Professional Documents
Culture Documents
Najlepsza Kandydatka Na Damę - Julia Quinn
Najlepsza Kandydatka Na Damę - Julia Quinn
Trzy najjaśniejsze gwiazdy romansu historycznego zapraszają na przyjęcie w wiejskiej rezydencji szlachetnej
markizy, które zasłynie jako wydarzenie sezonu...
1Na podstawie tłumaczenia Stanisława Koźmiana, ze zmianami podobnie jak w angielskim tekście w stosunku do Szekspira (przyp. tłum.).
- My nieszczęśni-wtrącił Alec.
- Przyjdź śmierci, wierna przyjaciółko! - ryknął Pyram, starając się zagłuszyć publiczność.
- Oby jak najszybciej - mruknął kapitan Oakes.
- Nie mogę przestać myśleć o tej kotce - powiedziała Gwendolyn. - Biedna kotka.
Georgie zbliżyła usta do ucha Hugh.
- Od kiedy Gwendolyn jest tak dowcipna? Zawsze odnosiłam wrażenie, że jest zbyt nieśmiała, by się
odezwać choćby słowem.
Carolyn odwróciła się do Gwendolyn.
- Jaka kotka? - spytała zdezorientowana. - Nie widzę żadnej kotki.
Jej mąż dał znak, by służący dolał szampana.
- Nie przejmuj się, kochanie. Jeśli chcesz kotkę, później zdobędę ją dla ciebie.
Carolyn wyglądała na zachwyconą.
Pyram tymczasem przestał kontemplować płaszcz Tyzbe i dobył miecza.
- Deszczu łez, twarz mą zroś! - krzyknął. - Wyskocz, mieczu, pchnij wskroś lewą pierś Pyrama. Tę
lewą pierś, gdzie serce kołata.
I pchnął się mieczem. Mówiąc ściślej, pchnął się kilkakrotnie, co wyraźnie wyprowadziło Georgie z
równowagi, więc Hugh skorzystał z okazji i przyciągnął ją do siebie.
- Kocham tę twoją pierś, gdzie serce kołata - szepnął jej do ucha. - Tę drugą zresztą także.
- Tak umieram, tak, tak, tak! - wrzasnął Pyram, padając bezwładnie na deski. Hugh skinął głową do
Aleca, dając wyraz swemu uznaniu dla dramatycznej sceny śmierci. W dzieciństwie regularnie toczyli
pojedynki i zwłaszcza Alec miał skłonność do rozciągania swojej śmierci na co najmniej pięć minut.
Pyram najwyraźniej doceniał wartość teatralnego zgonu. Uniósł się z podłogi i krzyknął:
- Już nie żyję! - Po czym padł znowu.
- Dotarło to do nas - mruknął Hugh, wtulając usta we włosy Georgie.
Lecz Pyram jeszcze nie skończył.
- Terzżem trup ciałem. Teraz już wzleciałem, duch mój wszedł do niebios bram. Księżycu, zmykaj
precz!
Księżyc najwyraźniej błądził gdzieś myślami, ponieważ pan Lear nawet nie drgnął, dopóki Pyram nie
posłał mu wściekłego spojrzenia. W końcu zszedł ze sceny i Pyram uniósł się jeszcze raz, by wygłosić
ostatnią kwestię.
-Już umieram, umieram.
Teraz wbiegła Tyzbe i natychmiast zauważyła Pyrama. Trudno było go nie zauważyć, skoro spod
pachy sterczał mu wielki miecz.
- Twe oczy się zwarły. - Padła na kolana i potrząsnęła nim. -Czy śpisz, czyś umarły?
- Czy to ci nie przypomina Romea i Julii? - spytała Carolyn Gwendolyn.
- Jeśli idzie o mnie, wolę szczęśliwe zakończenia - odparła Gwendolyn.
- Ja też - przyznała Carolyn. Klasnęła w ręce. - Czy możemy prosić o szczęśliwe zakończenie?
Na scenie zapadła chwila ciszy.
- Czyż mówiłem, że płaszcz był zbryzgany krwią?! - zawołał, siadając Pyram. - Moja Tyzbe musiała
przynieść ze sobą dzban wina. Och, Tyzbe, daj mi łyczek!
Tyzbe wstała zwinnie, roztropnie kopnęła miecz, usuwając go ze sceny, i pomogła wstać Pyramowi.
- Żyję, żyję, żyję, żyję! - zawołał Pyram.
- Kocham... kocham... kocham... kocham - odpowiedziała Tyzbe, rzucając się w jego ramiona.
- I to jest szczęśliwe zakończenie - rzekła Carolyn z westchnieniem.
Na początku wieczoru niektórzy z widzów najpewniej przypuszczali, że przedstawienie zostanie źle
przyjęte.
Tymczasem jednak na koniec, kiedy aktorzy kłaniali się publiczności, wszyscy zerwali się z miejsc i
głośnymi okrzykami wyrażali swoje uznanie.
Zwłaszcza Carolyn.
Która nigdy nie zapomniała swoich dwudziestych piątych urodzin i zawsze opowiadała mężowi,
potem dzieciom, a jeszcze później wnukom o najbardziej romantycznym wieczorze w całym swoim
życiu. O sztuce, która powstała właściwie tylko dla niej. I o najpiękniejszym prezencie, jaki
kiedykolwiek dał jej ukochany mąż.
- Ty po prostu tego nie zrozumiałeś - powtarzała co roku patrzącemu z niedowierzaniem Piersowi. - To
było o życiu, śmierci i miłości...
- A kotka? - pytał za każdym razem.
- Tajemnica życia i sztuki - odpowiadała z westchnieniem. -Musimy się po prostu pogodzić z tym, że
nie wszystko możemy zrozumieć.
- A to jest coś, co rozumiem - mówił, przyciągając ją do siebie. A ona uśmiechała się do niego,
ponieważ na dwudzieste piąte
urodziny i na trzydzieste, i pięćdziesiąte, i siedemdziesiąte, zawsze dawał jej ten sam prezent.
I oboje wiedzieli, że najwspanialszym darem jest miłość.