zm agająca się z każdym rokiem , przy jęła
teraz p raw dziw ie trag iczn y ch a rak te r. K iedy zastąpił
m u d ro g ę Sołowjew, strzelił doń i chybił, zachował
A lek san d er I I tyle zim nej krw i i p rzy to m n o ści u m y ­
słu, że, podczas g d y Sołow jew strzelał dalej, pobiegł
nie w p ro stej linii, a zygzakam i do n ajbliższych drzw i
i dzięki tem u w yszedł cało z niebezpieczeństw a;
je d n a kula ro zd a rła m u tylko z lekka płaszcz. W dzień
sw ojej śm ierci okazał A lek san d er I I także niezaprze­
czone m ęztw o. W obec rzeczyw istego niebezpieczeń­
stw a nie b rak ło m u odw agi; ale d rża ł nieustannie
p rzed w idm am i w łasnej w yobraźni. Razu pew nego
strzelił do sw ego ad ju tan ta, g d y ten o sta tn i uczynił
ja k iś żyw szy ruch i cesarzow i w ydało się, że oficer
chce go zabić. Je d y n ie tylko w tym celu, aby ochro­
nić od w szelkiego zam achu sw oją c e sa rsk ą władzę

http://rcin.org.pl/ifis
— 461 —

i sw oją c e sa rsk ą osobę, otoczył się ludźm i n a jb a r­


dziej zacofanym i, k tó ry ch on sam nie wiele obchodził,
ale k tó rzy dbali głów nie o zachow anie sw ych zysko­
w nych i w pływ ow ych stanow isk.
N iew ątpliw ie zachow ał on pew ne przyw iązanie dla
m atk i sw ych dzieci, choć u trzy m y w a ł ju ż w tym czasie
blizkie sto su n k i z k siężną J u rje w s k ą D ołgorukow ą,
z k tó rą też ożenił się n aty ch m iast po śm ierci cesa­
rzow ej.
— «Nie w spom inaj mi o cesarzow ej, je st mi to
zb y t p rzy k rem » , m aw iał nieraz do h r. L oris Meli-
kowa. A je d n a k zaniedbał najzupełniej M aryę Ale-
k sa n d ro w n ą, k tó ra w iernie stała n ie g d y ś p rzy jego
bok u i pom agała m u, gdy był jeszcze «carem oswo-
bodzicielem ». U m ierała teraz w P ałacu zim ow ym , —
w zupełnem zapom nieniu. D obrze znany lekarz ro ­
sy jsk i, dziś ju ż nie żyjący, opow iadał sw oim p rz y ja ­
ciołom, że on, człow iek obcy, do głębi d uszy oburzony
był tern lekcew ażeniem , jak ie okazyw ano cesarzow ej
w czasie jej choro b y . D am y d w o ru , oprócz dw óch
d am honorow ych, szczerze p rzy w iązan y ch do cesa­
rzow ej, opuściły ją całkow icie i cały św iat dw orski,
wiedząc, że życzy sobie tego sam cesarz, sta ra ł się
tylko o w zględy księżnej D ohłorukow ej. A lek san d er I I
zam ieszkiw ał oso b n y pałac i sk ład ał swej żonie co­
dziennie ty lk o k ró tk ą , u rzędow ą w izytę.
Kiedy K om itet W ykonaw czy w ykonał swój śm iały,
choć chybiony zam ach celem w ysadzenia w pow ie­
trz e P ałacu Zim ow ego, A leksander I I uczynił krok,
d o tą d b ezp rzy k ład n y . U stanow ił rodzaj d y k ta tu ry ,
n ad a ją c Loris-M elikow ow i nadzw yczajne pełnom ocni­
ctwa. G enerałow i tem u, A rm eńczykow i rodem , pow ie­
rz y ł ju ż n ie g d y ś A lek san d er p o d o b n ą d y k ta to rsk ą
w ładzę, g d y w W etlance, nad d o ln ą W ołgą, w y b u ­
chła d żu m a i N iem cy zagroziły m obilizacyą swej arm ii

http://rcin.org.pl/ifis
— 46 i —

i ogłoszeniem k w aran tan n y w R osy i, jeśli epidem ia


nie zostanie stłum ioną. T eraz, g d y A leksander I I prze­
konał się, że nie m oże polegać naw et na czujności
sw ej policyi pałacow ej, n adał d y k ta to rsk ie p raw a Loris-
M elikowowi, że zaś ten o sta tn i uchodził za liberała,
nowy ten k ro k w ytłóm aczono w tern znaczeniu, że
niebaw em zw ołany zostanie Z iem ski S obor (t. j. zgro­
m adzenie narodow e). Poniew aż je d n ak po zam achu
w Pałacu zim ow ym nie n astąp iły b ezpośrednio żadne
inne, A leksander I I u spokoił się i po upływ ie kilku
m iesięcy, zanim Loris-M elikow zdążył cobądź zdzia­
łać, sam on z d y k ta to ra zeszedł na p ro steg o m in istra
sp raw w ew nętrznych. N agłe n ap ad y sm u tk u , w czasie
k tó ry c h A leksander I I g o rżk o w yrzucał sobie rea k cy jn y
k ie ru n ek sw ych rządów , w yrażały się te ra z w form ie
gw ałtow nych paro k sy zm ó w płaczu. Byw ały dnie, kiedy
godzinam i całem i siedział b ezrad n ie i zalew ał się łza­
mi, d o p ro w ad zając h r. Loris-M elikow a do rozpaczy.
W takie d ni zapytyw ał m in istra : «Kiedy będzie go ­
tów twój p ro je k t konstytucyi?» Ale gdy w dw a lub
trzy dni później Loris-M elikow oznajm iał, że p ro je k t
sta tu tu o rganicznego je s t ju ż w ygotow any, car u d a­
wał, że o niczem nie wie.
— «Czyż m ów iłem co o te rn ? — pytał. Po co? Z o­
staw m y to lepiej naszem u następcy. To będzie jego
d a r dla Rosy i».
K iedy w ieść o now ym sp isk u dochodziła do Ale­
k sa n d ra I I, gotów był coś uczynić; ale gdy w obozie
rew o lu cy jn ym panow ała p o zorna cisza, słuchał pod­
szeptów reakcyonistów i zostaw iał w szystko, ja k było.
Loris-M elikow spodziew ał się co chw ila dym isyi.
W lu ty m 1881 r. oznajm ił Loris-M elikow cesarzow i,
że K om itet W ykonaw czy u k n u ł now y zam ach, ale
p lan u jego — m im o n a jsta ra n n ie j przeprow adzonego
śledztw a — w y k ry ć nie zdołano. W tedy A leksander II

http://rcin.org.pl/ifis
— 463 —

po stan o w ił zwołać rodzaj zgrom adzenia doradczego,


złożonego z przedstaw icieli ziem stw i m iast. Ciągle
n ęk an y przeczuciem , że oczekuje go los L udw ika XVI,
A lek san d er I I porów nyw ał tę p ro jek to w a n ą «kom isyę
w spólną» do zgro m ad zen ia N otabli, k tó re poprzedziło
Z g ro m ad zenie N arodow e 1789 r. P ro je k t m iał być
p rzed staw io n y R adzie P aństw a, g d y A leksander I I
zaczął się znow u chwiać. T ylko rano, dnia 1-go m arca
1881 r., na sk u tek now ego, pow ażnego ostrzeżenia
Melikowa o grożącem niebezpieczeństw ie, w yznaczył
A lek san d er I I n astęp u jący czw artek dla odczytania p ro ­
je k tu na p osiedzeniu ra d y m inistrów . P ierw szy m arca
(stare g o stylu) w ypadał w niedzielę i Loris-M elikow
p ro sił usilnie cesarza, by nie w yjeżdżał tego dnia na
p ara d ę w ojskow ą, poniew aż należy się obaw iać zam a­
chu. Mimo to A lek san d er I I pojechał. Chciał odw iedzić
W. Księżnę, K ata rzy n ę M ichajłownę, córkę ciotki swej,
H eleny P aw łow ny, k tó ra w sześćdziesiątych latach
by ła jed n y m z w ybitniejszych przyw ódców p a rty i re ­
f o r m — i oznajm ić jej osobiście w esołą now inę, — być
m oże —ja k o ak t sk ru ch y p rzed pam ięcią M aryi Ale-
k sa n d ro w n y . Mówią, że cesarz pow iedział W ielkiej
K siężnej: «Je m e suis décidé à co n v o q u er une assem ­
blée des N otables». Ale to spóźnione i połow iczne
u stę p stw o nie było ogłoszonem publicznie — i w po ­
w rocie z M aneżu A leksander I I został zabity.
O gólnie w iadom o, ja k się to zdarzyło. P od jego
o p an cerzo n ą żelazem k are tę rzucono — aby ją z a trz y ­
m ać — bom bę. K ilku czerkiesów jego p rzybocznej straży
zostało ranionych. R y sak o w a, k tó ry rzucił bom bę,
schw ytano na m iejscu. Nie zw ażając na błagania sw ego
sta n g re ta , k tó ry zaręczał, że w lekko tylko u szkodzo­
nej karecie m ożna doskonale dojechać do pałacu, Ale­
k s a n d e r I I w ysiadł z pow ozu. Czuł on, że w ojskow y
h o n o r jeg o w ym aga, żeby podszedł do ranionych Czer-

http://rcin.org.pl/ifis
— 4(54 —

kiesów i przem ów ił do nich kilka słów. T ak sam o po­


stąp ił w czasie tu rec k o -ro sy jsk iej w ojny, g d y na p rzy ­
kład, w dzień jego im ienin przypu szczo n o szalony
sz tu rm do Plew ny, zakończony stra s z n ą katastro fą.
A lek san d er I I zbliżył się do R ysakow a i zapytał go
o coś; a g d y przechodził następ n ie obok dru g ieg o
m łodzieńca, H ryniew ieckiego, k tó ry stał tam z bom bą,
ten rzucił sw oją bom bę m iędzy siebie i cesarza, tak —
aby zabić i siebie i jego. O baj — śm iertelnie ran n i —
u m a rli w ciągu kilku godzin.
T ak leżał A leksander I I na śniegu, ociekający krw ią,
opuszczony przez w szystkich. W szyscy pierzchli. K ilku
kadetów , k tó rzy w racali z p a ra d y w ojskow ej, podbie­
gło do u m ierająceg o cesarza, podnieśli go, ułożyli na
saniach i p rz y k ry li d rg a ją c e ciało kadeckim płaszczem ,
a o b n ażo n ą głow ę kadeckim kaszkietem . I jed en z te r ­
ro ry stó w , E m eljanow , z bom bą, ow iniętą w papier,
pod p achą — p rzy b ie g ł w spólnie z k ad etam i z pom ocą
ran n em u , nie zw ażając, że m ogą go schw ytać i po­
wiesić... N atu ra ludzka pełną je s t takich sprzeczności.
T ak zakończyła się tra g e d y a A lek san d ra I I. N ieraz
dziw iono się, ja k m ógł cesarz, k tó ry tak wiele zrobił
dla Rosyi, zginąć z ręk i rew olucyonistów . Ale ja b y ­
łem p rzy p ad k o w y m św iadkiem p ierw szych objaw ów
rea k cy jn y c h skłonności A lek san d ra I I , i m ogłem śle­
dzić ich postępow y w zro st i rozw ój; zdarzyło się
także, iż m ogłem zajrzeć do głębi jego dziw nej dw o­
istej d u szy ; poznałem w nim uro d zo n eg o despotę,
k tó reg o dzikość w części tylk o łagodziło eu ro p ejsk ie
w ychow anie i zrozum iałem tego człow ieka, k tó ry po ­
siad ał w praw dzie m ęztw o żołnierza, ale pozbaw iony
b y ł cyw ilnej odw agi m ęża stanu, — człow ieka gw ał­
tow nych nam iętności, ale słabej woli; — dla m nie więc
tra g e d y a ta rozw ijała się z fataln ą koniecznością sze­
k sp iro w sk ieg o d ram a tu . O statn i jej a k t przew idyw a-

http://rcin.org.pl/ifis
lem całkiem ja sn o jeszcze 13-go czerwca, 18(12 r., po
mow ie, pełnej g ró źb , k tó rą w ypow iedział A leksander I I
w obec nas, św ieżo aw ansow anych oficerów , tego sa­
m ego dnia, w k tó ry m spełnione zostały z jego ro z­
kazu pierw sze krw aw e w y roki w Polsce.

IX.

Dzika p an ik a o g arn ęła d w o rsk ie koła w P e te rs­


b u rg u . A leksander I I I , k tó ry , m im o sw ego wielkiego
w zro stu i niezw ykłej siły, nie odznaczał się zbytnią od­
w agą, obaw iał się zam ieszkać w P ałacu Z im ow ym
i s k ry ł się w pałacu sw ego prad ziad a, P aw ła I, w Gat-
czynie.
Z nam ten sta ro d aw n y gm ach, zbudow any na kształt
fortecy, wedle planów V auban’a , otoczony row am i
i strzeżo n y przez w artow nicze wieże, z k tó ry ch szczytu
u k ry te schody p ro w ad zą do g ab in etu cesarza. W i­
działem otw ór w gabinecie, przez k tó ry m ożna zrzu ­
cić znienacka w ro g a do wody, — na o stre kam ienie
w dole, — i u tajo n e schody, spuszczające się do pod­
ziem nych w ięzień i do podziem nego k o ry tarza , p ro ­
w adzącego do jeziora. W szystkie pałace Paw ła I zbu­
dow ane są w edle podobnego system u. — Tym czasem
w około A niczkow ego pałacu, w k tó ry m m ieszkał Ale­
k s a n d e r I I I jako n astępca tro n u , p rzekopyw ano p o d ­
ziem ną galeryę, za o p atrzo n ą w różne autom atyczne
elek try czn e p rzy rzą d y , aby rew olucyoniści nie m ogli
p o d k o p ać się pod pałac.
W celu obrony osoby cesarza założoną została
ta jn a liga. Oficerow ie różnych stopni, znęceni w ido­
kam i p o tró jn e j pensyi, w stępyw ali do ligi i spełniali
w niej obow iązki dobrow olnych szpiegów , rozw ijając
sw o ją działalność w’śró d rozm aitych sfer społeczeń-
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY 30

http://rcin.org.pl/ifis
— 4-6G —

stw a. Czasem zdarzały się kom iczne epizody. Dwóch


oficerów , na p rzy k ła d , nie wiedząc, że należą do je ­
dnego i tego sam ego zw iązku, w ciągnęli jeden d r u ­
giego w rew o lu cy jn ą rozm ow ę, potem aresztow ali się
w zajem nie i k u w zajem nem u rozczarow aniu przeko­
nali się, że n ad a rem n ie tylko stracili czas. L iga ta
istn ieje do dziś dnia pod więcej urzęd o w ą nazw ą
«O chrany» — (O chrony) i od czasu do czasu stra sz y
cesarza w idm em różnych zm yślonych niebezpieczeństw
i zam achów , byle tylko nie stracić racyi bytu.
Jeszcze b ardziej ta jn a org an izacy a — L iga św ięta —
pow stała w tym sam ym czasie, z W łodzim ierzem Ale­
k sandrow iczem , b rate m cesarza na czele, w celu zwal­
czania rew olucyonistów w szelkim i m ożliw ym i ś ro d ­
kam i, — m iędzy innym i, przez zabójstw o e m ig ran ­
tów, k tó ry ch uw ażano za kierow ników o statnich
spisków . J a też znajdow ałem się w ich liczbie. W.
K siąże W łodzim ierz w yrzucał gw ałtow nie oficerom ,
członkom ligi, ich tchórzostw o i żałow ał otw arcie, że
niem a pom iędzy nim i nikogo, kto b y p o d ją ł się za­
m ordow ać takich em igrantów . W tedy jeden oficer,
k tó ry b ył m oim kolegą w k o rp u sie paziów , został
w y b ra n y przez L igę dla w ykonania tego zam ysłu.
N ap raw dę zaś em ig ran ci nie m ieszali się wcale do
d ziałalności K om itetu W ykonaw czego w P e te rsb u rg u .
Byłoby a b so lu tn ą niedorzecznością chcieć kierow ać
spiskiem z odległej S zw ajcaryi, podczas g d y rew olu-
cyoniści w P e te rs b u rg u znajdow ali się pod n ie u sta n n ą
g ro ź b ą śm ierci. I S tępniak i ja p isaliśm y nieraz, że
n ik t z n as nie p o d jąłb y się w ątpliw ego tru d u opraco­
w yw ania planów akcyi rew olucyjnej, nie zn ajd u jąc
się osobiście na m iejscu. Ale n a tu ra ln ie w in teresach
policyi p e te rsb u rsk ie j leżało u trzy m y w a ć w ładze w tern
p rzek o n an iu , że nie je s t ona zdolną osłonić cesarza
p rzed zam acham i, poniew aż w szystkie spisk i pow stają

http://rcin.org.pl/ifis
za g ran icą. Szpiedzy — wiem o tem dob rze — d o s ta r.
czali jej aż nad to pożądanych inform acyi w ty m
względzie.
Z w rócono się także do g en erała Skobelew a, boha­
te ra tu reck iej w ojny, z p ro p o zy cy ą w stąpienia do Ligi,
ale odm ów ił bez w ahania. Z p o śm ie rtn y c h papierów
L oris-M elikow a, k tó ry ch część w y d an ą została w L on­
d y n ie p rzez jed n eg o z p rzy ja ció ł zm arłego, okazuje
się, że g d y A leksander I I I po w stąp ien iu na tro n nie
m ógł się zdecydow ać na zw ołanie przedstaw icieli
ziem stw , Skobelew podejm ow ał się aresztow ać go
i siłą z m u sić do podp isan ia m an ifestu o konstytucyi.
Ale Loris-M elikow i lir. Ig n atjew («pasza-kłam ca»,
ja k go nazyw ali k o n sta n ty n o p o lscy dyplom aci) nie
zgodzili się na to. Mówią naw et, że Ig n atjew sam do­
n ió sł o tem cesarzow i, co m u zjednało nom inacyę na
m in istra sp raw w ew nętrznych. Ja k o taki sta ra ł się
on ró żn y m i sposobam i paraliżow ać działalność rew olu-
cyonistów , w czem p om agał m u sw em i rad a m i były
p re fe k t policyi fran cu sk iej, A ndrieux.
Je ślib y liberali ro sy jsc y okazali w ówczas choć tro ­
chę o b y w atelskiej ódw agi i byli zdolni do ja k iejb ąd ź
zgodnej, o rg an izacy jn ej akcyi, Z iem ski S obór byłby
zw ołany. Z tycli sam ych papierów p o śm iertn y ch w i­
dać, że A lek san d er I I I m yślał o tem czas jak iś. W ię­
cej, zdecydow ał się ju ż praw ie n a ten k ro k k o n sty tu ­
cy jn y i uw iadom ił o tem sw ego b rata. S tary cesarz
niem iecki, W ilhelm I, um acniał go w tem po stan o ­
w ieniu. T ym czasem liberali zachow yw ali się całkiem
obojętnie, podczas g d y p a rty a K atkow a rozw inęła
en erg iczn ą działalność w przeciw nym k ieru n k u . An-
d rie u x p isał do A leksandra I I I , że nie je s t wcale rze­
czą tr u d n ą zgnieść nihilistów i w skazyw ał, ja k się
należy w ziąć do tego (list z rad a m i w y d rukow any
został w pow yżej w spom nianej b roszurze). W tedy do-
30*

http://rcin.org.pl/ifis
— 408 —

p iero A leksander I I I postanow ił nakoniec oznajm ić


głośno, że pozostanie nieograniczonym sam ow ładcą
R osyi.

W kilka m iesięcy po śm ierci A lek san d ra I I z o sta­


łem w ydalony ze S zw ajcaryi na sk u tek ro zp o rzą d ze­
nia R ady F ed eraln ej. P raw d ę pow iedziaw szy, nie czu­
łem o to zb y t w ielkiej u razy . W ystaw ione na ciągłe
n apaści ze stro n y pań stw m onarcbicznych za sc h ro ­
nienie, jak ie znajdyw ali w Szw ajcaryi w ygnańcy po ­
lityczni, obaw iając się p rzy tern g ró źb ro sy jsk ie j p rasy
urzędow ej, d om agającej się w ypędzenia z Rosyi w szy­
stkich szw ajcarskich bon i g u w ern an tek , k tó ry ch tyle
p rzeb y w a u n as; — w ładze m aleńkiej rzeczpospolitej,
w y d alając mię, daw ały pew nego ro d za ju zadośćuczy­
nienie policyi ro sy jsk ie j. Ale ubolew ałem nad tym
postępkiem szw ajcarskiego rz ą d u ze w zględu na
S zw ajcary ę sam ą. P otw ierdzał o n , żeby się tak
w yrazić, teo ry ę spisków , organizow anych na szwaj-
carsk iem te ry to ry u m ; był zarazem uznaniem swej
w łasnej słabości, z czego w ielkie pań stw a nie om ie­
szkały n aty ch m iast sk o rzy stać. G dy w dw a lata po­
tem Ju liu sz F e r ry p roponow ał Niem com i W łochom
podział Szw ajcaryi, głów nym jego arg u m e n tem było,
iż rz ą d szw ajcarsk i sam p rzyznał, że rzeczpospolita
je s t siedliskiem m iędzynarodow ych spisków . P ierw sze
u stę p stw o wyw ołało coraz dalej idące żądania i bez-
w ątpienia więcej zaszkodziło niezaw isłości Szw ajcaryi,
niżby to była uczyniła stanow cza odm ow a na nie­
praw e d o m a g an ia się Rosyi.
D ekret w ydalenia w ręczono mi n aty ch m iast po po­
w rocie z L ondynu, gdzie w lipcu 1881 r. brałem udział
w an a rch isty cz n y m kong resie. Po k o n g resie zabaw i­
łem kilka ty g o d n i w L ondynie i napisałem tu dla
«Newcastle Chronicie» m oje pierw sze a rty k u ły o s p ra ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 469 —

wach ro sy jsk ic h , uw ażanych z naszego p u n k tu w idze­


nia. P ra s a an g ielsk a była w ow ym czasie echem za­
p a try w a ń pan i N ow ikow ej, to je s t poglądów K atkow a
i ro sy jsk ic h "ż an d a rm ó w , — byłem więc b ardzo szczę­
śliwy, g d y m a ste r Jo se p h Cowen pozw olił mi w swej
gazecie p rzed staw ić także nasz sposób w idzenia rzeczy.
P rzy jechałem w łaśnie odw iedzić żonę, k tó ra m ie­
szkała wówczas w gó rach , niedaleko od E lizeusza
Reclus, g dy mi kazano opuścić Szw ajcaryę. W y sła­
liśm y nasze sk ro m n e p ak u n k i p o d ró żn e do najbliższej
stacyi kolei żelaznej, a sam i poszliśm y pieszo do Aigle»
ro zk o sz u jąc się po d ro d ze o statn i raz w idokiem gór,
k tó re śm y tak kochali. P rz ed z ieraliśm y się przez g ó ry
w p ro st, n a jk ró tsz ą d ro g ą i śm ialiśm y się serdecznie,
g d y się okazyw ało, że «prosta droga» n ara ża nas tylko
na ciągłe kołow anie. N akoniec sp u śc iliśm y się w d o ­
linę i zeszliśm y na rów ną, pełną k u rz u dro g ę. T rochę
kom izm u, tow arzyszącego zw ykle p odobnym w yda­
rzeniom życia, zaw dzięczaliśm y ty m razem pew nej
an g ielsk iej dam ie. W y stro jo n a lady, w sp a rta obok
g en tlem an ’a o podu szk i karety , rzuciła, m ijają c ich
w szybkim pędzie, dw óm ubogo odzianym p ie lg rzy ­
m om kilka pobożnych traktatów . P o d jąłem te b ro sz u ry
z p yłu d rogi. «Lady», w idocznie była je d n ą z tych
pań, k tó re m ając się w w łasnem p rze k o n an iu za chrze-
śćjan k i, u w ażają za swój obow iązek rozdaw ać św ięte
książeczki «bezbożnym cudzoziem com ». W p rz y p u ­
szczeniu, że niew ątpliw ie zastaniem y tę p an ią na sta ­
cyi, n apisałem na jednej z b ro sz u r znany w iersz
P ism a św. o bogaczu, k tó rem u tru d n ie j d ostać się do
k ró lestw a niebieskiego, niż w ielbłądow i p rz e jść przez
ucho igielne i dodałem odpow iedni do okoliczności u stęp
o fary zeu szach, ja k o o n a jg o rsz y ch w rogach Chrze-
śćjań stw a. K iedyśm y p rzy b y li do Aigle, dam a zaja­
dała i p o p ijała sm acznie, siedząc w karecie. W idocznie

http://rcin.org.pl/ifis
— 170 —

zn ajd o w ała, iż daleko p rzy je m n ie jsz ą je st podróż


w śró d p rzepięknej doliny w powozie, niż w d usznym
w agonie. U przejm ie zw róciłem jej pobożne b ro sz u ry ,
dodając, że pozw oliłem sobie d opisać kilka słów, k tó re
m oże p o służą ku jej w łasnem u zbudow aniu. L ady nie
wiedziała, czy m a o b ru szy ć się na m nie, czy p rz y ją ć
n au k ę z c h rz eść jań sk ą pokorą. O ba uczucia odbiły
się w jej oczach, jed n o po drugiem .
Ż ona m oja zdaw ała w genew skim uniw ersytecie
o statn ie egzam ina na stopień b ak ałarza n au k p rz y ro ­
dniczych. W sk u tek tego osiedliliśm y się w m aleńkiein
fran cu sk iem m iasteczku, T honon, położonem na sa­
baudzkim b rze g u je zio ra genew skiego i spędziliśm y
tu dw a m iesiące.
Co się tyczy w y ro k u śm ierci, w ydanego na m nie
przez «Św iętą Ligę», zostałem ostrzeżony o nim
przez je d n ą w ysoko położoną osobę w Rosyi. W iado-
m em m i naw et było nazw isko dam y, k tó rą w ysłano
z P e te rs b u rg a do G enew y w c h a rak te rz e głów nej
o rg an iz ato rk i spisku. W obec tego zaw iadom iłem o fa­
kcie i nazw iskach genew skiego k o resp o n d e n ta angiel­
skiej gazety «Times», z p ro śb ą , aby je ogłosił, jeślib y
cobądź p rzy trafiło się ze m ną. P om ieściłem także od­
p ow iednią w zm iankę w «Le Révolté», i nie zajm y wa­
łem się ju ż więcej tą spraw ą. Ale żona m oja nie tr a ­
ktow ała jej tak lekko, zarów no ja k i poczciw a w ie­
śniaczka, m adam e S ansaux, u k tó rej najm yw aliśm y
w T honon m ieszkanie ze stołem . D ow iedziaw szy się
o sp isk u in n ą d ro g ą (od sw ojej sio stry , k tó ra służyła
za bonę w dom u ro sy jsk ie g o agenta), otoczyła mię
n ajserd ec zn iejsz ą troskliw ością. D om ek jej leżał za
m iastem i za każdym razem , g d y w ychodziłem wie­
czorem do m iasta, na spotkanie żony m ojej na stacyi
k o lejo w ej, albo w ja k im in n y m interesie, m adam e

http://rcin.org.pl/ifis
— 471 —

S an sa u x um iała zaw sze w ysłać ze m n ą pod ja k im ś


p ozorem sw ego m ęża z latarnią.
— Poczekaj pan chwileczkę, panie K rapotkin, —
m ówiła, — m ój m ąż także idzie do m iasta po s p ra ­
w unki i, ja k p an wie, zaw sze bierze la tarn ię z sobą. —
Albo też posyłała sw ego b rata , by — niezauw ażony
p rzezem nie — to w arz y szy ł mi z daleka.

X.

