You are on page 1of 866

Freed

Copyright © 2012, 2021 by Fifty Shades Ltd

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga


Copyright © 2021 for the Polish translation by Katarzyna Petecka-Jurek,
Magda Kurylak, Paweł Cichawa (under exclusive license to Wydawnictwo
Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: © 2021 by Sourcebooks


Erika Mitchell, Brittany Vibbert/Sourcebooks
Zdjęcie na okładce: Erika Mitchell
Zdjęcie serc na okładce: Andrew Melzer/Sourcebooks
Adaptacja okładki: Monika Drobnik-Słocińska / monikaimarcin.com
Zdjęcie autorki: © Nino Muñoz

Tłumaczenie: Katarzyna Petecka-Jurek (s. 5–304), Magda Kurylak (s. 305–


547), Paweł Cichawa (s. 548–856)
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-8230-171-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub


fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże
się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś


przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić
nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej
w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie
zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!


Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.


ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: info@soniadraga.pl
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2021
SPIS TREŚCI

NIEDZIELA, 19 CZERWCA 2011


PONIEDZIAŁEK, 20 CZERWCA 2011
WTOREK, 21 CZERWCA 2011
CZWARTEK, 23 CZERWCA 2011
WTOREK, 28 CZERWCA 2011
PIĄTEK, 1 LIPCA 2011
WTOREK, 5 LIPCA 2011
ŚRODA, 6 LIPCA 2011
PIĄTEK, 8 LIPCA 2011
PONIEDZIAŁEK, 11 LIPCA 2011
SOBOTA, 16 LIPCA 2011
PONIEDZIAŁEK, 18 LIPCA 2011
SOBOTA, 23 LIPCA 2011
NIEDZIELA, 24 LIPCA 2011
WTOREK, 26 LIPCA 2011
CZWARTEK, 28 LIPCA 2011
SOBOTA, 30 LIPCA 2011
WTOREK, 16 SIERPNIA 2011
ŚRODA, 17 SIERPNIA 2011
SOBOTA, 20 SIERPNIA 2011
NIEDZIELA, 21 SIERPNIA 2011
PONIEDZIAŁEK, 22 SIERPNIA 2011
WTOREK, 23 SIERPNIA 2011
CZWARTEK, 25 SIERPNIA 2011
PIĄTEK, 26 SIERPNIA 2011
SOBOTA, 27 SIERPNIA 2011
NIEDZIELA, 28 SIERPNIA 2011
CZWARTEK, 1 WRZEŚNIA 2011
PONIEDZIAŁEK, 5 WRZEŚNIA 2011
WTOREK, 6 WRZEŚNIA 2011
PIĄTEK, 9 WRZEŚNIA 2011
SOBOTA, 10 WRZEŚNIA 2011
NIEDZIELA, 11 WRZEŚNIA 2011
PONIEDZIAŁEK, 12 WRZEŚNIA 2011
WTOREK, 13 WRZEŚNIA 2011
ŚRODA, 14 WRZEŚNIA 2011
CZWARTEK, 15 WRZEŚNIA 2011
PIĄTEK, 16 WRZEŚNIA 2011 ROKU
SOBOTA, 17 WRZEŚNIA 2011
NIEDZIELA, 18 WRZEŚNIA 2011
PONIEDZIAŁEK, 19 WRZEŚNIA 2011
ŚRODA, 21 WRZEŚNIA 2011
EPILOG. PONIEDZIAŁEK, 30 LIPCA 2012
Podziękowania
O autorce
Przypisy
Dla Evy i Sue.
Dziękuję Wam, dziękuję, dziękuję
za wszystko, co robicie.

I dla Katherine.
Nic nas nie powstrzyma.
NIEDZIELA, 19 CZERWCA 2011

L eżymy cudownie zmęczeni seksem. Nad nami kołyszą się


lampiony z różowego papieru, polne kwiaty i lampki migoczące pod
krokwiami dachu. Mój oddech powoli wraca do normy. Tulę do siebie
Anastasię. Leży na mnie, z policzkiem przytulonym do mojej piersi
i ręką na moim galopującym sercu. Ciemność zniknęła, przegoniona
przez moją łapaczkę snów… moją narzeczoną. Moją miłość. Moje
światło.
Czy mogę być szczęśliwszy, niż jestem teraz?
Staram się utrwalić w pamięci tę scenę: hangar, kojący rytm
chlupoczącej wody, kwiaty, światła. Przymykam oczy, żeby
zapamiętać, co czuję, kiedy trzymam w ramionach tę kobietę, jej
ciężar na moim ciele, powolny ruch unoszących się i opadających
wraz z oddechem jej pleców, jej nogi splecione z moimi. Zapach jej
włosów wypełnia mi nozdrza, kojąc wszystkie tkwiące we mnie zadry
i rany. To moje szczęśliwe miejsce. Doktor Flynn byłby dumny. Ta
piękna kobieta zgodziła się być moja. W każdym tego słowa
znaczeniu. Po raz kolejny.
– Możemy wziąć ślub jutro? – szepczę jej do ucha.
– Hm.
Na skórze czuję delikatne drżenie jej strun głosowych.
– Czy to znaczy tak?
– Hm.
– Nie?
– Hm.
Uśmiecham się. Jest wyczerpana.
– Panno Steele, czy pani bredzi? – Wyczuwam, że w odpowiedzi się
uśmiecha i z radości zaczynam się śmiać. Obejmuję ją mocniej i całuję
we włosy. – W takim razie Vegas, jutro.
Unosi głowę, w miękkim świetle lampionów ma na wpół
przymknięte oczy – jest śpiąca, ale zaspokojona.
– Nie sądzę, żeby moi rodzice byli tym zachwyceni. – Opuszcza
głowę, a ja muskam koniuszkami palców jej plecy, rozkoszując się
ciepłem jej gładkiej skóry.
– Co ci się marzy, Anastasio? Vegas? Wielkie wesele z wszystkimi
szykanami? Powiedz mi.
– Nie wielkie. Tylko rodzina i przyjaciele.
– Okej. A gdzie?
Wzrusza ramionami, a ja się orientuję, że o tym nie myślała.
– Możemy to zrobić tutaj? – pytam.
– W domu twoich rodziców? Zgodzą się?
Śmieję się. Grace pęknie ze szczęścia.
– Moja matka będzie w siódmym niebie.
– Okej. Tutaj. Mama i tato też by tak woleli.
Ja także.
Chociaż raz się zgadzamy. Bez kłótni.
Czy to pierwszy raz?
Łagodnie głaszczę ją po włosach, nieco potarganych po naszych
miłosnych uniesieniach.
– No dobrze, ustaliliśmy już gdzie, teraz trzeba postanowić kiedy.
– Nie powinniśmy najpierw zapytać twojej mamy?
– Hm. Daję jej miesiąc, ani dnia więcej. Zbyt mocno cię pragnę i nie
zamierzam dłużej czekać.
– Christianie, przecież mnie masz. I to już od dłuższego czasu. Ale
dobrze, niech będzie miesiąc. – Całuje mnie czule w policzek, a ja
jestem wdzięczny, że ciemność nie powraca. Obecność Any trzyma ją
w ryzach.
– Lepiej wracajmy. Nie chciałbym, żeby Mia nas zaskoczyła jak
ostatnim razem.
Ana parska śmiechem.
– Ach tak. Niewiele brakowało. Moje pierwsze ruchanko za karę.
Muska palcami moją szczękę, a ja przewracam się na brzuch,
zabieram ją ze sobą i wciskam we włochaty dywan na podłodze.
– Nie przypominaj mi. To nie był moment mojej chwały.
Jej wargi układają się w fałszywie skromny uśmieszek, a w oczach
pojawiają się iskierki rozbawienia.
– Jeśli chodzi o ruchanko za karę, było w porządku. I w rewanżu
odzyskałam swoje majtki.
– Owszem. I to uczciwie. – Chichocząc na to wspomnienie, całuję ją
szybko i wstaję. – Zakładaj majtki i wracamy na imprezę,
a przynajmniej na to, co jeszcze z niej zostało.

ZAPINAM ZAMEK JEJ szmaragdowej sukni i narzucam jej na ramiona


swoją marynarkę.
– Gotowa?
Splata swoje palce z moimi i wchodzimy po schodach hangaru. Ana
przystaje i spogląda za siebie na nasz kwietny raj, jakby teraz ona
chciała utrwalić sobie wszystko w pamięci.
– Co będzie z tymi lampkami i kwiatami?
– Nie martw się. Jutro przychodzi florystka, żeby sprzątnąć naszą
altankę. Świetnie się spisali. A kwiaty trafią do miejscowego domu
seniora.
Ściska moją rękę.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Christianie Grey.
Mam nadzieję, że wystarczająco dobrym dla ciebie.

MOJA RODZINA JEST w gabinecie, gdzie pastwi się nad maszyną do


karaoke. Kate i Mia tańczą i śpiewają We Are Family, za widownię
mając rodziców. Wydaje mi się, że wszyscy są lekko wstawieni. Elliot
półleży na kanapie i sącząc piwo, bezgłośnie śpiewa razem
z dziewczynami.
Kate zauważa Anę i kiwa, żeby podeszła do mikrofonu.
– Rany boskie! – wrzeszczy Mia, zagłuszając piosenkę. – Patrzcie
na ten wielki kamień! – Chwyta rękę Any i gwiżdże z podziwu. –
Christianie Grey, postarałeś się.
Ana uśmiecha się do niej nieśmiało, a tymczasem matka i Kate
pochodzą, by obejrzeć pierścionek, po czym wydają pełne zachwytu
dźwięki. W duchu czuję się, jakbym miał dwa metry wzrostu.
Tak. Podoba się jej. Im także.
Dobra robota, Grey.
– Christianie, możemy porozmawiać? – zwraca się do mnie Carrick,
wstając z ponurą miną.
Teraz?
Z zaciętym wyrazem twarzy prowadzi mnie ku drzwiom.
– Mm, jasne. – Zerkam na Grace, ale ona celowo unika mojego
wzroku.
Powiedziała mu o Elenie?
Kurwa. Mam nadzieję, że nie.
Idę za nim do jego gabinetu, on przepuszcza mnie przodem
i zamyka za nami drzwi.
– Twoja matka mi powiedziała – oznajmia bez zbędnych wstępów.
Zerkam na zegarek – jest 12:28. Za późno na takie rozmowy…
dosłownie i w przenośni.
– Tato, jestem zmęczony…
– Nie. Nie wywiniesz się. – Głos ma surowy, a oczy, którymi
spogląda na mnie sponad okularów, wąziutkie jak szparki. Jest
wściekły. Naprawdę wściekły.
– Tato…
– Milcz, synu. Teraz masz słuchać. – Przysiada na brzegu biurka,
zdejmuje okulary i zaczyna je czyścić lnianą chusteczką, którą wyjął
z kieszeni.
Stoję przed nim, jak zdarzało mi się wiele razy, i czuję się jak wtedy,
kiedy miałem czternaście lat i właśnie zostałem wyrzucony ze
szkoły – znowu. Zrezygnowany, wzdycham głęboko, najgłośniej jak
potrafię, i z rękami na biodrach czekam na atak.
– Powiedzieć, że jestem zawiedziony, to zdecydowanie za mało.
Elena dopuściła się przestępstwa.
– Tato…
– Nie, Christianie. Teraz masz się nie odzywać. – Wpatruje się we
mnie. – Powinna trafić do więzienia.
Tato!
Milknie i na powrót zakłada okulary.
– Bardziej chyba jednak rozczarowało mnie twoje oszustwo. Za
każdym razem, kiedy wychodziłeś i kłamałeś, że idziesz się uczyć
z kolegami, których notabene nigdy nie mieliśmy okazji poznać, tak
naprawdę szedłeś pieprzyć się z tą kobietą.
Chryste!
– Jak mam teraz wierzyć w cokolwiek, co nam mówisz? – ciągnie.
Och, do kurwy nędzy! To już przesada.
– Mogę coś powiedzieć?
– Nie. Nie możesz. Oczywiście, wina spada na mnie. Sądziłem, że
wyposażyłem cię w coś na kształt kompasu moralnego. A teraz się
zastanawiam, czy w ogóle nauczyłem cię czegokolwiek.
– Czy to pytanie retoryczne?
Ignoruje mnie.
– Była mężatką, ale ty tego nie uszanowałeś. Teraz sam wkrótce się
ożenisz.
– To nie ma nic wspólnego z Anastasią!
– Nie waż się podnosić na mnie głosu – mówi spokojnie, ale w jego
tonie jest tyle jadu, że natychmiast milknę. Chyba nigdy nie
widziałem ani nie słyszałem, żeby był tak zły. Działa to na mnie jak
kubeł zimnej wody. – Ma, i to jak najbardziej. Za chwilę złożysz
obietnicę młodej kobiecie. – Jego ton łagodnieje. – Co jest
niespodzianką dla nas wszystkich. I ogromnie mnie cieszy. Ale
mówimy o świętości małżeństwa. A jeśli tego nie szanujesz, nie
powinieneś się żenić.
– Tato…
– A skoro z taką nonszalancją podchodzisz do uświęconej przysięgi,
którą niedługo zamierzasz złożyć, uważam, że powinieneś poważnie
rozważyć spisanie intercyzy.
Słucham? Unoszę ręce, żeby go powstrzymać. Posunął się za daleko.
Jestem w końcu dorosły, na litość boską.
– Nie wciągaj w to Any. Nie jest żadną łowczynią posagów.
– Tu nie chodzi o nią. – Wstaje i podchodzi do mnie. – Tylko
o ciebie. Czy jesteś w stanie sprostać odpowiedzialności. Czy jesteś
godnym zaufania i przyzwoitym człowiekiem. Czy nadajesz się na
męża.
– Do kurwy nędzy, tato, miałem piętnaście lat! – krzyczę.
Stoimy naprzeciwko siebie, nasze twarze niemal się stykają
i mierzymy się wzrokiem.
Skąd ta wściekłość? Wiem, że zawsze sprawiałem mu zawód, nigdy
jednak nie wyraził tego tak dosadnie.
Zamyka oczy i skubie palcami nasadę nosa. Uświadamiam sobie, że
kiedy jestem zestresowany, robię to samo. Przejąłem ten zwyczaj od
niego, ale poza tym jabłko padło daleko, bardzo daleko od jabłoni.
– Masz rację. Byłeś wrażliwym i bezbronnym dzieckiem. Nie
dostrzegasz jednak, że to, czego ona się dopuściła, było złe,
i najwyraźniej w dalszym ciągu to do ciebie nie dociera, ponieważ
wciąż się z nią zadajesz, nie tylko na przyjacielskiej, ale też
biznesowej stopie. Oboje okłamywaliście nas przez te wszystkie lata.
I to boli najbardziej. – Zniża głos. – Przyjaźniła się z twoją matką.
Mieliśmy ją za prawdziwą przyjaciółkę. Okazało się, że jest wręcz
przeciwnie. Masz zerwać wszystkie łączące cię z nią finansowe
powiązania.
Pieprz się, Carrick.
Chcę mu powiedzieć, że Elena działała w dobrej wierze i nie
podtrzymywałbym naszej znajomości, gdybym jej nie ufał. Teraz
jednak równie dobrze mógłbym rzucać grochem o ścianę. Nie chciał
słuchać, kiedy miałem czternaście lat i nie radziłem sobie w szkole,
i wygląda na to, że teraz też nie zamierza.
– To wszystko, co chciałeś mi powiedzieć? – Słowa wydobywające
się zza moich zaciśniętych zębów są przepełnione goryczą.
– Zastanów się nad tym.
Obracam się do wyjścia. Dość się już nasłuchałem.
– I rozważ intercyzę. To ci zaoszczędzi wielu przykrości.
Nie bacząc na to, co powiedział, wychodzę i z trzaskiem zamykam
za sobą drzwi.
Pieprzyć go!
W holu stoi Grace.
– Czemu mu powiedziałaś? – pytam rozwścieczony, ale ponieważ
zjawia się Carrick, matka nie odpowiada. Jej zimne spojrzenie kieruje
się na niego.
Rozjuszony idę do salonu, skąd dochodzi istne wycie. Okazuje się,
że to Elliot i Ana znęcają się do mikrofonu nad Ain’t No Mountain High
Enough. Gdybym nie był taki wściekły, pewnie bym się roześmiał.
Trudno uznać za śpiew pozbawione rytmu i melodii buczenie Elliota,
którym na dodatek kompletnie zagłusza słodki głos Any. Szczęśliwie
piosenka dobiega już końca, najgorsze więc zostało mi oszczędzone.
– Obawiam się, że Marvin Gaye i Tammi Terrell przewracają się
w grobie – zauważam sucho, kiedy kończą.
– Uważam, że to była całkiem niezła interpretacja. – Elliot kłania
się teatralnie Mii i Kate, które zanoszą się śmiechem i oklaskują
wykonawców z przesadnym zapałem.
Jak nic, wszyscy są wstawieni. Ana chichocze, uroczo zarumieniona.
– Idziemy do domu – mówię do niej.
Smutnieje.
– Powiedziałam twojej mamie, że zostajemy.
– Naprawdę? Właśnie teraz?
– Tak. Przyniosła nam ubranie na zmianę. Cieszyłam się, że będę
spać w twoim pokoju.
– Kochanie, miałam nadzieję, że zostaniecie – słyszę od drzwi
prośbę mojej matki. Carrick stoi za nią. – Kate i Elliot też przenocują.
Lubię mieć wszystkie swoje pisklęta pod jednym dachem. – Podchodzi
i chwyta mnie za rękę. – Przecież prawie cię straciliśmy w tym
tygodniu.
Przeklinając pod nosem, trzymam gniew na wodzy. Moje
rodzeństwo zdaje się zupełnie nieświadome dramatu, jaki rozgrywa
się na ich oczach. Po Elliocie mogłem się tego spodziewać, ale po Mii?
– Zostań, synu. Proszę. – Ojciec świdruje mnie wzrokiem, ale chyba
mówi szczerze. Zupełnie jakby nie powiedział mi przed chwilą, że
całkowicie i bez reszty go zawiodłem.
Po raz kolejny.
Nie zwracając na niego uwagi, odpowiedź kieruję do matki.
– Okej.
Ale robię to wyłącznie dlatego, że Ana patrzy na mnie z takim
błaganiem, poza tym wiem, że gdybym wyszedł w obecnym nastroju,
cały ten wspaniały dzień poszedłby na marne.
Ana zarzuca mi ramiona na szyję.
– Dziękuję – mówi szeptem, a ja uśmiecham się do niej i czuję, jak
spowijająca mnie czarna chmura powoli się rozwiewa.
– Tato, chodź. – Mia wciska Carrickowi mikrofon do ręki i ciągnie
go przed ekran. – Ostatnia piosenka! – mówi.
– Idziemy do łóżka – zwracam się do Any. I nie jest to prośba. Mam
dość swojej rodziny jak na jeden wieczór.
Kiwa głową na zgodę, a ja biorę ją za rękę, splatając nasze palce.
– Dobranoc wszystkim. Dziękuję za przyjęcie, mamo.
Grace tuli mnie w uścisku.
– Wiesz, że cię kochamy. Chcemy dla ciebie jak najlepiej. Tak się
cieszę, że się pobieracie. I że jesteś tu z nami.
– Jasne, mamo. Dzięki. – Całuję ją przelotnie w policzek. – Jesteśmy
zmęczeni. Idziemy spać. Dobranoc.
– Dobranoc, Ano. Dziękuję ci – mówi moja matka i obejmuje Anę
przez chwilę.
Ciągnę Anę za rękę do drzwi, bo Mia puszcza właśnie Wild Thing,
którą Carrick ma zaśpiewać.
Nie chcę tego oglądać.

WŁĄCZAM ŚWIATŁO, ZAMYKAM drzwi do mojej sypialni i biorę Anę


w objęcia, szukając jej ciepła. Muszę zapomnieć o bolesnej
reprymendzie Carricka.
– Hej, dobrze się czujesz? – mruczy Ana. – Jesteś jakiś ponury.
– Po prostu jestem wściekły na tatę. Ale to nic nowego. Wciąż
traktuje mnie, jakbym miał naście lat.
Ana tuli mnie mocniej.
– Twój ojciec cię kocha.
– Cóż, dzisiaj był mną bardzo rozczarowany. Znowu. Ale nie chcę
teraz o tym rozmawiać. – Całuję ją w czubek głowy, a ona unosi twarz
i patrzy na mnie ze współczuciem i zrozumieniem, a ja wiem, że
żadne z nas nie chce przywoływać ducha Eleny… Pani Robinson.
Przypomina mi się, jak wcześniej Grace, dysząca żądzą zemsty,
wyrzuca Elenę ze swojego domu. Zastanawiam się, co moja matka
powiedziałaby jakiś czas temu, gdyby mnie nakryła w moim pokoju
z dziewczyną. Nagle ogarnia mnie ten sam dreszcz nastolatka jak
w zeszłym tygodniu, kiedy razem z Aną zakradliśmy się do mojego
pokoju w czasie balu maskowego.
– Mam w swoim pokoju dziewczynę. – Uśmiecham się jak głupi.
– I co zamierzasz z nią robić? – Ana w odpowiedzi uśmiecha się
uwodzicielsko.
– Hm. Wszystko to, co chciałem robić z dziewczynami, kiedy byłem
nastolatkiem. – Tylko że nie mogłem. Bo nikomu nie wolno było mnie
dotknąć. – Chyba że jesteś za bardzo zmęczona. – Przesuwam
wierzchem dłoni po jej łagodnie zaokrąglonym policzku.
– Christianie. Jestem wykończona. Ale też podekscytowana.
Och, maleńka. Całuję ją i robi mi się jej żal.
– Może powinniśmy po prostu iść spać. To był długi dzień. Chodź.
Położę cię do łóżka. Obróć się.
Staje do mnie tyłem, a ja rozpinam zamek w jej sukience.

KIEDY MOJA NARZECZONA zapada w sen obok mnie, piszę do Taylora,


żeby rano przywiózł nam z Escali ubrania na zmianę. Przybliżam się
do niej i patrzę na jej profil, nie mogąc wyjść z podziwu, że już
zasnęła… i zgodziła się być moja.
Czy kiedykolwiek będę dla niej wystarczająco dobry?
Czy jestem materiałem na męża?
Mój ojciec najwyraźniej w to wątpi.
Z westchnieniem kładę się na plecach i wbijam wzrok w sufit.
Udowodnię mu, że się myli.
Zawsze był dla mnie surowy. O wiele bardziej niż dla Elliota i Mii.
Skurwiel. Wie, co wyssałem z mlekiem matki. Powtarzam sobie
w myślach tyradę, którą mnie dzisiaj uraczył, i z wolna zapadam
w sen.

Unieś ręce, Christianie. Tato ma poważną minę. Uczy mnie skakać


na główkę do basenu. Właśnie tak. Chwyć się palcami u stóp
krawędzi basenu. Dobrze. A teraz zegnij plecy. Bardzo dobrze.
Odepchnij się. Spadam. Spadam. I spadam. Plusk. Do chłodnej,
przejrzystej wody. W błękit. W spokój. W ciszę. Moje skrzydełka
do pływania wypychają mnie jednak z powrotem na
powierzchnię. I patrzę na tatę. Popatrz, tatusiu, popatrz. Ale
w tym momencie skacze na niego Elliot. Przewracają się na
ziemię. Tato łaskocze Elliota. Elliot się śmieje. I śmieje. I śmieje.
Tato całuje Elliota w brzuch. Ze mną nigdy tak nie robi. Nie lubię
tego. Jestem w wodzie. Chcę być tam, na górze. Z nimi. Z tatą.
I stoję między drzewami. Patrzę na tatę i Mię. Mia krzyczy
uradowana, kiedy tato ją łaskocze. A tato się śmieje. Mia mu się
wyrywa i skacze na niego. Tato kręci nią w powietrzu, potem ją
łapie. A ja stoję między drzewami całkiem sam. Patrzę. Patrzę.
Powietrze tak ładnie pachnie. Jabłkami.

– Dzień dobry, panie Grey – szepcze Ana, widząc, że otwieram oczy.


Przez okna wpada poranne słońce, a ja leżę, oplatając ją niczym
winorośl. Czuję, że na jej widok węzeł tęsknoty za domem i bólu,
który bez wątpienia zacisnął się z powodu snu, teraz z wolna się
luzuje. Jestem zachwycony i podniecony. Moje ciało budzi się na jej
powitanie.
– Dzień dobry, panno Steele.
Wygląda niemożliwie pięknie, chociaż ma na sobie podkoszulek Mii
„I <3 Paris”.
Ana ujmuje w dłonie moją twarz. Oczy jej błyszczą, potargane włosy
lśnią w rannym świetle. Muska kciukiem moją brodę, łaskocząc zarost.
– Patrzyłam, jak śpisz.
– Doprawdy?
– I podziwiałam swój piękny pierścionek zaręczynowy. – Wyciąga
rękę i porusza palcami.
Brylant chwyta światło i rozsiewa maleńkie tęcze po moich
plakatach filmowych i tych z kickbokserami, wiszących na ścianach.
– Och! – wykrzykuje zachwycona. – To znak!
Dobry znak, Grey. Miejmy nadzieję.
– Nigdy go nie zdejmę.
– I dobrze. – Przewracam się i teraz leżę na niej.
– Jak długo patrzyłaś? – Przesuwam nosem po jej nosie i całuję ją
w usta.
– O nie. – Odpycha mnie. Czuję się szczerze zawiedziony, ona
jednak przewraca mnie na plecy i siada na moich biodrach. Prostuje
się i jednym zwinnym ruchem zdejmuje podkoszulek, po czym rzuca
go na podłogę. – To ja chciałam zrobić ci pobudkę.
– Och? – Ja i mój członek nie posiadamy się z radości.
Zanim zdążę się przygotować na jej dotyk, pochyla się i całuje mnie
delikatnie w pierś, a jej włosy tworzą nad nami kasztanowy namiot.
Zerka na mnie swoimi błękitnymi oczami.
– Zacznę tutaj. – Znowu mnie całuje.
Gwałtownie wciągam powietrze.
– A teraz przejdę tutaj. – Językiem sunie w dół po moim mostku.
Tak.
Sam nie wiem, czy to dzięki dosiadającej mnie bogini, czy mojemu
szalejącemu libido, ale ciemność nie daje o sobie znać.
– Wspaniale pan smakuje, panie Grey – szepcze w moją skórę.
– Miło mi to słyszeć – mówię ochryple.
Liże mnie i skubie wargami wzdłuż linii żeber, a jej piersi muskają
mój brzuch.
Ach!
Raz, drugi, trzeci.
– Ano! – dysząc coraz szybciej, chwytam ją mocno za kolana, ale
ona wije się na mnie, więc ją puszczam, ona się prostuje, a ja czekam
rozpalony. Teraz mnie weźmie. Jest gotowa.
Ja też.
Cholera, jestem bardzo gotowy.
Ona jednak przesuwa się coraz niżej, całuje mnie po brzuchu,
wsuwa język w mój pępek i wciąż sunie niżej. Jeszcze raz skubie mnie
wargami i nagle czuję, że gryzie mnie w członek.
– Aj!
– Tu jesteś – mówi szeptem i łakomie wpatruje się w mojego
nabrzmiałego penisa. Potem z kokieteryjnym uśmiechem zerka na
mnie. Wolno, nie odrywając ode mnie oczu, bierze mnie w usta.
Słodki Jezu.
Porusza rytmicznie głową, za każdym razem biorąc mnie coraz
głębiej. Odsuwam jej włosy, by móc się napawać widokiem mojej
przyszłej żony obejmującej ustami mój członek. Spinam pośladki
i unoszę biodra, by mogła wziąć mnie jeszcze głębiej, co robi,
zaciskając wargi.
Mocniej.
Jeszcze mocniej.
Och, Ano. Pieprzona bogini.
Zwiększa tempo. Zamykając oczy, zaciskam palce na jej włosach.
Ależ jest w tym dobra.
– Tak – syczę przez zaciśnięte zęby i zatracam się w rytmicznym
ruchu jej ust. Zaraz dojdę.
Ale ona nagle przerywa.
Cholera. Nie! Otwieram oczy i widzę, jak zmienia pozycję, siada na
moim sztywnym penisie i pomalutku wsuwa mnie w siebie coraz
głębiej i głębiej. Jęczę, rozkoszując się każdym kolejnym
centymetrem. Włosy uderzają o jej nagie piersi, a ja pieszczę je,
kciukami gładząc twardniejące sutki.
Wydaje przeciągły jęk.
Och, maleńka.
Nachyla się i mnie całuje, a ja nie posiadam się z rozkoszy, czując
własny słonawy smak na jej słodkim języku.
Ano.
Chwytam ją za biodra i unoszę, po czym ciągnę z powrotem na
siebie, wypychając jednocześnie swoje biodra.
Krzyczy, chwytając mnie za nadgarstki.
A ja robię to jeszcze raz.
I jeszcze.
– Christian! – jęczy z uniesioną w stronę sufitu głową.
Poruszamy się w tym samym tempie, idealnie zgrani. Jesteśmy
jednością. Aż wreszcie opada na mnie i oboje osiągamy spełnienie.

WTULAM NOS W JEJ włosy i muskam palcami jej plecy.


Zapiera mi dech w piersiach.
To było coś nowego. Ana panią sytuacji. Którą sama zainicjowała.
Podoba mi się to.
– Tak właśnie powinno się święcić dzień święty.
– Christianie! – Trąca mnie głową, a oczy ma okrągłe
z dezaprobaty.
Śmieję się głośno.
Czy to mi się kiedyś znudzi? Szokowanie panny Steele?
Obejmuję ją mocno i przewracam na plecy, by mieć ją teraz pod
sobą.
– Dzień dobry, panno Steele. To prawdziwa radość móc panią
budzić rano.
Gładzi mnie po policzku.
– I nawzajem, panie Grey – mówi cicho. – Musimy wstawać?
Podoba mi się w twoim pokoju.
– Nie. – Zerkam na leżący na nocnym stoliku zegarek. Jest
kwadrans po dziewiątej. – Rodzice są na mszy. – Kładę się obok niej.
– Nie wiedziałam, że chodzą do kościoła.
Krzywię się.
– Owszem. Chodzą. Są katolikami.
– A ty?
– Nie, Anastasio.
Nasze drogi z Bogiem rozeszły się jakiś czas temu.
– Jesteś wierząca? – pytam, bo przypomina mi się, że sprawdzając
ją, Welch nie znalazł niczego, co by potwierdzało, że jest religijna.
Kręci przecząco głową.
– Nie. Żadne z moich rodziców nie praktykuje. Ale dzisiaj
chciałabym pójść do kościoła. Muszę podziękować… komuś za to, że
uratował cię z wypadku helikoptera.
Wzdycham, bo wyobrażam sobie, jak trafia mnie grom z jasnego
nieba, w chwili gdy wstępuję na poświęconą ziemię. Ale dla niej
jestem gotów zaryzykować.
– Okej. Zobaczymy, może coś da się z tym zrobić. – Całuję ją. –
Chodź, weźmiemy razem prysznic.

POD DRZWIAMI SYPIALNI czeka mała podróżna torba – Taylor


przywiózł nam czyste ubrania. Chwytam ją i zamykam drzwi. Ana stoi
zawinięta w ręcznik, na jej nagich ramionach połyskują kropelki wody.
Wpatruje się w tablicę korkową, a konkretnie w zdjęcie tej zaćpanej
dziwki. Obraca się ku mnie, a na jej ślicznej twarzy maluje się pytanie,
na które nie chcę odpowiadać.
– Wciąż je masz – stwierdza.
Tak. Zatrzymałem zdjęcie. I co z tego?
Pytanie, którego nie wypowiedziała, wisi między nami. Jej oczy,
błyszczące w blasku porannego słońca, błagają, bym się odezwał. Ale
ja nie mogę. Nie chcę się w to zagłębiać. Przypomina mi się, jak wiele
lat temu Carrick wręczył mi fotografię. Poczułem się wtedy, jakbym
dostał cios w brzuch.
Do diabła. Zapomnij o tym, Grey.
– Taylor przywiózł nam ubrania – odzywam się szeptem, rzucając
torbę na łóżko.
Cisza, która zapada, zanim Ana odpowie, zdaje się ciągnąć
w nieskończoność.
– Okej – mówi wreszcie. Podchodzi do łóżka i otwiera torbę.

NAJADŁEM SIĘ DO syta. Rodzice wrócili z mszy i matka przygotowała


swój tradycyjny brunch: półmisek wyśmienitego, zabójczego dla żył
bekonu, kiełbasek, placków ziemniaczanych, jajek i angielskich
muffinek. Grace jest nieco milcząca i podejrzewam, że ma lekkiego
kaca.
Przez cały ranek unikałem ojca.
Jeszcze mu nie wybaczyłem wczorajszego wieczoru.
Ana, Elliot i Kate dyskutują zaciekle – o boczku! – i kłócą się, kto
powinien zjeść ostatnią kiełbaskę. Z rozbawieniem słucham tego
jednym uchem, czytając artykuł o wskaźniku awaryjności miejscowych
banków w niedzielnym wydaniu „The Seattle Times”.
Przy stole z krzykiem siada Mia, trzymając swój laptop.
– Patrzcie. Na stronie „Seattle Nooz” jest plotkarski artykuł o tym,
że się zaręczyłeś, Christianie.
– Tak szybko? – dziwi się mama.
Czy te dupki nie mają nic lepszego do roboty?
Mia czyta na głos.
– „Dotarły nas słuchy, że najbardziej pożądanego kawalera Seattle,
nie kogo innego jak pana Christiana Greya, w końcu usidliła kobieta
i już słychać weselne dzwony”.
Patrzę na Anę, która pobladła i wielkimi jak spodki oczami spogląda
to na mnie, to na Mię.
– „Kim jest szczęśliwa wybranka?” – czyta dalej Mia. – „»Nooz« już
nad tym pracuje. Dajemy głowę, że przyszła pani Grey zapoznaje się
już ze straszliwą intercyzą”. – Mia zaczyna chichotać.
Wbijam w nią wzrok. Kurwa, zamknij się, Mia.
Moja siostra milknie i zaciska usta. Nie bacząc na nią ani na
nerwowe spojrzenia wymieniane nad stołem, obracam się ku Anie,
która blednie jeszcze bardziej.
– Nie – mówię bezgłośnie, by ją uspokoić.
– Christianie – odzywa się ojciec.
– Nie zamierzam znowu o tym dyskutować – warczę na niego.
Otwiera usta, chcąc coś powiedzieć. – Żadnej intercyzy! – syczę z taką
wściekłością, że ojciec nie waży się odezwać.
Zamknij się, Carrick!
Wracam do artykułu i w kółko czytam jedno i to samo zdanie.
Jestem wściekły.
– Christianie – mówi cichutko Ana. – Podpiszę wszystko, czego ty
i pan Grey zażądacie.
Podnoszę wzrok i widzę jej błagalne spojrzenie w oczach pełnych
łez.
Ano. Przestań.
– Nie! – krzyczę w nadziei, że porzuci ten temat.
– To dla twojego dobra.
– Christianie, Ano, myślę, że powinniście to omówić na osobności –
upomina nas Grace, spoglądając z wyrzutem na Carricka i Mię.
– Ano, tu nie chodzi o ciebie – bąka ojciec. – I proszę, mów mi
Carrick.
Nie próbuj teraz tego naprawiać. W środku cały aż się gotuję. Nagle
przy stole robi się ruch. Kate i Mia zrywają się, żeby sprzątnąć, a Elliot
błyskawicznie nabija na widelec ostatnią kiełbaskę.
– Zdecydowanie wolę kiełbaski – woła z udawaną beztroską.
Ana wpatruje się w swoje ręce. Wygląda na zrozpaczoną.
Jezu. Tato. Widzisz, co narobiłeś?
Chwytam obie dłonie Any i szepczę, tak by tylko ona słyszała.
– Daj spokój. Nie zwracaj uwagi na tatę. Naprawdę się wkurzył
z powodu Eleny. To wszystko było skierowane do mnie. Żałuję, że
matka nie siedziała cicho.
– On ma rację, Christianie. Jesteś bogaty, a ja poza moim
studenckim długiem niczego do naszego małżeństwa nie wnoszę.
Maleńka, przecież wiesz, że pragnę cię bez względu na wszystko!
– Anastasio, jeśli mnie zostawisz, równie dobrze możesz mi zabrać
wszystko. Już raz odeszłaś. Wiem, jakie to uczucie.
– To było co innego – bąka. Znowu marszczy brwi. – Ale równie
dobrze ty możesz chcieć mnie zostawić.
Teraz wygaduje bzdury.
– Christianie, wiesz, że mogę zrobić coś wyjątkowo głupiego,
a ty… – milknie.
Ano, to jest raczej mało prawdopodobne.
– Przestań. Natychmiast przestań. Temat zamknięty. Więcej nie
będziemy o tym rozmawiać. Żadnej intercyzy. Ani teraz, ani nigdy.
Myślę gorączkowo, szukając czegoś, co odwróciłoby uwagę od
tematu, i nagle mnie oświeca. Zwracam się do Grace, która załamując
ręce, wpatruje się we mnie z niepokojem.
– Mamo, czy możemy zrobić wesele tutaj?
Wyraz jej twarzy zmienia się w sekundzie. W miejsce przerażenia
pojawia się radość i wdzięczność.
– Kochanie, byłoby cudownie. – Po namyśle dodaje: – Nie chcecie
ślubu kościelnego?
Spoglądam na nią spode łba i z miejsca kapituluje.
– Z radością urządzimy tu wasze wesele. Prawda, Cary?
– Tak. Tak, oczywiście. – Ojciec uśmiecha się dobrotliwie do mnie
i Any, ja jednak nie mogę na niego patrzeć.
– Ustaliliście datę? – pyta Grace.
– Za cztery tygodnie.
– Christianie! To za mało czasu.
– Według mnie aż nadto.
– Potrzebuję co najmniej dwóch miesięcy!
– Mamo, błagam cię.
– Sześć tygodni? – Nie daje za wygraną.
– Idealnie. Dziękujemy, proszę pani – wtrąca się Ana, rzucając mi
ostrzegawcze spojrzenie, żebym się nie ważył jej sprzeciwić.
– Niech będzie sześć – oznajmiam. – Dzięki, mamo.

W DRODZE DO SEATTLE Ana milczy. Zapewne myśli o moim porannym


wybuchu wobec Carricka. Nasza wczorajsza kłótnia wciąż mnie
dręczy – jego dezaprobata pali mnie żywym ogniem. W głębi duszy
martwię się, że ma rację – może faktycznie nie nadaję się na męża.
Do diabła, udowodnię mu, że się myli.
Nie jestem gówniarzem, za którego wciąż mnie uważa.
Przybity, wpatruję się w drogę przed nami. Obok mam swoją
dziewczynę, wyznaczyliśmy datę ślubu i powinienem być
wniebowzięty, a mimo to wciąż się zadręczam wspomnieniem
wściekłej tyrady ojca na temat Eleny i intercyzy. Co prawda na plus
trzeba mu policzyć, że wie, iż schrzanił sprawę. Usiłował mi to
zrekompensować, kiedy się żegnaliśmy, jednak ta nieudolna
i nietrafiona próba wciąż smakuje jak porażka.
Christianie, zawsze robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby cię
chronić. I zawiodłem. Powinienem był cię wspierać.
Nie chciałem słuchać. Miał to powiedzieć wczoraj. Ale tego nie
zrobił.
Potrząsam głową. Muszę o tym zapomnieć.
– Hej, mam pomysł. – Ściskam kolano Any.

MOŻE SZCZĘŚCIE ZACZYNA mi sprzyjać – tuż przed katedrą Świętego


Jakuba jest wolne miejsce do parkowania. Ana zerka na widoczną zza
drzew majestatyczną budowlę zajmującą cały kwartał przy Dziewiątej
Alei, po czym zwraca się ku mnie z pytaniem w oczach.
– Kościół – tłumaczę.
– Bardzo duży kościół, Christianie.
– To prawda.
Uśmiecha się.
– Jest idealny.
Trzymając się za ręce, wchodzimy przez jedne z frontowych drzwi
do przedsionka i kierujemy się do nawy głównej. Instynktownie
sięgam w stronę kropielnicy ze święconą wodą, żeby się przeżegnać,
ale w ostatniej chwili się powstrzymuję – jeśli ma na mnie spaść grom
z jasnego nieba, to właśnie teraz. Widzę, że Ana aż otworzyła usta ze
zdumienia, ale podnoszę wzrok, by podziwiać wspaniałe sklepienie
i czekać na boski osąd.
Nie. Dzisiaj gromu nie będzie.
– Stare przyzwyczajenie – bąkam nieco skonsternowany, ale
jednocześnie wdzięczny, że nie zostałem zamieniony w kupkę prochu
na wielkim progu świątyni.
Ana skupia uwagę na imponującym wnętrzu katedry: wysokim,
zdobnym sklepieniu, kolumnach z rdzawego marmuru, kunsztownych
witrażach. Przez oculus w kopule transeptu wpadają promienie
słońca, jakby sam Bóg uśmiechał się do tego miejsca. W nawie słychać
stłumione szepty, które spowijają nas spokojem, przerywanym jedynie
sporadycznym pokasływaniem nielicznych odwiedzających. Panuje
cisza, chroniąca przed zgiełkiem miasta. Zapomniałem już, jak tu jest
pięknie, ale też nie byłem w środku od wielu lat. Zawsze uwielbiałem
pompę i ceremonialność mszy. Rytuał. Odpowiedzi wiernych. Zapach
palącego się kadzidła. Grace pilnowała, żeby trójka jej dzieci dobrze
przyswoiła sobie obrządek katolicki, a w pewnym okresie byłem gotów
zrobić wszystko, byle tylko zadowolić moją nową mamę.
Ale nadszedł czas dojrzewania i wszystko diabli wzięli. Nigdy nie
odbudowałem swojej relacji z Bogiem, to zaś zmieniło moje stosunki
z rodziną, a zwłaszcza ojcem. Odkąd skończyłem trzynaście lat,
wiecznie się o coś spieraliśmy. Odsuwam te wspomnienia. Są zbyt
bolesne.
Teraz, kiedy stoję w cichym splendorze świątyni, ogarnia mnie
znajome poczucie spokoju.
– Chodź, chcę ci coś pokazać.
Wchodzimy w boczną nawę. Obcasy Any stukają głośno o kamienne
płyty. Docieramy do niewielkiej kaplicy. Jej złocone ściany i ciemna
podłoga stanowią idealne tło dla przepięknej figury Matki Boskiej
stojącej w otoczeniu migoczących świec.
Na jej widok Ana wzdycha głośno. Bez wątpienia to jedno
z najpiękniejszych znanych mi miejsc kultu. Dziewica, ze skromnie
spuszczonym wzrokiem wpatrująca się w podłogę, trzyma swoje
dziecko uniesione wysoko. Jej złoto-błękitna szata odbija blask
palących się świec.
Jest niewyobrażalnie piękna.
– Matka przyprowadzała nas tu czasem podczas mszy – mówię
szeptem.
Ana rozgląda się, patrzy na figurę, ściany, ciemny sufit w złote
gwiazdki.
– Czy stąd wzięła się twoja kolekcja? Figurek Madonny? – pyta
z nieskrywaną ciekawością.
– Tak.
– Macierzyństwo – mruczy pod nosem i zerka na mnie.
Wzruszam ramionami.
– Widziałem jego złe i dobre odmiany.
– Twoja biologiczna mama? – pyta.
Kiwam głową w odpowiedzi, a jej oczy robią się ogromne,
zdradzając uczucia, których nie mam ochoty nazwać.
Odwracam wzrok. To za bardzo boli.
Wrzucam do skrzynki pięćdziesiąt dolarów. Ana z wdzięczności
ściska przelotnie moją dłoń, odpala od innej świeczkę, którą jej
podałem, i umieszcza w żelaznym uchwycie na ścianie. Świeca
migocze raźnie pośród towarzyszek.
– Dziękuję – szepcze Ana do Marii.
Obejmuje mnie w pasie i kładzie mi na ramieniu głowę. Stoimy
w milczącej kontemplacji w jednej z najwspanialszych świątyń
w samym sercu miasta.
Spokój, piękno i towarzystwo Any przywracają mi dobry humor. Do
diabła z pracą. W końcu jest niedziela. Chcę się trochę zabawić z moją
dziewczyną.
– Pójdziemy na mecz? – pytam.
– Mecz?
– Phillies z Filadelfii grają z Seattle Mariners na Safeco Field. Moja
firma ma tam lożę.
– Jasne. Brzmi fajnie. Chodźmy – rozpromienia się Ana.
Trzymając się za ręce, wracamy do audi.
PONIEDZIAŁEK, 20 CZERWCA 2011

P oranek jest koszmarny i mam ochotę kogoś rozszarpać na


strzępy. Przed Escalą i budynkiem Seattle Independent Publishing
koczowały hordy reporterów, włącznie z dwoma ekipami
telewizyjnymi.
Naprawdę nie mają nic lepszego do roboty?
W domu uniknęliśmy ich bez trudu, bo wjechaliśmy i wyjechaliśmy
przez podziemny garaż. Ale przed wydawnictwem sprawa wygląda
zgoła inaczej. Zaskoczyło mnie i przeraziło, że te sępy tak szybko
namierzyły Anę.
Jakim cudem?
Wykiwaliśmy ich, podjeżdżając pod tylną rampę załadunkową, teraz
jednak Ana jest uwięziona w budynku, a ja mam co do tego mieszane
uczucia. Z jednej strony jest tam bezpieczna, z drugiej nie mam
pewności, jak długo zniesie to przymusowe zamknięcie.
Ogarnia mnie przygnębienie. To oczywiste, że lokalne media
interesują się moją narzeczoną. Coś takiego dostaje się w pakiecie
z Christianem Greyem. W Bogu tylko nadzieja, że całe to zamieszanie
jej nie odstraszy.
Sawyer podjeżdża pod siedzibę Grey House, gdzie czai się kolejna
para sępów, jednak z Taylorem u boku mijam ich pędem, ignorując
wywrzaskiwane przez nich pytania.
Co za paskudny początek dnia!
Wciąż zirytowany, czekam na windę. Lista spraw do załatwienia jest
dłuższa od mojego kutasa, poza tym muszę się zająć tym, co
zaniedbałem podczas weekendu: nieodebrane telefony od taty, mamy
i Eleny Lincoln.
Nie mam zielonego pojęcia, po co do mnie wydzwania. Z nami koniec.
Chyba jasno to wyraziłem w sobotni wieczór.
Wolałbym być teraz w domu ze swoją dziewczyną.
W windzie sprawdzam telefon. Przyszedł mail od Any.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Zabawianie narzeczonej
Data: 20 czerwca 2011, 09:25
Adresat: Christian Grey

Najdroższy przyszły mężu.


Byłoby z mojej strony zaniedbaniem, gdybym nie podziękowała Ci za:
a) wyjście cało z katastrofy helikoptera
b) cudowne oświadczyny z kwiatami i serduszkami
c) fantastyczny weekend
d) powrót do czerwonego pokoju
e) przepiękny brylant, który wszyscy zauważyli!
f) dzisiejszą pobudkę (zwłaszcza za nią!:))
Ax

Anastasia Steele
redaktor naczelna, Dział Literatury Pięknej, SIP
PS Jak sobie radzić z prasą?

Nadawca: Christian Grey


Temat: Zabawianie mężczyzny
Data: 20 czerwca 2011, 09:36
Adresat: Anastasia Steele

Moja ukochana Ano!


Cała przyjemność po mojej stronie.
Dziękuję Ci za cudowny weekend.
Kocham Cię.
Jeszcze wrócę do radzenia sobie z p****** prasą.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Uważam, że pobudki są niedoceniane.


PPS P****** BLACKBERRY!!!!!!!

Kobieto, ile razy mam ci powtarzać!


Rozbawiony i ukojony naszą wymianą maili wychodzę z windy.
Andrea siedzi przy swoim biurku.
– Dzień dobry, proszę pana – mówi. – Ja… mm… bardzo się cieszę,
że wciąż jest pan z nami.
– Dziękuję, Andreo. Bardzo to doceniam. I dziękuję ci za piątkową
pomoc. Była bezcenna.
Rumieni się, skrępowana, jak sądzę, że okazałem jej wdzięczność.
– Gdzie jest Sarah? – pytam.
– Coś załatwia. Kawy?
– Poproszę. Czarną. I mocną. Mam mnóstwo roboty.
Andrea podnosi się zza biurka.
– Jeśli zadzwoni moja matka, ojciec albo pani Lincoln, tylko
przyjmij wiadomość. Wszystkie zapytania od prasy kieruj do Sama.
Ale łącz z FAA, Eurocopterem i Welchem.
– Tak jest, proszę pana.
– I oczywiście z Anastasią Steele.
Na twarzy Andrei pojawia się jeden z jej rzadkich uśmiechów.
– Gratuluję, proszę pana.
– Już wiesz?
– Wszyscy wiedzą, proszę pana.
Śmieję się.
– Dziękuję, Andreo.
– Przyniosę kawę.
– Świetnie, dziękuję.
Siadam przy biurku i odpalam mojego iMaca. Przyszedł kolejny mail
od Any.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Językowe ograniczenia
Data: 20 czerwca 2011, 09:38
Adresat: Christian Grey

**. ****, **** *********!


*** ***** ** *********.
* **** ***, ***.
Ax

Wybucham śmiechem, chociaż nie mam pojęcia, o czym pisze.


Wchodzi Andrea z moją kawą i siada, żeby omówić plan dnia, zanim
wykonam pierwszy telefon.

WISZĘ NA TELEFONIE chyba przez trzy bite godziny. Kiedy wreszcie


kończę i wstaję, jest kwadrans po trzynastej. Odzyskali „Charlie
Tango” i wieczorem powinien już być na Boeing Field. Federalna
Administracja Lotów skierowała zapytanie w sprawie awaryjnego
lądowania do Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu. Inżynier
z Eurocoptera jako jeden z pierwszych stwierdził, że miałem ogromne
szczęście, że zdusiłem ogień przy pomocy gaśnic. Dzięki temu
śledztwo przebiegnie szybciej i mam nadzieję, że otrzymam ich
wstępny raport jutro.
Welch poinformował mnie, że na wszelki wypadek zabezpieczył
nagrania z monitoringu lądowiska helikopterów w Portlandzie
z całego ubiegłego tygodnia, a także z prywatnego hangaru na Boeing
Field. Po plecach przebiega mi dreszcz. Welch uważa, że to mógł być
sabotaż, a ja przyznaję, że i mnie przeszło to przez myśl, skoro oba
silniki stanęły w ogniu.
Sabotaż.
Tylko z jakiego powodu?
Poprosiłem, żeby razem ze swoim zespołem przejrzał wszystkie
nagrania, bo może zauważą coś podejrzanego.
Po długich namowach Sama, mojego wiceprezesa do spraw reklamy,
zgodziłem się na krótką konferencję prasową po południu. Uporczywy
głos Sama wciąż brzęczy mi w uszach: „Musisz się z tym zmierzyć,
Christianie. W mediach wciąż krąży wiadomość o twojej cudownej
ucieczce. Mają lotnicze zdjęcia z akcji ratunkowej”.
Jeśli mam być szczery, to uważam, że Sam zwyczajnie lubuje się
w dramatach. Mam tylko nadzieję, że konferencja powstrzyma ich
przed prześladowaniem Any i mnie.
Dzwoni Andrea.
– O co chodzi?
– Pani Grey ponownie na linii.
– Kurwa – mamroczę pod nosem. Chyba nie mogę unikać jej
w nieskończoność. – Okej, połącz. – Oparty o biurko, czekam na
melodyjny głos matki.
– Christianie, wiem, że jesteś zajęty, ale mam dwie sprawy.
– Tak, mamo.
– Znalazłam wedding plannerkę, którą chciałabym zatrudnić.
Nazywa się Alondra Gutierrez. Organizowała tegoroczny bal Coping
Together. Uważam, że Ana i ty powinniście się z nią spotkać.
Przewracam oczami.
– Jasne.
– Dobrze. Umówię spotkanie w tym tygodniu. Po drugie, ojciec
naprawdę chce z tobą porozmawiać.
– Wystarczająco długo z nim rozmawiałem w tamten wieczór, kiedy
ogłosiłem moje zaręczyny. Świętowaliśmy też dwudziestą ósmą
rocznicę mojego pobytu na świecie, a jak wiesz, nigdy nie lubiłem
takich okazji. – Nakręcam się. – Dopiero co wyszedłem cało
z koszmarnego lądowania. – Podnoszę głos. – Tato dołożył tylko do
pieca. Wystarczająco dużo wtedy powiedział. Nie chcę z nim teraz
rozmawiać.
Jest nadętym kutasem.
– Christianie, przestań się dąsać. Porozmawiaj z tatą.
Dąsać! Jestem zwyczajnie wkurwiony, Grace!
Cisza, która zapadła, zaczyna się przedłużać. W milczeniu matki
wyczuwam niewypowiedzianą krytykę.
Wzdycham.
– Okej, zastanowię się. – Zaczyna migotać lampka, zwiastując
drugie połączenie. – Muszę kończyć.
– Dobrze, kochanie. Dam ci znać w sprawie spotkania z Alondrą.
– Do widzenia, mamo.
Telefon dzwoni znowu.
– Proszę pana, mam na linii Anastasię Steele.
Mój gniew znika jak ręką odjął.
– Świetnie. Dziękuję, Andreo.
– Christian? – Głos ma cichy i niespokojny. Chyba się boi.
Czuję, że brakuje mi tchu.
– Ano, wszystko w porządku?
– Mmm… Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Myślałam, że
sobie poszli. Ale…
– Reporterzy i paparazzi?
– Tak.
Dranie.
– Niczego nie skomentowałam. Obróciłam się i wbiegłam
z powrotem do budynku.
Psiakrew. Powinienem był posłać Sawyera, żeby miał na nią oko. Po
raz kolejny czuję wdzięczność, że Taylor przekonał mnie, bym go
zatrzymał po incydencie z Leilą Williams.
– Ano, wszystko będzie w porządku. Miałem do ciebie dzwonić.
Właśnie zgodziłem się na konferencję prasową w związku z „Charlie
Tango”. Będą pytać o nasze zaręczyny. Podam im tylko kilka
szczegółów. Mam nadzieję, że to wystarczy.
– Dobrze.
Postanawiam zaryzykować.
– Mam posłać Sawyera, żeby cię pilnował?
– Tak – odpowiada bez chwili namysłu.
Hura. Łatwo poszło. Chyba jest bardziej przestraszona, niż sądziłem.
– Na pewno dobrze się czujesz? Zwykle nie jesteś taka spolegliwa.
– Zdarza mi się, panie Grey. Na ogół wtedy, kiedy media ścigają
mnie po ulicach Seattle. To był prawdziwy wyczyn. Ledwie mogłam
oddychać, kiedy wróciłam do biura. – Próbuje żartować z sytuacji.
– Doprawdy, panno Steele? Normalnie pani siły są niespożyte.
– Ależ, panie Grey, do czego, na litość boską, pan pije? – W jej
głosie słychać, że się uśmiecha.
– Dobrze wiesz – mówię szeptem.
Słyszę, jak jej oddech przyśpiesza, na co moje krocze natychmiast
reaguje.
– Flirtuje pan ze mną? – pyta.
– Mam nadzieję.
– Czy później wystawi pan na próbę moją wytrzymałość? – Zniża
głos, w którym zaczynają pobrzmiewać nuty namiętności.
Och, Ano. Moje ciało przeszywa błyskawica pożądania.
– Nic nie sprawi mi większej przyjemności.
– Bardzo miło mi to słyszeć, Christianie Grey.
Za dobra jest w te klocki.
– Cieszę się, że zadzwoniłaś – mówię. – Poprawiłaś mi humor.
– Zawsze do usług – chichocze. – Muszę zadzwonić do swojego
osobistego trenera, żebym potrafiła dotrzymać ci kroku.
Śmieję się.
– Bastille będzie zachwycony.
Milczy przez chwilę.
– Dziękuję, sprawiłeś, że poczułam się lepiej.
– Czy nie na tym polega moje zadanie?
– Owszem. I świetnie ci to idzie.
Pławię się w jej pełnych miłości słowach. Ano, dzięki tobie czuję się
kompletny.
Ktoś puka do drzwi i domyślam się, że to Andrea albo Sarah z moim
lunchem.
– Muszę kończyć.
– Dziękuję, Christianie – mówi Ana.
– Za co?
– Że jesteś sobą. Ach, jeszcze jedno. Wiadomość, że kupiłeś SIP,
nadal jest tajemnicą, prawda?
– Owszem, jeszcze przez trzy tygodnie.
– Okej. Postaram się pamiętać.
– Zrób tak. Na razie, maleńka.
– Okej. Na razie, Christianie.

ANDREA I SARAH PRZESZŁY dzisiaj same siebie. Dostałem swoją


ulubioną kanapkę – z indykiem i piklami, odrobiną sałatki i frytkami –
wszystko podane na tacy z serwetką z logo GEH, wodą w kryształowej
szklance i wesołą różową różyczką w kryształowym wazoniku.
– Dzięki – mruczę pod nosem, kiedy obie krzątają się, ustawiając
tacę.
– Cała przyjemność po naszej stronie, proszę pana – powiada
Andrea z uśmiechem, który ostatnio pojawia się częściej. Obie
dziewczyny zdają się dziwnie rozkojarzone i roztrzepane. Co one
kombinują?
Zaczynam jeść i jednocześnie sprawdzam wiadomości. Pojawiła się
kolejna od Eleny.
Cholera.
ELENA
Zadzwoń do mnie. Proszę.

ELENA
Zadzwoń. Odchodzę od zmysłów.

ELENA
Nie wiem, co powiedzieć. Cały dzień
myślę o tym, co się stało w weekend.
I nie wiem, dlaczego wszystko tak się
wymknęło spod kontroli.
Przepraszam. Zadzwoń.

ELENA
Proszę, odbieraj moje telefony.

Muszę to z nią załatwić. Moi rodzice żądają, żebym zerwał wszelkie


stosunki z panią Lincoln. Szczerze mówiąc, ja sobie nie wyobrażam,
jak możemy przejść do normalności po wszystkim, co wykrzyczeliśmy
sobie w tamten sobotni wieczór.
Powiedziałem wiele naprawdę paskudnych rzeczy.
Podobnie jak ona.
Pora to zakończyć.
Obiecałem Anie, że dam Elenie firmę w prezencie.
W książce kontaktów wyszukuję numer swojej osobistej prawniczki.
Jak na ironię, poznaliśmy się właśnie dzięki Elenie. Debra Kingston
specjalizuje się w prawie handlowym i tak się składa, że lubi styl życia
podobny do mojego. Przygotowywała moje wszystkie umowy
o zachowaniu poufności oraz prowadziła moje sprawy z panią Lincoln,
a także naszego wspólnego przedsięwzięcia.
Wybieram jej numer.
– Christianie, dzień dobry. Dawno nie rozmawialiśmy. Jak
rozumiem, należą ci się gratulacje.
– Dzięki, Debra.
Jezu! Ona też wie.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Chcę przekazać pani Lincoln salon w formie darowizny.
– Słucham? – W jej głosie słychać niedowierzanie.
– Dobrze słyszałaś. Chcę sporządzić umowę. Wszystko. Pożyczki.
Nieruchomości i ruchomości. Absolutnie wszystko. Ma być jej.
– Jesteś pewny?
– Tak.
– Odcinasz się od niej?
– Owszem. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Żadnych
zobowiązań.
– Christianie, jako twoja prawniczka muszę zapytać, czy jesteś tego
absolutnie pewny. To niezwykle hojny dar. Stracisz tysiące dolarów.
– Debro, doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
Prycha do słuchawki.
– Okej, skoro nalegasz. W ciągu paru dni prześlę ci szkic umowy.
– Dziękuję. I chcę, żebyś zajęła się wszelką korespondencją.
– Naprawdę się pokłóciliście.
Nie zamierzam dyskutować z Debrą o swoim prywatnym życiu. Cóż,
przynajmniej o tym jego aspekcie.
– Rozumiem – dodaje. – W związku wszystko gra?
Co. Do. Diabła?
– Debra, po prostu przygotuj pieprzoną umowę.
Odpowiada przez zaciśnięte zęby.
– Jak sobie życzysz, Christianie. Powiadomię też panią Lincoln.
– Doskonale. Dziękuję.
W ten sposób powinienem pozbyć się Eleny.
Rozłączam się.
Rany. Zrobiłem to.
Dobrze się z tym czuję. Ulżyło mi. Właśnie pożegnałem się
z niewielką fortunką według standardów GEH, ale Elena na to
zasłużyła. Bez niej nie byłoby GEH.

– Myślałam o naszej ostatniej rozmowie, Christianie.


– Tak, pani?
– Porzucasz Harvard. Pożyczę ci sto tysięcy dolarów, żebyś założył
własny biznes.
– Naprawdę zrobiłabyś to dla mnie?
– Christianie, wierzę w ciebie. Pisane ci jest zostać panem
wszechświata. To będzie pożyczka i kiedyś mnie spłacisz.
– Eleno… ja…
– Możesz mi podziękować, demonstrując, czego się dzisiaj nauczyłeś.
Ty na górze. Ja na dole. Tylko nie zostaw śladów.

Potrząsam głową. W ten sposób zaczęło się moje szkolenie na


dominującego. Sukces, jaki odniosłem w biznesie, jest związany
z wyborem stylu życia. Uśmiecham się na tę grę słów, szybko jednak
się reflektuję. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej tego nie
dostrzegłem?
Cholera. Nie mogę chować się za biurkiem. Zasługuje, żebym z nią
porozmawiał.
Czas na przedstawienie, Grey.
Niechętnie wybieram jej numer.
Odbiera po pierwszym sygnale.
– Christianie, dlaczego nie dzwoniłeś?
– Teraz dzwonię.
– O co, do diabła, chodzi twojej matce i twojej… narzeczonej? –
Ostatnie słowo wymawia z przekąsem.
– Eleno, dzwonię przez grzeczność. Oddaję ci twój biznes w formie
darowizny. Skontaktowałem się już z Debrą Kingston. Ma
przygotować dokumenty. To koniec. Nie możemy więcej tego robić.
– Co? O czym ty mówisz?
– To nie jest żart. Nie mam już siły na te bzdury. Prosiłem, żebyś
zostawiła Anę w spokoju, a ty zignorowałaś moją prośbę. Kto sieje
wiatr, zbiera burzę, szanowna pani. To koniec. Nie dzwoń do mnie.
– Chris… – słyszę w jej głosie panikę, ale się rozłączam.
Telefon niemal natychmiast dzwoni, a na wyświetlaczu pojawia się
jej numer. Odrzucam połączenie i skupiam się na liście rzeczy do
zrobienia.
Do konferencji prasowej została jakaś godzina, żeby więc nie myśleć
o Elenie, podnoszę słuchawkę biurowego telefonu i dzwonię do brata.
– Cześć, ważniaku. Zaczynasz mieć wątpliwości?
– Odwal się, Elliot.
– Ona je ma? – kpi.
– Możesz uciszyć swojego wewnętrznego dupka na dwie minuty?
– Aż na tyle? Wątpię.
– Kupuję dom.
– Rany. Dla siebie i przyszłej pani Grey? To dość szybko. Zrobiłeś jej
dziecko?
– Nie! – Do kurwy nędzy!
Rechocze po drugiej stronie.
– Niech zgadnę. W Denny-Blaine albo Laurelhurst?
Ach, ulubione przedmieścia milionerów z branży technologicznej.
– Nie.
– W Medinie?
Parskam śmiechem.
– To zdecydowanie za blisko rodziców. Nad wodą, na północ od
Broadview.
– Żartujesz sobie.
– Wcale nie. Chcę oglądać zachód słońca nad cieśniną, a nie wschód
nad jeziorem.
Elliot się śmieje.
– Stary. Kto by pomyślał, że taki z ciebie romantyk.
To nieprawda.
– Trzeba go całkowicie przerobić.
– Serio? – Teraz Elliot się zainteresował. – Chcesz, żeby ci kogoś
polecić?
– Nie, stary. Chcę, żebyś ty się tym zajął. Chcę coś porządnego
i przyjaznego dla środowiska. No wiesz, wszystkie te bzdury, których
tyle opowiadasz przy rodzinnych obiadach.
– Rany. – Jest zaskoczony. – Mogę go zobaczyć?
– Jasne. Co prawda nie podpisałem jeszcze umowy, ale mniej więcej
w przyszłym tygodniu będziemy robić pomiary.
– Rozumiem. Naprawdę bardzo się cieszę. Ale będzie ci potrzebny
architekt.
– Jak się nazywała ta architektka, która nadzorowała remont
w Aspen?
– Eee… Gia Matteo. Teraz ma wypasioną firmę w centrum.
– W Aspen zrobiła kawał dobrej roboty. I z tego, co pamiętam,
miała imponujące portfolio.
– To prawda. Hm… Jasne.
– Brzmisz, jakbyś nie był pewny.
– No wiesz. To jedna z tych, co nie przyjmują odmowy.
– To znaczy?
– Jest… ambitna. Pazerna. Nie odpuszcza, jeśli czegoś chce.
– To dla mnie nie problem.
– Dla mnie też nie – stwierdza Elliot. – W sumie lubię drapieżne
kobiety.
– Serio? – Cóż, Kavanagh pasuje idealnie.
– Ona i ja… – Elliot nie kończy zdania.
Pozostaje mi tylko przewrócić oczami. Mój brat nie wie, co to umiar
w stosunkach damsko-męskich.
– Czy to coś zmienia?
– Nie. Jasne, że nie. Zna się na rzeczy.
– Zadzwonię do niej. I przejrzę jej najnowsze portfolio. – Notuję
sobie jej numer.
– Super. Daj znać, kiedy będzie można obejrzeć dom.
– Jasna sprawa. Na razie.
– Brachu.
Rozłączam się. Ciekawe, ile babek w życiu przeleciał. Kręcę głową.
Czy on ma pojęcie, że Katherine Kavanagh zagięła na niego parol?
Niczego nie zauważył w ten weekend? Mam nadzieję, że nie zostaną
parą. To chyba najbardziej wkurzająca kobieta, jaką znam.
Sam przysłał maila z oświadczeniem na konferencję prasową, do
której zostało pół godziny. Przeglądam je i nanoszę poprawki. Jak
zwykle jego styl jest pretensjonalny i nadęty. Czasem naprawdę nie
wiem, czemu go zatrudniłem.
Dwadzieścia minut później puka do moich drzwi.
– Christianie? Jesteś gotowy?

– PANIE GREY, SUGERUJE pan, że to mógł być sabotaż? – pyta


dziennikarz z „The Seattle Times”.
– Nic takiego nie powiedziałem. Dopuszczamy każdą możliwość
i czekamy na raport z wypadku.
– Gratulacje z okazji pańskich zaręczyn. Jak poznaliście się
z Anastasią Steele? – Ta dziennikarka jest chyba z „Seattle
Metropolitan”.
– Nie odpowiadam na pytania dotyczące mojego życia prywatnego.
Powtórzę jedynie, że jestem bardzo szczęśliwy, że zgodziła się zostać
moją żoną.
– To było ostatnie pytanie. Bardzo państwu dziękujemy. – Sam
przychodzi mi z pomocą i wyprowadza mnie z sali konferencyjnej.
Dzięki Bogu, mam to za sobą.
– Dobrze ci poszło – mówi Sam, jakby potrzebna mi była jego
aprobata. – Prasa na pewno poprosi o wasze wspólne zdjęcie
z Anastasią. Nie przestaną cię tropić, póki go nie zdobędą.
– Pomyślę o tym. Na razie chcę wrócić do gabinetu.
Sam uśmiecha się wymownie.
– Jasne, Christianie. Podeślę ci materiały z konferencji, jak się
ukażą.
– Dzięki.
Co ma znaczyć ten uśmieszek?
Wchodzę do windy zadowolony, że mam ją tylko dla siebie.
Sprawdzam telefon. Trzy nieodebrane połączenia od Eleny.
Na miłość boską, pani Lincoln. Z nami koniec.
Jest też mail od Any.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Nowiny!
Data: 20 czerwca 2011, 16:55
Adresat: Christian Grey

Szanowny Panie,
udana konferencja prasowa.
Czemu mnie to nie dziwi?
Wyglądałeś bardzo sexy.
Piękny krawat.
Ax

PS Sabotaż?

Mimowolnie dotykam ręką krawata. Ten krawat od Brioni. Mój


ulubiony.
Wyglądałem sexy. Te słowa sprawiają mi większą przyjemność, niż
powinny. Lubię wyglądać sexy dla Any. Jej mail podsuwa mi pomysł.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Pokażę Ci, co znaczy sexy
Data: 20 czerwca 2011, 17:08
Adresat: Anastasia Steele

Ukochana przyszła żono!


Może wieczorem zrobię użytek z tego krawata, kiedy będę testować Twoją
wytrzymałość.

Christian Grey
niecierpliwy prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Sabotaż to tylko przypuszczenie. Nie zawracaj sobie tym głowy. To nie


jest prośba.

DRZWI WINDY SIĘ otwierają.


– Sto lat, proszę pana! – rozlega się kakofonia głosów. Przed
drzwiami stoi Andrea, trzymając wielki lukrowany tort z napisem:
„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”. Na torcie pali się
samotna złota świeczka.
Co, do kurwy!
Wcześniej to się nie zdarzało.
Nigdy.
Wszyscy – Ros, Barney, Fred, Marco, Vanessa, a także ich
zastępcy – śpiewają chórem „Sto lat”. Uśmiechem staram się
zatuszować zaskoczenie, a kiedy kończą, zdmuchuję świeczkę.
Rozlegają się wiwaty i oklaski, jakbym zrobił coś wyjątkowego.
Sarah podaje mi kieliszek z szampanem.
Co poniektórzy wołają:
– Mowa! Mowa!
– Cóż, to prawdziwa niespodzianka. – Zwracam się do Andrei, która
nieznacznie wzrusza ramionami. – Ale bardzo wszystkim dziękuję.
Odzywa się Ros.
– Cieszymy się, że wciąż jesteś z nami, Christianie, a ja szczególnie,
bo to oznacza, że ja też wciąż tu jestem. – Ktoś kwituje to uprzejmym
śmiechem, ktoś inny klaszcze. – I chcieliśmy jakoś wyrazić naszą
wdzięczność. Wszyscy. – Gestem wskazuje na zebranych. – Życzymy
ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i gratulujemy zaręczyn.
Wznieśmy kieliszki. – Sama daje przykład. – Za Christiana Greya.
Moje nazwisko rozchodzi się echem po pomieszczeniu.
Sam też unoszę kieliszek i pociągam spory łyk.
Kolejne oklaski.
Naprawdę nie mam pojęcia, co wstąpiło w moich ludzi. Czemu
akurat teraz? Co się stało?
– Czy to był twój pomysł? – pytam Andreę, kiedy podaje mi talerzyk
z kawałkiem tortu.
– Nie, proszę pana. Ros.
– Ale ty to wszystko zorganizowałaś?
– Razem z Sarah.
– Cóż, dziękuję. Bardzo to miłe z waszej strony.
– Oczywiście, proszę pana. Nie ma za co.
Ros uśmiecha się do mnie ciepło i unosi kieliszek. Przypominam
sobie, że jestem jej winien parę granatowych szpilek od Manolo
Blahnika.

PÓŁ GODZINY MIJA, zanim udaje mi się wymknąć z imprezki, która


rozkręciła się w moim gabinecie. Jest mi bardzo miło, że tak się
postarali, i zaskakuje mnie to. Chyba na stare lata zaczynam mięknąć.
Ale jak zwykle marzę, żeby być w domu… z Aną.
Kiedy wybiega tylnym wyjściem z wydawnictwa, na jej widok moje
serce podskakuje ze szczęścia. Towarzyszy jej Sawyer. Otwiera przed
nią drzwi audi i Ana wślizguje się na kanapę obok mnie, Sawyer
tymczasem siada z przodu na miejscu pasażera.
– Cześć. – Uśmiecha się promiennie.
– Cześć. – Biorę ją za rękę i całuję w dłoń. – Jak ci minął dzień?
WTOREK, 21 CZERWCA 2011

Oczy Eleny są ciemne jak ołów. Zimne. Okrutne. Twarz ma tuż


przy mojej. Jest wściekła. Byłam najlepszym, co ci się kiedykolwiek
przytrafiło. Tylko spójrz na siebie. Jeden z najbogatszych
i odnoszących największe sukcesy przedsiębiorców w Stanach
Zjednoczonych. Opanowany, zdeterminowany. Nie potrzebujesz
niczego. Jesteś panem własnego wszechświata. Teraz klęczy. Przede
mną. W pokłonie. Naga. Czoło opiera o podłogę piwnicy. Jej
włosy lśnią złociście na tle ciemnych desek. Rękę ma wyciągniętą.
Palce rozłożone. Zakończone jaskrawoczerwonymi paznokciami.
Błaga. Nie podnoś głowy. Mój głos odbija się echem od
betonowych ścian. Chce, żebym przestał. Ma dość. Zaciskam
mocniej palce na jej włosach. Wystarczy, Grey. Chwytam swój
członek, nabrzmiały i sztywny, ze smugami jej czerwonej
szminki. Moja dłoń porusza się w górę i w dół. Coraz szybciej.
I szybciej. I szybciej. Tak. Szczytuję i szczytuję. Z głośnym,
dobywającym się z głębi moich trzewi okrzykiem. Opryskuję
spermą jej plecy. Stoję nad nią. Dyszę. W głowie mi się kręci.
Jestem zaspokojony. Rozlega się huk. Drzwi otwierają się
gwałtownie. Widzę wielki zarys jego sylwetki. Ryczy
i pomieszczenie aż dudni od jego mrożących krew w żyłach
wrzasków. Nie. Elena krzyczy. Kurwa. Nie. Nie. Nie. On tutaj jest.
Wie. Elena staje między nim a mną. Nie, krzyczy, a on uderza ją
tak mocno, że ona przewraca się na podłogę. Krzyczy. I krzyczy.
I krzyczy. Zostaw go. Zostaw go. Ale on mnie bije. Wali prosto
w szczękę. Upadam i upadam. W głowie mi wiruje. Jestem słaby.
Nie. Przestań krzyczeć. Przestań. Krzyk nie milknie. Jestem pod
stołem w kuchni. Zasłaniam uszy rękami. Ale wciąż słyszę krzyk.
On tutaj jest, słyszę jego buciory. Wielkie buciory. Ze
sprzączkami. Ona krzyczy. I krzyczy. Co on zrobił? Gdzie ona
jest? Czuję jego smród, jeszcze zanim go widzę. Zagląda pod stół
z zapalonym papierosem w ręce. Tu jesteś, ty mały gnojku.
Budzę się gwałtownie, rozpaczliwie łapiąc oddech, zlany potem, ze
strachem pulsującym w całym ciele.
Gdzie ja jestem?
Oczy przyzwyczajają mi się do światła. Jestem w domu. W Escali.
Śpiąca sylwetka Any skąpana jest w srebrzystym blasku księżyca. Ten
widok działa na mnie kojąco jak chłodna jesienna bryza.
Dzięki Ci, Boże.
Ona jest tutaj. Ze mną.
Z ulgą wypuszczam powietrze, próbując uspokoić myśli.
O co, do cholery, w tym chodziło?
Elena rzadko mi się śni, a tym bardziej tamta straszliwa chwila
w naszej wspólnej historii. Przeszywa mnie dreszcz i wiem, że jestem
zbyt roztrzęsiony, żeby dalej spać. Zastanawiam się, czy nie obudzić
Any – pragnę się w niej znowu zatracić – ale to byłoby nie fair.
Wczoraj wieczorem dała aż nadto dowodów swojej wytrzymałości,
dzisiaj idzie do pracy i musi się wyspać. Poza tym jestem
zdenerwowany, przechodzą mnie ciarki, a koszmarny sen zostawił mi
w ustach kwaśny posmak. Zapewne dręczy mnie świadomość, że
zerwałem przyjaźń i wszelkie stosunki biznesowe z Eleną. W końcu
pani Lincoln była moją opoką przez ponad dziesięć lat.
Cholera.
Musiałem to zrobić.
To koniec. Koniec ze wszystkim.
Siadam i przeczesuję palcami włosy, uważając, żeby nie obudzić
Any. Jest wcześnie – pięć po piątej – i muszę natychmiast napić się
wody.
Wyślizguję się z łóżka i widzę, że stoję na moim krawacie,
rzuconym po nocnych błazenadach. Wraca cudowne wspomnienie
Any, z rękami skrępowanymi nad głową, ciałem napiętym jak cięciwa
łuku, odchyloną w ekstazie głową, dłońmi zaciśniętymi na zagłówku,
podczas gdy ja całą swoją uwagę mam skupioną na jej łechtaczce,
którą pieszczę językiem. To znacznie milsze niż roztrząsanie sennego
koszmaru. Podnoszę krawat, zwijam go i odkładam na nocną szafkę.
Zwykle nie nawiedzają mnie koszmary, gdy Ana śpi obok mnie.
Mam nadzieję, że to jednorazowy przypadek. Dobrze, że w ciągu dnia
idę do Flynna – będziemy mogli omówić tę nową sytuację.
Wciągam spodnie od piżamy, chwytam telefon i wychodzę
z sypialni. Może odrobina Bacha albo Chopina nieco mnie ukoi.
Siadając przy fortepianie, sprawdzam wiadomości. Jedna, przysłana
o północy przez Welcha, przykuwa moją uwagę.

WELCH
Podejrzenie sabotażu.
Wstępny raport z samego rana.

Kurwa. Czuję, jak włosy stają mi dęba i krew odpływa z głowy.


Moje obawy się potwierdziły. Ktoś pragnie mojej śmierci.
Kto?
Przywołuję w pamięci wspólników, których w ostatnich latach
przechytrzyłem.
Woods? Stevens? Carver? Kto jeszcze? Waring?
Posunęliby się do tego?
Wszyscy zarobili kupę forsy. Potracili tylko swoje firmy. Nie chce mi
się wierzyć, że to ma związek z moimi interesami.
Może sprawa ma osobiste podłoże?
Jest tylko jedna osoba, która nasuwa się w tym kontekście. Linc. Ale
były mąż Eleny zemścił się już na niej i było to lata temu. Czemu
nagle teraz miałby się uaktywnić?
Może to ktoś inny. Jakiś niezadowolony pracownik? Była? Nikt, kto
byłby do tego zdolny, nie przychodzi mi na myśl. Poza Leilą,
wszystkim świetnie się powodzi.
Muszę to przeanalizować.
Ana! Jasna cholera!
Skoro chodzi im o mnie, mogą skrzywdzić i ją. Czuję, jak strach
pełznie po mojej skórze, powodując gęsią skórkę. Muszę chronić Anę,
za wszelką cenę. Piszę wiadomość do Welcha.

Spotkanie dziś rano.


O 8 w Grey House

WELCH
Przyjąłem

Piszę również do Andrei, żeby odwołała wszystkie ewentualne


spotkania, następnie wysyłam maila do Taylora.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Sabotaż
Data: 21 czerwca 2011, 05:18
Adresat: J B Taylor

Welch poinformował mnie, że mogło dojść do sabotażu helikoptera.


Wstępny raport będzie rano. Spotykamy się w Grey House o 8 rano.

Zatrudnij ponownie Reynoldsa i Ryana, jeśli są dostępni. Ana ma mieć


ochronę przez cały czas. Dzisiaj zostanie z nią Sawyer.
Dzięki.

Christian Grey,
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Muszę dać upust nagromadzonej nerwowej energii i postanawiam,


że poćwiczę. Na palcach wchodzę do garderoby, szybko i po cichu się
przebieram, żeby przypadkiem nie obudzić Any.
Uruchamiam bieżnię i przy okazji sprawdzam w telewizji notowania
rynków, słucham Foo Fighters, cały czas myśląc, kto, do cholery, chce
mnie zabić.

ANA PACHNIE SNEM, seksem i odrobinę jesiennym sadem. Przez chwilę


jestem w szczęśliwszych czasach, wolny od kłopotów, tylko ja i moja
dziewczyna.
– Hej, maleńka, pora wstawać. – Muskam ustami jej ucho.
Otwiera oczy. Jej wciąż jeszcze zaspana twarz lśni niczym złoty
świt.
– Dzień dobry – mówi. Przesuwa palcami po moich ustach i szybko
mnie całuje.
– Dobrze spałaś? – pytam.
– Hmmm… Tak ładnie pachniesz. I wyglądasz.
Uśmiecham się. To tylko dobrze skrojony garnitur.
– Muszę być wcześnie w biurze.
Siada.
– Już? – Zerka na radio z zegarem. Jest osiem minut po ósmej.
– Coś mi wyskoczyło. Sawyer będzie ci dzisiaj towarzyszył.
Dopilnuje, żeby media cię nie atakowały. Nie masz nic przeciwko?
Kręci głową.
Dobrze. Nie chcę jej straszyć wieściami o helikopterze.
– Widzimy się później. – Całuję ją w czoło i wychodzę, zanim
ulegnę pokusie, by zostać.

RAPORT JEST ZWIĘZŁY.

FAA System Raportowania Wypadków i Zdarzeń (SRWZ)

INFORMACJE OGÓLNE
Źródło danych: BAZA DANYCH O WYPADKACH I ZDARZENIACH
Numer raportu: 20110453923
Data: 17-CZERW-11
Miasto: CASTLE ROCK Stan: WA
Nazwa lotniska: PORTLAND HELIPORT
Rodzaj wydarzenia: ZDARZENIE
Zderzenie w powietrzu: NIE

INFORMACJE O STATKU POWIETRZNYM


Uszkodzenie: POWAŻNE
Marka: EURCPT
Model: EC-135
Seria: EC-135-P2
Liczba wylatanych godzin: 1470
Właściciel: GEH INC
Rodzaj działalności: PRZEWÓZ OSÓB
Numer rejestracji: N124CT
Liczba osób na pokładzie: 2
Ofiary śmiertelne: 0
Ranni: 0
Klasa wagowa: PONIŻEJ 6000 KG
Liczba silników: 2
Marka silnika: TURBOM
Model silnika: ARRIUS 2B2

OKOLICZNOŚCI ZDARZENIA/WYPADKU
Podstawowe warunki lotu: LOT Z WIDOCZNOŚCIĄ
Drugorzędne warunki lotu: BRAK WPŁYWU POGODY
Plan lotu: PODANY

PILOT DOWODZĄCY
Certyfikat pilota: PILOT KOMERCYJNY
Uprawnienia: WIROPŁAT/HELIKOPTER
Kwalifikacje: UPRAWNIONY
Suma wylatanych godzin: 1180
Suma wylatanych godzin na modelu: 860
Suma wylatanych godzin w ciągu ostatnich 90 dni: 28

UWAGI
21 CZERWCA 2011, OKOŁO GODZ. 14:20 CZASU PACYFICZNEGO
EC-135, N124CT, NALEŻĄCY DO I EKSPLOATOWANY PRZEZ GREY
ENTERPRISES HOLDING INC. ULEGŁ POWAŻNEMU WYPADKOWI.
HELIKOPTER BYŁ STABILNY, GDY NAGLE ZACZĄŁ PIKOWAĆ
I ZAPALIŁA SIĘ LAMPKA KONTROLNA SILNIKA #1. PILOT ZDUSIŁ
OGIEŃ I PODJĄŁ PRÓBĘ POWROTU NA SEA-TAC NA DRUGIM
SILNIKU. ZAPALIŁA SIĘ LAMPKA KONTROLNA SILNIKA #2. PILOT
DOKONAŁ AWARYJNEGO LĄDOWANIA W PÓŁNOCNO-
WSCHODNIM REJONIE SILVER LAKE. PILOT AKTYWOWAŁ DRUGĄ
GAŚNICĘ, UNIERUCHOMIŁ SILNIK I DOKONAŁ EWAKUACJI.
ŻADNE OBRAŻENIA NIE ZOSTAŁY ODNOTOWANE. PILOT
URUCHOMIŁ PRZENOŚNĄ GAŚNICĘ ZNAJDUJĄCĄ SIĘ NA
POKŁADZIE. PRODUCENT MASZYNY PRZEPROWADZA BADANIE
SILNIKÓW I WSTĘPNY RAPORT STWIERDZA, ŻE PRZYCZYNA
AWARII JEST PODEJRZANA I BYĆ MOŻE DOPROWADZIŁY DO NIEJ
DZIAŁANIA CELOWE OSÓB TRZECICH. NRBT ZARZĄDZA DALSZE
BADANIA.
W moim gabinecie z Welchem i Taylorem studiujemy raport.
W jaskrawym świetle poranka twarz Welcha wydaje się jeszcze
bardziej pobrużdżona niż zwykle. Jej wyraz jest co najmniej ponury.
– W tej chwili NRBT jedynie podejrzewa sabotaż, ale my
powinniśmy zakładać, że działanie było celowe. Dlatego
sprawdziliśmy monitoring na lądowisku w Portlandzie, ale jak dotąd
nie stwierdziliśmy niczego podejrzanego. – Poprawia się na krześle
i chrząka. – Mamy jednak coś z hangaru GEH na Boeing Field.
O?
– Dwie kamery nie działały, więc materiał jest niekompletny.
– Słucham? Jak do tego doszło? – Za co ja, kurwa, tym ludziom
płacę?
– Usilnie staramy się to ustalić – odpowiada Welch głosem
ponurym i chrapliwym jak silnik starego samochodu. – To bardzo
poważne naruszenie.
Wolne żarty, Sherlocku.
– Kto ponosi odpowiedzialność?
– Pracują na zmiany. W grę wchodzą cztery osoby, może pięć.
– Jeśli okażą się winni zaniedbania, są zwolnieni. Wszyscy.
– Proszę pana. – Welch zerka na Taylora.
– W tej chwili nic nie wskazuje na to, kto za tym stoi – odzywa się
Taylor.
– Helikopter zostanie zbadany przez techników
kryminalistycznych – dodaje Welch. – Mam nadzieję, że coś znajdą.
– Nadzieja to za mało! – podnoszę głos.
– Tak jest, proszę pana – mówią jednocześnie. Obaj są szczerze
skruszeni.
Do diabła. To nie ich wina. Weź się w garść, Grey.
Mówię dalej już bardziej wyważonym tonem.
– Dowiedzcie się, kto zawalił w hangarze. Natychmiast do
zwolnienia. Informujcie mnie na bieżąco, jak tylko będzie wiadomo,
co się stało. Tymczasem sprawdźcie odrzutowiec i dopilnujcie, żeby
był bezpieczny.
– Tak jest, proszę pana – mówi Taylor.
– Już nad tym pracujemy – warczy Welch. Jest autentycznie
wkurzony. I słusznie, w końcu do tego wszystkiego doszło na jego
zmianie. – Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu też to bada
i zapewne powiadomią służby o swoich ustaleniach, może nawet
poproszą o równoległe śledztwo. Jeszcze to u nich potwierdzę.
– Mówisz o policji? – pytam.
– Nie. Chodzi o FBI.
– Okej. Może oni coś ustalą. Co z ochroną bezpośrednią?
– Reynolds i Ryan są dostępni i zaczynają dzisiaj.
– Nie chcę mieszać w to Anastasii. Niech się bez potrzeby nie
martwi. Wytypujcie tych, którzy mogą za tym stać. Przyznaję, że
jestem w kropce.
– Mój zespół już pracuje nad listą potencjalnych podejrzanych –
oznajmia Welch.
– Też się tym zajmę.
– Proszę pana, jeżeli to się znalazło na stronie FAA, prasa może
zacząć zadawać pytania – odzywa się Taylor.
Jasna cholera.
– Masz rację. Możesz poinformować Sama. Zresztą idę do niego.
– Oczywiście – kiwa głową Taylor.
Jeśli to wyjdzie na jaw, będę musiał powiedzieć Anie.
Do diabła, jak do tego doszło?
Sabotaż!
Masz lepsze rzeczy do roboty niż zajmować się tym gównem.
Podczas gdy Welch i Taylor dyskutują o możliwych podejrzanych,
otwieram drzwi i wyglądam do sekretariatu. Andrea podnosi głowę
znad swojego komputera.
– Proszę pana?
– Poproś, żeby dołączyli do nas Sam i Ros.
– Oczywiście.

ROZLEGA SIĘ PUKANIE do drzwi.


– Życzy pan sobie kawy? – pyta Andrea.
– Poproszę.
Na ekranie komputera widnieje lista wszystkich przejętych przeze
mnie firm. Dokładnie ją przeglądam, żeby sprawdzić, czy znajdę
kogoś, kto może być podejrzany. Jak dotąd nic. Bardzo to frustrujące.
Martwię się o Anę – jeśli ktoś chce mnie skrzywdzić, ona może
ucierpieć przy okazji. Jak będę mógł żyć, jeśli do tego dojdzie?
– Latte?
– Nie. Czarną. I mocną.
– Tak, proszę pana. – Zamyka za sobą drzwi, a na ekranie pojawia
się ikonka, że przyszedł mail od mojej dziewczyny.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Cisza przed burzą / po burzy?
Data: 21 czerwca 2011, 14:18
Adresat: Christian Grey

Najdroższy Panie Grey,


jest Pan dzisiaj wyjątkowo cichy. To mnie martwi.
Mam nadzieję, że w świecie finansów i biznesu wszystko w porządku.
Dziękuję za ostatnią noc. Jest Pan bardzo łapczywy. ;)

Axx
PS Po południu widzę się z panem Bastillem.

Ano! Zalewa mnie fala gorąca i muszę poluzować krawat. Doprawdy


figlarnie potrafi dobierać słowa. Odpisuję.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Burza trwa
Data: 21 czerwca 2011, 14:25
Adresat: Anastasia Steele

Moja kochana Narzeczono,


gratuluję, że pamiętałaś o swoim blackberry. Twoja wytrzymałość i twoje
usta nie przestają wprawiać mnie w zachwyt. ;) ;) ;)

Christian Grey
meteorolog i prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Chciałbym w tym tygodniu zabrać resztę Twoich rzeczy z mieszkania.


I tak nigdy Cię tam nie ma…
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Prognoza pogody
Data: 21 czerwca 2011, 14:29
Adresat: Christian Grey

Twój mail nie zdołał zagłuszyć moich obaw.


Pocieszam się, wiedząc, że jako właściciel stoczni możesz zbudować arkę.
Wszak jesteś jednym z najbardziej kompetentnych ludzi, jakich znam.
Twoja kochająca Ana xxx

PS Wieczorem porozmawiamy o mojej przeprowadzce.


PPS Naprawdę interesujesz się meteorologią?

Uśmiecham się, czytając jej mail. Palcem wskazującym muskam trzy


literki x.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Interesuję się Tobą
Data: 21 czerwca 2011, 14:32
Adresat: Anastasia Steele

Zawsze.

Christian Grey
zakochany do szaleństwa prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

JEST 17:30, KIEDY wchodzę do gabinetu doktora Flynna.


– Dzień dobry, Christianie.
– Witaj, John.
Bez pośpiechu podchodzę do kanapy i siadam, czekając, aż on
zajmie swój fotel.
– Masz za sobą wyjątkowy weekend – zagaja przyjaznym tonem.
Odwracam wzrok. Nie wiem, od czego zacząć.
– W czym rzecz? – pyta.
– Ktoś próbuje mnie zabić.
Flynn robi się blady – chyba po raz pierwszy w życiu.
– Mówisz o wypadku? – pyta.
Kiwam potakująco głową.
– Przykro mi to słyszeć. – Marszczy brwi.
– Moi ludzie już się tym zajmują. Ale nie mam pojęcia, kto to może
być.
– Żadnych podejrzeń?
Kręcę głową.
– Cóż – mówi. – Mam nadzieję, że policja prowadzi dochodzenie
i znajdą sprawcę.
– Sprawę przejmie FBI. Ale przede wszystkim martwię się o Anę.
John kiwa głową.
– O jej bezpieczeństwo?
– Właśnie. Zleciłem już dodatkową ochronę, ale nie wiem, czy to
wystarczy. – Przełykam, bo w gardle mi zaschło ze zdenerwowania.
– Rozmawialiśmy o tym – mówi. – Wiem, że nie znosisz, kiedy
tracisz kontrolę. Wiem też, że umierasz ze strachu o Anę, i rozumiem,
skąd to uczucie. Ale masz środki i podjąłeś kroki, żeby zapewnić jej
bezpieczeństwo. To wszystko, co można w tej sytuacji zrobić. – Patrzy
na mnie spokojnie i szczerze.
Jego słowa dodają mi otuchy.
Uśmiecha się i kontynuuje:
– Przecież nie możesz jej zamknąć.
Wybucham śmiechem, który działa na mnie oczyszczająco.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Jestem też świadom tego, że najchętniej znalazłbyś się na jej
miejscu.
– Tak. Wiem. Już rozumiem. Nie chcę jej odstraszyć.
– Otóż to. Bardzo dobrze.
– Ale nie tylko o tym chcę porozmawiać.
– Jest coś jeszcze?
Wzdycham ciężko i możliwie jak najzwięźlej streszczam mu
awanturę z Eleną na moim urodzinowym przyjęciu, a także kłótnie
z rodzicami, do których w konsekwencji doszło.
– Muszę przyznać, Christianie, że przy tobie człowiek nie wie, co to
nuda. – W odpowiedzi na mój pełen rezygnacji uśmiech Flynn pociera
ręką brodę. – Mamy tylko godzinę. O czym chcesz porozmawiać?
– W nocy śnił mi się koszmar. O Elenie.
– Rozumiem.
– Zerwałem z nią wszelkie kontakty, jak życzyli sobie moi rodzice.
I podarowałem jej firmę.
– To bardzo hojne z twojej strony.
Wzruszam ramionami.
– W rzeczy samej. Nie przeszkadza mi to jednak, przynajmniej tak
myślę. Naturalnie, ona do mnie dzwoni, ale dzisiaj tylko dwa razy.
– Wywarła ogromny wpływ na twoje życie.
– Tak. Ale przyszła pora na zmianę.
Flynn pogrąża się w zadumie.
– Co było dla ciebie gorsze: kłótnia z Eleną czy z rodzicami?
– Ta z Eleną była krępująca, bo w pokoju była Ana. Byliśmy dla
siebie bardzo niemili. – W moim głosie słychać szczery żal. Naprawdę
jest mi przykro, że nie rozstaliśmy się w nieco lepszej atmosferze. –
A Grace się wściekła. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby przeklinała.
Ale najgorsza była kłótnia z tatą. Zachował się jak dupek.
– Był zły?
– I to bardzo. – Próbuję zignorować poczucie winy, że jestem
nielojalny wobec Carricka.
– Być może tak naprawdę był zły na siebie. Bez wątpienia
rozumiesz, dlaczego tak się czuł.
Nie. Tak. Być może.
Tymczasem Flynn mówi dalej.
– Czy się z tym zgadzasz, czy nie, twój ojciec zapewne uważa, że
Elena wykorzystała bezbronnego nastolatka. A on miał cię chronić.
I zawiódł. Sądzę, że widzi to w ten sposób.
– Nie wykorzystała mnie. Byłem bardziej niż chętny. – W moich
słowach pobrzmiewa frustracja.
Mam dość tego argumentu.
John wzdycha.
– Rozmawialiśmy o tym wiele, wiele razy i nie zamierzam po raz
kolejny wdawać się z tobą w tę dysputę. Spróbuj jednak spojrzeć na to
z perspektywy twojego ojca.
– Powiedział, że niekoniecznie nadaję się na męża.
Flynn wydaje się zaskoczony.
– Och. A co ty o tym sądzisz?
– Złości mnie to. Bo może mieć rację. – Raczej się tego wstydzę.
– W jakim kontekście to powiedział?
Macham lekceważąco ręką.
– Pouczał mnie o świętości małżeństwa. Powiedział, że jej nie
szanuję i nie powinienem się żenić.
John marszczy brwi.
– Elena była mężatką – dodaję gwoli wyjaśnienia.
– Rozumiem. – Flynn zaciska usta. – Christianie – odzywa się
łagodnie. – Twój ojciec może mieć rację.
Słucham?
– Albo świadomie wdałeś się w romans z mężatką, co kosztowało ją
małżeństwo i nie tylko, zważywszy na to, co ją spotkało, albo byłeś
bezbronnym nastolatkiem, który został wykorzystany. Ku czemu się
skłaniasz? Bo tylko jedno może być prawdą.
Wbijam w niego wzrok. Co. Do. Jasnej cholery?
– Małżeństwo to nie przelewki – mówi.
– Kurwa, John, przecież wiem. Gadasz jak on!
– Doprawdy? Nie taka była moja intencja. Jestem tu, żeby pomóc ci
spojrzeć z dystansu.
Dystansu? Kurwa!
Jeszcze przez chwilę na niego patrzę, po czym spuszczam wzrok na
dłonie, a cisza, która zapada, robi się coraz cięższa.
Dystans, też coś.
– Uważam, że Carrick się myli – bąkam w końcu i dociera do mnie,
że powiedziałem to jak gówniarz, za którego uważa mnie ojciec.
– Oczywiście, że się myli. Bez względu na to, co sądzę o twoim
związku z panią Lincoln, przez te wszystkie lata udowodniłeś, że
jesteś jej bardzo oddany. I uważam, że najbardziej ciąży ci żal, że
zerwałeś z nią wszelkie stosunki.
– Niczego nie żałuję! Zrobiłem to, bo tak chciałem.
– W takim razie może czujesz się winny?
Wzdycham.
– Winny? Nie, nie czuję się winny.
Czy aby na pewno?
John pozostaje niewzruszony.
– Stąd te koszmary? – pytam.
– Być może. – Stuka się palcem wskazującym w wargi. –
Rezygnujesz z długotrwałego i bardzo dla ciebie ważnego związku,
żeby zadowolić rodziców.
– Nie chodzi o rodziców. Robię to dla Any.
Kiwa głową.
– Dla Anastasii, ukochanej kobiety, odrzucasz wszystko, co znasz.
To wielki krok naprzód. – Znowu się uśmiecha. – W dobrym kierunku,
jeśli chcesz znać moje zdanie.
Patrzę na niego i nie wiem, co powiedzieć.
– Przemyśl sobie to, o czym tu dzisiaj rozmawialiśmy. Nasz czas się
skończył – mówi. – Możemy kontynuować rozmowę podczas
następnego spotkania.
Wstaję, nieco otumaniony. Flynn jak zwykle dał mi dużo do
przetrawienia. Zanim wyjdę, muszę mu zadać jeszcze jedno,
niezmiernie ważne pytanie.
– Co u Leili?
– Robi niezłe postępy.
– Cóż, dobrze to słyszeć.
– Owszem. Widzimy się za tydzień.

PRZED BUDYNKIEM CZEKA Taylor w audi.


– Wrócę do domu pieszo – informuję go. Potrzebuję czasu, żeby
sobie wszystko przemyśleć. – Widzimy się w Escali.
Patrzy na mnie zbolały.
– Co jest?
– Proszę pana, byłoby wygodniej, gdyby pojechał pan samochodem.
Ach tak. Ktoś próbuje mnie zabić.
Z grymasem niezadowolenia czekam, aż Taylor otworzy drzwiczki,
i wsiadam.
Już nie jestem panem własnego wszechświata?
Mój nastrój pogarsza się jeszcze bardziej.

– GDZIE JEST ANA? – pytam panią Jones, wchodząc do salonu.


– Dobry wieczór panu. Bierze prysznic, jak sądzę.
– Dzięki.
– Kolacja za dwadzieścia minut? – pyta, mieszając coś w garnku na
kuchence.
Pachnie bosko.
– Powiedzmy, że za pół godziny.
Ana pod prysznicem to duża pokusa. Pani Jones próbuje ukryć
uśmiech, a ja udaję, że go nie dostrzegam. Idę poszukać swojej
dziewczyny. Nie ma jej w łazience, stoi za to w sypialni przy oknie,
zawinięta w ręcznik, wciąż jeszcze mokra po prysznicu.
– Cześć – mówi z szerokim uśmiechem, który jednak znika, kiedy
do niej podchodzę. – Co się stało?
Zanim odpowiadam, zamykam ją w uścisku i bardzo mocno tulę,
wdychając jej słodki, świeży zapach. Działa na moją duszę jak balsam.
– Christianie, o co chodzi? – Gładzi mnie po plecach i ściska.
– Po prostu chcę cię przytulić. – Chowam twarz w jej byle jak
upiętych włosach.
– Jestem tutaj. I nigdzie się nie wybieram. – W jej drżącym głosie
słyszę napięcie.
Nie znoszę, kiedy się denerwuje. Ujmuję jej głowę od tyłu
i odchylam, po czym całuję żarliwie usta. Reaguje natychmiast, pieści
moją twarz, otwiera się ku mnie, nasze języki się splatają.
Och, Ano.
Odsuwa się, ale oboje jesteśmy podnieceni, mój członek zrobił się
twardy i nabrzmiały.
Twardy jak diabli. Dla niej.
– Co się dzieje? – pyta, spoglądając przymilnie i szukając w mojej
twarzy odpowiedzi.
– Później – mruczę w jej usta i zaczynam prowadzić ją w stronę
łóżka.
Chwyta za klapy mojej marynarki, próbując mnie z niej uwolnić.
Ręcznik się z niej zsuwa i zostaje naga w moich ramionach.
Sięgam ręką, by ściągnąć gumkę z jej niedbałego koka, i włosy
kaskadą spadają na jej ramiona i piersi. Sunę dłońmi po jej plecach
i gwałtownie przyciskam ją do siebie.
– Pragnę cię.
– Nie da się ukryć. – Ociera się namiętnie o mój członek.
Kurwa. Uśmiecham się i łagodnie popycham ją na łóżko. Leży
w całym swoim nagim pięknie, a ja stoję nad nią, z nogami między jej
kolanami.
– Tak lepiej – mówię, zapominając kompletnie o wcześniejszej
irytacji.
– Panie Grey, co prawda pański garnitur szalenie mi się podoba,
uważam jednak, że jest pan przesadnie ubrany.
Jej niepokój znika, teraz patrzy na mnie błyszczącymi oczami,
pełnymi kokieteryjnego pożądania. Podnieca mnie to jeszcze bardziej.
– Cóż, panno Steele, zobaczmy, czy da się temu jakoś zaradzić.
Przygryza dolną wargę i palcami sunie pomiędzy swoimi piersiami.
Sutki ma zaróżowione, sterczące i gotowe. Na moje usta.
Dużo mnie kosztuje, by nie zedrzeć z siebie ubrania i się w niej nie
zatracić. Zamiast tego chwytam za krawat i pociągam go łagodnie, by
z wolna się rozluźnił. Wtedy rzucam go na podłogę i rozpinam górny
guzik koszuli.
Ana z zachwytu rozchyla seksownie usta.
Teraz zsuwam z ramion marynarkę i pozwalam, by spadła na
podłogę. Rozlega się głuchy stukot. To pewnie mój telefon. Nie bacząc
na to, gwałtownie wyrywam koszulę ze spodni.
– Zdjąć czy zostawić? – pytam.
– Zdjąć, bardzo proszę. – Ana nie waha się ani sekundy.
Uśmiecham się i wyjmuję spinkę z lewego mankietu, potem robię to
samo z prawym.
Ana wierci się niecierpliwie na łóżku.
– Spokojnie, maleńka – mówię szeptem, zaczynając rozpinać
koszulę od dołu.
Nawet na chwilę nie odrywam od Any wzroku. Koszula ląduje obok
marynarki, a ja biorę się za pasek. Ana ma rozszerzone źrenice.
Sycimy się nawzajem swoim widokiem. Wysuwam koniec paska ze
szlufki, rozpinam klamrę i najwolniej, jak potrafię, wyjmuję pasek ze
spodni.
Ana przekrzywia nieco głowę, cały czas na mnie patrząc, i widzę, że
jej piersi falują coraz mocniej, w miarę jak jej oddech przyśpiesza.
Składam pasek na pół i wsuwam go między palce.
Och, Ano… gdybyś wiedziała, co chciałbym nim zrobić.
Jej biodra unoszą się i opadają.
Szarpię za końce paska, które strzelają z głośnym trzaskiem. Ana
nawet nie drgnie, wiem jednak, że się na to nie pisała, upuszczam
więc pasek na podłogę. Wzdycha leciutko, po części z ulgą, ale po
części jest też chyba nieco zawiedziona – sam nie wiem. Nie pora
jednak o tym teraz myśleć. Zrzucam buty, ściągam skarpetki, odpinam
guzik przy pasku spodni i rozsuwam zamek.
– Gotowa? – pytam.
– I niecierpliwa. – Głos ma chrapliwy z pożądania. – Ale występ mi
się podoba.
Uśmiecham się szeroko. Zdejmuję spodnie i slipy, uwalniając mój
członek. Klękam na podłodze i zaczynam całować wewnętrzną stronę
jej łydek, ud, wzdłuż nasady włosów łonowych, docieram do pępka
i wyżej, do piersi, aż unoszę się nad nią, gotowy.
– Kocham cię – szepczę i wchodzę w nią, jednocześnie ją całując.
Jęczy.
– Christianie.
Zaczynam się poruszać. Wolno. Rozkoszuję się nią. Swoją słodką,
cudowną Aną. Swoją miłością.
Oplata mnie nogami, palcami chwyta mocno za włosy.
– Ja też cię kocham – mruczy mi do ucha i porusza się wraz ze mną,
w idealnej harmonii.
Razem.
My.
Zjednoczeni.
A kiedy rozpada się w moich ramionach, porywa mnie ze sobą.
– Ano!

MUSKA NOSEM MOJĄ pierś, a ja nieruchomieję, czekając na ciemność,


więc Ana przerywa i unosi głowę.
– Co prawda niezmiernie mi się twój zaimprowizowany striptiz
podobał, ciąg dalszy był jeszcze lepszy, ale teraz chciałabym, żebyś mi
przedstawił prognozę pogody, o której wspominałeś w swojej
korespondencji, i powiedział, co się stało.
Opuszkami palców gładzę jej plecy.
– Możemy najpierw zjeść?
Uśmiecha się.
– Tak. Jestem głodna. I chyba muszę jeszcze raz wziąć prysznic.
Ja też się uśmiecham.
– Uwielbiam cię brudzić. – Siadam i daję jej klapsa w pośladek. –
Wstajemy! Powiedziałem Gail, że będziemy za pół godziny.
– Poważnie? – Ana jest oburzona.
– Poważnie – szczerzę się do niej.

ZIELONE CURRY PO tajsku przygotowane przez panią Jones jest


wyśmienite, podobnie jak chablis, którym delektujemy się do posiłku.
– Dobrze więc. Wstępny raport był od FAA i w którymś momencie
zostanie opublikowany.
– O? – Ana podnosi wzrok znad talerza.
– Wygląda na to, że ktoś majstrował przy helikopterze.
– Sabotaż?
– Otóż to. Kazałem wzmocnić naszą ochronę do czasu, kiedy się
dowiemy, kto za tym stoi. Uważam, że będzie lepiej, jeśli zostaniemy
tutaj, przynajmniej na razie.
Potakuje głową, a oczy ma wielkie z niepokoju.
– Musimy mieć się na baczności.
– Okej.
Unoszę brew.
– Zgadzam się – dodaje szybko.
Doskonale. Gładko poszło.
Ale widać, że jest poruszona.
– Hej, nie martw się – mruczę. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy,
żeby cię ochronić.
– Martwię się nie o siebie, tylko o ciebie.
– Taylor i jego ludzie wszystkim się zajmują. Spokojnie.
Marszczy czoło i odkłada widelec na talerz.
– I jedz dalej.
Ana wykrzywia dolną wargę, więc sięgam, by wziąć ją za rękę.
– Ano. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. Nie pozwolę, żeby coś ci
się stało. – Zmieniam temat na bezpieczniejszy. – Jak było
u Bastille’a?
Rozchmurza się i uśmiecha czule.
– Dobrze. Bardzo dokładnie. Myślę, że polubię te treningi.
– Już nie mogę się doczekać, kiedy poćwiczymy razem.
– Wydawało mi się, że właśnie to robiliśmy, Christianie.
Zaczynam się śmiać. Ach, urocze, Anastasio, urocze.
CZWARTEK, 23 CZERWCA 2011

K iedy zjawia się Ros, przez okna mojego gabinetu wlewa się
poranne słońce. Siadamy przy niewielkim stole konferencyjnym.
– Jak się czujesz? – pytam.
– Dobrze, dziękuję, Christianie. Myślę, że już całkiem doszłam do
siebie po zeszłotygodniowej eskapadzie zakończonej rozbiciem
helikoptera.
– A twoje stopy?
Śmieje się.
– Też w porządku. Odciski pod kontrolą. A jak u ciebie?
– Chyba też nieźle. Chociaż wkurza mnie świadomość, że to był
sabotaż.
– Kto mógł zrobić coś takiego?
– Nie mam pojęcia.
– Może jakiś niezadowolony pracownik?
– Zespół Welcha przegląda teczki wszystkich aktualnych i byłych,
żeby sprawdzić, czy ktoś nie wyda się podejrzany. Na razie
znaleźliśmy tylko Jacka Hyde’a, faceta, którego zwolniłem
z wydawnictwa.
– Tego redaktora? – Sądząc po tonie, Ros trudno w to uwierzyć. Jej
zszokowana mina szczerze mnie rozśmiesza.
– Tak.
– Nie wydaje mi się.
– A jednak. Welch próbuje go namierzyć. Wygląda na to, że ten
facet nie był w swoim mieszkaniu, odkąd go wywaliłem. Welch dalej
nad tym pracuje.
– Może to Woods? – wpada na pomysł Ros.
– Zdecydowanie nie można go wykluczyć. Nad tym Welch też
pracuje.
– Obojętnie, kto to, mam nadzieję, że złapią drania.
– Ja też. – Oby prędzej niż później. – Od czego dzisiaj zaczynamy?
– Kavanagh Media. Musimy to w końcu ogarnąć. Zatwierdziłeś
koszty?
– Wiem, wiem. Mam kilka pytań, które omówię z Fredem. Ale jak
tylko to zrobię, możemy przedstawiać ostateczną ofertę. Gdy ich
ludzie zatwierdzą cenę jednostkową, natychmiast możemy zaczynać
badania nad światłowodami.
– Okej. Zaczekam, aż porozmawiasz z Fredem.
– Jestem z nim umówiony później. Wtedy to przedyskutujemy. Ma
mi pokazać najnowszą wersję tabletu. Myślę, że jesteśmy gotowi na
kolejny prototyp.
– To dobra wiadomość. Zastanawiałeś się już nad kolejnym krokiem
z Tajwanem?
– Czytałem raporty. Są interesujące. Widać, że ich stocznie
doskonale prosperują, i rozumiem, dlaczego chcą się rozwijać. Nie
umiem tylko rozgryźć, czemu szukają inwestora w Stanach.
– Wujek Sam jest po naszej stronie – zapewnia Ros.
– To prawda. Na pewno będą ulgi podatkowe, ale to duże wyzwanie
przenosić niektóre nasze budowy z Seattle. Muszę mieć pewność, że
to będzie pewne i korzystne dla GEH.
– Christianie, na dłuższą metę zaoszczędzimy. Przecież wiesz.
– Bez wątpienia, a biorąc pod uwagę, jak ceny stali idą w górę, być
może tylko dzięki temu nie trzeba będzie zamykać naszej stoczni
i zwalniać ludzi.
– Myślę, że należy dokładnie oszacować, jak to wpłynie na stocznię
i siłę roboczą.
– Tak – zgadzam się z nią. – Mądra sugestia.
– W porządku. Porozmawiam z Markiem, niech jego ludzie się tym
zajmą. Obawiam się jednak, że nie możemy zbyt długo zwlekać.
– Rozumiem. Co dalej?
– Fabryka. W Detroit. Bill wybrał trzy tereny poprzemysłowe
i czekamy na twoją decyzję. – Spogląda na mnie znacząco. Wie
doskonale, że się ociągam.
Czemu, do kurwy nędzy, ma to być Detroit?
Wzdycham.
– Okej. Wiem, że Detroit daje najlepsze warunki. Zróbmy
porównawczą analizę kosztów, potem omówimy wady i zalety
każdego miejsca. Spróbujmy uporać się z tym do przyszłego tygodnia.
– Dobrze.
Wracamy do Woodsa i zastanawiamy się, jakie powinniśmy podjąć
kroki prawne, jeśli w ogóle, za nieprzestrzeganie naszej umowy
o zachowaniu poufności.
– Myślę, że sam się załatwił – bąkam z pogardą. – Prasa nie była dla
niego łaskawa.
– Wystosowałam do niego pismo i zagroziłam pozwem.
– Dałaś też wyraz naszemu niezadowoleniu.
Śmieje się.
– Oczywiście.
– Przekonamy się, czy to go uciszy. Dupek – mruczę pod nosem,
Ros jednak krzywi się z przyganą na ten epitet.
– Jest dupkiem – wykrzykuję na swoją obronę. – I jest podejrzany.
Jak zwykle profesjonalna w każdym calu Ros ignoruje mój brak
manier.
– Jeśli chodzi o sprawy osobiste, zajmujemy się domem, który
planujesz kupić. Będziesz musiał przekazać pieniądze do depozytu.
Wyślę ci szczegóły i przeprowadzimy kontrolę budynku.
– Poinformowałem wykonawców, że zaczniemy w przyszłym
tygodniu. Chociaż nie wiem, czy potrzebuję kontroli. Postanowiłem
przebudować dom.
– Kontrola nie zaszkodzi. Przynajmniej wykonawca będzie wiedział,
z czym ma do czynienia.
Kiwam głową.
– Masz rację.
Ros znowu marszczy brwi.
– Słuchaj, tak sobie myślałam. – Milknie.
– O czym?
– Biorąc pod uwagę, że grozi ci niebezpieczeństwo, zastanawiałeś
się, czy nie zrobić w mieszkaniu schronu?
Oniemiałem.
– Nie, nigdy mi to nie przyszło do głowy, ponieważ mieszkam
w penthousie. Ale masz rację, może teraz powinienem o tym
pomyśleć.
Uśmiecha się niewesoło.
– Cóż, ja skończyłam.
– Jeszcze moment. – Wyjmuję spod stołu torbę z Nordstrom, którą
Taylor dostarczył rano. – To dla ciebie. Jak obiecałem.
– Co to takiego? – Zaskoczona Ros bierze ode mnie torbę i zagląda
do środka.
– Szpilki od Manola – mówię. – Mam nadzieję, że w odpowiednim
rozmiarze.
– Christianie, nie… – zaczyna protestować.
Podnoszę ręce.
– Obiecałem. Podobają ci się?
Przekrzywia głowę i patrzy na mnie ze wzruszeniem. Wytrąca mnie
to nieco z równowagi.
– Dziękuję – mówi. – Dla jasności, wbrew temu, co się stało, bez
wahania znowu bym z tobą poleciała.
Wow. Cóż za komplement.

PO JEJ WYJŚCIU siadam przy biurku i dzwonię do Vanessy Conway


z działu zamówień. Planowałem to zrobić od kilku dni.
– Słucham, proszę pana – odzywa się.
– Cześć, Vanesso. Wiem, że proszę o dużo, ale posłuchaj: kiedy
spadł mój helikopter, Ros i mnie uratował facet o imieniu Seb,
kierowca tira. Był sam. Miał taki wielki ciągnik siodłowy.
– Chce pan, żebym się z nim skontaktowała?
– Owszem. Ale najpierw musisz go znaleźć. Nie wiem, jak się
nazywa ani skąd jest.
– Hmm. Zobaczę, co da się zrobić.
– Jeździ głównie między Portlandem a Seattle.
– Okej. Zajmę się tym.
– Dzięki, Vanesso. – Rozłączam się, po raz nie wiadomo który
żałując, że Seb nie dał mi wizytówki. Przynajmniej ma moją, jeśli
oczywiście jej nie wyrzucił. Chciałbym mu się jakoś odwdzięczyć.
Na razie wracam do komputera i sprawdzam pocztę.
Jest mail od Any.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Tęsknię za Tobą
Data: 23 czerwca 2011, 11:03
Adresat: Christian Grey

To wszystko.
Axx

Nadawca: Christian Grey


Temat: Ja tęsknię bardziej
Data: 23 czerwca 2011, 11:33
Adresat: Anastasia Steele

Chciałbym, żebyś zmieniła zdanie i w ten weekend przewiozła resztę


swoich rzeczy z mieszkania do Escali. Spędzasz u mnie każdą noc, jaki więc
sens płacić czynsz za miejsce, w którym i tak Cię nie ma?

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Subtelnie próbuję ją przekonać, żeby przeniosła się do mnie na


stałe. Ale jak dotąd niezmiennie odmawia. Czemu tak się waha?
Odkąd przyjechała do Seattle, prawie w ogóle nie mieszka u siebie.
Zgodziła się za mnie wyjść, ale nie chce ze mną zamieszkać? Nic
z tego nie rozumiem. Bardzo to irytujące.
Wprowadź się do mnie, Anastasio.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Zamieszkaj ze mną
Data: 23 czerwca 2011, 11:39
Adresat: Christian Grey

Niezłe zagranie, Grey.


Mam piękne wspomnienia ze swojego mieszkania związane z Tobą.
Mówiłam Ci. Chcę więcej.
Zawsze chcę więcej.
Zamieszkaj ze mną tam.
Axx
Och, Ano, Ano, Ano. Zawsze chcesz więcej. Też bym chciał,
gdybyśmy byli bezpieczni.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Twoje bezpieczeństwo
Data: 23 czerwca 2011, 11:42
Adresat: Anastasia Steele

W tej chwili to dla mnie ważniejsze od gromadzenia wspomnień.


W mojej wieży z kości słoniowej mogę zapewnić Ci bezpieczeństwo.
Proszę, rozważ to jeszcze raz.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Mam nadzieję, że spodoba Ci się pani od planowania wesel.

Dzisiaj wieczorem mamy spotkanie w Escali z moją matką i właśnie


kobietą, która zajmuje się planowaniem wesel. Wolałbym spędzić ten
czas inaczej. Czemu nie możemy polecieć do Las Vegas i tam wziąć
ślubu? Już moglibyśmy być mężem i żoną. Czułbym się zdecydowanie
lepiej, gdyby Ana przestała zwlekać z przeprowadzką.
Skąd u niej ta niechęć?
Traktuje swoje mieszkanie jako miejsce ucieczki, gdyby zmieniła
zdanie?
Kurwa.
Wątpliwość to paskudne słowo oznaczające jeszcze paskudniejsze
uczucie.
Czemu nie chce się w pełni zaangażować?
Wystarczy, Grey.
Zgodziła się za ciebie wyjść!
Zmęczony tymi myślami dzwonię do Welcha. Może ma nowe dane
w sprawie śledztwa, chcę go też zapytać, czy udało mu się namierzyć
Jacka Hyde’a, poza tym potrzebuję informacji o schronach.
Taylor się nie zgadza, żebym poszedł piechotą do biura burmistrza,
o powrocie w ten sam sposób nie wspominając, więc po ciągnącym się
w nieskończoność lunchu z włodarzem miasta niechętnie wsiadam do
audi, w którym droga do Grey House zajmuje chwilę. Nie jestem
pewny, czy mi się podoba, że mój ochroniarz troszczy się o mnie jak
matka kwoka. To sprawia, że się duszę. Wzdycham głęboko, bo
przypomina mi się, że Ana oskarża mnie dokładnie o to samo.
Do diabła. Mam nadzieję, że jakoś znosi nieustanną czujną
obecność Sawyera.
Plusem jest to, że Taylor doradził mi, bym zrezygnował z golfa.
Chyba chodzi o to, że wokół pola jest za dużo drzew, wśród których
łatwo może się ukryć potencjalny zamachowiec. Nigdy nie
przepadałem za tym sportem, więc bez problemów ulegam sugestiom
Taylora, chociaż uważam, że odrobinę dramatyzuje.
Spoglądam przez panoramiczny dach na cudownie błękitne niebo
ponad betonem i szkłem centrum Seattle. Przez chwilę żałuję, że
mnie tam nie ma.
W powietrzu człowiek jest wolny.
Muszę tam wrócić z Aną. W szybowcu, frunąc po niebie, będziemy
bezpieczni. Uwolnimy się też od czujnych spojrzeń naszych
ochroniarzy. Pomysł niezmiernie przypada mi do gustu. Problem
w tym, że jeśli chcę zabrać ze sobą Anę, muszę mieć nowy
szybowiec – dla dwóch osób. Uradowany zacieram ręce. Wyjmuję
z kieszeni telefon i na stronie Alexandra Schleichera sprawdzam ich
najnowsze modele.

– CHRISTIANIE, ANO, BARDZO wam dziękuję. Cudownie było was


poznać. Jestem przekonana, że to będzie magiczny ślub.
– My też dziękujemy, Alondro – wdzięczy się Grace. – Twoje
pomysły są cudowne.
Matka zaciska dłonie z niespotykanym u niej entuzjazmem, a ja
muszę się porządnie wysilić, by nie przewrócić oczami i ukryć cisnący
mi się na usta uśmiech. Zachowuję się nienagannie. Panna Gutierrez
przedstawiła nam naprawdę wspaniałe propozycje. Niech je realizuje,
byle szybko, żebyśmy mogli się pobrać.
– Odprowadzę cię – mówi Ana i idzie wraz z Alondrą do wyjścia.
– I co myślisz? – pyta Grace.
– Jest w porządku.
– Och, Christianie – mama nie kryje irytacji – bardziej niż
w porządku.
– Okej, jest istnym darem od Boga w kwestii planowania ślubów. –
Mój głos ocieka sarkazmem.
Widzę, jak Grace ściąga usta i szykuje się do reprymendy, ale
szczęśliwie do pokoju wraca Ana.
– I co myślisz? – pyta, bacznie mi się przyglądając.
– Uważam, że jest w porządku. A tobie się podobała? – Jej
nastawienie jest dla mnie najważniejsze.
– Oczywiście. Ma naprawdę ciekawe pomysły. Pani doktor…
– Ano, proszę. Mów mi Grace.
– Grace. – Ana się poprawia i uśmiecha ze skruchą. – Teraz chyba
powinniśmy zacząć zawiadamiać gości i prosić, żeby sobie
zarezerwowali datę? – Ana mruga nerwowo, nagle wyraźnie
wstrząśnięta. – Ale przecież nie mamy nawet listy gości – szepcze.
– Z tym nie będzie żadnego problemu – uspokajam ją. Poza rodziną
muszę jeszcze zaprosić Ros i doktora Flynna z osobami
towarzyszącymi. Może jeszcze Bastille’a… i Maca.
– Jest jeszcze jedna sprawa – odzywa się Grace.
– Mianowicie?
– Wiem, że nie chcesz katolickiego ślubu, ale może mógłbyś
zapytać wielebnego Michaela Walsha, czy nie zgodziłby się
poprowadzić ceremonii?
Wielebny Walsh. Brzmi znajomo.
– Jest kapelanem w moim szpitalu. To serdeczny przyjaciel, a ja
wiem, że nigdy nie spotkałeś się osobiście z żadnym z naszych
znajomych księży.
– Ach, tak. Pamiętam go. Zawsze był dla mnie miły. Nie chcę ślubu
kościelnego, ale nie mam nic przeciwko, żeby on poprowadził
uroczystość. Oczywiście, jeżeli Ana się zgadza.
Ana, nieco blada, kiwa głową. Wygląda na przytłoczoną.
– Wspaniale. Jutro z nim porozmawiam. Tymczasem was zostawię,
żebyście mogli przygotować listę. – Grace nadstawia mi policzek, więc
całuję ją przelotnie. – Do widzenia, kochanie – mówi. – Do widzenia,
Ano. Zadzwonię.
– Wspaniale – odpowiada Ana, ale chyba nie czuje się pewnie.
Nie odpowiada jej pani od organizacji ślubu? Jest tak samo
oszołomiona jak ja? Ściskam jej rękę, pragnąc dodać jej otuchy,
i razem odprowadzamy moją matkę do wyjścia. Kiedy czekamy na
windę, Grace zwraca się do mnie.
– Bardzo cię proszę, Christianie, zadzwoń do ojca.
Wzdycham.
– Zastanowię się.
– Przestań się dąsać – mówi cicho ostrzegawczym tonem.
– Grace! – Odpuść.
Ana patrzy na nas, ale jest na tyle mądra, by się nie odzywać.
Szczęśliwie dla mnie rozlega się sygnał oznajmiający, że winda
przyjechała, i drzwi się rozsuwają. Grace wchodzi do kabiny, a ja biorę
Anę za rękę.
– Dobranoc – mówi raz jeszcze moja matka i drzwi się zamykają.
– Nie rozmawiasz z ojcem? – pyta Ana.
Wzruszam ramionami.
– Tak bym tego nie nazwał.
– Chodzi o ostatni weekend? Pokłóciłeś się z nim?
Odwzajemniam jej spojrzenie, ale milczę. To sprawa między nim
a mną.
– Christianie, to twój tato. On się tylko o ciebie troszczy.
Unoszę rękę w nadziei, że to ją powstrzyma.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
Ana krzyżuje ramiona na piersiach i zadziera brodę w ten swój
charakterystyczny sposób.
– Anastasio, daj spokój.
W jej kobaltowych oczach pojawia się błysk, ale z westchnieniem
opuszcza ręce. Patrzy na mnie z mieszaniną frustracji i współczucia.
Pięćdziesiąt twarzy, maleńka.
– Jest jeszcze jedna sprawa – odzywa się. – Mój tato chce zapłacić
za ślub.
– Doprawdy?
Nic z tego. To będzie kosztowało majątek, na co go nie stać. Nie
zamierzam doprowadzić mojego teścia do bankructwa.
– Uważam, że to nie wchodzi w grę.
– Słucham? Dlaczego? – Ana znowu się jeży.
– Kochanie, wiesz dlaczego. – Nie zamierzam o tym dyskutować. –
Odpowiedź brzmi nie.
– Ale…
– Nie.
Zaciska usta z uporem, który znam aż za dobrze.
– Ano, daję ci carte blanche w kwestii ślubu. Możesz robić, co
chcesz. Ale na to się nie zgodzę. Wiesz, że to nie fair wobec twojego
ojca. Mamy rok dwa tysiące jedenasty, nie tysiąc dziewięćset
jedenasty.
Wzdycha.
– Nie wiem, co mam mu powiedzieć.
– Powiedz mu, że ja chcę zadbać o wszystko. To moja głęboko
zakorzeniona potrzeba.
Bo to prawda.
Znowu wzdycha, tym razem chyba z rezygnacją.
– No dobrze, możemy zająć się listą gości? – pytam w nadziei, że
w ten sposób trochę się uspokoi i przestanie myśleć o Rayu.
– Jasne – godzi się i wiem, że udało mi się uniknąć kłótni.

MUSKAM JEJ UCHO, gdy po gwałtownym orgazmie próbuje uspokoić


oddech. Na czole ma kropelki potu, a palcami wciąż jeszcze trzyma
mnie za włosy.
– Podobało ci się, Anastasio?
Chyba wymamrotała, że prawie oszalała.
Uśmiecham się.
– Proszę cię, wprowadź się do mnie.
– Dobrze, ale nie w ten weekend. Zgódź się, Christianie. – Wciąż
jeszcze z trudem oddycha. Trzepocze powiekami i spogląda na
mnie. – Proszę – mówi bezgłośnie.
Cholera.
– Okej – odpowiadam szeptem. – Moja kolej. – Chwytam wargami
koniuszek jej ucha i przewracam ją na brzuch.
WTOREK, 28 CZERWCA 2011

L eila chce z tobą rozmawiać – oznajmia Flynn, a jego przymrużone


oczy zdradzają mi, że czeka na moją reakcję. To chyba jakiś test, ale
nie mam pewności.
– O czym? – pytam ostrożnie.
– Zgaduję, że chce ci podziękować.
– Powinienem?
John odchyla się na krześle.
– Rozmawiać z nią? Według mnie to nie jest dobry pomysł.
– A co złego może się stać?
– Christianie, nie jesteś jej obojętny. Transponuje na ciebie
wszystkie uczucia, jakimi darzyła swojego nieżyjącego ukochanego.
Wydaje jej się, że cię kocha.
Czuję, jak z niepokoju włosy jeżą mi się na głowie.
Jak ona może mnie kochać?
Ta myśl jest nie do zniesienia.
Jest i będzie tylko Ana.
Słońce, księżyc, gwiazdy – wschodzą i zachodzą wraz z nią.
– Uważam, że przez wzgląd na Leilę powinieneś wyznaczyć jasne
granice, jeżeli zamierzasz się z nią kontaktować – mówi Flynn.
Zapewne też przez wzgląd na mnie.
– Czy mogę utrzymywać kontakt z Leilą za twoim pośrednictwem?
Zna mój adres mailowy, ale się nie odzywa.
– Zapewne boi się, że nie odpowiesz.
– I słusznie. Nigdy jej nie wybaczę, że celowała z broni w Anę.
– Nie wiem, czy to coś zmieni, ale szczerze tego żałuje.
Parskam zniecierpliwiony. Co mi po jej żalu? Chcę, żeby
wyzdrowiała i zniknęła.
– Ale radzi sobie? – pytam.
– Tak. I to całkiem nieźle. Terapia sztuką działa cuda. Z tego, co mi
wiadomo, chce wrócić do siebie i studiować sztuki piękne.
– Znalazła jakąś szkołę?
– Tak.
– Jeżeli będzie się trzymać z daleka od Any, i ode mnie, skoro już
o tym mowa, sfinansuję jej studia.
– Jesteś bardzo szczodry. – Flynn marszczy brwi i obawiam się, że
zacznie protestować.
– Stać mnie na szczodrość. Cieszę się, że wraca do zdrowia – dodaję
szybko.
– Za tydzień zostanie wypisana. Wraca do swoich rodziców.
– W Connecticut?
Potakuje skinieniem głowy.
– To dobrze. – Będzie na drugim końcu kraju.
– Poleciłem jej psychiatrę w New Haven, więc będzie miała blisko.
Dobrze się nią zaopiekują. – Przerywa, a po chwili zmienia temat. –
Wciąż śnią ci się koszmary?
– Na razie ustąpiły.
– Co z Eleną?
– Unikam z nią wszelkiego kontaktu. Wczoraj podpisała
dokumenty. Sprawa zakończona. Grupa Esclava od teraz oficjalnie
należy do niej. – Nazwa, którą Elena wybrała dla swoich salonów
i całej firmy, zawsze mnie rozśmieszała. Nawet teraz.
– Jak się z tym czujesz?
– W zasadzie o tym nie myślałem. – Głowę zaprząta mi zbyt dużo
innych spraw. – Cieszę się, że to już koniec.
Flynn przygląda mi się przez chwilę i chociaż sadzę, że będzie
drążył temat, on nagle zaczyna z innej beczki.
– Jak się ogólnie czujesz?
Muszę się chwilę zastanowić nad odpowiedzią, ale jeśli mam być
szczery, pomijając zamach na mój ukochany helikopter i fakt, że ktoś
dybie na moje życie, czuję się dobrze. Oczywiście, martwię się i jestem
wściekły, że Ana nie chce przeprowadzić się na stałe do Escali, ale
z drugiej strony rozumiem, że marzy jej się jeszcze jedna noc ze mną
w jej mieszkaniu. To może się spełnić już w ten weekend. Do Escali
przychodzą specjaliści od schronu, więc zostaje nam hotel, „Grace”
albo mieszkanie Any.
– Mam się dobrze.
– Widzę. I jestem zaskoczony. – Flynn wyraźnie się nad czymś
zastanawia.
– Dlaczego? O co chodzi? – dopytuję się.
– Dobrze widzieć, że eksternalizujesz swój niepokój, zamiast
kierować go na siebie.
Marszczę brwi.
– Wydawało mi się, że zagrożenie dla mojego życia pochodzi
z zewnątrz.
Kiwa głową.
– Tak. Bo pochodzi. Ale też dzięki temu nie obwiniasz siebie.
– Nie myślałem o tym w ten sposób.
– Rozmawiałeś z ojcem?
– Nie.
Flynn w zasadzie nie reaguje, tylko ledwie dostrzegalnie ściąga
wargi.
Wzdycham.
– W końcu to zrobię.
Patrzy na zegarek.
– Nasz czas się skończył.
PIĄTEK, 1 LIPCA 2011

R ozlega się pukanie do drzwi i zjawia się Andrea. Podnoszę wzrok


znad wzornika ślubnej papeterii, który przysłała mi Ana.
– Tak? – pytam zdziwiony jej najściem.
– Przyszedł pana ojciec.
Co takiego?
– Tutaj? Do biura?
– Właśnie jedzie na górę.
Niech to szlag!
– Bardzo pana przepraszam – tłumaczy się Andrea. – Ale nie
chciałam go zostawiać w holu. – Przepraszająco wzrusza
ramionami. – To przecież pański ojciec.
Na miłość boską! Patrzę na zegarek. Jest kwadrans po piątej,
a o wpół do szóstej wychodzę, bo wyjeżdżam na długi weekend.
– Poproś go, żeby zaczekał.
– Tak jest. – Wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Co, u diabła?
Nie mam ochoty na kolejną dyskusję z kochanym staruszkiem.
Ostatnia nie poszła nam najlepiej. Jednak moja osobista asystentka
chyba nie pozostawiła mi wyboru.
Niech to.
Nigdy nie zjawia się niezapowiedziany, w przeciwieństwie do matki.
Biorę głęboki oddech, wstaję i się przeciągam. Spuszczam rękawy
koszuli i wpinam spinki do mankietów, które wcześniej rzuciłem na
biurko. Z oparcia krzesła zdejmuję marynarkę, zakładam ją i zapinam
na jeden guzik. Poprawiam mankiety koszuli, prostuję krawat
i palcami przeczesuję włosy.
Czas na przedstawienie, Grey.
Carrick stoi przed drzwiami do mojego gabinetu, ze swoją
sfatygowaną teczką w ręce.
– Tato – staram się, by mój głos brzmiał neutralnie.
Jego usta układają się w szeroki, serdeczny uśmiech, za którym
kryją się dwadzieścia cztery lata miłości i ojcowskiej dumy.
Rany. Stoję jak wmurowany w podłogę.
– Synu – mówi.
– Wejdź. Czym mogę cię poczęstować? – pytam, starając się
zapanować nad budzącymi się we mnie nagle sprzecznymi emocjami.
Przyszedł się kłócić? Pogodzić się? O co chodzi?
– Andrea już mnie o to pytała. Podziękowałem – odpowiada. – Nie
zabawię długo. – Wchodzi do gabinetu i zamykając drzwi, szybkim
spojrzeniem lustruje wnętrze. – Długo tu nie zaglądałem.
– Owszem – bąkam.
– Jaki piękny portret Any.
Na ścianie naprzeciwko mojego biurka wisi zniewalające czarno-
białe zdjęcie Any, na którym uśmiecha się czarująco nieśmiało, co
daje mylne wyobrażenie o jej poczuciu humoru i prawdziwej sile.
Lubię myśleć, że na fotografii śmieje się ze mnie, jak to ma
w zwyczaju, w sposób, który sprawia, że sam zaczynam się z siebie
śmiać.
– Niedawno go kupiłem. Zrobił go jej kolega ze studiów, niejaki José
Rodriguez. Miał wystawę w Portlandzie. Poznałeś go u mnie. Tego
samego dnia, kiedy mój „Charlie Tango” spadł. Jest seria tych zdjęć.
W sumie siedem. To kazałem powiesić na początku tygodnia. Tak
pięknie się na nim uśmiecha. – Co ja plotę?
Spojrzenie Carricka jest ciepłe, ale też czujne. Przesuwa ręką po
włosach.
– Christianie, ja… – przerywa w pół zdania, jakby znienacka naszła
go jakaś bolesna myśl.
– Co? – pytam.
– Przyszedłem przeprosić.
I tak po prostu moje żagle straciły wiatr, a ja znalazłem się
zagubiony na bezwietrznym oceanie.
– To, co powiedziałem, było niewłaściwe. Ale wpadłem w gniew. Na
siebie. – Próbuje spojrzeć mi w oczy, zaciskając dłoń na rączce starej
teczki, z którą nie rozstaje się od lat.
Ze ściśniętym gardłem staram się znaleźć jakieś słowa i nagle
przypomina mi się, jak ta jego teczka zawsze leżała na zniszczonym
krześle w jego gabinecie.

– Christianie, to już druga szkoła, z której musieli cię usunąć za twoje


agresywne zachowanie. – Ojciec nie posiada się ze złości. Jest w nastroju
totalnego dupka. – To absolutnie niedopuszczalne. Twoja matka i ja
jesteśmy bezsilni. – Chodzi tam i z powrotem przed swoim biurkiem, ręce
trzyma za plecami.
Stoję przed nim. Kłykcie mam poranione i pulsujące z bólu. Bok też
mnie boli po kopniakach, które na mnie spadły. Ale gówno mnie to
obchodzi. Wilde sobie zasłużył. Głupi kutas, dręczyciel. Lubi się znęcać
nad mniejszymi od siebie. I biedniejszymi. To śmieć, ale zasrańca też
wyrzucili.
– Synu, kończą się nam możliwości.
Mama i tato mają znajomości. Wiem, że znajdą mi jakąś inną szkołę.
Pieprzyć to, nie potrzebuję dalszej edukacji.
– Rozważaliśmy nawet szkołę wojskową.
Zdejmuje okulary jak w jakimś filmie i patrzy na mnie, czekając i licząc
na jakąś reakcję. Ale ja go mam gdzieś. I mam gdzieś szkołę wojskową.
Jeśli chcą się mnie w ten sposób pozbyć, pieprzyć ich. Proszę bardzo.
Spuszczam wzrok i gapię się na tę głupią teczkę, którą ojciec wszędzie ze
sobą taszczy, próbując nie zwracać uwagi na palenie w gardle.
Dlaczego nie stanie po mojej stronie?
Nigdy tego nie robi.
Gość się na mnie rzucił.
Nie ustąpiłem.
Pieprzyć go.

Teraz bruzdy wokół oczu ma głębsze, soczewki okularów grubsze


i patrzy na mnie, w ten swój spokojny i cierpliwy sposób czekając na
odpowiedź.
Tato.
Kiwam głową.
– Ja też przepraszam – bąkam.
– Dobrze. – Chrząka i raz jeszcze spogląda na Anę na mojej
ścianie. – To bardzo piękna dziewczyna.
– To prawda. Pod każdym względem.
Spojrzenie robi mu się miękkie.
– Cóż, nie będę cię zatrzymywał.
– Okej.
Posyła mi szybki uśmiech i zanim zdążę złapać oddech, już go nie
ma, a drzwi się za nim zamykają.
Wypuszczam powietrze. Ucisk w gardle narasta i sięga serca.
Kurwa. Przyszedł przeprosić. Mój ojciec. Pierwszy raz w życiu.
Trudno mi w to uwierzyć. Spoglądam na uśmiechniętą tajemniczo
Anę i mam wrażenie, że wiedziała, iż do tego dojdzie. Christianie, to
twój ojciec. On się tylko o ciebie troszczy. Słyszę w głowie jej głos i nagle
ogarnia mnie nieprzeparta potrzeba usłyszenia go w rzeczywistości.
Natychmiast.
Wracam do biurka i łapię za telefon.
Odbiera już po pierwszym sygnale, jakby się spodziewała, że
zadzwonię.
– Cześć. – Głos ma cichy i lekko chropawy, działający na mą zbolałą
duszę jak kojący balsam.
– Cześć – odpowiadam równie cicho. – Tęsknię.
– Ja też, Christianie.
– Gotowa na dzisiejszy wieczór?
– Tak.
– Narada wojenna?
– Owszem – chichocze.
Dzisiaj wieczorem. Planowanie ślubu. U niej w mieszkaniu.

ANA OTWIERA DRZWI do swojego mieszkania i widzę jej sylwetkę


w padającym od tyłu świetle z kuchni. Ma na sobie nieznaną mi dotąd
kwiecistą sukienkę, która, jak się okazuje, jest przezroczysta.
Wszystkie linie i zaokrąglenia rysują się pod cienką tkaniną niczym
idealna rzeźba, widoczna tylko dla mnie. Wygląda olśniewająco.
– Cześć – mówi.
– Cześć. Ładna sukienka.
– Ten stary łach? – Okręca się wokół własnej osi i tkanina oblepia
jej nogi, a ja wiem, że Ana ubrała się tak specjalnie dla mnie.
– Już nie mogę się doczekać, kiedy ją z ciebie zdejmę. – Wręczam jej
bukiet kolorowych peonii, które kupiłem na targu.
– Kwiaty? – rozpromienia się, biorąc ode mnie bukiet i wtulając
w niego nos.
– Nie mogę kupić narzeczonej kwiatów?
– Możesz i kupujesz. Chociaż chyba dostarczasz je osobiście po raz
pierwszy.
– Pewnie masz rację. Mogę wejść?
Ze śmiechem wyciąga do mnie ramiona, więc przekraczam próg
i tulę ją do siebie mocno. Wdycham oszałamiający zapach jej włosów.
Dom. To. Ana.
Jest moim życiem.
– Wszystko w porządku? – Kładzie mi dłoń na policzku i wpatruje
się we mnie błękitnymi oczami.
– Teraz już tak. – Nachylam się, żeby ją pocałować.
Nasze usta się stykają i to, co miało być wyrażającym wdzięczność
pocałunkiem w stylu tak-się-cieszę-że-cię-widzę, staje się czymś
znacznie więcej. Wolną rękę kładzie mi na karku i otwiera się przede
mną niczym egzotyczny kwiat. Usta ma ciepłe i serdeczne. Wciąga
powietrze, kiedy przez cienki, opinający jej ciało materiał sukienki
ściskam mocno jej pośladki. Nasze języki się spotykają i po chwili
oddechy przyśpieszają, a ja czuję, jak w moich żyłach pulsuje
pożądanie domagające się spełnienia.
Z jękiem odsuwam się od niej, nie odrywając wzroku od jej ślicznej
twarzy.
– Okej, Taylorze, możesz już iść – mówię.
– Dziękuję, proszę pana.
Za moimi plecami Taylor wyłania się z mroku klatki schodowej,
stawia na podłodze przy drzwiach moją torbę, żegna nas oboje
skinieniem głowy i zbiega po schodach.
Ana zaczyna chichotać.
– Nie wiedziałam, że tu jest.
– Ja też o tym zapomniałem – odpowiadam z uśmiechem.
Ku memu rozczarowaniu Ana wypuszcza mnie z objęć.
– Muszę włożyć te piękne kwiaty do wazonu.
Patrzę, jak podchodzi do betonowej wyspy na środku kuchni,
i przypomina mi się, jak byłem tu ostatnio, a Ana stała przed
uzbrojoną i obłąkaną Leilą. Po plecach przebiega mi niemiły dreszcz.
To mogło się skończyć naprawdę tragicznie. Nic dziwnego, że Ana tak
nalegała, żebyśmy spędzili tu jeszcze jedną noc we dwójkę. Na pewno
pragnie w ten sposób zatrzeć to straszne wspomnienie. Na szczęście
Leila wróciła do zdrowia i jest już na drugim końcu kraju, w domu
swoich rodziców w Connecticut.
– Gdzie Kate? – pytam, przypominając sobie, że przecież Ana ma
współlokatorkę.
– Umówiła się z twoim bratem. – Nalewa wodę do wazonu.
– Mamy więc całe mieszkanie dla siebie. – Zdejmuję marynarkę
i krawat i odpinam dwa górne guziki koszuli.
– Owszem. – Ana pokazuje mi notes. – A ja zrobiłam listę
wszystkiego, co powinniśmy omówić w związku ze ślubem.
– Możemy to odłożyć na później?
– Nie, bo wiem, co ci chodzi po głowie. Naprawdę musimy się tym
zająć, Christianie. Narada wojenna, pamiętasz? – Macha mi przed
nosem notesem z tą swoją zadziornie zadartą brodą.
Do twarzy jej z hardą miną.
Wiem, że się stresuje ślubem, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.
Panna Gutierrez wydaje się kompetentna i zajmuje się wszystkim
w sposób zdecydowany i skuteczny. Rozmowa z Aną nie powinna
zająć zbyt wiele czasu.
– Nie dąsaj się – dodaje ze znajomym uśmieszkiem rozbawienia.
Śmieję się.
– Okej. Bierzmy się do roboty.

GODZINĘ PÓŹNIEJ SIEDZIMY na stołkach przy kuchennym blacie


i zdążyliśmy już wypełnić online wniosek o wydanie pozwolenia na
małżeństwo. Wybraliśmy papeterię. Kolorystykę. Menu. Wzór tortu.
I upominki dla gości.
Upominki dla gości!
– Christianie, nie powinniśmy robić listy.
– Jakiej listy?
– Prezentów ślubnych.
– Boże, nie.
– Ale jeżeli goście koniecznie chcą coś dać, może powinna to być
darowizna na rzecz fundacji twoich rodziców?
Patrzę na nią z mieszaniną podziwu i pokory.
– Jesteś genialna.
Ana kiwa głową.
– Cieszę się, że pomysł ci się podoba.
Nachylam się, żeby ją pocałować.
– Dlatego właśnie się z tobą żenię.
– Myślałam, że to z powodu moich talentów kulinarnych.
– To też.
Śmieje się i jest to radosny dźwięk.
– Dobrze. Poprosiłam Kate, żeby została moją świadkową – mówi
Ana.
– To ma sens – odpowiadam, starając się stłumić zawód.
Katherine to najbardziej irytująca kobieta, jaką znam. Ale jest
przyjaciółką Any, więc… Walić to, Grey.
– A Mię chcę poprosić na druhnę.
– Będzie zachwycona, jestem tego pewien.
– Ty potrzebujesz drużby.
– Drużby?
– Tak.
Cóż, w grę wchodzi tylko Elliot. Będę musiał go poprosić, a on mi
nagada.
– Nie jesteś tym wszystkim zachwycony, prawda? – Patrzy mi
głęboko w oczy.
– Będę zachwycony, kiedy w końcu się pobierzemy.
Przekrzywia głowę i wiem, że moja odpowiedź nie przypadła jej do
gustu. Wzdycham.
– Masz rację. Nie jestem. Nigdy nie lubiłem być w centrum uwagi.
To jeden z powodów, dla których się z tobą żenię.
Ana ściąga brwi, a ja muskam jej policzek wierzchem dłoni, bo już
całe wieki jej nie dotykałem.
– Ty będziesz w centrum uwagi.
Ana przewraca oczami.
– To się jeszcze okaże. Ale jestem przekonana, że będzie się pan
wspaniale prezentował w ślubnym stroju, panie Grey.
– Masz już suknię?
– Mama Kate ją dla mnie projektuje. – Spuszcza wzrok na swoje
dłonie i dodaje: – Poprosiłam tatę, żeby za nią zapłacił.
– Odpowiada mu to?
Kiwa potakująco głową.
– Chyba odetchnął z ulgą, że nie musi płacić za całe wesele, ale
cieszy się, że może się dołożyć.
Uśmiecham się wesoło.
– Anastasio Steele, jesteś genialna. Wiedziałem, że znajdziesz
kompromis. Świetna z ciebie negocjatorka. – Nachylam się i całuję ją
w usta.
– Głodny? – pyta.
– Tak.
– Zrobię steki.

– NO DOBRZE, SCHRON. Na czym to polega? – pyta Ana, krojąc swój


filet mignon.
– Będzie jedno wejście z gabinetu Taylora, drugie z garderoby przy
naszej sypialni. Naciska się guzik i drzwi są nie do sforsowania. Będzie
dość czasu na przyjazd pomocy. Przynajmniej w założeniu.
– Och. – Ana odrobinę blednie.
Chwytam ją za rękę.
– To tylko na wszelki wypadek. Miejmy nadzieję, że nigdy nie
będziemy musieli tego sprawdzać. – Unoszę kieliszek z winem.
– Wypiję za to. – Stuka się ze mną kieliszkiem.
– Nie musisz się martwić. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś
była bezpieczna.
– Nie o siebie się martwię, Christianie. Przecież wiesz. Jak… Jak
idzie śledztwo?
– Nie dość szybko, co mnie denerwuje. Ale nie myśl o tym. Moi
ludzie wszystkim się zajmują. – Nie chcę martwić Any wiadomością,
że w zasadzie brak jakichkolwiek postępów. – Stek był wyśmienity. –
Odkładam sztućce.
– Dziękuję. – Ana odsuwa na bok swój pusty talerz.
– Co będziemy teraz robić? – pytam zniżonym głosem w nadziei, że
moje intencje są oczywiste. Mamy dla siebie całe mieszkanie, co
u mnie jest niemożliwe.
Ana zerka na mnie spod spuszczonych rzęs.
– Nie mam pojęcia – odpowiada zmysłowym głosem, co działa na
mnie podniecająco.
Koniuszkiem języka oblizuje górną wargę i kładzie mi dłoń na
kolanie. Powietrze między nami aż iskrzy od mojego pożądania.
Ano.
Nachyla się, ukazując w pełnej krasie swój cudowny dekolt,
i mruczy mi do ucha:
– Będziemy cali mokrzy.
Och. Przesuwa kciukiem po wewnętrznej stronie mojego uda.
Kurwa.
– Właśnie tak. – Nachyla się jeszcze bardziej, łaskocząc mnie
oddechem w ucho. – Będziemy… zmywać.
Co?!
Kpiny sobie robi.
Cóż, tego się nie spodziewałem. Ale to wyzwanie.
Tłumię uśmiech i zaczynam sunąć wskazującym palcem po jej
policzku w dół, do brody, a potem wzdłuż szyi, aż docieram na sam
koniec dekoltu w kształcie litery V w jej sukience. Ana rozchyla usta
i słyszę, że oddycha coraz szybciej. Chwytam palcami brzeg dekoltu
i przyciągam ją do siebie.
– Mam lepszy pomysł.
Wstrzymuje oddech.
– O niebo lepszy – ciągnę.
– A mianowicie?
– Będziemy się pieprzyć.
– Christianie Grey!
Uśmiecham się. Uwielbiam ją szokować.
– Albo możemy się kochać.
Łagodnie, Grey. Łagodnie.
– Twój pomysł bardziej mi odpowiada. – Tym razem w jej głosie
słychać prawdziwe podniecenie.
– Doprawdy?
– Yhmm. Wybieram pierwszą opcję. – Oczy ma zamglone.
Ano, jesteś prawdziwą boginią.
– Dobry wybór. Zdejmuj sukienkę. Powoli.
Schodzi ze stołka i staje między moimi nogami. Już myślę, że zrobi,
o co proszę, ale ona opiera się rękami o moje uda i zaczyna wargami
pieścić kąciki moich ust.
– Ty to zrób – szepcze, nie przerywając pieszczoty, a mnie jeżą się
włoski na skórze.
Podniecenie ogarnia mnie całego.
– Jak sobie pani życzy, panno Steele.
Sięgam do jej paska, pociągam i poły kopertowej sukienki
rozchodzą się.
Ana nie ma stanika. Cóż za radość.
Przesuwam dłońmi po jej plecach, a ona ujmuje moją twarz
i zaczyna całować. Usta ma zachłanne, język uparty. Z jękiem
przymykam oczy, kiedy zatracamy się w pocałunku. Jej skóra jest taka
miękka w dotyku. Przyciągam ją mocniej do siebie, przyciskając do
piersi. Chwyta mnie za włosy i ciągnie, zmuszając, bym zadarł głowę.
Kurwa.
Chwyta zębami moją dolną wargę i pociąga.
Ał!
Ano!
Wyrywam się jej i chwytam ją za nadgarstki.
– Trochę cię ponosi – szepczę nieco przestraszony.
Kołysze się między moimi udami i nagimi sutkami napiera na moją
koszulę. Widzę, jak jej brodawki sztywnieją. Włosy opadają jej na
ramiona, a ja czuję, jak z każdą sekundą spodnie uciskają mnie coraz
bardziej.
Co w nią wstąpiło?
Jest porywająca. Prowokuje.
– Drażnisz się ze mną? – pytam.
– Tak. Weź mnie.
– Och, zrobię to. Tutaj. Kiedy będę gotowy.
Wstrzymuje oddech, patrząc na mnie zapraszająco, z pożądaniem,
a ja zaczynam myśleć, że wypiła więcej wina, niż mi się wydawało.
Łagodnie ją odsuwam i puszczam jej ręce. Podnoszę się ze stołka,
a ona zerka na mnie spod swoich długich rzęs.
– Może tutaj? – Klepię dłonią w stołek.
Zaskoczona mruga i rozchyla usta.
– Pochyl się – szepczę.
Zagryza dolną wargę i zostawia na niej delikatne wgłębienie. Wiem,
że robi to celowo.
– Zdaje się, że wybrałaś opcję pierwszą – przypominam jej.
– To prawda.
– Drugi raz nie zapytam. – Rozpinam spodnie i wolno rozsuwam
zamek w rozporku, dając wreszcie trochę miejsca swojemu
nabrzmiałemu penisowi.
Ana nie odrywa ode mnie wzroku. Wygląda tak lubieżnie
i cudownie, w samej tylko sukience, białych majteczkach i sandałkach
na wysokich obcasach. Unosi ręce i przez chwilę myślę, że chce zdjąć
sukienkę.
– Zostaw – mówię zdecydowanie. Sięgam do slipów i uwalniam
swój członek. – Gotowa? – pytam.
Zaczynam rytmicznie poruszać ręką, sam sobie dając rozkosz. Jej
wzrok wędruje od mojej ręki do twarzy, po czym z domyślnym
uśmiechem obraca się i kładzie na stołku.
– Złap się za nogi – mówię, a ona posłusznie obejmuje palcami
żelazne podpory, włosami dotykając podłogi.
Odsuwam jej sukienkę na bok, żeby zwisała z jednej strony
i odsłaniała jej cudowny tyłeczek.
– Pozbądźmy się ich – mruczę, muskając palcem jej skórę wzdłuż
gumki w majteczkach.
Klękam i powoli zsuwam majtki po jej nogach, po czym odrzucam je
na bok. Chwytam dłońmi jej pośladki i ściskam.
– Od tej strony wygląda pani cudownie, panno Steele – szepczę
i całuję ją w pośladek.
Kręci pupą, a ja już nie mogę się powstrzymać. Krzyczy, kiedy daję
jej mocnego klapsa. Wsuwam w nią palec. Jęczy głośno i napina ciało,
napierając na moją rękę.
Podoba się jej.
Jest wilgotna.
Taka wilgotna.
Ano. Nigdy nie zawodzisz.
Całuję ją jeszcze raz i wstaję, nie przestając poruszać w niej palcem.
Tam. I z powrotem. I jeszcze raz.
– Nogi. Rozszerz je – rozkazuję, nie przerywając pieszczoty.
Rozsuwa stopy. – Szerzej. – Robi, co każę, i w końcu jestem
usatysfakcjonowany.
Idealnie.
– Trzymaj się, maleńka. – Wyjmuję palec i z ogromną ostrożnością
wchodzę w nią.
Gwałtownie wciąga powietrze.
Kurwa. Jest boska.
Jedną rękę kładę jej na plecach, drugą chwytam się kuchennego
blatu. Nie chcę, żebyśmy się oboje przewrócili.
– Trzymaj się – powtarzam i wysuwam się z niej, żeby za chwilę
wbić się z powrotem.
– Ach! – krzyczy.
– Za mocno?
– Nie. Nie przerywaj! – jęczy.
Jej życzenie jest dla mnie rozkazem. Zaczynam ją pieprzyć. Z całej
siły. Z każdym pchnięciem wszystko znika – spory, zmartwienia. Jest
tylko Ana. Moja dziewczyna. Moja kochanka. Moje światło.
Znowu krzyczy. Raz, drugi, trzeci. Błaga o jeszcze. A ja nie
przestaję, porywając ją ze sobą. Coraz wyżej i wyżej. Aż wreszcie
zduszonym głosem po wielokroć wykrzykuje moje imię. I dochodzi,
raz za razem z siłą wiosennej fali.
– Ano! – wołam i dołączam do niej.
Opadam na nią, potem zsuwam się na podłogę i ciągnę ją za sobą,
tuląc w ramionach. Całuję jej oczy, nos, usta, a ona obejmuje mnie
ramionami za szyję.
– Jak ci się podobała pierwsza opcja? – pytam.
– Hmm… – mruczy z sennym uśmiechem.
– To tak samo jak mnie – mówię szczęśliwy.
– Chciałabym jeszcze.
– Jeszcze? Jezu, Ano.
Całuje mnie w pierś widoczną spod rozpiętej koszuli i dociera do
mnie, że wciąż jestem w ubraniu.
– Tym razem zróbmy to w łóżku – szepczę w jej włosy.

– BŁAGAM! – JĘCZY ANA. Ręce ma przywiązane paskiem od swojej


sukienki do metalowego zagłówka. Jest naga, sutki ma twarde
i sterczące, dzięki moim ustom i językowi. Jedną ręką przytrzymuję jej
obie stopy tuż pod pośladkami, tak że nogi ma rozchylone i nie może
się ruszyć. Powoli wsuwam i wysuwam z niej palec wskazujący,
kciukiem pieszcząc jej łechtaczkę.
Jest unieruchomiona.
– I jak? – pytam.
– Błagam! – charczy niemal.
– Lubisz, jak się z tobą drażnię?
– Tak.
– Ja też to lubię. – Przestaję poruszać kciukiem, palec wskazujący
trzymam w niej też bez ruchu.
– Christianie! Nie przestawaj!
– Wet za wet, Anastasio. – Próbuje położyć biodra na mojej ręce
w nadziei, że w ten sposób się uwolni. – Nie ruszaj się – szepczę. –
Leż spokojnie.
Usta jej opadły, oczy ma pociemniałe z żądzy. Czy mężczyzna może
pragnąć czegoś więcej?
– Proszę – szepcze, a ja nie dręczę jej dłużej.
Puszczam jej stopy i wysuwam palec. Chwytam ją za kolana
i muskając jej udo nosem i ustami, docieram do ostatecznego celu.
– Ach! – krzyczy, kiedy językiem zataczam kółka na jej nabrzmiałej
łechtaczce.
Wsuwam w nią dwa palce, popycham raz, potem drugi, a ona
wydaje gwałtowny okrzyk, gdy jej ciałem wstrząsa orgazm. Całuję jej
brzuch, mostek, piersi i wolno w nią wchodzę, kiedy przestaje
szczytować.
– Kocham cię, Ano – szepczę i zaczynam się w niej poruszać.

ANA ZASYPIA OBOK mnie, a pasek z jej sukienki wciąż wisi


przywiązany do zagłówka. Rozważam, czy by jej nie obudzić
i bezecnie potraktować po raz trzeci, czując, że wciąż mam ochotę na
więcej. Czy kiedykolwiek zdołam się nasycić Anastasią Steele? Ale ona
potrzebuje snu. Jutro wybieramy się na żagle. Tylko my dwoje
i „Grace”. Musi mieć siłę, żeby pomóc mi na pokładzie. Uciekniemy od
wszystkich i wszystkiego na całe trzy dni, żeby świętować 4 lipca.
Mam nadzieję, że w końcu uda mi się odpocząć, przynajmniej przez
ten krótki czas.
Moje myśli kierują się ku tacie i jego nieoczekiwanym
przeprosinom, potem ku weselnemu menu i upominkom dla gości,
wypadkowi i nieznanemu zamachowcowi. Mam nadzieję, że Reynolds
i Ryan radzą sobie przed domem. Trzymają straż. Ana jest bezpieczna.
Oboje jesteśmy.
WTOREK, 5 LIPCA 2011

S iedzę przy biurku i patrzę na widoczną w oddali cieśninę.


Uświadamiam sobie, że z mojej skóry, a może gdzieś z głębi piersi
emanuje podnoszące na duchu ciepło. Być może to zasługa morza,
słońca i wiatru, którymi cieszyłem się na pokładzie „Grace” przez
długi weekend, a może czuję się tak dlatego, że cały ten czas mogłem
spędzić z Aną i nikt nam nie przeszkadzał. I chociaż w ostatnich
tygodniach wydarzyło się wiele niemiłych rzeczy, dawno już nie
byłem tak zrelaksowany jak na moim katamaranie. Ana jest
pokarmem dla mojej duszy.

Anastasia leży pogrążona w głębokim śnie. Poranne światło wlewa się


przez bulaje, sprawiając, że jej piękne włosy lśnią złociście. Siadam na
skraju łóżka i stawiam filiżankę z herbatą na nocnym stoliku. „Grace”
kołysze się łagodnie na wodach Zatoki Bowmana. Nachylam się
i delikatnie całuję swoją dziewczynę w policzek.
– Pobudka, śpiochu. Czuję się samotny.
Mruczy niezadowolona, ale twarz jej łagodnieje. Znowu ją całuję
i otwiera oczy, trzepocząc rzęsami. Cudownie się do mnie uśmiecha.
Wyciąga rękę i gładzi mnie po policzku.
– Dzień dobry, przyszły mężu.
– Dzień dobry, przyszła żono. Zrobiłem ci herbatę.
Śmieje się cichutko, chyba z niedowierzaniem.
– Kochany jesteś – mówi. – To jedna z najważniejszych rzeczy na mojej
liście.
– No raczej.
– Widzę, że jesteś z siebie nad wyraz zadowolony. – Odwzajemnia mój
uśmiech.
– Panno Steele. Oczywiście, że jestem. Zrobiłem doskonałą herbatę.
Siada i ku memu rozczarowaniu podciąga kołdrę pod brodę,
zakrywając swoje nagie piersi. Nie przestaje się uśmiechać.
– Jestem pod wrażeniem. To bardzo skomplikowana operacja.
– W rzeczy samej – odpowiadam. – Musiałem zagotować wodę
i w ogóle.
– I wrzucić torebkę. Panie Grey, jest pan nad wyraz kompetentny.
Śmieję się i mrużę oczy.
– Umniejszasz mój talent do robienia herbaty?
Wstrzymuje oddech, udając przerażenie, i chwyta wyimaginowane
perły.
– Nie śmiałabym – mówi i sięga po filiżankę.
– Wolałem sprawdzić…

Pukanie do drzwi przywraca mnie do rzeczywistości. Do gabinetu


zagląda Andrea.
– Proszę pana, przyszedł krawiec.
– Och, doskonale. Wprowadź go.
Potrzebny mi nowy garnitur na ślub.

MARCO WRĘCZA MI portfolio firmy razem z naszymi fuzjami


i przejętymi biznesami. Dzisiejszego ranka ma zapoznać zespół
z nabytymi ostatnio przez GEH udziałami.
– Obecnie posiadamy dwadzieścia pięć procent Blue Cee Tech,
trzydzieści cztery FifteenGenFour i sześćdziesiąt sześć Lincoln
Timber.
Słucham go jednym uchem, ale ta wiadomość przykuwa całą moją
uwagę. Zajmuję się tym projektem od dawna i cieszę się, że w tej
chwili mamy większościowy udział w Lincoln Timber za
pośrednictwem jednej z naszych firm fasadowych. Linc chyba
potrzebuje pieniędzy. Interesujące.
Zemsta to danie…
Wystarczy, Grey. Skup się.
Marco przechodzi do najnowszej listy potencjalnych przejęć. Dwie
firmy są szczególnie warte zachodu. Marco wymienia korzyści, ja
tymczasem wracam do wspomnień weekendu z Aną.

Ana stoi za sterem „Grace” mknącej po lśniącym oceanie obok


Admiralty Head na Wyspie Whidbeya. Wiatr rozwiewa jej włosy
połyskujące w słońcu. Jej uśmiech zmiękczyłby najtwardsze serca.
Moje pod jego wpływem topnieje.
Wygląda pięknie. Rozluźniona. Wolna.
– Trzymaj kurs – wołam, przekrzykując szum morza.
– Aj, aj, kapitanie. To znaczy, tak jest. – Ana zagryza wargę, a ja
wiem, że jak zwykle mnie podpuszcza.
Widząc mój udawany gniew, salutuje, a ja wracam do zaciskania węzła
ratowniczego, nawet nie próbując tłumić uśmiechu na twarzy.

Marco wspomina o firmie zajmującej się energią słoneczną, która


ma kłopoty ze znalezieniem inwestorów.

Kiedy wchodzę do kambuza, wita mnie zniewalający aromat ciasta


i boczku. Moja dziewczyna smaży naleśniki. Ma na sobie podkoszulek
i o wiele za krótkie dżinsowe szorty. Włosy zaczesała w kucyki.
– Dzień dobry. – Obejmuję ją od tyłu ramionami, mocno tuląc,
i muskam ustami jej kark. Cudownie pachnie: mydłem, ciepłem i słodką,
przesłodką Aną.
– Dzień dobry, panie Grey. – Odchyla głowę, odsłaniając przede mną
szyję.
– To mi coś przypomina – mruczę, nie odrywając ust od jej skóry,
i delikatnie pociągam ją za jeden kucyk.
Chichocze.
– Wydaje się, że minęły całe wieki. To jednak nie będą ozdobione-
wisienką-naleśniki-w-wydaniu-przyszłej-dominy. To naleśniki na
czwartego lipca. Wszystkiego najlepszego z okazji święta.
– Możemy świętować wyłącznie przy naleśnikach. – Całuję ją tuż
poniżej ucha. – No, może znalazłby się jeszcze inny sposób. – Raz jeszcze
łagodnie ciągnę ją za kucyk. – I tak zasługujesz wyłącznie na szóstkę.

– Christianie. – Ton Ros jest przynaglający.


Wpatruje się we mnie siedem par oczu.
Cholera. Patrzę na Ros tępym wzrokiem, całą resztę ignorując,
i przekrzywiam głowę na bok.
– Co sądzisz? – Nawet nie stara się ukryć irytacji i muszę założyć,
że pytała mnie już o to kilkakrotnie.
Nie kłam, Grey.
– Wybaczcie. Zamyśliłem się.
Ros zaciska usta i spogląda na Marca, który uśmiecha się do mnie
serdecznie i zwięźle streszcza to, co właśnie przedstawił.
– Okej – stwierdzam, kiedy kończy. – Zajmijmy się Geolumarą.
Może być korzystnym dodatkiem do naszego działu energetyki.
Musimy zwiększyć nasz udział w obszarze zielonej energii.
– A reszta?
Potrząsam głową.
– Musimy konsolidować. Skupmy się na Geolumarze. Prześlijcie mi
szczegóły.
– Załatwione.
– Musimy podjąć decyzję w sprawie stoczni na Tajwanie.
Niecierpliwie czekają na naszą odpowiedź. – Ros spogląda na mnie
wymownie.
– Czytałem szacunki.
– I?
– To ryzyko.
– Owszem – zgadza się ze mną.
– Z drugiej strony całe życie to ryzyko, a w ramach joint venture
podzielimy się ryzykiem, może też uda się zabezpieczyć przyszłość
stoczni tutaj.
Ros i Marco kiwają zgodnie głowami.
– Załatwmy to.
– Przekażę sprawę zespołowi – odzywa się Marco.
– Doskonale. To chyba wszystko. Dziękuję.
Zebrani wstają, z wyjątkiem Ros.
– Mogę na słówko? – zwraca się do mnie.
– Jasne.
Czeka, aż wszyscy wyjdą.
– W czym rzecz? – Czekam, aż zruga mnie za oddawanie się
marzeniom.
– Woods wycofał się z gróźb o podjęciu kroków prawnych. Wszystko
załatwione.
– Spodziewałem się, że powiesz coś innego.
– Wiem. Słowo daję, Christianie, zachowujesz się, jakbyś już był na
miesiącu miodowym.
– Coś takiego! Nawet jeszcze o nim nie myślałem.
Cholera. Kolejna rzecz do załatwienia.
Ros krzywi się złośliwie.
– Lepiej się tym zajmij. – Potrząsa głową. – Ja najchętniej
porwałabym Gwen do Europy.
Dziwi mnie ta otwartość Ros – rzadko mówi o swoim życiu
prywatnym, chociaż wiem, że żyje w związku z Gwen. Próby
zalegalizowania związków homoseksualnych w stanie Waszyngton jak
dotąd spełzły na niczym. Notuję w pamięci, żeby przy najbliższej
okazji porozmawiać o tym z senator Blandino – na pewno znajdzie
sposób, żeby przycisnąć gubernatora i pomóc przepchnąć tę sprawę.
– Myślałem, że moglibyśmy spędzić noc gdzieś w pobliżu Bellevue.
Oboje pracujemy.
– Grey, naprawdę stać cię na więcej. – Ros wykrzywia twarz
w grymasie udawanego obrzydzenia. Zbiera swoje papiery.
Zaczynam się śmiać.
– Masz rację. Poza tym będę się dobrze bawić, kombinując, co by tu
zorganizować. Europa, powiadasz?
Ana zawsze chciała zobaczyć Europę. Zwłaszcza Anglię.
Wstając, Ros uśmiecha się dobrotliwie.
– Powodzenia.
Jej ostatnie słowo odbija się echem w pustej sali konferencyjnej, a ja
się zastanawiam, gdzie by tu, do licha, zabrać przyszłą panią Grey na
miesiąc miodowy.
Liczę, że Ana ma paszport.
Wracam do gabinetu i widzę, że przed godziną przyszedł od niej
mail.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Rufy i foki, cumy i fały
Data: 5 lipca 2011, 9:54
Adresat: Christian Grey

Mój kochany Panie Grey,


cóż za spektakularny weekend! Najlepszy Dzień Niepodległości w życiu.
Dziękuję.
Przy okazji z góry informuję, że piątkowy wieczór spędzam z Kate
w mieszkaniu. Będę się pakować, żeby w sobotę się do Ciebie wprowadzić.
Ale ostrzegam, to babski wieczór, wobec czego Twoja obecność nie jest
wymagana, choć tęsknić będę za nią ogromnie.
Może napiszesz swoją ślubną przysięgę?
Taka sugestia.
Na razie, Kochanie
Axxx

Nadawca: Christian Grey


Temat: Opuszczony statek
Data: 5 lipca 2011, 11:03
Adresat: Anastasia Steele

Droga Narzeczono,
dziękuję TOBIE za najspokojniejszy dzień 4 lipca, jaki przeżyłem.
Będę tęsknić w piątek.
Ale w sobotę przewieziemy Twój majątek.
Jesteś spełnieniem moich snów.
Może napiszę kilka słów…
Te rymy nie były zamierzone!

Christian Grey
poeta i prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Masz paszport?

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Obywatelka USA
Data: 5 lipca 2011, 11:14
Adresat: Christian Grey

Drogi Poeto,
na Twoim miejscu zostałabym przy finansach.
Choć cieszy mnie wielce, że raduje się Twoje serce.
Z radością i dumą donoszę, że nowiuteńki paszport w torebce swej noszę.
Lecz zapytać teraz muszę, czy w podróż lotniczą wyruszę.
Radość to wielka świat zwiedzać z Tobą,
nie sama, lecz we dwójkę nową ruszyć drogą.
Zawsze ciekawa Seattle xxx
(I nie poetka, jak widać!)

Moja przyszła żona jest koszmarną poetką! Ubawiony jej


odpowiedzią, chwytam torbę ze sportowymi rzeczami i wychodzę
z gabinetu, by zjechać na dół do siłowni.

ODŚWIEŻONY PO TRENINGU kończę kanapkę z sałatką z kurczaka


i podnoszę słuchawkę. Pora zadzwonić do Elliota.
– Ważniaku, co tam?
– Cześć, Elliot. Jak się masz?
Parska śmiechem.
– Jezu, gadasz jak stary znudzony pierdziel!
Czemu to takie trudne?
– Nie jestem znudzony. Pracuję. I właśnie zrobiłem sobie przerwę,
żeby z tobą pogadać.
– Teraz jesteś wkurzony.
– Owszem.
– Powiedziałem coś nie tak? – Rechocze, a ja mam ochotę się
rozłączyć i zadzwonić jeszcze raz.
Biorę głęboki wdech.
– Muszę cię o coś poprosić.
– Chodzi o dom?
– Nie.
No dalej, Grey. Wyduś to z siebie.
– Gadajże wreszcie, człowieku – mówi, kiedy wciąż milczę. –
Jakbym czekał, aż beton stężeje.
– Zostaniesz moim drużbą?
No. Zrobiłem to. Po drugiej stronie zapada ogłuszająca cisza, słyszę
tylko, jak gwałtownie wciąga powietrze. Cholera. Odmówi?
– Elliot?
– Jasne – odpowiada bez typowej dla siebie nonszalancji. – Mmm…
Będę zaszczycony. – Jest autentycznie zaskoczony. Czemu? Chyba się
tego spodziewał?
– Świetnie. Dziękuję ci. – W moim głosie słychać wyraźną ulgę.
Śmieje się i już wiem, że mój brat odzyskał swoje głupkowate
poczucie humoru.
– Jasne, ale to też znaczy, że muszę ci zorganizować cholerny
kawalerski! – Porykuje jak obłąkany goryl.
Kawalerski? To chyba jakiś żart.
– Jak chcesz, Elliot. – Do głowy wpada mi pomysł. – Przyjdź
w piątek. Zagramy w bilard. Ana spędza wieczór z Kate.
– Tak, słyszałem. Jasna sprawa. Pogadamy o striptizerkach
i zastanowimy się, gdzie cię przykujemy kajdankami na koniec
pijackiej eskapady.
Zaczynam się śmiać, bo chłopak nie ma o niczym pojęcia.
– My? – pytam.
– Wiem, że nie masz kolegów, pieprzony odludku. Zorganizuję
paczkę, która się zna na imprezowaniu.
O nie.
– Pogadamy w piątek – odpowiadam.
– Już nie mogę się doczekać. A tak przy okazji, kontaktowałeś się
z Gią?
– Tak. Obejrzeliśmy z Aną jej portfolio w Internecie. Bardzo nam się
spodobało. Pani Matteo miała obejrzeć posiadłość z agentem
nieruchomości, żeby wiedziała, o czym mowa, kiedy się spotkamy.
– Ja też muszę ją zobaczyć, ważniaku.
– Wiem. Zrobimy to w piątek, po pracy.
– Pasuje.
– Okej. Na razie, Elliot. – Nieoczekiwanie czuję, jak ogarnia mnie
fala ciepła. – I, hm… dziękuję ci.
– Od czego są bracia?

– Więc to jest twoje nowe biuro, ważniaku. – Elliot wkracza do mojego


gabinetu, równie wyluzowany jak jego ton.
– Musisz mnie tak nazywać, Lelliot? – Kładę nacisk na jego przezwisko
i wskazuję na kanapę z białej skóry.
– To cały ty. Rozejrzyj się. – Macha ręką w stronę sekretariatu.
W dżinsach, podkoszulku i indiańskiej kurtce uniwersytetu San Diego
wygląda tu nie na miejscu.
Siadam naprzeciwko niego i widzę, że nerwowo porusza kolanem
i unika kontaktu wzrokowego.
Co, do diabła? Jest zdenerwowany.
Chyba nigdy go takim nie widziałem.
– O co chodzi? – pytam.
Wierci się i składa dłonie.
– Chcę założyć firmę budowlaną – wyrzuca wręcz z siebie te słowa.
Ach!
– I szukasz inwestora?
Wreszcie patrzy na mnie tymi swoimi pełnymi życia niebieskimi oczami.
– Tak – odpowiada ze stanowczością, która mnie zdumiewa.
– Ile potrzebujesz?
– Jakieś sto kawałków.
Jak na ironię, z dokładnie taką samą sumą zaczynałem swój biznes.
– Dostaniesz je.
Jest zaskoczony.
– Nie pytasz o biznesplan? Żadnej ściemy?
– Nie. Zdarza ci się być kompletnym dupkiem, ale ciężko pracujesz.
Przecież widzę. Kochasz to, co robisz. To zawsze było twoje marzenie. I ja
w nie wierzę, tak jak ty. Wszyscy powinniśmy się rozwijać. Poza tym jesteś
moim bratem, a od czego są bracia?
Kiedy Elliot się uśmiecha, w pokoju robi się jaśniej.

Skrępowany nagłym przypływem uczuć do brata, dzwonię do


Welcha po najnowsze informacje na temat śledztwa.

W MOIM GABINECIE W ESCALI zapada zmrok. Siedzę nad dokumentami


dotyczącymi Geolumary, które przesłał mi Marco. Mają farmy
słoneczne w Nevadzie i już produkują dość energii, by zasilić pobliskie
miasta. Wiedzą, jak dostarczać tańszą odnawialną energię do innych
rejonów USA. Według mnie mają ogromny potencjał. Cieszę się, że ich
kupimy, i chętnie się przekonam, co możemy wnieść do ich modelu
biznesowego. Wysyłam do Marca entuzjastycznego maila
z potwierdzeniem i idę poszukać Any.
Siedzi zwinięta w fotelu w bibliotece z laptopem na kolanach. W tle
cicho gra Snow Patrol. Zakładam, że pracuje nad książką, którą
właśnie wydają, i dochodzę do wniosku, że powinna mieć tu swoje
biurko.
– Cześć – mówię, kiedy podnosi na mnie wzrok.
– Cześć – odpowiada, uśmiechając się do mnie.
– Czytasz kolejny rękopis?
– Układam wstępną wersję swojej przysięgi.
– Rozumiem. – Wchodzę do biblioteki. – I jak ci idzie?
– Przeraża mnie to, panie Grey. Trochę tak jak pan.
– Przerażający? Moi? – Z ręką przyciśniętą do piersi udaję, że
jestem zaskoczony.
Ściąga usta, żeby ukryć cisnący się na nie uśmiech.
– To pańska specjalność.
Siadam w fotelu naprzeciwko Any i nachylam się ku niej, łokciami
wspierając się o kolana.
– Och, a myślałem, że specjalizuję się w innych rzeczach…
Nawet z odległości wyczuwam jej słodki zapach.
Czystej Any. Jest upajający.
Uroczo się rumieni.
– Cóż, to prawda. Jest pan też specjalistą w innych dziedzinach. –
Zamyka laptop, wsuwa pod siebie stopy i zadziera brodę z miną
pruderyjnej, staromodnej nauczycielki.
Śmieję się. Zbyt dobrze ją znam. Mieszka w niej diabełek.
– Jestem pewny, że twoja przysięga będzie idealna, pod warunkiem
że obiecasz mi miłość, szacunek i posłuszeństwo.
Ana parska śmiechem.
– Christianie, na pewno nie będę ci przysięgać posłuszeństwa.
– Słucham? – Myśli, że to żarty?
– Nie ma takiej opcji.
– Co to znaczy, że nie będziesz posłuszna? – Mam wrażenie, że
żołądek opadł mi poniżej kolan.
Powiedziałem to w żartach, ale jej odpowiedź mnie zmroziła. Ana
odrzuca włosy na plecy. W świetle stojącej na stole lampy długie
pasma połyskują rudo-złoto. Ich piękno mnie rozprasza. Moja uwaga
skupia się jednak na jej ustach. Ściągniętych w wąską linię wyrażającą
upór. Ana krzyżuje ramiona i prostuje plecy jak zawsze, kiedy szykuje
się do walki.
Do diabła. Będzie się ze mną kłócić?
– Chyba nie mówisz poważnie! Zawsze będę cię kochać i szanować,
Christianie. Ale żebym była posłuszna? Nie wydaje mi się.
– Czemu nie? – pytam całkowicie poważnie.
– Bo mamy dwudziesty pierwszy wiek!
– I co w związku z tym? – Jak może mi się sprzeciwiać? Ta rozmowa
nie zmierza w kierunku, którego się spodziewałem.
– Cóż, liczyłam, że będziemy dochodzić do porozumienia poprzez
rozmowę. No wiesz… że będziemy się komunikować – ciągnie.
– Ja też na to liczę. Ale gdyby się nie udało, doszłoby do impasu,
a ty narażałabyś się na coś niepotrzebnie niebezpie… – Przez głowę
przelatuje mi milion straszliwych scenariuszy i aż robi mi się
niedobrze.
Twarz Any łagodnieje, w jej oczach pojawia się błysk zrozumienia.
– Christianie, zawsze sobie wyobrażasz najgorsze. Za bardzo się
przejmujesz. – Nachyla się, żeby pogłaskać mnie po twarzy. Jej dotyk
jest ciepły i delikatny.
– Ano. Ja tego potrzebuję – szepczę.
Z ciężkim westchnieniem cofa rękę i wpatruje się we mnie, jakby
chciała mi coś przekazać telepatycznie.
– Christianie, nie jestem religijna, ale nasza ślubna przysięga
będzie święta i nie zamierzam składać takiej, którą mogłabym złamać.
Jej odpowiedź jest jak cios w splot słoneczny, bo przypomina mi
słowa wypowiedziane przez Carricka na temat Eleny. Mówimy
o świętości małżeństwa. A skoro jej nie szanujesz, nie powinieneś się
żenić.
Patrzę na Anę, a mój niepokój przeradza się we frustrację.
– Ano, bądź rozsądna.
Potrząsa głową.
– Christianie, ty bądź rozsądny. Wiesz, że masz skłonność do
przesady. Odpowiedź brzmi nie.
Ja? Do przesady?
Wpatruję się w nią i po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiem, co
powiedzieć.
– Denerwujesz się przed ślubem – mówi łagodnie. – Oboje się
denerwujemy.
– Dużo bardziej denerwuję się teraz, kiedy wiem, że nie zamierzasz
być mi posłuszna. Ano, rozważ to jeszcze raz. Proszę cię. –
Przeczesuję palcami włosy i patrzę w jej niebieskie oczy, ale widzę
w nich tylko zdecydowanie i odwagę. Nie ustąpi.
Kurwa.
To prowadzi donikąd i czuję, że zaczynam tracić panowanie. Pora
się wycofać, zanim powiem coś, czego będę żałował. Wstaję
i podejmuję jeszcze jedną próbę.
– Przemyśl to. Na razie ja muszę jeszcze popracować.
Zanim zdąży mnie zatrzymać, wychodzę z biblioteki i wracam do
gabinetu, usilnie starając się znaleźć sposób, żeby przemówić jej do
rozsądku.
Jedno z nas musi mieć głos decydujący, do kurwy nędzy.
Wpadam do gabinetu i z impetem siadam w fotelu, ogłuszony jej
postawą i świadomością, że dopiero teraz się okazało, iż nie ma
zamiaru być mi posłuszna.
Do diabła z tym.
Muszę ją przekonać.
Tylko jak?
Cholera.
Jestem zbyt spięty, by myśleć jasno, odsuwam więc na bok
frustrację i otwieram komputer, żeby przejrzeć pocztę. Jest dobra
wiadomość: mój nowy szybowiec przybędzie w przyszłym tygodniu
z Niemiec. Odstawią go do hangaru na lotnisku w Ephracie. Pozwalam
sobie na chwilę radości. Dwuosobowy szybowiec. Chcę pobiec
i powiedzieć o tym Anie, ale w tej chwili jestem na nią wściekły.
Niech to szlag.
Wkurza mnie to. Dla poprawy nastroju czytam specyfikację
szybowca, a kiedy kończę ją studiować, wracam do finansowych
raportów.
Przerywa mi ostrożne pukanie.
– Proszę.
Ana wsuwa głowę przez drzwi.
– Już prawie północ – mówi z ujmującym uśmiechem.
Otwiera drzwi szerzej i staje w nich, ubrana w jedną ze swoich
satynowych koszulek nocnych. Miękki materiał pieści jej ciało,
układając się na każdym zaokrągleniu i wgłębieniu i niczego nie
pozostawiając wyobraźni. W ustach mi zasycha, a moje ciało
natychmiast reaguje, podniecone i tęskne.
– Idziesz do łóżka? – pyta szeptem Ana.
Nie zwracam uwagi na podniecenie.
– Mam jeszcze kilka spraw.
– Okej. – Uśmiecha się, ja odpowiadam półuśmiechem, ponieważ ją
kocham. Ale teraz się do tego nie przyznam. Musi odzyskać zdrowy
rozsądek.
Ana odwraca się, by wyjść, ale przez ramię posyła mi szybkie,
prowokujące spojrzenie. Rusza i zamyka za sobą drzwi.
I znowu zostaję sam.
Do diabła.
Pragnę jej.
Ale nie chce być posłuszna i to mnie wkurza. Porządnie.
Wracam do danych z działu Barneya w GEH. Nie są ani trochę
uwodzicielskie jak cudowna – i nieposłuszna – panna Steele.
ŚRODA, 6 LIPCA 2011

A na śpi głęboko, kiedy wślizguję się do łóżka obok niej. Jak zawsze
troskliwa, zostawiła włączoną lampę na moim stoliku nocnym, żebym
się nie zgubił w ciemności. A ja dokładnie tak się czuję. Zagubiony.
I jeśli mam być szczery, urażony. Dlaczego tego nie rozumie? Przecież
to nic takiego. Czy aby na pewno?
Patrzę na jej śliczną, spokojną twarz, na piersi unoszące się
w równomiernym oddechu i ogarnia mnie paskudne uczucie.
Zazdrość. Ja tu leżę, skonsternowany i nieszczęśliwy, a ona sobie śpi,
jakby ten świat nic jej nie obchodził.
Ale czy chciałbym, żeby była inna?
Jasne, że nie. Pragę, by była szczęśliwa, i chcę ją chronić. Tylko jak
mam to zrobić, skoro nie chce być mi posłuszna?
Załatw to, Grey.
Z westchnieniem pochylam się i muskam jej wargi swoimi,
najdelikatniej, jak się da, bo nie chcę jej zbudzić. Ale w duchu błagam
ją, by zmieniła zdanie.
Ano, proszę. Zrób to dla mnie.
Gaszę światło i gapię się w ciemność. Nagle cisza w sypialni staje się
ogłuszająca i przytłaczająca. Serce wali mi dwa razy szybciej i wciąga
mnie przemożne bagno rozpaczy. Może popełniam kolosalny błąd.
Nasze małżeństwo nie może się udać, jeśli Ana się na to nie
zdobędzie.
Co ja sobie myślałem?
Może chcę – nie, potrzebuję – kogoś bardziej uległego.
Muszę mieć kontrolę.
Zawsze.
Gdzie nie ma kontroli, jest chaos. I gniew. I smutek, i strach… i ból.
Cholera. Co ja mam począć?
To przeszkoda nie do pokonania.
Prawda?
Jednak życie bez Any byłoby nie do zniesienia. Wiem, jak to jest
pławić się w jej blasku. Jest ciepłem, życiem, domem. Jest wszystkim.
Chcę ją u swego boku. Kocham ją.
Co mam zrobić, żeby raz jeszcze się zastanowiła?
Pocieram twarz, próbując odgonić ponure myśli.
Weź się w garść, Grey. Ustąpi.
Zamykam oczy i próbuję wykonać ćwiczenia medytacyjne, które
podsunął mi Flynn. Znaleźć miejsce, w którym czuję się szczęśliwy.
Może kwietny baldachim w hangarze na łodzi…

Idę w powietrzu, wysoko nad Ephratą. Krajobraz stanu


Waszyngton rozciąga się pode mną niczym patchworkowa
mozaika. Kręcę się i podziwiam brązy, błękity i zielenie
poprzecinane drogami i kanałami irygacyjnymi. Prąd termiczny
niesie mnie nad Beezley Hills. Niebo jest bezkresne, oślepiająco
błękitne, a ja pogrążam się w spokoju. Wiatr jest moim
towarzyszem. Niezmienny. Rwący. Tylko jego słyszę. Jestem sam.
Sam. Sam. Koziołkuję. Mój świat staje na głowie. Ana jest
z przodu kabiny, rękami zapiera się o sufit i krzyczy z radości.
I zachwytu. Czuję, jak rośnie mi serce. To jest szczęście. To jest
miłość. To właśnie takie uczucie. Przechylam się i nagle wpadam
w korkociąg. Ana znika. Wciskam stopę, ale steru nie ma. Walczę
z manetką, ale lotki nie reagują. Straciłem kontrolę. Słyszę tylko
ryk wiatru i czyjś krzyk. Spadamy. Kurwa. Kręcimy się. W dół.
W dół. W dół. Cholera. Walnę w ziemię. Nie. Nie!

Budzę się gwałtownie.


Kurwa.
Leżę wtulony w Anę, a ona gładzi mnie po włosach. Pachnie tak
kojąco, jej aromat wypełnia rozpaczliwą pustkę w głębi mojej duszy.
– Dzień dobry – mówi.
Natychmiast się uspokajam, wracam do rzeczywistości.
– Dzień dobry – mruczę zdziwiony. Na ogół budzę się przed Aną.
– Miałeś zły sen.
– Która godzina?
– Minęło wpół do ósmej.
– Cholera. Jestem spóźniony.
Całuję ją szybko i wyskakuję z łóżka.
– Christianie – woła za mną.
– Nie mogę. Jestem spóźniony – mówię pod nosem i znikam
w łazience, bo przypomina mi się, jak wczoraj mi się sprzeciwiła.
I wciąż jestem wkurzony.

SIEDZĘ PRZY BIURKU i patrzę na model szybowca, który dostałem od


Any, kiedy mnie zostawiła. Składałem go cały dzień. Z niepokoju
gniecie mnie w żołądku – może to echo tamtego snu, a może
wspomnienie uczucia pustki, które mnie ogarnęło, gdy oznajmiła, że
odchodzi. Chwytam kciukiem i palcem wskazującym chłodny
koniuszek plastikowego skrzydła – nigdy więcej nie chcę zaznać tego
uczucia.
Przenigdy.
Otrząsam się z ponurych myśli i popijam espresso przygotowane
przez Andreę, zagryzając je świeżym croissantem. Zerkam na monitor
i widzę, że przyszedł mail od Any.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Jedz!
Data: 6 lipca 2011, 9:22
Adresat: Christian Grey

Najdroższy przyszły Mężu,


nie lubię, kiedy zapominasz o śniadaniu. Brakowało mi Ciebie.
Mam nadzieję, że nie jesteś głodny. Wiem, jak tego nie znosisz.
I mam nadzieję, że Twój dzień jest udany.
Axxx

Liczba małych iksów na końcu jej maila trochę mnie pociesza.


Zerkam na jej portret wiszący na ścianie mego gabinetu, zamykam
maila i wzywam do siebie Andreę.
Wciąż jestem wkurzony.

JEST PO LUNCHU. Wracam ze spotkania z Eamonem Kavanagh


i w windzie sprawdzam telefon. Jest kolejny mail od Any.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Dobrze się czujesz?
Data: 6 lipca 2011, 14:27
Adresat: Christian Grey

Najdroższy przyszły Mężu,


to do Ciebie niepodobne, żebyś nie odpowiedział.
Ostatnim razem, kiedy tego nie zrobiłeś, Twój helikopter zaginął.
Daj znać, że u Ciebie wszystko w porządku.

Ana
Zmartwiona z SIP

Cholera. Przeszywa mnie poczucie winy, tym bardziej, że teraz


zabrakło iksów.
Do kurwy nędzy.
Jestem na ciebie wściekły, Anastasio.
Ale nie chcę, żeby się martwiła, więc piszę krótką odpowiedź.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Dobrze się czujesz?
Data: 6 lipca 2011, 14:32
Adresat: Anastasia Steele

Dobrze się czuję.


Jestem zajęty.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Naciskam „wyślij” z nadzieją, że moja odpowiedź nieco ją


zdenerwuje. Andrea zerka na mnie ostrożnie, kiedy wychodzę
z windy.
– Tak? – odzywam się ostro.
– Nic, proszę pana. Chciałam tylko zapytać, czy podać panu kawę.
– Gdzie jest Sarah?
– Kseruje raporty, o które pan prosił.
– Dobrze. I nie, dziękuję za kawę – dodaję nieco łagodniej. Czemu
jestem takim dupkiem dla swoich pracowników? – Połącz mnie
z Welchem.
Kiwa głową i podnosi słuchawkę.
– Dzięki – bąkam i kieruję się do swojego gabinetu.
Opadam na krzesło i z przygnębieniem wyglądam przez okno. Dzień
jest jasny, w przeciwieństwie do mojego nastroju.
Dzwoni mój telefon.
– Grey.
– Mam na linii Anastasię Steele.
Cholera. Nic jej nie jest?
– Połącz.
– Cześć. – Głos ma nieco drżący, cichy i lekko chropawy. Wydaje się
smutna i niepewna, a we mnie zamiera serce.
– Coś się stało? Nic ci nie jest? – pytam.
– Nie. W porządku. Martwię się o ciebie.
Ulga, którą poczułem, przeradza się w irytację. Niepotrzebnie się
denerwowałem.
– Wszystko gra. Jestem zajęty.
– Porozmawiamy, kiedy wrócisz do domu.
– Okej – odpowiadam, doskonale zdając sobie sprawę, że brzmię
obcesowo.
Ana nie odpowiada, ale słyszę jej oddech. Chyba jest niespokojna,
a chłód, jaki dotąd odczuwałem, zamienia się w dobrze znaną
tęsknotę za domem.
O co chodzi, no? Co chcesz mi powiedzieć? Cisza, która między nami
zapadła, zaczyna się przeciągać, jest aż ciężka od wzajemnych
oskarżeń i niewypowiedzianych prawd.
– Christianie – odzywa się w końcu Ana.
– Anastasio, mam mnóstwo pracy. Muszę kończyć.
– Do wieczora – szepcze.
– Do wieczora. – Odkładam słuchawkę i wykrzywiam się wściekle
do telefonu.
Nie proszę o zbyt wiele, Anastasio.

– DO DOMU? – PYTA Taylor, siadając za kierownicą audi.


– Jasne – bąkam rozkojarzony.
Jakaś część mnie nie chce wracać do domu. Wciąż nie znalazłem
właściwego argumentu, który mógłby sprawić, że Ana zmieni zdanie.
Poza tym wieczorem muszę jeszcze popracować. Mam do
przeczytania dwa potężne raporty Wydziału Nauk o Środowisku na
Uniwersytecie Stanu Waszyngton: wyniki testów w Afryce i artykuł
profesor Gravett na temat drobnoustrojów odpowiedzialnych za
wiązanie azotu w glebie. Wynika z nich, że drobnoustroje są
niezbędne dla regeneracji gleby, która z kolei kontroluje sekwestrację
węgla. Za kilka dni mam sprawdzić finansowanie wydziału pani
profesor.
Może powinienem zabrać dokądś Anę, żebyśmy przy kolacji mogli
porozmawiać o jej przysiędze. Może kieliszek wina okazałby się
pomocny? Przypomina mi się, jak przy innej kolacji omawialiśmy
naszą umowę o zachowaniu poufności.
Do licha. Wtedy nie poszło tak, jak planowałem.
W ponurym nastroju przez przyciemnione szyby samochodu
przyglądam się tłumowi turystów i przechodniów. Ogarnia mnie
całkowicie uzasadnione oburzenie. Przecież nie proszę o wiele, do
kurwy nędzy. Tylko na tym mi zależy. Świadomość, że jest mi
posłuszna, daje mi poczucie bezpieczeństwa. Czy ona tego nie
rozumie?
Na chodniku młody facet w słonecznych okularach i kwiecistych
szortach kłóci się z kobietą w równie krzykliwej sukience. Mijający ich
ludzie zerkają na nich bez specjalnego zainteresowania.
Tak będzie wyglądał mój dzisiejszy wieczór z Aną. Wiem o tym. Ta
myśl przygnębia mnie jeszcze bardziej.
Po prostu będę musiał jej powiedzieć, co to dla mnie znaczy. Muszę
pilnować, żeby była bezpieczna.
Tak. Ona zrozumie.
Kobieta obraca się i z dramatycznie wzniesionymi ramionami
szybko odchodzi, zostawiając ogłupiałego mężczyznę na chodniku.
Chyba jest pijany.
Dupek.
Może seksem wymuszę na Anie zgodę. Jest szansa, że to się uda.
Budzi się we mnie cień nadziei i resztę drogi do Escali siedzę
wygodnie rozparty na tylnej kanapie.

– DOBRY WIECZÓR, PROSZĘ pana – wita mnie radośnie pani Jones,


kiedy wchodzę do salonu. Dochodzący z kuchni upojny aromat
zdradza mi, że szykuje na kolację swój wyśmienity sos bolognese. Do
ust napływa mi ślinka.
– Witaj, Gail. Smakowicie pachnie. Gdzie Ana?
– Chyba w bibliotece, proszę pana.
– Dziękuję.
– Kolacja za pół godziny?
– Może być. Dziękuję. – Akurat tyle czasu potrzebuję na szybki
trening na bieżni, tym bardziej że rano nie zdążyłem.
Omijając bibliotekę, idę do sypialni, żeby się przebrać.

WYCISKAM Z SIEBIE SIÓDME poty, a w słuchawkach dudni The Boss.


W dwadzieścia minut pokonuję niecałe pięć kilometrów i schodząc
z bieżni, ledwie zipię. Łapczywie wciągam powietrze do płuc, ocieram
wierzchem dłoni pot z czoła i pochylam się, żeby rozciągnąć ścięgna
udowe.
Miłe uczucie.
Prostuję się i widzę Anastasię opartą o framugę drzwi. Patrzy na
mnie wielkimi, niespokojnymi oczami. Ma na sobie jasnoniebieską
koszulkę bez rękawów i obcisłą szarą spódnicę. Wygląda jak
ucieleśnienie naczelnej redaktor wydawnictwa. Ale wygląda też
młodo. Tak bardzo młodo. I nieszczęśliwie.
Cholera.
– Cześć – mówi.
– Cześć – odpowiadam wciąż jeszcze zadyszany.
– Nie przywitałeś się po przyjściu. Unikasz mnie?
Ana nie owija w bawełnę. W tej chwili pragnę jedynie, żeby zniknęły
ta jej nieszczęśliwa mina i nieufność.
– Musiałem poćwiczyć – sapię. – Teraz mogę się przywitać. –
Rozkładam ramiona i idę ku niej, doskonale wiedząc, że ociekam
potem.
Ana śmieje się i z grymasem unosi ręce.
– Odłóżmy to na później.
Doskakuję do niej i zanim zdąży umknąć, zamykam ją w objęciach.
Z krzykiem próbuje mi się wyrwać, ale również się śmieje. A ja mam
wrażenie, że spada ze mnie ogromny ciężar.
Uwielbiam ją rozśmieszać.
– Och, maleńka, tęskniłem za tobą. – Całuję ją, nie bacząc, że
niezbyt się w tej chwili nadaję do kontaktów cielesnych.
Ku mej ogromnej radości, odwzajemnia pocałunek. Jej palce
zaciskają się na moich ramionach, paznokcie wbijają mi się w ciało,
a nasze języki rozpoczynają jakże dobrze im znany taniec.
Przerywamy, kiedy zaczyna nam brakować tchu. Ujmuję dłońmi jej
twarz i muskam kciukiem jej nabrzmiałe usta, patrząc w zamglone,
piękne oczy.
– Ano – szepczę, świdrując ją wzrokiem. – Zmień swoją przysięgę.
Bądź mi posłuszna. I nie kłóć się ze mną. Nienawidzę, kiedy się
kłócimy. Proszę.
W napięciu czekam, żeby odpowiedziała, gotowy na następny
pocałunek, ale ona mruga kilka razy, jakby próbowała odzyskać
jasność widzenia, potem uwalnia się z moich objęć i cofa.
– Nie, Christianie. Proszę – mówi, zamykając swoją frustrację
w sześciu sylabach.
Opuszczam ręce. Jej słowa działają na mnie jak kubeł zimnej wody.
– Jeżeli z tego powodu chcesz zerwać naszą umowę, musisz mi
powiedzieć – mówi dalej, stopniowo podnosząc głos. – Bo ja tak.
Mogę przestać organizować nasze wesele, wrócić do swojego
mieszkania i upić się z Kate.
– Odeszłabyś? – pytam ledwie słyszalnie. Mam wrażenie, że świat
wali mi się na głowę.
– Natychmiast. Tak. Zachowujesz się jak rozpuszczony nastolatek.
– To nie fair – wybucham. – Potrzebuję tego.
– Wcale nie. Tak ci się tylko wydaje. Na litość boską, przecież
jesteśmy dorośli. Porozmawiajmy. Jak dorośli.
Patrzymy na siebie, a dzieli nas przepaść.
Nie ustąpi.
Kurwa.
– Muszę wziąć prysznic – bąkam, a ona odsuwa się, żeby zrobić mi
przejście.

KIEDY WRACAM Z ŁAZIENKI, Ana siedzi przy kuchennym blacie, na


którym nakryto dla dwóch osób. Gail krząta się przy kuchence.
– Nie jestem głodny – oznajmiam. – Idę popracować.
Ana marszczy brwi i otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale
zamyka je, kiedy ją mijam. Zauważam wymowne spojrzenie, jakie
wymienia z panią Jones.
Czyżby spiskowały przeciwko mnie?
Na tę myśl krew się we mnie gotuje, więc wpadam do swego
gabinetu i z hukiem zamykam za sobą drzwi.
Cholera.
Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi działa na mnie jak gwałtowna
pobudka.
Naprawdę zachowuję się jak rozpuszczony nastolatek.
Ana ma rację. Niech to diabli.
I jestem głodny.
Nienawidzę być głodny.
Czuję, jak z zakamarków pamięci próbuje się wydostać mroczne,
ponure wspomnienie strachu i głodu z czasów, kiedy nie byłem
jeszcze Christianem Greyem, ale udaje mi się je stłumić.
Daj sobie spokój, Grey.
Raporty leżą na moim biurku tam, gdzie zostawił je Taylor. Siadam,
biorę pierwszy z góry i zaczynam czytać.

DELIKATNE PUKANIE DO drzwi odrywa moją uwagę od płodozmianu,


który testujemy w Ghanie, i serce mi przyśpiesza.
Ana.
– Proszę.
W drzwiach staje Gail.
Moje rozczarowanie jest szczere, a chwilowa radość staje się
smutnym, sflaczałym balonem, z którego uciekło całe powietrze.
Plusem jest, że pani Jones niesie tacę z miską parującego spaghetti.
Bez słowa stawia ją na moim biurku.
– Dziękuję.
– Zasługa Any. Wie, jak pan uwielbia spaghetti bolognese. – Ton
ma szorstki i zanim zdążę odpowiedzieć, odwraca się i wychodzi,
swoją dezaprobatę zabierając ze sobą.
Wykrzywiam się do jej oddalających się pleców. Jasne, że zasługa
Any. Po raz kolejny z podziwem myślę o jej trosce. Czemu mi to nie
wystarcza? Mówi, że mnie kocha. Dlaczego więc chcę czy potrzebuję,
żeby była mi posłuszna?
W jeszcze bardziej ponurym nastroju gapię się na długie cienie
i złotaworóżowe smugi, które na ścianach mojego gabinetu maluje
chowające się za horyzontem słońce.
Czemu mi się sprzeciwia?
Wbijam widelec w makaron i nawijam na niego pokaźną porcję
wyśmienitości. Niebo w gębie.

ANA ZNOWU NIE zapomniała zostawić dla mnie zapalonej lampki. Śpi
mocno, a ja kładąc się obok niej, czuję, jak ogarnia mnie podniecenie.
Pragnę jej.
Rozważam swój plan, żeby seksem wymóc na niej zgodę, w głębi
duszy jednak wiem, że już podjęła decyzję. Może powiedzieć nie,
a obawiam się, że w tej chwili nie przeżyłbym, gdyby mnie odrzuciła.
Kładę się na boku i gaszę światło. Pokój pogrąża się w mroku równie
głębokim, jak mój nastrój. Teraz jestem bardziej nieszczęśliwy, niż
byłem rano.
Cholera. Czemu pozwoliłem, żeby tak mi się to wymknęło z rąk?
Zamykam oczy.

Mamusiu! Mamusiu! Mamusia śpi na podłodze. Już długo tak śpi.


Szczotkuję jej włosy, bo to lubi. Ale się nie budzi. Potrząsam nią.
Mamusiu! Boli mnie brzuszek. Jest głodny. Jego nie ma. Chce mi
się pić. W kuchni przyciągam krzesło do zlewozmywaka i piję
z kranu. Woda pryska na mój niebieski sweterek. Mamusia wciąż
śpi. Mamusiu, obudź się! Leży nieruchomo. Zmarzła. Przynoszę
swój kocyk, przykrywam mamusię i kładę się obok niej na lepkim,
zielonym dywanie. Mamusia dalej śpi. Mam dwa samochodziki.
Urządzam sobie nimi wyścig po podłodze koło mamusi. Mamusia
jest chyba chora. Szukam czegoś do jedzenia. W lodówce znajduję
groszek. Jest zimny. Zjadam go powoli. Boli mnie po nim
brzuszek. Śpię obok mamusi. Groszku już nie ma. Coś jest
w zamrażalniku. Dziwnie pachnie. Liżę to i język mi się przykleja.
Jem powoli. Brzydko smakuje. Piję trochę wody. Bawię się
samochodzikami, potem śpię obok mamusi. Mamusia jest bardzo
zimna i nie chce się obudzić. Drzwi otwierają się z hukiem.
Przykrywam mamusię kocykiem. On tu jest. Kurwa. Co się tu, do
kurwy, stało? Och, pieprzona, cholerna dziwka. Kurwa. Zejdź mi
z drogi, mały gnojku. Kopie mnie i uderzam głową w podłogę. Boli
mnie. On do kogoś dzwoni i wychodzi. Zamyka drzwi na klucz.
Kładę się obok mamusi. Głowa mnie boli. Przychodzi policjantka.
Nie. Nie. Nie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj
mnie. Zostanę z mamusią. Nie. Nie podchodź do mnie.
Policjantka ma mój kocyk i chwyta mnie. Krzyczę. Mamusiu!
Mamusiu! Chcę do mamusi. Nie mogę nic powiedzieć. Mamusia
mnie nie słyszy. Nie mogę mówić.

– Christianie! Christianie! – Głos ma przerażony. Wyrywa mnie


z otchłani mojego koszmaru i mojej rozpaczy. – Jestem. Jestem tutaj –
woła.
Budzę się i widzę nad sobą Anę. Z udręką na twarzy i łzami
w oczach potrząsa mnie za ramiona.
– Ana – szepczę chrapliwie, czując w ustach kwaśny posmak
strachu. – Jesteś.
– Oczywiście, że jestem.
– Miałem sen.
– Wiem. Jestem tu. Jestem.
– Ana. – Jej imię jest na moich ustach jak zaklęcie, talizman
chroniący przed mrokiem, tłumiący panikę trzymającą w szponach
moje ciało.
– Cii, jestem przy tobie. – Owija się wokół mnie jak kokon, syci
mnie swoim ciepłem, odgania cienie, odpędza lęk. Jest słońcem,
światłem. Jest moja.
– Proszę, nie kłóćmy się. – Obejmuję ją ramionami.
– Okej.
– Przysięga. Nie musi być o posłuszeństwie. Dam radę. Znajdziemy
sposób. – Słowa wylatują z moich ust, przesycone emocjami,
zagubieniem i strachem.
– Tak. Znajdziemy. Zawsze znajdujemy sposób – szepcze Ana
z ustami na moich wargach, przywracając mnie do rzeczywistego
świata.
PIĄTEK, 8 LIPCA 2011

D oktor Flynn pociera ręką brodę, a ja nie wiem, czy gra na czas,
czy faktycznie jest zaintrygowany.
– Zagroziła, że odejdzie?
– Tak.
– Poważnie?
– Tak.
– Więc skapitulowałeś.
– Nie miałem zbytniego wyboru.
– Christianie, człowiek zawsze ma wybór. Uważasz, że Anastasia
była nierozsądna?
Nasze spojrzenia się spotykają. Mam ochotę wrzasnąć, że tak, lecz
w głębi serca wiem, że Ana nie jest osobą nierozsądną.
Ty jesteś, Grey.
Mógłbym mieć „nierozsądny” na drugie imię. Słowa Any mnie
prześladują. Powiedziała tak dawno temu.
Chryste, moje negatywne podejście naprawdę bywa upierdliwe.
– Jak się teraz czujesz?
– Boję się – odpowiadam szeptem, odnosząc wrażenie, jakby ktoś
z całej siły walnął mnie w przeponę.
Mogłaby odejść.
– Ach, znowu pojawiło się poczucie zagrożenia i porzucenia.
Milczę, rozkojarzony pasmem popołudniowego światła, które pada
na miniaturowe orchidee na stoliku. Co mam powiedzieć? Nie chcę
tego przyznać na głos. Mój strach stałby się wtedy prawdziwy.
Nienawidzę, kiedy czuję się słaby. Obnażony. Ana może mnie zranić
i zadać mi śmiertelny cios.
– Czy zaczynasz się wahać w kwestii ślubu? – pyta John.
Nie. Być może.
Boję się, że mnie zrani.
Jak wcześniej… Kiedy odeszła.
– Nie – odpowiadam, ponieważ nie chcę jej stracić.
Kiwa głową, jakby właśnie to chciał usłyszeć.
– Zrezygnowałeś dla niej z wielu rzeczy.
– Tak. – Tłumię cisnący mi się na usta pobłażliwy uśmiech. – Nieźle
negocjuje.
Flynn znowu pociera brodę.
– Żałujesz tego?
– Tak. Częściowo. Tyle jej oddałem, a ona mi tego odmawia.
– Mówisz, jakbyś był na nią zły.
– Bo jestem.
– Myślałeś, żeby jej o tym powiedzieć?
– Jak bardzo jestem zły? Nie.
– Czemu nie?
– Boję się, że powiem coś, czego będę żałował, a ona odejdzie. Już
raz to zrobiła.
– Ale wtedy ją skrzywdziłeś.
– To prawda.
Wspomnienie jej zalanej łzami twarzy i gorzkich słów nigdy tak
naprawdę nie znika z mojej pamięci. Jesteś popieprzonym sukinsynem.
Przeszywa mnie dreszcz, ale niczego nie okazuję Flynnowi. Zawsze
kiedy myślę o tamtej chwili, ogarnia mnie przemożne poczucie
wstydu.
– Nie chcę jej skrzywdzić. Już nigdy.
– To dobrze rokuje – mówi Flynn. – Ale musisz znaleźć zdrowy
sposób na wyrażanie i ukierunkowanie swojego gniewu. Zbyt długo go
w sobie tłumiłeś. – Milknie na chwilę. – Znasz moje zdanie na ten
temat. Nie będę o tym znowu mówił, Christianie. Jesteś bardzo
wytrzymały i zaradny. Cały czas znałeś wyjście z tego impasu.
Skapitulowałeś. Problem rozwiązany. Życie nie zawsze układa się po
naszej myśli. Kluczem jest rozpoznanie właściwego momentu.
Czasem lepiej poddać bitwę, żeby wygrać wojnę. Komunikacja
i kompromis, na tym polega małżeństwo.
Prycham, bo przypomina mi się dawny mail od Any.
– Co cię tak bawi?
– Nic – potrząsam głową.
– Miej odrobinę wiary w siebie i w nią.
– Małżeństwo to jedna wielka wiara – mamroczę pod nosem.
– To prawda. Dla każdego. Ale ty masz potencjał, by temu podołać.
Skup się na tym, gdzie chcesz być. I jak. Wydaje mi się, że tak się
właśnie zachowywałeś przez kilka ostatnich tygodni. Wydawałeś się
szczęśliwszy.
Napotykam jego wzrok.
– To tylko niewielka komplikacja – mówi.
Mam nadzieję.
– Widzimy się za tydzień.

