Professional Documents
Culture Documents
Selfors Suzanne - To Tylko Piraci
Selfors Suzanne - To Tylko Piraci
To tylko piraci?!
Przełożył Michał Zacharzewski
Wydanie oryginalne:
Original title: Smells Like Pirates
Copyright © 2012 by Suzanne Selfors
Wydanie polskie:
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2015
ISBN 978-83-280-2276-8
Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.
i Tomasz Szymański / Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści
Dedykacja
Motto
L.O.S.T. Oficjalny certyfikat członkostwa
Część pierwsza. Mleczna Dolina
Rozdział 1. Słodko-kwaśna szesnastka
Rozdział 3. Więzień nr 90
Rozdział 8. ZNALEZIONE
Miłej lektury!
Łapy precz od moich łupów!
Podpisano:
Jego Eminencja lord Mockingbird XVIII
Homer
Więzienie Wodnistej Zupy nie bez powodu tak się nazywało. Z oddali
bagna otaczające tę betonową fortecę wyglądały jak zupa grochowa.
Z bliska okazywało się, że woda rzeczywiście ma gęstą, kleistą
konsystencję, a na jej powierzchni unoszą się tajemnicze grudki. Co
jakiś czas jedna z nich płynęła w bliżej nieznanym kierunku.
– Ohyda! – syknęła przez zaciśnięte zęby Madame la Directeur.
Zanurzona po pas w bagnie chwyciła się najbliższej gałęzi, żeby
złapać równowagę. Tuż obok prześliznął się wąż wodny, zostawiając
w błocie lepki ślad. Kobieta wzięła głęboki oddech i ruszyła do
przodu.
Tego ranka, kiedy siedziała w więziennej stołówce, w telewizji
transmitowano konferencję prasową. Dziewczynka o różowych
włosach przyznała się przed całym światem, że ma pewną bardzo
ważną mapę. Powiedziała też: „Jeśli chcesz odzyskać mapę, Homer,
to wiesz, gdzie mnie szukać”. Z ust Madame wydobył się złowieszczy
śmiech. Pudding z pewnością nie zignoruje tego zaproszenia. Czas
zemsty się zbliża.
Ucieczka okazała się banalna. Ktoś, kto zaprojektował więzienny
system bezpieczeństwa, kompletnie zapomniał o starej, powszechnie
znanej prawdzie – najlepiej się ukryć, wtapiając się w tło. Rumpold
Smeller często korzystał z tej techniki nazywanej przez wojskowych
kamuflażem. Kiedy przeczesywał porty w poszukiwaniu skarbów,
zostawiał swoje pirackie ciuchy na statku i zakładał to, co nosili
miejscowi. Nawet jeśli oznaczało to sukienkę z trawy i koszulkę ze
skorup kokosa. Przedzierając się przez las, przyczepiał gałęzie do
kapelusza. Podczas gdy jego konkurenci woleli podpływać swoimi
pirackimi statkami do obcych jednostek i wskakiwać na ich pokład,
on przystrajał żaglowiec mnóstwem wodorostów i dopiero w tym
przebraniu zbliżał się do przeciwnika. Sztuczka zawsze się udawała,
bo czy jakiś kapitan krzyknąłby do swoich ludzi: „Wszyscy na
stanowiska! Zbliża się do nas góra wodorostów!”?
Pracując w więziennej kuchni, Madame zauważyła, że worki
z ciastem na herbatniki były niebiesko-białe tak jak więzienne
pasiaki. Wypiekane na miejscu herbatniki stanowiły podstawę diety
w Wodnistej Zupie. Pozbawione smaku plastry stwardniałego ciasta
podawano więźniom do każdego posiłku. Na śniadanie smarowano je
pastą. Te z obiadu serwowano przełożone plasterkiem szynki.
Kolacyjne przygotowywano z dodatkiem tej samej pasty. Strażnicy
twierdzili, że gdyby ludzie nagle przestali popełniać przestępstwa
i więzienie w Wodnistej Zupie straciłoby rację bytu, powinno się je
przerobić na fabrykę herbatników.
