You are on page 1of 329

Tytuł oryginału

JOURNEY WITH AN ENEMY

Redakcja
Piotr Królak

Konsultacja merytoryczna
Jan Sienkiewicz

Projekt okładki
Barbara Niewiadomska

Zdjęcie na okładce
Ekshumacja szczątków w Ponarach, 1944 r. Ze zbiorów Lithuanian Central State Archives

Korekta
Maciej Korbasiński

Redaktor prowadzący
Anna Brzezińska

Copyright © by Efraim Zuroff and Rūta Vanagaitė


Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2017
Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Mazurek, 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego
i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do
prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji
w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

Wydanie I

ISBN 978-83-8015-427-8

Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.


ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
www.czarnaowca.pl
Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: redakcja@czarnaowca.pl
Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: handel@czarnaowca.pl
Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: sklep@czarnaowca.pl

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.


My, Aleksander, inaczej Witold, z łaski Boga Wielki Książę Litewski,
udzielamy praw i wolności wszystkim Żydom mieszkającym w naszym
kraju. Jeśli którykolwiek Żyd, wiedziony wielką potrzebą, zawoła nocą
donośnym głosem o pomoc a chrześcijanin nie pobiegnie go ratować,
wtedy wszyscy sąsiedzi – łącznie z Żydami – muszą zapłacić trzydzieści
groszy grzywny.
1388
El Male Rachamim
Boże miłosierny, co mieszkasz na wysokościach, daj wieczne
odpoczywanie pod skrzydłami Twojej Boskiej Obecności na poziomach
świętości i czystości, świecących jak blask sklepienia niebieskiego, duszom
wszystkich Żydów pomordowanych w rzezi, spalonych i zgładzonych, dla
uświęcenia Twojego Imienia, przez niemieckich nazistowskich zabójców
i ich pomocników pochodzących z innych narodów. Dawco Miłosierdzia,
chroń ich na wieki i oby ich odpoczynek był w Ogrodzie Edenu. Osłoń ich
w ukryciu Twoich skrzydeł na zawsze i zwiąż ich dusze węzłem życia. Bóg
jest ich dziedzictwem i oby wytchnęli oni w pokoju na swoim miejscu
spoczynku, zmartwychwstali i byli osądzeni w dni ostatnie, amen.
CZĘŚĆ I

ZANIM SIĘ POZNALIŚMY


EFRAIM ZUROFF

Moje związki z Litwą

Od wczesnej młodości Litwa była dla mnie miejscem szczególnym.


Właśnie tam urodził się mój Zejde (dziadek) Szmuel Lejb Zar (w Ameryce
przechrzczono go na Samuela L. Sara), który wywarł silny wpływ na moje
życie jeszcze przed moimi narodzinami. Właśnie on nadał mi imię, imię
ofiary Holokaustu na Litwie, a ta decyzja z pewnością, jak uznaliby
mistycy, wywarła silny wpływ na moje życie zawodowe. Nigdy się nie
dowiemy, czy to prawda czy nie, ale tę historię często przytaczam, kiedy
mnie pytają, jak doszło do tego, że stałem się łowcą nazistów.
Do dziś zachowały się telegramy, które mój ojciec i dziadek wymieniali
tuż po moim urodzeniu. „Estera urodziła chłopca”, donosił telegraficznie
tata swojemu teściowi, wysłanemu do Europy do pracy w Połączonym
Komitecie Rozdzielczym, który pomagał ocalałym z Holokaustu ludziom
umieszczonym w powojennych europejskich obozach dla dipisów 1. Mój
Zejde natychmiast odpowiedział: „Zaproponuj, żeby nazwać go Efraim”.
Okazuje się, że już wtedy, w sierpniu 1948 roku, otrzymał potwierdzoną
informację, że jego najmłodszy brat (jeden z sześciu chłopców) zginął
jako ofiara Holokaustu. Stąd jego prośba, na którą moi rodzice przystali,
aby zmienić mi imię z Mosze Daniel na Efraim Jakow.
Mój dziadek nie tylko wybrał mi imię, ale również ścieżkę edukacji,
wywierając wpływ na to, do jakich szkół będę chodził, i pilnie śledząc
moje postępy w nauce. Nigdy nie zapomnę pocztówki, którą wysłał mi
z zimowych wakacji w Miami. Zarobiłem w tamtym czasie trochę
pieniędzy odgarnianiem śniegu, a on obiecał, że zwróci mi każdą sumę,
jaką bym uzyskał, jeżeli zamiast odgarniać śnieg, przysiądę do nauki.
Krótko mówiąc, jego obecność w moim życiu była bardzo silnie
odczuwalna, ale by w pełni uzmysłowić tę rolę, powinienem dodać, że
należał do najważniejszych postaci na Uniwersytecie Yeshiva, flagowej
instytucji dla ortodoksyjnej myśli żydowskiej i współczesnego religijnego
ruchu syjonistycznego w Ameryce. Oprócz tego podróżował po całym
świecie, pomagając Żydom rozwiązywać problemy polityczne
i edukacyjne. Osiem razy odwiedzał Izrael w czasach, kiedy na Bliski
Wschód podróżowało się przede wszystkim statkiem, a każda podróż tam
i z powrotem trwała cztery tygodnie.
Dla przyszłości mojej rodziny jeszcze ważniejsze było to, że dziadek
sam zaproponował, by moi przyszli rodzice zaczęli się spotykać. Można
powiedzieć, że wybrał sobie zięcia spośród najbystrzejszych studentów
rabinatu, a ja nie mam żadnych wątpliwości, że również mojemu ojcu
pomogło to w karierze. W wieku dwudziestu czterech lat został bowiem
dyrektorem szkoły. A zatem mój dziadek był w naszej rodzinie
prawdziwym patriarchą i wzorem do naśladowania.
To niewątpliwie jedna z przyczyn mojego zainteresowania jego
biografią, ale liczyło się także coś innego. Mój dziadek był bardzo
dumnym litwakiem, głęboko przekonanym o sile tradycji tej społeczności,
w obrębie której dostrzegał wielu ludzi wybitnie mądrych
i utalentowanych – i tym przekonaniem zawsze się z nami dzielił. Pod tym
względem miał niewątpliwie wyraźny kompleks wyższości litwaka, a ja –
prawdę mówiąc – w pełni mu wierzyłem. Charakterystyczna dla litwaków
umiejętność dogłębnej, mądrej analizy i jednocześnie pogarda dla
rozmaitych bubba meises (babcinych bajek) dotyczących judaizmu
naprawdę mnie przekonywała, więc od względnie młodego wieku
identyfikowałem się z tą postawą. Ponieważ rodzice mojego ojca
mieszkali dość daleko i mieliśmy niewielkie pojęcie o tym, jak
przebiegały ich losy na Ukrainie, rodzina dziadka od strony mamy
z sześcioma chłopcami rozsianymi po świecie, a także podróże
i osiągnięcia mojego Zejde na pewno zajmowały poczesne miejsce
w rodzinnych rozmowach.
Paradoksalnie, wpływu Holokaustu na naszą rodzinną historię nigdy tak
naprawdę szczególnie nie podkreślano, a fakt, że mój imiennik Efraim był
kiedyś znamienitym znawcą Talmudu, odgrywał we wspomnieniach
znacznie ważniejszą rolę niż jego tragiczny los, a także losy jego żony
Beyli i dwóch synów, Hirsza i Eliasza. Dopiero całe lata później
dowiedziałem się o różnych szczegółach tego, co stało się z Efraimem,
i o tym, że całą jego rodzinę wymordowano w Wilnie. Wtedy już byłem
silnie zaangażowany w ujawnianie nazistowskich przestępców wojennych
na Litwie w związku z pracą nad kilkoma takimi przypadkami, którą
wykonywałem na zlecenie Biura Dochodzeń Specjalnych
w Departamencie Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych. Te fakty tylko
pogłębiły moje związki z Litwą, które już wcześniej odczuwałem
z powodów, jakie wymieniłem wyżej.
Te związki umocniły się jeszcze przy okazji mojej pierwszej wizyty
w alte heim (starej ojczyźnie), która miała miejsce w bardzo
niesprzyjających okolicznościach, bo Litwa wtedy była jeszcze wciąż
częścią Związku Sowieckiego. Mieszkałem już w Izraelu od wielu lat,
przeniósłszy się tam w roku 1970 tuż po studiach. W 1985 roku zwrócił się
do mnie rząd Izraela z prośbą, bym podjął próbę nawiązania kontaktów
z Żydami, którzy wystąpili o emigrację do Izraela, ale ich podania zostały
przez ZSRS odrzucone (osoby te określało się w języku rosyjskim mianem
otkaznik, w angielskim zaś – refusenik). Ludzie, z którymi mieliśmy się
spotykać, byli aktywistami syjonistycznymi, a zwłaszcza nauczycielami
hebrajskiego, którzy wbrew wszelkim przeciwnościom losu próbowali
przywrócić Żydom świadomość ich kultury i historii (a w niektórych
przypadkach również wiedzę o judaizmie). Czynili to wszystko w nadziei,
że zainspirują innych i doprowadzą do odrodzenia tożsamości żydowskiej,
którą Sowieci przez dziesięciolecia tłumili z nadzieją, że wszyscy Żydzi
poddadzą się asymilacji.
Organizatorzy misji wybierali Żydów mieszkających w Izraelu, którzy
wyemigrowali z krajów Zachodu i wciąż mieli ważne paszporty, więc
mogli podróżować po Związku Sowieckim jako turyści. Pomysł polegał na
tym, żeby spotykać się z aktywistami i liderami ruchu syjonistycznego
i zachęcać ich do walki przeciwko władzom sowieckim, umacniać
tożsamość żydowską i syjonistyczną, a także przeciwdziałać negatywnej
propagandzie sowieckiej na temat Izraela, która w niekorzystnym świetle
ukazywała życie w żydowskim państwie. Ci „emisariusze” byli wysyłani
w parach i podróżowali po całym Związku Sowieckim. Jeździli tam, gdzie
istniały wspólnoty żydowskie. Zazwyczaj nie mieliśmy zbyt dużego
wpływu na to, gdzie nas wyślą, ale ja upierałem się, żeby pojechać do
Wilna, i miałem szczęście, bo moje pragnienie się spełniło.
I w ten sposób, jesienią 1985 roku, po raz pierwszy przyjechałem do
stolicy Litwy. Nie miałem pojęcia, czego oczekiwać, ale chciałem
przynajmniej dotrzeć do Ponar. Zgodnie z zapisami w księdze pamięci
gmin żydowskich ze Święcian – między innymi dotyczących sztetla,
w którym urodził się mój dziadek, znajdującego się w miejscowości
Łyngmiany – to właśnie w Ponarach został zamordowany mój stryj
Efraim. Niestety, nie było szansy dotrzeć do Łyngmian, ponieważ
turystom nie wolno było swobodnie podróżować po kraju, ale jako że
Ponary były uważane za część Wilna, miałem nadzieję, że uda nam się
odwiedzić miejsce masowych mordów. Poszczęściło się nam
i dobrnęliśmy do celu, a wieczór przed planowanym wyjazdem mieliśmy
spotkanie z miejscowymi oficerami KGB.
W każdym z miast, które odwiedzaliśmy (Moskwa, Ryga, a po Wilnie
Leningrad), zawsze szliśmy do synagogi. To była zazwyczaj jedna
z ostatnich żydowskich instytucji, jeśli nie faktycznie jedyna, na której
istnienie pozwalali Sowieci, którzy zdelegalizowali szkoły żydowskie
i większość gminnych organizacji w ramach represji przeciwko
judaizmowi i syjonizmowi.
Było to zatem jedyne miejsce, gdzie można było otwarcie nawiązać
kontakt z miejscowymi Żydami, chociaż i tam zazwyczaj natykaliśmy się
na przynajmniej jednego agenta KGB, który brał udział w nabożeństwie.
Kiedy przyjechaliśmy na wieczorną mszę w środku tygodnia,
odnaleźliśmy małą grupę niemal wyłącznie bardzo starych Żydów –
z jednym wyjątkiem. Po nabożeństwie ta jedyna młoda osoba
w synagodze podeszła do nas i zaproponowała, że pokaże nam miejsca
interesujące dla Żydów – a my tę ofertę z chęcią przyjęliśmy.
Ruszyliśmy ulicą Pylimo i cieszyliśmy się ze sposobności rozmowy
z miejscowym Żydem, a potem skręciliśmy w lewo, na ulicę
Basanavičiusa. Jakby znikąd pojawiły się dwie osoby w cywilnych
ubraniach, które zaatakowały naszego przewodnika i rzuciły go na
chodnik. Później sprawcy zwrócili się do nas i kazali nam natychmiast
wracać do hotelu, gdzie „władze” chciały z nami następnego dnia rano
rozmawiać. Na tym etapie, szczerze mówiąc, nie byliśmy za bardzo
zdziwieni sytuacją, bo już przedtem zasadzono się na nas – napadło nas
pięciu policjantów i oficerów KGB w domu nauczyciela hebrajskiego,
Chaima Goldberga w Rydze, a następnego dnia rano w dość ostrych
słowach ostrzeżono, że czeka nas wydalenie z kraju, jeśli nie będziemy się
zachowywać „jak turyści”.
Następnego dnia rano poinformowaliśmy recepcję hotelu Lietuva, że
jesteśmy gotowi spotkać się z władzami, i kazano nam czekać w holu.
Minuta biegła za minutą, nic się nie działo i zacząłem się martwić, że nie
zdążymy dojechać do Ponar. Mimo że wydawało się to głupie,
powiedziałem recepcjoniście, że mamy ten dzień zaplanowany i bardzo
zajęty, więc dłużej czekać nie możemy. „Jestem pewien, że jeżeli władze
naprawdę chcą z nami rozmawiać, będą wiedzieć, gdzie nas znaleźć” –
powiedziałem i wyruszyliśmy do Ponar.
Zważywszy na okoliczności (cały czas oglądaliśmy się za siebie, czy
nas nie śledzą), trudno było się skupić na tym, co widziałem w Ponarach.
W tamtym momencie wydawało się to kopią pomnika, który widzieliśmy
w Rumbuli z tą samą sowiecką inskrypcją „Ofiarom faszyzmu”, lecz była
jedna spora różnica. Na Łotwie nie zamordowano żadnego z moich
krewnych. Ponieważ mój stryj Efraim został zabity w Ponarach, dla mnie
wizyta akurat w tym miejscu miała szczególne znaczenie, ale problemy
z KGB były dla nas wtedy najistotniejsze. Jak się jednak okazało, służby
sowieckie już się nas więcej nie czepiały, chociaż tamtego roku
dowiedziałem się, że założono mi kartotekę w urzędzie KGB w Wilnie –
udało mi się nawet uzyskać kopię raportu sporządzonego przez
miejscowych agentów na temat naszej wizyty.

Polowanie na nazistów na Litwie


Teraz przenieśmy się szybko w czasie, aż do końca ery Związku
Sowieckiego. Ekscytująca wiadomość o dokonującym się rozpadzie ZSRS,
a co za tym idzie – bliskiej niepodległości Litwy, była jak światełko, które
rozjaśniało moją duszę. Wszystko wskazywało na to, że o różnych
trudnościach, którymi Rosjanie torpedowali ściganie miejscowych
nazistowskich kolaborantów, można będzie w nowej sytuacji politycznej
wreszcie zapomnieć. Napisałem, że należy rozpocząć dziesiątki nowych
śledztw, jeśli Litwa chce otwarcie i uczciwie zmierzyć się z krwawą
przeszłością Holokaustu. W tym sensie Sprawiedliwości od Litwinów,
artykuł opublikowany w marcu 1990 roku w „The Jerusalem Post”, był
salwą armatnią rozpoczynającą krucjatę, której poświęcę sporo wysiłku
w ciągu nadchodzącego ćwierćwiecza.

***

Moje pierwsze spotkanie z niepodległą Litwą miało miejsce już w czerwcu


1991 roku, w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach. Razem
z wieloma innymi przedstawicielami Izraela i tymi, którzy przetrwali
Holokaust w Wilnie, zaproszono mnie na uroczystość poświęcenia nowego
pomnika w Ponarach. Nie było już sowieckich inskrypcji, które zacierały
tożsamość (żydowskich) ofiar, jak też miejscowych (głównie litewskich)
sprawców. Nie było już maleńkich pomników na miejscu, gdzie
wymordowano około 100 tysięcy ludzi, między innymi 70 tysięcy Żydów.
A jednak w czasie odsłonięcia tego pomnika, które odbywało się
w strugach deszczu, zacząłem w pełni zdawać sobie sprawę z ogromu
trudności, które świat żydowski będzie musiał przezwyciężyć, próbując
osiągnąć satysfakcjonujący modus vivendi z Litwą i innymi
postkomunistycznymi demokracjami w temacie pamięci o Holokauście.
Od przyznania się do winy przez upamiętnienie ofiar i ukaranie sprawców
do dokumentacji (historii), edukacji i szczególnie drażliwego problemu
restytucji majątku.
Przemawiający podczas odsłonięcia pomnika litewski premier
Gediminas Vagnorius zasadniczo próbował zminimalizować zarówno
ramy czasowe, w których działa się tragedia, jak i znaczącą rolę, jaką
sprawcy litewscy odegrali w kompletnym zniszczeniu społeczności
żydowskiej. „Nie zapominajmy, że ta tragedia trwała dłużej niż mgnienie
oka, bo co najmniej trzy miesiące” – uroczyście zapewniał polityk,
skracając w ten sposób okres Szoa z trzech lat do jednego kwartału.
Co gorsza, próbował przedstawiać uczestnictwo miejscowej ludności
w masowych mordach Żydów jedynie jako działanie grup przestępczych,
mimo że na Litwie kolaboracja z nazistami obejmowała wszystkie
warstwy społeczeństwa – od duchowieństwa przez inteligencję do
chuliganów i zwykłych przestępców. Zgodnie z tym, co mówił Vagnorius,
działalność (relatywnie niewielu) Litwinów, którzy pomagali ratować
Żydów podczas Holokaustu, i znacznie późniejsze wysiłki przedstawicieli
obu narodów, którzy wspólnie walczyli o niepodległość kraju, sprawiają,
że działania grupy kryminalistów „nie mogą pozbawić dobrego imienia
narodu ani ograbić go z sumienia i przyzwoitości”.
A zatem od momentu uzyskania suwerenności przez Litwę historyczny
obraz Holokaustu był odgórnie wybielany. Próbowano tworzyć fałszywą
symetrię między niewielką liczbą litewskich Sprawiedliwych wśród
Narodów Świata i wielu tysiącami tych, którzy aktywnie uczestniczyli
w wymordowaniu praktycznie całej społeczności. Jeżeli ktokolwiek miał
nadzieję, że Litwini będą potrafili uczciwie spojrzeć w twarz własnej
historii i stanąć oko w oko z krwawą przeszłością Holokaustu, że podejmą
poważny wysiłek osądzenia tych nazistowskich kolaborantów, którzy
jeszcze nie zostali osądzeni, przemówienie Vagnoriusa powinno było
pozbawić go iluzji. Ulewny deszcz podczas odsłonięcia pomnika był zaiste
symboliczny.
Poza udziałem w ceremonii w Ponarach w końcu mogłem pojechać do
Łyngmian, do sztetla, gdzie urodził się mój dawno nieżyjący dziadek,
o którym nigdy nie zapomnieliśmy. W Łyngmianach urodziło się również
jego pięciu braci. Tam właśnie mój pradziadek Eliasz utonął w dość
młodym wieku, owdawiając swoją żonę Bubbe (babcię) Elkę, która
musiała sama wychować sześciu synów. Trudno ukryć, że była to dość
emocjonalna wizyta, zwłaszcza dlatego, że nie znalazłem ani śladu po
społeczności żydowskiej, która żyła tu przez dziesięciolecia czy wręcz
przez całe wieki. Z podróży wyciągnąłem jasny wniosek: ziemia przodków
stała się dla nas dostępna, ale pamiątek z przeszłości pozostało na niej
bardzo niewiele.
Piszę te słowa niemal ćwierć wieku później – minęło dwadzieścia pięć
lat, podczas których Litwa cieszyła się niepodległością i czy tego chciała,
czy nie, po raz pierwszy musiała spróbować odpowiedzieć na pytanie, jak
w przeszłości radziła sobie z brzemieniem Holokaustu. Tak od 1991 roku
wyglądały moje relacje z krajem, w którym urodzili się i dorastali moi
przodkowie. Przez ten okres usiłowałem uczcić pamięć ofiar, pomagając
postawić ich morderców przed obliczem wymiaru sprawiedliwości
i podejmując próby upublicznienia pełnej prawdy historycznej na temat
współpracy Litwinów przy dokonywaniu zbrodni Holokaustu – zarówno na
Litwie, jak i poza jej granicami. Od samego początku wiedziałem, że to
nie będzie łatwe zadanie i że moich wysiłków nikt nie będzie przyjmować
z otwartymi ramionami czy słowami podziękowania. Wypełniając swoją
misję, nie mogłem jednak iść na kompromisy czy pozwalać sobie na
elastyczność, nie chodziło przecież o głoszenie rzeczy popularnych.
Zdawałem sobie sprawę, że za każde sensowne odkrycie trzeba będzie
płacić cenę publicznej akceptacji albo dezaprobaty.
Dwadzieścia pięć lat później, kiedy patrzę wstecz, nie żałuję drogi,
którą wybrałem, ale, szczerze mówiąc, nie doceniłem trudności, na które
się natknę. Z ręką na sercu: nie wyobrażałem sobie, że pod wieloma
względami Litwa będzie dzisiaj w znacznie gorszej sytuacji niż ćwierć
wieku temu, że zniekształcony obraz Holokaustu i teoria podwójnego
ludobójstwa będą tak mocno osadzone w lokalnej świadomości
historycznej i bez skrupułów eksportowane na cały świat jako objawiona
prawda. Sądzę, że ta bitwa jeszcze się nie zakończyła, i jestem pewny
tego, że kłamstwa głoszone przez członków rządu i agencje rządowe
w końcu wyjdą na jaw. W odległej przyszłości sukces da się jednak ogłosić
tylko wtedy, kiedy zarówno historycy litewscy, jak i osoby publiczne będą
chciały podważyć narrację sfabrykowaną przez pierwsze pokolenie po
odzyskaniu niepodległości. Tymczasem pocieszam się, że przynajmniej ja
nie zdradziłem ofiar i pamięci o nich. Jeżeli ceną za tę wierność ma być
niechęć opinii publicznej na Litwie i mój całkowicie sfałszowany
wizerunek medialny, niech tak będzie.
Podróż, która legła u podstaw tej książki, jest w zasadzie pewnym
pożegnaniem z Litwą i symbolicznym przekazaniem pałeczki w sztafecie
pamięci Holokaustu Litwinom – w tym przypadku Rūcie Vanagaitė,
nieustraszonej badaczce prawdy. Trzeba olbrzymiej wewnętrznej siły, by
stanąć oko w oko z faktem, że nasi krewni byli uczestnikami zbrodni
Holokaustu, a następnie próbować wyedukować własne społeczeństwo
i opowiedzieć mu o zakresie i stopniu komplikacji zdarzeń – o tym, co się
tu działo, gdy ścierano z powierzchni ziemi litewskich Żydów. Pod tym
względem Nasi są próbą wyjaśnienia współczesnym Litwinom tego, że
zbrodnie popełnione przeciwko Żydom (ich własnym i obcym) były
w rzeczywistości tragedią, która będzie rzucać mroczny cień na ten piękny
kraj, aż w końcu ludzie uczciwie zmierzą się z całym tym horrorem i jakoś
go przyswoją. Dopiero wtedy, kiedy obywatele tego kraju zrozumieją –
mimo różnicy religii, poglądów politycznych, tradycji, stylu życia – że
mój lud to naprawdę był ich lud, proces leczenia dusz i sumień będzie
miał jakąkolwiek szansę powodzenia. Jest to nadzieja, którą żywię
szczerze i za którą się modlę.
RŪTA VANAGAITĖ

Jak to się wszystko zaczęło

Widzisz, Hitler w tamtych czasach nienawidził Żydów i wywiózł ich do


Niemiec. No i wepchnął ich do rowów i odkręcił gaz. Dlatego już ich
nie ma.
Mój przyjaciel Dainiukas, wiek: czternaście lat

Biorę głęboki oddech. Czy na pewno nie zwariowałam? Czy wiem, co


robię? Bo zaczynam pisać książkę o straszliwym grzechu, który ciąży na
pamięci i historii mojego narodu. Grzechu, o którym nie mówiło się do
dzisiaj – milczeliśmy na temat wytrzebienia litewskich Żydów i naszej
roli, roli Litwinów w tych masowych mordach. Później opowiem o tym,
dlaczego to milczenie trwało i dlaczego prawdopodobnie nie zostanie
przerwane. Teraz chciałabym wyjaśnić, dlaczego ja sama nie potrafię już
dłużej zachować milczenia, chociaż wiem, co powiedzą moi krewni,
znajomi i wrogowie:

– Zwariowała.
– Sprzedała się Żydom.
– Pracuje na zlecenie Putina.
– Kogo to obchodzi, przecież to było tak dawno?
– Po co rozgrzebywać przeszłość?
– Po co napuszczać ludzi na siebie?
– To Żydzi sami są winni, to przecież oni nas deportowali na Syberię.
– W tym brali udział kryminaliści, jakieś bandziory, nie ma powodu
szargać opinii narodu.
I tak dalej…

Jestem typową, przeciętną Litwinką. Całe życie wiedziałam o Holokauście


tyle, co większość naszych typowych, przeciętnych obywateli. Może
trochę więcej niż Dainiukas, którego słowa przytoczyłam na początku tego
rozdziału, ale nie znacznie więcej. Jestem typowym produktem kłamstw
reżimu sowieckiego i milczenia wolnej Litwy. Homo sovieticus lituanus.
Kiedyś, gdy pracowałam jako dziennikarka w gazecie, czytałam
wiadomości, które najmniej interesowały naszych czytelników.
Najnudniejszy tytuł świata brzmiał jakoś tak: „Niewielkie trzęsienie ziemi
w Chile. Kilka osób rannych”. Ten tekst ma cechy najbardziej obojętnego
newsa – zdarzyło się to bardzo daleko stąd, obcokrajowcom, a ofiar było
niewiele.
Czy nie tak właśnie postrzegamy mordowanie Żydów? To miało
miejsce dawno temu, dotyczyło obcych ludzi i choć było wiele ofiar, co
tak naprawdę o nich wiemy? Sześć milionów ofiar na świecie, 200 tysięcy
na Litwie – to tylko dane statystyczne z wielką ilością zer, a zera nie
przemawiają do naszego serca i naszej duszy. Stalin powiedział kiedyś:
„Śmierć jednego człowieka jest tragedią, śmierć milionów to tylko
statystyka”.
Piętnaście lat temu, kiedy byłam dyrektorką festiwalu LIFE w Wilnie,
zdarzyło się coś na pozór nieznaczącego, co mną mocno wstrząsnęło.
Z obszaru stalinowskiej statystyki, ze sfery litewskiej apatii zrobiłam krok
w kierunku pełnego człowieczeństwa. Tylko jeden krok, którego nikt nie
poparł i po którym temat Holokaustu, na chwilę znajdujący się w obszarze
moich zainteresowań, znów przestał istnieć tak, jak nie istnieje dla wielu
innych.
W roku 1998 po raz pierwszy w życiu napisałam artykuł o Żydach,
który został opublikowany w tygodniu „Ekstra žinos” („Wiadomości
specjalne”). Oto jego treść:

Niebezpieczeństwo zakażenia wciąż obecne na Litwie


„Może pojechalibyśmy do Ponar?” – zapytał mój gość, francuski artysta tańca
z ogniami, Christophe Berthonneau (światowej klasy maestro, który otwierał festiwal LIFE
w parku na Zakrecie w Wilnie, goszczący 100 tysięcy osób). To oddalone o dwanaście
kilometrów od Wilna miejsce kaźni Żydów – zamordowano tam 100 tysięcy ludzi (zgodnie
z przewodnikiem pod tytułem Wilno w kieszeni). Oczywiście, nie ma problemu, odparłam,
ale nigdy tam nie byłam samochodem. Nie znałam drogi. Następnego dnia uniknęłam
spaceru z przewodnikiem po getcie wileńskim. Nie wiedziałam, gdzie się mieściło. Groby
żydowskie w Parku Górnym? Czy my, Litwini, nie mamy własnych tragedii i pomników,
dlaczego gość nie pyta o nie? Albo może – zastanawiali się niektórzy z nas – to wcale nie
Francuz, ale jakiś Żyd?
Nie, to po prostu zachodni turysta, który umiał czytać.
Nasze pokolenie wychowywało się w zdrowym duchu sowieckim. Nie wiedzieliśmy
absolutnie nic o Holokauście ani o historii Żydów, znaliśmy za to mnóstwo dobrych
dowcipów żydowskich i wiedzieliśmy, jak ich natychmiast rozpoznać, nawet kiedy są
w przebraniu. Swoje dzieci również wychowywaliśmy w sposób zdrowy, to znaczy
w duchu litewskim. Tragedia narodu litewskiego była największa, a jego cierpienie –
najważniejsze, bo nasze. Żydom poświęcona jest krótka czytanka w książce do piątej
klasy, mówi się w niej o Holokauście żydowskim z roku 1941. To wystarczy – oni przecież
nawet nie mówili po litewsku.
Mam wykształconych i kulturalnych znajomych, którzy wiedzą lepiej. Widać w ich
oczach święty ogień nienawiści, kiedy się wymawia słowo „Żyd”. W słynnym Teatrze
Młodzieżowym aktorzy zmuszają się do grania w sztukach z motywami żydowskimi, ale
odmówili wejścia do muzeum Modiglianiego w Paryżu, bo na progu dowiedzieli się, że
był… Słynnego litewskiego podróżnika i obrońcę znikających narodów nieoczekiwanie
ogarnia wściekłość – oni wszyscy rządzą światem, już ja ich… Ile wysiłku musi włożyć
nasza inteligencja, by przeżyć coś nieskalanego i czystego? Nie można już nawet iść do
teatru, bo przecież jest tam i Chaplin, i Hoffman, i Spielberg. Nawet napis na bramie do
getta wileńskiego głosił: „Uwaga – Żydzi. Niebezpieczeństwo zakażenia”.
Interesujące, że wszystko się na Litwie zmieniło przez dwadzieścia pięć lat
niepodległości, ale od roku 1978, kiedy Tomas Venclova opublikował artykuł pod tytułem
Żydzi i Litwini, nie zmieniło się nic. Oprócz tego, że na Litwie nie ma już prawie ani
jednego Żyda.
Największa masakra Żydów w Europie zmiotła z powierzchni ziemi dziewięćdziesiąt
pięć procent obywateli, którzy przed wojną stanowili niemal trzecią część ludności Wilna.
Później nastąpił masowy exodus. Na Litwie pozostało około pięciu tysięcy Żydów. Kogo
będziemy obwiniać? Kogo będziemy krytykować w nadchodzących dziesięcioleciach?
Kogo, bracia, będziemy dezynfekować?
Nikt z moich przodków, podobnie jak moi rodzice, nie mieszkał w Wilnie. Przez lata
przenosiłam się tu z jednego mieszkania do drugiego i wszystkie trzy, które znalazłam,
kupiłam od Żydów, którzy stąd uciekali. Nabywałam je tanio. Grałam na ich panice
i obchodził mnie tylko własny dobrobyt. Kto tu przypominał stereotypowego Żyda?
„Rząd litewski jest wolny od antysemityzmu” – powiedział w telewizji żydowski pisarz
Grigorij Kanowicz. Nie, to nieprawda. Rząd przecież dał pieniądze na uczczenie dwusetnej
rocznicy śmierci Eliasza ben Salomona Zalmana, a w Izraelu prezydent Brazauskas głośno
wypowiedział słowa skruchy. Zastępca burmistrza Wilna nawet pozwolił na to, by usunąć
zwłoki Żydów z terytorium Pałacu Sportu i przenieść je w bardziej odpowiednie miejsce,
pod warunkiem że nie będzie tego finansował budżet miasta.
Politycy muszą działać mądrze, aby zapewnić sobie reelekcję niezależnie od tego, jak to
wygląda z zewnątrz. A wygląda to tak. Ani jeden przestępca, który brał udział
w masowych mordach Żydów, nie został w wolnej Litwie skazany, a więc uroczystości
rocznicowe Eliasza ben Salomona Zalmana powinno się zbojkotować. Takie stwierdzenie
padło z ust przedstawiciela Centrum Szymona Wiesenthala. Zgodnie z „US News & World
Report”, Litwę bardziej obchodzi siedemset ofiar z dworku w Tuskulanach niż 100 tysięcy
pomordowanych w Ponarach.
Wystawa Ukryta historia getta kowieńskiego, pokazywana w Waszyngtonie, to zbiór
dwustu fotografii George’a Kaddisha, który robił je własnoręcznie wykonanym aparatem
przez dziurkę od guzika marynarki. Kto pokryje koszty przewiezienia tej wystawy na
Litwę? Kto będzie promował projekt edukacyjny na temat Holokaustu, w ramach którego
chciano wydać w 15 tysiącach egzemplarzy dziennik Anny Frank i podręcznik historii
narodu żydowskiego, z którego będą korzystali uczniowie szkół litewskich? Kto potrzebuje
tych jakże skromnych pięciu tysięcy głosów?
Jeśli jednak przyjrzelibyśmy się temu tematowi nie z punktu widzenia głosów ani nawet
nie z perspektywy podstawowych ludzkich wartości, ale po prostu z pozycji czysto
pragmatycznej, i zapytali, jakie korzyści osiągnęłoby państwo, jeśli zrobilibyśmy więcej
niż to, do czego jesteśmy zmuszeni, więcej, niż się od nas oczekuje, być może wręcz coś,
czego nie popiera większość głosujących? Co by było, gdybyśmy przenieśli szczątki
z żydowskich cmentarzy na koszt władz miasta Wilna? W końcu to oni rządzą światem,
a tysiące tych rządzących pochodzi z Litwy. Nawet w Republice Południowej Afryki
osiemdziesiąt pięć procent Żydów to litwacy. „Nie”, odparłby prawdziwy Litwin,
„będziemy promować reputację Litwy na świecie wystawami obrazów Čiurlionisa i na
plecach koszykarskich koszulek”. A sam pomyśli: „Może i ty jesteś, jak mówią, jedną
z nich, jeśli podnosisz ten temat?”.
Tak. Mój pradziadek ze strony matki nazywał się Seradziński, był szewcem z Rygi.
Moja rodzina. Bohaterowie? Ofiary? Czy też…?

Muszę rozczarować podejrzliwych czytelników – jestem zwykłą Litwinką


i nie mam w sobie krwi żydowskiej. Nie jestem jednak przeciętną
Litwinką, ale Litwinką z domu o patriotycznych tradycjach, bo ojciec
mojego ojca, Jonas Vanagas, dziadek Vanagas, był więźniem politycznym
skazanym za działalność antysowiecką. Zamarzł na śmierć sześć miesięcy
po zesłaniu do stalinowskiego gułagu. Cała jego rodzina została
deportowana do Krasnojarska. Zawsze byłam dumna z dziadka, który ściął
drzewo w Kowarsku w 1941 roku, aby zablokować odwrót żołnierzy armii
sowieckiej. I zerwał portret Stalina ze ściany szkoły. Oczywiście donieśli
na niego litewscy sąsiedzi i został aresztowany w 1944 roku, kiedy wrócili
Sowieci.
W Litewskim Archiwum Specjalnym przeczytałam od deski do deski
dziewięćdziesięciosześciostronicową teczkę mojego dziadka, jak również
zeznania sąsiada, którego Sowieci aresztowali razem z nim, dokumenty
z przesłuchań i zapisy z konfrontacji między oskarżonym a świadkami na
oczach przesłuchujących. Heroiczne czyny Jonasa Vanagasa zobaczyłam
w innym świetle dzięki informacjom odkrytym w teczce, z których
wynika, że podczas okupacji niemieckiej należał do komisji zestawiającej
listy żydowskich nazwisk. Nie brał bezpośredniego udziału w masowej
eksterminacji Żydów, nie przejmował ich majątku, bo był już wtedy dość
zamożny. Świadkowie mówili podczas przesłuchania, że wszyscy Żydzi
z Kowarska, którzy znaleźli się na liście, zostali w sierpniu 1941 roku
wywiezieni do Wiłkomierza. Sąsiad mojego dziadka, Balys, aresztowany
i przesłuchiwany przez Rosjan, razem z moim dziadkiem transportował
Żydów na miejsce egzekucji i za to dostał rekompensatę w formie
żydowskiego domu oraz czterech i pół hektara ziemi. To wyczytałam
w dokumentach.
Nie jestem zwykłą Litwinką. Jestem Litwinką, która cierpiała w okresie
władzy sowieckiej. W podłym, pełnym szarości okresie rozwiniętego
socjalizmu byłyśmy czterema kuzynkami, młodymi dziewczynami, które
chciały się modnie ubierać i słuchać Beatlesów, ale nie miałyśmy ani
dżinsów, ani płyt. Miałyśmy tylko ciotkę – siostrę mojego ojca, która
mieszkała w Ameryce wraz z niezwykle życzliwym mężem Antanasem.
Pisałyśmy listy, a w nich spisy rzeczy, które chciałyśmy dostać. Moja
ciotka była bardzo zajęta i pracowała jako dentystka, ale przez cały okres
władzy sowieckiej jej mąż posyłał nam dżinsy i płyty i pisał sympatyczne,
ciepłe listy. Z jakiegoś powodu podpisywał swoje listy Antosėlė (Antosia –
przyp. red.) zamiast Antanas. Rodzice mówili nam, że Rosjanie szukają
wujka Antanasa, więc lepiej byłoby nigdzie nie pisać, jak się nazywa ani
jak ma na imię (w końcu Rosjanie czytali wszystkie listy przysyłane
z zagranicy). Moja ciotka wiodła z mężem szczęśliwe życie, bo był
człowiekiem cudownym i godnym poszanowania, prawdziwym oficerem,
pułkownikiem w armii niepodległej Litwy, a później, podczas okupacji
niemieckiej, szefem policji w Poniewieżu.

Teraz, kiedy piszę tę książkę, wszystkie dżinsy, które przysłał Antosėlė,


już się wytarły. Jego nie ma wśród nas, podobnie jak mojej ciotki, nie ma
również Sowietów, a ja już teraz wiem, co litewska policja robiła
w Poniewieżu i w innych miastach pod okupacją niemiecką i dlaczego
Rosjanie tak uporczywie szukali wujka Antanasa. Nie znaleźli go.
Antosėlė umarł na Florydzie w pięknym domu nad oceanem, z ogromnym
ogrodem i wielkim drzewem mango rosnącym pośrodku. W litewskim
mieście zbudowali mu pomnik. Niestety, jego nazwisko widnieje na
utworzonej przez Związek Litewskich Żydów w Izraelu liście pięciu
tysięcy przestępców wspomagających litewski Holokaust.
A zatem kim jestem: potomkinią litewskich bohaterów czy członkinią
narodu znienawidzonego za mordowanie Żydów, której rodzina jest
splamiona udziałem w zbrodniczej działalności przeciwko ludzkości?
Miałam również matkę. Urodziła się i dorastała w Poniewieżu,
w wielkim, pięknym domu z pokojami wynajmowanymi lokatorom.
Wychowywała ją bardzo surowa matka, ale też i pewna urocza kobieta,
która mieszkała tam jako lokatorka, a którą nazywaliśmy ciotką Cylą
(Tante Cile). Uczyła niemieckiego w seminarium dla dziewcząt
w Poniewieżu. Moja mama w domu mówiła właśnie w tym języku. Cyla
była niemiecką Żydówką. Czy musiała uciekać przed nazistami?
Prawdopodobnie tak. Kiedy zaczęła się wojna, moja mama miała
czternaście lat. Gdy Niemcy napadli na Litwę, Tante, jak z czułością
mówiła do niej mama, szybko wyjechała z Litwy. Dokąd? Moja matka
nigdy nie znalazła śladu po niej, mimo że próbowała do niej dotrzeć przez
wszystkie dawne adresy domowe. Do jakiego masowego grobu cię
wrzucono, Tante Cile, do jakiego pieca?
Moja matka nie straciła tylko Tante Cile. Drzwi w drzwi, przy ulicy
Republiki w Poniewieżu, mieszkała rodzina żydowskich intelektualistów.
Mieli jedno dziecko – Icka – rok młodszego od mojej matki. Dzieci bawiły
się razem na podwórku. Potem nadszedł rok 1941 i niemiecka okupacja,
i pewnego dnia cała rodzina sąsiadów zniknęła. Mama mówiła, że słyszała
jakieś strzały daleko w lesie, a później dowiedziała się, że rodzina Icka
razem ze wszystkimi innymi Żydami z Poniewieża została tego dnia
rozstrzelana.
Kim więc jestem, może też kimś w rodzaju ofiary, jeżeli moja mama
straciła w Holokauście dwoje ludzi, których kochała?
Jestem po prostu Litwinką, której dziadkowie i rodzice przetrwali
zarówno okupację sowiecką, jak i hitlerowską. I przyjmuję wszystkie
tragedie mojego narodu, nie dzieląc ich na własne czy cudze, mniejsze lub
większe niż inne tragedie. Przyjmuję winę i straty moich krewnych bez
wzajemnych oskarżeń i bez prób upiększania tego, co się stało. Chcę
rozumieć, co się właściwie wydarzyło, dlaczego to się wydarzyło
i dlaczego wydarzyło się mojemu narodowi. Moim Litwinom i moim
Żydom na Litwie. I chcę, żeby moje dzieci to rozumiały – wiedziały o tym
i pamiętały.
Czy uważacie, że to jest mój prywatny problem, moja osobista historia?
Czy żaden z waszych krewnych w niej nie uczestniczył ani nie donosił na
Żydów, ani nic podobnego? Zastanówcie się w takim razie nad danymi
statystycznymi. Podczas wojny zamordowano 200 tysięcy litewskich
Żydów. Niemcy ukradli ich złoto, to oczywiste. Ale jak dużo innych
cennych rzeczy zostało w opuszczonych przez nich domach na całej Litwie
– komody, łóżka, zegary, koce, poduszki, buty i bluzki, które oczywiście
zostały zagrabione nie przez waszych dziadków, kiedy wyrzucano je przez
okna i wywożono na wozach, a potem sprzedawano na miejskich
targowiskach. Naturalnie nie brali w tym udziału wasi dziadkowie, ale ci
inni, bardziej złowrodzy Litwini. Ale kto wie, może wasi dobrzy Litwini
przynajmniej wiedzą, gdzie są teraz te ładne łóżka po zamordowanych
Żydach? Kto na nich śpi? O czym śni? Czy to nie wasz problem?
„Być Żydem” – zabawa z konsekwencjami

Holokaust jest jak czarna dziura – zaczynasz się w nią wpatrywać,


wsysa cię i zostajesz w niej już na zawsze.
autor nieznany

W wieku pięćdziesięciu siedmiu lat po raz pierwszy w życiu zarobiłam


pieniądze na Holokauście. Sporo tego nie było, tyle co odpowiednik
minimalnej pensji za sześć miesięcy. Sporo udało mi się jednak osiągnąć.
Projekt „Kołysanka Ponar” uzyskał dofinansowanie z Komisji
Europejskiej, co pozwoliło mi na organizację dziesięciu wspaniałych
wydarzeń w Wilnie. Pomysł był prosty: zebrać razem 40 osób i stworzyć
im warunki ku temu, by przez jeden dzień poczuli się Żydami. Pójść do
synagogi i dowiedzieć się czegoś o judaizmie (żaden z tych mieszkańców
Wilna nie był wcześniej w żydowskiej świątyni), przejść spacerkiem przez
dawny teren getta, zajrzeć do miejsc, w których ukrywali się Żydzi,
posłuchać żydowskiej muzyki, nauczyć się jakiejś piosenki i tańca, zjeść
to, co mogli jeść Żydzi. Później, po kilku godzinach wspólnych przeżyć,
w trakcie których wszyscy razem śmiali się, tańczyli i jedli, wsiąść do
autobusu i pojechać tam, gdzie Żydów mordowano. Do Ponar.
To jednak nie był koniec. Po drodze do Ponar uczyliśmy się piosenki pt.
Kołysanka Ponar, do której muzykę skomponował Alik Wołkowski
(później zmienił nazwisko na Tamir), jedenastolatek mieszkający
w wileńskim getcie. Słowa pochodziły z wiersza napisanego po polsku
przez jego ojca, doktora Noaha Wołkowskiego. Pisarz z getta i partyzant
Szmerke Kaczergiński przetłumaczył oryginalny tekst na język jidysz
i piosenka stała się wkrótce klasykiem. Alik Wołkowski zgłosił ją do
konkursu organizowanego w getcie w lutym 1943 roku i piosenka wygrała.
W roku 2012 ja i czterdzieścioro innych osób po raz pierwszy czytało,
mówiło i śpiewało w jidysz.

SHTILER, SHTILER
Shtiler shtiler, lomir shvaygn kvorim vaksn do.
S’hobn zey farflantst di sonim: grinen zey tsum blo.
S’firn vegn tsu Ponar tsu, s’firt keyn veg tsurik.
Iz der tate vu farshvundn un mit im dos glik.

Shtiler, kind mayns, veyn nit oytser, s’helft nit keyn geveyn
Undzer umglik veln sonim zay vi nit farshteyn.
S’hobn breges oykh di yamen. S’hobn tfises oykhet tsamen,
Nor tsu undzer payn keyn bisl shayn…

CISZEJ, CISZEJ
Ciszej, ciszej, nic nie mówmy, bo tu rosną groby.
Zasadzili je wrogowie, patrz – już widać pąki.
Teraz wszystkie drogi prowadzą do Ponar, żadna z powrotem.
Nasz tata zniknął, razem z nim szczęście.

Cicho, dziecinko. Nie płacz, mój skarbie, łzy nie pomogą.


Wróg naszego nieszczęścia nigdy nie rozumiał.
Morza i oceany mają swój porządek.
Gdzieś są granice więzień,
Ale nasz ból nie ma końca…

Przyjeżdżaliśmy do lasu ponarskiego z kwiatami i kamieniami. Większość


z nas odwiedzała to miejsce po raz pierwszy. Staliśmy i wysłuchiwaliśmy
historii masowych mordów. I śpiewaliśmy. A później w milczeniu
kładliśmy róże na śnieg, który czystym dywanem pokrywał największy
z sześciu dołów śmierci. Na śniegu widniały ślady, pozostawione przez
zająca z Ponar, który skakał po pokruszonych czaszkach tysięcy
pomordowanych.
Nie był to jednak jeszcze koniec. Po drodze z Ponar do Wilna
przeprowadzaliśmy śmiały eksperyment. Czy powinniśmy wrócić do
miasta w milczeniu po tym, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy w miejscu
kaźni? Czy też wręcz przeciwnie – powinniśmy wrócić zainspirowani
i zjednoczeni? Po Ponarach, po konfrontacji z grozą Holokaustu, już
w autobusie otwieraliśmy butelkę koszernego wina i posyłaliśmy w krąg
domowej roboty słodycze imberlach, a Michaił – muzyk z żydowskiego
zespołu – grał dla nas Tumbałałajkę. Czuliśmy się zupełnie wyjątkowo –
przejeżdżaliśmy przez Jerozolimę Północy wczesnym niedzielnym
popołudniem, przez miasto, w którym nie ma już Żydów i Litwinów,
śpiewając z całej duszy i serca Tumbałałajkę, i wznosząc toasty
„Lechaim!” („Niech żyje!”) razem z czterdziestoma innymi głosami.
Czterdzieścioro Litwinów, którzy tego samego dnia rano praktycznie nie
wiedzieli nic o Żydach, a teraz, kiedy zbliżał się wieczór, byli
podekscytowani, zainspirowani i smutni, lecz zarazem niezwykle
szczęśliwi.
Po przyjeździe do Wilna uczestnicy wycieczki nie potrafili się rozstać
i zasypywali naszego przewodnika Szymona pytaniami, czy ich matka,
brat, ciotka lub znajomy mogliby przyjechać w następną niedzielę. Ci,
którzy uczestniczyli w projekcie, opowiadali potem swoim bliskim, co
usłyszeli o Żydach i co zobaczyli. Niejeden krewny podejrzliwie podnosił
głowę. Cóż, widać, że zrobiło to na tobie wrażenie, gadasz teraz, jakbyś
był wyznawcą jakiegoś kultu. Widzisz, musisz być ostrożny z tymi
Żydami. Daj im palec, a ciachną całą rękę…
Historyczne zdjęcie: urządzenie, na którym układano i spalano ciała pomordowanych. 1943–1944 r.

Minął rok. „Być Żydem” powędrowało do Kowna i do innych miast


europejskich, gdzie niestety przedsięwzięcie w nieco większym stopniu
obarczono biurokracją, koniecznością „wykorzystania funduszy
europejskich”. Kowno jednak zrobiło na mnie wrażenie. Ta godzina, którą
spędziliśmy na przedmieściach Słobódki, teraz zwanej Wiliampolem,
wywarła na mnie ogromny wpływ.
Pierwszy wyjazd do Ponar w ramach projektu „Być Żydem”. 2015 r. Fot. Kęstutis Kurtenis.

Scena, którą teraz przedstawię, miała miejsce w jednym z największych


gett na Litwie, gdzie mieszkały tysiące kowieńskich Żydów, którzy stali
się celem kilku tzw. akcji, między innymi akcji „Dzieci” – w rezultacie
niemal wszyscy zostali wymordowani.
Trzydziestu nauczycieli i nauczycielek z Kowna, oprowadzanych przez
Żyda, stoi pośrodku kowieńskiego getta. Budynki, szopy pełne drewna
opałowego, magazyny, w których podczas wojny tuliły się do siebie
tysiące zmarzniętych Żydów, sprowadzonych tu przez nazistów. Miejsce,
gdzie na podwórkach bawiły się żydowskie dzieci, po czym wszystkich
prowadzono na plac albo do jednego z kowieńskich fortów
i rozstrzeliwano. Budynki i magazyny w formie szop to konstrukcje nowe
albo odremontowane, a mieszkańcy Kowna, którzy tam żyją, nie zdają
sobie sprawy, gdzie tak naprawdę mieszkają i co się wydarzyło, zanim się
tu zjawili. Skąd mogą wiedzieć? Nie ma żadnych oznaczeń, chronionych
zabytków czy pomników – oprócz kamienia niedaleko wjazdu do tej
dzielnicy. Renowacji podlega również budynek, gdzie kiedyś był sklep,
w którego oknie wystawowym umieszczono głowę miejscowego rabina.
Odcięto mu ją, kiedy się modlił, i położono na Talmudzie. Dla przykładu.
Obok nas zatrzymuje się sportowe audi. Mężczyzna z ogoloną głową
opuszcza szybę i krzyczy: „No co, Żydzi? Co teraz kombinujecie? Czego
tu szukacie?”. Otrzymuje uprzejmą odpowiedź od naszego przewodnika,
niemal przeprosiny za to, że tu jesteśmy. Odjeżdża wąską uliczką getta, ale
kilka minut później zawraca i zbliża się do nas na pełnej prędkości.
Piszczą hamulce i samochód zatrzymuje się, niemal wjeżdżając w naszą
grupę. Boję się, że wydarzy się coś złego, więc podchodzę do kierowcy
i próbuję załagodzić sytuację. Na siedzeniu obok widzę niedokończoną
butelkę piwa. Mówię do niego: „Niech pan nie będzie zły, przecież pan
wie, że nie jesteśmy Żydami. To jest tylko wycieczka, tutaj było getto, wie
pan o tym?”. Widzę, że to dla niego coś nowego, nie ma pojęcia, co to
znaczy getto. „Może nie powinien pan prowadzić samochodu?” – dodaję.
„Jest pan trochę pijany i może pana złapać policja”. „Ja jestem
policjantem” – krzyczy przez ramię. W końcu odjeżdża, nie robiąc nam
krzywdy.
Jakże wspaniałych spotykam ludzi oprócz Szymona, dla którego nie ma
już miejsca w społeczności żydowskiej. Kiedy poznaję innego Szymka
i ten słyszy o projekcie po raz pierwszy, mówi, że ma pewien pomysł.
Wyciąga z szuflady fotografię – widnieje na niej sto lub więcej osób
sfotografowanych z góry, tworzących gwiazdę Dawida ciałami ułożonymi
na miejskim placu. Czuję gęsią skórkę. To byłby wspaniały pomysł dla
Wilna na koniec projektu. Setki dzieci wileńskich stojących i tworzących
żywą gwiazdę Dawida, sfotografowanych z góry przez drona na
największym placu getta. Później wsiadłyby do pociągu – potrafię to
załatwić, bo znam dyrektora kolei litewskich – i pojechałyby do Ponar. Po
raz pierwszy. Dla zwieńczenia projektu „Być Żydem” zabraliśmy do Ponar
siedmiuset uczniów wileńskich szkół. Gdy stanęli przy dołach, gdzie
rozstrzeliwano Żydów, padło pytanie, co się tam wydarzyło. W górę
podniosło się około trzydziestu rąk. Oczywiście wszyscy starsi uczniowie
– ci z liceów – odwiedzili wcześniej najważniejsze muzea na Litwie,
między innymi Muzeum Koni i Muzeum Czekolady.
Wszystko potoczyło się tak, jak pokazano na fotografii. W pociągu do
Ponar niektóre dzieci zaczęły się wyśmiewać z Żydów i opowiadać
antysemickie dowcipy, ale kiedy stanęły na krawędzi dołu, gdzie grzebano
ciała, chwyciły się za ręce i słuchały Szymona, który zaczął opowiadać
historię. Była to historia o pięknej żydowskiej rudowłosej dziewczynie,
którą ktoś, kto tu mieszkał, zobaczył przez okno mijającego pociągu.
Kilka godzin później, wracając do Ponar, zobaczył dwóch żołnierzy
grających w piłkę, za którą posłużyła im głowa tej dziewczyny.
Siedmiuset uczniów zamilkło i słuchało bez ruchu. Ponary czekały na
taką ciszę. Czekały bardzo długo.
Czy jesteśmy odpowiedzialni za własną historię?