ROBI SIĘ CIEMNO. Stoimy z Elliotem na tarasie nowego domu


i podziwiamy widok.
– Rozumiem, czemu go kupiłeś. – Elliot gwiżdże z podziwu.
Chwilę trwamy w ciszy, chłonąc majestat zmierzchu nad cieśniną:
opalowe niebo, odległą pomarańczową poświatę, głęboką purpurę
wody. Piękno. Spokój.
– Przepięknie, prawda? – pytam półgłosem.
– Owszem. To wspaniałe miejsce na piękny dom.
– Którego przebudową się zajmiesz. – Uśmiecham się, a Elliot
uderza mnie żartobliwie w ramię.
– Cieszę się, że mogę pomóc. Łatwo nie będzie ani też tanio, jeśli
chcesz, żeby dom był przyjazny dla środowiska. Ale co tam, stać cię.
W przyszłym tygodniu pogadam z Gią, zobaczymy, co tam sobie
wymyśliła i czy da się to zrobić.
– Sądzę, że uda mi się wszystko pozałatwiać przed końcem lipca.
Wtedy powinniśmy się spotkać, Ana, ty, Gia i ja.
– Po co tyle czekać? Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek miało cię
powstrzymać przed kupnem tego miejsca.
– Masz rację. Sprawdzę w kalendarzu. Kiedy będziesz mieć czas?
– Na co?
– Na budowę, chłopie. Na budowę.
– Czy ja wiem, jeśli projekt Spokani Eden się nie opóźni, może
wczesną jesienią?
– Wszystko idzie jak należy?
– Jasna sprawa. – Elliot wygląda na bardzo z siebie zadowolonego.
I słusznie. To ambitny projekt, a po ukończeniu stanie się
wizytówką jego metod budowania w zgodzie ze środowiskiem. Elliot
przesuwa czapkę Seahawks na tył głowy i zaciera ręce.
– Dzięki Bogu, że piątek, ważniaku. Wracajmy do ciebie i bierzmy
się za piwko.
Przewracam oczami i idę za swoim starszym bratem wokół domu,
na podjazd, gdzie zostawiłem samochód.

– CIEKAWE, CO TEŻ porabiają nasze kobiety? – mówi Elliot, kiedy


jedziemy z powrotem do Escali.
– Mam nadzieję, że pakują rzeczy Any.
Zerkam na Elliota. Stopę trzyma na desce rozdzielczej i obserwuje
mijany krajobraz, jakby guzik go wszystko obchodziło.
Boże, ależ ja mu zazdroszczę.
– Pewnie zajadają pizzę, piją za dużo wina i gadają o nas –
dowcipkuje.
Mam nadzieję, że NIE rozmawiają o nas!
– Albo oglądają mecz. – Rechocze.
– Kate interesuje się baseballem?
– No. Lubi każdy sport.
Jasne. Po raz kolejny dziwię się, że ona i Ana się przyjaźnią. Ana
w ogóle nie interesuje się sportem. Chociaż ostatnio z przyjemnością
obejrzeliśmy Marinersów.
– Jak rozumiem, uważasz Kate za swoją kobietę? – pytam
zaciekawiony.
– No. Przynajmniej na razie.
– Nie jesteście na poważnie?
Wzrusza ramionami.
– Kate jest spoko. Zobaczymy. Nie zawraca mi głowy. Rozumiesz?
– Dzięki Bogu, ale nie – mamroczę do siebie i kręcę głową. To może
być najdłuższy „związek”, w jakim zdarzyło mu się być.
– Wstąpmy do jakiegoś baru – mówi.
– Nie. Nie piję, kiedy prowadzę.
– Chłopie, prowadzisz jak tata.
– Odpieprz się, dupku. – Wciskam gaz i R8 z piskiem opon mknie
dojazdówką do drogi I-5 w kierunku miasta.
– Znaleźliście już tego gnoja, który załatwił twoje śmigiełko?
Wzdycham.
– Helikopter, Elliocie. I nie. Nie znaleźliśmy. Co mnie autentycznie
wkurza.
– Człowieku, komu mogło na tym zależeć?
– Nie mam pojęcia. Moi ludzie na razie niczego nie ustalili. Czekam
na raport NRBT. Nie śpieszą się, do cholery. Musiałem wzmocnić
naszą ochronę. Dzisiaj też dwóch gości pilnuje mieszkania Any i Kate.
– Bez żartów! Nie dziwię ci się, stary. Pełno teraz świrów.
Patrzę na niego.
– No co? Stwierdzam fakt. Dobrze, że nic im nie grozi – mówi, a ja
zaczynam myśleć, że naprawdę zależy mu na Kavanagh. – Co byś
chciał na swój wieczór kawalerski? – pyta, kiedy zjeżdżamy
z autostrady.
– Elliot, ani nie chcę, ani nie potrzebuję wieczoru kawalerskiego.
– Chłopie, żenisz się z pierwszą dziewczyną, której naprawdę na
tobie zależy. Jasne, że potrzebujesz kawalerskiego.
Parskam śmiechem. Chłopie, gdybyś tylko wiedział.
– Myślałem, że zrobiłeś jej bachora.
Mrozi mnie.
– Odpierdol się, brachu. Nie jestem aż taki nieostrożny. Ana jest
zdecydowanie za młoda na dzieci. Najpierw musimy trochę pożyć,
zanim wpakujemy się w to całe gówno.
Elliot wybucha śmiechem.
– Ty i dzieci. Będziesz musiał trochę odpuścić.
Puszczam to mimo uszu.
– Mia się do ciebie odzywała?
– Ugania się za fiutem.
– Słucham?
– Bratem Kate. Ale on chyba nie jest specjalnie zainteresowany.
– Nie podoba mi się, że w jednym zdaniu łączysz fiuta i Mię.
– Ona już nie jest dzieckiem, ważniaku. No wiesz, jest tylko trochę
młodsza od Any i Kate.
Wolę o tym nie myśleć.
– Gramy w bilard czy oglądamy mecz? – Mądrze zmienia temat.
– Jak wolisz, brachu, jak wolisz.
Wjeżdżamy na podziemny parking w Escali, a ja usilnie staram się
nie myśleć o Mii i Ethanie Kavanagh.

ELLIOT CHRAPIE PRZED telewizorem. Pracuje za ciężko, imprezuje też


zdecydowanie za bardzo, ale odeśpi całe wypite piwsko w pokoju
gościnnym. Wieczór był super. Obejrzeliśmy najlepsze momenty
meczu Marinersów z Angelsami – Marinersi przegrali – potem
rozgromił mnie w Call of Duty, za to ja wygrałem w bilard. Jutro rano
jadę do mieszkania Any pomóc jej w przewiezieniu reszty rzeczy do
mnie. To trwa za długo. Zerkam na zegarek, zastanawiając się, co
porabia. Brzęczy mój telefon, jakby usłyszała moje myśli.

ANA
Jestem spakowana. Tęsknię.
Śpij dobrze. Żadnych koszmarów.
To nie jest prośba.
Nie ma mnie przy Tobie.
Kocham Cię. <3

Jej słowa działają na mnie kojąco. Według Flynna nasza ostatnia


kłótnia to chwilowa komplikacja. Mam nadzieję, że się nie myli.
Odpisuję.

Niech Ci się przyśnię.


Mam nadzieję, że Ty przyśnisz się mnie.
Żadnych koszmarów.

ANA
Obiecujesz?

Żadnych obietnic.
Tylko nadzieja.
I marzenia.
I miłość. Do Ciebie.

ANA
Kiedyś powiedziałeś, że nie romansujesz.
Bardzo się cieszę, że nie miałeś racji.
Ja tu omdlewam!
Kocham Cię, Christianie.
Dobranoc xxx

Dobranoc, Ano.
Lubię, kiedy przeze mnie omdlewasz.
Na zawsze. x
PONIEDZIAŁEK, 11 LIPCA 2011

P rzeglądam oświadczenie dla prasy, które poprawiłem po Samie.


Opublikować natychmiast

GREY ENTERPRISES HOLDINGS INC.


KUPIŁY SEATTLE INDEPENDENT PUBLISHING

Seattle, WA, 11 lipca 2011. Grey Enterprises Holdings, Inc. (GEH) ogłaszają
nabycie Seattle Independent Publishing (SIP) z siedzibą w Seattle, WA, za kwotę
15 milionów dolarów.
Oświadczenie rzecznika GEH: „GEH mają przyjemność dołączyć SIP do
swojego portfolio lokalnych firm”, powiedział prezes Christian Grey. „Ogromnie
mnie cieszy, że rozszerzamy działalność o branżę wydawniczą. Liczymy, że
technologiczna wiedza GEH przysłuży się SIP, jak również pozwoli na rozwój
solidnej platformy, dzięki której będą mogli się wypowiadać autorzy
z Zachodniego Wybrzeża”.
Seattle Independent Publishing zostało założone trzydzieści dwa lata temu
przez Jeremy’ego Roacha, który w dalszym ciągu pełni funkcję prezesa. SIP ma
na koncie wiele sukcesów w promowaniu lokalnych twórców, takich jak Bee
Edmonston, trzykrotna zdobywczyni tytułu „USA Today Bestseller”, czy poeta
i aktor Keon Kinger, którego najnowszy zbiór By the Sound został wytypowany
do Nagrody Arthura Rense’a w 2010.
SIP będzie nadal działać niezależnie i zachowa stanowiska pracy wszystkich
trzydziestu dwóch dotychczasowych pracowników. Jeremy Roach, prezes,
powiedział: „To wspaniała okazja dla pracowników i autorów SIP. Wszyscy
niezmiernie się cieszymy i jesteśmy bardzo ciekawi, gdzie dzięki partnerstwu
z GEH znajdziemy się za dziesięć i więcej lat”.

Wszystkie pytania kierować do:


Sama Sastera,
wiceprezesa, dyrektora ds. PR Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wracają do mnie słowa Any. Oczywiście, że jestem na ciebie wściekła.


Jaki odpowiedzialny biznesmen podejmuje decyzje na podstawie tego,
z kim akurat sypia?
Ja, Ano.
Przypomina mi się, jak leży przywiązana do swojego białego
łóżeczka, śliska i lepka od lodów, albo jak próbuję kroić paprykę, a ona
nazywa mnie dupkiem. Zerkam na model szybowca. Może dlatego nie
chce być mi posłuszna, bo ma mnie za dupka.
Grey. Wystarczy.
Zwątpienie to paskudne, daremne uczucie.
Tak brzmi moja nowa mantra. Flynn powiedział, że nasz spór to
chwilowa komplikacja, a te zdarzają się w każdym związku. Ana
wprowadziła się do mnie, za niecałe trzy tygodnie bierzemy ślub.
Czego więcej mogę chcieć?
Cholera. Chciałbym, żebyśmy już byli po ślubie. To czekanie szarga
mi nerwy. Nie chcę, żeby zmieniła zdanie. Cały weekend była bardzo
cicha. Przewoziliśmy jej rzeczy do mojego mieszkania, poza tym
zajmowała się przygotowaniami do ślubu.
Po prostu jest zmęczona.
Starczy tych negatywnych myśli, Grey.
Skup się na tym, co tu i teraz.
Podnoszę słuchawkę i dzwonię do Sama.
– Christianie.
Czasem mi działa na nerwy, kiedy zwraca się do mnie po imieniu.
Oznajmiam mu lodowatym tonem:
– Wysłałem ci poprawione, nieco mniej kwieciste oświadczenie dla
prasy. Zwięzłość to podstawa. Spróbuj o tym pamiętać.
– Jak pan sobie życzy.
Dobrze. Zrozumiał.
– Aha, jeszcze jedno. Usuń kwotę i napisz „nieujawnioną sumę”.
– Załatwione.
Odkładam słuchawkę i wracam do komputera. Mam nadzieję, że
mailowe prześmiechy z moją narzeczoną poprawią nam obojgu
nastrój.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Skończony konsument. Konsumujący
Data: 11 lipca 2011, 08:43
Adresat: Anastasia Steele

Moja kochana Anastasio,


wspominam dzień, w którym się dowiedziałaś, że kupiłem SIP. O ile mnie
pamięć nie myli, nazwałaś mnie dupkiem, kiedy ja tylko korzystałem ze
swojego prawa jako obywatela naszego wspaniałego kraju, by kupić sobie
to, na co akurat miałem ochotę. Jako skończony konsument (znowu epitet
użyty przez Ciebie) informuję Cię, że wiadomość o moim najnowszym
zakupie nie jest już tajemnicą i dzisiaj pojawi się oświadczenie dla prasy.
Bardzo się cieszę, że się do mnie wprowadziłaś.
Wiedząc, że jesteś obok, bardzo dobrze spałem ostatniej nocy.
Kocham Cię.

Christian Grey
prezes, przedsiębiorca, nie dupek, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Władca czy władczy
Data: 11 lipca 2011, 08:56
Adresat: Christian Grey

Najdroższy prawie-że-mężu,
jesteś dupkiem (będę się tego trzymać) i szefem szefa mojego szefa.
Pamiętam, że tamtego wieczoru zabawa była przednia i nieco lepka. Może
porcyjka lodów po pracy? Taki upał na dworze…
Ja też Cię kocham. Bardzo.
Robię listę na dzisiejsze spotkanie z Alondrą w sprawie końcowych
przygotowań!
Jakieś życzenia na ostatnią chwilę?
W dalszym ciągu jesteś zadowolony, że próbny obiad odbędzie się w Escali?

Anastasia Steele
redaktor naczelna, Dział Literatury Pięknej, SIP

Nadawca: Christian Grey


Temat: Ile razy!
Data: 11 lipca 2011, 08:59
Adresat: Anastasia Steele

Ukochana Anastasio,
jak najkrótsza ceremonia.
Nie mogę się doczekać, aż wreszcie będziesz moja.
Tak, w Escali. Mniej wścibskich oczu.
Och, i BLACKBERRY!
I BEN & JERRY’S & ANA.
Mój ulubiony deser.

Christian Grey
władczy prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Superwładczy
Data: 11 lipca 2011, 09:02
Adresat: Christian Grey

Och, trele-morele, panie Grey.


Także mój ulubiony deser.
Ana x

Uśmiecham się. Teraz cytuje Przeminęło z wiatrem. Chyba jest


szczęśliwa. Kręcę głową i dzwonię po Andreę. Nastrój zdecydowanie
mi się poprawił.
Dziękuję, panno Steele.

PÓŹNYM PRZEDPOŁUDNIEM ANDREA Ł Ą C Z Y mnie z Dariusem


Jacksonem z lotniska w Ephracie.
– Dzień dobry, Christianie.
– Darius, miło cię słyszeć. Już jest? – Nagle znowu mam dziesięć lat
i jest Boże Narodzenie. Roznosi mnie z podekscytowania.
– Tak, proszę pana. Coś pięknego.
– Złożyliście go?
– Właśnie nad tym pracujemy. Przyślę zdjęcia, jak będzie gotowy.
– Już się nie mogę doczekać, żeby go zobaczyć.
– Rejestracja gotowa. Chce pan, żebym go przetestował, czy woli
pan sam wykonać próbny lot?
– Nie. Ty to zrób. Powiesz mi, jak się nim steruje.
– Z wielką przyjemnością. Kiedy możemy się pana spodziewać?
– Postaram się w ten weekend. Dam znać.
– Okej. Wracam do niego. Nie możemy pozwolić, żeby za długo
czekał. – Rozłącza się z rechotem, a ja wybucham śmiechem.
Nikt nie powinien czekać. Chyba że jest niegrzeczny…
Wzdycham. Może polatamy z Aną w weekend.

W CZASIE KOLACJI ANA jest przygaszona, prawie nie tknęła swojego


risotto.
Może się waha?
– Co się dzieje? – pytam.
– Nic. To był długi dzień.
Mój niepokój wzrasta. Czegoś mi nie mówi.
– Wiem od Sawyera, że przed wydawnictwem czekali paparazzi –
sonduję.
– Wyszliśmy przez rampę załadunkową. Udało się ich uniknąć.
Nie chodzi więc o to, że prześladują ją przedstawiciele czwartej
władzy. Więc o co? Próbuję z innej beczki.
– Co dzisiaj porabiałaś?
Prycha.
– Prawie cały dzień wisiałam na telefonie i próbowałam uspokoić
zdenerwowanych nowiną autorów.
O mało nie wyplułem jedzenia. Co, do ciężkiej cholery!
Na widok mojej miny zaczyna się śmiać, a jej reakcja natychmiast
poprawia mi humor.
– Otóż to, wielki biznes wykorzystujący artystyczne
przedsięwzięcia – dodaje gwoli wyjaśnienia.
– Ach.
– Roach zwołał posiedzenie redaktorów, żeby poinformować
o przejęciu. Rzecz jasna, ja już wiedziałam, chociaż reszta nie miała
o niczym pojęcia. Dziwnie się czułam. Jakbym nie była częścią
zespołu… No wiesz.
– Rozumiem. – To chyba dobrze, przecież wiedza to władza.
– Christianie. – W jej oczach widzę niepokój, a jej słowa spadają na
mnie jak lawina. – Mój narzeczony jest właścicielem firmy, w której
pracuję. Podczas spotkania Roach spojrzał na mnie kilka razy i nie
wiem, co sobie myślał. Pamiętam, że trochę mu odbiło, kiedy
dowiedział się o naszym ślubie. Całe to spotkanie było dziwne.
Czułam się skrępowana i zakłopotana.
Cholera!
– Nie mówiłaś, że mu odbiło. – Dupek.
– To było jakiś czas temu, akurat dowiedział się o naszych
zaręczynach.
– Przez niego czułaś się skrępowana?
Jeśli tak, z miejsca go wywalę.
Przygląda mi się z poważną miną, jakby się zastanawiała nad moim
pytaniem.
– Może trochę. A może nie. Może mi się tylko wydawało. Sama nie
wiem. W każdym razie potwierdził moje stanowisko redaktora.
– Dzisiaj?
– Dzisiaj po południu.
Hmm. Jeszcze nie wycofałem moratorium o zatrudnianiu nowych
pracowników.
Stary, przebiegły drań.
Biorę ją za rękę.
– Gratuluję. Powinniśmy to uczcić. Martwiłaś się? Zastanawiałaś,
czy mi o tym powiedzieć?
– Myślałam, że wiesz, tylko nic nie mówisz. – Głos ma coraz
cichszy.
Śmieję się.
– Nie, nie wiedziałem. Ale to wspaniała nowina.
Chyba jej ulżyło. Dlatego była taka cichutka?
– Nie przejmuj się tym, Ano. To bez znaczenia, co myślą inni, a tym
bardziej, co myśli Roach. Mam nadzieję, że oświadczenie dla prasy
uspokoiło wszystkich w wydawnictwie. W najbliższej przyszłości nie
planuję żadnych zmian. A pisarze na pewno byli zachwyceni.
– Niektórzy tak. Inni nie. Kilku wciąż tęskni za Jackiem.
– Serio? Dziwne.
– Kilku przeciągnął na swoją stronę. Są lojalni. Podejrzewam, że
pójdą za nim, kiedy znajdzie nową pracę.
Nigdy nie znajdzie nowej pracy, jeśli postawię na swoim.
Zaciska palce wokół mojej dłoni.
– W każdym razie dziękuję ci.
– Za co?
– Że słuchałeś. – Marszczy brwi, a ja się zastanawiam, czy chce
powiedzieć coś jeszcze.
O co chodzi, Ano? Powiedz mi.
– Gotowy na panią od wesel? – pyta.
– Jasne. Dokończ. – Spoglądam wymownie na jej talerz i ku mojej
uldze nabiera sporą porcję risotto na widelec i wkłada do ust. Powoli
się rozluźniam. Chciała mi powiedzieć o awansie i była pewna, że
o wszystkim wiem.
Do kurwy nędzy, Grey.
Wyluzuj.

– TERAZ TYLKO MUSICIE zdecydować, co chcecie robić po weselu. –


Alondra Gutierrez uśmiecha się miło.
– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. – Ana obraca się ku mnie.
– Właśnie nad tym pracujemy – mówię do pani Gutierrez, a Ana
robi zdziwioną minę.
Och, maleńka. Wszystkim się zająłem.
– Porozmawiamy o tym kiedy indziej, pani Guterriez.
– Doskonale, proszę pana. Już się nie mogę doczekać.
– To tak jak ja.
– Ty będziesz musiała zaczekać na wielki dzień. – Uśmiecham się
do Any.
Mam nadzieję, że spodoba ci się, co zaplanowałem.
Ana wydyma dolną wargę, udając, że się dąsa, ale jej mina zdradza
rozbawienie i coś jeszcze, coś mroczniejszego, bardziej zmysłowego,
na co mój członek natychmiast reaguje.
Kurwa.
Alondra zbiera swoje rzeczy i dodaje, że wciąż możemy coś zmienić,
a my dziękujemy jej za wszystko, co dla nas zrobiła.
W drzwiach do salonu zjawia się Taylor. Wszyscy wstajemy
i Alondra wychodzi. Spoglądamy za nią, a kiedy nie może już nas
słyszeć, zwracam się do Any.
– Ma wszystko pod kontrolą.
– Zna się na swojej robocie – zgadza się ze mną Ana.
– Owszem – mówię. – Na co masz teraz ochotę? – dodaję szeptem.
Rozchyla usta i posyła mi spojrzenie. Dzieli nas kilka centymetrów.
Nie dotykamy się. Ale czuję ją. Całą. Cisza, która zapadła, potężnieje,
wypełniając całą otaczającą nas przestrzeń, kiedy tak zachłannie się
w siebie wpatrujemy.
Nagle w ogromnym pokoju nie ma tlenu. Jesteśmy tylko my, nasze
pożądanie, które aż iskrzy. Widzę to w jej oczach. Coraz szerszych
źrenicach. Ciemniejszych. Które odzwierciedlają moje pragnienie.
Moją miłość. Naszą miłość.
– Byłeś taki zamknięty w sobie – mówi ledwo słyszalnie. – Przez
cały weekend.
– Nie zamknięty. Przestraszony.
– Nie! – mówi z nagłą czułością.
Znika dzieląca nas odległość, chociaż Ana nawet się nie poruszyła.
Muska palcami mój zarost, a jej dotyk dociera do każdej, nawet
najgłębszej części mego ciała.
Zamykam oczy, pozwalając ciału działać.
Ano.
Sięga palcami do mojej koszuli, rozpina guziki.
– Nie bój się – szepcze i zaczyna całować jedną z blizn tuż nad
walącym sercem.
Dłużej nie wytrzymam: ujmuję w dłonie jej twarz i unoszę ku sobie,
po czym całuję ją namiętnie w usta. Jest ucztą dla zgłodniałego
mężczyzny. Smakuje miłością, pożądaniem i Aną.
– Jedźmy. W tej chwili. Do Vegas. Pobierzmy się – błagam, nie
odrywając od niej ust. – Powiemy wszystkim, że nie mogliśmy dłużej
czekać.
Jęczy, a ja całuję ją znowu, biorąc wszystko, co ma do ofiarowania,
zanurzając się w jej pożądaniu, pragnąc jej aż do bólu.
Kiedy wreszcie się od siebie odrywamy, oboje z trudem łapiemy
powietrze. Ana patrzy na mnie zamglonym wzrokiem.
– Skoro tego chcesz – udaje jej się wykrztusić. Jej spojrzenie jest
pełne współczucia.
Chwytam ją w objęcia.
Zrobiłaby to dla mnie.
Nie chce przysiąc posłuszeństwa, ale na to by przystała.
Cholera.
Rozumiem już, że muszę dać jej ślub, na jaki zasługuje. Nie byle
jaką ceremonię w świątyni miłości w Vegas. Moja dziewczyna
zasługuje na wszystko, co najlepsze.
– Chodźmy do łóżka – szepczę jej do ucha i biorę ją na ręce.
– Myślałam, że już nigdy nie poprosisz – mówi, kiedy niosę ją do
sypialni.
SOBOTA, 16 LIPCA 2011

P obudka, śpiochu. – Łagodnie kąsam ją w koniuszek ucha.


– Hmm… – jęczy. Oczy ma wciąż zamknięte, więc ponawiam
pieszczotę. – Ach! – biadoli, ale uchyla powieki.
– Dzień dobry, panno Steele.
– Dzień dobry. – Gładzi mnie po policzku.
Leżę obok niej, kompletnie ubrany.
– Dobrze spałaś? – Całuję jej dłoń.
Zaspana kiwa głową.
– Mam niespodziankę.
– O?
– Wstawaj. – Schodzę z łóżka.
– Jaką niespodziankę?
– Gdybym ci powiedział…
Odwraca głowę, kompletnie niewzruszona. Muszę jej powiedzieć.
– Chcesz polatać nad Zachodnim Wybrzeżem?
Otwiera usta ze zdumienia i natychmiast siada.
– Szybowcem? – pyta.
– Otóż to.
– Będziemy ścigać… – wygląda przez okno – …deszcz? – pyta
zmartwiona.
– Tam, dokąd się wybieramy, jest słonecznie.
– W takim razie będziemy ścigać południowe słońce.
– Na przykład. Tylko musisz wstać.
Piszcząc z zachwytu, wyskakuje z łóżka. Przystaje, żeby mnie
pocałować, po czym pędzi do łazienki.
– Powinno być ciepło – wołam za nią, uśmiechając się od ucha do
ucha. Chyba jest zadowolona.

KIEDY PĘDZIMY AUTOSTRADĄ I-90 w moim R8, uciekając przed


paskudną pogodą, rozkoszuję się chwilą. Mam obok swoją
dziewczynę. Z głośników rozlegają się The Killers, a my będziemy
latać moim nowym szybowcem. Wszystko jest tak, jak powinno.
Flynn byłby dumny.
Naturalnie Sawyer i Reynolds podążają tuż za nami, ale nie można
mieć wszystkiego.
– Dokąd jedziemy? – pyta Ana, patrząc przez okno na mżawkę.
– Do Ephraty.
Kątem oka widzę, że nie bardzo wie, o czym mówię.
– To jakieś półtorej godziny jazdy. Tam trzymam swoje szybowce.
– Masz ich więcej?
– Dwa. Aktualnie.
– To blanik? – pyta, a kiedy marszczę brwi, mówi dalej, już nie tak
pewna siebie. – Rozmawiałeś o tym z pilotem, kiedy lataliśmy nad
Georgią. – Patrzy na swoje palce i zaczyna bawić się pierścionkiem
zaręczynowym. – Dlatego kupiłam ci ten model. – Mówi tak cicho, że
muszę się wysilić, aby ją usłyszeć.
– Jedyny blanik, jaki mam, to ten mały szybowiec. Zajmuje dumne
miejsce na moim biurku w pracy. – Kładę jej rękę na kolanie i przez
chwilę widzę tamten moment, kiedy wręczała mi samolocik.
Nie wracaj do tego, Grey.
– Uczyłem się latać na blaniku. Teraz mam najnowszego ASH 30.
Jednego z pierwszych na świecie. To będzie mój, nasz dziewiczy lot. –
Uśmiecham się do niej szeroko.
Ona także się uśmiecha i kręci głową rozczulona.
– Co? – pytam.
– Ty.
– Co ja?
– No ty. Ty i twoje zabawki.
– Facet musi się wyluzować, Ano. – Puszczam do niej oko, a ona się
rumieni.
– Będziesz mi to zawsze wypominać, prawda?
– To i pytanie „czy jesteś gejem”.
Wybucha śmiechem.
– Masz kosztowne upodobania.
– To żadna nowina.
Powstrzymuje uśmiech i znowu potrząsa głową, a ja nie wiem, czy
śmieje się ze mnie, czy ze mną.
Plus ça change, Anastasia.

TUŻ PRZED JEDENASTĄ wjeżdżamy na parking lotniska w Ephracie.


Przed chwilą pojawiło się obiecane słońce, przeganiając deszczowe
chmury, których miejsce zajęły śliczne, białe cumulusy, idealne do
szybowania. Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć mój nowy
szybowiec i wzbić się nim w powietrze.
– Gotowa? – pytam.
– Tak! – Oczy Any błyszczą, a jej podniecenie jest namacalne. Tak
samo jak moje.
– Jest tak jasno, że będą nam potrzebne okulary słoneczne. – Ze
schowka wyjmuję dla siebie parę awiatorów, wayfarerów dla Any, do
tego dwie czapeczki Marinersów.
– Dzięki. Nie zabrałam swoich.
Kiedy wysiadam z R8, obok parkuje Sawyer w Q7. Macham do niego,
więc opuszcza szybę.
– Możecie zaczekać na nas w sali dla pilotów – mówię. – Chodźcie
za nami.
– Proszę pana. – Ton Sawyera mnie zatrzymuje.
No tak, chce sprawdzić pomieszczenia, zanim wejdziemy z Aną.
Puszczam jego i Reynoldsa przodem.
To się zaczyna robić nudne.
Biorę głęboki oddech. Nie pozwolę, żeby jego ostrożność zepsuła mi
humor – w końcu za to mu płacę. Biorę Anę za rękę i idziemy za
naszymi ochroniarzami do biura, gdzie czeka na nas Darius Jackson.
– Christian Grey – wykrzykuje i serdecznie ściska moją dłoń.
Bardzo się cieszę, że go widzę. Jest dużym mężczyzną, wysokim, ale
też nieco go przybyło, odkąd widzieliśmy się ostatnio.
– Dobrze się trzymasz – zauważa.
– Ty też, Darius. Przedstawiam ci moją narzeczoną, Anastasię
Steele.
– Panno Steele. – Darius uśmiecha się do niej szeroko.
– Ana – poprawia nas obu, ale z uśmiechem wymienia z nim uścisk
dłoni.
– Darius był moim instruktorem latania – wyjaśniam Anie.
– Christianie, byłeś moim najlepszym uczniem – mówi Darius. –
Urodzony pilot.
Ana patrzy na mnie i mam wrażenie, że jej śliczna twarz wyraża
dumę.
– Gratuluję zaręczyn – odzywa się Darius.
– Dziękuję. Szybowiec gotowy? – pytam, bo krępuje mnie, że Ana
jest ze mnie dumna, poza tym bardzo już chcę zobaczyć swój
najnowszy nabytek.
– Jasna sprawa. Czeka na ciebie. Mój syn Marlon was zaprowadzi.
– Rany! Marlon! – wykrzykuję. Marlon, już nastolatek, ma krótko
obcięte włosy, a uśmiech i uścisk dłoni odziedziczył po ojcu. – Aleś ty
wysoki!
– Dzieci. Rosną jak na drożdżach. – W oczach Dariusa widać
ojcowską dumę.
– Dzięki za pomoc, Marlon.
– Spoko, proszę pana.
Przed hangarem czeka mój N88765CG. To bez wątpienia
najpiękniejszy szybowiec na świecie: Schleicher ASH 30, lśniąco biały,
ze skrzydłami o rozpiętości dwudziestu sześciu i pół metra i wielkim
kokpitem. Nawet z tej odległości widać, że to prawdziwy cud
nowoczesnej inżynierii.
Cudeńko.
Darius zdaje mi szczegółową relację z dziewiczego lotu, a twarz aż
mu się ożywia na to wspomnienie. Całą trójką przechadzamy się
wokół maszyny, podziwiając jej piękno i elegancję.
– Ma wszystko, Christianie. To jak spacer w powietrzu – mówi,
a podziw w jego głosie tylko potwierdza, jaki to wspaniały
i nowatorski szybowiec.
– Wygląda naprawdę imponująco – zgadzam się z Dariusem.
Podnoszę osłonę kabiny, a Darius wszystko mi objaśnia.
– Zwiększyliśmy też balast – obrzuca wzrokiem Anę. – Będzie wam
potrzebny.
– Rozumiem.
– Przyniosę spadochrony.
– Wow! – Ana nie kryje podziwu, zaglądając do kokpitu. – Więcej tu
światełek i pokręteł niż w starym szybowcu.
Śmieję się.
– To prawda.
Ana patrzy na mnie.
– Na dodatek jest posłuszny – dodaję ze złośliwym uśmieszkiem.
Ana przekrzywia głowę i mruży oczy, na próżno starając się ukryć
rozbawienie.
– Posłuszny, tak?
Patrzę na nią z góry.
– Łatwy w obsłudze. Robi, co mu się każe…
Wraca Darius i wręcza mi spadochrony, po czym idzie z powrotem
do biura. Siadamy z Aną na ziemi i pomagam jej założyć spadochron,
zaciągając pasy biodrowe.
– Jak pani wie, panno Steele, lubię posłuszeństwo.
– Do pewnego stopnia, panie Grey – mówi, kiedy wstaję. – Czasem
lubi pan też sprzeciw.
Uśmiecham się.
– Tylko wtedy, kiedy ty się sprzeciwiasz. – Dociągam klamry na
ramionach.
– Uwielbiasz to robić, prawda? – pyta szeptem.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.
– Chyba mam pomysł. Może później spróbujemy.
Przyciągam ją do siebie, żeby poczuć jej zapach.
– Może powinniśmy – mruczę. – Bardzo bym chciał.
Ana zerka na mnie spod rzęs.
– Ja też.
Jej słowa są lekkie niczym letnia bryza. Tuli się do mnie i mnie
całuje. Wstrzymuję oddech, gdy jej usta dotykają moich, i czuję, jak
zalewa mnie fala pożądania. Ona jednak szybko się odsuwa, bym mógł
założyć swój spadochron.
Podpuszczalska.
Przygląda się, jak ze szczególną starannością dociągam na sobie
uprząż, a oczy jej błyszczą.
– To jest bardzo sexy – mówi szeptem.
Śmiejąc się pod nosem, jeszcze raz okrążam swój szybowiec, zanim
zrobię głupców z nas obojga. Tym razem sprawdzam, czy wszystko
jest w porządku i na miejscu – zawsze tak robię przed lotem. Darius,
mój nauczyciel latania, dokładnie tego by oczekiwał.
Jest w idealnym stanie.
Jak moja narzeczona.
Ana wciąż mi się przygląda, kiedy przesuwam dłonią po czubku
skrzydła.
– Jest okej – mówię, wracając do niej.
Ana zakłada czapeczkę i przeciąga koński ogon przez otwór z tyłu.
– Pani też niczego nie brakuje, panno Steele – dodaję cicho
i wkładam na nos awiatory.
Podchodzą do nas Darius z Marlonem i razem wypychamy
szybowiec na pas startowy.
Kiedy stoi gotowy do startu, pomagam Anie wsiąść do kokpitu
i z wielką przyjemnością po raz kolejny zapinam ją w pasy.
– Tak nigdzie mi nie uciekniesz – szepczę do niej z szelmowskim
uśmiechem, po czym sam wskakuję do kokpitu i zamykam osłonę.
Darius doczepia linę holowniczą i unosząc kciuk, idzie do czekającej
jednosilnikowej cessny skyhawk.
– Gotowa? – pytam Anę.
– No jasne!
– Tylko niczego nie dotykaj.
– Zaczekaj.
Co jest?
– Nigdy wcześniej tym nie latałeś.
Zaczynam się śmiać.
– Nie latałem. Ale blanikiem L23 też wcześniej nie latałem i jakoś
przeżyliśmy.
Milczy.
– Ano, one w zasadzie niczym się nie różnią. Poza tym masz
spadochron. Nie panikuj.
– Okej.
Chyba jej nie przekonałem.
– Słowo. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.
Dokładnie sprawdzam wszystkie kontrolki: klapy, lotki, drążek –
sprawne i gotowe. Pasy w porządku. Hamulce też w porządku,
zablokowane. Klapa zamknięta. Instrumenty w porządku – nic nie
popękało – ale też nie powinno, przecież to nówka.
W słuchawkach trzeszczy głos Dariusa, więc go informuję, że
jesteśmy gotowi. Zerkam w bok i widzę Marlona, który stoi
i przytrzymuje czubek skrzydła, Darius tymczasem odpala silnik
swojej cessny.
– Ruszamy! Będziemy ścigać prądy termalne i południowe słońce! –
wołam, przekrzykując jazgot silnika samolotu.
Darius puszcza hamulec i nagle pędzimy po pasie startowym.
Stopami naciskam pedały, steruję drążkiem i unosimy się
w powietrze, zanim cessna zdąży oderwać się od ziemi.
Jak szybko się wzbija!
Wznosimy się coraz wyżej i wyżej. Zabudowania na lotnisku
wyglądają jak zabawki, by po chwili zniknąć zupełnie. Darius skręca
i lecimy w stronę wzgórz Beezley, gdzie na pewno znajdziemy jakieś
prądy wznoszące.
– Gładko poszło – odzywa się Ana ze spokojnym podziwem
w głosie.
– Lepiej niż w blaniku – zgadzam się z nią.
ASH jest niesamowity. Leciuteńki i wspaniale reaguje.
Osiągamy wysokość tysiąca metrów i przez radio daję znać
Dariusowi, że zwalniam linę. Dociągnął nas do prądów wznoszących
i teraz odlatuje, zataczając szeroki krąg, cały czas na tej samej
wysokości, my natomiast jesteśmy coraz wyżej i wyżej, i wyżej. Pod
nami rozciąga się szachownica stanu Waszyngton w całym swym
urzekającym pięknie.
– Rany – wzdycha Ana.
– Na bakburcie widać Góry Kaskadowe.
– Bakburcie?
– Z lewej strony.
– Ach, tak.
Chociaż jest lipiec, szczyty gór wciąż połyskują bielą śnieżnych
czap.
– A ta woda pod nami?
– Jezioro Banks.
– Christianie, to jest piękne.
Jesteśmy na wysokości dwóch tysięcy pięciuset metrów i wiem, że
możemy wznieść się jeszcze wyżej. Moglibyśmy tak lecieć i lecieć,
i wylądować gdzieś na jakimś polu setki kilometrów stąd. Kusząca
myśl – Ana i ja sami w jakiejś dziczy – obawiam się jednak, że ani
Sawyer, ani Reynolds, pewnie też sama Ana nie byliby tym
zachwyceni.
– Patrz! – krzyczy Ana.
Pod nami widzę wir pyłowy.
Wzniesiemy się!
Skręcam w jego stronę i szybko mkniemy w górę.
– Wow! – woła podekscytowana Ana. – Żadnych akrobacji?
– Jeszcze się go uczę.
Pieprzyć to. Uwielbiam, kiedy Ana krzyczy. Robię obrót przez
skrzydło. Ana piszczy z zachwytu, kiedy ziemię mamy pod głowami.
Zapiera się rękami o osłonę, jej koński ogon zwisa, a jak okiem
sięgnąć rozciągają się równiny stanu Waszyngton.
– Jasna cholera! – wykrzykuje.
Prostuję szybowiec, a Ana nie przestaje się śmiać. Ten cudowny
dźwięk wypełnia mnie całego i czuję się, jakbym miał sto metrów
wzrostu. ASH to fenomenalna maszyna. Wyniósł nas na szczyt świata,
gdzie ponad chmurami króluje słońce, panuje cisza, a nas otaczają
zapierające dech widoki. Jesteśmy razem, ukołysani niebem, a mnie
serce niemal pęka ze szczęścia.
Nie chcę, żeby to uczucie minęło.
Ta wysokość jest oszałamiająca.
Skup się na tym, gdzie chcesz być.
Jak chcesz być.
Chyba udawało ci się to przez ostatnie tygodnie. Wydajesz się
szczęśliwszy.
Wracają do mnie słowa Flynna.
Ana jest moim szczęściem. Trzyma do niego klucz.
Ta myśl jest zbyt wielka, zbyt wszechogarniająca. Wiem, że jeśli
pozwolę, pochłonie mnie całego. Dla odwrócenia uwagi pytam, czy
Ana chce spróbować swoich sił jako pilot.
– Nie. To twój pierwszy lot. Ciesz się nim, Christianie. I tak jestem
szczęśliwa, że mogę ci towarzyszyć.
Uśmiecham się.
– Kupiłem go dla ciebie.
– Poważnie?
– Tak. Mam już szybowiec, ale jednoosobowy, ten natomiast to
marzenie. Jest fantastyczny.
– To prawda. – Ana patrzy na horyzont przed nami. – Unosimy się
w powietrzu – mówi cichym, rozmarzonym tonem.
– Tak, kochanie, unosimy się.

GODZINĘ PÓŹNIEJ LĄDUJEMY, co odbywa się tak samo gładko jak start.
Jestem zachwycony swoim nowym samolotem. Jest dokładnie taki, jak
się spodziewałem, a nawet przewyższył moje oczekiwania. Któregoś
dnia chciałbym się przekonać, jak daleko moglibyśmy nim polecieć.
Może pod koniec lata.
Podnoszę osłonę i widzę biegnącego ku nam Dariusa.
– Jak było? – dopytuje się zdyszany.
– Niesamowicie. Fenomenalna maszyna.
– Ano? – zwraca się Darius do niej.
– Zgadzam się z Christianem. Coś wspaniałego.
Odpinam pasy, wychodzę na pas startowy i przeciągam się. Potem
nachylam się, żeby uwolnić z uprzęży Anę.
– To inspirujące – szepczę i całuję ją, szybko rozprawiając się
z pasami.
Zdumiona rozchyla wargi, ja jednak odwracam się do Dariusa, który
wciąż stoi przy nas.
– Zabierzmy go do hangaru.

RAZEM Z SAWYEREM I REYNOLDSEM wracamy do samochodów. Ana


idzie przede mną. Jej koński ogon podskakuje zawadiacko. Wciąż ma
na głowie czapkę, poza tym nosi krótką niebieską kurtkę i obcisłe
dżinsy. Kiedy idzie, jej biodra poruszają się rytmicznie jak metronom,
co działa na mnie hipnotyzująco. Wygląda tak cholernie seksownie.
Podchodzę do auta od strony pasażera i otwieram drzwiczki.
– Wyglądasz przepięknie. Chyba dzisiaj jeszcze ci tego nie
mówiłem.
– Chyba mówiłeś – odpowiada ze słodkim uśmiechem.
– W takim razie chętnie to powtórzę.
– I nawzajem, Christianie. – Muska palcami mój biały podkoszulek,
a mnie przeszywa rozkoszny dreszcz.
Muszę ją zabrać do domu.
Ale najpierw lunch. Późny lunch. Zamykam za nią drzwiczki i idę na
swoją stronę.
Zatrzymujemy się w Ephracie na pizzę.
– Może weźmiemy na wynos? – pytam, kiedy wchodzimy do
niewielkiej restauracji.
– Będziemy jeść w samochodzie?
– Tak.
– Twoim nieskazitelnym R8?
– Dokładnie tak.
– Jasne. – Ana jest zaskoczona.
– Chcę być jak najszybciej w domu.
– Dlaczego?
Patrzę na nią z uniesioną brwią, bo tylko jedna myśl przychodzi mi
do głowy. A jak myślisz, Ano?
– Och – mówi. Wbija zęby w dolną wargę, próbując powstrzymać
uśmiech, a na policzki wypływa jej słodki rumieniec, który tak bardzo
lubię. – Okej. Niech będzie na wynos – dodaje bez zastanowienia, a ja
parskam śmiechem.

– CHOLERNIE DOBRA TA pizza – mówi Ana z pełnymi ustami. Całe


szczęście, że wziąłem więcej serwetek.
– Daj jeszcze kawałek – proszę.
Ana podsuwa mi kawałek pizzy, a kiedy otwieram usta, cofa go
gwałtownie i sama gryzie.
– Hej!
Chichocze.
– Moja pizza.
Robię obrażoną minę. Ale prowadzę i nic nie mogę poradzić.
– Masz – mówi i tym razem pozwala mi ugryźć.
– Wiesz, że się zemszczę.
– Zemścisz się, tak? – kpi. – Chcę to zobaczyć, Grey.
– Zemszczę się, oj, zemszczę… – Zaczynam obmyślać różne
scenariusze, na co moje ciało natychmiast reaguje. Poprawiam się na
siedzeniu. – Poproszę jeszcze kawałek.
Ana karmi mnie dalej. I drażni się ze mną. Co niezmiernie podoba
się nam obojgu.
Powinniśmy to robić częściej.
– Koniec – mówi Ana i upycha pudełko po pizzy pod nogami.
Jestem zadowolony. Mam obok siebie swoją dziewczynę, siedzę
w ulubionym samochodzie, gra Radiohead, pędzimy wzdłuż
majestatycznej rzeki Columbia w stronę mostu Vantage. Ogarnia
mnie przemożne poczucie przynależności.
Jak spędzałem weekendy przed Aną?
Szybowałem. Żeglowałem. Uprawiałem seks…
Zabawne. W sumie robię to samo, lecz nie do końca to prawda –
zmieniło się w zasadzie wszystko, i to wyłącznie dzięki siedzącej obok
kobiecie. Nie wiedziałem, jaki jestem samotny, dopóki jej nie
spotkałem. Nie wiedziałem, że tak jej potrzebuję, a teraz mam ją obok.
Zerkam na Anę, która ssie koniuszek wskazującego palca.
Podniecający widok. Przypomina mi się, co wcześniej mówiła
o uprzęży.
Uwielbiasz to robić, prawda?
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.
Chyba mam pomysł. Może później spróbujemy.
Może powinniśmy…
Zaraz oszaleję. Dociskam pedał gazu i audi gna prawie sto
pięćdziesiąt na godzinę. Chcę już być w domu.

JESTEM W NAJWYŻSZEJ GOTOWOŚCI bojowej, kiedy wreszcie wjeżdżamy


do garażu pod Escalą.
– Nareszcie w domu – wzdycha Ana, kiedy wyłączam silnik.
Jej niski, chrapliwy głos przykuwa moją uwagę. Patrzymy sobie
w oczy, a atmosfera w samochodzie gęstnieje.
Jest tutaj. Pomiędzy nami. Łączące nas pożądanie.
Tak potężne, że wręcz namacalne.
Przyciąga nas ku sobie.
Pochłania mnie… Nas.
– Dziękuję – mówi Ana.
– Ależ proszę bardzo.
Patrzy na mnie spod rzęs, w pociemniałych oczach widzę zmysłową
obietnicę. Nie jestem w stanie oderwać od niej wzroku. Zupełnie jakby
mnie zaczarowała. Obok podjeżdża Q7 z Sawyerem i Reynoldsem.
Parkują, wysiadają, zamykają samochód. Idą w stronę windy. Nie
wiem, czy na nas czekają, ale mnie to nie obchodzi. Oboje z Aną nie
zwracamy na nich uwagi, skupieni wyłącznie na sobie. Cisza w aucie
jest ogłuszająca, pełna niewypowiedzianych myśli.
– Ten nowy szybowiec jest powalający.
– Wiesz, jak lubię cię powalać.
Rozciąga usta w powolnym, uwodzicielskim uśmiechu.
– Ja też to lubię.
– Mam plan.
– O? A jakiż to?
Wstrzymuję oddech, bo oczami wyobraźni widzę już Anę w pokoju
zabaw, skrępowaną w uprzęży.
– Czerwony pokój? – pyta z wahaniem.
Kiwam głową.
Źrenice jej się rozszerzają, a piersi unoszą i opadają
w przyśpieszonym oddechu.
– Zróbmy to.
Wysiadam z samochodu.
Ona też, jeszcze zanim zdążę podejść, by otworzyć jej drzwi.
– Chodź.
Biorę ją za rękę i idziemy szybkim krokiem do windy. Szczęśliwie
czeka na nas i wsiadamy w pośpiechu. Stoimy pod ścianą, trzymając
się za ręce. Ana przysuwa się do mnie i wiem, o co jej chodzi, kiedy
unosi ku mnie twarz.
– Nie. Zaczekaj. – Puszczam jej rękę i nieco się odsuwam.
– Christianie – szepcze.
Kręcę głową.
Nie tak szybko, maleńka.
Zaciska usta, wyraźnie niezadowolona, ale w jej oczach pojawia się
stalowy błysk. Moja dziewczyna nie cofa się przed wyzwaniem.
Zabawa się zaczęła.
Drzwi windy się otwierają, a ja z teatralnym gestem odsuwam się,
by przepuścić Anę.
– Panie przodem.
Uśmiechnięta ironicznie, z wysoko uniesioną głową dziarsko
wychodzi z windy i zatrzymuje się w holu.
Czeka na nas Sawyer.
A to paskudna niespodzianka.
– Czy jeszcze czegoś sobie pan życzy? – Wie, że Taylor pojechał
w odwiedziny do córki i chyba próbuje go godnie zastąpić. Spogląda
na nas wyczekująco, a ja widzę, jak Ana spuszcza wzrok, usilnie
starając się nie wybuchnąć śmiechem.
– Nie, wszystko w porządku, dziękuję – odpowiadam, kryjąc
rozbawienie. Coś mnie podkusza i dodaję: – Ano?
– Niczego mi nie trzeba, dziękuję.
Posyła mi spojrzenie w rodzaju co-do-diabła i dużo mnie kosztuje,
żeby nie wybuchnąć śmiechem w obecności Sawyera. Ana opuszcza
hol.
– Macie wolne z Reynoldsem. Nigdzie się dzisiaj nie wybieramy.
Anastasia wychodzi jutro rano. Wyślę SMS-em kiedy.
Ana ma przymiarkę sukni ślubnej.
– Rozumiem, proszę pana. – Odwraca się, a ja idę za nim
korytarzem.
Zaglądam do salonu, ale Any tam nie ma. Sawyer znika w gabinecie
Taylora, a ja idę poszukać panny Steele. Jest w sypialni, gdzie właśnie
zdejmuje buty.
Podnosi na mnie wzrok.
– Panie Grey, prawdziwy z pana drań.
– Staram się. Pokój zabaw. Za dziesięć minut. – Obracam się
i wychodzę, a ona zostaje z otwartą buzią w mojej… naszej sypialni.

ŚWIATŁO W POKOJU ZABAW jest łagodne, odbija się od czerwonych


ścian. To moje schronienie. Minęło kilka tygodni, odkąd byłem tu po
raz ostatni. Jak to? Gdzie się podział ten czas? Śmieję się pod nosem –
to takie w stylu taty. Zdejmuję kurtkę, buty i skarpetki. Miło jest
poczuć ciepło drewnianej podłogi pod bosymi stopami. Z dolnej
szuflady komody wyjmuję skórzaną uprząż do podwieszania. Cieszę
się, że za chwilę założę ją Anie. Ależ jestem podniecony. Nie będzie
tak do końca wisieć, więc chyba da radę. Kładę uprząż na łóżku, potem
wyjmuję jeszcze kilka rzeczy. Dwie wkładam do tylnej kieszeni
dżinsów, resztę zostawiam na komodzie, potem przez łazienkę
wchodzę do pokoju uległej.
W drzwiach przystaję. Pokój wygląda tak samo jak wtedy, gdy
opuściła go Susannah. Ana w zasadzie nigdy go nie zajęła. Wydaje się
opuszczony. Wystrój wciąż jest neutralny. Biały. Zimny. Susannah nie
chciała go urządzać po swojemu.
Grey, przestań.
Nie mam ochoty wchodzić do tej króliczej nory. Zwłaszcza teraz,
kiedy czeka na mnie moja dziewczyna.
Wracam do pokoju, w którym Ana, bosa, stoi obok łóżka i patrzy na
uprząż. Na jej widok zamieram. Założyła koronkową bieliznę. Widzę
długie nogi, smukłe ramiona, czarną koronkę, delikatne,
prześwitujące majteczki.
To wszystko dla mnie.
Widzę ją całą.
Absolutnie całą.
Spowitą w koronki.
Kiedy się zbliża, zasycha mi w ustach. Włosy ma rozpuszczone, ich
podwinięte końce sięgają poniżej piersi.
– Panie Grey, jest pan przesadnie ubrany.
Mogę to rozegrać na dwa sposoby. Wciąż jeszcze się tu
odnajdujemy. Ale dzisiaj zwycięża dominujący.
– Chcesz się zabawić?
– Tak.
– Tak co?
Zaskoczona rozchyla wargi.
– Tak, panie.
– W takim razie obróć się.
Mruga zdziwiona moim tonem, chyba, i zaczyna marszczyć brwi.
– Nie marszcz brwi.
– Podwiesisz mnie?
– Nie do końca. Palcami będziesz dotykać podłogi. Ale będzie
gorąco.
No, Ano. Nie poddawaj się.
Uśmiecha się wyzywająco. Najwyraźniej rozważa swoje opcje.
Przechylam głowę, a ona zerka na czekającą na łóżku uprząż. Widzę,
że jest zaintrygowana. Unoszę jej brodę i całuję w usta.
– Chcesz ją założyć, czy nie?
– Co mi zrobisz? – pyta ledwie słyszalnie. Jest podniecona. Na samą
myśl.
– Wszystko, co zechcę.
Bierze gwałtownie oddech i natychmiast się odwraca.
Tak!
Chwytam ją za włosy i zaczynam je zaplatać.
Nie mogę pozwolić, żeby te jej cudowne loki zaplątały się w uprząż.
Kiedy warkocz jest już gotowy, lekko za niego pociągam. Ana wpada
mi w objęcia.
– Cudownie pani wygląda, panno Steele – szepczę jej do ucha. –
Bielizna bardzo mi się podoba. Pamiętaj, nie musisz robić niczego, na
co nie masz ochoty. Po prostu powiedz, żebym przestał. A teraz idź,
zajmij pozycję przy drzwiach.
Patrzy na mnie zupełnie nie uległym wzrokiem, za co w tamtym
innym życiu spuściłbym jej porządne lanie. Podchodzi do drzwi
i klęka, kładąc dłonie na rozsuniętych udach.
Grzeczna dziewczynka.
Wygląda przepięknie. Mógłbym dojść, tylko na nią patrząc.
Spokojnie, Grey. Opanuj się.
Nie bacząc na podniecenie, wracam do komody, wyjmuję iPoda
i podłączam go. Uruchamiam system nagłaśniający, wybieram utwór
i opcję „powtarzaj”.
„Sinnerman”. Nina Simone. Idealnie.
Ana patrzy na mnie.
– Spuść oczy – mówię ostrzegawczo, a ona posłusznie opuszcza
wzrok na podłogę.
Zamykam oczy. Za każdym razem, kiedy jest mi posłuszna, czuję się
jak w raju. Poza tym pokojem nie mogę jej zmusić do uległości, ale
tutaj zamierzam w pełni z tego skorzystać. Staję dokładnie przed nią.
– Nogi. Szerzej.
Rozsuwa kolana. Z pomrukiem zadowolenia zdejmuję podkoszulek
i rzucam go na podłogę. Wolno rozpinam pasek i wysuwam go ze
szlufek. Widzę, że Ana zaciska palce na udach.
Zastanawia się, co zrobię z paskiem?
Tamte czasy to już przeszłość, Ano.
Ale dla pełnego efektu rzucam pasek na podłogę, o którą głośno
uderza. Ana aż podskakuje na ten dźwięk.
Cholera.
Pochylam się i gładzę ją po włosach.
– Hej, Ano, spokojnie.
Podnosi na mnie oczy. Jest ucieleśnieniem lubieżnych marzeń
każdego dominującego, o czym dobitnie świadczy mój nabrzmiały
członek. Rozkoszując się chwilą, rozsuwam zamek spodni, chwytając
ją przy tym mocniej za włosy. Moje zamiary są oczywiste. Ana patrzy
na mnie z miną, która rozpala mnie jeszcze bardziej. Otwiera usta,
gotowa mnie przyjąć.
– Nie, jeszcze nie – szepczę. Nie puszczając jej włosów, uwalniam
mego twardego penisa i tam i z powrotem przesuwam po nim dłonią.
Ana nie odrywa ode mnie oczu. Kciukiem wcieram w główkę kropelkę,
która się pojawiła, i znowu przesuwam dłonią wzdłuż całego członka.
Marzę, żeby wzięła mnie do ust. Ale też pragnę, by ta chwila trwała
jak najdłużej.
– Pocałuj mnie – szepczę.
Piersi Any falują coraz szybciej. Sutki nabrzmiewają i twardnieją.
Jest podniecona. Przywiera ustami do mojego penisa.
– Otwórz się dla mnie.
Wsuwam się w jej szeroko otwarte, wilgotne, spragnione mnie usta.
Kurwa.
Cofam się, po czym wracam. Tym razem chowa zęby i zaczyna mnie
ssać.
O tak.
Z jękiem rozkoszy chwytam ją za włosy i poruszam się. Tam.
I z powrotem. Pieprzę jej usta, a ona niczym bogini mnie przyjmuje.
Całego.
Raz za razem. Coraz bardziej i bardziej. Głębiej i głębiej.
Zatracam się kompletnie w jej cudownych ustach.
Kurwa. Zaraz dojdę. Ale mam to gdzieś. Puszczam ją, opieram się
ręką o ścianę dla utrzymania równowagi i idę na całość.
Krzyczę, kiedy potężny orgazm wstrząsa moim ciałem. Ana nie
przestaje się poruszać, tylko chwyta mnie za biodra i bierze wszystko,
co mam do dania.
I need you, śpiewa chrapliwie Nina, a ja wysuwam się z ust Any
i opieram o ścianę, by ochłonąć.
Ana zerka na mnie triumfalnie. Wierzchem dłoni ociera usta
i oblizuje wargi, kiedy ja zapinam rozporek.
– A – szepczę, a ona się uśmiecha. Podaję jej rękę. – Wstań.
Biorę ją w ramiona i całuję, wkładając w pocałunek całą swoją
wdzięczność. Smakuje mną i słodką Aną. Potężna, prowokująca
mieszanka.
Kiedy się od niej odsuwam, dyszy i ma lekko opuchnięte wargi.
– Tak lepiej.
– Hmm… – odpowiada gardłowo i seksownie.
Uśmiecham się.
– Teraz się naprawdę zabawimy. – Prowadzę ją do łóżka, gdzie
czeka uprząż. Po orgazmie jestem spokojniejszy, gotowy na ciąg
dalszy. Patrzę na Anę, która spogląda na mnie wyczekująco. – Chociaż
bardzo mi się podoba twój strój, teraz musimy go zdjąć.
Zahacza palcem o pasek moich dżinsów.
– A ty?
– Wszystko w swoim czasie, panno Steele.
Wydyma dolną wargę, a ja chwytam ją delikatnie zębami.
– Żadnych dąsów – mówię szeptem.
Rozpinam haftki stanika i uwalniam jej piękne piersi. Zdejmuję go
powoli i kładę obok uprzęży.
– Teraz to.
Klękam i wolno zsuwam jej matki, palcami muskając skórę na jej
udach. Kiedy jestem przy kostkach, pozwalam, by sama z nich wyszła.
Kładę majtki obok stanika.
– Witaj – mówię do jej sromu i całuję go tuż nad łechtaczką.
Ana uśmiecha się szelmowsko, a mnie przypominają się czasy,
kiedy rumieniła się i wzdragała, gdy całowałem ją w tę część ciała.
Och, Ano. Przebyliśmy razem długą drogę.
Biorę uprząż.
– To jak ze spadochronem.
– Wtedy wpadłeś na ten pomysł?
– Tak. Cóż, w sumie ty mi go podsunęłaś. No dobrze, tutaj włóż
nogi.
Trzymam uprząż, a Ana łapie mnie za ramię i wkłada najpierw
jedną nogę, potem drugą. Wtedy zapinam jej klamry na ramionach
i kolejne pasy. Jeden przechodzi przez piersi, drugi przez plecy, trzeci
w pasie, a wszystkie biegną wokół ramion.
Odsuwam się, by móc nacieszyć oko swoim dziełem i przyszłą żoną.
Słowo daję, seksownie wygląda.
Och, Sinnerman, śpiewa Nina.
– W porządku? – upewniam się.
Kiwa szybko głową, a oczy ma pociemniałe od zmysłowej
ciekawości.
Och, Ano. Będzie jeszcze lepiej.
Z górnej szuflady wyjmuję skórzane kajdanki. Zapinam je na jej
nadgarstkach, potem karabinkami przyczepiam do metalowych kółek
przy pasach na ramionach. Ana ma związane ręce na wysokości
ramion i w żaden sposób nie może nimi poruszyć.
– Okej? – pytam.
– Tak – odpowiada bez tchu.
Delikatnie ciągnę za jeden z haków przy pasie na piersiach
i prowadzę Anę do systemu unieruchamiającego przymocowanego do
sufitu. Odpinam trapez i umieszczam go w odpowiedniej pozycji nad
Aną. Na każdym końcu trapezu są dwie krótkie linki zakończone
karabinkami. Przypinam je do zaczepów przy pasach na ramionach.
Ana przez cały czas przygląda mi się w napięciu.
Wreszcie wszystko jest na miejscu. Stopy Any stoją płasko na
podłodze. Na razie.
– Najlepsze w tym urządzeniu jest to, że mogę zrobić tak. –
Podchodzę do mosiężnej knagi na ścianie i odwijam liny
przymocowane do trapezu, które przechodzą przez system krępujący.
Ciągnę je obiema rękami i w jednej chwili Ana może stać już tylko na
palcach. W lekkim szoku zaczyna biegać we wszystkie strony,
próbując złapać równowagę. Owijam liny o knagę, pozwalając Anie
dalej tańczyć na koniuszkach palców.
Jest bezradna. I całkowicie zdana na moją łaskę.
Podniecająca myśl i równie podniecający widok.
– Co teraz zrobisz? – pyta.
– Mówiłem już, cokolwiek zechcę. Dotrzymuję słowa.
– Ale nie zostawisz mnie tak? – pyta w panice.
Chwytam ją pod brodę.
– Nie. Nigdy. Zasada numer jeden. Nigdy nie zostawiaj samego
kogoś, kto jest związany. Przenigdy. – Całuję ją czule. – W porządku?
Ciężko oddycha, podniecona, chyba też przestraszona, ale kiwa
potakująco głową. Znowu ją całuję, tym razem jeszcze czulej.
– Dobrze. Widziałaś już dość. – Z kieszeni wyjmuję opaskę
i zasłaniam jej oczy. – Wyglądasz cholernie seksownie, Ano.
Wracam do komody, wyciągam z niej jeszcze jeden potrzebny mi
przedmiot i wsuwam go do kieszeni. Chodzę wokół Any, podziwiając
swoje dzieło, potem znowu staję naprzeciwko niej. Wodzę kciukiem
po jej ustach, potem po brodzie i niżej, w dół mostka.
Władza, śpiewa z mocą Nina.
– Czy tutaj będziesz mi posłuszna? – pytam szeptem.
– A chcesz, żebym była? – odzywa się chropawym, błagalnym
tonem.
Muskam dłońmi jej piersi, a sutki naprężają się pod dotykiem moich
kciuków. Ciągnę za nie. Mocno.
– Ach! – krzyczy. – Tak, tak – dodaje pośpiesznie.
– Grzeczna dziewczynka.
Dalej ugniatam palcami jej sutki. Ana jęczy, głowę odrzuca do tyłu,
balansując na palcach.
– Och, maleńka. Poczuj to. Chcesz dojść?
– Tak. Nie. Nie wiem.
– Chyba nie. Mam wobec ciebie inny plan.
Jej jęki wypełniają pokój. Kładę dłonie na jej biodrach, pochylam się
i biorę w usta brodawkę, po czym pieszczę ją ustami i językiem. Ana
krzyczy, a ja przechodzę do drugiej i poświęcam jej tyle samo uwagi co
pierwszej, aż Ana zaczyna rzucać się i szarpać w uprzęży.
Kiedy myślę, że więcej nie zniesie, klękam u jej stóp, całuję jej
brzuch, językiem zataczam kółka na jej pępku, potem sunę w dół.
Zarzucam sobie jej nogi na ramiona i unoszę jej pochwę do ust.
Odchyla się w tył i jęczy gardłowo, kiedy moje usta i język odnajdują
łechtaczkę, nabrzmiałą, gotową na moje pieszczoty. Skupiam się bez
reszty na tym cudownym miejscu między jej nogami.
Drażnię je. Delektuję się. Torturuję ją językiem.
– Christianie – jęczy Ana i wiem, że zaraz dojdzie.
Przerywam i stawiam ją z powrotem na palcach. Chcę, żeby doszła,
opierając się palcami o podłogę. To będzie niezwykłe doznanie.
Przytrzymuję ją i wyjmuję z kieszeni żłobione szklane dildo, którym
przesuwam po jej brzuchu.
– Czujesz to?
– Tak. Tak. Jest zimne – dyszy.
– Zimne. To dobrze. Zaraz je w ciebie włożę, a jak dojdziesz, sam
w ciebie wejdę.
Wydaje zduszony jęk.
– Nogi szeroko – rozkazuję.
Nie zwraca na mnie uwagi.
– Ano!
Niepewnie rozstawia stopy, a ja przesuwam dildo po wewnętrznej
stronie jej uda, a potem powoli, bardzo powoli wsuwam je w nią.
– Aach! – Niemal rzęzi. – Zimne!
Na początku poruszam ręką łagodnie, bo wiem, że to szklane
cudeńko ma kształt, dzięki któremu dotrze do przesłodkiego punktu
o niebywałej mocy. Długo to nie potrwa. Jedną ręką obejmuję ją
w pasie, tulę do siebie i całuję w szyję, wdychając jej podniecający
zapach.
Ano, rozpadnij się w moich ramionach.
Jest już blisko. Bardzo blisko. Moja ręka wciąż się porusza. Mocniej.
Szybciej. Z każdą chwilą wzmagając jej doznania. Jej nogi sztywnieją
i nagle cała się napręża i krzyczy, kiedy zalewa ją fala orgazmu.
Szarpie się na uprzęży, a ja wsuwam w nią dildo głęboko, by mogła
w pełni doznać swego spełnienia. Kiedy głowa opada jej w tył, a usta
wiotczeją, wysuwam dildo i rzucam je na łóżko. Po kolei odpinam
karabinki od pasów na ramionach i przenoszę Anę na łóżko.
Wciąż ma na sobie uprząż i unieruchomione ręce. Zdejmuję jej
opaskę z oczu. Jeszcze ich nie otworzyła. Sprawnie pozbywam się
dżinsów i bokserek. Unoszę jej uda i z całej siły w nią wchodzę. I nie
poruszam się.
Z krzykiem otwiera oczy.
Jest mokra. Naprawdę mokra.
I moja.
Patrzymy sobie w oczy. Jej są zamglone i pełne namiętności.
Pragnienia. Pożądania.
– Proszę – szepcze.
Napinam pośladki i zaczynam się poruszać. Zaciskam palce na jej
udach, a ona krzyżuje stopy za moimi plecami. Przytrzymuje mnie.
Wchodzę w nią i wychodzę. Kiedy moje podniecenie jest bliskie
zenitu, odrywam ręce od jej ud, ale wtedy ona ściska mnie nimi
jeszcze mocniej. Pochylam się nad nią, ręce wspieram tuż nad jej
ramionami, palcami miażdżąc czerwoną satynową pościel.
– No, kochanie. Jeszcze raz – krzyczę głosem, którego niemal nie
rozpoznaję.
Ana dochodzi, porywając mnie ze sobą. Wykrzykując jej imię,
osiągam orgazm, długi i gwałtowny.
Ano.
Osuwam się na łóżko obok niej. Całkowicie. Wyczerpany.
Gdy dochodzę nieco do siebie, uwalniam jej nadgarstki i biorę ją
w ramiona.
– Jak było? – mruczę.
Chyba powiedziała „powalająco”, zamykając oczy i moszcząc się
w moich objęciach. Uśmiecham się i tulę ją mocno do siebie.
Nina wciąż śpiewa, wkładając w to całe serce. Uciszam ją
znalezionym na łóżku pilotem. Anę, mnie i cały pokój zabaw otula
błoga cisza.
– Dobra robota, Ano Steele. Zaimponowałaś mi – szepczę, ale ona
już głęboko śpi… w uprzęży. Z łagodnym uśmiechem całuję ją
w czubek głowy.
Ano, kocham cię i kocham tego małego świra, który w tobie drzemie.
PONIEDZIAŁEK, 18 LIPCA 2011

P ora jest wczesna. W czasie rozgrzewki Bastille jak zwykle


zachowuje się jak tyran.
– Dobry krzyżowy. Jeszcze raz.
Wyprowadzam cios i uderzam w trenerską łapę na jego dłoni.
– Jeszcze raz. Cios. Krzyżowy.
Wykonuję jego polecenie.
– Zmiana ręki. Noga w tył.
Cofam lewą nogę i ustawiam się w pozycji do walki.
– Dawaj.
Wyprowadzam cios i po chwili w podziemnej siłowni Grey House
rozlega się odgłos uderzenia skóry o skórę.
– Dobrze. Jeszcze raz. Nie przestawaj. Musisz nabrać formy, Grey.
Żebyś dobrze wyglądał, idąc do ołtarza. – Rechocze.
Nie bacząc na jego kpiarski ton, wyprowadzam cios za ciosem.
– Dobrze. Wystarczy.
Zatrzymuję się, dysząc. Jestem nakręcony. Gotowy balansuję na
stopach. W żyłach pulsuje mi adrenalina. Mogę uderzać. Jestem na
szczycie pieprzonego świata.
– Wystarczy tej rozgrzewki. Wytłuczmy z ciebie trochę tych
korporacyjnych bzdur.
– Spoko, chłopie. Dam ci wycisk.
Uśmiecha się do mnie szeroko i wkłada rękawice.
– Mówisz jak wojownik, Grey. A wiesz, twoja dziewczyna robi
wspaniałe postępy. Utrzyma twoją dupę w ryzach. Będzie z niej niezły
przeciwnik.
Już jest.
I trzyma moją dupę w ryzach.
A ja jej…
Nie myśl o tym teraz!
Bastille unosi pięści.
– Gotowy, staruszku?
Co? Jestem dziesięć lat młodszy od niego.
– Ja ci dam staruszka, Bastille. – Ruszam na niego.

ODŚWIEŻONY I GOTOWY NA nowy dzień siadam przy biurku i odpalam


komputer. W skrzynce czeka mail od Any.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Szybuję. Do i z Czerwonego Pokoju
Data: 18 lipca 2011, 09:32
Adresat: Christian Grey

Najdroższy Panie Grey,


sama nie wiem, co lubię najbardziej: szybować, żeglować czy Czerwony
Pokój Bólu Przyjemności.
Dziękuję za kolejny niezapomniany weekend.
Uwielbiam wznosić się z Tobą wysoko, na wszystkie sposoby.
Jak zwykle jestem pełna podziwu dla Pańskich talentów… wszelakich. ;)
Już prawie Twoja żona xxxx

Nawet gdybym próbował się nie uśmiechnąć, nie udałoby mi się.


Ale nic mnie to nie obchodzi. Patrzę na Andreę, która właśnie stawia
przede mną filiżankę z kawą. Ma nieco zdezorientowaną minę.
– Dzięki, Andreo.
– Poprosić Ros, żeby przyszła? – pyta Andrea, odzyskując spokój.
– Tak, będę wdzięczny. – Chrząkam, bo nie wiem, czym martwi się
moja asystentka. Szybko odpisuję Anie.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Fizyczne upodobania
Data: 18 lipca 2011, 09:58
Adresat: Anastasia Steele

Kochana Anastasio,
kocham z Tobą szybować.
Kocham się z Tobą bawić.
Kocham się z Tobą kochać.
Kocham Cię.
Zawsze.
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Którego talentu w szczególności? Ciekawe umysły muszą wiedzieć.

Rozlega się pukanie i do mojego gabinetu wchodzi Ros.


– Dzień dobry, Christianie – wita mnie melodyjnym głosem
w chwili, kiedy naciskam „wyślij”.
Jest wyjątkowo radosna. Wstaję i gestem zapraszam ją do stołu.
– Dzień dobry.
– Co to za mina? – pyta, siadając.
– Chyba nigdy cię nie widziałem w takim dobrym nastroju.
Jej uśmiech mógłby rywalizować z uśmiechem wielkiego Sfinksa
w Gizie.
– Bóg jest dobry.
Unoszę brwi. To zupełnie nie w jej stylu. Siadam naprzeciwko niej
i cierpliwie czekam na wyjaśnienie. Przerzuca dokumenty i wręcza mi
agendę naszego spotkania. Staje się jasne, że nie zamierza rozwijać
tematu, a ja nie planuję naciskać. Zerkam na pierwszy punkt.
– Stocznia w Tajwanie?
– Proponują pełne ujawnienie zysków i strat, aktywów i pasywów.
Chcą wejść w spółkę z amerykańską firmą. Chcieliby zrobić
prezentację.
– Wygląda na to, że im zależy.
– Owszem – potwierdza Ros.
– Uważam, że powinniśmy przyjąć ich ofertę i przeprowadzić
dogłębną analizę.
– Zgadzam się. Na tym etapie nic nie ryzykujemy.
– Okej. Bierzmy się do roboty.
– Zajmę się dokumentami. – Ros coś notuje i przechodzimy do
następnego punktu spotkania.

PO SKOŃCZONEJ NARADZIE z Ros zauważam, że przyszedł kolejny mail


od Any.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Twoje fizyczne upodobania
Data: 18 lipca 2011, 10:01
Adresat: Christian Grey

Proszę, proszę, panie Grey… Taki niegrzeczny i taki skromny! Chyba się
domyślasz – Twoje umiejętności nie znają granic.
Bardzo się cieszę na dzisiejsze oglądanie domu.
Jestem na spotkaniu, które kończy się o 17:00. Widzimy się wtedy?
Ax

Podnoszę słuchawkę i wybieram jej bezpośredni numer.


– Ana Steele – przedstawia się oficjalnie.
– Ano Steele, mówi Christian Grey.
– Ach, mój uzdolniony narzeczony. Jak się masz?
– Doskonale, dziękuję. Będziemy u ciebie z Taylorem o piątej.
– Świetnie. A teraz wybacz, muszę wracać do marzeń… To znaczy
do pracy. Nie chcę, żeby szef szefa mojego szefa przyłapał mnie na
zaniedbywaniu obowiązków.
– Jak myślisz, co by zrobił, gdyby tak się stało?
Jej przyśpieszony oddech przeszywa dreszczem moje ciało.
– Coś niewyobrażalnego – odpowiada szeptem.
– Da się załatwić.
– Ręka cię świerzbi?
– Doskonale wiesz, że świerzbi mnie nieustannie. A ostatnio nie
wykorzystałem w pełni jej potencjału.
– Przestań. Robię się wilgotna.
Słucham?
– Wilgotna. – Muszę odchrząknąć. – Panno Steele. Tak można
mówić o jakimś cieście. Ja lubię, kiedy jesteś mokra.
– A ja lubię, że lubisz, kiedy jestem mokra. – Mówi to tak cicho, że
prawie jej nie słyszę.
Wiercę się na krześle.
– Piąta – szepczę.
– Jak ty to robisz, że te dwie sylaby brzmią tak nęcąco?
– To moje przekleństwo.
– Raczej dar. – Głos ma lekko ochrypły.
Cholera, znajduje odpowiedź na wszystko.
– Widzimy się o piątej, Ano. Na razie, kochanie.
Jestem wniebowzięty. Ana śmieje się w ten swój uroczy sposób
i dużo mnie kosztuje, żeby odłożyć słuchawkę.
Przepełnia mnie radość. Uwielbiam to nasze flirtowanie. Podobnie
jak dyskusję z Barneyem i Fredem o najnowszym prototypie solarnego
tabletu GEH. Wychodzę z gabinetu i przy okazji się zastanawiam, czy
nie powinienem był studiować inżynierii.

KIEDY JEM LUNCH, dzwoni mój telefon i na wyświetlaczu pojawia się


głupkowata gęba Elliota.
– Brachu?
– Siema, chłopie, widzimy się później?
– Tak. Ana i ja nie możemy się doczekać.
– Super.
Milczy chwilę.
– Co jest? – pytam. – Chodzi o Gię? Też tam będzie.
Prycha.
– Żaden problem. Chodzi o twój kawalerski, ważniaku. W sobotę.
– Elliot…
– Nie bądź takim nadętym dupkiem – wchodzi mi w słowo. – Nie
wywiniesz się. Nawet gdybym miał cię porwać.
– Kurwa…
– Żadnych „ale” ani „jeżeli”. Trzymam w gotowości ekipę z taśmą
klejącą i furgonetką. Jakoś to przebolejesz.
Wzdycham z największą przesadą, na jaką mnie stać.
Elliot się śmieje.
– Co złego może się stać?
– A bo ja wiem. Zależy, co planujesz.
– Zapomnisz na chwilę o swoich problemach.
Problemach?
– Jakich, kurwa, problemach?
– Skąd mam wiedzieć? Na przykład, że ktoś chce cię zabić?
Ach, o to chodzi.
– Jesteś beznadziejny. Trudno uwierzyć, że wychowali nas ci sami
ludzie.
Śmieje się.
– Na razie, stary – mówi i się rozłącza.
Dupek.
Ale trafił w sedno. Welch w dalszym ciągu nie ma żadnych
podejrzeń, kto stoi za próbą sabotażu. Wywaliłem wszystkich, którzy
byli odpowiedzialni za helikopter. I wciąż czekam na raport z NRBT.
Zaczynam się zastanawiać, czy wstępna ocena FAA nie była na wyrost
i czy rzeczywiście doszło do celowego uszkodzenia. Może był to
zwykły akt przypadkowego wandalizmu. Oba wyjaśnienia są możliwe,
co daje cień nadziei, na razie jednak nie zamierzam opuszczać gardy.
Chodzi mi o bezpieczeństwo Any. Kazałem wzmocnić ochronę
firmowego odrzutowca, który od katastrofy helikoptera odbył już dwa
loty testowe. Polecimy nim na nasz miesiąc miodowy do Europy.
Wciąż czekam na wieści od Burgessa w sprawie jachtu, ale trzymam
kciuki, że dostanę ten, o który mi chodzi. Już sobie wyobrażam Anę
w bikini wyciągniętą na pokładzie.
Czy ona w ogóle ma bikini?
Nie pamiętam, czy umieściłem stroje kąpielowe na liście zakupów
dla Any u Neimana Marcusa. To było wieki temu. Jako moja żona Ana
będzie potrzebowała więcej ubrań – na wakacje, oficjalne wystąpienia,
do pracy… W liście kontaktów znajduję Caroline Acton i wybieram jej
numer.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Zagorzały wielbiciel mody
Data: 18 lipca 2011, 15:22
Adresat: Anastasia Steele

Kochana Anastasio,
umówiłem nas z Caroline Acton na sobotę o 10 rano. Musimy
skompletować Twoją garderobę na miesiąc miodowy.
Nie kłóć się.
Proszę.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Ciuchy
Data: 18 lipca 2011, 15:27
Adresat: Christian Grey

Kłócić się? Ja?


Potrzebuję nowej garderoby?
Nie wydaje mi się. Mam mnóstwo ubrań.
Widzimy się o 17:00.
Ax

Marszczę brwi. Nie będzie łatwo.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Nowe ciuchy
Data: 18 lipca 2011, 15:29
Adresat: Anastasia Steele

Wręcz przeciwnie. Potrzebujesz.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Faceci, którzy mają więcej pieniędzy niż rozumu…
Data: 18 lipca 2011, 15:32
Adresat: Christian Grey

Czy zwięzłość jest istotą dowcipu?


Ana

Nadawca: Christian Grey


Temat: Cały ja
Data: 18 lipca 2011, 15:33
Adresat: Anastasia Steele

Tak. ;)

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Wrrr…
Data: 18 lipca 2011, 15:34
Adresat: Christian Grey

Spóźnię się na spotkanie.


Przestań być taki zabawny.
Na razie, Kochanie.
Axx

Dzwoni mój telefon.


– Tak, Samie?
– Christianie, magazyn „Star” wszedł w posiadanie kilku zdjęć
Anastasii i chcą opublikować o niej artykuł. No wiesz, od-zera-do-
milionera i takie tam.
– Co, do kurwy?
– Wiem.
– Jakie zdjęcia?
– Nic nieprzyzwoitego.
Chwała Bogu.
Chwila. Chyba nie ma żadnych nieprzyzwoitych zdjęć Any?
– Powiedz im, żeby się odpieprzyli. Zawiadom Ros. Zagroź pozwem.
Sam bierze głęboki oddech.
– Opublikują to, kiedy wyjedziecie w podróż poślubną. Zdjęcia są
w porządku. Jeśli mogę coś radzić, niech je sobie publikują. Będzie
więcej szumu, jak nie wyrazisz zgody.
Niemal słyszę w jego głosie „a nie mówiłem”. Namawiał nas na
sesję zdjęciową. Może powinienem był go posłuchać.
Niech to diabli.
– Wyślij mi wszystko, co masz.
Pieprzeni paparazzi!
Po chwili przychodzi mail od niego i szybko przeglądam załącznik.
Niechętnie muszę mu przyznać rację. Nie jest najgorzej, a zdjęcia Any
rzeczywiście są w porządku, chociaż odrobinę niewyraźne. Ale
wygrzebali też jej fotografię z uniwersyteckiego tablo. Ślicznie na nim
wyszła. I jest taka młodziutka. Dzwonię do Sama.
– Muszę to przemyśleć.

W NOWYM DOMU WCHODZIMY za Gią Matteo po kolei do każdego


pokoju.
– Przepiękne schody – zachwyca się. – Nie dziwię się, że chcecie je
zostawić.
Uśmiecha się do mnie tak promiennie, jakby to była moja zasługa.
Złotko. Chciałem tu wszystko zrównać z ziemią i postawić coś
nowego. To Ana zakochała się w tym starym domu.
– Bardzo mi się podobają elementy z epoki – odzywa się Ana na
potwierdzenie moich myśli.
Gia uśmiecha się do niej zdawkowo.
– Naturalnie – mówi.
Idziemy za nią do głównego salonu. Elliot wlecze się z tyłu. Jest
niespotykanie cichy. Być może dlatego, że kiedyś przespał się z panną
Matteo – trudno powiedzieć. Gia w każdej kwestii ma coś do
powiedzenia i sypie pomysłami jak z rękawa. Pamiętam, że
spotkaliśmy się przelotnie, kiedy odnawiała mój dom w Aspen. Spisała
się wtedy doskonale.
– Piękny pokój – oznajmia, kiedy wchodzimy do salonu. – Jest taki
przestronny. Myślę, że dobrze byłoby to wykorzystać. – Klepie mnie
w ramię.
Cholera.
Przez całe życie staram się subtelnie unikać sytuacji, w których ktoś
mógłby mnie dotknąć. Latami wyrabiałem w sobie mechanizm
obronny mający trzymać ludzi z daleka ode mnie albo przynajmniej
zniechęcać ich do naruszania mojej strefy komfortu. Czasem robię
krok w bok, kiedy indziej się odsuwam albo uchylam ramię, byle tylko
uniknąć kontaktu fizycznego. Zrobiłem z tego swoistą sztukę.
Nienawidzę czyjegoś dotyku. Nie. Ja się go boję. Wyjątkiem jest
oczywiście Ana. Kickboxing bardzo mi w tym pomógł. Toleruję
przepychanki w czasie walki, zniosę też zdecydowany uścisk dłoni…
Lub smagnięcie laską czy biczem.
Przestań o tym myśleć.
Ale nic poza tym.
Nauczyłem się też posyłać ludziom spojrzenie w rodzaju ani-się-
waż-mnie-dotknąć, które na ogół skutkuje.
Jednakże nie w przypadku Gii Matteo.
Jest strasznie wylewna.
Co mnie irytuje.
Ale nie tylko mnie to spotyka z jej strony. Kiedy do pokoju wchodzi
Elliot, obdarza go przesadnie zmysłowym uśmiechem i ujmuje pod
ramię. Elliot gapi się w jej dekolt, którego nie da się nie zauważyć.
Widzę, jak Ana się krzywi. Ciekawe, czy prawdą jest to, co mój brat
mówi o pannie Matteo. Nie przyjmuje odmowy – to jedna z tych
nadmiernie zmysłowych kobiet, które nie uznają żadnych granic.
Jest w tym trochę podobna do Eleny.
Ta niezbyt miła myśl zmusza mnie do zastanowienia. Nie
pamiętam, żeby Gia zachowywała się w ten sposób, kiedy widzieliśmy
się parę lat temu.
Za dużo myślisz, Grey.
W czasie zwiedzania domu mimo wszystko staram się trzymać od
niej możliwie jak najdalej.
– Przeszklona ściana wyglądałaby w tym pokoju wspaniale – mówi
Gia. – Sprawi, że przestrzeń będzie otwarta.
Ana uśmiecha się, ale milczy. Bierze mnie za rękę.

W DRODZE DO ESCALI Taylor lawiruje w gęstym ruchu ulicznym.


– I co myślisz? – zwracam się do Any.
– O Gii?
Kiwam głową.
– Prawdziwa z niej artystka – odpowiada.
– No. Silna osobowość. Ale podsunęła kilka świetnych pomysłów,
poza tym widzieliśmy jej portfolio. Robi wrażenie.
Ana wybucha śmiechem.
– To prawda. Nie dało się nie zauważyć jej imponującego portfolio.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zauważam z uśmiechem.
Ana unosi brew. A ja, śmiejąc się, biorę ją za rękę.
– Dziękuję, że jesteś taka dowcipna – szepczę i całuję jej dłoń. – To
co? Poszukamy kogoś innego?
– Faktycznie miała kilka niezłych pomysłów – zgadza się niemal
niechętnie, ale zaraz się uśmiecha. – Zobaczmy, co nam zaproponuje.
– Zgoda. Wybierzemy się gdzieś na kolację? Dość już się
nasiedzieliśmy w Escali.
– Czy to bezpieczne?
– Chyba tak. – Patrzę na Taylora we wstecznym lusterku. –
Poprosimy do Columbia Tower.
– Tak jest, proszę pana.
– Mile High Club? – zwracam się do Any.
– Może być.
Ściskam jej rękę.
– Podoba mi się jej pomysł, żeby z tyłu zrobić przeszkloną ścianę –
odzywa się Ana.
– Mnie też, ale nie ma pośpiechu.
Znowu się uśmiecha.
– Uwielbiam twoją wieżę z kości słoniowej.
– A ja uwielbiam, kiedy w niej jesteś.
Nagle z poważną miną patrzy mi w oczy.
– Cieszę się, bo niedługo się zobowiążesz, że będę tam mogła
mieszkać do końca życia.
Rany. Przełykam ślinę.
Wielkie słowa.
Całe życie z Anastasią… Czy to wystarczy?
– Słuszna uwaga, panno Steele.
Niespodziewanie przytłacza mnie głębia uczuć, do których jakbym
się już przyzwyczaił, chociaż wciąż są czymś nowym, błyszczącym,
przerażającym. Nigdy nie byłem taki szczęśliwy – ale jestem też
przerażony.
To wszystko może się skończyć.
Wszystko może runąć i się roztrzaskać.
Życie jest ulotne.
Zdążyłem się o tym przekonać. Doświadczyłem tego.
Znikąd pojawia się obraz bladej, wciąż młodej kobiety. Leży na
obskurnym dywanie, w jeszcze bardziej obskurnym pokoju, a mały
chłopczyk na próżno próbuje przywrócić ją do życia.
Cholera.
Zaćpana dziwka.
Nie. Nie myśl o niej!
Obracam się do Any i ujmuję jej twarz w obie dłonie. Chcę
zapamiętać każdy szczegół: kształt nosa, pełne usta, przepiękne oczy.
Chcę, żeby była ze mną przez całe życie. Zamykam oczy i całuję ją,
wlewając w nią cały swój strach.
Nigdy mnie nie opuszczaj.
Nie umieraj.
SOBOTA, 23 LIPCA 2011

J ak sądzisz, co wymyślił Elliot?


Ana leży na mnie i palcem wskazującym zatacza małe kółka we
włoskach porastających moją pierś. To dziwne uczucie, które nie do
końca mi odpowiada.
Wystarczy.
Łapię ją za rękę i splatając nasze palce, całuję koniuszek tego,
którym przed chwilą mnie pieściła.
– Za dużo? – pyta szeptem.
Wsuwam sobie jej palec do ust i delikatnie zaciskam na nim zęby.
Drażnię jego koniec czubkiem języka.
– Ach! – woła cicho.
W jej oczach pojawia się zmysłowy błysk i czuję, jak miednicą
napiera na moje biodro.
Maleńka.
Szarpie ręką, a ja rozluźniam szczęki, ale zwieram wargi, kiedy
wysuwa palec z moich ust.
Bosko smakuje.
Delikatnie całuje miejsca, po których wcześniej wodziła palcem, a ja
gładzę ją po włosach, rozkoszując się tą chwilą spokoju. Jest wcześnie,
a jedyne, co mamy dzisiaj w planie, to mój „wieczór kawalerski”,
panieński Any i zakupy z Caroline Acton.
Ana unosi głowę.
– Myślisz, że zabierze cię do jakiejś… eee… knajpy ze striptizem?
Zbiera mi się na śmiech.
– Knajpy ze striptizem?
– Nie wiem, jak się takie miejsca nazywają – odpowiada urażonym
tonem Ana.
Uśmiecham się i zmieniam pozycję, tak że teraz ona leży na
plecach.
– Cóż to, panno Steele, czyżby pani tego nie pochwalała? – Muskam
jej nos swoim, a ona wierci się pode mną.
– Ani trochę.
– Zazdrosna?
Wykrzywia się.
– Naprawdę wolałbym zostać z tobą tutaj – zapewniam ją.
– Nie przepadasz za imprezami, prawda?
– Nie. Jestem raczej samotnikiem.
– Zdążyłam zauważyć. – Zębami skubie mnie w brodę.
– Czego nie można powiedzieć o tobie – mruczę.
– Na dyskotekach zwykle podpieram ściany. Wolę siedzieć z nosem
w książce.
Całuję ją w szyję.
– Jesteś zdecydowanie za ładna, żeby podpierać ściany.
Jęczy z rozkoszy i wbija mi paznokcie w łopatki, wyraźnie
podniecona. Jest jeszcze śliska i mokra po poprzednim razie, więc
wchodzę w nią i poruszamy się zgodnym rytmem, teraz wolniej
i czulej. Czuję jej paznokcie na swoich plecach, jej obejmujące mnie
nogi, biodra, które wychodzą mi na spotkanie. Wolno i rozkosznie.
Dochodzi.
Przestaję się poruszać.
– Christianie, nie przestawaj. Proszę – błaga.
Uwielbiam, kiedy błagasz, maleńka.
Znowu zaczynam, bardzo powoli. Chwytam ją za włosy u nasady
karku, żeby nie mogła ruszyć głową. Patrzę na nią, w jej cudownie
błękitne tęczówki. Wchodzę w nią. I wychodzę. Wolniuteńko. I znowu
nieruchomieję.
– Christianie, proszę cię – jęczy.
– Będziesz tylko ty, Ano. Już zawsze.
Nie bądź zazdrosna.
– Kocham cię. – Znowu zaczynam.
Zamyka oczy, odchyla do tyłu głowę i dochodzi, mnie także
doprowadzając do orgazmu. Z okrzykiem osuwam się obok niej i łapię
oddech. Kiedy oddycham spokojniej, przyciągam ją do siebie i tulę,
całując ją we włosy.
Uwielbiam budzić się obok Any.
Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że każda sobota będzie tak
wyglądać. Anastasia Steele sprawiła, że moja przyszłość nabrała
sensu, czego wcześniej nie rozważałem na poważnie. A w następną
sobotę będę miał to potwierdzone na piśmie.
Będzie moja.
Póki śmierć nas nie rozłączy.
Przed oczami staje mi widok Any leżącej na zimnej, twardej
podłodze.
Nie!
Przecieram twarz.
Przestań, Grey. Przestań.
Całuję jej włosy, wdycham jej zapach będący afirmacją życia
i trochę się uspokajam.
Musi być już dziewiąta. Ze stolika nocnego biorę zegarek, żeby
sprawdzić, która godzina. I widzę SMS-a od Elliota.

ELLIOT
Dzień dobry, Dupku.
Siedzę w Twoim ogromnym salonie
i czekam, żebyś przywlókł tu swoją
leniwą dupę.
Skończ to, co właśnie robisz.
Natychmiast.
Zbereźniku.

Co, do ciężkiej cholery?


– O co chodzi? – pyta Ana, rozczochrana i seksowna jak diabli.
– Elliot tu jest.
– Przed domem? – pyta zdezorientowana.
– Nie. Tutaj.
Marszczy czoło.
– No właśnie. Ja też tego nie rozumiem.
Wstaję, idę do garderoby i wciągam dżinsy.
Elliot siedzi rozwalony na mojej kanapie i gapi się w swój telefon.
– Cześć, ważniaku! Nareszcie! – drze się. – Fajnie, że się wystroiłeś
stosownie do okazji. – Spogląda na moją nagą pierś i bose stopy
z nieskrywanym rozbawieniem.
– Co ty tu robisz, na litość boską? Jest dopiero dziewiąta rano.
– No. Niespodzianka! Bierz dupę w troki. Zaplanowałem cały dzień.
Co takiego?
– Wybieram się z Aną na zakupy.
Krzywi się zdegustowany.
– Jest dorosła. Sama może iść na cholerne zakupy.
– Ale…
– Chłopie, ratuję ci życie. Zakupy z babami to piekło. Rusz się.
I załóż coś na siebie, zboczeńcu. Ale przede wszystkim się wykąp.
Cuchniesz seksem na kilometr.
– Odpierdol się – odpowiadam spokojnie.
Czasem naprawdę zachowuje się jak palant.
– Będą ci potrzebne buty do wędrówki i adidasy – woła za mną.
Aż dwa rodzaje?

– JAK WSZEDŁEŚ? – PYTAM, kiedy zjeżdżamy windą do garażu.


– Taylor.
– To dlatego nie towarzyszy nam ochrona.
– Właśnie. Uznałem, że skoro jedziesz ze mną, nic ci nie grozi. Ten
twój cały Taylor trochę się opierał, ale go przekonałem.
Kiwam głową zadowolony. To nieustanne towarzystwo bywa
nużące. Mam wrażenie, że już całe wieki tkwimy z Aną uwięzieni
w Escali. Ale Sawyer i Reynolds nie odstąpią jej dzisiaj na krok. To nie
podlega dyskusji.
– Okazał się bardzo pomocny.
– Kto?
– No, Taylor. – Przestaje się złośliwie uśmiechać i milknie.
Co on zaplanował?

ELLIOT TRYSKA ENERGIĄ, co jest zaraźliwe. Jego pick-upem jedziemy


na północ autostradą I-5.
– A tak naprawdę, to dokąd jedziemy? – pytam przy wtórze
obrzydliwej muzyki ryczącej z głośników.
– Niespodzianka – odkrzykuje Elliot. – Wyluzuj. Będzie wporzo.
Za późno, żeby mu powiedzieć, jak nie znoszę niespodzianek,
rozsiadam się więc wygodnie i sycę oczy widokiem Seattle, które już
za chwilę zostanie za nami. Nie spędzałem czasu z Elliotem od
górskiej wycieczki rowerowej w okolicy Portlandu. To była niezwykle
interesująca noc… Noc, kiedy po raz pierwszy spałem z Aną. W ogóle
pierwsza, kiedy z kimś spałem! A Elliot przeleciał przyjaciółkę Any –
no, ale Elliot przeleciał wiele kobiet, które spotkał. Co w sumie nie
powinno dziwić. Fajnie spędza się czas w jego towarzystwie. Zawsze
jest na luzie. No i jest przystojny, przynajmniej tak mi się wydaje.
Kobiety się do niego garną. To muszę mu przyznać. Ma na nie dobry
wpływ.
Zawsze potrafił oczarować naszą matkę. Wie, jak podchodzić do
Grace. Dawniej mu zazdrościłem swobody, z jaką potrafił zatańczyć
z nią w kuchni, przytulić ją czy pocałować w przelocie w policzek.
Dla niego wszystko wydaje się łatwe.
I nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miał się
ustatkować.
Ale gdyby do tego doszło, mam nadzieję, że jego wybór nie padnie
na Kavanagh.
Wysyłam szybkiego SMS-a do Any.

Nie mam pojęcia, co Elliot kombinuje.


Nie tak planowałem spędzić ten dzień.
Baw się dobrze na zakupach z Caroline Acton.
Tęsknię. X

ANA
Ja też tęsknię.
Kocham Cię. Ax

Elliot zjeżdża z autostrady na drogę 532.


– Camano Island? – pytam.
Puszcza do mnie oko, co mnie wkurza. Sprawdzam godzinę na
zegarku, potem telefon.
– Chłopie! Co jest? Da sobie radę bez ciebie, do kurwy nędzy. Okaż
nieco godności. Spakowałem trochę żarcia. Wiem, jaki jesteś wredny,
kiedy chce ci się jeść.
– Żarcia? Gdzie?
Otwiera schowek i pokazuje mi długie kanapki, czipsy i coca-colę.
Ach, życiowe przyjemności, pod warunkiem że jest się Elliotem.
– Samo zdrowie – bąkam drwiąco.
– Bardzo dobre, brachu. Przestań marudzić. To twój kawalerski.
Parskam śmiechem, bo czipsy i cola jakoś mi się nie kojarzą
z przyjemnym spędzaniem czasu. Za to kanapki… Uśmiecham się do
siebie z tego prywatnego żarciku i sięgam po puszkę z colą.

JAKIEŚ SIEDEM KILOMETRÓW dalej Elliot skręca w prawo. Przez bramę


wjeżdżamy na pastwisko, na którym stoi stodoła. Parkujemy przed
nią.
– Jesteśmy na miejscu.
– To znaczy gdzie?
– Właścicielem jest kolega. Na razie jeszcze nie otwarte, ale już
niedługo. Jesteśmy królikami doświadczalnymi.
– Słucham?
– No wiesz, pomyślałem, że małżeństwo to spore wyzwanie i przyda
ci się nieco praktyki.
– O czym ty gadasz?
– Idziemy do parku linowego. – Szeroko uśmiechnięty wyłazi
z samochodu.
Też coś! To ma być mój kawalerski? Spodziewałem się czegoś
innego. Ale co tam, park linowy brzmi nieźle.
Elliot wita się z właścicielami. Prowadzą nas do stodoły, w której na
hakach wisi sprzęt zabezpieczający: kaski, uprzęże, pasy, karabinki.
Kojąco znajomy widok.
– Hej, ważniaku, te uprzęże są naprawdę dziwaczne. Nasuwają dość
sprośne skojarzenia – paple Elliot, zakładając uprząż.
Chyba po raz pierwszy nie wiem, co powiedzieć.
Czy on wie?
Uszy mi poczerwieniały?
Cholera! A może Ana rozmawiała z Kate?
Elliot jednak zawsze jest szczery, więc gdyby coś wiedział, nie dałby
mi żyć.
– Jesteś idiotą. Takie same są przy spadochronach – odpowiadam.
Zawsze najlepiej odwrócić uwagę. – W zeszłym tygodniu kupiłem
nowy szybowiec. Powinniśmy się nim przelecieć któregoś dnia.
– Dwuosobowy?
– No.
– Byłoby super.

JESTEŚMY NA PIERWSZEJ platformie pośród sosen.


– Na koniec świata i dalej! – krzyczy Elliot i skacze, bez cienia
wahania czy strachu.
Ale on w ten sam nonszalancki sposób podchodzi do wszystkiego.
Ryczy jak goryl i z dziką radością zjeżdża po linie. Udziela mi się jego
entuzjazm. Zadziwiająco zgrabnie ląduje na następnej platformie,
jakieś trzydzieści metrów dalej.
Danielle, nasza przewodniczka, przez radio daje znać, że jestem
gotowy, i przyczepia moją linę zabezpieczającą do tyrolki.
– Gotów, Christianie? – pyta z przesadnie radosnym uśmiechem.
– Bardziej nie będę.
– Ruszaj.
Nabieram powietrza, jedną ręką chwytam karabinek pod tyrolką,
drugą trzymam linę zabezpieczającą i skaczę. Frunę przez świeżą,
bujną zieleń, nad głową świszczy mi bloczek, na twarzy czuję letni
wiaterek. Jestem na rollercoasterze, tylko bez wózka. Szybuję wśród
pachnących sosen, pod czystym błękitnym niebem. Niesamowite
wrażenie dające poczucie wolności. Bezpiecznie ląduję obok Elliota
i drugiego przewodnika.
– Jak było? – Elliot klepie mnie w plecy.
– Cholernie, kurwa, wyśmienicie! – odpowiadam wesoło.
Danielle ląduje jako ostatnia.
– To było na rozgrzewkę. Teraz będzie wyżej i szybciej.
– Dawaj! – krzyczę.

DWIE GODZINY PÓŹNIEJ, wciąż jeszcze nabuzowani po emocjonujących


przeżyciach, znowu jedziemy samochodem. Elliot prowadzi.
– Brachu, to było naprawdę ekstra – przyznaję szczerze.
– Lepsze od seksu? – rechocze Elliot. – Dopiero co to odkryłeś, więc
pewnie nie.
– Po prostu jestem nieco bardziej wybredny od ciebie, stary.
– Lubię szerzyć miłość. Wielki E chce tego, czego chce Wielki E.
Drwiąco kręcę głową. Nie mam ochoty myśleć o Wielkim E.
– Możemy teraz dostać coś prawdziwego do jedzenia?
Elliot szczerzy zęby w uśmiechu.
– Sorki, brachu, ale nic z tego. Tego, co mamy w planie, nie
powinno się robić z pełnym żołądkiem. Weź sobie kanapkę.
– Jest coś jeszcze? Elliot, park linowy był świetny. Co teraz?
– Zobaczysz. Nie pękaj, mięczaku.
Z wahaniem biorę jedną kanapkę.
– Sam je zrobiłem.
– Nie obrzydzaj mi.
– Kiełbasa bolońska, pomidor i ser provolone, najlepsze, co można
znaleźć po tej stronie Gór Skalistych.
– Wierzę ci na słowo.
– Musisz poszerzyć swoje kulinarne horyzonty.
– O kiełbasę bolońską?
– Na przykład. Odpakuj jedną dla mnie.
Zdejmuję natłuszczony papier i podaję mu podejrzanie wyglądający
twór. Odgryza spory kawał i zaczyna żuć. Nie jest to widok dla ludzi
o słabych nerwach i dociera do mnie, że nie mam wyboru. Albo
kiełbasa bolońska, albo śmierć głodowa.
Jedząc, piszę do Any.

Park linowy.
To zaplanował Elliot.
I kanapki z kiełbasą bolońską.
To się nie dzieje naprawdę.

ANA
LOL!
Ja wydaję mnóstwo twoich pieniędzy.
Nie do końca dobrowolnie.
Caroline Acton to żywioł, któremu trudno się oprzeć.
Przypomina mi Ciebie.
Uważaj na siebie!
Kocham Cię. I tęsknię. Xxx
Uwielbiam, kiedy wydajesz moje pieniądze.
Już niedługo będą też Twoje.
Dam znać, jaka jest następna
„niespodzianka” Elliota.
xxx

Elliot płynnie skręca z autostrady w drogę nr 2. Dokąd my, kurwa,


jedziemy? Myślałem, że wracamy do Seattle.
– Niespodzianka – mówi w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie.
Najwyraźniej to słowo dnia.
Piętnaście minut później wjeżdża na parking przy lotnisku Harvey.
– Hej, tutaj jest restauracja ze stekami, moglibyśmy zjeść coś
porządnego – marudzę.
– Może później. Teraz mamy zajęcia.
– Zajęcia?
– Co jest, ważniaku? Jeszcze się nie domyśliłeś? – Mija restaurację.
– Nie.
– Rzucimy się w otchłań, bo to właśnie niedługo zrobisz.
Co, do diabła?
Na szczęście Elliot szybko mnie uspokaja.
– Skoczymy na spadochronie.
– Och. Okej. – Kurwa.
– Będzie super. Już raz skakałem w tandemie. Jest niesamowicie.
No jasne, że skakał.
– Nic ci nie będzie.
– Tak. Wiem.
– Słuchaj, żenisz się, a baby nie pozwalają na takie gówno. Idziemy.
Kiedy zmierzamy przez parking w stronę szkółki spadochronowej,
serce wali mi jak oszalałe. Lubię kontrolować sytuację. Skok
w tandemie oznacza, że kontrolę będzie mieć ktoś inny, a ja będę do
niego przypięty pasami.
I będzie mnie dotykać. Na ogromnej wysokości.
Do diabła.
W szybowcu wzniosłem się na cztery i pół tysiąca metrów,
helikopterem latałem na wysokości sześciu tysięcy. Wtedy jednak
byłem pilotem maszyny. Ale żeby skakać z samolotu? W powietrze?
Na dużej wysokości?
W życiu.
Cholera.
Ale nie mogę, po prostu nie mogę pokazać Elliotowi, że się boję.
Kiedy więc wchodzimy do budynku, przełykam swój strach.
Mój brat wykupił nam skok tylko dla nas dwóch. Po krótkim filmie
instruktażowym Ben, nasz instruktor, udziela nam dodatkowych
wyjaśnień. Cieszę się, że poza Elliotem i mną nie ma nikogo innego.
W trakcie nauki lotu szybowcem przeszedłem szkolenie ze
spadochronu, ale nigdy nie skakałem. Podczas gdy Ben objaśnia nam,
co musimy wiedzieć i czego się spodziewać, uświadamiam sobie, że
Ana takiego szkolenia nie miała. Zanim znowu się wybierzemy na
wycieczkę moim ASH 30, muszę to nadrobić.
Ben, na oko młodszy ode mnie, kończy wykład i wręcza nam
oświadczenie. Elliot z miejsca je podpisuje, ja jednak najpierw czytam.
Jestem coraz bardziej zdenerwowany i czuję ucisk w żołądku. Za
chwilę skoczę z samolotu z bardzo wysoka.
Oddychaj głęboko, Grey.
Dociera do mnie, że gdyby coś mi się stało, Ana zostanie z niczym.
Niech to szlag.
Podpisuję oświadczenie, a na jego odwrocie zostawiam notatkę:

To jest moja ostatnia wola i testament. Na wypadek mojej śmierci


wszystko, cały swój majątek zostawiam swojej ukochanej narzeczonej
Anastasii Steele.
Może nim rozporządzać wedle własnej woli.
Podpisane: Christian Grey Data: 23.07.2011

Robię zdjęcie telefonem i wysyłam do Ros. Dopiero wtedy oddaję


Benowi oświadczenie, a on zaczyna się śmiać.
– Nic ci się nie stanie, Christian.
– Po prostu szykuję się na każdą ewentualność. – Uśmiecham się do
niego z przymusem.
Znowu się śmieje.
– Okej. Pora założyć spadochron.
Idziemy do hangaru, gdzie znajduje się cały sprzęt: spadochrony,
kaski i uprzęże.
To się już staje normą.
Elliot wchodzi tam jak gdyby nigdy nic, strasznie mnie to wkurza
i w tej chwili zazdroszczę mu jeszcze bardziej niż zwykle. Ben podaje
nam jednoczęściowe kombinezony.
Dosłownie. Kombinezony.
O rany!
– Hej, ważniaku. Kolejna perwersja! – zachwyca się Elliot,
zakładając uprząż na kombinezon.
Przewracam oczami i posyłam Benowi przepraszające spojrzenie.
– Wybacz mu. Zawsze gada jak dupek.
– Jesteście spokrewnieni? – pyta Ben.
Zerkamy na siebie z Elliotem. Tak. Chociaż nie. Jednak tak.
– Jesteśmy braćmi – mówi Elliot, patrząc na mnie.
Wymieniamy ten specjalny uśmiech, typowy dla adopcyjnego
rodzeństwa. Ben wie, że nie do końca wszystko rozumie, ale bez słowa
pomaga założyć uprząż najpierw Elliotowi, potem mnie.
Ponieważ ja mam skoczyć z Benem, dołącza do nas Matt, z którym
będzie skakał Elliot. Kolejna instruktorka, niejaka Sandra, idzie za
nami, niosąc GoPro, żeby sfilmować całą eskapadę.
– Cześć. – Matt ściska nam na powitanie dłonie. – Jakaś specjalna
okazja?
– Kawalerski brata. Ostatnie chwile wolności – wyjaśnia Elliot.
– Gratuluję – mówi Matt.
– Dzięki – bąkam oschle. – To niespodzianka.
– Podoba ci się?
– Przysięgli się naradzają.
Matt wybucha śmiechem.
– Będziesz zachwycony. Chodźmy, pilot już czeka.
Idziemy do stojącej nieopodal jednosilnikowej cessny.
Ostatnia szansa na zmianę zdania, Grey.
Są tylko dwa miejsca siedzące z przodu, za pilotem. Ale Ben i Matt
sadowią się na podłodze i gestem dają znać, byśmy zajęli fotele. Kiedy
już to robimy, zaczynają mocować nasze uprzęże. Gdy Ben majstruje
przy moich pasach, uświadamiam sobie, że ten kontakt fizyczny mi
nie przeszkadza. Moje życie będzie w jego rękach.
– Latałeś już? – pyta, przekrzykując dźwięk silnika.
– Mam licencję pilota – odpowiadam. – Maszyny wirnikowe. Mam
też dwa szybowce.
– W takim razie to dla ciebie żadna nowość.
Mój śmiech nie brzmi przekonująco.
Tak. Nie. Nie bez powodu zostałem pilotem.
Bo wtedy jestem panem sytuacji.
Wzdycham głęboko, kiedy samolot odrywa się od pasa i zaczyna
piąć się w górę. Miasteczko Snohomish znika, gdy wspinamy się coraz
wyżej i wyżej ku bezchmurnemu niebu.
Matt i Elliot gadają o jakichś bzdurach, do rozmowy włącza się Ben.
Przestaję ich słuchać i myślę o Anie.
Co porabia? Czy skompletowała już garderobę? Wspominam, jak
rano tuliłem ją w ramionach. Kładę rękę na piersi w miejscu, w którym
zataczała palcem małe kółka.
Spokojnie, Grey. Spokojnie.
Gdy zbliżamy się na wysokość prawie czterech tysięcy metrów, Ben
podaje mi skórzaną czapkę z paskiem pod brodę i gogle. Zakładam je,
a on tymczasem jeszcze raz wszystko mi przypomina. Drugi instruktor
otwiera tylne drzwi i wnętrze samolotu wypełnia huk powietrza.
Cholera. To się dzieje naprawdę.
– Wszystko jasne? – upewnia się Ben, przekrzykując hałas.
– Tak.
Ben sprawdza wysokościomierz, który ma na nadgarstku.
– Już czas. Podekscytowany? Skaczemy.
Przesuwamy się ku otwartym drzwiom, gdzie huk silnika i wiatru
jest jeszcze bardziej ogłuszający. Zerkam na Elliota, a on unosi kciuk
i posyła mi uśmiech w rodzaju „wal się”.
– Ty dupku! – drę się, a on się śmieje.
Krzyżuję ramiona i kurczowo chwytam się uprzęży, jakby od tego
zależało moje życie. Po chwili wiszę, przyczepiony do faceta, którego
praktycznie nie znam, nad pieprzonym stanem Waszyngton i doliną
Snohomish. Zaciskam powieki i po raz pierwszy od miliarda lat
zanoszę modły do Boga, którego dawno temu porzuciłem. A potem
otwieram oczy.
Rany boskie. Widzę Góry Kaskadowe, zatokę Possession i wyspy San
Juan – i nic, tylko powietrze pod sobą.
– Lecimy – krzyczy Ben i wyskakujemy z samolotu.
– Kuuuurwaaaa!!! – wrzeszczę.
I frunę.
Naprawdę frunę nad ziemią. Albo nie mam czasu się bać, albo
adrenalina blokuje uczucie strachu. Jest niesamowicie. Widok z każdej
strony rozciąga się na kilometry, a ponieważ nie chroni mnie żadne
szkło ani żaden plastik, wszystko jest hiperrealne. Otacza mnie niebo.
Trzyma mnie. Nurkujemy w stronę ziemi, czemu towarzyszy szum
pędzącego powietrza, znajomy jak stary przyjaciel. Rozpościeram
ręce, by poczuć, jak wiatr pędzi przez moje palce. Ben pokazuje mi
podniesiony kciuk, ja robię to samo.
Tego nie da się opisać.
Nad sobą zauważam Elliota i Matta. Sandra mija nas pędem
z aparatem skierowanym na mnie i Bena. Uśmiecham się jak głupi.
– Jest wspaniale! – krzyczę do Bena.
Ben unosi rękę. Wysokościomierz pokazuje tysiąc pięćset metrów.
Ben szarpie za linkę i hamujemy gwałtownie, kiedy rozwija się nad
nami kolorowa czasza spadochronu. Teraz już nie gnamy z dziką
prędkością, lecz opadamy powoli, w nagłej ciszy. Mój niepokój znika,
a w jego miejsce pojawia się wewnętrzny spokój, co jest dla mnie
całkowitym zaskoczeniem. Mam pod sobą cały świat – dosłownie
spaceruję w powietrzu. Ben panuje nad wszystkim. Wie, co robi.
I nagle pojawia się myśl: mam nadzieję, że moje małżeństwo z Aną
będzie równie ekscytujące i łatwe.
Widok jest oszałamiający.
Szkoda, że jej tu nie ma.
Chociaż widząc, jak wyskakuje z samolotu, na pewno dostałbym
zawału.
– Chcesz posterować? – pyta Ben.
– Jasne.
Podaje mi linki. Ciągnę za lewą i zataczamy powolne, eleganckie
koło.
– Stary, masz do tego talent – woła Ben i klepie mnie w ramię.
Zataczamy kolejne koło, po czym Ben przejmuje linki, by skierować
nas do strefy lądowania. Ziemia zbliża się błyskawicznie, a ja zgodnie
z instrukcją unoszę kolana. Ben łagodnie sprowadza nas na ziemię.
Lądujemy na tyłkach, niedaleko czekającej ekipy naziemnej.
Kiedy Ben odpina swoją uprząż od mojej, wstaję, chociaż od
adrenaliny trochę kręci mi się w głowie. Za nami lądują Elliot
z Mattem. Elliot znowu pohukuje jak goryl – to jego ulubiony sposób
wyrażania entuzjazmu.
Muszę złapać oddech.
– Jak było? – pyta Ben.
– Człowieku, to było niebywałe. Dziękuję.
– Bardzo się cieszę. – Wyciąga pięść do żółwika.
Podbiega Elliot.
– Kurwa, chłopie! – wołam.
– Odlot, no nie?
– Myślałem, że się zesram.
– Wiem. Fajnie, że chociaż raz nie zachowywałeś się jak nadęty
sztywniak. Rzadki przypadek, brachu – nabija się ze mnie Elliot, ale ja
też jestem uradowany. – Lepsze od seksu?
– Nie… Ale prawie równie dobre.

DWADZIEŚCIA MINUT PÓŹNIEJ siedzimy już w pick-upie Elliota.


– Chłopie, teraz chętnie bym się napił – mówię, nie przestając się
uśmiechać jak głupek.
– Ja też. Dobra, pora na trzecią część twojego kawalerskiego.
– Kurwa, to jeszcze nie wszystko?
Elliot milczy. Pieprzony dupek. Nic nie powie. Sięgam po telefon.

ANA
Prawie padłam na tych zakupach.
Teraz wezmę kąpiel.
Potem szykuję się na spotkanie z Kate.
Nie odzywałeś się.
Wiesz, że się martwię.
Axxx
SKAKALIŚMY ZE SPADOCHRONEM!!!
Z prawie 4000 metrów.
Słusznie się martwiłaś.
Ale było niesamowicie!
Tak przy okazji.
Musisz przejść szkolenie spadochronowe.
Gdybyśmy się nie widzieli,
baw się dobrze wieczorem.
Tylko bez przesady.

ANA
Skok na spadochronie! Rany!
Cieszę się, że jesteś cały.
Szkolenie spadochronowe?
Czy nie tym się zajmowaliśmy w weekend
w Czerwonym Pokoju?
;)

Wybucham głośnym śmiechem.


– Co jest? – dopytuje się Elliot.
– Nic takiego.
Ruszamy z powrotem do Escali. Na szczęście tym razem pozwala mi
puścić porządną muzykę ze swojego telefonu.
– Musisz się przebrać. W coś bardziej eleganckiego – mówi, kiedy
jedziemy windą do penthouse’u.
– Co tym razem wymyśliłeś?
Puszcza do mnie oko.
– Dupek.
– To już wiemy. – Uśmiecha się od ucha do ucha.
Drzwi windy się otwierają i mam nadzieję ujrzeć za nimi Anę.
– Graty mam w sypialni dla gości. Widzimy się za pół godziny.
Wtedy wychodzimy.
– Okej – mówię.
Mam nadzieję złapać Anę w kąpieli.
W salonie jej nie ma i zaczynam się martwić, że już wyszła, na
szczęście zastaję ją w sypialni. Przystaję w progu i przyglądam się, jak
kończy makijaż.
Wow! Wygląda oszałamiająco. Włosy upięła w elegancki kok.
Założyła buty na wysokim obcasie i odsłaniającą jedno ramię
połyskującą sukienkę. Obraca się, zaskoczona moim widokiem.
Zapiera mi dech w piersiach. W uszach kołyszą się jej kolczyki drugiej
szansy.
– Nie chciałem cię przestraszyć – odzywam się szeptem. –
Wyglądasz prześlicznie.
Uśmiecha się do mnie ciepło i serdecznie, z wielką miłością.
Wzbiera we mnie wzruszenie, gdy sunie ku mnie kołyszącym się
krokiem. Kiedy unosi ku mnie usta, całuję ją, zaraz jednak się
odsuwam. Pachnie bosko – to zapach domu.
– Nie pocałuję cię tak, jak bym sobie tego życzył, bo zniszczę ci
makijaż, no i musiałbym zedrzeć z ciebie tę elegancką suknię.
– Och, to byłoby straszne. – Śmieje się i robi szybki piruet.
Sukienka faluje i odsłania kawałek nogi. – Podoba ci się? – pyta.
Opieram się o framugę i krzyżuję ramiona na piersi.
– Nie jest za krótka. Może być. Wyglądasz pięknie, Ano. Kto jeszcze
będzie? – Mrużę oczy, bo przepełnia mnie idiotyczna duma, że jest
moja, ale budzi się też we mnie poczucie terytorialności. Jest moja.
– Kate, Mia, kilka koleżanek z uczelni. Powinno być fajnie.
Zaczynamy od koktajli.
– Mia?
Ana kiwa głową.
– Dawno jej nie widziałem. Pozdrów ją ode mnie. Mam nadzieję, że
jedzenie też jest w planie. – Ostrzegawczo unoszę brew. – Zasada
numer jeden przy alkoholu.
Śmieje się.
– Och, ty i ta twoja świerzbiąca ręka, Christianie. Zjemy coś.
– To dobrze. – Nie chcę, żeby się upiła.
Zerka na zegarek.
– Muszę się zbierać. Nie chcę się spóźnić. Cieszę się, że wróciłeś
w jednym kawałku. Nie wybaczyłabym Elliotowi, gdyby coś ci się
stało.
Znowu podnosi ku mnie twarz, więc ją całuję.
– Wyglądasz wspaniale, Anastasio.
Bierze z łóżka wieczorową torebkę.
– Na razie, kochanie – mówi z kokieteryjnym uśmiechem i mija
mnie w drzwiach.
Wygląda jak milion dolarów. Idę za nią i patrzę, jak w holu
dołączają do niej Sawyer i Reynolds. Salutuję im, kiedy całą trójką
wsiadają do windy.
Wracam do sypialni, żeby wziąć szybki prysznic.

DWADZIEŚCIA MINUT PÓŹNIEJ ubrany w granatowy garnitur


i śnieżnobiałą koszulę czekam na Elliota w kuchni. W lodówce
znajduję jakieś precle.
Kurwa, ależ jestem głodny.
W drzwiach staje mój brat. Ma na sobie ciemny garnitur, szarą
koszulę i krawat.
– Muszę mieć krawat?
Dokąd my się wybieramy, cholera jasna?
– Nie.
– Na pewno?
– Na pewno.
– To czemu ty założyłeś krawat?
– Ty musisz się tak ubierać przez cały czas. Ja nie. Przyda mi się
odmiana. Poza tym garnitur z krawatem dobrze działają na kobiety.
A co z Kavanagh?
Na moje pytające spojrzenie Elliot odpowiada kpiącym
uśmieszkiem. Zjawia się Taylor.
– Możemy jechać, proszę pana – zwraca się do Elliota.

RUSZAMY AUTOSTRADĄ NA wschód.


– Do jasnej cholery, Elliot, dokąd my jedziemy? – pytam.
– Wyluzuj, Christianie. Wszystko gra. – Wygląda przez okno. Jest
całkowicie spokojny, ja natomiast bębnię palcami w kolano.
Nienawidzę tkwić w niewiedzy.
Taylor skręca w stronę Boeing Field, a ja usiłuję sobie przypomnieć,
czy gdzieś tu jest jakiś podejrzany klub ze striptizem. Zegarek
pokazuje 18:20. Podjeżdżamy do budynku obsługi lotniska i nagle za
hangarem widzę odrzutowiec swojej firmy.
– Co to ma znaczyć? – wykrzykuję do Elliota.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki Elliot wyjmuje paszport.
– Będzie ci potrzebny.
Lecimy za granicę?
Taylor wysadza nas przed wejściem do terminalu i ruszamy do
środka. Co tu się dzieje?
– Elliot! – Do mojego brata podchodzi jasnowłosy surfer, brat
Kavanagh, i ściska mu rękę na powitanie. Nieźle się prezentuje
w jasnoszarym garniturze. Zauważam, że on też nie ma krawata.
– Ethan, wspaniale cię widzieć – odpowiada Elliot i klepie go
w plecy.
– Christianie. – Ethan wyciąga do mnie dłoń.
– Cześć – mówię.
– Mac! – wykrzykuje Elliot.
Zmierza ku nam Liam McConell – pracuje w stoczni GEH i zajmuje
się moim jachtem.
Mac! Ściskamy sobie ręce.
– Miło cię widzieć – zwracam się do niego. – Chcę ci tylko
powiedzieć, że nie mam zielonego pojęcia, dokąd się wybieramy.
– Ja też nie – odpowiada Mac ze śmiechem.
Rozbawieni odwracamy się do Elliota i w tej samej chwili podchodzi
do nas Taylor.
– Wiedziałeś o tym? – pytam go.
– Tak, proszę pana. – Taylor ma przejętą, ale też rozbawioną minę.
Ze śmiechem kręcę głową.
– Ruszamy? – pyta Elliot.

– KANADA? – ZGADUJĘ.
– Potwierdzam – mówi Elliot.
Siedzimy w pierwszych czterech fotelach mojego odrzutowca,
popijamy szampana i jemy kanapeczki, które podała nam Sarah,
stewardesa. Taylor jest z tyłu i czyta powieść Lee Childa. Za sterami są
Stephan i pierwsza oficer Beighley.
– Lecimy do Vancouver? – zwracam się do Elliota.
– Bingo! Uznałem, że jak narozrabiasz, to w Brytyjskiej Kolumbii
raczej cię nie poznają.
– Do diabła, co ty wykombinowałeś?
– Spokojnie, tygrysie – Elliot się uśmiecha i wznosi swój kieliszek.
Kiedy jesteśmy już w powietrzu, Sarah podaje piwa i świeżą, gorącą
pizzę pepperoni z miejscowej pizzerii w Georgetown. Jestem
przekonany, że pierwszy raz podano pizzę na pokładzie mojego
odrzutowca. Elliot uważa, że nie ma nic lepszego na świecie. Poza tym
jestem tak głodny, że w tej chwili absolutnie się z nim zgadzam.
Wręcz pochłaniam swoją porcję, podobnie jak siedzący naprzeciwko
Mac.
– Zjadłbym coś jeszcze – mówi Mac ze swoim irlandzkim akcentem.
– Elliot zabrał mnie dzisiaj do parku linowego, potem skakaliśmy ze
spadochronem.
– Jasna cholera! Nic dziwnego, że konasz z głodu.

PODRÓŻ TRWA NIECAŁY kwadrans. Kiedy zatrzymujemy się przed


terminalem Signature Flight Support w Vancouver, Taylor wysiada
jako pierwszy i zanosi nasze paszporty do oficera imigracyjnego, który
podszedł do samolotu.
– Gotowy? – pyta Elliot, rozpinając swój pas. Wstaje, żeby
rozprostować nogi.
Taylor siedzi już za kierownicą chevroleta suburban,
zaparkowanego przed terminalem. Rusza, gdy tylko wsiadamy.
Zmierza w stronę jarzącego się światłami centrum Vancouver. Mamy
lodówkę pełną piwa. Moi trzej towarzysze natychmiast się za nie
biorą, ja jednak rezygnuję.
– Stary, trzeźwy to ty dzisiaj nie będziesz. – Elliot prycha
z obrzydzeniem i podaje mi butelkę.
Kurwa. Nie znoszę być pijany. Przewracam oczami i niechętnie
biorę od niego piwo. Jest wcześnie. Na pewno jeszcze sporo wypijemy.
Muszę to robić w odpowiednim tempie. Mac i Ethan siedzą za nami.
– Zdrówko, panowie. – Pociągam łyk i siedzę z butelką w ręce.
Naszym pierwszym przystankiem jest bar w hotelu Rosewood
Georgia. Byłem tu wcześniej, w interesach, ale nigdy wieczorem.
Ściany w boazerii i skórzane fotele przydają miejscu staromodnego
uroku. Dzisiaj pełno w nim miejscowych pięknych i bogatych.
Mężczyźni w garniturach, elegancko ubrane kobiety. Lokal tętni
życiem.
Elliot zamawia pierwszą kolejkę. Siedzimy przy zarezerwowanym
wcześniej stoliku i zaczynamy rozmawiać o próbach Ethana dostania
się na uniwersytet w Seattle, gdzie chce robić studia z psychologii.
Mieszka razem z Kate od wyprowadzki Any – zajmuje jej dawny pokój.
Może nie jest mu łatwo mieszkać z siostrą i dlatego pije szybciej od
innych. Pierwszy kończy piwo i zamawia następną kolejkę.
Mac opowiada o „Grace”. Pracował przy budowie mojego jachtu, ale
teraz wziął się za projektowanie i ma kilka pomysłów na to, co zrobić,
żeby mój konstruowany na zamówienie katamaran stał się jeszcze
bardziej aerodynamiczny.
Dziwnie się czuję, bo na ogół tego nie robię. Siedzę z mężczyznami
w swoim wieku w zasadzie tylko wtedy, kiedy Elliot mnie ze sobą
wyciąga na spotkanie z kumplami, których ma mnóstwo. Trzyma nas
wszystkich w kupie i pilnuje, żeby rozmowa nigdy nie kulała. Jest
bardzo towarzyski. Nasza rozmowa schodzi na Marinersów, potem na
Seahawksów. Wygląda na to, że kibicujemy obydwu drużynom. Pod
koniec drugiej kolejki czujemy się w swoim towarzystwie wyśmienicie,
a ja naprawdę dobrze się bawię.
– No dobra. Dopijcie. Idziemy dalej – oznajmia Elliot.
Na zewnątrz Taylor czeka w suvie.
Ethan ma już nieźle w czubie. Zapowiada się interesująco. Kusi
mnie, żeby go zapytać o Mię, ale nie wiem, czy na pewno chcę
wiedzieć.
Następnym przystankiem jest Yaletown, dzielnica znana ze starych
magazynów przerobionych na hipsterskie bary i restauracje. Taylor
wysadza nas przed nocnym klubem, z którego muzyka wylewa się na
ulicę, chociaż jest jeszcze względnie wcześnie. W ciemnym,
industrialnym wnętrzu mnóstwo ludzi zamawia przy barze. Na nas
czeka stolik w strefie dla VIP-ów. Popijam piwo i widzę, jak Ethan
i Mac lustrują otoczenie, zapewne w poszukiwaniu miejscowych
talentów.
– Nie jesteś zainteresowany? – pytam Elliota.
Śmieje się.
– Nie dzisiaj, ważniaku. – Zerka na Ethana i zastanawiam się, czy
trzyma „Wielkiego E” na wodzy ze względu na obecność brata Kate.
Patrzę na zegarek. Bardzo chciałbym wiedzieć, co robi Ana, i kusi
mnie, żeby zadzwonić do Sawyera. Szczerze mówiąc, mam już dość tej
całej zabawy, ale nasza rozmowa schodzi na mój nowy dom.
Po następnych dwóch kolejkach Elliot zabiera nas w kolejne
miejsce.
Klub ze striptizem.
Cholera.
– Chłopie, nie spinaj się tak. To obowiązkowy punkt wieczoru
kawalerskiego. – Ethan klaszcze w ręce, ale jego uśmiech nie dociera
do oczu, i podejrzewam, że jest równie skrępowany jak ja.
– Tylko żadnych tańców erotycznych na zamówienie – ostrzegam
Elliota.
Przypomina mi się, jak nie tak dawno temu byłem w mrocznych
czeluściach prywatnego klubu w Seattle.
Prawdziwie wolna amerykanka.
Ale to było w innym życiu.
Elliot zaczyna się śmiać.
– Co się dzieje w Vancouver, zostaje w Vancouver.
Puszcza do mnie oko. Prowadzą nas do kolejnego stolika dla VIP-
ów. Tym razem mój brat zamawia butelkę wódki, którą podają nam
z wielką pompą: są zimne ognie i chórek panienek w czerwonych
minispódniczkach i stanikach ledwie zakrywających sutki. Boję się, że
się do nas dosiądą, ale jak tylko kieliszki są pełne, dziewczyny idą
dalej.
Wszędzie widzę piękne kobiety. Szczególnie jedna zwraca moją
uwagę, blondynka z ciemnymi oczami. Zaczyna się rozbierać, wirując
i wyginając się na rurze w najróżniejszych pozach. Gdyby była
mężczyzną, to, co robi, stałoby się sportem olimpijskim.
Mac wpatruje się w nią jak urzeczony.
– Masz kogoś? – pytam go.
– Nie. Jestem singlem. Rozglądam się – odpowiada i na powrót
skupia się na wygimnastykowanej tancerce.
Kiwam głową, nie wiedząc, co powiedzieć, bo trudno mnie nazwać
ekspertem od związków. Wciąż nie mogę się nadziwić, że Ana
zgodziła się być ze mną. Prawdę mówiąc, zgodziła się na wiele
różnych rzeczy.
Uśmiecham się na wspomnienie Czerwonego Pokoju i ubiegłego
weekendu.
Tak.
Czuję, że ogarnia mnie podniecenie. Sięgam po telefon.
– Nie – mówi Elliot. – Odłóż to.
– Telefon?
Śmiejemy się. Wypijam wódkę.
– Chodźmy gdzieś indziej – mówię.
– Nie podoba ci się tutaj?
– Nie.
– Jezu, ale z ciebie nadęty skurczybyk.
Chłopie, to nie moje klimaty.
– Dobra. Mamy jeszcze jeden przystanek. To była tradycyjna,
zwyczajowa część kawalerskiego. No wiesz, takie niepisane prawo.
– Wątpię, by Anie się podobało.
– Więc jej nie mów. – Ethan wali mnie w plecy, a mnie aż mrozi.
Coś w jego tonie każe mi zapytać.
– Pieprzysz moją siostrę?
Ethan reaguje, jakbym go uderzył. Zszokowany unosi obie ręce.
– Nie. Nie. Chłopie, bez urazy. Jest bardzo ładna i w ogóle, ale tylko
się kumplujemy.
– Dobrze. I niech tak zostanie.
Śmieje się, ale trochę nerwowo, i pochłania dwa kieliszki wódki,
jeden za drugim.
Zrobiłem, co do mnie należało.
– Będziesz odstraszał każdego potencjalnego chłopaka? – pyta
Elliot.
– Być może.
Przewraca oczami.
– Zabieramy cię stąd. To miejsce źle na ciebie wpływa.
– Dobra.
Dopijamy wódkę. Zostawiam nieprzyzwoicie wysoki napiwek na
stoliku.
W samochodzie humor mi się poprawia. Wyjeżdżamy z Vancouver
w stronę lotniska.
Okazuje się jednak, że jeszcze nie wracamy. Taylor zatrzymuje się
przed nierzucającym się w oczy hotelem z kasynem nad rzeką Fraser.
– Małżeństwo to hazard – mówi z szerokim uśmiechem Elliot.
– Życie to hazard, chłopie. Ale tu mi się bardziej podoba.
– Tak myślałem, zawsze dajesz mi łupnia w karty – odpowiada. –
Jak to możliwe, że wciąż jesteś trzeźwy?
– Zwykła matematyka, Elliot. Aż tyle nie wypiłem i teraz się z tego
cieszę.
Elliot i Ethan idą pograć w kości i ruletkę, Mac w oczko, ja wybieram
pokera.

W SALI PANUJE SKUPIONA, pełna wyczekiwania cisza. Wygrałem sto


osiemnaście tysięcy dolarów i to będzie moja ostatnia rozgrywka. Robi
się późno. Elliot przygląda się zza moich pleców. Nie wiem, gdzie są
Mac i Ethan. Dwóch graczy obok mnie po kolei pasuje. Mam dwa
walety, a ponieważ to ostatnia gra i szczęście mi sprzyja, podbijam
i dorzucam żetony o wartości szesnastu tysięcy dolarów.
Przeciwniczka z lewej strony, kobieta po pięćdziesiątce, z miejsca
pasuje.
– Nic nie mam – bąka pod nosem.
Mój ostatni rywal – trochę podobny do mego ojca – zerka na mnie,
potem na swoje karty i uważnie przeliczając żetony, wyrównuje
stawkę.
Gra toczy się dalej, Grey.
Krupier zbiera zakryte karty i wykłada trzy na stół.
Alleluja.
Walet i para dziewiątek. Mam fula.
Patrzę obojętnie na swojego przeciwnika, który wierci się
niespokojnie i raz jeszcze sprawdza karty, które trzyma w ręku.
Przenosi spojrzenie swoich żywych, ciemnych oczu to na mnie, to na
nie. Przełyka.
Nic nie ma.
– Sprawdzam – odzywa się w końcu.
Twoja kolej, Grey.
Wolno, dla wzmocnienia efektu, stukam palcem w zielone sukno,
potem zbieram wszystkie swoje żetony i dorzucam do puli
pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
– Podbijam – mówię.
– Stawka zwiększona o pięćdziesiąt tysięcy – stwierdza krupier.
Facet posapuje, bierze swoje karty i z niesmakiem rzuca je na
środek stołu. W duchu aż mnie rozpiera. Właśnie wygrałem sto
trzydzieści cztery kawałki. Nieźle, jak na czterdzieści pięć minut gry.
– Skończyłam. – Pani obok mnie kiwa do mnie głową.
– Dziękuję za grę. Ja też muszę już iść. – Rzucam krupierowi żeton
o wysokim nominale, zbieram resztę wygranej i wstaję.
– Dobranoc.
Podchodzi Elliot, żeby mi pomóc z żetonami.
– Masz fart, skurczybyku.

TUŻ PRZED PÓŁNOCĄ wsiadamy do odrzutowca.


– Sarah, poproszę armagnac.
– Teraz będziesz pił! – oburza się Elliot.
– Wszystkim nam się pofarciło – zauważa Mac. – Chyba przyniosłeś
nam szczęście, Christianie.
– Wypiję za to – mówi Ethan.
Uśmiechnięty rozpieram się wygodnie w pluszowym fotelu. Tak.
Moja wygrana to dobry omen. Wspaniałe zakończenie bardzo udanego
wieczoru.
NIEDZIELA, 24 LIPCA 2011

Z aczynamy podchodzić do lądowania na Boeing Field. Kiedy


sięgam po pas, chce mi się śmiać. Przez cały dzień tylko zapinałem
i rozpinałem klamry.
Siedzący naprzeciwko Elliot patrzy na mnie pytająco.
– Co cię tak bawi?
– Nic. Chcę ci podziękować. Za dzisiaj. Było świetnie.
Elliot patrzy na zegarek.
– Technicznie rzecz biorąc, to było wczoraj.
– Wspaniale się bawiłem. Spisałeś się jako drużba. Teraz już tylko
musisz napisać przemówienie. Niekoniecznie długie.
Elliot blednie.
– Chłopie. Nie przypominaj mi.
– Rozumiem cię. – Robię kwaśną minę. – Sam muszę napisać
przysięgę.
– Cholera. Poważna sprawa. – Wygląda na przerażonego. – O tej
porze za tydzień będzie po wszystkim. A ty będziesz żonaty.
– No. I znowu w tym samolocie.
– Super. Dokąd zabierzesz Anę?
– Do Europy. Ale to niespodzianka. Nigdy nie wyjeżdżała ze
Stanów.
– Wow.
– Wiem. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym… Nie mogę… – Milknę,
bo zalewa mnie fala niespodziewanych emocji. Nie wiem, czy to
strach, podekscytowanie czy niepokój. A może szczęście? Trudno
powiedzieć, ale wrażenie jest przytłaczające.
Kurwa. Żenię się.
Elliot marszczy brwi.
– Chłopie, czemu? Jesteś przystojny. Na ogół wredny, ale to
dlatego, że jesteś panem świata z wielkim kutasem. – Kręci głową. –
Nigdy nie mogłem zrozumieć, czemu nie zainteresowałeś się żadną
z koleżanek Mii. Wszystkie się w tobie kochały. Stary, myślałem, że
jesteś gejem. – Wzrusza ramionami.
Uśmiecham się, bo wiem, że cała moja rodzina tak myślała.
– Po prostu czekałem na odpowiednią kobietę.
– I chyba się doczekałeś. – Twarz mu łagodnieje, ale w jego
błękitnych oczach pojawia się melancholijny błysk.
– Chyba tak.
– Miłość dobrze na ciebie wpływa – mówi Elliot, a ja przewracam
oczami, bo to chyba najbardziej ckliwa rzecz, jaką kiedykolwiek
powiedział.
– Chłopcy, nie przy ludziach! – wykrzykuje Mac, kiedy koła
samolotu dotykają ziemi.
– Nigdy nie dam ci zapomnieć, że jesteś jedynym facetem na
Zachodnim Wybrzeżu, który nie upił się na własnym kawalerskim.
– Cieszę się, że nie skończyłem nagi i przypięty kajdankami do
jakiejś latarni w Vegas – mówię ze śmiechem.
– Chłopie, gdybym ja miał się żenić, dokładnie wiem, jak chciałbym
zakończyć swój kawalerski! – odpowiada Elliot.
– Zapamiętam to sobie.
Śmieje się.
– Pora budzić Ethana – mówi.

SIEDZIMY Z ELLIOTEM W Q7. Taylor wiezie nas z powrotem do Escali.


Mac i Ethan, po wylewnych pożegnaniach, wsiedli do czekającej
taksówki.
– Dzięki za dzisiejszy wieczór, Taylorze – mówię, rozsiadając się
wygodnie z tyłu. Elliot chyba zasnął.
– To była przyjemność, proszę pana. – Patrzy na mnie przez
wsteczne lusterko i chociaż jest ciemno, zauważam wesołe zmarszczki
w kącikach jego oczu. Z kieszeni marynarki wyjmuję telefon.
Żadnych wiadomości.
– Czy Sawyer albo Reynolds się odzywali?
– Tak, proszę pana – odpowiada Taylor. – Panna Steele i panna
Kavanagh jeszcze nie wróciły.
Co takiego? Patrzę na zegarek: jest prawie pierwsza w nocy.
– Gdzie ona jest? – Zdenerwowany przełykam ślinę i patrzę na
śpiącego Elliota.
– W nocnym klubie.
– Którym?
– Trinity.
– Na Pioneer Square?
– Tak, proszę pana.
– Zawieź mnie tam.
Taylor zerka na mnie z powątpiewaniem.
– Uważasz, że to zły pomysł? – pytam.
– Tak, proszę pana.
Cholera.
Policz do dziesięciu, Grey.
Tylko raz byłem z Aną w nocnym klubie, w tamtym barze
w Portlandzie, gdzie świętowała swój dyplom.
Tak się upiła, że urwał jej się film.
Odleciała w moich ramionach.
Niech to szlag.
– Proszę pana, Sawyer i Reynolds są tam z nią.
To prawda.
Postaw się na jej miejscu. Przypominają mi się słowa Flynna.
Daj jej spokój, Grey.
– Dobrze, jedziemy do Escali.
– Tak jest, proszę pana.
Mam nadzieję, że podjąłem słuszną decyzję.

WJEŻDŻAMY DO GARAŻU w Escali i trącam Elliota.


– Pobudka, jesteśmy na miejscu.
– Chcę wracać do domu. Ale gdybyś miał ochotę na drinka przed
snem, chętnie się przyłączę. – Ledwie może otworzyć oczy.
– Taylor odwiezie cię do domu, brachu.
– Najpierw odprowadzę pana do mieszkania – mówi Taylor.
– Okej. – Wzdycham, bo wiem, że wciąż zatroskany o moje
bezpieczeństwo zachowuje się jak matka kwoka.
Elliot otwiera oczy.
– Zaczekam w samochodzie.
Wyciągam rękę, żeby uścisnąć jego dłoń, ale on chwyta mnie z całej
siły.
– Odwal się z tymi swoimi pieprzonymi uściskami dłoni – bełkocze
i obejmuje mnie niezręcznie, niezgrabnie, bardzo po męsku i…
sympatycznie.
– Pognieciesz mi garnitur – ostrzegam, dziwnie ujęty jego gestem.
Puszcza mnie.
– Dobranoc, brachu.
Klepię go w kolano.
– Jeszcze raz dziękuję. Potrzebujesz rzeczy, które u mnie
zostawiłeś?
– Przyjdę w piątek na próbny obiad.
– Okej. Dobranoc, Lelliot.
Uśmiecha się i zamyka oczy.

TAYLOR IDZIE ZE mną do mieszkania.


– Wiesz, że nie musisz tego robić, Taylorze.
– To moja praca, proszę pana. – Patrzy prosto przed siebie.
– Masz broń?
Rzuca mi szybkie spojrzenie.
– Mam, proszę pana.
Nie znoszę broni. Ciekawe, czy wziął ją do Kanady, a jeśli tak, to jak
przeszedł przez kontrolę. W gruncie rzeczy nie chcę znać szczegółów.
Wygodna wymówka.
– Czemu nie poprosisz Reynoldsa, żeby odwiózł Elliota do domu?
Musisz być wykończony.
– Nic mi nie jest, proszę pana.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc w zorganizowaniu tego
wszystkiego.
Obraca się ku mnie z serdecznym uśmiechem.
– To była prawdziwa przyjemność.
Otwierają się drzwi do apartamentu, za którymi czeka na mnie
Ryan.
– Dobry wieczór, Ryan. Spokojny wieczór?
– Tak, proszę pana. Życzy pan sobie czegoś?
– Nie, dziękuję. Dobranoc.
Zostawiam go we foyer i idę do kuchni, gdzie wyjmuję z lodówki
wodę mineralną i piję prosto z butelki.
W mieszkaniu panuje cisza. Słychać tylko cichy szum lodówki
i przytłumione odgłosy ruchu ulicznego. Bardzo tu pusto.
Bo nie ma Any.
Podchodzę do okna. Księżyc stoi wysoko na bezchmurnym niebie
i rozświetla je, zapowiadając kolejny cudowny dzień. Ana jest
niedaleko, ten sam księżyc świeci też dla niej. Niedługo wróci do
domu. Na pewno. Opieram czoło o szybę. Jest chłodna, ale nie zimna.
Wzdycham głęboko i na szybie pojawia się kółeczko pary.
Cholera.
Widziałem ją ledwie kilka godzin temu, ale już za nią tęsknię.
Na miłość boską, Grey. Źle do tego podchodzisz. Weź się w garść.
Mam za sobą wyjątkowy dzień. Beztroski. Pełen przygód. Spędzony
w miłym towarzystwie.
Flynn byłby ze mnie dumny. Pamiętam, jak pierwszy raz
wypłynęliśmy „Grace”. Ana zapytała, czy mam przyjaciół. Cóż, teraz
mogę powiedzieć, że tak. Chyba.
Nie pojmuję, skąd nagle u mnie to przygnębienie – zaczyna mnie
ogarniać aż nadto znajome poczucie osamotnienia. Rozpoznaję jego
pierwsze oznaki: wrażenie pustki, tęsknotę, jakby mi czegoś
brakowało. Ostatni raz doświadczyłem tego jako nastolatek.
Do diabła.
Od lat nie czułem się samotny. Mam rodzinę, chociaż trzymam ją
na dystans. Była też, oczywiście, Elena, poza tym wystarczało mi
własne towarzystwo, od czasu do czasu zjawiała się również jakaś
uległa.
Ale teraz, kiedy Any nie ma przy mnie, czuję się zagubiony.
Jej nieobecność sprawia mi ból – rani moją duszę.
Cisza staje się nie do zniesienia.
Można by pomyśleć, że po całym tym rwetesie – barach, nocnym
klubie, kasynie – teraz powinienem się rozkoszować spokojem.
Ale nic z tego.
Cisza mnie przytłacza i wpędza w melancholię.
Pieprzyć to.
Podchodzę do fortepianu, unoszę nakrywę i siadam na hokerze.
Chwilę zbieram myśli i kładę ręce na klawiaturze, ciesząc się
powierzchnią kości słoniowej pod opuszkami palców. Zaczynam grać
pierwszy utwór, jaki przychodzi mi do głowy: Bacha/Marcella.
Wkrótce zatracam się w smutnej muzyce, tak bardzo oddającej mój
nastrój. Kiedy zaczynam grać od nowa, przeszkadza mi jakiś hałas.
– Cii…
Podnoszę wzrok i widzę stojącą przy kuchennym blacie Anę, która
lekko się chwieje. W jednej ręce trzyma swoje sandałki, na głowie ma
plastikową tiarę, mocno przekrzywioną. Pierś przecina jej szarfa ze
starannym napisem „Panna młoda”. Ana trzyma jeden palec
przyłożony do ust.
To bez wątpienia najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
Nie posiadam się z radości, że jest już w domu.
Za nią stoją z kamiennymi twarzami Sawyer i Reynolds. Wstaję
i brodą daję im znać, że mogą odejść. Uśmiechają się równocześnie
i wychodzą.
Ana obraca się, przy okazji się potykając.
– Pa, pa! – krzyczy prawie i macha im zamaszyście.
Jest mocno wstawiona.
Obraca się ku mnie i obdarza najszerszym, najcieplejszym,
najbardziej pijanym uśmiechem, po czym, zataczając się, idzie w moją
stronę.
– Pan Christian Grey.
Chwytam ją, zanim zdąży się przewrócić, i obejmuję, a ona patrzy
na mnie uradowana, chociaż z trudem udaje jej się skupić wzrok.
– Panna Anastasia Steele. Pani widok sprawia mi niekłamaną
radość. Dobrze się pani bawiła?
– Najlepiej na świecie!
– Proszę, powiedz, że coś jadłaś.
– Tak. Jedzenie było spożywane. – Puszcza buty, które ze stukotem
spadają na podłogę, i zarzuca mi ramiona na szyję.
– Pozwolisz, że poprawię ci koronę? – Próbuję naprostować
plastikową tiarę.
– Zrobiłeś to już dawno temu – bełkocze.
Słucham?
– Masz bardzo piękne usta. – Niepewnie muska palcem moje wargi.
– Doprawdy?
– Hmmm… Tak. I robisz mi nimi różne rzeczy.
– Lubię robić ci ustami różne rzeczy.
– Może spróbujemy teraz? – Jej uciekający wzrok przesuwa się
z moich oczu na usta.
– Bardzo kusząca propozycja, ale teraz to chyba nie najlepszy
pomysł.
Chwieje się lekko, więc chwytam ją mocniej.
– Zatańcz ze mną – mówi bełkotliwie z szerokim uśmiechem.
Przesuwa dłonią po klapie mojej marynarki, przyciąga mnie do
siebie, tak że czuję dotyk jej całego ciała.
– Powinnaś iść do łóżka.
– Chcę zatańczyć… Z tobą – szepcze i podsuwa mi usta do
pocałunku.
– Ano – mówię ostrzegawczym tonem. Kusi mnie, żeby zanieść ją
do sypialni, ale miło jest ją trzymać w objęciach, kiedy tak
intensywnie wpatruje się we mnie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi
oczami. – Co mam puścić? – Jestem w pobłażliwym nastroju.
– Muuuzykę.
Śmieję się bezsilnie. Prowadzę ją do kuchennego blatu, gdzie leży
pilot. Naciskam „play” i z głośników rozbrzmiewa Bodyrock Moby’ego.
To jeden z moich ulubionych utworów z czasów wczesnej młodości,
teraz jednak wydaje się zbyt żywy. Szukam czegoś innego, aż w końcu
trafiam na My Baby Just Cares for Me Niny Simone.
– Może być? – pytam, widząc zachwycony uśmiech Any.
– Tak! – Odrzuca w tył ramiona i głowę tak gwałtownie, że niemal
się przewraca.
– Cholera, Ano! – Całe szczęście, że obejmuję ją w pasie, bo inaczej
wylądowałaby na podłodze. Zaczyna się słaniać, myślę, że za chwilę
straci przytomność, okazuje się jednak, że to ma być taniec.
Rany.
Obejmuję ją. Nigdy nie tańczyłem z kimś równie pijanym. Wszędzie
są jej ręce i nogi, kiedy co chwilę zaskakuje mnie jakimś szalonym
obrotem.
Prawdziwe wyzwanie.
Biorę ją za obie ręce i prowadzę wokół pokoju, by choć stworzyć
pozory tańca. Niestety, bardziej przypomina to nieskładne wygibasy,
co trochę mnie denerwuje.
Nagle się zatrzymuje i chwyta za głowę.
– Matko. Wszystko wiruje.
O nie.
– Chyba powinnaś się położyć.
Patrzy na mnie przez palce.
– Dlaczego? Co ci chodzi po głowie?
Flirtuje ze mną czy pyta na poważnie?
– Muszę cię ułożyć do snu – odpowiadam z kamienną twarzą.
Krzywi się, chyba niezadowolona, ale trzymając ją za rękę,
prowadzę ją z powrotem do kuchennego blatu. Napełniam wodą
szklankę.
– Wypij to. – Podaję jej, a ona posłusznie zaczyna pić. – Wszystko.
Do dna.
Mruży oczy i patrzy na mnie lekkim zezem – pewnie chce na mnie
skupić wzrok.
– Robiłeś to już wcześniej.
– Owszem. Z tobą. Kiedy upiłaś się ostatnim razem.
– Będziemy się pieprzyć?
– Nie. Dzisiaj nie.
Marszczy czoło.
– Chodź.
Prowadzę ją do sypialni i zapalam boczne światło. Zatrzymujemy
się przy łóżku.
– Niedobrze ci?
– Nie! – mówi zdecydowanie.
Co za ulga.
– Chcesz iść do łazienki?
– Nie!
– Obróć się – rozkazuję.
Zdejmuję jej z głowy tiarę, a ona uśmiecha się do mnie koślawo.
– Obróć się, rozepnę ci sukienkę. – Przez głowę ściągam jej tę
idiotyczną szarfę.
– Jesteś dla mnie za dobry. – Kładzie ręce na mojej piersi
i rozczapierza palce.
– Wystarczy już tego. Obróć się. Ostatni raz proszę.
Uśmiecha się.
– Mam cię…
Och, maleńka.
Chwytam ją za ramiona i siłą obracam tyłem do siebie. Rozpinam
zamek w sukience, a ta płynnie zsuwa się z Any i opada na podłogę.
Ana ma na sobie czarny koronkowy stanik, majteczki do kompletu
i biały pas do pończoch. Rozpinam stanik i przysuwam się, by poczuć
jej ciało. Ana ociera się o mnie tyłeczkiem i sięga ręką, by popieścić
mojego członka, którego zainteresowanie jest aż nadto oczywiste.
Ano!
Zgadzam się na tę chwilę rozkoszy, pozwalając jej wodzić palcami
po całej długości mego nabrzmiałego penisa.
Tak!
Rzucam stanik na podłogę i odsuwam na bok jej włosy, by bez
przeszkód móc pieścić ustami jej szyję.
– Przestań – szepczę.
Ona jednak w dalszym ciągu porusza ręką. Odsuwam się z jękiem.
Klękam i zdejmuję z niej pas – jak podejrzewam, dostała go razem
z tiarą i szarfą – a potem majteczki.
– Wyjdź z nich.
Robi to posłusznie, a ja zbieram z podłogi jej rzeczy i odsuwam
kołdrę.
– Do łóżka.
Obraca się do mnie.
– Połóż się ze mną – mówi z prowokującym uśmiechem. Jest naga,
śliczna, chętna i bardzo kusząca. I kompletnie pijana.
– Kładź się. Zaraz wrócę.
Chwiejąc się, siada na łóżku, po czym opada na plecy. Prostuję jej
nogi i przykrywam kołdrą.
– Ukarzesz mnie? – bełkocze.
– Ukarzę?
– Za to, że się upiłam. Pieprzonko za karę. Możesz zrobić ze mną
wszystko, co zechcesz – szepcze i wyciąga ramiona.
Wielki Boże.
Nachodzi mnie milion erotycznych myśli i z ogromnym trudem
udaje mi się ją pocałować tylko w czoło. Wychodzę.
W garderobie, w której wciąż jeszcze stoją torby z wczorajszych
zakupów, wrzucam jej ubrania do kosza na pranie i zdejmuję garnitur
oraz koszulę.
Wkładam spodnie od piżamy i podkoszulek, po czym idę do
łazienki.
Kiedy szoruję zęby, wyobrażam sobie, co mógłbym zrobić z pijaną
Aną. Chce kary? Te myśli sprawiają, że moja erekcja nie mija.
– Zboczeniec – szepczę do swego odbicia w lustrze.
Gaszę światło i wracam do sypialni. Jak podejrzewałem, Ana śpi jak
zabita, z włosami rozrzuconymi po poduszkach. Wygląda ślicznie.
Kładę się obok niej na boku i patrzę na nią.
Rano będzie miała straszliwego kaca.
Nachylam się i całuję ją we włosy.
– Kocham cię, Anastasio – szepczę.
Kładę się na plecach i patrzę w sufit. Dziwne, że nie jestem na nią
wściekły. Nie, uważam, że jest urocza i zabawna.
Może dorastam. W końcu.
Mam nadzieję. Za tydzień o tej porze będę żonatym mężczyzną.
WTOREK, 26 LIPCA 2011

K ończę rozmowę z Troyem Whelanem, swoim bankierem.


Założyłem wspólny rachunek dla siebie i Any. Będzie mogła z niego
korzystać od momentu, w którym oficjalnie zostanie panią Grey. Nie
wiem, do czego miałby jej być potrzebny – ale gdyby coś mi się stało…
Jezu. Gdyby coś jej się stało…
Dzwoni mój telefon, odrywając mnie od ponurych myśli.
– Proszę pana, mam na linii pańską matkę – mówi Andrea.
Zduszam jęk.
– Połącz.
– Oczywiście, proszę pana.
– Grace.
– Kochanie. Jak się miewasz?
– Dobrze. O co chodzi?
– Jak zwykle obcesowy. Sprawdzam, co u ciebie, nic ponadto.
Ostatnio częściej rozmawiam z Aną niż z tobą.
– Cóż. Mam się dobrze. Wciąż żyję. Wciąż się żenię. Dziękuję ci za
wszystko, co zrobiłaś. Czy dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie?
Wzdycha.
– Nie, kochanie. Nie mogę się już doczekać próbnego obiadu
i bardzo się cieszę, że Ana spędzi u nas noc przed ślubem. I matka,
i ojczym Any. Dobrze, że poznamy ich przed wielkim dniem. Czy są
w dobrych relacjach z ojcem Any?
– Z Rayem? Chyba tak. Ale nie wiem, o to musisz zapytać Anę.
– Tak zrobię. Dobrze, że Ray zatrzyma się u ciebie.
To nie był mój pomysł.
– Ana ma nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. – Szczerze mówiąc,
Raymond Steele mnie onieśmiela.
Grace chwilę zwleka.
– Na pewno tak będzie. Macie pozwolenie na małżeństwo?
– Oczywiście – odpowiadam drwiąco. – Odebraliśmy w zeszłym
tygodniu.
– Co z podróżą poślubną?
– Wszystko już załatwione.
– A twój garnitur?
Przewracam oczami do słuchawki.
– Dzisiaj go dostarczyli. Pasuje.
– Obrączki?
Obrączki?
Cholera. Obrączki!
Jak, do diabła ciężkiego, mogliśmy zapomnieć o obrączkach?
– W toku – bąkam i zaczynam się śmiać, bo oboje z Aną na śmierć
zapomnieliśmy o obrączkach.
– Co cię tak bawi?
– Nic, mamo. Czy czegoś jeszcze potrzebujesz?
– Zapomnieliście o obrączkach?
Wzdycham. Trafiony, zatopiony.
– Skąd wiedziałaś?
– Jestem twoją matką. A poza tym powiedziałeś do mnie mamo.
Rzadko to robisz. – Jej rozbawiony, serdeczny ton działa na mnie
kojąco.
– Jest pani bardzo spostrzegawcza, pani doktor.
Śmieje się.
– Och, kochanie, tak bardzo cię kocham. Lepiej pomyślcie o jakichś
obrączkach. Tutaj wszystko idzie zgodnie z planem. Jutro stawiają
namiot, potem przychodzą dekoratorzy.
– Dzięki, mamo. Dziękuję ci za wszystko.
– Widzimy się w piątek.
Rozłącza się, a ja, zapatrzony w widoczne za oknem Seattle,
w duchu dziękuję za wszystko, co święte. Dziękuję za doktor Grace
Trevelyan-Grey.
Za mamę.
Dzwonię do Any.
– Anastasia Steele – odzywa się rozkojarzonym tonem.
– Zapomnieliśmy o obrączkach.
– Obrączkach? Och! Obrączkach!
Śmieję się, bo zareagowała identycznie jak ja, i już widzę, jak jej
oczy robią się wielkie.
– No właśnie! Jak mogliśmy zapomnieć?
– Mama zawsze powtarza, że diabeł tkwi w szczegółach – zgadza się
Ana.
– I się nie myli. Jaką chciałabyś obrączkę?
– Och… umm…
– Może z platyny, żeby pasowała do pierścionka zaręczynowego?
– Christianie, to byłoby… byłoby… um… bardziej niż piękne –
szepcze.
Uśmiecham się.
– Kupię takie, żeby pasowały.
Zachłystuje się powietrzem.
– Też będziesz nosił obrączkę?
– A czemu nie? – Dziwi mnie jej pytanie.
– Sama nie wiem. Ale ogromnie się cieszę.
– Ano, jestem twój. Chcę, żeby cały świat o tym wiedział.
– Bardzo miło mi to słyszeć.
– Myślałem, że już o tym wiesz.
– Bo wiem – mówi cichutko. – Ale emocje aż rozrywają mnie od
środka, ilekroć to mówisz.
– Rozrywają?
Śmieje się.
– Tak, rozrywają.
– To zapewne bolesne.
– Nie. Wręcz przeciwnie.
Serce mi rośnie. Ana potrafi sprawić, że zapiera mi dech.
Przełykam, próbując zapanować nad euforią.
– Natychmiast się tym zajmę.
– Jak wszystkim.
– Na razie, kochanie.
– Na razie. Kocham cię.
Upajam się tymi słowami.
Kocha mnie.
– Rozłączysz się? – pyta.
– Nie.
Śmieje się.
– Muszę kończyć. Mam spotkanie, a szef szefa mojego szefa… Sam
wiesz.
– Tak. Bywa niezłym dupkiem.
– Bywa… Ale bywa też najlepszym człowiekiem na świecie.
Patrzę na jej portret na ścianie – ten nieśmiały, lekko kpiący
uśmieszek jest skierowany do mnie. Przepełnia mnie szczęście. To
jedna z najmilszych rzeczy, jaką od niej usłyszałem.
– Widzimy się wieczorem – mówi i odkłada słuchawkę, zanim zdążę
się odezwać.
Anastasio Steele, tylko pani potrafi mnie tak rozbroić. Wpatruję się
w jej zdjęcie i delektuję słowami, które przed chwilą wypowiedziała.
Mój uśmiech zapewne rozjaśniłby najczarniejszą z nocy.
Podniesiony na duchu znajduję numer sklepu jubilerskiego Astoria
Fine Jewelry i dzwonię do nich. Muszę kupić nie tylko obrączki, ale też
prezent ślubny dla swojej przyszłej żony.

SPOTKANIE Z WELCHEM NICZEGO nie przynosi: sprawca wciąż


pozostaje nieznany. Zaczynam wierzyć, że sabotaż jest wytworem
mojej wybujałej wyobraźni. Ludzie Welcha sprawdzają byłych
pracowników firm przejętych przez GEH w nadziei, że coś znajdą, ale
robią to już któryś raz z rzędu i obawiam się, że nic z tego nie
wyniknie. Mieliśmy dwóch potencjalnych podejrzanych, Hyde’a
i Woodsa, ale Hyde został skreślony, ponieważ od czasu zwolnienia
przebywa na Florydzie, nic też nie łączy Woodsa z wypadkiem,
przynajmniej na razie.
– Wiem, jakie to dla pana irytujące – mówi Welch jak zwykle
ponurym tonem. – Odrzutowiec jest cały czas pod szczególną
ochroną.
– Może zbytnio wzięliśmy sobie do serca raport FAA.
– Nie. Tu chodzi o pańskie bezpieczeństwo. Musimy tylko zaczekać
na raport NRBT. Spodziewam się go lada dzień.
– Jak tylko przyjdzie… – Nie kończę, bo sprawa jest oczywista.
– Oczywiście, proszę pana.
– Tymczasem współpracujcie z Taylorem. Leci z nami do Europy.
– Tak jest. I jeszcze raz gratuluję.
Kiwam głową w podzięce.
– Dobrze. To wszystko. Dzięki za spotkanie.
Welch wstaje i wymieniamy uścisk dłoni.

WRACAM DO BIURKA i sprawdzam maile.

Nadawca: Doktor John Flynn


Temat: FW: Do Christiana Greya
Data: 26 lipca 2011, 14:53
Adresat: Christian Grey

Christianie,
dostałem mail od Leili Williams. W załączniku. Porozmawiamy o tym
w czwartek.
JF

Nadawca: Leila Williams


Temat: Do Christiana Greya
Data: 26 lipca 2011, 06:32 czasu wschodniego
Adresat: Dr John Flynn

Najdroższy Johnie,
dziękuję, że dalej mnie wspierasz. Nie potrafię wyrazić, ile to dla mnie
znaczy. Rodzice z powrotem mnie przygarnęli. Wprost nie mogę uwierzyć,
jacy są troskliwi, zwłaszcza po kłopotach, których im narobiłam.
W przyszłym miesiącu powinnam się już rozwieść z mężem. Przynajmniej
będę mogła zacząć wszystko od początku.
Żałuję tylko, że nie mogłam osobiście podziękować panu Greyowi. Proszę,
przekaż mu ten list. Naprawdę chciałabym osobiście wyrazić swoją
wdzięczność. Sprawy potoczyłyby się naprawdę źle, gdyby nie Twoja i jego
interwencja.

Bardzo dziękuję!
Sheila

Nic, kurwa, z tego. Leila to ostatnia osoba, z którą chciałbym się


teraz spotkać. Ale cieszę się, że jest w lepszym miejscu, wraca do
zdrowia i rozwodzi się z tą kanalią, swoim mężem. Kasuję mail
i postanawiam więcej o tym nie myśleć.
Wzywam Andreę. Muszę się napić kawy. Dla ukojenia nerwów.

JEST PÓŹNO. SŁOŃCE schowało się już za horyzontem, a ja w gabinecie


gapię się w pusty ekran monitora.
Przysięga.
To zadanie okazało się trudniejsze, niż myślałem. Wszystko, co
napiszę, zostanie wypowiedziane na głos przed rodziną i przyjaciółmi.
Staram się znaleźć słowa, które wyrażą moje uczucia do Any, radość,
że spędzę z nią resztę życia, i zaszczyt, że wybrała właśnie mnie.
Psiakrew. Cholernie to trudne.
Wracam myślami do popołudnia, kiedy razem z Aną spotkaliśmy się
z Gią Matteo. Gia chciała poznać naszą opinię o jej pomysłach na
nowy dom. Jej wizja jest odważna: mnie się podoba, ale nie wiem, czy
przekonała Anę. Kiedy zobaczymy projekt na papierze, wtedy
wszystko ocenimy.
Na szczęście spotkanie było krótkie. I dotknęła mnie tylko raz.
Od tamtej chwili próbuję napisać swoją przysięgę, Ana natomiast
rozmawia przez telefon z Alondrą Gutierrez. Obie niezmordowanie
pracują nad ślubem i weselem.
Mam nadzieję, że wszystko odbędzie się tak, jak chce tego Ana.
A dopóki ona jest szczęśliwa, to ja też.
Przede wszystkim jednak zależy mi na jej bezpieczeństwie. Życie
bez Any byłoby nie do zniesienia.
Przed oczami pojawiają mi się straszliwe obrazy: Ana na muszce
pistoletu w swoim starym mieszkaniu, Ana, nie Ros, siedząca obok
mnie w spadającym helikopterze, blada Ana leżąca na brudnym,
kiedyś zielonym dywanie…
Grey, przestań. Przestań.
Muszę zapanować nad tymi ponurymi myślami.
Skoncentruj się, Grey. Skup na tym, gdzie chcesz być.
Z Aną.
Pragnę podarować jej cały świat.
Wracam do komputera i zaczynam pisać.

ANA PODNOSI WZROK, kiedy wchodzę do biblioteki, i uśmiecha się do


mnie słodko, chociaż widzę, że jest zmęczona. Czyta jakiś rękopis.
– Cześć.
– Cześć – odpowiada.
Siadam na fotelu obok i wyciągam do niej ramiona. Bez chwili
wahania prostuje swoje smukłe nogi, wskakuje mi na kolana
z rękopisem w ręku i wtula się we mnie. Obejmuję ją i całuję w czubek
głowy, wdychając jej zapach. Moje wcześniejsze lęki i wątpliwości
znikają jak ręką odjął. Jest bezpieczna, w moich ramionach.
A ja jestem bezpieczny z nią.
CZWARTEK, 28 LIPCA 2011

S potkanie z dyrektorami przebiegło pomyślnie. Wszyscy wiedzą, co


mają robić i jakie następne kroki przedsięwziąć. Zostawiam firmę
w bezpiecznych rękach – ale też ani przez chwilę w to nie wątpiłem.
Z drugiej strony muszę przyznać, że jednak trochę się denerwuję. Po
raz pierwszy wyjeżdżam na tak długo. Kiedy wychodzą, po kolei
ściskają moją dłoń i życzą mi szczęścia.
– Jutro jeszcze jestem – przypominam Marcowi.
– Christianie, zasługujesz na przerwę – odpowiada. – Udanego
miesiąca miodowego.
– Dziękuję.
Wzdycham i przeczesuję palcami włosy. Czego ja się tak boję, do
cholery? Kiedy wszyscy już wychodzą, Ros siada obok mnie.
– Dom jest twój.
– Załatwione?
– Podpisane i przypieczętowane.
– Dzięki, że wszystkim się zajęłaś. Klucze?
– Przywiozą je.
– Dam je swojemu bratu. Będzie nadzorował remont.
Ros robi wielkie oczy.
– Jeszcze remont? Sporo masz na głowie, Christianie. Najwyższa
pora na wakacje.
– A wiesz, jestem na nie gotowy i już nie mogę się doczekać.
– Dokąd się wybieracie?
– Posłuchałem twojej rady. Do Europy.
Ros uśmiecha się radośnie.
– Gwen i ja nie możemy się doczekać soboty.
– Odetchnę, kiedy będzie po wszystkim. – Uśmiecham się
z przymusem.
– Christianie! – Jest poruszona. – Masz się cieszyć tym dniem!
– Chcę, żeby Ana się cieszyła.
Twarz Ros łagodnieje.
– Źle do tego podchodzisz.
Śmieję się, bo rzadko robi osobiste uwagi.
– Winny.
Uśmiecha się z ciepłym błyskiem w oku. Do twarzy jej z tym.
– Mój miesiąc miodowy na pewno będzie udany, tym bardziej że
zostawiam ciebie na posterunku. Nie wątpię, że dopilnujesz, aby
wszystko w firmie chodziło jak w zegarku.
Uśmiecha się jeszcze szerzej.
– Nie denerwuj się tak. Będziesz w Europie, nie na Marsie.
Zadzwonię, jeśli będę czegoś potrzebować.
– Dzięki, Ros.
– A teraz wybacz, ale muszę wracać do obowiązków.
Wstajemy i kiedy Ros mija mnie w drodze do wyjścia, naprawdę się
cieszę, że jest w moim zespole.

– CHRISTIANIE, KRĄŻYSZ JAK lew w klatce. O co chodzi? – pyta Flynn.


Siedzi na swoim krześle i patrzy na mnie z zawodowym dystansem,
podczas gdy ja chodzę tam i z powrotem po jego gabinecie,
wydeptując na dywanie ścieżkę. Słysząc jego pytanie, zatrzymuję się
i wyglądam przez okno. Widzę Taylora, który czeka w samochodzie.
Zza lustrzanych okularów obserwuje ulicę.
– Nerwy? – zgaduję. Wracam do kanapy i osuwam się na nią.
– To zrozumiała reakcja, zważywszy na to, że za dwa dni bierzesz
ślub.
– Czyżby?
– Oczywiście, że tak. To zupełnie naturalne, że się denerwujesz.
Publicznie wyznasz, ile znaczy dla ciebie Anastasia. Wszystko stanie
się realne.
Tak. Właśnie takie się stanie.
– Ale tak długo trwało, zanim dotarliśmy do tego punktu, po czym
w ostatniej chwili zapomnieliśmy o obrączkach. – Sfrustrowany
wyrzucam ręce w górę. – Jak to o nas świadczy?
– Że jesteście oboje zapracowani? – podsuwa kojącym tonem.
Nie udaje mu się mnie uspokoić.
– Wszyscy radzą, żebym się cieszył. – Ściągam brwi.
Flynn patrzy na mnie w zamyśleniu, czekając na ciąg dalszy.
– Chcę, żeby to się już stało!
– Naprawdę? Jesteś pewny, że chcesz to mieć za sobą?
Co on wygaduje! Gapię się na niego, jakby wyrosła mu druga głowa.
– Co? Ślub? Jasne, że tak!
– Tak myślałem.
– To czemu pytasz, czy mam wątpliwości?
– Christianie, próbuję dojść do źródła twego niepokoju.
– Po prostu chcę to mieć za sobą – wyrzucam z siebie
zniecierpliwiony.
Flynn jednak milczy i w dalszym ciągu przygląda mi się ze spokojną,
wyważoną miną, podczas gdy ja czekam, aby podał mi jakieś
wyjaśnienie. Ponieważ tego nie robi, zdaję sobie sprawę, że to test.
Cholera.
– To trwa zbyt długo, a ja nie należę do cierpliwych ludzi – bąkam
pod nosem.
– Minęło zaledwie kilka tygodni, to niezbyt długo.
Prycham przez nos, próbując odczytać swoje emocje.
– Mam nadzieję, że Ana się nie rozmyśli.
– Sądzę, że na tym etapie to wysoce wątpliwe. Niby czemu miałaby
to zrobić? Przecież cię kocha. – Patrzy mi w oczy.
Milczę, niezdolny wyartykułować tego, co mnie gnębi. Złości mnie
to.
– Chcesz się po prostu ożenić? – podsuwa Flynn.
– Tak! Wtedy wreszcie będzie moja. I będę mógł jej strzec. Tak jak
trzeba.
– Ach. – Flynn kiwa głową i wzdycha lekko. – To zatem nie tylko
nerwy, Christianie. Powiedz mi, o co chodzi.
No dalej, Grey.
Przełykam i w końcu wyduszam z siebie ten skrywany
w najmroczniejszym zakamarku duszy lęk.
– Nie zniósłbym życia bez niej. – Moje słowa są ledwie słyszalne. –
Nachodzą mnie straszliwe, przerażające myśli.
Flynn kiwa głową i stuka palcem w dolną wargę. Chyba właśnie na
to czekał.
– Chcesz o tym porozmawiać? – pyta.
– Nie. – Wtedy stałoby się to realne.
– Dlaczego?
Potrząsam głową, bo czuję się obnażony – bezbronny – jakbym
siedział na czubku drzewa bez ubrania, a wokół hulał wiatr.
John pociera brodę.
– Christianie, twoje lęki są w pełni zrozumiałe. Ale kryje się za nimi
dręczone, zaniedbywane dziecko, porzucone przez zmarłą matkę.
Zamykam oczy i widzę zaćpaną dziwkę na podłodze.
Tylko że ma twarz Any.
Kurwa.
– Teraz jesteś dorosły. Odnosisz wielkie sukcesy – ciągnie
tymczasem John. – Nikt nie ma gwarancji na życie, ale jest mało
prawdopodobne, by coś się miało przytrafić Anie, zważywszy na to,
jak o wszystko zadbałeś.
Otwieram oczy i napotykam wzrok Flynna – czeka na więcej.
– Bardziej boję się o nią niż o siebie – mówię szeptem.
Twarz mu łagodnieje.
– Rozumiem, Christianie. Kochasz ją. Ale teraz musisz spojrzeć na
ten strach z perspektywy i nad nim zapanować. Jest irracjonalny. I tak
naprawdę świetnie o tym wiesz.
Wzdycham rozdzierająco.
– Wiem. Wiem.
Marszczy przelotnie czoło i spuszcza wzrok.
– Chcę cię tylko przestrzec. – Patrzy na mnie, by mieć pewność, że
słucham go uważnie. – Nie sabotuj własnego szczęścia.
– Słucham?
– Uważasz, że na nie nie zasługujesz. Poza tym jest to dla ciebie
względnie nowe doświadczenie, ale powinieneś je pielęgnować i cenić.
Do czego on, do diabła, zmierza?
– Staram się, naprawdę – mówię. – Ale i tak się denerwuję.
– Wiem. Po prostu o tym pamiętaj.
Kiwam głową.
– Posiadasz wszelkie narzędzia, by pokonać ten strach. Użyj ich.
Wykorzystaj swój racjonalny umysł.
Dobrze już, dobrze.
Mam dość wykładu, który już tyle razy słyszałem.
– Idźmy dalej.
Ściąga usta.
– Jesteś pewny?
– Tak.
Zmienia temat.
– Skoro mowa o sabotażu, wiadomo już, kto był sabotażystą?
– Nie! – brzmi to jak obelga. Naprawdę chciałbym znać
odpowiedź. – Zaczynam myśleć, że przesadziłem.
– Nie byłby to pierwszy raz.
Wykrzywiam usta w czymś na kształt uśmiechu.
– Ana też tak powiedziała.
– Dobrze cię zna.
– Owszem, lepiej niż ktokolwiek. Poza tobą.
– Schlebiasz mi, Christianie. Na pewno zna cię dużo lepiej. Różnym
osobom mówimy różne rzeczy. To po części czyni nas ludźmi. Myślę,
że widziała twoje najgorsze i najlepsze strony.
To prawda.
– Potrafi wydobyć ze mnie to, co najgorsze i najlepsze.
– Skup się na tym, co najlepsze. Nie roztrząsaj tego, co najgorsze.
Wykorzystaj to, czego się tutaj nauczyłeś.
– Mogę spróbować.
– Nie próbuj, tylko tak zrób. Potrafisz to aż za dobrze, Christianie. –
Krzyżuje nogi i mówi dalej. – Jak ci się układa z rodzicami?
– Znacznie lepiej. – Opowiadam mu o ostatniej rozmowie z Grace.
– Brzmi wspaniale. A z ojcem?
– W zasadzie nic od tamtych zaskakujących przeprosin.
– To dobrze. – Przerywa na chwilę. – Dostałeś mail od Leili, który ci
przekazałem?
– Tak. Nie chcę jej widzieć.
– Uważam, że to mądra decyzja. Powiadomię ją.
– Dziękuję.
Uśmiecha się.
– Wiesz co, ty może nie masz ochoty robić ze ślubu wielkiej
uroczystości, ale moja żona już nie może się doczekać.
Śmieję się.
– Przyprowadzimy chłopców. Mam nadzieję, że zabezpieczyliście
wszystko.
– O ile wiem, Ros, moja dyrektorka, też przyjdzie z dziećmi.
– Rozmawiałeś z Aną o dzieciach?
– Tylko ogólnie. Mamy mnóstwo czasu. Oboje jesteśmy młodzi.
Prawdę mówiąc, wciąż zapominam, jaka młoda jest Ana.
No właśnie, sam też zachowuję się jak naburmuszony dzieciak.
– To prawda, jesteście jeszcze młodzi. – Zerka na zegar za moimi
plecami. – Na dzisiaj to chyba koniec, pod warunkiem że nie chcesz
jeszcze o czymś porozmawiać. Jakiś czas nie będziemy się spotykać na
gruncie zawodowym.
– Nie, wszystko w porządku. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
– Na tym polega moja praca. Pamiętaj. Nie roztrząsaj tego, co złe.
Skup się na pozytywach.
Kiwam głową i wstaję.
– Jeszcze jedna rada, osobista – mówi John. – Szczęśliwa żona,
szczęśliwe życie. Uwierz mi na słowo.
Zaczynam się śmiać.
– Miło widzieć, że się śmiejesz – stwierdza z uśmiechem.

PATRZYMY Z ANĄ NA siebie. Leżymy w moim łóżku, w naszym łóżku,


nos w nos, zaspokojeni, ale ani trochę śpiący.
– To było miłe – mówi Ana półgłosem.
– Znowu to słowo. – Mrużę oczy.
Uśmiecha się i przesuwa palcem po moim policzku. Jej uśmiech
gaśnie.
– Co się stało? – pytam, a ona spuszcza wzrok. – Ano!
Znowu na mnie patrzy, tym razem intensywnie.
– A może zanadto się pośpieszyliśmy? – pyta gwałtownie, cicho i na
bezdechu.
Natychmiast cały się spinam.
O co jej, kurwa, chodzi?
– Skąd! Czemu tak myślisz?
– Po prostu jestem teraz taka szczęśliwa, że chyba bardziej się nie
da. Nie chcę niczego zmieniać.
Zamykam oczy i wzdycham z ulgą. Kładzie mi rękę na policzku.
– A ty? Jesteś szczęśliwy?
Otwieram oczy i patrzę na nią tak szczerze, jak tylko potrafię.
– Oczywiście, że jestem szczęśliwy. Nawet nie wiesz, jak bardzo
zmieniłaś moje życie na lepsze. Ale będę szczęśliwszy, kiedy już się
pobierzemy.
– Denerwujesz się. Widzę to w twoich oczach. – Pieści palcem moją
brodę.
– Denerwuję się, bo chcę, żebyś już była moja.
– Jestem twoja – mruczy, a ja się uśmiecham.
Moja.
Mówię dalej.
– Ale najpierw musimy przeżyć dwa dni intensywnego życia
towarzyskiego.
Chichocze.
– Tak. I to by było na tyle.
– Już nie mogę się doczekać, żeby cię zabrać.
– Ja też nie. Dokąd pojedziemy?
– To niespodzianka.
– Lubię niespodzianki.
– Ja lubię ciebie.
– Ja też cię lubię, Christianie. – Przybliża się i całuje mnie w czubek
nosa.
– Jesteś śpiąca? – pytam.
– Nie.
To dobrze.
– Ja też nie. I jeszcze z tobą nie skończyłem.
SOBOTA, 30 LIPCA 2011

E lliot pociąga spory łyk macallana. Jest już po północy, mój brat
leży rozwalony na kanapie, zajmując tyle przestrzeni, ile się tylko da.
Ten facet nie ma pojęcia, czym są dobre maniery.
– Stary, świetna ta szkocka.
– Ja myślę. – Kosztowała majątek.
– Co od niej dostałeś? – pyta mnie Elliot.
Wyjmuję z kieszeni turkusowe pudełeczko od Tiffany’ego, w którym
jest mój prezent ślubny od Any. Otwieram je po raz drugi
i przyglądam się platynowym spinkom do mankietów, na których
widnieje wygrawerowane C splatające się z A. Nigdy wcześniej
niczego podobnego mi nie kupiła i jestem nimi wprost zachwycony.
Założę je jutro na nasz ślub.
Podaję je Elliotowi, a on kiwa głową z uznaniem.
– Ładny prezent.
– Owszem. Są idealne.
– Już późno, brachu. – Ziewa. – Pora spać. Gdybyś zapomniał, jutro
cię zaobrączkują.
– Masz rację. Trzeba się położyć. – Łyk armagnacu rozgrzewa mi
podniebienie, po czym gładko spływa w dół gardła. – To dziwne, że
dzisiaj będę spał sam.
W życiu bym nie pomyślał, że kiedyś coś takiego powiem.
– Świetny wieczór – mówi Elliot, nie zwracając uwagi na moje
słowa. – Rodzice Any są w porządku. Bob niewiele mówi. Zresztą
ojciec Any też.
– Obaj są raczej milczący. – Unoszę brew. – Widocznie Carla takich
lubi.
– Ci milczący mają najwięcej za uszami – śmieje się Elliot. – Trochę
jak ty, ważniaku. – Podnosi swoją szklaneczkę i szczerzy się do mnie
w uśmiechu.
Odpieprz się, Elliot. Patrzę na niego gniewnie.
– Jak ja? Nie mam pojęcia, do czego pijesz, i nawet nie chce mi się
o tym myśleć. To moi teściowie, do kurwy nędzy.
– No, nie wiem. Mama Any jest sexy. Może powinienem przerzucić
się na starsze panie.
Nie będę z nim o tym gadał!
– Chłopie! A co z Kavanagh?
Uśmiecha się głupkowato i mam nadzieję, że tylko żartował.
– Fajnie, że wasi starzy się dogadują – schodzi na bezpieczniejszy
grunt. – A Ray jest fanem Marinersów, więc nie może być taki zły, ale
mam wątpliwości co do Soundersów. Nie przepadam za futbolem.
Kiwam głową. Prawdziwa ulga: nawet Raymond Steele uległ czarowi
Grace i podobało mu się jej zainteresowanie. Nie ma też żadnej
niechęci między nim a matką Any, na całe szczęście. Ray już się
położył. Cóż za ironia, że nocuje w pokoju, który miałem nadzieję, że
będzie należał do Any, gdyby zgodziła się zostać uległą.
Może jednak lepiej zachowam tę informację dla siebie.
– Twoja pani Jones też się nieźle spisała – zauważa Elliot.
– To prawda. Gail wspaniale gotuje. I chyba lubi od czasu do czasu
kulinarne wyzwania.
Elliot dopija drinka i mlaska z uznaniem.
Zachowuj się, brachu, zachowuj.
– Naprawdę cholernie dobra whisky, ważniaku. Idę do wyra. A ty?
– Mam jeszcze coś do załatwienia.
Elliot patrzy na zegarek.
– O tej porze? Jest późno.
– Muszę przeczytać maila, który przyszedł w czasie kolacji. Nie
zajmie mi to zbyt dużo czasu. – Zresztą wątpię, żeby udało mi się
zasnąć.
– To twój pogrzeb… To znaczy, ślub. – Elliot uśmiechnięty zrywa
się z kanapy z typową dla siebie zaskakującą energią. – Dobranoc.
Spróbuj się przespać, okej? – Wali mnie w ramię i wychodzi.
– Dobranoc – wołam za nim. – I nie zapomnij obrączek!
W odpowiedzi pokazuje mi środkowy palec. Nie mogę się nie
roześmiać. Wstaję i chowam pudełeczko od Tiffany’ego do kieszeni.
W gabinecie otwieram mail, o którym nieustannie myślałem, odkąd
przyszedł dzisiaj wieczorem. Jest od Welcha i zawiera raport NRBT na
temat wypadku mojego „Charlie Tango”. Wiadomość od Welcha jest
zwięzła:

Nadawca: Welch, H.C.


Temat: Raport NRBT
Data: 29 lipca 2011, 18:57
Adresat: Christian Grey
Do wiadomości: JB Taylor

Szanowny Panie,
w załączniku szczegółowy raport Narodowej Rady Bezpieczeństwa
Transportu. Byli niezwykle dokładni i potwierdzają sabotaż. Przewody
paliwowe zostały przecięte, przez co paliwo zalało silniki.
Raport został przekazany FBI, które będzie kontynuowało dochodzenie. Na
szczęście NRBT informowała ich na bieżąco i w zeszłym tygodniu FBI
zabezpieczyło odciski palców. Są na etapie wykluczania inżynierów
i obsługi naziemnej, ale na razie nie udało im się zawęzić kręgu
podejrzanych.
Jutro chciałbym przeprowadzić odrzutowiec do Sea-Tac, więc wylecicie
stamtąd, nie z Boeing Field. Zajmę się transportem na lotnisko.
W szczegółach dot. wesela dopisałem czterech dodatkowych agentów
ochrony. Ich CV w załączniku. Taylor zatwierdził. Dwaj będą przez całą noc
pilnować miejsca, w którym odbędzie się uroczystość.
Przepraszam, że zawracam głowę w przededniu wesela.
Wszystkim się zajmiemy. Proszę cieszyć się swoim wielkim dniem.

Welch

Kurwa. Mieliśmy rację.


Ale kto chce mnie zabić? Kto?
Odpisuję Welchowi.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Raport NRBT
Data: 30 lipca 2011, 00:23
Adresat: Welch, H.C.
Do wiadomości: JB Taylor

Zgadzam się. Dziękuję.


Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wlewam w siebie resztę koniaku i postanawiam przeczytać pełny


raport w łóżku. Jestem sam, ponieważ Ana spędza tę noc u moich
rodziców.
Do diabła z tymi głupimi tradycjami.
Powinna być tutaj. Ze mną. Brakuje mi jej.
Przynajmniej towarzyszy jej Sawyer. Będzie jej pilnował.
W coraz gorszym nastroju zabieram wydrukowany raport. Dość
mam tego całego gówna.
Raport jest obszerny i w gruncie rzeczy nudny, lecz chociaż oczy
same mi się zamykają, udaje mi się dobrnąć do końca. Teraz trzeba
będzie przekazać helikopter FBI, a kiedy z nim skończą, trafi do
fabryki Eurocopter, gdzie jeszcze raz dokładnie go zbadają. Mam
nadzieję, że naprawa okaże się możliwa i moja firma nie będzie
musiała się użerać z ubezpieczycielami.
Gaszę światło i leżę, gapiąc się w sufit.
Czemu to się dzieje w noc poprzedzającą mój ślub?
Spowija mnie ciemność, a uczucie samotności doskwiera mi coraz
bardziej. Teraz wiem, że to samotność. Kiedy nie ma przy mnie Any,
moje serce jest niekompletne. Chociaż technicznie rzecz biorąc, nie
jestem sam. Mój przyszły teść prawdopodobnie śpi w pokoju wyżej,
Elliot w pokoju gościnnym obok, a kwatery personelu są prawie
wszystkie zajęte. Lecz nieobecność Anastasii Steele jest wręcz
namacalna. Chciałbym, żeby tu była. Objąłbym ją i cały się w niej
zatracił. Kusi mnie, żeby napisać do niej SMS-a, ale mógłbym ją
obudzić, a sen jest jej potrzebny. Kurwa mać. Bez niej nie potrafię się
odnaleźć. Poza tym ktoś mi życzy śmierci i nie mamy pojęcia, kim on
jest.
Cholera. Przestań o tym myśleć, Grey.
Zamykam oczy.
Oddychaj, Grey. Oddychaj.
Zaczynam liczyć barany.

Szybujemy. Ana siedzi z przodu kokpitu, rękami zapiera się


o osłonę nad głową i piszczy z zachwytu i niedowierzania.
Przepełnia mnie radość. Tak wygląda szczęście. To jest miłość.
Nasze życie jak kolorowa mozaika w zieleniach i brązach rozciąga
się pod nami. Skręcam i nagle wpadamy w korkociąg. Lecimy
„Charlie Tango” i tracimy wysokość. Czuję ogień. Walczę, żeby
utrzymać helikopter w poziomie. Muszę znaleźć miejsce, gdzie
mógłbym wylądować. Słyszę tylko ryk silników i krzyk Any.
Spadamy. Kurwa. Wirujemy. W dół. W dół. W dół. Cholera.
Uderzymy w ziemię. Nie. Nie! Ana leży na lepkim od brudu
zielonym dywanie. Potrząsam nią. Nie budzi się. Ano. Ano. Ano!
Rozlega się huk. On stoi w drzwiach. Tu jesteś, mały gnojku!
Nie. Nie. Ano. Ano. Ano!

Budzę się gwałtownie, klatkę piersiową i brzuch mam zlane potem.


Za oknem widzę pierwsze przebłyski świtu.
Jest za wcześnie.
Pocieram twarz, próbując zapanować nad oddechem
i przerażeniem. Zamykam oczy i kładę się na boku. Sięgam po
poduszkę Any i przyciągam ją do siebie. Zanurzam się w jej zapachu.
Ach…

Dziadek Theodore podaje mi jabłko. Jest jaskrawoczerwone.


I słodkie. Na twarzy czuję lekki wiaterek. Przyjemnie chłodzi, gdy
żar leje się z nieba. Stoimy razem w sadzie. Dziadek trzyma mnie
za rękę. Dłoń ma szorstką od odcisków. Zbliżają się mama, tato
i Elliot. Niosą koszyk piknikowy. Tato rozkłada koc. I siada na
nim Ana.
Ana. Jest tutaj. Ze mną. Z nami. Śmieje się. Ja też się śmieję. Ana
gładzi mnie po twarzy. Potrzymaj, mówi. I podaje mi maleńką
Mię. Mię. Nagle znowu mam sześć lat. Mii-a. Tak. Tak. Kochany
chłopiec. Mówisz. Mia. Ma na imię Mia. I mama zaczyna płakać ze
szczęścia.

Otwieram oczy, wybudzony przez sen, który nie do końca pojmuję.


Co mi się śniło?
Słońce stoi już wyżej, co znaczy, że nadeszła pora, bym mógł wstać.
Potrząsam głową, żeby otrzeźwieć, i nagle mi się przypomina – to
dzisiaj uczynię Anę swoją.
Dzisiaj, w samo południe.
Tak!
A potem zabieram ją na trzy tygodnie do Europy. Już nie mogę się
doczekać, żeby wszystko jej pokazać. Kiedy tak leżę podekscytowany
swoimi planami, do głowy wpada mi pomysł.
Hmm… Spakuję kilka gadżetów z pokoju zabaw, które jeszcze
bardziej umilą nam pobyt.
Tak.
Wyskakuję z łóżka, chwytam podkoszulek i idę do kuchni. Już
w przedpokoju słyszę głosy. Ray siedzi przy blacie i pałaszuje bekon,
jajka, ziemniaki z cebulą i kiełbaski. Gawędzi z panią Jones.
W przeciwieństwie do mnie ma na sobie elegancką koszulę i spodnie
od smokingu.
– Dzień dobry – mówię.
– Dobry.
– Dzień dobry panu – odpowiada radośnie Gail. – Kawy?
– Poproszę.
– Piękne mieszkanko – mówi Ray, nożem wskazując na sufit.
– Dziękuję.
– Ana mówiła, że kupiłeś dom.
– Tak. Na wybrzeżu.
Ray kiwa głową.
– Mówi, że masz też lokum w Aspen i Nowym Jorku.
– Hmm… Tak. No wiesz, nieruchomości. Dywersyfikuję swoje
portfolio.
Kiwa głową, ale nie komentuje.
– Dużo jak na jedną osobę.
– Od dzisiaj będzie nas już dwoje, żeby się wszystkim zajmować.
Unosi wysoko brwi i rozciąga usta w powolnym uśmiechu, a ja nie
wiem, czy z aprobatą, czy raczej niedowierzaniem. Liczę na aprobatę.
– Pewnie masz rację – mówi.
Chcę zmienić temat.
– Dobrze spałeś?
– Owszem. To chyba najładniejszy pokój, w jakim mieszkałem.
Z niezłym widokiem.
– Cieszę się, że było ci wygodnie.
– Bardzo proszę – mówi pani Jones, stawiając przede mną filiżankę
czarnej kawy.
– Dziękuję, Gail.
– Co by pan zjadł na śniadanie?
– To samo co Ray.
Uśmiecha się.
– Już podaję.
Siadam na hokerze obok Raya i pytam, czy ostatnio wędkował.
W jego oczach pojawia się błysk.

NAWET JA MUSZĘ przyznać, że Elliot doskonale się prezentuje


w smokingu. Jedziemy Q7 do domu moich rodziców w Bellevue.
– Jak się trzymasz? – pyta mnie.
– Chciałbym, żeby ludzie przestali mnie o to pytać.
– Serio? Denerwujesz się? Jesteś najbardziej opanowanym typem,
jakiego znam. O co chodzi? Bo spędzisz resztę życia z tą samą
kobietą? Na twoim miejscu też bym się denerwował.
Przewracam oczami.
– Twoja rozwiązłość nie zna granic, Elliot. Ale przyjdzie dzień,
kiedy ktoś wywróci twoje życie do góry nogami. Nie przypuszczałem,
że mnie to spotka. A teraz proszę bardzo, stało się.
Zmienia mu się wyraz twarzy i kiedy zajeżdżamy przed dom
rodziców, wygląda przez okno. Na podjeździe sznur samochodów
czeka na zaparkowanie, a wystrojeni goście weselni po różowym
dywanie zmierzają na tył domu. Taylor zatrzymuje się i do samochodu
podchodzi dwóch facetów w ciemnych garniturach, z dyskretnymi
słuchawkami w uszach i w lustrzanych okularach przysłaniających
oczy. Otwierają drzwi z obu stron. Domyślam się, że to dodatkowi
ochroniarze.
– Gotowy? – Elliot obrzuca mnie szybkim, dodającym otuchy
spojrzeniem. – Jeśli chcesz się wycofać, jeszcze zdążysz.
– Odpieprz się.
Z uśmiechem wysiada z auta.
Biorę głęboki wdech.
Dzieje się.
Przedstawienie czas zacząć, Grey.
Brzęczy mój telefon. Patrzę na wyświetlacz i włosy stają mi dęba.
SMS od Eleny.

ELENA
Popełniasz wielki błąd.
Znam Cię. Ale będę przy Tobie, kiedy Twoje
życie się zawali. A zawali się.
Będę, bo mimo tego, co powiedziałam,
kocham Cię. Zawsze będę kochać.

Co to ma być, do ciężkiej kurwy nędzy?


– Christian. – Elliot odwraca moją uwagę. – Idziesz?
– Tak – odpowiadam szorstko. Szybko kasuję wiadomość
i wysiadam z samochodu.
Pieprzyć ją.
– W porządku? – Elliot ściąga brwi, kiedy do niego podchodzę.
– Tak. Zróbmy to. – Niemal biegnę, za wszelką cenę starając się
powstrzymać atak wściekłości. Jakim prawem Elena zakłóca dzień
mojego ślubu! Nie zwracam uwagi na stojącą mi na drodze młodą
dziewczynę, całą w uśmiechach. W ręce trzyma podkładkę do pisania,
ale ja mijam ją pędem, pozwalając, żeby Elliot załatwił z nią, co
trzeba, i przechodzę przez frontowe drzwi. W holu stoi Grace.
– Kochanie, jesteś już.
– Mamo.
– Wyglądasz bardzo przystojnie, Christianie. – Obejmuje mnie i tuli
z wahaniem. Podsuwa mi do pocałunku policzek.
– Mamusiu – mówię szeptem, a ona cofa się o krok i patrzy na mnie
zatroskana.
– Dobrze się czujesz?
Kiwam tylko głową, bo boję się odezwać.
– Ana jest na górze, nie możesz jej zobaczyć przed ślubem. Spała
w twoim pokoju. Chodź ze mną. – Bierze mnie za rękę i prowadzi do
salonu. – Denerwujesz się, kochanie? Uściskałabym cię jak należy, ale
nie chcę ci pobrudzić marynarki makijażem – mówi Grace. –
Makijażystka nakładała go chyba kielnią. Miną miesiące, zanim go
zeskrobię.
Zaczynam się śmiać uszczęśliwiony, że to właśnie Grace spotkałem
jako pierwszą.
– Nic mi nie jest, mamo.
– Na pewno?
– Tak.
Mój gniew się ulotnił, pokonany przez kobietę, którą nazywam
mamą. Składam sobie w duchu przysięgę, że dzisiaj nie będę myślał
o pani Lincoln.
– Tak się cieszę, kochanie – dodaje rozpromieniona Grace.
– Świetnie wyglądasz, mamo. Makijaż i w ogóle.
– Dziękuję, kochanie. Och, a darowizny na fundację nigdy nie były
tak wielkie. Jestem ci naprawdę wdzięczna. To takie hojne z twojej
strony.
Śmieję się pod nosem.
– To był pomysł Any. Nie mój.
– Och, urocze. – Grace stara się ukryć zaskoczenie.
– Mówiłem ci. Nie jest pazerna.
– Oczywiście, że nie. To cudowny gest z jej i twojej strony. Na
pewno dobrze się czujesz?
– Tak. Po prostu dostałem irytującego SMS-a od dawnego
wspólnika.
Grace mruży oczy i już zaczynam się bać, że powiedziałem za dużo,
ona jednak przechodzi do porządku dziennego nad moim
wyjaśnieniem i patrzy na zegarek.
– Zaczynamy za piętnaście minut. Mam tu bukiecik do twojej
butonierki. Zaczekasz tutaj czy przejdziesz do pawilonu?
– Myślę, że powinniśmy z Elliotem zaczekać na swoich miejscach.
Mama przypina mi białą różę do klapy marynarki i cofa się, by
obejrzeć swoje dzieło.
– Och, kochanie. – Przykłada palce do ust, jakby się miała
rozpłakać.
Cholera, mamo.
Ściska mnie w gardle, ale sytuację ratuje Elliot, który wchodzi do
pokoju.
– A ja to co? Siekana wątróbka? – mówi do Grace, udając oburzenie,
ale w oczach ma wesołe błyski.
– Och, kochanie. Ty też wyglądasz bardzo przystojnie.
Otrząsa się i ujmuje jego twarz w obie dłonie, a ja czuję ukłucie
zazdrości, że dotykanie się przychodzi im z taką łatwością.
– Mamo, ty wyglądasz jak królowa. – Mój brat, czarujący jak zwykle,
całuje ją w czoło.
Grace śmieje się radośnie jak młoda dziewczyna i poprawia fryzurę.
– Lepiej już idźcie. Pokażą wam, gdzie macie usiąść. Ale najpierw,
Elliocie, przypnę ci kwiat.

KIEDY IDZIEMY DO pawilonu, podchodzi do mnie Taylor.


– Proszę pana, odebrałem walizkę panny Steele i razem z całą
resztą kazałem wysłać na Sea-Tac.
– Doskonale. Dziękuję, Taylorze.
Uśmiecha się do mnie.
– Powodzenia, proszę pana.
Kiwam głową w podzięce i idę za Elliotem do wielkiego jak stodoła
namiotu.

KWARTET SMYCZKOWY GRA Halo Beyoncé, umilając mi oczekiwanie na


pannę Anastasię Steele. Moi bliscy naprawdę się postarali – namiot
prezentuje się wspaniale. Elliot i ja siedzimy w pierwszym z kilku
rzędów złotych krzeseł, które szybko się zapełniają. Patrzę na scenę
przed sobą. Oglądam każdy szczegół w nadziei, że w ten sposób choć
trochę opanuję zdenerwowanie. Bladoróżowy dywan prowadzi do
imponującej, przystrojonej kwiatami altany nad brzegiem jeziora.
Dekoracja składa się z różowych i białych róż, przeplecionych
peoniami w kolorze kości słoniowej i delikatnego różu,
przypominającego mi rumieniec, który czasem pojawia się na
policzkach Any. Ceremonię poprowadzi wielebny Michael Walsh,
przyjaciel mojej matki i kapelan w jej szpitalu. Stoi już na swoim
miejscu i cierpliwie czeka. Ciemnymi oczami zerka na mnie i Elliota.
Za kwietnym łukiem słońce migocze na świetlistych wodach Zatoki
Meydenbauera. Piękny dzień na ślub. Obok Walsha stoi jeden
z wynajętych fotografów i trzyma aparat skierowany na mnie.
Odwracam się do Elliota.
– Masz obrączki? – pytam, chyba już po raz dziesiąty.
– Tak – syczy w odpowiedzi.
– Stary! Tylko się upewniam.
Obracam się i patrzę na gromadzących się gości. Tym, których
znam, na powitanie kiwam głową i macham ręką. Są już Bastille
z żoną, Flynn i jego żona Rhian trzymają za rączki swoich małych
synków. Taylor i Gail siedzą obok siebie. Są też fotograf José
Rodriguez i jego ojciec. Ros zjawiła się z partnerką Gwen. Właśnie
sadzają swoje małe córeczki na miejscach. Eamon Kavanagh, jego
żona Britt i Ethan też już przyszli. Mia będzie zachwycona. Mac
salutuje mi na powitanie. Siedzi z młodą blondynką, którą widzę po
raz pierwszy. Dziadkowie Trevelyanowie idą do swoich miejsc
niedaleko nas. Babcia macha radośnie do Elliota i do mnie. Alondra
Gutierrez trzyma się z tyłu i stamtąd dyryguje swoim niewielkim
oddziałem. Kilkorga gości nie rozpoznaję – pewnie znajomi moich
albo Any rodziców. Mama, tato, Carla i Bob idą w stronę swoich
miejsc. Tato wyłamuje się z szyku i podbiega do nas, promieniejąc
z dumy. Obaj z Elliotem wstajemy, żeby się z nim przywitać.
– Tato. – Wyciągam do niego rękę, on jednak zamyka mnie
w niedźwiedzim uścisku.
– Życzę ci szczęścia, synu – mówi radośnie. – Jestem z ciebie taki
dumny.
– Dzięki, tato. – Słowa z trudem przechodzą mi przez nagle
ściśnięte gardło.
– Elliocie. – Tato ściska też mojego brata.
Milkną rozmowy i zapada pełna wyczekiwania cisza. Tato szybko
wraca na swoje miejsce, a zespół zaczyna grać Chasing Cars.
No jasne, Snow Patrol. Ulubiony zespół Any.
Uwielbia tę piosenkę.
Głównym przejściem idzie Mia, w różowej eksplozji tiulu. Za nią
podąża Kate Kavanagh, szczupła i elegancka w sukni z bladoróżowego
jedwabiu.
Ana.
Zasycha mi w gardle.
Wygląda oszałamiająco.
Jest ubrana w dopasowaną suknię z białej koronki z odsłoniętymi
ramionami, które przykrywa delikatny i zwiewny jak pajęczyna welon.
Włosy ma wysoko upięte, tylko kilka kosmyków opada swobodnie
wokół jej pięknej twarzy. Bukiet ślubny jest niezwykle kunsztowny –
ze splecionych różowych i białych róż. Prowadzi ją Ray, z dłonią na jej
ręce, którą trzyma go pod ramię.
Jasna cholera. Gardło ściska mi się jeszcze bardziej.
Wzrok Any pada na mnie i przez welon dostrzegam, jak jej twarz
rozpromienia się w szczęśliwym, elektryzującym uśmiechu.
Och, maleńka.
Przechodzą obok nas i Ana oddaje swój bukiet Kate, która stoi obok
Mii. Ray unosi welon i całuje Anę.
– Kocham cię, Annie – słyszę, jak mówi to lekko zachrypniętym
głosem.
Obraca się ku mnie i przekazuje mi rękę Any. W jego oczach
dostrzegam łzy i muszę odwrócić wzrok, bo boję się, że się rozkleję.
– Cześć – mówię do swojej panny młodej, bo w tej chwili tylko na
tyle mnie stać.
– Cześć – odpowiada i ściska moją rękę.
– Wyglądasz cudownie.
– Ty też.
Uśmiecha się i wszystko wokół znika, nie czuję już zdenerwowania,
milknie muzyka. Jesteśmy tylko my, ja, Ana i wielebny Michael, który
chrząka, by zwrócić uwagę zebranych. Zaczyna się ślub.
– Ukochani, zebraliśmy się dzisiaj tutaj, by połączyć węzłem
małżeńskim Christiana Trevelyana-Greya i Anastasię Steele. –
Wielebny uśmiecha się do nas, a ja mocniej chwytam Anę za rękę.
Teraz zwraca się do zgromadzonych z pytaniem, czy ktoś zna
powód, dla którego to małżeństwo nie może być zawarte. Przypomina
mi się SMS od Eleny i złości mnie, że do tego dopuściłem. Na
szczęście Ana odwraca moją uwagę, zerkając przez ramię na gości.
Ponieważ nikt się nie odzywa, przez tłum przelewa się stłumione
westchnienie ulgi, po którym rozlegają się chichoty i rozweselone
szepty. Ana posyła mi spojrzenie, widzę rozbawienie w jej oczach.
– Phi – mówię bezgłośnie.
Ana tłumi uśmiech.
Wielebny Michael prosi każde z nas po kolei, byśmy oświadczyli, że
nie ma żadnych przeszkód prawnych, abyśmy zostali mężem i żoną.
Kiedy zwraca się do nas ze słowami o powadze zobowiązania, jakie
podejmujemy, mnie znowu zaczyna palić w gardle. Ana wpatruje się
w niego ze skupieniem, a ja zauważam, że ma w uszach kolczyki
z perłą, których wcześniej nie widziałem. Może to prezent od jej
rodziców.
– A teraz proszę, abyście złożyli sobie nawzajem swoje przysięgi
małżeńskie. – Patrzy na mnie zachęcająco. – Christianie.
Biorę głęboki wdech i patrząc w oczy miłości swego życia, z pamięci
recytuję ułożoną przez siebie przysięgę. Moje słowa brzmią
dźwięcznie nad zgromadzonymi ludźmi.
– Ja, Christian Trevelyan-Grey, biorę sobie ciebie, Anastasio Rose
Steele, za prawnie poślubioną małżonkę i uroczyście przysięgam, że
będę cię strzegł, że ty i nasz związek na zawsze pozostaniecie w moim
sercu święte. Przyrzekam wiernie kochać ciebie i tylko ciebie,
w dobrych chwilach i w złych, w chorobie i w zdrowiu, bez względu na
to, dokąd życie nas zaprowadzi. Będę cię strzegł, ufał ci i zawsze cię
szanował.
W oczach Any pojawiają się łzy, a koniuszek jej nosa różowieje.
– Będę z tobą dzielił radości i smutki, pocieszał cię w potrzebie.
Obiecuję dbać o ciebie, wspierać cię w twoich nadziejach i marzeniach
i pilnować, byś była bezpieczna u mego boku. Wszystko, co moje, od
teraz jest też twoje. Oddaję ci rękę, serce i miłość na tak długo, jak
długo oboje będziemy żyć.
Ana ociera łzę, a ja oddycham z ulgą, że niczego nie zapomniałem.
– Ano? – zwraca się do niej wielebny.
Ana z rękawa wyjmuje różową karteczkę i zaczyna czytać.
– Ja, Anastasia Rose Steele, biorę sobie ciebie, Christianie
Trevelyanie-Greyu, za prawnie poślubionego małżonka i przysięgam
ci uroczyście, że zawsze będę ci wierną towarzyszką, w chorobie
i w zdrowiu, będę trwać przy tobie w złych i dobrych chwilach, dzielić
z tobą smutki i radości. – Podnosi na mnie wzrok i mówi dalej, nie
patrząc w kartkę. – Obiecuję kochać cię bezwarunkowo, wspierać cię
w twoich dążeniach i marzeniach, poważać cię i szanować, śmiać się
z tobą i płakać, dzielić z tobą swoje nadzieje i marzenia, przynosić ci
ukojenie w potrzebie. I będę dbać o ciebie do końca naszych dni. –
Mruga, żeby powstrzymać łzy, ja podobnie.
– Wymienicie się teraz obrączkami na znak miłości, jaką się
nawzajem darzycie. Obrączka to niemające końca koło. Jest
nierozerwalne i wieczne, symbol trwałości związku. I takie też niech
będzie wasze oddanie temu małżeństwu, póki śmierć was nie
rozłączy. Christianie, załóż obrączkę na palec Anastasii.
Elliot podaje mi obrączkę Any i zakładam ją na koniuszek jej lewego
palca serdecznego.
– Powtarzaj za mną – mówi wielebny Michael. – Anastasio,
przyjmij tę obrączkę jako znak naszej trwałej wierności, jedności
i miłości.
Powtarzam za nim, głośno i wyraźnie wymawiając każde słowo,
i wsuwam obrączkę do końca.
– Anastasio, załóż obrączkę na palec Christianowi – mówi
wielebny.
Elliot z szerokim uśmiechem podaje Anie moją obrączkę.
– Powtarzaj za mną – ciągnie wielebny. – Christianie, przyjmij tę
obrączkę jako znak naszej trwałej wierności, jedności i miłości.
Wszyscy zgromadzeni słyszą, jak Ana słodkim głosem wypowiada te
słowa. Kiedy kończy, wsuwa mi obrączkę na palec.
Wielebny Michael łączy nasze dłonie i donośnie oznajmia:
– Sprowadziła nas tutaj miłość. Małżeństwo opiera się na miłości.
Tych dwoje młodych ludzi przysięgło sobie wieczną miłość. Uczcijmy
ich i życzmy im siły, odwagi i zaufania, by trwali razem, uczyli się od
siebie nawzajem i we wzajemnej uczciwości kroczyli drogą, którą
poprowadzi ich życie. Christianie i Anastasio, zgodziliście się zostać
mężem i żoną i żyć razem w małżeństwie. Przyrzekliście sobie
nawzajem miłość i obiecaliście sobie jej strzec. Mocą nadaną mi przez
stan Waszyngton ogłaszam was mężem i żoną. – Puszcza nasze dłonie
i Anastasia zwraca się ku mnie z promiennym uśmiechem.
Żona.
Moja.
Serce przepełnia mi niewypowiedziana radość.
– Możesz pocałować pannę młodą – mówi szeroko uśmiechnięty
wielebny Michael.
– W końcu jesteś moja – szepczę i biorę ją w ramiona. Przyciągam
do siebie i całuję w usta. Z tyłu sukienki ma małe guziczki i już sobie
wyobrażam, jak powoli je rozpinam. Nie bacząc na oklaski i wiwaty
zgromadzonych, podniecony głaszczę ją po twarzy. – Wyglądasz
przepięknie, Ano. Tylko ja mogę zdjąć tę suknię z ciebie,
zrozumiano? – Patrzę na nią, starając się, by zabrzmiało to jak
zmysłowa obietnica. Kiwa głową, a jej oczy ciemnieją.
Och, Ano.
Najchętniej porwałbym ją w ramiona i zaniósł do swego pokoju
z czasów chłopięcych, żeby już teraz skonsumować nasze
małżeństwo. Natychmiast. Obawiam się jednak, że ten plan by się nie
powiódł.
Spokojnie, Grey.
– Gotowa na imprezę, pani Grey? – Uśmiecham się do swojej żony.
– Bardziej się już nie da.
Pławię się w cieple jej uśmiechu. Jedną ręką ujmuję dłoń Any, drugą
wyciągam do wielebnego Michaela.
– Dziękuję, wielebny. To była piękna ceremonia. I krótka.
– Dostałem instrukcje – mówi i ściska nasze ręce. – Gratulacje dla
obojga.
Muszę puścić Anę, ponieważ Kate rzuca się, by ją uścisnąć, a Elliot
obejmuje mnie.
– Stary, zrobiłeś to. Gratuluję.
– CHRISTIANIE! – drze się Mia i pada mi w ramiona. – Kocham
Anę! Kocham ciebie! – woła rozentuzjazmowana i ściska mnie
najmocniej, jak potrafi.
– Mia. Spokojnie. Połamiesz mi żebra.
Przychodzi pora na niekończące się gratulacje, całusy i uściski.
Zwieram pośladki, żeby przetrzymać całe to zbędne dotykanie, które
mnie czeka. Pomaga mi nieco przepełniające mnie szczęście.
Zwracam się do matki, która szlocha. Obejmuję ją ostrożnie,
pamiętając o makijażu. Carrick klepie mnie w plecy. Po nich kolej na
Carlę i Boba. Ray Steele ściska mi rękę, coraz mocniej i mocniej.
– Gratuluję, Christianie. Ale pamiętaj, jeśli ją skrzywdzisz, zabiję
cię.
– Niczego innego bym się nie spodziewał, Ray.
– Cieszę się, że się rozumiemy. – Uśmiecha się, puszcza moją nieco
obolałą rękę i klepie mnie w plecy.
Rozciągam palce, przypominając sobie, że Raymond Steele to były
marine.