Co tydzień opróżniano setki takich worków i wyrzucano je
wszystkie do śmietnika. Stamtąd odbierała je specjalna ciężarówka.
Przyjeżdżała punktualnie o trzeciej po południu i wtedy właśnie
otwierały się bramy. Dzięki niebiesko-białemu pasiakowi Madame la
Directeur skutecznie wtopiła się w tło. Kiedy ciężarówka z odpadami
przejeżdżała przez most, wyskoczyła na zewnątrz. Wpadła do
błotnistej, bagiennej wody, jednak warkot silnika zagłuszył plusk. Po
chwili wynurzyła się i wypluła kijankę, a kilka kolejnych starła
z twarzy.
– Fuuu! – jęknęła i zadygotała.
W więzieniu na razie nie zawył alarm, jednak kobieta wiedziała, że
musi się spieszyć. Powinna się oddalić od drogi.
Ponieważ jej zegarek został skonfiskowany przez strażnika,
Madame nie mogła określić, ile czasu szła, zanim dotarła do miejsca,
gdzie zaczynała się cywilizacja – niewielkiej chatki z wychodkiem na
zewnątrz. Wyszła z wody i usiadła na kłodzie drewna. Po wyżęciu
przemoczonych spodni westchnęła. Dawniej, kiedy była członkiem
L.O.S.T., miała nawet parę pijawkoodpornych skarpetek. Przydałyby
się jej teraz, bo łydki miała niemal całe pokryte pasożytami. Zaczęła
zestrzeliwać tłuste stworzenia wypełnione jej krwią, a te spadały na
ziemię.
– Tej chwili nigdy nie zapomnę. Nie ma mowy. Pokażę mu jeszcze.
Na pewno będzie żałował, że w ogóle się urodził!
Na częściowo pomalowanym ganku chatki stało wiadro pełne farby
oraz pędzel. Ktoś, kto go używał, z pewnością zrobił sobie przerwę.
Próbując zachować resztki godności, Madame przeszła na palcach
obok budynku i zatrzymała się przy sznurku z suszącymi się
ubraniami. Kradzież nie stanowiła dla niej problemu. Umiejętność tę
doskonaliła przez lata i była w tym naprawdę dobra – do czasu, gdy
ten zgniłek Pudding wszedł jej w drogę. Tym razem zwinęła parę
dżinsów i bawełnianą koszulkę. Przebrała się za drzewem. Nigdy
dotąd nie nosiła tak jaskrawych ubrań. Tęskniła za swoimi perłami,
kreacjami szytymi na miarę i szpilkami zaprojektowanymi przez
sławnych projektantów. Usunęła mech z włosów. Ile czasu już minęło
od dnia, gdy po raz ostatni umyto je w salonie Parlor de Beauty,
starannie przystrzyżono i wystylizowano? Spojrzała z przerażeniem
na swoje zaniedbane paznokcie. Ile czasu minęło od dnia, gdy po raz
ostatni przycięto je i pomalowano w Emporium Manicure’u?
Przed gankiem leżała też czapeczka z daszkiem. Madame podniosła
ją i wsunęła na swoje mokre włosy.
Wiedziała, że może jej się nie udać. Kiedy policja dowie się
o ucieczce, będzie polować na nią jak na lisa. W dodatku ucieczka
była przestępstwem, za które dostałaby kilka dodatkowych lat
odsiadki. Musiała jednak spróbować. Pożądała zemsty tak jak pijawki
pragnęły krwi.
Przebrana za „normalną” osobę zeszła po wąskim podjeździe aż do
gminnej drogi. Spojrzała w lewo, a potem w prawo, zastanawiając się,
w którą stronę iść. W oddali usłyszała silnik. Po chwili na horyzoncie
pojawił się motocykl, ciągnąc za sobą chmurę pyłu.
– Szczęście uśmiechnęło się do mnie – powiedziała do siebie.
Kiedy maszyna się zbliżyła, Madame wyciągnęła dłoń z kciukiem
sterczącym do góry.
– Chcesz się zabrać? – zapytał motocyklista.
– Tak.
– Dokąd?