W p aźd zierniku, czy listopadzie 1881 r.. skoro tylko


żona m oja zdała o statn ie egzam ina, opuściliśm y Tho-
non i w yjechaliśm y do L ondynu, gdzie baw iliśm y
około ro k u . Nie tak wiele lat upłynęło od tego czasu,
a je d n a k m ogę pow iedzieć, że duchow e życie L ondynu
i A nglii całej zresztą, zupełnie inaczej przedstaw iało
się wówczas, niż w kilka lat potem . W iadom o, że
w 40-stych latach A nglia stała praw ie na czele socya-
listy czn eg o ru c h u w E uropie. Ale gdy n a stą p iły po­
tem la ta reakcyi, w ielki ruch, k tó ry tak szeroko o g a r­
n ął klasy robotnicze, — i w czasie k tó reg o w szystko
to, co się nazyw a dzisiaj socyalizm em naukow ym lub
an arch izm em , w ypow iedzianem ju ż zostało, — zam arł,
zagłuchł Z apom nieli o nim w Anglii, ja k i n a lądzie
stały m , a now y ruch, k tó ry p isa rz e francuscy nazy ­
w ają trzeciem p rzebudzen iem się p ro le ta ry a tu , jeszcze
się w A nglii nie rozpoczął. P race kom isyi rolniczej
1S71 r., p ro p a g a n d a Józefa A rche’a w pośród ro b o tn i­
ków w iejskich i p o p rzed n ia działalność chrześćjań-
skicli socyalistów , m a się rozum ieć, uto ro w ały w pe­
w nej m ierze d ro g ę; ale nic jeszcze nie zdaw ało się
zapow iadać potężnego rozw oju idei socyalistycznych
z końca lat 80-tych, — pod w pływ em p o b y tu w A nglii

http://rcin.org.pl/ifis
- 472 —

H e n ry G eorge’a i książki jego « P ro g re ss an d P o ­


verty» («Postęp i Nędza»).
Rok, k tó ry śm y p rze b y li w ów czas w L ondynie był
praw d ziw ym rokiem w ygnania. W yznaw ca sk rajn y c h
socyalistycznych poglądów nie m ógł w p ro st sw o­
bodnie oddychać. Nie było jeszcze najlżejszej oznaki
tego ożyw ionego ru c h u socyalistycznego, jak i z a sta­
łem w pełnym rozw oju za m oim pow rotem do Anglii
w 1886 r. O B urnsie, C h am p io n ’ie, H a rd ie ’m nie było
ani słychu; F abianiści nie istnieli; W illiam M orris nie
w y stą p ił jeszcze otw arcie jak o socyalista, a T rade-
U nion’y, k tó re obejm ow ały w L ondynie tylk o niek tó re
u p rzy w ilejow ane gałęzie p rze m y słu , odnosiły się w rogo
do socyalizm u. Je d y n y m i czynnym i i jaw n y m i p rz e d ­
staw icielam i ru ch u socyalistycznego byli m ałżonkow ie
H y n d m an , około k tó ry c h gru p o w ało się nieliczne koło
robotników . Je sie n ią 1881 r. zorganizow ali oni m ały
k o n g res, ale był on d o p raw d y tak m ałym , że m ó­
w iliśm y żartem , iż cały k o n g re s składali sam i goście
p ań stw a H y n d m an . Bez w ątpienia odbyw ał się wów­
czas w u m ysłach pew ien ru ch ideow y w k ie ru n k u
rad y k a ln y m , z m niej lu b więcej socyalistycznem za­
barw ieniem , ale nie w ypow iadał się jeszcze jaw nie
i otw arcie. Ci m ężczyźni i kobiety z klas w ykształ­
conych, k tó rzy w cztery lata potem w ystąpili tak
licznym i zw artym hufcem na aren ę życia społecznego
i nie stając pod sz tan d a re m socyalizm u, p rzy ję li czynny
u dział w ró żn y ch pracach, m ających na celu d o b ro b y t
i ośw iatę m as i stw orzyli w każdem praw ie m ieście
A nglii i Szkocyi całkiem now ą atm o sferę i now e koła
społecznych refo rm ato ró w , — nie byli jeszcze znani.
Ci ludzie, m a się rozum ieć, istnieli; oni m yśleli i m ó­
wili; w g ru n cie rzeczy w szystkie żyw ioły szeroko
rozgałęzionego ru c h u były obecne, — ale nie zn a jd u ją c
głów nych punktów ciążenia, k tó ry m i stały się n a stę ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 471 —

pnie różne g ru p y so cyalistyczne, żyw ioły te ginęły


w m asie, nie znając się w zajem nie, a często naw et nie
zn ając sam y ch siebie.
N. W. C zajkow ski m ieszkał w ów czas w L ondynie
i ja k za daw nych czasów rozpoczęliśm y z nim p ro ­
p ag an d ę w śród ro botników . P rz y w spółudziale kilku
ro b o tn ik ó w angielskich, z k tó ry m i poznajom iliśm y się
na k o n g resie 1881 r., albo k tó rz y o b u rzen i p rześlad o ­
w aniam i, jak im i ścigano J o h n a M osta, skłaniali się ku
socyalizm ow i, — odw iedzaliśm y ra d y k a ln e kluby i m ó­
w iliśm y tam o sto su n k ach ro sy jsk ic h , o w ielkim r u ­
chu naszej m łodzieży pod hasłem «do ludu» i o so-
cyalizm ie w ogóle. Słuchaczy m ieliśm y, co praw da,
śm iesznie m ało; rzadko, b ard zo rza d k o więcej, niż
dziesięciu ludzi. Czasem pow staw ał ja k i siw obrody
C h a rty sta i ośw iadczał ze sm utkiem , że w szystko, co
m ów im y, głoszonem ju ż było czterdzieści lat tem u
i znajdyw ało wówczas g orący p oklask u tłum ów ro ­
botniczych; ale teraz — w szystko m inęło i um arło, bez
nadziei zm artw ychw stania.
Ily n d m a n w ydał w łaśnie prześliczne dzieło, zaw ie­
ra ją c e p o p u la rn y w ykład socyalizm u M arksa, pod ty ­
tułem «E n gland fo r ail» (Anglia dla w szystkich), —
i p am iętam , że latem 188Ü r. nam aw iałem go, by za­
łożył so cy alistyczną gazetę. O pow iadałem m u, z ja k
nieznacznym i śro d k am i p rz y stą p iliśm y do w ydaw ania
«Le Révolté» i rokow ałem niechybne pow odzenie. Ale
położenie rzeczy było tak m ało zachęcające, że naw et
H y n d m an uw ażał po m y sł ten za niem ożliw y do w y­
k onania, ch y b a — g d y b y w zbogaciw szy się niespodzie­
w an y m sposobem , sam był w stanie p o k ry w ać koszta
w ydaw nictw a. Może m iał racyę, ale gdy w dw a lata
potem założył «Justice», ro b o tn icy chętnie p oparli g a ­
zetę. W początkach 1886 r. w ychodziły ju ż trzy so-

http://rcin.org.pl/ifis
— 474 —

cyalistyczne pism a i federacya so cyal-dem okratyczna


zysk ała znaczny wpływ.
L atem 1882 r. przem aw iałem w łam an y m an g iel­
skim ję zy k u na dorocznem zeb ran iu g órników w D ur-
ham . Miałem także w N ew castle, G lasgow ie i E dym -
b u rg u szereg odczytów o ru c h u ro sy jsk im i w szędzie
p rzy jm o w an o m ię z n ajw yższym zapałem . G rom ady
ro b o tn ik ó w w ykrzykiw ały en tu zy asty czn ie po każdym
w ykładzie głośne «hurrah!» w cześć ro sy jsk ic h nihi-
listów . Ale m im o to czuliśm y się z żoną tak dalece
osam otnieni w L o n d y n ie , że w jesien i 1882 r. po­
stanow iliśm y w rócić do F ran cy i. Byłem p rzekonany,
że zostan ę tam w krótce are szto w an y m , ale często m ó­
w iliśm y sobie: «lepsze więzienie francuskie, niż ten
żyw y grób».
Ci, k tó rzy n ieu stan n ie m ów ią o pow olności każdej
ew olucyi, pow inniby p rze stu d y o w ać h isto ry ę rozw oju
socyalizm u w A nglii. E w olucya — p roces pow olny; ale
p rzeb ieg jego nie w szędzie byw a jednakow y. Ma on
swe o k resy za sto ju — i w ślad po nich o k resy nagłego
p o stę p u i rozkw itu.

XI.

Z now u zam ieszkaliśm y w T honon u naszej daw nej


g o sp o d y n i, pani S ansaux. P rz y je c h a ł do nas ze Szw aj -
cary i b ra t m ojej żony, zn a jd u ją cy się w o sta tn im sto­
p niu suchot.
N igdy jeszcze nie w idziałem takich tłum ów ro s y j­
skich szpiegów , ja k w ciągu tych dw óch m iesięcy,
k tó re śm y zabaw ili w T honon. Na sam ym w stępie,
ledw ieśm y przyjechali, ja k iś p o d ejrzan y m ęzczyzna,
p od ający się za A nglika, w y n ają ł d ru g ą część dom u.
S tada, literalnie całe stad a ro sy jsk ic h szpiegów obie­

http://rcin.org.pl/ifis
— 475 —

gały dom ; sta ra li się oni pod różn y m i pozoram i w ta r­


g n ąć do nas, albo p o p ro stu błąkali się pod naszem i
o k n am i tam i sam , g ru p k a m i po dwóch, trzech i czte­
rech ludzi. W y o b rażam sobie, jakie cudaczne s p ra ­
w ozdania m usieli w ym yślać i w ysyłać o m nie! Szpieg
m u si zaw sze m ieć coś do doniesienia sw ym władzom.
Je ś li pow ie p o p ro stu , że stał cały tydzień na ulicy
i nic p o d ejrzan eg o nie zauw ażył, p ręd k o zleciałby
z m iejsca, lub co najm n iej, obciętoby m u pensyę do
połow y.
Były to złote czasy ro sy jsk ie j policyi tajnej. Poli­
ty k a Ig n atjew a w ydała swe owoce. Dwie czy trzy od­
ręb n e, ry w alizujące z sobą policye, przesad zały się
w g o rliw o ści i ro zp o rzą d zając nieogran iczo n y m i fu n ­
du szam i, prow adziły najśm ielsze in try g i. P ułkow nik
S udiejkin, na p rzy k ład , k nuł różne spisk i z Degaje-
wyin, — k tó ry go z tern w szystkiem potem zabił, — de-
nuncyow ał p rze d em ig ran ta m i g enew skim i agentów
Ig n atjew a i p roponow ał te rro ry s to m w R osyi sw ą
pom oc w zam ordow aniu m in istra sp raw w ew nętrznych,
T o łsto ja i W. K sięcia W łodzim ierza. D odaw ał przy-
tem , że w tedy on sam zostanie m in istrem spraw wew­
n ętrz n y ch z d y k ta to rs k ą w ładzą i car znajdzie się cał­
kowicie w jego ręk ach . T en o k re s rozkw itu policyi
tajnej o sią g n ął swój najw yższy szczyt w spraw ie p o r­
w ania ks. B a tte n b erg sk ie g o z B ułgaryi.
Policya fra n c u sk a była także niezw ykle podnieconą.
Nie daw ało jej sp okoju p y tan ie: «co on tain robi
w Thonon?» J a redagow ałem w dalszym ciągu «Le
Révolté», potem pisałem a rty k u ły dla «E ncyclopaedia
B ritannica» i dla «Newcastle Chronicie*. Ale to w y­
daw ało im się zb y t pospolitem . P ew nego raz u p rz y ­
szedł do m ojej g o sp o d y n i m iejscow y żandarm . U sły­
szał 011 z ulicy stu k ja k ie jś m aszyny i p ra g n ą ł go­
rąco o d k ry ć u m nie ta jn ą p ra sę d ru k a rs k ą . J a k i pię­

http://rcin.org.pl/ifis
— 476 —

k ny r a p o rt m ożnaby w ysłać o tem ! P rz y sze d ł, kiedy


m nie nie było w dom u i zażądał, żeby m u g o spodyni
pokazała prasę. M adam e S an sau x odpow iedziała, że
ła d n e j p ra sy nie m a i w yraziła przypuszczenie, że
ża n d arm słyszał zapew ne stu k jej w łasnej m aszyny
do szycia. Ale ten o sta tn i nie m ógł p o p rz e sta ć na tak
b an aln em tłóm aczeniu. K azał g o sp o d y n i szyć na m a­
szynie, a sam przy słu ch iw ał się w dom u i pod oknam i
dla p rzek o n an ia się, czy odgłos, k tó ry słyszał pierw ej
z ulicy b ył taki sam .
— A co on ro b i cały dzień? — sp y ta ł ża n d arm go ­
spodyni.
— Pisze.
— Nie może przecie pisać przez cały dzień!
— W południe piłuje drzew o w ogrodzie, a po
obiedzie, m iędzy godziną czw artą i p iątą, w ychodzi
na przechadzkę.
Działo się to w listopadzie.
— Aha! m am y go! «A la tom bee de la nuit!»
(o zm ierzchu). I żan d arm zapisał w książce: «wychodzi
z dom u d opiero, g d y się ściem ni». >
W tedy jeszcze nie um iałem sobie w ytłóm aczyć tej
niezw ykłej troskliw ości o m nie ze stro n y ro sy jsk ic h
szpiegów , ale p raw d o p o d o b n ie znajdow ała się ona
w zw iązku z n a stę p u ją c ą okolicznością. G dy Ig n atjew
został m in istrem sp raw w ew nętrznych, u k u ł on — za
ra d ą byłego p refek ta p ary sk ie g o , p ana A ndrieux, no­
wy plan. Zalał sw ym i ag en tam i Szw ajcaryę, gdzie je ­
den z nich zaczął w ydaw ać gazetę, p o p ie ra jąc ą p o ­
zornie w d u chu lib eraln y m ideę rozszerzen ia sam o­
rz ą d u ziem skiego w Rosyi. W łaściw ym jednakże ce­
lem p ism a było w alczyć z rew olucyonistam i i g ru p o ­
w ać — o ile się dało — około siebie w szystkich em i­
g rantów , niechętnych te rro ro w i. Bez w ątpienia był to
niezły śro d ek w yw ołania rozdw ojenia w obozie rewo-

http://rcin.org.pl/ifis
— 4-77 —

lu cy jn y m . P otem , kiedy w szy stk ich p raw ie członków


K om itetu W ykonaw czego w yłapano w Rosy i, i tylko
dw óch czy trzech uciekło do P ary ża, Ig n a tje w w ysłał,
do nich sw ego a g e n ta z p ropozycyą rozejm u. Obiecał^
że nie będzie więcej k a ra ł śm iercią za udział w sp i­
skach, k tó re m iały m iejsce za panow ania A leksandra I I,
naw et, jeślib y zbiegow ie w padli w ręce rz ą d u ; że Czer-
nyszew skiego w ypuszczą z W ilujska, że m ianow aną
zostanie kom isya dla rew izyi sp raw y t 3rch w szystkich
osób, k tó re zesłano na S y b ery ę ad m in istra cy jn y m
po rząd k iem . Ze sw ojej stro n y Ig n a tje w żądał, aby
K om itet W ykonaw czy w strzy m a ł się od zam achów na
życie cesarza, póki się nie odbędzie koronacya. Może
być, że napom knięto coś także o refo rm ach , któ re
A lek san d er I I I zam ierzał p rze p ro w ad zić na korzy ść
chłopów. U mowa została zaw artą w P a ry ż u i obie
stro n y dochow ały jej. T e rro ry śc i zaw iesili w ojenne
działania. R ząd nikogo nie skazał na śm ierć za po ­
p rzed n ie spiski, ale tych, k tó rzy zostali aresztow ani,
zam urow ał w S zliisselb u rg u , tej ro sy jsk ie j Bastylii,
gdzie n ik t o d tą d nie słyszał nic o nich w ciągu pię­
tn a stu lat i gdzie w ielu z nich jęczy aż do dziś dnia.
C zernyszew skiego przyw ieźli z S yberyi do A strachania,
gdzie całkow icie o d o sobniony i odcięty od w szelkiej
łączności z in telig en cy ą ro sy jsk ą , u m a rł niebaw em .
Na S y b ery ę w ysłano kom isyę, k tó ra w róciła n ie k tó ­
ry ch zesłańców do k ra ju , a pozostałym w yznaczyła
o k reślo n e te rm in y w ygnania. M ojemu b ra tu p rze d łu ­
żono je o pięć lat.
K iedy byłem w L ondynie 1882 r. oznajm iono mi
też raz u pew nego, że ja k iś człowiek, k tó ry się podaje
za ag e n ta rzą d u ro sy jsk ie g o i zobow iązuje się do­
w ieść tego, życzy sobie w ejść ze m n ą w układy.
— Pow iedzcie m u, odparłem , że jeśli się pokaże
u m nie, zrzucę go ze schodów.

http://rcin.org.pl/ifis
— 478 —

Ig n a tjew, zabezpieczyw szy cesarza od zam achów


K om itetu W ykonaw czego, obaw iał się p raw d o p o d o ­
bnie, że anarch iści m ogą też w ykonać ja k i zam ach na
w ła sn ą rękę. W sk u tek tego życzył sobie w idocznie
u p rz ą tn ą ć m ię z drogi.

X II.

R uch an a rch isty cz n y we F ra n c y i ro z ró sł się zna­


cznie w 1881 — 1882 latach. W ogóle upow szechniło
się m niem anie, że duch F rancuzów sprzeciw ia się ko­
m unizm ow i i dla tego w M iędzynarodow ej A ssocyacyi
R obotniczej głoszono «kollektyw izm ». R ozum iało się
w ów czas pod kollektyw izm em uspołecznienie środków
p ro d u k cy i z pozostaw ieniem każdej g ru p ie w y tw ó r­
ców zupełnej sw obody co do kw estyi, na jakich za­
sadach, in dyw idualistycznych czy k om unistycznych,
m a się odbyw ać spożycie. W łaściw ie zaś duch fra n ­
cu sk i w rogim je s t tylko koszarow em u k o m uniz­
mowi, w ro d za ju falansterów sta re j szkoły i «arm ii
pracy», o k tó ry ch była m ow a w czterd ziesty ch latach.
Kiedy zaś F ed era cy a J u r a js k a na k o n g resie 1880 r.
śm iało ośw iadczyła się za an a rch isty cz n y m ko m u n i­
zm em , to je s t za kom unizm em w olnym , p oglądy a n a r­
chistyczne znalazły n aty ch m iast we F ra n c y i wielu
zw olenników . N asza gazeta zyskała licznych p re n u ­
m erato ró w ; zaw iązaliśm y ożyw ioną k o resp o n d en cy ę
z wielu fra n cu sk im i ro b o tn ik a m i i silny ruch a n a rc h isty ­
czny ro zw inął się w krótce w P a ry ż u i w niek tó ry ch
p ro w in cy ach, zw łaszcza w okolicach L u g dunu. P rz e ­
jeżd żając przez F ra n cy ę po d ro d ze z T honon do L on­
d y n u , zw iedziłem L ug d u n , S ain t-E tien n e i Vienne,
gdzie m iałem odczyty i znalazłem , że znaczna ilość

http://rcin.org.pl/ifis
— 479 —

ro b o tn ik ó w skłonna była p rz y ją ć nasze zapati’y-


w ania.
W 1882 r. panow ał w okolicach L u g d u n u stra s z n y
k ry z y s. P rz e m y sł jedw abniczy znajdow ał się w zu­
p ełny m zasto ju i nędza w śród tkaczy była tak w ielką,
że g ro m ad y dzieci cisnęły się ra n k a m i u w rót k o szar,
gdzie żołnierze rozdaw ali im resz tk i sw ego chleba
i zupy. Był to, m ów iąc naw iasem , pierw szy początek
p rzy szłej p o p u larn o ści g en e rała B oulanger, k tó ry po­
zwolił żołnierzom rozdaw ać g łodnym resz tk i swej ży­
wności. G órnicy znajdow ali się także w całym o k ręg u
w w ielkim n ie d o statk u .
W iedziałem , że zanosi się tam na dość silne w zbu­
rzenie, ale w ciągu je d e n a stu m iesięcy, k tó re spędzi­
łem w L o n d y n ie , straciłem b ezp o śred n ią łączność
z ru ch em fran cu sk im . W kilka ty g o d n i po m oim pow ­
rocie do T honon dow iedziałem się ju ż z gazet, że
m iędzy g ó rn ik am i z M onceau-les-M ines, p rz y p ro w a ­
d zonym i do rozpaczy nielitościw ym uciskiem ze stro n y
w ielkich w łaścicieli k o p a lń , gorliw ych katolików ,
wrszczęły się d o sy ć silne ro zru ch y . Zw oływ ali oni tajne
zeb ran ia i obm yślali plan ogólnego stre jk u . K rzyże
kam ienne, sto jące na w szystkich d ro g ach około k o ­
palń, zn ajd y w an o obalone, albo w ysadzone w pow ie­
trz e tym i sam y m i nabojam i dynam itow ym i, k tó re u ży­
w ają się w znacznej ilości p rzy robotach podziem nych
w kopalniach i nieraz potem p o zo stają u robotników .
W L u g d u n ie agitacya staw ała się także coraz gw ał­
tow niejszą. A narchiści, dosyć liczni w mieście, k o rz y ­
stali z każdego m ity n g u o p o rtu n istó w , żeby w ygła-
szuć na nim m ow y i brali sztu rm em try b u n ę , jeśli
im odm aw iano głosn. W tedy staw iali rezolucyę w tym
du ch u , że kopalnie, w szystkie n arzędzia p rodukcyi
i d om y m ieszkalne pow inny stanow ić w łasność ludu.

http://rcin.org.pl/ifis
- 48 0 —

I rezolucye te, ku w ielkiem u p rze ra żen iu b u rżu a zy i,


zn ajdyw ały en tu zy asty czn y poklask.
Z k ażdym dniem ro sło o burzenie robo tn ik ó w p rz e ­
ciw ra d n y m m iasta i m enerom p a rty i o p o rtu n isty -
cznej, k tó rzy nic nie robili dla ulżenia w zm agającej
się nędzy, oraz przeciw prasie, k tó ra z lekkiem s e r­
cem, ja k o d ro b n o stce, m ów iła o tak pow ażnym k r y ­
zysie. J a k zw ykle byw a w podobnych razach, gniew
uboższych w arstw ludności zw rócił się przedew szy-
stk ie m przeciw p rz y b y tk o m zabaw i ro z p u sty , któ­
ry ch w idok tem bardziej ro zd raż n ia m asy w chw ilach
klęsk i rozpaczy, że są one dla niej uosobieniem
egoizm u i n ie rz ąd u bogaczy. Szczególnie nien aw istn ą
była ro b o tn ik o m kaw iarnia, m ieszcząca się na dole
w gm ach u te a tru B ellecour i o tw arta zazw yczaj całą
noc. Tu — do sam ego ra n k a — d zien n ik arze i politycy
pili i ucztow ali w tow arzystw ie w esołych kobiet. Nie
było zebrania, żeby się nie od g rażan o praw ie głośno
przeciw tej kaw iarni, — aż pew nej nocy czyjaś nie­
znana ręk a rzuciła tam zapalony nabój dynam itow y.
Z n ajd u jąc y się przy p ad k o w o w kaw iarn i robotnik-
socyalista poskoczył, aby zagasić tlący się lo n t n a ­
b oju, ale został zabity na m iejscu w ybuchem , kilku
zaś u cztujących obyw ateli odniosło lekkie rany. N a­
z a ju trz n astą p iła d ru g a eksplozya u w ejścia do g m a­
chu u rz ę d u rek ru ck ie g o i rozeszła się wieść, że a n a r­
chiści zam ierzają w ysadzić w pow ietrze olbrzy m ią
sta tu ę M atki Boskiej, w znoszącą się na w zgórzu F o u r-
viers, około L u g dunu. T rzeb a żyć w L u g d u n ie albo
w jeg o okolicach, żeby m ieć pojęcie, ja k dalece lu ­
dność i szkoły tam tejsze z n a jd u ją się jeszcze w rękach
duchow ieństw a i żeby zrozum ieć tę nienaw iść, k tó rą
pala ku niem u cała m ęzka połow a ludności.
N ieopisana panika ogarn ęła b u rżu azy ę lu gduńską.
A resztow ano 6O-ciu anarchistów , sam ych robotników ,

http://rcin.org.pl/ifis
— 481 —

o p ró cz je d n eg o E m ila G autier, k tó ry m iał wówczas


szereg odczytów w okolicach L u g d u n u . G azety lug-
d u ń sk ie rozpoczęły rów nocześnie sy stem aty czn ą kam ­
panię, aby zm usić rz ą d do uw ięzienia m nie; w y sta­
wiały m ię one ja k o p rzyw ó dcę agitacyi, um yślnie p rz y ­
byłego z L o n d y n u dla kierow ania ruchem . Z now u
w naszem m aleńkiem m iasteczk u zaczęły się p rzechadzać
całe p sia rn ie ro sy jsk ic h szpiegów . P raw ie codzień
o trzy m y w ałem listy, pisan e w idocznie przez szpiegów
policyi m iędzynarodow ej, k tó re m ów iły o p rz y p u ­
szczalnym sp isk u dynam itow ym , albo napo m y k ały
tajem niczo o ła d u n k ach d y n am itu , w ysłanych pod moim
ad resem . Z ebrałem całą kolekcyę p odobnych listów
i n ad p isałem na k ażd y m : «Police Intern atio n ale» . Po-
licya fra n c u sk a zabrała mi te listy p rz y rew izyi, ale
nie ośm ieliła się przed staw ić ich sądow i Z re sz tą, nie
zw rócono mi ich wcale.
W g ru d n iu zrobiono rew izyę w m oim dom u, zu­
pełnie na sposób ro sy jsk i. Z atrz y m an o także na sta-
cyi w T honon i zrew idow ano m o ją żonę, k tó ra jechała
do G enewy. Ma się rozum ieć, nie znaleźli nic k o m p ro ­
m itu jąceg o ani m nie, ani d ru g ich .
U płynęło dziesięć dni, w ciągu k tó ry ch m ógłbym
b ył sw obodnie w yjechać, je ślib y m chciał. D oradzano
m i to w k ilk u listach, k tó re otrzym ałem . Je d en z tych
listów pochodził od nieznanego ro sy jsk ie g o p rz y ja ­
ciela, m oże od jak ieg o członka k o rp u su d y p lo m a ty ­
cznego, k tó ry , zdaje się, znał m ię niegdyś. Radził on
m i n aty ch m iasto w ą ucieczkę, gdyż inaczej m ógłbym
p aść p ierw szą ofiarą konw encyi o w zajem nem w y d a­
w aniu sobie przestępców politycznych, ja k a m a być
z a w artą m iędzy F ra n c y ą a R osyą. P ozostałem na
m iejscu. Kiedy w «Times* ukazał się telegram , dono­
szący o mej ucieczce, napisałem niezw łocznie do re-
d ak cy i tej gazety, podałem w liście m ój ad re s i ośw iad-
WSPOMN ENIA REWOLUCJONISTY.

http://rcin.org.pl/ifis
— 482 —

(czyłem , że nie m yślę wcale u k ry w a ć się, kiedy tylu


m oich p rzyjaciół zostało uw ięzionych. W nocy z 20-go
na 21-y g ru d n ia skonał m ój szw agier — na m oich rę­
k ach. W iedzieliśm y, że ch oroba jego je s t nieuleczalną,
ale zaw sze ciężko je s t patrzeć, ja k w naszych oczach
g aśn ie m łode życie — po uporczyw ej w alce ze śm iercią.
B yliśm y oboje z żoną pog rążen i w głębokim sm u tk u ;
oboje kochaliśm y serdecznie tego sym patycznego, szla­
chetnego m łodzieńca... W jak ie trz y godziny potem ,
o b lad y m b rza sk u sm utnego, zim ow ego dnia, p rz y ­
szli ża n d arm i po m nie. W idząc, w jak im stanie zn aj­
dow ała się m oja żona, prosiłem , aby m i pozw olono
pozostać z n ią do p ogrzebu, ręcząc słow em honoru,
że staw ię się sam na oznaczony dzień w więzieniu.
Ale odm ów iono m i i tejże nocy odw ieziono m ię do Lug-
d u n u . E lizeusz R éclus, uw iadom iony telegraficznie
o te m, co zaszło, p rz y b y ł niezw łocznie i otoczył m oją
żonę całą serdeczną p rz y ja ź n ią sw ego złotego serca.
P rz y jec h ali też przyjaciele z Genewy. I chociaż w po­
g rzeb ie nie uczestniczył n ik t z przedstaw icieli m iej­
scowego duchow ieństw a, — rzecz niebyw ała w naszem
m alutkiem m iasteczku, — połow a całej ludności szła
za tru m n ą . Poczciw i ci ludzie chcieli okazać m ojej
żonie, że sy m p aty e klas ubogich i chłopów sabaudzkich
są po naszej stronie, nie po stro n ie ich rząd u . Kiedy
rozpoczął się mój proces, chłopi śledzili z żyw em za­
jęciem jego p rzeb ieg i codzień schodzili z sw ych g ó r­
skich w iosek do m iasta, aby k upić gazetę i dow ie­
dzieć się, ja k stoi m oja sp raw a w sądzie.
G łęboko także w zruszony byłem p rzy jazd em pew ­
nego A nglika do L u g d u n u . P rz y b y ł on z polecenia
jed n eg o ogólnie znanego i pow ażanego w angielskim
świecie politycznym ra d y k a ła , w k tó reg o rodzinie
spędziłem n iejed n ą m iłą chw ilę w 1882 r o k u , —
i przyw iózł z sobą znaczną sum ę pieniędzy, żeby mię

http://rcin.org.pl/ifis
— 483 —

w ziąć na porękę. O św iadczył mi też w im ieniu lon­


d y ń sk ie g o przyjaciela, abym nie tro szcząc się o los
kaucyi, n aty ch m iast opuścił F rancyę. Dzięki nie wiem .
jak iem u tajem niczem u w pływ ow i, znajom y m ój o trz y ­
m ał w idzenie się ze m n ą na wolnej stopie, to je s t wi­
dzenie się osobiste, nie w klatce za dw om a k ratam i,
ja k zazw yczaj w idyw ałem się z żoną. Był on rów nie
g łęboko w zruszony o d rzuceniem jeg o ofiary przeze-
innie, ja k ja tym serd eczn y m dow odem p rzy ja źn i
m ę ża , k tó reg o , zarów no ja k i jeg o niepospolitych
p rzy m io tó w żonę, ceniłem zaw sze b ard z o w ysoko.