To niesamowite pytanie, prawda? Niewiarygodne, ale prawdziwe. To tytuł


rozdziału na temat Holokaustu w podręczniku do historii zalecanym przez
Ministerstwo Oświaty i Nauki Litwy. Podręcznik ma być używany
w dziesiątej klasie i został wydany w 2007 roku.
Czytam uważnie.
Na stronie 118 autor powiada: „Wśród ofiar znalazło się 130 tysięcy
litewskich Żydów i część elementu kryminalnego, który im służył”.
Na stronie 121 tak zaczyna się rozdział pod tytułem „Czy jesteśmy
odpowiedzialni za własną historię”:

Obecnie na Zachodzie Litwinów określa się mianem „żydobójców” w oparciu o zarzut,


że litewski antysemityzm jest głęboko zakorzeniony w historii kraju i że miejscowa ludność
chętnie brała udział w masowych mordach Żydów. Prawda wygląda jednak nieco inaczej…
Najpierw bolszewicy podzielili ludzi, a później to samo zrobili naziści. Prześladowania
i mordowanie Żydów w czasie drugiej wojny światowej były organizowane i prowadzone
przez Niemcy hitlerowskie, które zajęły Litwę. Nie ulega jednak wątpliwości, że bez
wsparcia rządu litewskiego, który kolaborował z nazistami, eksterminacja aż tylu Żydów
z naszych terenów byłaby niemożliwa. Kilka tysięcy uczestników masowych mordów
pozostawiło na Litwie niezatarty, krwawy ślad. Czy naród litewski jest odpowiedzialny
za Holokaust? Były więzień kowieńskiego getta, profesor Aleksandras Štromas,
powiedział: „Być może najstraszniejszym spadkiem po Holokauście jest tendencja – po
obu stronach – do obarczania odpowiedzialnością narodów i grup ludzi, i dogłębny brak
chęci – znów po obu stronach – do tego, by wskazać palcem winnych i pokazać, kto był
niewinny, a także wyróżnić tych najbardziej szlachetnych, którzy istnieją w każdym
narodzie…”. W 1994 roku sejm Republiki Litewskiej ogłosił dwudziesty trzeci września –
dzień, w którym zlikwidowano wileńskie getto – Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa
Żydów na Litwie.

Koniec rozdziału.
Czytam i nie potrafię wydobyć z tego żadnego sensu. Czy to litewski
„element kryminalny” wymordował Żydów, jak mówi się na stronie 118,
czy też nikt inny, jak tylko „rząd litewski, który kolaborował z nazistami”,
wspierając masakry, jak przekonuje autor na stronie 121 i dalej: „Kilka
tysięcy uczestników masowych mordów pozostawiło na Litwie niezatarty,
krwawy ślad”. Czy zatem dobrze zrozumiałam, że ówczesny rząd litewski
wspierał elementy kryminalne, co znaczy, że sam się z nich składał? I że
liczbę tych kryminalistów oszacowano na kilka tysięcy? Wygląda na to, że
było ich sporo. A może te kilka tysięcy osób wspieranych przez rząd to tak
naprawdę wcale nie był elementy kryminalny ani margines społeczny, być
może to byli… no właśnie, właściwie kim oni byli? Jeżeli podręcznik do
historii powiada, że powinniśmy odróżnić winnych od niewinnych
i szlachetnych, spróbujmy dokonać takiego rozróżnienia.
Jeśli chodzi o winnych, są trzy możliwości – kryminaliści
z marginesu, rząd litewski lub tysiące Litwinów.
Który z tych wyborów jest właściwy? A może wszystkie trzy są
właściwe?
Tak zaczęłam szukać odpowiedzi. Rozpoczęłam podróż w kierunku
prawdy.
Pierwszy krok zrobiony

Zacznę od trzeciej możliwej odpowiedzi i zobaczę, dokąd nas poprowadzi


– kilka tysięcy Litwinów wymordowało Żydów.
Kim byli? Okazało się, że szesnaście lat temu litwacy, czyli litewscy
Żydzi mieszkający w Izraelu, którzy przekopali litewskie archiwa,
natknęli się na tak zwaną listę Melameda (ochrzczoną nazwiskiem
przewodniczącego Stowarzyszenia Litewskich Żydów w Izraelu, byłego
partyzanta antyhitlerowskiego, który przetrwał kowieńskie getto, Josifa
Mełameda). Została ona upubliczniona w Izraelu w 1999 roku,
w publikacji Litwa – zbrodnia i kara. Lista została przedstawiona
instytucjom rządowym Litwy, a władze litewskie zareagowały, przesyłając
ją do Centrum Badań Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy
z prośbą o analizę. Centrum wykonało polecenie i jego pracownicy doszli
do wniosku, że z około pięciu tysięcy ludzi, których nazwiska znalazły się
na liście, 1050 rzeczywiście uczestniczyło w masowych mordach Żydów
w latach 1941–1944. Podczas badania archiwów i innych źródeł
historycznych Centrum odkryło ponad tysiąc innych osób, które
mordowały Żydów, a których na liście Melameda zabrakło. A zatem
zgodnie z wynikami śledztwa, w mordowaniu litewskich Żydów podczas
Holokaustu brało udział przynajmniej 2055 osób. Centrum poinformowało
rząd litewski o wynikach badań w 2012 roku.
Co zrobił rząd litewski? Nic. Jego przedstawiciele nie zareagowali. Nie
poproszono o dalsze badania. Rezultatów tych już przeprowadzonych
nikomu nie przedstawiono. Centrum Badań Ludobójstwa oświadczyło, że
nie może opublikować tej listy, ponieważ nie posiada kompetencji sądu.
Ale takiego sądu nie było. Nie postawiono żadnych oskarżeń. Nie ma woli
politycznej. Ściślej mówiąc: jest ogromna wola polityczna, by nie
dopuścić do publikacji tych dokumentów. Niektórzy twierdzą, że lista
setek żydobójców zawiera nazwiska szeregu ludzi, którzy zostali
aresztowani przez Rosjan za „masowe morderstwa obywateli radzieckich”
i inne działania na rzecz hitlerowców. Niektórzy z tej listy zostali skazani
i ukarani. Niektórzy zostali rozstrzelani, inni wysłani do obozów pracy. Po
wielu latach ci ludzie zostali zrehabilitowani i wrócili na Litwę
z aureolami więźniów politycznych lub męczenników, których
potomkowie zasługują na największe przywileje i prawa do uczestnictwa
w życiu politycznym. Czy naprawdę chcemy teraz zrywać im te aureole
z głów i oczerniać bohaterów lub ich rodziny?
Obecnie dochodzi kolejny ważny czynnik – współczesna sytuacja
geopolityczna. Jeżeli lista nazwisk zostałaby opublikowana, okazałoby się,
że Stalin posyłał do obozów pracy nie tylko męczenników i bohaterów, ale
także setki morderców. A to uczyniłoby z Litwinów nazistów, co dokładnie
chce udowodnić Putin.
Ponieważ Centrum Badań Ludobójstwa nie otrzymało negatywnej
odpowiedzi od rządu (a może właśnie ją otrzymało), jego pracownicy
złożyli listę 2055 nazwisk w sejfie i zajęli się sprawami ważniejszymi, do
których przede wszystkim zostali powołani.
Nie mam szansy na poznanie tej listy, a nawet jej kradzież. Nikt nie ma
do niej dostępu. Być może jednak mamy szansę przynajmniej zobaczyć
listę żydobójców, ułożoną przez litwaków w Izraelu? Po wielu kłopotach
i problemach udało mi się uzyskać jej kserokopię. Najpierw szukałam na
niej członków mojej rodziny. Mojego dziadka tam nie znalazłam, więc
zrobiło mi się trochę lżej na duszy. Na liście widniało nazwisko jego
sąsiada, Balysa Šimkė, razem z którym dziadek został aresztowany i który
otrzymał dom oraz cztery hektary ziemi kiedyś należące do
zamordowanych Żydów w nagrodę za to, że transportował ich do dołów,
w których byli chowani. Na liście nie znalazł się również Antosėlė, mąż
mojej ciotki, a dokładniej: posługujący się tym pseudonimem pułkownik
Antanas Stapulionis, który sam nie dokonywał zbrodni, ale należał do
organizatorów eksterminacji – był mordercą zza biurka.
Tę listę otrzymałam w bardzo interesujących okolicznościach – od
pracownika agencji rządowej. Kiedy uzgadnialiśmy przez znajomych
znajomych, jak się spotkamy, ta osoba (nie zdradzę, czy to kobieta czy
mężczyzna) odmówiła przyjścia do kawiarni i powiedziała, że powinniśmy
się zobaczyć na ławce w parku, tak żeby nikt nas nie podsłuchał. Zanim
usiedliśmy, rozejrzeliśmy się wokół siebie. Bardzo dobrze – byliśmy
w parku sami. Rozmawialiśmy o przeprowadzonych badaniach i analizach
i o tym, ilu Litwinów uczestniczyło w Holokauście. „To zależy od tego, co
uznamy za współpracę” – powiedział mój nowy znajomy. „Jeśli włączymy
do grupy kolaborantów tych, którzy postępowali zgodnie z nakazem
Niemców i posyłali Żydów do punktów zbornych albo transportowali ich
do miejsc masowych mordów i/lub ich pilnowali, jak również tych, którzy
strzelali, wtedy prawdopodobnie będziemy mówić o liczbie około 10 lub
20 tysięcy – może nieco mniejszej, a może trochę większej…”. Kiedy
rozmowa dobiegła końca, ta osoba dała mi kserokopię listy Mełameda
w małej plastikowej owijce. Z tego, co się zorientowałam, nikt nic nie
zauważył. Wstaliśmy i rozeszliśmy się, każde w swoją stronę.
Drogi czytelniku, niejednokrotnie siadywałam na ławkach w parkach
w czasach sowieckich, rozglądając się uważnie dookoła, czy nie próbuje
mnie podsłuchać jakiś kręcący się po okolicy cywil. Już mi kiedyś
przekazywano i ja sama przekazywałam różne rzeczy w plastikowych
owijkach – książkę Orwella czy Sołżenicyna, którą należało przeczytać
w jedną lub dwie noce. Ale pomyśleć, że teraz, dwadzieścia sześć lat po
odzyskaniu niepodległości mojej ojczyzny, będę siedziała w parku,
rozglądała się, mówiła szeptem i trzęsła się ze strachu? Że teraz będę się
bała?
Nigdy. Ja chcę wiedzieć. Mam przed sobą całe lato i ruszę w moją
prywatną odyseję w poszukiwaniu prawdy, będę jeździć do miejsc
masowych egzekucji, rozmawiać z naocznymi świadkami, czytać książki
historyków, robić analizy i badania na podstawie archiwów krajowych
i KGB, gdzie czekają na mnie tysiące akt z przesłuchań i autentycznych
dokumentów. Jako obywatelka Litwy jestem już zmęczona, słysząc jęki
litewskich urzędników o tym, jak sytuacja geopolityczna robi się z dnia na
dzień coraz bardziej napięta. Więc nie odzywajcie się ani słowem, nie
wydawajcie z siebie ani jednego dźwięku, obywatele, ponieważ sytuacja
zrobi się jeszcze gorsza. Ciągła śpiewka o straszliwym Putinie zatrzymuje
na Litwie dojrzewanie społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli Putin by nie
istniał, trzeba byłoby go, panowie, wymyślić. Sądzę, że i to by wam się
udało.
Zanim zacznę, chcę zdradzić swoje zamierzenia jednemu czy drugiemu
z przyjaciół, jak również kilkorgu znajomym, na których się natknę. Chcę
sprawdzić ich reakcję. Tak jak się spodziewałam, ich komentarze nie będą
pochlebne. „Jeśli chcesz pisać o Żydach, pisz też o tym, jak torturowano
i deportowano naszych obywateli”. „Wiesz, wokół jest tyle zła, a ty
jeszcze bardziej utrudniasz ludziom życie”. Wpadłam na ulicy na słynnego
i bardzo szanowanego dziennikarza – spotkaliśmy się przed Litewskim
Archiwum Specjalnym w Wilnie. „Ty? O Holokauście? Jak śmiesz?
Przecież nie jesteś historykiem, co ty w ogóle o tym wiesz? Cokolwiek
napiszesz, to będzie amatorszczyzna” – powiada i rozzłoszczony szybko
ucieka. Temat moich analiz wywołuje wyłącznie negatywne reakcje wtedy,
kiedy opowiadam o nim ludziom w moim wieku. Z drugiej strony, zawsze
wtedy, kiedy rozmawiam z własnymi dziećmi albo z osobami z ich
pokolenia – tymi koło dwudziestki – spotykam się z przychylnością. Oni
chcą wiedzieć. I będą wiedzieć. Bo dla nich to hamletowskie pytanie
torturujące litewskie Ministerstwo Oświaty – czy jesteśmy odpowiedzialni
za swoją historię? – ciągle wisi w powietrzu.
Spotkanie z wrogiem

Najbardziej nużącą, lecz mimo to konieczną częścią projektu „Być


Żydem” była konferencja na temat edukacji o Holokauście. Zaproszenia,
rejestracja, materiały konferencyjne, przekłady wystąpień, nudne postaci
na podium, ziewająca publiczność, a ja wciąż muszę być moderatorem…
Cóż, może żydowski obiad z żywą muzyką podczas przerwy da nam trochę
radości w czasie tego drętwego wydarzenia. Może powinniśmy
zaserwować koszerne wino?
Co mogłabym zrobić, żeby to przedsięwzięcie nie było tak
bezgranicznie nudne? Kogo powinnam zaprosić jako prelegenta?
Wypiliśmy sporo kawy z ekspertami biegłymi w tym temacie i z moimi
konsultantami. Oprócz historyków z Litwy zasugerowali mi zaproszenie
dwóch Litwinów mieszkających za granicą: Sauliusa Sužiedėlisa (którego
nazwisko usłyszałam po raz pierwszy) i Tomasa Venclovy (ale czy
naprawdę zgodzi się przemawiać?), a poza tym jeszcze jakiegoś gościa
z nowego żydowskiego muzeum w Warszawie. Na pewno bez
zastanowienia powinnam odrzucić pomysł zaproszenia ludzi rujnujących
reputację Litwy, takich jak Dovid Katz i Efraim Zuroff z Centrum
Szymona Wiesenthala w Jerozolimie. Są nieobliczalni. Słyszałam, że
Zuroff potrafi być bardzo agresywny i że ostatnio doprowadził do płaczu
kilka nauczycielek ze szkół litewskich, które przyjechały do Jerozolimy na
seminarium. Cóż. Niedobrze. Ale jeśli przyjadą, pytałam moich
konsultantów, czy dojdzie do walki na pięści? Nie, powiedzieli, do tego nie
dojdzie. Być może dałoby się namówić Zuroffa, by nie doprowadzał kobiet
do łez, w końcu jest człowiekiem cywilizowanym. Ale jeżeli Katz i Zuroff
przyjadą, my, akademicy, po prostu nie weźmiemy udziału w twojej
konferencji. Bo tych dwóch pracuje na zlecenie Putina. On ich finansuje.
Cóż, pomyślałam, w takim razie ten pomysł odpada. Nie chcę agentów
Putina na Litwie, nie chcę być również oskarżana o to, że ich zaprosiłam.
Chciałam jednak zdobyć pewność, więc spytałam moich
współpracowników, skąd wiedzą, że Putin płaci tym dwóm Żydom. Jeden
wie, bo ktoś z ambasady amerykańskiej mu to przekazał. Inny nie ma
wątpliwości, bo Algirdas Paleckis należy do grona znajomych Zuroffa na
Facebooku. A od Paleckisa do Putina droga jest naprawdę krótka…
Odtąd zaczyna mnie to bawić. Po konsultacjach sprawdzam w Google
i dowiaduję się, jak bardzo tych dwóch nieprzyjaciół Litwy rujnuje naszą
reputację na świecie już od lat, domagając się, by wymierzyć
sprawiedliwość mordercom z czasów Holokaustu, a co gorsza – żądając,
by nie dopuszczać do neonazistowskich marszów w centrum Kowna
i Wilna. Wydaje się, że Zuroff jest szczególnie niebezpieczny i trudno go
kontrolować, bo z tego, co się dowiedziałam z internetu, jest
najważniejszym łowcą nazistów na świecie. Czy jestem gotowa stanąć
z nim oko w oko?
Łowca nazistów Efraim Zuroff. Z prywatnego albumu E. Zuroffa.

Wzięłam głęboki oddech i napisałam do tych dwóch Żydów. Jak sobie bez
nich poradzę? Planowałam, że podczas konferencji w jakiś sposób
odizoluję ich od środowiska akademickiego, aby uniknąć walki na pięści,
ale teraz to będzie jeszcze bardziej interesujące. W końcu nie będę
musiała kupować wina. Natychmiast otrzymałam odpowiedzi. Obaj
zapytali, na jakich warunkach zostają zaproszeni. Poinformowałam, że
warunki są takie same jak dla wszystkich innych prelegentów. Pokrywamy
koszty ich przelotu i noclegu oraz płacimy każdemu z nich pięćset euro
honorarium.
Dopiero później dowiedziałam się, że obaj rujnujący reputację naszego
kraju w tym momencie doznali szoku. Żaden mieszkaniec niepodległej
Litwy nigdy jeszcze nie zaprosił ich na podobne wydarzenie – a tym
bardziej konferencję odbywającą się w ratuszu, z opłaconymi kosztami
podróży i prawdziwym honorarium. Nie wiedziałam o tym, bo jeślibym
wiedziała, nie zaproponowałabym im pieniędzy, ale cóż – było już za
późno.
Efraim Zuroff powiedział, że będzie na Litwie monitorować
neonazistowski marsz jedenastego marca i że możemy się spotkać na
kawie. Pomyślałam sobie, że prawdopodobnie mnie nie pobije, ale obwini
mnie o wszystkie grzechy Litwy. Wytrzymam to. W końcu nie jestem
nauczycielką liceum.
Kiedy weszłam do restauracji, po raz pierwszy na własne oczy
zobaczyłam łowcę nazistów siedzącego przy barze i natychmiast
zrozumiałam, dlaczego ludzie tak się boją Zuroffa, i to nie tylko na Litwie.
Jesteśmy skłonni myśleć, że Żydzi są szczupli, często niewysocy (ale
przecież ilu prawdziwych Żydów widzieliśmy na własne oczy?), ale przed
sobą widziałam mężczyznę gigantycznych rozmiarów (później
przeczytałam w jednej z gazet z RPA, że ma „mamucią posturę”). Z jego
postaci biła niespodziewana siła. Nie chciałam siadać zbyt blisko.
Usiedliśmy przy większym stole. Jego błękitne oczy oceniały mnie,
przedstawicielkę narodu mordującego Żydów, z nieskrywanym brakiem
zaufania.
Pierwsze pytanie Zuroffa było bezpośrednie i dość agresywne:
„Dlaczego pani realizuje ten projekt? Bo płaci pani Unia Europejska?”.
„Nie”, odpowiedziałam człowiekowi rujnującemu reputację. „Robię to,
ponieważ odkryłam, że niektórzy z moich krewnych najprawdopodobniej
brali udział w Holokauście. I mam wrażenie, że przypominanie
o zamordowanych Żydach i oddawanie im czci w jakimś sensie wymaże
część ich winy za te zbrodnie”. Zuroff popatrzył na mnie zdziwiony, a ja
opowiedziałam mu o mężu mojej ciotki i o moim dziadku.
„Jest pani pierwszą osobą na Litwie, od której usłyszałem słowa na
temat rodzinnej winy” – powiedział Zuroff. „Podczas dwudziestu pięciu
lat pracy na Litwie nigdy nie spotkałem nikogo, kto by się do tego
przyznał”. Nastąpiła długa przerwa w rozmowie. Piliśmy wodę z butelek.
Teraz nadeszła kolej na moje uderzenie. „Czy pan pracuje na zlecenie
Putina? W końcu Putin zyskałby na tym, gdyby świat dowiedział się, że
Litwini to naziści. Ile panu płaci?”.
Zuroff długo opowiadał o swojej pracy, o swoich wcześniejszych
antysowieckich działaniach i o tym, jak Rosjanie próbowali go
wykorzystać do celów propagandowych. Paleckis okazał się jednym
z pięciu tysięcy jego znajomych na Facebooku. Zuroff powiedział, że
chciałby wygłosić odczyt na tej konferencji, ale niestety miał już
umówioną serię wykładów w tym właśnie czasie w Stanach
Zjednoczonych. Zasugerował szereg innych nazwisk, a ja siedziałam tam,
żałując, że na konferencji zabraknie tego mamuta. Zasugerowałam mu
w takim razie proste rozwiązanie – sfilmujmy jego przemówienie, skoro
przecież przyjechał już na Litwę, a potem będziemy mogli zaprezentować
je na konferencji. To było fantastyczne rozwiązanie. Będziemy mieli
mamuta i obejdzie się bez bójek na pięści…
Tak właśnie poznałam złego ducha Litwy – osobę, która doprowadza do
płaczu litewskie nauczycielki. Człowieka, który od ponad ćwierćwiecza
z determinacją tropi nazistów na całym świecie. Ściga ich praktycznie na
własną rękę, z minimalnym wsparciem finansowym ze Stanów
Zjednoczonych, ale bez pomocy Izraela. Kiedy Zuroff pojawia się
w Wilnie, ambasador Izraela na Litwie opędza się od złych czarów, bo –
jak mówią – wszędzie, gdzie Zuroff się pojawi, psuje ludziom dobry
nastrój.
Nakręciliśmy przemówienie Zuroffa w foyer hotelu niedaleko stacji
benzynowej na tle turystów rozmawiających głośno po rosyjsku.
Po nagraniu pożegnałam się z łowcą nazistów, ale nie tak, jak żegna się
z wrogiem, tylko tak, jak żegna się z drugim człowiekiem. Po drodze do
domu przyszedł mi do głowy jeden pomysł. Uznałam, że interesującym
przedsięwzięciem byłaby podróż z Zuroffem do szeregu litewskich miejsc
kaźni i próba odnalezienia żyjących jeszcze świadków tych egzekucji
w poszukiwaniu prawdy o tym, kto dokonywał masowych mordów Żydów
na Litwie podczas drugiej wojny światowej. Czy to byli tylko hitlerowcy,
czy kryminaliści z marginesu, czy też przeciętni Litwini? Mógłby z tego
wyjść niezły film dokumentalny, który zatytułowalibyśmy Podróżując
z wrogiem. Żyd i Litwinka, łowca nazistów i przedstawicielka narodu
żydobójców, a być może nawet krewna tych zabójców. Co byśmy odkryli?
Która wersja Holokaustu na Litwie okazałaby się słuszna – oficjalna
wersja litewska, której nauczają w szkołach, czy też wersja Zuroffa?
A jeśli Efraim Zuroff jednak nie jest potworem? Kto wtedy się nim okaże?
Zdałam sobie sprawę, że jeśli kiedykolwiek udałoby nam się ruszyć
w taką podróż, musiałabym sama przygotować podstawowe materiały na
ten temat. A należałoby zacząć od samej góry, od politycznych
przywódców Litwy.
Część II

TŁO HISTORYCZNE –
KRAJOBRAZ POLITYCZNY
Litewski Front Aktywistów (LAF)

Naszym znakiem jest wzniesione w górę prawe ramię.


(Z odezwy LAF do narodu)

Litewski Front Aktywistów został założony w Berlinie, w mieszkaniu


Kazysa Škirpy, ambasadora Litwy w Niemczech. Działo się to pół roku
przed inwazją hitlerowską. Litwa znajdowała się pod okupacją sowiecką
i milczała. W kraju jeszcze nie przeprowadzano deportacji, które wkrótce
się rozpoczną. Na emigracji pojawiło się jednak wielu polityków
z wcześniej niezależnej Litwy, którzy kontynuowali swoją działalność.
W czasach walk o niepodległość po pierwszej wojnie światowej Kazys
Škirpa był pierwszym ochotnikiem w szeregach wojska litewskiego,
a później stał się ambitnym politykiem, którego z bliżej nieznanych
powodów prezydent Litwy, Antanas Smetona, nie chciał mianować
premierem. Smetona, który po rozpoczęciu okupacji sowieckiej przebywał
w Stanach Zjednoczonych, był zwolennikiem neutralności Litwy. Škirpa,
mieszkający wcześniej przez jakiś czas w Berlinie, widział przyszłość
Litwy wyłącznie we współpracy z Niemcami hitlerowskimi. W Trzeciej
Rzeszy czuł się jak w domu i miał tam mnóstwo przyjaciół.
Škirpa koordynował działania, których celem było ustanowienie Frontu
Aktywistów w porozumieniu z niemieckim dowództwem wojskowym.
Škirpa żarliwie sprzeciwiał się neutralności Litwy i promował śmiałą
ekonomiczną i wojskową unię z Niemcami. Na spotkaniach członków LAF
przygotowywano materiały propagandowe, które miały zostać użyte, by
szybko zmobilizować Litwinów do wojny przeciwko bolszewikom –
wojny, w której będą walczyć ramię w ramię z Niemcami. LAF
opracowywał plany masowych powstań, które, jak uzgodniono
z urzędnikami Rzeszy, zaczną się tego samego dnia, gdy niemiecka armia
wkroczy na Litwę.
Jednym z nowszych członków LAF był młody adwokat, Mykolas
Naujokaitis, który dzięki pomocy Gestapo przekroczył zimą 1940–1941
roku granicę sowieckiej Litwy z Niemcami, planując wyjazd do brata
przebywającego w Ameryce. Tak daleko nie udało mu się jednak dotrzeć.
Zapisał się do LAF, pracował w Berlinie jako księgowy, a wkrótce potem
otrzymał zadanie powrotu na Litwę z materiałami propagandowymi.
Naujokaitis miał przekonać Litwinów do założenia organizacji LAF
w Kownie, Wilnie, Poniewieżu i Ucianie. Po ustaleniach z LAF Niemcy
czekali na Naujokaitisa w Tylży na początku kwietnia i ułatwili mu
przekroczenie granicy. Przekazali mu dwa pistolety, amunicję
i chemikalia, za pomocą których można było przygotować niewidzialny
atrament sympatyczny – Naujokaitis miał go przekazać ludziom na Litwie
razem z materiałami propagandowymi LAF.
Naujokaitis przekroczył granicę, ale został postrzelony przez
sowieckiego pogranicznika. Uciekając, wyrzucił brązową aktówkę
z materiałami przygotowanymi przez przywódców LAF. Oto przykłady
kilku ulotek znalezionych w teczce, które miały podnieść na duchu
Litwinów i przekonać ich do wzniecenia antysowieckiego powstania:

Do wszystkich Litwinów
Po przeczytaniu przekaż następnemu
PRECZ Z ŻYDAMI
W czasach Giedymina żydowska fala zalała Litwę.
W okresie niewolnictwa pod butem polskiej szlachty Litwin stał się niewolnikiem, a Żyd
– kupcem.
Kiedy carska Rosja okupowała Litwę, żydostwo kwitło, a pozbawiona wolności Litwa
traciła siłę.
Podczas burz Wielkiej Wojny pękły żelazne okowy Rosji, ale bezwzględny pasożyt
wciąż żywi się naszym narodem – Żyd…
Bolszewicy zajęli Litwę i wszyscy Żydzi zgodnie powitali ich z czerwonymi szmatami
na kijach. Żydzi radowali się, zarzucając nam pętlę żydowskich komunistów.
LITWINIE, dzisiaj banda szaleńców morduje twoich najbliższych i przyjaciół. Cała
Litwa zalana jest krwią jej najszlachetniejszych synów.
TO NIE O TAKĄ LITWĘ ZŁOŻYLI GŁOWY MENDOG, KIEJSTUT I WITOLD
KIEJSTUTOWICZ.
NIE TAKA NADZIEJA PRZYŚWIECAŁA LITEWSKIM OCHOTNIKOM, KTÓRZY
ODDALI ŻYCIE W WALCE O NIEPODLEGŁOŚĆ.
Od wieków w niewoli, LITWINIE, WSTAŃ I WALCZ O WOLNOŚĆ.
WSZYSCY POMŚCIMY TYCH, KTÓRZY PRZELALI KREW NIEWINNYCH, KREW
NASZYCH BRACI – ŚMIERĆ ŻYDOM I KOMUNISTOM.
Wykorzeńmy na zawsze to przeklęte plemię kombinatorów, wyzyskiwaczy
i ludobójców.
LITWINI, ci, którzy jeszcze pozostaliście przy życiu, UWOLNIJMY OJCZYZNĘ OD
ŻYDOWSKIEJ NIEWOLI.
Karykatura znaleziona w pugilaresie Mykolasa Naujokaitisa. Napisy na karykaturze: „Żegnaj, Litwo, wesoło mi
się żyło w tym kraju”, „Ku zgubie”.

Kolejna ulotka jest zaadresowana do „JUDASZY LITWY” i kończy się


następującymi słowami:
„Zrujnowana i obrócona w perzynę przez was, LITWA JEST TERAZ
GOTOWA POWSTAĆ. Wolność przemaszeruje ku nam po waszych
trupach”.
NKWD znalazło następujące ilości ulotek w teczce, którą porzucił
Mykolas Naujokaitis:
– „Precz z Żydami”: 69,
– „Do Judaszy Litwy”: 93,
– „Uwolnijmy na zawsze Litwę”: 35.
Kilka dni później Mykolas Naujokaitis został schwytany przez Rosjan.
Podczas przesłuchania opowiedział o wszystkim, co działo się w kwaterze
głównej LAF w Berlinie, i podał nazwiska wszystkich przywódców Frontu,
z pominięciem, z niewyjaśnionych powodów, nazwiska Kazysa Škirpy.
Półtora miesiąca później zaczęła się wojna i Naujokaitisa wypuszczono
z więzienia. W 1944 roku wycofał się na zachód razem z Niemcami.
Wiele lat później prezydent Litwy odznaczył Naujokaitisa Orderem
Pogoni.
Litewski patriota i szef LAF, Kazys Škirpa, był zagorzałym
zwolennikiem Trzeciej Rzeszy i koordynował z Naczelnym Dowództwem
Wehrmachtu (OKW) organizację powstania aż do samego początku wojny
przeciwko Związkowi Sowieckiemu. „Powstanie litewskie zostało
zorganizowane za wiedzą OKW” – napisał w swoich wspomnieniach
Škirpa. Celem planowanego wydarzenia było nie tylko pokazanie
Niemcom i światu, że Litwa przeciwstawia się okupacji sowieckiej, ale
przede wszystkim osiągnięcie niepodległości. Škirpa wierzył, że kiedy
Niemcy zobaczą, z jaką lojalnością i z jakim uporem walczą Litwini,
przyznają ich krajowi niepodległość, a on jako ktoś, kto wielce się
Trzeciej Rzeszy przysłużył, stanie na czele państwa. Niemcy z otwartymi
ramionami przyjęli ideę powstania i brali udział w jego planowaniu, ale
udawali, że nie słyszeli tego, co Škirpa mówił o litewskich aspiracjach do
niepodległości.
Rzesza nie widziała powodu informowania Litwinów o swoich planach
militarnych. Kazys Škirpa przypomina sobie, że jeden z członków LAF
pracował w berlińskiej drukarni i w nocy z dwudziestego pierwszego na
dwudziestego drugiego czerwca przypadkowo natknął się na stos ulotek
z odezwą Hitlera pod tytułem „Na front wschodni”. Przywódcy LAF,
wiedząc, że Hitler miał tendencję do rozpoczynania ataków z soboty na
niedzielę, zrozumieli, że wojna zacznie się dwudziestego drugiego
czerwca. Tego samego dnia poszła w eter przez radio berlińskie odezwa
LAF pod tytułem „Uwolnijmy na zawsze Litwę od jarzma żydostwa”, po
czym od razu została rozpropagowana po całej Litwie.

Przedstawiciele Litwy biorą udział w obchodach 50-lecia urodzin Adolfa Hitlera. Pośrodku – Kazys Škirpa.

Uwolnijmy Litwę na zawsze spod jarzma żydostwa.


Bracia i siostry Litwini. Wkrótce nadejdzie długo wyczekiwana godzina, kiedy naród
litewski odzyska wolność, a Litwa stanie się niepodległa.
Dziś powstajemy do walki przeciwko jednemu wspólnemu wrogowi o dwóch twarzach.
Tym wrogiem jest Armia Czerwona i rosyjski bolszewizm… Jesteśmy wszyscy przekonani,
że największym i najbardziej tajemniczym poplecznikiem tego wroga jest Żyd. Żyd nie
należy do żadnego narodu, do żadnej społeczności. Nie ma ani ojczyzny, ani kraju.
Pozostanie na wieki wyłącznie Żydem… Komunizm rosyjski i jego odwieczny sługa – Żyd
– to jeden i ten sam wróg. Wygnanie komunistów rosyjskich i zakończenie panowania
Żydów to jedna i ta sama rzecz, rzecz najświętsza…
Witold Kiejstutowicz dał Żydom prawo osiedlania się na Litwie, wierząc, że nie
przekroczą oni granic uprzejmości, które wyznacza gościnność gospodarzy. Zaproszenie
jednak zostało zrozumiane przez krwiopijców z Izraela jedynie jako sposobność – opletli
korzeniami naród litewski. Wkrótce Żydzi zaczęli się coraz bardziej rozprzestrzeniać jako
kombinatorzy, oszuści, lichwiarze pożyczający na procent i właściciele karczem…
Najgorsi czekiści, informatorzy i donosiciele, kapusie, którzy torturowali aresztowanych
Litwinów, to właśnie Żydzi… Mówiąc wprost, Żydzi są zawsze i wszędzie najgorszymi
wyzyskiwaczami, znęcają się nad nami, to prawdziwe pasożyty żerujące na ciele
litewskiego społeczeństwa, na litewskich robotnikach, rolnikach i mieszkańcach miast.
Litewski Front Aktywistów w imieniu całego narodu litewskiego uroczyście oświadcza:
1. Starożytne prawo osiedlania się, które Żydom uciekinierom przyznał Witold Wielki,
zostaje im ostatecznie odebrane.
2. Każdemu Żydowi na Litwie bez wyjątków nakazuje się teraz oficjalnie opuścić ziemię
litewską natychmiast i bez zwłoki.
3. Wszyscy Żydzi, którzy wyróżnili się szczególnie przez zdradę litewskiego państwa,
akty prześladowania, torturowania lub wyżywania się na litewskich współobywatelach,
będą jeden po drugim postawieni przed sąd i odpowiednio ukarani. Obowiązkiem
wszystkich dobrych Litwinów jest podejmowanie kroków, by aresztować ten rodzaj Żydów
i w najbardziej poważnych przypadkach wymierzać im karę.
4. Cały majątek i dobra kiedyś lub teraz kontrolowane przez litewskich Żydów przejdą
w ręce narodu Litwy.
…W tej na nowo ustanowionej Litwie żaden Żyd nie będzie miał praw obywatelskich
ani środków do życia. W ten sposób błędy przeszłości zostaną naprawione, a podłe czyny
wszystkich Żydów – ukarane. Dzięki temu położymy solidny fundament pod szczęśliwą
przyszłość i pracę naszego aryjskiego narodu.
Litewski Front Aktywistów, 22 czerwca 1941 roku

W pamiętnikach Kazysa Škirpy można znaleźć najważniejsze dokumenty


LAF. Niemniej jednak wszystko, co napisał o Żydach, zniknęło.
Dokumenty zostały dokładnie oczyszczone. Kto to uczynił? Premier
Litwy?

Powstanie
Powstanie czerwcowe zaczęło się w Kownie dwudziestego trzeciego
czerwca 1941 roku. Jednym z jego symboli było zatknięcie albo
wywieszenie litewskiej flagi na dachu kościoła Zmartwychwstania
Pańskiego. Flagę umieścił tam jeden z powstańców, porucznik Bronius
Norkus, który wkrótce stał się jednym z dowódców Tautinio Darbo
Apsaugos Batalionas (Batalionów Ochrony Pracy Narodowej).
Oto szkic do portretu Broniusa Norkusa.
Kazys Bobelis, syn komendanta kowieńskiego Juozasa Bobelisa,
wspomina:

Kiedy zaczęło się powstanie, może dwa albo trzy dni później my – młodzi ludzie –
graliśmy w piłkę na rogu ulic Kauko i Aguonų. Nagle zobaczyliśmy powłóczącego
nogami faceta. Miał na sobie granatowy mundur litewskiego lotnictwa. Bez guzików, bez
epoletów. Długie, nieuczesane włosy. Zaczerwienione oczy. W jednej dłoni opróżniona do
połowy butelka alkoholu, w drugiej rewolwer. Byliśmy przerażeni. Podszedł do nas.
„Dzieciaki, gdzie tu są Żydzi?”. Jezus Maria! Nie widzieliśmy żadnych Żydów. Nie było
już Żydów. Potem okazało się, że był to porucznik Norkus, oficer litewskiego lotnictwa.
Kiedy przyszli bolszewicy, zamknęli go w więzieniu. Po zbombardowaniu Kowna uciekł.
Poszedł prosto do żony i dzieci na Zielonej Górze (dzielnicy Kowna). Sąsiedzi
powiedzieli, że żona i dzieci zostały deportowane w sobotę (dwudziestego pierwszego
czerwca). Nie znam szczegółów, ale właśnie wtedy zaczął pić wódkę i strzelać. Powiedział,
że zastrzeli każdego Żyda, na którego się natknie. Został komendantem batalionu. Dostał
konia. Spadł z niego pijany, a koń kopnął go w głowę i zabił.

Bronius Norkus został mianowany dowódcą plutonu w kowieńskim


Batalionie Ochrony Pracy Narodowej. Po dwudziestym ósmym czerwca
nie musiał już pytać: „Dzieci, gdzie są Żydzi?”, bo jego jednostka
przywoziła ich wprost do zbiorowych mogił.
Po rozpoczęciu wojny dwudziestego drugiego czerwca Armia Czerwona
uciekła z Litwy na wschód, zostawiając za sobą magazyny pełne broni.
LAF wszczął powstanie, aby pokazać Niemcom, że Litwa to nie
terytorium Związku Sowieckiego i aby zmyć hańbę z 1940 roku, kiedy do
wkraczającej armii sowieckiej nie oddano na Litwie ani jednego strzału
(jeżeli mielibyśmy znaleźć jakiegoś bohatera z 1940 roku, to ze świecą by
go szukać – mówią historycy). W czerwcu 1941 roku było już zupełnie
inaczej. Litewscy bohaterowie powstali przeciwko okupantowi. Powstańcy
uwalniali więźniów zamkniętych przez Rosjan, wysadzali mosty i walczyli
z wycofującą się Armią Czerwoną. Zgodnie z instrukcjami wydanymi
przez LAF, wszyscy powstańcy mieli nosić na prawym ramieniu opaskę
z literami TDA (Tautinio Darbo Apsauga). Ta biała opaska będzie miała
okropną przyszłość.
Kim byli powstańcy? Przeciw komu walczyli? Niewątpliwie przeciwko
wycofującej się armii sowieckiej, ale czy tylko przeciwko niej? Czyje
rozkazy wypełniali? W Litewskim Archiwum Specjalnym można znaleźć
teczkę, w której znajduje się opis zaproszenia pracowników wileńskiego
szpitala psychiatrycznego na spotkanie, które odbywało się w pierwszych
dniach wojny. Policja zarejestrowała ich jako powstańców. Dwudziestego
piątego czerwca wszyscy mężczyźni otrzymali broń, a ich pierwszym
zadaniem było aresztowanie Żydów mieszkających na ulicy Niemieckiej
w Wilnie i eskortowanie ich do więzienia na Łukiszkach. Ta operacja
trwała kilka dni, podczas których aresztowano dziesiątki rodzin
żydowskich, przejmowano ich majątek i zapieczętowywano mieszkania.
Żydzi osadzeni w więzieniu na Łukiszkach zostali „przekazani jednostce
specjalnej” lub „przekazani siłom bezpieczeństwa Niemiec” (tak zapisano
obok ich nazwisk w dokumentach więziennych, które zachowały się
w Centralnym Archiwum Państwowym). Czy te rodziny żydowskie to byli
bolszewicy? Czy cała ulica była zamieszkana przez bolszewików?
Wielu Litwinów przyłączyło się jednak do powstania i chwyciło za
broń, wierząc, że służą ojczyźnie, i nie wyobrażając sobie, że ich
patriotyzm zostanie wykorzystany do mordowania niewinnych ludzi. Białe
opaski miały pozostać białe.
Ilu było powstańców? W swoich wspomnieniach Kazys Škirpa pisze, że
było ich 100 tysięcy, ale historyk Alfonsas Eidintas jest przekonany, że ta
liczba została „niewątpliwie przesadzona, aby pokazać Niemcom, że Litwa
jest dostatecznie dojrzała do niepodległości i w znacznym stopniu
przyczyniła się do pogromu komunizmu. Zgodnie z tym, co pisze historyk
Valentinas Brandišauskas, całkowita liczba członków LAF i powstańców
czerwcowych zwanych partyzantami to najwyżej 20 tysięcy – około 600
z nich zginęło”. (Wydaje się, że w tamtych czasach, w ostatnich dniach
czerwca 1941 roku, mój dziadek Jonas Vanagas wyjechał z domu
w Kowarsku, przyłączył się do powstania i dostał broń. On również
założył białą opaskę i przyłączył się do walki przeciwko znienawidzonym
Sowietom, przynajmniej takie informacje znajdują się w jego teczce,
w dokumentach z przesłuchań i zeznań świadków. Działo się to tuż po tym,
jak Sowieci przejęli jego ziemię, rozparcelowali ją i rozdali biednym.
W pierwszych dniach wojny, według raportów NKWD i świadków, mój
dziadek razem z innymi powstańcami strzelał do żołnierzy sowieckich
ukrywających się w budynku szkoły w Kowarsku. Później z pomocą
sąsiada zatarasował drogę prowadzącą przez Kowarsk pniem ściętego
drzewa, by zapobiec wycofywaniu się sowieckich czołgów i pomóc
Niemcom w pościgu. Za te wszystkie patriotyczne czyny dziadek został
później – kiedy wrócili Rosjanie – skazany i ukarany na mocy artykułu
pięćdziesiątego ósmego, za zdradę ojczyzny).
Litwini, a zwłaszcza wojskowi, witali armię Hitlera okrzykami radości
i kwiatami. Jednocześnie ostrzeliwali wycofującą się armię sowiecką. Po
pierwszej fali deportacji na Syberię ludzie byli przekonani, że każda
zmiana będzie zbawienna. Dla Litwinów pojawienie się wojsk
hitlerowskich oznaczało oswobodzenie. Dla Żydów inwazja nazistów
oznaczała śmierć i eksterminację, więc wielu próbowało uciekać, ale
Niemcy tak szybko przejęli kraj, że tylko sześciu procentom udało się
bezpiecznie wyjechać do Związku Sowieckiego.
Bezsprzeczny fakt: Antanas Smetona, prezydent niepodległej Litwy, uznawał czerwcowe
powstanie Kazysa Škirpy za robotę Niemców.
Rząd tymczasowy Litwy

Litwa nie została krajem satelitarnym Rzeszy tylko dlatego, że Niemcy nie
byli skłonni, by zapewnić jej tego rodzaju status, chociaż rząd tymczasowy
chwalił i próbował ułagodzić Hitlera, deklarując publicznie i bez ogródek
antysemityzm.
Zenonas V. Rekašius

W pierwszych dniach wojny, z inicjatywy LAF, utworzono tymczasowy


rząd litewski, na którego czele stanął Kazys Škirpa. Co zadziwiające,
Niemcy – przyjaciele LAF i sojusznicy Litwy – natychmiast zatrzymali
premiera w Berlinie i osadzili go w areszcie domowym. Co dwa lub trzy
dni odwiedzał go niemiecki urzędnik, żeby się upewnić, że Škirpa wciąż
przebywa w domu. Polityk twierdził, że mógł próbować wyjechać, ale nie
chciał irytować przyjaźnie nastawionych Niemców. Juozas Ambrazevičius,
nauczyciel literatury i krytyk, który dotąd pracował w szkole, został
mianowany urzędującym premierem w zastępstwie Škirpy.
„Dlaczego rząd sformowany przez LAF ogłosił się tymczasowym
rządem Litwy?” – pyta historyk Alfonsas Eidintas i cytuje z kolei innego
historyka litewskiego, Zenonasa Rekašiusa. „Bo zgodnie z oświadczeniami
tych właśnie aktywistów, które wygłaszali przed narodem litewskim,
«tylko kiedy przypieczętowana zostanie współpraca z Niemcami, utworzy
się rząd na stałe», co znaczyło, że Litwy nie powoła do życia wola jej
obywateli, ale wola nazistowskich Niemiec”.
Natychmiast po pierwszym posiedzeniu rząd przesłał Hitlerowi
telegram dziękczynny:

Kiedy już wyzwolicielska burza wojny przeszła przez Litwę, przedstawiciele


społeczeństwa litewskiego posyłają Tobie, Wodzu Narodu Niemieckiego, wyrazy naszej
najgłębszej i najszczerszej wdzięczności za uwolnienie naszej ziemi od niszczącej okupacji
Żydów i bolszewików i za uwolnienie ludu Litwy, wyrażając nadzieję, że dzięki Twojemu
geniuszowi naród litewski stanie się uczestnikiem zwycięskiego marszu pod Twoim
przywództwem, który zniszczy Żydów, zniszczy judaizm, bolszewizm i plutokrację, obroni
nasze święte prawo do wolności osobistej, do obrony kultury zachodnioeuropejskiej
i wprowadzenia nowego porządku europejskiego.

Porównajmy teraz, jak rząd litewski, „wybrany” w sierpniu 1940 roku


w trakcie okupacji sowieckiej, pozdrawiał innego wielkiego przywódcę.
Justas Paleckis, głowa rządu litewskiego, odczytał następującą
deklarację sejmu Litwy w Moskwie:

My, delegaci upoważnieni przez Sejm Ludowy, w imieniu wszystkich ludzi pracy
Litewskiej Republiki Socjalistycznej prosimy, by Litwa została przyjęta w poczet Związku
Socjalistycznych Republik Radzieckich na prawach Republiki Rad. Cała Litwa
niecierpliwie czeka na tę historyczną decyzję Rady Najwyższej. Z naszej strony
obiecujemy, że będziemy godni tego zaszczytu i z całą mocą włączymy się do ogromnej
pracy budowania socjalizmu, będziemy iść ręka w rękę z innymi narodami ZSRR,
wzmacniając władzę i potencjał obronny wielkiej ojczyzny.
Niech żyje Stalinowska Przyjaźń Narodów! (Oklaski)
Niech żyje wyzwolony lud Litewskiej Republiki Socjalistycznej! (Oklaski)
Niech żyje wielki Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich! (Oklaski)
Niech żyje rząd ZSRR i jego przywódca, Wiaczesław Michajłowicz Mołotow! (Głośne
oklaski. Wszyscy wstają).
Niech żyje Zjednoczona Partia Komunistyczna! (Głośne oklaski)
Niech żyje mądry przywódca, który jest natchnieniem do walki i zwycięstwa klasy
robotniczej, nasz towarzysz i wyzwoliciel, wielki Stalin! (Długie i głośne owacje na cześć
towarzysza Stalina, wszyscy wstają. Okrzyki „Hura!”).
Czy reakcja przywódców Rzeszy była tak radosna i głośna, kiedy
otrzymali telegram z Litwy? Z pewnością nie. Więc może Stalin szanował
nas bardziej niż Hitler i darzył nas szczerszą przyjaźnią?
Co historycy na emigracji, którzy są tak dumni z naszego ruchu oporu,
sądzą o depeszy rządu tymczasowego do Hitlera? Dyrektor Litewskiego
Centrum Historycznego w Chicago, Augustinas Idzelis, w 2010 roku tak
skomentował depeszę rządu tymczasowego do Hitlera: „Nie przywiązuję
do tego żadnej wagi. Pozdrowienia to pozdrowienia, one nic nie znaczą.
Wszystkich kiedyś pozdrawiano. To bardziej kwestia etykiety i protokołu,
a nie treści”.
Inny historyk litewski, Mindaugas Bloznelis, powiedział:

Wyobraźmy sobie ludzi, którzy dopiero co wyrwali się ze szponów śmierci. W końcu
większość członków rządu tymczasowego – Juozas Ambrazevičius-Brazaitis, Adolfas
Damušis, Pranas Padalis i inni – niedawno spała co noc w innych miejscach, NKWD
polowało na nich i próbowało ich aresztować. Po tych cierpieniach, ukrywaniu się, agonii
duchowej i fizycznej ci ludzie nagle stali się wolni! Nie tylko oni, ale dziesiątki tysięcy
innych. Jak można było nie dziękować tym siłom, które przyczyniły się do ich uwolnienia
z rąk siejących prawdziwą śmierć i zniszczenie? To apel czysto emocjonalny.
Z drugiej strony pojawia się tutaj również element polityki – chęć wejścia w sferę
działalności publicznej. Próba zwrócenia na siebie uwagi. Kim oni są, kto o nich coś wie?
I jest jeszcze pozdrowienie dla Hitlera. Prezentacja grupy pragnącej przewodzić krajowi, do
którego dopiero co weszła armia niemiecka. A zatem jest to naturalne, że chce się
pozdrowić tych, których w sposób nieunikniony trzeba będzie spotkać, jeżeli oczekujemy
na jakąś ludzką, normalną reakcję.

