You are on page 1of 333

Julia Quinn

Tylko ta noc
Tytuł oryginału A Night Like This
Janie, najsilniejszej osobie, jaką znam.

R
A także Paulowi, chociaż nadal nie rozumiem,
po co ktoś mógłby potrzebować aż siedmiu śpiworów.

TL
Prolog

Winstead, ty przeklęty oszuście!


Daniel Smythe – Smith zamrugał zaskoczony. Był nieco wstawiony, ale
wydawało mu się, że ktoś właśnie zarzucił mu oszukiwanie przy grze w karty.
Musiała minąć chwila, nim nabrał co do tego pewności; był hrabią Winstead
zaledwie do roku i czasami jeszcze zapominał zareagować, kiedy ktoś zwrócił
się do niego tym tytułem.
Ale nie, to on jest Winsteadem, a właściwie Winstead jest nim i...

R
Drgnął, a głowa zachwiała mu się nieco. O czym właściwie myślał?
Ach tak.
– Nie – powiedział powoli, wciąż nieco zdziwiony. Uniósł rękę w

L
geście protestu, bo był prawie pewien, że nie oszukiwał. Prawdę mówiąc, po

T
ostatniej butelce wina to chyba jedyna rzecz, jakiej mógł być pewny. Ale nie
udało mu się powiedzieć nic więcej. Właściwie ledwie zdążył odskoczyć na
bok, kiedy stolik przewrócił się na niego.
Stolik? Do diabła, czyżby był aż tak pijany?
Oczywiście, teraz stolik leżał na boku, karty rozsypały się po podłodze,
a Hugh Prentice wrzeszczał na niego jak szaleniec.
Hugh też musi być pijany.
– Nie oszukiwałem – powiedział Daniel. Uniósł brwi i zamrugał, jakby
ten sowi gest mógł go uwolnić od mgiełki upojenia, która przesłaniała... no
cóż, przesłaniała wszystko. Spojrzał na Marcusa Holroyda, swojego
najbliższego przyjaciela, i wzruszył ramionami.
– Ja nie oszukuję.
Wszyscy wiedzą, że on nie oszukuje.

1
Lecz Hugh najwyraźniej stracił rozum i Daniel mógł tylko patrzeć, jak
miota się, wymachując rękoma i krzycząc. Przypomina szympansa, pomyślał
z zainteresowaniem Daniel. Tyle że bez futra.
– O czym ty mówisz? – spytał, nie zwracając się do nikogo kon-
kretnego.
– W żaden sposób nie mogłeś mieć tego asa – wściekał się Hugh.
Rzucił się ku niemu, wyciągając chwiejnie rękę w oskarżycielskim geście. –
Ten as powinien być... powinien... – Machnął ręką w okolicy miejsca, gdzie
wcześniej stał stolik. – W każdym razie nie powinieneś go mieć – mruknął.

R
– Ale miałem – powiedział Daniel. Nie ze złością, nawet nie tłumacząc
się. Po prostu spokojnie i rzeczowo, wzruszając ramionami dla podkreślenia,
że nie ma o czym dalej rozmawiać.

L
– Nie mogłeś – rzucił Hugh. – Znam każdą kartę w tej talii.
To była prawda. Hugh zawsze znał każdą kartę w talii. Jego umysł był

T
pod tym względem zupełnie niesamowity. Umiał też wykonywać w pamięci
obliczenia. I to takie skomplikowane, na trzycyfrowych liczbach, z
przenoszeniem, pożyczaniem i całym tym paskudztwem, które musieli bez
końca ćwiczyć w szkole.
Patrząc z perspektywy czasu, Daniel prawdopodobnie nie powinien był
siadać z nim do gry. Ale szukał jakiejś rozrywki i – szczerze mówiąc –
spodziewał się, że przegra.
Nikt nigdy nie wygrał w karty z Hugh Prentice’em.
Najwyraźniej oprócz Daniela.
– To nadzwyczajne – mruknął, patrząc na karty. Wprawdzie teraz
leżały rozrzucone na podłodze, ale dokładnie wiedział, jakie mu się trafiły.
Był tak samo zaskoczony jak wszyscy inni, kiedy wyłożył je na stolik.
– Wygrałem – oznajmił, chociaż miał wrażenie, że już wcześniej to

2
powiedział. Spojrzał na Marcusa. – Podoba mi się.
– Czy ty go w ogóle słuchałeś? – syknął Marcus. Klasnął w dłonie
przed twarzą Daniela. – Obudź się!
Daniel posłał mu potępiające spojrzenie i zmarszczył nos, słysząc
dzwonienie w uszach. Doprawdy, to było niepotrzebne.
– Nie śpię – odparł.
– Żądam satysfakcji – warknął Hugh.
Daniel spojrzał na niego zaskoczony.
– Co takiego?

R
– Wskaż swoich sekundantów.
– Wyzywasz mnie na pojedynek?
Wszystko na to właśnie wskazywało. Ale z drugiej strony, był pijany. I

L
przypuszczał, że Prentice także.
– Danielu – jęknął Marcus.

T
Daniel odwrócił się do niego.
– On chyba wyzywa mnie na pojedynek.
– Danielu, zamilcz.
– Pfff. – Daniel machnął lekceważąco ręką. Kochał go jak brata, ale
Marcus bywał czasami taki drętwy.
– Hugh – zwrócił się do stojącego przed nim wściekłego mężczyzny. –
Nie bądź osłem.
Hugh rzucił się na niego.
Daniel uskoczył na bok, lecz nie był wystarczająco szybki i obaj
przewrócili się z hukiem na podłogę. Daniel miał dobre dziesięć funtów
przewagi nad Hugh, ale Hugh był wściekły, a Daniel tylko zamroczony i
Hugh zdążył zadać mu co najmniej cztery ciosy, zanim Danielowi udało się
wymierzyć pierwszy.

3
A nawet ten nie osiągnął celu, gdyż Marcus i kilka innych osób
wskoczyło między nich i ich rozdzieliło.
– Jesteś cholernym oszustem – wychrypiał Hugh, wyszarpując się z
uścisku dwóch trzymających go mężczyzn.
– Jesteś idiotą.
Twarz Hugh pociemniała.
– Żądam satysfakcji.
– O nie – warknął Daniel. W którymś momencie, prawdopodobnie
wtedy, gdy pięść Hugh trafiła w jego szczękę, jego dezorientacja ustąpiła

R
miejsca wściekłości. – To ja żądam satysfakcji.
Marcus jęknął.
– Zielona Polana? – spytał chłodno Hugh, mając na myśli ustronne

L
miejsce w Hyde Parku, gdzie dżentelmeni zwykli rozwiązywać swoje
konflikty.

T
Daniel spojrzał mu prosto w oczy.
– O świcie.
Zapadła chwila ciszy, kiedy wszyscy czekali, aż któryś z nich odzyska
rozsądek.
Ale żaden nie odzyskał. Oczywiście, że nie.
Kącik ust Hugh uniósł się lekko w górę.
– A więc niech będzie.
– Och, do diabła – jęknął Daniel. – Głowa mi pęka.
– Doprawdy? – spytał kąśliwie Marcus. – Zupełnie nie wiem dlaczego.
Daniel przełknął ślinę i potarł zdrowe oko. To, którego Hugh nie podbił
mu poprzedniej nocy.
– Sarkazm ci nie pasuje.
Marcus go zignorował.

4
– Wciąż jeszcze możesz to powstrzymać.
Daniel rozejrzał się dookoła, powiódł wzrokiem po drzewach ota-
czających polanę, po zielonej połaci trawy rozciągającej się przed nim, aż do
Hugh Prentice’a i mężczyzny, który stał obok niego, oglądając broń. Słońce
wzeszło zaledwie dziesięć minut temu i poranna rosa wciąż skrzyła się na
wszystkich powierzchniach.
– Trochę na to za późno, nie sądzisz?
– Danielu, to idiotyzm. Po co ci to strzelanie? Prawdopodobnie wciąż
jeszcze jesteś oszołomiony po zeszłej nocy. – Marcus spojrzał z niepokojem

R
na Hugh. – I on także.
– Nazwał mnie oszustem.
– Nie warto za to umierać.

L
Daniel wzniósł oczy do nieba.
– Och, na miłość boską, Marcus! Przecież on nie będzie naprawdę do

T
mnie strzelał.
Marcus znowu popatrzył na Hugh z wyraźnym niepokojem.
– Nie byłbym tego taki pewny.
Daniel zbył jego słowa kolejnym wymownym spojrzeniem.
– Ucieknie.
Marcus pokręcił głową i ruszył spotkać się z sekundantem Hugh
pośrodku polany. Daniel patrzył, jak obaj oglądają broń i naradzają się z
lekarzem.
Do diabła, kto wpadł na pomysł sprowadzenia tu lekarza? Przecież w
pojedynkach nikt naprawdę do nikogo nie strzela.
Marcus wrócił z ponurą miną i podał Danielowi pistolet.
– Postaraj się tym nie zabić – mruknął. – Siebie ani jego.
– Jasne – odparł Daniel na tyle dziarsko, by zirytować Marcusa.

5
Odszukał cel, uniósł rękę i czekał na odliczanie do trzech.
Jeden.
Dwa.
Trz...
– Niech cię diabli, postrzeliłeś mnie! – ryknął Daniel do Hugh. Spojrzał
na swoje ramię, z którego sączyła się krew. To była tylko powierzchowna
rana, ale, na Boga, bolało! I do tego prawa ręka.
– Coś ty sobie myślał?! – krzyknął.
Hugh stał tylko, wpatrując się w niego jak dureń, jakby nie zdawał sobie

R
sprawy, że pocisk może przebić ciało.
– Ty cholerny idioto – mruknął Daniel i złożył się do strzału. Celował
lekko w bok – tam, gdzie rosło ładne, duże drzewo, które powinno przyjąć

L
kulę – ale w tej chwili podbiegł lekarz, coś ględząc od rzeczy, a kiedy Daniel
odwrócił się do niego, poślizgnął się na błocie i zacisnął palec na spuście,

T
oddając strzał wcześniej, niż zamierzał.
Niech to diabli, jak boli. Głupi...
Hugh wrzasnął.
Daniel poczuł się, jakby jego skóra zamieniała się w lód i z prze-
rażeniem spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Hugh.
– O, mój Boże.
Marcus już nadbiegał wraz z lekarzem. Krew była wszędzie; tyle krwi,
że Daniel widział ją przez trawę, nawet z przeciwległego końca polany.
Wypuścił pistolet z palców i jak w transie zrobił chwiejny krok naprzód.
Dobry Boże, czy właśnie zabiłem człowieka?
– Proszę mi przynieść torbę! – krzyknął lekarz, a Daniel postawił
następny krok. Co właściwie chciał zrobić? Pomóc? Marcus już się nim
zajmował, razem z sekundantem Hugh, a poza tym – czyż to nie Hugh go

6
postrzelił?
Co dżentelmen powinien zrobić w takiej sytuacji? Pomóc rannemu po
wyjęciu z niego kuli?
– Trzymaj się, Prentice! – prosił ktoś; Daniel szedł krok za krokiem, aż
w końcu w nozdrza uderzył go metaliczny zapach krwi.
– Trzymaj mocno.
– On straci nogę.
– Lepiej nogę niż życie.
– Musimy zatamować krwawienie.

R
– Przyciśnij mocniej.
– Nie trać przytomności, Hugh!
– On ciągle krwawi!

L
Daniel słuchał. Nie wiedział, kto co mówi, ale to nie miało znaczenia.
Hugh umierał, tu, na trawie, i to on to zrobił.

T
To był wypadek. Hugh do niego strzelił. A trawa była mokra
Poślizgnął się. Dobry Boże, czy oni wiedzą, że się poślizgnął?
– Ja... ja... – próbował coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów, a poza
tym i tak tylko Marcus go słyszał.
– Lepiej się odsuń – rzekł ponuro Marcus.
– Czy on... – Daniel chciał zadać jedyne pytanie, które miało teraz
znaczenie, ale słowa uwięzły mu w gardle.
A potem zemdlał.
Kiedy Daniel odzyskał przytomność, leżał w łóżku Marcusa, z ciasno
obandażowanym ramieniem. Marcus siedział na krześle i wyglądał przez
okno, lśniące w południowym słońcu. Kiedy usłyszał jęk budzącego się
Daniela, odwrócił się gwałtownie do przyjaciela.
– Hugh? – spytał ochrypłym głosem.

7
– Żyje. W każdym razie żył, kiedy go ostatnio widziałem.
Daniel zamknął oczy.
– Co ja zrobiłem? – szepnął.
– Nogę ma strasznie pokiereszowaną – odparł Marcus. – Trafiłeś w
arterię.
– Nie chciałem. – Zabrzmiało to żałośnie, ale było prawdą.
– Wiem. – Marcus odwrócił się do okna. – Nigdy dobrze nie celowałeś.
– Poślizgnąłem się. Było mokro. – Sam nie wiedział, dlaczego to mówi.
I tak nie będzie miało znaczenia, jeśli Hugh umrze.

R
Do diabła, przecież są przyjaciółmi. To najbardziej idiotyczna część
tego wszystkiego. Znali się od lat, od pierwszego semestru w Eton.
Ale on pił i Hugh pił, i wszyscy pili oprócz Marcusa, który nigdy nie

L
pozwalał sobie na więcej niż jednego drinka.
– Jak twoje ramię? – spytał Marcus.

T
– Boli.
Marcus skinął głową.
– To dobrze, że boli – powiedział Daniel, odwracając wzrok.
Marcus prawdopodobnie skinął po raz drugi.
– Czy moja rodzina wie?
– Nie wiem – odparł Marcus. – Jeśli nie, to wkrótce się dowiedzą.
Daniel przełknął ślinę. Niezależnie od tego, co się naprawdę zdarzyło,
stanie się pariasem i sprawa dotknie całą rodzinę. Jego starsze siostry były już
zamężne, ale Honoria dopiero miała swój debiut. Kto ją teraz zechce?
I wolał nawet nie myśleć, jak przyjmie to matka.
– Będę musiał wyjechać z kraju – powiedział spokojnie Daniel.
– On jeszcze nie umarł.
Daniel spojrzał na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.

8
– Jeśli przeżyje, nie będziesz musiał wyjeżdżać – zauważył Marcus.
Miał rację, ale Daniel nie mógł sobie wyobrazić, że Hugh z tego
wyjdzie. Widział krew. Widział ranę. Niech to szlag, widział odsłoniętą kość.
Nikt nie przeżyje takiej rany. Jeśli nie umrze od utraty krwi, zabije go
infekcja.
– Pójdę się z nim zobaczyć – postanowił w końcu Daniel, podnosząc się
z łóżka. Opuścił nogi i już prawie stał na podłodze, kiedy Marcus go
powstrzymał.
– To nie jest dobry pomysł – ostrzegł.

R
– Muszę mu powiedzieć, że tego nie chciałem.
Marcus uniósł brwi.
– Nie sądzę, żeby to miało teraz znaczenie.

L
– Dla mnie ma.
– Możliwe, że będzie tam policja.

T
– Gdyby policjanci mnie szukali, już byliby tutaj.
Marcus zastanowił się przez chwilę, w końcu odsunął się na bok i
powiedział:
– Masz rację.
Podał Danielowi rękę i pomógł mu wstać.
– Grałem w karty – odezwał się głucho – bo tak robi dżentelmen. A
kiedy nazwał mnie oszustem, wyzwałem go na pojedynek, bo tak robi
dżentelmen.
– Nie zadręczaj się – rzekł Marcus.
– Nie – mruknął ponuro Daniel. Dokończy to. Są rzeczy, które muszą
zostać powiedziane. Spojrzał na Marcusa z błyskiem w oku.
– Strzeliłem w bok, bo tak robi dżentelmen – dodał z furią. – I
spudłowałem. Spudłowałem i trafiłem w niego, a teraz zamierzam zachować

9
się jak mężczyzna, pójść do niego i przeprosić go.
– Zabiorę cię tam – rzekł Marcus. Nie było nic więcej do powiedzenia.
Hugh był drugim synem markiza Ramsgate i został zabrany do domu
ojca w St. James’s. Nie trwało długo, nim Daniel się zorientował, że nie jest
tam mile widziany.
– Ty! – zagrzmiał lord Ramsgate, wskazując Daniela, jakby rozpoznał
w nim samego diabła. – Jak śmiesz się tu pokazywać?
Daniel zachowywał kamienny spokój. Lord Ramsgate miał prawo być
na niego wściekły. Był wstrząśnięty. Był zrozpaczony.

R
– Przyszedłem, żeby...
– Żeby złożyć kondolencje? – przerwał mu szyderczo Ramsgate. – W
takim razie zapewne będziesz rozczarowany, kiedy ci powiem, że jest na to

L
jeszcze trochę za wcześnie.
Daniel pozwolił sobie na cień nadziei.

T
– A więc on żyje?
– Ledwie.
– Chciałbym przeprosić – powiedział sztywno Daniel.
Oczy Ramsgate’a, już i tak wyłupiaste, zrobiły się niewyobrażalnie
wielkie.
– Przeprosić? Doprawdy? Myślisz, że przeprosiny uratują cię przed
szafotem, jeśli mój syn umrze?
– To nie dlatego...
– Dopilnuję, żebyś zawisł. Niech ci się nie wydaje, że odpuszczę.
Daniel nie wątpił w to ani przez sekundę.
– To Hugh wyzwał go na pojedynek – odezwał się cicho Marcus.
– Nie obchodzi mnie, kto kogo wyzwał – warknął Ramsgate. – Mój syn
postąpił, jak powinien. Celował w bok. Ale ty... – zwrócił się znowu do

10
Daniela, wylewając na niego cały żal i jad. – Ty strzeliłeś do niego. Czemu to
zrobiłeś?
– Nie chciałem.
Przez chwilę Ramsgate tylko patrzył na niego.
– Nie chciałeś. To jest twoje wyjaśnienie?
Daniel nic nie powiedział. W jego uszach również zabrzmiało to
żałośnie. Ale to była prawda. Straszna prawda.
Spojrzał na Marcusa, licząc na jakąś milczącą radę, która wskazałaby
mu, co ma powiedzieć, co zrobić. Ale Marcus także wyglądał na zagubionego

R
i Daniel już zaczął przypuszczać, że nie zostanie im nic innego, jak tylko
jeszcze raz przeprosić i wyjść, gdyby nie to, że właśnie wtedy do pokoju
wszedł lokaj, oznajmiając, iż doktor skończył zajmować się Hugh.

L
– Co z nim? – spytał Ramsgate.
– Będzie żył – zapewnił doktor. – O ile nie wda się infekcja.

T
– A noga?
– Nie straci jej. Również pod warunkiem, że nie wda się infekcja. Ale
będzie utykał, może nawet kulał. Kość została strzaskana. Złożyłem ją
najlepiej, jak umiałem. – Doktor wzruszył ramionami. – Tylko tyle mogłem
zrobić.
– Kiedy będzie wiadomo, czy uniknął zakażenia? – spytał Daniel.
Musiał to wiedzieć.
Doktor spojrzał na niego.
– Kim pan jest?
– Diabłem, który zastrzelił mojego syna – syknął Ramsgate.
Lekarz cofnął się najpierw zaskoczony, a potem jeszcze o krok, kiedy
lord Ramsgate szybkim krokiem przemierzył pokój.
– Posłuchaj mnie – powiedział złowrogo, stając niemal nos w nos z

11
Danielem. – Zapłacisz za to. Zniszczyłeś mojego syna. Nawet jeśli przeżyje,
będzie ruiną człowieka, jego noga będzie ruiną i całe jego życie też!
W piersi Daniela zacisnął się zimny węzeł niepokoju. Wiedział, że
Ramsgate jest wzburzony; miał do tego pełne prawo. Ale w jego zachowaniu
było coś jeszcze. Markiz sprawiał wrażenie niezrównoważonego, wręcz
opętanego.
– Jeśli on umrze – syknął Ramsgate – ty będziesz wisiał. A jeśli nie
umrze, jeżeli jakoś uda ci się uciec przed prawem, to ja cię zabiję.
Stali tak blisko siebie, że Daniel czuł wilgotne powietrze wydostające

R
się z ust Ramsgate’a przy każdym słowie. A kiedy patrzył w błyszczące
zielone oczy starszego mężczyzny, zrozumiał, co znaczy się bać.
Lord Ramsgate zabije go. To tylko kwestia czasu.

L
– Sir – zaczął Daniel, ponieważ coś musiał powiedzieć. Nie mógł tak po
prostu stać i słuchać. – Muszę panu powiedzieć...

T
– Nie, teraz to ja mówię – warknął Ramsgate. – Nie obchodzi mnie, kim
jesteś i jaki tytuł zostawił ci twój przeklęty ojciec. Zginiesz. Zrozumiałeś?
– Sądzę, że już pora, żebyśmy poszli – wtrącił się Marcus. Wsunął rękę
między nich i powiększył odległość między nimi.
– Doktorze. – Skinął głową lekarzowi, równocześnie popychając
Daniela w kierunku drzwi.
– Odliczaj dni, Winstead – ostrzegł lord Ramsgate. – Albo, jeszcze
lepiej, godziny.
– Sir – odezwał się jeszcze raz Daniel, próbując okazać starszemu
mężczyźnie szacunek. Chciał to wszystko naprawić. Musiał spróbować. –
Muszę panu powiedzieć...
– Nie mów do mnie – przerwał mu Ramsgate. – Nie możesz powiedzieć
nic, co by cię uratowało. Nie ma takiego miejsca, w którym mógłbyś się

12
ukryć.
– Jeśli pan go zabije, pan także zawiśnie – zauważył Marcus. – A jeżeli
Hugh przeżyje, będzie pana potrzebował.
Ramsgate spojrzał na Marcusa jak na idiotę.
– Myślisz, że zrobię to sam? Nietrudno wynająć zabójcę. Życie ma
naprawdę niską cenę. Nawet jego. – Skinął głową w kierunku Daniela.
– Pójdę już – powiedział doktor. I uciekł.
– Pamiętaj, Winstead – rzekł lord Ramsgate, patrząc na Daniela z
mieszaniną wściekłości i pogardy. – Możesz uciec, możesz próbować się

R
ukryć, ale moi ludzie zawsze cię znajdą. A ty nie będziesz ich znał. Dlatego
nie zauważysz, kiedy się pojawią.
Te słowa prześladowały Daniela przez następne trzy lata. Z Anglii do

L
Francji, z Francji do Prus, z Prus do Włoch. Słyszał je we śnie, w szeleście
drzew, w każdym kroku dobiegającym z tyłu. Nauczył się trzymać plecami do

T
ściany, nie ufać nikomu, nawet kobietom, z którymi od czasu do czasu się
spotykał. I pogodził się z faktem, że nigdy więcej nie postawi stopy na
angielskiej ziemi, nie zobaczy swojej rodziny. Aż pewnego dnia w małej
włoskiej wiosce wyszedł mu na spotkanie, kulejąc, Hugh.
Wiedział, że Hugh przeżył. Od czasu do czasu dostawał listy z domu.
Ale nie spodziewał się zobaczyć go znowu, a już z pewnością nie tutaj, na
rozgrzanym śródziemnomorskim słońcem starożytnym placu, wśród
rozbrzmiewających w powietrzu okrzyków arrivederci i buon giorno.
– Znalazłem cię w końcu – powiedział Hugh, wyciągając rękę. –
Przepraszam.
A potem wypowiedział słowa, których Daniel nigdy nie spodziewał się
usłyszeć:
– Możesz już bezpiecznie wrócić do domu. Przysięgam.

13
1
Jak na damę, która spędziła ostatnie osiem lat, starając się nie zostać
zauważoną, Anna Wynter znalazła się w niezręcznej sytuacji.
W ciągu mniej więcej jednej minuty miała wyjść na zaimprowizowaną
scenę, ukłonić się przed co najmniej osiemdziesięcioma członkami crème de
la crème londyńskiej socjety, usiąść przy fortepianie i zagrać.
Pewnym pocieszeniem było to, że miała dzielić scenę z trzema innymi
młodymi kobietami. Pozostałe damy – członkinie osławionego kwartetu
Smythe – Smithów – grały na instrumentach strunowych, oko w oko z

R
publicznością. Anna mogła przynajmniej pochylić głowę i skupić się na
klawiszach z kości słoniowej. Przy odrobinie szczęścia publiczność będzie
zbyt przerażona muzyką, by zwrócić jakąkolwiek uwagę na ciemnowłosą

L
kobietę, która w ostatniej chwili musiała zająć miejsce pianistki, która z kolei
w ostatniej chwili (co jej matka oznajmiała każdemu, kto zechciał słuchać)

T
rozchorowała się straszliwie – nie, wprost katastrofalnie.
Anna ani przez minutę nie wierzyła, że lady Sara Pleinsworth jest chora,
ale nie mogła nic z tym zrobić, jeśli chciała zachować posadę guwernantki
trzech młodszych sióstr lady Sary.
Jednak lady Sarze udało się przekonać matkę, która postanowiła, że
występ musi się odbyć. A następnie, po opowiedzeniu zaskakująco
szczegółowej siedemnastoletniej historii wieczorków muzycznych u Smythe
– Smithów, oznajmiła, że Anna zajmie miejsce jej córki.
– Podobno grywała pani fragmenty Koncertu fortepianowego nr 1
Mozarta – przypomniała lady Pleinsworth.
Anna bardzo tego teraz żałowała.
Najwyraźniej nie miało żadnego znaczenia, że Anna nie grała tego
utworu od ponad ośmiu lat ani że nigdy nie zagrała go w całości. Lady

14
Pleinsworth nie przyjmowała żadnych argumentów. Anna została zaciągnięta
do domu szwagierki lady Pleinsworth, gdzie miał się odbyć koncert, i dostała
osiem godzin, żeby poćwiczyć.
To niedorzeczne.
Pocieszające było tylko to, że przy tak złej grze reszty kwartetu może
nikt nie zauważy pomyłek Anny. Prawdę mówiąc, jej jedynym celem tego
wieczoru było nie zwracać na siebie uwagi. Naprawdę tego nie chciała. Nie
chciała zostać zauważona. Z wielu powodów.
– Już prawie pora – szepnęła z podnieceniem Daisy Smythe – Smith.

R
Anna uśmiechnęła się do niej blado. Daisy najwyraźniej nie zdawała
sobie sprawy, jak fatalnie gra.
– Jakże się cieszę – usłyszała cichy, żałosny głosik siostry Daisy, Iris.

L
Ona zdawała sobie z tego sprawę.
– Och, daj spokój – powiedziała lady Honoria Smythe – Smith, ich

T
kuzynka. – Będzie wspaniale. Przecież jesteśmy rodziną.
– Cóż, ona nie – zauważyła Daisy, wskazując Annę skinieniem głowy.
– Dzisiaj jest – oznajmiła Honoria. – Jeszcze raz pani dziękuję, panno
Wynter. Uratowała pani sytuację.
Anna mruknęła coś pozbawionego sensu, ponieważ nie potrafiła się
zmusić, by powiedzieć, że to żaden kłopot albo że cała przyjemność jest po jej
stronie. Lubiła lady Honorię. Ona, w odróżnieniu od Daisy, wiedziała, jak
strasznie grają, ale inaczej niż Iris, mimo to chciała wystąpić. Tu chodziło o
rodzinę. Siedemnaście zespołów kuzynek Smythe – Smithów występowało
przed nimi, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie siedemnaście następnych.
Nieważne, jak brzmiała muzyka.
– Och, to jest ważne – powiedziała cicho Daisy.
Honoria lekko szturchnęła kuzynkę smyczkiem od skrzypiec.

15
– Rodzina i tradycja – przypomniała. – Oto co jest ważne.
Rodzina i tradycja. Anna nie miała nic przeciwko rodzinie i tradycji.
Chociaż, prawdę mówiąc, jej niespecjalnie szło tak z jednym, jak z drugim.
– Widzicie coś? – spytała Daisy. Przestępowała z nogi na nogę niczym
zdenerwowana sroka i Anna już dwukrotnie musiała się cofnąć, żeby ratować
stopy przed przydeptaniem.
Honoria, stojąca bliżej miejsca, z którego miały wejść na scenę, skinęła
głową.
– Jest kilka pustych miejsc, ale niewiele.

R
Iris jęknęła.
– Czy tak jest co roku? – Anna nie mogła się powstrzymać przed
zapytaniem o to.

L
– To znaczy jak? – odpowiedziała Honoria pytaniem na pytanie.
– Mhm, cóż... – Są rzeczy, których po prostu się nie mówi sio-

T
strzenicom swojej pracodawczyni. Na przykład raczej nie należy sobie
pozwalać na komentarze dotyczące zupełnego braku talentu muzycznego u
innej młodej damy. Albo zastanawiać się na głos, czy koncerty zawsze były
tak straszne, czy tylko tegoroczny jest wyjątkowo zły. A już z całą pewnością
nie powinno się pytać, dlaczego ludzie przychodzą na koncerty, skoro są tak
beznadziejne?
Właśnie wtedy przez boczne drzwi wpadła jak burza piętnastoletnia
Harriet Pleinsworth.
Anna spojrzała na nią, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć,
Harriet oznajmiła:
– Będę przewracać pani strony.
– Dziękuję ci, Harriet. To bardzo miło z twojej strony.
Harriet uśmiechnęła się szeroko do Daisy, która posłała jej pogardliwe

16
spojrzenie.
Anna odwróciła się, żeby nikt nie zauważył, jak wznosi oczy ku niebu.
One nigdy za sobą nie przepadały. Daisy traktowała siebie zbyt serio, a
Harriet nie traktowała poważnie niczego.
– Już pora – oznajmiła Honoria.
Wyszły zatem na scenę i po krótkim wprowadzeniu zaczęły grać.
A Anna zaczęła się modlić.
Wielkie nieba, nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. Jej palce
śmigały po klawiszach, rozpaczliwie starając się nadążyć za Daisy, która

R
grała na skrzypcach, jakby brała udział w jakimś wyścigu.
To jest żałosne, żałosne, żałosne, nuciła w myślach Anna. Przedziwne,
ale mówienie do siebie było jedynym sposobem, żeby jakoś przez to

L
przebrnąć. Grały wyjątkowo trudny utwór, nawet dla doświadczonych
pianistek.

T
Żałosne, żałosne... Oj! Cis! Anna odchyliła mały palec i trafiła w
klawisz w samą porę. To znaczy o dwie sekundy później niż powinno być.
Zerknęła ukradkiem na publiczność. Jakaś kobieta w pierwszym rzędzie
wyglądała, jakby miała mdłości.
Wracaj do pracy, wracaj do pracy. O matko, fałszywa nuta. Nieważne.
Nikt tego nie zauważy, nawet Daisy.
Grała więc dalej, zastanawiając się przez moment, czy nie powinna
jednak nadgonić swojej części. Muzyka i tak nie mogła już brzmieć gorzej.
Daisy pływała po swojej części, oscylując między głośnym a bardzo głośnym
dźwiękiem; Honoria brnęła powoli – każda jej nuta brzmiała jak tupnięcie; a
Iris...
Hm, Iris była naprawdę dobra. Chociaż nie miało to większego
znaczenia.

17
Anna wzięła głęboki oddech i rozprostowała palce w czasie krótkiej
przerwy w partii fortepianowej. Po czym wróciła do klawiatury i...
Przewróć stronę, Harriet.
Przewróć stronę, Harriet.
– Przewróć stronę, Harriet! – syknęła.
Harriet przewróciła stronę.
Anna zagrała pierwszy akord i zdała sobie sprawę, że Iris i Honoria
wyprzedzają ją już o dwie linijki. A Daisy... cóż, wielkie nieba, nie miała
pojęcia, gdzie jest Daisy.

R
Anna przeskoczyła kawałek dalej, by dorównać do miejsca, które grała
reszta. W najgorszym razie znajdzie się gdzieś w połowie drogi.
– Ominęła pani kawałek – szepnęła Harriet.

L
– Nieważne.
I rzeczywiście, nie miało to większego znaczenia.

T
Aż w końcu – w końcu – dotarły do miejsca, gdzie Anna nie musiała
niczego grać przez całe trzy strony. Oparła się wygodniej, przestała
wstrzymywać oddech i...
Zobaczyła kogoś.
Zamarła. Ktoś obserwował je z tylnego pokoju. Drzwi, przez które
weszły na scenę – te same, które (Anna mogłaby przysiąc) dokładnie za sobą
zamknęła – teraz były lekko uchylone. A ponieważ ona była najbliżej drzwi,
nie wspominając już o tym, że jako jedyna nie siedziała do nich tyłem,
widziała zarys twarzy jakiegoś mężczyzny, który zaglądał przez szparę.
Panika.
Przerażenie owładnęło nią, uciskając płuca, powodując pieczenie skóry.
Znała to uczucie. Nie zdarzało jej się często, i całe szczęście, ale było
znajome. Za każdym razem, kiedy widziała kogoś gdzieś, gdzie nie powinien

18
być...
Przestań.
Zmusiła się, by zacząć znowu oddychać. Znajdowała się w domu
owdowiałej hrabiny Winstead. Była tak bezpieczna, jak to tylko możliwe.
Musiała tylko...
– Panno Wynter! – syknęła Harriet.
Anna drgnęła, wytrącona z zamyślenia.
– Ominęła pani swoje wejście.
– Gdzie jesteśmy teraz? – spytała nerwowo Anna.

R
– Nie wiem. Nie umiem czytać nut.
Anna spojrzała na nią wbrew sobie.
– Ale przecież grasz na skrzypcach.

L
– Wiem – powiedziała żałośnie Harriet.
Anna, najszybciej jak umiała, przejrzała nuty na stronie, przeskakując

T
wzrokiem z linii do linii.
– Daisy na nas patrzy – szepnęła Harriet.
– Ćśś. – Anna musiała się skoncentrować. Odwróciła stronę, ode-
tchnęła i sięgnęła do g – moll.
I po chwili namysłu do dur. To było lepsze.
Lepsze to najtrafniejsze określenie.
Przez resztę występu siedziała z pochyloną głową. Nie podniosła
wzroku ani na publiczność, ani na człowieka, który obserwował ją z tylnego
pokoju. Grała z finezją dorównującą pozostałym Smythe – Smithom, a kiedy
skończyły, wstała i dygnęła, wciąż trzymając pochyloną głowę. Wreszcie
mruknęła do Harriet coś o tym, że musi się tobą zająć, i uciekła.
Daniel Smythe – Smith nie planował swojego powrotu do Londynu na
dzień dorocznego wieczorku muzycznego swojej rodziny. Prawdę mówiąc,

19
jego uszy rozpaczliwie żałowały, że nie przewidział tego wydarzenia, ale
serce... cóż, to zupełnie inna sprawa.
Dobrze wrócić do domu. Nawet w takiej kakofonii.
Zwłaszcza w takiej kakofonii. Nic nie mogło być dla mężczyzny z rodu
Smythe – Smithów wyraźniejszym sygnałem powrotu do domu niż źle grana
muzyka.
Nie chciał, żeby ktoś go zobaczył przed koncertem; nie było go trzy lata
i wiedział, że jego powrót zakłóci występ. Publiczność zapewne byłaby mu
wdzięczna, ale ostatnie, czego sobie życzył, to witać się z rodziną w

R
obecności tłumu dam i dżentelmenów, z których spora część zapewne
uważała, że powinien pozostać na wygnaniu.
Chciał jednak zobaczyć rodzinę, więc ledwie rozległa się muzyka,

L
wślizgnął się bezszelestnie do pokoju ćwiczeń, podszedł na palcach do drzwi
i uchylił je.

T
Rozpromienił się. Zobaczył Honorię, uśmiechającą się tym swoim
wielkim uśmiechem, kiedy atakowała skrzypce smyczkiem. Nie miała
pojęcia, że nie umie grać, biedactwo. Z jego pozostałymi siostrami było tak
samo. Ale kochał je za to, że próbowały.
Na drugich skrzypcach grała... wielkie nieba, czy to Daisy? Czy ona nie
powinna się jeszcze uczyć? Nie, ma już szesnaście lat, jeszcze nie weszła do
towarzystwa, ale już nie jest dzieckiem.
A tam Iris przy wiolonczeli, wygląda na nieszczęśliwą. Zaś przy
fortepianie...
Zastanowił się. Kto, u diabła, siedzi przy fortepianie? Nachylił się, by
lepiej widzieć. Głowę miała opuszczoną i nie widział dobrze jej twarzy, ale co
do jednego nie miał wątpliwości – to nie była żadna z jego kuzynek.
Hm... a to ci zagadka. Wiedział doskonale (ponieważ matka mówiła mu

20
to wiele, wiele razy), że kwartet zawsze składa się z niezamężnych młodych
dam z rodziny Smythe – Smithów – i nikogo innego.
Rodzina była bardzo dumna z tak licznych muzycznie uzdolnionych (to
opinia matki, nie jego) kuzynek. Kiedy jedna wychodziła za mąż, zawsze
kolejna czekała, by zająć jej miejsce. Nigdy nie było potrzeby wprowadzania
kogoś z zewnątrz.
Ale – co ważniejsze – kto z zewnątrz chciałby wejść do takiego
kwartetu?
Któraś z kuzynek musiała zachorować. To jedyne możliwe wyjaśnienie.

R
Próbował sobie przypomnieć, kto powinien siedzieć przy fortepianie.
Marigold? Nie, ona ma już męża. Viola? O ile dobrze pamiętał, jeden z listów
informował go o jej ślubie. Sara? Tak, musi chodzić o Sarę.

L
Pokręcił głową. Miał przerażającą liczbę kuzynek.
Przyglądał się damie przy fortepianie z niejakim zainteresowaniem.

T
Bardzo starała się nadążyć. Kiwała głową, śledząc nuty, a na jej twarzy co
jakiś czas pojawiał się pełen bólu grymas. Obok niej stała Harriet i
przewracała strony – zawsze w niewłaściwym momencie.
Daniel parsknął śmiechem. Kimkolwiek jest ta biedna dziewczyna, miał
nadzieję, że jego rodzina dobrze jej płaci.
I nagle oderwała palce od klawiszy, kiedy Daisy, cierpiąc, zaczęła grać
solową partię na skrzypcach. Patrzył, jak wzięła głęboki oddech,
rozprostowała palce i nagle...
Spojrzała na niego.
Czas się zatrzymał. Po prostu się zatrzymał. To najbardziej ckliwy i
banalny sposób na opisanie tego, co się zdarzyło, ale te kilka sekund, kiedy jej
twarz była zwrócona ku niemu... rozciągały się i wydłużały, stapiając z
nieskończonością.

21
Była piękna. Ale to nie wyjaśniało wszystkiego. Widywał już wcześniej
piękne kobiety. Z wieloma z nich nawet sypiał. Ale ta... Jej... Ona...
Nawet myśli mu się plątały.
Włosy miała ciemne, lśniące i gęste, mniejsza z tym, że spięła je w
praktyczny kok. Zupełnie nie potrzebowała wymyślnych loków ani
aksamitnych wstążek. Nawet gdyby spięła włosy ciasno jak baletnica albo
wręcz zgoliła, i tak byłaby najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział.
To jej twarz; tak, musi o to chodzić. W kształcie serca, blada, o zupełnie
niezwykłych, uniesionych brwiach. W półmroku nie potrafił powiedzieć, jaki

R
kolor miały jej oczy – i nad tym ubolewał. Ale jej usta...
Miał ogromną nadzieję, że ta kobieta nie jest zamężna, ponieważ
zamierzał ją pocałować. Pozostawało tylko pytanie: kiedy.

L
I nagle – zdał sobie z tego sprawę natychmiast – ona go zauważyła. Na
jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, potem zamarła, a jej oczy

T
rozszerzyły się ze strachu. Uśmiechnął się cierpko i skinął głową. Czy wzięła
go za szaleńca, który zakradł się do Winstead House, by podglądać koncert?
Cóż, wydało mu się to całkiem prawdopodobne. On sam od tak długiego
czasu czujnie wypatrywał nieznajomych, że bezbłędnie rozpoznawał ten sam
odruch u innych. Nie znała go, a z całą pewnością w tylnym pokoju nie
powinno nikogo być w czasie koncertu.
Najbardziej zdumiewające było to, że nie odwróciła wzroku. Wy-
trzymała jego spojrzenie, a on nie poruszył się, nawet nie oddychał, dopóki
jego kuzynka Harriet nie szturchnęła ciemnowłosej kobiety, zapewne mówiąc
jej, że przegapiła swoje wejście.
Więcej już na niego nie spojrzała.
Lecz Daniel ją obserwował. Obserwował przy każdym odwróceniu
strony, każdym akordzie fortissimo. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że

22
w pewnym momencie przestał nawet słyszeć muzykę. Jego umysł grał własną
symfonię, bogatą i pełną, płynnie zmierzającą ku doskonałemu,
nieuniknionemu apogeum.
Które nigdy nie nastąpiło. Czar prysnął, kiedy kwartet łupnął ostatnie
nuty i wszystkie cztery damy wstały, by dygnąć przed publicznością.
Ciemnowłosa piękność powiedziała coś do Harriet, która rozpromieniła się,
słysząc oklaski, jakby sama na czymś grała, po czym oddaliła się tak szybko,
że Daniel zdziwił się, iż nie zostawiła śladów na podłodze.
Nieważne. I tak ją znajdzie.

R
Pospiesznie przeszedł przez tylny hol Winstead House. Wymykał się
tędy wielokrotnie, kiedy był młodszy; dokładnie wiedział, jaką drogę może
wybrać ktoś, kto nie chce zostać zauważony. I tak jak przypuszczał, przeciął

L
jej drogę tuż przed ostatnim zakrętem do wyjścia dla służby. Nie zauważyła
go jednak od razu; nie zauważyła go, dopóki...

T
– Tu pani jest. – Uśmiechnął się, jakby witał dawno niewidzianą
przyjaciółkę. Nie ma nic skuteczniejszego niż niespodziewany uśmiech, by
wytrącić kogoś z równowagi.
Drgnęła zaskoczona i urwany okrzyk wyrwał się z jej ust.
– Wielkie nieba – powiedział Daniel, zasłaniając jej usta dłonią. –
Proszę tego nie robić. Ktoś panią usłyszy.
Przyciągnął ją do siebie – tylko tak mógł zamknąć jej usta. Poczuł jej
ciało, drobne, smukłe i drżące jak liść. Była przerażona.
– Nie zrobię pani krzywdy – zapewnił. – Chcę tylko wiedzieć, co pani
tu robi.
Odczekał chwilę, po czym zmienił pozycję, żeby lepiej widzieć jej
twarz. Napotkał spojrzenie jej oczu, ciemnych i wystraszonych.
– A więc jeśli panią puszczę, czy będzie pani cicho?

23
Skinęła głową.
Zastanowił się przez chwilę.
– Kłamie pani.
Przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „A czego pan się
spodziewa? ” Zachichotał.
– Kim pani może być? – zastanawiał się na głos.
I nagle stało się coś dziwnego. Rozluźniła się. Odrobinę, ale jednak.
Poczuł, że jej napięcie nieco zelżało, poczuł jej westchnienie na dłoni.
To ciekawe. Nie martwiła się tym, że on jej nie zna. Martwiła się, że

R
może ją znać.
Niespiesznie, na tyle powoli, by wiedziała, że w każdej chwili może
zmienić zdanie, zdjął dłoń z jej ust. Nie przestał jednak obejmować jej w talii.

L
Wiedział, że to samolubne z jego strony, lecz nie potrafił się zmusić, by ją
puścić.

T
– Kim pani jest? – szepnął jej wprost do ucha.
– Kim pan jest? – odpowiedziała pytaniem.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Ja zapytałem pierwszy.
– Nie rozmawiam z nieznajomymi.
Roześmiał się i obrócił ją tak, że stanęli twarzą w twarz. Wiedział, że
zachowuje się karygodnie, nagabując to biedne stworzenie. Przecież ona nie
zrobiła nic złego. Na miłość boską, grała w jego rodzinnym kwartecie.
Powinien jej podziękować.
Ale kręciło mu się w głowie – niemal tracił poczucie rzeczywistości. Ta
kobieta miała w sobie coś, co sprawiało, że krew buzowała mu w żyłach, a już
wcześniej czuł się nieco oszołomiony, kiedy dotarł do Winestead House po
tygodniach podróży.

24
Był w domu. W domu. I trzymał w objęciach piękną kobietę, która –
tego był niemal pewien – nie zamierzała go zabić.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz mógł się napawać tym uczuciem.
– Myślę... – powiedział powoli. – Myślę, że będę musiał panią
pocałować.
Szarpnęła się do tyłu; nie wyglądała na przerażoną, lecz raczej
zdziwioną. A może zaniepokojoną.
– tylko odrobinę – zapewnił. – Muszę sobie przypomnieć...
Milczała przez chwilę i nagle, jakby nie potrafiła się powstrzymać,

R
spytała:
– O czym?
Uśmiechnął się. Podobał mu się jej głos. Był miły i pełny, jak dobra

L
brandy. Albo letni dzień.
– Wielkie nieba – powiedział i dotknął jej podbródka, odchylając jej

T
głowę ku sobie. Wstrzymała oddech – słyszał szmer powietrza
przepływającego między jej wargami – ale nie broniła się. Odczekał chwilę,
ponieważ wiedział, że jeśli zacznie się bronić, będzie musiał ją puścić. Ale nie
zrobiła tego. Wytrzymała jego spojrzenie, równie zahipnotyzowana tą chwilą
jak on.
I pocałował ją. Najpierw ostrożnie, jakby się bał, że może zniknąć z jego
objęć. Ale to nie wystarczyło. Namiętność obudziła się w nim i przyciągnął ją
do siebie, napawając się miękkością jej ciała.
Była drobna w taki sposób, który sprawia, że mężczyzna ma ochotę
zabijać smoki. Ale była też kobieca, ciepła i pełna we wszystkich
odpowiednich miejscach. Jego ręka aż rwała się, by dotknąć jej piersi lub
objąć idealną wypukłość jej pośladka. Ale nawet on nie był na tyle śmiały; nie
wobec nieznajomej damy w domu swojej matki.

25
Jednak wciąż nie był gotów jej puścić. Pachniała Anglią, ciepłym
deszczem i rozgrzaną w promieniach słońca łąką. Dotykanie jej było czymś
najlepszym na świecie. Miał ochotę owinąć się wokół niej, wtulić w nią i tak
zostać przez resztą swoich dni. Od trzech lat nie wziął do ust kropli alkoholu,
lecz teraz czuł się upojony, miał w głowie lekkość, jakiej nie spodziewał się
poczuć już nigdy więcej.
To szaleństwo. Nie ma co do tego wątpliwości.
– Jak się pani nazywa? – spytał szeptem. Chciał to wiedzieć. Chciał ją
poznać.

R
Lecz ona nie odpowiedziała. Zrobiłaby to w końcu. Gdyby mieli więcej
czasu, wydobyłby to z niej. Jednak oboje usłyszeli, jak ktoś zbliża się tylnymi
schodami, dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie stali spleceni w objęciach.

L
Pokręciła głową, z oczami rozszerzonymi z niepokoju.
– Nikt nie może mnie tak zobaczyć – szepnęła.

T
Puścił ją, lecz nie dlatego, że o to poprosiła. Zobaczył, kto jest na
schodach – i co robi – a wtedy zupełnie zapomniał o ciemnowłosej
czarodziejce.
Z wściekłym rykiem pobiegł przez hol jak szaleniec.

26
2

Piętnaście minut później Anna była w tym samym miejscu, w którym


znalazła się piętnaście minut wcześniej, kiedy popędziła przez hol i wpadła
jak burza w pierwsze otwarte drzwi, jakie znalazła. Ponieważ miała pecha
(jak zwykle), wylądowała w jakimś ciemnym, pozbawionym okien składziku.
Poruszając się po omacku, znalazła wiolonczelę, trzy klarnety i
prawdopodobnie puzon.
Było w tym coś znaczącego. Trafiła do pokoju, w którym znajdowały

R
wieczny spoczynek instrumenty muzyczne Smythe – Smithów. I utknęła w
nim przynajmniej do czasu, kiedy skończy się to szaleństwo w holu. Nie
miała pojęcia, co tam się dzieje, poza tym, że słyszała dużo krzyków, trochę

L
warknięć i kilka nieprzyjemnych odgłosów, które kojarzyły się jej z
uderzeniem pięści o ciało.

T
Poza podłogą nie było miejsca, żeby usiąść, więc Anna siadła na zim-
nych, niczym nieprzykrytych deskach, oparła się o kawałek odsłoniętej
ściany obok drzwi i postanowiła przeczekać awanturę. Cokolwiek tam się
działo, nie zamierzała brać w tym udziału, ale co ważniejsze – nie chciała być
nawet w pobliżu, kiedy cała rzecz się wyda. To zaś musiało nastąpić prędzej
czy później, zważywszy na hałas, jaki powstawał.
Mężczyźni. Oni naprawdę są idiotami.
Chociaż wyglądało na to, że jest tam również jakaś kobieta – to zapewne
ona wrzeszczała. Annie wydawało się, że usłyszała imię „Daniel”, potem
prawdopodobnie „Marcus” – uświadomiła sobie, że musi chodzić o hrabiego
Chatteris, którego poznała nieco wcześniej tego wieczoru. Sprawiał wrażenie
zauroczonego lady Honorią.
Jeśli się nad tym zastanowić, wrzaski dosyć przypominały głos lady

27
Honorii.
Anna pokręciła głową. To nie jej sprawa. Nikt nie może jej winić o
to, że trzyma się z dala od tej awantury. Nikt.
Ktoś uderzył o ścianę tuż za nią, co sprawiło, że przesunęła się po
podłodze o dobre dwa cale. Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Nigdy się stąd
nie wydostanie. Po wielu latach ktoś znajdzie jej martwe, wysuszone ciało,
przewieszone przez tubę, z dwoma fletami ułożonymi na kształt krzyża.
Anna się wzdrygnęła. Powinna przestać czytywać przed snem
melodramaty Harriet. Jej młoda podopieczna uważała się za pisarkę, a jej

R
utwory stawały się z dnia na dzień coraz bardziej makabryczne.
W końcu odgłosy dobiegające z korytarza ucichły i mężczyźni osunęli
się na podłogę (czuła to przez ścianę). Jeden z nich znajdował się tuż za nią.

L
Słyszała, jak ciężko dyszą, a potem rozmawiają tak, jak zwykli mówić
mężczyźni – krótkimi, oszczędnymi zdaniami. Wcale nie zamierzała

T
podsłuchiwać, ale nic na to nie mogła poradzić, skoro była uwięziona w
składziku.
I właśnie wtedy odgadła.
Mężczyzną, który ją pocałował, był starszy brat lady Honorii – hrabia
Winstead! Widziała wcześniej jego portret i powinna była go od razu
rozpoznać. A może nie. Obraz ukazywał podstawowe cechy – brązowe włosy
i ładnie zarysowane usta – ale nie przedstawiał go wiernie. Hrabia był
przystojny, temu nie sposób zaprzeczyć, ale żaden obraz, żadne pociągnięcie
pędzlem nie było w stanie oddać niewymuszonej, eleganckiej pewności siebie
mężczyzny, który zna swoje miejsce w świecie i jest z niego całkiem
zadowolony.
Wielkie nieba, ależ wpadła. Pocałowała osławionego Daniela Smythe –
Smitha. Anna dużo o nim słyszała, tak jak wszyscy. Kilka lat wcześniej wdał

28
się w pojedynek i musiał uciekać z kraju z powodu ojca swojego przeciwnika.
Ale podobno zawarli coś w rodzaju rozejmu. Lady Pleinsworth wspominała,
że hrabia w końcu wraca do domu, i Harriet opowiedziała Annie wszystkie
plotki na jego temat.
Pod tym względem Harriet była dość pomocna.
Ale jeśli lady Pleinsworth dowie się, co się zdarzyło tego wieczoru...
cóż, to będzie koniec pracy Anny jako guwernantki dziewczynek
Pleinsworthów czy kogokolwiek innego. Anna przeszła już dość, gdy starała
się o tę posadę; nikt jej nie zatrudni, jeżeli wda się w romans z hrabią.

R
Troskliwe mamy zwykle nie zatrudniają guwernantek o wątpliwej
moralności.
A to przecież nie była jej wina. Tym razem absolutnie nie była.

L
Westchnęła. W holu zrobiło się cicho. Czy w końcu sobie poszli?
Słyszała kroki, ale nie potrafiła ocenić ilu par stóp. Odczekała jeszcze kilka

T
minut i wreszcie, kiedy już była pewna, że zapanował spokój, otworzyła
drzwi i ostrożnie wyszła na korytarz.
– Tu pani jest – powiedział. Po raz drugi tego wieczoru.
Na pewno aż podskoczyła. Nie dlatego, że hrabia Winstead ją
przestraszył – chociaż przestraszył. Ale była zaskoczona tym, że tak długo
pozostał w holu w zupełnej ciszy. Naprawdę, nic nie słyszała.
Ale to nie to sprawiło, że szczęka jej opadła.
– Wygląda pan strasznie – powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w
język. Był sam; siedział na podłodze, wyciągnąwszy długie nogi w poprzek
holu. Anna nie przypuszczała, że człowiek może być tak rozdygotany, ale
była całkiem pewna, że hrabia Winstead przewróciłby się, gdyby nie opierał
się o ścianę.
Uniósł bezwładnie rękę w czymś w rodzaju salutu.

29
– Marcus wygląda gorzej.
Przyjrzała się jego oku, które zaczynało już sinieć, i koszuli zaplamionej
krwią pochodzącą Bóg jeden wie skąd. Albo z kogo.
– Nie jestem pewna, czy to możliwe.
Lord Winstead odetchnął głęboko.
– Całował moją siostrę.
Anna czekała na ciąg dalszy, lecz on najwyraźniej uważał to za
wystarczające wyjaśnienie.
– Ehem... – Próbowała zyskać na czasie, ponieważ żaden podręcznik

R
etykiety nie zawierał wskazówek, jak zachować się w taką noc. W końcu
doszła do wniosku, że najlepiej będzie zapytać o wynik sprzeczki, nie zaś o
to, co było jej przyczyną.

L
– A więc wszystko się wyjaśniło?
Wspaniałomyślnie skinął głową.

T
– Pora na gratulacje przyjdzie bardzo niedługo.
– Och, wspaniałe. To bardzo miłe. – Uśmiechnęła się, skinęła głową i
klasnęła, jakby próbowała sama siebie uciszyć. Wszystko to było bardzo
krępujące. Jak należy postępować z rannym hrabią, który w dodatku dopiero
co wrócił po trzech latach spędzonych na wygnaniu? I zanim musiał uciekać z
kraju, miał raczej mamą reputację.
Nie wspominając już o całowaniu się z nim kilka minut wcześniej.
– Czy zna pani moją siostrę? – spytał bardzo zmęczonym głosem. –
Och, oczywiście, że pani zna. Grała pani razem z nią.
– Pańska siostra to lady Honoria?
Przytaknął.
– Jestem Winstead.
– Tak, oczywiście. Słyszałam, że miał pan niedługo wrócić. – Zdobyła

30
się na jeszcze jeden niezdarny uśmiech, lecz niewiele jej to pomogło. – Lady
Honoria jest bardzo miła i życzliwa. Bardzo się cieszę z jej szczęścia.
– Gra tragicznie.
– Była najlepszą skrzypaczką na scenie – powiedziała Anna naj-
zupełniej szczerze.
Słysząc to, roześmiał się głośno.
– Mogłaby pani być dyplomatą, panno... – Zawiesił głos, poczekał
chwilę i dodał: – Nie powiedziała mi pani, jak się nazywa.
Zawahała się, ponieważ zawsze się wahała, kiedy ją o to pytano, lecz

R
przypomniała sobie, że on jest przecież hrabią Winstead, a więc siostrzeńcem
jej pracodawczym. Nie ma się czego obawiać z jego strony.
– Jestem panna Wynter – odparła. – Guwernantka pańskich kuzynek.

L
– Których? Pleinsworth?
Skinęła głową.

T
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Och, biedactwo.
– Prószę przestać! One są urocze! – zaprotestowała. Uwielbiała swoje
trzy podopieczne. Harriet, Elizabeth i Frances miały może więcej energii niż
większość dziewczynek, ale miały też dobre serca, I zawsze dobre chęci.
Jego brwi uniosły się w górę.
– Urocze owszem. Spokojne raczej nie.
Było w tym sporo prawdy i Anna nie potrafiła powstrzymać lekkiego
uśmiechu.
– Jestem pewna, że bardzo dojrzały, odkąd widział je pan po raz ostatni
– powiedziała nieco sztywno.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, po czym zapytał:
– Jak doszło do tego, że zagrała pani na fortepianie?

31
– Lady Sara zachorowała.
– Ach. – To „ach” kryło w sobie całe mnóstwo znaczeń. – Proszę jej
przekazać życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
Anna była niemal pewna, że lady Sara poczuła się znacznie lepiej już w
chwili, kiedy matka zwolniła ją z konceptu, ale tylko skinęła głową i
zapewniła, że nie omieszka przekazać życzeń. Choć wcale nie zamierzała
tego robić. Nie mogła przecież nikomu powiedzieć, że natknęła się na
hrabiego Winsteada.
– Czy rodzina już wie o pańskim powrocie? – spytała. Przyjrzała mu się

R
nieco dokładniej. Naprawdę był podobny do siostry. Zastanawiała się, czy ma
tak samo niezwykłe oczy – jasnoniebieskie, niemal lawendowe. W półmroku
korytarza nie potrafiła tego ocenić. Nie wspominając już o tym, że jedno z

L
nich było tak zapuchnięte, że prawie niewidoczne.
– Oczywiście poza lady Honorią – dodała.

T
– Jeszcze nie. – Zerknął w stronę publicznej części domu i skrzywił się.
– Wprawdzie podziwiam wszystkich co do jednego w tym zgro-
madzeniu za to, że zdobyli się na zaszczycenie swoją obecnością koncertu,
ale wolałbym, żeby mój powrót miał mniej oficjalny charakter. – Spojrzał na
swoje ubranie. – Zwłaszcza w takim stanie.
– Oczywiście – powiedziała pospiesznie. Nie mogła sobie wyobrazić,
jakie powstałoby poruszenie, gdyby wszedł, tak poobijany i zakrwawiony, na
przyjęcie po koncercie.
Jęknął cicho, zmieniając pozycję na podłodze, po czym mruknął
półgłosem coś, czego Anna (była tego niemal pewna) nie miała usłyszeć.
– Powinnam już iść – wypaliła. – Bardzo przepraszam i... ehm...
Powiedziała sobie, że musi ruszyć się z miejsca i tak też zrobiła.
Każdy kawałek jej ciała krzyczał, by odzyskała rozsądek i zmykała stąd,

32
zanim ktoś nadejdzie, ale jedyne, co do niej docierało, to to, że on bronił
swojej siostry.
Jak mogłaby opuścić mężczyznę, który zrobił coś takiego?
– Pomogę panu – powiedziała wbrew własnemu rozsądkowi.
Uśmiechnął się blado.
– Jeśli będzie pani tak miła...
Kucnęła, żeby lepiej przyjrzeć się jego obrażeniom. Zdarzało się jej
opatrywać wiele skaleczeń i zadrapań, ale nigdy czegoś takiego jak to.
– Gdzie jest pan ranny? – spytała. Chrząknęła z zakłopotaniem. – Poza

R
oczywistymi miejscami.
– Oczywistymi?
– Cóż... – Wskazała ostrożnie na jego oko. – Tutaj jest pan trochę

L
spuchnięty. I tutaj... – Wskazała lewy policzek, a potem ramię widoczne przez
rozdartą i zaplamioną krwią koszulę. – I tu także.

T
– Marcus wygląda gorzej – stwierdził lord Winstead.
– Tak – odparła Anna, tłumiąc uśmiech. – Wspominał pan już o tym.
– Jest pewien ważny szczegół. – Uśmiechnął się, skrzywił i przyłożył
dłoń do policzka.
– Pańskie zęby? – spytała z niepokojem.
– Wygląda na to, że wszystkie są na swoim miejscu – mruknął.
Otworzył usta, jakby sprawdzał, czy może swobodnie poruszać szczęką, po
czym zamkną je z jękiem. – Tak sądzę.
– Czy chce pan, żebym kogoś sprowadziła?
Uniósł brwi.
– Chciałaby pani, żeby ktoś się dowiedział, że była tu pani ze mną
sama?
– Och. Oczywiście, że nie. Nie myślę jasno.

33
Uśmiechnął się znowu tym cierpkim grymasem, który sprawiał, że coś
jej się skręcało w środku.
– Taki już mam wpływ na kobiety.
Wiele ciętych odpowiedzi przychodziło Annie do głowy, ale wszystkie
zachowała dla siebie.
– Mogłabym pomóc panu wstać – zaproponowała.
Przechylił lekko głowę na bok.
– Albo mogłaby pani usiąść i ze mną porozmawiać.
Spojrzała na niego zaskoczona.

R
I znowu ten półuśmiech.
– To tylko taki pomysł – powiedział.
Zły pomysł, przyszło jej natychmiast do głowy. Wielkie nieba, tylko go

L
pocałowała. W ogóle nie powinna znaleźć się blisko niego, a tym bardziej
siedzieć obok na podłodze, gdzie byłoby tak łatwo odwrócić się ku niemu i

T
unieść głowę...
– Może przyniosłabym trochę wody – wyrzuciła te słowa z taką
szybkością, że omal się nie zakrztusiła. – Czy ma pan chusteczkę? Chyba
powinien pan obmyć twarz.
Sięgnął do kieszeni i wyjął zmięty kawałek materiału.
– Najdelikatniejszy włoski len – zakpił znużonym głosem. – W każdym
razie kiedyś nim był.
– Jestem pewna, że będzie się nadawać – powiedziała, biorąc od niego
chusteczkę i składając na swój sposób. Sięgnęła i przyłożyła mu ją do
policzka.
– Boli?
Pokręcił głową.
– Szkoda, że nie mam wody. Krew już zaschła. – Zmarszczyła brwi. –

34
Ma pan brandy? Może w piersiówce?
Wielu dżentelmenów nosi przy sobie piersiówki. Jej ojciec nosił.
Rzadko wychodził bez niej z domu.
Ale lord Winstead powiedział:
– Nie piję alkoholu.
Coś w jego tonie zaskoczyło ją i spojrzała na niego. Patrzył jej w oczy, a
ona wstrzymała oddech. Nie zdawała sobie sprawy, jak blisko się nachyliła.
Jej usta się rozchyliły. I zapragnęła.
Zbyt wiele. Zawsze chciała zbyt wiele.

R
Cofnęła się, zaniepokojona tym, jak łatwo jej przyszło zbliżyć się do
niego. Uśmiechał się często i chętnie. Wystarczyło spędzić kilka minut w jego
towarzystwie, by się o tym przekonać. Właśnie dlatego ten ostry i poważny

L
ton w jego głosie tak ją zaskoczył.
– Ale pewnie znajdzie pani trochę brandy w głębi holu – zauważył

T
nagle, wytrącając ją z tej dziwnej fascynacji. – Trzecie drzwi po prawej. Tam
był gabinet mojego ojca.
– W tylnej części domu? – Cóż za dziwne miejsce.
– Jest dwoje drzwi. Drugie wychodzą na główny hol. W środku nie
powinno nikogo być, ale lepiej, żeby była pani ostrożna, wchodząc.
Anna wstała i zgodnie z jego instrukcją ruszyła w stronę gabinetu. Przez
okno sączył się blask księżyca, więc bez trudu znalazła karafkę. Zabrała ją ze
sobą, starannie zamykając drzwi.
– Na półce przy oknie? – mruknął lord Winstead.
– Tak.
Uśmiechnął się blado.
– Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Anna wyjęła korek i przyłożyła chusteczkę do naczynia, wylewając na

35
tkaninę sporą porcję brandy. Szybko rozszedł się silny zapach.
– Czy to panu przeszkadza? – spytała z nagłym zaniepokojeniem. – Ten
zapach?
W ostatniej pracy – zanim dostała posadę u Pleinsworthów – wuj jej
młodej podopiecznej dużo pił, a potem przestał. Bardzo trudno było
przebywać blisko niego. Kiedy nie pił, miał jeszcze gorszy charakter, a sam
zapach alkoholu doprowadzał go do szału.
Anna musiała odejść. Z tego i innych powodów.
Ale lord Winstead pokręcił głową.

R
– To nie jest tak, że nie mogę pić alkoholu. Sam postanowiłem, że nie
będę pił.
Na jej twarzy musiała się odmalować konsternacja, ponieważ dodał:

L
– Nie potrzebuję go. Gardzę nim.
– Rozumiem – powiedziała cicho. Najwyraźniej hrabia miał swoje

T
sekrety. – Teraz może zaboleć – ostrzegła.
– Na pewno zabo... au!
– Przepraszam – wymamrotała, pocierając ranę chusteczką.
– Mam nadzieję, że Marcusa poleją tym paskudztwem – mruknął.
– Cóż, on wygląda gorzej niż pan – zauważyła.
Popatrzył na nią zdezorientowany, lecz powoli na jego twarzy pojawił
się uśmiech.
– Istotnie.
Zajęła się zadrapaniami na jego pięści, mówiąc cicho:
– Wiem to z najlepszego źródła.
Parsknął śmiechem, ale ona nie spojrzała na niego. W tym, jak
pochylała się nad jego ręką, oczyszczając rany, było coś bardzo osobistego.
Nie znała tego mężczyzny – prawie nie znała – a jednak nie chciała jeszcze

36
odchodzić. Ale to nie dlatego, że to on, mówiła sobie. Po prostu... od tak
dawna...
Była sama. Zdawała sobie z tego sprawę. To nic zaskakującego.
Przyszła kolej na ranę na ramieniu i Anna się zawahała. Twarz i ręce to
jedno, ale przecież nie może dotknąć jego ciała.
– Może powinnam...
– Och nie, proszę się nie przejmować. Muszę przyznać, że pani
delikatne zabiegi sprawiają mi przyjemność.
Spojrzała na niego z potępieniem.

R
– Sarkazm panu nie pasuje.
– Nie – powiedział z rozbawieniem. – Nigdy nie pasował. – Przyglądał
się, jak wylewa kolejną porcję brandy na chusteczkę. – Poza tym, to nie był

L
sarkazm.
To nie było stwierdzenie, które powinna dokładniej analizować, więc

T
przyłożyła mokrą chusteczkę do jego ramienia i powiedziała dziarsko:
– Teraz na pewno zaboli.
– Aaaaaaaach – aaaaaaaach! – zawołał, a ona nie mogła powstrzymać
śmiechu. Zabrzmiał jak kiepski śpiewak operowy albo aktor z jarmarcznego
widowiska.
– Powinna to pani częściej robić – zauważył. – Chodzi mi o śmiech.
– Wiem. – Zabrzmiało to ponuro, a ona nie chciała być ponura, więc
dodała: – Jednak nieczęsto zdarza mi się torturować dorosłych mężczyzn.
– Doprawdy? – mruknął. – Sądziłem, że cały czas się pani właśnie tym
zajmuje.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Kiedy wchodzi pani do pokoju – powiedział cicho – nawet powietrze
staje się inne.

37
Jej ręka zamarła, uniesiona o cal nad jego skórą. Spojrzała na jego twarz
– nie mogła się powstrzymać – i zobaczyła w jego oczach pożądanie. Pragnął
jej. Pragnął, żeby nachyliła się i dotknęła ustami jego ust. To byłoby takie
łatwe: wystarczyło się pochylić. Mogłaby sobie powiedzieć, że wcale tego nie
chciała. Straciła równowagę, to wszystko.
Ale rozsądek wziął górę. To nie był jej moment. Nie jej świat. On był
hrabią, a ona... Cóż, ona była tym, kim sama siebie uczyniła; kimś, kto nie
zadaje się z lordami, zwłaszcza takimi, których przeszłość była naznaczona
skandalem.

R
On wkrótce miał się znaleźć w samym centrum uwagi, a Anna wolała
być jak najdalej, kiedy to nastąpi.
– Naprawdę muszę już iść – powiedziała.

L
– Dokąd?
– Do domu.

T
I nagle, ponieważ wydawało się jej, że powinna powiedzieć coś więcej,
dodała:
– Jestem trochę zmęczona. To był bardzo długi dzień.
– Odprowadzę panią – oznajmił.
– To nie jest konieczne.
Spojrzał na nią i aż się skrzywił, kiedy wstawał, opierając się o
ścianę.
– Jak zamierza pani się tam dostać?
Czy to przesłuchanie?
– Po prostu pójdę.
– Do Pleinsworth House?
– To nie jest daleko.
Skarcił ją wzrokiem.

38
– O wiele za daleko dla damy bez opieki.
– Jestem guwernantką.
To go najwyraźniej rozbawiło.
– Czy guwernantka nie jest damą?
Westchnęła z nieskrywaną irytacją.
– Będę całkowicie bezpieczna – zapewniła. – Cała droga powrotna jest
dobrze oświetlona. I na ulicy będzie mnóstwo powozów.
– A jednak to mnie nie uspokaja.
Och, ależ on uparty.

R
– Byłam zaszczycona, mogąc pana poznać – rzekła stanowczo. – Ale
jestem pewna, że rodzina nie może się doczekać, kiedy pana zobaczy.
Jego ręka zamknęła się na jej nadgarstku.

L
– Nie mogę pozwolić, żeby wracała pani do domu bez opieki.
Usta Anny same się rozchyliły. Miał gorącą skórę i Anna czuła ciepło w

T
miejscu, gdzie ją dotknął. Poczuła gdzieś w głębi coś dziwnego i mgliście
znajomego. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że to podniecenie.
– Jestem pewien, że pani to rozumie – powiedział cicho, a ona niemal
ustąpiła. Pragnęła tego. Pragnęła tego dziewczyna, którą była niegdyś, a Anna
od tak dawna nie otworzyła, serca na tyle, by tę dziewczynę uwolnić.
– Nie może pan pójść, gdzie się panu podoba, wyglądając tak, jak pan
wygląda – powiedziała. To była prawda. Wyglądał, jakby uciekł z więzienia.
Albo z piekła.
Wzruszył ramionami.
– Tym lepiej, jeśli nikt mnie nie rozpozna.
– Hrabio...
– Danielu – poprawił ją.
Otworzyła szerzej oczy.

39
– Co takiego?
– Mam na imię Daniel.
– Wiem. Nie zamierzam zwracać się do pana po imieniu.
– Cóż, to szkoda. Ale warto było spróbować. A teraz... – Podał jej
ramię, którego nie przyjęła. – Chodźmy już.
– Nigdzie z panem nie idę.
Uśmiechnął się zawadiacko. Nawet z połową twarzy czerwoną i
spuchniętą, był szatańsko przystojny.
– Czy to znaczy, że zostaje pani ze mną?

R
– Uderzył się pan w głowę – stwierdziła. – To jedyne wyjaśnienie.
Roześmiał się, słysząc te słowa, ale zignorował je całkowicie.
– Ma pani płaszcz?

L
– Tak, ale zostawiłam go w pokoju ćwiczeń. Ja... niech pan nie próbuje
zmieniać tematu!

T
– Hm?
– Wychodzę – oznajmiła, unosząc dłoń. – Pan zostaje.
On jednak zagrodził jej drogę, opierając rękę o ścianę.
– Może nie wyraziłem się dostatecznie jasno – powiedział, a ona w tym
momencie zdała sobie sprawę, że mogła go nie docenić. Może się wydawać
niefrasobliwy, ale nie zawsze taki jest, a w tej chwili był śmiertelnie poważny.
Cichym, spokojnym głosem oznajmił:
– Jest kilka rzeczy, których nigdy nie narażę na szwank. Bezpie-
czeństwo damy jest jedną z nich.
I to by było tyle. On nie ustąpi. Dlatego przypominając, że muszą
trzymać się w cieniu i iść ulicami, na których nikt ich nie zobaczy, pozwoliła,
żeby ją odprowadził do wejścia dla służby w Pleinsworth House. Ucałował jej
dłoń, a ona starała się udawać, że nie spodobał się jej ten gest.

40
Możliwe, że jej uwierzył. Ale sama siebie nie przekonała.
– Odwiedzę panią jutro – stwierdził, wciąż nie puszczając jej ręki.
– Co? Nie! – Anna wyszarpnęła dłoń. – Nie może pan.
– Nie mogę?
– Nie. Jestem guwernantką. Nie mogę przyjmować wizyt mężczyzn.
Straciłabym posadę.
Uśmiechnął się, jakby rozwiązanie nie mogło być prostsze.
– A zatem odwiedzę moje kuzynki.
Czy on zupełnie nie miał pojęcia o dobrym wychowaniu? Czy był aż

R
takim egoistą?
– Nie będzie mnie w domu – oznajmiła stanowczo.
– Przyjdę jeszcze raz.

L
– Również mnie nie będzie.
– Cóż za wagary. Kto będzie uczył moje kuzynki?