R ząd fra n cu sk i postanow ił w yw rzeć silne w rażenie


na m asy za pom ocą w ielkiego p rocesu, ale nie m ógł
o sk a rż y ć areszto w an y ch anarch istó w ja k o spraw ców
niedaw nych w ybuchów . W tym o sta tn im w yp ad k u
m u siałb y staw ić ich p rzed sądem przy sięg ły ch , k tó ­
rzy , w edle w szelkiego p raw dopodobieństw a, uniew in­
niliby nas. R ząd chw ycił się więc czysto m achiaw e-
listy czn eg o śro d k a i o p a rł osk arżen ie na zasadzie
p rzy n ależn o ści naszej do M iędzynarodow ej A ssocyacyi
ro botniczej. W e F ra n c y i istn ieje praw o, w ydane nie­
zwłocznie po u p a d k u p a ry sk ie j kom uny 1871 r., wedle
k tó reg o osoby, należące do tego stow arzyszenia m ogą
być od d ane zw ykłem u sądow i policyjnem u i skazane
p rzezeń najw yżej na pięć lat więzienia. Sąd zaś poli­
cy jn y zw ykle w ydaje takie w yroki, jakich sobie ży­
czy rząd .
P ro ces rozpoczął się w L ugdunie, w początkach
sty czn ia 1883 r. i ciągnął się praw ie dw a tygodnie.
O sk arżen ie było w p ro st śm ieszne, gdyż było ogólnie
w iadom em , że robotnicy lu g d u ń sc y nigdy nie należeli
do M iędzynarodow ego Z w iązku R obotniczego; więcej
naw et, zostało ono na sam ym w stępie obalone, ja k
tego dow odzi n astęp u jący epizod. Je d y n y m św iadkiem
31

http://rcin.org.pl/ifis
— 4,84- —

stro n y o sk arżającej był naczelnik tajnej policyi w Lug-


dunie, człowiek ju ż niem łody, w obec k tó reg o cały
sąd zachow yw ał się z niezw ykłym szacunkiem . Ze­
znania jego, m uszę p rzyznać, były co do swej stro n y
faktycznej, zupełnie praw dziw e. A narchiści, m ów ił on,
zjednali sobie licznych zw olenników w śród m iejscow ej
ludności. Nie dopuszczali oni żadnego m ity n g u opor-
tu nisty czn ego, poniew aż przem aw iali na każdym z nich,
głosząc kom unizm i anarchizm i p o ry w a ją c za sobą
słuchaczy. W idząc, że naczelnik tajnej policyi zeznaje
zgodnie z p raw d ą, postanow iłem zadać m u pytanie.
— Czy słyszał pan kiedy, żeby m ów iono w Lug-
d u n ie o M iędzynarodow ej A ssocyacyi robotników ?
— N igdy! o d p arł niechętnie.
- - Czy usilne zabiegi m oje - po pow rocie z k o n ­
g re su lo n d y ń sk ieg o w 1881 r. — około o d rodzenia In-
tern acy o n ału we F ra n c y i m iały pow odzenie?
— Nie. R obotnicy znajdyw ali, że In te rn a c y o n a ł nie
je s t dość rew olucyjny.
— D ziękuję panu, — rzekłem ; potem , zw róciw szy
się do p ro k u ra to ra , dodałem : «oto macie- cały gm ach
w aszego o sk arżen ia zw alony przez w aszego w łasnego
św iadka».
Mimo to zostaliśm y w szyscy skazani za należenie
do In tern ac y o n ału . C zterech z pom iędzy nas o trz y ­
m ało n ajsu ro w sz y w y ro k : pięcioletnie więzienie i karę
pieniężną w w ysokości dw óch tysięcy franków ; pozo­
stali ty lk o w ięzienie od jed n eg o ro k u do czterech lat.
W g ru n cie rzeczy oskarżyciele nasi nie sta ra li się na­
w et dow ieść egzystencyi In tern ac y o n ału . O tein — n a j­
w idoczniej — zupełnie zapom nieli Pozw olono nam po-
p ro stu m ów ić o anarchizm ie, z czegośm y też chętnie
k o rzy stali. O w ybuchach n ik t ani w spom niał, a gdy
jed en z to w arzyszy lu g d u ń sk ich p ra g n ą ł w yjaśnić ten
p u n k t, p rzerw an o m u k ró tk o , że osk arżen i je ste śm y

http://rcin.org.pl/ifis
— 485 —

nie o zam achy dynam itow e, a o należenie do ln te r-


n acyonału, k tó reg o w łaściw ie z pom iędzy w szystkich
obecnych ja byłem je d y n y m członkiem .
Tego ro d za ju procesy m iew ają zw ykle sw oją stro n ę
kom iczną i tym razem spow odow ał ją jeden z m oich
listów , p rzytoczonych na sądzie. O skarżenie faktycznie
w isiało w pow ietrzu, n iepodobna go było oprzeć na
żadnym rzeczyw istym dow odzie. Liczne rew izye w m ie­
szkaniach anarch istó w fra n cu sk ich nic nie w ykryły.
Znaleziono tylko dw a m oje listy. P ro k u ra to r sta ra ł
się w ycisnąć z nich w szystko, co się tylko dało. J e ­
den był p isan y do pew nego zniechęconego i zrozpa­
czonego ro b o tn ik a francuskiego. S tarałem się podnieść
go na duchu, p rzed staw iając m u, w ja k w ielkiej epoce
żyjem y, ja k doniosłe zm iany zapow iadają się w blizkiej
przy szło ści i ja k szybko po w stają i szerzą się nowe
idee... L ist był niedługi i p ro k u ra to r nie u m iał zeń
nic w y ciągnąć na k o rzy ść oskarżen ia. D rugi list za­
w ierał dw anaście stronnic. (T eraz p ro k u ra to r pokazał,
co um ie!). P isałem go także do F ran cu za, pew nego
m łodego szewca. Z arab iał on na życie, sp o rzą d za jąc
b u ty na o b sta lu n e k do m agazynu. P racow ał u siebie
w dom u. Po lewej stro n ie stał m ały piecyk żela­
zny, na k tó ry m sam gotow ał sobie sw oją zupę, a po
praw ej stolik, p rzy k tó ry m pisyw ał długie listy do
tow arzyszy, nie w stając ze sw ego nizkiego szew skiego
stołka. U szyw szy a k u ra t tyle p a r butów , aby m u s ta r ­
czyło na zaspokojenie b ardzo sk ro m n y ch p o trze b i na
posianie kilku franków sta ru szc e m atce na wieś, p rz y ­
jaciel m ój całetni godzinam i pisał listy, rozw ijając
w nich z niezw ykle zdrow ym ro zsąd k iem i nadzw y­
czajn ą p rzenikliw ością u m y słu te o ry e an archistyczne.
O becnie je s t on pow szechnie znanym we F ra n cy i pi­
sarzem , a jego otw arty , szczery c h a ra k te r i trafn y
zm ysł polityczny zjednały m u ogólne pow ażanie. Ale

http://rcin.org.pl/ifis
— 486 —

na nieszczęście, w czasie, o k tó ry m mowa, m ógł on


zapisać całych osiem lub dziesięć stro n n ic i nigdzie
nie postaw ić ani jed n ej k ro p k i, a choćby tylk o p rz e ­
cinka. Siadłem więc razu pew nego i w ypaliłem doń
o b sz ern ą epistołę, w ykładając m u, że m yśli dzielą się
na p ap ierze na zdania głów ne i p o drzędne, że p ie r­
w sze należy oddzielać od siebie k ro p k ą, albo śre d n i­
kiem , a dla d ru g ich nie żałow ać choć przecinka. O bja­
śniłem przyjacielow i, ile z y sk a ją jego listy, jeśli się
będzie trz y m a ł tych sk ro m n y ch przepisów .
L ist ten p rzeczytał p ro k u ra to r na sądzie i o p a trz y ł
go w ysoce p atetycznym kom entarzem .
— «Słyszeliście, panow ie, ten list, — zaczął, zw ra­
cając się do sądu. — Tak, w ysłuchaliście go uw ażnie.
Na p ierw szy rz u t oka nie zaw iera on nic szczegól­
nego. P o d sąd n y udziela lekcyi g ra m a ty k i ro b o tn i­
kowi... Ale — tu głos p r o k u ra to ra zadrżał z głębokiego
w zruszenia — czynił on to wcale nie dla tego, żeby
pom ódz b iednem u robotnikow i w n abyciu w iadom ości,
k tó ry ch ten nie przy sw o ił sobie w szkole, zapew ne
dzięki sw em u lenistw u. Nie dla tego, żeby pom ódz
m u zarab iać uczciwie na chleb... Nie, panow ie. Ten
list p isan y je s t w tym celu, aby natch n ąć go n iena­
w iścią naszych wielkich, w spaniałych in sty tu cy i, aby
przepoić go jadem tru cizn y an a rch isty czn ej, jed y n ie
w celu uczynienia go jeszcze stra sz n ie jsz y m w rogiem
społeczeństw a... P rz ek lę ty m niech będzie dzień, w k tó ­
ry m K rap o tk in stą p ił po raz pierw szy na ziem ię fra n ­
cuską!»
Nie m ogliśm y się p o w strzy m ać i śm ieliśm y się,
ja k dzieci, podczas całej tej filipiki. Sędziow ie p atrz y li
zdziw ieni na p ro k u ra to ra , ja k b y chcieli pow iedzieć
m u : «dosyć!» — ale ten o sta tn i w padł w niczem n ie ­
p o ham ow any zapał, zdaw ał się nic nie sp o strzeg ać
i u n iesio ny potokiem w łasnej w ym ow y, g rzm iał coraz

http://rcin.org.pl/ifis
— 487 —

potężniej, w pad ając w coraz te atraln iejszy ton. S tarał


się z całą gorliw ością zasłużyć sobie na n ag ro d ę rz ą d u
ro sy jsk ie g o , k tó ra go też nie om inęła.
W k ró tce po naszem skazaniu, prezes sądu policyj­
nego został aw ansow any na członka sąd u okręgow ego.
Co się tyczy p r o k u ra to ra i d ru g ieg o członka sądu,
to — rzecz tru d n a do uw ierzenia, — rz ą d ro sy jsk i p rz y ­
słał im k rzy ż św. A nny, a rz ą d fra n cu sk i pozw olił
o rd e r p rzy ją ć. T ak więc znam ienite fra n k o -ro sy jsk ie
p rzy m ierze pow stało jeszcze w L ugdunie, w czasie p ro ­
cesu.
P ro ces ten, w czasie k tórego tacy p ierw szorzędni
m ów cy, ja k ro b o tn ik B e rn a rd i E m ile G au tier w ypo­
wiedzieli św ietne m ow y, zam ieszczone przez w szystkie
g azety ; w szyscy zaś p o d sąd n i trzy m ali się dzielnie
i przez całe dw a ty godnie głosili jaw nie sw oją naukę;
m iał o lb rzy m i w pływ na rozw ój idei an arch isty czn y ch
we F ra n c y i i przy czy n ił się znacznie do spro sto w an ia
fałszyw ych w yobrażeń, jak ie się upow szechniły o a n a r­
chizm ie fran cu sk im . B ezw ątpienia zawdzięczać m u także
należy w pew nym sto p n iu obudzenie się dążności so-
cy alisty cznych w innych krajach . Co zaś do w y ro k u
po tęp iającego przeciw ko nam , k tó ry m się zakończył,
to w y ro k ten był tak dalece niespraw iedliw ym i bez­
pod staw n ym , że cała p ra s a fra n cu sk a , w yjąw szy g a­
zet, o d d an y ch rządow i, otw arcie pow staw ała przeciw
sędziom . N aw et um iark o w an y «Journal des E cono­
m istes* niezadow olony b y ł z «w yroku, k tó ry żadną
m ia rą nie daw ał się przew idzieć na zasadzie faktów ,
dow iedzionych w czasie procesu». W p o je d y n k u m ię­
dzy nam i a sądem zw ycięztw o zostało po naszej s tro ­
nie. O pinia publiczna stanow czo ośw iadczyła się za
nam i. N aty c h m ia st po naszem skazaniu w niesionem
zostało do p a rla m e n tu podanie o am nestyę, p o p arte
p rzez głosy blizko stu depu to w an y ch . W niosek ten,

http://rcin.org.pl/ifis
— 488 —

ponaw iany re g u la rn ie co ro k u , zyskiw ał coraz wię­


k sz ą ilość głosów , aż póki nie zostaliśm y u ła sk a­
wieni.

X III.

P ro ces skończył się, ale jeszcze około dw óch mie­


sięcy p ozostaw aliśm y w w ięzieniu L ugd u ń sk iem . W ielu
z m oich to w arzy szy apelow ało od w yro k u są d u poli­
cyjnego i oczekiw aliśm y odpow iedzi. J a zaś — w spólnie
z czterm a przyjaciółm i —nie chciałem podać żadnej
apelacyi i pracow ałem dalej spokojnie w m ojej «pi­
sto le» 1). Mój serdeczny przyjaciel, M artin, tkacz z V ien­
nes, siedział w sąsiedniej «pistole»; poniew aż byliśm y
ju ż po w yroku, pozw olono nam p rzech ad zać się r a ­
zem. Kiedy zaś wzięła n as chętka pogaw ędzić w cią g u
dnia, p u k aliśm y z sobą przez ścianę, k u b ek w kubek
ja k w R osyi. A lfabet d ek a b ry stó w p rz y d a ł się i tu.
Ju ż w czasie m ego p o b y tu w w ięzieniu lu g d u ń ­
skiem zacząłem pojm ow ać ten stra s z n y dem o ralizu ­
ją cy wpływ , ja k i w ięzienie w yw iera na aresztow anych.
N astęp n e trz y lata, spędzone w C lairv au x przek o n ały
mię jeszcze dow odniej o szkodliw ości całego sy stem u
w ięziennego w ogóle.
W ięzienie lu g d u ń sk ie — gm ach «nowoczesny», zb u ­
dow any w kształcie gw iazdy, sy stem em celkow ym .
W p rze strzen i, objętej prom ieniam i gw iazdy, zn a jd y ­
w ały się m aleńkie, w yłożone asfaltem podw órza; tu,
je śli pogoda sp rzy jała, pracow ali więźniowie. G łownem
ich zajęciem było w ysnuw anie floretow ego jedw abiu
z ro zw in iętych kokonów . W o kreślone godziny wy-

J) Tak się nazywają pokoje osobne, które więźniowie, znajdujący się


pod śledztwem , mogą zamieszkiwać za pewną opłatą i gdzie też mogą mieć
własny stół.

http://rcin.org.pl/ifis
— 48!) —

p ro w ad zan o także na podw órza m asę dzieci i często


m ogłem w idzieć z m ego okna te w ychudłe, w ycień­
czone, źle odżyw iane postacie, raczej cienie dziecinne.
S tra szn a anem ia w ycisnęła sw oje piętno na tych bla­
dych, sm u tn y ch tw arzyczkach i d rżących, w y nędznia­
łych ciałkach, — a ch o ro b a p o g arszała się jaw nie nie-
tylko w sypialniach, ale tu — na dw orze, w śród ja ­
snego, słonecznego dnia. Co się stanie z tem i dziećm i,
g d y opuszczą takie szkoły z p odkopanem zdrow iem ,
zniszczoną w olą i zachw ianą en erg ią. A nem ia, zabi­
ja ją c en erg ię i chęć do pracy, o słab iając wolę i zdol­
ności um ysłow e, i zniepraw iając w yobraźnię, u sposabia
w daleko w yższym sto p n iu do w ystępku, niż n ad m iar
krw i i sił. A w łaśnie ten nieu b łag an y w róg rod zaju
lu dzkiego w yhodow uje się w w ięzieniach! W dodatku,
czegóż się nauczyć m ogą te dzieci w podobnem stra-
sznem otoczeniu? N aw et jeślib y m ożliw em było zu­
pełne o dosobnienie więźniów, czego o sią g n ąć niepo­
dobna, — i to niew ieleby pom ogło. P ow ietrze wię­
zienne p rzesy co n e j e s t — żeby się tak w yrazić — w y­
sław ian iem tej dzikiej nam iętności do w szelkiej aw an­
tu rn iczej, hazardow nej g ry , k tó ra w g ru n cie rzeczy
leży na dnie każdego złodziejstw a, ło tro stw a i innych
przeciw społecznych w ystępków tego ro d zaju . W tych
zakładach, k tó re p aństw o u trzy m u je, a społeczeństw o
znosi ty lk o dla tego, aby nie słyszeć sąd u i potępienia
sw ych w łasnych win, — w ychow ują się całe pokolenia
p rzy sz ły ch zb ro d n ia rz y . «Kto dzieckiem d o stał się do
więzienia, tem u zeń nie w yjść», m ówili m i zaw sze
w szyscy znaw cy stosunków w ięziennych. I gdy, pa­
trz ą c na te dzieci, w yobrażałem sobie, co je czeka
w p rzyszłości, pytałem się zaw sze: «kto je s t w iększym
p rze stęp c ą? czy to dziecko, czy sędzia, skazujący co
ro k u setki dzieci na los podobny». C hętnie p rzyznaję,
że w ina sędziego je s t nieśw iadom a. Ale czy rzeczy­

http://rcin.org.pl/ifis
— 490 —

w iście ta k św iadom em i są w szystkie p rzestęp stw a, za


k tó re za m y k a ją ludzi do w ięzienia?
Ju ż w pierw szy m ty g o d n iu m ego uw ięzienia u d e­
rzy ła m ię jeszcze je d n a okoliczność, k tó ra zw ykle
uchodzi uw agi sędziów i krym in alistó w , a m ianow icie,
że w w iększości w ypadków , nie m ów iąc ju ż o pom ył­
kach sądow ych, k ara w ięzienia sp ad a daleko cięższem
brzem ieniem na ludzi całkiem niew innych, aniżeli na
sam ych skazańców .
P raw ie w szyscy m oi tow arzysze, typow i p rz e d sta ­
w iciele fra n cu sk iej ludności robotniczej, u trzy m y w ali
sw ą p ra c ą sw oje żony i dzieci, albo siostrę, albo sta ­
ru sz k ę m atkę. P ozbaw ione sw ych karm icieli. w szy­
stkie te k obiety czyniły, co m ogły, aby znaleźć pracę.
N iek tó re znalazły, - a l e ani je d n a z nich nie zdołała za­
rab iać re g u la rn ie choćby p ó łto ra fra n k a dziennie.
Dziewięć, a czasem siedem fran k ó w — oto w szystko,
co m ogły one zapracow ać tygodniow o dla w yżyw ienia
siebie i dzieci. To oznaczało n a tu ra ln ie : liche odży­
w ianie się, n ied o statek w szelkiego ro d z a ju — i co za
tern idzie podkopanie zdrow ia kobiet i dzieci, osłabie­
nie sił u m ysłow ych, en erg ii i woli... Z rozum iałem w tedy,
że w y ro k i naszych sądów sk a zu ją w g ru n cie rzeczy
n ajniew inniej szych ludzi na cierpienia, dotkliw sze nie­
raz od tych, k tó re p rz y p a d a ją w udziale sam ym sk a ­
zanym . M niem ają ogólnie, że praw o k arze przestępcę,
za pom ocą ró żn y ch środków fizycznych i m oraln y ch
u d ręczeń. Ale człowiek — istota, zdolna przyzw yczaić
się powoli do w szelkich w aru n k ó w życia. Je śli nie
m oże ich zm ienić, p o d d aje się im, jak o czem uś nie-
w ym ijalnem u, — i stopniow o p rzy sto so w u je się do nich,
tak sam o — ja k p rzy w y k a do chronicznej choroby
i sta je się praw ie nieczułym w obec niej. Ale co dzieje
się — w czasie jego uw ięzienia — z je g o żoną i dziećm i,
k tó re nic nie zaw iniły ? P raw o k arze ich z jeszcze

http://rcin.org.pl/ifis
— I!)l —

w iększem o k rucieństw em , niż sam ego «zbrodniarza*.


A je d n a k — dzięki naszej bezm yślności i ru ty n ie — n ik t
nig d y nie pom yśli o tej wielkiej niespraw iedliw ości,
k tó ra zachodzi na k ażdym niem al kroku. J a sam nie
m yślałem o niej, póki rzeczyw istość nie staw iła mi
jej p rzed oczy w całej g ro zie faktów .

W połow ie m arca 1883 r. dw u d ziestu dw óch z po­


m iędzy nas, skazanych na dłużej, niż na rok, p rze­
w ieziono z niezw ykłą tajem niczością do centralnego
więzienia w C lairvaux. N iegdyś było to opactw o m n i­
chów b e rn a rd y ń sk ic h , obrócone w czasie wielkiej re-
w olucyi na p rz y tu łe k dla ubogich. Później jeszcze
zro b io n o zeń w ięzienie popraw cze: »m aison de deten­
tion et de correction», (dom zam knięcia i popraw y)
zw ane z całkow itą słusznością przez w ięźniów i zwie­
rzch n o ść w ięzienną «maison de detention et de c o rru ­
ption», (dom zam knięcia i zepsucia).
Dopóki siedzieliśm y w L ugdunie, obchodzono się
z nam i, ja k w ogóle obchodzą się we F ra n cy i z uw ię­
zionym i p rze d sądem , to je s t nosiliśm y sw oje w łasne
u b ran ie , m ieliśm y praw o dostaw ać jedzenie z restau -
rac y i i w ynaj m yw ać za kilka franków m iesięcznie
tro ch ę w iększą celę, t. zw. «pistole». S ko rzy stałem
z tego praw a, aby zająć się u siln ą p ra c ą n ad a r ty k u ­
łam i dla «E ncyclopaedia B ritannica* i «N ineteenth
C entury*. (D ziew iętnasty W iek — pism o angielskie).
T eraz by liśm y zaciekaw ieni, ja k będą się z nam i ob­
chodzić w C lairvaux. Ale we F ra n cy i p an u je p rze k o ­
nanie, że u tra ta sw obody i p rzy m u so w a bezczynność
stan o w ią sam e przez się dość ciężką k arę dla skazań­
ców politycznych i że zbytecznem byłoby dodaw ać
do niej now e jeszcze p rzy k ro ści. O św iadczono więc
nam , że i nadal p rzy słu g iw ać nam będą przyw ileje
więzienia śledczego. D adzą nam osobne cele, pozw olą

http://rcin.org.pl/ifis
— 4'J2

mieć sw oje u b ran ie ; w olni będziem y od p rz y m u so ­


wych ro b ó t i wolno nam będzie palić.
— Je śli kto z panów , rzek ł zaw iadow ca więzienia,
życzy sobie zarobić cokolw iek ręczną pracą, może
szyć g o rsety , albo w yrab iać niew ielkie p rzedm ioty
z perłow ej macicy. — W praw dzie dość licho się to opłaca,
ale panow ie nie możecie pracow ać w w arsztatach wię­
ziennych, gdzie w y ra b ia ją żelazne łó ż k a, ram y do
obrazów i tem podobne rzeczy, bo w tedy m usieli­
b y śm y pom ieścić w as w spólnie z w ięźniam i k ry m i­
n a ln y m i.— P odobnie ja k i d ru g im w ięźniom , pozw o­
lono nam kupow ać w k an ty n ie w ięziennej żyw ność
d o d atk o w ą i pół butelki czerw onego w ina dziennie.
W szy stk o było w d o b ry m g a tu n k u i dostarczało się
za b ard zo ta n ią cenę.
P ierw sze w rażenie, ja k ie w ynieśliśm y z C lairvaux,
było b ard zo miłe. P rz eb y liśm y w dro d ze cały dzień,
od d ru g iej czy trzeciej godziny rano, w m aleńkich
klatkach, na k tó re zw ykle p rze g ro d z o n e b yw ają are-
sztan ck ie w agony. G dyśm y p rzy b y li na m iejsce, po­
m ieszczono n as tym czasow o w m ałych, zw ykłego ty p u ,
ale b ard zo schludnych celkach w ięzienia karnego.
Mimo późnej pory nocy podano nam p ro sty , ale b a r­
dzo sm acznie p rz y rz ą d z o n y posiłek, do k tó reg o m o­
g liśm y dodać pół butelki «vin du pays», k tó re sp rz e ­
daw ało się w k an ty n ie w ięziennej, po 24 centym y litr.
Z aw iadow ca i w szyscy dozorcy zachow yw ali się w obec
nas z w ielką uprzejm ością.
N azaju trz pokazał mi zaw iadow ca przeznaczone dla
nas pokoje. K iedy zw róciłem jego uw agę, że są one
w praw dzie niezłe, ale zb y t małe, dla d w udziestu dw óch
osób i że w sk u te k p rzepełnienia i b ra k u pow ietrza
m ogą w y buchnąć różne choroby, — n aty ch m iast w y­
znaczył dla nas inny szereg pokojów w b u d y n k u ,
gdzie m ieszkał n ie g d y ś opat k la szto ru , obecnie zaś

http://rcin.org.pl/ifis
— 499 —

m ieścił się szpital. O kna nasze w ychodziły na m aleńki


o g ró d ek , po za k tó ry m rozlegał się w spaniały w idok
na okolicę. W tym sam ym oddziale, w sąsiednim po­
k oju, spędził s ta ry B lanqui trzy czy cztery ostatnie
lata p rzed sw ojem uw olnieniem . P rzed tem siedział
w oddziale celkow ym .
T ak więc m ieliśm y w sw ojem ro zporządzeniu trzy
o b szern e pokoje i czw arty m niejszy, przeznaczony dla
m nie i dla E m ila G autier, gdzie m ogliśm y w dalszym
ciągu zajm yw ać się naszem i literackiem i pracam i.
P raw d o p o d o b n ie zaw dzięczałem tę o sta tn ią w zględność
p o śred n ic tw u w ielu uczonych angielskich, któ rzy zaraz
po m ojem skazaniu w osobnej petycyi, podanej p re ­
zydentow i fra n cu sk iem u , prosili o m oją a m n e sty ę.
W p o śró d p o d p isan y ch na petycyi było b ard zo wielu
w spółpracow ników «E ncyclopaedia B ritannica», a m ię­
dzy in n y m i H e rb e rt Spencer i poeta S w inburne. W ik to r
H u g o d odał do sw ego po d p isu kilka gorących, pię­
kny ch słów. W ogóle opinia publiczna we F ra n c y i
z o burzeniem p rzy ję ła w iadom ość o naszem skazaniu
i kiedy raz u pew nego żona m oja w spom niała w P a­
ry żu , że p o trz e b u ję książek, A kadem ia N aukow a ofia­
row ała sw oją bibliotekę, a E rn e st Renan, w b ardzo
u p rze jm y m liście o ddał do m ego ro zp o rząd zen ia w szy­
stk ie sw oje książki.
M ieliśm y m aleńki ogródek, gdzie m ogliśm y g rać
w k ręg le, albo w «jeu de boule». P rz y tej ostatn iej
pow staw ała zw ykle tak a w rzaw a, do jakiej zdolni są
ch y b a je d n i tylko F ra n cu z i i południow cy. O prócz
teg o sk o p aliśm y niew ielką g rz ą d k ę w zdłuż rn u ru i na
p rz e strz e n i może 80-ciu k w adratow ych m etrów u p ra ­
w ialiśm y zadziw iającą ilość sałaty, rzodkiew ki i tr o ­
chę kw iatów. Sam o się przez się rozum ie, że n aty ch ­
m ia st zo rganizow aliśm y k u rsa naukow e i w ciągu trzech
la t naszego p o b y tu w C lairv au x w ykładałem moim to­