Minęło zaledwie parę dni, a Niemcy wydali rozkazy rozbrojenia


powstańców litewskich. Dwudziestego ósmego czerwca komendant
kowieński, Jurgis Bobelis, który został mianowany przez rząd
tymczasowy, powołał Batalion Ochrony Pracy Narodowej (TDA), złożony
z rozbrojonych byłych powstańców, partyzantów i nowych ochotników.
Stopniowo utworzono dwadzieścia takich batalionów na całej Litwie.
Istniało przekonanie, że będą one zaczątkiem nowej armii litewskiej.
Niemcy natychmiast przejęli dowództwo nad dwoma batalionami TDA,
którym dano rozkaz rozstrzeliwania Żydów w Siódmym Forcie w Kownie.
Trzeci batalion (pod dowództwem porucznika Juozasa Barzdy) brał udział
w jednej z największych masowych egzekucji, w której zginęło 2514
Żydów. To prawda, że po rozpoczęciu masowych rozstrzeliwań niektórzy
żołnierze batalionu zdezerterowali (117 żołnierzy rzuciło broń między
piątym a jedenastym lipca), ale zostało ich około tysiąca. Kontynuowali
swoją rzekomo obronną działalność w kowieńskich fortach i w innych
częściach kraju, mordując tysiące litewskich Żydów.
Litewski rząd tymczasowy szybko odbudował struktury
administracyjne przedwojennej Litwy, samorządy i policję, wydał prawa
regulujące odzyskiwanie prywatnej własności znacjonalizowanej przez
Sowietów, chyba że pierwotnymi właścicielami byli Żydzi. Wzmocniono
restrykcje i Żydzi byli osadzani w specjalnych ośrodkach. Podejmowano
kroki, które miały na celu ułatwienie ich masowej eksterminacji. Władze
litewskie tylko powtarzały rozkazy wydawane w lipcu przez administrację
niemiecką. Tymczasem w Berlinie pozostający w areszcie domowym
Škirpa nie chciał uwierzyć, że Niemcy są tak cyniczni, i pisał memoranda
i petycje, między innymi listy do Hitlera i niemieckiego ministra spraw
zagranicznych Ribbentropa, w których już nie prosił o szansę na przejęcie
kraju, ale tylko o zgodę na uczestnictwo w pogrzebach powstańców
w Kownie.
Niemcy nie widzieli powodu, by odpowiadać na listy i prośby
formułowane przez „Litwina” (jak o nim mówiono w dokumentach
nazistowskich). Škirpa wysyłał instrukcje, dokumenty programowe i tym
podobne na Litwę, przekazując rządowi tymczasowemu między innymi
informacje, że „to bardzo ważne, by popularyzować również przywódców
powstania, przede wszystkim moją osobę, w ten sposób bowiem zmusimy
Niemców do tego, żeby nas traktowali poważniej”. Rząd tymczasowy był
również zajęty korespondencją z Niemcami, informując w niej o swojej
lojalności i prosząc o uznanie lub choćby o nieco uwagi. Ani jednego, ani
drugiego nie otrzymywali. Jak twierdził premier Litwy, Juozas
Ambrazevičius: „Różne agendy i ministerstwa zrobiły wszystko, co w ich
mocy, by sprostać wymaganiom gospodarczym Niemców, tolerować
niesprawiedliwość i tak dalej. Rząd miał nadzieję, że w uznaniu dla jej
lojalności i wsparcia Niemcy w końcu przyznają Litwie wymarzoną
niepodległość”. W ostatnim przemówieniu premiera znalazły się słowa:
„Do różnych ministrów z różnymi żądaniami i życzeniami przychodzili
niemieccy oficerowie z różnych służb i zawsze czyniliśmy, co w naszej
mocy, żeby sprostać ich żądaniom w stu procentach”.
Lojalność rządu wobec nazistowskich wyzwolicieli była imponująca.
Kiedy tylko rząd zaczął działać w ostatnich dniach czerwca, założono obóz
koncentracyjny w Siódmym Forcie w Kownie i przyznano finansowanie
batalionowi, który miał go strzec. Siódmy Fort zaczął zatem działać jako
więzienie dla Żydów już na początku lipca, dwóch tysięcy więźniów
strzegła litewska policja pomocnicza. Nie szczędzono wysiłków w imię
Litwy. Według tekstów prof. Vytautasa Landsbergisa i wspomnień
członków tamtych władz, rząd tymczasowy nie robił nic, by pogorszyć
warunki bytowe Żydów. Wręcz przeciwnie, twierdzono, że komendant
kowieński Bobelis „przesuwał” ostateczny termin przeniesienia Żydów do
getta z początkowych pięciu godzin do całego miesiąca, a poza tym
osobiście uwolnił kilkunastu Żydów z Siódmego Fortu. Kiedy rząd
dowiedział się o masakrach w Słobódce, dzielnicy Kowna, postanowiono
„unikać publicznych egzekucji Żydów”. To znacząca decyzja…
Dlaczego rząd tymczasowy Litwy nie martwił się o dobrobyt Żydów,
którzy byli również obywatelami Litwy? Odpowiedź jest prosta i jasna.
Historyk emigracyjny Augustinas Idzelis tłumaczy:

Ja bym odpowiedział tak. Nie jest to kwestia „zaniepokojenia”. Jest to kwestia


sposobności. Jakie procedury medycyny wojskowej obowiązują, kiedy wokół jest mnóstwo
rannych, a brakuje lekarzy i leków? Ranni są dzieleni na grupy – ci, którzy mają większe
szanse na przeżycie, i ci, których będzie trudno uratować. Musimy spojrzeć na sytuację
racjonalnie. Ale to wcale nie znaczy, że jesteśmy uprzedzeni do tej czy innej grupy.
Realistycznym podejściem będzie działanie biorące pod uwagę możliwości, środki oraz
zasoby.

A oto słowa innego emigracyjnego historyka litewskiego Kęstutisa


Skrupskelisa, pracownika Uniwersytetu Karoliny Południowej
i Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie:

Tymczasowy rząd Litwy nie miał niemal żadnych możliwości uratowania Żydów.
W czerwcu, w pierwszym tygodniu wojny, kwestia mordowania Żydów nie przychodziła
nikomu do głowy. Toczy się wojna. Niemcy strzelają do Litwinów, Polaków, Rosjan
i Żydów. Głównie do Sowietów, chociaż ci ginęli z rąk zarówno Niemców, jak
i powstańców. Bolszewicy również przeprowadzają krwawe masakry w Prawieniszkach,
w lesie pod Rainiai, w Czerwieniu… Wokół panuje chaos. Próbuje się przywrócić
porządek. W tamtych czasach nie dostrzega się nawet powodu, by zwracać szczególną
uwagę na los Żydów. Akcje wojskowe, wokół setki rannych. Powstańców grzebie się
w masowych mogiłach w Kownie. Najpierw trzeba ustabilizować sytuację, przywrócić
porządek. Dopiero później może pojawi się nadzieja na rozwiązanie innych problemów.

W rozmowie z przedstawicielem społeczności żydowskiej, J. Goldbergiem


– kiedyś oficerem armii litewskiej – minister spraw zagranicznych rządu
tymczasowego Matulionis wyjaśniał sytuację na Litwie w ten sposób:

Litwini nie są zgodni w kwestii problemu żydowskiego. Istnieją trzy poglądy. Zgodnie
z poglądem ekstremalnym, wszyscy litewscy Żydzi powinni być zlikwidowani; ci, którzy
wyrażają pogląd umiarkowany, domagają się wybudowania obozów koncentracyjnych,
gdzie Żydzi krwią i potem będą odkupywać swoje zbrodnie przeciwko Litwinom. A trzeci
pogląd? Jestem praktykującym katolikiem – ja i mnie podobni wierzymy w to, że nie
można odbierać człowiekowi życia. Uczynić to może tylko Pan Bóg. Nigdy nie byłem
przeciwko nikomu uprzedzony, ale pod butem sowieckim ja i moi przyjaciele
przekonaliśmy się, że nie ma jednej wspólnej ścieżki dla wszystkich Żydów i nigdy nie
będzie. Według nas, Litwini muszą być oddzieleni od Żydów, i to im szybciej, tym lepiej.
Z tego powodu getto jest potrzebne. Tam będziecie od nas odseparowani i nie będziecie
mogli nas krzywdzić. To jest punkt widzenia chrześcijan.

Nie minęło parę tygodni, a rząd tymczasowy zaczął rozumieć, że Rzesza


go ignoruje. Mimo wszystkich wysiłków Niemcy nie zwracali uwagi na
lojalność litewskich polityków. Nawet telegram dziękczynny do Hitlera
pozostał bez odpowiedzi. Mimo to rząd tymczasowy podejmował
desperackie próby, chwytając się nadziei, że „a może jednak?”. Zaledwie
cztery dni przed rezygnacją rząd tymczasowy ogłosił Regulamin
określający sytuację Żydów.
Niektórzy twierdzą, że te regulacje były łagodniejsze niż zasady
ogłaszane wcześniej przez Niemców, według których, na przykład, nie
wolno było Żydom przebywać w parkach. Później wszyscy członkowie
rządu tymczasowego, którym udało się uciec za granicę, twierdzili
jednogłośnie, że ten dokument to fałszywka. Nosi on jednak podpis
Ambrazevičiusa, który mimo to twierdzi, że nie uczestniczył w tworzeniu
regulaminu.
Robert van Voren, autor ważnej książki o Holokauście na Litwie,
przedstawia własny pogląd na to, co się wydarzyło latem 1941 roku.

Kluczowym czynnikiem, który pomaga potencjalnemu zabójcy przekroczyć granicę


między nieuczestniczeniem a uczestniczeniem, jest myślenie spod znaku my – oni.
W rzeczy samej, pod wieloma względami przyjmujemy jako założenie, że zabójstwo
„jednego z naszych” to czyn biologicznie, społecznie i moralnie nie do obrony, ale kiedy
przyszła ofiara już stała się „jednym z nich”, otwiera się drzwi do uzasadnienia aktu
przemocy. W przypadku Żydów śmierć fizyczną poprzedziła śmierć społeczna, bo zostali
wykluczeni z codziennego życia. Parki, kina, teatry, kawiarnie i restauracje – wszystkie
miejsca publiczne zostały dla nich zamknięte. Nie wolno im było chodzić po chodnikach,
byli wyraźnie oznaczeni jako inni żółtą gwiazdą Dawida, którą musieli nosić na ubraniach,
i wielką czarną pieczęcią „J” (Jude) w dowodach osobistych. Byli jak drzewa w lesie, które
zostają oznaczone na długo przed ścięciem – wciąż jeszcze pozostają na swoim miejscu,
ale już są wybrane do „produkcji”. Było tylko kwestią czasu, kiedy zostaną zredukowani
do cieni w społeczeństwie, które będzie dalej funkcjonowało bez nich.

W czerwcu 1941 roku, kiedy Niemcy robili swoje, stała się rzecz bardzo
litewska – doszło do walki o władzę. Nacjonaliści litewscy – poplecznicy
Augustinasa Voldemarasa – zorganizowali zamach stanu przeciwko
rządowi tymczasowemu. Interesujący jest zapis premiera Juozasa
Ambrazevičiusa na temat walki o władzę ze swoimi rodakami Litwinami.
Wiele lat później żyjący w USA samotny i schorowany Juozas
Ambrazevičius (teraz nazywał się Juozas Brazaitis) pisał:

Pisać wspomnienia? Już za późno. Nie chcę… Dlaczego mamy zostawiać dokumenty
dowodzące, że byliśmy dorośli, ale nie wykazaliśmy dojrzałości narodowej? W końcu
wszystko, co robiliśmy w czasach Kowna i Würzburga, to nie była walka o wolność Litwy
(chociaż tak brzmiał pretekst), ale o władzę, którą mielibyśmy sprawować na Litwie. Tyle
braku zrozumienia, tak dużo bezsensownych walk, podejrzliwości, rujnowania reputacji
innych ludzi. Naprawdę żyliśmy wolnością za krótko i nie zdobyliśmy mądrości jako
naród! Piszę te słowa nie pod wpływem emocji ani wspomnień, ale po przeczytaniu raz
jeszcze tych dokumentów. Dlaczego mamy zostawiać świadectwo naszej małoduszności
przyszłym pokoleniom?

Dzisiaj wolna Litwa inaczej wspomina swoich bohaterów.


Szczątki Juozasa Ambrazevičiusa-Brazaitisa zostały ekshumowane
i pochowane na Litwie w 2012 roku w poświęconej ziemi, w kościele
Wniebowzięcia NMP w Kownie, z pełnymi honorami, a w pogrzebie
uczestniczył prezydent Valdas Adamkus. Rząd litewski przeznaczył na
ceremonię powtórnego pogrzebu 30 tysięcy litów. Nazwiskiem Juozasa
Brazaitisa nazwano ulicę w Kownie, a także audytorium na Uniwersytecie
Witolda Wielkiego.
Ulice u podnóża Góry Giedymina w Wilnie i w dzielnicy Eiguliai
w Kownie nazwano na cześć Kazysa Škirpy. W centrum Kowna na ścianie
budynku przy ulicy Giedymina 25 znajduje się tablica pamiątkowa
z napisem: „W tym budynku pracował Kazys Škirpa, od roku 1925 do
1926 ochotnik i założyciel wojska litewskiego, weteran bitew
o niepodległość, członek Parlamentu, szef sztabu, dyplomata, założyciel
i przywódca Litewskiego Frontu Aktywistów, premier rządu
tymczasowego Litwy i kawaler Orderu Pogoni, pułkownik i szef sztabu
generalnego”.
Niedawno Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców
Litwy przygotowało i wysłało do litewskiego parlamentu następującą
ocenę Kazysa Škirpy:

K. Škirpę i organizację, której przewodził, można winić za to, że antysemityzm został


podniesiony do poziomu polityki i podstawy działalności berlińskiej organizacji LAF, oraz
za to, że propagowanie tej ideologii pośród członków ruchu oporu przeciwko bolszewikom
i pozostałych obywateli Litwy znacząco wpłynęło na fakt zaistnienia Holokaustu w naszym
kraju. Z drugiej strony trzeba zauważyć, że berlińska organizacja LAF proponowała
rozwiązanie „kwestii żydowskiej” nie poprzez ludobójstwo, ale środkami deportacji
z Litwy.

Pismo nie wywołało żadnej reakcji.


Litewscy doradcy nazistów

Piątego sierpnia 1941 roku naziści zaprowadzili na Litwie coś, co


nazywali administracją cywilną pod nadzorem Komisarza Generalnego
Theodora Adriana von Rentelna, który został przysłany przez Trzecią
Rzeszę. Niemcy zaproponowali, by rząd tymczasowy nazywał się teraz
Radą, ale zgodzili się na to tylko trzej ministrowie, którzy zostali włączeni
do administracji niemieckiej jako doradcy generalni. Rząd tymczasowy
ostentacyjnie się rozwiązał, ponieważ chciał postępować uczciwie
i w zgodzie z aspiracjami Litwy do niepodległości, które zostały przez
Rzeszę niemiecką starte w pył. Mimo to historycy dostrzegają jedną rzecz,
której nie można pochwalić: „Kiedy rząd tymczasowy się rozwiązywał,
nie wydano żadnych publicznych zarządzeń ani innych instrukcji szefom
policji, dowódcom wojskowym, komendantom batalionów litewskich ani
żołnierzom pracującym w ramach administracji stworzonej przez tenże
rząd, by opuścili swoje stanowiska. Naziści wykorzystali zatem istniejące
struktury”.
Pierwszym generalnym doradcą został Petras Kubiliūnas. Sześciu
doradców z dziewięciu należało do Litewskiej Partii Nacjonalistycznej. Po
rezygnacji rządu tymczasowego na niższych poziomach wszystko
pozostało tak jak przedtem. Szefowie regionalnych struktur
administracyjnych (dla nazistów to było najważniejsze narzędzie),
burmistrzowie, członkowie rad gminnych, jednostki pomocnicze policji
i sądy pracowały jak dawniej. Wszystkim udało się zachować i ochronić
swoje pensje. Mąż mojej ciotki, Antanas Stapulionis, pozostał na
stanowisku szefa tajnej policji w Poniewieżu i dopiero we wrześniu 1941
roku został przeniesiony do administracji miejskiej, w której pracował do
roku 1944.
Kiedy wprowadzono rządy bezpośrednie, oficjalnym językiem służb
rządowych stał się niemiecki, a litewski traktowano jedynie jako język
dodatkowy. Opcjonalny. A zatem, jak pisze historyk Arūnas Bubnys,
„praca zarządów miast i gmin opierała się na poleceniach Niemców.
U podstaw tych zarządzeń leżała myśl, że administracja niemiecka będzie
prowadzić nadzór, a praktyczna strona działalności administracyjnej
znajdzie się w gestii miejscowych urzędników, pracujących pod kontrolą
i zgodnie z instrukcjami Niemców”. Zgodnie z rozkazami nazistów,
miejscowe władze miejskie i gminne miały stosować restrykcje wobec
Żydów, dostarczać środki transportu dla przeprowadzania operacji
masowych mordów, wskazywać mieszkańców, którzy będą wykopywać
doły i zasypywać je po egzekucjach, oraz organizować aukcje mienia
żydowskiego lub w inny sposób pozbywać się tych dóbr.
Szesnastego sierpnia 1941 roku szef policji, Vytautas Reivytis, posłał
tajne pismo do wszystkich regionalnych komend:

Po otrzymaniu tego okólnika należy natychmiast aresztować wszystkich mężczyzn


pochodzenia żydowskiego od piętnastu lat wzwyż i wszystkie kobiety, które wyróżniły się
w okresie okupacji sowieckiej działaniami na rzecz bolszewików lub które są znane z tego
rodzaju działalności lub buntownictwa w miejscowościach, które wskazuję w notce. Należy
zebrać aresztowanych oraz przeprowadzić w miejsca nieodległe od głównych arterii
transportowych i natychmiast poinformować Komendę Główną policji za pomocą
specjalnych środków komunikacji. Składając raporty, należy dokładnie wskazać, ilu Żydów
tej kategorii zostało aresztowanych i zebranych oraz gdzie się znajdują.
Należy zapewnić im pożywienie i bezpieczeństwo, do czego można posłużyć się
jednostkami pomocniczymi policji.
Polecenia zawarte w tym okólniku muszą być wypełnione w ciągu 48 godzin od jego
otrzymania. Aresztowani Żydzi mają pozostawać pod strażą aż do momentu, gdy pojawi się
możliwość odwiezienia ich do obozu.

Komendant główny policji, Vytautas Reivytis, był pilotem, strzelcem


wyborowym i sportowcem, który wprowadził na Litwę sztukę walki –
jujitsu, a nawet wydał na jej temat książkę. Jujitsu to japońska sztuka
walki polegająca na wykorzystaniu siły i impetu przeciwnika, która
została opracowana, aby przygotować ludzi nieuzbrojonych do walki
z ciężkozbrojnymi samurajami.
Pośród odpowiedzi od lokalnych szefów policji znalazły się poniższe
notatki skierowane do komendanta.
Komendant policji w Wilkach, osiemnastego sierpnia: „Z Wilków
wyprowadzono 280 mężczyzn i 120 kobiet”. Komendant policji
w Kiejdanach, siedemnastego sierpnia: „913 Żydów z miasta i z wiejskich
obszarów Kiejdan zostało zgromadzonych w szopie i stodole przy szkole
i technikum w Kiejdanach. Mężczyzn oddzielono od kobiet. Są pod strażą,
zgodnie z wydaną odrębną «dyrektywą» komendanta głównego policji”.
Komendant policji w Szakach: „Melduję, że w dniu dzisiejszym w rejonie,
który jest pod moją kontrolą, nie ma ani jednego Żyda. Zajęli się nimi
miejscowi partyzanci i jednostki pomocnicze policji”.
Historyk Saulius Sužiedėlis napisał, że Vytautas Reivytis był
największym litewskim przestępcą wojennym. W 1944 roku razem z żoną
i synem wyjechali z Litwy. Przez jakiś czas mieszkali w Szkocji, potem
przenieśli się do Illinois w Stanach Zjednoczonych, gdzie Reivytis zmarł
w 1988 roku.

Dziennik patrioty
W latach 1941–1944 Zenonas Blynas, sekretarz generalny Litewskiej
Partii Nacjonalistycznej, zapisywał w dzienniku relacje ze wszystkich
spotkań i rozmów, które on i jego współpracownicy – doradcy i narodowi
socjaliści – prowadzili z nazistami w okresie, gdy na Litwie obowiązywała
administracja cywilna, niemal do końca wojny.

10 sierpnia 1941
Posłane von Rentelnowi ku pamięci:
„Przedstawiciele Litewskiej Partii Nacjonalistycznej zwracają się do
Waszej Ekscelencji, jako głowy cywilnego rządu Trzeciej Rzeszy na Litwie,
z prośbą o przekazanie Führerowi Wielkiej Rzeszy Niemieckiej
i dowództwu armii niemieckiej wyrazów naszej najszczerszej wdzięczności
za uwolnienie Litwy od terroru judeobolszewickiego…”.

13 sierpnia 1941
Z Janiszek przyjechał pewien mężczyzna. Okazuje się, że ludności
wiejskiej trudno się przyzwyczaić do masakrowania Żydów, na wsiach
terror żydowski nie był tak powszechny jak tutaj i to tworzy atmosferę
zniechęcenia. Ten człowiek powiada, że lepiej byłoby posłać ich do pracy,
a zamiast tego wystrzelać komunistów. To źle, że musimy aż tylu
rozstrzeliwać i że robi się to rękami Litwinów. Zwłaszcza jeżeli to prawda,
że Niemcy filmują egzekucje.

14 sierpnia 1941
Rozmawiałem z dyrektorem administracji regionalnej w Rakiszkach,
dzisiaj rano mają tam rozstrzelać dziewięć tysięcy Żydów. Kopią dół na
trzy metry głęboki, przyprowadzają grupę 100 Żydów, układają ich w dole
i mówią, że jeśli ktoś wstanie, będzie rozstrzelany, a później kilkunastu
ludzi z karabinami maszynowymi kosi ich po plecach z lewej do prawej,
następnie przysypują ich dwudziestoma lub trzydziestoma centymetrami
piasku i kładą drugą kolumnę. Raz przyprowadzili 100 Żydów. Dostali
rozkaz, by wyprowadzić ich z miasta. Pojmani wyszli związani razem. Po
kilku kilometrach kazali im rozwiązać sznury i rozebrać się do bielizny.
Żydzi zrozumieli, co ich czeka. To była tragiczna scena. Wpłynęła również
na ludzi, którzy wykonywali egzekucję. Powiedział, że około dwóch tysięcy
osób (starcy, kobiety i dzieci) wyznaczono do „drugiej grupy”. Ze
względów humanitarnych, tak żeby nie trzeba było się zajmować dziećmi…
Teraz zajmują się młodszymi, zdrowszymi mężczyznami.

20 sierpnia 1941
Nie możemy teraz prosić o to, żeby nam dano wolne państwo. Musimy
być realistami. Niemcy niczego konkretnego nam nie obiecywali, ale jeżeli
będziemy wierni sobie i zjednoczeni, możemy służyć jako ludzie i być może
taką rolę odegrają bataliony. Za naszą lojalną służbę oczekujemy
całkowitego zrealizowania naszych aspiracji, naszej niezależności
państwowej.

24 sierpnia 1941
Brunius (szef regionu) wczoraj opisał masakrę w Rakiszkach.
Przeprowadzono ją na otwartej przestrzeni. Ludzie mieli wskakiwać do
trzymetrowego dołu, byli na wpół rozebrani. Ci, którzy stali na krawędzi
dołu, do nich strzelali. Wszędzie rozpryskiwały się mózgi i krew. Ludzie,
którzy strzelali, byli cali pokrwawieni. Żydów wyprowadzano z miasta
związanych. Przy dole kazano im się do połowy rozebrać. Kobiety
wrzeszczały i zawodziły. Zebrali się okoliczni mieszkańcy. Na początku
śmiali się, uśmiechali, ale później byli przerażeni i niektóre aryjskie
kobiety również zaczęły krzyczeć i zawodzić. Masakra. Wstydźmy się. Szef
administracji jest jak Judasz. Powiedziałem, że jeżeli Niemcy już to robią
naszymi rękami, powinni to robić spokojnie, bez rozgłosu, bez skandalu.
Zamiast wykonać to w ten sposób, ten świr zrobił dokładnie na odwrót. Nie
zapomnę go. Dupek.

30 sierpnia 1941
W dzisiejszym wydaniu gazety „Į Laisvę” (Ku wolności) opublikowano
interesujący wiersz pióra Brazdžionisa pod tytułem „Wołam naród”:
Wołam cię po imieniu, ty z kraju niewolników
Głosem starych grodzisk, głosem wzgórz, łąk i lasów
Nie szukaj zemsty, bo inaczej krople gorącej krwi
Spadną jak przekleństwo na dzieci twoich dzieci.
Prawdopodobnie jest to o żydostwie.
Naszym zadaniem jest przetrwać. Prosić, rozmawiać, politykować i grać
na czas. Jeżeli sytuacja z 1918 roku albo podobna się powtórzy, Niemcy
dadzą nam państwo i „uzbroją po zęby”. Czekać na Niemców i rozumieć.
Zrobią to. Może nie od razu, ale kto wie – może w przyszłym roku.

18 września 1941
Jeden, dwa albo trzy bataliony pozostają na służbie. Wszyscy chodzą we
własnych ubraniach. Nie mają materaców. Kładą się na podłodze. Niczego
im się nie dostarcza. Morale tych żołnierzy ochotników jest słabe. Żydzi…

30 września 1941
Dzisiaj żołnierze batalionu chodzą po mieście kompletnie pijani,
mówiąc, że pojadą do Rygi (to ich własne słowa). I co tam będzie za życie.
Ale czy tutaj do piątku skończą z Żydami? Może Litwini zajmą się tym
honorowym rzemiosłem mordowania i szlachtowania Żydów również
w Rydze?
11 października 1941
Kolacja z Niemcami: „Wznoszę toast na cześć Adolfa Hitlera,
czcigodnej niemieckiej armii, ludu niemieckiego i… (po krótkiej przerwie)
… na cześć Litwy”.
Dzisiaj doktor Vokietaitis powiedział, że mój toast był bezczelnością,
narzucaniem się Niemcom i wygłupem. Okazuje się, że nie wolno nam
otwierać serc i się wtrącać.

2 listopada 1941
Podobno w Wilnie zostało już tylko dziesięć tysięcy Żydów. Litwini
wyprowadzają Żydów z getta w kolumnach po pięć, sześć tysięcy, biją ich
i popychają nawet na ulicy Giedymina.

6 listopada 1941
Barzda wrócił z regionu Mińsk/Borysów/Słuck. Batalion litewski
rozstrzelał ponad 46 tysięcy Żydów (z Białorusi i transportowanych
z Polski). Setki Niemców to filmowały. Żołnierze mają wszy, a trzydzieści
procent z nich – szkorbut. Są źle wyposażeni i marzną. Nie mają ubrań.
W butach nie mają onuc.
Chodzą głosy, że wileński batalion ma jechać do Lublina. Ludzie
w Wilnie mówią, że wysyła się ich tam, by spełniali szlachetny obowiązek.
Cóż, Niemcy rzeczywiście są diabelnie szlachetni. Ukraińcy, Łotysze,
Estończycy – ani jedna z tych narodowości nie rozstrzeliwuje. Tylko my
jedni mamy strzelać.

28 listopada 1941
Przemówił Ropps – dosyć już partii, polityką zajmiemy się po wojnie.
29 listopada 1941
Żydzi, których rozstrzeliwuje teraz pierwszy batalion, zostali
przywiezieni z Czech. Mają wizy do Brazylii i Argentyny. Mówi im się, że
są transportowani na „kwarantannę”. To wszystko jest legalne, tylko
pogubili się po drodze. Zajął się nimi pierwszy batalion.

13 grudnia 1941
Dla mnie nie jest istotne ocalenie jednego lub kilkunastu Żydów. Nie
mogę znieść tego, że Litwę zamienia się w cmentarz i kostnicę, że zmusza
się nas regularnie do rozstrzeliwania Żydów, którzy przyjeżdżają z Niemiec
z wizami, że my, Litwini, do nich strzelamy, że staliśmy się niczym więcej,
jak tylko płatnymi egzekutorami, że nas się filmuje, podczas gdy Niemcy
sami siebie nie rejestrują. Tego zła nie potrafię znieść.

19 grudnia 1941
Dostaliśmy 50 tysięcy marek niemieckich na pensje do pierwszego
stycznia 1942 roku i za poprzedni okres. Dzisiaj otrzymałem pensję
w wysokości 237,57 marki niemieckiej za grudzień.

6 stycznia 1942
Tak czy owak, strzelanie do Żydów zapoczątkowali Litwini w czasie, gdy
funkcjonował rząd tymczasowy.

12 stycznia 1942
Pewien pijany oficer wyraził swoją złość, ponieważ Czesi odmawiają
własnoręcznego kopania dołów, nie chcą do nich schodzić i zamiast tego
stoją (kiedy się do nich strzela), trzymając się za ręce i śpiewając czeski
hymn narodowy. Niech piekło pochłonie tych oficerów.

Los patrioty
Zenonas Blynas jako prawdziwy litewski patriota nie uciekł z innymi
nacjonalistami i jego przeznaczenie dopełniło się w Związku Sowieckim.
Aresztowany i przesłuchiwany, trzymał się dzielnie, niczego się nie
wyrzekając i nie żałując. Siedemnastego października 1946 roku, po
wydaniu na niego wyroku przez sąd wojskowy w Archangielsku – śmierć
przez rozstrzelanie – Zenonas Blynas wyraził głęboki żal, że tak mało
udało mu się osiągnąć w walce o wolność i niezależność Litwy. Szóstego
grudnia 1946 roku wyrok został wykonany.
Efraim Zuroff odmawia modlitwę kadisz w stronach rodzinnych swego dziadka przed pomnikiem
zamordowanych Żydów z Łyngmian. Fot. Autorka.
CZĘŚĆ III

PODRÓŻ Z WROGIEM

W czerwcu 2015 roku Efraim Zuroff w końcu przyjechał na Litwę. Czy


rzeczywiście był gotów rozpocząć podróż z wrogiem? Czy wróg był na to
gotowy?
Zanim zaczęliśmy planować szczegóły podróży, musieliśmy usiąść
i porozmawiać. Musieliśmy sobie nawzajem wyjaśnić własne postawy
i poglądy. Musieliśmy się dowiedzieć, czy nasza wyprawa jest w ogóle
możliwa. Czy my, początkowo wrogowie, będziemy potrafili prowadzić
zwykłe, cywilizowane rozmowy?
Misja nie do wykonania? Wrogowie rozmawiają

Rūta. Wielu moich znajomych ostrzegało mnie, że jest pan osobą bardzo
agresywną i niebezpieczną i że nie powinnam podejmować z panem
żadnych kontaktów. Pierwsze, czego się można o panu dowiedzieć
z mediów i od ludzi w moim kraju, to że Zuroff nienawidzi Litwy.
Niektórzy twierdzą nawet, że nie zazna pan szczęścia tak długo, jak my,
Litwini, będziemy zaludniać powierzchnię planety. Czy to prawda?
Efraim. Od samego początku zawsze mówiłem, że moje działania nie
są motywowane nienawiścią do krajów bałtyckich. Wręcz przeciwnie,
postrzegam je jako coś, co w dłuższej perspektywie pomoże Litwie.
Pomoże jej uporać się z własną przeszłością, uczyni z niej lepsze miejsce
do życia i ułatwi krajowi zajęcie odpowiedniej pozycji wśród liberalnych
demokracji Zachodu. Próbowałem przekonać Litwinów, że jeśli tylko
podejmą jakieś pozytywne kroki, to nie uczynią tego ani dla mnie, ani po
to, by zadowolić tę czy inną organizację żydowską. Zrobią to dla własnego
dobra.
Rūta. Ujmijmy to tak: czy jest coś dobrego, co może pan powiedzieć
o moim kraju?
Efraim. Powiem dwie rzeczy. Litwa jest najważniejszym krajem
bałtyckim, przynajmniej z perspektywy żydowskiej. Pod okupacją
nazistowską mieszkało na Litwie 220 tysięcy Żydów. 70 tysięcy Żydów
mieszkało na Łotwie, a w Estonii tylko tysiąc. Po drugie, przyroda Litwy
jest niezwykle piękna. Mój problem polega na tym, że zawsze kiedy widzę
tu jakiś wspaniały las, przypomina mi się niestety fakt, że w takich lasach
są setki miejsc masowych kaźni. Większość miejsc, w których mordowano
Żydów, to wyjątkowo piękne okolice, co stoi w rażącej sprzeczności
z okropnymi zbrodniami tam popełnionymi. I muszę przyznać jedną rzecz:
chociaż unikam, jak mogę, zbyt osobistego podejścia, to im jestem starszy,
tym częściej myślę o bracie mego dziadka Efraimie i jego rodzinie,
zamordowanej tu, w waszym kraju, i to najprawdopodobniej rękami
Litwinów.
Rūta. Pan kocha swoich współbraci, a ja moich. W porządku. Wasz
naród był mordowany przez mój, przez Litwinów. Więc rozumiem, że nie
może pan traktować mojego narodu, zarówno zabójców, jak i biernych
obserwatorów, jako ludzi. Jesteśmy wrogami – to jest nieuniknione. Pan
reprezentuje ofiary, a w pańskich oczach ja uosabiam zabójców. Dla mnie
zarówno mordercy, jak i świadkowie to też ludzie. Jeżeli pojadę z panem
w tę podróż, z pewnością będę próbowała się dowiedzieć i zrozumieć, co
się działo w tamtych czasach z moim narodem. Dlaczego Litwini godzili
się na strzelanie? Przecież nie byli robotami ani potworami. Co ich do
tego popchnęło? A jeżeli to się raz wydarzyło, czy to znaczy, że może
powtórzyć się znowu?
Efraim. Przykro mi to mówić, ale to się może znów wydarzyć. Bo raz
już się wydarzyło. Jeżeli w 1930 roku ktoś przewidywałby, że setki
Litwinów będą strzelać do swoich sąsiadów, taką osobę zamknięto by
w szpitalu dla wariatów. Ale do tego właśnie doszło. Mówię pani
z własnego doświadczenia, że najbardziej przerażającą rzeczą, o której się
dowiedziałem w czasie trzydziestu pięciu lat polowania na nazistów, jest
to, że 99,99% osób, które popełniały zbrodnie Holokaustu, to byli
normalni ludzie. Ani przed Szoa, ani po Szoa nie prowadzili działalności
przestępczej. Wiedli zwyczajne rodzinne życie.
Rūta. Jeden z nazistów, którego przesłuchiwano podczas procesu,
powiedział rzecz następującą. W szkole policyjnej nauczono go definicji
przestępstwa. Każde przestępstwo składa się z czterech elementów:
przedmiotu, podmiotu, intencji i działania. W moim przypadku –
powiedział oskarżony – nie było intencji, więc nie było i zbrodni. Ci
młodzi Litwini, którzy zapisywali się do litewskich sił zbrojnych, aby
służyć swojemu krajowi, nie mieli zamiaru mordować Żydów. Wiedziono
lub wieziono ich w określone miejsce i kazano pilnować Żydów,
konwojować albo… tak, strzelać. Nie mieli zamiaru krzywdzić ludzi
niewinnych. Krok po kroku wciągano ich w morderstwo. Kiedy człowiek
znajdzie się w takiej sytuacji, musi wykazać olbrzymią siłę ducha, by
odmówić zrobienia czegoś, co mu się zrobić każe i co robią wszyscy inni.
W końcu nie jesteś w przedszkolu, jesteś w wojsku.
Efraim. Przede wszystkim, jak wiemy, można było odmówić strzelania.
Podczas przesłuchań przed sąd trafiali czasem ludzie, którzy twierdzili, że
taka opcja istniała. Ale ilu skorzystało z takiego wyboru? Smutna prawda
wygląda tak, że ci ludzie robili dokładnie to, czego oczekiwali od nich
przełożeni. A w tym przypadku było to masowe morderstwo.
Rūta. Wie pan jednak, jak silna potrafi być inercja. Jeżeli człowiek
zaciąga się do wojska, to godzi się na noszenie broni, godzi się na
pilnowanie czy transportowanie ludzi i praktycznie nie ma odwrotu, nie
można się zatrzymać. W tym kierunku popycha człowieka siła inercji
i bycie członkiem olbrzymiej grupy ludzi.
Efraim. I dlatego właśnie prawo międzynarodowe uznaje indywidualną
odpowiedzialność za zbrodnie. Nikt nie mówi, że wszyscy młodzi
ochotnicy, którzy zaciągnęli się do wojska, byli tacy sami jak
Impulevičius. Nikt nie mówi, że ci ludzie dowodzili. Ale to są osoby, które
dokonywały tych czynów. Popełniały zbrodnie i Holokaust nigdy nie
sięgnąłby takich rozmiarów, gdyby nie to, co zrobiły. Muszą wziąć na
siebie część winy.
Rūta. Trudno mi nie żałować tych młodych chłopców…
Efraim. Niech pani posłucha, to nie ma znaczenia, kompletnie nie ma
znaczenia. Jeżeli chodziłoby o pojedyncze morderstwo, to ten argument
zyskałby na mocy, lecz to były zabójstwa jedno za drugim, a potem
następowały kolejne. W wielu przypadkach – weźmy batalion
Impulevičiusa lub strzelców ponarskich – ci ludzie wiedzieli, co robią,
i robili to mimo wszystko.
Rūta. Jeżeli rząd niezawisłej Litwy kazał im to robić, jeżeli kazali im
to robić przełożeni i dowódcy, jeśli robili to również wszyscy inni
żołnierze, jeżeli Bóg się na to godził i pozwolił, żeby to się działo – co
można zrobić? Bądźmy realistami, większość tych ludzi nie była zbyt
dobrze wykształcona, połowę z nich stanowili analfabeci, niezdolni do
myślenia w kategoriach moralnych.
Efraim. Niech pani pójdzie do tych, którzy stracili krewnych w Szoa,
i powie im: „Przepraszam, ale wiecie co – mój naród był głupi”. Czy to
brzmi przekonująco?
Rūta. Nie, wcale tak nie brzmi, ale ja również myślę
o odpowiedzialności Kościoła. Czy też Boga, żeby ująć to prościej. Nawet
jeśli to niewiarygodne czy absurdalne, odnoszę wrażenie, że skoro
większość zabójców to byli ludzie religijni, którzy chodzili do kościoła
i wierzyli w Boga, to częściowo stają się zwolnieni z odpowiedzialności za
swoje czyny. Dlaczego Bóg na to pozwalał? Tak właśnie niektórzy pytali
w swoich zeznaniach.
Efraim. Mamy prawo domagać się zrozumienia, że to, czego się
dopuścili, było najbardziej przeraźliwą zbrodnią, wręcz trudną do
wyobrażenia. Odkąd to głupota jest dostatecznym uzasadnieniem
masowych mordów? Tu nie mówimy o kimś, kto w pewnych
okolicznościach pociągnął raz za spust i skończyło się to zabójstwem
jednej osoby. Mówimy o mordowaniu setek mężczyzn, kobiet, dzieci,
starców i chorych. W pewnym sensie trzeba wykazać postawę całkowicie
autystyczną, żeby ciągnąć to zadanie dzień po dniu. Pod tym względem
można wyróżnić dwa typy przestępców. Byli ludzie w małych
miasteczkach, którzy popełnili morderstwo raz czy dwa razy. Ale działali
również ludzie ze specjalnych szwadronów śmierci, takich jak dwunasty
batalion, Rollkommando Hamanna czy strzelcy ponarscy, którzy
mordowali przez długi okres i mają na sumieniu dziesiątki tysięcy ofiar.
Rūta. Próbuję zrozumieć nawet tych ludzi. Może trudno im było
zastrzelić pierwszego człowieka, ale kiedy już przez to przeszli, stało się
to czymś w rodzaju pracy, zabijanie było niemal automatyczne. Nie
widzieli twarzy ofiar, ludzi, których musieli rozstrzelać, tylko ich plecy.
Efraim. Próbuje pani racjonalizować. Chce ich pani uwolnić od winy.
Ja nie chcę traktować tego osobiście, ale jeśli myślę o ludziach, którzy
zamordowali mojego stryja Efraima, niewinnego, cudownego i mądrego
człowieka… Ilu cudownych ludzi straciliśmy? Proszę pomyśleć, jak
ważnych rzeczy mogliby dokonać?
Rūta. Ja oczywiście myślę jak Litwinka. Niektórzy z tych młodych, na
wpół niepiśmiennych, zdezorientowanych chłopców może zabili kogoś,
kto był bardzo mądry, kto mógł się stać wielkim uczonym i być może
odkryć lekarstwo na raka, które później uratowałoby na przykład życie
siostry któregoś z tych sprawców. Ale jeden z nich pociągnął za spust…
Efraim. Genialne stwierdzenie. Ale ten sposób myślenia to logika
kogoś, kto nie zgadza się na uznanie winy swoich ludzi.
Rūta. Nie mogę przyjąć całej winy, którą pan obarcza mój kraj.
Książka, którą mi pan przesłał na temat Litwinów w czasie Holokaustu,
przyprawia mnie o mdłości. Na każdej stronie, niemal w każdym zdaniu
mówi się tam coś okropnego o Litwinach: rabowali i grabili Żydów,
torturowali, gwałcili Żydówki i rozbijali głowy żydowskich dzieci o mur,
jak gdyby cała ludność Litwy składała się z potworów. Nie wszyscy
Litwini byli tacy – takich było bardzo niewielu. Ta książka jest przesycona
nienawiścią. Chcę pojechać z panem w tę podróż, żebyśmy mogli razem
się dowiedzieć, czy da się wyróżnić jakieś inne kategorie uczestników tych
zdarzeń oprócz zabójców i ludzi uczciwych. Chcę zobaczyć pełny obraz,
nie czarno-biały. Jestem stąd, to jest mój naród.
Efraim. Proszę posłuchać, większość Litwinów to byli przypadkowi
obserwatorzy – ani zabójcy, ani zbawcy. A pani próbuje częściowo
zrehabilitować zabójców.
Rūta. Nie, na pewno nie.
Efraim. Jest pani tego pewna?
Rūta. Nie, całkiem pewna nie jestem.
Efraim. Dobrze, że przynajmniej jest pani szczera. Ale trochę się pani
w tej rozmowie zapędza. Chce pani złagodzić cios. Ułatwić Litwinom
pogodzenie się z przeszłością. Ale jeśli chce się pani się z nią oswoić, to
nie powinna to być miękka, oczyszczona wersja historii, trzeba się
pogodzić z prawdziwymi, twardymi faktami. Widzi pani, to jest coś, co
jesteście winni sobie sami, nie mnie. Ja tu nie mieszkam. Ja jadę do domu,
a mój kraj tych zbrodni nie dokonał.
Rūta. Wiem, dlaczego nienawidzi pan mojego kraju – mój kraj pana
odrzucił. Przyjechał pan do nas w 1991 roku, tuż po odzyskaniu przez
Litwę niepodległości. Przyjechał pan, żeby powiedzieć, że jesteśmy
mordercami. Przyjechał pan zrujnować wesele. Zepsuł pan przyjęcie.
Powinien pan do tego tematu podchodzić delikatnie, krok po kroku i dać
nam więcej czasu.
Efraim. A jak pani sądzi, jak długo to wesele mogłoby potrwać?
Rūta. Hm. Dwadzieścia lat. Dziesięć lat. Ale teraz mamy kaca.
Zrozumieć, że to nie huczne wesele, tylko skromne przyjęcie – na to
straciliśmy jakieś dziesięć lat. I jeszcze jedno zrobił pan źle. Obarczył nas
pan zbyt dużym ciężarem winy. Bardzo trudno było nam przyznać, że
kolaborowaliśmy z Niemcami podczas okupacji. Jeżeli to byłoby jedyne
oskarżenie, moglibyśmy powiedzieć: „w porządku, może, przyjrzymy się
temu, będziemy to dogłębnie badać”. Ale poza tym pan nas oskarżył o to,
że zaczęliśmy zabijać Żydów, zanim zjawili się Niemcy. A tego już było za
wiele. I trzecia rzecz, którą zrobił pan źle, to próba skazania na śmierć
naszych starców, takich jak Lileikis i Gimžauskas. Mieli wtedy prawie po
dziewięćdziesiąt lat…
Efraim. Bo to oni zabili mojego dziadka i jego rodzinę.
Rūta. Ale jeżeli pan zabije brata mego dziadka, to nie przywróci do
życia brata pańskiego dziadka. Tych dwóch, których chciał pan postawić
przed sądem, to byli ludzie na wpół martwi, o bardzo kruchym zdrowiu.
Lileikis mieszkał obok mnie, przy ulicy Teatro w Wilnie. Już wtedy
wyglądał jak trup. Patrząc na niego, my, Litwini, myśleliśmy jak katolicy:
jeżeli rzeczywiście był winny, jak pan twierdzi, to powinien pójść do
piekła, i to szybko. Niech Bóg zajmie się wymierzaniem sprawiedliwości,
jest już za późno, by wtrącali się ludzie.
Efraim. Nic nie robiliście. Nawet nie zamierzaliście. Piętnastu
zbrodniarzy wojennych zostało deportowanych i przyjechało na Litwę.
Żaden z nich nie stanął przed sądem… To bardzo zła wiadomość dla
świata. Jeżeli nikt nie został postawiony przed sądem, to znaczy, że
i zbrodni nie było. To Żydzi wszystko wymyślili, prawda?
Rūta. Dlaczego skupia się pan na Litwie, polując na nazistów, dlaczego
skupia się pan tylko na kilku ludziach? Na przykład nigdy nie szukał pan
człowieka, którego historyk Saulius Sužiedėlis nazywa największym
przestępcą wojennym na Litwie – Vytautasa Reivytisa? To on wydał
rozkaz władzom prowincjonalnych miast na całej Litwie, aby zebrać
Żydów i w ten sposób ułatwić ich zabijanie. Komendant główny policji
litewskiej przeniósł się do Szkocji i później w spokoju umarł w Chicago
w 1988 roku.
Efraim. A czy wie pani, kiedy zacząłem szukać przestępców
wojennych? W 1991 roku. Jeśli zmarł w 1988, to może wyjaśniać,
dlaczego jego nie szukaliśmy. Dlaczego nie złapali go Amerykanie? To
niewiarygodne. Jestem zszokowany. Nie wiedziałem, że był w Stanach.
Robiłem wszystko, co w mojej mocy. Ale byłem zupełnie sam. I jak już
mówiłem wiele, wiele razy przez te wszystkie lata, zdaję sobie sprawę, jak
trudno było przyznać się Litwie do współwiny. Francji zajęło to
pięćdziesiąt lat. Niemcy nie mieli wyboru. Ale im prędzej uczciwie
spojrzycie prawdzie w oczy, tym szybciej zacznie się naturalny proces
leczenia, którego potrzebujecie wy i wasze dzieci.
Rūta. Jeżeli Francji zajęło to pięćdziesiąt lat, to Litwie również zajmie
pięćdziesiąt lat.
Efraim. Nie, wam to zabierze dziewięćdziesiąt lat. Bo wasze zbrodnie
są cięższe i nie jesteście w takim stopniu jak Francuzi zdolni do próby
rozliczeń. Francuzi przygotowywali Żydów do wysłania z własnego kraju
na egzekucje za granicą. Tutaj Żydzi byli mordowani przez swoich
współobywateli.
Rūta. Moi biedni Litwini…
Efraim. Może pani płakać aż do dnia sądu ostatecznego, ale to nie
zmieni faktu, że pewne rzeczy się wydarzyły. To jest prawda, której trzeba
będzie spojrzeć w oczy. I to pani będzie musiała jej spojrzeć w oczy, nie ja.
Czy wie pani, dlaczego wszyscy na Litwie mnie nienawidzą? Bo wiedzą,
że mam rację.
Rūta. Zobaczmy w takim razie, czy ma pan rację, czy nie. Sama
spojrzę prawdzie w oczy. Spójrzmy prawdzie w oczy razem. Zacznijmy
podróż z wrogiem. Podzielimy się kosztami benzyny. Mam nadzieję, że
nie będziemy cały czas się kłócić, bo w przeciwnym razie ta wyprawa
zamieni się w koszmar.
Efraim. W porządku. Niech to będzie Podróż z wrogiem bez przemocy.
Czternaście kierunków albo wizyta w piekle

1. Kaunas/Kowno

Pod koniec XIX wieku w Kownie mieszkało 25 548 Żydów


(35,9% miejscowej ludności). Przed Szoa około 30 tysięcy.

Masakra w garażu Lietūkisu


Dwudziestego siódmego czerwca 1941 roku Litwini zabili metalowymi
prętami kilkudziesięciu Żydów w Kownie w garażu Lietūkisu.
Co tu się stało w roku 1941?
Świadectwo Laimonasa Noreiki, laureata Litewskiej Nagrody
Narodowej, jednego z najsłynniejszych ludzi sceny na Litwie (1926–
2007).
Latem 1941 roku Noreika miał 15 lat.
Laimonas Noreika: Kiedy w 1941 roku wybuchła wojna, mój brat i ja
pracowaliśmy u introligatora. Kilka dni później, kiedy szliśmy do domu,
zobaczyliśmy tłum ludzi stojących na zakręcie prowadzącym do alei
Vytauto. Było tam może z pięćdziesiąt osób, nie jakiś wielki tłum, stali na
chodniku. Mój brat i ja podeszliśmy bliżej. Wtedy miałem 15 lat, a brat już
18. Przywarłem do płotu – to był jakiś płot zwieńczony drutem kolczastym.
Wcisnąłem się bardzo blisko. To był garaż Lietūkisu. Drzwi do garażu były
otwarte, a na podwórku było pełno końskiego gnoju. Było go tam tyle, bo
prawdopodobnie albo Niemcy, albo Rosjanie, zanim wyjechali, trzymali
w garażu konie, dlatego kupy gnoju były ogromne.
Tuż przed oczami miałem stojącego tam człowieka ubranego w czarny
garnitur. Wyglądał na jakiegoś intelektualistę, człowieka kulturalnego,
a inny klęczał i zagarniał rękami gnój. Ten kulturalny mężczyzna bił go po
plecach łomem i krzyczał: „Norma! Norma! Norma!”. Bity mężczyzna
zbierał gnój, ale koński nawóz wypadał mu z rąk i ten drugi znów go raz po
raz walił po plecach żelaznym łomem i krzyczał: „Norma! Norma!
Norma!”.
Widziałem dwie grupy. Jeden człowiek bił jedną osobę, a drugi bił inną.
To był mrożący krew w żyłach horror. Nie mogłem odwrócić wzroku…
Jeden z bitych upadł i już się nie podniósł. Wtedy ten, który się nad nim
znęcał, wziął wąż do mycia samochodów, a tamten zaczął się poruszać,
chcąc wstać. Potem mężczyzna znowu zaczął go bić, krzycząc: „Norma!
Norma!”, podczas gdy tamten próbował zbierać koński nawóz.
Troje drzwi do garażu było otwartych i zobaczyłem ludzi, którzy tam
popadali, nikt się nie ruszał. Jeszcze dalej było zbyt ciemno i nie było nic
widać. Obok drzwi stała grupka ludzi, inni leżeli na ziemi. Żywi? Martwi?
Nie poruszali się. Miałem wrażenie, że wszyscy ludzie, którzy tam stali –
ci, którzy bili, i ci, którzy byli bici – to ludzie kulturalni, w garniturach,
nie żadni tam robotnicy. Nie widziałem krwi, tylko koński nawóz
i strumienie wody.
W tłumie nikt nie wznosił okrzyków radości ani nie protestował,
wszyscy tylko patrzyli przyciśnięci do płotu. Ciekawscy gapie. Staliśmy
tam jakieś dziesięć minut, może dłużej… Później brat chwycił mnie za
ramię, odciągnął od płotu i poszliśmy do domu.
Masakra Żydów w podwórzu garażu Lietūkisu.