POPIJAJĄC KONIAK GRANDE Année Rosé, patrzę, jak moja piękna żona
idzie w moją stronę. Właśnie skończyliśmy sesję z fotografami i stoję
przy naszym stoliku w nadziei, że uda mi się coś przekąsić –
małżeństwo zaostrzyło mi apetyt. Ana na każdym kroku się
zatrzymuje, by porozmawiać z gośćmi, przywitać ich i z wdziękiem
przyjąć życzenia. Jaśnieje wewnętrznym blaskiem, a jej uśmiech budzi
każdego do życia.
Jest wyjątkowym człowiekiem. Zachwycającą kobietą.
I jest moja.
Kiedy w końcu dochodzi do mnie, ujmuję jej dłoń i składam na niej
pocałunek.
– Cześć – mówię półgłosem. – Stęskniłem się.
– Cześć. Ja też się stęskniłam.
– Pozbyłaś się welonu, a był taki piękny.
– Był. Ale wciąż ktoś mi po nim deptał.
Krzywię się.
– To musiało być okropne.
Mój ojciec bierze mikrofon.
– Dzień dobry wszystkim – mówi. – Witajcie w naszym domu
w Bellevue, na weselu Christiana i Any. Jeśli mnie nie znacie, z dumą
oznajmiam, że jestem tatą Christiana, nazywam się Carrick i mam
nadzieję przemówić do was nieco później. Powinniście trzymać już
w rękach kieliszki z czymś dobrym, więc wznieśmy toast za Christiana
i jego piękną żonę Anę. Gratuluję wam obojgu. Witaj w rodzinie, Ano.
Bądźcie dla siebie dobrzy. Za Christiana i Anę!
Ojciec posyła mi ciepły, serdeczny uśmiech, który dociera aż do
palców u moich stóp. Wznoszę ku niemu kieliszek. Wszyscy wokół
również wznoszą kieliszki i powtarzają za Carrickiem.
– Za Christiana i Anę! – rozlega się zewsząd.
– Zapraszam do stołu. Zaraz podamy lunch – mówi dalej tato.
Odsuwam krzesło dla Any. Siada, a ja zajmuję miejsce obok. Mamy
stąd doskonały widok na pawilon. Całe szczęście, że w końcu mogłem
usiąść. Umieram z głodu. Stół wygląda przepięknie, nakryty białym
obrusem i przystrojony różowymi i białymi różami. Siadają z nami
nasi rodzice, a także Elliot i Kate, Mia i Bob.
Ana i moja matka optowały za bufetem, ale podają nam przystawki
do stołu, kiedy tymczasem goście szukają swoich miejsc. Jest świeży
chleb na zakwasie z ziołowym masłem i wyśmienity suflet serowy
z delikatną sałatką ze świeżej zieleniny. Moja żona i ja zaczynamy
jeść.

ELLIOT ZABIERA SIĘ za wygłoszenie mowy. Zdążył już wypić kilka


kieliszków szampana, więc może być różnie. Skończyliśmy właśnie
pierwsze danie, łososia w cieście francuskim, upijam więc łyk
bollingera i czekam, co się stanie.
Elliot puszcza do mnie oko i wstaje.
– Dzień dobry. Witam wszystkich. Wyciągnąłem krótką słomkę, to
znaczy poza tym, że mam zaszczyt być świadkiem i bratem Christiana,
zostałem też poproszony o wygłoszenie mowy. Musicie mi wybaczyć,
bo niezbyt lubię publiczne wystąpienia. Podobnie jak niezbyt lubiłem
dorastać z Christianem. Był koszmarnym bratem. Spytajcie naszych
rodziców.
Kurwa! Elliot! Ale wszyscy się śmieją. Ana ściska moją rękę.
– Ten facet potrafi spuścić mi tęgie lanie, co często robił. A ci,
którzy mieli okazję stanąć z nim na ringu, doskonale wiedzą, że z nim
się nie zadziera. To cholerny twardziel. I samotnik. Kiedy był młodszy,
wolał siedzieć z nosem w książce, zamiast włóczyć się po mieście
z takimi jak ja. Wszyscy wiecie, że w szkole nie szło mu najlepiej, więc
nie będę się nad tym rozwodził, ale jakimś fuksem, bo na pewno nie
dlatego, że był bystry, udało mu się zdobyć nieco wykształcenia,
nawet jakimś cudem wylądował na Harvardzie. Okazało się jednak, że
Harvard to też nie jego bajka. Chciał zaistnieć w świecie handlu
i wielkiej finansjery. I tak zrobił… I nie najgorzej sobie radzi. – Elliot
wzrusza ramionami, jakby nie robiło to nim wrażenia, a goście znowu
się śmieją. – Przez cały ten czas ani razu nie wykazał zainteresowania
płcią przeciwną. Nie muszę chyba mówić, co sobie wszyscy
myśleliśmy.
Och, do kurwy nędzy! Przewracam oczami, a Elliot uśmiecha się
radośnie.
– Wyobraźcie więc sobie nasze zbiorowe zdumienie, kiedy nie tak
dawno temu przyprowadził tę piękną, młodą kobietę, Anastasię
Steele. Od początku było wiadomo, że zawojowała jego serce.
I z jakiegoś dziwnego powodu, może jako dziecko upadła na główkę –
znowu wzrusza ramionami – się w nim zakochała. – Po raz kolejny
udaje mu się rozśmieszyć gości! – Dzisiaj związali się węzłem
małżeńskim i chcę powiedzieć jedno: gratulujemy, Christianie i Ano.
Kibicujemy wam. I nie, Ana nie jest w ciąży!
Wszyscy wzdychają zaskoczeni.
– Za państwa młodych, Anę i Christiana! – Elliot wznosi kieliszek.
Najchętniej bym go zabił. Sądząc po minie Raya, czuje dokładnie to
samo.
Ana ma zarumienione policzki i wygląda na lekko wstrząśniętą.
– Dzięki, Elliot – mówi ze śmiechem.
Rzucam w niego serwetką i zwracam się do Any.
– Pokroimy tort?
– Jasne.

DJ JEST ZWARTY I GOTOWY, kiedy wychodzimy z Aną na parkiet. Goście


gromadzą się wokół. Obejmuję Anę, a ona zarzuca mi ręce na szyję.
Namiot wypełnia słodka, uczuciowa piosenka. Kątem oka dostrzegam,
że Carla kładzie rękę na piersi, zapewne rozpoznawszy utwór. Potem,
kiedy Corinne Bailey Rae zaczyna śpiewać Like a Star, nie widzę już
nic ani nikogo poza moją żoną.
Wszyscy znikają. Jesteśmy tylko my, sunący po parkiecie.
– „Jak gwiazda na moim niebie” – odzywa się szeptem Ana. Unosi
ku mnie usta i zatracam się, ale i odnajduję.
– MAMO, DZIĘKUJĘ, ŻE nie upierałaś się przy ślubie kościelnym.
– Nie bądź śmieszny, Christianie. Przecież nie mogłam cię zmuszać.
Uważam, że Michael pięknie poprowadził ceremonię.
– To prawda. – Nachylam się i całuję ją w czoło. Przymyka oczy,
a kiedy na powrót je otwiera, intensywnie błyszczą.
– Chyba jesteś naprawdę szczęśliwy, kochanie. Tak bardzo się
cieszę.
– Dzięki, mamo.
Zerkam na Anę, pogrążoną w rozmowie z Kate. Elliot też na nie
patrzy. Nie. On patrzy na Kate. Nie może oderwać od niej oczu. Może
zależy mu na niej bardziej, niż jest gotów przyznać.
Parkiet jest pełen tańczących – są wśród nich Carla i Ray. Wygląda
na to, że naprawdę się lubią. Patrzę na zegarek – jest piąta po
południu – powinniśmy się zbierać. Podchodzę do żony. Kate ściska ją
mocno, potem serdecznie się do mnie uśmiecha, co sprawia, że moja
niechęć do niej słabnie.
– Cześć, kochanie. – Obejmuję Anę w pasie i całuję ją w skroń. –
Kate.
– Witaj ponownie, Christianie. Idę poszukać twego świadka, bo tak
się składa, że jest dla mnie równie ważny, jak był dzisiaj dla ciebie. –
Posyła nam obojgu uśmiech i idzie do Elliota, który pije z Ethanem
i Josém.
– Pora na nas – szepczę Anie do ucha.
– Już? – dziwi się. – To pierwsze przyjęcie, na którym nie
przeszkadza mi, że jestem w centrum uwagi. – Obraca się ku mnie
z uśmiechem.
– W pełni na tę uwagę zasługujesz. Wyglądasz oszałamiająco,
Anastasio.
– Ty też.
– Do twarzy ci w tej pięknej sukni. – Bardzo mi się podoba, jak
kreacja odsłania jej ponętne ramiona.
– Tym łachu? – Patrzy na mnie spod rzęs w ten swój nieśmiały,
czarujący sposób. Nie można jej się oprzeć. Pochylam się i ją całuję.
– Chodźmy stąd. Nie chcę więcej dzielić się tobą z tymi wszystkimi
ludźmi.
– Możemy wyjść z własnego wesela?
– Kochanie, to nasze przyjęcie i możemy robić, co chcemy.
Pokroiliśmy tort. Teraz marzę tylko o tym, żeby cię porwać i mieć całą
dla siebie.
Śmieje się.
– Ma mnie pan na całe życie, panie Grey.
– Niezmiernie mnie to cieszy, pani Grey.
– Tu jesteście, gołąbeczki!
O cholera. Babcia Trevelyan przypuszcza atak.
– Christian, kochanie, jeszcze jeden taniec z babcią?
– Oczywiście, babciu – tłumię westchnienie.
– A ty, piękna Anastasio, uszczęśliw staruszka, idź zatańczyć
z Theo.
– Theo, proszę pani?
– Dziadkiem Trevelyanem. I myślę, że możesz mówić do mnie
babciu. I bierzcie się ostro do roboty. Czekam na prawnuki, a dużo już
mi czasu nie zostało. – Uśmiecha się niemal lubieżnie.
Babciu! Jezu!
– Chodźmy, babciu – mówię pośpiesznie.
Mamy jeszcze czas na dzieci, co najmniej kilka dobrych lat.
Prowadzę babcię na parkiet, rzucając Anie przepraszające
spojrzenie.
– Na razie, kochanie!
Ana macha mi ręką.
– Och, kochany chłopcze, jesteś taki przystojny w tym garniturze.
A twoja pani młoda! Oszałamiająca. Będziecie mieli piękne dzieci.
– Kiedyś na pewno, babciu. Podoba ci się wesele? – Muszę jakoś
odwrócić jej uwagę.
– Twoi rodzice potrafią organizować przyjęcia. Oczywiście twoja
matka ma to po mnie. Theo woli pałętać się po farmie. Ale sam dobrze
wiesz.
– Tak, wiem. – Mile wspominam chwile, kiedy pomagałem
dziadkowi w jego sadzie. To jedno z moich ulubionych miejsc. –
Musimy z Aną kiedyś was odwiedzić.
– Koniecznie. Obiecaj mi, natychmiast.
– Obiecuję.
Suniemy po parkiecie do Just the Way You Are Bruno Marsa, ale już
po chwili rozlega się Moves Like Jagger Maroon 5. Babcia jest
zachwycona. Obawiam się, że wypiła trochę za dużo bollingera. Kiedy
jednak z głośników rozlegają się pierwsze takty Sex on Fire, dochodzę
do wniosku, że pora odprowadzić babcię z powrotem do stolika.
Any przy nim nie ma. Przysiadam się do dziadka Trevelyana, który
opowiada mi, że spodziewa się wyjątkowych zbiorów na jesieni.
– To będą najsłodsze jabłka na świecie!
– Już nie mogę się doczekać, żeby ich spróbować – krzyczę, bo
dziadek trochę nie dosłyszy.
– Jesteś szczęśliwy, chłopcze? – pyta mnie.
– Bardzo.
– To widać. – Klepie mnie w kolano. – Cieszę się. A twoja żona to
bardzo piękna dziewczyna. Troszcz się o nią, wtedy ona zatroszczy się
o ciebie.
– Dokładnie taki mam zamiar. Teraz muszę jej poszukać. Dobrze cię
widzieć, dziadku.
– Chyba poszła do łazienki.
Kiedy wstaję, podchodzi do mnie Flynn, niosąc na rękach jednego
ze swoich synków, który śpi głęboko. Drugi chłopczyk śpi
w ramionach żony Flynna, Rhian.
– John!
– Christianie, serdeczne gratulacje. Cudowne wesele. – Ściska moją
dłoń. – Objąłbym cię, ale taszczę malucha, poza tym mogłoby to być
naruszeniem mojej etyki lekarskiej.
Śmieję się.
– W porządku. Dziękuję, że przyszliście.
– Dzień dobry, Christianie – odzywa się Rhian. – Piękne wesele.
Musimy zabrać tych dwóch urwisów do domu.
– Byli bardzo grzeczni.
– Pewnie dlatego, że nafaszerowaliśmy ich prochami. – Mruga do
mnie porozumiewawczo.
Zatyka mnie.
– To miał być żart. – John spogląda wymownie na żonę. – Chociaż
czasem nas kusi, na razie jeszcze się do tego nie posunęliśmy.
Rhian zaczyna się śmiać.
– Wykończyły ich gonitwy po ogrodzie. Twoi rodzice mają tu
mnóstwo miejsca.
– Udanej podróży poślubnej – mówi Flynn i bierze żonę za rękę.
– Dziękuję wam. I do widzenia.
Patrzę, jak idą przez trawnik w stronę domu, przygnieceni
ciężarem, dosłownie i w przenośni.
Lepiej, że oni, a nie my.
Dostrzegam Anę na tarasie przy drzwiach do ogrodu i piszę do
Taylora SMS-a, że chcielibyśmy już wyjechać. Z rękami w kieszeniach
idę ku swojej żonie. W zamyśleniu patrzy na tańczących i na
olśniewające niebo nad odległym Seattle.
Zastanawiam się, o czym myśli.
– Cześć – mówię, kiedy do niej podchodzę.
– Cześć – odpowiada z uśmiechem.
– Chodźmy już. – Niecierpliwie czekam na chwilę, kiedy zostanę
wreszcie sam na sam ze swoją żoną.
– Muszę się przebrać. – Łapie mnie za rękę, chcąc chyba zaciągnąć
do środka, ale stawiam opór. Zdezorientowana marszczy czoło. –
Myślałam, że osobiście chcesz mnie rozebrać z sukni – stwierdza.
– Dobrze myślałaś. – Ściskam jej dłoń. – Ale nie chcę tego robić
tutaj. Nie wiadomo, jak długo byśmy musieli zostać. – Macham dłonią
w nadziei, że to jej wystarczy.
Z rumieńcem na twarzy puszcza moją rękę.
Naprawdę marzę, żeby zedrzeć z niej ubranie, ale nasz samolot
musi wystartować o określonej godzinie.
– I nie rozpuszczaj włosów – szepczę do niej, na próżno starając się
ukryć ogarniające mnie pożądanie.
– Ale… – ściąga brwi.
– Żadnych ale, Anastasio. Wyglądasz pięknie. I to ja chcę cię
rozebrać. Spakuj rzeczy na drogę. Będą ci potrzebne. – Kiedy
znajdziemy się już na miejscu. – Taylor ma twój główny bagaż.
– Okej. – Nagradza mnie słodkim uśmiechem.
Idę na poszukiwanie matki i Alondry. Muszę im powiedzieć, że
wychodzimy. Alondrę spotykam pierwszą.
– Dziękuję ci – mówię i ściskam jej dłoń. – Wszystko poszło
doskonale.
– Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pana. Zbiorę gości.
– Świetnie. Jeszcze raz dziękuję.

CARLA Z WILGOTNYMI OD łez oczami patrzy, jak jej córka i były mąż się
ściskają, odrobinę niezdarnie, bo Ana trzyma w ręce ślubny bukiet. Jej
oczy błyszczą.
– Będziesz kapitalną żoną – bąka Ray, a w oczach pojawiają mu się
łzy. Widząc mnie, potrząsa głową, ale zaraz serdecznie ściska moją
dłoń. – Opiekuj się moją dziewczynką, Christianie.
– Dokładnie taki mam zamiar, Ray. Carlo. – Całuję mamę Any
w policzek.
Przed drzwiami do ogrodu zebrali się wszyscy ci, którzy jeszcze
zostali, i teraz ustawiają się łukiem wokół domu.
Sprawdzam, jaką Ana ma minę. Znowu się uśmiecha.
– Gotowa?
– Tak.
Trzymając się za ręce, schylamy się i biegniemy pod łukiem
z ramion naszych gości. Sypią na nas ryżem i życzą nam szczęścia
i miłości. Na końcu czekają moi rodzice.
– Dziękuję, mamo – szepczę Grace do ucha, kiedy tuli mnie do
siebie, nie bacząc już, że może mi pobrudzić marynarkę makijażem.
Po chwili zagarnia mnie w objęcia ojciec.
– Dobra robota, synu. Udanej podróży poślubnej.
Oboje całują i ściskają Anę, a Grace znowu zaczyna płakać.
Mamo! Weź się w garść!
Stojący przy drzwiach kierowcy Taylor rusza, by otworzyć te od
strony pasażera. Kręcę głową i sam je otwieram przed Aną. Ona nagle
się obraca i rzuca swój bukiet w czekający tłum. Chwyta go Mia
z dzikim okrzykiem radości, bez trudu przebijającym się przez gwizdy
i zachwycone wołania ludzi, którzy zebrali się, by nas pożegnać.
Pomagam Anie wsiąść do audi, pilnując, by jej sukni nie
przytrzasnęły drzwi. Macham wszystkim i biegnę na drugą stronę
samochodu, gdzie czeka Taylor, trzymając dla mnie otwarte
drzwiczki.
– Gratuluję, proszę pana – odzywa się serdecznie.
– Dziękuję, Taylorze. – Wślizguję się na siedzenie obok mojej żony.
Dzięki ci, Boże! W końcu odjeżdżamy. Myślałem, że nigdy nam się to
nie uda.
Taylor rusza wolno podjazdem przy wtórze entuzjastycznych
wiwatów. O dach samochodu bębni ryż, którym nas obrzucają. Biorę
Anę za rękę i po kolei całuję każdą kosteczkę.
– Na razie wszystko w porządku, pani Grey?
– Na razie jest cudownie, panie Grey. Dokąd jedziemy?
– Na Sea-Tac.
Widzę, że Ana nie rozumie, więc muskam kciukiem jej wargę.
– Ufasz mi?
– Bezgranicznie – odpowiada cicho.
– Jak twoje wesele?
– Fantastyczne. A twoje?
– Cudowne.
Uśmiechamy się do siebie jak dwoje głupków.

MIJAMY BRAMĘ LOTNISKA Sea-Tac i jedziemy w stronę odrzutowca


GEH.
– Tylko nie mów, że znowu nadużywasz własności firmy! – prycha
Ana na widok gulfstreama. Oczy jej błyszczą i podekscytowana chwyta
mnie za rękę.
– Och, nawet nie wiesz, jak bardzo zamierzam jej nadużyć! –
posyłam jej jeden ze swoich najbardziej szelmowskich uśmiechów.
Taylor zatrzymuje samochód przed schodkami prowadzącymi do
samolotu, wysiada i otwiera moje drzwi.
– Dzięki, Taylor. Widzimy się w Londynie – mówię cicho, również
wysiadając. Nie chcę, żeby Ana nas usłyszała.
– Bardzo się na to cieszę, proszę pana. Bezpiecznej podróży.
– I nawzajem.
– Zajmę się bagażem pani Grey – mówi, a mnie serce rośnie, kiedy
słyszę, jak nazywa Anę.
Idę na drugą stronę samochodu, otwieram na oścież drzwi i biorę
Anę na ręce.
– Co ty wyprawiasz? – piszczy.
– Przenoszę cię przez próg.
Roześmiana obejmuje mnie za szyję, a ja wnoszę ją po schodach, na
których szczycie czeka na nas kapitan Stephan.
– Witamy na pokładzie, pani Grey – odzywa się z szerokim
uśmiechem.
Stawiam Anę i ściskam mu rękę.
– Gratuluję państwu obojgu – mówi dalej Stephan.
– Dziękuję, Stephan. Anastasio, znasz już Stephana. Dzisiaj będzie
naszym kapitanem, a to pierwszy oficer, Beighley.
– Miło mi panią poznać – zwraca się Beighley do Any.
Ana jest lekko oszołomiona, ale uprzejmie im odpowiada.
– Wszystko gotowe? – pytam Beighley.
– Tak jest, proszę pana – mówi z charakterystyczną dla niego
pewnością siebie.
– Mamy pozwolenie – informuje nas Stephan. – Stąd do Bostonu
zapowiada się dobra pogoda.
– Turbulencje?
– Dopiero koło Bostonu. Nad Shannon jest front, który może nami
trochę pohuśtać.
– Rozumiem. Cóż, mam nadzieję, że to prześpimy.
– Będziemy startować, proszę pana – mówi Stephan. – Państwem
zajmie się Natalia, nasza stewardesa.
Natalia?
Gdzie jest Sara?
Natalia wydaje mi się znajoma.
Tłumię obawy.
– Doskonale – zwracam się do Stephana i biorąc Anę za rękę,
prowadzę ją do jednego z foteli. – Siadaj.
Z zaskakującym wdziękiem sadowi się na miejscu. Ja zdejmuję
marynarkę, rozpinam kamizelkę i siadam naprzeciwko niej.
– Witamy na pokładzie. – Natalia podchodzi do nas i podaje dwa
kieliszki z różowym szampanem.
– Dziękuję. – Biorę od niej obydwa i jeden wręczam Anie.
Natalia znika w kuchni.
– Za szczęśliwe życie w małżeństwie, Anastasio. – Stukamy się
kieliszkami.
– Bollinger? – pyta.
– Ten sam. – Piliśmy go przez cały dzień.
– Pierwszy raz piłam go z filiżanki. – Spojrzenie ma zamyślone.
– Doskonale pamiętam ten dzień. Zakończenie twoich studiów.
Co to był za dzień… Chyba nawet były klapsy. Hmm… I dyskusja
o względnych i bezwzględnych granicach.
Wiercę się w fotelu.
– Dokąd lecimy? – Ana przywołuje mnie do rzeczywistości.
– Shannon.
– W Irlandii? – piszczy z radości.
– Będziemy musieli zatankować.
– A potem? – Oczy mało nie wyskoczą jej z orbit. Zaraża mnie
swoją radością.
Tylko się uśmiecham, żeby ją jeszcze trochę podręczyć.
– Christianie!
Dość tej tortury.
– Londyn.
Otwiera usta, zszokowana i zachwycona jednocześnie. I wraca ten
jej rozpromieniający wszystko uśmiech.
– Potem Paryż. Południe Francji.
Ana chyba zaraz wybuchnie.
– Wiem, że zawsze marzyłaś o Europie. A ja chcę twoje marzenia
spełniać, Anastasio.
– Ty jesteś spełnieniem moich marzeń, Christianie.
– Proszę zapiąć pasy, pani Grey – mówię, rozczulony jej słowami.
Ana się uśmiecha. Chyba jest zadowolona. Ja też jestem. Kiedy
startujemy, słońce właśnie zachodzi, więc będziemy ścigać świt po
drugiej stronie Atlantyku.

KIEDY JESTEŚMY JUŻ w powietrzu, Natalia podaje nam kolację. Znowu


umieram z głodu.
Dlaczego?
Małżeństwo faktycznie wymaga od człowieka sporo wysiłku.
Rozmawiamy z Aną o weselu. Mnie najbardziej podobał się moment,
kiedy ujrzałem ją w pięknej sukni.
– A mnie, kiedy cię zobaczyłam – wyznaje Ana. – Że naprawdę tam
byłeś!
– Tam?
– Jakaś część mnie się zastanawiała, czy to jednak nie sen. Bałam
się, że się nie zjawisz.
– Ano, nie ma takiej siły, która zdołałaby mnie powstrzymać.
– Deser, proszę pana? – pyta Natalia.
Odmawiam. Przesuwając palcem po dolnej wardze, patrzę na Anę
i czekam na jej odpowiedź.
– Nie, dziękuję – zwraca się do Natalii i wpatruje we mnie
intensywnie.
Natalia odchodzi.
O, słodkie niebiosa. Posiądę moją żonę.
– Dobrze – mówię szeptem. – Na deser wolę ciebie.
Patrzymy sobie w oczy. Spojrzenie Any ciemnieje, kiedy przygryza
dolną wargę.
Wstaję i wyciągam do niej rękę.
– Chodź.
Idziemy na tył samolotu, z dala od kuchni i kokpitu. Wskazuję drzwi
na końcu kabiny.
– Tu jest łazienka.
Mijamy krótki korytarzyk i wchodzimy do kabiny, w której znajduje
się podwójne łóżko, już zaścielone.
Biorę Anę w ramiona.
– Miałem nadzieję, że spędzimy noc poślubną piętnaście
kilometrów nad ziemią. Nigdy wcześniej tego nie robiłem.
Ana wciąga gwałtownie powietrze, a mnie przeszywa dreszcz
podniecenia.
– Ale najpierw uwolnię cię z tej wspaniałej sukni.
Jej oddech przyśpiesza. Też tego pragnie.
– Obróć się – mówię cicho.
Reaguje natychmiast, a ja przyglądam się jej fryzurze. Każda spinka
ma na końcu perełkę – są prześliczne. Tak jak Ana. Zaczynam
wyjmować je po kolei, pozwalając, by każdy uwolniony kosmyk opadał
swobodnie. Koniuszkami palców pieszczę jej skronie, szyję, uszy,
ledwo ich dotykając. Chcę doprowadzić swoją żonę do szaleństwa.
I chyba dobrze mi idzie. Ukradkiem przestępuje z nogi na nogę.
Zaczyna się niecierpliwić. Oddycha coraz głośniej.
Jest podniecona.
Samym moim dotykiem. Jej podniecenie mi się udziela.
– Masz takie piękne włosy, Ano – szepczę z ustami tuż przy jej
skroni. Rozkoszuję się jej zapachem i słyszę, jak cichutko wzdycha.
Wyjąłem już wszystkie spinki. Wsuwam palce w jej włosy i zaczynam
delikatnie masować skórę jej głowy.
Z jękiem rozkoszy opiera się o mnie plecami. Przesuwam palce
w dół jej głowy, w stronę karku. Odgarniam włosy i odsłaniam jej
szyję.
– Jesteś moja. – Delikatnie kąsam koniuszek jej ucha.
Jęczy.
– Bądź cicho.
Odgarniam jej włosy z pleców i sunę palcem wzdłuż koronkowego
brzegu sukienki. Ciałem Any wstrząsa dreszcz, kiedy przywieram
ustami do skóry tuż nad najwyższym guziczkiem.
– Taki piękny – szepczę i rozpinam guzik. – Uczyniłaś mnie dzisiaj
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – Nie śpiesząc się, rozpinam
kolejne. Sukienka się rozchyla, ukazując bladoróżowy gorset zapięty
na delikatne haftki.
Mój penis jest zachwycony. I to bardzo.
– Ogromnie cię kocham. – Całuję jej ramiona, mrucząc przy każdym
pocałunku. – Pragnę. Cię. Tak. Bardzo. Chcę. Być. W. Tobie. Jesteś.
Moja.
Odchyla głowę, bym mógł całować jej szyję.
– Moja – mówię z ustami przy jej skórze i zsuwam rękawy z jej
ramion, pozwalając, by suknia opadła, tworząc wokół jej stóp kupkę
jedwabiu i koronki. Ana ma już na sobie tylko gorset z podwiązkami
i pończochy.
Słodki Jezu. Pończochy. Cała krew z głowy odpływa mi w dół.
– Obróć się – mówię ochryple.
Z gwałtownym westchnieniem wpatruję się w swoją żonę. Wygląda
skromnie i jednocześnie tak cholernie seksownie. Ściśnięte gorsetem
piersi wznoszą się i opadają, kasztanowe włosy spływają kuszącą falą.
– Podoba ci się? – pyta z rumieńcem idealnie pasującym do
różowego gorsetu.
– Bardziej niż podoba, maleńka. Wyglądasz powalająco. – Podaję jej
rękę i pomagam wyjść z sukni. – Nie ruszaj się. – Patrzę jej
ostrzegawczo w oczy i pieszczę palcem miękkie wzgórki jej piersi.
Drżą pod wpływem mojego dotyku, a Ana oddycha, coraz szybciej
i płyciej.
Uwielbiam podniecać swoją żonę.
Niechętnie odrywam palec od jej skóry i robię nim kółko
w powietrzu.
Obróć się.
Staje twarzą do łóżka. Obejmuję ją w pasie, przytulam do siebie
i całuję w szyję. Z tej pozycji mam wspaniały widok na jej pełne piersi
i nie mogę mu się oprzeć. Ujmuję je obie dłońmi i kciukami zataczam
kręgi na brodawkach. Ana jęczy.
– Moja – szepczę.
– Twoja – odpowiada, również szeptem.
Napiera na mnie pośladkami i muszę się powstrzymać, by w nią nie
wejść. Dotykam dłońmi miękkiej satyny na jej brzuchu, udach,
przelotnie muskając jej srom – opiera o mnie głowę, oczy ma
zamknięte i jęczy. Jednocześnie rozpinam obie podwiązki. Potem
kładę dłonie na jej pośladkach.
– Moja – powtarzam. I pieszczę jej pupę, wsuwając palce pod
majteczki.
– Ach – jęczy.
Jest mokra.
Kurwa. Ano. Moja syreno.
– Cii. – Rozpinam pas z podwiązkami i odsuwam z łóżka kołdrę. –
Usiądź. – Kiedy już siedzi, klękam przed nią i zdejmuję jej buty. Czuję
na sobie jej palący wzrok, gdy wolno zsuwam pończochy, najpierw
z jednej nogi, potem z drugiej. – Jakbym rozpakowywał gwiazdkowy
prezent – szepczę, zerkając na Anę.
– Prezent, który już i tak miałeś – odpowiada cicho.
Słucham? Zaskakuje mnie jej uwaga.
– O nie, maleńka – zapewniam ją, jakby to było konieczne. – Tym
razem jest naprawdę mój.
– Christianie, jestem twoja, odkąd powiedziałam tak. – Nachyla się
i bierze moją twarz w obie ręce. – Jestem twoja. I zawsze będę, mój
mężu.
Mężu. Powiedziała to po raz pierwszy od ślubu.
– A teraz – mówi z ustami przy moich ustach – uważam, że masz na
sobie zdecydowanie za dużo ubrań. – Całuje mnie, ale wciąż słyszę,
jak mówi mężu.
Jestem jej. Naprawdę jej.
Całuję ją namiętnie, obiema rękami trzymając za głowę, z palcami
wplecionymi w jej włosy.
– Ana – szepczę. – Moja Ana.
I znowu ją całuję. Tak jak trzeba. Wsuwam jej w usta język i smakuję
ją. Moją żonę. A ona w pełni odwzajemnia tę namiętność.
– Ubrania – mówi, kiedy odrywamy się od siebie. Próbuje zdjąć ze
mnie kamizelkę. Sam ją z siebie zrzucam, a ona patrzy na mnie swymi
pięknymi oczami, pociemniałymi z pożądania. – Proszę, pozwól mi –
błaga.
Przysiadam na piętach, a ona sięga do mego krawata.
Tego krawata.
Mojego ulubionego.
Powoli go rozwiązuje i ściąga. Unoszę brodę, kiedy odpina mi górny
guzik koszuli. Teraz sięga do mankietów i po kolei wyjmuje z nich
spinki. Wyciągam rękę, a ona kładzie mi je na dłoni. Zaciskam pięść,
składam na niej pocałunek i chowam spinki do kieszeni spodni.
– Jakie to romantyczne, panie Grey.
– Wszystko dla pani, pani Grey. Serduszka i kwiatki. Zawsze.
Bierze mnie za rękę i patrząc przez swoje długie, gęste rzęsy, całuje
moją obrączkę.
Boże. Z jękiem przymykam oczy.
– Ano.
Zaczyna rozpinać mi koszulę. Z każdym guzikiem całuje moją skórę
na piersiach.
– Sprawiasz. Że. Jestem. Taka. Szczęśliwa. Kocham. Cię.
Już nie wytrzymam. Pragnę jej.
Kurwa, ależ jej pragnę.
Z jękiem rozkoszy zdejmuję koszulę, popycham Anę na łóżko
i kładę się na niej. Trzymam ją za głowę i po raz pierwszy jako mąż
i żona całujemy się w pozycji horyzontalnej.
Ana.
Spodnie robią mi się coraz ciaśniejsze. Klękam między jej udami,
a ona oddycha szybko, z ustami nabrzmiałymi od pocałunków,
i patrzy na mnie z pożądaniem.
Kurwa.
– Jesteś bardzo piękna, żono. – Przesuwam dłońmi po jej nogach
i chwytam ją za lewą stopę. – I masz takie piękne nogi. Chcę całować
ich każdy centymetr. Zaczynając tutaj. – Przyciskam usta do dużego
palca i delikatnie kąsam jego koniuszek.
– Ach! – wyrywa się Anie.
Zamyka oczy, a ja całuję jej śródstopie, potem przez chwilę ssę jej
piętę, pieszczę językiem kostkę. Całuję wewnętrzną stronę łydki i Ana
zaczyna się wić.
– Spokojnie, pani Grey – mówię ostrzegawczo i przez chwilę patrzę,
jak jej piersi unoszą się i opadają, uwięzione w gorsecie.
Cóż za piękny widok.
Wystarczy. Pora na ciąg dalszy.
Obracam ją na brzuch i dalej całuję: w nogi, uda, pośladki. Przez
chwilę wyobrażam sobie, co chciałbym zrobić z jej pupą.
Ana protestuje.
– Proszę.
– Chcę, żebyś była naga – mruczę i haftka po haftce rozpinam jej
gorset, bardzo powoli. Potem całuję ją w podstawę pleców i liżę
wzdłuż kręgosłupa.
Ana nie może uleżeć.
– Christianie, proszę.
Opieram się o nią, dotykając penisem jej pośladków, a ona ociera się
o mnie.
– Czego pani pragnie, pani Grey? – szepczę jej tuż nad uchem.
– Ciebie.
– A ja ciebie, moja miłości, moje życie.
Rozpinam spodnie i klękając, obracam ją z powrotem na plecy.
Wstaję, zdejmuję spodnie i slipy, a ona wpatruje się we mnie
z pożądaniem w szeroko otwartych oczach. Szybkim ruchem zdejmuję
jej majteczki i mam ją teraz przed sobą, nagą i piękną.
– Moja – mówię, poruszając tylko ustami.
– Błagam – mówi, wpatrując się we mnie.
Nie mogę się nie uśmiechnąć. Och, maleńka. Uwielbiam, kiedy tak
błagasz.
Znowu zaczynam całować jej nogę, z każdym pocałunkiem coraz
bliżej celu. Najważniejszego. Świętego. Kiedy go osiągam, rozsuwam
jej nogi. Jest mokra i podniecona. Tak jak lubię.
– Ach, moja żono – szepczę, pieszcząc ją językiem.
Hmm… Powolutku obejmuję ustami jej łechtaczkę. Zataczam
językiem kręgi wokół wrażliwego pączuszka. Ana chwyta mnie za
włosy i wije się pode mną, porusza biodrami w dobrze znanym mi
rytmie. Rzuca się, ale ją unieruchamiam i nie przerywam słodkiej
tortury.
– Christianie – woła, szarpiąc mnie za włosy.
Dochodzi.
– Jeszcze nie. – Unoszę się i wsuwam jej język w pępek.
– Nie! – krzyczy zdesperowana, a ja się uśmiecham.
Wszystko w swoim czasie, ukochana.
Całuję jej miękki brzuch.
– Cierpliwości, pani Grey. Mamy czas aż do lądowania na Emerald
Isle.
Obsypuję jej piersi czułymi pocałunkami, chwytam zębami
brodawkę i pociągam. Skupiony na pieszczocie patrzę, jak wargi Any
się rozchylają, a oczy ciemnieją.
– Mężu, pragnę cię. Proszę.
A ja pragnę ciebie.
Przykrywam jej ciało swoim, wspieram się na łokciach i muskam jej
nos czubkiem swojego. Chwyta mnie rękami.
Za ramiona.
Plecy.
Pośladki.
– Pani Grey. Żono. Uwielbiam cię zadowalać. – Muskam ustami jej
wargi. – Kocham cię.
– Ja też cię kocham – mówi, unosząc ku mnie biodra.
– Spójrz na mnie. Chcę cię widzieć.
Jej oczy są doskonale niebieskie.
– Christianie. Ach – woła, kiedy wolno biorę ją w posiadanie,
centymetr po centymetrze.
– Ano, och, Ano – mówię, z trudem łapiąc oddech. Jej imię brzmi
jak modlitwa.
Jest niebem. Moim rajem.
Zaczynam się poruszać, napawając się nią.
Wbija mi paznokcie w pośladki, co pobudza mnie jeszcze bardziej.
I bardziej.
I bardziej.
Jest moja.
Naprawdę moja.
Wreszcie wykrzykuje moje imię i rozpada się pode mną. Jej orgazm
wywołuje mój i dochodzę, dochodzę w mojej miłości. Moim życiu.
Mojej żonie.
WTOREK, 16 SIERPNIA 2011

B udzi mnie morze chlupoczące o burtę jachtu „Fair Lady”. Słyszę,


jak na pokładzie krząta się załoga – czyszczą mosiężne części i na
pewno szykują się na kolejny dzień. Stoimy na kotwicy w zatoce przed
portem w Monte Carlo. Jest piękny letni poranek, typowy dla Morza
Śródziemnego, a obok mnie głęboko śpi pani Anastasia Grey.
Przewracam się na bok i jak prawie każdego ranka w czasie naszej
podróży poślubnej przyglądam się jej. Skórę ma muśniętą słońcem.
Nieco jaśniejsze włosy. Z lekko rozchylonymi ustami śpi w najlepsze.
Należy się jej.
Uśmiecham się na wspomnienie.
Była późna noc. A ona szczytowała i szczytowała, i szczytowała.
Wygląda tak spokojnie. Zazdroszczę jej.
Choć muszę przyznać, że i ja nieco się rozluźniłem.
Po dramacie ubiegłotygodniowego czarnego poniedziałku zdarzają
się sporadyczne telefony od Ros i Marca. Razem z Markiem udało nam
się uniknąć znacznych strat, ponieważ w ostatniej chwili dokonaliśmy
repozycji w defensywne aktywa. Obaj bacznie obserwujemy rynki
i staramy się opracować strategię przeciwdziałania spowolnieniu.
Ale zabawa bez pracy zdecydowanie dodaje mi animuszu.
Czule uśmiecham się do wciąż śpiącej Any.
Odkryłem wiele nowych oblicz swojej żony.
Uwielbia Londyn.
Uwielbia podwieczorki w Brown’s.
Uwielbia puby i to, jak londyńczycy wylegają z nich, by na ulicy
palić i pić piwo.
Uwielbia Borough Market, a zwłaszcza jajka po szkocku.
Nie przepada za zakupami, chyba że w Harrodsie.
Nie jest fanką angielskiego ale, ja też zresztą nie. Podają je ciepłe.
Kto pije ciepłe piwo?
Nie przepada za goleniem się… ale pozwala, bym ja to robił.
O tak, to wspomnienie jest naprawdę cenne.
Uwielbia Paryż.
Uwielbia Luwr.
Uwielbia Pont des Arts, na dowód czego zostawiliśmy na nim naszą
kłódkę.
Uwielbia Salę Luster w Wersalu.
„Panie Grey, jak miło oglądać pana z każdej strony jednocześnie”.
Kocha mnie… A przynajmniej wszystko na to wskazuje.
Kusi mnie, żeby ją obudzić, ale wczoraj późno poszliśmy spać.
Byliśmy na przedstawieniu Le Songe, baletowej wersji Snu nocy letniej
Szekspira w L’Opera de Monte-Carlo, potem poszliśmy do kasyna,
gdzie Ana wygrała kilkaset euro w ruletkę. Była zachwycona.
Otwiera oczy, jakbym obudził ją siłą woli. Uśmiecha się.
– Cześć.
– Cześć, pani Grey, dzień dobry. Dobrze spałaś?
Przeciąga się.
– Najlepiej na świecie i miałam najpiękniejsze sny.
– Ty jesteś najpiękniejszym snem. – Całuję ją w czoło. – Seks czy
poranne pływanie wokół jachtu?
Obdarza mnie tym swoim niesamowicie seksownym uśmiechem.
– Jedno i drugie – szepcze.

ŚWIEŻO PO PŁYWANIU Ana siedzi otulona szlafrokiem kąpielowym,


popija herbatę i czyta jeden ze swoich rękopisów. Podają nam na
pokładzie śniadanie.
– Mogłabym do tego przywyknąć – mówi z rozmarzeniem.
– Owszem, to piękna, bardzo piękna łódź. – Patrzę na Anę,
dopijając espresso.
Ana unosi brew, zanim jednak zdąży odpowiedzieć, nasza
stewardesa Rebecca podaje nam jajecznicę i wędzonego łososia.
– Śniadanie – informuje z uśmiechem. – Życzą sobie państwo
czegoś jeszcze?
– Mam wszystko. – Odwzajemniam jej uśmiech.
– Ja też dziękuję – mówi Ana.
– Wybierzmy się dzisiaj na plażę – proponuję.

RZADKO MAM OKAZJĘ tyle czytać. Ale podczas podróży poślubnej


pochłonąłem dwa thrillery, dwie książki o zmianach klimatycznych,
teraz czytam tomiszcze Morgenson i Rosnera o tym, jak chciwość
i korupcja doprowadziły do kryzysu finansowego w 2008 roku. Ana
drzemie pod parasolem na plaży hotelu Beach Plaza Monte Carlo,
rozciągnięta na leżaku w popołudniowym słońcu. Ma na sobie dość
twarzowe turkusowe bikini, które zostawia niewiele pola wyobraźni.
Nie jestem pewny, czy to mi się podoba.
Poprosiłem Taylora i jego dwóch francuskich pomagierów,
bliźniaków o nazwisku Ferreux, żeby mieli oko na fotografów.
Paparazzi to pasożyty, które nie cofną się przed niczym, by naruszyć
naszą prywatność. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu,
prawdopodobnie po plotkarskiej publikacji o Anie w „Star”, prasa
oszalała na punkcie naszych zdjęć. Nie jestem w stanie tego pojąć –
przecież żadni z nas celebryci – i doprowadza mnie to do szału. Nie
chcę, żeby moja żona znalazła się w „Page Six” praktycznie naga
wyłącznie dlatego, że akurat nic innego się nie wydarzyło.
Słońce się przesunęło i Ana leży teraz zupełnie odsłonięta, a minęło
już trochę czasu, odkąd smarowałem ją kremem z filtrem. Nachylam
się i szepczę jej do ucha.
– Spalisz się.
Budzi się gwałtownie, ale zaraz się uśmiecha.
– Płonę wyłącznie dla ciebie.
Serce zaczyna mi bić szybciej.
Jak ona to robi za pomocą ledwie czterech słów i uśmiechu?
Jednym szarpnięciem przesuwam jej leżak w cień.
– Koniec z wylegiwaniem się w śródziemnomorskim słońcu, pani
Grey.
– Cóż za altruizm, panie Grey.
– Zawsze do usług, a poza tym to żaden altruizm. Jak się spieczesz,
nie będę mógł cię dotknąć.
Ana uśmiecha się wesoło.
Mrużę oczy.
– Ale chyba o tym wiesz i dlatego się ze mnie nabijasz.
– Gdzieżbym śmiała? – Trzepocze rzęsami, bezskutecznie usiłując
wyglądać jak niewiniątko.
– Oj, śmiałabyś, śmiała. I bardzo często to robisz. – Całuję ją. – Ale
to jedna z wielu rzeczy, które w tobie kocham. – Skubię delikatnie jej
dolną wargę.
– Miałam nadzieję, że mnie posmarujesz.
Z największą rozkoszą.
– To brudna robota, ale trudno się jej oprzeć. Usiądź.
Uwielbiam to. Dotykać ją. Publicznie.
Nadstawia mi swój dekolt. Wyciskam nieco kremu z tubki na palce,
a potem wolno i dokładnie, żeby nie pominąć żadnego miejsca,
wcieram go w jej skórę. Ramiona, szyję, piersi, brzuch.
– Jesteś bardzo, ale to bardzo piękna. Prawdziwy ze mnie
szczęściarz.
– To prawda, panie Grey, jest pan szczęściarzem. – Jej słowa
sprawiają, że krew zaczyna szybciej krążyć mi w żyłach.
– Do twarzy ci z tą skromnością, pani Grey. Obróć się, teraz plecy.
Kładzie się na brzuchu, a ja rozpinam jej stanik.
– Co byś powiedział, gdybym się opalała topless, jak inne kobiety na
plaży? – pyta cichym, leniwym jak cały ten dzień głosem.
Wyciskam więcej kremu na rękę i zaczynam smarować skórę Any.
– Byłbym ogromnie niezadowolony. W ogóle mi się nie podoba, że
masz na sobie tak mało. – Nie chcę, żeby jakiś obleśny staruch gapił
się, jak moja żona opala się na plaży. Są wszędzie. Plenią się jak
robactwo.
Ana zerka na mnie prowokująco.
Nachylam się.
– Nie kuś losu – szepczę jej do ucha.
– Czy to wyzwanie, panie Grey?
– Nie, stwierdzenie faktu, pani Grey.
To nie gra, Ano.
Skończyłem smarować jej plecy i nogi. Daję jej lekkiego klapsa
w pupę.
– Gotowe, dziewczyno.
Dzwoni mój telefon. To Ros z porannym raportem.
W Seattle jest jeszcze wcześnie. Mam nadzieję, że nic się nie stało.
– Tylko dla moich oczu – ostrzegam Anę na wpół żartobliwie,
jeszcze raz daję jej klapsa i odbieram telefon.
Ana kręci pupą prowokująco i przymyka oczy, a ja zaczynam
rozmowę z Ros.
– Cześć, Ros. Co tak wcześnie? – pytam.
– Nie mogę spać, a kiedy w domu jest cicho, mam warunki do pracy.
– Coś się stało?
– Nie. Wszystko gra. Wczoraj po naszej rozmowie zadzwonił Bill.
Wydział Modernizacji Terenów Poprzemysłowych z Detroit naciska na
nas. Musisz podjąć decyzję.
O matko.
Detroit. Cholera.
– Okej, okej. Z tych trzech propozycji druga była najlepsza.
– Przy Schaefer Road? – pyta.
– Tak.
– Okej. Zajmę się tym. Jeszcze jedna sprawa. Woods.
Do diabła. Wciąż jest na naszej liście podejrzanych.
– Co ten dupek teraz robi?
Ros nie komentuje użytego przeze mnie epitetu.
– Denerwuje byłych pracowników.
– Zatruwa studnię.
– Właśnie. Uważam, że dobrze byłoby się z nimi spotkać – mówi
Ros.
– Pojedź tam.
– Nie ja. Ty.
– Hmm… Zastanowię się po powrocie.
– Mam nadzieję.
– Chętnie wybiorę się do Nowego Jorku. Wezmę ze sobą żonę.
Wyczuwam, że się uśmiecha.
– Jak tam Lazurowe Wybrzeże?
Wędruję wzrokiem do swojej drzemiącej żony… Jej sterczącego
tyłeczka.
– Przepiękne. Zwłaszcza widoki.
– Świetnie. Baw się dobrze. Wszystkim się tu zajmę.
– Dziękuję, Ros.
– Wiesz co, kiedy cię nie ma, jestem podjarana.
Śmieję się.
– Tylko się za bardzo nie przyzwyczajaj. Wrócę.
– Możesz mi wierzyć lub nie, ale brakuje mi ciebie.
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mam pojęcia, co by to
mogło być.
– Miłego dnia, Christianie. – Rozłącza się, a ja gapię się na telefon,
główkując, co jej się stało.
Grey, nic jej nie jest. To jedna z najbardziej kompetentnych osób, jakie
znasz.
Wracam do swojej książki.

PÓŹNYM POPOŁUDNIEM SŁOŃCE wręcz pali. Zamawiam u kelnerki coś


do picia, bo zaschło mi w gardle. Ana się budzi i patrzy na mnie.
– Napijesz się czegoś?
– Chętnie – odpowiada zaspana.
Jest urocza.
– Mógłbym tak patrzeć na ciebie cały dzień. Zmęczona?
Widzę, jak rumieni się w cieniu parasola.
– Mało w nocy spałam.
– To tak jak ja.
Przypominam sobie dosiadającą mnie w miłosnym uniesieniu Anę.
Czuję, że ogarnia mnie podniecenie. Cholera.
Muszę ochłonąć. Natychmiast. Wstaję i szybko zrzucam dżinsowe
szorty.
– Chodźmy popływać. – Wyciągam do niej rękę, a ona mruga,
trochę oszołomiona. – Popływamy? – pytam po raz kolejny. Ponieważ
nie odpowiada, biorę ją na ręce. – Chyba przyda ci się pobudka.
Piszczy i śmieje się jednocześnie.
– Christian, puść mnie!
– Dopiero w morzu, kochanie.
Śmiejąc się głośno, idę z nią po piekielnie rozgrzanym piasku
i z ulgą docieram do chłodniejszego, wilgotnego brzegu. Ana
obejmuje mnie za szyję i oczy jej się śmieją, kiedy wchodzę z nią do
wody.
Budzi się na dobre. Przylgnęła do mnie całym ciałem.
– Nie zrobisz tego – mówi bez tchu.
Bawi mnie.
– Och, Ano, kochanie, jeszcze się niczego nie nauczyłaś, odkąd się
poznaliśmy?
Pochylam się, żeby ją pocałować, a ona chwyta mnie za głowę
i wsuwa mi palce we włosy. Całuje mnie zachłannie i tak namiętnie, że
aż mnie zatyka.
Ana.
Całe szczęście, że stoję po pas w wodzie.
– Wiem, co ci chodzi po głowie – szepczę z ustami na jej wargach
i wolno się zanurzam, znowu ją całując. Podnieca mnie chłodna woda,
rozpalone ciało Any, jej wilgotne usta. Obejmuje mnie, rozgrzana
i mokra, oplatają mnie jej smukłe i długie ramiona i nogi.
Czuję się jak w niebie.
Nasza namiętność rośnie z każdą chwilą, poza nią wszystko inne
znika.
Jest tylko Ana, moja piękna dziewczyna, jestem ja i morze.
Pragnę jej.
Tutaj. Teraz.
– Wydawało mi się, że chciałeś popływać – odzywa się szeptem,
kiedy odrywamy się od siebie, by zaczerpnąć tchu.
– Bardzo mnie rozpraszasz. – Chwytam zębami jej dolną wargę
i lekko ciągnę. – Poza tym nie wiem, czy poczciwi ludzie z Monte
Carlo chcą oglądać moją żonę w szponach namiętności.
Teraz ona kąsa mnie delikatnie w brodę.
Ma ochotę na więcej.
– Ano – ostrzegam ją.
Owijam sobie jej koński ogon wokół dłoni i pociągam, by odchyliła
głowę. Całuję ją w szyję. Smakuje słoną wodą, olejkiem kokosowym
i przede wszystkim sobą.
– Mam cię posiąść w morzu?
– Tak.
Jej odpowiedź i ton przyprawiają moje libido o szaleństwo.
Kurwa. Wystarczy.
To się zaczyna wymykać spod kontroli.
– Pani Grey, jest pani nienasycona i bezwstydna. Stworzyłem
potwora.
– Odpowiedniego dla siebie. Chciałbyś, żebym była inna?
– Zawsze jesteś idealna, przecież wiesz. Ale teraz nie pora na to.
Nie przy tej publiczności. – Skinieniem głowy pokazuję na brzeg.
Ana zerka na plażowiczów, coraz bardziej zainteresowanych tym, co
robimy.
Dosyć, Grey.
Chwytam ją w pasie i wyrzucam w powietrze. Z głośnym pluskiem
ląduje w morzu. Kiedy się wyłania, śmieje się i prycha z udawanym
oburzeniem.
– Christianie! – krzyczy i płasko uderza dłonią w wodę, opryskując
mnie całego.
Robię to samo, śmiejąc się z jej zawiedzionej miny.
Nie będę się z nią pieprzył na oczach innych ludzi!
– Mamy przed sobą całą noc – mówię, zachwycony jej reakcją.
Na wszelki wypadek, gdybym jednak zmienił zdanie, ryzykując, że
nas aresztują – chociaż to Francja, więc kto wie – postanawiam
zanurkować.
– Na razie, kochanie – wołam i daję nura w chłodną, czystą wodę.
Odpływam szybkim kraulem, żeby ochłonąć i wyładować nadmiar
energii.
Nieco później, spokojniejszy i odświeżony, wychodzę na brzeg.
Jestem ciekaw, co też porabia moja żona.
Co tu się, do kurwy nędzy, wyrabia?
Ana leży topless na swoim leżaku.
Przyśpieszam kroku, przeczesując wzrokiem plażę. Udaje mi się
zwrócić uwagę Taylora, którzy przy barze razem z francuskimi
ochroniarzami bliźniakami popija wodę perrier. Na zmianę obserwują
otoczenie. Taylor kręci głową, zapewne chcąc mi w ten sposób
powiedzieć, że nigdzie nie zauważył żadnych fotografów.
Co mnie to, kurwa, obchodzi. Zaraz dostanę zawału.
– Co ty sobie, do cholery, myślisz? – wrzeszczę wściekły na Anę,
kiedy w końcu do niej podchodzę.
Otwiera oczy.
Udawała, że śpi? Na plecach?
Rozgląda się, przerażona.
– Leżałam na brzuchu, przysięgam. Musiałam się obrócić przez
sen – mówi szeptem.
Widzę jej stanik na swoim leżaku. Chwytam go i rzucam w jej
stronę.
– Natychmiast go załóż! – warczę.
Jasna cholera. Przecież wyraźnie prosiłem, żebyś tego nie robiła.
Nie ze względu na mnie, tylko twoją prywatność!
– Christianie, przecież nikt nie patrzy.
– Uwierz mi. Patrzą. Taylor i jego towarzysze muszą być
zachwyceni.
Łapie się za piersi.
– Tak – syczę. – I jacyś obleśni pieprzeni paparazzi mogliby ci
zrobić zdjęcie. Chcesz być na okładce magazynu „Star”? Tylko że tym
razem naga?
Ana z przerażeniem walczy ze stanikiem.
No właśnie! Jak myślisz, czemu powiedziałem nie?
– L’addition! – zwracam się gniewnie do kelnerki. – Idziemy –
mówię do Any.
– Już?
– Tak. Już.
Nie kłóć się ze mną, Ano.
Jestem tak kurewsko wściekły, że nawet się nie wycieram. Zakładam
szorty i podkoszulek, a kiedy kelnerka wraca, podpisuję rachunek. Ana
ubiera się pośpiesznie, a ja daję znak Taylorowi, że wychodzimy. On
podnosi telefon, zapewne po to, by zadzwonić na jacht i wezwać
motorówkę. Zabieram książkę i telefon, zakładam okulary. Co ona
sobie, do diabła, myślała?
– Proszę, nie złość się na mnie – odzywa się Ana błagalnie,
wkładając moje rzeczy do plecaka.
– Na to już za późno – gderam, bezskutecznie próbując opanować
gniew. – Idziemy. – Biorę ją za rękę i macham do Taylora i bliźniaków,
którzy idą za nami przez hotel do wyjścia.
– Dokąd idziemy? – pyta Ana.
– Wracamy na jacht.
Z ulgą dostrzegam przy kei ponton i skuter wodny. Ana oddaje
Taylorowi swój plecak, on wręcza jej kapok. Taylor patrzy na mnie
z nadzieją, ja jednak kręcę głową. Wzdycha zrezygnowany. Wiem, że
chce, abym ja również go założył, ale jestem za bardzo wściekły.
Sprawdzam, czy Ana zapięła swój odpowiednio mocno.
– Może być – mruczę pod nosem.
Wsiadam na skuter i podaję Anie rękę. Kiedy siedzi już za mną,
odpycham się od kei, a wyłącznik awaryjny przypinam sobie do
podkoszulka.
– Trzymaj się – warczę.
Obejmuje mnie mocno, a kiedy trąca mnie nosem w plecy,
sztywnieję… Bo wracają stare wspomnienia, a poza tym jestem na nią
zły. Lecz prawda jest taka, że uwielbiam, gdy mnie obejmuje.
Przekręcam kluczyk i odpalam skuter. Silnik z rykiem budzi się do
życia, a ja powoli przekręcam manetkę i zaczynamy płynąć w stronę
„Fair Lady”.
Humor nieco mi się poprawia, kiedy ślizgamy się po powierzchni
wody.
Dogania nas motorówka. Kiedy Ana obejmuje mnie mocniej,
otwieram przepustnicę na maksa i pędzimy na pełnym gazie.
Ha! Coś wspaniałego!
Ale ubaw.
Super.
Ciesz się chwilą, Grey.
Morze jest spokojne i gładkie, więc płyniemy bez problemu. Mijamy
jacht i mkniemy w otwarte morze. Letni wiaterek na twarzy,
pryskająca woda, szybkość, Ana przytulona do mnie – fenomenalne
uczucie. Zataczam łuk w stronę łodzi, ale mam ochotę na więcej.
– Jeszcze raz? – krzyczę do Any.
Za całą zachętę wystarczy mi jej szeroki uśmiech, więc okrążam
jacht i znowu kieruję się na otwarte morze.
Chce mi się krzyczeć ze szczęścia.
Ale ciągle jestem na nią trochę zły.

JEDEN Z MŁODYCH STEWARDÓW, Gerard, pomaga Anie zejść ze skutera


na niewielki podest jachtu. Ana wbiega po drewnianym trapie i czeka
na mnie na pokładzie.
– Proszę pana. – Gerard wyciąga do mnie rękę, ale macham, że nie
potrzebuję pomocy.
Zsiadam ze skutera i idę za Aną. Wygląda prześlicznie, chociaż jest
chyba nieco wystraszona. Jej wysmagana wiatrem, delikatnie opalona
skóra lśni.
– Złapałaś trochę słońca – zauważam roztargniony i rozpinam jej
kapok. Podaję go Gregowi, drugiemu ze stewardów.
– Potrzebuje pan jeszcze czegoś? – pyta.
– Masz ochotę na drinka? – zwracam się do Any.
– A będzie mi potrzebny?
Marszczę brwi.
– Co to za pytanie?
– Przecież wiesz.
Tak, Ano. Jestem na ciebie zły.
– Dwa dżiny z tonikiem.
Greg kiwa głową, a kiedy odchodzi, dociera do mnie, o co tak
naprawdę Ana mnie pytała.
– Myślisz, że cię ukarzę? – pytam ją.
– A chcesz?
– Tak. – Ku swemu zaskoczeniu, odpowiadam bez wahania.
Otwiera szeroko oczy.
– Jak?
Och, Ano. Chyba masz ochotę.
– Coś wymyślę. Najpierw się napij. – Spoglądam na horyzont, a do
głowy przychodzą mi różne erotyczne scenariusze. – Chcesz być
ukarana?
Oczy jej ciemnieją.
– To zależy. – Rumieni się leciutko.
Och, maleńka.
– Od czego?
– Czy chcesz mi zrobić krzywdę.
Do kurwy nędzy. Myślałem, że mamy to już za sobą.
Jej odpowiedź mnie drażni, ale pochylam się i całuję ją w czoło.
– Anastasio, jesteś moją żoną, nie uległą. Nigdy nie chciałbym cię
skrzywdzić. Powinnaś już o tym wiedzieć. – Wzdycham. – Tylko że…
Po prostu nie rozbieraj się publicznie. Nie chcę, żebyś się pojawiła
naga w tabloidach. Ty tego nie chcesz, podobnie jak na pewno nie
chcą tego twoja mama i Ray.
Ana robi się blada.
Tak, Ano. Czułabyś się upokorzona. Ray byłby wściekły. I zapewne
winą obarczyłby mnie!
Greg stawia nam nasze drinki na stole.
– Usiądź – mówię zdecydowanie do Any.
Posłusznie zajmuje jedno z krzeseł. Z uśmiechem odprawiam
stewarda, siadam obok niej, podaję jej drinka i sam biorę swoją
szklaneczkę.
– Zdrówko, pani Grey.
Co ja mam z nią począć?
Jakieś perwersyjne ruchanko.
Dawno się tak nie bawiliśmy.
– Czyj to jacht? – pyta, odrywając mnie od lubieżnych myśli.
– Brytyjskiego para. Sir-Jakiś-Tam. Jego pradziadek zaczął od
sklepu spożywczego. A córka wyszła za europejskiego księcia krwi.
– Wow! – mówi Ana. – Superbogaty?
– Tak.
– Jak ty.
– I ty. – Biorę sobie oliwkę.
– To dziwne – stwierdza. – Z niczego do wszystkiego. – Gestem
wskazuje na jacht i wspaniały widok na Monte Carlo.
– Przywykniesz.
Tak jak ja.
– Nie wydaje mi się – mówi cichym głosem.
Zjawia się Taylor.
– Telefon, proszę pana. – Podaje mi komórkę.
– Grey – odzywam się ostrym tonem i wstaję, by podejść do relingu.
Dzwoni Ros.
Znowu?
Chodzi jej o spotkanie, które miałem w Londynie z europejską
agencją GNSS w sprawie systemu nawigacyjnego Galileo. Liczę, że
będzie można z niego korzystać na solarnym tablecie Barneya.
Odpowiadam na jej pytania, ale dziwi mnie, że nie załatwiła tego ze
mną wcześniej.
– Dzięki. Poinformuję Marca – mówi Ros.
– Mogłaś mi wysłać mail.
– Następnym razem tak zrobię. Barney naciskał. Dostałam od niego
kolejny mail w tej sprawie, no wiesz. – Śmieje się, chyba lekko
zakłopotana.
Również się śmieję.
– Jest bardzo zaangażowany. Wiem. Ale między innymi dlatego
z nami pracuje, dzięki Bogu. Masz coś jeszcze? Bo chciałbym wracać
do żony.
– Tak zrób, Christianie. Dziękuję. Postaram się nie zawracać ci
więcej głowy. Do widzenia.
Wracam do Any, która nieobecnym wzrokiem spogląda na brzeg,
popijając swój dżin z tonikiem. Duma nad czymś głęboko.
O czym tak myśli? O opalaniu się bez stanika? Ruchanku za karę?
Moim bogactwie? Naszym bogactwie?
Zgaduję na chybił trafił.
– Przywykniesz – mówię, na powrót siadając obok niej.
– Przywyknę?
– Do pieniędzy.
Posyła mi nieodgadnione spojrzenie i podsuwa miseczkę
z migdałami i orzechami.
– Odbiło panu.
Dostrzegam jej półuśmieszek. Próbuje się nie roześmiać. Ze mnie.
Znowu.
Mój plan się krystalizuje.
– Na twoim punkcie.
I jest to najszczersza prawda.
Biorę jeden nerkowiec i przypomina mi się noc po imprezie z okazji
rozdania dyplomów. Ana w łóżku, naga, wyciągająca do mnie
ramiona.
– Ukarzesz mnie?
– Ukarzę?
– Za to, że się tak upiłam. Pieprzonko za karę. Możesz zrobić ze mną
wszystko, co zechcesz.
Na to wspomnienie krew się we mnie burzy. Chce, żebym ją ukarał.
Byłbym nieuprzejmy, gdybym nie spełnił jej prośby.
– Dopij. Idziemy do łóżka.
Gapi się na mnie.
– Pij.
Ana podnosi szklaneczkę do ust i jednym haustem wypija wszystko
do dna.
Wow. Moja dzielna dziewczynka bez wahania podejmuje rękawicę.
Nigdy się nie cofa.
Do dzieła, Grey.
Wstaję i kładę jej ręce na oparciach krzesła. Nachylam się, żeby
wyszeptać jej do ucha.
– To będzie kara dla przykładu. Tylko nie idź się wysikać.
Zatyka ją, co sprawia mi przyjemność, podobnie jak jej zszokowana
mina.
Uśmiecham się, bo wiem, co sobie pomyślała.
Nie, Ano, bez obaw, to nie moja bajka.
Nic z tych rzeczy. Wyciągam do niej dłoń.
– Ufasz mi?
Uśmiecha się uwodzicielsko.
– Okej.
Ujmuje mnie za rękę i idziemy do naszej kajuty.
Zamykam za nami drzwi na klucz. Nie chcemy, żeby ktoś nam
przeszkodził. Szybko zdejmuję ubrania i zrzucam klapki, których i tak
nie powinienem nosić, ale załoga jest zbyt uprzejma, by mi o tym
przypominać.
Ana patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, nieświadomie
przygryzając dolną wargę. Chwytam ją za brodę, zmuszam, by
przestała to robić, i muskam palcem ślady, które zostawiły jej zęby.
– Tak lepiej.
Z komody biorę torbę z zabawkami i wyjmuję z niej parę kajdanek
na kostki u nóg i nadgarstki, kluczyk i opaskę na oczy. Ana przygląda
się temu bez ruchu. Oczy ma jeszcze ciemniejsze niż przed chwilą.
Jest podniecona, Grey.
Teraz jej pokażemy.
– To może być trochę bolesne. – Pokazuję jej kajdanki, żeby mogła
lepiej im się przyjrzeć. – Kiedy się za mocno szarpie, wrzynają się
w skórę. Ale naprawdę mam ochotę użyć ich właśnie teraz. Zobacz. –
Podaję jej jedną parę. – Chcesz najpierw przymierzyć? – Staram się
mówić spokojnie, chociaż moje libido szaleje.
Pragnę tego.
I to bardzo.
Ana ogląda kajdanki, obracając w dłoni zimny metal. Już sam ten
widok działa na mnie jak afrodyzjak.
– Gdzie są kluczyki? – pyta drżącym głosem.
Otwieram dłoń i pokazuję jej kluczyk.
– Pasuje do obu kompletów. W zasadzie do wszystkich.
Przenosi wzrok z kluczyka na mnie i z powrotem. Dostrzegam
w nim wiele pytań, ale i ciekawość… Nawet żądzę. Palcem gładzę ją
po policzku, potem muskam nim jej usta. Pochylam się, jakbym chciał
ją pocałować.
– Masz ochotę na zabawę?
– Tak – odpowiada niemal bezgłośnie.
– Dobrze. – Oddycham głęboko, wciągając ten jedyny w swoim
rodzaju zapach: Any i jej podniecenia.
Tak szybko!
Zamykam oczy i z ogromną wdzięcznością całuję ją w czoło.
Dziękuję ci za to, moja ukochana.
– Potrzebne będzie hasło bezpieczeństwa.
Patrzy na mnie.
– Nie wystarczy przestań – ciągnę w pośpiechu – bo
prawdopodobnie to powiesz, chociaż nie będziesz tego chciała. –
Dotykam nosem jej nosa.
Zaufaj mi, Ano.
– Nie będzie bolało. Ale będzie bardzo intensywnie. Naprawdę
bardzo, bo nie pozwolę ci się ruszyć. Zgadzasz się?
Wciąga gwałtownie powietrze. Coraz ciężej oddycha, w miarę jak
rośnie jej podniecenie.
Uwielbiam cię tak podniecać, maleńka.
Jej wzrok wędruje w stronę mojego członka.
Tak, maleńka. Jestem gotowy i czekam.
– Okej – mówi szeptem.
– Wybierz hasło, Ano.
Marszczy czoło w namyśle.
– Hasło bezpieczeństwa – przypominam jej.
– Lizak – mówi wreszcie z rumieńcem na twarzy.
– Lizak? – Chce mi się śmiać.
– Tak.
– Ciekawy wybór. Podnieś ręce.
Jest mi posłuszna, co dodatkowo mnie podnieca. Przez głowę
zdejmuję jej sukienkę i rzucam na podłogę. Oddaje mi kajdanki, a ja
odkładam je na stolik, razem z kluczykiem i opaską na oczy. Ściągam
z łóżka narzutę i pozwalam, by spadła na podłogę.
– Obróć się – rozkazuję.
Bez chwili wahania staje do mnie tyłem. Rozpinam jej stanik, który
również ląduje na podłodze.
– Jutro przybiję ci go gwoździami – mruczę pod nosem i nagle
wpadam na genialny pomysł.
Malinki.
Zdejmuję gumkę z jej końskiego ogona i chwytam ją za włosy,
pociągając lekko, by musiała się cofnąć i oprzeć o mnie. Przechylam
jej głowę i całuję ją od ramienia po ucho.
– Byłaś bardzo nieposłuszna.
– Tak – odpowiada, jakby była z siebie dumna.
– Hmm. I co my z tym zrobimy? – Smakuje tak rozkosznie.
– Nauczymy się z tym żyć? – podpowiada, a ja się uśmiecham
z ustami w miejscu, gdzie czuję jej pulsującą krew.
Moja dziewczynka nie wie, co to lęk.
Boże, ależ jest seksowna.
– Ach, pani Grey. Jak zwykle optymistka. – Jeszcze raz całuję jej
szyję i zaczynam zaplatać jej włosy w warkocz. Znowu odchylam
w bok jej głowę i szepczę prosto do ucha. – Teraz dam ci nauczkę. –
Błyskawicznie chwytam ją w pasie i siadam na łóżku, a Anę
przekładam sobie przez kolano. Daję jej klapsa w śliczny tyłeczek.
Raz. Ale mocno. Potem rzucam ją na łóżko, twarzą do góry. Pochylam
się nad nią i koniuszkami palców muskam jej uda.
– Masz pojęcie, jaka jesteś piękna? – pytam szeptem, a ona wierci
się, dysząc coraz bardziej.
Spragniona.
Z pożądaniem w oczach.
Nie odrywając od niej wzroku, sięgam po kajdanki. Pierwszą parę
zapinam na jej lewej kostce, drugą na prawej.
– Usiądź.
Siada posłusznie.
– Teraz zegnij kolana.
Patrzy na mnie zaciekawiona, ale posłusznie podciąga kolana
i obejmuje je ramionami. Unoszę jej brodę i całuję ją namiętnie
w usta, potem zasłaniam jej oczy opaską.
– Jak brzmi hasło bezpieczeństwa, Anastasio?
– Lizak.
– Bardzo dobrze.
Unieruchamiam w kajdankach jej oba nadgarstki. Szarpie nimi
i orientuje się, że nie jest w stanie rozprostować nóg.
To będzie naprawdę intensywne doświadczenie.
Dla ciebie, Ano. I dla mnie.
– A teraz – mówię szeptem – będę cię pieprzył, aż zaczniesz
krzyczeć.
Wstrzymuje oddech, a ja chwytam ją za pięty i pociągam,
zmuszając, by upadła na plecy. Rozsuwam jej stopy i chwilę napawam
się jej widokiem. Leży otwarta i bezbronna. Mógłbym dojść już w tej
chwili. I naprawdę mnie kusi. Ale klękam przed jej ołtarzem
i zaczynam całować wewnętrzną stronę jej uda, sunąc coraz wyżej.
Jęczy i szarpie się w kajdankach.
Ostrożnie, Ano. W ten sposób będzie cię bolało.
– Będziesz musiała w pełni przyjąć rozkosz, Anastasio. Nie ruszaj
się.
Całuję jej spięty brzuch tuż nad majteczkami, po czym jednocześnie
rozwiązuję je z obydwu stron.
Wsuwam język w jej pępek.
– Ach! – jęczy Ana. Jej piersi gwałtownie unoszą się i opadają, a ja
nie przestaję jej całować.
– Ciii – mruczę. – Jesteś taka piękna, Ano.
Znowu jęczy, tym razem głośniej, i szarpie metalowymi obręczami,
które ją krępują.
– Au! – krzyczy, kiedy kajdanki wrzynają się jej w ciało. Ja
w dalszym ciągu pieszczę, całuję, delikatnie kąsam jej skórę.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa – szepczę. – Więc teraz ja
doprowadzę do szaleństwa ciebie.
Całuję jej piersi, mój język, usta, zęby sprawiają, że Ana krzyczy
z rozkoszy, dyszy ciężko, rzuca głową na boki. Masuję jej obie
brodawki, ściskając je kciukiem i palcem wskazującym. Czuję, jak
twardnieją i robią się coraz dłuższe pod moim wcale nie tak
delikatnym dotykiem. Ssę je obie po kolei, za każdym razem
zostawiając widoczny ślad.
Ana z trudem łapie oddech.
Próbuje się poruszyć.
Ale nie może.
A ja nie przestaję.
– Christianie – błaga, a ja wiem, że jest bliska szaleństwa.
– Chcesz dojść w ten sposób? – Dmucham na jej brodawkę. – Wiem,
że potrafię to zrobić. – Biorę ją w usta i ssę. Mocno.
Ana wydaje głośny, gardłowy okrzyk rozkoszy.
Jestem bardzo podniecony.
Marzę, by w nią wejść.
– Tak – jęczy.
– Och, maleńka, to byłoby zbyt proste.
– Błagam.
– Bądź cicho. – Delikatnie chwytam jej brodę zębami, potem
zaczynam całować ją w usta i nasze języki się spotykają. Smakuje Aną
i dżinem z tonikiem, z odrobiną cytryny.
Przepysznie.
Ale chce więcej. Z pasją odwzajemnia pocałunki. Jej pożądanie
rośnie. Coraz bardziej. I bardziej.
Kurwa. Smakuje tak wspaniale. I daje co najmniej tyle samo, ile
dostaje. Podnosi głowę z poduszki.
Och, maleńka.
Odrywam się od jej ust i przytrzymuję ją za brodę.
– Nie ruszaj się, kochanie. Leż bez ruchu.
– Chcę cię widzieć – mówi zduszonym głosem, zdesperowana
i spragniona rozkoszy.
– Och, nie, Ano. W ten sposób poczujesz więcej.
Wypycham biodra w przód i wchodzę w nią, ale tylko troszeczkę.
Nie może się poruszyć.
Cofam się, żeby ją podrażnić.
– Ach, Christianie, proszę!
– Znowu? – pytam, nie rozpoznając własnego głosu.
– Christian!
Tym razem wchodzę w nią nieco głębiej, ale zaraz się cofam,
palcami pieszcząc jej prawą brodawkę.
– Nie! – rzęzi rozczarowana. Nie chce, żebym się wycofał.
– Pragniesz mnie, Anastasio?
– Tak – krzyczy.
– Powiedz mi. – Głos mam ochrypły. Muszę to od niej usłyszeć,
więc ponownie drażnię ją swoim penisem. Wchodzę. I wychodzę.
– Pragnę cię – łka niemal. – Proszę.
Uwielbiam, kiedy błaga.
– Więc mnie dostaniesz, Anastasio.
I wchodzę w nią gwałtownie, mocno, a ona krzyczy i szarpie za
kajdanki.
Wiem, że jest bezradna.
I w pełni to wykorzystuję. Nieruchomieję. Czuję ją wokół siebie.
Kręcę biodrami. Jęczy.
– Czemu mi się sprzeciwiasz, Ano?
– Christianie, przestań.
To nie jest hasło bezpieczeństwa. Znowu kręcę biodrami, tkwiąc
w niej głęboko, bardzo głęboko. Potem cofam się i ponownie uderzam
mocno.
Nie dochodź! Ostrzegam sam siebie.
– Powiedz mi dlaczego.
Muszę to wiedzieć.
Krzyczy, a jej rozkosz jest moją rozkoszą.
– Powiedz mi – nalegam.
– Christianie!
– Ano, muszę wiedzieć. – Znowu w nią wchodzę.
Powiedz mi. Proszę.
– Nie wiem! – jęczy. – Bo mogę! Bo cię kocham! Błagam,
Christianie!
Z donośnym jękiem wreszcie pozwalam sobie ją kochać. Kiedy
posiadam ją do końca, tulę w dłoniach jej głowę. Daję jej rozkosz.
I sobie. Walczy z kajdankami. Dyszy ciężko. Jęczy. Zaczyna dochodzić.
Jest już blisko. Czuję to.
Krzyczy na cały głos.
– Właśnie tak – mówię przez zaciśnięte zęby. – Poczuj to, maleńka!
Ana dochodzi, cały czas krzycząc. I dochodzi. I dochodzi. Dygocze
pode mną. Głowę ma odrzuconą do tyłu. Usta otwarte. Twarz
wykrzywioną. Klękam, pociągając ją za sobą. Upajam się jej
orgazmem. Trzymam ją mocno i z głową wtuloną w jej szyję, sam też
szczytuję.
KURWA!
Mój orgazm zdaje się nie mieć końca.
Kiedy się kończy, zrywam Anie opaskę z oczu i całuję swoją żonę.
Jej oczy. Jej nos. Jej policzki.
Dziękuję ci, Ano.
Płacze. Obejmuję jej twarz dłońmi i scałowuję płynące łzy.
– Kocham panią, pani Grey – szepczę. – Chociaż doprowadzasz
mnie do furii, przy tobie czuję się żywy.
Jest wyczerpana, bezwładna w moich ramionach, więc kładę ją
delikatnie i uwalniam od siebie.
– Nie – mamrocze, bo chyba czuje, że już nie jesteśmy razem.
Och, maleńka.
Bardzo się zmęczyłaś.
Biorę kluczyk i uwalniam ją z kajdanek, masując jej nadgarstki
i kostki. Kładę się obok niej, kiedy prostuje nogi, i biorę ją w ramiona.
Wzdycha, a na jej ustach błąka się uśmieszek zadowolenia. Oddycha
coraz wolniej. Zasnęła. Całuję ją we włosy i przykrywam nas oboje
kołdrą.
Rany, ależ to było niesamowite.
Ano, co ty ze mną robisz.

PIĘTNAŚCIE MINUT PÓŹNIEJ BUDZĘ SIĘ z drzemki. Ana śpi głęboko,


wciąż w moich ramionach. Całuję ją w czoło, wyplątuję się z jej objęć
i wstaję, bo muszę iść do łazienki. Kiedy wracam, Ana wciąż jest
pogrążona we śnie. Ubieram się szybko i ruszam na pokład powiedzieć
kapitanowi, że wieczór spędzimy na jachcie.
Wracam do kabiny i widzę, że Ana jeszcze się nie obudziła.
Odkładam na bok kajdanki i biorę laptop, żeby sprawdzić pocztę. Poza
tym chcę jeszcze raz przyjrzeć się tej działce w Detroit, by mieć
pewność, że podjąłem słuszną decyzję w czasie wcześniejszej
rozmowy z Ros.
Załoga oporządza jacht. Słyszę głośny szczęk podnoszonej kotwicy
i zduszony pomruk odpalanych silników. Odpływamy.

KIEDY ANA WRESZCIE się budzi, na zewnątrz jest już noc.


– Cześć – mruczę uradowany, że wreszcie ją widzę.
Tęskniłem za tobą, kiedy spałaś.
– Cześć – odpowiada z wahaniem i podciąga kołdrę pod brodę.
Nagle zaczęła się mnie wstydzić?
– Jak długo spałam? – pyta.
– Jakąś godzinkę.
– Płyniemy?
– Pomyślałem, że skoro wczoraj jedliśmy kolację na lądzie, byliśmy
na balecie i w kasynie, dzisiaj spędzimy cichy wieczór we dwoje, na
jachcie.
Uśmiecha się – mam wrażenie, że z ulgą, bo cieszy ją, że nie
schodzimy na ląd.
– Dokąd płyniemy?
– Do Cannes.
– Okej. – Przeciąga się na łóżku, potem wstaje i zakłada szlafrok.
Cholera.
Ma kilka malinek, jak planowałem, ale teraz, widząc czerwone ślady
na jej skórze, zaczynam się zastanawiać, czy robienie ich to był dobry
pomysł.
To się może skończyć na dwa sposoby.
Ana idzie do łazienki i zamyka za sobą drzwi.
Godziny. Minuty. Sekundy. Nie wiem, ile czasu tam jest, ale wydaje
mi się, że całą wieczność. W końcu się zjawia, ale nie patrzy na mnie –
mam wrażenie, że robi to celowo – i wpada do garderoby.
Nie wygląda to dobrze.
Może jest po prostu zmęczona.
Czekam. Znowu.
To już trwa za długo.
– Anastasio, wszystko w porządku?
Żadnej odpowiedzi.
Cholera.
Nagle niemal wybiega z garderoby – widzę tylko rozwiane włosy
i wymachujące ręce – i rzuca we mnie szczotką. Cholera. W ostatniej
chwili udaje mi się osłonić głowę uniesionym ramieniem i szczotka
trafia mnie w przegub. Ana wypada z kabiny, z hukiem zatrzaskując za
sobą drzwi.
Kurwa.
Wyraźnie nie jest zachwycona.
Chyba nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Nawet kiedy
spieraliśmy się o przysięgę małżeńską, gdy zagroziła, że odwoła ślub.
Grey, coś ty najlepszego zrobił?
Mój dobry humor jest już tylko wspomnieniem, jego miejsce zajął
niepokój, jakiego nie czułem, odkąd zostaliśmy małżeństwem.
Niepewnie wstaję, odkładam laptop na nocny stolik i idę poszukać
żony.
Stoi na dziobie oparta o reling i patrzy na odległy brzeg. Jest piękny
wieczór i „Fair Lady”, niczym królowa mórz, którą przecież jest, bez
wysiłku pokonuje wody Morza Śródziemnego.
Ana wydaje się smutna. Czuję się okropnie.
– Jesteś na mnie zła – zagaduję cicho.
– Bez jaj, Sherlocku! – syczy, ale nie odwraca się, by na mnie
spojrzeć.
– Jak bardzo?
– W skali od jednego do dziesięciu powiedziałabym, że pięćdziesiąt.
Pasuje ci?
Auć.
– Aż tak.
– Tak. Najchętniej bym ci przyłożyła – gotuje się ze złości.
Wreszcie na mnie patrzy, z bólem i gniewem… I wiem, że mnie
widzi. Takim, jaki jestem. Jesteś popieprzonym sukinsynem. Jej słowa
wypowiedziane wiele miesięcy temu dźwięczą mi w mózgu.
Szlag. Od tygodni tak się nie czułem. Jak ostatni gnojek.
Wracają do mnie słowa Flynna. Komunikacja i kompromis.
Ana bierze głęboki oddech i prostuje ramiona.
– Christianie, musisz skończyć z dyscyplinowaniem mnie. Na plaży
wyraziłeś się aż nadto jasno, o ile dobrze pamiętam.
– Cóż, przynajmniej więcej nie zdejmiesz stanika – burczę pod
nosem, ale nawet ja słyszę, że to gadka nadąsanego nastolatka.
Wpatruje się we mnie.
– Nie życzę sobie, żebyś mi robił malinki. A przynajmniej nie tyle.
To jest bezwzględna granica. – Prycha jak zapędzona w róg kotka.
– A ja sobie nie życzę, żebyś się publicznie obnażała. Dla mnie to
jest bezwzględna granica – odpalam.
Ostrzegałem cię, Ano.
– Wiemy już, na czym stoimy – mówi dalej tym samym tonem. –
Spójrz na mnie. – Obciąga bluzkę i pokazuje mi krwiste malinki, które
jej zrobiłem. Naliczam sześć. Nie przypuszczałem, że zrealizuję swój
plan aż do tego stopnia.
Nie chcę się jednak kłócić.
Unoszę ręce w geście poddania.
– Okej, rozumiem.
Może trochę przesadziłem.
– I dobrze! – mówi ostro.
Przeczesuję palcami włosy, bo czuję się bezradny.
Pogubiłem się. Co jeszcze mogę zrobić?
– Przepraszam. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
Nie chcę się kłócić. Ano. Proszę.
– Czasem zachowujesz się jak niedojrzały gówniarz. – Ana potrząsa
głową, ale przede wszystkim z rezygnacją.
Podchodzę bliżej i wsuwam jej za ucho luźny kosmyk włosów.
– Wiem. Jeszcze muszę się wiele nauczyć.
– Oboje musimy. – Z westchnieniem unosi wolno rękę i kładzie mi
na sercu.
Ano.
Przykrywam jej dłoń swoją i uśmiecham się przepraszająco.
– Właśnie się nauczyłem, że potrafi pani celnie i dobrze rzucać,
pani Grey. W życiu bym na to nie wpadł, ale wciąż cię nie doceniam.
Nieustannie mnie zaskakujesz.
Prawie się uśmiecha i patrzy na mnie z uniesioną brwią.
– Trenowałam z Rayem. Potrafię też dobrze i celnie strzelać, panie
Grey, i lepiej, aby pan o tym pamiętał.
– Postaram się i dopilnuję, żeby wszystko było solidnie
przymocowane i żebyś nie miała dostępu do broni.
Mruży oczy.
– Potrafię być bardzo pomysłowa.
Och, Ano, nie mam co do tego wątpliwości.
– Chodź do mnie. – Puszczam jej rękę i biorę ją w ramiona.
Odwzajemnia uścisk. Wtulam nos w jej włosy i wdycham ich cudny
zapach.
– Wybaczono mi? – pytam cicho.
– A mnie?
– Tak.
– I nawzajem.
Stoimy na dziobie, nasz jacht płynie wzdłuż Riwiery Francuskiej
i po prostu jesteśmy.
W tej chwili to najwspanialsze uczucie pod słońcem.
– Głodna? – pytam.
– O tak. Konam z głodu. Po tych wszystkich, hm, działaniach
zjadłabym konia z kopytami. Ale nie jestem odpowiednio ubrana.
– Jak dla mnie wyglądasz pięknie, Anastasio. Poza tym mamy tę
łódź dla siebie przez cały tydzień. Możemy się ubierać, jak chcemy.
Potraktuj to jak luźny wtorek na Lazurowym Wybrzeżu. Poza tym
pomyślałem, że moglibyśmy zjeść na pokładzie.
– Świetny pomysł.
Ujmuję ją pod brodę i całuję w usta. Nieśpiesznie. Czule.
Wybacz mi, Ano.
Uśmiecha się do mnie i trzymając się za ręce, idziemy do stołu, ma
którym czeka nasza kolacja.

– CZEMU ZAWSZE ZAPLATASZ mi warkocz? – pyta mnie Ana, gdy


właśnie zaczynam jeść crème brûlée.
Marszczę brwi, bo przecież to oczywiste.
– Nie chcę, żeby włosy w coś ci się zaplątały. – Zawsze tak robię. Nie
wolno łączyć włosów z zabawkami. – To pewnie kwestia
przyzwyczajenia – dodaję.
Nagle, nie wiadomo skąd, przypomina mi się młoda kobieta, która
śpiewa jakąś piosenkę z lat osiemdziesiątych i szczotkuje sobie włosy.
Obraca się i uśmiecha do mnie, a w powietrzu wokół niej krążą
drobinki kurzu.
Hej, robaczku. Chcesz mi wyszczotkować włosy?
I znowu jestem w zapomnianych przez Boga slumsach, gdzieś
w Detroit, w zupełnie innym życiu. Ana gładzi mnie po policzku
i muska palcem moje wargi, sprowadzając mnie z powrotem na pokład
„Fair Lady”.
Czemu ta zaćpana dziwka nie przestaje mnie nawiedzać?
– To bez znaczenia – odzywa się szeptem Ana. – Wcale nie muszę
tego wiedzieć. Po prostu byłam ciekawa. – Uśmiecha się i całuje mnie
w kącik ust. – Kocham cię – dodaje. – Zawsze będę cię kochać,
Christianie.
– A ja ciebie. – Jestem jej wdzięczny, że wyciągnęła mnie z ciemnej
otchłani mojego wczesnego dzieciństwa.
– Mimo że jestem nieposłuszna? – Uśmiecha się ironicznie
i atmosfera z miejsca staje się lżejsza.
Chichoczę, już w lepszym nastroju.
– Ponieważ jesteś nieposłuszna, Anastasio.
Nabiera na łyżeczkę skarmelizowany cukier i całą pakuje sobie do
ust, a obraz zaćpanej dziwki blednie.
KIEDY REBECCA SPRZĄTA nasze talerze, proponuję Anie więcej wina.
Zerka ponad moim ramieniem, żeby sprawdzić, czy jesteśmy sami, po
czym nachyla się ku mnie i mówi konspiracyjnym tonem.
– O co chodziło z tym nie-chodzeniem-do-łazienki?
Jak zwykle ciekawska.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– A chcę?
Uśmiecham się.
– Im pełniejszy pęcherz, tym silniejszy orgazm, Ano.
– Och, rozumiem. – Słodki rumieniec wypływa jej na policzki
i domyślam się, że jest zażenowana.
Niepotrzebnie, maleńka.
– Tak. No cóż… – Pociąga łyk wina.
– Jak chcesz spędzić resztę wieczoru? – mówię, by zmienić temat na
mniej krępujący.
Sugestywnie wzrusza prawym ramieniem. Przynajmniej tak mi się
wydaje.
Znowu, Ano?
Wiem, że powinienem się zrehabilitować za popołudniowe ekscesy.
Ale ja chcę czegoś innego.
– Wiem, co zrobimy. – Biorę swój kieliszek i wstaję, wyciągając do
niej rękę. – Chodź.
Idziemy do głównego salonu, gdzie mój iPod jest podłączony do
wielkiego głośnika. Wybieram piosenkę, słodką i romantyczną dla
mojej dziewczyny.
– Zatańcz ze mną – proszę i biorę ją w ramiona.
– Skoro nalegasz.
– Nalegam, pani Grey.
Michael Bublé śpiewa klasyk Lou Rawlsa You’ll Never Find Another
Love Like Mine.
Zaczynamy się poruszać. Ana daje mi się prowadzić. Przechylam ją
mocno do tyłu, a ona się śmieje. Prostuję ją, potem okręcam pod
ramieniem.
– Bardzo dobrze tańczysz – mówi wesoło. Głos ma lekko
ochrypły. – Można by pomyśleć, że umiem tańczyć.
Uwielbiam z tobą tańczyć, kochanie.
Przed oczami staje mi Elena. Choć jestem jej wdzięczny, że
nauczyła mnie tańczyć, nie podoba mi się, że teraz o niej myślę.
Zapomnij o tym, Grey.
To już historia.
Ciesz się tym, co masz.
Znowu przechylam Anę, a kiedy się prostuje, całuję ją.
– Brakowałoby mi twojej miłości – szepcze, powtarzając słowa
piosenki.
– Mnie twojej o wiele bardziej – odpowiadam i cicho nucę jej do
ucha.
Muzyka cichnie, a my się zatrzymujemy i nie możemy oderwać od
siebie oczu.
Widzę, jak jej źrenice się powiększają i robią coraz ciemniejsze.
To jest magia. Wyjątkowa chemia, która nas łączy.
– Chodźmy do łóżka – mówię błagalnie.
Nieśmiały uśmiech rozjaśnia jej twarz. Kiedy Ana przykłada mi dłoń
do piersi, serce zaczyna mi walić, przepełnione miłością do niej –
mojej żony, pięknej kobiety, która wie, jak mi wybaczyć.
ŚRODA, 17 SIERPNIA 2011

Mamusia wygląda dzisiaj ślicznie. Siedzi na łóżku i się śmieje.


Świeci słońce i fruwa wokół niej mnóstwo małych kropeczek,
jakby była księżniczką. Hej, robaczku, wyszczotkuj mi włosy.
Przesuwam szczotką po jej długich włosach. To jest trudne, bo są
rozczochrane. Ale mamusia to lubi. Śpiewa. What’s love got to do,
got to do with it. Uśmiecha się swoim specjalnym uśmiechem. To
jest jej uśmiech dla mnie. Tylko dla mnie. Potrząsa włosami,
które jak jedwab spływają jej po plecach. Głaszczę ją po nich.
Dzieli je na trzy węże. A potem związuje razem i robi się jeden
guzłowaty wąż. Widzisz, robaczku, już nie przeszkadzają. Bierze
szczotkę i zaczyna szczotkować moje włosy. Nie! Mamusiu. To
boli. Za dużo kołtunów. Nie wyrywaj się, robaczku. Nie! Mamusiu.
Próbuję ją powstrzymać. Rozlega się głośny hałas. Huk. Wrócił.
Nie! Gdzie, kurwa, jesteś, dziwko? Przyszedł mój kolega. Ma kasę.
Mamusia wstaje, łapie mnie za rękę i wpycha do szafy. Siedzę na
jej butach. Cichutko. Jak myszka. Zasłaniam uszy i zamykam
oczy. Jak się zrobię mały, to mnie nie zobaczy. Ubrania pachną
mamusią. Lubię ten zapach. Lubię tu być. Z daleka od niego.
Krzyczy. Gdzie ten pieprzony chuderlak? Chwyta mnie za włosy
i wywleka z szafy. Wymachuje szczotką na mamusię. Nie chcę,
żeby ten mały kutas zepsuł nam imprezę. Z całej siły uderza
mamusię w twarz szczotką. Zakładaj te swoje kurewskie szpilki
i zrób dobrze mojemu przyjacielowi, potem dostaniesz swoją działkę,
dziwko. Mamusia patrzy na mnie i płyną jej łzy. Nie płacz,
mamusiu. Do pokoju wchodzi drugi facet. Wielki, w brudnym
kombinezonie. Wielki facet uśmiecha się do mamusi. Wlecze
mnie do drugiego pokoju. Popycha mnie na podłogę i rozbijam
sobie kolana. Wymachuje na mnie szczotką. Co mam teraz z tobą
zrobić, ty mały gnojku? Brzydko pachnie. Pachnie piwem i pali
papierosa.
Budzę się gwałtownie, z gardłem ściśniętym przez strach.
Gdzie ja jestem?
Gwałtownie nabieram powietrza w płuca i próbuję uspokoić
oszalałe serce. Chwilę trwa, zanim sobie uświadamiam, gdzie jestem.
Na jachcie. Ze swoją piękną panią. Przerażony patrzę w prawo
i w półmroku widzę Anę pogrążoną w głębokim śnie.
Bogu dzięki.
Sam jej widok mnie uspokaja.
Biorę głęboki, oczyszczający wdech.
Skąd te koszmary?
Przez kłótnię z Aną?
Nienawidzę się z nią kłócić.
Sądząc po świetle sączącym się przez bulaje, zaczyna świtać.
Powinienem jeszcze trochę pospać. Zwijam się obok Any, obejmuję ją
ramieniem i wdychając jej jedyny w swoim rodzaju, przynoszący
ukojenie zapach, odpływam.

BUDZĘ SIĘ JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ i w kabinie jest już jaśniej. Obok mnie
Ana dalej śpi. Przyglądam się jej przez chwilę, napawając się
spokojem.
Czy ona kiedykolwiek się dowie, ile dla mnie znaczy?
Całuję ją we włosy, wstaję i zakładam kąpielówki. Popływam wokół
jachtu. Może pozbędę się tego uczucia niepokoju.

KIEDY SIĘ GOLĘ, wciąż pamiętam nocny koszmar.


Dlaczego? Nie rozumiem tego.
Miałem już takie sny wcześniej.
Czemu więc akurat ten mnie prześladuje?
Otwierają się drzwi do łazienki i staje w nich Ana, jak promień
światła, więc uciszam ponure myśli.
– Dzień dobry, pani Grey – witam ją z radosnym uśmiechem.
– Panu również dzień dobry. – Uśmiechnięta opiera się o ścianę
i zabawnie unosi brodę, naśladując mnie, kiedy się golę. Kątem oka
widzę, jak mnie przedrzeźnia.
– Dobrze się bawisz? – pytam.
– To jeden z moich ulubionych widoków.
Wybaczyła mi.
Pochylam się i całuję ją, wdzięczny, że ze mną jest. Przy okazji
zostawiam na jej twarzy smugę pianki do golenia.
– Powtórzymy to? – pytam szeptem, wymachując brzytwą, bo
przypomina mi się moment, kiedy goliłem ją w naszym apartamencie
w Brown’s Hotel.
Ana sznuruje usta.
– Nie, następnym razem użyję wosku.
– Ale było fajnie.
Oszukałaś mnie, Ano.
– Może dla ciebie. – Robi naburmuszoną minę, lecz w jej oczach
widzę błysk rozbawienia, może nawet zmysłowe uznanie.
Wiem, co myślisz, Ano.
– O ile sobie przypominam, ciąg dalszy był bardzo udany. – Dalej
się golę, ale Ana nagle cichnie. – Hej, przecież tylko żartuję. Czy nie
tak właśnie robią mężowie beznadziejnie zakochani w swoich
żonach? – Biorę ją pod brodę i oceniam jej minę. Może ciągle się na
mnie gniewa?
Prostuje ramiona.
Oho!
– Siadaj – rozkazuje.
Słucham?
Kładzie dłonie na mojej nagiej piersi i popycha mnie na łazienkowy
taboret.
Okej, wchodzę w to. Siadam, a ona bierze do ręki brzytwę.
– Ano – mówię ostrzegawczo, ona jednak nie zwraca na to uwagi,
tylko się pochyla i mnie całuje.
– Głowa do tyłu – mówi z ustami przy moich wargach.
Kiedy się waham, przekrzywia głowę na bok.
– Wet za wet, panie Grey.
Już wiem, że mnie prowokuje. Jak mogę nie podjąć wyzwania, skoro
moja żona nigdy się nie poddaje?
– Wiesz, co robisz? – upewniam się.
Kręci głową.
No, Grey, jak myślisz, co zrobi?
Poderżnie ci gardło?
Biorę głęboki wdech, zamykam oczy i unoszę brodę, zdając się na jej
łaskę. Chwyta mnie mocno za włosy, a ja z całej siły zaciskam powieki.
Stoi tak blisko mnie. Czuję jej aromat. Pachnie morzem. Słońcem.
Seksem. Słodyczą. Aną.
Kręci mi się w głowie.
Z największą delikatnością przesuwa brzytwą po moim gardle
w stronę brody. Zaczyna mnie golić. Przestaję wstrzymywać oddech.
– Myślałeś, że zrobię ci krzywdę? – W jej głosie słyszę drżenie.
– Nigdy nie wiem, co zrobisz, Ano, ale nie, nie myślałem, że
zrobiłabyś to celowo.
Jeszcze raz porusza brzytwą.
– Nigdy celowo nie zrobiłabym ci krzywdy, Christianie – mówi
cicho. I absolutnie szczerze.
Otwieram oczy i obejmuję ją, a ona goli teraz mój policzek.
– Wiem, Ano – szepczę.
Tylko raz mnie skrzywdziła – kiedy odeszła.
Zasłużyłem sobie. Bo ja skrzywdziłem ją.
Jesteś popieprzonym sukinsynem!
Grey, daj spokój.
Nadstawiam policzek, żeby ułatwić jej golenie. Jeszcze dwa
pociągnięcia brzytwą i kończy.
– Gotowe, bez jednej kropli krwi – mówi radośnie uśmiechnięta.
Gładzę ją po nodze i sadzam sobie okrakiem na kolanach.
– Chciałbym cię dzisiaj gdzieś zabrać.
– Nie będziemy się opalać? – pyta drwiąco, ale nie zwracam na to
uwagi.
– Nie. Nie dzisiaj. Pomyślałem, że wolałabyś coś innego.
– Cóż, skoro wszędzie zrobiłeś mi malinki, przez co raczej nie mogę
się opalać, to jasne, czemu nie?
Malinki? Nie jesteśmy w liceum!
„Tak naprawdę nigdy nie miałeś szansy dojrzeć w sensie
emocjonalnym. Myślę, że doświadczasz tego właśnie teraz”.
Do diabła.
Starając się nie myśleć o słowach Flynna i aluzji Any do mojego
nagannego zachowania, mówię dalej:
– Trzeba tam dojechać, ale z tego, co czytałem, warto. Mój tato też
to poleca. To wioska na szczycie wzgórza, Saint-Paul-de-Vence. Jest
tam kilka galerii. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wybrać jakieś
obrazy i rzeźby do nowego domu, jeśli coś się nam spodoba.
Zaciska usta i odchyla się w tył, by mi się przyjrzeć.
– O co chodzi? – pytam, zaniepokojony jej miną.
– Nie znam się na sztuce, Christianie.
Wzruszam ramionami.
– Kupimy tylko to, co się nam spodoba. Nie chodzi o lokatę
kapitału.
Patrzy na mnie z lekką obawą, ale wyraźnie jest zainteresowana.
– No co? – pytam po raz kolejny. – Wiem, że mamy tylko rysunki
architektki, ale co nam szkodzi się rozejrzeć, poza tym to stare,
średniowieczne miasteczko.
Wciąż patrzy na mnie z taką samą miną.
– Co znowu? – Kurwa. Ano. Wciąż jesteś zła o wczoraj?
Potrząsa głową.
– Powiedz mi – błagam ją, ale milczy uparcie. – Wciąż się gniewasz
o to, co wczoraj zrobiłem? – Nie umiem spojrzeć jej w oczy, więc
pochylam głowę i wtulam nos między jej piersi.
– Nie. Jestem głodna – odzywa się wreszcie.
– Czemu nic nie mówiłaś? – Zdejmuję ją z kolan.

ANA I JA JESTEŚMY absolutnie zauroczeni Saint-Paul-de-Vence.


Spacerujemy wąskimi, brukowanymi uliczkami i chłoniemy cudownie
galijską atmosferę. Za nami, w dyskretnej odległości podążają Taylor
i Philippe Ferreux. Ana wsunęła mi rękę pod ramię – uważam, że
pasuje tam idealnie.
– Jak się dowiedziałeś o tym miejscu? – pyta.
– Tato napisał mi w mailu, kiedy byliśmy w Londynie. Rodzice
przyjechali tu w młodości.
– Przepięknie tu. – Ana szerokim gestem wskazuje na urokliwe
otoczenie.
Wchodzimy do niewielkiej galerii, przyciągnięci sztuką abstrakcyjną
na wystawie. Wewnątrz zwracam uwagę na erotyczne fotografie.
Podobają mi się ujęcia.
– Niedokładnie to miałam na myśli – zauważa kwaśno Ana.
Uśmiecham się do niej.
– Ja też nie.
Biorę ją za rękę i razem oglądamy martwe natury, wyłącznie
warzywa i owoce. Są niezłe.
– Ten mi się podoba. – Ana pokazuje na papryki. – Przypomina mi,
jak kroiłeś warzywa u mnie w mieszkaniu. – Śmieje się z szelmowskim
błyskiem w oczach. Może wspomina nasze pojednanie?
– Uważam, że doskonale sobie z nimi poradziłem. Może szło mi
trochę wolno, ale i tak – obejmuję ją i muskam nosem koniuszek jej
ucha. – Poza tym rozpraszałaś mnie. Gdzie byś je powiesiła?
Wstrzymuje oddech, zdekoncentrowana pieszczotą.
– Co?
– Obrazy. Gdzie byś je powiesiła? – Chwytam jej ucho zębami.
– W kuchni – udaje jej się wykrztusić.
– Hmm. Dobry pomysł, pani Grey.
– Są naprawdę drogie!
– I co z tego? – Całuję ją tuż za uchem. – Musisz się do tego
przyzwyczaić, Ano.
Wypuszczam ją z objęć i podchodzę do ekspedientki. Kupuję trzy
obrazy, wręczam jej kartę kredytową i podaję adres w Escali, pod który
chcę, aby je wysłali.
– Merci, monsieur – mizdrzy się z kokieteryjnym uśmiechem.
Złotko, jestem żonaty.
Podnoszę lewą rękę, żeby niby to podrapać się w brodę, a tak
naprawdę po to, by jej pokazać obrączkę, po czym wracam do Any,
która ogląda jakieś akty.
– Zmieniłaś zdanie? – pytam ją.
Śmieje się w odpowiedzi.
– Nie. Ale trzeba przyznać, że są niezłe. Poza tym zdjęcia robiła
kobieta.
Patrzę na fotografie. Zwłaszcza jedna zwraca moją uwagę: kobieta
klęczy na krześle, tyłem do obiektywu. Jedynym jej strojem są
niebotycznie wysokie szpilki. Długie, ciemne włosy ma rozpuszczone.
Przed oczami staje mi niechciany obraz: smętne biało-czarne zdjęcie
na tablicy korkowej w moim dawnym pokoju.
Zaćpana dziwka.
Kurwa.
Odwracam wzrok i biorę Anę za rękę.
– Idziemy. Jesteś głodna?
– Jasne – odpowiada, zerkając na mnie niepewnie, kiedy
wychodzimy z galerii.
Cieszę się, że znowu mogę odetchnąć świeżym powietrzem.
Co się ze mną dzieje, do jasnej cholery?

SIEDZIMY NA ARCHAICZNYM kamiennym tarasie w hotelowej


restauracji, chowając się przed jaskrawym śródziemnomorskim
słońcem pod kolorowymi parasolami. Wszędzie wokół rosną
pelargonie, po ścianach pnie się bluszcz. Jedzenie też jest przednie.
Do licha, ci Francuzi naprawdę potrafią gotować. Mam nadzieję, że
Mia czegoś się od nich nauczyła. Muszę ją namówić, żeby któregoś
dnia coś nam przygotowała.
Płacąc rachunek, daję kelnerowi suty napiwek.
Ana popija kawę i podziwia widoki. Jest milcząca i po raz nie
wiadomo który zastanawiam się, o czym myśli.
O wczoraj?
Poprawiam się na krześle.
Wciąż próbuję zapomnieć o nocnym koszmarze. Co chwilę
nawiedzają mnie jego fragmenty, co mnie rozstraja. Przypomina mi
się, jak wieczorem Ana zapytała, dlaczego zawsze zaplatam jej
warkocz. Może to obudziło coś w mojej podświadomości?
Komunikacja i kompromis, dźwięczą mi w głowie słowa Flynna.
Może powinienem porozmawiać z Aną. Powiedzieć jej prawdę?
Może dlatego te wspomnienia są takie żywe? Biorę głęboki oddech.
– Pytałaś, czemu zaplatam ci warkocz.
Ana patrzy na mnie wyczekująco.
– Tak.
– Zaćpana dziwka pozwalała mi się bawić swoimi włosami.
Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem, czy to wspomnienie, czy
sen.
Ana mruga, jak zawsze, kiedy przyswaja coś, co właśnie usłyszała,
ale spojrzenie ma jasne i widzę w nim współczucie.
– Lubię, kiedy bawisz się moimi włosami – mówi nieco drżącym
głosem, jakby chciała mnie uspokoić.
– Naprawdę?
– Tak! – Gwałtowność jej tonu mnie zaskakuje. Chwyta mnie za
rękę. – Christianie, myślę, że bardzo kochałeś swoją biologiczną
matkę.
Czas zatrzymuje się w miejscu. Mam wrażenie, że w płucach
zabrakło mi powietrza.
Spadam.
Po co gada takie bzdury?
Podobno nie chce mnie zranić.
A jednak…
Nie odrywam od niej oczu, bo mimo tego, co właśnie powiedziała,
jest moim kołem ratunkowym, a ja tonę w morzu niepewności, której
nie pojmuję i o której nie chcę myśleć.
Nie mogę.
Nie chcę myśleć o przeszłości.
Było. Minęło. Stało się.
To zbyt bolesne.
Moje spojrzenie wędruje na rękę Any, za którą ją trzymam. Na
przegubie widzę czerwony ślad. Dobitnie przypomina mi, co jej
wczoraj zrobiłem.
Krzywdę.
– Powiedz coś – prosi szeptem.
Muszę stąd wyjść.
– Chodźmy.
Na ulicy ogarnia mnie poczucie zagubienia i niepewności, więc
znowu biorę Anę za rękę.
– Dokąd chcesz iść? – pytam, ale raczej chodzi mi o to, żeby
odgonić myśli pałętające się po obrzeżach mojej pamięci.
Czymkolwiek są, wywołują te niechciane i niepokojące uczucia.
Uśmiecha się.
– Po prostu cieszę się, że wciąż się do mnie odzywasz.
Po prostu! W jednym zdaniu wspomniałaś o miłości i tej zaćpanej
dziwce.
– Wiesz, że nie lubię rozmawiać o tym całym gównie. Było, minęło.
Sprawa zamknięta.
Oczekuję, że mnie zruga albo przynajmniej poczuje się urażona,
lecz choć przez jej twarz przelewa się kalejdoskop uczuć, ostatecznie
zostaje tylko miłość.
Jej miłość.
Do mnie.
Chyba.
Całe zło znika, a moje życie wraca na właściwe tory. Obejmuję Anę
ramieniem, a ona wsuwa mi rękę do tylnej kieszeni spodni i łapie
mnie za pośladek. Ten gest mówi mi, że jestem jej, i to nadaje sens
mojemu życiu.
Idziemy brukowaną uliczką, z nieodłącznymi ochroniarzami
depczącymi nam po piętach, gdy nagle moją uwagę zwraca sklep
jubilerski. Zatrzymujemy się przed nim i ogarnia mnie nagła potrzeba
kupienia czegoś Anie. Chwytam jej drugą rękę i palcem dotykam
czerwonej pręgi na przegubie.
– Nie boli – uspokaja mnie Ana, poprawnie odczytując moje
zatroskane spojrzenie.
Zmieniam pozycję i Ana musi wyjąć z mojej kieszeni drugą dłoń. Na
tej nosi ślubny prezent ode mnie, który kupiłem w pośpiechu razem
z obrączkami w Astoria Fine Jewelry. To omega de ville z białego złota
z brylantami, na której kazałem wygrawerować:

Anastasio
Jesteś dla mnie wszystkim
Moją miłością, moim życiem
Christian

Nigdy nie było to bardziej prawdziwe niż w tej chwili.


Ale pod paskiem widzę czerwony ślad.
Ja jej go zostawiłem.
I te wszystkie malinki.
Bo byłem na nią zły.
Cholera. Puszczam jej ręce i ujmuję ją pod brodę, bo chcę, żeby na
mnie spojrzała. Patrzy jak zwykle szczerze, z nieskrywaną miłością.
– Naprawdę mnie nie boli – odzywa się cichutko.
Znowu biorę ją za rękę i całuję delikatnie w nadgarstek.
Przepraszam, Ano.
– Chodź.
Wchodzimy do sklepu, bo na wystawie zauważyłem bransoletkę
Chanel, która mi się spodobała. Kupuję ją bez zbędnej zwłoki. Wiem,
że gdybym zapytał Anę, grzecznie by odmówiła. Bransoletka jest
śliczna – z białego złota, ozdobiona brylancikami – i będzie pięknie
wyglądać na ręce Any.
– Proszę. – Zakładam ją, zasłaniając czerwoną pręgę. – No, teraz
jest o niebo lepiej – mruczę pod nosem.
– Lepiej? – pyta, lekko marszcząc brwi.
– Wiesz czemu.
– Nie potrzebuję jej. – Kręci nadgarstkiem, a słońce odbija się
w brylantach, rozsiewając po sklepie maleńkie tęcze.
– Ale ja tak – odzywam się szeptem.
To przeprosiny. Po prostu nie wiem, jak mógłbym to zrobić inaczej,
Ano.
– Nie, Christianie, wcale nie potrzebujesz. I tak dostałam już od
ciebie bardzo dużo. Magiczną podróż poślubną, Londyn, Paryż,
Lazurowe Wybrzeże i ciebie. Jestem wielką szczęściarą.
– Nie, Anastasio. To ja mam szczęście.
– Dziękuję ci. – Wyciąga się, zarzuca mi ręce na szyję i całuje mnie
w usta. Namiętnie. Na oczach wszystkich.
Och, kochanie.
Kocham cię.
– Powinniśmy wracać – szepczę do jej ust.
Znowu wsuwa mi rękę do tylnej kieszeni i idziemy do samochodu.

MERCEDES WIEZIE NAS z powrotem do Cannes. Taylor zajmuje miejsce


dla pasażera, Ferreux prowadzi. Co chwila utykamy w jakimś korku.
Wyglądam przez okno i próbuję zrozumieć, czemu jestem taki
podminowany.
Przecież niemożliwe, że tylko z powodu snu.
Chodzi o moją wczorajszą kłótnię z Aną?
O to, że tak ją naznaczyłem?
Nie rozumiem, czemu tak mnie to dziwi. Przecież już wcześniej
robiłem podobne rzeczy innym kobietom. Oczywiście, nie
zostawiałem stałych śladów. Kurwa, nie. Nigdy! To nie moja bajka.
Dwie z moich uległych tego nie znosiły, więc im tego nie robiłem.
I rzecz jasna, nigdy nie zostawiałem śladów na Elenie. Była mężatką.
A potem zjawiła się Susannah. Ona za tym przepadała. Ilekroć
zostawiłem jej jakiś ślad, chciała, żebym robił jej zdjęcie.
Ana bierze mnie za rękę, wyrywając z zamyślenia. Ma krótką
spódniczkę, która wspaniale eksponuje jej nogi. Zerkam na swoją żonę
i gładzę ją po kolanie. Ma takie piękne nogi.
A jej kostki!
Na nich pewnie też zostały pręgi.
Cholera!
Chwytam ją za nogę w kostce i kładę sobie na kolanach. Przekręca
się na siedzeniu, żeby ustawić się twarzą do mnie.
– Drugą też mi tu połóż.
Muszę się naocznie przekonać. Patrzy na siedzących z przodu
Taylora i Ferreux.
Wstydzi się?
Co według niej mam zamiar zrobić?
Naciskam guzik i szyba oddzielająca nas od przedniej części
samochodu zaczyna się wolno podnosić.
– Chcę obejrzeć twoje kostki.
Marszczy brwi, ale kładzie mi drugą nogę na kolanach. Łaskoczę ją
w stopę i aż podskakuje.
Ma łaskotki. Jakim cudem dotąd tego nie zauważyłem?
Rozpinam pasek przy sandałku. Jest. Kolejna czerwona pręga.
Ciemniejsza od tych na przegubach.
– Nie boli – mówi Ana.
Jestem nieliczącym się z nikim bezdusznym dupkiem.
Masuję pręgę w nadziei, że zniknie, i patrzę przez okno na mijany
krajobraz. Ana kręci stopą i sandałek spada pod siedzenie. Nie
zwracam na to uwagi.
– Hej. A czego się spodziewałeś? – pyta.
Patrzy na mnie, jakbym spadł z księżyca.
Wzruszam ramionami.
– Na pewno nie tego, że będę się tak czuł na widok tych śladów.
– A jak się czujesz?
Gównianie.
– Niezręcznie – bąkam.
Chociaż zupełnie nie wiem dlaczego.
Ni z tego, ni z owego Ana rozpina swój pas, przysuwa się do mnie
i chwyta mnie za obie ręce.
– Nie podobają mi się tylko malinki – syczy. – Cała reszta,
wszystko, co robiłeś – jej głos schodzi na niższe tony – z kajdankami,
bardzo mi się podobało. A nawet bardziej niż bardzo. Po prostu
odleciałam. Możemy to robić za każdym razem.
Och.
– Odleciałaś? – Jej słowa dobrze działają na mój nastrój i moje
libido.
– Tak. – Uśmiecha się i palcami u stóp chwyta mój bardziej-niż-
zainteresowany członek.
– Powinna pani zapiąć pasy, pani Grey.
Znowu zaciska palce.
Zerkam na szybę. Moglibyśmy…? Lecz moje zdrożne myśli przerywa
dzwonek telefonu. Niech to szlag. Wyjmuję aparat z kieszeni koszuli.
Dzwonią z pracy. Patrzę na zegarek. W Seattle jest jeszcze
wcześnie.
– Barneyu – mówię do słuchawki.
Ana próbuje odsunąć stopę od mego penisa, ale jej na to nie
pozwalam.
– Proszę pana. W serwerowni wybuchł pożar.
Co takiego?!
– W serwerowni? – Jak to się stało, do cholery?
– Tak, proszę pana.
Serwery? Kurwa!
– Czy uruchomił się system przeciwpożarowy?
Ana zsuwa nogi z moich kolan, w czym teraz jej nie przeszkadzam.
– Tak, proszę pana. Uruchomił się.
Naciskam guzik, żeby zsunąć szybę między nami a szoferką. Taylor
musi wszystko usłyszeć.
– Ktoś jest ranny?
– Nie, proszę pana – uspokaja mnie Barney.
– Szkody?
– Niewielkie, o ile wiem.
– Rozumiem.
– Bardzo szybko wezwano ochronę.
– Kiedy? – Patrzę na zegarek.
– Teraz. Pożar ugaszony, ale chcą sprawdzić, czy trzeba wezwać
straż.
– Nie, żadnej straży ani policji. Przynajmniej na razie.
Muszę pomyśleć.
– Welch właśnie do mnie dzwonił na drugą linię – odzywa się
Barney.
– Tak?
– Zapewne próbuje się skontaktować z panem. Wyślę mu SMS-a.
– Dobrze.
– Właśnie jadę do Grey House.
– Dobrze. Chcę mieć szczegółowy raport. I dokładną listę
wszystkich, którzy w ciągu ostatnich pięciu dni mieli dostęp do
serwerowni, w tym ekipy sprzątającej.
– Tak jest, proszę pana.
– Złap Andreę i powiedz, żeby do mnie zadzwoniła.
– Załatwione. Dobre posunięcie z tą wymianą starego systemu
przeciwpożarowego – mówi Barney, wzdychając z ulgą.
– Owszem, wygląda na to, że argon jest równie skuteczny, wart
swojej wagi w złocie.
– Tak, proszę pana.
– Chyba jest jeszcze wcześnie.
– Nie spałem. Teraz prawie nie ma ruchu – ciągnie Barney. – Będę
na miejscu w sekundę. I zobaczę, co się dzieje.
– Za dwie godziny wyślij mi mail.
– Mam nadzieję, że panu nie przeszkodziłem.
– Nie. Musiałem się dowiedzieć. Dziękuję, że zadzwoniłeś.
Rozłączam się i dzwonię do Welcha, który właśnie jest w drodze do
Grey House. W czasie krótkiej rozmowy uzgadniamy, że na wszelki
wypadek trzeba zwiększyć ochronę w centrum danych
zlokalizowanym poza siedzibą GEH, o czym porozmawiamy za
godzinę. Kończę połączenie i każę Philippe’owi zawieźć nas jak
najszybciej na jacht.
– Monsieur. – Ferreux natychmiast przyśpiesza.
Co się stało w serwerowni? Zwarcie elektryczne? Coś się
przegrzało? Podpalenie? Ana patrzy na mnie zmartwiona.
– Ktoś został ranny? – pyta mnie.
Kręcę głową.
– Szkody są bardzo niewielkie. – Pragnę ją uspokoić, chociaż
jeszcze nie dostałem raportu. Biorę ją za rękę i ściskam. – Nie
zawracaj sobie tym głowy. Moi ludzie już nad tym pracują.
– Gdzie wybuchł pożar?
– W serwerowni.
– W Grey House?
– Tak.
– Czemu szkody są niewielkie?
– Serwerownia ma najnowocześniejszy system przeciwpożarowy.
Ano, proszę cię, to nie twoje zmartwienie.
– Nie martwię się – mówi szeptem, ale chyba nie udało mi się jej
przekonać.
– Nie wiemy na pewno, czy to było podpalenie. – Ta możliwość
przeraża mnie najbardziej.

JESTEM W MAŁYM GABINECIE na pokładzie „Fair Lady”. Welch i Barney


są już w GEH, Andrea ma przyjechać do biura wcześniej. Welch
dokonał oględzin i poradził wezwać eksperta ze straży, który ustali
przyczynę pożaru. Nie chce, żeby po serwerowni kręciły się tłumy,
które mogłyby zniszczyć dowody. Sprawdzamy protokoły. Tak jak się
obawiałem, Welch nie wyklucza możliwości podpalenia. Zawczasu
robi listę wszystkich, którzy mieli dostęp do serwerowni, zanim
jeszcze straż przedstawi raport.
Natychmiast po przybyciu do biura dzwoni do mnie Andrea.
Rozmawiam z nią, krążąc po gabinecie. Opieram się o biurko, kiedy do
drzwi puka moja żona.
– Andreo, zaczekaj chwilę.
Ana ma zdecydowaną minę – znam ją aż za dobrze – którą
przybiera, kiedy jest gotowa na kłótnię. Spinam się w oczekiwaniu na
wybuch.
– Jadę na zakupy. Ochrona jedzie ze mną – oznajmia ze zbyt
szerokim uśmiechem.
Tylko tyle?
– Jasne. Weź jednego z bliźniaków i Taylora – odpowiadam, ale ona
nie wychodzi. – Coś jeszcze?
– Potrzebujesz czegoś?
– Nie, kochanie. Niczego. Załoga o mnie zadba.
– Okej. – Chwilę się waha, po czym podchodzi, kładzie mi ręce na
piersi i szybko całuje mnie w usta.
– Andreo. Za chwilę oddzwonię.
– Dobrze, proszę pana – mówi Andrea, a ja jestem pewny, że się
uśmiecha.
Rozłączam się, odkładam telefon na biurko i biorę Anę w ramiona,
żeby ją pocałować. Jak należy. Usta ma słodkie i wilgotne – miła
odmiana. Kiedy się od siebie odrywamy, z trudem łapie oddech.
– Rozpraszasz mnie – szepczę, patrząc w jej zamglone oczy. –
Muszę to załatwić, żebyśmy mogli wrócić do naszej podróży
poślubnej. – Muskam palcem jej policzek i ujmuję ją pod brodę.
– Okej. Przepraszam.
– Proszę nie przepraszać, pani Grey. Uwielbiam, kiedy mnie pani
rozprasza. – Całuję ją w kącik ust. – Idź, wydaj trochę pieniędzy. –
Wypuszczam ją z objęć i się cofam.
– Masz to jak w banku. – Posyła mi kokieteryjny uśmieszek
i wychodzi, chociaż coś w jej zachowaniu każe mi się zastanowić.
Czego mi nie mówi?
Teraz jednak nie mam na to czasu. Dzwonię do Andrei.
– Proszę pana, skoro już rozmawiamy, Ros wspominała, że być
może wybierze się pan do Nowego Jorku w przyszłym tygodniu. Jeśli
tak, chciałam przypomnieć, że w czwartek na Manhattanie jest
zbiórka charytatywna Telecommunications Alliance Organization.
Bardzo by chcieli, żeby pan się tam pojawił.
– Jeszcze nie wiem na pewno, czy pojadę do Nowego Jorku. Ale
zawiadom ich, że rozważam zaproszenie, a jeśli je przyjmę, ma być dla
dwóch osób. Pomyśl też, jakie inne spotkania mógłbym odbyć, skoro
będę na miejscu.
– Tak, proszę pana.
– Na razie to chyba wszystko. Przełączysz mnie do Ros?
– Oczywiście.
Streszczam wszystko Ros i proszę, żeby współpracowała
z Barneyem i Welchem.
Nagle słyszę odgłos zapalanego silnika skutera wodnego. Gaśnie.
Znowu się włącza i gaśnie. Wyglądam przez bulaj i widzę Anę siedzącą
na skuterze. Jest kompletnie ubrana.
Myślałem, że wybiera się na zakupy.
– Ros! Oddzwonię do ciebie! – Rozłączam się i biegnę na trap od
strony sterburty, ale Any już nie ma. Pędzę na drugą stronę i widzę,
jak gna na skuterze, tuż za sobą mając motorówkę. Macha do mnie.
Nie. Ano! Nie wpadnij do wody. Serce podchodzi mi do gardła.
Niepewnie unoszę rękę, żeby pomachać jej w odpowiedzi.
To był jej plan?
Patrzę, jak pędzi w stronę mariny z nieodstępującą jej na krok
motorówką. Wybieram numer Taylora.
– Proszę pana.
– Do diabła, co wy wyprawiacie z Anastasią? – krzyczę.
– Proszę pana, pani Grey chciała popływać na skuterze.
– Ale przecież może spaść. Utonąć, kurwa! – Brakuje mi słów.
– Doskonale sobie radzi, proszę pana.
– Do kurwy nędzy, Taylor, nie pozwól jej na nim wracać!
Słyszę, że wzdycha. Ale mam to gdzieś.
– Tak jest, proszę pana.
– Dziękuję! – Kończę rozmowę.
Idę do salonu. Przez lornetkę patrzę, jak Ana zatrzymuje się przy
motorówce. Taylor pomaga jej wejść na keję.
Wybieram jej numer i widzę, jak grzebie w torebce, szukając
telefonu.
– Cześć – odzywa się lekko zdyszana.
– Cześć.
– Wrócę motorówką. Nie złość się.
Och. A spodziewałem się kłótni.
– Ehe.
– Ale było super – mówi rozradowana.
Znów mam przed oczami, jak pędem mija jacht, z rozwianymi
włosami i uśmiechem od ucha do ucha.
Wzdycham.
– Cóż, nie chcę ci psuć zabawy. Tylko proszę, ostrożnie, pani Grey.
– Obiecuję. Chcesz coś z miasta?
– Tylko ciebie, w jednym kawałku.
– Zrobię, co w mojej mocy, panie Grey.
– Miło mi to słyszeć, pani Grey.
– Zawsze do usług. – Kiedy słyszę, jak słodko się śmieje,
uśmiecham się.
Mój telefon daje znak, że ktoś próbuje się dodzwonić.
– Mam drugą rozmowę. Na razie, kochanie.
– Na razie, Christian.
Na drugiej linii jest Grace.
– Dzień dobry, kochanie. Jak się masz?
– Dobrze, mamo.
– Dzwonię, żeby sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku.
– Czemu miałoby być inaczej? – Cholera. Może już wie. – Dzwonisz
z powodu pożaru?
– Jakiego pożaru? – Nagle staje się dociekliwa.
– To nic takiego, mamo.
– Jakiego. Pożaru. Christianie. – Brzmi naprawdę groźnie.
Z westchnieniem streszczam jej wydarzenia w Grey House, nie
szczędząc żadnych szczegółów.
– Wracasz do domu?
– Nie widzę powodu, żeby skracać nasz miesiąc miodowy. Pożar
został opanowany i nie ma większych szkód.
Milczy przez chwilę.
– Grace. Naprawdę wszystko jest w porządku.
Wzdycha.
– Skoro tak mówisz, kochanie. Jak wasza podróż?
– Cóż, poza tym incydentem jest wspaniale. Ana była zachwycona
Londynem, Paryżem, jachtem, który jest niesamowity.
– Brzmi bosko. Byliście w Saint-Paul-de-Vence?
– Tak. Dzisiaj. Było magicznie.
– Zakochałam się w tym miejscu. Nie zatrzymuję cię, wiem, że masz
dużo na głowie. Zadzwoniłam, żeby was zaprosić na lunch
w niedzielę, jak już wrócicie.
– Jasne. Bardzo się cieszę.
– Wspaniale. Do zobaczenia. I synu, pamiętaj, kochamy cię.
– Tak, mamo. Dziękuję, że zadzwoniłaś.
Rozłączam się i widzę, że przyszedł mail od Any.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Dziękuję
Data: 17 sierpnia 2011, 16:55
Adresat: Christian Grey

Że zbytnio nie marudziłeś.


Kochająca żona
xxx

Odpisuję.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Próbując zachować spokój
Data: 17 sierpnia 2011, 16:59
Adresat: Anastasia Grey

Bardzo proszę.
Wróć w jednym kawałku.
To nie jest prośba.
x

Christian Grey
nadopiekuńczy mąż i prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Dwie godziny później siedzę przy niedużym biurku w gabinecie


i odbieram telefon, którego się obawiałem.
– To podpalenie – oznajmia Welch.
– Kurwa. – Dopada mnie przygnębienie.
Kto mi to, do diabła, robi? Czego chce?
– Właśnie. Ktoś umieścił niewielki zapalnik obok jednej z szafek. Co
ciekawe, miał raczej wywołać dym, nic ponad to. Według mnie to
ostrzeżenie.
Ostrzeżenie?
– Wiadomo, kiedy został tam umieszczony? – pytam.
– Jeszcze nie. Ale już podwoiliśmy ochronę. Będą pilnować
serwerowni dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wiem, że to
najważniejsza część firmy.
– Dobrze zrobiłeś.
– Wraca pan wcześniej?
– A muszę? – Nie chcę skracać naszej podróży poślubnej.
– Nie. Nie sądzę. Teraz najważniejsze jest sprawdzenie, czy ma to
związek z pańskim EC135.
– Musimy tak założyć, chociaż to najgorszy scenariusz.
– Tak. Roztropne podejście – odpowiada Welch.
– Wszystko mogę załatwić stąd. Poza tym uważam, że na jachcie
będziemy bezpieczniejsi.
– To prawda – zgadza się ze mną. Po chwili dodaje: – Wiem, że
jeszcze nie trafiliśmy na żaden ślad podejrzanego. Musimy ponownie
sprawdzić nagrania z Grey House i terenu wokół niego. Znajdziemy tę
osobę.
– Dopadnijcie gnoja.
– Kryminalistycy z policji zbierają właśnie odciski palców
w serwerowni.
– Barney na pewno jest zachwycony.
Welch śmieje się kwaśno.
– Zdecydowanie nie.
– Cholera, jakie to wszystko jest wkurzające – mamroczę do
słuchawki.
– Wiem, Christianie. Kilka tygodni temu FBI zdjęło odciski palców
w helikopterze. Wciąż czekamy, czy wytypują jakichś podejrzanych.
Maszyna jest teraz w Eurocopterze. Oceniają, czy da się naprawić
szkody.
– Okej.
– Zadzwonię, jak pojawi się coś nowego.
– Dziękuję.
Rozłączam się i spoglądam na brzeg, gdzie na powitanie zmierzchu
rozbłyskują pierwsze światła Cannes.
Do diabła, co ja mam począć?
Czym sobie na to zasłużyłem?
Grey, daj spokój.
Podnośnik wciąga na pokład motorówkę, co oznacza, że Ana
wróciła.
Ana. Moja dziewczyna.
Może paść przypadkową ofiarą całego tego zamieszania. Rękami
chwytam się za głowę, żeby odgonić ponurą wizję Any leżącej bez
ruchu na podłodze.
Gdyby coś jej się stało…
Ta myśl jest torturą. Muszę się przekonać, że wróciła cała i zdrowa.
Natychmiast.
Walcząc z ponurymi myślami, wyruszam na poszukiwanie żony.
Zatrzymuję się przed drzwiami do naszej kabiny, by zapanować nad
lękiem, po czym wchodzę.
Ana siedzi na łóżku, obok niej leży paczka.
– Długo cię nie było.
Zaskoczona podnosi wzrok i patrzy na mnie z rezerwą.
– W pracy wszystko pod kontrolą?
– Mniej więcej. – Nie mówię nic poza tym, żeby jej nie martwić.
– Zrobiłam małe zakupy – mówi ze słodkim uśmiechem.
– I co kupiłaś?
– To. – Kładzie stopę na łóżku i widzę, że wokół kostki ma zapięty
srebrny łańcuszek.
– Bardzo ładny. – Muskam palcami dzwoneczki przyczepione do
niego. Brzęczą delikatnie. Ale bransoletka nie jest w stanie zakryć
czerwonej pręgi, pozostałości po wczorajszej zabawie z kajdankami.
Ślad, który ma przeze mnie.
Do diabła.
– I to. – Podnosi zawinięte w ozdobny papier pudło, trochę zbyt
ochoczo, pewnie, by odwrócić moją uwagę od pręgi.
Oczywiście, coś mi kupiła i z miejsca ogarnia mnie pełna
zadowolenia ciekawość.
– Dla mnie? – Paczka jest zaskakująco ciężka. Siadam obok Any
i potrząsam pudełkiem. Uśmiechnięty, chwytam Anę pod brodę
i całuję. – Dziękuję.
– Jeszcze nie otworzyłeś.
– Na pewno będę zachwycony. Rzadko dostaję prezenty.
– Trudno ci coś kupić. Masz już wszystko.
– Przede wszystkim ciebie.
– To prawda – mówi z uśmiechem.
Zdejmuję papier i okazuje się, że to cyfrowy aparat SLR.
– Nikon?
– Co prawda masz już kompaktowy aparat cyfrowy, ale ten jest do
portretów i takich tam. Ma dwa obiektywy.
Portrety?
O co jej chodzi?
Czuję, jak strach wraca ze zdwojoną siłą, podnosząc mi włosy na
głowie.
– Dzisiaj w galerii podobały ci zdjęcia Florence D’elle. Pamiętam
też, co powiedziałeś w Luwrze. No i były jeszcze te inne zdjęcia.
Dobry Boże. Nie chcę o nich rozmawiać!
– Pomyślałam sobie, że, hm, chciałbyś mi zrobić kilka zdjęć.
– Zdjęć? Tobie?
Kiwa głową, przy okazji mrugając niepewnie, a ja oglądam pudełko
i gram na czas. To najnowszy aparat, przemyślany prezent od
troskliwej żony, ale z jakiegoś powodu, którego nie rozumiem, mnie
denerwuje.
Dlaczego myśli, że chcę ją fotografować nago?
To już nie jest moje życie.
Patrzę na nią.
– Dlaczego uznałaś, że chciałbym mieć coś takiego?
Na jej twarzy maluje się przerażenie.
– A nie chcesz?
Nie, Ano. Opacznie mnie zrozumiałaś.
Nagle wszystko staje się jasne: moje dawne życie i to nowe niczym
rozpędzone samochody pędzą na czołowe zderzenie. Tamte zdjęcia
miały mnie chronić – moją pozycję i rodzinę. Ana musi zrozumieć, że
od niej tego nie potrzebuję, ale nie chcę ranić jej uczuć.
– Tamte zdjęcia traktowałem jak polisę ubezpieczeniową, Ano.
Ale chodziło też o twoją przyjemność, Grey.
Tak. Fotografie sprawiały wrażenie intymności, ale wiem, że tak
naprawdę czułem się bezpiecznie, patrząc na swoje obiekty przez
soczewkę aparatu. W ten sposób nie byłem z nimi związany. Aparat
oddzielał mnie od moich uległych, nawet jeśli podobało mi się
uwiecznianie ich w intymnych pozach.
Kurwa.
Zalewa mnie fala wstydu i czuję się jak w konfesjonale.
– Zdaję sobie sprawę, że zbyt długo traktowałem kobiety
przedmiotowo.
Ana wsuwa za ucho kosmyk włosów i wygląda na równie
skonfundowaną jak ja.
– I boisz się, że robiąc mi zdjęcia, mnie też będziesz
uprzedmiotawiał? – pyta cichym głosem.
Zamykam oczy. Co tu się dzieje?
Czemu nie miałbym z nią tego robić?
– Sam już nie wiem – odzywam się pod nosem.
– Czemu tak mówisz? – pyta łagodnie.
Otwieram oczy i patrzę na jej nadgarstek z wciąż widoczną
czerwoną pręgą, śladem, który ja jej tam zostawiłem. Próbuję ją
ochronić przed moim dawnym życiem i robię takie rzeczy?
Jak mam zapewnić jej bezpieczeństwo, skoro nawet przed sobą nie
potrafię jej ochronić?
– Christianie, to naprawdę nie ma znaczenia. – Unosi rękę, by pręga
stała się widoczna. – Mieliśmy hasło bezpieczeństwa. Cholera,
wczoraj było fajnie. Przestań się tym zadręczać. Lubię ostry seks, już
ci to przecież mówiłam. – Jest wyraźnie zdenerwowana. – A może
chodzi o pożar? Myślisz, że ma coś wspólnego z „Charliem Tango”?
Dlatego tak się martwisz? Powiedz mi, Christianie, proszę cię.
Nie strasz jej jeszcze bardziej, Grey.
Marszczy czoło.
– Przestań tyle myśleć, Christianie.
Sięga po pudełko, otwiera je i wyjmuje aparat. Włącza go, zdejmuje
osłonę obiektywu i podnosi, celując we mnie.
Nienawidzę, kiedy ktoś mnie fotografuje. Ostatni raz świadomie się
na to zgodziłem na weselu, a przedtem dla niej, nie tak dawno temu,
w The Heathman. Jeszcze zanim moje życie zmieniło się
nieodwracalnie. Zanim ją poznałem. Naciska migawkę i nie puszcza,
robiąc jedno zdjęcie za drugim.
– W takim razie ja cię uprzedmiotowię – mówi pod nosem.
A ja wiem, że po raz kolejny nabija się ze mnie, bo nie toleruje tego
całego pieprzenia. Zbliża się, wciąż patrząc na mnie przez obiektyw.
Raz, dwa, trzy, strzela kolejne fotki. Przy każdej wsuwa język między
zęby, chociaż jest tego zupełnie nieświadoma, czym mnie dosłownie
urzeka. Uśmiecha się do mnie, ja odpowiadam tym samym, a ona to
uwiecznia.
Tylko ty, Ano.
Tylko ty potrafisz wyciągnąć mnie z mroku z powrotem do światła.
Pozuję przed nią, wydymając przesadnie wargi.
Zanosi się chichotem, co brzmi tak wspaniale.
– Wydawało mi się, że to był prezent dla mnie – burczę.
– Myślałam, że sprawi ci przyjemność, ale najwyraźniej jest to
symbol kobiecej udręki. – Robi kolejne zdjęcia.
Kpi sobie ze mnie!
W takim razie zabawimy się, Ano.
– Chcesz być dręczona? – Przed oczami staje mi rozkoszna wizja
klęczącej przede mną Any, która ze związanymi z tyłu rękami trzyma
w ustach mojego penisa.
– Nie dręczona. O nie – odpowiada szeptem, wciąż robiąc zdjęcia.
– Mogę panią naprawdę podręczyć, pani Grey.
– Wiem, że pan może. I często pan to robi, panie Grey.
Och. Kurwa! Mówi poważnie.
Opuszcza aparat i patrzy na mnie.
– Co się stało, Christianie?
Chcę tylko, żebyś była bezpieczna.
Marszczy czoło i znowu podnosi aparat.
– Powiedz mi – nalega.
Tłumię ogarniające mnie uczucia. Teraz nie mam na nie siły.
– Nic – odpowiadam.
Odsuwam się poza zasięg aparatu, zrzucam pudełko z łóżka
i chwytam Anę. Rzucam ją na kołdrę i siadam na niej okrakiem.
– Hej! – protestuje.
Robi mi kolejne zdjęcia, jak pochylam się nad nią uśmiechnięty.
Wyjmuję jej aparat z rąk i teraz ja patrzę na jej śliczną twarz przez
wizjer. Zwalniam migawkę i uwieczniam dla potomności całe piękno
swojej żony.
– Pani Grey, a więc chce pani, abym ją fotografował? –
W obiektywie wygląda bardzo poważnie. – Na początek uważam, że
powinna się pani śmiać. – Zaczynam ją łaskotać wolną ręką. Piszczy
i szarpie się pode mną, a ja robię jedno zdjęcie za drugim.
To jest fajne!
Zanosi się śmiechem.
– Nie! Przestań!
– Żartujesz? – Nigdy wcześniej nikogo nie łaskotałem, a jej reakcja
sprawia mi aż nadto satysfakcji. Odkładam aparat i teraz robię to
obiema rękami.
– Christian! – piszczy i rzuca się pode mną. – Christian, przestań! –
błaga i w końcu się nad nią lituję.
Chwytam ją za ręce i przytrzymuję je po obu stronach jej głowy.
Ana dyszy ciężko, twarz ma zarumienioną, oczy pociemniałe, włosy
w nieładzie. Wygląda oszałamiająco. Zapiera mi dech w piersiach.
– Jesteś taka piękna – szepczę.
Nie zasługuję na nią.
Pochylam się i zamykając oczy, zaczynam ją całować. Jej usta są
miękkie. Ciepłe. Tulę jej głowę w dłoniach, palce wplatam we włosy
i całuję coraz mocniej. Pragnę więcej, aż do zatracenia. Natychmiast
reaguje, unosi ku mnie ciało, chwyta mnie za ramiona.
Moje pożądanie rozpala się jak pochodnia.
Nie, to coś więcej.
Pragnę jej, ale bardziej jej potrzebuję.
Moje ciało jest jej głodne i spragnione. Ana jest moim kołem
ratunkowym. Dryfuję, próbując pojąć, co się ze mną dzieje. Kiedy
jestem z nią, w niej, wszystko jest jak należy.
– Och, co ty ze mną robisz – jęczę.
Tak bardzo jej pragnę. Kładę się i przywieram do niej całym ciałem.
Wodzę dłońmi po jej piersiach, talii, biodrach, pośladkach. Znowu ją
całuję. Kolanem rozsuwam jej nogi, przesuwam ręką po jej udzie
i zakładam je sobie na biodro. Ocieram się o nią namiętnie. Ona
wsuwa mi palce we włosy, przyciąga mnie do siebie, przytrzymuje, a ja
biorę wszystko, co chcę.
Moje pożądanie jest tak wielkie, że chyba stanę w płomieniach.
Kurwa.
Gwałtownie przestaję. Muszę ją mieć. Teraz.
Wstaję, podnoszę ją z łóżka i rozpinam jej szorty. Klękam
i zdejmuję z niej spodenki i majtki, po czym lądujemy z powrotem na
łóżku. Szybko rozpinam rozporek i uwalniam mego
zniecierpliwionego penisa.
Wchodzę w nią jednym ruchem. Mocno. Głęboko.
– Tak! – syczę przez zaciśnięte zęby, kiedy ona krzyczy.
Oczy ma zamknięte, głowę odchyloną, usta otwarte. Poruszam
biodrami i wchodzę głębiej. Jęczy i obejmuje mnie ramionami.
– Potrzebuję cię – wyrzucam z siebie zachrypniętym głosem.
Chwytam ją zębami za brodę, potem znowu całuję, biorąc jej usta
i wszystko, co ma do dania. Owija się wokół mnie ramionami
i nogami, a ja przestaję się kontrolować. Potrzebuję jej bardziej, niż
mogłem sobie wyobrazić. Pragnę wślizgnąć się pod jej skórę, by się nie
rozpaść, by zostać w jednym kawałku. Porusza się wraz ze mną.
Zachęca mnie cichymi okrzykami pożądania. Jej namiętność brzmi
głośno w moich uszach.
Czuję ją. Jest blisko. Bardzo blisko. Dochodzi. Ze mną. Nawzajem
porywamy się coraz wyżej i wyżej.
– Dojdźmy razem – mówię bez tchu i unoszę się nad nią. – Otwórz
oczy. Chcę cię widzieć.
Patrzy na mnie oczami zamglonymi tęsknotą i szczytuje,
z odchyloną do tyłu głową wykrzykuje swój orgazm tak, by wszyscy
usłyszeli.
Sam też osiągam spełnienie, wypełniam nim ją i wołam jej imię.
Opadam na bok, nie wypuszczając jej z objęć. Obracamy się i teraz ona
leży na mnie. Wciąż będąc w niej, wciągam w płuca cenne powietrze
i tulę ją mocno.
Moje światło w ciemności. Moje koło ratunkowe. Moja łapaczka
snów. Moja miłość. Moje życie.
Ktoś chce nas zabić. Niech ich szlag.
Całuje mnie po piersi, ciepłymi, wilgotnymi ustami.
– Christianie, powiedz mi, co się stało.
Przytulam ją mocniej i zamykam oczy.
Nie chcę cię stracić.
– Przysięgam ci uroczyście – odzywa się cichym głosem – że zawsze
będę ci wierną towarzyszką, w chorobie i w zdrowiu, będę trwać przy
tobie w złych i dobrych chwilach, dzielić z tobą smutki i radości.
Zamieram. Recytuje swoją małżeńską przysięgę. Otwieram oczy. Jej
śliczna twarz wyraża absolutną szczerość i promienieje miłością.
– Obiecuję kochać cię bezwarunkowo, wspierać cię w twoich
dążeniach i marzeniach, poważać cię i szanować, śmiać się z tobą
i płakać, dzielić z tobą swoje nadzieje i marzenia, przynosić ci
ukojenie w potrzebie. I będę dbać o ciebie do końca naszych dni. –
Patrzy na mnie i wzdycha, oczekując, bym coś powiedział.
– Och, Ano – mruczę.
Wychodzę z niej i kładę się na boku. Leżymy obok siebie, zatraceni
nawzajem w swoich oczach. Gładzę ją po twarzy wierzchem dłoni.
Zaczynam recytować swoją przysięgę, głosem ochrypłym z emocji.
– Uroczyście przysięgam, że będę cię strzegł, że ty i nasz związek na
zawsze pozostaną w moim sercu święte. Przyrzekam wiernie kochać
ciebie i tylko ciebie, w dobrych chwilach i w złych, w chorobie
i w zdrowiu, bez względu na to, dokąd życie nas zaprowadzi. Będę cię
strzegł, ufał ci i zawsze szanował. Będę z tobą dzielił radości i smutki,
pocieszał cię w potrzebie. Obiecuję dbać o ciebie, wspierać cię
w twoich nadziejach i marzeniach i pilnować, byś była bezpieczna
u mego boku. Wszystko, co moje, od teraz jest też twoje. Oddaję ci
rękę, serce i miłość na tak długo, jak oboje będziemy żyć.
W jej oczach pojawiają się łzy.
– Nie płacz – proszę ją szeptem i kciukiem ścieram łzę.
– Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? Proszę cię, Christianie.
Zamykam oczy.
Bo wtedy to się stanie realne, Ano.
– Przysięgałam przynosić ci ukojenie w trudnych chwilach. Proszę,
nie zmuszaj mnie, bym złamała przysięgę – mówi błagalnie.
Nie potrafię się jej oprzeć.
Kocham ją.
Wcześniej, przed nią, nie czułem nic. A teraz czuję wszystko. Każda
emocja jest silniejsza. Trudno to przyjąć. I trudno zrozumieć.
Wyraz jej twarzy się nie zmienił. Wciąż patrzy błagalnie.
Wzdycham, pokonany.
– To było podpalenie – odzywam się szeptem, jakbym to ja
zawiódł. – Najbardziej mnie martwi, że ktoś na mnie poluje. A skoro
ktoś poluje na mnie… – Następna myśl jest nie do zniesienia.
– Może przy okazji dopaść mnie. – Ana kończy zdanie za mnie. Jej
spojrzenie łagodnieje. – Dziękuję.
– Za co?
– Że mi powiedziałeś.
Potrząsam głową.
– Potrafi pani być bardzo przekonująca, pani Grey.
– A ty rozpamiętujesz, skrywasz uczucia i zamartwiasz się na
śmierć. Prawdopodobnie umrzesz na zawał przed czterdziestką, a ja
chciałabym, żebyś pożył trochę dłużej.
– Prędzej umrę przez ciebie. Jak cię zobaczyłem na tym skuterze,
o mało nie dostałem apopleksji.
Przewracam się na plecy i zasłaniam ręką oczy, by tego nie widzieć.
Bez skutku. Widzę ją, jak leży na zimnej, twardej podłodze. Przeszywa
mnie dreszcz.
– Christianie, to tylko skuter wodny. Nawet dzieci na nich jeżdżą.
Możesz sobie wyobrazić, jak pojedziemy do twojego domu w Aspen
i po raz pierwszy pójdę na narty?
Zatyka mnie. Obracam się i patrzę na nią przerażony. Narty! Nie!
– Naszego domu – przypominam jej.
Obdarowuje mnie tym samym uśmiechem, z którym spogląda na
mnie ze ściany mego gabinetu w pracy. Czyżby się ze mnie śmiała?
Nie, chyba nie. To współczucie.
– Christianie, jestem dorosła i znacznie silniejsza, niż się wydaje.
Kiedy to w końcu zrozumiesz?
Wzruszam ramionami. Mnie jakoś nie wygląda na silną – nie wtedy,
kiedy widzę ją na lepkim od brudu zielonym dywanie.
– Więc pożar. Czy policja wie, że to było podpalenie?
– Tak.
– To dobrze.
– Wzmocnimy ochronę.
– Rozumiem. – Przesuwa wzrokiem po moim ciele i nagle na jej
twarzy pojawia się szelmowski uśmieszek.
– O co chodzi?
– O ciebie.
– To znaczy?
– Wciąż masz na sobie ubranie.
– Och. – Patrzę w dół. Rzeczywiście, jestem ubrany. Spoglądam na
Anę i daję jej do zrozumienia, jak trudno trzymać mi ręce z dala od
niej, zwłaszcza kiedy tak chichocze.
Szybko się podnosi i siada na mnie okrakiem.
Cholera. Chwytam ją za przeguby, bo jakimś cudem domyślam się,
co zamierza.
– Nie – mówię szeptem, a niechciana ciemność zaczyna się
gromadzić wokół mnie. Oddycham głęboko. – Proszę, nie – błagam. –
Nie zniosę tego. Nikt mnie nigdy nie łaskotał, kiedy byłem
dzieckiem. – Ana opuszcza ręce, a ja mówię dalej. – Przyglądałem się,
jak Carrick bawi się tak z Elliotem i Mią, i wyglądało fajnie, ale ja, ja…
Przykłada mi palec do ust.
– Cicho. Wiem.
Zabiera palec i całuje mnie czule w miejsce, w którym przed chwilą
go trzymała. Kładzie się i opiera policzkiem o moją pierś, a ja
trzymam ją, wtulając twarz w jej włosy. Jej zapach wymieszany z ostrą
wonią seksu przynosi ukojenie. Leżymy tak kilka minut, w ciszy, jaka
nastała po burzy, aż wreszcie Ana przerywa milczenie.
– Jaką miałeś najdłuższą przerwę w wizytach u doktora Flynna?
– Dwa tygodnie. A co? Nie możesz się oprzeć pokusie, żeby mnie
połaskotać?
– Nie – odpowiada ze śmiechem. – Ale według mnie on ci bardzo
pomaga.
Prycham.
– Bo powinien. Wystarczająco dużo mu płacę. – Głaszczę ją po
włosach, a ona unosi twarz, by na mnie spojrzeć. – Troszczy się pani
o moje samopoczucie, pani Grey?
– Każda dobra żona troszczy się o samopoczucie ukochanego męża,
panie Grey.
– Ukochanego? – powtarzam szeptem, bo chcę, by pełne znaczenie
tego słowa wybrzmiało między nami.
– Bardzo ukochanego. – Nachyla się, by mnie pocałować.
Przynosi mi ulgę, że wie, a mimo to mnie kocha. Mój niepokój
znika, wyparty przez uczucie głodu. Uśmiecham się do swojej żony.
– Chciałabyś, żebyśmy wybrali się na brzeg coś zjeść?
– Wszystko mi jedno gdzie, bylebyś był szczęśliwy.
– Dobrze. Na jachcie jesteś bezpieczna. I dziękuję za prezent. –
Sięgam po aparat, obracam go w naszą stronę i robię nam zdjęcie, jak
leżymy wtuleni w siebie.

PO KOLACJI PIJEMY kawę w imponującej jadalni „Fair Lady”.


– O czym myślisz? – pytam, widząc, jak Ana tęsknie wygląda przez
bulaj.
– O Wersalu.
– Dość ostentacyjny, nie sądzisz?
Ana rozgląda się wokół.
– Tu raczej tak nie jest – zauważam.
– Nie. Jest cudownie. Najcudowniejsza podróż poślubna, o jakiej
może marzyć dziewczyna.
– Naprawdę? – Uśmiecham się zadowolony.
– No jasne.
– Zostały nam jeszcze dwa dni. Masz ochotę na coś specjalnego?
– Po prostu chcę być z tobą – mówi.
Wstaję, obchodzę stół i całuję ją w czoło.
– Dasz sobie radę beze mnie przez jakąś godzinkę? Muszę
sprawdzić maile, dowiedzieć się, co tam słychać w domu.
– Jasne – odpowiada.
– Dziękuję za aparat.
Idę do gabinetu i dociera do mnie, że z jakiegoś powodu jestem
o wiele spokojniejszy. Czy to zasługa wyśmienitej kolacji, seksu
z Aną? A może dlatego, że powiedziałem jej o podpaleniu? Myślę, że
zadziałało wszystko naraz. Wyjmuję z kieszeni telefon i widzę, że
dzwonił tato.
– Synu – mówi na powitanie, kiedy odbiera.
– Cześć, tato.
– Jak tam południe Francji?
– Cudowne.
– A Ana?
– Też cudowna. – Nie mogę się nie uśmiechnąć.
– Chyba jesteś szczęśliwy.
– Jestem. Martwi mnie tylko ten pożar.
– Mama mi mówiła. Ale zdaje się, że nie ma zbyt wielkich
zniszczeń.
– Nie.
– O co chodzi, Christianie? – Jego ton staje się poważny, zapewne
dlatego, że odpowiadam monosylabami.
– To było podpalenie.
– Cholera jasna. Policja wie?
– Tak.
– To dobrze. Najpierw helikopter, teraz to. Dużo się dzieje.
– Welch wszystkim się zajmuje. Nie mamy pojęcia, kto za tym stoi.
Zauważyłeś coś niepokojącego?
– Nie, raczej nie. Ale będę czujny.
– Bardzo cię o to proszę.
– Lot będzie bezpieczny?
– Pytasz o odrzutowiec? Tak, chyba tak.
– Może powinniście wrócić samolotem rejsowym.
Dlaczego?
– Tak tylko pomyślałem. Nie chciałem cię zdenerwować. To na
razie.
– Dzięki, że zadzwoniłeś, tato.
– Christianie, zawsze możesz na mnie liczyć. Miłego wieczoru.
Rozłącza się, a ja się zastanawiam, jak wykorzysta to, co mu właśnie
powiedziałem. Nie pora o tym myśleć. Dzwonię do Ros, by zdała mi
relację.

WCIĄŻ JESZCZE ROZMAWIAM przez telefon, kiedy do gabinetu zagląda


Ana. Posyła mi całusa i znika, a ja dalej dyskutuję z Andreą, która
załatwia nam loty powrotne do Seattle.
Kiedy wchodzę do naszej kabiny, Ana śpi zwinięta w kłębek.
Wślizguję się do łóżka i obejmuję ją, uważając, żeby jej nie obudzić.
Całuję ją we włosy i zamykam oczy.
Muszę jej zapewnić bezpieczeństwo. Muszę jej zapewnić
bezpieczeństwo…
SOBOTA, 20 SIERPNIA 2011

P rzez obiektyw aparatu patrzę na śpiącą żonę. Wcześniej mówiła


coś przez sen, błagała kogoś, żeby nie odchodził. Ciekawe kogo?
Mnie? Dokąd miałbym pójść bez niej? Odkąd się potwierdziło, że
w Grey House doszło do podpalenia, zaczęła mieć koszmary. Nawet
czasem ssie kciuk przez sen. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie
powinniśmy wrócić wcześniej, ale żal mi było porzucać spokój i ciszę
„Fair Lady”, Anie zresztą też. Przynajmniej mogę ją ukoić po
dręczących koszmarach nocy – tulić ją. Uciszać. Tak jak robi to ona,
kiedy śnią mi się okropności.
Musimy dopaść tego gnojka.
Jak on albo ona śmie straszyć moją żonę.
Posłuchałem rady ojca i wrócimy samolotem rejsowym. Ja mam to
doświadczenie za sobą, ale Ana po raz pierwszy w życiu poleci
pierwszą klasą, więc będzie to dla niej coś nowego. Ruszamy
z Londynu. Swój odrzutowiec zostawiłem w Nicei, gdzie przejdzie
dokładną inspekcję. Nie będę ryzykował ani życiem mojej załogi, ani
tym bardziej żony.
Poza koszmarami nasza podróż poślubna była cudowna.
Czytaliśmy. Jedliśmy. Pływaliśmy. Opalaliśmy się na pokładzie.
Kochaliśmy się. To były magiczne dni. Zanim wyjedziemy, chcę,
żebyśmy zrobili jeszcze jedną rzecz.
Zwalniam migawkę, mając nadzieję, że dźwięk nie obudzi Any.
Aparat okazał się świetnym prezentem. Na nowo odkryłem w sobie
pasję fotografowania. W końcu jesteśmy w przepięknym, niezmiernie
fotogenicznym otoczeniu. „Fair Lady” jest wspaniała.
Ana wierci się i sięga ręką na moją stronę łóżka, szuka mnie. Na ten
widok robi mi się ciepło na sercu.
Nie odszedłem daleko, kochanie.
Otwiera oczy, chyba przestraszona, więc szybko zostawiam aparat
na podłodze i kładę się obok niej.
– Hej, spokojnie. Wszystko w porządku – szepczę. Nienawidzę,
kiedy ma taką zlęknioną minę. – Zrobiłaś się strasznie nerwowa.
– Nic mi nie jest, Christianie – kłamie. Wymuszony uśmiech ma
mnie przekonać. – Patrzyłeś, jak śpię?
– Tak. Mówiłaś przez sen.
– Naprawdę? – Oczy robią jej się wielkie.
– Martwisz się. – Całuję ją w nasadę nosa i próbuję uspokoić. –
Kiedy marszczysz brwi, robi ci się tutaj takie małe v. Jest takie
mięciutkie. Spokojnie, kochanie. Zaopiekuję się tobą.
– Nie martwię się o siebie, tylko o ciebie – burczy. – Kto się tobą
opiekuje?
– Jestem wystarczająco duży i brzydki, żeby samemu się sobą
opiekować. Wstawaj. Chcę jeszcze coś zrobić, zanim wrócimy do
domu.
Coś fajnego.
Daję jej klapsa w pupę, a ona piszczy uradowana.
Wyskakuję z łóżka, Ana idzie w moje ślady.
– Później weźmiesz prysznic. Teraz załóż strój kąpielowy.
– Okej.

ZAŁOGA OPUŚCIŁA NA wodę skuter. Ja już mam na sobie kapok, teraz


pomagam się z nim uporać Anie. Zakładam jej na rękę kluczyk
i wyłącznik awaryjny.
– Chcesz, żebym kierowała? – pyta zaskoczona.
– Tak – odpowiadam z uśmiechem. – Nie za ciasno?
– Nie. Jest okej. To dlatego też założyłeś kapok? – Unosi brew,
niewzruszona.
– No.
– Dzięki za wiarę w moje umiejętności, panie Grey.
– Jak zawsze do usług, pani Grey.
– Tylko się nie wymądrzaj – ostrzega, a ja wiem, że nauczyło ją tego
przykre doświadczenie.
Unoszę ręce w geście poddania.
– Gdzieżbym śmiał.
– Owszem, śmiałbyś i robisz to, ale teraz nie będę mogła wysiąść
i zacząć się kłócić na chodniku.
– Jak najbardziej słuszna uwaga, pani Grey. Będziemy tak stali
i debatowali o twoich umiejętnościach kierowcy czy też raczej trochę
się zabawimy?
– Jak najbardziej słuszna uwaga, panie Grey.
Wsiada na skuter, a ja zajmuję miejsce za nią. Widzę, że na
pokładzie zebrała się widownia: załoga, nasi francuscy ochroniarze
i Taylor. Odpycham nas nogą od niewielkiego pontonu i obejmuję Anę
ramionami w pasie, przyciskam też do niej uda. Wkłada kluczyk do
stacyjki, naciska start i silnik budzi się do życia z niskim rykiem.
– Gotowy? – krzyczy Ana.
– Bardziej nie będę.
Powoli otwiera przepustnicę i skuter oddala się od jachtu.
Spokojnie, Ano.
Kiedy zwiększa prędkość, obejmuję ją ciaśniej. Gnamy po
powierzchni wody.
– Hej! – wołam, ale nie zwraca na mnie uwagi.
Pochylona nad kierownicą, pędzi na otwarte wody, potem skręca
w stronę brzegu, gdzie pas startowy lotniska w Nicei wychodzi
w morze.
– Następnym razem weźmiemy dwa skutery! – krzyczę.
Będzie zabawa. Pościgamy się.
Ana wspina się na fale. Dzisiaj wieje lekka bryza i morze nie jest już
takie spokojne, więc maszyna podskakuje na wodzie. Kiedy zbliżamy
się do brzegu, przelatuje nad nami samolot. Huk jest ogłuszający.
Cholera.
Ana skręca gwałtownie, a ja krzyczę, ale jest już za późno i oboje
lądujemy w morzu. Woda zamyka mi się nad głową, zalewa mi oczy
i usta, ale wynurzam się jak najszybciej i rozglądam za Aną. Skuter
podskakuje, teraz już cichy i nieszkodliwy, a kawałek dalej Ana ociera
oczy. Zbliżam się do niej, szczęśliwy, że wypłynęła.
– Nic ci nie jest? – pytam, kiedy jestem już obok.
– Nic – charczy. Ale uśmiecha się od ucha do ucha.
Z czego się tak cieszy? Przecież właśnie wyrzuciła nas do zimnego
morza.
Obejmuję ją i sprawdzam, czy nie uderzyła się w coś o skuter.
– Widzisz, nie było tak źle – entuzjazmuje się, a ja już wiem, że nic
jej się nie stało.
– Nie było. Poza tym, że jestem cały mokry.
– Ja też.
– Lubię, kiedy jesteś mokra. – Mrugam do niej znacząco.
– Christianie! – wykrzykuje karcąco, ale cóż mogę poradzić.
Całuję ją.
Nie.
Wręcz ją pożeram. Kiedy się od siebie odrywamy, oboje ledwie
dyszymy.
– Chodź. Wracamy. Musimy wziąć prysznic. Teraz ja prowadzę.
Podpływam do skutera, wskakuję na niego i pomagam wsiąść Anie.
– Pani Grey, podobało się pani?
– Bardzo. Dziękuję.
– Nie, to ja dziękuję tobie. Możemy wracać do domu?
– Tak.

ANASTASIA SĄCZY SZAMPANA i czyta coś na swoim iPadzie. Siedzimy


w poczekalni Concorde’a na londyńskim Heathrow i czekamy na lot
do Seattle. Tego właśnie nienawidzę, kiedy lata się rejsowymi
samolotami: czekania. Ale Ana wygląda na zadowoloną. Od czasu do
czasu kątem oka widzę, jak zerka na mnie ukradkiem.
W środku aż skaczę ze szczęścia. Uwielbiam, kiedy na mnie patrzy.
Czytam „Financial Times”. Poważna lektura. Rynki globalne wciąż
są niestabilne po ostatnich deficytach budżetowych i wydarzeniach
czarnego poniedziałku. Dolar spada. Jest też artykuł o tym, czy bogaci
powinni płacić wyższe podatki. Warren Buffett najwyraźniej tak
uważa i może ma rację.
Ana robi zdjęcie i podskakuję, zaskoczony błyskiem flesza.
Oślepiony mrugam i widzę, jak wyłącza lampę błyskową.
– Jak samopoczucie, pani Grey? – pytam.
– Smutno mi, że wracamy do domu. – Wydyma wargi. – Lubię cię
mieć tylko dla siebie.
Biorę ją za rękę i całuję po kolei każdą kosteczkę.
– Ja też – szepczę.
– Ale? – pyta.
Cholera. Dosłyszała w moim głosie zwątpienie, choć bardzo starałem
się je ukryć. Mruży oczy i patrzy na mnie przenikliwie, pytająco. Nie
odpuści, dopóki jej nie powiem. Wzdycham.
– Chcę, żeby złapali tego podpalacza i żeby zniknął z naszego życia.
– Och.
No właśnie.
– Ukrzyżuję Welcha, jeśli pozwoli, żeby coś takiego znowu się
stało. – Brzmi to zimno i złowrogo, nawet dla mnie.
Ale to trwa zbyt długo. Musimy znaleźć tego popaprańca.
Ana gapi się na mnie, potem nagle podnosi aparat i robi mi zdjęcie.
– Mam cię.
Uśmiecham się zadowolony, że trochę poprawiła mi humor.
– Chyba pora wsiąść do samolotu. Chodź.

– SAWYER, MOŻEMY PODJECHAĆ od frontu? – pytam i Sawyer


zatrzymuje się przy krawężniku przed wejściem do Escali.
Taylor wysiada i otwiera moje drzwi. Ana śpi jak zabita.
– Dzięki, Taylor – mówię i prostuję nogi. – Dobrze być z powrotem.
– To prawda, proszę pana.
– Obudzę Anę. – Otwieram jej drzwi i pochylam się nad nią. – Hej,
śpiochu, jesteśmy w domu. – Odpinam jej pas.
– Hmm – mruczy, kiedy biorę ją na ręce. – Hej, sama mogę iść –
burczy sennie.
O nie, kochanie.
– Muszę cię przenieść przez próg.
Obejmuje mnie za szyję.
– Będziesz mnie niósł na trzydzieste piętro?
– Pani Grey, z radością stwierdzam, że nieco pani przytyła.
– Słucham?
– Więc jeśli ci to nie przeszkadza, pojedziemy windą.
Taylor z uśmiechem otwiera przed nami drzwi do budynku.
– Witamy w domu. Panie Grey, pani Grey.
– Dziękuję, Taylorze.
Wchodzimy do holu.
– Co to znaczy, że przytyłam? – Ana patrzy na mnie oburzona.
Chyba nawet zła.
– Tylko troszeczkę. – Uśmiecham się do niej uspokajająco.
Chwytam ją mocniej i niosę w stronę windy. Przypomina mi się, jak
wyglądała, kiedy po naszym rozstaniu przyjechałem po nią do SIP.
Jaka była wtedy smutna i chudziutka. Ta myśl mnie otrzeźwia.
– Co się stało? – pyta.
– Odrobiłaś to, co straciłaś, kiedy postanowiłaś mnie zostawić –
mówię to bardzo cicho.
To przeze mnie. Ja ponoszę odpowiedzialność za jej smutek.
Już nigdy nie chcę jej widzieć w takim stanie.
Naciskam guzik przywołujący windę.
– Hej. – Ana gładzi mnie po twarzy i wsuwa mi palce we włosy. –
Gdybym wtedy nie odeszła, stalibyśmy tu teraz?
I tak uspokaja sztorm, który zaczynał się we mnie budzić.
– Nie – mówię z uśmiechem. Bo to prawda.
Wchodzę do windy z żoną w ramionach i całuję ją delikatnie w usta.
– Nie, pani Grey. Nie stalibyśmy. Ale przynajmniej bym wiedział, że
jesteś bezpieczna, bo nie mogłabyś mi się sprzeciwić.
– Lubię ci się sprzeciwiać – mówi z kokieteryjnym uśmieszkiem.
Chichoczę pod nosem.
– Wiem o tym. I dlatego jestem szczęśliwy.
– Chociaż jestem gruba? – Robi naburmuszoną minę.
Parskam śmiechem.
– Chociaż jesteś gruba.
Znowu ją całuję. Chwyta mnie mocniej za włosy i tym razem
zatracamy się w sobie.
Rozlega się brzęknięcie windy i na powrót znajdujemy się w Escali,
po raz pierwszy jako mąż i żona.
– Bardzo szczęśliwy – szepczę, czując, jak moje ciało zaczyna
płonąć. Wnoszę ją do holu, marząc, by nikogo nie spotkać, tylko
zabrać ją prosto do łóżka. – Witaj w domu, pani Grey. – Znowu ją
całuję.
– Witaj w domu, panie Grey. – Jej twarz promienieje radością.
Niosę ją do salonu i sadzam na kuchennej wyspie. Z szafki wyjmuję
dwa kieliszki, a z lodówki schłodzoną butelkę La Grande Année
Bollinger, naszego ulubionego różowego szampana. Otwieram ją
jednym ruchem i napełniam kieliszki. Podaję jeden Anie, wciąż
siedzącej na wyspie, i staję między jej nogami.
– Za nas, pani Grey.
– Za nas, panie Grey – odpowiada z nieśmiałym uśmiechem.
– Wiem, że jesteś zmęczona. – Pocieram jej nos swoim. – Ale
bardzo chcę, byśmy poszli do łóżka, i nie po to, żeby spać. – Całuję
kącik jej słodkich ust. – To nasza pierwsza noc w domu, a ty nareszcie
jesteś moja.
Mruczy i zamyka oczy. Unosi głowę, podsuwając mi szyję do
całowania.
Ano. Moja bogini.
Moja miłości.
Moje życie.
Moja żono.
NIEDZIELA, 21 SIERPNIA 2011

S podziewam się, że poczuję delikatne kołysanie „Fair Lady”


sunącej po Morzu Śródziemnym i usłyszę przygotowania załogi do
kolejnego dnia podróży. Lecz kiedy otwieram oczy, jestem w domu.
Złoty świt za oknem zapowiada piękny poranek. Wtulona we mnie
Ana nagle nieruchomieje. Wpatruje się w sufit, starając się nie
poruszyć.
– Co się dzieje? – szepczę.
Patrzy na mnie i przez chwilę wygląda na zagubioną.
– Nic takiego. – Jej twarz łagodnieje w uśmiechu. – Śpij dalej.
Mój penis, znacznie bardziej obudzony niż ja, entuzjastycznie
reaguje na jej uśmiech. Mrugam, przecieram twarz dłońmi i rozciągam
kończyny, próbując wyrwać ze snu umysł i resztę ciała.
– Jet lag? – pytam.
– Tak się na to mówi? Nie mogę spać.
– Mam tutaj najlepsze panaceum. Specjalnie dla ciebie, maleńka.
Uśmiechając się szeroko, dotykam swoim nabrzmiałym członkiem
jej uda. Ana chichocze, przewracając oczyma. Zaczyna kąsać moje
ucho, podczas gdy jej dłoń prześlizguje się po moim ciele i chwyta za
czekającego już w gotowości penisa.

BUDZĘ SIĘ PONOWNIE mniej więcej godzinę później, wczesnym


rankiem. Wyspałem się, ale leżąca obok mnie Ana wciąż jest
pogrążona we śnie. Wstaję po cichu, żeby mogła jeszcze trochę
odpocząć – dobrze mi teraz zrobi szybka przebieżka na siłowni.
Podczas treningu z Four Tet puszczonym na cały regulator sprawdzam
notowania rynkowe i oglądam wiadomości. Powrót do mojej rutyny
będzie wymagał sporej zmiany przyzwyczajeń. Chociaż przez kilka
ostatnich tygodni żyłem z Aną w błogości, czuję się gotów wrócić do
pracy. Jestem podekscytowany. Zaczynam ze swoją żoną budować
nowe wspólne życie – na razie nie wiem, jak ono będzie wyglądać.
Może będziemy podróżować? Mógłbym pokazać Anie Wielki Mur
Chiński, piramidy, cholera… Wszystkie siedem cudów świata. Wolno
mi chyba trochę odpuścić pracę. Odkąd wyjechałem, Ros świetnie
sobie radzi. A Ana mogłaby po prostu się zwolnić. W końcu własne
pieniądze nie będą jej już potrzebne.
Ale ona uwielbia swoją pracę i jest w niej dobra.
Może ma nawet jakieś wielkie ambicje związane z działalnością
wydawniczą.
Potrząsam głową. Byłaby bezpieczniejsza, gdyby została w domu.
Cholera. Przestań myśleć negatywnie, Grey.

GDY WRACAM DO sypialni, Ana właśnie bierze prysznic. Nie mogę się
jej oprzeć, więc do niej dołączam.
– Dzień dobry. Czy mógłbym umyć pani plecy, pani Grey?
Z uśmiechem roztargnienia podaje mi gąbkę i płyn do kąpieli.
Nakładam go trochę i zaczynam mydlić jej szyję.
– Pamiętaj, że idziemy do moich rodziców na lunch. Mam nadzieję,
że to nie problem. Kate też tam będzie – mówię, całując ją w ucho.
– Hmmm – mruczy z zamkniętymi oczyma.
– Wszystko w porządku? Nic nie mówisz.
– Wszystko okej, Christianie. Skóra zaczyna mi się marszczyć –
odpowiada, poruszając palcami dłoni.
– W takim razie cię stąd wypuszczę.
Uśmiecha się, wychodząc z kabiny, i sięga po szlafrok, po czym
znika za drzwiami łazienki. Wygląda na całkiem zadowoloną, ale mam
wrażenie, że coś ją trapi. Że coś jest nie tak.

IDĘ DO KUCHNI, gdzie Ana przygotowuje śniadanie. Wygląda ślicznie


w czarnej koszulce na ramiączkach i spódniczce, którą miała na sobie
podczas spaceru po Saint-Paul-de-Vence.
– Kawy? – pyta.
– Poproszę.
– Tosty?
– Poproszę.
– Dżem do tego?
– Brzoskwiniowy, dzięki – mówię, całując ją w policzek. – Mam
parę rzeczy do załatwienia, zanim wyjdziemy z domu.
– Okej, przyniosę ci śniadanie.

NA BIURKU CZEKAJĄ na mnie najnowsze projekty renowacji domu od


Gii Matteo. Gail musiała je tam zostawić. Odkładam je na bok
z zamiarem przejrzenia później, włączam iMaca i zabieram się do
pracy. Welch i Barney sprawdzają nagrania z kamer przemysłowych
w Grey House z całego zeszłego tygodnia, ale na razie nie dowiedzieli
się nic o podpalaczu. Welch wprowadził dodatkowe środki
bezpieczeństwa do wszystkich budynków GEH. Przeglądam
harmonogram pracy naszych osobistych ochroniarzy. Pojawiła się
w nim nowa osoba. Nazywa się Belinda Prescott. Dzisiaj jednak to
Ryan i Sawyer będą nam towarzyszyć w drodze do moich rodziców.
Taylor, w pełni zasłużenie, pojechał odwiedzić córkę po tylu
tygodniach nieobecności.
Ana popycha drzwi plecami i kładzie na moim biurku kawę i tosty.
– Dziękuję ci, żono.
– Proszę cię bardzo, mężu. – Uśmiecha się słabo. – Pójdę się
rozpakować.
– Nie musisz, Gail może to za ciebie zrobić.
– To żaden problem, chcę się czymś zająć.
– Hej. – Wstaję i zanim wychodzi, łapię ją za rękę, uważnie
przyglądając się jej twarzy. – Co się dzieje?
– Nic. – Podnosi głowę, żeby pocałować mnie w policzek. –
W południe będę gotowa do wyjazdu.
Marszczę czoło, ale ją wypuszczam.
– No dobrze.
Coś jest nie tak.
Ale nie mam pojęcia, co takiego.
I to mnie niepokoi.
Być może Anie po prostu trochę zajmie, zanim się przestawi na
naszą strefę czasową. Kiedy wychodzi, skupiam się na pracy,
odsuwając na razie od siebie ten niepokój. W skrzynce odbiorczej
czeka na mnie mail od Gii Matteo. Chce się jutro z nami zobaczyć,
żeby omówić najnowsze projekty. Daję jej znać, że nam to pasuje,
i proponuję spotkanie wczesnym wieczorem.
Eurocopter ma dla mnie dobre wiadomości: mogą wymienić oba
silniki w „Charliem Tango”, więc za kilka tygodni powinien do mnie
wrócić, w pełni sprawny. Wciąż jednak nie ma żadnych wieści z FBI
w sprawie dochodzenia dotyczącego sabotażu. To wkurzające.
Czemu to tak długo trwa?
Przeglądam jeszcze ostatnie maile od Ros – im szybciej to wszystko
załatwię, tym szybciej będę mógł wrócić do żony.

PRZEJAŻDŻKA DO DOMU moich rodziców sprawia mi prawdziwą


przyjemność. Od tygodni nie jeździłem swoim R8 i teraz, z żoną
u boku, mogę się nacieszyć bujną zielenią w centrum Seattle. Po
urokach starego świata na południu Francji ten krajobraz wygląda
przyjemnie znajomo. Dobrze być w domu. Tęskniłem za
prowadzeniem, zwłaszcza tego samochodu. Zerkam w lusterko
wsteczne i upewniam się, że Sawyer i Ryan są za nami.
Pędzimy z opuszczonym dachem autostradą I-5. Siedząca obok
mnie Ana milczy, wpatrując się w skąpaną w letnim słońcu scenerię.
– Pozwoliłbyś mi je poprowadzić? – pyta ni stąd, ni zowąd.
To o tym myślała?
– Oczywiście. Co moje, to i twoje. Ale jeśli je zarysujesz, zabiorę cię
do Czerwonego Pokoju. – Uśmiecham się do niej, szczerząc zęby.
Specjalnie użyłem wymyślonej przez nią nazwy mojego pokoju zabaw.
Ana otwiera usta ze zdziwienia.
– Żartujesz. Ukarałbyś mnie za zarysowanie twojej bryki? Czyżbyś
kochał ją bardziej niż mnie? – pyta z niedowierzaniem.
– Prawie – drażnię się z nią i ściskam dłonią jej kolano. – Ale ona
nie dotrzyma mi towarzystwa w nocy.
– Jestem pewna, że dałoby się to jakoś załatwić. Mógłbyś zacząć
w niej sypiać.
Wybucham śmiechem, zadowolony z naszych przekomarzanek.
– Jesteśmy w domu niecały dzień, a ty już mnie z niego wyrzucasz?
– Co cię tak cieszy?
Uśmiecham się do niej szeroko, nie spuszczając wzroku z drogi.
– To, że ta rozmowa jest taka… Normalna.
Czyż nie na tym polega małżeństwo? Na takich słownych
przepychankach?
– Normalna! – odpowiada drwiąco Ana. – Na pewno nie po trzech
tygodniach małżeństwa!
Co? Uśmiech schodzi mi z twarzy. Mówi serio? Naprawdę zamierza
wyrzucić mnie z domu?
– Żartuję, Christianie.
Cholera. Ja przecież też!
Zaciska usta z posępnym wyrazem twarzy i mruczy pod nosem:
– Nie martw się, zostanę przy saabie. – Ponownie odwraca się
i patrzy na otaczający nas krajobraz.
To by było na tyle małżeńskich przekomarzań.
– Ej, co się dzieje? – pytam.
– Nic.
– Czasami bywasz niemożliwa, Ano. Powiedz mi.
Odwraca się w moją stronę, uśmiechając się znacząco.
– I vice versa, Grey.
Ja stanowię problem? Ja?
Cholera.
– Staram się – mówię.
– Wiem, ja też. – Uśmiecha się i choć wszystko wydaje się
w porządku, nie mam co do tego pewności. Może myślami wciąż jest
na Lazurowym Wybrzeżu?
A może martwi się pożarem?
Wzmocnieniem ochrony?
Do diabła, gdybym tylko to wiedział.

– CZEŚĆ, BRACHU! – ELLIOT otwiera nam frontowe drzwi domu


rodziców. – Jak leci? – Łapie mnie za rękę i mocno przytula.
– Ciurkiem – mamroczę. – Jak się masz, Elliot?
– Świetnie cię widzieć, ważniaku. Dobrze wyglądasz, złapałeś
trochę słońca. – Następnie skupia uwagę na Anie. – Siostra! –
wykrzykuje, unosząc moją żonę w uścisku.
– Cześć, Elliot. – Ana chichocze, a ja odczuwam ulgę, słysząc jej
śmiech.
Elliot stawia ją z powrotem na ziemi.
– Cudnie wyglądasz, Ano. Dobrze cię traktuje ten tutaj?
– W miarę.
– Wchodźcie. – Elliot odsuwa się, robiąc nam miejsce. – Tata
przejął kontrolę nad grillem.

RODZICE SĄ REWELACYJNYMI gospodarzami i uwielbiają przyjmować


gości. Siedzimy przy stole na tarasie z tyłu domu. Za ogrodem
rozciąga się znajomy widok na zatokę i majaczącą za nią panoramę
Seattle. Wciąż jest zachwycający. Grace jak zwykle poszła na całość,
więc jedzenia jest mnóstwo. Słuchamy opowieści Carricka
o rodzinnych wypadach pod namiot i obserwujemy, jak świetnie radzi
sobie z grillem. Siedzimy obok Elliota, Kate, Mii i Ethana. Dziwne, że
nigdy nie byłem blisko ze swoją rodziną. Nie dlatego, że mnie
wykluczali – to raczej ja trzymałem się na uboczu, starając się przed
nimi uchronić. Teraz, siedząc tutaj i patrząc, jak żartują,
przekomarzają się – także ze mną – i tak żywo interesują moją żoną
oraz naszą podróżą poślubną, trochę żałuję, że byłem aż tak
powściągliwy. Szkoda mi tych wszystkich lat, które straciłem,
zamknięty w wieży z kości słoniowej. Ana często mi zarzuca, że sam ją
sobie zbudowałem.
Być może ma rację.
Palce mamy splecione. Bawię się pierścionkiem i obrączką na jej
palcu – nie chcę wypuścić swojej żony z rąk. Odnoszę wrażenie, że się
rozchmurzyła. Patrząc, jak się śmieje z Kate, mam nadzieję, że
zapomniała o tym, co ją trapiło.
Elliot mówi o naszym nowym domu.
– Jeśli uda ci się dograć projekty z Gią, jestem wolny od września do
połowy listopada i mogę tam wtedy wejść z całą ekipą – mówi.
Obejmuje Kate i trzyma ją za ramię. Kciukiem delikatnie muska jej
skórę. Wydaje mi się, że naprawdę ją lubi. To coś nowego.
– Gia ma wpaść jutro wieczorem, żeby przegadać projekty –
komentuję. – Mam nadzieję, że uda nam się wtedy wszystko ustalić. –
Patrzę na Anę.
– Pewnie. – Uśmiecha się, ale blask w jej oczach nieco przygasa.
O co chodzi?
Doprowadza mnie do szaleństwa.
– Za szczęśliwą parę! – Tata z uśmiechem wznosi toast, do którego
prędko dołączają pozostali.
– I gratulacje dla Ethana, który dostał się na psychologię
w Seattle – dodaje Mia z wyraźną dumą w głosie. Ewidentnie straciła
dla niego głowę. Ciekawe, czy już wlazła mu do łóżka. Trudno coś
wywnioskować ze znaczącego uśmiechu, który posyła jej chłopak.
Moja rodzina chce poznać wszystkie szczegóły naszej podróży
poślubnej, więc streszczam im wydarzenia ostatnich trzech tygodni.
Ana wciąż milczy.
Czyżby tego wszystkiego żałowała?
Nie, nie mogę myśleć w ten sposób.
Weź się w garść, Grey.
Elliot opowiada jakiś ordynarny żart, wymachując rękoma
i strącając przy tym kieliszek. Ten spada na chodnik i rozbija się
w dramatyczny sposób. Mama aż podskakuje, podobnie jak Mia i Kate,
ale ten palant, Elliot, nawet nie drgnie.
Korzystając z powstałego zamieszania, nachylam się i szepczę do
Any:
– Jeżeli nie zmieni ci się nastrój, to w końcu zabiorę cię do hangaru,
żeby dać ci w tyłek.
Tłumi okrzyk zdziwienia i rozgląda się, aby sprawdzić, czy nikt nie
słyszy.
– Nie ośmieliłbyś się! – prowokuje chrapliwym głosem.
Unoszę brew.
No, dalej, Ana.
– Najpierw musiałbyś mnie złapać, a nie założyłam dzisiaj
obcasów. – Prycha cicho, tak żebym tylko ja ją usłyszał.
– Chętnie spróbuję.
Ana powstrzymuje uśmiech, a jej twarz przybiera uroczy i dobrze mi
znany odcień różu.
O tak, oto moja dziewczyna.
Mama podaje truskawki z bitą śmietaną, które kojarzą mi się
z Londynem. To typowy tamtejszy letni deser, podobnie jak tak zwane
Eton Mess, czyli wersja tego przysmaku z dodatkiem bezy. Kiedy
kończymy jeść, zaskakuje nas nagła ulewa.
– Wszyscy do środka! – woła Grace, zbierając półmiski.
Łapiemy za swoje talerze, sztućce i kieliszki i pędzimy do kuchni.
Ana ma włosy wilgotne od deszczu i chichocze z Mią – wydaje się
szczęśliwsza. Robi mi się ciepło na sercu, kiedy widzę ją wśród swojej
rodziny – zakochali się w niej tak samo jak i ja. Może Mia zdradzi jej,
jak wygląda sytuacja z Ethanem. Uśmiecham się. Dociekliwe umysły
muszą przecież poznać prawdę.
Uciekamy przed deszczem do salonu. Siadam przy fortepianie. To
stary, wysłużony, ukochany Steinway o ciepłym, bogatym brzmieniu.
Uderzam w środkowe C i idealnie czysty dźwięk rozchodzi się po
pokoju. Uśmiecham się, myśląc o Grace. Podejrzewam, że to ona
pilnuje, żeby instrument był zawsze nastrojony, ponieważ od czasu do
czasu na nim ćwiczy, chociaż już od wieków nie słyszałem, jak gra. Ja
też go dawno nie używałem – nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz.
W dzieciństwie muzyka była dla mnie ostoją. Mogłem w nią uciec i się
zatracić, czy to w mozolnym powtarzaniu gam i arpeggiów, czy też
później – w każdym kolejnym utworze, którego się uczyłem.
Muzyka i literatura pomogły mi przetrwać okres dojrzewania.
Na pulpicie leżą nuty. Ciekaw jestem, do kogo należą. Pewnie do
Grace lub do jej gospodyni – ona chyba też umie grać. Znam tę
piosenkę, nazywa się Wherever You Will Go zespołu The Calling.
Rodzina zbiera się w salonie, nie przerywając rozmów, a ja czytam
nuty. Palce zaczynają instynktownie poruszać mi się w rytm melodii.
Mógłbym to zagrać.
Zanim się orientuję, uderzam w klawisze. W nutach zapisano także
słowa, więc śpiewam do własnego akompaniamentu. Po kilku taktach
zatracam się w melodii i przejmujących słowach piosenki – istnieję
już tylko ja, fortepian i ta muzyka.
To piękny utwór. O stracie i o miłości.
„Pójdę wszędzie tam, gdzie ty…”
Powoli dociera do mnie cisza, która zapadła w pomieszczeniu. Nikt
nie rozmawia. Przestaję grać i odwracam się na stołku, żeby
sprawdzić, co przykuło uwagę całego towarzystwa. Wszystkie oczy są
zwrócone na mnie.
Co, do diabła?
– Nie przerywaj – zachęca mnie Grace z przejęciem. – Nigdy nie
słyszałam, jak śpiewasz, Christianie. Nigdy.
Mówi niemal szeptem, ale w tej przytłaczającej ciszy słyszę ją
wyraźnie. Jej twarz promienieje dumą, zachwytem i miłością.
Czuję się tak, jakby ktoś mi przywalił.
Mama.
Cała studnia uczuć wylewa się z mojego serca prosto do klatki
piersiowej, przepełniając mnie i grożąc zatopieniem.
Nie mogę oddychać.
Nie, nie dam rady.
Wzruszam ramionami i ukradkowo biorę głęboki wdech, patrząc na
swoją żonę, swoją ostoję.
Wygląda na zaskoczoną, zapewne dziwną reakcją mojej rodziny.
Starając się na chwilę o nich zapomnieć, odwracam się i wyglądam na
zewnątrz przez drzwi balkonowe.
To właśnie dlatego się dystansuję.
Dlatego.
Żeby uciec od tych… Uczuć.
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na nowo
wybuchają rozmowy, więc wstaję i podchodzę do okna. Kątem oka
widzę, jak rozentuzjazmowana Grace zaskakuje moją żonę, biorąc ją
w ramiona. Szepcze jej coś do ucha, a mnie w gardle pali ta sama
dusząca emocja co przed chwilą. Grace całuje Anę w policzek, patrząc
na nią błagalnie, i zachrypniętym głosem oznajmia, że pójdzie
zaparzyć herbatę.
Ana lituje się nade mną i przychodzi mi na ratunek.
– Cześć.
– Cześć. – Obejmuję ją i przytulam. Jej bliskość dodaje mi otuchy.
Ana wsuwa dłoń do tylnej kieszeni moich dżinsów i wspólnie
obserwujemy deszcz przez okno balkonowe. W oddali wciąż świeci
słońce, więc gdzieś musi być teraz tęcza.
– Lepiej się czujesz? – pytam.
Kiwa głową.
– To dobrze.
– Naprawdę wiesz, jak uciszyć towarzystwo.
– Przecież ciągle to robię. – Uśmiecham się do niej szeroko.
– W pracy owszem, ale nie tutaj.
– To prawda, nie tutaj.
– Nikt nigdy nie słyszał jak śpiewasz? Naprawdę nigdy?
– Na to wygląda – odpowiadam cierpko.
Wpatruje się we mnie, jakby chciała rozwiązać jakąś zagadkę.
To tylko ja, Ano.
– Zbieramy się?
– Dasz mi klapsa? – szepcze.
Co takiego?
Ana jak zwykle mnie zaskakuje. Jej słowa wiją się we mnie i wiercą,
rozbudzając moje pożądanie.
– Nie chcę zrobić ci krzywdy, ale bardzo chętnie się z tobą zabawię.
Rozgląda się nerwowo dookoła.
Maleńka, nikt nas tu nie słyszy. Przekrzywiam głowę i szepczę jej do
ucha:
– Jeżeli będzie pani niegrzeczna, pani Grey.
Ana, wciąż we mnie wtulona, aż się wzdryga, a na jej twarzy pojawia
się szelmowski uśmiech.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, jak kompletnie załamany byłem
zaledwie chwilę temu?
Czy mówi mi takie rzeczy po to, żeby pomóc mi się pozbierać?
Nie mam pojęcia, ale serce mi rośnie, przepełnione miłością do niej.
Odpowiadam jej z równie szerokim uśmiechem:
– Chodźmy więc.