T
– Nie ja, jeśli pan będzie wciąż kręcił się w okolicy. Pańska ciotka z
pewnością mnie zwolni.
– Zwolni? – Parsknął śmiechem. – To brzmi dość poważnie.
– To jest poważne.
Wielkie nieba, on musi to w końcu zrozumieć. Nieważne, kim jest ani
jak ona się czuje w jego obecności. Ten wieczór... podniecenie... pocałunki...
Wszystko to było tak ulotne.
Ważne było to, żeby mieć dach nad głową. I mieć co jeść. Chleb, ser i
masło, i cukier, i wszystkie te urocze rzeczy, które w dzieciństwie miała na co
dzień. Miała je i teraz, u Pleinsworthów, wraz ze stabilizacją, posadą i
szacunkiem do samej siebie.
Ale wiedziała, że to się może zmienić.
Spojrzała na lorda Winsteada. Przyglądał się jej uważnie, jakby sądził,

41
że uda mu się zajrzeć w jej duszę.
Ale nie znał jej. Nikt jej nie znał. Dlatego, przywdziewając konwenanse
niczym pelerynę, Anna cofnęła dłoń i dygnęła.
– Dziękuję za odprowadzenie mnie do domu, milordzie. Doceniam
pańską troskę o moje bezpieczeństwo.
Odwróciła się i zniknęła w tylnych drzwiach.
Kiedy znalazła się już w domu, uporządkowanie myśli zajęło jej chwilę.
Pleinsworthowie wrócili zaledwie kilka minut po niej, więc musiała złożyć
wyjaśnienia. Z piórem w dłoni zapewniała, że właśnie zabierała się do

R
napisania liściku tłumaczącego, czemu musiała wcześniej wyjść z wieczorku
muzycznego. Harriet nie przestawała paplać o sensacjach wieczoru –
podobno lord Chatteris i lady Honoria naprawdę się zaręczyli, i to w zupełnie

L
niecodzienny sposób – potem Elizabeth i Frances zbiegły po schodach,
ponieważ i tak żadna z nich nie zdążyła jeszcze usnąć.

T
Dopiero dwie godziny później Anna dotarła w końcu do swojego
pokoju, przebrała się w nocną koszulę i wślizgnęła do łóżka. A przez kolejne
dwie godziny próbowała zasnąć. Wpatrywała się w sufit, rozmyślała,
zastanawiała i szeptała.
– Annelise Sophronio Shawcross – powiedziała wreszcie do siebie. – W
co ty się wpakowałaś?

42
3

Następnego popołudnia, mimo nalegań hrabiny wdowy Winstead, która


nie chciała spuścić z oka swojego dopiero co odzyskanego syna, Daniel udał
się do Pleinsworth House. Nie powiedział matce, dokąd idzie; z pewnością
chciałaby mu towarzyszyć. Oznajmił, że musi załatwić kilka prawnych
kwestii, co było prawdą. Po powrocie z trwającej trzy lata zagranicznej
podróży dżentelmen nie może uniknąć odwiedzenia co najmniej jednego
prawnika. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności kancelaria Streatham i Ponce

R
znajdowała się zaledwie dwie mile od Pleinsworth House. Tyle co nic, a czy
kogoś mogło zdziwić, że nagle wpadło mu do głowy odwiedzić swoje
kuzynki? Takie pomysły często nachodzą mężczyzn, kiedy jadą powozem

L
przez miasto.
Albo przy tylnym wejściu Pleinsworth House.

T
Albo w czasie samotnego spaceru z powrotem do domu.
Lub w łóżku. Pół nocy spędził bezsennie, rozmyślając o tajemniczej
pannie Wynter – o zarysie jej policzka, o zapachu jej skóry. Był oczarowany,
przyznawał to bez wahania, i wmawiał sobie, że to dlatego, iż jest szczęśliwy
z powrotu do domu. To całkiem zrozumiałe, że uległ urokowi tak
doskonałego okazu angielskiej kobiecości.
Tak więc po nużącym dwugodzinnym spotkaniu z panami
Streathamem, Ponce’em oraz Beaufort – Gravesem (który najwyraźniej
jeszcze nie zasłużył na to, by jego nazwisko znalazło się na szyldzie) Daniel
skierował swego woźnicę do Pleinsworth House. Chciał zobaczyć swoje
kuzynki.
Tyle że jeszcze bardziej chciał zobaczyć ich guwernantkę.
Ciotki nie zastał w domu, lecz była jego kuzynka Sara, która powitała

43
go radosnym okrzykiem i serdecznym uściskiem.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział, że wróciłeś? – spytała. Cofnęła się i
przez chwilę przyglądała jego twarzy. – I co ci się stało?
Już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy dodała:
– I nie mów mi, że napadli cię zbójcy, bo słyszałam już o podbitym oku
Marcusa.
– On wygląda gorzej niż ja – potwierdził Daniel. – Jeśli zaś idzie oto,
dlaczego rodzina nie powiedziała ci, że wróciłem, odpowiedź jest prosta: o
niczym nie wiedzą. Nie chciałem, żeby moje przybycie zakłóciło koncert.

R
– Jakież to uprzejme z twojej strony – zauważyła cierpko.
Spojrzał na nią z czułością. Była w tym samym wieku co jego siostra i
dorastając, spędzała w jego domu tyle samo czasu co we własnym.

L
– O tak – mruknął. – Obserwowałem występ z tylnego pokoju.
Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłem obcą osobę przy

T
fortepianie.
– Byłam chora. – Przyłożyła rękę do serca.
– Cieszę się, widząc, jak szybko doszłaś do siebie po tym, jak otarłaś się
o śmierć.
– Wczoraj ledwie mogłam stać – upierała się.
– Doprawdy.
– Och, naprawdę. Wiesz, zawroty głowy. – Machnęła ręką w po-
wietrzu, jakby opędzając się od własnych słów. – To straszne brzemię.
– Ludzie, którzy na nie cierpią, z pewnością tak uważają.
Jej usta na moment się zacisnęły, a potem powiedziała:
– Jak dla mnie to wystarczająco ciężka dolegliwość. Zakładam, że
słyszałeś nowiny Honorii?
Poszedł za nią do salonu i usiadł.

44
– Że wkrótce zostanie lady Chatteris? Owszem.
– Cóż, cieszę się jej szczęściem, nawet jeśli ty nie – rzekła Sara,
pociągając nosem. – I nie mów, że jesteś zadowolony, bo twoje obrażenia
wskazują na co innego.
– Cieszę się w imieniu ich obojga – powiedział stanowczo. – To –
machnął ręką przed swoją twarzą – było tylko nieporozumieniem.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, lecz zapytała tylko:
– Herbaty?
– Z przyjemnością. – Podniósł się, kiedy wstała, by zadzwonić po

R
służbę. – Powiedz mi, czy twoje siostry są w domu?
– Na górze, w pokoju lekcyjnym. Chcesz się z nimi zobaczyć?
– Oczywiście – odparł natychmiast. – Na pewno bardzo wyrosły w

L
czasie mojej nieobecności.
– Za chwilę się tu pojawią – rzekła Sara, wracając na sofę. – Harriet ma

T
szpiegów w całym domu. Ktoś je zawiadomi, że przyszedłeś, jestem tego
pewna.
– Powiedz mi – odezwał się, przyjmując swobodniejszą pozycję – kto
grał na fortepianie wczoraj wieczorem?
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Zamiast ciebie – dodał, chociaż nie było to konieczne. – Skoro byłaś
chora.
– To panna Wynter – odparła. Zmrużyła podejrzliwie oczy. – Jest
guwernantką moich sióstr.
– To prawdziwe szczęście, że umie grać.
– Istotnie, szczęśliwy zbieg okoliczności – przyznała Sara. – Oba-
wiałam się, że trzeba będzie odwołać koncert.
– Twoi kuzyni byliby rozczarowani – mruknął. – Ale wracając... jak się

45
nazywa? Panna Wynter?
– Tak.
– I znała ten utwór?
Sara spojrzała na niego z rozbrajającą szczerością.
– Najwyraźniej tak.
Skinął głową.
– Wygląda na to, że rodzina ma wielki dług wdzięczności u panny
Wynter.
– Z pewnością zasłużyła sobie na wdzięczność mojej matki.

R
– Czy od dawna jest guwernantką twoich sióstr?
– Od około roku. Dlaczego pytasz?
– Bez powodu. Z czystej ciekawości.

L
– To zabawne – powiedziała powoli. – Nigdy wcześniej nie inte-
resowałeś się moimi siostrami.

T
– Ależ to nieprawda. – Starał się, aby jego ton odpowiadał temu, jak
bardzo powinien poczuć się urażony taką uwagą. – Przecież są moimi
kuzynkami.
– Masz całe mnóstwo kuzynów.
– I za wszystkimi tęskniłem, kiedy byłem za granicą. Rozłąka
rzeczywiście wpływa na intensywność uczuć.
– Och, daj spokój – powiedziała w końcu Sara ze zniecierpliwieniem. –
Nikogo nie uda ci się oszukać.
– Przepraszam bardzo? – mruknął Daniel, chociaż coś mu mówiło, że
został przyłapany.
Sara przewróciła oczami.
– Czy myślisz, że ty pierwszy zauważyłeś, jak piękna jest nasza
guwernantka?

46
Już miał wymyślić jakąś ciętą replikę, lecz zauważył, że Sara zamierza
dodać „I nie mów, że nie zauważyłeś.. więc powiedział tylko:
– Nie.
Doprawdy, mówienie czegokolwiek innego nie miałoby sensu. Panna
Wynter była obdarzona tym szczególnym rodzajem urody, który sprawia, że
mężczyźni zatrzymują się w pół kroku. I nie w taki spokojny sposób jak jego
siostra czy na przykład Sara. Obie były absolutnie urocze, ale można to było
zauważyć dopiero, kiedy się je poznało. Panna Wynter natomiast...
Mężczyzna musiałby być trupem, żeby nie zwrócić na nią uwagi. A

R
nawet więcej niż trupem, o ile coś takiego jest w ogóle możliwe.
Sara westchnęła z mieszaniną zniecierpliwienia i rezygnacji.
– To byłoby naprawdę nużące, gdyby nie to, że ona jest taka miła.

L
– Urodzie niekoniecznie musi towarzyszyć zły charakter.
– Ktoś tu się stał filozofem w czasie pobytu na kontynencie.

T
– Och, sama wiesz. Ci Grecy i Rzymianie... To człowiekowi zostaje.
Sara się roześmiała.
– Och, Danielu, czy chcesz mnie zapytać o pannę Wynter? Jeśli tak, to
po prostu powiedz.
Pochylił się ku niej.
– Opowiedz mi o pannie Wynter.
– Cóż. – Sara nachyliła się ku niemu. – Niewiele jest do opowiadania.
– Uduszę cię – powiedział łagodnie.
– Nie, naprawdę. Wiem o niej bardzo mało. W końcu nie jest moją
guwernantką. Myślę, że może pochodzić gdzieś z północy. Miała referencje
od jakiejś rodziny ze Shropshire. I od jeszcze jednej z wyspy Man.
– Z wyspy Man? – powtórzył z niedowierzaniem. Nie sądził, żeby znał
kogokolwiek, kto choćby widział wyspę Man. To było gdzieś na końcu

47
świata, gdzie piekielnie trudno dotrzeć i zawsze jest paskudna pogoda. A
przynajmniej tak słyszał.
– Kiedyś ją o to zapytałam. – Sara wzruszyła ramionami. –
Powiedziała, że było tam dość przygnębiająco.
– Mogę to sobie wyobrazić.
– Nie opowiada o swojej rodzinie, chociaż chyba kiedyś słyszałam, jak
wspominała o siostrze.
– Czy dostaje jakieś listy?
Sara pokręciła głową.

R
– Nic mi o tym nie wiadomo. A jeśli cokolwiek wysyła, to nie stąd.
Spojrzał na nią nieco zaskoczony.
– No cóż, kiedyś musiałabym to zauważyć – usprawiedliwiła się. – W

L
każdym razie zabraniam ci niepokoić pannę Wynter.
– Nie zamierzam jej niepokoić.

T
– Och, zamierzasz. Widzę to po twoich oczach.
– Zachowujesz się dość dramatycznie jak na kogoś, kto unika
występów na scenie.
Podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Tylko tyle, że jesteś okazem zdrowia.
Sara parsknęła w sposób zupełnie nieprzystający damie.
– Będziesz mnie szantażował? Powodzenia. I tak nikt nie wierzy, że
byłam chora.
– Nawet twoja matka?
Sara się wzdrygnęła.
Szach – mat.
– Co chcesz wiedzieć? – spytała.

48
Daniel milczał. Sara zacisnęła zęby i wyglądała, jakby za chwilę z jej
uszu miała się zacząć wydobywać para.
– Danielu... – wycedziła.
Przechylił głowę, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Ciocia Charlotte byłaby rozczarowana, gdyby się dowiedziała, że jej
córka wymiguje się od swoich muzycznych obowiązków.
– Już pytałam, co chcesz... Och, mniejsza z tym. – Przewróciła oczami i
pokręciła głową, jakby karciła niesfornego trzylatka. – Możliwe, że dziś rano
niechcący usłyszałam, że panna Wynter zamierza zabrać Harriet, Elizabeth i

R
Frances na spacer do Hyde Parku.
Uśmiechnął się.
– Czy wspominałem ostatnio, że jesteś jedną z moich ulubionych

L
kuzynek?
– Teraz jesteśmy kwita – ostrzegła go. – Jeśli powiesz choć słowo

T
mojej matce...
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
– Już się odgrażała, że zabierze mnie na tydzień na wieś. Na od-
poczynek i rekonwalescencję.
Parsknął śmiechem.
– Niepokoi się o ciebie.
– Mogłoby być gorzej. – Sara westchnęła. – Właściwie lubię wieś, ale
ona upiera się, że musimy jechać aż do Dorset. Jeśli spędzę tyle czasu w
powozie, naprawdę się rozchoruję.
Sara zawsze źle znosiła podróże.
– Jak ma na imię panna Wynter? – spytał Daniel. Wydało mu się
dziwne, że tego nie wie.
– Tego możesz się sam dowiedzieć – odparła Sara.

49
Uznał, że tym razem może jej przyznać punkt, ale zanim zdążył
cokolwiek powiedzieć, Sara odwróciła się nagle w stronę drzwi.
– Ach, w samą porę – zauważyła, nie dając mu dojść do słowa. – Chyba
słyszałam, jak ktoś schodzi na dół. Ciekawe, kto to może być.
Daniel wstał.
– Jestem pewien, że to moje drogie kuzynki.
Poczekał, aż zobaczy jedną z nich przebiegającą obok otwartych drzwi,
i zawołał:
– Harriet! Elizabeth! Frances!

R
– Nie zapomnij o pannie Wynter – mruknęła Sara.
Dziewczynka, która minęła drzwi, cofnęła się i zajrzała do salonu. Była
to Frances, ale nie poznała Daniela.

L
Serce mu się ścisnęło. Tego się nie spodziewał. A nawet gdyby się
spodziewał, to nie przypuszczał, że zrobi mu się tak smutno.

T
Lecz Harriet była starsza. Miała dwanaście lat, kiedy wyjechał na
kontynent. Gdy zajrzała do salonu, krzyknęła radośnie i podbiegła do niego.
– Daniel! – zawołała jeszcze raz. – Wróciłeś! Wróciłeś, wróciłeś,
wróciłeś!
– Wróciłem – potwierdził.
– Och, tak się cieszę, że cię widzę. Frances, to jest kuzyn Daniel.
Pamiętasz go.
Frances, która teraz wyglądała na około dziesięć lat, westchnęła.
– Ooooch. Wyglądasz całkiem inaczej.
– Wcale nie – zaprzeczyła Elizabeth, która weszła do salonu tuż za nią.
– Próbuję być uprzejma – mruknęła półgębkiem Frances.
Daniel się roześmiał.
– No cóż, ty wyglądasz inaczej, to nie ulega wątpliwości. – Pochylił się

50
i przyjacielsko pogładził ją po twarzy. – Jesteś prawie dorosła.
– Och, tego bym nie powiedziała – rzekła skromnie Frances.
– Ale powiedziałaby wszystko inne – zauważyła Elizabeth.
Frances odwróciła się ku niej gwałtownie.
– Przestań!
– Co się stało z twoją twarzą? – spytała Harriet.
– Doszło do małego nieporozumienia – odparł bez zająknienia Daniel,
zastanawiając się, ile czasu minie, zanim jego sińce znikną. Nie uważał się za
człowieka szczególnie próżnego, lecz takie pytania stawały się już nużące.

R
– Nieporozumienie? – powtórzyła Elizabeth. – Czyżby z kowadłem?
– Och, daj spokój! – upomniała ją Harriet. – Moim zdaniem wygląda
bardzo zawadiacko.

L
– Jakby zawadził o kowadło.
– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedziała Harriet. – Brakuje jej

T
wyobraźni.
– Gdzie jest panna Wynter? – spytała głośno Sara.
Daniel posłał jej uśmiech. Nasza Sara kochana.
– Nie wiem – odparła Harriet, zerkając najpierw przez jedno, potem
drugie ramię. – Szła tuż za nami.
– Któraś z was powinna ją znaleźć – rzekła Sara. – Będzie się
niepokoiła.
– Idź, Frances – poleciła Elizabeth.
– Dlaczego ja mam iść?
– Bo masz.
Frances poszła niechętnie, mrucząc coś pod nosem.
– Chciałabym posłuchać o Italii. – Oczy Harriet rozbłysły mło-
dzieńczym podnieceniem. – Czy jest bardzo romantyczna? Widziałeś tę

51
wieżę, o której wszyscy mówią, że się przewróci?
Uśmiechnął się.
– Nie, nie widziałem, ale słyszałem, że trzyma się lepiej, niż wygląda.
– A Francja? Byłeś w Paryżu? – Harriet westchnęła z rozmarzeniem. –
Tak chciałabym zobaczyć Paryż.
– Pojechałabym na zakupy do Paryża – dodała Elizabeth.
– Och, tak. – Harriet wyglądała, jakby była bliska omdlenia na samą
myśl o tym. – Te suknie.
– Nie byłem w Paryżu – odparł. Nie było potrzeby dodawać, że nie

R
mógł pojechać do Paryża. Lord Ramsgate miał tam zbyt wielu przyjaciół.
– Może nie będziemy musiały iść teraz na spacer – powiedziała z
nadzieją Harriet. – Wolałabym zostać tutaj z kuzynem Danielem.

L
– Ach, ale ja chętnie nacieszę się słońcem – rzekł Daniel. – Może
dotrzymam wam towarzystwa w parku.

T
Sara parsknęła.
Spojrzał na nią.
– Czy coś ci wpadło do gardła, Saro?
Jej oczy wypełniał czysty sarkazm.
– Jestem pewna, że to ma związek z tym, co mnie dopadło wczoraj.
– Panna Wynter mówi, że będzie na nas czekała przy stajni – oznajmiła
Frances, wchodząc do salonu.
– Przy stajni? – powtórzyła zdziwiona Elizabeth. – Nie wybieramy się
na przejażdżkę.
Frances wzruszyła ramionami.
– Powiedziała, że przy stajni.
Harriet westchnęła z zachwytem.
– Może spodobał jej się któryś ze stajennych.

52
– Och, na miłość boską! – zakpiła Elizabeth. – Któryś ze stajennych?
Doprawdy...
– Ale musisz przyznać, że to byłoby ekscytujące, gdyby tak się stało.
– Dla kogo? Bo nie dla niej. Jestem pewna, że żaden z nich nie umie
nawet czytać.
– Miłość jest ślepa – zażartowała Harriet.
– Ale nie niepiśmienna – odparła Elizabeth.
Daniel mimowolnie parsknął śmiechem.
– Pójdziemy już? – spytał z uprzejmym ukłonem w kierunku dziewcząt.

R
Podał ramię Frances, która przyjęła je, obdarzając siostry wyniosłym
spojrzeniem.
– Bawcie się dobrze! – zawołała Sara. Nieszczerze.

L
– Co ją ugryzło? – Elizabeth spytała Harriet, kiedy kierowały się do
stajni.

T
– Myślę, że jest jeszcze zdenerwowana tym, że ominął ją koncert –
odparła Harriet. Zerknęła na Daniela. – Słyszałeś, że Sary nie było na
wieczorku muzycznym?
– Tak – przyznał. – Zawroty głowy, czyż nie?
– Ja myślę, że to katar – orzekła Frances.
– Dolegliwości żołądkowe – oznajmiła z przekonaniem Harriet i
zwróciła się do Daniela. – Ale to nieważne. Panna Wynter, to nasza
guwernantka – dodała, patrząc na siostry – była wspaniała.
– Zagrała partię Sary – powiedziała Frances.
– Nie sądzę, żeby miała na to ochotę – dodała Elizabeth. – Mama
musiała być bardzo stanowcza.
– Nonsens – wtrąciła się Harriet. – Panna Wynter od samego początku
była bardzo dzielna. I bardzo dobrze się spisała. Ominęła tylko jedno wejście,

53
ale poza tym była doskonała.
Doskonała? Daniel westchnął w duchu. Umiejętność gry na fortepianie
panny Wynter można było opisać wieloma różnymi słowami, ale „doskonała”
do nich nie należało. A jeśli Harriet tak uważała...
No cóż, znajdzie się we właściwym miejscu, kiedy przyjdzie jej kolej na
zagranie w kwartecie.
– Zastanawiam się, co ona robi w stajni – odezwała się Harriet, kiedy
wychodzili zza domu. – Idź po nią, Frances.
– Dlaczego ja? – fuknęła z oburzeniem Frances.

R
– Bo ty.
Daniel puścił rękę Frances. Nie zamierzał się spierać z Harriet; nie był
pewien, czy potrafi mówić wystarczająco szybko, by ją przegadać.

L
– Poczekam tutaj, Frances – powiedział.
Frances pomaszerowała, lecz wróciła po minucie. Sama.

T
Daniel zmarszczył brwi. Coś jest nie tak.
– Powiedziała, że zaraz do nas dołączy – oznajmiła Frances.
– Powiedziałaś jej, że kuzyn Daniel pójdzie z nami? – spytała Harriet.
– Nie. Zapomniałam. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie będzie miała
nic przeciwko temu.
Daniel miał co do tego wątpliwości. Właściwie był niemal pewien, że
panna Wynter widziała go w salonie (stąd jej pospieszna ucieczka do stajni),
lecz nie sądził, by się domyśliła, że zamierza towarzyszyć im w parku.
To będzie uroczy spacer. Wprost cudowny.
– Jak myślicie, co ona robi tyle czasu? – spytała Elizabeth.
– To tylko minuta – odparła Harriet.
– Hm, niezupełnie. Była tam co najmniej pięć minut przed nami.
– Dziesięć – wtrąciła się Harriet.

54
– Dziesięć? – powtórzył Daniel. One przyprawiały go o zawrót głowy.
– Minut – wyjaśniła Frances.
– To nie było dziesięć.
Nie był pewien, która z nich to powiedziała.
– Ale i nie pięć.
Teraz też.
– Możemy się umówić, że osiem, chociaż to nie będzie dokładne.
– Dlaczego mówicie tak szybko? – nie mógł się powstrzymać Daniel.
Zamilkły wszystkie trzy i spojrzały na niego z osłupieniem.

R
– Wcale nie mówimy szybko – powiedziała Elizabeth.
– Zawsze tak mówimy – dodała Harriet.
– Wszyscy inni nas rozumieją – poinformowała go Frances.

L
To niezwykłe, pomyślał Daniel, jak trzy dziewczynki mogły sprawić, że
odjęło mu mowę.

T
– Zastanawiam się, co zajmuje pannie Wynter tyle czasu – odezwała się
po chwili Harriet.
– Teraz ja po nią pójdę – oznajmiła Elizabeth, posyłając Frances
spojrzenie, które mówiło, że uważa ją za skrajnie nieskuteczną.
Frances tylko wzruszyła ramionami.
Ale ledwie Elizabeth dotarła do wejścia do stajni, wyszła z niego
wspomniana dama, wyglądająca zupełnie jak guwernantka, w praktycznej
szarej sukni i pasującym do niej bonnecie. Zakładała rękawiczki,
przyglądając się z niesmakiem – jak przypuszczał Daniel – jakiejś
nierówności w szwie.
– To musi być panna Wynter – powiedział głośno, jeszcze zanim go
zauważyła.
Spojrzała na niego z ledwie skrywanym niepokojem.

55
– Słyszałem o pani same wspaniałe rzeczy – powiedział wyniośle,
podchodząc i podając jej ramię. Kiedy je przyjęła (z wyraźnym wahaniem),
nachylił się i szepnął tak, by tylko ona mogła usłyszeć:
– Zaskoczona?

R
TL

56
4

Nie była zaskoczona.


Dlaczego miałaby być? Powiedział jej, że przyjdzie, mimo że uprze-
dzała, iż nie będzie jej wtedy w domu. Obiecał, że przyjdzie ponownie, mimo
iż zapewniła, że i wówczas jej nie będzie.
W końcu był hrabią Winstead. Ludzie o jego pozycji robią, co im się
podoba. Anna lubiła myśleć, że przez lata nauczyła się oceniać ludzkie
charaktery, z pewnością lepiej, niż to umiała, mając szesnaście lat. Lord

R
Winstead nie uwiedzie kobiety, która nie zdaje sobie sprawy, co czyni; nie
skompromituje kogoś takiego, nie będzie jej zastraszał, szantażował ani robił
żadnych podobnych rzeczy – w każdym razie nie celowo.

L
Jeśli nagle okaże się, że jej życie zostało zrujnowane, nie stanie się tak
dlatego, że on chciał do tego doprowadzić. Stanie się tak, ponieważ ona

T
wpadła mu w oko i chciał, żeby go polubiła. I ani przez chwilę nie pomyślał,
że nie powinien się za nią uganiać.
Wolno mu było robić wszystko inne. Dlaczego więc nie to?
– Nie powinien pan przychodzić – powiedziała cicho, kiedy szli do
parku, kilka jardów za pannami Pleinsworth.
– Chciałem zobaczyć moje kuzynki – odparł z miną niewiniątka.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Więc dlaczego wlecze się pan z tyłu ze mną?
– Proszę na nie spojrzeć – powiedział, wskazując ręką. – Musiałbym
którąś z nich zepchnąć na ulicę.
To prawda. Harriet, Elizabeth i Frances szły, zajmując całą szerokość
chodnika, ustawione w rzędzie według wieku, jak zawsze życzyła sobie ich
matka. Anna nie mogła uwierzyć, że wybrały sobie akurat ten dzień na

57
podporządkowanie się poleceniom.
– Co z pańskim okiem? – spytała.
W ostrym świetle dnia wyglądało znacznie gorzej, zupełnie jakby siniec
rozpływał się u nasady nosa. Ale teraz przynajmniej widziała, jaki ma kolor
oczu – intensywnie jasnoniebieski. To aż śmieszne, ile czasu się nad tym
zastanawiała.
– Nie jest tak źle, dopóki go nie dotykam – odparł. – Gdyby spróbowała
się pani powstrzymać przed rzucaniem mi kamieniami w twarz, byłbym
niezmiernie zobowiązany.

R
– Wszystkie moje plany na popołudnie legły w gruzach – zakpiła. – W
jednej chwili.
Parsknął śmiechem, a Annę opadły wspomnienia. Nie o czymś

L
konkretnym, lecz o niej samej, jak wspaniale było flirtować, śmiać się i
cieszyć uwagą dżentelmena.

T
Flirtowanie było urocze. Ale nie jego konsekwencje. Za to płaciła do
dziś.
– Ładna pogoda – zauważyła po chwili.
– Czyżby zabrakło nam już tematów do rozmowy?
Jego głos zabrzmiał beztrosko i żartobliwie, a kiedy odwróciła się, by
ukradkiem zerknąć na jego twarz, patrzył wprost przed siebie, z lekkim,
tajemniczym uśmieszkiem błąkającym się na wargach.
– Bardzo ładna pogoda – poprawiła się.
Uśmiechnął się szerzej. Ona także.
– Pójdziemy do Serpentine?! – zawołała z przodu Harriet.
– Gdziekolwiek sobie życzycie – odparł pobłażliwym tonem Daniel.
– Rotten Row – – oznajmiła Anna. – Wciąż są pod moją opieką,
nieprawdaż? – dodała, kiedy spojrzał na nią, unosząc brwi.

58
Skinął głową i zawołał do dziewczynek:
– Gdziekolwiek życzy sobie panna Wynter!
– Znowu będziemy się uczyć matematyki? – obruszyła się Harriet.
Lord Winstead spojrzał na Annę z nieskrywanym zdumieniem.
– Matematyka? Na Rotten Row?
– Uczyłyśmy się pomiarów – wyjaśniła. – Zmierzyły już przeciętną
długość swojego kroku. Teraz policzą kroki i obliczą długość drogi.
– Bardzo dobrze – rzekł z aprobatą. – W ten sposób, licząc, będą zajęte
i ciche.

R
– Nie słyszał pan, jak liczą – ostrzegła Anna.
Odwrócił się i spojrzał na nią z niepokojem.
– Nie chce pani powiedzieć, że nie umieją?

L
– Oczywiście, że nie. – Uśmiechnęła się; nie mogła się powstrzymać.
Wyglądał tak zabawnie z wyrazem zaskoczenia w jednym oku. Drugie było

T
jeszcze zbyt zapuchnięte, by wyrażać jakiekolwiek emocje. – Pańskie
kuzynki wszystko robią z klasą. Nawet liczą.
Zastanowił się przez chwilę.
– A więc z tego, co pani mówi, wnioskuję, że za jakieś pięć lat, kiedy
panny Pleinsworth przejmą kwartet Smythe – Smithów, powinienem znaleźć
się gdzieś bardzo daleko stąd.
– Nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego – odparła. – Ale zdradzę
panu sekret. Frances postanowiła zerwać z tradycją i wybrała kontrabas.
Skrzywił się.
– Doprawdy?
I wtedy oboje się roześmiali. Równocześnie.
Cóż za cudowny dźwięk.
– Och, dziewczynki! – zawołała Anna, nie potrafiąc się powstrzymać. –

59
Lord Winstead chce do was dołączyć.
– Chcę?
– Ależ tak – potwierdziła Anna. – Powiedział mi właśnie, że bardzo
interesują go wasze lekcje – dodała, kiedy dziewczynki podbiegły do nich
truchtem.
– Kłamczucha – mruknął.
Zignorowała przytyk, ale kiedy pozwoliła sobie na ironiczny pół-
uśmiech, zadbała o to, by unieść ten kącik ust, który znajdował się od jego
strony.

R
– A oto, co zrobimy – powiedziała. – Obliczycie długość drogi tak, jak
to omówiłyśmy, mnożąc liczbę kroków przez ich długość.
– Ale kuzyn Daniel nie zna długości swojego kroku.

L
– Właśnie. Tym lepsza będzie ta lekcja. Kiedy już ustalicie długość
drogi, policzycie w drugą stronę i określicie długość jego kroku.

T
– W pamięci?
Równie dobrze mogłaby im kazać uczyć się zapasów z ośmiornicą.
– To jedyny sposób, żebyście się tego nauczyły.
– Jeśli o mnie idzie, mam ogromny sentyment do papieru i pióra –
zauważył lord Winstead.
– Nie słuchajcie go, dziewczęta. Umiejętność dodawania i mnożenia w
pamięci jest bardzo przydatna. Pomyślcie tylko, kiedy można ją zastosować.
Wpatrywali się w nią bez słowa wszyscy czworo. Najwyraźniej nie
przychodziło im do głowy żadne zastosowanie.
– Zakupy – podpowiedziała Anna, mając nadzieję, że ten argument trafi
do dziewczynek. – Matematyka jest ogromnie pomocna w czasie zakupów.
Nie chcecie ze sobą zabierać pióra i papieru, kiedy udajecie się do modystki,
czyż nie?

60
Nadal tylko na nią patrzyli. Anna odniosła wrażenie, że żadne z nich
nigdy nie musiało pytać o ceny, na przykład kapeluszy.
– A co z grami? Kiedy rozwiniecie swoje talenty matematyczne, nie
sposób opisać, co możecie osiągnąć, grając w karty.
– Nawet sobie nie wyobrażacie – mruknął lord Winstead.
– Nie jestem pewna, czy mama by sobie życzyła, żeby nas pani uczyła
grać w karty – powiedziała Elizabeth.
Anna usłyszała, jak tuż obok niej hrabia parsknął śmiechem.
– Jak zamierza pani sprawdzić nasze wyniki? – chciała wiedzieć

R
Harriet.
– To bardzo dobre pytanie – odparła Anna. – Odpowiem na nie jutro –
zawiesiła na moment głos – kiedy wymyślę, jak zamierzam to zrobić.

L
Wszystkie trzy dziewczynki zachichotały i właśnie o to Annie chodziło.
Nic tak nie pomagało odzyskać kontroli nad rozmową, jak drobny żarcik z

T
samej siebie.
– Przyjdę, żeby poznać wyniki – odezwał się lord Winstead.
– Ależ nie ma potrzeby – odparła pospiesznie Anna. – Prześlemy je
panu przez służącego.
– Albo same przyjdziemy – zaproponowała Frances. Spojrzała z
nadzieją na lorda Winsteada. – Do Winstead House nie jest daleko, a panna
Wynter lubi spacery.
– Spacery są bardzo zdrowe dla ciała i umysłu – rzekła sztywno Anna.
– Lecz o wiele przyjemniejsze, kiedy się ma towarzystwo – zauważył
lord Winstead.
Anna wstrzymała oddech – żeby na to nie odpowiedzieć – po czym
zwróciła się do dziewczynek.
– Zaczynajmy – powiedziała dziarsko, kierując je na początek drogi. –

61
Ruszajcie stąd, a kiedy skończycie, ja będę czekała na was na ławce.
– A pani nie idzie? – spytała Frances. Posłała Annie spojrzenie zwykle
zarezerwowane dla kogoś, kto dopuścił się zdrady stanu.
– Nie chcę wam wchodzić w drogę – próbowała użyć jakiegoś wykrętu.
– Och, ależ w żaden sposób nie wejdzie nam pani w drogę. Rotten Row
jest bardzo szeroki.
– A jednak.
– A jednak? – powtórzył.
Skinęła energicznie głową.

R
– Trudno to uznać za wymówkę godną najlepszej londyńskiej
guwernantki.
– To naturalnie uroczy komplement – zaatakowała. – Ale raczej nie

L
skłoni mnie do podjęcia wyzwania.
Zbliżył się do niej i szepnął:

T
– Tchórz.
– Raczej nie – odparła, nie poruszając wargami. Następnie dodała z
szerokim uśmiechem: – Chodźcie, dziewczynki, zaczynajmy. Zostanę przez
chwilę tutaj, żeby pomóc wam wystartować.
– Nie potrzebuję pomocy – burknęła Frances. – Po prostu nie chcę tego
robić.
Anna tylko się uśmiechnęła. Wiedziała, że jeszcze dziś wieczorem
Frances będzie się chwalić swoimi obliczeniami.
– Pan także, lordzie Winstead. – Anna posłała mu swoje najbardziej
dobroduszne spojrzenie. Dziewczynki już ruszyły, niestety każda w innym
tempie, przez co powietrze wypełniła kakofonia liczb.
– Och, ale ja nie mogę – powiedział, przykładając dłoń do serca.
– Dlaczego nie możesz? – spytała Harriet w tej samej chwili, gdy Anna

62
powiedziała:
– Oczywiście, że pan może.
– Czuję się oszołomiony – oznajmił i było to tak jawne kłamstwo, że
Anna wzniosła oczy ku niebu. – Mam... och, cóż to się przytrafiło biednej
Sarze? Zawroty głowy.
– To były dolegliwości żołądkowe – skorygowała Harriet i dyskretnie
cofnęła się o krok.
– Jeszcze przed chwilą nie miałeś zawrotów głowy – zauważyła
Frances.

R
– To dlatego, że nie zamykałem oka.
To wszystkie je uciszyło. Tylko na chwilę.
– Przepraszam? – zdziwiła się Anna, która bardzo chciała się do-

L
wiedzieć, co tu ma do rzeczy zamykanie oka.
– Zawsze zamykam oko, kiedy liczę – wyjaśnił z kamienną twarzą.

T
– Zawsze zamyka pan... chwileczkę – powiedziała podejrzliwie Anna.
– Zamyka pan jedno oko, kiedy pan liczy?
– Obu raczej nie mógłbym zamknąć.
– A dlaczego? – spytała Frances.
– Bo nic bym nie widział – odparł, jakby odpowiedź była najzupełniej
oczywista.
– Nie musisz widzieć, żeby liczyć – upierała się Frances.
– Muszę.
Kłamał. Anna nie mogła uwierzyć, że dziewczynki jeszcze nie zaczęły
głośno protestować. Ale nie zaczęły. Prawdę mówiąc, Elizabeth sprawiała
wrażenie zafascynowanej.
– Które oko? – spytała.
Odchrząknął, a Anna mogłaby przysiąc, że widziała, jak mrugnął

63
najpierw jednym, potem drugim, jakby musiał sobie przypomnieć, które ma
zapuchnięte.
– Prawe – oznajmił w końcu.
– Oczywiście – przytaknęła Harriet.
Anna spojrzała na nią zdumiona.
– Dlaczego?
– Jest przecież praworęczny. – Harriet spojrzała na kuzyna. – Jesteś,
prawda?
– Jestem – potwierdził.

R
Anna patrzyła to na lorda Winsteada, to na Harriet.
– A co to ma do rzeczy...?
Lord Winstead wzruszył lekko ramionami, lecz Harriet uwolniła go od

L
konieczności udzielenia odpowiedzi.
– Po prostu ma.

T
– Jestem pewien, że uda mi się podjąć to wyzwanie w przyszłym
tygodniu – powiedział lord Winstead. – Kiedy już będę miał zdrowe oko. Nie
wiem, dlaczego wcześniej nie pomyślałem, że stracę poczucie równowagi,
patrząc jednym okiem.
Anna zmrużyła oczy – oboje.
– Myślałam, że poczucie równowagi zależy od słuchu.
Frances wstrzymała oddech.
– Nie chce pani chyba powiedzieć, że on ogłuchnie!
– Nie ogłuchnie – odparła Anna. – Chociaż ja mogę, jeśli jeszcze raz
tak krzykniesz. A teraz wszystkie trzy weźcie się do pracy. Ja tutaj usiądę.
– Ja też – oznajmił raźno lord Winstead. – Ale duchem będę z wami.
Dziewczynki wróciły do liczenia, a Anna podeszła do ławki. Lord
Winstead był tuż za nią, a kiedy usiedli, powiedziała:

64
– Nie mogę uwierzyć, że one uwierzyły w te nonsensy o pańskim oku.
– Och, nie uwierzyły – odparł beztrosko. – Wcześniej obiecałem im, że
każda dostanie po funcie, jeśli dadzą nam spędzić kilka chwil sam na sam.
– Co? – wychrypiała Anna.
Roześmiał się donośnie.
– Oczywiście, że tego nie zrobiłem. Wielkie nieba, czy uważa mnie
pani za kompletnego matoła? Nie, proszę nie odpowiadać.
Pokręciła głową, zła na samą siebie, że dała się tak łatwo podpuścić. Ale
mimo wszystko nie potrafiła się na niego złościć. Jego śmiech był zbyt

R
dobroduszny.
– Dziwi mnie, że nikt nie podszedł się z panem przywitać – po-
wiedziała.

L
Park nie był bardziej zatłoczony niż zwykle o tej porze dnia, ale nie byli
jedynymi spacerującymi. Anna wiedziała, że lord Winstead był ogromnie

T
popularnym dżentelmenem, kiedy mieszkał w Londynie; trudno uwierzyć, że
nikt nie zauważył jego obecności w Hyde Parku.
– Nie sądzę, żeby wiele osób wiedziało, iż zamierzam wrócić – odparł.
– Ludzie widzą to, co spodziewają się zobaczyć, a mnie nikt nie spodziewa się
zobaczyć w parku. – Uśmiechnął się smutno i spojrzał w lewo, jakby na swoje
spuchnięte oko. – Zwłaszcza w takim stanie.
– I nie ze mną – dodała.
– Zastanawia mnie, kim pani jest.
Odwróciła się gwałtownie.
– To dość dziwna reakcja na tak proste pytanie – mruknął.
– Jestem Anna Wynter – odparła spokojnie. – Guwernantka pańskich
kuzynek.
– Anna – powiedział cicho, a ona zdała sobie sprawę, że napawa się jej

65
imieniem, niczym cenną zdobyczą. Przechylił głowę na bok. – Wynter pisane
przez „y” czy przez „i”?
– Y. Czemu pan pyta?
– Bez powodu – odparł. – Po prostu z wrodzonej ciekawości.
Milczał dłuższą chwilę, nim dodał:
– To do pani nie pasuje.
– Przepraszam bardzo?
– Nazwisko. Wynter. Nie pasuje do pani. Nawet pisane przez „y”.
– Rzadko miewamy możliwość wybrania sobie nazwiska – zauważyła.

R
– To prawda, a jednak to niezwykle interesujące, jak niektóre do-
skonale pasują do osoby.
Nie mogła powstrzymać figlarnego uśmieszku.

L
– W takim razie, jak to jest być Smythe – Smithem?
Westchnął, może nieco zbyt dramatycznie.

T
– Myślę, że jesteśmy skazani na przeżywanie raz po raz, bez końca,
tego samego wieczorku muzycznego...
Wyglądał na tak przybitego, że nie mogła się nie roześmiać.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– To dość monotonne, nie sądzi pani?
– Smythe – Smith? Moim zdaniem ma w sobie coś przyjaznego.
– Nie wydaje mi się. Można by się spodziewać, że kiedy jakiś Smythe
poślubił jakąś Smith, mogliby się dogadać i zdecydować na jedno nazwisko,
zamiast obarczać nas oboma.
Anna parsknęła.
– Kiedy nazwiska zostały połączone?
– Kilkaset lat temu. – Odwrócił się i na chwilę zapomniała o sińcach i
opuchliznach. Widziała tylko jego, a on przyglądał się jej, jakby była jedyną

66
kobietą na całym świecie.
Zakasłała, aby odwrócić uwagę, kiedy nieznacznie odsunęła się od
niego. Ten mężczyzna jest niebezpieczny. Nawet kiedy siedzieli w
publicznym parku, rozmawiając o nieistotnych rzeczach, jego obecność
przyspieszała bicie jej serca.
Coś w niej się przebudziło, a ona rozpaczliwie starała się to na powrót
ukryć.
– Słyszałem sprzeczne wersje – powiedział, na pozór nie zauważając jej
ruchu. – Smythe’owie mieli pieniądze, a Smithowie pozycję. Albo, w wersji

R
bardziej romantycznej: Smythe’owie mieli pieniądze oraz pozycję, zaś
Smithowie piękną córkę.
– O włosach jak złota przędza i oczach błękitnych jak niebo? To brzmi

L
prawie jak legenda o królu Arturze.
– Raczej nie. Piękna córka okazała się sekutnicą. – Spojrzał na nią z

T
cierpkim uśmiechem. – A one nie starzeją się ładnie.
Anna roześmiała się, wbrew samej sobie.
– Zatem dlaczego rodzina nie odrzuci drugiego nazwiska?
– Nie mam pojęcia. Może podpisali jakiś kontrakt. A może ktoś uznał,
że z dodatkową sylabą będziemy się wydawać bardziej dostojni. W każdym
razie nie wiem nawet, czy ta historia jest prawdziwa.
Roześmiała się znowu i rozejrzała po parku, wypatrując dziewczynek.
Harriet i Elizabeth kłóciły się o coś, zapewne nic poważniejszego niż źdźbło
trawy, a Frances pędziła wielkimi krokami, co z pewnością zrujnuje wynik jej
obliczeń. Anna wiedziała, że powinna podejść i jej o tym powiedzieć, ale tak
przyjemnie było siedzieć na ławce z hrabią.
– Czy lubi pani być guwernantką? – spytał.
– Czy lubię? – Spojrzała na niego, marszcząc brwi. – Cóż za dziwne

67
pytanie.
– Trudno byłoby wymyślić coś bardziej naturalnego, zważywszy, jaką
ma pani posadę.
Co dowodziło tylko tego, jak niewiele wiedział o wykonywaniu
jakiejkolwiek pracy.
– Nie pyta się guwernantki, czy lubi swoją pracę – powiedziała. –
Nikogo się o to nie pyta.
Już myślała, że na tym rozmowa się skończy, lecz kiedy na niego
spojrzała, zauważyła, że przygląda się jej z autentycznym zaciekawieniem.

R
– Czy kiedykolwiek pytał pan służącego, czy lubi być służącym? Albo
pokojówkę?
– Guwernantka to nie to samo co służący albo pokojówka.

L
– Łączy nas więcej, niż pan przypuszcza. Dostajemy pensję,
mieszkamy w cudzym domu, zawsze jeden fałszywy krok dzieli nas od

T
wyrzucenia na bruk.
A kiedy on zastanawiał się nad tym, ona odwzajemniła pytanie:
– A czy pan lubi być hrabią?
Myślał przez chwilę.
– Nie mam pojęcia. Nie miałem wielu okazji dowiedzieć się, co to
oznacza – dodał, widząc jej zaskoczoną minę. – Nosiłem tytuł przez niecały
rok, zanim opuściłem Anglię, i ze wstydem muszę przyznać, że niewiele
robiłem w tym czasie. Jeśli majątek rozkwita, to jest to zasługą mojego ojca i
jego talentu do wybierania zdolnych zarządców.
– Ale mimo wszystko był pan hrabią – drążyła. – Bez względu na to,
gdzie się pan znajdował. Przedstawiając się, mówił pan „jestem Winstead”, a
nie „jestem pan Winstead”.
Spojrzał jej prosto w oczy.

68
– Za granicą zawierałem niewiele znajomości.
– Och. – To było zaskakujące wyznanie i Anna nie miała pojęcia, jak na
nie zareagować. Nie powiedział nic więcej, lecz ona czuła się nieswojo w
atmosferze melancholii, jaka ich spowiła, więc odezwała się:
– Lubię być guwernantką. W każdym razie ich guwernantką – wy-
jaśniła, uśmiechając się i machając ręką do dziewczynek.
– Zgaduję, że to nie jest pani pierwsza posada.
– Nie. Trzecia. Byłam też damą do towarzystwa. – Sama nie była
pewna, dlaczego mu to wszystko opowiada. Nigdy nikomu nie mówiła tyle o

R
sobie. Ale przecież tego wszystkiego mógł się dowiedzieć, po prostu pytając
swoją ciotkę. Przestawiła wszystkie swoje poprzednie zajęcia, kiedy starała
się o posadę guwernantki córek Pleinsworthów; nawet to, które nie skończyło

L
się dobrze. Anna starała się być szczera zawsze, kiedy to było możliwe, być
może dlatego, że tak często nie było możliwe. I była wdzięczna lady

T
Pleinsworth za to, że nie pomyślała o niej źle z powodu porzucenia pracy, w
której na koniec każdego dnia musiała barykadować drzwi pokoju przed
ojcem swoich podopiecznych.
Lord Winstead przyglądał się jej dziwnie badawczo, a w końcu
powiedział:
– Wciąż myślę, że nie nazywa się pani Wynter.
Dziwnie uczepił się tego pomysłu. Anna wzruszyła ramionami.
– Niewiele mogę na to poradzić. Chyba że wyjdę za mąż.
To zaś, o czym oboje dobrze wiedzieli, było mało prawdopodobne.
Guwernantki rzadko mają okazję poznać wolnych dżentelmenów o
odpowiedniej pozycji. Zresztą Anna i tak nie chciała wychodzić za mąż. Nie
mogła sobie wyobrazić, że jakiś mężczyzna miałby przejąć całkowitą
kontrolę nad jej życiem i ciałem.

69
– Proszę spojrzeć na przykład na tamtą damę – powiedział, wskazując
ruchem głowy kobietę, która z pogardą łypała na Frances i Elizabeth skaczące
po ścieżce. – Ona wygląda jak Wynter. Lodowata blondynka o oziębłym
charakterze.
– Jak może pan oceniać jej charakter?
– Małe oszustwo z mojej strony – przyznał. – Miałem okazję ją poznać.
Anna nie chciała się nawet domyślać, co to może znaczyć.
– Myślę, że pani jest jesienią – snuł na głos rozważania.
– Wolałabym raczej być wiosną – powiedziała cicho, w gruncie rzeczy

R
do samej siebie.
Nie spytał dlaczego. Jego milczenie zastanowiło ją dopiero znacznie
później, kiedy była w swoim małym pokoiku i wspominała wydarzenia tego

L
dnia. Było to przecież wyznanie, które aż domagało się wyjaśnień, a jednak
on nie zapytał. Wiedział, że nie powinien.

T
Chciałaby, żeby zapytał. Gdyby to zrobił, nie lubiłaby go aż tak bardzo.
I miała przeczucie, że sympatia do Daniela Smythe – Smitha, w równym
stopniu sławnego co osławionego hrabiego Winsteada, może ją doprowadzić
jedynie do upadku.
Kiedy wieczorem Daniel wracał do domu, wcześniej zatrzymawszy się
na chwilę u Marcusa, by złożyć oficjalne gratulacje, zdał sobie sprawę, że nie
pamięta, kiedy ostatnio przeżył tak przyjemne popołudnie.
Pewnie nie było to wielkie osiągnięcie; ostatnie trzy lata życia spędził
przecież na wygnaniu, często uciekając przed zbirami wynajętymi przez lorda
Ramsgate’a. Nie był to tryb życia sprzyjający leniwym spacerom i
beztroskim, miłym pogawędkom.
A takie właśnie okazało się to popołudnie. Podczas gdy dziewczynki
liczyły kroki na Rotten Row, on i panna Wynter siedzieli na ławce i

70
rozmawiali, właściwie o niczym szczególnym. On zaś przez cały czas nie
potrafił przestać myśleć o tym, jak bardzo chciałby ją wziąć za rękę.
Tylko tyle. Potrzymać ją za rękę.
Może uniósłby ją do ust i pochylił głowę w pełnym czułości wyrazie
szacunku. I wiedziałby, że ten prosty, uprzejmy pocałunek będzie początkiem
czegoś zdumiewającego.
Właśnie dlatego to by mu wystarczyło. Bo byłoby obietnicą.
Teraz, kiedy został sam ze swoimi myślami, jego myśli błądziły po
wszystkim, co taka obietnica mogła zawierać. Krzywizna jej szyi, intymne

R
bogactwo jej rozpuszczonych włosów. Nie przypominał sobie, żeby
kiedykolwiek pragnął kobiety w taki sposób. To było coś więcej niż zwykłe
pożądanie. To pragnienie nie ograniczało się do ciała. Chciał ją wielbić,

L
chciał...
Cios spadł jakby znikąd, trafiając go tuż poniżej ucha; Daniel zatoczył

T
się i oparł plecami o słup latarni.
– Co, u diabła? – warknął i podniósł wzrok w samą porę, by zobaczyć
dwóch rzucających się na niego ludzi.
– Ej, tu je szefunio – powiedział jeden z nich, zbliżając się we mgle
niczym wąż. W świetle lampy Daniel zauważył błysk noża.
Ramsgate.
Niech to szlag, Hugh zapewniał go, że może bezpiecznie wrócić.
Czyżby popełnił głupstwo, wierząc mu? Tak rozpaczliwie chciał wrócić do
domu, że nie potrafił dostrzec prawdy?
Przez ostatnie trzy lata nauczył się walczyć nieczysto i podstępnie.
Kiedy pierwszy z napastników, kopnięty w krocze, zwijał się z bólu na
chodniku, drugiemu Daniel starał się wyrwać nóż.
– Kto was nasłał? – warknął. Stali twarzą w twarz, prawie nos w nos, z

71
rękoma splecionymi w walce o broń.
– Chcemy tylko twoją forsę – powiedział zbir. Uśmiechnął się, a w jego
oczach dało się dostrzec błysk okrucieństwa. – Dawaj forsę, to se pójdziemy.
Kłamał. Daniel wiedział to równie dobrze jak to, jak się nazywa. Jeśli
puści jego ręce, choćby na moment, będzie miał nóż między żebrami. Musiał
się pospieszyć, zanim leżący na chodniku dojdzie do siebie.
– Hej wy! Co tam się dzieje?
Daniel zerknął na drugą stronę ulicy i zauważył dwóch mężczyzn
wybiegających z pubu. Napastnik także ich zobaczył i jednym ruchem

R
nadgarstka wyrzucił nóż na ulicę. Wyrwał się z uścisku Daniela i uciekł, a
jego kompan pokuśtykał za nim.
Daniel rzucił się za nimi w pogoń, chcąc złapać chociaż jednego. Tylko

L
tak mógł się czegoś dowiedzieć. Ale zanim dobiegł do rogu, jeden z ludzi z
pubu schwytał go, omyłkowo biorąc za przestępcę.

T
– Niech to diabli – warknął Daniel. Ale nie było sensu przeklinać
człowieka, który powalił go na ziemię. Gdyby nie jego interwencja, mógłby
już nie żyć.
Jeśli chce odpowiedzi, musi znaleźć Hugh Prentice’a.
Natychmiast.

72
5

Hugh mieszkał w niewielkim mieszkaniu w The Albany, eleganckim


budynku przeznaczonym dla dżentelmenów o wysokiej pozycji i skromnym
majątku. Hugh oczywiście mógłby pozostać w ogromnej rezydencji swojego
ojca – i, szczerze mówiąc, lord Ramsgate sięgał po wszelkie środki, nie
wyłączając szantażu, by go zatrzymać – lecz Hugh, jak sam wyznał
Danielowi w czasie długiej podróży z Italii, nie rozmawiał już z ojcem.
Ojciec jednak – niestety – wciąż próbował rozmawiać z nim.

R
Hugh nie było w domu, kiedy Daniel przyszedł do niego, lecz lokaj
wprowadził go do salonu i zapewnił, że pan wkrótce wróci.
Przez blisko godzinę Daniel spacerował po pokoju, przypominając

L
sobie wszystkie szczegóły napaści. Nie była to najlepiej oświetlona
londyńska ulica, ale też z pewnością nie należała do najbardziej nie-

T
bezpiecznych. Poza tym, jeśli złodziej chciał zapolować na wypchaną
sakiewkę, powinien spróbować szczęścia za St. Giles i Old Nichol. Daniel nie
byłby pierwszym dżentelmenem obrabowanym tak blisko Mayfair i St.
James.
Możliwe, że to był zwyczajny rozbój. Dlaczego nie? Powiedzieli, że
chodziło im o pieniądze. To mogła być prawda.
Jednak Daniel zbyt długo musiał na każdym kroku oglądać się przez
ramię, by przyjąć tak proste wyjaśnienie. Dlatego kiedy Hugh w końcu wrócił
do swego mieszkania, Daniel czekał na niego.
– Winstead – powiedział Hugh. Nie wydawał się zaskoczony, ale, z
drugiej strony, Daniel nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział go
zaskoczonego. Zawsze miał twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. To
jeden z powodów, dla których tak trudno było go pokonać w kartach. To oraz

73
ta jego dziwaczna pamięć do liczb.
– Co tu robisz? – spytał.
Zamknął za sobą drzwi i wszedł, kulejąc, wsparty na lasce. Daniel
zmusił się, by obserwować jego chód. Kiedy pierwszy raz od tak dawna
spotkali się we Włoszech, trudno mu było patrzeć na cierpienie Hugh, skoro
wiedział, że to on jest tego przyczyną. Teraz odprawiał coś w rodzaju pokuty,
chociaż po tym, co przytrafiło mu się wieczorem, nie był pewien, czy wciąż
zasługuje na pokutę.
– Zostałem napadnięty – oznajmił lakonicznie Daniel.

R
Hugh zamarł. Powoli odwrócił się i przyjrzał uważnie Danielowi.
– Usiądź – powiedział nagle i podszedł do krzesła.
Daniel był zbyt wzburzony, by siadać.

L
– Wolałbym postać.
– Zatem wybacz mi, ale ja usiądę – rzekł Hugh z ironicznym

T
grymasem. Podszedł niezgrabnie do krzesła i opadł na nie ciężko. Kiedy w
końcu pozwolił odpocząć okaleczonej nodze, odetchnął z wyraźną ulgą.
Tego nie udawał. Mógł kłamać w innych sprawach, ale nie w tej. Daniel
widział jego nogę. Była wykręcona i pomarszczona, a samo jej istnienie
stanowiło niebywałe osiągnięcie medycyny. To, że w ogóle mógł ją obciążać,
było prawdziwym cudem.
– Będziesz miał coś przeciwko, jeśli poproszę cię o drinka? – spytał
Hugh. Położył laskę na stole i zaczął masować nogę. Nie starał się ukryć
grymasu cierpienia. – Jest tam. – Ruchem głowy wskazał szafkę.
Daniel podszedł i wyjął butelkę brandy.
– Dwa palce? – spytał.
– Trzy. Poproszę. To był długi dzień.
Daniel nalał brandy i podał mu. Sam nie tknął alkoholu od tamtej

74
fatalnej nocy, ale on nie miał strzaskanej nogi i nie potrzebował znieczulenia.
– Dziękuję – rzekł Hugh głosem, który był czymś pośrednim między
szeptem i jękiem. Wziął długi łyk, potem jeszcze jeden, przymykając oczy,
gdy płynny ogień spływał mu do gardła. Kiedy doszedł do siebie, odstawił
szklankę i spojrzał na Daniela.
– Słyszałem, że twoje obrażenia powstały z ręki lorda Chatteris.
– To inna sprawa – stwierdził lekceważąco Daniel. – Zostałem na-
padnięty przez dwóch łudzi, kiedy dziś wieczorem wracałem do domu.
Hugh wyprostował się i jego wzrok nabrał ostrości.

R
– Coś powiedzieli?
– Chcieli pieniędzy.
– Znali twoje nazwisko?

L
– Tego nie powiedzieli.
Hugh milczał przez dłuższą chwilę, a w końcu zauważył:

T
– Możliwe, że to byli zwykli bandyci.
Daniel skrzyżował ręce na piersi i przyglądał mu się w milczeniu.
– Jak ci powiedziałem, wymusiłem na moim ojcu obietnicę – rzekł
cicho Hugh. – Nie tknie cię.
Daniel chciał mu uwierzyć. Szczerze mówiąc, wierzył mu. Hugh nigdy
nie był kłamcą. Nie miał też mściwej natury. Ale może Hugh został
oszukany?
– Skąd mam wiedzieć, czy twojemu ojcu można ufać? – spytał Daniel.
– Przez ostatnie trzy lata starał się mnie zabić.
– A ja przez ostatnie trzy lata starałem się go przekonać, że to –
skrzywił się i machnął ręką nad swoją okaleczoną nogą – jest w takim samym
stopniu twoją jak moją winą.
– On w to nigdy nie uwierzył.

75
– Nie – przyznał Hugh. – To uparty osioł. Zawsze taki był.
Daniel nie po raz pierwszy słyszał, że Hugh mówi o ojcu w taki sposób,
lecz i tak był zaskoczony. W chłodnym tonie Hugh było coś niepokojącego.
– Skąd mogę wiedzieć, że nic mi nie grozi? – spytał. – Wróciłem do
Anglii, mając twoje słowo, że twój ojciec dotrzyma obietnicy. Jeśli coś mi się
stanie albo, nie daj Boże, komuś z mojej rodziny, dopadnę cię nawet na końcu
świata.
Hugh nie uznał za stosowne zwrócić uwagi, że gdyby Daniel został
zabity, to nie mógłby na niego polować.

R
– Mój ojciec podpisał kontrakt – powiedział. – Widziałeś go.
Daniel dostał nawet kopię tego dokumentu, podobnie jak Hugh, lord
Ramsgate oraz prawnik Hugh, który miał go strzec jak oka w głowie. A

L
jednak...
– Nie on pierwszy złamałby podpisaną umowę – rzekł cicho Daniel.

T
– To prawda. – Na twarzy Hugh malowało się napięcie, a głębokie
cienie pod oczami nadawały jej ponury wygląd. – Ale tej nie złamie.
Zadbałem o to.
Daniel pomyślał o swojej rodzinie, o siostrze, matce, o rozbrykanych,
rozchichotanych kuzynkach, które właśnie zaczął na nowo poznawać. I
pomyślał o pannie Wynter, której twarz natychmiast stanęła mu przed
oczami. Gdyby coś mu się stało, zanim zdąży ją lepiej poznać...
Gdyby jej się coś stało...
– Muszę wiedzieć, skąd masz taką pewność – powiedział Daniel
wściekłym szeptem.
– Cóż... – Hugh uniósł szklankę do ust i pociągnął potężny łyk. – Skoro
musisz wiedzieć, ostrzegłem go, że jeśli tobie cokolwiek się stanie, ja odbiorę
sobie życie.

76
To była ostatnia rzecz, jakiej Daniel mógł się spodziewać. Omal się nie
przewrócił z wrażenia.
– Ojciec zna mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie rzucam takich
słów na wiatr – rzekł beztrosko Hugh.
– Więc jeżeli tobie... – Hugh wziął kolejny łyk, tym razem ledwie
dotykając ustami alkoholu. – Byłbym wdzięczny, gdybyś nie dał się zabić w
jakimś nieszczęśliwym wypadku. Niewątpliwie przypisałbym to swojemu
ojcu, a szczerze mówiąc, nie chciałbym niepotrzebnie rozstawać się z tym
padołem.

R
– Oszalałeś – wyszeptał Daniel.
Hugh wzruszył ramionami.
– Czasami też mi się tak wydaje. Mój ojciec z pewnością zgodziłby się

L
z tobą.
– Dlaczego miałbyś zrobić coś takiego?

T
Daniel nie mógł sobie wyobrazić, by ktokolwiek inny – nawet Marcus,
który przecież był dla niego jak brat – zdobył się na podobną groźbę.
Hugh milczał przez bardzo długą chwilę, wpatrując się niewidzącym
wzrokiem w przestrzeń. W końcu, kiedy Daniel doszedł już do wniosku, że
nie doczeka się odpowiedzi, odwrócił się i rzekł:
– Byłem głupi, kiedy nazwałem cię oszustem. Byłem pijany. I sądzę, że
ty także byłeś pijany, i nie wierzyłem, że mógłbyś mnie pokonać.
– Istotnie – przyznał Daniel. – Miałem po prostu szczęście.
– Tak – potwierdził Hugh. – Ale ja nie wierzę w szczęście. Nigdy go nie
miałem. Wierzę w umiejętności, a jeszcze bardziej w zdolność oceny, ale
wtedy tej zdolności mi zabrakło. I przy kartach, i w stosunkach z ludźmi.
Hugh spojrzał znad pustej szklanki. Danielowi przyszło do głowy
zaproponować, że ją napełni, lecz doszedł do wniosku, że Hugh poprosi, jeśli

77
będzie tego chciał.
– To była moja wina, że musiałeś opuścić kraj – rzekł Hugh, od-
stawiając szklankę na stolik obok siebie. — Nie mogłem żyć dłużej ze
świadomością, że zrujnowałem ci życie.
– Ale ja zrujnowałem twoje.
Hugh uśmiechnął się, lecz uśmiech pojawił się tylko w kąciku warg, a
nie w oczach.
– To tylko noga.
Daniel mu nie uwierzył. I nie sądził, żeby Hugh sam wierzył w to, co

R
powiedział.
– Zobaczę się z ojcem – powiedział Hugh, a w jego głosie pojawiła się
dziarska nuta zapowiadająca koniec rozmowy. – Nie przypuszczam, żeby był

L
na tyle głupi, by miał cokolwiek wspólnego z tym, co przydarzyło ci się
dzisiaj wieczorem, ale tak na wszelki wypadek przypomnę mu o mojej

T
groźbie.
– Zawiadomisz mnie o wyniku tej rozmowy?
– Oczywiście.
Daniel skierował się do drzwi, a kiedy odwrócił się na pożegnanie,
zobaczył, że Hugh stara się wstać. Już otwierał usta, by powiedzieć „Nie
wstawaj”, ale ugryzł się w język. Każdy ma swoją dumę.
Hugh sięgnął po swoją laskę i mozolnie ruszył przez pokój, by
odprowadzić Daniela.
– Dziękuję, że przyszedłeś. – Wyciągnął rękę, a Daniel ją uścisnął.
– Jestem dumny, że mogę cię nazywać przyjacielem – rzekł Daniel.
Następnie wyszedł, jednak wcześniej zauważył, jak Hugh pospiesznie się
odwraca z oczami lśniącymi od łez.
Następnego popołudnia, po poranku spędzonym w Hyde Parku na

78
powtarzaniu pomiarów Rotten Row, Anna usiadła przy biurku w salonie
Pleinsworthów i stukając piórem w podbródek, zastanawiała się, co powinna
ująć w swojej liście rzeczy do zrobienia. Miała wolne popołudnie, na które
czekała cały tydzień, by pozałatwiać różne sprawy i zakupy. Nie żeby
kiedykolwiek dużo ku/powała, ale lubiła zaglądać do sklepów. Cudownie
było mieć kilka chwil, kiedy można się zająć tylko sobą, a nie
podopiecznymi.
Przygotowania przerwało jej jednak przybycie lady Pleinsworth, która
wpłynęła do salonu z szelestem bladozielonego muślinu.

R
– Jutro wyjeżdżamy! – oznajmiła.
Anna spojrzała na nią, kompletnie zdezorientowana, po czym wstała.
– Przepraszam?

L
– Nie możemy zostać w Londynie – wyjaśniła lady Pleinsworth. –
Krążą plotki.

T
Naprawdę? O czym?
– Margaret powiedziała mi, że słyszała rozmowę o tym, że Sara wcale
nie była chora w czasie wieczorku muzycznego, lecz chciała tylko zepsuć
koncert.
Anna zupełnie nie wiedziała, kim była Margaret, choć nie ulegało
wątpliwości, że miała dobre informacje.
– Jakby Sara mogła zrobić coś takiego – kontynuowała lady
Pleinsworth. – Przecież gra doskonale i jest posłuszną córką. I przez cały rok
nie mogła się doczekać tego koncertu.
Anna nie mogła sobie pozwolić na żaden komentarz w tej sprawie, lecz
na jej szczęście lady Pleinsworth wcale nie oczekiwała od niej odpowiedzi.
– Jest tylko jeden sposób, by zwalczyć te niegodziwe kłamstwa –
mówiła dalej – a mianowicie wyjechać z miasta.

79
– Wyjechać z miasta? – powtórzyła Anna. To było dość radykalne
posunięcie. Sezon trwał w najlepsze, a sądziła, że głównym celem jest teraz
znalezienie męża dla lady Sary. Co będzie trudne do zrealizowania w Dorset,
gdzie Pleinsworthowie mieszkali od siedmiu pokoleń.
– Właśnie. – Lady Pleinsworth odetchnęła z ulgą. – Wiem, że Sara
wygląda, jakby czuła się lepiej, i może tak jest rzeczywiście. Ale cała reszta
świata musi być przekonana, że stoi jedną nogą w grobie.
Anna przyglądała się jej ze zdziwieniem, starając się nadążyć za tokiem
rozumowania hrabiny.

R
– Czy w takim razie nie będzie potrzebny lekarz?
Lady Pleinsworth machnęła lekceważąco ręką.
– Nie, wystarczy zdrowe wiejskie powietrze. Wszyscy wiedzą, że nie

L
da się odzyskać zdrowia w mieście.
Anna skinęła głową, ciesząc się w duchu. Nic jej nie łączyło z po-

T
łudniowym zachodem Anglii i była z tego zadowolona. Poza tym jej sytuację
komplikowało zadurzenie w lordzie Winstead. Powinna je zdusić w samym
zarodku, a jeśli znajdą się o dwieście mil od siebie, będzie jej o wiele łatwiej
to zrobić. Odłożyła pióro i zwróciła się do lady Pleinsworth:
– Jak długo zostaniemy w Dorset?
– Och, nie jedziemy do Dorset. I dzięki Bogu. To strasznie męcząca
podróż. Musimy zostać co najmniej dwa tygodnie, żeby każdy uwierzył, że
Sara mogła odpocząć i dojść do siebie.
– W takim razie do...
– Jedziemy do Whipple Hill – oznajmiła lady Pleinsworth. – To
niedaleko Windsoru. Dotrzemy tam w niecały dzień.
Whipple Hill? Dlaczego to brzmi znajomo?
Nagle Anna się zakrztusiła.

80
Lady Pleinsworth spojrzała na nią z niepokojem.
– Czy dobrze się pani czuje, panno Wynter?
– To tylko... ehm... trochę... ehm ehm... jakiś pyłek w gardle. Tak sądzę.
– Proszę więc usiąść, jeśli to pani pomoże. Nie musi pani przecież stać
w mojej obecności, w każdym razie nie teraz.
Anna skinęła głową z wdzięcznością i usiadła. Lord Winstead. Powinna
się była domyślić.
– To idealne rozwiązanie dla nas wszystkich – kontynuowała lady
Pleinsworth. – Lord Winstead także chce opuścić Londyn. Jest zbyt znany,

R
sama pani rozumie. Rozeszła się wieść, że wrócił, i teraz nie będzie mógł się
opędzić od gości. Czy można mieć mu za złe, że chce w spokoju spotkać się z
rodziną?

L
– A więc będzie nam towarzyszył? – spytała ostrożnie Anna.
– Oczywiście. To jest jego posiadłość. Byłoby dziwne, gdybyśmy

T
pojechały bez niego, nawet jeżeli to ja jestem jego ulubioną ciotką. Myślę, że
jego matka i siostra także przyjadą, chociaż tego nie jestem pewna. – Lady
Pleinsworth przerwała na moment, by wziąć oddech; sprawiała wrażenie
całkiem zadowolonej z rozwoju ostatnich wydarzeń. – Niania Flanders
dopilnuje pakowania dziewczynek, ponieważ dziś ma pani wolne popołudnie.
Ale gdyby sprawdziła pani wszystko po powrocie, byłabym bardzo
wdzięczna. Niania jest cudowna, ale ma już swoje lata.
– Oczywiście – powiedziała cicho Anna. Uwielbiała nianię, ale niania
od dawna była już trochę głucha. Anna doceniała to, że lady Pleinsworth
zatrzymała nianię w domu, ale z drugiej strony, niania wychowywała w
dzieciństwie nie tylko lady Pleinsworth, lecz także jej matkę.
– Pojedziemy na tydzień – mówiła lady Pleinsworth. – Proszę pamiętać
o zabraniu wszystkiego, co potrzebne do nauki, żeby dziewczynki miały

81
zajęcie.
Tydzień? W domu lorda Winsteada? W towarzystwie lorda Winsteada.
Anna poczuła jednocześnie ukłucie niepokoju i radości.
– Na pewno dobrze się pani czuje? – spytała lady Pleinsworth. –
Wygląda pani przerażająco blado. Mam nadzieję, że nie udzieliła się pani
dolegliwość Sary.
– Nie, nie – zapewniła ją Anna. – To byłoby niemożliwe.
Lady Pleinsworth spojrzała na nią badawczo.
– Chodzi mi o to, że nie miałam kontaktu z lady Sarą – powiedziała

R
pospiesznie Anna. – Czuję się znakomicie. Potrzebuję tylko trochę świeżego
powietrza. Jak sama pani powiedziała. Ono jest najlepszym lekarstwem.
Jeśli nawet łady Pleinsworth uważała, że ten potok paplaniny nie pasuje

L
do Anny, to nie dała nic po sobie poznać.
– To świetnie. W takim razie najwyższa pora, żeby miała pani

T
popołudnie dla siebie. Zamierza pani wyjść?
– Tak, dziękuję. – Anna wstała i popędziła do drzwi. – Powinnam już
iść. Mam sporo spraw do załatwienia.
Dygnęła i pobiegła do pokoju po swoje rzeczy – lekki szal, na wypadek
gdyby zrobiło się chłodno, torebkę z drobnymi pieniędzmi oraz... otworzyła
najniższą szufladę i sięgnęła pod skromny stosik ubrań... jest. Starannie
zapieczętowany i gotowy do wysłania. Do ostatniego listu Anna włożyła pół
korony, więc wiedziała, że Charlotte będzie mogła opłacić przesyłkę, kiedy ją
dostanie. Cała trudność polegała tylko na tym, żeby nikt się nie domyślił, kto
jest nadawcą listu.
Anna przełknęła ślinę, zaskoczona uciskiem, jaki poczuła w gardle.
Można by sądzić, że powinna już do tego przywyknąć, zmuszona do
podpisywania listów do siostry fałszywym imieniem, ale to było jedyne

82
wyjście. Mówiąc dokładniej, podwójnie fałszywym. Nigdy nie wysyłała ich
jako Anna Wynter, co było jej nazwiskiem nie bardziej niż Mary Philpott.
Delikatnie włożyła list do torebki i zeszła po schodach. Zastanawiała
się, czy reszta rodziny kiedykolwiek widziała wiadomości od niej, a jeśli tak,
to za kogo uważali Mary Philpott. Charlotte musiała wymyślić jakieś dobre
wyjaśnienie.
Był piękny wiosenny dzień, z wiatrem na tyle silnym, by żałowała, że
jej bonnet nie jest mocniej przywiązany. Minęła Berkeley Square i szła w
stronę Piccadilly, gdzie tuż przy głównej drodze mogła nadać list. Nie było to

R
blisko Pleinsworth House, ale kręciło się tu więcej ludzi, co zapewniało jej
większą anonimowość. Poza tym lubiła spacerować i zawsze cieszyła się,
kiedy mogła to robić we własnym tempie.