Wtedy po drugiej stronie alei Vytauto znajdował się kowieński Cmentarz


Centralny, gdzie odbywał się pogrzeb tych, którzy nosili białe opaski.
Grano poważny marsz żałobny. Tutaj trwało masakrowanie ludzi, a tam ten
marsz.
Kiedy dotarliśmy do domu, usłyszeliśmy krzyki. Ci w białych opaskach
łapali Żydów, żeby zbierali ciała z wysadzonego w powietrze mostu
w dzielnicy Aleksotas. Ciała były wszędzie, w wodzie, przygniecione
gruzami mostu. Następnego dnia ciała znikły. Czy gdzieś je zabrano, czy
wydobyto z ruin i wrzucono w prąd Niemna?
Wilno, 7 października 2004 roku

(Źródło: zbiory Jeffa i Toby’ego Herrów w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie)

Lipiec 2015 roku


Efraim. Stoimy przy pomniku postawionym przed garażem Lietūkisu.
Inskrypcja głosi, że zamordowano tu kilkudziesięciu Żydów, ale brakuje
informacji, kto to zrobił. Może wulkan, może tsunami, może miało tu
miejsce trzęsienie ziemi. Poszliśmy tam z naszym przewodnikiem
z Kowna – jedynym i niepowtarzalnym Chaimem Bargmanem.
Chaim. Moja wiedza opiera się na zeznaniach naocznego świadka,
Vaclovasa Vodzinskasa, którego poznałem na seminarium na kowieńskim
Uniwersytecie Witolda Wielkiego. Miał piętnaście lat w dniu tej masakry.
Zobaczył grupkę Żydów, których przywieziono tu, do garażu Lietūkisu,
z Żółtego Więzienia. Grupa składała się wyłącznie z mężczyzn. Były to
czasy, w których Żydów chwytano w łapankach i przywożono do
Siódmego Fortu. Pilnowało ich tylko czterech strażników.
W tym miejscu Armia Czerwona trzymała konie, zanim weszli Niemcy.
Naziści kazali stróżowi wyczyścić plac przed garażem, na którym było
pełno końskiego nawozu. Ten stróż ujrzał prowadzoną obok kolumnę
Żydów, podbiegł do konwojentów i powiedział, że skoro Żydzi są
przyjaciółmi Rosjan, to oni powinni ten gnój wyczyścić. Strażnicy
sprowadzili grupę na podwórko. Vodzinskas odłożył rower i wspiął się na
drzewo, żeby zobaczyć, co się dzieje, podobnie jak kilku innych chłopców.
Żydom nie dano łopat do sprzątania nawozu. Tymczasem przyjechała
ciężarówka z czterema niemieckimi żołnierzami. Pojazd także był
zabłocony i Żydom kazano go wyczyścić. A że mieli brudne ręce, więc
ktoś wyciągnął wąż z wodą, żeby mogli umyć ręce i wyczyścić auto.
Efraim. A jak się zachowywał tłum gapiów?
Chaim. Żydów zabijano w sposób okrutny. Ludzie na ulicy, którzy
słyszeli krzyki i wrzaski, podchodzili, żeby spojrzeć, co się dzieje.
Rūta. Podoficer armii litewskiej, który był jednym z uczestników
mordowania w garażu Lietūkisu, wyznał kilka lat po masakrze: „Byłem
jednym z oprawców. Kiedy wyszedłem z więzienia, chciałem się zemścić
na Żydach. Kiedy Żydzi zaczęli się opierać, straciłem panowanie nad sobą.
Teraz mnie potępiacie. Dzisiaj sam nie rozumiem, jak mogłem tak
postąpić”.
Efraim. Czy to prawda, że Żydów mordowano na dwa sposoby –
jednych bito metalowymi prętami, a drugim wciskano do ust węże
strażackie i puszczano wodę, która rozrywała im żołądki?
Chaim. Absolutnie nie. To nieprawda. Węże wyciągnięto, żeby Żydzi
mogli wymyć ręce. Jeden z nich, któremu kazano sprzątać nawóz gołymi
rękami, uderzył litewskiego żołnierza i zaczął biec w kierunku cmentarza
żydowskiego. Biegł szybko, ale kula okazała się szybsza. Tam było
czterech Litwinów i czterech Niemców. Kiedy ten Żyd spróbował ucieczki
i zginął, żołnierze zaczęli bić pozostałych żelaznymi prętami.
Rūta. Efraim, mówiłeś wszystkim przez trzydzieści lat, że Żydów
zabijano, rozrywając im żołądki wodą z węży strażackich. To nieprawda.
Przegrałeś!
Efraim. Mam zeznanie niemieckiego fotografa, który opowiadał, co
widział. Nie miał powodu kłamać. To świadectwo obiektywnego
obserwatora.
Rūta. Też mi nowość! Główny łowca nazistów bardziej wierzy
niemieckiemu żołnierzowi niż wszystkim innym, którzy to widzieli!
Dobrze, zlituję się nad tobą. Czytałam zeznania litewskiej lekarki, która
mówiła coś o wpychaniu węża strażackiego do czyichś ust. Może to
uwiarygodni twoją wersję.
Efraim. A czy tłum gapiów zaczął śpiewać litewski hymn po
zakończeniu kaźni? Tak mówił niemiecki fotograf, wspominając tamto
wydarzenie.
Chaim. Kiedy zabito Żydów i leżeli martwi na ziemi, ze stacji
kolejowej przyszło dwóch bezdomnych. Mieli organki. Jeden z zabójców
ich zobaczył i kazał im zagrać Marsz Żydów ze Słobódki. Starsi ludzie
w Kownie znają ten marsz doskonale, przynajmniej melodię, jeśli nie
słowa.
Rūta. Ten niemiecki fotograf nie wiedział, co ludzie śpiewają, tylko
kogoś tam zapytał. A ten ktoś sobie zażartował. Więc w swojej opowieści
o tym dniu stwierdził, że to był litewski hymn narodowy.
Chaim. Tak. Tak właśnie głosi legenda. W rzeczywistości grano Marsz
Żydów ze Słobódki, a plotka, która krąży po świecie, mówi, że to był hymn
Litwy. Marsz Żydów ze Słobódki to piosenka, którą bardzo lubili i śpiewali
ludzie z niższych klas w Kownie, miała wyraźnie antysemicki wydźwięk.
Rūta. Efraim! Przez trzydzieści lat powtarzałeś kłamstwa o tym, że
Litwini śpiewali hymn narodowy po masakrze w garażu Lietūkisu. Nasz
wróg przegrywa!
Efraim. Wierz mi, nie wiedziałem, że to nieprawda. Nie miałem
powodu wątpić w zeznania fotografa z niemieckiej armii, ale teraz muszę
przyznać, że Chaim podważył wiarygodność tej historii.
Rūta. Dzięki ci, Chaim, w imieniu mojego narodu!
Siódmy Fort – pierwsze na Litwie miejsce kaźni na wielką skalę
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Kiedy Niemcy zażądali od powstańców litewskich rozbrojenia się,
dowódca wojskowy Jurgis Bobelis wydał rozkaz formowania w Kownie
batalionu TDA (Tautinio Darbo Apsauga). Powstanie nie trwało nawet
tygodnia. Czwartego lipca batalion liczył 724 podoficerów i żołnierzy
i choć miał się stać zalążkiem armii wolnej Litwy, zaczął wypełniać misję,
którą wyznaczyli Niemcy – misję masowego mordowania Żydów. Tego
dnia 460 mężczyzn i 47 kobiet rozstrzelano nad dołami śmierci
w Siódmym Forcie w Kownie (według raportu Jägera). TDA wykonywało
egzekucje, a porucznik B. Norkus i podporucznik Jonas Obelevičius
dowodzili egzekutorami. Szóstego lipca zaczęli rozstrzeliwać ofiary
również z karabinu maszynowego. Strzałami w plecy zamordowano 2514
Żydów. Egzekucje prowadzili porucznicy J. Barzda, A. Dagys i B. Norkus.
W Litewskim Archiwum Specjalnym znajduje się licząca dwanaście
tomów sprawa numer 47337/3. Sformułowano tam oskarżenia wobec
Pranasa Matiukasa i siedmiu innych żołnierzy z trzeciego plutonu
batalionu TDA. W okresie niepodległości Litwy Pranas Matiukas pracował
w drukarni i kształcił się na technika dentystycznego. Kiedy Armia
Czerwona wycofała się z Kowna, natknął się na jakiegoś żołnierza
i zagroził mu nożem kieszonkowym, a żołnierz oddał mu karabin. Wtedy
Matiukas postanowił zaciągnąć się do strzelców ponarskich. Matiukas
miał dwóch synów – siedmioletniego i rocznego. Później przyznał
w sądzie: „właściwie to lubiłem strzelać do ludzi”.
Pomnik Juozasa Barzdy koło Płungian. Fot. Autorka.

Protokół przesłuchania z trzeciego grudnia 1961 roku:


Było lato 41 roku. Nie pamiętam dokładnej daty, może to był lipiec. Po
południu trzeci pluton batalionu, który pod dowództwem oficerów Barzdy,
Norkusa i Dagysa wciąż wtedy stacjonował przy alei Wolności [promenada
Kowna], obok tzw. soboru [kościół św. Michała Archanioła],
pomaszerował do Siódmego Fortu, który znajdował się w Zielonej Górze
[dzielnica Kowna]. Byli tam żołnierze z innych plutonów, pilnujący fortu.
Wewnątrz fortu, w głębokim jarze między urwiskami, pod strażą
przebywało 300 do 400 osób pochodzenia żydowskiego. Znajdowali się tam
pod gołym niebem.
Było tam również około 100 do 150 kobiet pochodzenia żydowskiego,
których strzeżono w podziemnych fortyfikacjach samego fortu.
Rozstrzeliwanie odbywało się w następujący sposób. Grupa żołnierzy
z batalionu, mniej więcej dziesięciu ludzi pod dowództwem podoficerów
lub oficerów, brała po dziesięć osób z jaru, gdzie pilnowano skazanych
Żydów. Prowadzili ich około 50 do 100 metrów dalej, tam gdzie znajdował
się wielki lej po wybuchu. Stawiali ich na krawędzi dołu, twarzą do
zagłębienia, i strzelali do nich z odległości kilku kroków. Potem ciała
wpadały do dołu. Żołnierze używali swoich karabinów, podczas gdy
oficerowie – Dagys, Norkus, Barzda – strzelali z pistoletów.
Nadchodził wieczór i przerwano rozstrzeliwanie. Następnego dnia, jak
tylko zaświeciło słońce, znowu pomaszerowaliśmy do fortu i otoczyliśmy
jar, w którym przetrzymywano aresztowanych. Na zboczach ustawiono dwa
albo trzy lekkie karabiny maszynowe typu Bruno. Barzda i Norkus
powiedzieli, że mamy strzelać do skazanych stąd – ze zbocza jaru. Potem
wydano rozkaz: „Ognia!”. Ludzie w jarze zaczęli biegać w kółko, ale nie
mieli dokąd uciec i wszyscy padli pod kulami.
Nieskładne strzelanie trwało jakieś półtorej godziny. W tym czasie dół
jaru pokrył się ciałami i krwią. Mogę powiedzieć, że niemal cały nasz
trzeci pluton brał udział w rozstrzeliwaniu, oprócz paru ludzi, którzy
z tego czy innego powodu zostali w koszarach. Ja również wziąłem udział
w egzekucji. Nie potrafię powiedzieć, ilu ludzi rozstrzelałem, bo trudno to
określić. Jar miał jakieś pięćdziesiąt na pięćdziesiąt metrów, a zbocza
wokół miały od dziesięciu do piętnastu metrów wysokości.
Świadek Jurgis Vosylius:
Dookoła fortu znajdowało się dużo domów mieszkalnych, więc wielu
ludzi przyszło przyglądać się rozstrzeliwaniu. Jako strażnik musiałem ich
rozganiać i nie pozwalałem na podchodzenie bliżej, więc ja również nie
widziałem samej sceny rozstrzeliwania.
Opis rozstrzeliwania Żydów z getta kowieńskiego w Dziesiątym Forcie
w Kownie:
Kazano nam nie pić za dużo poprzedniego wieczoru, bo o szóstej czy
ósmej rano mieliśmy się stawić w koszarach i jechać na akcję. Rozkazy
wydawali Barzda lub Dagys. Następnego dnia o ósmej rano pluton miał
zbiórkę i wszyscy poszliśmy do getta. W operacji brał udział cały nasz
batalion.
Nasi żołnierze przeprowadzili około 400 Żydów – mężczyzn, kobiet
i dzieci – z getta do nas, a potem my – ośmiu do dziesięciu żołnierzy –
przejęliśmy zadanie pilnowania Żydów i zaczęliśmy ich przeprowadzać
w kierunku Dziewiątego Fortu, oddalonego mniej więcej o dwa kilometry
od miasta. Przeprowadziliśmy Żydów do fortu, gdzie był głęboki dół. Tutaj
przekazaliśmy ich do pilnowania innym żołnierzom, a my sami wróciliśmy
do getta, by zająć się kolejnymi grupami ludzi. Kiedy dostarczyliśmy drugą
grupę do rozstrzelania, ja do getta już nie wróciłem. Zostałem w forcie.
Z tyłu fortu, od strony ulicy Žemaičių, przygotowano trzy długie
wykopy, miały może ze sto metrów długości, dwa szerokości i dwa
głębokości.
Kiedy podszedłem do wykopów, zobaczyłem tam żołnierzy z trzeciego
regimentu – było ich około trzydziestu. Spośród oficerów zjawili się
Barzda, Norkus i Dagys. Poza tym znalazła się tam również grupa
żołnierzy i oficerów niemieckich.
W tym samym czasie około trzydziestu żołnierzy z naszego plutonu
i dziesięciu żołnierzy niemieckich rozstrzeliwało skazanych przy użyciu
broni automatycznej. Oficerowie korzystali z pistoletów. W tym właśnie
czasie ja strzelałem ze swojego karabinu i oddałem około sześćdziesięciu
do siedemdziesięciu strzałów. Trwało to około półtorej godziny. Nie jestem
w stanie powiedzieć, ilu ludzi osobiście zastrzeliłem, bo strzelaliśmy w tym
samym czasie do masy ludzi znajdujących się w wykopie. Pamiętam, że
osobiście uczestniczyłem w rozstrzeliwaniu dwóch grup, po około 400 osób
w każdej. Oczywiście strzelałem z przerwami.
Nie potrafię powiedzieć ogólnie, kto stał obok wykopu i strzelał, bo nie
było w tym żadnego porządku – ktoś strzelał i odchodził, a potem
podchodził kto inny.
Ze skazanych znałem Gravecasa i Riverisa.

Oskarżony Pranas Matiukas pokazuje miejsce, w którym jesienią 1941 r. zamordowano 500 Żydów z Bobt. 1962
r. Fot. A. Markevičius.

Brałem rzeczy ze złota. W Dziewiątym Forcie rozdawali wódkę, ale


w małych ilościach. Kiedy już nie mieliśmy amunicji, Norkus i Barzda dali
każdemu z nas po łyku z butelki. Tamtego dnia, jak mówiło się między
strażnikami, rozstrzelano od ośmiu do dziesięciu tysięcy ludzi. Po
egzekucjach żołnierze wybierali co wartościowsze rzeczy ze stosów ubrań
zamordowanych. Ja nie wziąłem niczego z rzeczy ofiar – podczas egzekucji
zabrałem dwa zegarki tym, których kierowano do rowów, oddali je bez
protestu. Druga grupa, którą w Dziewiątym Forcie rozstrzeliwaliśmy, to
byli Czechosłowacy. Zabrano nas do Dziewiątego Fortu, gdzie oficerowie
powiedzieli, że będziemy musieli rozstrzelać około dwóch tysięcy osób.
Skazani maszerowali z podwiniętymi rękawami koszul, bo zostali
poinformowani, że prowadzi się ich na szczepienie przeciwko ospie. Już
w dołach Czesi próbowali uciekać, ale dokąd można uciec, jeśli się jest
okrążonym?
Wypowiedź Matiukasa przed sądem w 1962 roku:
Moje sumienie mówi mi, że popełniłem zbrodnię. Ale jako żołnierz
jestem niewinny. Po prostu wykonywałem rozkazy. Nie wiem, jakie mieli
wobec mnie plany.
Zeznanie podejrzanego Jonasa Raizysa:
Po egzekucji widziałem, jak Matiukas niósł kilka zębów. Sam pokazywał
je nam na swojej dłoni. Spytałem go, do czego mu te zęby potrzebne, a on
powiedział, że jest technikiem dentystycznym, a jego żona – dentystą. Na
dłoni Matiukasa widziałem chyba cztery zęby, wyczyszczone
i wypolerowane.
W sumie Matiukas uczestniczył w rozstrzelaniu około 18 tysięcy ludzi.
Dziewiątego listopada 1962 roku Matiukas i siedmiu innych żołnierzy
TDA zostało rozstrzelanych przez pluton egzekucyjny. Kariera technika
dentystycznego dobiegła końca.
Historyk Alfredas Rukšėnas badał motywację morderców
z kowieńskich batalionów samoobrony. Wyróżnił cztery kategorie ludzi,
którzy wstępowali do batalionów.
Patrioci – ci, którzy wstępowali do batalionów samoobrony z chęci
obrony kraju przed wrogami i oczekiwali, że bataliony będą zalążkiem
niezależnej armii Litwy.
Bezrobotni – byli oficerowie armii litewskiej i inni ludzie, którzy nie
mieli pracy i wstępowali do batalionów, żeby otrzymywać pensję.
Ci, którzy ucierpieli pod rządami Związku Sowieckiego – oficerowie
litewscy, którzy zostali zwolnieni z wojska w czasach okupacji sowieckiej,
byli przesłuchiwani przez sowieckie służby bezpieczeństwa i chcieli wziąć
odwet na swoich oprawcach.
Niepewni – ci, którzy służyli reżimowi sowieckiemu i wstępowali do
batalionu, żeby uniknąć kary. To między innymi ci, którzy bali się
wywózki do Niemiec na roboty przymusowe.
Oto oświadczenia członków trzeciego plutonu dotyczące motywów
podjęcia służby, złożone przed Sądem Najwyższym Litwy w 1962 roku:
Aleksas Raižys:
Nie wiem, dlaczego wstąpiłem do batalionu. Nie potrafię wyjaśnić tego,
co zrobiłem. Może wstąpiłem do batalionu z biedy, nie wiem. Nie wiem,
dlaczego strzelałem do ludzi.
Juozas Kopūstas:
Kiedy wstąpiłem do batalionu, moim celem było zdobycie jakichś
wartościowych rzeczy. Nie dostawaliśmy żołdu. Rozliczano się z nami
ubraniami ofiar. Obecność w batalionie przynosiła mi korzyści. Po
pierwszej egzekucji nie zdawałem sobie sprawy, że robię coś złego.
Klemensas Skabickas:
Wstąpiłem do batalionu, bo byłem słabego zdrowia, a robota nie
należała do ciężkich. Nie znałem ludzi, do których strzelałem, nic mi nie
zrobili. Jestem religijny. Kiedy strzelałem, nie wiedziałem, co z tego
wyniknie. Po egzekucjach chodziłem do spowiedzi.
Po pierwszych masowych mordach dokonywanych przez trzeci pluton
w lipcu część żołnierzy zdezerterowała. Jeden z nich – kapitan Bronius
Kirkila – zastrzelił się dwunastego lipca 1941 roku w swoim mieszkaniu,
kiedy był na urlopie. Dlaczego? Czy nie mógł znieść stresu? Zgodnie ze
słowami żyjącego po wojnie na Zachodzie litewskiego historyka Mykolasa
Biržiški: „Torturowany do utraty zmysłów przez Żydów w więzieniu
NKWD, wyrwał się stamtąd i uciekł, po czym odkrył, że jego rodzinę
deportowano do Kazachstanu na wniosek Żydów, którzy byli członkami
partii. Przyrzekł sobie zemstę na Żydach – że nie spocznie, dopóki nie
zabije ich tylu, ilu sam sobie wyznaczył. Kiedy tę liczbę osiągnął,
zastrzelił się”.
Jeśli to prawda, Bronius Kirkila osiągnął zamierzony cel bardzo
szybko, zaledwie w parę dni. Liczba zamordowanych była olbrzymia:
kilka tysięcy mężczyzn, kobiet, starców i dzieci.
Lipiec 2015
Siódmy Fort jest pusty albo niemal pusty. Żadnych zwiedzających.
Odbywa się tam obóz letni dla dzieci. Młody człowiek, jeden z opiekunów,
zabiera nas w miejsce masowych mordów. Jakiś dół zarośnięty wysoką
trawą. Stoi tam tablica pamiątkowa oznaczająca miejsce kaźni. Kiedy to
się stało, kim byli ludzie, którzy tu zginęli, ilu ich poniosło śmierć?
Pytałem młodego człowieka, co obecnie dzieje się w forcie. Znajduje
się tam muzeum zimnej wojny, a także laboratorium chemiczne.
Przychodzą dzieci na różne zajęcia.
W czerwcu 1941 roku rząd tymczasowy Litwy postanowił
zorganizować pierwszy obóz koncentracyjny na Litwie w Siódmym Forcie
i przeznaczył pieniądze na finansowanie batalionu strażników pilnujących
kowieńskich Żydów, którzy zostali tam przetransportowani.
Szóstego lipca pierwszy i trzeci pluton batalionu TDA znalazły sposób
oszczędzenia czasu w trakcie mordowania ludzi. Według relacji technika
dentystycznego Matiukasa, poprzedniego wieczora rozstrzeliwali ludzi
w małych grupach, a następnego dnia zamordowali wszystkich naraz.
Zgromadzeni Żydzi zostali wepchnięci razem do wykopu i strzelanie
trwało tylko pół godziny. Strzelali tak długo, aż nikt się już w dole nie
ruszał. Ilu ludzi zostało tylko rannych i cierpiało do momentu, gdy może
nawet pół godziny później jedna z wielu kul technika dentystycznego
kończyła ich życie?

VII Fort w Kownie – pierwsze miejsce masowych straceń na Litwie (obecnie własność prywatna). Grób 5000
ofiar. Fot. Autorka.

Jak to możliwe, że miejsca masowych mordów zostały sprywatyzowane?


W powojennym okresie sowieckim fort pozostawał obiektem
wojskowym i nikomu nie wolno było tam wchodzić, badać zbrodni ani
czcić pamięci jej ofiar. Przez pierwsze dwadzieścia lat niepodległości
Litwy nie zrobiono nic, by przeanalizować dawne wydarzenia czy
upamiętnić pomordowanych. W 2009 roku kowieński Siódmy Fort wraz
z pięcioma tysiącami zamordowanych przez żołnierzy TDA Żydów został
sprywatyzowany. Właściciel zaczął oczyszczać siedmiohektarowe
terytorium i w 2012 roku podczas tego oczyszczania zdarzyła się pewna
niespodziewana rzecz.
„Zbieraliśmy śmieci i wywoziliśmy pełne ciężarówki. W dole
odkryliśmy warstwę wapna, przez którą przebijało się coś, co wyglądało
jak kije. Okazało się, że były to kości rozstrzelanych. Po wypompowaniu
wody z wykopu i włożeniu tam ręki poczułem masę kości, które zostały
ułożone na głębokości kilku metrów” – mówi Vladimiras Orlovas,
właściciel.
Poszedł na policję, do Departamentu Ochrony Dóbr Kultury oraz do
gminy żydowskiej, aby opowiedzieć o tym, co odkrył. Nikt nic nie zrobił,
więc właściciel terenu zapakował kości w trzy worki na śmieci i zostawił
je w jakimś magazynie.
Kiedy doniosły o tym media, magistrat Kowna powołał komisję zwaną
Komisją do spraw Upamiętnienia Miejsc Spoczynku Szczątków Członków
Ruchu Oporu i Innych Osób Pomordowanych w Okresie Reżimów
Okupacyjnych Litwy. Komisja zebrała się zaledwie dwa razy w okresie
dwóch lat.
A więc miasto pozwoliło na prywatyzację miejsca masowej egzekucji
wraz z ciałami ludzi, którzy byli mordowani przez Litwinów. Może my,
Litwini, powinniśmy zachować konsekwencję? Jeśli masowe groby można
kupić wraz ze szczątkami ofiar, a na państwowej ziemi w Płungianach
stawiamy pomnik dla architekta tych masowych mordów, Juozasa Barzdy,
to czy państwo nie powinno przenieść tego pomnika do Siódmego Fortu,
gdzie uwieczniony na nim bohater popełniał swoje zbrodnie? To w końcu
właśnie tu, szóstego lipca 1941 roku Barzda dowodził pierwszą
zorganizowaną masową egzekucją na Litwie – zgodnie z tym, co mówił
Jäger, była to „przykładna operacja masowego mordu”…
Strona internetowa kowieńskiego Siódmego Fortu ukazuje to miejsce
jako „oazę przyrody i historii”. W tej „oazie” organizuje się obchody nocy
świętojańskiej, urodziny dzieci i imprezy firmowe. Mieszkańcy Kowna
i niektórzy goście miasta skarżyli się na to ludziom zajmującym się
ochroną dziedzictwa kulturowego, którzy później zwracali się do
właścicieli fortu z prośbą o rezygnację z uroczystości, zabaw i podobnych
wydarzeń w forcie. Właściciele nie dostrzegli jednak problemu, twierdząc,
że wszystkie organizowane tutaj wydarzenia mają charakter edukacyjny.
Obecnie strona internetowa Siódmego Fortu zaprasza dzieci do
organizowania przyjęć urodzinowych z takimi elementami edukacyjnymi,
jak puszczanie baniek mydlanych, a nawet gra zwana Poszukiwaniem
skarbu. Odbywa się ona na całym siedmiohektarowym obszarze fortu.
Siedemdziesiąt pięć lat temu Pranas Matiukas, morderca, który
uwielbiał złoto, poszukiwał skarbów w wielkiej jamie pełnej złota. Po
wojnie pracował jako technik dentystyczny w Johaniszkielach. Ile złotych
zębów wyrwał ze szczęk trupów i ile z nich zostało przetopionych na złote
zęby mieszkańców miasta? Może w dole w kowieńskim forcie zostało
jeszcze kilka złotych zębów i może opłaci się rodzicom wydać trzy euro za
udział w poszukiwaniu skarbów.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Kowna
Efraim. Nie uważa pani, że powinniśmy porozmawiać o dzisiejszym
antysemityzmie na Litwie?
Rūta. Tak, powinniśmy. Wielu z moich znajomych i krewnych ma
uprzedzenia antysemickie. Rozumiem ich. Wszyscy pochodzimy z małych
wiosek. Nasi dziadkowie nie zdobyli wykształcenia, byli bardzo religijni
i pełni uprzedzeń. Kiedy nasi rodzice przenieśli się do miast, nie było tam
już Żydów. Nie było prawdziwych litwaków. Litwini z mojego pokolenia
albo młodsi nigdy ich nie spotkali. Większość zabito, reszta
wyemigrowała, a spotykamy głównie Żydów sowieckich, którzy zjawili
się tu po wojnie i przejęli puste mieszkania w miastach, zajęli wolne etaty
w litewskich biurach i fabrykach. Wtedy oficjalnym językiem był rosyjski,
więc mogli dostać każdą pracę, jaką chcieli. Mówili po rosyjsku,
brakowało im wyższego wykształcenia, nie obchodziła ich kultura
żydowska i byli bardzo prosowieccy. Ci nowo przybyli z pewnością
w żaden sposób nie górowali nad nami. A zatem większość z nas nie miała
prawie szansy spotkać prawdziwego przedstawiciela tradycji litwaków,
przedstawiciela Ludu Księgi. Widzieliśmy tylko zwykłych, niezbyt
przyjaźnie nastawionych do nas obywateli sowieckich pochodzenia
żydowskiego. Ci ludzie stłumili nasze zainteresowanie kulturą żydowską
i wzmocnili nasz obraz Żydów jako równoznacznych Sowietom. Nie
mieliśmy szansy spotkać prawdziwych litwaków, zrozumieć, kim są,
poznać ich kultury. Tamtych ludzi wybito, a ci, którzy przyjechali tu na ich
miejsce, zupełnie się od nich różnili. Więc jak można się spodziewać, że
będziemy inaczej myśleć o Żydach, że nie będziemy antysemiccy? Nasz
antysemityzm bierze się z tradycji naszych dziadków i babć ze wsi
i z naszego własnego doświadczenia – ze spotkań z sowieckimi Żydami.
Efraim. Chyba że studiowało się na uniwersytecie i spotykało mądrych
nauczycieli, którzy uczyli cię filozofii, historii i poszerzali twoje
horyzonty.
Rūta. Nie wolno zapominać, że chodziliśmy na sowieckie uczelnie,
studiowaliśmy historię i filozofię marksizmu. Ja miałam szczęście
i studiowałam w Moskwie, gdzie poznałam kilku niesamowitych
żydowskich profesorów. Ale ci, którzy uczyli się tu, na Litwie? Więc
widzisz, to dla nas rzecz normalna nie wiedzieć nic o kulturze litwaków
i o judaizmie, bo się nigdy z nimi nie spotkaliśmy. A im mniej wiemy, tym
silniejsze są nasze stare uprzedzenia, tym mocniej zakorzeniają się one
w umysłach ludzi.
Efraim. To wyjaśnia, dlaczego pewni ludzie, z którymi pani
rozmawiała o tej książce, zachowywali się bardzo wrogo i wyrażali
poglądy antysemickie.
Rūta. Wiem, że ta książka nie będzie odebrana pozytywnie przez tych,
którzy wychowywali się w czasach sowieckich. Wy, Żydzi, zostaliście
zgładzeni przez Holokaust, a po tej tragedii przyjechali do nas Żydzi
sowieccy.
Efraim. To bardzo interesujący argument.
Rūta. Prowadzimy teraz bardzo smutną rozmowę. To dlatego ludzie,
którzy uczestniczą w projekcie „Być Żydem”, tak bardzo przejęli się tym,
co odkryli z pomocą Szymona Gurewicza. Podróżując po świecie,
poznałam mnóstwo niezwykle inteligentnych Żydów, ale prawie ani
jednego wśród ludzi, którzy żyją w moim najbliższym otoczeniu.
Efraim. To dużo wyjaśnia. Ale pani ma szczęście, pani tych ludzi
spotkała, poznała pani Szymona, teraz jest pani otwarta i chce pani
rozumieć. Natomiast Litwini, z którymi pani rozmawiała, są mądrzy
i wykształceni, ale mają zamkniętą klapkę w głowie, jeśli chodzi
o wszystko, co wiąże się z Żydami.
Rūta. Nie potrafię tej klapki otworzyć. Nikt tego nie potrafi. Sama się
otworzy, kiedy nadejdzie czas. W tym sensie jesteśmy pokoleniem
straconym.
Efraim. Może ma pani rację. To pokolenie stracone. Ludzie, z którymi
rozmawiałem w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat, pochodzili właśnie
z tego pokolenia.
Rūta. Patrzą na pana i myślą, że jest pan prosowiecki i że robi pan
pieniądze na Holokauście. Że jest pan częścią przemysłu Holokaustu.
Efraim. Chwileczkę, co w takim razie mam robić?
Rūta. Dać trochę pieniędzy Litwie, jakiejś organizacji charytatywnej.
Efraim. Nie żartujmy. Myślę o pani znajomych, przyjaciołach, ludziach
inteligentnych, którzy mają zamknięte umysły. Co to nam mówi
o dzisiejszym społeczeństwie litewskim?
Rūta. Dobrze pan wie co. Że mamy więcej do zarzucenia Rosji, niż
myśleliśmy.
Efraim. Proszę posłuchać, byliście antysemiccy jeszcze przed
Związkiem Sowieckim, a Rosjanie tylko to pogorszyli.
Rūta. Tak, jeszcze to pogorszyli.

2. Linkmenys/Łyngmiany

Pod koniec XIX wieku w Łyngmianach mieszkało 297 Żydów


(35,1% ludności). Przed Szoa – niespełna 100 osób.

Łyngmiany, dom rodzinny matki Efraima Zuroffa. Jego pradziadek utopił


się w jeziorze Žiezdras. Do teraz Efraim boi się pływać w jeziorach.
W 1941 roku w Łyngmianach mieszkały 23 żydowskie rodziny.
Na brzegu jeziora Žiezdras leży wieś Pažiezdris. Wieś jest oddalona
tylko o półtora kilometra od Łyngmian i żydowskich domów. Adomas
Lunius, dowódca partyzantów, którzy mordowali Żydów w Łyngmianach,
wciąż tam mieszkał. Jedyna w okolicy szkoła znajdowała się
w Łyngmianach, więc zarówno zabójcy, jak i zgładzeni musieli chodzić do
tej samej szkoły.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Mieszkaniec Łyngmian, Bileišis, zeznaje:
Na początku niemieckiej wojny ze Związkiem Radzieckim w miasteczku
Łyngmiany i w okolicach działał tzw. oddział partyzancki, a dowódcą tego
oddziału był Adomas Lunius, który teraz siedzi przede mną. Ja byłem
członkiem tego oddziału. Jako dowódca, Lunius był uzbrojony w pistolet.

Oskarżony Adomas Lunius w miejscu straceń pod Łyngmianami. Ekshumacja szczątków ofiar. 17 lutego 1960 r.

Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale mniej więcej pod koniec lipca 1941
roku Adomas Lunius zebrał wszystkich nas, partyzantów, w byłej remizie
strażackiej, która teraz służyła jako kwatera partyzantów. W spotkaniu
wzięło udział około 30 lub 40 ludzi. Ja też tam byłem. Lunius mówił do
nas: „partyzanci”, „powstańcy” i ogłosił, że istnieje konieczność
umieszczenia wszystkich Żydów w budynku szkolnym we wsi Dworyszki.
Adomas Lunius podzielił później wszystkich partyzantów na grupy po
czterech do pięciu ludzi. Każdej grupie wydał rozkaz, którą konkretnie
żydowską rodzinę powinna aresztować i sprowadzić do budynku szkoły
w Dworyszkach. Pamiętam, że razem z dwoma innymi partyzantami,
których nie znałem, dostałem rozkaz doprowadzenia pewnej rodziny
żydowskiej, której nazwiska nie pamiętam, na miejsce zbiórki. Wypełniając
ten rozkaz, poszedłem do miejsca zamieszkania tej czteroosobowej rodziny,
żyjącej wówczas w domu, w którym teraz mieszka Jurgis Šerėnas.
Kiedy przyszły rozkazy, zjawiłem się, żeby zabrać tę rodzinę żydowską,
kazaliśmy im iść z nami do budynku szkolnego w Dworyszkach. W chwili
kiedy przekazywaliśmy rodzinę żydowską na podwórko szkolne,
spotkaliśmy Adomasa Luniusa, teraz siedzącego po drugiej stronie stołu,
który kazał mnie i innym powstańcom zaprowadzić Żydów na łąkę na
obrzeżach Dworyszek, przy jeziorze Ūsiai. Powiedział, że znajdziemy tam
miejsce zbiórki. Kiedy przybyliśmy z Żydami na łąkę przy jeziorze, byli tam
już Żydzi, którzy zostali przyprowadzeni przez innych partyzantów.
Pamiętam, że Żydzi siedzieli tam na ziemi w jednej grupie, a partyzanci
stali obok i ich pilnowali. Sprowadziliśmy trzech Żydów, których
eskortowaliśmy na miejsce tam, gdzie siedzieli już inni.
W sumie było tam około pięćdziesięciu obywateli radzieckich
pochodzenia żydowskiego na tej łące, może mniej, a może więcej. Kiedy
wszystkich Żydów zebrano na łące przy jeziorze, zjawił się Adomas Lunius,
przyjrzał się miejscu zbiórki i kazał wszystkim Żydom położyć się na ziemi
twarzami w dół, co też uczynili.
Wtedy Lunius powiedział, że zastrzelimy tych Żydów i że partyzanci
muszą zacząć strzelać na jego rozkaz, to znaczy kiedy on wypali
z pistoletu.
Kiedy Żydzi leżący na ziemi usłyszeli, że będą rozstrzelani, zaczęli
wrzeszczeć i protestować. Stojąc obok miejsca egzekucji, widziałem jasno,
jak Adomas Lunius wystrzelił z pistoletu, chociaż nie wiem, gdzie
wystrzelił – czy w powietrze, czy do jakiegoś leżącego na ziemi Żyda.
Kiedy wystrzelił, mogła być mniej więcej jedenasta lub dwunasta
w południe i wszyscy partyzanci, którzy mieli broń, zaczęli strzelać do
leżących na ziemi Żydów. Rozstrzeliwanie obywateli radzieckich
pochodzenia żydowskiego trwało jakieś piętnaście minut. Po zastrzeleniu
Żydów Adomas Lunius zwrócił się do powstańców, którzy mieli broń,
i powiedział, że ci, którzy chcą, mogą iść do domu, no i ja poszedłem.
Kilka dni później własność żydowska została zabrana z mieszkań tych
Żydów, którzy zostali rozstrzelani, i zebrana w synagodze w Łyngmianach,
a później partyzanci łącznie ze mną otrzymali pewne przedmioty. Dostałem
dwa ręczniki, obrus na stół i coś jeszcze, ale nie pamiętam co.
Dowódca białych opasek z Łyngmian, Adomas Lunius, zeznaje:
Nie do końca się zgadzam z niektórymi stwierdzeniami świadków…
Powstańcy prosili mnie o zgodę na rozstrzeliwanie Żydów, na zabieranie
ich zegarków, pierścionków i innych rzeczy wartościowych, ale nie
wyraziłem na to zgody i dałem rozkaz strzelania do Żydów ubranych… Nie
potwierdzam zeznań świadka, że po wydaniu przeze mnie komendy
«Ognia!» uciekł z miejsca egzekucji. Nie było w ogóle przypadków
powstańców uciekających z miejsca egzekucji.
Świadek Vladas Kliukas, który mieszkał obok miejsca straceń, zeznaje:
Widziałem z okna, jak członkowie oddziału powstańczego eskortowali
Żydów na łąkę obok jeziora Ūsiai. Byłem ciekaw, co z nimi zrobią.
Przeszedłem do ogrodu i – ukrywając się za drzewami – przeszedłem do
stodoły, w której trzymano siano, umiejscowionej w gospodarstwie
Mykolasa Pilanisa. Po wejściu do stodoły wszedłem jak po drabinie po
przybitych do ściany deskach i zacząłem obserwować przez dużą dziurę
trzydzieści na trzydzieści centymetrów w ścianie stodoły, przez którą było
dobrze widać pole obok Dworyszek. Ze swojego punktu obserwacyjnego
zobaczyłem obywateli radzieckich pochodzenia żydowskiego siedzących na
ziemi. Jeden z Żydów zaczął błagać powstańców, żeby pozwolili im się
pomodlić przed śmiercią. Jak ci Żydzi się modlili – czy siedząc, czy leżąc –
tego sobie nie przypominam, bo już sporo czasu minęło od tych wydarzeń.
Kiedy ucichły strzały, wyszedłem ze stodoły i postanowiłem pójść po
mojego konia, który pasł się na pastwisku trzysta albo czterysta metrów od
miejsca egzekucji. Kiedy poszedłem sprawdzić, co z koniem, i przebyłem
jakieś dwadzieścia do dwudziestu pięciu metrów, jeden z powstańców
zawołał mnie, żebym podszedł do miejsca egzekucji, a kiedy się tam
dostałem, Adomas Lunius wcisnął mi w rękę łopatę i kazał kopać dół.
A oto słowa świadka Alekny:
Na początku wojny niemiecko-radzieckiej latem 1941 roku jechałem
przez miasteczko Łyngmiany, gdzie spotkałam Luniusa, który teraz siedzi
przede mną i który wówczas zapytał, czy nie chcę wstąpić do jednostki tzw.
powstańców. Powiedział mi również, że jeżeli przyłączę się do powstańców,
nie będę wcielony do armii niemieckiej i wywieziony do Niemiec. Kiedy to
usłyszałem, udzieliłem Luniusowi zgody na wcielenie mnie do jednostki
powstańców. W ten właśnie sposób na dwa tygodnie dołączyłem do
jednostki Luniusa.
Przypominam sobie, że Lunius, siedzący na wprost mnie, dwa razy
rozkazał mi pilnować rzeczy Żydów w synagodze w Łyngmianach, które
zostały zebrane po ich rozstrzelaniu. Pamiętam, że Lunius powiedział mi:
«Idź, pilnuj rzeczy Żydów, bo ludzie z oddziału mogą spróbować je
rozgrabić». W dowództwie jednostki było pomieszczenie, gdzie trzymano
broń. No to poszedłem, wziąłem karabin i udałem się na wartę. Lunias był
w tym pomieszczeniu, gdzie znajdowała się broń, i miał również klucze do
synagogi. Po jakichś pięciu dniach Lunius kazał mi mieć oko na innych
powstańców, którzy trzymali wartę obok synagogi, żeby nie wyciągali
rzeczy przez okna, jak będą na warcie, a ja wykonywałem jego rozkaz.
Kilka dni po pilnowaniu rzeczy w synagodze jeden z powstańców
powiedział mi, żebym przyszedł tu pewnego dnia, a dostanę część rzeczy
żydowskich, które komisja pod przewodnictwem Luniusa będzie rozdawać
mieszkańcom. Przyszedłem tego dnia pod drzwi synagogi i jeden
z powstańców dał mi trochę bielizny, zwykły naszyjnik i kilka drobnych
rzeczy. Kiedy dostałem te przedmioty, poszedłem do domu.
Jednostka powstańców pod dowództwem Adomasa Luniusa zabiła
około 70 osób. Dziewięcioro z nich to dzieci. Lunius dostał rozkaz
przeprowadzenia egzekucji w jakimś dowództwie, prawdopodobnie
w komendzie miejscowej policji. Nie wszyscy powstańcy w jednostce
mordowali swoich sąsiadów, tylko ci, którzy służyli w armii litewskiej,
a w każdej grupie powstańców była jedna taka osoba. Tylko ci ludzie mieli
broń. Tak mówią świadkowie przesłuchiwani w sprawie.
Lunius miał w czasie tych masowych mordów dwadzieścia sześć lat.
Mieszkał z żoną i dwójką dzieci właśnie tutaj, w wiosce Pažiezdris.
Pierwszy raz aresztowano go w 1950 roku, został skazany na pięć lat
więzienia z artykułu sto siedemnastego kodeksu karnego. KGB nie
wiedziało wtedy o jego zbrodniach przeciwko ludzkości. Po wyjściu
z więzienia Lunius założył nową rodzinę w innym miejscu. Drugi raz
aresztowano go dwudziestego piątego grudnia 1959 roku, w Boże
Narodzenie. Kiedy to się stało, Adomas Lunius miał przy sobie tylko
następujące rzeczy osobiste, które złożono w magazynie:
1 pasek skórzany
1 szalik wełniany
105 rubli i 5 kopiejek
Zawsze najpierw zabierają więźniom te rzeczy, za pomocą których
mogliby się powiesić.
Podczas gdy siedział w więzieniu i zeznawał, Adomas Lunius skarżył
się na ból ramienia, więc lekarz więzienny, doktor Owsiej, rozpoczął
dwudziestego trzeciego marca 1960 roku leczenie. Po wykonaniu zdjęć
rentgenowskich okolicy barku lekarz zdiagnozował zesztywnienie stawu
barkowego.
Terapia przepisana pacjentowi:
1. Terapia cieplna (parafina, lampy rozgrzewające).
2. Lekka fizykoterapia i masaż.
Nie wiemy, czy masaż odniósł skutek. Kilka miesięcy później, we
wrześniu 1960 roku, Adomas Lunius został skazany w Wilnie na śmierć.
Jego córka miała wtedy pięć lat.
Lipiec 2015
Siedemdziesiąt pięć lat po masowej egzekucji Żydów w Łyngmianach
Efraim Zuroff i ja staliśmy na łące, na której Adomas Lunius w lipcu 1941
roku wydał rozkaz Żydom, żeby usiedli, a później żeby położyli się twarzą
do ziemi. Najprawdopodobniej nie pozwolił im się modlić. I nie rozbierał
ich, byli rozstrzeliwani w ubraniach. To ludzki gest, prawda?
Na łące jest czerwono od malin, w tym roku bardzo obrodziły. Może
w lipcu 1941 roku też tak było? Podróżując po Litwie przez dziesięć dni,
widzieliśmy olbrzymie kępy krzaków malin praktycznie we wszystkich
miejscach masowych mordów. Zuroff nigdy w życiu nie widział leśnych
malin. Tam zobaczył je po raz pierwszy. A ja, kiedy patrzyłam na krzaki
malin, przypomniałam sobie strofy wiersza Mariny Cwietajewej, który
czytałam bardzo dawno temu. Teraz same przyszły mi do głowy.
Сорви себе стебель дикий
И ягоду ему вслед,—
Кладбищенской земляники
Крупнее и слаще нет.

Może czas jakiś odpoczniesz?


Spróbuj dzikiego szczawiu
Gdzie znajdziesz jagody słodsze
Niż na cmentarnej trawie?

Przy pomniku Efraim Zuroff zmawia kadisz. Nie wiem, co robić, więc
odsuwam się trochę i czekam na niego. I wtedy słyszę dziwny dźwięk.
Naprawdę bardzo dziwny. Słyszę, jak łowca nazistów płacze.

Budynek, w którym podczas rozstrzeliwania Żydów łyngmiańskich zamknięte były dzieci. Fot. Autorka.
Tuż obok miejsca kaźni i pomnika znajduje się gospodarstwo. Jakiś
człowiek traktorem kosi trawę, kobieta piele ogródek. Idę tam i pytam
o masowy mord, który odbywał się tuż pod ich oknami albo, ściślej
mówiąc, pod oknami ich rodziców czy dziadków, bo oni sami są za
młodzi, żeby coś mogli widzieć. Kobieta wskazuje palcem na starą
stodołę. Jej ojciec tam mieszkał w dniu, kiedy jednostka Luniusa
rozstrzelała Żydów. Białe opaski zamknęły wszystkie dzieci z Dworyszek
w stodole na pół dnia i pilnowały ich tak, żeby dzieci nie uciekły i nic nie
zobaczyły. Obora Mykolasa Pilanisa na wzgórzu nie przetrwała, ale jego
stodoła wciąż tam jest. Kim byli ci, którzy strzelali? – pytam. Litwini,
wszystko Litwini z Łyngmian – odpowiada kobieta. Tak właśnie
powiedział jej ojciec. A rodzice mojego męża – mówi dalej – też byli w tej
stodole, kiedy strzelano do Żydów. I znali tych Żydów. I tych Litwinów.
Obok gospodarstwa stoi dom. Mieszka tam starsza kobieta po
dziewięćdziesiątce, Janina. Pamięta wszystko. Tak twierdzi jej sąsiadka.
Ale ona sama nie chce mówić. Mąż Janiny był partyzantem. Siedzimy
w domu kobiety przez całą wieczność. Nie chcę o tym mówić – zarzeka
się. Kto strzelał? – pytam. Niemcy – odpowiada. Tylko Niemcy. Później
jednak się otwiera i wszystko nam mówi.
Byłam młoda. Kiedy prowadzili Żydów na rozstrzelanie, byłam w domu
u córek mojego sąsiada po drugiej stronie drogi. Prowadzili ich tuż obok
nas. Myślałyśmy, że wyprowadzili ich z domu na jakieś spotkanie – tak
mówili. Myślałyśmy, że jak ich nie będzie, ktoś przeszuka ich mieszkania,
a potem zaprowadzą ich z powrotem. Siedząc tam, u koleżanki, słyszałyśmy
strzały. Kiedy strzały ucichły, poszłam do domu i dopiero później
dowiedziałam się od mojej matki, że tych wszystkich Żydów zastrzelili.
Kiedy wrócili Rosjanie, zabili męża Janiny, który przyłączył się do
litewskiej partyzantki. Ją samą deportowano na Syberię, jak się okazuje –
z powodu męża. Czy przyszły mąż młodej Janiny – partyzant – był na
łące, kiedy strzelali do Żydów? Nie wiem. Chcę spytać kobietę
o nazwisko, ale po co? Żebym później mogła sprawdzić, czy również
pojawia się pośród nazwisk morderców, o których mowa w archiwach? To
bardzo stara kobieta mieszkająca sama w biednym, małym domku,
przecież ona nie jest za nic odpowiedzialna. Kiedy się żegnamy, widzę na
ścianie oprawioną w ramki fotografię przystojnego młodego człowieka.
Kto to jest, czy to jej mąż? Nie, to jej syn – powiada. Jej jedyne dziecko.
Nie żyje.
Idziemy do samochodu, mamy zamiar wracać. Sąsiadka, która
przedstawiła nas Janinie, podbiega do nas i chce nam dać świeżo
wykopane ziemniaki i cebulę. Nie chciała nic mówić ani nawet zostać
z nami w domu Janiny. Rozpoznaje mnie, widziała mnie w telewizji.
Kiedy daje nam ziemniaki, wyjaśnia, dlaczego nie chciała wziąć udziału
w spotkaniu ani nawet z nami rozmawiać. „No bo wtedy pani coś napisze
o mnie albo powie w telewizji… A ja po prostu tego nie chcę”.

3. Švenčionėliai/Nowe Święciany
Pod koniec XIX wieku w Święcianach mieszkało 3172 Żydów
(52,6% ludności). Przed Szoa było tam ich osiem tysięcy.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Siódmego i ósmego października w Jom Kippur, Dzień Pojednania,
najświętszy dzień w żydowskim kalendarzu, rozstrzelano w bazie
wojskowej w Nowych Święcianach 3476 osób. Z Wilna przyjechał
ciężarówką oddział specjalny. Mężczyzn było trzydziestu, więc
arytmetyka jest prosta. Każdy członek oddziału musiał zabić 115 osób
w zaledwie dwa dni. Między egzekucjami mieli przerwę na obiad i jechali
na stację kolejową do stołówki na posiłek.
Świadek Jonas Rukšėnas:
Kiedy zaczęli strzelać do ludzi, pracowałem jako kierownik magazynu
w Litewskim Związku Spółdzielni Spożywców w Nowych Święcianach.
Zaopatrywałem restauracje i kawiarnie w miasteczku w produkty
żywnościowe. W dniu, w którym zaczęli strzelać do ludzi, kierownik
związku, Dudėnas, powiedział mi, że będziemy musieli karmić jakąś
jednostkę wojskową, która tu przyjedzie na parę dni. Nie powiedział mi,
jaka to jednostka i skąd przyjeżdżają, tylko poinstruował, że trzeba będzie
im wydać obiad w bufecie na stacji kolejowej w Nowych Święcianach,
i kazał mi odłożyć produkty żywnościowe z magazynu spółdzielni dla
trzydziestu mężczyzn.
Około pierwszej poszedłem na stację do bufetu, gdzie przygotowywano
dla nich obiady, bo chciałem zobaczyć na własne oczy, jakimi ludźmi są ci
mordercy. Przyjechali w dwóch odkrytych ciężarówkach. Wszyscy mieli
mundury wojskowe, ale nie przypominam sobie teraz, jakiej armii. Mogło
ich być około trzydziestu. Zjedli obiad w bufecie, wsiedli do ciężarówek
i ruszyli w kierunku bazy wojskowej, gdzie słyszało się ich strzały aż do
wieczora.
Świadek Juozas Butkevičius:
Nie przypominam sobie, którego dnia egzekucji kierownik spółdzielni,
Dudėnas, powiedział mi, że jest rozkaz (ale nie powiedział czyj)
przygotowania kolacji dla morderców.
Kiedy dowiedziałem się od Dudėnasa, że kolacja odbędzie się
w restauracji przy ulicy Kaltanėnų, zasugerowałem mu, żeby zwolnić
kelnerki, ponieważ pijani mordercy mogą zaczepiać młode dziewczyny.
Z tego, co pamiętam, Dudėnas tak właśnie zrobił, wyznaczając na ten
wieczór starsze kobiety spośród personelu kuchennego restauracji, które
obsługiwały morderców.
Przypominam sobie teraz, że polecenie wydane Dudėnasowi, by
zorganizować kolację dla morderców, mogło pochodzić od burmistrza
miasta, Cicėnasa.
Świadek Juodis-Černiauskas:
Jesienią 1941 roku – może było to pod koniec września albo na
początku października, nie pamiętam dokładnie – zobaczyłem grupę
pijanych mężczyzn idących ulicą Adutiškio. Nie szli w szeregu. Było ich
może około dwudziestu albo trzydziestu, mieli na sobie mundury byłej
armii litewskiej, niektórzy uzbrojeni w karabiny wojskowe, inni w broń
automatyczną. Chodnikiem szedł mężczyzna w mundurze oficera
niemieckiego. Niektórzy byli bardzo pijani i krzyczeli. Jeden z nich
powiedział, że to jest Stiopka Melagianskas, albo Stiopka z Mielegian, nie
pamiętam dokładnie. Krzyczał, że zna to miasto. Zarówno on, jak i inni
krzyczeli po litewsku.
Kiedy się pojawili, mieszkańcy zaczęli mówić, że grupa „morderców
Żydów”, tych, którzy strzelają do obywateli pochodzenia żydowskiego,
zjawiła się, by odprężyć się i odpocząć w Nowych Święcianach.
Poligon koło Nowych Święcian – grób 3450 ofiar. Fot. Autorka.