Madame la Directeur wskoczyła na siodełko i objęła w pasie
siedzącego przed nią mężczyznę.
– Zawieź mnie do Miasta.
Część czwarta
Klub Map Miesiąca
Rozdział 17
Wyprawa na najwyższe piętro
Homer i Lorelei rzucili się w stronę drzwi z napisem „Tylko dla ekipy
sprzątającej”. Dziewczynka po drodze złapała jeszcze mapę i wsunęła
ją do kieszeni kombinezonu, a mimo to dotarła do nich pierwsza.
Kiedy je otworzyła, do pomieszczenia wpadło chłodne, nocne
powietrze.
– Bądźcie ostrożni! – zawołał Hercules, odkładając na bok książkę.
– Tam może być niebezpiecznie!
Taras okazał się dość wąski. Lorelei sięgnęła po wiszącą obok niej
linę i szarpnęła za nią, opuszczając balkonik dla sprzątających.
Wdrapała się na niego, choć huśtał się na boki.
– Zostań tutaj! – rozkazała Homerowi.
– Zaczekaj na mnie – odpowiedział i sięgnął po linę.
Dziewczynka znała współrzędne. Znała też zagadkę. Co miałoby ją
powstrzymać przed ucieczką balonem i skazaniem swojego
najważniejszego rywala na śmierć głodową na najwyższym piętrze
wieżowca?
– Słucham? – zapytała niewinnym głosem.
Na tarasie pojawił się Pies. Wcisnął się między łydki swojego pana.
– Nic – odpowiedział Homer.
Przecież Lorelei nie odleciałaby bez Psa.
Kiedy szarpnęła za linę, ta zapiszczała, unosząc balkonik do góry.
Różowy kombinezon dziewczynki odznaczał się na tle nocnego nieba.
Do chłopca i futrzaka dołączył Hercules.
Wszyscy troje zadarli głowy. Obserwowali konstrukcję wznoszącą
się coraz wyżej. Ta zatrzymała się tuż obok kuli ziemskiej. Różowy
kształt przeskoczył na platformę i zniknął im z oczu.
Po kilku nerwowych minutach lina znów zaczęła piszczeć. Lorelei
zjeżdżała na dół. Kiedy znalazła się na wysokości tarasu, uśmiechnęła
się tak, że Homer wiedział już wszystko. Znalazła to, czego szukali!
Podała mu niewielką mosiężną tabliczkę. Przechylił ją, żeby
migoczące światła miasta oświetliły jej powierzchnię.
Na pamiątkę ostatniego lotu. Lulu Bell
UWAGA!
Zakaz pływania w jeziorze.
Kąpiącym się grożą swędzące wysypki, nietypowe infekcje grzybicze,
problemy z oddychaniem, utrata włosów i opuchlizna palców.
Radzimy się nie zbliżać!
Nikt chyba nie liczył, ile osób zginęło, próbując odnaleźć skarb
Rumpolda Smellera. Poszukiwanie skarbów jest niebezpiecznym
zajęciem. Homer zdawał sobie sprawę, że osoby parające się tym
prowadzą ekscytujące, ale niezbyt długie życie. Książka Najgorsze
zakończenia wypraw po skarby opowiadała właśnie o takich niezbyt
długich żywotach. W kolejnym wydaniu z pewnością znajdzie się opis
przedwczesnej śmierci Drake’a Puddinga, mężczyzny zjedzonego
przez mięsożernego żółwia. Śmierć Gertrude Magnum – wypadnięcie
z jachtu – również zostanie uwzględniona. A jeśli Madame la
Directeur dopnie swego, Homer i Lorelei dołączą do nich.
Chłopca rozbolał żołądek. W ustach pojawił się kwaśny smak. Mógł
to być oczywiście efekt połknięcia odrobiny wody. Możliwe jednak, że
tak zareagował jego organizm, kiedy dowiedział się, że arcywróg
planuje się go „pozbyć”.