L
Piccadilly było zatłoczone jak zawsze; Anna skręciła na wschód i
minęła kilka sklepów, po czym uniosła skraj sukni, by przejść na drugą stronę

T
ulicy. Przejeżdżało z pół tuzina powozów, lecz żaden nie jechał szybko, więc
bez trudu przebiegła po bruku, stanęła na chodniku i...
Och, dobry Boże.
Czy to...? Nie, to niemożliwe. On nigdy nie przyjeżdża do Londynu. A
przynajmniej nie przyjeżdżał...
Anna czuła, jak mocno bije jej serce, i na moment pociemniało jej w
oczach. Zmusiła się, by wziąć głęboki oddech. Myśl. Musi zebrać myśli.
Te same miedzianoblond włosy, ten sam zabójczo przystojny profil.
Zawsze wyglądał wyjątkowo; trudno sobie wyobrazić, że ma w Londynie
nieznanego bliźniaka, który przechadza się po Piccadilly.
Gorące łzy wściekłości napłynęły jej do oczu. To niesprawiedliwe.
Zrobiła wszystko, czego od niej oczekiwano. Zerwała ze wszystkim i
wszystkimi, których znała. Zmieniła nazwisko i poszła na służbę, i obiecała,

83
że nigdy, nikomu nie powie, co zdarzyło się dawno temu w Northumberland.
Jednak George Chervil nie dotrzymał swojej części umowy. I jeśli to
rzeczywiście on był przed pasmanterią Burnella...
Nie mogła tak stać i czekać, by się tego dowiedzieć. Ze zdławionym
okrzykiem frustracji odwróciła się na pięcie i wbiegła do pierwszego sklepu,
jaki napotkała.

R
TL

84
6
Osiem lat wcześniej...
Dziś wieczorem, myślała Annelise z narastającym podnieceniem. Dziś
będzie ta noc.
Może i będzie to mały skandal, jeśli zaręczy się wcześniej niż jej starsze
siostry, ale nie zupełne zaskoczenie. Charlotte nigdy nie wykazywała
większego zainteresowania miejscowym towarzystwem, a Marabeth zawsze
wydawała się taka spięta i wściekła – trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby
chcieć się z nią ożenić.

R
Marabeth oczywiście wpadnie w furię, a rodzice z pewnością będą
próbowali ją pocieszać, ale ten jeden raz ich najmłodsza córka nie odda
swojej zdobyczy najstarszej siostrze. Kiedy Annelise poślubi George’a

L
Chervila, Shawcrossowie będą już na zawsze związani z najważniejszą
rodziną w tej części Northumberland. Nawet Marabeth w końcu zrozumie, że

T
zaręczyny Annelise są także w jej interesie.
Przypływ uniesie wszystkie łodzie, nawet tę kolczastą, imieniem
Marabeth.
– Wyglądasz jak kot w śmietance – powiedziała Charlotte, obserwując
Annelise, która przed lustrem przymierzała kolczyki. Oczywiście były
sztuczne; jedyne prawdziwe klejnoty w rodzinie Shawcrossów należały do
ich matki, która oprócz ślubnej obrączki miała tylko małą broszkę z trzema
diamentami i dużym topazem. Nie była nawet ładna.
– Myślę, że George poprosi mnie o rękę – szepnęła Annelise. Nigdy nie
miała tajemnic przed siostrą. Jeszcze do niedawna. Charlotte znała większość
szczegółów trwającego od miesiąca romansu Annelise. Ale nie wszystkie.
– Nie mów! – Charlotte westchnęła z zachwytem i wzięła siostrę za
ręce. – Tak się cieszę!

85
– Wiem, wiem. – Annelise nie mogła powstrzymać uśmiechu. W końcu
rozbolą ją policzki. Ale była taka szczęśliwa. George miał wszystko, czego
kiedykolwiek oczekiwała od męża. Miał wszystko, czego każda dziewczyna
mogłaby oczekiwać – był przystojny, silny, odważny. Nie wspominając już o
świetnych koneksjach. Jako pani Chervilowa Annelise zamieszka w
najpiękniejszym domu w promieniu wielu mil. Wszyscy będą pożądać jej
zaproszeń, zabiegać o jej przyjaźń. Może nawet spędzą sezon w Londynie?
Annelise wiedziała, że takie wyjazdy są kosztowne, ale George pewnego dnia
zostanie baronetem. Wtedy będzie musiał zająć odpowiednie miejsce w

R
eleganckim towarzystwie, nieprawdaż?
– Dawał ci to do zrozumienia? – dopytywała się Charlotte. – Do-
stawałaś prezenty?

L
Annelise przechyliła lekko głowę. Podobało jej się, jak wyglądała,
kiedy światło padało na jej jasną skórę w taki właśnie sposób.

T
– Nie zrobił nic aż tak oczywistego. Ale coś podobnego już się zdarzyło
na Letnim Balu. Czy wiesz, że jego rodzice zaręczyli się na takim samym
balu? A teraz, kiedy George skończył dwadzieścia pięć lat... – Odwróciła się i
spojrzała na siostrę rozszerzonymi z podniecenia oczami. – Słyszałam, jak
jego ojciec mówił, że już pora, żeby się ożenił.
– Och, Annie – westchnęła Charlotte. – To takie romantyczne.
Letni Bal u Chervilów był najważniejszym wydarzeniem roku.
Każdego roku. Jeśli ktoś szukał najodpowiedniejszego momentu, by
najbardziej pożądany kawaler w ich wiosce ogłosił swoje zaręczyny, to był
nim właśnie ten bal.
– Które? – spytała Annelise, przykładając do uszu dwie pary kol-
czyków.
– Och, stanowczo błękitne – odparła Charlotte i uśmiechnęła się

86
szeroko. – Bo ja muszę założyć zielone, żeby pasowały do koloru moich oczu.
Annelise roześmiała się i objęła ją.
– Jestem taka szczęśliwa – powiedziała.
Zacisnęła mocno oczy, jakby w ten sposób chciała zapanować nad
emocjami. Czuła, jakby szczęście było żywą istotą, podskakującą w jej
wnętrzu. Znała George’a od lat i jak każda dziewczyna, którą znała, pragnęła
w duchu, żeby to na nią zwrócił szczególną uwagę. I nagle tak się stało! Tej
wiosny zauważyła, że George patrzy na nią inaczej, a z początkiem lata zaczął
się do niej potajemnie zalecać. Otworzyła oczy, spojrzała na siostrę i się

R
rozpromieniła.
– Nie przypuszczałam, że można być tak szczęśliwą.
– A będzie tylko lepiej – przepowiedziała Charlotte. Wstały, wzięły się

L
za ręce i podeszły do drzwi. – Kiedy George się oświadczy, twoje szczęście
nie będzie miało granic.

T
Annelise chichotała, kiedy w podskokach wyszły z pokoju. Otwierała
się przed nią przyszłość, a ona już nie mogła się jej doczekać.
Annelise zauważyła George’a, kiedy tylko weszła. Nie sposób było go
nie zauważyć – olśniewająco przystojny, z uśmiechem, który mógł roztopić
serce każdej dziewczyny. Wszystkie były w nim zawsze zakochane.
Annelise uśmiechała się w duchu, kiedy szła przez salę balową.
Wszystkie mogły być w nim zakochane, ale to jej miłość on odwzajemniał.
Powiedział jej to.
Lecz po godzinie obserwowania, jak George wita się z gośćmi, zaczęła
się niecierpliwić. Zatańczyła już z trzema innymi dżentelmenami – każdy z
nich był wolny – a George ani razu nie próbował im przerwać. Naturalnie nie
zrobiła tego, żeby wzbudzić w nim zazdrość – cóż, może odrobinę. Ale
zawsze przyjmowała wszystkie zaproszenia do tańca.

87
Wiedziała, że jest piękna. Nie sposób było dorastać, słysząc to od
wszystkich dookoła, każdego dnia, i nie wiedzieć o tym. Ludzie mówili, że ze
swoimi ciemnymi, lśniącymi lokami Annelise musi mieć w sobie krew
walijskich najeźdźców. Jej ojciec również miał ciemne włosy – kiedy je
jeszcze miał – ale wszyscy twierdzili, że nie takie jak ona, z połyskiem i lekko
się wijące.
Marabeth zawsze jej zazdrościła. Marabeth, która wyglądała prawie jak
Annelise, ale... tylko prawie. Jej skóra nie była tak jasna, a oczy tak błękitne.
Marabeth zawsze opisywała ją jako małą, zepsutą zołzę i może właśnie

R
dlatego Annelise postanowiła, od pierwszego dnia w miejscowym
towarzystwie, że będzie tańczyć z każdym, kto ją poprosi. Nikt jej nie będzie
mógł zarzucić, że się wywyższa; będzie pięknością o czystym sercu,

L
dziewczyną, którą każdy chce kochać.
I oczywiście wszyscy prosili ją do tańca, bo któż nie chciałby zatańczyć

T
z najpiękniejszą dziewczyną na balu? Zwłaszcza kiedy nie musiał się obawiać
odmowy.
To zapewne dlatego George nie okazywał zazdrości, uznała Annelise.
Wiedział, że ma dobre serce. Wiedział, że tańce z innymi mężczyznami nic
dla niej nie znaczą. Nikt nigdy nie dotrze do jej serca tak jak on.
– Dlaczego jeszcze nie poprosił mnie do tańca? – szepnęła do Charlotte.
– Umrę z niecierpliwości, wiesz, że tak będzie.
– To bal jego rodziców – uspokajała ją Charlotte. – Jako gospodarz ma
pewne obowiązki.
– Wiem, Wiem. Tylko... Tak bardzo go kocham!
Annelise zakasłała, czując, że policzki pieką ją z zakłopotania.
Powiedziała to znacznie głośniej, niż zamierzała, lecz na szczęście chyba nikt
nie usłyszał.

88
– Chodź – powiedziała Charlotte z energiczną determinacją kogoś, kto
właśnie obmyślił sprytny plan. – Przespacerujemy się wokół sali.
Przejdziemy tak blisko pana Chervila, że zapragnie podejść i wziąć cię za
rękę.
Annelise roześmiała się i wzięła Charlotte pod ramię.
– Jesteś najlepszą z sióstr – stwierdziła z powagą.
Charlotte tylko poklepała ją po ramieniu.
– Uśmiechnij się – szepnęła. – On cię widzi.
Annelise zerknęła i rzeczywiście – przyglądał się jej, a jego

R
szarozielone oczy były zamglone z tęsknoty.
– Wielkie nieba – powiedziała Charlotte. – Spójrz tylko, jak on na
ciebie patrzy.

L
– Przyprawia mnie o dreszcz – wyznała Annelise.
– Podejdźmy bliżej – postanowiła Charlotte. Tak też zrobiły, aż w końcu

T
George i jego rodzice w żaden sposób nie mogli ich nie zauważyć.
– Dobry wieczór – zagrzmiał jowialnie jego ojciec. – Czyż to nie urocza
panna Showcross? I jeszcze jedna urocza panna Showcross. – Ukłonił się
lekko każdej z nich, na co odpowiedziały dygnięciem.
– Sir Charlesie – szepnęła Annelise, pragnąc, aby uważał ją za
uprzejmą i dobrze wychowaną młodą damę, która byłaby wprost doskonałą
synową. Z równym szacunkiem zwróciła się do matki George’a.
– Lady Chervil.
– A gdzie jest trzecia urocza panna Showcross? – spytał sir Charles.
– Nie widziałam Marabeth już od jakiegoś czasu – odparła Charlotte,
zaś niemal w tej samej chwili odezwał się George:
– Wydaje mi się, że stoi tam, przy drzwiach do ogrodu.
To dało Annelise świetny pretekst, by dygnąć przed nim i przywitać się:

89
– Panie Chervil.
Ujął jej dłoń i ucałował, i chyba to nie było tylko wytworem wyobraźni
Annelise, że przytrzymał jej rękę nieco dłużej, niż to było konieczne.
– Jest pani czarująca jak zwykle, panno Shawcross. – Puścił jej dłoń i
wyprostował się. – Jestem oczarowany.
Annelise chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani słowa.
Zrobiło się jej gorąco, cała drżała i czuła dziwne trzepotanie w piersi,
jakby na świecie zabrakło powietrza, by wypełnić płuca.
– Lady Chervil – przemówiła Charlotte. – Jestem zachwycona

R
dekoracjami. Proszę powiedzieć, jak pani i sir Charlesowi udało się znaleźć
tak doskonały kolor symbolizujący lato?
Było to zupełnie niedorzeczne pytanie, lecz Annelise uwielbiała ją za to,

L
że je zadała. Jego rodzice wdali się w rozmowę z Charlotte, a ona i George
mogli się odrobinę od nich odsunąć.

T
– Nie widziałam cię całą noc – wyszeptała Annelise. Samo bycie blisko
niego przyprawiało ją o drżenie. Kiedy spotkali się trzy noce wcześniej,
całował ją tak namiętnie. Te pocałunki wypaliły się w jej pamięci, sprawiając,
że pragnęła więcej.
To, co zrobił po pocałunkach, nie było może tak przyjemne, jednak
ekscytujące. Świadomość, że wywiera na niego tak wielki wpływ, że może
sprawić, by stracił panowanie nad sobą...
To było upajające. Nigdy nie czuła takiej władzy.
– Byłem zajęty z rodzicami – rzekł George, lecz jego oczy mówiły, że
wolałby być z nią.
– Tęskniłam za tobą – szepnęła czule. Jej zachowanie było
skandaliczne, ale przecież czuła się skandalicznie, jakby mogła sama chwycić
wodze swojego życia i pokierować własnym przeznaczeniem. Jak wspaniale

90
być młodą i zakochaną. Świat będzie należał do nich. Wystarczy tylko, że po
niego sięgną.
Oczy George’a płonęły z pożądania; zerknął ukradkiem przez ramię.
– Salon mojej matki. Wiesz, gdzie to jest?
Annelise przytaknęła.
– Spotkajmy się tam za kwadrans. Uważaj, żeby nikt cię nie zobaczył.
Odszedł, by poprosić inną dziewczynę do tańca – i dobrze, to rozwieje
wszelkie podejrzenia co do ich prowadzonej szeptem rozmowy. Annelise
odszukała Charlotte, która zdążyła skończyć dyskusję o wszelkich

R
rzeczach żółtych, złotych i zielonych.
– Spotykam się z nim za dziesięć minut – szepnęła. – Możesz zadbać,
żeby nikt nie zaczął mnie szukać?

L
Charlotte skinęła głową, uścisnęła jej rękę, dodając otuchy, i ruchem
głowy wskazała na drzwi. Nikt nie patrzył. To doskonały moment, żeby

T
wyjść.
Dotarcie do salonu lady Chervil trwało dłużej, niż Annelise
przypuszczała. Salon mieścił się dokładnie po przeciwnej stronie budynku – i
zapewne dlatego George go wybrał. Ona zaś musiała iść okrężną drogą, aby
uniknąć spotkania z innymi gośćmi, którzy także zapragnęli chwili
prywatności. Kiedy wślizgnęła się do pogrążonego w ciemności pokoju,
George już tam na nią czekał.
Znalazł się przy niej, zanim jeszcze zdążyła się odezwać; całował ją jak
szaleniec, sięgnął do jej pośladków i ścisnął jak swoją własność.
– Och, Annie – jęknął. – Jesteś niesamowita. Przyjść tutaj w samym
środku przyjęcia. To takie nieprzyzwoite.
– George – szepnęła. Jego pocałunki były cudowne i podobało się jej,
że on tak rozpaczliwie jej pożąda, ale nie była pewna, czy chce, żeby uważał

91
ją za nieprzyzwoitą. Przecież nie była taka, prawda?
– George? – powtórzyła, tym razem pytająco.
On jednak nic nie odpowiedział. Dyszał ciężko, starając się unieść jej
suknię i jednocześnie popychał ją w kierunku stojącej nieopodal sofy.
– George! – Nie przyszło jej to łatwo, ponieważ i ją ogarnęło pod-
niecenie, lecz zebrała siły i odepchnęła go.
– Co? – spytał ostro, przyglądając się jej z podejrzliwością i czymś
jeszcze. Gniewem?
– Nie przyszłam tu po to – powiedziała.

R
Parsknął śmiechem.
– A sądziłaś, że co będziemy robić? – Zbliżał się do niej z wściekłym
wzrokiem drapieżnika. – Całymi dniami o tobie myślę.

L
Zarumieniła się, bo teraz już wiedziała, co to oznacza. I choć
ekscytowała ją świadomość, że jest tak desperacko pożądana, było w tym

T
również coś niepokojącego. Nie była pewna co ani dlaczego, lecz już nie
czuła się pewnie, przebywając z nim sam na sam w ciemnym, pustym pokoju.
Chwycił ją za rękę i pociągnął do siebie z taką siłą, że omal się na niego
nie przewróciła.
– Zróbmy to, Annie – mruknął. – Wiem, że masz ochotę.
– Nie, ja... ja tylko... – Próbowała się odsunąć, lecz on jej nie puszczał.
– Jest Letni Bal. Myślałam... – Urwała. Nie mogła tego powiedzieć. Nie
mogła, ponieważ jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by wiedzieć, że
nigdy nie zamierzał poprosić jej o rękę. Całował ją, potem uwiódł, odbierając
jedyną rzecz, którą powinna była zachować dla męża, a teraz myśli, że
weźmie to znowu?
– O, mój Boże – powiedział, wyglądając, jakby miał się roześmiać. –
Myślałaś, że się z tobą ożenię.

92
I wtedy wybuchnął śmiechem, a Annelise poczuła, że coś w niej umarło.
– Jesteś piękna – powiedział kpiąco. – To ci muszę przyznać. I było mi
całkiem przyjemnie między twoimi nogami, ale daj spokój, Annie.
Nie masz majątku, o którym warto by było rozmawiać, a twoja rodzina z
pewnością nie doda splendoru mojej.
Chciała coś powiedzieć. Chciała go uderzyć. Ale mogła tylko stać,
coraz bardziej przerażona, wciąż jeszcze nie do końca wierząc w słowa, które
sączyły się z jego ust.
– Poza tym – dodał z okrutnym uśmiechem – mam już narzeczoną.

R
Kolana ugięły się pod Annelise i musiała się przytrzymać krawędzi
biurka jego matki.
– Kto? – wyszeptała.

L
– Fiona Beckwith – odparł. – Córka lorda Hanleya. Oświadczyłem się
jej wczoraj wieczorem.

T
– Zgodziła się? – spytała cicho Annelise.
Roześmiał się. Głośno.
– Oczywiście, że się zgodziła. A jej ojciec, wicehrabia, był zachwy-
cony. Fiona jest jego najmłodszą, ale ukochaną córką i nie wątpię, że da jej
ładny posag.
Annelise przełknęła ślinę. Coraz trudniej było jej oddychać. Musiała jak
najszybciej wydostać się z tego pokoju, z tego domu.
– Ona też jest ładna – powiedział George, podchodząc do niej powoli.
Uśmiechnął się, a jej zrobiło się niedobrze, kiedy zdała sobie sprawę, że to ten
sam uśmiech, którym wcześniej ją uwiódł. Był przystojnym łajdakiem i
dobrze o tym wiedział.
– Ale wątpię – dodał, muskając palcem jej policzek – żeby była aż taką
rozpustnicą, jaką ty byłaś.

93
– Nie – próbowała powiedzieć, ale on już zamknął jej usta poca-
łunkiem, a jego ręce były dosłownie wszędzie. Próbowała się bronić, ale jego
to tylko bawiło.
– Och, chcesz, żebym był brutalny? Tak będzie ci się podobać? – spytał
ze śmiechem. Uszczypnął ją; mocno, ale Annelise ucieszyła się z bólu. Ból
wybił ją z otępienia, w jakie popadła pod wpływem szoku. Wrzasnęła ze
wszystkich sił i odepchnęła go od siebie.
– Zostaw mnie! – krzyknęła, ale on tylko się roześmiał. W desperacji
chwyciła jedyną broń, jaką mogła znaleźć: stary nóż do otwierania listów,

R
który leżał na biurku lady Chervil. Wymachując nim w powietrzu, krzyknęła:
– Nie zbliżaj się do mnie. Ostrzegam cię!
– Och, Annie – rzekł pobłażliwie, robiąc krok w jej stronę, w tej samej

L
chwili, gdy ona machnęła nożem.
– Ty dziwko! – krzyknął, łapiąc się za policzek. – Zraniłaś mnie.

T
– O mój Boże. O mój Boże, ja nie chciałam.
Broń wypadła jej z ręki, a Annelise cofnęła się gwałtownie, aż pod
ścianę, zupełnie jakby próbowała uciec przed samą sobą.
– Nie chciałam – powtórzyła.
Ale może jednak chciała.
– Zabiję cię – syknął. Krew sączyła mu się spomiędzy palców, kapiąc
na śnieżnobiałą, wykrochmaloną koszulę. – Słyszysz mnie?! – wrzasnął. –
Poślę cię do piekła!
Annelise minęła go i wybiegła z pokoju.
Trzy dni później Annelise stała przed swoim ojcem i ojcem George'a,
słuchając, jak obaj zgadzają się w tak wielu punktach.
Jest ladacznicą.
Mogła zrujnować życie George’owi.

94
Mogła też zrujnować życie swoim siostrom.
Jeśli okaże się, że jest w ciąży, będzie to wyłącznie jej wina i niech
przypadkiem nie myśli, że George będzie w jakikolwiek sposób zobowiązany
ożenić się z nią.
Jak mógłby ożenić się z dziewczyną, która oszpeciła go na całe życie?
Annelise robiło się niedobrze. Co z tego, że próbowała się bronić? Ale
nikt nie chciał jej przyznać racji. Wszyscy uważali, że skoro raz mu się
oddała, George miał prawo sądzić, że zrobi to po raz drugi.
Robiło się jej niedobrze, kiedy przypomniała sobie wilgotny, mięsisty

R
opór, kiedy ostrze wbiło się w jego ciało. Nigdy wcześniej nie doświadczyła
czegoś podobnego. A przecież zamierzała tylko wymachiwać nożem, żeby go
odstraszyć.

L
– A więc postanowione – warknął jej ojciec. – A ty powinnaś paść na
kolana i dziękować sir Charlesowi za to, że okazał się tak wspaniałomyślny.

T
– Opuścisz to miasto – rzekł ostro sir Charles. – I nigdy więcej tu nie
wrócisz. Nie będziesz się kontaktować z moim synem ani z żadnym innym
członkiem mojej rodziny. Nie będziesz się kontaktować ze swoją rodziną. Ma
być tak, jakbyś nigdy nie istniała. Zrozumiałaś?
Powoli pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie zrozumiała. Nigdy tego
nie zrozumie. Sir Charles to co innego, ale jej rodzina? Tak całkowicie się jej
wyrzekną?
– Znaleźliśmy ci posadę – rzekł oschle jej ojciec. – Siostra żony kuzyna
twojej matki potrzebuje damy do towarzystwa.
Kto? Annelise pokręciła głową, rozpaczliwie starając się za nim
nadążyć. O kim on mówi?
– Mieszka na wyspie Man.
– Co? Nie! – Annelise podbiegła do ojca i próbowała chwycić go za

95
ręce – To tak daleko. Nie chcę tam jechać.
– Milcz! – ryknął; a jego dłoń uderzyła z całej siły w jej policzek.
Annelise zachwiała się i cofnęła; bardziej była wstrząśnięta reakcją ojca, niż
poczuła ból. Ojciec ją uderzył. Uderzył ją. Przez całe szesnaście lat życia
nigdy nie podniósł na nią ręki, a teraz... – I tak jesteś już skompromitowana w
oczach wszystkich, którzy cię znają – syknął z wściekłością. – Jeżeli nie
zrobisz, jak powiedziałem, ściągniesz jeszcze większy wstyd na rodzinę i
pozbawisz siostry wszelkich szans na jakiekolwiek małżeństwo.
Annelise pomyślała o Charlotte, którą kochała bardziej niż kogokolwiek

R
innego na świecie. I Marabeth, która nigdy nie była jej bliska... ale to jednak
siostra. Nic nie mogło być ważniejsze.
– Pojadę – szepnęła. Dotknęła policzka. Wciąż piekł ją po uderzeniu

L
przez ojca.
– Wyjedziesz za dwa dni – oznajmił. – Mamy...

T
– Gdzie ona jest?
Annelise wstrzymała oddech, kiedy George wpadł do pokoju. Spoj-
rzenie miał dzikie, a skórę pokrytą warstewką potu. Dyszał ciężko. Musiał
biec, kiedy usłyszał, że tutaj ją znajdzie. Połowę jego twarzy pokrywał
bandaż, którego brzegi zaczęły się już zwijać i rozciągać. Annelise bała się, że
może się osunąć. Nie chciała zobaczyć, co jest pod opatrunkiem.
– Zabiję cię! – ryknął i rzucił się na nią.
Cofnęła się, odruchowo szukając ochrony u ojca. W jego zaś sercu
musiało zostać jeszcze choć trochę miłości do niej, gdyż stanął przed nią,
unosząc rękę, by zatrzymać George’a, dopóki sir Charles nie odciągnął syna.
– Zapłacisz za to! – krzyczał George. – Zobacz, co mi zrobiłaś! Popatrz
na to!
Zerwał z twarzy bandaże, a Annelise aż się cofnęła na widok rany,

96
spuchniętej i zaognionej, ciągnącej się ukośnie od kości policzkowej do
podbródka.
Nie goiła się dobrze. Nawet Annelise to widziała.
– Przestań – rozkazał sir Charles. – Panuj nad sobą.
Ale George nie słuchał.
– Zawiśniesz za to! Słyszysz? Wezwę policję i...
– Zamknij się! – warknął jego ojciec. – Nic takiego nie zrobisz. Jeżeli
wezwiesz policję, cała sprawa wyjdzie na jaw i córka Hanleya odwoła
zaręczyny szybciej, niż zdążysz zauważyć.

R
– Och. – George skrzywił się z niesmakiem i machnął ręką przed swoją
twarzą. – A nie sądzisz, że cała sprawa i tak wyjdzie na jaw, kiedy ludzie
zobaczą to?

L
– Będą plotki. Zwłaszcza kiedy ona wyjedzie z miasta. – Sir Charles
posłał miażdżące spojrzenie Annelise. – Ale to będą tylko plotki. A jeśli

T
wezwiesz policję, to równie dobrze mógłbyś wszystko wydrukować w
gazecie.
Przez kilka chwil Annelise myślała, że George nie zrezygnuje. On
jednak w końcu spuścił wzrok i odwrócił głowę tak gwałtownie, że rana
zaczęła znowu krwawić. Dotknął policzka i spojrzał na krew na swoich
palcach.
– Zapłacisz mi za to – powiedział, podchodząc do Annelise. – Może nie
dzisiaj, ale zapłacisz.
Przesunął palcami po jej policzku, powoli rysując ukośną krwawą pręgę
od kości policzkowej do podbródka.
– Znajdę cię – powiedział niemal radośnie. – I to będzie piękny dzień.

97
7

Daniel nie uważał się za dandysa ani nawet za eleganta, ale musiał
przyznać, że nie ma to jak para dobrze uszytych butów.
Popołudniową pocztą dostał list od Hugh:
Winstead, jak obiecałem, odwiedziłem mojego ojca dziś rano. Moim
zdaniem był szczerze zaskoczony, zarówno tym, że mnie zobaczył (nie
rozmawiamy ze sobą), jak i informacją o tym, co Ci się przydarzyło wczoraj
wieczorem. Krótko mówiąc, nie wierzę, żeby był odpowiedzialny za napaść na

R
Ciebie.
Na zakończenie rozmowy powtórzyłem swoją groźbę. Zawsze warto
przypomnieć rozmówcy o konsekwencjach jego poczynań, ale być może

L
jeszcze ważniejsze było to, jaką przyjemność sprawiła mi możliwość
patrzenia, jak krew odpływa mu z twarzy.

T
Twój itd.
H. Prentice (żywy, dopóki Ty żyjesz)
Daniel czując się wystarczająco uspokojony co do swego bezpie-
czeństwa, skierował się do Hoby’ego w St. James’s, gdzie jego nogi zostały
pomierzone z precyzją, której mógłby pozazdrościć sam Galileusz.
– Proszę się nie ruszać – polecił pan Hoby.
– Nie ruszam się.
– Ależ rusza się pan.
Daniel spojrzał na swoją obleczoną w pończochę nogę, która się nie
poruszała.
Na twarzy pana Hoby'ego pojawił się wyraz pogardy.
– Jego Wysokość Książę Wellington może stać godzinami i nie drgnie
mu nawet mięsień.

98
– Ale oddycha? – spytał cicho Daniel.
Pan Hoby nawet na niego nie spojrzał.
– Nie bawi nas to.
Daniel nie mógł się oprzeć rozmyślaniom, czy „my” w tym przypadku
oznacza księcia Wellingtona i pana Hoby’ego, czy też wysokie mniemanie
słynnego szewca o własnej osobie sięgnęło takiego poziomu, że zaczął on się
wypowiadać w liczbie mnogiej.
– Będziemy musieli pana unieruchomić – warknął pan Hoby.
A zatem to drugie. Irytujący nawyk, niezależnie od wyniosłej oso-

R
bowości, lecz Daniel był gotów przejść nad tym do porządku dziennego,
zważywszy doskonałość butów pana Hoby’ego.
– Postaram się spełnić pańskie życzenie – zapewnił Daniel wesoło.

L
Pan Hoby nie zdradził najmniejszej oznaki rozbawienia, za to warknął
na jednego ze swoich pomocników, by podał mu ołówek, którym nakreślił

T
obrys stopy lorda Winsteada.
Daniel znieruchomiał zupełnie (prześcigając nawet księcia Wellingtona,
który – czego był niemal pewien – oddychał w czasie dokonywania
pomiarów), lecz zanim pan Hoby skończył rysować, drzwi do jego pracowni
otworzyły się z impetem i uderzyły o ścianę tak mocno, że aż szyba się
zatrzęsła. Daniel drgnął, pan Hoby zaklął, pomocnik się skulił, a kiedy Daniel
spojrzał na obrys swojej stopy, zobaczył w nim dodatkowy palec, sterczący
do przodu niczym szpon gada.
Imponujące.
Już sam huk otwieranych drzwi przyciągnął uwagę wszystkich
obecnych, ale wtedy okazało się, że to kobieta wpadła do pracowni; kobieta
będąca najwyraźniej w opałach, kobieta, która...
– Panna Wynter?

99
Nie mógł to być nikt inny. Nikt inny nie mógł mieć takich kruczo-
czarnych loków opadających spod bonnetu ani tak niewiarygodnie długich
rzęs. Jednak to nie wszystko... Daniel mógłby przysiąc, że rozpoznał ją po
sposobie, w jaki się poruszała.
Wyraźnie wystraszona jego głosem, podskoczyła tak, że wpadła na
stojące za nią półki i lawinę spadających butów powstrzymała jedynie
przytomność umysłu udręczonego pomocnika pana Hoby’ego, który rzucił
się ratować sytuację.
– Panno Wynter – powtórzył Daniel. – Co się stało? Wygląda pani,

R
jakby zobaczyła ducha.
Pokręciła głową, ale ten ruch był zbyt szybki i zbyt nerwowy.
– Nic takiego – powiedziała. – Ja... och... to był... – Zamrugała i

L
rozejrzała się dookoła, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że weszła do
sklepu dla dżentelmenów.

T
– Och – powiedziała, a raczej westchnęła. – Przepraszam. Chyba
weszłam do niewłaściwego sklepu. Ehm... Jeśli mi panowie wybaczą, zaraz...
Wyjrzała przez okno na ulicę, zanim chwyciła za gałkę u drzwi.
– Już sobie pójdę – dokończyła.
Przekręciła gałkę, lecz nie otworzyła drzwi. W sklepie zapanowała
cisza; wszyscy czekali, aż wyjdzie, odezwie się znowu lub zrobi cokolwiek
innego. Ale ona nawet nie drgnęła; stała jak sparaliżowana.
Daniel delikatnie wziął ją pod rękę i odsunął od okna.
– Czy mogę pani pomóc?
Odwróciła się i wtedy uświadomił sobie, że po raz pierwszy, odkąd tu
weszła, spojrzała mu prosto w oczy. Jednak trwało to tylko chwilę.
Pospiesznie zerknęła w okno, mimo że jej ciało instynktownie uciekało od
niego.

100
– Będziemy musieli dokończyć następnym razem! – zawołał do pana
Hoby’ego. – Odprowadzę pannę Wynter do domu...
– Tam był szczur! – wypaliła. Dość głośno.
– Szczur? – niemal krzyknął jeden z pozostałych klientów. Daniel nie
przypominał sobie jego nazwiska, ale był to dżentelmen wytwornie ubrany,
łącznie z brokatową różową kamizelką i dobranymi do niej klamrami przy
butach.
– Przed sklepem – wyjaśniła panna Wynter, wskazując ręką frontowe
drzwi. Jej palec kołysał się i drżał, jakby wizja gryzonia była tak przerażająca,

R
że nie potrafiła wskazać go dokładnie.
Danielowi wydało się to dziwne, lecz nikt inny najwyraźniej nie zwrócił
uwagi na niekonsekwencje jej relacji. Jak mogła wejść do niewłaściwego

L
sklepu, jeżeli uciekała przed szczurem?
– Przebiegł mi po stopie – dodała i to wystarczyło, by dżentelmen z

T
różowymi klamrami zachwiał się z wrażenia.
– Proszę pozwolić, że odprowadzę panią do domu – powiedział Daniel i
dodał głośniej, ponieważ i tak wszyscy im się przyglądali:
– Ta biedna dama jest ciężko przerażona.
Uznał, że to będzie wystarczające wyjaśnienie, zwłaszcza kiedy dodał,
że jest zatrudniona przez jego ciotkę. Szybko założył buty, w których
przyszedł, po czym spróbował wyprowadzić pannę Wynter ze sklepu. Ona
jednak ociągała się, a kiedy stanęli przy drzwiach, spytała cicho:
– Czy ma pan powóz?
Skinął głową.
– Czeka nieco dalej przy tej ulicy.
– Czy jest zamknięty?
Co za dziwne pytanie. Przecież nie padał deszcz; nawet nie było

101
pochmurno.
– Może być.
– Mógłby pan go sprowadzić? Nie jestem pewna, czy dam radę iść.
Wciąż jeszcze drżała i ledwie trzymała się na nogach. Daniel znowu
skinął głową i posłał jednego z pomocników pana Hoby’ego po swój powóz.
Kilka minut później siedzieli już bezpiecznie w szczelnie zamkniętej kabinie.
Dał jej kilka chwil, by zdążyła dojść do siebie, po czym spytał cicho:
– Co się tak naprawdę wydarzyło?
Spojrzała na niego, a w jej oczach – o niezwykle ciemnym odcieniu

R
błękitu – pojawił się wyraz zaskoczenia.
– To musiał być naprawdę imponujący szczur – mruknął. – Co najmniej
wielkości Australii.

L
Nie próbował jej rozbawić, lecz na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
Daniel poczuł, że serce mu zatrzepotało, choć nie mógł zrozumieć, jak to

T
możliwe, że tak drobna zmiana wyrazu jej twarzy wzbudziła w nim tak silne
emocje.
Nie chciał, żeby była przerażona. Dopiero teraz sobie to uświadomił.
Przyglądał się jej, gdy starała się zdecydować, co powinna zrobić. Nie
była pewna, czy może mu zaufać – widział to wyraźnie wypisane na jej
twarzy. Wyjrzała przez okno, lecz tylko na moment, i natychmiast opadła z
powrotem na siedzenie, ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Wargi jej
drżały, a w końcu, głosem tak cichym i łamiącym się, że niemal pękło mu
serce, powiedziała:
– Jest ktoś... kogo nie chcę widzieć.
Nic więcej. Żadnych wyjaśnień, nic oprócz tych sześciu słów, które
podpowiadały tysiąc nowych pytań. Jednak nie zadał żadnego z nich. Zada je,
ale jeszcze nie teraz. I tak by mu nie odpowiedziała. Zaskoczyło go, że

102
powiedziała choć tyle.
– Zatem opuśćmy tę okolicę – rzekł, a ona skinęła głową z wdzięcz-
nością.
Na Piccadilly skierowali się na wschód; był to niewłaściwy kierunek,
ale tak właśnie Daniel polecił woźnicy. Panna Wynter potrzebowała czasu na
dojście do siebie, zanim wróci do Pleinsworth House.
A on wcale nie miał ochoty rezygnować tak szybko z jej towarzystwa.
Minuty mijały, a Anna wyglądała przez okno. Nie była pewna, gdzie się
znajdują, i szczerze mówiąc, nie przejmowała się tym. Lord Winstead mógłby

R
ją zabrać do Dover, a ona nie miałaby nic przeciwko, dopóki byli daleko, jak
najdalej od Piccadilly.
Piccadilly i człowieka, który mógł być George’em Chervilem.

L
Teraz już sir George’em Chervilem, jak przypuszczała. Listy od
Charlotte nie przychodziły tak regularnie, jak by tego sobie życzyła, ale

T
przynosiły nowiny i stanowiły dla Anny jedyny łącznik z jej dawnym życiem.
Charlotte pisała rok temu, że ojciec George’a umarł, a George odziedziczył
tytuł baroneta. Ta wiadomość zmroziła Annie krew w żyłach. Gardziła
zmarłym sir Charlesem, ale jednocześnie potrzebowała go. Tylko on trzymał
w ryzach mściwą naturę swego syna. Odkąd sir Charlesa zabrakło, nikt nie
był w stanie przywołać go do rozsądku. Nawet Charlotte wyraziła niepokój;
podobno George złożył wizytę Shawcrossom dzień po pogrzebie ojca.
Próbował przedstawić to jako zwykłą sąsiedzką wizytę, lecz zdaniem
Charlotte zadawał zbyt wiele pytań o Annę.
Annelise.
Czasami musiała przypominać sobie, kim niegdyś była.
Liczyła się z tym, że George może być w Londynie. Kiedy przyjmowała
posadę u Pleinsworthów, zakładała, że przez cały rok pozostaną w Dorset.

103
Lady Pleinsworth zabierała Sarę na sezon do Londynu, ale trzy młodsze
dziewczynki mogłyby spędzić całe lato na wsi z guwernantką i opiekunką. I
ojcem, oczywiście. Lord Pleinsworth nigdy nie opuszczał wiejskiej
posiadłości. O wiele bardziej interesował się swoimi psami niż ludźmi, co
bardzo odpowiadało Annie. Nawet kiedy był w domu, sprawiał wrażenie
nieobecnego i wydawało się, że Anna pracuje wyłącznie wśród kobiet.
Co było wspaniałe.
Lecz nagle lady Pleinsworth doszła do wniosku, że nie zniesie rozłąki z
córkami, i podczas gdy lord Pleinsworth zajmował się swoimi rasowymi

R
bassetami, wszyscy pozostali spakowali się i wyjechali do Londynu. Anna
całą podróż przekonywała samą siebie, że nawet gdyby George przyjechał do
Londynu, ich drogi nigdy się nie przetną. W końcu to wielkie miasto.

L
Największe w Europie. Może nawet na świecie. George mógł się ożenić z
córką wicehrabiego, ale Chervilowie nie obracali się w tak wysokich kręgach

T
jak Pleinsworthowie czy Smythe – Smithowie. A nawet gdyby znaleźli się na
tym samym przyjęciu, nie byłoby na nim Anny. Była przecież tylko
guwernantką. Niewidzialną (miała taką nadzieję) guwernantką.
Mimo wszystko istniało pewne ryzyko. Jeśli plotki, o których pisała
Charlotte, są prawdziwe, George dostał spory majątek od ojca swojej żony.
Miał aż nadto pieniędzy, by opłacić sezon w mieście. Może nawet wkupić się
w wyższe kręgi towarzyskie.
Zawsze lubił ekscytującą atmosferę miasta. Anna to pamiętała. Wiele
rzeczy udało się jej zapomnieć, lecz to zapamiętała. Podobnie jak marzenie
młodej dziewczyny o spacerze po Hyde Parku, pod rękę ze swoim
przystojnym mężem.
Westchnęła, opłakując dziewczynę, lecz nie jej głupie marzenie. Jakąż
była idiotką! Jak źle oceniła jego charakter.

104
– Czy mogę coś zrobić, żeby lepiej się pani poczuła? – spytał cicho lord
Winstead. Nie odzywał się od jakiegoś czasu. Podobało jej się to. Był miłym
człowiekiem, łatwo się z nim rozmawiało, a jednocześnie doskonale wiedział,
kiedy nie powinien się odzywać.
Pokręciła głową, nie patrząc na niego. Nie to, żeby starała się go unikać.
Nie konkretnie jego. W tej chwili unikałaby każdego. A wtedy on się
poruszył. To był drobiazg, naprawdę, ale poczuła, jak poduszka na siedzeniu
ugięła się pod nimi, i to wystarczyło, by przypomnieć, że to on uratował ją
tego popołudnia. Zauważył, że ma kłopot, i wybawił ją z opresji, nie pytając o

R
nic, dopóki nie dotarli do powozu.
Zasługiwał na podziękowania. Mniejsza z tym, że ręce wciąż jej drżały,
a myśli się kłębiły, rozpatrując najstraszniejsze możliwości. Lord Winstead

L
nigdy się nie dowie, jak bardzo pomógł ani jak bardzo jest mu wdzięczna, ale
Anna może przynajmniej mu podziękować.

T
Jednak kiedy odwróciła się i spojrzała na niego, powiedziała coś
zupełnie innego. Chciała powiedzieć „Dziękuję panu”, ale wyszło:
– Czy to nowa opuchlizna?
Nowa. Tego była pewna. Pośrodku policzka, zaróżowiona, a nie ciemna
jak te przy oku.
– Zranił się pan – powiedziała. – Co się stało?
Spojrzał na nią, sprawiając wrażenie zdezorientowanego, i jedną ręką
dotknął swojej twarzy.
– Z drugiej strony – wyjaśniła i choć wiedziała, że jest to straszliwie
ryzykowne, uniosła rękę i delikatnie dotknęła palcami jego policzka. –
Wczoraj pan tego nie miał.
– Zauważyła pani – mruknął i posłał jej zdawkowy uśmiech.
– To nie jest komplement – powiedziała, starając się nie myśleć otym,

105
co to może znaczyć, że jego twarz stała się dla niej tak znajoma, iż zauważała
nowe urazy wśród spustoszeń po bójce z lordem Chatterisem. Prawdę
mówiąc, było to zabawne. On wyglądał zabawnie.
– A jednak nic na to nie poradzę; schlebia mi to, że dostrzegła pani
najnowszy dodatek do mojej kolekcji.
Przewróciła oczami.
– Cóż za wspaniały obiekt kolekcjonerski: rany i sińce.
– Czy wszystkie guwernantki są tak sarkastyczne?
W ustach każdego innego przyjęłaby to jako reprymendę, przy-

R
pomnienie, gdzie jest jej miejsce. Ale on nie miał na myśli niczego
podobnego. I uśmiechał się, kiedy to mówił.
Spojrzała na niego surowo.

L
– Unika pan odpowiedzi na moje pytanie.
Wydawało się jej, że dostrzegła cień zakłopotania. Nie miała jednak

T
pewności. Jeśli na jego twarzy pojawił się rumieniec, to przedmiot rozmowy,
a mianowicie sińce i otarcia, zupełnie go przykryły.
Wzruszył ramionami.
– Dwaj bandyci próbowali ostatniej nocy uwolnić mnie od sakiewki.
– Och, nie! – krzyknęła, sama zaskoczona gwałtownością swojej
reakcji. – Jak to się stało? Czy nic panu nie jest?
– Nie było tak źle, jak mogło – odparł lekceważąco. – Marcus poczynił
większe zniszczenia w czasie koncertu.
– Ale to pospolici przestępcy! Mógł pan zginąć.
Nachylił się ku niej. Tylko odrobinę.
– Tęskniłaby pani za mną?
Poczuła, że policzki zaczynają ją piec, i musiało minąć kilka chwil, nim
zdołała przybrać stosownie surowy wyraz twarzy.

106
– Wiele osób tęskniłoby za panem – rzekła stanowczo.
Wśród nich również ona.
– Którędy pan szedł? – spytała.
Szczegóły, przypomniała sobie. Szczegóły są ważne. Szczegóły są
suche, konkretne i nie mają nic wspólnego z emocjami, tęsknotą za kimś,
troską czy martwieniem się o kogoś; chodzi tylko o poznanie faktów.
– Czy to było w Mayfair? Nie sądziłam, że tam jest aż tak nie-
bezpiecznie.
– To nie było w Mayfair – powiedział. – Ale niedaleko. Wracałem do

R
domu z Chatteris House. Było późno. Byłem nieostrożny.
Anna nie wiedziała, gdzie mieszka lord Chatteris, ale nie mogło to być
daleko od Winstead House. Wszystkie arystokratyczne rodziny mieszkały

L
stosunkowo blisko siebie. A nawet jeśli lord Chatteris rezydował na obrzeżu
modnej części miasta, to lord Winstead z pewnością nie musiał przechodzić

T
przez slumsy w drodze do domu.
– Nie wiedziałam, że miasto stało się tak niebezpieczne – powiedziała.
Przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy napaść na lorda Winsteada mogła
mieć cokolwiek wspólnego z obecnością George’a Chervila na Piccadilly.
Nie, to niemożliwe. Ją i lorda Winsteada widziano publicznie tylko raz –
poprzedniego dnia w Hyde Parku, a przy tym dla każdego musiało być
oczywiste, że Anna jest guwernantką jego kuzynek.
– Chyba powinnam być panu wdzięczna za to, że tak nalegał pan na
odprowadzenie mnie do domu – dodała.
Spojrzał na nią, a żar w jego oczach omal nie pozbawił jej tchu.
– Nie pozwoliłbym pani przejść samotnie nocą dwóch kroków, a tym
bardziej pół mili.
Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani

107
słowa i tylko patrzyła na niego. Ich spojrzenia się spotkały i było to
niezwykłe, ponieważ nie widziała koloru jego oczu, tego wyjątkowego
jasnego błękitu. Patrzyła znacznie głębiej, w otchłań... czegoś. A może to
wcale nie było tak. Może to ona się odsłoniła, a on zobaczył wszystkie jej
sekrety i lęki.
Jej pragnienia.
Odetchnęła i w końcu oderwała od niego wzrok. Co to było? A może
raczej: kim ona była? Bo z pewnością nie poznawała tej kobiety, która patrząc
na lorda Winsteada, jakby zaglądała w swoją przyszłość. Nie była przecież

R
fantastką. Nie wierzyła w przeznaczenie. I nigdy nie wierzyła, że oczy są
zwierciadłem duszy. Nie po tym, jak spojrzał na nią kiedyś George Chervil.
Przełknęła ślinę i chwilę trwało, nim odzyskała równowagę.

L
– Mówi pan, jakby dotyczyło to akurat mnie – powiedziała, ciesząc się,
że jej głos zabrzmiał mniej więcej normalnie. – Ale jestem pewna, że zrobiłby

T
pan to samo dla każdej damy.
Posłał jej uśmiech tak filuterny, że zaczęła się zastanawiać, czy przed
chwilą nie wyobraziła sobie tego żaru w jego oczach.
– Większość dam udawałaby, że im to schlebia.
– Chyba właśnie teraz powinnam powiedzieć, że ja nie jestem
większością dam – rzuciła cierpko.
– To niewątpliwie zabrzmiałoby dobrze, gdybyśmy byli na scenie.
– Muszę o tym powiedzieć Harriet. – Roześmiała się. – Ona uważa się
za pisarkę.
– Doprawdy?
Anna skinęła głową.
– Wydaje mi się, że zaczęła nowe dzieło. Zapowiada się bardzo
przygnębiająco. Coś o Henryku VIII.

108
Skrzywił się.
– Dość ponure.
– Próbuje mnie namówić, żebym przyjęła rolę Anny Boleyn.
Parsknął śmiechem.
– Moja ciotka nie mogłaby pani za dużo płacić.
Anna nie skomentowała tego, powiedziała natomiast:
– Dziękuję panu za opiekę tamtej nocy. Jeśli zaś idzie o schlebianie, to
o wiele bardziej imponuje mi dżentelmen, który dba o bezpieczeństwo
wszystkich kobiet.

R
Zastanowił się nad tym przez chwilę, po czym skinął głową, choć miał
przy tym nieco dziwny wyraz twarzy. Czuje się zakłopotany, uświadomiła
sobie Anna z zaskoczeniem. Nie przywykł do słuchania takich

L
komplementów.
Uśmiechnęła się do siebie. Było coś rozczulającego w patrzeniu, jak

T
wierci się na poduszce. Przypuszczała, że częściej chwalono jego wygląd albo
urok.
Ale szlachetne zachowanie? Miała wrażenie, że tego nie miał w
nadmiarze.
– Czy to boli? – spytała.
– Policzek? – Pokręcił głową i natychmiast sam sobie zaprzeczył. –
Cóż, trochę.
– Ale złodzieje wyglądają gorzej niż pan? – spytała z uśmiechem.
– Och, o wiele gorzej – odparł. – O wiele, wiele gorzej.
– Czy taki jest cel bójek? Sprawić, żeby na koniec przeciwnik wyglądał
gorzej?
– A wie pani, myślę, że to możliwe. Głupie, nieprawdaż? – Spojrzał na
nią z dziwnym, poważnym wyrazem twarzy. – Właśnie to zmusiło mnie do

109
opuszczenia kraju.
Nie znała wszystkich szczegółów pojedynku, ale...
– Co takiego? – spytała. Wielkie nieba, przecież nawet młodzi
mężczyźni nie mogą być aż tak głupi.
– No, może nie dokładnie – przyznał. – Ale chodzi o ten sam rodzaj
głupoty. Ktoś nazwał mnie oszustem, a ja omal go za to nie zabiłem. –
Spojrzał na nią przenikliwie. – Czemu? Dlaczego to zrobiłem?
Nie odpowiedziała.
– To nie tak, że chciałem go zabić. – Odchylił się do tyłu, dziwnie

R
nagłym i energicznym ruchem. – To był wypadek.
Milczał przez chwilę, a Anna przyglądała się jego twarzy. Nie spojrzał
na nią, kiedy dodał:

L
– Myślałem, że pani wie.
Wiedziała. On nie był człowiekiem, który potrafi zabić z tak błahego

T
powodu. Ale widziała też, że nie chce powiedzieć już nic więcej, dlatego
spytała:
– Dokąd jedziemy?
Nie odpowiedział od razu. Zamrugał, wyjrzał przez okno i w końcu
przyznał:
– Nie wiem. Powiedziałem woźnicy, żeby jechał gdziekolwiek, dopóki
nie dam mu następnych poleceń. Pomyślałem, że może pani potrzebować
trochę czasu przed powrotem do Pleinsworth House.
Skinęła głową.
– Mam wolne popołudnie. Nie muszę wracać już teraz.
– Ma pani jeszcze jakieś sprawy do załatwienia?
– Nie, ja... Tak! – wykrzyknęła. Wielkie nieba, jak mogła zapomnieć? –
Tak, mam.

110
Nachylił się ku niej.
– Z przyjemnością zawiozę panią wszędzie, gdzie pani potrzebuje.
Ścisnęła torebkę, znajdując dziwne pokrzepienie w cichym szeleście
zamkniętego wewnątrz papieru.
– To nic takiego, tylko list, który muszę wysłać.
– Czy mam go ofrankować? Nigdy nie zająłem swojego miejsca w
Izbie Lordów, ale sądzę, że mam taki przywilej. W każdym razie mój ojciec z
niego korzystał.
– Nie – odparła pospiesznie, chociaż to oszczędziłoby jej konieczności

R
odwiedzenia poczty, nie wspominając już o kosztach dla Charlotte. Ale gdyby
rodzice zobaczyli list ofrankowany przez lorda Winsteada...
Ich ciekawość nie miałaby żadnych granic.

L
– To bardzo miłe z pana strony – odparła Anna. – Ale nie mogę
skorzystać z pańskiej wielkoduszności.

T
– To nie jest wielkoduszność. Proszę podziękować Królewskiej
Poczcie.
– Mimo to nie mogę nadużywać pańskiego przywileju frankowania w
taki sposób. Gdyby pan mógł po prostu zawieźć mnie na pocztę... – Wyjrzała
przez okno, by zorientować się, gdzie są. – Zdaje się, że jakaś jest przy
Tottenham Court Road. A jeśli nie, to... Och, nie zdawałam sobie sprawy, że
dojechaliśmy tak daleko na wschód. Pojedźmy więc do High Holborn. Tuż
przed Kingsway.
Chwila milczenia.
– Ma pani imponującą wiedzę o londyńskich pocztach – zauważył.
– Och. Cóż... Raczej nie. – W duchu kopnęła się w kostkę i wytężyła
umysł, by wymyślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie. – Ale fascynuje mnie
system pocztowy. Jest naprawdę wspaniały.

111
Spojrzał na nią z zainteresowaniem, a ona nie umiała ocenić, czy jej
uwierzył. Na jej szczęście była to prawda, mimo że użyła jej, aby
zamaskować inną prawdę. Rzeczywiście uważała, że Królewska Poczta jest
bardzo interesująca. To zdumiewające, jak szybko można przesłać
wiadomość na drugi koniec kraju. Trzy dni z Londynu do Northumberland.
To naprawdę wydawało się cudem.
– Chciałabym któregoś dnia pojechać śladem jakiegoś listu – po-
wiedziała. – Po prostu żeby zobaczyć, dokąd dociera.
– Na adres wpisany z przodu, jak sądzę – zauważył.

R
Zacisnęła usta w odpowiedzi na jego lekką kpinę, po czym wyjaśniła:
– Ale jak? To jest cud.
Uśmiechnął się nieznacznie.

L
– Muszę przyznać, że nigdy nie myślałem o naszym systemie
pocztowym w tak biblijnych kategoriach, ale zawsze chętnie poszerzam

T
swoją wiedzę.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby list mógł się przemieszczać szybciej,
niż to ma miejsce dzisiaj – powiedziała radośnie. – Chyba że nauczymy się
latać.
– Zawsze są jeszcze gołębie – zauważył.
Roześmiała się.
– Potrafi pan sobie wyobrazić całe stado, wzbijające się w niebo, żeby
dostarczyć nasze listy?
– To nieco przerażająca perspektywa. Zwłaszcza dla tych, którzy będą
przechodzić poniżej.
Znowu zachichotała. Anna nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio było jej tak wesoło.
– A zatem do High Holbom – powiedział. – Nie mógłbym pozwolić,

112
żeby pani powierzyła swój list londyńskim gołębiom.
Pochylił się, żeby otworzyć klapę w dachu, wydał instrukcje woźnicy i
usiadł z powrotem.
– Czy jest coś jeszcze, w czym mógłbym pomóc, panno Wynter?
Jestem całkowicie do pani dyspozycji.
– Nie, dziękuję. Jeśli może pan po prostu odwieźć mnie do Pleinsworth
House...
– O tak wczesnej porze? W pani wolny dzień?
– Wieczorem czeka mnie sporo pracy – wyjaśniła. – Wyjeżdżamy...

R
Och, ale pan oczywiście wie o tym. Jedziemy jutro do Berkshire, do...
– Whipple Hill – podpowiedział.
– Tak. Za pana sugestią, jak sądzę.

L
– Wydało mi się to rozsądniejsze niż podróż do Dorset.
– Ale czy pan... – Urwała i odwróciła wzrok. – Mniejsza z tym.

T
– Chciała pani zapytać, czy wcześniej planowałem wyjazd? – Milczał
przez chwilę. – Nie planowałem.
Czubkiem języka zwilżyła wargi, lecz nie popatrzyła na niego. To
byłoby zbyt ryzykowne. Nie powinna pragnąć rzeczy, które są poza jej
zasięgiem. Nie może. Spróbowała raz i do dzisiaj za to płaci.
A lord Winstead jest chyba najbardziej niemożliwym ze wszystkich
marzeń. Jeśli pozwoli sobie zapragnąć go, to ją zniszczy.
Ale, och, jak bardzo pragnęła go pragnąć.
– Panno Wynter? – Jego głos dotarł do niej jak ciepła bryza.
– To... – Odchrząknęła, starając się odzyskać głos. – To bardzo
uprzejmie z pana strony, że dostosował pan swoje plany do ciotki.
– Nie zrobiłem tego ze względu na ciotkę – powiedział cicho. – Ale
przypuszczam, że pani o tym wie.

113
– Dlaczego? – szepnęła. Wiedziała, że nie musi wyjaśniać tego pytania.
On wie, co miała na myśli.
Nie dlaczego to zrobił. Dlaczego ona.
On jednak nie odpowiedział. W każdym razie nie wprost. I w końcu,
kiedy już myślała, że będzie musiała spojrzeć mu w oczy, powiedział:
– Nie wiem.
Wtedy spojrzała na niego. Jego odpowiedź była tak szczera i za-
skakująca, że nie mogła nie spojrzeć.
Zwróciła ku niemu głowę, a wtedy ogarnęło ją dziwne, przemożne

R
pragnienie, by dotknąć jego dłoni. W jakiś sposób połączyć się z nim.
Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. I wiedziała o tym, nawet jeśli on nie
wiedział.

TL

114
8

Następnego wieczoru Anna wysiadła z powozu Pleinsworthów,


spojrzała w górę i po raz pierwszy popatrzyła na Whipple Hill. To był piękny
dom, solidny i okazały, położony pośród łagodnie falujących wzgórz, które
opadały ku dużemu, otoczonemu drzewami stawowi. Anna pomyślała, że ma
w sobie coś przytulnego i swojskiego, co wydało się jej dziwne, ponieważ
było to rodzinne gniazdo hrabiów Winstead. Nie żeby często bywała w
domach arystokratów, ale te, które widziała, zawsze były straszliwie ozdobne

R
i majestatyczne.
Słońce już zaszło, ale świat wciąż spowijał pomarańczowy blask
zmierzchu, nadający cieplejszy ton zbliżającej się szybko nocy. Anna bardzo

L
chciała znaleźć swój pokój i może zjeść miskę gorącej zupy na kolację, ale w
noc przed wyjazdem niania Flanders zachorowała na żołądek. Ponieważ

T
niania została w Londynie, na Annę spadły podwójne obowiązki, niani i
guwernantki, co oznaczało, że będzie musiała urządzić dziewczynki w ich
pokoju, zanim zajmie się swoimi potrzebami. Lady Pleinsworth obiecała jej
dodatkowe wolne popołudnie w czasie pobytu na wsi, ale nie sprecyzowała,
kiedy to nastąpi, i Anna obawiała się, że może o tym zapomnieć.
– Chodźmy, dziewczynki – powiedziała dziarsko.
Harriet podbiegła do jednego z pozostałych powozów – tego, w którym
jechała lady Pleinsworth i Sara – a Elizabeth do drugiego. Anna nawet nie
próbowała zgadnąć, o czym będzie rozmawiała z jadącymi nim
pokojówkami.
– Jestem tutaj – powiedziała Frances.
– Brawo – odparła Anna. – Złota gwiazdka dla ciebie.
– Jaka szkoda, że nie ma pani prawdziwych złotych gwiazdek. Nie

115
musiałabym naruszać mojego kieszonkowego.
– Gdybym miała prawdziwe złote gwiazdki – uniosła brew Anna – nie
byłabym waszą guwernantką.
– Touché – rzekła z podziwem Frances.
Anna puściła do niej oko. Podziw dziesięciolatki sprawił jej dziwną
satysfakcję.
– A gdzie są twoje siostry? – mruknęła. – Harriet! Elizabeth!
Harriet przybiegła w podskokach.
– Mama mówi, że mogę jeść z dorosłymi, kiedy jesteśmy tutaj.

R
– Oooch, Elizabeth nie będzie szczęśliwa – ostrzegła Frances.
– Z jakiego powodu? – spytała Elizabeth. – Nie uwierzycie, co mi
właśnie powiedziała Peggy.

L
Peggy była pokojówką Sary. Anna lubiła ją, chociaż była straszną
plotkarą.

T
– Co powiedziała? – spytała Frances. – A wiesz, że Harriet będzie
jadała z dorosłymi, kiedy tu jesteśmy?
Eliazbeth aż sapnęła z oburzenia.
– To jest po prostu niesprawiedliwe. A Peggy powiedziała, że Sara
powiedziała, że Daniel powiedział, że panna Wynter także ma jeść z rodziną.
– To niemożliwe – stwierdziła stanowczo Anna. Byłoby to coś
niezwykłego: guwernantka zwykle dołączała do rodziny, kiedy potrzeba było
więcej osób przy stole. Poza tym, miała przecież co robić. Pogładziła Frances
po głowie.
– Będę jadała z tobą.
Niespodziewanie błogosławiony skutek choroby niani Flanders. Anna
nie potrafiła sobie wyobrazić, co przyszło do głowy lordowi Winsteadowi, by
zażądać jej obecności przy kolacji. Jeśli mógł zrobić coś, co postawi ją w

116
kłopotliwej sytuacji, to właśnie coś takiego. Pan domu zapraszający
guwernantkę na kolację? Równie dobrze mógłby wstać i oświadczyć, że
próbuje zaciągnąć ją do łóżka.
I szczerze mówiąc, miała wrażenie, że dokładnie o to mu chodzi. Nie
byłby to pierwszy raz, kiedy musiałaby się bronić przed niepożądanymi
awansami pracodawcy.
Ale pierwszy raz, kiedy jakaś jej część chciałaby mu ulec.
– Dobry wieczór! – To był lord Winstead, który wyszedł przed dom,
żeby ich przywitać.

R
– Daniel! – wrzasnęła Frances. Zawróciła na pięcie, obsypując siostry
pyłem, i pobiegła do niego, omal go nie przewracając, kiedy rzuciła mu się w
ramiona.

L
– Frances! – skarciła ją lady Pleinsworth. – Jesteś już za duża, żeby
skakać na swojego kuzyna.

T
– Nie mam nic przeciwko temu. – Lord Winstead się roześmiał.
Poczochrał Frances po włosach, za co został nagrodzony szerokim
uśmiechem.
Frances odwróciła głowę i spytała:
– Skoro jestem za duża, żeby skakać na Daniela, to znaczy, że jestem
wystarczająco duża, żeby jeść z dorosłymi?
– Nawet się do tego nie zbliżasz – powiedziała szelmowsko lady
Pleinsworth.
– Ale Harriet...
– Jest o pięć lat starsza od ciebie.
– Będziemy się świetnie bawić – oznajmiła Anna, podchodząc, by
zabrać swoją podopieczną od lorda Winsteada. Spojrzał na nią wzrokiem, od
którego zrobiło się jej gorąco. Zauważyła, że zamierzał powiedzieć coś na

117
temat jej obecności na kolacji, więc dodała pospiesznie, na tyle głośno, żeby
wszyscy usłyszeli:
– Zwykle jadam kolację w swoim pokoju, ale skoro niania Flanders jest
chora, z przyjemnością zajmę jej miejsce przy Elizabeth i Frances.
– Znowu nas pani ratuje, panno Wynter – zaświergotała lady
Pleinsworth. – Nie wiem, co byśmy bez pani zrobiły.
– Najpierw koncert, a teraz to – rzekł z aprobatą lord Winstead.
Anna zerknęła na niego, próbując ocenić, co nim kierowało, by
powiedzieć coś takiego, lecz on już zajął się na powrót Frances.

R
– Może zorganizujemy tu koncert? – zaproponowała Elizabeth. – To
byłoby bardzo miłe.
Anna nie była tego całkiem pewna w wieczornym półmroku, lecz

L
wydało się jej, że lord Winstead pobladł.
– Nie zabrałam swojej altówki – powiedziała pospiesznie. – Ani

T
skrzypiec Harriet.
– A co z...
– Ani twojego kontrabasu – dodała Anna, zanim Frances zdążyła
zapytać.
– Och, ależ to jest Whipple Hall. Żaden dom Smythe – Smithów nie
byłby kompletny bez odpowiedniego zestawu instrumentów muzycznych.
– Nawet kontrabasu? – spytała z nadzieją Frances.
Lord Winstead nie sprawiał wrażenia przekonanego, jednak powiedział:
– Myślę, że mogłabyś poszukać.
– Na pewno! Panno Wynter, pomoże mi pani?
– Oczywiście – mruknęła Anna. Uznała, że będzie to całkiem dobry
sposób na uniknięcie towarzystwa rodziny.
– Skoro Sara czuje się lepiej, tym razem nie będzie pani musiała grać na

118
fortepianie – zauważyła Elizabeth.
Dobrze, że lady Sara zdążyła już wejść do domu, pomyślała Anna.
Inaczej musiałaby natychmiast odegrać nawrót choroby.
– Wejdźmy do środka – zaproponował lord Winstead. – Nie musicie się
przebierać. Pani Barnaby przygotowała nieoficjalną kolację, na której
możemy się wszyscy spotkać, łącznie z Elizabeth i Frances.
I panią, panno Wynter.
Nie powiedział tego. Nawet na nią nie spojrzał, lecz Anna i tak poczuła
te słowa.

R
– Skoro to będzie rodzinna kolacja – Anna zwróciła się do lady
Pleinsworth – z przyjemnością udałabym się do mojego pokoju. Czuję się
bardzo zmęczona po podróży.

L
– Oczywiście, moja droga. Będzie pani potrzebowała dużo energii w
nadchodzącym tygodniu. Obawiam się, że wykorzystamy panią do cna.

T
Biedna niania.
– Chciałaś powiedzieć „biedna panna Wynter”? – spytała Frances.
Anna uśmiechnęła się do swojej podopiecznej.
– Proszę się nie obawiać, panno Wynter – odezwała się Elizabeth. – Nie
będziemy pani męczyć.
– Och, oczywiście, że będziecie.
Elizabeth zrobiła minę niewiniątka.
– Chętnie zrezygnuję z matematyki na czas pobytu tutaj.
Lord Winstead parsknął i zwrócił się do Anny:
– Czy mam posłać kogoś, żeby zaprowadził panią do jej pokoju?
– Dziękuję, milordzie.
– Proszę pójść ze mną. Dopilnuję tego. A wy wszystkie idźcie do
pokoju śniadaniowego – zwrócił się do ciotki i kuzynek. – Pani Barnaby

119
kazała tam podać kolację, skoro dziś wieczorem ma być nieoficjalna.
Anna nie miała innego wyjścia, jak tylko pójść za nim przez główny hol
i długą galerię z rodzinnymi portretami. Najwyraźniej znalazła się po jej
starszej stronie, pomyślała, zerkając na elżbietańskie koronki, w jakie był
ubrany otyły mężczyzna patrzący na nią z góry. Rozejrzała się w
poszukiwaniu pokojówki, służącego lub kogokolwiek, kto miał ją
zaprowadzić do pokoju, ale byli sami.
Nie licząc ze dwóch tuzinów Winsteadów sprzed lat.
Stanęła i grzecznie złożyła dłonie.

R
– Z pewnością chce pan już dołączyć do rodziny. Może pokojówka...
– Cóż byłby ze mnie za gospodarz? – spytał z oburzeniem. – Miałbym
panią przekazać komuś niczym bagaż?

L
– Przepraszam bardzo? – powiedziała z pewną dozą niepokoju Anna.
On chyba nie zamierza...

T
Uśmiechnął się. Niczym wilk.
– Osobiście odprowadzę panią do pokoju.
Daniel sam nie wiedział, jaki diabeł go opętał, ale panna Wynter
wyglądała niesłychanie pociągająco, kiedy mrużąc oczy przyglądała się
trzeciemu hrabiemu Winstead (zbyt często towarzyszył w ucztach Henrykowi
VIII, co do tego nie było wątpliwości). Początkowo zamierzał wezwać
pokojówkę, aby odprowadziła ją do pokoju, naprawdę; jednak nie potrafił
oprzeć się temu, jak uroczo marszczyła nosek.
– Lordzie Winstead – zaczęła – z pewnością zdaje pan sobie sprawę, jak
niestosowne jest takie... takie...
– Och, proszę się nie przejmować – rzekł, szczęśliwy, że może ją
uwolnić od trudności z wymową. – Pani cnota jest przy mnie najzupełniej
bezpieczna.

120
– Ale nie moja reputacja!
Tu miała rację.
– Będę tak szybki, jak... – Zawiesił głos. – Jak coś, co jest szybkie i nie
bardzo nieatrakcyjne.
Patrzyła na niego, jakby nagle wyrosły mu rogi. Nieatrakcyjne rogi.
Uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Zejdę na kolację tak szybko, że nikt nawet nie zauważy, iż poszedłem
z panią.
– Nie o to chodzi.

R
– Na pewno? Sama pani powiedziała, że martwi się o swoją reputację.
– Martwię się, ale...
– Tak szybko – przerwał jej, ucinając dalsze protesty – że nie zdą-

L
żyłbym pani zniewolić, nawet gdybym miał takie zamiary.
– Lordzie Winstead! – sapnęła z oburzeniem.

T
Nie to zamierzała powiedzieć. Ale to było takie przyjemne.
– Żartowałem – powiedział.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Mówienie o tym jest żartem – wyjaśnił pospiesznie. – To, co czuję, to
zupełnie inna sprawa.
Przez chwilę milczała. W końcu oznajmiła:
– Myślę, że pan oszalał.
– Z pewnością istnieje taka możliwość – przyznał. Wskazał korytarz
prowadzący do zachodnich schodów.
– Proszę, chodźmy tędy. – Zawiesił na moment głos. – Prawdę mówiąc,
nie ma pani wyboru.
Zesztywniała, a on zdał sobie sprawę, że powiedział coś straszliwie
niewłaściwego. Niewłaściwego ze względu na coś, co wydarzyło się w jej

121
przeszłości, w jakiejś chwili, kiedy naprawdę nie miała wyboru.
Ale może także niewłaściwego, ponieważ nie powinien tego w ogóle
mówić, niezależnie od tego, jaka była jej przeszłość. Nie podszczypywał
pokojówek ani nie czyhał na młode dziewczyny na przyjęciach. Zawsze
traktował kobiety z szacunkiem. Nie miał żadnego powodu, by inaczej
podchodzić do panny Wynter.
– Proszę mi wybaczyć – zaczął z ukłonem. – Zachowałem się
skandalicznie.
Rozchyliła usta i zamrugała kilkakrotnie. Nie była pewna, czy powinna

R
mu wierzyć, a on zupełnie nieoczekiwanie zdał sobie sprawę, że jej
niepewność rozdziera mu serce.
– Moje przeprosiny są szczere – zapewnił.

L
– Oczywiście – przytaknęła pospiesznie, a jemu wydało się, że
szczerze. Miał nadzieję, że szczerze. Powiedziałaby to samo, nawet gdyby

T
było inaczej, po prostu z uprzejmości.
– Proszę jednak pozwolić, że wyjaśnię. Powiedziałem, że nie ma pani
wyboru nie ze względu na pani pozycję w domu mojej ciotki, a wyłącznie
dlatego, że nie zna pani drogi.
– Oczywiście – powtórzyła.
On jednak czuł potrzebę powiedzenia czegoś więcej, ponieważ...
ponieważ... Ponieważ nie mógł znieść myśli, że ona mogłaby mieć o nim
złe zdanie.
– Każdy gość byłby w takiej samej sytuacji – wyjaśnił, mając nadzieję,
że zabrzmiało to wiarygodnie.
Już miała coś powiedzieć, lecz powstrzymała się, zapewne dlatego, że
byłoby to kolejne „oczywiście”. Czekał cierpliwie – Anna wciąż stała pod
portretem trzeciego Winsteada – ciesząc się możliwością patrzenia na nią, aż

122
w końcu szepnęła:
– Dziękuję.
Skinął głową. To był ruch pełen gracji, szlachetny i elegancki, jaki
wykonywał tysiące razy. W duchu jednak odczuł niemal obezwładniającą falę
ulgi. To upokarzające, a mówiąc ściślej, denerwujące.
– Nie jest pan typem mężczyzny, który wykorzystuje swoją przewagę –
powiedziała, a on w tej samej chwili zrozumiał.
Ktoś ją skrzywdził. Anna Wynter wiedziała, co to znaczy być wydaną
na pastwę kogoś silniejszego.

R
Daniel poczuł, że ogarnia go furia. A może smutek. Albo żal.
Sam nie wiedział, co czuł. Po raz pierwszy w życiu miał mętlik w
głowie; myśli kłębiły się, przeplatały, jedne wypierały drugie, jak w

L
nieustannie rozwijającej się opowieści. Pewien był tylko tego, że musiał
starać się ze wszystkich sił, żeby nie podejść do niej i nie przyciągnąć jej do

T
siebie. Każda jego komórka pamiętała jej ciało, jej zapach, jej kształt, nawet
ciepło jej skóry.
Pragnął jej. Pragnął jej bezgranicznie.
Lecz rodzina czekała na niego z kolacją, przodkowie obserwowali go z
ram swoich portretów, a ona – kobieta będąca przyczyną tego wszystkiego –
patrzyła na niego z nieufnością, która rozdzierała mu serce.
– Jeśli poczeka pani tutaj – rzekł cicho – sprowadzę pokojówkę, która
pokaże pani pokój.
– Dziękuję panu – powiedziała i dygnęła z gracją.
Zaczął iść galerią, lecz po kilku krokach stanął. Kiedy się odwrócił, stała
dokładnie tam, gdzie ją zostawił.
– Czy coś się stało? – spytała.
– Chciałem tylko, żeby pani wiedziała... – Nie dokończył.

123
Co? Co chciał jej powiedzieć? Sam nie był tego pewien.
Był głupcem. Teraz już to wiedział. Był głupcem od chwili, gdy ją
poznał.
– Lordzie Winstead? – spytała, kiedy minęła pełna minuta jego
milczenia.
– Nic takiego – mruknął i odwrócił się, licząc na to, że nogi same
wyprowadzą go z galerii. To jednak nie nastąpiło. Stał nieruchomo, zwrócony
do niej plecami, a tymczasem jego umysł krzyczał, by... ruszył. Zrobił krok.
Poszedł!

R
Lecz zamiast tego Daniel odwrócił się; jakaś zdradziecka część jego
natury chciała jeszcze jeden, ostatni raz, spojrzeć na nią.
– Jak pan sobie życzy – powiedziała cicho.

L
I nagle, zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, już szedł do niej.
– Właśnie – powiedział.