– CUDOWNIE JEST WIDZIEĆ cię tak szczęśliwym, kochanie – mówi


Grace, wpatrując się we mnie i gładząc mnie po twarzy.
– Dzięki za lunch. – Cmokam ją w policzek.
– Ależ proszę, Christianie. Zawsze jesteś tu mile widziany. To także
twój dom.
– Dziękuję, mamo. – Spontanicznie ją przytulam.
Rozpromienia się, patrząc na mnie, po czym odwraca się do Any
i mocno ją ściska. Kiedy udaje mi się uwolnić żonę ze szponów Grace,
machamy pozostałym na pożegnanie i ruszamy w kierunku
samochodu. Po drodze przypominam sobie, że przecież rozlatujący się
garbus Any też musiał mieć manualną skrzynię biegów.
No dobra, zróbmy to, Grey.
– Trzymaj. – Rzucam jej kluczyki do R8.
Łapie je jedną ręką.
– Jak mi go zarysujesz, będę naprawdę wkurzony.
– Jesteś tego pewien? – pyta podekscytowana.
– Tak, ale pośpiesz się, zanim zmienię zdanie.
Co moje, to i twoje, maleńka. Nawet to… Tak mi się przynajmniej
wydaje.
Cała się rozpromienia. Przewracając oczyma na widok jej
podniecenia, otwieram przed nią drzwiczki kierowcy. Uruchamia
silnik, zanim jeszcze wsiądę.
– Aż taką ma pani na to ochotę, pani Grey? – pytam, zapinając pas.
– Ogromną. – Uśmiecha się do mnie szeroko.
Zastanawiam się, czy właśnie nie popełniłem ogromnego błędu.
Ana nie otwiera dachu – moja dziewczyna nie zamierza marnować
na to czasu. Powoli wycofuje i obraca samochód na podjeździe.
Zerkam do tyłu, gdzie Sawyer i Ryan wdrapują się dopiero do SUV-a.
Gdzie też oni się podziewali?
Ana dociera do końca podjazdu i zerka na mnie nerwowo.
Wcześniejsza brawura chyba ją opuściła.
– Jesteś tego pewien?
– Tak – kłamię.
Kiedy wyjeżdża powoli na ulicę, staram się mocno trzymać. Gdy już
jesteśmy na jezdni, wciska gaz i ruszamy pędem przed siebie.
Kurwa.
– Hola, Ano! Zwolnij, bo nas pozabijasz!
Podnosi nogę z gazu.
– Przepraszam – mówi, ale w jej głosie nie słychać skruchy.
Przypomina mi się, jak zaledwie wczoraj pływaliśmy skuterem.
Uśmiecham się do niej znacząco.
– No cóż, to bez wątpienia było niegrzeczne.
Ana zwalnia jeszcze bardziej.
Świetnie. To na nią zadziałało.
Jedzie ze stałą prędkością bulwarem Lake Washington i właśnie
przecina skrzyżowanie z Dziesiątą Ulicą, kiedy mój telefon zaczyna
wibrować.
– Cholera – próbuję wyciągnąć go z kieszeni spodni. Dzwoni
Sawyer. – Co jest?
– Przepraszam, że przeszkadzam, panie Grey. Czy zdaje pan sobie
sprawę z tego, że jedzie za państwem czarny dodge?
– Nie. – Odwracam się i przez tylną szybę skanuję wzrokiem ulicę
za nami. Jesteśmy jednak na zakręcie, więc nie widzę żadnych
samochodów.
– Pani Grey prowadzi?
– Tak.
Ana skręca właśnie w Osiemdziesiątą Czwartą Aleję.
– Dodge wyruszył zaraz po was. Kierowca czekał w samochodzie.
Sprawdziliśmy tablice rejestracyjne i wygląda na to, że są podrobione.
Nie chcemy ryzykować. Może to nic takiego, ale może wręcz
przeciwnie.
– Rozumiem. – Przez głowę przebiega mi tysiąc myśli. Może to
tylko zbieg okoliczności.
Nie. Po wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, nie sądzę, by to był
przypadek. A ten, kto za nami jedzie, może być uzbrojony. Włosy aż
jeżą mi się na głowie. Jak do tego doszło? Sawyer i Ryan byli tam
przecież cały czas, co do tego nie ma chyba wątpliwości? Nie wydało
im się dziwne, że ktoś siedzi w samochodzie? Czyżby śledził nas już
wcześniej, kiedy jechaliśmy do domu moich rodziców?
– Chce pan spróbować ich zgubić?
– Tak.
– Czy pani Grey sobie poradzi?
– Nie jestem pewien.
Ale czy kiedykolwiek mnie zawiodła?
Anie zmienia się nastrój. Skupiona na drodze przed sobą, mocniej
trzyma teraz kierownicę. Musiała się zorientować, że coś jest nie tak.
– Wszystko w porządku, jedź dalej – mówię tak łagodnie, jak tylko
potrafię.
Otwiera szeroko oczy i wiem, że nie udało mi się jej uspokoić.
Cholera. Znowu sięgam po telefon i słucham Sawyera.
– Nie daliśmy rady przyjrzeć się kierowcy. Chyba największe szanse
mamy na drodze numer pięćset dwadzieścia. Pani Grey mogłaby też
spróbować go tam zgubić. Dodge nie ma szans z R8.
– Dobrze, na pięćset dwudziestce. Jak tylko na nią wjedziemy –
odpowiadam.
Kurwa, to ja powinienem prowadzić.
– Będziemy tuż za dodge’em i spróbujemy go dogonić. W porządku?
– Tak.
– Chce pan przełączyć się na tryb głośnomówiący, żeby pani Grey
mogła nas słyszeć?
– Już to robię.
Podpinam telefon do głośnika.
– Co się dzieje, Christianie?
– Skup się na drodze, maleńka – szepczę łagodnie. – Nie chcę,
żebyś wpadła w panikę, ale jak tylko wjedziemy na pięćset
dwudziestkę, musisz dodać gazu. Ktoś nas śledzi.
Ana mruga kilkakrotnie, przetwarzając te informacje, i robi się
coraz bledsza.
Cholera.
Prostuje się i zerka w lusterko, mrużąc oczy. Pewnie stara się
dostrzec naszego prześladowcę.
– Patrz na drogę, maleńka – mówię cicho.
Spokojnie. Nie chcę jej wystraszyć jeszcze bardziej. Musimy po
prostu jak najszybciej wrócić do Escali i zgubić tego dupka.
– Skąd wiesz, że ktoś nas śledzi? – pyta nienaturalnie wysokim,
zziajanym głosem.
– Ten dodge za nami ma lewe blachy.
Ana ostrożnie przecina skrzyżowanie z Dwudziestą Ósmą Ulicą,
a następnie rondo i zaczyna wjeżdżać na autostradę numer pięćset
dwadzieścia. Na szczęście ruch jest dość mały. Ana zerka w lusterko
wsteczne, bierze głęboki oddech i wygląda na to, że gwałtownie
hamuje.
Co ty robisz?
Uważnie obserwuje ruch uliczny. Nagle wrzuca wyższy bieg i wciska
gaz do dechy – wtedy udaje nam się wskoczyć w niewielką lukę
w sznurze samochodów przed nami i wjechać prosto na autostradę.
Siedzący nam na ogonie dodge musi się niemal zatrzymać, żeby
poczekać na kolejną taką okazję.
Wow, Ano! Mądra dziewczyna!
Ale jedziemy za szybko.
– Spokojnie, maleńka. – Staram się mówić opanowanym głosem,
chociaż w żołądku aż mnie ściska.
Ana zwalnia i zaczyna manewrować między jadącymi
samochodami, co chwilę zmieniając pas ruchu. Splatam dłonie na
kolanach, żeby jej nie rozpraszać.
– Grzeczna dziewczynka – mówię, zerkając do tyłu. – Dodge’a
nigdzie nie widać.
– Jesteśmy tuż za nim, panie Grey – rozlega się głos Sawyera. –
Chce państwa dogonić. Nie spuszczamy go z oczu i spróbujemy go
wyprzedzić, żeby się znaleźć pomiędzy wami.
– Dobrze. Pani Grey świetnie sobie radzi. W tym tempie, o ile ruch
się nie zwiększy, a na razie nic na to nie wskazuje, za kilka minut
będziemy za mostem.
– Tak jest.
Pędem mijamy wieżę kontrolną mostu. Jesteśmy już w połowie
drogi. Ana jedzie szybko, ale płynnie i pewnie. Daje radę.
– Świetnie ci idzie, Ano.
– Gdzie mam jechać?
– Pani Grey, proszę się kierować na I-5, a potem na południe.
Chcemy się przekonać, czy dodge cały czas będzie za państwem
jechał.
Na szczęście na moście mamy zielone światło, więc Ana może
utrzymać prędkość.
– Cholera.
Kawałek dalej zaczyna się tworzyć korek. Ana zwalnia i widzę, jak
zerka w lusterko w poszukiwaniu dodge’a.
– Jakieś dziesięć samochodów za nami? – pyta.
– Tak, widzę go. Ciekawe, kto to, do cholery, jest.
– Właśnie. Wiemy, czy kierowca jest mężczyzną? – Ana zwraca się
do telefonu.
– Nie, pani Grey. To może być zarówno mężczyzna, jak i kobieta.
Szyby są zbyt ciemne.
– Kobieta?
Ana wzrusza ramionami.
– Może to twoja pani Robinson?
Co? Ależ nie!
Elena nie odzywała się do mnie od czasu… No cóż, od czasu mojego
ślubu, kiedy wysłała mi tego pieprzonego SMS-a. Sięgam po telefon,
żeby go wyciszyć.
– Ona nie jest moją panią Robinson – odburkuję – i nie
rozmawiałem z nią od swoich urodzin.
Kłamiesz, Grey. Dzwoniłeś do niej, kiedy przekazałeś jej firmę, ale to
nie jest dobry moment, żeby o tym wspominać.
– Elena by tego nie zrobiła, to nie w jej stylu.
– Leila?
– Jest u rodziny w Connecticut, mówiłem ci.
– Jesteś tego pewien?
– Nie, ale gdyby zwiała, jej rodzice daliby Flynnowi znać.
Porozmawiamy o tym, jak wrócimy do domu. Skup się lepiej na tym,
jak prowadzisz.
– Wciąż może się okazać, że to jakiś przypadkowy samochód.
– Dopóki ty jesteś w to wplątana, nie zamierzam podejmować
żadnego niepotrzebnego ryzyka – odpowiadam opryskliwie, ale mam
to gdzieś.
Ana jak zwykle kwestionuje moje decyzje. Ponownie włączam
dźwięk w telefonie i odkładam go na podstawkę.
Ruch powoli się przerzedza i na skrzyżowaniu możemy
przyśpieszyć.
– Co zrobimy, jeśli zatrzyma nas drogówka? – pyta Ana.
– Byłoby całkiem nieźle.
– Chyba nie dla mojego prawka.
– Tym się nie przejmuj.
Policja prowadzi dochodzenie zarówno w sprawie próby podpalenia,
jak i sabotażu „Charliego Tango”. Jestem pewien, że gliny byłyby więc
bardziej zainteresowane naszym prześladowcą niż nami.
– Wydostał się z korka i nabiera prędkości – informuje spokojnie
Sawyer. – Jedzie teraz jakieś sto czterdzieści pięć na godzinę.
Ana przyspiesza, a mój cudowny samochód reaguje natychmiast
tak, jak przystało na idealnie doskonałą maszynę, bez trudu
przekraczając sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.
– Tak trzymaj, Ano – chwalę żonę.
Zjeżdża na drogę I-5 i natychmiast przecina całą szerokość jezdni,
żeby się dostać na pas szybkiego ruchu.
Nieźle, maleńka. Nieźle.
– Przekroczył sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, proszę
pana.
Kurwa.
– Nie zgub go, Luke – odburkuję Sawyerowi.
Na nasz pas wjeżdża ciężarówka i Ana musi dać po hamulcach, więc
lecimy bezwładnie do przodu.
– Pieprzony idiota! – wrzeszczę.
Chryste! Mógł nas pozabijać.
– Omiń go, maleńka – syczę przez zaciśnięte zęby.
Ana przejeżdża przez trzy pasy, wyprzedza kilka samochodów i tę
pieprzoną ciężarówkę, a potem wraca na lewo, pozostawiając tego
cholernego dupka w tyle.
– Bardzo ładnie, pani Grey. Gdzie są gliny, kiedy człowiek ich
potrzebuje?
– Nie chcę dostać mandatu, Christianie – odpowiada bez emocji. –
Wlepili ci już jakiś, kiedy jechałeś tą bryką?
– Nie.
Ale prawie.
– A kiedykolwiek cię zatrzymali?
– Tak.
– Och.
– Tak działa mój urok. Wszystko sprowadza się do uroku
osobistego.
Tak jest, pani Grey. Wierz lub nie, ale potrafię być całkiem czarujący.
– A teraz się skup. Sawyer, gdzie jest ten dodge? – pytam.
– Jedzie już prawie sto osiemdziesiąt, proszę pana.
Ana bierze głęboki wdech, dociska pedał gazu i nasze audi nabiera
prędkości.
Przed nami jedzie ford mustang.
Jasna cholera.
– Mrugnij mu światłami – wrzeszczę.
– Ale wtedy wyjdę na dupka.
– To bądź dupkiem! – syczę na nią, starając się opanować
wściekłość na tego mustanga oraz galopujące zaburzenia lękowe.
– Eee, jak tu się włącza długie? – pyta Ana.
– Kierunkowskaz. Pociągnij go do siebie.
Kutas przed nami reaguje i zjeżdża na sąsiedni pas, pokazując nam
środkowy palec.
– To on jest dupkiem – burczę pod nosem. – Zjedź na Stewart –
mówię do Any, a Sawyera informuję: – Skręcamy w następny zjazd.
– Proszę jechać prosto do Escali.
Ana zerka w lusterko, marszcząc brwi. Włącza kierunkowskaz
i przecina od razu cztery pasy autostrady, skręca prosto do zjazdu.
Zwalnia i płynnie włącza się do ruchu na Stewart Street.
Jest niesamowita.
– Mieliśmy cholerne szczęście, że prawie nie było ruchu. Ale to
znaczy, że dodge również. Nie zwalniaj, dowieź nas do domu.
– Nie pamiętam drogi – piszczy Ana.
– Jedź na południe tą ulicą, powiem ci, jak trzeba będzie skręcić.
Pędzimy przed siebie.
Cholera, światła na skrzyżowaniu z Yale zmieniają się na żółte.
– Przejeżdżaj! – ponaglam żonę.
Ana za bardzo bierze to sobie do serca i prędkość aż wciska nas
w fotele, kiedy pędzimy przez skrzyżowanie. Światła są już czerwone.
– Wjeżdża na Stewart – słychać głos Sawyera.
– Nie zgub go, Luke.
– Luke?
– Tak ma na imię.
Nie wiedziałaś tego?
Ana zerka na mnie.
– Patrz przed siebie! – wrzeszczę na nią.
– Luke Sawyer?
– Tak!
Czemu musimy o tym rozmawiać akurat teraz?
– Ach.
– Zgadza się, proszę pani – dodaje Sawyer. – Tamten PN wciąż
jedzie Stewart, naprawdę dodał teraz gazu.
– Dalej, Ana, trochę mniej tego gadania.
– Zatrzymaliśmy się na pierwszych światłach na Stewart –
informuje nas Sawyer.
– Ano, szybko tędy. – Wskazuję na parking po południowej stronie
Boren Avenue.
Skręca ostro, mocno trzymając kierownicę, a drogie opony mojego
cudownego R8 piszczą w proteście. Any to nie rusza i obserwuję, jak
gwałtownie wjeżdża na zapchany samochodami parking.
Cholera. Musiało pójść z pół centymetra bieżnika.
– Objedź go, szybko.
Ana wiezie nas na tyły parkingu.
– Wjeżdżaj tutaj – mówię, wskazując na wolne miejsce.
Rzuca mi szybkie, spanikowane spojrzenie.
– No, dalej – warczę na nią.
I moja żona parkuje.
Idealnie. Tak jakby całe życie jeździła tym samochodem.
Dobra robota, Ano.
– Schowaliśmy się na parkingu pomiędzy Stewart i Boren – daję
znać Sawyerowi.
– Dobrze, proszę pana. Zostańcie tam, a my pojedziemy dalej za
tym PN. – Wydaje się poirytowany.
Trudno.
Odwracam się do Any.
– Wszystko w porządku?
– Tak, jasne – mówi ledwo słyszalnym głosem. Wiem, że jest mocno
wstrząśnięta.
Próbuję zażartować, żeby uspokoić nas oboje.
– Wiesz, że kierowca dodge’a nas nie słyszy, prawda?
Ana wybucha głośnym śmiechem. Zbyt głośnym. Widać, że stara się
ukryć przerażenie.
– Przejeżdżamy Stewart i Boren, proszę pana, widzę ten parking.
Kierowca was minął.
Dzięki Bogu. Oboje odczuwamy natychmiastową ulgę. Wypuszczam
powietrze.
– Dobra robota, pani Grey. Świetnie prowadzisz.
Unoszę rękę i Ana aż podskakuje ze strachu, kiedy zaczynam ją
gładzić po twarzy opuszkami palców. Bierze głęboki oddech.
– Czy to oznacza, że przestaniesz się czepiać tego, jak jeżdżę? –
pyta.
Śmiech pozwala mi rozładować emocje.
– Bez przesady.
– Dziękuję, że dałeś mi poprowadzić swój samochód. I to w tak
ekscytujących okolicznościach. – Sili się na wesołość, ale głos jej się
łamie, jakby zaraz się miała rozpłakać. Przekręcam kluczyk w stacyjce,
bo widzę, że Ana tego nie zrobi.
– Może teraz ja poprowadzę – proponuję.
– Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nie dam rady nawet wysiąść,
żeby cię tu wpuścić. Nogi mam jak z waty – mówi, a ja widzę, jak
trzęsą jej się ręce.
– To adrenalina, maleńka. Spisałaś się rewelacyjnie, jak zwykle
zresztą. Jesteś powalająca, Ano. Nigdy mnie nie zawiodłaś. – Znowu
gładzę jej policzek wierzchem dłoni. Potrzebuję tego dotyku, żeby
przekonać zarówno ją, jak i siebie, że nic nam już nie grozi.
Jej oczy wilgotnieją i oboje jesteśmy zaskoczeni, kiedy wybucha
zduszonym szlochem, a łzy zaczynają spływać jej po twarzy.
– Nie, maleńka, przestań. Proszę, nie płacz.
Nie mogę na to patrzeć.
Sięgam, żeby odpiąć jej pas, chwytam ją w talii i przeciągam nad
skrzynią biegów na swoje kolana. Jej stopy leżą teraz na fotelu
kierowcy. Odgarniam jej włosy z twarzy i całuję ją w powieki,
w policzki, a następnie wtulam się w jej włosy, a ona oplata mnie
rękami i łka w moje ramię. Tulę ją mocno i pozwalam jej się wypłakać.
Ano, Ano, Ano. Świetnie sobie poradziłaś.
Z ciszy wyrywa nas głos Sawyera.
– PN zwolnił przed Escalą. Wygląda na to, że bada teren.
– Jedźcie za nim – nakazuję.
Ana ociera łzy wierzchem dłoni, pociąga nosem i bierze głęboki
wdech.
– Użyj mojej koszuli – mówię, całując jej skroń.
– Przepraszam.
– Za co? Przestań.
Ana znów ociera nos. Chwytam ją pod brodę, unoszę jej głowę
i czule ją całuję.
– Masz takie miękkie usta, kiedy płaczesz, moja piękna, dzielna
dziewczyno.
Staram się mówić cicho, bo wiem, że przez telefon słyszą nas
ochroniarze.
– Pocałuj mnie jeszcze raz – szepcze Ana.
Pragnienie, które słyszę w tych słowach, rozpala w mojej duszy
ogień.
– Pocałuj mnie – nalega, lekko ochrypłym głosem.
Wyjmuję telefon z uchwytu, rozłączam się i rzucam go na siedzenie,
obok jej stóp. Wplatam palce w jej włosy, przytrzymuję ją i ustami
szukam jej ust, a językiem jej języka. Przyjmuje go z ochotą, pieszcząc
go swoim i angażując się w pocałunek z intensywnością, która zapiera
mi dech w piersiach. Obejmuje moją twarz, muskając palcami dłoni
kilkudniowy zarost, i wyciąga ze mnie wszystko, co jestem w stanie jej
dać.
Z gardła wydobywa mi się jęk, a całe ciało natychmiast reaguje.
Adrenalina zaczyna wędrować w dół.
Kurwa. Pragnę jej.
Muskam dłonią jej ciało. Dotykam jej, ocieram się o jej piersi i talię,
aż wreszcie zatrzymuję się na pośladkach. Ana zmienia pozycję
i wślizguje się na mojego uwięzionego w spodniach penisa.
– Ach! – odsuwam się od niej, dysząc.
– Co się stało? – mruczy mi do ust.
– Ano, jesteśmy na parkingu w Seattle.
– I co z tego?
– To, że potwornie chcę cię zerżnąć, a ty ocierasz się o mnie i mnie
prowokujesz.
– No to mnie zerżnij.
Całuje kącik moich ust, zaskoczywszy mnie tymi słowami. Wpatruję
się w jej bardzo, bardzo ciemne oczy, w których nie widać niemal nic
poza źrenicami. Poza namiętnością. Pożądaniem.
– Tutaj? – szepczę, zaskoczony.
– Tak, pragnę cię, teraz.
Nie wierzę własnym uszom.
– Ależ pani Grey, jest pani wyjątkowo bezwstydna.
Rozglądam się dookoła. Jesteśmy dobrze ukryci. Nikogo nie ma.
Nikt nas nie zobaczy. Możemy to zrobić. Potrzebuję jej bardziej niż
kiedykolwiek. Zaciskam dłoń na jej włosach, przytrzymując ją
w miejscu, i ponownie całuję. Mocniej. Głębiej. Wydzierając z niej
coraz więcej i więcej. Drugą rękę zsuwam z jej pośladków nieco niżej,
na udo.
Ana wplata mi palce we włosy.
– Ogromnie się cieszę, że założyłaś spódniczkę.
Wędruję dłonią w górę jej uda, a ona wije się, ocierając o mnie.
Ach!
– Nie ruszaj się – chrząkam, chwytając ją mocniej za włosy, na
wysokości karku.
Ona mnie wykończy.
Dotykam jej przez mokre już koronkowe majteczki.
Och, maleńka.
Wodzę kciukiem po jej łechtaczce. Zataczam nim powolne koła, aż
wreszcie moja żona zaczyna jęczeć, a jej ciało drży pod moim
dotykiem.
– Nie ruszaj się – powtarzam, zakrywając jej usta swoimi, nie
przestając muskać kciukiem nabrzmiałego wybrzuszenia pod wilgotną
koronką. Odsuwam materiał na bok, zatapiając w nią dwa palce
jednocześnie.
Ana jęczy i zapraszająco napiera biodrami na moją dłoń.
Och, moja ty zachłanna dziewczyno.
– Błagam – szepcze.
– Och, ależ jesteś gotowa – mówię z uznaniem i powoli wsuwam
w nią palce. Następnie je wyciągam. Wsuwam i wyciągam. Wsuwam. –
Czyżby podniecały cię pościgi samochodowe?
– Ty mnie podniecasz.
Jej słowa mnie zaspokajają. Wyjmuję z niej palce i wsunąwszy rękę
pod jej kolana, unoszę Anę twarzą do przedniej szyby.
Dysząc, zaczyna kręcić biodrami i ocierać się o moje krocze.
Jęczę.
– Rozłóż nogi szerzej niż moje – rozkazuję, wodząc dłońmi po
zewnętrznej stronie jej ud, najpierw w dół, potem w górę, i jednym
szarpnięciem odsuwając jej spódniczkę, żeby nam nie przeszkadzała.
– Dłonie na moich kolanach, maleńka. Pochyl się do przodu
i podnieś ten uroczy tyłeczek wysoko. Uważaj na głowę.
Podnosi swoją piękną pupę, a ja rozpinam rozporek, uwalniając
nabrzmiały członek. Jedną ręką oplatam jej talię, a drugą odsuwam jej
majteczki na bok i unosząc biodra, napieram na nią, po czym jednym
płynnym pchnięciem wchodzę w nią całym sobą.
Wypuszczam powietrze przez zęby. O tak!
– Ach. – Z ust wijącej mi się na kolanach Any wydobywa się okrzyk,
słyszalny wszem wobec.
Jęczę przez zaciśnięte zęby. Ona jest jak z innego świata. Ujmuję
brodę Any i przyciągam bliżej jej głowę tak, żeby móc całować ją
w szyję. Drugą ręką przytrzymując jej biodro, żeby się nie ruszała,
wbijam się w nią i wchodzę głęboko. Unosi się i zaczyna mnie
ujeżdżać. Mocno. Szybko. Niepohamowanie.
Ach… Kąsam jej ucho.
Jęczy i wije się, aż wspólnie ustalamy podniecające, niemal
rozpaczliwe tempo.
Ona – wznosząc się i opadając. Ja – wierzgając wewnątrz niej.
Zaczynam dotykać palcami jej łechtaczki – pieszczę ją przez
majteczki.
Ana wydaje z siebie zduszony okrzyk, który wcale nie pomaga mi się
opanować.
Cholera, zaraz dojdę.
– Pośpiesz się – szepczę jej chrapliwie do ucha. – Musimy zrobić to
szybko, Ano.
Na brwiach zbierają mi się kropelki potu i zwiększam nacisk na
łechtaczkę, zataczając palcami kolejne kółka.
– Ach! – wykrzykuje Ana.
– No, dalej, maleńka, chcę cię usłyszeć.
Poruszamy się coraz szybciej i szybciej. Czuję ją. Jej rosnące
napięcie. Gotowość.
Dzięki Bogu. Wbijam się w nią po raz ostatni, a ona odchyla głowę
do tyłu i opiera ją na moim ramieniu, twarzą do sufitu.
– Tak! – dyszę przez zęby, a ona dochodzi. Głośno.
– Och, Ano. – Obejmuję ją ramionami i sam również kończę,
głęboko w niej.
Odzyskuję przytomność, oparty o nią głową, a ona leży na mnie,
bezwładna. Muskam nosem jej podbródek i całuję ją w szyję,
w policzek i w skroń.
– Udało się rozładować napięcie, pani Grey? – pytam, delikatnie
chwytając zębami jej ucho.
Cichutko jęczy z zadowolenia, a ja się uśmiecham. To taki cudowny
dźwięk.
– Mnie bez wątpienia to pomogło – szepczę, zsuwając ją z siebie. –
Straciłaś głos?
– Tak – odpowiada ledwo słyszalnie.
– Ależ z ciebie wyuzdana istotka. Nie miałem pojęcia, że jesteś taką
ekshibicjonistką.
Natychmiast się prostuje i uważnie rozgląda dookoła z pewną
nieufnością i zapomniawszy o zmęczeniu.
– Nikt nie patrzy, prawda? – Skanuje parking wzrokiem.
– Myślisz, że pozwoliłbym komuś oglądać, jak moja żona dochodzi?
Głaszczę ją po plecach, a Ana, uspokojona, odwraca się do mnie ze
słodkim, szelmowskim uśmiechem.
– Seks w samochodzie! – woła z zachwytem. Jej oczy aż błyszczą
z dumy – tak mi się przynajmniej wydaje.
Uśmiecham się do niej. Tak, dla mnie to też pierwszy raz. Zakładam
jej za ucho zbłąkany kosmyk włosów.
– Wracajmy do domu, teraz ja poprowadzę.
Nachylam się, żeby otworzyć drzwi, a Ana gramoli się z moich
kolan, umożliwiając mi zapięcie rozporka.
Zajmuję miejsce na fotelu kierowcy i dzwonię do ochroniarzy.
– Panie Grey, tu Ryan.
– Gdzie jest Sawyer? – odburkuję.
– W Escali.
– A dodge?
– Jadę za nim na południe drogą I-5.
– Czemu nie ma z tobą Sawyera?
– Kiedy ją zobaczyliśmy, uznał, że powinien poczekać na państwa
w Escali.
– Jak to ją?
– Okazuje się, że kierowcą jest kobieta – mówi Ryan. – Jadę za nią,
bo może uda mi się ją zidentyfikować.
– Nie zgub jej.
– Oczywiście.
Rozłączam się i patrzę na Anę.
– Kierowcą dodge’a jest kobieta? – pyta zaskoczona.
– Na to wygląda. – Nie mam pojęcia, kto to. Nie jest to Elena, a już
na pewno nie Leila. Nie po tym, ile Flynn z nią pracował. – Odwiozę
cię do domu.
Silnik R8 zaczyna warczeć. Wyjeżdżam z parkingu i ruszam w stronę
Escali.
– Gdzie jest ten, eee, PN? I co to właściwie znaczy? Brzmi bardzo
w stylu BDSM.
– To skrót od Podmiot Nieznany. Ryan był kiedyś w FBI.
– W FBI?
– Nie pytaj.
To długa historia o tym, jak podjęcie właściwej decyzji, żeby
ochronić niewinną osobę, poskutkowało zwolnieniem z pracy.
Opowiem jej o tym przy kolacji. Zapewne to dzięki niemu wiemy, że
blachy dodge’a są fałszywe. Ryan ma rozległe kontakty.
– To gdzie jest teraz ta pani PN? – pyta dalej Ana.
– Jedzie na południe drogą I-5.
Kimkolwiek jest ta kobieta, minęła nasz dom, rozejrzała się
i odjechała. Kto to, do cholery, jest?
Ana kładzie mi dłoń na udzie i gładzi palcami jego wewnętrzną
stronę.
Wow.
Stoimy na czerwonym świetle. Chwytam jej rękę, powstrzymując ją,
zanim dotrze do mojego penisa.
– O nie, udało nam się dojechać aż tutaj. Chyba nie chcesz, żebym
spowodował wypadek trzy przecznice od domu?
Całuję jej wskazujący palec i puszczam jej dłoń. Koncentruję się na
tym, żeby dowieźć nas na miejsce w jednym kawałku. Będę musiał
porozmawiać z Sawyerem. Wkurza mnie to, że ktoś czekał na nas
przed domem rodziców. Przecież ochroniarze powinni byli zauważyć
ten samochód.
Za co ja im, do cholery, płacę?
Przez resztę drogi do Escali Ana nic już nie mówi.
– Kobieta? – pyta nagle, pełna niedowierzania.
– Na to wygląda.
Wzdycham i wklepuję kod, żeby otworzyć bramę garażu.
Tak, chciałbym wiedzieć, kto to. Welch sprawdził wszystkie moje
dawne uległe, nawet te z prywatnego klubu, w którym kiedyś
bywałem. Są czyste – zresztą nie miałem co do tego wątpliwości.
Dowiem się jeszcze od Flynna, co z Leilą, ale z tego, co mi wiadomo,
wróciła szczęśliwie na łono rodziny.
Odstawiam R8 na swoje miejsce.
– Naprawdę podoba mi się ten samochód – mówi Ana, wyrywając
mnie z czarnych myśli.
– Mnie też. Podoba mi się również, jak sobie z nim poradziłaś. I że
udało ci się go nie uszkodzić.
Uśmiecha się drwiąco.
– Możesz mi taki kupić na urodziny.
Anastasio Ste… Grey! Gapię się na nią, zdumiony. Chyba nigdy o nic
mnie nie prosiła. Wysiada, zanim zdążę odpowiedzieć. Zaskoczyła
mnie tak, że aż brak mi słów.
Nim zamyka drzwi, nachyla się do mnie i z szelmowskim
uśmiechem dodaje:
– Najlepiej biały.
Wybucham śmiechem. Biały. Dobry wybór. Ona jest światełkiem
w moim mroku.
– Anastasio Grey, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.
Kiedy zamyka drzwi, idę za nią. Zatrzymuje się przy bagażniku,
z uśmiechem świeżo wyruchanej bogini, której zamarzył się samochód
za dwieście tysięcy dolarów.
Nigdy o nic mnie nie prosiła.
Czemu aż tak mnie to kręci?
Nachylam się do niej i szepczę:
– Ty lubisz ten samochód i ja lubię ten samochód. Skoro już cię
wziąłem w nim, może pora, bym wziął cię też na nim?
Ana tłumi okrzyk, a jej policzki pąsowieją w ten uroczy sposób,
który tak uwielbiam. Z nastroju wyrywa mnie jednak dźwięk
wjeżdżającego do garażu srebrnego bmw serii 3.
No i tyle z mojej erekcji.
– Wygląda na to, że mamy towarzystwo. Chodźmy. – Chwytam ją za
rękę i prowadzę do windy.
Niestety, musimy chwilę poczekać, a w tym czasie dołącza do nas
Pan BMW, Pogromca Erekcji. Jest w moim wieku, może trochę
młodszy.
– Cześć – mówi i posyła mojej żonie pełen uznania uśmiech.
Obejmuję ją ramieniem.
Odwal się, koleś.
– Dopiero co się wprowadziłem do mieszkania numer szesnaście. –
Niemal się przed nią rozpływa.
– Cześć – odpowiada Ana bardzo miłym tonem.
Z tej sytuacji ratuje nas winda. Wsiadamy i trzymam się blisko żony,
starając się nakłonić ją wzrokiem, żeby nie angażowała się w rozmowę
z tym nieznajomym.
– Ty musisz być Christian Grey – mówi facet.
Tak, to ja.
– Noah Logan – przedstawia się, wyciągając do mnie rękę.
Niechętnie godzę się na jego wilgotny, nazbyt entuzjastyczny
uścisk.
– Które piętro? – pyta.
– Muszę wprowadzić kod.
– Och.
– Penthouse.
– No tak, oczywiście.
Naciska guzik swojego piętra i drzwi się zamykają.
– Pani Grey, jak się domyślam? – Mizdrzy się do niej niczym
zdenerwowany, cholernie zadurzony nastolatek.
– Tak. – Ana uśmiecha się do niego słodko. Wymieniają uścisk
dłoni, a ten kutas oblewa się rumieńcem.
Rumieńcem!
– Kiedy się wprowadziłeś? – pyta Ana, a ja mocniej ją obejmuję.
Przestań go zachęcać.
– W zeszły weekend, bardzo mi się tu podoba.
Ana się uśmiecha. Znowu!
Na szczęście w tym momencie winda zatrzymuje się na jego piętrze.
– Świetnie było was poznać – mówi, wysiadając, z wyraźną ulgą
w głosie.
Kiedy drzwi się za nim zamykają, wklepuję kod do penthouse’u.
– Wydawał się miły – mówi Ana. – Dotąd nie poznałam żadnego
z sąsiadów.
– I wolę, żeby tak zostało – mówię, patrząc na nią krzywo.
– Bo ty jesteś odludkiem. Moim zdaniem ten gość był całkiem
sympatyczny.
– Odludkiem?
– Odludkiem. W swojej wieży z kości słoniowej – odpowiada
z kamienną twarzą.
Bardzo, naprawdę bardzo staram się powstrzymać uśmiech.
– W naszej wieży z kości słoniowej – poprawiam ją. – I wydaje mi
się, że może pani dopisać kolejne nazwisko do listy swoich wielbicieli,
pani Grey.
Przewraca oczyma.
– Christianie, według ciebie każdy jest moim wielbicielem.
Och. Wielkie. Nieba.
– Czy ty właśnie przewróciłaś oczami?
– W rzeczy samej – szepcze, zerkając na mnie spod rzęs.
Och, pani Grey.
Przechylam głowę na bok. Mój dzień stał się właśnie po tysiąckroć
lepszy.
– I co z tym teraz zrobimy?
– Coś ostrego.
Kurwa. Ależ to podniecające.
– Ostrego? – pytam, przełykając ślinę.
– Poproszę.
– Masz ochotę na więcej?
Kiwa głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Cholernie mnie to
kręci.
Otwierają się drzwi windy, ale żadne z nas nie wysiada. Wpatrujemy
się w siebie ogarnięci pragnieniem i pożądaniem, a wokół aż iskrzy.
Oczy Any robią się ciemniejsze – moje z pewnością też.
– Jak bardzo ostrego? – pytam.
Przygryza tę swoją mięsistą dolną wargę, ale nic nie mówi.
Och. Dobry. Boże.
Zamykam oczy, rozkoszując się zmysłowością tej chwili. Następnie
chwytam Anę za rękę, wysiadamy z windy i wchodzimy podwójnymi
drzwiami do holu. Czeka tu na nas Sawyer.
A niech to.
– Złóż mi, proszę, sprawozdanie za godzinę – oznajmiam mu,
chcąc, żeby sobie poszedł.
– Tak, proszę pana – odpowiada i wraca do biura Taylora.
Dobrze. Spoglądam na żonę.
– A więc na ostro?
Kiwa głową z poważnym wyrazem twarzy.
– No cóż, pani Grey, ma pani szczęście. Dzisiaj spełniam
życzenia. – Przez głowę przelatuje mi mnóstwo możliwości. – Masz
coś konkretnego na myśli?
Zalotnie wzrusza lewym ramieniem.
Co to ma znaczyć?
– Trochę perwersyjnej rozkoszy? – pytam dla pewności.
Kiwa głową, oblewając się rumieńcem.
– Czyli dajesz mi wolną rękę? – pytam.
Zerka na mnie oczyma po brzegi wypełnionymi zaciekawieniem
i zmysłowością.
– Tak. – Jej zdecydowana zgoda jeszcze bardziej podsyca ogień
mojego podniecenia.
– Zapraszam więc – mówię, prowadząc ją po schodach do pokoju
zabaw. – Pani przodem, pani Grey.
Otwieram drzwi i Ana powoli wchodzi do mojego ulubionego
pomieszczenia. Idę za nią, włączając światła. Odwraca się i patrzy, jak
zamykam za nami drzwi na klucz.
Oddychaj, Grey.
Uwielbiam tę chwilę niecierpliwego oczekiwania.
To upajające.
Stoi tam, gotowa. Chętna. Moja.
Ostatni raz, kiedy tu byliśmy, założyłem jej uprząż.
Wspomnienie tych chwil przemyka mi przez głowę. To było fajne.
Co też powinienem zrobić jej dzisiaj?
– Czego pragniesz, Anastasio?
– Ciebie.
– Mnie już masz. Od chwili, gdy wpadłaś do mojego biura.
– A zatem niech mnie pan czymś zaskoczy, panie Grey.
Jest taka zuchwała.
– Jak pani sobie życzy, pani Grey.
Krzyżuję ramiona na piersi i przykładam do ust palec wskazujący.
Wiem, na co mam ochotę.
Chodzi mi to po głowie już od bardzo, bardzo dawna.
Ale zacznijmy od początku.
– Myślę, że najpierw musimy cię pozbawić tych ubrań.
Postępuję o krok w jej stronę, chwytam za krótką dżinsową kurtkę,
zsuwam ją jej z ramion i zrzucam na podłogę. Teraz pora na koszulkę.
– Unieś ręce.
Robi, co jej każę, i obnażam jej cudowne ciało. Całuję ją słodko
i delikatnie, a następnie koszulka dołącza do leżącej na podłodze
kurtki. Ana ma na sobie już tylko czarny, koronkowy stanik, przez
który prześwitują napierające na materiał sutki.
Moja żona jest naprawdę seksowna.
– Proszę – mówi i ku memu zaskoczeniu podaje mi gumkę do
włosów.
Moje mroczne wyznanie w Saint-Paul-de-Vence wcale jej nie
zniechęciło. Nie odsunęła się ode mnie.
Nie myśl o tym za dużo, Grey.
Biorę ją od niej.
– Obróć się.
Staje do mnie tyłem, uśmiechając się delikatnie sama do siebie.
Ciekaw jestem, co sobie myśli.
To też sobie odpuść, Grey.
Szybko zaplatam i związuję jej włosy. Pociągając za warkocz,
odchylam jej głowę do tyłu.
– Dobre posunięcie, pani Grey – szepczę, muskając jej ucho ustami
i lekko je przygryzając. – A teraz się odwróć i zdejmij spódniczkę.
Zrzuć ją na podłogę.
Robi krok do przodu, obraca się na pięcie i nie spuszczając ze mnie
wzroku, rozpina guzik w talii, po czym powoli rozsuwa rozporek.
Rozkloszowana spódnica rozkłada się niczym parasol, opadając jej do
stóp.
Moja Afrodyta.
– Wyjdź z niej.
Podporządkowuje mi się, a ja klękam przed nią, chwytam za kostkę
i rozpinam jej sandały. Zdejmuję je i siadam na piętach, wpatrując się
w swoją żonę. W czarnej koronkowej bieliźnie wygląda oszałamiająco.
– Piękny widok, pani Grey.
Unoszę się na kolana, chwytam ją za biodra i przyciągam do siebie,
po czym zagłębiam nos w to cudowne miejsce u zbiegu jej ud.
Tłumi okrzyk, gdy mocno wdycham jej zapach.
– Pachniesz sobą, mną i seksem. To odurzające.
Przez koronkowy materiał całuję zwieńczenie jej cudownej szparki,
po czym puszczam ją i wstaję, zbierając z podłogi jej ubrania i buty.
Mam zajęte ręce, więc brodą wskazuję jej kierunek.
– Stań obok stołu.
Idąc do komody, zerkam na Anę i widzę, że bacznie mnie
obserwuje.
Na to nie możemy pozwolić.
– Twarzą do ściany, żeby pani nie wiedziała, co planuję, pani Grey.
Tutaj spełniamy marzenia, a pani zamawiała niespodziankę.
Gdy się odwraca, zostawiam jej sandały na podłodze przy drzwiach,
a ubrania na komodzie i zdejmuję koszulę i buty. Zerkam na Anę,
która wciąż stoi do mnie tyłem. Dobrze. Z „szuflady analnej” wyjmuję
dokładnie to, czego mi potrzeba, i odkładam na komodę, żeby wybrać
na iPodzie muzykę: Pink Floyd The Great Gig in the Sky.
Okej, zobaczmy, czy to się sprawdzi.
Wracam do Any i rozkładam swoje zabawki na stole, poza zasięgiem
jej wzroku.
– A więc na ostro, pani Grey? – szepczę jej do ucha.
– Mhm.
– Każ mi przestać, jeżeli zrobi się za gorąco. Kiedy powiesz „stop”,
natychmiast przerwę, zrozumiano?
– Tak.
– Musisz mi to obiecać.
– Obiecuję – odpowiada szeptem, który przepełnia żądza.
– Dobra dziewczynka. – Całuję ją w ramię i wsuwam palec pod
ramiączko stanika, po czym wodzę nim po jej nagiej skórze. – Zdejmij
go – rozkazuję.
Chcę, by była naga.
Szybkim ruchem odpina haftkę i pozwala biustonoszowi opaść.
Przebiegam dłońmi po jej plecach, aż do bioder, chwytam kciukami
majteczki i zsuwam je po jej cudownych nogach. Kiedy docierają do
kostek, każę jej z nich wyjść, a ona jest mi posłuszna.
Na wysokości wzroku mam teraz jej uroczy tyłeczek. Całuję ją
w pośladek, wiedząc, że wkrótce lepiej się poznamy. Gdy wstaję,
przebiega mnie dreszcz. Czekałem na tę chwilę.
– Zasłonię ci oczy, żeby odczucia były bardziej intensywne –
mruczę jej do ucha, zakładając jej na oczy opaskę.
Otaczająca nas zewsząd muzyka potężnieje, a głos piosenkarki
rozluźnia się, jakby właśnie przeżywała orgazm.
Cóż, adekwatnie.
– Pochyl się i połóż płasko na stole. Natychmiast.
Jej barki zaczynają wznosić się i opadać w rytm przyśpieszonego
oddechu, ale robi to, co jej każę, i kładzie się piersiami na blacie stołu.
– Wyciągnij ręce do przodu i złap się krawędzi.
Robi to, chwytając mocno przeciwległy brzeg. Blat jest szeroki, więc
Ana musi maksymalnie rozciągnąć ramiona.
– Jeśli go puścisz, dostaniesz klapsa, zrozumiano?
– Tak.
– Chcesz dostać klapsa, Anastasio?
Jej usta rozchylają się lekko, kiedy nabiera powietrza.
– Tak – szepcze ochrypłym głosem.
– Dlaczego? – pytam.
Nie odpowiada, choć odnoszę wrażenie, że próbuje wzruszyć
ramionami.
– Mów – naciskam.
– Eee…
Uderzam ją mocno w tyłek, a dźwięk rozchodzi się echem
słyszalnym ponad wypełniającą pokój muzyką.
– Ach! – krzyczy.
Oba te odgłosy sprawiają mi naprawdę dużą satysfakcję.
– Milcz – mówię, delikatnie masując jej pupę.
Stoję tuż za nią i kiedy się pochylam, mój członek napiera na
materiał dżinsów. Wbijam się rozporkiem w miękkość jej tyłeczka
i całuję ją między łopatkami, a następnie bardzo powoli zostawiam
ślady mokrych pocałunków wzdłuż jej kręgosłupa. Gdy się podnoszę,
na jej skórze lśnią niewielkie plamy śliny.
– Rozsuń nogi.
Podporządkowuje mi się.
– Szerzej.
Wydaje z siebie jęk i jeszcze bardziej rozsuwa stopy.
– Grzeczna dziewczynka – szepczę, przesuwając palcem
wskazującym w dół jej kręgosłupa, aż do kości ogonowej i odbytu,
który kurczy się i napina pod moim dotykiem.
– Trochę się w ten sposób pobawimy – szepczę.
Ana się spina, ale nie robi nic, żeby mnie powstrzymać, więc
muskam palcem jej krocze i powoli wsuwam go w głąb jej pochwy.
Dobry. Boże.
– Wygląda na to, że jesteś już bardzo mokra, Anastasio. To przez to,
co robiliśmy wcześniej, czy przez to, co robię teraz?
Jęczy z rozkoszy i napiera na moje palce, pragnąc więcej.
– Och, Ano. Myślę, że i jedno, i drugie – mówię, cały czas
poruszając palcami do przodu i do tyłu. – Myślę, że uwielbiasz tu być.
Właśnie taka jak teraz. Moja.
Kiedy jęczy, wysuwam z niej palec i ponownie mocno uderzam ten
słodki tyłeczek.
– Mów – rozkazuję głosem ochrypłym z namiętności.
– Tak, uwielbiam – odszeptuje.
Daję jej jeszcze jednego klapsa, a kiedy krzyczy, wsuwam w nią dwa
palce naraz i obracam nimi, żeby je zwilżyć. Wyjmuję je
i rozsmarowuję jej wilgoć na odbycie, przesuwając dłonią w górę
i w dół.
Ana znowu napina mięśnie.
– Co zamierzasz zrobić?
– Nie to, co myślisz – uspokajam ją. – Mówiłem ci już, że z tym
trzeba powoli, maleńka.
Sięgam po lubrykant, wyciskam na palce sporą ilość i rozsmarowuję
go wokół jej małej, pomarszczonej dziurki. Ana wije się pode mną,
unosząc się i opadając coraz szybciej, w rytm przyśpieszonego
oddechu. Rozchyla usta. Jest podniecona. Uderzam ją mocno, celując
nieco niżej, tak żeby palcami musnąć jej wargi sromowe, całe mokre
od podniecenia.
Jęczy i kręci tyłkiem, błagając o więcej.
– Nie ruszaj się – rozkazuję. – I nie puszczaj stołu.
Wyciskam na palce więcej żelu.
– Ach.
– To tylko lubrykant. – Rozsmarowuję jeszcze trochę na jej
odbycie. – Już od jakiegoś czasu chciałem ci to zrobić, wiesz,
maleńka?
Sięgam po niewielki metalowy korek analny.
Ana jęczy, gdy przesuwam go powoli wzdłuż jej kręgosłupa.
– Mam tu dla ciebie mały prezent – szepczę, wsuwając go między
jej pośladki. – Teraz bardzo powoli to w ciebie włożę.
Bez tchu nabiera powietrza.
– Czy to będzie bolało?
– Nie, maleńka, to nie jest duże. Ale kiedy już całe znajdzie się
wewnątrz ciebie, zerżnę cię naprawdę ostro.
Rozchyla usta, drżąc z podniecenia. Nachylam się nad nią i po raz
ostatni całuję ją pomiędzy łopatkami.
– Gotowa?
Bo ja już od dawna.
Mój penis zaraz eksploduje.
– Tak – odpowiada szeptem.
Trzymając korek w lewej dłoni, prędko pokrywam go lubrykantem.
Kciuk prawej ręki wsuwam Anie między pośladki. Gładzę nim odbyt,
a następnie wpycham w głąb jej pochwy, zataczając w jej wnętrzu
niewielkie koła. Pozostałymi palcami muskam łechtaczkę, powoli
i metodycznie pieszcząc jej chętną szparkę i nie przestając
jednocześnie poruszać kciukiem. Ana głośno jęczy z rozkoszy. Teraz
bardzo powoli wsuwam zatyczkę w głąb jej odbytu.
– Ach! – jęczy.
Napotykam niewielki opór, więc poruszam jeszcze trochę kciukiem
głęboko w niej, pieszcząc jego koniuszkiem to niezwykle czułe miejsce
w jej wnętrzu. Jednocześnie mocniej napieram dłonią na zatyczkę. Co
za radość – wślizguje się bez problemu.
– Och, maleńka.
Raz jeszcze obracam kciuk, czując ciężar wypełniającego jej odbyt
korka analnego. Powoli obracam zatyczkę i Ana aż pomiaukuje,
wydając z siebie nietypowy odgłos czystej rozkoszy.
Wow.
– Christianie… – skomle lubieżna i spragniona, kiedy wysuwam
z niej palec.
Brak jej tchu.
– Dobra dziewczynka. – Chwalę ją.
Pozostawiam korek w jej wnętrzu i przebiegam palcami wzdłuż
konturu jej ciała, aż do biodra. Rozpinam rozporek, uwalniając
członek. Chwytam Anę oburącz za biodra i przyciągam jej tyłek do
siebie. Stopą zmuszam ją do rozsunięcia nóg jeszcze szerzej.
– Nie puszczaj stołu.
– Tak jest – dyszy.
– Ma być ostro, tak? Powiedz mi, jeśli przesadzę, zrozumiano?
– Mhm.
Jednym szybkim ruchem przyciągam ją do siebie i wbijam się w nią
najgłębiej, jak potrafię.
– O, tak! – krzyczy.
Nieruchomieję, delektując się tym, jak ciasno mnie otacza.
Dobrze sobie radzi. Jej oddech jest równie gwałtowny co mój.
Sięgam pomiędzy nas i delikatnie pociągam za korek.
Ana wydaje z siebie zachwycający jęk rozkoszy, który doprowadza
mnie na granicę orgazmu.
– Jeszcze raz?
– Tak – odpowiada pełna desperacji, błagając o więcej.
– Masz leżeć płasko – nalegam, wysuwając się z niej i ponownie się
w nią wbijając.
– Tak! – syczy głośno, rozpalona.
Nabieram tempa, wchodząc w nią raz za razem, zapamiętując się
w niej z dziką rozkoszą.
Nigdy wcześniej się tak nie czułem.
Przeciągnąłem ją na mroczniejszą stronę.
Cholernie mi się to podoba.
– Och, Ano! – dyszę i znowu obracam korek w jej wnętrzu.
Krzyczy z rozkoszy, a ja nie przestaję się w niej poruszać. Brać jej.
Wchodzić w nią. Posiadać ją.
– Aaach! – krzyczy i wiem, że jest już na krawędzi.
– Tak, maleńka – szepczę.
– Błagam...
– O, tak.
Ano, moja bogini.
Daję jej mocnego klapsa i patrzę, jak przestaje nad sobą panować.
Krzyczy głośno i wyraźnie, kiedy kontrolę nad nią przejmuje orgazm.
Wysuwam z niej zatyczkę i wrzucam do miski.
– O tak, tak! – Ana wydaje z sobie okrzyk, a ja chwytam ją jeszcze
mocniej za biodra i również pozwalam sobie dojść, przyciskając ją do
siebie i zatracając się w wytrysku.
Opadam na nią, wykończony i ogarnięty euforią. Biorę ją w ramiona
i przytulam. Osuwamy się wspólnie na podłogę, starając się złapać
oddech. Ana łapczywie połyka powietrze, opierając mi głowę na
piersi.
– Witamy z powrotem – mówię, zdejmując jej opaskę z oczu.
Mruga, nieco oszołomiona, gdy jej wzrok przyzwyczaja się do
przygaszonego światła. Wygląda w porządku. Odchylam jej głowę do
tyłu i całuję ją, niecierpliwie starając się wybadać, jak się czuje.
Unosi rękę i gładzi mnie po twarzy.
Uśmiecham się z ulgą.
– No i co, spełniłem oczekiwania?
Marszczy brwi.
– Oczekiwania?
– Miało być ostro. – Mówię ostrożnie.
Rozpromienia się.
– Tak, myślę, że jakoś sobie poradziłeś.
Jej słowa rozgrzewają mnie od środka.
– Bardzo się z tego cieszę. Wyglądasz pięknie, jakby ktoś cię
naprawdę porządnie zerżnął – mówię, gładząc ją po policzku.
– Tak się właśnie czuję.
Nie wypuszczając jej, całuję ją z pełnią czułości, na jaką zasługuje.
Ponieważ ją kocham.
– Nigdy mnie nie zawodzisz. – Naprawdę nigdy. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odpowiada szeptem, a na jej twarzy maluje się
znamienny rumieniec. – Naprawdę porządnie zerżnięta.
– Ależ, pani Grey! Cóż to za wyjątkowo sprośny język!
– To przez to, że poślubiłam wyjątkowo sprośnego mężczyznę,
panie Grey.
Nie sposób temu zaprzeczyć.
Przepełnia mnie radość i uśmiecham się do niej szeroko. Muszę
wyglądać jak Kot z Cheshire.
– Cieszę się, że go pani poślubiła.
Unoszę do ust koniuszek jej warkocza i całuję go. Kocham cię, Ano.
Nigdy ode mnie nie odchodź.
Sięga po moją lewą dłoń i całuje obrączkę.
– Mój – szepcze.
– Twój – odpowiadam, ściskając ją mocniej i zatapiając nos w jej
włosach. – Przygotować ci kąpiel?
– Hmm… Pod warunkiem, że do mnie dołączysz.
– Dobrze.
Wstaję i pomagam jej się podnieść. Ana wskazuje na spodnie, które
wciąż mam na sobie.
– Mógłbyś założyć kiedyś te, hmm, inne dżinsy?
– Inne dżinsy?
– Te, które kiedyś tutaj nosiłeś.
– Tamte dżinsy?
Moje dżinsy dominującego.
– Wyglądasz w nich naprawdę podniecająco.
– Czyżby?
– Tak, wyjątkowo podniecająco.
Jak mógłbym jej odmówić? Przecież pragnę podniecać swoją żonę.
– No dobrze, dla pani, pani Grey, być może kiedyś je założę.
Całuję ją i sięgam po niewielką miskę, w której zostawiłem atrakcje
tego popołudnia. Idę do komody, żeby wyłączyć muzykę.
– Kto dba o te zabawki? – pyta Ana.
Och. Hmm.
– Ja. Pani Jones.
– Co takiego? – wzdycha zdumiona.
No tak. Gail wie wszystko. Zna wszystkie moje małe sprośne
tajemnice, a mimo to wciąż dla mnie pracuje.
Ana dalej się na mnie gapi, jakbym miał powiedzieć coś jeszcze.
Wyłączam iPoda.
– Cóż, eee…
– Robiły to twoje uległe? – dokańcza za mnie, w końcu domyślając
się, o co chodzi.
Pozostaje mi tylko przepraszająco wzruszyć ramionami.
– Proszę – podaję jej swoją koszulę.
Zakłada ją szybko i nie pyta już więcej o czyszczenie zabawek.
Zostawiam nasze rzeczy na komodzie, biorę Anę za rękę, otwieram
drzwi pokoju zabaw i ruszamy na dół, do naszej łazienki. Zatrzymuje
się w progu i przeciąga, ziewając. Na jej twarzy maluje się tajemniczy
uśmiech.
– O co chodzi? – pytam, odkręcając kurki z wodą.
Potrząsa głową, nie patrząc na mnie.
Czyżby nagle zrobiła się nieśmiała?
– Powiedz – namawiam ją, dodając do strumienia wody olejek do
kąpieli.
Jej policzki przybierają różową barwę.
– Po prostu czuję się lepiej.
– To fakt, była pani dziś w dziwnym nastroju, pani Grey. –
Przytulam ją. – Zdaję sobie sprawę, że martwisz się tymi ostatnimi
wydarzeniami. Przepraszam, że cię w to wplątałem. Nie wiem, czy
chodzi o zemstę, byłego pracownika czy rywala biznesowego. Gdyby
coś miało ci się przeze mnie stać…
Wciąż prześladuje mnie przerażający obraz mojej żony na miejscu
tej zaćpanej dziwki.
Przestań, Grey, przestań.
Ana wtula się we mnie.
– A jeśli tobie coś się stanie, Christianie? – pyta ponuro.
– Jakoś sobie z tym poradzimy. Tymczasem trzeba cię rozebrać
i wsadzić do wanny.
– Nie powinieneś porozmawiać z Sawyerem?
– To może poczekać – odpowiadam krótko, bo szkoda mi na niego
słów.
Zdejmuję z Any moją koszulę.
Cholera. Siniaki, które jej zafundowałem, nie zniknęły. Wyblakły,
ale wciąż są widoczne i przypominają mi, że jestem zwykłym
dupkiem.
– Ciekawe, czy Ryan dogonił dodge’a – mówi Ana, specjalnie
ignorując moją reakcję.
– Dowiemy się po kąpieli. Wskakuj.
Podaję jej rękę, pomagając wejść do wypełnionej pianą wanny.
Ostrożnie w niej siada.
– Au – wzdryga się, kiedy gorąca woda oblewa jej pupę.
– Ostrożnie, maleńka – szepczę. Rozsiada się, uśmiechnięta,
zanurzona w wodzie. Zdejmuję dżinsy i dołączam do niej. Obejmuję ją
od tyłu i przytulam do piersi.
Powoli pozwalam sobie na rozluźnienie.
Żyj chwilą, Grey.
To było naprawdę coś.
Ana była świetna. Muskam nosem jej włosy, nie mogąc wyjść
z podziwu, jak łatwo jest tak zwyczajnie przebywać w jej towarzystwie.
Nie musimy nic mówić. Po prostu leżymy, relaksując się w kąpieli.
Zamykam oczy i rozmyślam o dzisiejszym dniu.
Cóż za szalone zakończenie podróży poślubnej.
Pościg samochodowy, z którym Ana poradziła sobie rewelacyjnie,
jak profesjonalistka.
Bezmyślnie bawię się jej warkoczem, obracając go między palcami.
I jeszcze sprawiła mi tyle przyjemności w pokoju zabaw. Robiąc coś,
na co od dawna miałem ochotę, a czego ona nigdy wcześniej nie
próbowała.
Moja dziewczyna. Moja piękna dziewczyna.
Chwilę później przypominam sobie, że jutro ma do nas przyjść Gia
Matteo. Przerywam panującą między nami przyjemną ciszę.
– Musimy przejrzeć projekty nowego domu. Zajmiemy się tym
wieczorem?
– Pewnie – odpowiada Ana zrezygnowanym głosem. – Muszę też
się ogarnąć przed pracą – dodaje.
Jej warkocz prześlizguje mi się przez palce.
– Wiesz, że nie musisz pracować.
Czuję, jak jej ramiona sztywnieją.
– Christianie, już to przerabialiśmy. Nie wracajmy, proszę, do tego
tematu.
No dobrze. Delikatnie pociągam ją za włosy, przechylając jej twarz
ku sobie.
– Tak tylko mówię – odpowiadam, całując ją delikatnie.

ANA ZOSTAJE W WANNIE, żeby się jeszcze trochę wymoczyć, a ja


ubieram się i idę do biura porozmawiać z Sawyerem. W kuchni zastaję
panią Jones.
– Dobry wieczór, Gail.
– Panie Grey, witamy w domu. Raz jeszcze serdecznie państwu
gratuluję.
– Dziękuję. U siostry wszystko w porządku?
– Tak, proszę pana. Czy czegoś pan sobie życzy?
– Nie, dziękuję. Mam sporo roboty.
– A pani Grey?
– Jeszcze się kąpie – odpowiadam, szczerząc zęby.
Gail uśmiecha się do mnie, kiwając głową.
– Dobrze, zapytam ją, jak wyjdzie.
Siadam przy biurku, sprawdzam maile i wołam Sawyera. Po chwili
słyszę donośne pukanie do drzwi.
– Proszę.
Wchodzi i staje przede mną. W garniturze z krawatem wygląda
chłodno, spokojnie i profesjonalnie. Jego zachowanie strasznie mnie
wkurza. Powoli wstaję zza biurka i opierając o nie obie dłonie,
nachylam się w jego stronę.
– Gdzie ty, do cholery, byłeś?! – krzyczę.
Cofa się o krok, zaskoczony moim wybuchem.
– Co wy, do diabła, robiliście, że nie byliście gotowi ruszać, kiedy
wsiedliśmy do samochodu?
Krzyżuję ramiona na piersiach i staram się trzymać emocje na
wodzy.
– Panie Grey – mówi, unosząc ręce – patrolowaliśmy okolicę, tak
jak pan prosił. Nie wiedzieliśmy, że już chcą państwo wracać.
Och.
– No i – dodaje, odzyskując pewność siebie – zauważyłem ten
samochód. Przyjechał, kiedy robiliśmy obchód. Państwo wyszli
z domu akurat wtedy, gdy szedłem go sprawdzić.
Ach.
– No dobra, rozumiem – wzdycham, nieco udobruchany.
Powinienem był im powiedzieć, że już się zbieramy. No i wiem, że
gdyby to Taylor był z nami, kazałby koledze czekać w samochodzie.
– Poza tym pani Grey ruszyła z przerażającą prędkością – mówi,
unosząc brew z dezaprobatą.
Chce mi się śmiać, kiedy to słyszę, bo doskonale rozumiem jego
reakcję, ale pozostaję niewzruszony.
– Owszem. Ale powinniście byli ją dogonić. W końcu obaj jesteście
przeszkoleni w zakresie prowadzenia pojazdów.
– Tak, proszę pana.
– Nie pozwól, żeby to się powtórzyło.
– Tak jest, panie Grey – odpowiada nieco skruszony.
– Proszę pana – dodaje – ten PN za nami nie jechał. Dotarł na
miejsce chwilę przed tym, jak państwo wyszli. Zanotowałem, że
pojawił się dokładnie o czternastej pięćdziesiąt trzy i nikt z niego nie
wysiadał. Ten ktoś musiał więc wiedzieć, gdzie pana szukać.
Blednę.
– Co to znaczy?
– Możliwe, że ktoś obserwuje dom pańskich rodziców. Albo tę
rezydencję. Myślę, że zauważylibyśmy, gdyby ktoś nas śledził
w drodze do Bellevue.
– Cholera.
– W rzeczy samej. Przygotowałem dla pana raport i przesłałem go
już Taylorowi i panu Welchowi.
– Zerknę na to. A gdzie jest Ryan?
– Wciąż jedzie w kierunku Portlandu.
– Wciąż?
– Tak, mamy nadzieję, że w dodge’u skończy się paliwo.
– Dlaczego sądzisz, że kierowcą jest kobieta?
– Odniosłem wrażenie, że ma związane włosy.
– To jeszcze nic nie znaczy.
– Oczywiście.
– Informuj mnie na bieżąco.
– Tak jest.
– Dziękuję, Luke, to wszystko.
Bez słowa wychodzi z gabinetu. Wracam za biurko z uczuciem ulgi,
że nie muszę zwolnić ani jego, ani Ryana, choć zrobi mi się lepiej jutro
wieczorem, kiedy wróci Taylor. Analizuję wysuniętą przez Sawyera
teorię. Może faktycznie ktoś obserwuje dom moich rodziców. Tylko
dlaczego? Powinienem zadzwonić do ojca, ale nie chcę martwić ani
jego, ani matki.
Cholera. Co robić?
Mój iMac dopomina się najnowszej aktualizacji systemu
operacyjnego, więc postanawiam ją zainstalować. Otwieram laptop,
żeby sprawdzić maile i zerknąć na raport Sawyera.
Czytanie przerywa mi dźwięk telefonu.
– Barney – odbieram zaskoczony, że dzwoni do mnie w niedzielę.
– Witamy w domu, panie Grey.
– Dziękuję. O co chodzi?
– Coś znalazłem, przeglądając nagrania z kamer przemysłowych
w serwerowni.
– Naprawdę?
– Tak, proszę pana. Wolałem nie czekać z tym do jutra. Proszę mi
wybaczyć, ale pomyślałem, że zechce pan o tym wiedzieć. Wyślę panu
link i sam pan zobaczy.
– Słusznie pomyślałeś, wysyłaj.
– Już się robi.
– Zostaniesz na linii?
– Tak, proszę pana. Nie mogę się doczekać, aż pan to zobaczy.
Uśmiecham się. Barney pilnie strzeże swojej serwerowni. Mogę się
założyć, że jest tą całą sytuacją wkurzony nie mniej niż ja. W skrzynce
odbiorczej pojawia się mail od niego. Otwieram wiadomość, klikam
w odnośnik i trafiam na stronę, na której nigdy wcześniej nie byłem.
Widzę cztery różne okienka – przypominają czarno-biały widok
serwerowni w Grey House.
– Barney, jesteś tam?
– Tak, proszę pana.
– Na co patrzę?
– To jest centrum ochrony GEH. Nagrania z kamer uruchamia się
górnym przyciskiem w menu po lewej stronie.
Włączam odtwarzanie i moim oczom ukazują się cztery różne
widoki serwerowni. Na środku, u dołu każdego materiału widnieje
data i godzina – 10 sierpnia 2011, 7:03:10:05. Milisekundy zaczynają
biec i na ekranie widać, jak wysoki, szczupły mężczyzna wchodzi do
pomieszczenia. Ma ciemne, potargane włosy i jasny, chyba biały,
kombinezon. Podchodzi do jednego z serwerów, schyla się i kładzie
mały, czarny, trudny do zidentyfikowania przedmiot na podłodze,
pomiędzy dwiema szafami serwerowymi. Prostuje się, zerka pod nogi
i wychodzi ze wzrokiem wlepionym w drzwi.
– To on?
– Tak sądzę, proszę pana. Nie potrafimy go zidentyfikować,
a właśnie tam znaleziono zapalnik.
– To ponad tydzień temu. Jak, do cholery, dostał się do środka?
– Przepustka, której użyto o tej porze, należała do ekipy
sprzątającej.
– Co takiego?
Jak udało mu się ją zdobyć?
– Właśnie. Jutro musimy to sprawdzić.
Nagranie się zatrzymuje.
– Wyłączyłeś odtwarzanie?
– Tak, proszę pana.
– Możesz ułożyć te materiały jeden za drugim?
– Oczywiście.
– Dasz radę ogarnąć to szybko?
– Już się robi.
– Welch je widział?
– To jego zespół sprawdzał kamery i mnie powiadomił.
– Świetnie.
Zaledwie chwilę później obraz się zmienia i widzę już tylko jedno
ujęcie. Raz jeszcze włączam odtwarzanie – materiał jest teraz dłuższy
i zatrzymuje się między widokami z różnych kamer. Jak tylko jeden się
kończy, włączam odtwarzanie następnego.
– Mogę spróbować poprawić obraz – mówi Barney z wyraźnym
entuzjazmem w głosie. Widać, że chce przyskrzynić tego sukinsyna
równie mocno jak ja.
– Zrób to.
Kadr na ekranie się zmienia – jest teraz ostrzejszy.
Nagle otwierają się drzwi do mojego gabinetu. Zaskoczony
podnoszę wzrok i już mam zamiar ochrzanić intruza, gdy okazuje się,
że to Ana.
– Nie dasz rady przybliżyć tego bardziej? – pytam Barneya.
– Proszę chwilę poczekać, spróbuję.
Milknie, a Ana podchodzi do mnie zdeterminowana. Zanim zdążę
cokolwiek zrobić lub powiedzieć, siada mi na kolanach.
– Obawiam się, że lepiej nie będzie – mówi Barney.
Ana zaplata mi dłonie na szyi i wtula się we mnie, więc mocno ją
obejmuję.
Czy coś się stało?
– Eee, tak, Barney. Możesz chwilkę zaczekać?
– Oczywiście.
Unoszę ramię, żeby przytrzymać nim telefon.
– Ano, co się dzieje?
Potrząsa głową, nie chce odpowiedzieć. Łapię ją za brodę i studiuję
jej minę, ale nie da się z niej nic wyczytać. Odsuwa twarz i raz jeszcze
się we mnie wtula. Nie mam pojęcia, o co chodzi, i szczerze mówiąc,
jestem za bardzo przejęty tym, co znalazł Barney. Całuję ją w głowę
i wracam do przerwanej rozmowy.
– Już jestem, Barney, co mówiłeś?
– Mogę jeszcze odrobinę powiększyć.
Włączam odtwarzanie. Na ekranie pojawia się ziarnisty czarno-
biały obraz podpalacza. Odtwarzam jeszcze raz i podpalacz podchodzi
w stronę kamery. Zatrzymuję nagranie.
– Dobra, Barney, jeszcze trochę.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Wokół głowy podpalacza pojawia się symbol zaznaczania i nagle
obraz znacznie się przybliża.
Ana prostuje się, wpatrzona w ekran.
– Barney to robi? – pyta.
– Tak – odpowiadam z tym samym podziwem dla jego technicznej
sprawności, który maluje się na twarzy Any. Po czym pytam
Barneya: – Dałbyś radę to choć trochę wyostrzyć?
Obraz rozmazuje się i ponownie ogniskuje, tym razem staje się
nieco ostrzejszy. Sukinsyn na nagraniu patrzy w dół. Ana nagle
zamiera, wgapiona w ekran.
– Christianie – szepcze – to Jack Hyde.
Co takiego?
– Tak myślisz? – Skupiam na nim wzrok.
– Tak, on ma taką linię żuchwy. – Ana wodzi palcem po
monitorze. – I te kolczyki, taki sam kształt ramion... Budowa ciała też
pasuje. Pewnie ma perukę albo ściął i przefarbował włosy.
Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Hyde. Pierdolony Jack Hyde!
– Barney, słyszałeś to?
Odkładam telefon, włączam tryb głośnomówiący i szepczę do Any:
– Wygląda na to, że bardzo dokładnie się pani przyglądała byłemu
przełożonemu, pani Grey.
Ana krzywi się i przechodzi ją dreszcz, a mnie gniew pali od środka
niczym kwas siarkowy.
– Tak, proszę pana, słyszałem, co powiedziała pani Grey. Puściłem
już system rozpoznawania twarzy na wszystkich cyfrowych
nagraniach z kamer przemysłowych. Zobaczymy, gdzie jeszcze ten
dupek – och, pani wybaczy – ten facet kręcił się w naszej firmie.
– Tylko czemu miałby to robić? – pyta Ana.
Wzruszam ramionami, starając się ukryć wściekłość.
Pierdolony Hyde.
Położyłem kres tym jego obleśnym gównom. Wywaliłem go z pracy.
Walnąłem go w twarz i złamałem mu nos.
– Może dla zemsty – sugeruję ponuro. – Nie wiem. Nie sposób
stwierdzić, czemu ludzie zachowują się tak, a nie inaczej. Jestem tylko
wściekły, że pracowałaś z nim tak blisko.
Trzeba dostarczyć te informacje policji, FBI i Welchowi, choć ten
ostatni musi się najpierw porządnie wytłumaczyć. Bez wątpienia Hyde
wcale nie jest na Florydzie. Czemu więc, do cholery, Welch myślał
inaczej? Muszę z nim pogadać. Możliwe też, że przez ten czas
Hyde’owi udało się zakraść z powrotem do swojego mieszkania tu,
w Seattle. Welch powinien go znaleźć raczej szybciej niż później,
a jeśli to zrobi, chętnie jeszcze raz skopię Hyde’owi tyłek. Jedno jest
pewne – muszę trzymać go z daleka od żony. Zadbać o jej
bezpieczeństwo. Obejmuję ją w talii.
– Mamy też zawartość jego twardego dysku, proszę pana – dodaje
Barney.
Przerywam mu pierwszą myślą, jaka przychodzi mi do głowy:
– Tak, pamiętam. Masz jego adres?
Nie chcę przestraszyć Any tym, co Hyde przechowywał na swoim
starym komputerze.
– Tak, proszę pana, mam.
– Zawiadom Welcha.
Musi się upewnić, że Hyde nie wrócił do domu.
– Naturalnie. Sprawdzę też miejski monitoring, może uda mi się go
namierzyć.
– Dowiedz się, jakim autem jeździ.
– Tak jest.
– Barney da radę to wszystko zrobić? – szepcze Ana, pod sporym
wrażeniem.
Kiwam głową, zadowolony, że taki gość pracuje właśnie dla mnie.
– Co było na dysku Hyde’a?
– Nic takiego – odpowiadam, kręcąc głową.
– Powiedz mi.
– Nie.
– Coś na temat ciebie czy mnie?
Nie odpuści.
– Mnie – odpowiadam z westchnieniem.
– Co takiego? Coś związanego z twoim stylem życia?
Nie. Ponownie kręcę głową, przykładając palec wskazujący do jej
ust.
Nie jesteśmy sami, Ano.
Posyła mi pochmurne spojrzenie, ale nic nie mówi.
– Camaro dwa tysiące sześć – odzywa się podekscytowany
Barney. – Prześlę Welchowi numery rejestracyjne.
Jestem pewien, że już je ma, ale nie zaszkodzi się upewnić.
– Świetnie. Daj mi znać, gdzie jeszcze ten kutas szwendał się
w moim budynku. I porównaj wizerunek z nagrania z jego zdjęciem
z akt osobowych w SIP. Chcę mieć pewność, że to on.
– Już to zrobiłem, proszę pana. Pani Grey ma rację. To Jack Hyde.
Ana uśmiecha się szeroko, pękając z dumy, niezwykle z siebie
zadowolona.
I słusznie.
Głaszczę ją po plecach, będąc pod dużym wrażeniem.
– Świetna robota, pani Grey – mówię do niej, po czym zwracam się
do Barneya:
– Daj znać, kiedy będziesz wiedział, co jeszcze robił w naszej
kwaterze głównej. Sprawdź też pozostałe budynki GEH, do których
mógł mieć dostęp, i poinformuj ochronę, żeby jeszcze raz zrobiła
porządny obchód.
– Tak jest.
– Dzięki, Barney.
Rozłączam się.
– No cóż, pani Grey, wygląda na to, że jest pani nie tylko
atrakcyjna, ale i całkiem przydatna – droczę się z nią.
– Atrakcyjna?
– Wyjątkowo – mówię, całując ją delikatnie w usta.
– Och, pan jest znacznie bardziej atrakcyjny ode mnie, panie Grey.
Oplatam sobie jej warkocz wokół nadgarstka i przytulam ją,
przelewając swoją wdzięczność w głęboki, niezwykle czuły pocałunek.
Tak wiele dzisiaj zrobiła. I rozpoznała naszego podpalacza!
Odsuwa się ode mnie.
– Jesteś głodna?
– Nie.
– Bo ja tak – wyznaję.
– A na co masz ochotę?
– Cóż… Akurat tym razem na jedzenie.
Chichocze.
– Coś ci przygotuję.
– Och, uwielbiam to.
– To, że proponuję ci kolację?
– To, jak się śmiejesz.
Całuję ją w głowę i Ana wstaje.
– Czego pan sobie życzy, proszę pana? – pyta z udawaną słodyczą.
Znowu się ze mnie nabija.
– Próbuje pani być dla mnie miła, pani Grey?
– Zawsze, panie Grey.
A więc to tak.
– Wciąż mogę przełożyć cię przez kolano – szepczę.
Szczerze mówiąc, mało co sprawiłoby mi większą przyjemność.
– Wiem. – Ana uśmiecha się szeroko, opiera dłonie na
podłokietnikach mojego fotela i nachyla się, żeby mnie pocałować. –
Między innymi za to cię kocham. Ale niech cię teraz ręka nie świerzbi,
przecież jesteś głodny.
– Och, pani Grey, co ja mam z panią począć?
– Odpowiedzieć na moje pytanie. Na co ma pan ochotę?
– Na coś lekkiego. Zaskocz mnie.
– Zobaczę, co da się zrobić. – Odwraca się i opuszcza moje biuro,
tak jakby to miejsce należało do niej. Co, odkąd się pobraliśmy, jest
oczywiście prawdą.
Dzwonię do Welcha, żeby spytać go o to, co odkryli Barney i Ana.
– Hyde? – Jego zazwyczaj szorstki głos robi się piskliwy
z niedowierzania.
– Tak, w mojej pieprzonej serwerowni.
– Namierzyliśmy jego telefon w Orlando. Cały czas tam jest.
Uznaliśmy więc, że Hyde przebywa u matki, skoro zostawił telefon
w jej mieszkaniu. Nie ma śladu po tym, że gdziekolwiek podróżował.
– No cóż, a jednak jest tutaj. – Oddycham głęboko, starając się
opanować frustrację.
Welch również wzdycha, wyraźnie poirytowany.
– Na to wygląda. Już stawiam zespół w stan gotowości. Nie mam
pojęcia, jak nam się wymknął. Sprawdzę to i dowiem się, gdzie i jak
zawaliliśmy.
– Koniecznie, też chciałbym to wiedzieć.
– Cholerna szkoda, że w serwerowni nie było żadnych odcisków
palców.
– Żadnych?
– Żadnych.
– Cholera. Pewnie miał rękawiczki, chociaż ciężko to stwierdzić na
podstawie nagrania – myślę na głos. – Jego odciski mogą być gdzieś
w aktach.
– Niezła myśl. Rzeczywiście, FBI pobrało częściowy odcisk palca,
ale nie został rozpoznany w bazie danych.
– Z „Charliego Tango”?
– Tak.
– Czemu mi o tym nie powiedziałeś?
– Bo w bazie danych nic nie znaleźli, a to był tylko częściowy
odcisk – wyjaśnia Welch.
– Myślisz, że Hyde mógł stać także za sabotażem mojego EC135?
– Z braku innych podejrzanych musimy dopuścić taką możliwość. –
Chropawy głos Welcha odbija się echem w słuchawce.
– Mieliśmy go na liście podejrzanych, a on był tutaj cały czas.
Nie mogę w to uwierzyć.
– Odrzuciliśmy go z trzech powodów – tłumaczy Welch. – Po
pierwsze, byliśmy przekonani, że przebywa na Florydzie. Od
dłuższego czasu nie było go w mieszkaniu w Seattle, ale zaraz to
jeszcze sprawdzimy. Po drugie, nie korzystał z żadnego bankomatu
w tej okolicy. A po trzecie, wyglądało na to, że jego występki
ograniczają się do nękania koleżanek z pracy.
– Powinieneś poinformować o tym wszystkim FBI.
– Dam im znać – mówi i zmienia temat: – Sawyer powiedział mi
o tym pościgu.
– Podejrzewa, że ktoś obserwował dom moich rodziców.
– Niewykluczone. Musimy znaleźć tego dodge’a, żeby mieć
pewność.
– Hyde mógł siedzieć za kierownicą.
– Tak, w świetle tego, czego udało wam się dowiedzieć, to całkiem
możliwe.
– Ponieważ wciąż stanowi zagrożenie, myślę, że powinniśmy
zapewnić ochronę całej mojej rodzinie.
– To dobry pomysł. Hyde miał na komputerze informacje o nich
wszystkich. Proszę się zastanowić, czy nie powinien pan powiedzieć
o tym rodzicom.
Wzdycham głęboko. Nie chcę niepokoić rodziny.
– Tymczasem my skupimy się na poszukiwaniu Hyde’a.
– Znajdźcie go.
– Podwoimy wysiłki.
– Koniecznie – ostrzegam. – Barney będzie się z tobą kontaktował.
Możecie przekazać policji nagrania z serwerowni jako dowód w tej
sprawie. Pogadam z ojcem i się odezwę.
– Tak jest, proszę pana, zajmiemy się tym – mówi i odkłada
słuchawkę.
Dzwonię na domowy numer rodziców, ale włącza się automatyczna
sekretarka. Próbuję wybrać numer komórki ojca, ale tam też zgłasza
się poczta głosowa. Pewnie są na wieczornej mszy. Zostawiam więc
wiadomość, w której proszę tatę, żeby odezwał się do mnie jutro rano.
Zbieram z biurka projekty Gii Matteo i idę poszukać żony i jedzenia.
Odkładam papiery na blat kuchenny i podchodzę do Any, która –
muszę przyznać – wygląda zjawiskowo nawet w spodniach dresowych
i podkoszulce. Coś pichci – purée z awokado wygląda dobrze.
Obejmuję ją i całuję w szyję.
– Boso i w kuchni – szepczę, muskając ustami jej wonną skórę.
– Nie powinno być raczej „boso i w ciąży”?
W ciąży! Cały nieruchomieję. Cholera. Nie. Dzieci. Zdecydowanie
nie.
– Jeszcze nie teraz – stwierdzam, starając się uspokoić nagle
przyśpieszone bicie serca.
– Nie, jeszcze nie! – Ana wydaje się równie przerażona co i ja.
Oddycham głęboko.
– No to jesteśmy zgodni, pani Grey.
Odkłada awokado na bok.
– Ale chcesz mieć dzieci, prawda?
– Tak, jasne. Kiedyś. Ale nie jestem jeszcze gotowy na to, żeby się
tobą z kimś dzielić – odpowiadam, całując ją w szyję.
Kiedyś. No pewnie.
– Co przygotowujesz? Nieźle wygląda. – Muskam ją nosem w ucho.
Anę przechodzi przyjemny dreszcz, więc uśmiecha się do mnie
szeroko.
– KanaPusię – mówi, chichocząc.
Chryste, uwielbiam poczucie humoru tej kobiety.
Kąsam ją w ucho.
– Moją ulubioną – szepczę, za co dostaję kuksańca w żebro.
– Pani Grey, rani mnie pani – odpowiadam, chwytając się za bok
w godnym Oscara aktorskim popisie.
– Mięczak – dokucza mi Ana.
– Ach tak? – Żartobliwie klepię ją w tyłek. – Lepiej się pośpiesz
z tym jedzeniem, panienko, to ci pokażę, jaki potrafię być miękki.
Daję jej kolejnego klapsa i idę zajrzeć do lodówki.
– Życzy sobie pani kieliszek wina? – pytam.
Ana posyła mi szybki uśmiech.
– Poproszę.

CO TU DUŻO mówić, niezła ta jej Pusia.


Zostawiam oba talerze w zlewie, żeby Gail je umyła, dolewam nam
wina do kieliszków i rozkładam na blacie stołu projekty Gii.
Pochylamy się nad nimi wspólnie. Widać, że się napracowała
i przygotowała dokładne i szczegółowe projekty elewacji. Jej pomysły
robią wrażenie. Ale co o tym myśli moja żona?
– Podoba mi się jej sugestia, żeby na parterze cała tylna ściana była
ze szkła, ale… – mówi, zerkając na mnie.
– Ale? – powtarzam.
Wzdycha.
– Nie chcę, żeby dom stracił swój charakter.
– Charakter?
– Tak. Propozycja Gii jest dość radykalna, a prawda jest taka, że
zakochałam się w tym domu takim, jaki jest, ze wszystkimi
niedoskonałościami.
Och. Ja tam uważam, że dom wymaga sporych poprawek.
– Chyba podoba mi się tak, jak jest teraz – dodaje cicho,
z poważnym wyrazem twarzy.
Nagle wszystko staje się jasne.
– Ten dom powinien wyglądać tak, jak ci się podoba. Jak tylko
chcesz. Jest przecież twój.
Marszczy brew.
– Tobie też powinien się podobać. Ty też masz w nim być
szczęśliwy.
– Ja będę szczęśliwy wszędzie tam, gdzie ty. To bardzo proste, Ano.
Mówię szczerze. To ty sprawisz, że będę ten budynek nazywał
domem, i chcę, byś była zadowolona. Zawsze.
– No cóż… – Oddech staje jej w gardle. – Podoba mi się ta szklana
ściana. Może dałoby się ją wkomponować jakoś mniej inwazyjnie?
– Pewnie, co tylko sobie życzysz. A co sądzisz na temat piętra
i piwnicy?
– Projekty Gii są w porządku.
– Świetnie.
Przygryza wargę.
– Eee… Chcesz zrobić tam pokój zabaw? – wyparowuje, zupełnie
mnie zaskakując.
Natychmiast oblewa się rumieńcem.
Ano, Ano, Ano, nawet po dzisiejszym dniu wciąż wstydzisz się mówić
o tym, co robimy?
Staram się ukryć uśmiech.
– A ty?
Wzrusza ramieniem, udając nonszalancję.
– Eee… Jeśli ty chcesz.
Wygląda na to, że chciałaby.
– Nie musimy podejmować decyzji od razu, w końcu to będzie dom
rodzinny. Poza tym zawsze możemy coś zaimprowizować.
– Lubię improwizować – szepcze.
Ja też, maleńka.
– Musimy omówić jeszcze jedną kwestię.
Nie chcę oddzielnych łazienek. Za bardzo lubię brać z nią wspólny
prysznic.
Na szczęście się ze mną zgadza.
– Wracasz jeszcze do pracy? – pyta, kiedy zwijam rysunki.
– Nie, jeśli wolałabyś, żebym został. Na co masz ochotę?
– Możemy pooglądać telewizję.
– Okej.
Zostawiam papiery na kuchennym blacie i przechodzimy do pokoju
telewizyjnego.
Siadam na kanapie, biorę do ręki pilota, włączam telewizor
i zaczynam skakać po kanałach. Ana zwija się obok mnie w kłębek
i opiera mi głowę na ramieniu.
Miło.
– Masz ochotę na któryś konkretny gniot? – pytam.
– Nie przepadasz za telewizją, prawda?
Przecząco kręcę głową.
– To strata czasu. Ale mogę coś z tobą pooglądać.
– Myślałam, żebyśmy się trochę poobściskiwali.
– Poobściskiwali? – Przestaję przełączać kanały i po prostu się na
nią gapię.
– No tak. – Ana marszczy czoło.
– Przecież możemy pójść z tym do łóżka.
– Zawsze tak robimy, a kiedy ostatnio całowałeś się z kimś przed
telewizorem? – pyta, nieśmiało się uśmiechając.
Eee… Nigdy?
Wzruszam ramionami i tylko potrząsam głową, trochę zakłopotany.
Jakoś mnie ominął ten etap. Nie dlatego, że nie chciałem. Pamiętam,
jak Elliot przyprowadzał do domu dziewczynę za dziewczyną, żeby się
z nimi obściskiwać. Płonąłem z zazdrości, ale nie znosiłem, kiedy ktoś
mnie dotykał.
Jak można całować i przytulać jakąś dziewczynę, jeśli nie potrafi się
znieść dotyku jej dłoni?
Cholera, to były ciężkie lata.
Przeskakuję po kanałach i trafiam na stary odcinek Z Archiwum X.
Ha! Scully, moja pierwsza, nastoletnia miłość.
– Christianie? – Głos Any wyrywa mnie z tej popapranej
przeszłości.
– Nigdy – odpowiadam szybko.
Możemy zmienić temat?
– Nigdy?
– Nigdy.
– Nawet z panią Robinson?
Wybucham śmiechem.
– Maleńka, z panią Robinson robiłem wiele różnych rzeczy, ale
obściskiwanie się do nich nie należało.
Moja żona wygląda na przerażoną. Powinienem kopnąć się w kostkę
za to, że w naszej rozmowie zagościła Elena. Nagle dociera do mnie,
że Ana mogła się obściskiwać z niezliczonymi chłopakami. Mrużę
oczy.
– A ty?
– Oczywiście.
Jest zdumiona, że mogłem pomyśleć inaczej.
– Jak to? Z kim?
Sznuruje usta.
Co, do cholery? Miała jakąś wielką pierwszą miłość? Nic nie wiem
o jej życiu uczuciowym. Głupio założyłem, że skoro była dziewicą, to
w ogóle go nie miała.
– No, powiedz – naciskam.
Wpatruje się w splecione na kolanach dłonie, ale zerka na mnie,
kiedy kładę na nich swoją rękę.
Jestem po prostu ciekaw, no.
– Powiedz mi, żebym mógł sprać tego gościa na kwaśne jabłko.
Chichocze.
– No dobrze, pierwszy był…
– Pierwszy! To takich delikwentów było więcej?
– Skąd to zdziwienie, panie Grey?
Przeczesuję włosy palcami. Myśl o tym, że ktoś inny jej dotykał,
jest… wkurzająca.
– Tak jakoś założyłem… Zważywszy na twój brak doświadczenia.
– Bez wątpienia udało mi się go nadrobić, odkąd cię poznałam.
– W rzeczy samej. – Uśmiecham się szeroko. – No, mów, chciałbym
wiedzieć.
– Naprawdę mam ci powiedzieć?
Och, Ano, ciekawi mnie wszystko, co ciebie dotyczy.
Bierze głęboki oddech.
– W gimnazjum mieszkałam przez chwilę z mamą i Mężem Numer
Trzy w Teksasie. Bradley, kolega z ławki na fizyce.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Piętnaście.
– I czym on się teraz zajmuje?
– Nie mam pojęcia.
– Jak daleko zaszliście?
– Christian! – fuka na mnie i przez chwilę mierzymy się wzrokiem.
Pieprzyć tego Bradleya. Co to w ogóle za imię?
Łapię ją za kolana, a następnie za kostki, przewracam plecami na
kanapę i przykrywam swoim ciałem.
– Ach! – krzyczy.
Chwytam jej ręce i przytrzymuję nad jej głową.
– A więc ten Bradley… Doszliście do pierwszej bazy? – szepczę,
muskając nosem jej nos i całując ją delikatnie w kącik ust.
– Tak – mruczy.
Puszczam jedną z jej rąk i ujmuję Anę pod brodę. Całuję ją
namiętne, pieszcząc jej język swoim. Ana lgnie do mnie całym ciałem,
a nasze języki zaczynają wić się we wspólnym tańcu.
– W taki sposób?
– Nie, zupełnie nie – odpowiada bez tchu.
Puszczam jej brodę i muskam palcami jej ciało. Najpierw w dół,
później z powrotem do piersi.
– Robił tak? Dotykał cię w ten sposób?
Przez miękki materiał koszulki drażnię kciukiem sutek, który
natychmiast twardnieje pod moim dotykiem.
– Nie – odpowiada wijąca się pode mną Ana.
– Dotarł do drugiej bazy? – szepczę jej niemal bezgłośnie do ucha,
a ręką docieram do jej biodra. Delikatnie ssę i przygryzam jej ucho.
– Nie – odszeptuje.
Wyciszam telewizor. Z Archiwum X może poczekać. Wpatruję się
w rozczochraną i oszołomioną Anę, która obserwuje mnie wielkimi
niebieskimi oczyma. Mógłbym w nich zatonąć.
– A ten następny pacan? Udało mu się dotrzeć dalej?
Układam się obok i wsuwam dłoń w jej spodnie, nie spuszczając
z niej wzroku.
– Nie.
– To dobrze.
Trzymam ją w dłoni, przepustkę do nieba.
– Nie założyła pani bielizny, pani Grey, pochwalam.
Całuję ją ponownie, miarowo masując jej łechtaczkę kciukiem,
i wsuwam palec wskazujący do jej wnętrza.
– Mieliśmy się obściskiwać – mruczy, pojękując.
Zatrzymuję się.
– A nie obściskujemy się?
– Nie, to trzeba robić bez seksu.
– Co takiego?
Dlaczego?
– Bez seksu.
– Bez seksu, tak? – Powoli wysuwam z niej palec i wyjmuję rękę
z jej spodni. – Proszę bardzo.
Przesuwam palcem po jej wargach, a następnie wsadzam go jej
w usta. Raz, drugi, kolejny.
Smakuje ci, Ano?
Zmieniam pozycję, układam się pomiędzy jej nogami i zaczynam się
o nią ocierać, pozwalając penisowi na odrobinę ukojenia.
Ana jęczy.
Och, wow.
Napieram na nią.
– Tego właśnie chcesz? – Ocieram się o nią dalej, muskając jej
kobiecość nabrzmiałym członkiem.
To całkiem przyjemne.
– Tak.
Pocieram palcami jej sutek, szarpię go delikatnie i czuję, jak
nabrzmiewa pod moim dotykiem. Zębami drapię jej szyję. Pachnie
sobą, jaśminem i własnym podnieceniem.
– Czy ty wiesz, jak bardzo na mnie działasz?
Rozchyla usta, rozluźniona i chętna, a ja nie przestaję jej dręczyć
i napierać penisem na złączenie jej ud. Wydaje z siebie
nieartykułowany jęk i wykorzystuję ten moment, żeby przygryźć jej
dolną wagę, a następnie ponownie wepchnąć język do jej ust. Smakuję
jej podniecenie wymieszane z moim.
Tak cholernie mnie to kręci.
Kiedy uwalniam jej drugą rękę, przebiega palcami po moim bicepsie
i ramieniu, po czym wsuwa mi je we włosy. Kiedy za nie szarpie,
stękam, cały czas w nią wpatrzony.
– Lubisz, kiedy cię dotykam?
Czemu akurat teraz mnie o to pyta?
Przestaję się o nią ocierać.
– Oczywiście, że tak – odpowiadam bez tchu. – Uwielbiam, kiedy
mnie dotykasz, Ano. Jestem jak umierający z głodu człowiek, którego
zaproszono na bankiet. – Klękam między jej nogami i pomagam jej
usiąść. Jednym szybkim ruchem zdejmuję z niej bluzeczkę. Następnie
ściągam koszulę przez głowę i zrzucam nasze ubrania na podłogę.
Klęcząc, sadzam sobie Anę na kolanach, rękoma przytrzymując jej
pupę. – Dotykaj mnie – szepczę.
Nie trzeba jej tego dwa razy powtarzać. Muska koniuszkami palców
mój tors i znajdujące się na nim blizny. Biorę szybki wdech. Jej dotyk
promieniuje we mnie całym, obiecując spełnienie. Patrzę jej w oczy,
kiedy wodzi palcami od jednego sutka do drugiego. Reagują na jej
dotyk, twardniejąc i nabrzmiewając podobnie jak inna część mojego
ciała. Ana nachyla się i składa na moim torsie delikatne, słodkie
pocałunki. Dłońmi łapie mnie za ramiona i ściska je mocno, wbijając
mi paznokcie w skórę.
Uderza mi to do głowy.
I tylko pomyśleć, że kilka miesięcy temu uznałbym to za
niemożliwe.
A jednak jest tutaj. Dotyka mnie. Kocha mnie.
A ja przyjmuję to wszystko z radością.
– Pragnę cię – wyszeptuję, gdy unosi ręce, wplatając mi palce we
włosy.
Odchyla moją głowę do tyłu i przywiera ustami do moich warg,
zawłaszczając mój język swoim.
Kurwa. Stękam głośno i wciskam ją w kanapę. Jednym pośpiesznym
ruchem zdejmuję Anie spodnie z dresu i jednocześnie uwalniam swój
członek, delikatnie się przy tym poruszając.
– Home run – mruczę i wchodzę w nią jednym szybkim ruchem.
Kiedy wydaje z siebie głęboki, gardłowy okrzyk, zamieram,
trzymając jej twarz w dłoniach.
– Kocham panią, pani Grey.
Bardzo powoli uprawiam ze swoją żoną słodką miłość do momentu,
kiedy wydaje z siebie głośny okrzyk, po czym rozpada się w moich
ramionach i porywa mnie ze sobą. Otula mnie swoimi kończynami,
zapewniając mi bezpieczeństwo.

ANA LEŻY BEZWŁADNIE oparta o moją klatkę piersiową. Wygląda na to,


że odcinek Z Archiwum X właśnie się kończy.
– Zauważyłeś, że zupełnie pominęliśmy trzecią bazę? – pyta Ana,
leniwie wodząc palcami po moim torsie.
– Następnym razem – odpowiadam, powstrzymując śmiech.
Wtulam się w jej włosy, zaciągając się jej magicznym zapachem,
i całuję ją w głowę.
Na ekranie są już napisy. Biorę pilota i włączam z powrotem głos.
– Lubiłeś ten serial?
– W dzieciństwie.
Ana milknie.
– A ty?
– Byłam jeszcze za mała.
– Jesteś taka młoda. – Mocno ją przytulam. – Lubię się z panią
obściskiwać, pani Grey.
– Wzajemnie, panie Grey.
Całuje mnie w tors, a w telewizji zaczynają się reklamy. Czemu my to
oglądamy?
Bo lubię tak leżeć przykryty jej ciałem.
A więc na tym polega małżeństwo.
Mógłbym się do tego przyzwyczaić…
– To były niebiańskie trzy tygodnie – mówi Ana beztrosko –
pomimo tych wszystkich pościgów samochodowych, pożarów
i psychopatycznych byłych szefów. Jakbyśmy się zamknęli w naszej
własnej, odciętej od świata bańce.
– Hmmm… – Przytulam ją mocniej. – Obawiam się, że nie jestem
jeszcze gotowy dzielić się tobą z resztą świata.
– Jutro wracamy do rzeczywistości – odpowiada nieco
smutniejszym tonem.
– Będziemy pod ścisłą ochroną… – Nie kończę, bo Ana przykłada
mi palec do ust.
– Wiem. Będę grzeczna, obiecuję.
Unosi się na łokciach, przyglądając mi się uważnie.
– Dlaczego krzyczałeś na Sawyera?
– Bo ktoś nas śledził.
– To nie jego wina.
– Nie powinni byli ci pozwolić odjechać tak daleko. Dobrze o tym
wiedzą.
– To nie była…
– Dosyć.
Sawyer zawalił i dobrze o tym wie.
– To nie podlega dyskusji, Anastasio. Stało się i więcej już do tego
nie dopuszczą.
– Okej. Ryanowi udało się dogonić tę kobietę w dodge’u?
– Nie. I wcale nie jestem przekonany, że to kobieta.
– Och?
– Sawyer widział kogoś ze związanymi włosami, ale tylko przez
chwilę. Założył więc, że to kobieta. Ale skoro rozpoznałaś tego dupka,
to mógł być on. Kiedyś miał taką fryzurę.
Ten kutafon już jest martwy. Niech go tylko dorwę.
Gładzę Anę po plecach, palcami muskając jej skórę. Wracam na
ziemię. Uspokajam się.
– Gdyby coś miało ci się stać…
Ta myśl jest nie do zniesienia.
– Wiem. Czuję to samo, jeśli chodzi o ciebie. – Przechodzi ją
dreszcz.
– Chodź, robi ci się zimno. – Podnoszę się i pomagam jej wstać. –
Zbierajmy się do łóżka. Możemy jeszcze zaliczyć tę trzecią bazę.
PONIEDZIAŁEK, 22 SIERPNIA 2011

N a szczęście, kiedy nazajutrz nasz Q7 podjeżdża przed SIP, nie


czekają tam żadni fotografowie. Mam nadzieję, że w końcu przestaną
nas obserwować i dadzą nam żyć. Ryan zatrzymuje samochód i Ana
zbiera swoje rzeczy. Nie mogę się oprzeć i raz jeszcze mówię:
– Wiesz, że nie musisz tego robić.
– Wiem – odpowiada cicho, żeby Ryan i Sawyer jej nie słyszeli – ale
chcę. I świetnie zdajesz sobie z tego sprawę.
Jej słodki pocałunek wcale mnie nie uspokaja. Oboje musimy wrócić
do rzeczywistości, czyż nie?
– Coś nie tak? – pyta.
Najwyraźniej nieświadomie zmarszczyłem brwi.
Nie zobaczę jej aż do wieczora. Przez ostatnie mniej więcej trzy
tygodnie byliśmy nierozłączni – to najlepszy okres w moim życiu.
Sawyer wysiada z samochodu, żeby otworzyć Anie drzwi, więc
szybko korzystam z okazji.
– Będzie mi brakować tego, że miałem cię tylko dla siebie.
Żona kładzie mi dłoń na policzku.
– Mnie też. – Całuje mnie lekko. – To był cudowny miesiąc
miodowy, dziękuję.
Dla mnie również, Ano.
– No to do roboty, pani Grey.
– Do roboty, panie Grey.
Raz jeszcze ściska moją dłoń i Sawyer otwiera jej drzwi. Przez
chwilę obserwuję, jak oboje wchodzą do budynku.
– Zabierz mnie do Grey House – mówię do Ryana i wyglądam przez
okno.
Zaczął się chłodny, pochmurny dzień, który idealnie pasuje do
mojego nastroju. Wyjątkowo jestem dziś nie w sosie. Może wczoraj
Ana czuła się podobnie, chociaż nie była w stanie tego wyrazić.
Jeżeli tak właśnie było, Ano, rozumiem. Po miesiącu miodowym
dopadła nas chandra.
IDZIEMY Z RYANEM DO Grey House. Po drugiej stronie szklanych drzwi
wejściowych stoi Barry i inny ochroniarz, którego nie rozpoznaję.
Zwykle Barry czeka przy windzie i jest jedynym agentem ochrony
w recepcji.
– Dzień dobry, panie Grey. Witamy z powrotem – mówi, otwierając
mi drzwi.
– Dziękuję, Barry. Dzień dobry.
Sprawdzają, czy wszyscy pracownicy GEH noszą identyfikatory. Ja
oczywiście swojego nie mam, ale stanowię wyjątek. Welch wcale nie
żartował, mówiąc, że podwaja ochronę.
W drodze do windy macham na powitanie pracownikom recepcji.
Odmachują mi i widzę, że oboje mają na piersi plakietki z imionami.
Dodaje mi to otuchy.
Winda zatrzymuje się na moim piętrze i natychmiast dostrzegają
mnie Andrea i Sarah – obie z identyfikatorami na szyi.
– Witamy z powrotem, panie Grey – mówi Andrea.
– Dzień dobry, co słychać? To dla was – mówię, kładąc na biurku
duże pudełko czekoladek z cukierni Ladurée, obok Ogrodów Tuileries
w Paryżu, które Ana kazała mi dla nich kupić.
Andrea się rumieni i chyba brak jej słów.
Wcale jej się nie dziwię. To pierwszy upominek, pomijając ślubny,
który ode mnie dostaje.
– Dziękujemy – mówi szybko Sarah, oglądając prezent
z nieskrywanym zainteresowaniem.
– Proszę bardzo. Kupiłbym też trochę ich światowej sławy
makaroników, ale poradzono mi, że czekoladki wytrzymają dłużej.
– Dziękujemy, panie Grey – odzywa się Andrea, która już zdążyła
się pozbierać. – Kawy?
– Poproszę czarną.
– Już podaję.
Wchodzę do gabinetu, pozostawiając chichot Sarah i uciszającą ją
Andreę w tyle. Przewracam oczami i zamykam za sobą drzwi, żeby
odciąć się od tej paplaniny.
Siadam za biurkiem i dzwonię do Welcha. Chcę zapytać, jak się ma
sprawa Jacka Hyde’a.
Następnie piszę do Any. Ciekaw jestem, jak sobie radzi po powrocie
do SIP.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Bańka
Data: 22 sierpnia 2011, 09:32
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
uwielbiam zaliczać z Panią wszystkie bazy.
Udanego pierwszego dnia po powrocie.
Już tęsknię za naszą bańką.
Całuję
Christian Grey
prezes, który powrócił do rzeczywistości, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Mój telefon wibruje.


– Panie Grey, mam pańskiego ojca na linii – mówi Andrea.
– Połącz.
– Christianie, dzwoniłeś?
– Tato – mówię i opowiadam mu wszystko, co się wydarzyło
w związku z Jackiem Hyde’em, odkąd zwolniłem go w połowie
czerwca. – Jego zemsta wymknęła się nam spod kontroli. Prześlemy
nagrania z serwerowni policji i FBI, żeby mogli wnieść zarzuty. Tylko
najpierw muszą go zlokalizować. Zważywszy na to, co znaleźliśmy na
jego dysku, myślę, że dodatkowa ochrona powinna objąć także ciebie,
mamę, Mię i Elliota.
– To chyba lekka przesada.
– Tato, to bystry gość, musimy być przygotowani na wszystko.
Carrick głośno wypuszcza powietrze.
– No dobrze, jeśli uważasz, że to konieczne.
– Konieczne. Wczoraj ktoś jechał za nami spod waszego domu. Wie,
gdzie mieszkacie.
– Cholera!
Tato!
Ojciec wzdycha.
– No dobrze, zajmij się tym. Porozmawiam z mamą i z Mią.
– W takim razie ja skontaktuję się z Elliotem.
– Dzięki, Christianie. Przykro mi, że do tego doszło.
– Mnie też.
Otrzymawszy niezbyt entuzjastyczną zgodę ojca, dzwonię do
Welcha, żeby załatwić rodzinie dodatkową ochronę.
Teraz muszę tylko dać znać Elliotowi, choć ciężko przewidzieć, jak
to przyjmie.
Zaglądam do skrzynki mailowej i widzę, że wcześniej wysłana
wiadomość nie dotarła do odbiorcy. Czyżby Ana nie zdążyła jeszcze
zmienić w pracy adresu mailowego?
Zabawmy się trochę.
Przekazuję jej swoją poprzednią wiadomość.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Wiarołomne żony
Data: 22 sierpnia 2011, 09:56
Adresat: Anastasia Steele

Żono,
wysłałem Ci poniższego maila, ale do mnie wrócił, bo wciąż nie zmieniłaś
nazwiska.
Masz mi coś do powiedzenia?

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Do drzwi gabinetu puka Andrea, niosąca kolejną kawę.


– Dzięki. Omówmy, proszę, mój grafik.
Siada naprzeciwko mnie i rozmawiamy o spotkaniach, które mam
zaplanowane na najbliższy tydzień oraz na nadchodzący miesiąc.
– …w środę wieczorem bierze pan udział w Gali Nadziei
organizowanej przez Związek Pomocy w Seattle. Mam dla pana dwa
bilety. To organizacja charytatywna, w której udziela się pańska
matka.
– Dobrze.
– W czwartek w Nowym Jorku odbywa się impreza charytatywna
Organizacji Porozumienia Telekomunikacyjnego. Też mam bilety dla
dwojga. Gulfstream zdąży do tego czasu wrócić. Wszystko jest już
sprawdzone i jutro Stephan przyleci nim z Maine.
– Nie mam jeszcze gotowych planów. Zapytam Ros, czy mój udział
w konferencji GEH na temat światłowodów wciąż jest konieczny.
– Dobrze, Stephan będzie gotowy, na wypadek gdyby zdecydował
się pan lecieć. Przygotujemy też pański apartament w TriBeCe, chyba
że wolałby pan zarezerwować pokój w hotelu Lowell?
W głowie mi szumi.
– Jeżeli polecę do Nowego Jorku, to wracając, dałbym radę zahaczyć
o Waszyngton. Moglibyśmy zaplanować na piątek dwa spotkania.
Jedno z Komisją Giełd i Papierów Wartościowych, a drugie z senator
Blandino.
– Mam się tym zająć?
– W sprawie komisji muszę najpierw porozmawiać z Vanessą, ale
umów wstępnie spotkanie z senatorką.
– Tak jest.
– Okej, powinienem się spotkać z Ros, a ty połącz mnie z Flynnem.
Ach, i znajdź, proszę, jutro czas na spotkanie z Bastillem.
– Już się robi.
Wstaje i wychodzi, a ja zerkam do komputera. Przed chwilą przyszła
wiadomość od Any.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: Nie rozbijaj bańki
Data: 22 sierpnia 2011, 09:58
Adresat: Christian Grey

Mężu,
zawsze jestem chętna na bejsbolowe metafory z panem.
W pracy chciałabym zostać przy swoim nazwisku.
Wyjaśnię Ci to wieczorem.
Tymczasem idę na spotkanie.
Też tęsknię za naszą bańką…

PS Myślałam, że mam używać BlackBerry?

Anastasia Steele
redaktor naczelna SIP

Gapię się w ekran.


Ona nie przyjmie mojego nazwiska.
Ona. Nie. Zamierza. Przyjąć. Mojego. Nazwiska.
Dlaczego?
Bo go nie chce.
Nie teraz, Robaczku.
Czuję się tak, jakby ktoś kopnął mnie w jaja.
Cały czas wpatruję się w ekran, sparaliżowany z wrażenia.
Poddaj się, Robaczku!
Czemu mi o tym nie powiedziała, tylko dowiaduję się w ten sposób?
Cholera, do diabła z tym.
Sprawię, że zmieni zdanie.
Tak jak zmieniła zdanie w kwestii bycia ci posłuszną, Grey?
Dzwoni telefon – to Andrea.
– Ros już idzie.
– Świetnie, jak przyjdzie, wpuść ją od razu do mnie.
Nie wiem, co powiedzieć Anie, więc na razie odsuwam tę kwestię na
bok i czekam na moją dyrektor operacyjną.
Ros jest w rewelacyjnej formie. Streszczenie ostatnich wydarzeń
i przedstawienie dalszego planu działania idzie jej jak po maśle.
Zaledwie godzinę później jestem już na bieżąco.
– Świetnie się spisałaś – mówię.
– Christianie, nie będę udawać: było super, ale naprawdę mi cię
brakowało.
Uśmiecham się, nie wiedząc, jak powinienem zareagować. Nie
przywykłem do tego, że podwładni prawią mi komplementy.
– Och, ja jakoś specjalnie nie tęskniłem.
Uśmiecha się szeroko.
– Tak właśnie powinno być. Jestem pewna, że świetnie się bawiłeś.
– Tak, dziękuję.
Tylko że żona nie chce przyjąć mojego nazwiska.
Ros przygląda mi się badawczo, więc zmuszam się do uśmiechu.
– Odezwę się do ludzi z Detroit – mówi – i zadzwonię do Hassana
zapytać, czy w tym tygodniu będziesz potrzebny w Nowym Jorku.
– Jeżeli tak, to najlepiej w czwartek.
– Okej, dam ci znać.
Wychodzi, a ja ponownie czytam maila od Any. Jest równie
zniechęcający jak za pierwszym razem. Kiedy się zastanawiam, co jej
odpisać, Andrea łączy mnie z Flynnem.
– Christianie, witaj z powrotem, jak się udał miesiąc miodowy? –
Jego głos jest donośny, pełen krzepy i bardzo brytyjski. Musiał
niedawno odwiedzić Wielką Brytanię.
– Dobrze, dzięki.
Chwilę się waha, wyczuwając, że coś jest nie tak.
– Mogę do ciebie wpaść? – pytam.
– Przykro mi, ale dzisiaj nie znajdę już czasu.
Kiedy nie odpowiadam, wzdycha.
– Moja sekretarka Janet mnie zabije, ale mogę cię wcisnąć
w przerwę lunchową. Tyle że będziesz musiał patrzeć, jak jem
kanapkę z serem i ogórkami.
– Pewnie. O której?
– Wpół do pierwszej.
– Do zobaczenia.
Rozłączam się i dzwonię do Elliota, żeby opowiedzieć mu tę całą
sprawę z Hyde’em i poinformować go o ochroniarzach.
– Co za kutas! – komentuje mój brat.
– W rzeczy samej. Tylko nie mów o tym Kate, wiem, jaka z niej
dziennikarska hiena.
– Stary… – próbuje zaprotestować, ale mu przerywam.
– Elliot, nie chcę się kłócić. Ona jest nieustępliwa. Swoją żonę
poznałem przecież przez to, jak wierciła mi dziurę w brzuchu. Nie
chcę, żeby angażując się w tę sprawę, rozwaliła policyjne
dochodzenie.
Elliot milczy.
– Bez urazy – dodaję.
– No dobra, stary – wzdycha. – Oby policja złapała tego sukinsyna.
– Oby.
– Nie dam rady wyskoczyć z budowy, ale daj mi wieczorem znać, jak
poszło spotkanie z Gią. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę projekty
i będziemy mogli zacząć zamawiać materiały.
– Jasne.

– MAM PÓŁ GODZINY, Christianie – mówi Flynn, kiedy wchodzę do jego


biura.
– Ona nie zamierza przyjąć mojego nazwiska.
– Co takiego?
– Anastasia.
– Nie chce przyjąć twojego nazwiska? – pyta bardzo zdziwiony. –
Anastasia Grey?
– Tak. Napisała mi to dzisiaj mailem.
– Siadaj. – Wskazuje mi kanapę, a sam, zamiast na fotelu za
biurkiem, zajmuje miejsce naprzeciwko mnie.
Na stoliku kawowym stoi talerz kanapek bez skórki i szklanka
czegoś, co wygląda jak cola.
– Lunch – wyjaśnia.
– Proszę, jedz, mną się nie przejmuj.
– No dobra, Christianie, zacznijmy od początku. Ostatnio
widziałem cię na twoim bardzo udanym weselu. Jak poszła podróż
poślubna?
Odgryza spory kęs kanapki, a ja cofam się myślami o kilka dni.
Odrobinę się odprężam, przypominając sobie spokojne wody Morza
Śródziemnego, zapach kwiatów, uczynność i kompetencje załogi „Fair
Lady”… To, jak cudownie się czułem w towarzystwie Anastasii.
– Było niebiańsko.
John się uśmiecha.
– Świetnie. Pojawiły się jakieś problemy?
– Nic, o czym chciałbym rozmawiać.
Nie jestem jeszcze gotowy przyznać mu się do tej wpadki
z malinkami.
Patrzy mi prosto w oczy.
– Ponieważ zajmujesz mi przerwę lunchową, muszę ci powiedzieć,
że to mało przydatna informacja.
– Nic ważnego, po prostu raz się pokłóciliśmy – wzdycham.
– O twoje nazwisko?
– Eee, nie. – Czerwienię się.
– No dobrze, jeśli kiedyś będziesz chciał o tym porozmawiać, to do
tego wrócimy. Co się działo później?
Opowiadam mu o sprawie Hyde’a ze szczegółami: o tym, jak go
zwolniłem, o zapalniku, o jego dysku w pracy, na którym miał
informacje o mnie, Anie i mojej rodzinie. Wspominam też o pościgu.
– O rety! – wykrzykuje Flynn na zakończenie.
– Jest teraz głównym podejrzanym w sprawie sabotażu mojego
helikoptera.
– Cholera – mówi bezgłośnie, ponownie gryząc kanapkę.
– Ale nie dlatego tu jestem. Dzisiaj rano dostałem od Any maila,
w którym napisała, że nie chce przyjąć mojego nazwiska. Myślałem, że
zasługuję chociaż na rozmowę na ten temat.
– Rozumiem – mówi zamyślony. – Odkrycie, że były szef twojej
żony próbował spalić twój budynek i mógł być odpowiedzialny za
niemal śmiertelny wypadek twojego helikoptera to poważna sprawa,
Christianie. Do tego jeszcze ten pościg. Przeszło ci przez myśl, że
reagując na maila od żony, jesteś pod wpływem stresu wynikającego
z tej sytuacji?
– Nie sądzę – odpowiadam, marszcząc brwi.
Gładzi się po brodzie.
– Wiemy, jak bardzo się przejmujesz bezpieczeństwem Any, dlatego
jest jasne, że wszystkie te wydarzenia musiały się na tobie odbić.
Z tego, co mówiłeś przez ostatnich kilka miesięcy, to ją stawiasz na
pierwszym miejscu. Zawsze.
– To prawda.
– Bardzo wiele dla niej robisz – mówi łagodnie.
To prawda.
– Wiele też dla niej poświęciłeś.
Nie odpowiadam. Do czego on zmierza?
– Nasuwa się wniosek, że możesz utożsamiać jej maila
z odrzuceniem, zwłaszcza po tym, ile dla niej zrobiłeś, dlatego czujesz
się zraniony.
Biorę głęboki wdech. Tak, to prawda.
– Po prostu nie mogę uwierzyć, że nawet o tym ze mną nie
porozmawiała. Tak jakby lekceważyła mnie i wszystko to, na co tak
ciężko pracowałem. Przecież nie od zawsze byłem Greyem.
Flynn marszczy brwi.
– Za tym, co właśnie powiedziałeś, kryje się całkiem sporo,
Christianie. Niestety, nie mam teraz czasu, żeby się w to zagłębić.
Muszę cię zmartwić, ale fakt, że Anastasia chce zostać przy swoim
nazwisku, może wynikać z tego, jak ona czuje się sama ze sobą,
i wcale nie mieć związku z tobą.
Jak to nie mieć związku ze mną? To przecież moje nazwisko. Nie
mam innego… Nie uznaję innego.
No proszę, Robaczku.
Przyglądam mu się bez emocji.
– Najlepsze, co możesz zrobić, to z nią porozmawiać. Powiedz jej,
jak się czujesz – dodaje. – Już to przerabialiśmy. Ana jest przecież
całkiem rozsądna.
To prawda. Pomijając kwestię przysięgi posłuszeństwa.
– Widać, że to naprawdę dużo dla ciebie znaczy. Porozmawiaj z nią.
Jesteśmy chyba umówieni na środę, wtedy możemy poświęcić tej
kwestii więcej czasu. A może w międzyczasie uda wam się wypracować
jakiś kompromis?
– Kompromis?
Albo przyjmie moje nazwisko, albo nie. Gdzie tu jest miejsce na
kompromisy?
– Zapytaj ją dlaczego, Christianie – mówi łagodnie. – Komunikacja
i kompromis.
– Jasne, jasne. Lepiej poddać bitwę, żeby wygrać wojnę –
powtarzam jego słowa sprzed kilku wizyt.
– Dokładnie tak.
– Dziękuję, że mnie przyjąłeś tak na ostatnią chwilę – mówię,
wstając.
– Cóż, mam nadzieję, że pomogłem.
– Tak mi się wydaje.
Zaraz z nią porozmawiam.
– Do zobaczenia w środę.
– Jeszcze tylko jedno pytanie. Czy Leila Williams jest
w Connecticut?
– Tak sądzę. Dzisiaj zaczyna studia w Hamden. Wczoraj wieczorem
dostałem od niej maila. Pisała, że cieszy się z powrotu do szkoły. –
Przekrzywia głowę, jakby chciał zapytać: o co chodzi?
– To nic ważnego, do zobaczenia w środę.

– RYANIE, ZAWIEŹ MNIE do SIP.


– Tak jest, proszę pana.
Na krótkiej trasie do biura Any zastanawiam się, co mam jej
powiedzieć. W podróży poślubnej mieliśmy trzy tygodnie na to, żeby
porozmawiać o jej nazwisku. Czemu wtedy nie poruszyła tego
tematu? Przecież cały czas zwracałem się do niej per „pani Grey” i nie
miała nic przeciwko. Może głupio założyłem, że zmieni nazwisko, ale
przecież wie, że mam problemy. Że musi sobie radzić z moimi
oczekiwaniami.
Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że jest moją żoną, nawet w pracy.
Po to właśnie jest moje nazwisko. Symbolizuje w moim życiu
wszystko, co dobre.
Moich rodziców. Mojego ojca.
To wszystko, co dla mnie zrobił. Co zrobił dla Elliota i dla Mii.
Mimo że czasami niezły z niego dupek.
Wciąż chcę być taki jak on.
Za każdym razem, kiedy stałem przed jego biurkiem, a on prawił mi
kazanie, wiedziałem, że go zawiodłem i rozczarowałem.
Starał się zrobić ze mnie lepszego człowieka, lepszego mężczyznę.
Podziwiam go.
Kocham go.
Kurwa.
Może powinienem poczekać z tym do wieczora?
Nie, to nie może zaczekać. Szlag mnie trafi.
To dla mnie zbyt ważne.
Wyglądam przez okno. Patrzę na ludzi zajmujących się swoimi
sprawami i czuję rosnącą we mnie urazę. Czemu, do cholery, Ana nic
mi nie powiedziała?
Kiedy wchodzę do budynku SIP, ledwo powstrzymuję złość.
Pierwszą osobą, którą widzę, jest Jerry Roach. Stoi przy recepcji
i rozmawia ze smukłą kobietą o długich, nieułożonych, ciemnych
włosach.
– Christian Grey – wita mnie z niedowierzaniem.
– Jerry, jak się masz?
– Eee, dobrze. To jest Elizabeth Morgan, szefowa działu kadr.
– Dzień dobry – mruczę przez zaciśnięte zęby, podając jej dłoń.
– Panie Grey, tak wiele o panu słyszałam. – Jej oczy nie
odzwierciedlają uśmiechu, którym mnie obdarza, i wątpię, żeby Ana
coś jej o mnie mówiła. Nie wiem więc, od kogo i co o mnie słyszała,
ale nie mam teraz czasu rozwodzić się nad tym.
– Co możemy dla ciebie zrobić? – pyta sympatycznie Roach.
– Muszę zamienić słówko z panią Steele.
– Z Aną? Oczywiście, zaprowadzę cię do niej. Chodź za mną.
Jego przymilna gadanina jest męcząca, więc słucham go jednym
uchem. Przechodzimy przez podwójne drzwi za recepcją i kierujemy
się do biura Any. Wspominała, że trochę się wkurzył, kiedy się
dowiedział o naszych zaręczynach. Jakoś nie zaskarbił sobie tym mojej
sympatii. Myśli mi błądzą i zastanawiam się, jak by się czuł, gdyby
miał pracować dla Any. Wtedy dopiero by się wściekł.
Niezła myśl.
Dostałby nauczkę.
Ana zajmuje dawny gabinet Hyde’a. Witam się ze stojącym
w korytarzu Sawyerem, a Roach puka do drzwi.
– Proszę – woła Ana.
Jej gabinet jest mały i nędzny, tak jak pamiętałem. Wciąż wymaga
odmalowania i odnowienia, chociaż teraz na biurku stoją kwiaty,
a półki są czyste i uporządkowane. Ana je właśnie lunch z jakąś młodą
kobietą – zapewne swoją asystentką. Obie się we mnie wpatrują.
Zwracam się więc do tej drugiej:
– Cześć. Hannah, prawda? Christian Grey.
Kobieta zrywa się z krzesła i podaje mi rękę.
– Panie Grey, j-jak m-miło p-pana p-poznać – mówi, ściskając moją
dłoń. – Napije się pan kawy?
– Tak, poproszę. – Uśmiecham się do niej grzecznie, a ona
wychodzi z pomieszczenia. – Muszę cię przeprosić, Roach. Chciałbym
na osobności zamienić słówko z panią Steele.
– Oczywiście, panie Grey, Ano. – Roach wychodzi i zamyka za sobą
drzwi.
Skupiam uwagę na żonie, która patrzy na mnie pełna skruchy,
jakbym przyłapał ją na gorącym uczynku. Wciąż wygląda tak ślicznie
jak zwykle.
Może jest nieco bledsza.
Nieco bardziej wroga.
Cholera. Kiedy krzyżuje ramiona na piersi, miejsce mojej złości
zajmuje niepokój.
– Panie Grey, jak miło pana widzieć. – Uśmiecha się ze sztuczną
słodyczą.
Wygląda na to, że miesiąc miodowy się skończył i czeka nas kłótnia.
Moje morale leci na łeb, na szyję.
– Czy mogę usiąść, pani Steele? – Wskazuję na zniszczony skórzany
fotel naprzeciwko niej, na którym wcześniej siedziała Hannah.
– To w końcu pana firma – mówi, machając lekceważąco ręką.
– Owszem. – Odwzajemniam jej przesłodzony uśmiech.
Tak, maleńka. Moja.
Krążymy wokół siebie, mierząc się wzrokiem, niczym para bokserów
w ringu. Staram się nieco ostudzić gorycz i przygotować się na
nadchodzącą bitwę. Ten temat jest dla mnie ważny.
– Masz bardzo mały gabinet – mówię, siadając.
– Dla mnie jest w sam raz – odpowiada krótko, z nutką irytacji. Jest
na mnie wściekła. – Co mogę dla ciebie zrobić, Christianie?
– Robię przegląd swoich aktywów.
– Aktywów? – pyta drwiąco. – Wszystkich?
– Wszystkich. W końcu niektóre wymagają rebrandingu.
– Rebrandingu? – Unosi brwi. – A niby jakiego?
– Chyba sama wiesz.
– Błagam, nie mów mi, że po trzech tygodniach nieobecności
urwałeś się z pracy tylko po to, żeby tu przyjść i kłócić się ze mną
o moje nazwisko – wzdycha.
Tak, właśnie tak.
Zakładam nogę na nogę i strzepuję pyłek ze spodni, grając na czas.
Tylko spokojnie, Grey.
– Niekoniecznie się kłócić, nie.
– Christianie, ja teraz pracuję. – Mruży oczy. Jest wściekła.
– Wydawało mi się, że plotkujesz z asystentką.
– Omawiałyśmy grafik – warczy, a jej policzki nabierają koloru. –
A ty nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Ktoś puka do drzwi.
– Wejść! – Jej donośny głos zaskakuje nas oboje.
Do pomieszczenia wchodzi Hannah i stawia na biurku małą tacę
z kawą.
– Dziękuję – mruczy Ana pod nosem, nieco przygaszona.
– Życzy pan sobie czegoś jeszcze, panie Grey? – pyta asystentka.
– Nie, dziękuję, to wszystko. – Specjalnie uśmiecham się do niej tak
czarująco, jak tylko potrafię. Osiągam zamierzony efekt i Hannah
wybiega z pomieszczenia.
– No dobrze, pani Steele, na czym skończyliśmy?
– Bezczelnie przeszkodziłeś mi w pracy, żeby pokłócić się ze mną
o moje nazwisko – rzuca pełna jadu.
Jest naprawdę wkurzona.
Tak. Jak. I. Ja.
Powinna była mi powiedzieć.
– Lubię od czasu do czasu wpaść z niezapowiedzianą wizytą.
Pozwala to utrzymać kierownictwo w ryzach, a żony na właściwym
miejscu… No wiesz.
– Nie miałam pojęcia, że masz tyle wolnego czasu.
Wystarczy tego. Przejdź do rzeczy, Grey.
Staram się, żeby w moim głosie słychać było szacunek, i pytam
cicho:
– Dlaczego w pracy nie chcesz zmienić nazwiska?
– Christianie, musimy teraz o tym rozmawiać?
– Skoro już tu jestem, to czemu nie?
To dla mnie bardzo ważne.
– Po trzech tygodniach nieobecności mam naprawdę mnóstwo
pracy.
– Wstydzisz się mnie? – pytam, zaskakując sam siebie. Niechcący
ujawniam skrywany w swojej duszy mrok.
Nie tak to miało wyglądać.
Wstrzymuję oddech.
Poddaj się, Robaczku.
– Nie, Christianie, oczywiście, że nie! – Krzywi się,
zbulwersowana. – Tutaj chodzi o mnie, nie o ciebie.
– Jak może nie chodzić o mnie?
Przechylam głowę, czekając na jej odpowiedź. Oczywiście, że chodzi
o mnie – to przecież moje nazwisko.
Ana łagodnieje.
– Christianie, kiedy dostałam tę pracę, dopiero co się poznaliśmy –
zwraca się do mnie jak do dziecka. – Nie wiedziałam, że kupisz to
wydawnictwo… – Zamyka oczy, jakby to wspomnienie było dla niej
wyjątkowo przykre, i ukrywa twarz w dłoniach.
– Dlaczego to dla ciebie takie ważne? – pyta, błagalnie podnosząc
wzrok.
– Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.
– Jestem twoja, popatrz. – Unosi rękę, na której nosi obrączkę
i pierścionek zaręczynowy.
– To nie wystarczy – szepczę.
– Nie wystarczy, że za ciebie wyszłam? – mówi ledwo słyszalnym
szeptem, ze zdziwienia szeroko otwierając oczy.
– Nie to miałem na myśli.
Nie przekręcaj tego, co staram ci się powiedzieć.
– Więc co miałeś na myśli?
– Chcę, żeby cały twój świat kręcił się wokół mnie.
Jej oczy są niezwykle niebieskie.
– Kręci się.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej usłyszałem dwa słowa równie
przepełnione cichą namiętnością co te teraz. Aż zapiera mi dech
w piersiach.
– Po prostu staram się zrobić karierę – mówi dalej, już
spokojniejsza. – Nie chcę jechać na twoim nazwisku, Christianie.
A muszę czymś się zająć.
Przełykam ślinę, starając się powstrzymać narastające we mnie
emocje, i słucham jej uważnie.
– Nie mogę siedzieć w Escali czy w naszym nowym domu jak jakiś
więzień, bez niczego do roboty. Zwariowałabym. Udusiłabym się. Od
zawsze pracowałam i naprawdę to lubię. To jest zawód moich marzeń,
dokładnie to, co zawsze chciałam robić. Ale to, że pracuję, nie
sprawia, że kocham cię mniej. To ty jesteś całym moim światem.
Jej głos robi się ochrypły od emocji, a oczy jej wilgotnieją.
Przyglądamy się sobie bez słowa, nie przerywając ciszy.
Jesteś całym moim światem, Ano.
Ale chcę, żebyś była do mnie przywiązana w każdy możliwy sposób.
Potrzebuję tego.
Potrzebuję cię… Może trochę za bardzo.
– Czujesz się przeze mnie stłamszona? – pytam szeptem.
– Nie… Tak... Nie. – Zaczyna się denerwować. Zamyka oczy
i masuje sobie czoło. – Słuchaj, rozmawialiśmy o moim nazwisku.
Chcę zostać w pracy przy panieńskim, żeby trochę się od ciebie
zdystansować. Ale tylko w pracy, obiecuję. Wiesz, że wszyscy myślą,
że dostałam ją dzięki tobie, podczas gdy prawda jest taka, że… –
Przerywa i wpatruje się we mnie, wstrząśnięta.
Cholera. Jakim cudem tak świetnie czyta mi w myślach?
No dalej, przyznaj się, Grey.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego dostałaś tę pracę, Anastasio?
– Co takiego? Co masz na myśli?
– Zarząd dał ci posadę Hyde’a na przeczekanie. Nie chcieli wydawać
kasy na zatrudnienie nowego pracownika wyższego szczebla w czasie
sprzedaży firmy. Nie mieli pojęcia, co zamierza z nią zrobić nowy
właściciel i całkiem rozsądnie postanowili uniknąć potencjalnie
kosztownej redukcji etatów. Więc dali ci to stanowisko, żebyś się nim
zajęła do czasu, gdy nowy właściciel, czyli ja, zdecyduje, co dalej.
Taka jest prawda.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Wydaje się urażona
i przestraszona.
Maleńka, nie przejmuj się tak.
– Spokojnie. Stanęłaś na wysokości zadania i świetnie sobie
poradziłaś.
Jesteś dobra w tym, co robisz, Anastasio Steele.
– Och – odpowiada. Wygląda na zagubioną.
I nagle wszystko staje się jasne jak słońce.
Właśnie tego pragnie.
To jest jej marzenie, a ja mogę je zrealizować.
Na naszym ślubie przysięgałem, że będę ją wspierać w realizacji
marzeń.
Nie zamierzam jej powstrzymywać. Pragnę jej pomóc w pełni się
zrealizować. Chcę, żeby rozwinęła skrzydła… Byle tylko nie odleciała
za daleko ode mnie.
– Nie chcę, żebyś czuła się stłamszona, Ano. Nie chcę zamykać cię
w złotej klatce. To znaczy… Racjonalna część mnie tego nie chce.
To spore ryzyko, ale decyduję się zagrać ambitnie, ubierając
w słowa pomysł, który właśnie wpadł mi do głowy.
– Jednym z powodów, dla których tu przyszedłem, oprócz potrzeby
rozprawienia się ze swoją niesforną żoną, jest omówienie moich
planów względem tego wydawnictwa.
– Tak? A jakież to plany? – pyta, marszcząc brwi, a każde jej słowo
podszyte jest sarkazmem. Przechyla głowę na bok, dokładnie tak jak
ja. Przedrzeźnia mnie i jak podejrzewam, w duchu się ze mnie śmieje.
Boże, jak ja ją kocham. Szybko się pozbierała.
– Zmieniam jego nazwę na Grey Publishing.
Ana mruga.
– A za rok będzie już twoje.
Otwiera z wrażenia usta.
– Potraktuj to jako prezent ślubny.
Zamyka usta, po czym ponownie je otwiera i zamyka, jakby doznała
szoku.
– Czy zatem powinienem przemianować je na Steele Publishing?
– Christianie, w prezencie dałeś mi już zegarek. Nie potrafię
zarządzać firmą.
– Ja jakoś sobie z tym radzę, odkąd skończyłem dwadzieścia jeden
lat.
– Ale ty to ty. Jesteś cudownym dzieckiem świata biznesu, które ma
fioła na punkcie kontroli. Cholera, Christianie, zanim rzuciłeś studia,
zaliczyłeś na Harvardzie masę zajęć z ekonomii. Masz podstawy. Ja,
na miłość boską, przez trzy lata sprzedawałam na pół etatu farby
i trytytki. Prawie w ogóle nie widziałam świata i wiem tyle co nic!
Cóż, to akurat nieprawda.
– Jesteś najbardziej oczytaną osobą, jaką znam. – Muszę ją do tego
przekonać. – Uwielbiasz dobrą literaturę. Nawet podczas podróży
poślubnej nie umiałaś się odciąć od pracy. Ile rękopisów przeczytałaś?
Cztery?
– Pięć – odpowiada szeptem.
– I o każdym napisałaś szczegółowe sprawozdanie. Jesteś naprawdę
bystrą kobietą, Anastasio. Jestem przekonany, że sobie poradzisz.
– Zwariowałeś?
– Na twoim punkcie.
I wciąż wariuję.
Prycha, powstrzymując wesołość.
– Wystawisz się na pośmiewisko. Kupiłeś firmę żonce, która
w dorosłym życiu zaledwie przez kilka miesięcy miała prawdziwą
pracę.
Macham na to ręką.
– Sądzisz, że obchodzi mnie, co ludzie pomyślą? Przecież nie
zostawię cię z tym samej.
– Christianie, ja… – Przerywa, nie wiedząc, co powiedzieć, a ja
zachwycam się tą chwilą.
To prawdziwa rzadkość. Znowu chowa twarz w dłonie, a kiedy
podnosi głowę, widać, że z trudem powstrzymuje wybuch śmiechu.
– Coś panią rozbawiło, pani Steele?
– Tak, ty.
Jej humor jest zaraźliwy i automatycznie sam się uśmiecham. Taka
już jest. Rozbrajająca.
Za każdym razem.
– Śmiejesz się z własnego męża? To nie wypada.
Jej zęby wbijają się w śliczną dolną wargę.
– I do tego przygryzasz wargę – szepczę złowieszczo. To bardzo
podniecający widok.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzega, prostując się.
– O czym mam nie myśleć, Anastasio?
O tym, żeby cię zerżnąć w twoim własnym biurze? Pożądanie uderza
mi do głowy niczym piorun.
– Znam to spojrzenie. Jesteśmy w pracy – szepcze.
Nie mów, że tego nie czujesz, Ano. Magia pomiędzy nami jest silna.
Pierwotna.
Nachylam się, żeby się do niej zbliżyć, dotknąć jej, poczuć jej
zapach.
– Jesteśmy w małym, względnie dźwiękoszczelnym gabinecie, który
można zamknąć na klucz – szepczę.
Mam ochotę uwieść własną żonę.
– Rażące. Narażenie. Zasad. Współżycia. Społecznego. – Każde jej
słowo jest niczym pocisk skierowany we mnie.
– Nie z własnym mężem.
– Z szefem szefa mojego szefa – syczy.
– Jesteś moją żoną.
– Christianie, nie, to moje ostatnie słowo. Wieczorem możesz
zrobić ze mną, co zechcesz, na siedem różnych sposobów, ale nie
teraz. Nie tutaj!
Kurwa. Biorę głęboki wdech, odzyskując rozsądek i temperatura
pomieszczenia powoli wraca do normy. Wybucham śmiechem,
uwalniając napięcie.
– Na siedem różnych sposobów? – Unoszę brew, zaintrygowany. –
Trzymam panią za słowo, pani Steele.
– Och, daj już spokój z tą panią Steele! – wybucha i uderza pięścią
w stół, czym zaskakuje nas oboje. – Do jasnej cholery, Christianie.
Skoro tyle to dla ciebie znaczy, to zmienię to nazwisko!
Co takiego?
Zgodziła się?
Ogarnia mnie nagłe poczucie ulgi.
Szczerzę się w uśmiechu. Udało mi się wygrać negocjacje z żoną –
chyba po raz pierwszy.
Dziękuję, Ano.
– Świetnie. – Wstaję, klaszcząc w dłonie. – Misja zakończona
sukcesem. Pani wybaczy, pani Grey, ale muszę wracać do pracy.
– Ale… – Gapi się na mnie.
– Co takiego, pani Grey?
Potrząsa głową i zamyka oczy, wyraźnie poirytowana.
– Po prostu już idź.
– Taki mam zamiar. Widzimy się wieczorem. Nie mogę się już
doczekać tych siedmiu sposobów. – Ignoruję jej grymas
niezadowolenia. – Aha, w najbliższym czasie czeka mnie mnóstwo
spotkań towarzysko-biznesowych i chciałbym, żebyś mi towarzyszyła.
Marszczy brwi.
– Poproszę Andreę, żeby zadzwoniła do Hannah i dodała to
wszystko do twojego kalendarza. Jest parę osób, które chciałbym ci
przedstawić. Od tej pory to Hannah powinna zarządzać twoim
grafikiem.
– Okej – mamrocze pod nosem zdumiona.
Nachylam się nad jej biurkiem i wpatruję w te jej oszołomione
błękitne oczy.
– Interesy z panią to prawdziwa przyjemność, pani Grey.
Nawet nie drgnęła, więc całuję ją delikatnie w usta.
– Na razie, maleńka – szepczę, odwracam się i wychodzę.
Zapadam się w miękką skórę tylnego siedzenia w czekającym na
mnie audi i każę Ryanowi zawieźć się z powrotem do Grey House.
Dzięki Bogu.
Ulga, którą czuję, jest równa stresowi, który mnie dopadł przy
wejściu do budynku. Okazuje się, że moja żona potrafi być rozsądna.
Wyciągam telefon, żeby wysłać jej maila, ale widzę, że mnie ubiegła.

Nadawca: Anastasia Steele


Temat: NIE JESTEM AKTYWEM!
Data: 22 sierpnia 2011, 14:23
Adresat: Christian Grey

Panie Grey,
następnym razem, kiedy będzie Pan chciał się ze mną spotkać, proszę się
wcześniej umówić. Da mi Pan szansę przygotować się na Pańską dziecinną
i apodyktyczną megalomanię.

Pańska
Anastasia Grey ← proszę zwrócić uwagę na nazwisko.
redaktor naczelna SIP

Apodyktyczny megaloman, tak?


Moja żona potrafi dobierać słowa.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Siedem różnych sposobów
Data: 22 sierpnia 2011, 14:34
Adresat: Anastasia Steele

Moja droga Pani Grey (z naciskiem na Moja),


cóż mogę powiedzieć na swoją obronę? Akurat byłem w okolicy.
I nie, nie zaliczasz się do aktywów, jesteś moją ukochaną żoną.
Jak zwykle poprawiłaś mi humor.

Christian Grey
prezes i apodyktyczny megaloman Grey Enterprises Holdings, Inc.

Trochę uspokojony wracam do biura. Powinienem coś zjeść.

PRZEZ CAŁE POPOŁUDNIE sprawdzam pocztę, na wypadek gdyby Ana


odpisała. Nie ma nowych wiadomości, więc pozostaje mi mieć
nadzieję, że ten temat jest już zamknięty.

PO PRACY CZEKAM na nią w samochodzie przed SIP. Ryan doprowadza


mnie do szału, stukając palcem w kierownicę.
Do kurwy nędzy.
Wieczorem wraca Taylor, więc staram się nie denerwować. Bez
przerwy zerkam na drzwi, żeby sprawdzić, czy Ana już idzie. Na moim
zegarku jest dokładnie 17:35, więc spóźnia się już pięć minut. Mam
nadzieję, że nie zapomniała o naszym dzisiejszym spotkaniu z Gią.
Gdzie ona jest?
Pojawia się Sawyer i otwiera jej drzwi. Ryan wysiada i obchodzi
samochód dookoła.
Co on wymyśla?
Ana idzie szybko, z opuszczoną głową, a Sawyer jest tuż za nią.
Sawyer siada za kierownicą, Ana zajmuje miejsce obok mnie, a Ryan
przesiada się na fotel pasażera.
– Cześć – mówi Ana, nie patrząc mi w oczy.
– Cześć.
– Udało ci się dzisiaj przeszkodzić w pracy komuś jeszcze? – Jej głos
jest bardziej lodowaty niż arktyczna noc.
– Tylko Flynnowi.
Zerka na mnie zaskoczona i dalej patrzy przed siebie.
– Na wasze następne spotkanie przygotuję ci listę tematów do
przepracowania. – Najeża się niczym dzika kotka.
Wciąż jest na mnie zła.
– Odnoszę wrażenie, że nie jest pani w humorze, pani Grey –
mówię, odchrząknąwszy.
Nie odpowiada. Ignoruje mnie, patrząc przed siebie. Przysuwam się
trochę bliżej i łapię ją za rękę.
– Hej – szepczę.
Wyrywa mi się.
– Jesteś na mnie zła?
– Tak – prycha, krzyżując ręce na piersi. Odwraca się do mnie
plecami i wygląda przez okno.
Cholera.
Za szybą przesuwa się Seattle, a ja gapię się, nic nie widząc. Ta
sytuacja mnie przerasta i czuję się przygnębiony. Myślałem, że mamy
to już za sobą.
Kiedy Sawyer zatrzymuje samochód przed Escalą, Ana chwyta
aktówkę i wysiada, zanim którykolwiek z nas zdąży się zebrać.
– Ano! – wołam.
– Ja się tym zajmę – odpowiada Ryan, wybiegając za nią.
Nie czekając, aż Sawyer otworzy mi drzwi, gramolę się z samochodu
w samą porę, by zobaczyć, jak Ana, a tuż za nią Ryan wpadają do
budynku.
Jestem zaraz za nimi i widzę, że Ryan ją wyprzedza, aby przywołać
windę.
– Czego? – odburkuje mu.
Rumieni się, najwyraźniej mocno zaskoczony jej tonem.
– Bardzo panią przepraszam – odpowiada, robiąc krok do tyłu
akurat, kiedy do nich dołączam.
– Czyli nie tylko na mnie jesteś wściekła? – pytam cierpko.
– Drwisz sobie ze mnie? – Ze złości aż kipi, mrużąc oczy.
– Gdzieżbym śmiał. – Unoszę dłonie w geście kapitulacji. Nie mogę
się mierzyć ze złym humorem żony.
– Powinieneś się ostrzyc – odburkuje, wsiadając do windy.
– Naprawdę? – pytam.
Odgarniam włosy z czoła i wchodzę za nią.
– Tak – mówi, wklepując na klawiaturze kod do naszego
apartamentu.
– Czyli jednak ze mną rozmawiasz?
– Powiedzmy.
– O co właściwie jesteś zła? Potrzebuję jakiejś wskazówki.
Żebym miał pewność.
Gapi się na mnie, przerażona.
– Naprawdę nie masz pojęcia? Przecież ktoś tak bystry jak ty
powinien się chociaż domyślać. Nie wierzę, że jesteś aż tak tępy.
Wow.
Robię krok do tyłu.
– Rzeczywiście jesteś wściekła. Myślałem, że załatwiliśmy już tę
sprawę w twoim gabinecie.
– Christianie, ja po prostu uległam twoim irytującym żądaniom, to
wszystko.
Na to nie umiem odpowiedzieć.
Gdy tylko drzwi się otwierają, wypada z windy.
– Cześć, Taylor – mówi.
Wchodzę za nią do holu.
– Pani Grey. – Taylor zerka na mnie, unosząc brwi.
Ana zostawia teczkę w przedpokoju.
– Dobrze cię widzieć – mówię cicho do Taylora.
– Pana również.
Idę za Aną do salonu.
– Dzień dobry, pani Jones – mówi, kierując się prosto do lodówki.
Kiwam na przywitanie Gail, która stoi przy kuchence,
przygotowując kolację.
Ana wyciąga z szafki butelkę wina i kieliszek, a ja zdejmuję
marynarkę, zastanawiając się, co powiedzieć.
– Chcesz się napić? – pyta moja żona przesłodzonym tonem.
– Nie, dzięki.
Przyglądam się jej, zdejmując krawat i rozpinając kołnierzyk.
Nalewa sobie pełen kieliszek białego wina, a tymczasem pani Jones
wychodzi z kuchni, rzucając mi na odchodnym szybkie,
nieodgadnione spojrzenie.
A więc Ana wystraszyła cały personel.
Zostałem tylko ja.
Bezradnie przeczesuję włosy ręką. Ana popija wino, zamyka oczy
i rozkoszuje się smakiem – a przynajmniej takie sprawia wrażenie.
Dosyć tego.
– Daj już spokój – mówię szeptem, podchodząc do niej.
Zatykam jej kosmyk włosów za ucho i delikatnie je muskam.
Potrzebuję tego dotyku. Ana bierze głęboki oddech i strząsa moją
dłoń.
– Porozmawiaj ze mną – szepczę.
– Po co? I tak mnie nie słuchasz.
– Słucham. Jesteś jedną z niewielu osób, których naprawdę
słucham.
Nie spuszcza ze mnie wzroku, upijając kolejny łyk wina.
– Chodzi o twoje nazwisko?
– I tak, i nie. Chodzi o to, jak reagujesz, kiedy się z tobą nie
zgadzam – mówi opryskliwie.
– Ano, wiesz, że mam… Pewne problemy. Trudno mi jest odpuścić,
gdy chodzi o ciebie. Masz tego świadomość.
– Tak, ale nie jestem dzieckiem ani przedmiotem.
– Wiem – wzdycham.
– Więc przestań mnie tak traktować – mówi błagalnie.
Nie umiem się powstrzymać od dotykania jej. Muskam palcami
policzek i przesuwam kciukiem po dolnej wardze.
– Nie bądź na mnie zła. Jesteś dla mnie niezwykle ważna. Jak
najcenniejszy skarb. Jak dziecko.
– Nie jestem skarbem ani dzieckiem, Christianie. Jestem twoją
żoną. Jeśli zabolało cię, że nie chcę przyjąć twojego nazwiska,
powinieneś był mi o tym powiedzieć.
– Zabolało? – Marszczę brew. No, tak, to boli. Bolało… Cholera.
Strasznie to zagmatwane. Flynn mówił to samo.
– Architektka będzie tu za niecałą godzinę, powinniśmy coś zjeść –
mówię, zerkając na zegarek.
Ana jest skonsternowana. Zmarszczka między jej brwiami wydaje
się głębsza niż zwykle.
– Nie skończyliśmy tej rozmowy.
– A co jeszcze mielibyśmy omówić?
– Możesz sprzedać to wydawnictwo.
– Sprzedać? – pytam drwiąco.
– Tak.
A dlaczego miałbym to robić?
– Myślisz, że w obecnej sytuacji rynkowej znajdę kupca?
– Ile za nie dałeś?
– Było stosunkowo niedrogie.
– Więc jeśli upadnie?
– To sobie poradzimy. Ale nie pozwolę mu upaść, Anastasio.
Przynajmniej dopóki ty tam pracujesz.
– A jeśli stamtąd odejdę?
– Dokąd?
– Nie wiem, zajmę się czymś innym.
– Już się przyznałaś, że to praca twoich marzeń. I popraw mnie,
jeśli się mylę, ale przysięgałem przed Bogiem, pastorem Walshem
i zgromadzeniem naszych najbliższych, że będę cię szanował,
wspierał w realizacji marzeń i planów i zapewnię ci bezpieczeństwo
u mego boku.
– Przywoływanie w tym miejscu przysięgi małżeńskiej jest nie fair.
– Nigdy nie obiecywałem, że będę grał fair, jeśli chodzi o ciebie.
Poza tym tobie już się zdarzyło wykorzystać przeciwko mnie swoją
przysięgę.
Patrzy na mnie gniewnie.
– Anastasio, jeśli wciąż jesteś na mnie zła, możesz się na mnie
wyżyć później, w łóżku.
Zaskoczona, otwiera usta. Dobrze wiem, czym chciałbym je
wypełnić.
Natychmiast.
Tutaj.
I wtedy sobie przypominam.
– Na siedem różnych sposobów – szepczę. – Nie mogę się już
doczekać.
Zamyka i ponownie otwiera usta.
Och, maleńka, czego ja bym nie chciał z nimi zrobić…
Opanuj się, Grey.
– Gail! – wołam i po chwili gospodyni wchodzi do kuchni.
– Panie Grey?
– Chcielibyśmy zjeść kolację, jeśli można.
– Oczywiście, proszę pana.
Przyglądam się Anie, która wciąż sączy wino. Martwi mnie jej
milczenie.
– Chyba też się napiję – mamroczę, przeczesując włosy ręką. Ma
rację, są za długie, ale nie sądzę, żeby była zadowolona, jeśli skoczę
do Esclavy je obciąć.
Jemy w niemal zupełnej ciszy. To znaczy ja jem, bo Ana tylko bawi
się jedzeniem. Biorąc jednak pod uwagę, jak bardzo jest na mnie
wkurzona, staram się o to nie czepiać.
To frustrujące.
Do licha. Muszę się odezwać.
– Nie dokończysz tego?
– Nie.
Ciekawe, czy robi to specjalnie. Zanim jednak zdążę zapytać, wstaje
i zabiera ze stołu oba talerze – mój pusty i jej pełny.
– Gia za chwilę tu będzie – mówi.
– Ja się tym zajmę, pani Grey. – Gail zabiera od niej talerze. – Nie
smakowało pani? – pyta zmartwiona.
– Było w porządku, po prostu nie jestem głodna.
Pani Jones patrzy na Anę ze współczuciem, a ja staram się nie
przewracać oczami.
– Pójdę wykonać kilka telefonów – mruczę pod nosem, żeby uciec
od nich obydwu.
Spektakularny zachód słońca nad odległym Soundem niespecjalnie
poprawia mi nastrój. Przez chwilę chciałbym, żebyśmy wciąż byli
z Aną na „Grace” lub „Fair Lady”. Tam się nie kłóciliśmy. No,
pomijając tę sytuację z malinkami.
Rozmyślam nad tym, co powiedział Flynn. Małżeństwo to poważna
sprawa.
Bez wątpienia.
Czasami zbyt poważna, zwłaszcza wtedy, kiedy twoja żona się
z tobą nie zgadza.
Komunikacja i kompromis.
To powinno stać się moją nową mantrą.
Czemu to takie trudne?
„Nie sabotuj własnego szczęścia”.
Flynn wciąż siedzi mi w głowie.
Cholera, czyżbym właśnie to robił?
Mam kiepski humor. Sięgam po telefon i dzwonię do taty, aby go
poinformować, że dodatkowe środki bezpieczeństwa zostały już
zorganizowane. To krótka rozmowa. Zbieram projekty Gii Matteo
i wracam do salonu. Zarówno Ana, jak i pani Jones, która posprzątała
już kuchnię i przestrzeń jadalną, gdzieś sobie poszły. Rozkładam więc
rysunki na stole i przy pomocy pilota wybieram muzykę. Decyduję się
na Requiem Faurégo.
To powinno ukoić moją duszę.
A może też i Any.
Włączam utwór i czekam. Dźwięki kościelnych organów odbijają się
echem w całym salonie. Po chwili dołącza do nich niebiański,
wznoszący się i opadający głos lamentującego chóru.
To olśniewające.
Uspokajające.
Uwznioślające.
Idealne.
W progu pojawia się Ana. Zatrzymuje się i przechyla głowę,
słuchając muzyki. Wygląda inaczej. Ubrana jest w srebrno-szary strój,
a jej włosy błyszczą, oświetlone od tyłu lampami z przedpokoju.
Przypomina anioła.
– Pani Grey.
– Co to takiego?
– Requiem Faurégo. Wyglądasz inaczej.
– Och, nigdy wcześniej go nie słyszałam.
– To bardzo uspokajająca, relaksująca muzyka. Zrobiłaś coś
z włosami?
– Rozczesałam je – odpowiada.
Czuję, że za bardzo się od siebie oddaliliśmy. Pod wpływem muzyki
i olśniewającego wyglądu mojej żony podchodzę do niej.
– Zatańczysz ze mną? – szepczę.
– Do tego? Przecież to requiem – piszczy zdumiona.
– To prawda.
I co z tego?
Chwytam ją w ramiona i przytulam. Zatapiam nos w jej włosy,
wącham jej słodki, porywający zapach. Obejmuje mnie, wtula się
w mój tors i zaczynamy się lekko kołysać. Powoli, z lewa na prawo.
Ano, tak mi tego brakowało. Ciebie. W moich ramionach.
– Nie znoszę się z tobą kłócić – szepczę.
– To mógłbyś przestać być takim dupkiem.
Chichoczę i przytulam ją mocniej.
– Dupkiem?
– Dupą.
– To już wolę „dupkiem”.
– I słusznie, pasuje do ciebie.
Śmieję się i całuję czubek jej głowy, przypominając sobie, jak
urzekło ją to słowo, gdy usłyszała je w Harrodsie.
Londyn. To były piękne chwile.
– Czemu akurat requiem? – szepcze z nutką krytyki w głosie.
Wzruszam ramionami.
– To taki piękny utwór.
I dzięki niemu mogłem cię przytulić.
Słyszę chrząkanie Taylora i niechętnie odklejam się od Any.
– Panna Matteo już przyszła – informuje nas.
– Wpuść ją, proszę – mówię i kiedy Gia wchodzi, chwytam żonę za
rękę.
– Christianie, Ano. – Uśmiecha się do nas promiennie i oboje
ściskamy jej dłoń.
– Gio – odpowiadam grzecznie.
– Świetnie wyglądacie po podróży poślubnej – mówi miękkim
głosem.
Przyciągam Anę do siebie.
– Dzięki, wspaniale się bawiliśmy.
Delikatnie całuję żonę w czoło i ku mojej radości, Ana wsuwa dłoń
do tylnej kieszeni moich dżinsów, chwytając mnie za pośladek.
Uśmiech Gii nieco słabnie.
– Zdążyliście przyjrzeć się projektom? – pyta pogodnie.
– Tak – mówi Ana, zerkając na mnie przelotnie.
Nie mogę się nie uśmiechnąć. Zrobiła się zaborcza i pokazuje, że
należę tylko do niej. Podoba mi się to.
– Zapraszamy, rysunki są tutaj. – Wskazuję gestem stół jadalny.
Niechętnie wypuszczam Anę z uścisku, ale wciąż trzymam ją za
rękę.
– Napijesz się czegoś? – pyta Ana Gię. – Kieliszek wina?
– Bardzo chętnie. Białe wytrawne, jeśli macie.
Wyłączam muzykę. Gia podchodzi do stołu.
– Chcesz jeszcze trochę wina, Christianie? – woła Ana.
– Tak, kochanie, poproszę.
Przyglądam się, jak wyjmuje kieliszki.
Gia przysuwa się bliżej.
– Dobra robota – mówię, kiedy staje nieco zbyt blisko mnie. –
Zwłaszcza tutaj – wskazuję na tylną elewację, którą zaprojektowała
w CAD-zie. – Ana ma chyba kilka uwag do tej szklanej ściany, ale
generalnie oboje jesteśmy zadowoleni z twoich pomysłów.
– Och, bardzo się cieszę. – Pieszczotliwie klepie mnie po ramieniu.
Zachowaj jakiś dystans, do cholery. Niemal się duszę od zapachu jej
intensywnych, przesłodzonych perfum.
Odsuwam się od niej i wołam do Any:
– Chce nam się pić.
– Już idę – odpowiada.
Chwilę później wraca, niosąc wino dla wszystkich, i staje – chyba
celowo – pomiędzy mną a Gią. Czyżby zauważyła, że Gia zupełnie nie
potrafi trzymać rąk przy sobie?
– Zdrowie! – Unoszę kieliszek do Any, w geście podziękowania,
i upijam łyk.
– Ano, masz jakieś uwagi do szklanej ściany? – pyta Gia.
– Tak. Nie zrozum mnie źle, bardzo mi się podoba, ale chciałabym
spróbować wprowadzić ją do struktury domu nieco bardziej
organicznie. Zakochałam się w nim takim, jaki jest, i nie chcę
radykalnych zmian.
– Ach tak. – Gia zerka na mnie.
Patrzę na Anę, która mówi dalej.
– Po prostu chciałabym, żeby projekt był bardziej harmonijny,
wiesz, żeby pasował do pierwotnej struktury domu – mówi,
spoglądając na mnie.
– Chcesz uniknąć poważnego remontu? – pytam.
– Właśnie.
– Podoba ci się tak, jak jest?
– Właściwie tak. Od początku miałam wrażenie, że potrzeba tu
tylko trochę pracy.
Jej oczy błyszczą. Moje z pewnością też.
Wciąż rozmawiamy o tym domu, czy raczej o mnie?
– No dobrze. – Gia zerka na nas przelotnie i proponuje pewne
zmiany. – Chyba wiem, o co ci chodzi, Ano. Co powiesz na to, żeby
zachować tę szklaną ścianę, ale powiększyć werandę za nią, aby
pasowała do śródziemnomorskiego stylu budynku? Macie tam już
kamienny taras. Wystarczy dobudować kolumny z podobnego
kamienia, szeroko rozstawione, by nie stracić widoku. I dodać szklany
dach lub pokryć go tą samą dachówką co resztę domu. Zyskacie
zadaszoną przestrzeń jadalno-relaksacyjną na świeżym powietrzu.
Ana jest chyba pod wrażeniem, więc Gia mówi dalej.
– Albo zamiast tarasu do szklanych drzwi możemy dodać odrobinę
drewna w wybranym przez was kolorze. To pomoże zachować
śródziemnomorski charakter.
– Jak te jasnoniebieskie okiennice na południu Francji – mówi Ana,
patrząc na mnie.
Nie podoba mi się ten pomysł, ale nie zamierzam podcinać jej
skrzydeł przy pani Matteo. Poza tym, jeśli ona sobie tego życzy, niech
i tak będzie. Jakoś nauczę się z tym żyć. Ignoruję tymczasem
namolność stojącej obok mnie Gii.
– Ano, co ty byś wolała? – pytam.
– Podoba mi się ten pomysł z tarasem.
– Mnie też.
Zwraca się do Gii:
– Chciałabym zobaczyć poprawione projekty, uwzględniające
powiększony taras i kolumny pasujące do stylu domu.
– Oczywiście. Jeszcze jakieś uwagi?
– Christian chciałby przeprojektować naszą sypialnię.
Przerywa nam kolejne dyskretne chrząknięcie.
– Taylor?
Stojący w progu Taylor mówi:
– Muszę się z panem skonsultować w pilnej sprawie, panie Grey.
Klepię Anę po ramieniu i zwracam się do Gii:
– Decyzje przy tym projekcie podejmuje pani Grey, całkowicie się
na nią zdaję. Ma być tak, jak ona sobie życzy. Mam pełne zaufanie do
jej instynktu i wiem, że podejmie najlepsze decyzje.
Ana głaszcze moją dłoń.
– A teraz panie wybaczą.
Zostawiam je i idę za Taylorem do jego gabinetu. Przy systemie
monitoringu siedzi Prescott, a monitory za nią wyświetlają widoki
z kamer w całym mieszkaniu, wokół Escali i w garażu.
– Panie Grey – wita mnie Belinda.
– Dobry wieczór, o co chodzi?
Taylor stawia obok niej krzesło, odsunięte od niewielkiego stołu
konferencyjnego, i wskazuje mi je ręką. Siadam i patrzę na nich
wyczekująco.
– Prescott sprawdzała nagrania z tego weekendu z kamer na
parterze i przed budynkiem. Oto, co znalazła.
Taylor kiwa jej głową i Belinda klika myszką przycisk „start” na
jednym z ekranów.
Zaczyna się odtwarzanie ziarnistego materiału. Widać na nim
mężczyznę w stroju roboczym, który podchodzi do głównego wejścia
budynku i dokładnie ogląda kamerę. Prescott zatrzymuje nagranie
w chwili, gdy facet patrzy prosto w obiektyw.
Kurwa.
– To Jack Hyde – mruczę. Ma związane z tyłu włosy. – Z kiedy jest
to nagranie?
– Z soboty, dwudziestego sierpnia, około dziewiątej czterdzieści
pięć rano.
Jego włosy są jaśniejsze. Do serwerowni Grey House musiał założyć
perukę.
– Zebrałam wszystkie nagrania z tej godziny, na których go widać,
proszę pana – mówi Prescott.
– Świetnie, pokaż.
Puszcza kilka materiałów przedstawiających Hyde’a przy głównym
wejściu, przy drzwiach garażowych oraz przy wyjściach pożarowych.
Nosi ze sobą miotłę, którą czasami zamiata chodnik, więc wygląda,
jakby pracował przy sprzątaniu ulic.
Sprytny sukinsyn.
Oglądanie go jest zaskakująco wciągające.
– Przekazaliście to już Welchowi?
– Jeszcze nie – odpowiada Taylor. – Chciałem najpierw pokazać to
panu.
– Wyślij mu to, może da radę wyśledzić, gdzie ten dupek poszedł
potem.
– Oczywiście. Może to właśnie ta wskazówka, której potrzebowali.
Chociaż na razie go nie znaleźli. Cały czas nie było go w mieszkaniu,
proszę pana.
– Och, też mi nowość.
– Godzinę temu Welch zdał mi dokładną relację – wyjaśnia Taylor.
– Zapewne jutro mi wszystko opowie. Dobra robota. Dzięki,
Prescott. – Uśmiecham się do niej.
– Dziękuję panu.
– Musimy być bardzo ostrożni, skoro wiemy, że kręci się wokół
budynku.
– To prawda – zgadza się Taylor.
– Powinienem już wracać. Dziękuję wam obojgu.
Kiedy wchodzę do salonu, wygląda na to, że Ana i Gia już kończą.
– Wszystko załatwione? – pytam, obejmując Anę ramieniem.
– Tak, panie Grey. – Uśmiech Gii jest promienny, choć chyba
wymuszony. – Za parę dni dostaną państwo poprawione projekty.
Och, a więc teraz jestem panem Greyem.
Ciekawe.
– Wspaniale. Wszystko w porządku? – pytam Anę, ciekaw, co też
powiedziała Gii.
Kiwa głową i wygląda na całkiem z siebie zadowoloną.
– Lepiej już pójdę – mówi Gia, znowu uśmiechając się nieco zbyt
szeroko. Najpierw podaje dłoń Anie, a potem mnie.
– Do następnego, Gia – mówi Ana, uroczo się uśmiechając.
– Tak, pani Grey. Panie Grey.
Taylor pojawia się w drzwiach do salonu.
– Taylor cię odprowadzi – mówi Ana.
Stoimy obok siebie patrząc, jak Gia dołącza do niego na korytarzu.
Kiedy nie mogą już nas usłyszeć, zwracam się do żony:
– Zachowywała się wyraźnie chłodniej niż wcześniej.
– Doprawdy? Nie zauważyłam.
Wzrusza ramionami, nieudolnie próbując zachowywać się
nonszalancko. Moja żona naprawdę nie umie kłamać.
– Czego chciał Taylor? – zmienia temat.
Puszczam ją, obracam się i zaczynam zwijać rysunki.
– Chodziło o Hyde’a.
– Co w związku z nim? – Blednie.
Cholera. Nie chcę jeszcze bardziej jej przestraszyć.
– To nic takiego, Ano. – Odkładam plany i mocno ją przytulam. –
Od tygodni nie był w swoim mieszkaniu, to wszystko.
Całuję ją w głowę i wracam do zwijania rysunków.
– Na co się zdecydowałaś?
– Tylko na to, co ustaliliśmy wspólnie. Myślę, że jej się podobasz –
dodaje cicho.
Też to zauważyłem!
– Powiedziałaś jej coś?
Wbija wzrok w swoje dłonie i splata palce.
– Kiedy przyjechała, byliśmy dla niej Christianem i Aną, a kiedy
wychodziła – panem i panią Grey – dodaję.
– Możliwe, że coś jej powiedziałam – przyznaje.
Och maleńka, walczysz o mnie?
Spotykałem już takie jak ona, zawsze w sytuacjach biznesowych.
– Po prostu nie mogła się oprzeć tej twarzy.
Ana wygląda na zaniepokojoną.
– No co? Chyba nie jesteś zazdrosna? – Zaskakuje mnie, że w ogóle
mogłaby tak pomyśleć.
Jej policzki pąsowieją. Nic nie mówi, wciąż wpatrując się w swoje
dłonie, więc znam już odpowiedź. Pamiętam, jak Elliot wspominał
o charakterze Gii, i skojarzyło mi się to z Eleną – kobietą, która nie
przyjmuje odmowy. Kobietą, która zawsze dostaje to, czego chce.
– Ano, to seksualna drapieżnica, zupełnie nie w moim typie. Jak
możesz być o nią zazdrosna? W ogóle być o mnie zazdrosna? Ona
zupełnie mnie nie interesuje. – Przeczesuję włosy dłonią,
zagubiony. – Tylko ty, Ano. Dla mnie zawsze będziesz się liczyć tylko
ty.
Znowu porzucam rysunki, podchodzę do niej szybkim krokiem
i łapię ją za podbródek.
– Jak możesz w ogóle tak myśleć? Czy kiedykolwiek dałem ci
odczuć, że mogę choć w najmniejszym stopniu być zainteresowany
kimś innym?
– Nie – odpowiada szeptem. – To głupie z mojej strony. Po prostu
dzisiaj ty… – Przerywa.
– Co takiego zrobiłem?
– Och, Christianie. – W jej oczach pojawiają się łzy. – Staram się
przyzwyczaić do tego nowego życia, którego nigdy nawet sobie nie
wyobrażałam. Dostaję wszystko jak na złotej tacy: pracę, ciebie, mój
cudowny mężu, którego nigdy, nigdy nie sądziłam, że będę tak
kochać. Tak mocno, tak szybko, tak na zawsze.
Gapię się na nią, sparaliżowany, podczas gdy ona bierze głęboki
wdech i mówi dalej:
– Ale ty jesteś niczym czołg i jeśli ci ulegnę, dziewczyna, którą
pokochałeś, zostanie zmiażdżona. I wiesz, co z niej zostanie? Cień
człowieka bez własnego zdania bezmyślnie przemykający od jednej
imprezy charytatywnej do drugiej, odbicie twoich przekonań.
Wow! Ano!
– A teraz chcesz, żebym została prezeską wydawnictwa, czego
nigdy wcześniej nawet nie brałam pod uwagę. Miotam się między
twoimi pomysłami na moje życie i nie jest to łatwe. Z jednej strony
pragniesz, żebym siedziała w domu, z drugiej – żebym zarządzała
firmą. To strasznie zagmatwane – mówi, próbując powstrzymać
szloch. – Musisz mi pozwolić podejmować własne decyzje, własne
ryzyko. Popełniać własne błędy i się na nich uczyć. Muszę umieć
chodzić, zanim zacznę biegać, rozumiesz, Christianie? Potrzebuję
choć trochę niezależności. Dokładnie to znaczy dla mnie moje własne
nazwisko.
A więc naprawdę chodziło o nią!
Cholera.
– Czujesz, że zaczynam cię miażdżyć? – szepczę.
Kiwa głową.
Zamykam oczy.
– Ja tylko chcę złożyć u twoich stóp cały świat, Ano. Wszystko, co
możesz sobie zamarzyć. I jednocześnie cię przed nim uchronić. Dbać,
żebyś była bezpieczna. Ale pragnę też, żeby wszyscy wiedzieli, że
jesteś moja. Kiedy dostałem tego maila od ciebie, spanikowałem.
Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?
Oblewa się rumieńcem.
– Pomyślałam o tym dopiero w czasie podróży poślubnej, a wtedy
nie chciałam przebijać tej naszej bańki i później wyleciało mi to
z głowy. Przypomniałam sobie wczoraj wieczorem, a wtedy zaczęła się
ta cała sytuacja z Jackiem i… No wiesz, zupełnie odwróciło to moją
uwagę. Przepraszam, powinnam ci była powiedzieć, porozmawiać
z tobą o tym, ale nie znalazłam odpowiedniego momentu.
Przyglądam się żonie, przetwarzając jej słowa. To prawda. W czasie
podróży poślubnej wyszłaby z tego niezła kłótnia.
– Czemu spanikowałeś? – pyta.
Bo chcę być ciebie wart, a twoja wiadomość wybiła mnie z równowagi.
Przestań, Grey.
– Po prostu nie chcę cię stracić.
– Na litość boską, nigdzie się nie wybieram. Kiedy wbijesz to sobie
do tej swojej mózgownicy? Ja. Cię. Kocham. – Macha ręką w ten sam
sposób co ja, gdy szukam inspiracji. – „Więcej niż światło, powietrze
i wolność”1.
Szekspir?
– Miłością córki, jak Goneryla?
Oby nie!
– Nie – śmieje się – ale to jedyny cytat, który przyszedł mi do
głowy.
– Szalony król Lear?
– Drogi, kochany, szalony król Lear. – Gładzi mnie po policzku, a ja
wtulam się w jej dłoń, zamykam oczy i upajam się jej dotykiem. –
Zmieniłbyś nazwisko na Christian Steele, żeby wszyscy wiedzieli, że
należysz do mnie?
Otwieram oczy i wpatruję się w nią.
– Należę do ciebie?
– Jesteś mój.
– Twój – powtarzam. – Tak, zmieniłbym, gdyby dla ciebie znaczyło
to tak wiele.
Pamiętam, jak kiedyś poddałem się jej właśnie w tym miejscu,
jeszcze zanim się pobraliśmy, kiedy myślałem, że chce mnie zostawić.
– A dla ciebie znaczy to tak wiele? – pyta.
– Tak.
– No dobrze.
– Myślałem, że już się na to zgodziłaś.
– To prawda, ale teraz, kiedy o tym porozmawialiśmy, jestem
znacznie bardziej zadowolona ze swojej decyzji.
– Och.
Flynn miał rację. Naprawdę chodziło o nią i o jej samopoczucie.
Cieszę się, że się ze mną zgodziła. Ulżyło mi – udało się zakończyć
nasz spór. Uśmiecham się do niej szeroko, a ona odwzajemnia ten
uśmiech, więc pochylam się, łapię ją w talii i podnoszę wysoko.
Dziękuję ci, Anastasio.
Chichocze, kiedy odstawiam ją na ziemię.
– Pani Grey, czy wie pani, jak wiele to dla mnie znaczy?
– Teraz już wiem.
Całuję ją, wplatając palce w miękkość jej włosów, i szepczę do jej
ust:
– To oznacza pewnych siedem sposobów… – mówię, gładząc nosem
jej nos.
– Tak myślisz? – Odchyla się ode mnie, mrużąc oczy, ale widzę, że
stara się ukryć uśmiech.
– Pewne obietnice zostały złożone. Oferta przedstawiona, umowa
zawarta… – szepczę.
No i tak bardzo cię pragnę.
Po tej kłótni potrzebuję się upewnić, że między nami wszystko
w porządku.
– Hmm… – Ana przygląda mi się, jakbym postradał rozum.
Cholera, próbuje się wycofać.
– Zamierzasz złamać obietnicę? – Nagle w mojej głowie układa się
gotowy plan. – Mam pewien pomysł. Bardzo ważną kwestię, która
wymaga naszej uwagi.
Intensywnie mi się przygląda – pewnie myśli, że mi odbiło.
– Tak, pani Grey, to naprawdę niezwykle ważna kwestia. – Jestem
pewien, że w moich oczach widać szelmowski błysk. To całkiem dobra
droga do celu.
Raz jeszcze mruży oczy.
– Co takiego?
– Musisz mi obciąć włosy. Najwyraźniej są za długie i nie podobają
się mojej żonie.
– Nie mogę tego zrobić! – wykrzykuje z rozbawieniem
i niedowierzaniem.
– Owszem, możesz. – Potrząsam głową i włosy wpadają mi do oczu.
Jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłem?
– No dobrze, pod warunkiem że pani Jones pożyczy mi jakiś
garnek – chichocze Ana.
Też się śmieję.
– Okej, słuszna uwaga. Poproszę, żeby Franco się tym zajął.
Jej uśmiech przechodzi w grymas i po chwili wahania chwyta mnie
za rękę z zaskakującą siłą.
– Chodź. – Prowadzi mnie aż do łazienki i dopiero tam mnie
puszcza.
Wygląda na to, że faktycznie obetnie mi włosy.
Stoję i patrzę, jak przysuwa krzesło bliżej swojej umywalki. Wysokie
obcasy podkreślają jej nogi, a wąska ołówkowa spódnica pięknie opina
jej zgrabny tyłeczek. Na to naprawdę warto popatrzeć.
Odwraca się i wskazuje na krzesło:
– Siadaj.
– Umyjesz mi włosy?
Kiwa głową.
Wow. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś to dla mnie robił.
– No dobrze. – Nie spuszczając z niej wzroku, powoli rozpinam
koszulę, a następnie wysuwam przed siebie prawy nadgarstek.
Mankiet zwieńczony jest spinką.
Rozepnij go, maleńka.
Oczy Any robią się ciemniejsze, kiedy zdejmuje najpierw prawą,
potem lewą spinkę. Koniuszki jej palców uwodzą mnie, muskając
delikatnie oba nadgarstki. Jej bluzka jest rozpięta o jeden guzik za
daleko, pozwalając mi dostrzec delikatne falowanie pokrytych
cieniutką koronką piersi.
To niezwykle zachęcający widok. Ana podchodzi bliżej i czuję jej
uroczy zapach, gdy zsuwa mi koszulę z ramion i pozwala jej upaść na
podłogę.
– Gotowy? – szepcze.
W tym jednym słowie kryje się ogrom obietnic. To podniecające.
Bardzo podniecające.
– Na co tylko masz ochotę, Ano.
Jej wzrok pada na moje usta. Nachyla się nade mną, żeby mnie
pocałować.
– Nie – mówię cicho, choć takie poświęcenie kosztuje mnie
naprawdę sporo. Chwytam ją za ramiona. – Nie rób tego, bo inaczej
nigdy nie obetniesz mi włosów.
Jej usta układają się w idealne O.
– Zależy mi na tym – dodaję, zaskakując sam siebie.
– Dlaczego?
Bo nikt nigdy nie mył mi włosów.
– Bo chciałbym poczuć, jak się o mnie troszczysz.
Wzdycha, słysząc moje ciche wyznanie, i zanim zdążę mrugnąć,
mocno mnie przytula. Pokrywa mój tors delikatnymi, miękkimi
pocałunkami tam, gdzie zaledwie dwa miesiące temu jakikolwiek
dotyk był nie do zniesienia.
– Ana. Moja Ana. – Zamykam oczy i otulam ją ramionami, a moje
serce przepełnia uczucie.
Chyba mi wybaczyła to tłamszenie.
Chyba wszystko jest już w porządku.
Wtuleni w siebie stoimy na środku łazienki przez całą wieczność,
a ja chłonę ciepło i miłość swojej żony.
W końcu odchyla się do tyłu, a w jej oczach wciąż gości uwielbienie.
– Naprawdę mam to zrobić?
Kiwam głową i oboje się uśmiechamy. Ana uwalnia się z mojego
uścisku i ponownie wskazuje na krzesło.
– W takim razie siadaj.
Tak też robię, a tymczasem ona zdejmuje buty i bierze z kabiny
prysznicowej mój szampon.
– Czy taki produkt panu odpowiada? – Wyciąga go do mnie, jakby
próbowała mi go sprzedać w telezakupach. – Przywieziony osobiście
z południa Francji. Podoba mi się jego zapach. – Otwiera
buteleczkę. – Pachnie tobą.
– Tak, poproszę.
Odstawia szampon na toaletkę i sięga po niewielki ręcznik.
– Pochyl się – nakazuje i kładzie mi go na ramionach, a następnie
odkręca wodę. – Odchyl głowę do tyłu.
Rządzi się.
Podoba mi się to.
Próbuję wykonać jej polecenie, ale okazuje się, że jestem za wysoki.
Przesuwam krzesło do przodu i przekrzywiam je tak, żeby opierało się
o umywalkę.
Udaje się. Z głową odchyloną do tyłu przyglądam się Anie.
Powoli nalewa do szklanki ciepłą wodę, pochyla się nade mną
i moczy mi włosy.
– Tak pięknie pani pachnie, pani Grey. – Zamykam oczy,
rozkoszując się jej dłońmi na mojej skórze.
Niespodziewanie nalewa mi trochę wody do oczu.
– Przepraszam! – piszczy.
Śmieję się i wycieram twarz rożkiem ręcznika.
– Hej, wiem, że jestem dupkiem, ale nie utop mnie, proszę.
Chichocze i delikatnie całuje mnie w czoło.
– Nie kuś mnie – szepcze.
Wyciągam rękę, chwytam Anę za szyję i przysuwam jej usta do
swoich. Pachnie słodko. Smakuje sobą i winem sauvignon blanc.
Kuszące połączenie.
– Mmm – mruczę, rozkoszując się tym smakiem.
Wypuszczam ją i odchylam się z powrotem, gotowy na dalszy ciąg
mycia. Ana uśmiecha się do mnie i słyszę, jak wyciska sobie trochę
szamponu na dłoń. Delikatnie wmasowuje go w skórę mojej głowy,
zaczynając od skroni. Zamykam oczy, delektując się jej dotykiem.
Słodki Jezu.
Kto by pomyślał, że niebo leży w koniuszkach palców mojej żony?
Kiedy Franco obcina mi włosy, po prostu spryskuje je wodą. Nikt
nigdy nie mył mi głowy.
Ale dlaczego, Grey? To takie relaksujące.
A może to tylko Ana tak na mnie działa. Jej noga ocierająca się
o moją, jej ramię muskające mój policzek, jej dotyk, jej zapach…
– To bardzo przyjemne – mruczę.
– Tak, to prawda. – Muska ustami moje czoło.
– Lubię, kiedy mnie drapiesz.
– Głowa do góry – rozkazuje.
Podnoszę się odrobinę, żeby Ana mogła namydlić moją głowę
z tyłu, jednocześnie ją drapiąc.
Cóż za rozkosz.
– Z powrotem.
Wykonuję polecenie i Ana ponownie polewa mi głowę wodą, aby
spłukać pianę.
– Jeszcze raz? – pyta.
– Bardzo proszę. – Otwieram oczy i widzę, że się do mnie uśmiecha.
– Już się robi, panie Grey. – Wypuszcza mnie i napełnia wodą drugą
umywalkę.
– Do płukania – tłumaczy.
Zamykam oczy i poddaję się jej staraniom. Ponownie myje mi
włosy, namaszczając mnie wodą i paznokciami wmasowując więcej
szamponu w moją skórę.
Osiągnąłem nirwanę.
To prawdziwy raj.
Ana gładzi palcami mój policzek. Podnoszę ciężkie powieki, żeby na
nią spojrzeć. Całuje mnie. Jej pocałunek jest delikatny, słodki
i niewinny.
Wzdycham, niezwykle zadowolony.
Przesuwa się, nachylona nade mną, ocierając się piersiami o moją
twarz.
Kurwa.
Cześć!
Słyszę, jak woda bulgocze w rurze za moimi plecami. Sięgam przed
siebie, nie otwierając oczu, i chwytam swoją żonę za biodra,
a następnie przesuwam dłonie na jej cudowny tyłeczek.
– Proszę nie obmacywać służby – ostrzega.
– Nie zapominaj, że jestem głuchy. – Powoli staram się podciągnąć
jej spódnicę, ale Ana daje mi za to po łapach.
Uśmiecham się szeroko, jakby właśnie przyłapano mnie na próbie
dobrania się do słoja z ciasteczkami. Przestaję rozrabiać, ale nie
wypuszczam z rąk jej zgrabnej pupy. Podczas gdy Ana płucze mi
włosy, udaję, że gram na jej pośladkach Sonatę księżycową, poruszając
palcami w rytm muzyki.
– Proszę bardzo, spłukane – oznajmia.
– Świetnie. – Chwytam ją mocniej i prostuję się, ociekając wodą.
Sadzam ją sobie bokiem na kolanach. Zaciskam palce na jej szyi,
a drugą ręką łapię ją pod brodę. Wzdycha. A ja, korzystając z okazji,
odnajduję ustami jej usta. Całuję ją, językiem dopominając się
o więcej.
Gorący. Spragniony. Gotowy.
Nie przejmuję się tym, że rozbryzguję wodę na wszystkie strony
i przy okazji moczę też swoją żonę. Jej palce zaciskają się na moich
mokrych włosach, kiedy z podobną intensywnością odwzajemnia
pocałunek.
W moich żyłach krąży pożądanie.
Domaga się uwolnienia.
Kusi mnie, żeby zerwać z Any bluzkę, ale zamiast tego szarpię
delikatnie za górny guzik.
– Wystarczy już tego czesania. Chcę się z tobą pieprzyć na siedem
różnych sposobów i możemy to zrobić albo tutaj, albo w sypialni.
Wybieraj.
Wygląda na oszołomioną.
– Więc jak będzie, Anastasio?
– Jesteś mokry – szepcze.
Pochylam się, nie wypuszczając jej bioder z rąk, i wycieram mokre
włosy w jej bluzkę. Ana znów piszczy i próbuje mi się wyrwać, ale
mocno ją trzymam.
– O nie, nic z tego, maleńka.
Podnoszę wzrok i widzę, że bluzeczka przykleiła się do niej niczym
druga skóra, uwidaczniając jej koronkowy stanik i sterczące pod nim
sutki. Wygląda olśniewająco. Jest jednocześnie wkurzona, rozbawiona
i podniecona.
– Cudowny widok – szepczę, wodząc nosem wokół jej mokrego,
sterczącego sutka.
Ana jęczy, wijąc się na mnie.
– Odpowiedz mi. Tutaj czy w sypialni?
– Tutaj – szepcze.
– Dobry wybór, pani Grey – mruczę w kącik jej ust i kładę dłoń na
jej nodze. Gładząc palcami delikatny materiał rajstop, kieruję się
w górę uda. Podciągam spódnicę coraz wyżej, jednocześnie całuję Anę
delikatnie wzdłuż szyi. – Hmm, co mam ci dzisiaj zrobić?
Och, moje palce napotykają na jędrną skórę jej ud.
A więc ma na sobie pończochy!
Cóż za radość.
– Podoba mi się to – mówię, wsuwając palec pod koronkę
pończochy i wodząc nim po delikatnej skórze uda.
Ana wije się z rozkoszy.
– Jeżeli mam się z tobą pieprzyć na siedem różnych sposobów, to
nie powinnaś się ruszać – mówię gardłowym głosem.
– Zmuś mnie – żąda.
Wyzwanie, które rzuca mi oczyma, trafia prosto do mojego członka.
– Och, pani Grey. Wystarczy jedno twoje słowo. – Chwytam dłonią
jej majteczki. Na szczęście założyła je na pas do pończoch. –
Zdejmijmy to z ciebie.
Pociągam delikatnie, a Ana unosi biodra, muskając nimi moją
erekcję.
Cholera. Wypuszczam powietrze przez zęby.
– Nie ruszaj się – warczę.
– Ja tylko pomagam. – Wydyma usta na znak protestu, więc
chwytam zębami jej dolną wargę i ssę.
– Nie ruszaj się – ostrzegam.
Uwalniam jej wargę i zsuwam majteczki, po czym zgniatam je
w dłoni. Mam dla nich zadanie. Zwijam spódnicę Any na jej biodrach
i przez krótką chwilę podziwiam piękno jej nóg w pończochach
zwieńczonych koronką. Pomagam jej wstać.
– Usiądź na mnie okrakiem.
Jej oczy robią się ciemniejsze. Nie spuszczając ze mnie wzroku,
spełnia polecenie, ale unosi podbródek, patrząc na mnie wyzywająco.
Och, Ano.
– Pani Grey, czy pani próbuje mnie sprowokować?
Może wyjść z tego niezła zabawa.
Spodnie, które mam na sobie, nagle wydają się o dwa rozmiary za
małe.
– Owszem. I co pan z tym zrobi?
Uwielbiam takie wyzwania.
– Spleć dłonie za plecami.
Kiedy mi się podporządkowuje, ciasno pętam jej nadgarstki
majteczkami. Teraz jest już bezbronna.
– Moją bielizną? Panie Grey, jest pan bezwstydny – przygania mi,
oddychając z trudem.
– Tylko jeśli chodzi o panią, pani Grey. Ale to już pani wie.
Uwielbiam wyzwania, które rzucają mi jej przymglone niebieskie
oczy. To takie podniecające. Przesuwam ją nieco do tyłu, żeby mieć
więcej miejsca. Przygryza wargę, cały czas wpatrując się w moje oczy.
Delikatnie kładę dłonie na jej kolanach i rozchylam jej nogi szerzej.
Następnie rozsuwam swoje, robiąc penisowi więcej miejsca
i ułatwiając sobie dostęp do Any. W takiej pozycji jej doznania będą
też intensywniejsze.
Palcami wędruję do guzików jej mokrej bluzeczki.
– Nie będzie nam to już potrzebne.
Powoli rozpinam jeden za drugim, obnażając jej piersi, wciąż śliskie
po tym, jak zostały zmoczone. Unoszą się i opadają szybko, w rytm
gwałtownych oddechów. Zostawiam jej bluzkę rozpiętą. Ana cały czas
obserwuje mnie błyszczącymi od pożądania oczyma.
Głaszczę jej twarz. Przesuwam kciukiem po dolnej wardze
i gwałtownie wpycham go jej do ust.
– Ssij.
Obejmuje mnie wargami i robi dokładnie to, co jej każę.
Ostro.
Moja dziewczyna się nie wycofuje.
To już wiem.
Delikatnie muska mnie zębami i przygryza opuszek.
Jęcząc, wyjmuję z niej kciuk i rozsmarowuję jej ślinę na policzku,
szyi i mostku. Zahaczam palcem o miseczkę stanika i zsuwam ją,
uwalniając pierś. Zostawiam go tak, żeby podtrzymywał jej biust
unieruchomiony, podniesiony i gotowy.
Wpatrujemy się w siebie. Usta Any otwierają się i zamykają, a jej
oczy wypełnia pożądanie. Uwielbiam patrzeć, jak reaguje na to, co jej
robię. Przygryza wargę, kiedy uwalniam jej drugą pierś, żeby też była
gotowa i bezbronna. Są zbyt kuszące. Chwytam je w dłonie i powoli
muskam kciukami sutki, zataczając niewielkie koła. Torturuję każdy
z nich, aż staną się twarde pod moim dotykiem. Ana zaczyna dyszeć
i wyginać się do tyłu, wpychając mi piersi w dłonie. Nie przestaję.
Drażnię jej sutki dalej, aż w końcu odrzuca głowę do tyłu, wydając
z siebie długi, głęboki jęk czystej rozkoszy.
– Ciiii – szepczę, nie porzucając tego wolnego, słodkiego rytmu,
który obrałem. Ana kołysze biodrami. – Nie ruszaj się, maleńka, nie
ruszaj się.
Sięgam za jej głowę, zgarniam do ręki włosy i chwytam za kark.
Chcę, żeby była nieruchoma.
Nachylam się i muskam ustami jej prawy sutek, a następnie ssę go
mocno. Palcami wciąż drażnię drugi, delikatnie go ciągnąc
i wykręcając.
– Ach, Christianie! – jęczy, wypychając biodra do przodu.
O nie, maleńka.
Nie zwalniam, cały czas smakując i drażniąc ją ustami, szarpiąc
i ciągnąc palcami.
– Christianie, błagam – kwili.
– Hmm… Chcę, żebyś doszła w ten sposób – szepczę, wypuszczając
na chwilę z ust zniewolony przeze mnie sutek. Wracam do niego, tym
razem czule i ostrożnie ciągnąc go zębami.
– Ach! – woła, wijąc mi się na kolanach, ale przytrzymuję ją
w miejscu i nie przestaję.
– Proszę – mówi błagalnie, bez tchu.
Przyglądam się jej – z rozchylonymi ustami i wygiętą do tyłu głową
nie ma innego wyboru niż chłonąć całą tę rozkosz.
Wiem, że jest już blisko.
– Masz takie cudowne piersi, Ano. Kiedyś je przelecę.
Wygina plecy jeszcze bardziej. Ściska mnie udami. Całkowicie mi
się poddaje, a jej oddech przyśpiesza.
Jest już blisko.
Tak bardzo blisko.
– Możesz dojść – szepczę.
Zaciska powieki i wydaje z siebie okrzyk. Przez jej ciało przechodzi
dreszcz orgazmu. Trzymam ją mocniej, kiedy kończy szczytować
i powoli opada.
Mruga, piękna i oszołomiona.
– Uwielbiam patrzeć, jak dochodzisz.
– To było… – Przerywa, chyba zupełnie zdezorientowana.
– Wiem. – Całuję ją, przechyliwszy jej głowę. I komunikuję jej
językiem, że jest dla mnie wszystkim. Kiedy się od niej odklejam,
zerka na mnie spod przymrużonych powiek. – A teraz ostro cię
zerżnę. – Chwytam ją w talii i przesuwam z powrotem na skraj swoich
kolan. Jedną ręką trzymam jej udo, a drugą sięgam do rozporka
i uwalniam niecierpliwego penisa. Oczy Any ciemnieją, źrenice robią
się większe. – Podoba ci się? – szepczę.
– Mhm – mruczy z rozkoszą i aprobatą.
Oplatam swój nabrzmiały członek dłonią i poruszam palcami w górę
i w dół. Ana bacznie mnie obserwuje.
– Przygryza pani wargę, pani Grey.
– To dlatego, że jestem głodna.
– Głodna?
Anastasio Grey, mój dzień właśnie stał się nieporównywalnie lepszy.
Znowu wydaje z siebie ten odgłos. Ten seksowny dźwięk z głębi
gardła. Zwilża wargi językiem, podczas gdy ja wciąż sprawiam sobie
przyjemność dłonią.
– Rozumiem… Cóż, powinna była pani zjeść kolację. – Bardzo
chciałbym dać jej klapsa, ale nie jestem pewien, czy ma na to
ochotę. – Ale może mógłbym jakoś pomóc.
Przytrzymuję ją w talii, żeby nie straciła równowagi.
– Wstań – rozkazuję.
Robi to natychmiast, wręcz nieprzyzwoicie szybko. Jest wyjątkowo
chętna.
– Klękaj – mruczę, nie spuszczając z niej wzroku.
Zerka na mnie z błyskiem zmysłowej rozkoszy w oczach i opada na
kolana z zaskakującym wdziękiem, zważywszy na to, że ma związane
ręce. Przesuwam się na skraj krzesła, trzymając swoje przyrodzenie
w dłoni.
– Pocałuj mnie – rozkazuję, podsuwając jej penisa.
Patrzy najpierw na niego, a później na moją twarz. Muskam zęby
językiem.
No, dalej, maleńka.
Nachyla się i delikatnie całuje koniuszek mojego członka, patrząc
mi w oczy.
To tak cholernie podniecające. Już teraz mógłbym dojść.
Dotykam jej policzka dłonią, podczas gdy Ana wodzi językiem
wokół mojej żołędzi. Powstrzymuję okrzyk, gdy nagle skwapliwie
bierze mnie do ust i zaczyna ssać bardzo, bardzo mocno.
– Ach! – Znalazłem się w raju.
Wypycham biodra do przodu, wchodząc w jej gardło głębiej, a ona
przyjmuje mnie całego.
O, tak.
Pochłania mnie, wykonując głową ruchy w górę i w dół.
Ach. Jest w tym taka dobra.
Nie zamierzam jednak dochodzić w jej ustach. Chwytam jej głowę
oburącz, żeby spowolnić i kontrolować jej tempo.
Spokojnie, maleńka.
Ciężko dysząc, kieruję jej ruchami. W dół i w górę. Jej język potrafi
zdziałać cuda.
– Och, Ano – szepczę i zaciskam powieki, zatracając się w tym
rytmie.
Odsuwa nieco wargi, tak że czuję na sobie jej zęby.
Kurwa. Nieruchomieję, chwytam ją i sadzam sobie na kolanach.
– Wystarczy – warczę.
Jednym szarpnięciem zrywam jej majteczki z nadgarstków. Wygląda
na niezwykle z siebie zadowoloną. I słusznie. Moja bogini patrząca
zmysłowo zza długich rzęs. Oblizuje wargi i oplata dłonią mojego
penisa. Przysuwa się bliżej i szalenie powoli się na mnie opuszcza.
Och, to cudowne uczucie.
Wyję, w hołdzie dla niej, i zrywam z niej bluzkę, która spada na
podłogę. Rękoma przytrzymuję jej biodra, chcąc ją spowolnić.
– Nie ruszaj się – rozkazuję. – Proszę, daj mi się tym rozkoszować.
Rozkoszować się tobą.
Zamiera, a jej niezwykle ciemne oczy błyszczą pełnią miłości
i wrodzonej zmysłowości. Usta ma rozchylone i wilgotne po tym, jak
przygryzała dolną wargę.
Jest całym moim życiem.
Ściskam pośladki i wchodzę w nią głębiej. Jęczy, zamykając oczy.
– To moje ulubione miejsce – mruczę – w tobie. W mojej własnej
żonie.
Zaciska dłonie na moich mokrych włosach. Szuka ustami moich ust
i kiedy je znajduje, wsuwa w nie język. Zaczyna się poruszać. Wznosić
się i opadać, ujeżdżając mnie.
Robi to coraz szybciej, nadając naszym ruchom szalone,
gorączkowe tempo.
Jęczę, wplatając palce w jej włosy, a mój język przyjmuje ją
radośnie, łącząc się z nią w doskonale im znanym tańcu.
Jest zachłanna.
Tak jak i ja.
Za szybko, maleńka.
Chwytam jej pośladki i raz jeszcze zaczynam prowadzić w szybkim,
ale równym tempie.
– Ach! – wykrzykuje.
– Tak, o tak, Ano – syczę przez zęby, chcąc przedłużyć tę wyjątkową
przyjemność. – Maleńka – mruczę, a moje podniecenie rośnie. Znowu
ją całuję.
Ano, Ano. Czy już zawsze tak będzie?
Tak gorąco.
Tak pierwotnie.
Tak intensywnie.
– Och, Christianie, kocham cię. Zawsze będę cię kochać.
Jej słowa okazują się moją zgubą. Po całym tym napięciu pomiędzy
nami nie potrafię już dłużej się powstrzymywać. Przyciskam ją do
siebie z całej siły i pozwalam sobie dojść. Krzyczę, szczytując
intensywnie i szybko, czym wywołuję także jej orgazm. Ana wydaje
z siebie okrzyk i poddaje mi się cała, drżąca, aż w końcu oboje
nieruchomiejemy.
Wspólnie wynurzamy się po drugiej stronie.
Ana zalewa się łzami.
– Hej – unoszę jej brodę – czemu płaczesz? Zrobiłem ci krzywdę?
– Nie – zaprzecza gwałtownie, próbując złapać oddech.
Odgarniam jej włosy z twarzy, ocieram kciukiem łzy z policzka, aż
w końcu ją całuję. Krzywi się nieco, kiedy się z niej wysuwam.
– Co się dzieje, Ano? Powiedz mi.
Wpatrują się we mnie wilgotne od łez oczy.
– Po prostu… po prostu czasami czuję się przytłoczona tym, jak
bardzo cię kocham – szepcze.
Moje serce rozpływa się i ponownie stapia w jedną cudowną całość.
– Ty działasz na mnie dokładnie tak samo. – Muskam wargami jej
usta w najdelikatniejszym pocałunku.
– Naprawdę?
Och, Ano.
– Dobrze o tym wiesz.
– Czasami wiem, ale nie zawsze.
– I vice versa, pani Grey.
Niezła z nas para, Anastasio.
Jej uśmiech jest dla mej mrocznej duszy niczym latarnia. Ana
wytycza na moim torsie szlak delikatnych, słodkich pocałunków
i wtula się we mnie, z policzkiem na wysokości serca. Głaszczę
najpierw jej włosy, a później plecy. Wciąż ma na sobie stanik. Nie jest
to chyba specjalnie wygodne. Rozpinam go i zsuwam po kolei oba
ramiączka, pozwalając mu opaść na podłogę, obok jej bluzeczki.
– Hmm… Skóra przy skórze – przytulam ją i muskam ustami jej
ramię, a następnie ucho. – Niebiańsko pani pachnie, pani Grey.
– Pan również, panie Grey.
Raz jeszcze całuje mnie w tors i rozluźnia się, wzdychając
z zadowoleniem.
Nie wiem, jak długo tak siedzimy, wtuleni w siebie, ale to
prawdziwy balsam dla mojej duszy. Staliśmy się jednością. Napięcie
pomiędzy nami zniknęło. Całuję jej włosy, wdycham jej zapach
i w moim świecie znowu panuje spokój.

– JUŻ PÓŹNO – GŁADZĘ ją po plecach i wcale nie mam ochoty się


ruszać.
– A ty wciąż masz nieobcięte włosy.
Śmieję się.
– To prawda, pani Grey. Masz siłę dokończyć to, co zaczęłaś?
– Dla pana, panie Grey, zrobię wszystko. – Ostatni raz całuje mnie
w klatkę piersiową i wstaje.
– Nie odchodź – chwytam ją za biodra i obracam. Szybko rozpinam
jej spódnicę, która opada na ziemię, i podaję Anie dłoń, aby pomóc jej
z niej wyjść. Przez chwilę podziwiam swoją żonę w samym pasie
i pończochach. – Naprawdę cudowny widok, pani Grey. – Rozsiadam
się wygodniej, krzyżuję ramiona na piersi i po prostu na nią patrzę.
Rozkłada szeroko ręce i specjalnie dla mnie obraca się w miejscu.
– Cholerny ze mnie szczęściarz – szepczę, pełen podziwu.
– To prawda.
– Załóż moją koszulę i obetnij mi włosy. W przeciwnym razie
będziesz mnie cały czas rozpraszać i nigdy nie dotrzemy do łóżka.
Na jej ustach maluje się niecny, seksowny uśmieszek. Co też jej
chodzi po głowie? Zapinam spodnie i patrzę, jak tanecznym krokiem
podchodzi do mojej koszuli, kołysząc biodrami w zmysłowym rytmie.
Pochyla się na prostych nogach i przybiera pozę godną
„Penthouse’u”, nie pozostawiając nic mojej wyobraźni. Podnosi
koszulę, wącha ją i posyłając mi wstydliwe spojrzenie, narzuca na
siebie.
Spokojnie, chłopcze.
– Cóż za spektakl, pani Grey.
– Mamy jakieś nożyczki? – pyta, uśmiechając się zawadiacko.
– W moim gabinecie – odpowiadam zachrypniętym głosem.
– Pójdę ich poszukać. – Wychodzi tanecznym krokiem,
pozostawiając mnie z połowicznym wzwodem.
Pani, pani, pani Grey.
Podczas gdy Ana szuka nożyczek, zbieram, składam i umieszczam
na toaletce jej ubrania. Zerkam na siebie w lustrze i ledwo rozpoznaję
patrzącego na mnie mężczyznę.
Oddanie Anie odrobiny kontroli nad naszym życiem seksualnym
okazało się niezwykle satysfakcjonujące.
Lubię szaloną Anę.
Zachłanną Anę.
Uwielbiam to, że ona uwielbia mojego penisa.
Tak, to przede wszystkim.
No i zgodziła się zostać panią Grey.
Uważam, że to całkiem niezły wynik.
Musimy się tylko nauczyć lepiej komunikować.
Komunikacja i kompromis.
Ana wbiega do łazienki, łapiąc oddech.
– Co się stało?
– Właśnie wpadłam na Taylora.
– Och. – Marszczę czoło. – W takim stroju?
Otwiera szerzej oczy, przestraszona wyrazem mojej twarzy.
– To nie jego wina – mówi prędko.
– Nie, ale mimo wszystko. – Nie chcę, żeby ktokolwiek się gapił na
moją prawie nagą żonę.
– Jestem ubrana.
– Ledwo.
– Nie wiem, które z nas było bardziej zakłopotane: on czy ja.
No jasne. Biedny Taylor. A może szczęśliwy Taylor? Nie jestem
pewien, jak się z tym czuję. Przypominam sobie sytuację z górą od
bikini i prędko wyrzucam ją z głowy.
– Wiedziałeś, że on i Gail są, eee, razem? – pyta, trochę
zaskoczona.
Śmieję się.
– Oczywiście, że wiedziałem.
– I nie powiedziałeś mi o tym?
– Byłem przekonany, że wiesz.
– Nie.
– Ano, to dorośli ludzie. Mieszkają pod jednym dachem. Oboje są
wolni. Oboje atrakcyjni.
Nie wiedzieć czemu, oblewa się rumieńcem. Ja tam się cieszę, że
mają siebie nawzajem.
– Kiedy tak to przedstawiasz – mruczy pod nosem. – Po prostu
sądziłam, że Gail jest od niego starsza.
– Jest, ale niewiele. Niektórzy mężczyźni wolą starsze kobiety…
Cholera.
– Tak, wiem – odburkuje gniewnie Ana.
Do diabła. Czemu to powiedziałem? Czy cień Eleny zawsze będzie
nad nami wisiał?
– To o czymś mi przypomina – zmieniam temat.
– O czym? – pyta nadąsana.
Sięga po krzesło i obraca je przodem do umywalek.
– Siadaj – rozkazuje.
Moja apodyktyczna żona.
Siadam, starając się ukryć rozbawienie.
Widzisz? Potrafię się zachować.
– Myślałem, że moglibyśmy przerobić dla nich pomieszczenia nad
garażami w nowym domu – mówię – zrobić z nich mieszkanie. Może
wtedy córka Taylora częściej by go odwiedzała.
Obserwuję w lustrze reakcję czeszącej mi włosy Any.
– Czemu nie przychodzi do niego tutaj? – pyta, marszcząc brwi.
– Taylor nigdy mnie o to nie prosił.
– Może powinieneś mu to zaproponować. Ale wtedy musielibyśmy
być grzeczni.
– Nie pomyślałem o tym.
Dzieci. Rujnują całą zabawę.
– Może właśnie z tego powodu nie brał tego pod uwagę. Poznałeś
ją?
– Tak, urocze dziecko. Nieśmiałe, bardzo ładne. Płacę za jej szkołę.
Ana przerywa czesanie i patrzy na mnie w lustrze.
– Nie miałam pojęcia.
Wzruszam ramionami.
– Chociaż tyle mogłem zrobić. No i dzięki temu Taylor ode mnie nie
odejdzie.
– Jestem pewna, że lubi dla ciebie pracować.
– Sam nie wiem.
– On cię chyba naprawdę lubi, Christianie.
Znowu rozczesuje mi włosy grzebieniem. To całkiem przyjemne.
– Tak myślisz? – pytam. Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
– Mhm.
Kto by pomyślał? Darzę Taylora ogromnym szacunkiem. Chciałbym,
żeby już zawsze dla mnie, to znaczy dla nas pracował. Mam do niego
zaufanie.
– No dobrze. Porozmawiasz z Gią o tych pomieszczeniach nad
garażem?
– Tak, oczywiście. – Uśmiecha się tajemniczo.
Zastanawiam się, co jej chodzi po głowie.
Zerka na mnie w lustrze.
– Jesteś tego pewien? Masz ostatnią szansę, żeby się wycofać.
– Pokaż, co potrafisz, moja droga pani Grey. To nie ja będę musiał
na siebie patrzeć, tylko ty.
Jej uśmiech rozjaśnia całe pomieszczenie.
– Christianie, mogłabym na ciebie patrzeć całymi dniami.
Kręcę głową.
– To tylko ładna buzia, maleńka.
– A za nią kryje się bardzo ładny mężczyzna. – Całuje mnie
w skroń. – Mój mężczyzna.
Jej mężczyzna.
Podoba mi się, jak to brzmi.
Nie ruszam się już i daję jej pracować. Kiedy się koncentruje,
delikatnie wysuwa język. To urocze i podniecające, więc zamykam
oczy i wracam myślami do naszej podróży poślubnej i tych wszystkich
wspomnień, które wspólnie stworzyliśmy. Co jakiś czas unoszę jedną
powiekę, żeby na nią zerknąć.
– Gotowe – oświadcza.
Otwieram oczy i oglądam jej dzieło. Włosy rzeczywiście zostały
obcięte. I wyglądają całkiem nieźle.
– Świetna robota, pani Grey. – Przysuwam ją do siebie i wtulam się
w jej brzuch. – Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie – mówi, cmokając mnie
w usta.
– Późno już, pora do łóżka. – Klepię ją w tyłek, bo kręci nim przede
mną i aż mnie ręka świerzbi.
– Ach! Powinnam tutaj posprzątać – wykrzykuje.
Podłoga jest pokryta małymi kosmykami moich włosów.
– No dobrze, przyniosę miotłę – mruczę, wstając. – Nie chcę, żebyś
znowu wprawiła personel w zakłopotanie swoim brakiem
odpowiedniej garderoby.
– Czy ty w ogóle wiesz, gdzie trzymamy miotłę?
Gapię się na nią.
– Hmm… Nie.
Wybucha śmiechem.
– Ja pójdę. – Uśmiecha się do mnie szeroko i wychodzi z łazienki,
kołysząc biodrami.
Jak mogę nie wiedzieć, gdzie trzymamy miotłę?
Staję przy umywalce i jeszcze raz oglądam swoją fryzurę. Ana
świetnie sobie poradziła, wyglądam dobrze. Jestem pod dużym
wrażeniem jej dzieła. Zadowolony, sięgam po szczoteczkę do zębów.

ANA ŚMIEJE SIĘ do siebie, kiedy dołączam do niej w łóżku.


– O co chodzi? – pytam.
– O nic, po prostu przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
– Jaki pomysł? – Przewracam się na bok, żeby na nią popatrzeć.
– Christianie, wydaje mi się, że wcale nie chcę zarządzać
wydawnictwem.
Opieram się na łokciu.
– Dlaczego tak mówisz?
– Bo jakoś nigdy mnie to nie kręciło.
– Świetnie byś sobie poradziła, Anastasio.
– Lubię czytać książki, Christianie. Zarządzanie wydawnictwem by
mnie od tego odciągnęło.
– Mogłabyś zostać jego dyrektorką kreatywną.
Odpływa gdzieś myślami i nie wiem, czy uważa ten pomysł za
okropny, czy też faktycznie go rozważa. Mówię więc dalej:
– Widzisz, skuteczne zarządzanie firmą polega przede wszystkim na
umiejętnym wykorzystaniu talentu poszczególnych pracowników.
Jeśli to jest twoja mocna strona i to właśnie cię interesuje,
organizujesz firmę tak, żebyś mogła się tym zajmować. Przemyśl to,
Anastasio. Jesteś bardzo zdolną kobietą. Sądzę, że możesz osiągnąć
wszystko, na co masz ochotę, jeśli tylko się do tego przyłożysz.
Nie wygląda na przekonaną.
– Martwię się też, że to zajmie mi za dużo czasu.
O tym nie pomyślałem.
– Czasu, który mogłabym poświęcić tobie – mruczy.
Widzę, co kombinujesz, Ano.
– Wiem, co chcesz tym osiągnąć.
– Co takiego?
– Próbujesz odwrócić moją uwagę. Zawsze tak robisz. Po prostu się
nad tym zastanów, dobrze? O nic więcej cię nie proszę. – Całuję ją
delikatnie w usta i gładzę jej policzek kciukiem.
Jesteś cudowna.
Na pewno byś sobie poradziła.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Oczywiście – odpowiadam.
– Powiedziałeś mi wcześniej, że jeśli jestem na ciebie zła,
powinnam się na tobie wyżyć w łóżku. Co miałeś wtedy na myśli?
– A jak ci się wydaje?
– Że chciałeś, żebym cię związała.
Co takiego?
– Hmm… Nie. Zupełnie nie o to mi chodziło.
Myślałem raczej o odrobinie… Sprzeciwu w łóżku.
– Och – odpowiada rozczarowana.
– Chciałabyś mnie związać?
Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie przez to przejść… Przynajmniej
teraz.
– Cóż… – Rumieni się.
– Ano, ja…
To oznaczałoby całkowitą utratę kontroli. Całkowite poddanie się
jej. Już raz jej to zaproponowałem i wtedy mi odmówiła. Nie jestem
pewien, czy byłbym w stanie raz jeszcze przeżyć takie odrzucenie z jej
strony. Poza tym dopiero co nauczyłem się tolerować jej dotyk – nie,
raczej się nim upajać. Nie chcę tego stracić.
– Christianie – szepcze i podnosi się, żeby być naprzeciwko mnie.
Kładzie mi dłoń na policzku. – Christianie, przestań. To nic takiego.
Po prostu wydawało mi się, że to miałeś na myśli.
Biorę jej rękę i kładę ją sobie na piersi, na wysokości ukrytego pod
warstwą kości i skóry serca, które z nerwów wali mi jak oszalałe.
– Ano, nie wiem, jak zareagowałbym na twój dotyk, gdybym był
związany.
Otwiera szeroko oczy.
– To wciąż jest dla mnie zbyt świeże – wyjawiam jej znowu swoje
najmroczniejsze obawy.
Nachyla się nade mną i nie wiem, co zamierza zrobić. Całuje mnie
w kącik ust.
– Christianie, źle cię zrozumiałam. Proszę, nie martw się tym.
Zapomnij o tym.
Znowu mnie całuje i zamykam oczy, łapczywie odwzajemniając jej
pocałunek. Chwytam ją za szyję, przytrzymuję w miejscu i wciskam
w materac, przepędzając swoje demony.
WTOREK, 23 SIERPNIA 2011

Szkarłatne paznokcie próbują rozorać moją klatkę piersiową. Nie


mogę się ruszyć. Nic nie widzę. Potrafię tylko czuć. Nie podoba ci
się to, prawda? Uciszony kneblem zwieńczonym kulką nie jestem
w stanie odpowiedzieć. Gorączkowo potrząsam głową, a mrok
w moim wnętrzu wije się, chcąc się wyswobodzić. Na zewnątrz jej
szpony nie przestają siać spustoszenia. Teraz cichutko. Dostaniesz
swoją nagrodę. Pejczyk trafia mnie w klatkę piersiową i szczypie
skórę koralikami niczym pełna jadu nagana zagłuszająca bólem
narastający mrok. Na brwi zbierają mi się kropelki potu. Taka
piękna skóra. Znowu mnie uderza. Niżej. Szarpię za
przytrzymujące mnie więzy, a pejcz aż śpiewa, trafiając mnie ze
świstem w brzuch. Kurwa. Schodzi niżej. Ciężko będzie znieść ten
ból. Zbieram się w sobie. Gotowy. Nade mną stoi Ana. Gładzi
mnie po twarzy futrzaną rękawiczką. Jej dłoń zsuwa się po mojej
szyi i klatce piersiowej, futerko ślizga się po skórze. Kojąco.
Ucisza mrok. Ana patrzy na mnie. Ma potargane włosy, a jej oczy
błyszczą miłością. Ana. Dłoń przesuwa się niżej, na mój brzuch,
i muska go najdelikatniejszym dotykiem. Jej palce wplatają mi się
we włosy.

Otwieram oczy i okazuje się, że jestem owinięty wokół Any niczym


bluszcz, z głową na jej klatce piersiowej. Moje szare oczy napotykają
błysk jej ciepłego błękitu.
– Cześć – szepczę zachwycony jej widokiem.
– Cześć. – Na jej twarzy maluje się ta sama radość.
Satynową koszulkę nocną, którą ma na sobie, zaprojektowano
idealnie. Odsłania to wyjątkowe wgłębienie między piersiami. Kiedy ją
tam całuję, reszta mojego ciała budzi się w pełni. Dłonią muskam jej
biodro.
Budzik pokazuje już 7:30.
– Ależ z ciebie niezwykle smaczny kąsek – mruczę – ale mimo że
jesteś tak kusząca, muszę wstawać. – Niechętnie wyplątuję się z jej
uścisku i wychodzę z łóżka.
Ana układa ręce za głową i patrzy, jak się rozbieram. Muska
językiem górną wargę.
– Podziwia pani widoki, pani Grey?
– Ten jest niesamowicie atrakcyjny, panie Grey. – Jej usta
wykrzywia triumfalny uśmiech, więc rzucam w nią spodniami od
piżamy.
Łapie je, chichocząc.
Do diabła z pracą.
Zrzucam z niej kołdrę, klękam na łóżku i chwytając Anę za kostki,
przysuwam ją do siebie tak, że koszula nocna podjeżdża jej do góry,
coraz wyżej i wyżej, odsłaniając moje ulubione miejsce.
Ana piszczy. To inspirujący dźwięk. Nachylam się i wytyczam szlak
pocałunków od jej kolana przez udo aż do mojego ulubionego miejsca.
Dzień dobry, Ano.
– Ach! – jęczy.

KIEDY WCHODZĘ DO kuchni, pani Jones już się tam krząta.


– Dzień dobry, panie Grey, kawy?
– Dzień dobry, Gail, poproszę.
– Co pan sobie życzy na śniadanie?
Umieram z głodu po wczorajszych i porannych aktywnościach.
– Poproszę omlet.
– Z szynką, serem i pieczarkami?
– Wspaniale.
– Pani Grey świetnie sobie poradziła z pana włosami. – Uśmiecha
się z żartobliwym błyskiem w oku.
Szeroko odwzajemniam jej uśmiech.
– W rzeczy samej.
Przysiadam na jednym ze stołków barowych przy blacie
kuchennym, gdzie czekają już dwa nakrycia.
– Ana za chwilę do nas dołączy.
– Świetnie – mówi, podając mi kawę.
Kiedy mój omlet się smaży, Gail przygotowuje granolę, jogurt
i jagody dla Any. Sprawdzam na telefonie notowania giełdowe.
– Dzień dobry, pani Grey – wita ją Gail, podając jej filiżankę
herbaty.
Moja żona ma na sobie śliczną, luźną niebieską sukienkę, która
podkreśla kolor jej oczu. Wygląda zupełnie jak poważna menedżerka
wydawnictwa i w niczym nie przypomina tej syreny seksu, którą tak
dogłębnie znam i tak często widuję. Zajmuje miejsce obok mnie.
– Jak samopoczucie, pani Grey? – pytam, wiedząc, że rano została
należycie zaspokojona i wcale się z tym nie kryła.
– Chyba pan wie, panie Grey. – Posyła mi to spojrzenie spod rzęs,
które tak podnosi mi libido.
Uśmiecham się znacząco.
– Jedz. Wczoraj nic nie zjadłaś.
– Bo zachowywałeś się jak dupek.
Myty przez panią Jones talerz wyślizguje jej się z rąk. Ana aż
podskakuje.
– Dupek czy nie, jedz.
Nie chcę się z tobą użerać z tego powodu, Ano.
Przewraca oczami.
– No dobrze, już dobrze. Biorę łyżkę, jem granolę. – Jest
poirytowana, ale nakłada sobie jogurt i jagody i zaczyna jeść.
Rozluźniam się i przypominam sobie, o czym chciałem z nią
porozmawiać.
– Możliwe, że będę musiał polecieć do Nowego Jorku pod koniec
tygodnia.
– Och.
– Zostałbym tam na noc. Chcę, żebyś mi towarzyszyła.
– Christianie, nie będę miała wolnego.
Patrzę na nią badawczo. Och, myślę, że jakoś sobie z tym poradzimy.
Wzdycha.
– Wiem, że to twoja firma, ale nie było mnie przez trzy tygodnie.
Proszę. Jak możesz oczekiwać, że będę zarządzała tym
wydawnictwem, jeżeli nigdy mnie tam nie ma? Dam sobie radę.
Pewnie zabierzesz ze sobą Taylora, ale Sawyer i Ryan mogą ze mną
zostać…
Przerywa.
Moja żona, jak zwykle, ma rację.
– No co? – pyta.
– Nic. Tylko ty. – I twoje umiejętności negocjacyjne.
Patrzy na mnie z ukosa, ale nagle poważnieje.
– Jak zamierzasz się dostać do Nowego Jorku?
– Służbowym odrzutowcem, czemu pytasz?
– Chciałam się tylko upewnić, że nie lecisz „Charliem Tango”. –
Blednie i przechodzi ją dreszcz.
– Nie poleciałbym do Nowego Jorku „Charliem Tango”, to dla niego
za duża odległość. Poza tym z naprawy wróci najwcześniej za dwa
tygodnie.
Na jej twarzy maluje się ulga.
– Cieszę się, że jest już prawie gotowy, ale… – Przerywa, wpatrując
się w talerz.
– Co takiego? – pytam.
Wzrusza ramionami.
Nie znoszę, kiedy to robi.
– Ano?
Powiedz mi.
– Po prostu… No wiesz. Ostatnio, kiedy nim leciałeś… Myślałam,
wszyscy my-myśleliśmy, że…
Głos jej się łamie.
Och.
Ano.
– Hej – głaszczę ją po twarzy – to był sabotaż.
I podejrzewamy twojego byłego szefa.
– Nie mogę cię stracić.
– Pięć osób wyleciało przez to z roboty, Ano. To już się nie
powtórzy.
– Pięć?
Kiwam głową.
Marszczy czoło.
– To mi przypomina… Masz w biurku broń.
Skąd ona, do diabła, o tym wie?
Nożyczki.
Cholera.
– Należała do Leili.
– Jest naładowana.
– Skąd wiesz?
– Wczoraj to sprawdziłam.
Co takiego?!
– Nie chcę, żebyś bawiła się bronią. Mam nadzieję, że chociaż
z powrotem ją zabezpieczyłaś.
Patrzy na mnie, jakby nagle wyrosła mi druga głowa.
– Christianie, rewolwer nie ma bezpiecznika. Czy ty nic nie wiesz
o broni?
– Hm, nie.
Taylor kaszle dyskretnie. Czeka na nas przy drzwiach. Zerkam na
zegarek – jest później, niż myślałem.
Wszystko przez to, że rano kochałeś się z żoną, Grey.
– Musimy już iść. – Wstaję, zakładając marynarkę.
Ana idzie za mną do korytarza, gdzie witamy się z ochroniarzem.
– Skoczę tylko umyć zęby – mówi Ana i obaj patrzymy, jak rusza do
łazienki.
– A właśnie, we wrześniu są jej urodziny. Zażyczyła sobie R8,
białe – zwracam się do Taylora.
Unosi brwi.
– Tak, mnie też to zaskoczyło – mówię przez śmiech. – Możesz go
zamówić?
Uśmiecha się szeroko.
– Z przyjemnością, proszę pana. Model Spyder, taki sam jak pański?
– Tak, tak myślę. Te same specyfikacje.
Taylor zaciera ręce z kiepsko skrywaną radością.
– Zajmę się tym.
– Musi dotrzeć do nas najpóźniej dziewiątego września.
– Na pewno uda się załatwić go na czas.
Ana wraca i idziemy do windy.
– Powinieneś poprosić Taylora, żeby cię nauczył strzelać.
– Powinienem? – pytam cierpko.
– Tak.
– Anastasio, nie znoszę broni. Moja mama pozszywała zbyt wiele
ofiar jej użycia, a ojciec jest zagorzałym przeciwnikiem jej posiadania.
Tak też mnie wychowali. Tu, w Waszyngtonie, wspieram co najmniej
dwie inicjatywy zajmujące się kontrolą dostępu do niej.
– Och. A Taylor nosi spluwę?
Zerkam na niego, z nadzieją, że na twarzy nie mam wypisanej
całkowitej pogardy dla broni palnej.
– Czasami.
– Ale tobie się to nie podoba? – pyta Ana, kiedy wyprowadzam ją
z windy.
– Nie. Powiedzmy, że Taylor i ja mamy bardzo rozbieżne poglądy
w tej kwestii.
– Proszę – mówi Ana, chwytając mnie za rękę, kiedy siedzimy już
w samochodzie.
– O co mnie prosisz?
– Naucz się strzelać.
Przewracam oczami.
– Nie. Bez dyskusji, Anastasio.
Otwiera usta, ale ponownie je zamyka, krzyżuje ramiona na piersi
i wygląda przez okno. W sumie nic dziwnego, że córka byłego
żołnierza ma inne zdanie na ten temat niż syn lekarki.
– Gdzie jest Leila? – wypala nagle Ana.
Czemu myśli teraz o mojej byłej uległej?
– Mówiłem ci już. W Connecticut z rodzicami.
– Sprawdziłeś to? W końcu ma długie włosy. To ona mogła kierować
dodge’em.
– Tak, sprawdziłem. Zapisała się do szkoły plastycznej w Hamden,
w tym tygodniu zaczęła zajęcia.
– Rozmawiałeś z nią? – Jej twarz robi się blada, a w głosie słychać
zaskoczenie.
– Nie, Flynn z nią rozmawiał.
– Ach tak – mruczy pod nosem.
– No co?
– Nic.
Wzdycham. Znowu się tak zachowuje. Dzisiaj to już drugi raz.
– Ano, co się dzieje?
Komunikacja i kompromis.
Wzrusza ramionami, a ja nie mam pojęcia, co jej chodzi po głowie.
Leila?
Może powinienem ją trochę uspokoić.
– Mam ją na oku – mówię – chcę być pewien, że trzyma się swojej
części kontynentu. Jest z nią już lepiej, Ano. Flynn skierował ją do
terapeuty w New Haven i wszystkie raporty wyglądają bardzo
optymistycznie. Zawsze interesowała się sztuką, więc… – Przerywam,
próbując wyczytać z jej twarzy, o czym myśli. – Nie przejmuj się tym,
Anastasio.
Chwytam jej dłoń. Fakt, że odwzajemnia mój uścisk, dodaje mi
otuchy.

– FAJNA FRYZURA, PANIE Grey – zachwyca się Barry, otwierając mi


szklane drzwi do Grey House.
– Dzięki, Barry.
A to nowość.
– Jak się miewa twój syn? – pytam.
– Świetnie, proszę pana. Dobrze sobie radzi w szkole. – Aż
promienieje ojcowską dumą.
Nie mogę się nie uśmiechnąć.
– Dobrze słyszeć.
W windzie spotykam Ros i Sama.
– Nowa fryzura? – pyta Ros.
– Tak, dzięki.
– Dobrze wygląda.
– To prawda – dodaje Sam.
– Dzięki.
Co w nich wszystkich wstąpiło?

PO ROZMOWIE Z BARNEYEM o prototypie tabletu wysyłam maila do


Any. Zakładam, że zdążyła już zmienić adres poczty.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Pochlebstwa
Data: 23 sierpnia 2011, 09:54
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
aż trzy osoby pochwaliły dzisiaj moją nową fryzurę.
Komplementy z ust pracowników to dla mnie nowość.
Myślę, że wszystko przez ten absurdalny uśmiech, który pojawia mi się na
twarzy, gdy tylko myślę o wczorajszym wieczorze.
Jesteś naprawdę cudowną, utalentowaną, piękną kobietą.
I jesteś cała moja.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nie dostaję natychmiastowej odpowiedzi, ale niezwykle się cieszę,


że tym razem wiadomość już do mnie nie wraca. Przychodzi akurat,
kiedy mam przerwę w spotkaniach.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Próbuję się skupić
Data: 23 sierpnia 2011, 10:48
Adresat: Christian Grey

Panie Grey,
usiłuję pracować i nie chcę się rozpraszać rozkosznymi wspomnieniami.
Czy to właściwy moment, żeby się przyznać, że regularnie obcinałam włosy
Rayowi?
Nie sądziłam, że to doświadczenie tak bardzo mi się przyda.
Tak, jestem Twoja, a Ty, mój drogi, apodyktyczny mężu, który odmawia
sobie konstytucyjnego prawa do noszenia broni, jesteś mój. Ale nie martw
się, bo ja Cię ochronię. Zawsze.

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Obcinała włosy Rayowi. Do diaska, to dlatego tak świetnie sobie


poradziła. I zamierza mnie chronić. No jasne, że tak. Wyszukuję
w Google „strach przed bronią palną”.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Annie Oakley
Data: 23 sierpnia 2011, 10:53
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
ogromnie cieszy mnie fakt, że skontaktowała się Pani z działem IT i zmieniła
adres mailowy. :D
Mogę teraz spać spokojnie, wiedząc, że moja uzbrojona żona jest u mego
boku.

Christian Grey
prezes i hoplofob Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Trudne wyrazy
Data: 23 sierpnia 2011, 10:58
Adresat: Christian Grey

Panie Grey,
i znów oszołomił mnie Pan swoją sprawnością językową.
Nie tylko zresztą językową – myślę, że wie Pan, co mam na myśli.

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Uśmiecham się szeroko, czytając tę wiadomość.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Och!
Data: 23 sierpnia 2011, 11:01
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
czy Pani ze mną flirtuje?

Christian Grey
zszokowany prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nadawca: Anastasia Grey
Temat: A wolałbyś…
Data: 23 sierpnia 2011, 11:04
Adresat: Christian Grey

…żebym flirtowała z kimś innym?

Anastasia Grey
dzielna redaktor naczelna, SIP

Nadawca: Christian Grey


Temat: Wrrr
Data: 23 sierpnia 2011, 11:09
Adresat: Anastasia Grey

NIE!

Christian Grey
zaborczy prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Wow…
Data: 23 sierpnia 2011, 11:14
Adresat: Christian Grey

Czyżbyś na mnie warczał? To całkiem podniecające.

Anastasia Grey
rozochocona redaktor naczelna, SIP

Uwielbiam, kiedy moje maile tak na nią działają.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Miej się na baczności
Data: 23 sierpnia 2011, 11:16
Adresat: Anastasia Grey

Flirtuje Pani ze mną i tak sobie pogrywa, Pani Grey?


Być może po południu złożę Pani wizytę.
Christian Grey
prezes we wzwodzie Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Och, nie!
Data: 23 sierpnia 2011, 11:20
Adresat: Christian Grey

Już będę grzeczna. Przecież nie chcę, żeby musiał się mną zająć szef szefa
mojego szefa. ;)
A teraz powinnam wracać do pracy, bo inaczej szef szefa mojego szefa
kopnie mnie w tyłek i wywali na zbity pysk.

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Nadawca: Christian Grey


Temat: &*%$&*&*
Data: 23 sierpnia 2011, 11:23
Adresat: Anastasia Grey

Uwierz, że jest wiele rzeczy, które chciałbym zrobić Twojemu tyłkowi, ale
kopnięcie do nich nie należy.

Christian Grey
prezes i specjalista od tyłków, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Idź już sobie!
Data: 23 sierpnia 2011, 11:26
Adresat: Christian Grey

Nie musisz zarządzać jakimś imperium?


Daj mi spokój.
Właśnie zaczynam kolejne spotkanie.
Wydawało mi się, że jesteś specjalistą od piersi…
Pomyśl o moim tyłku, a ja pomyślę o Twoim…
KC x
Anastasia Grey
teraz już wilgotna redaktor naczelna, SIP

Wilgotna? Znowu to okropne słowo. Potrząsam głową. Chcę, żeby


była mokra.
Wilgotna kompletnie na mnie nie działa. Niestety, muszę odpuścić,
bo za cztery minuty zaczynam spotkanie z Markiem i jego zespołem.

WYPADA ŚWIETNIE. MARCO podszedł do kupna Geolumary agresywnie


i wygraliśmy przetarg. Dzięki temu przejęciu wejdziemy na nowy
rynek zielonej energii, z tańszymi i łatwiejszymi w produkcji panelami
słonecznymi.
Wydaje się też prawdopodobne, że będę musiał polecieć na Tajwan
albo właściciele stoczni zjawią się u nas. Ale najpierw chcą się umówić
na telekonferencję, więc Ros ustala z nimi termin.
Na zakończenie spotkania prosi mnie na słowo. Czekamy, aż
pozostali sobie pójdą.
– Hassan chce, żebyś poleciał do Nowego Jorku – mówi. – Po tym,
jak odszedł Woods, nastrój zespołu znacznie się pogorszył. Gość nie
był specjalnie lubiany, a ponieważ zrobił niezłe zamieszanie
medialne, nasi technicy trochę się wystraszyli. To dobrzy ludzie i nie
chcemy ich stracić.
– Hassan nie może ich uspokoić?
– Sam Hassan nie wystarczy, Christianie. Twoja wizyta pokazałaby
pełne wsparcie. Ty potrafisz podnieść morale zespołu.
– No dobra.
– Dam mu znać, że przyjedziesz w czwartek.
– Dzięki.
– Ach, i przy okazji, Gwen jest w ciąży.
– Wow, gratulacje!
Zastanawiam się, jak to właściwie działa, ale nie chcę być wścibski.
– Tak, to już dwunasty tydzień, więc zaczynamy się do tego
przyznawać.
– Trójka dzieci, rany!
– I chyba na tym poprzestaniemy.
Uśmiecham się do niej szeroko.
– Raz jeszcze gratuluję.
Wracam do biurka i dzwonię do Welcha, żeby się dowiedzieć, co
nowego. Obejrzał nagrania sprzed Escali.
– Panie Grey, chciałbym jeszcze raz spróbować porozmawiać
z byłymi asystentami Hyde’a. Może tym razem coś nam powiedzą.
– Na pewno nie zaszkodzi.
– Właśnie.
– Daj znać, jak ci poszło.
– Tak jest.
Rozłączam się i piszę do Any, aby ją powiadomić, że lecę do
Nowego Jorku.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Wielkie Jabłko
Data: 23 sierpnia 2011, 12:59
Adresat: Anastasia Grey

Najdroższa Żono,
moje imperium wymaga ode mnie podróży do Nowego Jorku w czwartek.
Wrócę w piątek wieczorem.
Jesteś pewna, że nie dasz się namówić na towarzyszenie mi?
Szef szefa Twojego szefa Cię potrzebuje.

Christian Grey
prezes i specjalista od piersi oraz tyłków Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Nic z tego
Data: 23 sierpnia 2011, 13:02
Adresat: Christian Grey

Myślę, że szef szefa mojego szefa wytrzyma jedną noc beze mnie, moich
piersi i tyłka!
Podobno rozłąka sprawia, że kochamy… mocniej.
Będę grzeczna, obiecuję.

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP
CZWARTEK, 25 SIERPNIA 2011

J est jeszcze przed świtem i moja żona śpi, zwinięta pod kołdrą.
Obok niej, na podłodze, leży resztka opaski zaciskowej. Podnoszę ją,
uśmiechając się znacząco na myśl o wczorajszym wieczorze,
i wsuwam do kieszeni spodni.
Cudowne chwile.
Nachylam się nad Aną, żeby poczuć jej zapach. Ana i seks to dla
mnie najbardziej zmysłowe perfumy świata. Delikatnie całuję ją
w czoło.
– Jest za wcześnie – mruczy.
Cholera. Obudziłem ją, a przecież wiem, że nie przepada za
porankami.
– Zobaczymy się jutro wieczorem – szepczę.
– Zostań – mówi zaspana. Propozycja jest niezwykle kusząca.
– Nie mogę. – Gładzę ją po policzku. – Tęsknij za mną.
– Będę.
Uśmiecha się sennie i wydyma usta.
Szczerzę do niej zęby. Wczesnoporanny całus pożegnalny od mojej
dziewczyny.
– Pa – szepczę. Muskam ustami kącik jej ust i niechętnie wychodzę,
pozwalając jej spać dalej.

KIEDY RYAN WIEZIE Taylora i mnie na lotnisko Boeing Field, z tylnego


siedzenia samochodu wysyłam Anie maila.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Już za Tobą tęsknię
Data: 25 sierpnia 2011, 04:32
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
dziś rano była pani przeurocza.
Proszę być grzeczną pod moją nieobecność.
Kocham Cię.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Kapitan Stephan i pierwsza oficer Beighley już na nas czekają, więc


po chwili wznosimy się w powietrze, ruszając do Nowego Jorku.
Rozbieram się w niewielkiej sypialni i liczę na to, że uda mi się
zdrzemnąć godzinkę czy dwie. Kiedy się kładę, rozmyślam
o wczorajszym wieczorze. Poszliśmy na Galę Nadziei organizowaną
przez Związek Pomocy w Seattle. Ana tak elegancko wyglądała
w bladoróżowej sukience i kolczykach drugiej szansy.
Jeszcze lepiej prezentowała się później, kiedy ją rozebrałem.
Powinna tu ze mną być. Zamykam oczy i uciekam myślami do naszej
nocy poślubnej, tutaj, na pokładzie gulfstreama.
Hmm… Mam nadzieję, że przyśni mi się moja żona.

BUDZĘ SIĘ, TROCHĘ już świeższy, mniej więcej godzinę przed Nowym
Jorkiem. Ubieram się szybko. Taylor siedzi w głównej kabinie i je
rogalika – chyba z szynką i serem.
– Dzień dobry, panu.
– Cześć. O super, śniadanie. Udało ci się choć trochę zdrzemnąć?
Kiwa głową, jak zwykle idealnie zadbany.
– Tak, dziękuję.
Siadam i dołącza do nas kapitan.
– Jak się spało, proszę pana? – pyta.
– Dobrze, dziękuję. Wszystko w porządku?
– Przekierowano nas na lotnisko JFK. Na Teterboro był jakiś
wypadek.
– Wypadek?
– Z tego, co mi wiadomo, to nic poważnego, ale niestety przytrafiło
się akurat teraz.
– Zostanie mi przez to mniej czasu w GEH Fiber Optics – mówię do
Taylora.
– Skontaktowaliśmy się już z personelem naziemnym firmy Sheltair
i przekierowaliśmy pański samochód z drugiego lotniska.
– Dobrze. Jak wylądujemy, możecie zabrać gulfstreama na
Teterboro? Będzie wygodniej stamtąd wracać.
– Zobaczę, co da się zrobić. – Stephan uśmiecha się i wraca do
kokpitu.

PO CZTERDZIESTU MINUTACH lądujemy na JFK. Podczas gdy kołujemy


do terminala, sprawdzam skrzynkę mailową. Czeka na mnie
wiadomość od Any.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Ty też bądź grzeczny
Data: 25 sierpnia 2011, 09:03
Adresat: Christian Grey

Daj mi znać, jak tylko wylądujesz – inaczej będę się martwić.


A ja będę grzeczna. Co złego może mi się stać z Kate?