Homer czekał zanurzony w mrocznej wodzie. Szczęka mu drżała,
a nogi swędziały. Wkrótce Madame wyruszy do Torch. Wtedy ona
wdrapie się do okrętu podwodnego. I od razu powie Lorelei, że wie
o jej współpracy z Madame. Weźmie Psa i Herculesa, a potem
zapomną o dziewczynce i pakcie między L.O.S.T. a ZNALEZIONE. Nie
potrzebowali go. To on przecież złożył mapę, Hercules przetłumaczył
zagadkę, a Angus Macdoodle obliczył dokładne współrzędne miejsca
ukrycia skarbu. Lorelei nic jeszcze nie zrobiła. No dobra,
postanowione. Zostawi Lorelei samej sobie.
Problem w tym, że dziewczynka też znała zagadkę i współrzędne.
W każdej chwili mogła przekazać je Madame i Torch. Gdyby poszła
do nich, pewnie by się jej pozbyły. Chłopiec westchnął. Niezależnie
od tego, jak zła była Lorelei, uczucie sympatii tkwiło w nim niczym
stado kóz na grządce sałaty. I nie potrafił się go pozbyć.
Zapomniał o tym, kiedy Madame la Directeur wróciła do pokoiku
pod schodami. Przebrała się w strój do poszukiwania skarbów, który
wyglądał dokładnie jak ten Homera – prawdopodobnie uszył go ten
sam krawiec, pan Tuffltop. Kobieta założyła spodenki khaki, koszulę
w odcieniu leśnej zieleni, kamizelkę khaki, pijawkoodporne
podkolanówki, brązowe skórzane buty oraz skórzany pasek
z inicjałami M.L.D. na klamrze. Zatrzymała się przed lustrem
i założyła na głowę kapelusz typu panama. Nikt nie rozpoznałby
w niej kobiety, która rano pojawiła się na pierwszych stronach gazet.
– Czas pokazać tym amatorom, że zadarli z nie byle kim –
powiedziała, a potem weszła po schodach na górę.
Jej kroki słychać było długo po tym, jak zniknęła w kamiennym
żółwiu.
Kiedy Homer odczepiał liny cumownicze okrętu, ręce wciąż mu
drżały. Z trudem wdrapał się na pokład. Jednostka miała kształt ciasta
z wystającą z niego świecą. Jego dolna część stanowiła kadłub statku
i pozostawała ukryta pod wodą. Gruba świeca w rzeczywistości była
szeroką, metalową rurą nazywaną kioskiem, z włazem na dachu.
Chłopiec wdrapał się tam po drabinie i go otworzył. Potem po innej
drabinie wszedł do okrętu.
Pierwszą rzeczą, którą zauważył w jego wnętrzu, była złota
plakietka wisząca na ścianie.
LA MADAME
Okręt zaprojektowany przez Ajitabha dla Drake’a Horatio
Puddinga, aby mógł przemierzać oceany w poszukiwaniu
skarbów.
Choć już prawie dotarli, parszywy humor nie opuszczał Lorelei. Jej
blada, ponura twarz przypominała Homerowi Zeldę, która wiecznie
czymś się smuciła. Powszechnie wiadomo, że jeśli spędza się wiele
czasu z kimś zrozpaczonym, samemu łapie się taki kiepski nastrój.
Gorycz unosi się w powietrzu, opada na włosy, twarz, wsiąka
w myśli. Właśnie dlatego chłopiec próbował się skupić na guzikach
i wajchach konsoli. Cieszył się, że wysypka powoli ustępowała.
Teraz Lorelei miała iść spać, więc zajął miejsce pilota. Szybko
przekonał się, że największym problemem związanym
z podróżowaniem z hiperprędkością była ograniczona widoczność.
I to mimo włączenia przednich reflektorów! Okręt tak szybko pruł
pod wodą, że nie dało się podziwiać tutejszego życia. W dodatku
zbierał meduzy, tak jak samochód pędzący autostradą kolekcjonował
na szybie robaki. Biedne zwierzątka! W odróżnieniu od ryb nie
potrafiły uciec im z drogi.
Plask! Plask!
– Och, kolejna! – zawołał Homer, kiedy uzbrojone w macki
stworzenie rozpłaszczyło się na szybie. – Szkoda, że ten statek nie jest
napędzany wyłącznie flakami meduz!