T
– Przepraszam? – W jej oczach malowała się konsternacja. Kon-
sternacja i niepokój.
– Jak sobie życzę – powtórzył. – Tak pani powiedziała.
– Lordzie Winstead, nie sądzę...
Zatrzymał się trzy stopy od niej. Dalej niż na wyciągnięcie ręki. Ufał
sobie, lecz nie do końca.
– Nie powinien pan tego robić – szepnęła.
Ale było już za późno.
– Życzę sobie panią pocałować. Właśnie to chciałem pani powiedzieć.
Ponieważ jeśli nie zamierzam tego zrobić, a wygląda na to, że nie zamierzam,
ponieważ pani sobie tego nie życzy, w każdym razie nie teraz... Ale jeżeli
tego nie zrobię, to musi pani wiedzieć, że tego chciałem. – Zamilkł i
wpatrywał się w jej usta, w jej wargi, pełne i drżące. – Wciąż tego chcę.

124
Usłyszał szmer powietrza wydobywającego się spomiędzy jej warg, ale
kiedy spojrzał w jej oczy, tak ciemnoniebieskie, że niemal czarne, zrozumiał,
że i ona go pragnie. Przestraszył ją, to nie ulegało wątpliwości, a jednak go
pragnęła.
Nie zamierzał jej teraz pocałować; zrozumiał już, że to nie jest
odpowiedni moment. Ale musiał jej to uświadomić. Musiała się dowiedzieć,
że on właśnie tego pragnie.
I ona tego pragnie, jeśli tylko pozwoli sobie to dostrzec.
– Ten pocałunek – powiedział głosem płonącym z ledwie powstrzy-

R
mywanego pożądania. – Ten pocałunek... pragnę go z żarliwością, która
wstrząsa moją duszą. Nie mam pojęcia dlaczego, ale poczułem to już w
chwili, kiedy zobaczyłem panią przy fortepianie, a od tamtej pory to uczucie

L
tylko przybiera na sile.
Przełknęła ślinę, a blask świec zatańczył na jej delikatnej szyi. Nie

T
odpowiedziała jednak. To nic. Nie oczekiwał, że odpowie.
– Chcę pocałunku – powiedział ochrypłym głosem. – A potem chcę
jeszcze więcej. Chcę rzeczy, których nie potrafi sobie pani nawet wyobrazić.
Stali w milczeniu, patrząc sobie w oczy.
– Ale przede wszystkim – szepnął – chcę panią całować.
A wtedy, głosem tak cichym, że niewiele głośniejszym niż oddech,
powiedziała:
– Ja też tego chcę.

125
9

Ja też tego chcę.


Oszalała.
Nie może być innego wytłumaczenia. Przez dwa ostatnie dni powtarzała
sobie wszystkie powody, dla których nie powinna pragnąć tego człowieka, a
teraz, w pierwszej chwili, kiedy zostali sam na sam, powiedziała właśnie to?
Odruchowo zakryła usta dłonią, choć nie wiedziała, czy stało się tak pod
wpływem szoku, czy dlatego, że palce miały więcej rozsądku niż reszta jej

R
ciała i próbowały ją powstrzymać przed popełnieniem wielkiego, ogromnego
błędu.
– Anno – szepnął, patrząc na nią czule.

L
Nie „panno Wynter”. Anno. Cóż za tupet; nie pozwoliła mu zwracać się
do siebie po imieniu. Ale nie potrafiła wzbudzić w sobie oburzenia, jakie

T
wiedziała, że powinna odczuwać. Ponieważ kiedy nazwał ją Anną, po raz
pierwszy poczuła, jakby to było naprawdę jej imię. Od ośmiu lat
przedstawiała się jako Anna Wynter, lecz dla reszty świata zawsze była panną
Wynter. Nikt nigdy nie nazywał jej Anną. Ani jedna osoba.
Nie była nawet pewna, czy zdawała sobie z tego sprawę. Aż do tej
chwili.
Zawsze myślała, że chciałaby być znowu Annelise, wrócić do życia, w
którym jej największym zmartwieniem był codzienny poranny wybór sukni.
Jednak teraz, kiedy usłyszała, jak lord Winstead szepcze jej imię,
uświadomiła sobie, że polubiła kobietę, którą się stała.
Mogła nie lubić wydarzeń, które doprowadziły ją do tego miejsca, ani
zawsze obecnego lęku, że George Chervil pewnego dnia odnajdzie ją i będzie
próbował zniszczyć, ale lubiła siebie.

126
To była zdumiewająca myśl.
– Czy może pan pocałować mnie tylko raz? – szepnęła. Naprawdę tego
chciała. Chciała poczuć smak doskonałości, nawet wiedząc, że nic więcej z
tego nie może wyniknąć. – Czy może pan pocałować mnie tylko raz i później
nie powtórzyć tego nigdy więcej?
Mgła zasnuła jego spojrzenie i przez chwilę Anna myślała, że nie
usłyszy odpowiedzi. Starał się nad sobą panować tak usilnie, że drżała mu
szczęka; słychać było tylko jego ochrypły oddech.
Poczuła ukłucie rozczarowania. Nie zastanowiła się, co mówi, prosząc o

R
coś takiego. Jeden pocałunek i potem nic? Jeden pocałunek, kiedy sama
dobrze wiedziała, że pragnie więcej? Była...
– Nie wiem – powiedział nagle.

L
Podniosła wzrok, dotąd wbity w podłogę, i spojrzała na niego. Wciąż
wpatrywał się w nią z niesłabnącym napięciem, jakby to ona mogła być jego

T
zbawieniem. Jego twarz jeszcze się nie zagoiła, znaczyły ją sińce, zadrapania
i opuchlizna, ale w tym momencie była najpiękniejszym, co kiedykolwiek
widziała.
– Nie sądzę, żeby jeden raz mógł wystarczyć.
Jego słowa przyprawiły ją o dreszcz. Która kobieta nie chciałaby być tak
pożądana? Jednak jej ostrożna część, rozsądna, zdawała sobie sprawę, że
wkracza na niebezpieczną ścieżkę. Zrobiła to już raz, pozwoliła sobie ulec
mężczyźnie, który nigdy nie zamierzał się z nią ożenić. Jedyna różnica
polegała na tym, że tym razem Anna o tym wiedziała. Lord Winstead był
hrabią – wprawdzie ostatnio cieszącym się złą sławą, ale jednak hrabią, a przy
jego wyglądzie i uroku towarzystwo szybko przyjmie go z powrotem.
Ona zaś była... kim? Guwernantką? Fałszywą guwernantką, której
historia zaczęła się w 1816 roku, kiedy zeszła z promu, przerażona i

127
zmęczona chorobą morską, i stanęła na skalistej wyspie Man.
Tamtego dnia narodziła się Anna Wynter, a Annelise Shawcross...
Zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu jak oceaniczna mgiełka wokół
niej.
Ale w rzeczywistości nie miało większego znaczenia, kim była. Anna
Wynter... Annelise Shawcross... żadna z nich nie była odpowiednią partią dla
Daniela Smythe – Smitha, hrabiego Winstead, wicehrabiego Streathermore i
barona Touchton of Stoke.
Miał więcej nazwisk niż ona. To nawet zabawne.

R
A jednak nie. Wszystkie jego nazwiska były prawdziwe. Musiał je
pielęgnować. Były oznaką jego pozycji, a każde z nich stanowiło
wystarczający powód, dla którego ona nie powinna stać tutaj razem z nim,

L
unosząc ku niemu twarz.
A jednak pragnęła tej chwili. Chciała go pocałować, poczuć wokół

T
siebie jego ramiona, zagubić się w jego objęciach, zagubić w spowijającej ich
nocy. Czułej i tajemniczej, tętniącej możliwościami.
Co jest wyjątkowego w nocy takiej jak ta?
Wziął ją za rękę, a ona mu na to pozwoliła. Ich palce się splotły i chociaż
on nie przyciągnął jej do siebie, czuła, że coś gorącego i pulsującego popycha
ją ku niemu. Jej ciało wiedziało, co robić. Wiedziało, czego pragnie.
Łatwo byłoby to odrzucić, gdyby jej serce nie pragnęło tego samego.
– Nie mogę tego obiecać – odezwał się cicho. – Ale coś ci powiem.
Nawet jeśli nie pocałuję cię teraz, jeśli odwrócę się, odejdę, pójdę na kolację i
będę udawał, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło, nie mogę obiecać, że
nigdy więcej cię nie pocałuję.
Uniósł jej dłoń do ust. W powozie zdjęła rękawiczki i teraz dotyk jego
warg na odsłoniętej skórze palił i rozbudzał pożądanie.

128
Przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Mogę pocałować cię teraz – wyszeptał. – Nie składając żadnych
obietnic. Albo możemy nic nie robić. Również bez obietnic. To twój wybór.
Gdyby był nadmiernie pewny siebie, znalazłaby siłę, by się odsunąć.
Gdyby jego postawa była arogancka lub gdyby w jego głosie zabrzmiało
cokolwiek wskazującego, że zamierza ją uwieść, byłoby zupełnie inaczej.
Ale on nie groził. Nie składał obietnic. Po prostu mówił prawdę.
I dawał jej możliwość wyboru.
Wzięła głęboki oddech. Uniosła ku niemu twarz.

R
I szepnęła:
– Pocałuj mnie.
Jutro będzie tego żałować. A może nie. Ale teraz się tym nie przej-

L
mowała. Dzieląca ich odległość zniknęła i jego ramiona, tak silne i dające
bezpieczeństwo, zamknęły się wokół niej. A kiedy jego usta dotknęły jej

T
warg, wydawało się jej, że słyszy, jak znowu wymówił jej imię.
– Anno.
To było westchnienie. Prośba. Błogosławieństwo.
Bez wahania uniosła ręce i zanurzyła palce w jego ciemnych włosach.
Teraz, kiedy już to zrobiła, kiedy poprosiła, by ją pocałował, chciała
wszystkiego. Chciała przejąć kontrolę nad swoim życiem, przynajmniej w
tym momencie.
– Wymów moje imię – szepnął, przesuwając ustami po jej policzku, aż
do płatka ucha. Jego oddech był gorący, koił skórę jak balsam.
Ale nie potrafiła. To było zbyt intymne. Nie miała pojęcia, dlaczego tak
było, bo przecież myśl o brzmieniu jego imienia w jej ustach przyprawiała ją
o dreszcz podniecenia, a co więcej, znalazła się już w jego objęciach i
rozpaczliwie pragnęła pozostać w nich na zawsze.

129
Ale jeszcze nie była gotowa nazywać go Danielem.
Dlatego westchnęła tylko, a może to był cichy jęk, i przytuliła się
mocniej do niego. Jego ciało było ciepłe, a jej tak gorące, że wydawało się,
jakby mieli stanąć w płomieniach.
Przesunął dłońmi po jej plecach; jedna zatrzymała się na krzyżu, druga
sięgnęła niżej, by objąć jej pośladek. Poczuła, że została uniesiona i mocno
przyciśnięta do twardego dowodu jego pożądania.
I choć wiedziała, że powinno to nią wstrząsnąć, a przynajmniej przy-
pomnieć, że nie powinno jej być tutaj, mogła tylko zadrżeć z rozkoszy.

R
Tak cudownie było czuć się pożądaną. Sprawić, żeby ktoś pragnął jej tak
rozpaczliwie. Jej. Nie jakiejś ładniutkiej guwernantki, którą każdy może
zaciągnąć w ciemny kąt i obmacywać. Nie towarzyszki damy, której

L
siostrzeniec uważał, że powinna być mu wdzięczna za to, że się nią
zainteresował.

T
I nawet nie młodziutkiej dziewczyny, która była naprawdę łatwą
zdobyczą.
Lord Winstead pragnął jej. Pragnął jej, zanim jeszcze dowiedział się,
kim jest. Tamtej nocy w Winstead House, kiedy ją pocałował... Równie
dobrze mogła być córką księcia, którą powinien honorowo poślubić, skoro
znalazł się z nią sam na sam w ciemnym korytarzu.
I może nie było to takie istotne, ponieważ zamienili ledwie kilka słów, a
jednak teraz jej pragnął i nie sądziła, by było tak dlatego, że sądził, iż może
wykorzystać przewagę, jaką nad nią ma.
Lecz w końcu wziął w niej górę rozsądek – a może po prostu widmo
rzeczywistości – i zmusiła się, żeby przerwać ten pocałunek.
– Musi pan wracać – powiedziała, żałując, że jej głos nie zabrzmiał
choć trochę pewniej. – Na pewno na pana czekają.

130
Skinął głową, ale spojrzenie miał nieco dzikie, jakby sam nie wiedział,
co się dzieje w jego duszy.
Anna to rozumiała. Czuła dokładnie to samo.
– Proszę tu zaczekać – powiedział w końcu. – Przyślę pokojówkę, żeby
odprowadziła panią do pokoju.
Przytaknęła i patrzyła, jak idzie korytarzem, lecz jego krok nie był tak
zdecydowany i energiczny, jak bywał zwykle.
– Ale to... – Odwrócił się, wyciągając do niej rękę. – To jeszcze nie
koniec. To nie może być koniec – dodał głosem, w którym słychać było

R
pożądanie, determinację i zdumienie.
Tym razem nie skinęła głową. Jedno z nich musiało zachować rozsądek.
To musi być koniec.

L
Angielska pogoda pozostawia wiele do życzenia, ale kiedy jest ciepło i
słonecznie, nie ma doskonalszego miejsca, zwłaszcza o poranku, gdy różowe

T
promienie słońca padają ukośnie i skrzą się poryte rosą źdźbła trawy w
porannym wietrze.
Daniel miał doskonały humor, kiedy schodził na śniadanie. Poranne
słońce sączyło się przez wszystkie okna, wypełniając cały dom niezwykłą
poświatą, niebiański aromat bekonu mile drażnił jego nozdrza, a do tego
poprzedniego wieczoru zasugerował – choć nie kierowały nim wyłącznie
bezinteresowne motywy by Elizabet i Frances zjadły śniadanie z resztą
rodziny, a nie w pokoju dziecinnym.
To było głupie, żeby jadły osobno. Wszyscy mieliby więcej pracy, a
poza tym on nie chciał być pozbawiony ich towarzystwa. Dopiero wrócił do
kraju po trzech długich latach spędzonych za granicą. Teraz chciałby spędzać
czas z rodziną, a zwłaszcza ze swymi młodymi kuzynkami, które tak bardzo
zmieniły się w czasie jego nieobecności.

131
Sara wprawdzie posłała mu sarkastyczne spojrzenie, kiedy to mówił, a
ciotka mogła się zacząć zastanawiać, dlaczego w takim razie nie jest ze swoją
matką i siostrą. Ale Daniel opanował do perfekcji ignorowanie krewnych
wtedy, kiedy mu to pasowało, a poza tym każdą jego odpowiedź i tak
zagłuszyłyby radosne krzyki i piski dwóch najmłodszych panien Pleinsworth.
Tak więc zostało postanowione. Elizabeth i Frances nie dostały
śniadania do swoich pokojów, lecz zeszły razem z resztą rodziny. A skoro
dziewczynki są na dole, to przyjdzie również panna Wynter i śniadanie będzie
naprawdę urocze.

R
Nieco bezsensownie sprężystym krokiem przeszedł przez główny hol
do porannej jadalni, zatrzymując się tylko na chwilę, by wyjrzeć przez
wielkie okno w salonie, które jakiś rozsądny służący otworzył, wpuszczając

L
ciepłe, wiosenne powietrze. Ptaki śpiewały, niebo było błękitne, a trawa
zielona (jak zwykle, niemniej jednak bardzo ładnie), a on całował się z panną

T
Wynter.
Na samą myśl o tym nogi się pod nim ugięły.
Było wspaniale. Cudownie. Pocałunek, który przekreślił wszystkie
wcześniejsze pocałunki. Doprawdy, sam nie wiedział, co robił z tymi
wszystkimi innymi kobietami, ponieważ to, co działo się, kiedy jego usta
dotykały ich ust, nie było pocałunkiem.
Nie było tak jak zeszłej nocy.
Kiedy dotarł do jadalni, z radością zobaczył pannę Wynter stojącą przy
bocznym stoliku. Jednak musiał porzucić wszelkie myśli o flirtowaniu,
kiedy zauważył Frances, która podeszła nałożyć sobie jedzenie na talerz.
– Ale ja nie lubię wędzonych śledzi – oznajmiła Frances.
– Nie musisz ich jeść – odparła z podziwu godną cierpliwością panna
Wynter. – Ale nie przeżyjesz do obiadu, jeśli zjesz tylko plasterek bekonu.

132
Weź trochę jajek.
– Nie lubię takich.
– Od kiedy? – spytała panna Wynter nieco podejrzliwym tonem. A
może tylko zniecierpliwionym.
Frances zmarszczyła nosek i pochyliła się nad naczyniem z pod-
grzewaczem.
– Wyglądają na bardzo rzadkie.
– Co możemy natychmiast naprawić – oznajmił Daniel, dochodząc do
wniosku, że to dobry moment, by zaznaczyć swoją obecność.

R
– Daniel! – zawołała Frances i oczy rozbłysły jej radośnie.
Zerknął na pannę Wynter – wciąż nie myślał o niej jako o Annie, może z
wyjątkiem tych chwil, kiedy trzymał ją w objęciach. Nie zareagowała aż tak

L
entuzjastycznie, lecz jej policzki przybrały uroczy odcień różu.
– Poproszę kucharkę, żeby przygotowała nową porcję – obiecał

T
Frances, wyciągając rękę, by poczochrać jej włosy.
– Nie zrobi pan nic podobnego – rzekła surowo panna Wynter. – Jajka
są dokładnie takie, jakie powinny być. Przygotowywanie następnych byłoby
karygodnym marnowaniem jedzenia.
Zerknął na Frances i zrobił współczującą minę.
– Obawiam się, że nie mogę się sprzeciwiać pannie Wynter. Może
znajdziesz coś innego, co będzie ci smakowało?
– Nie przepadam za wędzonymi śledziami.
Zerknął na nieszczęsne danie i skrzywił się.
– Ja też. Szczerze mówiąc, nie znam nikogo, kto by je lubił, może z
wyjątkiem mojej siostry. Ale muszę ci powiedzieć, że ona po ich zjedzeniu
przez całą resztę dnia pachnie jak ryba.
Frances sapnęła z pełną zachwytu zgrozą.

133
Daniel zerknął na pannę Wynter.
– A czy pani lubi wędzone śledzie?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Bardzo.
– Jaka szkoda – westchnął i zwrócił się do Frances. – Będę musiał o
tym powiedzieć lordowi Chatteris, skoro on i Honoria mają się pobrać. Nie
sądzę, żeby chciał całować się z kimś, kto będzie miał oddech pachnący
śledziami.
Frances zasłoniła usta dłonią i dziko zachichotała. Panna Wynter posłała

R
mu wyjątkowo surowe spojrzenie i powiedziała:
– To raczej nie jest rozmowa odpowiednia dla dzieci.
Na co Daniel po prostu musiał zapytać:

L
– A dla dorosłych?
Niemal się uśmiechnęła. Widział, że miała na to wielką ochotę. Ale

T
odparła krótko:
– Nie.
Skinął ze smutkiem głową.
– Szkoda.
– Wezmę grzankę – oznajmiła Frances. – Z wielkimi kupkami dżemu.
– Tylko jedną kupką, proszę – pouczyła ją panna Wynter.
– Niania Flanders pozwala mi na dwie.
– Ja nie jestem nianią Flanders.
– Kto by pomyślał – skomentował cicho Daniel.
Panna Wynter posłała mu spojrzenie.
– I to przy dzieciach. Ależ doprawdy – zakpił cicho, przechodząc tuż
obok niej, tak aby Frances nie usłyszała.
– A gdzie są pozostali? – spyta! głośno, biorąc talerz i kierując się

134
wprost do bekonu. Z bekonem wszystko smakuje lepiej.
Z bekonem życie jest lepsze.
– Elizabeth i Harriet za chwilę przyjdą – odparła panna Wynter. – Ale
nie wiem nic o lady Pleinsworth i lady Sarze. Nie byłyśmy przy ich pokojach.
– Sara nie cierpi wcześnie wstawać – wyjaśniła Frances i nałożyła sobie
dżem, zerkając na pannę Wynter.
Panna Wynter popatrzyła na nią surowo; Frances przestała nakładać i
odrobinę ponura ruszyła na swoje miejsce przy stole.
– Pańska ciotka także nie należy do rannych ptaszków – powiedziała

R
panna Wynter, starannie napełniając swój talerz. Bekon, jajka, dżem,
pasztecik. Najwyraźniej lubiła zjeść obfite śniadanie.
Spora łyżka masła, nieco mniejsza porcja marmolady pomarańczowej i

L
jeszcze...
Tylko nie śledzie.

T
Śledzie. Co najmniej trzy razy więcej, niż mogłaby zjeść normalna
istota ludzka.
– Śledzie? – spytał. – Musi pani?
– Mówiłam przecież, że je lubię.
A może istotniejsze było to, że powiedział jej, jak skuteczną stanowią
zbroję chroniącą przed pocałunkami.
– Na wyspie Man to niemal potrawa narodowa – powiedziała,
dokładając sobie na talerz ostatnią oślizgłą rybkę.
– Uczyłyśmy się o wyspie Man na geografii – wtrąciła posępnie
Frances. – Mieszkańcy nazywają się Manx. I są koty, które nazywają się
Manx. To jedyna dobra rzecz, jaką tam mają. Słowo „Manx”.
Żaden komentarz nie przyszedł Danielowi do głowy.
– Kończy się na „x” – wyjaśniła Frances, chociaż, szczerze mówiąc,

135
niewiele to wyjaśniło.
Daniel chrząknął niepewnie, postanawiając nie drążyć tego temat
rozmowy, i podążył do stołu za panną Wynter.
– To nieduża wyspa – zauważył. – Nie sądziłem, żeby było tam dużo do
studiowania.
– Wręcz przeciwnie – rzekła Anna, siadając naprzeciwko Frances. –
Wyspa ma bardzo bogatą historię.
– I najwyraźniej mnóstwo ryb.
– To prawda – przyznała panna Wynter, dźgając śledzia widelcem. – To

R
jedyna rzecz, za którą tęsknię.
Daniel przyglądał się jej z zainteresowaniem, siadając obok niej. Było to
dość dziwne stwierdzenie jak na kobietę mówiącą tak niewiele o swojej

L
przeszłości.
Jednak Frances zupełnie inaczej zinterpretowała tę uwagę. Zamarła, z

T
na wpół dojedzoną grzanką w palcach, i spojrzała ze zdumieniem na swą
guwernantkę.
– W takim razie dlaczego – spytała w końcu – każe nam pani się o
niej uczyć?
Panna Wynter spojrzała na nią z niewzruszonym spokojem.
– Cóż, raczej nie mogłabym was uczyć o wyspie Wight – spojrzała na
Daniela. – Mówiąc szczerze, nic o niej nie wiem – wyjaśniła.
– To istotnie dobry powód – stwierdził Daniel. – Nie może was uczyć o
czymś, czego nie zna.
– Ale to bezużyteczne – zaprotestowała Frances. – Wyspa Wight jest
przynajmniej bliżej. Mogłybyśmy któregoś dnia tam pojechać. Wyspa Man
jest gdzieś pośrodku niczego.
– Jeśli idzie o ścisłość, na Morzu Irlandzkim – wtrącił się Daniel.

136
– Nigdy nie wiadomo, dokąd nas życie zaprowadzi – powiedziała cicho
Anna. – Mogę cię zapewnić, że kiedy byłam w twoim wieku, nie sądziłam, że
moja noga kiedykolwiek stanie na wyspie Man.
W jej tonie było coś uderzająco poważnego i ani Daniel, ani Frances nie
powiedzieli ani słowa. W końcu panna Wynter wzdrygnęła się lekko,
spojrzała na swój talerz i wyłowiła kolejnego śledzia, mówiąc:
– Nie jestem nawet pewna, czy umiałabym wtedy znaleźć ją na mapie.
Znowu chwila milczenia, teraz jeszcze bardziej niezręczna niż
poprzednio. Daniel doszedł do wniosku, że to odpowiednia pora na

R
interwencję i rzekł:
– No cóż. – To, jak zwykle, dało mu czas na wymyślenie czegoś
odrobinę mądrzejszego. – Mam miętówki w gabinecie.

L
Panna Wynter spojrzała na niego. Potem zamrugała. I na koniec
powiedziała:

T
– Przepraszam bardzo?
– Wspaniale! – zawołała Frances. – Uwielbiam miętówki.
– A pani, panno Wynter?
– Lubi – zdradziła Frances.
– Może wybralibyśmy się do wioski – zaproponował. – Po miętówki.
– Czy nie powiedziałeś, że masz je w gabinecie? – przypomniała
Frances.
– Mam. – Zerknął na śledzie panny Wynter z wyrazem niepokoju na
twarzy. – Ale obawiam się, że mogę ich mieć za mało.
– Proszę! – jęknęła panna Wynter, wyławiając kolejną rybę, która
zatrzęsła się na uniesionym w górę widelcu. – Nie moim kosztem.
– Och, myślę, że to mogłoby być kosztem wszystkich.
Frances patrzyła to na niego, to na guwernantkę, marszcząc brwi.

137
– Nie rozumiem, o czym mówicie – oznajmiła.
Daniel uśmiechnął się do panny Wynter, która postanowiła nie
odpowiadać.
– Dzisiaj mamy lekcje na świeżym powietrzu – oznajmiła Frances. –
Chciałbyś się do nas przyłączyć?
– Frances – powiedziała pospiesznie panna Wynter. – Jestem pewna, że
Jego Lordowska Mość...
– Z przyjemnością dotrzyma wam towarzystwa – rzekł entuzjastycznie
Daniel. – Właśnie sobie myślałem, jaki mamy piękny dzień. Taki ciepły i

R
słoneczny.
– Czy we Włoszech nie było ciepło i słonecznie? – spytała Frances.
– Było, ale to nie to samo. – Wziął duży kęs bekonu, który także we

L
Włoszech nie był taki sam. Wszystko inne, co nadawało się do jedzenia, było
lepsze, ale nie bekon.

T
– Jak to? – spytała Frances.
Zastanowił się nad tym przez chwilę.
– Najbardziej oczywista odpowiedź jest taka, że często było zbyt
gorąco, by cieszyć się pogodą.
– A mniej oczywista odpowiedź? – zapytała panna Wynter.
Uśmiechnął się, absurdalnie szczęśliwy, że postanowiła włączyć się do
rozmowy.
– Obawiam się, że mniej oczywista jest również dla mnie, ale jeśli
miałbym ją ująć w słowa, powiedziałbym, że ma to coś wspólnego z
poczuciem przynależności. Albo jego brakiem.
Frances pokiwała głową z powagą.
– Dzień mógł być naprawdę piękny – kontynuował Daniel. – Ab-
solutnie doskonały, ale nigdy nie byłby taki sam, jak piękny dzień w Anglii.

138
Powietrze inaczej pachnie i jest bardziej suche. Krajobrazy są zachwycające,
zwłaszcza nad morzem, ale...
– Jesteśmy nad morzem – przerwała mu Frances. – Jak to daleko stąd?
Dziesięć mil?
– O wiele dalej – odparł Daniel. – Ale nie możesz porównywać Kanału
z Morzem Tyrreńskim. Jedno jest szarozielone i wzburzone, drugie błękitne
jak matowe szkło.
– Chciałabym zobaczyć ocean błękitny jak matowe szkło – powiedziała
z tęsknym westchnieniem panna Wynter.

R
– Jest piękny – rzekł Daniel. – Ale to nie dom.
– Och, ale jak to by było cudownie – mówiła dalej – płynąć po morzu i
nie cierpieć na chorobę morską.

L
Mimowolnie parsknął.
– A więc ma pani skłonność do choroby morskiej?

T
– Straszliwą.
– Ja nigdy nie choruję – pochwaliła się Frances.
– Nigdy nie byłaś na morzu – zauważyła kpiąco panna Wynter.
– Dlatego nigdy nie mam choroby morskiej – odparła triumfalnie
Frances. – A może powinnam powiedzieć, że nigdy nie miałam.
– Tak byłoby z pewnością bardziej precyzyjnie.
– Jest pani wspaniałą guwernantką – rzekł z przekonaniem Daniel.
Lecz na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz, jakby nie sprawiło jej
przyjemności przypomnienie tego faktu. To był wyraźny sygnał do zmiany
tematu, więc Daniel powiedział:
– Nie mogę sobie przypomnieć, jak doszło do tego, że zaczęliśmy
rozmawiać o Morzu Tyrreńskim. Zamierzałem...
– To dlatego, że ja zapytałam o Włochy – przypomniała Frances.

139
– ... powiedzieć – dokończył gładko, ponieważ, oczywiście, doskonale
wiedział, dlaczego mówili o Morzu Tyrreńskim – że nie mogę się doczekać,
kiedy przyłączę się do waszej lekcji en plein air.
– To znaczy „na świeżym powietrzu” – wyjaśniła Frances pannie
Wynter.
– Wiem – mruknęła.
– Wiem, że pani wie – odparła Frances. – Chciałam się tylko upewnić,
że pani wie, że ja wiem.
W tym momencie weszła Elizabeth i kiedy Frances upewniała się, że i

R
ona wie, co znaczy en plein air, Daniel zwrócił się do Anny:
– Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzał, jeśli przyłączę się do
popołudniowej lekcji.

L
Doskonale wiedział, że nie mogła odpowiedzieć inaczej niż „oczy-
wiście, że nie”. (I właśnie tak odpowiedziała. ) Ale uznał, że to będzie

T
początek rozmowy równie dobry jak każdy inny. Poczekał, aż dokończy jeść
jajka i dodał:
– Z przyjemnością pomogę wam w każdy możliwy sposób.
Delikatnie otarła usta serwetką, nim odpowiedziała:
– Jestem pewna, że dziewczynki będą zachwycone, jeśli weźmie pan
udział w lekcji.
– A pani? – Uśmiechnął się ciepło.
– Także będę zadowolona – odparła odrobinę figlarnie.
– A więc tak właśnie zrobię – oznajmił łaskawie. Nagle zmarszczył
brwi. – Mam nadzieję, że nie planuje pani na dzisiaj żadnej sekcji?
– Wiwisekcje odbywamy w klasie – odparła z kamienną twarzą.
Roześmiał się na tyle głośno, że Elizabeth, Frances i Harriet, która także
zeszła na dół, spojrzały na niego. To było niezwykłe, ponieważ dziewczynki

140
nie były do siebie podobne, ale w tym momencie, z wyrazem zaciekawienia
na twarzach, wyglądały identycznie.
– Lord Winstead pytał o wasz plan lekcji na dzisiaj – wyjaśniła panna
Wynter.
Zapadło milczenie. Ostatecznie musiały dojść do wniosku, że temat nie
jest szczególnie ekscytujący, ponieważ wszystkie równocześnie zajęły się
jedzeniem.
– Czego będziemy się uczyć dziś po południu? – zainteresował się
Daniel.

R
– Po południu? – powtórzyła panna Wynter. – Oczekuję pełnej
obecności o w pół do dziesiątej.
– A zatem dzisiaj rano – poprawił się pospiesznie.

L
– Na początek geografia... nie wyspy Man – dodała głośno, kiedy trzy
głowy zwróciły się gniewnie w jej kierunku. – Potem trochę arytmetyki i na

T
koniec zajmiemy się literaturą.
– Moja ulubiona lekcja! – powiedziała z entuzjazmem Harriet, siadając
obok Frances.
– Wiem – odparła panna Wynter, uśmiechając się do niej pobłażliwie. –
Dlatego zachowałam ją na koniec. To jedyny sposób, żebyś pozostała
skupiona przez cały dzień.
Harriet uśmiechnęła się z zażenowaniem, lecz nagle się rozpromieniła.
– Mogłybyśmy poczytać jedno z moich dzieł?
– Wiesz, że czytamy Szekspira – powiedziała przepraszającym tonem
panna Wynter. – I... – Urwała.
– I co? – spytała Frances.
Panna Wynter spojrzała na Harriet. Potem na Daniela. I w końcu, kiedy
poczuł się jak owieczka prowadzona na rzeź, zapytała:

141
– Czy zabrałaś ze sobą swoje sztuki?
– Oczywiście. Nigdy się bez nich nie ruszam.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, żeby którąś z nich
wystawić? – spytała nieco złośliwie Elizabeth.
– Właśnie – odparła Harriet, ignorując docinek siostry lub (co
Danielowi wydało się bardziej prawdopodobne) nie dostrzegając go.
– Ale najbardziej obawiam się pożaru – dodała.
Wiedział, że nie powinien dalej dociekać, jednak po prostu nie mógł się
powstrzymać.

R
– Pożaru?
– W domu – wyjaśniła. – Co by było, gdyby Pleinsworth House
spłonął, kiedy jesteśmy w Berkshire? Dzieło mojego życia przepadłoby.

L
Elizabeth parsknęła.
– Zapewniam cię, że gdyby Pleinsworth House spłonął, miałabyś

T
większe zmartwienia niż utrata twojej bazgraniny.
– A ja się boję gradu – oznajmiła Frances. – I szarańczy.
– Czytał pan kiedyś sztuki swojej kuzynki? – spytała z niewinną miną
panna Wynter.
Daniel pokręcił głową.
– Przypominają nieco tę rozmowę – stwierdziła i kiedy on zastanawiał
się nad jej słowami, zwróciła się do swoich podopiecznych: – Mam dobrą
nowinę. Dzisiaj, zamiast Juliusza Cezara będziemy studiować jedną ze sztuk
Harriet.
– Studiować? – powtórzyła ze zgrozą Elizabeth.
– Czytać – wyjaśniła panna Wynter. – Możesz wybrać którą. –
Spojrzała na Harriet.
– Och, wielkie nieba, to będzie trudne. – Harriet odłożyła widelec i

142
położyła rękę na sercu, rozpościerając palce na kształt krzywej rozgwiazdy.
– Tylko nie tę o żabie – rzekła stanowczo Frances. – Ponieważ to ja
musiałabym być żabą.
– Jesteś doskonałą żabą – pocieszyła ją panna Wynter.
Daniel milczał, obserwując tę rozmowę z ogromnym zainteresowaniem.
I przerażeniem.
– Mimo wszystko. – Pociągnęła nosem Frances.
– Nie przejmuj się, Frances. – Harriet poklepała ją po ręce. – Nie
wystawimy Żabich bagien. Napisałam to tak dawno. Moje ostatnie dzieła są

R
o wiele bardziej subtelne.
– Na ile zaawansowana jest ta sztuka o Henryku VIII? – spytała panna
Wynter.

L
– Mam ochotę uciąć komuś głowę – mruknął Daniel. – Pani miała
zagrać Annę Boleyn, o ile dobrze pamiętam?

T
– Jeszcze nie jest gotowa – odparła Harriet. – Muszę przerobić
pierwszy akt.
– Powiedziałam jej, że przydałby się jednorożec – dodała Frances.
Daniel nie odrywał wzroku od dziewczynek, lecz nachylił się ku pannie
Wynter.
– Czy ja miałbym zagrać jednorożca?
– Jeśli będzie pan miał szczęście.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Co chce pani przez to powie...
– Harriet – powiedziała głośniej Anna. – Naprawdę musimy wybrać
jakąś sztukę.
– Doskonale – rzekła Harriet, prostując się na krześle. – Myślę, że
powinniśmy wystawić...

143
10
Dziwna i smutna tragedia lorda Finsteada???
Reakcję Daniela najtrafniej podsumowałyby dwa słowa: Och i nie.
– Zakończenie naprawdę daje nadzieję – pocieszyła go Harriet.
Wyraz jego twarzy, który można było opisać jako coś pomiędzy
osłupiały a przerażony, wzbogacił się o powątpiewanie.
– W tytule masz słowo „tragedia”.
– Nie wydaje mi się, żeby Dziwna i smutna komedia była dobrym
pomysłem – zauważyła Frances.

R
– Nie, nie – zastanawiała się Harriet. – Muszę to przerobić.
– Ale Finstead? – upierał się Daniel. – Naprawdę?
Harriet spojrzała na niego.

L
– Myślisz, że to nie brzmi dobrze?
Rozbawienie, które panna Wynter starała się powściągnąć, znalazło w

T
końcu ujście w fontannie jajek i bekonu.
– Och! – krzyknęła, lecz, doprawdy, trudno było wykrzesać z siebie
współczucie dla jej niedoli. – Przepraszam, och, to było nieuprzejme, ale... –
Możliwe, że chciała powiedzieć coś więcej. Daniel nie był tego pewien;
znowu parsknęła śmiechem, który nie pozwolił jej mówić.
– Jak dobrze, że ubrałaś się dziś na żółto – powiedziała do Frances
Elizabeth.
Frances zerknęła na swój gorset, wzruszyła ramionami i od niechcenia
otarła się serwetką.
– Szkoda, że materiał nie jest w małe czerwone kwiatki – dodała
Elizabeth. – Wiesz, bekon.
Spojrzała na Daniela, licząc na wsparcie z jego strony, lecz on nie chciał
brać udziału w żadnej rozmowie, której elementem był latający, częściowo

144
przeżuty bekon, więc zwrócił się do panny Wynter:
– Proszę mi pomóc. Proszę?
Skinęła głową, speszona (choć nawet nie w połowie tak speszona, jak
powinna) i powiedziała do Harriet:
– Myślę, że lordowi Winstead chodzi o rym w tytule.
Harriet spojrzała na nią ze zdumieniem.
– On się nie rymuje.
– Och, na miłość boską! – wybuchnęła Elizabeth. – Finstead Winstead?
Harriet wciągnęła powietrze w płuca.

R
– Nigdy nie zwróciłam na to uwagi! – wykrzyknęła.
– Oczywiście – wycedziła jej siostra.
– Musiałam myśleć o tobie, kiedy pisałam tę sztukę – wyjaśniła

L
Danielowi Harriet. Z wyrazu jej twarzy wywnioskował, że powinien czuć się
skomplementowany, więc postarał się uśmiechnąć.

T
– Bardzo intensywnie o panu myślą – zauważyła panna Wynter.
– Będziemy musiały zmienić tytuł – westchnęła Harriet. – To będzie
strasznie dużo pracy. Będę musiała przepisać całą sztukę. Rozumiecie, lord
Finstead jest niemal w każdej scenie. – Spojrzała na Daniela. – To główny
bohater.
– Tak przypuszczałem – rzucił cierpko.
– Będziesz musiał zagrać jego rolę.
– Od tego nie ma ucieczki, prawda? – zwrócił się do panny Wynter.
Wyglądała na niezmiernie rozbawioną, zdradziecka wiedźma.
– Obawiam się, że nie.
– Czy jest tam jednorożec? – spytała Frances. – Byłabym doskonałym
jednorożcem.
– Myślę, że to raczej ja będę jednorożcem – rzekł ponuro Daniel.

145
– Nonsens! – wtrąciła się panna Wynter. – Musi pan zagrać naszego
bohatera.
Na co Frances odparła naturalnie:
– Jednorożce też mogą być bohaterami.
– Dość już jednorożców! – wybuchnęła Elizabeth.
Frances pokazała jej język.
– Harriet – powiedziała panna Wynter. – Skoro lord Winstead jeszcze
nie miał okazji czytać twojej sztuki, może opowiesz mu o jego postaci.
Harriet przyjęta tę propozycję z zachwytem.

R
– Och, spodoba ci się bycie lordem Finsteadem. On był bardzo
przystojny.
Daniel chrząknął niepewnie.

L
– Był?
– Wybuchł pożar – wyjaśniła Harriet, a jej słowom towarzyszyło

T
smutne westchnienie, jakie zwykle bywa zarezerwowane dla ofiar
rzeczywistych pożarów.
– Zaczekaj chwileczkę – powiedział, spoglądając na pannę Wynter z
narastającym niepokojem. – Pożaru nie będzie na scenie, prawda?
– Och nie – odpowiedziała zamiast niej Harriet. – Lord Finstead jest już
ciężko oszpecony, kiedy sztuka się zaczyna. Zapalenie ognia na scenie byłoby
zbyt niebezpieczne – dodała w przebłysku rozsądku, tyleż krzepiącym, co
niespodziewanym.
– Cóż, to...
– Poza tym – przerwała mu Harriet – będzie ci łatwo zagrać tę postać.
Jesteś już... – Zatoczyła dłonią coś na kształt okręgu wokół własnej twarzy.
Daniel nie miał pojęcia, o co jej chodzi.
– Twoje sińce – wyjaśniła Frances głośnym szeptem.

146
– Ach, tak – rzekł Daniel. – Tak, oczywiście. Niestety, obecnie
oszpecenie twarzy nie jest czymś zupełnie mi obcym.
– Przynajmniej nie będziesz potrzebował makijażu – dodała Elizabeth.
Daniel już dziękował Bogu za drobne łaski, kiedy Harriet wtrąciła:
– Tak, oprócz brodawki.
Wdzięczność Daniela znacznie osłabła.
– Harriet – powiedział, patrząc jej prosto w oczy, jakby była dorosła. –
Muszę wyznać, że nigdy nie byłem człowiekiem sceny.
Harriet machnęła ręką, jakby opędzała się od komara.

R
– Właśnie to jest cudowne w moich sztukach. Każdy może się nimi
cieszyć.
– No, nie wiem – odezwała się Frances. – Mnie się nie podobało bycie

L
żabą. Potem nogi bolały mnie przez cały dzień.
– Może powinniśmy wybrać Bagno żab – zasugerowała panna Wynter

T
z miną niewiniątka. – Butelkowa zieleń jest bardzo modna w męskich
ubiorach w tym sezonie. Lord Winstead z pewnością znajdzie w swojej
garderobie coś w tym kolorze.
– Nie zamierzam zagrać żaby – zmrużył szelmowsko oczy. – Chyba że
panna Wynter też będzie żabą.
– W sztuce jest tylko jedna żaba – oznajmiła niefrasobliwie Harriet.
– Ale czy tytuł nie brzmi Bagno żab? – spytał, chociaż rozsądek
podpowiadał mu, żeby tego nie robił. – W liczbie mnogiej? – Wielkie nieba,
ta rozmowa przyprawiała go o zawrót głowy.
– Na tym polega ironia – odparła Harriet, a Daniel w ostatniej chwili
ugryzł się w język i nie zapytał, co chciała przez to powiedzieć (ponieważ nie
pasowało to do żadnej znanej mu definicji ironii).
Głowa go bolała.

147
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli kuzyn Daniel sam przeczyta tę sztukę
– uznała Harriet. Spojrzała na niego. – Przyniosę rękopis zaraz po śniadaniu.
Będziesz mógł poczytać, kiedy my będziemy zajęte geografią i matematyką.
Miał dziwne uczucie, że wolałby raczej geografię i matematykę. A
przecież nigdy nie przepadał za geografią. Ani za matematyką.
– Będę musiała wymyślić nowe nazwisko dla lorda Finsteada –
kontynuowała Harriet. – Jeśli tego nie zrobię, wszyscy pomyślą, że naprawdę
chodzi o ciebie, Danielu. A tak oczywiście nie jest. Chyba że... – Zawiesiła
głos, wyraźnie dla większego efektu dramatycznego.

R
– Chyba że co? – spytał, chociaż był niemal pewien, że wolałby nie
usłyszeć jej odpowiedzi.
– No, cóż... ty nigdy nie jeździłeś konno tyłem, prawda?

L
Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Chyba jednak
można mu wybaczyć to niedopatrzenie. Doprawdy, tyłem? Konno?

T
– Danielu? – ponagliła go Elizabeth.
– Nie – wykrztusił w końcu. – Nie jeździłem.
Harriet pokręciła głową z żalem.
– Tak myślałam.
Wzbudziła tym w Danielu nieprzyjemne poczucie, że z jakiegoś
powodu nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Co było śmieszne. I irytujące.
– Jestem niemal pewien – powiedział – że na tej planecie nie znajdziesz
ani jednego człowieka, który jeździłby konno tyłem.
– Cóż, to zależy – odezwała się panna Wynter.
Daniel nie mógł uwierzyć, że ona podsyca to szaleństwo.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, w jakim celu.
Pełnym gracji ruchem uniosła dłoń, jakby oczekiwała, że odpowiedź
spadnie z nieba.

148
– Czy to człowiek siedzi na koniu tyłem, czy też koń porusza się do
tyłu?
– I to, i to – odparła Harriet.
– Hm, nie wydaje mi się, żeby to było możliwe – orzekła panna Wynter,
a Daniel niemal uwierzył, że traktuje tę rozmowę poważnie. W ostatniej
chwili odwróciła się do niego i zauważył charakterystyczne napięcie w
kącikach jej ust, świadczące o tym, że usilnie starała się nie roześmiać.
Żartowała sobie z niego, wiedźma.
Och, ale wybrała niewłaściwego przeciwnika. Nie ma szans w tym

R
starciu.
– A jaką rolę zagra panna Wynter? – zwrócił się do Harriet.
– Ja nie mam żadnej roli – wtrąciła się panna Wynter. – Nigdy.

L
– A to dlaczego?
– Nadzoruję.

T
– Ja mogę nadzorować – zaproponowała Frances.
– Ależ nie, nie możesz – powiedziała Elizabeth z zapałem i prze-
konaniem prawdziwej starszej siostry.
– Jeśli ktokolwiek ma nadzorować, to powinnam to być ja – rzekła
Harriet. – Ja napisałam tę sztukę.
Daniel oparł łokieć na stole, następnie oparł podbródek na dłoni i
spojrzał na pannę Wynter z wystudiowanym namysłem, pozostając w tej
pozycji na tyle długo, by zaczęła wiercić się niespokojnie na krześle. W
końcu, nie mogąc już dłużej znieść jego obserwacji, wybuchnęła:
– O co chodzi?!
– Och, nic takiego. – Westchnął. – Myślałem tylko o tym, że nie
uważałem pani za tchórza.
Wszystkie trzy panny Pleinsworth jęknęły ze zgrozą i patrzyły, oczami

149
wielkimi jak obiadowe talerze, to na Daniela, to na pannę Wynter, jakby
oglądały mecz tenisa.
I rzeczywiście był to rodzaj meczu. A teraz przyszła kolej na ruch panny
Wynter.
– To nie tchórzostwo – odparła. – Lady Pleinsworth zatrudniła mnie,
abym doprowadziła te trzy młode damy do dorosłości tak, żeby mogły
dołączyć do towarzystwa wykształconych kobiet.
Podczas gdy Daniel starał się nadążyć za tym kwiecistym przykładem
nonsensu, dodała:

R
– Ja tylko wykonuję zadanie, do którego mnie zatrudniono.
Trzy pary oczu zatrzymały się na nieco dłuższą chwilę na pannie
Wynter, po czym zwróciły się na Daniela.

L
– To oczywiście bardzo szlachetne wysiłki – stwierdził. – Ale ich nauka
może tylko zyskać na naśladowaniu pani chlubnego przykładu.

T
Spojrzenia spoczęły znowu na pannie Wynter.
– Ach – rzekła, a Daniel mógłby przysiąc, że stara się zyskać na czasie.
– Ale przez lata spędzone jako guwernantka nauczyłam się, że moje talenty
nie obejmują sztuki teatralnej. Nie chciałabym skalać ich umysłów swoimi
mizernymi wysiłkami.
– Pani talent sceniczny z pewnością nie może być gorszy od mojego.
Jej oczy się zwęziły.
– To możliwe, ale pan nie jest ich guwernantką.
Jego oczy się zwęziły.
– To pewne, lecz nie ma nic do rzeczy.
– Au contraire – zauważyła z wyraźnym zadowoleniem. – Jako od
mężczyzny i kuzyna, nikt nie oczekuje, że będzie pan dawał im przykład
zachowania przystojącego damom.

150
Nachylił się ku niej.
– Panią to bawi, nieprawdaż?
Uśmiechnęła się. Może odrobinę.
– Niezmiernie.
– Myślę, że to lepsze niż sztuka Harriet – powiedziała Frances,
podobnie jak siostry zerkając na Daniela.
– Zapisuję to – stwierdziła Harriet.
Daniel przyjrzał się jej badawczo. Nie potrafił się powstrzymać. Dobrze
wiedział, że jedynym narzędziem, jakie trzymała, był widelec.

R
– Hm, odnotowuję w pamięci, żeby móc wszystko spisać w przyszłości
– przyznała.
Daniel spojrzał na pannę Wynter. Wyglądała straszliwie poprawnie,

L
kiedy siedziała na krześle wyprężona jak struna. Ciemne włosy spięła w
praktyczny kok, każdy kosmyk precyzyjnie mocując we właściwym miejscu.

T
Nie było w niej nic, co odbiegałoby od normy, a jednak...
Była olśniewająca.
Przynajmniej dla jego oczu. I zapewne dla każdego mężczyzny w
Anglii. Jeśli Harriet, Elizabeth i Frances tego nie dostrzegały, to wyłącznie
dlatego, że były... cóż, dziewczętami. I to młodymi, które jeszcze nie
nauczyły się widzieć w innych kobietach rywalek. Nieskażone zazdrością i
uprzedzeniami, postrzegały ją tak, jak zapewne sama chciała być widziana –
jako lojalną, inteligentną, o doskonałym i ciętym poczuciu humoru.
I ładną, oczywiście. To było najdziwniejsze, a Daniel nie miał pojęcia,
skąd ta myśl przyszła mu do głowy, ale był przekonany, że panna Wynter
lubiła być ładna, ale nie lubiła być piękna.
Przez co wydawała mu się jeszcze bardziej fascynująca.
– Proszę mi powiedzieć, panno Wynter – rzekł w końcu, z namysłem

151
dobierając słowa – czy kiedykolwiek próbowała pani zagrać w jakiejś sztuce
Harriet?
Zacisnęła usta. Postawił ją pod ścianą, zmuszając do udzielenia prostej
odpowiedzi tak lub nie, i wcale nie była z tego zadowolona!
– Nie – odparła w końcu.
– Nie sądzi pani, że nadeszła już na to pora?
– Nie. Raczej nie.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Jeżeli ja mam zagrać, to pani także.

R
– To by bardzo pomogło – wtrąciła Harriet. – W sztuce jest dwadzieścia
postaci i bez pani każde z nas będzie musiało zagrać pięć ról.
– Jeśli pani się przyłączy – dodała Frances – będziemy mieli tylko po

L
cztery.
– Co daje – oznajmiła triumfalnie Elizabeth – dwadzieścia procent

T
mniej!
Daniel wciąż siedział z podbródkiem opartym na dłoni, więc nie-
znacznie przechylił głowę, żeby podkreślić skupienie uwagi.
– Nie pochwali pani tak doskonałego zastosowania wiedzy ma-
tematycznej, panno Wynter?
Wyglądała, jakby miała za moment wybuchnąć, chociaż trudno było
mieć o to pretensję, skoro wszyscy spiskowali przeciwko niej. Lecz jako
guwernantka nie potrafiła się powstrzymać i zauważyła:
– Mówiłam wam, że umiejętność dokonywania obliczeń w pamięci jest
bardzo pożyteczna.
Oczy Harriet rozbłysły z podniecenia.
– Czy to znaczy, że pani się do nas przyłączy?
Daniel nie był pewien, jak doszła do tego wniosku, ale nie zamierzał

152
tracić takiej okazji, dlatego natychmiast ją poparł:
– Doskonale, panno Wynter. Wszyscy powinniśmy czasami wyjść poza
obszar, na którym czujemy się pewnie. Jestem z pani niezmiernie dumny.
Spojrzenie, które mu posłała, mówiło wyraźnie: Wypatroszę cię, nadęty
łotrze. Lecz oczywiście nigdy nie powiedziałaby czegoś podobnego w
obecności dzieci, dzięki czemu Daniel mógł radośnie obserwować, jak dyszy
z wściekłości.
Szach – mat!
– Panno Wynter, myślę, że powinna pani zostać złą królową –

R
oznajmiła Harriet.
– Jest tam i zła królowa? – spytał z wyraźnym zadowoleniem Daniel.
– Oczywiście – odparła Harriet. – W każdej dobrej sztuce jest zła

L
królowa.
Frances podniosła rękę.

T
– I jed...
– Nie mów tego – warknęła Elizabeth.
Frances zrobiła zeza, przyłożyła do czoła nóż, niczym coś w rodzaju
rogu, i zarżała.
– A więc postanowione – stwierdziła Harriet. – Daniel będzie lordem
Finsteadem – uniosła rękę, uprzedzając protesty – który właściwie nie będzie
lordem Finsteadem, tylko kimś o zupełnie innym nazwisku, które wymyślę
później; panna Wynter będzie złą królową, Elizabeth będzie... – Zmrużyła
oczy i przyjrzała się siostrze, która patrzyła na nią z jawną podejrzliwością.
– Elizabeth będzie piękną księżniczką – oznajmiła w końcu Harriet, ku
zdumieniu Elizabeth.
– A co ze mną? – spytała Frances.
– Lokaj – odparła Harriet bez sekundy namysłu.

153
Frances natychmiast otworzyła usta, by zaprotestować.
– Nie, nie – zaprzeczyła pospiesznie Harriet. – To najlepsza rola, daję ci
słowo, spodoba ci się.
– Jednorożec byłby lepszy – mruknął Daniel.
Frances spuściła głowę z wyrazem rezygnacji na twarzy.
– W następnej sztuce – ustąpiła w końcu Harriet. – Znajdę jakiś sposób,
żeby ująć jednorożca w sztuce, nad którą właśnie pracuję.
Frances wyrzuciła w górę obie pięści.
– Hurra!

R
– Ale tylko pod warunkiem, że od teraz przestaniesz mówić o jed-
norożcach.
– Popieram – odezwała się Elizabeth.

L
– Dobrze – ustąpiła Frances. – Żadnych jednorożców. Przynajmniej
wtedy, kiedy będziecie mogły mnie słyszeć.

T
Harriet i Elizabeth sprawiały wrażenie, jakby chciały wdać się w
polemikę, lecz panna Wynter włączyła się w ich rozmowę.
– Myślę, że tak będzie sprawiedliwie. Nie możecie zabronić jej
zupełnie o tym mówić.
– Więc postanowione – powiedziała Harriet. – Nad pomniejszymi
rolami zastanowimy się później.
– A co z tobą? – spytała Elizabeth.
– Och, ja będę boginią słońca i księżyca.
– Ta historia robi się coraz dziwniejsza.
– Niech pan poczeka do aktu siódmego – ostrzegła go panna Wynter.
– Siódmego? – Spojrzał na nią z niepokojem. – Jest aż siedem aktów?
– Dwanaście – sprostowała Harriet. – Ale nie martw się, ty jesteś tylko
w jedenastu. A teraz, panno Wynter, kiedy moglibyśmy zacząć próby? I czy

154
moglibyśmy je urządzać na świeżym powietrzu? Koło altany jest polanka,
która nadawałaby się do tego wprost wyśmienicie.
Panna Wynter spojrzała pytająco na Daniela, który wzruszył tylko
ramionami i powiedział:
– To Harriet jest autorką.
Skinęła głową i zwróciła się do dziewczynek.
– Zamierzałam powiedzieć, że możemy zacząć po lekcjach, ale
ponieważ sztuka ma aż dwanaście aktów, daję wam dzień wolnego od
geografii i matematyki.

R
Dziewczynki wzniosły triumfalny okrzyk i nawet Daniel dał się ponieść
ogólnej radości.
– No cóż – powiedział do panny Wynter – nie co dzień można stać się

L
kimś dziwnym oraz smutnym.
– Albo złym.

T
Parsknął.
– Albo złym. – I nagle przyszło mu coś do głowy. Dziwna i smutna
myśl. – Ale nie umieram na koniec, prawda?
Pokręciła głową.
– Cóż za ulga. Byłbym fatalnym trupem.
Roześmiała się, a właściwie zacisnęła usta, usilnie starając się nie
roześmiać. Dziewczynki paplały jak nakręcone, kończąc śniadanie, po czym
wybiegły z jadalni i Daniel został sam z panną Wynter. Siedzieli przy stole
obok siebie, a przez okna sączyło się ciepłe poranne słońce.
– Zastanawiam się – powiedział na głos – czy będziemy nieprzyzwoici?
Widelec wypadł jej z ręki.
– Słucham?
– Dziwny, smutny i zły może być, ale ja chciałbym być też nie-

155
przyzwoity. A pani nie?
Rozchyliła usta i Daniel usłyszał cichy szmer jej oddechu. Ten dźwięk
przyprawił go o gęsią skórkę i wzbudził w nim pragnienie pocałowania jej.
Wszystko wydawało się przemawiać za tym, żeby ją pocałował. Poczuł
się, jakby znowu był młodzieńcem, wiecznie namiętnym, lecz tym razem
miał wyraźnie sprecyzowany cel. W czasach studiów flirtował z każdą
kobietą, jaką napotkał, kradnąc im pocałunki – a mówiąc bardziej
precyzyjnie, przyjmując je, ilekroć miał taką okazję.
Tym razem było inaczej. Nie pragnął jakiejś kobiety. Pragnął jej. I

R
doszedł do wniosku, że jeżeli musi spędzić popołudnie, będąc dziwnym,
smutnym i oszpeconym, żeby przebywać w jej towarzystwie, to będzie warto.
Wtedy przypomniał sobie o brodawce.

L
Spojrzał na pannę Wynter i rzekł stanowczo:
– Nie zgadzam się na brodawkę.

T
Doprawdy, mężczyzna musi wiedzieć, gdzie postawić granicę.

156
11
Sześć godzin później, kiedy Anna dopasowywała czarną szarfę, która
miała wyróżniać ją jako złą królową, musiała przyznać, że nie przypomina
sobie przyjemniejszego popołudnia.
Niedorzeczne – owszem; pozbawione jakiejkolwiek wartości edu-
kacyjnej – niewątpliwie. A jednak niezmiernie przyjemne.
Bawiła się doskonale.
Bawiła się. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jej się to przydarzyło.
Próba trwała cały dzień (nie żeby zamierzali wystawić Dziwną i smutną

R
tragedię lorda Już – Nie – Finsteada przed publicznością), a ona nie
umiałaby zliczyć, ile razy musiała przerywać, pokładając się ze śmiechu.
– Nie będziesz bić mej córki! – zagrzmiała, wymachując w powietrzu

L
kijem.
Elizabeth się uchyliła.

T
– Och – skrzywiła się Anna. – Przepraszam. Nic ci się nie stało?
– Nic mi nie jest – zapewniła Elizabeth. – Ja...
– Panno Wynter, znowu nie trzyma się pani roli – jęknęła Harriet.
– Omal nie uderzyłam Elizabeth – wyjaśniła Anna.
– To nieważne.
Elizabeth sapnęła z oburzenia.
– Dla mnie ważne.
– Może nie powinna pani używać kija – podsunęła Frances.
Harriet posłała siostrze wzgardliwe spojrzenie, po czym zwróciła się do
pozostałych:
– Czy możemy wrócić do scenariusza? – spytała tonem tak sztywnym,
że ocierającym się o sarkazm.
– Oczywiście – odparła Anna, zerkając na swój tekst. – Gdzie je-

157
steśmy? Ach tak, nie będziesz bić mojej córki i tak dalej.
– Panno Wynter.
– Och nie, ja nie mówiłam roli. Chciałam tylko znaleźć odpowiednie
miejsce w tekście. – Odchrząknęła i machnęła kijem, omijając Elizabeth
szerokim łukiem. – Nie będziesz bić mej córki!
Sama nie wiedziała, jak udało się jej to powiedzieć, nie parskając
śmiechem.
– Nie chcę jej bić – oznajmił lord Winstead tonem tak dramatycznym,
że publiczność na Druru Lane zalałaby się łzami. – Chcę ją poślubić.

R
– Nigdy.
– Nie, nie, nie, panno Wynter! – wykrzyknęła Harriet. – W pani głosie
wcale nie słychać wzburzenia.

L
– To prawda – przyznała Anna. – Córka jest nieco głupawa. Myślę, że
zła królowa chętnie sama by ją udusiła.

T
Harriet westchnęła z udręką.
– Możliwe, ale zła królowa nie uważa, że jej córka jest głupia.
– Moim zdaniem jest głupia – wtrąciła się Elizabeth.
– Ale to ty jesteś córką – powiedziała Harriet.
– Wiem! Czytałam jej rolę cały dzień. To idiotka.
W czasie ich kłótni Daniel przysunął się bliżej Anny i powiedział:
– Czuję się trochę jak lubieżny staruch, próbując poślubić Elizabeth.
Parsknęła.
– Przypuszczam, że nie zechce pani zamienić się rolami.
– Z panem?
Spojrzał na nią z potępieniem.
– Z Elizabeth.
– Po tym, jak powiedział pan, że byłabym doskonałą złą królową?

158
Raczej nie.
Nachylił się ku niej.
– Nie dzielmy włosa na czworo, ale chyba powiedziałem, że byłaby
pani idealnie złą królową.
– Och, tale. To brzmi znacznie lepiej – Anna zmarszczyła brwi. –
Widział pan Frances?
Skinął głową w prawo.
– Sądzę, że ryje w krzakach.
Anna, zaniepokojona, podążyła za jego spojrzeniem.

R
– Ryje?
– Powiedziała mi, że ćwiczy przed następną sztuką.
Anna wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc.

L
– Tą, w której będzie jednorożcem.
– Ach, oczywiście – parsknęła. – Jest bardzo wytrwała.

T
Lord Winstead uśmiechnął się szeroko, a Anna poczuła, że coś zadrgało
w jej wnętrzu. Miał taki ujmujący uśmiech. Szelmowski, ale z... och, nie
umiała tego opisać, ale wiedziała, że jest dobrym człowiekiem, szlachetnym i
umiejącym odróżnić dobro od zła, bez względu na to, jak szelmowskie są jego
uśmiechy...
Wiedziała, że jej nie skrzywdzi.
Nawet na własnym ojcu nie mogła tak polegać.
– Nagle bardzo pani spoważniała – rzekł lord Winstead.
Anna ocknęła się z zamyślenia.
– Och, to nic takiego – powiedziała pospiesznie, mając nadzieję, że się
nie zaczerwieniła. Czasami musiała sobie przypominać, że on nie może
zajrzeć w jej myśli. Zerknęła na Harriet i Elizabeth, które wciąż się kłóciły,
chociaż zdążyły już porzucić temat inteligencji (lub jej braku) pięknej

159
księżniczki i przeszły na...
Wielkie nieba, czy one mówią o dzikach?
– Myślę, że powinniśmy zrobić przerwę – oznajmiła.
– Powiem wam jedno – odezwał się lord Winstead. – Nie zamierzam
grać dzika.
– Nie sądzę, żeby musiał się pan tym martwić – uspokoiła go Anna. –
Tę rolę z pewnością przyjmie Frances.
Spojrzał na nią. Ona spojrzała na niego. I oboje równocześnie
wybuchnęli śmiechem tak głośnym, że nawet Harriet i Elizabeth przerwały

R
sprzeczkę.
– Co was tak bawi? – spytała Harriet, a Elizabeth natychmiast dodała
podejrzliwie:

L
– Czy śmiejecie się ze mnie?
– Śmiejemy się ze wszystkich – odparł lord Winstead. – Nawet z siebie.

T
– Jestem głodna – oznajmiła Frances, wychodząc z krzaków. Do
sukienki przyczepiło się jej kilka liści, a z włosów sterczała gałązka. Anna nie
przypuszczała, żeby miał to być róg jednorożca, niemniej jednak efekt był
uroczy.
– Ja też jestem głodna. – Harriet westchnęła.
– Może jedna z was pobiegnie do domu i poprosi, żeby nam przysłano
kosz piknikowy – zaproponowała Anna. – Wszystkim nam przydałoby się
pożywić.
– Ja pójdę – zgłosiła się Frances.
– Pójdę z tobą – powiedziała Harriet. – Kiedy spaceruję, najlepiej mi się
myśli.
Elizabeth spojrzała na siostry, potem na dorosłych.
– Cóż, ja nie zostanę tu sama – oznajmiła, najwyraźniej nie uważając

160
dorosłych za odpowiednie towarzystwo. Wszystkie trzy ruszyły w stronę
domu, przyspieszając z każdym krokiem.
Anna patrzyła, jak znikają za wzniesieniem. Pewnie nie powinna
zostawać tu sama z lordem Winsteadem, ale trudno jej było znaleźć
argumenty przeciwko. Był środek dnia, znajdowali się na świeżym powietrzu,
a co więcej, tak dobrze bawili się tego popołudnia, że nie uważała, by w takiej
chwili powinna protestować.
Miała uśmiech na twarzy i całkiem dobrze się z tym czuła.
– Myślę, że może pani zdjąć tę szarfę – zasugerował lord Winstead. –

R
Nikt nie musi być cały czas zły.
Anna roześmiała się, przesuwając palcami wzdłuż krawędzi czarnej
wstążki.

L
– Sama nie wiem. Bycie złą jest dość przyjemne.
– Ma pani rację. Muszę przyznać, że nieco zazdroszczę pani złych

T
uczynków. Biedny lord Finstead, czy jakkolwiek będzie się nazywał, mógłby
czasami uciec się do przemocy. To dość żałosny osobnik.
– Ha, ale na koniec zdobywa księżniczkę – przypomniała mu Anna. – A
zła królowa musi resztę życia spędzić na strychu.
– Co każe zadać sobie pytanie – rzeki, patrząc na nią ze zmarszczonymi
brwiami – dlaczego historia lorda Finsteada jest smutna? To, że dziwna, jest
aż nadto oczywiste, ale skoro zła królowa kończy na strychu...
– To jest jego strych – przerwała mu Anna.
– Och. – Wyglądał, jakby bardzo starał się nie roześmiać. – No cóż, to
wszystko zmienia.
I roześmiali się. Oboje. Razem.
Znowu.
– Och, ja też jestem głodna – powiedziała Anna, kiedy minął jej atak

161
śmiechu. – Mam nadzieję, że dziewczynki niedługo wrócą.
I wtedy poczuła na ręce dłoń lorda Winsteada.
– Mam nadzieję, że wrócą nieprędko – szepnął. Przyciągnął ją do
siebie, a ona na to pozwoliła, czując się zbyt szczęśliwa, by pamiętać, że na
pewno złamie jej serce.
– Mówiłem, że pocałuję panią znowu – szepnął.
– Powiedział pan, że spróbuje.
Jego usta dotknęły jej ust.
– Wiedziałem, że mi się uda.

R
Pocałował ją znowu, a ona się odsunęła, lecz nie więcej niż o cal.
– Jest pan bardzo pewny siebie.
– Mhm. – Jego wargi odnalazły kącik jej ust, a potem wędrowały po

L
skórze, aż w końcu nie potrafiła się powstrzymać i odchyliła głowę, dając mu
dostęp do łagodnego wygięcia szyi.

T
Pelisa zsunęła się, odsłaniając skórę na chłodne, popołudniowe
powietrze, a on całował ją wzdłuż krawędzi gorsetu, po czym wrócił znowu
do ust.
– Boże, tak bardzo cię pragnę – powiedział ochrypłym szeptem.
Przycisnął ją mocniej do siebie, obiema rękami ujmując pod pośladki i
unosząc, aż nabrała zupełnie szalonej ochoty, by objąć go nogami. Właśnie
tego pragnął i – niech niebiosa się nad nią zmiłują – ona także.
Na szczęście miała na sobie suknię, która była jedynym, co po-
wstrzymało ją przed tak bezwstydnym zachowaniem. Mimo to, kiedy jedna
jego ręka sięgnęła w głąb gorsetu, nie zaprotestowała. A kiedy jego dłoń
zacisnęła się lekko na piersi – jęknęła tylko.
To musi się skończyć. Ale jeszcze nie teraz.
– Marzyłem o pani ostatniej nocy – szepnął. – Czy chce pani wiedzieć,

162
co to był za sen?
Pokręciła głową, chociaż rozpaczliwie tego pragnęła. Ale znała granice.
Tą drogą nie mogła pójść dalej. Gdyby usłyszała o jego snach, gdyby
usłyszała jego słowa padające na nią jak ciepły deszcz, zapragnęłaby
wszystkiego, o czym by jej mówił.
A pragnąć czegoś, czego nigdy nie mogła mieć, byłoby zbyt bolesne.
– O czym pani śni? – spytał.
– Ja nie śnię – odparła.
Znieruchomiał, a potem odchylił się do tyłu tak, żeby móc na nią

R
spojrzeć. Jego oczy – w tym zdumiewająco jasnym odcieniu błękitu –
wypełniała ciekawość. I być może cień smutku.
– Ja nie śnię – powtórzyła. – Nic mi się nie śniło od lat.

L
Powiedziała to, wzruszając ramionami. Teraz już było to dla niej czymś
normalnym; aż do tej chwili nie przyszło jej do głowy, że innym może się to

T
wydawać dziwne.
– Ale śniła pani w dzieciństwie? – spytał.
Skinęła głową. Nie zastanawiała się nad tym wcześniej, a może po
prostu nie chciała o tym myśleć. Ale jeżeli cokolwiek śniło się jej, odkąd
przed ośmiu laty opuściła Northumberland, nie pamiętała tego. Każdego
ranka, dopóki nie otworzyła oczu, spowijała ją tylko ciemność. Doskonale
pusta przestrzeń, wypełniona nicością. Żadnych nadziei. Żadnych marzeń.
Ale także żadnych koszmarów.
Uważała, że to niewysoka cena. Zmarnowała zbyt wiele godzin na
jawie, martwiąc się George’em Chervilem i jego szaleńczą żądzą zemsty.
– Nie uważa pani, że to dziwne? – spytał.
– To, że nie śnię? – Wiedziała, co miał na myśli, ale z jakiegoś powodu
czuła potrzebę powiedzenia tego na głos.

163
Przytaknął.
– Nie. – Jej głos zabrzmiał obojętnie. Ale pewnie. Może i było to
dziwne, jednak dawało poczucie bezpieczeństwa.
Nic nie powiedział, lecz przyglądał się jej badawczo, spojrzeniem tak
przeszywającym, że w końcu musiała odwrócić wzrok. Zbyt wiele o niej
wiedział. W ciągu niecałego tygodnia ten człowiek odkrył więcej jej
sekretów, niż ona sama wyjawiła komukolwiek przez całe osiem lat. To było
niepokojące.
To było niebezpieczne.

R
Niechętnie wyswobodziła się z jego objęć i odsunęła na tyle, by nie
mógł jej dosięgnąć. Pochyliła się, żeby podnieść pelisę leżącą na trawie i bez
słowa narzuciła ją sobie na ramiona.

L
– Dziewczynki wkrótce wrócą – powiedziała, chociaż była niemal
pewna, że tak nie będzie. Minie jeszcze co najmniej kwadrans, zanim wrócą;

T
może więcej.
– W takim razie przejdźmy się – zaproponował, podając jej ramię.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Nie we wszystkim, co robię, kieruję się lubieżnością – powiedział ze
śmiechem. – Pomyślałem, że mógłbym pokazać pani jedno z moich
ulubionych miejsc tutaj, w Whipple Hall. Jesteśmy zaledwie jakieś ćwierć
mili od jeziora – dodał, kiedy położyła dłoń na jego ramieniu.
– Czy jest zarybione? – spytała. Nie pamiętała, kiedy ostatnio łowiła
ryby, ale uwielbiała to robić jako dziecko. Ona i Charlotte były zmorą swojej
matki, która wolała, żeby oddawały się bardziej kobiecym zajęciom. Co W
końcu nastąpiło. Ale nawet kiedy Anna uległa już obsesji na punkcie strojów i
liczenia, ile razy jakiś wolny dżentelmen zerknął na wolną młodą damę...
Nadal lubiła łowić ryby. Co więcej, lubiła je nawet patroszyć i czyścić. I

164
oczywiście jeść. Nie sposób nie docenić satysfakcji, jaką daje zjedzenie
swojej ofiary.
– Powinien być zarybiony – powiedział lord Winstead. – Zawsze był,
zanim wyjechałem, a nie sądzę, żeby mój zarządca miał powód, by to
zmieniać.
Oczy musiały jej rozbłysnąć radością, ponieważ uśmiechnął się
pobłażliwie i dodał:
– A więc lubi pani ryby?
– Och, bardzo – odparła, wzdychając tęsknie. – Kiedy byłam

R
dzieckiem... – Ale nie dokończyła zdania. Zapomniała, że nie rozmawia o
swoim dzieciństwie.
Lecz jeżeli go to zaciekawiło – a Anna była niemal pewna, że tak – nic

L
nie dał po sobie poznać. Kiedy szli łagodnym stokiem w stronę kępy
zielonych drzew, powiedział tylko:

T
– Ja też lubiłem w dzieciństwie łowić ryby. Cały czas spędzałem z
Marcusem... lordem Chatteris – dodał, ponieważ Anna oczywiście nie znała
imienia lorda.
Anna cieszyła się krajobrazem. Był piękny wiosenny dzień, a liście i
trawa mieniły się tysiącem różnych tonów zieleni. Świat wydawał się
zdumiewająco nowy i zwodniczo pełen nadziei.
– Czy lord Chatteris bywał tu często jako dziecko? – spytała, chcąc
skierować konwersację na bezpieczne tematy.
– Nieustannie – odparł lord Winstead. - W każdym razie w czasie
wakacji. Kiedy mieliśmy po trzynaście lat, nie wiem, czy kiedykolwiek
przyjeżdżałem do domu bez niego.
Przeszli jeszcze kawałek, aż nagle on sięgnął, by zerwać listek.
Przyjrzał mu się, zmarszczył brwi i w końcu lekkim pstryknięciem palcami

165
posłał w powietrze. Liść opadał, wirując, i coś w jego trzepoczącym ruchu
musiało działać hipnotyzująco, ponieważ oboje zatrzymali się, by
obserwować, jak upada wśród traw.
I nagle, zupełnie jakby ta chwila nigdy się nie wydarzyła, lord Winstead
podjął rozmowę, tam gdzie ją przerwali.
– Marcus nie miał właściwie żadnej rodziny. Żadnego rodzeństwa, a
jego matka umarła, kiedy był mały.
– A co z ojcem?
– Och, prawie z nim nie rozmawiał – odparł lord Winstead. Powiedział

R
to z taką nonszalancją, jakby nie było nic dziwnego w tym, że ojciec nie
rozmawia z synem. Anna pomyślała, że to raczej niepodobne do niego. Nie
lekceważenie, ale... cóż, sama nie wiedziała, jak to nazwać, ale zaskoczyło ją

L
to. A wtedy zaskoczyło ją też to, że uświadomiła sobie, iż zna go na tyle, by
zauważyć taki drobiazg.