http://rcin.org.pl/ifis
— 494 —

w arzyszom geografię, k osm ografię i fizykę, pom agałem


im także w nauce obcych języków . W szyscy praw ie
uczyli się p rzy n a jm n ie j jed n eg o ję zy k a : angielskiego,
niem ieckiego, w łoskiego, albo hiszpańskiego. N iektórzy
uczyli się dw óch. Z ajm yw aliśm y się także in tro lig a to r­
stw em w edle w skazów ek, zaw artych w je d n y m z to­
m ików w y bornej «E ncyclopédie Roret».
Z tern w szystkiem zdrow ie m oje pod koniec ro k u
zachw iało się znowu.
C lairv au x w znosi się na b ag n isty m g ru n cie i ma-
lary a byw a tu ch o ro b ą po sp o litą; padłem też jej ofiarą,
a niebaw em przy łączy ł się sz k o rb u t. W tedy m oja
żona, k tó ra pracow ała w P a ry ż u w la b o ra to ry u m
d ra W iirtza i p rzygotow yw ała się do egzam inów na
sto p ień d o k to ra n au k przy ro d n iczy ch , rzuciła w szy­
stk o i zam ieszkała w m aleńkiej wiosce C lairvaux, sk ła­
dającej się zaledwie z dziesięciu dom ków , cisnących
się u podnóża w ysokiego n n iru , otaczającego więzienie.
Życie jej — n atu ra ln ie — w tern zupełnem osam otnieniu,
w lichej wiosce, tuż obok więzienia, nie było zb y t wc-
sołem ; ale m im o to pozostaw ała tu aż do chwili m o­
jeg o uw olnienia. W ciągu pierw szego ro k u daw ali jej
w idzenia ze m n ą tylko raz na dw a m iesiące, w obec­
ności zaw iadow cy, siedzącego m iędzy nam i. Ale gdy
ośw iadczyła stanow czo, iż pozostaje stale w C lairvaux,
pozwolili nam w idyw ać się codzień w je d n y m z m a­
łych dom ków , leżących w obrębie o g rodzenia w ięzien­
nego, k tó ry służył za b u dkę strażniczą. Jed zen ie p rz y ­
noszono mi z hotelu, w k tó ry m m ieszkała żona. Na­
stępnie pozw olono naw et nam przechadzać się w o g ro ­
dzie zaw iadow cy, pod bacznym dozorem stróża. Jeden
z m oich przyjaciół to w arzy szy ł nam zw ykle w tej
przechadzce.
Z w ielkim podziw em odkry łem , że cen traln e wię­
zienie w C lairv au x w ygląda zupełnie, ja k m ałe p r z e ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 405 —

m ysłow e m iasteczko, otoczone wokoło ow ocow ym i


i u p raw n y m i polam i i opasane m urem zew nętrznym
niezw ykłej długości. Rzecz w tern, że jeżeli w ięźnio­
wie w centralnem w ięzieniu francuskiem są m oże
więcej zależni od sam ow oli i fantazyi zaw iadow cy i do­
zorców, niż w w ięzieniu angielskiem , za to p ostępo­
w anie z areszto w an y m i odznacza się w iększą ludzko­
ścią, aniżeli w p odobnych in sty tu cy a ch po tam tej s tr o ­
nie kanału. Ś redniow ieczny duch odw etu, panu jący je ­
szcze w zakładach k a rn y c h angielskich, daw no już
w y g asł we francuskich. W ięzień nie je s t zm uszony
spać na gołych deskach i nie o trz y m u je siennika tylko
co d ru g i dzień. Z dniem p rzy b y c ia jego do więzienia
d ają m u d ość w ygodną pościel i nie za b ie ra ją m u jej
potem . Nie zm u szają go do ro b o ty poniżającej, ja k
o b racan ie koła, lu b sk u b an ie paździerzy. P rzeciw nie,
z a jm u ją go p ra c ą pożyteczną i dla tego w ięzienie
w C lairv au x podobne je s t do przem ysłow ej osady.
T y siąc sześćset więźni, k tó rzy się w niem zn a jd u ją,
w y ra b ia ją żelazne łóżka, ra m y do obrazów , źwiercia-
dła, m ia ry m etryczne, aksam it, płótno, g o rse ty d am ­
skie, d ro b n e p rze d m io ty z m acicy perłow ej, sandały
d rew n ian e, a zarazem u p ra w ia ją trochę pszenicy, ow sa
i ja rz y n .
Dalej — w praw dzie k a ra za nieposłuszeństw o je s t
b ard zo o strą , ale nie m a tu k ary cielesnej, k tó ra byw a
jeszcze sto sow aną w w ięzieniach angielskich. P o dobna
k a ra b yłaby całkiem niem ożliw ą we F ra n c y i. W ogóle,
m ożna pow iedzieć, że C lairvaux je s t je d n em z n ajle­
piej u rzą d zo n y ch więzień w E uropie. A je d n ak że o sta­
teczne w yniki, do k tó ry ch się tu dochodzi, są rów nie
sm u tn e, ja k w każdem innem w ięzieniu eu ropejskiein.
«W szyscy mów ią, że więźniowie p o p raw iają się w na­
szych w ięzieniach, — pow iedział mi raz jed en z człon­

http://rcin.org.pl/ifis
— 490 —

ków ad m in istra cy i w ięziennej. J e s t to bezsens. Za nic


w świecie nie będę pop ierał takiego kłam stw a».

A pteka znajdyw ała się na dole — pod naszym i po­


kojam i — i sty k aliśm y się czasem z więźniam i, k tó ­
rzy zajm y wali się w niej. Je d en z nich był to siw y
starzec, la t 55-ciu, k tó ry kończył w łaśnie odsiadyw ać
sw oją k arę, g d y śm y byli w C lairvaux. W zruszającem
było jego pożegnanie z więzieniem . W iedział on b ardzo
do b rze, że po upływ ie kilku m iesięcy, albo i kilku ty ­
g odni — w róci tu znow u — i zaw czasu p ro sił d o k to ra,
aby zachow ał dlań m iejsce w aptece. S tarzec nie p ie r­
w szy raz przeb y w ał w C lairv au x i wiedział, że — nie
o statn i raz. Nie m iał on tam , «na świecie», ani jednej
du szy żyw ej, ani je d n eg o kąta, gdzieby się m ógł p rz y ­
tulić na starość. «Kto da m i p ra c ę ? — mówił. I co ja
u m iem ? Nic. K iedy m ię w ypuszczą, nie pozostanie mi
nic innego do w yboru, tylko udać się do m oich
daw nych tow arzyszy. Ci, p rzy n a jm n ie j, p rz y jm ą m ię
z pew nością, ja k sta re g o przyjaciela*. P otem w w eso­
łej ich kom panii w ychylało się kilka kieliszków za
wiele — w śród podniecającej rozm ow y o jakiem no-
wem ry zy kow nem przedsięw zięciu, zręcznej «sztuce»,
m ającej na celu nowe złodziejstw o — i w części przez
słabość woli, a w części, żeby p rzy słu ż y ć się p rz y ja ­
ciołom, starzec szedł z nim i i znow u d ostaw ał się do
więzienia. T ak pow tarzało się ju ż kilka razy. U pły­
nęło jed n ak że dw a m iesiące — i tym razem nie w ra­
cał do C lairvaux. W tedy w ięźniowie, a naw et dozorcy
zaczęli się niepokoić. «Czyżby go schw ytano w d r u ­
gim o k ręg u sądow ym , że nie w raca dotąd?» m ówili
w szyscy. «Oby tylko, — biedaczek, nie w plątał się w coś
gorszego», - to jest, w coś gorszego, niż zw ykłe zło­
dziejstw o. «Szkodaby go było, taki m iły, spokojny
staruszek!» W krótce jed n ak że okazało się, że trafnem

http://rcin.org.pl/ifis
— 497 —

było p ierw sze przypuszczenie. P rz y szło zaw iadom ienie


z d ru g ie g o więzienia, iż nasz sta ry włóczęga zn ajd u je
się tam i sta ra się o przeniesienie go do C lairvaux.
S m u tn y m zw łaszcza był w idok sta ry c h więźni. W ielu
z nich zapoznało się z w ięzieniem jeszcze w dzieciń­
stw ie, albo we w czesnej m łodości, — inni w później­
szym , d o jrzalszy m w ieku; ale...
«Raz w w ięzieniu, całe życie w więzieniu». To p rz y ­
słowie je s t owocem sm u tn eg o dośw iadczenia. Kto za­
czął siódm y k rz y ż y k w w ięzieniu, ten wiedział, że
i u m rzeć p rzy jd z ie m u się pod kluczem . Ja k b y chcąc
u m y śln ie p rzy śp ie sz y ć ich śm ierć, zw ierzchność wię­
zienna w ysyłała sta ry c h w ięźniów na ro b o tę do w ar­
sztatów , gdzie w y rab iały się z ró żn y ch w ełnianych
o dpad k ó w pilśniow e pończochy. W śró d pyłu, u n o sz ą­
cego się w iecznie w w arsztatach, dostaw ali w krótce
su ch o t i szybka śm ierć p rzy n o siła im litościw e w y­
zw olenie z m ęczarni życia. W tedy czterech w ięźniów
zanosiło zw łoki sta re g o to w arzy sza do w spólnej m o­
giły. S tró ż cm en ta rn y i jego czarny pies stanow ili je ­
d y n y o rszak pogrzebow y. K apelan w ięzienny, p ro w a­
dzący p o g rz e b , m ruczał m achinalnie pacierze i spo­
g lą d ał z ro zta rg n ien ie m na kasztan y i jodły, ro sn ące
po obu stro n ac h d ro g i; czterej tylko tow arzysze zm ar­
łego cieszyli się sw ą chw ilow ą sw obodą. I je d y n ie
czarn y pies zdaw ał się odczuw ać całą m elancholię tej
sm u tn ej procesyi.

K iedy zakładano we F ra n cy i reform ow ane w ięzie­


nia c e n tra ln e , chciano zaprow adzić w nich system
a b so lu tn e g o milczenia, ale je s t to tak dalece przeciw -
nem n a tu rz e ludzkiej, że m usiano w krótce zaniechać
tego zam iaru.
W ięzienie w ydaje się niem em pow ierzchow nem u
o b serw ato row i, kipi w niem je d n a k n ap raw d ę życie
WSPOMNIENIA REW01UCY0NISTY. 32

http://rcin.org.pl/ifis
— 498 —

rów nie czynne, ja k w jak iem m aleńkiem m iasteczku.


Półgłosem , w kilku słow ach, rzu co n y ch doryw czo, ci­
chym szeptem , albo za pom ocą kilku w ierszy, nabaz-
g ra n y c h na św istk u pap ieru , z b łyskaw iczną szybkością
o b ieg ają całe w ięzienie w szy stk ie now iny dnia. W szy­
stko, co się w y d arzy m iędzy sam ym i w ięźniam i, albo
w «cour d ’honneur», gdzie m ieszk ają urzęd n icy adm i-
n istra cy i, albo w w ioseczcze C lairvaux, albo w reszcie
w szerokim świecie p ary sk ie j polityki, staje się nie­
zwłocznie w iadom em w p o jedynczych i w spólnych ce­
lach i w arsztatach. F ra n cu z i są zb y t tow arzyscy z n a­
tu ry , żeby m ożna było zabronić im zupełnie mówić.
Nie m ieliśm y żadnej łączności z w ięźniam i k ry m in a l­
nym i, a m im o to w iedzieliśm y o w szystkiem . — «O gro­
d n ik J a n znow u d o stał się na dw a lata». «Żona in sp e k ­
to ra pokłóciła się nie na ża rty z żoną takiego -- to
urzędnika». «Jakóba, tego, k tó ry siedzi w osobnej celi,
złapano na g o rący m uczynku, g d y chciał w sunąć
k a rtk ę ram k arzo w i Janow i». «S tary osioł N... ju ż nie
je s t m in istrem spraw iedliw ości. M inisteryum upadło».
I tak dalej. A g d y zdarzyło się , że J a n w ym ienił
dw ie flanelow e kam izelki, n ab y te za 15 franków od
ad m in istra cy i w ięziennej na dwie paczki ty to n iu po
50 centym ów , — w ieść o tym w ażnym fakcie o b la ty ­
w ała w m gnieniu oka w szystkie zakątki więzienne. Ze
w szech stro n zw racano się do n as o tytoń. R azu pew ­
nego ja k iś p o k ątn y d oradca praw n y , siedzący w wię­
zieniu, chciał mi doręczyć k a rtk ę z p ro śb ą, żeby m oja
żona, m ieszkająca we wsi, odw iedziła jego żonę, także
tam zam ieszkałą. Moc w ięźniów p rzy ję ła najżyw szy
udział w p rze słan iu m i tej k artk i, k tó ra m usiała
p rze jść Bóg wie przez ile rą k , nim doszła swego
przeznaczenia. N um er gazety p a ry sk ie j, zaw ierający
ja k i fak t lub a rty k u ł, k tó ry przed staw iał dla nas jakie
szczególne zajęcie, — trafia ł zaw sze do n aszych rąk,

http://rcin.org.pl/ifis
— 499 —

n ieraz najd ziw aczniejszą i najm niej oczekiw aną d rogą,


na p rz y k ła d p rzez w ysoki m u r naszego ogro d u , z za­
w iniętym w gazetę kam ieniem .
S ystem celkow y nie p rze ry w a wcale w zajem nych
sto su n k ó w m iędzy w ięźniam i. K iedy w pierw szych
dniach naszego p o b y tu w C lairvaux zam knięto nas
w oso b n y ch celach, było w nich tak zimno, że ledwo
m ogłem pisać — tak dalece, że g d y żona m oja, m ie­
szk ająca w ówczas w P a ry ż u , o trzy m ała m ój list, nie
poznała m ego pism a. Z aw iadow ca kazał opalać nasze
cele, o ile się ty lk o dało, ale m im o w szelkich sta ra ń
panow ał w nich taki sam chłód. O kazało się, że w szy­
stk ie r u r y parow e b yły zatkane kaw ałkam i papieru,
zap isan y m i św istkam i, scy zo ry k am i i ro zm aity m i d ro ­
biazgam i, k tó re u k ry w a ły się tam p rzez kilka pokoleń
więźniów.
P rzy jacielow i m em u, M artin, o k tó ry m ju ż w spo­
m inałem , pozw olono odsiedzieć część k a ry w oddziale
celkow ym . W olał on być sam , niż siedzieć z dziesię­
ciu in n y m i we w spólnej celi. Jak ież było jego zdum ie­
nie, g d y sp o strz eg ł w krótce, iż wcale nie je s t sam .
Ściany i sz p ary w zam kach kluczy mów iły wokoło
niego. Po upływ ie dw óch - trzech dni, we w szystkich
celach w iedziano już, kto on taki i niebaw em zaw iązał
znajom ości ze w szy stk im i sąsiadam i. W celach, p o zo r­
nie odosobnionych, kipi życie, ja k w ulu; — tylko
czasem życie to posiada dziw ny, psychopatologiczny
c h a ra k te r. N aw et K rafft-E b in g nie m iał pojęcia o ta-
kiem zw y rodnieniu uczuć, jak ie sp o ty k a się czasem
w pojed y ń czych, sam otnych celach w ięziennych.
Nie będę pow tarzał tu tego, co ju ż pow iedziałem
o w pływ ie m o raln y m więzienia na w ięźni w m ojej
książce: «W ro sy jsk ic h i fran cu sk ich więzieniach»,
w yd an ej po angielsku w L ondynie w 1880 r., w krótce
po m ojem uw olnieniu z C lairvaux. Pow iem tylko tyle:
•¿r
http://rcin.org.pl/ifis
— 500 —

L u d n o ść w ięzienia składa się z n ajró ż n o ro d n iejsz y ch


żywiołów. B iorąc na uw agę tylko tak zw aną katego-
ry ę w łaściw ych «przestępców », o k tó ry ch tyle nasły-
szeliśm y się w o statn ich czasach od L om b ro so i jego
zw olenników , bije w p ro st w oczy fakt, że więzienia,
k tó re m a ją niby zabezpieczać od przeciw społecznych
p ostępków , są w łaściw ie g ru n tem , na k tó ry m te o sta­
tnie n ajb u jn ie j się plenią. K ażdem u w iadom o, że b ra k
ośw iaty, w strę t do w szelkiej pracy re g u la rn e j, fizy­
czna niezdolność do w szelkiego w ytężonego w ysiłku,
błędne zam iłow anie aw an tu rn iczy ch p rzy g ó d , nam ię­
tn o ść g ry i h azard u , b ra k energii, m ało h arto w n a
w ola i zupełne lekcew ażenie szczęścia bliźnich są głów-
nem i p rzy czynam i, p o pychającem i tę klasę ludzi do
zbrodni. Otóż w czasie m ego uw ięzienia m ogłem p rz e ­
k o nać się niezbicie, że w łaśnie te w szystkie nałogi
i każdy z nich w szczególności — nietylko nie zani­
kają, ale przeciw nie ro zw ija ją się jeszcze potężniej
w więzieniu. R ozw ijają się zaś dla tego, że takiem już
je s t więzienie z n a tu ry sw ojej: póki b ęd ą istnieć wię­
zienia, p óty je one rozw ijać będą.
W rzeczy sam ej, nie ulega najm n iejszej w ątpliw o­
ści, że długie zam knięcie w w ięzieniu b u rzy z nieuni­
k nioną, fataln ą koniecznością en erg ię człow ieka, - za­
bija ono w nim także i wolę. W ięzień nie zn ajduje
w życiu w ięziennem żadnej sposobności do ćwiczenia
swej woli. P rzeciw nie, jeśli ją ma, n ap y ta z n ią sobie
biedy; wola w ięźnia pow inna być złam aną — tak u trz y ­
m u je w ładza w ięzienna i je s t też złam aną. Jeszcze
m niej sposobności zn ajd u je on dla w ykazania swej
p rzy ro d zo n ej sym patyi. W szystko m a na celu p rz e r­
w anie — w m u rach lub po za m u ram i w ięzienia wszel­
kich sto su nków w ięźnia z tym i, k tó rzy m u są sym pa­
tyczni i dla k tó ry c h czuje życzliwość. Dalej — w m iarę
tego, ja k m ijają lata, — staje się on coraz m niej zdol-

http://rcin.org.pl/ifis
— r»oi —

n ym do w szelkiej w ytężonej fizycznej lub um ysłow ej


pracy , — i jeśli p oprzednio uczuw ał on w strę t do
pracy re g u la rn e j, uczucie to w zm aga się tylko w cza­
sie jeg o p o b y tu w w ięzieniu. Je śli poprzednio, gdy
p rze stęp c a znajdow ał się na sw obodzie, m ęczyło go
w szelkie p rzy d łu ższe, je d n o sta jn e zajęcie, k tó reg o nie
m ógł n ig d y w ypełnić w sposób należyty, albo jeśli
w d o d atk u ta n ad m iern a p rac a byw ała licho opłacaną,
ja k zw ykle byw a nią p rac a robotnicza, to w więzie­
niu — niechęć ta zam ienia się w p ro st w nienaw iść.
Je śli p o p rzednio pozw alał on sobie tylk o w ątpić o u ży­
teczności pow szechnie u zn anych p raw m oralnych, —
teraz, o brzuciw szy k ry ty czn em spojrzeniem u rzę d o ­
w ych obrońców tych praw i dow iedziaw szy się, ja k
p a trz ą na nich jego tow arzysze, pozbyw a się z lek-
kiem sercem otw arcie całego k o d ek su m oralności,
ja k n iep o trzebnego balastu. I jeżeli chorobliw y rozw ój
gw ałtow nego i zm ysłow ego te m p eram en tu p opchnął
człowieka do z b ro d n i, chorobliw y ten ry s po u p ły ­
wie kilk u lat zam knięcia w zm oże się jeszcze bard ziej,
dochodząc w n ie k tó ry ch w ypadkach do w p ro st z a stra ­
szający ch rozm iarów . W tym o statn im zw łaszcza kie­
ru n k u — i najniebezpieczniejszym — najw ybitniej
w y stę p u je w pływ w ychow ania w ięziennego.
W S y b ery i w idziałem , jakiem i otchłaniam i nędzy
i jakiem i ja sk in ia m i fizycznego i m oralnego zniepra-
w ienia są nasze stare, b ru d n e, przepełnione w ięźniam i,
«nie reform ow ane» w ięzienia ro sy jsk ie. I kiedy m ia­
łem dziew iętnaście lat, m yślałem , że zakłady te m ogą
b y ć znacznie ulepszone, jeśli cele będą zaw ierały w ię­
cej p rze strzen i i p ow ietrza, je śli w ięźni rozdzieli się
na k ateg o ry e i zajm ie się ich pożyteczną i zdrow ą
p rac ą. T eraz — m usiałem się w yrzec tych pięknych
illuzyi. T eraz m ogłem p rzekonać się, że najw zorow sze,
«reform ow ane» więzienia, jakiegokolw iek sy stem u , cel-

http://rcin.org.pl/ifis
— 502 —

kow ego czy innego, — tak ze w zględu na więźni, ja k i ze


w zględu na pożytek społeczeństw a, są rów nie złe, ja k
stare, b ru d n e n o ry daw nego «niereform ow anego» sy ­
stem u , a m oże i gorsze. Nie w yw ierają one żadnego
u m o raln iającego w pływ u na więźni, przeciw nie, w ol­
b rzy m iej w iększości w ypadków w pływ ich je s t n ajszk o ­
dliw szy. Złodziej, oszust, ra b u ś, przeb y w szy kilka lat
w w ięzieniu, w ychodzą ztain tąd jeszcze bardziej za­
tw ard ziali w g rzechu i b ynajm niej nie zniechęceni do
daw nego sw ego rzem iosła. Są oni teraz lepiej p rz y sp o ­
sobieni; posiedli w szystkie tajem nice zaw odu i p rz e n i­
knęli się jeszcze w iększem ro zgoryczeniem przeciw ko
społeczeństw u. T eraz p o tra fią znaleźć uspraw iedliw ie­
nie dla sw ego b u n tu przeciw jego praw om i obycza­
jom . Z nieuniknioną, fataln ą koniecznością m usi czło­
wiek postępow ać coraz dalej po tej zbrodniczej d r o ­
dze, k tó ra go już raz p rzy p ro w a d ziła p rze d k ra tk i są ­
dowe. W ystępki, k tó ry ch dopuści się po uw olnieniu,
b ędą niew ątpliw ie daleko cięższe, niż te, za k tó re był
k a ra n y po raz pierw szy. I oczekuje go śm ierć albo
w więzieniu, albo w koloniach k arn y ch . W książce
pow yżej p rzytoczonej, pow iedziałem już, że w ięzienia
są to « u niw ersytety w y stęp k u , u trzy m y w a n e przez
państw o». I dziś — po upływ ie p ię tn astu lat — ro ­
zm y ślając pow tórnie n ad tą k w esty ą w ośw ietleniu
m asy now ych faktów , m ogę ty lk o z głębokiem p rze­
św iadczeniem słow a te pow tórzyć.

O sobiście — nie m am n ajm niejszego pow odu u s k a r­


żać się na lata, k tó re przepędziłem w w ięzieniu fran-
cuskiem . Dla człow ieka czynnego i niezaw isłego o g ra ­
niczenie sw obody i m ożności działania je s t ju ż sam o
p rzez się tak w ielką stra tą , że o innych p rzy k ro ściach
w ięziennych nie w arto naw et w spom inać. Bez w ątpie­
nia, trap iliśm y się b ard zo naszą p rzy m u so w ą bezczyn­

http://rcin.org.pl/ifis
— 503 —

nością, g d y dolatyw ały n as z daleka wieści, ja k i oży­


w iony ru ch polityczny budzi się we F ran cy i. K oniec
p ierw szeg o ro k u , zw łaszcza podczas p o n u rej zim y,
ciężkim je s t zaw sze dla więźnia. A gdy przy ch o d zi
w iosna, boleśniej, niż kiedykolw iek, czuje się u tra tę
w olności. K iedy w idziałem z naszego okna, ja k łąki
znow u o k ry w a ją się zielonością, a nad w zgórzam i
znow u zaw isa lekka w iosenna m gła; kiedy — czasam i —
m ig n ął mi p rze d oczym a pędzący w dolinie p o c ią g ,—
o g arn iała m ię silna tę sk n o ta ; chciałbym był polecieć
za nim , odetchnąć św ieżem , leśnem pow ietrzem , lub
dać się porw ać p rąd o w i kipiącego życia ludzkiego
w w ielkiem m ieście. Ale kto nieodw ołalnie zw iązał
swój los z jak ąk o lw iek s k ra jn ą p a r ty ą postępow ą, ten
pow inien b yć gotów lata całe spędzić w w ięzieniu —
i nie m a p raw a szem rać na to. C z u je , że naw et
w w ięzieniu — nie p rz e sta je on do pew nego stopnia
w spółdziałać postępow i ludzkości, k tó ry n ad a je życie
i siłę d ro g im m u ideom .
D ozorcy w w ięzieniu lu g d u ń sk iem dali się nam
w szy stk im we znaki sw oją b ru taln o ścią : żonie m ojej,
to w arzy szo m i m nie sam em u. Ale po kilku u tarczk ach
sto s u n k i ułożyły się spokojniej. W d o d atk u — adm i-
n istra c y a w iedziała b ardzo dobrze, że cała p ra sa p a­
r y s k a stoi po naszej stro n ie i wcale nie życzyła sobie
ściąg n ąć na sw oją głow ę grom ów R och efo rt’a, albo bi­
czującej k ry ty k i p. C lem enceau. W C lairv au x nie p rz y ­
szło wcale do walki. Na kilka m iesięcy p rze d naszem
p rzy b y ciem zm ienionym został cały p erso n e l adm ini­
strac y jn y . D ozorcy zabili w celi je d n eg o w ięźnia i po­
w iesili jego zwłoki, aby nadać śm ierci po zó r sam o­
b ó jstw a. Lecz zb ro d n ia w yszła na jaw ty m razem za
sp ra w ą d o ktora. O ddalono w sk u tek tego głów nego za­
w iadow cę i kilku pom ocników i całkiem inne sto su n k i
zapanow ały od tąd w więzieniu. W ogóle w yniosłem

http://rcin.org.pl/ifis
— 504 —

z C lairv au x ja k najlepsze w spom nienie o zaw iadow cy —


i n ieraz m yślałem w czasie m ego tam pob y tu , że —
ostatecznie — ludzie b y w ają często lepsi, niż in sty tu -
cye, k tó ry m służą. Ale w łaśnie, poniew aż nie m am
żad n y ch zażaleń osobistych, tern sw obodniej i bez­
w zględniej m ogę potępiać sam ą in sty tu cy ę, jako p rz e ­
żytek p o n u rej przeszłości, błędny w zasadzie i sta n o ­
wiący źródło niezliczonych klęsk dla społeczeństw a.
M uszę w spom nieć jeszcze o jednej okoliczności,
k tó ra u d erz y ła m ię w w yższym jeszcze stopniu, niż
d em o ralizujący w pływ w ięzień na przestępców . Jakiem
o gniskiem zarazy byw a każde więzienie i naw et każdy
sąd dla całego otoczenia, dla w szystkich, żyjących
w blizkości! L om b ro so n aro b ił wiele hałasu sw oim
«w ystępnym typem », k tó ry o d k ry ł rzekom o w śród
lud n o ści w ięz ie n n ej! Je ślib y rów nie uw ażnie b adał
publiczność, k rąż ącą około sądu, jak o około sw ego
p u n k tu ciężkości: ta jn y ch agentów , szpiegów , poką-
tnych adw okatów , denuncyantów i oszustów w szel­
kiego ro d z a ju ; — L o m b ro so z pew nością p rzy sz ed łb y
do w niosku, że g eograficzna sfera jego «w ystępnego
typu* nie o granicza się tylko do m u ró w w ięziennych.
N igdzie nie w idziałem takiej bogatej kolekcyi osób
najn iższeg o ludzkiego ty p u , ja k w sądzie lu g d u ń sk im ,
gdzie na każdym k ro k u spo tk ać je m ożna. Nic ró w ­
nego im nie znalazłem w C lairvaux. D ickens i C ruiks-
h au k un ieśm iertelnili kilka z tych p o sta ci, k tó re
tw o rzą całkiem o d ręb n y św iat, k rąż ący około sądów
i szerzący zarazę daleko naokół siebie. To sam o po­
w iedzieć m ożna o każdem centralnem w ięzieniu w ro ­
d zaju C lairvaux. J a k tłu sta plam a na w ełnianej mate-
ry i, tak szerzy się w około w ięzienia w strę tn a atm o ­
sfera, p rze siąk n ięta duchem złodziejstw a, oszukaństw a,
szpiegostw a i w szelkiego zniepraw ienia.
W szy stk o to w idziałem . I jeżeli p rze d m ojem sk a­

http://rcin.org.pl/ifis
— 5or> —

zaniem w iedziałem już, że w spółczesny nasz system


k a rn y je s t z g ru n tu zły, to — opuszczając C lairvaux,
zrozum iałem , że sy stem ten nietylko je s t zły i nie­
sp raw ied liw y, ale że w p ro st szaleństw em je s t ze stro n y
społeczeństw a u trzy m y w a ć na swój k oszt — przez nie-
w iadom ość, lu b przez o b łu d n ą, u m y śln ą nieznajom ość
rzeczyw istości — te « u n iw ersy tety w ystępku» i te ja ­
skinie zepsucia, — a w szy stk o to pod pozorem , że
w ięzienia są niezbędne dla okiełznania w ystępnych in­
sty n k tó w kilk u ludzi.