Hercules usiadł tuż obok niego, na fotelu drugiego pilota, i rozłożył
mapę na kolanach.
– Ta zagadka wciąż nie ma dla mnie sensu. „Bliźnięta ognia u góry
i u dołu. Nieskończone lustro pomiędzy nimi. W niebiańskich oczach
świecą gwiazdy. Za śliną kryje się to, czego szukasz” – zacytował.
– Część tych rzeczy jest całkiem sensowna – odpowiedział Homer. –
Na przykład wiemy, że chodzi o konstelację Smoka. Więc pewnie ma
niebiańskie oczy, prawda? „W niebiańskich oczach świecą gwiazdy”.
A zatem z tym wersem sobie poradziliśmy.
– Tak, to ma sens.
Homer wzdrygnął się, bo kolejna meduza uderzyła w przednią
szybę, zostawiając ślad flaków wielkości poduszki.
– Wow! To największa ze wszystkich! Nie sądziłem, że dorastają do
takich rozmiarów!
– A co z innymi wersami? – zapytał Hercules, wpatrując się
w mapę. – Na przykład z tą pierwszą. „Bliźnięta ognia”?
– No więc… – zaczął chłopiec i zamilkł.
Zagadki słowne nigdy nie były jego mocną stroną. W burzliwe noce
na koziej farmie, kiedy zanikał prąd, często sięgali po planszę do gry
w scrabble. Jego siostra, Gwendolyn, zawsze wygrywała, bo układała
dziwne, naukowe słowa. A kiedy ktoś mówił: „Kochanie, nie ma
takiego słowa jak figat”, odpowiadała: „Oczywiście, że jest. Wszyscy
wypychacze je znają”. A potem zgarniała potrójną premię i jej łączny
wynik rósł w szaleńczym tempie.
Tylko raz Homer próbował ją oszukać. „Ksztal to słowo, którego
używają kartografowie”, powiedział. Jego siostra tak się
zdenerwowała, że zmienił je ostatecznie na „szal”. W efekcie
dziewczynka jak zwykle wygrała.
Przeczytał zagadkę jeszcze raz.
– No cóż, smoki zieją ogniem, co wyjaśniałoby przynajmniej część
tego wersu. „Bliźnięta ognia u góry i u dołu”. Wiemy, że smok
znajduje się na niebie. Gdyby miał bliźniaka, to musiałby on być…
smokiem na Ziemi.
– Cóż, to z całą pewnością nie będzie prawdziwy smok –
przypomniał Hercules. – Smoki są istotami mitycznymi. Nie istnieją.
W zagadce musi chodzić o coś w stylu posągu. Albo jakąś rzecz
w kształcie smoka.
– Nie dowiemy się, dopóki tam nie dotrzemy – mruknęła sennym
głosem Lorelei.
Ciekawe, od jak dawna nie spała.
– Urrr! – Pies przetoczył się na bok i uniósł łapy, licząc na to, że
zostanie podrapany po brzuchu. Leżąca obok dziewczynka
zignorowała go. Zwierzę podniosło się i szturchnęło ją nosem, lecz
niczego to nie zmieniło. – Ur?
Chłopcy bezradnie spojrzeli na siebie. Czy Lorelei pozostanie
markotna aż do końca wyprawy? Hercules zwinął mapę i położył ją
na konsoli.
– Mam pewien pomysł – powiedział. – Może urządzimy Stokrotce
pogrzeb?
Imię szczurzycy padło na pokładzie po raz pierwszy od chwili, gdy
Homer przekazał Lorelei smutną wiadomość.
– Prawdziwy? – zapytała, odgarnęła włosy z opuchniętej twarzy
i spojrzała na chłopców.
– Jasne! – Wzruszył ramionami Hercules. – Dlaczego nie? Kto wie,
może poczujesz się lepiej?
Pogrzeb miałby poprawić jej humor? Homer nie był pewien, czy to
możliwe. Pogrzeb lorda Mockingbirda był dość dziwny, a żadnego
innego nie widział. W tym momencie był jednak gotowy zrobić
wszystko, byleby tylko dziewczynka przestała się dąsać. Potrzebowali
jej pomocy przy rozwiązywaniu zagadki.