T
Zaskoczyło i być może nieco zaniepokoiło, ponieważ nie powinna znać
go aż tak dobrze. To nie było jej miejsce, a takie przywiązanie mogło się
zakończyć tylko złamanym sercem. Wiedziała o tym i on także powinien
wiedzieć.
– Byli skłóceni? – spytała, wciąż zainteresowana lordem Chatterisem.
Widziała go tylko raz, i to krótko, ale wydawało się, że mają ze sobą coś
wspólnego.
Lord Winstead pokręcił głową.
– Nie. Myślę raczej, że starszy lord Chatteris po prostu nie miał nic do
powiedzenia.
– Swojemu synowi?
Wzruszył ramionami.
– To wcale nie tak rzadko się zdarza. Połowa moich kolegów ze szkoły

166
prawdopodobnie nie umiałaby powiedzieć, jaki kolor oczu mają ich rodzice.
– Niebieskie – szepnęła Anna, nagle ogarnięta ogromną falą tęsknoty za
domem. – I zielone.
Jej siostry również miały oczy niebieskie i zielone, ale opanowała się,
zanim zdążyła i to powiedzieć.
Nachylił ku niej głowę, ale nie zadał już żadnych pytań, za co była mu
bezbrzeżnie wdzięczna.
– Mój ojciec miał oczy w takim samym kolorze jak ja – powiedział.
– A pańska matka?

R
Anna spotkała raz jego matkę, ale nie miała powodu, by zwracać uwagę
na kolor jej oczu. Ale chciała podtrzymać rozmowę skupioną wokół niego. W
ten sposób wszystko było łatwiejsze.

L
Nie wspominając o tym, że był to temat, który najwyraźniej żywo ją
interesował.

T
– Moja matka także ma niebieskie oczy – powiedział. – Ale w ciem-
niejszym odcieniu. Nie tak ciemne, jak pani... – Odwrócił głowę, przy-
glądając się jej uważnie. – Ale muszę przyznać, że chyba nie widziałem
nikogo, kto miałby oczy w takim odcieniu jak pani. Wydają się niemal
fioletowe. – Przechylił odrobinę głowę. – Ale nie. Są jednak niebieskie.
Anna uśmiechnęła się i odwróciła wzrok. Zawsze była dumna ze swoich
oczu. To był jedyny przejaw próżności, na jaki teraz sobie pozwalała.
– Z daleka wydają się brązowe.
– Zatem to kolejny powód, by cieszyć się czasem spędzanym blisko
pani – powiedział cicho.
Wstrzymała oddech i zerknęła na niego ukradkiem, lecz już na nią nie
patrzył. Wskazywał za to ręką przed siebie, mówiąc:
– Widzi pani jezioro? Tuż za tymi drzewami.

167
Anna wyciągnęła szyję i dostrzegła srebrzysty połysk między pniami
drzew.
– Zimą widać je zupełnie dobrze, ale kiedy na drzewach są liście,
trudno je zauważyć.
– Jest piękne – powiedziała szczerze Anna. Nawet teraz, gdy niemal nie
było widać wody, wyglądało wprost idyllicznie. – Czy będzie na tyle ciepłe,
żeby w nim pływać?
– Nie celowo, ale chyba każdemu w mojej rodzinie prędzej czy później
udało się w nim zanurzyć.

R
Anna poczuła, że zaczynają jej drgać kąciki ust.
– Ojej.
– Niektórym nawet więcej niż jeden raz – dodał z zażenowaniem lord

L
Winstead.
Zerknęła na niego, a on wyglądał tak uroczo chłopięco, że aż dech jej

T
zaparło. Jakie byłoby jej życie, gdyby mając szesnaście lat spotkała na swej
drodze jego, a nie George’a Chervila? Albo jeśli nie jego (ponieważ i tak
nigdy nie poślubiłaby hrabiego, nawet jako Annelise Shawcross), to kogoś
takiego jak on. Jakiegoś Daniela Smythe’a. Albo Daniela Smitha. Ale na
pewno Daniela. Jej Daniela.
Mógłby dziedziczyć tytuł baroneta albo nie dziedziczyć żadnego tytułu,
tylko być zwyczajnym dżentelmenem z ładnym i wygodnym domkiem na
wsi, dziesięcioma akrami ziemi i sforą leniwych psów.
A ona by się tym cieszyła. Każdą najdrobniejszą, zwyczajną chwilą.
Czy naprawdę kiedyś szukała wrażeń? Kiedy miała szesnaście lat,
wydawało się jej, że chce wyjechać do Londynu, chodzić do teatru i opery, i
na wszystkie przyjęcia, na które dostawałaby zaproszenia. Szykowna młoda
dama – tym właśnie chciała być, jak powiedziała Charlotte.

168
Jednak to była młodzieńcza głupota. Nawet gdyby wyszła za męż-
czyznę, który zabrałby ją do stolicy i rzucił w wir życia towarzyskiego... Z
pewnością poczułaby się tym zmęczona i zapragnęła wrócić do
Northumberland, gdzie wskazówki zegarów wydawały się poruszać wolniej,
a powietrze było szare od mgły, a nie od sadzy.
Wszystkiego, czego się nauczyła, nauczyła się za późno.
– Może wybierzemy się na ryby w tym tygodniu? – zaproponował,
kiedy stanęli na brzegu jeziora.
– Och, tak, bardzo bym chciała – wypaliła, zanim zdążyła się

R
zastanowić. – Oczywiście będziemy musieli zabrać dziewczynki.
– Oczywiście – mruknął. Dżentelmen w każdym calu.
Przez chwilę stali w milczeniu. Anna mogłaby stać tak przez cały dzień,

L
wpatrując się w spokojną, gładką taflę wody. Od czasu do czasu ryba
wypływała na powierzchnię, tworząc rozchodzące się kręgi na wodzie.

T
– Gdybym był chłopcem – odezwał się Daniel, podobnie jak ona nie
odrywając wzroku od wody – rzuciłbym kamieniem. Nie mógłbym się
oprzeć.
Daniel. Kiedy zaczęła tak o nim myśleć?
– Gdybym była dziewczynką – powiedziała – musiałabym zdjąć buty i
pończochy.
Skinął głową.
– Ja pewnie wepchnąłbym panią do wody – przyznał z lekkim
uśmiechem.
Wciąż wpatrywała się w wodę.
– Och, niewątpliwie pociągnęłabym pana za sobą.
Parsknął śmiechem, po czym oboje znowu zamilkli, ciesząc się
patrzeniem na jezioro, ryby i nasiona dmuchawca, które unosiły się na

169
powierzchni tuż przy brzegu.
– To był idealny dzień – powiedziała cicho Anna.
– Niemal – szepnął Daniel, a wtedy ona znowu znalazła się w jego
ramionach. Całował ją, ale tym razem inaczej. Mniej nagląco. Mniej żarliwie.
Dotyk ich warg był przejmująco delikatny i może nie doprowadzał jej do
szaleństwa, tak by zapragnęła przycisnąć się do niego całym ciałem i przyjąć
go w siebie. Sprawił za to, że poczuła się tak lekka, jak gdyby mogła wziąć go
za rękę i odlecieć, aby nigdy nie przestał jej całować. Czuła mrowienie w
całym ciele, stanęła na palcach, niemal spodziewając się, że za moment

R
wzbije się w powietrze.
A wtedy on przerwał pocałunek i odsunął się na tyle, by oprzeć się
czołem o jej czoło.

L
– Proszę bardzo – powiedział, ujmując jej twarz w obie dłonie. – Teraz
to był idealny dzień.

T
170
12

Niemal dokładnie dzień później Daniel siedział w wyłożonej boazerią


bibliotece Whipple Hill, zastanawiając się, jak to możliwe, że ten dzień był o
tyle mniej doskonały niż poprzedni.
Po tym, jak pocałował pannę Wynter nad jeziorem, wrócili na polanę, na
której biedny lord Finstead zalecał się do urodziwej, lecz tępej księżniczki,
docierając tam na chwilę przed przybyciem Harriet, Elizabeth i Frances w
asyście dwóch służących z koszami piknikowymi. Po solidnym posiłku

R
czytali przez kilka godzin fragmenty Dziwnej i smutnej tragedii lorda
Finsteada, aż w końcu Daniel zaczął błagać o litość, twierdząc, że boki
go już bolą od śmiechu.

L
Nawet Harriet, która wciąż starała się przypominać im, że jej arcydzieło
nie jest komedią, nie poczuła się urażona.

T
Wrócili więc do domu, gdzie okazało się, że przybyła matka i siostra
Daniela. Podczas gdy wszyscy witali się ze wszystkimi tak serdecznie, jakby
nie rozstali się zaledwie dwa dni wcześniej, panna Wynter wymknęła się do
swego pokoju.
Odtąd jej nie widział.
Ani przy kolacji, którą zjadła w pokojach dziecinnych razem z Elizabeth
i Frances, ani przy śniadaniu, które... Cóż, nie miał pojęcia, dlaczego nie
przyszła na śniadanie. Wiedział tylko, że dawno już minęło południe, a on
wciąż jeszcze czuł się nieprzyjemnie przejedzony po spędzeniu dwóch godzin
przy stole w nadziei na to, że w końcu ją zobaczy.
Zdążył zjeść już drugie pełne śniadanie, kiedy lady Sara uznała za
stosowne poinformować go, że lady Pleinsworth dała pannie Wynter wolne
na większą część dnia. Podobno była to rekompensata za całą dodatkową

171
pracę, jaką wykonała. Najpierw wieczorek muzyczny, a teraz podwójne
obowiązki niani i guwernantki. Panna Wynter wspominała, że zamierza się
wybrać do wioski – dodała Sara – a ponieważ słońce znowu zaczęło
wychodzić zza chmur, dzień wydawał się idealny na taką wycieczkę.
Tak więc Daniel zajął się wszystkimi tymi rzeczami, którymi powinien
się zajmować właściciel majątku, kiedy nie jest szaleńczo zakochany w
jakiejś guwernantce. Spotkał się z lokajem. Przejrzał księgi rachunkowe z
ostatnich trzech lat, za późno przypominając sobie, że nie przepada za
rachunkami, a co więcej – nigdy nie był w tym dobry.

R
Powinno być tysiąc rzeczy do zrobienia i z pewnością były, ale za
każdym razem, kiedy siadał, by wykonać jakieś zadanie, jego myśli błądziły
wokół niej. Jej uśmiechu. Jej ust, kiedy się śmiała. Jej oczu, kiedy była

L
smutna.
Anna.

T
Podobało mu się jej imię. Pasowało do niej, prostej i bezpośredniej. Ci,
którzy jej nie znali, mogliby pomyśleć, że jej uroda wymaga czegoś bardziej
dramatycznego, jak Esmeralda albo Melissande.
Ale on ją znał. Nie znał jej przeszłości i nie znał jej sekretów, ale znał ją.
A ona była Anną w każdym calu.
Anną, która w tej chwili znajdowała się gdzieś, gdzie jego nie było.
Wielkie nieba, to śmieszne. Jest dorosłym mężczyzną, a tymczasem
snuje się po domu (co prawda wielkim), tylko dlatego, że brakuje mu
towarzystwa jakiejś guwernantki. Nie mógł usiedzieć spokojnie; nie mógł
nawet usiedzieć prosto. Musiał przestawić fotele w południowym salonie,
ponieważ siedział naprzeciwko lustra i kiedy zobaczył swoje odbicie,
wyglądał tak ponuro i żałośnie, że nie był w stanie tego znieść.
W końcu poszedł poszukać kogoś, z kim mógłby zagrać w karty.

172
Honoria lubiła grać, Sara także. A chociaż smutek nie lubi towarzystwa,
Daniel mógł przynajmniej spróbować o nim zapomnieć. Ale kiedy dotarł do
błękitnego salonu, wszystkie jego krewne (nawet te najmłodsze) siedziały
wokół stołu, pogrążone w dyskusji o zbliżającym się ślubie Honorii.
Daniel zaczął po cichu wycofywać się w kierunku drzwi.
– Och, Danielu! – zawołała matka, łapiąc go, zanim zdążył uciec. –
Przyłącz się do nas. Próbujemy zdecydować, czy Honoria powinna brać ślub
w lawendowo – niebieskim, czy niebiesko – lawendowym.
Już otwierał usta, by zapytać, na czym polega różnica, lecz rozmyślił

R
się.
– Niebiesko – lawendowy – rzekł stanowczo, nie mając pojęcia, o
czym właściwie mówi.

L
– Tak sądzisz? – spytała matka, marszcząc brwi. – Doprawdy, wydaje
mi się, że lawendowo – niebieski byłby lepszy.

T
Naturalnie nasuwało się pytanie, dlaczego w takim razie zapytała go o
zdanie, lecz i tym razem doszedł do wniosku, że rozsądny mężczyzna nie
powinien drążyć tego tematu. Zamiast tego ukłonił się damom i oznajmił, że
wybiera się skatalogować ostatnie nabytki do biblioteki.
– Biblioteki? – spytała Honoria. – Naprawdę?
– Lubię czytać – odparł.
– Ja też, ale co to ma wspólnego z katalogowaniem?
Pochylił się i szepnął jej do ucha:
– Czy to właśnie teraz powinienem powiedzieć, że próbuję uciec przed
zgrają kobiet?
Uśmiechnęła się, a kiedy Daniel się wyprostował, powiedziała:
– Teraz powinieneś powiedzieć, że stanowczo zbyt dużo czasu
upłynęło, odkąd czytałeś jakąś angielską książkę.

173
– W rzeczy samej. – I odszedł.
Jednak po pięciu minutach spędzonych w bibliotece nie mógł tego już
dłużej znieść. Nie należał do ludzi, którzy lubią się snuć z kąta w kąt, więc w
końcu, kiedy złapał się na tym, że od co najmniej minuty siedzi z czołem
opartym o biurko, wyprostował się, przeanalizował wszystkie powody, które
mogłyby go zmusić do wyprawy do wioski (zajęło mu to około pół sekundy) i
postanowił ruszyć w drogę.
Był hrabią Winstead. To jego dom, w którym nie był od trzech lat. Ma
moralny obowiązek odwiedzić wioskę. To przecież jego ludzie.

R
Przypominał sobie, by nigdy nie powiedzieć tych słów na głos, o ile nie
chce, żeby Honoria i Sara umarły ze śmiechu, założył płaszcz i wyszedł do
stajni. Pogoda nie była już tak piękna, jak poprzedniego dnia, niebo ledwie

L
wyzierało zza chmur. Daniel nie przypuszczał, żeby miało padać, w każdym
razie nie w najbliższej przyszłości, więc kazał przygotować otwartą

T
dwukółkę. Kareta byłaby zbyt ostentacyjna na wyjazd do wioski, poza tym
nie widział powodu, dla którego nie miałby sam powozić. Lubił czuć wiatr na
twarzy.
I tęsknił za jazdą dwukółką. Był to szybki, lekki pojazd, nie tak
szykowny jak faeton, ale mniej niebezpieczny. Daniel zdążył się nim cieszyć
zaledwie przez dwa miesiące, zanim musiał opuścić kraj. Nie trzeba chyba
dodawać, że młodzi angielscy dżentelmeni uciekający z kraju nie mają na co
dzień lekkich, zgrabnych dwukółek.
Kiedy dotarł do wioski, oddał lejce chłopcu w gospodzie i poszedł
pozałatwiać swoje sprawy. Będzie musiał odwiedzić wszystkie ważniejsze
miejsca, żeby nikt nie poczuł się urażony, więc zaczął od wytwórcy świec na
początku głównej ulicy. Wieść o jego przybyciu szybko się rozeszła i kiedy
Daniel zbliżył się do Kapeluszy i Bonnetów Percy’ego (to dopiero trzecie

174
miejsce, które odwiedził tego dnia), pan i pani Percy czekali już na niego
przed sklepem z takimi samymi szerokimi uśmiechami na twarzach.
– Milordzie – powiedziała pani Persy z dygnięciem tak niskim, na jakie
pozwalała jej imponująca tusza. – Czy mogę jako jedna z pierwszych zaprosić
pana do domu? Oboje jesteśmy zaszczyceni, widząc pana znowu.
Odchrząknęła, a jej mąż dodał:
– W rzeczy samej.
Daniel z gracją skinął głową obojgu, dyskretnie rozglądając się po
sklepie w poszukiwaniu innych klientów. A właściwie jednej, konkretnej

R
klientki.
– Dziękuję, pani Percy, panie Percy. Miło być z powrotem w domu.
Pani Percy skinęła entuzjastycznie głową.

L
– Nigdy nie uwierzyliśmy w nic z tego, co o panu mówili. Ani w jedno
słowo.

T
Co kazało Danielowi zacząć się zastanawiać, jakie też rzeczy o nim
mówiono. O ile wiedział, wszystkie historie, jakie o nim krążyły, były
całkowicie prawdziwe. Naprawdę pojedynkował się z Hugh Prentice’em i
postrzelił go w nogę. Co do jego ucieczki z kraju, Daniel nie wiedział, w jaki
sposób ta sprawa mogła zostać upiększona; sądził raczej, że wściekła żądza
zemsty lorda Ramsgate’a była dostatecznie ekscytująca.
Lecz o ile Daniel nie miał ochoty rozmawiać z matką na temat
wyższości lawendowo – niebieskiego nad niebiesko – lawendowym, to tym
bardziej nie chciał rozmawiać z panią Percy o samym sobie.
Dziwna, smutna historia lorda Winsteada. To byłoby właśnie to.
Dlatego powiedział tylko:
– Dziękuję pani. – Podszedł pospiesznie do wystawy kapeluszy, mając
nadzieję, że jego zainteresowanie towarem osłabi zainteresowanie pani Percy

175
jego życiem.
Tak też się stało. Natychmiast przystąpiła do zachwalania najnowszych
modeli, które, jak zapewniała, można w mgnieniu oka dopasować do jego
rozmiaru.
– W rzeczy samej – przytaknął pan Percy.
– Czy zechciałby pan przymierzyć któryś, milordzie? – spytała pani
Percy. – Przekona się pan, że kształt ronda jest niezwykle twarzowy.
Potrzebował nowego kapelusza, więc przyjął ten, który mu podawała,
lecz zanim zdążył włożyć go na głowę, drzwi otworzyły się, trącając mały

R
dzwonek, którego wesoły dźwięk wypełnił wnętrze. Daniel odwrócił się, lecz
zanim jeszcze zobaczył, już wiedział.
Anna.

L
Kiedy weszła do sklepu, nawet powietrze stało się inne.
– Panna Wynter – powiedział. – Cóż za urocza niespodzianka.

T
Wyglądała na zaskoczoną, lecz tylko przez moment, a podczas gdy pani
Percy przyglądała się jej z wyraźnym zainteresowaniem, dygnęła, mówiąc:
– Lordzie Winstead.
– Panna Wynter jest guwernantką moich kuzynek – wyjaśnił pani
Percy. – Przyjechały z krótką wizytą.
Pani Percy wyraziła radość z nawiązania znajomości. Pan Percy
powiedział „w rzeczy samej” i Anna została porwana do części dla dam, gdzie
pani Percy miała ciemnoniebieski bonnet z pasiastymi wstążkami, który
będzie jej pasował wprost idealnie. Daniel powoli podążył ich śladem, wciąż
trzymając w dłoniach czarny cylinder.
– Och, Wasza Lordowska Mość! – zawołała pani Percy, kiedy za-
uważyła, że Daniel idzie za nimi. – Czy nie powie pan pannie Wynter, jak
uroczo wygląda?

176
Wolał ją bez bonnetu, kiedy jej włosy połyskiwały w promieniach
słońca, ale kiedy spojrzała na niego spod ciemnych rzęs okalających ciemny,
ciemny błękit jej oczu, pomyślał, że na całym świecie nie znalazłby się nikt,
kto nie przyznałby mu racji, kiedy oświadczył:
– W rzeczy samej, wyjątkowo uroczo.
– A widzi pani? – powiedziała pani Percy z zachęcającym uśmiechem.
– Wygląda pani zjawiskowo.
– Podoba mi się. – Anna westchnęła ze smutkiem. – Bardzo. Ale jest
straszliwie drogi.

R
Powoli rozwiązała wstążki, zdjęła bonnet i spojrzała na niego tęsknie.
– W Londynie taka robota kosztowałaby dwa razy drożej – przy-
pomniała pani Percy.

L
– Wiem – przyznała Anna, uśmiechając się smutno. – Ale guwernantki
w Londynie nie dostają dwa razy wyższej pensji. Dlatego rzadko zostają mi

T
pieniądze na bonnety, nawet tak piękne jak ten.
Daniel nagle poczuł się jak łajdak, stojąc tam z cylindrem w dłoni;
cylindrem, jaki mógłby kupić i sprzedać tysiąc razy, nawet nie odczuwając
tego w kieszeni.
Odchrząknął, czując się bardzo niezręcznie.
– Przepraszam panie – rzekł. Wrócił do męskiej części sklepu, podał
kapelusz panu Percy’emu, który mruknął „w rzeczy samej” i podszedł do pań,
wciąż oglądających niebieski bonnet.
– Dziękuję – powiedziała panna Wynter, oddając pani Percy bonnet. –
Nie omieszkam powiedzieć lady Pleinsworth, jak piękne są pani kapelusze.
Jestem pewna, że zechce zabrać na zakupy swoje córki.
– Córki? – rozpromieniała się pani Percy.
– Cztery – uściślił życzliwie Daniel. – Moja matka i siostra także są w

177
Whipple Hill.
Podczas gdy pani Percy wachlowała się, podekscytowana perspektywą
aż siedmiu arystokratycznych klientek w rezydencji położonej tak blisko jej
sklepu, Daniel skorzystał z okazji, by podać ramię Annie.
– Czy mogę pomóc pani załatwić następną sprawę? – spytał, wiedząc
doskonale, jak niezręcznie będzie jej odmówić w obecności pani Percy.
– Już prawie skończyłam – powiedziała. – Muszę jeszcze tylko kupić
trochę laku do listów.
– Na szczęście doskonale wiem, gdzie go pani dostanie.

R
– W sklepie z artykułami piśmiennymi, jak sądzę.
Wielkie nieba, ależ ona to utrudnia.
– Oczywiście, ale ja wiem, gdzie się ten sklep znajduje.

L
Wskazała palcem gdzieś na zachód.
– Po drugiej stronie ulicy, niedaleko pod górę.

T
Przesunął się nieznacznie, tak aby pani i panu Percy nie było łatwo
obserwować ich rozmowę.
– Czy może pani przestać piętrzyć trudności i pozwolić zaprowadzić się
po ten wosk?
Zacisnęła usta, co oznaczało, że ciche parsknięcie śmiechem, które
usłyszał, musiało wydobyć się jej nosem. Mimo to powiedziała z godnością:
– Cóż, skoro tak pan to ujmuje, nie widzę sposobu, żeby odmówić.
Przyszło mu do głowy kilka możliwych odpowiedzi, lecz doszedł do
wniosku, że żadna z nich nie zabrzmi tak dowcipnie wypowiedziana, jak
pomyślana, dlatego tylko skinął głową i podał jej ramię, które przyjęła z
uśmiechem.
Kiedy jednak wyszli na zewnątrz, Anna odwróciła się gwałtownie i
spytała, raczej ostro:

178
– Czy pan mnie śledzi?
Zakrztusił się.
– Hm, nie nazwałbym tego śledzeniem, ściśle rzecz ujmując.
– Ściśle rzecz ujmując? – Bardzo starała się, by uśmiech nie pojawił się
na jej wargach, lecz zdradziły ją oczy.
– No cóż. – Przybrał najbardziej niewinny wyraz twarzy. – Ja byłem w
tym sklepie, zanim pani weszła. Niektórzy mogliby wręcz powiedzieć, że to
pani mnie śledziła.
– Niektórzy mogliby – przyznała. – Ale nie ja. I nie pan.

R
– Nie – odparł, z trudem powstrzymując uśmiech. – Stanowczo nie.
Ruszyli w górę ulicy, kierując się do sklepu z artykułami piśmiennymi i
chociaż Anna nie kontynuowała tematu, on zbyt dobrze bawił się tą rozmową,

L
by z niej zrezygnować.
– Jeśli już musi pani wiedzieć, zostałem uprzedzony o pani możliwej

T
obecności w wiosce.
– Oczywiście, wiedziałam – mruknęła.
– A ponieważ i ja musiałem załatwić parę spraw...
– Pan? – przerwała mu. – Pan coś musiał?
Postanowił zignorować tę uwagę.
– I ponieważ zanosiło się na deszcz, uznałem, że moim obowiązkiem
jako dżentelmena jest odwiedzić wioskę dzisiaj, aby zmiana pogody nie
zastała pani tutaj bez transportu do domu.
Milczała przez dłuższą chwilę, przyglądając mu się z powątpiewaniem,
po czym powiedziała (nie spytała – stwierdziła).
– Doprawdy.
– Nie – przyznał z szerokim uśmiechem. – Szukałem pani. Ale w końcu
muszę odwiedzić wszystkich sklepikarzy i... – Zatrzymał się i spojrzał w

179
górę. – Pada.
Anna wyciągnęła rękę i rzeczywiście – duża kropla deszczu wy-
lądowała na jej palcach.
– Cóż, to raczej nie jest niespodzianka. Chmury zbierały się przez cały
dzień.
– Zatem kupimy wosk i wracamy? Przyjechałem dwukółką i z przy-
jemnością odwiozę panią do domu.
– Dwukółką? – spytała, unosząc ze zdumieniem brwi.
– Wprawdzie zmoknie pani – przyznał. – Ale będzie wyglądać bardzo

R
szykownie.
Kiedy odpowiedziała mu uśmiechem, dodał:
– I szybciej znajdzie się pani w Whipple Hall.

L
Kiedy kupowali wosk, wybierając głęboki, ciemnoniebieski kolor
bonnetu, z którego zrezygnowała, padało już lekko, lecz nieprzerwanie.

T
Daniel zaproponował, że poczeka razem z nią w wiosce, aż się rozpogodzi,
lecz oznajmiła, że powinna wrócić w porze herbaty, a poza tym – kto
powiedział, że przestanie padać? Chmury zasłaniały niebo niczym gruby koc;
równie dobrze mogło padać do następnego wtorku.
– I wcale nie pada tak bardzo – rzekła, wyglądając przez okno sklepu.
Była to prawda, ale kiedy dotarli do Kapeluszy i Bonnetów Percy’ego,
zatrzymał się i spytał:
– Pamięta pani może, czy sprzedają tu parasole?
– Myślę, że tak.
Uniósł w górę palec, dając jej znak, by poczekała, po czym wrócił z
parasolem. Zajęło mu to nie więcej czasu, niż trzeba było, żeby polecił wysłać
rachunek do Whipple Hall, a pan Percy powiedział „w rzeczy samej”.
– Pani – powiedział tonem tak uprzejmym, że nie mogła się nie

180
uśmiechnąć. Otworzył parasol i trzymał nad nią, kiedy szli w kierunku
gospody.
– Powinien pan trzymać go i nad sobą – zauważyła, omijając ostrożnie
kałuże. Brzeg sukni miała już przemoczony, mimo że starała się unosić go
nad ziemią.
– Trzymam – skłamał. Ale nie przejmował się tym, że przemoknie. W
każdym razie jego kapelusz zniesie deszcz lepiej niż jej bonnet.
Do gospody nie było daleko, ale kiedy tam dotarli, deszcz padał już
mocniej, więc Daniel znowu zaproponował, by przeczekali ulewę.

R
– Dość dobrze tu karmią – oznajmił. – O tej porze dnia nie ma śledzi,
ale z pewnością znajdzie się coś, co będzie pani smakowało.
Parsknęła śmiechem i ku jego zaskoczeniu przyznała:

L
– Jestem już nieco głodna.
Spojrzał na niebo.

T
– Nie sądzę, żeby wróciła pani do domu na herbatę.
– Nie szkodzi. Nie przypuszczam, żeby ktoś oczekiwał, że w taką
pogodę będę szła pieszo.
– Mówiąc szczerze, kiedy wychodziłem, wszystkie panie były tak
pogrążone w rozmowie o zbliżającym się weselu, że nie przypuszczam, by
ktokolwiek zauważył pani nieobecność.
Uśmiechnęła się, kiedy weszli do środka.
– Tak powinno być. Pańska siostra powinna mieć wesele swoich
marzeń.
A co z pani marzeniami?
Miał to pytanie już na końcu języka, ale się powstrzymał. To byłoby
niezręczne i zrujnowałoby przyjazną atmosferę, jaka zapanowała między
nimi.

181
Poza tym, wątpił, żeby odpowiedziała.
Nauczył się cenić każdą kroplę jej przeszłości, jaką zechciała wyjawić.
Kolor oczu jej rodziców; to, że ma siostrę i obie lubią łowić ryby... Zdradzała
tylko drobiazgi, a Daniel nie był pewien, czy robi to celowo, czy
przypadkowo.
Ale chciał więcej. Kiedy spojrzał jej w oczy, zapragnął zrozumieć
wszystko, każdą chwilę, która doprowadziła ją aż do tego momentu. Nie
chciał nazywać tego obsesją – wydało mu się to zbyt mrocznym określeniem
dla tego, co czuł.

R
Szaleńcze zauroczenie; tak, to właśnie to. Dziwne i przyprawiające o
zawrót głowy upodobanie. Z pewnością nie on pierwszy uległ tak
błyskawicznemu oczarowaniu.

L
Ale kiedy zajęli miejsca w zatłoczonej gospodzie, spojrzał na nią i nie
urodę zobaczył, ale jej serce. I jej duszę. I doznał przejmującego uczucia, że

T
jego życie nigdy już nie będzie takie samo.

182
13

O mój Boże – powiedziała Anna i wzdrygnęła się, siadając. Miała na


sobie płaszcz, ale mankiety nie były dobrze dopasowane i woda spływała jej
do rękawów. Była przemoczona do łokci i niemal zamarzała. – Trudno
uwierzyć, że jest już prawie maj.
– Herbaty? – spytał Daniel, dając znak właścicielowi gospody.
– Tak, poproszę. Albo cokolwiek gorącego.
Zdjęła rękawiczki i zmarszczyła brwi, patrząc na niewielką dziurkę,

R
która pojawiła się na czubku palca wskazującego. Niedobrze. Akurat ten
palec powinien wyglądać dostojnie i władczo. Zbyt często musiała grozić nim
dziewczynkom.

L
– Czy coś się stało? – spytał Daniel.
– Przepraszam? – Podniosła wzrok i zamrugała. Och, musiał zauważyć

T
jej spojrzenie na rękawiczkę. – To tylko rękawiczka. Szew się rozpruł. Będę
musiała to naprawić wieczorem.
Obejrzała rękawiczkę, zanim odłożyła ją na stół obok siebie. Liczba
napraw, jaką może znieść rękawiczka, jest ograniczona, a Anna
przypuszczała, że żywot jej pary powoli się kończy.
Daniel poprosił właściciela gospody o dwa kubki herbaty i zwrócił się
znowu do niej.
– Nawet ryzykując, że okażę się kompletnym ignorantem, jeśli idzie o
realia życia na służbie, muszę powiedzieć, że trudno mi uwierzyć, by moja
ciotka nie płaciła pani tyle, żeby wystarczyło na nową parę rękawiczek.
Anna była pewna, że Daniel jest w tej dziedzinie kompletnym
ignorantem, ale doceniła to, że przynajmniej przyznał się do niewiedzy.
Przypuszczała też, że nie ma pojęcia, ile kosztuje para rękawiczek – czy

183
cokolwiek innego. Robiła zakupy z przedstawicielami wyższych klas
wystarczająco często, by wiedzieć, że nigdy nie pytają o cenę. Jeśli coś im się
podobało, kupowali to i prosili o przesłanie rachunku do domu, gdzie ktoś
inny zajmował się płatnościami.
– Owszem – powiedziała. – To znaczy, płaci mi wystarczająco. Ale
oszczędność to cnota, nie sądzi pan?
– Nie, jeśli przez to marzną pani palce.
Uśmiechnęła się, może nieco pobłażliwie.
– Nie dojdzie do tego. Te rękawiczki można naprawić jeszcze raz albo

R
dwa.
Spojrzał na nią z potępieniem.
– Ile razy już je pani naprawiała?

L
– Och, wielkie nieba. Nie wiem. Pięć? Sześć?
Na jego twarzy pojawił się wyraz łagodnego oburzenia.

T
– To jest zupełnie nie do przyjęcia. Poinformuję ciotkę Charlotte, że
musi panią zaopatrzyć w odpowiednią garderobę.
– Nie może pan tego zrobić – powiedziała pospiesznie.
Wielkie nieba, czy on oszalał? Jeszcze jeden przejaw niestosownego
zainteresowania z jego strony i Anna znajdzie się na ulicy. Już samo to, że
siedzi razem z nim w gospodzie na oczach całej wioski jest dostatecznie
krępujące, ale przynajmniej może się wytłumaczyć złą pogodą. Trudno
byłoby mieć jej za złe, że schroniła się przed deszczem.
– Zapewniam pana – wskazała na rękawiczki – że są w lepszym stanie
niż rękawiczki większości ludzi.
Zerknęła na stół, gdzie rzucona beztrosko leżała jego para, uszyta z
doskonałej jakości skóry.
– Wyłączając obecnych tutaj – uściśliła.

184
Poruszył się niespokojnie na swoim miejscu.
– Oczywiście jest całkiem możliwe, że pańskie rękawiczki także były
już naprawiane – dodała bez zastanowienia. – Różnica polega tylko na tym,
że pański lokaj zabiera je do naprawy, zanim jeszcze zdąży pan zauważyć, że
tego wymagają.
Nic nie odpowiedział, a ona natychmiast zawstydziła się z powodu tego
komentarza. Przesadna skromność nie jest aż tak paskudna jak snobizm, ale i
tak nie powinna była tego mówić.
– Przepraszam – powiedziała.

R
Przyglądał się jej przez chwilę, a w końcu zapytał:
– Dlaczego rozmawiamy o rękawiczkach?
– Nie mam pojęcia. – To jednak nie było do końca prawda. Może to nie

L
ona pierwsza poruszyła ten temat, lecz z pewnością go nie unikała.
Uświadomiła sobie, że chciała przypomnieć Danielowi o dzielącej ich

T
różnicy pozycji. A może to sobie samej chciała o tym przypomnieć.
– Dość już o tym – stwierdziła energicznie i klepnęła dłonią w
przedmiot dyskusji. Zerknęła na niego znowu, zamierzając powiedzieć coś
zupełnie niewinnego o pogodzie, lecz on uśmiechał się do niej w taki sposób,
że mrużył oczy i...
– Myślę, że pan zdrowieje – usłyszała samą siebie. Dotąd nie zdawała
sobie sprawy, jak duża opuchlizna towarzyszyła sińcowi wokół jego oka, ale
kiedy zniknęła, jego uśmiech wyglądał inaczej. Może weselej.
Dotknął swojej twarzy.
– Chodzi o mój policzek?
– Nie, oko. Jest jeszcze sine, ale już nie spuchnięte. – Spojrzała na
niego współczująco. – Policzek wygląda prawie tak samo.
– Naprawdę?

185
– Szczerze mówiąc, gorzej. Przykro mi to mówić, ale tego należało
oczekiwać. Takie rzeczy zwykle wyglądają gorzej, zanim zaczną wyglądać
lepiej.
Uniósł brwi ze zdumieniem.
– W jaki sposób zdobyła pani tak dogłębną wiedzę na temat stłuczeń i
skaleczeń?
– Jestem guwernantką – odparła. Doprawdy, to powinno być wy-
starczającym wyjaśnieniem.
– Tak, ale ma pani pod opieką trzy dziewczynki...

R
Roześmiała się, nie pozwalając mu dokończyć.
– Czy myśli pan, że dziewczynki nigdy nie broją?
– Och, wiem doskonale, że broją. – Położył rękę na sercu. – Mam i pięć

L
sióstr. Wiedziała pani o tym? Pięć.
– Czy to miało wzbudzić litość?

T
– Z pewnością powinno – odparł. – Ale mimo wszystko nie przy-
pominam sobie, żeby wdawały się w bójki.
– Frances uważa, że jest jednorożcem – stwierdziła Anna. – Proszę mi
wierzyć, że zaliczyła więcej stłuczeń i zadrapań, niż powinna.
A poza tym uczyłam też chłopców. Ktoś musi się nimi zajmować, zanim
wyjadą do szkoły.
– Pewnie tak – przyznał, wzruszając lekko ramionami. I nagle
impertynencko zastrzygł brwiami, nachylił się i dodał: – Czy to będzie bardzo
niestosowne, jeśli powiem, że nadzwyczaj schlebia mi pani zainteresowanie
detalami mojej twarzy?
Anna parsknęła śmiechem.
– Niestosowne i niedorzeczne.
– Muszę przyznać, że nigdy nie czułem się tak kolorowy – rzekł z

186
wyraźnie udawanym westchnieniem.
– Wygląda pan jak prawdziwa tęcza – zauważyła. – Widzę czerwony
i... hm, nie żółty ani pomarańczowy, ale na pewno zielony, niebieski i
fioletowy.
– Zapomniała pani o indygo.
– Nie zapomniałam – wyjaśniła tonem prawdziwej guwernantki. –
Zawsze uważałam, że dodawanie go do widma jest głupie. Czy widział pan
kiedyś tęczę?
– Raz czy dwa – odparł, sprawiając wrażenie rozbawionego jej

R
pouczeniem.
– Wystarczająco trudno jest zauważyć różnicę między niebieskim i
fioletowym, a tym bardziej znaleźć między nimi indygo.

L
Milczał przez chwilę, po czym powiedział z kpiącym uśmiechem:
– Musiała pani dużo o tym myśleć.

T
Anna zacisnęła usta, starając się nie uśmiechnąć.
– W rzeczy samej – odparła w końcu i wybuchnęła śmiechem. To była
bardzo zabawna rozmowa, a jednocześnie urocza.
Daniel śmiał się wraz z nią; oboje odchylili się do tyłu, gdy dziewczyna
przyniosła dwa parujące kubki z gorącą herbatą. Anna natychmiast objęła
swój dłońmi i westchnęła z zadowolenia, kiedy poczuła ciepło na skórze.
Daniel wypił łyk, wzdrygnął się, czując w gardle gorący płyn, po czym
napił się znowu.
– Myślę, że wyglądam bardzo zawadiacko – rzekł. – Cały poobijany i
posiniaczony. Może powinienem zacząć wymyślać historie o tym, jak
zostałem ranny. Bójka z Marcusem wcale nie jest ekscytująca.
– I proszę nie zapomnieć o bandytach – przypomniała mu.
– A to – odparł cierpko – nie licuje z moją godnością.

187
Uśmiechnęła się, słysząc to. Rzadko się zdarza spotkać mężczyznę,
który potrafi kpić z samego siebie.
– Jak pani sądzi? – spytał, przybierając dumną pozę. – Czy powinienem
oznajmić, że walczyłem z dzikiem? Czy może odpierałem piratów z maczetą?
– To zależy – odparła. – Czy to pan miał maczetę, czy piraci?
– Och, piraci, jak sądzę. Byłoby o wiele bardziej imponujące, gdybym
pokonał ich gołymi rękoma. – Machnął nimi, jakby ćwiczył jakąś starożytną
orientalną technikę walki.
– Proszę przestać. – Roześmiała się. – Wszyscy na pana patrzą.

R
Wzruszył ramionami.
– Patrzyliby tak czy inaczej. Nie było mnie tu przez trzy lata.
– Tak, ale wezmą pana za szaleńca.

L
– Och, ależ wolno mi być ekscentrykiem. – Posłał jej dziarski uśmiech i
zastrzygł brwiami. – To jeden z przywilejów, jakie daje tytuł.

T
– A nie pieniądze i władza?
– Hm, to też – przyznał. – Ale teraz najbardziej podoba mi się
ekscentryczność. Sińce działają na moją korzyść, nieprawdaż?
Przewróciła oczami i napiła się herbaty.
– A może blizna? – zadumał się i zwrócił do niej policzkiem. – Jak pani
sądzi? O, tutaj. Mógłbym...
Lecz Anna nie usłyszała dalszych słów. Widziała tylko jego dłoń,
przecinającą powietrze od skroni do podbródka. Długa, ukośna linia, jak...
Zobaczyła ją – twarz George’a, kiedy zerwał bandaże w gabinecie
swojego ojca.
I poczuła ten straszny opór, na jaki natrafił nóż, kiedy rozcinał jego
skórę.
Pospiesznie odwróciła wzrok, starając się nie wstrzymywać oddechu.

188
Ale nie mogła. Zupełnie jakby coś dławiło jej płuca, jakby jakiś wielki ciężar
uciskał jej piersi. Dusiła się, rozpaczliwie walcząc o powietrze.
Och Boże, dlaczego to się dzieje właśnie teraz? Minęło tyle lat, odkąd
miała taki niespodziewany atak lęku. Myślała, że to już minęło.
– Anno – powiedział z niepokojem Daniel, sięgając przez stół, by wziąć
ją za rękę. – Co się stało?
To było tak, jakby jego dotyk przerwał jakiś rodzaj krępującego ją
sznura, ponieważ nagle całe ciało wzięło głęboki, konwulsyjny oddech.
Ciemne krawędzie zawężające pole widzenia zniknęły i poczuła, jak jej ciało

R
powoli wraca do normalności.
– Anno – powtórzył, ale nie spojrzała na niego. Nie chciała widzieć
niepokoju na jego twarzy. On tylko żartował, doskonale o tym wiedziała. Jak

L
mogłaby mu wyjaśnić swoją reakcję?
– Herbata – powiedziała, mając nadzieję, iż nie pamięta, że odstawiła

T
kubek, zanim padły tamte słowa. – Myślę – zakasłała, wcale nie udając –
myślę, że po prostu się zakrztusiłam.
Przyglądał się jej z uwagą.
– Jest pani pewna?
– A może była za gorąca. – Wzdrygnęła się nerwowo. – Ale już jest
dobrze, zapewniam pana.
Uśmiechnęła się, a przynajmniej próbowała.
– To bardzo krępujące, naprawdę.
– Czy mogę pani jakoś pomóc?
– Nie, oczywiście, że nie. – Powachlowała się. – Wielkie nieba, nagle
zrobiło mi się gorąco. A panu?
Pokręcił głową, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
– Herbata – przypomniała, starając się, aby zabrzmiało to energicznie i

189
radośnie. – Jak mówiłam, jest gorąca.
– To prawda.
Przełknęła ślinę. Przejrzał jej grę, była tego pewna. Nie znał prawdy,
wiedział tylko, że ją ukrywa. I po raz pierwszy, odkąd przed ośmiu laty
opuściła dom, poczuła wyrzuty sumienia z powodu swojego milczenia. Nie
miała obowiązku dzielić się z tym mężczyzną swoimi sekretami, a jednak
czuła się winna.
– Czy myśli pan, że pogoda się poprawiła? – spytała, patrząc w okno.
Trudno było to ocenić, stare szkło było nierówne, a głęboki okap skutecznie

R
osłaniał je przed zacinającym deszczem.
– Nie, jeszcze nie – odparł.
Odwróciła się i mruknęła:

L
– Oczywiście, że nie. – Przykleiła uśmiech do twarzy. – W każdym
razie powinnam dokończyć herbatę.

T
Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– Nie jest już pani za gorąco?
Zamrugała zdziwiona i nie od razu przypomniała sobie, że jeszcze przed
chwilą się wachlowała.
– Nie – powiedziała. – To zabawne.
Uśmiechnęła się znowu i uniosła kubek do ust. Od konieczności
wymyślenia jakiegoś sposobu, by skierować rozmowę na powrót na
poprzedni, bezpieczny temat, uwolnił ją głośny hałas dobiegający zza ściany
jadalni.
– Co to mogło być? – zastanawiała się Anna, ale Daniel już poderwał
się z miejsca.
– Proszę tu zostać – polecił i pospiesznie podszedł do drzwi. Sprawiał
wrażenie spiętego, a Anna dostrzegła coś znajomego w jego postawie. Coś, co

190
zauważała i u siebie, raz po raz. Zupełnie jakby spodziewał się kłopotów.
Jednak to nie miało sensu. Słyszała, że człowiek, który zmusił go do ucieczki
z kraju, zrezygnował z zemsty.
Domyślała się jednak, że starych nawyków niełatwo się pozbyć. Gdyby
George Chervil nagle zadławił się kością kurczaka albo wyjechał do Indii
Wschodnich, ile czasu musiałoby minąć, zanim przestałaby oglądać się przez
ramię?
– To nic takiego – powiedział Daniel, wracając do stołu. – Jakiś pijak
siał spustoszenie między gospodą a stajniami.

R
Wziął swój kubek z herbatą i pociągnął długi łyk, zanim dodał:
– Ale deszcz ustaje. Wciąż jeszcze kropi, ale myślę, że niedługo
będziemy mogli wracać.

L
– Oczywiście – przyznała Anna, wstając.
– Powiedziałem już, żeby sprowadzono mój powóz – rzekł, prowadząc

T
ją do drzwi.
Skinęła głową, kiedy wychodzili na zewnątrz. Powietrze było rześkie, a
Annie odrobina zimna zupełnie nie przeszkadzała. Chłodna mgła miała w
sobie coś oczyszczającego i sprawiała, że poczuła się bardziej sobą.
A akurat w tym momencie nie było to takie złe.
Daniel wciąż nie miał pojęcia, co się stało z Anną w gospodzie. Mogło
to być dokładnie to, co powiedziała – naprawdę zakrztusiła się gorącą
herbatą. Coś takiego przydarzało się czasem i jemu; z pewnością wystarczyło,
żeby wywołać potężny atak kaszlu, zwłaszcza jeśli herbata była gorąca.
Ale Anna przeraźliwie zbladła, a jej oczy w tym ułamku sekundy, zanim
odwróciła wzrok, były pełne lęku. Przerażone.
Przypomniało mu się, jak spotkał ją w Londynie, kiedy wpadła do
sklepu Hoby’ego, śmiertelnie wystraszona. Powiedziała wtedy, że kogoś

191
zobaczyła. A właściwie, że zobaczyła kogoś, kogo nie chciała widzieć.
Ale tamto zdarzyło się w Londynie. Teraz byli w Berkshire, a co więcej
– siedzieli w gospodzie pełnej ludzi, których znał od dzieciństwa. W całej
jadalni nie znalazłby się nikt, kto chciałby ją skrzywdzić.
Może więc to jednak była herbata. Może poniosła go wyobraźnia. Anna
niewątpliwie już się uspokoiła i uśmiechnęła do niego, kiedy pomagał jej
wsiąść do powozu. Dla ochrony przed deszczem podniósł dach, ale i tak
zdążą zmoknąć, zanim dojadą do Whipple Hill.
Gorąca kąpiel dla obojga. Zamówi ją, jak tylko przekroczy próg domu.

R
Choć, niestety, nie wspólną.
– Nigdy jeszcze nie jeździłam dwukółką – powiedziała z uśmiechem,
zawiązując wstążki bonnetu.

L
– Nie? – Sam nie wiedział, dlaczego go to zaskoczyło. Guwernantki z
pewnością nie jeżdżą dwukółkami, ale w niej wszystko wskazywało na

T
szlachetne pochodzenie. W jakimś momencie swojego życia musiała być
młodą damą na wydaniu; nie potrafił sobie wyobrazić, że nie otaczał jej
wianuszek dżentelmenów błagających, by towarzyszyła im w ich
dwukółkach i faetonach.
– Jechałam gigiem – powiedziała. – Moja poprzednia pracodawczym
miała gig i musiałam się nauczyć go prowadzić. Była w bardzo podeszłym
wieku i nikt nie ufał w jej umiejętność powożenia.
– Czy to było na wyspie Man? – spytał z udawaną beztroską. Tak
rzadko zdradzała jakiekolwiek wydarzenia ze swojej przeszłości. Obawiał
się, że może zamknąć się w sobie, jeżeli będzie ją zbyt usilnie wypytywał.
Jednak ona najwyraźniej nie poczuła się urażona jego pytaniem.
– Tak – odparła. – Wcześniej jeździłam tylko dużym wozem. Mój
ojciec nie kupiłby powozu mieszczącego tylko dwie osoby. Nigdy nie lubił

192
rzeczy niepraktycznych.
– Jeździ pani konno?
– Nie – odparła krótko.
Kolejna wskazówka. Gdyby jej rodzice nosili tytuł, siedziałaby w
siodle, zanim jeszcze nauczyła się czytać.
– Jak długo pani tam mieszkała? – spytał niezobowiązująco. – Na
wyspie Man – uściślił.
Nie odpowiedziała od razu i już myślał, że w ogóle nie odpowie; w
końcu jednak odezwała się, bardzo cicho, zamyślonym głosem:

R
– Trzy lata. Trzy lata i cztery miesiące.
Nie odrywając wzroku od drogi, zauważył:
– Wydaje się, że to nie są przyjemne dla pani wspomnienia.

L
– Nie. – Znowu zamilkła, na co najmniej dziesięć sekund. – Nie było
bardzo źle. Było po prostu... sama nie wiem. Byłam młoda. A to nie był dom.

T
Dom. Coś, o czym prawie nigdy nie wspominała. I wiedział, że coś, o co
nie powinien pytać.
– Była pani damą do towarzystwa?
Skinęła głową. Ledwie to dostrzegł kątem oka; można było pomyśleć,
że zapomniała, iż Daniel patrzy na konie, a nie na nią.
– To nie była uciążliwa osoba. Lubiła, kiedy jej czytałam, więc robiłam
to dość często. Szyłam. Załatwiałam też całą jej korespondencję. Bardzo
trzęsły się jej ręce.
– Rozumiem, że potem umarta?
– Tak. Na szczęście miała niedaleko Birmingham cioteczną wnuczkę,
która poszukiwała guwernantki. Myślę, że wiedziała, że jej czas się zbliża, i
zanim umarła, zadbała o nową posadę dla mnie.
Anna zamilkła na chwilę, a potem nagle wyprostowała się, jakby

193
zrzucała z ramion mglisty płaszcz wspomnień.
– I od tamtego czasu jestem guwernantką.
– Wydaje się, że to pani odpowiada.
– Najczęściej tak.
– Myślałem... – Urwał nagle. Coś było nie tak z końmi.
– Co się stało? – spytała Anna.
Pokręcił głową. Nie mógł teraz mówić. Zaprzęg ściągał na prawo, co
zupełnie nie miało sensu. Nagle coś trzasnęło i konie pognały na złamanie
karku, pociągając za sobą dwukółkę, aż...

R
– Dobry Boże – szepnął Daniel. Kiedy starał się zapanować nad
zaprzęgiem, zobaczył z przerażeniem, że uprząż oddzieliła się od dyszla i
konie skręciły w lewo.

L
Bez powozu.
Zaskoczona Anna wydała cichy okrzyk przerażenia, gdy powóz

T
popędził w dół zbocza, chwiejąc się dziko na swoich dwóch kołach.
– Proszę się pochylić! – krzyknął Daniel.
Jeśli uda im się utrzymać powóz w równowadze, będą mogli zjechać z
góry i wyhamować. Ale siedzenie przeważało do tyłu, a wyboje na
rozjeżdżonej drodze sprawiały, że niemal nie dało się przechylić do przodu.
I wtedy Daniel przypomniał sobie o zakręcie. W połowie zbocza droga
ostro skręcała w lewo. Jeśli pojadą dalej prosto, wpadną na drzewa.
– Proszę posłuchać – powiedział pospiesznie. – Kiedy będziemy u dołu
wzgórza, proszę się przechylić w lewo. Całym ciężarem w lewo.
Skinęła nerwowo głową. Miała przerażone oczy, ale nie wpadła w
histerię. Zrobi, co będzie musiała zrobić. Kiedy tylko...
– Teraz! – krzyknął.
Oboje rzucili się w lewo, Anna prawie się na nim położyła. Dwu – kółka

194
uniosła się na jednym kole i drewniane szprychy zaprotestowały
przeszywającym skrzypnięciem przeciwko dodatkowemu obciążeniu.
– Do przodu! – krzyknął Daniel i pochylili się naprzód. Powóz skręcił
w lewo, o włos omijając krawędź drogi.
Ale kiedy skręcali, lewe koło – jedyne, które stykało się z ziemią –
wjechało na coś i powóz wystrzelił w górę, po czym wylądował na kole z
przyprawiającym o mdłości trzaskiem. Daniel trzymał się z całych sił i sądził,
że Anna robi to samo, lecz mógł tylko bezradnie patrzeć z przerażeniem, jak
impet wyrzucił ją na drogę, a koło – och, dobry Boże, koło! Jeżeli przejedzie
po niej...
Daniel ani na chwilę nie przestał myśleć. Rzucił się w prawo,
przewracając powóz, zanim zdążył najechać na Annę, która leżała na ziemi,
gdzieś z lewej strony.
Dwukółka uderzyła o ziemię, ślizgając się jeszcze przez kilka jardów, aż
w końcu wyhamowała w błocie. Przez chwilę Daniel nie mógł się ruszyć.
Wcześniej obrywał już w bójkach, spadał z koni; do diabła, był nawet
postrzelony. Ale jeszcze nic nie pozbawiło go tchu tak, jak to uderzenie o
ziemię.
Anna. Musi się do niej dostać. Ale najpierw musi zacząć oddychać, a
czuł, jakby coś zacisnęło mu się na piersiach. W końcu, rozpaczliwie
chwytając powietrze, wyczołgał się z przewróconego powozu.
– Anno! – próbował zawołać, ale z jego ust wydobył się tylko świsz-
czący szept. Ręce i kolana ślizgały mu się w błocie, lecz w końcu, wspierając
się na roztrzaskanym boku powozu, stanął chwiejnie na nogach.
– Anno! – zawołał ponownie, tym razem głośniej. – Panno Wynter!
Żadnej odpowiedzi. W ogóle żadnego dźwięku, poza deszczem
uderzającym o rozmokłą ziemię.

195
Ledwie trzymając się na nogach, Daniel zaczął gorączkowo rozglądać
się dookoła, cały czas trzymając się powozu i wypatrując jakiegokolwiek
śladu Anny. Jak była ubrana? W brąz. Miała na sobie brązowy płaszcz,
wprost idealny, żeby stopić się z błotem.
Musi być gdzieś z tyłu. Powóz toczył się i podskakiwał jeszcze przez
jakiś czas po tym, jak ją wyrzuciło na ziemię. Daniel próbował obejść wrak,
ale nogi nie znajdowały oparcia w coraz głębszym błocie. W końcu poślizgnął
się, stracił równowagę i upadł, rozpaczliwie wymachując rękoma w
poszukiwaniu czegokolwiek, czego mógłby się przytrzymać. W ostatniej

R
chwili złapał wąski pasek skóry.
Uprząż.
Spojrzał na rzemień, który trzymał w dłoni. To był postronek łączący

L
konie z dyszlem powozu. Ale został przecięty. Jedynie sam koniec był
postrzępiony, jakby ktoś naciął go, pozostawiając tylko cienkie połączenie,

T
które mogło pęknąć przy najlżejszym szarpnięciu.
Ramsgate.
Przepełnił go gniew i wreszcie Daniel znalazł w sobie dość energii, by
obejść rozbity powóz i poszukać Anny. Na miłość boską, jeżeli cokolwiek jej
się stało... Jeśli jest ciężko ranna...
Zabije lorda Ramsgate’a. Wypatroszy go gołymi rękoma.
– Anno! – krzyknął, ślizgając się w błocie. I nagle... czy to but? Rzucił
się naprzód, potykając i ślizgając, aż w końcu zobaczył ją, zwiniętą na ziemi.
– Dobry Boże – szepnął Daniel i zaczął biec, ogarnięty przerażeniem.
– Anno – szepnął gorączkowo, klękając obok niej i starając się wyczuć
puls. – Odpowiedz mi. Na miłość boską, powiedz coś.
Nie odpowiedziała, lecz równy puls na jej nadgarstku dał mu nadzieję.
Zaledwie pół mili dzieliło ich od Whipple Hall. Może ją tam zanieść. Był

196
poobijany, prawdopodobnie krwawił i cały się trząsł, ale da radę.
Ostrożnie wziął ją na ręce i ruszył w niebezpieczną drogę do domu.
Każdy krok w zdradzieckim błocie wymagał walki o utrzymanie równowagi.
Ledwie widział przez spadające mu na oczy, mokre od deszczu włosy. Nie
przestawał jednak iść; strach dodawał sił jego wyczerpanemu ciału.
I wściekłość.
Ramsgate zapłaci za to. Ramsgate za to zapłaci i być może Hugh, i, na
Boga, cały świat zapłaci, jeśli Anna nie otworzy już oczu.
Mozolnie, noga za nogą. Szedł tak, aż zobaczył Whipple Hall. Potem

R
był już na drodze, na dziedzińcu, aż w końcu, kiedy wszystkie jego mięśnie
protestowały bólem i drżeniem, pokonał trzy stopnie frontowych schodów i
kopnął z całej siły w drzwi.

L
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.

T
I jeszcze, i jeszcze, dopóki nie usłyszał zbliżających się szybkich
kroków.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich lokaj, który krzyknął tylko:
– Milordzie!
A kiedy trzej służący podbiegli, by uwolnić Daniela od ciężaru, padł na
podłogę, wyczerpany i przerażony.
– Zajmijcie się nią – wychrypiał. – Zadbajcie, żeby się ogrzała.
– Natychmiast, milordzie – zapewnił go lokaj. – Ale pan...
– Nie! – rozkazał Daniel. – Zajmijcie się najpierw nią.
– Oczywiście, milordzie.
Lokaj podszedł pospiesznie do wystraszonego służącego, który trzymał
Annę, nie zauważając strug wody spływających mu po rękawach.
– Idź! – polecił. – Zanieś ją na górę. A ty – ruchem głowy wskazał na

197
pokojówkę, która przyszła popatrzeć, co się dzieje – zacznij podgrzewać
wodę na kąpiel. Już!
Daniel zamknął oczy, uspokojony poruszeniem, jakie zapanowało
wokół niego. Zrobił wszystko, co powinien. Zrobił wszystko, co mógł.
Na razie.

R
TL

198
14
Kiedy Anna w końcu się ocknęła i zamiast jednolitej czerni jej umysł
wypełniły wirujące chmury szarości, pierwsze, co poczuła, były czyjeś ręce,
które ją szturchały i szarpały, próbując zdjąć z niej ubranie.
Chciała krzyczeć. Próbowała, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie
potrafiła zapanować nad drżeniem, bolały ją wszystkie mięśnie I czuła się
wyczerpana. Nie była pewna, czy da radę otworzyć usta, a tym bardziej
powiedzieć cokolwiek.
Już wcześniej bywała przyparta do muru, przez nadmiernie pewnych

R
siebie młodych mężczyzn, którzy uważali guwernantkę za łatwą zdobycz,
albo przez pana domu, który doszedł do wniosku, że przecież i tak jej płaci. I
przez George’a Chervila, który sprawił, że jej życie potoczyło się właśnie

L
takim torem.
Ale zawsze była w stanie się bronić. Miała siłę i poczucie humoru, a w

T
przypadku George’a nawet broń. Lecz teraz nie miała nic. Nie mogła nawet
otworzyć oczu.
– Nie – jęknęła, rzucając się na czymś, co sprawiało wrażenie zimnej,
drewnianej podłogi.
– Ćśśś. – Usłyszała nieznajomy głos. Ale kobiecy, co trochę uspokoiło
Annę. – Proszę pozwolić sobie pomóc, panno Wynter.
Znali jej nazwisko. Anna nie była pewna, czy to dobrze, czy źle.
– Biedactwo – powiedziała kobieta. – Jest pani zimna jak lód. Zrobimy
gorącą kąpiel.
Kąpiel. To brzmiało cudownie. Było jej tak zimno – nie pamiętała, żeby
kiedykolwiek wcześniej tak marzła. Czuła się ociężała... ręce, nogi, nawet
serce – wszystko jej ciążyło.
– Już dobrze, kochanie – odezwała się znowu kobieta. – Teraz rozepnę

199
guziki.
Anna jeszcze raz spróbowała otworzyć oczy. Czuła, jakby ktoś położył
jej ciężarki na powiekach albo zanurzył ją w lepkiej mazi, z której nie mogła
się wydostać.
– Jesteś już bezpieczna – stwierdziła kobieta. Miała miły głos i
wydawała się życzliwa.
– Gdzie jestem? – szepnęła Anna, wciąż próbując unieść powieki.
– W Whipple Hill. Lord Winstead przyniósł panią w deszczu.
– Lord Winstead... On... – Westchnęła i w końcu udało się jej otworzyć

R
oczy. Zobaczyła łazienkę, o wiele bardziej przestronną i elegancką niż ta przy
pokojach dziecinnych. Były z nią dwie pokojówki; jedna dolewała wodę do
parującej wanny, druga starała się zdjąć z niej przemoczone ubranie.

L
– Czy nic mu nie jest? – spytała gorączkowo Anna. – Lordowi
Winsteadowi.

T
Wróciły do niej strzępy wspomnień. Deszcz. Konie zrywające się z
uprzęży. Przerażający dźwięk pękającego drewna. I powóz pędzący na
jednym kole. A potem... nic. Anna nie potrafiła sobie przypomnieć nic więcej.
Musieli się rozbić. Ale czemu tego nie pamięta?
Boże, co się z nimi stało?
– Jego Lordowska Mość ma się dobrze – zapewniła ją pokojówka. –
Jest wyczerpany, ale to nic takiego, na co nie pomogłaby odrobina
odpoczynku. – Jej oczy rozbłysły dumą, kiedy pomogła Annie zmienić
pozycję i zsunąć jej rękawy. – To bohater. Prawdziwy bohater.
Anna przetarła twarz dłonią.
– Nie mogę sobie przypomnieć, co się stało. Pamiętam tylko kilka
momentów, to wszystko.
– Jego Lordowska Mość powiedział, że wypadła pani z powozu –

200
powiedziała pokojówka, zabierając się za drugi rękaw. – Lady Winstead
mówi, że najpewniej uderzyła się pani w głowę.
– Lady Winstead? – Kiedy widziała się z lady Winstead?
– Matka Jego Lordowskiej Mości – wyjaśniła pokojówka, błędnie
odczytując pytanie Anny. – Ona się trochę zna na urazach i leczeniu, o tak.
Obejrzała panią już na podłodze w holu.
– Och, Boże. – Anna nie potrafiła powiedzieć, dlaczego poczuła się
zawstydzona, ale tak było.
– Jej Lordowska Mość powiedziała, że ma panienka guza, o tutaj. –

R
Pokojówka dotknęła swojej głowy kilka cali poniżej lewego ucha.
Ręką, którą wciąż trzymała przy skroni, Anna odruchowo przesunęła
między włosami. Natychmiast znalazła guza; był nabrzmiały i bolesny.

L
– Au – jęknęła i cofnęła rękę. Spojrzała na palce. Nie było krwi. A
może była, ale deszcz ją spłukał.

T
– Lady Winstead powiedziała, że jej zdaniem potrzebuje panienka
trochę spokoju – mówiła dalej pokojówka, zdejmując z niej suknię. –
Ogrzejemy panią, umyjemy i położymy do łóżka. Lady Winstead posłała po
doktora.
– Och, jestem pewna, że doktor nie będzie potrzebny – rzekła
pospiesznie Anna. Nadal czuła się strasznie: zmarznięta, potłuczona i z
potężnym bólem głowy, którego przyczyna przynajmniej się wyjaśniła. Ale
to były przemijające dolegliwości; instynkt jej podpowiadał, że nie potrzebuje
niczego więcej niż miękkie łóżko i gorąca zupa.
Ale pokojówka tylko wzruszyła ramionami.
– Lady już po niego posłała, więc raczej nie ma panienka wyboru.
Anna skinęła głową.
– Wszyscy się o panienkę martwią. Mała lady Frances płakała, a...

201
– Frances? – przerwała jej Anna. – Ależ ona nigdy nie płacze.
– Teraz płakała.
– Och – westchnęła Anna ze ściśniętym sercem. – Proszę, niech ktoś jej
powie, że nic mi nie jest.
– Służący zaraz przyniesie więcej gorącej wody. Powiemy mu, żeby
przekazał lady...
– Służący? – jęknęła Anna, odruchowo osłaniając swą nagość rękoma.
Wciąż miała na sobie halkę, ale była przemoczona i praktycznie
przezroczysta.

R
– Proszę się nie martwić. – Pokojówka parsknęła śmiechem. – Zostawia
wiadro pod drzwiami. Chodzi o to, żeby Peggy nie musiała dźwigać go po
schodach.

L
Peggy, która wlewała do wanny następne wiadro, odwróciła się i
uśmiechnęła.

T
– Dziękuję – powiedziała cicho Anna. – Dziękuję wam obu.
– Ja jestem Bess – przedstawiła się pierwsza pokojówka. – Czy może
panienka wstać? Tylko na chwilę? To trzeba zsunąć przez głowę.
Anna skinęła głową i z pomocą Bess wstała, przytrzymując się krawędzi
wielkiej porcelanowej wanny. Po zdjęciu halki Bess pomogła jej wejść do
wanny. Anna z rozkoszą zanurzyła się w wodzie. Była bardzo gorąca, ale nie
przeszkadzało jej to. Tak przyjemnie było czuć cokolwiek innego niż
otępienie.
Moczyła się w wannie, dopóki woda nie zrobiła się letnia, a potem Bess
pomogła jej założyć wełnianą nocną koszulę, którą przyniosła z sypialni.
– Proszę tutaj – powiedziała Bess, prowadząc ją po pluszowym
dywanie do pięknego łoża z baldachimem.
– Co to za pokój? – spytała Anna, rozglądając się po eleganckim

202
otoczeniu. Sufit zdobiły wymyślne malowane wzory, a ściany były pokryte
adamaszkiem w subtelnym odcieniu srebrzystego błękitu. To był
niewątpliwie najpiękniejszy pokój, w jakim zdarzyło się jej spać.
– To błękitna sypialnia dla gości – wyjaśniła Bess, poprawiając jej
poduszki. – Jedna z najładniejszych w Whipple Hill. Przy tym samym
korytarzu co pokoje rodziny.
Pokoje rodziny? Anna spojrzała na nią zaskoczona.
Bess wzruszyła ramionami.
– Jego Lordowska Mość nalegał.

R
– Och – powiedziała Anna i przełknęła ślinę, zastanawiając się, co
sobie o tym pomyśli reszta rodziny.
Bess obserwowała, jak Anna umościła się pod ciężką kołdrą, po czym

L
spytała:
– Czy mogę powiedzieć wszystkim, że przyjmuje panienka gości?

T
Wiem, że bardzo chcą panienkę zobaczyć.
– Ale nie lord Winstead? – zapytała ze zgrozą Anna. Chyba nie pozwolą
mu wejść do jej sypialni. Cóż, może niezupełnie jej sypialni, ale w każdym
razie sypialni. Z nią wewnątrz.
– Och, nie – zapewniła ją Bess. – On jest we własnym łóżku i śpi, taką
mam nadzieję. Nie sądzę, żebyśmy go zobaczyli przynajmniej do jutra.
Biedak jest wyczerpany. Myślę, że mokra waży panienka trochę więcej niż
sucha. – Bess roześmiała się z własnego żartu i wyszła z pokoju.
Niecałą minutę później weszła lady Pleinsworth.
– Och, moje biedactwo! – wykrzyknęła. – Tak nas pani wystraszyła.
Ale, na Boga, wygląda pani o wiele lepiej niż jeszcze przed godziną.
– Dziękuję pani – powiedziała Anna, czując się nieco skrępowana taką
wylewnością pracodawczyni. Lady Pleinsworth zawsze była miła, ale nigdy

203
nie zrobiła nic, żeby Anna poczuła się jak członek rodziny. Ani Anna tego nie
oczekiwała. Taki już był dziwny los guwernantek – nie całkiem służąca, ale i
zdecydowanie nie rodzina. Jej pierwsza pracodawczyni, starsza kobieta z
wyspy Man, ostrzegała ją przed tym. Guwernantka jest kimś, kto tkwi między
tymi dwoma światami, i najlepiej byłoby dla niej, gdyby szybko do tego
przywykła.
– Dobrze, że pani siebie nie widziała, kiedy Jego Lordowska Mość
panią przyniósł. Biedna Frances myślała, że pani nie żyje.
– Och, nie. Nadal się martwi? Czy ktoś...

R
– Nic jej nie jest. – Lady Pleinsworth machnęła energicznie ręką. – Ale
upiera się, że chce sama się z panią zobaczyć.
– To byłoby bardzo miłe – powiedziała Anna, tłumiąc ziewnięcie. –

L
Lubię jej towarzystwo.
– Najpierw musi pani odpocząć – rzekła stanowczo lady Pleinsworth.

T
Anna skinęła głową, zapadając się głębiej w poduszki.
– Na pewno chce pani wiedzieć, jak się czuje lord Winstead –
kontynuowała lady Pleinsworth.
Anna ponownie skinęła głową. Rozpaczliwie chciała to wiedzieć, ale
usilnie starała się powstrzymać przed zadaniem pytania.
Lady Pleinsworth nachyliła się ku niej, a w jej wyrazie twarzy było coś,
czego Anna nie potrafiła odczytać.
– Powinna pani wiedzieć, że niemal się przewrócił, kiedy doniósł panią
tutaj.
– Tak mi przykro... – szepnęła Anna.
Ale nawet jeśli lady Pleinsworth ją usłyszała, nie dała tego po sobie
poznać.
– Właściwie należałoby powiedzieć, że rzeczywiście upadł. Dwaj

204
służący podtrzymali go i prawie zanieśli do pokoju. Słowo daję, nigdy czegoś
podobnego nie widziałam.
Anna poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
– Och, tak mi przykro. Tak mi przykro, przepraszam.
Lady Pleinsworth spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy, zupełnie
jakby zapomniała, z kim rozmawia.
– Nie trzeba przepraszać. To nie pani wina.
– Wiem, ale... – Anna pokręciła głową. Sama nie wiedziała, co wie. Nic
już nie wiedziała.

R
– Mimo to – lady Pleinsworth machnęła ręką – powinna mu pani być
wdzięczna. Niósł panią ponad pół mili. A sam był ranny.
– Jestem wdzięczna – powiedziała cicho Anna. – I to bardzo.

L
– Uprząż pękła – oznajmiła lady Pleinsworth. – Muszę przyznać, że
jestem wstrząśnięta. To nie do pomyślenia, żeby powóz w takim stanie został

T
w ogóle wypuszczony ze stajni. Jestem pewna, że ktoś za to straci posadę.
Uprząż, pomyślała Anna. Tak, to miało sens. Wszystko stało się tak
nagle.
– W każdym razie, biorąc pod uwagę, jak poważny to był wypadek,
powinniśmy się cieszyć, że żadne z was nie odniosło cięższych obrażeń –
mówiła dalej lady Pleinsworth. – Chociaż powiedziano mi, że powinniśmy
panią uważnie obserwować, z tym guzem na głowie.
Anna dotknęła swojej głowy i skrzywiła się.
– Boli?
– Trochę – przyznała Anna.
Lady Pleinsworth sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, co zrobić z
tą informacją. Poruszyła się niespokojnie na krześle, potem wyprostowała się
i na koniec powiedziała:

205
– Dobrze.
Anna spróbowała się uśmiechnąć. To zabawne, ale poczuła się, jakby
powinna zadbać, by lady Pleinsworth poczuła się lepiej. Przypuszczalnie po
tylu latach służby nauczyła się zawsze dbać o to, by jej chlebodawcy byli
zadowoleni.
– Dziękuję... – zaczęła Anna, ale lady Pleinsworth najwyraźniej jeszcze
nie skończyła.
– A jednak to dziwne – powiedziała, zaciskając usta – jak doszło do
tego, że znalazła się pani w jego powozie? Kiedy go widziałam ostatni raz,

R
był w Whipple Hill.
Anna przełknęła ślinę. Taką rozmowę należy prowadzić z najwyższą
ostrożnością.

L
– Spotkałam go we wsi – odparła. – Zaczęło padać i lord Winstead
zaproponował, że podwiezie mnie do Whipple Hill. – Zamilkła, lecz lady

T
Pleinsworth nic nie powiedziała, więc dodała: – Byłam mu bardzo wdzięczna.
Lady Pleinsworth rozważała przez chwilę jej odpowiedź, a w końcu
powiedziała:
– Tak, cóż... to bardzo uprzejme z jego strony. Chociaż okazuje się, że
lepiej byłoby pójść pieszo.
Wstała energicznie i poklepała kołdrę.
– Teraz musi pani odpocząć. Ale proszę nie zasypiać. Powiedziano mi,
że nie powinna pani spać, dopóki doktor pani nie zobaczy. – Zmarszczyła
brwi. – Myślę, że przyślę tu Frances. Ona przynajmniej nie pozwoli pani
zasnąć.
Anna się uśmiechnęła.
– Może mogłaby mi poczytać. Już jakiś czas nie ćwiczyła czytania na
głos, a chciałabym zobaczyć, jak pracuje nad dykcją.