XIV.

K ażdy rew olucyonista spo ty k a na sw ej d rodze


szpiegów i agentów - prow okatorów . Mnie także
sp o tk a ł ten zaszczyt. W szystkie rzą d y tra c ą znaczne
su m y na u trzy m an ie tych podłych gadów , ale w ła­
ściwie są one niebezpieczne tylko dla b ardzo zielonej
m łodzieży. Kto m a choć tro ch ę dośw iadczenia i zna
życie i ludzi, p ręd k o uczy się poznaw ać ten g atu n ek
isto t; je s t coś w nich, co z pierw szego w ejrzenia każe
się n am m ieć na ostrożności. W e rb u ją się one z sa­
m ych m ętów społeczeństw a, z ludzi, k tó ry c h poziom
m o raln y byw a n a d e r niski. Kto pilnie śledzi m oralne
zachow anie się ludzi, z k tó ry m i się spo ty k a, w krótce
sp o strz eg a w ch a rak te rz e i naw et pow ierzchow ności
ty ch osób coś dziw nego, co go u d erz a i nasu w a sam o
przez się p y tan ie: «co p rzy p ro w ad ziło tych ludzi do
m n ie ? Co w spólnego oni m ogą m ieć ze m ną?» Po
w iększej części to p ro ste p y tan ie w y starcza, aby obu­
dzić n aszą baczność.
Z a czasów m ego pierw szego p o b y tu w Genewie
d o sk o n ale znaliśm y w szyscy ag e n ta ro sy jsk ie g o , któ ­
re m u poleconem było śledzić em igrantów . N azyw ał

http://rcin.org.pl/ifis
— 50G —

się «hrabia X.»; ale poniew aż nie m iał ani lokaja, ani
k a re ty , k tó rą m ógłby ozdobić sw ym herbem , w y­
szył go na czapraczku sw ego pieska. S p otykaliśm y go
czasem w kaw iarni, ale nie zam ienialiśm y z nim nig d y
ani słowa. W g ru n cie rzeczy był on całkiem «nieszko­
dliw y»; zakupyw ał po p ro s tu w kioskach w ydaw nictw a
em ig ran tó w i zapew ne o p atry w a ł je sw em i uw agam i
w sp raw ozdaniach, skład an y ch zw ierzchności.
Z upełnie inne osobisto ści zaczęły się zjaw iać w Ge­
new ie razem z now em pokoleniem em igrantów . A je ­
dnakże, tak lub inaczej, zaw sze poznaw aliśm y now ych
szpiegów .
Kiedy na horyzoncie naszym zjaw iał się kto nie­
znajom y, ze zw ykłą nih ilisty czn ą szczerością w yp y ty ­
w aliśm y go o jego p rzeszłość i obecne zam iary i tym
sposobem łatw o poznaw aliśm y, kogo m am y przed
sobą. S zczerość we w spólnem obcow aniu je s t n a j­
lepszym śro d k iem u trw alen ia p rzy ja zn y c h stosunków
m iędzy lu dźm i; w p o dobnym zaś w yp ad k u je s t w p ro st
nieocenioną. Ludzie, k tó ry ch n ik t z nas nie znał
i o k tó ry ch n ik t naw et nie słyszał w Rosyi, k tó rzy
byli całkiem obcy w n aszych kółkach, przy jeżd żali do
G enewy i po kilku dniach, a czasem w kilka godzin —
staw ali na najserd eczn iejszej stopie z kolonią. Ale
szpiedzy, pod żadnym pozorem , nie p o trafili nigdy
w k ra ść się w n aszą p rzy jaźń . Szpieg m oże nazw ać
w spólnych znajom ych, m oże w ytłóm aczyć się n ajd o ­
kładniej, czasem naw et zgodnie z p raw d ą, co do sw ojej
przeszłości w Rosyi, m oże przy sw o ić sobie n ajd o sk o ­
nalej nih ilistyczne obejście i nihilisty czn ą gw arę, ale
nie p o trafi nig d y p rze n ik n ąć się nih ilisty czn ą ety k ą
m łodzieży ro sy jsk ie j, — a to sam o ju ż trzy m a go
zdaleka od naszej kolonii. Szpiedzy m ogą udać i n a ­
śladow ać w szystko, — tylko nie zasad tej m oralności.
K iedy pracow aliśm y razem z E. Reclus, m ieszkało

http://rcin.org.pl/ifis
— 507 —

w C larens podobne indyw iduum , od k tó reg o w szy scy ­


śm y stro n ili. Nie w iedzieliśm y faktycznie nic złego
0 nim , ale czuliśm y, że on nie «nasz». I im n atarcz y ­
wiej sta ra ł się p rze n ik n ąć do n a s , tem silniejsze
budził z naszej stro n y p odejrzenia. J a n igdy nie p rze­
m ów iłem doń ani słow a i m oże w łaśnie dla tego cho­
dziło m u najusilniej o m oją znajom ość. W idząc, że
zw ykła d ro g a nie zaprow adzi go daleko, zaczął zasy p y ­
w ać m ię listam i, w yznaczając m i tajem nicze spotkania,
w tajem niczych celach — w lesie, lu b w jakiem innem po-
d o bnem m iejscu. Dla ż a rtu p rz y ją łe m raz zaproszenie
1 udałem się na oznaczone m iejsce, przyczem jeden
z p rzy jació ł to w arzy szy ł m i zdaleka. Ale jegom ość ów,
k tó ry zapew ne m iał w spólnika, m u siał dow iedzieć się,
że nie je ste m sam i nie przyszedł. Z ostałem więc po­
zbaw iony p rzy je m n o śc i poznania go kiedykolw iek bli­
żej. Z resztą, m iałem w ówczas tyle pracy, że każda
chw ila m ego czasu była pośw ięcona albo geografii,
albo «Le révolté» — i nie m iałem czasu na k onspira-
cye. Je d n ak ż e dow iedzieliśm y się potem , że człowiek
ten w ysyłał do T rzeciego W ydziału najszczegółow sze
sp raw o zd an ia o rzekom ych rozm ow ach, k tó re m iał
p ro w ad zić ze m ną, o nieograniczonem zaufaniu, jak ie
w zbudził we m nie i o straszn y c h spiskach przeciw
carow i w P e te rsb u rg u , k tó rem i niby to kierow ałem .
W szy stk o to przy jm o w an o w P e te rs b u rg u za d o b rą
m onetę. I nie tylko w P e te rsb u rg u . W e W łoszech wie­
rzon o także każdem u nonsensow i, donoszonem u przez
szpiegów . T ak, na p rzy k ła d , kiedy Cafiero został raz
areszto w an y w S zw ajcaryi, pokazano m u zastraszające
sp raw o zd an ia szpiegów w łoskich, k tó rzy donosili sw e­
m u rządow i, że ja i Cafiero, u zb ro je n i w bom by, za­
m y ślam y p rze jść g ranicę w łoską. W rzeczy zaś sam ej
nig d y nie byłem we W łoszech i nig d y się tam nie
w ybierałem .

http://rcin.org.pl/ifis
— r,08 —

T rzeb a p rzyznać, że szpiedzy nie zaw sze u k ła d ają


swe re fe ra ta z sam ych w ym ysłów . Często p o d ają p ra w ­
dziwe fakty, ale w szy stk o zależy od tego, w ja k i spo­
sób p rzed staw i się ja k i w ypadek. Śm ieliśm y się s e r­
decznie z pow odu jed n eg o ra p o rtu , złożonego rządow i
fra n cu sk iem u przez szpiega, k tó ry to w arzy szy ł nam
w 1881 r. w p odróży z P a ry ż a do L ondynu. Szpieg,
ja k to często byw a, prow adził p o dw ójną g rę i sp rz e ­
dał sw oje spraw ozdanie R o ch efo rfo w i, k tó ry ogłosił
je w sw ojej gazecie. W szystko, o czem szpieg donosił,
było p raw d ą; ale ja k on to opow iadał! P isał na p rz y ­
kład: «Zająłem «coupe» obok tego, w k tó rem sie­
dzieli K rap o tk in z żoną». Isto tn ie tak było. S p o strze­
g liśm y go odrazu, gdyż jego złośliw a, niem iła tw arz
ściągnęła zaraz n a s z ą uw agę. «Cały czas mówili po
ro sy jsk u , dla tego — żeby inni pasażerow ie — nie m ogli
ich zrozum ieć». I to p raw d a: m ów iliśm y po ro sy jsk u ,
ja k zw ykle. «P rzyjechaw szy do Calais, kazali sobie
podać buljonu». Św ięta p raw d a; zażądaliśm y buljonu.
Ale tu zaczyna się tajem nicza stro n a podróży. «Po­
tem — oboje nagle znikli. N apróżno szukałem ich na
pokładzie i w innych m iejscach; kiedy zaś znow u się
ukazali, b ył on p rz e b ra n y i to w arzy szy ł m u k siądz
ro sy jsk i, z k tó ry m się nie rozstaw ał aż do sam ego
L on d y n u , gdzie straciłem go z oczu». I znow u n a jz u ­
p ełniejsza praw da. Żonę m oją rozbolały trochę zęby,
p o p ro siłem więc re sta u ra to ra , żeby nam pozw olił od­
dalić się do sw ego pokoju, gdzie m ógłbym p rzy p alić
jej ząb, co p rzy n o siło jej zw ykle ulgę. Tern o b jaśn ia
się nasze «zniknięcie»; że zaś m ieliśm y przejeżdżać
kanał, w su nąłem m ój m iękki pilśniow y k apelusz do
kieszeni i nałożyłem fu trz a n ą czapkę, to je s t « p rzeb ra­
łem się». Co się tyczy tajem niczego popa, to i to nie
było w ym ysłem . Nie był on popem ro sy jsk im , ale
m n iejsza z tern; u b ra n y był w każdym razie, ja k

http://rcin.org.pl/ifis
— 509 —

k siąd z grecki. S postrzegłem go, gdy stał u bufetu


i żąd ał czegoś, czego n ik t nie rozum iał.
— A qua! A qua! p ow tarzał żałosnym głosem .
— P ro sz ę dać tem u pan u szklankę w ody, — pow ie­
działem służącem u.
D uchow ny, zdziw iony m ojem i niezw ykłem i zdolno­
ściam i lingw istycznem i, zaczął m i dziękow ać z czysto
w schodniem uniesieniem . Ż ona m oja, zdjęta litością, p ró ­
bow ała p rzem aw iać doń w ró żn y ch językach, ale ro zu ­
m iał ty lk o po nowo - g recku. O kazało się jed n ak , że
zna kilka słów jak ieg o ś południow o-słow iańskiego n a ­
rzecza i zdołaliśm y nakoniec zrozum ieć tyle: «Ja —
G rek ; tu reck ie poselstw o, — L ondyn». D aliśm y m u
do zrozum ienia, głów nie za pom ocą znaków , że my
także jed ziem y do L o n d y n u i że m oże jechać z nam i.
N ajzabaw niejszem było to , że rzeczyw iście do ­
w iedziałem się dlań o ad re sie tureck iej am b asad y
w L o n d y n ie pierw ej naw et, nim p rzy b y liśm y na lon­
d y ń sk i dw orzec kolejow y C haring-C ross. P ociąg za­
trz y m a ł się na ja k ie jś stacyi i do przepełnionego już
w ag o n u trzeciej klasy w eszły dw ie elegancko u b ra n e
panie. Je d n a z nich była A ngielką, d ru g a — piękna,
w y sm u k ła kobieta, w y b o rn ie m ów iąca po fra n cu sk u ,
podaw ała się za A ngielkę. L edw ie zdążyliśm y z nią
zam ienić k ilka słów, g d y zaatakow ała m ię nagle,
à b rû le-p o u rp o in t.
— Co pan m yśli o h ra b i Ig n atjew ie? — i w ślad za
tein. «P rędko zabijecie now ego cesarza?» Po tych
dw óch p y tan iach rzem iosło jej nie pozostaw iało dla
m nie żadnej w ątpliw ości; ale, przy p o m n iaw szy sobie
m o jeg o księdza, spytałem ją : «czy nie zna pani p rz y ­
p ad k iem ad re su tureckiego p oselstw a w L ondynie?» —
« P rzy takiej ulicy, — taki n u m e r dom u», odpow iedziała
bez zająknienia, ja k uczennica, w ydająca lekcyę. —
«Zapew ne wie pani także, gdzie się zn ajd u je poseł-

http://rcin.org.pl/ifis
— 510 —

stw o ro sy jskie?» — pytałem dalej. I ten a d re s udzie­


lony mi został rów nie chętnie. G dyśm y p rzy b y li na
dw orzec C h aring-C ross, zaczęła się dam a owa tak n a­
trę tn ie k rz ą ta ć około m oich pakunków podróżnych,
o fiaru ją c się naw et nieść, — w sw ych rękach, opiętych
w cienkie rękaw iczki — m ój ciężki k u fer, że nakoniec
o dpraw iłem ją, k u w ielkiem u jej zdum ieniu, m ów iąc:
«Dosyć. P anie nie noszą pakunków m ęzczyznom . P ro ­
szę zostaw ić n as w spokoju».
Ale w róćm y do naszego p raw dom ów nego fra n c u ­
skiego szpiega. — «K rapotkin w ysiadł na stacyi Cha-
rin g -C ro ss, — rap o rto w ał on d a le j; ale opuścił stacyę do ­
piero w pół godziny po p rzy b y c iu pociągu, g d y się
p rzekonał, że się w szyscy rozjechali. Cały ten czas
daw ałem na nich pilne baczenie, u k ry ty za kolum ną.
U pew niw szy się, że nikogo z p asażerów nie m a już
na peronie, oboje z żoną w skoczyli do «cabu». Mimo
to podążyłem za nim i i słyszałem , ja k d o ro żk a rz m ó­
wił a d re s policyantow i u b ra m y : «Nr. 12, ulica taka-
to». P obiegłem za pow ozem . Nie było nigdzie dorożki
w pobliżu, tak że m usiałem biedź aż do T rafalg ar-
sq u are, gdzie znalazłem «cab» i pogoniłem za nim i.
Z atrzy m ali się przed w spom nianym pow yżej dom em ».
W szy stk ie te fakty, a d re s i całe opow iadanie są
n ajd o k ład n iej praw dziw e. Ale ja k i tajem niczy w ygląd
w szy stk o to nosi! U przedziłem o m oim p rzyjeździe
jedn eg o p rzyjaciela, R osyanina, k tó ry z pow odu gę­
stej m gły ran n e j zaspał godzinę p rzy b y cia pociągu.
Czekaliśm y n ań na stacyi pół godziny, a potem , zo­
staw iw szy rzeczy, pojechaliśm y do jego m ieszkania.
— «Siedzieli do d ru g iej godziny po południu, sp u ­
ściw szy sto ry w pokoju i dop iero w tedy w yszedł
z d om u w ysoki m ęzczyzna i w pół godziny potem
pow rócił z ich rzeczam i». N aw et i ta w zm ianka o sp u ­
szczonych sto rac h nie je s t zm yśloną. Z pow odu m gły

http://rcin.org.pl/ifis
— 511 —

trz e b a było zapalić gaz i sp uściliśm y sto ry , aby nie


w idzieć b rzy d k ie j, m ałej uliczki w Islin g to n , spow i­
niętej w żółtą mgłę.

W czasie, g d y pracow ałem w spólnie z E lizeuszem


R eclus w C larens, udaw ałem się zw ykle dw a razy na
m iesiąc do G enew y, aby w ydać n u m e r «Le Révolté».
Razu pew nego, gdy zaszedłem do d ru k a rn i, pow ie­
dziano mi, że ja k iś nieznajom y R osyanin chce się ze
m n ą widzieć. Był on ju ż u m oich przy jació ł i ośw iad­
czył im , że chce m i zaproponow ać w ydaw nictw o n o ­
wej ro sy jsk ie j gazety, na w zór «Révolté»; ofiarow ał
się d o sta rc z y ć w szy stk ich p o trze b n y ch po tem u pie­
niędzy. P oszedłem zobaczyć się z nim w kaw iarni.
P rz ed sta w ił m i się pod jak iem ś niem ieckiem nazw i­
skiem , p rz y p u ść m y T honlehm — ja k o m ieszkaniec n ad ­
b ałty ck ich prow incyi. Chw alił się, że posiad a wielki
m ajątek , d o b ra ziem skie i kilka fa b ry k i o b u rza ł się
na rzą d ro s y js k i za ru sy fik ac y ę niem ieckich g u b ern ii
nad b ałty ck ich. W ogóle ro b ił n ieokreślone w rażenie,
an i złe, ani d o b re i przy jaciele m oi nalegali, żebym
p rz y ją ł jeg o propozycyę. Ale m nie nie zb y t się on po­
dobał z pierw szego w ejrzenia.
Z k aw iarni zaprow adził m ię do sw ego n u m e ru
w hotelu. T u zaczął się m niej krępow ać, stał się wię­
cej sam sobą - i w rażenie było wcale n ie k o rz y stn e . —
«P roszę nie w ątpić o m oim m a jątk u , — m ów ił mi. —
Z ro b iłem genialny w ynalazek, k tó ry zleje na m nie
deszcz złota. W ezm ę p aten t i w szy stk ie pieniądze od ­
dam na rew olucyę ro sy jsk ą» . Tu, z w ielkiem m ojem
zadziw ieniem pokazał mi lich tarz, k tó reg o cała o ry g i­
n aln o ść polegała na jego nadzw yczajnej brzydocie
i na trzech p rętach d ru tu , m iędzy k tó re w staw iało
się świecę. N ajuboższa go sp o d y n i nie znęciłaby się na
tak i lich tarz i je ślib y po nad spodziew anie — w yna­

http://rcin.org.pl/ifis
— 512 -

lazca u zy sk ał paten t, żaden fa b ry k a n t nie dałby zań


więcej, ja k p arę rubli. — «Bogaty człowiek — i pokłada
sw oje nadzieje w p odob nym lich tarzu ! pom yślałem .
Ależ on pew nie nig d y nie w idział lepszych». T eraz
w iedziałem już, co m am o nim trzy m ać. «On nic nie ma
i pieniądze, k tó re ofiaruje, nie są jego». O św iadczy­
łem m u więc bez o g ró d ek : «Dobrze. Je śli panu tak
wiele zależy na p ow staniu now ej ro sy jsk ie j rew olu-
cyjnej gazety i jeżeli pan je s t tak pochlebnego m nie­
m ania o m nie, ja k pan mówi, to p ro szę złożyć pie­
niądze na m oje im ię w jakim kolw iek b an k u i zosta­
wić je do m ego pełnego rozp o rząd zen ia. U przedzam
pana, że nie będzie pan b ra ł żadnego u działu w w y­
d aw an iu gazety».
— «O, n a tu ra ln ie , n a tu ra ln ie ; odpow iedział; od
czasu do czasu tylko za jrzę do w as, czasem podam
ja k ą ra d ę i pom ogę w am przew ieźć pism o do Rosyi».
«Nic z tego. Nie będziesz m ię pan naw et widywał»,
o d parłem . P rzy jaciele moi sądzili, że zanadto o stro
obeszłem się z tym człow iekiem , ale w krótce potem
o trzy m aliśm y list z P e te rs b u rg a z ostrzeżeniem , że
p rzy b ęd zie do n as szpieg T rzeciego W ydziału, nazw i­
skiem T honlehm . T ak więc lich tarz w yśw iadczył nam
pow ażną p rzy słu g ę.
Na podobnej sp raw ie z lichtarzem , lu b jakiej innej
w tym ro d zaju , zaw sze łapie się ta szanow na kom ­
pania. P ew nego m glistego p o ra n k u 1881 r. odw iedziło
n as w L ondynie dw óch R osyan. Je d n eg o z nich zna­
łem z n azw iska; d ru g i, — m łodzieniec, k tó reg o mi
p ierw szy p rzed staw ił jak o sw ego przyjaciela, był mi
całkiem n ieznajom y. O fiarow ał się on tow arzyszyć
sw em u przyjacielow i w czasie k ró tk ie g o jego p o b y tu
w L o ndynie Poniew aż p rzy p ro w a d ził go z sobą mój
znajom y, nie żyw iłem żadnych p o d ejrzeń w zględem
niego. Ale tego dnia byłem b ard zo zajęty i p o p ro si­

http://rcin.org.pl/ifis
— 513 —

łem d ru g ieg o znajom ego, m ieszkającego w są sied z­


tw ie , żeby pom ógł im znaleźć pokój i pokazał
L o n d y n . Ż ona m oja, k tó ra m ało znała jeszcze wów­
czas Anglię, poszła z nim i. W róciw szy w ieczorem ,
rzek ła m i: «W iesz, ten człow iek m ocno m i się nie
podoba. S trzeż się go». — «Ale dla czego? o co ch o ­
dzi?», py tałem . — «Nic, zupełnie nic, — tylko na pew no
on nie «z naszych*. A jeżeli tak, po co przychodził
do nas?» Ż ona m oja była ta k głęboko p rze k o n an ą
o słuszności sw oich pod ejrzeń , że — w ypełniając w szy­
stk ie obow iązki gościnności, ani na chw ilę je d n ak nie
pozostaw iała m łodego człow ieka sam ego w m oim po ­
koju. Z aw iązała się rozm ow a, k tó ra ta k d osadnie w y­
kazała całą nizkość poglądów i c h a ra k te ru gościa, że
jeg o w łasny p rzy jaciel ru m ie n ił się za niego. K iedy
zaś począłem ro zp y ty w ać go szczegółow o o jego p rze­
szłość, odpow iedzi jego były jeszcze m niej zadaw al-
niające. M ieliśm y się więc na baczności. K rótko m ó­
wiąc, obaj opuścili niebaw em L ondyn, a w dw a ty g o ­
dnie potem otrzy m ałem od m ego ro sy jsk ie g o p rz y ­
jaciela list, p rz e p ra sz a ją c y m ię, że w prow adził do
m ego d o m u człow ieka, k tó ry , ja k się okazało w P a ­
ry żu , b y ł szpiegiem am b asa d y ro sy jsk ie j. S praw dzi­
łem to w spisie ta jn y ch agentów , p rzeb y w ający ch we
F ra n c y i i S zw ajcaryi, k tó ry nam , em ig ran to m , ro ze­
słał niedaw no K om itet W ykonaw czy (m iał on w szę­
dzie sw oich ludzi w P ete rsb u rg u ). W spisie ty m znala­
złem rzeczyw iście nazw isko ow ego m łodzieńca. T ylko
je d n a litera była zm ienioną.

W y d aw anie gazety, opłacanej przez policyę i z po ­


lic y jn y m agentem na czele — sta ra to sz tu k a; uciekł
się też do niej p re fe k t policyi p a ry sk ie j, A ndrieux,
w 1881 r. Bawiłem w łaśnie w ów czas z E lizeuszem Re-
clus w gó rach, g d y o trzy m aliśm y list od jednego
WSPOMNIENIA REW0LUCY0NI8TY. 33

http://rcin.org.pl/ifis
F ran cu za, albo raczej B elgijczyka, w k tó ry m donosił
nam , że zam ierza założyć an a rch isty cz n ą gazetę i p rosił
o nasze w spółpracow nictw o. L ist, pełen pochlebstw ,
nie zro b ił na n as p rzy ch y ln eg o w rażenia. P rz y tem
E lizeusz R eclus p rzy p o m in ał sobie niejasno, j e sły ­
szał n ie g d y ś nazw isko a u to ra listu w zw iązku ,z ja k ą ś
p o d ejrz an ą h isto ry ą . P o stanow iliśm y odm ów ić udziału
w gazecie, napisałem tylk o do przy jaciela w P ary żu ,
iż m u sim y w przód wiedzieć, zkąd pochodzą pienią­
dze, za k tó re gazeta m a być w ydaw ana. Może p ien ią­
dze d a ją O rleaniści, — fortel sta ry i nieraz u p ra ­
w iany przez tę ro dzinę; m usim y znać źródła. Mój
p rzy jaciel p a ry sk i ze szczerością, zw ykłą ro botnikom ,
p rzeczy tał mój list na zebraniu, na k tó rem był obecny
p rzy sz ły w ydaw ca gazety. T en o sta tn i u d ał w ielką
o b razę i m usiałem odpow iadać na kilka reklam acyi
w tej spraw ie, ale tw ard o stałem p rz y sw ojem : «Jeśli
osoba, o któ rej mowa, pow ażnie z a p a tru je się na spraw ę,
zrozum ie sam a, że pow inna o b jaśn ić nas, zkąd m a
pieniądze».
M usiał to n areszcie uczynić. P rz y ciśn ięty do m u ru
n aszem i py tan iam i, odpow iedział, że pieniądze daje
jego ciotka, bogata pani, w yznająca w praw dzie sam a
dość zacofane przek o n an ia, ale niezdolna o przeć się
jeg o n am iętn em u p ra g n ie n iu posiadania w łasnej g a ­
zety. P ani ta m ieszka nie we F ra n cy i, a w L ondynie.
Z ażąd aliśm y w tedy jej nazw iska i a d re su i przyjaciel
nasz, M alatesta, ofiarow ał się pom ów ić z nią. — Udał
się do niej w spólnie z d ru g im przyjacielem , W łochem ,
h an d lu jąc y m sta ry m i m eblam i. P an i zajm y w ała nie­
w ielkie m ieszkanie. P odczas g d y M alatesta rozm aw iał
z «ciotką» i coraz bard ziej przek o n y w ał się, że g ra
ona ty lk o rolę w kom edyi, przyjaciel jego, han d larz,
oglądał stoły i k rzesła i p rze k o n ał się, że w szy stk ie m eble
zostały w ypożyczone b ard zo niedaw no, m oże na dzień

http://rcin.org.pl/ifis
— 515 —

p rz e d te m , u jego są sia d a , także h andlarza. N aw et


k a rtk i z ad re sem firm y tego o statniego znajdyw ały się
jeszcze na stołach i krzesłach. Ma się rozum ieć nie do­
w odziło to niczego, ale p o d ejrz en ia nasze w zm ogły się.
U sunąłem się stanow czo od w szelkiej w spólności z tern
w ydaw nictw em .
G azeta zaczęła w ychodzić i okazała się krw iożerczą
do o statn ich g ran ic niem ożliw ości. P odpalania, m o r­
d erstw a , dynam itow e bom by zalecały się w każdym
n um erze. S potkałem w ydaw cę jej na L ondyńskim
k o n g resie. S koro tylko u jrza łem jego obrzękłą, w strę ­
tn ą tw arz, przy słu ch ałem się jego rozm ow ie i p rz y ­
p atrz y łem kobietom , w k tó ry ch tow arzy stw ie ciągle
się obracał, nie m iałem ju ż n ajm n iejszy ch w ątpliw ości
co do niego. Na kong resie, na k tó ry m staw iał różne
gw ałtow ne, krw aw e rezolucye, w szyscy stro n ili odeń.
A g d y koniecznie chciał d ostać a d re sy anarchistów
w szy stk ich krajów , odm ów iono m u w sposób, k tó reg o
u p rze jm o ść pozostaw iała wiele do życzenia. K rótko
m ów iąc, zdem askow ano go w dw a m iesiące potem
i g azeta zaraz n astęp n e g o dnia p rz e sta ła w ychodzić.
W «pam iętnikach* swoich, w ydanych w dw a lata po­
tem A n d rieu x opow iadał szeroko o gazecie, k tó rą
założył i o w yb u ch u dy nam itow ym , k tó ry u rząd zili
w łaśni je g o agenci policyjni w P ary żu , podłożyw szy
«w ypełnione czemś» p u dełka od sa rd y n e k pod pom nik
T h ie rs'a.
Można sobie w yobrazić, ja k ą m asę pieniędzy ko­
sztow ało to w szystko F ra n cy ę , oraz inne ludy!