– Ale Stokrotki tu nie ma – zauważyła Lorelei. – Nie możemy jej
pogrzebać.
– To bez znaczenia – powiedział Hercules. – Urządzimy pogrzeb
symboliczny, żeby ją upamiętnić.
Homer sprawdził ustawienia autopilota. Czerwona kropka pokonała
już połowę drogi i wciąż trzymała kurs. Plask! Żółta meduza uderzyła
o przednią szybę. „Spójrzcie na tą!”, chciał krzyknąć Homer, bo była
wielkości dwóch poduszek. Postanowił powstrzymać się od
zachwytów tylko dlatego, że przygotowywali się do pogrzebu.
Wszyscy, wliczając w to Psa, usiedli w kółku na zimnej podłodze.
– Co teraz? – zapytał chłopiec.
– Może niech Lorelei opowie nam, jak poznała Stokrotkę –
zasugerował Hercules.
– No dobrze. – W oczach dziewczynki pojawiły się iskierki.
Wspomnienia powróciły. – Mieszkałam wtedy w schowku
w magazynie zup. Mnóstwo ludzi zostawiało śmieci w alejce tuż
obok. Czasami były tam całkiem dobre rzeczy. Zauważyłam poduszkę
na sofę, jednak kiedy ją podniosłam, odkryłam, że mieszka w niej
rodzina szczurów. Mama i pięcioro dzieci. Wydały mi się naprawdę
urocze.
Homer zadrżał. Na farmie widział kiedyś szczury tuż po urodzeniu.
Były różowe, bezwłose i wierciły się niczym przerośnięte robaki.
Opisując je, nigdy nie użyłby słowa urocze.
– Zostawiłam poduszkę na ulicy, tak aby mama szczurzyca mogła
odchować swoje dzieci. Tydzień później ktoś ją zabrał. Czułam się
fatalnie. Zastanawiałam się, co się stało z tą rodzinką. Nagle
zauważyłam, że w cieniu coś się porusza. Jedno z malutkich
szczurzątek leżało na cegłach. Całe dygotało. Musiało wypaść
z poduszki. Zaniosłam je do domu i nakarmiłam zupą. I tak Stokrotka
została moim szczurem.
– Dlaczego nazwałaś ją Stokrotka? – zapytał Hercules.
– Bo większość ludzi uważa szczury za paskudne stworzenia. A ona
była piękna. Jak kwiatek!
– To oksymoron – stwierdził chłopiec. – Oksymoron to zestawienie
wyrazów o przeciwnych znaczeniach. Na przykład świnia Perfuma.
Albo żółw Prędki.
– Stokrotka nie była żadnym oksymoronem – powiedziała Lorelei,
wydymając wargi. – Ona naprawdę była piękna.
– Twoja kolej – zwrócił się Hercules do Homera.
Chłopiec skrzywił się. Zastanawiał się, co właściwie powinien
powiedzieć.
– No cóż… Pamiętam dzień, w którym spotkałem Stokrotkę po raz
pierwszy. W magazynie zup – zaczął. Co jeszcze mógł dodać?
Szczurzyca patrzyła wówczas na niego swoimi oczkami jak paciorki.
Miała czarny nosek i długie wąsiska. Szczerze mówiąc, przyprawiała
go o ciarki. – Ona… no… była miłym szczurem.
Hercules szturchnął go łokciem.
– Mów dalej – szepnął.
Lorelei poruszyła nosem i spojrzała na chłopca. Najwyraźniej
oczekiwała jakiejś opowieści.
– Pamiętam, że kiedy próbowałem się zakraść do kryjówki
Madame, Stokrotka ukradła mi kompas Galileusza. A potem zwinęła
srebrną łyżeczkę kucharzowi Ajitabha. To było w jego wieży – dodał,
choć nie był pewien, czy Lorelei czekała na tego typu opowieści.
O dziwo, uśmiechnęła się, więc mówił dalej. – No i odkryła jaskinię
na wyspie Grzyb, a potem ukradła z niej kryształy harmoniczne.