206
– Zawsze nauczycielka, jak widzę – zauważyła lady Pleinsworth. – Ale
właśnie tego oczekujemy od guwernantki, nieprawdaż?
Anna skinęła głową, nie do końca pewna, czy miał to być komplement,
czy raczej przypomnienie, gdzie jest jej miejsce.
Lady Pleinsworth podeszła do drzwi i tam odwróciła się.
– Och, i proszę nie martwić się o dziewczynki. Lady Sara i lady
Honoria podzieliły między siebie pani obowiązki na czas rekonwalescencji.
Jestem pewna, że wspólne opracują jakiś plan nauki.
– Matematyka – powiedziała Anna, tłumiąc ziewnięcie. – Muszą się

R
zająć rachunkami.
– A więc rachunki – powtórzyła lady Pleinsworth, otwierając drzwi na
korytarz. – Proszę postarać się odpocząć. Ale nie zasypiać.

L
Anna skinęła głową i zamknęła oczy, chociaż wiedziała, że nie
powinna. Nie sądziła jednak, żeby miała zasnąć. Jej ciało było wyczerpane,

T
ale w głowie kłębiły się myśli. Wszyscy jej mówili, że Danielowi nic nie jest,
lecz i tak się martwiła i nie przestanie, dopóki go nie zobaczy. Jednak na razie
nic nie mogła zrobić, skoro ledwie sama trzymała się na nogach.
Potem zaś wpadła Frances i wskoczyła na łóżko obok Anny, ani na
chwilę nie przestając paplać. Później Anna zdała sobie sprawę, że właśnie to
było jej potrzebne.
Reszta dnia minęła dość spokojnie. Frances została aż do przybycia
doktora, który upomniał, że Anna nie powinna spać aż do zmroku. Potem
przyszła Elizabeth z tacą ciastek i słodyczy, a na koniec Harriet, która
przyniosła swoje najnowsze dzieło, zatytułowane Henryk VIII i jednorożec
zagłady.
– Nie jestem pewna, czy Frances będzie zachwycona złym
jednorożcem – zauważyła Anna.

207
Harriet spojrzała na nią, unosząc jedną brew.
– Nie powiedziała, że to ma być dobry jednorożec.
Anna się skrzywiła.
– Będziesz musiała sama stoczyć tę bitwę, tylko tyle mogę powiedzieć
na ten temat.
Harriet wzruszyła ramionami.
– Zamierzam zacząć od drugiego aktu. Akt pierwszy to zupełna
katastrofa. Musiałam go podrzeć.
– Z powodu jednorożca?

R
– Nie. – Harriet się uśmiechnęła. – Pomyliłam kolejność żon. Powinno
być: rozwiedziona, ścięta, zmarła, rozwiedziona, ścięta, owdowiała.
– Jak milutko.

L
Harriet posłała jej karcące spojrzenie i wyjaśniła:
– Zamieniłam kolejność jednego z rozwodów ze ścięciem.

T
– Czy mogę ci udzielić rady? – spytała Anna.
Harriet spojrzała na nią.
– Byłoby lepiej, żeby nikt nie usłyszał twoich słów wyrwanych z
kontekstu.
Harriet roześmiała się i lekko potrząsnęła papierami, by dać do
zrozumienia, że jest gotowa zacząć.
– Akt drugi – przeczytała z namaszczeniem. – I proszę się nie martwić,
nie powinna się pani pogubić, skoro omówiłyśmy już kolejność zgonów.
Zanim jednak Harriet zdążyła dojść do trzeciego aktu, do pokoju weszła
lady Pleinsworth, z poważnym i zaniepokojonym wyrazem twarzy.
– Muszę porozmawiać z panną Wynter – powiedziała. – Proszę, zostaw
nas same.
– Ale jeszcze nawet nie...

208
– Natychmiast, Harriet.
Harriet posłała Annie spojrzenie, które mówiło „o – co – może –
chodzić? ”, które Anna zignorowała, mając obok siebie lady Pleinsworth z
miną gradowej chmury.
Harriet zebrała swoje papiery i wyszła. Lady Pleinsworth podeszła do
drzwi, posłuchała przez chwilę, by się upewnić, że Harriet nie została, by
podsłuchiwać, a wreszcie podeszła do Anny i oznajmiła:
– Uprząż została przecięta.
Anna wstrzymała oddech.

R
– Co takiego?
– Uprząż. W powozie lorda Winsteada. Przecięto ją.
– Nie. To niemożliwe. Dlaczego... – Ale wiedziała dlaczego. I wie-

L
działa kto.
George Chervil.

T
Anna poczuła, że blednie. Jak on ją tu znalazł? I skąd mógł wiedzieć...
Gospoda. Ona i lord Winstead spędzili tam co najmniej pół godziny.
Każdy, kto ją obserwował, mógł się domyślić, że będzie wracała do domu w
jego powozie.
Anna dawno już pogodziła się z tym, że czas nie złagodził żądzy zemsty
George’a Chervila, ale nigdy nie przypuszczała, że będzie aż na tyle zawzięty,
by narazić życie innej osoby, a zwłaszcza kogoś o pozycji Daniela. Na miłość
boską, to przecież hrabia Winstead. Na śmierć guwernantki nikt najpewniej
nie zwróci uwagi, ale śmierć hrabiego?
George jest szalony. Może bardziej niż był poprzednio. Nie ma innego
wyjaśnienia.
– Konie wróciły kilka godzin temu – mówiła dalej lady Pleinsworth. –
Stajenni pojechali zabrać resztki powozu i właśnie wtedy to zauważyli. To był

209
oczywisty akt sabotażu. Zużyta skóra nie pęka w równej, prostej linii.
– Nie – przyznała Anna, starając się pojąć to wszystko.
– Nie przypuszczam, żeby miała pani jakiegoś nikczemnego wroga z
przeszłości, o którym zapomniała nam pani powiedzieć – rzekła lady
Pleinsworth.
Anna poczuła, że zaschło jej w gardle. Będzie musiała skłamać. Nie ma
innego wyjścia...
Lecz lady Pleinsworth najwyraźniej potraktowała to jako rodzaj
ponurego żartu, ponieważ wcale nie czekała na odpowiedź.

R
– To Ramsgate – stwierdziła. – Niech to diabli, ten człowiek do reszty
stracił rozum.
Anna tylko patrzyła, sama nie wiedząc, czy bardziej odczuła ulgę, nie

L
musząc kłamać, czy zaskoczona tym, że lady Pleinsworth tak łatwo zrzuciła
winę na lorda.

T
A może lady Pleinsworth miała rację? Może naprawdę Anna nie ma z
tym nic wspólnego i nikczemnikiem jest markiz Ramsgate? Przed trzema laty
zmusił Daniela do opuszczenia kraju; z pewnością teraz byłby zdolny do
próby zabójstwa. I z pewnością nie przejmowałby się tym, że przy okazji
zginie jakaś guwernantka.
– Obiecał Danielowi, że zostawi go w spokoju – wściekała się lady
Pleinsworth, chodząc nerwowo po pokoju. – Wie pani, on tylko dlatego
wrócił. Lord Hugh pojechał aż do Italii, żeby mu powiedzieć, że jego ojciec
obiecał zakończyć cały ten nonsens. – Fuknęła ze złością, zaciskając pięści. –
To były trzy lata. Trzy lata na wygnaniu. Czy to nie wystarczy? Daniel nawet
nie zabił jego syna. Tylko go zranił.
Anna nie odzywała się, niepewna, czy lady Pleinsworth oczekuje od niej
włączenia się do tej rozmowy.

210
Lecz nagle lady odwróciła się i spojrzała na nią.
– Zakładani, że zna pani tę historię.
– W większej części, jak sądzę.
– Tak, oczywiście. Dziewczynki wszystko pani opowiedziały. –
Złożyła ręce na piersi, potem je opuściła, a Anna pomyślała, że nigdy nie
widziała swojej pracodawczyni tak zdenerwowanej.
Lady Pleinsworth pokręciła głową i powiedziała:
– Nie wiem, jak Virginia to zniesie. Omal nie umarła, kiedy musiał
wyjechać z kraju.

R
Virginia to zapewne lady Winstead, matka Daniela. Anna nie znała jej
imienia.
– Cóż – westchnęła nagle lady Pleinsworth. – Myślę, że teraz już może

L
pani spać. Słońce zaszło.
– Dziękuję – powiedziała Anna. – Proszę... – nie dokończyła.

T
– Co chciała pani powiedzieć? – zainteresowała się lady Pleinsworth.
Anna pokręciła głową. Byłoby niestosowne, prosić ją, by przekazała
pozdrowienia lordowi Winsteadowi. A w każdym razie nieroztropne.
Lady Pleinsworth zrobiła krok w stronę drzwi, ale nagle zatrzymała się.
– Panno Wynter – zaczęła, odwracając się powoli.
– Tak?
– Jest jeszcze jedna sprawa.
Anna czekała. Jej pracodawczyni nie miała w zwyczaju robić takich
pauz w połowie rozmowy. To nie wróżyło dobrze.
– Nie uszło mojej uwagi, że mój siostrzeniec... – Znowu zamilkła,
przypuszczalnie zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.
– Proszę! – wybuchnęła Anna, pewna, że jej posada wisi na włosku. –
Lady Pleinsworth, zapewniam panią...

211
– Proszę mi nie przerywać – powiedziała lady Pleinsworth, lecz nie
nieuprzejmie. Uniosła rękę, dając Annie do zrozumienia, by pozwoliła jej
zebrać myśli. W końcu, kiedy Anna była już pewna, że dłużej tego nie zniesie,
powiedziała:
– Lord Winstead wydaje się panią zainteresowany.
Anna miała nadzieję, że lady Pleinsworth nie oczekuje odpowiedzi.
– Rozumiem, że mogę liczyć na pani rozsądek? – dodała lady
Pleinsworth.
– Oczywiście, milady.

R
– Są chwile, kiedy kobieta musi wykazać wrażliwość, której brakuje
mężczyznom. Sądzę, że to jest właśnie taki moment.
Zamilkła i spojrzała na Annę znacząco, tym razem wyraźnie oczekując

L
odpowiedzi.
– Tak, milady – odparła Anna, modląc się, by to wystarczyło.

T
– Prawda jest taka, panno Wynter, że bardzo mało wiem o pani.
Anna otworzyła szeroko oczy.
– Ma pani nienaganne referencje i oczywiście pani zachowanie, odkąd
przyszła pani do naszego domu, jest bez zarzutu. Jest pani najlepszą
guwernantką, jaką kiedykolwiek zatrudniałam.
– Dziękuję, milady.
– Ale nie wiem nic o pani rodzinie. Nie wiem, kim był pani ojciec, ani
matka, ani jakiego rodzaju może pani mieć koneksje. Odebrała pani staranne
wychowanie, to oczywiste, ale poza tym... – Uniosła ręce. I spojrzała Annie
prosto w oczy. – Mój siostrzeniec musi się ożenić z kimś o jasnej i
nienagannej pozycji.
– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedziała cicho Anna.
– Jego wybranka będzie niemal na pewno pochodziła ze szlachetnej

212
rodziny.
Anna przełknęła ślinę, starając się nie okazywać żadnych emocji.
– To oczywiście nie jest absolutnie konieczne. Mógłby poślubić
dziewczynę z ziemiańskiej rodziny. Ale musiałby to być ktoś zupełnie
wyjątkowy.
Lady Pleinsworth zbliżyła się do niej o krok i przechyliła głowę, jakby
starała się zajrzeć do jej wnętrza.
– Lubię panią, panno Wynter – rzekła powoli. – Ale nie znam pani. Czy
pani mnie rozumie?

R
Anna przytaknęła.
Lady Pleinsworth podeszła do drzwi i położyła rękę na gałce.
– Podejrzewam – powiedziała cicho – że pani nie chce, abym panią

L
poznała.
Po czym wyszła, zostawiając Annę samą z migoczącą świecą i

T
dręczącymi ją myślami.
Nie sposób było nie zrozumieć wypowiedzi lady Pleinsworth.
Ostrzegała ją, by trzymała się z dala od lorda Winsteada, albo raczej by
dopilnowała, żeby to on trzymał się z dala od niej. Ale zostawiła też maleńkie
uchylone drzwiczki, sugerując, że Anna mogłaby zostać uznana za
odpowiednią partię, gdyby więcej wiedziano o jej przeszłości.
Co oczywiście było niemożliwe.
Pomyślcie tylko! Miałaby opowiedzieć lady Pleinsworth o swojej
przeszłości.
Hm, a więc tak naprawdę nie jestem dziewicą.
I wcale nie nazywam się Anna Wynter.
Och, i dźgnęłam nożem mężczyznę, który teraz ściga mnie i chce zabić.
Rozpaczliwy, histeryczny chichot wydobył się z gardła Anny. Cóż za

213
piękne podsumowanie.
– Jestem zdobyczą – powiedziała w ciemność i roześmiała się jeszcze
bardziej. A może zapłakała. Po chwili trudno było powiedzieć, czy śmieje się,
czy płacze.

R
TL

214
15

Następnego ranka, zanim którakolwiek z jego krewnych zdążyła go


powstrzymać przed zrobieniem czegoś, o czym wiedział, że jest wysoce
niestosowne, Daniel przeszedł korytarzem i mocno zapukał do drzwi
błękitnej sypialni dla gości. Był już ubrany do podróży; zamierzał w ciągu
godziny wyjechać do Londynu.
Z wnętrza nie dobiegł żaden dźwięk, więc Daniel zapukał ponownie.
Tym razem usłyszał jakiś szelest, po czym półprzytomne „proszę”.

R
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi w samą porę, by usłyszeć, jak
Anna szepnęła ze zgrozą:
– Milordzie!

L
– Muszę z panią porozmawiać – powiedział krótko.
Skinęła głową, podciągając kołdrę pod samą brodę, co, szczerze

T
mówiąc, wydało mu się śmieszne, biorąc pod uwagę zupełnie niepociągający
worek, który założyła zamiast nocnej koszuli.
– Co pan tu robi? – spytała, posyłając mu piorunujące spojrzenie.
– Za chwilę wyjeżdżam do Londynu – powiedział bez żadnego wstępu.
Nic na to nie odpowiedziała.
– Z pewnością wie już pani, że uprząż została przecięta.
Przytaknęła.
– To był lord Ramsgate – rzekł. – Jeden z jego ludzi. Wtedy, kiedy
wyszedłem na zewnątrz, zobaczyć, co się dzieje. Ten, którego wziąłem za
pijaka.
– Powiedział pan, że siał zniszczenie od stajni aż po gospodę –
szepnęła.
– Istotnie – przyznał, wyraźnie starając się zachować spokój. Gdyby

215
drgnął, gdyby choć na chwilę przestał się kontrolować, sam nie wiedział, co
mogłoby się stać. Mógłby zacząć krzyczeć. Albo walić pięściami w ściany.
Wiedział tylko, że narasta w nim wściekłość, i za każdym razem, kiedy
myślał, że to już koniec, że gniew nie może bardziej wzrosnąć, coś w jego
wnętrzu wydawało się trzeszczeć. Skóra stawała się zbyt napięta, jakby furia
szukała ujścia.
– Lordzie Winstead? – powiedziała cicho.
Cień jego gniewu musiał się odmalować na twarzy, ponieważ nagle
zauważył, że jej oczy stały się wielkie i wystraszone.

R
– Danielu? – dodała najcichszym z szeptów.
Po raz pierwszy usłyszał, jak wymówiła jego imię.
Przełknął ślinę i zacisnął zęby, starając się zachować panowanie nad

L
sobą.
– Nie po raz pierwszy próbował mnie zabić – powiedział w końcu. –

T
Ale pierwszy raz omal nie zabił przy tym kogoś innego.
Przyglądał się jej uważnie. Wciąż trzymała kołdrę pod brodą, zaciskając
palce na brzegu. Poruszała ustami, jakby chciała coś powiedzieć. Czekał.
Nie przemówiła.
Stał nieruchomo, z ciałem wyprężonym, rękoma zaciśniętymi za
plecami. Było coś nieznośnie oficjalnego w tej scenie, mimo że Anna leżała w
łóżku, z włosami w nieładzie po śnie, z grubym warkoczem spoczywającym
na jej prawym ramieniu.
Zwykle nie rozmawiali tak oficjalnie. Może powinni, może to
uchroniłoby ich przed tym zauroczeniem, a dzięki temu ona nie znalazłaby się
w jego towarzystwie tego dnia, który Ramsgate wybrał na swój ruch.
Najwyraźniej byłoby najlepiej, gdyby w ogóle nigdy się nie spotkali.
– Co zamierza pan zrobić? – spytała w końcu.

216
– Kiedy go znajdę?
Skinęła lekko głową.
– Nie wiem. Jeśli będzie miał szczęście, nie uduszę go od razu. To
prawdopodobnie on stoi za atakiem w Londynie. Tym, kiedy wszyscy
myśleliśmy, że po prostu miałem pecha i trafiłem na złodziei, którzy chcieli
tylko moich pieniędzy.
– Ale kradzież była możliwa – powiedziała. – Nie ma pan pewności. W
Londynie ludzie codziennie są okradani. To...
– Broni go pani? – spytał z niedowierzaniem.

R
– Nie! Oczywiście, że nie. Po prostu... Cóż... – Konwulsyjnie
przełknęła ślinę. Kiedy odezwała się znowu, jej głos zabrzmiał bardzo
cichutko. – Nie wie pan wszystkiego.

L
Przez chwilę tylko patrzył na nią, jakby obawiał się odezwać.
– Ostatnie trzy lata spędziłem w Europie, uciekając przed jego ludźmi –

T
powiedział w końcu. – Wiedziała pani o tym? Nie? Właśnie tak było. I mam
już tego dosyć. Jeśli chciał się na mnie zemścić, to mu się to udało. Odebrał
mi trzy lata życia. Potrafi pani sobie wyobrazić, co to znaczy? Gdyby ktoś
ukradł pani całe trzy lata życia?
Rozchyliła usta i Daniel przez moment sądził, że mogłaby powiedzieć
„tak”. Sprawiała wrażenie oszołomionej, wręcz zahipnotyzowanej; w końcu
oznajmiła:
– Przepraszam. Proszę robić, co pan uważa za słuszne.
– Najpierw porozmawiam z jego synem. Mogę zaufać lordowi Hugh. A
w każdym razie zawsze tak sądziłem. – Daniel przymknął oczy i przez chwilę
oddychał głęboko, starając się zachować równowagę. – Teraz już nie wiem,
komu mogę ufać.
– Może pan... – Urwała. Przełknęła ślinę. Czyżby zamierzała

217
powiedzieć, że może jej zaufać? Spojrzał na nią badawczo, lecz ona
odwróciła wzrok i teraz patrzyła w okno. Zasłony były zasunięte, a jednak
ona patrzyła, jakby mogła coś przez nie zobaczyć.
– Życzę panu bezpiecznej podróży – szepnęła.
– Jest pani na mnie zła – stwierdził.
Spojrzała na niego pospiesznie.
– Nie. Oczywiście, że nie. Nigdy bym...
– Nie zostałaby pani ranna, gdyby nie znalazła się w moim powozie –
przerwał jej. Nigdy sobie nie wybaczy, że to przez niego odniosła obrażenia.

R
Musiał jej o tym powiedzieć. – To moja wina, że pani...
– Nie! – krzyknęła. Zerwała się z łóżka i zaczęła biec w jego kierunku,
lecz zatrzymała się gwałtownie. – Nie, to nieprawda. Ja... Ja tylko... Nie –

L
powiedziała stanowczo, ruchami podbródka akcentując każde słowo. – To
nieprawda.

T
Nie odrywał od niej wzroku. Była niemal w jego zasięgu. Gdyby się
pochylił, gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć jej rękawa. Mógłby ją
przyciągnąć do siebie, a wtedy stopiliby się ze sobą, aż nie dałoby się poznać,
gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie z nich.
– To nie jest pana wina – powiedziała cicho, lecz stanowczo.
– To na mnie chce się zemścić lord Ramsgate – przypomniał jej
łagodnie.
– Nie jesteśmy... – Otarła oczy dłonią i odwróciła wzrok. – Nie
jesteśmy odpowiedzialni za czyny innych – powiedziała. Głos drżał jej z
emocji i nie patrzyła mu w oczy. – Zwłaszcza za czyny szaleńca –
dokończyła.
– Nie – przyznał, a jego głos zabrzmiał dziwnie ochryple w łagodnym
powietrzu poranka. – Ale jesteśmy odpowiedzialni za ludzi, którzy nas

218
otaczają. Harriet, Elizabeth i Frances: czy nie uważa pani, że powinienem
zapewnić im bezpieczeństwo?
– Nie – odparła, marszcząc z namysłem brwi. – Nie o to mi chodziło.
Wie pan, że to nie było...
– Jestem odpowiedzialny za każdą osobę w tej posiadłości – przerwał
jej. – Za panią także, dopóki pani tu jest. I dopóki wiem, że ktoś życzy mi źle,
mam obowiązek zadbać o to, by nie narażać nikogo na niebezpieczeństwo,
które mi grozi.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami, a Daniel

R
zastanawiał się, co widziała. Kogo widziała. Mówił jak swój ojciec, a
przedtem dziadek. Czy właśnie to są konsekwencje odziedziczenia tytułu:
konieczność ponoszenia odpowiedzialności za życie i majątek wszystkich,

L
którzy mieszkają na jego ziemi? Tak wcześnie został hrabią, a już rok później
musiał opuścić Anglię.

T
W końcu zdał sobie sprawę, że właśnie to oznacza jego tytuł.
– Nie dopuszczę, żeby coś się pani stało – powiedział głosem bardzo
cichym i niemal drżącym.
Zamknęła oczy, zupełnie jakby coś sprawiało jej ból.
– Anno... – Zrobił krok w jej stronę.
Lecz ona gwałtownie pokręciła głową i wybuchnęła straszliwym,
dławiącym łkaniem.
– Co się stało? – spytał, jednym krokiem znajdując się przy niej.
Położył dłonie na jej ramionach, może żeby ją podtrzymać... a może żeby
samemu utrzymać równowagę. I nagle musiał się zatrzymać. Pragnienie
wzięcia jej w ramiona było niemal obezwładniające. Kiedy wchodził do
pokoju, powiedział sobie, że jej nawet nie dotknie, że nie zbliży się do niej na
tyle, by poczuć, jak powietrze opływa jej ciało. Ale to... nie, nie mógł tego

219
znieść.
– Nie. – Odsunęła się, lecz nie na tyle energicznie, by go przekonać, że
naprawdę tego chce. – Proszę. Proszę wyjść. Po prostu wyjść.
– Nie, dopóki mi pani nie powie...
– Nie mogę! – krzyknęła i odepchnęła go, równocześnie robiąc krok do
tyłu; znowu rozdzieliło ich chłodne poranne powietrze. – Nie mogę
powiedzieć tego, co chce pan usłyszeć. Nie mogę być z panem i nie mogę
pana widzieć. Rozumie pan?
Nie odpowiedział. Rozumiał wszystko, co powiedziała. I nie zgadzał się

R
z tym.
Przełknęła ślinę i uniosła dłonie do twarzy, zasłaniając ją i pocierając
tak mocno, że chciał wyciągnąć rękę i ją powstrzymać.

L
– Nie mogę być z panem – wyrzucała z siebie słowa tak gwałtownie, że
Daniel zaczął się zastanawiać, kogo właściwie próbuje przekonać. – Nie

T
jestem... osobą...
Odwróciła wzrok.
– Nie jestem odpowiednią kobietą dla pana – powiedziała w stronę
okna. – Nie dorównuję pańskiej pozycji i nie jestem...
Czekał. Była bliska powiedzenia czegoś jeszcze. Tego był pewien.
Ale kiedy odezwała się znowu, jej głos zabrzmiał już inaczej, aż nazbyt
spokojnie.
– Zrujnuje mnie pan – powiedziała. – Nie będzie pan chciał, ale zrobi
to, a ja stracę posadę i wszystko, co jest mi drogie.
Mówiąc to, patrzyła mu w oczy, a jemu aż się serce ścisnęło na widok
pustki, jaka malowała się na jej twarzy.
– Anno – powiedział. – Będę cię chronił.
– Nie chcę pańskiej ochrony! – krzyknęła. – Nie rozumie pan?

220
Nauczyłam się o siebie troszczyć, dbać o siebie. – Zawiesiła głos. – Nie mogę
być odpowiedzialna i za pana – dokończyła niespodziewanie.
– Nie musi pani – odparł, próbując zrozumieć sens jej słów.
Odwróciła się od niego.
– Nic pan nie rozumie.
– Nie – powiedział szorstko. – Nie rozumiem.
Jak mógł rozumieć? Miała swoje tajemnice, trzymała je przy piersi
niczym klejnoty, zmuszając go, by błagał jak pies o strzępy jej wspomnień.
– Danielu... – szepnęła i znowu było tak samo. To tylko jego imię, a

R
poczuł się, jakby nigdy wcześniej go nie słyszał. Ponieważ kiedy przemówiła,
każda głoska była jak pieszczota. Każdą sylabę czuł na skórze niczym
pocałunek.

L
– Anno – powiedział, sam nie rozpoznając własnego głosu. Był
ochrypły z pożądania i pragnienia, i... i...

T
I nagle, zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi, porwał ją w ramiona i
zaczął całować, jakby była powietrzem, wodą, jego zbawieniem. Potrzebował
jej tak rozpaczliwie, że gdyby miał czas o tym pomyśleć, wstrząsnęłoby to
nim do głębi.
Ale nie myślał. Nie w tej chwili. Był już zmęczony myśleniem,
zmęczony zamartwianiem się. Chciał tylko czuć. Chciał, żeby namiętność
przejęła kontrolę nad zmysłami, a zmysły nad jego ciałem.
Chciał, żeby ona pragnęła go w taki sam sposób.
– Anno, Anno – szeptał, a jego ręce gorączkowo szarpały materiał jej
nocnej koszuli. – Co chcesz, żebym...
Przerwała mu, nie słowami, lecz ciałem, przywierając do niego z pasją
dorównującą jego pasji. Jej ręce znalazły się na jego koszuli, rozrywały ją i
zsuwały, aż w końcu poczuł na skórze dotyk jej dłoni.

221
To było ponad jego siły.
Z gardłowym jękiem uniósł ją i obrócił, aż oboje padli na łoże i w końcu
miał ją tam, gdzie pragnął ją mieć – jak mu się zdawało, przez całe życie. Pod
sobą, obejmującą go nogami.
– Pragnę cię – powiedział, chociaż trudno było mieć co do tego
wątpliwości. – Pragnę cię teraz, tak jak tylko mężczyzna może pragnąć
kobiety.
Jego słowa zabrzmiały szorstko, ale tak właśnie chciał. To nie był
romans, lecz czyste pożądanie. Ona mogła zginąć. On może zginąć jutro. A

R
gdyby tak się stało, gdyby koniec nadszedł, zanim poczuje smak raju...
Omal nie zerwał z niej koszuli.
I nagle... zamarł.

L
Przestał oddychać, po prostu patrzył i napawał się doskonałością jej
ciała. Jej piersi wznosiły się i opadały z każdym oddechem. Drżącą dłonią

T
objął jedną z nich i aż zadrżał z rozkoszy, jaką sprawił mu sam dotyk.
– Jesteś taka piękna – szepnął. Na pewno słyszała te słowa już
wcześniej, tysiące razy, ale chciał, żeby usłyszała je od niego. – Jesteś taka...
Lecz nie dokończył, ponieważ miała w sobie coś więcej niż tylko
piękno. A on w żaden sposób nie potrafił tego wszystkiego wyrazić; nie umiał
ująć w słowa wszystkich powodów, dla których jego oddech przyspieszał za
każdym razem, kiedy ją zobaczył.
Uniosła ręce, żeby osłonić swą nagość, i zarumieniła się, co przy-
pomniało mu, że to musi być dla niej czymś nowym. I dla niego też było
czymś nowym. Kochał się już wcześniej z kobietami, zapewne więcej razy,
niż chciałby przyznać, ale to był pierwszy raz... ona była pierwszą...
Nigdy nie było tak jak teraz. Nie umiałby wyjaśnić różnicy, ale nigdy
nie było tak jak teraz.

222
– Pocałuj mnie – szepnęła. – Proszę.
I pocałował, zerwawszy z siebie koszulę. Całował ją głęboko, całował
jej szyję, jej obojczyki, a w końcu, z przyjemnością, która sprawiła, że
wszystkie mięśnie mu się napięły, pocałował jej pierś. Pisnęła cicho i
wyprężyła się pod nim, co odebrał jako zaproszenie, by zajął
– Tylko ta noc się drugą piersią, którą całował, ssał i gryzł, aż pomyślał,
że zupełnie straci panowanie nad sobą.
Dobry Boże, nawet go nie dotknęła. Wciąż miał na sobie zapięte
spodnie, a omal się nie zatracił. Coś takiego nie zdarzyło mu się, odkąd był

R
młodym chłopcem.
Musiał znaleźć się w niej i to już, natychmiast. To było coś więcej niż
pożądanie. To była pierwotna żądza, która narastała w nim, jakby dawała mu

L
do zrozumienia, że jego życie zależy od tego, czy będzie się kochał z tą
kobietą. Jeśli to szaleństwo, to znaczy, że on jest szalony.

T
Dla niej. Oszalał dla niej i czuł, że to nigdy nie minie.
– Anno – jęknął, zatrzymując się na chwilę, by złapać oddech. Złożył
głowę na delikatnej skórze jej brzucha i starając się zapanować nad własnym
ciałem, wdychał jej zapach. – Anno, pragnę cię.
Spojrzał na nią.
– Teraz. Rozumiesz?
Podniósł się, ukląkł, jego ręce sięgnęły do spodni, a wtedy ona
powiedziała...
– Nie.
Znieruchomiał. Nie, nie rozumie? Nie, nie teraz? Czy nie...
– Nie mogę – szepnęła i rozpaczliwie szarpnęła prześcieradło, próbując
się okryć.
Boże, nie takie nie.

223
– Przepraszam – powiedziała z pełnym udręki westchnieniem. – Tak
bardzo cię przepraszam.
Nerwowym ruchem wstała z łoża, starając się pociągnąć za sobą
prześcieradło. Lecz Daniel wciąż je trzymał, więc zachwiała się i chwytając
równowagę, zrobiła krok w stronę łóżka. Ale nie przestawała ciągnąć, cały
czas powtarzając „przepraszam”.
Daniel starał się oddychać i modlił się, aby wielkie hausty powietrza
złagodziły jego, teraz już bolesną, erekcję. Nie był już w stanie jasno myśleć,
a tym bardziej sformułować zdania.

R
– Nie powinnam była – powiedziała, wciąż próbując się zasłonić tym
przeklętym prześcieradłem. Nie mogła odejść od łóżka, jeśli chciała pozostać
zasłonięta. Mógłby jej dosięgnąć; miał wystarczająco długie ręce. Mógłby ją

L
chwycić, pociągnąć do siebie i znowu wziąć w objęcia. Mógłby sprawić, że
będzie się wiła i jęczała, aż zapomni, jak się nazywa. Wiedział, że mógłby to

T
zrobić.
A jednak nawet się nie poruszył. Klęczał na łożu z baldachimem, jak
jakiś cholerny posąg, z rękoma przy zapięciu spodni.
– Przepraszam – powtórzyła, chyba pięćdziesiąty raz. – Przepraszam...
Po prostu... nie mogę. To jedyne, co mam. Rozumiesz? To jedyne, co mam.
Jej dziewictwo.
Nawet o tym nie pomyślał. Co z niego za człowiek.
– To ja przepraszam – powiedział i omal się nie roześmiał z ab-
surdalności tej sytuacji. To była symfonia przeprosin, krępujących i
absolutnie nieszczerych.
– Nie, nie – odparła, kręcąc głową. – Nie powinnam. Nie powinnam
była ci pozwolić i nie powinnam była sobie pozwolić. Jestem rozsądna.
Jestem rozsądna.

224
On też.
Klnąc pod nosem, zszedł z łóżka, zapominając o tym, że trzymając
prześcieradło, zatrzymywał ją. Poleciała do tyłu, potykając się o własne nogi,
i wylądowała na stojącym w pobliżu fotelu, niczym Rzymianin w
przekrzywionej todze.
To mogłoby nawet być zabawne, gdyby on nie był tak piekielnie bliski
eksplozji.
– Przepraszam – powiedziała.
– Przestań to powtarzać. – Niemal błagał. W jego głosie zabrzmiała

R
desperacja, a ona musiała to usłyszeć, gdyż zamknęła usta i nerwowo
przełknęła ślinę, patrząc, jak zakłada koszulę.
– Tak czy inaczej, teraz muszę pojechać do Londynu – powiedział,

L
choć gdyby ona go nie powstrzymała, wyjazd nie stanowiłby żadnej
przeszkody.

T
Skinęła głową.
– Porozmawiamy o tym później – rzekł stanowczo.
Nie miał pojęcia, co jej powie, ale wiedział, że wróci do tego tematu. Po
prostu nie teraz, kiedy cały dom zaczynał się budzić.
Cały dom. Wielkie nieba, on naprawdę stracił rozum. W swojej
determinacji, by okazać Annie szacunek, poprzedniej nocy kazał umieścić ją
w najlepszej gościnnej sypialni, na tym samym piętrze co reszta rodziny. W
każdej chwili ktoś mógł stanąć w drzwiach. Jego matka mogła ich zobaczyć.
Albo, co gorsza, któraś z kuzynek. Nie potrafił sobie wyobrazić, co mogłyby
pomyśleć. Matka przynajmniej wiedziałaby, że nie próbuje zabić
guwernantki.
Anna skinęła głową, lecz nie patrzyła na niego. Jakaś jego cząstka
pomyślała, że to dziwne, lecz inna, większa część, czym prędzej o tym

225
zapomniała. Był zbyt przejęty bolesnymi skutkami swego niezaspokojonego
pragnienia, by zastanawiać się nad tym, dlaczego nie spojrzała mu w oczy,
kiedy skinęła głową.
– Odwiedzę cię, kiedy wrócisz do miasta – rzekł.
Odpowiedziała coś tak cicho, że nie zrozumiał ani słowa.
– Co takiego?
– Powiedziałam... – Odchrząknęła. – Powiedziałam, że nie sądzę, żeby
to było rozsądne.
Posłał jej twarde spojrzenie.

R
– Czy mam znowu udawać, że odwiedzam kuzynki?
– Nie. Ja... ja... – Odwróciła głowę, lecz zdążył zauważyć w jej oczach
błysk cierpienia, a może gniewu, a w końcu rezygnację. Kiedy znowu na

L
niego spojrzała, patrzyła mu prosto w oczy, lecz ta iskra w jej wzroku, która
tak często przyciągała go do niej... zgasła.

T
– Wolałabym – powiedziała głosem tak spokojnym, że niemal mo-
notonnym – żebyś w ogóle nie przychodził.
Złożył ręce na piersi.
– Doprawdy?
– Tak.
Walczył przez chwilę z samym sobą. W końcu spytał nieco wy-
zywająco:
– Z powodu tego?
Spojrzał na jej ramię, z którego zsunęło się prześcieradło, odsłaniając
skrawek skóry, jasnej jak płatek róży i delikatnej w blasku poranka. To był
tylko wąski pasek, ale Daniel pragnął go tak rozpaczliwie, że prawie nie mógł
mówić.
Pragnął jej.

226
Spojrzała na niego, prosto w oczy, utkwione w jednym punkcie, a potem
na swoje odsłonięte ramię. Z cichym westchnieniem podciągnęła
prześcieradło.
– Ja... – Przełknęła ślinę, być może zbierając w sobie odwagę. – Nie
mogłabym cię okłamać i powiedzieć, że nie chciałam tego.
– Mnie – poprawił z irytacją. – Chciałaś mnie.
Przymknęła oczy.
– Tak – przyznała w końcu. – Chciałam ciebie.
Jakaś jego cząstka miała ochotę przerwać jej znowu, przypomnieć, że

R
pragnie go nadal, że to nie jest i nigdy nie będzie kwestia przeszłości.
– Ale nie mogę cię mieć – mówiła dalej cicho. – A skoro tak, ty nie
możesz mieć mnie.

L
I wtedy, ku własnemu zaskoczeniu, zapytał:
– A gdybym się z tobą ożenił?

T
Anna patrzyła na niego, wstrząśnięta. A potem przerażona, ponieważ
wyglądał na nie mniej zaskoczonego niż ona, i była niemal pewna, że gdyby
mógł cofnąć te słowa, zrobiłby to.
Czym prędzej.
Ale jego pytanie – nie mogła przecież traktować tego jako oświadczyn –
zawisło w powietrzu, a oni patrzyli na siebie w bezruchu. W końcu, jakby
dotarło do niej, że to nie był żart, zerwała się na równe nogi i cofała, nie
patrząc za siebie, aż znalazła się za fotelem.
– Nie możesz – wybuchnęła.
To najwyraźniej wywołało w nim typowo męską reakcję „nie – mów –
– mi – co – mogę – zrobić”.
– Dlaczego nie?
– Po prostu nie możesz – odparła, szarpiąc za prześcieradło, które

227
zaczepiło o krawędź fotela. – Powinieneś o tym wiedzieć. Na miłość boską,
jesteś hrabią, nie możesz poślubić kogokolwiek.
Tym bardziej kogoś o fałszywym nazwisku.
– Mogę poślubić, kogo zechcę.
Och, na miłość boską. Teraz wyglądał jak trzyletni chłopiec, któremu
ktoś zabrał zabawkę. Czy nie rozumie, że tego nie może zrobić? On może się
oszukiwać, lecz ona nigdy nie będzie tak naiwna. A zwłaszcza po ostatniej
rozmowie z lady Pleinsworth.
– Zachowujesz się głupio – powiedziała, po raz kolejny szarpiąc to

R
przeklęte prześcieradło. Boże, czy to za dużo chcieć po prostu być wolną? – I
nieracjonalnie. A poza tym, wcale nie chcesz mnie poślubić, tylko zaciągnąć
do łóżka.

L
Cofnął się, wyraźnie rozzłoszczony jej słowami. Ale nie zaprzeczył.
Parsknęła ze zniecierpliwieniem. Wcale nie chciała go urazić, a on

T
powinien o tym wiedzieć.
– Nie uważam, że chcesz mnie uwieść i porzucić – powiedziała, bez
względu na to, jak bardzo ją zirytował, nie chciała, by sądził, że uważa go za
łajdaka. – Wiem, że nie jesteś takim typem człowieka. Ale na pewno nie
zamierzałeś się oświadczać, a ja nie będę cię do tego zmuszała.
Zmrużył oczy, lecz zdążyła jeszcze dostrzec w nich niebezpieczne
błyski.
– Od kiedy to znasz moje myśli lepiej niż ja?
– Odkąd przestałeś myśleć. – Szarpnęła znowu prześcieradło, tym
razem tak mocno, że fotel zakołysał się i omal nie przewrócił. A Anna nagle
stanęła prawie naga.
– Ach! – fuknęła, tak wściekła, że miałaby ochotę kogoś uderzyć.
Podniosła wzrok, zobaczyła Daniela, który stał, obserwując ją, i omal nie

228
wrzasnęła ze złości. Na niego, na George’a Chervila, na przeklęte
prześcieradło, które plątało się jej wokół nóg.
– Czy możesz po prostu wyjść? – warknęła. – Już, zanim ktoś tu
wejdzie.
Uśmiechnął się, ale uśmiechem, który znała. To był zimny, kpiący
uśmiech, na którego widok serce omal jej nie pękło.
– A co by się wtedy stało? – spytał cicho. – Ty masz na sobie tylko
prześcieradło, a moje ubranie jest w nieładzie.
– Nikt nie nalegałby na małżeństwo – warknęła. – O tym mogę cię

R
zapewnić. Ty wróciłbyś do wesołego życia, a ja znalazłabym się na bruku,
bez referencji.
Przyglądał się jej ironicznie.

L
– Jak przypuszczam, chcesz powiedzieć, że taki był mój plan.
Zrujnować ci reputację, żebyś nie miała innego wyjścia, jak tylko zostać moją

T
kochanką.
– Nie – odparła krótko, ponieważ nie mogła go okłamać, nie w takiej
sprawie. – Nigdy nie pomyślałabym tak o tobie – dodała łagodniejszym
tonem.
Zamilkł i wpatrywał się w nią z napięciem. Cierpiał, widziała to. Nie
zaproponował jej małżeństwa, nie naprawdę, a jednak jej w jakiś sposób
udało się go odrzucić. I nienawidziła tego, że sprawiła mu ból. Nie mogła
patrzeć na jego twarz, na to, jak sztywno trzyma ręce, a najbardziej
nienawidziła tego, że już nic nigdy nie będzie takie jak przedtem. Nie będą ze
sobą rozmawiać. Nie będą się śmiać.
Nie będą się całować.
Dlaczego go powstrzymała? Trzymał ją w objęciach, a ona go pragnęła.
Pragnęła go tak gorąco, jak nigdy nie przypuszczała, że potrafi. Chciała

229
kochać się z nim ciałem tak, jak kochała go sercem.
Kochała go.
Boże.
– Anno?
Nie odpowiedziała.
Daniel zmarszczył brwi, wyraźnie zaniepokojony.
– Anno, wszystko w porządku? Pobladłaś.
Nic nie było w porządku. Nie była pewna, czy w ogóle jeszcze
kiedykolwiek coś będzie w porządku.

R
– Wszystko w porządku – odparła.
– Anno... – Wyglądał na zaniepokojonego i szedł w jej stronę, a jeżeli
jej dotknie, jeśli choćby wyciągnie do niej rękę, nie będzie w stanie wytrwać

L
w swoim postanowieniu.
– Nie – niemal warknęła, nienawidząc brzmienia własnego głosu. To

T
bolało. To słowo sprawiało ból im obojgu.
Ale musiała to zrobić.
– Proszę, nie – powiedziała. – Musisz mnie zostawić. To... to... –
Szukała odpowiedniego słowa. – To uczucie między nami – zdecydowała się
w końcu. – Nic z tego nie wyjdzie. Musisz o tym wiedzieć.
I jeśli choć trochę ci na mnie zależy, wyjdziesz.
Ale on nawet nie drgnął.
– Wyjdź natychmiast – niemal krzyknęła, głosem rannego zwierzęcia. I
czuła się jak zranione zwierzę.
Jeszcze przez kilka sekund stał nieruchomo, aż w końcu, głosem równie
cichym co zdeterminowanym, powiedział:
– Wychodzę, ale z powodów, które podałaś. Jadę do Londynu
rozwiązać sprawę Ramsgate’a, a potem... A potem – powtórzył z naciskiem –

230
porozmawiamy.
W milczeniu pokręciła głową. Nie mogła przechodzić przez to jeszcze
raz. Zbyt bolesne byłoby słuchanie jego historii o szczęśliwym zakończeniu,
które nigdy nie mogło nastąpić.
Podszedł do drzwi.
– Porozmawiamy – powtórzył.
Dopiero kiedy już wyszedł, Anna szepnęła:
– Nie. Nie porozmawiamy.

R
TL

231
16

Londyn
Tydzień później
Wróciła.
Daniel usłyszał o tym od siostry. Ona dowiedziała się o tym od jego
matki, której powiedziała jego ciotka.
Skuteczniejszego łańcucha komunikacji nie mógłby sobie wyobrazić.
Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, żeby lady Pleinsworth została w

R
Whipple Hill długo po jego wyjeździe. Albo, żeby ująć rzecz bardziej
precyzyjnie, w ogóle się nad tym nie zastanawiał, dopóki nie minęło kilka dni,
a one wciąż pozostawały na wsi.

L
Ale, jak się okazało, tak było chyba najlepiej dla nich (a w gruncie
rzeczy miał na myśli tylko Annę), że trzymały się z dala od miasta. To był

T
burzliwy tydzień – burzliwy i frustrujący, a świadomość, że panna Wynter
przebywa tak blisko, za bardzo by go rozpraszała; na to zaś nie mógł sobie
pozwolić.
Rozmawiał z Hugh. Znowu. A Hugh rozmawiał ze swoim ojcem.
Znowu. Kiedy Hugh wrócił i zapewnił Daniela, że nie sądzi, by jego ojciec
miał cokolwiek wspólnego z ostatnimi atakami, Daniel nie zdzierżył. Hugh
zrobił to, na co Daniel powinien był nalegać już kilka tygodni wcześniej.
Zabrał go, aby osobiście porozmawiał z lordem Ramsgate’em.
I teraz Daniel był kompletnie zdezorientowany, ponieważ on także nie
sądził, by lord Ramsgate nadal próbował go zabić. Może był głupcem, może
po prostu chciał uwierzyć, że ten straszny rozdział w jego życiu został w
końcu zamknięty, ale w oczach Ramsgate’a nie zobaczył furii. Inaczej, niż
ostatnim razem, kiedy się spotkali, tuż po postrzeleniu Hugh.

232
Poza tym teraz pojawił się dodatkowy czynnik w postaci groźby
samobójstwa Hugh. Daniel nie był pewien, czy jego przyjaciel jest genialny,
czy szalony; tak czy inaczej, kiedy powtórzył, że odbierze sobie życie, jeśli
Danielowi przydarzy się cokolwiek złego, Daniela przeszły ciarki. Lord
Ramsgate był wyraźnie wstrząśnięty, nawet jeśli jego syn nie po raz pierwszy
wygłosił tę groźbę. Nawet Daniel poczuł się niezręcznie w tak nieprzyjemnej
sytuacji.
I uwierzył mu. Spojrzenie Hugh... chłodny, niemal obojętny sposób, w
jaki to powiedział... To było przerażające.

R
Wszystko to sprawiło, że kiedy lord Ramsgate niemal opluł Daniela,
przysięgając, że nie wyrządzi mu żadnej krzywdy, Daniel mu uwierzył.
To było dwa dni wcześniej; dwa dni, w ciągu których Daniel miał

L
niewiele zajęć poza rozmyślaniem. O tym, kto jeszcze mógł mu życzyć
śmierci. O tym, co mogła mieć na myśli Anna, kiedy oświadczyła, że nie

T
może brać za niego odpowiedzialności. O sekretach, które skrywała, i o tym,
dlaczego powiedziała, że Daniel nie wie o wszystkim.
Co, do diabła, chciała przez to powiedzieć?
Czy atak mógł być wymierzony przeciwko niej?
Możliwe, że ktoś dowiedział się, iż Anna będzie wracała do domu jego
powozem. Siedzieli w gospodzie dostatecznie długo, by zdążył przeciąć
uprząż.
Wrócił myślami do dnia, kiedy wbiegła do sklepu Hoby’ego, z
przerażeniem w szeroko otwartych oczach. Powiedziała wtedy, że jest ktoś,
kogo nie chce spotkać.
Kto?
Czy nie rozumiała, że on może jej pomóc? Wprawdzie dopiero
niedawno wrócił z wygnania, ale miał pozycję, a wraz z nią władzę z

233
pewnością wystarczającą, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Owszem, przez
trzy lata uciekał, ale miał przeciwko sobie markiza Ramsgate’a.
Daniel był hrabią Winstead; niewielu przewyższało go rangą. Garstka
książąt, kilku markizów i rodzina królewska. Anna raczej nie miała wrogów
wśród tej nielicznej grupy.
Jednak mimo to, gdy wszedł po schodach Pleinsworth House, aby się z
nią spotkać, poinformowano go, że nie ma jej w domu.
I kiedy ponowił wizytę następnego ranka, usłyszał tę samą odpowiedź.
Teraz, kilka godzin później, wrócił i tym razem ciotka osobiście

R
zdecydowała się go odprawić.
– Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju – powiedziała ostro.
Daniel nie miał nastroju na wysłuchiwanie pouczeń ciotki Charlotte,

L
więc od razu przeszedł do sedna:
– Muszę z nią porozmawiać.

T
– Cóż, tu jej nie ma.
– Och, na miłość boską, ciociu, wiem, że ona...
– Owszem, przyznaję, że była na górze, kiedy przyszedłeś dziś rano –
przerwała mu lady Pleinsworth. – Na szczęście panna Wynter ma dość
zdrowego rozsądku, by przerwać ten flirt, nawet jeśli ty tego nie potrafisz
zrobić. Ale teraz jej tu nie ma.
– Ciociu Charlotte... – ostrzegł.
– Nie ma jej. – Uniosła dumnie podbródek. – Dziś jest jej wolne
popołudnie. Zawsze wychodzi w swoje wolne popołudnia.
– Zawsze?
– O ile mi wiadomo. – Ciotka machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. –
Ma swoje sprawy i... Czymkolwiek jest to, co robi.
Czymkolwiek jest to, co robi. Cóż za stwierdzenie.

234
– Doskonale – oznajmił cierpko Daniel. – Poczekam na nią.
– Och, nie, nie poczekasz.
– Wyprosisz mnie ze swojego salonu? – spytał, patrząc na nią z lekkim
niedowierzaniem.
Złożyła ręce na piersi.
– Jeśli będę musiała.
On także złożył ręce na piersi.
– Jestem twoim siostrzeńcem.
– Lecz co dziwne, nie odziedziczyłeś po mojej rodzinie zdrowego

R
rozsądku.
Patrzył na nią z osłupieniem.
– To była obelga – poinformowała go ciotka. – Na wypadek gdybyś

L
miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości.
Dobry Boże.

T
– Jeżeli choć odrobinę zależy ci na pannie Wynter – kontynuowała
władczym tonem lady Pleinsworth – to zostawisz ją w spokoju. To rozsądna
dama i zatrudniam ją, ponieważ jestem absolutnie pewna, że to ty uganiałeś
się za nią, a nie na odwrót.
– Rozmawiałaś z nią o mnie? – spytał Daniel. – Groziłaś jej?
– Oczywiście, że nie – warknęła ciotka, lecz na ułamek sekundy
odwróciła wzrok i Daniel natychmiast zorientował się, że kłamie. – Jakbym
mogła jej grozić – fuknęła. – A poza tym, ona nie jest osobą, którą trzeba
pouczać. Doskonale wie, jak funkcjonuje świat, nawet jeżeli ty nie zdajesz
sobie z tego sprawy. Nie sposób nie zauważyć tego, co działo się w Whipple
Hill...
– Co się działo? – powtórzył Daniel, czując narastającą panikę na myśl
o tym, o co konkretnie ciotce mogło chodzić. Czyżby ktoś dowiedział się o

235
jego wizycie w sypialni Anny? Nie, to niemożliwe. Gdyby tak było, Anna
zostałaby wyrzucona z domu.
– Spędzałeś z nią czas sam na sam – wyjaśniła lady Pleinsworth. – Nie
myśl, że o tym nie wiedziałam. I chociaż chciałabym uwierzyć, że nagle
zainteresowałeś się Harriet, Elizabeth i Frances, każdy głupiec widział, że
uganiałeś się za panną Wynter jak szczeniak.
– Domyślam się, że to kolejna obelga – warknął.
Zacisnęła usta, lecz poza tym zignorowała jego komentarz.
– Nie chcę jej zwalniać – mówiła dalej. – Ale jeśli spróbujesz

R
kontynuować ten związek, nie będę miała wyboru. A możesz być pewien, że
żadna szanująca się rodzina nie zatrudni guwernantki, która zadawała się z
hrabią.

L
– Zadawała się? – powtórzył tonem, w którym niedowierzanie mieszało
się z niesmakiem. – Nie obrażaj jej takim słowem.

T
Ciotka cofnęła się nieco i spojrzała na niego z politowaniem.
– To nie ja ją obrażam. Prawdę mówiąc, cenię pannę Wynter za
rozsądek, którego tobie brakuje. Ostrzegano mnie, żebym nie zatrudniała tak
atrakcyjnej młodej damy jako guwernantki, lecz ona mimo wyglądu jest
wyjątkowo inteligentna. I dziewczynki ją uwielbiają. Czy wolałbyś, żebym
odrzuciła ją z powodu urody?
– Nie – warknął, gotów wspinać się po ścianach z frustracji. – Ale co, u
diabła, to wszystko ma do rzeczy? Chcę z nią tylko porozmawiać. – Pod
koniec zdania jego głos był już bliski krzyku.
Lady Pleinsworth spokojnie spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie – odparła.
Daniel naprawdę przygryzł sobie język, żeby jej nie skląć. Jedynym
sposobem przekonania ciotki, by pozwoliła mu zobaczyć się z Anną, jest

236
powiedzieć, że jego zdaniem to ona była celem ataku w Whipple Hill. Ale
najmniejsza sugestia co do skandalicznej przeszłości Anny spowoduje
natychmiastowe wyrzucenie jej z pracy, a on nie może być tego przyczyną.
W końcu jego cierpliwość niemal zupełnie się wyczerpała. Odetchnął
przez zaciśnięte zęby i powiedział powoli:
– Muszę porozmawiać z nią raz. Tylko jeden raz. To może być w twoim
salonie, przy uchylonych drzwiach, ale nalegam na zachowanie prywatności.
Ciotka przyjrzała mu się podejrzliwie.
– Raz?

R
– Raz.
Nie było to do końca prawdą. Chciał znacznie więcej, ale tylko o tyle
zamierzał prosić.

L
– Zastanowię się – rzekła wyniośle.
– Ciociu Charlotte!

T
– Och, dobrze, tylko raz i tylko dlatego, że chcę wierzyć, iż twoja matka
wychowała syna, który umie odróżnić dobro od zła.
– Och, na miłość boską...
– Nie bluźnij przy mnie – ostrzegła. – I pamiętaj, że mogę zmienić
zdanie.
Daniel zamknął usta i zacisnął zęby.
– Możesz ją odwiedzić jutro – powiedziała łaskawie lady Pleinsworth.
– O jedenastej. Dziewczynki wybierają się na zakupy z Sarą i Honorią.
Wolałabym, żeby nie było ich w domu, kiedy... – Najwyraźniej zabrakło jej
słów na opisanie tego, co miało się dziać, więc tylko machnęła ręką z
wyrazem niesmaku na twarzy.
Skinął głową, ukłonił się i wyszedł.
Ale podobnie jak ciotka, nie widział Anny, która obserwowała ich przez

237
lekko uchylone drzwi do sąsiedniego pokoju i słyszała każde słowo.
Anna poczekała, aż Daniel wyjdzie z domu, po czym spojrzała na list,
który trzymała w dłoni. Lady Pleinsworth nie kłamała: rzeczywiście poszła
załatwiać swoje sprawy. Ale wróciła tylnymi drzwiami, jak zwykle, kiedy nie
była z dziewczynkami. Była już w drodze do swojego pokoju, kiedy dotarło
do niej, że w holu jest Daniel. Nie powinna podsłuchiwać, ale nie potrafiła się
powstrzymać. Nie chodziło nawet o to, co miał do powiedzenia; chciała tylko
usłyszeć jego głos.
Po raz ostatni.

R
List został wysłany przez jej siostrę Charlotte, już jakiś czas temu;
przyszedł na pocztę, z której Anna zwykła odbierać listy, jeszcze przed ich
wyjazdem do Whipple Hill. Anna nie zdążyła tam dotrzeć tego dnia, kiedy

L
wpadła wystraszona do warsztatu szewca. Gdyby przeczytała ten list, zanim
odniosła wrażenie, że zobaczyła George’a Chervila, nie byłaby wystraszona.

T
Byłaby przerażona.
Według Charlotte George odwiedził ich jeszcze raz, kiedy pana i pani
Shawcrossów nie było w domu. Najpierw próbował pochlebstwami nakłonić
ją do zdradzenia, gdzie jest Anna, a w końcu wrzeszczał i ciskał się, aż
przybiegli służący, niepokojąc się o Charlotte. Wtedy sobie poszedł,
wcześniej jednak powiedział, że wie, iż Anna pracuje jako guwernantka u
jakiejś arystokratycznej rodziny, a ponieważ nadeszła wiosna,
najprawdopodobniej jest w Londynie. Charlotte nie przypuszczała, żeby
wiedział, dla której rodziny pracuje Anna; inaczej, czy wkładałby tyle energii
w próbę wydobycia z niej odpowiedzi?
Niemniej jednak niepokoiła się i błagała Annę, by zachowała ostroż-
ność.
Anna zmięła w dłoni list i spojrzała na ogień płonący w kominku.

238
Zawsze paliła listy od Charlotte po przeczytaniu. Za każdym razem sprawiało
jej to ból; te cieniutkie skrawki papieru były jedynym, co łączyło ją z dawnym
życiem, i niejeden raz siedziała przy biurku, powstrzymując łzy i śledząc
palcem wskazującym znajome linie pisma Charlotte. Anna jednak nie łudziła
się, że jako służąca może się cieszyć prywatnością, a nie miała pojęcia, jak
mogłaby wyjaśnić te listy, gdyby kiedykolwiek zostały odkryte. Tym razem
jednak z przyjemnością wrzuciła papier do ognia.
Dobrze, może nie z przyjemnością. Nie była pewna, czy jeszcze
kiedykolwiek zrobi coś z przyjemnością. Ale zniszczenie go sprawiło jej

R
radość, nawet jeśli była to radość ponura i zabarwiona wściekłością.
Zamknęła oczy, zaciskając je z całej siły, żeby powstrzymać łzy.
Niemal na pewno będzie musiała porzucić posadę u Pleinsworthów. I była z

L
tego powodu wściekła. To najlepsza praca, jaką miała. Nie była uwięziona na
wyspie ze starszą damą, w błędnym kole nudy. Nie musiała co noc

T
barykadować drzwi do pokoju przed prostackim mężczyzną, który uważał, że
on powinien edukować ją, kiedy jego dzieci śpią. Lubiła życie z
Pleinsworthami. To było coś najbardziej zbliżonego do czucia się jak w
domu, odkąd... odkąd...
Odkąd miała dom.
Zmusiła się, by zacząć oddychać, energicznie otarła łzy wierzchem
dłoni. I nagle, kiedy już miała skierować się do głównego holu i na schody,
rozległo się pukanie do drzwi. To najpewniej Daniel; musiał czegoś
zapomnieć.
Popędziła do salonu i pospiesznie przymknęła za sobą drzwi. Powinna
je całkiem zamknąć, wiedziała o tym, ale może to ostatni raz, kiedy będzie
mogła go zobaczyć. Zerkając przez szczelinę, obserwowała lokaja, który
poszedł odpowiedzieć na pukanie.

239
Jednak kiedy Granby otworzył drzwi, zobaczyła nie Daniela, lecz
jakiegoś człowieka, którego nie widziała nigdy wcześniej.
Był to raczej przeciętnie wyglądający mężczyzna, ubrany jak ktoś, kto
musi zarabiać na życie. Nie robotnik; na to był zbyt czysty i schludny. Ale
miał w sobie coś brutalnego, a kiedy się odezwał, twardy akcent zdradził jego
pochodzenie ze wschodniego Londynu.
– Dostawy przyjmujemy tylnymi drzwiami – poinformował go
natychmiast Granby.
– Nie przyszedłem z dostawą – odparł przybysz ze skinieniem głowy.

R
Jego akcent mógł być szorstki, ale zachowywał się uprzejmie i lokaj nie
zamknął mu drzwi przed nosem.
– A zatem, czego pan potrzebuje.

L
– Szukam kobiety, która może tu mieszkać. Panny Annelise Shawcross.
Anna przestała oddychać.

T
– Nie ma tu nikogo o takim nazwisku – rzekł krótko Granby. – A teraz
proszę wybaczyć...
– Może się przedstawiać inaczej – przerwał mu nieznajomy. – Nie
jestem pewien, jakiego nazwiska używa, ale ma ciemne włosy, niebieskie
oczy i powiedziano mi, że jest dość ładna. – Wzruszył ramionami. – Nigdy jej
nie widziałem. Może pracować jako służąca. Ale jest dobrze urodzona, niech
was to nie zmyli.
Wszystkie mięśnie Anny napięły się w przygotowaniu do ucieczki.
Granby w żaden sposób nie mógłby jej nie rozpoznać z tego opisu.
Lecz Granby powiedział:
– To nie przypomina nikogo, kto przebywałby w tym domu. Miłego
dnia, sir.
Na twarzy nieznajomego pojawił się wyraz determinacji; wsunął nogę

240
w drzwi, zanim Granby zdążył je zamknąć.
– Gdyby pan zmienił zdanie – powiedział, coś mu podając – oto moja
wizytówka.
Granby nawet nie drgnął.
– To nie jest kwestia zmiany zdania.
– Skoro tak pan mówi... – Mężczyzna włożył wizytówkę z powrotem
do kieszeni na piersi, poczekał jeszcze chwilę i poszedł.
Anna przyłożyła rękę do serca i starała się głęboko, równo oddychać.
Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy atak w Whipple Hill był

R
dziełem George’a Chervila, teraz się ich pozbyła. A skoro był gotów narazić
życie lorda Winsteada, byle tylko się zemścić, to nie zawaha się przed
skrzywdzeniem którejś z córek Pleinsworthów.

L
Anna zrujnowała sobie własne życie, pozwalając mu się uwieść, kiedy
miała szesnaście lat, ale prędzej zginie, niż dopuści, żeby zniszczył

T
kogokolwiek innego. Będzie musiała zniknąć. Natychmiast. George wiedział,
gdzie jest, i wie kim jest.
Nie mogła jednak opuścić salonu, dopóki Granby nie wyszedł z holu, a
on stał tam, jak skamieniały, z ręką na gałce drzwi. A kiedy się odwrócił...
Anna powinna pamiętać, że nic nigdy nie uszło jego uwagi. Gdyby przy
drzwiach stał Daniel, mógłby nie zauważyć, że drzwi do salonu są lekko
uchylone, ale Granby? To było jak machanie czerwoną płachtą przed bykiem.
Drzwi powinny być otwarte albo zamknięte. Nigdy nie zostawiano ich
uchylonych, ze szparą na cal.
I oczywiście zobaczył ją.
Anna nie próbowała się ukrywać. Zbyt dużo mu zawdzięczała, po
wszystkim, co właśnie dla niej zrobił. Otworzyła drzwi i wyszła do holu.
Ich spojrzenia się spotkały; Anna czekała, wstrzymując oddech, lecz on

241
skinął tylko głową i powiedział:
– Panno Wynter.
Odpowiedziała skinieniem głowy, a potem dygnęła lekko na znak
szacunku.
– Panie Granby.
– Piękny dzień, czyż nie?
Przełknęła ślinę.
– Bardzo piękny.
– To pani wolne popołudnie, jak sądzę.

R
– Istotnie, proszę pana.
Skinął głową jeszcze raz, po czym powiedział, jakby nie stało się nic
nadzwyczajnego:

L
– Proszę robić swoje.
Robić swoje.

T
Czy nie tak zawsze postępowała? Przez trzy lata na wyspie Man, kiedy
nie widziała nikogo w swoim wieku oprócz siostrzeńca pani Summerlin,
który za świetną rozrywkę uważał gonienie jej dookoła stołu. Potem przez
dziewięć miesięcy w Birmingham, skąd została odprawiona bez referencji,
kiedy pani Barraclough zastała pana Barraclough dobijającego się do drzwi
jej sypialni. Potem przez trzy lata w Shropshire, gdzie nie było tak źle.
Pracodawczym była wdową, a jej synowie więcej czasu spędzali na
uniwersytecie niż w domu. W końcu jednak córki miały czelność dorosnąć i
Anna została poinformowana, że nie jest już dłużej potrzebna.
Ale robiła swoje. Dostała drugi list polecający, a właśnie tego po-
trzebowała, żeby starać się o posadę w domu Pleinsworthów. I teraz, kiedy
odejdzie, będzie dalej robić swoje.
Chociaż nie miała pojęcia, dokąd odejdzie.

242
17

Następnego dnia Daniel dotarł do Pleinsworth House dokładnie pięć


minut przed jedenastą. Przygotował sobie w myślach listę pytań, które musi
zadać Annie, ale kiedy lokaj wpuścił go do domu, wpadł w sam środek
wielkiego zamieszania. Harriet i Elizabeth wrzeszczały na siebie w głębi
holu, ich matka krzyczała na nie obie, a na ławie przy wejściu do salonu

R
siedziały trzy zapłakane pokojówki.
– Co się dzieje? – zwrócił się do Sary, która próbowała odesłać
wyraźnie zrozpaczoną Frances do salonu.

L
Sara spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
– Chodzi o pannę Wynter. Zniknęła.

T
Danielowi serce przestało bić.
– Co? Kiedy? Co się stało?
– Nie wiem – rzuciła Sara. – Nie informowała mnie o swoich za-
miarach. – Posłała mu pełne irytacji spojrzenie i zajęła się Frances, która
płakała tak bardzo, że niemal nie mogła oddychać.
– Już przed porannymi lekcjami jej nie było – załkała Frances.
Daniel spojrzał na swoją małą kuzynkę. Frances miała zapuchnięte i
zaczerwienione oczy i policzki mokre od łez, całe jej drobne ciało drżało.
Zdał sobie sprawę, że wyglądała dokładnie tak, jak się czuła. Opanowując
ogarniające go przerażenie, kucnął przy niej, żeby móc jej spojrzeć prosto w
oczy.
– O której godzinie zaczynacie lekcje? – spytał.
– O w pół do dziewiątej – odparła, chwytając rozpaczliwie powietrze.

243
Daniel, wściekły, obrócił się i spojrzał na Sarę.
– Nie ma jej od prawie dwóch godzin i nikt mnie nie zawiadomił?
– Frances, proszę – mówiła Sara. – Musisz się postarać przestać płakać.
I nie – dodała gniewnie, oglądając się na Daniela. – Nikt cię nie zawiadomił.
Czy możesz mi powiedzieć, z jakiej racji mielibyśmy cię zawiadamiać?
– Nie pogrywaj ze mną, Saro – ostrzegł.
– Czy wyglądam, jakbym z tobą pogrywała? – warknęła. – Frances,
kochanie, proszę, weź głęboki oddech. – Jej głos złagodniał, kiedy zwróciła
się do siostry.

R
– Powinnyście były mi powiedzieć – rzucił ostro Daniel. Tracił już
cierpliwość. Wszystko wskazywało na to, że wróg Anny (a teraz był już
pewien, że miała jakiegoś wroga) porwał ją z domu. Daniel potrzebował

L
odpowiedzi, a nie świętoszkowatych upomnień Sary.
– Zniknęła co najmniej półtorej godziny temu – powtórzył. –

T
Powinnyście...
– Co? – przerwała mu Sara. – Co powinnyśmy zrobić? Tracić cenny
czas na zawiadamianie ciebie? Ciebie, który nie jesteś z nią w żaden sposób
związany? I którego zamiary są...
– Zamierzam się z nią ożenić – przerwał jej.
Frances przestała płakać i uniosła ku niemu głowę, a w jej oczach
zabłysła nadzieja. Nawet pokojówki, siedzące rządkiem na ławie, zamilkły.
– Coś ty powiedział? – szepnęła Sara.
– Kocham ją – odparł i uświadomił sobie, że to prawda, w tej samej
chwili, gdy wypowiedział te słowa. – Chcę się z nią ożenić.
– Och, Danielu! – zawołała Frances, podbiegając do niego i obejmując
go ramionami. – Musisz ją znaleźć. Musisz!
– Co się stało? – zwrócił się do Sary, która wciąż patrzyła na niego w

244
osłupieniu. – Powiedz mi wszystko. Czy zostawiła jakiś list?
Skinęła głową.
– Matka go ma. Niewiele w nim napisała. Tylko tyle, że przeprasza, ale
musi odejść.
– Napisała, że przesyła mi uściski – dodała Frances wtulona w jego
płaszcz.
Daniel poklepał ją po plecach, nie odrywając oczu od Sary.
– Czy cokolwiek może wskazywać, że nie odeszła z własnej woli?
Sara spojrzała na niego ze zdumieniem.

R
– Chyba nie sądzisz, że ktoś ją porwał?
– Sam nie wiem, co myśleć – przyznał.
– W pokoju był porządek – powiedziała Sara. – Wszystkie jej rzeczy

L
zniknęły, ale poza tym niczego nie brakuje. Nawet łóżko jest starannie
pościelone.

T
– Ona zawsze ścieli łóżko. – Frances pociągnęła nosem.
– Czy ktokolwiek wie, kiedy wyszła? – spytał Daniel.
Sara pokręciła głową.
– Nie zjadła śniadania, więc musiała wyjść wcześniej.
Daniel zaklął półgłosem i ostrożnie uwolnił się z objęć Frances. Nie
miał pojęcia, jak zabrać się do szukania Anny. Nie wiedział nawet, gdzie
zacząć. Zostawiła tak niewiele wskazówek dotyczących swojej przeszłości.
To mogłoby być śmieszne, gdyby nie było tak przerażające. Wiedział... co?
Jaki był kolor oczu jej rodziców? Jak to ma mu pomóc ją znaleźć?
Nie miał nic. Absolutnie nic.
– Milordzie?
Podniósł wzrok. To był Granby, od wielu lat lokaj Pleinsworthów, który
sprawiał wrażenie dziwnie zaniepokojonego.

245
– Czy mógłbym z panem zamienić słowo, sir? – spytał Granby.
– Oczywiście. – Daniel odsunął się od Sary, która patrzyła na nich obu
zaintrygowana i zdezorientowana; dał znak Granby’emu, by poszedł za nim
do salonu.
– Usłyszałem pańską rozmowę z lady Sarą – zaczął, wyraźnie czując
się nieswojo. – Nie chciałem podsłuchiwać.
– Oczywiście – rzucił szorstko Daniel. – O co chodzi?
– Panu... zależy na pannie Wynter?
Daniel przyjrzał się lokajowi badawczo i skinął głową.

R
– Jakiś człowiek przyszedł wczoraj wieczorem – powiedział Granby. –
Powinienem poinformować lady Pleinsworth, ale nie byłem pewien, a nie
chciałem rozsiewać plotek o pannie Wynter, gdyby okazało się, że to nic

L
takiego. Ale teraz, skoro zniknęła...
– Co się wydarzyło? – spytał pospiesznie Daniel.

T
Lokaj przełknął nerwowo ślinę.
– Przyszedł jakiś człowiek, który pytał o pannę Annelise Shaw – cross.
Twierdził, że ma ciemne włosy, niebieskie oczy i jest ładna.
– Panna Wynter – powiedział powoli Daniel. Albo raczej Annelise
Shawcross. Czy to jej prawdziwe nazwisko? Dlaczego je zmieniła?
Granby skinął głową.
– Właśnie tak mógłbym ją opisać.
– Co mu powiedziałeś? – spytał Daniel, starając się zapanować nad
zdenerwowaniem w głosie. Granby czuł się dostatecznie winny z powodu
tego, że nie opowiedział o wszystkim wcześniej – to było widać.
– Powiedziałem mu, że w rezydencji nie ma nikogo, kto pasowałby do
tego opisu. Jak wspomniałem, nie spodobała mi się jego powierzchowność, a
nie chciałem narażać bezpieczeństwa panny Wynter. – Zamilkł. – Lubię naszą

246
pannę Wynter.
– Ja także – przyznał Daniel.
– Właśnie dlatego o wszystkim panu opowiadam – rzekł Granby,
którego głos w końcu odzyskał typowy dla niego wigor. – Musi pan ją
znaleźć.
Daniel wziął głęboki oddech i spojrzał na swoje dłonie. Drżały.
Zdarzało się to już wcześniej, kilkakrotnie we Włoszech, kiedy ludzie
Ramsgate’a znaleźli się niebezpiecznie blisko niego. Coś zaczynało szybciej
krążyć w jego ciele, jakiś rodzaj lęku, i dopiero wiele godzin później znowu

R
poczuł się normalnie. Ale tym razem było gorzej. Czuł ucisk w żołądku, coś
dławiło go w płucach i był bliski zwymiotowania.
Wiedział, co to strach. Ale to było coś więcej niż strach.

L
Spojrzał na Granby’ego.
– Czy myślisz, że ten człowiek ją porwał?

T
– Nie wiem. Ale widziałem ją po jego wyjściu. – Granby odwrócił się i
spojrzał w prawo, a Daniel zastanawiał się, czy odtwarza w myślach tę scenę.
– Była w salonie. Tuż za drzwiami. Wszystko słyszała.
– Jesteś pewien?
– Widziałem to w jej oczach – powiedział cicho Granby. – To ona jest
kobietą, której szukał tamten człowiek. I wiedziała o tym.
– Co jej powiedziałeś?
– O ile pamiętam, że mamy ładną pogodę. Albo coś równie nie-
istotnego. A potem dodałem, żeby robiła swoje. – Odchrząknął z za-
kłopotaniem. – Myślę, że zrozumiała, iż nie zamierzam jej wydać.
– Jestem pewien, że zrozumiała – rzekł ponuro Daniel. – Ale być może
i tak doszła do wniosku, że musi odejść.
Nie miał pojęcia, ile Granby wie o wypadku w Whipple Hill. Podobnie

247
jak wszyscy inni najpewniej sądził, że to robota Ramsgate’a. Lecz Anna
najwyraźniej miała inne podejrzenia, a było oczywiste, że ktoś, kto chce ją
skrzywdzić, nie przejmuje się tym, czy przy okazji ucierpi ktoś inny. Anna
nigdy nie pozwoliłaby sobie na narażenie na szwank bezpieczeństwa
dziewczynek Pleinsworthów. Albo...
Albo jego. Przymknął oczy. Zapewne sądziła, że w ten sposób go
chroni. Ale jeśli stanie się jej cokolwiek złego...
Nic nie mogłoby być dla niego większym ciosem.
– Znajdę ją – oznajmił. – Możesz być tego pewien.