M ógłbym pośw ięcić kilka rozdziałów tem u p rz e d ­


m iotow i, ale zakończę na jed n em jeszcze opow iadaniu
o dw óch aw a n tu rn ik ac h w C lairvaux.
Ż ona m oja m ieszkała w ów czas w je d y n y m m aleń­
kim zajeździe w ioski, położonej w cieniu w ięziennych
33*

http://rcin.org.pl/ifis
— 51G —

m urów . P ew nego dnia w eszła do jej p o k o ju gospo-,


d y n i z listem od dw óch panów , k tó rz y tylko co p rz y ­
byli do zajazdu i chcieli zobaczyć się z m o ją żoną.
G o sp o d y n i całą siłą swej w ym ow y p o p arła p ro śb ę
nieznajom ych.
— O, ja znam ludzi, — m ów iła — i m ogę zaręczyć
pani, że są to praw dziw i panow ie, całkiem «comme il
faut». Je d en z nich mówi, że je s t niem ieckim oficerem ,
ale z pew nością m usi być baronem , albo «m ilordem »,
a d ru g i je s t jego tłóm aczem . Z n ają p an ią b ard zo do ­
brze. B aron w yjeżdża do A fryki — m oże na zaw sze —
i chciałby koniecznie w idzieć się z p an ią p rze d w y­
jazdem .
Ż ona m oja sp o jrza ła na a d re s listu, k tó ry opie­
w ał: «A M adam e la p rin cip esse K rapotkine. Q uand
à voir?» Nie po trzeb o w ała innych dow odów , aby
p rzek o n ać się, kim byli ci «panowie, całkiem com m e
il faut». T re ść listu była jeszcze g o rszą , niż ad re s.
To, co b aro n pisał o ja k iem ś tajem niczem zleceniu,
k tó re m a jej oznajm ić, pozostaw ało w jaw nej kłótni
zarów no z p raw id łam i g ra m a ty k i, ja k i ze zdrow ym
ro zsąd k iem . W sk u te k tego żona m oja nie p rzy ję ła
stanow czo ani b a ro n a , ani jego tłóm acza. W tedy
b aro n zaczął zasypyw ać ją listam i, k tó re zw racała
m u nieodpieczętow ane. W krótce cała w ieś rozd zie­
liła się na dw a stro n n ic tw a: jedno, z g o sp o d y n ią
na czele, było za baronem , d ru g ie pod przew odem
g o sp o d a rz a — przeciw niem u. O pow iadano sobie we
wsi całą ro m an ty czn ą h isto ry ę . — B aron znał m oją
żonę p rzed tem , nim w yszła za m nie. Tańcow ał z nią
nieraz w am basadzie ro sy jsk ie j w W iedniu. W ciąż
jeszcze kocha się w niej, a ona, o k ru tn a , nie chce
m u naw et pozw olić sp o jrzeć na s ie b ie — o sta tn i raz —
p rze d w yjazdem na tak niebezpieczną, dalek ą w y­
praw ę.

http://rcin.org.pl/ifis
- 517 —

Do tego p rzy łączy ła się tajem nicza h isto ry a o n a ­


szym sy n u , k tó re g o — w idocznie — sk ry w aliśm y .
— «Gdzie je s t ich syn?» — p y ta ł b aron. — «Mają
sześcioletniego syna. G dzie on?» — »Ona by nigdy nie
ro zsta ła się z synem , je ślib y m ieli dziecko», — m ów iła
je d n a p arty a . - «Tak, m ają syna, ale go u k ry w ają» , —
tw ierd ziła d ru g a.
S p ó r ten w yśw ietlił nam ciekaw ą rzecz. D owiódł
on, że nietylko zw ierzchność w ięzienna o dczytuje m oje
listy , ale że tre ść ich staje się w iadom ą ro sy jsk ie m u
p o selstw u . K iedy znajdow ałem się w L ugd u n ie, a żona
m oja p ojechała do S zw ajcaryi dla zobaczenia się
z E lizeuszem Reclus, pisała m i raz : «nasz «malec»
w y g ląd a św ietnie; zdrow ie m a w yborne. Skończył
w czoraj pięć la t i spędziliśm y w esoło w ieczór, obcho­
dząc jeg o urodziny». W iedziałem , że żona m ów i o «Re-
volte», poniew aż często nazyw aliśm y to pism o »notre
gam in», -- nasz malec.
T eraz, kiedy ci panow ie w ypytyw ali się o «naszego
chłopca» i dokładnie naw et o k reślali jego wiek, było
rzeczą jaw ną, że list przechodził przez ręce nietylko
jed n eg o zaw iadow cy. N ależało to p rz y ją ć do w iado­
mości.
Nic nie uchodzi p rzed ciekaw ością m ieszkańców
m ałej w ioski i b aro n w zbudził w krótce pew ne p o d ej­
rzenia. N apisał on now y list do m ojej żony, jeszcze
w ym ow niejszy, niż poprzed n i, w k tó ry m p rz e p ra sz a ł
ją , że ośm ielił się podaw ać za jej znajom ego. Czynił
to je d y n ie w tym celu, aby ułatw ić sobie p rz y stę p do
niej. T eraz p rzy zn aje, że jej nie zna, ale m im o to je s t
życzliw ym przyjacielem i p rag n ie udzielić jej pew nej
w ażnej w iadom ości. Życiu m ojem u zag raża wielkie
niebezpieczeństw o, — o tern w łaśnie chce ją ostrzedz.
B aron i se k re ta rz w yszli w pole, żeby przeczytać r a ­
zem list i n arad zić się n ad jego treścią. S trażn ik leśny

http://rcin.org.pl/ifis
— 518 —

poszedł za nim i w pew nem oddaleniu. Ale poniew aż


nie m ogli się porozum ieć, porw ali list w kaw ałki
i rzucili go w polu. G dy się oddalili, stra ż n ik leśny
po d n ió sł porzucone kaw ałki, złożył je razem i od­
czytał list. W dw ie godziny potem cała wieś w iedziała,
że b aro n nigdy nie znał m ojej żony; cała ro m a n ­
ty czn a h isto ry a , tak se n ty m e n taln ie opiew ana przez
p a rty ę b aro n a, p ry sła, ja k bań k a m ydlana.
— Aha! W takim razie nie są oni tym i, za k tó ry c h
się p o dają, — zaw yrokow ał w sw oją kolej b rig a d ie r
de g en d a rm erie . P ew no to niem ieccy szpiedzy, — i przy-
areszto w ał ich.
Muszę dodać na jego uspraw iedliw ienie, że nie
długo p rze d tem zjaw ił się w C lairv au x rzeczyw iście
szpieg niem iecki. O g rom ny b u d y n e k w ięzienny m oże
służyć w czasie w ojny ja k o m agazyn zapasów , albo
k o szary dla w ojska; w sk u te k tego niem iecki sztab
g en e raln y życzył sobie, m a się rozum ieć, poznać wew­
n ętrz n y rozk ład gm achu i jego w ojenne znaczenie.
I otóż — p rz y b y ł pew nego pięknego p o ra n k u do n a­
szej wsi w esoły w ędrow ny fo to g raf; w szedł on w krótce
w p rz y ja ź ń z całą ludnością w ioski fo to g ra fu jąc w szy­
stk ich bezinteresow nie, tak że pozw olono m u sfoto­
g rafow ać nietylko podw órze w ięzienne, ale i cele. N a­
stęp n ie udał się do d ru g ieg o m iasta na w schodniej
g ran icy , gdzie obudził pod ejrzen ie w ładz fran cu sk ich
i został areszto w an y , gd yż w y k ry to p rzy nim różne
k o m p ro m itu jąc e d o k u m e n ty w ojskow e. «Brigadier»,
k tó ry świeżo jeszcze m iał w pam ięci w esołego foto­
g rafa, p rzy sz ed ł do w niosku, że b aro n i jego se k re ­
ta rz także są niem ieckim i szpiegam i i odstaw ił obu
do w ięzienia m aleńkiego m iasteczka B ar s u r Aube.
T am jed n ak że w ypuszczono ich zaraz na d ru g i dzień)
a gazeta m iejscow a oznajm iła, że areszto w an i «nie są
niem ieckim i sz p ieg am i, lecz osobam i, działającem i

http://rcin.org.pl/ifis
— 519 —

z polecenia d ru g ieg o , bardziej zaprzyjaźn io n eg o m o car­


stwa!»
T eraz cała opinia publiczna pow stała przeciw ba­
ronow i i jego sekretarzow i. Nie był to koniec ich p rz y ­
gód. P o sw ojem uw olnieniu zaszli oni do m aleńkiej
k aw iarn i w iejskiej i p rz y butelce w ina zaczęli po nie­
m iecku, z całą sw obodą w y w nętrzać się w zajem nie
w p rzy jacielsk iej pogaw ędce i ubolew ać nad niepow odze­
niem , k tó re ich spotkało. — «Jesteś tchórz i głupiec, —
m ów ił m n iem any se k re ta rz do m niem anego barona. G dy­
bym ja b ył na tw ojem m iejscu, poczęstow ałbym z tego-ot,
rew o lw eru sędziego śledczego. N iech — no tylko s p ró ­
b u je ze m ną, a w sadzę m u kulę w łeb!» — i tak dalej.
T ym czasem , w ędrow ny ag e n t handlow y, siedzący
sp o k o jn ie w kącie sali, pobiegł czem prędzej do bry-
g a d y e ra i pow tó rzy ł m u p o d słu ch an ą rozm ow ę. Bry-
g a d y e r sp isał n aty ch m iast p ro to k ó ł i pow tó rn ie a r e ­
sztow ał se k re tarza , k tó ry się okazał ap tek a rz em ze
S tra ss b u rg a . Staw iono go p rze d sądem p o licyjnym
w tern sam em B ar s u r A ube i skazano na m iesiąc
w ięzienia «za o d g rażan ie się przeciw sędziem u w m iej­
scu publicznem ». P otem b aro n także m iał różne
p rz y g o d y i w ioska nasza uspokoiła się dopiero po
w yjeździe obu nieznajom ych.
T ym razem m iała ta szpiegow ska h isto ry a p rz y ­
n ajm n iej w esołe zakończenie. Ale ile trag e d y i, s tr a ­
sznych trag e d y i, rozegrało się za sp raw ą tych ło­
tró w ! Ile drogich istn ień zginęło, ilu ro d zin szczę­
ście zb u rzonem zostało, — tylk o dla tego, żeby ci
niegodziw cy m ogli żyć w dobrobycie! G dy się pom yśli
o ty siącach tych szpiegów , w szędzie obecnych, opła­
canych p rzez rzą d y w szystkich pań stw , o pułapkach,
zastaw ian ych przez nich na n ie o stro żn y c h ludzi; o ży­
ciach ludzkich, g inących m arnie, dzięki im ; g d y się
w spom ni o niezliczonych cierpieniach, k tó re nędznicy

http://rcin.org.pl/ifis
— 520 —

ci ro zsiew ają w szędzie po swej dro d ze; o szalonych


sum ach, trw o n io n y ch na u trzy m an ie tej podłej arm ii,
w erb u jącej się z n ajb ard zie j w zgard zo n y ch odpadków
społeczeństw a, o w ystęp kach, k tó ry m i za raża ją oni
społeczeństw o w ogóle i każd ą ro d zin ę w szczegól­
ności; — g d y się pom yśli o tern w szystkiem , p rz e ra ­
żenie o g arn ia na w idok tej potęgi złego, k tó reg o do­
konać są zdolni. A nieprzeliczona ta arm ia składa się
niety lk o z panów , z a tru d n io n y ch w ch a rak te rz e szpie­
gów p o litycznych lu b w ojskow ych. N iektóre gazety
w Anglii, zw łaszcza w m iejscow ościach leczniczych,
zap ełn iają całe szpalty ogłoszeniam i o «śledczych ag en ­
tach p ry w atnych», k tó rzy p o d ejm u ją się d o starczy ć
niezbędnego m a te ry a łu dow odow ego w sp raw ach ro z­
w odow ych, szpiegow ać m ężów z polecenia żon i żony
z polecenia mężów, k tó rzy w k ra d a ją się do ogn isk
ro d zin n y ch, zw odzą głupców i gotow i ro b ić są w szy­
stko, co k to chce, byle im płacono. L udzie g o rsz ą się
i o b u rz a ją w strę tn y m system em szpiegow skim , w y­
k ry ty m niedaw no w w yższych w ojskow ych sferach
fran cu sk ich, a nie sp o strz eg a ją, że i w śród nich, —
m oże w ich w łasnym dom u, — ta jn i agenci urzędow i
i p ry w a tn i ro b ią to sam o, albo jeszcze gorzej.

XV.

Z arów no w prasie, ja k i w Izbie D eputow anych


dom ag an o się b ezu stan n ie naszego ułaskaw ienia, zw ła­
szcza, że rów nocześnie z nam i skazaną została Luiza
Michel... za kradzież! Luizę Michel, k tó ra literaln ie od ­
daje o sta tn i swój szal, albo płaszcz biedniejszej kobiecie;
k tó ra w w ięzieniu nie chciała nig d y k o rz y sta ć z le­
pszej żyw ności, niż inni więźniow ie i oddaw ała im
w szystko, co jej p rzy sy ła li; — skazano z d ru g im tow a­

http://rcin.org.pl/ifis
— 521 —

rzy szem , P o u g et, na dziew ięć lat w ięzienia — za r a b u ­


nek uliczny. B rzm iało to trochę dziw nie naw et w uszach
p rzeciętn eg o o p p o rtu n isty b u rżu azy jn eg o . P rzew o d n i­
cząc raz pochodow i robotników , pozbaw ionych pracy,
Luiza Michel w eszła do p iek arn i, wzięła kilka bochen­
ków chleba i rozdzieliła je pom iędzy głodnych, — to
był cały rab u n e k . U łaskaw ienie anarchistów stało się
hasłem bojow em opozycyi an ty rz ąd o w ej, aż nakoniec
w je sien i 1885 r. p re z y d e n t G revy ułaskaw ił osobnym
d ek re tem w szystkich sk a z a n y c h , w yjąw szy m nie
i trzech innych tow arzyszy. W tedy jeszcze głośniej
zaczęto wołać o am n esty ę Luizy Michel i m oją. Ale
tej o sta tn ie j przeciw ny był A leksander I I I . Pew nego
dnia, p re m ie r F rey cin et, o d pow iadając na ja k ą ś inter-
pelacyę w Izbie, w ręcz ośw iadczył, że «dyplom atyczne
tru d n o śc i sto ją na przeszkodzie u łaskaw ieniu Kra-
potkina». Dziwne słow a w u sta ch p ierw szego m in istra
niepodległego k ra ju ! Ale jeszcze dziw niejsze padały
n ieraz od cz asu , ja k stanęło to nieszczęsne p rz y ­
m ierze rep u b lik ań sk ie j F ra n c y i z c a rsk ą R osyą. Na
koniec — w połow ie stycznia 1886 ro k u uw olniono
L uizę Michel, m nie i trzech tow arzyszy, k tó rz y pozo­
stali ze m n ą w C lairvaux.

Moje uw olnienie oznaczało także uw olnienie m ojej


żony z jej dobrow olnego zam knięcia się w m ałej wię­
ziennej wiosce, co zaczynało się ju ż od b ijać n a jej
zdrow iu. P ojechaliśm y do P ary ża , aby spędzić kilka
ty g o d n i u naszego przyjaciela, E liasza R eclus, sły n ­
nego an tro p o lo g a, k tó reg o za g ran icam i F ra n c y i b io rą
często za jego m łodszego b rata , g eo g ra fa E lizeusza.
S erd eczn a p rz y ja ź ń łączyła obu braci od najm ło d szy ch
lat dziecinnych. K iedy p rzy sz ed ł czas w stąpienia do
u n iw e rsy te tu , poszli razem do S tra s s b u rg a piechotą
ze wsi, położonej w dolinie G irondy. J a k typow ym

http://rcin.org.pl/ifis
— 522 —

stu d e n to m w ędrow nym to w arz y szy ł im pies; gdy za­


trzy m y w ali się na po p as w jakiej wsi, k u b ek m leka
lu b zupy d ostaw ał czw oronogi przyjaciel, a w ieczerza
braci sk ładała się często z kaw ałka chleba i kilku ja ­
błek. Ze S tra s s b u rg a u d ali się m łodzieńcy do Berlina,
zw abieni sław ą w ykładów w ielkiego R itte ra . P otem —
w latach czterd ziesty ch — znaleźli się obaj w P ary żu .
E liasz R eclus stał się zapalonym fo u rie ry stą ; obaj
w itali ru c h 1848 r. ja k o początek now ej ery. W sku tek
tego, po g ru d n io w y m zam achu sta n u N apoleona I I I
m u sieli opuścić F ra n c y ę i w yem igrow ali do Anglii.
Po ogłoszeniu am n esty i bracia R eclus w rócili do
P ary ża, gdzie E liasz w ydaw ał fu rie ry sty c z n ą gazetę
k o o p eracy jn ą, cieszącą się szero k ą p o p u larn o ścią w po­
śró d ro b o tników . J e s t to szczegół dość ciekaw y, choć
m ało znany, że N apoleon I I I , k tó ry , ja k w iadom o,
g ra ł ro lę C ezara i ja k p rz y sto i C ezarow i — in te re so ­
wał się położeniem klas robotniczych, — p rz y sy ła ł sw ego
a d ju ta n ta do d ru k a rn i gazety za każdym razem , gdy
się m iał ukazać now y n u m e r pism a, aby m u p rz y ­
wiózł p ierw szy egzem plarz w p ro st z pod p ra sy . P otem
N apoleon I I I gotów był naw et udzielić swej opieki
M iędzynarodow ej A socyacyi R obotniczej pod w a ru n ­
kiem , że w yrazi się ona w je d n y m ze sw ych b iule­
tynów w kilku słow ach z ufnością i uznaniem o wiel­
kich socyalnych refo rm ach Cezara. Ale g d y In te rn a -
cyonał o drzucił stanow czo w szelkie podo b n e propo-
zycye, N apoleon kazał m u w ytoczyć proces.
G dy o głoszoną została K om una, obaj bracia całem
sercem p rzy łączy li się do niej. E liasz p rz y ją ł sta n o ­
w isko k u sto sza biblioteki narodow ej i m uzeum L u w ru
pod rzą d am i V aillant’a. Głów nie dzięki jego p rz e z o r­
ności i niezm ordow anym staran io m , ocalały w czasie
b o m b ard o w ania P a ry ż a i n astęp u jący ch za tern poża­
rów nieprzeliczone sk a rb y n au k i i sztu k i ludzkiej,

http://rcin.org.pl/ifis
— 523 —

n ag ro m a d zo n e w tych dw óch in sty tu cy ach . N am iętny


w ielbiciej sz tu k i sta ro ż y tn e j i głęboki jej znawca, u p a­
kow ał on sta ra n n ie w szystkie najcenniejsze sta tu y
i u rn y ze zbiorów L u w ru i u k ry ł je w piw nicach
g m achu. R ów nocześnie p rzedsięw ziął nadzw yczajne
o stro żn o ści, aby złożyć w bezpiecznem m iejscu n a j­
rzad sze i najw ażniejsze dzieła biblioteki narodow ej
i żeby o ch ronić sam b u d y n ek od pożarów , szerzących
się w około. Ż ona jego, dzielna kobieta, g o dna tow a­
rz y sz k a filozofa, z k tó rą ukazyw ali się zaw sze na
ulicy dw aj jej m ali sy n o w ie , u rz ą d z a ła tym czasem
w sw ojej dzielnicy ja d aln ie dla lu d u , k tó ry w czasie
d ru g ie g o oblężenia d o prow adzony by ł do ostatnich
g ra n ic nędzy. Na dw a ty g o d n ie p rze d sw oim upadkiem
zro zu m iała nakoniec K om una, że głów ną jej tro sk ą
pow inno być zaopatrzenie w żyw ność ludności, po­
zbaw ionej m ożności zarobkow ania na chleb i zaraz
znaleźli się ochotnicy, k tó rzy podjęli się tego zadania.
Dzięki ty lk o p ro ste m u w ypadkow i E liasz Reclus, p o ­
zo stający do ostatn iej chw ili na sw em stanow isku,
nie zo stał ro zstrz ela n y przez W ersalczyków . Skazano
go do ciężkich ro b ó t za to, że ośm ielił się p rz y ją ć od
K om uny tak w ażny u rzą d . Ale u k ry ł się i uciekł
z ro d zin ą do Anglii. T eraz, w róciw szy do P ary ża,
o d d ał się na now o p rac y całego sw ego życia — e t­
nografii. O w arto ści tego dzieła m ożna sądzić z kilku
rozdziałów , k tó re w yszły oddzielnie pod ty tu łe m : «Les
P rim itifs» i «Les A ustraliens» a także z jeg o h isto ry i
0 pochodzeniu religii, k tó rą w ykłada w szereg u odczy­
tów w B ru kselli, w założonej przez b ra ta sw ego Szkole
N auk w yższych (Ecole des h au tes E tudes). W całej
lite ra tu rz e etnograficznej nie wiele znajdziem y dzieł,
p rze n ik n ięty ch ta k ą serd eczn ą sy m p a ty ą ku dzikim
1 takiem głębokiem zrozum ieniem ich p rz y ro d y . Jeg o
zaś h isto ry a religii (część jej w ydaną została w «So-

http://rcin.org.pl/ifis
- 524 —

ciété Nouvelle», przeglądzie, w ychodzącym obecnie pod


nazw ą « H um anité Nouvelle») je s t — w edle m ojego
p rze k o n an ia — n ajlep szą pracą, ja k ą posiad am y w tej
kw estyi. P rzew y ższa ona bez w ątpienia p ró b y S p en ­
cera w ty m sam ym ro d zaju , poniew aż filozof angielski,
niezależnie od sw ego potężnego u m y słu — nie um ie
w n ik n ąć tak głęboko w p ro stą i szczerą n a tu rę p ie r­
w otnego człow ieka, ja k to z takiem zam iłow aniem
czyni E liasz Reclus. Z tern w szystkiem łączy on je ­
szcze g ru n to w n ą znajom ość m ało d o tą d up raw ian ej
gałęzi p sychologii ludów , to je s t rozw oju i p rz e o b ra ­
żania się w ierzeń. Z bytecznem byłoby m ów ić o nie­
zw ykłej d obroci i sk ro m n o ści E liasza R eclus, albo
0 jego n iepospolitym u m y śle i o je g o w szechstronnej
1 głębokiej znajom ości w szystkiego, co dotyczy ro z­
w oju ludzkości. W szy stk o to o d b ija się w jego stylu,
k tó ry nie m a rów nego sobie. Je g o skrom ność, po­
w aga ruchów i przenikliw y, badaw czy u m y sł filozo­
ficzn y czynią go typow ym m ędrcem G recyi sta ro ż y ­
tn e j. W społeczeństw ie, k tó reb y m niej hołdow ało o p a­
tentow anej, doryw czej nauce, a więcej ceniło rozw ój
szerokiej, p rzen ik n iętej h u m a n ita rn y m i ideałam i i sa­
m odzielnej w iedzy, E liasz Reclus b yłby otoczony, ja k
byw ali nim i jego sta ro ż y tn i p oprzednicy, licznym i zu-
stę p am i uczniów .

W czasie, gdy m ieszkaliśm y w P a ry ż u , rozw ijał


się tam z coraz w iększą siłą ożyw iony ru ch socyali-
styczny i an a rch isty cz n y . L uiza Michel m iew ała w y­
k łady co wieczora, b u d ząc nieu d an y zapał w śró d sw ych
słuchaczy, zarów no m ieszczan, ja k i robotników . Gło­
śn a od d aw na p o p u la rn o ść Luizy Michel ro sła z dniem
każdym , szerząc się naw et m iędzy stu d en tam i, k tó rzy
nie podzielali jej sk ra jn y c h zap atry w ań , ale wielbili
w niej ideał kobiety. K iedy byłem w P ary żu , w ybu-

http://rcin.org.pl/ifis
— 525 —

chla raz b ó jk a w kaw iarni, poniew aż kto ś z obecnych


w y raził się ubliżająco o Luizie Michel w obecności
stu d en tó w . Młodzież stanąw szy energicznie w jej o b ro ­
nie, w szczęła gw ałtow ną u ta rc zk ę i połam ała w szystkie
stoły i k rzesła. J a także w ygłosiłem jed en odczyt
0 an arch izm ie p rzed k ilkotysięczną publicznością i n a­
ty c h m ia st opuściłem P ary ż, zanim rz ą d zdążył uledz
rea k cy jn e j i ruso filsk iej p rasie , dom agającej się m ego
w ydalenia z F ran cy i.
Z P a ry ż a udaliśm y się do L ondynu, gdzie jeszcze
raz sp o tk ałem m oich sta ry c h przyjaciół, S tępniaka
1 C zajkow skiego. R uch socyalistyczny w A nglii stał
w ów czas u szczytu sw ego rozw oju i życie w L ondynie
nie w ydaw ało mi się ju ż takiem bezbarw nem i nużą-
cem w egetow aniem , ja k cztery la ta tem u.
Z am ieszkaliśm y w m aleńkim dom ku, t. zw. «cot­
tage», w H arro w , w okolicach L ondynu. O um eblo­
w anie m ałośm y się troszczyli. W iększą część m ebli
zm ajstro w ałem sam , z pom ocą C zajkow skiego, k tó ry
zw iedził ty m czasem S tany Z jednoczone i poduczył się
tro ch ę sto lark i. C ieszyliśm y się też b ard zo oboje
z żoną z m ałego kaw ałka ziemi, znajdującego się p rzy
dom u. Choć była to gliniasta, ciężka gleba, tak po­
sp olita w M iddlesex, w zięliśm y się z zapałem do ogro-
dow nictw a i otrzy m y w aliśm y w spaniałe rezu ltaty ,
dzięki m ojej znajom ości dzieła T oubeau i niek tó ­
ry ch p a ry sk ic h ogrodników , oraz u p rze d n im osobi­
sty m dośw iadczeniom w ogrodzie w ięziennym w C lair­
vaux. Co się tyczy m ojej żony, k tó ra w krótce po
n aszem osiedleniu się w H a rro w zapadła na ciężki
ty fu s, zajęcie w ogrodzie w o k resie w yzdrow ienia
w zm ocniło ją skuteczniej, niż p o b y t w jak iem pierw -
szo rzęd n em sanatoryum .