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Kate? Całkiem sporo może jej się stać z Kate. Kiedy spotkałem
pannę Kavanagh po raz drugi, Ana była wstawiona. Właśnie dlatego
spędziliśmy pierwszą noc razem. Cholera! Dzwonię do niej.
– Ana St… Grey.
Tak miło jest usłyszeć jej głos.
– Cześć.
– Cześć, jak lot?
– Długi. Co planujesz robić z Kate?
– Chcemy tylko wyskoczyć na drinka.
Wyskoczyć? Podczas gdy Hyde wciąż jest na wolności? Niech to szlag!
– Sawyer i ta nowa pani ochroniarz, Prescott, się nami zaopiekują –
mówi słodko.
Wtedy sobie przypominam.
– Myślałem, że Kate przyjdzie do naszego mieszkania.
– Tak, ale najpierw skoczymy się napić.
Wzdycham.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Nie ma mnie w Seattle. Jeżeli coś im się stanie… coś jej się stanie,
a mnie tam nie będzie, nigdy sobie nie wybaczę.
– Christianie, wszystko będzie w porządku. Są ze mną Ryan, Sawyer
i Prescott. To tylko szybki drink. Odkąd poznałam ciebie, widziałam
się z Kate tylko kilka razy. Proszę, to moja najlepsza przyjaciółka.
– Nie chcę cię odcinać od przyjaciół, Ano, ale myślałem, że Kate
odwiedzi cię w mieszkaniu.
Wzdycha.
– No dobrze, zostaniemy w domu.
– Tylko dopóki ten szaleniec wciąż jest na wolności. Proszę.
– Już się zgodziłam – mruczy pod nosem i nietrudno się domyślić,
że jest poirytowana.
Dławię chichot wynikający z ulgi, że Ana znowu jest sobą.
– Zawsze wiem, kiedy przewracasz oczami.
– Ojej, przepraszam, nie chciałam cię martwić. Dam znać Kate.
– Dzięki. – Wypuszczam powietrze. Mogę się zająć swoim dniem,
nie martwiąc się o nią.
– Gdzie jesteś?
– Na płycie lotniska JFK.
– Och, więc dopiero wylądowaliście?
– Tak. Prosiłaś, żebym dał znać, jak tylko wylądujemy.
– Cóż, panie Grey, cieszę się, że chociaż jedno z nas jest tak
skrupulatne.
– Pani Grey, pani umiejętność tworzenia hiperboli nie zna granic.
Co ja mam z panią zrobić?
– Och, jestem pewna, że wymyślisz coś kreatywnego. Zwykle ci się
to udaje – szepcze.
– Flirtujesz ze mną?
– Tak – mówi bez tchu i nawet na taką odległość, przez telefon, jej
głos jest podniecający.
Uśmiecham się szeroko.
– Muszę już lecieć. Proszę, Ano, słuchaj ochroniarzy. Oni naprawdę
wiedzą, co robią.
– Dobrze, Christianie. – Znowu wiem, że przewraca oczami.
– Widzimy się jutro wieczorem. Zadzwonię później.
– Żeby sprawdzić, co robię?
– Tak jest.
– Och, Christianie! – karci mnie.
– Au revoir, pani Grey.
– Au revoir, Christianie. Kocham cię.
Nigdy mi się nie znudzi słuchanie, jak wypowiada te słowa.
– A ja ciebie, Ano.
Żadne z nas nie odkłada słuchawki.
– Rozłącz się, Christianie – szepcze.
– Cóż za dyktatorka się z ciebie robi.
– Twoja dyktatorka.
– Moja – szepczę – rób, co ci się każe. Rozłącz się.
– Tak jest – mruczy i odkłada słuchawkę.
Czuję smutek.
Ana.
Piszę szybkiego maila.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Świerzbiące dłonie
Data: 25 sierpnia 2011, 13:42 EDT
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
przez telefon jest Pani równie zajmująca jak zwykle.
Nie żartowałem. Rób to, co każą Ci ochroniarze.
Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna.
Kocham Cię.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Samolot zatrzymuje się przed terminalem, gdzie czeka już na nas


samochód. Pora pojechać do dzielnicy Flatiron i zewrzeć szyki.
Nie znoszę męczącej drogi z lotniska JFK na Manhattan. Ulice są
kompletnie zakorkowane i jeżeli w ogóle da się jechać, to zawsze
powoli. Właśnie dlatego wolę latać na Teterboro. Odpisuję na maile,
aż w końcu wyglądam przez okno. Przejeżdżamy właśnie autostradą
przez Queens, w drodze do Tunelu Queens–Midtown. Widać już stąd
Manhattan. Jest coś magicznego w tych rysujących się na tle nieba
sylwetkach budynków. Ostatni raz w Nowym Jorku byłem kilka
miesięcy temu, jeszcze zanim poznałem Anę. Muszę ją tu niedługo
zabrać, choćby po to, żeby zobaczyła ten kultowy widok. Jeszcze nigdy
tu nie była.
Jedziemy bezpośrednio do GEH Fiber Optics, mieszczącego się
w starym budynku przy Wschodniej Dwudziestej Drugiej Ulicy.
Parkujemy przed wejściem. Czuję, że miasto tętni życiem. To
pobudzające. Kiedy wysiadam z samochodu prosto w serce
zatłoczonego Manhattanu, rośnie we mnie ekscytacja przed
pierwszym dzisiejszym spotkaniem.
Zespół inżynierów robi na mnie ogromne wrażenie. Młodzi.
Kreatywni. Pełni energii. Czuję się tu jak u siebie. Przy długim lunchu
składającym się z kanapek i piwa opowiadam im o tym, jak ich
technologia zrewolucjonizuje działalność Kavanagh Media i dlaczego
to, czym się teraz zajmują, jest kluczowe, żeby zapewnić dalszy rozwój
tej firmy. To pierwszy środek masowego przekazu, który będzie
korzystał z ich technologii. Kiedy tłumaczę im, jak zamierzamy
wykorzystać ich fachową wiedzę w innych dziedzinach, są wyjątkowo
podekscytowani.
Ros miała rację – to spotkanie było nam potrzebne. Hassan, który
jest teraz starszym wiceprezesem firmy, to młody, mądry i pełen
determinacji facet. Przypomina mi mnie. Jest o niebo lepszy od
Woodsa. To godny następca – inspirujący i przebojowy, z wizją.
Wystarczy spojrzeć na biuro, do którego Woods wcisnął swój zespół,
żeby zrozumieć, z jak wąskiej, krótkoterminowej perspektywy na to
patrzył. Co też on sobie myślał? Z ekskluzywnej i szczerze mówiąc,
dość pretensjonalnej recepcji przechodzi się do ciasnej, obskurnej
przestrzeni biurowej, która domaga się remontu. Trzeba się stąd
przenieść. Zleciłem to Rachel Morris, ich szefowej logistyki. Na
szczęście chętnie się tym zajmie. Nic dziwnego, że morale zespołu
spada. To miejsce jest koszmarnie ponure. Piszę do Ros, żeby
sprawdziła w wygasającej za dwa lata umowie najmu, czy możemy się
z niej wycofać wcześniej.
Wychodzę stamtąd dopiero po szóstej i jesteśmy już mocno
spóźnieni. Ledwie starcza mi czasu, żeby skoczyć do swojego
mieszkania w TriBeCe i przebrać się w smoking. Jadę na imprezę
charytatywną Organizacji Porozumienia Telekomunikacyjnego
niedaleko Union Square.
Z samochodu próbuję zadzwonić do Any, ale nie mam sygnału.
Cholera.
Nie umyka mi ironia tej sytuacji. Spróbuję później.
Tak jak się spodziewałem, atmosfera tego wydarzenia jest dość
swobodna, dzięki czemu mam okazję porozmawiać z innymi
członkami zarządu i przedsiębiorcami ze swojej branży. Ale na
wczorajszą galę charytatywną w Seattle poszedłem z Aną i choćby
tylko z tego względu była znacznie przyjemniejsza.
Podczas gdy pozostali goście raczą się kanapeczkami i drinkami,
znowu do niej dzwonię, ale zgłasza się poczta głosowa. Już mam
zostawić wiadomość, kiedy przerywa mi gospodarz, doktor Alan
Michaels, który ogromnie się cieszy, że mnie widzi.
O wpół do dziesiątej, kiedy jemy przystawki, dyskretnie podchodzi
do mnie Taylor.
– Proszę pana, pani Grey wyszła z Kate Kavanagh na drinka do Zig
Zag Café.
– Naprawdę? – Przecież mówiła, że wróci do mieszkania. Zerkam na
zegarek. W Seattle jest teraz wpół do siódmej. – Kto z nią jest?
– Sawyer i Prescott.
– No dobrze. – Może to tylko jeden drink. – Daj mi znać, kiedy będą
wychodzić.
Mówiła, że zostanie w domu.
Czemu to zrobiła?
Wie, że się o nią martwię.
Niepoczytalny i nieprzewidywalny Hyde wciąż jest na wolności.
Psuje mi się humor i nie umiem się skupić na toczącej się wokół
rozmowie. Przy stoliku siedzą same rekiny z mojej branży oraz ich
żony i jeden mąż. Spotkaliśmy się po to, żeby zebrać fundusze na
nowe technologie dla szkół w mniej uprzywilejowanych,
potrzebujących społecznościach na terenie całego kraju. Ale przy
stole jest nas tylko dziewięcioro i jedno puste miejsce – nieobecność
mojej żony rzuca się w oczy.
W domu też jej nie ma.
– Gdzie jest dzisiaj pańska żona? – pyta mnie siedząca po mojej
lewej stronie Callista Michaels.
To żona doktora Michaelsa, organizatorka dzisiejszego wydarzenia.
Jest starsza, chyba po pięćdziesiątce, i cała w diamentach.
– W Seattle.
W pieprzonym barze.
– Jaka szkoda, że nie mogła do nas dołączyć.
– Niestety, pracuje i bardzo to lubi.
– Och, to ciekawe. Czym się zajmuje?
Zaciskam zęby.
– Pracuje w wydawnictwie.
I chciałbym, żeby tutaj była.
Albo żebym ja był teraz w Seattle.
Nastrój jeszcze bardziej mi się psuje. Polędwica w sosie berneńskim
nie smakuje już tak jak przed chwilą. To dziwne. Zawsze bywałem na
tych wydarzeniach sam, a teraz nie wiem, co mnie podkusiło, żeby
przyjąć zaproszenie bez Any.
Cóż, myślałem, że będzie tu ze mną.
Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, na wczorajszej gali
wydawała się trochę znudzona.
A dzisiaj poszła się napić. Z Kate.
I dobrze się bawi.
Niech to szlag.
Odkąd się znamy, zawsze kiedy wychodzi gdzieś z Kate, za dużo
pije. Pierwszy raz, kiedy spaliśmy razem w Portlandzie, była tak
pijana, że zasnęła w moich ramionach. Kiedy wróciła do domu po
swoim wieczorze panieńskim, była kompletnie wstawiona. Przed
oczami staje mi obraz Any leżącej nago w łóżku, wyciągającej do mnie
ręce, mówiącej tym słodkim, uwodzicielskim głosem: „Możesz ze mną
zrobić, co tylko zechcesz”.
Kurwa!
Tak jest zawsze, kiedy wychodzi gdzieś z Kavanagh.
Uspokój się, Grey. Są z nią ochroniarze.
Co złego może jej się stać?
Hyde. On przecież gdzieś tam jest. I pragnie zemsty? Nie wiem.
To szaleniec.
Zerkam na Taylora, który stoi na drugim końcu pomieszczenia.
Potrząsa głową.
Jeszcze nie wróciła, czyli wciąż pije. Z Kavanagh.
Z rozmyślań wyrywa mnie rozmowa o minerałach z regionów
ogarniętych konfliktem oraz o wiarygodnych źródłach informujących
o etycznym wydobyciu surowców.
Po przepysznym i szczerze mówiąc, podnoszącym na duchu cieście
z ciemnej czekolady ponownie zerkam na Taylora.
Znowu kręci głową.
Do diabła.
Ile drinków wypije tym razem?
Mam nadzieję, że chociaż coś zjadła.
– Przepraszam na chwilę, muszę wykonać telefon.
Wstaję od stołu i dzwonię do niej z holu. Nie odbiera. Próbuję
jeszcze raz. Bez odpowiedzi. Próbuję po raz trzeci. Wciąż nic.
Kurwa.
Wysyłam jej SMS-a.

GDZIE TY, DO CHOLERY, JESTEŚ?!

Powinna być w domu. Albo tutaj.


Wiem, że jestem przesadnie rozdrażniony, ale ona nawet nie
odbiera moich telefonów.
Wparowuję z powrotem do sali balowej, gdzie zaraz się zacznie
aukcja charytatywna. Słucham dwóch pierwszych ofert. Obie dotyczą
golfa.
Pieprzyć to.
Wypisuję czek na sto tysięcy dolarów i wręczam go pani Michaels.
– Bardzo mi przykro, Callisto, ale muszę już iść. Dziękuję za
zorganizowanie cudownego wieczoru. Na przyszły rok deklaruję tę
samą kwotę, to przecież szczytny cel.
– Christianie, jesteś bardzo hojny, dziękuję.
Kiedy zbieram się do wyjścia, ona również wstaje i całuje mnie
w oba policzki. Tego się nie spodziewałem.
– Dobrej nocy – żegnam się z Callistą i ściskam dłoń jej mężowi.
Na końcu sali dostrzegam Taylora. Wygląda na to, że dzwoni już po
samochód.
Mimo wysokich sufitów i wspaniałego widoku na miasto to miejsce
zrobiło się nagle bardzo klaustrofobiczne, więc oddycham z ulgą,
kiedy wychodzimy na zewnątrz. Wita nas kojący upał nowojorskiego
wieczoru.
– Musimy chwilę poczekać na samochód, proszę pana.
– Okej. Ona wciąż tam jest? W Zig Zagu?
– Tak, proszę pana.
– Wracajmy do domu.
Taylor przekrzywia głowę.
– W TriBeCe?
– Nie, w Seattle.
Przygląda mi się z kamienną twarzą, ale z pewnością myśli, że
zwariowałem.
Wzdycham.
– Tak, jestem pewien. Chcę wrócić do domu – odpowiadam na
niezadane pytanie.
– Powiadomię Stephana.
Odchodzi na bok od głównego wejścia, żeby zatelefonować, a ja raz
jeszcze wybieram numer Any. Znowu zgłasza się skrzynka. Nie ufam
sobie na tyle, żeby zostawić wiadomość. Zadzwoniłbym do Sawyera,
ale boję się, że stracę nad sobą panowanie.
Taylor mógłby się z nim skontaktować. Tylko co by to dało?
Przecież Sawyer nie może jej tak po prostu wyciągnąć z tego baru.
Może?
Grey, zachowuj się.
Taylor kończy rozmowę i wraca do mnie z ponurą miną.
Co, do diabła?
– Gulfstream jest na Teterboro, proszę pana. Za godzinę będzie
gotowy do lotu.
– Świetnie, zatem ruszajmy.
– Chce pan zahaczyć po drodze o mieszkanie?
– Nie, nic stamtąd nie potrzebuję, a ty?
– Też nie.
– W takim razie jedźmy prosto na lotnisko.
W samochodzie zagłębiam się w myślach. Dręczy mnie podejrzenie,
że nie zachowuję się najlepiej, chociaż wciąż nie tak źle jak moja
żona. Czemu nie może dotrzymywać obietnic?
Albo chociaż dać mi znać?
Hyde pragnie zemsty i po prostu się boję.
O nią.
I o siebie, gdybym ją stracił.
PIĄTEK, 26 SIERPNIA 2011

W siadamy do samolotu. Zdejmuję muszkę, składam ją i wsuwam


do zewnętrznej kieszonki na piersi smokingu. Taylor odwiesza nasze
marynarki do niewielkiej szafy, a ja biorę dla nas obu po kocu
i zajmuję miejsce w głównej kabinie.
Przez okno wpatruję się w ciemność New Jersey, a napięcie, które
wcześniej siedziało mi w mięśniach, czuję teraz w kościach. Kiedy
czekaliśmy w terminalu na gulfstreama, udało mi się powstrzymać
przed kolejnym telefonem do Any. Dłużej jednak nie dam rady, więc
podczas gdy Stephan i Beighley robią ostatni przegląd przed odlotem,
dzwonię do Sawyera.
– Panie Grey – mówi, a w tle słychać szmer dochodzących z baru
dźwięków.
Ludzie korzystają z wolnego wieczoru. Podobnie jak i Ana.
– Dobry wieczór, Sawyerze. Czy pani Grey wciąż jest z tobą?
– Tak, proszę pana.
Kusi mnie, żeby go poprosić, by podał jej słuchawkę, ale wiem, że
poniosą mnie nerwy, a ona prawdopodobnie dobrze się bawi. Trochę
się uspokajam, wiedząc, że Sawyer ma ją na oku.
– Chce pan z nią porozmawiać?
– Nie, ale trzymaj się blisko niej. Zadbaj o jej bezpieczeństwo.
Hyde może być wszędzie.
– Tak jest. Pilnujemy jej razem z Prescott – odpowiada.
Rozłączam się i zerkam na Taylora. Siedzi naprzeciw mnie, po
skosie, i przygląda mi się z kamienną twarzą.
Patrzę na swój telefon. Przez wściekłość na żonę zapomniałem
nawet powiedzieć Sawyerowi, że wracamy do domu. Taylor musi
myśleć, że mi odbiło.
Bo mi odbiło – odbiło mi na punkcie mojej przeklętej żony, której
nie można zaufać, że zrobi to, co obiecała. Taylor widział, jak
siedziałem w holu na podłodze i gapiłem się na windę po tym, jak Ana
mnie zostawiła. To on dał mi klej do małego szybowca.
– Nic jej nie będzie, proszę pana – mówi łagodnie.
Znowu na niego zerkam i gryzę się w język.
To nie jego pieprzony interes.
To sprawa pomiędzy mną a moją żoną.
W głębi ducha też myślę, że nic jej nie będzie.
Ale muszę mieć pewność.
Czemu, do cholery, nie może zrobić tego, czego potrzebowałem?
Chociaż raz.
Chociaż teraz.
Kipiąc ze złości, wysyłam jej krótkiego maila.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Wściekły. Nie masz pojęcia, jak bardzo wściekły.
Data: 26 sierpnia 2011, 00:42 EST
Adresat: Anastasia Grey

Anastasio,
Sawyer powiedział mi, że popijasz sobie drinki w barze, mimo że
powiedziałaś mi, że zostaniesz w domu.
Wyobrażasz sobie, jaki jestem w tej chwili wściekły?
Widzimy się jutro.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Beighley ogłasza, że za chwilę startujemy. Obaj z Taylorem


zapinamy pasy bezpieczeństwa.
– Możesz zająć łóżko, jeśli chcesz się zdrzemnąć – proponuję. – Ja
raczej nie zasnę.
– Nie trzeba, proszę pana.
Jak wolisz. Odchylam się do tyłu i zamykam oczy. Na szczęście
Beighley lubi się zdrzemnąć i przespała całe popołudnie, więc
zabierze nas do domu.

ŚPIĘ NIESPOKOJNIE. W MOICH snach przeplatają się dominacja


i uległość. Stoję nad Aną ze szpicrutą w dłoni. Elena stoi ze szpicrutą
w dłoni nade mną. To zagmatwane i niepokojące.
Staram się nie spać.
Żeby nie zasnąć, przechadzam się szybkim krokiem tam
i z powrotem. Czuję się jak zamknięte w klatce zwierzę, a nawet
gorzej, bo gulfstream raczej nie został zaprojektowany do
spacerowania.
Do diabła. Chce mi się wyć do księżyca.
Chcę być w domu.
Chcę się wtulić w Anę.

Z NIESPOKOJNEJ DRZEMKI WYBUDZA mnie lądowanie na Boeing Field.


Otwieram wyschnięte od klimatyzacji oczy, czując pod powiekami
piasek po nieprzespanej nocy. Sięgam po telefon. Taylor nie śpi.
Ciekawe, czy w ogóle zasnął.
– Która godzina? – pytam, kiedy znajdujemy się na końcu pasa
startowego.
– Dziesięć po czwartej.
– Wcześnie. Ktoś po nas przyjedzie?
– Wysłałem Ryanowi maila, miejmy nadzieję, że go przeczytał.
Obaj równocześnie włączamy komórki.
Niech to szlag. Czeka na mnie kilka wiadomości i sądząc po
irytujących dźwiękach powiadomień dochodzących z telefonu
Taylora, na niego również. Mam SMS-a i nieodebrane połączenie od
Any. Zaczynam od pierwszego.

ANA
WCIĄŻ JESTEM W JEDNYM KAWAŁKU.
DOBRZE SIĘ BAWIŁAM. TĘSKNIĘ ZA TOBĄ – PROSZĘ,
NIE BĄDŹ ZŁY.

Za późno, Ano.
Przynajmniej za mną tęskniła.
Odsłuchuję też wiadomość, którą nagrała chropawym,
niespokojnym głosem: „Hej, to ja. Proszę, nie bądź zły. W mieszkaniu
doszło do pewnego incydentu, ale sytuacja jest już opanowana, więc
nie musisz się martwić. Nikomu nic się nie stało. Zadzwoń”.
Co, do cholery?
Moja pierwsza myśl jest taka, że Leila znowu się włamała. Może to
faktycznie ona kierowała dodge’em. Zerkam na Taylora, który
wyraźnie pobladł.
– Hyde wdarł się do mieszkania. Ryanowi udało się go złapać
i oddać glinom – mówi.
Mój świat staje w miejscu.
– Ana? – szepczę, gdy uchodzi ze mnie całe powietrze.
– Nic jej nie jest.
– Gail?
– Z nią też wszystko w porządku.
– Co, do cholery?
– Właśnie.
Taylor wygląda na równie wstrząśniętego jak ja. Samolot się
zatrzymuje. Dzwonię do Any, ale od razu zgłasza się poczta głosowa.
Cholera.
Hyde w mieszkaniu? Jak? Dlaczego? Co?
Staram się jakoś poukładać to sobie w głowie, ale wyczerpanie
utrudnia mi koncentrację. Ana nie odbiera, więc pewnie śpi.
Przynajmniej taką mam nadzieję. Ulżyło mi, że nic jej nie jest, ale
muszę ją zobaczyć, aby mieć pewność. Kiedy Stephan otwiera drzwi
samolotu, rześkie poranne powietrze wpływa do kabiny i przenika
mnie do szpiku kości. Wstaję, drżąc z zimna. Taylor podaje mi
marynarkę i wysiada jako pierwszy.
– Wielkie dzięki, Beighley, Stephan – mówię, zakładając górę od
smokingu, żeby osłonić się trochę od zimnego powietrza.
– Proszę bardzo – odpowiada Beighley.
– Naprawdę wam dziękuję, że ogarnęliście to wszystko tak na
ostatnią chwilę.
– To żaden problem.
– Odpocznijcie trochę. – Ściskam im dłonie i idę za Taylorem do
Sawyera, który czeka przy audi.
W drodze do Escali przedstawia nam swoje sprawozdanie. Podczas
gdy Ana i Kate bawiły się w Zig Zag Café, Hyde, ubrany
w kombinezon, zjawił się pod Escalą i zadzwonił do wejścia
służbowego. Ryan go rozpoznał, wpuścił i obezwładnił. Przyjechała
policja i pogotowie. Zabrali Hyde’a i wszystkich przesłuchali.
Do kurwy nędzy!
– Był uzbrojony? – pyta Taylor.
– Tak.
– Ryanowi nic się nie stało? – pytam.
– Nic, ale doszło do bójki. Jedne z drzwi są do naprawy.
– Do bójki?
Nie mogę w to uwierzyć!
– Tak, do rękoczynów.
Kurwa.
– Ale Ryanowi nic nie jest?
– Nie, proszę pana.
– A Gail? Była tam? – pyta dalej Taylor.
– W domowym schronie.
Dzięki ci, Ros Bailey! Zerkam na Taylora, który zaciska powieki
i pociera czoło dłonią.
Niech to szlag. Obie nasze kobiety znalazły się w niebezpieczeństwie
przez tego koszmarnego sukinsyna, Hyde’a.
– Kto zadzwonił na policję? – pyta Taylor.
– Ja. Pani Grey nalegała.
– I słusznie – mruczę. – Co on, do cholery, chciał osiągnąć?
– Nie mam pojęcia, proszę pana. Ach, jeszcze jedno. Przed
budynkiem byli wczoraj dziennikarze.
Cholera. A już stracili nami zainteresowanie. Ten dzień robi się
coraz lepszy, a jest dopiero – zerkam na zegarek – 4:40.
– Ryan przeczytał waszego maila, dopiero kiedy kładł się spać –
mówi Sawyer. – Było już za późno, żeby poinformować wszystkich, że
pan wraca.
– Czyli Ana i Gail o tym nie wiedzą?
– Nie, proszę pana.
– Okej.
Przez resztę krótkiej podróży milczymy. Każdy z nas zaprzątnięty
własnymi, prześladującymi go myślami. Gdyby Ana była w domu,
schowałaby się do schronu razem z Gail, a Ryan nie musiałby stawiać
czoła Hyde’owi sam, tylko miałby wsparcie.
Czemu nie może robić tego, o co się ją prosi?
Sawyer parkuje samochód w garażu. Obaj z Taylorem wyskakujemy
i biegniemy prosto do windy.
– Dobrze, że wróciliśmy wcześniej – mówię.
– To prawda – zgadza się ze mną, kiwając głową.
– Co za pieprzony burdel.
– W rzeczy samej – odpowiada, jak zwykle małomówny.
– Niech wszyscy trochę się wyśpią, a potem zrobimy naradę.
– Tak jest.
Kiedy tylko drzwi windy się otwierają, wbiegamy do korytarza.
Przyświeca nam ten sam cel: sprawdzić, czy naszym kobietom nic się
nie stało. Biegnę do sypialni i wiem, że Taylor robi dokładnie to samo.
Pędem wpadam do pokoju. Na szczęście gruby dywan tłumi dźwięk
moich kroków.
Ana śpi głęboko, zwinięta w kłębek po mojej stronie łóżka. Ma na
sobie moją koszulkę.
Jest tutaj.
Bezpieczna.
Ulga, którą czuję, jest tak silna, że niemal powala mnie na kolana.
Stoję i patrzę na swoją żonę. Nie chcę ryzykować dotykania jej, żeby
jej nie obudzić.
Obudzić i zatopić się w jej ramionach.
Ciekaw jestem, jak bardzo była wczoraj pijana.
Ano, Ano, Ano.
Pewnie przeżyła niezły szok, kiedy wróciła do domu i znalazła
w nim Hyde’a.
Zbieram się w sobie i palcem wskazującym muskam jej policzek.
Ana mruczy coś przez sen, więc zamieram w bezruchu, aby jej nie
obudzić. Kiedy jej oddech się wyrównuje, wyślizguję się z sypialni
i wracam do salonu. Muszę się napić.
Mijam drzwi do holu i widzę, że zwisają z zawiasów. Całe ściany są
podrapane, ale nie dostrzegam nigdzie śladów krwi.
Dzięki Bogu. Bójka? Chyba raczej prawdziwa bitwa.
Na dodatek Hyde był uzbrojony. Mógł zamordować Ryana tutaj,
w moim domu.
Robi mi się niedobrze na samą myśl.
Podchodzę do barku i nalewam sobie laphroaig. Wypijam
szklaneczkę jednym haustem, rozkoszując się tym, jak whisky pali
mnie w gardle. Ciepło trunku rozchodzi się po moim ciele i dołącza do
szalejącej w jelitach burzy. Biorę głęboki oddech, nalewam sobie
drugą, większą porcję i wracam do sypialni.
Naprawdę powinienem się przespać, ale jestem zbyt przejęty.
I zbyt wkurzony.
Nie, nie tylko wkurzony. Wściekły.
Ten pojebany zasraniec naruszył nietykalność mojego domu.
Po cichu odsuwam krzesło spod okna i stawiam je po swojej stronie
łóżka. Siedzę, patrząc, jak Ana śpi, i powoli sącząc whisky. Szczypię
się w nos, próbując uspokoić rozszalałą we mnie burzę.
Bezskutecznie.
Chciał skrzywdzić moją żonę.
To jedyny wniosek, jaki przychodzi mi do głowy.
Porwać ją? Zabić?
Żeby się na mnie zemścić.
A Ana… Jej tu nie było.
Tu, gdzie prosiłem, żeby była.
Gdzie kazałem jej być.
Gniew gotuje się we mnie i przeradza w gorzką wściekłość.
Nie mam dla niej ujścia.
Tylko whisky i palący przy każdym łyku ogień.
Krzyżuję nogi i stukając palcem w wargę, wymyślam, jak chciałbym
załatwić Hyde’a.
Powiesić go. Udusić. Pobić na śmierć. Zastrzelić. W końcu mam
broń Leili.
I ukarać Anę za to, że mnie nie słucha.
Packą. Pejczem. Szpicrutą… Pasem.
Ale nie mogę. Nie pozwoli mi na to.
Kurwa.
Zaczyna świtać i w pokoju robi się coraz jaśniej.
Ana wierci się i otwiera oczy. Rozchyla usta i tłumi okrzyk
zaskoczenia, kiedy dociera do niej, że siedzę i na nią patrzę.
– Hej – szepcze.
Dokańczam drinka i odstawiam szklaneczkę na szafkę nocną. Myślę,
co powiedzieć swojej żonie.
– Cześć – mruczę i mam wrażenie, że to nie ja mówię, tylko jakiś
robot. Ktoś pozbawiony uczuć.
– Wróciłeś.
– Na to wygląda.
Podnosi się. Jej oczy są błyszczące, niebieskie i urocze.
– Jak długo tu siedzisz i patrzysz, jak śpię?
– Wystarczająco długo.
– Wciąż jesteś zły – szepcze.
Och, chciałbym być tylko zły. Moja robotyczna wersja wypowiada to
słowo na głos, sprawdzając, jak brzmi. Jest zbyt słabe.
– Nie, Ano, zły to zdecydowanie zbyt mało powiedziane.
– Zbyt mało… To nie brzmi dobrze.
Nie, nie brzmi. Wpatrujemy się w siebie nawzajem. Chciałbym wstać
i krzyczeć, i wrzeszczeć. Powiedzieć jej, jak bardzo jestem
zawiedziony i jaką ogromną ulgę odczuwam.
Jak przerażony jestem.
I kurewsko wściekły.
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wcześniej doświadczył głębi tych
sprzecznych uczuć, które teraz mną targają. Ale robotyczny ja nie wie,
co robić. Wszystkie systemy zostały wyłączone, żeby powstrzymać
wybuch.
Ana sięga po swoją szklankę i upija łyk wody.
– Ryan złapał Jacka – mówi, kiedy ją odstawia.
– Wiem.
Marszczy brew.
– Długo zamierzasz być taki monosylabiczny?
Próbuje żartować?
– Tak – odpowiadam, nie potrafiąc wydusić z siebie nic więcej.
Marszczy brwi jeszcze mocniej.
– Przepraszam, że nie było mnie w domu.
– Faktycznie czujesz się winna?
– Nie.
– Więc po co to mówisz?
– Bo nie chcę, żebyś był na mnie zły.
Na to już za późno, Ano. Wzdycham i przeczesuję włosy ręką.
– Detektyw Clark chyba chce z tobą porozmawiać – mówi.
– Och, z pewnością.
– Christianie, proszę…
– O co?
– Nie bądź taki zimny.
Zimny?
– Anastasio, bynajmniej nie czuję się teraz zimny. Płonę. Płonę
z wściekłości. Nie wiem, jak mam sobie poradzić z tymi – macham
ręką, szukając natchnienia – uczuciami.
Otwiera oczy szerzej i zanim zdążę ją powstrzymać, gramoli się
z łóżka i siada mi na kolanach. Zaskakuje mnie tym. To miła,
rozbrajająca próba odwrócenia mojej uwagi od tej wściekłości.
Powoli i ostrożnie, tak żeby jej nie zgnieść, oplatam ją ramionami
i wtulam się w jej włosy, wdychając jej wyjątkowy zapach.
Jest tutaj.
Jest bezpieczna.
Nieprzelane łzy wdzięczności palą mnie w gardle.
Dzięki Bogu, że jest bezpieczna.
Przytula mnie i całuje w szyję.
– Och, pani Grey, co też ja z panią zrobię? – mówię zachrypniętym
głosem i całuję ją w czubek głowy.
– Ile wypiłeś?
– Czemu?
– Zwykle unikasz mocnych alkoholi.
– To druga szklaneczka. Miałem naprawdę męczącą noc, Anastasio.
Odpuść mi.
Czuję, jak się uśmiecha.
– Skoro pan nalega, panie Grey. – Znowu wtula się w moją szyję. –
Bosko pachniesz. Spałam po twojej stronie łóżka, bo poduszka
pachnie tobą.
Och, Ano.
Całuję jej włosy.
– Doprawdy? Nawet się zastanawiałem, dlaczego tu leżysz. Ale
wciąż jestem na ciebie wściekły.
– Wiem – szepcze.
Moja ręka gładzi ją rytmicznie po plecach. Ten dotyk jest kojący.
Pomaga mi wrócić do rzeczywistości.
– A ja jestem wściekła na ciebie – mówi.
Przestaję ją głaskać.
– A cóż ja takiego zrobiłem, żeby zasłużyć sobie na twój gniew?
– Powiem ci później, jak już przestaniesz płonąć z wściekłości.
Całuje mnie w szyję. Zamykam oczy i ją przytulam.
Mocno.
Nie chcę jej wypuszczać.
Mogłem ją stracić. Ten dupek mógł ją przecież zabić.
– Kiedy myślę o tym, co by się stało… – Ledwo udaje mi się
wykrztusić te słowa przez wciąż zaciśnięte z wściekłości gardło.
– Nic mi nie jest.
– Och, Ano – mamroczę i chce mi się płakać.
– Nic mi nie jest. Nikomu nic się nie stało, jesteśmy tylko trochę
roztrzęsieni. Gail też nic nie jest. Ani Ryanowi. A Jacka już nie ma.
– Bynajmniej nie dzięki tobie – mruczę.
Odchyla się do tyłu i piorunuje mnie wzrokiem.
– Co masz na myśli?
– Nie chcę się teraz o to kłócić, Ano.
Wygląda na to, że waży moje słowa i nie wiedzieć dlaczego, znowu
się we mnie wtula. Nie robiłaby tego, gdyby wiedziała, o co mi chodzi.
Ale przecież wie.
Zna mnie.
Diabelskie nasienie.
Widziała potwora.
– Chcę cię ukarać – wyszeptuję mroczne, płynące z głębi
wyznanie – naprawdę sprać cię na kwaśne jabłko.
Nieruchomieje.
– Wiem – szepcze.
Nie tego się spodziewałem.
– Może to zrobię.
– Mam nadzieję, że nie – odpowiada cichym, ale stanowczym
głosem.
Wzdycham. Nigdy do tego nie dojdzie. Wiem i pogodziłem się
z tym, gdy do mnie wróciła.
Ale chciałbym.
Naprawdę cholernie bym chciał.
Tyle że ostatnim razem, kiedy to zrobiłem, odeszła ode mnie.
A teraz jest moją żoną i tak już zostanie.
Przytulam ją mocniej.
– Ano, Ano, Ano. Nawet święty by z tobą nie wytrzymał.
– Mogę o panu powiedzieć wiele rzeczy, panie Grey, ale bycie
świętym do nich nie należy.
Oto i ona.
Moja dziewczyna.
Chichoczę cicho i chociaż śmiech brzmi pusto nawet dla moich
uszu, działa oczyszczająco.
– Dobrze powiedziane, pani Grey. – Całuję ją w czoło. – Wracaj do
łóżka. Też późno poszłaś wczoraj spać.
Podnoszę ją i układam do snu.
– Położysz się ze mną? – pyta, spojrzeniem błagając, żebym został.
– Nie, mam trochę rzeczy do załatwienia. – Sięgam po swoją pustą
szklankę. – Śpij, obudzę cię za parę godzin.
– Wciąż jesteś na mnie zły?
– Tak.
– W takim razie niech będzie, wracam do spania.
– Świetnie. – Opatulam ją kołdrą i całuję w czoło. – Śpij.
Wychodzę z pokoju, zanim zmienię zdanie.
Wiem, że od niej uciekam, bo może mnie zranić bardziej niż
ktokolwiek inny. Gdyby Hyde się do niej dobrał… Cholera. Jeśli
zniknęłaby z tego świata, zabolałoby mnie to bardziej niż wszystko, co
do tej pory przeżyłem.
Przechodzę przez kuchnię, zostawiam szklankę przy zlewie i idę do
swojego gabinetu. Potrzebny mi jest plan. Notuję, co mam do
załatwienia, i wysyłam Andrei maila, żeby odwołała moje spotkania
w Waszyngtonie. Mówię jej, że musiałem wrócić do Seattle, ale wciąż
mogę wziąć w nich udział przez WebEx albo przez telefon. Wysyłam
wiadomość, wiedząc, że jak tylko media się zorientują, że Hyde został
aresztowany, nie będę musiał się tłumaczyć.
Wyciągam teraz jego teczkę, żeby raz jeszcze przejrzeć informacje,
które dostałem od Welcha. Szukam czegoś, co wskazywałoby na jego
niepoczytalność. Cały czas wracam do jednego szczegółu, który nie
daje mi spokoju, odkąd pierwszy raz go przeczytałem. Nie wiem, czy
to zwykły przypadek, czy też kluczowa dla tego bajzlu informacja.
Jackson „Jack” Daniel Hyde.
Data urodzenia: 26 lutego 1979 roku, Brightmoor, Detroit, Michigan
Do licha. Jestem tak zmęczony, że mózg odmawia mi
posłuszeństwa, ale wiem, że nie zasnę. Potrzebuję świeżego
powietrza, żeby uwolnić się trochę od tego stresu i strachu.
Cichutko zakradam się do szafy i przebieram w strój do biegania.
Przed wyjściem sprawdzam, co u Any. Głęboko śpi. Zakładam na
ramię opaskę z iPodem i zjeżdżam windą do głównego holu.
Kiedy drzwi się otwierają, dostrzegam na zewnątrz dwóch
fotografów. Prześlizguję się tylnymi drzwiami na zaplecze i kilkoma
korytarzami docieram do przejścia za budynkiem. Wybiegam na
wczesnoporanne ulice Seattle, a w słuchawkach gra mi głośno
i wyraźnie Bitter Sweet Symphony zespołu The Verve.
Biegnę i biegnę, kierując się Piątą Aleją, aż do Vine. Mijam dawne
mieszkanie Any, gdzie Kate Kavanagh zapewne odsypia kaca. Biegnę
Western i skręcam na Pike Place Market. Jestem wyczerpany.
Zatrzymuję się dopiero pod Escalą, ale później powtarzam to kółko
jeszcze raz.
Wracam potwornie spocony, z czapką naciągniętą na oczy.
Przemykam nierozpoznany przez zebrany przed budynkiem tłum
dziennikarzy i bezpiecznie docieram do windy.
W kuchni krząta się pani Jones.
– Gail! Jak się masz? – pytam na przywitanie.
– Dobrze, panie Grey. Cieszę się, że wróciliście.
– Opowiedz mi, co się stało.
Nalewam sobie szklankę wody, a Gail opowiada mi pokrótce
wydarzenia poprzedniej nocy. O tym, jak Ryan kazał jej się schować
do schronu, i o tym, jak po złapaniu Hyde’a przyjechały policja
i pogotowie.
– Nigdy nie sądziłam, że to pomieszczenie okaże się nam
potrzebne.
– Cieszę się, że kazałem je zamontować.
– Tak, proszę pana, też jestem za to wdzięczna. Napije się pan
kawy?
– Jeszcze nie. Ale wezmę sok pomarańczowy dla Any.
Uśmiecha się.
– Już się robi.
– Taylor wciąż jest na nogach?
– Nie, proszę pana.
– To dobrze, niech odpocznie.
Biorę od niej szklankę i idę obudzić żonę.
Wciąż śpi.
– Masz tu sok pomarańczowy. – Stawiam go na jej szafce nocnej.
Ana budzi się i patrzy na mnie, zębami przygryzając dolną wargę.
– Pójdę wziąć prysznic – bąkam pod nosem i wychodzę.
Rozbieram się szybko i zostawiam ubrania na podłodze łazienki.
Przebieżka wcale nie poprawiła mi nastroju. Energicznie myję włosy,
zastanawiając się, co muszę dziś rano załatwić. Wyczuwam obecność
Any, zanim jeszcze ją usłyszę. Zamyka drzwi kabiny prysznicowej,
staje za mną i obejmuje mnie ramionami. Sztywnieję, gdy mnie
dotyka.
Cały.
Nie zbliżaj się do mnie.
Ignoruje moją reakcję i przysuwa się tak, że jej ciepłe, nagie ciało
napiera na moje. Opiera policzek o moje plecy.
Skóra na skórze.
To nie do zniesienia.
Za bardzo jestem teraz na ciebie zły.
Za bardzo jestem zły na siebie.
Przesuwam się tak, żeby strumień wody oblewał nas oboje i dalej
spłukuję pianę z włosów. Ana zaczyna składać na moich plecach
drobne, delikatne pocałunki.
Nie.
– Ano – ostrzegam ją.
– Hmm…
Przestań.
Z pożądania cały płonę.
Ale moje myśli są zbyt mroczne.
Za bardzo jestem wściekły.
Przebiega ręką w dół mojego brzucha i wiem, co planuje. Ale ja
zupełnie nie mam na to ochoty.
Mam ogromną ochotę.
Ogromną ochotę na nią.
Nie!
Powstrzymuję jej dłoń swoimi i potrząsam głową.
– Przestań – szepczę.
Natychmiast się odsuwa, jakbym ją uderzył. Obracam się, a jej
wzrok pada na moją erekcję.
To tylko biologia, maleńka.
Chwytam ją pod brodę.
– Wciąż jestem na ciebie cholernie zły – szepczę i opieram się
czołem o jej czoło, zamykając oczy.
I cholernie zły na siebie.
Powinienem był zostać w Seattle.
Wyciąga rękę i gładzi mnie po policzku. Mam ogromną ochotę
zatracić się w jej delikatnym dotyku.
– Proszę, nie bądź na mnie zły. Chyba trochę przesadzasz – mówi.
Co takiego?!
Prostuję się, a ona cofa dłoń. Piorunuję Anę wzrokiem.
– Przesadzam? – krzyczę. – Jakiś pierdolony szaleniec wdarł się do
mojego mieszkania, żeby uprowadzić moją żonę, a ty uważasz, że
przesadzam!
Przygląda mi się, ale nie odpuszcza.
– Nie, hmm, nie to miałam na myśli. Sądziłam, że chodzi ci o to, że
nie było mnie w domu.
Och. Zamykam oczy. Zostawiłem ją na jedną noc i prawie została
porwana, albo i gorzej. Zamordowana przez tego dupka.
– Christianie, nie było mnie tutaj – szepcze cichutko.
– Wiem – otwieram oczy. Czuję się beznadziejny
i bezwartościowy. – A wszystko dlatego, że nie potrafisz spełnić
jednej pieprzonej prośby. Nie chcę o tym rozmawiać teraz, pod
prysznicem. Wciąż jestem na ciebie cholernie wściekły, Anastasio.
Przez ciebie zaczynam wątpić we własny rozsądek.
Zostawiam ją, biorę ręcznik i prędko wychodzę z łazienki. Nie chcę,
żeby ten gniew mi przeszedł. Chroni mnie i zapewnia bezpieczeństwo.
Trzyma mnie od niej z daleka.
Z daleka od trudnych, bardziej złożonych uczuć.
Wycieram się i wkładam ubrania na jeszcze wilgotne ciało. Mam to
gdzieś.
Wychodzę z garderoby i szybkim krokiem mijam kuchnię.
– Kawy? – woła za mną Gail, kiedy idę do gabinetu.
– Poproszę.
Siadam i raz jeszcze przeglądam teczkę Hyde’a. Coś tu jest, czuję to.
Gail stawia mi na biurku czarną kawę.
– Dzięki.
Upijam łyk – jest mocna i gorąca. Bardzo mi smakuje.
Dzwonię do Welcha.
– Dzień dobry, panie Grey, podobno wrócił pan do Seattle – mówi
na przywitanie.
– Zgadza się, skąd wiesz?
– Taylor właśnie mi powiedział.
– Czyli ze sprawą Hyde’a też jesteś na bieżąco.
– Tak jest. Poprosiłem już swój kontakt w wydziale policji hrabstwa
King, żeby sprawdził, co jest grane.
– Dzięki.
– I odezwało się do mnie FBI.
Słyszę pukanie do drzwi. Stoi w nich Ana, ubrana w tę fioletową
sukienkę, która tak bardzo podkreśla jej kobiece kształty. Włosy
związała w kok, a w uszy wpięła diamenty. Wygląda elegancko
i z klasą – skrywa swoje wewnętrzne szaleństwo. To cholernie
podniecające. Odprawiam ją ruchem głowy i patrzę, jak wycofuje się
ze smutną miną.
– Przepraszam, Welch, co mówiłeś?
– FBI. Znaleźli odciski pasujące do tego fragmentu z EC135.
– Hyde?
– Zgadza się. FBI dotarło do wyroków skazujących z Detroit. Był
wtedy nieletni.
Znowu Detroit.
– Pasują – mówi dalej – ale te akta zostały utajnione. Dlatego też
zajęło to kilka dni.
– Co to znaczy?
– Mogą się okazać niedopuszczalne w sądzie.
– Cholera, naprawdę? No cóż, mamy też nagrania sprzed Escali,
które znalazła Prescott. Wyraźnie na nich widać, że Hyde robił
rekonesans. No i materiał z monitoringu w serwerowni GEH.
– Policja już wcześniej chciała go przesłuchać w sprawie GEH, ale
nie mogli go znaleźć.
– No to teraz już go mają.
– To prawda. I sprawdzą jego odciski palców.
– Najwyższy czas. Dowiedziałeś się czegoś od jego byłych
asystentek?
– Nie, nikt nie chce mówić. Zgodnie twierdzą, że był wspaniałym
szefem.
– Trudno mi w to uwierzyć.
– Mnie również, biorąc pod uwagę zamiecione pod dywan
oskarżenia o molestowanie – bąka pod nosem Welch. –
Rozmawialiśmy dopiero z czterema, będę próbował dalej.
– Okej.
– Chce pan odwołać dodatkową ochronę rodziny?
– Nie, na razie ją zostawmy. Zobaczymy, jak potoczy się sprawa
Hyde’a. Nie mamy pojęcia, czy działał sam, czy ma wspólnika.
– Dobrze. Dam panu znać, kiedy mój kontakt się odezwie.
– Świetnie, dzięki.
Sprawdzam maile. Sam napisał, że media zalały go pytaniami na
temat wczorajszego wieczoru. Odpisuję, żeby odsyłał ich do biura
prasowego wydziału policji hrabstwa King.
Wchodzi Taylor.
– Dzień dobry panu.
– Udało ci się trochę zdrzemnąć?
Wypuszcza powietrze.
– Kilka godzin, powinno wystarczyć.
– Świetnie, czeka nas mnóstwo pracy.
Przysuwa sobie krzesło i przeglądamy listę rzeczy do zrobienia.
– …i jeszcze umówić stolarza, żeby naprawił drzwi.
– Tak jest. O dziesiątej spotkanie z całym zespołem, dam im znać –
mówi Taylor.
– Dzięki.
– Sawyer i Ryan poszli do siebie, pewnie jeszcze śpią. Prescott
przegląda wczorajsze nagrania z monitoringu, żeby sprawdzić, jak
Hyde dostał się do budynku.
– Świetnie.
– Panie Grey – mówi tak, że natychmiast przyciąga całą moją
uwagę.
– Tak?
– Cieszę się, że wróciliśmy wczoraj. Chyba ma pan jakiś szósty
zmysł.
Tego się nie spodziewałem.
– Taylor, ja po prostu byłem wściekły na żonę.
– Każdemu się zdarza, proszę pana – mówi, uśmiechając się
krzywo, wyraźnie zmęczony życiem.
Kiwam głową, ale jego słowa nie dodają mi otuchy. W końcu jest
rozwiedziony.
Odpuść sobie, Grey.
– Dzięki Bogu, Anie i Gail nic się nie stało – dodaję, wstając.
Zrobiłem się głodny.
– Tak jest – przytakuje, wychodząc za mną z biura.
– Zrobiłam panu omlet – mówi Gail, uśmiechając się szeroko do nas
obu.
Kto wie, może tych dwoje się pobierze.
Siadam przy blacie kuchennym, nie zwracając na nich uwagi. Kiedy
Taylor wychodzi, pytam Gail, czy Ana już coś jadła.
– Tak, panie Grey, też dostała omlet.
– Cieszę się.
Jak na zawołanie, Ana zjawia się w drzwiach, w kurtce.
– Jedziesz? – pytam z niedowierzaniem.
– Do pracy? Tak, oczywiście. – Podchodzi bliżej. – Christianie,
wróciliśmy niecały tydzień temu, muszę iść do pracy.
– Ale… – Przeczesuję włosy ręką, zdenerwowany.
Ale co z wczoraj? Hyde! Porwanie!
Kątem oka dostrzegam, że Gail wychodzi z kuchni.
– Wiem, że mamy sporo do przegadania – mówi dalej Ana. –
Zajmiemy się tym wieczorem, jeśli uda ci się ochłonąć.
– Ochłonąć? – szepczę i natychmiast wraca mi złość. Ta kobieta
zdążyła mi już dzisiaj nadepnąć na wszystkie odciski.
Rumieni się, zakłopotana.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Nie, Anastasio, nie wiem.
– Nie chcę się kłócić. Przyszłam cię tylko zapytać, czy mogę wziąć
swój samochód.
– Nie, nie możesz – odburkuję.
– Okej – odpowiada cicho.
Uchodzi ze mnie powietrze, a wraz z nim wściekłość. Jestem po
prostu zmęczony. Spodziewałem się kolejnej sprzeczki.
– Prescott z tobą pojedzie – mówię znacznie łagodniej.
– Okej. – Znowu do mnie podchodzi.
Co ty robisz, Ano? Nachyla się i całuje mnie delikatnie w kącik ust.
Zamykam oczy i rozkoszuję się jej dotykiem. Nie zasłużyłem na to.
Nie zasłużyłem na nią.
– Nie chcę, żebyś mnie nienawidził – szepcze.
Łapię ją za rękę.
– Nie nienawidzę cię.
Ano, nie byłbym w stanie cię znienawidzić.
– Nawet mnie nie pocałowałeś – szepcze.
– Wiem. – Ale chciałbym.
Cholera, Grey. Carpe diem.
Raptownie wstaję, biorę jej twarz w dłonie i zbliżam jej usta do
swoich. Rozchyla wargi, zaskoczona, a ja rzucam się na nią, wpychając
język w jej usta, rozsmakowując się w niej.
Smakuje jak niebo, miętowa pasta do zębów i lepsze dni.
Ano. Kocham cię.
Po prostu. Doprowadzasz. Mnie. Do szału.
Wypuszczam ją, zanim zdąży zareagować. Jeśli nie wycofam się
teraz, nigdy nie dotrze do pracy. Ciężko dyszę.
– Taylor zawiezie ciebie i Prescott do SIP. – Staram się odzyskać
nad sobą panowanie i ostudzić swój popęd.
Ana mruga, również oddychając z trudem.
– Taylor! – wołam.
– Tak, proszę pana? – Pojawia się w drzwiach.
– Powiedz Prescott, że pani Grey jedzie do pracy. Mógłbyś je
zawieźć?
– Oczywiście. – Odwraca się na pięcie i znika.
Czuję się już lepiej i znowu patrzę na Anę.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś mogła nie pakować się dzisiaj w żadne
kłopoty – burczę pod nosem.
– Zobaczę, co da się zrobić. – W jej oczach błyszczy radość, obok
której nie da się przejść obojętnie.
– No to widzimy się później.
– Do zobaczenia – szepcze i wychodzi, a za nią podążają Taylor
i Prescott.
Po śniadaniu wracam do gabinetu i dzwonię do Andrei
poinformować ją, że będę pracował z domu. I tak nie planowałem być
dzisiaj w biurze. Łączy mnie z Samem i prowadzimy nużącą rozmowę
dotyczącą dzielenia się informacjami na temat Hyde’a i włamania.
– Nie Sam, nie tym razem.
– Ale… – protestuje.
– Nie, ma żadnego ale. To sprawa policji. Wszystkie zapytania na
ten temat odsyłamy do nich. Bez dyskusji.
Wzdycha. Dla rozgłosu Sam zrobiłby wszystko.
– No dobrze, panie Grey.
Jego głos jest ponury, ale mam to gdzieś. Rozłączam się i dzwonię
do taty, żeby powiedzieć mu o Hydzie. Ustalamy, że wzmożoną
ochronę zachowamy jeszcze przez tydzień, na wszelki wypadek.
– Dasz znać mamie?
– Tak, synu. Uważaj na siebie.
– Oczywiście.
Kiedy odkładam telefon, przychodzi SMS od Elliota.

ELLIOT
Hej, Brachu! Wszystko OK? Hyde! Cholera!

Jak zwykle krótko i prosto z mostu. Pewnie oglądał wiadomości albo


Ana wspomniała o tym Kate. Dzwonię, żeby mu opowiedzieć, co się
stało, i umawiamy się na spotkanie w weekend. Musi coś ze mną
przegadać, ale to nie rozmowa na telefon.
– Jak chcesz, stary – mówię. – A przy okazji, twoja dziewczyna
sprowadza moją żonę na złą drogę. Ana powinna była być w domu,
w schronie, a tymczasem upijała się z Katherine.
– Katherine, tak?
– Kate. – Przewracam oczami. – Wszystko jedno.
– A mówisz mi o tym, bo?
– Nie wiem, stary. Dzielę się przemyśleniami.
Elliot wzdycha.
– Musisz sam z nią o tym porozmawiać.
Och. Czyżby zerwali? Co on ma na myśli?
Zanim zdążę o cokolwiek zapytać, mówi dalej:
– Czy ten gość, który wszędzie za mną łazi, wciąż jest mi
potrzebny?
– Zobaczymy, jak się potoczy sytuacja z Hyde’em w ciągu
najbliższych kilku dni.
– No dobra, ważniaku, to w końcu twoje pieniądze.
– Do zobaczenia, Elliot.

RYAN I SAWYER PRZEDSTAWIAJĄ Taylorowi i mnie szczegółowe


sprawozdanie. Nie jestem pewien, czy Ryan, wpuszczając Hyde’a do
mieszkania, zachował się jak bohater czy jak idiota. Po tej ich „bójce”
ma trochę poturbowaną twarz i rozcięcie nad okiem. Sądząc po
siniakach na jego twarzy, musieli dać sobie niezły wycisk. Mówi, że
wpuścił Hyde’a tylko dlatego, że Any nie było w domu. Zerkam na
Taylora, który zaciska usta. Mimo istnienia schronu Ryan naraził Gail
na niebezpieczeństwo.
Dobra wiadomość jest taka, że Prescott, zanim wyszła, znalazła
nagranie pokazujące, jak Hyde wjeżdża do podziemnego garażu. Jego
furgonetka wciąż tam stoi.
Proszę Sawyera, żeby przekazał tę informację detektywowi
Clarkowi.
– Tak jest.
– To wszystko? – pyta Taylor.
– Tak jest – odpowiadają Ryan i Sawyer razem.
– Dziękuję wam. Za wszystko – mówię. – Jestem ci wdzięczny, że
złapałeś tego sukinsyna, Ryanie.
– Zdjęcie go dało mi ogromną satysfakcję.
– Miejmy nadzieję, że policja przedstawi mu zarzuty – dodaję.
Ryan i Sawyer wychodzą.
– Za pół godziny przyjdzie stolarz, żeby naprawić pęknięte drzwi –
mówi Taylor.
– Świetnie. A ja jeszcze raz sprawdzę wszystko, co było na
komputerze Hyde’a. Może znajdę tam jakąś wskazówkę.
– Proszę pana, możemy mieć pewien problem.
– Jaki?
– Jakkolwiek na to patrzeć, Ryan wpuścił Hyde’a do mieszkania.
Blednę.
– Ale w wyjątkowych okolicznościach. I Hyde był uzbrojony.
– To prawda. Ale trzeba o tym pamiętać, rozmawiając z glinami.
– Pełna zgoda. Powiedz o tym Ryanowi.
– Tak jest.
– Taylor, weź sobie dzisiaj wieczorem wolne. Gail też. I cała reszta.
– Panie Grey…
– Wczoraj pracowałeś do późna i mało spałeś, podobnie jak Sawyer
i Prescott, którzy pilnowali mojej żony.
– Chciałbym, żeby Ryan został na straży. Jest w kiepskim stanie
i nie nadaje się do wychodzenia – mówi Taylor z ponurą miną.
– Okej.
– Dziękuję panu – mówi i wychodzi, skinąwszy mi głową.
Wracam do komputera. Otwieram pliki, które Barney odzyskał
z twardego dysku Hyde’a.
O 10:45 kończę przeglądać jego obsesyjną, przyprawiającą o gęsią
skórkę kolekcję wszystkiego, co dotyczy Greyów, i loguję się do
WebExu. Vanessa jest już dostępna i zaczynamy konferencję
z Komisją Giełd i Papierów Wartościowych. To krótka rozmowa
w towarzyskiej atmosferze. GEH dołącza do grupy zadaniowej, która
zajmie się zbadaniem kwestii wykorzystania minerałów z regionów
objętych konfliktem w branży technologicznej.
Kiedy członkowie komisji się rozłączają, Vanessa informuje mnie,
że udało jej się odnaleźć Sebastiana Millera, kierowcę ciężarówki,
który uratował Ros i mnie po wypadku „Charliego Tango”.
Przedstawiła go już naszemu zespołowi logistycznemu i Miller
zostanie wkrótce partnerem przewoźnika, z którego usług korzysta
GEH.
– To wspaniała wiadomość.
– Był zdumiony, kiedy się z nim skontaktowałam, panie Grey.
– Nie dziwię się. Dzięki, że go znalazłaś.
Następnie dzwonię do senator Blandino.
To krótka rozmowa. Umawiamy się na lunch następnym razem,
kiedy będzie w Seattle.
Gdy się rozłączam, w drzwiach pojawia się Taylor.
– Tak?
– Przyszedł detektyw Clark, proszę pana.
– Niech wejdzie.
Policjant o wyglądzie zrzędliwego, smutnego psa ma mocny uścisk
dłoni.
– Panie Grey, dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać.
– Proszę usiąść. – Wskazuję mu krzesło naprzeciw biurka.
– Dziękuję. Chciałbym, żeby opowiedział mi pan historię swojej
znajomości z Jacksonem Hyde’em.
– Oczywiście.
Zaczynam od tego, że jestem właścicielem SIP i że Ana pracowała
dla Hyde’a, zanim został zwolniony. Tłumaczę też, jak do tego doszło,
wspominając o naszym starciu w SIP.
– Napadł go pan? – Clark unosi brwi.
– Nauczyłem go manier. Zaatakował moją żonę.
– Rozumiem.
– Proszę sprawdzić jego historię zatrudnienia, nieraz zwalniano go
za molestowanie koleżanek z pracy.
– Hmm… Myśli pan, że to on stoi za próbą podpalenia GEH?
– Owszem. Mamy nagrania z monitoringu w Grey House.
– Tak, widziałem je. Dziękuję też za film z kamer w garażu. Nasi
technicy sprawdzają tę ciężarówkę.
– Znaleźli w niej coś?
– To. – Wyciąga plastikową torebkę dowodową, do której włożono
jakąś notatkę. Pokazuje mi ją tak, żebym mógł przeczytać.
Nabazgrano czarnym markerem:

Grey, wiesz, kim jestem?


Bo ja wiem, kim ty jesteś, Ptaszyno.

Wpatruję się w te słowa pustym wzrokiem.


Cóż za dziwna wiadomość.
– Wie pan, o co w tym chodzi? – pyta Clark.
– Pojęcia nie mam. – Potrząsam głową.
Chowa notatkę z powrotem do kieszonki na piersi marynarki.
– Mam jeszcze kilka pytań do pani Grey. Jak ona się czuje?
– Dobrze, jest zaskakująco dzielna.
– Hmm… Jest tutaj?
– Nie, pojechała do pracy. Może pan do niej zadzwonić.
– Rozumiem. Wolę bardziej bezpośrednie podejście. Chciałbym
z nią porozmawiać w cztery oczy.
– Da się to załatwić. Jednak biorąc pod uwagę zainteresowanie
medialne, prosiłbym, żeby pojechał pan do jej biura.
– W porządku. – Kiwa głową, więc wysyłam Hannah szybkiego
maila z pytaniem, kiedy Ana ma czas.
– Hyde był uzbrojony. Ma pozwolenie na broń?
– Sprawdzamy to.
– Rozmawiał pan z zespołem FBI, który się zajmuje sprawą
sabotażu mojego helikoptera?
– Tak, jesteśmy z nimi w kontakcie.
– To dobrze. Podejrzewam, że to także mogła być sprawka Hyde’a.
– Hmm… Wydaje się, że ma lekką obsesję.
– Lekką… – Opowiadam mu o twardym dysku i wszystkich
informacjach, które Hyde zebrał o mojej rodzinie.
Clark marszczy brwi.
– Intrygujące. Możemy to zobaczyć?
– Ależ oczywiście. Poproszę informatyków, żeby to panu przesłali.
Rozlega się dźwięk przychodzącej wiadomości.
– Moja żona będzie na pana czekać w swoim biurze o trzeciej po
południu.
– Świetnie. Nie zajmuję już panu więcej czasu, panie Grey.
Obaj się podnosimy.
– Cieszę się, że został złapany. Mam nadzieję, że pójdzie siedzieć
na długo.
Złowieszczy uśmiech Clarka sugeruje, że myśli to samo.
– Ma pan stąd piękny widok – mówi.
– Dziękuję.
Taylor odprowadza go do drzwi, a ja wysyłam maila.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Zeznania
Data: 26 sierpnia 2011, 13:04
Adresat: Anastasia Grey

Anastasio,
detektyw Clark wpadnie o 15:00 spisać Twoje zeznania.
Nalegałem, żeby to on przyszedł do Ciebie, bo nie chcę, żebyś jechała na
komendę.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wracam do przeglądania zawartości komputera Hyde’a. Po chwili


odrywa mnie od tego mail od Any.
Nadawca: Anastasia Grey
Temat: Zeznania
Data: 26 sierpnia 2011, 13:12
Adresat: Christian Grey

Okej.
Ax

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Przynajmniej dostałem całusa.


Znowu otwieram pliki Hyde’a. Jeden z folderów pełen jest
informacji o Carricku. Czemu tak go interesuje mój tata? Nie rozumiem.
Na ekranie pojawia się kolejna wiadomość od Any.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Twój przylot
Data: 26 sierpnia 2011, 13:24
Adresat: Christian Grey

O której wczoraj zdecydowałeś, że wracasz do Seattle?

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Tym razem już bez całusa. Odpisuję.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Twój przylot
Data: 26 sierpnia 2011, 13:26
Adresat: Anastasia Grey

Czemu pytasz?

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nadawca: Anastasia Grey
Temat: Twój przylot
Data: 26 sierpnia 2011, 13:29
Adresat: Christian Grey

Powiedzmy, że z ciekawości.

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

O co jej chodzi? Wysyłam dowcipną wiadomość.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Twój przylot
Data: 26 sierpnia 2011, 13:32
Adresat: Anastasia Grey

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Co?
Data: 26 sierpnia 2011, 13:35
Adresat: Christian Grey

Do czego pijesz? To kolejna groźba?


Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
Postanowiłeś wrócić, bo poszłam na drinka z przyjaciółką, mimo że kazałeś
mi zostać w domu, czy dlatego, że w Twoim mieszkaniu grasował szaleniec?

Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Cholera. Wpatruję się w ekran, nie wiedząc, co napisać. To nie była


groźba.
Boże.
Przecież wie, że wyruszyliśmy, zanim się dowiedziałem o Hydzie.
Wystarczy policzyć, ile trwa lot.
Co mam jej powiedzieć?
Kiedy pani Jones puka do drzwi gabinetu, gapię się w okno.
– Życzy pan sobie lunch?
– Tak, pewnie. Dzięki, Gail.
– Oczywiście, panie Grey. – Wychodzi, grzecznie się uśmiechając,
a ja zostaję sam na sam z myślami. Wciąż się zastanawiam, co
odpisać, kiedy iMac powiadamia mnie o nowej wiadomości.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: A więc tak...
Data: 26 sierpnia 2011, 13:56
Adresat: Christian Grey

Twoje milczenie wskazuje na to, że faktycznie wróciłeś do Seattle, bo


ZMIENIŁAM ZDANIE. Jestem dorosłą kobietą i poszłam z przyjaciółką na
drinka. Nie wiedziałam, jakie konsekwencje taka ZMIANA ZDANIA może
mieć dla mojego bezpieczeństwa, bo TY NIGDY MI NIC NIE MÓWISZ. To
Kate mnie poinformowała, że nie tylko my, ale wszyscy Greyowie mają
dodatkową ochronę. Zazwyczaj przesadzasz, gdy chodzi o moje
bezpieczeństwo. Rozumiem dlaczego, ale ciągle podnosisz jakiś fałszywy
alarm.

Nigdy nie wiem, co faktycznie jest zagrożeniem, a co tylko Ty uważasz za


potencjalnie niebezpieczne. Było ze mną dwoje ochroniarzy, więc
myślałam, że ani Kate, ani mnie nic się nie stanie. I prawdę mówiąc, w tym
barze byłyśmy bezpieczniejsze, niż gdybyśmy zostały w mieszkaniu. Jednak
gdybyś mnie POINFORMOWAŁ o tym, co się dzieje, zachowałabym się
inaczej.

Rozumiem, że Twoje obawy wynikają z czegoś, co znalazłeś na służbowym


komputerze Jacka – a przynajmniej tak sądzi Kate. Wiesz, jak wkurzające
jest odkryć, że moja przyjaciółka wie o Tobie więcej niż ja? To ja jestem
Twoją ŻONĄ. Zamierzasz mi się wytłumaczyć? Czy będziesz mnie dalej
traktował jak dziecko, przez co ja wciąż będę się tak zachowywać?

Nie tylko Ty jesteś cholernie wkurzony. Jasne?


Ana
Anastasia Grey
redaktor naczelna, SIP

Przekleństwa i krzykliwe wielkie litery. Ja też tak potrafię.

Nadawca: Christian Grey


Temat: A więc tak…
Data: 26 sierpnia 2011, 13:59
Adresat: Anastasia Grey

Jak zwykle, Pani Grey, przez Internet jest Pani bezpośrednia i zadziorna.
Może porozmawiamy o tym, kiedy wróci Pani do domu, do NASZEGO
mieszkania.
Uważaj, co mówisz. Też wciąż jestem cholernie wkurzony.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Niech to szlag. Nie chcę się z nią kłócić mailowo. Wybiegam


z gabinetu i idę do salonu. Trochę się uspokajam na widok sałatki
z kurczakiem, którą pani Jones przygotowała mi na lunch.
Może moja złość wynika z głodu.
– Dzięki – mruczę.
– Skoczę do tego greckiego sklepu, który pani Grey tak lubi, kupić
jej ulubione dania. Wieczorem wystarczy je podgrzać w piekarniku
albo w mikrofalówce.
– Świetnie – odpowiadam rozkojarzony.
Czemu ostatnimi czasy Ana i ja ciągle się kłócimy?
– Panie Grey… – Gail stara się zwrócić na siebie moją uwagę.
– Tak?
– Dziękuję za dzisiejszy wieczór. Ale wygląda pan na zmęczonego.
Może zdrzemnąłby się pan chwilę?
Marszczę brwi. Zdrzemnął? Nie jestem dzieckiem.
– Nie.
– Tak tylko sugeruję.
– Wezmę to pod uwagę – odburkuję i wracam z sałatką do gabinetu.
Jedzenie przerywa mi Welch.
– Tak, słucham?
– Mamy ciekawe informacje w sprawie Hyde’a – mówi tym swoim
szorstkim głosem. – W ciężarówce w garażu miał materac
i wystarczająco dużo ketaminy, żeby powalić całe rodeo.
– Ketamina, cholera.
Miałem rację!
– Tak, proszę pana, i strzykawki.
Krzywię się. Nie znoszę strzykawek.
Welch mówi dalej.
– Wygląda na to, że postawią mu zarzut usiłowania porwania.
Pewnie dorzucą do tego bezprawne wtargnięcie, kradzież i nielegalne
posiadanie broni palnej. No i była też notatka.
– Tak, Clark mi ją pokazał.
– Coś panu to mówi?
– Nie. Zresztą Hyde zostawił ją w samochodzie. Może zmienił
zdanie, bo się zorientował, że to bez sensu.
– Może. Przywiózł lampy jednemu z nowych lokatorów.
– Przywiózł lampy? Co to znaczy?
– Pracował dla firmy kurierskiej. Klient mieszka pod szesnastką.
– Och tak, poznałem go, to ten młody gość. A więc to w ten sposób
Hyde dostał się do budynku. Sprytny sukinsyn.
– Tak, proszę pana – zgadza się Welch. – Ach, jeszcze jedno.
Odezwały się do mnie policja i FBI. Odciski palców pasują.
– Czyli go mamy!
– Na to wygląda.
– To musi mieć jakiś związek z Detroit, ale za cholerę nie wiem
jaki – mruczę.
– Będę szukał dalej. Na razie to wszystko.
– Dzięki za informacje.
Rozłącza się, a ja się przyglądam resztkom lunchu. Jakoś straciłem
apetyt. Co, do diaska, ten przeklęty skurczybyk chciał zrobić mojej
żonie? Porwać ją. Zgwałcić. Zamordować. No i miał strzykawki. Może
zamierzał coś jej wstrzyknąć obrzydliwą, brudną strzykawką. Żółć
podchodzi mi do gardła, ale jakoś ją przełykam.
Kurwa.
Muszę stąd wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Zostawiam
lunch, ruszam przez salon i ignorując zatroskane spojrzenie Gail,
zjeżdżam windą na parter. Fotografowie już sobie poszli, więc
opuszczam budynek głównym wejściem i idę. Po prostu idę przed
siebie.
Życie w Szmaragdowym Mieście toczy się dalej. Ludzie zajmują się
swoimi sprawami. Ulice są zapchane, ale jakoś przemykam przez
tłum.
Moja biedna żona.
Mógł ją zabić.
Jeśli ten wstrętny, pojebany dupek wpadnie kiedyś w moje ręce, to
go załatwię.
Znowu sobie wyobrażam, jak mógłbym to zrobić.
Cholera.
Grey, weź się w garść.
Jestem przed sklepem Nordstrom. Może powinienem kupić coś dla
Any? Cokolwiek. Upewniam się, że mam w kieszeni portfel, i wchodzę.
Trafiam do działu z chustami. Jedwabny szal… Tak, może być.

WRACAM DO MIESZKANIA trochę spokojniejszy.


– Nie smakował panu lunch? Może chciałby pan coś innego? –
proponuje Gail.
– Nie, dzięki. Chyba skorzystam z twojej rady i się położę. Jestem
wykończony.
Uśmiecha się do mnie współczująco.
Wchodzę do sypialni, zdejmuję buty, kładę się i zamykam oczy.

Ana leży przede mną, naga. Wyciąga do mnie ręce. Możesz ze mną
zrobić, co zechcesz. Karny seks. Jest w uprzęży, w pokoju zabaw. Co
ze mną zrobisz? Staję za nią ze szpicrutą w dłoni. Co tylko będę
chciał. Leży na stole, twarzą w dół. Nie może się ruszyć. Jest
związana. Uderzam packą o swoją dłoń. Ana zaciska pośladki.
Czeka. Jest na kolanach, z czołem przyklejonym do podłogi. Ręce
ma związane za plecami. Chcę twoich ust. Twojej cipy. Twojej dupy.
Twojego ciała. Twojej duszy. Klęczy przede mną. Jestem twoja.
Zawsze będę twoja, mój mężu. Mój. Twoja.
Budzę się zdezorientowany.
Jestem w domu. Sądząc po pozycji słońca, jest późne popołudnie.
Zerkam na zegarek. 17:30. Ana jeszcze nie wróciła. Przecieram oczy
i idę do łazienki, a w mojej głowie zaczyna kiełkować pewien plan.
Spodziewam się poważnej kłótni, skoro Ana jest na mnie wściekła.
W garderobie zamieniam koszulę na zwykły T-shirt. Zakładam też
swoje dżinsy z pokoju zabaw, przygotowując się na jej powrót. Do
kieszeni wsuwam nowy szal.
Może oboje dostaniemy to, czego chcemy.
Idę do gabinetu wydrukować jej maila. Nie wysłała już nic więcej.
Ana nie cofa się przed wyzwaniem, więc zapowiada się ciekawy
wieczór.
Ani Gail, ani Taylora nigdzie nie widać. Ciekawe, co robią.
W biurze ochrony siedzi Ryan. Wstaje, kiedy podchodzę.
– Dobry wieczór, panie Grey.
– Możesz pójść na górę trochę odpocząć. Dałem wszystkim wolny
wieczór. Zawołamy cię, jeśli będziesz nam potrzebny.
Chwilę się zastanawia, po czym kiwa głową.
– Dobrze, proszę pana.
Wracam do salonu i siadam przy fortepianie, w oczekiwaniu na
powrót żony.
Za mną późnopopołudniowe słońce chyli się ku zachodowi. Zająłem
miejsce w swoim rogu ringu, gotów na rozpoczęcie meczu. Rękawice
i ochraniacz na zęby założone.
Ile rund zaliczę z panią Grey?
W holu rozlega się cichy sygnał windy.
Wróciła.
Pora zaczynać, Grey.
Najpierw słyszę, jak odkłada aktówkę na podłogę w przedpokoju,
a następnie jej kroki skierowane do salonu. Zatrzymuje się, kiedy
mnie widzi.
– Dobry wieczór, pani Grey. – Podchodzę do niej boso, pewny
siebie, niczym strzelec ze starego, czarno-białego filmu. Wzrok mam
skupiony na niej. – Dobrze, że wróciłaś. Czekałem na ciebie.
– Doprawdy? – szepcze.
Jest równie piękna jak dzisiaj rano, mimo szeroko otwartych,
nieufnych oczu. Podnosi gardę.
Zaczynamy.
– Tak – odpowiadam.
– Fajne dżinsy – mruczy, lustrując mnie od stóp do głów.
Założyłem je specjalnie dla ciebie. Uśmiecham się szeroko i staję z nią
twarzą w twarz. Oblizuje wargi i przełyka ślinę, ale nie odwraca
wzroku.
– Rozumiem, że coś pani nie pasuje, pani Grey. – Wyjmuję z tylnej
kieszeni spodni jej krzykliwy mail i rozkładam go przed nią, próbując
zastraszyć ją spojrzeniem.
Nic z tego.
– Owszem, coś mi nie pasuje – mówi dosadnie, nie spuszczając ze
mnie wzroku, ale zdradza ją głos, seksowny i lekko chropawy.
Nachylam się i przesuwam nosem wzdłuż jej nosa, delektując się jej
bliskością. Przymyka powieki i cichutko wzdycha.
– Mnie również – mruczę, wciąż stojąc niezwykle blisko.
Prostuję się, kiedy otwiera oczy.
– Chyba wiem, na czym polega twój problem, Christianie. – Unosi
brew, a w jej oczach czai się uśmiech.
Mrużę oczy.
Nie rozśmieszaj mnie, Ano.
Pamiętam, jak całkiem niedawno mówiła to samo.
Odsuwa się o krok.
– Czemu wróciłeś z Nowego Jorku? – pyta milutko jak kotek, a nie
jak drzemiąca w niej lwica.
– Wiesz dlaczego.
– Bo spotkałam się z Kate?
– Bo nie dotrzymałaś słowa i sprzeciwiłaś mi się, narażając się na
niepotrzebne niebezpieczeństwo.
– Nie dotrzymałam słowa? Tak to widzisz?
– Owszem.
Wznosi wzrok ku niebu, ale powstrzymuje się, widząc moją gniewną
minę. To chyba nie jest dobry moment na klapsa.
– Christianie – mówi tym samym delikatnym głosem – zmieniłam
zdanie. Jestem kobietą, a z tego przecież słyniemy. Zawsze tak
robimy.
Nie odpowiadam, więc mówi dalej.
– Gdyby przez myśl mi przeszło, że odwołasz podróż służbową… –
Przerywa, chyba z braku słów.
– Zmieniłaś zdanie?
– Tak.
– I nie pomyślałaś, żeby mnie o tym powiadomić?
Jak możesz do tego stopnia się ze mną nie liczyć?
– Na dodatek zabrałaś ze sobą ochroniarzy, narażając Ryana na
niebezpieczeństwo.
Oblewa się rumieńcem.
– Powinnam była zadzwonić, ale nie chciałam cię martwić. Gdybym
to zrobiła, z pewnością zabroniłbyś mi wychodzić, a brakowało mi
Kate. Chciałam się z nią spotkać. Poza tym dzięki temu nie było mnie
tutaj, kiedy zjawił się Jack. Ryan nie powinien był go wpuszczać.
Ale to zrobił.
I gdybyś tu była…
Kurwa. Wystarczy, Grey.
Przyciągam ją do siebie i oplatam ramionami.
– Och, Ano – szepczę, tuląc ją najmocniej, jak potrafię. – Gdyby on
coś ci zrobił…
Miał broń.
Miał strzykawkę.
– Nic mi się nie stało.
– Ale mogło. Umarłem dzisiaj po tysiąckroć, myśląc o tym, jak to się
mogło skończyć. Byłem tak wściekły, Ano. Wściekły na ciebie, na
siebie, na wszystkich. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak się
wkurzył, poza…
– Poza?
– Tą sytuacją w twoim dawnym mieszkaniu. Z Leilą.
Kolejna osoba z pieprzoną bronią palną.
– Dziś rano byłeś taki zimny. – Przy ostatnim słowie głos jej się
załamuje.
Nie, Ano, nie płacz. Puszczam ją i unoszę jej podbródek.
– Nie wiem, jak sobie radzić z tym gniewem – szepczę.
Kiedyś miałem na to sposób, ale tamte czasy minęły.
Cholera, nie myśl o tym, Grey.
Wpatruję się w strapione niebieskie oczy, które zmuszają mnie do
mówienia prawdy.
– Nie sądzę, żebym chciał zrobić ci krzywdę. – To dlatego byłem
taki zimny. Wpadłem w szał. – Dziś rano naprawdę bardzo chciałem
cię ukarać i…
Jak mam jej to wyjaśnić?
Chcę się wyżyć na całym świecie, a to ty jesteś moim światem.
– Bałeś się, że zrobisz mi krzywdę? – pyta.
– Nie mogłem sobie zaufać.
– Christianie, wiem, że nigdy mnie nie zranisz. Przynajmniej nie
fizycznie.
Obejmuje moją twarz dłońmi.
– Jesteś tego pewna?
– Tak. Wiedziałam, że to tylko czcze pogróżki. Że nie sprałbyś mnie
na kwaśne jabłko.
– Chciałem to zrobić.
– Nieprawda. Tylko ci się wydawało, że chcesz.
– Nie jestem tego pewien.
– Pomyśl o tym – mówi, wtulając się we mnie. – O tym, jak się
czułeś, kiedy odeszłam. Nieraz mówiłeś mi, jak to na ciebie
podziałało. Jak zmieniło twoje postrzeganie świata, a także mnie.
Wiem, ile dla mnie poświęciłeś. Przypomnij sobie, jak zareagowałeś
na te ślady po kajdankach podczas podróży poślubnej.
Ma rację. Czułem się wtedy jak ostatni dupek. I nie chcę, żeby
znowu mnie zostawiła. Przytula mnie mocniej, delikatnie głaszcząc
po plecach. Powoli, cholernie powoli, się rozluźniam. Kładzie mi
policzek na piersi i nie potrafię się dłużej opierać. Pochylam się
i całuję jej włosy. Ana odchyla głowę, oddając mi swoje usta. Całuję ją,
błagając, żeby była mi posłuszna. Błagając, żeby nie odchodziła, żeby
została. Odwzajemnia mój pocałunek.
– Tak bardzo we mnie wierzysz – mruczę.
– Owszem.
Głaszczę ją po twarzy, wpatrując się w jej przepiękne oczy, pełne
współczucia, miłości i pożądania.
Czym ja sobie na nią zasłużyłem?
Uśmiecha się.
– Poza tym – szepcze z szelmowskim uśmieszkiem – nie masz
papierkowej roboty.
Śmieję się i obejmuję ją mocniej.
– Masz rację, nie mam.
Kiedy stoimy tak przytuleni, między nami zapada kojąca cisza. Po
raz pierwszy od wyjazdu do Nowego Jorku czuję nieco spokoju. Może
to już koniec tej wrogości?
– Chodźmy do łóżka – szepczę.
– Christianie, musimy porozmawiać.
– Później.
– Proszę cię, mów do mnie.
Cholera. Wzdycham, bo ponownie psuje mi się nastrój. Chyba
znaleźliśmy się w oku cyklonu.
– O czym? – Nawet ja słyszę, jak bardzo się dąsam.
– Dobrze wiesz. O niczym mi nie mówisz.
– Bo chcę cię chronić.
– Nie jestem dzieckiem.
– Mam tego pełną świadomość, pani Grey. – Przebiegam dłońmi
wzdłuż jej ciała, chwytam ją za tyłeczek i napieram na nią
zainteresowanym penisem.
– Christianie! – karci mnie. – Chcę porozmawiać.
Jak zwykle mi nie odpuszcza.
– Co chciałabyś wiedzieć? – Wypuszczam ją i podnoszę kartkę
z mailem, która upadła na podłogę. Chwytam Anę za rękę.
– Całkiem sporo – mówi, kiedy prowadzę ją do kanapy.
– Usiądź.
Zajmujemy miejsca obok siebie. Chowam twarz w dłoniach,
przygotowując się na grad jej pytań.
– Pytaj – mówię, podnosząc wzrok.
– Po co twojej rodzinie dodatkowa ochrona?
– Hyde stanowił dla nich zagrożenie.
– Skąd to wiesz?
– Z jego komputera. Zbierał tam prywatne informacje o mnie
i o Greyach. Zwłaszcza o Carricku.
– O Carricku? Dlaczego akurat o nim?
– Tego wciąż nie wiem. – Czuję się, jakby przesłuchiwała mnie
inkwizycja. Zmieniam taktykę. – Chodźmy do łóżka.
– Christianie, powiedz mi!
– Co mam ci powiedzieć?
– Doprowadzasz mnie do szału – mówi, podnosząc ręce.
– A ty mnie.
Wzdycha.
– Po tym, jak znalazłeś w jego komputerze informacje o swojej
rodzinie, nie wzmocniłeś ochrony od razu. Co więc się stało, że
zrobiłeś to teraz?
– Wtedy nie wiedziałem, że będzie próbował spalić mój budynek
albo… – Przerywam. Nie chcę jej mówić o „Charliem Tango” –
przejęłaby się tym. Znowu zmieniam taktykę. – Myśleliśmy, że to
tylko niezdrowa obsesja… – Wzruszam ramionami. – Wiesz, kiedy
jesteś na świeczniku, ludzie się tobą interesują. Nie było tam nic
specjalnego: wycinki prasowe o mnie z czasów studiów na Harvardzie,
dotyczące wioślarstwa i kariery. Raporty o Carricku, o jego pracy,
a także o karierze zawodowej mamy i coś tam na temat Elliota i Mii.
Marszczy brew.
– Powiedziałeś „albo”.
– Jakie „albo”?
– Mówiłeś: „spróbuje spalić mój budynek albo…”, jakbyś chciał
powiedzieć coś jeszcze.
Nic jej nie umknie.
– Jesteś głodna? – próbuję odwrócić jej uwagę i jak na zawołanie,
burczy jej w brzuchu. – Jadłaś coś dzisiaj?
Rumieni się w odpowiedzi.
– Tak myślałem. Wiesz, jakie mam na ten temat zdanie. Chodź. –
Wstaję i wyciągam rękę, trochę spokojniejszy. – Pozwól, że cię
nakarmię.
– Nakarmisz mnie?
Prowadzę ją do kuchni, sięgam po stołek barowy i przenoszę go na
drugą stronę wyspy kuchennej.
– Siadaj.
– Gdzie jest pani Jones? – pyta, zajmując miejsce.
– Dałem jej i Taylorowi wolny wieczór.
– Dlaczego? – Na jej twarzy maluje się niedowierzanie.
Bo wczoraj sobie na to zasłużyli.
– Bo mogę. – Proste.
– Więc ty będziesz gotował? – Teraz niedowierzanie aż słychać.
– Och, kobieto małej wiary. Zamknij oczy.
Patrzy na mnie podejrzliwie, wciąż niepewna.
– No dalej, zamykaj!
Rzuca mi krytyczne spojrzenie i robi, co jej każę.
– Hmm… To nie wystarczy.
Z tylnej kieszeni spodni wyjmuję kupioną rano chustę
i z przyjemnością stwierdzam, że pasuje do jej sukienki. Ana unosi
brew.
– Oczy zamknięte, bez podglądania.
– Zamierzasz mi je zasłonić? – pyta łagodnym, wysokim tonem.
– Tak.
– Christianie… – Już ma zaprotestować, ale przykładam jej palec do
ust.
– Porozmawiamy później. Teraz powinnaś coś zjeść. Mówiłaś, że
jesteś głodna.
Muskam jej usta wargami i zakładam jej chustę na oczy. Wiążę ją
z tyłu głowy.
– Widzisz coś?
– Nie – odburkuje, unosząc głowę tak jak zwykle, kiedy przewraca
oczami.
Tłumię chichot. Bywa taka przewidywalna.
– Wiem, kiedy przewracasz oczami, a ty wiesz, jak ja się z tym
czuję.
Wzdycha i wydyma usta.
– Możemy to już mieć za sobą?
– Jest pani taka niecierpliwa, pani Grey. Taka skora do rozmów.
– Owszem!
– Najpierw muszę cię nakarmić.
Całuję ją delikatnie w skroń. Nawet nie wie, jak seksownie wygląda,
przycupnięta na stołku, z zasłoniętymi oczami i włosami związanymi
w kok. Kusi mnie, żeby sięgnąć po aparat.
Ale muszę ją nakarmić.
Wyjmuję z lodówki butelkę wina Sancerre i naczynia, do których
Gail przełożyła kupione w greckim sklepie potrawy. W żaroodpornej
misce jest jagnięcina.
Cholera. Jak długo mam to gotować?
Wkładam naczynie do mikrofalówki i nastawiam ją na pięć minut na
pełną moc. Powinno wystarczyć. Do tostera wkładam dwie pity.
– Tak, chcę porozmawiać – mówi Ana.
Nasłuchuje, co robię, przekrzywiając głowę. Sięgam po butelkę wina
i korkociąg, a ona wierci się na krześle.
– Nie ruszaj się, Anastasio, chcę, żebyś była grzeczna – mruczę koło
jej ucha. – I nie przygryzaj wargi.
Uśmiecha się, kiedy uwalniam jej wargę od zębów.
Nareszcie!
Uśmiech.
Wyjmuję korek z butelki i napełniam kieliszek.
Pora na akompaniament muzyczny. Włączam zestaw
nagłośnieniowy i wybieram na iPodzie Wicked Game Chrisa Isaaka.
Pomieszczenie wypełniają dźwięki gitary.
Tak, ta piosenka będzie w sam raz.
Przyciszam ją i sięgam po kieliszek.
– Na początek chyba coś do picia – mówię niemal sam do siebie. –
Odchyl głowę.
Ana unosi brodę.
– Bardziej.
Upijam łyk chłodnego, rześkiego trunku i całując Anę, wlewam wino
w jej usta.
– Mmm – mruczy, przełykając.
– Smakuje ci?
– Tak – szepcze.
– Chcesz więcej?
– Z tobą zawsze chcę więcej.
Uśmiecham się szeroko. Więcej. Nasze słowo. Odwzajemnia mój
uśmiech.
– Pani Grey, czy pani ze mną flirtuje?
– Tak.
Świetnie. Uwielbiam, kiedy to robi.
Pociągam kolejny spory łyk wina, chwytam za supeł na chuście
i delikatnie odchylam mojej żonie głowę. Całuję ją, przelewając wino
w jej usta. Spija je żarłocznie.
– Głodna? – pytam, nie odsuwając się od niej.
– Chyba już to ustaliliśmy, panie Grey – odpowiada sarkastycznie.
Ach, oto i moja dziewczyna.
W tym momencie mikrofalówka wydaje dźwięk oznaczający, że
jagnięcina jest już gotowa. Kuchnię wypełnia jej smakowity zapach.
Sięgam po szmatkę, otwieram drzwiczki i chwytam naczynie.
– Cholera! Chryste! – Jest potwornie gorące, a ja niechcący dotykam
go palcem. Upuszczam naczynie i z brzękiem upada na blat.
– Wszystko w porządku? – pyta Ana.
– Tak!
Nie.
Au!
Zostawiam naczynie. Potrzebuję odrobiny czułości.
– Właśnie się oparzyłem. O, tutaj. – Wsuwam mój biedny palec
w jej usta. – Może jak possiesz, to przestanie boleć.
Ana chwyta mnie za rękę i powoli ją cofa.
– Już dobrze – szepcze, składa usta w uroczy dzióbek i delikatnie
dmucha na moją obolałą skórę.
Och.
Równie dobrze mogłaby dmuchać na mojego penisa.
Całuje mnie w knykieć – dwukrotnie – i powoli wsuwa mój palec
z powrotem do buzi, otula go językiem i zaczyna ssać.
Równie dobrze mogłaby ssać mojego penisa.
Przypływ pożądania zalewa mnie z góry na dół.
Ana.
Robi fellatio mojemu palcowi i marszczy czoło.
– O czym myślisz? – szepczę, wysuwając palec z jej ust i próbując
uspokoić swoje ciało.
– O tym, jak bardzo jesteś zmienny.
To żadna nowina.
– Pięćdziesiąt twarzy, maleńka. – Całuję ją w kącik ust.
– Moje pięćdziesiąt twarzy. – Chwyta mnie za koszulkę i przysuwa
bliżej.
– O, nie, pani Grey. Bez dotykania. Na razie. – Odsuwam jej rękę
i całuję każdy palec po kolei.
– Wyprostuj się.
Ana wydyma usta.
– Jeśli nie przestaniesz się dąsać, to dostaniesz klapsa.
Wbijam widelec w jagnięcinę, a potem zanurzam kawałek w sosie
jogurtowo-miętowym.
– Otwórz buzię – mówię i zaczynam ją karmić.
– Mmm – mruczy z uznaniem.
– Smakuje ci?
– Tak.
Też zjadam kawałek. Jagnięcina aż rozpływa mi się w ustach.
Dociera do mnie, jak bardzo zgłodniałem.
– Jeszcze? – pytam Anę.
Kiwa głową, więc podaję jej kolejny kąsek. Gdy przeżuwa, urywam
odrobinę pity i moczę ją w humusie.
– Otwórz – mówię.
Zjada go z ochotą. Dołączam do niej. To naprawdę najlepszy humus
w Seattle.
– Więcej?
Kiwa głową.
– Tak, wszystkiego poproszę więcej, umieram z głodu.
Jej słowa są muzyką dla duszy. Na zmianę podaję nam obojgu
jagnięcinę i pitę z humusem, a zachwycona tą ucztą Ana pochłania
wszystko. To prawdziwa przyjemność karmić ją i patrzeć, jak
rozsmakowuje się w jedzeniu. Od czasu do czasu poję ją także winem,
korzystając ze swojej nowej, ale wypróbowanej już metody usta-usta.
Kiedy kończymy jagnięcinę, sięgam po nadziewane liście winogron.
– Otwórz buzię i gryź.
Tak robi.
– Uwielbiam je – mówi z pełnymi ustami.
– Och tak, są pyszne.
Najedzona, po kolei oblizuje mi palce do czysta.
– Jeszcze? – pytam chropawym głosem.
Potrząsa głową.
– Świetnie – mruczę jej do ucha. – Bo teraz pora na moje ulubione
danie. Na ciebie.
Piszczy, zaskoczona, kiedy gwałtownie ją podnoszę.
– Mogę zdjąć opaskę z oczu?
– Nie. Idziemy do pokoju zabaw.
Trzymam ją na rękach i w końcu przestaje się wiercić.
– Gotowa na wyzwanie? – pytam.
– No pewnie – mówi, tak jak się spodziewałem.
Kiedy niosę ją na górę, wydaje się nieco lżejsza.
– Chyba schudłaś – mruczę.
Uśmiecha się, najwyraźniej zadowolona.
Gdy docieramy na miejsce, stawiam ją na ziemi i obejmuję w talii.
Otwieram drzwi i wprowadzam Anę do pokoju zabaw, włączając po
drodze światła.
Stoimy na środku i zdejmuję jej chustę z oczu, a następnie powoli
wyjmuję wsuwki z jej włosów. Warkocz opada, kołysząc się pomiędzy
łopatkami. Chwytam go i delikatnie pociągam, zmuszając Anę do
postąpienia o krok do tyłu.
– Mam pewien plan – szepczę jej do ucha.
– Tak sądziłam – odpowiada, kiedy całuję to miejsce na szyi, gdzie
czuć jej tętno.
– O, tak, pani Grey, bez wątpienia go mam. – Nie wypuszczając
warkocza, przechylam jej głowę, aby obnażyć szyję i móc wodzić
ustami wzdłuż jej gardła. – Najpierw musimy cię rozebrać.
Gdy ją obracam, zerka na rozpięty guzik moich dżinsów. Zanim
zdążę ją powstrzymać, wsuwa palec pod pasek i łaskocze włoski
poniżej mojego brzucha.
Ach!
Przygląda mi się zza długich rzęs.
– Nie zdejmuj ich – mówi.
– Nie zamierzałem, Anastasio.
Oplatam ją ramionami. Jedną rękę kładę jej na karku, a drugą na
plecach i całuję ją, wpychając język w jej usta i się w niej
rozsmakowując. Nie przerywając pocałunku, prowadzę ją do tyłu, aż
opiera się o krzyż. Mocno na nią napieram. Jej usta są chciwe, a język
równie chętny co mój. Odsuwam się na moment.
– Rozbierzmy cię.
Chwytam za rąbek i powoli zsuwam z niej sukienkę, obnażając jej
ciało centymetr po centymetrze.
– Pochyl się – mówię.
Tak właśnie robi. Sukienka ląduje na podłodze, a moja żona stoi
teraz przede mną w sandałach i uwodzicielskiej bieliźnie. Splatam
nasze palce ze sobą i unosząc jej dłonie nad głowę, spojrzeniem
zadaję pytanie.
Co ty na to, Ano?
Patrzy na mnie skupiona, nic jej nie umyka. Zatracam się w jej
wzroku i czuję go aż w kroczu. Ana przełyka ślinę i kiwa głową.
Moja słodka dziewczyna. Nigdy mnie nie zawodzi.
Zakładam jej wiszące nad głową skórzane kajdanki i z tylnej
kieszeni spodni ponownie wyjmuję chustę.
– Chyba dość się już napatrzyłaś – szepczę, zasłaniając jej oczy.
Przesuwam nosem wzdłuż jej nosa i składam jej obietnicę: –
Doprowadzę cię do szaleństwa. – Opieram dłonie na jej biodrach
i powoli zsuwam jej majteczki. – Podnieś stopy. Najpierw jedną,
potem drugą.
Tak właśnie robi. Zdejmuję jej bieliznę, a następnie oba sandały.
Oplatam palcami kostkę jej prawej nogi i odsuwam jej stopę na
zewnątrz.
– Stań – rozkazuję i przypinam jej prawą kostkę do krzyża.
Następnie to samo robię z lewą, zaciskając mocno kajdanki. Kiedy jest
już zniewolona, wstaję i zbliżam się do niej. Zatracam się w bijącym
od niej cieple i rosnącym podnieceniu. Łapię ją za brodę i składam na
jej ustach delikatny, niewinny pocałunek.
– Przyda się muzyka i trochę zabawek. Pięknie pani wygląda, pani
Grey. Chyba pozwolę sobie przez chwilę podziwiać widoki.
Odsuwam się od niej i chłonę ją wzrokiem. Wiem, że im dłużej będę
tylko patrzył i nic więcej nie robił, tym bardziej ona stanie się mokra,
a ja twardy.
Wygląda naprawdę cudownie.
Ale teraz chcę ją nauczyć odmawiania sobie orgazmu.
Cichutko podchodzę do komody i wyjmuję z niej różdżkę oraz
iPoda.
Obok leży niewielkie opakowanie maści tygrysiej. Zastanawiam się,
czy nie nałożyć Anie odrobiny na łechtaczkę.
To by ją rozgrzało.
Nie, nie tym razem. To byłaby przesada.
Włączam głośniki i wybieram coś niepokojącego, co wpasowałoby
się w mój nastrój.
O, aria z Wariacji Goldbergowskich Bacha. Idealnie.
Włączam muzykę i czysty, chłodny i melodyjny dźwięk wypełnia
mój pokój zabaw.
Nasz pokój zabaw.
Wkładam różdżkę do tylnej kieszeni spodni, zdejmuję koszulkę
i wracam do swojej żony, która znów przygryza wargę. Wygląda na
zaskoczoną, kiedy chwytam ją za podbródek i uwalniam jej dolną
wargę. Uśmiecha się słodko i nieśmiało – wiem, że robiła to
nieświadomie.
Och, Ano. Co ja dla ciebie przygotowałem.
Może pozwolę ci dojść.
A może nie.
Muskam grzbietem dłoni delikatną skórę jej szyi i mostka,
a następnie kciukiem zsuwam miseczkę jej stanika, uwalniając pierś.
Ana ma taki piękny biust. Całuję ją w szyję i uwalniam drugą pierś
z biustonosza i bawiąc się sutkiem. Ustami i palcami muskam i ciągnę
oba, aż stają się twarde i błagają o więcej.
Ana próbuje się oswobodzić.
– Ach – jęczy, a ja nie przerywam.
Moje usta i palce kontynuują tę powolną, zmysłową torturę. Wiem,
jak łatwo jest doprowadzić Anę w ten sposób do orgazmu. Oddycha
coraz ciężej.
– Christianie – błaga.
– Wiem – mówię głosem przepełnionym żądzą. – Tak właśnie się
przez ciebie czuję.
Wzdycha.
A ja nie przestaję.
Wypycha biodra do przodu i zaczynają jej drżeć nogi.
– Proszę – błaga.
Och, maleńka. Poczuj to.
Mój członek napiera na cienki materiał spodni, pragnąc
wyzwolenia. Wszystko w swoim czasie, Grey.
Przerywam i prostuję się, patrząc na swoją żonę. Usta ma
rozchylone, oddycha głęboko i szarpie się w skórzanych kajdankach.
Głaszczę dłońmi jej boki. Jedną rękę opieram na jej biodrze, a drugą
przesuwam w dół jej brzucha. Ponownie wypycha biodra, oddając mi
się.
– Zobaczmy, co tam słychać – mruczę i muskam palcami jej
kobiecość. Jest mokra.
Moje dżinsy stają się ciaśniejsze.
Gładzę kciukiem mały, podniecony guziczek u zbiegu jej ud i Ana
krzyczy, napierając na moje dłonie.
Och, Ano. Taka chętna. Taka dla mnie mokra.
A wciąż tak daleko ci do orgazmu.
O ile w ogóle – a to nic pewnego – pozwolę ci dojść.
Powoli wsuwam w nią najpierw środkowy, a następnie wskazujący
palec. Jęczy i naciska na moją dłoń, domagając się spełnienia.
– Och, Anastasio, ależ ty jesteś gotowa. – Kręcę w niej palcami,
głaszcząc ją i zwodząc, a kciukiem cały czas podniecam jej łechtaczkę.
Znowu zaczynają jej się trząść nogi i napiera na mnie mocniej. Nie
dotykam jej nigdzie indziej. Odchyla głowę do tyłu, chłonąc tę
przyjemność. Jest już blisko.
Drugą ręką sięgam do tylnej kieszeni spodni i włączam różdżkę.
– Co to? – dyszy Ana, słysząc ten dźwięk.
– Ciiii. – Zakrywam jej usta swoimi, a ona łapczywie mnie całuje.
Odsuwam się, ale cały czas poruszam w jej wnętrzu palcami. – To jest
różdżka, maleńka, taki wibrujący masażer.
Przykładam go do jej obojczyka tak, że wprawia jej skórę w drgania.
Drugą dłonią wciąż podniecam jej kobiecość. Przesuwam teraz
wibrator pomiędzy jej piersi, a następnie muskam nim oba sutki.
– Ach! – Ana stęka głośno, a jej nogi sztywnieją. Znowu odrzuca
głowę do tyłu i jeszcze raz jęczy.
Przestaję poruszać palcami i odsuwam od niej wibrator.
– Nie! Christianie – krzyczy i na próżno wypycha biodra w moją
stronę.
Tak blisko. I tak daleko.
– Nie ruszaj się, maleńka – szepczę i całuję ją. – Frustrujące,
prawda?
Tłumi okrzyk.
– Christianie, błagam.
– Ciiii. – Całuję ją znowu i zaczynam powoli przebierać w niej
palcami. Jednocześnie wodzę wibratorem od jednej piersi do drugiej.
Pochylam się i przylegam do niej cały, napierając na nią twardym
i gotowym penisem. Napięcie ponownie w niej rośnie i doprowadzam
ją aż na skraj.
Na samiutki skraj.
I znowu przestaję.
– Nie – skomli.
Całuję ją w bark, wysuwam z niej palce i przestaję dotykać jej
łechtaczki. Zwiększam za to prędkość wibracji i przesuwam różdżkę
w dół jej brzucha, aż do nabrzmiałego guziczka między jej udami.
– Ach! – wykrzykuje, szarpiąc kajdanami.
Znów odsuwam od niej wibrator.
– Christianie! – krzyczy.
– Frustrujące, prawda? – szepczę jej do ucha. – Tak samo jak ty.
Najpierw coś obiecujesz, a potem…
– Christianie, błagam!
Ponownie dotykam jej wibratorem.
I przestaję.
Zaczynam.
I przestaję.
Ana dyszy ciężko.
– Ilekroć przestaję, każdy kolejny raz jest intensywniejszy, prawda?
– Proszę – błaga.
Wyłączam wibrator, odkładam go na niewielką półkę obok krzyża
i znowu całuję swoją żonę. Jej usta są chętne, wręcz rozpaczliwie
potrzebują mojego dotyku. Muskam jej twarz nosem i szepczę:
– Jesteś najbardziej frustrującą kobietą, jaką kiedykolwiek
poznałem.
Potrząsa głową.
– Christianie, nigdy nie obiecywałam, że będę ci posłuszna. Proszę,
błagam…
Chwytam ją za pupę i napieram na nią penisem przez materiał
spodni. Ocieram się o nią. Ana jęczy, a ja zsuwam szal z jej oczu
i biorę jej brodę w dłonie. Jej dzikie niebieskie oczy napotykają moje.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Mój głos przepełnia
pożądanie. Napieram na nią biodrami raz, drugi, trzeci i kiedy odchyla
głowę do tyłu, gotowa dojść, przerywam.
Zamyka oczy i bierze głęboki wdech.
– Proszę – szepcze, patrząc na mnie.
Och, maleńka, stać cię na więcej. Wiem o tym.
Muskam jej pierś palcami i wędruję nimi w dół jej ciała, a ona
sztywnieje i odwraca ode mnie twarz.
– Czerwony – kwili. – Czerwony, czerwony.
Po jej twarzy spływają łzy.
Zamieram.
Kurwa.
Nie, nie, nie.
– Nie! – Oddycham z trudem. – Jezu, nie. – Uwalniam jej nadgarstki
i podtrzymuję ją, pochylając się, żeby wyswobodzić jej kostki.
Chowa twarz w dłoniach i zaczyna szlochać.
– Nie, nie, nie. Proszę, Ano, nie.
Posunąłem się za daleko. Biorę ją w ramiona i siadam na łóżku,
tuląc ją do siebie, a ona nie przestaje łkać. Sięgam po leżące za nami
satynowe prześcieradło, zsuwam je z łóżka i owijam nim Anę.
Przytulam ją i delikatnie kołyszę, do przodu i do tyłu.
– Przepraszam, przepraszam – szepczę i obsypuję jej włosy
pocałunkami, czując się jak dupek. – Wybacz mi, Ano, proszę.
Nic nie mówi. Nie przestaje płakać, a jej łkanie niczym nóż wwierca
się w moją mroczną, tak bardzo mroczną duszę.
Co ja sobie myślałem?
Ano, przepraszam.
Jestem cholernym dupkiem.
Wtula się w moją szyję, a jej łzy parzą mi skórę.
– Proszę, wyłącz tę muzykę.
– Tak, jasne. – Przesuwam się nieco, żeby z tylnej kieszeni spodni
wyjąć pilota, i wyłączam głośniki. Teraz słyszę tylko jej kwilenie,
przeplatane drżącym oddechem.
Prawdziwe piekło.
– Lepiej? – pytam.
Kiwa głową. Delikatnie ocieram jej łzy kciukiem.
– Nie przepadasz za Wariacjami Goldbergowskimi? – Rozpaczliwie
staram się zażartować.
– Nie za tym utworem. – Patrzy na mnie oczami przygaszonymi
wewnętrznym bólem i zalewa mnie fala wstydu.
– Przepraszam – szepczę.
– Cz-czemu t-to zrob-biłeś? – Targające nią dreszcze sprawiają, że
się jąka.
Potrząsam głową i zamykam oczy.
– Dałem się ponieść.
Marszczy brwi.
Wzdycham. Muszę jej to wyjaśnić.
– Ano, powstrzymywanie się od orgazmu to typowa metoda… Ty…
Ty nigdy…
Jaki to ma sens?
Urywam, a ona przesuwa się, przenosząc ciężar ciała na mojego
wciąż trochę twardego penisa. Wzdrygam się.
– Przepraszam – burczy, a jej blade policzki różowieją.
Nawet w takiej chwili mnie przeprasza – ta kobieta naprawdę
potrafi mnie zawstydzić. Zniesmaczony samym sobą, przechylam nas
do tyłu i oboje leżymy teraz na łóżku. Ana wciąż w moich ramionach.
Wierci się i zaczyna poprawiać sobie stanik.
– Pomóc ci? – pytam.
Energicznie potrząsa głową i wiem, że nie chce, żebym jej dotykał.
Kurwa.
Ano, naprawdę mi przykro.
Nie zniosę tego. Przesuwam się tak, żebyśmy leżeli naprzeciwko
siebie. Podnoszę dłoń i czekam chwilę, żeby sprawdzić, czy Ana
spróbuje się odsunąć, ale nie robi tego. Delikatnie dotykam jej
zapłakanej twarzy i w jej oczach znowu zbierają się łzy.
– Proszę, nie płacz – mruczę.
Wpatrujemy się w siebie nawzajem. Sprawia wrażenie koszmarnie
skrzywdzonej. Rozdziera mi to serce.
– Ja nigdy co? – pyta i chwilę trwa, zanim się orientuję, że chodzi
jej o moją niedokończoną wypowiedź.
– Nigdy nie robisz tego, o co cię proszę. Zmieniłaś zdanie i nie
powiedziałaś mi, gdzie jesteś. Ano, byłem w Nowym Jorku, bezsilny
i wściekły. Gdybym został w Seattle, to bym po ciebie poszedł.
– Więc postanowiłeś mnie ukarać?
Tak. Nie. Tak. Zamykam oczy, żeby na nią nie patrzeć.
– Musisz przestać to robić – mówi.
Marszczę brwi.
– Po pierwsze, sam ze sobą czujesz się przez to gorzej.
– To prawda. Nie chcę cię oglądać w takim stanie – odpowiadam,
żachnąwszy się.
– A ja nie chcę się tak czuć. Na „Fair Lady” powiedziałeś, że nie
poślubiłeś uległej.
– Tak, masz rację.
– Więc przestań mnie tak traktować. Przepraszam, że do ciebie nie
zadzwoniłam. Nie będę już taką egoistką. Wiem, że się o mnie
martwisz.
Przyglądamy się sobie w milczeniu, a ja ważę jej słowa.
– Dobrze, w porządku.
Nachylam się, żeby ją pocałować, ale zatrzymuję się, zanim dotknę
ją ustami. Proszę o pozwolenie i błagam o wybaczenie. Podnosi głowę,
więc całuję ją tak czule, jak tylko potrafię.
– Zawsze kiedy płaczesz, masz potem takie miękkie wargi.
– Nigdy nie obiecywałam ci posłuszeństwa, Christianie.
– Wiem.
– Proszę, wbij to sobie do głowy. Dla naszego wspólnego dobra. A ja
postaram się bardziej szanować twoje despotyczne zapędy.
Nie mam na to innej odpowiedzi niż zwykłe:
– Spróbuję.
Wzdycha.
– Bardzo cię o to proszę. Poza tym gdybym tu wtedy była…
Jej oczy robią się wielkie.
– Tak, wiem – szepczę, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
Kładę się na plecach i zasłaniam oczy ramieniem, po raz tysięczny
wyobrażając sobie, co mogło się stać.
Mógł ją przecież zabić.
Owija się wokół mnie i kładzie głowę na mojej klatce piersiowej.
Przytulam ją i palcami bawię się jej warkoczem. Zdejmuję z niego
gumkę i powoli rozplatam jej włosy. Uspokajam się, czując ich
miękkość.
Ano, tak mi przykro.
Leżymy tak przez kilka minut, aż Ana przerywa ciszę.
– Co miałeś wcześniej na myśli, mówiąc „albo”?
– „Albo”? – pytam.
– W kontekście Jacka.
Przyglądam jej się badawczo.
– Nie poddajesz się, prawda?
Opiera brodę na moim obojczyku.
– Poddać się? Nigdy. Powiedz mi. Nie lubię, kiedy coś się przede
mną ukrywa. Masz jakieś wydumane przekonanie, że trzeba mnie
chronić. A przecież w przeciwieństwie do mnie, ty nawet nie umiesz
strzelać. – Wyraźnie się nakręciła. – Naprawdę myślisz, że nie
poradzę sobie z tym, czego nie chcesz mi powiedzieć, Christianie?
Twoja była uległa miała mnie na muszce, napastowała mnie twoja
była kochanka-pedofilka…
Ano!
– Och, nie patrz tak na mnie. Twoja matka ma o niej takie samo
zdanie.
Co takiego?
– Rozmawiałaś o Elenie z moją matką?
Nie mogę w to uwierzyć.
– Tak, rozmawiałyśmy o niej.
Rozdziawiam usta, a Ana mówi dalej.
– Bardzo się tym przejmuje, czuje się winna.
– Nie mogę uwierzyć, że rozmawiałaś o tym z moją matką. Cholera!
Ponownie zakrywam twarz ramieniem i przelewa się przeze mnie
kolejna fala wstydu.
– Nie wdawałam się w szczegóły.
– Mam taką nadzieję. Grace nie musi znać wszystkich pikantnych
detali. Chryste, Ano, z moim ojcem też rozmawiałaś?
– Nie! – odpowiada, chyba zaskoczona. – Ale ty znowu próbujesz
odwrócić moją uwagę. O co chodzi z Jackiem?
Odsuwam rękę, żeby na nią zerknąć. Patrzy na mnie tym swoim
wzrokiem, mówiącym: no-dalej-odpowiadaj-więcej-kitu-już-mi-nie-
wciśniesz. Wzdycham i znowu zasłaniam sobie oczy ramieniem.
Mówię tak szybko, jak tylko potrafię.
– Hyde jest zamieszany w sabotaż „Charliego Tango”. Śledczy
znaleźli fragment odcisku palca. Tylko fragment, więc początkowo nie
byli w stanie go dopasować. Ale później rozpoznałaś Hyde’a
w serwerowni. Był kilkakrotnie skazany jako nieletni w Detroit i jego
odciski pasowały. Dzisiaj rano w naszym garażu znaleziono
dostawczaka. To Hyde nim przyjechał. Wczoraj przywiózł jakąś paczkę
temu nowemu sąsiadowi, którego spotkaliśmy ostatnio w windzie.
– Nie pamiętam, jak on się nazywa – burczy pod nosem Ana.
– Ja też nie. Ale właśnie w ten sposób Hyde dostał się do budynku.
Pracował dla firmy dostawczej…
– I? Co takiego ważnego było w tym samochodzie?
A niech to.
– Christianie, powiedz mi – nalega.
– Policja znalazła tam pewne rzeczy… – Przerywam, bo nie chcę,
żeby miała koszmary. Przytulam ją mocniej.
– Jakie rzeczy? – naciska.
Milczę, ale po chwili zaczynam mówić dalej, bo wiem, że Ana nie
odpuści.
– Materac, wystarczająco dużo środka uspokajającego dla koni, żeby
uśpić ich cały tuzin, i liścik. – Staram się ukryć swoje przerażenie i nie
mówię jej o strzykawkach.
– Liścik?
– Do mnie.
– Co w nim było?
Potrząsam głową. Zwyczajny bełkot.
– Wczoraj wieczorem Hyde przyjechał, żeby cię porwać.
Przebiega ją dreszcz.
– Cholera.
– Właśnie.
– Nie rozumiem dlaczego – mówi. – To nie ma żadnego sensu.
– To prawda. Zarówno policja, jak i Welch próbują dowiedzieć się
więcej, ale na razie sądzimy, że ma to jakiś związek z Detroit.
– Detroit? – pyta skonfundowana.
– Tak, coś się tam musiało wydarzyć.
– Dalej nie rozumiem.
Odsłaniam oczy i patrzę na nią. Dociera do mnie, że ona przecież
nic nie wie.
– Ano, ja się urodziłem w Detroit.
– Myślałam, że urodziłeś się tutaj, w Seattle.
Nie. Sięgam do tyłu, biorę jedną z poduszek i kładę ją sobie pod
głową. Drugą ręką cały czas bawię się włosami żony.
– Nie, Elliota i mnie adoptowano w Detroit. Do Seattle
przeprowadziliśmy się niedługo po tym. Grace chciała mieszkać na
Zachodnim Wybrzeżu, z dala od zgiełku miasta, i dostała pracę
w Szpitalu Northwest. Bardzo mało pamiętam z tego okresu. Mię
adoptowali już tutaj.
– Więc Jack też jest z Detroit?
– Tak.
– Skąd wiesz?
– Sprawdziłem go, kiedy zaczęłaś dla niego pracować.
Patrzy na mnie z ukosa.
– Na niego też masz papierową teczkę?
Staram się stłumić śmiech.
– Wydaje mi się, że jest jasnoniebieska.
– I co tam jest napisane?
Głaszczę jej policzek.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Jest aż tak źle?
Wzruszam ramionami.
– Widziałem gorsze rzeczy.
Do głowy przychodzą mi moje własne, smutne i przykre pierwsze
lata życia.
Ana wtula się we mnie i przykrywa nas oboje czerwonym
satynowym prześcieradłem. Opiera mi głowę na piersi. Wydaje się
zamyślona.
– No co? – pytam.
Coś jej chodzi po głowie.
– Nic – mruczy.
– Nie, nie, to działa w obie strony, Ano. O co chodzi?
Zerka na mnie, ściągając brwi.
– Czasami wyobrażam sobie ciebie jako dziecko, jeszcze zanim
zamieszkałeś z Greyami.
Cały sztywnieję. Nie chcę o tym rozmawiać.
– Nie chodziło mi o mnie. Nie potrzebuję, żebyś się nade mną
litowała, Anastasio. Ta część mojego życia jest już skończona.
Zamknięta.
– Nie lituję się. Po prostu ci współczuję i jest mi przykro, że ktoś
zrobił coś takiego dziecku. – Przerywa, przełyka ślinę i mówi dalej
cichym i delikatnym głosem: – Ta część twojego życia wcale nie jest
zamknięta, Christianie. Jak możesz tak mówić? Codziennie zmagasz
się ze swoją przeszłością. Sam mi to powiedziałeś. Pięćdziesiąt
twarzy, pamiętasz?
Wzdycham i przeczesuję włosy ręką. Ano, odpuść.
– Wiem, że to dlatego potrzebujesz mnie kontrolować i zapewniać
mi bezpieczeństwo.
– A mimo to mi się sprzeciwiasz – odpowiadam zdumiony.
Właśnie to powoduje, że mam mętlik w głowie. Ana wie, że mam
problemy, a jednak cały czas podważa moje decyzje.
– Doktor Flynn mówił, że mam ci dać kredyt zaufania, i chyba tak
robię, nie jestem pewna. Może w ten sposób próbuję odciągnąć cię od
przeszłości, byś wrócił do chwili obecnej? – mamrocze. – Nie wiem.
Nigdy nie potrafię ocenić, jak bardzo przesadnie zareagujesz na to, co
zrobię.
– Cholerny Flynn – burczę pod nosem.
– Kazał mi się przy tobie zachowywać tak, jak zwykle się zachowuję.
– Doprawdy? – pytam cierpko.
A więc to wszystko jego wina.
Ana bierze głęboki wdech.
– Christianie, wiem, że kochałeś swoją mamę i nie mogłeś jej
uratować. Nie byłeś w stanie. Ale ja to nie ona.
Kurwa. Co takiego? Przestań. Natychmiast.
Leżę w całkowitym bezruchu.
– Przestań – szepczę.
Nie chcę rozmawiać o tej pieprzonej dziwce narkomance.
Unoszę się nad głęboką studnią okropnych, bolesnych emocji, do
których nawet nie chcę się przyznać, a co dopiero je poczuć.
– Nie, posłuchaj mnie, proszę. – Ana unosi głowę i swoimi
błękitnymi oczami przenika moją tarczę. Dociera do mnie, że
wstrzymuję oddech. – Nie jestem nią. Jestem od niej znacznie
silniejsza. Mam ciebie i ty też jesteś teraz znacznie silniejszy. Wiem,
że mnie kochasz, a ja kocham ciebie.
– Naprawdę wciąż mnie kochasz? – szepczę.
– Oczywiście, że tak. Christianie, zawsze będę cię kochać. Bez
względu na to, co mi zrobisz.
Ano, odbiło ci.
Zamykam oczy i przykrywam je ramieniem. Przytulam Anę mocniej.
– Nie chowaj się przede mną – mówi, odsuwając moją rękę
z twarzy. – Całe życie się chowasz. Proszę, nie przede mną.
Ja?
Gapię się na nią, zaskoczony.
– Chowam się?
– Tak.
Obracam się na bok, odgarniam jej włosy z twarzy i zakładam za
ucho.
– Zapytałaś mnie dzisiaj, czy cię nienawidzę. Nie wiedziałem
dlaczego, ale teraz…
– A ty wciąż myślisz, że ja cię nienawidzę? – pyta.
– Nie. – Potrząsam głową. – Teraz nie. Ale powiedz mi, dlaczego
użyłaś hasła bezpieczeństwa, Ano?
Przełyka ślinę i widzę, jak na jej twarzy maluje się cała gama emocji.
– Ponieważ… Byłeś tak wściekły i zimny. Nie wiedziałam, jak
daleko się posuniesz.
Teraz do mnie dociera, że wielokrotnie prosiła mnie, żebym
pozwolił jej dojść, a ja tego nie zrobiłem.
Zawiodłem jej zaufanie.
Dzięki Bogu za hasła bezpieczeństwa.
– Zamierzałeś pozwolić mi dojść? – Mimo rumieńca patrzy na mnie
z pewnością siebie.
Tak. Nie. Nie wiem.
– Nie – mówię, chociaż tak naprawdę nie mam pojęcia.
– To dość surowa kara.
Gładzę jej policzek knykciem – tym poparzonym.
– Ale skuteczna – szepczę.
I mnie powstrzymałaś.
Jeżeli posunę się za daleko, zawsze będziemy mieli hasła
bezpieczeństwa.
Nawet gdy powiem, że ich nie potrzebujemy.
– Cieszę się, że to zrobiłaś – mruczę.
– Naprawdę? – Nie wierzy mi.
Próbuję się do niej uśmiechnąć.
– Tak, nie chciałem cię skrzywdzić. Poniosło mnie. – Całuję ją. –
Zatraciłem się w chwili. – Znowu ją całuję. – Często mi się to przy
tobie zdarza.
Jej twarz rozjaśnia szeroki uśmiech.
Jest zaraźliwy.
– Nie wiem, czemu się pani tak szczerzy, pani Grey.
– Ja też nie.
Obejmuję ją, przytulam mocno i kładę głowę na jej piersi. Ana jedną
ręką gładzi moje nagie plecy, a drugą przeczesuje mi włosy. Tak
bardzo łaknę jej dotyku.
– Czyli mogę mieć pewność, że mnie powstrzymasz. Nie chcę cię
nigdy skrzywdzić – wyznaję. – Potrzebuję…
Powiedz jej, Grey.
– Czego potrzebujesz?
– Potrzebuję kontroli, Ano. Tak samo jak potrzebuję ciebie. Nie
umiem inaczej funkcjonować. Nie umiem z niej zrezygnować. Nie
potrafię, chociaż próbowałem. A jednak z tobą… – Potrząsam głową
z irytacją.
– Też cię potrzebuję – mówi, przytulając mnie mocniej. – Postaram
się, Christianie. Postaram się być bardziej wyrozumiała.
– Chcę, żebyś mnie potrzebowała.
– Potrzebuję! – mówi z pełną stanowczością.
– Chcę się tobą opiekować.
– Opiekujesz się. Cały czas. Tak bardzo za tobą tęskniłam, kiedy cię
nie było.
– Naprawdę?
– Tak, oczywiście. Nie znoszę, kiedy wyjeżdżasz.
Uśmiecham się.
– Mogłaś polecieć ze mną.
– Christianie, proszę, nie wracajmy do tego tematu. Chcę pracować.
Wzdycham, a ona przeczesuje mi włosy palcami, przeganiając
napięcie, pomagając mi się rozluźnić.
– Kocham cię, Ano.
– A ja ciebie, Christianie. Zawsze będę cię kochać.
Leżymy spleceni ze sobą w czerwonej satynie, prawie nadzy. Ja
w dżinsach, Ana w biustonoszu.
Ale z nas para…
Jej oddech się wyrównuje. Zasnęła. Ja też zamykam oczy.

Mamusia siedzi na kanapie. Nic nie mówi. Wpatruje się w ścianę


i sporadycznie mruga. Stoję przed nią ze swoimi
samochodzikami, ale mnie nie widzi. Dostrzega mnie, kiedy do
niej macham, ale mnie przegania. Nie, robaczku, nie teraz. On
przychodzi. Krzywdzi mamusię. Wstawaj, ty głupia suko. Mnie też
krzywdzi. Nienawidzę go. Tak bardzo jestem na niego wściekły.
Biegnę do kuchni i chowam się pod stołem. Wstawaj, ty głupia
suko. Wrzeszczy. Jest głośny. Mamusia krzyczy. Nie. Zasłaniam
uszy dłońmi. Mamusiu. Wchodzi do kuchni z tym swoimi
smrodem i buciorami. Gdzie jesteś, gówniarzu? A, tutaj. Nie ruszaj
się stąd, ty mały zasrańcu. Zerżnę tę sukę, twoją matkę. Nie chcę
widzieć twojej kurewsko brzydkiej japy przez resztę wieczoru.
Zrozumiano? Kiedy nie odpowiadam, uderza mnie w twarz.
Mocno. Policzek piecze. Albo cię przypalę, ty mała mendo. Nie.
Nie. Tego nie lubię. Nie lubię przypalania. To boli. Zapala
papierosa i macha mi nim przed nosem. Chcesz, żebym cię
przypalił, gówniarzu? Chcesz? Śmieje się. Brakuje mu kilku zębów.
Śmieje się i śmieje. Przygotuję coś dla tej dziwki. Potrzebuję łyżki,
a potem wlejemy to tutaj. Trzyma szczy-ka-fkę tak, żebym ją
widział. Ona to uwielbia. Bardziej niż mnie czy ciebie, gówniarzu.
Odwraca się. Zmienia. Staje się Jackiem Hyde’em, a obok niego na
podłodze leży Ana. Wbija jej strzykawkę w udo.

– Nie! – wrzeszczę na całe gardło.


– Christianie, proszę, obudź się!
Otwieram oczy. Ana leży obok mnie i mną potrząsa.
– Christianie, to był tylko koszmar. Jesteś w domu, bezpieczny.
Rozglądam się. Leżymy na łóżku w pokoju zabaw.
Ana! Jest tutaj. Nic jej się nie stało. Obejmuję jej twarz i przyciągam
do siebie. Potrzebuję pociechy, którą dadzą mi jej usta. Uosabia
w moim życiu wszystko to, co dobre. Moja miłość. Moje światło.
Ana.
Pożądanie przebiega przez moje ciało z prędkością błyskawicy.
Jestem podniecony. Obracam nas i wgniatam ją w materac.
Pragnę jej. Potrzebuję jej.
Jedną ręką przytrzymuję jej brodę, a drugą czoło, żeby się nie
ruszała. Kolanem rozsuwam jej nogi i napieram na jej kobiecość
nabrzmiałym, wciąż jeszcze uwięzionym penisem.
– Ano – szepczę i wpatruję się w jej zaskoczone niebieskie oczy. Ich
źrenice rosną i ciemnieją.
Ona też to czuje.
Też tego pragnie.
Wargami obejmuję jej usta i rozsmakowuję się w niej, zawłaszczając
ją. Ocieram się o nią członkiem. Całuję jej twarz, powieki, policzki
i linię żuchwy. Pragnę jej.
Teraz.
– Jestem tutaj – szepcze i oplata mnie ramionami, napierając na
mnie.
– Och, Ano, potrzebuję cię. – Brak mi tchu, tak bardzo jej pożądam.
– A ja ciebie – odpowiada ochrypłym głosem, chwytając się moich
pleców.
Rozpinam rozporek, uwalniając penisa, i układam się wygodniej,
gotów, by ją posiąść.
Tak? Nie? Ano? Wpatruję się w jej niezwykle ciemne oczy, w których
jest odzwierciedlone moje pragnienie i moje pożądanie.
– Tak, proszę – mówi.
Zatapiam się w niej jednym pchnięciem.
– Ach! – krzyczy, a ja stękam, rozkoszując się nią.
Ana. Raz jeszcze wielbię jej usta natarczywym językiem, wchodząc
w nią, i przepędzam swoje obawy i koszmary. Zatracam się w jej
miłości i pożądaniu. Ona też porusza się gorączkowo. Potrzebująca.
Zachłanna. Kołysze się wraz ze mną, pchnięcie za pchnięciem, coraz
szybciej i szybciej.
– Ana! – jęczę, spełniając się.
Dochodzę w niej wciąż i wciąż, zatracając jakiekolwiek poczucie
samego siebie, poddając się jej potężnemu urokowi. To ona mnie
dopełnia.
Naprawia. To ona jest moim światłem.
Obejmuje mnie, ciasno i mocno, a ja głośno nabieram powietrza.
Wysuwam się z niej i przytulam ją mocniej, a pode mną ziemia
powoli wraca na właściwe miejsce.
Wow.
To było…
Szybkie!
Potrząsam głową i podnoszę się na łokciach, wpatrując się w piękną
twarz mojej żony.
– Och, Ano. – Całuję ją.
– Wszystko w porządku? – Kładzie mi dłoń na policzku.
Kiwam głową, wracając powoli na ziemię.
– A z tobą? – pytam.
– Hmm… – Wije się pode mną, napierając na mojego spełnionego
penisa.
Posyłam jej bezecny, zmysłowy uśmiech. Wiem, co próbuje mi
powiedzieć. Doskonale władam tym językiem.
– Pani Grey, musimy zaspokoić pani potrzeby – szepczę, całuję ją
szybko w usta i wstaję, zanim zdąży mi odpowiedzieć. Klękam przy
niej, chwytam jej uda i przyciągam ją do siebie tak, żeby siedziała na
samym skraju łóżka. – Wyprostuj się – mówię i to właśnie robi,
a włosy opadają jej kaskadą na biust.
Cały czas wpatrując się w jej oczy, delikatnie rozsuwam jej nogi.
Odchyla się do tyłu, wsparta na dłoniach, a jej piersi wznoszą się
i opadają, w rytmie przyśpieszonego oddechu. Usta ma rozchylone.
Wydaje mi się, że nie do końca wierzy w to, co zamierzam zrobić.
– Jesteś tak cholernie piękna, Ano – mruczę, składając delikatne
pocałunki po wewnętrznej stronie jej uda. Zerkam na nią zza rzęs, tak
samo, jak ona zwykła to robić. – Popatrz – szepczę, muskając
językiem jej łechtaczkę.
– Ach! – wykrzykuje.
Smakuje Aną, mną i seksem. Nie przerywam. Po tym, co wcześniej
jej zrobiłem, musi być nakręcona bardziej niż staromodny zegarek.
Przytrzymuję jej nogi szeroko tak, żeby się nie ruszała, i wyczyniam
pomiędzy nimi cuda językiem, skupiając na niej całą uwagę.
Jej ciało zaczyna drżeć.
– Nie… Ach! – krzyczy i w tym momencie powoli wsuwam w nią
palec.
Ana jęczy i opada na łóżko, a ja stymuluję ten jej najczulszy punkt
i cały czas pieszczę językiem łechtaczkę, zwiększając płonący w niej
ogień.
Jest już tak blisko. Jej nogi sztywnieją.
No, dalej, Ano.
Krzycząc moje imię, wygina plecy do tyłu i dochodzi, dochodzi,
dochodzi. Wysuwam z niej palec i zdejmuję dżinsy. Nachylam się nad
nią i nosem muskam jej brzuch, a ona przeczesuje mi włosy palcami.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem – szepczę i odchylam się do tyłu,
a następnie zsuwam ją z łóżka na swoje kolana i nabijam ją na znów
gotową erekcję.
Ana tłumi okrzyk, kiedy w nią wchodzę.
– Och, maleńka – dyszę, otaczając ją ramionami.
Biorę jej twarz w dłonie i obsypuję ją pocałunkami. Napinam
mięśnie bioder, a Ana ściska mocno moje ramiona, patrząc na mnie
z prawdziwą dzikością w oczach. Chwytam ją za pośladki i podnoszę.
Raz jeszcze napinam mięśnie i wbijam się w nią głębiej.
– Ach – jęczy i całujemy się, a ja nie przestaję powoli się w niej
poruszać.
Zaciska wokół mnie uda i ujeżdżamy się nawzajem.
Powoli, delikatnie.
Ana wznosi wzrok ku niebu i szeroko otwiera usta w cichym
okrzyku radości.
– Ana – mruczę, wtulony w jej szyję, i ją całuję.
Ruszamy się.
Wspólnie.
Błogo.
– Kocham cię, Ano.
Zaplata ręce na mojej szyi.
– A ja ciebie, Christianie.
Podnosi powieki i patrzymy sobie w oczy.
Napięcie rośnie.
Coraz bardziej.
Coraz intensywniej.
Jest już gotowa.
– Dojdź dla mnie, maleńka – szepczę, a Ana zaciska powieki
i wydaje z siebie głośny okrzyk, zatracając się w swoim spełnieniu.
Ach!
Opieram czoło o jej czoło i szepczę jej imię, a jej ciało wprowadza
mnie w słodki, powolny orgazm.
Kiedy dochodzę po nim do siebie, kładę ją na łóżku i leżymy razem,
przytuleni.
– Teraz lepiej? – pytam, muskając nosem jej szyję.
– Mhm.
– Idziemy do sypialni czy chcesz spać tutaj?
– Mhm.
Uśmiecham się szeroko.
– Pani Grey, proszę ze mną rozmawiać.
– Mhm.
– Nie stać cię na więcej?
– Mhm.
– Chodź, zaniosę cię do łóżka. Nie lubię spać tutaj.
Wierci się.
– Poczekaj – mruczy.
Co tym razem?
– Dobrze się czujesz? – pyta.
Uśmiecham się, bardzo z siebie zadowolony.
– Teraz już tak.
– Och, Christianie – strofuje mnie i głaszcze po twarzy. – Chodzi mi
o twój koszmar.
Koszmar?
Cholera.
Ulotne wizje potworności, których doświadczyłem we śnie,
przemykają przez mój umysł. Obejmuję Anę mocniej i wtulam się
w jej kark, chowając przed nimi.
– Przestań – mruczę.
Ano, nie przypominaj mi o tym.
– Przepraszam – wzdycha. Tuli mnie, głaszcząc moje włosy
i plecy. – Już w porządku, wszystko jest w porządku – szepcze.
– Chodźmy do łóżka – mówię.
Wstaję, sięgam po dżinsy i je zakładam. Ana idzie za mną, zawinięta
w prześcieradło, zachowując odrobinę skromności.
– Zostaw je – mówię, kiedy schyla się, żeby pozbierać swoje
ubrania.
Biorę ją na ręce i przyciskam do piersi.
– Nie chcę, żebyś potknęła się o to prześcieradło i złamała sobie
kark.
Niosę ją na dół, do sypialni, i tam stawiam na ziemi. Ana zakłada
koszulę nocną, a ja zdejmuję dżinsy i wsuwam na siebie spodnie od
piżamy. Oboje kładziemy się do łóżka.
– Chodźmy spać – mamroczę.
Ana uśmiecha się do mnie sennie i wtula się w moje ramiona.
Leżę, gapiąc się w sufit i starając się uwolnić od tych
makabrycznych myśli. Hyde został złapany. Powinienem zasnąć, tak
jak leżąca obok mnie Ana. Ona zawsze szybko zapada w sen,
zazdroszczę jej tej umiejętności.
Zamykam oczy. Jestem wdzięczny, że cała i zdrowa wciąż jest
tutaj – w naszym łóżku.
SOBOTA, 27 SIERPNIA 2011

Ana klęczy przede mną naga. Pochylona, opiera się czołem


o drewnianą podłogę pokoju zabaw. Jej włosy tworzą na deskach
połyskujący diadem. Wyciąga rękę. Rozpościera palce. Błagalnie.
Stoję ze szpicrutą w dłoni. Chcę więcej. Zawsze pragnę więcej.
Ale ona więcej już nie zniesie. Czerwony, czerwony, czerwony. Nie!
Słychać trzask. Drzwi nagle się otwierają, a futrynę wypełnia jego
sylwetka. Wydaje z siebie ryk i pokój rozbrzmiewa mrożącym
krew w żyłach dźwiękiem. Kurwa. Nie, nie, nie. On tu jest. On wie.
Ana krzyczy: czerwony, czerwony, czerwony. On mnie uderza.
Prawym sierpowym w policzek. Upadam. Spadam. Kręci mi się
w głowie. Jest mi słabo. Nie. Przestań krzyczeć. Czerwony,
czerwony, czerwony. Wybrzmiewa bez przerwy, aż nagle zamiera.
Otwieram oczy i widzę, jak Hyde pochyla się nad jej ciałem. Ze
strzykawką w dłoni. Patrzy na nią pożądliwie. Ana leży
nieruchomo. Blada. Zimna. Potrząsam nią. Nie rusza się. Ano!
Spoczywa bezwładnie w moich ramionach. Znowu nią potrząsam.
Obudź się. Lecz jej już nie ma. Nie ma! Nie ma! Nie. Klęczę na
lepkim zielonym dywanie, przyciskam jej ciało do piersi,
odchylam głowę do tyłu i wyję. Ana. Ana. Ana!

Budzę się przerażony i rozpaczliwie nabieram powietrza.


Ana!
Szybko się obracam i upewniam, że śpi obok mnie, spokojna.
Dzięki Bogu.
Łapię się za głowę i wpatruję w sufit.
Co, do diabła?
Czemu pozwalam temu dupkowi gościć w mojej podświadomości?
Przecież siedzi w areszcie. Złapaliśmy go.
Biorę długi, uspokajający oddech, cały czas błądząc myślami.
Ptaszyno? Co to, do cholery, znaczy? W głębi pamięci coś mi się
kojarzy, ale natychmiast znika. Mój umysł działa na najwyższych
obrotach, próbując dogonić w mroku ten urywek myśli. Bezowocnie.
Podejrzewam, że to jedno z tych wspomnień, których nie chcę
pamiętać. Przechodzi mnie dreszcz.
Nie brnij w to.
Wiem, że nieprędko znowu zasnę. Wzdycham, wstaję, biorę telefon
i wlokę się do kuchni po szklankę wody. Stojąc przy zlewie,
przeczesuję sobie włosy ręką.
Weź się w garść, Grey.
Jutro możemy zrobić coś wyjątkowego, uciec myślami od Hyde’a.
Żagle? Szybowanie?
Nowy Jork? Nie, to za daleko. Zresztą dopiero co tam byłem, a biorąc
pod uwagę wszystko, co się wydarzyło od mojego powrotu, to chyba
nie najlepszy pomysł.
Aspen.
Mógłbym zabrać Anę do Aspen. Nie widziała jeszcze tego domku,
a prasa nas tam nie znajdzie. Co więcej, mogę zaprosić także Elliota
i Mię. Mówiła przecież, że chce częściej widywać Kate.
Tak.
Idę do gabinetu i piszę do Stephana, Taylora i państwa Bentleyów,
którzy zajmują się naszą posiadłością w Aspen. Informuję ich
o potencjalnej porannej podróży. Następnie wysyłam maila do Mii
i Elliota.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Aspen DZISIAJ!
Data: 27 sierpnia 2011, 02:48
Adresat: Elliot Grey; Mia G. Wyjątkowa Szefowa Kuchni

Mio, Elliocie,
chcę zrobić Anie niespodziankę i wyskoczyć na jedną noc odrzutowcem do
Aspen, z soboty na niedzielę.
Zabierzcie się z nami. Kate i Ethan też są mile widziani. Wrócimy w niedzielę
wieczorem.
Dajcie znać, czy Wam to pasuje.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Zaledwie kilka sekund później, mój telefon wibruje.

ELLIOT
Brzmi super, ważniaku.

Nie śpi.
Czemu, do cholery, jeszcze się nie położył? Zazwyczaj śpi jak
kamień.

Nie możesz zasnąć?

ELLIOT
Nie, a Ty?

Przewracam oczyma.

Najwyraźniej!

ELLIOT
To przez tę sprawę z Hyde’em?

Tak.

Telefon znowu wibruje. Elliot dzwoni.


Co, u diabła?
– Stary, jest już późno – mówię.
– Nie wierzę, że to robię – mamrocze.
– Co robisz?
– Proszę o radę kogoś, kto ożenił się z pierwszą laską, z którą
chodził. Ale skąd wiedziałeś?
– Skąd co wiedziałem?
– Że Ana to ta jedyna.
Co? Czemu mnie o to pyta?
Właściwie to skąd wiedziałem?
– To był moment – odpowiadam.
– Co masz na myśli?
Przywołuję w głowie obraz Any wpadającej do mojego gabinetu
podczas tego wywiadu.
Wieki temu.
– Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, spojrzała na mnie tymi
wielkimi niebieskimi oczami i po prostu wiedziałem. Nie dała się
nabrać na cały ten mój kit. Widziała prawdziwego mnie. To było
przerażające.
– Tak, łapię.
– Czemu mnie o to pytasz?
Proszę, nie mów, że chodzi o Kavanagh!
– Chodzi o Kate, stary.
Cholera.
Mówi dalej.
– Pamiętam, jak pierwszy raz ją zobaczyłem. To znaczy wiem, że
jest seksowna, to oczywiste. Ale potem tańczyliśmy w tym barze
w Portlandzie i pomyślałem: „Nie musisz się tak starać. Masz mnie”.
No i od tego czasu liczyła się już tylko ona.
Wypuszczam powietrze. Elliot zwykle się tak nie zachowuje – jest
najbardziej rozwiązłym człowiekiem, jakiego znam.
– No to w czym problem? – pytam.
– Nie wiem. Czy to ta jedyna? Nie mam pojęcia.
Nigdy wcześniej w ten sposób nie rozmawialiśmy. W jego życiu było
tak wiele kobiet. Nie wiem, co powiedzieć.
– No cóż, już ci mówiłem, że to przez nią Ana wróciła wczoraj
późno. A ilekroć się spotykają, przychodzi do domu wstawiona –
gderam.
No i jest potwornie upierdliwa, ale tego mu przecież nie powiem.
– Kate lubi się zabawić. Może to właśnie to? Tylko nie wiem, czy
ona też tak czuje.
– Stary, jestem ostatnią osobą, którą powinieneś pytać o radę.
Uwierz. Musisz sam do tego dojść.
– Chyba tak.
– Może Aspen jest na to dobrym miejscem.
– Tak, napiszę do niej.
– Nie ma jej z tobą?
– Nie, ale chciałbym, żeby była. Po prostu chcę to dobrze rozegrać.
– Jak uważasz, stary. Rano ci napiszę, gdzie się spotykamy.
– Już jest rano, brachu.
– Fakt. Ta wycieczka to niespodzianka dla Any. Poinformuj o tym
Kate. Nie chcę, żeby ją zepsuła.
– Tak jest.
– Dobranoc, Elliocie.
– Trzymaj się – mówi i się rozłącza.
Stoję, wpatrując się w telefon. Nie do końca do mnie dociera, że
właśnie odbyliśmy tę rozmowę. Elliot nigdy nie pytał mnie o radę
w kwestii swojego życia uczuciowego. Nigdy. Tak jak przypuszczałem,
naprawdę zakochał się w Kavanagh. Nie rozumiem go. To najbardziej
wkurzająca kobieta świata.
Jest już późno i powinienem wrócić do łóżka, ale ciągnie mnie do
fortepianu. Odrobina muzyki pomoże mi się uspokoić. Podnoszę
nakrywę, siadam i próbuję się skupić. Palcami wyczuwam chłodne
i znajome klawisze. Zaczynam grać Chopina. Melancholijna muzyka
otula mnie niczym miękki koc, uciszając moje myśli. Tęskne, ponure
dźwięki idealnie pasują do mojego nastroju. Gram ten utwór raz,
drugi, trzeci, zatracając się w melodii i zapominając o wszystkim.
Istnieję tylko ja i muzyka. Przy czwartym wykonaniu kątem oka
dostrzegam Anę. Ma na sobie szlafrok. Nie przerywając gry,
przesuwam się i robię jej miejsce na ławie. Siada przy mnie i opiera mi
głowę na ramieniu. Całuję jej włosy i gram dalej.
Kiedy kończę, pytam, czy to przeze mnie się obudziła.
– Tylko dlatego, że cię nie było. Co to za utwór?
– Jedno z preludiów Chopina, e-moll, zwane „Duszeniem się”.
Ironia sytuacji niemal mnie bawi. Przecież właśnie o to Ana ma do
mnie pretensje.
Chwyta mnie za rękę.
– Naprawdę jesteś tym wstrząśnięty, prawda?
– Jakiś pomylony dupek dostaje się do mojego mieszkania, żeby
porwać mi żonę. A ona nie robi tego, co się jej każe, i doprowadza
mnie tym do szału. Używa na mnie haseł bezpieczeństwa – mówię,
zamykając oczy. – Tak, jestem dosyć wstrząśnięty.
Ściska moją dłoń.
– Przepraszam.
Przywieram czołem do jej czoła i niczym w konfesjonale szeptem
zdradzam swoje najmroczniejsze obawy.
– Śniło mi się, że nie żyjesz. Leżałaś na podłodze całkiem zimna
i nie mogłem cię obudzić.
Przeganiam obraz, który wciąż mam pod powiekami.
– Hej. – Głos Any przynosi mi ulgę. – To tylko zły sen.
Kładzie mi dłonie na policzkach i trzyma moją głowę.
– Jestem tutaj. I zimno mi bez ciebie w łóżku. Proszę, chodź się
położyć.
Wstaje, nie puszczając mojej dłoni. Niemal natychmiast podążam
za nią.
Zsuwa szlafrok i oboje wchodzimy do łóżka. Tulę ją mocno.
– Śpij – szepcze i całuje moje włosy. Zamykam oczy.

PIERWSZE, CO CZUJĘ, to ciepło. Ciepło jej ciała i zapach jej włosów.


Otwieram oczy, owinięty wokół żony. Unoszę głowę z jej piersi.
– Dzień dobry, panie Grey – mówi Ana, delikatnie się uśmiechając.
– Dzień dobry, pani Grey. Dobrze się spało?
Przeciągam się. Jestem zaskakująco wyspany po tak niespokojnej
nocy.
– Jak tylko mój mąż przestał katować fortepian, to owszem, dobrze.
– Katować fortepian? Nie omieszkam napisać o tym pannie
Kathie. – Uśmiecham się szeroko.
– Pannie Kathie?
– Mojej nauczycielce fortepianu.
Ana chichocze.
– Uwielbiam ten dźwięk. Co powiesz na to, żeby dzisiejszy dzień był
lepszy?
– Jestem za – zgadza się. – Na co masz ochotę?
– Najpierw zamierzam się kochać z żoną, potem ona zrobi mi
śniadanie, a następnie chcę ją zabrać do Aspen.
– Aspen? – Niemal odbiera jej mowę.
– Tak.
– Do Aspen w Kolorado?
– Do tegoż właśnie. Chyba że gdzieś je przenieśli. Jakkolwiek by
patrzeć, zapłaciłaś za tę wycieczkę dwadzieścia cztery tysiące
dolarów.
– To były twoje pieniądze – mówi, uśmiechając się do mnie
z wyższością.
– Nasze pieniądze – poprawiam ją.
– W dniu licytacji wciąż były twoje. – Przewraca oczami.
– Och, pani Grey. Ty i to twoje przewracanie oczami. – Przesuwam
dłoń w górę jej uda.
– Ale czy podróż do Kolorado nie zajmuje przypadkiem kilku
godzin?
– Nie, jeśli ma się odrzutowiec – mruczę, delikatnie chwytając ręką
swoje ulubione miejsce.

MÓJ PLAN DOSZEDŁ do skutku z zaskakującą łatwością. Załoga jest


gotowa, a nasi goście czekają już na pokładzie. Nie mogę się doczekać
reakcji Any. Gdy podjeżdżamy do gulfstreama, ściskam jej dłoń.
– Mam dla ciebie niespodziankę – mówię, całując jej knykcie.
– Miłą niespodziankę?
– Taką mam nadzieję.
Przechyla głowę z rozbawieniem i zaciekawieniem, a Sawyer
i Taylor wysiadają z samochodu, żeby otworzyć nam drzwi. Kiedy
witam się ze Stephanem u szczytu prowadzących do samolotu
schodków, Ana stoi za mną.
– Dzięki, że tak szybko się zebraliście. – Uśmiecham się do niego
szeroko. – Nasi goście już są?
– Tak jest.
Ana rozgląda się i dostrzega Kate, Elliota, Mię i Ethana siedzących
wygodnie w głównej kabinie. Patrzy na mnie szeroko otwartymi
oczami.
– Niespodzianka!
– Jak? Kiedy? Kto? – wyrzuca z siebie niemal bez tchu.
– Mówiłaś, że za rzadko widujesz się z przyjaciółmi. – Wzruszam
ramionami.
Tak więc jesteśmy tu teraz wszyscy.
– Och, Christianie, dziękuję! – Zarzuca mi ramiona na szyję
i mocno mnie całuje.
Wow. Jestem zaskoczony tą nagłą, pełną żaru reakcją, ale prędko
zatracam się w namiętności i przyjmuję wszystko, co Ana ma mi do
zaoferowania. Chwytam ją za biodra i przysuwam bliżej.
– Rób tak dalej, a zaciągnę cię do sypialni – szepczę.
– Nie ośmielisz się. – Czuję jej słodki i delikatny oddech.
– Och, Anastasio.
Rękawica. Rzucona.
Kiedy do niej dotrze, że żadne z nas nie cofa się przed wyzwaniem?
Szeroko się uśmiecham. Schylam się prędko, łapię ją za uda
i ostrożnie przerzucam przez ramię.
– Christianie, odstaw mnie na ziemię! – Klepie mnie w tyłek, gdy
przechodzę przez kabinę i macham na powitanie naszym gościom.
– Wybaczcie nam, proszę, ale musimy z żoną zamienić słówko na
osobności.
Mia, Kate i Ethan wydają się wstrząśnięci. Elliot wiwatuje, jakby
jego ulubiona drużyna miała właśnie zaliczyć home run. Ha, może i tak
będzie.
– Christianie! – krzyczy Ana. – Postaw mnie!
– Wszystko w swoim czasie, maleńka.
Wnoszę ją do tylnej kabiny, zamykam za nami drzwi i odstawiam ją
na ziemię. Nie wygląda na zachwyconą.
– Niezły pokaz, panie Grey. – Krzyżuje ramiona na piersi i chyba
tylko udaje, że jest wkurzona.
– Fajnie było, pani Grey.
– Zamierzasz zrealizować swoją groźbę? – pyta wyzywająco, ale nie
jestem pewien, czy nie żartuje.
Zerka na łóżko i oblewa się rumieńcem. Może myśli o naszej nocy
poślubnej? Wraca wzrokiem do mnie i na jej twarz powoli wypływa
uśmiech, aż w końcu szczerzymy się do siebie jak idioci. Wygląda na
to, że faktycznie właśnie to sobie przypominała.
– Chyba niegrzecznie jest kazać naszym gościom czekać – mruczę.
Mimo że jesteś niezwykle kusząca.
Podchodzę do niej i muskam nosem jej nos.
– I co, miła niespodzianka? – pytam, bo muszę to usłyszeć.
Wygląda na zachwyconą.
– Och, Christianie, cudowna niespodzianka. – Ponownie mnie
całuje. – Kiedy udało ci się to zorganizować? – pyta z dłońmi w moich
włosach.
– Wczoraj w nocy, gdy nie mogłem zasnąć. Napisałem do Elliota
i do Mii. I oto są.
– To bardzo miło z twojej strony, dziękuję. Na pewno będziemy
świetnie się bawić.
– Taką mam nadzieję. Uznałem, że w Aspen łatwiej unikniemy
prasy. Chodź, powinniśmy zająć miejsca. Stephan za chwilę będzie
startował. – Podaję jej rękę i wracamy do głównej kabiny.
Kiedy wchodzimy, Elliot wita nas wiwatem.
– To dopiero szybka usługa pokładowa!
Stary! Uspokój się, do cholery.
Ignoruję go, kiwając Mii i Ethanowi na powitanie. Stephan ogłasza,
że za chwilę ruszamy. Taylor zajął już miejsce z tyłu.
– Dzień dobry, panie Grey, pani Grey – mówi Natalia, nasza
stewardesa.
Odwzajemniam jej przyjazny uśmiech i siadam naprzeciwko Elliota.
Ana przytula Kate i zajmuje miejsce obok mnie. Pytam, czy zabrała
górskie buty.
– Nie będziemy jeździć na nartach?
– W sierpniu byłoby to trudne.
Przewraca oczami, a ja się zastanawiam, czy to miała być ironia.
– Jeździsz na nartach, Ano? – pyta Elliot.
– Nie.
Wizja mojej żony próbującej szusować bez doświadczenia jest
niepokojąca. Ściskam jej dłoń.
– Mój młodszy brat może cię nauczyć. – Elliot mruga do niej. – Na
stokach też jest całkiem szybki.
Ignoruję go i obserwuję Natalię tłumaczącą procedury
bezpieczeństwa, podczas gdy nasz samolot podjeżdża na pas startowy.
– Dobrze się czujesz? – Słyszę, jak Kate pyta Anę. – No wiesz, po tej
aferze z Hyde’em?
Ana kiwa głową.
– Właściwie czemu tak mu odbiło? – pyta dalej.
– Bo wyrzuciłem go na zbity pysk – wtrącam, z nadzieją, że to
zakończy temat.
– Tak? Dlaczego? – Kate bacznie przygląda się nam obojgu.
Cholera. Kolejne pytania.
– Bo się do mnie przystawiał – odpowiada krótko Ana.
– Kiedy? – Kate wpatruje się w nią zaskoczona.
– Wieki temu.
– Nigdy mi o tym nie mówiłaś!
Ana wzrusza ramionami.
– Niemożliwe, żeby chodziło tylko o to – ciągnie Kate. – Jego
reakcja byłaby przesadzona. Czy on jest niezrównoważony
psychicznie? – zwraca się do mnie. – I co z tymi informacjami, które
zebrał na temat Greyów?
Naprawdę nie daje za wygraną.
– Wydaje nam się, że to ma jakiś związek z Detroit – wzdycham.
– Hyde też jest z Detroit?
Kiwam głową. Skąd, u diabła, ona to wszystko wie?
Samolot przyśpiesza i Ana ściska mnie za rękę. Moja nieustraszona
dziewczyna nie przepada za startem i lądowaniem. Głaszczę kciukiem
jej knykcie.
Wszystko w porządku, maleńka.
– Co ty właściwie o nim wiesz? – Elliot w końcu poważnieje i nie
mam już wyboru. Muszę im wszystko opowiedzieć. Zerkam
ostrzegawczo na Kate.
– Rozmawiamy nieoficjalnie – zaznaczam i przekazuję im to, co
pamiętam z jego teczki. – Trochę o nim wiemy. Jego ojciec zginął
w jakiejś bójce w knajpie, a matka piła na umór. Jako dziecko
przebywał w wielu rodzinach zastępczych. Często pakował się też
w kłopoty, głównie przez kradzieże samochodów. Siedział
w poprawczaku. Jego matka pozbierała się dzięki jakiemuś
programowi pomocowemu i Hyde też się ogarnął. Dostał nawet
stypendium na Princeton.
– Princeton? – piszczy z zaskoczenia Kate.
– Tak, to bystry chłopak. – Wzruszam ramionami.
– Nie taki bystry, skoro dał się złapać – zauważa cierpko Elliot.
– Ale przecież nie wykręciłby takiego numeru sam, nie? – pyta
Kate.
Boże, jaka ona jest irytująca. To nie jej pieprzony interes.
– Jeszcze tego nie wiemy – warczę, starając się trzymać
temperament na wodzy.
Ana zerka na mnie przestraszona. Ściskam jej dłoń, żeby poczuła się
pewniej, gdy wznosimy się w powietrze. Wtula się we mnie.
– Ile on ma lat? – szepcze tak, żeby Kate i Elliot nie słyszeli.
– Trzydzieści dwa, czemu pytasz?
– Po prostu z ciekawości.
– Nie interesuj się Hyde’em. Cieszmy się, że w końcu go zamknęli.
– Myślisz, że ktoś mu pomagał? – pyta zaniepokojona.
– Nie wiem.
– Może ktoś, kto żywi do ciebie urazę, tak jak Elena?
Do jasnej cholery, Ano. Upewniam się, czy Kate i Elliot nie
podsłuchują, ale widzę, że zajęli się własną rozmową.
– Lubisz ją demonizować, prawda? – mamroczę. – Może i żywi
urazę, ale nie zrobiłaby czegoś takiego. Zostawmy ją już. Wiem, że to
nie jest twój ulubiony temat.
– Rozmówiłeś się z nią w tej kwestii?
– Ano, nie kontaktowałem się z nią od tej imprezy urodzinowej. –
No, przynajmniej nie osobiście. – Proszę, daj już spokój. Nie chcę do
tego wracać. – Całuję jej knykcie.
– Och, nie przy ludziach. – Elliot przerywa mój strumień myśli. – A,
no tak. Przecież już sobie stąd poszliście i zajęło wam to zaledwie
chwilę.
– Odpieprz się, Elliot.
– Stary, ja tylko mówię, jak jest. – Wygląda na bardzo z siebie
zadowolonego.
– Co ty tam wiesz – odburkuję.
– Ożeniłeś się ze swoją pierwszą dziewczyną – mówi, wskazując na
Anę.
– Dziwisz mi się? – Ponownie całuję rękę Any i szeroko się
uśmiecham.
– Nie. – Elliot potrząsa głową, rozbawiony.
Kate klepie go w udo.
– Nie bądź już takim dupkiem.
– Słuchaj swojej dziewczyny.
Może Kavanagh jakoś nad nim zapanuje. Patrzy na niego gniewnie,
a tymczasem Stephan informuje nas o osiągniętej wysokości
i przewidywanym czasie lotu. Możemy już się przemieszczać po
kabinie.
Z kambuza wyłania się Natalia.
– Napiją się państwo kawy?

KIEDY GULFSTREAM ZATRZYMUJE się na lotnisku Aspen Pitkin, Taylor


wysiada jako pierwszy.
– Ładne lądowanie. – Ściskam dłoń Stephanowi, podczas gdy
pozostali przygotowują się do wyjścia.
– To kwestia wysokości gęstościowej, proszę pana. Nasza Beighley
jest świetna z matmy.
– Pokazałaś, co potrafisz, Beighley. Świetne lądowanie.
– Dziękuję panu. – Uśmiecha się triumfalnie. I słusznie.
– Miłego weekendu, panie Grey, pani Grey. Widzimy się jutro.
Stephan odsuwa się, robiąc nam miejsce do wysiadania. Idziemy po
schodkach na płytę lotniska, gdzie czeka już na nas samochód.
– Minivan? – pytam, unosząc brew.
Taylor uśmiecha się przepraszająco, otwierając drzwi.
– Tak, wiem, załatwiany na ostatnią chwilę – odpowiadam sam
sobie. – Chcesz się poobściskiwać na tylnym siedzeniu? – zwracam się
do Any.
Chichocze.
– No dalej, gołąbeczki, wsiadajcie – ponagla nas Mia.
Wchodzimy do auta i pchamy się na tylną kanapę, gdzie zajmujemy
miejsca. Obejmuję wtulającą się we mnie Anę ramieniem.
– Wygodnie ci?
– Tak. – Uśmiecha się.
Całuję ją w czoło, zachwycony, że jesteśmy tu razem. Jeździłem już
na takie wycieczki z rodzicami do ich domku w Montanie, a także
z Mią i Elliotem, kiedy zapraszali kolegów. Zawsze jednak byłem sam.
Kolejny pierwszy raz.
Jako nastolatek nie miałem przyjaciół, a w dorosłym życiu byłem
zbyt zajęty i zwykle trzymałem się na uboczu, więc nie brałem udziału
w takich wypadach.
Wciąż nie mam zbyt wielu znajomych.
Elliot i Taylor skończyli ładować bagaże i ruszamy w kierunku
miasteczka. Cieszę się widokami, ale myślami jestem już w domku na
Red Mountain. Ciekawe, czy Anie się spodoba.
Mam taką nadzieję. Ja go uwielbiam.
Późnym latem w Aspen jest tak zielono jak w Seattle. O tej porze
roku nawet bardziej. Właśnie za to kocham to miejsce. Trawa na
pastwiskach jest bujna i gęsta, a góry pokrywają lasy w pełnym
rozkwicie liści. Słońce jest dziś wysoko na niebie, choć na zachodzie
czają się ciemne chmury. Oby nie był to zły znak.
Ethan odwraca się do nas.
– Byłaś już kiedyś w Aspen, Ano?
– Nie, to mój pierwszy raz. A ty?
– Kate i ja bywaliśmy tu często, mając naście lat. Tata uwielbia
jeździć na nartach. Mama niekoniecznie.
– Mam nadzieję, że mój mąż mnie nauczy. – Ana przygląda mi się
badawczo.
– Nie liczyłbym na to – odburkuję.
– Nie będzie przecież aż tak źle!
– Możesz sobie skręcić kark – mówię i przechodzi mnie dreszcz.
– Od jak dawna masz tu dom? – pyta.
– Prawie dwa lata. Teraz to także twój dom, pani Grey.
– Tak, wiem – szepcze, całuje mnie w brodę i znowu wtula się
w mój bok.
Ethan pyta, które stoki najbardziej lubię, więc zaczynam mu o nich
opowiadać. Nie dorównuję jednak nieustraszonemu Elliotowi, który
wszędzie da radę zjechać tyłem, z zamkniętymi oczyma.
– Też umiem jeździć – wtrąca się Mia, piorunując Ethana wzrokiem.
On uśmiecha się do niej grzecznie. Ciekaw jestem, jak jej idzie
zdobywanie jego serca – a raczej penisa. Mia podobno nie jest w jego
typie, ale sądząc po jej maślanych oczach, ona z pewnością na niego
leci.
– Czemu wybrałeś Aspen? – pyta Ana, kiedy jedziemy Main Street.
– Co takiego?
– Żeby kupić domek.
– Rodzice przywozili nas tutaj, gdy byliśmy mali. To tu nauczyłem
się jeździć na nartach. Lubię to miejsce. Mam nadzieję, że tobie też się
spodoba, bo w przeciwnym razie sprzedamy ten dom i kupimy nowy,
gdzie indziej. – Zakładam jej za ucho luźny kosmyk włosów. – Ślicznie
dziś wyglądasz.
Uroczo się rumieni i muszę ją pocałować.
Ruch nie jest duży, więc Taylor całkiem szybko dociera do centrum
miasteczka. Skręca na północ w Mill Street i przejeżdżamy przez rzekę
Roaring Fork, kierując się na Red Mountain. Wspiąwszy się na grań,
Taylor skręca, a ja gwałtownie nabieram powietrza.
– Co się stało? – pyta Ana.
– Mam nadzieję, że ci się spodoba – odpowiadam. – Jesteśmy na
miejscu.
Taylor parkuje na podjeździe i nasi goście wysiadają z minivana.
Ana odwraca się, żeby wyjrzeć przez okno. Kiedy znów na mnie
patrzy, jej oczy błyszczą z podekscytowania.
– Dom – mówię bezgłośnie.
– Ładny.
– Chodź, zobacz. – Chwytam ją za rękę, nie mogąc się doczekać, aż
ją oprowadzę.
Mia wystrzeliła do przodu i właśnie rzuca się w objęcia Carmelli
Bentley.
– Kto to? – pyta Ana, przyglądając się drobnej postaci witającej
naszych gości w drzwiach wejściowych.
– Pani Bentley. Mieszka tutaj razem z mężem, opiekują się domem.
Elliot przytula panią Bentley, a Mia przedstawia jej Kate i Ethana.
– Witamy z powrotem, panie Grey – mówi z uśmiechem Carmella.
– Carmello, oto moja żona, Anastasia.
– Pani Grey.
Ana uśmiecha się do niej promiennie i wymieniają uścisk dłoni.
– Mam nadzieję, że lot był przyjemny. Na cały weekend
zapowiadano ładną pogodę, ale mam pewne wątpliwości – mówi,
patrząc podejrzliwie na gromadzące się za nami chmury. – Lunch jest
gotowy, kiedy tylko mają państwo ochotę – mówi z ciepłym,
powitalnym uśmiechem.
Wygląda na to, że moja żona zyskała jej aprobatę.
– Chodź. – Chwytam Anę i biorę ją na ręce.
– Co ty robisz? – piszczy.
– Przenoszę cię przez kolejny próg.
Pozostali robią nam miejsce i wchodzimy do szerokiej sieni. Prędko
całuję Anę i odstawiam ją na drewnianą podłogę. Za nami Mia chwyta
Ethana za rękę i ciągnie go ku schodom.
Gdzie oni, do diabła, idą?
Kate głośno gwiżdże.
– Fajna chata.
– Oprowadzić cię? – pytam Anę.
– Pewnie – mówi, uśmiechając się przelotnie.
Biorę ją za rękę, podekscytowany tą perspektywą, i ruszamy na
krótką wycieczkę po jej domku letniskowym. Robimy całkiem sporo
przystanków: kuchnia, salon, jadalnia, mały zakątek, pokój piwniczny
z barkiem i stołem bilardowym… Na jego widok Ana oblewa się
rumieńcem.
– Masz ochotę na partyjkę? – pytam lekko chropawym głosem.
Poprzednim razem świetnie się bawiłem.
Potrząsa głową.
– Tutaj jest gabinet i pokoje państwa Bentleyów.
Przytakuje mi, rozkojarzona.
Może wcale jej się tu nie podoba?
To przytłaczająca myśl.
Uchodzi ze mnie trochę powietrza. Idziemy teraz na piętro, gdzie
znajdują się cztery pokoje gościnne oraz główna sypialnia. Widok
z panoramicznego okna w tym pomieszczeniu zapiera dech
w piersiach. To on sprawił, że kupiłem ten dom. Ana wchodzi do niego
i wpatruje się w krajobraz.
– Tutaj widać górę Ajax lub, jeśli wolisz, górę Aspen – tłumaczę jej,
stojąc w drzwiach.
Kiwa głową.
– Nic nie mówisz – zwracam jej nieśmiało uwagę.
– Ślicznie tu, Christianie. – Patrzy na mnie niepewnie, szeroko
otwartymi oczyma.
Szybko do niej podchodzę i delikatnie szarpiąc jej podbródek,
uwalniam przygryzaną wargę.
– O co chodzi? – pytam, szukając w oczach Any jakiejś wskazówki.
– Jesteś bardzo bogaty.
To wszystko?
Staram się ukryć ulgę.
– Tak.
Przypomina mi się, jak długo milczała, kiedy po raz pierwszy
zabrałem ją do Escali. Była w tym samym stanie.
– Czasami wciąż mnie zdumiewa, jak bardzo jesteś bogaty.
– My jesteśmy – przypominam jej po raz kolejny.
– My – mówi bezgłośnie, jeszcze szerzej otwierając oczy.
– Proszę, Ano, nie przejmuj się tym. To tylko dom.
– Co dokładnie zrobiła tu Gia?
– Gia?
– Tak. To ona przeprojektowała dom, prawda? – pyta Ana.
– Zgadza się. Wymyśliła ten pokój w piwnicy, a Elliot go wykonał. –
Przeczesuję włosy rękoma, nie wiedząc, do czego zmierza. – Dlaczego
rozmawiamy o Gii?
– Wiedziałeś, że miała romans z Elliotem?
Milczę przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. Ana nic
przecież nie wie o jego rozpustnym trybie życia.
– Mój brat przespał się z większością mieszkańców Seattle, Ano.
Tłumi okrzyk.
– No, chyba głównie z kobietami. – Wzruszam ramionami, starając
się nie śmiać z jej szoku.
– Nie!
– To nie moja sprawa. – Unoszę dłonie do góry. Wolałbym o tym
nie rozmawiać.
– Nie sądzę, żeby Kate o tym wiedziała – piszczy Ana, oburzona.
– Wątpię, żeby chwalił się tym na prawo i lewo. Kate chyba też ma
swoje tajemnice.
Na szczęście Elliot jest dość powściągliwy. Ana wciąż mi się
przygląda i próbuję zrozumieć, o czym myśli.
– Nie wierzę, że chodziło ci tylko o Gię i rozwiązłość mojego brata –
szepczę.
– Tak, wiem. Przepraszam. Ale po wszystkim, co wydarzyło się
w tym tygodniu…
Unosi ramię, a w jej oczach pojawiają się łzy.
Nie, Ano, nie płacz. Mocno ją obejmuję.
– Wiem – mruczę, wtulony w jej włosy. – Też cię przepraszam.
Spróbujmy trochę odpocząć i dobrze się bawić. Możesz tu zostać
i czytać, oglądać tę okropną telewizję, iść na zakupy, w góry, a nawet
na ryby. Rób wszystko, na co masz ochotę. I zapomnij, co mówiłem
o Elliocie. Nie zachowałem się zbyt taktownie.
– To poniekąd tłumaczy, dlaczego ciągle się z tobą tak droczy –
mówi, oparta policzkiem o moją pierś.
– On naprawdę nic nie wie o mojej przeszłości. Tak jak mówiłem,
moja rodzina myślała, że jestem gejem. Prawiczkiem, ale gejem.
Chichocze.
– Ja też sądziłam, że unikasz seksu. Ależ byłam w błędzie. –
Przyciska mnie do siebie mocniej i wiem, że się uśmiecha.
– Pani Grey, czy pani się ze mnie śmieje?
– Może odrobinę. To, czego nie rozumiem, to dlaczego w ogóle
kupiłeś ten dom.
– Co masz na myśli? – pytam, całując jej włosy.
– Rozumiem, po co ci jacht. Mieszkanie w Nowym Jorku ma sens, bo
latasz tam służbowo. Ale ten domek? Przecież nie miałeś z kim go
dzielić.
– Czekałem z nim na ciebie.
– To… To bardzo miłe – szepcze, patrząc na mnie błyszczącymi,
niebieskimi oczyma.
– I prawdziwe. Chociaż wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.
– Cieszę się, że zaczekałeś.
– Na ciebie warto czekać, pani Grey. – Palcem unoszę jej brodę
i całuję ją w usta.
– Na ciebie też – uśmiecha się. – Choć czuję się, jakbym
oszukiwała. Wcale nie musiałam długo na ciebie czekać.
Szczerzę się z niedowierzaniem.
– Naprawdę aż taka ze mnie nagroda?
– Christianie, jesteś wygraną na loterii, lekiem na raka i trzema
życzeniami złotej rybki w jednym.
Naprawdę? Mimo tego, co zrobiłem wczoraj?
Zamieram. Jej komplement nie mieści mi się w głowie.
– Kiedy w końcu to do ciebie dotrze? – Patrzy na mnie nieco
bardziej surowo. – Byłeś doskonałą partią. I nie mam na myśli tego
wszystkiego. – Macha ręką w stronę okna. – Chodzi mi o to. – Kładzie
dłoń na wysokości mojego serca, a ja nie wiem, co powiedzieć. –
Uwierz mi, Christianie, proszę.
Obejmuje moją twarz, przyciąga usta do swoich i prędko zatracamy
się w uzdrawiającym, pełnym żaru pocałunku, walcząc na języki.
Chciałbym ochrzcić to łóżko.
Ale nie możemy. Jeszcze nie teraz.
Odsuwam się i wpatruję w nią z całą mocą. Wiem, jak bardzo jest
silna i jak mogłaby mnie zranić, gdyby tylko chciała… odejść.
Przestań, Grey.
– Kiedy w końcu wbijesz sobie do tej wyjątkowo tępej łepetyny, że
cię kocham?
Przełykam ślinę.
– Kiedyś.
Jej uśmiech podnosi mnie na duchu – rozpala od środka.
– Chodź. – Przez tę rozmowę czuję się niezręcznie. – Zjedzmy coś.
Pozostali będą się zastanawiać, gdzie zniknęliśmy. Możemy wspólnie
zaplanować, co chcemy potem robić.

PODCZAS FANTASTYCZNEGO POSIŁKU przygotowanego przez panią


Bentley decydujemy, że po południu pójdziemy na spacer. Jednak
kiedy kończymy jeść, nagle robi się ciemno.
– Och, nie – odzywa się Kate. – Spójrzcie tylko.
Wiszący nad nami deszcz w końcu rozpadał się na dobre.
– No i tyle z wycieczki w góry – mówi z ulgą w głosie Elliot.
– Możemy się wybrać do miasta – proponuje Mia.
– Świetna pogoda na ryby – stwierdzam.
– Ja bym chętnie poszedł na ryby. – Ethan podłapuje mój pomysł.
– Rozdzielmy się – sugeruje Mia, klaszcząc w dłonie. – Dziewczyny
na zakupy, chłopcy na jakąś nudę na świeżym powietrzu.
– A ty, Ano, na co masz ochotę? – pytam.
– Obojętnie – mówi. – Bardzo chętnie wybiorę się na zakupy.
Uśmiecha się do Kate i Mii.
Nie znosi łażenia po sklepach.
– Mogę tu z tobą zostać, jeśli wolisz – proponuję. Moglibyśmy
w tym czasie ochrzcić to łóżko.
– Nie. Idźcie na ryby – mówi, ale posyła mi gorące spojrzenie
przydymionych oczu. Chyba wolałaby jednak zostać w domu.
Ze mną. Czuję się tak, jakbym miał trzy metry wzrostu.
– No to ustalone – stwierdza Kate, wstając od stołu.
– Taylor was zawiezie – oświadczam. Przypilnuje Any.
– Nie potrzebujemy niańki – odburkuje Kate, wyraźnie
poirytowana.
Ana kładzie jej rękę na ramieniu.
– Taylor powinien z nami pojechać.
Słuchaj mojej żony, to nie podlega dyskusji. Ta kobieta doprowadza
mnie do szału. Nie wiem, co mój brat w niej widzi.
Elliot marszczy brwi.
– Muszę skoczyć do miasta po baterię do zegarka.
Dzisiaj? Nie może tego załatwić jak wrócimy?
– Weź audi, Elliocie. Jak wrócisz, pójdziemy na ryby.
– Jasne – mówi drżącym głosem. – Dobry pomysł.
Co mu jest?

TAYLOR RUSZA MINIVANEM z podjazdu i kieruje się do miasta z Aną


i towarzystwem. Wręczam Elliotowi kluczyki do audi pani Bentley.
Prosi, żebyśmy zaczęli wędkować bez niego.
– Będziemy na Roaring Fork. Myślę, że tam gdzie zwykle – mówię.
Bierze kluczyki, a minę ma taką, jakby szedł na ścięcie.
– Dzięki, stary – mamrocze.
– Wszystko w porządku? – marszczę brwi.
– Zrobię to – mówi, przełykając ślinę.
– Co zrobisz?
– Pierścionek.
– Pierścionek?
– Kupię pierścionek. Chyba już czas.
A niech to.
– Chcesz się oświadczyć Kate?
Kiwa głową.
– Jesteś pewien?
– Tak, to ta jedyna.
Z wrażenia chyba rozdziawiam usta. Kavanagh?
– Hej, ważniaku, małżeńskie szczęście tobie się sprawdziło. –
Szczerzy zęby i natychmiast odzyskuje swoją zwykłą beztroskę. – Do
tej rozdziawionej gęby zaraz nałapiesz jakichś much, stary. Idź już
lepiej łapać ryby.
Śmieje się, a ja zamykam usta i patrzę oniemiały, jak wsiada do
samochodu.
Jasna cholera. Ożeni się z Kavanagh. Ta kobieta już zawsze będzie
mi solą w oku. Może mu odmówi? Ale kiedy przyglądam się
odjeżdżającemu Elliotowi, coś mi mówi, że go przyjmie. Macha mi
ręką i znika. Potrząsam głową. Na Boga, Elliocie Grey, mam nadzieję, że
wiesz, co robisz.
Ethan stoi w przedsionku i patrzy na rząd wędek.
– Spławik czy mucha? – pytam.
– Myślę, że możemy łowić z wody. Ten deszcz i tak nas
przemoczy – odpowiada z szerokim uśmiechem.
– Sprzęt jest tutaj – mówię, wskazując jedną z szafek. – Pójdę się
przebrać. Znajdź sobie tu coś do założenia.
– Super. – Otwiera szafkę i wyjmuje parę woderów.

ŁADUJEMY PLECAKI I SPRZĘT wędkarski do mojego pick-upa


i wyjeżdżam z garażu, kierując się w dół zbocza. Nawet w deszczu
krajobraz jest cudowny. Zatrzymujemy się w pobliskim sklepie
wędkarskim, żeby wykupić licencje połowowe, a następnie jedziemy
do jednego z moich ulubionych miejsc na rzece Roaring Fork.
– Łowiłeś tu już kiedyś? – pytam Ethana, kiedy idziemy nad wodę.
– Nie tutaj, ale w okolicy Yakimy. Mój ojciec jest zapalonym
wędkarzem.
– Naprawdę? – Mam więc kolejny powód, żeby lubić Eamona
Kavanagh.
– Tak. Tata wspominał, że pracujecie razem.
– GEH aktualizuje jego światłowody.
– Jest z was zadowolony.
Uśmiecham się szeroko.
– Lubię z nim pracować, ma głowę na karku.
Ethan kiwa głową.
– On ma o tobie takie samo zdanie.
– Miło mi to słyszeć. – Wyjmuję z plecaka pudełko na muchy. Jego
zawartość robi wrażenie.
– Wykonał je mąż Carmelli, są świetne na pstrągi.
– Super. – Wybiera jedną i przygląda się jej z bliska.
– Tak. – Również sięgam po muchę. – Trwa właśnie okres lęgowy
jętek.
– Powinny wystarczyć. No to do roboty. Zostawię ci trochę
miejsca – mówi, po czym obaj wchodzimy ze skalistego brzegu do
wody i ruszamy w przeciwnych kierunkach.
Kołowrotek mam już zamocowany, więc prędko składam wędkę,
przeciągam linkę i mocuję muchę do przyponu. Jestem gotowy.
Zerkam na stojącego około dziesięciu metrów ode mnie Ethana
i widzę, że poszło mu równie szybko. Zarzuca wędkę po raz pierwszy.
Robi to płynnie i z gracją, a mucha ląduje w idealnym miejscu. Widać,
że wie, co robi.
Pieniąca się rzeka kieruje się na zachód, mijając skały i srebrzyste
brzozy. To cudowny, spokojny krajobraz. Na sam widok tej dziczy
oddycham głębiej. Wpatruję się w skupieniu w wartko płynącą wodę
i powoli wchodzę na płyciznę.

Tata stoi ze mną w wodzie i obserwuje rzekę. Mamy na sobie wodery.


Synu, musisz się nauczyć czytać wodę tak, jakbyś czytał książkę.
Szukaj tych charakterystycznych śladów Pana Pstrąga.
Być może ukrywa się pod kamieniami albo u zbiegu prądów.
Widzisz to miejsce, gdzie wolno płynąca woda napotyka szybki nurt?
Szukaj bąbelków powietrza. Może tam właśnie żeruje.
Uwielbia jętki, zwłaszcza o tej porze roku.
Wręcz rzuca się na muchy. Możemy go nimi skusić.
Weź swoją i przymocuj ją do przyponu. O, zobacz, w taki sposób. Tata
zawiązuje muchę.
Teraz ty spróbuj. Po kilku podejściach mi się udaje. To dobry węzeł, bo
Tata pokazał mi, jak go zrobić.
Świetna robota, Christianie. Pamiętaj, żeby zarzucić ją tak, jakbyś
otrzepywał pędzel z farby. Ruchem samego nadgarstka.
Jętka ląduje i pozwalam jej dryfować na powierzchni wody tak, jak
tłumaczył Tata. Coś bierze. Pstrąg.
Dobra robota, Christianie!
Wspólnie go holujemy.

Tata był dobrym nauczycielem. Kilkakrotnie zarzucam wędkę


w górę rzeki, ku przeciwległemu brzegowi, i mucha dryfuje
z powrotem. Całkowicie się w tym zatracam. Kiedy staram się pokonać
rzekę, wszystkie inne myśli uciekają mi z głowy.
Kawałek dalej nad wodą ląduje czapla.
Deszcz trochę się uspokaja.
Wokół panuje cisza. Mimo pogody jest wspaniale.
Coś bierze.
Pstrąg.
Całkiem duży.
Świetnie.
Odskakuje jednak do tyłu i zrywa żyłkę.
Cholera. Przepadł razem z muchą.

ETHAN MA WIĘCEJ szczęścia ode mnie. Złapał chyba tę samą rybę,


która mi uciekła.
– A mnie się wymknęła – marudzę.
– Była podpisana moim imieniem – mówi Ethan, uśmiechając się
szeroko.
Zerkam na zegarek – powinniśmy już wracać.
– Jest na tyle duża, że nadaje się do zjedzenia. Możemy ją zabrać? –
pyta.
– Nie powinniśmy.
Krzywi się.
– Tylko ten jeden raz?
Uśmiecham się.
– Pakuj ją i wracamy.
– Elliot jakoś nie dotarł – mówi Ethan, wsiadając do samochodu.
– W mieście musiało mu zejść dłużej, niż się spodziewał.
Kiwa głową, zamyślony.
– To porządny gość. Moja siostra ma chyba fioła na jego punkcie.
– I vice versa. A skoro o siostrach mowa, jak ci się układa z Mią? –
Staram się brzmieć naturalnie.
– Twoja siostra to prawdziwy żywioł. – Potrząsa głową,
rozbawiony. – Ale na razie jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Wydaje mi się, że ona chciałaby czegoś więcej.
– Tak, też odnoszę takie wrażenie – mówi, wzdychając.
Na podjeździe otwieram garaż pilotem. Wysiadamy, żeby zacząć
rozładowywać pick-upa, a drzwi powoli się unoszą, ukazując Anę
i Kate, a obok nich Elliota na jednym z moich motocykli crossowych
KTM. Wszyscy troje się nam przyglądają.
– Co to, kapela garażowa? – pytam, podchodząc spokojnym
krokiem do Any.
Twarz ma zaczerwienioną, jak po alkoholu. Szczerzy zęby, mierząc
mnie wzrokiem. Rozbawiło ją moje ubranie. To strój wędkarski,
maleńka. Choć może rozpoznała kombinezon, który sprzedała mi
u Claytona?
– Cześć – mówię, zastanawiając się, co oni, do cholery, robią
w garażu.
– Cześć, fajny kombinezon – mówi słodko Ana.
– Ma mnóstwo kieszeni, jest świetny na ryby – przypomina mi się,
jak atrakcyjna i skrępowana była, kiedy przyszedłem do sklepu
z narzędziami.
Ana jeszcze bardziej się rumieni.
Och, maleńka, daleko zaszliśmy od tego czasu.
Kątem oka widzę, jak Kate przewraca oczami. Ignoruję ją.
– Jesteś mokry – szepcze Ana.
– Padało. Co wy wszyscy robicie w garażu?
– Ana doszła tu pierwsza, po drewno do kominka. – Elliot uśmiecha
się ironicznie.
Stary!
– Próbowałem ją skusić na przejażdżkę – mówi, klepiąc siedzenie
motocykla.
Boże, nie. W taką pogodę? I dość już tego zdrożnego gadania, brachu!
– Odmówiła mi. Powiedziała, że tobie by się to nie spodobało –
dodaje szybko.
Zerkam na Anę.
– Doprawdy?
Jeszcze bardziej się czerwieni.
– Słuchajcie, później chętnie pogadam o tym, co Ana zrobiła, ale
może wrócimy do domku? – warczy Kate.
Bierze dwa polana i opuszcza garaż. Elliot wzdycha, zsiada
z motocykla i idzie za nią.
Odwracam się do Any i pytam:
– Umiesz prowadzić motocykl?
– Nie najlepiej. Ethan mnie nauczył.
Doprawdy? Moja siostra i moja żona…
– Dobrze zrobiłaś. Ziemia jest teraz bardzo twarda, a po deszczu
bywa zdradliwa i śliska.
– Gdzie schować sprzęt wędkarski? – pyta Ethan.
– Zostaw go, Taylor się nim zajmie.
– A co z rybą? – W jego głosie słychać nutkę szyderstwa.
– Złapałeś rybę? – pyta Ana.
Nie.
– Nie ja, Kavanagh złapał. – Dąsam się.
Ana zaczyna się śmiać.
– Pani Bentley się nią zajmie – wołam.
Zadowolony z siebie Ethan zabiera rybę do domu.
– Bawię panią, pani Grey?
– W rzeczy samej. Jesteś mokry. Chodź, przygotuję ci kąpiel.
– Pod warunkiem, że do mnie dołączysz. – Całuję ją w usta. –
Widzimy się w sypialni, muszę tylko zdjąć kombinezon.
Ana przekrzywia głowę.
– Masz ochotę popatrzeć? – pytam, szczerząc zęby.
– Zawsze. Ale teraz pójdę przyszykować panu kąpiel, panie Grey.
Uśmiecham się pod nosem i odprowadzam ją wzrokiem, a następnie
idę do przedsionka.
– Stary, było super – stwierdza Ethan, zdejmując wodery.
– Tak, to dobra miejscówka.
– Naprawdę chętnie ogarnę sprzęt. – Chyba mówi szczerze.
– Okej, pomogę ci.
– Nie, stary. Żona na ciebie czeka, ja się tym zajmę. – Odgania mnie
ruchem dłoni i idzie do samochodu.
Nie zamierzam się kłócić. Zdejmuję więc ciuchy i odwieszam
kombinezon na kołek w pomieszczeniu gospodarczym.
Idąc do Any, u stóp schodów wpadam na Mię.
– Cześć, starszy bracie – mówi i niespodziewanie mnie przytula.
– Cześć, Mio.
Jest chyba trochę wstawiona.
– Gdzie Ethan?
– Na zewnątrz, rozładowuje auto.
Mia opiera ręce na biodrach.
– Christianie Grey, zostawiłeś go z tym samego?
– To był jego pomysł.
– W ogóle się do mnie nie odzywasz, odkąd się ożeniłeś. Jakbym
przestała istnieć – stwierdza ponuro.
– Hej. – Całuję ją w czoło. – Istniejesz. Może zabiorę cię na lunch
w przyszłym tygodniu?
Klaszcze w dłonie z radości.
– Co wyście piły? – wołam za nią.
– Truskawkowe daiquiri – odpowiada i biegnie znaleźć Ethana, a ja
potrząsam głową.
Przeskakuję po dwa schody naraz i wchodzę do sypialni. Ana
odwiesza właśnie do szafy jakiś srebrzysty ciuch. Pewnie kupiła go
w mieście.
– Dobrze się bawiłaś? – pytam, zamykając za sobą drzwi.
– Tak – mówi, wpatrując się we mnie.
– O co chodzi?
– Bardzo za tobą tęskniłam. – Jej głos jest pełen emocji i serce
zaczyna mi bić mocniej.
– Brzmi, jakby wpadła pani po uszy, pani Grey.
– To prawda, panie Grey – szepcze.
Podchodzę do niej i czuję emanujące z niej ciepło.
– Co kupiłaś? – pytam, pławiąc się w jej bliskości.
– Sukienkę, parę butów i naszyjnik. Wydałam całkiem sporo twoich
pieniędzy. – Patrzy na mnie, jakby dokonała jakiejś straszliwej
zbrodni.
Och, tak być nie może.
– Świetnie – mówię dobitnie i zakładam jej za ucho zagubiony
kosmyk włosów. – I po raz tysięczny, to są nasze pieniądze.
Z łazienki dochodzi nas zapach jaśminu i dźwięk lejącej się do
wanny wody. Delikatnym szarpnięciem uwalniam dolną wargę, którą
Ana zdążyła już zagryźć, i przesuwam palcem wskazującym po
koszulce żony – pomiędzy piersiami, przez brzuch, aż do rąbka.
– W kąpieli nie będzie ci potrzebna. – Chwytam bluzkę oburącz
i powoli podciągam. – Unieś ręce.
Ana wypełnia moje polecenie, patrząc na mnie tymi olśniewającymi
oczami. Zrzucam jej koszulkę na podłogę.
– Myślałam, że tylko weźmiemy kąpiel. – Głos Any przepełnia
pożądanie.
– Najpierw chcę cię porządnie ubrudzić. Też za tobą tęskniłem. –
Nachylam się i ją całuję.
Z radością przyjmuje moje usta i wsuwa mi ręce we włosy.
Natychmiast się w sobie zatracamy.

ANA KRZYCZY, OSIĄGAJĄC orgazm, i odchyla głowę do tyłu, poza


krawędź łóżka. Jej reakcja prowokuje moją. Dochodzę szybko
i intensywnie. Dysząc, przytulam ją do piersi i leżymy tak, odurzeni
i nasyceni, a ja wpatruję się w sufit.
– Cholera, woda! – krzyczy Ana, próbując się podnieść.
Nie wypuszczam jej.
Nie idź.
– Christianie, wanna! – Patrzy na mnie, przerażona.
Wybucham śmiechem.
– Spokojnie, w posadzce jest odpływ. – Zamieniam nas miejscami
i prędko ją całuję. – Zakręcę kran.
Jestem o wiele bardziej rozluźniony niż przez kilka ostatnich dni.
Wstaję, idę powoli do łazienki i zakręcam kran. Rzeczywiście, wanna
się przelewa. Może wyjść z tego niezła zabawa. Żona dołącza do mnie
i gapi się w podłogę.
– Widzisz? – Wskazuję na wir spływającej wody.
Rozpromieniona Ana pakuje się wraz ze mną do wanny, śmiejąc się,
gdy woda rozbryzguje się wokół nas. Związała włosy w niemożliwy
kok, osadzony niepewnie na czubku głowy, a kosmyki opadają jej na
twarz.
Wygląda ślicznie.
I cała jest moja.
Siadamy naprzeciwko siebie.
– Stopa – rozkazuję i Ana mi ją podaje.
Zaczynam masować podeszwę kciukami. Anastasia zamyka oczy
i tak jak przed chwilą, przechyla głowę do tyłu i pojękuje.
– Podoba ci się? – szepczę.
– Tak.
Szarpię delikatnie za każdy z palców po kolei i patrzę, jak Ana
ściąga usta, chłonąc tę przyjemność. Całuję je jeden po drugim
i muskam zębami ten najmniejszy.
– Aaach! – jęczy Ana, otwierając nagle oczy.
– W ten sposób?
– Mhm.
Mruży powieki, a ja masuję ją dalej.
– Widziałam dzisiaj w mieście Gię – mówi beztrosko.
– Naprawdę? Chyba też ma tutaj domek.
– Była z Elliotem.
Moja ręka zamiera i Ana otwiera oczy.
– Co to znaczy „z Elliotem”?
– Poszłyśmy do butiku naprzeciwko jubilera. Widziałam, jak Elliot
tam wchodzi. Myślałam, że po tę baterię do zegarka, ale wyszedł z Gią
Matteo, która śmiała się z czegoś, co powiedział. Pocałował ją
w policzek i sobie poszedł.
Może pomagała mu wybrać pierścionek?
– Oni są tylko przyjaciółmi, Ano. Wydaje mi się, że Elliot ma fioła
na punkcie Kate. – Niestety. – Jestem wręcz tego pewien.
Choć nie mam pojęcia dlaczego.
– Kate jest prześliczna. – Zżyma się Ana i znowu się zastanawiam,
czy umie czytać mi w myślach.
– A jednak cieszę się, że to ty wpadłaś do mojego biura. – Całuję jej
paluch, sięgam po drugą nogę i zaczynam od początku. Ana układa się
wygodnie, a ja obdarzam podeszwę jej stopy całą swoją uwagą. Nie
rozmawiamy już więcej o Elliocie, Gii i Kate.
Ciekaw jestem, kiedy się oświadczy.

ZOSTAWIAM ANĘ, ŻEBY się przygotowała do kolacji, a sam schodzę do


gabinetu sprawdzić pocztę.
Siadam przy biurku i włączam laptopa. Przeglądam skrzynkę
mailową i okazuje się, że kilka irytujących spraw służbowych wymaga
mojej uwagi, ale zajmę się nimi później. Nieruchomieję jednak, kiedy
dostrzegam wiadomość od Leili. Włosy aż stają mi dęba. Czego ona
może chcieć?

Nadawca: Leila Williams


Temat: Dziękuję
Data: 27 sierpnia 2011, 14:00 EST
Adresat: Christian Grey

Panie mój, czy raczej, Panie Grey?


Sama już nie wiem.
Chciałam Ci podziękować.
Za wszystko.
Osobiście.
Proszę.
Leila

Patrzę niepewnie na ekran i widniejący na nim dowód tupetu Leili.


Flynn przekazał jej, żeby nie odzywała się do mnie bezpośrednio,
a tymczasem ona wysyła takiego maila.
Przesyłam go terapeucie, prosząc, żeby przypomniał jej
o warunkach, które ustaliłem, o tym, że zgodziłem się płacić za jej
leczenie i szkołę. Mam nadzieję, że więcej do mnie nie napisze.
Jeszcze bardziej się wkurzam, widząc maila od Ros. Tajwańczycy
chcą zrobić konferencję jutro o czternastej trzydzieści ich czasu.
W niedzielę? O której to będzie tutaj?
Sprawdzam w Google – cholera. To wpół do pierwszej w nocy.
Dzisiaj.
Co, u licha?
Dzwonię do Ros.
– Cześć, Christianie, jak się masz? – pyta radośnie, co jeszcze
bardziej mnie złości.
– Jestem wkurzony. Nie możesz zmienić terminu tej rozmowy?
– Tak, wiem, to idiotyczne. Niestety nie mogę. Jeden z ich
dyrektorów ma czas tylko wtedy.
– W niedzielę?
– Chodzi o to, że muszą dzwonić spoza biura.
– No dobra – wzdycham.
– Też się połączę – mówi, chyba po to, żeby mnie udobruchać –
I będziemy mieć tłumacza.
– Okej, to do usłyszenia wtedy – żegnam się, zirytowany.
Do diabła z tym.
Idę do pokoju piwnicznego, gdzie Elliot i Ethan grają w bilard i piją
piwo. Też sobie jedno otwieram. Taylor zarezerwował nam stolik
w restauracji, ale chłopcy zdążą jeszcze dokończyć partyjkę.
– Co jest pomiędzy tobą a Mią? – Elliot pyta Ethana, a ten
chichocze.
– Ty i twój brat jesteście siebie warci. – Zerka w moją stronę. – Jak
już mówiłem Christianowi, jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Elliot unosi brew i patrzy na mnie.
Upijam spory łyk zimnego, świeżego piwa.
– Udało ci się załatwić to, czego potrzebowałeś z miasta? – pytam
Elliota, podczas gdy Ethan wbija kilka pełnych pod rząd.
– Tak. – Uśmiecha się szeroko.
– Ktoś ci pomagał?
Elliot przekrzywia głowę.
– Czemu pytasz?
– Ptaszki ćwierkają.
Krzywi się i idzie zagrać, bo Ethan akurat wbił białą.
W tylnej kieszeni spodni wibruje mi telefon. To mail od żony.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Czy mój tyłek wygląda w tym grubo?
Data: 27 sierpnia 2011, 18:53 MST
Adresat: Christian Grey

Panie Grey,
potrzebuję pańskiej porady odzieżowej.
Twoja
Pani G x

Och, koniecznie muszę to zobaczyć. Szybko jej odpisuję.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Cudownie
Data: 27 sierpnia 2011, 18:55 MST
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
szczerze w to wątpię.
Ale dla pewności przyjdę poddać Twój tyłek dogłębnej analizie.
Twój niecierpliwie
Pan G x

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings i Inspektoratu Tyłków, Inc.

Zostawiam niedopite piwo, wbiegam dwa piętra i otwieram drzwi do


sypialni.
Wow.
Anastasio Grey. Wow.
Staję w progu jak wryty. Ana przegląda się w dużym lustrze. Ma na
sobie kusą srebrną sukienkę i niezwykle wysokie szpilki. Włosy
okalają jej piękną twarz niczym błyszczący welon.
Oczy pomalowała kredką, a usta ciemnoczerwoną szminką.
Wygląda zjawiskowo. Moje ciało reaguje, budzi się do życia.
Ana odgarnia włosy na bok.
– No i? – szepcze.
– Wyglądasz… Wow.
– Podoba ci się?
– Tak, chyba tak – odpowiadam chropawym, zdradzającym
pożądanie głosem.
Kusi mnie, żeby ją rozczochrać i rozmazać jej szminkę. Chcę, by
była moją Aną, a nie taką jej wersją. Ta silna, uwodzicielska kobieta
jest, szczerze mówiąc, onieśmielająca.
I seksowna.
Tak nieprawdopodobnie, oszałamiająco seksowna.
Wchodzę do pokoju oczarowany żoną i zamykam za sobą drzwi.
Cieszę się, że znów założyłem marynarkę. Ana ma niekończące się,
zgrabne nogi. Wizja jej stóp w tych butach, opartych o moje barki
staje mi przed oczyma.
Kurwa.
Kładę dłonie na jej nagich ramionach i obracam ją tak, żebyśmy
oboje byli przodem do lustra.
Chryste!
Ta sukienka prawie nie ma pleców.
Przynajmniej zakrywa jej pośladki. Ledwie.
W lustrze spotykają się dwie pary oczu – zamglone niebieskie
i coraz ciemniejsze szare.
Ana w każdym calu wygląda jak bogini. I jest wysoka. Naprawdę
wysoka!
Zerkam w dół na jej nagie plecy i nie mogę się im oprzeć.
Przesuwam knykciem wzdłuż jej kręgosłupa, a ona powoli się wygina.
Och, Ano.
Zatrzymuję się w dole pleców, gdzie zaczyna się jej sukienka.
– Sporo odsłania – szepczę.
Przebiegam dłonią niżej, po jędrnym tyłeczku, prowokacyjnie
podkreślonym przez obcisły materiał, aż do miejsca, gdzie sukienka
się kończy. Zatrzymuję dłoń na udzie. Delikatnie gładzę jej skórę,
przesuwając palcami w górę. Ana śledzi moje ruchy wzrokiem.
Nabiera powietrza, układając usta w aż proszące się o wydymanie O.
– Niedaleko jest stąd… – Muskam palcami krawędź sukienki
i przesuwam dłoń w górę uda – …dotąd – mówię, dotykając jej
majteczek i gładząc jej kobiecość przez cienki materiał.
Ana wzdycha, gdy pocieram ją palcami. Czuję, jak materiał, którego
dotykam, robi się coraz bardziej mokry.
Och, maleńka.
– Do czego zmierzasz? – Jej głos jest ochrypły z pożądania.
– Chodzi mi o to, że stąd… – Muskam palcami jej majteczki
i wkładam palec wskazujący pod materiał. – …jest bardzo blisko tutaj.
A następnie… tutaj. – Mierzę ją wzrokiem i wsuwam w nią palec.
Jest ciepła i mokra. Zamyka oczy, pojękując.
– To jest moje – mruczę jej do ucha i mrużąc powieki, powoli
poruszam palcem, wsuwając go w nią i z niej wysuwając. – Nie chcę,
żeby ktoś inny to oglądał.
Ana zaczyna dyszeć. Otwieram oczy, żeby popatrzeć, jak reaguje na
sprawianą jej przyjemność.
– Bądź grzeczną dziewczynką i się nie schylaj, a wszystko będzie
w porządku.
– Akceptujesz ją? – szepcze.
– Nie, ale nie zabronię ci w niej wyjść. Wyglądasz olśniewająco,
Anastasio.
Wystarczy.
Pragnę ją przelecieć, ale nie mamy na to czasu. I chociaż bardzo
chciałbym rozmazać jej makijaż, wiem, że nie byłaby z tego
zadowolona. Powoli odsuwam rękę i staję naprzeciwko. Delikatnie
muskam jej dolną wargę śliskim koniuszkiem palca wskazującego. Ana
wydyma szkarłatne usta i go całuje.
Czuję ten pocałunek aż w kroczu.
Uśmiecham się lubieżnie.
To właśnie kocham w tej dziewczynie.
Nie cofa się przed wyzwaniem.
Wsuwam sobie palec do buzi.
Smakuje cudownie. Oblizuję usta, a Ana oblewa się rumieńcem.
O tak, to właśnie moja dziewczyna.
Uśmiechając się szeroko, biorę ją za rękę.
– Chodź.
Ramię w ramię schodzimy na dół, do gości. Widzę, z jakim
podziwem patrzą na moją żonę.
– Ano, wyglądasz jak milion dolarów! – wykrzykuje z entuzjazmem
Mia i bierze ją w ramiona.
Puszczam dłoń Any i otwieram szafę.
– Czyj to płaszcz? – pytam, trzymając w ręku prochowiec.
– Mój – mówi Mia.
– Chciałaś go założyć?
– Nie, nie dzisiaj.
– Świetnie, mogę go pożyczyć?
– Będzie na ciebie trochę za mały – żartuje.
Ignoruję ją i podaję płaszcz Anie. Przewraca oczami, ale pozwala go
na siebie założyć.
Świetnie.
Później może jej być zimno.
No i nikt nie zobaczy jej tyłeczka.

JEDZENIE W RESTAURACJI MONTAGNA jest wyśmienite, podobnie jak –


ku memu zaskoczeniu – rozmowa. To z pewnością kwestia
towarzystwa. Odkryłem, że uwielbiam patrzeć, jak moja żona
odnajduje się wśród ludzi. Taka urocza, zabawna i mądra. Oczywiście
wiedziałem to, zanim się z nią ożeniłem, ale dzisiaj nie brakuje jej
śmiałości i nie wydaje się zmęczona. Być może to alkohol sprawił, że
jest bardziej towarzyska, ale nie przejmuję się tym teraz. Jest tak
czarująca, że mógłbym na nią patrzeć cały dzień. Wygląda na to, że
czeka nas wspaniała przyszłość. Możemy robić tak częściej: zabierać
tu przyjaciół, gościć ich i dobrze się przy tym bawić. Nigdy nie
sądziłem, że to coś dla mnie. Ale kto wie? Może byłem w błędzie.
Coraz bardziej lubię też Ethana. Widać, że pasjonuje go dziedzina,
którą się zajmuje, i cieszy się perspektywą studiów magisterskich na
uniwersytecie w Seattle.
– Całkiem sporo wiesz na ten temat – mówi, kiedy czekamy na
deser.
Śmieję się.
– Nic dziwnego, odwiedziłem wystarczająco dużo terapeutów.
– Naprawdę? – Marszczy brwi, jakby nie do końca mi wierzył.
Nawet sobie nie wyobrażasz.
Elliot nagle wstaje, odsuwając krzesło z takim impetem, że zagłusza
toczące się wokół rozmowy. Oczy wszystkich zwracają się na niego.
Przez chwilę wpatruje się w Kate, która gapi się na niego, jakby
właśnie wyrosła mu druga głowa. Elliot pada przed nią na jedno
kolano.
O kurwa.
Stary.
Tutaj?
Ujmuje jej dłoń. Ściągnął na siebie wzrok chyba całej restauracji.
– Kocham cię, moja piękna Kate. Twój wdzięk, twoja uroda
i żywiołowość nie mają sobie równych. Skradłaś moje serce. Spędź ze
mną resztę życia. Wyjdź za mnie.
Wstrzymujemy oddech. Ana chwyta mnie za rękę, a wszyscy
wpatrują się w Kavanagh, która w szoku gapi się na Elliota. Po jej
policzku spływa łza. Kate kładzie sobie rękę na piersi, jakby chciała
powstrzymać emocje. Wreszcie się uśmiecha.
– Tak – szepcze.
Goście przy sąsiednich stolikach zaczynają wiwatować, klaskać
i gwizdać. To właśnie mój brat – oświadcza się przy wszystkich,
w zatłoczonej restauracji. Jest nieustraszony. Mój podziw dla niego
gwałtownie rośnie. Elliot wyjmuje z kieszeni pudełeczko i otwiera je,
pokazując Kate pierścionek, a ona zarzuca mu ręce na szyję i go
całuje.
Śmieję się, gdy ich widownia szaleje. Elliot wstaje, kłania się
zasłużenie i siada obok swojej narzeczonej z idiotycznym uśmiechem
przyklejonym do twarzy.
Ana płacze, ściskając mnie za rękę.
Cholera.
Pamiętam, kiedy zapytałem, czy za mnie wyjdzie. Wtedy też
płakała. Leżeliśmy na podłodze w salonie w Escali i właśnie wyznałem
jej swoje najmroczniejsze tajemnice. Ciekawe, co by na to powiedział
Ethan Kavanagh.
Nie brnij w to, Grey.
Gdy Elliot wsuwa pierścionek na palec Kate, dociera do mnie, że
w swoich palcach straciłem już czucie. Ściskam dłoń Any, żeby mnie
puściła, i krew napływa mi z powrotem do opuszek. Moja żona ma
chociaż tyle taktu, żeby wyglądać na zawstydzoną.
– Au – mówię bezgłośnie.
– Przepraszam. Wiedziałeś o tym? – szepcze.
Posyłam jej swój najlepszy uśmiech sfinksa i wołam kelnera.
– Dwie butelki cristala poproszę. Rocznik dwa tysiące drugi, jeśli
macie.
Kelner szczerzy do mnie zęby i znika.
Ana uśmiecha się znacząco.
– No co? – pytam.
– Bo przecież dwa tysiące dwa jest o niebo lepszy niż dwa tysiące
trzy – przekomarza się ze mną.
Śmieję się. Ma rację, ale nie musi o tym wiedzieć.
– Dla prawdziwych smakoszy, Anastasio.
– Pan jest wyjątkowym smakoszem, panie Grey. I ma pan
wyjątkowe upodobania.
– W rzeczy samej, pani Grey. – Nachylam się ku niej i zaciągam się
jej zapachem. – Ty smakujesz mi najbardziej – mówię, całując ją
poniżej ucha.
Mia wstaje, żeby przytulić Kate i Elliota. Ana idzie w jej ślady.
– Gratuluję, tak bardzo się cieszę! – mówi, ściskając przyjaciółkę.
Elliot szczerzy się do mnie, gdy podaję mu dłoń. Emanuje taką ulgą
i radością, że aż go przytulam, obu nas tym zaskakując.
– Dobra robota, Lelliocie.
Na ułamek sekundy sztywnieje, bez wątpienia zaskoczony moim
nagłym wyrazem czułości, a potem mnie obejmuje.
– Dzięki, Christianie – mówi łamiącym się głosem.
Szybko przytulam także Kate.
– Mam nadzieję, że zaznasz w małżeństwie równie dużo szczęścia
co ja.
– Dziękuję, Christianie, też na to liczę – mówi słodko.
Potrafi być słodka!
Może nie jest aż tak irytująca, jak sądziłem?
Kelner otwiera szampana i napełnia nasze kieliszki.
Sięgam po swój i wznoszę toast za szczęśliwą parę.
– Za Kate i mojego kochanego brata Elliota, gratulacje!
– Za Kate i Elliota – mruczymy wszyscy.
Ana się uśmiecha.
– O czym myślisz?
– O tym, jak piłam tego szampana po raz pierwszy.
Marszczę brwi, przebiegając myślami niezliczone wspomnienia z jej
udziałem.
– Byliśmy w twoim klubie.
Winda. Uśmiecham się szeroko. Ana bez majtek.
– Och, tak, pamiętam – puszczam do niej oko.
– Wybrałeś już datę, Elliocie? – pyta Mia.
Mój brat, wyraźnie zirytowany, potrząsa głową.
– Dopiero co poprosiłem Kate o rękę. Możemy wrócić do tego
później?
– Och, pobierzcie się w Boże Narodzenie. To takie romantyczne
i zawsze pamiętałbyś o rocznicy – mówi Mia, klaszcząc w dłonie.
– Rozważę to. – Uśmiecha się do niej drwiąco.
– Jak wypijemy szampana, możemy pójść do klubów? – Mia patrzy
na mnie błagalnie.
– Powinniśmy zapytać Elliota i Kate, na co mają ochotę.
Elliot wzrusza ramionami, a Kate się rumieni. Pewnie wolałaby
wrócić do domu i zamknąć się z nim w pokoju.