R
Anna już wcześniej bywała samotna. Prawdę mówiąc, przez większą
część ostatnich ośmiu lat czuła się samotna. Ale kiedy siedziała na twardym
łóżku w hotelu, w płaszczu narzuconym na nocną koszulę dla ochrony przed

L
chłodem, zdała sobie sprawę, że nigdy nie czuła się nieszczęśliwa.
Nie tak jak teraz.

T
Może powinna wyjechać na wieś. Tam było czysto. Mniej
niebezpiecznie. Lecz w Londynie mogła pozostać anonimowa. Zatłoczone
ulice pochłonęłyby ją, uczyniły niewidzialną.
Ale ulice mogły ją także zniszczyć.
Nie było pracy dla kobiety takiej jak ona. Damy mówiące z jej akcentem
nie pracowały jako szwaczki ani sprzedawczynie. Chodziła ulicami w tej
nowej dla siebie okolicy, względnie przyzwoitej dzielnicy wciśniętej między
sklepy dla średniej klasy i beznadziejne slumsy. Wchodziła wszędzie, gdzie
widziała wywieszki „potrzebna pomoc”, a nawet do kilku bez nich. Mówiono
jej, że nie wytrzyma długo, że ma zbyt delikatne ręce i zbyt czyste zęby.
Niejeden mężczyzna śmiał się z niej i wyszydzał, a potem proponował
zupełnie inny rodzaj zatrudnienia.
Nie mogła starać się o posadę guwernantki albo damy do towarzystwa

248
bez listu polecającego, ale oba jej bezcenne listy polecające zostały napisane
dla Anny Wynter, a ona nie mogła być już dłużej Anną Wynter.
Podciągnęła nogi jeszcze bardziej i oparła głowę na kolanach, za-
ciskając oczy. Nie chciała oglądać tego pokoju, nie chciała widzieć, jak
żałośnie wygląda jej dobytek, nawet w takim maleńkim pomieszczeniu. Nie
chciała widzieć wilgotnej nocy za oknem, a przede wszystkim nie chciała
patrzeć na samą siebie.
Znowu nie miała nazwiska. To bolało. Bolało niczym ziejąca,
poszarpana rana w sercu. Ohydny, dławiący strach ogarniał ją każdego ranka i

R
zmuszała się, by opuścić nogi i stanąć na podłodze.
Teraz nie było jak kiedyś, gdy rodzina wyrzuciła ją z domu. Wtedy
przynajmniej miała dokąd pójść. Miała jakiś plan. Nie z własnego wyboru,

L
ale wiedziała, co i kiedy musi zrobić. Teraz miała dwie suknie, jeden płaszcz,
jedenaście funtów i żadnych perspektyw oprócz prostytucji.

T
A tego nie mogła zrobić. Boże, po prostu nie mogła. Wcześniej oddała
się zbyt pochopnie i nie popełni tego samego błędu po raz drugi. Poza tym, to
byłoby zbyt okrutne, gdyby musiała ulec obcemu człowiekowi, skoro
powstrzymała Daniela, zanim zdążyli dopełnić swój związek.
Odmówiła, ponieważ... Nie była tego nawet pewna. Może z przy-
zwyczajenia. Ze strachu. Nie chciała nosić nieślubnego dziecka i nie chciała
też zmuszać do małżeństwa mężczyzny, który w innej sytuacji nie wybrałby
kobiety takiej jak ona.
Lecz przede wszystkim chciała pozostać wierna sobie. Nie chodziło o
dumę; to było coś innego, coś głębszego.
Serce.
Jedyne, co wciąż pozostawało czyste i tylko jej. Oddała ciało
George’owi, lecz wbrew temu, co jej się wtedy wydawało, nigdy nie oddała

249
mu serca. A kiedy ręka Daniela sięgnęła do zapięcia spodni, kiedy już tak
niewiele brakowało, by zaczął się z nią kochać, wiedziała, że gdyby mu
pozwoliła, gdyby sobie na to pozwoliła, oddałaby mu serce na wieczność.
A jednak nie udało się. On i tak je zdobył. Zrobiła najgłupszą rzecz, jaką
mogła zrobić. Zakochała się w mężczyźnie, którego nigdy nie mogła mieć.
Daniel Smythe – Smith, hrabia Winstead, wicehrabia Streathermore,
baron Touchton of Stoke. Nie chciała o nim myśleć, ale nie potrafiła się
powstrzymać, za każdym razem, kiedy zamykała oczy.
O jego uśmiechu, jego głosie, błysku w oczach, kiedy na nią patrzył.

R
Nie sądziła, że ją kocha, lecz to, co czuł, musiało być bliskie miłości. W
każdym razie troszczył się o nią. I może gdyby była kimś innym, kimś
mającym nazwisko i pozycję, kogo nie próbowałby zabić szaleniec... może

L
wtedy, słysząc jego tak głupie słowa: „A co by było, gdybym się z tobą
ożenił”, padłaby mu w ramiona i zawołała: „Tak! Tak! Tak! ”

T
Ale nie miała życia, które pozwoliłoby jej powiedzieć „tak”. Jej życie
składało się z serii „nie”. I tak ostatecznie znalazła się tutaj, gdzie poczuła się
tak samotna cieleśnie, jak w duchu czuła się od lat.
Głośno zaburczało jej w brzuchu i Anna westchnęła. Zapomniała kupić
kolację, zanim wróciła do hotelu, i teraz była głodna. Może i tak jest lepiej.
Będzie musiała liczyć każdego pensa, dopóki będzie je miała.
Znowu zaburczało jej w brzuchu, tym razem gniewnie i Anna nagle
spuściła nogi z łóżka.
– Nie – powiedziała głośno. Chociaż w rzeczywistości myślała tak.
Była głodna, do diabła, i zamierzała zdobyć coś do jedzenia. Po raz pierwszy
w życiu powie tak, nawet jeśli to będzie tylko pasztecik i pół pinty cydru.
Spojrzała na swoją suknię, starannie przewieszoną przez krzesło.
Naprawdę nie miała ochoty znowu jej wkładać. Płaszcz okrywał ją od głowy

250
po kostki. Jeśli włoży buty i pończochy, i upnie włosy, nikt nie zauważy, że
wyszła w nocnej koszuli.
Roześmiała się po raz pierwszy od kilku dni. Jakiż dziwny sposób, żeby
być nieprzyzwoitą.
Kilka minut później była już na ulicy i kierowała się do małego sklepiku
z jedzeniem, który mijała każdego dnia. Nigdy nie wchodziła do środka, ale
zapachy dolatujące z wnętrza za każdym razem, gdy otwierały się drzwi...
och, były niebiańskie. Kornwalijskie zapiekanki, paszteciki i Bóg wie, co
jeszcze.

R
Zdała sobie sprawę, że poczuła się niemal szczęśliwa, kiedy wzięła do
ręki gorący posiłek. Sprzedawca zapakował jej pasztecik w papier i Anna
zamierzała zabrać go do swojego pokoju. Niektórych nawyków trudno się

L
pozbyć; wciąż jeszcze była zbyt dobrze wychowaną damą, by jeść na ulicy,
nawet jeśli wokół niej robiła to cała reszta ludzkości. Mogła jeszcze

T
zatrzymać się i kupić trochę cydru w sklepie naprzeciwko hotelu, a kiedy
wróci do pokoju...
– Ty!
Anna nie przestawała iść. Ulice w jej okolicy były tak głośne, pełne
najróżniejszych głosów, że nawet nie przyszło jej do głowy, by to
przypadkowe „Ty! ” mogło być skierowane do niej. Ale wtedy usłyszała to
ponownie, bliżej.
– Annelise Shawcross.
Nawet się nie odwróciła, by spojrzeć. Znała ten głos, a co ważniejsze,
ten głos znał jej prawdziwe nazwisko. Zaczęła biec.
Bezcenna kolacja wysunęła się jej z palców, ale Anna biegła szybciej,
niż kiedykolwiek przypuszczała, że potrafi. Skręciła za róg i przedzierała się
przez tłum, nie zadając sobie nawet trudu, by przeprosić. Biegła, aż w końcu

251
płuca zaczęły ją palić, a koszula nocna kleiła się do skóry, lecz nic nie mogła
poradzić, kiedy George Chervil krzyknął:
– Łapać ją! Proszę! Moja żona!
Ktoś usłuchał, ponieważ George jak zwykle zabrzmiał tak prze-
konująco, a kiedy dobiegł do niej, wyjaśnił mężczyźnie, który trzymał ją za
ramiona niczym imadło:
– Ona nie czuje się dobrze.
– Nie jestem twoją żoną! – wrzasnęła Anna, usiłując wyrwać się z
uścisku. Wiła się i rzucała, odpychała się od niego biodrem, lecz on nawet nie

R
drgnął.
– Nie jestem jego żoną – powiedziała do trzymającego ją mężczyzny,
starając się sprawiać wrażenie spokojnej i rozsądnej. – On jest szalony. Ściga

L
mnie od lat. Nie jestem jego żoną, przysięgam.
– Daj spokój, Annelise – powiedział uspokajającym tonem George. –

T
Wiesz, że to nieprawda.
– Nie! – zawyła, szarpiąc się. – Nie jestem jego żoną! On mnie zabije!
W końcu mężczyzna, który złapał ją dla George’a, zaczął zdradzać
oznaki niepewności.
– Mówi, że nie jest pańską żoną – oznajmił, marszcząc brwi.
– Wiem – odparł z westchnieniem George. – Jest taka już od kilku lat.
Mieliśmy dziecko...
– Co? – wrzasnęła Anna.
– Urodziło się martwe – dodał George. – Nigdy się z tym nie pogodziła.
– On kłamie! – krzyknęła Anna.
Lecz George tylko westchnął, a w jego obłudnych oczach zalśniły łzy.
– Musiałem się pogodzić z tym, że już nigdy nie będzie kobietą, którą
poślubiłem.

252
Mężczyzna patrzył to na szlachetną twarz George’a, to na wykrzywioną
z wściekłości Annę, i musiał dojść do wniosku, że z nich dwojga to George
jest zdrowy na umyśle. Przekazał Annę w jego ręce, mówiąc:
– Z Bogiem.
George podziękował mu wylewnie, po czym przyjął jego pomoc oraz
jego chustkę do nosa, aby użyć jej wraz ze swoją do związania Annie rąk.
Gdy skończył, szarpnął mocno; Anna zachwiała się i oparła o niego,
wzdrygając się z odrazy, kiedy dotknęła jego ciała.
– Och, Annie – zaczął. – Jak miło znowu cię widzieć.

R
– To ty przeciąłeś uprząż – powiedziała cicho.
– Tak, ja – odparł, uśmiechając się z dumą. Nagle zmarszczył brwi. –
Myślałem, że będziesz poważniej ranna.

L
– Mogłeś zabić lorda Winsteada!
George wzruszył tylko ramionami, potwierdzając najmroczniejsze

T
przypuszczenia Anny. Był szalony. Był całkowicie, kompletnie szalony. Nie
mogło być innego wyjaśnienia. Nikt zdrowy na umyśle nie ryzykowałby
zabicia para królestwa tylko po to, żeby dopaść ją.
– A co z napaścią? – spytała. – Kiedy myśleliśmy, że to zwykli rabusie?
George spojrzał na nią, jakby mówiła w obcym języku.
– O czym ty gadasz?
– Kiedy lord Winstead został napadnięty! – niemal krzyknęła. – Po co
to zrobiłeś?
George cofnął się i jego wargi wygięły się w protekcjonalnym, po-
gardliwym uśmieszku.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – parsknął. – Ale najwyraźniej twój
drogi lord Winstead ma własnych wrogów. Czyżbyś nie znała tej ponurej
historii?

253
– Nie jesteś godny wypowiadać jego nazwiska – syknęła.
Lecz on tylko się roześmiał i powiedział triumfalnie:
– Wiesz, jak długo czekałem na tę chwilę?
Mniej więcej tak samo długo, jak ona wiodła życie wyrzutka.
– Wiesz? – warknął, chwytając związane chusteczki i zaciskając je z
całej siły.
Splunęła mu w twarz.
Wykrzywił się z wściekłości, a jego skóra stała się tak czerwona, że
jasne brwi wydawały się świecić.

R
– To był twój błąd – wysyczał i pociągnął ją w ciemną uliczkę. – To
bardzo uczynnie z twojej strony, że mieszkasz w takiej podejrzanej okolicy.
Nikt się nawet nie obejrzy, kiedy.

L
Anna zaczęła krzyczeć.
Nikt jednak nie zwrócił uwagi, a poza tym Anna krzyczała tylko przez

T
chwilę. George uderzył ją w brzuch i zgięła się wpół z bólu, walcząc o
oddech.
– Przez osiem lat wyobrażałem sobie ten moment – zaczął przy-
prawiającym o dreszcz szeptem. – Zbliżył twarz do jej twarzy; oczy miał
oszalałe z wściekłości. – Przyjrzyj się dobrze mojej twarzy Annelise. Miałem
osiem lat, żeby się zagoiło, ale patrz! Patrz!
Anna próbowała uciec, ale za plecami miała mur, a George chwycił ją za
podbródek i przytrzymał tak, by musiała patrzeć na jego zmasakrowany
policzek. Rana zagoiła się lepiej, niż można było oczekiwać, ale i tak została
po niej biała, wypukła blizna, zniekształcając mu policzek niczym dziwaczna
maska.
– Pomyślałem, że najpierw trochę się z tobą zabawię – powiedział. –
Chociaż nie sądziłem, że to będzie na takiej obskurnej ulicy.

254
Wykrzywił usta w kpiącym grymasie. – Nawet ja nie przypuszczałem,
że tak nisko upadniesz.
– Co masz na myśli mówiąc „najpierw”? – szepnęła Anna.
Sama nie miała pojęcia, dlaczego zadała to pytanie. Wiedziała przecież.
Wiedziała cały czas, a kiedy wyjął nóż, oboje dokładnie wiedzieli, co
zamierza zrobić.
Anna nie krzyczała. Nie była w stanie nawet myśleć. Nie umiałaby
powiedzieć, co zrobiła, ale dziesięć sekund później George leżał na bruku,
zwinięty jak płód, nie mogąc wydobyć głosu. Anna stanęła nad nim, dysząc

R
ciężko, a potem kopnęła go z całej siły, w to samo miejsce, w które wcześniej
trafiła kolanem. W końcu, wciąż ze związanymi rękoma, rzuciła się do
ucieczki.

L
Tym razem jednak dobrze wiedziała, dokąd biegnie.

T
255
18

Tego wieczoru, o dziesiątej, po kolejnym dniu bezowocnych po-


szukiwań Daniel skierował się do domu. Szedł ze wzrokiem wbitym w bruk i
liczył kroki, sam zdziwiony tym, że udawało mu się stawiać nogę za nogą.
Zatrudnił prywatnych detektywów. Sam przeczesywał ulice, zatrzy-
mując się w każdym hotelu i pensjonacie z rysopisem Anny i oboma jej
nazwiskami. Znalazł dwóch ludzi, którzy twierdzili, że pamiętali, jak ktoś
przypominający osobę z opisu, zostawiał listy, ale nie przypominali sobie,

R
dokąd je wysyłała. Był wreszcie ktoś, kto twierdził, że opis pasuje do kogoś
zupełnie innego, niejakiej Mary Philpott. Urocza dama, powiedział właściciel
placówki pocztowej. Nigdy nie wysyłała żadnych listów, ale przychodziła co

L
tydzień, jak w zegarku, żeby sprawdzić, czy nie przyszło nic dla niej; z
wyjątkiem tego jednego razu... dwa tygodnie temu? Był zaskoczony tym, że

T
się nie pojawiła, zwłaszcza że tydzień wcześniej nie dostała listu, a prawie
nigdy się nie zdarzało, by dostawała korespondencję rzadziej niż co dwa
tygodnie.
Dwa tygodnie. To mógł być ten dzień, kiedy Anna wpadła do Hoby’ego,
wyglądając, jakby zobaczyła ducha. Czy właśnie szła odebrać listy, kiedy
natknęła się na tajemniczą osobę, której nie chciała spotkać? Zawiózł ją
wtedy, żeby mogła wysłać list, który miała w torebce, ale nie tam, gdzie
„Mary Philpott” odbierała swoje przesyłki.
W każdym razie właściciel poczty twierdził, że na pewno jeszcze
przyjdzie. W któryś wtorek. Zawsze przychodzi we wtorki.
Daniel zmarszczył brwi. Anna zniknęła w środę.
Daniel zostawił swoje nazwisko we wszystkich trzech placówkach
pocztowych, obiecując nagrodę temu, kto zawiadomi go, jeśli Anna się

256
pojawi. Poza tym jednak nie miał pojęcia, co robić. Jak znaleźć jedną kobietę
w całym Londynie?
Dlatego po prostu szedł, przyglądając się twarzom w tłumie.
Przypominało to szukanie igły w stogu siana, tyle że było jeszcze trudniejsze.
Przysłowiowa igła przynajmniej była w stogu. A wiele wskazywało na to, że
Anna opuściła miasto.
Ale zrobiło się późno, a on potrzebował snu, więc wlókł się z powrotem
do Mayfair, modląc się, aby matki i siostry nie było w domu, kiedy wróci. Nie
pytały, co robi każdego dnia od świtu do zmierzchu, a on nic im nie mówił,

R
ale wiedziały. Było mu łatwiej, kiedy nie widział litości wypisanej na ich
twarzach.
W końcu dotarł na swoją ulicę. Panowała cudowna cisza i jedynym

L
dźwiękiem był jego jęk, kiedy postawił stopę na ostatnim stopniu przy
wejściu do Winstead House. To znaczy jedynym, dopóki ktoś nie wyszeptał

T
jego imienia.
Zamarł.
– Anna?
Z cienia wyszła postać, drżąca w nocnym chłodzie.
– Danielu – powtórzyła i nawet jeśli powiedziała cokolwiek więcej, on
tego nie słyszał. W mgnieniu oka zbiegł ze schodów i już trzymał ją w
objęciach; po raz pierwszy od tygodnia świat znowu trzymał się równo na
swojej osi.
– Anno – powiedział, dotykając jej pleców, jej ramion, jej włosów. –
Anno. Anno. Anno.
To było jedyne słowo, jakie potrafił wymówić, jej imię. Całował jej
twarz, jej głowę...
– Gdzie ty...

257
Nagle zamarł, gdy zauważył, że ma związane ręce. Ostrożnie, bardzo
ostrożnie, aby jej nie wystraszyć, okazując, jak jest wściekły, zaczął
rozwiązywać węzły na jej nadgarstkach.
– Kto ci to zrobił?
Przełknęła ślinę i nerwowo oblizała wargi.
– Anno...
– To ktoś, kogo kiedyś znałam – powiedziała w końcu. – On... ja... ja...
Opowiem ci później. Po prostu nie teraz. Nie mogę... Muszę...
– Już dobrze – powiedział łagodnie. Ścisnął lekko jej dłoń i dalej zajął

R
się węzłami. Były zawiązane piekielnie mocno, a Anna szarpiąc się, tylko
mocniej je zacisnęła. – Jeszcze tylko chwila.
– Nie miałam dokąd pójść – szepnęła niepewnie.

L
– Zrobiłaś najlepsze, co mogłaś – zapewnił, zrywając materiał z jej
nadgarstków i odrzucając go na bok. Zaczęła się trząść i nawet oddech jej

T
drżał.
– Nie mogę nad tym zapanować – powiedziała, patrząc na swoje drżące
dłonie. Przytrzymał je, próbując unieruchomić.
– To tylko nerwy. Miałem to samo.
Spojrzała na niego wielkimi, pytającymi oczami.
– Kiedy ludzie Ramsgate’a ścigali mnie po Europie – wyjaśnił. – Kiedy
wszystko się skończyło i wiedziałem, że jestem bezpieczny. Coś we mnie
puściło i cały się trząsłem.
– Więc to przejdzie?
Uśmiechnął się, dodając jej otuchy.
– Obiecuję.
Skinęła głową, wyglądając w tym momencie tak straszliwie delikatnie,
że musiał użyć całej siły woli, by nie wziąć jej w objęcia, chroniąc przed

258
całym światem. Ale tylko objął ją ramieniem i poprowadził do swojego
domu.
– Wejdźmy do środka – powiedział. Był wręcz przytłoczony – ulgą,
strachem, wściekłością – ale musiał zabrać ją do domu. Na pewno jest głodna.
A wszystko inne można załatwić potem.
– Czy możemy wejść od tyłu? – spytała niepewnie. – Ja nie... Nie
mogę...
– Zawsze będziesz wchodzić frontowymi drzwiami – powiedział z
naciskiem.

R
– Nie, to nie o to chodzi, proszę... Jestem w takim stanie... Nie chcę,
żeby ktoś mnie tak zobaczył.
Wziął ją za rękę.

L
– Ja cię widzę – powiedział cicho.
Spojrzał jej w oczy i mógłby przysiąc, że było w nich już nieco mniej

T
smutku.
– Wiem – szepnęła.
Uniósł jej dłoń do ust.
– Byłem przerażony. – Odsłonił przed nią duszę. – Nie wiedziałem,
gdzie cię szukać.
– Przepraszam – powiedziała. – Nigdy więcej tak nie zrobię.
Lecz w jej przeprosinach było coś, co wzbudziło w nim niepokój.
Coś zbyt potulnego, zbyt nerwowego.
– Muszę cię o coś zapytać – powiedziała.
– Już niedługo – obiecał. Poprowadził ją po schodach i uniósł rękę. –
Poczekaj chwilę.
Zajrzał do holu, upewnił się, że nikogo nie ma, i dał jej znak, by weszła
do środka.

259
– Tędy – szepnął i oboje jak najciszej pobiegli do jego pokoju.
Jednak kiedy zamknął drzwi, poczuł się zagubiony. Chciał wiedzieć
wszystko: kto jej to zrobił? Dlaczego uciekła? Kim tak naprawdę była? Chciał
usłyszeć odpowiedzi i to już, teraz.
Nikt nie będzie jej tak traktował, dopóki on żyje.
Ale najpierw Anna musiała się ogrzać, a przede wszystkim odetchnąć i
zrozumieć, że już jest bezpieczna. Był już w takiej sytuacji jak ona. Wiedział,
co to znaczy uciekać.
Zapalił lampę, potem jeszcze jedną. Potrzebowali dużo światła, oboje.

R
Anna stała zakłopotana przy oknie i pocierała nadgarstki; Daniel, po raz
pierwszy tego wieczoru, naprawdę na nią spojrzał. Wiedział, że wygląda
okropnie, ale aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Jej włosy

L
były upięte po jednej stronie, lecz z drugiej opadały luźno, przy płaszczu
brakowało guzika, a na policzku miała stłuczenie, którego widok zmroził mu

T
krew w żyłach.
– Anno. – Starał się znaleźć słowa, by wyrazić to, o co musiał zapytać.
– Czy dzisiaj... ktokolwiek to był... czy on...?
To słowo nie przeszło mu przez gardło. Miał je na końcu języka, czuł
jego kwaśny smak.
– Nie – odparła z godnością, – Zrobiłby to, ale kiedy mnie znalazł,
byłam na zewnątrz. – Odwróciła wzrok i zamknęła oczy, próbując uchronić
się przed tym wspomnieniem. – Powiedział mi, że... Powiedział, że
zamierza...
– Nie musisz nic mówić – zapewnił pospiesznie. W każdym razie nie
teraz, dopóki była tak wzburzona.
Ona jednak pokręciła głową, a w jej oczach pojawił się wyraz de-
terminacji, której nie mógł się sprzeciwiać.

260
– Chcę powiedzieć ci wszystko.
– Później – przekonywał łagodnie. – Kiedy się wykąpiesz.
– Nie – odparła zdławionym głosem. – Musisz pozwolić mi mówić.
Stałam godzinami na zewnątrz i znalazłam w sobie odwagę.
– Anno, nie potrzebujesz odwagi...
– Nazywam się Annelise Shawcross – wybuchnęła. – I chcę być twoją
kochanką. Jeżeli mnie zechcesz – dodała, gdy patrzył na nią z osłupieniem i
niedowierzaniem.
Niemal godzinę później Daniel stał przy oknie i czekał, aż Anna

R
dokończy kąpiel. Nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się o jej obecności,
dlatego ukrył ją w garderobie, kiedy kilku służących napełniało wannę. Teraz
zapewne wciąż się w niej moczyła, uwalniając się od chłodu i strachu.

L
Próbowała porozmawiać z nim o swojej propozycji, przekonując, że to
jedyna możliwość, lecz on nie mógł jej słuchać. To, że ofiarowała mu się w

T
taki sposób... Mogła to zrobić tylko wtedy, gdyby uznała, że nie ma już dla
niej żadnej nadziei.
To zaś było coś, czego nie chciał sobie nawet wyobrażać.
Usłyszał, jak drzwi do łazienki się otwierają, a kiedy się odwrócił,
zobaczył ją, wymytą do czysta, z rozczesanymi włosami opadającymi na
prawe ramię. Zwinęła je, nie zaplatając warkocz, lecz w coś w rodzaju spirali
przytrzymującej grube pasma włosów.
– Danielu? – powiedziała cicho, gdy weszła do pokoju, stawiając bose
stopy na grubym dywanie. Miała na sobie jego szlafrok, ciemnoniebieski, w
niemal tym samym odcieniu co jej oczy. Był na nią za duży, opadał prawie do
kostek i musiała się objąć ramionami, żeby go utrzymać na sobie.
Pomyślał, że nigdy nie wyglądała tak pięknie.
– Jestem tutaj – odezwał się, zdając sobie sprawę, że nie zauważyła go

261
przy oknie. Kiedy się kąpała, zdjął płaszcz, a także fular i buty. Powiedział
lokajowi, że nie będzie potrzebował pomocy, więc postawił buty przed
drzwiami, licząc, że zostaną wyczyszczone.
Nie chciał, żeby tej nocy ktokolwiek mu przeszkadzał.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że pożyczyłam twój szlafrok –
powiedziała Anna, obejmując się mocniej ramionami. – Nie było nic innego...
– Oczywiście, że nie – odparł. – Możesz używać wszystkiego, co
zechcesz.
Skinęła głową i nawet z odległości dziesięciu stóp zauważył, że

R
nerwowo przełknęła ślinę.
– Zdałam sobie sprawę – powiedziała nieco łamiącym się głosem – że
wiesz już, jak się nazywam.

L
Spojrzał na nią.
– Od Granby’ego – wyjaśniła.

T
– Tak. Opowiedział mi o człowieku, który cię szukał. Tylko tyle
wiedziałem, kiedy zaczynałem cię szukać.
– Wyobrażam sobie, że to niezbyt pomogło.
– Nie. – Uśmiechnął się cierpko. – Ale znalazłem Mary Philpott.
Zaskoczona otworzyła usta.
– Używałam tego nazwiska, pisząc do mojej siostry, aby rodzice nie
domyślili się, że ze mną koresponduje. To właśnie z jej listów wiedziałam, że
George nadal... – Urwała. – Trochę się pospieszyłam.
Daniel zacisnął pięści na dźwięk imienia innego mężczyzny. Kim-
kolwiek był ów George, próbował ją skrzywdzić. Zabić ją. Ogarnęła go
przemożna chęć, by wziąć zamach i w coś uderzyć. Chciał znaleźć tego
mężczyznę, zrobić mu coś złego, żeby zrozumiał, że jeśli cokolwiek –
cokolwiek – przydarzy się Annie znowu, Daniel rozerwie go na strzępy

262
gołymi rękoma.
A nigdy wcześniej nie uważał się za człowieka skłonnego do przemocy.
Spojrzał na Annę. Wciąż stała pośrodku pokoju.
– Nazywam się... Nazywam się Annelise Shawcross – powiedziała. –
Popełniłam straszliwy błąd, kiedy miałam szesnaście lat, i płacę za niego do
tej pory.
– Cokolwiek zrobiłaś... – zaczął, lecz ona uciszyła go, podnosząc rękę.
– Nie jestem dziewicą – powiedziała po prostu.
– Nie dbam o to – odparł i uświadomił sobie, że naprawdę tak czuje.

R
– Powinieneś.
– Ale nie dbam.
Uśmiechnęła się do niego – smutno, jakby była gotowa wybaczyć, jeżeli

L
zmieni zdanie.
– Nazywa się George Chervil. Teraz sir George Chervil, odkąd umarł

T
jego ojciec. Wychowałam się w Northumberland, w niedużej wiosce na
zachodzie hrabstwa. Mój ojciec jest ziemianinem. Żyliśmy wygodnie,
chociaż nie bogato. Ale cieszyliśmy się poważaniem. Wszędzie nas
zapraszano i wszyscy uważali mnie i moje siostry za dobre partie.
Skinął głową. Nietrudno było mu to sobie wyobrazić.
– Chervilowie byli bardzo bogaci, w każdym razie w porównaniu ze
wszystkimi innymi w okolicy. Kiedy patrzę na to wszystko... – Rozejrzała się
po jego eleganckiej sypialni, wyposażonej we wszelkie udogodnienia, które
on traktował jako coś oczywistego. Wędrując po Europie nie miał takich
wygód; teraz już zawsze będzie je doceniał. – Ich pozycja nie była tak wysoka
– mówiła dalej Anna. – Ale dla nas, wszystkich w okolicy, byli najważniejszą
rodziną, jaką znaliśmy. A George był ich jedynym dzieckiem. Był bardzo
przystojny, mówił cudowne rzeczy i myślałam, że go kocham. – Wzruszyła

263
bezradnie ramionami i spojrzała w górę, jakby błagała o wybaczenie dla
młodszej siebie.
– Mówił, że mnie kocha – szepnęła.
Daniel przełknął ślinę i doznał przedziwnego uczucia, jakby wyobraził
sobie, jak to jest być rodzicem. Pewnego dnia, jeśli Bóg zechce, będzie miał
córkę, a jeżeli ta córka będzie wyglądała jak kobieta, która stoi przed nim,
jeżeli kiedykolwiek stanie przed nim z rozpaczą w oczach i wyszepcze:
„Mówił, że mnie kocha”...
Żadna reakcja oprócz morderstwa nie będzie wchodziła w grę.

R
– Myślałam, że chce się ze mną ożenić – powiedziała Anna, wracając
myślami do rzeczywistości. Wydawało się, że przynajmniej częściowo
odzyskała panowanie nad sobą, jej głos brzmiał pewniej, wręcz energicznie. –

L
Ale tak naprawdę to nigdy nie miał takiego zamiaru. Więc przypuszczam, że
w jakiejś części ja też jestem winna...

T
– Nie – rzucił z wściekłością Daniel, ponieważ niezależnie od tego, co
się wydarzyło, nie miał wątpliwości, że nie było w tym jej winy. Aż nazbyt
łatwo można odgadnąć, co stało się potem. Bogaty, przystojny mężczyzna,
łatwowierna młoda dziewczyna... Straszna sytuacja. I przerażająco częsta.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
– Nie chcę powiedzieć, że się obwiniam, bo nie. Już nie. Ale powinnam
być rozsądniejsza.
– Anno...
– Nie – przerwała mu. – Powinnam być rozsądniejsza. On nie
wspomniał o małżeństwie. Ani razu. Przypuszczałam, że się oświadczy.
Ponieważ... Sama nie wiem. Po prostu tak. Pochodziłam z dobrej rodziny.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że on może nie zechcieć się ze mną ożenić.
I... Och, teraz to brzmi strasznie, ale byłam młoda, byłam ładna i wiedziałam

264
o tym. Mój Boże, teraz to brzmi tak głupio.
– Wcale nie – powiedział cicho Daniel. – Wszyscy byliśmy młodzi.
– Pozwoliłam, żeby mnie pocałował – powiedziała. – A potem
pozwoliłam mu zrobić o wiele więcej – dodała cicho.
Daniel napiął mięśnie, czekając na falę zazdrości, która nie nadeszła.
Był wściekły na mężczyznę, który wykorzystał jej niewinność, ale nie czuł
zazdrości. Uświadomił sobie, że wcale nie musi być jej pierwszym.
Wystarczy, że będzie jej ostatnim.
Jej jedynym.

R
– Nie musisz mi o tym opowiadać.
Westchnęła.
– Nie. Muszę. Nie z powodu tego, lecz tego, co zdarzyło się potem.

L
W przypływie nerwowej energii przeszła przez pokój i zacisnęła palce
na oparciu fotela. Wbiła paznokcie w wyściełającą go tkaninę i dzięki temu

T
miała na co patrzeć, kiedy znowu się odezwała.
– Muszę być szczera. Aż do tego momentu podobało mi się wszystko,
co robił, a potem też nie było jakoś strasznie. Wydawało mi się tylko
krępujące i dość niewygodne.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Ale najbardziej podobało mi się to, jak on wydawał się czuć z mojego
powodu. To dawało mi poczucie władzy i następnym razem, kiedy go
zobaczyłam, byłam gotowa pozwolić mu zrobić to wszystko jeszcze raz.
Zamknęła oczy i Daniel niemal widział wspomnienia malujące się na jej
twarzy.
– To była taka piękna noc. Noc letniego przesilenia, bardzo jasna.
Można było liczyć gwiazdy w nieskończoność.
– Co się wtedy wydarzyło? – spytał cicho.

265
Zamrugała, zupełnie jakby ocknęła się ze snu, a kiedy znowu się
odezwała, mówiła tak bezceremonialnie, że aż niepokojąco.
– Dowiedziałam się, że oświadczył się komuś innemu. Mówiąc
dokładnie, dzień po tym, jak mu się oddałam.
Furia, która w nim narastała już od jakiegoś czasu, zaczęła kipieć. Nigdy
w życiu, ani razu, nie czuł takiej wściekłości z powodu innej osoby. Czy na
tym właśnie polega miłość? Że rany drugiej osoby bolą bardziej niż własne?
– Ale i tak próbował to ze mną zrobić – mówiła dalej. – Powiedział mi,
że byłam... Nie pamiętam nawet, jakich słów użył, ale sprawił, że poczułam

R
się jak dziwka. I może nią byłam, ale...
– Nie – rzekł z naciskiem Daniel. Mógł przyznać, że powinna być
rozsądniejsza, bardziej rozważna. Ale nigdy nie pozwoli, by myślała o

L
sobie w taki sposób. Podszedł i położył dłonie na jej ramionach. Uniósł
głowę i spojrzał w oczy... w jej bezdenne, ciemnoniebieskie oczy... Chciał się

T
w nich zatopić. Na zawsze.
– On cię wykorzystał – powiedział cicho. – Należałoby go
poćwiartować za...
Mimowolnie parsknęła śmiechem.
– Wielkie nieba. Poczekaj, aż usłyszysz resztę historii.
Uniósł brwi ze zdziwieniem.
– Pocięłam go – wyjaśniła i dopiero po chwili zrozumiał, co miała na
myśli. – Zbliżał się do mnie, a ja próbowałam go odpędzić i złapałam
pierwszą rzecz, jaką miałam pod ręką. To był nóż do otwierania listów.
Och, dobry Boże.
– Próbowałam się bronić, chciałam go tylko postraszyć, ale on rzucił się
na mnie i wtedy... – Wzdrygnęła się i krew odpłynęła jej z twarzy. – Stąd
dotąd – szepnęła, przesuwając palcem od skroni do podbródka. – To było

266
straszne. I oczywiście nie dało się ukryć. Byłam zrujnowana. Zostałam
odesłana z domu, musiałam zmienić nazwisko i zerwać wszelkie kontakty z
rodziną.
– Twoi rodzice się na to zgodzili? – spytał Daniel z niedowierzaniem.
– To był jedyny sposób, żeby chronić moje siostry. Nikt by ich nie
zechciał, gdyby się okazało, że spałam z George’em Chervilem. Możesz to
sobie wyobrazić? Najpierw się z nim przespałam, a potem go pchnęłam
nożem.
– Jednego nie potrafię sobie wyobrazić – warknął. – Tego, że rodzina

R
mogła cię odtrącić.
– Nie było tak źle – powiedziała cicho, chociaż oboje zdawali sobie
sprawę, że to nieprawda. – Moja siostra i ja cały czas potajemnie pisałyśmy

L
do siebie, więc nie zostałam całkiem sama.
– Dlatego interesuje cię poczta – mruknął.

T
Uśmiechnęła się blado.
– Zawsze dbałam o to, żeby wiedzieć, gdzie mogę nadawać i odbierać
listy. Wydawało mi się, że będzie bezpieczniej, jeśli będę to robić daleko od
domu.
– Co się wydarzyło dziś w nocy? Dlaczego uciekłaś w zeszłym
tygodniu?
– Kiedy odeszłam... – Przełknęła konwulsyjnie ślinę, odwracając
głowę, żeby wbić wzrok w jakieś miejsce na podłodze. – On był wściekły.
Chciał zabrać mnie na policję i kazać mnie powiesić, deportować albo coś
podobnego, ale jego ojciec był bardzo stanowczy. Gdyby George nagłośnił tę
sprawę ze mną, zerwano by zaręczyny z panną Beckwith. A ona jest córką
wicehrabiego. – Spojrzała na niego z ironicznym wyrazem twarzy. – To była
cenna zdobycz.

267
– Czy to małżeństwo doszło do skutku?
Anna skinęła głową.
– Ale on nigdy nie porzucił myśli o zemście. Rana się zagoiła lepiej, niż
przypuszczałam, ale wciąż bardzo rzuca się w oczy. A wcześniej był taki
przystojny. Początkowo myślałam, że chce mnie zabić, ale teraz...
– Co? – spytał Daniel, kiedy przerwała w pół zdania.
– Chce mnie okaleczyć – wyszeptała bardzo cicho.
Daniel zaklął siarczyście. Nie przejmował się tym, że jest w to-
warzystwie damy. Nie był w stanie powstrzymać tego, co cisnęło mu się na

R
język.
– Zabiję go – oznajmił.
– Nie – powiedziała Anna. – Nie zabijesz. Po tym, co się stało z Hugh

L
Prentice’em...
– Nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli usunę Chervila z powierzchni

T
ziemi – przerwał jej. – O to się nie martwię.
– Nie zabijesz go – powtórzyła surowo Anna. – Już i tak poważnie go
zraniłam...
– Chyba nie próbujesz go tłumaczyć?
– Nie – odparła na tyle skwapliwie, by go uspokoić. – Ale myślę, że już
zapłacił za to, co mi zrobił tamtej nocy. Nigdy nie ucieknie od tego, co go
spotkało.
– I dobrze – warknął Daniel.
– Chcę, żeby to się już skończyło – rzekła stanowczo. – Chcę żyć, nie
musząc cały czas oglądać się za siebie. Ale nie chcę zemsty. Nie potrzebuję
jej.
Daniel sądził raczej, że to on może potrzebować zemsty, ale wiedział, że
decyzja należy do Anny. Chwilę trwało, nim zdołał pohamować wściekłość,

268
ale w końcu mu się to udało, i spytał:
– Jak wyjaśnił tę ranę?
– Wypadkiem w czasie konnej jazdy. Charlotte pisała, że nikt w to nie
uwierzył, ale ogłosili, że spadł z siodła i rozciął sobie policzek o gałąź
drzewa. Nie sądzę, by ktokolwiek domyślał się, jak było naprawdę... Ludzie
na pewno myśleli o mnie jak najgorzej, kiedy tak nagle zniknęłam, ale nie
wyobrażam sobie, by ktoś przypuszczał, że mogłam go zranić w twarz.
Ku własnemu zaskoczeniu Daniel zdał sobie sprawę, że się uśmiecha.
– Cieszę się, że to zrobiłaś.

R
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Powinnaś była dźgnąć go w inne miejsce.
Otworzyła szeroko oczy i nagle parsknęła śmiechem.

L
– Powiedz, że jestem krwiożerczy – mruknął.
Jej wyraz twarzy stał się nieco bardziej figlarny.

T
– Ucieszy cię pewnie wiadomość, że dzisiejszej nocy, kiedy mu się
wyrwałam...
– Och, powiedz mi, że kopnęłaś go w przyrodzenie – poprosił. – Proszę,
proszę, proszę, powiedz mi to.
Zacisnęła usta, starając się nie roześmiać znowu.
– Możliwe.
Przycisnął ją do piersi.
– Mocno?
– Nie tak mocno jak wtedy, gdy już leżał na ziemi.
Daniel ucałował jedną jej dłoń, a następnie drugą.
– Czy wolno mi powiedzieć, jak bardzo jestem dumny z tego, że cię
znam?
Zarumieniła się z zadowolenia.

269
– I jestem bardzo dumny, mogąc nazywać cię moją. – Pocałował ją
lekko. – Ale nigdy nie będziesz moją kochanką.
Cofnęła się.
– Dan...
Przerwał jej, kładąc palec na ustach.
– Ogłosiłem już, że zamierzam się z tobą ożenić. Chcesz, żebym
wyszedł na kłamcę?
– Danielu, nie możesz!
– Mogę.

R
– Nie, ty...
– Mogę – powiedział stanowczo. – I zrobię to.
Jej oczy błądziły gorączkowo po jego twarzy.

L
– Ale George wciąż tu jest. A jeśli cię skrzywdzi...
– Mogę sobie poradzić ze wszystkimi George’ ami Chervilami świata –

T
zapewnił. – O ile ty możesz się zająć mną.
– Ale...
– Kocham cię – powiedział i stało się tak, jakby cały świat nagle znalazł
się na swoim miejscu. – Kocham cię i nie mogę znieść myśli o spędzeniu
choćby chwili bez ciebie. Chcę mieć cię u boku i w łóżku. Chcę, żebyś
urodziła moje dzieci, i chcę, żeby wszyscy na całym cholernym świecie
dowiedzieli się, że jesteś moja.
– Danielu – powiedziała, a on nie był pewien, czy protestuje, czy się
zgadza. Lecz jej oczy wypełniły się łzami i już wiedział, że jest blisko.
– Nie zadowolę się niczym mniej niż wszystkim – wyszeptał. –
Obawiam się, że będziesz musiała wyjść za mnie.
Podbródek jej zadrżał. To mogło być skinienie głową.
– Kocham cię – szepnęła. – Ja też cię kocham.

270
– I...? – ponaglił. Bo zamierzał ją zmusić, żeby to powiedziała.
– Tak – wykrztusiła. – Jeżeli jesteś na tyle odważny, by mnie chcieć,
wyjdę za ciebie.
Przyciągnął ją do siebie, dając w pocałunkach ujście całej namiętności,
strachowi i emocjom, które wrzały w nim od tygodnia.
– Odwaga nie ma tu nic do rzeczy – oznajmił i omal się nie roześmiał,
tak był bezgranicznie szczęśliwy. – To instynkt samozachowawczy.
Spojrzała na niego pytająco.
Pocałował ją znowu. Nie potrafił przestać.

R
– Jestem przekonany, że bez ciebie umarłbym – szepnął.
– Myślę... – zaczęła, lecz nie dokończyła, a przynajmniej nie od razu. –
Myślę, że przedtem... Z George’em... Myślę, że to się nie liczy. – Spojrzała na

L
niego oczami lśniącymi miłością i obietnicą.
– Dzisiaj będzie mój pierwszy raz. Z tobą.

T
271
19
I wtedy Anna powiedziała jedno słowo. Tylko jedno.
– Proszę.
Nie wiedziała, dlaczego powiedziała właśnie to; na pewno nie w wyniku
racjonalnego myślenia. Po prostu przez ostatnie pięć lat nieustannie
przypominała ludziom, że nikomu jeszcze nie zaszkodziła uprzejmość i
użycie słowa „proszę”, kiedy komuś na czymś zależy.
A na tym zależało jej bardzo.
– W takim razie – powiedział Daniel z uprzejmym skinieniem głową –

R
mogę powiedzieć tylko: dziękuję.
Uśmiechnęła się, ale nie z rozbawieniem. To było coś zupełnie innego;
taki uśmiech, który zaskakuje, który błąka się na wargach, dopóki nie

L
znajdzie pełnego ujścia. Uśmiech czystego szczęścia, pochodzący z tak
głębokiego wnętrza, że Anna musiała sobie przypomnieć, żeby oddychać.

T
Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Uniosła rękę, żeby ją otrzeć,
lecz palce Daniela były szybsze.
– Mam nadzieję, że to łza szczęścia – powiedział.
Skinęła głową.
Dotknął jej policzka, kciukiem muskając lekko otarcie przy skroni.
– Zranił cię.
Anna widziała to otarcie, kiedy w łazience patrzyła na swoje odbicie w
lustrze. Prawie nie bolało i nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy się
go nabawiła. Mgliście pamiętała walkę z George’em i doszła do wniosku, że
tak jest lepiej.
Ale uśmiechnęła się przebiegle i powiedziała cicho:
– On wygląda gorzej.
Daniel milczał przez chwilę, lecz w końcu w jego oczach rozbłysły

272
figlarne iskierki.
– Naprawdę?
– Och, tak.
Pocałował ją delikatnie za uchem i poczuła na skórze jego gorący
oddech.
– To bardzo ważne.
– Mmmm – hmmm. – Wygięła szyję, gdy jego wargi przesuwały się w
kierunku obojczyka. – Powiedziano mi kiedyś, że najważniejszym elementem
walki jest zadbanie o to, by na koniec przeciwnik wyglądał gorzej niż ty.

R
– Masz bardzo mądrych doradców.
Anna wstrzymała oddech. Jego ręce sięgnęły do jedwabnego paska
szlafroka i Anna poczuła, jak pod jego palcami węzeł się rozluźnia.

L
– Tylko jednego – szepnęła, starając się nie zatracić zupełnie, kiedy
poczuła na delikatnej skórze brzucha, a potem na plecach jego duże dłonie.

T
– Tylko jednego? – spytał, obejmując jej pośladki.
– Jednego doradcę, ale on jest... och mój!
Ścisnął ponownie.
– Czy chodziło ci o takie „och mój”? – I wtedy zrobił coś zupełnie
innego, używając tylko jednego palca. – Czy o takie?
– Och, Danielu...
Jego wargi ponownie odszukały jej ucho, a jego oddech niemal parzył
skórę.
– Nim ta noc się skończy, zamierzam sprawić, że będziesz krzyczeć.
Zachowała jeszcze tyle rozwagi, by powiedzieć:
– Nie. Nie możesz...
Uniósł ją i przyciągnął do siebie, na tyle gwałtownie, że straciła grunt
pod stopami i odruchowo objęła go nogami.

273
– Zapewniam cię, że mogę.
– Nie, nie... Ja nie...
Jego palec, który dotąd zataczał leniwe kręgi, wsunął się nieco głębiej.
– Nikt nie wie, że tu jestem – wydyszała Anna, chwytając się
rozpaczliwie jego ramion. Teraz szedł powoli razem z nią, ale każdy krok
wywoływał w niej dreszcz pożądania przeszywający całe ciało. – Jeżeli kogoś
obudzimy...
– Och, dobrze – mruknął, ale w jego głosie słychać było uśmiech. –
Chyba będę musiał okazać się rozsądny i zachować kilka rzeczy na czas,

R
kiedy będziemy już małżeństwem.
Anna nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co miał na myśli, ale jego
słowa miały na nią podobny wpływ jak dłonie – popychały ją w gorący wir

L
namiętności.
– Co do dzisiejszej nocy – powiedział, zanosząc ją na brzeg łóżka –

T
chyba nie będę miał innego wyjścia, jak tylko upewnić się, że jesteś grzeczną
dziewczynką.
– Grzeczną dziewczynką? – powtórzyła. Opierała się plecami o kra-
wędź nieprzyzwoicie wielkiego łoża, ubrana tylko w męski szlafrok, który
rozchylił się, odsłaniając wypukłość jej piersi; w sobie miała palec, który
sprawiał, że jęczała z rozkoszy.
W tym momencie w niczym nie przypominała grzecznej dziewczynki.
Ale czuła się cudownie.
– Czy sądzisz, że potrafisz zachowywać się cicho? – drażnił się z nią,
całując jej szyję.
– Nie wiem.
Wsunął w nią drugi palec.
– A co będzie, kiedy zrobię tak?

274
Pisnęła cicho, a on uśmiechnął się diabolicznie.
– Co powiesz o tym? – spytał ochrypłym głosem, odsuwając jedną
stronę szlafroka. Zsunął się z jej ramienia, odsłaniając jedną pierś, lecz tylko
na ułamek sekundy, gdyż usta Daniela natychmiast zamknęły się na niej.
– Och! – Tym razem jęknęła nieco głośniej i usłyszała, jak parsknął
cichym śmiechem.
– Jesteś nieprzyzwoity – stwierdziła.
Musnął ją językiem i spojrzał na nią drapieżnie.
– Nigdy nie twierdziłem, że nie jestem.

R
Zajął się drugą piersią, która, choć wydawało się to niemożliwe, okazała
się jeszcze bardziej wrażliwa; Anna niemal nie zauważyła, kiedy szlafrok
zupełnie opadł na podłogę.

L
Spojrzał na nią znowu.
– Poczekaj, aż zobaczysz, co jeszcze umiem zrobić.

T
– Och mój Boże. – Nie potrafiła sobie wyobrazić, co mogłoby być
jeszcze bardziej nieprzyzwoite niż to.
Wtedy jednak jego usta ześlizgnęły się w zagłębienie między jej
piersiami i dalej... niżej... mijając brzuch, pępek, aż do...
– Boże – jęknęła. – Nie możesz...
– Ja nie mogę?
– Danielu? – Sama nie wiedziała, o co chce go zapytać, ale zanim sobie
to uświadomiła, on uniósł ją tak, że usiadła na brzegu łoża, a jego usta
znalazły się tam, gdzie wcześniej były palce, a rzeczy, które robił językiem...
i wargami... i oddechem...
Wielkie nieba, była bliska omdlenia. Albo eksplozji. Zacisnęła palce na
jego głowie tak mocno, że musiał rozluźnić jej chwyt, aż w końcu, nie mogąc
się już dłużej utrzymać, opadła na materac, z nogami wciąż przewieszonymi

275
przez brzeg łóżka.
Daniel uniósł głowę i sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie.
Patrzyła, jak wstawał, i spytała cicho:
– Co ty ze mną robisz?
Bo przecież nie mógł jeszcze skończyć. Pragnęła go, pragnęła czegoś,
pragnęła...
– Dostaniesz to – obiecał, zdejmując przez głowę koszulę – tylko ze
mną w środku.
– Dostanę? – Co też, na miłość boską, mógł przez to rozumieć?

R
Rozpiął spodnie i w kilka sekund stanął przed nią nagi, a Anna mogła
tylko patrzeć na niego z podziwem, kiedy wsunął się między jej nogi. Był
imponujący, ale przecież chyba nie zamierzał...

L
Dotknął ją znowu, tym razem obejmując uda i rozchylając je.
– O mój Boże – szepnęła.

T
Nie przypuszczała, że kiedykolwiek powie te słowa aż tyle razy, ile w
ciągu ostatnich kilku minut, ale jeśli był jakiś moment bardziej niż inne
odpowiedni, by chwalić stwórcę, to właśnie ten.
Czubek jego męskości napierał na jej wejście, lecz nie spieszył się do
wnętrza. Wydawał się zadowalać ocieraniem o jej najdelikatniejszą skórę,
zataczając kręgi to w tę, to w drugą stronę. Ona z każdym jego ruchem
otwierała się nieco bardziej, aż w końcu niespodziewanie jego męskość
znalazła się w jej wnętrzu.
Zacisnęła dłonie na krawędzi łóżka, niemal niezdolna pojąć nie-
zwykłości tego doznania. Kiedy Daniel parł naprzód, niemal rozrywał ją na
dwoje, a jednak ona wciąż pragnęła więcej. Nie umiałaby wyjaśnić, jak to
możliwe, ale jej biodra same wychodziły mu na spotkanie.
– Pragnę cię całego – szepnęła, wstrząśnięta własnymi słowami. –

276
Teraz.
Usłyszała, jak wziął głęboki oddech, a kiedy na niego spojrzała, miał
wzrok nieobecny i szklisty z pożądania. Wyszeptał jej imię i pchnął, nie do
końca, lecz wystarczająco, by znowu doznała tego przedziwnego, cudownego
uczucia, jakby była otwierana dla niego, przez niego.
– Więcej – powiedziała. To nie była prośba. To był rozkaz.
– Jeszcze nie. – Wycofał się odrobinę, po czym wrócił. – Jeszcze nie
jesteś gotowa.
– Nie dbam o to. – I tak było istotnie. Narastało w niej napięcie, które

R
czyniło ją coraz bardziej chciwą. Chciała go poczuć w całości, pulsującego w
swoim wnętrzu. Chciała poczuć, jak wsuwa się w nią aż do samego końca.
Poruszył się znowu i tym razem chwyciła go za biodra, próbując

L
przyciągnąć do siebie.
– Pragnę cię – jęknęła, lecz on stawiał opór, zdecydowany działać we

T
własnym tempie. Ale na jego twarzy malowało się ledwie opanowywane
pożądanie i Anna wiedziała, że pragnie tego nie mniej niż ona.
Powstrzymywał się, ponieważ sądził, że ona tego właśnie potrzebuje.
Ona jednak wiedziała lepiej.
Musiał coś w niej rozbudzić, jakąś nieprzyzwoitą, rozpustną, kobiecą
część jej duszy. Nie miała pojęcia, skąd wiedziała, co powinna robić. Nie
wiedziała nawet, co zrobi, dopóki to się nie stało, gdy jej ręce same odnalazły
piersi i ściskały je, ona zaś patrzyła, jak Daniel ją obserwuje...
Patrzył na nią z pożądaniem tak intensywnym, że niemal czuła je na
skórze.
– Zrób to jeszcze raz – powiedział ochryple.
– Podoba ci się? – szepnęła, by się z nim podrażnić.
Skinął głową; oddychał tak szybko, że jego ruchy wydawały się

277
niezgrabne i nerwowe. Wciąż usilnie starał się poruszać wolno, a Anna
wiedziała, że mogłaby sprawić, że straci panowanie nad sobą. Nie potrafił
oderwać wzroku od jej dłoni na piersiach, a ona, widząc czystą, pierwotną
żądzę w jego oczach, czuła się jak bogini, potężna i silna.
Przesunęła językiem po wargach i ujęła różowe sutki między palce
wskazujące i kciuki. To było zdumiewające uczucie, niemal tak elek-
tryzujące, jak wtedy, gdy Daniel je ssał. Przeszył ją piorun rozkoszy,
zaczynający się między nogami, i ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że ona
sama to spowodowała, swoimi grzesznymi palcami. Głowa opadła jej do tyłu

R
i Anna jęknęła z pożądania.
Fala żądzy porwała i Daniela; w końcu pchnął, mocno i szybko, aż ich
ciała w pełni się połączyły.

L
– Będziesz musiała zrobić to znowu – jęknął. – Każdej nocy. A ja będę
na ciebie patrzył...

T
Zadrżał z rozkoszy, poruszając się w jej wnętrzu.
– Będę patrzył na ciebie każdej nocy.
Uśmiechnęła się, napawając swoją nowo odkrytą władzą, i zaczęła się
zastanawiać, co jeszcze mogłaby zrobić, by doprowadzić go do szaleństwa.
– Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem – po-
wiedział. – Teraz. Właśnie w tej chwili. Ale to... To... – Poruszył się jeszcze
raz i jęknął.
Oparł dłonie na materacu po obu stronach jej głowy. Zdała sobie
sprawę, że próbuje się uspokoić.
– Nie to chciałem powiedzieć – rzekł, z każdym słowem walcząc o
oddech.
Popatrzyła mu prosto w oczy i poczuła, jak ich palce się splatają.
– Kocham cię – powiedział. – Kocham cię – powtórzył, potem jeszcze

278
raz, i jeszcze. Czuła to w każdym ruchu jego ciała. To było wspaniałe,
przytłaczające, zdumiewające i absolutnie upokarzające, czuć się częścią
drugiej osoby.
Ścisnęła jego dłoń.
– Ja też cię kocham — szepnęła. – Jesteś pierwszym mężczyzną...
pierwszym mężczyzną, którego...
Nie wiedziała, jak to powiedzieć. Chciała, żeby poznał każdy moment
jej życia, każdy triumf i porażkę. A przede wszystkim chciała, żeby wiedział,
że jest pierwszym mężczyzną, któremu całkowicie zaufała, jedynym, który

R
zdobył jej serce.
Ujął jej dłoń i zbliżył do ust. I właśnie wtedy, w trakcie najbardziej
rozpustnego erotycznego zbliżenia, jakie mogłaby sobie wyobrazić, ucałował

L
jej palce, tak delikatnie i z szacunkiem, jak rycerz z dawnych czasów.
– Nie płacz – poprosił.

T
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że płacze.
Starł jej łzy pocałunkami, ale pochylając się, poruszył się znowu
wewnątrz niej, rozpalając ogień na nowo. Przesuwała stopami po jego
łydkach i unosiła biodra, wychodząc mu naprzeciw, i wtedy ona się poruszała
i on się poruszał, i coś się w niej zaczęło się zmieniać, napinać i naprężać, aż
już nie mogła tego znieść i wtedy...
– Ooooch! – krzyknęła cicho, gdy cały świat eksplodował wokół niej.
Chwyciła go kurczowo, wbijając mu palce w ramiona tak mocno, że aż
uniosła się z łóżka.
– O mój Boże – jęknął. – O mój Boże, o mój Boże...
Pchnął ostatni raz, zadrżał i upadł na nią.
To już koniec, pomyślała sennie Anna. To był już koniec, a jednak jej
życie dopiero się zaczynało.

279
Nieco później Daniel leżał na boku, podpierając się łokciem i leniwie
bawił się luźnym kosmykiem włosów Anny. Spała – a przynajmniej
– Tylko ta noc tak mu się wydawało. Jeżeli nie, to była wyjątkowo
pobłażliwa, pozwalając mu się bawić miękkimi puklami i podziwiać, jak
pięknie blask świec odbija się w pojedynczych pasmach.
Nie zdawał sobie sprawy, że ma tak długie włosy. Kiedy miała je upięte,
ze szpilkami, grzebieniami i wszystkimi tymi rzeczami, których używają
kobiety, wyglądały jak każda inna fryzura. No tak – każda inna fryzura na
głowie kobiety tak pięknej, że na jej widok serce przestawało bić.

R
Lecz rozpuszczone, jej włosy wyglądały olśniewająco. Przykrywały
ramiona niczym sobolowa peleryna ułożona w łagodne fale, które kończyły
się na wysokości piersi.

L
Pozwolił sobie na lekki, nieprzyzwoity uśmiech. Podobało mu się to, że
jej włosy nie zasłaniały piersi.

T
– Dlaczego się uśmiechasz? – spytała cicho, głosem rozleniwionym od
snu.
– Nie śpisz – stwierdził.
Westchnęła cicho, przeciągając się, a on z przyjemnością obserwował,
jak prześcieradło zsunęło się z niej.
– Och! – pisnęła, podciągając je na siebie.
Przytrzymał ją za rękę.
– Tak bardziej mi się podoba – szepnął ochryple. Zarumieniła się. Było
zbyt ciemno, żeby mógł zobaczyć różowy kolor jej skóry, ale widział, że na
moment spuściła oczy, jak zawsze, kiedy czuła się zakłopotana. Uśmiechnął
się znowu, bo nawet nie zdawał sobie sprawy, że aż tak dobrze ją poznał.
Lubił wiedzieć o niej różne rzeczy.
– Nie powiedziałeś, z czego się śmiejesz – przypomniała, delikatnie

280
podciągając prześcieradło i przytrzymując je ramieniem.
– Myślałem – powiedział – jak bardzo podoba mi się, że nie masz
włosów na tyle długich, by zasłaniały piersi.
Tym razem zobaczył, że się zarumieniła, mimo ciemności.
– Pytałaś, więc odpowiedziałem – mruknął.
Zamilkli, ciesząc się swoją obecnością, lecz wkrótce Daniel zauważył,
że zmarszczyła czoło zaniepokojona. Nie był zaskoczony, kiedy spytała
cicho:
– Co teraz?

R
Wiedział, o co pyta, lecz nie chciał odpowiadać. Kiedy leżeli przytuleni
do siebie na łożu z baldachimem, łatwo było udawać, że cała reszta świata nie
istnieje. Wkrótce jednak nadejdzie ranek, a wraz z nim wszystkie

L
niebezpieczne i okrutne sprawy, które doprowadziły ją do tego miejsca.
– Złożę wizytę sir George’owi Chervilowi – odparł w końcu. – Myślę,

T
że nie będzie trudno ustalić jego adres.
– A dokąd ja mam iść? – wyszeptała.
– Ty zostaniesz tutaj – odparł stanowczo Daniel. Jak mogła pomyśleć,
że pozwoli jej pójść dokądkolwiek?
– Co powiesz swojej rodzinie?
– Prawdę – rzekł. I dodał, widząc niedowierzanie i zaskoczenie w jej
oczach: – W każdym razie część prawdy. Nikt nie musi wiedzieć dokładnie,
gdzie spędziłaś dzisiejszą noc, ale będę musiał powiedzieć matce i siostrze, w
jaki sposób znalazłaś się tutaj, nie mając ze sobą nawet sukni na zmianę.
Chyba że wymyśliłaś jakąś wiarygodną historię.
– Nie – przyznała.
– Honoria może pożyczyć ci ubranie, a z moją matką w roli
przyzwoitki, nie będzie absolutnie nic niestosownego w tym, że zamieszkasz

281
w jednym z naszych pokojów gościnnych.
Przez ułamek sekundy sprawiała wrażenie, jakby chciała zaprotestować
lub zaproponować jakieś inne rozwiązanie. W końcu jednak skinęła głową.
– Po spotkaniu z panem Chervilem zajmę się załatwieniem specjalnego
zezwolenia na ślub – powiedział Daniel.
– Specjalnego zezwolenia? – powtórzyła Anna. – Przecież to
straszliwie dużo kosztuje. Jakoś przetrwam normalny okres zaręczyn.
Przyciągnął ją do siebie.
– Naprawdę wydaje ci się, że ja wytrzymam tyle czasu?

R
Zaczęła się uśmiechać.
– I naprawdę wydaje ci się, że ty wytrzymasz? – dodał ochrypłym
szeptem.

L
– Zrobiłeś ze mnie rozpustnicę – szepnęła.
Przytulił ją do siebie.

T
– Nie potrafię wzbudzić w sobie wyrzutów sumienia.
A kiedy ją całował, usłyszał jej szept:
– Ja też.
Teraz już wszystko będzie dobrze. Jeżeli trzyma w ramionach taką
kobietę, jakże mogłoby być inaczej?

282
20

Następnego dnia, po zainstalowaniu Anny jako gościa w swoim domu,


Daniel wyruszył złożyć wizytę sir George’owi Chervilowi.
Jak oczekiwał, nie było trudno znaleźć jego adres. Mieszkał w
Marylebone, niedaleko od rezydencji swojego teścia przy Portman Square.
Daniel znał z widzenia wicehrabiego Hanley; co więcej, był w Eton w tym
samym czasie co dwaj synowie Hanleya. Nie była to zbyt bliska znajomość,
ale rodzina wiedziała, kim jest. Gdyby Chervil okazał się oporny, problem

R
powinna rozwiązać wizyta u jego teścia – który niewątpliwie trzymał sznurki
od sakiewki, podobnie jak akt własności małego, schludnego domku, do
którego Daniel właśnie się zbliżał.

L
Zastukał do frontowych drzwi i po chwili został zaprowadzony do
salonu utrzymanego w stłumionych odcieniach zieleni i złota. Kilka minut

T
później weszła jakaś kobieta. Z jej wieku i stroju wywnioskował, że musi to
być lady Chervil, córka wicehrabiego, którą George Chervil postanowił
poślubić zamiast Anny.
– Milordzie – powiedziała lady Chervil z uprzejmym dygnięciem. Była
całkiem ładna, o jasnobrązowych lokach i brzoskwiniowej cerze. Nie mogła
się równać z dramatyczną urodą Anny, ale, z drugiej strony, niewiele kobiet
mogło się z nią równać. I możliwe, że Daniel nie był całkowicie obiektywny.
– Lady Chervil – odparł. Wydawała się zaskoczona i zaintrygowana
jego przyjściem. Jej ojciec był wicehrabią, więc zapewne przywykła do
przyjmowania szlachetnie urodzonych gości, ale z drugiej strony mogło już
minąć trochę czasu, odkąd jakiś hrabia przekroczył jej progi, zwłaszcza że jej
mąż dopiero niedawno został baronetem.
– Przyszedłem zobaczyć się z pani mężem – oznajmił Daniel.

283
– Obawiam się, że w tej chwili nie ma go w domu – odparła. – Czy
mogę panu w czymś pomóc? Jestem zaskoczona, że mąż nie wspomniał mi o
znajomości z panem.
– Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni – wyjaśnił Daniel. Nie
było powodu udawać, że jest inaczej; Chervil i tak to sprostuje, kiedy wróci
do domu, a żona wspomni mu o wizycie hrabiego Winsteada.
– Och, tak mi przykro – stwierdziła, chociaż właściwie nie miała
powodu przepraszać. Ale sprawiała wrażenie kobiety tego typu, który zawsze
mówi „tak mi przykro”, kiedy nie wie, co powiedzieć. – Czy mogę panu jakoś

R
pomóc? Och, przepraszam, już o to pytałam, prawda? – Wskazała w stronę
foteli. – Czy zechciałby pan usiąść? Każę natychmiast podać herbatę.
– Nie, dziękuję. – Trudno mu było zachowywać się uprzejmie, ale

L
wiedział, że ta kobieta nie jest w żaden sposób odpowiedzialna za to, co stało
się Annie. Najprawdopodobniej nigdy nawet o niej nie słyszała.

T
Odchrząknął z zakłopotaniem.
– Czy wie pani, kiedy można się spodziewać powrotu męża?
– Sądzę, że raczej niedługo – odparła. – Zechce pan poczekać?
Nie miał na to ochoty, lecz nie widział innej możliwości, więc po-
dziękował i usiadł. Przyniesiono herbatę i zaczęli niezobowiązującą rozmowę
przerywaną długimi pauzami i nieskrywanymi spojrzeniami na zegar
kominkowy. Daniel próbował zająć się myślami o Annie i o tym, co może
robić w tej chwili.
Kiedy sączył herbatę, przymierzała stroje pożyczone jej przez Honorię.
Kiedy ze zniecierpliwieniem stukał palcami w kolano, siadała do obiadu
z jego matką, której (co Daniel przyjął z dumą i ulgą), nawet nie drgnęła brew,
kiedy oznajmił, że zamierza poślubić pannę Wynter, a tak przy okazji, ona
zatrzyma się w Winstead House jako gość, ponieważ raczej nie może być

284
dłużej guwernantką Pleinsworthów.
– Lordzie Winstead?
Ocknął się z zamyślenia. Lady Chervil przechyliła głowę na bok i
przyglądała mu się wyczekująco. Najwyraźniej zadała mu pytanie, którego
nie usłyszał. Na szczęście dobre maniery wpajano jej już od dnia narodzin,
więc nie zwróciła uwagi na jego potknięcie i powiedziała (zapewne po raz
drugi):
– Musi pan być bardzo podekscytowany zbliżającym się ślubem
siostry.

R
Widząc jego pozbawioną wyrazu twarz, dodała:
– Czytałam o tym w gazetach i oczywiście bywałam na uroczych
wieczorkach muzycznych u pańskiej rodziny w czasie mojego sezonu.

L
Daniel zastanawiał się, czy to oznacza, że nie dostaje już zaproszeń.
Miał taką nadzieję. Myśl o tym, że George Chervil mógłby znaleźć się w jego

T
domu, przyprawiła go o dreszcz obrzydzenia.
Chrząknął, starając się przybrać przyjemniejszy wyraz twarzy.
– O tak, bardzo. Lord Chatteris jest moim przyjacielem od dzieciństwa.
– A więc to doprawdy cudowne, że teraz będzie pańskim bratem.
Uśmiechnęła się i Daniel poczuł maleńkie ukłucie niepokoju. Lady
Chervil wydawała się przemiłą kobietą, z którą jego siostra – lub Anna –
mogłaby się zaprzyjaźnić, gdyby jej mężem nie był sir George. Nie była
winna niczemu poza tym, że poślubiła łajdaka, a teraz on zamierzał wywrócić
jej życie do góry nogami.
– Już teraz jest praktycznie domownikiem – rzekł Daniel, próbując
uspokoić wyrzuty sumienia, prowadząc z nią nieco milszą rozmowę. – Myślę,
że został sprowadzony, żeby pomóc przy planowaniu wesela.
– Och, jak miło.

285
Skinął głową w milczeniu, wykorzystując tę okazję, by wrócić do
swojej zabawy w „Co – może – teraz – robić – Anna? ” Miał nadzieję, że jest
razem z resztą rodziny i wypowiada opinie na temat lawendowo –
niebieskiego i niebiesko – lawendowego, kwiatów, koronek i całej reszty
niezbędnej do rodzinnej uroczystości.
Zasługiwała na to, by mieć rodzinę. Po ośmiu latach zasługiwała na to,
by poczuć, że gdzieś jest jej miejsce.
Daniel jeszcze raz zerknął na zegar na kominku, starając się tym razem
zrobić to nieco dyskretniej. Siedział tu już półtorej godziny. Lady Chervil na

R
pewno coraz bardziej się niepokoi. Nikt nie siedzi w salonie półtorej godziny,
czekając na czyjś powrót do domu. Oboje wiedzieli, że powinien zostawić
bilet wizytowy i pójść sobie.

L
Ale nie ruszał się z miejsca.
Lady Chervil uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

T
– Doprawdy nie sądziłam, że sir George’a nie będzie aż tak długo. Nie
mam pojęcia, co mogło go zatrzymać.
– Dokąd poszedł? – spytał Daniel. To było niewątpliwie nietaktowne
pytanie, ale po dziewięćdziesięciu minutach paplania o niczym nie wydawało
się nie na miejscu.
– O ile wiem, wybierał się do doktora – odparła lady Chervil. – W
sprawie blizny, sam pan rozumie. – Spojrzała na niego. – Och, wspominał
pan, że nie zostaliście sobie przedstawieni. Ma... – Machnęła ręką przy
policzku ze smutnym wyrazem twarzy. – Ma bliznę. To był wypadek w czasie
konnej przejażdżki tuż przed naszym ślubem. Moim zdaniem wygląda z nią
zawadiacko, ale on stara się ją zmniejszyć.
Daniel poczuł niepokojący ucisk w żołądku.
– Poszedł do doktora? – spytał.

286
– Cóż, tak myślę – odparła lady Chervil. – Kiedy wychodził rano,
powiedział, że musi zobaczyć się z kimś w sprawie blizny. Założyłam, że
chodzi o doktora. Z kim innym mógłby chcieć się spotkać?
Z Anną.
Daniel wstał tak gwałtownie, że przewrócił czajnik, rozlewając letnią
już herbatę po stoliku.
– Lordzie Winstead? – Głos lady Chervil drżał z niepokoju. Ona także
zerwała się na równe nogi i pospieszyła za nim, kiedy wielkimi krokami
maszerował do drzwi. – Czy coś się stało?

R
– Bardzo przepraszam – powiedział. Nie miał czasu na uprzejmości.
Zmarnował tu cholerne półtorej godziny, a Bóg jeden wie, co knuje Chervil.
Albo co już zdążył zrobić.

L
– Czy mogę coś dla pana zrobić? – spytała, starając się go dogonić w
drodze do frontowych drzwi. – Może mogłabym przekazać mężowi jakąś

T
wiadomość?
Daniel obrócił się na pięcie.
– Tak – powiedział, nie poznając własnego głosu. Strach sprawiał, że
stawał się nieprzewidywalny; wściekłość dodawała mu odwagi. – Może mu
pani powiedzieć, że jeśli tknie choćby włos na głowie mojej narzeczonej,
osobiście dopilnuję, żeby mu wyrwać wątrobę przez gębę.
Lady Chervil pobladła.
– Czy pani zrozumiała?
Drżąc, skinęła głową.
Daniel wbił w nią twarde spojrzenie. Była przerażona, ale to nic w
porównaniu z tym, co mogła czuć Anna, jeśli wpadła w ręce George’a
Chervila. Zrobił jeszcze jeden krok w stronę drzwi i zatrzymał się.
– Jeszcze jedno – dodał. – Jeśli wróci dzisiaj do domu żywy, sugeruję,

287
żeby odbyła pani z nim rozmowę na temat waszej przyszłości w Anglii. Może
się okazać, że wygodniej będzie się wam żyło na innym kontynencie. Miłego
dnia, lady Chervil.
– Miłego dnia – odparła. A potem zemdlała.
– Anno! – ryknął Daniel, wbiegając do holu Winstead House. – Anno!
Poole, od lat lokaj w Winstead House, zmaterializował się w jednej
chwili.
– Gdzie jest panna Wynter? – spytał Daniel, z trudem łapiąc oddech.
Jego powóz utknął w korku i przez ostatnie kilka minut Daniel biegł ulicami,

R
rozpychając się jak szaleniec. To prawdziwy cud, że nie wpadł pod koła.
Z salonu wyszła jego matka, a za nią Honoria i Marcus.
– Co się dzieje? – spytała. – Danielu, co na miłość boską...

L
– Gdzie jest panna Wynter? – wydyszał.
– Wyszła – poinformowała go matka.