Zgodnie z zapiskami osób przesłuchujących członków oddziału


specjalnego, ciężarówką z Wilna siódmego października przyjechali
następujący mężczyźni z rejonu Święcian, żeby rozstrzeliwać swoich
sąsiadów – Żydów ze Święcian i sąsiednich gmin: Hubertas Dieninis,
Stasys Čeponis, Dionizas Golcas, Vladas Kliukas, Vladas Butkūnas.
Wydaje się, że Stiopka Melagianskas również był wśród nich. Mielegiany
znajdują się całkiem blisko Święcian.
W czasach sowieckich, w 1961 roku, powstał pomnik ku czci ofiar
rozstrzelanych w bazie wojskowej w Nowych Święcianach, który
odnowiono w 2001 roku dzięki funduszom ambasady Wielkiej Brytanii.
Lipiec 2015
Odwiedziliśmy muzeum miejskie w Święcianach i rozmawialiśmy z jego
dyrektorką.
Nasze pierwsze pytanie dotyczyło Holokaustu i działalności
edukacyjnych.
Dyrektorka muzeum:
Dlaczego zawsze podkreśla się tę kwestię? Przecież istnieją także inne.
Musimy przyjrzeć się również naszym cierpieniom, nie tylko Żydów. Dla
mieszkańców naszego miasta to bardzo istotny problem. I dużo już
zrobiliśmy – żaden litewski rejon nie zrobił tyle, ile my.
Później w trakcie naszej podróży zdaliśmy sobie sprawę, że dyrektorka
miała rację. W innych miastach tych samych rozmiarów, nawet większych,
są muzea, ale nie wspomina się w nich o Holokauście ani o historii
miejscowej społeczności żydowskiej. Ani słowem.
Dyrektorka muzeum pokazała nam materiały edukacyjne, które za
darmo rozdaje przychodzącym tu uczniom i studentom. Kupiłam taką
broszurę. Nosi tytuł Żydzi ziemi święciańskiej. Widzieliśmy również
elementy wystawy o Holokauście – okulary, portfel i szereg innych
przedmiotów – to wszystko, co zostało z 3476 osób zamordowanych
w bazie wojskowej w Nowych Święcianach. We wszystkich wydaniach te
same bezosobowe formy czasowników: „Społeczność żydowska ziemi
święciańskiej została stracona siódmego i ósmego października 1941 roku
w lesie za miastem”. „Podczas egzekucji bez zmrużenia oka zostały
zastrzelone również dzieci”. Kto tę zbrodnię popełnił? Kim byli
egzekutorzy?
Strona bierna nagle znika, kiedy wydarzenia zaczynają omawiać tych
ratujących życie. Nie pisze się „zostali uratowani”, lecz: „Mieszkanka
miasta, Elena Sakalauskienė, uratowała…” i tak dalej.
(Kilka tygodni później Efraim i ja wróciliśmy do Święcian na doroczną
ceremonię upamiętniającą miejscowych Żydów zamordowanych w czasie
Holokaustu. Przybyli na nią głównie członkowie społeczności żydowskiej
z Wilna, dzieci i wnuki tych, którzy się uratowali. Dyrektorka muzeum
wygłosiła bardzo emocjonalne przemówienie w miejscu, gdzie znajdowało
się getto. Pośród jej „mądrości” znalazły się następujące stwierdzenia:
„Żydom oddano najpiękniejszy centralny skwer w naszym mieście.
Litwini mieli ścisłe związki z Żydami, przychodzili tu i przynosili im
jedzenie. Były dwie bramy do wieczności, przez które Żydzi ze Święcian
opuszczali nasze miasto”. Dyrektorka mówiła o dwóch bramach do getta
w Święcianach. Przez te bramy prowadzono Żydów do miejsca kaźni
w Nowych Święcianach, dziesięć kilometrów stąd. To była ich tak zwana
„podróż ku wieczności”).
Przemierzyliśmy całą drogę, którą prowadzono Żydów w 1941 roku,
i zatrzymaliśmy się przy małym sklepie spożywczym, gdzie mieliśmy
skręcić w kierunku terenów wojskowych w Nowych Święcianach. Efraim
zobaczył na ulicy starą kobietę, która ledwo co szła, ale miała inteligentną
twarz i jasne spojrzenie. Zapytałam ją ostrożnie, czy wie, gdzie znajduje
się miejsce egzekucji i czy pamięta, co tu się stało w 1941 roku.
Odpowiedziała:
Widziałam, jak ich prowadzili… To wielkie nieszczęście, że nie
ocaliliśmy młodych Żydówek. Mama i ja mieszkałyśmy we wsi Padumblė.
Dobrze żyliśmy z Żydami, dawali nam mąkę na kredyt… Były takie dwie
dziewczynki z rodziny Bentskich, jedna miała piętnaście, druga siedem lat.
Kiedy nas mijały prowadzone na śmierć, moja mama i ja płakałyśmy, bo tej
małej nie mogłyśmy uratować. Jak mogłybyśmy ją wziąć, skoro po obu
stronach szli uzbrojeni ludzie? A jeślibyśmy ją wzięli wcześniej, to nasi
właśni ludzie zadenuncjowaliby nas Niemcom. Niemcy by się nie
dowiedzieli, jeżeliby Litwini nic nie powiedzieli. To było straszne. Ludzie
zamieniali się w dzikie bestie. Kiedy ich wszystkich rozstrzelali, podobno
krew wypływała z ziemi przez dwa dni.
A kto strzelał?
„Strzelał każdy, kto chciał” – odpowiedziała. „Nikt nie mógł ich
powstrzymać. Jak można powstrzymać ludzi, którzy oszaleli? Może tylko
księży się bali”.
Poprosiliśmy ją, żeby powiedziała, jak się nazywa. Stara kobieta podała
nam swoje nazwisko, ale poprosiła, żebyśmy nikomu go nie zdradzali.
Muszę żyć – powiada. Oczywiście, że nikomu nie powiemy. Pożegnaliśmy
się i zostawiliśmy ją płaczącą po drugiej stronie płotu przy drzwiach
wejściowych do jej małego domku. Płakała po małej dziewczynce
Bentskiej, której ani ona, ani matka nie potrafiły uratować siedemdziesiąt
pięć lat wcześniej.
Wrogowie rozmawiają. Na drodze ze Święcian
Efraim. To szokujące, jak blisko miejsca masowego mordu znajdują się
domy mieszkańców Łyngmian. Jak gdyby to było normalne, że ludzie
mogą tu przyjechać i żyć. Jak gdyby ten mord był jakimś zwyczajnym
zdarzeniem.
Rūta. Oni nie przyjechali tu, żeby z wyboru zamieszkać obok miejsca
masowych egzekucji! Ich dziadkowie i rodzice żyli tu od lat. Tu był ich
dom, ich ziemia… Do niej należeli. Gdzie mieli się podziać?
Efraim. Ci ludzie nie chcą rozmawiać o tym, co się tu stało. Może
mają jakieś straszliwe związki z tymi wydarzeniami, a może powiedzą
coś, czego nie planowali, a co mogłoby przywrócić wspomnienia, których
nie chcą na nowo rozbudzać. Ludzie, ich sąsiedzi, zostali zmiecieni
z powierzchni ziemi, jak gdyby nigdy nie istnieli, a wszystkie ich rzeczy,
nawet obrusy, zostały rozkradzione.
Jedziemy od kadiszu do kadiszu. Podbrodzie – poligon w Nowych
Święcianach – Łyngmiany. Na małym obszarze geograficznym jedno
miejsce kaźni po drugim, a potem znowu. Człowiek ma ochotę zawyć
i zapytać świata – jak do tego mogło dojść?
Rūta. Był pan zdziwiony, że ludzie nie chcą rozmawiać?
Efraim. Tak i nie. Można by przypuszczać, że skoro minęło tyle lat, to
się otworzą. Mam poczucie, że ci ludzie coś ukrywają. Odmawiają
rozmowy ze strachu albo z solidarności z innymi ludźmi, z sąsiadami. Bali
się bardziej pani niż mnie, bo ja jestem z zewnątrz, a pani jest z telewizji.
Nie chcą się znaleźć w litewskiej telewizji jako ci, którzy mówią
o masowych mordach na Litwie.
Rūta. To są starzy ludzie. Mieszkają sami. I boją się.
Efraim. Porozmawiajmy o strachu. Mówi pani, że ludzie widzieli
egzekucje i boją się, że to się może powtórzyć. I że to jest jeden
z powodów, dla których nie chcą rozmawiać.
Rūta. Ludzie boją się mówić i ja ich całkowicie rozumiem. Ich
dziadkowie, rodzice i oni sami widzieli tyle zła, życie przetoczyło się
przez nich jak walec i czują się bezpieczniej, gdy niczego nie komentują.
Jeżeli człowiek mówi, wszystko się może zdarzyć, a jeżeli człowiek
milczy, jest bezpieczniejszy. O człowieku, który woli się nie wychylać,
mówi się po rosyjsku: „cichszy niż woda, niższy niż trawa”. I jeszcze coś
– kiedy byli bardzo młodzi, widzieli, jak rozstrzeliwują ich sąsiadów.
Jedni sąsiedzi rozstrzeliwani przez innych sąsiadów. Więc jeżeli coś się
zmieni, przyjdzie nowa wojna albo coś w tym rodzaju, to samo może się
zdarzyć z nimi. Wiedzą, że skoro morderstwo było raz możliwe, może się
powtórzyć. I jeszcze coś – jeżeli człowiek przyzna, że był świadkiem
zbrodni, osoba, która ją popełniła, albo ktoś z jej krewnych może szukać
zemsty. Ludzie na Litwie, którzy widzieli morderstwa,
najprawdopodobniej nie będą zeznawać, bo będą się bać, że przestępcy
albo ich kumple wyjdą pewnego dnia z pudła i będą chcieli odwetu.
Efraim. Pani wybaczy, ale ten drugi argument jest całkowicie
idiotyczny, bo prawie wszyscy mordercy już nie żyją. A nawet jeżeliby
żyli, ilu dziewięćdziesięciolatków według pani będzie jeździć po Litwie
i szukać zemsty? Ja chcę poruszyć inną kwestię. Mówiła pani, że widzieli
morderstwa. Musi pani pewną rzecz zrozumieć. Te miejsca egzekucji to
miejsca odosobnione, specjalnie wybrane po to, żeby nie było świadków
oprócz tych, którzy strzelali i pomagali pozbywać się ciał. Oni widzieli
ludzi prowadzonych na miejsce kaźni, ale samych egzekucji nie widzieli.
Rūta. Słyszeli strzały. Później w każdej z tych wsi rozmawiali o tym,
co się stało i jak przez kilkanaście dni po masakrze ruszała się ziemia, jak
zakrwawione były koszule, które prali w strumieniach. Wciąż o tym
mówią.
Efraim. Może to i prawda, jeżeli chodzi o niektórych. To możliwe, że
ludzie zaczynają później wszystko widzieć w innych barwach.
Rūta. Doświadczenie Holokaustu jest przerażające dla tych, którzy je
przeżywali jako dzieci. Do teraz nikt o tym nie mówi publicznie ani
w telewizji, ani w radiu. Czy to nie zaskakujące? Jeżeli policja nie
prowadzi śledztwa, to człowiek sam go nie zacznie. Jeżeli nikt nie mówi
o zbrodni, zbrodnia pozostaje tajemnicą. Kim jest stara, samotna kobieta
żyjąca gdzieś tam na wsi – czy jest kimś, kto się na ten temat odezwie?
A dlaczego właśnie ja? Dlaczego teraz? Z jakiego powodu? To przecież nie
przywróci do życia ofiar tych zbrodni.
Efraim. Powinno się wydarzyć coś wręcz odwrotnego. Jeżeli policja
nie prowadzi śledztwa, a ty masz przynajmniej pewne informacje,
powinnaś sama pójść na policję. Ona ma dziewięćdziesiąt lat? Dobrze, ale
dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Mogę zrozumieć, dlaczego nie
chciała pójść na sowiecką milicję, ale Litwa jest wolna już od dwudziestu
pięciu lat i przecież jest jeszcze nasza inicjatywa „Operacja ostatniej
szansy” – proponowaliśmy pieniądze za informacje. Nasze ogłoszenia
pojawiały się we wszystkich litewskich gazetach. Dlaczego mówicie tylko
o strachu? Mieszkacie w kraju demokratycznym, który należy do Unii
Europejskiej, na Boga!
Rūta. Trzeba pamiętać o tym, że ich sąsiedzi byli zabójcami. Ich dzieci
mieszkały tuż obok, a jeżeli nie, mieszkają teraz niedaleko. Jeżeli
zaczniesz mówić o tym, co zrobił twój sąsiad, twoja rodzina cię
powstrzyma. Cała wieś uzna cię za zdrajcę. Kiedy ja zaczęłam mówić
o napisaniu tej książki, o moich krewnych i ich roli w Holokauście, część
mojej rodziny bardzo to zirytowało. Mogę stać się czarną owcą, kimś
wyklętym! Czy tego naprawdę chcę?
Efraim. Ale niech pani posłucha: ktoś musi zapłacić za popełnione
zbrodnie.
Rūta. Ale dlaczego ja? Jeżeli nie robi tego rząd, jeżeli nie robi tego
policja? Nie rozumie pan, ile trzeba mieć odwagi, żeby głośno
przemówić?
Efraim. Ma pani rację. To wymaga sporej odwagi. A to, co pani robi,
jest naprawdę niesamowicie ważne.
Rūta. Ja nie mam dziewięćdziesięciu lat. Nie mieszkam w małym,
opuszczonym, samotnym domku przy lesie. Nie rozmawiam o sąsiadach
z tej samej wioski. Jestem już gotowa stać się we własnej rodzinie czarną
owcą, bo wierzę w to, co robię. Bo jeżeli nie ja, to kto? Jeżeli nie teraz, to
kiedy? Ale wie pan co? Jeżeli mój dziadek osobiście strzelałby do tych
Żydów, nie byłabym w stanie o tym mówić. Ten temat byłby dla mnie zbyt
bolesny. Wiem – jestem pewna – że nikt z mojej rodziny nie pociągnął za
spust.
Efraim. Skąd ta pewność? Po prostu nie odnalazła pani takich
informacji. Wracając jeszcze do kwestii strachu. Próbuje pani wyjaśnić, że
ludzie boją się mówić, boją się opowiadać o tej straszliwej tragedii, która
miała tu miejsce, bo żyli tak długo pod rządami władzy sowieckiej. A ja
mam takie pytanie: w którym punkcie to przestaje być dobrą wymówką?
Jeżeli ktoś miał straszne dzieciństwo, to w którymś momencie taka osoba
musi wziąć odpowiedzialność za swoje życie, a nie cały czas obwiniać
swoich rodziców.
Rūta. Nie mówimy o czyimś dzieciństwie. Mówimy o całym życiu
dorosłego człowieka. A to wielka różnica.
Efraim. W porządku. Więc innymi słowy: za dwadzieścia pięć lat od
dzisiaj zaczną mówić?
Rūta. Wtedy będą już martwi. Już teraz są bardzo starzy. A starość to
nie wiek, w którym chce się zostać bohaterem.
Efraim. Więc jedyny sposób na to, żeby ta książka wywarła silny
wpływ, to zwrócić się do młodszego pokolenia, które nie żyło w Związku
Sowieckim. To również jednak znaczy, że odpuszcza pani starszemu
pokoleniu, łącznie z rządem.
Rūta. Rząd nie chce, żeby prawda wyszła na jaw, bo politycy chcą być
ponownie wybierani, zabiegają o głosy. Nawet mnie, jeżelibym wiedziała,
że mój sąsiad zabijał, byłoby trudno pójść na policję i go wydać.
W kulturze litewskiej bycie informatorem policyjnym, donoszenie na
sąsiada to grzech, grzech zdrady. Nie składa się zeznań dotyczących
zbrodni popełnionych siedemdziesiąt lat temu przez ojca czy dziadka
sąsiada. Czy to coś zmieni? Zrujnuje życie sąsiada i twoje relacje
z ludźmi, którzy mieszkają za ścianą. Tak czy inaczej, nikt nie będzie
zwracał uwagi na winy z przeszłości. Lista 2055 Litwinów – zabójców
Żydów – została w 2012 roku wysłana przez Centrum Badania
Ludobójstwa do rządu litewskiego. I myśli pan, że ktoś kiwnął palcem?
Nikt nie podjął żadnego kroku, nikt ich o nic nie oskarżył. Więc niech pan
mi powie, kto zyska na tym, że dziewięćdziesięcioletnia kobieta zdradzi,
że ojciec jej sąsiadki, który już dawno nie żyje, był mordercą?
Efraim. A co z tym, że prawda w końcu wyjdzie na jaw?
Rūta. Kto na tej prawdzie skorzysta?
Efraim. Skorzysta na niej społeczeństwo Litwy.
Rūta. Jakie społeczeństwo Litwy? Ja mówię z punktu widzenia tej
kobiety.
Efraim. To społeczeństwo, w którym mieszka i od którego oczekuje, że
stanie się lepsze.
Rūta. Ale…
Efraim. Wiem, co pani chce powiedzieć – że ona mieszka w swoim
małym światku, w biednej, małej chatce w Święcianach. Dla niej nie ma
społeczeństwa. To wszystko jest bardzo smutne.

4. Kavarskas/Kowarsk
Pod koniec XIX wieku w Kowarsku mieszkało 979 Żydów
(63,3% miejscowej ludności). Przed Szoa – około 400 osób.
Kowarsk – dom Jonasa Vanagasa, dziadka Rūty, gdzie urodził się
i ojciec Jonas Vanagas junior. Dom przy głównej ulicy Ukmergės wciąż
stoi. Kiedyś na podwórzu znajdowała się studnia. Stary Jonas Vanagas, jak
wciąż nazywa go rodzina Rūty, czerpał z niej wodę wiadrami. Pewnego
dnia jego dziesięcioletni wówczas syn, Vytukas, jedyny brat ojca Rūty,
ukląkł przy studni. Kręcąca się korba uderzyła chłopca w głowę. Zanim
dziecko zmarło dziesięć dni później, przez cały czas krzyczało z bólu.
Siostra ojca Rūty, Waleria, zmarła w wieku dwudziestu jeden lat, tuż przed
wojną powalona przez gruźlicę. Rosjanie deportowali resztę rodziny na
Syberię ze względu na przeszłość dziadka Rūty.
Wszyscy krewni Rūty zostali pochowani na cmentarzu w Kowarsku.
Groby są zadbane, wokół wszystkich rosną kwiaty, ktoś się nimi zajmuje
i pieli je. Stoimy obok grobu rodziny Vanagasów. Dzisiaj po raz pierwszy
jestem na cmentarzu katolickim – mówi Zuroff. Nie zostajemy tu długo.
Nasza podróż to podróż do innych grobów. Do takich, o które nikt nie dba.
Do takich, na których nie ma żadnych nazwisk.

Pomnik pomordowanych Żydów z Kowarska. Fot. Autorka.

Na cmentarzu znajduje się również pomnik poświęcony dziadkowi Rūty,


Jonasowi Vanagasowi, chociaż on zmarł gdzieś w obozie karnym
w Kazachstanie. Jego teczka w Litewskim Archiwum Specjalnym nie jest
gruba. To jeden tom, zawierający dziewięćdziesiąt sześć stron z opisem
sprawy przeciwko Jonasowi Vanagasowi i jego sąsiadowi, Balysowi
Šimkė, ojcu szóstki dzieci. Obydwu Rosjanie aresztowali tego samego
dnia – dwudziestego stycznia 1945 roku. Byli podejrzani w tej samej
sprawie i zostali skazani, a później razem uwięzieni. Kiedy Šimkė wrócił
z gułagu, powiedział, że stary Vanagas przetrwał tylko pół roku w łagrze
i szesnastego stycznia 1946 roku zamarzł na śmierć na swojej topornej
drewnianej pryczy. Chyba nie zmuszali go do pracy, bo z obozu przysłano
jego świadectwo zdrowia, w którym było napisane „fizycznie zdrowy, ale
nie nadaje się do pracy”.
Przed wojną Jonas Vanagas był zamożny. Miał pięćdziesięciohektarowy
majątek, sześć do ośmiu koni, czternaście krów, szesnaście do osiemnastu
owiec i wielki dom. Okupacja rosyjska wzbudziła w nim wściekłość.
Sowieci skonfiskowali mu dwadzieścia hektarów i porozdawali bezrolnym
chłopom z Kowarska. On sam był już wtedy starszym człowiekiem –
skończył sześćdziesiąt lat i nie miał ochoty paradować po Kowarsku
z bronią w ręku, razem z młodymi powstańcami.
Co właściwie zrobił dziadek Rūty? Wszyscy świadkowie mówią to
samo. Był osobą szanowaną przez Niemców, należał do niemieckiej
komisji sądowej. Na samym początku wojny komisja ułożyła listę
dziesięciu aktywistów komunistycznych, których wkrótce potem
rozstrzelano. Kim byli? Żydami? Teczka z archiwów zawiera nazwisko
tylko jednej ofiary – Jakowa Owczinnikowa – miejscowego sekretarza
Komsomołu.
Podczas procesu Jonas Vanagas nie przyznawał się do winy. Został
skazany na piętnaście lat więzienia z artykułu pięćdziesiątego ósmego
kodeksu karnego – za zdradę ojczyzny. Skazano go na podstawie zeznań
Balysa Šimkė i trzech świadków. Co się tam naprawdę działo, dziadku?
Czy ci świadkowie kłamali, bo przecież byli biedni i nie mieli ziemi? Czy
to był z ich strony akt zemsty?
Lipiec 2015
Teraz jesteśmy tu, w Kowarsku. Nie wiemy, gdzie są miejsca kaźni, bo po
prostu nikt ich nie oznaczył. Na głównej ulicy Kowarska spotykamy
starszego mężczyznę, Romasa, który pracuje w urzędzie miasta, opiekuje
się wszystkimi budynkami i dobrze zna Kowarsk. Romas ma czas i zgadza
się pokazać nam wszystko, czego szukamy. Pytamy go, gdzie jest
synagoga, czyli budynek, w którym Żydzi z Kowarska i okolic – w sumie
około 500 osób – zostali zamknięci w sierpniu 1941 roku z rozkazu
komendanta miejscowej policji, Mažeiki. Synagoga wciąż stoi w samym
centrum Kowarska. Została sprywatyzowana. W czasach sowieckich
otwarto tam sklep spożywczy, teraz jest to magazyn i garaż należący do
miejscowego biznesmena. Oczywiście brakuje jakiegokolwiek oznaczenia
czy tabliczki na temat tego, co tu się działo przed wojną i podczas wojny.
Matka kowarskiego biznesmena otwiera nam drzwi synagogi. Idziemy
przez ruiny i wchodzimy po schodach na piętro. Jak mogło tu przeżyć 500
osób? Czym oddychali przez te dwa dni, zanim zaprowadzono ich na
śmierć w Wiłkomierzu? Czy chciało im się pić? Czy umierali z głodu?
Czy też modlili się i zachowywali nadzieję, uwięzieni tu, w tym smrodzie?
Pytamy Romasa, w którym miejscu za miastem zostało
zamordowanych dziesięciu żydowskich aktywistów. Jedna z wersji tej
historii mówi, że rozstrzelano ich na cmentarzu ateistów, druga – że we
wsi Pumpučiai, nad rzeką Świętą. Prawdopodobnie ta druga wersja jest
prawdziwa. Romas jedzie z nami do wsi Pumpučiai tuż pod Kowarskiem.
Nie ma oznaczeń ani wskazówek prowadzących do miejsca masowego
morderstwa. Wąska droga się kończy, idziemy piechotą jeszcze jakiś
kilometr. Ścieżkę trudno znaleźć, trawa jest wysoka, a nad rzeką rosną
gęste zarośla. Samej wody nawet nie widać.
Miejsce straceń Żydów z Kowarska nad rzeką Świętą. Fot. Autorka.

„Powinienem tu czasami przyjść i skosić trawę” – mówi Romas. Przez


gęste zarośla widzimy jakiś ruch. Czy ktoś tu czasem przyjeżdża?
Prawdopodobnie nie. W zeszłym roku pojawiło się jakieś małżeństwo
z Izraela i Romas też ich tu zabrał. Efraim stoi w ciszy. Widzę, że patrzy
na ślimaka, który pełza po pomniku. Usuwam go. Wtedy zmawia kadisz,
a Romas i ja czekamy w pewnej odległości. Milczymy.
Później cała nasza trójka wspina się na wzgórze i idziemy do domu
ludzi mieszkających jakieś sto czy dwieście metrów stąd. W jednym
gospodarstwie i w drugim nikt nic nie wie, nikt nic nie pamięta. Gdyby
członkowie rodziny Vėbrasów nadal żyli, na pewno by wiedzieli. Tak, tę
rodzinę wspomina się jako świadków w sprawie masowego morderstwa
w Kowarsku. Ale Vėbrasowie już nie żyją, nie żyją też zabójcy, zostały
tylko gęste zarośla.
Co tu się stało w 1941 roku?
Sporo się dowiadujemy z protokołu przesłuchania świadka Antanasa
Gudėnasa, który został skazany w 1952 roku. Wspomina się o nim
w sprawie Jonasa Vanagasa jako o jednym z noszących białe opaski. Został
skazany na dwadzieścia pięć lat i deportowany do obozu pracy
w Mordowii za służbę w jednostce i za udowodnione zbrodnie. W trakcie
odsiadki odesłano go z Mordowii do Wilna jako świadka, żeby zeznawał
w sprawie karnej przeciwko Karolisowi Čiukšysowi, dowódcy białych
opasek z Kowarska.
Antanas Gudėnas, dzwonnik z kościoła w Kowarsku, zaciągnął się do
jednostki białych opasek czwartego czy piątego dnia wojny i służył do
października 1941 roku, kiedy jednostka została rozformowana. W tym
właśnie czasie wymordowano wszystkich Żydów z Kowarska.
W lipcu 1941 roku, ale nie pamiętam, którego dnia, około ósmej po
południu, w jakiejś sprawie, ale nie pamiętam jakiej, wyszedłem z domu
i poszedłem do miasta. Kiedy tylko wyszedłem z podwórka, spotkałem
trzech mężczyzn z Kowarska z białymi opaskami, z których pamiętam tylko
Jonasa Misiūnasa i Jonasa Brigackasa… Mieli wtedy na sobie cywilne
ubrania i każdy z nich trzymał w ręku łopatę. Ale jeden z nich, nie
pamiętam który, miał dwie łopaty.
Kiedy ich spotkałem, Jonas Misiūnas i Jonas Brigackas powiedzieli mi,
że wydano mi polecenie, by pójść z nimi nad brzeg rzeki Świętej i pomóc
wykopać dół. Nie powiedzieli mi ani ja nie zapytałem, kto ten rozkaz wydał
ani w jakim celu będziemy kopać ten dół. Początkowo chciałem odmówić
kopania, ale wtedy Jonas Misiūnas i Jonas Brigackas powiedzieli mi, że
muszę iść z nimi, bo nie ma komu tego robić, więc wziąłem łopatę od tego
z nich, który miał dwie, i poszedłem z nimi prosto przez pola nad brzeg
rzeki Świętej. Kiedy byliśmy już jakiś kilometr za granicami miasta i na
terenie wsi Pumpučiai, Jonas Misiūnas i Jonas Brigackas stanęli nad
brzegiem rzeki Świętej przy zaroślach i powiedzieli, że tu właśnie musimy
kopać ten dół.
Jonas Misiūnas i Jonas Brigackas pokazali, gdzie kopać, i wszyscy
czterej przystąpiliśmy w tym miejscu do pracy. Wtedy nie było tu nikogo
innego. Kiedy zaczęliśmy kopać dół, słońce zaszło i na polu robiło się
ciemno.
Jeszcze nie skończyliśmy, kiedy zobaczyliśmy ciężarówkę z plandeką,
która zatrzymała się jakieś pięćdziesiąt metrów od nas na drodze
z Kowarska do Wiłkomierza, idącej przez pola. Kiedy się zatrzymała,
zobaczyliśmy, że w środku znajdowali się ludzie ze wszystkich stron
otoczeni przez strażników z karabinami i bronią automatyczną. Kiedy to
zobaczyłem, zrozumiałem, że ci z opaskami przywieźli obywateli
radzieckich do rozstrzelania.
Kiedy ciężarówka się zatrzymała, wysiadł z niej mężczyzna, którego nie
znałem, i podszedł prosto do nas. Najpierw przyjrzał się temu wykopanemu
dołowi, a potem kazał nam z niego wyjść i stanąć z boku. Potem wrócił do
pojazdu. Ten mężczyzna był wtedy ubrany w cywilne ubranie, ale nie
pamiętam, czy miał przy sobie jakąś broń czy nie.
Kiedy odszedł parę kroków, natychmiast wyleźliśmy z dołu
i wycofaliśmy się na jakieś dwadzieścia metrów. Tak, właśnie wtedy
wykopaliśmy jeden dół długości jakichś dwóch i pół metra, szerokości
dwóch metrów i głębokości mniej więcej 1,6 do 1,7 metra, tuż przy
zaroślach na brzegu rzeki Świętej.
Wspomniany mężczyzna wrócił do ciężarówki i najpierw wyszło z niej
ośmiu do dziesięciu mężczyzn uzbrojonych w karabiny i broń
automatyczną, a później wyprowadzono z niej około dziesięciu do
dwunastu więźniów, ale ilu ich tam było, tego nie wiem, dokładnie sobie
nie przypominam.
Kiedy więźniowie wyszli, zostali otoczeni przez wspomnianych
uzbrojonych mężczyzn, którzy później zaprowadzili ich do dołu, który
wykopaliśmy. Wszyscy uzbrojeni mężczyźni byli ubrani po cywilnemu i byli
w średnim wieku. Nie znałem żadnego z nich. Nie znałem również żadnego
z więźniów. Jeden z więźniów miał brodę.
Kiedy więźniów przyprowadzono nad dół, wydano rozkaz, żeby się
rozebrali do bielizny i złożyli ubrania na jednym stosie. Kiedy zdjęli buty
i rozebrali się do bielizny, jeden z uzbrojonych mężczyzn rozkazał im
podejść do dołu i stanąć w rząd na jego krawędzi twarzami do dołu. I tak
więźniowie stali rozebrani do bielizny i boso jakieś półtora metra od
krawędzi dołu, twarzami do niego, a plecami do rzeki Świętej. Kiedy już
się tam ustawili, jakieś cztery metry za nimi wszyscy uzbrojeni mężczyźni,
którzy mówili między sobą po litewsku, stanęli w jednym rzędzie. Żaden
z nich nie miał munduru i nie było wśród nich nikogo z Kowarska.
Kiedy uzbrojeni mężczyźni stanęli w szeregu, mierząc z karabinów
i broni automatycznej do skazanych, zabrzmiała komenda „Ognia!”, ale
kto wydał tę komendę, nie zauważyłem. Kiedy usłyszeli komendę „Ognia!”,
ci prowadzący egzekucję i ci stojący w linii otworzyli ogień z karabinów
i z broni automatycznej do pojmanych obywateli radzieckich stojących po
drugiej stronie, a ci wszyscy powpadali do dołu.
Gdy padały strzały, skazani na śmierć nie krzyczeli. Słychać je było
tylko przez kilka minut. Kiedy umilkły, pluton egzekucyjny podszedł bliżej
do ciał leżących na krawędzi dołu, ale tylko jeden czy dwaj skazani
pozostali jeszcze przy życiu, więc dobili ich pojedynczymi strzałami
z karabinu. Kiedy się w podobny sposób upewnili, że wszyscy skazani
więźniowie nie żyją, wrzucili ciała do dołu, zabrali ubrania i buty i wrócili
do auta. Załadowali wszystkie rzeczy na ciężarówkę, a potem wsiedli do
środka i odjechali tą samą polną drogą prowadzącą z Kowarska do
Wiłkomierza.
Kiedy pluton egzekucyjny odjechał w ciężarówce, my we czterech
zakopaliśmy dół pełen rozstrzelanych ciał. Kiedy przykryliśmy ciała
ziemią, wzięliśmy łopaty i poszliśmy do Kowarska i stąd, nigdzie nie
zachodząc, rozeszliśmy się po domach.
Kiedy czytałam notatki z tej teczki, odkryłam, że dzwonnik nie był
tylko kopaczem grobów. Zrobił znacznie więcej. I wydaje się, że to nie
grupa nieznanych osób spoza miasta strzelała tego dnia do ofiar. To byli
ludzie, którzy strzelali do swoich sąsiadów, do mieszkańców Kowarska.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Kowarska
Efraim. Wracamy z Kowarska. Miejsce stracenia aktywistów sowieckich
nie jest oznaczone. Siedemset metrów od drogi, ale jeśli nie skorzysta się
z pomocy miejscowego przewodnika, nawet za milion lat nie znajdzie się
tego miejsca. Można w pełni zrozumieć, dlaczego te mordy popełniono
właśnie tutaj – na ustroniu, żeby nikogo nie niepokoić. Kiedy się
porozmawia z ludźmi, którzy mieszkają w okolicy, okaże się, że nikt nic
nie wie. Kojarzą, że przyjechał ktoś z Izraela – rok czy dwa lata temu
jakieś małżeństwo – ale wydaje się, że nikt tu nie przychodzi, nawet
w Dniu Pamięci Holokaustu, który na Litwie obchodzi się dwudziestego
trzeciego września. Ten oddalony od świata i ludzi skrawek ziemi
w zaroślach przy rzece jest jednym z najbardziej szokujących i bolesnych
miejsc, które odwiedzam. Nie ma oznaczenia ani liczby ofiar, ani daty
morderstwa. Zeznania w aktach ze śledztwa sowieckiego mówią
o zamordowaniu od dziesięciorga do dwanaściorga Żydów, ale źródła
publikowane w Izraelu mówią o trzydziestu, a nawet czterdziestu osobach
zabitych w tym właśnie miejscu.
Byliśmy również w synagodze, czy raczej w tym, co z niej zostało –
dzisiaj to prywatny magazyn. To nie wina Litwinów, bo całe lata temu
Rosjanie zrobili w synagodze sklep z narzędziami. Wspięliśmy się po
drabinie na piętro, żeby zobaczyć coś, co kiedyś było galerią dla kobiet.
Tam właśnie trzymano Żydów aż do momentu, kiedy ich wywieziono na
miejsce kaźni. Można sobie tylko wyobrazić, jak przerażająco bolesne
i pełne lęku były modlitwy, które Żydzi musieli tu zmawiać, prosząc Boga
o ratunek. Może nie wiedzieli, co się z nimi stanie, ale jestem pewien, że
mieli poczucie, iż los zgotował im coś strasznego.
To tylko mała kropka wśród innych kropek na mapie Litwy. W książce
pt. Sąsiedzi polski historyk pochodzenia żydowskiego Jan Gross pisze
o morderstwach w Jedwabnem – tamtejsi Żydzi zostali zamordowani przez
Polaków. Polska była w szoku i nie bez powodu. Mówię sobie, że tuż obok
znajduje się kraj pełen takich Jedwabnych, cały kraj jest jednym wielkim
Jedwabnem, a traumy tych zbrodni jeszcze nie poczuł. To właśnie
próbujemy pokazać, Rūta. Mimo że stoimy po dwóch stronach płotu,
pochodzimy z kompletnie różnych miejsc i kultur, na pewnym poziomie
nasze emocje są takie same i taki sam jest nasz cel – żeby prawda w końcu
wyszła na jaw, żeby można było o niej nauczać i w końcu ją przyswoić.
Rūta. Myślę o tych dziesięciu–dwunastu, a może trzydziestu–
czterdziestu Żydach i Żydówkach, którzy po raz ostatni w życiu szli tym
wzgórzem w kierunku zarośli, siedemset metrów przez gęstą trawę,
prowadzeni przez pięciu uzbrojonych mężczyzn – ich litewskich sąsiadów.
Musieli przewidywać, dokąd się ich zabiera. Nienawidzę takich miejsc:
gęste zarośla i wysoka trawa, w niej pełno pułapek – to najbrzydsze
miejsca na całej Litwie. Kiedy takie miejsce widzę, zastanawiam się, czy
ktoś mnie nie zamorduje i nie wrzuci mojego ciała w te zarośla. Nigdy by
mnie tu nie znaleziono, zanim nie zaczęłabym gnić. To bardzo
nieprzyjemna ostatnia droga. To ohydny grób. Zanim zmówiłeś kadisz,
pokazałeś mi ślimaka, który pełza po kamieniu nagrobnym oznaczającym
miejsce egzekucji Żydów. Nie rzekłeś ani słowa, ale – nie umiem
powiedzieć skąd – wiedziałam, że chcesz, bym go stamtąd zdjęła. Więc to
zrobiłam. Zdjęłam naszego ślimaka z pomnika twojego ludu.
Efraim. Tak. Zdjęła pani. Dziękuję. Teraz jedziemy ulicą Ukmergės,
główną ulicą Kowarska, która – zgodnie z zeznaniami świadków
Holokaustu opublikowanymi w Izraelu – została podpalona po wejściu
Niemców, bo tu właśnie mieszkali Żydzi. O ironio, mieszkali tu również
dziadkowie i ojciec Rūty.
Rūta. Nie wierzę w to, mój ojciec by mi o tym opowiedział. Urodził się
w 1921 roku, więc miał wtedy dwadzieścia lat. Studiował w Kownie, ale
na lato przyjeżdżał do rodziców i pracował w gospodarstwie. Opowiadał
mi o czasach przedwojennych i mówił, że w Kowarsku nie było
antysemityzmu, zanim wybuchła wojna. Miał sąsiadów Żydów, kolegów
z klasy o tym pochodzeniu. Powtarza pan przy każdej okazji, że Litwini
bardzo chętnie robili krzywdę Żydom, zanim pojawili się tu Niemcy. Być
może zdarzało się to tu i ówdzie, ale nie wierzę w to, że to zjawisko było
tak szeroko rozpowszechnione. Nigdy nie usłyszałam od moich krewnych
o takich wydarzeniach ani o takiej postawie wobec Żydów wśród zwykłych
Litwinów. Wiem, co się stało na Litwie po tym, jak wkroczyli Niemcy, ale
naprawdę daj już spokój – przedtem z pewnością tak nie było.
Efraim. Przeczytam pani fragment historii miasta Wiłkomierza (po
hebrajsku i w jidysz Wilkomir) w czwartym tomie Yahadut Lita (Żydzi
litewscy). W Wiłkomierzu było wielu Litwinów, którzy tuż po rozpoczęciu
wojny napadali na żydowskie domy, torturowali i mordowali ich
mieszkańców.
Rūta. Kiedy mówi pan „wielu”, czuję, że boli mnie serce. Co to znaczy
„wielu”? Jak wielu? Mówi pan, że cały mój naród jest jak jeden wielki
potwór. Całe trzy miliony ludzi czekały na swój moment, żeby zabijać
żydowskich sąsiadów, którzy mieszkali obok nich przez sześćset lat?
Efraim. Nie powiedziałem „wszyscy Litwini”. Powiedziałem „wielu”.
Bo było ich wielu. Wiłkomierz to duże miasto, mieszkało tu osiem tysięcy
Żydów…
Rūta. A ilu to jest „wielu”?
Efraim. „Wielu” to stu, pięćdziesięciu, osiemdziesięciu, może dwustu.
Co ty sobie wyobrażasz? Jest pani przewrażliwiona.
Rūta. Tak. Jestem wrażliwa, kiedy napada się w ten sposób na mój
naród, kiedy tak mówi pan o moim kraju, robi mi się fizycznie niedobrze.
Czuję się głęboko urażona słowem „wielu”.
Efraim. Dobrze, może pani teraz zacząć śpiewać hymn Litwy. Może
poczuje się pani lepiej. Tak jak śpiewali pani Litwini, przyglądając się
egzekucjom w garażu Lietūkisu w Kownie.

5. Ukmergė/Wiłkomierz
Pod koniec XIX wieku w Wiłkomierzu mieszkało 7287 Żydów
(53,8% miejscowej ludności). Przed Szoa – około ośmiu
tysięcy.
Jedziemy drogą, po której prowadzono Żydów z synagogi jesienią 1941
roku. Nie prowadził ich mój dziadek. Na szczęście miał już sześćdziesiąt
lat, kiedy doszło do tych wydarzeń, więc żaden komendant policji nie
mógł go w nic zaangażować. Czy Balys Šimkė, aresztowany i uwięziony
z moim dziadkiem, prowadził Żydów pod bronią? Z protokołów
przesłuchań wynika, że tak i że Šimkė otrzymał dom po Żydach i cztery
i pół hektara ziemi za to, że eskortował ich i pilnował. Świadkowie i sam
Šimkė mówią, że tylko pilnował aresztowanych przez kilka dni
w synagodze w Kowarsku, że nie wsiadał na wozy i nie jechał do
Wiłkomierza. Niemniej jednak otrzymał zapłatę za to, co zrobił, w końcu
miał sześcioro dzieci…

Majątek w Wojtkuszkach, w którym w 1941 r. czekały na śmierć tysiące Żydów, został już sprywatyzowany. Fot.
Autorka.

Pięciuset Żydów mieszkających w Kowarsku przeprowadzono z synagogi


w Kowarsku do więzienia w Wiłkomierzu. Było tu tylko trzydzieści
siedem cel. W lipcu liczba więźniów wzrosła z 47 do 789. W rejestrach
więzienia w Wiłkomierzu można znaleźć zapisy liczby ludzi, którzy
otrzymywali w więzieniu jedzenie w pierwszych dniach września 1941
roku:
1 września – 667 dorosłych, 8 dzieci
5 września – 1409 dorosłych, 24 dzieci
6 września – 11 dorosłych, żadnych dzieci.
Zatrzymujemy się przy ruinach pałacu w Wojtkuszkach pod
Wiłkomierzem. Sprowadzano tu tysiące Żydów. Prowadzono ich ścieżką
grupkami i tu rozstrzeliwano. Pałac jest własnością prywatną. Ogrodzoną.
Oczywiście nie ma tu żadnego oznaczenia. I wydaje się, że właściciele
budynku czekają na fundusze europejskie, by móc go odbudować. Wtedy
będzie tutaj oznaczenie z logo Unii Europejskiej. Śmierć nie ma żadnego
logotypu, więc teraz nie widać tu nic.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Zalążek Rollkommando Hamanna, lotnego oddziału śmierci, tworzył
trzeci pluton TDA. Zazwyczaj „zapraszano” na konkretną operację na
litewskiej prowincji kilku gestapowców i kilkunastu oficerów i żołnierzy
z trzeciego batalionu. Sam Hamann często nawet nie przyjeżdżał na
masowe egzekucje na prowincji, tylko zlecał to zadanie oficerom
z pierwszego batalionu (porucznikom A. Dagysowi, J. Barzdzie i B.
Norkusowi). Raport Karla Jägera z pierwszego grudnia 1941 roku:
Udało się osiągnąć cel oczyszczenia Litwy z Żydów tylko dzięki
Rollkommando składającemu się z wybranych ludzi pod dowództwem
Obersturmführera Hamanna, który bez słowa rozumiał moje cele i był
w stanie zapewnić współpracę partyzantów litewskich i odpowiednich
struktur.
Rollkommando Hamanna tworzyło ośmiu–dziesięciu Niemców i od
trzydziestu do czterdziestu Litwinów. Miejscowa administracja, policja
i partyzanci dokonywali wszystkich niezbędnych przygotowań do
masowych egzekucji, izolując Żydów i doprowadzając ich do dołów
śmierci.
Statystyka oddziału Hamanna:
W morderstwach dokonywanych przez jednostkę uczestniczyło około
osiemdziesięciu Litwinów (głównie członków trzeciego plutonu batalionu
TDA). „Niemcy zazwyczaj zostawali w Kownie i pełnili inne funkcje,
przeważnie tylko dwóch lub trzech Niemców jechało na miejsce
rozstrzeliwania Żydów na prowincji. Często docierali samochodem
osobowym, podczas gdy główne siły przemieszczały się jedną lub dwiema
ciężarówkami albo czasami autobusem Lietūkisu. Na wsi i na prowincji
z grupą Hamanna współpracowali miejscowi aktywiści i policja”. Żydów
z Wiłkomierza mordowano w lesie Piwonia. Oto co mówi świadek
Adomas Daniūnas, pracujący w szpitalu jako technik dezynfekcji:
W październiku lub wrześniu 1941 roku, dokładnie nie pamiętam, ja
i jeden z członków oddziału nacjonalistów w Kowarsku uczestniczyliśmy
w masowym rozstrzeliwaniu ludzi pochodzenia żydowskiego w lesie
Piwonia.
Około dziesiątej rano Karolis Čiukšys przyszedł do mnie do domu
i kazał mi jechać z nim do Wiłkomierza. Powiedział, że to rozkaz
komendanta policji, by w Wiłkomierzu pełnić obowiązki wartownicze. Nie
mówił jednak, czego mam pilnować.
Ubrałem się i wyszedłem razem z Karolisem Čiukšysem z mieszkania,
które znajdowało się na terenie szkoły. Na drodze przed szkołą zobaczyłem
wozy, na których siedzieli członkowie oddziału nacjonalistów z Kowarska.
Nie przypominam sobie, ile tam było wozów, i nie przypominam sobie
również, do kogo należały i kim byli woźnice. Było nas około dwunastu,
wszyscy mężczyźni, jechaliśmy z Kowarska. Wszyscy mieliśmy karabiny
wojskowe. Čiukšys, który był dowódcą grupy, dał mi wtedy karabin.
Otrzymałem karabin rosyjski. Karabin leżał w wozie, na którym mnie
umieszczono. W magazynku były naboje, to znaczy karabin był
naładowany.
Kiedy wyjechaliśmy z Kowarska około 10.30, ruszyliśmy wprost na
drogę prowadzącą do pałacu w Wojtkuszkach. Ten teren znajdował się
jakieś cztery do pięciu kilometrów za Wiłkomierzem. Ruiny budynku wciąż
tam są, teraz znajdują się bardzo blisko drogi z Wiłkomierza do Wilna.
Kiedy przyjechaliśmy do pałacu, stanęliśmy na podwórcu i wszyscy
wysiedliśmy z wozów. Przyjechaliśmy tam około pierwszej albo drugiej po
południu. Już na miejscu okazało się, że jest tam około stu uzbrojonych
mężczyzn. Część z nich miała niemieckie mundury i mundury oficerów
policji. My byliśmy w cywilnych ubraniach. Poza nami ponad połowa
mężczyzn w majątku w Wojtkuszkach miała broń – oni również byli ubrani
po cywilnemu. Niemcy mieli na sobie jasnozielone mundury, a policjanci
mundury dawnej burżuazyjnej policji litewskiej.

Groby w lesie Piwonia. Fot. Autorka.


Ponad godzinę po przyjeździe do majątku grupa mężczyzn uzbrojonych
w karabiny, których nie rozpoznałem, wyprowadziła ze stodoły grupę
obywateli pochodzenia żydowskiego, między innymi kobiety, mężczyzn
i starców. Było tam około pięćdziesięciu osób. Čiukšys kazał wszystkim
członkom oddziału nacjonalistycznego z Kowarska pilnować grupy Żydów,
którzy znajdowali się na podwórcu majątku – najpierw zostali
wyprowadzeni z budynku, a później kazał ich prowadzić wąską drogą
w kierunku lasu. Na początku nie zrozumieliśmy, dlaczego mamy ich
zaprowadzić do lasu. Powiedziano nam, że posyłają ich tam na jakąś
robotę.
Prowadziliśmy ich wąską drogą przez pola w kierunku lasu, a później
na łąkę znajdującą się czterdzieści do pięćdziesięciu metrów od skraju
lasu. Nie pamiętam, jak duża była ta łąka. Na łące było kilka wielkich
rowów – mniej więcej takich samych rozmiarów. Mogły mieć jakieś
dwadzieścia metrów długości, dwa i pół szerokości i około dwóch metrów
głębokości. Krawędzie rowów schodziły ukosem w dół. Obok nich
znajdowała się grupa ludzi. Między innymi było około dwudziestu
umundurowanych Niemców i policja. Okrążyli łąkę ze wszystkich stron.
Było tam również około dziesięciu do piętnastu uzbrojonych ludzi
w cywilnych ubraniach.
Kiedy doprowadziliśmy ich na łąkę, Karolis Čiukšys kazał Żydom
rozebrać się do bielizny. Kiedy się rozebrali, Čiukšys kazał im podejść do
rowów. Niektórzy poszli, ale niektórzy nie chcieli. Wtedy Čiukšys
i uzbrojeni ludzie, których nie znam, również w cywilnych ubraniach,
zaczęli ich bić drewnianymi kijami i zmuszali ich biciem do podejścia do
rowów. Wyłamywali kije z krzewów rosnących w lesie.
Staliśmy wszyscy przy krawędzi rowów. Po drugiej stronie stało pięciu
albo sześciu Niemców z bronią automatyczną. Kiedy wszyscy obywatele
pochodzenia żydowskiego zostali zapędzeni do rowu, kazali im się położyć
jeden obok drugiego. Potem pozostawali w takiej pozycji, jaką przyjęli na
początku. Kiedy wszyscy obywatele pochodzenia żydowskiego położyli się
w rowie, kazano nam stanąć w szeregu na jego skraju. Wszystkich nas –
członków oddziału nacjonalistycznego z Kowarska – bez wyjątku
ustawiono na linii rowu. Kiedy utworzyliśmy linię, ktoś kazał nam
załadować broń i posłuchaliśmy rozkazu. Wtedy ktoś wydał komendę po
litewsku: „Ognia do rowu!”.
Po komendzie „Ognia” wszyscy zaczęliśmy strzelać do rowu. Ja
strzeliłem tylko raz, ale nie wiem, gdzie poszedł strzał. Po tym strzale
zaczęły mi się trząść ręce i stojący po drugiej stronie rowu Niemiec, który
to zobaczył, odesłał mnie gdzieś dalej. Jeden z nich, mówiący po litewsku,
kazał mi odłożyć broń i chwycić za łopatę. Łopaty leżały obok rowu. Nasza
grupa rozstrzelała tylko pierwszą grupę obywateli pochodzenia
żydowskiego. Po egzekucji zasypywaliśmy rów przy użyciu łopat,
chwyciliśmy karabiny i wróciliśmy na teren majątku, a ja do nikogo więcej
tego dnia nie strzelałem.
Pytanie: Dlaczego podczas wcześniejszego przesłuchania nie
powiedzieliście nam o masowych egzekucjach obywateli radzieckich
w lesie Piwonia?
Odpowiedź: Wcześniej nie chciałem przyznać, że uczestniczyłem
w masowych egzekucjach obywateli radzieckich w lesie Piwonia, bo było
mi wstyd.
PS. Karolis Čiukšys nie został skazany przez Rosjan. Czy musiał
zaoferować coś w zamian? Tak jak i niektórzy z członków oddziału
specjalnego?
Lipiec 2015 roku
Efraim. Las Piwonia… Wymordowano tu 10 239 osób. Takie mam
informacje. Wszyscy zostali tu sprowadzeni z Wiłkomierza, Kowarska
oraz sąsiednich wiosek i miast. Najstraszniejsze jest to, że miejsca zbrodni
nie można znaleźć. Stoimy tuż obok olbrzymich masowych grobów,
usypanych nad jednym, dwoma, trzema, czterema… czternastoma dołami.
O Boże, stoimy na jednym z grobów, na szczątkach tysięcy ludzi!
Rūta. Rozumem nie da się tego ogarnąć, tego, co jest pod nami –
stosów ciał, czaszek i kości rozrzuconych byle jak, całych stosów i gór
kości, warstwa na warstwie, całych metrów. W moich notatkach
z Archiwum Specjalnego jest protokół z pewnej ekshumacji, który znam
niemal na pamięć. Chce pan posłuchać? Będzie panu ciężko.
Efraim. Dobrze. Chcę tego posłuchać.
Rūta. Dotyczy ekshumacji w Łoździejach, ale myślę, że to samo
odkrywali wszędzie – szczątki ludzkie w grobach zakopywano w dwóch
lub trzech warstwach, niekiedy w czterech. Ciała były skulone, a ręce
i nogi – podkurczone ku brzuchowi lub klatce piersiowej, w większości
przypadków dłonie przy twarzach, oczach albo obejmujące zwłoki dzieci.
Efraim. To przerażające…
Rūta. Wie pan, jest taki słynny polski psychiatra, Antoni Kępiński,
który przeszedł przez obóz Miranda de Obro. Napisał, że po powrocie do
normalnego świata ci, którzy przeżyli obozy koncentracyjne, nie byli
w stanie chodzić na żadne pogrzeby. Nie mogli się nie śmiać, widząc, że
tyle hałasu robi się nad grobem jednego zmarłego. Wstyd mi to mówić, ale
czasami myślę o tym, jak ja będę chodzić na groby moich krewnych po tej
naszej podróży. Każde miejsce pochówku jest oznaczone i zadbane. Będę
składać kwiaty, czyścić nagrobki i zapalać świece tak, jak to zwykle robię,
ale teraz będę również myśleć o innych mogiłach, o dziesiątkach tysięcy
ludzi, którzy nie są moimi krewnymi, o ludziach bezimiennych, którzy
leżą gdzieś pod ziemią z roztrzaskanymi czaszkami, oderwanymi
szczękami, z wyrwanymi zębami, tulących swoje dzieci, które zostały
zakopane żywcem. A takich miejsc na Litwie jest 227. Jak to możliwe, że
litewska ziemia już się nie rusza?
Efraim. Wszyscy na Litwie powinni myśleć tak jak pani teraz.
Rūta. Tak pewnego dnia będzie. Niech pan spojrzy, już są jakieś
pozytywne oznaki. Tutaj ani metalowych słupów wokół pomnika, ani
metalowych łańcuchów nikt nie ukradł tak jak w Kowarsku.