PRZECHODZIMY NA POCZĄTEK kolejki i natychmiast wpuszczają nas do


nocnego klubu Zax, na który uparła się Mia. Już w niewielkim holu
muzyka jest ogłuszająca, więc nie wiem, jak długo tu wytrzymam.
– Panie Grey, witamy ponownie – mówi recepcjonistka. – Max
weźmie pani płaszcz – dodaje, zwracając się do Any.
Obok niej pojawia się młody, ubrany na czarno mężczyzna. Chyba
podoba mu się wygląd mojej żony – nawet nieco za bardzo, jeśli
o mnie chodzi.
– Ładny płaszcz – mówi, podziwiając jej ciało.
Posyłam kutasowi gniewne spojrzenie. Odwal się, koleś.
Pośpiesznie podaje mi numerek do szatni.
– Zaprowadzę państwa do stolika. – Hostessa trzepocze do mnie
rzęsami i Ana mocniej ściska moje ramię.
Zerkam na nią, ale wzrok wbiła w tę dziewczynę. Wchodzimy na
salę, do strefy dla VIP-ów, tuż przy parkiecie.
– Za chwilę ktoś przyjmie państwa zamówienie. – Hostessa
odchodzi nonszalanckim krokiem, a my zajmujemy miejsca.
– Szampana? – pytam.
Mia i Ethan łapią się za ręce i idą na parkiet. Ethan unosi kciuk
w górę.
– Pokaż pierścionek – mówi Ana do Kate, a ja tymczasem
przyglądam się siostrze.
Jak zwykle tańczy jak szalona, ale Ethanowi chyba to nie
przeszkadza. Daje się jej prowadzić.
Przychodzi kelnerka przyjąć zamówienie.
Ignoruję protesty Elliota w kwestii płacenia i recytuję:
– Butelka cristala, trzy piwa Peroni, butelka zimnej wody
mineralnej i sześć szklanek.
– Dziękuję, już przynoszę.
Ana kręci głową.
– No co?
– Nie zatrzepotała do ciebie rzęsami.
– Och, a powinna była? – Chyba wychodzę z wprawy. Bardzo się
staram powstrzymać uśmiech.
– Większość kobiet tak robi.
Uśmiecham się.
– Pani Grey, czyżby była pani zazdrosna?
I nieco wstawiona?
– Gdzieżby znowu – mówi, ale trochę się dąsa.
Chwytam jej dłoń, unoszę do ust i całuję każdy knykieć.
– Nie ma pani powodów, pani Grey.
– Wiem.
– To dobrze.
Kelnerka przynosi napoje i bez zbędnych ceregieli otwiera i rozlewa
butelkę szampana. Ana upija łyk.
– Proszę – podaję jej szklankę wody. – Najpierw to.
Wzdycham, gdy marszczy czoło.
– Trzy kieliszki białego wina do obiadu, dwa kieliszki szampana,
a wcześniej truskawkowe daiquiri i dwa kieliszki frascati do lunchu.
Wypij tę wodę.
Krzywi się, patrząc na mnie, pewnie dlatego, że jej to liczę, ale
wypełnia moje polecenie. Mam nadzieję, że jutro nie będzie miała
kaca. Niezbyt elegancko ociera sobie usta dłonią. Chyba chce wyrazić
tym sprzeciw wobec mojej despotyczności.
– Grzeczna dziewczynka. Już raz na mnie zwymiotowałaś, nie chcę
tego zbyt prędko powtórzyć.
– Nie wiem, czemu narzekasz. Przecież dzięki temu się ze mną
przespałeś.
Ma rację.
– To prawda.
– Ethan ma na razie dosyć – oświadcza Mia, kiedy wracają
z parkietu. – Chodźcie dziewczyny, zatańczymy, pokażemy, na co nas
stać, i spalimy kalorie z musu czekoladowego.
Kate wstaje.
– Idziesz? – pyta Elliota.
– Popatrzę na was.
– Pójdę trochę schudnąć – mówi Ana i nachyla się nade mną tak, że
zaglądam w jej śliczny dekolt, po czym szepcze: –Też możesz
popatrzeć.
– Nie schylaj się – ostrzegam.
– Okej. – Szybko się prostuje i chwyta mnie za ramię.
Cholera. Podtrzymuję ją, gdy się zatacza, ale chyba nawet nie
zauważyła. Kręci jej się w głowie albo jest pijana. Albo i jedno,
i drugie.
– Może powinnaś wypić jeszcze trochę wody – proponuję.
Może powinienem zabrać ją do domu.
– Nic mi nie jest. Ta sofa jest za niska na moje wysokie obcasy. –
Uśmiecha się, bierze Kate za rękę i wkraczają na parkiet.
Nie jestem pewien, jak się z tym czuję.
Kate przytula Anę i zaczynają się poruszać.
Tymczasem Mia… No cóż, Mia. Wielokrotnie widziałem, jak zatraca
się we własnym świecie, tańcząc po pokoju. Rzadko kiedy stoi
spokojnie.
Kavanagh potrafi tańczyć.
Moja żona również. W tym kawałku materiału, który nazywa
sukienką, rozświetla cały parkiet. Nogi, plecy, tyłek, włosy… Porusza
się niezwykle prowokacyjnie.
Zamyka oczy i poddaje się pulsującemu brzmieniu.
A niech to. Zasycha mi w ustach, gdy na nią patrzę.
W poprzednim życiu lubiłem oglądać taki taniec, ale zawsze
w zaciszu własnego mieszkania i wyłącznie na mój rozkaz. Muskam
kciukiem dolną wargę i siadam wygodniej, gdy moje ciało reaguje na
ten widok. Może przekonam Anę, żeby zrobiła to samo w domu? Tylko
dla mnie. Tekst piosenki pasuje idealnie.
Cholera, ależ ty jesteś seksowna.
Muzyka pulsuje i coraz więcej osób wchodzi na parkiet. Zerkam na
Elliota. Szczerzy się do mnie i obaj się śmiejemy.
– Całkiem to fajne – mamroczę.
– No pewnie. – Uśmiecha się bezecnie i dokładnie wiem, o czym
myśli.
Świntuch.
– Zrobiłeś to – przekrzykuję dudniącą muzykę.
– Co?
– Oświadczyłeś się. Przy ludziach.
– Tak, pomyślałem sobie, że teraz albo nigdy.
– Zadowolony?
– Bardzo. – Kiwa głową, rozpromieniony.
Zerkam na Anę akurat w momencie, gdy uderza w twarz stojącego
nad nią, przypominającego stóg siana faceta.
Co jest, kurwa?
Adrenalina krąży w moich żyłach, napędzana żądną krwi
wściekłością. Zrywam się z sofy i przewracam piwo, ale mam to
gdzieś.
Czy on ośmielił się dotknąć mojej żony?
Zamorduję gnoja.
Z prędkością światła przedzieram się przez tłum. Ana rozgląda się
gorączkowo. Już jestem, maleńka. Obejmuję ją w talii i przyciągam do
siebie. Skurwiel, który przed nią stoi, jest o pół głowy wyższy ode
mnie i nienaturalnie szeroki, jakby przedawkował sterydy. Jest też
młody. I głupi.
– Łapy precz od mojej żony.
– Sama potrafi o siebie zadbać – krzyczy.
Uderzam go. Mocno. Od dołu w podbródek.
Pada na podłogę.
Nawet się nie podnoś, dupku.
Jestem niesamowicie spięty, ścięgna i mięśnie mam jak postronki.
No dawaj, czekam.
– Christianie, nie! – Ana zagradza mi drogę i ledwo zdaję sobie
sprawę z paniki w jej głosie. – Ja już go uderzyłam – woła, próbując
mnie odepchnąć.
Nie spuszczam oczu z tego skurwiela, który prędko staje na równe
nogi. Czuję, jak kolejna ręka chwyta mnie za ramię, i napinam się,
gotowy uderzyć także tę osobę.
To Elliot.
Stóg siana unosi dłonie w geście poddania.
– Tylko spokojnie, dobra? Nie miałem złych zamiarów.
Cofa się z podkulonym ogonem. Muszę powstrzymać żądzę pójścia
za nim i nauczenia go pieprzonych manier. Serce wali mi w tym
samym rytmie, który trzęsie całym pomieszczeniem. Słyszę, jak krew
pulsuje mi w uszach.
A może to muzyka? Sam już nie wiem.
Elliot rozluźnia uścisk i w końcu mnie puszcza.
Zamieram w bezruchu. Walczę, by utrzymać się na powierzchni
i nie spaść w otchłań.
Biorę głęboki oddech i wreszcie patrzę na Anę. Oplotła mi szyję
rękoma i wpatruje się we mnie wielkimi wystraszonymi oczyma.
Cholera.
– Nic ci nie jest? – pytam.
– Nie. – Przesuwa dłonie na moją klatkę piersiową. Jej widok
rozdziera mi duszę. Jest przerażona.
Martwi się o mnie?
O siebie?
O stóg siana?
– Chcesz usiąść? – pytam.
Potrząsa głową.
– Nie, zatańcz ze mną.
Chce tańczyć? Teraz?
Nie ruszam się, próbując opanować targającą mną furię. W myślach
wciąż odtwarzam zapętlony obraz ostatnich piętnastu sekund.
– Zatańcz ze mną – powtarza błagalnie. – Proszę, Christianie.
Bierze mnie za ręce, a ja patrzę, jak ten dupek kieruje się do wyjścia.
Ana zaczyna się poruszać, dotykając mnie. Jej ciepło, jej żar ociera się
o mnie i przenika do moich żył. To mnie… rozprasza.
– Uderzyłaś go? – Chcę się upewnić, że sobie tego nie wyobraziłem.
– No jasne, że tak.
Zaciskam dłonie w pięści, bo chciałbym jeszcze raz go walnąć.
Ana mówi dalej:
– Myślałam, że to ty, ale miał bardziej owłosione ręce. Proszę,
zatańcz ze mną.
Oplata moje pięści dłońmi i przysuwa się bliżej. Czuję teraz jej
zapach.
Ana. Chwytam ją za nadgarstki i przyciągam do siebie,
unieruchamiając jej dłonie w swoich.
– Chcesz tańczyć? Tańczmy zatem – mruczę do jej ucha i zaczynam
poruszać biodrami, z lubością ocierając się o nią kroczem.
Cały czas ją trzymam, ale kiedy się uśmiecha, uwalniam jej dłonie.
Przesuwa nimi w górę i kładzie mi je na ramionach.
Poruszamy się.
Razem.
Oko w oko.
Czoło przy czole.
Ciało przy ciele.
Dusza przy duszy.
Trzymam ją blisko siebie.
Rozluźnia się i odrzuca głowę do tyłu.
Boże, ależ jest seksowna. Cholerny ze mnie szczęściarz.
Obracam ją i patrzę, jak jej włosy wirują razem z nią.
Następnie przyciągam ją do siebie, a dudniący rytm przenika nas
oboje.
Nigdy tego nie robiłem.
W klubie.
Tańczyliśmy na swoim weselu… Ale nie w ten sposób.
To wyzwalające.
Kiedy zaczyna się kolejna piosenka, Anie brak tchu, a jej oczy
błyszczą.
Odzyskałem równowagę. Muszę ściągnąć tę piosenkę na iPoda. To
chyba Touch Me.
Trafnie. Wcześniej jej nie słyszałem.
– Możemy usiąść? – dyszy Ana.
– Pewnie.
Wracamy do stolika.
– Sprawiłeś, że jestem rozpalona i spocona – szepcze.
Obejmuję ją ramieniem.
– Uwielbiam, gdy jesteś rozpalona i spocona. Chociaż wolę robić ci
takie rzeczy na osobności.
Jesteśmy w doskonałych nastrojach. Na szczęście rozlane przeze
mnie piwo zostało już uprzątnięte i uzupełnione. Woda również.
Pozostali wciąż są na parkiecie. Gdy siadamy, Ana upija łyk
szampana.
– Proszę. – Stawiam przed nią szklankę gazowanej wody mineralnej
i ku mojej uldze, wypija ją całą. Wyjmuję dla siebie piwo z kubełka
z lodem i pociągam spory łyk.
Cóż za noc.
– Co byś zrobił, gdyby tu byli dziennikarze? – pyta Ana.
Wzruszam ramionami.
– Za coś płacę prawnikom.
Ana marszczy brwi.
– Ale nie jesteś ponad prawem, Christianie. Miałam to pod
kontrolą.
Czyżby?
– Nikomu nie wolno dotykać tego, co moje. – Wkładam w to zdanie
odpowiednio dużo jadu.
Ana sączy szampana i zamyka oczy. Zaczyna z niej wychodzić
zmęczenie.
– Zawiozę cię do domu – mówię, chwytając ją za rękę.
– Jedziecie już? – pyta Kate, kiedy wraz z Elliotem wracają do
stolika.
– Tak.
– Świetnie, zabierzemy się z wami.

W DRODZE POWROTNEJ ANA zasypia w minivanie, z głową na moim


ramieniu. Jest wykończona. Delikatnie nią potrząsam, kiedy Taylor
parkuje przed domem.
– Obudź się.
Taylor cierpliwie czeka, gdy Ana, słaniając się, wychodzi na chłodne
powietrze.
– Mam cię zanieść? – pytam.
Potrząsa głową.
– Pojadę po pannę Grey i pana Kavanagh – mówi Taylor.
Ana wiesza się na mnie i małymi kroczkami wchodzi po
kamiennych schodkach prowadzących do dębowych drzwi
frontowych. Lituję się nad nią, pochylam się i zdejmuję jej buty.
– Lepiej?
Kiwa głową i uśmiecha się słabo. Jest zawiana.
– A tak przyjemnie wyobrażałem je sobie gdzieś za moimi uszami –
szepczę, patrząc tęsknie na te niezwykle wyzywające szpilki. Niestety,
Ana jest zbyt zmęczona.
Otwieram drzwi i idziemy na górę, do sypialni. Ana zatrzymuje się
przy łóżku i zatacza na boki. Ma zamknięte oczy, a jej dłonie zwisają
bezwładnie.
– Jesteś wykończona, prawda? – Patrzę na jej zaspaną twarz.
Kiwa głową. Zaczynam rozpinać jej płaszcz.
– Ja sama – mamrocze i próbuje mnie odepchnąć.
– Pozwól, że ja to zrobię.
Wzdycha i mi się poddaje.
– To kwestia ciśnienia, nie przywykłaś do takich wysokości. No
i oczywiście alkoholu. – Uśmiecham się znacząco.
Zdejmuję jej płaszcz i odrzucam go na krzesło, po czym łapię ją za
rękę i prowadzę do łazienki.
Marszczy brwi.
– Siadaj – rozkazuję.
Opada na krzesło i zamyka oczy. Muszę się pośpieszyć, bo zaraz tu
zaśnie. Z szafki pod umywalką wyjmuję ibuprofen, waciki i płyn
nawilżający, które naszykowała pani Bentley. Nalewam wody do
niewielkiej szklanki. Podchodzę do Any i odchylam jej głowę do tyłu.
Unosi umazane makijażem powieki.
– Zamknij oczy – rozkazuję.
Wypełnia moje polecenie, a ja delikatnie zmywam jej makijaż.
– Ach, oto kobieta, z którą się ożeniłem – mówię, gdy jej twarz jest
już czysta.
– Nie lubisz makijażu?
– Lubię, ale wolę to, co kryje się pod nim. – Całuję ją w czoło. –
Proszę, połknij.
Kładę tabletki na jej dłoni i podaję wodę.
Ana patrzy na mnie nadąsana.
No co?
– Łykaj.
W przeciwnym razie jutro będzie gorzej.
Przewraca oczami, ale robi, co jej każę.
– Świetnie. Potrzebujesz chwili na osobności?
Prycha.
– Ależ się pan kryguje, panie Grey. Tak, muszę zrobić siusiu.
Śmieję się.
– I co, myślisz, że wyjdę?
– A chcesz zostać? – chichocze.
Przekrzywiam głowę na bok. Kuszące.
– Ależ z ciebie świntuch. Wynocha. Nie chcę, żebyś patrzył, jak
sikam, to byłaby przesada.
Wstaje i wygania mnie z łazienki.
Wychodzę, powstrzymując śmiech. Wracam do sypialni, rozbieram
się, zakładam spodnie od piżamy i odwieszam marynarkę do szafy.
Kiedy się odwracam, widzę, że Ana mi się przygląda. Podchodzę do
niej z koszulką w dłoni. Ana lustruje mnie z nieskrywaną lubieżnością.
– Podziwia pani widoki?
– Za-wsze – bełkocze.
– Chyba jest pani nieco pijana, pani Grey.
– Wyjątkowo muszę się z panem zgodzić, panie Grey.
– Chodź, pomogę ci zdjąć to kuse coś, co nazywają sukienką.
Powinni sprzedawać to z ostrzeżeniem zdrowotnym. – Obracam ją,
odsuwam jej włosy na bok i odpinam pojedynczy guzik na karku.
– Byłeś taki wściekły.
– To prawda.
– Na mnie?
– Nie, nie na ciebie. – Całuję jej bark. – Wyjątkowo.
– To miła odmiana.
– Owszem. – Całuję jej drugi bark i zsuwam z niej sukienkę.
Zaczepiam kciukami o majteczki, pochylam się i rozbieram ją całkiem.
Łapię ją za rękę.
– Zrób krok.
Podnosi nogę i chwyta mnie mocniej, kiedy się chwieje. Reszta jej
ubrań dołącza do płaszcza.
– Ręce do góry.
Zakładam jej koszulkę, przytulam ją i całuję. Smakuje szampanem,
pastą do zębów i tym, co lubię najbardziej: Aną.
– Choć mam wielką ochotę się w pani zanurzyć, pani Grey, za dużo
pani wypiła, jesteśmy na wysokości niemal dwóch i pół tysiąca
metrów, a wczoraj w nocy za mało pani spała. Pakuj się prosto do
łóżka.
Odsuwam kołdrę i Ana gramoli się na swoje miejsce. Przykrywam ją
i całuję w czoło, gdy wtula się w poduszkę.
– Zamknij oczy. Kiedy tu wrócę, masz już spać.
– Nie idź.
– Muszę odbyć kilka rozmów.
– Jest sobota, późno już. Proszę. – Patrzy na mnie tymi szeroko
otwartymi oczami.
Przeczesuję włosy ręką.
– Jeśli się z tobą położę, to w ogóle nie odpoczniesz. Śpij.
Ponownie się dąsa, ale już bez przekonania. Jest na to zbyt
zmęczona. Muskam ustami jej czoło.
– Dobranoc, maleńka.
Odwracam się i wychodzę. Muszę się połączyć z Tajpej.
NIEDZIELA, 28 SIERPNIA 2011

A na śpi, gdy wracam do łóżka. Wsuwając się pod przykrycie,


pochylam się i całuję jej włosy. Mruczy coś niezrozumiałego, ale się
nie budzi. Zamykam oczy. Moja rozmowa z właścicielami tajwańskiej
stoczni przebiegła pomyślnie: prowadzą ją wspólnie brat i siostra –
dla mnie nowe doświadczenie – i chcą osobiście omówić szczegóły.
Musimy tylko wyznaczyć termin. To wisienka na torcie dobrego dnia,
oczywiście nie licząc utraty panowania nad sobą w klubie
i przyłożenia pięścią temu dupkowi. Szczerzę zęby w ciemności. No
nie, wtedy też czułem się dobrze. Z pełnym zadowolenia uśmiechem
na twarzy zapadam w sen.

ANA WIERCI SIĘ OBOK mnie i otwieram oczy, od razu szeroko. Jak
zwykle leżymy spleceni w uścisku.
– Co się dzieje? – pytam.
– Nic. – W porannym słońcu jest olśniewająca. – Dzień dobry. –
Przesuwa palcami po moich włosach.
– Pani Grey, ślicznie pani wygląda tego ranka. – Przyciskam wargi
do jej policzka.
Spogląda mi w oczy.
– Dziękuję, że się o mnie zatroszczyłeś wczoraj wieczorem.
– Lubię się o ciebie troszczyć. To właśnie chcę robić. – Już zawsze.
– Sprawiasz, że czuję się kochana. – Jej uśmiech rozgrzewa mi
serce.
– Bo jesteś. – Bardziej, niż mogłabyś przypuszczać.
Chwytam ją za rękę. Krzywi się z bólu. Puszczam natychmiast.
Cholera!
– Po tym, jak go uderzyłaś? – pytam.
Wiem, że powinienem był przyłożyć temu kutasowi jeszcze raz.
– Nie uderzyłam go. To był policzek.
– Skurwysyn! Nie mogę znieść myśli, że cię dotknął. – Wpadam
w złość.
– Nie zrobił mi nic złego, Christianie. Po prostu zachował się
nieodpowiednio. Nic mi się nie stało. Mam lekko zaczerwienioną rękę,
to wszystko. Zdaje się, że znasz to z własnego doświadczenia. –
Uśmiecha się znacząco, jak zawsze ze mnie żartując, i mój gniew
nagle znika.
– Owszem, pani Grey, znam nawet bardzo dobrze. Chętnie
przypomnę sobie, jakie to uczucie, choćby w tej chwili, jeśli sobie tego
życzysz.
– Och, niech się pan zamknie, panie Grey. – Przesuwa opuszkami
palców po moim policzku, po czym ciągnie za małe włoski baka.
Nie jestem pewien, czy to przyjemne uczucie. Chwytam jej dłoń
i całuję jej wewnętrzną stronę.
– Dlaczego w nocy mi nie powiedziałaś, że to boli?
– Bo w nocy nie bolało. Teraz też już jest dobrze.
Ach tak. Alkohol zagłuszył ból.
– Jak się czujesz?
– Lepiej, niż na to zasługuję.
– Nie brakuje pani siły w ręce, pani Grey.
– Powinieneś dobrze to sobie zapamiętać. – W jej głosie
pobrzmiewa wyzwanie.
– Ach tak? – Wtaczam się na nią, chwytam jej nadgarstki
i unieruchamiam nad głową. – Możemy się zmierzyć w każdej chwili.
Szczerze mówiąc, czasem fantazjuję, że ulegasz mi w łóżku. – Całuję
jej szyję, zastanawiając się, jak by to było ją zdominować.
Podniecająca perspektywa.
– Przecież ulegam ci cały czas.
– No tak, ale chciałbym napotkać jakiś opór – mruczę i przesuwam
nosem po jej podbródku, zastanawiając się, czy mogłaby się na to
zgodzić.
Czuję, jak nieruchomieje pode mną i wiem, że zdobyłem jej uwagę,
a może nawet zainteresowanie. Uwalniam jej ręce i opieram się na
łokciach.
– Chcesz, żebym z tobą walczyła? Tutaj? – pyta szeptem, usiłując
ukryć zaskoczenie.
Potwierdzam skinieniem głowy. Dlaczego nie? Zawsze chciałem to
zrobić, ale nie mogłem, bo nie potrafiłem się zdobyć na to, by kogoś
do tego namówić.
– Teraz? – pyta.
Wzruszam ramionami. Jakaś część mnie nie może uwierzyć, że Ana
w ogóle jest skłonna to rozważać, ale drżę z emocji, że jednak tak.
Znów odpowiadam skinieniem głowy, a mój penis sztywnieje na jej
miękkim ciele. Ana przygryza dolną wargę, patrząc na mnie, i wiem,
że się zastanawia.
– Czy o to chodziło ze złością w łóżku?
Tak, właśnie tak. Potwierdzam skinieniem głowy.
– Nie gryź wargi.
Mruży powieki, ale w jej oczach widać rozbawienie, a gdzieś w głębi
rozszerzających się źrenic może też pożądanie.
– Chyba ustawił mnie pan na przegranej pozycji, panie Grey. – Wije
się pode mną i trzepocze rzęsami, przez co pragnę jej jeszcze bardziej.
– Przegranej?
– Przecież już ułożyłeś mnie tak, jak tego chciałeś. – Wstydliwie się
uśmiecha, czując gotowość mojego penisa.
– Słuszna uwaga, pani Grey. – Całuję ją i szybko obracam się na
plecy, pociągając ją za sobą.
Teraz siedzi okrakiem na moim brzuchu. Chwyta moje ręce
i przyciska je do materaca po obydwu stronach mojej głowy. Jej oczy
błyszczą figlarnie, a włosy opadają mi na twarz. Ich końcówki mnie
łaskoczą, a ona powoli porusza głową, żeby mnie torturować.
– Więc chcesz się ostro zabawić? – pyta i drażni się ze mną,
przesuwając pachwiną po moim kroczu.
Gwałtownie wciągam powietrze.
– Tak.
Puszcza moje ręce i siada prosto.
– Zaczekaj.
Sięga po szklankę wody gazowanej, którą zostawiłem dla niej na
szafce nocnej, i wypija duży łyk, podczas gdy ja kolistym ruchem
przesuwam palcami w górę jej ud aż do pośladków, po czym mocno je
ściskam. Ana pochyla się i całuje mnie, wlewając mi do ust chłodną
wodę.
– Wyjątkowo apetycznie, pani Grey – mruczę, usiłując powstrzymać
podniecenie naszą nową zabawą.
Ona odstawia szklankę na szafkę nocną, zdejmuje moje ręce ze
swojego tyłeczka i ponownie przyciska je do łóżka po obydwu
stronach głowy.
– Więc mam się opierać? – Głos ma rozbawiony.
– Tak.
– Kiepska ze mnie aktorka.
Uśmiecham się szeroko.
– Spróbuj.
Pochyla się i znów mnie całuje.
– Dobrze, będę grała – mruczy, a ja zamykam oczy, upajając się
dotykiem jej zębów, którymi przesuwa po mojej szczęce.
Wydaję gardłowy jęk, obracam się gwałtownie i przygniatam ją
swoim ciałem. Ana krzyczy zaskoczona, a ja próbuję chwycić jej ręce,
ale ona jest szybsza. Odpycha mnie od siebie, gdy kolanem próbuję
rozsunąć jej nogi, ale jej uda mocno do siebie przywierają. Łapię
przegub jej dłoni, ale ona sięga drugą ręką, chwyta mnie za włosy
i szarpie. Mocno.
Kurwa. Kręci mnie to. I to jak.
– Au! – Przekręcam głowę, uwalniam się i patrzę z góry na Anę.
Oczy ma wielkie i dzikie, a oddech urywany.
Też jest podniecona.
To rozpala moje libido.
– Dzikuska – szepczę, a moje pożądanie słychać w każdej sylabie.
Próbuje wyszarpnąć rękę z uchwytu i stara się zrzucić mnie z siebie.
Łapię jej wolną rękę i po chwili obydwie swoje dłonie ma
unieruchomione nad głową w mojej lewej, dzięki czemu moja prawa
ręka jest wolna i mogę błądzić nią po jej ciele. Palcami wędruję w dół,
żeby unieść rąbek jej T-shirtu, ale cudownie jest dotykać jej ciała
przez cienki materiał. Sutek ma twardy, gotowy na mnie, witam go
uszczypnięciem.
Ana krzyczy i znów próbuje mnie z siebie zrzucić. Bez powodzenia.
Pochylam się, żeby ją pocałować, ale odwraca twarz.
Nie.
Chwytam ją za podbródek i prostuję jej głowę, żeby po chwili
delikatnie gryźć go zębami, podobnie jak ona robiła to mnie.
– Och, maleńka, walcz ze mną. – Głos mam ochrypły z pożądania.
Ana wije się i szarpie, próbując się uwolnić, ale ja trzymam ją
mocno i bardzo mnie to kręci. Czuję, jak do głowy uderza mi
euforyczne poczucie dominacji. Drażniąc jej dolną wargę zębami,
próbuję wtargnąć do jej ust, ale jej opór nagle słabnie: wpuszcza mój
język do środka i odwzajemnia pocałunek. Uwalniam jej dłonie i po
chwili są już w moich włosach, a jej nogi oplatają się wokół mnie,
piętami dotykając moich pośladków. Przyciska do mnie miednicę, nie
przerywając pocałunku.
– Ana – szepczę.
Jej imię jest jak zaklęcie, którym rzuciła na mnie urok. Nie
walczymy już. Poddajemy się sobie nawzajem. Nie mogę się nią
nasycić. Raz ona jest na mnie, raz ja na niej. Cali jesteśmy z warg
i języków, ust i dłoni.
Kurwa. Pragnę jej.
– Skóra – mruczę, dysząc. Podciągam ją do góry. Jednym szybkim
ruchem zdejmuję koszulkę i rzucam na podłogę.
– Ty też – szepcze Ana i ściąga ze mnie spodnie od piżamy, by po
chwili ścisnąć moje prącie, mocno obejmując mnie drugą ręką.
– Kurwa!
Chwytam jej uda, po czym unoszę je, żeby upadła na łóżko, ale ona
nie odpuszcza. Jej palce wędrują po mnie, gorące i podniecone. Pieści
mnie kciukiem, podczas gdy moje dłonie dotykają jej ciała: bioder,
brzucha, piersi.
Wkłada sobie kciuk do ust.
– Smakuje? – pytam, a ona patrzy na mnie oczami płonącymi
z pożądania.
– Tak. Spróbuj. – Wsuwa kciuk w moje usta, gdy unoszę się nad nią.
Czuję jego smak, przygryzam opuszkę. Ssę kciuk, zachwycając się
jej zuchwałością. Jęczy. Chwyta palcami moje włosy i przyciąga moje
usta do swoich. Oplata mnie uściskiem, nogami zsuwając do końca
moje spodnie od piżamy. W tym czasie zębami delikatnie drażnię jej
szyję.
– Jesteś taka piękna. – Przesuwam wargi coraz niżej. – Masz taką
piękną skórę. – Schodzę aż do piersi.
Ana wije się pode mną.
– Christianie – błaga, zaciskając palce na moich włosach.
– Ciiii. – Językiem okrążam jej sutek, wkładając w to całą uwagę, by
po chwili otoczyć go wargami i pociągnąć.
– Ach – jęczy i przekręca się tak, że jesteśmy dokładnie
naprzeciwko siebie. Uśmiecham się z ustami przy jej skórze.
Będzie musiała poczekać. Przesuwam się do drugiej piersi i witam
wargami jej nabrzmiały, już gotowy sutek.
– Niecierpliwa, pani Grey? – Ssę mocno.
Ana szarpie mnie za włosy. Z moich ust wydobywa się głośny jęk.
Ostrzegawczo przymykam powieki.
– Bo cię zwiążę.
– Weź mnie – błaga.
– Wszystko w swoim czasie. – Moje wargi i język składają hołd jej
piersi i sutkowi, a ona wije się pode mną.
Głośno jęczy, napierając biodrami na mój gotowy członek. Nagle
odwraca się i wierzga, znów próbując mnie z siebie zrzucić.
– Co jest? – Chwytam jej ręce i przyciskam ją do materaca.
Dyszy, leżąc pode mnę.
– Chciałeś, żebym się opierała – chrypi.
Przenoszę ciężar ciała na łokcie i patrzę na nią, próbując zrozumieć
tę nagłą zmianę. Jej pięty wpijają się w mój tyłek.
Chce mnie.
Teraz.
– Nie chcesz bawić się grzecznie? – Mój penis jeszcze bardziej się
napręża.
– Chcę tylko, żebyś się ze mną kochał, Christianie – mówi przez
zaciśnięte zęby. – Proszę. – Znów uderza piętami w moje pośladki,
tym razem silniej.
Kurwa. Co tu się dzieje?
Uwalniam jej ręce, siadam na piętach i wciągam ją sobie na kolana.
– Dobrze, pani Grey, zrobimy, jak pani chce. – Unoszę ją, by po
chwili opuścić na mój wzwód.
– Aach – jęczy, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu.
Boże, jak dobrze ją czuć!
Oplata ramiona wokół mojego karku, mocno wpijając palce w moje
ciało, i zaczyna się poruszać. Szybko. Gorączkowo. Ustami znajduję jej
usta i poddaję się narzuconemu przez nią tempu, szaleńczemu
rytmowi, dopóki obydwoje nie krzyczymy, osiągając orgazm, i nie
opadamy z powrotem na łóżko.
Wow.
To było… inne.
Leżymy, łapiąc oddech. Ona czubkami palców gładzi włosy na mojej
piersi, ja lekko uderzam palcami w jej plecy, rozkoszując się dotykiem.
– Milczysz – odzywa się w końcu Ana i całuje moje ramię.
Odwracam głowę, żeby na nią spojrzeć, próbując zrozumieć, co się
stało. – Fajne to było – stwierdza, ale wygląda niepewnie, jakby
szukała potwierdzenia w moich oczach.
– Wprawiasz mnie w zakłopotanie, Ano.
– W zakłopotanie? Ja?
Odwracam się tak, żebyśmy leżeli twarzą w twarz.
– Tak, ty. Zaczynasz przejmować inicjatywę. To zupełnie nowe
odczucie.
Marszczy czoło i między jej brwiami tworzy się maleńkie v.
– Ale nowe i dobre czy nowe i złe? – Przesuwa palcem po moich
wargach, a ja, zastanawiając się nad odpowiedzą, wysuwam je do
przodu, żeby pocałować opuszkę.
– Nowe i dobre. – Chociaż gorączkowe. Wolałbym, żeby trwało
dłużej.
– Nigdy nie spełniłeś tej swojej fantazji?
– Nie, Anastasio. Ty możesz mnie dotykać.
To było cholernie podniecające. Chciałbym to powtórzyć.
– Pani Robinson mogła cię dotykać.
Patrzę jej w oczy, zastanawiając się, dlaczego wspomina o Elenie
akurat teraz.
– To co innego – szepczę.
Oczy Any otwierają się szeroko, jak zawsze, gdy mnie
rozszyfrowuje.
– Dobre co innego czy złe co innego? – pyta.
Przejmujący ból dotyku Eleny przeszywa moją wyobraźnię.
Jej ręce na moim ciele. Jej paznokcie rozdrapujące moją skórę, a gdy
chcę ją odepchnąć, szpony ciemności rozszarpujące mnie od środka.
To było nie do zniesienia.
Przełykam, próbując stłumić wspomnienia.
– Chyba złe. – Moje słowa są cichsze od szeptu.
– Myślałam, że ci się podobało.
– Bo się podobało. Wtedy.
– A teraz nie?
Przed szczerym niebieskim spojrzeniem Any nie sposób uciec.
Przecząco kręcę głową.
– Och, Christianie.
Rzuca się na mnie – niepowstrzymana siła dobra – obsypuje
pocałunkami moją twarz, moje piersi, każdą z moich blizn. Jęczę i na
jej pocałunki odpowiadam swoją pasją i miłością. Wkrótce się
zatracamy, kochając się w moim tempie. Powoli, czule, żebym mógł
pokazać, jak bardzo ją kocham.

ANA SZCZOTKUJE ZĘBY, gdy ja kończę się ubierać.


– Sprawdzę, co u naszych gości – mówię.
W lustrze łapie wzrokiem moje spojrzenie.
– Mam pytanie.
Opieram się o futrynę.
– Słucham. Co chce pani wiedzieć, pani Grey?
Odwraca się twarzą do mnie, ubrana tylko w ręcznik.
– Czy pani Bentley wie o twoich… yyy… o twoich…
– Upodobaniach? – podrzucam.
Ana się czerwieni, a ja wybucham śmiechem, ponieważ Ana wciąż
się czerwieni, gdy mowa o czymkolwiek, co się wiąże z seksem,
i ponieważ ani pani Bentley, ani pan Bentley nie mają o niczym
pojęcia.
– Nie, nie ma tu pokoju uciech. Będziemy musieli przywieźć jakieś
zabawki. – Puszczam do niej oko i odwracam się do wyjścia,
zostawiając ją z otwartymi ustami.
Kate i pani Bentley gawędzą w kuchni. Wygląda na to, że tylko one
wstały w ten piękny poranek. Witam się z obydwiema.
– Dzień dobry, panie Grey – odpowiada Carmella.
Kate się uśmiecha i prawdę mówiąc, nieco wytrąca mnie tym
z równowagi, bo najczęściej jest wobec mnie opryskliwa.
– Moglibyśmy się wybrać na wycieczkę i zorganizować piknik,
zanim wrócimy do domu – sugeruję.
– Brzmi wspaniale.
– Mogą być gofry? – pyta pani Bentley.
– Tak, pewnie. Piknik później, gofry teraz. Da się zrobić?
– Oczywiście, że tak – odpowiada, pełnym wyrzutu spojrzeniem,
dodając, że nie powinienem wątpić w jej możliwości kulinarne. – Aha,
Martin chciał zamienić z panem słowo – dodaje. – Jest gdzieś przed
domem.
– Znajdę go.
Martin Bentley piele to, co pani Bentley nazywa ogrodem
kuchennym. Wymieniamy uprzejmości i zabiera mnie na obchód
terenu. Jest rozważny, analizuje swoje decyzje i ma kilka pomysłów na
ulepszenie ogrodu. Dba nie tylko o moją posiadłość, ale też kilka
innych w bliskim sąsiedztwie, poza tym należy do ochotniczej straży
pożarnej.
Spacerując, rozmawiamy o zbudowaniu ogrodowego jacuzzi, może
też basenu. Zauważam na ziemi wyrzuconą laskę bambusa, podnoszę
ją i idę dalej. Dawno nie miałem w ręku trzciny. Ma swoją wagę i nie
jest zbyt giętka. Z roztargnieniem smagam powietrze.
– To będzie kosztować – stwierdza Martin, komentując
hipotetyczny basen. – I całkiem szczerze mówiąc, jak często byłby
używany?
– Słuszna uwaga. Może więc zamiast basenu powinniśmy się
zdecydować na kort tenisowy.
– Albo zostawić wszystko, jak jest, i niech sobie rosną kwiaty
polne. – Jego uśmiech jest zaraźliwy.
Lustruję teren wzrokiem: basen, kort tenisowy czy kwiaty polne?
Zastanawiam się, co wolałaby Ana. Raz jeszcze smagam trzciną
powietrze, gdy pan Bentley otwiera drzwi do piwnicy. Nie wiem, po co
każe mi spojrzeć do góry, ale podnoszę głowę i widzę, że moja żona
obserwuje mnie przez kuchenne okno. Macha ręką, ale z jakiegoś
powodu ma minę, jakby czuła się winna. Dlaczego? Nie wiem. Kiedy
odchodzi od okna, wręczam trzcinę Martinowi i wracam do domu.
Mam ochotę na gofry.

LOT POWROTNY PRZEBIEGA spokojnie. Ana śpi obok, a ja przeglądam


projekt umowy kupna Geolumary. Chyba wszystkich zmęczył
forsowny marsz po szlaku Red Mountain Road, na który zabrał nas
Elliot. Ale było warto dla pięknych widoków. Późna godzina, wysokość
i alkohol wszystkim nam dają się we znaki: Elliot i Ana śpią, Kate
i Ethan drzemią, Mia czyta. Ona i Ethan chyba się o coś posprzeczali.
Podejrzewam, że słowa „jesteśmy tylko przyjaciółmi” wreszcie dotarły
do upartej Mii.
Stephan podaje informację, że zaczynamy podchodzić do lądowania
w Seattle.
– Ej, śpiochu – budzę Anę. – Zaraz lądujemy. Trzeba się zapiąć.
Porusza się i po omacku szuka pasa, ale zapinam go za nią, przy
okazji całując ją w czoło. Przytula się do mnie, a ja muskam jej włosy
ustami.
Wyjazd okazał się sukcesem. Ale mnie dał też powód do niepokoju.
Wyczuwam rosnące… zadowolenie. To dziwne i zatrważające uczucie.
Potrafi zniknąć w mgnieniu oka. Zerkam na Anę, próbując zwalczyć
obawy. Uczucie jest zbyt świeże. I zbyt delikatne. Skupiam się na
dokumentach. Czytam, notując na marginesie wątpliwości, które mi
się nasuwają.
Nie przyzwyczajaj się do swojego szczęścia, Grey.
To doprowadzi cię tylko do cierpienia.
W uszach dźwięczy mi jeszcze niedawna rada Flynna. Powinieneś je
pielęgnować i cenić.
Cholera. Jak?
Do diabła.
Elliot budzi się i żartuje z Any, podczas gdy kapitan ogłasza, że za
chwilę lądujemy. Biorę Anę za rękę.
– Christianie, Ano, dziękujemy wam za fantastyczny weekend –
mówi Kate, ujmując dłoń Elliota i splatając jego palce ze swoimi.
– Cała przyjemność po naszej stronie – odpowiadam. I znów
pojawia się to samo uczucie zadowolenia.

– JAK WRAŻENIA PO weekendzie, pani Grey? – pytam, gdy już jesteśmy


w drodze do Escali.
Prowadzi Ryan, Taylor siedzi na fotelu obok niego. Nawet on
sprawia wrażenie wypoczętego.
– Dobre, dziękuję.
– Możemy wyjeżdżać, kiedy sobie zażyczysz. I zabierać, kogo
będziesz chciała.
– Powinniśmy zaprosić Raya. Chętnie poszedłby na ryby.
– Świetny pomysł.
– Jak ten weekend minął tobie? – pyta.
Zerkam na nią.
Fantastycznie. Wręcz przerażająco… fantastycznie.
– Dobrze – odpowiadam w końcu. – Naprawdę dobrze.
– Mogłeś trochę odpocząć.
– Wiedziałem, że jesteś bezpieczna.
Marszczy brwi.
– Christianie, jestem bezpieczna prawie zawsze. Już ci mówiłam,
wykończysz się, ledwie przekroczysz czterdziestkę, jeśli zawsze
będziesz się tak martwił. A ja chcę się z tobą zestarzeć, posiwieć obok
ciebie. – Bierze mnie za rękę, a ja unoszę jej dłoń i całuję palce.
Zawsze będę się o ciebie martwił, maleńka.
Jesteś moim życiem.
– Jak ręka? – pytam, żeby zmienić temat.
– Lepiej, dziękuję.
– Bardzo dobrze, pani Grey. Jest pani gotowa znów się spotkać
z Gią?
Ana przewraca oczami.
– Chyba powinnam trzymać cię od niej z daleka, żebyś był
bezpieczny.
– Chcesz mnie chronić? – Role szybko się zamieniły. Chce mi się
śmiać.
– Jak zawsze, panie Grey. Przed każdym seksualnym
drapieżnikiem – przekomarza się ze mną ściszonym głosem, żeby
Ryan i Taylor nie usłyszeli.
SZCZOTKUJĘ ZĘBY ZADOWOLONY, że zaakceptowaliśmy plan Gii. Ekipa
Elliota ruszy z budową w poniedziałek. W myślach odhaczam kolejne
pozycje na liście rzeczy do zrobienia. W nadchodzącym tygodniu mam
dużo pracy, ale przede wszystkim chcę dopilnować, żeby Hyde dostał
za swoje i trafił do pierdla. Welch będzie musiał trochę powęszyć,
żeby ustalić, czy ten dupek z kimś pracował.
Oby nie.
Oby to był już koniec.
– Wszystko okej? – pyta Ana, gdy wchodzę do sypialni. Ma na sobie
jedną z tych swoich atłasowych koszul nocnych i w każdym calu
wygląda jak bogini.
Odpowiadam skinieniem głowy i kładę się obok niej, odsuwając od
siebie myśli o przyszłym tygodniu.
– Nie cieszy mnie powrót do rzeczywistości – mówi.
– Nie?
Przecząco kręci głową i głaszcze moją twarz.
– Miałam cudowny weekend. Dziękuję.
– Moją rzeczywistością jesteś ty, Ano. – Całuję ją.
– Brakuje ci tego?
– Czego?
– No wiesz, chłosty i tych innych rzeczy.
Dlaczego o to pyta? Szukam w pamięci. Trzcina bambusowa dziś
rano?
– Nie, Anastasio, nie brakuje. – Gładzę jej policzek wierzchem
dłoni. – Doktor Flynn powiedział mi coś, gdy odeszłaś. Jego słowa
utkwiły mi w pamięci. Powiedział, że nie mógłbym tak postępować,
gdybyś ty nie miała takich inklinacji. To było jak olśnienie. – Zachęcił
mnie, żebym spróbował, jaki będzie nasz związek według tej recepty.
I proszę, dokąd doszliśmy.
– Nie wiedziałem, że można inaczej, Ano. Teraz wiem. Wiele się
nauczyłem.
– Ja miałabym uczyć ciebie? – pyta drwiąco.
Uśmiecham się.
– Brakuje ci tego?
– Nie chcę, żebyś sprawiał mi ból, ale mam ochotę
eksperymentować, Christianie. Wiesz o tym. Gdybyś pragnął zrobić
coś… – Unosi lewe ramię, jakby nieśmiało nim wzruszając.
– Co takiego?
– No wiesz, z trzciną albo szpicrutą… – Urywa, a na jej twarzy
pojawiają się rumieńce.
Że co? Chłosta? Szpicruta?
– Zobaczymy. Teraz mam ochotę na coś w dobrym starym stylu. Jak
lody waniliowe. – Przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze i znów ją
całuję.
CZWARTEK, 1 WRZEŚNIA 2011

B astille daje mi popalić.


– Przez małżeństwo miękniesz, Grey – szydzi, zgarniając na bok
dredy, podczas gdy ja znów z trudem podnoszę się na nogi. Trzeci raz
wylądowałem przez niego na tyłku. – Może tak właśnie wygląda
szczęście. – Jego twarz jaśnieje od łagodnego uśmiechu i po chwili
znów zostaję zaatakowany kopnięciem okrężnym. Ale blokuję go,
markuję atak prawą nogą i powalam go lewą.
– Taaak – odpowiadam przeciągle, czując adrenalinę w żyłach. – To
całkiem możliwe. – Podskakuję z uniesionymi pięściami, gotów
powalić go ponownie, jak tylko wstanie.
– Może tak wyglądać.

POPIJAJĄC KAWĘ PRZY biurku, zastanawiam się nad wydarzeniami


ostatnich kilku dni i słowami Bastille’a. Może tak właśnie wygląda
szczęście.
Szczęście.
To dziwne uczucie, intrygujące. Doznaję go często, odkąd
spotkałem Anę, zawsze jednak było ulotną chwilą – czasem pełną
euforii, a niekiedy czystej radości. Nigdy nie towarzyszyło mi na stałe.
Podkradało się tylko, zaskakując mnie, a teraz jest ze mną zawsze.
Ucisk w klatce piersiowej. I wiem, skąd ten niepokój: to uczucie mogę
stracić w każdej chwili, a bez niego będę kaleki.
Nie sabotuj własnego szczęścia. Uważasz, że nie zasługujesz na nie.
Słowa Flynna znów dźwięczą mi w uszach.
Sabotować własne szczęście?
Jak i po co miałbym to robić?
Właśnie tak wygląda miłość. Niesie ze sobą także przerażenie, ale
dopuszczam ją do siebie.
Cholera. Dlaczego nie potrafię zaakceptować tego uczucia i po
prostu się nim cieszyć? Mógłbym zanurzyć się w jego płomieniach,
a później odrodzić niczym Feniks albo spłonąć, niszcząc to, co jeszcze
zostało z mojego serca.
Cóż za kwiecisty styl, Grey. Prycham. Weź się w garść!
Może Bastille ma rację. Ostatnie dni były prawdziwą sielanką.
W pracy wszystko idzie dobrze. O nic nie posprzeczałem się z żoną.
Same igraszki i figle.
Ona jest… Ana. Moja Ana.
Przypomina mi się kolacja w Stowarzyszeniu Budownictwa
Okrętowego kilka dni temu. Na moją prośbę przez cały długi posiłek
Ana nosiła kulki waginalne. Jak zdołała to wytrzymać, nie mam
pojęcia. Ale w domu już nad sobą nie panowała. Wiercę się w fotelu na
wspomnienie jej pożądania.
Erotyczne marzenia przerywa dzwonek telefonu.
– Tak, Andreo?
– Mam na linii Welcha.
– Łącz, dziękuję.
– Panie Grey. – Jego chropawy głos niszczy resztki podniecenia,
które się we mnie uchowały. – Dziś po południu odbędzie się
posiedzenie w sprawie wyznaczenia kaucji za Hyde’a. Zadzwonię,
żeby poinformować, co postanowi sędzia.
– Miejmy nadzieję, że podejmie słuszną decyzję.
Welch odkasłuje.
– Jest zagrożeniem. Mam nadzieję, że sędzia to uwzględni.
– Doskonale. Czekam na wiadomość.
Gdy odkładam słuchawkę, BlackBerry wyświetla SMS-a:

LEILA
Chciałam Ci osobiście podziękować za
wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Próbuję zrozumieć, dlaczego nie chcesz
się ze mną zobaczyć. To trudne.
Tak wiele Ci zawdzięczam. Leila.

Co, do cholery?
Wyłączam komórkę i sięgam po kawę. Nie jestem w nastroju na
rozmowę z Leilą Williams. Przede wszystkim nie powinna wysyłać mi
wiadomości. Miałem nadzieję, że Flynn z nią rozmawiał, ale widzę, że
będę musiał omówić z nim jej natarczywość podczas dzisiejszej
wizyty.

MIA JEST BARDZIEJ OŻYWIONA niż zwykle, gdy spotykamy się na


wczesny lunch w mojej ulubionej restauracji sushi. Rzuca się na mnie,
kipiąc ekscytacją, i całuje mnie w policzek.
– Dobrze cię widzieć – rzuca.
– Przecież widzieliśmy się w ubiegły weekend – odpowiadam
cierpkim tonem, ale odwzajemniam uścisk.
– Ale teraz mam cię dla siebie. Poza tym chcę się podzielić dobrą
wiadomością. Dostałam pracę. – Podnosi ręce w geście zwycięstwa
i dopiero wówczas siada.
– Co takiego? Nareszcie! – Jej radość okazuje się zaraźliwa. Nie
mogę się doczekać, kiedy zdradzi szczegóły.
– Sprawa ciągnęła się całe wieki, ale ostatecznie jestem
zachwycona. Pracuję dla Crissy Scales.
– Tej od bankietów i przyjęć?
– Tak. Śluby, imprezy okolicznościowe, występy. Z czasem chcę
otworzyć własną firmę, ale dzięki niej zorientuję się, co i jak. Jestem
cholernie podekscytowana.
– Świetnie. Kiedy zaczynasz?
– W piątek.
– Opowiedz mi wszystko po kolei.
Nikt nie potrafi opowiadać z takim entuzjazmem jak moja siostra.
Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jedliśmy taki długi lunch tylko we
dwoje. Nad sashimi i sushi dzieli się ze mną nadziejami na przyszłą
karierę i mówi o najświeższych próbach zdobycia serca Ethana
Kavanagh.
– Mio, nie jestem pewien, czy powinienem się godzić na twoje
miłosne przygody.
– Och, Christianie, ja już je mam. Doskonale się bawiłam w Paryżu.
– Co takiego?
– Tak. Był Victor, był Alexandre…
– Jest ich cała lista? Boże! Przestań.
– Nie bądź takim świętoszkiem – ruga mnie.
– Moi? – pytam, kładąc rękę na piersi w udawanym oburzeniu.
Mia się śmieje.
– Więc myślisz, że masz jakieś szanse u Ethana? – pytam.
– Tak. – Jest pewna swego i to jedna z wielu rzeczy, które w niej
uwielbiam: zdecydowanie i odporność.
– W porządku. Życzę powodzenia. – Sygnalizuję, żeby podali
rachunek.
– Możemy to kiedyś powtórzyć? Brakuje mi ciebie.
– Oczywiście. Ale teraz muszę wracać do pracy. Mam spotkanie.

SIEDZĘ Z BARNEYEM I FREDEM w laboratorium, oglądając najnowszy


prototyp tabletu na baterie słoneczne – lżejszą, prostszą i tańszą
wersję dla borykających się z trudnościami gospodarek krajów
rozwijających się. Tę część swojej pracy lubię najbardziej. Barneya
rozpiera energia.
– Ładował się osiem godzin i to jedno ładowanie wystarczyło na
trzy dni pracy.
– Możemy to jeszcze poprawić?
– Z baterii raczej więcej się nie wyciśnie przy tej technologii. – Fred
podsuwa oprawki okularów w górę nosa. – Energię oszczędzamy
dzięki wyświetlaczowi. To czarno-biały wyświetlacz E-Ink. Jest też
solidniejszy.
– A do sprzedaży w kraju?
– Kolorowy dotykowy. – Barney wręcza mi drugi prototyp.
Ważę go w ręku.
– Jest sporo cięższy.
– Przez kolorowy wyświetlacz.
– Sprawia wrażenie drogiego. – Wyszczerzam zęby w szerokim
uśmiechu.
– Na razie uzyskaliśmy cztery godziny pracy po ośmiu w słońcu.
– Brzmi sensownie. Da się ładować konwencjonalnie?
– Tak, tutaj. – Barney pokazuje gniazdo ładowania na dolnej
krawędzi urządzenia. – Standardowe USB, domena publiczna.
Zmniejszają koszt składowania odpadów.
– Mocny punkt marketingowy. – Odzywa się mój telefon i na
wyświetlaczu widzę nazwisko Welcha. – Muszę odebrać, panowie. –
Odchodzę na bok i przykładam telefon do ucha. – Jakie wieści?
– Nie dostał zgody na kaucję. Terminu rozprawy jeszcze nie ma.
– On nie zasługuje na kaucję. Dziękuję za telefon.
Rozłączam się i piszę krótki mail do Any:

Nadawca: Christian Grey


Temat: Hyde
Data: 1 września 2011, 15:24
Adresat: Anastasia Grey

Anastasio,
wiadomości z sądu: Hyde’owi odmówiono kaucji, zostanie w areszcie.
Odpowie za usiłowanie porwania i podpalenie. Na razie nie ma daty
procesu.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wracam do Freda i Barneya, żeby kontynuować rozmowę o tablecie


i ustalić kolejne działania.

W GABINECIE ZAUWAŻAM, ŻE Ana odpowiedziała na mojego maila.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Hyde
Data: 1 września 2011, 15:53
Adresat: Christian Grey

Dobra wiadomość.
Czy to znaczy, że zmniejszysz ochronę?
Niezbyt się dogaduję z Prescott.
Ana x

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Nadawca: Christian Grey


Temat: Hyde
Data: 1 września 2011, 15:59
Adresat: Anastasia Grey

Nie, ochrona zostaje. Bez dyskusji.


Co jest nie tak z Prescott? Jeśli jej nie lubisz, to zastąpimy ją kimś innym.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Słyszę pukanie do drzwi. Spodziewam się Ros, bo już szesnasta, ale


w drzwiach pojawia się głowa Andrei.
– Panie Grey, Ros się spóźni. Będzie za dziesięć minut. Podać coś?
– Nie, dziękuję, Andreo. – Zamyka drzwi, a ja zaglądam do
poprawionej wersji umowy na Geolumarę. Muszę ją przeczytać
i sprawdzić, czy wszystkie moje uwagi zostały uwzględnione. Gdy
podnoszę wzrok, w skrzynce mailowej mam odpowiedź od Any.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Nie rwij włosów z głowy!
Data: 1 września 2011, 16:03
Adresat: Christian Grey

Tylko pytałam (przewracanie oczami). I zastanowię się, co z Prescott.


I niech Cię ręka nie świerzbi.
Ana x

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Nadawca: Christian Grey


Temat: Nie kuś
Data: 1 września 2011, 16:11
Adresat: Anastasia Grey

Może pani być pewna, pani Grey, że moich włosów łatwo się nie wyrwie.
Czyż wiele razy nie sprawdziłaś tego osobiście?
Odnośnie do ręki, to jednak mnie świerzbi.
Możliwe, że coś z tym zrobię dziś wieczorem.
x
Christian Grey
jeszcze nie łysy prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wysyłam maila do Ros, żeby przyniosła ze sobą gotowe do podpisu


egzemplarze umowy na Geolumarę. Niemal w tej samej chwili dostaję
kolejną wiadomość od swojej żony.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Drżenie
Data: 1 września 2011, 16:20
Adresat: Christian Grey

Obiecanki cacanki…
A teraz już mnie nie napastuj. Próbuję pracować. Czeka mnie
niezapowiedziane spotkanie z pisarzem. Postaram się nie myśleć o Tobie
w trakcie tej rozmowy.
Ax

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Znów rozlega się pukanie do drzwi i tym razem to Ros, spóźniona


o dwadzieścia minut.

– DOBRZE WYGLĄDASZ. – FLYNN gestem zaprasza mnie do swojego


gabinetu.
– I tak też się czuję. Dzięki. – Siadam na tym samym miejscu co
zwykle i cierpliwie czekam, aż on zajmie swoje. Gdy jest gotowy, rzuca
mi pełne wyczekiwania spojrzenie.
– Co nowego? – pyta.
Relacjonuję mu wydarzenia ostatniego tygodnia, zaczynając od
pośpiesznego powrotu z Nowego Jorku. Ukrywając rozbawienie,
obserwuję, jak wraz z postępem mojej opowieści jego brwi wędrują
coraz wyżej w górę czoła.
– To wszystko? – pyta.
– Mniej więcej.
– Podsumujmy zatem. Zdenerwowało cię, że nie wykonała twoich
instrukcji, dlatego odwołałeś dwa ważne spotkania i wróciłeś do
Nowego Jorku, żeby ją sprawdzić, okazało się jednak, że niejaki Hyde
włamał się do twojego apartamentu z zamiarem porwania twojej
żony.
– W skrócie można tak powiedzieć.
– Ona wypowiada umówione słowo bezpieczeństwa, żeby przerwać
seks z tobą, choć nigdy wcześniej tego nie zrobiła. Szczegółów nie
chcę znać, chyba że czujesz potrzebę, żeby mi je zdradzić. Później
wszystko sobie wyjaśniacie, a jeszcze później we śnie dręczy cię
koszmar, że ona umarła.
Potwierdzam skinieniem głowy, próbując zdławić niepokój
wywołany wspomnieniem o koszmarnym śnie.
– Coś jeszcze?
– Zabrałem ją do Aspen razem z przyjaciółmi. Tam dałem w pysk
facetowi, który jej dotknął. A dziś po południu sąd odrzucił wniosek
Hyde’a o wyznaczenie kaucji. I dostałem SMS-a od Leili.
Flynn zamyka oczy. Nie potrafię powiedzieć, czy dlatego, że nie
wierzy w to, co usłyszał, czy po prostu zbiera myśli albo może wkurzył
się na Leilę.
– Christianie, to cholernie dużo jak na jeden tydzień. To wręcz
zaskakujące, że nie jesteś bardziej zestresowany.
– Faktycznie, można by się spodziewać innej reakcji, ale mój stres
został złagodzony przez czynnik dotychczas mi obcy i szczerze
mówiąc, niepokojący.
– Co takiego?
– Coś, o czym wspominałeś podczas kilku ostatnich spotkań.
– O co chodzi? – zachęca Flynn.
– Od pewnego czasu towarzyszy mi poczucie szczęścia. Muszę
przyznać, że jest destabilizujące.
– Ach tak, rozumiem.
– Naprawdę?
– To oczywiste. W każdym razie dla mnie. – Niestety jego mina
niczego nie zdradza.
– Wytłumacz, proszę.
– Widzisz, zaryzykowałbym tezę, że podjęta próba uprowadzenia
twojej żony, a następnie uwięzienie Jacka Hyde’a uzasadniły twoje
odczucia dotyczące bezpieczeństwa Any, ale zagrożenie zostało
wyeliminowane, mogłeś więc opuścić gardę. Ana jest bezpieczna.
No tak. To ma sens.
– Ale powiedziałbym też, że to nie jest zjawisko nowe. Przez
ostatnie miesiące doświadczyłeś sporo szczęścia. Ślub. Podróż
poślubna. Rozmawialiśmy o tym wcześniej. Przejawiasz tendencję do
skupiania się na celu, a nie na drodze, która do tego celu prowadzi.
Skupiłeś się na ślubie i z niepokojem myślałeś, że może do niego nie
dojść. Ale doszło. – Flynn robi pauzę, zapewne dla emfazy. – To ty
jesteś panem swojego szczęścia, Christianie. Przypuszczam, że
podświadomie nie przyznajesz sobie prawa do tego, żeby być
szczęśliwym. Muszę jednak wyprowadzić cię z błędu. Zasługujesz na
szczęście. I wolno ci być szczęśliwym. W końcu to niezbywalne prawo
wpisane do konstytucji.
– Zdaje się, że konstytucja wspomina o dążeniu do szczęścia.
– Hm, to tylko semantyka. W każdym razie tę konkretną sytuację
interpretuję tak, że to ty trzymasz klucz do własnego szczęścia. Ono
zależy od ciebie. Musisz tylko je do siebie dopuścić, zamiast
rozmyślnie ustawiać przeszkody na jego drodze.
Zerkam na miniaturowe orchidee na stoliku.
– Ale czy potrafię? – Słowa padają, zanim zdaję sobie sprawę, że je
wypowiedziałem.
– Potrafisz co?
– Dopuścić je do siebie.
– To zależy tylko od ciebie.
– A jeśli ona ode mnie odejdzie?
Flynn wzdycha.
– Pewne są tylko podatki i śmierć. Każdy ryzykuje, że życie go zrani,
wiesz o tym. Mogłeś się o tym przekonać aż za dobrze jako dziecko.
Ale nie jesteś już dzieckiem. Pozwól sobie cieszyć się życiem i żoną.
To aż takie proste?
– Teraz Leila – mówi i wiem, że przeszliśmy do następnego tematu.
PONIEDZIAŁEK, 5 WRZEŚNIA 2011

T aylor włącza się do ruchu, a ja patrzę, jak Ana i Prescott znikają


w budynku SIP. Niepokojące poczucie szczęścia towarzyszy mi nadal.
To był cudowny weekend, pełen radości i igraszek z panią Grey. Za
czymś takim tęskniłem całe swoje życie.
– Proszę pana? – Taylor odrywa mnie od szczęśliwych myśli.
– Tak?
– R8 spyder dla pani Grey będzie gotowy pod koniec tygodnia.
– Wspaniale. Dziękuję.
W lusterku wstecznym widzę, że nadal patrzy mi w oczy.
– Co?
– Gail ma pewną sugestię w związku z urodzinami pani Grey.
– Tak? – Czekam, aż ujawni szczegóły, ale on zajmuje się
prowadzeniem. – Powiesz mi coś więcej?
Znów zerka na mnie w lusterku wstecznym, tym razem błagalnym
wzrokiem. Nie chce psuć Gail przyjemności.
– Porozmawiam z nią.
– Dziękuję.
Odzywa się mój telefon.

ELLIOT
Zaczęło się!

Do wiadomości dołączył zdjęcie, na którym jego ludzie burzą tylną


ścianę naszego domu na wybrzeżu. Widok jest spektakularny: błękitne
niebo, wielka dziura w ścianie, tumany kurzu z rozbijanych cegieł
i pięciu ubranych w żółte kaski osiłków z młotami w rękach.

Nie rozpędzajcie się. Niech trochę ścian zostanie!

ELLIOT
Bez obaw. Działamy zgodnie z planem.
Niczego innego bym się nie spodziewał.
Powodzenia.

W WINDZIE GREY HOUSE sprawdzam maile.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Odloty i klapsy
Data: 5 września 2011, 09:18
Adresat: Christian Grey

Drogi Mężu,
Ty to wiesz, jak sprawić, żeby kobiecie było dobrze.
Takiego traktowania będę oczywiście oczekiwała w każdy weekend.
Rozpieszczasz mnie. Uwielbiam to.
Twoja żona
xox

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Odpisuję już z gabinetu.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Moja życiowa misja…
Data: 5 września 2011, 09:25
Adresat: Anastasia Grey

…polega na tym, żeby Cię rozpieszczać, Pani Grey.


I dbać, żebyś była bezpieczna, bo Cię kocham.

Christian Grey
rozkochany prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

„Rozkochany” nie oddaje pełni tego, co się ze mną dzieje. Chcę


zrobić coś specjalnego na jej urodziny i zastanawiam się, co wymyśliła
pani Jones. Porozmawiam z nią wieczorem, na razie pragnę dać Anie
coś oprócz samochodu, jakiś prezent wymagający większej
pomysłowości.
Sączę kawę i pewna koncepcja powoli dojrzewa w mojej głowie.
Coś, co uczci nasze wspólne początki.
Gdy kończę kawę, w skrzynce mam już odpowiedź.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Moja życiowa misja…
Data: 5 września 2011, 09:33
Adresat: Christian Grey

…polega zaś na tym, żeby Ci na to pozwolić, bo też Cię kocham.


A teraz przestań być taki sentymentalny.
Bo się rozpłaczę.

Anastasia Grey
równie rozkochana redaktor naczelna SIP

Uśmiecham się szeroko. Oboje jesteśmy rozkochani.


WTOREK, 6 WRZEŚNIA 2011

W Astoria Fine Jewelry przeszli samych siebie. Poszukiwania, na


które wyruszyłem w porze lunchu, okazały się sukcesem: jestem
zachwycony prezentem, który kupiłem dla Any. Mam nadzieję, że jej
też się spodoba. Zerkając na jej piękną twarz na ścianie gabinetu,
podziwiam tajemniczy uśmiech, z jakim patrzy na mnie z góry, choć
jak zawsze niczego nie ujawnia.
Boże, ależ ona jest cudowna!
Łapię się na tym, że szczerzę zęby w uśmiechu do jej portretu, jak
usychający z miłości głupiec, którym przecież jestem.
Facet zakochany we własnej żonie.
Weź się w garść, Grey.
Wszystko, co zaplanowałem na urodziny Any, powoli się dopina.
Pani Jones zaoferowała, że przygotuje posiłki na przyjęcie-
niespodziankę, a ja czekam na potwierdzenie przybycia naszych gości.
Po Carlę i Boba wyślę samolot, Ray obiecał, że przyjedzie, moje
rodzeństwo też, ale nie dostałem jeszcze wiadomości od rodziców.
Ana nie ma o niczym pojęcia. Pierwszy raz w życiu organizuję taką
imprezę. Pamiętam, gdy kupowałem apartament jeszcze przed
rozpoczęciem budowy, agent nieruchomości w kółko gadał o wielkiej
przestrzeni na rozrywkę, którą zyskam. Nigdy nie myślałem, że kiedyś
ją wykorzystam. To nie było moje życie. Teraz, dwa lata później,
wydaję przyjęcie.
Dla swojej żony. Kto by przypuszczał.
Na pewno będzie fajnie.
A może w niedzielę po lunchu zabiorę gości, żeby zobaczyli nasz
nowy dom? Przy okazji sprawdziłbym, jak radzi sobie Elliot. Albo
lepiej wybierzemy się tam wcześniej, tylko Ana i ja. Może w piątek.
Chcę zajrzeć do kalendarza, jednak Taylor przysyła mi SMS-a i niemal
w tej samej sekundzie dostaję maila od Any. Najpierw zaglądam do
poczty.
Nadawca: Anastasia Grey
Temat: Goście
Data: 6 września 2011, 15:27
Adresat: Christian Grey

Christianie,
Leila przyszła się ze mną zobaczyć. Spotkam się z nią w obecności Prescott.
Ręka już mi wydobrzała, użyję jej więc, jeśli będzie trzeba.
Spróbuj (ale tak naprawdę) się nie martwić.
Jestem dużą dziewczynką.
Zadzwonię, jak skończę z nią rozmawiać.
Ax

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Co takiego?
Leila?
Kurwa!
Natychmiast dzwonię do Any.
Nie ma, kurwa, mowy, żeby się spotkała z Leilą!
Telefon dzwoni i dzwoni, ignorowany przez Anę, a moje ciśnienie
podnosi się z każdą sekundą, aż osiąga niebotyczną wysokość.
Wreszcie uruchamia się poczta głosowa i słyszę prośbę
o pozostawienie wiadomości. Rozłączam się, bo nie ręczę za to, co
mógłbym powiedzieć.
Niech to szlag.
Sprawdzam wiadomość od Taylora.

TAYLOR
Pani Grey rozmawia z Leilą Williams.
Na spotkaniu jest Prescott. Idę do samochodu.

Na pewno dowiedział się od Prescott.


– Andrea! – Mój wrzask omal nie wprawia w drżenie szyb w oknie
za moimi plecami.
Odpisuję Taylorowi.
Jedziesz do SIP?

Andrea nie puka – od razu wpada do mojego gabinetu.


– Tak, panie Grey?
– Połącz mnie z asystentką Any. Natychmiast.
– Tak, panie Grey.
W co, do cholery, gra Leila? Przecież wie, że jej nie wolno. No
i Prescott – ma Leilę na liście osób objętych zakazem.
Dzwoni telefon na biurku i po chwili Andrea łączy mnie z Hannah.
– Dzień dobry, panie Grey. – Hannah brzmi irytująco radośnie.
– Muszę porozmawiać z żoną. Natychmiast. – Nie jestem w nastroju
na uprzejmości.
– Och, pańska żona ma teraz spotkanie.
Zaraz dostanę zawału.
– Wiem o tym doskonale. Wywołaj ją z tego spotkania.
– Ale ja nie…
– Zrób to albo wylecisz z roboty – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Tak, proszę pana – oznajmia piskliwie i odkłada telefon. Aparat
ląduje na biurku ze stukotem, który dla mojego ucha jest niczym atak.
Cholera.
Siedzę ze słuchawką w ręku. Znów czekam na Anastasię Stee…
Grey.
Moje palce bębnią po blacie biurka w szalonym rytmie.
Może powinienem wstać i wyjść.
To absurdalne.
Czy John rozmawiał z Leilą?
Odzywa się mój BlackBerry.

TAYLOR
Jestem w samochodzie. Przed wejściem.

Czekaj.

TAYLOR
Czekam.
Nie rozumiem, w co gra Prescott. Jak mogła do tego dopuścić?
Telefon przesuwa się po blacie biurka i znów upada na jakąś twardą
powierzchnię. Znów ten ogłuszający hałas.
Kurwa! Hannah to niezdara.
– Eee… Panie Grey?
– I co? – wysykuję, słysząc frustrację w jej głosie.
Dalej, wyrzuć to z siebie!
– Ana przeprasza, ale… ale jest za… zajęta. Od-od-dzwoni.
Jezu! Ależ to jest oferma!
– Świetnie – kwituję jednym warknięciem i odkładam słuchawkę.
Cholera. Co mam robić?
Prescott! Oczywiście.
Ana pisała, że zabierze ją ze sobą. Prescott musi mieć telefon, ale
nie znam numeru.
– Andrea! – wrzeszczę i chwilę później Andrea staje w drzwiach
z niepewną miną. – Ustal numer komórki Prescott i połącz mnie z nią.
Andrea patrzy skonsternowana, a ja mam wrażenie, że za chwilę
wybuchnę.
– Chodzi o Belindę Prescott. Ochroniarkę Any – rzucam
burkliwie. – Ale szybko!
– Aha. Oczywiście. – Andrea znika.
Nie bądź dupkiem, Grey.
Robię głęboki wdech, chcąc się uspokoić, wstaję i zaczynam chodzić
tam i z powrotem za biurkiem, bo wiem, że to chwilę potrwa, zanim
Andrea zdobędzie numer Prescott. Dusi mnie strach. Rozluźniam
krawat i rozpinam kołnierzyk, żeby łatwiej mi się oddychało. Ale
widok Leili – pogrążonej w nędzy i desperacji, celującej do Any
z pistoletu – wciąż zajmuje centralne miejsce w mojej wyobraźni.
Co za tortura!
Moja złość i obawa podnosi się o kilka stopni w skali Richtera.
W końcu odzywa się dzwonek telefonu. Chwytam słuchawkę.
– Panie Grey, ochroniarka pańskiej żony na linii – zapowiada
Andrea.
– Słucham, panie Grey – odzywa się Prescott.
– Brak mi słów, żeby wyrazić moje rozczarowanie, Prescott. Przekaż
telefon mojej żonie.
Przez chwilę słyszę stłumione głosy.
– Christianie – zaczyna Ana tym swoim protekcjonalnym tonem.
Od razu wiem, że ledwie raczy ze mną rozmawiać, kurwa!
– Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?! – warczę do słuchawki.
– Nie krzycz na mnie. – Jej odpowiedź tylko wzmaga moją
wściekłość.
– Mam nie krzyczeć? – Mój wrzask aż się odbija echem od ścian
gabinetu. – Wydałem jasne instrukcje, które całkowicie
zlekceważyłaś. Kolejny raz zresztą. Do cholery, Ano, jestem wściekły
jak nie wiem co.
– Porozmawiamy o tym, gdy ochłoniesz.
O nie!
– Nawet nie próbuj się rozłączyć!
– Do zobaczenia, Christianie.
– Ana! Ana!
W słuchawce zapada cisza, a ja zaraz wybuchnę jak Góra Świętej
Heleny. Blady z wściekłości biorę marynarkę i telefon, po czym
wybiegam z gabinetu.
– Odwołaj wszystkie spotkania do końca dnia! – wrzeszczę do
Andrei. – I powiadom Taylora, że już schodzę.
– Tak, proszę pana.
Czas do przyjazdu windy ciągnie się jak cała wieczność. Wiem, bo
odliczam każdą z szesnastu sekund, chcąc jakoś zapanować nad
wzburzeniem. Po wejściu do kabiny dźgam palcem guzik parteru
i zaraz potem zaciskam pięści tak silnie, że paznokcie wrzynają mi się
w dłonie, i wiem, że przegrałem walkę. Andrea podnosi głowę i widzę
wyraźnie, jak na jej twarzy odmalowuje się konsternacja, ale pozostaję
obojętny. Ignoruję ją, czekając, aż drzwi windy się zamkną.
Jestem gotowy do walki.
Ze swoją żoną.
Znowu.
I z Leilą. Co ona sobie myśli, do kurwy nędzy?
Taylor stoi przy samochodzie, trzymając otwarte drzwi. Cieszę się,
że chociaż on robi to, co do niego należy. Do SIP jedziemy
w milczeniu, bo mój gniew aż kipi, gotów wybuchnąć pod byle
pretekstem. Z tylnego siedzenia dzwonię do gabinetu Flynna, ale
włącza się poczta głosowa jego sekretarki Janet. Rozłączam się.
Niestety nie wyładuję złości na Flynnie.
Co ta Leila knuje?
Musiała sobie zdawać sprawę, że jeśli się zbliży do mojej żony, to
natychmiast przyjadę.
Robię więc to, czego sobie życzy, ale mam to w dupie.
Dręcząca podróż wreszcie się kończy, Taylor podjeżdża pod SIP
i wyskakuję z auta, jak tylko zatrzymuje się przy krawężniku. Nie
zawracam sobie głowy recepcją, tylko idę prosto do podwójnych
drzwi, za którymi urzęduje moja żona. Hannah siedzi przy swoim
biurku, ale ją też ignoruję.
– Pa… panie Grey…
Wpadam do gabinetu Any z takim impetem, że na podłogę sfruwa
kilka kartek, przez co wnętrze wydaje się jeszcze bardziej opuszczone.
Cholera.
Czując się jak ostatni idiota, odwracam się i posyłam Hannah
rozwścieczone spojrzenie.
– Gdzie ona jest? – rzucam, starając się nie wybuchnąć.
Hannah blednie i wskazuje na przeciwległy kraniec dużego
pomieszczenia bez ścianek działowych.
– W sali konferencyjnej. Za… zaprowadzę pana.
– Poradzę sobie, dziękuję – odpowiadam lodowatym tonem, rzucam
jej kolejne gniewne spojrzenie i wracam w kierunku, z którego
przyszedłem.
Pędzę jak tornado gotowe w każdej chwili uderzyć. Powtarzam
sobie, że to nie jej wina. Ignoruję zaciekawione spojrzenia rzucane mi
znad biurek. Gdy mijam wejście do recepcji, podwójne drzwi się
otwierają i sztywnym krokiem wkracza przez nie Taylor, żeby do mnie
dołączyć. Zanim wchodzi, dostrzegam, że na jednej z kanap
w poczekalni siedzi Susannah Shaw.
Co, do diabła?
Czy wszystkie moje byłe uległe tu są?
Czyta jakieś czasopismo, więc mnie nie zauważa.
Nie mam na to czasu.
Widzę Leilę przez szklaną ścianę sali konferencyjnej. Bez pukania
wpadam do środka, witany przez trzy zdumione pary oczu. Ana patrzy
na mnie zszokowana, a po chwili z wściekłością. Oczy Leili robią się
wielkie, ale spuszcza wzrok tak, jak powinna. Prescott patrzy przed
siebie. Najpierw odczuwam ulgę, że Anie nic się nie stało, szybko
jednak w jej miejsce pojawia się złość.
– Ty – zwracam się do Prescott. – Zwalniam cię. Wyjdź
natychmiast.
Prescott reaguje pełnym rezygnacji skinieniem głowy i obchodzi
stół, kierując się do wyjścia.
Ana gapi się na mnie z otwartymi ustami.
– Christianie… – Odsuwa krzesło.
Wiem, że jak tylko wstanie, zacznie mnie rugać. Unoszę palec
w ostrzegawczym geście.
– Nie!
Nie podnoszę głosu, choć muszę się wysilić, żeby zapanować nad
wściekłością. Prescott, z obojętną miną, mija mnie i wychodzi
z pomieszczenia. Zamykając za nią drzwi, odwracam się gotowy na
konfrontację z Leilą.
Wygląda tak, jak ją zapamiętałem z czasów, kiedy była ze mną: jest
zdrowa i opanowana. Z ulgą stwierdzam, że wróciła do dawnej formy,
i powiedziałbym jej to, gdybym nie był na nią tak wkurzony.
Rozsuwam palce, opieram je na lśniącej powierzchni lakierowanego
blatu, pochylam się do przodu, czując napięcie mięśni w całym ciele,
i opryskliwie zwracam się do niej:
– Co tu robisz, do kurwy nędzy?!
– Christianie! – wykrzykuje Ana najwyraźniej w szoku, ale ignoruję
ją i skupiam całą uwagę na pannie Leili Williams.
– Więc? – ponaglam.
Leila podnosi wzrok, by spojrzeć mi w oczy. Jej twarz powoli
blednie.
– Chciałam cię zobaczyć, ale mi na to nie pozwalałeś – odpowiada
szeptem.
– Więc przyszłaś tutaj, żeby zakłócić spokój mojej żonie?
Leila znów wpatruje się w blat stołu.
No cóż, oto jestem. Masz, czego chciałaś.
Wkurza mnie, że zostałem ograny, ale jeszcze większą wściekłość
budzi we mnie fakt, że jest tutaj z Aną.
– Leilo, jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej żony, obetnę ci
finansowanie. Przestanę płacić za lekarzy, akademię sztuk pięknych,
ubezpieczenie. Stracisz wszystko. Zrozumiałaś?
– Christianie! – Ana znów próbuje się wtrącić. Wygląda, jakby była
zrozpaczona, ale teraz mam to w dupie. Uciszam ją spojrzeniem.
– Tak – odpowiada Leila ledwie słyszalnym głosem.
– Co Susannah robi w recepcji?
– Przyszła ze mną.
Prostuję się i przeczesuję włosy palcami.
Co, u diabła, mam z nią zrobić?
– Christianie, proszę – odzywa się ponownie Ana. – Leila chce tylko
podziękować. To wszystko.
Ignorując Anę, zwracam się z pytaniem do Leili.
– Podczas choroby mieszkałaś z Susannah?
– Tak.
– Wiedziała, co robisz, gdy korzystałaś z jej mieszkania?
– Nie. Była na wakacjach.
Nie wyobrażam sobie, żeby Susannah spokojnie patrzyła, jak Leila
traci rozum. Zawsze miałem ją za troskliwą i taktowną.
Wzdycham.
– Po co chcesz się ze mną zobaczyć? Przecież wiesz, że wszystkie
prośby masz przesyłać za pośrednictwem Flynna. Potrzebujesz
czegoś?
Leila przesuwa palcem po krawędzi stołu, po czym zapada cisza.
Niespodziewanie podnosi wzrok.
– Musiałam wiedzieć – oznajmia, patrząc mi prosto w oczy.
– Wiedzieć co?
– Że u ciebie wszystko dobrze.
Co, do cholery?
– Że nic mi nie jest? – Nie wierzę jej.
– Tak. – Nie ustępuje.
– Mam się świetnie. Zaspokoiłaś swoją ciekawość, a teraz Taylor
odwiezie cię na lotnisko, żebyś mogła wrócić na Wschodnie Wybrzeże.
Jeśli postawisz choć krok na zachód od Missisipi, stracisz wszystko.
Rozumiesz?
– Tak, rozumiem – odpowiada cicho Leila nareszcie ze skruszoną
miną. Bardzo mnie to uspokaja.
– To dobrze – mruczę.
– A jeśli Leila nie chce wracać natychmiast? Może ma jakieś
plany? – wtrąca się kolejny raz Ana.
– Anastasio. – Mój ton jest lodowaty. – Ta sprawa nie dotyczy
ciebie.
Na jej twarzy pojawia się uparty grymas niezadowolenia, który
znam tak dobrze.
– Leila przyjechała zobaczyć się ze mną, nie z tobą – ripostuje.
Leila odwraca się do Any.
– Miałam jasne instrukcje, pani Grey, ale ich nie przestrzegałam. –
Zerka na mnie, po czym znów przenosi wzrok na moją żonę. – Oto
Christian Grey, jakiego znam – dodaje niemal tęsknym tonem.
Co?
To nie fair!
Nasz związek był tylko grą, do kurwy nędzy! A gdy ostatnio była
z moją żoną w tym samym pomieszczeniu, trzymała ją na muszce!
Poszedłbym na koniec świata, gdyby od tego zależało bezpieczeństwo
Any. Leila podnosi się z krzesła, a ja w pierwszym odruchu mam
ochotę bronić siebie, ale jeśli w ten sposób chciała przepisać historię,
to niech jej będzie. Mam to gdzieś.
– Chciałabym zostać do jutra. Lot mam w południe – oznajmia.
– Ktoś będzie czekał na ciebie o dziesiątej, żeby cię odwieźć na
lotnisko.
– Dziękuję.
– Zatrzymałaś się u Susannah?
– Tak.
– Okej.
Leila odwraca się do Any.
– Do widzenia, pani Grey. Dziękuję, że chciała się pani ze mną
spotkać.
Ana wstaje i wyciąga do niej rękę. Wymieniają uścisk dłoni.
– No cóż, do widzenia. I życzę szczęścia.
Leila posyła jej delikatny, ale szczery uśmiech i odwraca się do
mnie.
– Do widzenia, Christianie.
– Do widzenia, Leilo. I pamiętaj, przez doktora Flynna.
– Tak, Panie.
Otwieram drzwi, żeby wyszła, ale ona zatrzymuje się przede mną.
– Cieszę się, że jesteś szczęśliwy. Zasługujesz na szczęście – mówi
i dopiero wtedy przekracza próg.
Patrzę za nią, zdumiony jej ostatnimi słowami.
Co to niby miało znaczyć, do diabła?
Zamykam drzwi, biorę głęboki oddech i odwracam się do swojej
żony.
– Nawet nie próbuj się na mnie złościć – rzuca wściekle. – Wezwij
Claude’a Bastille’a i na nim się wyżyj albo idź do Flynna. – Jej policzki
różowieją wraz z narastającym gniewem.
Wow! Atak jako najlepsza forma obrony.
Ale nie o to w tym chodzi.
– Obiecałaś, że tego nie zrobisz.
– Niby czego? – prycha.
– Że nie będziesz mi się przeciwstawiać.
– Nieprawda. Obiecałam liczyć się z twoim zdaniem.
Poinformowałam cię o jej wizycie. Kazałam Prescott ją przeszukać.
Twoją drugą przyjaciółkę zresztą też. Prescott nie odstępowała mnie
na krok, po czym ty zwolniłeś tę biedną dziewczynę, a przecież ona
robiła tylko to, o co ją prosiłam. – Ana rozkręca się z każdym
słowem. – Pisałam, żebyś się nie martwił, ale ty musiałeś przyjechać.
Nie przypominam sobie, żebyś wydał bullę zakazującą mi spotykania
się z Leilą. Nie wiedziałam, że istnieje czarna lista moich gości. – Jest
wściekła, naprawdę wściekła. Mówi podniesionym głosem, a w jej
oczach połyskuje święte oburzenie.
Imponujące, pani Grey.
Z zachwytem obserwuję, jak mi się sprzeciwia i jest przy tym
rozbrajająca jak zawsze. I jest zabawna, gdy doborem słów stara się
neutralizować jadowitą atmosferę.
– Bullę? – pytam, ponieważ dawno nie słyszałem zabawniejszej
niesubordynacji. Ale też mam nadzieję wywołać jej uśmiech.
Ale Ana zachowuje kamienną twarz.
Cholera.
– O co chodzi? – pytam. Miałem nadzieję, że zmienimy temat,
skoro już mi wygarnęła, co jej leży na wątrobie.
– O ciebie. Dlaczego byłeś dla niej taki bezwzględny?
Co takiego? Nie byłem bezwzględny, byłem wściekły. Nie powinna
tu przychodzić.
Niech to szlag!
Wzdychając, pochylam się nad stołem.
– Niczego nie rozumiesz, Anastasio. Leila, Susannah i wszystkie
pozostałe były przyjemnością, zabawną odskocznią od codzienności.
Ale nic poza tym. Ty jesteś centrum mojego wszechświata. Ostatnim
razem Leila celowała do ciebie z broni. Nie chcę, żeby się do ciebie
zbliżała.
– Ale Christianie, ona była chora.
– Wiem o tym. I wiem też, że już się czuje lepiej, ale to nie powód,
żebym jej ufał. To, co zrobiła, jest niewybaczalne.
– A jednak zrobiłeś dokładnie to, czego oczekiwała. Chciała cię
zobaczyć i wiedziała, że jeśli do mnie przyjdzie, to natychmiast się
tutaj pojawisz.
Wzruszam ramionami.
– Nie chcę cię narażać na brudy mojego dawnego życia.
Ana marszczy brwi.
– Christianie, jesteś tym, kim jesteś, właśnie ze względu na swoje
dawne życie i swoje nowe życie. Jakiekolwiek ono było i jest.
Wszystko, co dotyka ciebie, dotyka też mnie. Zaakceptowałam to, gdy
zgodziłam się za ciebie wyjść. Bo cię kocham.
Dokąd ona zmierza?
Nie ukrywa emocji, jej twarz jest pełna współczucia.
Ale tym razem nie dla mnie, lecz dla Leili.
Kto by przypuszczał, że Leila znajdzie w mojej żonie adwokatkę.
– Nie wyrządziła mi krzywdy. Ona też cię kocha.
– Mam to w dupie.
I nie, ona mnie nie kocha. Jak by mogła?
Leila wie aż za dobrze, do czego jestem zdolny.
Ana patrzy na mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała.
Och, maleńka. Powiedziałem ci już dawno temu. Pięćdziesiąt twarzy.
– Dlaczego tak nagle zaczynasz jej bronić? – pytam zdumiony.
– Posłuchaj, Christianie, nie wydaje mi się, żebym miała wymieniać
z Leilą przepisy kulinarne i wzory do robienia na drutach, ale nie
przypuszczałam, że będziesz dla niej taki bez serca.
– Kiedyś ci mówiłem, że nie mam serca – mruczę, ale nawet we
własnych uszach brzmię jak nadąsany chłopiec.
Ana przewraca oczami.
– To nieprawda, Christianie. Nie bądź śmieszny. Przecież ci na niej
zależy. Nie opłacałbyś jej nauki i całej reszty, gdyby ci na niej nie
zależało.
Przypominam sobie, co czułem, gdy załamaną i brudną Leilę
kąpałem w starym mieszkaniu Any.
Cholera. Dosyć mam tych bredni.
– Kończymy dyskusję. Chodźmy do domu.
Ana zerka na zegarek.
– Jest zbyt wcześnie.
– Wracamy do domu – nalegam.
Proszę, Ano.
– Ileż mogę prowadzić z tobą ten sam spór? Jestem już tym
zmęczona, Christianie.
Jaki spór?
– No wiesz – kontynuuje, właściwie odczytawszy moją minę. –
Robię coś, co ci się nie podoba, a ty znajdujesz jakiś sposób, żeby się
na mnie za to odegrać. Najczęściej wiąże się to z seksualnymi
perwersjami, które są albo szokujące, albo pełne okrucieństwa.
Pełne okrucieństwa? Cholera!
No tak, ostatnio przerwała seks z tobą, Grey.
Kurwa.
– Szokujące? – pytam, bo nie chcę się skupiać na okrucieństwie.
– Zazwyczaj tak.
– Co konkretnie cię zszokowało?
Ana jest wyraźnie rozdrażniona.
– Dobrze wiesz.
– Mogę tylko zgadywać. – Różne erotyczne wspomnienia mącą
moją wyobraźnię. Ana podwieszona na belce, przykuta łańcuchem do
łóżka, krzyż… W mojej sypialni z dzieciństwa…
– Christianie, ja… – Brzmi jak zdyszana. Zmiana tematu okazała się
skuteczna.
– Lubię sprawiać ci przyjemność. – Przesuwam kciukiem po jej
dolnej wardze.
– To prawda. – Miękkim jak płatek głosem pieści mnie. Po całym
ciele.
– Wiem – szepczę jej do ucha. – To jedyne, czego jestem pewien.
Gdy się prostuję, Ana ma zamknięte oczy. Otwiera je raptownie
i wydyma wargi, prawdopodobnie w reakcji na mój szelmowski
uśmieszek.
Pożądam jej.
Nie chcę się spierać.
– Co było szokujące, Anastasio? – ponawiam pytanie.
– Chcesz listę?
– To jest cała lista?
– Na przykład kajdanki – mruczy, sprawiając wrażenie, jakby się
zagubiła we wspomnieniach z naszego miesiąca miodowego.
No nie. Łapię jej rękę i ściskam, blokując nadgarstek między palcami
a kciukiem.
– Nie chcę zostawiać śladów na twoim ciele. – Błagalnym wzrokiem
spoglądam jej w oczy. – Chodź do domu.
– Mam dużo pracy.
– Do domu.
Proszę, Ano. Nie chcę z tobą walczyć.
Wpatrujemy się w siebie, zamieniając w pole bitwy przestrzeń,
która nas dzieli, a ja desperacko próbuję zrozumieć jej tok myślenia.
Wiem, że ją rozzłościłem, i podświadomie się martwię, że robię
dokładnie to, przed czym przestrzegał mnie Flynn, że sabotuję nasz
związek i zabijam własne szczęście.
Muszę wiedzieć, że między nami jest dobrze.
Jej źrenice rozszerzają się coraz bardziej, zaciemniając całe oczy.
Nie mogę jej się oprzeć. Podnoszę rękę i pieszczę jej policzek
wierzchem dłoni.
– Moglibyśmy zostać tutaj. – Ochrypły głos zdradza, jak bardzo
pożądam swojej żony i jak bardzo chcę się z nią pojednać.
Ana mruga i przecząco porusza głową, cofając się.
– Christianie, nie chcę uprawiać seksu tutaj. Przed chwilą była tu
twoja kochanka.
– Nigdy nie była moją kochanką.
Tylko Elena pasuje do tego określenia.
Nie idź tą drogą, Grey.
– To tylko semantyka, Christianie. – W jej głosie pobrzmiewa
zmęczenie. Znowu.
– Nie myśl za dużo, Ano. Ona jest przeszłością. – Sam nie wiem, czy
odnoszę się do Leili, czy Eleny, ale mógłbym to powiedzieć o obydwu.
Są przeszłością.
Ana wzdycha i mierzy mnie wzrokiem, jakbym był skomplikowaną
zagadką do rozwiązania. Jej oczy o coś mnie błagają, ale nie wiem
o co. Nagle na jej twarzy maluje się trwoga. Bierze gwałtowny wdech
i wydaje mi się, że mówi „nie”.
Ale to prawda, ona jest przeszłością.
– Tak – błagam ją i dotykam wargami jej ust, żeby rozproszyć
wątpliwości.
– Och, Christianie – szepcze – czasem mnie przerażasz. – Bierze
w dłonie moją głowę, przyciąga mnie do siebie i całuje namiętnie.
Znów jestem zdezorientowany. Przerażam ją?
Otaczam ją ramionami i szepczę do jej ust:
– Dlaczego?
– Odwróciłeś się od niej z taką łatwością!
Tym razem wiem, że chodzi jej o moją postawę wobec Leili.
– Uważasz, że mógłbym się odwrócić od ciebie, Ano? Skąd ci to
przyszło do głowy? Co sprawiło, że tak pomyślałaś?
– Nic. Pocałuj mnie. Zabierz mnie do domu. – Jej usta znów
znajdują moje, ale tym razem w jej pocałunku wyczuwam desperację.
Co się dzieje, Ano?
Zastanawiam się nad tym tylko przez chwilę, później ulegam jej
językowi.

ANA WIJE SIĘ pode mną.


– Och, proszę – błaga.
– Wszystko w swoim czasie.
Mam ją dokładnie tam, gdzie chcę ją mieć, na naszym łóżku
w Escali, skrępowaną i dostępną. Stęka i szarpie za skórzane pasy,
które spinają jej łokcie z kolanami. Jest na mnie całkowicie otwarta
i zupełnie bezradna, gdy swoje działania i czubek języka skupiam na
jej łechtaczce. Jęczy, gdy drażnię ukryte w jej ciele źródło rozkoszy,
czując, jak twardnieje dzięki moim niesłabnącym staraniom.
Boże, jak ja to uwielbiam!
Jej palce odnajdują moje włosy i silnie szarpią.
Ale nie przestaję.
Próbuje wyprostować nogi. Jest już blisko.
– Nie dochodź. – Moje słowa opływają jej mokre ciało. – Dam ci
klapsa, jeśli teraz dojdziesz.
Jęczy jeszcze głośniej i mocniej się szarpie.
– Samokontrola, Ano. Musisz nad sobą panować.
Wzmagam wysiłki, drażniąc ją językiem i doprowadzając coraz
bliżej spełnienia. Wiem, że to dla niej przegrana bitwa, tak niewiele
jej brakuje.
– Och! – krzyczy i jej ciałem wstrząsa orgazm. Zwraca twarz do
sufitu i wygina plecy, gdy szczytuje.
Tak!
Przestaję ją pieścić dopiero wtedy, gdy krzyczy.
– Ano! – strofuję ją, szczypiąc jej udo. – Doszłaś. – Obracam ją
plecami do góry i wymierzam klapsa w pośladek. Krzyczy.
– Samokontrola – powtarzam, chwytam ją za biodra i wchodzę
w nią.
Znowu krzyczy.
A ja nieruchomieję.
Napawając się jej wnętrzem.
Właśnie tam chcę być.
Tam jest moje szczęśliwe miejsce.
Pochylam się do przodu i rozpinam najpierw jeden, potem drugi
skórzany pas, żeby ją uwolnić, po czym wciągam ją na siebie,
wchodząc w nią jeszcze głębiej.
Ana.
Obejmuję ją ramieniem i pieszczę jej szczękę, czując na piersi
i brzuchu rozkosznie miękki dotyk skóry jej pleców.
– Poruszaj się – szepczę jej do ucha swoje życzenie.
Ana z jękiem unosi się, po czym opada.
Zbyt wolno.
– Szybciej! – rozkazuję.
I zaczyna się poruszać. Szybko. Szybciej. Jeszcze szybciej.
Zabierając mnie ze sobą.
Och, maleńka!
Jestem w niebie.
Czując jej ciało.
Przechylam do tyłu jej głowę i całuję w szyję, drugą rękę przesuwam
w dół jej ciała, pieszcząc skórę. Z biodra przesuwam palce na jej wargi
sromowe. Pojękuje, gdy pocieram o i tak już uwrażliwioną łechtaczkę.
– Tak, Ano. Jesteś moja. Tylko moja.
– Tak – krzyczy, a ja nie mogę uwierzyć, że jest tak blisko. Ta
gotowość napędza moje pożądanie. Jeszcze bardziej odchyla głowę do
tyłu.
Wyczuwam pierwsze paroksyzmy rozkoszy.
– Kończ dla mnie – szepczę.
Ana odpływa, a ja trzymam ją nieruchomo, przetrzymując jej
orgazm.
– Christian! – krzyczy i dźwięk mojego imienia doprowadza mnie
do granic wytrzymałości.
– Och, Ano, kocham cię – jęczę, dochodzę zaraz po niej i całe
nagromadzone napięcie uchodzi z mojego ciała, gdy znajduję
spełnienie.

LEŻYMY OBYDWOJE W BEZŁADNEJ plątaninie kończyn i kajdanek.


Całuję jej ramię i dłonią zsuwam włosy z jej twarzy, oparty na łokciu.
Później masuję jej pośladki w miejscu, gdzie je uderzyłem, i pytam:
– Czy to się kwalifikuje na twoją listę, pani Grey?
– Hmm.
– To znaczy „tak”?
– Hmm.
Uśmiecham się szeroko. Jest rozkojarzona.
Zadanie wykonane, Grey.
Ponownie całuję jej ramię. Obraca się twarzą do mnie.
– Więc?
– Tak. To się kwalifikuje na listę. – Jej oczy połyskują figlarnie. –
Ale to długa lista.
Sprawia, że pękam z dumy.
I nie pamiętam już o wcześniejszym gniewie.
Dziękuję ci, Ano. Całuję ją.
– To dobrze. Zjemy kolację?
Odpowiada skinieniem głowy, podczas gdy jej palce tańczą na
moich piersiach.
– Chcę, żebyś mi coś powiedział. – Szczere, pełne ciekawości
niebieskie oczy patrzą prosto na mnie.
– Co takiego?
– Tylko się nie wściekaj.
– O co chodzi, Ano?
– Tobie naprawdę zależy. – Wypowiada te słowa z taką szczerością,
że całe powietrze uchodzi mi z płuc. – Chcę, żebyś to przyznał. Bo
Christianowi, którego znam i kocham, by zależało.
Dlaczego ona to robi?
W jednej chwili w mojej wyobraźni pojawia się wizerunek Leili.
Zaraz po niej przychodzi Susannah i cała reszta tych, które
zdominowałem. I wspomnienie wszystkiego, co robiliśmy. Co one
robiły. Dla mnie. Co ja robiłem i robię dla nich.
Leila załamana i brudna.
Cholera.
To była tortura. Nie chciałbym, żeby ona albo którakolwiek z nich
kiedykolwiek musiała tego doświadczać.
– Tak. To prawda, zależy mi. Zadowolona?
Spojrzenie Any mięknie.
– Tak, bardzo.
Marszczę brwi.
– Nie wierzę, że tutaj, w łóżku, rozmawiam z tobą o…
Kładzie palec na moich ustach.
– Nie. Zjedzmy coś. Jestem głodna.
Wzdycham i kręcę głową.
Ta kobieta mnie zaskakuje. W każdy możliwy sposób.
Dlaczego to jest dla niej takie ważne?
Moja słodka, współczująca żona.
– Urzeka mnie pani i oczarowuje, pani Grey.
– To dobrze. – Całuje mnie, jej język odnajduje mój i po chwili
znów zatracamy się w sobie nawzajem.
PIĄTEK, 9 WRZEŚNIA 2011

D zień dobry, panie Grey. – Andrea promienieje radością.


Trochę tak jak ja. Najwyraźniej małżeństwo służy także jej.
– Dzień dobry, Andreo. – Posyłam jej szczery uśmiech.
– Kawy?
– Tak, proszę. Gdzie jest Sarah?
– Załatwia sprawy związane z dzisiejszym spotkaniem. Czarna?
– Tak. Zajmijmy się przygotowaniami do tego, co czeka nas dzisiaj
i w weekend.
Siadam przy biurku i przeglądam dokumenty. Dziś spotykamy się
z Hwangami z Tajwanu, żeby omówić nasze wspólne przedsięwzięcie
dotyczące ich stoczni. Mam już wszystkie dane, znam strukturę
zarządzania i listę klientów. Jest imponująca, ale wciąż zadaję sobie
pytanie, dlaczego chcą wejść do spółki z firmą w Stanach
Zjednoczonych. Prawdę mówiąc, to pytanie nie daje mi spokoju,
odkąd prowadzimy z nimi rozmowy. Ponoć planują rozszerzenie
obszaru działalności, żeby się uniezależnić od rynków azjatyckich. Ale
dla GEH to wejście na polityczne pole minowe.
Dziś będzie okazja zadać wszystkie trudne pytania.
Andrea przynosi mi mocną, dobrą kawę.
– Jest pyszna. – Unoszę filiżankę, patrząc na swoją asystentkę.
W zamian otrzymuję uśmiech. – Jak idą przygotowania do przyjęcia-
niespodzianki dla Any? Na jakim etapie jest transport dla gości?
– Pańska rodzina przyjeżdża jutro. Także jutro dołączy Raymond
Steele, samochodem z Oregonu, dokąd pojechał na ryby. Dziś po
południu wylatuje gulfstream, żeby zabrać państwa Adamsów
z Savannah. Przylecą do Seattle jutro po południu. Chciałabym się
upewnić, czy nie będzie potrzebna dla nich rezerwacja w hotelu.
– Dziękuję, nie. Zatrzymają się u nas.
– Myślę, że to już wszystko, jeśli chodzi o weekend. Działałam
w porozumieniu z panią Jones.
– Doskonale. Teraz delegacja z Tajwanu. – Patrzę na zegarek. –
Powinni przyjechać o jedenastej.
– Wszystko już przygotowane. – Andrea jak zawsze wykazała się
operatywnością. – Przyjeżdżają prosto z hotelu Fairmont Olympic.
Panu Hwangowi i pani Hwang będzie towarzyszyć dyrektor
wykonawczy stoczni, pan Chen. Przywiozą też własnego tłumacza, ale
niestety nie znam jeszcze jego nazwiska. Marco przywita ich
w recepcji i zaprowadzi do sali konferencyjnej.
– Dziwne, że zamówili tłumacza. Wszyscy biegle posługują się
angielskim.
Andrea wzrusza ramionami.
– Lunch w Four Seasons, stolik zarezerwowany na pańskie nazwisko
na trzynastą trzydzieści.
– Dziękuję, Andreo. Wygląda na to, że jesteśmy przygotowani.
– Czy to wszystko?
– Na razie tak.
Gdy wychodzi, włączam komputer i sprawdzam pocztę.
Natychmiast rzuca mi się w oczy wiadomość od Any.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Lista
Data: 9 września 2011, 09:33
Adresat: Christian Grey

To z całą pewnością numer jeden.


:D
Ax

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Wybucham śmiechem i zaczynam się wiercić na fotelu,


przypominając sobie, jak ochoczo moja żona zawisła na belce
rozporowej wczorajszej nocy. Taką samą ochotę demonstrowała
każdej nocy, odkąd Leila wtargnęła do naszego życia. Na szczęście
dramat się zakończył: Leila jest w domu, a Flynn zapewnia mnie, że
wróciła do szczęśliwego życia w Connecticut.
Ana jest nienasycona jak zawsze.
Naprawdę mi się poszczęściło.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Może tak coś nowego?
Data: 9 września 2011, 09:42
Adresat: Anastasia Grey

Mówisz tak od trzech dni.


Zdecyduj się.
Albo poczekaj, aż spróbujemy czegoś nowego.
;)

Christian Grey,
wyjątkowo zadowolony z tej gry prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Jedyną kością niezgody między nami są podejmowane przez moją


żonę wysiłki, żeby znów przyjąć do pracy Prescott, choć przecież sama
sygnalizowała, że nie ma do niej przekonania. Zapewniłem, że dam
Prescott dobre referencje, ale na tym koniec, i dla mnie sprawa jest
zamknięta. Wracam do leżących przede mną papierów: muszę się
zająć pracą.
Przeczytawszy ponownie wszystkie dokumenty, sprawdzam
skrzynkę mailową, ale nie znajduję nowych wiadomości od Any. Nie
mogę się doczekać spotkania z Tajwańczykami, do którego zostało
jeszcze czterdzieści pięć minut. Muszę rozprostować nogi. Wyskakuję
zza biurka, chwytam komórkę i wychodzę z gabinetu.
– Andreo, idę porozmawiać z Ros. Mam przy sobie telefon. –
Unoszę aparat, żeby potwierdzić swoje słowa, i zauważam, że trzeba
go podładować.
Cholera.
– Możesz podłączyć go do gniazdka?
– Tak, panie Grey.
Czując, że muszę rozładować rozpierającą mnie przed spotkaniem
energię, schodzę do gabinetu Ros, przeskakując po kilka stopni.

ROS MA CAŁĄ listę pytań do Hwangów. Omawiamy taktykę


negocjacyjną, gdy rozlega się pukanie do drzwi. To Andrea.
– Dzwoniła pani Grey. Ma pilną sprawę. Uznałam, że chciałby pan
wiedzieć. – Wręcza mi telefon.
– Dziękuję. – Marszcząc brwi, wychodzę z gabinetu Ros i wybieram
numer.
– Christianie! – Ana ledwie wykrztusza moje imię, jakby się dusiła.
Czuję dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
– Ray miał wypadek.
– Cholera!
– Jadę do Portlandu.
– Do Portlandu? Powiedz, że Sawyer jedzie z tobą.
– Tak, prowadzi.
– Gdzie jest Ray?
– W szpitalu OHSU.
Ros wychodzi z gabinetu, na chwilę przerywając nam rozmowę.
– Christianie, oni zaraz przyjadą. – Zerkam na zegarek. Dziesiąta
czterdzieści osiem.
– Tak, Ros, wiem. – Spotkanie potrwa przynajmniej dwie godziny.
Kurwa! Potem mam ich zabrać na lunch.
Mogą to zrobić Ros i Marco.
– Przepraszam, maleńka – rzucam do telefonu. – Dołączę do ciebie
za mniej więcej trzy godziny. Mam tu ważne spotkanie. Przylecę zaraz
po nim. – Bogu dzięki „Charlie Tango” znów jest sprawny. –
Kontrahenci przylecieli z Tajwanu. Nie mogę ich spławić. Chodzi
o kontrakt, który przygotowujemy od miesięcy. Wyjadę najszybciej,
jak się da.
– Okej – szepcze ledwie słyszalnym, przerażonym głosem.
Wokół mojego serca zaciska się pięść. To niezwykłe zachowanie
u Any.
– Och, maleńka – wzdycham, czując, że chcę rzucić wszystko
i natychmiast pojechać do niej.
Ona mnie potrzebuje.
Ale nie mogę się teraz ruszyć. Mam tu zobowiązania.
Sawyer z nią jest.
– Poradzę sobie, Christianie. Zrób wszystko, co masz do zrobienia.
Bez pośpiechu. Nie chcę się martwić także o ciebie. Uważaj na siebie.
– Będę uważał.
– Kocham cię.
– Też cię kocham. Dołączę do ciebie jak najszybciej. Miej koło siebie
Luke’a.
– Oczywiście.
– Zobaczymy się niedługo.
– Na razie. – Rozłącza się.
– Wszystko w porządku? – pyta Ros.
Przecząco kręcę głową.
– Nie. Ojciec Any miał wypadek.
– Och, nie…
– Zabrali go do OHSU w Portlandzie. Ana już tam jedzie. Muszę
jeszcze wykonać krótki telefon.
Wybieram numer do matki, a ona jakimś cudem odbiera niemal
natychmiast.
– Christian, kochanie. Jak miło cię słyszeć.
– Mamo, ojciec Any miał wypadek.
– Och, nie. Biedny Ray. Wszystko z nim w porządku? Gdzie teraz
jest?
– W OHSU.
– To coś poważnego?
– Nie wiem. Ana dopiero tam jedzie. Niestety, zanim do niej
dołączę, muszę iść na ważne spotkanie.
– Rozumiem. Pracuje tam moja koleżanka z Yale. Zadzwonię do
niej.
– Dziękuję, mamo. Muszę iść.
Dzwonię do Andrei, mając nadzieję, że zdążyła już wrócić do
swojego biurka.
– Tak, panie Grey?
– Ojciec Any miał wypadek. Stephan musi lecieć ze mną do
Portlandu zaraz po spotkaniu. Weźmiemy „Charliego Tango”. Poproś
Beighley, żeby pilotowała gulfstreama do Savannah. Trzeba też
znaleźć dla niej drugiego pilota. I skontaktuj się z Taylorem. Chcę,
żeby poleciał ze mną.
– Tak, panie Grey. Zaraz się tym zajmę.
Rozłączam się. Ros zbiera papiery z biurka.
– Będziesz musiała zająć się Hwangami po spotkaniu. Zabierzesz
ich na lunch. Stolik jest zarezerwowany w Four Seasons. Ja muszę
dołączyć do Any.
– Oczywiście. Poproszę Marca, żeby mi towarzyszył.
– Lepiej już chodźmy.

RYAN ODWOZI TAYLORA i mnie na lądowisko dla helikopterów


w centrum Seattle. To Andrea wpadła na pomysł, że będzie szybciej,
jeśli wyruszymy stąd, a nie z Boeing Field. Spotkanie z Hwangami
okazało się wielkim sukcesem. Nabyłem stocznię, a osiągnięte
porozumienie wydaje się satysfakcjonujące dla wszystkich stron, ale
szczegóły uzgodnią już Ros i Marco. Ja i Ros zostaliśmy zaproszeni,
żeby w przyszłym tygodniu odwiedzić stocznię, teraz jednak muszę
wesprzeć żonę i dowiedzieć się, co z moim teściem.
Gdy Ryan parkuje audi przed budynkiem, uświadamiam sobie, że
ostatni raz korzystałem z tego lądowiska, żeby zabrać Anę do
Portlandu na wystawę Joségo. To była część kampanii, którą
prowadziłem, żeby ją odzyskać.
Pozwalam sobie na krótką chwilę triumfu.
Udało mi się.
Ana jest dziś moją żoną.
Kto by pomyślał, Grey?
Taylor i ja idziemy do windy, która zabiera nas na dach budynku.
Drzwi się rozsuwają i oto jest: „Charlie Tango”.
Dumą i radością napawa mnie fakt, że przywróciłem tę piękną
maszynę do dawnej świetności.
Zostawiłem ją zniszczoną pożarem i porzuconą na polanie wśród
leśnej głuszy na krańcach Gifford National Forest. Teraz ma dwa nowe
silniki i po gruntownym odświeżeniu przez Eurocopter prezentuje się
imponująco: w porannym słońcu lśni jak nowa. Cieszę się na ten
widok. Stephan, rozpromieniony, wychodzi z kokpitu, żeby nas
przywitać.
– Prowadzi się tak samo dobrze jak kiedyś. I równie pięknie
wygląda – mówi na dzień dobry.
– Nie mogę się doczekać, żeby ją poderwać. – Mimo niepokoju
o Anę ledwie panuję nad podnieceniem, że znów siądę za sterami
„Charliego Tango”.
– Wiedziałem, że pan to powie. – Szczerząc zęby w uśmiechu,
trzyma otwarte drzwi dla pilota i siada obok mnie. Taylor wskakuje do
tyłu. Zapinam pasy, wkładam słuchawki i zaczynam rutynową
kontrolę przed startem.
– O czymś zapomniałem? – pytam Stephana.
– Nie, panie Grey. Wszystko było, jak trzeba.
Sprawdzam liczbę obrotów wirnika i przez radio komunikuję się
z wieżą.
– Startujemy, panowie. Jesteście gotowi?
– Zrozumiałem, jestem gotowy – słyszę w słuchawkach głos
Taylora, a Stephan pokazuje mi uniesiony kciuk.
Delikatnie uwalniam dźwignię skoku i „Charlie Tango” niczym
Feniks unosi się ku słońcu. Z podnieceniem i ulgą uświadamiam sobie,
że za nieco ponad godzinę będę ze swoją żoną.
Podczas lotu do Oregonu na chwilę odrywam się od martwienia się
o Anę i jej ojca. W powietrzu moja ukochana maszyna zachowuje się
z taką samą elegancją jak dawniej, a na lądowisku w Portlandzie siada
ze swoją zwykłą gracją.
– Utrzymasz ją w gotowości do startu? – pytam Stephana.
– Z przyjemnością, panie Grey.
Umawiamy się, że będzie czekał na dalsze instrukcje, ponieważ nie
wiem, o której będziemy dzisiaj wracać do domu, jeśli w ogóle dzisiaj.
Przed budynkiem lądowiska czeka na nas chevrolet suburban.
Pracownik wypożyczalni wręcza Taylorowi kluczyki i ruszamy do
szpitala. W drodze sięgam po telefon, żeby się porozumieć z Aną, ale
na wyświetlaczu widzę informację o nieodebranym połączeniu, po
którym Grace nagrała wiadomość na poczcie głosowej. Uznaję, że
zamiast ją odsłuchać, lepiej porozmawiam osobiście. Dzwonię więc,
ale Grace nie odbiera. Cholera! Rozłączam się i wybieram numer
poczty głosowej. Wiadomość jest rzeczowa i zwięzła, nagrała ją raczej
jako lekarka niż matka: „Christianie, niewiele się dowiedziałam
o twoim teściu. Tylko tyle, że przechodzi właśnie operację, która trwa
już jakiś czas. Jego stan określano jako poważny. Dowiemy się więcej
po zakończeniu operacji, ale jeszcze nie wiem, ile może ona potrwać.
Zadzwoń, gdy dotrzesz do szpitala”.
Wyję do słuchawki. Wiadomość od mojej matki jest niepokojąca:
„poważny stan” nie brzmi dobrze.
– Może będziemy musieli zostać tu na noc – informuję Taylora. –
Kup, proszę, artykuły pierwszej potrzeby dla Any i dla mnie.
– Przybory toaletowe?
– Tak. I ubranie na zmianę. Po jednej parze dla każdego z nas. Albo
lepiej po dwie. Coś zwyczajnego.
– Tak, proszę pana.
Dzwonię do Andrei. Odbiera po pierwszym dzwonku.
– Słucham, panie Grey.
– Andreo, możliwe, że zanocujemy w Portlandzie. Dopilnuj, żeby
czekał na nas apartament w Heathmanie.
– Już dzwonię. Czy mam przesłać kurierem pański laptop?
– Mam go tutaj. Taylor go zabrał.
Cholera. Jutro są urodziny Any.
– Zadzwoń do pani Jones. Nie jestem pewien, czy wrócimy na
jutrzejszą kolację. Dam jej znać później.
– Mam zawrócić gulfstreama?
– Nie. Niech wyląduje w Savannah. Możliwe, że Ana będzie chciała
mieć matkę przy sobie. Zadzwonię do ciebie, gdy się dowiem czegoś
więcej. – Rozłączam się.
Co robić?
Taylor łapie moje spojrzenie.
– Co się dzieje? – pytam.
– Mógłbym wysadzić pana pod szpitalem, kupić wszystko, co
potrzeba, zostawić zakupy w hotelu, a następnie wrócić helikopterem
do Seattle i przyprowadzić stamtąd R8, żeby było tu jutro rano.
– Jest to jakiś pomysł. Sprawdźmy, jak się czuje jej ojciec, zanim
podejmiemy dalsze decyzje. Ale tak, to dobry plan. Mógłbyś przy
okazji wziąć kilka rzeczy dla mnie.
– Tak, proszę pana.
Niewykluczone, że będziemy musieli przenieść urodzinowe
przyjęcie Any na późniejszy termin. Gdy się nad tym zastanawiam,
przypominam sobie, że Mia zaczyna dziś nową pracę. Posyłam jej
krótką wiadomość z życzeniami powodzenia, podczas gdy Taylor
podjeżdża pod główny budynek szpitala OHSU.
Zbieram się na odwagę. Mimo zawodu, który wybrała moja matka,
nie cierpię szpitali.

W WINDZIE, W DRODZE NA piętro z salą operacyjną, odbieram SMS-a


od Andrei. Zarezerwowała mój ulubiony apartament w Heathmanie.
Pielęgniarka w dyżurce na trzecim piętrze kieruje mnie do poczekalni.
Biorę głęboki oddech i otwieram drzwi. W surowym, skąpo
urządzonym pomieszczeniu zastaję Anę. Siedzi na plastikowym
krześle blada, owinięta w męską skórzaną kurtkę, trzymając za rękę
Joségo Rodrigueza. Jego ojciec siedzi obok niego na wózku
inwalidzkim.
– Christianie! – wykrzykuje Ana.
Ulga i nadzieja, które odmalowują się na jej twarzy, gdy podbiega
mnie przywitać, tłumią zaczynającą się we mnie rodzić zazdrość.
Obejmuję ją, mocno przytulam i zamykam oczy. Pachnie jabłkami
i sadem, i Aną. Czuję też charakterystyczny zapach taniej wody
kolońskiej i dusznych nocy pod gołym niebem.
Kurtka Joségo?
Marszczę nos, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. José wstaje
z krzesła, ale José Rodriguez senior nadal siedzi na wózku i wygląda
na mocno poobijanego.
Cholera. Widocznie on też uczestniczył w wypadku.
– Jakieś wieści? – kieruję pytanie do Any.
Przecząco kręci głową.
– José – witam go skinieniem głowy, nadal obejmując żonę.
Zauważam, że w kącie siedzi Sawyer. Wita mnie z daleka. Jestem
mu wdzięczny, że czeka tu z Aną.
– Christianie, to mój ojciec, José senior – przedstawia José.
– Poznaliśmy się już na weselu, panie Rodriguez. Pan też ucierpiał
w tym wypadku? – Delikatnie ściskam jego wolną rękę.
– Wszyscy tam byliśmy – odpowiada za ojca José. – Jechaliśmy do
Astorii na ryby. – Jego twarz tężeje, znika chłopięcość rysów,
ujawniając groźnego mężczyznę, który się pod nimi kryje. – Ale po
drodze uderzył w nas pijany kierowca. Skasował samochód mojego
taty. Tylko cudem uniknąłem obrażeń. Tata jest nieźle poobijany, ale
Ray… – Przełyka ślinę, próbując się pozbierać, i kontynuuje, zerkając
na Anę. – Bardzo ucierpiał. Ze szpitala rejonowego w Astorii
przewieźli go tutaj transportem lotniczym.
Mocniej przytulam Anę.
– Dołączyliśmy, gdy połatali mojego ojca – kończy swoją opowieść,
a ja unoszę brwi z zaskoczenia.
Pan Rodriguez senior ma nogę i rękę w gipsie, a jedna połowa jego
twarzy jest pokryta siniakami. Nie wygląda na kogoś, kto się nadaje do
podróżowania.
– Tak, wiem. – José kręci głową wyraźnie poirytowany, jakby
odczytał moje myśli. – Ale tata się uparł.
– Czy obydwaj czujecie się na tyle dobrze, żeby tu być? – pytam.
– Nie chcemy być nigdzie indziej. – Twarz pana Rodrigueza się
wykrzywia, w jego głosie słychać ból.
Może jednak powinni jechać do domu.
Ale nie nalegam, przyjechali tu dla Raya. Biorę Anę za rękę,
podprowadzam do jednego z krzeseł i siadam obok niej.
– Jadłaś coś?
Przecząco kręci głową.
– Jesteś głodna?
Znów to samo.
– Ale jest ci zimno? – pytam, znów czując zapach Joségo.
Tym razem potakuje, jeszcze ciaśniej otulając się skórzaną kurtką.
Drzwi się otwierają i do poczekalni wchodzi mężczyzna w stroju
operacyjnym: ciemnowłosy, wysoki, wycieńczony jak żołnierz po
bitwie. Ma poważną minę.
Cholera.
Ana zrywa się z krzesła, a ja szybko staję obok niej, żeby ją
podtrzymać. Oczy wszystkich obecnych zwrócone są na młodego
lekarza.
– Ray Steele – mówi Ana cichym, zatrwożonym głosem.
– Pani jest jego krewną? – pyta lekarz.
– Jestem jego córką. Mam na imię Ana.
– Panno Steele…
– Pani Grey – poprawiam go półgłosem.
– Przepraszam – bąka lekarz. – Jestem doktor Crowe. Pani ojciec
znajduje się w stanie stabilnym, ale krytycznym.
Ana powoli osuwa się w moje ramiona, bo każde kolejne słowo
lekarza jest dla niej jak cios.
– Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych, przede wszystkim
w okolicy przepony, ale z nimi sobie poradziliśmy. Udało się też
uratować śledzionę. Niestety, z powodu utraty krwi doszło do
zatrzymania akcji serca na stole operacyjnym. Reanimacja się
powiodła, lecz zagrożenie kardiologiczne występuje nadal.
Jezu!
– Nie to jednak budzi nasze największe obawy – kontynuuje doktor
Crowe. – Pani ojciec doznał poważnych obrażeń głowy. Obrazowanie
metodą rezonansu magnetycznego wykazało obrzęk mózgu.
Wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej, żeby go
wyciszyć, i monitorujemy tkanki mózgowia.
Ana gwałtownie łapie powietrze, opierając się o mnie jeszcze
silniej.
– To standardowa procedura w takich przypadkach. Teraz możemy
tylko czekać.
– A jakie są rokowania? – pytam, starając się maskować rozpacz
w swoim głosie.
– Na to pytanie trudno odpowiedzieć, panie Grey. Możliwe, że
wyzdrowieje, ale teraz wszystko jest w rękach Boga.
– Jak długo będziecie utrzymywali go w śpiączce?
– To zależy od stanu jego mózgu. Zazwyczaj trwa to od
siedemdziesięciu dwóch do dziewięćdziesięciu sześciu godzin.
– Czy mogę go zobaczyć? – pyta Ana łamiącym się głosem.
– Tak, to powinno być możliwe za około pół godziny. Został
przewieziony na oddział intensywnej opieki medycznej, który mieści
się na szóstym piętrze.
– Dziękuję, doktorze.
Doktor Crowe żegna się skinieniem głowy i zostawia nas
w poczekalni.
– Przynajmniej żyje – szepcze Ana, próbując wykrzesać z siebie
nadzieję, ale łzy zbierają się w jej oczach i spływają po bladych
policzkach.
Nie! Ana, maleńka.
– Usiądź – mówię i delikatnie opuszczam ją na krzesło.
– Tato – odzywa się José do swojego ojca. – Chyba powinniśmy już
jechać. Musisz odpocząć. Teraz nie dowiemy się już niczego nowego.
Możemy wrócić wieczorem, gdy trochę odpoczniesz. Jak uważasz,
Ano? – José odwraca się do mojej żony.
– Oczywiście – mówi Ana.
– Zatrzymacie się w Portlandzie? – pytam, a José odpowiada
skinieniem głowy. – Potrzebujecie transportu?
José marszczy brwi.
– Zamierzałem zamówić taksówkę.
– Luke może was odwieźć.
Sawyer wstaje, a José robi zdziwioną minę.
– Luke Sawyer – wyjaśnia Ana.
– Ach, no tak, oczywiście. Bylibyśmy wdzięczni, dziękuję,
Christianie.
Ana ostrożnie przytula pana Rodrigeza, po czym zdecydowanie
mniej ostrożnym uściskiem obejmuje jego syna. José szepcze jej do
ucha słowa pożegnania, słyszę jednak, co mówi, bo stoję
wystarczająco blisko.
– Bądź silna, Ano. To zdrowy i sprawny mężczyzna. Szanse są po
jego stronie.
– Mam nadzieję, że tak – odpowiada moja żona przejmująco słabym
głosem.
Jej słowa ścinają mnie jak kosa, ponieważ nic nie mogę zrobić, żeby
jej pomóc. Nasila się gryzący zapach, gdy Ana zsuwa z ramion kurtkę
i oddaje ją właścicielowi.
Bogu dzięki!
– Zatrzymaj ją, jeśli nadal ci zimno – proponuje José.
– Nie, dziękuję, już jest lepiej – odpowiada, a ja ujmuję ją za rękę. –
Jeśli stan ojca się zmieni, natychmiast dam ci znać.
José posyła jej słaby uśmiech i przewozi swojego ojca do drzwi,
które otwiera przed nimi Sawyer. Pan Rodriguez podnosi rękę i José
zatrzymuje wózek.
– Będę się za niego modlił, Ano. – Głos seniora się załamuje. –
Wspaniale było zbliżyć się z nim znowu po tylu latach. Jest dobrym
przyjacielem.
– Wiem – mówi Ana głosem pełnym emocji.
Wszyscy trzej wychodzą i wreszcie zostajemy sami. Głaszczę ją po
policzku.
– Jesteś blada. Chodź tutaj. – Siadam na krześle, sadzam ją sobie na
kolanach i obejmuję ramionami.
Wtula twarz w moją pierś. Całuję jej włosy.
Siedzimy.
Razem.
Każde pogrążone we własnych myślach.
Co powinienem powiedzieć, żeby ją pocieszyć?
Nie mam pojęcia. Jestem bezradny i bardzo mnie to złości.
Ujmuję jej dłoń i ściskam delikatnie w nadziei, że dodam jej tym
otuchy.
Ray jest silny. Wyjdzie z tego. Musi.
– Jak się sprawował „Charlie Tango”? – pyta w końcu, a ja nie mogę
się nadziwić, że nawet w takiej sytuacji myśli o mnie.
Uznaję, że mój spontaniczny uśmiech będzie wystarczającą
odpowiedzią. EC135 znów mi służy. Pilotowanie tej maszyny sprawiło
mi wielką radość.
– Była taka żeglowna!
Uśmiecha się.
– Była żeglowna?
– To cytat z Opowieści filadelfijskiej, ulubionego filmu Grace.
– Nie znam go.
– Chyba mam na płycie Blu-ray. Obejrzymy w domu i będziemy się
przytulać. – Przesuwam ustami po jej włosach, wdychając zapach,
teraz znacznie słodszy, gdy zniknęła kurtka Joségo. – Dasz się
namówić na coś do jedzenia?
– Nie teraz. Najpierw chcę zobaczyć Raya.
Nie nalegam.
– Jak Tajwańczycy? – pyta i dochodzę do wniosku, że kieruje
rozmową tak, żebym przestał wspominać o jedzeniu.
– Są bardzo ugodowi.
– Jak bardzo?
– Pozwalają mi kupić swoją stocznię za mniej, niż byłem gotów
zapłacić.
– To dobrze?
– Tak, bardzo dobrze.
– Myślałam, że masz już stocznię tutaj.
– Bo mam. Wykorzystamy ją do wyposażania gotowych kadłubów,
które wyprodukujemy na Dalekim Wschodzie. Wyjdzie taniej.
– Co z ludźmi, którzy pracują w twojej obecnej stoczni?
Dobre pytanie, pani Grey.
– Przesuniemy ich w inne miejsce. Zamierzamy zwolnić jak
najmniej ludzi.
Mam nadzieję.
Raz jeszcze całuję jej włosy.
– Sprawdzimy, co u Raya?

RAYMOND STEELE LEŻY na ostatnim łóżku w sali intensywnej opieki


medycznej. To dla mnie szok zobaczyć go nieprzytomnego
i podłączonego do szeregu urządzeń i monitorów medycznych. Nikt,
kogo znam, nie onieśmiela mnie bardziej niż ten człowiek, ale teraz
jest bezbronny i chory. Naprawdę chory. Został wprowadzony
w śpiączkę i podłączony do respiratora, obydwie nogi ma w gipsie,
a klatkę piersiową owiniętą bandażem. Miejsca intymne przykrywa
cienki koc.
Jezu! Ana stoi oniemiała, widząc go w tym stanie i próbując
powstrzymać napływające do oczu łzy.
Trudno mi patrzeć na jej ból.
Jak mam się teraz zachować? Co powiedzieć?
Nie mogę w żaden sposób jej ulżyć.
Jakaś kobieta sprawdza odczyty urządzeń monitorujących.
Z identyfikatora dowiadujemy się, że to „Kellie, pielęgniarka
dyplomowana”.
– Czy mogę go dotknąć? – pyta Ana i nie czekając na pozwolenie,
sięga do ręki Raya.
– Tak – uprzejmie odpowiada Kellie.
Nie ruszając się z miejsca, patrzę, jak Ana przykrywa dłońmi rękę
ojca. Nagle opada na krzesło stojące obok łóżka Raya, opiera głowę na
jego ramieniu i zaczyna łkać.
O nie!
Podbiegam, żeby ją pocieszyć.
– Och, tato, wyzdrowiej – błaga cicho. – Proszę.
Przytłoczony tą pieprzoną bezradnością, kładę rękę na jej ramieniu
i ściskam je delikatnie, chcąc choć w taki sposób dodać jej otuchy.
– Wszystkie parametry życiowe pana Steele’a są w normie –
informuje cicho Kellie.
– Dziękuję – odrzekam, bo nie wiem, co innego mógłbym
powiedzieć.
– Czy on mnie słyszy? – pyta Ana.
– Jego sen jest bardzo głęboki, ale kto wie?
– Mogę tu chwilę posiedzieć?
– Oczywiście, że tak. – Kellie obdarza Anę ciepłym uśmiechem.
Ana jest tam, gdzie chce być, powinienem więc teraz zająć się
naszym pobytem w Portlandzie. Nie ma mowy, żebyśmy wrócili dziś
do domu. Raz jeszcze ściskam jej ramię i podnosi wzrok, żeby na mnie
spojrzeć.
– Muszę zatelefonować. – Całuję ją w głowę. – Będę przed
wejściem. Dam ci trochę czasu sam na sam z twoim tatą.

Z POCZEKALNI NA SZÓSTYM piętrze dzwonię do matki. Tym razem


odbiera. Najpierw przekazuję jej najnowsze wiadomości o stanie
zdrowia Raymonda Steele’a.
Bierze głęboki wdech.
– Brzmi poważnie. Przyjadę i zobaczę go osobiście…
– Mamo, chyba nie będziesz…
– Tak, Christianie. Chcę to zrobić. Ana jest członkiem rodziny.
Muszę przyjechać i osobiście zapoznać się z jego stanem zdrowia.
– W takim razie przylecisz.
– Ale jak?
– Mój helikopter jest tutaj, ale Taylor zabiera go z powrotem do
Seattle. Pilotuje Stephan, może potem cię tu przywieźć.
– Dobry plan, tak zróbmy.
– Powiadomię Taylora. On uzgodni z tobą szczegóły.
– Tak zrobię. Ray jest w dobrych rękach, Christianie.
– Dziękuję, mamo.
Telefonuję do Taylora i przekazuję mu informację o swojej matce.
Później dzwonię do Andrei.
– Słucham, panie Grey. Jak się czuje pan Steele?
– Jest w poważnym stanie. Zostaniemy w Portlandzie co najmniej
przez dwa dni. Na urodziny Any zorganizuję coś tutaj, jeśli w ogóle
będziemy jakoś je obchodzić. Może jakaś kameralna kolacja, jeśli ona
będzie w stanie. Dobrze, gdyby była jej rodzina, przyjaciele też. Ale
najpierw zobaczymy, jak Ray przetrzyma dzisiejszą noc.
– Mogę zadzwonić do Heathmana i sprawdzić, czy zdążą
zorganizować prywatną kolację.
– Doskonale. Ana potrzebuje teraz swojej mamy, sprowadźmy więc
ją i jej męża, jak planowaliśmy. Zadbaj o pokoje dla nich, dla moich
rodziców i reszty naszych gości. Dopilnuj też, proszę, żeby był gotowy
transport dla nich. Moja matka dołączy do nas dziś wieczorem. Zrób
dla niej rezerwację.
– Oczywiście.
– Znajdź numer komórki Joségo Rodrigueza. Jego i ojca też
chciałbym zaprosić.
– Przyślę SMS-em.
– Dziękuję, Andreo.
Rozłączam się i wybieram numer pani Jones, żeby potwierdzić, że
jutrzejsze przyjęcie-niespodzianka w Escali jest odwołane.
– Mam nadzieję, że pan Steele szybko wyzdrowieje.
– Ja też. Przykro mi. Tyle przygotowań i musimy wszystko odwołać.
– To żaden problem, panie Grey. Będą następne okazje.
– Będą. Dziękuję ci, Gail.
Wracam na oddział szpitalny. Przy dyżurce pielęgniarek daję Kellie
numery do siebie i Any, prosząc ją, żeby nas powiadomiła, jeśli
nastąpi zmiana stanu zdrowia Raya. Czas, żebym zabrał stąd swoją
żonę, bo musi coś zjeść.
Gdy wracam do łóżka Raya, Ana przemawia do niego i już nie
płacze. Zdołała się opanować, jej twarz lśni miłością do mężczyzny,
który nieprzytomny leży obok niej.
Widok jest wstrząsający.
Czuję, że przeszkadzam.
Ale nie chcę wychodzić.
Po cichu siadam i słucham jej miękkiego, słodkiego głosu. Zaprasza
Raya do Aspen, gdzie ja zabiorę go na ryby. Jej słowa chwytają mnie za
serce. Teraz Ana weszła do rodziny, jak podkreślała moja matka,
a razem z nią Ray. Wyobrażam sobie, jak siedzimy jeden przy drugim,
łowiąc na muchy w rzece Roaring Fork albo na jeziorze Snowmass.
Ray mówi niewiele. Ja czuję się odprężony i też prawie się nie
odzywam. Później dzielimy się butelką piwa.
– Pan Rodriguez i José też będą mile widziani. To taki piękny dom.
Pomieści was wszystkich. Powiedz, tato, że przyjedziesz. Proszę,
przyjedź, tato.
Okej. Ray, José senior, José i ja wspólnie na rybach. Brzmi nieźle.
Mógłbym to zrobić, z pewnością.
Ana odwraca się i zauważa, że wróciłem.
– Cześć – mruczę.
– Cześć.
– Więc umówiłaś mnie na ryby ze swoim tatą, panem Rodriguezem
i Josém?
Odpowiada skinieniem głowy.
– Okej. – Uśmiecham się zgodnie. – Chodźmy coś zjeść. Pozwólmy
mu spać spokojnie. – Ana marszczy brwi i wiem, że nie chce
opuszczać swojego ojca. – Ano, Ray jest w śpiączce. W dyżurce
pielęgniarek zostawiłem nasze numery. Jeśli coś się zmieni,
zadzwonią do nas. Zjemy coś, pojedziemy do hotelu, tam trochę
odpoczniemy i wrócimy tutaj wieczorem.
Patrzy tęsknie na Raya, potem znów na mnie.
– No dobrze – kapituluje.

ANA STOI W DRZWIACH naszego apartamentu w hotelu Heathman,


lustrując wzrokiem znajome wnętrze. Jakby była w szoku.
Albo może wspomina dzień, gdy przywiozłem ją tutaj pierwszy raz,
chociaż to mało prawdopodobne, ponieważ była wtedy kompletnie
pijana. Kładę jej aktówkę na podłodze przy jednej z kanap.
– Dom z dala od domu – mruczę.
Z całą pewnością był to dom dla mnie, gdy starałem się, żeby panna
Steele została moją uległą.
A teraz jesteśmy tu we dwoje.
Mąż i żona.
Wreszcie przekracza próg i staje pośrodku pokoju z żałosną,
zagubioną miną.
Och, Ano. Co mam zrobić?
– Chcesz wziąć prysznic? Kąpiel? Czego potrzebujesz, Ano? –
Rozpaczliwie próbuję pomóc w taki sposób, w jaki potrafię.
– Kąpiel. Chciałabym wziąć kąpiel – odpowiada cicho.
– Kąpiel. Oczywiście, już.
Przechodzę do łazienki, wreszcie mając jakiś konkretny cel,
i odkręcam krany. Do wody dolewam trochę pachnącego słodko olejku
do kąpieli i na powierzchni natychmiast tworzy się piana. Zdejmuję
marynarkę, później krawat. Odzywa się mój telefon. Wiadomość od
Andrei z numerem telefonu Joségo. Zajmę się tym później.
Ana przechodzi do sypialni i ze zdumieniem ogląda torby ze sklepu
Nordstrom.
– Posłałem Taylora, żeby kupił kilka rzeczy. No wiesz, bieliznę
nocną i różne takie. – Reaguje skinieniem głowy, ale się nie odzywa.
W jej oczach maluje się przygnębienie. – Och, Ano, nigdy cię takiej
nie widziałem. Zwykle jesteś dzielna i silna.
Odwzajemnia moje spojrzenie, niema i bezradna.
Powoli krzyżuje ramiona, obejmując sama siebie, jakby owiało ją
zimne powietrze. Nie mogę na to patrzeć. Biorę ją w ramiona, oferując
jej ciepło swojego ciała.
– Maleńka, on żyje. Ma dobre parametry życiowe. Musimy tylko być
cierpliwi. – Drży. Nie wiem, czy jest jej zimno, czy to skutek szoku po
kontakcie z Rayem w takim stanie. – Chodź. – Biorę ją za rękę
i prowadzę do łazienki.
Tam Ana wiąże swoje włosy w ignorujący grawitację kok, wsuwa się
pod pianę i zamyka oczy. Odbieram to jako sygnał, że mam się
rozebrać i dołączyć do niej. Wchodzę do wanny, kładę się obok mojej
żony, wciągam ją na siebie i obydwoje leżymy w gorącej, kojącej
wodzie. Jej stopy unoszą się nad moimi.
Z czasem czuję, jak Ana się odpręża.
Wzdycham z ulgą i pozwalam sobie na chwilę wytchnienia od
strachu, który ściska mnie w dołku.
Mam nadzieję, że Ray wyzdrowieje.
Ana się załamie, jeśli nie.
A ja nie mogę nic zrobić, żeby temu zaradzić.
Leniwie całuję jej włosy, ciesząc się, że choć na moment może się
odprężyć, gdy przebija bańki piany.
– Nie wchodziłeś do wanny z Leilą, prawda? Gdy ją wtedy
kąpałeś? – pyta ni stąd, ni zowąd.
– Hm, nie.
– Tak myślałam. To dobrze.
Skąd się to bierze?
Pociągam za związany naprędce kok i obracam jej głowę tak, żeby
widzieć jej twarz. Jestem ciekaw.
– Dlaczego pytasz?
Wzrusza ramionami.
– Niezdrowa ciekawość. Nie wiem… Może dlatego, że ją widziałam
w tym tygodniu.
Mam nadzieję, że już więcej jej nie zobaczysz.
– Rozumiem. Mniej niezdrowa.
– Jak długo zamierzasz ją wspierać?
– Dopóki nie stanie na nogi. Nie wiem. Bo co?
– Czy są inne?
– Inne? – pytam.
– Byłe, którym pomagasz.
– Była jedna, owszem. Ale niedługo.
– Ach tak?
– Studiowała medycynę. Teraz jest już lekarzem i ma kogoś innego.
– Innego dominującego?
– Tak.
– Leila mówi, że masz dwa jej obrazy – mruczy Ana.
– Kiedyś miałem. Nie zależało mi na nich, szczerze mówiąc. Były
dobre technicznie, ale zbyt kolorowe jak dla mnie. Teraz wiszą chyba
u Elliota. Jak oboje wiemy, on nie ma gustu.
Ana chichocze. Ten dźwięk jest taki cudowny, że obejmuję ją
rękami, może nieco zbyt energicznie, bo woda wychlapuje się po obu
stronach wanny i spada na podłogę z satysfakcjonującym pluskiem.
– Tak lepiej. – Całuję jej skroń.
– On się żeni z moją najlepszą przyjaciółką.
– W takim razie lepiej każ mi się zamknąć. – Uśmiecham się do niej
i w nagrodę dostaję jej uśmiech. – Powinniśmy coś zjeść.
Ana się krzywi, ale nie zamierzam akceptować odmowy. Sadzam ją
i wyciągam z wanny, równocześnie sięgając po szlafrok.
– Ociekasz wodą. Zadzwonię, żeby przynieśli coś z restauracji.
Po zamówieniu jedzenia przeglądam torby w poszukiwaniu
świeżych ubrań. Taylor dobrze się spisał. Podobają mi się czarne
dżinsy i szary kaszmirowy sweter, które wybrał dla mnie. W salonie
rozpakowuję laptop i odpalam go, żeby sprawdzić pocztę.
Przeglądając maile, wpadam na pewien pomysł.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Pijany kierowca. Komenda Policji w Astorii
Data: 9 września 2011, 17:34
Adresat: Grey, Carrick

Cześć, Tato,
mama pewnie Ci powiedziała, że Raymond Steele miał wypadek. Dziś rano
w Astorii jego samochód został potrącony przez auto pijanego kierowcy.
Ray leży teraz na intensywnej terapii. Czy możesz wykorzystać swoje
kontakty w policji, żeby zdobyć informacje o człowieku, który w niego
uderzył?
Dzięki.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Przechodzę z powrotem do sypialni, opieram się o framugę drzwi


i obserwuję, jak Ana przegląda rzeczy w torbach z logo Nordstrom.
– Jeśli nie liczyć napastowania mnie w centrum handlowym przy
Clayton Square, czy kiedykolwiek wybrałeś się do sklepu tak po prostu
po zakupy?
– Napastowania? – Wolnym krokiem zbliżam się do niej, próbując
ukryć rozbawienie.
Na jej twarzy pojawia się nikły uśmiech.
– Tak, napastowania.
– Byłaś podenerwowana, jeśli dobrze pamiętam. I ten młody
człowiek ciągle się do ciebie przystawiał. Jak miał na imię?
– Paul.
– Jeden z twoich licznych adoratorów.
Przewraca oczami, a ja nie potrafię pohamować uśmiechu. Składam
szybki pocałunek na jej ustach.
– Oto moja dziewczyna. – Wiedziałem, że nie mogła zniknąć na
długo. – Ubierz się. Nie chcę, żebyś znów zmarzła.

ANA NIE DAJE się skusić na posiłek, który zamówiłem. Zjada tylko dwie
frytki i połowę ciastka z krabem, nic więcej. Wzdycham rozczarowany
i patrzę, jak odchodzi od stołu i wraca do sypialni. Wiem, że nie mogę
jej zmuszać do jedzenia, ale martwi mnie, gdy nie chce jeść.
Zastanawiając się, co zrobić, wysyłam Josému wiadomość
z zaproszeniem dla niego i ojca na jutrzejsze przyjęcie-niespodziankę
z okazji urodzin Any, oczywiście jeśli w ogóle się odbędzie i jeśli José
senior będzie się czuł na tyle dobrze, żeby wziąć w nim udział.
Otwieram laptop i sprawdzam pocztę. Przyszła odpowiedź od ojca.

Nadawca: Grey, Carrick


Temat: Pijany kierowca. Komenda Policji w Astorii
Data: 9 września 2011, 17:42
Adresat: Christian Grey

Oczywiście, sprawdzę to. Twoja matka powinna być już w Portlandzie.


Tata

Carrick Grey, partner


Grey, Krueger, Davis i Holt, spółka komandytowa
To dobra wiadomość. Mama powinna dotrzeć do Raya, zanim
ponownie zjawimy się w szpitalu.
Ana wraca do salonu ubrana w jasnoniebieską bluzę z kapturem,
dżinsy i trampki.
– Jestem gotowa – mruczy.
Być może dlatego, że jest smutna i zdenerwowana, ma bladą twarz,
ale wygląda młodziej.
A przecież ma dopiero dwadzieścia jeden lat.
– Wyglądasz tak młodo. Kto by pomyślał, że jutro będziesz o cały
rok starsza – stwierdzam półgłosem.
Jej smutny uśmiech rozdziera mi serce.
– Nie jestem w nastroju do świętowania. Możemy już jechać do
Raya?
– Oczywiście. Chciałbym, żebyś coś zjadła. Ledwie tknęłaś swoją
porcję.
– Christianie, proszę. Nie jestem głodna. Może zjem coś po wizycie
u Raya. Chcę powiedzieć mu dobranoc.

JOSÉ WŁAŚNIE WYCHODZI z oddziału intensywnej opieki medycznej,


gdy tam docieramy.
– Cześć, Ano, cześć, Christianie.
– Gdzie jest twój tata?
– Był zbyt wyczerpany, żeby ze mną jechać. W końcu dziś rano miał
wypadek.
Dochodzę do wniosku, że José w ten sposób żartuje, gdy widzę, że
się uśmiechnął.
– I zaczęły działać leki przeciwbólowe – dopowiada. – Spał jak
kamień. Musiałem z nimi walczyć, żeby zobaczyć Raya, bo nie jestem
krewnym.
– I co? – Głos Any jest pełen niepokoju.
– Dobrze, Ano. Tak samo, ale dobrze.
Ana reaguje skinieniem głowy, chyba z ulgą.
– Zobaczymy się jutro, droga solenizantko.
Cholera! Chyba nie zepsujesz niespodzianki?!
– Oczywiście. Będziemy tutaj – odpowiada Ana.
José zerka na mnie, po czym ściska ją na pożegnanie, zamykając
oczy, gdy trzyma ją w ramionach.
– Mañana – szepcze.
Koleś, czy ty wciąż wzdychasz do mojej żony?
Puszcza ją, życzymy mu dobrej nocy i odprowadzamy go wzrokiem,
gdy idzie korytarzem w stronę wind.
Wzdycham.
– On nadal ma bzika na twoim punkcie.
– Nie, oczywiście, że nie. A nawet jeśli, to… – Ana wzrusza
ramionami. Jest jej wszystko jedno. – Dobrze się spisałeś – dodaje.
Co takiego?
– Że nie toczysz piany z ust – wyjaśnia z iskierkami rozbawienia
w oczach.
Nawet teraz ze mnie żartuje.
– Nigdy nie toczyłem! – Udaję obrażonego, ale jej usta delikatnie
się uśmiechają, co było moim celem. – Chodźmy zobaczyć twojego
tatę. Mam dla ciebie niespodziankę.
– Niespodziankę?
– Chodź! – Biorę ją za rękę.
Przy łóżku Raya stoi moja matka i słucha z pochyloną głową tego,
co mówią doktor Crowe i towarzysząca mu kobieta ubrana tak, jakby
dopiero co wyszła z sali operacyjnej. Grace ożywia się na nasz widok.
– Christianie! – Całuje mnie w policzek, po czym ściska moją
żonę. – Ano, jak się trzymasz?
– Mnie nic nie jest, ale martwię się o tatę.
– Jest w dobrych rękach. Doktor Sluder jest ekspertką w swojej
dziedzinie. Razem studiowałyśmy w Yale.
– Miło panią poznać, pani Grey. – Doktor Sluder wymienia z Aną
uścisk dłoni. Ma delikatny południowy akcent, przez co jej słowa
brzmią jak kołysanka. – Jako lekarz prowadzący pani ojca
z przyjemnością informuję, że leczenie przebiega prawidłowo.
Parametry życiowe są dobre i stabilne. To pozwala wierzyć, że pani
ojciec wyzdrowieje całkowicie. Obrzęk mózgu przestał się nasilać
i mamy podstawy sądzić, że zaczyna ustępować. To obiecujące po tak
krótkim czasie.
– Dziękuję za dobre wiadomości – mówi Ana, a jej policzki
nabierają nieco kolorów.
– Są naprawdę dobre, pani Grey. I naprawdę dobrze się nim tutaj
zajmujemy – dodaje i zwraca się do mojej matki: – Miło znów cię
widzieć, Grace.
– Z wzajemnością, Lorraino.
– Doktorze Crowe, pozwólmy teraz rodzinie pobyć z pacjentem.
Doktor Sluder wychodzi z sali, za nią doktor Crowe.
Ana patrzy na Raya, który nadal spokojnie śpi. Grace bierze ją za
rękę.
– Usiądź przy nim, kochanie. Mów do niego. To dobrze robi. My
z Christianem przejdziemy do poczekalni.

– JAK ONA SOBIE radzi? – pyta Grace.


– Trudno powiedzieć. Niby jakoś się trzyma, ale wiem, że bardzo się
boi. Zazwyczaj jest taka silna!
– To musi być dla niej szok, kochanie. Bogu dzięki, że jesteś tu
z nią.
– Dziękuję, że przyjechałaś, mamo. To, co powiedziałaś, dodało mi
otuchy i jestem pewien, że bardzo pomogło Anie.
Grace uśmiecha się do mnie.
– Tak bardzo ją kochasz!
– To prawda.
– Co zrobisz z jej jutrzejszymi urodzinami?
– Jeszcze nie zdecydowałem, ale wydaje mi się, że moglibyśmy
zorganizować coś skromnego tutaj.
– Myślę, że to dobry pomysł. Zostanę w Portlandzie na noc.
Nieczęsto mam czas dla siebie.
– Andrea zarezerwowała pokój dla ciebie i taty w Heathmanie.
Uśmiecha się.
– Jaki ty jesteś sprytny, Christianie, zawsze o wszystkim pomyślisz.
Jej słowa rozchodzą się po moim ciele niczym ciepło letniego
słońca.

ZDEJMUJĘ BIAŁY T-SHIRT, a Ana chwyta go i wkłada na siebie, po czym


wślizguje się do łóżka.
– Wydajesz się radośniejsza. – Wkładam piżamę, zadowolony, że
Ana chce nosić mój podkoszulek.
– To prawda. Rozmowa z doktor Sluder i twoją mamą wiele
zmieniła. Czy to ty poprosiłeś Grace, żeby tu przyjechała?
Wślizguję się do łóżka i obejmuję ramionami odwróconą tyłem do
mnie Anę. To najlepsza pozycja, żeby się przytulić – na łyżeczki.
– Nie. Sama zaproponowała, że przyjedzie i sprawdzi, jaki jest stan
twojego taty.
– Skąd wiedziała?
– Dzwoniłem do niej dziś rano.
Ana wzdycha.
– Maleńka, jesteś zmęczona. Powinnaś spać.
– Hm – mruczy, odchyla głowę i rzuca mi spojrzenie spod
zmarszczonych brwi.
Co znowu?
Odwraca się twarzą do mnie i owija się wokół mnie. Głaszcząc jej
włosy, czuję ciepło przenikające przez moją skórę.
– Obiecaj mi coś – proszę.
– Tak?
– Obiecaj mi, że jutro coś zjesz. Ostatecznie mogę nie toczyć piany
z ust, gdy nosisz kurtkę innego mężczyzny, ale musisz jeść, Ano.
Proszę.
– Hmm – mruczy zgodnie, a ja całuję jej włosy. – Dziękuję, że tu
jesteś – szepcze i całuje moją pierś.
– Gdzie indziej mógłbym być? Chcę być tam, gdzie ty jesteś, Ano.
Zawsze.
Jesteś moją żoną. Weszłaś do mojej rodziny.
Rodzina jest najważniejsza.
Wpatruję się w sufit, wspominając pierwszą noc, którą spędziliśmy
razem w tym pokoju.
To zdarzyło się tak dawno temu. A mimo to nie tak dawno.
Dla mnie było objawieniem.
Spać z kimś.
Spać z nią.
– Ta sypialnia uświadamia mi, jak długą drogę przeszliśmy.
I przypomina mi o nocy, gdy pierwszy raz spałaś obok mnie –
szepczę. – Co to była za noc! Patrzyłem na ciebie przez kilka godzin.
Byłaś taka… taka żeglowna.
Wyczuwam zmęczony uśmiech Any na swojej klatce piersiowej.
Och, maleńka.
– Śpij – mruczę. I to nie jest prośba.
SOBOTA, 10 WRZEŚNIA 2011

Dziadek Theodore wręcza mi jabłko. Jest jasnoczerwone i słodkie.


Smakuje domem i długim, bogatym latem, gdy dzień trwał całą
wieczność. Na twarzy czuję delikatną bryzę. Chłodzi słoneczny
żar. Stoimy naprzeciwko siebie w sadzie. Jego ogorzałą twarz
pokrywają zmarszczki, które opowiadają tysiące historii. Sięga do
góry i drży mu ręka. Nie jest już taki sprawny jak kiedyś. Dziadku!
Chwyta moje ramię. Mimo opadających powiek jego oczy nadal
lśnią mądrością i miłością. Do mnie. Widzę to teraz. Pamiętasz,
jak zrywaliśmy słodkie jabłka, gdy byłeś chłopcem? Uśmiecham się
szeroko. Nadal są słodkie. Drzewa wciąż rodzą owoce. Uśmiecha
się, jeszcze bardziej marszcząc skórę wokół oczu. Byłeś dziwnym
dzieckiem. Nie chciałeś rozmawiać. Trapiła cię nieśmiałość. A teraz?
Popatrz, popatrz. Pan swojego wszechświata. Jestem z ciebie dumny,
chłopcze. Dobrze sobie radzisz. Jego ciepłe słowa pasują do ciepła
słonecznego. Za jego plecami widzę, jak mama, tata, Elliot, Mia
i Ana idą ku nam po bujnej trawie, niosąc koc i kosz piknikowy.
Ana śmieje się z czegoś, co mówi do niej Mia. Przechyla głowę do
tyłu i rozsypujące się włosy łapią złote światło. Chwilę po niej
robi tak moja mama, też roześmiana. Chodzi o rodzinę, synu.
Zawsze. Rodzina jest najważniejsza. Ana opuszcza głowę i obdarza
mnie pogodnym uśmiechem, którego jasność rozpala mnie od
wewnątrz. Moje światło. Moja miłość. Moja Rodzina. Ana.

Budzę się, zanim jednak otwieram oczy, napawam się swoim


zadowoleniem, błogim poczuciem, że cały mój świat kręci się
poprawnie, że wszystko jest tak, jak powinno – chociaż wiem, że
przeżywam tylko pozostałości snu, którego już nie pamiętam.
Otwieram oczy.
Gdzie ja jestem?
To Heathman.
Cholera, Ray!
Wkracza ponura rzeczywistość, ale odwracam głowę i pocieszam
się, patrząc na leżącą obok Anę, wciąż pogrążoną we śnie. Światło,
które przesącza się przez zasłony w oknie, każe przypuszczać, że jest
wcześnie. Przez chwilę leżę nieruchomo, układając w myślach listę
rzeczy do zrobienia.
Dziś są jej urodziny.
A Ray leży po wypadku w szpitalu.
Będzie trzeba prawdziwej ekwilibrystyki, żeby świętować
i współczuć razem z nią.
Ostrożnie wstaję z łóżka.
Nie obudź żony!
Już wykąpany i ubrany przechodzę do salonu i pozwalam Anie spać
dalej. Muszę zadecydować, czy odbędzie się urodzinowa kolacja,
najpierw więc dzwonię do szpitala. Jedna z pielęgniarek mówi mi, że
noc minęła spokojnie i parametry życiowe nadal są dobre, po czym
przekazuje słuchawkę lekarzowi dyżurnemu, który wyjaśnia, że
wszystko przebiega tak, jak powinno, możemy więc zachować
wczorajszy optymizm. Zachęcony tą wiadomością, mając w pamięci
to, co wczoraj powiedziała doktor Sluder, postanawiam zorganizować
kolację.
Wcześniej jednak muszę mieć dla niej prezenty – obydwa są teraz
w rękach Taylora. Zerkam na zegarek. Jest siódma trzydzieści pięć.
Wysyłam SMS-a do Taylora, który jest gdzieś w hotelu.

Dzień dobry.
Masz prezenty dla Any?

TAYLOR
Tak, panie Grey.
Mam przynieść pudełko na górę?

Tak, proszę. Ona jeszcze śpi!

Chwilę później rozlega się ciche pukanie do drzwi i staje w nich


Taylor we własnej, jak zawsze elegancko ubranej osobie.
– Dzień dobry – szepczę, pamiętając o swojej śpiącej królewnie.
Butem przytrzymuję drzwi i wychodzę na korytarz.
– Dzień dobry – odpowiada także szeptem Taylor. – Proszę. –
Kładzie na mojej dłoni pudełeczko zapakowane w bladoróżowy papier
przewiązany atłasowymi kokardami.
– Pięknie się prezentuje. Sam pakowałeś? – Unoszę brew i Taylor
się czerwieni.
– Dla pani Grey – mruczy i wiem, że to wystarczający powód. – A to
karta, która była dołączona do pudełka.
– Dziękuję. Postanowiłem zaryzykować i zdecydowałem się na małe
przyjęcie dziś wieczorem. Będziemy musieli skoordynować przyjazd
gości.
– Andrea informowała mnie na bieżąco. Na miejscu jest Sawyer.
Myślę, że we dwóch damy radę wszystko zorganizować.
– Będziemy też mieli nowy samochód, Ana musi się gdzieś
przejechać.
– Pozwoliłem sobie przywieźć obydwa komplety. – Podnosi kluczyk
do audi. – Drugi dałem boyowi, który odprowadza samochody.
– Dobrze pomyślane. – Wsuwam kluczyk do kieszeni. – Sądzę, że
zejdziemy za jakąś godzinę. Wyślę ci wiadomość, gdy będziemy
gotowi do wyjścia, żebyś zdążył podstawić audi od frontu.
– Mogę nie mieć zasięgu w garażu. Porozumiem się z recepcją
i stamtąd zadzwonią na dół do dyżurki.
– Okej, dam im znać, jak zjedziemy do holu. Jak wrażenia?
– Z jazdy?
Odpowiadam potakującym skinieniem głowy i szeroki uśmiech
Taylora mówi mi wszystko, co chciałem wiedzieć.
– Świetnie. – Odwzajemniam uśmiech. – Zobaczymy się później.
Taylor odwraca się i odchodzi, a ja się uśmiecham, patrząc za nim.
Czy kiedykolwiek przeprowadziłem szeptem rozmowę w hotelowym
korytarzu? Z Taylorem? Byłym żołnierzem piechoty morskiej? Kręcę
głową, nie mogąc się nadziwić takiemu zachowaniu, po czym wracam
do apartamentu.
Zaglądam do sypialni. Ana nadal śpi jak kamień. Nie jestem
zaskoczony, wczorajsze wydarzenia musiały ją wiele kosztować. Mam
jeszcze czas, żeby napisać maila do Andrei.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Urodzinowe przyjęcie Any
Data: 10 września 2011, 07:45
Adresat: Andrea Parker

Dzień dobry, Andreo,


postanowiłem wydać urodzinową kolację dla Any. Skontaktuj się z hotelem
i zamów tort (czekoladowy!). Na bieżąco przekazuj mi szczegóły dotyczące
transportu dla naszych gości. Sawyer i Taylor są tutaj, będą więc mogli
odbierać ich z lotniska. O szczegółach informuj także ich.
Dziękuję.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Co jeszcze powinienem zrobić?


Siedząc przy biurku z prezentem dla Any w ręku, wpatruję się
w pusty kartonik. Na szczęście wiem dokładnie, co chcę napisać:

Dla Ciebie
Za wszystkie nasze pierwsze razy
w dzień urodzin, które pierwszy raz obchodzisz jako moja ukochana żona.
Kocham Cię
Cx

Wsuwam kartonik do koperty i otwieram pokrywę laptopa. Ana


będzie potrzebować eleganckiej kreacji na dzisiejszy wieczór, a mając
w pamięci to, co powiedziała wczoraj, wolę osobiście wybrać dla niej
sukienkę, niż posyłać na zakupy Taylora. Sprawdzam stronę
internetową Nordstromu i okazuje się, że tutejszy oddział przyjmuje
zamówienia z odbiorem w sklepie. I mieści się dwie przecznice od
Heathmana.
Doskonale!
Zaczynam przeglądać.
Dwadzieścia minut później w koszyku jest wszystko, czego Ana
może potrzebować. Mam nadzieję, że spodoba jej się mój wybór.
Wysyłam SMS-a do Taylora, a on mi odpisuje, że po odbiór
zamówienia pośle Luke’a, gdy będziemy w szpitalu u Raya.
Czas budzić Anę.
Porusza się, gdy siadam na krawędzi łóżka, i otwiera oczy, mrugając
w porannym świetle. Przez chwilę wygląda na zrelaksowaną, potem
jednak wyraz jej twarzy raptownie się zmienia.
– Cholera! Tata! – wykrzykuje przerażona.
– Hej! – Gładzę jej policzek i podnosi na mnie wzrok. – Przed
chwilą dzwoniłem do szpitala. Ray miał spokojną noc. Wszystko jest
dobrze.
Dziękuje mi i siada na łóżku, wyraźnie uspokojona. Pochylam się,
całuję jej czoło, zamykam oczy i wdycham jej zapach.
Sen i Ana.
Wyborne.
– Dzień dobry, Ano. – Całuję jej skroń.
– Dzień dobry.
– Chciałbym ci złożyć życzenia urodzinowe. Czy mogę?
Uśmiecha się niepewnie, ale gładzi mój policzek, a w jej oczach lśni
szczerość.
– Tak, oczywiście. Dziękuję ci. Za wszystko.
– Wszystko?
– Wszystko – powtarza z przekonaniem.
Dlaczego mi dziękuje? Zdumiewające. Ale chcę jak najszybciej
wręczyć jej prezent, ignoruję więc to uczucie.
– Proszę.
Ana zerka na mnie pełnym ekscytacji wzrokiem, gdy bierze
pakunek, po czym otwiera kopertę i wysuwa z niej kartonik. Czyta go
i jej twarz łagodnieje.
– Też cię kocham.
Uśmiecham się szeroko.
– Rozpakuj.
Odwzajemnia mój uśmiech, rozwiązuje kokardę i ostrożnie
zdejmuje papier, odkrywając skórzane pudełeczko. Otwiera je
i szeroko otwiera oczy, widząc bransoletkę z białego złota
z wisiorkami symbolizującymi chwile, które razem spędziliśmy po raz
pierwszy: helikopter, katamaran, szybowiec, czarna londyńska
taksówka, wieża Eiffla, łóżko. Ana marszczy czoło, gdy ogląda rożek
lodowy, po czym zerka na mnie rozbawiona.
– Lody waniliowe? – podrzucam, wzruszając ramionami nieco
zmieszany.
Wybucha śmiechem.
– Christianie, to jest tak wspaniałe jak żeglowna maszyna. –
Palcami pieści małe serce przyczepione do bransolety.
To medalion. Zamówiłem go, bo nigdy wcześniej nie dałem nikomu
swojego serca. Ana je otworzyła, weszła do środka i zagościła w nim
na stałe.
Ckliwy Grey.
– Możesz w nim umieścić jakiś obrazek.
– Twoje zdjęcie. – Zerka na mnie spomiędzy rzęs. – Zawsze w moim
sercu.
Czuję się panem świata.
Dotyka liter C i A symbolizujących nas oboje, potem sięga po
wykonany z białego złota klucz. Znów patrzy na mnie pytająco tymi
swoimi lśniącymi oczami.
– Do mojego serca i duszy – wyjaśniam szeptem.
Ana tłumi okrzyk i rzuca się na mnie, całkowicie mnie tym
zaskakując. Oplata ramiona wokół mojej szyi. Przytulam ją i sadzam
sobie na kolanach.
– To taki przemyślany prezent. Bardzo mi się podoba. Dziękuję. –
Jej głos załamuje się na ostatnim słowie.
Och, maleńka. Przytulam ją mocniej.
– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła – mówi przez łzy.
Przełykam, próbując przetrawić jej słowa i ignorować ukłucie
głęboko w sercu.
– Nie płacz, proszę. – Głos mam ochrypnięty od emocji. Upaja mnie
myśl, że ona mnie potrzebuje.
Pociąga nosem.
– Przepraszam. Jestem taka szczęśliwa i jednocześnie taka
zmartwiona. Słodycz i gorycz zarazem.
– Hej! – Odchylam jej głowę to tyłu, żeby pocałować ją w usta. –
Rozumiem.
– Wiem – stwierdza ze smutnym uśmiechem.
– Wolałbym, żebyśmy obchodzili twoje urodziny w szczęśliwszych
okolicznościach. I w domu. Ale jesteśmy tutaj. – Ściskam ją
przepraszająco. Żadne z nas nie mogło przewidzieć obecnej sytuacji. –
Pora wstawać. Po śniadaniu pojedziemy sprawdzić, co u Raya.
– Dobrze. – Jej uśmiech jest trochę radośniejszy, gdy zostawiam ją,
żeby mogła się ubrać.
Przechodzę do salonu i zamawiam granolę, jogurt i jagody dla Any
oraz omlet dla siebie.

Z PRZYJEMNOŚCIĄ STWIERDZAM, ŻE Anie wrócił apetyt. Raczej pożera,


niż zjada, kobieta z misją, ale nie komentuję tego. Są jej urodziny
i chcę, żeby była szczęśliwa.
Prawdę mówiąc, właściwie przez cały czas chcę, żeby była
szczęśliwa.
– Dziękuję, że zamówiłeś moje ulubione śniadanie.
– Dziś są twoje urodziny. I musisz przestać mi dziękować.
– Chcę tylko, żebyś wiedział, że jestem wdzięczna.
– Anastasio, przecież to ja jestem wdzięczny tobie.
Pragnę się o ciebie troszczyć. Mówiłem to przecież tyle razy.
Uśmiecha się.
– No tak.
Gdy kończy śniadanie, najbardziej niedbałym tonem, na jaki mnie
stać, pytam, czy możemy już wychodzić. Nie mogę się doczekać, kiedy
podaruję jej samochód.
– Tylko umyję zęby.
Uśmiecham się znacząco.
– W porządku.
Maleńkie v formuje się między jej brwiami, gdy je marszczy. Chyba
podejrzewa, że coś się święci, ale nic nie mówi i idzie do łazienki.
Wysyłam wiadomość do Taylora, żeby wiedział, że niebawem
wychodzimy.
Po drodze do wind widzę, że Ana założyła swoją nową bransoletkę.
Ujmuję jej dłoń i całuję kostki. Kciukiem dotykam helikoptera.
– Podoba ci się?
– Za mało powiedziane. Kocham ją. Bardzo. Tak jak ciebie.
Raz jeszcze całuję jej dłoń, gdy czekamy na windę.
Tę windę.
W której wszystko się zaczęło. W której straciłem władzę.
Scedowałeś władzę, Grey.
Tak, ona trzyma cię na krótkiej smyczy, odkąd ją poznałeś.
Ana zalotnie spogląda mi w oczy i wchodzimy do kabiny.
Czy myśli o tym samym co ja?
– Nie rób tego – szepczę, wybieram przycisk parteru i drzwi się
zasuwają.
– Czego mam nie robić? – Zerka na mnie spod rzęs, nieśmiała
i prowokująca zarazem.
– Nie patrz na mnie w taki sposób.
– Pieprzyć pracę – mówi, szczerząc zęby w uśmiechu.
Wybucham śmiechem, biorę ją w ramiona i przechylam głowę, żeby
widzieć jej twarz.
– Kiedyś wynajmę tę windę na całe popołudnie.
– Tylko popołudnie? – Unosi brwi, rzucając wyzwanie.
– Pani Grey, jest pani zachłanna.
– Owszem, jeśli chodzi o ciebie.
– Bardzo miło mi to słyszeć.
Składam czuły pocałunek na jej ustach, ale gdy zaczynam się cofać,
dłoń Any oplata mój kark i silnie przyciąga mnie z powrotem. Jej język
jest natarczywy, domaga się wstępu, jej ciało napiera na moje,
przyciskając mnie do ściany. Odwzajemniam namiętny pocałunek
i pożądanie rozpala się we mnie jak kometa.
To, co zaplanowałem jako wyraz miłości i szacunku, zamienia się
w przejaw mrocznego pożądania.
Bardziej.
Jeszcze bardziej.
Jej język nieustępliwie łączy się z moim.
Kurwa.
Pragnę jej. Pożądam. Tutaj, w tej windzie.
Ponownie.
Całujemy się. Językami. Wargami. Rękami. Wszystko odgrywa swoją
rolę.
Moje palce zaciskają się na jej włosach, a jej dłonie pieszczą moją
twarz.
– Ano – szepczę, walcząc z pożądaniem.
– Kocham cię, Christianie Grey. – Jest zadyszana, niecierpliwa.
W oczach ma obietnicę. – Zawsze o tym pamiętaj.
Winda staje, rozsuwają się drzwi i Ana robi krok do tyłu.
Cholera.
Krew pędzi we mnie jak szalona.
– Chodźmy odwiedzić twojego ojca, zanim się zdecyduję wynająć tę
windę dzisiaj.
Całuję ją szybko, po czym bierzemy się za ręce i wychodzimy do
holu. Jak to dobrze, że zasłaniają mnie poły marynarki.
Łapię wzrok recepcjonisty i daję mu sygnał skinieniem głowy. Gdy
Ana zauważa naszą porozumiewawczą wymianę, posyłam jej swój
firmowy uśmiech, którym potwierdzam, że może się spodziewać
niespodzianki, ale ona marszczy brwi.
– Gdzie jest Taylor? – pyta.
– Zaraz go zobaczymy.
– A Sawyer?
– Załatwia sprawy.
Wychodzimy na zewnątrz i stajemy na szerokim chodniku. Zaczyna
się piękny letni dzień. Drzewa przy Broadway są pokryte liśćmi, ale
czuć już pierwszy powiew nadchodzącej jesieni. Taylora ani śladu.
Zgodnie z moją sugestią Ana zerka w górę ulicy.
– Co się dzieje? – pyta.
Wzruszam ramionami, siląc się na nonszalancję. Nie chcę się
zdradzić.
Potem się rozlega: chrapliwy dźwięk silnika R8. Taylor podstawia
białe, lśniące nowością audi – zatrzymuje się tuż przed nami.
Ana cofa się o krok i zdumiona patrzy to na samochód, to na mnie,
jakby nie wierzyła własnym oczom.
Okej, moja ostatnia próba podarowania jej samochodu nie skończyła
się najlepiej.
Teraz też może być różnie.
Przecież to twoje słowa, Ano. „Możesz mi taki kupić na urodziny.
Najlepiej biały”.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – mruczę niepewnie
i wyjmuję z kieszeni kluczyk.
Otwiera usta ze zdumienia.
– Teraz to chyba przesadziłeś. – Wypowiada te słowa cichym
staccato, po czym odwraca się, żeby spojrzeć na zaparkowany przy
krawężniku cud inżynierii.
Konsternacja trwa jednak krótko. Rozpromienia się i z radości
podskakuje w miejscu. Odwraca się i wpada prosto w moje otwarte
ramiona. Podnoszę ją i obracam wokół siebie, zachwycony tą reakcją.
– Masz więcej pieniędzy niż zdrowego rozsądku – wykrzykuje. – To
cudowne! Dziękuję.
Opuszczam ją niżej. Zaskoczona łapie powietrze i ściska mnie za
biceps.
– Wszystko dla pani, pani Grey. – Całuję ją. – Jedźmy zobaczyć
twojego tatę.
– Tak! – wykrzykuje. – I ja będę prowadziła?
Uśmiechając się do niej, wbrew zdrowemu rozsądkowi się zgadzam.
– Oczywiście, to twój samochód.
Gdy tylko stawiam ją na ziemi, w podskokach biegnie do drzwi od
strony kierowcy, które Taylor przed nią otwiera.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, pani Grey. – Obdarza ją
promiennym uśmiechem.
– Dziękuję, Taylor. – Ściska go, a ja przewracam oczami i siadam na
fotelu pasażera.
Ana wsuwa się za kierownicę i przesuwa po niej rękami, śmiejąc się
z satysfakcją.
Taylor zamyka za nią drzwi.
– Szerokiej drogi, pani Grey – mówi.
Mimo szorstkiego tonu jego sympatia dla niej jest oczywista.
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu wywołuje tym mój uśmiech.
– Będę uważała – odpowiada Ana rozemocjonowana. Wkłada
kluczyk do stacyjki, a ja siedzę spięty obok niej.
Nienawidzę jechać jako pasażer.
Chyba że kierowcą jest Taylor.
Ale ona to wie.
– Nie przesadzaj – ostrzegam. – Nikt nas nie ściga.
Przekręca kluczyk i R8 budzi się do życia. Ana szybko poprawia swój
fotel i ustawia lusterko, wrzuca bieg i rusza z przerażającą prędkością.
– Hola! – krzyczę, kurczowo trzymając się swojego fotela.
– Co?
– Nie chcę, żebyś trafiła do szpitala na łóżko obok swojego ojca.
Zwolnij – przekrzykuję silnik, zastanawiając się, czy wyścigowe auto
to był dobry pomysł. Ana zwalnia natychmiast.
– Lepiej? – Rzuca mi olśniewający uśmiech.
– Znacznie – mruczę szczęśliwy, że obydwoje nadal żyjemy. –
Spokojnie, Ano.

SIEDEM MINUT PÓŹNIEJ wjeżdżamy na parking szpitalny. Postarzałem


się o dziesięć lat z każdą minutą podróży, a puls mam pewnie około
stu osiemdziesięciu na minutę: rola pasażera mojej żony nie jest dla
ludzi o słabym sercu.
– Musisz jeździć wolniej, Ano. Nie każ mi żałować, że ci go
kupiłem. – Patrzę na nią wściekle, gdy wyłącza stacyjkę. – Twój tata
jest na górze z powodu wypadku drogowego.
– Masz rację – szepcze i chwyta mnie za rękę. – Będę się
zachowywać dobrze.
Mam ochotę powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymuję. Dziś są
jej urodziny, a jej tata leży na oddziale intensywnej opieki medycznej.
No i sam kupiłeś jej ten samochód, Grey.
– Okej. Już dobrze, chodźmy.

ANA SIEDZI Z RAYEM, a ja wychodzę do poczekalni, żeby w tajemnicy


przed nią zadzwonić do kilku osób. Najpierw do Andrei.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Dzień dobry. Jakie wieści?
– Transport do Portlandu zorganizowany. Wszyscy już umówieni,
muszę tylko przekazać szczegóły Stephanowi. Nadal czekam na
wiadomość z Heathmana, czy upieką tort. Jeśli nie, mam w odwodzie
jedną cukiernię w Portlandzie.
– Dobra robota.
– Państwo Adamsowie wylatują o dziesiątej trzydzieści czasu
pacyficznego. Powinni dotrzeć do Portlandu na czwartą trzydzieści.
– Wiedzą, że przenieśliśmy przyjęcie do Portlandu?
– Nie zdradzałam szczegółów.
To dobrze. Nie chcę, żeby Carla martwiła się o Raya przez całą
podróż.
Andrea kontynuuje:
– Pani Adams mówi, że celowo nie kontaktuje się z panią Grey, żeby
nie psuć niespodzianki.
– W porządku. Daj mi znać, gdy wylecą z Savannah.
– Tak zrobię.
– Dziękuję za zorganizowanie tego wszystkiego.
– To przyjemność. Mam nadzieję, że pan Steele zdrowieje.
– Porozmawiamy później. – Rozłączam się i otwieram wiadomość,
która zwróciła moją uwagę.

Nadawca: Grey, Carrick


Temat: Pijany kierowca. Komenda Policji w Astorii
Data: 10 września 2011, 09:37
Adresat: Christian Grey

Twoja matka mówi, że Raymond Steele jest w dobrych rękach.


Zobaczymy się z Tobą na przyjęciu z okazji urodzin Any.
Jeśli chodzi o kierowcę, mam kilka informacji, które wolę przekazać Ci
ustnie – albo osobiście, albo przez telefon.
Do wieczora, Synu.
Tata

Carrick Grey, partner


Grey, Krueger, Davis i Holt, spółka komandytowa

Dzwonię do Carricka, ale zgłasza się poczta głosowa. Zostawiam


wiadomość i uważnie czytam notatki, które Ros przesłała mi po
wczorajszym spotkaniu z Hwangami.
Pół godziny później dzwoni mój ojciec.
– Dzień dobry, Christianie.
– Cześć, tato. Jakie masz wiadomości? – Wpatruję się w Portland.
– Rozmawiałem ze znajomym z komendy. Sprawca nazywa się
Jeffrey Lance. Jest dobrze znany policji nie tylko w Astorii, ale
wszędzie na południowy wschód od Portlandu, skąd pochodzi.
Mieszka w przyczepie kempingowej.
– Był daleko od domu.
– Miał dwa i osiem dziesiątych promila we krwi.
– Co to znaczy?
Odwracam się. Ana weszło po cichu do poczekalni i obserwuje mnie
ostrożnie.
– To znaczy, że trzyipółkrotnie przekroczył dozwolony limit –
odpowiada tata, zmuszając mnie, żebym przeniósł uwagę na naszą
rozmowę.
– Ile? – Nie wierzę własnym uszom.
Pieprzeni pijacy. Nienawidzę ich. Z głębokich zakamarków, w których
moja pamięć przechowuje bolesne wspomnienie, dociera do mnie
zapach pokoju, w którym woń dymu papierosów marki Camel miesza
się z oparami bourbona i odorem ludzkiego ciała.
Tu jesteś, ty mały zasrańcu!
Kurwa. Alfons tej dziwki, która się puszcza, żeby zarobić na dragi.
– Trzyipółkrotnie – powtarza ojciec zdegustowany.
– Rozumiem.
– Przestępstw drogowych dopuszczał się już wcześniej. Zawiesili
mu prawo jazdy. Nie był ubezpieczony. Policja ocenia zarzuty, a jego
prawnik próbuje doprowadzić do ugody z prokuratorem, ale…
– Zarzuty, pierdoły – przerywam. Aż się we mnie gotuje. Co za
dupek! – Ojciec Any jest na intensywnej terapii. Chcę, żebyś uderzył
w tego skurwiela wszystkimi możliwymi paragrafami, tato.
– Synu, nie mogę się angażować ze względu na powiązania
rodzinne. Ale jedna z moich współpracownic specjalizuje się w tego
typu sprawach. Jeśli się zgodzisz, może występować w imieniu
twojego teścia. Będzie dążyła do jak najsurowszej kary.
Przeciągle wypuszczam powietrze, próbując się uspokoić.
– Dobrze – rzucam.
– Muszę kończyć. Mam rozmowę na drugiej linii. Zobaczymy się
później.
– Dawaj mi znać na bieżąco.
– Oczywiście.
– Ten drugi kierowca? – pyta Ana, gdy kończę połączenie.
– Jakiś pijany dupek z południowo-wschodniego Portlandu.
Robi wielkie oczy, prawdopodobnie zdumiona moim tonem, ale
Jeffrey Lance nie zasługuje na lepszy. Robię głęboki wdech, żeby się
uspokoić, i podchodzę do niej powoli.
– Skończyłaś z Rayem? Chcesz jechać?
– Jeszcze nie. – Robi zatroskaną minę.
– Co się stało?
– Nic. Raya zabierają na radiologię. Zrobią tam tomografię
komputerową, żeby sprawdzić, jak z tym obrzękiem. Chciałabym
zaczekać na wyniki.
– Okej, zaczekamy. – Siadam, wyciągam ramiona i Ana siada mi na
kolanach. Gładzę jej plecy, wdychając zapach włosów. Jest
uspokajający.
– Nie tak wyobrażałem sobie dzisiejszy dzień – szepczę,
przysuwając usta do jej skroni.
– Ja też nie, ale teraz już mniej się obawiam. Twoja mama dodała
mi otuchy. To bardzo miłe z jej strony, że tu przyjechała.
– Moja mama jest cudowną kobietą. – Opieram podbródek na
czubku jej głowy i nadal głaszczę jej plecy.
– To prawda. Jesteś szczęściarzem, że ją masz.
Mogę tylko przytaknąć, Ano.
– Powinnam zadzwonić do swojej mamy. Powiedzieć jej o Rayu –
mówi Ana.
Aha. W tej chwili jej mama powinna być w drodze do Portlandu.
– Dziwne, że ona do mnie nie dzwoniła. – Ana marszczy brwi, a ja
czuję się winny w związku ze swoim podstępem.
– Może dzwoniła – rzucam.
Ana wyławia z kieszeni swój telefon, ale nie znajduje informacji
o nieodebranych połączeniach. Przegląda SMS-y i z tego, co widzę,
odebrała wiele życzeń urodzinowych od znajomych i przyjaciół, ale
wiadomości od matki, zgodnie z moimi przypuszczeniami, nie ma.
Ana kręci głową.
– Zadzwoń do niej teraz – proponuję, dobrze wiedząc, że się nie
dodzwoni. Ana wybiera numer, ale szybko się rozłącza.
– Nie ma jej. Zadzwonię później, jak będę znała wynik tomografii.
Przytulam ją mocniej i całuję jej włosy. Chcę jej powiedzieć
o wszystkim, ale to zepsułoby niespodziankę. Mój telefon zaczyna
wibrować. Nie puszczając Any, wyjmuję go z kieszeni.
– Słucham, Andreo.
– Chcę tylko powiadomić, że państwo Adamsowie wystartowali
z Savannah piętnaście minut temu.
– Dobra wiadomość.
– Taylor wie, że ma ich odebrać z lotniska.
– Mniej więcej o której to będzie? – Nie chcę, żeby Ana wpadła na
nich w hotelu.
– Szesnasta trzydzieści pięć według stanu na teraz.
– A drugi, yyy… – Zerkam na Anę, szukając słowa, które nie zdradzi
tajemnicy. – Drugi transport?
– Wszystko załatwione. Pański ojciec przyjedzie samochodem,
a brat, siostra razem z Ethanem Kavanagh zabiorą się ze Stephanem.
Ale ze względu na nową pracę pańskiej siostry mogą wylecieć dopiero
o siedemnastej trzydzieści. Na miejsce dotrą po godzinie.
– Czy Heathman zna szczegóły?
– Pokoje mam już zarezerwowane. Stół dla dwunastu osób
zamówiony na siódmą trzydzieści. Oferują pełne menu i tort
czekoladowy, jak pan sobie życzył.
– Dobrze.
– Ros chciała wiedzieć, czy dostał pan jej notatki na temat kupna
stoczni. Jeśli nie ma pan uwag, to Ros prześle do podpisu szkic
warunków umowy i list intencyjny.
– To może poczekać do poniedziałku rano, ale na wszelki wypadek
niech mi prześle mailem. Wydrukuję, podpiszę i odeślę ci skan.
– Samir i Helena chcą omówić jakąś sprawę związaną
z zatrudnieniem. Marco też prosi o krótkie spotkanie.
– Muszą poczekać. Idź już do domu, Andreo.
Zdaje mi się, że słyszę jej uśmiech.
– Czy potrzebuje pan czegoś jeszcze? Jeśli tak, jestem pod
telefonem komórkowym.
– Nie, mamy co trzeba, dziękuję. – Rozłączam się.
– Wszystko dobrze? – pyta Ana.
– Tak.
– Chodzi o te interesy na Tajwanie?
– Tak.
– Nie jestem za ciężka?
Akurat!
– Nie, maleńka.
Pyta mnie, czy się martwię o transakcję z Tajwańczykami,
i zapewniam ją, że nie.
– Zdawało mi się, że to ważne.
– Bo tak jest. Stocznia tu w kraju zależy od tego kontraktu. W grę
wchodzi wiele miejsc pracy. Musimy tylko przekonać związki
zawodowe. To robota Sama i Ros. Ale gospodarka zmierza w takim
kierunku, że ani my, ani związki nie bardzo mamy wybór.
Ana ziewa.
– Nudzę panią, pani Grey? – Rozbawiony, po raz kolejny całuję jej
włosy.
– Nie, nigdy! Po prostu rozleniwiam się na twoich kolanach –
mruczy. – Lubię słuchać o twoich interesach.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że tak. Nawet tej odrobiny, którą łaskawie się ze mną
dzielisz. – Jej słowom towarzyszy znaczący uśmieszek i wiem, że się
ze mną przekomarza.
– Zawsze doskwiera ci głód nowych informacji.
– Powiedz mi. – Ponownie opiera głowę na mojej klatce piersiowej.
– Co mam ci powiedzieć?
– Dlaczego to robisz.
– Co robię?
– Pracujesz akurat w tym zawodzie.
Prycham z rozbawieniem, bo to przecież oczywiste.
– Facet musi zarobić na życie.
– Christianie, przecież zarabiasz znacznie więcej niż na życie –
stwierdza, patrząc na mnie jak zawsze szczerym wzrokiem, który
domaga się prawdy.
– Nie chcę być biedny. Już to przerabiałem. I nie mam zamiaru
ponownie.
Głód.
Niepewność.
Bezbronność.
…Strach.
Grey, rozchmurz się, dziś są jej urodziny.
– Poza tym to gra. Chodzi o to, żeby wygrać. Mnie zawsze
przychodziło to z łatwością.
– W przeciwieństwie do życia – mruczy Ana właściwie do siebie.
– Tak, to chyba racja. – Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób.
Uśmiecham się do niej. Przenikliwa pani Grey! – Chociaż z tobą jest
łatwiej.
Przytula mnie.
– Nie może chodzić tylko o grę. Jesteś bardzo filantropijny.
Wzruszam ramionami.
– W pewnych sprawach może tak. – Ano, nie rób ze mnie bohatera.
Stać mnie na dobroczynność.
– Lubię filantropijnego Christiana – wyznaje szeptem.
– Tylko jego?
– Och, lubię też megalomańskiego Christiana i tego, który rządzi,
Christiana znającego się na seksie, perwersyjnego Christiana,
romantycznego Christiana, nieśmiałego Christiana. Lista nie ma
końca.
– To całkiem sporo Christianów.
– Powiedziałabym, że co najmniej pięćdziesięciu.
Wybucham śmiechem.
– Pięćdziesiąt twarzy.
Siadam wygodnie, przekręcam jej głowę i całuję ją namiętnie.
– Dobrze więc, pani lustro dla moich twarzy, chodźmy zobaczyć, jak
się czuje twój tato.
– Okej.
Doktor Sluder ma dobre wiadomości. Obrzęk ustępuje, więc
postanowiła zacząć wybudzać go ze śpiączki następnego ranka.
– Z zadowoleniem obserwuję postępy pani ojca. Pokonał długą
drogę od wczoraj. Rekonwalescencja przebiega pomyślnie. Wszystko
dobrze, pani Grey.
– Dziękuję, pani doktor. – Oczy Any lśnią radością.
Biorę ją za rękę.
– Chodźmy coś zjeść.

– WYBIERZEMY SIĘ NA przejażdżkę? – pyta, wkładając kluczyk do


stacyjki.
– Oczywiście. Dziś są twoje urodziny, będziemy robić, co tylko
zechcesz. – Na chwilę moje myśli wracają do parkingu w Seattle, na
którym nienasycona Ana wzięła sprawy w swoje ręce.
Wpatruje się we mnie. Jej oczy ciemnieją.
– Co tylko zechcę? – pyta ochrypłym głosem.
– Tak – potwierdzam.
– W takim razie chcę się przejechać – odpowiada uwodzicielsko.
– Jedź zatem, maleńka. – Śmiejemy się do siebie jak wariaci, a ja
ledwo powstrzymuję chęć, żeby się na nią rzucić.
Zachowuj się, Grey.
Ana wyprowadza auto z parkingu i ze stateczną prędkością, która
nie podnosi mi ciśnienia, kieruje się w stronę I-5. Tam wciska gaz do
dechy, wbijając nas w fotele. Cholera! Uśpiła moją czujność i przez
chwilę poczułem się bezpiecznie.
– Ana! Wolniej, maleńka! – ostrzegam.
Zdejmuje nogę z gazu. Przejeżdżamy przez most. Na szczęście ruch
jest niewielki. Patrzę w dół na rzekę Willamette, myśląc o wszystkich
spacerach, które odbyłem wzdłuż jej brzegów podczas polowania na
pannę Anastasię Steele.
A teraz jedziemy nad tą rzeką i ona jest panią Anastasią Grey.
– Masz jakieś plany na lunch? – pyta.
– Nie. Jesteś głodna? – Słyszę nadzieję w swoim głosie.
– Tak.
– Dokąd chcesz pojechać? To twój dzień, Ano.
– Znam miejsce, które będzie w sam raz.
Zawraca, przejeżdża z powrotem przez most i dalej do centrum
Portlandu. W końcu parkuje przed restauracją, do której poszliśmy po
wystawie zdjęć Joségo Rodrigueza. Tamtego dnia ją odzyskałem.
– Przez moment myślałem, że zabierzesz mnie do tego okropnego
baru, z którego dzwoniłaś do mnie po pijaku – drażnię się z nią.
– Po co miałabym to robić?
– Żeby sprawdzić, jak się trzymają azalie. – Zerkam na nią kątem
oka. Czerwieni się.
Tak, maleńka. Zwymiotowałaś na moje stopy.
– Nie przypominaj mi o tym. Zresztą mimo to wziąłeś mnie
w pokoju hotelowym. – Uśmiechając się z wyższością, podnosi głowę
w ten swój uparty i zarazem triumfalny sposób.
– Najlepsza decyzja w całym moim życiu.
– Żebyś wiedział. – Pochyla się, żeby mnie pocałować.
– Myślisz, że ten wyniosły dupek nadal podaje do stołu? – pytam.
– Wyniosły? Zdawało mi się, że był w porządku.
– Próbował ci zaimponować.
– Cóż, udało mu się.
Zdecydowanie zbyt łatwo ci zaimponować, Ano.
– To co, pójdziemy sprawdzić?
– Pani pierwsza, pani Grey.

ŚCISKAM PALCAMI GRZBIET nosa. Od kilku godzin siedzę w poczekalni


przed oddziałem intensywnej opieki medycznej, czytając różne
dokumenty związane z pracą. Ana jest przy łóżku Raya, odkąd
wróciliśmy z lunchu. Gdy ostatnio sprawdzałem, coś mu czytała.
Okazuje mu wiele troski. Musiał być wspaniałym ojcem, skoro tak
bardzo się do niego przywiązała.
Przeczytałem projekt umowy i list intencyjny w sprawie kupna
stoczni. Nasunęło mi się kilka pytań, które przesłałem Ros. Nie
podpiszę niczego, dopóki z nią nie porozmawiam, ale to może
poczekać do poniedziałku, a nawet dłużej.
Wibruje mój telefon. Dzwoni Taylor z informacją, że przywiózł do
Heathmana matkę Any i jej męża. Zerkam na zegarek: chwila po
piątej. Carla musi się dowiedzieć o Rayu, nie mogę tego dłużej
odkładać. Z ociąganiem dzwonię do hotelu i proszę o połączenie
z pokojem państwa Adamsów.
Nie cieszę się na tę rozmowę.
– Halo? – Odbiera Carla.
Biorę głęboki wdech.
– Carlo, mówi Christian.
– Christian! – wykrzykuje radośnie. – Lot był bardzo przyjemny,
bardzo ci dziękuję.
– Cieszę się, że podróż upłynęła wam przyjemnie. Niestety mam złe
wiadomości.
– O nie! Coś się stało z Aną?
– Anie nic nie jest. Chodzi o Raya. Miał wypadek samochodowy
i leży w szpitalu w Portlandzie. Dlatego spotykamy się tutaj, a nie
w Seattle. Jego stan się poprawia. Co prawda jest jeszcze w śpiączce
farmakologicznej, ale jutro rano powinien już z niej wyjść.
– O nie! – szepcze. – Jak Ana przyjęła tę wiadomość?
– Jakoś się trzyma. A ponieważ lekarze są optymistycznie
nastawieni, postanowiłem jednak uczcić jej urodziny.
– Tak, oczywiście. Słusznie.
– Uznałem, że powinnaś się dowiedzieć, zanim się spotkamy, ale
chcę zachować wasz przyjazd w tajemnicy, żeby nie psuć Anie
niespodzianki.
– Tak, pewnie – przytakuje. – Specjalnie nie dzwonię ani nie
wysyłam wiadomości do Any.
– Dziękuję za to. I przykro mi, że przekazuję złą wiadomość. Musi
być dla ciebie trudna.
– Nie przepraszaj, Christianie. Dziękuję, że mi mówisz. Ray jest mi
bliski.
– Zobaczymy się niebawem.
– Tak, już wieczorem. Do zobaczenia zatem. – Rozłącza się.
Czas wracać do hotelu. Pakuję laptop, wstaję i przeciągam się. To
nie są najwygodniejsze krzesła.
Ana nadal czyta Rayowi coś ze swojego telefonu. Przez chwilę ją
obserwuję: od czasu do czasu gładzi jego rękę i zerka na niego
kochającym, jasnym wzrokiem.
Zauważa mnie, gdy wchodzi siostra Kellie.
– Czas jechać, Ano – oznajmiam łagodnie.
Mocniej ściska rękę Raya, wyraźnie pokazując, że nie chce go
zostawić.
– Muszę cię nakarmić. Chodź. Już późno – nalegam.
– Muszę teraz umyć pana Steele’a – stwierdza pielęgniarka.
– No dobrze – godzi się Ana. – Wrócimy jutro rano.
Pochyla się i całuje Raya w policzek.

JEST MILCZĄCA I ZAMYŚLONA, gdy idziemy przez parking.


– Chcesz, żebym prowadził? – pytam.
Odwraca do mnie twarz.
– Nie, wszystko w porządku – mówi i otwiera drzwi od strony
kierowcy.
Dzielna dziewczyna!
Uśmiecham się szeroko i siadam obok niej.

W WINDZIE ZNÓW MILKNIE. Myślami jest z Rayem, nie mam co do tego


żadnych wątpliwości. Obejmuję ją, oferując jedyne pocieszenie, jakie
teraz mogę jej dać.
Siebie. I ciepło swojego ciała.
Trzymam ją blisko przez całą drogę na górę.
– Pomyślałem, że kolację zjemy na dole. W prywatnej sali. –
Otwieram drzwi do naszego apartamentu i wprowadzam ją do środka.
– Naprawdę? Chcesz skończyć to, co zacząłeś kilka miesięcy
temu? – Ana unosi jedną brew.
– Jeśli się pani poszczęści, pani Grey.
Śmieje się.
– Christianie, ale nie mam żadnej eleganckiej kreacji.
Kobieto małej wiary!
W sypialni otwieram drzwi szafy. Za nimi, dokładnie tak, jak
powiedział Taylor, wisi pokrowiec na sukienkę.
– Taylor? – pyta Ana zaskoczona.
– Christian – odpowiadam trochę zasmucony, że mnie pominęła.
W jej śmiechu słyszę pobłażliwość, która czasem się w nim pojawia.
Ana otwiera pokrowiec i wyjmuje sukienkę. Wstrzymuje oddech,
podnosząc ją do światła.
– Jest cudowna – mówi. – Dziękuję. Żeby tylko była na mnie dobra.
– Oczywiście, że będzie dobra. – Mam nadzieję. – A tutaj… – Z głębi
szafy wyjmuję pudełko. – …Buty do kompletu.
Wyzywające szpilki na kurewsko wysokim obcasie. Moje ulubione.
– Jak zawsze pomyślałeś o wszystkim. Dziękuję. – Całuje mnie,
zostawiając na moich wargach niewinne, słodkie cmoknięcie. Posyłam
jej pełen zadowolenia uśmiech.
– Taki już jestem.
Wręczam jej drugą, cieniutką torbę z logo Nordstrom, która waży
tak niewiele, że wydaje się pusta. Ana szpera w niej przez chwilę, aż
znajduje czarną koronkową bieliznę. Podnoszę jej podbródek
i delikatnie całuję ją w usta.
– Nie mogę się doczekać, kiedy ją z ciebie zdejmę.
– Ja też nie – szepcze, a jej słowa budzą mój członek.
Nie teraz, Grey.
– Przygotować ci kąpiel? – pytam.
– Tak, proszę.

PODCZAS GDY ANA moczy się w wannie, kontaktuję się z obsługą


hotelu, żeby sprawdzić, czy to, co zleciła Andrea, jest już gotowe.
Oczywiście pomyślała o wszystkim, łącznie z dekoracjami.
Daj tej kobiecie podwyżkę, Grey!
Muszę czekać na Anę, otwieram więc swój laptop, znajduję
zestawienie zysków i strat Geolumary i poświęcam kilka minut na
lekturę.
Hm… Sprzedaż mogliby mieć lepszą, ale depozyty gotówkowe
wyglądają przyzwoicie, zwłaszcza jak na w miarę nową firmę, tylko że
przy dużych wydatkach zyski nie są tak wysokie, jak bym oczekiwał.
Ale możemy je podnieść. Robię kilka notatek wskazujących możliwe
działania, potem jednak dźwięk suszarki do włosów odrywa mnie od
arkusza kalkulacyjnego. Straciłem rachubę czasu.
Przechodzę do sypialni, gdzie czyściutka Ana siedzi na krawędzi
łóżka owinięta w ręcznik i suszy włosy.
Wskazuję na krzesło przy toaletce, gestem składając propozycję.
– Chcesz wysuszyć moje włosy? – Wyraźnie słyszę niedowierzanie
w jej głosie.
Ano, to nie jest moje pierwsze rodeo.
Sądzę jednak, że nie chciałaby usłyszeć, że suszyłem włosy swoim
uległym w nagrodę za dobre zachowanie.
– Chodź – zachęcam.
Sadowi się na krześle, rzucając mi w lustrze zdziwione spojrzenie,
ale gdy zaczynam szczotkować jej włosy, poddaje się moim dłoniom.
To absorbujące zajęcie i szybko zatracam się w rozplątywaniu
kosmyków, które następnie suszę. Cofa to moje myśli znacznie dalej,
niżbym chciał je posyłać.
Do małego, zaniedbanego pokoiku w slumsach Detroit.
Natychmiast odrzucam to wspomnienie.
– Zdaje się, że masz w tym wprawę. – Ana przerywa moją zadumę,
a ja uśmiecham się do niej w lustrze, ale nic nie mówię.
Nie chcesz wiedzieć, Ano.
Gdy kończę, jej włosy są miękkie, puszyste i odbijają światło lampki
na toaletce.
Piękne.
– Dziękuję – mówi.
Potrząsa głową, pozwalając, żeby kaskada spłynęła na plecy.
Przelotnie całuję ją w odsłonięte ramię i zapowiadam, że wezmę
szybki prysznic. Uśmiecha się, ale dostrzegam jej smutek i zaczynam
się zastanawiać, czy podjąłem właściwą decyzję w sprawie
dzisiejszego przyjęcia.
Cholera.
Wątpliwości nie znikają, gdy wchodzę pod strumień gorącej wody.
Nękają mnie tak bardzo, że zaczynam się modlić do Boga.
Niech Ray wyzdrowieje.
Boże, proszę.

GDY WYCHODZĘ Z ŁAZIENKI, Ana już na mnie czeka. Wygląda


olśniewająco. Sukienka doskonale podkreśla jej wspaniałe ciało. Na
nadgarstku połyskuje nowa bransoleta. Ana robi szybki obrót i staje
tyłem, żebym zapiął suwak.
– Wyglądasz tak cudownie, jak powinnaś w swoje urodziny.
Staje przodem do mnie i dotyka dłońmi mojego nagiego torsu.
– Ty też.
Zerka na mnie spod długich rzęs w taki sposób, że krew we mnie
kipi.
Ano.
– Lepiej się ubiorę, zanim zmienię zdanie w sprawie kolacji i zacznę
rozpinać tę sukienkę.
– Dobrze ją pan wybrał, panie Grey.
– A pani dobrze w niej wygląda, pani Grey.

MIA WYSYŁA MI wiadomość, że wszyscy już czekają na miejscu. Biorę


Anę za rękę, wyprowadzam z windy na półpiętrze. Mam nadzieję, że
lubi niespodzianki. Kierujemy się w stronę prywatnych sal
restauracyjnych. Zdaje się, że moja zachwycająca żona nie zwraca
uwagi na pełne podziwu spojrzenia, które przyciąga. Na końcu
korytarza zatrzymuję się na krótką chwilę, po czym otwieram drzwi.
Kiedy wchodzimy do środka, rozlega się gromki okrzyk:
„Niespodzianka!”.
Nasza rodzina i przyjaciele – mama, ojciec, Kate, Elliot, jeden
i drugi José, Mia, Ethan, Bob i Carla – unoszą kieliszki, stojąc ramię
w ramię naprzeciwko nas. Ana odwraca się do mnie zdumiona.
Uśmiecham się szeroko, mocniej ściskam w dłoni jej rękę szczęśliwy,
że wszystko się udało tak zgrać. Carla podchodzi i bierze Anę
w ramiona.
– Kochanie, wyglądasz przepięknie. Wszystkiego najlepszego
z okazji urodzin.
– Mamo! – Ana szlocha, trochę z radości, a trochę ze smutku.
Wycofuję się, żeby dać im trochę prywatności, i przechodzę do
naszych gości.
Wszystkich witam z przyjemnością, nawet Joségo. On i jego ojciec
wyglądają lepiej niż wczoraj, są wypoczęci. Elliot i Ethan zachwycają
się „Charliem Tango”, Mia i Kate hotelem Heathman.
– Przyleciałam twoim helikopterem. Dziękuję. – Mia mnie
obejmuje.
Pytam, jak nowa praca.
– Na razie wszystko dobrze. – Uśmiecha się. – Moja kolej iść do
Any – rzuca i podbiega do mojej żony.
– Dziękuję za to wszystko, Christianie – mówi Kate. – Jestem
pewna, że Ana też jest ci wdzięczna.
– Taką mam nadzieję.
Gdy wracam do Any, Elliot trzyma ją w ramionach. Biorę ją za rękę
i przyciągam do siebie.
– Dość obściskiwania mojej żony. Idź się przytulić do swojej
narzeczonej – mówię bez urazy.
Elliot puszcza oko do Kate.
Kelner przynosi Anie i mnie kieliszki z różowym szampanem,
naszym ulubionym. Oczywiście grande année. Odkasłuję i gdy goście
przenoszą uwagę na mnie, gwar cichnie.
– To byłby idealny dzień, gdyby Ray mógł świętować tu z nami. Ale
znajduje się niedaleko stąd i czuje się coraz lepiej. Z całą pewnością
chciałby, żebyś się dziś dobrze bawiła, Ano. Wszystkim wam dziękuję,
że przyjechaliście tu w dzień urodzin mojej cudownej żony,
pierwszych z wielu jej urodzin, jakie spędzimy razem. Wszystkiego
najlepszego. – Podnoszę kieliszek wśród wiwatów gości, a do oczu
Any napływają łzy.
Och, maleńka.
Całuję ją w skroń. Zrobiłbym wszystko, żeby złagodzić jej ból.
– Dobra niespodzianka? – pytam, dopiero teraz czując
zdenerwowanie.
– Bardzo dobra niespodzianka. Dziękuję, mój ukochany
mężczyzno. – Podnosi głowę, zbliżając wargi do moich, a ja daję jej
niewinnego całusa odpowiedniego dla oczu rodziny.
Podczas kolacji Ana zachowuje się nieswojo, jest przygaszona, ale
rozumiem ją – martwi się o swojego ojca. Śledzi prowadzone
rozmowy, śmieje się w odpowiednich momentach, dlatego myślę, że
radość bliskich podnosi ją na duchu, ale głęboko w sercu cierpi: jest
blada, przygryza wargę, a od czasu do czasu ma nieobecne spojrzenie,
jakby pogrążała się w czarnych myślach.
Widzę jej ból i nic nie mogę zrobić, żeby go ukoić.
To frustrujące.
Prawie nic nie je, tylko dłubie w talerzu, ale nie zwracam jej uwagi.
Cieszę się, że zjadła obfity lunch.
Elliot i José są w świetnej formie. Nie miałem pojęcia, że ten
fotograf ma taki cięty dowcip. Kate też zauważyła, w jakim stanie jest
Ana, i troszczy się o nią. Rozmawiają o czymś ściszonym głosem
i w pewnym momencie zaczynają się śmiać. Ana chwali się swoją
nową bransoletką i Kate ogląda ją z uznaniem. Moje odczucia
w stosunku do Kavanagh jeszcze bardziej topnieją.
Spraw, żeby moja żona się śmiała. Ona teraz bardzo tego potrzebuje.
Wreszcie kelnerzy wnoszą wspaniały tort czekoladowy
z dwudziestoma dwiema płonącymi świecami. Elliot z werwą intonuje
Sto lat i wszyscy do niego dołączamy. Uśmiech Any jest smutny.
– Pomyśl życzenie – szepczę do niej.
Mruży oczy jak mała dziewczynka, po czym gasi wszystkie świece
jednym dmuchnięciem. Patrzy na mnie z niepokojem. Wiem, że myśli
o Rayu.
– On wyzdrowieje, Ano – zapewniam ją. – Tylko daj mu czas.

POŻEGNAWSZY SIĘ ZE wszystkimi gośćmi, powoli wracamy do naszego


apartamentu. Myślę, że wieczór się udał. Ana wydaje się bardziej
zadowolona, a ja jestem zaskoczony, że w tych okolicznościach nawet
nieźle odnalazła się w towarzystwie. Zamykam za nami drzwi
i opieram się o nie plecami. Ana staje twarzą do mnie.
– Nareszcie sami – mruczę.
Musi być bardzo zmęczona.
Podchodzi bliżej i przesuwa palcami po klapach mojej marynarki.
– Dziękuję ci za cudowne urodziny. Jesteś troskliwym, dobrym
i szczodrym mężem.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Skoro mowa o twojej przyjemności, to może o nią zadbajmy –
szepcze, podnosząc usta do moich.
NIEDZIELA, 11 WRZEŚNIA 2011

A na leży zwinięta na kanapie w naszym apartamencie, czytając


manuskrypt, który wydrukowała już tu, w hotelu. Jest spokojna
i skupiona, między jej brwiami tworzy się to małe v, gdy zapełnia
margines niebieskimi hieroglifami. Od czasu do czasu zagryza swoją
pełną dolną wargę, a ja nie wiem, czy to skutek krytycznej oceny
tekstu, czy zatracenia się w narracji, ale moje ciało reaguje jak zawsze.
Chcę ugryźć tę wargę.
Uśmiechając się do siebie, myślę o swojej dzisiejszej pobudce. Ana
staje się coraz aktywniejsza, gdy chodzi o seks, ale jako beneficjent jej
namiętności nie narzekam. Myślę, że spotkanie z najbliższymi w tej
trudnej sytuacji miało dla niej działanie terapeutyczne.
To w ogóle był poranek pełen emocji. Po śniadaniu w towarzystwie
rodziny i przyjaciół pożegnaliśmy się ze wszystkimi oprócz Carli
i Boba. Moi rodzice wrócili samochodem do Seattle, a Elliot, Mia, Kate
i Ethan – „Charliem Tango” pilotowanym przez Stephana. Ryan, który
nadal jest w Seattle, odbierze ich z Boeing Field.
Gdy wszyscy się rozjechali, Carla, Ana i ja odwiedziliśmy Raya.
Ściśle rzecz biorąc, odwiedziły go Carla i Ana, bo ja postanowiłem dać
im trochę prywatności i zostać w poczekalni, dopóki nie nadejdzie
czas, żeby odwieźć Carlę i Boba na lotnisko. Przekazaliśmy ich
w bezpieczne ręce Beighley i jej drugiego pilota, którzy czekali już
w gulfstreamie. Ana ze łzami w oczach pożegnała się z matką i tak oto
znów siedzimy w naszym apartamencie, odpoczywając po lekkim
lunchu. Myślę, że Ana czyta, żeby nie myśleć o Rayu.
Chciałbym już wrócić do domu.
Ale to będzie zależało od stanu zdrowia Raya.
Mam nadzieję, że niebawem się obudzi, a wtedy zaczniemy
planować przewiezienie go do Seattle i nasz powrót do Escali. Lecz nie
mówię o tym Anie, bo nie chcę dawać jej kolejnego powodu do
zmartwień.
Na razie mam dość czytania, dla zabicia czasu zacząłem więc robić
kompilację zdjęć swojej żony, którą wykorzystam jako wygaszacz
ekranu w laptopie i telefonie komórkowym. Mam mnóstwo fotografii
z naszej podróży poślubnej i na wszystkich Ana wygląda olśniewająco.
Jestem zachwycony, że udało mi się uchwycić ją w tylu różnych
nastrojach: roześmianą, zamyśloną, nadąsaną, odprężoną, szczęśliwą,
a nawet zagniewaną. Te ostatnie ujęcia wywołują mój szeroki
uśmiech.
Pamiętam, jakim szokiem był dla mnie jej portret, wielki i piękny,
na wystawie Joségo Rodrigueza. I rozmowa, którą odbyliśmy później.
Chcę, żebyś była tak odprężona ze mną.
Znów na nią zerkam. Właśnie taka jest: zrelaksowana, pochłonięta
pracą.
Misja wykonana, Grey.
Pozostałe zdjęcia powiesimy w naszym nowym domu, może też
jedno trafi do mojego gabinetu w Escali.
Odrywa wzrok od tekstu.
– Co?
Przykładam palec do ust i kręcę głową.
– Nic. Jak książka?
– To thriller polityczny rozgrywający się w dystopijnej,
surrealistycznej przyszłości.
– Brzmi ciekawie.
– Bo jest ciekawy. Początkujący pisarz z Seattle swobodnie
nawiązuje do Piekła Dantego. Nazywa się Boyce Fox. – Jej oczy lśnią
od ekscytacji spowodowanej lekturą dobrej książki.
– Nie mogę się doczekać, kiedy ją przeczytam.
Uśmiecha się i znów skupia się na tekście.
Z uśmiechem wracam do pracy nad swoim kolażem.

TROCHĘ PÓŹNIEJ ANA podnosi się i podchodzi do mnie pełna nadziei.


– Możemy wrócić do szpitala?
– Oczywiście, że tak. – Zamykam laptop zadowolony z kompilacji
zdjęć pani Anastasii Grey.
– Poprowadzisz? – pyta.
– Pewnie.
Taylor pojechał z wizytą do córki, a Sawyerowi dałem dzień wolny.
– Po drodze chcę kupić najnowszy numer „The Oregonian”, żeby
przeczytać tacie wiadomości sportowe.
– Dobry pomysł. Jestem pewien, że w recepcji będą mieli. Chodźmy.
Biorę marynarkę, laptop i ruszamy.

RAY LEŻY SPOKOJNIE na łóżku szpitalnym. Śpi. Ana i ja potrzebujemy


kilku sekund, żeby sobie uświadomić, że nie jest już podłączony do
respiratora. Zniknął monotonny, regularnie odmierzany świst
powietrza, który towarzyszył mu bez przerwy. Oddycha samodzielnie.
Ana przyjmuje to z wielką ulgą. Delikatnie, z bezgraniczną czułością
gładzi pokryty zarostem policzek ojca i chusteczką wyciera ściekającą
z jego ust ślinę.
Odwracam wzrok.
Czuję się jak intruz. Ten niemy wyraz miłości córki do ojca jest
sceną zbyt intymną, żebym miał ją oglądać. Wiem, że Ray byłby
zażenowany, gdyby się dowiedział, że widziałem go w takim stanie.
Wycofuję się i wyruszam na poszukiwanie któregoś z lekarzy, żeby
usłyszeć najnowsze informacje. W dyżurce pielęgniarek zastaję siostrę
Kellie z jej koleżanką Liz.
– Doktor Sluder operuje. – Kelly sięga po słuchawkę. – Ale niedługo
powinna skończyć. Mam jej wysłać wiadomość na pager?
– Nie, dziękuję, nie trzeba.
Zostawiam obydwie pielęgniarki i udaję się do aż za dobrze mi
znanej poczekalni. Znów jestem tu sam. Osuwam się na jedno
z krzeseł, sięgam po laptop i otwieram najnowszą wersję kompilacji
zdjęć Any. Po namyśle postanawiam dodać kilka zrobionych podczas
naszego ślubu.
Tak mnie to pochłania, że odrywam się od komputera, dopiero gdy
do poczekalni wbiega moja żona. Jej oczy są czerwone od płaczu, ale
nie posiada się z radości.
– Obudził się! – wykrzykuje.
Bogu dzięki. Nareszcie.
Odkładam komputer i wstaję, żeby ją przytulić.
– Jak się czuje?
Ana przytula się do mnie z zamkniętymi oczami, oplatając ramiona
wokół mojego torsu.
– Mówi. Chce mu się pić i jest oszołomiony. Nie pamięta wypadku.
– To zrozumiałe. Skoro się wybudził, możemy go przenieść do
Seattle. Wrócimy do domu i tam będzie miała na niego oko moja
mama.
– Nie wiem, czy stan jego zdrowia pozwala na transport.
– Porozmawiam z doktor Sluder. Zobaczymy, co powie.
– Tęsknisz za domem? – Patrzy na mnie.
– Tak. – Nawet bardzo.
– Okej. – Uśmiecha się i razem wracamy do sali.
Raya zastajemy siedzącego na łóżku. Wygląda, jakby był
zszokowany. I szczerze zakłopotany moją obecnością.
– Dobrze widzieć, że do nas wróciłeś, Ray.
– Dziękuję, Christianie – bąka. – Tylko narobiłem wam kłopotu, bo
musieliście tu przyjechać.
– To żaden kłopot, tato. Jak moglibyśmy być gdzie indziej? –
zapewnia go Ana.
Dołącza do nas doktor Sluder, pełna zapału do pracy.
– Panie Steele, witamy z powrotem – mówi.