T
– Wyszła? Jak to wyszła?
Dlaczego, u diabła, miałaby to zrobić? Wiedziała, że miała zostać w
Winstead House do jego powrotu.
– Cóż, tego właśnie nie rozumiem. – Spojrzała na lokaja. – Nie było
mnie tutaj.
– Panna Wynter miała gościa – wyjaśnił Poole. – Sir George’a
Chervila. Wyszła z nim godzinę temu, może dwie.
Daniel spojrzał na niego ze zgrozą.
– Co?
– Wydawała się niezbyt zachwycona jego towarzystwem... – zaczął
Poole.
– Więc dlaczego, na miłość boską, miałaby...
– Była z nim lady Frances.

288
Daniel przestał oddychać.
– Danielu? – W głosie matki słychać było narastający niepokój. – Co
się dzieje?
– Lady Frances? – powtórzył Daniel, nie odrywając wzroku od Poole’a.
– Kim jest sir George Chervil? – zapytała Honoria. Popatrzyła pytająco
na Marcusa, lecz on pokręcił głową.
– Była w jego powozie – dodał Poole.
– Frances?
Poole skinął głową.

R
– Tak.
– I panna Wynter mu uwierzyła?
– Nie wiem, milordzie – odparł Poole. – Panna Wynter nie zwierzała mi

L
się. Ale potem wyszła razem z nim na chodnik i wsiadła do powozu.
Wydawała się robić to z własnej woli.

T
– Sacrebleu! – zaklął szpetnie Daniel.
– Danielu – odezwał się Marcus, a jego głos zabrzmiał pewnie i
spokojnie, choć pokój zaczynał wirować. – Co się dzieje?
Daniel opowiedział rano matce część przeszłości Anny; teraz
opowiedział wszystkim całą resztę.
Krew odpłynęła z twarzy lady Winstead, a kiedy przerażona chwyciła
Daniela za rękę, poczuł, jakby znalazł się w żelaznym uścisku.
– Musimy zawiadomić Charlotte – wykrztusiła.
Daniel skinął powoli głową, starając się myśleć. Jak Chervil dopadł
Frances? I dokąd...
– Danielu! – Matka niemal krzyczała. – Musimy natychmiast za-
wiadomić Charlotte! Ten szaleniec ma jej córkę!
Daniel ocknął się z zamyślenia.

289
– Tak – powiedział. – Tak, natychmiast.
– Ja też idę – odezwał się Marcus. Spojrzał na Honorię. – Zostaniesz
tutaj? Ktoś musi zostać, na wypadek gdyby panna Wynter wróciła.
Honoria skinęła głową.
– Chodźmy – rzekł Daniel. Wybiegli z domu, lady Winstead nie
pomyślała nawet o założeniu płaszcza. Powóz, który Daniel porzucił pięć
minut wcześniej, właśnie przyjechał, więc umieścił wewnątrz matkę wraz z
Marcusem, sam zaś puścił się biegiem. To było zaledwie ćwierć mili, a jeżeli
ulice są nadal tak zatłoczone, szybciej dotrze do Pleinsworth House pieszo.

R
Przybiegł kilka chwil przed powozem i dysząc ciężko, wbiegł po
schodach Pleinsworth House. Uderzył kołatką trzykrotnie i już unosił ją
czwarty raz, kiedy Granby otworzył drzwi i pospiesznie usunął się na bok,

L
gdyż Daniel niemal wpadł do środka.
– Frances – wydyszał.

T
– Nie ma jej tutaj – oznajmił Granby.
– Wiem. Czy wiesz, gdzie...
– Charlotte! – zawołała matka i podciągając suknię powyżej kostek
wbiegła po schodach. Spojrzała na Granby’ego z szaleństwem w oczach. –
Gdzie jest Charlotte?
Granby wskazał w głąb domu.
– Sądzę, że przegląda korespondencję. W...
– Jestem tutaj – odezwała się lady Pleinsworth, wychodząc z pokoju. –
Wielkie nieba, co się dzieje? Virginio, wyglądasz...
– Chodzi o Frances – powiedział ponuro Daniel. – Sądzimy, że została
porwana.
– Co? – Lady Pleinsworth spojrzała na niego, potem na jego matkę i w
końcu na Marcusa, który stał, milcząc przy drzwiach. – Nie, to niemożliwe –

290
powiedziała, bardziej zdezorientowana niż zmartwiona. – Ona jest... Czy nie
wyszła z nianią Flanders? – zwróciła się do Granby’ego.
– Jeszcze nie wróciły, milady.
– Ale to nie jest jeszcze na tyle długo, żeby się niepokoić. Niania
Flanders nie chodzi już bardzo szybko, więc obejście parku zajmuje im trochę
czasu.
Daniel wymienił ponure spojrzenia z Marcusem, po czym zwrócił się do
Granby’ego:
– Ktoś musi iść poszukać niani.

R
– Oczywiście. – Lokaj skinął głową.
– Ciociu Charlotte – zaczął Daniel i streścił wydarzenia popołudnia.
Bardzo pobieżnie opisał historię Anny; na to jeszcze będzie czas później. Ale

L
to, co usłyszała, wystarczyło, by jej twarz przybrała barwę popiołu.
– Ten człowiek... – powiedziała głosem drżącym z przerażenia. – Ten

T
szaleniec... Myślicie, że on ma Frances?
– Gdyby było inaczej, Anna nigdy by z nim nie poszła.
– O mój Boże! – Lady Pleinsworth zachwiała się i Daniel pospiesznie
pomógł jej dojść do fotela. – Co zrobimy? Jak ich znajdziemy?
– Wracam do domu Chervila – powiedział Daniel. – To jedyne...
– Frances! – wrzasnęła lady Pleinsworth.
Daniel odwrócił się i zobaczył Frances, która wpadła do holu i rzuciła
się do matki. Była zakurzona i brudna, sukienkę miała podartą. Poza tym
jednak raczej nic jej nie dolegało.
– Och, moja kochana dziewczynka – załkała lady Pleinsworth, tuląc ją
do siebie gorączkowo. – Co się stało? Czy jesteś ranna? – Dotknęła jej dłoni i
ramion, a na koniec obsypała pocałunkami twarzyczkę.
– Ciociu Charlotte – powiedział Daniel, starając się panować nad

291
głosem. – Przepraszam, ale naprawdę musimy porozmawiać z Frances.
Lady Pleinsworth spojrzała na niego z wściekłością, równocześnie
zasłaniając córkę własnym ciałem.
– Nie teraz – warknęła. – Jest wstrząśnięta. Musi się wykąpać, coś zjeść
i...
– To moja jedyna nadzieja...
– To dziecko!
– A Anna może zginąć! – ryknął.
W holu zapadła cisza, a wtedy zza jego ciotki dobiegł cichutki głos

R
Frances:
– On ma pannę Wynter.
– Frances – powiedział, biorąc ją za ręce i sadzając na ławie. – Proszę,

L
musisz mi wszystko opowiedzieć. Co się stało?
Frances kilka razy odetchnęła głęboko i spojrzała na matkę, która

T
skinęła przyzwalająco głową.
– Byłam w parku – zaczęła – i niania zasnęła na ławce, ale ona zasypia
codziennie. – Znowu spojrzała na matkę. – Przepraszam, mamo. Powinnam ci
była powiedzieć, ale ona jest coraz starsza i po południu czuje się zmęczona, i
myślę, że spacer po parku jest dla niej trochę za długi.
– Już dobrze, Frances – powiedział Daniel, starając się nie okazywać
zniecierpliwienia. – Po prostu opowiedz, co wydarzyło się potem.
– Nie uważałam. Bawiłam się w jednorożca – wyjaśniła i spojrzała na
Daniela, jakby wiedziała, że on zrozumie. – Galopowałam i odbiegłam dość
daleko od miejsca, gdzie siedziała niania. Ale wciąż mogłaby mnie zobaczyć,
gdyby nie spała – zapewniła matkę z poważnym wyrazem twarzy.
– I co było potem? – ponaglił ją Daniel.
Frances spojrzała na niego ze zdumieniem.

292
– Nie wiem. Popatrzyłam w jej kierunku, a jej nie było. Nie wiem, co
się z nią stało. Zawołałam ją kilka razy, a potem podeszłam do stawu, gdzie
niania lubi karmić kaczki, ale tam też jej nie było, a potem...
Frances cała zaczęła się trząść.
– Dość tego – oznajmiła lady Pleinsworth, ale Daniel posłał jej błagalne
spojrzenie. I ciotka z pewnością uświadomiła sobie, że Frances byłaby o
wiele bardziej wstrząśnięta, gdyby Anna została zabita.
– Co stało się później? – spytał łagodnie Daniel.
Frances konwulsyjnie przełknęła ślinę i objęła się rękoma.

R
– Ktoś mnie złapał. I włożył mi do ust coś, co miało wstrętny smak, a
potem już byłam w powozie.
Daniel wymienił z matką zaniepokojone spojrzenia. Tuż obok niej lady

L
Pleinsworth cicho popłakiwała.
– To było zapewne laudanum – wyjaśnił Frances. – To bardzo, bardzo

T
niedobrze, że ktoś zrobił ci coś takiego, ale nic ci nie grozi.
Skinęła głową.
– Czułam się dziwnie, ale sama nie wiem...
– Kiedy zobaczyłaś pannę Wynter?
– Pojechaliśmy do waszego domu. Chciałam wysiąść, ale ten
człowiek... – Spojrzała na Daniela, jakby właśnie przypomniała sobie coś
bardzo ważnego. – On miał bliznę. Bardzo dużą. Przez całą twarz.
– Wiem – powiedział łagodnie.
Popatrzyła na niego wielkimi, zdziwionymi oczami, ale o nic nie
zapytała.
– Nie mogłam wysiąść z powozu. On powiedział, że skrzywdzi pannę
Wynter, jeżeli to zrobię. I kazał swojemu woźnicy mnie obserwować, a on nie
wyglądał bardzo przyjemnie.

293
Daniel stłumił wściekłość. W piekle musi być specjalne miejsce dla
ludzi, którzy krzywdzą dzieci. Jednak udało mu się zachować spokój, kiedy
spytał:
– I wtedy wyszła panna Wynter?
Frances skinęła głową.
– Była bardzo zła.
– Tego jestem pewien.
– Krzyczała na niego, a on krzyczał na nią, a ja nie rozumiałam
większości z tego, o czym mówili, poza tym, że ona była naprawdę bardzo,

R
bardzo zła na niego o to, że trzymał mnie w powozie.
– Ona próbowała cię chronić – powiedział Daniel.
– Wiem – odparła cicho Frances. – Ale. .. myślę... Że to ona mogła mu

L
zostawić tę bliznę. – Spojrzała na swoją matkę z wyrazem udręki na twarzy. –
Nie wydaje mi się, żeby panna Wynter była zdolna do czegoś takiego, ale on

T
ciągle o tym mówił i był na nią bardzo zły.
– To było dawno temu – wyjaśnił Daniel. – Panna Wynter się broniła.
– Dlaczego? – szepnęła Frances.
– To nieistotne – uciął stanowczo. – Ważne jest to, co wydarzyło się
dzisiaj, i co możemy zrobić, żeby ją ratować. Byłaś bardzo dzielna. Jak udało
ci się uciec?
– Panna Wynter wypchnęła mnie z powozu.
– Co?! – wrzasnęła lady Pleinsworth, ale lady Winstead przytrzymała
ją, kiedy próbowała podbiec do Frances.
– Nie jechał bardzo szybko – uspokoiła matkę Frances. – Zabolało
tylko troszkę, kiedy uderzyłam o ziemię. Panna Wynter szepnęła mi, żebym
się zwinęła w kulkę, zanim upadnę.
– Och, dobry Boże – zatkała lady Pleinsworth. – Och, moje biedne

294
maleństwo.
– Nic mi nie jest, mamo – zapewniła ją Frances. Daniel był zdumiony
jej odpornością. Została najpierw porwana, potem wyrzucona z jadącego
powozu, a teraz to ona pocieszała swą matkę. – Myślę, że panna Wynter
wybrała właśnie to miejsce, ponieważ było niedaleko od domu.
– Gdzie? – spytał z niecierpliwością Daniel. – Gdzie dokładnie
byłyście?
Frances zamrugała oczami.
– Park Crecsent. Na przeciwległym końcu.

R
Lady Pleinsworth jęknęła przez łzy.
– Przyszłaś z tak daleka całkiem sama?
– To wcale nie było tak daleko, mamo.

L
– Ależ to aż za Marylebone. – Lady Pleinsworth zwróciła się do lady
Winstead. – Ona sama przeszła całą drogę z Marylebone. Przecież to jeszcze

T
dziecko!
– Frances – powiedział niecierpliwie Daniel. – Muszę cię o coś spytać.
Czy masz pojęcie, dokąd sir George mógł chcieć zabrać pannę Wynter?
Frances pokręciła głową i wargi jej zadrżały.
– Nie wiem. Byłam taka wystraszona, a oni przez większość czasu
krzyczeli na siebie, a potem on uderzył pannę Wynter...
Daniel zacisnął zęby.
– ... a wtedy przestraszyłam się jeszcze bardziej, ale on powiedział... –
Frances spojrzała na Daniela i jej oczy rozszerzyły się z podniecenia. – Coś
sobie przypomniałam. Mówił o wrzosowisku.
– Hampstead – stwierdził Daniel.
– Tak, tak myślę. Nie powiedział tego wprost, ale przecież jechaliśmy
w tamtym kierunku, prawda?

295
– Jeśli byliście na Park Crescent, to tak.
– Mówił też coś o tym, że ma pokój.
– Pokój? – powtórzył Daniel.
Frances pokiwała energicznie głową.
Marcus, który milczał przez cały czas tej rozmowy, odchrząknął.
– On może ją zabrać do jakiejś gospody.
Daniel spojrzał na niego, skinął głową i zwrócił się ponownie do małej
kuzynki.
– Frances, czy myślisz, że poznałabyś ten powóz?

R
– Tak – potwierdziła, patrząc na niego wielkimi oczami. – Na pewno.
– O, nie – zagrzmiała lady Pleinsworth. – Ona nie pojedzie z wami
szukać szaleńca.

L
– Nie ma innego wyjścia – stwierdził Daniel.
– Mamo, chcę pomóc – zwróciła się do niej Frances błagalnym tonem.

T
– Proszę, kocham pannę Wynter.
– Ja też – powiedział cicho Daniel.
– Jadę z wami – zadeklarował się Marcus, a Daniel posłał mu
spojrzenie pełne wdzięczności.
– Nie! – zaprotestowała lady Pleinsworth. – To szaleństwo. Co
zamierzacie zrobić? Weźmiecie ją ze sobą, kiedy będziecie się włóczyć po
jakichś podejrzanych miejscach? Przykro mi, ale nie mogę pozwolić...
– Zabiorą eskortę – przerwała jej matka Daniela.
Lady Pleinsworth spojrzała na nią z osłupieniem.
– Virginio?
– Ja też jestem matką – rzekła lady Winstead. – I wiem, że jeśli
cokolwiek stanie się pannie Wynter... – jej głos zniżył się do szeptu – mój syn
będzie zdruzgotany.

296
– Chcesz, żebym poświęciła moje dziecko dla twojego?
– Nie! – Lady Winstead ujęła obie ręce swojej szwagierki. – Nigdy nie
zrobiłabym czegoś takiego. Wiesz o tym, Charlotte. Ale jeżeli zrobimy to jak
należy, nie sądzę, żeby Frances cokolwiek groziło.
– Nie – rzekła lady Pleinsworth. – Nie. Nie mogę się zgodzić. Nie mogę
narazić życia mojego dziecka...
– Nie wysiądzie z powozu – zapewnił Daniel. – Ty też możesz jechać,
ciociu.
I wtedy... zobaczył to w jej oczach... zaczęła się łamać.

R
Wziął ją za rękę.
– Proszę, ciociu Charlotte.
Przełknęła ślinę, czując, że coś ją ściska w gardle. I w końcu skinęła

L
głową.
Daniel odetchnął z ulgą. Jeszcze nie udało mu się znaleźć Anny, Frances

T
była jego jedyną nadzieją, ale jeżeli ciotka zabroniłaby jej pojechać z nim do
Hampstead, wszystko byłoby stracone.
– Nie ma czasu do stracenia – rzekł Daniel. – W moim powozie są
cztery miejsca. Jak szybko możesz przygotować drugi powóz, ciociu? Z
powrotem będziemy potrzebowali pięciu miejsc.
– Nie – odparła ciotka. – Weźmiemy nasz powóz. Może pomieścić
sześć osób i eskortę. Nie zamierzam zabierać mojej córki w pobliże tego
szaleńca bez uzbrojonej eskorty w powozie.
– Jak sobie życzysz – zgodził się Daniel. Nie mógł się z nią spierać.
Gdyby miał córkę, równie zaciekle walczyłby o jej bezpieczeństwo.
– Sprowadź natychmiast mój powóz – zwróciła się lady Pleinsworth do
jednego ze służących, który był świadkiem całej tej sceny.
– Tak jest, proszę pani – odparł i puścił się biegiem.

297
– W takim razie będzie miejsce i dla mnie – oznajmiła lady Winstead.
– Ty także jedziesz? – Daniel spojrzał zdziwiony na matkę.
– Moja przyszła synowa jest w niebezpieczeństwie. Jak sądzisz, gdzie
miałabym być w takiej chwili?
– Dobrze – ustąpił Daniel, ponieważ spieranie się z nią nie miało sensu.
Jeżeli wyprawa była bezpieczna dla Frances, to tym bardziej dla jego matki.
Jednak...
– Ale nie wejdziesz do środka – ostrzegł surowo.
– Nawet mi to nie przyszło do głowy. Mam rozliczne talenty, ale nie

R
obejmują one walki z szaleńcami. Na pewno tylko bym przeszkadzała.
Kiedy wybiegli do powozu, zza rogu wyłonił się pędzący o wiele za
szybko faeton. Tylko dzięki sprawności woźnicy – którym był Hugh Prentice,

L
co stwierdził ze zdumieniem Daniel – pojazd się nie przewrócił.
– Co u diabła? – Daniel podszedł i przejął lejce, podczas gdy Hugh z

T
trudem zsiadł z kozła.
– Twój lokaj powiedział mi, że jesteś tutaj – wyjaśnił Hugh. – Szukam
cię cały dzień.
– Był wcześniej w Winstead House – odezwała się lady Winstead. –
Zanim panna Wynter wyszła z domu. Twierdziła, że nie wie, dokąd
poszedłeś.
– Co się dzieje? – zwrócił się Daniel do Hugh. Na twarzy przyjaciela,
zwykle przypominającej pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu maskę, teraz
malował się wyraźny niepokój.
Hugh podał mu kawałek papieru.
– Dostałem coś takiego.
Daniel szybko przebiegł wzrokiem notatkę. Pismo było schludne i
staranne, litery miały ostre, męskie kształty. List zaczynał się od słów „Mamy

298
wspólnego wroga”, a dalej zawierał instrukcje, że Hugh ma zostawić
odpowiedź w pewnym pubie w Marylebone.
– Chervil – mruknął Daniel.
– A więc wiesz, kto to napisał? – spytał Hugh.
Daniel skinął głową, George Chervil nie mógł wiedzieć, że on i Hugh
nigdy nie byli wrogami. Jednak krążyło mnóstwo plotek, które mogły
podsunąć mu taką myśl.
Pospiesznie streścił wydarzenia całego dnia Hugh, który zerknął na
podjeżdżający właśnie powóz Pleinsworthów i zauważył:

R
– Macie miejsce dla jeszcze jednej osoby.
– To nie jest konieczne – powiedział Daniel.
– Jadę – stwierdził Hugh. – Może nie dam rady biegać, ale strzelam

L
całkiem nieźle.
Słysząc te słowa, Daniel i Marcus równocześnie spojrzeli na niego z

T
niedowierzaniem.
– Kiedy jestem trzeźwy – wyjaśnił Hugh, mając dość przyzwoitości, by
się zarumienić. Tylko odrobinę. Daniel nie sądził, żeby jego policzki były w
stanie zaczerwienić się bardziej.
– A teraz jestem – dodał Hugh, najwyraźniej czując potrzebę wy-
jaśnienia sprawy do końca.
– Wsiadaj – rzekł Daniel i skinął głową w stronę powozu. Był za-
skoczony, że Hugh nie zauważył.
– W drodze powrotnej posadzimy lady Frances na kolanach matki, żeby
zrobić miejsce dla panny Wynter – powiedział Hugh.
A jednak Hugh zauważał wszystko.
– Jedźmy – ponaglił Marcus. Damy siedziały już w powozie, a Marcus
stał z jedną nogą opartą na stopniu.

299
Była to niezwykła odsiecz, ale kiedy powóz ruszył, z czterema
uzbrojonymi służącymi w charakterze eskorty, Daniel pomyślał, że ma
cudowną rodzinę. Jedynym, co mogłoby sprawić, że poczułby się lepiej, była
Anna u jego boku i nosząca jego nazwisko.
Mógł się tylko modlić, żeby zdążyli dotrzeć w porę do Hampstead.

R
TL

300
21

Anna miała w życiu okazję, by poznać, co to strach. Kiedy zraniła


George’a i uświadomiła sobie, co zrobiła, strach ją sparaliżował. Kiedy
dwukółka Daniela wymknęła się spod kontroli, a ona leciała w powietrzu,
wyrzucona z pojazdu – była przerażona. Ale nic – nic – nie dało się porównać
z chwilą, gdy zdała sobie sprawę, że konie ciągnące powóz George’a Chervila
zwolniły; nachyliła się wtedy ku Frances i szepnęła:
– Biegnij do domu.

R
I wtedy, zanim zdążyła się nad tym zastanowić, otworzyła drzwi
powozu i wypchnęła Frances na zewnątrz, krzycząc, żeby zwinęła się w
kłębek.

L
Miała tylko sekundę, by upewnić się, że Frances podnosi się z drogi,
zanim George wciągnął ją z powrotem do środka i uderzył w twarz.

T
– Nie myśl, że możesz mi przeszkodzić – syknął.
– Prowadzisz wojnę ze mną – warknęła. – Nie z tym dzieckiem.
Wzruszył ramionami.
– Nie skrzywdziłbym jej.
Anna nie była pewna, czy powinna mu wierzyć. W tej chwili George był
tak ogarnięty obsesją zniszczenia Anny, że jego myśli nie wybiegały naprzód
dalej niż kilka godzin. Ale w końcu, kiedy się uspokoi, zda sobie sprawę, że
Frances będzie mogła go rozpoznać. A o ile mógł przypuszczać, że ujdzie mu
na sucho zranienie – lub nawet zabicie – Anny, to nawet on musiał wiedzieć,
że porwanie córki hrabiego nie zostanie potraktowane tak lekko.
– Dokąd mnie zabierasz? – spytała Anna.
Uniósł brwi.
– Czy to ma jakieś znaczenie?

301
Zacisnęła palce na siedzeniu powozu.
– Nie ujdzie ci to płazem, wiesz o tym? – powiedziała. – Lord Winstead
cię zabije.
– Twój nowy obrońca? Niczego mi nie udowodni.
– Cóż, jest jeszcze... – Ugryzła się w język, zanim powiedziała, że
przecież Frances rozpozna bez trudu jego twarz. Sama blizna do tego
wystarczy.
Lecz niedokończone zdanie natychmiast wzbudziło podejrzliwość
George’a.

R
– Jest jeszcze co? – spytał ostro.
– Jestem ja.
Jego wargi wykrzywiły się w okrutnym, szyderczym uśmiechu.

L
– Na pewno?
Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.

T
– Jeszcze tak – mruknął. – Ale to się zmieni.
A więc zamierzał ją zabić. Właściwie nie powinna czuć się zaskoczona.
– Ale nie martw się. To potrwa jakiś czas.
– Jesteś szalony – szepnęła.
Chwycił ją, zaciskając palce na gorsecie sukni, i przyciągnął do siebie
tak, że niemal dotknął jej nosem.
– Jeżeli jestem – syknął – to z twojego powodu.
– Sam ściągnąłeś to na siebie – powiedziała cicho Anna.
– Och, doprawdy? – warknął, odpychając ją na ściankę powozu. – Sam
zrobiłem sobie to. – Wskazał ironicznie na swoją twarz. – Wziąłem nóż i sam
się pociąłem, robiąc z siebie potwora.
– Tak! – wykrzyknęła. – Ty to zrobiłeś! Byłeś potworem, jeszcze zanim
cię dotknęłam. Ja próbowałam tylko się bronić.

302
Parsknął pogardliwie.
– Już raz rozłożyłaś dla mnie nogi. Nie możesz odmawiać, kiedy raz się
zgodziłaś.
Patrzyła na niego z osłupieniem.
– Ty naprawdę w to wierzysz?
– Podobało ci się za pierwszym razem.
– Myślałam, że mnie kochasz!
Wzruszył ramionami.
– To twoja głupota, a nie moja wina.

R
I nagle odwrócił się i spojrzał na nią z wyrazem bliskim zachwytu.
– Och, wielkie nieba. – Uśmiechnął się z satysfakcją. – Zrobiłaś to
znowu, prawda? Dałaś się przelecieć Winsteadowi. Och, Annie, czy niczego

L
się nie nauczyłaś?
– Poprosił mnie o rękę – powiedziała, mrużąc oczy.

T
George wybuchnął rechotliwym śmiechem.
– A ty mu uwierzyłaś?
– Zgodziłam się.
– O, w to nie wątpię.
Anna próbowała odetchnąć, ale zęby miała tak mocno zaciśnięte, że cała
się trzęsła, kiedy starała się wciągnąć powietrze. Była tak... piekielnie...
wściekła. Zupełnie zniknął jej strach, obawy, wstyd. Czuła w sobie tylko
kipiącą furię. Ten człowiek skradł jej osiem lat życia. Sprawił, że była
przerażona i samotna. Odebrał niewinność jej ciału i zniszczył niewinność
duszy. Ale tym razem nie pokona jej!
W końcu była szczęśliwa. Nie tylko bezpieczna, nawet nie zadowolona,
ale szczęśliwa. Kochała Daniela, a on jakimś cudownym zrządzeniem losu
odwzajemniał to uczucie. Przyszłość rysowała się przed nią w uroczych

303
barwach różu i pomarańczu; Anna prawie widziała siebie i Daniela,
roześmianych, z dziećmi. Nie zrezygnuje z tego. Jakiekolwiek popełniła
grzechy, dawno już za nie odpokutowała.
– George’u Chervil – powiedziała dziwnie spokojnym głosem. – Jesteś
zakałą ludzkości.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem, po czym wzruszył ramionami i
odwrócił się do okna.
– Dokąd jedziemy? – spytała ponownie.
– Już niedaleko.

R
Anna wyjrzała przez swoje okno. Jechali znacznie szybciej niż wtedy,
gdy wypchnęła Frances z powozu. Nie poznawała okolicy, ale wydawało się
jej, że jadą na północ. A przynajmniej najczęściej na północ. Minęli Regent’s

L
Park, a chociaż nigdy nie zabierała tu dziewczynek, wiedziała, że znajduje się
on na północ od Marylebone.

T
Powóz zwalniał tylko na skrzyżowaniach dróg i wtedy Annie udawało
się przeczytać kilka szyldów na sklepach. Na jednym z nich zobaczyła nazwę
Kentish Town. Słyszała o niej. To była wieś na przedmieściach Londynu.
George powiedział, że nie jadą daleko, i najwyraźniej nie skłamał. Mimo to
Anna nie sądziła, by ktokolwiek zdążył ją znaleźć, zanim George spróbuje
zrealizować swój plan. Wydawało się jej, że nie powiedział w obecności
Frances nic, co mogłoby wskazywać, dokąd jadą, a poza tym, biedna
dziewczynka będzie w strasznym stanie, kiedy dotrze do domu.
Jeśli Anna ma się uratować, musi się tym zająć sama.
– Pora zostać własną bohaterką – mruknęła.
– Co znowu? – spytał George znudzonym głosem.
– Nic. – Lecz jej myśli pędziły z szybkością błyskawicy. Co może
zrobić? Czy ma sens planowanie czegokolwiek, czy może raczej powinna

304
poczekać na rozwój wypadków? Trudno ocenić, jak mogłaby uciec, jeśli nie
wie, gdzie się znajduje.
George spojrzał na nią podejrzliwie.
– Wyglądasz, jakbyś coś knuła.
Zignorowała go. Co jest jego słabym punktem? Jest próżny – jak
mogłaby to wykorzystać?
– O czym myślisz? – spytał.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Nie lubił być ignorowany. To także może
się przydać.

R
– Dlaczego się uśmiechasz?! – wrzasnął.
Popatrzyła na niego z takim wyrazem twarzy, jakby dopiero w tej chwili
go usłyszała.

L
– Przepraszam, coś mówiłeś?
Zmrużył oczy.

T
– Co zamierzasz?
– Co ja zamierzam? Siedzę porwana w powozie. Co ty zamierzasz?
Mięsień w jego zdrowym policzku zaczął drgać.
– Nie mów do mnie takim tonem.
Wzruszyła ramionami i lekceważąco przewróciła oczami. To go
rozwścieczy.
– Coś knujesz – powiedział oskarżycielsko.
Ponownie wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że w
przypadku George’a coś, co zadziałało raz, po raz drugi okaże się jeszcze
skuteczniejsze.
Miała rację. Wściekłość wykrzywiła jego twarz, uwydatniając białą
bliznę. To był odrażający widok, a jednak nie potrafiła oderwać od niego
wzroku.

305
George zauważył jej spojrzenie i to rozjuszyło go jeszcze bardziej.
– Co knujesz? – spytał, celując w nią drżącym z furii palcem.
– Nic – odparła całkiem szczerze. W każdym razie nic konkretnego.
Teraz starała się tylko wyprowadzić go z równowagi. I udawało się jej to
znakomicie.
Zdała sobie sprawę, że George nie przywykł, by kobiety traktowały go
lekceważąco. Dawniej dziewczęta omdlewały z zachwytu nad każdym jego
słowem. Nie wiedziała, na ile przyciągał uwagę teraz, ale musiała przyznać,
że kiedy nie kipiał z wściekłości, był całkiem przystojny, nawet z blizną.

R
Niektóre kobiety mogły się nad nim litować, ale inne z pewnością uważały, że
wygląda zawadiacko, jak ze śladem po wojennej ranie.
Ale pogarda? To mu się nie podobało, a już na pewno nie w jej wydaniu.

L
– Znowu się uśmiechasz – zarzucił jej.
– Nie – skłamała z kpiną w głosie.

T
– Nie próbuj ze mną walczyć – wściekał się. – Nie wygrasz.
Wzruszyła ramionami.
– Co się z tobą dzieje? – ryknął.
– Nic – odparła. Teraz nie miała już wątpliwości, że nic nie może
rozjuszyć go bardziej niż jej chłodny spokój. Chciał, żeby była przerażona.
Chciał zobaczyć, jak drży ze strachu, i usłyszeć, jak błaga o litość.
Właśnie dlatego odwróciła się od niego i wbiła wzrok w okno.
– Popatrz na mnie – zażądał.
Milczała przez chwilę.
– Nie – powiedziała w końcu.
– Patrz na mnie – warczał jak wściekły pies.
– Nie.
– Patrz na mnie! – wrzasnął.

306
Tym razem spojrzała. W jego głosie usłyszała nutę histerii i zdała sobie
sprawę, że napięła mięśnie, czekając na cios. Patrzyła na niego bez słowa.
– Ze mną nie wygrasz – warknął.
– Spróbuję – powiedziała cicho Anna. Nie zamierzała poddać się bez
walki. A jeśli uda mu się ją zniszczyć, to, na Boga, ona pociągnie go za sobą.
Powóz Pleinsworthów pędził wzdłuż Hampstead Road, ciągnięty przez
sześciokonny zaprzęg z szybkością niewidywaną na tej drodze. Jeśli
wyglądali niecodziennie – wielki, okazały powóz ze zbrojną eskortą, pędzący
na złamanie karku – Daniel nie dbał o to. Może i zwracali na siebie uwagę, ale

R
Chervil ich przecież nie zauważy. Wyprzedzał ich co najmniej o godzinę;
jeżeli rzeczywiście kierował się do gospody w Hampstead, prawdopodobnie
był już na miejscu, a zatem nie mógł ich widzieć.

L
Chyba że okna pokoju wychodziły na drogę.
Daniel wziął głęboki oddech. Będzie musiał podjąć decyzję. Mógł

T
uwolnić Annę szybko lub dyskretnie, ale wiedząc to, co usłyszał od niej o
Chervilu, skłaniał się ku szybkości.
– Znajdziemy ją – powiedział cicho Marcus.
Daniel popatrzył na niego. Marcus nigdy nie wyglądał na wojownika
ani na siłacza. Był solidny, można było na nim polegać, a teraz Daniel
zobaczył w jego oczach determinację, która dziwnie dodała mu otuchy.
Skinął głową i znowu spojrzał w okno. Siedząca obok niego ciotka
podtrzymywała nic nieznaczącą paplaninę, ściskając dłoń Frances. Frances,
choć Daniel kilka razy mówił, że jeszcze nawet nie zbliżyli się do Hampstead,
powtarzała wciąż:
– Nie widzę. Jeszcze nie widzę tego powozu.
– Jesteś pewna, że uda ci się go rozpoznać? – spytała lady Pleinsworth z
powątpiewaniem. – Powozy są do siebie bardzo podobne. Jeśli nie mają

307
herbu...
– Ma taką śmieszną barierkę – powiedziała Frances. – Poznam go.
– Co to jest śmieszna barierka? – zapytał Daniel.
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Nie wydaje mi się, żeby to coś
oznaczało. Myślę, że to tylko ozdoba. Ale jest złota i falująca. – Frances
wykonała ruch ręką, a Daniel przypomniał sobie włosy Anny poprzedniej
nocy, kiedy skręciła je w gruby zwój.
– Prawdę mówiąc – dodała Frances – przypominała mi róg jednorożca.
Daniel poczuł, że się uśmiecha. Odwrócił się do ciotki.

R
– Ona na pewno rozpozna ten powóz.
Przejechali kilka podlondyńskich osiedli i w końcu dotarli do uroczej
wioski Hampstead. W oddali widać było słynne wrzosowisko, którego

L
wielkość przyćmiewała londyńskie parki.
– Jak chcesz to zrobić? – spytał Hugh. – Może najlepiej byłoby pójść

T
pieszo.
– Nie! – Lady Pleinsworth spojrzała na niego z jawną wrogością. –
Frances nie wysiądzie z powozu.
– Pojedziemy główną ulicą – powiedział Daniel. – Wszyscy będziemy
wypatrywać gospód i pensjonatów... jakiegokolwiek miejsca, w którym
Chervil mógł wynająć pokój. Frances, ty szukaj powozu. Jeżeli niczego nie
znajdziemy, zaczniemy przeszukiwać boczne uliczki.
Wydawało się, że w Hampstead gospody były ponadprzeciętnie liczne.
Minęli Króla Wilhelma IV z lewej, Chatę pod Strzechą z prawej, potem
Ostrokrzew znowu po lewej, ale chociaż Marcus wyskakiwał, żeby zaglądać
na tyły budynków, nigdzie nie było nic, co przypominałoby powóz z
„jednorożcem”, który opisała Frances. Marcus i Daniel dla pewności
wchodzili do każdej gospody i pytali, czy nie widziano tam kogoś podobnego

308
do Anny i Chervila, lecz na próżno.
A biorąc pod uwagę bliznę, jaką opisała Frances, Daniel przypuszczał,
że Chervil powinien zostać zauważony. I zapamiętany.
Daniel wskoczył do powozu, który czekał przy głównej ulicy,
wzbudzając niemałe zainteresowanie mieszkańców. Marcus wrócił chwilę
wcześniej i prowadził z Hugh ożywioną, choć cichą rozmowę.
– Nic? – spytał Marcus, patrząc na niego.
– Nic – potwierdził Daniel.
– Jest jeszcze jedna gospoda – rzekł Hugh. – Już na wrzosowisku, przy

R
Spaniards Road. Byłem tam kiedyś. – Zawiesił głos. – Jest bardziej ustronna.
– Jedźmy – powiedział ponuro Daniel. Możliwe, że ominęli jakąś
gospodę przy głównej ulicy, ale zawsze mogą wrócić. A Frances twierdziła,

L
że Chervil wspomniał o wrzosowisku.
Powóz ruszył i pięć minut później zatrzymał się pod gospodą

T
Hiszpańską, której białe ściany i czarne okiennice elegancko kontrastowały z
barwami wrzosowiska.
Frances wyciągnęła rękę i zaczęła krzyczeć.
Anna wkrótce zrozumiała, dlaczego George wybrał akurat tę gospodę.
Leżała przy drodze przecinającej wrzosowiska Hampstead i choć nie była
jedynym budynkiem przy drodze, zapewniała większą prywatność niż
gospody w centrum wsi. To zaś znaczyło, że jeśli wybrał odpowiedni moment
(a wybrał), będzie mógł wywlec ją z powozu i przez boczne drzwi zaciągnąć
do swojego pokoju przez nikogo niezauważony. Oczywiście miał pomoc, w
osobie swojego woźnicy, który pilnował Anny, kiedy George poszedł po
klucz.
– Nie zaufam ci, że będziesz siedziała cicho – warknął George,
wpychając jej jakąś szmatę do ust. Oczywiście, pomyślała Anna, nie mógł

309
poprosić właściciela gospody o klucz, prowadząc ze sobą kobietę ze
śmierdzącą szmatą w ustach. Nie wspominając już o związanych rękach.
George najwyraźniej chciał, żeby poznała wszystkie szczegóły jego
planu, dlatego ustawiając rzeczy w pokoju, kontynuował swój chełpliwy
monolog.
– Trzymam ten pokój od tygodnia – mówił, stawiając krzesło przy
drzwiach. – Nie spodziewałem się, że spotkam cię na ulicy wczoraj, kiedy nie
miałem powozu.
Anna, siedząc na podłodze, patrzyła na niego z przerażeniem i fa-

R
scynacją. Chyba nie zamierza ją o to obwiniać?
– Jeszcze jedna rzecz, którą udało ci się zepsuć – mruknął.
Najwyraźniej zamierzał.

L
– Ale to nieważne – powiedział. – W końcu wszystko się ułożyło.
Znalazłem cię w domu twojego kochanka, dokładnie tak, jak przypuszczałem.

T
Anna patrzyła, jak rozejrzał się po pokoju, szukając jeszcze czegoś,
czym mógłby zabarykadować drzwi. Nie było tego dużo, chyba że zechciałby
przesunąć całe łóżko.
– Ilu cię miało po mnie? – spytał, odwracając się powoli.
Anna pokręciła głową. O czym on mówi?
– Och, powiesz mi to – warknął, podszedł do niej i wyszarpnął szmatę z
jej ust. – Ilu miałaś kochanków?
Mniej więcej przez sekundę Anna miała ochotę zacząć krzyczeć. Ale
George trzymał nóż, zamknął drzwi i zastawił je krzesłem. Nawet jeśli
ktokolwiek był w pobliżu i chciał ją uratować, George i tak zdążyłby pociąć ją
na plasterki, zanim nadejdzie pomoc.
– Ilu? – powtórzył.
– Żadnego – odparła odruchowo. To zdumiewające, że wobec takiego

310
pytania mogła zapomnieć o nocy spędzonej z Danielem, ale do głowy
przyszły jej przede wszystkim wszystkie te samotne lata, bez żadnego
przyjaciela, a tym bardziej kochanka.
– Och, myślę, że lord Winstead miałby coś innego do powiedzenia na
ten temat – parsknął George. – Chyba że... – Jego wargi rozciągnęły się w
paskudnym uśmiechu. – Chcesz powiedzieć, że się nie sprawdził?
Bardzo ją kusiło, by wyliczyć George’owi, pod iloma względami Daniel
go przewyższa, jednak zamiast tego powiedziała tylko:
– To mój narzeczony.

R
George się roześmiał.
– Tak, ty w to wierzysz. Wielkie nieba, podziwiam tego człowieka. Co
za wyczyn. A po wszystkim nikt nie uwierzy twojemu słowu przeciwko jego.

L
Zamilkł na chwilę i sprawiał wrażenie niemal zazdrosnego.
– Bardzo wygodnie być hrabią. Mnie by to nie uszło na sucho. –

T
Rozpromienił się. – Ale, jak się okazało, ja nie musiałem nawet prosić.
Wystarczyło powiedzieć, że cię kocham, a ty nie tylko mi uwierzyłaś, ale
nawet doszłaś do wniosku, że na pewno się z tobą ożenię.
Spojrzał na nią i zacmokał.
– Głupia dziewczyna.
– Co do tego nie będę się z tobą spierać.
Przechylił głowę na bok i spojrzał na nią z aprobatą.
– Ojej, widzę, że starzejąc się, zmądrzałaś w końcu.
Anna tymczasem zrozumiała, że nie może pozwolić George’owi
przestać mówić. To opóźniało jego atak, a jej dawało czas do namysłu. Nie
wspominając już o tym, że mówiąc, George przede wszystkim się chełpił; a
kiedy się chełpił, był mniej uważny.
– Miałam czas, by uczyć się na własnych błędach – powiedziała,

311
zerkając na okno, kiedy podszedł do garderoby, żeby coś z niej wyjąć. Jak są
wysoko? Czy przeżyje upadek, jeśli wyskoczy?
Odwrócił się, najwyraźniej nie znalazłszy tego, czego szukał, i
skrzyżował ręce na piersi.
– Cóż, miło to słyszeć.
Anna spojrzała na niego zaskoczona. Przyglądał się jej z niemal
ojcowskim wyrazem twarzy.
– Czy masz dzieci? – wypaliła.
Wyraz jego twarzy stał się lodowaty.

R
– Nie.
I nagle Anna zrozumiała. George nigdy nie skonsumował swego
małżeństwa. Czy był impotentem? A jeżeli tak, to czy i o to ją obwinia?

L
Pokręciła lekko głową. Cóż za głupie pytanie. Oczywiście, że ją
obwinia. I, wielkie nieba, w końcu pojęła głębię jego furii. To nie była tylko

T
twarz; w jego oczach ona pozbawiła go męskości.
– Dlaczego kręcisz głową? – spytał George.
– Wcale nie – odparła i uświadomiła sobie, że znowu to zrobiła. – A
przynajmniej nie miałam takiego zamiaru. Tak się zachowuję, kiedy myślę.
Zmrużył oczy.
– O czym myślisz?
– O tobie – powiedziała, całkiem szczerze.
– Naprawdę? – Przez moment sprawiał wrażenie zadowolonego, lecz
ten wyraz szybko ustąpił miejsca podejrzliwości. – Dlaczego?
– Cóż, jesteś jedyną oprócz mnie osobą w tym pokoju. Nic dziwnego,
że o tobie myślę.
Zbliżył się do niej o krok.
– Co pomyślałaś?

312
Jakże mogła nie zauważyć, że on myśli wyłącznie o sobie. Co prawda
miała wtedy tylko szesnaście lat, ale i tak powinna mieć więcej rozumu.
– Co pomyślałaś? – powtórzył, kiedy nie odpowiedziała natychmiast.
Zastanawiała się, jak na to odpowiedzieć. Nie mogła się przecież
przyznać, że myślała o jego impotencji, więc powiedziała:
– Ta blizna nie jest tak straszna, jak sądziłam.
Parsknął gniewnie i odwrócił się tyłem do tego, czym się zajmował.
– Mówisz tak, żeby mi się przypodobać.
– Powiedziałabym tak, żeby ci się przypodobać – przyznała, wycią-

R
gając szyję, by zobaczyć, co robi. Wyglądało na to, że przestawia znowu
meble w pokoju, chociaż nie było w nim dużo do przestawiania. – Ale tak się
składa, że taka jest prawda. Nie jesteś tak piękny jak wtedy, gdy byłam młoda,

L
ale przecież mężczyzna nie musi być piękny prawda?
– Może i nie, ale nie znam nikogo, kto chciałby mieć coś takiego. –

T
Teatralnym gestem wskazał na swoją bliznę, przesuwając dłonią od ucha do
podbródka.
– Przykro mi, że cię zraniłam, naprawdę – powiedziała Anna, ze
zdziwieniem uświadamiając sobie, że mówi szczerze. – Nie przepraszam za
to, że się broniłam, ale za to, że cię przy tym zraniłam. Gdybyś po prostu
puścił mnie wtedy, kiedy prosiłam, nie doszłoby do tego wszystkiego.
– Och, więc teraz to jest moja wina?
Zamknęła usta. Nie powinna była mówić ostatniego zdania, a nie
zamierzała się jeszcze bardziej pogrążać, mówiąc to, co samo jej się cisnęło
na usta: „tak”.
Czekał na jej odpowiedź, a kiedy jej nie usłyszał, mruknął:
– Będziemy musieli to przesunąć.
Wielkie nieba, on zamierzał przesunąć łóżko.

313
Ale był to wielki i ciężki mebel, którego nie dało się łatwo przesunąć
samemu. Po minucie pchania, sapania i przeklinania odwrócił się do Anny i
warknął:
– Pomóż, na miłość boską.
Rozchyliła usta z niedowierzaniem.
– Mam związane ręce.
George zaklął znowu, podszedł do niej i podniósł ją.
– Nie potrzebujesz rąk. Po prostu zaprzyj się i pchaj.
Anna tylko patrzyła na niego.

R
– O tak – warknął, opierając się tyłem o łoże. Stopami zaparł się o
wytarty dywan i całym ciężarem ciała pchnął masywny mebel. Łoże
przesunęło się do przodu może o cal.

L
– Naprawdę myślisz, że to zrobię?
– Myślę, że wciąż mam nóż.

T
Anna przewróciła oczami i podeszła do niego.
– Nie sądzę, żeby to się udało – rzuciła przez ramię. – Poza tym ręce mi
przeszkadzają.
Spojrzał na jej ręce związane za plecami.
– Och, do diabła – mruknął. – Chodź tutaj.
Anna już była tutaj, ale uznała, że rozsądniej będzie pominąć to
milczeniem.
– Nie próbuj żadnych sztuczek – ostrzegł ją, szarpnął i poczuła, jak
przecina więzy, przy okazji raniąc ją u nasady kciuka.
– Au! – krzyknęła, unosząc dłoń do ust.
– Ojej, to boli, prawda? – spytał George, a jego oczy stały się szkliste
od żądzy krwi.
– Już nie – odparła pospiesznie. – Przesuwamy to?

314
Parsknął śmiechem i zajął miejsce. A kiedy Anna już była gotowa
udawać, że popycha łóżko, on nagle się wyprostował.
– Czy powinienem cię najpierw pociąć? – zastanawiał się na głos. –
Czy przygotować miejsce do zabawy?
Anna zerknęła na przód jego spodni. Nie potrafiła się powstrzymać. Czy
naprawdę był impotentem? Nie widziała żadnych oznak erekcji.
– Ach, więc tego chcesz! – zawołał. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do
siebie, zmuszając, by go dotknęła. – Są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają.
Anna starała się nie zwymiotować, kiedy pocierał jej ręką o swoje

R
krocze. Nawet kiedy miał na sobie ubranie, było to obrzydliwe, lecz i tak
lepsze od pociętej twarzy.
George zaczął jęczeć z zadowolenia i nagle, ku swemu przerażeniu,

L
Anna poczuła, że coś... zaczyna się dziać.
– Och Boże – jęknął George. – Och, jak dobrze. To już tak długo. Tak

T
cholernie długo...
Anna wstrzymała oddech, patrząc na niego. Miał zamknięte oczy i
wyglądał niemal jak w transie. Spojrzała na jego dłoń – tę, w której trzymał
nóż. Czy tylko jej się wydaje, czy nie trzyma go już tak mocno? Gdyby go
chwyciła... Czy jej się uda?
Anna zacisnęła zęby. Poruszyła nieznacznie palcami, a kiedy George
wydał głębszy, głośniejszy jęk rozkoszy, zrobiła to.

315
22
To ten! – wrzasnęła Frances, wymachując dziko cienką rączką. – To ten
powóz. Testem pewna.
Daniel odwrócił się w kierunku wskazywanym przez Frances.
Rzeczywiście, obok gospody stał mały, lecz elegancki powóz. Był tra-
dycyjnie czarny, ze złotą ozdobną barierką na szczycie. Daniel nigdy
wcześniej nie widział czegoś podobnego, ale doskonale rozumiał, dlaczego
Frances skojarzyła ją z rogiem jednorożca. Gdyby odciąć odpowiedni
kawałek barierki i zaostrzyć ją na końcu, mogłaby być doskonałym

R
uzupełnieniem kostiumu.
– My zostaniemy w powozie – oznajmiła lady Winstead, kiedy Daniel
odwrócił się do pań, żeby im wydać instrukcje.

L
Daniel skinął głową i wszyscy trzej mężczyźni zeskoczyli na drogę.
– Macie bronić tego powozu własną krwią – przykazał surowo

T
służącym, po czym pospiesznie wszedł do gospody.
Marcus był tuż za nim, a Hugh dogonił ich, gdy Daniel kończył
wypytywać właściciela. Tak, widział mężczyznę z blizną. Wynajmuje tu
pokój od tygodnia, ale nie korzystał z niego każdej nocy. Zabrał stąd klucz do
pokoju zaledwie przed kwadransem, ale nie było z nim żadnej kobiety.
Daniel rzucił na kontuar koronę.
– Który to pokój?
Oczy właściciela rozszerzyły się ze zdumienia.
– Numer 4, Wasza Lordowska Mość. – Przykrył monetę dłonią,
przesunął ją do krawędzi kontuaru i podniósł. Odchrząknął. – Mógłbym mieć
zapasowy klucz.
– Mógłbyś?
– Mógłbym.

316
Daniel wydobył kolejną koronę.
Właściciel wydobył klucz.
– Zaczekaj – odezwał się Hugh. – Czy pokój ma drugie wejście?
– Nie. Tylko okno.
– Jak wysoko jest nad ziemią?
Właściciel uniósł brwi.
– Za wysoko, żeby wyskoczyć, chyba żeby zejść po dębie.
Hugh spojrzał na Daniela i Marcusa.
– Ja się tym zajmę – powiedział Marcus i skierował się do drzwi.

R
– To pewnie będzie niepotrzebne – zauważył Hugh, idąc za Danielem
po schodach. – Ale wolę być dokładny.
Daniel nie zamierzał kwestionować dokładności. Zwłaszcza w

L
wykonaniu Hugh, który zwracał uwagę na wszystko. I o niczym nie
zapominał.

T
Kiedy zobaczyli na końcu korytarza drzwi do pokoju numer 4, Daniel
natychmiast rzucił się naprzód, lecz Hugh powstrzymał go, kładąc mu rękę na
ramieniu.
– Najpierw posłuchajmy – poradził.
– Nigdy nie byłeś zakochany, prawda? – odparł Daniel i zanim Hugh
zdążył odpowiedzieć, przekręcił klucz w zamku i kopniakiem otworzył
drzwi, przewracając jakieś krzesło, które poleciało z hukiem na środek
pokoju.
– Anno! – krzyknął, zanim ją jeszcze zobaczył.
Ale nawet jeśli ona wypowiedziała jego imię, zagłuszył to okrzyk
zaskoczenia, ponieważ krzesło podcięło jej nogi i runęła jak długa,
rozpaczliwie próbując złapać coś, co wyślizgnęło się jej z ręki.
Nóż.

317
Daniel rzucił się, by go chwycić. Anna rzuciła się, by go chwycić.
George Chervil, zajęty czymś w rodzaju desperackiego tańca, przeskakiwał z
nogi na nogę, starając się uniknąć ostrza, skoczył za nożem całym ciężarem
ciała.
Ściśle rzecz ujmując, wszyscy rzucili się za nożem – z wyjątkiem Hugh,
który stał w drzwiach z pistoletem wycelowanym w Chervila i niemal
znudzonym wyrazem twarzy.
– Nie robiłbym tego na twoim miejscu – ostrzegł Hugh, lecz George i
tak chwycił nóż, po czym skoczył na Annę, która przegrała wyścig zaledwie o

R
kilka cali.
– Strzel do mnie, a ona zginie – powiedział George, przykładając ostrze
niebezpiecznie blisko szyi Anny. Daniel, który odruchowo ruszył jej na

L
pomoc, zamarł w pół kroku. Opuścił broń i schował ją za plecy.
– Cofnij się – nakazał George, ściskając nóż niczym młotek. – Już!

T
Daniel skinął głową i unosząc ręce do góry, zrobił krok wstecz.
Anna leżała na podłodze, a George klęczał nad nią, w jednej ręce ści-
skając rękojeść noża, drugą trzymając Annę za włosy.
– Nie zrób jej krzywdy, Chervil – ostrzegł go Daniel. – Wcale tego nie
chcesz.
– Och, i właśnie tutaj się mylisz. Bardzo tego chcę. – Przyłożył ostrze
do policzka Anny.
Daniel poczuł, że ściska mu się żołądek.
Ale George jeszcze jej nie skaleczył. Wydawał się napawać chwilą
władzy i mocniej szarpnął Annę za włosy, odchylając jej głowę do boleśnie
niewygodnej pozycji.
– Zginiesz – obiecał Daniel.
George wzruszył ramionami.

318
– Więc ona też.
– A co z twoją żoną?
George spojrzał na niego ostro.
– Rozmawiałem z nią dziś rano – oznajmił Daniel, nie odrywając
wzroku od twarzy George’a. Rozpaczliwie pragnął spojrzeć na Annę,
popatrzeć jej w oczy. Mógłby jej powiedzieć bez słów, jak bardzo ją kocha.
Ona by zrozumiała; wystarczyłoby, że na nią popatrzy.
Ale nie odważył się. Dopóki patrzył na George’a Chervila, George
Chervil patrzył na niego. Nie na Annę. I nie na nóż.

R
– Co powiedziałeś mojej żonie? – syknął George, lecz przez jego twarz
przemknął cień niepokoju.
– To urocza kobieta – rzekł Daniel. – Zastanawiam się, co się z nią

L
stanie, jeżeli ty zginiesz tutaj, w gospodzie, z rąk dwóch hrabiów i syna
markiza.

T
George drgnął nerwowo i spojrzał na Hugh, dopiero teraz zdając sobie
sprawę, kim jest.
– Ale ty go nienawidzisz – powiedział. – On cię postrzelił.
Hugh tylko wzruszył ramionami.
George zaczął coś mówić, lecz sam sobie przerwał:
– Dwóch hrabiów?
– Jest jeszcze jeden – wyjaśnił Daniel. – Tak na wszelki wypadek.
George zaczął ciężko dyszeć, jego wzrok przeskakiwał między
Danielem i Hugh, od czasu do czasu zahaczał o Annę. Daniel widział, że
zaczął się pocić. Był bliski załamania, a to zawsze niebezpieczny moment.
Dla każdego.
– Lady Chervil będzie zdruzgotana – zauważył Daniel. – Stanie się
wyrzutkiem społeczeństwa. Nawet ojcu nie uda się jej ocalić.

319
George zaczął drżeć. Daniel w końcu pozwolił sobie zerknąć na Annę.
Miała przyspieszony oddech, wyraźnie była przerażona, a jednak kiedy ich
oczy się spotkały...
Kocham cię.
Zupełnie jakby powiedziała to na głos.
– Świat nie jest łaskawy dla kobiet, które zostały wyrzucone z domu –
dodał cicho Daniel. – Możesz zapytać Annę.
George się wahał. Daniel widział to w jego oczach.
– Jeśli ją puścisz – obiecał – będziesz żył.

R
Będzie żył, ale już nie na Wyspach Brytyjskich. Daniel zamierzał tego
dopilnować.
– A moja żona?

L
– Pozostawię tobie wyjaśnienie tej sprawy.
George poruszył nerwowo głową, jakby nagle zaczął go cisnąć

T
kołnierzyk. Zamrugał oczami, zacisnął je i...
– On mnie postrzelił! Boże, on mnie postrzelił!
Daniel odwrócił się, gdy dotarło do niego, że Hugh strzelił.
– Oszalałeś, do cholery? – warknął, rzucając się ku Annie, by wyrwać
ją z rąk George’a, który tarzał się po podłodze, wyjąc z bólu i ściskając
zakrwawioną rękę.
Hugh wkuśtykał do pokoju i spojrzał na George’a.
– To tylko draśnięcie – stwierdził beznamiętnie.
– Anno, Anno – szeptał ochryple Daniel. Przez cały czas, kiedy
pozostawała w rękach George’a Chervila, starał się panować nad własnym
strachem. Trzymał się prosto, napinał mięśnie, ale teraz, kiedy ona była już
bezpieczna...
– Bałem się, że mógłbym cię stracić – szepnął, przyciskając ją do siebie

320
jak najmocniej. Wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i ku własnemu
zakłopotaniu zdał sobie sprawę, że moczy jej suknię łzami.
– Nie wiedziałem,.. Nie sądzę, żebym wiedział...
– Tak przy okazji, jej bym nie postrzelił – powiedział Hugh, pod-
chodząc do okna. George wrzasnął, kiedy „przypadkowo” nadepnął mu na
dłoń.
– Jesteś cholernym wariatem – oświadczył Daniel, gdy jego gniew
wziął górę nad łzami.
– A może – powiedział spokojnie Hugh – nigdy nie byłem zakochany.

R
Spojrzał na Annę.
– Dzięki temu mogę rozsądniej myśleć. I lepiej celować. – Wskazał na
swój pistolet.

L
– O czym on mówi? – szepnęła Anna.
– Ja sam rzadko to rozumiem – przyznał Daniel.

T
– Wpuśćmy Chatterisa – powiedział Hugh i zagwizdał, otwierając
szeroko okno.
– To wariat – powiedział Daniel, odsuwając od siebie Annę tylko na
tyle, by móc ująć w dłonie jej twarz. Była taka piękna, bezcenna i żywa. –
Kompletny wariat.
Jej wargi wygięły się w drżącym uśmiechu.
– Ale skuteczny.
Daniel poczuł, że coś zaczyna kipieć w jego wnętrzu. Śmiech. Wielkie
nieba, może wszyscy zwariowali.
– Podać ci rękę?! – zawołał Hugh i oboje odwrócili się do okna.
– Czy lord Chatteris jest na drzewie?
– Co tu się dzieje, na miłość boską? – spytał Marcus, pakując się do
pokoju. – Słyszałem strzał.

321
– Hugh strzelił do niego – wyjaśnił Daniel, wskazując ruchem głowy
Chervila, który próbował doczołgać się do drzwi. Marcus natychmiast stanął
przed nim i odciął mu drogę. – Kiedy trzymał Annę.
– Nie słyszałem, jak dziękowałeś – zauważył Hugh, wyglądając przez
okno z niezrozumiałego dla Daniela powodu.
– Dziękuję – powiedziała Anna. Hugh odwrócił się, a ona posłała mu
uśmiech tak promienny, że aż zamarł w bezruchu.
– Hm, tak... – mruknął z zakłopotaniem, a Daniel nie potrafił
powstrzymać uśmiechu. Nawet powietrze było inne w pokoju, w którym

R
przebywała Anna.
– Co z nim zrobimy? – spytał Marcus, jak zwykle myślący o prak-
tycznych detalach. Pochylił się i podniósł coś z podłogi, oglądał to przez

L
chwilę, po czym kucnął obok George’a.
– Auu! – zawył George.

T
– Zwiążemy mu ręce – stwierdził Marcus i spojrzał na Annę. –
Zakładam, że właśnie tego użył, żeby panią związać?
Skinęła głową.
– To boli!
– Trzeba było nie dać się postrzelić – pouczył go obojętnie Marcus.
Zerknął na Daniela. – Musimy wymyślić, co z nim zrobić.
– Obiecałeś, że mnie nie zabijesz – zajęczał George.
– Obiecałem, że cię nie zabiję, jeżeli ją puścisz – przypomniał Daniel.
– I puściłem.
– Dopiero kiedy cię postrzeliłem – zauważył Hugh.
– Nie warto go zabijać – stwierdził Marcus. – Byłyby pytania.
Daniel przytaknął, ciesząc się z opanowania przyjaciela. Jednak wciąż
nie był jeszcze gotów puścić Chervila wolno. Złożył szybki pocałunek na

322
głowie Anny i wstał.
– Mogę? – zwrócił się do Hugh, wyciągając rękę.
– Przeładowałem – odparł Hugh, podając mu pistolet.
– Wiedziałem, że to zrobisz – mruknął Daniel. Podszedł do George'a.
– Powiedziałeś, że mnie nie zabijesz! – wrzasnął George.
– Nie zabiję – zapewnił George. – W każdym razie nie dzisiaj. Ale jeśli
kiedykolwiek zbliżysz się do Whipple Hill, zabiję cię.
George pokiwał gorliwie głową.
– A właściwie – kontynuował Daniel, pochylając się i sięgając po nóż,

R
który Hugh kopnął w jego stronę. – Jeżeli pojawisz się gdziekolwiek w
pobliżu Londynu, zabiję cię.
– Ależ ja mieszkam w Londynie!

L
– Już nie mieszkasz.
Marcus odchrząknął.

T
– Prawdę mówiąc, nie chcę go też w Cambridgeshire.
Daniel spojrzał na przyjaciela, skinął głową i zwrócił się znowu do
Chervila.
– Jeżeli pojawisz się gdziekolwiek w pobliżu Cambridgeshire, on cię
zabije.
– Jeśli wolno mi coś zaproponować – odezwał się spokojnie Hugh. –
Może byłoby wygodniej dla wszystkich zainteresowanych stron rozszerzyć
ten zakaz na całe Wyspy Brytyjskie.
– Co? – krzyknął George. – Nie możecie...
– Inaczej cię zabijemy – oznajmił Hugh. Spojrzał na Daniela. –
Mógłbyś udzielić kilku rad co do życia w Italii, prawda?
– Ale ja nie znam włoskiego – zaskomlał George.
– Nauczysz się – warknął Hugh.

323
Daniel spojrzał na nóż, który trzymał w dłoni. Był zatrważająco ostry. I
znajdował się zaledwie o cal od szyi Anny.
– Australia – powiedział stanowczo.
– Racja – potwierdził Marcus, podnosząc George’a z podłogi. – Mamy
się nim zająć?
– Bardzo proszę.
– Weźmiemy jego powóz – rzekł Hugh. I pozwolił sobie na jeden z tak
rzadkich uśmiechów. – Ten z rogiem jednorożca.
– Z rogiem jednorożca... – powtórzyła zdumiona Anna. Spojrzała na

R
Daniela. – Frances?
– To ona uratowała sytuację.
– Więc nic jej nie jest? Musiałam ją wypchnąć z powozu i...

L
– Ma się doskonale – zapewnił ją Daniel, zatrzymując się na moment,
by popatrzeć, jak Hugh i Marcus machają mu na pożegnanie i zabierają

T
Chervila. – Trochę się przykurzyła i myślę, że moja ciotka będzie przez to
żyła o pięć lat krócej, ale nic jej nie dolega. A kiedy cię zobaczy... – ale nie
dokończył. Anna się rozpłakała.
Daniel natychmiast ukląkł przy niej i przyciągnął ją do siebie.
– Już dobrze – szepnął. – Wszystko będzie dobrze.
Anna pokręciła głową.
– Nie, nie będzie dobrze. – Spojrzała na niego błyszczącymi oczami. –
Będzie o wiele lepiej.
– Kocham cię – powiedział. Miał przeczucie, że będzie to często
powtarzał. Przez resztę życia.
– Ja też cię kocham.
Ujął jej dłoń i podniósł do ust.
– Czy wyjdziesz za mnie?

324
– Mówiłam już, że tak – powiedziała z dziwnym uśmiechem.
– Wiem. Ale chciałem spytać jeszcze raz.
– Więc jeszcze raz się zgadzam.
Przycisnął ją do siebie, pragnąc poczuć ją w swych ramionach.
– Chyba powinniśmy zejść na dół. Wszyscy się martwią.
Skinęła głową, lekko muskając policzkiem jego pierś.
– Moja matka jest w powozie. I ciotka.
– Twoja matka? – jęknęła. – Wielkie nieba, co ona sobie o mnie musi
myśleć?

R
– Że jesteś niesamowita i urocza i że jeśli będzie dla ciebie miła, dasz
jej gromadkę wnuków.
Anna uśmiechnęła się chytrze.

L
– Jeśli ona będzie dla mnie miła?
– Cóż, chyba nie trzeba mówić, że ja będę dla ciebie miły.

T
– Jak sądzisz, ile dzieci mieści się w gromadce?
Daniel poczuł, że robi mu się lekko na duszy.
– Sądzę, że kilkoro.
– Więc będziemy musieli się starać.
Sam siebie zaskoczył tym, że udało mu się zachować poważny wyraz
twarzy.
– Jestem dość pracowity.
– To jeden z powodów, dla których cię kocham. – Dotknęła jego
policzka. – Jeden z wielu, wielu powodów.
– Jak wielu, hm? – Uśmiechnął się. Nie, już wcześniej się uśmiechał.
Ale może teraz uśmiechnął się szerzej. – Setek?
– Tysięcy – przyznała.
– Może będę musiał zażądać pełnej listy.

325
– Teraz?
I kto powiedział, że tylko kobiety są łase na komplementy? Z
przyjemnością posiedziałby tutaj i posłuchał, jak Anna mówi o nim różne
miłe rzeczy.
– Może pięć najważniejszych.
– Cóż... – Zawiesiła głos.
I milczała.
Posłał jej kpiące spojrzenie.
– Czy naprawdę jest aż tak trudno znaleźć pięć?

R
Jej oczy były tak wielkie, wilgotne i niewinne, że niemal uwierzył,
kiedy powiedziała:
– Och nie, po prostu trudno mi się zdecydować, które są najważniejsze.

L
– A więc wybierz pięć pierwszych lepszych – poradził.
– Dobrze. – Namyślała się przez chwilę. – Twój uśmiech. Uwielbiam

T
twój uśmiech.
– Ja też uwielbiam twój uśmiech!
– Masz cudowne poczucie humoru.
– Ty także!
Spojrzała na niego surowo.
– Nic nie poradzę na to, że zajmujesz najlepsze powody – powiedział.
– Nie grasz na żadnym instrumencie.
Spojrzał na nią z osłupieniem.
– W odróżnieniu od reszty twojej rodziny – wyjaśniła. – Nie wiem, czy
bym to zniosła, gdybym musiała słuchać, jak ćwiczysz.
Nachylił się ku niej z szelmowskim uśmiechem.
– Dlaczego przypuszczasz, że nie gram na żadnym instrumencie?
– Ale nie grasz? – szepnęła, a jemu przyszło do głowy, że mogłaby

326
zechcieć jeszcze raz przemyśleć swoją decyzję.
– Nie gram – przyznał. – Co nie znaczy, że nie brałem lekcji.
Patrzyła na niego z niemym pytaniem w oczach.
– Chłopcy w naszej rodzinie nie muszą kontynuować nauki, kiedy
wyjeżdżają do szkoły. Chyba że wykazują wyjątkowy talent.
– Czy którykolwiek wykazał taki talent?
– Ani jeden – odparł radośnie. Wstał i podał jej rękę. Pora wracać do
domu.
– Czy nie powinnam podać ci jeszcze dwóch powodów? – spytała,

R
wstając.
– Och, możesz to zrobić później. Mamy mnóstwo czasu.
– Ale właśnie przyszedł mi jeden do głowy.

L
Spojrzał na nią z lekko zdziwionym wyrazem twarzy
– Powiedziałaś to tak, jakby wymagało dużego wysiłku.

T
– To tylko chwila – poprosiła.
– Chwila?
Skinęła głową, podchodząc za nim do drzwi na korytarz.
– Tamtej nocy, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, byłam gotowa
zostawić cię w holu, wiesz?
– Poobijanego i zakrwawionego? – próbował udawać oburzenie, ale
jego uśmiech zniweczył cały efekt.
– Straciłabym posadę, gdyby mnie z tobą przyłapano, a siedziałam już
w tym schowku Bóg wie jak długo. Naprawdę nie miałam czasu opatrywać
twoich ran.
– Ale zrobiłaś to.
– Zrobiłam – przyznała.
– Z powodu mojego czarującego uśmiechu i uroczego poczucia

327
humoru?
– Nie – odparła szczerze. – Z powodu twojej siostry.
– Honorii? – spytał zaskoczony.
– Broniłeś jej. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Jak mogłam
porzucić mężczyznę, który bronił swojej siostry?
Ku swemu zakłopotaniu. Daniel poczuł, że zaczynają go piec policzki.
– Każdy by tak postąpił – mruknął.
W połowie drogi po schodach Anna wykrzyknęła:
– Och, przyszedł mi do głowy jeszcze jeden! Kiedy ćwiczyliśmy sztukę

R
Harriet, zgodziłbyś się zostać dzikiem, gdyby cię o to poprosiła.
– Nie, nie zgodziłbym się.
Gdy już wychodzili na zewnątrz, poklepała go po ramieniu.

L
– Owszem, zgodziłbyś się.
– Dobrze, zgodziłbym się – skłamał.

T
Spojrzała na niego przebiegle.
– Myślisz, że mówisz tak tylko po to, by mnie zadowolić, ale ja wiem,
że sam dobrze byś się bawił.
Na miłość boską, zupełnie jakby już byli starym małżeństwem.
– O, i przypomniałam sobie jeszcze jedno!
Spojrzał na nią i zobaczył oczy błyszczące miłością, nadzieją i
obietnicą.
– Właściwie dwie rzeczy.
Uśmiechnął się. On mógłby ich wymienić tysiące.

328
Epilog
Rok później,
kolejny wieczorek muzyczny Smythe – Smithów...
Myślę, że Daisy powinna przejść na prawo – szepnął Daniel żonie do
ucha. – Sara wygląda, jakby miała jej odgryźć głowę.
Anna zerknęła nerwowo na Sarę, która – wykorzystawszy jedyną
możliwą wymówkę przed rokiem – znowu była na scenie, siedziała przy
fortepianie...
I mordowała klawiaturę.

R
Anna mogła się tylko domyślać, że doszła do wniosku, iż wściekłość
będzie lepsza niż okazywanie, jak jest nieszczęśliwa. Ale Bóg jeden wie, czy
fortepian przetrwa to starcie.

L
Jeszcze gorzej było z Harriet, która w tym roku zastąpiła Honorię, jako
mężatkę, nową lady Chatteris, wreszcie zwolnioną z występów.

T
Małżeństwo albo śmierć. To jedyne drogi ucieczki, jak dzień wcześniej
Sara powiedziała grobowym głosem, kiedy Anna zatrzymała się, by
posłuchać próby.
Czyja śmierć – tego Anna nie była pewna. Kiedy weszła do pokoju,
Sarze jakoś udało się przejąć smyczek do skrzypiec Harriet i wymachiwała
nim jak mieczem. Daisy krzyczała, Iris jęczała, a Harriet wzdychała z
zachwytu i zapisywała wszystko, by w przyszłości wykorzystać w jakiejś
sztuce.
– Dlaczego Harriet mówi do siebie? – spytał Daniel, a jego szept nagle
przywrócił Annie poczucie rzeczywistości.
– Nie umie czytać nut.
– Co takiego?
Kilka osób spojrzało w ich kierunku, wśród nich Daisy, której

329
spojrzenia nie dało się opisać inaczej niż jako mordercze.
– Co takiego? – powtórzył Daniel, tym razem o wiele ciszej.
– Nie umie czytać nut – odparła szeptem Anna, uprzejmie starając się
nie odrywać wzroku od trwającego w najlepsze koncertu. – Powiedziała mi,
że nigdy nie udało się jej tego nauczyć. Poprosiła Honorię, żeby opisała jej
nuty, a potem nauczyła się ich na pamięć.
Zerknęła na Harriet, która szeptała nuty tak głośno, że nawet goście w
tylnych rzędach słyszeli, iż zagrała – a raczej starała się zagrać – B – dur.
– Dlaczego nie może po prostu czytać tego, co zapisała jej Honoria?

R
– Nie mam pojęcia. – Uśmiechnęła się zachęcająco do Harriet, która
odpowiedziała jej szerokim uśmiechem.
Ach, Harriet. Po prostu nie sposób jej nie kochać. I Anna ją kochała, tym

L
bardziej że teraz należała do rodziny. Uwielbiała być jedną ze Smythe –
Smithów. Uwielbiała ten zgiełk, nieprzerwany strumień kuzynów

T
przepływających przez salon i to, jacy byli mili dla jej siostry Charlotte, kiedy
wiosną przyjechała z wizytą.
Ale przede wszystkim uwielbiała być jedną z tych Smythe – Smithów,
którzy nie muszą występować na wieczorkach muzycznych. Ponieważ w
odróżnieniu od reszty publiczności, której chrząknięcia i wzdychania słyszała
wokół siebie, Anna znała prawdę:
Na scenie jest o wiele, wiele gorzej niż na widowni.
Chociaż...
– Nie potrafię tak całkiem nie lubić tych koncertów – szepnęła do
Daniela.
– Naprawdę? – skrzywił się, kiedy Harriet zrobiła ze swoimi
skrzypcami coś niemożliwego do opisania. – Bo ja za chwilę ogłuchnę.
– Gdyby nie te wieczorki muzyczne, nigdy byśmy się nie spotkali –

330
przypomniała mu.
– Och, myślę, że znalazłbym cię tak czy inaczej.
– Ale to mogła sprawić tylko ta noc...
– Tak. – Uśmiechnął się i wziął ją za rękę. Było to coś niewiarygodnie
niestosownego, czego żadne małżeństwo nie zrobiłoby publicznie, ale Anna
się tym nie przejmowała. Splotła palce z jego palcami i uśmiechnęła się. I już
nie miało żadnego znaczenia to, jak Sara grzmoci w klawisze, ani to, że
Harriet zaczęła recytować nuty tak głośno, że wszyscy mogli wyraźnie ją
słyszeć.

R
Miała Daniela i trzymała go za rękę.
Tylko to się liczyło.

TL

331

You might also like