Miejsce straceń Żydów z Szeszołek pod Wiłkomierzem. Pomnika brak. Fot. Autorka.
Jedziemy w kierunku centrum Wiłkomierza. Myślę o dzieciach
i nastolatkach zamordowanych w lesie Piwonia. Przypominam sobie strofy
poematu Justinasa Marcinkevičiusa, który recytowaliśmy w szkole – to
jeden z moich ulubionych:

O, ilu szesnastoletnich Einsteinów


I Galileuszów śpi pod ziemią…

Poeta pisał o partyzantach litewskich walczących z Rosjanami po wojnie,


nie o pomordowanych Żydach. To prawdopodobnie przypadek, że
wspomniał Einsteina, który był Żydem. To tylko przypadek, że
szesnastoletni Żydzi, przyszli Einsteinowie, zostali zamordowani w 1941
roku przez Litwinów nie starszych niż oni sami. Nie Galileuszów.
Ruszamy do centrum Wiłkomierza i wchodzimy do miejscowego
muzeum, gdzie pytamy o Holokaust i o las Piwonia. Jeden z pracowników
wskazuje nam tablicę wystawową o Holokauście, przygotowaną dzięki
funduszom z Międzynarodowego Stowarzyszenia Pamięci Holokaustu
(IHRA). Jest tam kilka fotografii i tradycyjny zdawkowy tekst tego
samego rodzaju, co w muzeum w Święcianach i w rozmaitych folderach.
Żydzi zostali aresztowani, przetransportowani i wymordowani. Kto ich
aresztował? Kto ich wymordował? A co to za różnica? To przecież było tak
dawno temu. A pomijając już wszystko inne, czy to naprawdę jest część
historii Wiłkomierza?
Efraim. Na trzecim piętrze jest cała sekcja poświęcona historii
społeczności żydowskiej w Wiłkomierzu, która została stworzona dzięki
wsparciu IHRA. A o Holokauście pisze się tam następująco: osiemnastego
i dziewiętnastego sierpnia oraz piątego września 1941 roku w lesie
Piwonia niedaleko Wiłkomierza zamordowano 6354 osoby, a las był
jednym z ulubionych miejsc spacerów mieszkańców miasta. Nie ma
wzmianki, kto to zrobił. Najbardziej w tym muzeum oburza fakt, że to
szczególne miejsce pamięci zostało stworzone przez IHRA, więc logicznie
rzecz biorąc, to IHRA wydaje pieniądze na ukrywanie zbrodni
popełnionych przez Litwinów, co w tym kraju wydaje się być zjawiskiem
typowym. Mówimy o mieście, w którym wymordowano ponad osiem
tysięcy Żydów.
Rūta. Myślę, że najlepsza edukacja i upowszechnianie wiedzy
o Holokauście nie polegają na umieszczaniu w muzeum jednego lub
dwóch abstrakcyjnych zdań, lecz na oznakowaniu wszystkich związanych
z masową kaźnią miejsc. Na prywatnym garażu w Kowarsku, gdzie
trzymano Żydów, jak również w pałacu w Wojtkuszkach, który jest
obecnie własnością prywatną, powinny znaleźć się informacje o tym, co tu
się działo podczas Holokaustu. Za dziesięć lat nikt nie będzie nic pamiętał.
Już teraz nikt nic nie wie.

Wiłkomierz chce mieć heroiczną historię. Niedawno wzniesiono tam


pomnik ku czci jednego z bohaterów powojennych. Spróbujemy znaleźć
skwer w mieście, którego nazwę niedawno zmieniono dla uczczenia
partyzanta walczącego przeciwko Sowietom, Jonasa Krikštaponisa. Żaden
z miejscowych nie wie, gdzie jest ten skwer ani pomnik, ani kim był
Krikštaponis. Wiedzą jedynie, że istnieje pomnik, do którego przyjeżdżał
Monsignore Svarinskas, żeby oddać mu cześć. I to właśnie ten pomnik.
Obok ulicy Vytauto w pobliżu biblioteki publicznej stoi wielki monument
– odlew z brązu przedstawiający bohatera. Krikštaponis jest znany z tego,
że był bratankiem prezydenta Litwy, Antanasa Smetony, ale okrył się
niesławą, lojalnie służąc nazistom w batalionie Impulevičiusa, zanim
poszedł do partyzantki. Uczestniczył wówczas w każdej masakrze,
zwłaszcza na Białorusi, gdzie był jednym z dowódców operacji masowych
mordów Żydów. Litewscy historycy obliczają, że batalion Impulevičiusa
zamordował na Białorusi około 27 tysięcy Żydów. W 2014 roku Litewskie
Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu przyznało, że Jonas
Krikštaponis był zbrodniarzem wojennym, ale pomnik wciąż stoi.
Svarinskas już tu nie przyjeżdża. Przyjeżdżają inni litewscy patrioci.
Zastanawiam się, czy litewskie urzędy miast, zanim zdecydują się na
postawienie bohaterom pomnika, umieszczenie tablicy pamiątkowej czy
zmianę nazwy ulicy, pytają historyków, co ci bohaterowie robili przed
dokonaniem heroicznych czynów, przed walką z Sowietami? Ilu ludzi
zamordowali?
Stajemy obok pomnika człowieka, który kierował egzekucjami, i wstyd
mi spojrzeć Zuroffowi w oczy. On też na mnie nie patrzy, tylko spogląda
wprost na relief z brązu, na twarz przystojnego mężczyzny wykutą
w kamieniu, i przeklina: „Cholera, cholera, cholera!”.

Pomnik Juozasa Krikštaponisa przy centralnej ulicy Wiłkomierza. Fot. Autorka.


Po drodze do Wilna odwiedzamy jeszcze więcej miejsc, które przynoszą
wstyd. Jedno z nich znajduje się po drodze do miasteczka Pozelwa, we wsi
Antakalnis II, gdzie strażnik więzienny, J. Kuzmickas, przekazywał Żydów
mordercom z Piwonii i osobiście, wraz z pomocnikami, powiesił około stu
Żydów w swojej stodole. Dlaczego zdecydowali się na kłopotliwy sposób
zadawania śmierci przez powieszenie, kiedy o wiele łatwiej byłoby ich
zastrzelić, tak jak zastrzelili dziesięć tysięcy innych osób w lesie Piwonia?
Miejsce masowych egzekucji nie jest oznaczone. Nie ma ani tablic, ani
drogowskazów. Na miejscu, gdzie powieszono Żydów z Wiłkomierza,
zbudowano zakład przetwórstwa mięsnego. Ten kombinat coś tam
produkuje i dziś.
W okresie powojennym Kuzmickas był sądzony. Napisał apelację do
Sądu Najwyższego, w której znajdujemy takie zdanie: „Proszę wziąć pod
uwagę mój niski poziom wykształcenia i wyznaczyć mi lżejszy wymiar
kary”.
Jadąc dalej, odkryjemy kolejne miejsce masowych mordów niewarte
pomnika, niedaleko wsi Szeszole. Nikt nie zna tożsamości Żydów, którzy
zostali tu pomordowani, ani liczby zgładzonych lub daty zdarzenia.
Widzimy drogowskaz, przedzieramy się przez gęste zarośla na wzgórze,
a kiedy już się tam dostajemy, spostrzegamy olbrzymią jamę wypełnioną
gałęziami, śmieciami i pniami drzew. Oto jest dół śmierci i miejsce
ostatniego spoczynku zamordowanych Żydów z Szeszoli, rozstrzeliwanych
całymi rodzinami.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Wiłkomierza
Rūta. Myślę o tym, jak bardzo zaniedbane są masowe groby na całej
Litwie. Jeżeli nikt się tymi grobami nie zajmie, to wszystkim ludziom
mieszkającym w okolicy zostanie wysłany przekaz, że to nieważne. Że
śmierć tych ludzi nie ma znaczenia, a zatem pamięć o nich jest nieistotna,
podobnie jak ich życie. Żyd? Kto? Kiedy? A, to było tak dawno temu!
Butrymańce, tu pochowano trzysta dzieci. I co z tego?
Efraim. Ten przekaz jest straszny. Że ci ludzie się nie liczą.
Rūta. Jeżeli okoliczne świnie zdychają na świńską grypę i takie właśnie
oznaczenie widzimy przed wjazdem do Butrymańc, to wydaje się, że
Żydzi pomarli na jakąś żydowską plagę, prawda? Czy jest jakaś wielka
różnica?
Efraim. Widać z tego, że nie.
Rūta. Jest różnica. Świń było więcej niż Żydów. Czy mam zbyt czarne
poczucie humoru? Holokaust był plagą, na którą cierpieli Żydzi. Jeżeli
chce pan dać mi w twarz, proszę się nie krępować.
Efraim. W tym Szoa-pojeździe nie ma miejsca na przemoc.
Rūta. Posłuchajmy piosenki, którą śpiewały dzieci szkolne podczas
zeszłorocznego Yom HaShoah, siedemnastego kwietnia, na placu przed
magistratem w Wilnie. Lał deszcz, dwieście dzieci śpiewało jeden
z psalmów, a kolejne pięćset utworzyło ludzką gwiazdę Dawida, trzymając
się za ręce, kołysząc ramionami w rytm muzyki.
Efraim (długa chwila milczenia). Właśnie się załamałem. I to jasne
dlaczego. Wydarzenia, które tu miały miejsce, wpływają na mnie sto razy
silniej niż to, co widziałem w Auschwitz. Chyba dlatego, że to jest takie
osobiste. Zawsze miałem poczucie, że mogę robić to, co robię jako łowca
nazistów, tylko wtedy, kiedy mnie to osobiście nie dotyka. I rzeczywiście
przez wiele lat chyba mi się to udawało. Teraz jednak czuję, że moje mury
obronne pękają, bo ta podróż jest bardzo osobista.
Nigdy się nie poddam, ale teraz po raz pierwszy mam towarzysza
z Litwy. Moje wysiłki tutaj były skuteczne tylko w niewielkim stopniu,
dlatego że – i pierwszy to przyznaję – byłem zasadniczo sam, byłem
obcokrajowcem i było jeszcze za wcześnie. Przyjechałem tu na samym
początku, już w 1991 roku, bardzo krótko po odzyskaniu przez Litwę
niepodległości i, tak jak pani mówi, przyjechałem tu zepsuć przyjęcie
weselne, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że je psuję.
Rūta. Niech pan posłucha, to nie było pańskie wesele.
Efraim. Tak, to nie było moje wesele.
Rūta. Ani nikt pana nie zapraszał.
Efraim. Ma pani rację. I w efekcie moja praca nie dała rezultatów,
jakich oczekiwałem. Teraz w pewnym sensie mam ostatnią prawdziwą
szansę. Pojawiamy się w całkowicie innym składzie. W tej ekipie jest
osoba o imieniu Rūta, której Litwini ufają, a przynajmniej ufali
dotychczas. Uzyskała wiarygodność jako autorka książek na temat opieki
nad osobami starszymi i seniorami i o wyzwaniach, które stoją przed
kobietami w wieku pięćdziesięciu lat – te książki były niezwykle
popularne. Jakie to miłe widzieć, jak ludzie, którzy czytali jej książki,
podchodzą do niej na ulicy i ją obejmują – to znak, że jest tu niesamowicie
popularna, a jej wiarygodność powinna ich zachęcić, by przez chwilę
posłuchać, przeczytać i spróbować zrozumieć i zastanowić się nad tym, co
ta książka zawiera. To nasza największa nadzieja. Bo ta historia jest tak
dramatyczna i pełna głębi, że liczymy na to, iż ludzie, którzy ją
przeczytają, będą nią poruszeni, zajdzie w nich zmiana i spojrzą na swój
kraj w innym świetle.
Rūta. Właśnie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Poproszę te
dzieciaki, żeby nauczyły się śpiewać pięć lub sześć psalmów, i pojedziemy
do najbardziej zaniedbanych i zapomnianych miejsc na Litwie, w których
ginęli Żydzi, by uczcić ich pamięć tym występem. Doprowadza mnie do
szaleństwa nie fakt, że Żydów mordowano, ale że zostali całkowicie
wymazani z przeszłości, a pamięć o nich – zatarta. Są pochowani
w zaroślach. Tego nie wiedziałam przed rozpoczęciem naszej podróży. My,
Litwini, szanujemy fakt śmierci – czcimy pamięć naszych zmarłych.
Widział to pan na cmentarzu w Kowarsku, gdzie pochowani są moi
krewni. Co się z nami stało, dlaczego nie uszanujemy śmierci litewskich
Żydów zamordowanych podczas Holokaustu? Bo te ofiary to nie nasi
ludzie? Bo nasi ludzie ich zabijali i nie chcemy o tym pamiętać? Proszę
tylko pomyśleć, dwieście dzieci pojedzie do najbardziej zaniedbanych
miejsc i sprawimy, że miejscowi będą się kulić ze wstydu.
To już dla mnie nie jest kwestia tego, że Litwini zabijali Żydów czy też
ilu ich zamordowali. Odkryłam dwie inne ważne rzeczy: przede wszystkim
to, że po siedemdziesięciu czterech latach ludzie wciąż boją się o tym
mówić, a po drugie – całkowitą obojętność. Ludzkich ciał, szczątków,
kości i czaszek nie pokrywa trawa, ale gęste, dzikie zarośla i wszyscy się
na to godzą. Litwini mają obsesję śmierci, nie pozwalają, żeby kwiaty na
grobach uschły – płacimy obsłudze cmentarza, żeby je podlewać i pielić
grządki, a na Wszystkich Świętych jeździmy setki kilometrów, żeby
nawiedzać mogiłę każdego krewnego. Zapalamy nawet świeczki na
grobach, na które nikt nie przyjeżdża. Zaniedbanie miejsca pochówku to
coś, o czym krewni i sąsiedzi rozmawiają i ostro krytykują. A zatem to
wszystko powinno być naszą drugą naturą – szacunek, pamięć
i wspomnienie o zmarłych.
Kobiety, z którymi rozmawialiśmy w Kowarsku, żyją może jakieś sto,
dwieście metrów od masowego grobu. Powinny przychodzić na tę mogiłę
chociaż raz do roku na wiosnę i zasadzić kwiaty. Albo powinny raz po raz
prosić mężów, żeby skosili trawę obok pomnika – bo to jest grób. Co
w tym złego? Dlatego właśnie zrodził się w mojej głowie pomysł, żeby
dwieście dzieci przyjechało i zaśpiewało psalmy w dzikich zaroślach na
cześć dwunastu zamordowanych Żydów. Ludzie zobaczą to w telewizji
i jakoś to na nich wpłynie, prawda? Lęk i obojętność to dwie rzeczy, które
dostrzegłam już po rozpoczęciu naszej podróży.

6. Šeduva/Szadów
Pod koniec XIX wieku w Szadowie mieszkało 2513 Żydów
(56,2% miejscowej ludności). Przed Szoa – 800.
Efraim. Jesteśmy w drodze do Szadowa. To miasteczko, w którym
dorastała moja babcia Bertha, lub Beyla, Zar. Podobno jej rodzina była
bardzo zamożna. Skąd to wiem? – to bardzo proste. W Szadowie był
oddział jesziwy z miasta Telsze i chłopcy, którzy się tu uczyli, nie mieli
ani sypialni, ani jadalni. Wysyłano ich zatem do miejscowych rodzin
i każdego dnia w tygodniu jedli posiłek w tym samym domu. Jedną
z rodzin, która zgłosiła chęć przygarnięcia na posiłki chłopców z jesziwy,
była rodzina Gifterów. Tak właśnie poznali się moi dziadkowie. Mój
dziadek był uczniem oddziału jesziwy z Telsz, który mieścił się
w Szadowie, i zakochał się z wzajemnością w Beyli Gifter. Później,
jeszcze przed pierwszą wojną światową, wszystkie dzieci z rodziny
pojechały do Ameryki i osiedliły się w różnych miejscach. Żydzi stanowili
ponad połowę mieszkańców Szadowa. Dziś to jasne, że nie ma tu ani
jednego Żyda. Aha, jest jakiś człowiek, który nam pomoże znaleźć
żydowski cmentarz. Zatrzymajmy się i spytajmy go.
Sierpień 2015 roku
Dzisiaj w centrum miasta – tam gdzie kiedyś była synagoga – stoi kilka
współczesnych zabudowań komercyjnych. W czasach sowieckich budynek
synagogi jeszcze istniał – tak wspomina Romas – i odbywały się w nim
wystawy zwierząt hodowlanych. Później synagogę zburzono.
Tu stała największa w Szadowie synagoga. Fot. Autorka.

Romas, który przez trzydzieści lat pracował w urzędzie miasta i zajmował


się zagospodarowaniem terenu, zna doskonale cały ten obszar. Jedziemy
na cmentarz żydowski, a później na lotnisko, gdzie Żydów
przetrzymywano w hangarach, zanim ich odtransportowano na egzekucje.
Romas jest pierwszą osobą, którą spotykamy w czasie naszej podróży,
zdradzającą nam imię i nazwisko. Romas opowiada swoją historię:
Mój ojciec był hodowcą bydła. Jego najlepszymi klientami byli Żydzi,
którzy płacili mu złotem. Chodziliśmy do szkoły razem z żydowskimi
dziećmi, wspólnie się bawiliśmy i było dość miejsca pod słońcem dla
wszystkich. Kiedy zjawili się Niemcy, nasi ludzie myśleli, że zostaną tu już
na zawsze, i zaczęli się im podlizywać, próbowali im się przypochlebiać.
Inni mordowali z chęci zysku. Przede wszystkim szukali tych, którzy byli
bogatsi. To wszystko działo się tutaj, ludzie mówią o tym, jak ujeżdżali
Żydów jak konie, jak odcinali im palce – tak zdobywali pierścionki.
Niektórzy proponowali również ukrywanie Żyda, który przyniesie im cenne
rzeczy, ale i tak w końcu ich wszystkich wydawali. Dlatego też u brata
mojego ojca pojawiło się tyle krzeseł z żydowskich domów. Wielu z tych
powstańców z białymi opaskami pochodziło ze wsi Vaidatoniai – wszyscy
byli synami gospodarzy. Pamiętam, jak ksiądz w czasie kazania mówił
matkom tych młodych ludzi: „Jak możecie pozwolić na to, żeby wasi
synowie popełniali morderstwa? W końcu macie już wszystko i to powinno
wam wystarczyć”.
Efraim. Chciałbym panu zadać jedno pytanie. Czy słowo žydšaudys
(żydobójca, dosłownie: rozstrzeliwujący Żydów) jest tylko określeniem,
czy ma jakieś negatywne konotacje?
Rūta. Žydšaudys oznacza tylko ludzi, którzy pociągali za spust. Ale
uważam, że powinniśmy wymyślić dodatkowe słowa, określające
wszystkie inne kategorie ludzi, którzy brali udział w tym procesie –
takich, jak žydgaudys (łapiący Żydów) na wzór šungaudys (hycla
łapiącego psy) oraz žydvedys (eskortujący Żydów), a być może i žydvagis
(kradnący żydowskie mienie).
Efraim. A co z ludźmi, którzy stali za tym całym procesem, takimi jak
członkowie Litewskiego Frontu Aktywistów lub rząd tymczasowy?
Rūta. To ludzie, którzy szydzili sobie ze słów hymnu Litwy.
Śpiewaliśmy Vardan tos Lietuvos / Vienybė težydi (Na Litwie niech
zapanuje jedność). Myślę, że kiedy doszli do władzy w 1941 roku, te słowa
należałoby zmienić na Vardan tos Lietuvos / Vienybė be žydų (Na Litwie
jedność, ale bez Żydów).
Efraim. To smutny żart. Ale to właśnie próbowali osiągnąć – stworzyć
Litwę bez Żydów. Można powiedzieć, że mniej więcej im się to udało.
Rūta. Nie udało im się. Nie ma żadnej jedności.
Efraim. Udało im się pozbyć Żydów, ale nie udało im się uzyskać
jedności wśród Litwinów.
Rūta. Co jest nie tak z miastem, w którym nie ma już ani jednego
Żyda? Popatrz, ile mamy tu domów.
Efraim. Jestem przyzwyczajony do tego rodzaju czarnego humoru.
W Jad Waszem i Centrum Szymona Wiesenthala pracownicy pozwalają
sobie od czasu do czasu na takie żarty. Więc tym mnie pani nie zaszokuje,
Rūto. Chcę spytać Romasa, naszego przewodnika, ile osób żyje obecnie
w Szadowie? Tylko trzysta? Więc liczba Żydów, których zamordowali
podczas Holokaustu (800), ponaddwukrotnie przewyższa liczbę ludzi,
którzy dzisiaj mieszkają w Szadowie!
Romas proponuje, żebyśmy pojechali do Radziwiliszek, gdzie mieszka
jego siostra Jūra – ona pamięta dobrze te wydarzenia.
Siostra Romasa, Jūra, kontynuuje historię. Jest nauczycielką języka
litewskiego. Urodziła się w 1929 roku, a w 1941 miała dwanaście lat.
To było naprawdę straszne. Znaliśmy tych ludzi. Była tam jedna
dziewczyna, Żydówka, którą bardzo lubiłam. Miała może osiemnaście lat
i pracowała w sklepie u swojego ojca. Teraz znajduje się tam sklep
spożywczy, nazywa się Aibė [sieć małych sklepów spożywczych na Litwie].
W szkole nie zdarzały się konflikty, w klasie siedzieliśmy wszyscy obok
siebie. Kiedy zaczęły się masowe mordy, młodzi ludzie z białymi opaskami
na ramionach wyrzucali Żydów z domów, nie pozwalali im chodzić po
chodnikach, a ja widziałam, jak ich prowadzili ulicą. Były tam i dzieci. Nie
wiem, dokąd ich zabierali. Ludzie mówili, że najpierw posyłali ich do
synagogi, tam gdzie teraz jest market. Bez przerwy ich prowadzili. Zaczęli
w lipcu i często ich tamtędy prowadzili. Wtedy nie było tu Niemców. Nie
było w mieście ani jednego Niemca. Ludzie mówili różne rzeczy. Wielu
z tych, którzy znali Żydów, współczuło im. Kiedy nasi rodzice wracali
z wioski, zawsze stawiali wóz na podwórku należącym do Żydów. A kiedy
Żydzi świętowali Paschę, dawali moim rodzicom macę.
Słuchałam również kazania księdza, mówił do matek morderców.
Krzyczał: „Jak możecie pozwalać swoim dzieciom popełniać morderstwa?
Krew sprowadzi jeszcze więcej krwi!”. Przychodzili do domów ze stosami
ubrań, a matki prały te ubrania w potoku. Żadne z nas nie widziało
masowych mordów, tylko słyszeliśmy, jak ludzie gadają. W końcu żadnego
z tych mordów nie dokonano w mieście. Ci, którzy mieszkali pod lasem,
relacjonowali, że przywożono Żydów i że słyszeli strzały. Kiedy zaczęto
strzelać, na pewno byli tam też i Niemcy. Pierwszy raz zobaczyliśmy ich,
kiedy zabrali nam nasze ukochane źrebiątko. Wszyscy wiedzieli, że
mężczyzna nazwiskiem Senulis zamordował wielu ludzi. Grinius był
nauczycielem matematyki. Potem wrócili Rosjanie i wywieźli ich na
Syberię. Przeżył syn, są też wnuki. Są i inni, którzy również mordowali,
byli wywożeni, a potem wrócili z Syberii.
Ludzie mówią o tych żydobójcach. W Szadowie wszyscy pomarli krótko
po wojnie. Po prostu zapili się na śmierć. Przypominali sobie masowe
morderstwa raz po raz i ciągnęło ich do wódki. Może w końcu mieli jakieś
sumienie. I mieli za co pić. Nie żeby gdzieś pracowali. Wszyscy się upijali.
Ludzie mówili, że zapalali się od ognia, który płonął w ich duszach. To byli
ludzie naprawdę prości. Bardzo prości. Nie wiem, czy synowie rolników
strzelali do Żydów, może ich tylko transportowali. To byli bezrobotni
alkoholicy, którzy chcieli coś mieć dla siebie. Ludzie ich nie szanowali
i nazywali ich „żydobójcami”. „Żydobójca” to najgorszy sort człowieka.
Baliśmy się cokolwiek do tych ludzi mówić. Bardzo się baliśmy. W końcu
trwała wojna. Okropne czasy. Nie pamiętam, czy ktoś próbował ratować
czy ukrywać Żydów, bo wszyscy wiedzieli – jeśli cię złapią na ukrywaniu
Żyda, to będziesz rozstrzelany.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Szadowa
Efraim. Romas i jego siostra powiedzieli nam jedną ważną rzecz, nad
którą nigdy wcześniej się nie zastanawiałem. Kiedy Niemcy zjawili się
tutaj w 1941 roku, wielu Litwinów myślało, że zostaną na bardzo długo.
A więc większość młodych ludzi pewnie myślała, że powinni
współpracować z Niemcami, żeby przetrwać, albo mówiąc precyzyjniej –
odnosić sukcesy i budować przyszłość. To jest jeden z czynników
wyjaśniających ich współpracę z nazistami.
Nie ulega kwestii, że ci Litwini, którzy byli gotowi dokonywać
mordów, chcieli mieć zasługi w oczach Niemców. Istnieje i inny aspekt
motywacji zabójców. Można na to spojrzeć zupełnie inaczej i powiedzieć,
że jednym z głównych motywów Litwinów było przekonać Niemców do
przyznania Litwie niepodległości. Z jednej strony, ci ludzie chcieli
odzyskać niepodległość, a z drugiej wiedzieli, że Niemcy nienawidzą
Żydów, a zatem zakładali, że jeśli pozbędą się wrogów w ich imieniu, to
oczywiście będzie dla okupantów powód do radości. Wszystko to
spekulacje dotyczące powodów, dla których ludzie robili to, co robili.
Istnieją różnorodne powody, ale ostatecznie liczy się to, czego dokonali.
To jest najbardziej gorzka pigułka do przełknięcia.
Ta podróż od masowego grobu do masowego grobu jest absolutnie
przerażająca. Kiedy człowiek już pokona przerażenie, zostaje nasilające
się poczucie czystego gniewu. Złość, że taka rzecz w ogóle miała miejsce
i że nie możemy nic zrobić, by tych Żydów przywrócić do życia. Za
wszystkie powody, wszystkie te motywacje, o których mówimy, Żydzi
płacili jedną cenę. Ktoś, kto patrzy z punktu widzenia ofiar, jest mniej
skłonny zrozumieć „motywację” zabójców. Wy, Litwini, naród, który
aktywnie uczestniczył w tych masowych mordach, naturalnie szukacie
przyczyn i próbujecie w jakiś sposób ten gniew uciszyć, złagodzić ból
i niechęć, którą część z was może czuć po tym, jak się dowiedzieliście, że
uczestniczyli w tym nawet wasi krewni, nawet jeżeli nikt z nich osobiście
nie pociągał za spust.
Rūta. Niech pan posłucha, chcę, żeby nasi czytelnicy przyjrzeli się tym
ludziom, tym zabójcom i nie uważali ich za wyrzutków społeczeństwa. Ja
sama muszę się im dobrze przyjrzeć. A to zbliża nas do kolejnej ważnej
kwestii.
Efraim. To znaczy…
Rūta. To znaczy do dziennika zabójcy. Do snów, które w więzieniu śnił
członek oddziału strzelców ponarskich trzydzieści lat po masowych
mordach. Kiedy panu ten materiał przesłałam mailem, powiedział pan, że
nie może tego czytać, bo robi się panu niedobrze. Myślałam wtedy: jak to
możliwe, że ktoś, kto od trzydziestu pięciu lat ma do czynienia
z mordercami Holokaustu, nie może czytać opisów snów zabójcy, bo robi
mu się niedobrze? Teraz już znam odpowiedź. Wszystkie świadectwa
i zeznania, które pan czytał, zostały napisane przez tych, co przeżyli.
Nigdy pan nie pomyślał, że zabójcy również byli ludźmi. Że mieli swoje
lęki, koszmary nocne i sny, kochali swoje dzieci i bali się śmierci. To
wymiar ludzki tych postaci sprawiał, że robiło się panu niedobrze.
Efraim. Nie. To nieprawda. Oczywiście, że byli ludźmi. Mój problem
jest inny. W momencie, kiedy zaczynam myśleć o nich jako o ludziach
i zaczyna się to całe „spróbuj zrozumieć”, słabnie moja chęć postawienia
ich przed sądem. Na drodze do sprawiedliwości stoi tyle przeszkód, że jest
to jakby luksus, na który nie mogę sobie pozwolić. To jedna z różnic
między mną a panią.
Rūta. Jeżeli maluję portrety potworów i niepotworów, to znaczy, że
w pewnym sensie ich usprawiedliwiam, prawda? Jeśli czyta się opisy
czyichś snów, słucha się kogoś, ta osoba staje się w naszych oczach
bardziej ludzka.
Efraim. Ostatecznie najstraszniejszą rzeczą w Holokauście jest to, że te
zbrodnie popełniali normalni ludzie. Przed Szoa byli przestrzegającymi
prawa obywatelami i po Szoa byli przestrzegającymi prawa obywatelami,
ale w okresie Trzeciej Rzeszy popełniali najbardziej niewiarygodne,
ohydne zbrodnie.
Rūta. Uważam, że ci ludzie na swój sposób byli normalni przez całe
życie. Zwykli ludzie, którzy robią to, czego spodziewają się po nich
władze, którzy przestrzegają prawa. Przed Trzecią Rzeszą, za czasów
Trzeciej Rzeszy i po Trzeciej Rzeszy pozostawali tacy sami. Normalni.
Nie zmienili się. Na kilka lat zmieniły się normy. I oni tych norm
przestrzegali.
Efraim. Może… To cenna uwaga, ma pani rację, to smutne
i przerażające. Bardzo interesujące, bardzo ważne. Jestem w kropce.
Rūta. Wie pan, co jest dobrego w naszych rozmowach? Boryka się pan
z tym problemem już od trzydziestu pięciu lat. A ja jestem nowicjuszką,
nie wiedziałam niemal nic o Holokauście jeszcze rok temu. Zadawałam
głupie pytania. Ale czasami moje głupie pytania czy naiwne spostrzeżenia
każą panu spojrzeć na pewne rzeczy inaczej.
Efraim. Tak, rzucają światło na sprawy, których nigdy w pełni nie
analizowałem. Trzecia Rzesza stworzyła rzeczywistość, w której czynów
moralnych mogli dokonywać tylko ludzie niezwykli i wyjątkowi. Zbyt
wielu szło z prądem. Z prądem do Auschwitz. Z prądem do masowych
mordów w litewskich lasach.

7. Telšiai/Telsze
Pod koniec XIX wieku w Telszach mieszkało 3088 Żydów
(49,8% miejscowej ludności).
Przed Szoa – około 3000.
Sierpień 2015 roku
Efraim. Czytałem pani relacje z tego, co stało się z Żydami w Telszach
i w lesie Rainiai.
Rabin Bloch poprosił litewskiego komendanta obozu, Platakisa, o zgodę
na modlitwę wieczorną. Później poprosił Żydów, by przyrzekli, że jeśli
przeżyją, będą przestrzegać reguł szabatu, kaszrutu i praw czystości
rodzinnej. Wszyscy Żydzi powiedzieli „Amen”. Kiedy zaczął się szabat,
Żydzi opróżnili kieszenie, bo w ten dzień zabrania się noszenia
czegokolwiek. Wieczorem kobiety i dzieci wysłano do domów, a mężczyźni
zostali w obozie. Zrozumieli, że ich los był już postanowiony. Rabin Bloch
otrzymał pozwolenie komendanta obozu Platakisa, żeby Żydzi nakryli
głowy i zmówili modlitwy, między innymi modlitwę widui, którą Żydzi
powinni zmawiać przed śmiercią.
Następnego dnia pod wieczór kobiety i dzieci zabrano z domów
i przewieziono do lasu Rainiai. Znalazły tam swoich mężczyzn. Wszystkich
Żydów trzymano pod gołym niebem przez kilka dni, a później osadzono
w drewnianych barakach – mężczyzn, kobiety i dzieci razem.
Rūta. Tragedia w Rainiai – nasza tragedia – miała miejsce tutaj,
niedaleko, dwudziestego piątego czerwca. Teraz zatrzymam samochód
i chcę, żeby pan posłuchał naszego świadectwa. Co się stało z 72 moich
ludzi tu, w lesie Rainiai, siedemdziesiąt pięć lat temu?
Dokumenty opowiadają następującą historię:
Kiedy wybuchła wojna, NKWD i NKGB zastanawiały się nad
rozstrzelaniem więźniów jako formą ewakuacji. W dokumentach nosi ona
nazwę ewakuacji kategorii pierwszej… Ze 162 więźniów w więzieniu
w Telszach 76 to więźniowie, którzy byli przesłuchiwani przez KGB…
Żołnierze armii sowieckiej wyprowadzili więźniów z cel do pomieszczenia
straży. Później położyli ich jednego na drugim na ciężarówkach. O świcie
dwudziestego piątego czerwca ciężarówki odjechały w kierunku Łukników
i do lasu Rainiai. Co tam się wtedy stało – tego nikt do końca nie wie. Być
może była to jedyna operacja masowej egzekucji na Litwie, w której nikt
nie przeżył. Zeznawali tylko winni tego masowego mordu. Domas Rocius
powiedział: „Strzelali żołnierze armii radzieckiej. Spośród nas byli tam:
szef departamentu NKGB Rasłan, upoważniony przedstawiciel operacji
Gałkin i strażnik więzienny Pocevičius”.

Płot otaczający miejsce straceń Żydów w lesie pod Rainiai. Fot. Autorka.

Spośród 26 pracowników NKWD, którzy brali udział w aresztowaniach,


przesłuchiwaniach i mordowaniu więźniów z Telsz, znajduję również
nazwiska żydowskie: Nachman Duszański, przedstawiciel operacji
w Telszach, oraz Daniel Szwarcman.
Oto zeznanie Stasysa Kilčiauskasa, mieszkańca Rainiai:
Męczennicy leżeli w dołach. Jonas Činskis i ja nieoczekiwanie
odkryliśmy świeżo przekopaną ziemię w lesie Rainiai. Leżały tam dwa
kotły, porozrzucana była duszona kapusta.
Pół godziny później w lesie zjawili się ludzie pędzący Żydów. Większość
kopała gołymi rękami.
Pranas Sabaliauskas:
Urodziłem się i dorastałem niedaleko lasu. Wiem o morderstwach
z opowieści Antaniny Rocienė, która uczestniczyła w masakrze razem
z mężem. Dwaj czekiści zjawili się w komitecie wykonawczym i kazali im
udać się do więzienia i zabrać ze sobą sznury, gwoździe, młotki i noże.
Kiedy zjawili się na miejscu, czekiści przyprowadzili więźniów i kazali ich
torturować. Czekiści demonstrowali metody tortur – przecinanie warg
i wyłamywanie ramion za plecami. Kiedy wbijali więźniom gwoździe do
głów, ci zaczęli głośno krzyczeć. Aby uciszyć krzyki, odcinali im genitalia
i wciskali do ust, a później zabierali ich do czekającego samochodu.
Sławna jesziwa w Telszach. Fot. Autorka.

Wykończyli ich, torturując w lesie, gdzie ustawiono kotły z gotującą się


kapustą. Wkładali im ręce do gotującej się kapusty i układali w wykopach,
podczas gdy więźniowie wciąż żyli. Z wierzchniej warstwy ciał ktoś się
wyczołgał na pola pszenicy, gdzie znaleziono jeszcze trzy ciała. Stały tam
samochody i kierowcy podkręcali obroty silników, żeby nie było słychać
krzyków ludzi. Sam widziałem, co się działo w lesie.
Żydzi wykopywali zwłoki. Podobno ciała pływały, a Żydom kazano pić tę
wodę. Kto się sprzeciwił, natychmiast był wyprowadzany i go
rozstrzeliwano.
Efraim. Moja kolej.
Kilka dni później Litwini odkryli zwłoki pomordowanych więźniów.
Biskup Staugaitis i władze litewskie postanowiły zamienić pogrzeb ofiar,
tych, którzy zginęli z rąk Sowietów, w święto zwycięstwa. Każdego dnia
przywożono na miejsce kaźni w lesie Rainiai Żydów i zmuszano ich do
wykopywania zwłok, mycia ich, lizania i kładzenia się obok nich
w trumnach. Wielu nie potrafiło tego zrobić. Przez szereg dni męczono
Żydów właśnie w ten sposób. Trzynastego lipca Staugaitis postanowił, że
zwłoki ofiar sowieckich będą pochowane w obrządku religijnym na
cmentarzu katolickim. Ten dzień będzie symbolizował zwycięstwo nad
reżimem sowieckim. Żydów zgromadzono w jednym miejscu niedaleko
cmentarza i każdemu Litwinowi uczestniczącemu w pogrzebie wolno było
pluć im w twarz lub ich policzkować.
Piętnastego lipca, przed wymordowaniem Żydów z Telsz, rabin Icchak
Bloch zwrócił się do Litwinów i powiedział: „Wasz kraj zaleje się krwią!
Ale nasza zemsta wyrośnie z naszych grobów! Nasza krew będzie
pokarmem dla drzew, a wasza zmyje chodniki!”.
Rūta. Późniejsze badania tragedii w Rainiai ujawniły, że zarówno
wtedy – na początku wojny – jak i później tamtejsze wydarzenia były
i pozostały kwestią polityczną. Specyficzne metody torturowania
więźniów miały być dowodem na uczestnictwo żydowskie, poza tym
w torturach uczestniczył Duszański, a jego ulubioną metodą znęcania się
było podobno obcinanie genitaliów. Główny organizator masakry
w Rainiai, Piotr Rasłan, uciekł do Rosji, a Duszański umknął do Izraela.
Wszyscy na Litwie wiedzą, że za masakrą w Rainiai stoją żydowscy
enkawudziści. Dlaczego Izrael chroni Duszańskiego, a Rosja chroni
Rasłana? Chcecie, żebyśmy karali zbrodniarzy nazistów, ale odmawiacie
wydania sowieckiego zbrodniarza wojennego Duszańskiego.
Efraim. Dobrze znam sprawę Duszańskiego i nawet spotkałem go parę
razy w Jerozolimie po tym, jak przyjechał do Izraela. Z tego, co
rozumiem, wysunięto w zasadzie dwa oskarżenia przeciwko
Duszańskiemu. Pierwsze: że był jednym z sowieckich oficerów, którzy
zamordowali około 70 litewskich więźniów w Telszach w lesie Rainiai tuż
przed wejściem hitlerowców w czerwcu 1941 roku. Drugie: że odgrywał
aktywną rolę w karaniu tysięcy Litwinów po zakończeniu drugiej wojny
światowej.
Z tego, co wiem, Duszański zawsze zaprzeczał pierwszemu oskarżeniu,
twierdząc, że nie było go już na Litwie, kiedy miały miejsce egzekucje
w Rainiai. Gdy Litwa poprosiła Izrael o pomoc prawną w tej sprawie,
Departament Międzynarodowy tamtejszego Ministerstwa Sprawiedliwości
prosił mnie o konsultacje i radę, podobnie jak profesora Dova Levina
i adwokata Josefa Melameda, którzy przeżyli Holokaust na Litwie – ten
drugi był wtedy przewodniczącym Stowarzyszenia Żydów Litewskich
w Izraelu. Pamiętam, że Irit Kahan, która była wtedy ministrem
sprawiedliwości, zwołała spotkanie w swoim biurze w Jerozolimie, żeby
omówić prośbę Litwy. Uzgodniono wtedy, że pomysł śledztwa przeciwko
Duszańskiemu i ekstradycji na Litwę, żeby mógł stanąć przed sądem, jest
przejawem antysemityzmu, a samego Duszańskiego stygmatyzuje się
dlatego, że jest Żydem. Przedstawione dowody wskazywały, że było 24
litewskich oficerów KGB tej samej lub wyższej rangi, którzy przebywali
w Rainiai w czasie morderstw, i żaden z nich nie był przesłuchiwany,
przeciwko żadnemu z nich nie prowadzono śledztwa. Izrael rzeczywiście
odmówił Litwie pomocy w sprawie Duszańskiego. Podstawą tej decyzji
był przepis, który stanowi, że jeśli według ministerstwa źródłem podobnej
prośby są motywy antysemickie, Izrael nie musi się zgadzać na
współpracę i może odmówić jakiejkolwiek pomocy w takiej sprawie.
Rūta. Zostawmy Duszańskiego w spokoju. Albo w niepokoju, jeśli
naprawdę jest winny. Bo Duszański nie żyje, tak jak i wielu innych
zbrodniarzy. Ani ja, ani pan nie wiemy, czy ponosi winę czy nie. Wiemy
tylko, że wydarzenia w Rainiai były podstawą do wzniecenia nastrojów
antysemickich na Litwie, ich echa odbijają się jeszcze do dzisiaj.
Efraim. I wiemy, bo to widzieliśmy na własne oczy, że 72 litewskie
ofiary masakry w Rainiai są uhonorowane ogromną kaplicą zbudowaną
obok drogi, przy której posadzono też zagajnik dębowy. 700 żydowskich
ofiar masakry w Rainiai nie otrzymało zaś nic. Nawet tabliczki
wskazującej miejsce kaźni. Przy pozarastanym krzewami płocie obok
nowej fabryki jest mała, stara tabliczka z czasów sowieckich.
Rūta. Nasz wspaniały malarz, Antanas Kmieliauskas, którego
świadectwo na temat morderstw w Butrymańcach znalazło się w tej
książce, ozdobił kaplicę freskami. To kaplica poświęcona 70
pomordowanym Litwinom, ale nie ma w niej nawet jednego symbolu
mówiącego, że zamordowano tu też 700 Żydów – czy to znaczy, że życie
jednego Litwina jest warte więcej niż życie dziesięciu Żydów? Litewscy
męczennicy zasługują na kaplicę i dębowy zagajnik. Zasługują na
dziesiątki książek napisanych o masakrze. Bo w końcu to nasi ludzie ginęli
w Rainiai. Pańscy ludzie zginęli w 227 miejscach na Litwie, co najmniej,
więc Rainiai nie jest unikalną miejscowością. I nie ma zagajnika
dębowego, bo dąb nie jest odpowiednim drzewem, które można poświęcić
Żydom – pod dębami nasi ludzie rozstrzeliwali waszych.

8. Plungė/Płungiany
Pod koniec XIX wieku w Płungianach mieszkało 2502 Żydów
(55,6% wszystkich mieszkańców). Przed Szoa – około 2000.
Efraim. Jesteśmy w drodze do Płungian, gdzie mamy się spotkać
z Eugenijusem Bunką, synem ostatniego Żyda z Płungian, Jakowa Bunki.
Jakow uczył się w mechina – to program dla młodszych chłopców
w jesziwie w Telszach, a, o ironio, w późniejszych czasach sowieckich
pracował w tym samym budynku, który przebudowano i zamieniono na
fabrykę produkującą pamiątki. Tuż obok jesziwy stała synagoga, teraz to
sklep sprzedający drzwi i okna. Wszystkie trzy budynki – jesziwa,
synagoga oraz sypialnia i stołówka dla uczniów – stoją obok siebie na tej
samej ulicy. Na budynku szkoły wisi maleńka tabliczka mówiąca, że kiedy
Sowieci weszli na Litwę, „jesziwa z Telsz została przeniesiona do
Cleveland”.
Byłem tu tylko raz w 1991 roku i spotkałem trzy Żydówki, które
jeszcze tu mieszkały, wszystkie trzy wyszły za Litwinów. Dzisiaj
w mieście nie ma ani jednego Żyda, a było ono kiedyś siedzibą jednej
z najważniejszych społeczności żydowskich na Litwie.
Sierpień 2015 roku
Odwiedzamy siedemdziesięciosześcioletnią kobietę imieniem Wanda,
która częstuje nas wspaniałym sokiem z czarnej porzeczki.
Wanda. Czy ktoś ich zmiótł z powierzchni ziemi? W Olsiadach
mieszkał Baltiejus – kowal. Było tam 134 Żydów. Wszyscy żyli ze sobą
w zgodzie, dopóki nie zaczęła się wojna. Kiedy zjawili się Niemcy,
Baltiejus natychmiast zmienił skórę. Niemcy tu nie strzelali. Mieli tylko
dowództwo. Po wojnie Baltiejus wyjechał, zostawiając tu żonę i trójkę
dzieci. Aresztowali go w Polsce, a kiedy go przywieźli z powrotem, miał
całkiem wykręcone ramię. Widzicie, to jest sprawiedliwość. Zastrzelił 29
kobiet. Ukryliśmy trójkę Żydówek i wydała nas służąca. Kobiety
pochodziły z Olsiadów. Służąca pracowała na gospodarstwie i zauważyła,
że robimy owsiankę i że mama ją gdzieś wynosi. Trzy Żydówki, które
ukrywaliśmy, to krawcowa Sara Braudienė, jej córka, która miała około
dwudziestu lat, i Brikmanaitė, której w ogóle nie znaliśmy, około
czterdziestki. Przyszły do nas nagie, z własnej woli, i zostały trzy lata, ale
czasami się przenosiły. Z nami mieszkały tylko przez półtora roku.
Wychowywały mnie, odkąd miałam dwa lata.
W niedzielę mój ojciec woził tę służącą do kościoła, ale pewnego razu
postanowiła wrócić. Kiedy przyszła do domu, w pokoju siedziały te trzy
Żydówki, trzymały mnie i mojego brata na rękach. Mój ojciec ją błagał,
ale to było na nic, na próżno… Znała się z policjantem, który strzelał do
Żydów, była młoda i głupia. Tata natychmiast wyprowadził te kobiety.
Policja przeszukała dom i aresztowała mojego ojca – trzymali go trzy
miesiące. Później wróciły do nas. Cały czas wyglądaliśmy przez okno
i jeśli ktoś szedł drogą, natychmiast chowaliśmy Żydówki w piwnicy.
Baltiejus i inni z białymi opaskami przychodzili do mojego ojca, który
sadzał ich za stołem kuchennym i wyciągał butelkę. Siedzieli i pili,
a Żydówki chowały się ze mną w piwnicy, zatykając mi usta dłonią, żebym
nie hałasowała. Pili, wychodzili, a kilka godzin później my wracałyśmy na
górę. Baltiejus wpadł przypadkiem na mojego ojca w mieście
i powiedział: „Znam pana, panie Kareiva, i wiem, że chowa pan Żydów”.
Mój ojciec powiedział: „Chodźmy, napijmy się i porozmawiajmy o tym”.
Pili piwo, a Baltiejus wrzeszczał: „Złapię pana!”. Nasz sąsiad siedział tuż
obok i wszystko słyszał, więc skoczył na konia albo jakoś – nie wiem jak –
przekazał żonie, żeby poszła do nas i nas ostrzegła. Rozstrzelali
wszystkich Żydów w Olsiadach na święta Bożego Narodzenia, ale te
Żydówki, które ukrywaliśmy, przeżyły. Mój ojciec Pranas Kareiva został
odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Ale byli inni
ludzie, również księża, którzy ukrywali Żydów.
Gimnazjalistki z Płungian. Około 1939 r. Z albumu prywatnego Jakowa Bunki.