– NIE PRZESTAJESZ SIĘ śmiać. – Wsuwam kosmyk włosów Any za jej


ucho, gdy parkuje swoje nowe auto przed hotelem.
– Bardzo mi ulżyło. I jestem szczęśliwa. – Posyła mi uśmiech.
– To dobrze. – Wychodzimy z samochodu i Ana wręcza kluczyki
boyowi hotelowemu.
Ściemnia się już i robi się chłodniej. Ana drży, obejmuję ją więc
ramieniem i wchodzimy do hotelu. Z holu zerkam na Bar Marmurowy.
– Może powinnyśmy to uczcić?
– Uczcić? – Marszczy brwi.
– Twojego tatę.
Chichocze.
– Ach, jego.
– Brakowało mi tego dźwięku. – Całuję jej włosy.
– A nie moglibyśmy zjeść czegoś w pokoju? No wiesz, taki spokojny
wieczór jak w domu.
– Pewnie. Chodź.
Biorę ją za rękę i idziemy w stronę wind.
ANA WRĘCZ POŻERA kolację.
– To było pyszne. – Odsuwa od siebie talerz. – Z całą pewnością
wiedzą tutaj, jak przygotować tartę Tatin.
Widzę, że tak, Ano.
– Nie zjadłaś tyle, odkąd tu jesteśmy.
– Byłam głodna.
Siada wygodnie, syta, a ja patrzę na nią z najwyższą przyjemnością.
Jest świeża i czysta po kąpieli, którą wzięliśmy wcześniej, i ma na
sobie tylko majtki i mój T-shirt. Podziwiam jej oczy i uśmiech, i włosy
związane w koński ogon, i nogi. Zwłaszcza nogi.
Sięgam po kieliszek i wypijam łyk wina.
– Co chciałabyś teraz robić? – Ton mojego głosu jest łagodny i mam
nadzieję, uwodzicielski. W tle słychać pogodną muzykę z mojego
iPoda. Wiem, co ja chcę robić, ale ona ma za sobą pełen emocji dzień.
– A co ty chcesz robić?
Czy to podchwytliwe pytanie?
Z rozbawieniem unoszę brwi.
– To co zawsze.
– Czyli?
– Niech pani nie będzie taka wstydliwa, pani Grey.
Zaciska wargi w tym swoim tajemniczym uśmiechu, sięga nad
stołem do mojej ręki i odwraca ją. W wielkim skupieniu przesuwa
swoim palcem wskazującym po mojej dłoni, która reaguje
mrowieniem.
– Chciałabym, żebyś mnie dotknął tym. – Jej głos zniża się do
prowokującego szeptu, po czym przesuwa opuszką wzdłuż mojego
palca wskazującego.
Jej dotyk rozchodzi się po moim ciele. Wszędzie.
Kurwa.
Kręcę się na krześle.
– Tylko tym?
– Może jeszcze tym. – Rysuje linię na moim środkowym palcu, po
czym wraca do wnętrza dłoni. – I tym. – Dotyka mojej obrączki
ślubnej. – Tak, z całą pewnością. – Zatrzymuje palec i przyciska
platynowe kółko. – To jest bardzo sexy.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że tak. Mówi: „Ten mężczyzna jest mój”.
Cholera. Mój członek zrobił się twardy.
Tak, Ano. Twój.
Paznokciem obrysowuje małe zgrubienie powstałe w miejscu,
w którym krawędź obrączki ociera się o skórę dłoni, patrząc mi przy
tym w oczy. Jej źrenice się rozszerzają: czarny okrąg na lśniącym
błękicie.
Jest urzekająca.
Pochylam się do przodu i ujmuję jej podbródek.
– Pani Grey, czy pani mnie uwodzi?
– Taką mam nadzieję.
– Anastasio, z całą pewnością ci się udało. – Jak zawsze. – Chodź
tutaj. – Sadzam ją sobie na kolanach. – Nie lubię, gdy coś ogranicza
mi dostęp do ciebie. – Żeby tego dowieść, przesuwam ręką po jej
nagim udzie w kierunku pośladka, po czym drugą ręką przytrzymuję
jej kark, przechylam jej głowę do tyłu i całuję ją. Namiętnie,
eksplorując jej usta i napawając się dotykiem jej języka. Czuję, jak jej
palce zaplatają się na moich włosach.
Smakuje jabłkami i Aną.
Z nutą najlepszego chablis.
Kombinacja stymulująca w każdym sensie. Obydwoje ciężko
dyszymy, gdy się od niej odrywam.
– Chodźmy do łóżka – szepczę z ustami przy jej wargach.
– Do łóżka? – pyta drwiąco.
Och!
Siadam prosto i ciągnę ją za włosy, żeby patrzyła mi prosto w oczy.
– Gdzie więc pani woli, pani Grey?
Wzrusza ramionami. Nonszalancko. Wyzywająco.
– Zaskocz mnie.
– Jesteś dziś zadziorna. – Pocieram nosem o jej nos, układając
w myślach listę możliwości.
– Może trzeba mnie związać?
– Może tak. Na starość robisz się bardzo apodyktyczna.
– Co z tym zrobisz? – Prostuje się, jak to ona, gdy zamierza
walczyć.
Och, Ano.
– Wiem, co chciałbym z tym zrobić. Jeśli tylko będziesz miała na to
ochotę.
– Panie Grey, obchodzi się pan ze mną wyjątkowo delikatnie
w ostatnich dniach. A przecież nie jestem ze szkła.
– Nie lubisz delikatnie?
– Z tobą oczywiście tak. No, ale wiesz… to różnorodność dodaje
życiu pikanterii. – Trzepocze rzęsami.
– Masz ochotę na coś mniej delikatnego?
– Na afirmację życia.
Wow.
– Afirmację życia? – Zaskoczony gapię się na nią, a w mojej głowie
powstają najróżniejsze scenariusze seksualne. Ana potwierdza
skinieniem głowy, patrząc mi prosto w oczy i przygryzając dolną
wargę.
Robi to specjalnie.
Prowokuje mnie.
Chce afirmacji życia? Chętnie spełnię jej życzenie.
– Nie gryź wargi. – Ściskam ją mocniej i wstaję z krzesła, trzymając
ją przy sobie.
Wydaje stłumiony okrzyk i chwyta mnie za ramiona. Niosę ją na
najbardziej oddaloną od nas kanapę.
Mam plan. Chcę zobaczyć, jak głęboko sięga jej nowo odkryta
seksualna pewność siebie.
I chcę oglądać.
– Zaczekaj na mnie. Nie ruszaj się stąd.
Odwraca głowę, śledząc mnie wzrokiem, gdy idę do łazienki.
Rozglądam się i przypominam sobie jeden z prezentów, który
otworzyła tego ranka przy śniadaniu: wyszukane przybory toaletowe
od Kate. W małym pudełku odnajduję buteleczkę z perfumowanym
olejkiem nawilżającym o zapachu ciemnego bursztynu i drzewa
sandałowego.
Idealnie. Wsuwam ją do tylnej kieszeni dżinsów, po czym wysuwam
paski ze szlafroków i chwytam jeden z ręczników kąpielowych.
Wracam do salonu i z satysfakcją stwierdzam, że Ana została na
kanapie.
Posłuszeństwo! Nareszcie!
Nie widzi mnie, bo podchodzę od tyłu, ani nie słyszy, ponieważ
jestem boso. Gwałtownie łapie powietrze, gdy pochylam się nad nią
i sięgam do rąbka T-shirtu.
– Myślę, że się bez tego obejdziemy. – Ściągam koszulkę i rzucam
na podłogę, podziwiając przy tym, jak pięknie jej sutki reagują na
ocierający się o nie materiał i niższą temperaturę w pokoju. Łapię ją
za włosy, odchylam jej głowę do tyłu i krótkim pocałunkiem
podkreślam swoje prawo do jej ust.
– Wstań – mruczę z wargami przy jej ciele.
Robi, co każę, i staje naga, jeśli nie liczyć majtek. Kładę ręcznik na
kanapie, żeby uchronić obicie przed plamami z olejku lub
czegokolwiek innego.
– Zdejmij majtki! – Patrzę prosto na nią.
Przełyka ślinę, ale z oczami utkwionymi w moich wykonuje
polecenie bez żadnego wahania.
Podoba mi się taka wersja Any.
– Usiądź.
Reaguje od razu, a ja sięgam po koński ogon i przesuwam między
palcami jej miękkie włosy. Po chwili ciągnę mocniej, odchylając jej
głowę do tyłu, i staję nad nią.
– Powiesz mi, żebym przestał, jeśli sprawy zajdą za daleko, tak?
Twierdząco odpowiada skinieniem głowy.
Cholera, Ano.
– Powiedz to.
– Tak – mówi, a jej głos jest ostrzejszy i bardziej chropawy, co
zdradza podniecenie.
Uśmiecham się i pilnuję, żeby mój głos był niski.
– Dobrze, pani Grey. Skoro odczuwa pani taką potrzebę, to
zamierzam panią związać. – Nie bez powodu wybrałem akurat tę
kanapę, jedyną z ozdobnymi gałkami przy poręczach. – Ugnij nogi
w kolanach. I usiądź wyżej. – Znów bez wahania wykonuje polecenie.
Biorę pasek od jednego ze szlafroków, owijam go wokół jej lewego uda
i związuję nad jej kolanem.
– To od płaszczy kąpielowych? – pyta Ana.
– Improwizuję. – Drugi koniec paska przywiązuję do gałki z tyłu
lewej poręczy. – Nie ruszaj się. – Robię to samo z prawą nogą, tę
jednak przywiązuję do poręczy po prawej stronie.
Ana leży z szeroko rozstawionymi nogami i rękami wzdłuż tułowia,
ukazując wszystko, co ma do zaoferowania.
– Wygodnie ci? – pytam, upajając się z góry tym widokiem.
Odpowiada skinieniem głowy i patrzy na mnie delikatna, słodka
i bezbronna. Moja.
Schylam się, żeby ją pocałować.
– Nie masz pojęcia, jak teraz wyglądasz. – Pocieram nosem o jej
nos, walcząc z niecierpliwością, która nie pozwala mi czekać na to, co
ma nastąpić. – Chyba zmienię muzykę. – Powoli podchodzę do iPoda.
Przeglądam listę wykonawców. Wybieram utwór. Zapętlam
odtwarzanie.
Sweet About Me. Doskonale.
Gdy rozlega się słodki, zmysłowy głos Gabrielli Cilmi, odwracam się
i patrząc prosto w oczy swojej skrępowanej, nagiej żonie, podchodzę
i siadam obok niej. Ani na chwilę nie odrywa ode mnie wzroku, gdy
klękam przed nią, żeby czcić jej ołtarz.
Robi wdech, lekko rozchylając wargi.
Och. Ano. Zobaczmy, jak bardzo wzrosło twoje zaufanie.
Wiem, jak się teraz czuje.
– Odsłonięta? Bezbronna?
Oblizuje wargi i odpowiada potakującym skinieniem głowy.
– To dobrze – szepczę.
Mam coś dla ciebie, maleńka.
– Wyciągnij ręce. – Z tylnej kieszeni spodni wyjmuję małą
buteleczkę olejku. Ana wyciąga złożone dłonie, a ja rozlewam na nie
płyn. Zapach jest ciężki, ale nie nieprzyjemny. – Rozetrzyj to na
dłoniach.
Wije się na kanapie.
Nic ci to nie da.
– Nie wierć się – ostrzegam.
Ana nieruchomieje.
– Teraz, Anastasio, zaczniesz się dotykać.
Mruga, najwyraźniej zaskoczona.
– Zacznij od szyi, potem przesuwaj ręce w dół.
Jej zęby wgryzają się w dolną wargę.
– Nie bądź nieśmiała, Ano. Zrób to.
No już, Ano, zaczynaj.
Kładzie ręce po obydwu stronach swojej szyi, po czym zsuwa je do
piersi, zostawiając na skórze połyskujące tłuste ślady.
– Niżej – szepczę.
Po chwili obejmuje dłońmi swoje piersi.
– Pieść się!
Niepewnie, nie odrywając ode mnie coraz bardziej ciemniejących
oczu, umieszcza sutki między kciukiem a palcem wskazującym każdej
ręki i delikatnie je szczypie.
– Mocniej – nalegam, czując się jak wąż w ogrodzie. – Zrób to tak,
jak ja bym zrobił – dodaję, ściskając swoje własne uda, żeby się
powstrzymać przed dotknięciem jej piersi.
Ana jęczy i drażni sutki jeszcze mocniej. Obserwuję, jak
nabrzmiewają pod jej palcami.
Ależ ona jest podniecająca!
– Tak dobrze. Teraz znowu.
Zamyka oczy i jęczy, obracając swoje sutki między palcami.
– Otwórz oczy. – Mój głos zrobił się chrapliwy.
Podnosi powieki.
– A teraz jeszcze raz – rozkazuję. – Chcę cię widzieć. Obserwować,
jak twój dotyk sprawia ci przyjemność.
Znów zaczyna się pieścić. Oddycha tym szybciej, im większa trawi ją
żądza, a jej oczy zaciemniają się mrocznym pożądaniem. Moje wcale
nie jest mniejsze.
Z pewnością jest już mokra. Musi być…
Z każdą sekundą moje spodnie robią się ciaśniejsze. Dość.
– Dłonie. Niżej.
Zaczyna się wić.
– Leż spokojnie, Ano. Absorbuj przyjemność. Niżej.
– Ty to zrób – szepcze.
– Wszystko w swoim czasie. Teraz ty. Niżej.
Nie ma pojęcia, jak podniecająco teraz wygląda. Przesuwa ręce pod
piersi, później na brzuch, naciągając krępujące ją paski szlafroków,
gdy coraz bardziej się napręża.
Nie, nie. Kręcę głową.
– Nie ruszaj się. – Opieram ręce na jej kolanach, żeby ją
unieruchomić. – Dalej, Ano. Schodź niżej.
Dłonie zsuwają się w dół brzucha.
– Niżej – rzucam.
– Christianie, proszę – jęczy błagalnym tonem.
Zdejmuję ręce z kolan, przesuwam po udach w kierunku
odsłoniętego teraz miejsca, w którym się łączą.
Tam jest mój cel.
Jej cel.
– No, dalej, Ano. Dotykaj się.
Lewą ręką przesuwa po sromie, by po chwili rozpocząć powolne,
koliste ruchy nad łechtaczką.
– Oooo – jęczy, a jej usta układają się w źle napisane o.
– Jeszcze raz – rozkazuję szeptem.
Ana porusza ręką i jęczy, gwałtownie łapie powietrze, zamyka oczy,
przekrzywiając głowę do tyłu.
– Jeszcze raz.
Kolejny jęk. Nie chcę, żeby doszła beze mnie. Chwytam jej ręce,
trzymam mocno i opuszczam głowę między jej uda, przesuwając
nosem i językiem po jej łechtaczce. Tam i z powrotem. Potem jeszcze
raz, nakręcając ją jeszcze bardziej.
Jest taka mokra! Ociekająca pożądaniem.
– Ach! – krzyczy głośno, próbując poruszyć rękami. Zaciskam palce
wokół jej nadgarstków, nie przerywając zmysłowego szturmu.
– Bo też ci je zwiążę! Leż nieruchomo – szepczę do
najintymniejszego z miejsc.
Ana jęczy. Puszczam ją, po czym powoli wsuwam w nią dwa palce.
Taka mokra.
Taka gotowa.
Taka łapczywa.
Nasada mojej dłoni naciska jej łechtaczkę.
– Teraz sprawię, że powoli dojdziesz, Ano. Gotowa?
– Tak – rzęzi, potakując głową jak oszalała.
Poruszam ręką. Mocno. Szybko. Stymulując ją i na zewnątrz,
i w środku. Miauczy nade mną. Jej głowa porusza się na boki, palce
u nóg podwijają się, a ręce zaciskają na ręczniku. Ale nie może dojść,
choć jest blisko.
Coraz bliżej.
Nie przestaję.
I czuję.
Zaczyna się.
Początek końca.
Jej orgazm. Spełnienie.
– Poddaj się – szepczę i zaraz słyszę jej krzyk. Głośny i dumny.
Przyciskam nasadę dłoni do jej łechtaczki, uwalniając orgazm, który
trwa i trwa.
Wow. Ano.
Drugą ręką rozwiązuję krępujące ją paski, najpierw jeden, potem
drugi.
Gdy wraca na ziemię, mruczę:
– Moja kolej.
Wysuwam z niej palce, cofam się, żeby obrócić ją na brzuch,
opieram kolanami o podłogę i wymierzam siarczystego klapsa w jej
cudowną pupę.
– Ach! – krzyczy, a ja wchodzę w nią najgłębiej, jak mogę. Znów
wydaje okrzyk.
– Ano! – dyszę, chwytam ją za biodra i zaczynam się poruszać.
Zdecydowanie. Szybko. Ana znów krzyczy.
Napieram mocniej. Sprawiam przyjemność sobie. Ale ona chciała
ostro.
My. Chcemy. Rozkoszy.
Wchodzę w nią. Zatracam się w niej. Tak bardzo w niej.
Jej krzyki podniecają mnie coraz bardziej.
Kurwa.
Ona znów zaczyna dochodzić!
Czuję to.
– Teraz! – krzyczę i Aną wstrząsa kolejny orgazm, który
natychmiast wywołuje mój.

PRZESTAJĘ JĄ PRZYGWAŻDŻAĆ do kanapy i upadamy na podłogę, gdzie


to ona przyciska mnie, leżąc twarzą do sufitu. Nie odzywamy się,
usiłując uspokoić oddech.
– Czy to była afirmacja życia? – pytam w końcu i całuję jej włosy.
– Och, tak. – Jej ręce wędrują na moje uda. Palcami chwyta materiał
moich dżinsów. – Myślę, że powinniśmy to zrobić ponownie. Tym
razem ty byłbyś nago.
Ponownie!
– Chryste, Ano. Daj mi choć cień szansy.
Chichocze i ja też nie mogę opanować śmiechu.
– Cieszę się, że Ray odzyskał przytomność. Dzięki temu wrócił ci
cały apetyt.
Przewraca się na brzuch, nie schodząc ze mnie, i robi gniewną
minę.
– Zapomniałeś o wczorajszej nocy i dzisiejszym poranku?
– Nie byłoby mi łatwo zapomnieć o jednym albo drugim. –
Wyszczerzam zęby w uśmiechu i oburącz łapię jej cudowne
pośladki. – Ma pani fantastyczny tyłek, pani Grey.
– Ty też. – Unosi brwi. – Niestety nadal jest zakryty.
– I co pani zamierza z tym zrobić, pani Grey?
– No cóż, będę zmuszona pana rozebrać, panie Grey. Całego.
Jej entuzjazm okazuje się zaraźliwy.
– Myślę, że wszystko jest w tobie słodkie – powtarza szeptem słowa
piosenki, a jej oczy lśnią miłością i ciepłem.
Cholera.
– Cały taki jesteś – powtarza i całuje kącik moich warg.
Zamykam oczy i oplatam ją ramionami.
Dlaczego o tym mówisz?
– Christianie, to prawda. Dzięki tobie ten weekend jest wyjątkowy,
mimo tego, co się stało z Rayem. Dziękuję ci.
Spoglądam w jej wielkie, lśniące oczy.
– Bo cię kocham – mruczę.
– Wiem – odpowiada. – Ja też cię kocham. – Przesuwa palcami po
moim policzku. – I też jesteś dla mnie cenny. Wiesz o tym, prawda?
Cenny. Ja?
Nagle czuję się bezradny i spanikowany. I całkowicie rozbrojony.
Co mam powiedzieć?
Nie teraz, robaczku.
Kurwa. Zamykam oczy. Nie chcę tego w swojej głowie.
– Uwierz mi – szepcze i znów otwieram oczy: szare naprzeciw
niebieskich.
– To nie jest łatwe. – Moje słowa są ledwie słyszalne.
Nie chcę o tym rozmawiać.
Jest zbyt świeże. Akurat teraz. Z jakiejś przyczyny nie rozumiem.
Ona ma nade mną taką władzę. Ot co.
– Spróbuj. Postaraj się, bo to prawda. – Głaszcze moją twarz.
Wiem, że mówi szczerze. Gdybym tylko mógł tego słuchać bez
wewnętrznej paniki.
– Przeziębisz się. Chodź.
Odsuwam ją na bok, podnoszę się z podłogi i podciągam do góry
także ją.
Nie zbierając rzeczy, które pozostały po naszym seksie, Ana
obejmuje mnie ramieniem. Wyłączam muzykę i powoli przechodzimy
do sypialni. Przez cały ten czas zastanawiam się nad swoją reakcją.
Dlaczego nadal jest mi tak trudno słuchać wyznania miłości?
Kręcę głową.
– Obejrzymy telewizję? – pyta Ana, a ja wiem, że stara się
odtworzyć beztroski nastrój, który towarzyszył nam przedtem.
– Miałem nadzieję na drugą rundę.
Patrzy na mnie badawczo.
– No cóż, chyba teraz moja kolej, żeby trochę porządzić.
Och!
Popycha mnie z taką siłą, że upadam na łóżko. Zanim mam czas,
żeby sobie uświadomić, co się dzieje, Ana siada na mnie okrakiem
i unieruchamia mi ręce, przyciskając je do materaca po obydwu
stronach głowy.
– Skoro już mnie pani ma, pani Grey, to co zamierza pani teraz ze
mną zrobić?
Pochyla się nade mną. Czując, jak jej oddech łaskocze moje ucho,
słyszę wyszeptaną zapowiedź:
– Teraz zamierzam ci obciągnąć.
No, no.
Zamykam oczy, gdy przesuwa zębami po mojej żuchwie. Poddaję się
temu, co ze mną robi. Poddaję się miłości mojego życia.
PONIEDZIAŁEK, 12 WRZEŚNIA 2011

A na wciąż śpi, gdy wychodzę z łazienki. Szczerze mówiąc, wcale


mnie to nie dziwi: tej nocy była bardzo wytrwała.
Oszalała od seksu i nienasycona.
Nie narzekam.
Delektując się wciąż świeżymi wspomnieniami tego, co się działo,
zabieram rzeczy i przechodzę do salonu, żeby się ubrać. Pozostałości
po naszej wczorajszej schadzce zostały na kanapie. Odwiązuję paski
i zabieram ręcznik, zastanawiając się, jak tę scenerię
zinterpretowałaby obsługa, gdyby sprzątanie apartamentu odbywało
się wcześniej. Składam ręcznik i razem z paskami kładę na konsoli
przy drzwiach do sypialni.
Zamawiam śniadanie. Przyniosą za pół godziny, a jestem taki
głodny. Siadam przy biurku i włączam komputer. Dziś planuję się
zająć transportem Raya do szpitala Northwest, gdzie może się nim
zaopiekować moja matka. Przeglądam pocztę i z zaskoczeniem
zauważam maila od detektywa Clarka, który pisze, że ma do Any kilka
pytań w związku z tym dupkiem Hyde’em.
O co chodzi, do cholery?
Wysyłam krótką odpowiedź z informacją, że jesteśmy w Portlandzie
i będzie musiał poczekać na nasz powrót do Seattle. Dzwonię do
mamy i zostawiam wiadomość w sprawie Raya, po czym przeglądam
pozostałe wiadomości. Jedna jest od Ros: Hwangowie zapraszają nas
do siebie pod koniec tygodnia.
To będzie zależało od stanu zdrowia Raya.
Tak myślę.
Piszę do Ros, że prawdopodobnie będę mógł lecieć, ale jeszcze nie
jestem w stanie tego potwierdzić, bo nie mamy pewności, co z moim
teściem.
Nie chcę zostawiać Any samej z tym wszystkim.
Gdy wysyłam maila, do skrzynki wpada odpowiedź od Clarka.
Przyjeżdża do Portlandu.
Cholera.
Co może być aż takie ważne?
– Dzień dobry. – Słodki głos Any wyrywa mnie z zamyślenia.
Odwracam się do niej. Stoi w drzwiach sypialni ubrana tylko
w prześcieradło i nieśmiały uśmiech. Jej potargane włosy opadają na
piersi, a jasne oczy uważnie się we mnie wpatrują.
Wygląda jak grecka bogini.
– Wcześnie pani wstała, pani Grey. – Wyciągam do niej ręce. Mimo
krępującego ruchy prześcieradła biegnie przez cały salon, oferując mi
na dzień dobry widok pięknych nóg, i ląduje na moich kolanach.
– To tak jak ty – mówi.
Biorę ją w ramiona i całuję jej włosy.
– Trochę pracowałem.
– Co się stało? – pyta i odchyla się do tyłu, mierząc mnie wzrokiem.
Wie, że coś jest nie tak.
Wypuszczam powietrze.
– Dostałem maila od detektywa Clarka. Chce porozmawiać z tobą
o tym sukinsynie Hydzie.
– Naprawdę?
– Tak. Napisałem mu, że na razie jesteś w Portlandzie i musi z tym
poczekać, ale odpisał, że przyjedzie.
– Chce przyjechać tutaj?
– Na to wygląda.
Marszczy brwi.
– Co jest aż takie ważne, że nie może czekać?
– No właśnie.
– Kiedy przyjedzie?
– Dzisiaj. Zaraz mu odpowiem.
– Nie mam nic do ukrycia. Zastanawiam się, co chce wiedzieć.
– Okaże się, jak przyjedzie. Też mnie to ciekawi. – Poruszam się na
krześle. – Zaraz przyniosą śniadanie. Zjemy i możemy jechać
w odwiedziny do twojego taty.
– Możesz zostać tutaj. Widzę, że jesteś zajęty.
– Nie, chcę pojechać z tobą.
– Okej. – Uśmiecha się szeroko, chyba zadowolona, że będę jej
towarzyszyć.
Całuje mnie i tanecznym krokiem idzie do sypialni. Tuż przed
wejściem patrzy na mnie znacząco, po czym pozwala, żeby
prześcieradło sfrunęło na podłogę, i wskakuje do środka.
Do diabła. Prawdziwa bogini.
To był sygnał dla mnie. Maile i śniadanie mogą poczekać.
Biegnę za nią do łazienki, żeby skorzystać z zaproszenia.

RAY NIE ŚPI, ale najwyraźniej nie jest w najlepszym nastroju. Witam
się i zostawiam z nim Anę. Sam przenoszę się do poczekalni, która
powoli zaczyna się zamieniać w mój nowy gabinet. Od doktor Sluder
uzyskałem już wstępną zgodę na przewiezienie Raya do Seattle
i czekam, aż moja matka potwierdzi, że czeka na niego łóżko
w szpitalu Northwest. Dopiero wtedy zorganizuję transport lotniczy.
Doktor Sluder uważa, że możemy go przewieźć już jutro, ale
potwierdzi to jeszcze po zapoznaniu się z wynikami najnowszych
badań.
Dzwonię do Andrei.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Cześć, Andreo. Mam nadzieję, że jutro przewieziemy Raymonda
Steele’a do Seattle. Czy mogłabyś zarezerwować transport medyczny?
Ze szpitala OHSU do Northwest w Seattle. Moja matka powinna znać
jakąś rzetelną firmę. Ustalę z lekarką Raya, czy na pokładzie
helikoptera powinien się znajdować jakiś konkretny sprzęt medyczny.
Albo ja, albo ona prześle ci te informacje.
– Zadzwonię do doktor Grey.
– Zadzwoń. Czekam na wiadomość od niej, czy mają wolne miejsce.
– Zajmę się tym, panie Grey.
– Jeśli chodzi o Tajwan, Ros i ja możemy wylecieć w czwartek
wieczorem. Będziemy potrzebować odrzutowca.
– W czwartek rano jest pan na uniwersytecie.
– Wiem. Ale powiedz Stephanowi, żeby przygotował załogę. Na
razie niezobowiązująco.
– Tak, panie Grey. Jeszcze Ros prosi o chwilę rozmowy.
– Dobrze, przełącz mnie. Na razie dziękuję.
Ros i ja wymieniamy kilka uwag i postanawiam, że podpisanie
projektu umowy oraz listu intencyjnego w sprawie stoczni na
Tajwanie może poczekać do jutra, skoro wszystko na to wskazuje, że
będę już w Seattle. Rozłączam się, ale mój telefon natychmiast
zaczyna brzęczeć. Dzwoni Clark.
– Panie Grey. Dziękuję, że możemy się dzisiaj spotkać. Czy
szesnasta państwu odpowiada?
– Tak. Będziemy w hotelu Heathman.
– W takim razie do zobaczenia.
Do poczekalni wchodzi Ana. Ma poważną minę.
Jakieś problemy?
– Do zobaczenia – odpowiadam i kończę połączenie. – Clark będzie
tutaj dziś o szesnastej – mówię do Any.
Marszczy brwi.
– W porządku. Ray ma ochotę na kawę i pączki.
Śmieję się, bo nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
– Myślę, że też bym miał, gdybym był po wypadku samochodowym.
Poproś Taylora, żeby przyniósł.
– Nie, ja pójdę.
– Ale zabierz ze sobą Taylora.
Ana przewraca oczami.
– Okej. – Brzmi jak rozdrażniona nastolatka.
Uśmiecham się i przechylam głowę na bok.
– Nikogo tu nie ma.
Gdy dociera do niej, co sugeruję, jej oczy nieco się rozszerzają, ale
zainteresowanie wyraźnie wzrasta. Prostuje ramiona, jakby miała
zamiar rzucić mi wyzwanie, i podnosi podbródek w sposób
charakterystyczny dla wszystkich Steele’ów.
Za jej plecami do poczekalni wchodzi para młodych ludzi.
Mężczyzna obejmuje swoją zapłakaną towarzyszkę. Kobieta jest
zdesperowana. Cholera, wydarzyło się coś naprawdę złego.
Ana współczująco patrzy na przybyłych, po czym odwraca się do
mnie i wzrusza ramionami z żalem.
Och. A jeśli miała ochotę na porządnego klapsa? Ta myśl wydaje mi
się interesująca.
Bardzo interesująca.
Sięgam po swój komputer, biorę ją za rękę i wychodzimy
z pomieszczenia.
– Potrzebują prywatności bardziej niż my – mruczę pod nosem. –
Zabawimy się później.
Taylor czeka w samochodzie.
– Jedźmy wszyscy na kawę i pączki – proponuję. Możemy sobie
pozwolić na trochę przyjemności.
Ana odwzajemnia mój uśmiech.
– Voodoo Doughnut w Portlandzie. Najlepsze pączki na świecie –
mówi i sadowi się na tylnym siedzeniu SUV-a.

DETEKTYW CLARK JEST punktualny. Taylor otwiera mu drzwi do


naszego apartamentu i mężczyzna wchodzi, rozchełstany i zrzędliwy
jak zawsze.
– Dziękuję, że zgodzili się państwo ze mną spotkać.
– Dzień dobry, detektywie. – Ściskam jego rękę i gestem zapraszam,
żeby usiadł, po czym przechodzę do Any i staję obok niej przy
kanapie, do której wczoraj ją przywiązywałem.
– Chciałbym porozmawiać z panią Grey – zaczyna Clark nieco
szorstko. Niewątpliwie zwraca się do Taylora oraz do mnie.
Ach tak. Teraz już z całą pewnością chcę usłyszeć to, co ma do
powiedzenia.
Skinieniem głowy odprawiam Taylora i ten natychmiast wychodzi,
zamykając za sobą drzwi.
– Cokolwiek chce pan powiedzieć mojej żonie, może pan to zrobić
przy mnie. – Jeśli chodzi o Hyde’a, to nie ma mowy, żebym zostawił
Anę samą.
– Czy na pewno godzi się pani na obecność męża podczas
rozmowy? – zwraca się do niej Clark.
Ana ma zdziwioną minę.
– Oczywiście, że tak. Nie mam nic do ukrycia. Chce pan mnie
przesłuchać?
– Tak, pani Grey.
– Chciałabym, żeby mój mąż został z nami.
A nie mówiłem? Rzucam mu gniewne spojrzenie, zadowolony, że
Ana wzięła moją stronę. Siadam obok niej, próbując ukryć tlącą się we
mnie złość.
– Dobrze – odpowiada Clark. Odkasłuje, a ja się zastanawiam, czy
jest zdenerwowany. – Pani Grey, pan Hyde utrzymuje, że napastowała
go pani seksualnie i złożyła mu kilka lubieżnych propozycji.
Co, do kurwy nędzy?!
Ana jest zszokowana i rozbawiona zarazem. Kładzie rękę na moim
udzie, to jednak mnie nie powstrzymuje.
– To niedorzeczne! – wykrzykuję.
Jej paznokcie wpijają się w moje ciało. Podejrzewam, że w ten
sposób chce mnie uciszyć.
– To nieprawda. – Ana patrzy mu prosto w oczy. Jest uosobieniem
spokoju. – W rzeczywistości było odwrotnie. Nagabywał mnie,
w agresywny sposób składając niestosowne propozycje, i został
zwolniony.
Clark zaciska wargi, jakby się spodziewał takiej reakcji.
– Hyde twierdzi, że zmyśliła pani historyjkę o molestowaniu, żeby
doprowadzić do jego zwolnienia. Mówi, że to była zemsta za
odrzucenie przez niego pani zalotów i chęć zdobycia jego stanowiska.
Twarz Any wykrzywia się z obrzydzeniem.
– To nieprawda.
To jakiś cholerny absurd!
– Niech pan mi nie mówi, że przejechał pan tyle kilometrów, żeby
dręczyć moją żonę tymi niedorzecznymi oskarżeniami – zwracam się
do Clarka.
Clark obrzuca mnie spojrzeniem pełnym rezygnacji.
– Muszę to usłyszeć od pańskiej żony, panie Grey. – Ana znów
ściska mnie za udo: chce, żebym się zamknął.
– Nie musisz słuchać tego gówna, Ano.
– Myślę, że powinnam opowiedzieć detektywowi Clarkowi, co się
wydarzyło. – Przyszpila mnie swoim niebieskimi oczami, w których
widzę błaganie, żebym wreszcie zamilkł.
W porządku, maleńka. Będzie tak, jak sobie życzysz.
Gestem daję jej znak, żeby kontynuowała, sam zaś postanawiam
siedzieć cicho i trzymać nerwy na wodzy. Ana składa dłonie na udach
i mówi:
– To, co zeznał Hyde, jest nieprawdą. – Jej głos brzmi spokojnie
i czysto. – Pewnego wieczoru pan Hyde zaczepił mnie w kuchni.
Oznajmił mi, że to dzięki niemu zostałam zatrudniona i w zamian
oczekuje przysług seksualnych. Próbował mnie szantażować moimi
mailami do Christiana, który wtedy jeszcze nie był moim mężem. Nie
wiedziałam, że Hyde kontroluje moją korespondencję. Ma urojenia.
Oskarżył mnie nawet o to, że jestem szpiegiem przysłanym przez
Christiana, prawdopodobnie po to, żeby mu pomóc przejąć firmę. Nie
wiedział, że Christian był już wtedy właścicielem SIP. – Kręci głową
i zaplata palce. – W końcu go usadziłam.
– Usadziła go pani? – pyta zdziwiony Clark.
– Mój ojciec jest byłym żołnierzem. Hyde, hm… dotknął mnie, że
tak powiem, a ja wiem, jak się bronić. – Rzuca mi szybkie spojrzenie,
a ja nie potrafię ukryć dumy.
Nie zadzieraj z moją dziewczyną.
To wojowniczka.
– Rozumiem. – Clark z sykiem wypuszcza powietrze i rozpiera się
na kanapie.
– Rozmawialiście z byłymi asystentkami Hyde’a? – pytam. Jestem
ciekaw, czy policja zrobiła większe postępy niż Welch.
– Kontaktowaliśmy się, ale nie udało nam się ich nakłonić, żeby
z nami rozmawiały. Wszystkie twierdzą, że Hyde był wzorowym
szefem, choć żadna nie utrzymała się w pracy dłużej niż trzy miesiące.
Cholera.
– My też mieliśmy ten problem. Szef mojej ochrony rozmawiał
z pięcioma byłymi asystentkami Hyde’a.
Moje słowa budzą zainteresowanie detektywa. Marszczy brwi,
świdrując mnie oczami.
– A to dlaczego?
– Ponieważ pracowała dla niego moja żona, a ja sprawdzam
każdego, z kim ona pracuje.
Twarz Clarka czerwienieje.
– Rozumiem. – Jego krzaczaste brwi się schodzą. – Myślę, że w tej
sprawie jest jakieś drugie dno, panie Grey. Jutro przeprowadzimy
dokładniejsze przeszukanie jego mieszkania, może coś wyjdzie na jaw.
Chociaż z naszej wiedzy wynika, że nie mieszka tam od dłuższego
czasu.
– Już je przeszukiwaliście?
– Tak, pobieżnie. Tym razem przeprowadzimy dokładne oględziny.
– Jeszcze go nie oskarżyliście o usiłowanie zabójstwa Ros Bailey
i mnie?
Może to prerogatywa FBI?
– Mamy nadzieję zdobyć więcej dowodów na celowe uszkodzenie
helikoptera, panie Grey. Potrzebujemy więcej niż częściowy odcisk
palca. On przebywa w areszcie, a my dalej gromadzimy materiał
w sprawie.
– Czy to wszystko, z czym pan do nas przyjechał?
Clark sztywnieje.
– Tak, panie Grey, to wszystko, chyba że ma pan jakieś nowe
przemyślenia na temat liściku.
Ana znów badawczo mi się przygląda, tym razem jednak spod
zmarszczonych brwi.
– Nie. Już panu mówiłem. Z niczym mi się nie kojarzy. – Moja żona
nie musi o tym wiedzieć. – I nie bardzo rozumiem, dlaczego nie mógł
pan tego załatwić przez telefon.
– Chyba już panu mówiłem, że wolę kontakt bezpośredni. Poza
tym – dodaje z lekkim zakłopotaniem – odwiedzam w Portlandzie
swoją cioteczną babkę. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Dobrze więc, skoro skończyliśmy, to zajmę się pracą. – Podnoszę
się, licząc na to, że Clark zrozumie sugestię.
Rozumie.
– Dziękuję za rozmowę, pani Grey.
Ana odpowiada skinieniem głowy.
– Panu również.
Otwieram drzwi i detektyw wychodzi.
Dziękuję, kurwa.
Ana siada wygodniej na kanapie.
– Podejrzewałabyś, że to taki dupek? – Przesuwam dłonią po
włosach.
– Clark? – pyta Ana.
– Nie, ten pieprzony Hyde.
– Nie, nie podejrzewałabym – odpowiada z rozbawieniem.
– W co on gra, do kurwy nędzy?
– Nie mam pojęcia. Myślisz, że Clark mi wierzy?
– Oczywiście, że tak. Dobrze wie, że Hyde to pieprzona menda…
– Za bardzo się rozprzeklinałeś – upomina mnie Ana.
– Rozprzeklinałem się? Czy w ogóle jest takie słowo?
– Teraz już jest.
I znów jej poczucie humoru sprawia, że cała moja złość gdzieś
znika. W jednej chwili.
Zdumiony czarem, jaki na mnie rzuciła, siadam obok niej i biorę ją
w ramiona.
– Nie myśl o tym gnojku. Jedźmy do twojego ojca. Trzeba omówić
jutrzejsze przenosiny.
– Stanowczo twierdził, że chce zostać w Portlandzie, żeby nie być
dla nikogo ciężarem – oświadcza Ana.
– Porozmawiam z nim.
Ana bawi się guzikiem mojej koszuli.
– Chcę lecieć z nim.
To powinno być możliwe.
– Dobrze, ja też polecę. Sawyer i Taylor odwiozą samochody.
Pozwolę Sawyerowi prowadzić twoje R8.
W podziękowaniu przesyła mi słodki uśmiech, a ja czuję się
najszczęśliwszy na świecie.

RAY SKAPITULOWAŁ. JEST w znacznie lepszym nastroju niż rano, pączki


musiały zrobić swoje. Wydaje mi się nawet, że w duchu cieszy się
z jutrzejszych przenosin. Nie pamięta przelotu z Astorii do tego
szpitala. Notuję w myślach, żeby któregoś razu zabrać go na pokład
„Charliego Tango”.
Ana zostaje przy jego łóżku, a ja udaję się do poczekalni, żeby
dopiąć szczegóły transportu.
Okazuje się, że Andrea ma wszystko zorganizowane. Z całą
pewnością jest najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek miałem.
– Dziękuję, Andreo.
– To mój obowiązek, panie Grey. Czy coś jeszcze?
– Nie, to już wszystko. Idź do domu.
– Dziękuję.
Wysyłam krótkiego maila do Samira, żeby przejrzał zarobki Andrei
i zaproponował porządną podwyżkę.
Przed powrotem na oddział analizuję jeszcze przebieg wizyty
Clarka, zastanawiając się nad tym, co powiedział, a co pominął. Nie
ma wątpliwości, że współpracuje z FBI w sprawie „Charliego Tango”,
ale wspomniał też, że ponownie przeszukuje mieszkanie Hyde’a.
Dlaczego? Czy znalazł jakiś nowy trop? Czy jest coś, czego nam nie
mówi? I gdzie przebywał Hyde, gdy planował porwanie? Oczywiście,
że w Seattle, mam nagrania monitoringu, które o tym świadczą. Warto
się temu bliżej przyjrzeć.
Wysyłam maila do Welcha i Barneya z prośbą, żeby prześledzili
trasę białej furgonetki, którą Hyde się poruszał, zanim przyjechał do
Escali.
Może coś znajdą.
WTOREK, 13 WRZEŚNIA 2011

O dkładam telefon po rozmowie ze swoją matką i odnajduję


wzrokiem monochromatyczne oczy Any. Patrzą na mnie z portretu na
ścianie w moim gabinecie. Mądre oczy i rozbrajający uśmiech. Minęły
zaledwie trzy godziny, odkąd rozmawialiśmy, a już za nią tęsknię.
Zastanawiam się, co teraz robi. Jeśli wszystko poszło zgodnie
z planem, prawdopodobnie siedzi w pracy, a Ray ma już własny pokój
w szpitalu Northwest, gdzie moja matka będzie miała na niego oko.
Mam nadzieję, że będzie mu tam wygodnie, o ile można tak się czuć
w szpitalu. Odnosiłem wrażenie, że podobał mu się przelot z OHSU na
Boeing Field, ale nie jest typem człowieka, który lubi być w centrum
uwagi. Wręcz przeciwnie. Trochę jak jego córka.
A ja siedzę tu i tęsknię za nią.
Gdy się rozstawaliśmy, siedziała w karetce, która miała odwieźć jej
ojca do szpitala.
Zerkam na zegarek.
Z całą pewnością dotarła już do pracy.
Piszę krótkiego maila.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Tęsknię
Data: 13 września 2011, 13:58
Adresat: Anastasia Grey

Pani Grey,
jestem w pracy zaledwie od trzech godzin, a już za panią tęsknię.
Mam nadzieję, że Ray bez problemów zainstalował się w swoim nowym
pokoju. Mama zbada go dziś po południu i sprawdzi, czy wszystko dobrze.
Odbiorę Cię około osiemnastej, żebyśmy zdążyli go odwiedzić, zanim
wrócimy do domu.
Może tak być?
Twój kochający mąż
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wysyłam wiadomość, po czym otwieram leżący na moim biurku


raport i zabieram się za czytanie, ale niemal natychmiast rozprasza
mnie dźwięk informujący o nowej poczcie. Ana?
Nie. To mail od Barneya.

Nadawca: Barney Sullivan


Temat: Jack Hyde
Data: 13 września 2011, 14:09
Adresat: Christian Grey

Monitoring uliczny rejestruje białą furgonetkę od South Irving Street.


Wcześniej nie ma jej na żadnej z kamer, Hyde musiał więc rezydować gdzieś
w tamtej okolicy.

Jak informował Welch, auto sprawcy zostało wynajęte na fałszywe prawo


jazdy przez nieustaloną kobietę i nie mamy niczego, co pozwoliłoby
powiązać to z okolicami ulicy South Irving.

Listę pracowników GEH i SIP mieszkających w tej okolicy przekazuję


w załączniku, który wysłałem też do Welcha.

Na służbowym komputerze Hyde’a w SIP nie było nic związanego z jego


byłymi asystentkami.

Dla przypomnienia wyliczam to, co odzyskaliśmy z tego komputera:

Adresy domowe Greyów:


Pięć nieruchomości w Seattle
Dwie nieruchomości w Detroit

Pliki z informacjami na temat:


Carricka Greya
Elliota Greya
Christiana Greya
dr Grace Trevelyan
Anastasii Steele
Mii Grey
Teksty prasowe i z Internetu wspominające o:
dr Grace Trevelyan
Carricku Greyu
Elliocie Greyu

Zdjęcia:
Carricka Greya
dr Grace Trevelyan
Christiana Greya
Elliota Greya
Mii Grey

Kontynuuję swoje dochodzenie, zobaczymy, co uda mi się znaleźć.

B. Sullivan
szef działu IT, GEH

Wpatruję się w treść tej wiadomości i zadaję sobie pytanie, od kiedy


Hyde przeszukiwał Internet pod kątem informacji o mojej rodzinie.
Czy robił to, zanim Ana zaczęła u niego pracować? Czy dopiero wtedy,
gdy mnie poznał? Już mam pisać odpowiedź na wiadomość Barneya,
gdy w mojej skrzynce pojawia się mail od Any.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Tęsknię
Data: 13 września 2011, 14:10
Adresat: Christian Grey

Pewnie.
x

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Och. Nieco przygnębiony zerkam na enigmatyczną, uśmiechniętą


boginię ze zdjęcia. Miałem nadzieję, że trochę się poprzekomarzamy.
Kto jak kto, ale ona jest w tym dobra.
To do niej niepodobne.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Tęsknię
Data: 13 września 2011, 14:14
Adresat: Anastasia Grey

Wszystko w porządku?

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

W oczekiwaniu na odpowiedź przeglądam plik, który Barney


dołączył do swojej wiadomości. W oczy rzuca mi się kilka nazwisk
pracowników z GEH i jedno z SIP: osoba najwyżej postawiona wśród
wymienionych, dyrektorka działu kadr w SIP, Elizabeth Morgan. Jej
nazwisko z czymś mi się kojarzy, ale nie mogę sobie uzmysłowić
z czym. Poproszę Welcha, żeby miał na nią oko, ale trudno mi sobie
wyobrazić, żeby którakolwiek z tych osób mogła współpracować
z Hyde’em.
Odrzucam te myśli i zastanawiam się, co z Aną. Kusi mnie, żeby
sięgnąć po telefon i zadzwonić do niej, ale zanim ulegam temu
pragnieniu, dostaję od niej kolejną wiadomość.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Tęsknię
Data: 13 września 2011, 14:17
Adresat: Christian Grey

Tak. Po prostu mam dużo pracy.


Zobaczymy się o szóstej.
x

Anastasia Grey
redaktor naczelna SIP

Oczywiście, że ma dużo pracy. Nie było jej kilka dni, a jest przecież
bardzo sumienna.
Grey, zachowaj spokój.
Wracam do wiadomości od Barneya i ponownie czytam listę
nazwisk. Nie przychodzi mi do głowy nic nowego, ale może Barney
zna odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Jack Hyde
Data: 13 września 2011, 14:23
Adresat: Barney Sullivan

Barneyu,
dziękuję za wiadomość. Czy możesz ustalić, kiedy Hyde zaczął zbierać
w sieci te informacje?

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Zerkam na zegarek. Mam spotkanie z Ros.

TAYLOR I JA CZEKAMY na Anę przed SIP. Niecierpliwie zerkam w stronę


wejścia, mając nadzieję, że lada moment się w nim pojawi.
W telefonie dostaję powiadomienie o nowej poczcie.

Nadawca: Barney Sullivan


Temat: Jack Hyde
Data: 13 września 2011, 17:35
Adresat: Christian Grey

Kwerendę dotyczącą wspomnianych tematów Hyde prowadził między


godziną 19:32 w poniedziałek 13 czerwca 2011 roku a 17:14 w środę 15
czerwca 2011 roku.

B. Sullivan
szef działu IT, GEH

Hm, interesujące. Pamiętam, że spotkałem go w piątek przed tym


poniedziałkiem w barze, w którym umówiłem się z Aną. Zachował się
jak pyskaty dupek. Ciekawe, czy na temat mojej rodziny szukał czegoś
konkretnego i czy to coś znalazł. Wyglądam przez okno i wreszcie
widzę Anę. Skulona przed deszczem biegnie do samochodu, mając
Sawyera tuż za sobą. Uśmiecham się na jej widok, ale serce mi
zamiera, gdy zagląda przez okno samochodu.
W szarym deszczu jej twarz jest blada jak płótno.
Cholera!
Sawyer otwiera drzwi i Ana osuwa się na siedzenie tuż obok mnie.
– Cześć. – Mój głos brzmi niepewnie. Co się dzieje, Ano?
– Cześć. – Spogląda mi w twarz przez krótką chwilę, zbyt krótką.
W jej oczach widzę tylko emocjonalny mętlik.
– Stało się coś?
Kręci przecząco głową, gdy Taylor włącza się do ruchu.
– Nic.
Nie wydaje mi się, żeby to była prawda.
– W pracy wszystko dobrze?
– Tak, świetnie. Dziękuję – odpowiada krótko.
Akurat!
– Ano, co się dzieje? – Przepełnione niepokojem słowa brzmią
ostrzej, niżbym chciał.
– Tęskniłam za tobą, to wszystko. I martwię się o Raya.
No tak, oczywiście. Bogu dzięki. Natychmiast się rozchmurzam.
– Ray czuje się dobrze – zapewniam. – Dziś po południu
rozmawiałem z mamą. Jest pod wrażeniem tempa, w jakim twój tata
zdrowieje. – Sięgam po jej rękę. Jest lodowata. – O rany, ale masz
zimną rękę. Jadłaś coś dzisiaj?
Czerwieni się.
– Ano! – Dlaczego ona to robi?
Rozcieram jej dłoń, próbując ją rozgrzać.
– Chcesz, żebym dopisał punkt „Karmić swoją żonę” do zakresu
obowiązków dla ochrony? – Łapię spojrzenie Taylora w lusterku.
– Przepraszam. Będę jadła, obiecuję. Tylko dziś był taki dziwny
dzień. No wiesz, przewiezienie taty i wszystko inne.
Domyślam się.
Odwraca głowę i wygląda przez okno, zostawiając mnie
w domysłach.
Coś jest nie tak.
To faktycznie był dziwny dzień.
Uwierz jej na słowo, Grey.
Postanawiam opowiedzieć jej o mojej pracy, żeby sprawdzić grunt.
– Być może wyjadę na Tajwan.
– Tak? Kiedy? – Informacja budzi jej zainteresowanie.
– Pod koniec tego tygodnia. Może w przyszłym.
– Okej.
– Chcę, żebyś pojechała ze mną.
Ana zaciska usta.
– Christianie, proszę. Mam pracę. Nie przerabiajmy ponownie tej
kłótni.
Głośno wzdycham. Nie potrafię ukryć rozczarowania.
– Pomyślałem, że zapytam.
– Na jak długo jedziesz? – Jej głos jest cichy, ale podenerwowany.
To nie moja dziewczyna. Jest zbyt cicha i niepewna.
– Kilka dni, nie więcej. Szkoda, że nie chcesz mi powiedzieć, co cię
gryzie.
– Skoro mój ukochany mąż wyjeżdża… – Urywa, gdy ujmuję jej
rękę, podnoszę do ust i całuję.
– Nie na długo.
– To dobrze. – Posyła mi słaby uśmiech, ale wiem, że czymś się
martwi.
Wpatruję się w okno, tworząc w głowie kilka wersji zdarzeń, które
mogą niepokoić Anę. Tylko jeden scenariusz wydaje się prawdziwy: jej
ojciec dopiero co miał poważny wypadek samochodowy i minie trochę
czasu, zanim wróci do zdrowia.
Tak.
To musi być to.
Weź się w garść, Grey.

RAYMOND STEELE WITA nas z radością.


– Nie mam słów, żeby ci podziękować za to wszystko. – Gestem
wskazuje na przestronne pomieszczenie, patrząc na mnie ze
szczerością i spokojem w oczach.
– Nie musisz mi za nic dziękować, Ray. – Jego wdzięczność jest dla
mnie krępująca, zmieniam więc temat. – Widzę, że masz cały stos
czasopism sportowych.
– Od Annie. Czytam o kłopotach Marinersów w tym sezonie. – Ray
rozpoczyna przemowę o tym, jak bardzo jest zawiedziony aktualną
postawą zawodników.
Muszę powiedzieć, że się z nim zgadzam. Nie był to dla nich
gwiazdorski sezon. Nasza rozmowa przechodzi na wędkowanie.
Przykro mu, że tak się skończyła jego wyprawa na ryby w Astorii, ja
wspominam o eskapadzie do Aspen.
– Roaring Fork. Znam to miejsce – mówi Ray.
– Kiedyś musisz przyjechać na dłużej. Może w któryś weekend, gdy
już wydobrzejesz.
– Bardzo chętnie, Christianie.
Przez cały ten czas Ana siedzi milcząca.
Zbyt milcząca. Jej myśli błądzą gdzieś daleko.
To frustrujące. Ano, co się dzieje?
Ray ziewa. Ana patrzy na mnie i wiem, że pora wychodzić.
– Pójdziemy już, tato, żebyś mógł się przespać.
– Dziękuję, Ano, kochanie. Cieszę się, że mnie odwiedziliście. Była
dziś u mnie twoja mama, Christianie. Dodała mi otuchy. I kibicuje
Marinersom!
– Ale nie przepada za wędkowaniem.
– Zdaje się, że wśród kobiet nie jest wyjątkiem. – Ray się uśmiecha,
ale jest zmęczony. Musi odpocząć.
– Przyjdę do ciebie jutro, dobrze? – Ana całuje go w czoło, a w jej
głosie pobrzmiewa smutek.
Cholera. Dlaczego jest smutna?
– Chodź. – Wyciągam rękę.
Jest zmęczona? Może po prostu musi się wcześniej położyć.

ANA BYŁA MILCZĄCA w samochodzie i prawie się nie odzywała, gdy


dojechaliśmy do domu, a teraz przesuwa tylko widelcem jedzenie po
talerzu, małomówna i strapiona. Moja obawa osiągnęła poziom
najwyższego stopnia gotowości DEFCON.
– Cholera, Ano! Powiesz mi wreszcie, co się stało? – Odsuwam od
siebie pusty talerz. – Proszę. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Zwraca na mnie trwożliwy wzrok.
– Jestem w ciąży.
Co takiego? Patrzę na nią z niedowierzaniem, czując dreszcz
przebiegający wzdłuż swojego kręgosłupa. Z jakiegoś nieznanego
powodu znajduję się nagle w samolocie, bez spadochronu stoję
w drzwiach i patrzę na świat z góry tuż przed skokiem.
W powietrze.
W nicość.
– Co powiedziałaś? – Nie poznaję swojego głosu.
– Jestem w ciąży.
Czyli się nie przesłyszałem.
Myślałem, że się zabezpieczamy.
– Jak to możliwe?
Przekrzywia głowę na bok i unosi brew.
Kurwa. Wybucha we mnie wściekłość, jakiej nie czułem nigdy
wcześniej.
– A zastrzyk? – warczę. – Zapomniałaś zrobić sobie zastrzyk?
Patrzy na mnie szklistymi oczami, jakby mnie nie widziała, i milczy.
Nie chcę dzieci.
Nie teraz.
Jeszcze nie teraz. Panika ściska mi pierś i owija się wokół gardła,
napędzając jeszcze wściekłość.
– Chryste, Ano! – Walę pięścią w stół i wstaję z krzesła. – Masz
pamiętać tylko o jednym, tylko za to jesteś odpowiedzialna. Do jasnej
cholery! Nie wierzę, kurwa, nie wierzę. Jak mogłaś być taka głupia?!
Zamyka oczy, później wpatruje się we własne palce.
– Przepraszam – szepcze.
– Przepraszasz? Kurwa! – Dziecko. Co ja zrobię z dzieckiem?
– Wiem, że to nie jest najlepsza pora.
– Nie najlepsza? – Mój ryk odbija się echem po jadalni. – Znamy się
ledwie pięć minut, do kurwy nędzy! Chciałem pokazać ci świat.
Kurwa! Pieluszki, rzygi i gówno! – Zamykam oczy.
Nie będziesz mnie już kochała.
– Zapomniałaś? Powiedz mi! Czy zrobiłaś to celowo?
– Nie. – Ciche, pośpieszne zaprzeczenie.
– Myślałem, że doszliśmy w tej sprawie do porozumienia! –
wrzeszczę i mam w dupie, kto może mnie usłyszeć.
Kuli się, zamyka w sobie.
– Wiem. Doszliśmy. Przepraszam.
– Właśnie dlatego! Właśnie dlatego chcę mieć wszystko pod
kontrolą. Żeby nie dochodziło do takich sytuacji. Wystarczy jedno
takie gówno i wszystko się pieprzy!
– Proszę, nie krzycz na mnie, Christianie.
Kurwa.
Zostanę przesunięty na drugi plan.
Zaczyna płakać.
Nie waż się, Ano.
– Nie zaczynaj z wodospadami! Kurwa. – Przesuwam ręką po
włosach, próbując objąć rozumem ten bajzel, który się wytworzył. –
Myślisz, że jestem gotowy do roli ojca? – Głos załamuje mi się na
ostatnim słowie.
Zwraca na mnie wypełnione łzami oczy.
– Wiem, że żadne z nas nie jest na to gotowe – mamrocze – ale
jestem pewna, że będziesz wspaniałym ojcem. Jakoś to ogarniemy.
– Skąd, kurwa, wiesz? – Mój głos rozlega się w całym
pomieszczeniu. – Jakoś? Powiedz mi jak!
Otwiera usta, ale zaraz znów je zamyka, gdy po jej policzkach
spływają łzy.
I proszę bardzo, już zaczyna żałować.
Ma to wypisane na każdym fragmencie twarzy. Zaczyna żałować, że
jest mną obarczona.
Nie zniosę tego.
Zalewa mnie wściekłość.
– Och, pieprzyć to! – Wściekam się na cały świat i wycofuję do
narożnika, dla obrony trzymając podniesione pięści.
Nie mogę tego zrobić…
Idę stąd.
Chwytam marynarkę i wychodzę z domu, zatrzaskując za sobą
drzwi. Wściekle dźgam przycisk windy i chociaż kabina jest na naszym
piętrze, drzwi otwierają się kurewsko długo.
Dziecko?
Pieprzone dziecko?
Wchodzę do windy, ale w swojej głowie siedzę pod stołem
w zapuszczonej, zabałaganionej kuchni i czekam, aż on mnie
znajdzie.
Tutaj jesteś, mały zasrańcu.
Piekło i potępienie.
Kurwa, nie!
Na parterze trzaskam głównymi drzwiami Escali i wychodzę na
ulicę. Wciągam do płuc świeże powietrze, ale to mnie nie uspokaja, bo
strach i wściekłość, które pół na pół krążą w moich żyłach, są zbyt
wielkie. Muszę się wyrwać. Instynktownie skręcam w prawo
i zaczynam iść, ledwie zauważając, że przestało padać.
Idę.
I idę.
Jak ogłuszony.
Koncentrując się na kroku, który właśnie stawiam.
Blokując wszystkie inne myśli.
Oprócz jednej.
Jak ona mogła mi to zrobić?
Jak?
Jak mogę kochać dziecko?
Przecież dopiero nauczyłem się kochać ją.
Gdy podnoszę wzrok, jestem przed gabinetem Flynna. Niemożliwe,
żeby tu był o tej porze. Drzwi nie ustępują. Zamknięte. Dzwonię do
niego, ale zgłasza się poczta głosowa. Nie zostawiam wiadomości. Nie
ufam własnym słowom.
Z rękami w kieszeniach, ignorując przechodniów, noga za nogą
wlokę się dalej.
Bez celu.
Nagle widzę, jak Elena zamyka salon, ubrana jak zwykle na czarno.
Patrzymy na siebie: ona po jednej stronie szkła, ja po drugiej.
Przekręca klucz i otwiera drzwi.
– Witaj, Christianie. Kiepsko wyglądasz.
Patrzę na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Wejdziesz?
Przecząco kręcę głową i cofam się o krok.
Grey, co ty wyprawiasz?
Gdzieś w głębi mojej podświadomości rozlega się alarm.
Ignoruję go.
Elena wzdycha i opiera szkarłatny paznokieć o szkarłatną wargę.
Srebrny pierścionek na jej palcu odbija wieczorne światła.
– Pójdziemy na drinka?
– Tak.
– Do Mile High?
– Nie. Gdzieś, gdzie nie ma takiego tłoku.
– Rozumiem. – Na próżno stara się ukryć swoje zaskoczenie. –
Dobrze.
– Za rogiem jest bar.
– Znam ten bar. To spokojne miejsce. Chwila, wezmę torebkę.
Czekam więc. Stoję na chodniku odrętwiały.
Właśnie zostawiłem samą swoją ciężarną żonę, trzaskając za sobą
drzwiami.
Ale teraz jestem na nią zbyt wściekły, żeby się tym przejmować.
Co ty wyprawiasz, Grey?
Uciszam niepokojący głos w swojej głowie. Elena wychodzi ze
swojego salonu, zamyka drzwi na klucz, po czym delikatnym
skinieniem głowy wskazuje w prawo. Wtykam ręce głębiej do kieszeni
i razem idziemy do końca ulicy, skręcamy za róg i wchodzimy do baru.
Lokal bardzo się zmienił, odkąd ostatnio tu byłem: nie jest już
speluną, lecz ekskluzywnym wodopojem z pluszowymi siedziskami
i ścianami wyłożonymi drewnem. Elena miała rację. Jest tu spokojnie
i cicho, jeśli nie liczyć płynącego z głośników melancholijnego głosu
Billie Holiday.
Może być.
Zajmujemy jeden z boksów i Elena przyzywa kelnerkę.
– Dobry wieczór, mam na imię Sunny. Co mogę państwu podać?
– Dla mnie kieliszek willamette pinot noir – mówi Elena.
– Butelkę – zamawiam, nie patrząc na kelnerkę.
Elena delikatnie unosi brwi, ale zachowuje dobrze mi znaną
chłodną obojętność. Może właśnie dlatego tutaj jestem, może właśnie
tego szukam: uosobienia chłodnej obojętności.
– Już przynoszę. – Młoda kobieta znika.
– Więc nie wszystko jest dobrze w świecie Christiana Greya –
zauważa Elena. – Wiedziałam, że znów cię zobaczę. – Wpatruje się we
mnie, a ja nie wiem, co powiedzieć. – Mam rację, prawda? – Zapełnia
panującą między nami ciszę. – Dostałeś moją wiadomość?
– W dniu ślubu?
– Tak.
– Dostałem. Usunąłem ją.
– Christianie, czuję twoją wrogość aż za dobrze. Emanuje z ciebie
falami. Ale nie siedziałbyś tutaj, gdybym to ja była twoim wrogiem.
Wypuszczam powietrze i opieram się wygodnie o ścianę boksu.
– Dlaczego tu jesteś? – pyta, całkiem rozsądnie.
Kurwa.
– Nie wiem.
Czy mógłbym brzmieć bardziej ponuro?
– Odeszła od ciebie?
– Nie. – Rzucam jej lodowate spojrzenie.
Nie chcę rozmawiać o Anie.
Elena sznuruje usta, bo do stolika wraca kelnerka. Patrzymy, jak
odkorkowuje wino i wlewa próbkę do mojego kieliszka.
– Na pewno jest dobre. – Macham ręką w kierunku Eleny i kelnerka
napełnia kieliszki.
– Mam nadzieję, że będzie smakować – mówi radośnie, zostawiając
nas z butelką.
Elena sięga po swój kieliszek i unosi go.
– Za starych przyjaciół. – Uśmiecha się znacząco i upija trochę
wina.
Prycham, czując, jak napięcie powoli schodzi mi z barków.
– Za starych przyjaciół. – Unoszę kieliszek i pociągam kilka
łapczywych łyków, nie czując smaku wina.
Elena marszczy brwi i zaciska wargi, patrząc mi prosto w oczy. Ale
się nie odzywa.
Wzdycham. Chce, żebym to ja przerwał ciszę. Muszę więc coś
powiedzieć.
– Jak firma?
– Dobrze. Szczodry gest z twojej strony, że mi ją podarowałeś.
Dziękuję ci za to.
– Przynajmniej tyle mogłem zrobić.
Elena wpatruje się w swój kieliszek. Rozdzielająca nas cisza coraz
bardziej nabrzmiewa.
W końcu przerywa ją ona.
– Skoro tu jesteś, to chyba powinnam przeprosić za to, jak się
zachowałam w domu twoich rodziców.
Cóż za niespodzianka. To nie w stylu pani Lincoln, żeby za
cokolwiek przepraszać. Jak mantrę powtarzała zawsze: „Nigdy nie
przepraszaj, nigdy się nie tłumacz”.
– Powiedziałam kilka rzeczy, których teraz żałuję – dodaje cicho.
– Obydwoje powiedzieliśmy za dużo, Eleno. Ale to już przeszłość.
Chcę jej dolać wina, ale odmawia. W jej kieliszku zostało jeszcze
sporo trunku, a mój jest już pusty. Uzupełniam go.
Wzdycha.
– Krąg moich znajomych znacznie zmalał. Brakuje mi twojej matki.
Boli mnie, że nie chce się ze mną widzieć.
– To chyba nie jest dobry pomysł, żebyś się z nią kontaktowała.
– Wiem. Rozumiem. Nie chciałam, żeby nas podsłuchała. Grace
zawsze była strachliwa, gdy chodziło o ochronę własnego miotu. –
Robi tęskną minę. – Ale spędziłyśmy razem kilka naprawdę
przyjemnych chwil. Twoja matka wie, jak imprezować.
– Nie chcę o tym słyszeć.
Elena się śmieje.
– Zawsze stawiałeś ją na piedestale.
– Nie jestem tutaj, żeby rozmawiać o swojej matce.
– O czym więc chcesz rozmawiać, Christianie? – Przekrzywia głowę
na bok i przesuwa szkarłatnym paznokciem wokół krawędzi swojego
kieliszka, lodowato niebieskie oczy wbijając we mnie.
Kręcę głową i wypijam kolejny duży łyk wina.
– Zostawiła cię?
– Nie! – odpowiadam burkliwie. Jeśli ktoś kogoś zostawił, to ja ją.
Kim trzeba być, żeby się odwrócić na pięcie i odejść od ciężarnej żony?
Cholera. Może mój ojciec miał rację?
Jego słowa często wracają, żeby mnie prześladować. Chodzi o ciebie.
Czy jesteś w stanie sprostać odpowiedzialności. Czy jesteś godnym
zaufania i przyzwoitym człowiekiem. Czy nadajesz się na męża.
Może nie jestem dobrym materiałem na męża.
Otrząsam się z tych myśli, czując na sobie wzrok Eleny, która
najwyraźniej próbuje odgadnąć, co się ze mną dzieje.
– Brakuje ci tego? Chodzi o styl życia, tak? Ta mała kobietka nie
daje ci tego, czego chcesz?
Pierdol się, Eleno.
Nie muszę słuchać tych bredni.
Wysuwam się z boksu.
– Przepraszam, Christianie. Nie idź. – Sięga do mojej dłoni, po
czym zmienia zdanie i jej wyciągnięta ręka zamienia się w pięść na
stole. – Proszę, nie wychodź – błaga.
Dwukrotne przeprosiny od pani Lincoln w tak krótkim czasie.
Wracam na miejsce naprzeciwko niej. Ostrożniejszy.
– Przepraszam – powtarza dla emfazy. Później próbuje innej
ścieżki: – Jak się ma Anastasia?
– Dobrze – odpowiadam po chwili, mając nadzieję, że niczego po
mnie nie widać.
Elena przymyka powieki. Nie wierzy mi.
Wydycham powietrze i wyznaję:
– Ana chce mieć dzieci.
– Ach tak! – wykrzykuje Elena z miną, jakby rozwiązała zagadkę
Sfinksa. – To nie powinno cię zaskakiwać. Chociaż powiedziałabym,
że jest trochę za młoda, żeby rodzić ci bachory.
– Bachory? – pytam drwiącym tonem, bo Elena nie mogła chyba
wybrać bardziej złośliwego określenia.
Sama nigdy nie chciała mieć dzieci. Podejrzewam, że nie ma w sobie
nawet jednej matczynej cechy.
– Dzieciątko Grey – zastanawia się na głos. – To położy kres twoim
upodobaniom. – Robi rozbawioną minę. – Albo może już są u kresu?
Rzucam jej gniewne spojrzenie.
– Zamknij się, Eleno. Nie zamierzam dyskutować z tobą o swoim
życiu seksualnym. – Dopijam wino i uzupełniam obydwa kieliszki,
wykańczając butelkę.
Trunek zaczyna działać. Mącą mi się myśli. Nie jest to stan, który
normalnie sprawia mi przyjemność, ale teraz z radością witam
zapomnienie czekające na mnie na dnie szklanki. Daję znak kelnerce,
żeby przyniosła kolejną butelkę.
– Musiała zrobić coś, czym porządnie zalazła ci za skórę. Przez całe
lata nie widziałam, żebyś tyle pił – stwierdza Elena z wyraźną
dezaprobatą, ale ja mam to w dupie.
– Co u Isaaca? – pytam, kierując rozmowę na jej kochanka
i oddalając ode mnie. Moje małżeństwo to nie jej sprawa.
Uśmiecha się niewyraźnie i splata ręce.
– W porządku. Rozumiem. Nie chcesz rozmawiać. – Robi pauzę
i wiem, że czeka, aż zacznę się wywnętrzać. Ale moje sekrety są moje.
Nie jej.
– Isaac ma się dobrze – oznajmia w końcu. – Dziękuję, że pytasz.
Jest nam razem bardzo dobrze. – Zaczyna opowieść o ich najnowszej
seksualnej eskapadzie, ale nie mam pojęcia, czemu ma to służyć. Po
części skupiam się na jej słowach, a po części pozwalam, żeby
poniosło mnie wino.
– Więc chodzi o interesy? To jest twój problem? – pyta, gdy nie
reaguję.
– Nie, interesy idą dobrze. Właśnie kupiłem stocznię.
Kiwa głową z uznaniem, jak sądzę, ja tymczasem uzupełniam
obydwa kieliszki z najnowszej butelki, po czym w skrócie opowiadam
jej o swoich poczynaniach w pracy: tablet na baterie słoneczne,
przejęcie biznesu światłowodowego, Geolumara i oczywiście stocznia.
– Musisz być zajęty.
– Zawsze.
– Dużo mówisz o pracy, a mało o żonie.
– Co z tego? – To jakiś problem?
– Wiedziałam, że wrócisz – szepcze.
Co takiego?
– Dlaczego tak dużo pijesz?
– Bo jestem spragniony. – I chcę zapomnieć o swoim zachowaniu
sprzed dwóch godzin.
Taksuje mnie spojrzeniem spod przymkniętych powiek.
– Spragniony? – szepcze. – Jak bardzo? – Pochyla się nad stolikiem
i bierze mnie za rękę. Jej palce prześlizgują się po mojej dłoni, by
wpełznąć pod mankiet koszuli i wbić paznokcie w moje ciało tuż nad
pulsem. – Może mogłabym sprawić, że poczujesz się lepiej? Jestem
pewna, że ci tego brakuje.
Jej oddech jest nieświeży, nie taki słodki jak Any. Jej dłoń zaciska
się wokół mojego nadgarstka i nagle, zupełnie znienacka pojawia się
mrok, który jak obręcz ściska moją pierś i zaczyna pełznąć do szyi. To
uczucie, którego nie doznawałem od dłuższego czasu, teraz wraca
wzmocnione, odbijając się echem wewnątrz mojego ciała i domagając
się uwolnienia.
– Co robisz? – wyduszam z siebie.
Chwyta mnie mocniej.
Nie dotykaj mnie.
Tak to było.
Odkąd pamiętam.
Zawsze walczyłem ze strachem, gdy tylko zbliżała do mnie swoje
ręce.
– Nie dotykaj mnie! – Cofam dłoń.
Blednie i marszczy brwi, patrząc mi prosto w oczy.
– Nie tego chcesz?
– Nie!
– Nie po to przyszedłeś?
– Nie, Eleno. Nie myślę o tobie w ten sposób już od lat. – Kręcę
głową, zastanawiając się, jak mogła tak błędnie odczytać moje
intencje, ale nie potrafię już myśleć tak jasno jak zazwyczaj. –
Kocham swoją żonę – szepczę.
Ana.
Elena przygląda mi się badawczo, bladość na jej policzkach
zastępują kolory wywołane winem albo zażenowaniem, albo i tym,
i tym. Marszczy brwi i spuszcza wzrok.
– Przepraszam – mruczy pod nosem.
Przeprosiny numer trzy.
Mój kielich już pełniejszy być nie może.
– Nie wiem, co mnie naszło. – Śmieje się, ale to śmiech
wymuszony. – Muszę iść. – Sięga po torebkę. – Christianie, życzę jak
najlepiej tobie i twojej żonie. – Zawiesza głos i patrzy mi prosto
w oczy. – Ale brakuje mi ciebie. Bardziej, niż mógłbyś przypuszczać.
– Żegnaj, Eleno.
– W twoim głosie jest coś ostatecznego.
Nie komentuję jej słów.
Kiwa głową.
– Ale byłoby trudno. Rozumiem. Cieszę się, że przyszedłeś się ze
mną zobaczyć. Myślę, że oczyściliśmy atmosferę.
Czyżby? Oczyściliśmy w jakim sensie? Między nami? Nie ma
żadnych nas.
– Żegnaj, pani Lincoln. – Wiem, że to ostatni raz, kiedy mówię do
niej te słowa.
Porusza głową.
– Powodzenia, Christianie Grey. – Wstaje. – Dobrze było cię
zobaczyć. Mam nadzieję, że to, co cię gnębi, samo się rozwiąże.
Jestem pewna, że tak będzie. Jeśli chodzi o bycie ojcem, to poradzisz
sobie świetnie. – Odrzuca swoje lśniące włosy do tyłu i wychodzi
z baru bez oglądania się za siebie, zostawiając mnie z opróżnioną do
połowy butelką wina i niepokojącym poczuciem winy.
Chcę iść do domu.
Do Any.
Cholera.
Skrywam głowę w dłoniach. Ana będzie wściekła jak cholera, gdy
wrócę.
Chwytam butelkę oraz kieliszek i ruszam do baru uregulować
rachunek. Jeden stołek jest wolny, siadam więc i nalewam sobie wina.
Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie.
Sączę trunek. Powoli.
Do diabła! Nienawidzę, gdy Ana jest na mnie zła. Jeśli teraz pójdę
do domu, mogę powiedzieć coś, czego potem będę żałował. Poza tym
za dużo wypiłem, a ona nigdy nie widziała mnie pijanego. Oczywiście
ja widziałem w takim stanie ją. Pierwszej nocy w hotelu Heathman,
a potem podczas wieczoru panieńskiego.
Jej słowa przepływają powoli przez mój pijany umysł.
Ukarzesz mnie?
Ukarzę?
Za to, że się upiłam. Pieprzonko za karę. Możesz zrobić ze mną
wszystko, co zechcesz.
Przestań, Grey!
Zastanawiam się, kiedy zaszła w ciążę.
W czasie podróży poślubnej? W łóżku czy w Czerwonym Pokoju?
Kurwa…
Junior.
Będzie nam potrzebny minivan. Jebany minivan.
Będzie miał błękitne oczy Any? Mój charakter? Cholera. Mój
kieliszek znowu jest pusty. Dolewam, opróżniając butelkę do dna.
Cena będzie wysoka, jeśli Ana kiedykolwiek się dowie, że poszedłem
do baru z Eleną. Ana jej nie znosi.
Christianie, jak byś się czuł, gdyby chodziło o twojego syna?
Och, Ana, Ana, Ana.
Nie chcę o tym myśleć.
Nie teraz. To zbyt świeże i zbyt bolesne.
Potrzebuję zapomnienia.
Pragnę zapomnieć, kim jestem i jak się zachowałem.
Jaki byłem, przed… przed tym wszystkim.
Przed panią Robinson.
Barman spogląda w moją stronę.
– Bourbona proszę.
ŚRODA, 14 WRZEŚNIA 2011

J esteśmy na miejscu. – Kierowca odwraca się i w uśmiechu odsłania


wszystkie zęby.
– Co?
Jestem w samochodzie… To taksówka. Przyciskam twarz do
chłodnej szyby. Pęka mi głowa. Cholera. Przymykając jedno oko,
zezuję na budynek, przed którym zatrzymał się kierowca. W mroku
kusi światłem mosiężna latarnia.
– Escala? – upewnia się taksówkarz.
– Aha. Tak. – Sięgam po portfel do wewnętrznej kieszeni marynarki
i po omacku szukam banknotów. Jeden z nich wręczam kierowcy
i mam nadzieję, że tyle wystarczy.
– Wow! Dziękuję.
Otwieram drzwi i wypadam na chodnik.
– Kurwa!
– Nic się panu nie stało? – krzyczy kierowca.
– Nic.
W oczekiwaniu, aż świat przestanie wirować, leżę na chodniku,
gapiąc się w niebo. Nie ma chmur. Mruga do mnie kilka gwiazd.
Ogarnia mnie spokój.
Leżę na chodniku.
Wstawaj, Grey.
Nagle widzę twarz jakiegoś mężczyzny, który pochyla się nade mną,
przesłaniając światło latarni, i na chwilę przejmujący chłód mrozi mi
serce.
– Proszę. – Mężczyzna wyciąga do mnie rękę.
Aha, więc chce mi pomóc… Taksówkarz? Możliwe. Stawia mnie na
nogi.
– O jednego za dużo, no nie?
– Tak. Więcej niż jednego. Chyba.
Próbuję się otrzepać, ale mi nie wychodzi, a taksówkarz wraca do
samochodu. Gdy się obracam, zaczyna mną kołysać, ale wykorzystuję
impet, żeby chwiejnym krokiem dojść do drzwi, a potem do windy.
Będzie dobrze, żeby tylko udało mi się dotrzeć do łóżka. Drzwi windy
się rozsuwają i wpadam do środka. Wystukuję kod… Winda ani drgnie.
Próbuję znowu.
Nic.
Cholera.
Jeszcze raz.
Zamykam jedno oko i dźgam przyciski jednym palcem. Teraz się
udaje. Drzwi się zasuwają i winda zaczyna mruczeć, co wskazuje, że
kabina się porusza. Zaraz, nie… porusza się wszystko. Przywieram do
ściany i zamykam oczy, żeby powstrzymać wirowanie. Gong. Jestem
na miejscu! Otwieram oczy i wtaczam się do holu.
Kurwa! Z czymś się zderzam.
Kto przesunął stół w holu, do jasnej cholery?
Opieram się o blat, żeby złapać równowagę, ale ten skurwysynek
znowu się porusza, piszcząc tak potwornie, że paraliżuje to, co zostało
z moich nerwów.
– Cholera!
Udaje mi się dojść do podwójnych drzwi.
– Christianie, co się stało?
Podnoszę głowę i oto jest. Ubrana jak bogini srebrnego ekranu.
Ana. Moja własna Afrodyta. Żona. Moje serce wypełnia się miłością
i światłem. Ona jest taka piękna!
– Dobry wieczór, pani Grey. – Powstrzymuje mnie klamka. – Och,
wyglądasz niezwykle pięknie, Anastasio.
Nagle Ana znajduje się znacznie bliżej i muszę zmrużyć oczy, żeby
widzieć ją wyraźnie.
– Gdzie byłeś? – Brzmi, jakby się martwiła.
Nie, nie. Nie mogę jej powiedzieć. Wściekłaby się jak cholera.
Podnoszę palec do swoich warg.
– Ciiii.
– Chyba powinieneś iść od razu do łóżka.
Łóżko. Z Aną. Nie ma miejsca, w którym bardziej chciałbym
przebywać.
– Z tobą. – Posyłam jej swój najlepszy uśmiech, ale marszczy brwi.
– Zaprowadzę cię. Oprzyj się na mnie. – Obejmuje mnie ramieniem
w pasie, a ja opieram się o nią, chwytając w nozdrza zapach jej
włosów.
Nektar.
– Jesteś bardzo piękna, Ano.
– Christianie, poruszaj nogami! Zaraz położę cię do łóżka.
Jaki władczy ton! Ale chcę, żeby była szczęśliwa.
– Okej. – Poruszamy się. Razem. Wzdłuż korytarza. Powoli, małymi
krokami. Wreszcie wchodzimy do sypialni. – Łóżko. – Najbardziej
upragnione miejsce.
– Tak, łóżko – potwierdza Ana. Jej twarz jest jakaś rozmyta. Ale
i tak piękna. Przyciągam ją do siebie.
– Chodź ze mną.
– Christianie, potrzebujesz snu.
O nie!
– Tak się to zaczyna. Słyszałem o tym.
– O czym słyszałeś?
– Że dzieci znaczą koniec z seksem.
– To nie może być prawda. Inaczej wszystkie rodziny miałyby po
jednym dziecku.
Pani Grey ma odpowiedź na wszystko w swoich pyskatych ustach.
– Jesteś zabawna.
– Jesteś pijany.
– Tak. – Bardzo.
Żeby zapomnieć.
Tutaj jesteś, mały zasrańcu.
– Chodź, Christianie – mówi Ana. Delikatna, pełna współczucia
Ana. – Położymy cię do łóżka.
Nagle jestem na łóżku.
Jest takie wygodne.
Powinienem tutaj zostać.
Ona stoi nade mną ubrana w jedwab albo satynę, kusząca jak sama
Ewa. Wyciągam do niej ręce.
– Chodź do mnie.
– Najpierw cię rozbierzemy.
Hm. Nagi. Z Aną.
– To rozumiem.
– Usiądź. Żebym mogła zdjąć ci marynarkę.
– Pokój wiruje.
– Christianie, usiądź!
Uśmiecham się do niej.
– No, no, pani Grey, chyba dzisiaj masz ochotę porządzić.
– Owszem. I rób, co ci każę. – Opiera ręce na biodrach. Chyba
próbuje wyglądać surowo. Ale wygląda czarująco.
Moja żona.
Moja ukochana żona.
Walczę z łóżkiem, żeby usiąść.
Wygrywam.
Ana chwyta mój krawat.
Chyba próbuje mnie rozebrać. Jest blisko. Tak blisko. Wdycham jej
wyjątkowy zapach.
– Ładnie pachniesz.
– Ty pachniesz mocnym alkoholem.
– Tak. Bour. Bonem. – O cholera, pokój znów się zamienia
w karuzelę. Żeby się utrzymać na łóżku, opieram ręce o Anę,
wirowanie trochę zwalnia. Czuję, jak miękka koszula nocna potęguje
ciepło jej ciała. – Przyjemnie się dotyka tego materiału. Zawsze
powinnaś nosić satynę albo jedwab.
Oczywiście! Teraz to nie tylko ona. Przysuwam ją bliżej siebie. Chcę
porozmawiać z Juniorem. Musimy ustalić kilka podstawowych zasad.
– I mamy tu małego intruza. Nie dasz mi spać, prawda?
Czuję we włosach ręce Any. Podnoszę do niej twarz. Moja Madonna.
Matka mojego dziecka. Tu i teraz ujawniam jej swoją najczarniejszą
obawę.
– Będzie dla ciebie ważniejszy ode mnie. Postawisz go na
pierwszym miejscu.
– Christianie, nie wiesz, co mówisz. Nie bądź śmieszny. Nie
zamierzam ustalać hierarchii ważności. A on to równie dobrze może
być ona.
– Ona. Boże drogi!
Jak to „ona”?
Dziewczynka?
Nie. Pokój nie przestaje wirować i przewracam się na łóżko.

Maleńka Mia z burzą ciemnych włosów i uważnymi ciemnymi


oczami. Ana trzyma ją na rękach. Twarz owiewa mi delikatna
bryza. Dzięki niej słońce tak nie piecze. Jesteśmy w sadzie. Ana
promieniuje miłością, gdy się uśmiecha do Mii, potem jednak
przenosi smutny wzrok na mnie. Odchodzi, już na mnie nie
patrząc. Idzie przed siebie, nie oglądając się. Obserwuję każdy jej
krok. Po chwili znika w podziemnym garażu hotelu Heathman,
ani razu nie obracając głowy w moim kierunku. Bolą mnie każde
ścięgno, każda kość, każdy atom mojego ciała. Nie. Chcę
krzyknąć. Ale nie mogę mówić. Brakuje mi słów. Leżę skulony na
podłodze. Związany. Zakneblowany. Obolały. Wszędzie. Słyszę,
jak czerwone szpilki stukają na płytach chodnikowych. Więc znów
się upiłeś. Kolejny raz. Elena przypięła sobie sztucznego penisa,
a w ręku trzyma długą, cienką trzcinę. Nie. Nie. To będzie trudne
do zniesienia. Przykro mi, ale nie pozwoliłam ci się odezwać.
Zwraca się do mnie ostrym tonem. Oficjalnie. Szukam w sobie
siły, żeby się przygotować. Sięgam jak najgłębiej. Elena przesuwa
czubkiem trzciny wzdłuż mojego kręgosłupa, zaraz jednak cofa
rękę, pozwalając mi chwilę odetchnąć, po czym silnie smaga moje
plecy. Biorę głęboki wdech, przyjmując piekący ból. Elena wbija
czubek trzciny w moją czaszkę. Ból promieniuje w całej głowie.
Drzwi otwierają się z trzaskiem i staje w nich on. Elena krzyczy.
I krzyczy. I krzyczy. Jej głos rozcina moją głowę na dwoje. On tu
jest. I mnie uderza: porządny lewy sierpowy w szczękę i moja
czaszka eksploduje bólem. Cholera.

Moje powieki się rozchylają i światło tnie mi mózg niczym skalpel.


Zamykam je natychmiast. Kurwa. Moja głowa, moja pulsująca, boląca
głowa.
Co, do cholery?
Leżę na łóżku zmarznięty i zesztywniały.
W ubraniu?
Dlaczego? Ponownie otwieram oczy, tym razem powoli, żeby światło
dnia sączyło się stopniowo. Jestem w domu.
Co się stało? Nie potrafię sobie przypomnieć, ale czuję, że jakiś
występek leży mi na sumieniu.
Co zrobiłeś, Grey?
Powoli mój umysł podnosi kurtynę przesłaniającą przed nim
wydarzenia wczorajszego wieczoru, ujawniając część moich
wybryków.
Alkohol.
Całe morze alkoholu.
Podnoszę się zbyt szybko i do gardła podchodzi mi żółć.
Powstrzymuję wymioty i rozcieram skronie, zmuszając to, co zostało
z mojego umysłu, do odtworzenia wczorajszych wydarzeń. Przed
oczami migają mi nieostre obrazy zdeformowane przez mój umysł.
Czerwone wino i bourbon?
Co ja sobie myślałem?
Dziecko. Kurwa!
Odwracam głowę, żeby zerknąć na Anę, ale jej nie ma i jest
oczywiste, że nie spała obok mnie tej nocy.
Gdzie ona jest?
Przeprowadzam samooględziny. Żadnych obrażeń, ale mam na
sobie wczorajsze ubranie i śmierdzę.
Cholera. Czy odstraszyłem tym Anę?
Która jest godzina? Zerkam na zegar. Siódma pięć. Niepewnie staję
na nogach. Stopy mam bose. Nie pamiętam, żebym zdejmował
skarpety.
Rozcieram czoło.
Gdzie jest moja żona? Gryzącemu poczuciu winy zaczyna
towarzyszyć kiełkujący niepokój.
Cholera jasna, co ja narobiłem?
Na szafce nocnej zauważam swój telefon. Sięgam po niego
i chwiejnym krokiem idę do łazienki. Any tam nie ma. W pokoju
gościnnym też jej nie znajduję.
W kuchni krząta się pani Jones. Rzuca mi przelotne spojrzenie
i wraca do pracy. Any nigdzie nie widać.
– Dzień dobry, Gail. Gdzie jest Ana?
– Nie widziałam pani Grey. – Lodowaty ton głosu. Musi być
wściekła.
Na mnie?
Dlaczego?
Ignoruję ją jednak i idę do biblioteki. Nic.
Mój niepokój się wzmaga.
Umyślnie unikając lodowatego wzroku Gail, wracam do salonu, żeby
zajrzeć do mojego gabinetu i sali telewizyjnej. Ale tam też nie ma
Any.
Kurwa!
Chociaż czuję się jak gówno, pośpiesznie wracam do salonu, pędzę
na górę i sprawdzam obydwa pokoje gościnne. Ana zniknęła.
Nie ma jej. Kurwa! Zbiegam ze schodów, ignorując kłucie
w skroniach, i wpadam jak bomba do gabinetu Taylora. Patrzy na
mnie najwyraźniej zaskoczony.
– Gdzie Ana?
Ma niewzruszoną minę.
– Nie widziałem jej, proszę pana.
– Kurwa, ilu mamy tutaj ochroniarzy? Gdzie jest moja żona, do
kurwy nędzy?! – wrzeszczę.
Głowa mi pęka z bólu. Zamykam oczy, gdy twarz Taylora blednie.
Cholera. Ogarnij się, Grey.
– Czy wyszła? – pytam najbardziej opanowanym głosem, na jaki
teraz mnie stać.
– Nie ma takiej wzmianki w rejestrze.
– Nigdzie nie mogę jej znaleźć. – Jestem zdezorientowany.
Taylor rzuca okiem na obraz kamer monitoringu.
– Wszystkie auta stoją na miejscu. I nikt nie może się tu dostać.
Blednę, gdy dociera do mnie, co oznaczają jego słowa. Ktoś ją
porwał?
Taylor zauważa moje przerażenie.
– Nikt nie może się tu dostać – powtarza dla emfazy.
– Leila Williams i Jack Hyde się dostali – warczę.
– Panna Williams miała klucz, a Hyde’a wpuścił Ryan – ripostuje
Taylor. – Sprawdzę apartament.
Odpowiadam skinieniem i wychodzę za nim do holu.
Ana nie wyszłaby chyba z domu? Wysilam swoją otępiałą i obolałą
głowę, żeby odtworzyć widok Any, chyba z ubiegłej nocy, ubranej
w najdelikatniejszy atłas, pachnącej i pięknej, uśmiechającej się do
mnie. Taylor wchodzi do naszej sypialni, niewątpliwie chcąc ją
przeszukać, ale go nie powstrzymuję. Mogłem coś przeoczyć.
Mój telefon!
Mogę przecież do niej zadzwonić.
Zaraz, zaraz. Wysłała mi wiadomość wykrzyczaną dużymi literami.

ANA
CZY CHCIAŁBYŚ, ŻEBY PANI LINCOLN
DOŁĄCZYŁA DO NAS, GDY W KOŃCU BĘDZIEMY
ROZMAWIAĆ O SMS-IE, KTÓRY CI PRZYSŁAŁA?
DZIĘKI TEMU NIE BĘDZIESZ MUSIAŁ
POTEM DO NIEJ BIEC.
TWOJA ŻONA

PRZEKAZANE: ELENA
Dobrze było znów Cię zobaczyć. Już rozumiem.
Nie panikuj. Będziesz cudownym ojcem.

Jasna cholera!
Ana czytała moje wiadomości.
Kiedy?
Jak ona śmie!
Rozpala się we mnie gniew. Przyciskam zieloną słuchawkę. Telefon
Any dzwoni i dzwoni. I, kurwa, dzwoni. W końcu połączenie zostaje
przekierowane na pocztę głosową.
– Gdzie jesteś, do cholery? – warczę do mikrofonu.
Wściekły, że czytała moje wiadomości. Wściekły, że wie o Elenie.
Wściekły na Elenę. Przede wszystkim jednak jestem wściekły na
samego siebie i ściskający moje gardło strach, który gotów jeszcze
mnie zadusić. Ana zaginęła.
Ano, gdzie jesteś, do kurwy nędzy? Może od mnie odeszła?
Dokąd by się udała? Do Kate. Oczywiście. Dzwonię do Kavanagh.
– Halo? – Kate odbiera po kilku dzwonkach wyraźnie zaspanym
głosem.
– Mówi Christian.
– Christian? Co się stało? Z Aną wszystko dobrze? – Kate zdążyła
już się rozbudzić i natychmiast zaczyna wiercić mi dziurę w brzuchu,
jakbym jeszcze tego potrzebował.
– Nie ma jej z tobą? – pytam.
– Nie. A powinna być?
– Nie. Nie martw się. Wracaj spać.
– Chris… – Rozłączam się.
Głowa mi pęka, a moja żona zniknęła. Istne piekło. Jestem w piekle.
Znów wybieram numer Any i ponownie zostaję przekierowany na
pocztę głosową. Wpadam do kuchni, gdzie Gail właśnie robi kawę.
– Mogłabyś mi podać tabletki przeciwbólowe? – pytam nawet
uprzejmie jak na męża, któremu zaginęła żona.
Odpowiada wymuszonym uśmiechem.
Czy ona się śmieje, bo ja cierpię?
Spod zmarszczonych brwi obserwuję, jak kładzie na blacie fiolkę
advilu, po czym odwraca się i idzie po wodę, zostawiając mnie
walczącego z zabezpieczoną przed dziećmi zakrętką. Wreszcie udaje
mi się wydobyć z fiolki dwie tabletki, akurat gdy pani Jones
z kamienną twarzą stawia przede mną szklankę.
Patrząc na nią gniewnym wzrokiem, pakuję sobie do ust obydwie
pastylki, ale ona odwraca się do mnie tyłem i podchodzi do kuchenki.
Wypijam łyk wody.
Szlag! Ta woda jest ciepława. Smakuje okropnie.
Patrzę na nią spode łba. Zrobiła to umyślnie. Gwałtownym ruchem
odstawiam szklankę na blat, odwracam się i zdecydowanym krokiem
wracam na górę szukać Any. Mam nadzieję, że tabletki złagodzą burzę
w mojej głowie.
Taylor wychodzi z pokoju, który dawniej należał do moich uległych.
Minę ma posępną. Sięgam do drzwi pokoju zbaw, ale są zamknięte na
klucz. W desperacji szarpię za klamkę, żeby się upewnić, i wykrzykuję
imię Any na cały korytarz. Natychmiast żałuję podniesionego głosu,
ponieważ ból przeszywa mi głowę.
– I jak? – pytam Taylora.
– Nic, panie Grey. Sprawdziłem w siłowni. Uruchomiłem też
Sawyera i Ryana. Przeszukują kwatery personelu.
– Dobrze. Musimy działać metodycznie.
– Spotkamy się na dole.
Wracamy do kuchni i po chwili dołączają do nas Sawyer i Ryan, ten
ostatni wygląda, jakby spał krócej ode mnie.
– Pani Grey zaginęła – rzucam wściekle. – Sawyer, przejrzyj
nagrania kamer monitoringu, żeby sprawdzić, czy ją zarejestrowały.
Ryan i Taylor, pójdziecie ze mną jeszcze raz przeszukać apartament.
Chwilę później wszyscy trzej nieruchomieją z szeroko otwartymi
oczami i ustami otwartymi ze zdumienia.
Co jest?
Kątem oka zauważam ruch.
To Ana.
Boże, dzięki. Jest w domu. Czuję ogromną ulgę, ale Ana tylko patrzy
na nas, chłodna i zdystansowana, swoimi wielkimi oczami, w których
czają się charakterystyczne ciemne kręgi. Stoi owinięta w kołdrę,
mała, blada, nieskończenie piękna.
I wściekła jak osa.
Napawam się jej widokiem, choć złe przeczucia pełzną mi wzdłuż
kręgosłupa i stawiają dęba włosy na karku. Ana prostuje swoje wąskie
ramiona, unosi głowę, robi tę swoją upartą minę i zupełnie mnie
ignorując, zwraca się do Luke’a.
– Sawyer, będę gotowa do wyjścia za jakieś dwadzieścia minut. –
Ciaśniej owija się kołdrą, głowę nadal trzyma wysoko.
Och, Ano. Jestem taki szczęśliwy, że tu jest. Nie zostawiła mnie.
– Podać coś na śniadanie, pani Grey? – pyta Gail głosem tak
słodkim i zatroskanym, że oglądam się na nią ze zdziwieniem. Jej
wzrok pada na mnie i robi się lodowaty jak poprzednio.
Ana przecząco kręci głową.
– Nie jestem głodna, dziękuję – mówi cicho i łagodnie, ale minę ma
nieprzejednaną. Czy nie chce jeść, żeby mnie ukarać? O to chodzi? Ale
to nie czas na tę kłótnię.
– Gdzie byłaś? – pytam speszony.
Za swoimi plecami słyszę nagłą aktywność, gdy moi pracownicy się
ulatniają. Ignoruję ich tak samo jak Ana, która po chwili odwraca się
i udaje w stronę naszej sypialni.
– Ano! Odpowiedz!
Tylko mnie, kurwa, nie ignoruj!
Dumnie kroczy przez hol do naszej sypialni. Podążam za nią aż do
łazienki, tam jednak zamyka za sobą drzwi i przekręca zamek.
Cholera!
– Ano! – Walę pięścią w drzwi, potem szarpię za klamkę. – Ano,
otwórz te cholerne drzwi!
Dlaczego ona to robi? Bo trzasnąłem drzwiami wczoraj wieczorem? Bo
widziałem się z Eleną?
– Idź sobie – przekrzykuje lejącą się z prysznica wodę.
– Nigdzie nie pójdę!
– Jak sobie życzysz.
– Ano, proszę. – Raz jeszcze mocuję się z drzwiami, chcąc wyrazić
swój gniew, ale czuję tylko bezsilną wściekłość.
Jak ona śmie zamykać przede mną drzwi? Muszę użyć całej siły
woli, żeby nie wykopać ich z futryny. Zważywszy na jej postawę i mój
ból głowy, prawdopodobnie nie byłoby to mądre.
Dlaczego tak się wściekła?
I w ogóle jakim prawem?
Po tym, jak zasunęła bombę z dziesięcioma paluszkami u rączek
i dziesięcioma u nóżek?
A może chodzi o to, że się upiłem?
Nie, w głębi ducha wiem, co jest grane.
Elena. Czy pani Lincoln naprawdę nie mogła zachować swoich
przemyśleń dla siebie?
Wiedziałem, że popełniam błąd, spotykając się z nią.
Wiedziałem to już w barze.
Nieźle się wpakowałeś, Grey.
No cóż, jak mawia moja matka, do tanga trzeba dwojga. Żony
wściekają się na mężów nieustannie. Co dzień. To z całą pewnością
normalne. Z gniewną miną gapię się na zamknięte drzwi.
Co mam robić?
Znajdź swoje szczęśliwe miejsce. Słowa Flynna dźwięczą mi w głowie,
gdy opieram się o ścianę.
Z całą pewnością tu, pod ścianą, nie jest moje szczęśliwe miejsce.
Moje szczęśliwe miejsce jest pod prysznicem.
Ale nie mam wyboru.
Znów to łupanie w głowie. Dobrze chociaż, że plusk lejącej się wody
jest mniej bolesny od mojego wrzasku. Poza tym panuje cisza.
Zastanawiam się, czyby samemu nie wziąć prysznica w łazience dla
gości. Ale nie, mogłaby mi się wymknąć. Wzdycham, przeczesując
włosy palcami, pogodzony z faktem, że muszę czekać na panią Grey.
Znowu.
Jak zawsze.
Myślami cofam się do poprzedniego wieczoru. Do Eleny. O czym
rozmawialiśmy? Gdy próbuję sobie to przypomnieć, wraca poczucie
niepewności. O czym rozmawialiśmy? O moich interesach. Tak. O jej
firmie. O Isaacu. O tym, że Ana chce dziecka. Chyba nie powiedziałem
Elenie wprost, że Ana jest w ciąży?
Nie. Bogu dzięki.
Bachory. Prycham. Tak się wyraziła Elena.
I przeprosiła. To coś nowego.
O czym jeszcze rozmawialiśmy? Coś mi świta, ale nie umiem tego
sobie uświadomić. Cholera. Dlaczego tak się upiłem? Nienawidzę, gdy
tracę kontrolę nad sobą. Nienawidzę pijaków.
Wracają do mnie mroczniejsze wspomnienia. Nie te z wczorajszej
nocy. Te, które chcę pogrzebać. Widok tamtego faceta. Pieprzonego
alfonsa naćpanej dziwki, spitego tanią wódą albo jakimś świństwem.
Kurwa.
To nie jest przyjemne miejsce. Zimny pot pokrywa moją skórę.
Wraca do mnie smród jego niemytego ciała i papierosa marki Camel,
który ściskał w zębach. Robię głęboki, przeciągły wdech, żeby
opanować narastającą we mnie panikę.
To przeszłość, Grey.
Uspokój się.
Zgrzyta zamek, drzwi się otwierają i z łazienki wychodzi pani
Anastasia Grey owinięta w dwa ręczniki. Mija mnie, jakbym był
niewidzialny, i zmierza prosto do garderoby. Idę za nią, staję w progu
i obserwuję, jak od niechcenia wybiera, w co dziś się ubierze.
– Ignorujesz mnie? – Niedowierzanie w moim głosie słychać aż
nazbyt wyraźnie.
– Cóż za spostrzegawczość – mruczy pod nosem, jakbym był dla
niej czymś w rodzaju przedmiotu refleksji.
Patrzę na nią. Bezradny. Co mam zrobić?
Z ubraniami w ręku żwawym krokiem idzie w moim kierunku, po
czym przystaje i patrząc mi prosto w oczy, przybiera wyraz twarzy,
który mówi „zejdź mi z drogi, dupku”. No to wdepnąłem w niezłe
gówno. Nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Może raz, gdy rzuciła
we mnie szczotką do włosów na pokładzie „Fair Lady”. Schodzę jej
z drogi, choć faktycznie mam ochotę chwycić ją, przycisnąć do ściany
i pocałować. Zacałować do utraty zmysłów. A potem się w nią wtulić.
Ale idę za nią niczym jakiś piesek pokojowy i zatrzymuję się
w drzwiach sypialni, chociaż ona wolnym krokiem podąża do komody.
Jak może być taka nonszalancka?
Spójrz na mnie – zaklinam ją w duchu.
Rozwiązuje ręcznik i upuszcza go na podłogę. Mój członek
natychmiast pęcznieje, przez co jeszcze bardziej się wkurzam.
Chryste, ależ ona jest piękna! Nieskazitelna skóra, idealna krzywizna
bioder, wypukłość pośladków i długie, długie nogi, które tak lubię
owinięte wokół mnie. Jej ciało nie ujawnia jeszcze żadnych oznak
intruza. Przecież ja nawet nie wiem, od kiedy ona jest w tej ciąży.
Cholera. Odpycham myśli o Juniorze.
Ile to roboty zanieść ją do łóżka?
Grey, nie! Weź się w garść.
Ana nadal mnie ignoruje.
– Dlaczego to robisz? – Próbuję maskować desperację w swoim
głosie.
– A jak myślisz? – Sięga do szuflady z bielizną.
– Ano… – Zapiera mi dech, gdy pochyla się i wkłada majtki, wiercąc
pięknym, wyjątkowo pięknym tyłeczkiem.
Robi to specjalnie. Mimo bólu głowy, mimo paskudnego humoru
mam ochotę się z nią pieprzyć. Natychmiast. Tylko żeby się upewnić,
że wszystko między nami jest dobrze. W ślad za ochotą idzie coraz
silniejsza erekcja.
– Zapytaj o to panią Robinson. Jestem pewna, że znajdzie dla ciebie
jakieś wyjaśnienie. – Skupia się na przeszukiwaniu szuflady,
odprawiając mnie, jakbym był lokajem.
Tak jak myślałem, chodzi o Elenę.
Czego się spodziewałeś, Grey?
– Przecież ci tłumaczyłem, ona nie jest moją…
– Nie chcę tego słuchać, Christianie. – Trzyma głowę wysoko. –
Czas, żeby porozmawiać, był wczoraj, ale zamiast tego wolałeś się
wydzierać, a potem upić się z kobietą, która przez lata się nad tobą
znęcała. Zadzwoń do niej. Na pewno chętnie cię teraz wysłucha.
Co takiego?
Ana wybiera stanik. Decyduje się na czarny koronkowy, wkłada go
i zapina. Wchodzę głębiej do środka, opieram ręce na biodrach
i rzucam jej wściekłe spojrzenie. Posunęła się za daleko.
– Dlaczego mnie szpiegowałaś? – Nadal nie mogę uwierzyć, że
przeglądała moje wiadomości.
– Nie w tym rzecz, Christianie – syczy. – Chodzi o to, że jak tylko
się pojawia problem, ty od razu biegniesz do niej.
– To nie było tak…
– Nie interesuje mnie, jak było.
Podchodzi do łóżka, a ja stoję w miejscu i gapię się na nią.
Zdezorientowany. Bije od niej lodowaty chłód. Kim jest ta kobieta?
Siada, wyciąga swoją długą i kształtną nogę, prostuje stopę i powoli
od palców naciąga pończochę. Moje wyschnięte usta zamieniają się
w pustynię, gdy patrzę, jak podnosi dłonie coraz bliżej uda.
– Gdzie byłaś? – To jedyne logiczne zdanie, jakie potrafię
sformułować.
Ignorując mnie, wkłada drugą pończochę z tą samą zmysłową
lekkością. Później wstaje, odwraca się do mnie tyłem i pochyla do
przodu, żeby wysuszyć włosy ręcznikiem. Widzę idealną krzywiznę jej
pleców. Muszę użyć całej siły woli, żeby nie złapać jej i nie rzucić na
łóżko. Prostuje się, odrzucając do tyłu kaskadę kasztanowych włosów,
które opadają za ramiona poniżej linii stanika.
– Odpowiedz – mruczę, ale ona tylko podchodzi do komody,
wyjmuje suszarkę do włosów i uruchamia ją, trzymając w ręku jak
pistolet.
Hałas drażni moje postrzępione nerwy, jeszcze bardziej je splątując.
Jak mam się zachować, gdy mnie ignoruje?
Jestem zagubiony.
Susząc, przesuwa palcami po włosach, a ja muszę zacisnąć ręce
w pięści, żeby się zmusić do trzymania ich przy sobie. Pragnę jej
dotknąć i zakończyć ten nonsens, ale przypominam sobie, z jakim
jadem syknęła na mnie w pokoju zabaw po uderzeniu pasem.
Jesteś popieprzonym sukinsynem.
Blednę. Nie chcę, żeby to się powtórzyło.
Kiedykolwiek.
Obserwuję ją w milczeniu, zauroczony. Zaledwie kilka dni temu
pozwoliła, żebym wysuszył jej włosy. Kończy, teatralnym gestem
poprawiając niesforną koronę kasztanowych, przeplatanych rudo-
złotymi pasemkami loków opadających na ramiona. Celowo się tak
zachowuje. Ten wniosek ożywia moją złość.
– Gdzie byłaś? – pytam szeptem.
– Co cię to obchodzi?
– Ano, przestań. Natychmiast.
Wzrusza ramionami, jakby było jej wszystko jedno, a we mnie
gotuje się krew. Podchodzę do niej, jeszcze nie wiedząc, co chcę
zrobić, ale ona odwraca się twarzą do mnie niczym anioł zemsty.
– Nie dotykaj mnie! – warczy przez zaciśnięte zęby, a mnie pamięć
w jednej chwili przenosi do chwili, gdy wyszła z mojego pokoju zabaw,
zostawiając mnie w nim samego.
Otrzeźwiające wspomnienie.
– Gdzie byłaś? – Zaciskam pięści, żeby nie drżały mi ręce.
– Na pewno nie upijałam się ze swoim byłym. – Jej oczy płoną
szlachetnym oburzeniem. – Spałeś z nią?
Jej pytanie jest jak cios w twarz.
Tłumię okrzyk.
– Co? Nie! – Jak mogła tak pomyśleć? Miałbym się przespać
z Eleną? – Myślisz, że bym cię zdradził? – Chryste, jak nisko mnie
ocenia. Czuję, jak wokół moich wnętrzności zaciska się pętla. Ożywa
wspomnienie przesłonięte mgłą czerwonego wina i bourbona.
– Już mnie zdradziłeś – kontynuuje Ana. – Informując tę kobietę
o naszym prywatnym życiu i wylewając przed nią swoje tchórzliwe
żale.
– Tchórzliwe żale? Tak uważasz? – Jezu. Wiedziałem, że
spieprzyłem, ale to o wiele więcej, niż się obawiałem.
– Christianie, widziałam wiadomość. Ja to wiem.
– Ta wiadomość nie była przeznaczona dla ciebie!
– No cóż, fakty są takie, że telefon wypadł ci z kieszeni, gdy cię
rozbierałam, bo byłeś zbyt pijany, żeby się rozebrać samemu,
i zobaczyłam tę wiadomość. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak bardzo
mnie zraniłeś, idąc do tej kobiety? – Mówi na jednym oddechu. –
Pamiętasz wczorajszą noc, gdy wróciłeś do domu? Pamiętasz, co
wtedy powiedziałeś?
Cholera. Nie. Co powiedziałem wczoraj w nocy? Byłem na ciebie
wściekły, Ano. Zszokowany twoją rewelacją. Chcę to wyjaśnić, ale nie
potrafię znaleźć słów.
– Otóż musisz wiedzieć, że miałeś rację. Ważniejsze od ciebie
będzie dla mnie to bezbronne dziecko.
Nagle mój świat się zatrzymuje.
Co to znaczy?
– Tak właśnie się zachowuje każdy kochający rodzic. Tak powinna
była się zachować twoja matka wobec ciebie. I przykro mi, że
postąpiła inaczej, bo gdyby to zrobiła, nie prowadzilibyśmy tej
rozmowy. Ale teraz jesteś dorosły. Zacznij wreszcie dostrzegać świat
wokół siebie, do jasnej cholery, i przestań się zachowywać jak
nadąsany nastolatek. – Najwyraźniej się rozkręciła.
Marszczę brwi i gapię się na całe jej piękno. Stoi naga, jeśli nie
liczyć fantastycznej bielizny, mahoniowa burza włosów spływa na jej
piersi, w jej wielkich oczach czai się smutek. Złość i krzywda wylewają
się z niej gwałtownym strumieniem, a mimo to jest przepiękna, a ja
się w tym pięknie gubię.
– Potrafię zrozumieć, że zaskoczyła cię wiadomość o dziecku –
wykrzykuje. – Ja sama też nie twierdzę, że to najlepsza pora, i daleko
mi do euforii, zwłaszcza gdy pomyślę o twojej chłodnej, najdelikatniej
mówiąc, reakcji na to nowe życie, któremu sam dałeś początek. Albo
jednak powitasz je ze mną, albo zrobię to sama. Decyzja należy do
ciebie. Teraz ja idę do pracy, a ty rozczulaj się tu nad sobą i babraj
w nienawiści do samego siebie. Gdy wrócę, przeniosę swoje rzeczy do
pokoju gościnnego na górze.
Wyprowadza się. Zostawia mnie.
Dziecko jest ważniejsze ode mnie.
Ogarnia mnie panika. Jakby nóż utkwił w moich bebechach.
– Dlatego, jeśli pozwolisz, chciałabym się teraz ubrać.
Czuję mrowienie skóry głowy. Otwiera się przede mną otchłań. Ona
ode mnie odchodzi. Cofam się o krok.
– Więc tego chcesz? – pytam strwożonym szeptem.
Jej zranione oczy są niemożliwie wielkie, gdy mierzy mnie
wzrokiem.
– Sama już nie wiem, czego chcę – odpowiada cicho, po czym
odwraca się do lustra i rozsmarowuje krem na policzku.
– Nie chcesz mnie? – W pokoju nie ma tlenu.
– Wciąż tu jestem, prawda? – stwierdza, otwierając tusz, i maluje
sobie rzęsy.
Jak ona może być taka zimna?
– Pomyślałaś, żeby odejść.
– Gdy mąż woli towarzystwo byłej kochanki, to zwykle nie jest
dobry znak. – Pogarda słyszalna w każdym jej słowie popycha mnie
coraz bliżej otchłani. Wydymając wargi, nakłada błyszczyk, jakby,
kurwa, nigdy nic, podczas gdy ja zaraz runę w przepaść.
Bierze pantofle, podchodzi do łóżka i siada. Patrzę na nią
całkowicie bezradny. Wkłada buty, podnosi się i staje naprzeciwko
mnie z rękami na biodrach i wyniosłą miną.
Kurwa.
W pantoflach i bieliźnie, z rozpuszczonymi włosami. Kobieta do
poskromienia.
Mokry sen dominującego.
Mój mokry sen.
Mój jedyny sen.
Pragnę jej. Chcę, żeby mi powiedziała, że mnie kocha. Tak bardzo
jak ja kocham ją.
Uwiedź ją, Grey.
To moja jedyna broń.
– Domyślam się, do czego zmierzasz – mówię, starając się brzmieć
ponętnie.
– Doprawdy? – Głos jej się łamie.
Czyżbym trafił w słaby punkt? Budzi się we mnie nadzieja.
Więc coś do mnie czuje.
Mogę to zrobić. Stawiam krok do przodu, ale ona się cofa i podnosi
ręce dłońmi zwróconymi w moją stronę.
– Nawet o tym nie myśl, Grey. – Jej słowa są jak pociski wymierzone
w moje serce.
– Jesteś moją żoną – mruczę.
– Jestem ciężarną kobietą, którą wczoraj porzuciłeś. Jeśli mnie
dotkniesz, zacznę krzyczeć.
Co, do kurwy nędzy? Nie!
– Krzyczałabyś?
– Jak cholera.
Tego już za wiele. A może ma ochotę na zabawę według takiego
scenariusza?
– Nikt cię nie usłyszy – rzucam.
– Próbujesz mnie zastraszyć?
Co? Nie! Nigdy w życiu. Stawiam krok do tyłu.
– Nie miałem takiego zamiaru.
Spadam.
Powiedz jej. Otwórz się przed nią, Grey.
Tylko co mam jej powiedzieć? Że Elena odezwała się do mnie, ale
miała czyste intencje?
Nie sądzę.
– Poszedłem na drinka z kimś, kto kiedyś był mi bliski.
Oczyściliśmy atmosferę między sobą. Nie zamierzam więcej się z nią
spotykać. – Uwierz mi, proszę, Ano.
– Szukałeś z nią kontaktu?
– Nie od razu. Najpierw poszedłem do Flynna. Potem nagle
znalazłem się przed jej salonem.
Patrzy na mnie zmrużonymi oczami. Tli się w nich wściekłość.
– Naprawdę chcesz, żebym ci uwierzyła, że więcej się z nią nie
spotkasz? – podnosi głos. – A jeśli znów przekroczę jakąś
wyimaginowaną granicę? To ta sama kłótnia, którą prowadzimy wciąż
od nowa. Jakbyśmy się obracali na kole Iksjona. Jeśli znów coś
spieprzę, znów do niej pobiegniesz?
To nie tak!
– Nie zamierzam więcej się z nią spotykać. Wreszcie zrozumiała, co
czuję.
Elena widziała, że się przed nią cofam. Wie, że jej nie chcę.
– Co to znaczy?
Jeśli jej powiem, że Elena próbowała się do mnie dobrać, Ana
dostanie szału.
Cholera. Po cholerę się z nią spotykałeś, Grey?
– Dlaczego z nią możesz rozmawiać, a ze mną nie? – pyta szeptem
Ana.
Nie. To nie tak. Nie rozumiesz. Ona była tylko moją przyjaciółką.
– Byłem na ciebie wściekły. Teraz też jestem. – Słowa padają
w desperackim pośpiechu.
– Coś takiego! – krzyczy Ana. – Wiedz, że to ja jestem na wściekła
ciebie. Jestem wściekła, bo byłeś taki zimny i taki bezduszny, gdy cię
potrzebowałam. Jestem wściekła, bo powiedziałeś, że celowo zaszłam
w ciążę, a to nieprawda. Jestem wściekła, bo mnie zdradziłeś.
Nieprawda, nie zdradziłem!
– Owszem, powinnam była bardziej pilnować tych zastrzyków –
kontynuuje już ciszej. – Ale nie zrobiłam tego celowo. Ciąża jest
zaskoczeniem także dla mnie. Możliwe, że zastrzyk nie zadziałał.
Jesteś zaskoczona? No proszę, ja też.
Nie jesteśmy gotowi na dziecko.
Ja nie jestem gotowy na dziecko.
– Strasznie wczoraj spieprzyłeś sprawę – dodaje cicho. – Naprawdę
miałam dużo na głowie przez ostatnie tygodnie.
Ja spieprzyłem? A co powiesz o sobie?
Znów przyparty do muru, walę na oślep.
– Strasznie to spieprzyłaś ty kilka tygodni temu, czy tam kiedy
zapomniałaś o zastrzyku.
– Niech Bóg broni, żebym była taka idealna jak ty!
Celny strzał, Anastasio.
– Całkiem niezłe przedstawienie, pani Grey.
– Cieszę się, że nawet w ciąży jestem dla ciebie zabawna.
Pieprzyć to!
– Muszę wziąć prysznic – oznajmiam przez zaciśnięte zęby.
– A ja mam już dość tego przedstawienia.
– Nieźle grasz tę rolę – szepczę, stawiając krok do przodu.
Ona się cofa. Nic z tego.
– Nie!
– To przykre, że nie pozwalasz mi się dotknąć.
– Co za ironia, prawda?
Tłumię okrzyk, bo jej słowa tną mnie jak nóż. Kto by przypuszczał,
że potrafi być taką… taką suką? Moja słodka Ana, zraniona i cierpiąca,
pokazuje pazury. Czy taki jest skutek moich usiłowań?
To do niczego nie prowadzi.
– Raczej niewiele ustaliliśmy. – Mój głos brzmi ponuro
i beznamiętnie. Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Nie udało
mi się załagodzić jej gniewu.
– Owszem. Jeśli nie liczyć, że się wynoszę z tej sypialni.
Więc… jednak całkiem mnie nie porzuca. Chwytam się tej myśli,
wisząc nad otchłanią.
Jeszcze jedna próba, Grey. W końcu chodzi o twoje małżeństwo.
– Ona nic dla mnie nie znaczy – szepczę. W odróżnieniu od ciebie.
– Ale jej potrzebujesz.
– Nie potrzebuję jej. Potrzebuję ciebie.
– Wczoraj mnie nie potrzebowałeś. Ta kobieta to dla mnie
bezwzględna granica, Christianie.
– Jej już nie ma w moim życiu.
– Chciałabym ci wierzyć.
– Do kurwy nędzy! Ano!
– Pozwól mi się ubrać.
Wzdycham, przeczesując palcami włosy. Co mogę zrobić? Nie
pozwoli mi się dotknąć, jest zbyt wściekła. Przegrupuję się i wymyślę
inną strategię. A teraz muszę się oddalić, zanim zrobię coś, czego
będę żałował.
– Widzimy się wieczorem.
Wpadam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Tak jak ona
przekręcam klucz w zamku, po raz pierwszy chroniąc się przed nią.
Ana potrafi zranić mnie jak nikt inny. Opieram się o drzwi,
przekrzywiam głowę i zamykam oczy.
Nie jest dobrze. Kiedy ostatnio tak spieprzyłem, Ana mnie
zostawiła.
Nie chcesz mnie?
Wciąż tu jestem, prawda?
Chwytam się tej nadziei. Teraz muszę wziąć prysznic, żeby zmyć
z siebie smród poprzedniej nocy.
Gorąca woda prawie parzy, tak jak lubię. Podnoszę głowę, kierując
twarz ku piekącym kroplom opływającym moje ciało.
Chryste, nie mam pojęcia, co robić. Z Aną nic nigdy nie jest proste,
tyle powinienem już wiedzieć. Wściekła się, bo na nią krzyczałem
i zostawiłem ją samą. Wściekła się, bo poszedłem do Eleny.
Ta kobieta to dla mnie bezwzględna granica.
Elena od początku była cierniem w oku Any. Teraz, przez tego
cholernego SMS-a, stała się cierniem także w moim. Ostatnia noc
powinna to zakończyć. Wszystko. Ale ona musiała wysłać tę cholerną
wiadomość!
Słowa Eleny mnie prześladują. Może mogłabym sprawić, że poczujesz
się lepiej? Jestem pewna, że ci tego brakuje.
Wzdrygam się na to wspomnienie.
Cholera, ale się urządziłem.

GDY WYCHODZĘ Z ŁAZIENKI, Any już nie ma. Nie jestem pewien, czy
z tego powodu czuję ulgę, czy rozczarowanie.
Rozczarowanie.
Ubieram się. Z ciężkim sercem wybieram swój ulubiony krawat.
Może przyniesie mi dziś szczęście.
W kuchni pani Jones nawet nie próbuje ukryć lodowatej
dezaprobaty. To irytujące i oczyszczające zarazem. Ale przygotowała
dla mnie solidne śniadanie.
– Dziękuję – mruczę.
Odpowiada mi tylko cierpkim uśmiechem. Podejrzewam, że słyszała
mnie i Anę wczoraj wieczorem.
Darłeś się na całe gardło, Grey.
Wszyscy cię słyszeli.
Niech to szlag.

GAPIĘ SIĘ W SZYBĘ. Taylor siedzi za kierownicą. Trwa poranny szczyt.


Ana nawet się nie pożegnała: po prostu wyszła z Sawyerem.
– Taylor, przekaż Sawyerowi, że ma chodzić za panią Grey jak cień.
Chcę też wiedzieć, czy coś je.
– Tak jest. – Jego słowa brzmią szorstko. Nawet Taylor jest dziś
wobec mnie lodowaty.
Zastanawiam się, czy Ana spełni swoją groźbę i przeprowadzi się na
górę.
Mam nadzieję, że nie.
Jak to jest, że ona zawaliła antykoncepcję, zrzucając nam na barki
dziecko, gdy nie jesteśmy jeszcze na nie gotowi, zanim zdążyliśmy
przeżyć coś razem, a to ja mam przesrane? Nawet nie wiem, od kiedy
jest w ciąży. Postanawiam zadzwonić do doktor Greene, gdy dotrę do
firmy. Może ona powie mi coś więcej o tym, dlaczego moja żona
pominęła zastrzyk.
Odzywa się mój telefon i serce natychmiast wali mi jak głupie. Ana?
Nie, to Ros.
– Grey – warczę do słuchawki.
– Słyszę, że jesteś dziś w doskonałym nastroju, Christianie.
– O co chodzi, Ros? – pytam obcesowo.
Zawiesza głos na ułamek sekundy, po czym kontynuuje
profesjonalnym tonem:
– Hansell ze stoczni chce się spotkać. Senator Blandino też.
Cholera. Związki zawodowe i politycy. Co jeszcze może się spieprzyć
w tym dniu?
– Już się dowiedzieli o transakcji z Tajwanem?
– Na to wygląda. I chcą rozmawiać.
– Dobrze. Dziś po południu. Zorganizuj to. Chcę, żeby Samir był
obecny.
– Zajmę się tym.
– To wszystko?
– Tak.
– Dobrze. – Rozłączam się.
Co teraz zrobię ze swoim życiem? Prawda jest taka, że słowa mojej
żony ciągle mnie bolą. Kto by pomyślał, że będzie miała dość odwagi?
Chyba nikt tak na mnie nie nawrzeszczał, odkąd… Właściwie nigdy,
jeśli nie liczyć moich rodziców podczas mojego przyjęcia
urodzinowego. Wtedy zresztą też poszło o Elenę. Co za ironia! Tak,
pieprzona Elena.
Z niesmakiem kręcę głową. Po co szukałem z nią kontaktu? Po co?
Tabletki przeciwbólowe zaczęły działać, śniadanie pani Jones też
swoje zrobiło. Czuję się niemal jak człowiek, ale jestem zbolały,
bardzo zbolały.
Co teraz robi Ana? Wyobrażam ją sobie w jej maleńkim gabinecie,
ubraną w fioletową sukienkę. Może wysłała mi maila. Sięgam po
telefon, ale nie mam żadnych powiadomień.
Czy myśli o mnie, tak jak ja myślę o niej? Mam nadzieję, że tak.
Chcę być w jej myślach. Zawsze.
Taylor podjeżdża przed wejście do GEH. To będzie długi dzień.

– DZIEŃ DOBRY, PANIE Grey. – Andrea uśmiecha się do mnie, gdy


wychodzę z windy, ale jej uśmiech blednie, gdy zauważa moją minę.
– Połącz mnie z doktor Greene, i powiedz Sarah, żeby przyniosła mi
kawę.
– Tak, panie Grey.
– Gdy skończę z Greene, muszę porozmawiać z Flynnem. Potem
możesz przynieść mi mój plan zajęć na dzisiaj. Czy Ros kontaktowała
się z tobą w sprawie Hansella i Blandino?
– Tak.
– Dobrze.
– Doktor Flynn wyjechał dziś rano na konferencję do Nowego Jorku.
Kurwa!
– Zapomniałem. Sprawdź, czy znajdzie chwilę na rozmowę przez
telefon.
– Sprawdzę. Telewizor, o który pan prosił dla pana Steele’a, będzie
zainstalowany dziś po południu.
– A dodatkowa rehabilitacja?
– Zacznie się od jutra.
– W porządku. Połącz doktor Greene, jak tylko się do niej
dodzwonisz.
Nie czekam na odpowiedź, lecz wchodzę do swojego gabinetu
i siadam za biurkiem pod uważnym spojrzeniem swojej żony. Robię
długi, powolny wydech, zastanawiając się, czy jej przyjaciel fotograf
kiedykolwiek widział ją taką, jaka była dziś rano. Przemiana
z Afrodyty w Atenę, boginię wojny: gniewną, surową i urzekającą
Atenę.
Dzwoni telefon.
– Mam na linii doktor Greene.
– Dziękuję, Andreo. Doktor Greene?
– Dzień dobry, panie Grey. Czym mogę służyć?
– Wydawało mi się, że zastrzyk jest skuteczną formą
antykoncepcji – syczę. Cisza w słuchawce się przedłuża. – Pani
doktor?
– Żadna forma antykoncepcji taka nie jest. Stuprocentowo
skuteczna byłaby tylko abstynencja albo sterylizacja pana lub pańskiej
żony. – Jej głos brzmi lodowato. – Mogę przesłać panu literaturę
fachową, jeśli chce pan doczytać na ten temat.
Wzdycham.
– Nie. To nie będzie konieczne.
– Czym więc mogę służyć, panie Grey?
– Chciałbym się dowiedzieć, jak zaawansowana jest ciąża mojej
żony.
– Czy pani Grey nie może panu tego powiedzieć sama?
Co to ma być? Odpowiedz na pytanie!
– Pytam panią, doktor Greene. Za to pani płacę.
– Moją pacjentką jest pani Grey. Sugeruję, żeby pan porozmawiał
z żoną i niech ona przekaże panu szczegóły. Czy potrzebuje pan ode
mnie czegoś jeszcze?
Moja złość zbliża się do punktu wrzenia.
Weź głęboki oddech, Grey.
– Proszę – rzucam przez zaciśnięte zęby.
– Panie Grey, proszę porozmawiać z żoną. Dobrego dnia. –
Rozłącza się, a ja gapię się na telefon, jakbym oczekiwał, że moje
spojrzenie zamieni go w kupkę popiołu. To się nazywa podejście do
pacjenta.
Słyszę pukanie do drzwi i staje w nich Sarah z moją kawą.
– Dziękuję – mruczę, próbując zapanować nad wściekłością na tę
cholerną, nadgorliwą i nieskorą do pomocy pseudolekarkę. – Powiedz
Andrei, żeby do mnie przyszła. Chcę omówić swój plan zajęć na
dzisiaj.
Sarah wychodzi pośpiesznie, a ja gapię się na monochromatyczną
Anę na ścianie.
Nawet twoja lekarka jest na mnie wkurwiona.

PRZYGNĘBIENIE TOWARZYSZY MI przez cały dzień, podczas wszystkich


spotkań, w trakcie przerwy na lunch i na zajęciach kick-boxingu
z Bastille’em.
– Masz bardzo nieszczęśliwą minę, Grey.
– Bo tak się czuję.
– Sprawdźmy, czy da się odwrócić tę skwaszoną minę do góry
nogami.
Poważnie?
Dwukrotnie skopuję mu tyłek. Zasłużył sobie na to, choćby tym
komentarzem.

MIJA SZESNASTA TRZYDZIEŚCI, a ja wciąż nie mam żadnej wiadomości


od swojej żony, choćby napastliwego maila upstrzonego wrzaskliwymi
wersalikami. Sawyer przekazał mi informację, że zjadła bajgla na
lunch. To już coś. Mam piętnaście minut do spotkania, na którym
będzie Brad Hansell, szef związku zawodowego stoczniowców,
i senator Blandino. Rozmowa z nimi nie będzie łatwa. Powinienem się
przygotować, ale nie mogę się skupić na tym, co mi przedstawiają moi
pracownicy, bo gapię się na monitor komputera, modląc się, żeby
przyszedł mail od mojej żony. Nie mogę uwierzyć, że się do mnie nie
odezwała przez cały dzień. Ani słowem.
Nie podoba mi się to. Źle mi w roli obiektu jej gniewu. Chowam
głowę w dłoniach. Może… może powinienem ją przeprosić. Co
powiedział Flynn? Czasem lepiej poddać bitwę, żeby wygrać wojnę.
No i gdzieś w głębi ducha wiem, że spieprzyłem. Ale miałem
nadzieję, że mi to wybaczy.
Piszę wiadomość.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Przepraszam
Data: 14 września 2011, 16:45
Adresat: Anastasia Grey

Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.


Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Spieprzyłem. Proszę, wybacz mi.

Christian Grey
skruszony mąż i prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nie chcę wracać do domu, w którym czeka mnie jej gniew. Chcę jej
uśmiechów, radości i miłości. Przyglądam się uśmiechniętej twarzy na
zdjęciu. Chcę, żeby patrzyła na mnie tak, jak patrzy z tego portretu.
Wracam do aplikacji, zastanawiając się, czy wysłać maila. Spotkanie
może się przeciągnąć. Dzwonię do pani Jones.
– Słucham, panie Grey.
– Możliwe, że nie wrócę do domu na kolację. Proszę dopilnować,
żeby pani Grey zjadła.
– Tak, proszę pana.
– Niech to będzie coś smacznego.
– Tak, proszę pana.
– Dziękuję, Gail.
Rozłączam się i usuwam wiadomość. Mail nie wystarczy. Może
lepiej podaruję jej coś z biżuterii? Albo kwiaty? Dzwoni telefon.
– Słucham, Andreo.
– Przyszli Hansell i senator Blandino ze swoimi
współpracownikami.
– Zadzwoń po Ros i Samira, żeby do nas dołączyli.
– Już dzwonię.
To będzie walka o zwolnienia. Zgrzytam zębami. Czasem
nienawidzę swojej pracy.

BLANDINO APELUJE O SPOKÓJ.


– Takie są realia gospodarcze w dwa tysiące jedenastym roku –
mówi do Hansella, który siedzi z czerwoną twarzą po drugiej stronie
mojego stołu konferencyjnego.
Ja chcę tylko iść do domu. Ale jeszcze nie skończyliśmy.
Mój telefon zaczyna wibrować. To ona!
– Przepraszam na chwilę – mówię.
Wstaję od stołu i wychodzę z sali, czując na sobie siedem par oczu.
Zadzwoniła! Poczucie ulgi przyprawia mnie o zawrót głowy. Serce
omal mi nie wyskoczy.
– Ano!
– Cześć.
Jak dobrze słyszeć jej głos!
– Cześć.
Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, ale chcę błagać ją, żeby
przestała się na mnie gniewać.
Proszę, już nie bądź zła. Przepraszam.
– Wracasz do domu? – pyta.
– Później.
– Jesteś w pracy?
Marszczę brwi.
– Tak. Gdzie twoim zdaniem miałbym być?
– Puszczam cię wolno.
Co? Ale… Tyle chcę jej powiedzieć, lecz żadne z nas się nie odzywa.
Cisza tworzy przepaść między nami, a w sali konferencyjnej czekają
na mnie ludzie.
– Dobranoc, Ano. – Kocham cię.
– Dobranoc, Christianie.
Rozłączam się, zanim ona zdąży to zrobić, przypominając sobie, ile
razy pozostawaliśmy na linii, bo żadne z nas nie chciało zakończyć
połączenia. Nie zniósłbym, gdyby się rozłączyła jako pierwsza.
Przygnębionym wzrokiem patrzę na telefon. Przynajmniej zapytała,
czy wrócę. Może za mną tęskni. Albo mnie sprawdza. W każdym razie
jej zależy. Może. Głęboko w moim sercu rozpala się iskierka nadziei.
Muszę kończyć to spotkanie i wracać do swojej żony.

JEST PÓŹNO, GDY osiągamy potencjalny kompromis. Z perspektywy


czasu widzę, że konfrontacja ze związkami zawodowymi była
nieunikniona, ale to dobrze, że wszystkie strony wylały swoje żale.
Samir i Ros przejmą teraz negocjacje i wypracują porozumienie.
W porównaniu do bitwy, która czeka mnie w domu, ta nie była taka
zła. Ros okazała się sugestywnym negocjatorem. Przekonałem ją, żeby
jutro wieczorem poleciała na Tajwan beze mnie.
– Dobrze, Christianie, polecę sama. Ale oni czekają tam na ciebie.
– Znajdę czas. Jeszcze w tym miesiącu, ale później.
Ros zaciska wargi, nie odzywa się jednak.
Przecież jej nie powiem, że Ana jest na mnie wściekła i nie chcę jej
teraz zostawiać. Bo się obawiam, że po powrocie mógłbym jej już nie
odzyskać.

W DOMU JEST CIEMNO, gdy wracam. Ana już się położyła. Idę do naszej
sypialni i tracę nadzieję, gdy jej tam nie zastaję. Tłumiąc panikę, idę
na górę. W słabym świetle padającym z korytarza dostrzegam drobną
sylwetkę skuloną pod kołdrą w jej starej sypialni.
Jej starej sypialni?
Trudno tak ją nazwać. Ana spała tu może dwa razy.
Wydaje się taka mała. Sięgam do kontaktu i włączam światło, żeby
lepiej ją widzieć, ale korzystam ze ściemniacza. Przysuwam fotel,
siadam i patrzę na nią. Ma bladą cerę, niemal przezroczystą. Płakała,
bo powieki i wargi są zapuchnięte. Rozpacz ściska mi serce.
Maleńka, przepraszam!
Wiem, jak miękkie podczas pocałunku są jej wargi, gdy wcześniej
płakała… gdy ja doprowadziłem ją do płaczu. Chcę się położyć obok
niej, wziąć ją w ramiona i tulić, ale ona śpi i potrzebuje snu, zwłaszcza
teraz.
Sadowię się w fotelu i dostosowuję swój oddech do tempa, w którym
oddycha Ana. To pozwala mi zapanować nad nerwami – to i jej
bliskość. Pierwszy raz, odkąd się obudziłem tego ranka, czuję się
trochę spokojniejszy. Ostatni raz siedziałem przy niej i patrzyłem, jak
śpi, gdy Hyde włamał się do naszego apartamentu. Wyszła wtedy na
miasto z Kate, a ja bardzo się wściekłem.
Dlaczego tak często się wściekam na swoją żonę?
Kocham ją.
Chociaż nigdy nie robi tego, co jej każę.
Właśnie dlatego.

Niech Bóg da mi spokój, abym się godził z tym,


czego nie mogę zmienić;
odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę,
i mądrość, abym odróżniał jedno od drugiego.

Krzywię się, gdy przychodzi mi na myśl tak często cytowana przez


doktora Flynna modlitwa o spokój umysłu. Modlitwa dla alkoholików
i popieprzonych biznesmenów. Zerkam na zegarek, chociaż wiem, że
w Nowym Jorku jest o wiele za późno, żebym teraz do niego dzwonił.
Spróbuję jutro. Chcę porozmawiać z nim o swoim nieuchronnie
zbliżającym się ojcostwie.
Kręcę głową.
Ja mam być ojcem?
Co mógłbym zaoferować dziecku? Rozwiązuję krawat, rozpinam
koszulę pod szyją i opieram się wygodnie. Na pewno dam mu
bogactwo. Przynajmniej nie będzie głodne. Nie pod moją opieką. Nie
moje dziecko. Ana mówi, że gotowa jest zająć się nim sama. Jak by
mogła? Jest taka… Chcę powiedzieć „delikatna”, bo czasem wygląda
na słabą i wątłą, ale taka nie jest. To najsilniejsza kobieta, jaką znam,
silniejsza nawet od Grace.
Patrząc, jak śpi snem sprawiedliwego, zdaję sobie sprawę, jak
wielkim dupkiem byłem wczoraj. Ona zawsze podejmowała rzucone
jej wyzwanie. Nie wycofała się nigdy. Zraniło ją to, co powiedziałem
i zrobiłem. Teraz to widzę. Wiedziała, że zbyt mocno zareaguję na
wiadomość o dziecku.
Zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
Czy dowiedziała się o ciąży, zanim wyjechaliśmy do Portlandu? Nie
sądzę, powiedziałaby mi. Musiała odkryć to wczoraj. I gdy mi to
wyjawiła, wszystko się zawaliło. Zwyciężył mój strach.
Jak mam jej to wynagrodzić?
– Przepraszam, Ano. Wybacz mi – szepczę. – Wczoraj cholernie się
bałem. – Pochylam się i całuję jej czoło.
Porusza się i marszczy brwi.
– Christian – mruczy smutnym, tęsknym głosem.
Iskierka nadziei rozpalona po jej telefonie wybucha płomieniem.
– Jestem przy tobie – szepczę.
Ale ona tylko przewraca się na drugi bok, wzdycha i ponownie
zapada w głęboki sen. Kusi mnie, żeby się rozebrać i dołączyć do niej,
nie sądzę jednak, żebym był mile widziany.
– Kocham cię, Anastasio Grey. Zobaczymy się rano.
Cholera, nie zobaczymy się.
Muszę lecieć do Portlandu, później mam spotkanie z komitetem
finansowym na Waszyngtońskim Uniwersytecie Stanowym
w Vancouver. To znaczy, że będę musiał wyjść z domu wcześnie.
Kładę obok niej na poduszce swój ulubiony krawat, żeby wiedziała,
że tu byłem. Wtedy przypominam sobie, jak pierwszy raz związałem
jej ręce. Wspomnienie trafia prosto do mojego penisa.
Miałem ten krawat na sobie, gdy odbierała dyplom, żeby ją drażnić
podczas ceremonii.
Miałem go na sobie podczas naszego ślubu.
Jestem sentymentalnym głupcem.
– Do jutra, maleńka – szepczę. – Śpij dobrze.
Rezygnuję z fortepianu, chociaż mam ochotę grać. Nie chcę jej
budzić. Ale gdy zmierzam samotnie do naszej sypialni, towarzyszy mi
nadzieja. Ana wyszeptała moje imię.
Tak. Jest jeszcze dla nas nadzieja.
Nie rezygnuj ze mnie, Ano.
CZWARTEK, 15 WRZEŚNIA 2011

O piątej trzydzieści tego ranka jestem już w siłowni i pocę się na


bieżni. W nocy nie mogłem zmrużyć oka, a gdy już udawało mi się
zasnąć, dręczyły mnie koszmary.
Ana znikająca w garażu hotelu Heathman bez oglądania się na mnie.
Ana jako rozwścieczona syrena z rozpalonymi oczami, trzymająca
w ręku cienką trzcinę, ubrana tylko w drogą bieliznę i skórzane buty,
smagająca mnie gniewnymi słowami ostrymi jak kolce.
Ana leżąca nieruchomo na lepkim, zielonym dywanie.
Otrząsam się z tego ostatniego wspomnienia i biegnę szybciej,
doprowadzając swoje ciało do kresu wytrzymałości. Nie chcę czuć
niczego oprócz bólu zadyszanych płuc i zmęczonych nóg. Mając
wiadomości gospodarcze Bloomberga przed oczami i Pump It
w uszach, zapominam o całym świecie. Zapominam o swojej żonie,
śpiącej smacznie dwa pokoje dalej.
Śnij o mnie, Ano. Tęsknij za mną.
Pod prysznicem, zmywając pot, zastanawiam się, zanim wyjdę, czy
powinienem ją obudzić, żeby się pożegnać. Lecę „Charliem Tango” do
Portlandu i chciałbym zabrać ze sobą jej słodki uśmiech.
Pozwól jej spać, Grey.
Zresztą była na mnie tak bardzo wściekła, że nie ma żadnej
gwarancji słodkiego uśmiechu.
Pani Jones nadal traktuje mnie chłodno, ale i tak zadaję jej pytanie:
– Czy Ana jadła wczoraj wieczorem?
– Jadła.
Cała uwaga pani Jones jest skupiona na omlecie, który dla mnie
przygotowuje. Zdaje mi się, że tego ranka nie dowiem się już niczego
więcej. Nadąsany piję kawę, jakby pięćdziesiąt moich twarzy
uosabiało nieszczęście.
W samochodzie po drodze na lotnisko Boeing Field piszę maila do
Any.
Krótko i rzeczowo, Grey.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Portland
Data: 15 września 2011, 06:45
Adresat: Anastasia Grey

Ano,
lecę dziś do Portlandu, później mam coś do załatwienia na WSU.
Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć.

Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wiem jednak, że nie piszę tej wiadomości po to, żeby przekazać


informację, ale po to, żeby dostać odpowiedź.
Żyję nadzieją.
Stephan już czeka, żeby pilotować nas do Portlandu. Po
nieprzespanej nocy jestem wykończony. Jeśli zasnę, wygodniej mi
będzie z tyłu, pierwszy raz proponuję więc Taylorowi przedni fotel dla
pasażera, zdejmuję marynarkę i siadam tam, gdzie w „Charliem
Tango” zwykle siedzi on. Kartkuję notatki na spotkanie, a gdy kończę,
opieram się wygodnie i zamykam oczy.

Ana biegnie po łące przy nowym domu. Śmieje się, gdy ją gonię.
Ja także się śmieję. Łapię ją i przewracam na trawę. Ana
chichocze. Całuję ją. Ma miękkie usta, ponieważ płakała. Nie,
maleńka, nie płacz. Proszę, nie płacz. Wtedy ona zamyka oczy
i zasypia. Nie chce się obudzić. Ano! Ano! Leży na zniszczonym,
poprzecieranym dywanie. Blada. Nieruchoma. Ano! Obudź się!
Ano!

Dysząc, budzę się i przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Zaraz,
zaraz, to chyba „Charlie Tango” i właśnie wylądowaliśmy
w Portlandzie. Wirnik wciąż się obraca, a Stephan rozmawia z wieżą.
Pocieram twarz, żeby się ocknąć, i odpinam pasy.
Taylor otwiera swoje drzwi i wychodzi na lądowisko, podczas gdy ja
zakładam marynarkę, uważając, żeby nie zaczepić o kabel słuchawek.
– Dziękuję, Stephanie – mówię do intercomu.
– Nie ma za co, panie Grey.
– Będziemy wylatywać około trzynastej.
– Czekam w gotowości. – Marszczy brwi, a linie na czole wyraźnie
pokazują, że czymś się martwi. Tymczasem Taylor ze spuszczoną
głową otwiera moje drzwi.
Cholera! Mam nadzieję, że to zmartwienie nie dotyczy mnie.
Zdejmuję słuchawki i gramolę się na zewnątrz, aby dołączyć do
Taylora. Poranek jest piękny, pogodniejszy niż w Seattle, ale rześka
bryza niesie już zapach jesieni. Nigdzie nie widzę Joego, który zwykle
jest na miejscu, żeby nadzorować przyloty i odloty. Może jeszcze za
wcześnie na niego albo przydzielili go gdzie indziej, albo to zły znak
czy jakieś inne gówno.
Do kurwy nędzy, weź się w garść, Grey!
Nasz kierowca czeka już przed budynkiem lądowiska. Taylor
otwiera mi drzwi cadillaca escalade, po czym sam zajmuje fotel
pasażera z przodu.
Wciąż mając w pamięci zły sen z Aną, dzwonię do Sawyera.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Luke, dzisiaj trzymaj się blisko pani Grey.
– Tak zrobię, proszę pana.
– Zjadła śniadanie? – pytam ściszonym głosem, czując się
zakłopotany tym pytaniem. Ale chcę wiedzieć, czy wszystko u niej
w porządku.
– Tak myślę. Za mniej więcej kwadrans wyjeżdżamy. Zabieram ją do
pracy.
– Dobrze, dziękuję. – Kończę połączenie i ponuro gapię się przez
okno na rzekę Willamette, bo akurat przejeżdżam przez Steel Bridge.
Metalicznoszare wody wydają się chłodne. Wzdrygam się. To istne
piekło. Muszę porozmawiać z Aną. Nie możemy dłużej tego ciągnąć.
Mam tylko jedną możliwość, która zadziała.
Przeproś, Grey.
Tak, to moja jedyna szansa.
Bo zachowałem się jak dupek.
Wracają do mnie słowa Any. Zacznij wreszcie dostrzegać świat wokół
siebie, do jasnej cholery, i przestań się zachowywać jak nadąsany
nastolatek.
Kurwa. Trudno odmówić jej racji.
Ale to nie jest dobra pora na takie rozważania. Muszę pomóc
Wydziałowi Nauk o Środowisku zdobyć dodatkowe finansowanie
z Departamentu Rolnictwa. To niezbędne, jeśli praca profesor Gravett
i jej zespołu nad technologią gleby ma się posuwać do przodu. Jej
badania przynoszą olbrzymie korzyści na naszych polach
doświadczalnych w Ghanie. To prawdziwa rewolucja. Gleba może się
stać kluczowa nie tylko dla wykarmienia naszej planety poprzez
zmniejszenie niedoborów żywności i likwidację ubóstwa, ale też dla
odwrócenia zmian klimatycznych poprzez sekwestrację. Sięgam do
aktówki po notatki i przeglądam je raz jeszcze.

SPOTKANIE ZAKOŃCZYŁO SIĘ spektakularnym sukcesem, gdyż


otrzymaliśmy dodatkowo milion dolarów z Departamentu Rolnictwa.
Wygląda na to, że wykarmienie świata zajmuje dość wysokie miejsce
na liście priorytetów rządu federalnego. Mając w uszach słowa
podziękowania od profesora Choundury’ego i profesor Gravett, razem
z Taylorem wracam do Portlandu. Sprawdzam telefon, ale nie czeka
na mnie żadna wiadomość od mojej żony, choćby i pełna złośliwości
odpowiedź na mojego maila. Przygnębiające. Nie mogę się doczekać,
żeby wrócić do domu i jakoś ugłaskać jej nastroszone piórka… Jeśli
zdołam.
Może wspólna kolacja na mieście?
Kino?
Szybowiec?
Jacht?
Seks?
Co mogę zrobić?
Tęsknię za nią.
Escalade parkuje przed budynkiem lądowiska i Taylor sięga po
telefon.
– Odczytałem twoją wiadomość, Sawyer – mówi półgłosem,
przykuwając całą moją uwagę.
Wiadomość? Czyżby coś nie tak z Aną?
Taylor marszczy brwi, słuchając.
– Zrozumiałem. – Patrzy w moim kierunku. – Tak. Poczekaj – rzuca
do telefonu, po czym zwraca się do mnie: – Pani Grey źle się czuje.
Sawyer zabiera ją do domu.
– To coś poważnego?
– Nie ma powodu, żeby tak sądzić.
– Dobrze. Polecimy prosto do Escali.
– Tak, proszę pana. Sawyer, zaraz startujemy. Polecimy prosto do
Escali i tam wylądujemy.
– Pilnuj, żeby była bezpieczna! – krzyczę na tyle głośno, żeby
Sawyer mnie usłyszał.
– Słyszałeś pana Greya – mówi Taylor. – Wyślij mi wiadomość, jeśli
sytuacja się zmieni. – Rozłącza się.
Nagle czując presję czasu, wchodzimy z Taylorem do budynku.
Z ulgą widzę, że winda jest na dole.
Mam nadzieję, że Anie nic się nie stało… ani mojemu dziecku.
Może powinienem zadzwonić do mamy i poprosić ją, żeby
podjechała sprawdzić, co z Aną. Albo do doktor Greene, chociaż nie
jestem pewien, czy odebrałaby telefon ode mnie. Lot powrotny do
domu zajmie nam godzinę, a ja nie mogę czekać tak długo. Wybieram
numer matki, ale nie ma zasięgu. Jesteśmy w windzie. Do Any też nie
mogę zadzwonić.
Ale gdyby to było coś poważnego, to przecież by się do mnie
odezwała, prawda?
Cholera. Nie mam pojęcia, skoro się do mnie nie odzywa.
Drzwi windy się otwierają. „Charlie Tango” stoi w miejscu,
w którym wylądowaliśmy, a Stephan czeka gotowy do startu.
Do diabła z tym. Lecę do niej. Mogę skupić uwagę na przelocie,
zamiast się martwić, co się dzieje w Escali.
Mam nadzieję, że Ana położy się do łóżka. Naszego łóżka.
Stephan wychodzi z kokpitu, żeby nas przywitać.
– Usiądę za sterami – oznajmiam. – Zmieniamy kurs. Polecę do
Escali.
– Oczywiście. – Otwiera dla mnie drzwi pilota i mam wrażenie, że
jest zaskoczony zmianą, także tą w moim nastawieniu. Wchodzę na
pokład, zapinam pasy i zabieram się za sprawdzenie maszyny przed
startem.
– Sprawdziłeś? – pytam, gdy Stephan zajmuje miejsce obok mnie.
– Tylko transponder.
– Rozumiem. Muszę wracać do domu, do swojej żony. Taylor, jesteś
zapięty?
– Tak jest. – W słuchawkach wyraźnie słyszę jego głos.
Kontaktuję się z wieżą i dostaję pozwolenie na start.
– Dobrze, panowie, wracamy do domu. – Podnoszę dźwignię skoku.
„Charlie Tango” gładko unosi się w niebo i kieruje do Seattle.
Gdy osiągamy pełną prędkość, jestem już pewien, że podjąłem
właściwą decyzję, siadając za sterami. Muszę się skupić na
pilotowaniu, ale i tak w głębi duszy nękają mnie obawy. Oby Anie nic
się nie stało.
Lądujemy zgodnie z planem o czternastej trzydzieści.
– Dobry lot, panie Grey – chwali mnie Stephan.
– Przyjemnego powrotu na Boeing Field.
– Dziękuję. – Uśmiecha się szeroko.
Odpinam pasy, włączam telefon komórkowy i dołączam do Taylora
na dachu Escali. Taylor marszczy brwi, sprawdzając wyświetlacz
swojej komórki. Zatrzymuję się i czekam, aż odczyta wiadomość.
– Od Sawyera. Pani Grey jest w banku. – Taylor mówi podniesionym
głosem, żeby przekrzyczeć wiatr szalejący na dachu.
Co? Myślałem, że jest chora. Co ona robi w banku, do jasnej cholery?
– Sawyer poszedł tam za nią. Próbowała go spławić.
Lęk oplata się wokół mojej piersi, ściskając serce. Po zalogowaniu
się do sieci mój telefon piszczy i wibruje od zalewu powiadomień.
Mam wiadomość od Andrei wysłaną dziesięć minut temu, kilka
nieodebranych połączeń z banku i jedno od Welcha.
Co tu się wyprawia, do cholery?

ANDREA
Troy Whelan z banku chce się z panem
pilnie skontaktować.

Klikam przycisk szybkiego wybierania i łączę się z Whelanem.


Odbiera natychmiast.
– Mówi Christian Grey. Co się dzieje? – przekrzykuję poryw wiatru.
– Dzień dobry, panie Grey. No więc jest u mnie pańska żona i chce
wypłacić pięć milionów dolarów.
Co takiego?
Krew zamarza mi w żyłach.
– Pięć milionów? – Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.
Po co jej pięć milionów?
Kurwa! Odchodzi ode mnie.
Cały mój świat się zawala i płonie, a pod moimi stopami otwiera się
jaskinia rozpaczy.
– Tak, proszę pana. Jak pan wie, zgodnie z obowiązującymi
przepisami, nie mogę wypłacić pięciu milionów gotówką.
– Tak, oczywiście. – Zszokowany kołyszę się nad przepaścią.
– Przekaż telefon pani Grey – proszę mechanicznym głosem.
– Oczywiście. Proszę chwilę zaczekać.
Co za męczarnia! Aby uchronić się przed wiatrem, przechodzę do
drzwi windy i stoję, czekając na rozmowę ze swoją żoną… Obawiając
się tej rozmowy.
Ona odchodzi. Zostawia mnie.
Co ja bez niej zrobię? Słyszę trzask w telefonie i ogarnia mnie
panika.
– Cześć. – Głos Any jest chropawy i wyższy niż zwykle.
– Odchodzisz ode mnie? – Słowa padają, zanim potrafię je
powstrzymać.
– Nie – chrypi, a jej odpowiedź brzmi jak pełen udręki apel.
O kurwa, ale mi ulżyło! Ulga jednak nie trwa długo.
– Tak – mówi szeptem, jakby właśnie podjęła tę decyzję.
Jak to?
– Ano, ja… – Nie wiem, co powiedzieć. Chcę ją błagać, żeby została.
– Christianie, proszę, nie.
– Odchodzisz? – Naprawdę odchodzisz?
– Tak.
Nie! Nie! NIE! Zapadam się prosto w przepaść. Lecę, lecę, lecę.
Wyciągam rękę, żeby się oprzeć o ścianę. Ból jest przeszywający.
Nie opuszczaj mnie.
Cholera, czy to musiało się stać? Czy ona kiedykolwiek mnie kochała?
Może chodziło tylko o te pieprzone pieniądze?
– Ale dlaczego wypłacasz gotówkę? Od początku tylko na tym ci
zależało? – Powiedz mi, że nie chodziło o pieniądze. Proszę. Ból jest
nie do opisania.
– Nie. – Brzmi stanowczo.
Czy jej wierzę?
Wszystko przez to, że się spotkałem z Eleną? Na litość boską! Nie
sądzę, żebym kiedyś mógł jeszcze bardziej znienawidzić Elenę. Biorę
głęboki oddech, próbując pozbierać myśli.
– Czy pięć milionów wystarczy? – Jak będę żyć bez Any?
– Tak.
– A dziecko? – Odbierze mi dziecko? Nóż, który wcześniej przebił
moją duszę, teraz jeszcze się obraca.
– Zaopiekuję się dzieckiem.
– Naprawdę tego chcesz?
– Tak. – Jej głos jest ledwie słyszalny.
Ale ja ją słyszę. Ból staje się obezwładniający. Wiem, że nie chce już
ze mną rozmawiać. Chce mieć to z głowy. Znaleźć się jak najdalej ode
mnie.
– Weź wszystko – szepczę.
– Christianie – łka. – To dla ciebie. Dla twojej rodziny. Proszę. Nie.
– Weź wszystko, Anastasio – warczę i odchylam głowę do tyłu, żeby
bezgłośnie wyć do szarego nieba nade mną.
– Christianie… – Jej rozpacz przetyka każdą sylabę mojego imienia.
Nie mogę tego znieść.
– Zawsze będę cię kochał – mamroczę, bo to prawda.
To ostatnie słowa potępionego mężczyzny. Rozłączam się, biorę
głęboki, uspokajający wdech, czując się zupełnie pusty w środku. Jak
łupina.
Powiedziałem jej to kiedyś.
Pod prysznicem.
A później powiedziałem, że ją kocham.
– Panie Grey? – Taylor próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
Ignorując go, znów dzwonię do Whelana.
– Troy Whelan.
– Mówi Christian Grey. Daj mojej żonie pieniądze. Ile będzie
chciała.
– Panie Grey, nie mogę…
– Wiem, że trzymasz rezerwę dla Pacific Northwest. Po prostu
przelej kwotę na rachunek bieżący. Albo upłynnij jakieś moje aktywa.
Wszystko mi jedno. Daj jej te pieniądze.
– Panie Grey, to wbrew przepisom.
– Kurwa, Whelan, zrób to. Albo znajdziesz jakiś sposób, albo
zamknę wszystkie rachunki, które u ciebie prowadzę, i przeniosę
finanse GEH do innego banku. Czy wyraziłem się jasno?
– Tak, panie Grey.
Rozłączam się.
Chce mi się płakać. Chcę się załamać tutaj na dachu i płakać. Ale
nie mogę. Zamykam oczy i żałuję, że nie jestem tu sam.
– Panie Grey! – Głos Taylora przebija się przez mój ból.
Odwracam się przodem do niego i Taylor blednie.
– Czego? – warczę.
– Hyde jednak wyszedł za kaucją. Jest na wolności.
Patrzę na niego wściekłym wzrokiem. Co to za jakieś nowe piekło?
Hyde na wolności? Jakim cudem? Myślałem, że tę sprawę mamy
załatwioną.
Taylor i ja patrzymy na siebie nawzajem, zastanawiając się, o co, do
cholery, chodzi.
Odchodzisz ode mnie?
Nie.
To dla ciebie. Dla twojej rodziny. Proszę. Nie.
– Ana! – szepczę. – Ona właśnie próbuje wypłacić pięć milionów.
Taylor robi wielkie oczy.
– Cholera! – mruczy pod nosem.
Obydwaj dochodzimy do tego samego wniosku w tym samym
momencie. Nie mam pojęcia, co Ana wyprawia, ale w głębi ducha
jestem pewien, że jej zachowanie ma związek z tym kutasem
Hyde’em. Dźgam palcem przycisk windy, a moja rozpacz tężeje,
zamieniając się w strach. Strach o moją żonę.
– Gdzie jest Sawyer?
– W banku. Jechał za jej samochodem.
Wskakujemy do kabiny. Wduszam przycisk na panelu sterowania,
podczas gdy rotory „Charliego Tango” zaczynają się obracać. Hałas
jest ogłuszający.
– Masz kluczyki do samochodu? – krzyczę do Taylora, jeszcze
zanim zamkną się drzwi.
– Tak, proszę pana.
– Pojedziemy do banku. Wiemy, gdzie jest Hyde?
– Nie. Dam znać Welchowi.
– Nagrał mi się na poczcie głosowej. Cholera, na pewno chodziło
o Hyde’a.
Całe wieki mijają, zanim winda zjeżdża do garażu. W co gra Ana?
Dlaczego nie może mi powiedzieć, że coś jest nie tak? Strach oplata
moje serce i wnętrzności, dusząc mnie od środka. Co mogłoby być
gorszego niż odejście Any? Przez głowę przebiegają mi obrazy
z moich snów i przywołują inne zatrważające wspomnienia, lecz
znacznie starsze: kobieta leżąca bez życia na podłodze. Zaciskam
powieki.
Nie. Proszę. Nie.
– Znajdziemy ją – stwierdza Taylor z ponurą determinacją.
– Musimy.
– Namierzę jej komórkę – rzuca.
Wreszcie drzwi windy się otwierają i Taylor podaje mi kluczyki do
audi Q7. Chce, żebym prowadził?
Weź się w garść, Grey! Musisz wyciągnąć żonę z tarapatów.
Może ten kutas Hyde ją szantażuje.
Wchodzimy do samochodu i uruchamiam silnik. Opony piszczą, gdy
tyłem wyjeżdżam z miejsca parkingowego i pędzę do bramy, żeby
potem przez kilka nieznośnie długich sekund czekać, aż barierka
pójdzie w górę.
– No już, szybciej. Dawaj. Dawaj.
Ledwie się mieszcząc pod nie całkiem jeszcze uniesioną barierką,
z rykiem silnika wyjeżdżam na ulicę i kieruję się w stronę banku.
Taylor kładzie swój telefon na desce rozdzielczej, klnąc pod nosem
w oczekiwaniu, aż złapie sygnał.
– Nadal jest w banku – oznajmia w końcu.
– Dobrze.
Ruch uliczny jest większy, niż oczekiwałem. To frustrujące.
No już, szybciej. Szybciej!
Dlaczego Ana to robi? Chce zatrzymać coś tylko dla siebie? Nie ufa
mi?
Zastanawiam się nad swoim zachowaniem przez ostatnie dni.
No dobrze, może nie było przykładne, ale ona bierze całe to gówno
na swoje barki. Dlaczego nie poprosi o pomoc?
– Ana Grey – krzyczę do mikrofonu w zestawie głośnomówiącym.
Po kilku minutach w głośnikach auta słyszę sygnał jej telefonu.
Dzwoni i dzwoni, i dzwoni, później zostaję przekierowany na pocztę
głosową.
„Tu Ana. Nie mogę teraz rozmawiać, ale proszę o wiadomość po
sygnale. Oddzwonię”.
Chryste!
– Ana! Co się dzieje, do cholery? – wrzeszczę. Dobrze mi to robi. –
Jadę po ciebie. Zadzwoń. Porozmawiaj ze mną. – Kończę połączenie.
– Wciąż nie wyszła z banku – informuje Taylor.
– Sawyer nadal tam jest?
– Tak, proszę pana.
– Sawyer! – krzyczę do zestawu głośnomówiącego i po kilku
sekundach mam połączenie.
– Tak, panie Grey?
– Gdzie jest Ana?
– Właśnie zawróciła i ponownie weszła do jednego z pomieszczeń.
– Idź po nią.
– Jestem uzbrojony. Nie przejdę przez bramkę. Stoję przed
głównym wejściem przy samochodzie Anast… pani Grey i wyglądam
raczej podejrzanie. Jeśli wrócę do swojego auta, żeby się pozbyć broni,
mogę ją stracić z oczu.
Pieprzona broń.
– Jak, do cholery, ci się wymknęła?
– To bardzo pomysłowa kobieta, panie Grey. – Brzmi, jakby mówił
przez zaciśnięte zęby, a ja dobrze wiem, skąd znam tę frustrację.
Słysząc jego słowa, zaczynam nawet mu współczuć: mnie też
Anastasia doprowadza do szału.
– Oczekuję szczegółowego raportu, gdy ją odzyskamy. Jack Hyde
wyszedł za kaucją. Mam przeczucie, że zachowanie Any jakoś się
z tym wiąże. Taylor też tak uważa.
– Cholera – rzuca Luke.
– No właśnie. Będziemy za jakieś pięć minut. Nie pozwól jej znów
zniknąć, Sawyer.
– Tak jest.
Rozłączam się.
Taylor i ja siedzimy w milczeniu. Manewruję między autami.
Co zamierzasz, Anastasio Grey?
Co mam zrobić, gdy cię odzyskam?
Przez myśl przebiegają mi różne scenariusze. Wiercę się na fotelu.
Do kurwy nędzy, Grey! To nie jest odpowiedni moment.
Taylor mnie zaskakuje.
– Ona znów się przemieszcza.
– Co? – Serce podchodzi mi do gardła, a w żyłach kursuje
adrenalina.
– Jedzie na południe Drugą Ulicą.
– Sawyer! – krzyczę ponownie i po chwili znów słyszę go
w głośnikach auta.
– Tak, panie Grey? – Odbiera natychmiast.
– Ona wyszła z banku!
– Co? Na pewno nie przez główne wejście – mówi zdezorientowany.
– Przemieszcza się na południe Drugą Ulicą – wtrąca Taylor.
– Już tam jadę. Zadzwonię z samochodu. – Słychać, że Sawyer
biegnie. – Ale nie wiem, jakiego pojazdu mam szukać. Jej samochód
stoi tutaj.
– Cholera! – krzyczę.
– Nadal przemieszcza się na południe Drugą – informuje Taylor. –
Czekaj, skręciła w lewo w Yeslera.
Mijamy mój bank. Nie ma sensu się zatrzymywać.
– To trzecia przecznica? – pytam.
– Tak.
Milionowy chyba raz dziękuję Bogu, że Taylor jest ze mną. Zna to
miasto jak własną kieszeń, co dziwne, bo pochodzi z maleńkiej
mieściny w szczerym polu gdzieś w Teksasie.
Trzy minuty później jedziemy na wschód ulicą Yeslera.
– Nadal jest na Yeslera – rzuca Taylor, nie odrywając oczu od
swojego telefonu. – Skręciła na południe w Dwudziestą Trzecią.
Osiem przecznic stąd.
– Jestem tuż za wami – melduje przez radio Sawyer.
– Trzymaj się blisko. Spróbuję jakoś się przebić przez ten ruch. –
Zerkam na Taylora. – Żałuję, że ty nie prowadzisz.
– Świetnie pan sobie radzi.
Dokąd ona jedzie? I z kim? Szlag by to trafił!
Przez kilka minut milczymy. Ja skupiam się na prowadzeniu, Taylor
od czasu do czasu informuje tylko, gdzie skręcić. Jedziemy na
południe, potem znów na wschód, teraz głównie między domami
mieszkalnymi.
– Skręciła na południe w Trzydziestą.
Mijamy kilka przecznic, potem znów skręcamy na wschód.
– Zatrzymała się. Na South Day. Dwie przecznice stąd.
Żrący lęk ściska mi żołądek. Pędzę pustą ulicą.
Trzy minuty później wpadam na South Day.
– Wolniej! – rzuca ostro Taylor, zaskakując mnie swoim
poleceniem, ale robię, co mi każe. – Ona gdzieś tu jest. – Pochyla się
do przodu. Omiatamy wzrokiem obydwie strony ulicy. Z boku mam
rząd opuszczonych budynków.
– Kurwa! – Zauważam wyboisty parking, na którym stoi jakaś
kobieta z podniesionymi rękami. Obok czarnego dodge’a. To ten
dodge! Szarpię kierownicą, wjeżdżam na parking i już ją widzę.
Na ziemi. Nieruchomą. Z zamkniętymi oczami.
Ana. Moja Ana… Nie! Wszystko porusza się w zwolnionym tempie.
Z płuc uchodzi mi całe powietrze. Moje najgorsze obawy się
materializują. Tutaj. Teraz.
Taylor wyskakuje z samochodu, gdy jeszcze się toczy. Hamuję
z piskiem opon i rzucam się za nim, zostawiając włączony silnik.
– Ana! – krzyczę. Proszę. Boże, proszę. Boże, proszę.
Leży bez życia na betonie. Kawałek dalej ten kutas Hyde tarza się,
wyjąc jak potępieniec i trzymając się za udo. Między jego palcami
sączy się krew. Kobieta cofa się o krok z rękami do góry, gdy Taylor
wyciąga broń.
Ale to Ana skupia moją uwagę. Leży nieruchoma na zimnym
betonie.
Nie!
Tego właśnie się obawiałem, odkąd ją znam. Tego momentu.
Klękam obok zbyt przerażony, żeby jej dotknąć. Taylor podnosi leżący
na betonie pistolet i rozkazuje kobiecie położyć się twarzą do ziemi.
– Nie strzelaj do mnie. Nie strzelaj do mnie – bełkocze ona,
wykonując polecenie.
Cholera! Przecież to Elizabeth Morgan z SIP.
Jak, do cholery, wdepnęła w to bagno?
Nagle staje obok nas Sawyer. Sięga po swoją broń, wymierza ją
w Elizabeth i staje nad nią, żeby nie uciekła.
Hyde wrzeszczy z bólu.
– Pomóżcie mi! Pomóżcie! Ta suka mnie postrzeliła!
Ignorujemy go.
Taylor pochyla się i sprawdza puls, dotykając szyi Any.
– Żyje. Puls jest silny – oznajmia.
Bogu dzięki!
Zwraca się do Sawyera:
– Zadzwoń na dziewięćset jedenaście. Karetka i policja.
Sawyer sięga po telefon, a Taylor delikatnie przesuwa dłońmi
wzdłuż ciała Any, szukając obrażeń.
– Chyba nie krwawi.
– Mogę jej dotknąć?
– Lepiej zostawić to ratownikom medycznym. Może mieć jakieś
złamania.
O nie. Moja żona. Moja dziewczyna. Moja cudowna dziewczyna.
Gładzę jej włosy i delikatnie zatykam luźny kosmyk za ucho.
Wygląda, jakby spała, ale ma na twarzy czerwony ślad. Ten skurwysyn
cię uderzył? On ci to zrobił?
Moja uwaga przenosi się na Hyde’a, który wciąż się drze jak
potępieniec. Świeża porcja adrenaliny pompuje wściekłość w moje
żyły.
Skurwysyn! Wyciągnął łapy do mojej żony i wtedy do niego
strzeliła.
Mój Boże, Ana do niego strzeliła.
Podnoszę się, podchodzę do niego i stoję, patrząc, jak się wije.
Zanim zdaję sobie sprawę, co robię, opieram się o dodge’a, wysuwam
nogę do tyłu i z całej siły kopię go w brzuch. Potem drugi raz. I trzeci.
Z impetem całej masy mojego ciała.
Krzyczy.
– Zrobiłeś to mojej żonie, ty kutasie? – wrzeszczę, dając upust
wściekłości, i kopię go jeszcze raz.
Podnosi ręce, żeby chronić brzuch, a wtedy z całej siły przydeptuję
krwawiącą ranę na jego udzie. Znów wrzeszczy, tym razem inaczej,
głośniej, dziko. Pochylam się, chwytam klapy jego marynarki uderzam
jego głową o beton. Raz. Drugi. Jego oczy robią się wielkie. Przerażony
chwyta mnie za ręce, brudząc je swoją krwią.
– Zabiję cię, ty chory skurwysynu!
Z dalekiego końca tunelu słyszę głosy: „Panie Grey! Christian!
Christian, przestań!”. To Taylor. On i Sawyer próbują mnie odciągnąć
od tej kanalii Hyde’a. Taylor łapie mnie za ramiona i mocno mną
potrząsa.
– Christian! Przestań. Natychmiast! – Potrząsa mną raz jeszcze.
Patrzę na niego zaskoczony i strącam z moich ramion jego ręce.
Nie dotykaj mnie!
Taylor staje między Hyde’em a mną i patrzy, jakbym był stuknięty,
niebezpieczny i gotowy do ataku. Biorę głęboki oddech i mordercza
żądza powoli ustępuje.
– Już w porządku – mówię.
– Niech pan się zajmie swoją żoną. – Jego głos jest stanowczy.
Reaguję potakującym skinieniem głowy. I raz jeszcze zerkam na
tego skurwysyna, który rytmicznie się kołysze, roniąc łzy jak szczurze
bobki i trzymając się za udo. Zeszczał się ze strachu. Obrzydliwy typ.
– Niech się wykrwawi na śmierć – mruczę do Taylora, odwracam się
i odchodzę.
Klękam przy Anie i pochylam się, żeby sprawdzić, czy oddycha, ale
nic nie słyszę. Znów ogarnia mnie panika.
– Czy ona nadal oddycha? – Zerkam na Taylora.
– Proszę spojrzeć na jej piersi. Unoszą się i opadają. – Taylor
pochyla się obok mnie i sprawdza puls.
– Nadal mocny.
Och, Ano, co ty sobie myślałaś? I co z dzieckiem?
Łzy napływają mi do oczu. Nieznośne jest to poczucie bezradności.
Mam ochotę ją objąć i przytulić, ale nie mogę jej dotknąć. Co za
męczarnia. I gdzie jest ta pieprzona karetka?
– Dziewczyna! Dziewczyna! – odzywa się nagle słabym głosem
Elizabeth.
Jaka dziewczyna? Wszyscy się odwracamy, żeby na nią spojrzeć.
Nadal leży twarzą do ziemi.
– Wewnątrz – dopowiada. – Tam, w tym budynku. – Głową
wskazuje kierunek.
To jakaś sztuczka?
Słyszę cichy rozkaz Taylora.
– Sawyer, sprawdź ten budynek.
W oddali zawodzi syrena. Bogu dzięki.
– Taylor! – Gdy się odwracam, Sawyer stoi w drzwiach. – Mają tu
pannę Grey.
– Proszę się nie ruszać z miejsca, Christianie! – Taylor
ostrzegawczo podnosi palec.
Mia? Moja mała siostrzyczka? Strach ściska mi bebechy. Co ten
kutas zrobił mojej siostrze? Odrętwiały patrzę, jak Taylor znika we
wnętrzu budynku, a Sawyer ubezpiecza go od progu.
To dla ciebie. Dla twojej rodziny. Proszę. Nie.
Słowa Any stają się jasne. Patrzę na nią i w tym momencie wiem, że
mogła zostać zamordowana przez tego zboczonego skurwysyna. Żółć
podchodzi mi do gardła i czas się zatrzymuje, dopóki Taylor nie
wynurza się z budynku.
– Nic jej nie jest, tak myślę. Podano jej jakieś środki odurzające.
Teraz śpi. Nie ma żadnych obrażeń ani śladów przemocy. Jest ubrana.
Nie chcę jej przenosić. Pozwólmy to zrobić ratownikom medycznym.
– Mia? – pytam, nie mogąc uwierzyć w potworność tej sytuacji.
Potakuje głową. Usta ma zaciśnięte w ponurą linię.
Syreny są coraz głośniejsze.
Co Hyde zamierzał zrobić mojej siostrze? Nadal kwili jak zraniony
pies, tylko trochę ciszej. Podejrzewam, że stracił sporo krwi. Niech
zdycha. Mam ochotę go zabić, zadać mu powolną i bolesną śmierć, ale
na parking wtaczają się dwie karetki pogotowia, dwa radiowozy
policyjne oraz wóz strażacki, błyskiem lamp i kakofonią syren
zakłócając spokój w całej okolicy i ratując Hyde’owi skórę.

PRZEŻYWAM KOSZMAR NA jawie, siedząc między Mią i Aną w karetce,


która pędzi przez ulice Seattle. Głowę mam w dłoniach, a żołądek
w gardle. Modlę się za obydwie. Nie jestem religijny, ale teraz
zrobiłbym wszystko, nawet pogodził się z Bogiem, żeby dostać
gwarancję, że mojej żonie, naszemu dziecku i mojej siostrze nic się
nie stanie.
– Parametry życiowe są dobre, panie Grey, zarówno pańskiej żony,
jak i pańskiej siostry – oznajmia ratownik medyczny ze współczuciem
w oczach.
– Moja żona jest w ciąży.
Ratownik spogląda na Anę.
– Nie ma żadnych oznak krwawienia.
Blednę. Wiem, że on stara się dodać mi otuchy, ale to nie działa.
– Dlaczego nadal jest nieprzytomna? – Mój głos zniża się do szeptu.
– Lekarze powinni to ustalić, gdy dojedziemy na miejsce.
Mia się porusza, mrucząc coś niezrozumiałego. Zaczyna odzyskiwać
przytomność. Jest oczywiste, że podano jej środki odurzające. Ale
przynajmniej jest spokojna. Biorę ją za rękę i delikatnie ściskam.
– Już dobrze Mio. Jesteśmy tu z tobą.
Mruczy coś, ale nie otwiera oczu. Czuję jednak, że odwzajemnia mój
uścisk, po czym zapada w sen, a przynajmniej taką mam nadzieję.
Moja siostra, moja żona, moje nienarodzone dziecko. Trzeba mi
było zabić Hyde’a, gdy miałem okazję. Bezsilna wściekłość znów
ściska mi żołądek i znów mrużę oczy, żeby ją rozpędzić. Chcę płakać.
Chcę wyć, żeby uśmierzyć ten ból, ale nie mogę.
Cholera. Jestem wykończony. Przypominam sobie ostatnie słowa,
które zamieniłem z Aną.
Odchodzisz ode mnie?
Nie.
To dla ciebie. Dla twojej rodziny. Proszę. Nie.
Powiedziałem jej, że zawsze będę ją kochał. Chociaż tyle.
Proszę, obudź się, Ano.
W głębi duszy dręczy mnie troska o dziecko. Czy Ana naprawdę źle
się czuła, czy tylko udawała? Taki stres, kurwa. Nie mógł być dobry
dla dziecka.
Junior. Czy wszystko z nim dobrze?
Wreszcie dojeżdżamy do szpitalnego oddziału ratunkowego
i zostaję odsunięty na bok, gdy personel karetki przystępuje do
działania.
Mama i ojciec już są na miejscu. Czekają.
Podbiegają do noszy wiozących moją śpiącą albo nieprzytomną
siostrę. Jedno spojrzenie na Mię i oczy Grace zachodzą łzami.
– Kocham cię, córeczko – łka, gdy ratownicy przewożą nosze przez
podwójne drzwi, za które tata nie może już przejść. Stoi więc na
zewnątrz i patrzy, jak mama podąża za ratownikami do stanowiska
segregacji medycznej.
Wózek Any przejmują lekarz i pielęgniarka.
– Ostrożnie z moją żoną. Jest w ciąży. – Głos mam zachrypnięty
i ściszony ze zmartwienia.
– Zaopiekujemy się nią – zapewnia mnie pielęgniarka.
Puszczam rękę Any i wwożą ją do środka tak jak Mię.
Carrick podchodzi do mnie. Ma ziemistą cerę i w tej chwili wygląda
na swój wiek.
Gapimy się na siebie.
– Tato – szepczę łamiącym się głosem.
– Synu! – Ojciec otwiera ramiona i po raz pierwszy w życiu w nie
wpadam, a on mnie obejmuje.
Tłumię wzbierające we mnie emocje i ściskam go, wdzięczny za jego
cichą siłę, krzepiącą obecność, znajomy zapach i przede wszystkim
jego miłość.
– Wszystko będzie dobrze. Obydwie wyzdrowieją, zobaczysz.
– Wszystko będzie dobrze – powtarzam jak mantrę, a w gardle pali
mnie tłumiony ból. – Wszystko będzie dobrze.
Ale on nie może tego wiedzieć.
Modlę się, żeby to była prawda.
Cofam się, nagle świadomy tego, że jesteśmy dwoma dorosłymi
mężczyznami obejmującymi się w wejściu do szpitalnego oddziału
ratunkowego. Carrick uśmiecha się i ściska moje ramię.
– Chodźmy do poczekalni. Opowiesz mi, co się stało, i będziesz
mógł się umyć.
– Pewnie. – Opuszczam głowę i patrzę na swoje ręce. Cholera. Całe
są we krwi tego skurwysyna.

ANA JEST BLADA, jeśli nie liczyć siniaka na policzku w miejscu, gdzie
ten kutas ją uderzył. Ma zamknięte oczy, jakby spała, ale nadal jest
nieprzytomna. Serce mi się kraje. Jest taka młoda i taka drobna! Przy
jej ciele wiją się plastikowe rurki. Paraliżuje mnie strach, ale doktor
Bartley patrzy na nią ze spokojem.
– Ma stłuczone żebra i pęknięcie włoskowate czaszki, ale wszystkie
parametry życiowe są dobre i stabilne.
– Dlaczego nadal jest nieprzytomna?
– Doznała poważnego urazu głowy. Ale zachowana jest prawidłowa
czynność mózgu i nie ma obrzęku. Obudzi się, gdy będzie gotowa.
Niech pan da jej trochę czasu.
– A dziecko? – szepczę.
– Dziecku nic się nie stało, panie Grey.
– Bogu dzięki! – Ulga przetacza się przeze mnie jak cyklon.
Bogu dzięki.
– Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
– Tak. Czy ona mnie słyszy?
Doktor Bartley uśmiecha się łagodnie.
– Kto wie? Jeśli tak, to pański głos zapewne sprawi jej przyjemność.
Nie byłbym taki pewien. Wścieknie się. Pomyślałem, że chce ode mnie
odejść.
– Moja koleżanka doktor Singh zajrzy później do pańskiej żony.
– Dziękuję – mówię i lekarka wychodzi.
Przysuwam krzesło i siadam obok łóżka. Czule ujmuję rękę Any,
zadowolony, że nie jest już taka zimna. Ściskam delikatnie, mając
nadzieję w ten sposób ją obudzić.
– Obudź się, maleńka, proszę – szepczę. – Bądź na mnie wściekła,
ale otwórz oczy, proszę. – Pochylam głowę i przykładam wargi do jej
palców. – Przepraszam cię. Za wszystko. Obudź się, proszę.
Proszę. Kocham cię.
Zamykam jej rękę w swoich dłoniach, przyciskam czoło do moich
palców i modlę się.
Proszę, Boże. Proszę. Zwróć mi moją żonę.

ANA ŚPI. MROK jej pokoju rozjaśnia tylko mała lampka przy łóżku
i delikatne światło sączące się przez szparę pod drzwiami. Otulony
marynarką, drzemię na krześle, walcząc ze snem. Chcę być
rozbudzony, gdy ona do mnie wróci.
Drzwi się otwierają, wyrywając mnie z drzemki, i wchodzi Grace.
– Witaj, kochanie – szepcze. Jej twarz jest blada, bez makijażu.
Wygląda na tak samo zmęczoną i osłabioną jak ja.
– Mamo! – Jestem zbyt wycieńczony, żeby wstać.
– Tylko sprawdzam, co u was słychać, i idę trochę się przespać.
Carrick będzie czuwał przy Mii.
– Jak ona się czuje?
– Lepiej. Jest wściekła. Nadal odczuwa skutki tego leku. Próbuje
spać. Jak Ana?
– Bez zmian.
Grace sięga po kartę pacjenta wiszącą na poręczy łóżka i przegląda
notatki. Po chwili robi wielkie oczy i wykrztusza:
– Ona jest w ciąży.
Potwierdzam skinieniem głowy, zbyt zmęczony i rozbity, żeby
zrobić coś więcej.
– Christianie, to cudowna wiadomość! Gratuluję. – Podchodzi
i kładzie mi na ramieniu swoją rękę.
– Dziękuję, mamo. To sam początek. – Tak myślę.
– Rozumiem. Zwykle pary informują o ciąży w dwunastym
tygodniu. Jesteś wycieńczony, kochanie. Idź do domu trochę się
przespać.
Przecząco kręcę głową.
– Będę spał, gdy Ana się obudzi.
Marszczy brwi, ale nie komentuje. Pochyla się i całuje mnie
w głowę.
– Obudzi się, Christianie. Daj jej tylko trochę czasu. I spróbuj
chwilę się przespać.
– Dziękuję, mamo.
Mierzwi mi włosy dłonią.
– Zobaczymy się rano.
Wychodzi tak samo cicho, jak weszła, a ja czuję się jeszcze bardziej
osamotniony niż zwykle.
Żeby się torturować, ale też walczyć ze snem, przypominam sobie,
ile razy zachowałem się niewłaściwie w ciągu ostatnich kilku dni.
Byłem dupkiem.
Reakcja na wiadomość o dziecku.
Spotkanie z Eleną.
Brak przeprosin.
A na dodatek uwierzyłem, że Ana… Uwierzyłem, gdy mi
powiedziała, że ode mnie odchodzi.
Powieki same mi się zamykają i głowa opada do przodu, przez co się
budzę.
Cholera.
Patrzę na swoją żonę. Niech odzyska przytomność jak najszybciej.
Ano. Proszę. Wróć do mnie.
– Wtedy będę mógł cię przeprosić, jak należy. – Sięgam do jej ręki,
podnoszę ją sobie do ust i raz jeszcze całuję każdy palec z osobna. –
Tęsknię za tobą.
Siadam prosto i zamykam oczy. Tylko na sekundę.
PIĄTEK, 16 WRZEŚNIA 2011 ROKU

B udzę się chwilę później. Cholera! Jak długo spałem? Zerkam na


zegarek. Prawie trzy godziny. Sprawdzam, jak Ana. Nadal spokojnie
śpi.
Tylko że to nie sen. Moja żona jest nieprzytomna.
– Wróć do mnie, maleńka – szepczę.
– Christianie…
– Tato. Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam. – Carrick wyłania się z mroku.
– Jak długo tam stałeś?
– Niedługo. Nie chciałem cię budzić. Przed chwilą była tu
pielęgniarka, żeby sprawdzić parametry życiowe Any. Wszystko z nią
w porządku. – Przenosi wzrok na moją żonę. – Grace mówi, że nosi
mojego wnuka. – W jego oczach lśni szacunek.
– Tak, to prawda.
– Gratulacje, synu.
Reaguję smutnym uśmiechem.
– Naraziła na niebezpieczeństwo siebie i dziecko. – Przebiega po
mnie dreszcz i nie wiem, czy to chłodniejsze nocne powietrze, czy
świadomość, że Ana mogła zginąć.
Carrick zaciska wargi z poważną miną, po czym przenosi uwagę na
mnie.
– Jesteś wycieńczony. Powinieneś iść do domu i odpocząć.
– Nie zostawię jej.
– Christianie, musisz się przespać.
– Nie, tato. Chcę być tutaj, gdy się obudzi.
– Posiedzę z nią. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla kogoś, kto
uratował moją córkę.
– Jak się czuje Mia?
– Śpi. Była półprzytomna, przerażona i wściekła. Minie jeszcze kilka
godzin, zanim rohypnol przestanie działać.
– Chryste! – Hyde jest wynaturzonym skurwysynem.
– Wiem. Czuję się jak ostatni głupiec, że ustąpiłem w sprawie jej
ochrony. Ostrzegałeś mnie, ale Mia jest uparta. Gdyby nie Ana…
– Wszyscy myśleliśmy, że Hyde jest unieszkodliwiony. A moja
zwariowana żona… Dlaczego nic mi nie powiedziała? – Tłumione łzy
palą mi gardło.
– Christianie, uspokój się – mówi ojciec, przysuwając się do mnie. –
Ana to wyjątkowa młoda kobieta. Jest niewiarygodnie odważna.
– Odważna, krnąbrna, uparta i głupia. – Głos załamuje mi się na
ostatnim słowie i ledwo powstrzymuję emocje.
Ale co by się stało z Mią, gdyby nie Ana?
To wszystko jest takie skomplikowane. Skrywam głowę w dłoniach,
targany sprzecznymi uczuciami.
– Hej! – Ojciec opiera rękę na moim ramieniu. Jego dotyk przynosi
mi ulgę. – Nie bądź dla niej taki surowy. Ani dla siebie. Chyba
powinienem wrócić do twojej matki. Jest już po trzeciej. Naprawdę
musisz się wyspać.
– Myślałem, że mama pojechała do domu.
Carrick wzdycha poirytowany.
– Nie mogła zostawić Mii. Jest uparta jak ty. Raz jeszcze gratuluję
dziecka. Chociaż jedna dobra wiadomość w tym bałaganie.
Czuję, jak krew odpływa mi z głowy. Nigdy nie będę takim dobrym
ojcem jak Carrick.
– Ej, co ty – mówi łagodnie. – Oczywiście, że się nadajesz.
Ponieważ jestem zmęczony i przygnębiony, złości mnie, że tak
precyzyjnie zdiagnozował przyczynę mojego lęku.
Trafnie, tato.
– Będziesz wspaniałym ojcem – dodaje. – Przestań się martwić.
Masz kilka miesięcy, żeby się przyzwyczaić do nowej sytuacji,
Christianie. – Znów klepie mnie po ramieniu. – Wrócę rano.
– Dobranoc, tato. – Obserwuję, jak ostrożnie zamyka drzwi.
Wspaniałym ojcem, co?
Skrywam głowę w dłoniach.
Teraz zależy mi tylko na tym, żeby odzyskać żonę. Nie chcę myśleć
o dziecku.
Wstaję i rozciągam się. Jest późno. Czuję się obolały i przytłoczony
zmartwieniami.
Dlaczego ona się nie budzi? Pochylam się i całuję ją w policzek.
Miękkość i ciepło jej skóry, które czuję na wargach, dodają mi otuchy.
– Obudź się, maleńka – szepczę. – Potrzebuję cię.

– DZIEŃ DOBRY, PANIE Grey.


Co? Znów wyrywam się ze snu. Pielęgniarka odsłania okno,
umożliwiając inwazję złotego jesiennego słońca. Jest starsza. Nie
pamiętam jej imienia.
– Sprawdzę, czy kroplówki zeszły.
– Oczywiście – mruczę. – Czy powinienem wyjść?
– To zależy od pana.
– Rozprostuję nogi.
Czuję się jak gówno. Wstaję, rzucam swojej żonie pożegnalne
spojrzenie i chwiejnym krokiem wychodzę na korytarz. Chyba
powinienem poszukać jakiejś kawy.

TAYLOR PRZYJEŻDŻA OKOŁO ósmej trzydzieści z ładowarką do mojego


telefonu i śniadaniem – dzięki uprzejmości pani Jones. Zastanawiam
się, czy to oferta pokojowa z jej strony. Rzut oka do wnętrza brązowej
papierowej torby upewnia mnie, że tak: dwa croissanty z szynką
i serem. Pachną bosko. Dostałem też termos porządnej kawy.
– Proszę, podziękuj Gail ode mnie.
– Przekażę. Jak się czuje pani Grey? – Zerka na Anę. Napięte
mięśnie jego twarzy zdradzają, że jest zaniepokojony.
– Wyniki badań są dobre. Czekamy tylko, aż się obudzi. Nie mogę
uwierzyć, że poprzedni weekend spędziliśmy w szpitalu OHSU, a ten
spędzamy w Northwest.
Taylor potakuje współczująco.
– Możesz zostać i zdać mi relację tutaj. Nie chcę odchodzić od jej
łóżka. – Gestem zapraszam, żeby usiadł obok mnie. Zabieram się za
śniadanie, a on opowiada, co się działo na miejscu zbrodni, gdy
odjechała karetka.
– …i policja odzyskała telefon pani Grey.
– Tak?
– Wsunęła go do jednego z worków, w których wiozła gotówkę.
– Naprawdę? – Zerkam na moją śpiącą żonę. Genialne posunięcie. –
Czyli namierzaliśmy pieniądze?
– Tak – potwierdza Taylor wyraźnie pod wrażeniem pomysłowości
Any. – Gotówkę przechowuje policja.
Pierwszy raz myślę o tych pięciu milionach dolarów.
– Odzyskamy ją?
– Z czasem tak.
Przewracam oczami. Teraz to mój najmniejszy problem.
– Zlecę Welchowi, żeby na bieżąco kontaktował się z policją
w sprawie zwrotu pieniędzy.
– Hyde leży w tym szpitalu, łatają go. Jest pod nadzorem policji –
mówi Taylor.
– Żałuję, że go nie wykończyłem.
Taylor trzyma język za zębami, ja przypominam sobie, jak odciągał
mnie od Hyde’a, gdy tłukłem tego kutasa na kwaśne jabłko. Nie
umiem zdecydować, czy działanie Taylora było słuszne, czy nie.
Cholera. Gdyby mnie nie pohamował, siedziałbym teraz w areszcie
policyjnym.
– Detektyw Clark chciałby zamienić z panem kilka słów przy
najbliższej okazji. – Taylor mądrze zmienia temat, podczas gdy ja
zabieram się za drugiego croissanta.
– Teraz to nie jest dobry moment.
– Ryan przyprowadził samochód pani Grey. Jeśli nie liczyć mandatu
za parkowanie, nic złego się nie wydarzyło. – Cierpko się uśmiecha. –
A Sawyer jest wściekły na siebie, że pozwolił jej się zmyć.
– Nie dziwię się.
– Przed szpitalem koczuje kilku fotoreporterów.
Szlag.
Odzywa się mój telefon. Dzwoni Ray. Cholera.
– Dzień dobry, Ray.
– Muszę zobaczyć Annie.
Dzięki mediom dowiedział się już o bohaterskim zachowaniu Any
i nalega, żeby być przy córce. Ponieważ jest jedynym człowiekiem na
świecie, który mnie onieśmiela, nie potrafię odmówić.
Posyłam Taylora i trzydzieści minut później Ray siedzi na swoim
wózku inwalidzkim po drugiej stronie jej łóżka.
– Annie – szepcze. Podsuwam go bliżej. – Co ona sobie myślała? –
zastanawia się ochrypłym głosem.
Jest ogolony, ubrany w luźne szorty i koszulę, mimo złamanej nogi
i siniaków znów bardziej przypomina samego siebie.
– Nie wiem, Ray. Będziemy musieli zaczekać z tym pytaniem, aż się
obudzi.
– Jeśli sam nie przełożysz jej przez kolano, ja to zrobię, daję słowo,
że tak. Co ona sobie myślała, do jasnej cholery? – Tym razem brzmi
stanowczo.
– Możesz mi wierzyć, Ray, że gotów jestem to zrobić. – Jeśli mi
pozwoli. Ujmuję jej rękę, podczas gdy Ray nadal kręci głową. – Wiesz,
że strzeliła do niego?
Otwiera usta ze zdumienia.
– Porywacza?
– Tak.
– A niech mnie!
– Dobrze, że nauczyłeś ją posługiwać się bronią. Może któregoś
dnia mnie też nauczysz?
– Będę zaszczycony.
Obydwaj patrzymy na moją upartą, lekkomyślną i odważną żonę.
Każdy z nas żywi swoje własne obawy, widząc ją nieprzytomną.
– Daj mi znać, gdy się obudzi, Christianie.
– Tak, oczywiście.
– Zadzwonię do Carli – dodaje cicho.
– Będę wdzięczny.
Całuje rękę Any. Odwracam wzrok, widząc łzy napływające do jego
oczu.
Gdy wychodzi, dzwonię do pracy, a następnie do Welcha, który
przebywa w Detroit w związku z informacją na temat Hyde’a. Nie
może uwierzyć, że Hyde znalazł kogoś, kto wpłacił za niego kaucję.
Ustalenie, kto to zrobił i dlaczego, jest więc następnym celem Welcha.
Zamierza się skontaktować z policją w Seattle, żeby ustalić, co wiedzą.
Żeby odpędzić zmęczenie, chodzę tam i z powrotem pod oknem,
telefonując i patrząc na swoją żonę. Nie budzi się, gdy rozmawiam,
nie budzi się, gdy raz po raz przynoszą bukiety od naszych przyjaciół
i rodziny – przez co wczesnym popołudniem jej pokój wygląda jak
kwiaciarnia – ani też gdy znajomi dzwonią z zapytaniem o jej zdrowie.
Wszyscy kochają Anę.
Bo jak jej nie kochać? Wierzchem dłoni przesuwam po jej miękkim,
bladym policzku, powstrzymując się przed płaczem.
– Maleńka, obudź się. Proszę. Obudź się i znów bądź na mnie zła.
Zrób cokolwiek. Nawet mnie znienawidź. Ale się obudź. Proszę.
Siadam przy niej i czekam.
Do pokoju bez pukania wpada Kate.
– Cześć – mówię.
Wita mnie skinieniem głowy, pośpiesznie podchodzi do łóżka
i dotyka jej ręki.
– Jak ona się czuje?
Jestem na to zbyt zmęczony.
– Nie odzyskała przytomności.
– Ano! Ano! Obudź się! – wrzeszczy Kate.
Do kurwy nędzy! Kavanagh nigdy nie ustąpi.
– Próbowałem, Kate. Zapewniano mnie, że się obudzi w swoim
czasie.
Kate zaciska wargi.
– Teraz nie może liczyć na swój rozsądek.
Z tym nie mogę polemizować.
Odwraca się do mnie.
– Jak ty się trzymasz?
Jej pytanie o moje samopoczucie jest dla mnie niespodzianką.
– Nic mi nie dolega, jeśli nie liczyć obawy i zmęczenia.
Kręci głową.
– Tak właśnie wyglądasz. Pogodziliście się?
Wzdycham.
– Niezupełnie. Gdy się obudzi… – urywam.
O dziwo, Kate zdaje się to akceptować i nie wierci mi dziury
w brzuchu.
– Co się właściwie stało? Jak tu wylądowała? – Splata ręce,
a ponieważ wygląda na to, że inaczej się jej nie pozbędę, opowiadam
pokrótce o porwaniu mojej siostry przez Hyde’a i ryzykanckiej akcji,
dzięki której Ana ją uratowała.
– Cholera! – rzuca Kate, gdy kończę. – Co ona sobie myślała, do
diabła? A niby taka była rozsądna.
– No właśnie.
– Wiesz, Christianie… Ona bardzo cię kocha.
– Wiem. Nie znalazłaby się tutaj, gdyby było inaczej. – Zaciskam
zęby wściekły na siebie, że w to wątpiłem.
– Powiedz jej, że tu byłam.
– Powiem.
– Prześpij się trochę. – Na pożegnanie jeszcze patrzy na Anę
i ściska jej rękę, po czym wychodzi.
Bogu dzięki.

BUDZI MNIE PUKANIE do drzwi i wchodzi detektyw Clark. Jest ostatnią


osobą, którą miałbym teraz ochotę widzieć. Nie chcę się dzielić swoją
żoną z nikim, nie gdy jest w takim stanie.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Miałem nadzieję, że będzie
szansa porozmawiać z panią Grey.
– Jak pan widzi, moja żona nie jest w stanie odpowiadać na pańskie
pytania. – Wstaję, żeby się z nim przywitać. Czuję się podle. Chcę
tylko, żeby sobie poszedł.
Na szczęście jego wizyta okazuje się krótka, pozwala mi jednak
sporo się dowiedzieć. Informuje mnie, że Elizabeth Morgan
współpracuje z policją. Wygląda na to, że Hyde posłużył się
kompromitującymi nagraniami, żeby ją zmusić do udziału w realizacji
swojego planu. To Morgan wywabiła Mię z siłowni.
– Hyde to niezły wykolejeniec – stwierdza Clark. – Ma duży żal do
pańskiego ojca i do pana.
– Wie pan o co?
– Jeszcze nie. Wrócę, gdy pani Grey odzyska świadomość. Jest tu
bezpieczna. Trzymamy Hyde’a przykutego kajdankami do łóżka pod
całodobowym nadzorem policji. Nigdzie się nie ruszy.
– Czuję się spokojniejszy. Czy odzyskamy nasze pieniądze?
Clark marszczy brwi.
– Okup.
Uśmiecha się przelotnie.
– W końcu tak.
– Tutaj też pan mnie uspokoił.
– Pójdę już, żeby mógł pan odpocząć – mówi.
– Dziękuję.
Uśmiecham się do pleców detektywa Clarka, gdy staje przy
drzwiach.
Hyde jest tutaj, gdzieś w tym szpitalu, ponieważ moja żona
poczęstowała go kulką.
Znów ogarnia mnie złość.
Mógłbym go odnaleźć i dokończyć, co zacząłem.
Przecież chroni go policja, Grey. Mam nadzieję, że trafi do więzienia
na długie lata.
Wraca doktor Bartley.
– Jak się pan miewa, panie Grey?
– Nic mi nie jest. Martwię się o swoją żonę.
– Właśnie zamierzam ją zbadać.
Cofam się, żeby mogła przeprowadzić badanie.
– Dlaczego jeszcze się nie obudziła?
– Dobre pytanie. Oczekiwałabym, że powinna do tej pory. Ale
przeżyła traumatyczne doświadczenie, może więc potrzebuje trochę
więcej czasu, żeby je przetrawić. Czy coś jeszcze ją stresowało? –
Doktor Bartley patrzy mi prosto w oczy i czerwienię się z poczucia
winy.
– Cóż… może ciąża? – odpowiadam niejasno.
– Mam pewien pomysł, który może ją wybudzić, ale potrzeba czasu,
żeby się przekonać, czy jest skuteczny. Poza tym nie jestem
zwolenniczką cewnikowania ciężarnej kobiety przez długi czas. To
grozi zakażeniem dróg moczowych.
– Oczywiście. Czy mam wyjść?
– To zależy od pana.
– Pójdę po kawę.
Gdy opuszczam pokój, zaczyna wibrować mój telefon. Dzwoni John
Flynn.
– Słyszałem, co się stało. Jak się czuje Ana?
Wzdycham i przekazuję mu w punktach podsumowanie sytuacji.
– Może odzyskać świadomość w każdej chwili. Tylko…
– Wiem. To musi być dla ciebie trudne. Jestem pewien, że trafiła
w kompetentne ręce. Widziałem, że do mnie dzwoniłeś. Nie
odebrałem, bo byłem na wywiadówce u syna.
Ach. W noc moich ekscesów. Byłoby wspaniale, gdyby wtedy
odebrał telefon.
– Porozmawiamy w przyszłym tygodniu? – pyta Flynn.
– Tak.
– Gdybyś mnie potrzebował, będę pod telefonem.
– Dziękuję, John.

– DZIEŃ DOBRY, KOCHANIE. – Grace przychodzi wieczorem z niewielką


torbą chłodzącą.
– Dzień dobry, mamo.
Przytula mnie na powitanie, po czym uważnie przygląda się mojej
twarzy, wyraźnie zatroskana.
– Kiedy ostatnio coś jadłeś?
– Na śniadanie?
– Synku, jest po ósmej wieczorem. Musisz umierać z głodu. – Gładzi
mój policzek. – Przyniosłam makaron z serem. Zrobiłam specjalnie
dla ciebie.
Jestem taki zmęczony, że pieką mnie oczy i gardło.
– Dziękuję – szepczę. Chociaż moja żona jeszcze nie odzyskała
świadomości, jestem głodny.
Nie. Jestem głodny jak cholera.
– Pójdę to podgrzać. Pielęgniarki mają u siebie kuchenkę
mikrofalową. Wrócę za kilka minut.
Moja matka robi najlepszy makaron z serem w Ameryce, lepszy
nawet niż Gail. Gdy wraca, pokój wypełnia się apetycznym zapachem,
aż mi ślinka leci. Siadamy obok siebie i gawędzimy o niczym, patrząc
na moją piękną żonę, która uparcie nie chce się obudzić.
– Dzisiaj przed południem zabraliśmy Mię do domu. Teraz jest z nią
Carrick.
– Jak ona się czuje? – pytam.
– Christianie! Nie mów z pełnymi ustami.
– Przepraszam – mamroczę z pełnymi ustami i matka zaczyna się
śmiać.
Także moje wargi unoszą się w uśmiechu po raz pierwszy od dawna,
choć niechętnie.
– Tak lepiej.
Oczy Grace lśnią matczyną miłością. Muszę przyznać, że mając ją
przy boku, patrzę w przyszłość z większym optymizmem. Zjadam
ostatni kęs i kładę talerz na podłodze. Jestem zbyt zmęczony, żeby
odnieść go gdziekolwiek dalej.
– To było pyszne. Dziękuję, mamo.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Twoja żona jest bardzo
odważna.
– Chyba głupia – mruczę.
– Christianie!
– Ale to prawda.
Grace mruży oczy i taksuje mnie wzrokiem.
– O co chodzi?
– Co masz na myśli?
– Nie wiem co, ale coś się dzieje. To znaczy oprócz tego, że Ana leży
tu nieprzytomna, a ty jesteś wykończony.
Skąd ona wie?
Grace się nie odzywa, ale jej świdrujący wzrok mówi za nią. Zapada
cisza przerywana tylko pomrukiem urządzenia monitorującego
ciśnienie krwi Any.
Kurwa.
Wścibska kobieta.
Na nic milczenie: łamię się pod jej badawczym spojrzeniem, jak
zawsze zresztą.
– Doszło między nami do kłótni.
– Do kłótni?
– Tak, zanim to się wydarzyło. Nie rozmawialiśmy.
– Jak to nie rozmawialiście? Co zrobiłeś?
– Mamo… – Dlaczego ona automatycznie zakłada, że to była moja
wina?
– Christianie! Co zrobiłeś?
Przełykam ślinę. Gardło piecze mnie od skrywanych łez,
wyczerpania i obaw.
– Byłem taki wściekły!
– Ejże! – Grace bierze mnie za rękę. – Wściekły na Anę? Dlaczego?
Co takiego zrobiła?
– Nic nie zrobiła.
– Nie rozumiem.
– Chodziło o dziecko. To był szok. Wybuchłem i wyszedłem z domu.
Mama ściska moją rękę i nagle ogarnia mnie potrzeba wyznania
wszystkiego.
– Spotkałem się z Eleną – szepczę i zalewa mnie fala wstydu.
Moja matka robi wielkie oczy i puszcza moją rękę.
– Co rozumiesz przez „spotkałem się”? – syczy, akcentując dwa
ostatnie słowa z taką pogardą, że mną to wstrząsa.
Spałeś z nią? Przypominam sobie pytanie, które Ana zadała mi…
Kiedy to było? Wczoraj? Przedwczoraj?
Najpierw Ana, a teraz moja własna matka.
– Nic podobnego. Kurwa, mamo!
– Nie przeklinaj przy mnie, Christianie. Co niby miałam sobie
pomyśleć?
– Tylko rozmawialiśmy. I upiłem się.
– Upiłeś się? Do jasnej cholery!
– Mamo, teraz ty przeklinasz. To źle brzmi.
Zaciska wargi.
– Tylko ty jeden z moich dzieci sprawiasz, że używam wulgarnego
języka. Powiedziałeś mi, że zerwiesz wszystkie więzy. – Jej gniewne
spojrzenie pełne jest potępienia.
– Wiem. Ale to ostatnie spotkanie pozwoliło mi wszystko sobie
poukładać. Wiesz, w związku z dzieckiem. Po raz pierwszy czułem się
niezręcznie. Bardziej niż niezręcznie. Czułem, że to, co robiliśmy,
było złe.
– Co ona robiła, kochanie. Ty byłeś dzieckiem. – Znów zaciska
wargi, po czym wzdycha. – Christianie, dzieci tak działają. Sprawiają,
że widzisz świat w innym świetle.
– Chyba to wreszcie do niej dotarło. Tak myślę. Do mnie zresztą
też. Jest dla mnie przeszłością. Ale zraniłem Anę. – Zalewa mnie
kolejna fala wstydu.
– Zawsze ranimy tych, których kochamy, synku. Będziesz musiał ją
przeprosić, powiedzieć jej, że ci przykro. Wyznać jej to szczerze i dać
jej czas.
– Powiedziała, że ode mnie odchodzi.
– Uwierzyłeś jej?
– Początkowo tak.
– Kochanie, ty po prostu widzisz w ludziach to, co najgorsze, we
wszystkich, z sobą samym włącznie. Zawsze taki byłeś. Ana bardzo cię
kocha i jest dla mnie oczywiste, że ty kochasz ją.
– Była na mnie wściekła.
– Wyobrażam sobie jak. Teraz sama jestem na ciebie wściekła.
Myślę, że naprawdę wściekłym można być tylko na kogoś, kogo się
bardzo kocha.
– Myślałem o tym. Ana wiele razy mi pokazywała, jak bardzo mnie
kocha. Tak bardzo, że gotowa jest narazić dla mnie życie.
– Tak, to prawda.
– Mamo, dlaczego ona się nie budzi? – Nagle czuję, że to dla mnie
za dużo. Ściśnięte gardło zaczyna mnie dusić, sytuacja mnie
przytłacza: walka, groźba odejścia Any i jej śmierci, Hyde, Mia…
Kurwa! Chociaż się staram, nie mogę dłużej powstrzymywać łez. –
Omal jej nie straciłem. – Moje słowa są zdławione i ledwie słyszalne,
gdy wypowiadam swoją największą obawę. Tama pęka.
– Och, Christianie! – tłumi okrzyk matka.
Przytula mnie, gdy się załamuję, i po raz pierwszy w życiu płaczę
w jej ramionach: nad swoim życiem, swoją nieprzytomną żoną i sobą
samym, nad tym, jakim dupkiem się okazałem.
Cholera. Cholera. Cholera.
Grace kołysze mnie lekko, całuje moje włosy i pociesza mnie
śpiewnym głosem, pozwalając mi się wypłakać.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze, Christianie. Wszystko będzie
dobrze.
Przytula mnie. Mocno. I nie chcę, żeby przestała.
Mama.
Pierwsza kobieta, która mnie ocaliła.

PROSTUJĘ SIĘ, OCIERAM twarz i widzę, że ona też płacze.


– Do cholery, mamo, przestań płakać.
Jej łzy zamieniają się w uśmiech. Podaje mi wyjętą z torebki
chusteczkę, dla siebie też bierze jedną. Podnosi rękę i gładzi dłonią
moją twarz.
– Musiały minąć dwadzieścia cztery lata, żebyś pozwolił mi tak się
tulić w ramionach – mówi ze smutkiem.
– Wiem, mamo.
– Lepiej późno niż wcale. – Klepie mnie po policzku, a ja
odpowiadam jej bladym uśmiechem.
– Cieszę się, że porozmawialiśmy.
– Ja też, synku. Zawsze cię wysłucham. – Patrzy na mnie z czystą
miłością i posyła mi prawie radosny uśmiech. – Nie mogę uwierzyć, że
będę babcią.

JEST CIEMNIEJ. PÓŹNIEJ. Nie wiem, która godzina, i ze zmęczenia nie


mam siły sprawdzić. Ana leży pogrążona w swoim własnym świecie.
– Maleńka, proszę, wróć do mnie. Przepraszam. Za wszystko. Tylko
się obudź. Tęsknię za tobą. Kocham cię.
Całuję jej dłoń, po czym kładę głowę na ramieniu opartym o jej
łóżko.