W końcu lata d o tk n ą ł nas ciężki cios. D ow iedzie­

http://rcin.org.pl/ifis
- r>2G -

liśm y się, że b ra ta m ego, A leksandra, nie m asz już


pom iędzy żyjącym i.
P rzez cały czas p o b y tu za g ran ic ą — do m ego uw ię­
zienia we F ra n cy i, nie pisyw aliśm y n ig d y do siebie.
W oczach rz ą d u ro sy jsk ie g o — kochać b rata , p rze śla­
dow anego za p rzek o n an ia polityczne, je s t ju ż ciężkim
g rzech em ; a pozostaw ać w sto su n k ach ze zbiegłym — to
całe p rze stęp stw o . P o d d an y ca rsk i obow iązany je s t
nienaw idzieć w szystkich, k tó rzy b u rz ą się przeciw je ­
d y n em u i najw yższem u w ładcy, a b ra t m ój znajdyw ał
się w łapach ro sy jsk ie j policyi. S tale p rze to w zb ra­
niałem się pisać do niego, lu b do kogokolw iek z m ych
krew n y ch . O dpow iedź cara na p ro śb ę, p o d an ą przez
sio strę naszą, H elenę: «niech jeszcze tro ch ę posiedzi»,
pozostaw iała b ard zo m ało nadziei na p ręd k ie uw ol­
nienie A leksandra. G dy później m ianow ano kom isyę,
k tó ra zesłanym na czas n ie o k re ślo n y p o rząd k iem a d m i­
n istra c y jn y m m iała pow yznaczać te rm in y w ygnania,
b ra ta m ego skazano na la t pięć. Licząc dw a lata,
k tó re ju ż p rz e b y ł w zesłaniu, czyniło to razem siedem .
Za L oris-M elikow a m ianow ano d ru g ą kom isyę, k tó ra
d o dała m u jeszcze lat pięć. T ym sposobem dopiero
w p aźd zierniku, 1886 r. m ógł odzy sk ać w olność. O gó­
łem p rzeży ł na w yg n an iu lat dw anaście, zrazu w Mi-
n u s iń s k u , a potem w T om sku, to je s t w zachodnio-
sy b e ry jsk ie j nizinie, gdzie nie m ógł naw et k o rz y sta ć
ze zdrow ego k lim atu w ysokich stepów .
K iedy siedziałem w C lairvaux, b ra t m ój n ap isał
do m nie i zam ieniliśm y kilka listów . P isał, że ponie­
waż listy nasze b ędą czytać ża n d arm i w S y b ery i
i w ięzienne w ładze we F ra n cy i, to m ożem y nakoniec
p isyw ać do siebie pod stra ż ą tego podw ójnego d o ­
zoru. O pow iadał m i o sw oim życiu rodzinnem , o sw o­
ich tro jg u dzieciach, k tó ry c h k re ślił m i w y b o rn ie cha­
r a k te ry s ty k ę i o sw ojej pracy. R adził m i śledzić uw a

http://rcin.org.pl/ifis
— 527 —

żnie rozw ój n au k we W łoszech, gdzie p ro w ad zą się


w ażne i o ry g in aln e badania, ale p o zo stają nieznane n a­
u kow em u św iatu, póki ich nie zu ż y tk u ją w Niem czech.
W ypow iadał także sw oje zap atry w an ia na p raw d o p o ­
d o b n y p rze b ieg życia politycznego w Rosyi. Nie wie­
rz y ł w m ożliw ość u n as — w blizkiej przy szło ści —
p o rz ą d k u k o n sty tu cy jn e g o w ro d z a ju zachodnio-euro­
p ejsk ich p arlam en tó w ; ale oczekiw ał — i uw ażał to za
rzecz całkiem w y sta rc za jąc ą w naszych w a ru n k a c h ,—
zw ołania Z iem skiego S oboru. S obór nie m iałby w ła­
dzy p raw odaw czej, tylko opracow yw ałby p ro je k ty praw ,
k tó ry m , by R ada P ań stw a i ce sa rsk a w ładza nadaw ały
o stateczn ą fo rm ę i sankcyę.
Najw ięcej p isał m i o sw oich naukow ych pracach.
B rat m ój zajm ow ał się zaw sze z w ielkiem zam iłow a­
niem astro n o m ią i kiedy byliśm y w P e te rsb u rg u , n a­
p isa ł po r o s y js k u w y b o rn ą rozp raw k ę, streszc zając ą
w szy stk ie nasze w iadom ości naukow e o gw iazdach
sp ad ający ch. Ze sw oim su b teln y m k ry ty cz n y m u m y ­
słem sp o strz e g a ł on łatw o m ocniejsze i słabsze stro n y
każdej h ipotezy i pom im o b ra k u g ru n to w n ej w iedzy
m atem aty cznej, je d y n ie z pom ocą swej potężnej w yo­
b raźn i, o g a rn ia ł w yniki n ajb ard zie j skom binow anych
m atem aty czn y ch badań. U nosząc się w y o b raźn ią w po­
śró d w iru jy cy ch ciał niebieskich, często p rze n ik ał ich
skom p lik o w ane ru c h y lepiej od niejed n y ch m a tem a­
tyków , zw łaszcza czystych algebraików , k tó rzy nieraz
tra c ą poczucie św iata rzeczyw istego i w idzą ty lk o swe
fo rm u łk i z ich logicznym i w ynikam i. N asi p e te rsb u rsc y
as tro n o m i cenili b ard zo p racę m ego b rata . W S y b ery i
począł stu dyow ać budow ę w szechśw iata i p rz e d się ­
w ziął k ry ty k ę w szystkich dotychczasow ych o bserw acyi
i h y p o tez o św iatach słońc, zbiorow iskach gw iazd
i m gław icach, ro zsian y ch w niezm ierzonej p rze strzen i.
S ta ra ł się o d g ad n ąć w zajem ne ich oddziaływ anie na

http://rcin.org.pl/ifis
— 528 —

siebie, ich życie i p raw a ich rozw oju i rozkładu.


A stro n o m P ułkow ski, G ylden, z w ielkiem uznaniem
odzyw ał się o tej now ej p rac y A lek san d ra i zapoznał
go listow nie z a m e ry k a ń sk im astro n o m em , panem
H olden, k tó reg o pochlebne m niem anie o pracach m ego
b ra ta m iałem niedaw no p rzy je m n o ść słyszeć osobiście
w W ash ingtonie. Od czasu do czasu pożąd an e są
w n auce takie w łaśnie spekulacye o g arn iająceg o sze­
ro k ie h o ry zo n ty , sum iennego i pracow itego um ysłu,
o b d arzo n eg o zarazem i p rzen ik liw ą zdolnością k r y ty ­
czną i n iepospolitą w yobraźnią.
Ale w m ałem sy b e ry jsk ie m m iasteczku, daleko od
bibliotek — b r a t m ój pozbaw iony był w szelkiej m oż­
ności p o dążania za p ostępem n au k i w dziele sw ojem
p o d d ał k ry ty c z n e m u rozbiorow i tylk o te obserw acye,
k tó re m iały m iejsce przed jego zesłaniem . P otem u k a ­
zało się kilka now ych, w spaniałych dzieł. A leksander
w iedział o tem ; wiedział, że n au k a nie stoi w m iejscu,
ale ja k im sposobem m ógł dostaw ać niezbędne książki,
póki pozostaw ał w S y b ery i? Czas jego w ygnania u p ły ­
wał niebaw em , ale i to nie przejm ow ało go zb y t tę-
czowem i nadziejam i. W iedział, że nie pozw olą m u
m ieszkać w m iastach uniw ersy teck ich i nie pozw olą
także w yjechać za gran icę: — że po w yg n an iu sy b e­
ry jsk ie m n a s tą p i d ru g ie, m oże g o rsze jeszcze — w ja ­
kim o d lu d n y m za k ątk u w schodniej R osy i. Rozpacz
go o g arn iała. «Czasem opada m ię praw dziw ie fau-
stow ski sm utek», — p isał mi. G dy te rm in jego w y­
g n an ia zbliżał się ju ż ku końcow i, b r a t m ój odesłał
żonę i dzieci do R osyi na o sta tn im p a ro sta tk u , odcho­
dzącym p rzed zam knięciem żeglugi. I pew nej ciem nej
nocy «faustow ski sm utek» położył koniec jego życiu...

C zarna ch m u ra nieszczęścia zaw isła n ad n aszym


dom kiem w ciągu kilku m iesięcy, póki — nakoniec —

http://rcin.org.pl/ifis
— F)2'J —

ja sn y p ro m ień św iatła nie p rze b ił jej. N astępnej wio­


sny p rzy sz ła na św iat m aleńka istotka, dziew czynka,
k tó ra no si im ię b rata. I jej żałosny k rz y k — p o ru ­
szył w m ojem sercu now ą, n ieznaną do tąd stru n ę.

XVI.

W 1886 r. ru ch socyalisty czn y w A nglii znajdow ał


się w całej pełni sw ego rozw oju. W e w szystkich zna­
czniejszych m iastach liczne g ru p y robotników łączyły
się z nim otw arcie. W iele osób z klas śred n ic h — zw ła­
szcza m łodzież — okazyw ała m u na każdem polu chętną
i g o rliw ą pom oc. T ego ro k u panow ał w w ielu gałę­
ziach p rz e m y słu ciężki k ry z y s. K ażdego ran a , a cza­
sem i p rzez cały dzień, słyszałem g ro m a d y ro b o tn i­
ków, śp iew ające: «Nie m am y pracy», albo ja k i inny
h y m n — i żądające chleba. B ardzo w ielu przepędzało
noce na T ra falg a r-S q u a re , pod gołem niebem , w deszcz
i niepogodę, p rz y k ry w sz y się ark u sz e m gazety. Razu
pew nego — w lu ty m , p rzy szło naw et do rozruchów .
T łum , w ysłuchaw szy mów B u rn s ’a, H y n d m a n ’a i Cham-
p io n ’a, rzu cił się na Piccadilly — je d n ą z n ajb o g atszy ch
ulic L o n d y n u i p o tłu k ł kilka szyb w bogatych m ag azy ­
nach. Ale daleko g ro źn iejszy m , niż ten w ybuch nieza­
dow olenia, był n a stró j, p an u jący w pośród uboższej
ludności robotniczej na odległych p rzedm ieściach L on­
d y n u . Był on tego ro d za ju , że je ślib y kierow nicy r u ­
c h u , k tó ry ch pociągnięto do odpow iedzialności za
w zniecone zaburzenie, byli surow o u k ara n i, — o b u ­
d ziłb y się nieznany do tąd w ostatn ich poruszen iach
ro b o tn iczy ch w Anglii duch nienaw iści i zem sty —
o znaki je g o w ystępow ały b ard zo w yraźnie w 1886
ro k u — i w ycisnąłby sw oje piętno na dłu g i czas
na w szy stkich n astęp n y ch ruchach. Ale k lasy śre-
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY. 34

http://rcin.org.pl/ifis
— 530 —

d n ie sp o strz eg ły niebezpieczeństw o. N aty ch m iast ze­


b ran o w bo g aty m W est-end olbrzym ie sum y dla
ulżenia nędzy ubogiego E ast-e n d ’u. N aturalnie, pie­
niądze b yły niew ystarczające, aby u su n ą ć stra sz n y
n ied o statek o grom nej m asy ludności, ale dostateczne,
ab y dać dow ód d o b rej woli. Co zaś do aresztow anych
ag itato ró w , — pow odując się tym i sam ym i w zglę­
dam i, skazano ich tylko na lekkie dw u i trzy m iesię­
czne k a ry więzienia.
We w szystkich w arstw ach społeczeństw a obudziło
się żyw e zainteresow anie się socyalizm em oraz ró żn y m i
p ro jek tam i refo rm i teoryam i, m ający m i na celu p rze­
kształcenie u s tro ju społecznego. P ocząw szy od jesieni,
a potem w ciągu całej zim y, n ie u sta n n ie zw racano się
do m nie z ró żn y ch m iejscow ości A nglii z p ro śb ą o od­
czyty. W sk u tek tego objechałem w szy stk ie praw ie
znaczniejsze mia*sta A nglii i Szkocyi, w szędzie w ygła­
szając odczyty o system ie w ięziennym , albo — p rze­
w ażnie — o socyalizm ie an arch isty czn y m . Poniew aż —
po skończonym odczycie — p rzyjm ow ałem zw ykle
pierw sze gościnne zaproszenie, z jak iem się do m nie
zw racan o , zdarzało mi się nieraz nocow ać jednego
dn ia w bogatym pałacu, a następ n eg o w ubogiej
chacie robotniczej. Co w ieczora po odczycie otaczali
mię tłu m nie moi słuchacze, ze w szy stk ich klas lu ­
dności i czy to w ubogiej izbie ro b o tn ik a , czy w ele­
g anckim salonie bogacza, w szczynały się gorące ro z ­
p raw y o socyalizm ie i anarchizm ie, p rzeciągające się
n ieraz do późnej nocy i budzące nadzieje w sk ro m n y ch
«cottage’ach* i obaw y w p y sznych pałacach. W szędzie
p row adziły się one z jed n ak o w ą pow agą.
Główne py tan ie b ogatych brzm iało: «czego chcą
socyaliści? co za m y ślają uczynić?» — A dalej: «jakie
u stę p stw a będą nieodzow nie konieczne w danej chwili
dla uniknięcia pow ażnego starcia?» R zadko kiedy zda-

http://rcin.org.pl/ifis
— 531 —

rżało mi się słyszeć w śród tych rozm ów , aby żądania


socyalistów w ystaw iane były jak o niespraw iedliw e,
albo n iepodobne do urzeczyw istnienia m rzo n k i; ale
w szędzie znajdow ałem także głębokie przekonanie, że
rew o lu cy a w A nglii je s t niem ożliw ą i że dom agania
się w iększości robotników nie osiągnęły jeszcze ani
ty ch ro zm iarów , ani dokładności, ja k ą o dznaczają się
p o stu laty socyalistyczne. «Robotnicy — m ów iono m i —
zadow olnią się daleko m niej szem i p o d rzęd n e u stę ­
p stw a, zapew niające im lekki w zro st d o b ro b y tu i tr o ­
chę k ró tsz y dzień pracy, p rz y jm ą chętnie, ja k o ty m ­
czasow y zadatek jeszcze lepszej przyszłości». — «An­
glia je s t k ra je m «lewego centrum » i m y p o stę p u je m y
n a p rz ó d d ro g ą kom prom isów », rzek ł m i raz pew ien
sta ry członek p arlam en tu , k tó ry na p o dstaw ie d łu ­
giego dośw iadczenia znał dob rze sw oją ojczyznę.
W m ieszkaniach ro botniczych zadaw ano mi także
o dm ienne pytan ia, niż na lądzie stałym . R obotników
ra s y łacińskiej obchodzą przed ew szy stk iem głów ne
zasad y ; częściow e zaś p rak ty c zn e zm iany w s to s u n ­
kach społecznych o k re śla ją się w łaśnie na podstaw ie
tych zasad. Je śli gdzie ja k a ra d a m iejsk a w y asy g n u je
p ien iąd ze na p oparcie stre jk u , albo o rg an iz u je d a r ­
m ow e o biady dla dzieci szkolnych, — faktom ty m nie
n ad a je się zb y t w ielkiego znaczenia. U w ażają je za
całkiem n atu raln e.
— «To się rozum ie sam o z siebie; dziecko głodne
nie m oże się uczyć», — pow ie ro b o tn ik fran cu sk i.
«T rzeba m u dać jeść». A co do pieniędzy, w ydanych
n a p o p arcie stre jk u , zauw aży p o p ro stu : «Pracodaw ca,
m a się rozum ieć, nie m iał słuszności, jeżeli zm usił
sw ych ro botników do s tre jk u ; należało im pom ódz».
N a tern skończą się w szystkie rozm ow y w tej kwe-
styi. W ogóle robotnicy m ało sobie w ażą nieznaczne
u stę p stw a na k o rzy ść k o m u n iz m u , ja k ie zachodzą
34*
http://rcin.org.pl/ifis
— 532 —

w g ran icach obecnego społeczeństw a in d y w id u a listy ­


cznego M yśl ro b o tn ik a biegnie dalej. On p y ta : «Kto
w p rzy sz ły m u s tro ju socyalistycznym stanie na czele
o rg an izacyi p ro d u k cy i: gm ina, zw iązki robotnicze, czy
p ań stw o ? Czy p rzy sz ły p o rzą d ek społeczny da się
oprzeć na sam em tylko sw obodnem p orozum ieniu
i zgodnem w spółdziałaniu sw ych członków ? Ja k i m o ­
raln y bodziec zastąp i p an u jąc y w dzisiejszem sp o ­
łeczeństw ie czynnik p rzy m u so w y ? Czy o b ieraln y
rz ą d d em o k ra ty cz n y p o trafi p rze p ro w ad zić konie­
czne i pow ażne zm iany w duch u socyalistycznym , czy
też opanow anie w łasności p ry w a tn e j przez lud —
jak o fak t dokonany — nie pow inno up rzed zić w szelkie
re fo rm y praw odaw cze?»
W A nglii zaś, przeciw nie, n ajb ard zie j troszczono
się o to, żeby ja k najw ięcej o trzy m ać u stę p stw i czę­
ściow ych ulg. Za to, z d ru g iej stro n y , ro b o tn icy a n ­
gielscy daw no ju ż prześw iadczyli się o niem ożliw ości
uspołecznienia p ro d u k cy i przez pań stw o i głów nie za­
stanaw iali się n ad p o zy ty w n ą działalnością ru c h u ro ­
botniczego, jego p ro g ra m e m i środkam i, oraz nad
okolicznościam i, p rzy k tó ry ch byłoby m ożliw em u rz e ­
czyw istnienie ich ideałów.
— «Dobrze, K rapotkin, p rzy p u ść m y , że ju tr o ow ła­
dniem y dokam i w naszem m ieście. J a k m am y za rzą­
dzać nimi?» — zapytyw ano m ię na p rzy k ła d , g d y śm y
zasiedli w izbie robotnika. Albo też słyszałem , co n a ­
stę p u je : «Nie podoba nam się m y śl o upaństw ow ieniu
kolei żelaznych; sposób zaś, w ja k i zaw iadują niem i
k om panie p ry w atn e, je s t tylko zorganizow anym r a ­
bunkiem publicznym . Ale p rzy p u ść m y , że rob o tn icy
sta n ą się p anam i kolei żelaznych, ja k pow inno być
zorganizow anem ich użytkow anie? W b ra k u ogól­
nych, sta ra n o się w niknąć głębiej w żywe szczegóły
i u stró j pojedyńczych części p rzy szłeg o m echanizm u

http://rcin.org.pl/ifis
— 533 —

społecznego. D ru g ą c h a ra k te ry sty c z n ą cechą ru ch u


an g ielsk iego był znaczny udział w nim w ielu bardzo
o sób z klas śred n ic h ; jed n e otw arcie się z nim łączyły,
d ru g ie w spierały go ubocznie. W e F ra n c y i i w Szwaj-
cary i oba stro n n ictw a: robotnicy i k lasy śred n ie —
stały w szyku bojow ym naprzeciw siebie i m iędzy
dw om a obozam i nie było najm n iejszej łączności. Tak
się rzeczy m iały — p rzy n a jm n ie j w 1876 — 18S5 latach.
K iedy m ieszkałem w S zw ajcaryi, m iałem znajom ych
ty lk o pom iędzy ro b o tn ik a m i; zaledw ie p a rę osób z klas
śred n ic h było mi bliżej znanych. W A nglii byłoby to
nieinożliw em . M ężczyźni i kobiety z b u rżu azy i, w w iel­
kiej liczbie, jaw nie i bez w ahania, w L ondynie i na
p row incyi, staw ali p rzy nas w roli naszych pom ocni­
ków p rzy u rz ą d z a n iu m ityngów socyalistycznych, zbie­
ra n iu p ieniężnych składek w p ark a ch na s tr e jk u ją ­
cych, albo zajm y wali u rzę d y se k re ta rz y w naszych
sekcyach, albo organizow ali w spólnie z nam i m anife-
stacye. P o za tern w idzieliśm y tu ów ru ch «w lud»,
analogiczny do tego, k tó ry odbyw ał się w R osyi w po­
czątkach lat 70-tych, tylk o nie tak gw ałtow ny, nie
p rze n ik n ięty takim duchem zupełnego zaparcia się
i pośw ięcenia, oraz nie pozbaw iony pew nego odcienia
«dobroczynności», k tó ry u nas wcale nie istniał. W A n­
glii także w ielu sta ra ło się usilnie, w szelkim i sp o so ­
bam i, zbliżyć do lu d u robotniczego, odw iedzając w tym
celu zaułki i przedm ieścia L o n d y n u , robotnicze k n ajp y ,
o rg an iz u jąc u n iw e rsy te ty ludow e, za k ład ając insty-
tu cy e w ro d za ju T oynbee-H all i inne. T rz eb a przyznać,
że była to chw ila w zniosłego i pory w ająceg o zapału.
W ielu m yślało ju ż w ówczas — bez w ątpienia, — że rc-
w olucya socyalna już się zaczyna — i p o w tarzało za bo­
h aterem kom edyi W illiam a M o rris’a, «Tables T ur-
ned»: «rew olucya nietylko się zbliża, ale się już za­
częła». Z d arzyło się je d n a k to, co zw ykle byw a z po­

http://rcin.org.pl/ifis
— 53t —

d o b n y m i en tu zy a stam i: g d y zobaczyli, że w Anglii,


ja k i w szędzie, konieczną je st długa, w ytrw ała p rac a
przygotow aw cza dla pokonania w szystkich tru d n o ści,
w iększa ich część w ycofała się z walki. Dziś p o p rze­
s ta ją na roli w spółczujących widzów.

X V II.

P rz y ją łe m żyw y udział w tym ru c h u i w spólnie


z kilku angielskim i tow arzyszam i z a ło ż y łem , obok
istn iejący ch ju ż trzech gazet socyalistycznych, — a n a r ­
ch isty czn y m iesięcznik «Freedom », w ychodzący do dziś
dnia. Rów nocześnie pod jąłem na now o m oje daw ne
stu d y a nad te o ry ą anarchizm u, k tó re zostały p rz e r­
w ane w sk u te k m ego uw ięzienia we F ran cy i. K ry ty ­
czną część m oich tru d ó w w ydał E lizeusz R eclus w cza­
sie, g d y znajdyw ałem się w C lairv au x , pod ty tu ­
łem : «P aroles d ’un Révolté». T eraz począłem o p ra ­
cow yw ać k o n stru k c y jn ą część anarchistyczno-kom u-
n isty czn ego ideału społeczeństw a, o ile go n ap rzó d
ok reślić m ożna i rozw ijałem zap atry w an ia m oje w tym
w zględzie w szereg u arty k u łó w w «Le Révolté». (Nasz
«chłopczyk» p rześlad o w an y za sw oją anty w ojskow ą
p ro p ag an d ę, m usiał zm ienić ty tu ł i został teraz dziew ­
czynką). A rty k u ły te w yszły później po now em o p ra ­
cow aniu w osobnej książce, pod ty tu łem «La Con­
q u ête d u Pain». P race te pobudziły m ię do g r u n ­
tow niej szych studyów nad n ie k tó ry m i p u n k ta m i ży­
cia ekonom icznego naszych tak zw anych cyw ilizow a­
nych społeczeństw .
W iększość socyalistów u trzy m y w a ła dotąd, że w y­
tw órczość tych o statn ich je s t aż nadto w y sta rc za jąc ą dla
zapew nienia d o b ro b y tu w szystkim i że w adliw ym je st
ty lk o podział dóbr. I g d y — mówili oni — n a stą p i so-

http://rcin.org.pl/ifis
cy aln a rew olucya, każdy pow róci spokojnie do sw ojej
fa b ry k i lu b w arsztatu ; cały p rze w ró t zasadzać się bę­
dzie na tern, że «w artość dodatkow a», albo zysk z p rze d ­
sięb io rstw a będzie należeć do całego społeczeństw a
a nie do p ojedyńczego k ap italisty . J a zaś, przeciw nie,
tw ierdziłem , że p rz y obecnym u s tro ju w łasności p r y ­
w atnej sam a w ytw órczość odbyw a się w fałszyw ym
k ie ru n k u i niezdolną je s t zaspokoić naw et n ajp ierw ­
szych p o trzeb życiow ych: ow szem w łasność p r y ­
w atn a czyni to w p ro st nieinożliw em . Ż aden z p ro ­
d u k tó w nie je s t w ytw arzan y m w ilości, przew y ższa­
jącej zapotrzebow anie ogólne. «N adprodukcya», o k tó ­
rej tyle m ów ią, pow staje tylk o ztąd, że m asy są zb y t
u bogie, aby m ogły pozw olić sobie na zakupienie p rz e d ­
m iotów n aw et najp ierw szej konieczności. W e w szy­
stk ich k ra ja c h cyw ilizow anych, w ytw órczość, zarów no
p rzem y sło w a, ja k i rolnicza, powinna- i m oże być bez
w ielkich tru d n o śc i po d n iesio n ą do takiego poziom u,
p rzy k tó ry m w szyscy m ogliby używ ać pełnego do­
b ro b y tu . W ychodząc z tego p u n k tu w idzenia, zająłem
się zbadaniem kw estyi, do jakiego sto p n ia rozw oju
zd o ln ą je s t n asza w ytw órczość rolnicza w p rzyszłości
i na jak ich now ych zasadach należy oprzeć refo rm ę
w ychow ania publicznego, aby każdy m ógł oddaw ać
się p rzy je m n ej i odpow iedniej sw ym skłonnościom
i zdolnościom fizycznej i um ysłow ej pracy . P ośw ię­
ciłem tem u p rzedm iotow i szereg arty k u łó w , ogłoszo­
nych w «N ineteenth C entury» (D ziew iętnasty Wiek»);
w yszły one potem w oddzielnej książce, pod ty tu łem :
«Fields, F acto ries aud W orkshops». («Pola, F a b ry k i
i W arsztaty»).
D ru g ie w ażne py tan ie zw róciło potem m oją uw agę
W iadom o, do jak ich w yników doszli — w w iększej
sw ojej części — uczeni zw olennicy D arw ina, naw et
tacy w ybitni, ja k H uxley, w ychodząc z d arw inow skiej

http://rcin.org.pl/ifis
— 530 —

te o ry i «walki o byt». Nie m a takiego gw ałtu ludów białycli


nad czarn ym i, albo silnych w sto su n k u do słabych, żeby
nie sta ra n o się uspraw iedliw ić go sły n n ą tezą.
Jeszcze w czasie p o b y tu m ego w C lairvaux czułem ,
że sam o pojęcie «walki o byt» w świecie zw ierzęcym ,
a tem b ard ziej w sw em zastosow aniu do św iata lu d z­
kiego, w ym aga g ru n to w n ej rew izyi. P ró b y , p o djęte
w ty m k ie ru n k u przez kilku socyalistów , nie zado-
wolniły m ię i rozm yślałem w łaśnie nad tem pytaniem ,
g d y w m ow ie ro sy jsk ie g o zoologa, K esslera, w ygło­
szonej na zjeździe p rzy ro d n ik ó w ro sy jsk ic h , znala­
złem nowe, w spaniałe pojęcie w alki o byt. «W zajem na
pom oc — m ów ił o n — je s t takiem sam em praw em n a ­
tu ry , ja k w zajem na w alka, ale dla postępow ego ro ­
zw oju g a tu n k u p ierw sza je s t nieporów nanie w ażniej­
szą od drugiej».
T a p iękna m yśl, k tó rą K essler p o p a rł — n ie s te ty —
zaledw ie b ardzo nielicznym i fak tam i (zoolog Siewier-
cow stw ierdził ją także p a ru przy k ład am i), posłużyła
mi za klucz zadania. Począłem zbierać m a tery ały
i kiedy H uxley w ystąp ił w 1888 r. ze sw ym o k ru tn y m
arty k u łem : «The S tru g g le fo r E xistence: a P ro g ra m )
(W alka o B yt — jako P ro g ram » ), postanow iłem nako-
niec opracow ać w p o p u larn ej form ie m a tery ały , ze­
b ra n e w ciągu ostatn ich p a ru lat i w yłożyć m oje za­
rz u ty przeciw u ta rty m poglądom na w alkę o b y t w śród
ludzi i zw ierząt. R ozm aw iałem o tem z kilku p rz y ja ­
ciółmi, ale w krótce p rzekonałem się, że zasada «walki
o byt», p rze o b ra żo n a w hasło bojow e: «biada słabym »,
po d n iesio n a do w ysokości n iew zruszonego, uśw ięconego
p rzez n au k ę «praw a natu ry » , puściła zb y t głębokie
k o rzenie w A nglii i stała się praw ie dogm atem reli­
g ijn y m . T ylko dw óch mężów popierało m ię w tej
walce przeciw błędnem u tłóm aczeniu faktów p rzy ro d y .
W ydaw ca «N ineteenth C entury», ze zw ykłą sobie nie­

http://rcin.org.pl/ifis
p o sp o litą b y stro śc ią um ysłu, zrozum iał n aty ch m iast
w ielkie znaczenie pow yższej kw estyi i z praw dziw ie
m łodzieńczym zapałem zachęcał m ię do podjęcia tej
p rac y ; d ru g im był nieodżałow any Bates, a u to r pow ­
szechnie znanej u n as książki: «N aturalista na rzece
Amazonce». J a k w iad o m o , fakty, zebrane przezeń
w ciąg u długich lat poszukiw ań, posłużyły za p o d ­
staw ę, na k tó rej D arw in i W allace zbudow ali sw oje
w iekopom ne teo ry e p rz y ro d n ic z e D arw in w sw ojej
au to b io g rafii m ów i o nim , ja k o o je d n y m z najin teli­
g en tn iejszy ch , sp o ty k a n y ch p rzez siebie ludzi. Bates
był sek re tarze m T ow arzy stw a G eograficznego i zna­
łem go osobiście. K iedy zw ierzyłem m u się z moim
zam iarem , w padł w praw dziw y zachw yt.
— «Tak, napisz to pan koniecznie», — mówił. —
To p raw d ziw y darw inizm . W p ro st w sty d pom yśleć,
co oni zrobili z idei D arw ina. N apisz pan sw oją k siążk ę}
a kiedy ją w ydasz, p rzy szlę p a n u list, k tó ry m o­
żesz ogłosić». Nie m ogłem p ra g n ą ć lepszej zachęty
i w ziąłem się zaraz do pracy , k tó ra ukazała się pó­
źniej w «N ineteenth C entury», pod ty tu łam i: «W za­
je m n a pom oc u zw ierząt, u dzikich, u b arb arzy ń có w ,
w m iastach średniow iecznych i w now ożytnem sp o ­
łeczeństw ie». Ż ału ję bardzo, że nie posłałem p. Bates
m oich p ierw szych dw óch arty k u łó w o w zajem nej po­
m ocy w p o śró d zw ierząt, k tó re u kazały się jeszcze za
jeg o życia. M yślałem , że uda mi się w p ręd k im czasie
w ykończyć d ru g ą część dzieła «W zajem na Pom oc
M iędzy Ludźm i» («M utual Aid arnong Men»), ale zajęło
mi to kilka lat pracy, a tym czasem B ates um arł.
P rz y p isan iu pow yższych szkiców m usiałem przez
g ru n to w n e badania zapoznać się z in sty tu cy am i, p a ­
n u jącem i w o kresie b a rb a rz y ń sk im i w średniow ie­
cznych m iastach w olnych; bad an ia te zaprow adziły
m ię na d ro g ę dalszych ciekaw ych poszukiw ań, d o ty ­

http://rcin.org.pl/ifis
— 538 —

czących roli, ja k ą odeg ry w ała w E u ro p ie idea p ań ­


stw ow a w ciągu o statn ich trzech wieków, od chwili
pierw szeg o jej w y stąp ien ia w dziejach.
Z d ru g iej stro n y m oje stu d y a n ad in sty tu cy a m i
w zajem nej pom ocy w ich postępow ym rozw oju na
ró żn y ch stopniach cy w ilizacyi, n asuw ały m i sam e przez
się p ytanie, w ja k i sposób pow staw ały i rozw ijały się
w społeczeństw ach ludzkich idee m oralności i s p r a ­
w iedliw ości w o g ó le? T ak pow stały m oje dw a od­
czyty: jed en pośw ięcony p ań stw u i roli jego w hi-
sto ry i; d ru g i pod ty tu łem «Spraw iedliw ość i M oral­
ność».