Rūta. Mam wrażenie, że tutaj, na Żmudzi, ludzie sobie ufali i wciąż sobie
ufają znacznie bardziej niż w innych częściach Litwy. Czy są inni? A może
tu panowała jakaś wielka solidarność? Kiedy spotykają się ludzie, którzy
urodzili się na Żmudzi, zazwyczaj mówią do siebie żmudzkim dialektem,
nawet jeżeli widzą się czterdzieści lat później w Wilnie. Mają bardzo silne
poczucie tożsamości i dumy. To chyba ważne, że wielu z nich mieszka nie
w małych miastach, ale w osobnych, dość mocno od siebie oddalonych
domach, co ułatwiało ukrywanie Żydów.
Efraim. Wiesz, ilu Litwinów uczestniczyło w masowych
morderstwach? Między 25 a 40 tysiącami.
Eugenijus. Mogę powiedzieć, że w samych Płungianach w egzekucjach
uczestniczyło około 700. Kiedy zjawili się Niemcy, ludzie sądzili, że to już
na dobre. Inni, którzy próbowali ocalić Żydów, też myśleli, że Niemcy już
tu zostaną. Wiedzieli, że Żydów będą musieli ukrywać przez całe życie. Że
będą musieli żyć z kimś, kto ukrywa się w piwnicy ich domu aż do
śmierci. Że ich dzieci również będą nosić ten ciężar… To nie jest odwaga.
To coś więcej.
Efraim. O tym nigdy nie słyszałem. Nikt mi o tym nigdy nie mówił.
Ale, z drugiej strony, mój temat to nie byli sprawiedliwi, tylko zabójcy.
Rūta. Ale musi pan słuchać. Nawet jeżeli jest pan naszym wrogiem,
musi pan słuchać i słyszeć wszystko to, co mamy do powiedzenia.
Efraim. Słucham. Słucham. Eugenijus, czy uważasz, że ci ludzie,
którzy ukrywali Żydów, mieli ze sobą coś wspólnego? Byli rolnikami?
Żarliwymi chrześcijanami? Czym się różnili od sąsiadów? Czy wszyscy ci
ludzie zostali odznaczeni w Izraelu? Bo jeżeli nie, powinniśmy ich
wynagrodzić.
Eugenijus. To dla nich nie jest takie ważne. Przed wojną żyli
w dobrych układach z Żydami. Znali ich. Może pracowali w jakimś
żydowskim domu, zajmowali się gospodarstwem albo dziećmi. Pewną
kobietę żydowski sąsiad poprosił, żeby schowała jego złoto i cenne rzeczy
i wysłała mu, kiedy dotrze do Palestyny. Odmówiła. Jeżeli ja albo moje
dzieci będziemy w potrzebie – powiedziała – będę musiała sprzedać twoje
złoto i dlatego właśnie nie będę mogła ci go wysłać. A gdzie teraz jest to
złoto? Chyba zabrali je zabójcy.
Rūta. Kim byli zabójcy? Czy byli mniej wykształceni? Mniej
katoliccy? Głupsi? Bezrobotni?
Eugenijus. Niektórzy byli nauczycielami, niektórzy lekarzami,
pracownikami biurowymi…
Efraim. Powtarzam to od dwudziestu pięciu lat. Kolaboracja
z Niemcami obejmowała wszystkie warstwy społeczeństwa litewskiego.
A rząd litewski od ćwierćwiecza próbuje nam wmawiać, że to tylko jakaś
banda chuliganów.
Eugenijus. Ważne było dla nich mienie żydowskie. Z drugiej strony,
mieli nie po kolei w głowach. W mieście było około 30 zabójców. Jeden
z nich, kiedy sędzia zapytał go, dlaczego mordował Żydów, powiedział:
„Żydzi to naciągacze, sprzedawałem im kiedyś gęsi i zawsze się targowali
o cenę”. Pewien Żyd z Użwent nazwiskiem Tsik został aresztowany razem
z innymi Żydami i umieszczony pod strażą. Prosił, żeby go wypuścić,
a ten, który go pilnował, był jego znajomym, więc powiedział Tsikowi:
„Zmykaj stąd”. Tsik pobiegł do budynków gospodarczych na wzgórzu
i rolnik ukrył go, chował go przez całą wojnę. Najstraszniejsze było to, że
przez to gospodarstwo przeprowadzali Żydów, kiedy zabierali ich na
rozstrzelanie, i Tsik wszystkiemu się przyglądał przez szparę w ścianie.
Później ożenił się z córką gospodarza.

9. Plateliai/Płotele
Pod koniec XIX wieku w Płotelach mieszkało 171 Żydów (28%
miejscowej ludności). Przed Szoa – około 100.
Sierpień 2015 roku
Łąka. Strome wzgórza zwane Bokštakalnis, tuż obok Płotel. Schody
prowadzą do pomnika. Silni młodzi mężczyźni z miasteczka zostali tu
rozstrzelani. Tuż obok znajduje się gospodarstwo, mężczyzna i kobieta
wiążą snopki. Podchodzimy do nich. Mówią dialektem żmudzkim, trudno
ich zrozumieć, ale ja rozumiem. Żmudzini to dziwni ludzie, nie rzucają
słów na wiatr i może dlatego każde zdanie jest znaczące. Może dlatego, że
tak mało mówią, równie niewiele też zdradzają.
Czy byliście świadkami rozstrzeliwania Żydów?
Widziałem wszystko. Miałem osiem lat. Wszystko pamiętam. Było ich
dziesięciu. Zjechali ze wzgórza. Zatrzymało się auto i jakaś kobieta –
piękna Niemka – wysiadła i wydała rozkaz. Rozstrzelali wszystkich,
odjechali, ale zostawili jednego pijanego na straży. Przysypiał, siedząc
przy drodze nad tym dołem. Norvilas przyjechał, żeby ich zakopywać.
Norvilas był tak sprytny, że wyrywał im zęby. Nie widziałem tego, mówili
mi rodzice.
A potem ktoś powstał z grobu, cały zakrwawiony, ale nie był nawet
ranny. Biedak mógł pobiec w kierunku wzgórz i uciec, ale nie, podbiegł do
strażnika. Ten drań wciąż miał nabój w karabinie i zastrzelił go. Był tak
pijany, że nie obchodziło go, do kogo strzela. Pociągnął ciało za nogi
i wrzucił je z powrotem do dołu.
Znaliście tych Żydów?
Jakżeby inaczej, znaliśmy ich wszystkich dobrze. Mój ojciec był
kowalem, więc robił koła dla Żydów. Rozstrzelali silnych, młodych
mężczyzn tutaj, pod tym wzgórzem. Stawiali pięciu lub sześciu nad dołem.
Później strzelali do nich z karabinów. Nikt nawet nie krzyknął. To było tak,
jak gdyby już byli martwi. Później przyszli z wapnem i posypywali nim
ciała. Ci, którzy nie strzelali, zakopywali zwłoki.
Czy mówił pan rodzicom, co pan widział?
Jak mógłbym nie mówić? Ale nie pozwalali mi tam podchodzić.
Powiedzieli: „Co sobie wyobrażasz, dokąd ty idziesz, zastrzelą cię”. Mój
ojciec żałował Żydów, oczywiście, że tak. Mieszkaliśmy obok siebie, żyło
nam się ze sobą wspaniale… Kiedy jeszcze tu byli, chodziłem do sklepu
i przynosiłem całe naręcza bułek po pięć centów. Piekli ciastka, zarzynali
barany. Mieli wędzarnię i jatkę. Znaliśmy ich wszystkich, ale kiedy
strzelano, nie widziałem, do kogo, bo byłem tak daleko…
Trzy tygodnie później rozstrzelano kobiety z Płotel.
Około stu osób wciąż więziono w synagodze. Pod koniec sierpnia Jakys
(komendant tajnej policji w Kretyndze) wysłał rozkaz do komendanta
powstańców – nauczyciela Barkauskasa – żeby je zlikwidować. Zwołano
spotkanie w pałacu, ustalono datę i czas i zastanowiono się, jak zabrać
kobiety, które pracowały na gospodarstwach, nie wywołując za dużo
rozgłosu, i gdzie znaleźć tyle wozów, żeby zawieźć dzieci i starców. Na
spotkaniu byli między innymi Barkauskas, Žvynys i Zubavičius, który przed
wojną pracował jako sekretarz rady miejskiej. Kiedy już wszystko
omówiono, zawołano dwanaście osób – policjantów i powstańców. Wśród
nich było sześciu ochotników.
Kiedy przyprowadzono Żydówki nad dół niedaleko jeziora Płotele,
oczywiście rozumiały, co je czeka, zaczęły się wrzaski i rozdzierające uszy
krzyki. Rozebrały się i dorosłe rozstrzeliwano w sposób uporządkowany –
jedną osobę po drugiej. Jeśli chodzi o dzieci, zachowali się inaczej.
Zabijali je daleko od dołu, a później je do niego wrzucali. W sumie było
około 20 dzieci w wieku od jednego roku do dziesięciu lat. Wszystkie
zastrzeliła żona oficera policji Berta Grišmanauskienė. Mordowanie
trwało około godziny. Uczestnicy podzielili między siebie ubrania.
Następnego dnia Barkauskas posłał do Jakysa raport na temat tego, jak
wypełniono rozkaz.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Płotel
Efraim. Właśnie usłyszeliśmy od Broniusa, nauczyciela z Płungian, że
w mieście było 20 zabójców i 20 ludzi, którzy ratowali Żydów, co, jak
wiemy, na Litwie jest niezwykłą proporcją. Jedno, co mnie w tym
wszystkim niepokoi i jest to rzecz naturalna podczas takiej podróży
z wrogiem, to że pani, Rūto, odrzuca fakty, o których czytałem
w czwartym tomie Yahadut Lita, gdzie pisze się bardzo krytycznie
o mieszkańcach Płungian. Nie wiem, dlaczego tak trudno pani uwierzyć,
że ludzie zachowywali się okrutnie w stosunku do Żydów. Nie widzę
powodu, żeby to świadectwo negować. To wcale nie znaczy, że wszyscy
ludzie w mieście byli właśnie tacy, to znaczy, że byli ludzie, którzy
traktowali Żydów w sposób okrutny. Zobaczymy, jak poradzimy sobie z tą
kwestią w trakcie naszej dalszej podróży. Może na Żmudzi panowała
wśród ludzi większa solidarność, dzięki której mniej się bali tego, iż
sąsiedzi na nich doniosą, że ukrywają Żydów. To może być istotny
czynnik. Musimy o tym pomyśleć.
Rūta. Dlaczego mam wierzyć świadectwom opublikowanym w Izraelu?
Ludzie mają skłonność do przesady. Wszystko co straszne mnoży się przez
dwa albo trzy w miarę upływu czasu. Cała idea naszej podróży zasadza się
na tym, żeby nie czytać tego, co inni ludzie napisali, ale udać się razem
w miejsca kaźni i zobaczyć je na własne oczy. Rozmawiać z ludźmi,
którzy byli świadkami Holokaustu.
Efraim. W tej kwestii się różnimy.
Rūta. Rozmawialiśmy w Płotelach z mężczyzną, który był świadkiem
mordów w Bokštakalnis. Zapytałam go, dlaczego, według niego, zabójcy
robili to, co robili. Może chcieli się przypodobać Niemcom. Dla
pieniędzy? Byli pijani? A on powiedział coś bardzo interesującego. Robili
to dla poczucia władzy. Żeby zyskać kontrolę nad innymi ludźmi. To samo
mówili i inni. Młodzi, prymitywni, żądni władzy ludzie czerpali radość
z upokarzania innych, bo mogli to robić zgodnie z prawem, nie krzywdząc
siebie ani nie narażając innych na ryzyko. Robili to legalnie. I robili to
z grupą innych mężczyzn, a poczucie, że są kamratami, sprawiało, że nie
tylko sami czuli się silni, ale stawali się również częścią silnej grupy.
Efraim. Ostatecznie czuli się silniejsi od Żydów.
Rūta. To się nie zaczęło od strzelania. Strzelać nie mogli od początku.
Zaczynali od poniżania Żydów, transportowali ich, pilnowali i tak dalej.
Efraim. To oznacza, że ci ludzie czuli jakąś słabość, a zatem i gniew,
bo ich nowe, niepodległe państwo zostało „przejęte” przez Żydów.
Podczas naszej podróży jednej rzeczy stałem się pewniejszy. Chodzi
o poczucie alienacji między Żydami a Litwinami. Myślę o poczuciu
wyższości, które mogli przejawiać Żydzi, zwłaszcza w małych,
prowincjonalnych społecznościach, co zdaje się w jakimś stopniu
doprowadziło do wrogości między tymi dwiema grupami. Litwini,
zwłaszcza niepiśmienni, musieli czuć tę wrogość. To ludzie, którzy
odgrywali ważną rolę w tych morderstwach.
Rūta. Nad tym nigdy się nie zastanawiałam. Jak Żydzi mogli okazywać
tę swoją wyższość?
Efraim. Przede wszystkim trzymali się razem. Dlatego właśnie
zachowali odrębne zwyczaje. Niech pani posłucha, nie wątpię, że wielu
Żydów cechowało poczucie wyższości, bo uczy się ich, że są narodem
wybranym. Czuję, że istniała niezwykle silna bariera między tymi bardziej
prymitywnymi przedstawicielami społeczeństwa litewskiego
a społecznością żydowską. Wielu z tych, którzy zabijali Żydów, właśnie
z tej części społeczeństwa się wywodziło.
Rūta. Z badań historyka Rimantasa Zagreckasa wynika, że połowa
ludzi, którzy pociągali za spust, w ogóle nie miała żadnego wykształcenia.
Jedna czwarta z nich ukończyła tylko kilka klas szkoły początkowej.
Efraim. Chcę zdjąć kapelusz, a raczej w tym wypadku – moją kipę,
przed człowiekiem, który przeprowadził te badania. Są bardzo ważne, jeśli
chcemy zrozumieć, co tu się stało. Ale wszystkie analizy, jakie zostały
albo zostaną wykonane na Litwie, nie rozwiązują problemu, ponieważ
niemal dziewięćdziesiąt dziewięć procent badań poważnych litewskich
historyków przeszło bez echa w mediach. Nie wpłynęły na przemówienia
polityków ani nie uczy się o tym w litewskich szkołach.
Rūta. Musi pan jednak się zgodzić, że badania nad Holokaustem, które
wykonali nasi historycy, to krok naprzód.
Efraim. Tak. Zgadzam się – to krok naprzód.
Rūta. A my musimy tylko upowszechnić wyniki tych badań, żeby
społeczeństwo miało do nich lepszy dostęp. Wiele aspektów historii
Holokaustu na Litwie nasi historycy przebadali dokładnie, ale niemal
żadna z tych prac nie została ani odczytana, ani poważnie omówiona
w szerszym gronie odbiorców.
Efraim. Na Litwie istnieje ogromna przepaść między badaniami
akademickimi a społecznym obrazem Holokaustu.
Rūta. A kto ma tę przepaść wypełnić?
Efraim. Ironia polega na tym, że osobą, która ma to zrobić, jest pani!
Mam nadzieję, że przebije pani ten szklany sufit i uda się pani wyjść poza
przeinaczenia, bagatelizowanie, poza teorię podwójnego ludobójstwa.
Istnieje tu klasyczny przykład – opublikowana pięć lat temu książka
Sąsiedzi polskiego historyka Jana Grossa, mówiąca o tym, że Polacy
z Jedwabnego mordowali Żydów, swoich sąsiadów. Ta książka była
szokiem i przebudzeniem dla polskiego społeczeństwa. Polacy zawsze
postrzegali się jako klasyczne ofiary, tak samo jak Litwini. I oczywiście
nacjonaliści w Polsce podnieśli raban. Co? My jesteśmy mordercami?
Burzycie nasz obraz męczeństwa. To samo mogłoby się wydarzyć tutaj,
dzięki tej książce.
Rūta. Ale to mogłoby się także wydarzyć dzięki książkom i artykułom
naszych historyków – tym, które czytałam i cytowałam w mojej książce.
Efraim. Nie, nikt tego nie chciał. Autorzy tych publikacji mają
szczęście, że nikt spoza kręgów akademickich nie czytał tego, co napisali,
ani nikt z nimi o tym nie rozmawiał. Mają bezpieczne posadki, bezpieczne
kariery uniwersyteckie, które zrujnowałby skandal wywołany przez ludzi
starających się ukryć prawdę. Im mniej ludzi czyta to, co piszą litewscy
historycy, tym większe ci badacze mają szanse, żeby dalej pisać prawdę.
Rūta. Kiedy powiedziałam moim krewnym, że zaczęłam pisać książkę,
w której będzie również mowa o naszej rodzinie i jej ewentualnej roli
w Holokauście, jeden z kuzynów powiedział mi, że robię to dla zgniłych
euro. Za każdym razem, kiedy byłam w Archiwum Specjalnym i czytałam
teczki z przesłuchań, myślałam, że powinnam dać temu kuzynowi
poczytać to, co tam znalazłam. Litwini nie zdają sobie sprawy
z okrucieństwa zbrodni popełnionych przez nasz naród, nie chcą o tym
wiedzieć. Niech przeczytają zeznania litewskich zabójców – ja nie mam
powodu, żeby nie wierzyć tym relacjom.
Efraim. Pani krewni mogliby powiedzieć, że ci ludzie tak zeznawali,
bo byli torturowani.
Rūta. Czytałam zeznania jakichś dziesięciu, może piętnastu świadków
i każdy szczegół konkretnego zdarzenia został opisany tak samo. Czy
świadkowie też byli torturowani? Czy sowieccy śledczy tłumaczyli im, co
mają mówić? Litwini wierzą wszystkim zeznaniom w teczkach KGB osób,
które walczyły przeciwko sowieckiemu reżimowi. Na podstawie tych
zeznań robimy z nich bohaterów. Ale jeżeli ktoś się przyznał, że mordował
Żydów, zaczynamy mówić o torturach KGB i przestajemy w to wierzyć.
Efraim. Ludzie, którzy nie chcą w coś wierzyć, zawsze znajdą powody,
i to wiele powodów, żeby nie wierzyć.
10. Tauragė/Taurogi
Pod koniec XIX wieku w Taurogach mieszkało 3634 Żydów
(54,6% miejscowej ludności). Przed Szoa – około 3000.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
„Ja, Antanas Šėgžda, oświadczam, że chcę wstąpić na ochotnika do policji.
Powodem wstąpienia do policji jest zdobycie większych praw, dzięki czemu
warunki mojego życia ulegną poprawie, bo będę miał więcej możliwości
dostania wszystkiego, czego mi trzeba”.
Antanas Šėgžda zaczął naukę w seminarium nauczycielskim
w Taurogach w 1939 roku. Piątego czerwca 1941 roku w seminarium
zaczęły się wakacje. Antanas miał dziewiętnaście lat.
Dwudziestego piątego lub dwudziestego szóstego czerwca zatrzymało
mnie dwóch kolegów i powiedziało, że powinienem wstąpić do jednostki
ochotniczej. Powiedzieli, że jeżeli to zrobię, moje życie stanie się
łatwiejsze. Kiedy byłem w policji, chodziłem po cywilnemu i byłem
uzbrojony w karabin, na lewym ramieniu miałem białą opaskę, na której
własnoręcznie napisałem Ordnungsdienst, co w tłumaczeniu znaczy Służba
Porządkowa.
Pod koniec sierpnia 1941 roku trzy razy brałem udział
w rozstrzeliwaniu Żydów. Było nas, policjantów, pięćdziesięciu. Podczas
pierwszej operacji osobiście zastrzeliłem dziesięciu Żydów. Zawodowi
policjanci transportowali ich z miasta do lasu. Przewozili ich wcześnie
rano tak, żeby mieszkańcy miasta nic nie widzieli. Zabieraliśmy im
pieniądze i cenne rzeczy, ubrania składaliśmy na stos, a rzeczy
przewoziliśmy do magazynu. Później rozdawaliśmy je ludziom, którzy
ucierpieli podczas wojny, między innymi kilka dostała moja mama.
Przyniosła mi nowy niebieski wełniany płaszcz z tego magazynu.
U Żydów, których przyprowadzano na egzekucję, znajdowałem również
duże sumy pieniędzy. To znaczy kiedy przyprowadzali grupę Żydów do
wykopanego dołu na rozstrzelanie, proponowałem, żeby oddawali
pieniądze, bo i tak umrą. Dawali mi różne sumy pieniędzy, za które kupiłem
sobie kapelusz za pięćdziesiąt rubli. Kupiłem w Kownie skrzypce za
siedemdziesiąt rubli, a resztę pieniędzy wydałem na jedzenie. Wziąłem
przez ten cały okres od pomordowanych Żydów około czterech tysięcy
rubli. A przez cały czas służby zastrzeliłem około 50 Żydów.
Służyłem w jednostce przez jakieś trzy miesiące, to znaczy od
dwudziestego szóstego czerwca do końca sierpnia, a piętnastego września
wróciłem do szkoły.
Po wojnie Antanas Šėgžda pracował jako członek chóru w teatrze
miejskim w Szawlach. W 1948 roku został aresztowany i skazany na
dwadzieścia pięć lat więzienia.
Sierpień 2015 roku
Odwiedzamy regionalne muzeum historyczne w Taurogach. Czy jest tu
jakaś informacja o miejscowej społeczności żydowskiej – o około czterech
tysiącach wymordowanych Żydów z Taurogów?
Sympatycznie nastawiony pracownik muzeum wita nas i pokazuje
eksponaty na wystawie. Nie, nie ma nic o czterech tysiącach zgładzonych
Żydów. Ale jesteśmy bardzo dumni z innych części naszej ekspozycji, na
przykład z kolekcji drobnych monet ze Stanów Zjednoczonych. Młody
człowiek mówi nam, że odwiedzający są zadziwieni unikalnym zbiorem
jednocentówek. Następną witrynę poświęcono pisarzowi Honoré de
Balzacowi, który przejeżdżał przez Taurogi i postanowił tu się na jakiś
czas zatrzymać.
Z centrum informacji turystycznej kierują nas tam, gdzie powinniśmy
szukać miejsc masowych egzekucji. Szukamy, jeździmy polnymi drogami,
zatrzymujemy się obok przydrożnych pojemników na śmieci, które
z daleka wyglądały jak małe, rozproszone po całej Litwie czarne obeliski
zapowiadające, gdzie należy skręcić, żeby znaleźć miejsca kaźni.
Rūta. Byliśmy już w tylu miejscach masowych mordów, że wiem teraz,
w jakim typie lasu ich szukać. Teraz rozpoznaję „właściwy rodzaj lasu”
dla masowego mordu. Musi być wysoki, gęsty i nieodległy od drogi lub
miasta. Samo miejsce musi się znajdować na łące, gdzie łatwiej wykopać
dół, i musi dostarczać dość przestrzeni zarówno dla tych, którzy będą
rozstrzelani, jak i samych rozstrzeliwujących. To, na przykład, jest
właściwy rodzaj lasu. I jest też oznaczenie, że tutaj właśnie mordowano
Żydów.
Efraim. Zamordowano kilkanaście tysięcy ludzi. Dlaczego? Co dzięki
temu osiągnęliście?
Rūta. Sam widzisz, jak piękna jest Litwa. Można ją porównać do
urodziwej młodej kobiety, której rozkwitające ciało jest pokryte ranami,
ale ich na pierwszy rzut oka nie widać. Dwieście ran, dwieście miejsc
masowych mordów. Można by pomyśleć, że panna jest zdrowa i że rany
zagoiły się dawno temu, ale przecież nie zagoją się tylko dlatego, że
naszym zdaniem tak się stanie. Musimy coś z tymi ranami zrobić. Tak jak
powiedział historyk Alfonsas Eidintas: „Rany trzeba otworzyć, żeby
pozwolić na wypłynięcie ropy”. Litwa oprócz tego nie ma żadnych innych
zaniedbanych, ślimaczących się ran.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze do Wilna
Mijamy stary żydowski cmentarz w Jurborku. Przy płocie cmentarnym
jest miejsce masowych egzekucji. Dwa tysiące Żydów z Jurborku. Cała
społeczność żydowska została tu wymordowana trzydziestego pierwszego
lipca 1941 roku.
Rūta. Ci mordercy nie mieli litości, mordowali ludzi tuż obok swojego
własnego cmentarza zamiast gdzieś w zaroślach albo na bagnach.
Dziadkowie i rodzice słyszeli krzyki swoich dzieci i wnuków. Dzieci, które
były rozstrzeliwane obok grobów swoich rodziców i dziadków,
prawdopodobnie miały czas pomyśleć o tym, o czym i ja bym pomyślała,
gdyby mnie zabijano trzydzieści metrów od grobu ojca. „Tato, pomóż
mi…”. O czym ci ludzie myśleli przed śmiercią? Jakie zmawiali
modlitwy, jakie śpiewali psalmy? A może czekali na kule w ciszy?
Efraim. Istnieje wiele różnych historii o ostatnich chwilach życia
Żydów. Słyszałem o czterech różnych pieśniach, które śpiewali, zanim ich
zamordowano. Istnieje bardzo znana pieśń o żydowskiej wierze
w przyjście Mesjasza. „Będę czekać na jego przyjście codziennie, aż
przybędzie, a nawet jeśli będzie zwlekał, wciąż będę na niego czekać”.
Inna pieśń to Hatikva, pierwotnie hymn ruchu syjonistycznego [a dzisiaj
hymn państwa Izrael], który wyraża tęsknotę ludu żydowskiego za
powrotem do ojczyzny i ustanowieniem niezależnego państwa, które nie
istniało w tamtych czasach, a zatem nie mogło nic zrobić, żeby ich ocalić.
Trzecia pieśń to Międzynarodówka, którą śpiewali socjaliści, a czwarta to
czeski hymn narodowy. Wielu Żydów z Czechosłowacji to byli czescy
patrioci, śpiewali tę pieśń przed śmiercią w komorach gazowych
w Auschwitz.
Rūta. Kiedy pisałam książkę o opiece nad starszymi ludźmi na Litwie,
czytałam dużo o śmierci. Wydaje się, że śmierć jest bardzo litościwa.
Zanim człowiek umrze, zamazuje się świadomość. Nie myśli się, nie widzi
się jasno ani się już jasno nie czuje. Człowiek albo traci przytomność, albo
jest półprzytomny. To musi być jakiś mechanizm obronny. Mam nadzieję,
że ludzie, którzy czekali na rozstrzelanie, ani nie widzieli, ani nie myśleli
zbyt jasno, że byli półprzytomni. Być może czując, że nadchodzi śmierć,
dostawali mentalnego paraliżu. Wielu zabójców wspominało w swoich
wyznaniach, że Żydzi, którzy mieli zginąć, byli milczący. „Jak gdyby
sparaliżowani” lub „już na wpół martwi”.
Musi być olbrzymia różnica między śmiercią w obozie
koncentracyjnym a śmiercią na miejscu masowej egzekucji w jakimś lesie.
W obozie koncentracyjnym ludzie cały czas widzieli wokół siebie
umieranie, mieli świadomość, co ich czeka, i może był to jakiś sposób
przygotowania się na ostateczne. Ale tu śmierć była całkowicie
nieoczekiwana. Nie wiedzieli, że umrą, dopóki nie przyprowadzono ich do
dołu albo na jego skraj. Na początku im mówiono, że idą do pracy, na
spotkanie, na szczepienie, wyprowadzano ich z domów i mieszkań, żeby
można było je przeszukać…
Efraim. Tak, w wielu przypadkach nie wiedzieli, jaki ich czeka los,
i mówiono im różne kłamstwa, zabójcy dawali im fałszywe poczucie
bezpieczeństwa. Oczywiście nie było potrzeby walczyć i narażać się na
prawdopodobną śmierć w walce, jeżeli byli tylko wysyłani „do pracy” czy
„do Palestyny”, czy Bóg wie gdzie. Być przy życiu (albo myśleć, że tak
właśnie będzie) to lepsze, niż ryzykować śmierć podczas ucieczki lub
walki. Myślę również o kwestii oporu. Dlaczego było tak mało oporu, tak
mało prób przeciwstawiania się jakże nielicznym strażnikom
prowadzącym Żydów na śmierć? Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to
żydowska tradycja męczeństwa. Przez wieki my, Żydzi, gloryfikowaliśmy
swoich męczenników, którzy raczej woleli umrzeć, niż zdradzić swoją
wiarę. I było wiele takich przypadków, na przykład podczas wojen
krzyżowych czy w czasach inkwizycji, kiedy tysiące Żydów wolało
umrzeć al kiddush Hashem („wychwalając imię Pana”), niż przejść na
wiarę chrześcijańską. Możliwe, że to był jeden z czynników, a inne to brak
siły i władzy, a także przynależność do bezbronnej mniejszości wszędzie,
gdzie się znaleźli, i to od wieków. W Holokauście wszystkie te czynniki
się zbiegły i bardzo niewiele było oporu fizycznego.
Rūta. Niemal wszyscy zabójcy mówią, że Żydzi zachowywali się jak
owce, tak łatwo ich było prowadzić i kontrolować… Z kowieńskiego getta
w Dziewiątym Forcie czterystu Żydów przeprowadzało ośmiu Litwinów.
Potem znów czterystu i czterystu – a to był spacer długości dwóch
kilometrów. Żadnych prób ucieczki. Niewiarygodne. Dziesięć tysięcy ludzi
zostało zarżniętych jak owce i wrzuconych do dołów w Dziewiątym Forcie
w Kownie, a uciekł tylko jeden jedenastoletni chłopak.
Jadąc autostradą Kłajpeda–Wilno, mijamy Rosienie. Pośród świadectw
wybitnych pisarzy litewskich i artystów, którzy oglądali Holokaust na
własne oczy, ale nigdy nie zostali poproszeni o wypowiedź na temat
swoich przeżyć, jest świadectwo Marcelijusa Martinaitisa (1936–2013) –
jednego z najbardziej znanych poetów i eseistów na Litwie. Jego dzieła
przetłumaczono na czternaście języków. Martinaitis był jednym
z przywódców ruchu Sąjūdis (Litewskiego Ruchu na rzecz Przebudowy)
w latach 1989–1991, przed odzyskaniem przez Litwę niepodległości,
i zdobywcą krajowej nagrody literackiej. Latem 1941 roku miał pięć lat.
Widziałem masowe egzekucje Żydów dwa razy. Te obrazy bardzo
głęboko utkwiły mi w pamięci.
…Ojciec i ja wracaliśmy z targu w Rosieniach. Na pastwisku było getto
żydowskie i prowadzono Żydów kolumnami drogą zwaną jurborską.
Jechaliśmy wozem i wyprzedziliśmy ich, kiedy ich prowadzono na śmierć.
To było takie dziwne, że prowadzono tylu ludzi, ale strzegło ich tylko
czterech mężczyzn z automatami. Jako dziecko zastanawiałem się,
dlaczego nie uciekają.
Następnym razem, kiedy wracaliśmy z Rosień, zatrzymano nas na
wjeździe na polną drogę. Prowadzono tam pewną grupę. Kazali im się
rozebrać. I kobiety były nagie. Nie wiadomo dlaczego strzelali do nich, nie
ustawiając ich w rzędach. Mężczyźni strzelali do ofiar w wykopie, chodząc
po jego obrzeżach.
To był sierpień, początek sierpnia. Cudowne, ciepłe dni. Było dużo
strzelania. Kilkanaście razy dziennie. Słyszało się wrzaski, z bardzo,
bardzo daleka, zza wzgórza. I wiedzieliśmy, że wkrótce rozlegną się strzały.
Ludzie słyszeli te strzały na polach i zatrzymywali się, porzucali to, co
robią. Kobiety klękały i modliły się, kiedy słyszały strzały. Później
dobiegał nas odgłos broni automatycznej. A później cisza, cisza, cisza.
Kiedy kończyli strzelać, rozsypywali trochę ziemi nad ofiarami, później
przychodziła następna grupa i kolejna. Byli oczywiście i tacy, którzy
przeżyli. Nocą przychodzili do naszych wsi, wydobywszy się z dołów,
czołgając się i wykopując z ziemi. Nie wiem, co się z nimi stało, bo dorośli
bardzo skrzętnie wszystko ukrywali przed nami, dziećmi, żebyśmy się nie
wygadali. Ci ludzie zostawali, nikt ich nie denuncjował. Widziałem
jednego zakrwawionego mężczyznę, który niepewnym krokiem szedł
w kierunku naszego domu, a później zniknął. Może spędził noc pod dachem
moich rodziców, a może ktoś go wziął na przechowanie – nie wiem.
Było i kolejne okrucieństwo. Tego nie widziałem, ale słyszało się
historie, że nie strzelali do małych dzieci, że katowali je na śmierć.
Roztrzaskiwali o drzewo, rozwalali czaszki i wrzucali do dołów. Bo trudno
jest zastrzelić dziecko, nie ma w co celować.
A kto strzelał? Widziałem taką scenę: byli oczywiście i Niemcy, ale
gdzieś w oddali, nigdy blisko. Strzelali miejscowi. Było dwóch z naszej wsi,
Uleckas i Savickas, był jeszcze jeden z sąsiedniej wsi. Sąsiedzi, którzy
mieszkali kilkaset metrów od nas, przychodzili do naszego domu po
egzekucjach. Byli trochę pijani. Mieli na sobie mundury z czaszką na
rękawie. Byli bardzo dumni z tego symbolu i się nim chwalili. Chcieli pić,
więc przynosili ubrania i różne rzeczy i proponowali ich kupno moim
rodzicom, aleśmy ich nie brali. Nikt z całej wsi ich nie brał. Po wojnie
Uleckas poszedł do lasu, ale błąkał się po nim sam, bo partyzanci go nie
chcieli. Później go zastrzelono. Savickas się ukrywał, ale znaleźli go
w jakimś gospodarstwie zimą i uciekał boso po śniegu. Strzelali do niego,
a krwawe odciski jego stóp było widać na śniegu.
Po wojnie tam, gdzie zabijano Żydów, ludzie wyprowadzali krowy na
pastwiska. Później zaczęto budować autostradę z Kowna do Kłajpedy.
Budowali autostradę i nie wiedzieli, gdzie są mogiły. Budowali i zaczęły
się pokazywać czaszki i kości. Później zalali mogiły asfaltem.
28 września 1998 roku

(Źródło: zbiory Jeffa i Toby’ego Herrów w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie)

11. Butrimonys/Butrymańce
Pod koniec XIX wieku w Butrymańcach mieszkało 1919 Żydów
(80,1% miejscowej ludności). Przed Szoa – około 800.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Butrymańce to jedna z najstarszych społeczności żydowskich na Litwie.
Miejscowi Żydzi mieli tu synagogę z cegły, szkołę, w której uczono
hebrajskiego, stowarzyszenia dobroczynne i społeczne. Pięćdziesiąt dwa
budynki z pięćdziesięciu czterech – sklepy, browary, piekarnie i inne małe
firmy – należały do Żydów.
I wtedy wszystko się zaczęło:
Komendant policji w Butrymańcach posłał raport szefowi policji
regionu, że „kwestia żydowska” wymaga pilnego załatwienia, bo mieszka
tu ponad dwa tysiące Żydów, którymi trzeba się zająć w najbliższej
przyszłości.
Ósmego września komendant policji w Butrymańcach, L. Kaspariūnas-
Kasperskis, nakazał, by wszystkich wciąż żyjących Żydów zgromadzić
wieczorem w budynku szkoły podstawowej. Masowy mord Żydów
z Butrymańców zaplanowano na następny dzień rano.
Wygląda na to, że czekali, aż trzeci pluton batalionu TDA pod
dowództwem Broniusa Norkusa dokończy masowe mordy Żydów w Olicie
i będzie mógł przyjechać do Butrymańc. Największą masakrę w Olicie
przeprowadzono dziewiątego września 1941 roku. Zgodnie z raportem
Jägera, ludzie Norkusa wymordowali tamtego dnia 1279 Żydów, w tym
287 mężczyzn, 640 kobiet i 352 dzieci. Mordercy nie mieli szansy
wypocząć, od razu wsiedli do autobusu. Nie było czasu na bal. Bal miał się
odbyć później, w Butrymańcach.
Dziewiątego września 1941 roku z Olity przyjechał autobus z około 20
ludźmi z lotnej jednostki (Rollkomando). Po południu miejscowi policjanci
i białe opaski zaczęli wyprowadzać kolumnami Żydów ze szkoły. Żydzi
mający na sobie lepsze ubrania musieli się rozebrać aż do bielizny.
Kolumny Żydów prowadzono do wsi Klydžionys, około dwóch kilometrów
od Butrymańc. Strzały skończyły się wieczorem. Wtedy mordercy wrócili
do Butrymańc i uczcili koniec swojej „pracy” w miejscowej kawiarni.
Kiedy L. Kaspariūnas-Kasperkis, znany ze swojej brutalności, został
przeniesiony na stanowisko naczelnika policji w Birsztanach, wyjechał
z Butrymańc z czternastoma–piętnastoma dużymi wozami pełnymi
złupionych dóbr. Widzieli to mieszkańcy i mówili: «Oto jedzie Kasperskis,
żydowski król»”.
Poniżej zamieszczamy zeznanie świadka – Antanasa Kmieliauskasa –
malarza, laureata Litewskiej Nagrody Narodowej (urodzonego w 1932
roku).
Od 1994 roku Antanas Kmieliauskas jest profesorem na wileńskiej
Akademii Sztuk Pięknych. Uważa się go za jednego z najwybitniejszych
współczesnych artystów na Litwie. Pracował jednocześnie jako rzeźbiarz
i malarz, tworzył freski i grafiki.
Latem 1941 roku Antanas Kmieliauskas miał dziewięć lat.
W Butrymańcach, gdzie mieszkaliśmy, większość ludności stanowili
Żydzi. Budynek przy budynku, wszędzie były sklepy. Oferowały różne
rzeczy i po kościele ludzie chodzili do tych sklepów.
Później zaczęto Żydów rejestrować i przypinać im do klap żółte
gwiazdy. To nie było jeszcze najgorsze, ale czasami bardzo nieprzyjemne,
kiedy przypinali im gwiazdy albo przyszywali je na plecach, jak gdyby ci
ludzie byli jakimiś celami, do których można strzelać.
W dniu rozstrzeliwania usłyszałem od moich rodziców, że wszyscy Żydzi
zostali sprowadzeni na plac i kazano im się rozebrać. Ludzie byli tym
przerażeni. My, dzieci, rozumiałyśmy, że niedługo zdarzy się coś
strasznego. A później, wieczorem, zaczęli ich bić i słychać było jęki.
Chcieliśmy tam pójść i popatrzeć, ale nie pozwolono nam. Doły w lasach
już były wykopane i wszyscy wiedzieli, że będą rozstrzeliwać Żydów,
i czekali, aż to się stanie.
Następnego dnia późnym popołudniem poszliśmy z innymi dziećmi
w kierunku lasu Klydžionys. Niebo na zachód od Butrymańc było takie
czerwone, a może ja po prostu tak sobie je zapamiętałem, bo bardzo się
baliśmy. Poszliśmy, ukryliśmy się za lasem i obserwowaliśmy.
Przyprowadzono ich niemal całkowicie nagich, bez ubrań. Może mieli
tylko majtki. Było ich może dziesięcioro. Stanęli tuż nad wykopaną jamą.
Rozległy się strzały i wszyscy upadli. Strzelali w plecy, a ludzie, do których
strzelano, mieli związane ręce za plecami. Strzelających było około
dziesięciu i wszyscy mieli na sobie zielone mundury.
Sprowadzali ludzi z miasta grupkami. Ani z nimi nie rozmawiali, ani nie
kazali im czekać nad wykopem. Sprowadzali głównie kobiety i starszych
ludzi, bo młodych już zabrali do Olity na egzekucję. Może bali się oporu.
Przyprowadzali ich, rozstrzeliwali, a potem sprowadzali następnych.
Po tych egzekucjach miałem koszmary nocne. Śniły mi się te jamy.
Chyba wszystkie dzieci miały takie koszmary nocne. Ktoś, kto widział
rozstrzelanie, już na całe życie stawał się innym człowiekiem. Nie ma
żadnej sprawiedliwości, za grosz sprawiedliwości.
Moi rodzice mówili później, że ubrania Żydów zostały złożone na
drugim piętrze pewnego domu, związane sznurkiem w zwitki, a potem
spuszczone z piętra przez okno. Byli ludzie, którzy je brali. Ohydna
sprawa.
Ci, którzy uczestniczyli w rozstrzeliwaniu Żydów, później próbowali
ludzi przekonywać, że Żydzi ich wykorzystywali. Potem ci sami ludzie
pomagali Sowietom w organizowaniu deportacji na Sybir. Większość to
tacy, którym się w życiu nie wiodło, których było łatwo przekonać, że żyją
biednie, bo Żydzi ich wykorzystują. Myśleli, że coś wezmą od Żydów po
tych egzekucjach. Później ci sami ludzie mówili, że wyzyskiwali ich
bogacze – Litwini. I deportowali tych wyzyskiwaczy na Sybir. Niemcy
i Rosjanie korzystali z tych samych metod. Był pewien człowiek, który
sprzedawał ziarno Żydowi w Kownie. Dzięki temu Żydowi zarabiał
pieniądze. Ale potem powiedział, że stał się żydowskim sługusem i że ten
Żyd go wykorzystywał. To ludzie, którzy są zdolni każdego zastrzelić,
nawet dziecko. Jeżeli w przyszłości przyjdą jacyś Chińczycy albo ktoś
i powiedzą, że artystów trzeba rozstrzeliwać, bo nie pracują i tylko
wykorzystują innych, to znajdzie się ktoś taki, kto chętnie pociągnie za
spust. Potrzeba tylko jakiegoś organizatora, który im to każe zrobić.
Istnieje taki typ człowieka o niższej inteligencji i niższym wykształceniu –
takich ludzi nietrudno przekonać…
19 kwietnia 1998 roku

(Źródło: zbiory Jeffa i Toby’ego Herrów w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie)

Wrzesień 2015 roku


Zanim pojechaliśmy do Butrymańc, Rūta odwiedziła Antanasa
Kmieliauskasa, który teraz ma 83 lata. Dodał kilka nowych szczegółów do
zeznania złożonego w 1998 roku:
Kiedy skończyły się rozstrzeliwania, dzieci, które przyglądały się temu
zza domu, wyłoniły się i podeszły do dołów. Większość ludzi z miasteczka
przyszła zobaczyć swoich pomordowanych sąsiadów. Niektórzy w dole
jeszcze żyli. Ktoś był tak ciężko ranny, że krew zatykała mu nos i nie mógł
oddychać. Ten człowiek poruszył głową, żeby zaczerpnąć powietrza.
Zabójcy nie chcieli marnować kul na ofiary i jeden z nich poszedł do lasu
po kamień.
Rūta prosiła malarza, żeby narysował scenę, którą widział 75 lat temu.
Antanas Kmieliauskas rysuje…
Masakra pod Butrymańcami. Rysunek świadka, laureata litewskiej Nagrody Narodowej w Dziedzinie Kultury
i Sztuki Anatanasa Kmieliauskasa 75 lat później.

Butrymańce to małe miasteczko. Puste. Szukamy starszych ludzi, tak jak


i w miejscach, w których byliśmy poprzednio. Widzimy starego człowieka
ze złamaną laską, całkowicie zgarbionego i wyglądającego bardzo krucho.
Zgadza się pokazać nam miejsce masowych mordów w lesie Klydžionys
za paczkę papierosów. Tuż przy drodze jest miejsce, w którym malarz
Antanas Kmieliauskas widział egzekucję, kiedy miał dziewięć lat.
I rysował szkice tego, co widział. Mordowali starych ludzi, ponieważ
młodych i silnych Żydów z Butrymańc już wcześniej rozstrzelano
w Olicie.
Ale gdzie jest miejsce drugiej kaźni, tam gdzie – jak nam mówił nasz
przewodnik – rozstrzelano 300 dzieci? Błąkamy się po polach i łąkach bez
żadnych wskazówek i bez pojęcia, dokąd jesteśmy prowadzeni ani jak
daleko jeszcze musimy iść. Stary człowiek idzie z przodu, podpiera się
laską, ledwo co oddycha, rzęzi. Wydaje dźwięki, od których krew mi
w żyłach zamiera. Ten człowiek ma poważny problem z płucami. W końcu
zatrzymuje się i mówi: „Nie mogę dalej iść. Zdrowie mi nie pozwala.
Idźcie w tym kierunku i znajdziecie miejsce, gdzie zamordowano dzieci”.
Zostawia nas w środku pola. Jest gorąco – dzisiaj trzydzieści pięć stopni
Celsjusza.
Idziemy dalej, ale dokąd mamy iść? W kierunku którego pola? Na lewo
od nas, tam gdzie biegnie koń, czy w prawo? Efraim się zatrzymuje. Ja idę
dalej. Chcę znaleźć miejsce, gdzie znajdują się groby dzieci.
Nie znajduję go. No cóż. Nie wiem dlaczego, ale jesteśmy bardzo
smutni, żałujemy starego człowieka, który kaszlał i nie mógł oddychać
w tym upale. Wracamy. Naszemu przewodnikowi jest przykro, że nie mógł
tego miejsca znaleźć, i mówi, niemal jakby chciał się usprawiedliwiać, że
jego żona zmarła dawno temu, a syn zginął we Włoszech. Żegnamy się,
a on wskazuje nam dom ostatnich Żydów w Butrymańcach, dom Ryfki
i jej siostry, które się uratowały i wciąż mieszkają u siebie.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Butrymańc
Efraim. Ryfka Bogomolna była jedną z nielicznych osób z Butrymańc,
które przeżyły, razem z siostrą mieszka tu od wojny i dzięki niej
przetrwała pamięć o Żydach z tego miasta. To bardzo rzadki przypadek,
ponieważ Żydzi, którzy przetrwali Holokaust w prowincjonalnych
miasteczkach i wsiach, niemal nigdy nie zostawali tam, gdzie się urodzili
i mieszkali przed Szoa. Zmieciono z powierzchni ziemi 220 społeczności
żydowskich. Prowincjonalne miasta Litwy zostały przez Żydów zupełnie
opuszczone. Żydzi byli skupieni w Wilnie, Kownie, nieco ich zostało
w Poniewieżu. Po raz pierwszy spotkałem się z Ryfką Bogomolną w 1991
roku. Była pierwszą osobą, która powiadomiła świat, że w 1990 roku
litewski rząd zrehabilitował osoby, które mordowały Żydów, chociaż
prawo regulujące tę procedurę bardzo wyraźnie zabraniało ułaskawiania
kogokolwiek, kto „brał udział w ludobójstwie”.
Rūta. Kim byli ci ludzie, mordercy z Butrymańc?
Efraim. Nazywali się Juozas Krasinskas i Kazys Grinevičius. Ryfka
podała mi tę informację w 1991 roku. Później profesor Szmuel Kuklansky
dał mi dokumenty dotyczące dwunastu innych przypadków ludzi, którzy
zostali zrehabilitowani. „New York Times” opublikował na pierwszej
stronie artykuł na ten temat w dniu, w którym Litwę przyjęto do
Organizacji Narodów Zjednoczonych. Od 1990 roku zrehabilitowano
dziesiątki tysięcy ludzi i albo ich dokumenty nie zostały odpowiednio
sprawdzone, albo celowo pomijano to, co robili podczas wojny. Ludzie,
którzy zostali zrehabilitowani, otrzymali z powrotem swoją własność oraz
po pięć tysięcy rubli rekompensaty od miejscowych władz. Tylko dwieście
przypadków rehabilitacji zostało później odwołanych na fali protestów
i akcji medialnej opisującej ten skandal. To było częściowe zwycięstwo.
Rūta. Jeden z członków Ypatingas būrys został zrehabilitowany…
Efraim. Zgodnie z przepisami nikt, kto „brał udział w ludobójstwie”,
nie miał prawa do rehabilitacji.
Rūta. W sumie było 26 tysięcy podań o rehabilitację, z których
siedemset odrzucono. Obawiam się, że nie wgłębiano się w nie zbyt
dokładnie. Widziałam formularz podania. Zawierał tylko kilka pytań:
miejsce urodzenia, jaki był pana wyrok i ile czasu spędził pan w więzieniu
lub w gułagu. To wszystko. Jeżeli ktoś występował o rehabilitację, miał
otrzymać odpowiedź z biura prokuratora generalnego w ciągu trzech
tygodni. Komisja, która zajmowała się badaniami, składała się z trzech
osób. Co się dzieje, jeżeli dokumentacja ma dwanaście tomów albo nawet
siedem, a każdy z nich ma dwieście do trzystu stron? Myślisz, że ci ludzie
mogli prowadzić śledztwo jak należy? Musisz zrozumieć, że rehabilitacja
była przyznawana w latach dziewięćdziesiątych, więc już za późno, żeby
wszystkiemu od nowa się przyglądać i rozpoczynać dochodzenia.
Jeślibyśmy tak zrobili, musielibyśmy przyznać nie tylko, że popełniliśmy
wtedy ogromny błąd, ale również że mieliśmy wśród siebie znacznie
więcej zbrodniarzy wojennych, niż jesteśmy gotowi przyznać…
Efraim. Tak, powinni byli przyznać, że zrobili straszliwy błąd.
Wrogowie rozmawiają. W drodze do Poniewieża
Efraim. Jesziwa w Poniewieżu była jedną z najważniejszych na
przedwojennej Litwie. Jednym z jej uczniów był mój stryjeczny wuj
Efraim Zar. Jesziwę zamknęli w 1940 roku Rosjanie. Rabin Kahaneman
przeniósł się do Izraela i otworzył jesziwę o tej samej nazwie, jedną
z najważniejszych na świecie.
Rūta. A dlaczego ta jesziwa była tak ważna?
Efraim. Z dwóch powodów. Przede wszystkim ze względu na
zaawansowany poziom studiów talmudycznych, ale po drugie, byli tam
jedni z najlepiej wykształconych rabinów na świecie, którzy naturalnie
przyciągali najbardziej utalentowanych studentów. Niektórzy sami
zostawali rabinami, inni stawali się wyedukowanymi Żydami dzięki
zgłębianiu Tory.
Teraz przeczytam pani, co pani ludzie zrobili moim ludziom tutaj,
w Poniewieżu, podczas Szoa.
Rūta. Słucham.
Efraim. W Poniewieżu było dziesięć tysięcy Żydów, co stanowiło
trzecią co do wielkości wspólnotę żydowską na Litwie, tuż po Wilnie
i Kownie.
Pewnego dnia znany z okrucieństwa porucznik Izonas prowadził grupę
Żydów do pracy na stacji kolejowej. Mieli za zadanie przenosić z jednego
miejsca na drugie beczki z benzyną, z których każda ważyła dwieście kilo,
a jedną beczkę musiało przenosić dwóch mężczyzn. Praca była bardzo
ciężka, zwłaszcza dla tych słabszych, którzy nie mogli jej wykonać i byli
nieustannie bici i torturowani. To jednak nie zaspokoiło żądzy morderstw
i tortur u Litwinów.
Kiedy praca została zakończona, Izonas ogłosił, że mężczyźni „wezmą
gorącą kąpiel”, po czym będą mogli odpocząć na rześkim, świeżym
powietrzu.
Izonas i jego ludzie zaprowadzili Żydów do fabryki cementu. Były tam
duże doły pełne niegaszonego wapna i Żydom kazano lać wodę do dołów,
na skutek czego wapno zaczęło się gotować. Żydów ustawiano wokół
dołów, a później zmuszano do wskakiwania do nich i pływania w gotującej
się wodzie. Kto nie wskoczył, był tam wpychany przez policjanta. Kto
próbował się z tego dołu wydostać, był bity kolbami karabinów. Pośród
tych nieszczęśników znalazł się brodaty starszy Żyd, który próbował
utrzymać głowę nad wodą. Mężczyźni podejrzewali, że robił to po to, żeby
ocalić brodę. Uderzali go w głowę kolbami karabinów, a on zanurzał się
coraz głębiej do wody. Kiedy innym Żydom udało się go wyciągnąć
z niegaszonego wapna, miał wypalone oczy i oślepł. Żydzi, mocno
pokiereszowani, zostali wyjęci z dołu, niektórych posłano prosto do lasu
Pajuostė na rozstrzelanie, a niektórych zabrano do więzienia.
Rūta. Tego już za wiele. Nikt nie potrafi pływać w gotującej się
wodzie…
Efraim. Uważa pani, że to świadectwo to kłamstwo? Jeden z Żydów
próbował utrzymać głowę nad wodą, więc mordercy uznali, że chce
uratować brodę. Zaczęli go bić kolbą karabinu, aż zaczął się topić. Inni
Żydzi wyciągnęli go z wody. Oczy tego mężczyzny były wypalone
i całkowicie białe. Później mordercy zaprowadzili tych Żydów do lasu
Pajuostė i wymordowali.
Rūta. Niech pan posłucha, są granice, których nie potrafię przekroczyć,
gdy przyjmuję od pana te informacje. Tak, Żydzi pływali w gotującym się
wapnie i myśleli nad tym, jak uratować brody. Potem zostali wyjęci
i dopiero później zabrani do lasu. Szanuję ofiary Holokaustu, ale każda
fantazja ma swoje granice.
Efraim. Jeżeli chodzi o torturowanie Żydów na Litwie, nie było granic.