– Była genialną złodziejką – stwierdziła Lorelei niczym dumna
matka. – Niczego jej nie musiałam uczyć. Miała naturalny talent.
Homer uznał, że swoje zrobił, więc szturchnął łokciem Herculesa.
– Twoja kolej.
– No cóż, nie spędziłem z nią zbyt wiele czasu – oświadczył
chłopiec. – Jednak wiem, że polskie słowo szczur, rosyjskie krysa czy
angielskie rat są niewiadomego pochodzenia. Słowo gryzoń pochodzi
natomiast od gryzienia.
– Tak, była specjalistką od gryzienia – potwierdziła Lorelei.
– Pogrzeby kończą się słowami pożegnania, na przykład „spoczywaj
w pokoju” – dodał Hercules.
Wszyscy razem wypowiedzieli te słowa. „Spoczywaj w pokoju”. To
wystarczyło, żeby odrobinę poprawić humor dziewczynce.
– Wciąż za nią tęsknię, ale czuję się nieco lepiej – stwierdziła
i uściskała Psa.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Na pokładzie słychać było tylko
szum baterii. Futrzak leżał tuż obok Lorelei, jak gdyby wyczuł, że
będzie potrzebowała czegoś ciepłego i włochatego, do czego można
się przytulić. Panującą na statku atmosferę zniszczyło głośne
plaśnięcie. Na oknie pojawiła się gigantyczna żółta plama.
– Fu! – jęknęła Lorelei. – Ta szyba wygląda, jakby przeszedł nad nią
deszcz glutów.
Kolejna meduza, w którą uderzyli, okazała się tak duża, że okręt
zadrżał. Złota plakietka poruszyła się, zsunęła po ścianie
i wylądowała u stóp Homera. Chłopiec ją podniósł.
– Wkurza mnie, że ten statek nazywa się „La Madame” –
powiedział. – Ta kobieta oszukała mojego wujka. I to za pomocą tej
jednostki. A potem mu ją ukradła. Nie zasługuje na to, żeby statek
nosił jej imię.
– Pamiętam, czytałem o tym w raporcie – wtrącił się Hercules. –
Kiedy zostałem oficjalnym sekretarzem L.O.S.T., musiałem
uporządkować wszystkie akta. Poprzedni sekretarz nie trzymał ich
w kolejności alfabetycznej. Wrzucał je tam, gdzie było wolne miejsce.
Koszmar! Na szczęście udało mi się stworzyć system bazujący nie
tylko na alfabecie, ale również na łacińskich prefiksach. Na
przykład…
– To nie ma znaczenia – przerwała mu Lorelei. – Opowiedz o tym
raporcie.
– No tak. – Hercules skrzywił się na chwilę, a potem zamyślił. – No
dobra, zobaczymy, czy wszystko pamiętam. Raport nosił tytuł Trudna
do zapomnienia zdrada Madame la Directeur. Nie umieściłem go pod
T jak trudna, bo uznałem, że nie powinien tam się znajdować. Wiele
raportów zaczyna się od tej litery i szuflada pęka w szwach.
Zdecydowałem się na Z jak zdrada i…
– Kiedyś przez ciebie oszaleję! – zawołała dziewczynka,
zapominając na chwilę o smutku. – Nie interesuje nas system
archiwizacji. Po prostu streść nam, co było w raporcie.
Więc Hercules opowiedział to, co zapamiętał. A oto jego opowieść:
Drogi pamiętniczku,
dziś, w wigilię moich trzydziestych urodzin, zaczynam prowadzić
zapiski dotyczące mojego życia. Być może wyda się to dziwne, że tak
długo wstrzymywałem się z opisywaniem go. Po prostu byłem zbyt zajęty,
żeby przytknąć pióro do pergaminu. Przekonasz się, jak aktywne życie
wiodłem, kiedy przeczytasz o moich pełnych przygód podróżach
i kolekcjonowaniu skarbów z całego świata. Dotarłem wszędzie, od
Zakazanego Pałacu w Chinach, gdzie cesarz osobiście wręczył mi żółtą
kulę smoczej śliny, po…