W ciągu ostatn ich dziesięciu lat rozw ój socyalizm u


w A nglii w y stęp u je w now ej form ie. Kto uw zględnia
ty lk o liczbę ze b rań socyalistycznych i anarch isty czn y ch ,
oraz ilość ich uczestników , ten gotów p rzy p u ścić, że
p ro p a g a n d a socyalistyczna u p ad a; a ten, kto w y ro ­
k u je o postępie idei z liczby głosów , zd o b y ty ch przez
k an d y d ató w socyalistycznych p rzy w y borach do p a r ­
lam en tu , m oże utrzy m y w ać, że p ro p a g a n d a socyali­
sty czn a je s t ju ż na zniknięciu. Ale o głębokości i ro z­
m iarach, z jak iem i szerzą się za p atry w an ia socyali-
styczne, nie stanow i liczba osób, obecnych na ze b ra­
niach, a tern m niej ilość głosów , k tó re padły na k a n ­
dydatów , w łączających do sw ego p ro g ra m u m niej
lub więcej rad y k a ln e p o stu laty socyalistyczne Z w ła­
szcza n iesłusznem byłoby to w Anglii. W rzeczy sa­
m ej, z trzech kieru n k ó w socyalistycznych, stw o rzo ­
n ych przez S aint-S im on’a, F o u r ie r a i R o b e rta O w en’a,
w A nglii i Szkocyi p an u je o statni. Dla tego o sile
ru c h u należy w nosić nie tyle z ilości m ityngów i gło­
sów, ile raczej z tego, w jak im sto p n iu idee socyali­
sty czn e p rzen ik n ęły do trade-unionów , do sto w a rz y ­
szeń k o o p eracy jn y ch i do tak zw anego m un icy p al­

http://rcin.org.pl/ifis
— 539 —

n ego socyalizm u, a także z rozpow szechnienia się ich


w śró d lud ności całego k ra ju . Je d n i uśw iadom ili je
sobie całkiem ja sn o , d ru d z y w sposób jeszcze dość
n ie o k re ślo n y ; ale stanow ią ju ż one dla w szystkich
p ew n ą m ia rę p rz y ocenie zjaw isk politycznych i eko­
nom icznych.
R o z p atru ją c sto su n k i an g ielsk ie z tego p u n k tu w i­
dzenia, n iepodobna nie uznać, że idee socyalistyczne
uczyniły w ielki postęp w A ngli w p o rów naniu z i88Gr.
Pow iem naw et bez w ahania, że postęp ten je s t ol­
b rzy m i, jeśli się w eźm ie na uw agę sto su n k i z lat
1876 — 1882. Mogę także dodać, że b ezu stan n e, nie­
zm o rd o w ane w ysiłki m ałych a n a rch isty cz n y ch g ru p
p rzy c zy n iły się niem ało do rozw oju i ro z p rz e strz e ­
nienia się idei o konieczności zniesienia w szelkiego
rz ą d u , o praw ach je d n o stk i, o niezaw isłości m iejsco­
w ych o rg an izacy i i m ożliw ości u stro ju , o p arte g o na
zgodzie społecznej. Z w ażyw szy, ja k p an u jącem i były
dw adzieścia lat tem u przeciw ne pojęcia o w szechw ła­
dzy p ań stw a, o centralizacyi i dyscyplinie, — m ożem y
śm iało pow iedzieć, żeśm y nie stracili n ap ró żn o sw ego
czasu.
Cała E u ro p a przechodzi teraz b ardzo ciężki i p rz y ­
k ry o k re s — rozw oju m ilitaryzm u. J e s t to nieuniknione
n astęp stw o zwycięztw a, k tó re odniosło nad F ra n c y ą
w 1871 r. m ilita rn e cesarstw o niem ieckie ze sw oim
sy stem em ogólnej pow inności w ojskow ej. W tedy już
p rzew id y w ano ten stan rzeczy, przep o w iad ał go zw ła­
szcza B akunin. Ale p rą d przeciw ny daje się ju ż spo­
strzeg ać.
P ozbaw ione swej daw nej koszarow ej i k laszto rn ej
fo rm y , idee k om unistyczne z niew ypow iedzianą szy ­
b k o ścią ro zszerzy ły się w E u ro p ie i w A m eryce. Mo­
głem p rzek onać się o tern naocznie w ciągu ostatnich
d w u d ziestu siedm iu la t, o d k ąd p rz y jm u ję czynny

http://rcin.org.pl/ifis
— 540 —

udział w ru c h u socyalistycznym . G dy p rzy p o m in am


sobie, ja k nieokreślone, m ętne, nieśm iałe były m yśli,
w ypow iadane przez robotników na pierw szy ch k o n ­
g resa ch M iędzynarodow ego Z w iązku Robotniczego,
albo te, k tó re znajdyw ały się w obiegu w P a ry ż u
w czasie K om uny, naw et w pośród n a jin te lig e n tn iej­
szych jej przyw ódców , — i kiedy porów nam je z za­
p atry w an iam i, szerzącem i się dziś w śró d o lbrzym iej
w iększości m as robotniczych, m uszę w yznać, że w y­
d aje mi się, iż należą one do dw óch całkiem o dm ien­
n ych św iatów .
Nie znam d ru g ieg o o k re su w h isto ry i, w yjąw szy
m oże rew olucyjnego o k re su X II w., k tó ry był św ia­
dkiem p o w stania średniow iecznych m ia st w iecowych,
w k tó ry m by p an u jące idee p o rz ą d k u społecznego
u legły tak g ru n to w n em u p rzeo b rażen iu . I dziś — na
sch y łk u sześćdziesiątego ro k u m ego życia — jestem
jeszcze niew ątpliw iej pew ny, niż byłem nim trz y d z ie ­
ści lat tem u, że E u ro p a zn ajd u je się w takiem po ­
łożeniu, iż czysto w ypadkow y zbieg p rzy ja zn y c h oko­
liczności m oże w yw ołać rew olucyę, k tó ra rów nie
szy b k o o g arn ie w szy stk ie ludy, ja k rew olucya 1848
ro k u , ale będzie m ieć p rzy te m daleko g łębsze zna­
czenie: nie będzie to p ro sta w alka dw óch w rogich
sobie p olitycznych obozów, ale szybkie i g ru n to w n e
p rzek ształcenie całej budow y społecznej. Je ste m głę­
boko p rzek o n an y , że — niezależnie od c h a ra k te ru tego
ru c h u w ró żn y ch k raja ch , — w szędzie, w każdym k ra ju
będzie on p rze n ik n ięty daleko szerszem zrozum ie­
niem koniecznych zm ian społecznych, niż to m iało
m iejsce gdziekolw iekbądź w ciągu ostatn ich sześciu
wieków. Z d ru g ie j stro n y w ątpić m ożna, aby opór,
jak i ru ch ten n apotka ze stro n y klas u p rzy w ile­
jo w an y c h , odznaczał się ta k ą sam ą ślepą zaciętością,

http://rcin.org.pl/ifis
— 511 —

k tó ra ta k k rw aw em i czyniła rew olucya w ieków u b ie­


g ły ch .
To w ielkie zw ycięztw o godnem je s t trudów , po­
d ejm o w an y ch w ciągu o sta tn ic h trz y d z ie stu lat przez
ty siące b o jow ników w szy stk ich ludów i klas.

KONIEC CZYŚCI SZÓSTEJ I OS TATNIEJ.

http://rcin.org.pl/ifis
http://rcin.org.pl/ifis
SPIS RZECZY.

S tr.
P r z e d m o w a J e r z e g o B r a n d e s a ............................................................ 1— 0

C Z Ę ŚĆ P I E R W S Z A .

D z i e c i ń s t w o ......................................., ....................................................... 10
Rozdział I. S ta ra K o n i u s z n a . ( D z i e l n i c a w M o s k w i e ) .
» II. Ś m i e r ć m a t k i ............................................................
» I II . Ród K r a p o t k i u y e b . —O j c i e c . — Matka. . . .
» IV. Mm e B u r m a n . — U l j a n a . — Mr P o u l a in . Na­
uka języ k a fr a n c u s k ie g o i h istoryi r z y m ­
s k ie j.— R ozryw k i n ied zieln e.—N am iętn e z a ­
m i ł o w a n i e t e a t r u ...................................................
V. B al na c z e ś ć M i k o ł a j a I . — Moja n o m i n a c y a
na p a z i a .........................................................................
» VI. O b y c z a j e s t a r e g o b o j a r s t w a . —S ł u d z y p a ń ­
s z c z y ź n i a n i . —T y p y S t a r e j K o n i u s z n e j . .
» V II. «N akazy» (rozporządzenia) b u r m is tr z o m .—
D o sta w a ż y w n o ś c i. —W y j a z d do N ik o ls k ie -
g o. — D ł u g ie p r z y g o t o w a n i a . — Mr P o u l a i n
objaśnia tr y u m fy W ie lk ie j A r m ii.—W o j e n ­
ne z a b a w y . — P r z e b u d z e n i e s i ę d e m o k r a t y -
t y c z n e g o d u c h a ........................................................
» V II I . Praw o poddańcze i p ań szczyźn ian e. - Ma­
kar. -M a łżeń stw a z r o z k a z u .— K r a w ie c A n ­
d r z e j . —O d d a n i e w « s o l d a t y » . — P o k o j ó w k a
P o la .—S a sz a -d o k tó r.— H iera sim Krug ł o w .—
J a k M a sz a o t r z y m a ł a a k t , z w a l n i a j ą c y
z p o d d a ń s t w a ............................................................ 5«

http://rcin.org.pl/ifis
— bU —

S tr.
Rozdział I X. W o j n a K r y m s k a . —Ś m i e r ć .M ikołaja I. . . 73
X. D o b r o c z y n n y w p ł y w n a u c z y c i e l i — s t u d e n ­
t ó w . — N. P. S m i r n o w . —O b u d z e n i e s i e l i t e ­
rackich skłon ności. — Pierw sze próby. —
« W re m ien n ik » (pism o p ery o d y czne) . . . 76

C ZĘ ŚĆ D R U G A .

Korpus p a z i ó w ...............................................................................................XI— lt;o


R ozdział I. W s t ą p i e n i e d o k o r p u s u . — E g z a m i n a . —P u ł ­
k o w n ik G irardot. — P o r zą d ki i z w y c z a je
w k o r p u s i e ..................................................................... XI
» II. P r z e b u d z e n i e s i ę R o s y i o d b i j a s i ę w k o r p u ­
s i e p a z i ó w . —N a u c z y c i e l e . — K a p i t a n S u c h o ­
n in . — Profesor K ło sso w sk i. — B eker. —
E b e r t . —H a n z . — «B e n e f i s » .................................... i
» I II . K o r e s p o n d e n c y a z b r a t e m . — S a s z a z a p a l a
się do filo zo fii i e k o n o m ii p o lity czn ej. —
W ie lk ie rozczarow anie. — T a jem n e o d w ie ­
d z i n y b r a t a ................................................................. 105
» I V . J a rm a rk w N i k o l s k i e m . — P i e r w s z a s t a t y s ­
t y c z n a p r a c a . — W y c i e c z k a z « K o ź łe m ». —
W « b ia łe j g a r k u c h n i » ........................................... 11-1
» V. B u r z l i w e c z a s y w k o r p u s i e . P o g rzeb c e ­
sarzow ej A lek sand ry E lod orow n y . . . . 120
» VI. Z a j ę c ia w k o r p u s i e p a z i ó w . — W y k ł a d y f i z y ­
k i, c h e m i i i m a t e m a t y k i . —W o l n e c h w i l e . —
O p er a w ł o s k a w P e t e r s b u r g u .......................... 1-1
» V II . O b ó z w P e t e r h o f i e . — P r a k t y c z n e z a j ę c i a
w p o lu . - R a d a w y c h o w a w c o m ...................... 13.
» VIII. R o z p o w s z e c h n ie n ie s ię r e w o lu c y jn y c h idei.
Z niesienie podd ań stw a. — W a żn e n a stę ­
p s t w a o s w o b o d z e n i a c h ł o p ó w .......................... 137
» I X. Ż y c i e na d w o r z e . — S y s t e m s z p i e g o w s k i
w c a r s k i m p a ł a c u . —A l e k s a n d e r I I . —C e s a ­
r z o w a M a r y a A l e k s a n d r o w n a . —A l e k s a n d e r
A l e k s a n d r o w i c z ........................................................ 152

CZ ĘŚĆ T R Z E C I A .

Syberya ........................................................................................................... i(>7—238


R ozdział I. W y b ó r p u łk u .—P o ż a r w «Gościnnym dw o-

http://rcin.org.pl/ifis
— 545 —

rze» 1).— P o c z ą t e k r e a k c y i . —N o m i n a c y a na
o f i c e r a . —W y j a z d na S y b e r y ę .......................... 167
R ozdział II. I r k u c k . —G e n e r a l K u k i e l .—D z i a ł a l n o ś ć re-
f o r m a c y j n a . — F a l a r e a k c y i .............................. INI
» I II . P o w s t a n i e p o l s k i e 1863 r. — Z g u b n e j e g o
s k u t k i d la P o l a k ó w i d la R o s y a n . — R o a k c y a
w S y b e r y i . — K o n i e c r e f o r m .............................. 187
» IV. P r zy łą cz en ie A m u r sk ie g o kraju do R o sy i.—
W y c i e c z k a po A m u r z e . — P i e r w s z e p r ó b y
w r ol i ż e g l a r z a . —T a j f u n . —Z o s t a j ę w y s ł a n y
z r a p o r t e m d o P e t e r s b u r g a .............................. 1U8
» V. P o w r ó t d o I r k u c k a . — P o d r ó ż po M a n d ż u -
r y i . —P r z e j ś c i e p rz e z ł a ń c u c h g ó r C h i n g a n . —
W ł a d z e c h i ń s k i e ........................................................ 213
» V I. W g ó r ę po S u n g a ri. — G i r in . — P r zy ja cie le
C h i ń c z y c y ..................................................................... 222
» V II . B a d a n i e z a c h o d n i c h S aj a n ó w . — P o s z u k i ­
w a n ie nowej drogi. — N au ki, w y n iesio n e
z S y b e r y i ..................................................................... 227
» \T II. P o w s t a n i e P o l a k ó w na Z a b a j k a l s k i e j d r o ­
d z e . —P l a n y z e s ł a ń c ó w . —U ś m i e r z e n i e «b u n-
t u».—P o d a j ę s i ę d y m i s y i .......................... 2:!:!

CZFSC ('Z W A R T A .

Petersburg. — Pierwszy wyjazd za g r a n i c ę .......................................2:51*


Rozdział I. W s t ę p u j ę na u n i w e r s y t e t .— P o p r a w k i w o ro ­
g r a f i i i k a r t o g r a f i i A z y i p ó ł n o c n ej . . . .
» II. R o s y j s c y w s p ó łcześ ni p o d r ó ż n i c y : S i e w i e r-
c o w , M i k ł u c h a M a k ł aj, F e d c z e n k o , P r z e -
w alski. Projekt w y p raw v b ie g u n o w e j.—
P o szu k iw a nia geologiczn e w F in la n d y i .
» III. Cel ż y c i a . —P r o p o z y c y a o b j ę c ia u r z ę d u s e-
k r e t a r z a w T o w a r z y s t w i e Geo g r a f i c z n e m .—
O d m a w i a m .....................................................................
» I V . S t a n r z e c z y w P e t e r s b u r g u . D w o i s to ś ć n a ­
t u r y A l e k s a n d r a II. — Sprze d a j n o ś ć a d m i -
n is t r a cy i. — P r z e s z k o dy w ro z k r z e w ia n iu
o ś w i a t y l u d o w e j ........................................................
» V. Z m i a n y na g o r s z e w to w a r z y s t w i e p e t e r s -
b u r s k i e m . — S k u t k i rea k c y i . — S p r a w a K a -

1) b a z a r h a n d l o w y w P e t e r s b u r g u .
WSPOMNIENIA REWOLUCYONISTY 35

http://rcin.org.pl/ifis
— 5 4 6 —

r a k o z o w a . —C zy t o r t u r o w a l i K a r a k o z o w a ?—
T r a g i c z n a w a l k a .................................................... 265
R ozdział VI. W y ż s z e w y k s z t a ł c e n i e k o b i e t . —W a l k a m ł o ­
d zie ży żeńskiej o w y żs ze k u rsa i u n iw e r­
s y t e t y . —P r z y c z y n y z w y c i ę z t w a ...................... 274
» V II. Ś m i e r ć o j c a . — N o w e p r ą d y w S t a r e j Ko -
n i u s z n e j ......................................................................... 280
» VIII. Pierw sza w y cie czk a zagranicę. — Pobyt
w Z u r y c h u. — I n t e r n a c y o n a ł . — L i t e r a t u r a
s o c y a l i s t y c z n a . —W o d z o w i e i p o l i t y k u j ą c y .284
» IX. Mój p o b y t u z e g a r m i s t r z y j u r a j s k i c h . —
P o c zą tk i a n a r c h iz m u . — Moi n e f s z a t e ls c y
pr z yja c ie le . — K o m u n iś c i- e m ig r a n c i. —
W p ły w B akunina. — P rogram so cy a listy -
c z n y .................................................................................. 208
» X. Kraków. — U k ła d y z k ontraban d zistam i.—
P r z e w ó z k s i ą ż e k p r z e z g r a n i c ę ...................... ;!11
» X I. N i h i l i z m . — J e g o s z c z e r o ś ć i p o g a r d a d la
w s z e l k i c h k o n w e n a n s ó w ................................... 314
» X II . K ó ł k o C z a j k o w c ó w . — D y m i t r . — Z o fia P e ­
r o w s k a . —N . W . C z a j k o w s k i .............................. 321
» XIII. P olityczne i socyalistyczne prądy. — A le­
k s a n d e r I I i r e w o l u c y o n i ś c i .......................... 326
» X IV . W y b itn iejsi działacze k ó łk a C zajk ow ców .—
P r z y j a ź ń ze S t e p n i a k i e m . —J e g o w ę d r ó w k a
w śród lu d u .—P o m y ś ln a pro p a g a nd a w śród
r o b o t n i k ó w . — I c h m ę z t w o ................................... 336
» XV. A r e s z t a c y e .— K. w p o ł o ż e n i u n i e l e g a l n e g o . —
Moje a r e s z t o w a n i e . —B a d a n i e . - P r o k u r a t o r -
k ł a m c a . —U w i ę z i e n i e w t w i e r d z y P e t r o p a -
w ł o w s k i e j ..................................................................... 31!»

C ZĘŚ Ć P I Ą T A .

Twierdza. Ucieczka .................................................................................. 365—401


Rozdział I. T w i e r d z a P e t r o p a w ł o w s k a . — Moja k a z a ­
m ata. — M ęczarnie p rzy m u so w e j b e z c z y n ­
n o ś c i . — P o z w a la ją mi k o ń c zy ć moje n a u ­
k o w e p r a c e ................................................................. 365
» I I. Mo je z a j ę c i a n a u k o w e . — S t u d y u j ę h i s t o r y ę
R o s y i .............................................................................. ¡¡72
» I II . S p a c e r y na p o d w ó r z u . — U w i ę z i e n i e m e g o
b r a t a . —Z e m s t a T r z e c i e g o O d d z i a ł u . . . . 371

http://rcin.org.pl/ifis
— 547 —
Str.
R ozdział I V . P o r o z u m i e w a n i e s i ę u w i ę z i o n y c h za p o ­
m ocą p u k a n ia . — N iespodziew ana w izyta
W . Ks. M i k o ł a j a M i k o ła j e w i c z a ................. .'(80
» V. S k u tk i d łu g ie g o w i ę z i e n i a .— Zostaję prze­
n iesio n y do w o jsk o w eg o szpitala. — U c ie ­
c z k a . —U k r y w a n i e s i ę p r z e d ż a n d a r m a m i . —
N a p a r o s t a t k u a n g i e l s k i m .................................. :(85

C ZĘŚ Ć S ZÓ S TA .
Europa Z a c h o d n i a ................. • ................................................................ 103—511
Rozdział I. W E d y n b u rg u i w L o n d y n i e , — Moje w s p ó ł-
p r a c o w n i c t w o w « N a t u re» i w « T im e s» . —
W y j a z d d o S z w a j c a r y i ....................................... 103
» II. « M i ę d z y n a r o d ó w k a » i n i e m i e c k a d e m o k r a -
cya socyal na,— P o stę p y «M iędzynarodówki»
we F rancyi, we W ło szech i w Hiszpanii . 100
» I II . F e d e r a c y a J u r a j s k a i jej w y b i t n i e j s i d z i a ­
ła c z e : S c h w i t z g e b e l , S p i c h i g e r , E l i z e u s z
R é c l u s , L e f r a n ç a i s . — I i n n i .............................. 110
» I V . Mój p o b y t w Ch a u x - d e - F o n d s . — Z a k a z
w y s tęp y w a nia z czerw onym sztandarem
w S z w a j c a r y i . — N o w y u s tr ó j s p o ł e c z n y . . 122
» V. W a lk a an arch izm u z d em o k r a c y ą socyal-
n ą . — W y g n a n i e z B e l g i i . —P o b y t w P a r y ­
ż u.—O drodzenie się so c y a liz m u we F rancyi 132
» V I . Moja z n a j o m o ś ć z T u r g e n i e w e m . — W p ł y w
j e g o na m ł o d z i e ż r o s y j s k ą . — T u r g e n i e w
i n i h i l i ś c i . — B a z a r o w ........................................... 130
» V I I . W z r o s t n i e z a d o w o l e n i a w R o s y i po w o j n i e
t u r e c k o - r o s y j s k i e j . — P r o c e s 193 - e c h . — Z a ­
m a c h na T r e p o w a . — C z t e r y z a m a c h y na
koronow ane osoby.— Prześladow anie Fede-
r a c y i J u r a j s k i e j . — Z a k ł a d a m y «Le R é ­
v o lte» . — Czem p o w in ien b y ć d zie n n ik so-
c y a lis ty c z n y .— Pien iężne i techniczne tru ­
d n o ś c i .............................................................................. 112
» VIII. Ruch r e w o lu c y jn y w R o sy i p rzy jm u je po­
w a ż n i e j s z y c h a r a k t e r . — Z a m a c h y na A l e ­
k s a n d r a II r e w o l u c y j n e g o K o m i t e t u W y ­
k o n a w czeg o . — Śm ierć A leksandra I I . . . 155
» I X. P o w s t a n i e l i g i d la w a l k i z r e w o l u c y o n i -
stam i i obrony cesarza. — P r ojek tow an e
m o r d e r s t w a . — W y g n a n i e ze S z w a j c a r y i . . l<>5

http://rcin.org.pl/ifis
— 5 48 —
S tr.
R ozd ział X. R o k w L o n d y n i e . —Z a s t ó j w A n g l i i . . . . 471
» X I. W y j a z d d o T h o n o n . — S z p i e d z y . — U k ł a d
I gnatjew a z K om itetem W y k o naw czym . 474
» X I I . F r a n c y a w 1881—82 l a t a c h . —C i e r p i e n i a r o ­
b o tn ik ó w w L u g d u n ie (Lyon). — W y b u c h
w C a f é . —M oj e u w i ę z i e n i e i s k a z a n i e . . . 478
» X I I I . Z g u b n y w p ł y w w i ę z i e ń ze s p o ł e c z n e g o p u n ­
ktu w idzenia. — P o b y t w centralnem w ię ­
z ien iu w C la ir v a u x . — Z ajęcia u w i ę z i o ­
nych. — Sm utne położenie starych w ię ­
źn iów . — P o ro zu m iew a n ie się u w ięzio n y ch
m i ę d z y s o b ą . —D e m o r a l i z u j ą c y w p ł y w w i ę ­
z i e n i a ........................................................... 488
» X I V . Moje z e t k n i ę c i e s i ę z t a j n ą p o l i c y ą . — Z a ­
bawne spraw ozdanie tajn ego agenta. —
Z d em askow an i szp ied zy. — M n iem any b a­
ron . — S m u t n e n a s t ę p s t w a s z p i e g o s t w a . . 505
» X V . «G ra bie ż» L u i z y M i c h e l . —E l i z e u s z R é c l u s . —
P r z e n o s z ę s i ę d o H a r r o w . —N a u k o w e p r a c e
m e g o br a ta A l e k s a n d r a . — Ś m i e r ć j e g o . . 520
» X V I . R uc h s o c y a l i s t y c z n y w A n g l i i w 1886-ym
r o k u .................................................................................. 529
» X V I I . Mój u d z i a ł w r u c h u a n g i e l s k i m . — T e o r v a
« w a lk i o byt» u zu p e łn io n a p r z y r o d n icze m
p r a w e m w z a j e m n e j p o m o c y . — W i e l k i e ro z-
k r z e w i e n i e s i ę i d e i s o cy a l i s t y c z n y c h . . . 584

http://rcin.org.pl/ifis

You might also like