CZUJĘ DELIKATNE MUŚNIĘCIE, gdy palce przesuwają się po moich


włosach, i we śnie napawam się tym dotykiem. Cholera. Budzę się
i natychmiast podnoszę głowę. Ana patrzy na mnie swoimi wielkimi,
cudownie niebieskimi oczami. Ogromna radość wybucha w moim
sercu. Nigdy nie byłem taki szczęśliwy na widok tych oczu jak teraz.
– Cześć – mówi schrypniętym głosem.
– Ano! – Dzięki Bogu, dzięki Bogu, dzięki Bogu. Biorę w dłoń jej rękę
i przykładam sobie do twarzy, jakby mnie głaskała.
– Muszę iść do łazienki – szepcze.
– Okej.
Ana próbuje usiąść.
– Nie ruszaj się, wezwę pielęgniarkę. – Wstaję z krzesła i sięgam do
przycisku przywoławczego.
– Proszę – szepcze. – Chcę wstać.
– Czy chociaż raz możesz zrobić to, o co cię proszę? – rzucam
zdenerwowany.
– Muszę siku – chrypi.
Przychodzi pielęgniarka, wyraźnie zadowolona, że Ana wreszcie
odzyskała świadomość.
– Pani Grey, witamy z powrotem. Powiadomię doktor Bartley, że się
pani obudziła. – Podchodzi do łóżka. – Mam na imię Nora. Czy wie
pani, gdzie się pani znajduje? – Jej niebieskie oczy połyskują
życzliwie.
– Tak, w szpitalu. Muszę siku.
– Przyniosę pani basen.
Ana krzywi twarz z odrazą.
– Proszę, chcę wstać.
– Pani Grey… – Nora nie jest przekonana.
– Proszę.
– Ano! – ostrzegam, gdy moja żona próbuje się podnieść.
– Panie Grey, jestem pewna, że małżonce przydałoby się trochę
prywatności. – Nora unosi brew, wyraźnie dając mi do zrozumienia,
żebym wyszedł.
Możesz sobie pomarzyć, słoneczko!
– Nigdzie nie idę.
– Christianie, proszę… – Ana bierze mnie za rękę, a ja ściskam
delikatnie jej dłoń, żeby podziękować, że wróciła. – Proszę –
powtarza.
Cholera.
– Dobra. – Przeczesuję włosy palcami sfrustrowany, że tak szybko
chce się mnie pozbyć. – Ma pani dwie minuty – rzucam do
pielęgniarki. Pochylam się, całuję swoją żonę w czoło i opuszczam
pokój.
Chodzę tam i z powrotem po korytarzu.
Ana nie chce mnie przy sobie.
Może nie potrafi znieść mojego widoku.
Nie winiłbym jej za to.
Kurwa! Nie zniosę tego.
Wpadam z powrotem do pokoju, gdy Nora pomaga mojej żonie
wyjść z łóżka.
– Wezmę ją – mówię.
– Panie Grey, poradzę sobie – oznajmia pielęgniarka z przyganą,
patrząc na mnie lodowatym wzrokiem.
– Do cholery, to moja żona. Zaniosę ją. – Odsuwam na bok stojak
z kroplówką.
– Panie Grey! – oburza się Nora, ale ją ignoruję, ostrożnie biorę
swoją żonę w ramiona i podnoszę.
Ana oplata ramiona wokół mojej szyi i przenoszę ją do przyległej
łazienki. Pielęgniarka idzie za mną, pchając stojak.
– Pani Grey, jest pani zbyt lekka. – Stawiam Anę na nogach,
podtrzymując jedną ręką, żeby się nie przewróciła. Wydaje się
niestabilna. Włączam światło i Ana zaczyna iść chwiejnym krokiem.
Do diabła!
– Usiądź, zanim się przewrócisz. – Nie puszczam jej. Robi, co
mówię, i dopiero gdy siedzi, przestaję ją podtrzymywać.
– Idź – mówi, odprawiając mnie gestem.
– Nie. Po prostu się wysikaj, Ano.
– Nie mogę, kiedy tu stoisz. – Jej wielkie, ciemne oczy rzucają mi
błagalne spojrzenie.
– Boję się, że spadniesz.
– Panie Grey! – Nora nie wygląda na zadowoloną, ale obydwoje ją
ignorujemy.
Kurwa. Weź się w garść, Grey!
– Stanę na zewnątrz, ale zostawię otwarte drzwi. – Wychodzę
razem z Norą, która rzuca mi wściekłe spojrzenia.
– Odwróć się, proszę – mówi Ana, a mnie chce się śmiać.
Tyle różnych rzeczy robiliśmy sobie nawzajem, ale akurat to jest dla
niej tabu? Przewracam oczami, lecz robię to, o co prosi.
Nora mruczy coś pod nosem i zdaje mi się, że słyszę coś o wtrącaniu
się, ale jestem zbyt szczęśliwy przebudzeniem Any, żeby się tym
przejąć.
Po minucie albo dwóch Ana słabym głosem daje znać, że skończyła.
Znów biorę ją w ramiona i drżę z emocji, gdy mnie obejmuje.
Zatapiam nos w jej włosach i z przerażeniem stwierdzam, że nie
pachnie Aną, lecz chemikaliami, szpitalem i tą cholerną traumą. Ale
co tam. Wróciła.
– Bardzo za panią tęskniłem, pani Grey – szepczę, gdy kładę ją do
łóżka, mając za sobą pielęgniarkę, która ze stojakiem na kroplówkę
podąża za mną krok w krok niczym zagniewana przyzwoitka.
– Jeśli pan skończył, to chciałabym teraz sprawdzić parametry pani
Grey. – Nora ma ostre rysy twarzy, gdy się wścieka.
Cofam się, podnosząc ręce w geście kapitulacji.
– Już ją pani oddaję.
Nora patrzy na mnie nieporuszona, ale uśmiecha się do Any.
– Jak się pani czuje?
– Jestem obolała i chce mi się pić. Bardzo.
– Przyniosę wody, ale najpierw zmierzę ciśnienie i zbada panią
doktor Bartley. – Sięga po mankiet ciśnieniomierza i owija go wokół
ramienia Any, podczas gdy Ana znacząco patrzy mi w oczy i marszczy
brwi.
Co się dzieje?
Chce, żebym wyszedł?
Grey, musisz wyglądać koszmarnie.
Siadam na krawędzi łóżka z dala od Nory.
– Jak się czujesz? – pytam Anę.
– Mam mętlik w głowie, jestem obolała i głodna.
– Głodna?
Potwierdza skinieniem głowy.
– Co byś zjadła?
– Wszystko jedno. Zupę.
– Żeby podać pani Grey coś do jedzenia, potrzebna jest zgoda
lekarza, proszę pana.
Nora i ja nie nadajemy na tych samych falach. Wyjmuję z kieszeni
telefon i dzwonię do Taylora.
– Tak, panie Grey?
– Ana chce rosół.
– Cieszę się, że to słyszę. – Wiem, że się uśmiecha. – Gail poszła do
swojej siostry, ale zadzwonię do hotelu Olympic. O tej porze
przyjmują jeszcze zamówienia.
– Dobrze.
– Zaraz będę.
– Dziękuję. – Rozłączam się.
Nora nie miała dotychczas tak ponurej miny. Ale nie dbam o to.
– Taylor? – pyta Ana.
Odpowiadam skinieniem głowy.
– Ciśnienie i tętno w normie, pani Grey. Zawołam lekarza.
Nora zdejmuje mankiet i bez słowa wychodzi, wręcz emanując
dezaprobatą dla mnie.
– Chyba rozwścieczyłeś pielęgniarkę Norę.
– Tak działam na kobiety. – Patrzę znacząco i Ana wybucha
śmiechem, ale raptownie przestaje się śmiać i z obolałą miną łapie się
za bok. – Tak, to prawda – mówi łagodnie.
– Och, Ano, uwielbiam słyszeć twój śmiech. – Ale nie wtedy, kiedy
coś cię boli.
Nora wraca z dzbankiem. Obydwoje z Aną w milczeniu patrzymy,
jak nalewa wodę do szklanki.
– Tylko małymi łykami – ostrzega.
– Tak, siostro. – Ana wypija trochę wody i na chwilę zamyka oczy.
Gdy je otwiera, patrzy prosto na mnie. – Mia?
– Jest bezpieczna. Dzięki tobie.
– Więc naprawdę ją mieli?
– Tak.
– Jak ją dopadli?
– Przez Elizabeth Morgan.
– Nie!
Potakująco kiwam głową.
– Zabrała ją sprzed klubu fitness.
Ana marszczy brwi, jakby nie umiała do końca zrozumieć ogromu
zdrady, której się dopuścili Morgan i Hyde.
– Szczegóły opowiem ci później. Mia czuje się dobrze, biorąc pod
uwagę okoliczności. Podali jej środki odurzające. Jest teraz
przymulona i wstrząśnięta, ale jakimś cudem nie odniosła żadnych
obrażeń. – Mój gniew rozpala się raz jeszcze. Ana naraziła na
niebezpieczeństwo siebie i Juniora. – To, co zrobiłaś – przeczesuję
włosy dłonią, starannie dobierając słowa i próbując powściągnąć swój
temperament – było niewiarygodnie odważne i niewiarygodnie
głupie. Mogłaś zginąć.
– Nie widziałam innego wyjścia – szepcze, obserwując swoje dłonie.
– Mogłaś się zwrócić do mnie.
– Zapowiedział, że ją zabije, jeśli komukolwiek powiem. Nie
mogłam podjąć takiego ryzyka.
Zamykam oczy, wyobrażając sobie najgorszy scenariusz. Tylko nie
Mia! I nie Ana!
– Umarłem tysiąc razy od czwartku – oznajmiam łamiącym się
głosem.
– A jaki dziś dzień?
– Prawie sobota. – Zerkam na zegarek. – Byłaś nieprzytomna przez
ponad dwadzieścia cztery godziny.
– A Jack i Elizabeth?
– Policja ich zgarnęła. Hyde jest tutaj pod strażą. Musieli wyjąć
kulkę, którą go poczęstowałaś. – Znów żałuję, że Ana go nie
zastrzeliła. – Ma szczęście, że nie wiem, gdzie go trzymają, bo
poszedłbym i udusił go własnymi rękami.
Ana szerzej otwiera oczy i wstrząsa nią dreszcz. Napięte ramiona
i napływające do oczu łzy wyraźnie świadczą o jej strachu.
– Hej! – Przysuwam się bliżej, wyjmuję szklankę z jej rąk
i odstawiam, po czym delikatnie przytulam Anę. – Jesteś już
bezpieczna.
– Christianie, tak mi przykro. – Zaczyna płakać.
Nie, Ano. Niebezpieczeństwo minęło.
– Już dobrze. – Głaszczę jej włosy i pozwalam się wypłakać.
– To, co ci powiedziałam… Wcale nie chciałam od ciebie odejść.
– Uspokój się, maleńka, wiem.
– Wiesz? – Odsuwa się i patrzy na mnie przez łzy.
– Doszedłem do tego. W końcu. Naprawdę, Ano, co ty sobie
myślałaś?
Opiera głowę na moim ramieniu.
– Zaskoczyłeś mnie, gdy rozmawiałam z tobą w banku. Mówiąc, że
od ciebie odchodzę. Myślałam, że lepiej mnie znasz. Tyle razy ci
mówiłam, że nigdy bym nie odeszła.
Powoli wypuszczam powietrze.
– Ale po tym, jak okropnie się zachowałem… – Otaczam ją
ramionami. – Przez krótki czas byłem przekonany, że cię straciłem.
– Nie, Christianie. Nigdy. Nie chciałam, żebyś się wtrącał, bo to
naraziłoby Mię na niebezpieczeństwo.
Wtrącał się!
– Jak się dowiedziałeś? – pyta.
Zakładam jej włosy za ucho.
– Telefon z banku odebrałem zaraz po wylądowaniu w Seattle.
Wcześniej dostałem wiadomość, że jesteś chora i jedziesz do domu.
– Więc byłeś w Portlandzie, gdy Sawyer dzwonił do ciebie
z samochodu?
– Właśnie mieliśmy wystartować. Martwiłem się o ciebie.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że tak. – Przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze. –
Martwię się o ciebie bez przerwy, wiesz o tym przecież.
Dostaję w zamian niepewny uśmiech. To już coś.
– Jack zadzwonił do mnie do pracy – opowiada, z jej oczy znów
robią się wielkie. – Dał mi dwie godziny na zdobycie pieniędzy. –
Wzrusza ramionami. – Musiałam wyjść i stan zdrowia wydał mi się
najlepszą wymówką.
Pieprzony Hyde!
– I wymknęłaś się Sawyerowi. On jest na ciebie wściekły prawie tak
samo.
– Prawie tak samo?
– Jak ja.
Podnosi rękę i znów głaszcze moją twarz. Zamykam oczy i poddaję
się jej gestom, rozkoszując się dotykiem opuszków palców
przesuwających się po moim zaroście.
– Nie wściekaj się na mnie, proszę – szepcze.
– Bardzo jestem na ciebie zły. To, co zrobiłaś, było piramidalnie
głupie. Graniczyło z szaleństwem.
– Mówiłam ci przecież, nie widziałam innego wyjścia.
– Zupełnie jakby nie zależało ci na własnym bezpieczeństwie.
A przecież teraz to nie tylko ty.
Zanim jednak ona albo ja zdążymy powiedzieć coś więcej, otwierają
się drzwi i wchodzi doktor Bartley wraz z pielęgniarką Norą.
– Dzień dobry, pani Grey. Jestem doktor Bartley.
Witam ją skinieniem głowy i przechodzę na bok, żeby mogła zbadać
moją żonę. Podczas gdy to robi, sięgam po telefon, aby powiedzieć
tacie, że Ana się obudziła.
– Och, to świetna wiadomość! – Robi pauzę i wiem, że słucha
Grace. – Twoja matka mówi, żebyś przeprosił.
– Tak zrobię, tato.
– Dlaczego? Co się stało? – Carrick jest zdezorientowany.
– To długa historia.
– W porządku. Powiedz Anie, że ją kochamy. Odwiedzimy ją jutro.
Dzwonię do Carli, żeby przekazać jej dobrą wiadomość.
– Dziękuję, Christianie – mówi przez łzy.
Następna jest Kavanagh.
– Bogu dzięki – mówi. – I mam nadzieję, że się pogodziliście.
– Tak – odpowiadam, choć to nie jej interes, do jasnej cholery. –
Muszę zadzwonić do Raya.
– Okej – mówi Kate. – I przekaż Anie, żeby więcej nie polowała na
porywaczy.
– Tak zrobię.
Ray przyjmuje wiadomość z taką ulgą, że na kilka sekund milknie,
żeby się pozbierać. W końcu mówi:
– Dziękuję za telefon, Christianie. Powiedz Annie, że ją kocham.
– Przekażę.
Gdy kończę rozmawiać z teściem, doktor Bartley dźga palcem żebra
mojej żony. Ana krzywi się z bólu.
– Są posiniaczone, ale nie ma złamań ani pęknięć. Miała pani
szczęście.
Ana zerka na mnie.
– Ryzykantka – mruczę pod nosem.
Wciąż jestem na ciebie cholernie wściekły, Ano.
– Przepiszę pani środki przeciwbólowe. Pomogą na to i ból głowy,
który pewnie pani dokucza. Ale wszystko wygląda tak, jak powinno,
pani Grey. Sugeruję, żeby się pani przespała. Zobaczymy, jak będzie
się pani czuła rano. Być może wypiszemy panią do domu. Przyjdzie do
pani moja koleżanka doktor Singh.
– Dziękuję.
Rozlega się głośne pukanie i wchodzi Taylor, niosąc wielkie pudło
z logo Fairmont Olympic.
– Jedzenie? – pyta zaskoczona doktor Bartley.
– Żona jest głodna – informuję. – To rosół.
– Niech będzie zupa, ale sam bulion, nic cięższego. – Patrzy
znacząco na nas obydwoje, po czym wychodzi, a za nią pielęgniarka
Nora.
W rogu pokoju dostrzegam stolik na kółkach. Przysuwam go do
Any, a Taylor kładzie na nim pudełko.
– Witamy z powrotem, pani Grey – mówi z czułym uśmiechem.
– Cześć, Taylor. Dziękuję.
– Nie ma za co, proszę pani…
Przerywa. Patrzę na niego, gdy rozpakowuje pudełko. Chyba chce
coś jeszcze powiedzieć. Może zbesztać Anę? Nie zdziwiłbym się. On
jednak tylko się do niej uśmiecha.
Obok termosu zupy w pudełku jest mały koszyk z bułeczkami,
lniana serwetka, porcelanowa miseczka i srebrna łyżka.
– Świetnie, Taylor – mówi Ana.
– Czy to wszystko? – pyta Taylor.
– Tak, dziękuję – odpowiadam. Może wracać do łóżka.
– Taylor, dziękuję.
– Czy mam przywieźć coś jeszcze, pani Grey?
Ana patrzy na mnie i unosi brwi.
– Tylko jakieś czyste ubrania dla Christiana.
Taylor patrzy na mnie z uśmiechem.
– Tak, proszę pani.
Co? Sprawdzam koszulę. Nie, niczym jej nie zaplamiłem.
Ale nie kąpałem się od kilku dni.
Z pewnością wyglądam fatalnie.
– Jak długo chodzisz w tej koszuli? – pyta Ana.
– Od czwartku rano. – Przepraszająco wzruszam ramionami
i Taylor nas zostawia. – Taylor też jest na ciebie wkurzony – dodaję,
po czym odkręcam termos i nalewam zupę do miseczki.
Ana rzuca się na nią z apetytem, jakiego nie widziałem u niej nigdy
wcześniej. Po pierwszym łyku z lubością zamyka oczy.
– Dobre? – Znów przysiadam na łóżku.
Entuzjastycznie potakuje i zjada kolejną łyżkę, po czym robi
przerwę, żeby otrzeć usta serwetką. – Opowiedz mi, co się działo, gdy
zdałeś sobie sprawę, co się naprawdę dzieje.
– Dobrze widzieć, że jesz.
– Jestem głodna. Opowiedz.
Marszczę brwi, przypominając sobie kolejność zdarzeń.
– Po telefonie z banku pomyślałem, że cały mój świat legł
w gruzach…
Ana przerywa jedzenie i patrzy na mnie zaabsorbowana.
– Nie przestawaj jeść albo ja skończę mówić. – Brzmię znacznie
poważniej, niż zamierzam. Anie rzednie mina, ale znów je. –
W każdym razie niedługo po zakończeniu naszej rozmowy
telefonicznej Taylor poinformował mnie, że Hyde wyszedł za kaucją.
Jak to możliwe, nie mam pojęcia. Byłem przekonany, że udało się nam
zablokować jego wniosek o poręczenie majątkowe. W każdym razie
zyskałem chwilę, żeby się zastanowić nad tym, co mi powiedziałaś,
i doszedłem do wniosku, że stało się coś naprawdę złego.
– Nie chodziło o pieniądze – wyrzuca z siebie, nagle podnosząc
głos. – Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? Nigdy nie chodziło o te
twoje pieprzone pieniądze!
Hola!
– Uważaj na słowa – wykrzykuję. – Uspokój się i jedz.
Wpatruje się we mnie buchającymi złością oczami.
– Ano.
– To bolało mnie bardziej niż cokolwiek innego, Christianie –
szepcze. – Niemal tak bardzo jak twoje spotkanie z tamtą kobietą.
Cholera. Zamykam oczy i moje wyrzuty sumienia wracają w pełnej
krasie.
– Wiem – wzdycham. – I jest mi przykro. Bardziej, niżbyś
przypuszczała. Proszę, jedz. Dopóki zupa jest ciepła. – Mówię
delikatnie i skruszonym głosem. Jestem jej to winien.
Sięga po łyżkę i oddycham z ulgą.
– Mów dalej – zachęca między kęsami miękkiej bułeczki.
– Nie wiedzieliśmy, że Mia została porwana. Myślałem, że może
czymś cię szantażuje albo coś podobnego. Zadzwoniłem, ale nie
odebrałaś. – Robię gniewną minę na wspomnienie, jak bezradny się
wtedy czułem. – Zostawiłem ci wiadomość i zadzwoniłem do Sawyera.
Taylor namierzył twoją komórkę. Wiedziałem, że jesteś w banku,
pojechaliśmy więc prosto tam.
– Nie mam pojęcia, jak Sawyer mnie znalazł. On też namierzał mój
telefon?
– Saab ma zainstalowany lokalizator GPS. Wszystkie nasze
samochody mają. Zanim dotarliśmy do banku, już stamtąd wyjechałaś
i ruszyliśmy za tobą. Dlaczego się uśmiechasz?
– W głębi duszy wiedziałam, że mnie namierzysz.
– Dlaczego cię to bawi?
– Jack kazał mi pozbyć się telefonu, pożyczyłam więc telefon od
Whelana i to jego telefon wyrzuciłam. Mój ukryłam w torbie, żebyś
odzyskał swoje pieniądze.
Wzdycham.
– Nasze pieniądze, Ano. Jedz.
Znów zadziwia mnie jej opanowanie i umiejętność szybkiego
myślenia, ale nie mówię jej tego, tylko się przyglądam, jak wyciera
miseczkę ostatnim kawałkiem bułki, który następnie pakuje sobie do
ust.
– Skończyłam.
– Grzeczna dziewczynka.
Rozlega się pukanie do drzwi i znów wchodzi siostra Nora, niosąc
mały kartonowy kubek.
– Środek przeciwbólowy – oznajmia, gdy zbieram resztki po posiłku
i wkładam je do pudełka.
– Czy jest bezpieczny? Wie pani, chodzi o dziecko.
– Tak, pani Grey. – Wręcza Anie lekarstwo i szklankę wody. – To
tylenol, bezpieczny lek. Nie ma wpływu na dziecko.
Ana połyka tabletkę, ziewa i sennie mruga.
– Powinna pani odpocząć. – Nora patrzy znacząco na mnie.
Potwierdzam skinieniem głowy. Tak. Powinna.
– Wychodzisz? – pyta Ana z przerażoną miną.
Prycham.
– Jeśli choć przez moment pomyślała pani, że zamierzam panią
spuścić z oczu, pani Grey, to bardzo się pani pomyliła.
Nora patrzy na mnie miażdżącym wzrokiem, gdy poprawia
poduszki, żeby Ana mogła się położyć.
– Dobranoc, pani Grey – mówi, rzuca mi jeszcze ostatnie surowe
spojrzenie i wychodzi.
– Nie wydaje mi się, żeby pielęgniarka Nora aprobowała moją
obecność.
Patrzę na swoją żonę. Wybudzoną. Obecną. Najedzoną. Przepełnia
mnie poczucie ulgi, ale też jestem skrajnie wyczerpany psychicznie
i zmęczony. Chyba nigdy w życiu nie czułem się tak zmęczony.
– Ty też musisz odpocząć, Christianie. Idź do domu. Widać, że
jesteś padnięty.
– Nie zostawię cię. Prześpię się w tym fotelu. – Mogę już na dłuższą
chwilę przerwać swoje czuwanie.
Robi niezadowoloną minę, zaraz jednak się uśmiecha, jakby
wymyśliła jakąś psotę, i przesuwa się na łóżku.
– Śpij ze mną.
Co?! Nie ma mowy!
– Nie, nie mogę.
– Niby dlaczego?
– Jeszcze zrobię ci krzywdę przez sen.
– Nie zrobisz mi żadnej krzywdy. Proszę, Christianie.
– Masz kroplówkę.
– Christianie. Proszę.
Bardzo kusząca perspektywa. Nie powinienem, ale mógłbym ją
objąć… Potrzeba, żeby mieć ją blisko, przeważa nad zdrowym
rozsądkiem.
– Proszę. – Unosi kołdrę, zapraszając mnie do łóżka.
– Pieprzyć to. – Zsuwam buty i kładę się obok swojej żony twarzą
do niej. Delikatnie obejmuję ją ramieniem, ona kładzie głowę na mojej
piersi.
Och. Jak dobrze ją czuć! Jak dobrze!
Ana.
Całuję jej włosy.
– Zdaje się, że siostra Nora nie będzie zadowolona z tego
rozwiązania.
Ana chichocze, ale nagle przestaje.
– Nie rozśmieszaj mnie, to boli.
– Ale ja kocham ten dźwięk. – I ciebie kocham, Ano. Całym sercem. –
Przepraszam cię, Ano. Bardzo cię przepraszam. – Raz jeszcze całuję
ją, wąchając jej włosy. Wyczuwam zapach mojej Any. Ukryty pod
chemikaliami, ale jest.
Moja żona. Moja piękna żona.
Kładzie rękę na moim sercu, ja na jej ręce kładę swoją i zamykam
oczy.
– Dlaczego poszedłeś do tej kobiety?
– Och, Ano – jęczę. – Chcesz o tym mówić teraz? Zostawmy to,
okej? Żałuję.
– Muszę wiedzieć.
– Powiem ci jutro – mruczę, za bardzo zmęczony, żeby się na nią
wkurzać za to pytanie. – Aha, detektyw Clark chce z tobą rozmawiać.
Rutynowe przesłuchanie. A teraz śpij. – Całuję ją jeszcze raz.
– Czy wiadomo, dlaczego Jack to zrobił?
– Hm… – mruczę, bo senność ogarnia mnie szybko i nieustępliwie.
Po wielu godzinach zmartwień, wyrzutów sumienia i zmęczenia
poddaję się i zapadam w głęboki sen.
SOBOTA, 17 WRZEŚNIA 2011

Ana leży nieprzytomna. Nie mogę jej dobudzić. Obudź się, Ano!
Obudź się! Dostojnym krokiem podchodzi Elena i siada obok
mnie. Jest naga, jeśli nie liczyć obcisłych skórzanych rękawiczek,
które sięgają nieco powyżej łokci, i czarnych szpilek
z czerwonymi podeszwami. Bierze mnie za rękę. Nie. Zaciska
palce na moim udzie. Nie. Nie dotykaj mnie. Nigdy więcej. Tylko
Ana. Jej oczy płoną wściekłością, ale płomień w nich szybko
gaśnie. Pokonana wstaje. Teraz w czarnym stroju. Do widzenia,
Christianie. Zgarnia włosy na bok i dumnie podchodzi do drzwi,
nie oglądając się na mnie. Odwracam się. Ana jest już przytomna.
Posyła mi uśmiech. Chodź do mnie. Śpij ze mną. Zostań przy mnie.
Serce mi rośnie. Jej słowa dają mi radość. Gładzi mój policzek.
Zostań ze mną. Proszę. To błaganie. Jak mogę odmówić? Ona mnie
kocha. Naprawdę. A ja kocham ją.

Gdy się budzę, potrzebuję dłuższej chwili, żeby sobie uświadomić,


że leżę w szpitalnym łóżku. Ana śpi obok, twarzą do mnie, z głową na
poduszce. Zamknięte oczy, rozchylone wargi, policzek blady
z wyjątkiem miejsca, gdzie padł okrutny cios Hyde’a. Na ten widok aż
mnie skręca ze złości.
Nie rozmyślaj o przeszłości, Grey.
Ona jest bezpieczna. Bezpieczna.
Spędzam sen z powiek. Czuję się wypoczęty, ale brudny. Muszę
wziąć prysznic, ogolić się i włożyć czyste ubranie. Mój zegarek
pokazuje szóstą dwadzieścia. Mam czas. Skoro Ana wróciła już do
świata żywych, mogę na chwilę ją zostawić. Jeśli szczęście dopisze,
będzie jeszcze spała, gdy wrócę. Ostrożnie, żeby jej nie obudzić,
wstaję z łóżka i wkładam buty. Dotykam wargami jej czoła, stwarzając
pozory pocałunku, biorę swój telefon, ładowarkę oraz marynarkę i na
palcach wychodzę z pokoju, jakbym opuszczał miejsce zbrodni.
Zaczyna się mój spacer wstydu.
Ta myśl mnie rozśmiesza.
Przecież jesteśmy małżeństwem, do cholery!
Na szczęście Nora i jej koleżanki są gdzieś poza dyżurką, moja
ucieczka nie zostaje więc zauważona.
To mój szczęśliwy dzień: przed wejściem do szpitala czeka
taksówka, nie ma za to reporterów, a o tak wczesnej porze do Escali
docieram szybko. Gdy drzwi windy otwierają się w moim
apartamencie, przepełnia mnie optymizm.
W holu zastaję Taylora, który szykuje się do wyjścia. Cofa się,
z otwartymi ustami, zaskoczony moim widokiem, ale szybko dochodzi
do siebie.
– Witamy z powrotem, panie Grey.
– Dzień dobry, Taylor.
– Odebrałbym pana. Właśnie jechałem, żeby zgodnie z instrukcjami
pani Grey przywieźć ubranie na zmianę i „The Seattle Times”. –
Pokazuje skórzaną torbę.
– Nic się nie stało. Muszę wziąć prysznic. Gdy skończę, pojedziemy
do szpitala.
– Tak jest. Poproszę Sawyera, żeby do nas dołączył.
– Po drodze kupimy coś na śniadanie dla niej.
Potwierdza skinieniem głowy.

SPŁYWA NA MNIE kaskada gorącej wody.


Zmywam swoje grzechy.
Cholera. Po wszystkim, co zrobiłem, chciałbym, żeby to było takie
proste. Na dodatek Ana pragnie wiedzieć wszystko o mojej rozmowie
z Eleną. Co, do diabła, mam jej powiedzieć?
Prawdę, Grey.
Tylko że ta prawda jej się nie spodoba. Ale jestem jej to winien,
zwłaszcza że ostatnio zachowywałem się wobec niej okropnie.
Szampański nastrój słabnie, aż w końcu znika. Goląc się, patrzę na
dupka, który stoi przede mną w lustrze.
Jesteś jej winien więcej niż tylko to.
Po wszystkim, co ona dla ciebie zrobiła.
Ocaliła twoją siostrę.
Ocaliła CIEBIE.
Zamykam oczy.
To prawda. Ta kobieta rozbrajała mnie na każdym kroku. Przebiła
się przez wszystkie moje bariery, sprawiła, że się otworzyłem,
i napełniła mnie swoim światłem. Nie pozwala mi podskoczyć.
Wyprowadziła mnie z mroku jak prawdziwy wojownik i dała mi
nadzieję, bo mnie kocha. Wiem o tym.
I nosi moje dziecko.
Kurwa. Dziecko.
Dupek o szarych oczach gapi się na mnie zdumiony.
Ona zrobiła to wszystko z jednego prostego powodu: bo mnie kocha
i kieruje się poczuciem przyzwoitości.
A jak ja ją traktuję?
Źle to za mało powiedziane, Grey.
Jej słowa dźwięczą mi w uszach: Ważniejsze od ciebie będzie dla mnie
to bezbronne dziecko. Tak właśnie się zachowuje każdy kochający rodzic.
Tak powinna była się zachować twoja matka wobec ciebie. I przykro mi,
że postąpiła inaczej, bo gdyby to zrobiła, nie prowadzilibyśmy tej
rozmowy. Ale teraz jesteś dorosły. Zacznij wreszcie dostrzegać świat
wokół siebie, do jasnej cholery, i przestań się zachowywać jak nadąsany
nastolatek.
A ja myślałem, że ode mnie odchodzi.
Wycieram twarz.
Napraw to, Grey.

PO DRODZE DO szpitala zatrzymujemy się i Taylor biegnie do kawiarni,


w której wcześniej złożył zamówienie telefoniczne na wynos. Wraca
z czymś, co wygląda na śniadanie dla Any. Mam nadzieję, że będzie
głodna. Sawyer podjeżdża pod wejście do szpitala, ale gdy otwieram
drzwi, otaczają mnie reporterzy i zaczynają pstrykać zdjęcia.
– Jak się czuje pańska żona, panie Grey?
– Czy będzie pan wnosił zarzuty?
Ignoruję tych dupków i wchodzę do budynku. Taylor idzie za mną,
niosąc śniadanie dla Any.
Kierujemy się do dyżurki pielęgniarek, gdzie wykładamy jedzenie na
tacę. Cholera, dlaczego nie przyniosłem małego wazonu?
Podwędziłbym kwiatek z któregoś z bukietów przysłanych jej wczoraj
i postawił na tacy. Byłby to pierwszy krok na drodze do przeprosin.
– Panie Grey – woła mnie Taylor, gdy podnoszę zapełnioną tacę. –
Przed wyjściem z domu Gail ugotowała ulubioną potrawkę z kurczaka
pani Grey, na wypadek gdybym miał później przywieźć jej lunch.
– Dobrze wiedzieć, chociaż mam nadzieję, że zabiorę ją do domu
jeszcze przed południem.
Taylor potakująco kiwa głową i otwiera drzwi do pokoju Any, żeby
wpuścić mnie do środka, ja zaś mam nadzieję na ciepłe przywitanie.
Nie ma jej.
Cholera!
– Ano! – krzyczę, czując, jak serce zaczyna pracować na
najwyższych obrotach.
– Jestem w łazience!
Bogu dzięki!
Taylor wpada do środka tak samo przerażony jak chwilę wcześniej
ja.
– Wszystko dobrze – uspokajam go i wychodzi na korytarz, gdzie
zapewne będzie czekał.
Kładę tacę na stoliku na kółkach i czekam – znowu! – na panią
Grey… Tym razem cierpliwie. Chwilę później pojawia się i nagradza
mnie szerokim uśmiechem. Z ulgą zauważam, że wygląda zdrowiej.
– Dzień dobry, pani Grey. Przyniosłem śniadanie.
Wchodzi do łóżka, popycham stolik bliżej niej i podnoszę pokrywę.
Szeroko otwarte oczy i pełne wdzięczności spojrzenie są
potwierdzeniem, którego potrzebuję. Duszkiem wypija sok
pomarańczowy i bierze się za owsiankę. Siadam na krawędzi łóżka
i cieszę się jej przyjemnością z jedzenia tak, jakbym sam ją odczuwał.
Nie tylko pochłania posiłek ze smakiem, ale też jej policzki nabierają
kolorów. Dochodzi do siebie.
– Co? – pyta z pełnymi ustami.
– Lubię patrzeć, jak jesz. Jak się czujesz?
– Lepiej.
– Nigdy nie widziałem, żebyś jadła w taki sposób.
Spogląda na mnie z poważną miną.
– To dlatego, że jestem w ciąży, Christianie.
Prycham.
– Gdybym wiedział, że wystarczy zrobić dziecko, żebyś zaczęła jeść,
to wcześniej bym się postarał. – Błaznuję w nadziei, że uda się
odwrócić jej uwagę od poważnej rozmowy, na którą nie jestem jeszcze
gotów.
Jeszcze nie wiem, co myślę i czuję.
– Christianie Grey! – Rzuca łyżeczkę na talerz z owsianką.
– Nie przestawaj jeść.
– Christianie, musimy o tym porozmawiać.
– O czym tu rozmawiać? Będziemy rodzicami. – Lekceważąco
unoszę ramiona, mając nadzieję, że Ana zmieni temat.
To jednak nie robi na niej wrażenia. Odsuwa od siebie tacę,
przesuwa się w nogi łóżka i ujmuje w dłonie moją rękę. Siedzę,
wpatrując się w nią jak sparaliżowany.
– Jesteś przerażony. Czuję to – mówi łagodnie, przeszywając mnie
swoimi niebieskimi oczami. – Ja też jestem przerażona. To normalne.
Uświadamiam sobie, że wstrzymuję oddech.
Jak mogę kochać dziecko?
Przecież dopiero co nauczyłem się kochać ciebie.
– Jakim ojcem mógłbym być? – pytam szeptem, a słowa z trudem
przechodzą mi przez zaciśnięte gardło.
– Och, Christianie. – Moje imię brzmi prawie jak szloch, co jeszcze
bardziej łamie mi serce. – Takim, który stara się, jak potrafi. Żadne
z nas nie może więcej.
– Ano… Nie wiem, czy potrafię.
– Oczywiście, że potrafisz. Jesteś czuły, jesteś zabawny, jesteś silny.
Będziesz wyznaczał granice. Naszemu dziecku niczego nie braknie. –
Jej oczy robią się wielkie i patrzą na mnie błagalnie.
Po prostu jest za wcześnie, Ano…
Czy w moim sercu jest miejsce dla kogoś jeszcze?
Czy w twoim jest miejsce na dziecko i na mnie?
Ana kontynuuje:
– Tak, idealnie byłoby zaczekać. Żeby dłużej mieć tylko nas dwoje.
Ale będzie nas troje i dorośniemy wszyscy razem. Będziemy rodziną.
Naszą własną rodziną. Twoje dziecko będzie cię kochało
bezwarunkowo. Tak jak ja. – Łzy wzbierają w jej oczach i powoli
ściekają po policzkach.
– Och, Ano – wykrztuszam z trudem, połykając łzy. – Byłem
pewien, że cię straciłem. Potem myślałem, że znów cię stracę, widząc
cię leżącą na ziemi bladą, zimną i nieprzytomną. Moje najgorsze
obawy stały się faktem. A teraz jesteś tutaj… odważna i silna, dajesz
mi nadzieję. Kochasz mnie… Po tym wszystkim, co zrobiłem.
– Tak, kocham cię, Christianie, do szaleństwa. I zawsze będę cię
kochała.
Ujmuję jej głowę i kciukami ocieram łzy.
– Ja też cię kocham. – Przysuwam jej wargi do swoich i całuję,
wdzięczny za to, że jest tutaj cała i zdrowa. Wdzięczny za to, że jest
moja. – Spróbuję być dobrym ojcem.
– Spróbujesz i sam zobaczysz, że ci się uda. No i powiedzmy to
sobie szczerze, w tej kwestii nie masz specjalnego wyboru, bo ani
Drobinka, ani ja nigdzie się nie wybieramy.
– Drobinka?
– Drobinka.
Drobinka.
– W myślach używałem określenia „Junior”.
– Niech więc będzie Junior.
– Ale Drobinka mi się podoba. – Całuję Anę ponownie, niepewnie
pieszcząc jej wargi, i ten pocałunek staje się iskrą. Moja reakcja jest
natychmiastowa. Wrodzona.
Nie. Cofam się.
– Chociaż chciałbym się z tobą całować przez cały dzień, to stygnie
ci śniadanie. – Oczy Any lśnią kolorem letniego nieba. Zdaje się, że
jest rozbawiona. – Jedz – nalegam.
Wraca na poprzednie miejsce i przyciąga tacę, która teraz nas
rozdziela. Z entuzjazmem zabiera się za naleśniki. – Bo wiesz – mówi
między kęsami – Drobinka może być dziewczynką.
Chryste! Przeczesuję włosy palcami.
– Dwie kobiety?
– A jakie masz preferencje?
– Preferencje?
– No, chłopiec czy dziewczynka?
– Niech dziecko będzie zdrowe, to wystarczy. – Jezu! Dziewczynka?
Która wygląda jak Ana? – Jedz – rzucam burkliwie.
– Jem, jem. O rany, przestań się jeżyć, Grey.
Wstaję z łóżka i siadam w fotelu obok niej, zadowolony, że wreszcie
poruszyliśmy temat… Drobinki.
Drobinka.
Tak. Podoba mi się to określenie.
Sięgam po gazetę.
Cholera! Ana jest na pierwszej stronie.
– Znowu o pani piszą w gazetach, pani Grey. – Aż się we mnie
gotuje. Dlaczego nie mogą zostawić nas w spokoju? Pieprzone pismaki!
– Znowu?
– Pismaki prezentują wczorajszą historię, ale relacja wydaje się
dokładna, jeśli chodzi o fakty. Chcesz przeczytać?
Przecząco kręci głową.
– Przeczytaj mi. Jem.
Cokolwiek sobie życzysz, moja żono, żebyś tylko jadła.
Czytam artykuł na głos, podczas gdy ona kończy śniadanie. Nie
komentuje tego, co napisali, ale prosi, żebym przeczytał coś jeszcze.
– Lubię cię słuchać.
Jej słowa rozgrzewają moją duszę.
Zjada wszystko, siada prosto i słucha, jak czytam, ale przerywa nam
pukanie do drzwi. Tracę cały zapał, gdy do środka noga za nogą
wchodzi detektyw Clark.
– Dzień dobry państwu, nie przeszkadzam?
– Owszem – rzucam niemiło. Jest ostatnim, którego chciałbym
teraz widzieć.
Clark mnie ignoruje, czym jeszcze bardziej działa mi na nerwy.
Arogancki dupek.
– Cieszę się, że odzyskała pani przytomność – oznajmia. – Muszę
zadać pani kilka pytań dotyczących czwartkowego popołudnia.
Dochodzeniowa rutyna. Czy teraz będzie dla pani dogodny moment?
– Oczywiście – odpowiada cicho Ana, ale minę ma nieufną.
– Moja żona powinna odpoczywać.
– Postaram się streszczać, panie Grey, a to znaczy, że będą państwo
mieli mnie z głowy szybciej, niż się pan spodziewa.
Może i racja. Rzucam Anie przepraszające spojrzenie, niechętnie
wstaję i wskazuję mu swój fotel, po czym siadam na krawędzi łóżka
i biorę Anę za rękę. W milczeniu słucham, jak opowiada Clarkowi
swoją wersję przerażającej historii o porwaniu i wymuszeniu, których
dopuścił się Hyde. Słowa kłócą się z jej delikatnym, słodkim głosem.
Od czasu do czasu ściskam jej rękę, powściągając gniew, i z ulgą
przyjmuję koniec tej opowieści. Ana naprawdę dobrze się spisała,
zapamiętując tyle szczegółów.
– Doskonale, pani Grey. – Clark wydaje się zadowolony.
– Żałuję, że nie mierzyłaś wyżej – mruczę.
– Faktycznie. Pani Grey mogłaby wówczas wyświadczyć ludzkości
wielką przysługę – przyznaje.
Ana robi zdziwioną minę i przenosi wzrok z Clarka na mnie.
Wygląda tak, jakby nie wiedziała, o co nam chodzi, ale teraz nie chcę
jej tego wyjaśniać.
– Dziękuję, pani Grey. Na razie to wszystko. – Clark zbiera się do
wyjścia.
– Teraz już pan go nie wypuści, prawda? – Ana wzdryga się na samą
myśl.
– Nie sądzę, żeby ponownie pozwolono mu odpowiadać z wolnej
stopy, pani Grey.
– Wiemy, kto wpłacił za niego kaucję? – pytam.
– Nie, to informacja niejawna.
Złapię Welcha i zapytam, czy znalazł dobroczyńcę Hyde’a. Clark
podnosi się i rusza do drzwi akurat w momencie, gdy staje w nich
doktor Singh z dwoma stażystami. Wychodzę więc razem z Clarkiem,
zabierając ze sobą tacę z naczyniami.
– Dobrego dnia, panie Grey – rzuca na pożegnanie Clark, po czym
znika w korytarzu.
Taylor wstaje z krzesła przed pokojem Any i rusza za mną do
dyżurki pielęgniarek, dokąd odnoszę tacę.
– Zajmę się tym, panie Grey.
– Dziękuję. – Zostawiam go, żeby pozmywał, i wracam do pokoju
Any akurat w chwili, gdy doktor Singh kończy ją badać.
– Stan pani zdrowia jest dobry. Myślę, że może pani wracać do
domu – mówi, uprzejmie się uśmiechając do Any.
Bogu dzięki!
– Gdyby jednak dokuczał pani ból głowy albo pojawiły się
zaburzenia widzenia, musi pani natychmiast wracać do szpitala.
Ana potwierdza skinieniem głowy, promieniejąc zadowoleniem nie
mniejszym niż moje, że opuszcza szpital.
– Czy możemy zamienić słówko, pani doktor? – pytam.
– Oczywiście.
Wychodzimy na korytarz, gdzie z ulgą stwierdzam, że Taylor nie
wrócił jeszcze na swoje krzesło przy drzwiach.
– Moja żona… yyy…
– Tak, panie Grey?
– Czy jej obrażenia… Chodzi o to, czy będziemy mogli…
Doktor Singh marszczy brwi.
– Utrzymywać seksualną akty…
Przerywa mi, w końcu rozumiejąc, o co chcę zapytać.
– Tak, panie Grey, nie ma przeciwwskazań. – Uśmiecha się i dodaje
ciszej: – Pod warunkiem, że pańska żona będzie… No wie pan, miała
ochotę.
Posyłam jej szeroki uśmiech.
– O co chodziło? – pyta Ana, gdy zamykam drzwi.
– O seks – odpowiadam z szelmowskim uśmiechem.
Ana się czerwieni.
– No i?
– No i jesteś gotowa.
Ana nie kryje rozbawienia.
– Chyba rozboli mnie głowa. – Przekorny uśmieszek każe mi
wątpić, czy mówi prawdę.
– Wiem. Będziesz niedostępna przez pewien czas. Tylko
sprawdzałem.
Marszczy brwi i jeśli dobrze interpretuję jej spojrzenie, to jest raczej
zawiedziona. Do pokoju wpada siostra Nora, rzuca mi wyniosłe
spojrzenie, po czym usuwa Anie wenflon.
Ana dziękuje i Nora nas zostawia. Uśmiecham się, gdy wychodzi.
Nie żywię do niej urazy – dobrze się zajmowała moją żoną.
Postanawiam przekazać znaczną darowiznę na fundusz pracowniczy
szpitala.
– Mam cię zabrać do domu? – zwracam się do Any.
– Najpierw chciałabym zobaczyć się z Rayem.
Grey, to naturalne, że chce zobaczyć swojego ojca.
– Jasne.
– Czy już wie o dziecku?
– Uznałem, że będziesz chciała poinformować go osobiście. Twojej
mamie też nie powiedziałem.
– Dziękuję.
– Ale moja mama już wie. Widziała twoją kartę choroby.
Powiedziałem swojemu ojcu, ale nikomu innemu. Mama mówi, że
pary zwykle czekają do dwunastego tygodnia, żeby mieć pewność. –
Wzruszam ramionami. To decyzja Any.
– Nie wiem, czy jestem gotowa, żeby rozmawiać o tym z Rayem.
To chyba dobry pomysł.
– Muszę cię ostrzec, że jest wściekły jak diabli. Powiedział, że
powinienem spuścić ci lanie.
Ana otwiera usta ze zdziwienia. To taki zadowalający widok, że
wybucham śmiechem.
– Powiedziałem mu, że chętnie się zastosuję do jego rady.
– Nie mów! – Ana patrzy na mnie, ale jej oczy lśnią wesołością.
Czy kiedykolwiek mi to spowszednieje?
Zaskakiwanie mojej żony?
Cieszę się, że wciąż potrafię ją zaskakiwać.
Puszczam do niej oko.
– Proszę, Taylor przywiózł ci czyste rzeczy. Pomogę ci się ubrać.

RAY OGROMNIE SIĘ cieszy na widok swojej córki. Widać to w jego


oczach, przez chwilę niekontrolowanych, gdy zwraca je ku Anie:
strach, ulga, miłość i złość odbijają się w ich głębi. Pośpiesznie się
wycofuję, spodziewając się, że udzieli Anie reprymendy, na którą
sobie zasłużyła. Taylor czeka na korytarzu przed drzwiami jej pokoju.
– Przed głównym wejściem nadal są dziennikarze.
– Znajdź tylne wyjście i każ Sawyerowi podjechać tam po nas.
– Już się tym zajmuję – odpowiada i odchodzi, a ja sięgam po
telefon, żeby zadzwonić do Welcha.
– Tak, panie Grey? – odbiera połączenie.
– Masz jakieś wiadomości?
– Tak. Jestem na lotnisku. Spróbuję znaleźć jakieś spokojne
miejsce. – W tle słyszę gwar i stłumione ogłoszenia o odlotach, ale nie
do Seattle. – Już – oznajmia. – Odkryłem kilka faktów na temat
Hyde’a, ale wolałbym nie mówić o tym przez telefon. Przekażę panu
wszystko, gdy się spotkamy.
– Nie możesz teraz?
– Wolałbym nie. Jestem w miejscu publicznym, no i połączenie nie
jest bezpieczne.
Co to, do diabła, może być?
– Ponadto podczas gruntownego przeszukania mieszkania Hyde’a
policja znalazła kilka pendrive’ów. Na wszystkich były nagrania jego
stosunków seksualnych. Z byłymi asystentkami. Z Morgan. Raczej
ostre sceny.
Kurwa! Włos mi się jeży.
– Zgaduję, że używał tych nagrań, żeby zmusić je do milczenia,
a Morgan nimi szantażował. – Szorstki ton Welcha podkreśla
znaczenie jego słów.
Wiedziałem o Morgan, ale poprzednie asystentki?
Bogu dzięki, że powstrzymałem Anę przed wyjazdem do Nowego Jorku
w jego towarzystwie.
– Prawdopodobnie oskarżą go także o to – kontynuuje Welch. – Ale
nadal gromadzą materiał dowodowy.
– Rozumiem. Udało się ustalić, kto wpłacił za niego kaucję?
– Nie mam jeszcze niczego pewnego. Ale zajmę się tym po
powrocie.
– O której mam się ciebie spodziewać?
– Będę około siedemnastej.
– W takim razie do zobaczenia. – Rozłączam się, rozmyślając nad
tym, jakie powiązanie między Hyde’em a mną udało mu się odkryć.

ANA JEST PRZYGASZONA, gdy zmierzamy do tylnego wyjścia ze


szpitala. Zgaduję, że została skarcona przez ojca, i chociaż całkowicie
się z nim zgadzam w tej sprawie, odzywa się we mnie współczucie. Nie
chciałbym stać się obiektem gniewu Raymonda Steele’a.
Z samochodu Ana dzwoni do matki.
– Cześć, mamo… – Głos ma zdławiony, pełen kontrolowanych
emocji. Słyszę, że po drugiej stornie Carla łka i zawodzi.
– Mamo!
Ana nie ma szans. Jej oczy zapełniają się łzami. Delikatnie ściskam
jej rękę, żeby ją wesprzeć, pieszcząc kciukiem wierzch jej dłoni. Ale
nie śledzę przebiegu rozmowy, bo myślami wracam do Welcha i jego
rewelacji. Co to może być? Jestem zły, że przez telefon nie przekazał
mi jakiejś wskazówki.
Czy ja w ogóle chcę to wiedzieć?
W zamyśleniu gapię się przez okno.
– Co się dzieje? – pyta Ana i zdaję sobie sprawę, że skończyła
rozmawiać z mamą.
– Welch chce się ze mną zobaczyć.
– Welch? Dlaczego?
– Ma jakieś nowe wiadomości dotyczące tego kutasa Hyde’a. –
Krzywię usta, wypowiadając jego nazwisko. Niechęć do tego człowieka
odczuwam każdą komórką swojego ciała. Słowo „niechęć” nie jest
dostatecznie mocne. „Nienawiść” też nie. Gardzę nim i wszystkim, co
zrobił. Ana wciąż na mnie patrzy wyczekująco. – Nie chciał mi
powiedzieć przez telefon.
– Ach tak.
– Dziś po południu przylatuje z Detroit.
– Myślisz, że odkrył motywy?
Odpowiadam skinieniem głowy.
– Jak sądzisz, co to jest?
– Nie mam pojęcia. – To frustrujące, ale odkładam na bok tę myśl.
Teraz muszę się skupić na swojej żonie.

– CIESZYSZ SIĘ, ŻE jesteś w domu? – pytam Anę, gdy wchodzimy do


windy w Escali.
– Tak. – Odpowiedź Any jest ledwie słyszalna i widzę, że krew
powoli odpływa z jej twarzy. Podnosi na mnie szkliste oczy i zaczyna
drżeć.
Cholera! Wszystko zaczyna do niej docierać.
Przeżyła traumę.
– Ej! – Biorę ją w ramiona. – Jesteś w domu. Jesteś bezpieczna. –
Całuję jej włosy, z radością stwierdzając, że znów pachnie jak Ana, bez
nieprzyjemnej woni lekarstw i środków dezynfekujących.
– Christianie! – Szloch wyrywa się spomiędzy jej warg. Zaczyna
płakać.
– No już dobrze, dobrze. – Kołyszę ją w ramionach, chcąc odpędzić
ból i strach. Musiała tłumić te wszystkie emocje w sobie.
Ze względu na mnie?
Mam nadzieję, że nie.
Nie znoszę patrzeć na jej łzy, ale rozumiem, że teraz potrzebuje się
wypłakać.
Wyrzuć to z siebie, maleńka. Jestem przy tobie.
Gdy rozsuwają się drzwi windy, biorę ją na ręce. Przytula się do
mnie, wciąż łkając. Każdy kolejny szloch rani moje serce. Niosę ją
przez hol i dalej korytarzem do naszej sypialni, gdzie sadzam ją na
białym krześle delikatnie, jakby była ze szkła.
– Kąpiel?
Ana kręci głową i krzywi się.
Cholera. Boli ją głowa.
– Prysznic?
Potakuje. Po jej policzkach wciąż spływają łzy. Ten widok
rozszarpuje moją duszę i wstrzymuję oddech, żeby zapanować nad
sprzecznymi odczuciami: wściekłością na Hyde’a i pretensjami do
samego siebie, że do tego dopuściłem.
Odkręcam prysznic, a gdy wracam, Ana kołysze się powoli, z twarzą
skrytą w dłoniach. Klękam przy jej stopach, przykrywam jej ręce
swoimi i odsłaniam załzawione policzki. Biorę jej twarz między
dłonie, Ana usiłuje powstrzymać łzy i patrzymy na siebie.
– Jesteś bezpieczna – zapewniam. – Obydwoje jesteście bezpieczni.
W jej oczach znów wzbiera żal i czuję się bezradny.
– Przestań, proszę. Nie mogę patrzeć, jak płaczesz – mówię
stłumionym głosem. Moje słowa są szczere, ale żałośnie
nieadekwatne wobec ogromu jej cierpienia. Znów przecieram jej
policzki kciukami, ale to przegrana sprawa. Wciąż napływają nowe
łzy.
– Przepraszam, Christianie. Za wszystko. Że musiałeś się martwić,
że ryzykowałam… Za wszystko, co ode mnie usłyszałeś.
– Już dobrze, maleńka. – Całuję jej czoło. – Ja też cię przepraszam.
Do tanga trzeba dwojga, Ano. – Próbuję się do niej uśmiechnąć. –
W każdym razie tak zawsze mówi moja mama. Powiedziałem rzeczy,
z których nie jestem dumny.
W uszach dźwięczą mi moje własne słowa.
Właśnie dlatego chcę mieć wszystko pod kontrolą. Żeby nie dochodziło
do takich sytuacji. Wystarczy jedno takie gówno i wszystko się pieprzy!
Wstyd płonie w mojej piersi niczym stos. Grey, to nie pomaga.
– Chodź, rozbierzemy cię.
Ana ociera nos wierzchem dłoni i tym prostym gestem jeszcze
bardziej mnie ujmuje. Składam pocałunek na jej czole, bo chcę, żeby
wiedziała, że ją kocham bez względu na to, co zrobi. Biorę ją za rękę
i pomagam utrzymać równowagę, gdy z trudem wstaje z miejsca, po
czym szybko ją rozbieram, szczególnie ostrożnie przekładając przez
głowę bawełnianą koszulkę. Prowadzę ją pod prysznic i otwieram
drzwi do kabiny, gdzie na chwilę się zatrzymujemy, żebym rozebrał
siebie. Gdy jestem nagi, znów biorę ją za rękę i obydwoje wchodzimy
do środka.
W strumieniu gorącej wody mocno ją do siebie przytulam.
Nie chcę pozwolić jej odejść.
Ana nadal płacze, ale łzy giną w spadających na nas strugach wody.
Delikatnie kołyszę nią na boki. Ten powolny ruch uspokaja mnie, ale
mam nadzieję, że także ją.
Kołyszę własne dziecko w jej łonie.
Hola, hola! To dziwna myśl.
Całuję jej włosy szczęśliwy, że wróciła ze mną do domu, chociaż
jeszcze niedawno się obawiałem, że…
Cholera. Nie idź tą drogą, Grey.
Nagle słyszę głośne pociągnięcie nosem i Ana wysuwa się z moich
ramion. Zdaje się, że przestała płakać.
– Lepiej?
Odpowiada potakującym skinieniem głowy. Oczy ma spokojne.
– To dobrze. Pozwól mi się obejrzeć.
Ana marszczy brwi, ale mam nadzieję, że mnie nie powstrzyma,
ponieważ muszę zobaczyć na własne oczy, co ten chory kutas zrobił
mojej żonie. Biorę jej rękę i odwracam, przenosząc wzrok od
zadrapania przy nadgarstku do otarcia na łokciu i siniaka wielkości
pięści na ramieniu. Na widok tych śladów znów ogarnia mnie
wściekłość, która rozpala przygasający żar mojego wcześniejszego
gniewu na Hyde’a. Schylam się, żeby pocałować każde zadrapanie
i każdy siniak, najdelikatniej muskając je wargami. Sięgam po myjkę,
biorę żel do kąpieli i namydlam tkaninę, wdychając słodki zapach
jaśminu.
– Odwróć się.
Ana robi to, o co proszę. Wiedząc, że jest obolała, myję jej ręce,
szyję, ramiona i plecy najdelikatniej, jak potrafię. Skupiam się na
dotyku, żeby był jak najlżejszy. Ana się nie skarży, a napięcie
stopniowo ustępuje z jej ramion, gdy je masuję. Przesuwam się, żeby
lepiej widzieć siniak na jej biodrze. Palcami przesuwam po
sinofioletowej plamie. Ana się krzywi.
Skurwysyn!
– Nie boli – zapewnia cicho Ana, a ja podnoszę głowę, żeby spojrzeć
w jej olśniewające oczy.
Nie wierzę w to zapewnienie.
– Chcę go zabić. Omal go nie zabiłem. – Wściekłość, którą czułem,
gdy Hyde leżał na ziemi przede mną, wryła się głęboko w moją duszę.
Powinienem był zrobić z niego miazgę.
Żeby chronić Anę przed moimi morderczymi myślami, skupiam się
na myjce, którą ponownie polewam żelem do kąpieli. Namydlam ciało
Any, boki i tył, po czym klękam przy jej stopach, żeby umyć jej nogi.
Przerywam na chwilę przy siniaku na kolanie, pochylam głowę
i dotykam go wargami, a następnie namydlam jej stopy. Gdy podnoszę
wzrok, ma tak zbolałą minę, że serce mi się kraje. Wstaję, opuszkami
palców obrysowuję siniak na jej żebrach i znów budzi się we mnie
wściekłość, zaraz jednak ją tłumię. Nie pomaga żadnemu z nas.
– Och, maleńka – wypycham słowa przez zaciśnięte z bólu gardło.
– Nic mi nie jest. – Znów wplata palce w moje włosy, przyciąga do
siebie moją głowę i całuje mnie w usta. Delikatnie.
Powstrzymuję się, ale drażni mnie językiem i znów rozpala się we
mnie płomień, tym razem inny.
– Nie – szepczę z ustami przy jej wargach i cofam głowę. – Musimy
cię umyć. Delikatnie.
Ana patrzy na mnie spomiędzy rzęs, jak tylko ona potrafi, zerka
w dół na moją coraz wyraźniejszą erekcję, po czym znów spogląda mi
w oczy. Robi nadąsaną minę – tak pięknie! – i nastrój natychmiast się
rozluźnia. Śmieję się do niej jak głupi.
– Delikatnie, żeby nie bolało.
– Czasem lubię, jak boli.
– Ja też, pani Grey. Ale nie teraz i nie tutaj.
Sięgam po szampon i nalewam sobie trochę na dłoń. Masując
samymi opuszkami, namydlam jej włosy, pamiętając, z jaką
delikatnością ona myła głowę mnie i jak cudownie się wtedy czułem.
Spłukuję pianę, zakręcam prysznic i wychodzę, prowadząc ją za
sobą. Otulam ją ciepłym ręcznikiem, drugi owijam sobie wokół bioder
i wręczam jej ręcznik do osuszenia włosów.
– Proszę.
Sama najlepiej będzie wiedziała, jak mocno dociskać, w końcu to
ona ma pęknięcie włoskowate czaszki. Nastrój natychmiast mi
zniżkuje.
Przez tego dupka.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego Elizabeth pomagała Jackowi –
oznajmia Ana, przerywając moje ciemne myśli.
– A ja owszem – odpowiadam.
Patrzy na mnie tak, że spodziewam się pytania, ale wydaje się
zagubiona w myślach, a jej oczy błądzą po mnie. Po całym mnie.
Pani Grey!
Uśmiecham się.
– Podoba ci się ten widok?
– Skąd wiesz?
– Że podoba ci się widok?
– Nie. – W jej głosie wychwytuję poirytowanie. – O Elizabeth.
Wzdycham.
– Detektyw Clark wspominał o tym.
Ana marszczy brwi, ponaglając mnie wzrokiem w oczekiwaniu na
kolejne informacje.
– Hyde miał nagrania wszystkich swoich asystentek. Na kilku
pendrive’ach. Nagrywał, jak się z nimi pieprzy.
Otwiera usta ze zdumienia.
– No właśnie. Szantażował je. Lubi ostry seks.
Ja też. Kurwa.
Chryste!
Wstręt do samego siebie atakuje mnie niczym anioł zemsty.
– Oczywiście, że nie – przerywa moje myśli Ana głosem brzmiącym
jak trzaśnięcie bicza.
– Nie co?
– Nie jesteś taki jak on.
Jakim cudem odgadła?
– Nie jesteś – powtarza stanowczym tonem.
Niestety jestem, Ano.
– Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny.
– Nieprawda! – Płomienny protest Any mnie ucisza. – Jego ojciec
zginął w jakiejś bójce w knajpie, a matka piła na umór. Jako dziecko
przebywał w wielu rodzinach zastępczych. Często pakował się też
w kłopoty, głównie przez kradzież samochodów. Siedział
w poprawczaku.
Mój Boże, ona zapamiętała słowo w słowo to, co powiedziałem
w samolocie do Aspen. I nie zamierza przestać, wręcz dopiero się
rozkręca.
– Obydwaj mieliście trudną przeszłość i obydwaj urodziliście się
w Detroit. Ale to wszystko, Christianie. – Zaciska dłonie w pięści
i opiera na biodrach.
Próbuje mnie onieśmielić ubrana tylko w ręcznik.
Ale to nic nie da.
Ponieważ wiem, kim jestem.
Ale nie chcę jej denerwować. Nie czas się spierać. To nie jest dobre
ani dla niej, ani dla dziecka.
– Ano, wzruszająca jest twoja wiara we mnie, zwłaszcza w świetle
tego, co się wydarzyło przez ostatnie dni. Dowiemy się więcej, gdy
przyjedzie Welch.
– Christianie…
Pochylam się i całuję jej usta, żeby zakończyć dyskusję.
– Już dosyć – mówię.
Ma ponurą minę.
– Tylko się nie dąsaj – dodaję. – Chodź, wysuszymy ci włosy.
Zaciska wargi, ale ku mojej wielkiej uldze porzuca ten temat.
Prowadzę ją do sypialni, po czym idę do garderoby, gdzie pośpiesznie
wciągam na siebie dżinsy i bawełnianą koszulkę. Dla niej biorę
spodnie dresowe i jeden ze swoich T-shirtów.
Gdy się ubiera, podłączam do kontaktu suszarkę, siadam na łóżku
i gestem zapraszam Anę, żeby do mnie dołączyła. Siada między moimi
nogami i zaczynam rozczesywać jej mokre włosy.
Uwielbiam ją czesać.
To takie kojące.
Niebawem jedynym dźwiękiem wypełniającym naszą sypialnię jest
szum suszarki do włosów. Ana rozluźnia ramiona, opierając się
o mnie, i przez chwilę jest cicho.
– Czy Clark powiedział ci coś jeszcze, gdy byłam nieprzytomna? –
Jej słowa odrywają mnie od absorbującego zadania.
– Nie przypominam sobie.
– Słyszałam kilka twoich rozmów.
– Naprawdę? – Przerywam czesanie.
– Tak. Z moim tatą, twoim tatą, detektywem Clarkiem, twoją
mamą.
– A z Kate?
– Kate tam była?
– Tak, przez chwilę. Ona też się na ciebie wściekała.
Odwraca się do mnie.
– Może byś już przestał w kółko powtarzać te pierdoły, że wszyscy
są wściekli na Anę, dobrze? – Jej głos jest przenikliwy.
– Mówię tylko, jak było. – Wzruszam ramionami.
Sam też jestem jeszcze trochę na ciebie zły, Ano.
– Tak, to było lekkomyślne, ale wiesz… twojej siostrze groziło
niebezpieczeństwo.
– To prawda – odpowiadam, a przez myśl przebiega mi raz jeszcze
makabryczny scenariusz tego, co mogło się wydarzyć.
Rozbroiłaś mnie jednym prostym stwierdzeniem, Ano. Na każdym
kroku uczysz mnie pokory.
Wyłączam suszarkę, ujmuję jej podbródek, patrząc w jej jasne,
pełne energii oczy, w których gotów bym się utopić.
Nie, nie wcale nie jestem na nią zły.
Jestem oczarowany swoją dzielną, dzielną żoną.
Miała odwagę ocalić Mię.
– Dziękuję. – To nieodpowiednie słowo. – Ale nigdy więcej
brawury. Bo następnym razem dam ci takiego klapsa, że popamiętasz.
Wciąga powietrze.
– Nie zrobiłbyś tego!
Och, maleńka. Moja dłoń jest gotowa choćby teraz.
– Owszem. – Nie umiem powstrzymać uśmiechu zadowolenia. –
Mam pozwolenie twojego ojca.
Źrenice jej oczu robią się coraz większe, wargi się rozszerzają.
Pojawia się między nami ta elektryczność, która trzeszczy
niewidocznie. Czuję ją wszędzie i wiem, że Ana też.
Ano. Nie.
Nagle moja żona rzuca się na mnie.
Kurwa! Ano!
Łapię ją i obracam się tak, że obydwoje upadamy na łóżko, Ana
w moich ramionach.
Ale ona marszczy twarz z bólu i wstrzymuje oddech.
– Zachowuj się! – wrzeszczę tonem ostrzejszym, niż zamierzałem.
– Przepraszam. – Głaszcze mój policzek, a ja chwytam jej rękę
i całuję.
– Poważnie, Ano, wcale nie zważasz na swoje bezpieczeństwo. –
Wsuwam rękę pod jej T-shirt i dotykam palcami brzucha.
Nieznany dreszcz wyostrza wszystkie moje zmysły.
Nowe życie. Tutaj. Wewnątrz niej.
Jak to ujęła? Nowe życie, któremu sam dałeś początek.
Nasze dziecko.
– A przecież to nie jesteś już tylko ty – szepczę, przesuwając
palcami po jej jędrnym, ciepłym ciele.
Ana napręża się pod moim dotykiem, wciągając powietrze do płuc.
Znam ten dźwięk. Odnajduję wzrokiem jej spojrzenie i zatracam się
w przepastnym błękicie.
To pożądanie Any. Ja też je czuję.
Nasza wyjątkowa alchemia.
Ale teraz to niemożliwe. Jest obolała. Niechętnie odrywam palce od
jej skóry, opuszczam T-shirt i zakładam niesforny pukiel włosów za jej
ucho, ponieważ nadal muszę jej dotykać. Ale nie mogę dać jej tego,
czego obydwoje tak chcemy.
– Nie – szepczę.
Ana ma żałosną minę, wyraźnie smutnieje.
– Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Widziałem siniaki. Odpowiedź
brzmi nie. – Całuję ją w czoło, a ona wierci się obok mnie.
– Christianie – jęczy, zaczepiając mnie.
– Nie. Idź do łóżka. – Siadam, żeby odpędzić pokusę.
– Do łóżka? – Jest wyraźnie zawiedziona.
– Potrzebujesz odpoczynku.
– Potrzebuję ciebie. – Pojękiwanie zniknęło, zostawiając w jej
głosie tylko kuszącą prowokację.
Zamykam oczy, kręcąc głową nad jej zuchwałością i własnym
pożądaniem.
Jest urażona. Otwieram oczy i rzucam jej gniewne spojrzenie.
– Po prostu zrób to, o co proszę.
– Okej – mruczy, z przesadnie nadąsaną miną, która natychmiast
poprawia mi humor i sprawia, że mam ochotę się roześmiać.
– Przyniosę ci lunch.
– Będziesz gotował? – Mruga z niedowierzaniem.
– Tylko odgrzeję coś, co pani Jones przygotowała wcześniej.
– Christianie, ja to zrobię. Nic mi nie jest. Wielkie rzeczy, skoro
chce mi się seksu, to z pewnością mogę gotować. – Próbuje się
podnieść, ale krzywi się z bólu.
Jasna cholera! Ano!
– Do łóżka. – Wskazuję na poduszkę, porzucając cielesne żądze.
– Połóż się ze mną! – Podejmuje jeszcze ostatnią próbę.
Nie wiem, co ją ugryzło.
W ostatnich dniach na pewno nie byłeś to ty, Grey.
– Ano, połóż się do łóżka. Natychmiast. – Marszczę brwi.
Odpowiada mi tym samym, podnosi się i teatralnym gestem zrzuca
na podłogę spodnie dresowe. Mimo zagniewanej miny wygląda
cudownie. Ukrywam uśmiech, czując niezmierne zadowolenie, że Ana
mnie pożąda mimo tego wszystkiego, co się okazało w ostatnich
dniach.
Ona mnie kocha.
Podnoszę kołdrę.
– Słyszałaś doktor Singh. Kazała ci odpoczywać.
Nadal się dąsa, ale ulega i kładzie się na plecach, splatając ramiona
dla zademonstrowania swojej złości. Chce mi się śmiać, nie sądzę
jednak, żeby moje rozbawienie miało być dobrze przyjęte.
– I zostań tutaj – polecam, po czym mając w pamięci jej piękną,
skwaszoną twarz, pędzę do kuchni, żeby znaleźć legendarną potrawkę
z kurczaka, o której Taylor wspomniał rano.

DOBRZE WIDZIEĆ, JAK Ana rzuca się na przygotowany przez panią


Jones posiłek. Siedzę po turecku na łóżku i obserwuję ją, pożerając
swój lunch. Jest pyszny i odżywczy, idealny dla Any.
– Profesjonalnie odgrzane danie. – Ana się oblizuje najedzona
i jakby senna.
Uśmiecham się do niej zadowolony. Tym razem nawet się nie
sparzyłem, więc owszem, udało się.
– Chyba jesteś zmęczona. – Odstawiam swój talerz na jej tacę,
wstaję i biorę od niej obydwa.
– To prawda – przyznaje.
– Dobrze, śpij. – Całuję ją przelotnie. – Mam trochę rzeczy do
zrobienia. Będę pracował tutaj, jeśli ci to nie przeszkadza, zgodzisz
się?
Odpowiada tylko skinieniem głowy, zamyka oczy i kilka sekund
później już śpi.
ROS PRZESYŁA MI wstępne sprawozdanie z podróży na Tajwan.
Informuje, że decyzja o jej wyjeździe była słuszna, jednak będę musiał
wybrać się tam osobiście, i to niedługo. Dziwnie się czyta to
podsumowanie. Od wielu dni nie myślałem o pracy, o swojej firmie,
o stoczni ani nawet o świecie jako takim. Straciłem rachubę czasu.
Całą uwagę skupiłem na swojej żonie. Zerkam na nią. Smacznie śpi.
Przeglądam pozostałe maile, wśród nich przewidywane dochody
Geolumary i nadzwyczaj optymistyczną wiadomość od Hassana:
morale w GEH Fiber-Optics wzrosło po mojej ostatniej wizycie
i interesy idą dobrze. Podróż była więc warta zachodu.
Delikatne pukanie do drzwi przerywa moją lekturę. Pojawia się
Taylor.
– Przyszedł Welch, panie Grey.
Mówi tak cicho, że ledwie go słyszę. Dziękuję skinieniem głowy,
zerkam szybko na swoją śpiącą królewnę i idę za nim do salonu.
Welch stoi przy oknie, podziwiając widok. Trzyma dużą szarą
kopertę.
Zaraz się okaże, Grey.
– Welch?
Odwraca się.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Przejdziemy do gabinetu?

PATRZĘ NA ANĘ i słucham jej oddechu, dostosowując do niego swój.


Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Skupienie się na niej oznacza, że
nie muszę się skupiać na zdjęciach, które Welch mi zostawił.
Dlaczego Carrick i Grace mi nie powiedzieli?
Mieszkałem z Jacksonem Hyde’em!
Jak to możliwe, że o tym nie wiedziałem?
Gorączkowo przeszukuję wszystkie zakamarki swojego skołatanego
umysłu, próbując odkryć coś, co rozświetli mroczną przeszłość, ale nie
znajduję niczego. Wspomnienia z rodziny zastępczej ukryły się
w odmętach przeszłości.
Nie pamiętam absolutnie niczego. Kawałek mojego życia zaginął.
Nie, nie zaginął. Został usunięty.
W jego miejscu znajduje się teraz czarna, ziejąca dziura wypełniona
tylko niepewnością.
To głęboko niepokojące. Coś chyba powinienem pamiętać?
Ana się porusza. Otwiera oczy i patrzy na mnie.
Bogu dzięki.
– Co się stało? – Blednie i siada na łóżku. Ma zatroskaną, pełną
napięcia twarz.
– Welch właśnie wyszedł.
– I co?
– Mieszkałem z tym kutasem. – Moje słowa są ledwie słyszalne.
– Mieszkałeś? Z Jackiem?
Tłumiąc wzburzenie, potakuję głową.
– Jesteście spokrewnieni? – Zaskoczenie Any jest wręcz namacalne.
– Nie. Dobry Boże, nie.
Marszczy brwi, przesuwa się na bok i unosi kołdrę. To zaproszenie,
żeby do niej dołączyć. Przyjmuję je bez wahania. Potrzebuję jej, żeby
pomogła mi zakotwiczyć się w teraźniejszości oraz zrozumieć te
przerażające wiadomości i tę wielką lukę w swojej pamięci.
Bo dryfuję.
Nie mogąc się o nic zaczepić.
Zdejmuję buty, chwytam fotografie, wskakuję do łóżka, opieram
rękę na jej udach i kładę głowę na kolanach. Powoli przeczesuje
palcami moje włosy. Tym gestem poprawia mi samopoczucie
i uspokaja wzburzoną duszę.
– Nie rozumiem – mówi.
Zamykam oczy i przypominam sobie, jak gardłowym, chrypiącym
głosem Welch relacjonował mi swoje ustalenia. Powtarzam jego słowa
Anie w trochę skróconej wersji.
– Gdy odnaleziono mnie u kobiety prostytuującej się za pieniądze
na narkotyki, zanim trafiłem do Carricka i Grace, znajdowałem się pod
opieką stanu Michigan. Mieszkałem w rodzinie zastępczej. – Robię
pauzę, żeby zaczerpnąć haust powietrza. – Ale niczego nie pamiętam
z tamtego okresu.
Ręka Any zatrzymuje się i opiera na mojej głowie.
– Jak długo?
– Mniej więcej dwa miesiące. Niczego nie pamiętam.
– Rozmawiałeś o tym ze swoimi rodzicami?
– Nie.
– Może powinieneś. Niewykluczone, że pomogliby ci zapełnić te
luki w pamięci.
Mocniej chwytam się Any, swojej tratwy ratunkowej.
– Zobacz. – Podaję jej fotografie.
Ślęczałem nad nimi w nadziei, że obudzą jakieś uśpione,
zagrzebane gdzieś głęboko wspomnienia. Pierwsza przedstawia mały,
lichy dom z radośnie żółtymi drzwiami frontowymi. Na drugim widać
zwyczajną parę robotników z trojgiem chudych, niczym się
niewyróżniających dzieci – plus Jackson Hyde jako ośmiolatek i… ja,
czteroletni okruszek człowieczeństwa z dzikimi, udręczonymi oczami,
ubrany w przetarte łachy, ściskający brudny kocyk. W oczywisty
sposób niedożywiony. Nic dziwnego, że zawsze napominam Anę, żeby
jadła.
– To ty – wykrztusza Ana i powstrzymuje szloch.
– To ja. – Mój głos jest ponury. W tej chwili nie mam dla niej
żadnych słów pocieszenia.
Nie mam nic. Jestem odrętwiały.
Gapię się na zmierzch. Niebo pokrywają bladoróżowe
i pomarańczowe smugi zapowiadające nadejście ciemności.
Ciemności, która upomina się o mnie jako swoją własność.
Wydmuszkę człowieka raz jeszcze. Wydrążonego. Pustego.
Brakuje mi czasu. Brakuje mi części siebie, o istnieniu której
dotychczas nawet nie wiedziałem.
I nie rozumiem dlaczego.
Boję się dowiedzieć dlaczego.
Co się wtedy ze mną stało? Jak mogłem to wszystko zapomnieć?
Wciąż odczuwam resztki złości tlące się gdzieś pod powierzchnią.
Jest wymierzona w Carricka i Grace.
Dlaczego, do cholery, mi nie powiedzieli?
Zamykam oczy. Nie chcę ciemności. Żyłem w niej zbyt długo.
Chcę światła, które niesie Ana.
– Welch dostarczył ci te fotografie? – pyta.
– Tak. Nie pamiętam niczego, co przedstawiają.
– Miałbyś pamiętać pobyt w rodzinie zastępczej? Niby po co?
Christianie, to było dawno temu. Czy tym się martwisz?
– Pamiętam inne rzeczy, wcześniejsze i późniejsze. Pamiętam, jak
spotkałem mamę i tatę. Ale to… Jest jak olbrzymia przepaść.
– Czy Jack jest na tym zdjęciu?
– Tak, starsze dziecko to on.
Ana milczy przez chwilę. Przytulam ją mocniej.
– Gdy Jack zadzwonił do mnie po porwaniu Mii – wspomina –
powiedział, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to mógłby być on.
Wzdrygam się z odrazą.
– To kutas!
– Myślisz, że zrobił to wszystko dlatego, że Greyowie adoptowali
ciebie zamiast jego?
– Kto wie? W dupie mam, co sobie myślał.
– Może wiedział, że się spotykamy, gdy poszłam na rozmowę
o pracę. Może od początku planował mnie uwieść.
– Nie wydaje mi się. Informacji o mojej rodzinie zaczął szukać
dopiero tydzień po tym, jak zaczęłaś pracę w SIP. Barney zna
dokładne daty. Poza tym, Ano, on się pieprzył ze wszystkimi swoimi
asystentkami, a seks z nimi filmował.
Ana milczy, a ja się zastanawiam, o czym myśli.
O Hydzie? O mnie?
Mogłem skończyć jak Hyde, gdybym nie został adoptowany.
Czy porównuje go do mnie?
Kurwa. Przecież ja jestem taki jak Hyde. Jestem potworem. Czy to
właśnie widzi Ana?
Że jesteśmy tacy sami?
Co za odrażająca myśl!
– Christianie, powinieneś jednak porozmawiać z rodzicami. –
Zaczyna się wiercić, puszczam więc jej nogi, a ona przesuwa się w dół
łóżka, żeby nasze twarze znalazły się naprzeciwko siebie. – Pozwól mi
do nich zadzwonić – proponuje czułym szeptem.
Przecząco poruszam głową.
– Proszę – przekonuje. Na jej twarzy widzę współczucie i jak zawsze
szczerość, a w oczach mnóstwo miłości.
Może jednak nie porównuje mnie do Hyde’a.
Czy powinienem zadzwonić do rodziców? Może oni pomogą mi
uzupełnić brakujące fragmenty mojej przeszłości? Na pewno
pamiętają tamten okres.
– Ja do nich zadzwonię – obiecuję.
– Dobrze. Możemy pojechać do nich razem albo ty sam pojedziesz.
Jak wolisz.
– Nie. Oni przyjadą tutaj.
– Dlaczego?
– Nie chcę, żebyś gdziekolwiek chodziła.
– Christianie, mam dość sił, żeby jechać do nich samochodem.
– Nie. – Posyłam jej krzywy uśmiech. – Zresztą jest sobotni
wieczór, pewnie są na jakimś przyjęciu.
– Zadzwoń do nich. Ta wiadomość wytrąciła cię z równowagi. Mogą
rzucić trochę światła na tamten okres. – Słowa Any poruszają mnie do
głębi. Gdy patrzę w jej oczy, nie widzę w nich oceny, lecz miłość
wysyłającą światło przez pęknięcia w moim mroku.
– Okej. – Zrobię to razem z nią. Sięgam po słuchawkę telefonu
stacjonarnego i wybieram numer rodziców. Ana wtula się w mnie, gdy
czekam, aż ktoś odbierze.
– Dobry wieczór, Christianie – odzywa się głos Carricka.
Są w domu!
– Tato! – Nie umiem ukryć zdziwienia.
– Dobrze cię słyszeć, synu. Jak się czuje Ana?
– Dziękuję, dobrze. Jesteśmy w domu. Przed chwilą był tu Welch.
Znalazł powiązanie.
– Powiązanie? Z czym? Z kim? Chodzi o Hyde’a?
– Rodzina zastępcza w Detroit.
Carrick milczy.
– Nie pamiętam nic z tamtego czasu. – Głos mi drży, gdy dają
o sobie znać mój wstyd i tląca się wściekłość: trująca mieszanka.
Ana przytula mnie mocniej.
– Dlaczego miałbyś pamiętać, Christianie? To było wiele lat temu.
Ale twoja matka i ja możemy zapełnić lukę w twojej pamięci, jestem
tego pewien.
– Tak? – Nienawidzę nadziei w swoim głosie.
– Przyjedziemy. Nawet teraz, jeśli chcesz.
– Naprawdę? – Trudno mi w to uwierzyć.
– Oczywiście. Przywiozę trochę dokumentów z tamtego czasu.
Będziemy niebawem. Dobrze będzie zobaczyć też Anę.
Dokumentów?
– Doskonale. – Odkładam słuchawkę, patrząc na zaciekawioną
minę Any. – Zaraz tu będą. – Wciąż nie umiem ukryć zaskoczenia.
Proszę rodziców o pomoc, a oni przybiegają.
– Doskonale. Powinnam się przebrać – stwierdza Ana.
Obejmuję ją mocniej.
– Nie odchodź.
– Dobrze. – Posyła mi kochający uśmiech i znów wtula się we mnie.

ANA I JA STOIMY ramię w ramię na progu salonu, żeby powitać


rodziców. Moja matka się rozpromienia, gdy widzi Anę. Jej radość
i wdzięczność są oczywiste dla nas obojga. Niechętnie przekazuję
swoją żonę w jej objęcia.
– Ana, moja kochana Ana – mówi, a ja muszę wysilać słuch, żeby ją
usłyszeć. – Ocaliłaś dwoje moich dzieci. Jak ja ci się odwdzięczę?
Tak. Mama ma rację. Ana ocaliła także mnie.
Ojciec przytula Anę, z ojcowską miłością całuje ją w czoło. Zza ich
pleców wyłania się Mia, której się nie spodziewałem, i energicznie
ściska Anę.
– Dziękuję, że uratowałaś mnie przed tymi dupkami.
Ana krzywi się z bólu.
– Mia! Uważaj! Ana jest obolała.
Oczywiście. Zabrali Mię, ponieważ mama nie chce spuszczać jej
z oka. Zaledwie kilka dni temu została odurzona i porwana. Cała złość
na moją młodszą siostrę znika.
– Och, przepraszam – mówi głupkowato.
– Nic mi nie jest – zapewnia Ana i posyła Mii kwaśny uśmiech.
Mia podbiega do mnie i obejmuje mnie ramieniem.
– Nie bądź taki zrzędliwy – upomina mnie cicho.
Rzucam jej gniewne spojrzenie, a ona z rozbawieniem robi
nadąsaną minę.
Cholera. Przytulam ją do boku.
Bogu dzięki nic jej się nie stało.
Dołącza do nas moja matka i wręczam jej fotografie od Welcha.
Grace ogląda zdjęcie rodzinne. Gwałtownie łapie powietrze i zakrywa
usta. Podchodzi ojciec, obejmuje ją ramieniem i patrzy na fotografię.
– Och, kochanie. – Grace wyciąga rękę i kładzie mi na policzku
swoją dłoń. W jej oczach malują się szok i przerażenie.
Dlaczego? Czyżby nie chciała, żebym o tym wiedział?
Przerywa nam Taylor.
– Panie Grey, panna Kavanagh, jej brat i pański brat właśnie
wjeżdżają na górę.
Co jest, do cholery?
– Dziękuję, Taylorze.
– Zadzwoniłam do Elliota z informacją, że przyjeżdżamy – odzywa
się Mia. – To przyjęcie z okazji powrotu Any do domu.
Mama i ojciec wymieniają rozdrażnione spojrzenia. W oczach Any
dostrzegam życzliwość.
– Lepiej zadbajmy o coś do jedzenia. Pomożesz mi, Mio?
– Och, z przyjemnością. – Bierze Anę za rękę i oddalają się w stronę
kuchni.
Mama i ojciec idą za mną do gabinetu. Zapraszam ich, żeby usiedli
przed moim biurkiem, sam zaś opieram się o nie i nagle zdaję obie
sprawę, że tak właśnie wyglądał mój ojciec, gdy wzywał mnie do
swojego gabinetu, aby dać mi burę, że znów coś przeskrobałem. Teraz
zamieniamy się miejscami i zdaję sobie sprawę z ironii tej sytuacji.
Pragnę poznać odpowiedzi na swoje pytania, a oni zapewne zechcą
rzucić trochę światła na ten ciemny rozdział mojego życia. Maskuję
złość i wyczekująco patrzę na oboje.
Grace odzywa się pierwsza. Mówi dźwięcznym, zdecydowanym
głosem.
– Fotografia przedstawia państwa Collierów. Byli twoimi rodzicami
zastępczymi. Zostałeś oddany pod ich pieczę, gdy umarła twoja matka
biologiczna, ponieważ zgodnie z prawem stanowym musieliśmy
sprawdzić, czy istnieją jacyś twoi krewni, którzy wystąpią o prawo do
opieki.
Och.
Matka ścisza głos.
– Musieliśmy na ciebie czekać. To było nieznośne. Dwa miesiące
udręki. – Zamyka oczy, jakby ponownie doświadczała tego bólu.
Zasmucający widok. Mój gniew topnieje, a oddech więźnie mi gardle.
Kaszlę, żeby ukryć emocje.
– Na tej fotografii – ręką wskazuję na zdjęcie trzymane przez
Grace – widać też rudowłosego chłopca. To Jack Hyde.
Carrick pochyla się i obydwoje uważnie się przyglądają.
– Nie pamiętam go – rzuca mój ojciec, jakby myślał na głos.
Mama robi żałosną minę i kręci głową.
– Nie, ja też nie. Zwróciliśmy uwagę tylko na ciebie, Christianie.
– Czy oni… Czy byli dla mnie dobrzy? – pytam z wahaniem
nieswoim głosem. – Znaczy Collierowie.
Oczy Grace zachodzą łzami.
– Kochanie, byli cudowni. Pani Collier cię hołubiła.
Po cichu wzdycham z ulgą.
– Zastanawiałem się. Bo nic nie pamiętam.
Na twarzy swojej matki widzę zrozumienie. Grace wyciąga rękę,
ujmuje moją dłoń, błagalnie patrząc orzechowymi oczami.
– Christianie, jako dziecko wiele przeżyłeś. Nie chciałeś albo nie
mogłeś mówić. Byłeś wychudzony, tylko skóra i kości. Nawet nie chcę
sobie wyobrażać potworności, których doświadczyłeś na początku
życia. Ale to się skończyło, gdy trafiłeś do Collierów. – Ściska moją
rękę, chcąc, żebym uwierzył. – To byli dobrzy ludzie.
– Żałuję, że ich nie pamiętam – szepczę.
Matka wstaje.
– Nie powinieneś. Dla nas to się ciągnęło całe wieki, tak bardzo
pragnęliśmy mieć cię już u siebie, ale to trwało tylko dwa miesiące.
Bogu dzięki już wcześniej uznano, że się nadajemy na rodziców
adopcyjnych, inaczej czekalibyśmy znacznie dłużej.
– Zobacz – wtrąca Carrick. – To musi być dla ciebie wstrząs, że nic
nie pamiętasz, ale mam tu dla ciebie kilka rzeczy z tamtego czasu.
Może dzięki nim coś sobie przypomnisz. – Z wewnętrznej kieszeni
marynarki wyjmuje sporą kopertę. Siadam przy biurku, zbieram siły
i otwieram ją. Wewnątrz znajduję krótką charakterystykę państwa
Collierów i szczegóły dotyczące ich córki oraz dwóch synów. Kilka
listów i dwa rysunki. Czyżby moje?
Patrzę na nie uważnie, czując ciarki.
Obydwa są narysowane kredkami. Pierwszy przedstawia dom
z żółtymi drzwiami oraz patykowate postaci: dwoje dorosłych,
pięcioro rodzeństwa.
Nad wszystkimi świeci słońce. Wielkie. Jasne.
Drugi rysunek jest podobny, ale wszystkie dzieci trzymają w rękach
coś, co wygląda na rożki lodowe.
Wydają się szczęśliwe.
– Co tydzień dostawaliśmy od nich raporty na twój temat.
I odwiedzaliśmy cię w każdy weekend.
– Dlaczego mi o tym nie powiedzieliście?
Grace i Carrick wymieniają spojrzenia.
– Po prostu nigdy się nie zgadało, synu. – Carrick zaciska zęby,
jakby dręczyły go wyrzuty sumienia, potem jednak wzrusza
ramionami. – Po prostu chcieliśmy, żebyś o tym wszystkim
zapomniał… – dodaje.
Potakuję. Rozumiem.
Zapomnieć o życiu z kobietą, która się puszczała za narkotyki.
Zapomnieć o jej alfonsie.
Zapomnieć o życiu przed swoimi rodzicami.
Nie mam żalu. Chciałbym zapomnieć.
Kto chciałby pamiętać coś takiego?
– Mam nadzieję, że to pomoże ci znaleźć odpowiedź na część
twoich pytań – stwierdza Carrick.
– Tak, z całą pewnością. Cieszę się, że do was zadzwoniłem. To był
pomysł Any.
Carrick się uśmiecha.
– Twoja żona to naprawdę dzielna kobieta, Christianie. – Zerka na
swoją żonę.
Grace potwierdza skinieniem głowy, jakby udzielała aprobaty.
Carrick wręcza mi kolejną kopertę.
Zaintrygowany patrzę na nich obydwoje, po czym otwieram ją.
Wewnątrz znajduję akt urodzenia.

Niniejszym zaświadczam, że powyższe dane są prawdziwe i zgodne z wpisem


w rejestrze urodzin prowadzonym przez Wydział Zdrowia Stanu Michigan.

Kristian! Czuję mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Moje imię!


I narkotykowa dziwka. Ona też ma imię.
Nagle słyszę, jak jej alfons krzyczy: „Ella!”.
Ella. Zdrobniała wersja imienia Életke.
Ale najczęściej mówił do niej „dziwko”.
Odsuwam od siebie te myśli.
– Znalazłam go razem z listami i rysunkami. W korespondencji pani
Collier nazywała cię Christianem przez K, może więc będziesz się
zastanawiał… – Matka urywa.
– Dlaczego zmieniliście pisownię?
– Bo jesteś dla nas darem. Od Chrystusa.
Patrzę na nią ogłupiały. Darem? Ja? Tyle kłopotów im sprawiłem,
a oni tak o mnie myślą?
– Czuliśmy, że zawdzięczamy cię Bogu. Zawsze byłeś dla nas
Darem, Christianie – dopowiada Carrick.
Do oczu napływają mi łzy. Biorę głęboki oddech.
Dar.
– Dzieci są darem. Zawsze. – Grace ma w oczach matczyną miłość
i wiem, czego nie dopowiedziała: że sam się o tym przekonam za kilka
miesięcy. Pochyla się i dłonią zgarnia włosy z mojego czoła.
Odwzajemniam jej uśmiech, wstaję i biorę ją w ramiona.
– Dziękuję, mamo.
– Proszę, synku.
Carrick ściska nas oboje.
Zamykam oczy i powstrzymując łzy, przyjmuję ją.
Bezwarunkową miłość.
Od moich rodziców.
Jak być powinno.
Dość tego. Cofam się.
– Listy przeczytam później. – Głos łamie mi się od emocji.
– Dobrze.
– Powinniśmy dołączyć do pozostałych – mruczę.
– Przypomniałeś sobie coś? – pyta Carrick.
Przecząco kręcę głową.
– Może sobie przypomnisz, a może nie, ale nie przejmuj się tym,
synu. Masz nas. Masz własną rodzinę. A Collierowie byli dobrymi
ludźmi, tak jak mówi twoja matka.
Delikatnie ściska moje ramię, a jego ciepło i ojcowska miłość
przenikają mnie na wskroś.
Wracamy do salonu, ale poruszam się jakby w zwolnionym tempie,
odłączony od otaczającej mnie rzeczywistości i z głową tak
naładowaną tymi wszystkimi rewelacjami, że gotowa wybuchnąć.
Rozglądam się w poszukiwaniu Any. Stoi z Elliotem i Kate przy
bufecie w kuchni i zajada kanapkę.
Gdzieś z głębi pamięci przechowującej moje najstarsze
wspomnienia wydobywa się krótki fragment: widok rodziny zebranej
wokół drewnianego stołu. Wszyscy się śmieją. Żartują. Jedzą makaron
z serem.
Collierowie.
Od wspomnień odrywa mnie widok Any z kieliszkiem różowego
szampana w ręku.
Junior!
Ruszam, żeby odebrać jej alkohol, ale na drodze staje mi Kate.
– Och, Kate – witam ją.
– Cześć, Christianie – odpowiada w swój zwykły opryskliwy sposób.
– A stan pani zdrowia, pani Grey? – pytam ostrzegawczym tonem,
gapiąc się na kieliszek w dłoni Any i starając się nie zdradzić naszej
tajemnicy.
Ale Ana tylko mruży oczy i krnąbrnie unosi głowę. Grace bierze
pełny kieliszek od Elliota, podchodzi do Any i szepcze jej coś do ucha.
Wymieniają ukradkowe uśmiechy i stukają się kieliszkami.
Mamo! Zdegustowany patrzę na obydwie, ale mnie ignorują.
– Wypij jednego. – Elliot klepie mnie po plecach, wręczając mi
drinka.
– Jasne, brachu. – Nie odrywam oczu od Any, gdy razem z Elliotem
siadam na kanapie.
– Jezu, musiałeś odchodzić od zmysłów ze strachu.
– Tak.
– Dobrze, że ten fiut został w końcu złapany. Teraz już długo nie
oderwie dupy od więziennej pryczy.
– Tak.
Elliot marszczy brwi.
– Ominął cię świetny mecz.
– Mecz?
Chce rozmawiać o baseballu? Czyżby próbował odwrócić moją
uwagę? Jest wściekły, że Marinersi przegrali dzisiaj z Rangersami, ale
trudno mi się skupić na jego słowach, bo cała moja uwaga koncentruje
się na Anie. Carrick podchodzi do mojej żony, Grace całuje go
w policzek i zostawia, sama zaś idzie do Mii i Ethana, którzy
w najlepszej komitywie przysiedli na kanapie.
Mój ojciec i Ana z wyraźną przyjemnością prowadzą ożywioną
rozmowę.
Co jest jej tematem? Ja?
– Nie słuchasz ani słowa z tego, co do ciebie mówię, dupku. – Elliot
zwraca moją uwagę na naszą rozmowę.
– Słucham. Rangersi.
Trąca mnie w ramię.
– No dobrze, zaliczyłeś – mówi. – Miałeś kilka naprawdę ciężkich
dni. Wydaje mi się, że teraz powinniście pojechać zobaczyć wasz nowy
dom.
– Tak, chciałbym. Ana i ja mieliśmy taki zamiar, gdy się rozpętało
to piekło.
– Ana i Mia. Kurwa! – Elliot pochmurnieje. – Cieszę się, że twoja
żona zmiotła tego dupka.
Potakuję.
– Cześć, Christianie. – Dołącza do nas Ethan i cieszę się, że
możemy zmienić temat.
– Oglądałeś mecz? – pyta go Elliot i zaczynają dyskusję o tym, jak
Beltré zaliczył wszystkie bazy przeciwko Marinersom. Przestaję
zwracać na nich uwagę, ponieważ podchodzi do nas Ana.
– Wspaniale widzieć tu wszystkich – mówi do Carricka, siadając
przy mnie.
– Jeden łyk – strofuję ją pod nosem. A tyle już wypiła. Sięgam po jej
kieliszek.
– Tak jest! – Trzepocze rzęsami, a jej oczy nagle obiecująco
ciemnieją. Moje ciało reaguje natychmiast, ale to ignoruję.
Jezu. Jesteśmy w towarzystwie.
Obejmuję ją ramieniem i rzucam jej krótkie spojrzenie.
Zachowuj się, Ano.

ANA LEŻY ZWINIĘTA w łóżku, patrząc, jak się rozbieram.


– Moi rodzice są zdania, że potrafisz czynić cuda.
Rzucam mój T-shirt na krzesło.
– Dobrze, że ty jesteś innego zdania.
– Och, sam nie wiem.
– Pomogli ci zapełnić luki w pamięci?
– Niektóre z nich. Mieszkałem u Collierów przez dwa miesiące,
podczas gdy matka i ojciec czekali na dopełnienie formalności.
Dysponowali już opinią, że mogą zostać rodzicami adopcyjnymi, ale
zgodnie z prawem musieli sprawdzić, czy jakiś żyjący krewny nie chce
mnie przysposobić.
– Jak to przyjąłeś?
– Że nie mam żyjących krewnych? – Z ulgą! – Pieprzyć ich, jeśli byli
tacy jak narkotykowa dziwka. – Kręcę głową.
Bogu dzięki za matkę i ojca.
Byli dla mnie darem. Nadal są.
Wkładam spodnie od piżamy i wchodzę do łóżka. Przytulam się do
mojej żony niezmiernie wdzięczny, że jest tutaj ze mną. Ana pochyla
głowę z życzliwą miną, ale wiem, że czeka na więcej.
– Powoli to do mnie wraca – dodaję cicho.
Makaron z serem… Tak.
– Pamiętam posiłek, który pani Collier ugotowała. I przynajmniej
wiemy, dlaczego ten kutas uczepił się mojej rodziny. – Pojawia się
mgliste wspomnienie.
Zaraz, zaraz… Czy ona nie siadała przy moim łóżku?
Kładzie mnie do małego dziecięcego łóżeczka i trzyma książkę.
– Kurwa!
– Co?
– Teraz to ma sens!
– Ale co?
– Ptaszek. Pani Collier nazywała mnie Ptaszyną.
Ana ma zdziwioną minę.
– To ma sens?
– List, w którym ten kutas żądał okupu. Napisał w nim mniej więcej
tak: „Grey, wiesz, kim jestem? Bo ja wiem, kim jesteś ty, Ptaszyno”.
Ana wciąż nie rozumie.
– To z książki dla dzieci, która była u Collierów. Miała tytuł: „Czy
jesteś moją mamą?”. Cholera! – Przed oczami widzę okładkę: mały
ptaszek i smutny, stary pies. – Uwielbiałem tę książeczkę. Czytała mi
ją pani Collier. Chryste. On wiedział. Ten kutas wiedział.
Przynajmniej jego nie ma w moich wspomnieniach. Bogu dzięki!
– Powiesz policji?
– Tak, powiem. Bóg wie, co Clark zrobi z tą informacją.
Wypuszczam powietrze. A więc mam je, są w moim umyśle.
Utracone wspomnienia. Co za ulga. Raz jeszcze z wdzięcznością myślę
o rodzicach, którzy mnie dziś odwiedzili. To oni usunęli przeszkodę,
która nie dopuszczała do mnie tych wspomnieć, cokolwiek nią było.
Ana się uśmiecha najwyraźniej zadowolona, że mi ulżyło. Ale dość
mojej popieprzonej historii. Jestem winien swojej żonie wyjaśnienie.
Od czego mam zacząć? Może jest zbyt zmęczona: napracowała się,
dbając o gości.
– Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór.
– Ale za co?
– Bez uprzedzenia przygotowałaś poczęstunek dla mojej rodziny.
– Nie dziękuj mnie, podziękuj Mii. I pani Jones. Dobrze dba
o zaopatrzenie spiżarni.
Ano! Przyjmij komplement. Moja żona jest czasem taka nieznośna!
Ale jej wybaczam.
– Jak się pani dziś czuje, pani Grey?
– Dobrze. A pan?
– Też.
Oczy Any jaśnieją, a jej palce zaczynają tańczyć nad moim
brzuchem.
Ze śmiechem łapię jej rękę.
– O nie. Nawet o tym nie myśl!
Z rozczarowaniem wydyma usta i patrzy na mnie spomiędzy rzęs.
– Ano, Ano, Ano, co ja mam z tobą zrobić? – Całuję jej włosy.
– Miałabym kilka pomysłów. – Chce się obrócić, ale zatrzymuje się
raptownie z twarzą wykrzywioną bólem.
Ano! Wciąż jesteś obolała.
Od razu się uśmiecha, żebym się nie martwił.
– Maleńka, dość już dzisiaj przeżyłaś. Zresztą mam dla ciebie
opowieść na dobranoc.
Spogląda na mnie wyczekująco.
– Chciałaś wiedzieć… – Zamykam oczy i przełykam ślinę, wracając
myślami do okresu dojrzewania.
Znów mam piętnaście lat.
– Wyobraź sobie taką scenę: nastoletni chłopak planuje zarobić
trochę pieniędzy, żeby jakoś finansować swoje uzależnienie od
alkoholu. – Otwieram oczy, ale wciąż widzę siebie takim, jakim
wówczas byłem: mam przed oczami wysokiego, chudego dzieciaka
w obciętych dżinsach, z burzą miedzianych włosów i wojowniczą
postawą w rodzaju „wszyscy się ode mnie odpieprzcie”.
To byłem ja.
Cholera.
Obracam się na bok, kładąc się twarzą do Any. Jej oczy są wielkie
i pełno w nich pytań. Biorę głęboki oddech.
– No więc za domem Lincolnów zbierałem gruz i śmieci sprzed
przybudówki, którą pan Lincoln właśnie dostawił do budynku.
Znów zamykam oczy i przenoszę się tam raz jeszcze. Zapach letnich
kwiatów wisi w powietrzu. Owady brzęczą, ciągle tłukę je ręką.
Południowy upał tak mi doskwiera, że mimo to zdejmuję koszulkę.
Nagle pojawia się Elena w najkrótszej sukience, jaką w życiu
widziałem. Materiał ledwie zakrywa jej podbrzusze.
Gdy na chwilę otwieram oczy, Ana wpatruje się we mnie, chłonąc
każde moje słowo.
– Był upalny letni dzień. Ciężko pracowałem. – Tłumię chichot, gdy
uświadamiam sobie, że pracę fizyczną wykonywałem ledwie kilka dni
w całym swoim życiu. – Katorżnicza robota, żeby zebrać i przenieść
ten gruz. Pracowałem sam, a Ele… to znaczy pani Lincoln pojawiła się
znikąd. Przyniosła mi lemoniadę. Wymieniliśmy kilka
grzecznościowych słów, po czym rzuciłem jakąś przemądrzałą uwagę
i spoliczkowała mnie. Uderzyła naprawdę mocno. – Automatycznie
podnoszę dłoń do policzka, przypominając sobie to nieznane mi
wówczas pieczenie. Nigdy wcześniej nikt mnie tak nie spoliczkował.
Oczy mam tutaj, chłopcze. To powiedziawszy, wskazała dwoma
palcami na swoją twarz.
Przyłapała mnie, jak się gapię na jej cycki.
Zresztą trudno było ich nie zauważyć.
Kurwa.
Staje mi natychmiast. Omal nie wybucha.
Spojrzenie pani Lincoln wędruje na moje portki.
Kurwa! Widać, że mam wzwód. To poniżające.
Podobało ci się, prawda? – mówi, przeciągając samogłoski, a jej
szkarłatne wargi unoszą się w uśmiechu.
Mam wrażenie, że zaraz spuszczę się w gacie.
– Wtedy mnie pocałowała, a gdy skończyła, dostałem kolejny
policzek.
Jej usta są gorące. Mokre. Silne. Mają wszystko to, o czym zawsze
marzyłem.
– Nigdy wcześniej nikt mnie tak nie całował ani nie bił.
Ana tłumi okrzyk.
Kurwa!
– Chcesz tego słuchać?
Ana wpatruje się we mnie okrągłymi oczami, odpowiadając
zadyszanym szeptem:
– Tylko jeśli chcesz mi o tym opowiedzieć.
– Próbuję pokazać szerszy kontekst.
Potwierdza skinieniem głowy, ale wygląda tak, jakby zobaczyła
ducha, i zaczynam się wahać. Czy powinienem kontynuować?
Spoglądam głęboko w jej zaskoczone oczy i dostrzegam kolejne
pytania. Jest spragniona informacji. Zawsze chce więcej.
Odwracam się z powrotem na plecy i kontynuuję swoją żałosną
historię, gapiąc się w sufit.
– Co zrozumiałe, byłem zdezorientowany i zły, i cholernie
napalony. No wiesz, starsza ode mnie, atrakcyjna kobieta tak do mnie
podchodzi.
Mój pierwszy pocałunek.
Pierwszy w całym życiu. Byłem w niebie. I w piekle.
– Wróciła do domu, zostawiając mnie na podwórzu. Zachowywała
się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Miałem całkowity mętlik
w głowie. – Chciałem zwalić sobie konia, ale oczywiście nie mogłem. –
Wróciłem więc do pracy i dalej woziłem gruz na wysypisko. Gdy
wychodziłem tamtego wieczoru, powiedziała mi, żebym przyszedł
następnego dnia. Nie wspomniała nawet słowem o tym, co się
wydarzyło. Następnego dnia wróciłem. Nie mogłem się doczekać,
kiedy znów ją zobaczę – opowiadam szeptem, jakbym był
w konfesjonale. – Nie dotknęła mnie, gdy mnie całowała. – Dotknęła
tylko twarzy w miejscu, w którym mnie chwyciła. To było objawienie.
Odwracam głowę do Any.
– Musisz zrozumieć, że moje życie było piekłem na ziemi. Bez
przerwy mi stał. Miałem piętnaście lat, byłem wysoki jak na swój wiek,
hormony buzowały. Dziewczyny w szkole…
Nawet się mną interesowały.
Ja nimi też, ale… nie mogłem znieść cudzego dotyku.
Każdą więc od siebie odrzucałem.
Odepchnąłem wszystkie swoją złością.
– Byłem wściekły, tak cholernie wściekły na każdego. Na siebie, na
rodziców. Nie miałem przyjaciół. Terapeuta, do którego wtedy
chodziłem, był dupkiem. Rodzice trzymali mnie na krótkiej smyczy,
nie rozumieli. – Znów patrzę w sufit, przypominając sobie, jak
zatroskani byli dzisiaj Carrick i Grace. – Nie znosiłem dotyku innych.
Nie potrafiłem go znieść. Nie tolerowałem nikogo oprócz siebie.
Walczyłem. I to, kurwa, jak! Wdawałem się we wszystkie paskudne
bójki. Wyrzucili mnie z kilku szkół. Ale to był sposób, żeby się
wyładować. I tolerować jakąś formę kontaktu fizycznego. – Zaciskam
pięści, przypominając sobie jedną z tych bójek.
Wilde. Ten skurwiel. Zaczepiał młodsze dzieciaki.
– W każdym razie już wiesz, jak to mniej więcej wyglądało. A ona,
gdy mnie wtedy pocałowała, chwyciła mnie tylko za twarz i poza tym
mnie nie dotykała.
Doznałem wielkiej ulgi.
Wreszcie doświadczyłem tego rodzaju kontaktu!
I byłem cholernie podniecony.
Wszystko się odmieniło.
– Następnego dnia szedłem tam, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Oszczędzę ci drastycznych szczegółów, ale spotkanie przebiegło
mniej więcej tak samo.
Pejczem doprowadziłabym do porządku takiego dzikusa jak ty.
W moim mózgu dźwięczą przeciągane samogłoski Eleny.
Dzikusa? Więc ona wie!
Widzi mnie.
Małą zakałę.
– Tak zaczęła się nasza znajomość. – Otrząsam się ze wspomnień
i raz jeszcze patrzę na swoją żonę. – I wiesz co, Ano? Cały mój świat
nabrał ostrości. Wszystko stało się klarowne i wyraźne. Wszystko.
Właśnie tego potrzebowałem. Była jak powiew świeżego powietrza. Bo
podejmowała decyzje, bo uwalniała mnie od całego tego gówna,
pozwalając mi oddychać. I nawet gdy nasza relacja się skończyła, mój
świat pozostał uporządkowany dzięki niej. Trwało tak, dopóki nie
poznałem ciebie. – Nagły przypływ emocji omal mnie nie zatapia.
Ana.
Moja miłość.
Sięgam ręką, żeby wsunąć za jej ucho niesforny kosmyk włosów. Bo
chcę… Nie, bo muszę jej dotknąć.
– Odwróciłaś mój świat do góry nogami. – Nagle widzę jej bladą,
smutną twarz, która znika, zostawiając mnie samego, gdy zamykają
się drzwi windy. – Mój świat był uporządkowany, pełen spokoju
i opanowania, gdy nagle pojawiłaś się w nim ty ze swoim
pyskowaniem, ze swoją niewinnością i urodą, i swoją cichą
zuchwałością. Wtedy wszystko, co znałem wcześniej, okazało się tępe,
puste i przeciętne. Stało się niczym.
Ana wciąga powietrze ustami.
– Zakochałem się – szepczę i wierzchem dłoni gładzę jej policzek.
– Ja też – odpowiada i czuję na twarzy jej oddech.
– Wiem o tym.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Nadal jesteś tu ze mną i słuchasz tej historii, bardzo przykrej historii.
Ocaliłaś mnie.
Na jej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech.
– Wreszcie – szepcze.
– Dzięki temu wszystko nabrało właściwych proporcji. Gdy byłem
młody, Elena stanowiła centrum mojego świata. Nie było rzeczy,
której bym dla niej nie zrobił. Ale i ona wiele zrobiła dla mnie.
Przerwała mój alkoholizm. Zmusiła mnie do ciężkiej pracy w szkole.
I uzbroiła mnie w mechanizm radzenia sobie ze światem, bo przedtem
tego mechanizmu nie miałem, to zaś pozwoliło mi na doznania,
których wcześniej nawet nie uznałbym za możliwe czy dostępne dla
siebie.
– Dotyk? – pyta Ana.
– Do pewnego stopnia.
Brwi Any się marszczą, a w jej oczach pojawiają się nowe pytania.
Nie mam wyboru, muszę jej powiedzieć.
– Jeśli dorastasz z negatywnym obrazem samego siebie, żywiąc
przekonanie, że jesteś wyrzutkiem, odstręczającym dzikusem, to
myślisz, że zasługujesz na to, żeby cię bito. – Robię pauzę, żeby
sprawdzić jej reakcję. – Uwierz mi, Ano, że o wiele łatwiej jest znosić
ból zewnętrzny.
Znacznie gorszy jest ból w środku.
Nie rozwijam jednak tej myśli.
– Elena skanalizowała też mój gniew. Przede wszystkim do
wewnątrz, teraz zdaję sobie z tego sprawę. Przez pewien czas doktor
Flynn dużo o tym mówił. Dopiero niedawno dostrzegłem, czym
naprawdę była nasza relacja. No wiesz, w moje urodziny.
Na twarzy Any pojawia się grymas.
– Dla niej ta strona naszej znajomości sprowadzała się do seksu
i kontroli. Jako samotna kobieta znajdowała pocieszenie, robiąc ze
mnie swoją zabawkę.
– Ale ty lubisz dominację – zauważa Ana.
– Tak. I zawsze będę lubić. Taki jestem. Wyrzekłem się jej na
pewien czas. Pozwoliłem komuś podejmować za siebie wszystkie
decyzje. Sam nie mogłem ich podejmować, bo nie byłem
w odpowiednim stanie. Ale poprzez swoją uległość wobec niej
odkryłem siebie i znalazłem siłę, żeby przejąć kontrolę nad własnym
życiem. Przejąć kontrolę i podejmować samodzielne decyzje.
– Zostać dominującym?
– Tak.
– To twoja decyzja?
– Tak.
– Rezygnacja z Harvardu?
– To też moja decyzja. Chyba najlepsza, jaką kiedykolwiek
podjąłem. Zanim poznałem ciebie.
– Mnie?
– Tak. Bo najlepszą decyzją w całym moim życiu było poślubić
ciebie. – Uśmiecham się do niej.
– Nie założyć firmę? – upewnia się szeptem.
Przecząco kręcę głową.
– Nie nauczyć się latać?
Nie, maleńka.
– Ty. – Znów gładzę jej policzek, zachwycając się jego cudowną
miękkością. – Ona wiedziała.
– O czym?
– Że zakochałem się w tobie po uszy. To ona zachęciła mnie, żebym
pojechał do Georgii na spotkanie z tobą, i cieszę się, że tak postąpiła.
Przewidywała, że się wystraszysz i odejdziesz, co przecież zrobiłaś.
Ana mruga i rumieńce na jej policzkach zastępuje bladość.
– To ona doszła do wniosku, że potrzebuję wszystkich atrybutów
stylu życia, który mi sprawia przyjemność.
– Czyli dominowania?
Tak.
– Dzięki temu mogłem trzymać wszystkich na dystans, to dało mi
kontrolę i pozwoliło się nie angażować, a przynajmniej tak uważałem.
Jestem pewien, że odkryłaś dlaczego.
– Matka biologiczna…
– Nie chciałem cierpieć ponownie. A później mnie zostawiłaś. –
Znów mam przed oczami drzwi windy zamykające się za Aną
i pamiętam, jak potem przez długie godziny siedziałem na podłodze
w holu. – I to był straszny czas. – Biorę głęboki oddech. – Unikałem
intymności bardzo długo. Nie wiem, jak sobie z nią radzić.
– Radzisz sobie świetnie. – Obrysowuje palcem moje wargi, a ja
całuję opuszkę jej palca. Patrzymy na siebie i jak zawsze tonę
w błękicie jej oczu. – Brakuje ci tego? – pyta.
– Czego?
– Stylu życia.
– Tak.
Robi taką minę, że nie jestem pewien, czy mi wierzy.
– Ale tylko o tyle, o ile tęsknię za poczuciem kontroli, które on daje.
I jeśli mam być szczery, wszystko przez ten twój głupi numer –
zawieszam głos – który uratował moją siostrę.
Ty szalona, zła, piękna kobieto!
– Dlatego wiem.
– Wiesz? – Marszczy brwi.
– Naprawdę wiem, że mnie kochasz.
– Tak?
– Tak. Ponieważ tak wiele ryzykowałaś. Dla mnie. Dla mojej
rodziny.
Zmarszczka między jej brwiami się pogłębia. Nie mogę się oprzeć,
więc wyciągam rękę i czubkiem palca przesuwam wzdłuż jej czoła nad
oczami.
– Jak marszczysz brwi, robi ci się tutaj litera v. Jest bardzo miękka,
gdy się ją całuje. – Mina Any łagodnieje. – Czasem zachowuję się tak
okropnie, a ty nadal jesteś przy mnie – dodaję szeptem.
– Dlaczego się dziwisz, że nadal tu jestem? Mówiłam ci przecież, że
cię nie zostawię.
– Przez to, jak się zachowałem, gdy mi powiedziałaś o ciąży. – Mój
palec przesuwa się wzdłuż jej brwi i w dół do policzka. – Miałaś rację.
Jestem nadąsanym nastolatkiem.
Zaciska wargi ze skruszoną miną.
– Christianie, powiedziałam kilka okropnych rzeczy.
Kładę palec na jej ustach.
– Ciiii. Zasłużyłem, żeby je usłyszeć. Poza tym to moja opowieść na
dobranoc. – Znów kładę się na plecach. – Gdy powiedziałaś mi, że
jesteś w ciąży… – Urywam, walcząc ze wstydem i szukając właściwych
słów. – Widzisz, przedtem myślałem, że przez jakiś czas będziemy
tylko ty i ja. Myślałem o dzieciach, ale tylko abstrakcyjnie.
Teoretycznie. Niejasno zakładałem, że kiedyś w przyszłości będziemy
mieli dziecko. Jesteś jeszcze taka młoda i wiem, że masz swoje
ambicje. Pokrzyżowałaś mi plany. Chryste, zupełnie się tego nie
spodziewałem. Gdy pytałem cię, co się dzieje, przez myśl by mi nie
przeszło, że w odpowiedzi usłyszę o ciąży. – Wzdycham, czując wstręt
do samego siebie. – Byłem taki wściekły. Na ciebie. Na siebie. Na
wszystkich. I znów zawładnęło mną to uczucie, nad którym nie mam
kontroli. Musiałem wyjść. Poszedłem do Flynna, ale był w szkole na
zebraniu rodziców.
Zerkam, unosząc brew z nadzieją, że dostrzeże zabawną stronę tej
sytuacji. I oczywiście dostrzega.
– Co za ironia – mówi i obydwoje chichoczemy.
– Chodziłem więc bez celu, szedłem i szedłem, i szedłem, aż się
znalazłem przed salonem. Elena wychodziła z pracy. Była zdziwiona,
że mnie widzi. Szczerze mówiąc, ja też z zaskoczeniem stwierdziłem,
gdzie się znajduję. Od razu się zorientowała, że jestem wściekły,
i zaproponowała drinka. Znam spokojny bar w okolicy. Poszliśmy
i wypiłem butelkę wina. Przeprosiła za to, jak się zachowała, gdy
widziała nas ostatnim razem. Jest jej przykro, że moja mama nie chce
mieć z nią nic wspólnego. Zawęził się przez to krąg jej znajomych, ale
rozumie. Rozmawialiśmy o interesach, które idą dobrze mimo
recesji… Wspomniałem, że chcesz mieć dzieci.
– Sądziłam, że poinformowałeś ją o ciąży.
– Nie, o tym jej nie mówiłem.
– Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
Wzruszam ramionami.
– Nie miałem takiej szansy. – Byłaś zbyt wściekła.
– Owszem, miałeś.
– Następnego ranka nigdzie cię nie było. A gdy w końcu się
odnalazłaś, byłaś na mnie bardzo wściekła.
– To prawda.
– W każdym razie tamtego wieczoru, mniej więcej w połowie
drugiej butelki, pochyliła się nad stołem i mnie dotknęła. A ja
zamarłem. – Zasłaniam oczy ramieniem. Jestem bardzo zażenowany.
Wyduś to z siebie, Grey.
– Zobaczyła, że się przed nią cofam. To był szok dla nas obojga.
Ana pociąga mnie za rękaw, odwracam się więc i patrzę na nią.
Przepraszam, maleńka.
– I co? – pyta.
Przełykam ślinę, próbując zwalczyć zakłopotanie.
– Przystawiała się do mnie.
W jednej chwili twarz Any się zmienia. Jest przerażona. I wściekła.
Znowu.
Kurwa!
– To była chwila zawieszona w czasie – kontynuuję pośpiesznie. –
Widziała moją minę i zrozumiała, jak bardzo przekroczyła granicę.
Powiedziałem, że od dawna już nie myślę o niej w ten sposób, a poza
tym… – znów przełykam ślinę i głos mi mięknie – …kocham ciebie.
Powiedziałem jej, że kocham swoją żonę.
Ana patrzy na mnie. I milczy.
Kochanie, nad czym tak się zastanawiasz? Niezręcznie kontynuuję:
– Wycofała się natychmiast. Znów przeprosiła i obróciła wszystko
w żart. Powiedziała, że jest szczęśliwa z Isaakiem, że cieszy się
z salonu i nie życzy źle ani tobie, ani mnie. Potem wyznała, że brakuje
jej mojej przyjaźni, ale rozumie, że moje życie należy teraz do ciebie
i że zachowała się wyjątkowo niezręcznie, zwłaszcza w kontekście
tego, do czego doszło, gdy ostatnio widzieliśmy się wszyscy troje.
Przytaknąłem jej i się pożegnaliśmy. Na zawsze. Powiedziałem, że
więcej się z nią nie spotkam, i wyszła z lokalu.
– Pocałowaliście się?
– Nie! – Dobry Boże, nie. – Nie zniósłbym takiego zbliżenia. Byłem
nieszczęśliwy. Chciałem wrócić do domu, do ciebie, ale miałem
świadomość, że źle się zachowałem. Zostałem więc w barze, sam
dokończyłem butelkę wina i zacząłem pić bourbona. Przy barze
przypomniałem sobie, co powiedziałaś mi jakiś czas temu. „A gdyby
to był twój syn…” I zacząłem myśleć o Juniorze i o początku swojej
znajomości z Eleną. I poczułem się… niezręcznie. Wcześniej nigdy nie
myślałem o tym w ten sposób.
– I to wszystko?
– Tak, w zasadzie tak.
– Och.
– Och?
– Z wami koniec?
– Tak. Skończyło się, gdy pierwszy raz cię ujrzałem. Uświadomiłem
to sobie dopiero tamtego wieczoru. Ona też.
– Przepraszam – mówi.
– Za co?
– Że byłam na ciebie taka wściekła następnego dnia.
– Maleńka, doskonale rozumiem, jak to jest się wściec. –
Wściekłość to moje drugie imię. Wzdycham. – Bo widzisz, Ano, chcę
cię tylko dla siebie. Nie chcę się tobą dzielić. Tego, co jest między
nami, nie przeżywałem jeszcze nigdy. Pragnę być centrum twojego
wszechświata, przynajmniej na jakiś czas.
– Jesteś – zapewnia. – I to się nie zmieni.
– Ano – szepczę delikatnie z uśmiechem pełnym rezygnacji. – To
nie jest prawda. Jak może być?
W jej oczach zbierają się łzy.
– Cholera… nie płacz, Ano. Proszę, nie płacz. – Przykładam dłoń do
jej policzka.
– Przepraszam. – Jej wargi drżą. Przesuwam po nich kciukiem.
Serce mi pęka.
– Nie, Ano, nie przepraszaj. Będziesz miała kolejną osobę, którą
obdarzysz swoją miłością. I masz rację, że tak powinno być.
– Drobinka też będzie cię kochać. Staniesz się centrum
wszechświata Drobinki… Juniora. Dzieci kochają swoich rodziców
bezwarunkowo, Christianie.
Czuję, jak krew odpływa z mojej twarzy.
– Tak przychodzą na świat – kontynuuje z pasją Ana. –
Zaprogramowane do miłości. Wszystkie dzieci, nawet ty. Przypomnij
sobie książeczkę, którą lubiłeś jako mały chłopczyk. Potrzebowałeś
swojej mamy. Kochałeś ją.
Ella.
Hej, robaczku, poszukajmy twoich samochodzików.
Stoję na krawędzi mrocznego wiru.
Chwiejąc się nad nim.
Zaciskam pięść pod brodą i patrzę na swoją cudowną żonę, szukając
czegoś, co mógłbym powiedzieć. Walczę z prądem, próbując odpłynąć
od cierpienia.
– Nie – szepczę.
Łzy Any spływają po jej policzkach.
– Owszem, tak. Oczywiście, że tak. Nie ma innej możliwości.
Dlatego tak cierpisz.
Powietrze znika najpierw z sypialni, później z moich płuc.
Zostaję wessany.
– To dlatego mogłeś pokochać mnie – mówi. – Wybacz jej. Żyła
w świecie bólu, z którym musiała sobie poradzić. Była gównianą
matką, a ty ją kochałeś.
Porywa mnie wir. Duszę się.
Hej, robaczku, upieczemy ciasto?
Mama śmieje się i targa moje włosy.
Proszę, weź. Mama podaje mi szczotkę do włosów.
Uśmiecha się do mnie. Mama jest ładna.
Ma długie włosy. Śpiewa. Jest szczęśliwa.
Więc już wiesz, Grey.
Były też szczęśliwe dni.
– Szczotkowałem jej włosy. Była ładna.
– Nikt by w to nie wątpił, wystarczy spojrzeć na ciebie.
– Ale była gównianą matką.
Ana potwierdza skinieniem głowy. W jej załzawionych oczach widzę
współczucie.
Zamykam oczy i wyznaję:
– Panicznie się boję, że będę gównianym ojcem.
Palce Any przesuwają się po mojej twarzy, dodając mi otuchy.
– Christianie, czy naprawdę myślisz, że pozwoliłabym ci być
gównianym ojcem?
Otwieram oczy i gapię się na nią.
I widzę w jej oczach ten gniewny błysk Anastasii Steele.
Jakże pasuje do niej to nazwisko.
Moja wojowniczka walczy o mnie, ze mną, przeciwko mnie…
o nasze dziecko. Zapiera mi dech w piersiach.
Uśmiecham się z podziwem.
– Nie, z pewnością mi na to nie pozwolisz. – Gładzę ją po twarzy. –
Boże, ale pani jest silna, pani Grey. Bardzo cię kocham. – Całuję jej
czoło. – Nie miałem pojęcia, że mogę kochać aż tak bardzo.
– Och, Christianie – szepcze.
– Moja opowieść na dobranoc dobiegła końca.
– Niezła opowieść.
– Jak twoja głowa?
– Moja głowa?
– Boli cię?
– Nie.
– Dobrze. Myślę, że teraz powinnaś zasnąć.
Nie jest przekonana.
– Śpij – nalegam. – Potrzebujesz snu.
– Mam jedno pytanie – odzywa się.
– Co takiego?
– Dlaczego nagle stałeś się taki… otwarty, że tak powiem, bo nie
mogę znaleźć lepszego słowa? Mówisz mi to wszystko, choć zwykle
wydobycie z ciebie jakiejkolwiek informacji wymaga czasu i wysiłku.
– Naprawdę?
– Wiesz, że tak.
– Dlaczego jestem otwarty? Nie umiem powiedzieć. Może dlatego,
że widziałem cię praktycznie martwą na zimnym betonie. –
Wzdrygam się, przypominając sobie Anę przed tym zrujnowanym
magazynem, w którym Hyde przetrzymywał moją siostrę. To
traumatyczny widok, przenoszę więc myśli w szczęśliwszym kierunku,
do Juniora. – Może dlatego, że będę ojcem? Nie wiem. Powiedziałaś,
że chcesz wiedzieć, a ja nie chcę, żeby Elena nas rozdzielała. Nie może
już nas rozdzielać. Jest przeszłością. Mówiłem ci to wiele razy.
– Gdyby się do ciebie nie dobierała, czy bylibyście teraz
przyjaciółmi? – pyta Ana.
– To już drugie pytanie.
– Przepraszam, nie musisz odpowiadać. – Czerwieni się i dobrze
znów widzieć kolory na jej policzkach. – I tak powiedziałeś mi dziś
więcej, niż się po tobie spodziewałam.
– Nie, nie sądzę, żebyśmy zostali przyjaciółmi, chociaż od moich
urodzin miałem wrażenie, że sprawa z nią nie jest załatwiona.
Przekroczyła granicę i z mojej strony to koniec. Proszę, uwierz mi. Nie
zamierzam się z nią spotykać. Powiedziałaś, że ona jest dla ciebie
granicą bezwzględną. Rozumiem, co to znaczy.
Ana się uśmiecha.
– Dobranoc, Christianie. Dziękuję ci za bardzo pouczającą opowieść
do poduszki. – Przysuwa się do mnie i całuje mnie w usta, drażniąc
wargi językiem. Moje ciało reaguje natychmiast, dlatego się odsuwam.
– Nie. Bardzo chcę się z tobą kochać – szepczę, próbując okiełznać
pożądanie.
– Więc się kochaj.
– Nie. Musisz wypocząć, a jest późno. Śpij. – Gaszę lampkę przy
łóżku i ogarnia nas ciemność.
– Kocham cię bezwarunkowo, Christianie – szepcze, przytulając się
do mnie.
– Wiem, że mnie kochasz – zapewniam szeptem, pławiąc się w jej
świetle.
Ty… i moi rodzice.
Bezwarunkowo.
NIEDZIELA, 18 WRZEŚNIA 2011

D ochodzi północ. Jeśli nie liczyć przerwy na trening, cały dzień


spędziłem z żoną. Wyszliśmy tylko raz, odwiedzić Raya, który czuje
się coraz lepiej. Poza tym upierałem się, żeby Ana odpoczywała
w łóżku. Zgodziła się, choć przeglądała rękopisy i żadne moje
perswazje nie zdołały jej od tego odwieść.
Pani Jones wróciła od siostry i tego wieczoru przygotowała dla nas
solidny trzydaniowy posiłek. Na zdrowiu Any zależy jej chyba tak
samo jak mnie. Ana zasnęła chwilę po dziesiątej.
Nadrobiłem zaległości w pracy i teraz przeglądam notki, które pani
Collier pisała do moich rodziców, gdy byłem pod jej opieką. Ma
drobne, staranne pismo, a jej słowa rozświetlają przelotne
wspomnienia pochowane w ciemnych zakątkach mojej pamięci.
Kristian nie pozwala, żebym go myła, ale umie się myć samodzielnie. Trzeba
było dwóch kąpieli, żeby doprowadzić go do porządku, i musiałam nauczyć
go myć włosy. Nie toleruje naszego dotyku.

Kristian miał dziś lepszy dzień. Nadal nie mówi. Nie wiemy, czy w ogóle
potrafi mówić. Ale ma silny charakter. Pozostałe dzieci trochę się go boją.

Kristian nadal nie pozwala żadnemu z nas się dotknąć. Jeśli próbujemy,
dostaje furii.

Kristian jest głodny. Ma wilczy apetyt jak na takie chude dziecko. Najbardziej
lubi makaron i lody.

Nasza córka Phoebe od razu polubiła Kristiana. Ma bzika na jego punkcie,


a on toleruje jej uwagę. Siedzą razem i rysują. Wydaje mi się, że Kristian
wcześniej dużo nie rysował.

Kristian wszędzie chodzi za Phoebe.

Dziś Kristian dostał furii. Nie lubi się rozstawać ze swoim kocem, a musiałam
go uprać. Posadziłam Kristiana przed pralką, żeby patrzył na kocyk podczas
prania. Tylko tak udało się go uspokoić.
Wspomnienia wybuchają i migocą. Bardzo różne wspomnienia, ale
tym, co je wszystkie łączy, jest przygnębienie. Znalazłem się w obcym
miejscu, u obcej rodziny, to musiał być wielki szok. Nic dziwnego, że
wolałem o tym zapomnieć. Po przeczytaniu tych notek wiem jednak,
że nie stała mi się tam żadna krzywda. Pamiętam Phoebe. Często mi
śpiewała. Zabawne piosenki. Była dobra i okazywała mi szczególną
życzliwość.
Cieszę się, że rodzice zachowali te listy. Przypominają mi, jak
daleko zaszedłem, jak bardzo się oddaliłem od tego wystraszonego
chłopca. Nie jestem już nim. Jego już nie ma.
Już chcę podzielić się tą myślą z Aną, ale przypominam sobie jej
reakcję na stare fotografie. Smutek, z jakim patrzyła na wygłodzone,
zaniedbane dziecko. Przypomniały jej też o tym dupku Hydzie… i jak
wiele mam z nim wspólnego.
Do diabła z tym.
Przez ostatnie dni zbyt dużo było zdarzeń, z którymi musi się
uporać.
Listy, rysunki i fotografie wsuwam do szarej koperty z napisem
KRISTIAN i odkładam bezpiecznie do szafy na dokumenty. Może
powiem jej, gdy całkiem wyzdrowieje. Poza tym muszę przegadać to
z Flynnem i powinienem to zrobić wcześniej, zanim porozmawiam
z Aną. To moja żona, nie terapeutka.
Zamykam szafę na dokumenty i zerkam na zegarek. Zrobiło się
późno. Ana już śpi, gdy wchodzę do łóżka i biorę ją w ramiona.
Mruczy coś niezrozumiałego, a ja wdycham jej kojący zapach
i zamykam oczy.
Mój łapacz snów.
PONIEDZIAŁEK, 19 WRZEŚNIA 2011

A na leży obok mnie zwinięta w kłębek. Śpi jak kamień. Jest siódma
szesnaście. Zwykle wstaję znacznie wcześniej, ale ostatnie dni także
na mnie się odbiły. Niewykluczone, że to wczorajszy trening. Nie tylko
biegałem, zrobiłem też dwa obwody na siłowni i przez godzinę ostro
wiosłowałem. Uśmiecham się do sufitu, zastanawiając się, czyby nie
zrobić kolejnej rundy dziś rano. Mam dostatecznie dużo energii.
Może powinienem pozwolić Anie zrobić ze mną to, na co ma
ochotę?
To kusząca myśl.
Kurwa.
Zbyt kusząca.
Biorę głęboki wdech, przywołuję do porządku swoje krnąbrne ciało,
biorę telefon i podnoszę się z łóżka. Może później jeszcze trochę
poleżę, gdy Ana się obudzi. Ale teraz jestem głodny.
– Dzień dobry, panie Grey. – Gail krząta się po kuchni. Jeśli jest
zaskoczona, że jeszcze chodzę w piżamie, to nie daje tego po sobie
poznać. Idzie prosto do ekspresu, żeby zrobić mi kawę.
– Dzień dobry, pani Jones.
– Jak się dziś czuje pani Grey?
– Jeszcze śpi.
Pani Jones kiwa głową z uśmiechem zadowolenia.
– Co podać na śniadanie?
– Omlet, proszę.
– Z bekonem, pieczarkami i serem?
– Brzmi świetnie.
Podsuwa mi świeżą kawę. Zaczynam przeglądać „The Seattle
Times”, z zadowoleniem odnotowując, że na pierwszej stronie nie ma
zdjęcia mojej żony. Gdy się zastanawiam, co Ana i ja będziemy dzisiaj
robić, wpada mi w oko informacja z działu „Nieruchomości”.
Oczywiście!
– Gail – zwracam się do niej jeszcze raz. – W zależności od tego, jak
będzie się dziś czuła Ana, być może wybierzemy się do nowego domu.
Czy mogłabyś przygotować kosz piknikowy?
– Z przyjemnością, proszę pana. Poproszę Taylora, żeby zaniósł go
do R8, gdy będzie gotowy.
– Dziękuję.
Dzwonię do Andrei, żeby ją uprzedzić, że nie będzie mnie dzisiaj
w pracy, i poprosić o przesunięcie ewentualnych spotkań. Przyjmuje
to ze spokojem.
– Oczywiście, tak zrobię. Jak się czuje pani Grey? – pyta niepewnie.
– Znacznie lepiej, dziękuję.
– To dobra wiadomość.
– Będę dostępny pod telefonem, gdybyś mnie potrzebowała.

OMLET SPEŁNIA WSZYSTKIE oczekiwania. Zajadam ze smakiem, gdy


w drzwiach staje Ana. Twarz ma wypoczętą, a siniak na jej policzku
zbladł. Ale jest ubrana tak, jakby zamierzała wychodzić. Ma na sobie
spódniczkę, którą trudno byłoby uznać za przyzwoitą, i wyzywające
szpilki. Natychmiast zapominam, o czym myślałem.
– Dzień dobry, pani Grey. Wybiera się pani dokądś? – pytam
ochryple.
– Do pracy.
Drwię z jej zuchwałości.
– Nie wydaje mi się. Doktor Singh mówiła o tygodniu wolnego.
– Christianie, nie zamierzam przez cały dzień leżeć w łóżku sama. –
Rzuca mi namiętne spojrzenie, które odczuwam we wszystkich
odpowiednich miejscach. – Równie dobrze mogę więc iść do pracy.
Dzień dobry, Gail.
– Dzień dobry, pani Grey. – Pani Jones zagryza wargi, usiłując ukryć
rozbawienie. – Chciałaby pani coś na śniadanie?
– Tak, proszę.
– Może być granola?
– Wolałabym jajecznicę z pełnoziarnistym tostem.
– Oczywiście, pani Grey – odpowiada Gail z szerokim uśmiechem.
– Ano, nie pójdziesz do pracy. – Bawi mnie, że chciała to zrobić.
– Ale…
– Żadnych ale. To proste. Nie spieraj się. – Jestem twoim szefem
i mówię ci, że nic z tego.
Mruży oczy, ale jej wściekłe spojrzenie zamienia się w zdumioną
minę, gdy dociera do niej, jak jestem ubrany.
– Idziesz do pracy?
Przecząco kręcę głową, zerkając na spodnie od piżamy.
– Nie.
– Jest poniedziałek, prawda?
Wyszczerzam zęby w uśmiechu.
– Przynajmniej był, kiedy ostatnio sprawdzałem.
– Idziesz na wagary? – W jej głosie słyszę zaciekawienie
i niedowierzanie.
– Przecież nie zostawię cię tutaj samej, żebyś wdepnęła w jakieś
kłopoty. A doktor Singh powiedziała, że do pracy będziesz mogła
wrócić najwcześniej za tydzień, pamiętasz?
Ana siada obok mnie na hokerze. Rąbek jej spódnicy podnosi się
wyżej, jeszcze bardziej odsłaniając piękne nogi, i znów plączą mi się
myśli.
– Dobrze wyglądasz – szepczę, a ona zakłada nogę na nogę. –
Bardzo dobrze. Zwłaszcza tutaj. – Nie mogę się oprzeć i przesuwam
palcem po odsłoniętej skórze nad pończochami. – To raczej skąpy
strój – dodaję.
Nie mogę przestać patrzeć na pani nogi, pani Grey.
Nie jestem pewien, czy to pochwalam.
– Naprawdę? Nie zauważyłam. – Nonszalancko macha ręką.
W końcu się zmuszam, żeby oderwać wzrok od nóg, i patrzę jej
prosto w oczy. Czerwieni się, kiepski z niej kłamca.
– Naprawdę, pani Grey? – Unoszę brew. – Nie jestem pewien, czy
taka stylizacja nadaje się do pracy.
– No cóż, skoro się okazało, że nie idę do pracy, to możemy
podyskutować.
– Podyskutować?
– Owszem, podyskutować – powtarza.
Znów to słowo. Wkładam do ust kolejny kęs omletu.
– Mam lepszy pomysł.
– Ach tak?
Patrzymy sobie w oczy i nagle widzę ten błysk, który znam tak
dobrze: na moje pożądanie odpowiada swoim. Powietrze między nami
aż iskrzy.
Ana bierze głęboki oddech, a ja szeptem rzucam przynętę:
– Możemy zobaczyć, jak Elliot radzi sobie z domem.
Przez ułamek sekundy na jej twarzy widzę rozczarowanie, potem
jednak się uśmiecha, doceniając przekomarzankę.
– Z przyjemnością.
– Doskonale.
– Nie musisz pracować?
– Nie. Ros wróciła z Tajwanu. Pomyślnie załatwiła sprawy. Na dziś
wszystko wygląda dobrze.
Są pewne zalety bycia swoim własnym szefem.
– Czy ty też nie miałeś jechać na Tajwan?
– Ano, byłaś w szpitalu. – Żadna siła by mnie od ciebie nie oderwała.
– Och.
– Właśnie tak, och. Dziś zamierzam więc należycie spędzić czas
z moją żoną. – Wypijam łyk zaparzonej przez panią Jones kawy.
– Spędzić czas należycie? – Pragnienie Any jest widoczne w każdej
sylabie wypowiadanych słów.
Och, maleńka.
Gail stawia przed Aną jajecznicę.
– Należycie – mruczę pod nosem.
Oczy Any przenoszą się z moich ust na śniadanie. Posiłek wygrywa.
Cholera. Pokonała mnie jajecznica.
– Dobrze widzieć, jak zajadasz – mówię, odsuwając od siebie swój
talerz. Zeskakuję ze stołka i całuję włosy Any. – Idę wziąć prysznic.
– Może umyję ci plecy? – pyta z pełnymi ustami.
– Nie. Jedz.
Idę do łazienki, czując na sobie jej wzrok. Po drodze zdejmuję
koszulkę i nie wiem, czy robię to, żeby jednak ją zwabić pod prysznic,
czy nie. Trzymanie rąk z daleka od niej staje się coraz trudniejsze na
wiele sposobów.
Grey, dorośnij!

ANA NALEGAŁA, ŻEBYŚMY najpierw odwiedzili Raya, ale nie spędzamy


wiele czasu w szpitalu. Jest u niego pan Rodriguez i we dwóch
oglądają wczorajszy mecz ligi brytyjskiej: Manchester United kontra
Chelsea. Manchester prowadzi dwoma punktami, co najwyraźniej
sprawia wielką przyjemność panu Rodriguezowi, przynajmniej o tym
świadczą jego okrzyki.
Wzdycham. Choćbym nie wiem jak próbował, piłka nożna mnie nie
wciąga.
Ana lituje się nade mną i mówi Rayowi, że wychodzimy.
Bogu dzięki!

RELAKSUJĘ SIĘ, GDY pędzimy R8. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę
skutki prac wyburzeniowych, które przeprowadził Elliot, i być może
też początków robót nad tym, co stanie się kiedyś naszym domem.
Ana pozbyła się swoich niebotycznie wysokich szpilek i teraz nosi
jakieś sensowniejsze buty na płaskim obcasie. Przytupuje w rytm
piosenki zespołu Crosby, Stills and Nash, która dudni w głośnikach.
Wygląda na szczęśliwą. Dwa dni przymusowego leżenia w łóżku
z pewnością dobrze jej zrobiły. Ma kolory na policzkach i posyła mi
ciepły uśmiech, gdy zerkam na nią. Sprawia wrażenie, jakby się
uwolniła od potworności spotkania z tym diabłem Hyde’em.
Wyrzucam go z moich myśli.
Nie idź tą drogą, Grey.
Nie będę psuł sobie nastroju.
Jest mi lepiej po tym, jak otworzyłem przed Aną swoją duszę. Nawet
nie przypuszczałem, że jedna szczera rozmowa z żoną będzie miała
taki dobroczynny wpływ. Nie wiem, czy chodzi o to, że wreszcie
pogrzebałem ducha Eleny Lincoln, czy może to wynik odnalezienia
brakujących elementów mojego dawnego życia dzięki pomocy
rodziców, ale jest mi lżej na sercu i czuję się wolny, swobodniejszy niż
przedtem, choć przecież jestem tak samo silnie przywiązany do
pięknej kobiety u mojego boku.
Ana mnie zna.
Przełamuje moją ciemność i potrafi ją zamienić na olśniewające
światło.
Kręcę głową, uświadamiając sobie, jak dziwaczne są moje myśli.
Kwieciście, Grey.
Ona wciąż jest przy mnie, mimo tego, co zrobiłem.
Ciepło jej miłości krąży w moich żyłach.
Sięgam ręką i ściskam jej nogę, po czym przesuwam palcami po
odkrytym ciele nad krawędzią pończoch, ciesząc się miękkością jej
skóry.
– Dobrze, że się nie przebrałaś.
Ana przykrywa dłonią moją rękę.
– Zamierzasz dalej tak mnie prowokować?
Nie wiedziałem, że aż tak to na nią działa.
Ale mogę udać, że jest inaczej.
– Być może.
– Dlaczego?
– Bo mogę. – Posyłam jej szeroki uśmiech.
– To działa w obie strony – rzuca cicho.
Przesuwam palce wyżej po wewnętrznej stronie uda.
– Proszę bardzo, pani Grey.
Bierze moją rękę i przenosi ją na moje kolano.
– Możesz więc trzymać ręce przy sobie – oznajmia ze skromnym
uśmiechem.
– Jak pani sobie życzy, pani Grey.
Nie potrafię pohamować uśmiechu. Uwielbiam, gdy Ana się droczy.
Ha! Kocham Anę. I kropka.

ZATRZYMUJĘ AUTO PRZY wjeździe do naszego domu, wpisuję kod na


klawiaturze i metalowa brama powoli się otwiera, piskiem protestując,
że zakłóca się jej spokój. Trzeba wymienić skrzydła – w końcu się za
to weźmiemy. Pędząc po podjeździe, żałuję, że nie opuściłem dachu.
Wysoka trawa na łące złoci się we wrześniowym słońcu, a drzewa
rosnące po obydwu stronach drogi mienią się kolorami nadchodzącej
jesieni. W oddali skrzy się błękit zatoki. To sielankowe miejsce.
I jest nasze.
Droga wchodzi w szeroki zakręt, zza którego wyłania się dom
otoczony teraz pojazdami budowy. Elewacja schowana jest za
rusztowaniem, na dachu pracuje kilku robotników. Parkuję przed
portykiem, wyłączam silnik i odwracam się do Any.
– Znajdźmy Elliota. – Chcę jak najszybciej zobaczyć, co udało mu
się dotychczas osiągnąć.
– Jest tutaj?
– Mam nadzieję. Płacę mu wystarczająco dużo.
Ana się śmieje i wychodzimy z auta.
– Siemacie, ludzie! – Słyszę głos Elliota, ale jego samego nie widzę.
– Tutaj, na górze!
Spoglądam na dach, wdzięczny, że przed słońcem chronią mnie
okulary, i go dostrzegam. Macha do nas. Szerzej od niego mógłby się
uśmiechać chyba tylko Kot z Cheshire.
– Nareszcie was tu widzę. Poczekajcie tam chwilę, już schodzę.
Wyciągam dłoń i Ana bierze mnie za rękę. Czekając, obserwujemy
z zewnątrz budynek, który stanie się naszym domem. Jest większy, niż
zapamiętałem.
Mnóstwo miejsca dla naszego dziecka.
Ta nagła myśl mnie zaskakuje.
Wreszcie Elliot staje w drzwiach frontowych oblepiony brudem, ale
nadal szeroko uśmiechnięty. Nasz przyjazd najwyraźniej go
uszczęśliwił.
– Cześć, brachu. – Macha moją ręką, jakby próbował pompować
wodę z najgłębszej studni. – A ty jak się masz, młoda damo? – Chwyta
Anę i obraca w powietrzu.
– Lepiej, dziękuję – odpowiada roześmiana i chyba trochę
zażenowana.
Koleś! Przestań maltretować moją żonę! Ona ma obite żebra!
Stawia Anę na ziemi i rzucam mu gniewne spojrzenie.
Dupek.
Ale ignoruje mnie. Nikt nie zepsuje mu dzisiaj jego show.
– Przejdźmy najpierw do biurowego baraku. Będziecie potrzebowali
tego. – Puka w kask chroniący jego głowę.

ELLIOT OPROWADZA NAS po domu, a raczej tym, co z niego zostało, bo


to właściwie tylko skorupa. Ze szczegółami opowiada o postępie prac
i przewidywanym czasie trwania każdego etapu. Jest w swoim żywiole
i potrafi zainteresować. I Ana, i ja słuchamy go jak urzeczeni.
Ściana na tyłach domu zniknęła. To tutaj stanie szklana ściana Gii
Matteo. Widok jest spektakularny. Na wodzie sunie kilka żagli i kusi
mnie, żeby później zejść do „Grace”. Ale to nie jest dobry pomysł,
zważywszy na niedawne obrażenia Any. Nie zakończyła jeszcze
rekonwalescencji i musi na siebie uważać.
– Mam nadzieję, że skończymy przed Bożym Narodzeniem –
deklaruje Elliot.
– Przyszłego roku – dodaję. Nie ma mowy, żebyśmy się wprowadzili
na święta.
– Zobaczymy. Przy pomyślnych wiatrach to wykonalne.
W kuchni kończy naszą wycieczkę.
– Zostawię was teraz, żebyście się pokręcili sami. Ale bądźcie
ostrożni. To plac budowy.
– Pewnie, dziękuję, Elliot.
Mój brat radośnie macha nam na pożegnanie i rusza do wejścia na
dach, żeby dołączyć do swojej ekipy. Biorę Anę za rękę.
– Szczęśliwa?
Ana obdarza mnie olśniewającym uśmiechem.
– Bardzo. Uwielbiam to miejsce, a ty?
– Też.
– Dobrze. Tutaj chcę powiesić tę martwą naturę z papryką. – Ana
wskazuje na jedną ze ścian.
Potakująco kiwam głową.
– A ja chcę, żeby w tym domu wisiały zdjęcia, które zrobił ci José.
Musisz tylko zadecydować, w którym miejscu.
Jej policzki przybierają ten cudowny odcień różu.
– Gdzieś, gdzie nie będę ich widziała zbyt często.
– Nie bądź taka! – Przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze. – To
moje ulubione fotografie. Uwielbiam tę, która wisi w gabinecie.
– Nie mam pojęcia dlaczego. – Robi nadąsaną minę i całuje czubek
mojego kciuka.
– Są gorsze rzeczy niż patrzenie na twoją cudowną, uśmiechniętą
twarz przez cały dzień. Głodna?
– Głodna czego? – Zerka na mnie z kuszącą miną, którą znam tak
dobrze.
Och, maleńka, są granice mojej wytrzymałości.
– Jedzenia, pani Grey. – Całuję ją przelotnie.
Dąsa się i wzdycha.
– Ostatnio wiecznie jestem głodna.
– Wybierzmy się zatem we trójkę na piknik.
– We trójkę? Czy ktoś do nas dołączy?
Przechylam głowę na bok.
Nie zapomniałaś o czymś, Ano?
– Za jakieś siedem, osiem miesięcy – odpowiadam.
Uśmiecha się głupkowato. Ach tak. On.
– Pomyślałem, że zjemy na świeżym powietrzu – rzucam od
niechcenia.
– Na łące?
Potwierdzam skinieniem głowy.
– Pewnie. – Ana się rozpogadza, a ja czuję się dumny jak paw, że
przywiozłem kosz z jedzeniem. Mamy tu tyle przestrzeni i tyle
prywatności.
– To będzie wspaniałe miejsce dla rodziny. – Zerkam na swoją
żonę.
Junior będzie tu szczęśliwy.
Jego podwórkiem będzie łąka.
Przykładam dłoń do jej brzucha. Ana wstrzymuje oddech i na mojej
ręce kładzie swoją.
– Trudno uwierzyć – szepczę.
– Wiem. Ale zobacz… Tutaj mam dowód. Zdjęcie.
– Naprawdę? Pierwszy uśmiech dziecka?
Z portfela wyjmuje czarno-białe zdjęcie na lśniącym papierze
i wręcza mi je.
– Widzisz? – pyta.
Ziarnista fotografia jest w większości szara. Ale pośrodku widać
niewielką ciemną plamkę, a w niej maleńką anomalię osadzoną
w szarości, ale widoczną na ciemnym tle.
– Drobinka – szepczę zachwycony. – Tak, widzę.
Nasza Drobinka. Wow. Nasz maleńki człowiek. Dzidziuś Grey.
Po chwili zaskakuje mnie krótkie ukłucie żalu, że nie przeżyłem
tego momentu razem z Aną.
– Twoje dziecko – mówi szeptem.
– Nasze dziecko – poprawiam ją.
– Pierwsze z wielu.
– Wielu? – Co takiego?
– Przynajmniej dwojga – stwierdza z nadzieją w głosie.
– Dwojga? – Cholera! – Nie moglibyśmy na razie skupić się na tym
konkretnym dziecku?
Uśmiecha się do mnie czule.
– Pewnie.
Biorę ją za rękę i razem przechodzimy przez dom do drzwi
frontowych.
Jest wyjątkowo piękne popołudnie. W powietrzu mieszają się
zapachy zatoki, trawy i kwiatów polnych. Moja cudowna żona stoi
przy mnie. Jestem w niebie. I niedługo będzie nas troje.
– Kiedy powiesz swoim rodzicom? – pytam.
– Niedługo. Myślałam, że powiem Rayowi dziś rano, ale był u niego
pan Rodriguez. – Wzrusza ramionami.
Reaguję skinieniem głowy. Rozumiem, Ano.
Otwieram bagażnik, wyjmuję wiklinowy kosz i kraciasty koc, który
Ana kupiła u Harrodsa w Londynie.
– Chodź.
Ramię w ramię, spacerem idziemy na łąkę. Gdy jesteśmy
dostatecznie daleko od domu, rozkładamy koc na ziemi. Sadowię się
obok Any, zdejmuję marynarkę, potem buty i skarpetki. Przez chwilę
głęboko oddycham, napełniając płuca świeżym powietrzem. Siedzimy
osłonięci przez wysokie trawy, z daleka od świata, w naszej cudownej
bańce. Gdy Ana otwiera kosz i sprawdza, co przygotowała pani Jones,
zaczyna wibrować mój telefon.
Cholera!
Dzwoni Ros.

– …DZIĘKUJĘ ZA ODPOWIEDŹ na moje pytanie. I cieszę się, że Ana


wraca do zdrowia – mówi Ros.
– Nie ma za co. – To drugi telefon od niej i trzeci, odkąd zaczęliśmy
piknik.
– Nie powinieneś być taki niezbędny.
Śmieję się.
– Schlebiasz mi.
Ana leży obok mnie, jednym uchem słuchając mojej części rozmowy
telefonicznej. Jej brwi marszczą się po tym stwierdzeniu.
– Powinnaś wziąć kilka dni wolnego – mówię Ros. – W końcu
spędziłaś większą część weekendu w drodze powrotnej z Tajwanu.
– Doskonała myśl. Zrobiłabym sobie wolny czwartek i piątek, jeśli
nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście, Ros. Tak zrób.
– Dziękuję, Christianie. Do widzenia.
Rzucam telefon na koc, opieram dłonie na zgiętych kolanach
i patrzę na swoją żonę. Leży przy mnie na kocu z rozmarzonym
wzrokiem wbitym w niebo. Sięgam do talerza, wybieram truskawkę
spośród tych, które zostały z pysznego prowiantu przygotowanego
przez panią Jones, i przesuwam ją wzdłuż ust swojej żony. Ana lekko
rozchyla wargi, oblizuje truskawkę czubkiem języka, po czym wsysa ją
do wnętrza wilgotnych, ciepłych ust.
Czuję to w kroczu.
– Smakuje? – pytam cicho.
– Bardzo.
– Zaspokoiłaś głód?
– Głód truskawek tak – odpowiada niskim głosem.
Ano, nikt nas tutaj nie widzi.
Grey, zachowuj się.
Posyłam jej szeroki uśmiech. Dosyć. Zmieniam temat.
– Pani Jones wie, jak przygotować dobry prowiant.
– To prawda.
Boże, jak ja tęsknię za swoją żoną, za seksem z Aną. Kładę się,
delikatnie opieram głowę o jej brzuch i zamykam oczy, próbując nie
myśleć o rzeczach, które chciałbym z nią teraz robić. Jej palce błądzą
w moich włosach.
Tak wygląda szczęście.
Znów brzęczy mój telefon.
Cholera. To Welch. Czego może chcieć?
Odbieram niezadowolony, że mi przeszkadza.
– Tak, Welch?
– Dzień dobry, panie Grey. Mam ważną informację. To Eric Lincoln
z Lincoln Timber wpłacił kaucję za Hyde’a.
Kurwa!
Ten pieprzony dupek.
Siadam. Moje zmysły przechodzą w stan najwyższego pogotowia, bo
kontrolę nad nimi przejmuje gniew.
– Chciałbym umieścić go pod obserwacją, jeśli nie ma pan nic
przeciwko.
– Dwadzieścia cztery godziny na dobę – rzucam burkliwie.
Jak Lincoln śmiał mieszać się do sprawy Hyde’a?
To wypowiedzenie wojny.
– Tak zrobię. Nie wiem, co jeszcze może planować ani jak ci dwaj są
powiązani, ale to ustalę.
– Dziękuję. – Rozłącza się, a ja ledwie powstrzymuję swoją furię.
Ściskając w ręku telefon, uświadamiam sobie, że nadszedł czas,
żeby mu odpłacić. Zaplanowałem to już dawno temu, ale zemsta
najlepiej smakuje na zimno, jak mówi przysłowie. Posyłam Anie
chłodny uśmiech i dzwonię do Ros.
– Myślałam, że masz dzień wolny, Christianie.
Przyklękam. Nie dzwonię na pogaduszki.
– Powiedz mi, jakie mamy udziały w Lincoln Timber?
– Chwileczkę, sprawdzę. – Jej ton natychmiast poważnieje. – Mamy
sześćdziesiąt sześć procent między podstawionymi spółkami.
Doskonale!
– Skonsoliduj udziały na rzecz GEH, a potem zwolnij zarząd.
– Wszystkich? Czy coś się stało?
– Wszystkich z wyjątkiem prezesa.
– Christianie, to nie ma sensu.
– Pieprzyć sens.
Ros tłumi okrzyk.
– Przecież nie będzie już firmy. Co miałby robić prezes zarządu?
Jeśli chcesz zlikwidować tę firmę, to nie jest najlepszy sposób.
– Słyszałaś, co powiedziałem. Zrób to – warczę, próbując
pohamować wściekłość.
Wzdycha zrezygnowana.
– W końcu to twoje akcje. – Nie zamierza dłużej mnie przekonywać.
– Dziękuję – odpowiadam nieco spokojniejszy.
– Zlecę to Marcowi.
– Informuj mnie na bieżąco.
Gdy się rozłączam, Ana patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Co się stało? – pyta szeptem.
– Linc.
– Linc? Były Eleny?
– Ten sam. To on wpłacił kaucję za Hyde’a.
Ze zdumienia otwiera usta.
– No to… wyjdzie na idiotę – mówi skonsternowana. – Chodzi mi
o to, że Hyde popełnił kolejne przestępstwo na warunkowym
zwolnieniu.
Komentarz Any jest celny jak zawsze.
– Dobrze powiedziane, pani Grey.
– Co ty właśnie zrobiłeś? – Klęka, żeby spojrzeć mi w oczy.
– Wypieprzyłem go w kosmos.
Wzdryga się.
– Hm, wygląda na działanie raczej impulsywne.
– Zawsze działam pod wpływem chwili.
– O tym wiem.
– Miałem ten plan gotowy już od jakiegoś czasu – wyjaśniam.
Wrogie przejęcie.
– Ach tak? – Ana przekręca głowę na bok, a jej wzrok domaga się
odpowiedzi.
Zastanawiam się, czy jej powiedzieć.
Do diabła z tym! Przecież i tak wie wszystko o Elenie. Biorę głęboki
oddech i rzucam jej ostrzegawcze spojrzenie. To brutalna historia,
Ano.
– Kilka lat temu, gdy miałem dwadzieścia jeden lat, Linc stłukł
swoją żonę na kwaśne jabłko. Złamał jej szczękę, lewe ramię i cztery
żebra, ponieważ pieprzyła się ze mną. A teraz się dowiaduję, że
wpłacił kaucję za człowieka, który próbował mnie zabić, porwał moją
siostrę i doprowadził do pęknięcia czaszki mojej żony. Miarka się
przebrała. Uznałem, że pora mu odpłacić. – Sięgam pamięcią do tego
potwornego momentu, kiedy pobił także mnie. Myślałem wtedy, że
wybił mi szczękę. Dotykam palcami policzka, przypominając sobie
tamten incydent. Straciłem przytomność na kilka minut i tyle mu
wystarczyło, żeby skrzywdzić Elenę.
A ja nic nie zrobiłem. Byłem zbyt wstrząśnięty, zbyt ogłuszony.
Szlag. Grey, przestań. Natychmiast!
Ana blednie.
– Dobrze powiedziane, panie Grey – szepcze.
– Ano, ja mu tylko odpłacam. Zwykle nie kieruję się zemstą, ale nie
mogę pozwolić, żeby coś takiego uszło mu na sucho. To, co zrobił
Elenie… No cóż, powinna była go oskarżyć, ale tego nie zrobiła. Jej
wybór. – Zaciskam szczęki. – Ale w sprawie Hyde’a posunął się za
daleko. Zaatakował moją rodzinę, a to sprawa osobista. Zniszczę go,
rozwalę jego firmę tuż pod jego nosem i sprzedam kawałki temu, kto
da więcej. Zrobię z niego bankruta.
Ana mruga, a ja się zastanawiam, czy właśnie zobaczyła mnie
w nowym świetle. Nie najlepszym.
Cholera.
– Nie chciałem cię przestraszyć.
– I nie przestraszyłeś – zapewnia szeptem.
Unoszę brew. Czy faktycznie tak jest? A może jedynie próbuje
poprawić mi nastrój?
– Jestem tylko zaskoczona.
Ujmuję jej twarz i muskam wargami jej usta.
Nie jest mi przykro, Ano.
– Zrobię wszystko, żeby cię chronić. Żeby chronić swoją rodzinę. To
maleństwo. – Znów przykładam dłoń do jej brzucha i ona znów
wstrzymuje oddech.
Patrzy na mnie i w błękitnych głębinach jej oczu tli się pożądanie,
które mnie wzywa.
Kurwa.
Pożądam jej.
Jest taka kusząca. Przesuwam rękę niżej, by czubkami palców przez
materiał pieścić jej łono.
Ana rzuca się do przodu, chwyta moją głowę, wplatając palce
między włosy, i przyciąga moje usta do swoich. Kompletnie
zaskoczony robię gwałtowny wdech i w tej samej sekundzie jej język
wślizguje się do moich ust.
Pożądanie, gorące i niepohamowane, wędruje w dół do samego
członka.
Cholera, mój członek zrobił się twardy.
Z jękiem odwzajemniam jej pocałunek, splątując nasze języki.
Tak długo czekałem!
Ten jej smak i dotyk. Ona jest dla mnie wszystkim.
– Ano – szepczę stęskniony do jej ust.
Jestem jak zaczarowany, moje ręce same się przesuwają do jej
cudownych pośladków, pod spódnicą znajdując miękką skórę jej ud.
Niech wszystkim świętościom będą dzięki za tę krótką spódniczkę.
Zaczyna rozpinać guziki mojej koszuli, jak zawsze wszystkimi
palcami.
I na chwilę jej palce mnie rozpraszają.
– Hola, Ano, przestań. – Z niesłychaną powściągliwością odsuwam
się od niej i chwytam jej ręce.
– Nie! – krzyczy zrozpaczona i zębami chwyta moją dolną wargę. –
Nie! – powtarza, tęsknie patrząc na mnie ciemniejącymi oczami.
W końcu mnie puszcza. – Pragnę cię.
Ano! Przecież jesteś obolała!
Ale moje ciało się z nią zgadza.
– Proszę, potrzebuję cię. – To prośba płynąca prosto z serca.
Kurwa!
Już po mnie. Przyznaję się do porażki, przegrywam z jej żarem
i swoim pragnieniem. Jęcząc, odnajduję wargami jej usta i znów
chłonę ich smak. Jedną ręką przytrzymuję jej głowę, a drugą
przesuwam wzdłuż jej ciała do talii, żeby delikatnie przewrócić ją na
plecy i samemu położyć się obok niej.
Całujemy się.
I całujemy.
Złączamy się wargami i językami.
Ponownie zaznajamiamy się ze sobą nawzajem. Gdy podnoszę
głowę, żeby zaczerpnąć powietrza, patrzę w jej oczy zamglone
pożądaniem.
– Jest pani taka piękna, pani Grey.
Jej palce powoli przesuwają się po mojej twarzy.
– Pan też, panie Grey. Na zewnątrz i wewnątrz.
Och, nie jestem pewien, czy to prawda.
Jej palce obrysowują linię moich brwi.
– Nie marszcz czoła – mówi szeptem. – Dla mnie taki jesteś, nawet
wtedy, kiedy się złościsz.
Mówi najsłodsze rzeczy. Jęczę i całuję ją raz jeszcze, upajając się jej
reakcją. Czuję, jak jej ciało się podnosi, zbliżając do mojego.
– Tęskniłem za tobą. – Moje słowa są nieadekwatne, nie oddają
uczuć, które się za nimi kryją.
Ona jest dla mnie całym światem.
Przesuwam zębami po jej szczęce.
– Też za tobą tęskniłam, Christianie.
Jej pasja mnie dopinguje. Przesuwam wargami po jej szyi,
zostawiając po drodze miękkie, mokre pocałunki, rozpinam jej bluzkę
i rozsuwam na boki, żeby pocałować miękkie krągłości jej piersi.
Słodki Jezu, zrobiły się większe!
Już!
Mm.
– Twoje ciało się zmienia – mruczę z uznaniem i przesuwam
kciukiem po staniku, łagodnie przekonując jej sutek, aby się rozbudził
i zaczął błagać o moje wargi.
– Uwielbiam…
Czy powiedziałem to na głos?
Nie wiem. Wszystko jedno. Jestem tak rozmiłowany w swojej żonie.
Trącam jej pierś nosem, wsuwam język pod jedwabną siateczkę jej
stanika. Gdy naprężony sutek domaga się uwolnienia, używam zębów,
żeby zsunąć miseczkę i odsłonić pierś. Sutek marszczy się w delikatnej
bryzie, a ja powoli wciągam go do ust i mocno ssę.
– Ach! – jęczy Ana i wzdryga się pode mną.
Kurwa! Jej żebra!
Przestaję natychmiast.
– Ano! – Cholera. – Właśnie to miałem na myśli, gdy mówiłem, że
brak ci instynktu samozachowawczego. Nie chciałem sprawiać ci bólu.
Jej zdesperowane, rozpalone oczy patrzą prosto na mnie.
– Nie, nie przestawaj – jęczy. – Proszę.
Cholera. Całe moje ciało krzyczy to samo.
Ale…
Do diabła z tym!
– Uważaj. – Ostrożnie ją unoszę, by siadła na mnie okrakiem,
i wędruję dłońmi wzdłuż ud ku krawędzi pończoch.
Ależ to piękny widok! Jej włosy opadające ku mnie, oczy łagodne
i pełne pożądania, swobodne piersi.
– Tak będzie bezpieczniej i mogę się nacieszyć cudownym
widokiem.
Wsuwam palec pod drugą miseczkę jej stanika i ściągam go na dół,
żeby podziwiać obydwie piersi. Gdy je ujmuję, Ana jęczy i odrzuca
głowę do tyłu, wsuwając je głębiej w moje dłonie.
Och, maleńka!
Szarpię i drażnię obydwa jej sutki, które pod moim dotykiem jeszcze
bardziej nabrzmiewają, aż zaczyna krzyczeć. Chcę jej ust. Siadam,
żebyśmy się znaleźli nos w nos, i całuję ją, pieszcząc i kusząc już nie
tylko palcami, ale i językiem.
Ręce Any znów wędrują do guzików mojej koszuli i po omacku je
odpinają, podczas gdy ona odwzajemnia mój pocałunek z takim
ferworem, że zaczynam się obawiać, czy obydwoje za chwilę nie
wybuchniemy. W jej namiętności jest desperacja.
– Hej… – Delikatnie chwytam jej głowę i cofam ją. – Nie ma
pośpiechu. Zróbmy to powoli, chcę się tobą nasycić.
– Christianie, czekałam tak długo. – Brakuje jej tchu.
Wiem. Ale nie chcę sprawić ci bólu. Nie śpieszmy się.
– Powoli – mówię. I nie jest to prośba. Przyciskam wargi do
prawego kącika jej ust. – Powoli. – Teraz lewy kącik. – Powoli,
maleńka. – Ssę jej dolną wargę. – Zróbmy to powoli. – Kołyszę ją
delikatnie, próbując językiem podporządkować sobie jej język, ona
swoim kusi mój.
Przesuwa palcami po mojej twarzy, podbródku, szyi, by znów się
dobrać do guzików przy koszuli. Rozpina je i palcami pieści mój tors,
po czym popycha mnie, żebym znów się położył.
Patrzy na mnie z góry i wije się na moim kroczu.
Podnoszę biodra, żeby lepiej czuć tarcie na sterczącym członku.
Ana obserwuje mnie z rozchylonymi wargami, obrysowując moje
usta opuszkami palców. Później przesuwa je niżej, głaszcząc moją
szczękę, szyję aż do nasady. Pochyla się i czułymi pocałunkami
oznacza miejsca, w których wcześniej były jej palce. Muska moją
szczękę i szyję. Poddaję się przyjemności, zamykając oczy i z jękiem
przechylając głowę do tyłu. Jej język wędruje dalej, przez mostek do
klatki piersiowej, na której Ana zatrzymuje się dłużej, żeby ucałować
kilka moich blizn.
Ana.
Chcę się skryć głęboko w niej. Chwytam jej biodra, zaglądam w jej
pociemniałe oczy swoim mrocznym wzrokiem.
– Chcesz tego? Tutaj? – Mój głos ocieka pożądaniem.
– Tak – odpowiada i pochyla głowę raz jeszcze, żeby wargami
i językiem popieścić moją brodawkę sutkową. Delikatnie ją szarpie.
– Och, Ano! – Dyszę z zachwytu, gdy przyjemność przeszywa moje
ciało. Obejmuję ją w talii, unoszę nad siebie i drugą ręką rozpinam
swoje dżinsy, odpinam rozporek i zsuwam spodnie razem z majtkami,
a mój członek wyrywa się na wolność. Sadzam ją i zaczyna się o mnie
ocierać.
Ach! Muszę w nią wejść. Przesuwam rękami po jej udach,
zatrzymując dłoń u szczytu pończoch. Moje kciuki zaczynają
kolistymi ruchami masować jej ciepłe ciało. Powoli przesuwam dłonie
wyżej, docierając do wilgotnej plamy na jej koronkowych
majteczkach.
Ana tłumi okrzyk.
– Mam nadzieję, że nie przywiązujesz się do swojej bielizny –
szepczę i wsuwam palce pod koronkę, dotykając ciała.
Cholera! Ależ jest mokra!
Jest na mnie gotowa.
Wbijam palce w tkaninę i materiał się rozdziera.
Tak!
Cofam dłonie na jej uda i kciukami masuję łechtaczkę, zaciskając
mięśnie swoich pośladków, żeby otrzeć się o jej krocze. Ale się po nim
ślizgam.
– Czuję, jaka jesteś mokra.
Jesteś boginią, Ano. Kurwa!
Siadam, żebyśmy znów patrzyli sobie prosto w oczy, oplatam ramię
wokół jej talii i pocieram nosem jej nos.
– Zrobimy to powoli, pani Grey. Chcę czuć cię całym sobą. – Nie
dając jej czasu na protesty, unoszę ją i powoli opuszczam na siebie,
stopniowo ją wypełniając. Zamykam oczy i napawam się każdym
centymetrem jej cudownego ciała.
Czysta rozkosz.
– Ach! – jęczy Ana i chwyta mnie za ramiona. Próbuje się podnieść,
chcąc już zacząć, ale trzymam ją mocno i znów otwieram oczy.
– Chcę wejść cały – mruczę i unoszę miednicę, napierając do końca.
Ana wydaje stłumiony okrzyk i odrzuca głowę do tyłu.
– Pozwól mi cię słyszeć – szepczę, a ona znów próbuje się unieść. –
Nie, nie ruszaj się. Po prostu czuj.
Rozchyla powieki. Ma szeroko otwarte usta, jakby zastygły w jęku
rozkoszy. Patrzy na mnie i wydaje mi się, że ledwie oddycha. Wchodzę
w nią raz jeszcze, nadal mocno ją trzymając. Jęczy, gdy pochylam
głowę, żeby pocałować jej szyję. – Moje ulubione miejsce. W tobie –
szepczę do pulsu nad jej uchem.
– Poruszaj się, proszę – błaga.
Ale ja chcę bardziej ją podniecić.
Ostrożnie.
Przecież jeszcze nie doszła do siebie.
– Powoli, pani Grey. – Znów napinam pośladki i wchodzę w nią
głęboko, a ona pieści moją twarz i mnie całuje. Jej język mnie
pochłania.
– Kochaj się ze mną. Proszę, Christianie.
Moja wytrwałość kruszeje i przesuwam zębami wzdłuż jej żuchwy.
Jestem cały twój, Ano.
Przyciska mnie do ziemi i zaczyna się poruszać: w górę i w dół,
szybko, szaleńczo. Przyjmując w sobie wszystko, co mam do
zaoferowania.
Boże!
Łapię jej ręce i wspomagam to szaleńcze tempo, pchając mocno
w górę. Jeszcze raz, jeszcze raz. Z lubością chłonąc jej widok, widok
mojej żony na tle błękitnego nieba.
– Och, Ano! – jęczę, poddając się całkowicie narzuconemu przez
nią rytmowi.
Zamykam oczy i znów przesuwam ręce w górę jej ud do
drogocennego punktu między nimi. Tam obydwoma kciukami
naciskam jej łechtaczkę. Ana krzyczy i eksploduje zdyszanym,
rozkołysanym orgazmem, który swoją siłą pociąga za sobą także mnie.
– Ano! – krzyczę, poddając się ogarniającej mnie rozkoszy.

GDY OTWIERAM OCZY, ona jest na mnie.


Obejmuję ją ramionami i leżymy razem. Nadal połączeni.
Tęskniłem za tym.
Jej ręka spoczywa na moim sercu, które powoli wraca do
normalnego rytmu.
To dziwne. Jeszcze niedawno nie mogłem znieść na sobie jej rąk.
Teraz łaknę jej dotyku.
Całuje moją pierś.
A ja całuję jej włosy.
– Lepiej? – pytam.
Podnosi głowę, uśmiechając się tak szeroko jak ja.
– Znacznie. A ty?
Czuję wdzięczność, że jest tutaj, cała i zdrowa, przy mnie, po tym
wszystkim, co się wydarzyło.
– Brakowało mi pani, pani Grey.
– Mnie pana też.
– Nigdy więcej bohaterstwa, dobrze?
– Nigdy – szepcze.
– Powinnaś zawsze porozmawiać ze mną – nalegam łagodnym
głosem.
– To samo dotyczy ciebie, Grey.
– Dobrze powiedziane, pani Grey. – Całuję ją, uśmiechając się
znacząco. Nie daje sobie w kaszę dmuchać, jak zwykle.
– Myślę, że będziemy tu szczęśliwi – mówi.
– Tak. Ty, ja i Drobinka. Jak się czujesz, skoro o dziecku mowa?
– Cudownie. Zrelaksowana i szczęśliwa.
– To dobrze.
– A ty?
– Tak samo jak ty. – Jestem nieprzytomnie szczęśliwy, Ano.
Zerka na mnie.
– Co? – pytam.
– No wiesz, jesteś taki władczy, gdy uprawiamy seks.
Och.
– Narzekasz?
– Nie – odpowiada z emfazą. – Tylko się zastanawiam.
Powiedziałeś, że ci tego brakuje.
Przez chwilę się zastanawiam, o co może jej chodzić.
Kontroli? Zdecydowanie potrzebuję. Pokoju Zabaw? Tego, co tam
robimy? Wyobraźnia podsuwa mi obraz Any z rękami i nogami
przywiązanymi do łóżka i Tallisa rozbrzmiewającego w całym
pomieszczeniu. A może krzyż i szpicruta? Ta brązowa, skórzana.
Wspomnienia snują się dalej, kusząc mnie.
– Czasem – szepczę.
Tak, czasem mi tego brakuje.
Uśmiecha się.
– No cóż, musimy zobaczyć, co da się z tym zrobić. – Całuje mnie
w usta.
No, no. To brzmi interesująco.
– Też chciałabym się zabawić – dodaje i nieśmiało na mnie zerka.
Proszę, proszę. Ten cudowny dzień nagle stał się jeszcze lepszy.
– No wiesz, naprawdę chciałbym sprawdzić, gdzie leżą twoje
granice – wyznaję szeptem.
– Granice czego?
– Przyjemności.
– Och, myślę, że by mi się podobało.
– Kto wie, może po powrocie do domu? – Przytulam ją delikatnie,
nie mogąc się nadziwić, jak wiele dla mnie znaczy.
Jak bardzo ją kocham.
Kto by przypuszczał, że mogę się zakochać tak rozpaczliwie i tak bez
reszty?
ŚRODA, 21 WRZEŚNIA 2011

F lynnowi brakuje słów.


Niewykluczone, że pierwszy raz w życiu.
Pokrótce zrelacjonowałem mu wszystko, co się wydarzyło od naszej
ostatniej sesji.
– Więc to dlatego przyszedłeś się ze mną zobaczyć – mamrocze.
– Tak.
Kręci głową z niedowierzaniem.
– Najpierw to, co najważniejsze. Jak się czuje Ana?
– Dobrze. Odzyskuje siły i bardzo chce wracać do pracy.
– Żadnego stresu pourazowego?
– Chyba nie, ale możliwe, że jeszcze za wcześnie, żeby to
stwierdzić.
– Mogę kogoś polecić, gdyby potrzebowała terapeuty. – Milknie
i przez chwilę tylko stuka się w usta palcem wskazującym. – Może
podzielimy to wszystko na etapy? Zacznijmy od ciąży i twojej reakcji.
– Nie jest to moment, z którego byłbym dumny. – Uciekam
wzrokiem na bok, zbyt zawstydzony, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
– To prawda – zgadza się o wiele zbyt chętnie. – Jak się z tym
czujesz teraz?
Wzdychając, pochylam się do przodu i opieram łokcie na kolanach.
– Jestem zrezygnowany. Podekscytowany. Przerażony. Wszystkiego
mniej więcej po równo. Wolałbym, gdybyśmy zaczekali. Ale skoro
Junior jest już w drodze, to… – Wzruszam ramionami.
Na twarzy Flynna maluje się współczucie, a przynajmniej tak mi się
wydaje.
– Nie nauczysz się, czym naprawdę jest bezwarunkowa miłość,
dopóki nie będziesz miał dziecka.
– Tak mówi mi Ana. Ale przecież dopiero niedawno nauczyłem się
kochać ją… – Milknę, nie chcąc wypowiadać dalszej części tej myśli.
– Jak więc możesz kochać także kogoś innego? – Flynn kończy ją za
mnie.
Mój uśmiech jest raczej ponury.
– No cóż, Christianie, znając twoją nadzwyczajną potrzebę, żeby
chronić tych, których kochasz, i dbać o nich, ani przez chwilę nie
wątpię, że masz wrodzoną zdolność kochania swojego własnego
dziecka.
– Mam nadzieję, że to prawda.
John pozwala sobie na nieśmiały uśmiech.
– Zobaczymy. Odkryjesz to za kilka miesięcy. Co czujesz wobec pani
Lincoln?
– Jakby zamknął się pewien rozdział.
Flynn w zamyśleniu potakuje głową.
– Chyba mi pomogło, że powiedziałem o wszystkim Anie. Jak
zaczęła się tamta znajomość i jak się zakończyła. Że w moim odczuciu
jest już zamknięta.
– W każdym razie na taką wygląda. Czy żałujesz?
Przeciągle wypuszczam powietrze.
– Że powiedziałem Anie? Nie, wcale. Że zerwałem moją relację
z Eleną… Tak. Nie.
John już chce coś powiedzieć, ale ja pośpiesznie dodaję:
– Wiem, że się nie zgadzasz. Wiem, że to, co robiliśmy z Eleną, było
złe… To, co ona robiła, było złe. Zachowywała się drapieżnie.
Rozumiem to teraz, ale nie do końca tego żałuję. Jak mógłbym?
Zawsze wierzyłem, że była tym, czego w tamtym czasie
potrzebowałem. I tak wiele mnie nauczyła.
Wzdycha.
– Wykorzystała bezradnego nastolatka, Christianie. Nie możesz
pomijać tej prawdy.
Gapię się na niego.
Nie mogę powiedzieć, że się myli.
Ale nie jestem gotów tego przyznać. Jeszcze nie.
– Daj mi czas – mówię cicho.
Potakuje skinieniem głowy.
– W porządku. Zastanów się nad tym jeszcze i wrócimy do tematu,
gdy będziesz gotowy. – Robi wydech. – Chciałbym teraz cię zapytać
o rozmowę z rodzicami na temat pobytu w rodzinie zastępczej. Jak się
wtedy czułeś?
– Dziwnie. Z kilku powodów.
– Powiedz coś więcej, proszę.
– Przede wszystkim byłem zdumiony, że tak szybko odpowiedzieli
na moje wezwanie o pomoc.
– Czy nie robili tego wcześniej?
– Owszem, robili. Moja mama bardzo pomogła, gdy Ray miał
wypadek.
– Ale to co innego. Ona jest lekarzem.
– Tak. Nie wydaje mi się, żebym wcześniej prosił ich o coś tak
osobistego. Przestałem próbować wiele lat temu. Jak wiesz, jako
nastolatek miałem trudne relacje z obojgiem. I byli bardzo
rozczarowani, gdy zrezygnowałem z Harvardu. Nie akceptowali tej
decyzji.
Flynn potakuje.
– Ale każdy rodzic będzie uważał, że wie, co jest najlepsze dla jego
dziecka. To lekcja, którą powinieneś zapamiętać. Porzucenie studiów
z całą pewnością ci nie zaszkodziło.
– Ale tamtego wieczoru przyszli i byli bardziej niż pomocni.
Przynieśli ze sobą to wszystko. – Wskazuję na szarą kopertę, której
zawartość Flynn już przejrzał. Teraz sięga po fotografię rodziny
Collierów i dwojga ich przysposobionych dzieci.
– To Hyde? – Wskazuje na zawadiackiego rudzielca.
Potakuję.
– I ty. Najmniejszy z dzieci.
– Tak.
– To musiała być dla ciebie trauma, że nic nie pamiętasz z tamtego
okresu.
– Była.
– Czy coś sobie przypomniałeś?
– Tak. Pomogło mi chyba zapewnienie mojej matki, że podczas
pobytu w rodzinie zastępczej nie doznałem żadnej krzywdy.
Podziałało uspokajająco i w końcu pozwoliłem, żeby wspomnienia
zaczęły wracać. Wcześniej szalała tylko moja wyobraźnia. Bałem się.
No wiesz, kiedy się nie wie…
– Tak, rozumiem. Wierzysz jej?
– Tak. Wspomnienia, które powróciły, są dobre.
– A Kristian Pusztai?
– Już go nie ma.
Flynn marszczy czoło.
– Jesteś pewien?
Uśmiecham się drwiąco.
– Nie. Ale wydaje mi się, że najwyższy czas, żebym dorósł i zostawił
go za sobą. Moja żona mi powiedziała, że mam przestać się
zachowywać jak nadąsany nastolatek.
Flynn prycha.
– Wiedziała? Powiedziałeś jej o tym? – Podnosi mój akt urodzenia.
– Nie.
– Dlaczego?
Wzruszam ramionami.
– Zna mnie jako Christiana Greya.
Przez chwilę zastanawia się nad moją odpowiedzią.
– To dziecko jest częścią ciebie.
– Wiem. Ale chcę zatrzymać je dla siebie jeszcze przez chwilę.
Przyzwyczaić się do niego.
– Powiesz jej?
– Kiedyś tak.
– Wiesz o nim zaledwie od kilku dni. Myślę, że masz prawo
zatrzymać go dla siebie tak długo, jak chcesz, Christianie. Naucz się
go kochać. Wybacz mu. To jest tylko w twojej mocy.
Tłumię okrzyk, gdy dociera do mnie waga tego, co Flynn właśnie
powiedział.
Wybacz mu.
– Co takiego zrobił, żebym musiał mu wybaczyć? – pytam szeptem.
John uśmiecha się do mnie życzliwie.
– Przeżył.
Jestem osłupiały. Wpatruję się w niego.
– A jego matka nie przeżyła. Mógłbyś więc rozciągnąć swoje
przebaczenie także na nią.
Mijają minuty, a ja wciąż siedzę ze wzrokiem wbitym w niego.
W końcu patrzę na zegarek.
– No dobrze. – Robię przeciągły wydech, z zadowoleniem
stwierdzając, że sesja dobiegła końca. – Jak zawsze dałeś mi naprawdę
dużo do myślenia.
– Dobrze, taka moja praca. Zostało nam jeszcze wiele do
omówienia, ale niestety czas się skończył.
– Ale kiedyś wyczerpiemy listę tematów? – pytam.
Flynn uśmiecha się przyjaźnie.
– Powoli. Na razie jesteśmy, gdzie jesteśmy. Same tylko kwestie
wynikające z zaburzeń przywiązania mogłyby zapełnić cały rok.
Śmieję się.
– Wiem.
– Ale zaczynasz się otwierać na swoją żonę. Okazywać jej, że
bywasz bezbronny. To olbrzymie kroki.
Potakująco kiwam głową, czując się tak, jakbym dostał najlepszą
ocenę za postępy w terapii.
– Też tak myślę.
– Do zobaczenia na kolejnej sesji. I gratuluję ci, Christianie.
Marszczę brwi.
– Czego?
– Dziecka. – Flynn szeroko się uśmiecha.
– Ach tak, Juniora. Dziękuję.

ZAPADA ZMIERZCH I DO pokoju sączy się złotoróżowe światło.


Z rękami w kieszeniach, zwrócony w stronę zatoki, z uśmiechem gapię
się na panoramę Seattle. Na szczycie mojej wieży z kości słoniowej,
jak powiedziałaby Ana. A ja poprawiłbym ją, mówiąc, że ta wieża jest
nasza.
Była ożywiona i rozmowna podczas obiadu, szczęśliwa, że pracuje.
Po wspólnym posiłku wróciła do swojego matecznika: siedzi teraz
w bibliotece i przegląda zaległą korespondencję, którą kazała przesłać
sobie kurierem z SIP. Może powinna jutro wrócić do pracy. Myślę, że
już wydobrzała.
Przypominam sobie rozmowę z Flynnem.
Wybacz mu.
Wybacz jej.
Może faktycznie już czas. Zbyt długo czułem odrazę do
narkotykowej dziwki i nie jestem pewien, czy zdołam zostawić to
uczucie za sobą, ale Ana żarliwie jej broniła. Wybacz jej. Żyła w świecie
bólu, z którym musiała sobie poradzić. Była gównianą matką, a ty ją
kochałeś.
Mój terapeuta i moja żona mówią jednym głosem. Może
powinienem ich posłuchać.
Leniwym krokiem podchodzę do fortepianu, siadam i zaczynam
grać Arabeskę numer 1 Debussy’ego. Utwór, którego nie grałem od
wieków. Gdy optymistyczna, sugestywna melodia rozchodzi się echem
po salonie, zatracam się z muzyce.
Mój telefon się odzywa, przerywając Arabeskę numer 2.
Dostałem maila od swojej żony.

Nadawca: Anastasia Grey


Temat: Przyjemność mojego męża
Data: 21 września 2011, 20:45
Adresat: Christian Grey

Panie,
czekam na Twoje instrukcje.
Zawsze Twoja
Pani G. x

Wpatruję się niecierpliwie w wyświetlacz telefonu, czując, jak


pożądanie budzi moje ciało.
Ana chce się zabawić.
Nie wolno dopuścić, żeby kobieta czekała.
Odpisuję.

Nadawca: Christian Grey


Temat: Przyjemność mojego męża <— to doskonały temat, maleńka
Data: 21 września 2011, 20:48
Adresat: Anastasia Grey

Pani G.,
jestem zaintrygowany. Przyjdę po Ciebie.
Bądź gotowa.

Christian Grey
wyczekujący prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nie może być w pokoju zabaw. Zauważyłbym, gdyby szła na górę.


Otwieram drzwi sypialni i znajduję ją tuż za nimi: klęczy ze
spuszczonymi oczami ubrana w króciutką niebieską haleczkę, majtki
i nic więcej. Na łóżku rozłożyła moje dżinsy dominującego.
Moje serce bije jak szalone, gdy na nią patrzę. Chłonę każdy
szczegół: jej rozchylone wargi, jej długie rzęsy, jej włosy opadające
ponętnymi lokami poniżej piersi. Ma przyśpieszony oddech, jest
podniecona. Moja piękna żona oddaje mi się całkowicie. Znowu.
Gdy poprzednio byliśmy w pokoju zabaw, użyła bezpiecznego słowa
i wyszła.
A mimo to znowu mi zaufała.
Czym na to zasłużyłem?
Jej obrażenia jeszcze się nie zagoiły, Grey.
Kurwa.
Ale przez ostatnie dni często czyniła różne aluzje.
No cóż, musimy zobaczyć, co da się z tym zrobić.
Nagle mój umysł zapełnia się wspomnieniami Any z pokoju zabaw.
Tamten pierwszy raz.
Jej nerwowość.
Moje podniecenie.
Cholera. Ona tego chce, ja też. Sięgam więc po swoje dżinsy
i wchodzę do garderoby. Przebierając się, myślę o tym, jak
moglibyśmy się zabawić. Zrobimy to ostrożnie. Ostrożnie, kochanie.
Ale zamierzam sprawić, że oszaleje z rozkoszy.
Czuję, jak dreszcz silnego podniecenia przebiega w dół mojego
kręgosłupa do samego krocza.
Zaczynamy, pani Grey.
Wracam do sypialni, gdzie ona nadal klęczy przy drzwiach.
– Więc chcesz się zabawić?
– Tak.
Och, Ano. Stać cię na więcej.
Gdy nie odpowiadam, podnosi wzrok i zauważa moją
niezadowoloną minę.
– Tak co?
– Tak, panie – poprawia się szybko.
– Grzeczna dziewczynka. – Gładzę ją po włosach. – Teraz
przejdziemy na górę. – Podaję jej rękę, pomagam się podnieść i razem
ruszamy do schodów, a później do pokoju zabaw.
Przed drzwiami pochylam się, żeby ją pocałować, po czym chwytam
jej włosy i mocno odchylam do tyłu jej głowę, żeby się zatopić
w odmętach jej oczu.
– Ale wiesz, że to ty rządzisz, chociaż to ja jestem dominującym? –
szepczę z ustami przy jej wargach. Tak właśnie jest, odkąd ją
poznałem.
Ma nade mną władzę, rządzi duszą i ciałem.
– Co? – pyta szeptem.
– Nie przejmuj się. Potrafię z tym żyć.
Dopóki śmierć nas nie rozłączy, Anastasio Grey.
Ponieważ cię kocham.
Bardziej niż samego siebie.
I wiem, że ty kochasz mnie.
Przesuwam nosem po jej policzku, sycąc swoje zmysły jej słodkim
zapachem. Delikatnie gryzę jej ucho.
– Gdy wejdziemy do środka, klęknij tak, jak cię uczyłem.
– Tak, panie.
Ana zerka na mnie przez rzęsy. I nie umyka mojej uwadze ten
uśmiech, którym zaznacza swoją władzę nade mną.
Sprawia, że też się uśmiecham.
Ponieważ to prawda.
Ana jest dla mnie wszystkim.
Jestem jej. Na zawsze.
A teraz trochę się zabawmy…
EPILOG
PONIEDZIAŁEK, 30 LIPCA 2012

L eżę całkowicie nieruchomo, napawając się widokiem mojej


cudownej żony leżącej obok mnie. Światło poranka przenika przez
szparę między zasłonami, złocąc włosy Any i rozświetlając jej pełną
miłości twarz. Ana nie zauważyła, że się obudziłem, bo pochłania ją
karmienie piersią naszego syna: uśmiecha się do niego, śpiewnym
głosem mruczy ciepłe słowa i gładzi jego miękki, pulchny policzek.
To wzruszająca scena.
Ana ma niezgłębione pokłady miłości, którą nas obdarza. Jego
i mnie.
Pokazuje mi, jak powinno być. Wspaniale jest odczuwać ten
dreszcz, tę wielką miłość do kogoś tak małego. To krew z mojej krwi
i kość z kości.
Ted.
Mój syn.
Wariuję z miłości do nich obojga.
Ana podnosi wzrok, żeby na mnie spojrzeć, i zostaję przyłapany, jak
się na nich gapię. Na jej twarzy pojawia się ogromny uśmiech.
– Dzień dobry, panie Grey. Podoba się panu ten widok? –
Z rozbawieniem unosi jedną brew.
– Bardzo, pani Grey. – Opieram się na łokciu i składam czuły
pocałunek na jej wyczekujących wargach, by zaraz potem ucałować
miedzianą kępkę na czubku głowy Teda. Zamykam oczy, wdycham
jego zapach. Jeśli nie liczyć Any, to najwspanialszy zapach na świecie.
– Jak on cudownie pachnie!
– Bo dziesięć minut temu zmieniłam mu pieluszkę.
Krzywię się, potem się uśmiecham.
Dobrze, że ty, a nie ja.
Ana się śmieje, ale przewraca oczami, dobrze wiedząc, o czym
myślę. Teddy nas ignoruje. Z zamkniętymi oczami i ręką opartą na
krzywiźnie piersi Any rozkoszuje się śniadaniem.
Szczęściarz.
Ma dużo szczęścia. Śpi z nami.
Stoczyliśmy bitwę, której nie miałem szansy wygrać. I chociaż przez
to znacznie się ograniczyła nasza nocna aktywność w sypialni, to
świadomość, że mamy go tak blisko, gdy śpimy, dodaje otuchy. Zanim
spotkałem Anę, nigdy z nikim nie spałem, a teraz mam w łóżku dwie
osoby. Czy to nie ironia?
– Budził się w nocy?
– Nie, spał, odkąd nakarmiłam go o północy. – Gładzi jego policzek
i przemawia śpiewnym głosem. – Przespałeś całą noc, mały
mężczyzno. – W odpowiedzi klepie jej pierś, wpatrując się w nią
oczami tego samego koloru co jej oczy i spojrzeniem, które tak dobrze
znam.
Całkowita adoracja.
Tak, Teddy i ja cierpimy na tę samą fiksację.
Zamyka oczy, ssie coraz wolniej i w końcu przestaje.
Ana gładzi jego policzek, po czym delikatnie wsuwa palec do jego
ust, żeby wypuścił jej sutek.
– Śniadanie się skończyło – szepcze. – Położę go do łóżeczka.
– Ja to zrobię.
Dziś jest wyjątkowy dzień. Siadam, ostrożnie biorę go na ręce,
ciesząc się ciepłem i ciężarem przy piersi. Raz jeszcze całuję go
w głowę, po czym niosę, trzymając blisko siebie, do sąsiedniego
pokoju, w którym powinien spać, bo to jego pokój. Jakimś cudem się nie
budzi, gdy kładę go do łóżeczka i okrywam bawełnianym kocykiem.
Patrząc na niego, czuję napływające emocje. Ogarniają mnie od czasu
do czasu, gdy przetacza się przeze mnie olbrzymia fala miłości. Ten
maleńki człowiek zawładnął moim sercem, usidlił mnie, udaremnił
wszelką obronę. Flynn miał rację. Kocham go bezwarunkowo.
Czuję dreszcz, bo to wciąż mnie przeraża. Rozglądam się po pokoju
Teda. Jest w kolorach jabłoniowego sadu i mam nadzieję, że pewnego
dnia, przy pomocy jego imiennika, dziadka Theodore’a, nauczę go, jak
wyhodować słodkie owoce z gorzkiej jabłoni. Włączam elektroniczną
nianię, sięgam po odbiornik i zabieram go ze sobą do naszej sypialni.
Ana smacznie śpi.
Cholera. Nie złożyłem jej życzeń z okazji rocznicy.
Kusi mnie, żeby ją obudzić, ale w głębi serca wiem, że to nie byłoby
w porządku. Ana jest zmęczona, jej sen jest ważniejszy niż cokolwiek
innego. Na szczęście teraz, gdy Ted ma prawie trzy miesiące, ona
znajduje więcej czasu na odpoczynek.
Brakuje mi jej.
Czuję ukłucie żalu, choć wiem, że to samolubne. Idę do garderoby
przebrać się w strój do biegania.
Przeglądam utwory w telefonie i znajduję tytuł, który musiała dodać
Ana. Uśmiecham się, widząc go.
Z We Found Love Rihanny w słuchawkach zaczynam biec po
Czwartej Alei. Jest wcześnie, ulice są więc puste, jeśli nie liczyć
przechodzącego od czasu do czasu spacerowicza z psem, samochodów
chłodni wiozących dostawy do którejś z lokalnych restauracji i ludzi
zmierzających do pracy na wczesną zmianę. Kieruję się na północny
zachód, słońce świeci, gałęzie drzew pokrywają bujne liście. Czuję, że
mógłbym tak biec wiecznie. W moim świecie wszystko toczy się
dobrze.
Wpadam na pewien pomysł.
Postanawiam wybrać się na nostalgiczną wycieczkę, żeby obejrzeć
dawne mieszkanie Any, które teraz zajmują Kate i Ethan.
Przez wzgląd na stare czasy.
Ich sytuacja życiowa niebawem się zmieni. Kate i Elliot pobierają
się w ten weekend. Gdy Kate się dowiedziała, że Ana jest w ciąży
i poznała datę porodu, zmieniła plany tak, żeby Ana nadal mogła być
jej druhną. Ta kobieta jest niezwykle stanowcza. Mam nadzieję, że
Elliot wie, co robi.
Jego wieczór kawalerski udał się wyjątkowo i był o wiele liczniejszy
niż mój. Ale przecież to Elliot. To, co się wydarzyło w Cabo San Lucas,
niech tam zostanie. I chociaż jako jego drużba byłem odpowiedzialny
za cały ten kram, przez te kilka dni tęskniłem za żoną i synem.
Z drugiej strony muszę przyznać, że nie przepadam za imprezami.
W odróżnieniu od Elliota, który bawił się świetnie. I o to chodziło.
Skręcam w ulicę Vine i przypominam sobie, z jaką desperacją
biegałem tędy w tych mrocznych dniach, gdy Ana mnie zostawiła.
Cholera. Biegałem wtedy jak oszalały.
Bo byłeś oszalały z miłości, Grey.
I nawet o tym nie wiedziałem.
Zbliżam się do kryjówki, w której wtedy czatowałem. Mam ochotę
się tam zatrzymać, ale odrzucam ten pomysł. Tamte mroczne dni są
daleko za mną. I nie chcę przedłużać nieobecności przy Anie.
Skręcam w Western, myśląc o tym, jak wiele się wydarzyło, gdy Ana
i ja pobraliśmy się dokładnie rok temu. Oczywiście największą zmianą
były narodziny Theodore’a Raymonda Greya, który przyszedł na świat
drugiego maja i od tamtej pory włada naszymi sercami i naszym
życiem.
Boże, jak ja kocham swojego syna.
Chociaż teraz muszę z nim rywalizować o uwagę mojej żony.
Ważniejsze od ciebie będzie dla mnie to bezbronne dziecko. Tak
właśnie się zachowuje każdy kochający rodzic.
Racja, Ano.
Jej słowa nadal mnie bolą, ale teraz inaczej brzmią w moich uszach.
Wciąż trudno mi dzielić się nią z kimkolwiek innym. Ale dla niego
mogę to zrobić.
I mogę patrzeć, jak się o niego troszczy.
Tak bardzo go kocha! Zrobiłaby dla niego wszystko.
Wiem, że moja rodzona matka do pewnego stopnia musiała tak
samo opiekować się mną. Inaczej nie dożyłbym czwartego roku.
Trochę przychylniej myślę więc o Elli.
Poniekąd zazdroszczę Tedowi. Ma wielkie oparcie w swojej matce.
Ona zrobi dla niego wszystko. Zawsze. To dlatego śpi z nami
w jednym łóżku.
Dopóki karmię go piersią, będzie tutaj z nami. Musisz się z tym
pogodzić, Christianie.
Nie ma mowy, żeby się cofnęła. Nigdy się nie cofa.
Ted ma też oczywiście mnie.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby był bezpieczny.
Ten kutas Hyde siedzi w więzieniu. Proces okazał się bolesny, ale
też był koniecznym złem. Hyde został skazany za kwalifikowane
porwanie, podpalenie, wymuszenie i sabotaż. Dostał trzydzieści lat.
Moim zdaniem za mało, ale przynajmniej zniknął z naszego życia
i trafił tam, gdzie jego miejsce: za kratki.
Lincoln jest bankrutem i obecnie przebywa w areszcie oskarżony
o oszustwo. Mam nadzieję, że on też zgnije w więzieniu. Zemsta
naprawdę jest słodka.
Dość już, Grey.
Wracam myślami do swojej rodziny. Biegnę teraz przez targ Pike
Place. Uwielbiam to miejsce o poranku: kwiaciarze aranżują swoje
kolorowe wystawy, rybacy posypują lodem świeży połów, właściciele
zieleniaków wykładają owoce i warzywa. Targ jest gwarny, tętni
życiem, a o tej porze znacznie łatwiej się po nim poruszać, bo w drogę
nie wchodzą turyści.
Ślub i przyjęcie weselne odbędą się w Medinie, rezydencji Eamona
Kavanagh. Muszę się zabrać za pisanie swojego przemówienia. Kate
się złości, że nie dostanie go wcześniej, bo chciałaby zatwierdzić
tekst.
Do wszystkiego chce się mieszać.
Nie wiem, jak Elliot z nią wytrzymuje.
Ana i Mia pójdą w orszaku panny młodej, Ana jako starsza druhna,
Mia jako drużka. Mam nadzieję, że nie będzie zbyt niezręcznie
z Ethanem.
Kręcę głową. On po prostu nie kocha cię tak, jak powinien, Mio.
Wbiegam na Stewart Street i kieruję się w stronę Escali.
Biegnę do domu.
Właściwie do jednego z naszych domów.
Dzielimy czas między dwie rezydencje. Dni powszednie spędzamy
w Escali, na weekendy zaś jeździmy do Dużego Domu, jak Ana go
nazywa. Dotychczas to rozwiązanie się sprawdza.
Dobiegam do głównego wejścia i sprawdzam czas. Nieźle.
W windzie łapię oddech i ponieważ jestem sam, mogę trochę się
porozciągać.
Pani Jones już się krząta w kuchni. Idę prosto do sypialni. Zaglądam
do Teda. Wciąż smacznie śpi. Jego pierś rytmicznie podnosi się
i opada.
Cholera, uwielbiam, kiedy śpi.
Mam nadzieję, że jego niania już wstała i niebawem z nim będzie.
Ana też jeszcze śpi.
W garderobie zdejmuję z siebie spocone ubrania, wrzucam je do
kosza na pranie i idę do łazienki.
Gorąca woda oblewa mnie, zmywając pot. Zagubiony w myślach
namydlam włosy, gdy dobiega mnie trzask otwieranych drzwi
prysznica. Po chwili Ana oplata mnie ramionami i całuje mój kark,
przytulając się do mnie całym ciałem.
I nagle mój dzień staje się lepszy.
Chcę się odwrócić, ale Ana zaciska ramiona i rozkłada dłonie na
mojej piersi.
– Nie – mówi między jednym a drugim pocałunkiem. – Chcę cię
przytulić. Porządnie.
Stoimy w milczeniu, razem, aż w końcu nie wytrzymuję. Odwracam
się i biorę ją w ramiona, rozkoszując się miękkością jej ciała. Unosi
twarz ku mnie i widzę jej ciemniejące oczy.
– Dzień dobry, pani Grey. Wszystkiego najlepszego z okazji
rocznicy.
– Tobie też, Christianie. – Głos ma chrapliwy, ociekający
pożądaniem.
Dotykam ustami jej warg i moje ciało ożywa. Ana także. Jęczy
i odwzajemnia mój pocałunek: otwiera usta, udzielając mi dostępu do
swojego języka i natychmiast witając nim mój. Całujemy się, zmagając
się na języki, splatając je, wlewając w siebie nawzajem pożądanie
nagromadzone przez prawie tydzień abstynencji. Przesuwa dłońmi po
moich plecach i ramionach i wsuwa je we włosy, przyciskając mnie do
zimnych kafelków.
W podnieceniu pieści zębami moją żuchwę i przesuwa się do ucha.
– Brakowało mi ciebie – mruczy ledwie słyszalna przez szum lejącej
się wody.
Kurwa!
Jej słowa działają na mnie jak benzyna dolana do ognia.
Przyciśnięty do jej ciała penis robi się twardy i pełny. Pragnę jej.
Wsuwam palce w jej mokre włosy, przysuwam jej wargi do swoich,
czerpiąc rozkosz z jej ust.
Spodziewałem się delikatnego seksu, jaki uprawialiśmy ostatnio.
Ale nie czegoś takiego.
Ana jest rozpalona i zachłanna. Jej zęby pieszczą moją nieogoloną
szczękę. Jej palce ciągną mnie za włosy. Opuszczam dłonie na jej
pośladki, żeby silniej ją do siebie przycisnąć. Wije się, przywierając do
mnie. Próbuje się o mnie ocierać. Jej zamiar jest oczywisty.
– Ano, tutaj? – dyszę.
– Tak. Nie jestem ze szkła, Christianie – zapewnia ze
zdecydowaniem i całuje okolice mojego obojczyka, równocześnie
przesuwając dłonie w dół moich pleców do tyłka. Ściska mocno, po
czym przenosi rękę do przodu.
– O kurwa! – szepczę przez zaciśnięte zęby.
– Jak ja tego pragnęłam. – Zaciska palce na moim członku, zaczyna
poruszać ręką w górę i w dół i przywiera wargami do moich ust.
Cofam się, żeby na nią spojrzeć. Jej oczy przepełnia namiętność.
Mocniej zaciska palce, a ja patrzę na nią i zaciskam pośladki za
każdym razem, gdy napieram na jej dłoń.
Oblizuje wargi.
Nie. Do diabła z tym.
Chcę wejść w nią.
Powiedziała przecież, że nie jest ze szkła.
Unoszę ją nad podłogę.
– Owiń nogi wokół mnie, maleńka.
Robi to z zaskakującą zwinnością.
To pewnie skutek zajęć z Bastille’em.
I pożądania.
Obracam się i opieram ją o kafelki.
– Jesteś taka piękna – szepczę, powoli wsuwając się w nią.
Ana przekrzywia głowę i głośno krzyczy.
Dźwięk dociera aż do koniuszka mojego penisa.
I zaczynam się poruszać.
Zdecydowanie. Szybko.
Jej pięty wbijają się w moje pośladki. Poganiając mnie jeszcze.
Ramionami oplata moją szyję, tuląc mnie, gdy na nią napieram.
Jeszcze raz i jeszcze. Jej oddech przyśpiesza, staje się głośniejszy,
bardziej ostry. Zbliża się do szczytu.
– Tak! Tak! – szepcze i nie wiem, czy to apel, czy obietnica.
Ana.
Moja miłość.
Nagle wydaje głośny okrzyk, gdy porywa ją orgazm. Przestaję się
powstrzymywać i podążam śladem swojej żony. Dochodzę w niej,
krzycząc jej imię.
Gdy odzyskuję zmysły, opieram się o nią, utrzymując nas oboje
w pionie. Ana rozplata nogi, opuszcza i oboje stoimy pod prysznicem.
Przyciskam czoło do jej czoła. Próbujemy uspokoić oddech.
Obejmując się pod strumieniem gorącej wody.
Ana przekrzywia głowę, kładzie dłoń na moim karku i muska
wargami moje usta. Delikatnie. Czule.
– Potrzebowałam tego – mówi.
Śmieję się.
– Ja też, maleńka. – Moje usta znów zbliżają się do jej warg. Tym
razem po to, żeby podziękować.
– Co powiesz na drugą część w łóżku? – Jej oczy nadal się żarzą.
– A praca?
Ana przecząco kręci głową.
– Wzięłam dzień wolny. Chcę spędzić go w łóżku z tobą. Pierwsza
rocznica ślubu nigdy się nie powtórzy. Chcę ją uczcić, robiąc to, co
wychodzi nam najlepiej.
Wyszczerzam zęby w uśmiechu, czując w sobie całą miłość świata.
– Pani wola jest dla mnie rozkazem, pani Grey.
Biorę ją na ręce i niosę z powrotem do łóżka, choć obydwoje
ociekamy wodą.

ANA ŚPI NA brzuchu. Naga. Całuję jej ramię i wstaję z łóżka.


W garderobie wciągam na siebie spodnie dresowe i jakiś T-shirt, po
czym wyruszam w poszukiwaniu jedzenia. Zaglądam do Teddy’ego.
Jest z nim Hope. Zmienia mu pieluszkę.
– Dzień dobry, panie Grey. – Uroczo przeciąga samogłoski, czym
zdradza swoje południowe korzenie.
Jest tuż po czterdziestce. Nigdy nie wyszła za mąż ani nie miała
dzieci. Jestem pewien, że wiąże się z tym jakaś historia, którą Ana
odkryje pewnego dnia. Bo potrafi zachęcać ludzi, żeby się otwierali.
Zrobiła tak ze mną.
Hope jest z nami od trzech miesięcy i jak dotychczas pracuje
dobrze. Ana nalegała na kogoś starszego. Wolała zawodową nianię, bo
sama jest taka młoda. Chcę kogoś, od kogo mogę się uczyć. Moja mama
mieszka zbyt daleko, a twoja jest zbyt zajęta.
Hope nie podoba się, że Ted śpi w naszym łóżku. Nie pochwala
tego.
Chociaż bardzo go kocham, jestem tego samego zdania, ale nie ma
mowy, żeby Ana dała się przekonać.
Hope całuje brzuszek mojego syna i Ted aż gulgoce z radości.
To piękny dźwięk.
– Zostawię was – zwracam się do Hope.
Pani Jones stoi przy kuchence.
– Dzień dobry, Gail.
– Dzień dobry, panie Grey. Najlepsze życzenia z okazji rocznicy.
– Dziękuję. Chciałbym podać Anie śniadanie do łóżka.
– Doskonały pomysł. Co chcielibyście zjeść?
– Naleśniki i bekon. Jagody. Kawa.
– Już się biorę do pracy. Będzie gotowe za mniej więcej dwadzieścia
minut.
– Świetnie.
Powoli przechodzę do gabinetu, żeby wziąć stamtąd pierwszy ze
swoich rocznicowych prezentów dla Any. Drugi, pierścionek na znak
mojej wiecznej miłości, dam jej wieczorem przy kolacji. Otwieram
szufladę biurka, żeby się upewnić, że czerwone pudełeczko
z pierścionkiem nadal tam jest, i mój wzrok pada na oprawioną
w srebrną ramkę fotografię Elli Pusztai, którą tu włożyłem. Ana
podwędziła zdjęcie z mojej dziecięcej sypialni, kazała je powiększyć
i oprawić, po czym podarowała mi w prezencie na urodziny, ale
ilekroć otwieram tę szufladę, podobizna mojej biologicznej matki
mnie zaskakuje.
Potrzebowałeś swojej mamy. Kochałeś ją.
Moja żona nie byłaby sobą, gdyby się nie uparła. Znalazła też
miejsce pochówku Elli i wybierzemy się tam któregoś dnia. Tak
sądzę… Może wtedy dowiem się o niej czegoś więcej i może wtedy
fotografia przewędruje z szuflady na półkę.
Mógłbyś rozciągnąć swoje przebaczenie także na nią.
Pracuję nad tym, John. Pracuję nad tym.
Dość, Grey.
Zamykam szufladę i sięgam po pierwszy prezent, który zamierzam
wręczyć jej dziś rano. Mam nadzieję, że się jej spodoba. Kładę go na
biurku i sprawdzam, która godzina. Ósma trzydzieści. Andrea
powinna już być przy swoim biurku. Skoro moja żona postanowiła
zostać w domu, to ja też. Biorę słuchawkę i wybieram numer.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Dzień dobry, Andreo. Odwołaj wszystkie moje dzisiejsze
spotkania. Nie będzie mnie w pracy.
Przez chwilę w słuchawce panuje cisza, potem słyszę gwałtowny
wdech.
– Tak, proszę pana.
– I nie dzwoń do mnie dzisiaj. Wcale.
– Yy… To znaczy tak.
Śmieję się.
– Dziękuję. To samo przekaż Ros. Cokolwiek będzie miała, może
poczekać do jutra.
Ona też się śmieje.
– Dobrze, panie Grey. Miłego dnia. – Słyszę, że nie tylko mnie
poprawił się nastrój.

ANA NADAL ŚPI, gdy przynoszę tacę ze śniadaniem. Kołdra nie całkiem
ją przykrywa, mogę więc się cieszyć spektakularnym widokiem, jakim
jest moja żona. Jej włosy, zmierzwione po wcześniejszym seksie,
kłębią się bezładnie na poduszce. Jedną rękę ma nad głową. Jedna
pierś i jedna noga są częściowo odsłonięte. Poranne światło pieści jej
ciało i Ana wygląda niczym piękność na portrecie pędzla któregoś
z wielkich mistrzów. Tycjana albo może Velázqueza.
Afrodyta.
Moja bogini.
Sporo schudła, odkąd urodziła Teda, i wiem, że chce schudnąć
bardziej, ale w moich oczach jest tak samo piękna jak zawsze.
Słysząc brzęk filiżanek z kawą, rozbudza się. Chwilę później
nagradza mnie promiennym spojrzeniem.
– Śniadanie do łóżka? No naprawdę, mnie rozpieszczasz.
Kładę tacę na łóżku i zajmuję swoje miejsce obok niej.
– Uczta! – Klaszcze w dłonie. – Umieram z głodu. – Zaczyna
zajadać naleśniki i bekon.
– Będziesz musiała podziękować za to pani Jones. Tutaj nie mogę
sobie przypisać żadnej zasługi.
– Tak zrobię – mruczy z pełnymi ustami.
Posilamy się w miłej atmosferze, ciesząc się bliskością siebie
nawzajem.
To dziwne uczucie.
Całkowite zadowolenie.
Dzielę je tylko z Aną.
Pozwalam sobie na chwilę refleksji nad swoim nieprawdopodobnie
wielkim szczęściem.
Mam kochającą, mądrą i piękną żonę.
Cudownego syna, którym teraz zajmuje się Hope.
Moja firma jest w dobrych rękach. Wszystkie firmy, które kupiliśmy
przez ostatnie lata, przynoszą wysokie zyski. Tablet na baterie
słoneczne odniósł wielki sukces i w oparciu o tę samą technologię
wypuszczamy nowy produkt dla rynków wschodzących.
A teraz siedzę tutaj ze swoją żoną i jemy naleśniki. Czy może być
coś lepszego?
Kończę i odkładam talerz.
– Mam też dla ciebie coś, za co mogę sobie przypisać zasługę. –
Sięgam do stolika nocnego po prezent.
– Ojoj! – Ana bierze serwetkę i wyciera ręce, podczas gdy ja
odkładam jej pusty talerz na tacę i odsuwam ją na bok.
– Proszę.
Rzuca mi pytające spojrzenie, gdy wręczam jej szeroki, ciężki,
prostokątny pakunek.
– To nasze papierowe gody. Tylko tyle mogę ci podpowiedzieć.
Uśmiecha się szeroko i zaczyna ostrożnie odwijać papier, starając
się, żeby go nie rozerwać. Wewnątrz znajduje dużą skórzaną teczkę na
rysunki. Ana zagryza wargę, rozwiązując rzemień, i podnosi okładkę.
Tłumi okrzyk, zasłaniając usta dłonią. Wewnątrz znajdują się czarno-
białe fotografie Any i Teda. Na pierwszej ona uśmiecha się do niego,
on zaś patrzy na nią z widocznym uwielbieniem. Światło pada wręcz
idealnie: obydwoje są na zdjęciu skąpani w ciepłym, czułym blasku.
Zrobiłem je kilka tygodni temu specjalnie z myślą o odbitkach
w formacie A3. Przypomina mi Maryję z małego sanktuarium
w katedrze św. Jakuba w Seattle.
– Jest cudowne! – wykrzykuje Ana głosem pełnym zachwytu.
Jestem dumny ze swoich fotografii. Zamierzam powiesić je
w miejsce kilku Madonn zdobiących obecnie hol. Na kolejnej Ana
trzyma Teda i patrzy na mnie. W oczach ma rozbawienie, ale nie
tylko, bo widać w nich też coś mroczniejszego, specjalnie dla mnie.
Uwielbiam ten widok.
Łącznie są cztery portrety Any i Teda, a na piątym i ostatnim
zdjęciu Ted jest ze mną. To selfie. Trzymam go na ręku. Śpi
przytulony do mojej nagiej piersi, cały złożony z dołeczków i fałd, a ja
patrzę prosto w obiektyw.
– Christianie, to fantastyczne zdjęcie! Jest wręcz cudowne! –
Odwraca się do mnie ze łzami w oczach. – Moi dwaj ulubieni
mężczyźni na jednej przepięknej fotografii.
– Obydwaj bardzo cię kochają.
– A ja kocham ciebie. – Zamyka teczkę, ostrożnie odkłada ją na bok
i rzuca się na mnie tak gwałtownie, że naczynia na tacy zaczynają
brzęczeć.
– Jesteś trzema życzeniami złotej rybki, wygraną na loterii i lekiem
na raka w jednym!
Wybucham śmiechem i przesuwam palcami po jej policzku.
– Nie, Ano. Ty jesteś.
PODZIĘKOWANIA

M oje podziękowania zechcą przyjąć:


Dominique Raccah, wraz z całym oddanym zespołem
w Sourcebooks, za przywitanie mnie w moim nowym domu z wielkim
ciepłem i entuzjazmem oraz za fantastyczną pracę nad tą książką.
Moja redaktorka Anne Messitte za grację podczas przeprowadzania
mnie przez chaos, jakim jest Christian Grey.
Kathleen Blandino za przeczytanie tego tekstu przed jego
publikacją i za spór dotyczący mojej strony internetowej; Debra
Anastasia za pisarskie sprinty i słowa zachęty – ostatecznie
dobiegłyśmy do końca; Crissy Maier za rady dotyczące procedury
policyjnej; Amy Brosey za jej całą ciężką pracę nad rękopisem.
Becca, Bee, Belinda, Britt, Jada, Jill, Kellie, Kelly, Leis, Liz, Nora,
Rachel, QT oraz Taylor – jesteście wyjątkowe i tworzycie bezpieczną
przystań. Jestem Wam wdzięczna także za amerykanizmy.
Nieustannie przypominacie mi, że jesteśmy jednym narodem
podzielonym przez wspólny język. Kto by wpadł na to, żeby
„butonierkę” pisać z francuska?
Vanessa, Emma, Zoya i Crissy za cudowną przyjaźń i wsparcie dla
mediów społecznościowych.
Wszyscy cudowni blogerzy książkowi, których jest zbyt wielu, by
wszystkich tu wymienić. Czytuję Was i doceniam wszystko, co robicie
dla mnie i wszystkich pisarzy.
Panie z Bunker 3.0 – rządzicie!
Wszyscy moi przyjaciele z książkowego świata za nieustającą
inspirację i wsparcie; wiecie, kim jesteście, a ja mam nadzieję, że
niebawem się spotkamy.
Julie McQueen za pomoc poza miejscem pracy oraz wszystko, co
robisz dla mnie i moich bliskich.
Val Hoskins, moja agentka i moja przyjaciółka: cudownie mieć taką
kobietę w swoim narożniku – jestem wdzięczna za wszystko.
Niall Leonard za wstępną redakcję tekstu, wszystkie filiżanki
herbaty, wierne wsparcie i przede wszystkim za miłość.
Moi dwaj cudowni synowie – miłość do Was czasem mnie
obezwładnia. Jesteście moją radością. Dziękuję za Wasze wsparcie,
moi młodzi mężczyźni. (Minor, tobie także za informacje o pokerze).

Moim czytelnikom zaś dziękuję za to, że czekali.


Pisanie tej książki trwało dłużej, niż zamierzałam, ale mam
nadzieję, że przeczytaliście ją z przyjemnością.
Pisałam ją dla Was.
Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście.
O AUTORCE

E L JAMES jest niepoprawną romantyczką i zdeklarowaną fangirl. Po


dwudziestu pięciu latach pracy w telewizji postanowiła spełnić
dziecięce marzenie i pisać opowieści, które poruszyłyby serca
czytelników. Rezultatem tej decyzji był kontrowersyjny i zmysłowy
romans Pięćdziesiąt twarzy Greya oraz jego dwie kolejne części:
Ciemniejsza strona Greya i Nowe oblicze Greya. W 2015 roku
opublikowała bestsellerową powieść Grey. Pięćdziesiąt twarzy Greya
oczami Christiana, w 2017 roku zaś na pierwsze miejsca zestawień
trafiła powieść Mroczniej. Ciemniejsza strona Greya oczami Christiana.
Wydana w 2019 roku powieść Mister została bestsellerem „New York
Timesa”. Jej książki przetłumaczono na pięćdziesiąt języków. Na
całym świecie sprzedano ponad 165 milionów egzemplarzy.
E L James znalazła się na sporządzanej przez tygodnik „Time” liście
najbardziej wpływowych ludzi świata, została też Człowiekiem Roku
tygodnika „Publishers Weekly”. Powieść Pięćdziesiąt twarzy Greya
znajdowała się na liście bestsellerów „New York Timesa” przez 133
tygodnie z rzędu. Nowe oblicze Greya otrzymało Goodreads Choice
Award (2012), a Pięćdziesiąt twarzy Greya dzięki głosom czytelników
trafiło na listę stu ulubionych książek Amerykanów wyłonioną
w programie sieci telewizji publicznych PBS (2018). Z kolei Mroczniej.
Ciemniejsza strona Greya oczami Christiana została nominowana do
nagrody International DUBLIN Literary Award za 2019 rok.
E L James była producentką wszystkich trzech filmów o Greyu, które
ze sprzedaży biletów przyniosły ponad miliard dolarów. Trzecia część
otrzymała nagrodę People’s Choice Award za 2018 rok. Autorka ma
dwóch cudownych synów, mieszka ze swoim mężem,
powieściopisarzem i scenarzystą Niallem Leonardem, oraz terrierami
West Highland wśród bujnej zieleni przedmieść zachodniego
Londynu.
1 Cyt. z: William Szekspir, Król Lear, przeł. Józef Paszkowski (przyp. tłum.).

You might also like