12. Panevėžys/Poniewież
Pod koniec XIX wieku w Poniewieżu mieszkało 6621 Żydów
(51,1% miejscowej ludności). Przed Szoa – około dziesięciu
tysięcy.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Pułkownik Antanas Stapulionis, mąż jednej z najcudowniejszych osób
w mojej rodzinie – mojej ciotki Genė – był w 1941 roku dowódcą
powstania przeciwko armii sowieckiej w Poniewieżu. Po wejściu
Niemców partyzanci wstąpili do miejscowej policji albo do oddziałów
białych opasek. Stapulionis, który był dowódcą armii litewskiej w okręgu
poniewieskim, został mianowany komendantem miejscowej policji
bezpieczeństwa. W końcu wszyscy pracownicy magistratu wrócili do
pracy z wyjątkiem burmistrza, a Stapulionis wyznaczył tymczasowo kogoś
na jego miejsce – ta osoba pozostała na stanowisku do końca okupacji
niemieckiej.
Stapulionis był odpowiedzialny za utrzymanie porządku w mieście, ale
nie jest jasne, jaką rolę – jeśli w ogóle jakąkolwiek – odegrał
w wypełnianiu rozkazów niemieckiego Ortskommandanta dotyczących
żydowskich mieszkańców miasta. Od jedenastego lipca wszyscy Żydzi
z Poniewieża byli zmuszani do przeprowadzki do biednej dzielnicy miasta,
z której usunięto wszystkich mieszkańców narodowości litewskiej. Domy
i mieszkania Żydów wypędzonych do getta zostały zdewastowane przez
miejscowych ubogich Litwinów, mimo wysiłków policji pod dowództwem
Antanasa Stapulionisa, zmierzających do zatrzymania rabunków. Z 4423
Żydów, którzy zostali przeniesieni do getta, tylko 3207 otrzymało dach
nad głową, a 1216 trzymano na podwórkach. Urzędnicy magistratu
zastanawiali się nad usunięciem wszystkich szafek, stołów i sof z domów,
w których mieszkali Żydzi w getcie, żeby zrobić miejsce dla przynajmniej
połowy innych.

Przedwojenne kolonie letnie dzieci Żydów poniewieskich. Z archiwów muzeum Jad Waszem.

Czy kolega mojej mamy, Icek, był wśród tych, którzy nie mieli dachu nad
głową? Czy moja mama wiedziała, gdzie jest chłopiec i dlaczego już nie
przychodzi bawić się z nią tamtego lata?
Dwudziestego trzeciego sierpnia miała miejsce największa operacja
mordowania Żydów w okręgu poniewieskim, w nieodległym lesie
Pajuostė, którą prowadziło Rollkommando Joachima Hamanna. Zgodnie
z raportem Jägera, tego dnia „załatwiono sprawę” 1112 Żydów, 4602
Żydówek i 1609 dzieci. Dzieci zostały pochowane osobno. Icek pewnie
pośród nich, z roztrzaskaną głową.

Grób 1609 zamordowanych dzieci Żydów poniewieskich. Fot. Autorka.

Antanasowi Stapulionisowi udało się pozostać na swoim stanowisku do


końca sierpnia 1941 roku, kiedy został zdegradowany i zaczął pracować
jako inspektor w urzędzie podatkowym. Nie da się stwierdzić, czy
odgrywał jakąś rolę w likwidacji majątku żydowskiego, którą
przeprowadzał urząd miasta. Niemcy konfiskowali większość
wartościowych mebli i innych przedmiotów, podczas gdy rzeczy mniej
wartościowe zostały oddane miejscowemu teatrowi dramatycznemu,
gimnazjum dla dziewcząt, sierocińcom i szpitalom albo sprzedane
miejscowej ludności. Rzeczy, których nie udało się sprzedać, zostały
darmo rozdane miejscowym mieszkańcom, między innymi 2636 par
męskich spodni, 7644 prześcieradła, 12 751 koszul, 8325 poszew na
poduszki, 10 248 ręczników, 2536 płaszczyków dziecięcych, 4827 innych
części dziecięcej garderoby i tysiące innych przedmiotów od materaców
do talerzy i kubków. W sumie jesienią 1941 roku rozdano za darmo
mieszkańcom Poniewieża około 80 tysięcy przedmiotów. Zgodnie
z danymi z urzędu miasta, w Poniewieżu po zamordowaniu 423 Żydów
pod koniec sierpnia 1941 roku liczba ludności wynosiła 25 540 osób.
A zatem średnio każdy mieszkaniec otrzymał trzy do czterech
przedmiotów po pomordowanych Żydach.
Czy moja babcia coś otrzymała? Czy moja mama, która wtedy miała 14
lat, kiedykolwiek nosiła te ubrania?
Sierpień 2015 roku
Budynek, w którym kiedyś mieściła się jesziwa w Poniewieżu, jest teraz
piekarnią i cukiernią. Kobiety sprzedające ciastka za ladą nie wiedzą, co
się tu kiedyś znajdowało. Synagoga w Poniewieżu należy do urzędu
miasta, a agencja Remax oferuje obecnie powierzchnie biurowe i sklepowe
do wynajęcia na jej terenie.
Znajdujemy budynek, który został zwrócony społeczności żydowskiej
w Poniewieżu. W holu kręci się mnóstwo ludzi. Co się dzieje? Ambasador
izraelski i politycy z Poniewieża siedzą przy stole, na którym piętrzy się
jedzenie. Wygłaszane są przemówienia. Kiedy zebrani widzą wchodzącego
do pomieszczenia łowcę nazistów, są w szoku. Starszy miejscowej gminy
żydowskiej wychodzi mu raźnym krokiem na spotkanie. Ambasador
spuszcza wzrok na stojący przed nim talerz i nie mówi ani słowa. Może
rząd Izraela nie lubi Zuroffa, może się boi, że ten człowiek zniszczy jego
relacje z rządem litewskim? Kończy się obiad, politycy wracają do swoich
eleganckich czarnych samochodów i odjeżdżają, wioząc kwiaty, które
mają uczcić ofiary Holokaustu.
Ochrona osobista ambasadora dokładnie przeszukuje obszar, gdzie
dopuszczono się masowych mordów. Ambasador wygłasza przemówienie.
Zastanawia się (a może w ogóle się nad tym nie zastanawia), dlaczego
rząd Litwy i urząd miasta w Poniewieżu pozostawiają opiekę nad
masowymi grobami wolontariuszom spośród uczniów i studentów.
Burmistrz Poniewieża wygłasza parę chwytliwych sloganów
o Holokauście, jakie to smutne i tak dalej. Składa wieniec. Sznur
samochodów odjeżdża. Zostajemy tam z nauczycielką z Poniewieża, której
uczniowie opiekują się miejscem kaźni. Oczywiście kobieta prosi, żeby
nie publikować jej nazwiska. Opowiada:
Jeden z morderców Żydów jest pochowany w Poniewieżu. Na jego
grobie do dziś brakuje krzyża. Jego krewni stawiają krzyż, ale ktoś wciąż
go usuwa. Wszyscy wiedzą, że strzelał do Żydów. Pewna kobieta – świadek
z Poniewieża – patrzyła przez okno szkoły i widziała, jak dwudziestego
trzeciego września dzieci prowadzono do lasu Pajuostė. Kiedy zatrzymała
się ciężarówka, niektóre nie zeszły, podczas gdy inne zeskoczyły i biegły
w kierunku dołów. Prowadzący egzekucję byli pijani w sztok. Sami Litwini.
A później zastrzelili te dzieci i posypali ciała niegaszonym wapnem, żeby
nie było smrodu. Dużo tam nie nasypali tego wapna. Wszystkie dzieci
znalazły się w wykopie, jedno przy drugim. Moi uczniowie i ja co roku
sprzątamy masowy grób, a kilka lat temu, kiedy dzieci grabiły liście,
znalazły złoty ząb.
Budynek sławnej na cały świat poniewieskiej jesziwy w centrum miasta. Obecnie piekarnia. Fot. Autorka.

Efraim. To duży pomnik, ale brakuje jakichkolwiek napisów po litewsku,


a nawet w rosyjskiej inskrypcji są błędy. Przynajmniej ktoś tu kosi trawę,
wygląda na to, że uczniowie. Ale nie ma słowa po litewsku i ktoś, kto tu
przyjeżdża, nie zrozumie, co tu się stało podczas Szoa.
Rūta. Chyba że też znajdzie złoty ząb… Ale jako że utrzymaniem tego
grobu zajmują się uczniowie, urząd miasta nie ma żadnych problemów.
Raz do roku mogą przyjechać z magistratu z kwiatami, tak jak dzisiaj, dla
uhonorowania ambasadora Izraela. Ale jeżeli ktoś zapyta zastępcy
burmistrza albo burmistrza, dlaczego miasto nic nie robi, żeby
uhonorować pochowanych tu siedem tysięcy osób, w odpowiedzi usłyszy
tylko jedno – milczenie. „To nie nasi ludzie”, co oznacza: „Niech Żydzi
opiekują się żydowskimi grobami”. Albo uczniowie, jeśli chcą. To nie nasz
problem. Nasze miasto ma mnóstwo innych problemów.
Z pomocą nauczycielki znajdujemy regionalne muzeum historyczne
w Poniewieżu. Czy tu jest jakaś informacja o historii poniewieskich
Żydów? Nie, odpowiada dyżurny pracownik muzeum.
Efraim. Poniewież był przed wojną jednym z najważniejszych
ośrodków żydowskich. Wie pan o tym?
Pracownik muzeum. Wszystko jest możliwe. Ale sądzę, że ktoś
powinien o tym porozmawiać z naszą gminą żydowską.
Efraim. Oczywiście, że z nimi rozmawiałem, ale uważam, że jeżeli
pracuje pan nad historią miasta, a znaczna część ludności Poniewieża
składała się z Żydów, którzy przyczynili się do rozwoju tego miasta i jego
kultury, dzięki którym Poniewież jest znany na całym świecie… Wiedział
pan? A czy wiedział pan, dlaczego Poniewież jest znany na całym świecie?
Bo tu była jesziwa. Przy ulicy Savanorių numer 11. I do dziś jesziwa o tej
samej nazwie funkcjonuje w Izraelu. Jesziwa Poniewieska. Czy to ważne?
Czy pan mi mówi, że historia żydowskiej gminy to nie historia
Poniewieża? Że to nie byli „nasi ludzie”, ale jacyś inni?
Pracownik muzeum. Uważam, że powinien pan zgłaszać pretensje do
rządu albo do urzędu miasta. Oni założyli to muzeum i oni decydują.
Efraim. Ale ja chcę pana zapytać, czy ta społeczność coś miastu dała…
Pracownik muzeum. A ja chcę pana zapytać, ile osób na świecie zna
Poniewież z powodów, o których pan wspomniał?
Efraim. Cztery miliony.
Pracownik muzeum. Naprawdę pan tak uważa?
Efraim. Wiem to na pewno! Poniewież był wyjątkowy.
Pracownik muzeum. Dobrze, pomyślę o tym. Cieszę się, że to
usłyszałem i teraz będę mógł o tym mówić zwiedzającym.
Wrogowie rozmawiają. Po drodze z Poniewieża
Rūta. Przeczytam panu coś wyjątkowego o Poniewieżu. Zabójcy. Istnieje
portret społeczny skazanych za uczestnictwo w Holokauście; to badania
prowadzone przez historyka Rimantasa Zagreckasa. Zawody: z 47
skazanych 22 było rolnikami, a pozostali to: pięciu nauczycieli, trzech
stróżów, dwóch krawców, dwóch parobków, pracownik ubezpieczalni,
pracownik poczty, księgowy, kowal i torfiarz. Wykształcenie: z 47
skazanych 24 było niepiśmiennych lub ukończyło tylko trzecią klasę
szkoły początkowej.
Efraim. Im więcej podróżuję po miasteczkach i wsiach Litwy, tym
bardziej sobie uświadamiam, jaka przepaść dzieliła Żydów od rolników
czy wieśniaków, którzy byli ich sąsiadami. W większości miast na Litwie
Żydzi mieszkali w centrach.
Rūta. Tak, i byli lepiej wykształceni, zamożniejsi i bardzo odizolowani
od reszty społeczeństwa.
Efraim. Do ich tradycji należało zachowywanie wysokich standardów
i stąd może ludzie patrzyli na nich z zawiścią.
Rūta. Kiedy to się zaczęło, wszyscy mieli jakąś motywację. Swoją
motywację miał rząd, inną motywację miał kler, młodzi chłopcy, którzy
wstępowali do oddziałów samoobrony, też mieli swoją motywację,
podobnie jak margines społeczeństwa.
Efraim. I nie było innego rozwiązania oprócz „ostatecznego
rozwiązania” autorstwa Hitlera.
Rūta. Tak.
Efraim. Żydzi zapłacili za swój sukces, zapłacili życiem. Wielu Żydów
było ludźmi hojnymi i zaprzyjaźnionymi z litewskimi sąsiadami. To byli
kupcy, a ludzie z wiosek przyjeżdżali, żeby od nich kupować towary.
Istnieje wiele historii o szczodrobliwości żydowskich sklepikarzy, którzy
pozwalali litewskim klientom kupować na kredyt i czekali, aż ich było
stać na zapłacenie za wydany towar.
Rūta. Nie, nie, nie. Proszę poczekać chwilę. Ci litewscy rolnicy
i wszyscy inni mieli ciągle długi zaciągnięte u miejscowego Żyda. Ale to
była Litwa, ojczyzna tych rolników, więc dlaczego Żydom się lepiej
powodziło? To nasz kraj, ale z jakiegoś powodu to nie my, rolnicy,
pożyczaliśmy pieniądze Żydom, ale oni pożyczali nam. Więc co poszło
nie tak? W którymś momencie oni musieli nas okraść, bo byli od nas
bogatsi. Oczywiście ci ludzie byli jakoś tam wdzięczni Żydom, którzy
dawali im towary i nie żądali od razu pieniędzy, tylko pozwalali zwrócić je
później, kiedy zadłużonych było na to stać. Ale odczucia Litwinów nie
były wcale tak pozytywne. To może punkt, od którego zaczęła się
alienacja, nienawiść, a w końcu zemsta.
Efraim. A setki lat teologii chrześcijańskiej, w której mowa, że Żydzi
są przeklęci? Że Żydzi zamordowali Jezusa? Co pani na to?
Rūta. Oczywiście, wszyscy to wiemy. I że skrapiacie krwią
chrześcijańskich dzieci wasze…
Efraim. Jeżeli zacznie pani teraz mówić o tym idiotycznym nonsensie,
o chrześcijańskiej krwi, możemy od razu się zatrzymać. Nie ma sensu,
żebyśmy dalej kontynuowali tę podróż.
Rūta. Okej, przestaję. Ale wie pan, co mówi Kościół. Słuchałam
księdza w katolickiej radiostacji, który mówił, że Bóg zawsze karze tych,
którzy Go zdradzili. Powiedział – patrzcie na historię Żydów. Wyglądało
to tak, jak gdyby mówił, że Żydzi dostali to, na co zasłużyli.
Efraim. Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. To najbardziej
fundamentalne, antysemickie stwierdzenie, które od wieków rezonuje
w Kościele katolickim i które prowadziło do jednego masowego mordu po
drugim. Kiedy Żydzi odrzucili Jezusa, który zgodnie z doktryną
chrześcijańską miał być Synem Bożym, Kościół katolicki stał się narodem
wybranym przez Boga. W 1965 roku Kościół katolicki oficjalnie zmienił
doktrynę i teraz głosi, że Żydów nie można winić za śmierć Jezusa.
Rūta. Wróćmy do roku 1941. Wtedy jeszcze bardzo silne były głosy
propagandy LAF, że Żydzi nas obrabowali. Że przyszli do naszego kraju
i odebrali nam najlepszą ziemię i najlepsze stanowiska. Oprócz tego Żydzi
z otwartymi rękami witali Związek Sowiecki, a Sowieci deportowali
naszych obywateli w czerwcu 1941 roku, krótko przed wojną.
Pracowaliście na usługach radzieckich tajnych służb! A to całkiem spora
liczba różnych powodów, prawda? Więc pozbądźmy się Żydów!
Efraim. Litwini nie byli na tyle subtelni, żeby pomyśleć o czymś
innym: że Żydzi chcieli przetrwać jako naród, że musieli być odmienni, że
musieli być osobno. To nie była totalna separacja, tylko częściowa
alienacja.
Rūta. Więc w końcu do tego doszło. Żydzi byli od nas odseparowani.
Bardzo odseparowani, już na zawsze.

13. Vilnius/Wilno
Pod koniec XIX wieku w Wilnie mieszkało 63 996 Żydów
(41,4% miejscowej ludności). Przed Szoa – około 57 tysięcy.
Co się tu wydarzyło w 1941 roku?
Oddział specjalny, znany pod litewską nazwą Ypatingas būrys, został
utworzony w lipcu 1941 roku i działał bezpośrednio pod dowództwem
Gestapo. Większość dowódców i członków tej jednostki to byli Litwini,
ale było również kilku Rosjan i Polaków. Początkowo, kiedy jednostka
kwaterowała przy ulicy Šventaragio w Wilnie, gdzie obecnie znajduje się
litewskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, młodzi ludzie, którzy
chcieli się do niej zaciągnąć, składali podania. Nie musieli niczego
podpisywać ani składać żadnych przysiąg. Kiedy jednostka przeniosła się
na ulicę Wileńską numer 12, zaczęto praktykować przysięgi. Na początku
w jednostce służyło około stu ludzi, ale w drugiej połowie 1941 roku
i później w latach wojny było ich 30 do 40. Zgodnie z zeznaniami
składanymi podczas przesłuchań, ludzie w jednostce otrzymywali kupony
żywnościowe, z którymi mogli wejść do każdej restauracji czy kawiarni
w Wilnie i płacić nimi jak gotówką. Otrzymywali żołd, jak i racje
żywnościowe, między innymi rodzynki, a raz na tydzień – wódkę.
Począwszy od listopada 1941 roku komendantem tej jednostki był Balys
Norvaiša.
Głównym terenem operacji oddziału specjalnego były Ponary.

• Portrety świadków
Weronika, dziewczyna członka jednostki specjalnej Vladasa Kliukasa
(urodzonego w 1923 roku), zeznaje, że nawiązała znajomość z mordercą,
kiedy miała osiemnaście lat, a on dziewiętnaście. Kliukas i Vladas
Butkūnas mieszkali razem przy ulicy Basanavičiaus 15 w Wilnie.
Vladas Kliukas zaprosił mnie do mieszkania, w którym mieszkał razem
z Vladasem Butkūnasem. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, dowiedziałam się,
że służył w jednostce specjalnej. Podczas libacji chwalili się, że
rozstrzelali obywateli pochodzenia żydowskiego w Ponarach i że mają
dużo kosztowności po Żydach. Zauważyłam, że Butkūnas, Kliukas
i Čeponis zebrali dużo pieniędzy i wydawali je bardzo nieodpowiedzialnie.
Mówili, że piją dużo wódki i że później będą strzelać do obywateli
pochodzenia żydowskiego. Upijali się zazwyczaj w mieszkaniu Čeponisa,
a później wdawali się w bójki na pięści jeden z drugim i strzelali
z pistoletu.
Chodziłam z Vladasem Kliukasem mniej więcej do jesieni 1941 roku,
ale później, kiedy zaszłam z nim w ciążę, nie chciał już do mnie
przychodzić i nasz związek się skończył. Poza tym, jak zauważyłam, miał
dużo dziewcząt w tym samym czasie, kiedy chodził ze mną.
Czy Vladas utrzymywał dziewczynę? Na to wygląda: „Dawał mi
pieniądze, a raz kupił mi bluzkę i spódnicę”. Dziecko Vladasa i Weroniki
zmarło, zanim skończyło dwa miesiące… Przed wojną Ponary były
spokojnym, otoczonym sosnami wileńskim przedmieściem, dokąd udawali
się mieszkańcy miasta cieszyć się rozkwitającym latem. Tuż obok Ponar
wiodła linia kolejowa z Wilna do Grodna. Zaledwie dziewięć kilometrów
od centrum miasta – można było tu przyjechać samochodem, koleją lub
przyjść piechotą. W 1941 roku Rosjanie zaczęli tam umieszczać zbiorniki
z płynnym paliwem, wykopali siedem dużych dołów połączonych
wykopami, w których układano w ziemi rurociąg. Terytorium wielkości
pięciu kilometrów kwadratowych było otoczone zasiekami. Kiedy Niemcy
wybrali Ponary jako miejsce masowych egzekucji, terytorium zaczęto
nazywać „bazą”.
„Baza” w Ponarach mieściła się tuż obok kolei i domów mieszkalnych.
Strażnik kolejowy Jankowski, który miał posterunek w dyżurce obok
skrzyżowania, przypomina sobie następujące fakty:
To były dwa duże wykopy o średnicy dwudziestu pięciu metrów
i głębokości pięciu metrów i kilka mniejszych wykopów, a kanały między
wykopami wypełniały zwłoki tych rozstrzelanych. Oficer niemiecki,
którego mordercy nazywali „szefem”, wydawał rozkazy. Był blondynem
średniego wzrostu w okularach. Kiedy sprowadzali zwykłą grupę ofiar,
Niemiec i ktoś jeszcze przyjeżdżali samochodem osobowym.
Przed śmiercią.

Mečys Butkus, jeden z członków jednostki specjalnej, powiedział podczas


przesłuchania:
Moim zadaniem było tworzyć listę Żydów, których sprowadzano do
Ponar na rozstrzelanie. Na skraju wykopu stała tablica, a ja siedziałem
tam, sporządzając listę tych, których zabierano z jednego wykopu
i prowadzono do drugiego na rozstrzelanie. Spisywałem nazwisko, imię
i datę urodzenia. Stąd pamiętam, że na liście było około dwóch tysięcy
ludzi.
Głównym kronikarzem masowych egzekucji w Ponarach był Kazimierz
Sakowicz, polski dziennikarz, który w Wilnie przed wojną pisał do
tygodnika „Przegląd Gospodarski”. Podczas okupacji sowieckiej stracił
posadę oraz mieszkanie w Wilnie i przeniósł się do małego domu
w Ponarach. Mieszkał bardzo blisko miejsca egzekucji. Od pierwszych dni
mordów obserwował wydarzenia z okna na strychu i w tajemnicy pisał
dziennik. Stronice dziennika wkładał do pustych szklanych butelek
i zakopywał na podwórku.
Dziennik Kazimierza Sakowicza:
Lipiec 1943 roku
Myszka – mała, szara, z kłapiącymi uszami i długim ogonem. Suka
strasznie szczeka wieczorami, nawet do późna, ale widać ją rano, kiedy
wraca z bazy. O! Dzieci Jankowskich i Rudzińskich znają Myszkę, bo
słyszeli krowy w bazie; często odpędzają ją od wykopu. Ona rozkopuje
ziemię przy wykopach i rozdziera resztki ubrania ofiar i zjada zwłoki.
Rozdziera piersi, żołądki, nogi – co tylko jej się udaje wykopać – twarze,
policzki. Jest małym potworem. Ale Sieniuc jest dumny z tego, że ma
takiego małego potwora. Sam Sieniuc jest żydowskiego pochodzenia. Być
może suka zakopuje jego bardzo bliskich krewnych.
Lipiec i sierpień 1943 roku
To, że Myszka wykopuje zwłoki, nikogo nie dziwi, bo fatalnie je
pochowali (to strata czasu chować głęboko). W zasadzie wszystko jest
tylko przykryte warstwą ziemi, nawet ci, którzy zginęli w zeszłym roku,
więc w bazie panuje straszliwy zaduch. Każdy widzi fragmenty
porozrzucanych ubrań, mężczyzn, dzieci i kobiet, różne części garderoby,
bielizny, pantofle kobiet, czapki mężczyzn, rękawiczki, koszule, skarpetki,
jakieś książki, kurteczki, płaszcze i wszystko albo niemal wszystko
wykopane przez ręce, które szukają „skarbów” ukrytych gdzieś w tych
ubraniach.
Trasa wędrówek Myszki i jej powrotu jest zawsze taka sama. Idzie przez
dziurę w płocie Sieniuca, w kierunku szczytu wzgórza, potem wędruje po
torach kolejowych. Widzi się ją, jak przebiega przez tory, później znika
z oczu i po chwili pojawia się znowu w bazie, na piaszczystej, żółtej
drodze, która przecina bazę i znika między drzewami. Czasami przynosi
coś, kiedy wraca. Kiedyś – to było w sierpniu 1943 roku – przyniosła
jelito, ale przerażona upuściła je przed podwórkiem Sieniuca. Dzieci
powiesiły je na płocie Sieniuca.
Dziennik Kazimierza Sakowicza kończy się szóstego listopada 1943
roku. Jego krewni mówią, że pisał go aż do śmierci piątego lipca 1944
roku, kiedy ktoś go zastrzelił jadącego na rowerze do domu, z Wilna do
Ponar.
Butelki z wpisami Sakowicza leżały przez kilka lat w ogrodzie, aż ktoś
je odkrył w 1952 roku, przekopując ziemię. Sąsiedzi, którzy podejrzewali,
że może być tutaj zakopane złoto, wciąż kopali, ale odkopywali tylko
butelki, a w nich kawałki papieru, i oddali je do muzeum.
Dzienniki Ponar Sakowicza opublikowano po polsku w 1999 roku, po
hebrajsku – w 2000, po niemiecku – w 2003, a po angielsku – w 2005. Na
Litwie zapiski wydano pod tytułem Panerių dienoraštis w 2012 roku.
Nakład wyniósł 500 egzemplarzy.

• Portret ucznia
Zamiast kręcić się byle gdzie i nic nie robić, uczniowie Pierwszej
Szkoły Zawodowej w Wilnie spędzili lato 1941 roku, służąc w Ypatingas
būrys, zwanym też oddziałem specjalnym. Niektórzy mieli po szesnaście
lat.
Jeden z uczniów zawodówki, przyszły kowal, opowiada następującą
historię:
Byłem w Wilnie latem 1941 roku i mieszkałem w bursie zawodówki przy
ulicy Filareckiej. Chciałem podczas letnich wakacji znaleźć pracę
i udałem się do jakiejś organizacji handlowej, która przydzieliła mi pracę
kasjera w sklepie spożywczym przy ulicy Zarzecznej. Pracowałem tam dwa
albo trzy tygodnie, ale robiłem błędy i mnie wylali.
W połowie lipca 1941 roku spotkałem kolegę. Powiedział mi, że jest
takie miejsce pracy, gdzie można zarobić niezłe pieniądze. Wyjaśnił mi, że
potrzebni są ludzie do zbierania drogich przedmiotów od obywateli
pochodzenia żydowskiego, takich jak pierścionki, zegarki i inne
przedmioty ze złota. Wyjaśnił, że podczas zbierania tych przedmiotów
trzeba wypełniać jakieś dokumenty, ale można wziąć parę drobiazgów dla
siebie, nie zapisując ich w papierach. Zachęcony przez tego kolegę
postanowiłem pójść tam do pracy. Dał mi adres, gdzie miałem się zgłosić
i złożyć podanie.
To było przy ulicy Wileńskiej, ale nie pamiętam numeru budynku. Na
drugim piętrze ceglanej kamienicy miał siedzibę tak zwany oddział
specjalny. Na początku nie wiedziałem, że tak się nazywa, ale
dowiedziałem się, kiedy już wydali mi dokumenty świadczące o tym, że
jestem jego członkiem. Okazało się, że Vladas Stavaras, który też był
uczniem wileńskiej Pierwszej Szkoły Zawodowej i uczył się w mojej klasie
kowalstwa, już należał do jednostki. Jakiś czas później zauważyłem w niej
także trzech innych uczniów ze szkoły.
Uczniowie zawodówki, którzy należeli do oddziału, jedli posiłki
w bursie szkoły przy ulicy Filareckiej. My, uczniowie, nie dostawaliśmy
żadnego wynagrodzenia za służbę w oddziale. Pozostałem w nim około
miesiąca, a później wróciłem do nauki w zawodówce.
Na samym początku, kiedy zapisaliśmy się do jednostki, nie dali nam
jeszcze broni. Naszym zadaniem było wysiedlanie obywateli pochodzenia
żydowskiego z mieszkań i wypędzanie ich na ulice, gdzie żołnierze
z jakichś batalionów litewskich przejmowali ich i pilnowali, a później
grupami eskortowali do więzienia… Później wydali nam rosyjskie
karabiny. Musieliśmy prowadzić obywateli pochodzenia żydowskiego
z Łukiszek do Ponar, gdzie następnie byli rozstrzeliwani.
My, członkowie jednostki specjalnej, którzy byliśmy uzbrojeni,
maszerowaliśmy do więzienia, ale nie wchodziliśmy do środka, przeważnie
czekaliśmy przy bramie. Była tam również spora liczba żołnierzy
z jakiegoś batalionu litewskiego, którzy zjawiali się ubrani w mundury
dawnej armii litewskiej. Nie byli uzbrojeni w rosyjskie karabiny, ale
w jakieś inne, których za dobrze sobie nie przypominam.
Na podwórcu więziennym obywatele pochodzenia żydowskiego,
mężczyźni, kobiety i dzieci, byli ustawiani kolumnami, a kiedy zaczynali
wychodzić przez bramę, my, członkowie jednostki specjalnej i żołnierze
z batalionu, otaczaliśmy ich ze wszystkich stron i eskortowaliśmy do
Ponar. W rękach mieliśmy karabiny. Na początku i na końcu kolumny szli
żołnierze w mundurach. Nie zauważyłem żadnych żołnierzy ubranych
w niemieckie mundury. Za każdym razem wyprowadzano kilkaset osób, ale
liczby dokładnie nie znam. Nie przypominam sobie, którymi ulicami ich
prowadziliśmy. Pamiętam tylko, że w Ponarach musieliśmy przechodzić
przez tory kolejowe, a tuż za torami zaczynał się las, w którym znajdowało
się miejsce egzekucji.
Było tam kilka dużych wykopów jeszcze sprzed wojny, kiedy z jakiegoś
powodu zrobiła je armia radziecka. Z tego, co ja sobie przypominam,
wykopy miały średnicę około dwudziestu lub więcej metrów. Prowadziliśmy
skazanych do jednego z dołów, gdzie byli przetrzymywani przed egzekucją.
Później zabieraliśmy grupę z tego wykopu do innego i tam ich
rozstrzeliwaliśmy. Skazani mieli zostawiać rzeczy tam, gdzie ich
przetrzymywano przed egzekucją – rzeczy, które zazwyczaj wiązali
w zawiniątka. Przed wykopem, gdzie mieli być rozstrzelani, kazano im się
rozbierać do bielizny i dopiero wtedy mieliśmy ich zabierać tam
i strzelać… Nas, uczniów zawodówki, nie brali na rozstrzeliwania,
dostawaliśmy rozkaz pilnowania skazanych. Członkowie innej jednostki
szli wykonywać egzekucje i tam rozstrzeliwali skazanych.
J. Tumas, komendant jednostki specjalnej:
Chcę powiedzieć, że wszyscy członkowie jednostki specjalnej brali
udział w rozstrzeliwaniu, bo sformowano ją właśnie do tego celu. Jeżeli
jednego dnia jakiś członek oddziału pilnował skazanych, to drugiego dnia
ten sam człowiek ich rozstrzeliwał. Nie było takich w jednostce specjalnej,
którzy w ogóle nie strzelali.

• Portret listonosza
Jednym z najdłużej służących w jednostce specjalnej był listonosz
wileńskiej Poczty Głównej, Vincas Sausaitis. Nie mógł uciec na Zachód
w 1944 roku, więc zmienił nazwisko i mieszkał na Litwie, legitymując się
fałszywymi dokumentami. Został aresztowany w 1948 roku i skazany na
dwadzieścia pięć lat więzienia w obozie karnym za transportowanie
i pilnowanie Żydów podczas masowych mordów w Ponarach. Po amnestii
w 1955 roku wrócił na Litwę, zaczął nowe życie, założył nową rodzinę
i miał dzieci. Podczas przesłuchiwania w Polsce innych członków oddziału
specjalnego na światło dzienne wyszły nowe fakty i Vincas Sausaitis został
ponownie aresztowany dwudziestego szóstego lipca 1977 roku. Był
podejrzany nie tylko o transportowanie Żydów do Ponar, ale i ich
rozstrzeliwanie. Zapytany, dlaczego nie przyznał się do mordowania
Żydów podczas przesłuchania w 1948 roku, dał prostą i jasną odpowiedź:
„Nie mówiłem, bo nikt mnie o to nie pytał”.

Oskarżony Vincas Sausaitis w izolatorze śledczym. 1977 r.

Vincas Sausaitis wspomina:


Pierwsza egzekucja wyglądała tak. Kiedy przyprowadzili skazanych,
najpierw włożyli obrączki ślubne, zegarki i złoto oraz pieniądze do teczki
Weissa. Wszyscy rozbierali się do bielizny i zdjęli buty, rzucając wszystko
na stos. Później Weiss kazał im zejść po drabinie do dołu, ustawić się
w szeregu na zwłokach, które już tam leżały, i odwrócić się. Kiedy skazani
wykonali rozkaz, Weiss ustawił nas, to znaczy członków jednostki
specjalnej i jeszcze około dziesięciu żołnierzy niemieckich, na skraju
wykopu. Wszyscy byliśmy uzbrojeni w karabiny wojskowe.
Stałem w linii strzelających jako drugi w szeregu. Weiss ostrzegł nas,
żeby nie rozpoczynać bez rozkazu. Wszyscy przeładowaliśmy karabiny,
wymierzyliśmy w głowy skazanych stojących w wykopie i czekaliśmy, aż
Weiss wyda rozkaz: „Ognia!”. Wymierzyłem w skroń drugiego ze
skazanych stojącego w szeregu w wykopie. Razem ze mną, celując do
skazanych, stali Čeponis, Butkūnas, Granickas i inni. Weiss dał rozkaz
„Ognia!” i jednocześnie machnął ręką. Razem z innymi strzeliłem
i zobaczyłem, że osoba, w której skroń celowałem z karabinu, wpadła do
dołu. Niektórzy ze skazanych odnosili jedynie rany. Weiss dobijał ich
z pistoletu. Później Weiss wydał rozkaz pochowania ciał. Zakopywałem je
razem z członkami oddziału specjalnego i żołnierzami niemieckimi. Niemcy
wrzucili ubrania i buty rozstrzelanych do ciężarówki i wróciliśmy do
Wilna.
Poza tym osobiście jeszcze kilkanaście razy rozstrzeliwałem skazanych.
Chyba trzy razy, jeśli się nie mylę. Nie wiem, ilu zastrzeliłem w czasie
mojej służby w jednostce specjalnej, bo nikt nie liczył liczby ofiar.
Metoda rozstrzeliwania skazanych była następująca. Ci, których tam
odprowadzano, już byli rozebrani do bielizny i odbierano im cenne
przedmioty – obrączki ślubne, zegarki, pieniądze. Niekiedy egzekutorzy
stali na skraju wykopu, ale kiedy strzelali do większych dołów, byli
w środku razem z ofiarami. Ustawiali skazanych w szeregu, odwróconych
plecami do strzelających. Niekiedy sami schodzili do wykopów po drabinie
(kiedy zabierano ich do mniejszych wykopów), ale zwykle byli prowadzeni
przez jednego z członków oddziału specjalnego do większych dołów. Zanim
weszli do jamy, kazano im się trzymać za ręce. Z reguły dziesięcioro
skazanych było rozstrzeliwanych naraz. Tę samą liczbę strzelających
wybierano spośród członków jednostki specjalnej. Weiss, Norvaiša lub
major Tumas zazwyczaj dawali rozkaz „Ognia!”, po egzekucjach nie
zawsze grzebaliśmy ciała. Z reguły pozostawały niepochowane aż do
egzekucji następnego dnia. Ci skazani, których przyprowadzano nazajutrz,
przysypywali je ziemią, a później sami byli rozstrzeliwani.
Członkowie jednostki specjalnej rozstrzeliwali ludzi w innych
miejscach, nie tylko w Ponarach. Słyszałem od nich samych o tych
wyprawach, ale nie pamiętam nazw miejsc, do których jeździli. Ja
rozstrzeliwałem tylko w Ponarach. Nie robiłem tego w innych miejscach.
Nie pamiętam roku, kiedy ja i inni członkowie jednostki specjalnej,
których nazwisk teraz sobie nie przypominam, pojechaliśmy do Ejszyszek
i do Trok. Nie pamiętam, co robiliśmy w Ejszyszkach, ale wydaje mi się, że
tam nikogo nie rozstrzeliwaliśmy. W Trokach, jeżeli dobrze sobie
przypominam, członkowie oddziału razem z miejscową policją
rozstrzeliwali skazanych. Ja wtedy nie strzelałem, ale pilnowałem
skazanych w miejscu egzekucji. Nie pamiętam liczby tych zastrzelonych
w Trokach ani ich wieku, ani też okoliczności rozstrzeliwania.
Pytanie: Co wiecie o używaniu napojów alkoholowych podczas
egzekucji w Ponarach?
Odpowiedź: Podczas rozstrzeliwania ludzi w Ponarach ci, którzy
strzelali – członkowie jednostki specjalnej – często pili wódkę. Pili wódkę
przed egzekucją. Z tego, co pamiętam, na miejsce dostarczał ją szef
oddziału, Weiss. Jak rozumiem, Niemcy dawali członkom jednostki
specjalnej wódkę do picia przed egzekucją, żeby strzelali do skazanych bez
wstrętu, żeby byli odważniejsi podczas strzelania. Skrzynkę wódki
umieszczano kilka metrów od dołu, na skraju którego stali strzelający
członkowie jednostki specjalnej. Podchodzili do tej skrzynki, pili wódkę,
a później strzelali do skazanych.
Chcę powiedzieć, że nie zawsze przywożono wódkę na miejsce egzekucji
w Ponarach. Dostarczano ją wtedy, kiedy trzeba było rozstrzeliwać dużą
liczbę skazanych. Kiedy ja rozstrzeliwałem skazanych w Ponarach, na
miejscu egzekucji nie było wódki.
Z raportu na temat aresztowanego: „Postawa w stosunku do pracy
negatywna, podejmuje zadania dla osobistych korzyści”.
Wpis w raporcie medycznym: „Niestabilny emocjonalnie, bardzo
szybko zaczyna płakać”.
Ostatnie słowa Vincasa Sausaitisa podczas procesu szesnastego lutego
1978 roku:
Bardzo mi przykro, że popełniłem takie ohydne zbrodnie przeciwko
porządkowi radzieckiemu i całej ludzkości. Ci, którzy dokonywali
egzekucji, zniszczyli mi życie i splamili sumienie… Myślę, że potrzebuje
mnie moja rodzina, potrzebują mnie moje dzieci. Szedłem tam, gdzie można
było zarobić na chleb. Proszę o litość dla moich dzieci.
Ostatni list Vincasa Sausaitisa do Sądu Najwyższego (wyjątki):
Dla mnie jako dla niewykształconego wiejskiego chłopaka, który
pierwszy raz w życiu znalazł się w mieście i z taką grupą bandytów –
głównie oficerów, dowódców, podoficerów i innych wyszkolonych
morderców – wszystko było nowe, bo niezupełnie rozumiałem sytuację, nie
wiedziałem, co tam się dzieje, myślałem, że tak się rzeczy mają podczas
wojny… Ale nie służyłem w wojsku, więc nie miałem pojęcia, co to jest
działalność militarna… Wykonywałem rozkazy, jeżeli nie było sposobu,
żebym uniknął tej krwawej roboty. Zawsze prosiłem Tumasa o tę samą
rzecz, ale częściej Norvaišę i Lukošiusa – by zwalniali mnie z obowiązków,
bo nie mogłem ścierpieć tego całego nieszczęścia i krwi, często było mi od
tego niedobrze… Byli tacy, którzy lubili pić, zwłaszcza Lukošius, więc
czasami przynosiłem mu butelkę czegoś, i kiedy go prosiłem, zwalniał mnie
z obowiązków i kazał mi pilnować skazanych, a często nawet nie
przychodziłem do pracy.
Dwudziestego ósmego kwietnia 1978 roku Vincas Sausaitis został
rozstrzelany przez pluton egzekucyjny w Mińsku. Był ostatnim członkiem
oddziału specjalnego, który został w ten sposób ukarany.

• Sny zabójcy
Jeden z członków jednostki specjalnej zapisywał od marca do kwietnia
swoje sny w więzieniu, w oczekiwaniu na egzekucję. Zapiski pochodzą
z 1978 roku. Relacje ze snów wciąż są w jego teczce, w małej kopercie.
11 marca. Wydaje mi się, że ojciec nauczył mnie jakiegoś wiersza rano,
a ja ułożyłem do tego melodię – stopy zmarzły, ręce i głowa są
znieruchomiałe…
17 marca. Śniło mi się, że byłem na swoim podwórku i przypomniałem
sobie, że krowy jeszcze nie są na pastwisku. Otworzyłem drzwi do obory
i wypuściłem zwierzęta. Drzwi były całe brudne, jak gdyby nie nasze.
A płot był połamany, a ja słuchałem – młody byk ryczał. I tego byczka
wypuściłem, był jakiś taki mały i czarny. I chciałem kogoś zastrzelić,
szedłem przez jakieś ruiny i celowałem, żeby strzelać. Później on wyszedł
na drogę i tam kilka razy strzeliłem do jakiejś osoby, ale ani razu nie
trafiłem. Wyciągnąłem wielką wesz z włosów i zdusiłem ją.
19 marca. Szedłem przez piękny las, chciałem znaleźć grzyby, ale ani
jednego nie znalazłem. Las był tak czysty, rósł tam biały mech. Później
przeszedłem przez niewielkie pole, przeskoczyłem przez płytki rów
i wszedłem do gęstego lasu liściastego. Powiedziałem, że znajdę jagody,
ale nie znalazłem, i zobaczyłem duży dąb, powiedziałem, że sprawdzę, czy
są żołędzie, i trochę było ich widać, ale ich nie zerwałem. Później zawołał
mnie Vytas, powiedział, że mamy teraz „wojenny” pośpiech i że mam zaraz
przyjść. Wtedy się obudziłem.
21 marca. 1. Śniło mi się, że wyszedłem na jakiś korytarz, żeby się
wysikać. A ten korytarz był taki brudny, pełen jakichś stosów rzeczy, ale
stanąłem pomiędzy nimi, żeby nie pobrudzić butów. 2. Wydaje mi się, że
Jonas obciął mi włosy. Powiedziałem mu – nie strzyż za krótko – a on
powiedział, że tylko mi je trochę przystrzyże, ale w ogóle nie obciął mi
włosów, tylko trochę nad uszami i maszynką ogolił mi gardło. Na początku
bolało i powiedziałem: proszę, nie przyciskaj tak mocno, a później już nie
bolało. Wyglądało to dobrze. 3. Wydawało mi się, że Angelė Petraitisa
biegnie do mnie naga, była taka piękna, a później znów pobiegła w drugą
stronę. Marcelė Algirdasa leżała na naszym łóżku, jak gdyby była jedną ze
skazanych, taka chuda i blada, a ja położyłem się na niej, nie pamiętam,
czy wstałem, ale wydaje mi się, że wstałem.
22 marca. Śniłem: wydaje mi się, że byłem w domu i jakiś śledczy
przesłuchiwał jakąś osobę, mówiąc: „Nie przeszkadzaj mi”, więc
wyszedłem z pokoju i krzyknąłem, że muszę się ubrać, i jak wychodziłem,
parę razy trzasnąłem drzwiami, ale nie chciały się zamknąć. Szedłem przez
śnieg i było tak czysto…
23 marca. Wydaje mi się, że śniłem, że jem z moją córką wielkie
naleśniki – ogromne, białe naleśniki – i jadłem tylko połowę – tę cieńszą…
Była woda, bardzo brudna. Nie piłem jej, tylko stałem i patrzyłem.
I kładłem się w domu podobnym do mojego, a na lewej ręce miałem dwa
nacięcia. Wydaje mi się, że mój ojciec chciał mnie za coś zbić, ale ten
człowiek powiedział, że nie powinien, bo oba nacięcia są dokładnie tej
samej długości i już prawie się zagoiły, i nie bolało. Potem podszedłem do
ojca, mój ojciec był taki wielki i nie wyglądał jak mój ojciec, zacząłem się
usprawiedliwiać i przepraszać, żeby mnie nie bił, i wydaje mi się, że mi
wybaczył, a potem płakałem.
Przed procesem śniło mi się w piątek, że w kuchni przygotowywali jakiś
bal, ale ani nie piliśmy, ani nie jedliśmy. Na czystym stole umieszczono
dwa złożone obrusy. Jonas dał mi białą koszulę, ale powiedziałem: będzie
ciepło, więc Julė przyniosła mi koszulę w kratę, ale nie całkiem nową i ją
włożyłem. Kiedy siedziałem przy stole, umyłem ręce, ale nie były całkiem
czyste, zostały na nich jakieś plamy i siedziałem przy tym stole
nieszczęśliwy.
Przed procesem dałem mojemu ojcu białego koguta bez głowy, który
jednak wciąż żył, i ojciec zniknął z tym kogutem. Wyrwałem deskę z płotu,
wcisnąłem się w wąską dziurę, było całkiem przyjemnie i brodziłem
w czystej wodzie.
13 kwietnia. Śniło mi się, że idę przez koryto rzeki i że wspiąłem się na
taki stromy, piaszczysty brzeg. Podciągałem się na gałęziach drzew
i doszedłem do pięknego lasu. Stałem przy pięknej, cienkiej sośnie bez
gałęzi. Przez pole przebiegł królik, strzeliłem do niego, ale nie trafiłem.
Królik skoczył w krzaki, a ja przycisnąłem go kijem i wyciągnąłem za
ogon. Okazało się, że to mały, czarny kot. Zjadł dwie martwe myszy. Nie
zabrałem go do domu.
14 kwietnia. Śniło mi się, że przyszedłem do domu i rozmawiałem z Julė,
ale jej nie widziałem. Powiedziałem, że muszę się ogolić, bo muszę się ze
wszystkimi pożegnać. Wziąłem do ręki żyletki, były bardzo stare,
i położyłem jedną na dłoni, ale się nie ogoliłem. Powiedziałem synowi,
żeby odłożył żyletki na miejsce. Odłożył je i siedział na sofie, wyglądał tak
pięknie. Podszedłem do niego i zacząłem go całować. On zaczął płakać.

Ostatni wiersz
Pamięci sierot, które będą żyły bez ojca.

Ręce i nogi sztywnieją, głowa sztywnieje


Ale gdzie są moje małe dzieci
Które mnie chroniły.
Nadejdzie wiosna
Zakwitną kwiatuszki
Ale moje zesztywniałe ciało
Będzie leżało w grobie.
Świat zakrzyknie
Będzie krzyczał o mojej strasznej śmierci
Ale w piersi moje serce już nie będzie biło.
Nie czekaj na próżno,
Tata nie wróci.
Bo żółty piasek grobu
Przykryje mi oczy
Wybacz mi,
Że byłem taki niedobry
Ale nie zapominaj
Że cię wychowałem.

Notka dołączona do wiersza:


Szanowny panie dyrektorze, proszę nie niszczyć tego wiersza i dać go
moim dzieciom. Proszę spełnić tę moją prośbę.
Wiersza oczywiście nie posłano do dzieci zabójcy. Czy wiedzą o jego
istnieniu?

• Portrety ofiar
W sierpniu 1944 roku, kiedy do Wilna wkroczyła Armia Czerwona,
przeprowadzono ekshumację szczątków ludzi pomordowanych w latach
1941–1944, wydobytych z sześciu dołów w Ponarach. (Szczątki zostały
ponumerowane i szczegółowo opisane w raporcie z ekshumacji). Co
zostało z ofiar, Żydów z Wilna, Jerozolimy Północy?
Oto co można znaleźć w sprawozdaniach z ekshumacji:
Numer 9. Zwłoki mężczyzny z pękniętą i połamaną czaszką. Brakuje
kilku kości. Cywilne ubranie, szary garnitur, buty. W kieszeni znaleziono
paszport, nazwisko nieczytelne. Urodzony w 1920 roku.

Numer 24. Zwłoki dwudziestoletniej kobiety. Ubranie: bluzka
bawełniana, maszynowo tkana bielizna, spódnica skórzana, jedwabne
pończochy, damskie buty. Dwie rany wejściowe z broni palnej – z prawej
strony czoła i z prawej strony z tyłu szyi – obie 0,7 cm. Jedna rana
wyjściowa 8 x 6 cm na prawej skroni pod skórą, gdzie utkwiła kula 0,8 cm.
Drugą kulę odkryto w jamie ustnej.

Numer 26. Zwłoki kobiety lat 20 lub młodszej. Ubranie: bluzka tkana
maszynowo, sukienka z krepy, skórzany pas, koszula, bielizna, pończochy,
damskie buty, na głowie chustka z gazy bawełnianej. Ciemnobrązowe włosy
długości do 20 cm. Rana wejściowa na prawej skroni, wielkości 0,8 cm,
rana wyjściowa u podstawy lewego oczodołu, gdzie znaleziono kulę
kalibru 0,8 cm. Piersi dobrze wykształcone.

Ekshumacja szczątków w Ponarach. 1944 r.



Numer 36. Zwłoki pięćdziesięcioletniej kobiety. Ubranie: sweter,
jedwabna bielizna, dwie spódnice, jeden but, w którego podbiciu odkryto
tysiąc marek. W ustach jeden ząb.

Numer 68. Zwłoki dziewczynki w wieku poniżej 4 lat. Ubranie: biała,
krótka sukienka, koszula, pończochy, damskie buty. Czaszka i kości twarzy
nienaruszone.

Numer 78. Zwłoki mężczyzny w trudnym do określenia wieku. Ubranie:
koszula, bielizna, skarpety, buty, brakuje głowy.

Numer 80. Zwłoki mężczyzny w wieku około 70 lat. Ubranie:
podkoszulek, majtki, buty. Czaszka pęknięta – otwór w czaszce około 18 na
15 cm.

Numer 117. Zwłoki dziewczynki cztero- lub pięcioletniej. Ubranie:
koszula, majtki. Kula weszła z prawej strony czoła, druga przez prawą
skroń, oba otwory wyjściowe z tyłu u podstawy czaszki.

Numer 123. Zwłoki dwunasto- lub trzynastoletniego chłopca. Ubranie:
czarne bawełniane spodnie, w kieszeni notes, ołówek i temperówka.
Podstawa czaszki pęknięta i połamana.

Numer 192. Zwłoki starszej kobiety o długich, siwych włosach.
Ubranie: płaszcz, sukienka, dwie koszule, trykot, skarpetki, wysokie buty.
Brakuje dolnej prawej części szczęki.
I tak dalej, i tak dalej, aż do numeru 522. Raport ma osiemdziesiąt trzy
strony. Wnioski znalazły się na ostatniej:
Po ekshumowaniu 486 ciał z dołów 1, 2 i 3 dalsze śledztwo zostało
wstrzymane, ponieważ przyczyna śmierci się powtarzała i jest niewątpliwa.
Data: 23 sierpnia 1944 roku
Podpisy: Starszy ekspert medyczny z 3 Frontu Białoruskiego i sześciu
anatomopatologów.

• Portret palacza zwłok


Jesienią 1943 roku Gestapo zaczęło niszczyć dowody masowych
morderstw w Ponarach. Wykopano nowy dół o głębokości ośmiu metrów,
pokryto go dachem, a w środku zbudowano kuchnię i prycze. Pod koniec
1943 roku strażnicy pod dowództwem oficera Gestapo, który pilnował
wileńskiego getta, Eugena Faulhabera, sprowadzili tam 80 Żydów i jeńców
radzieckich. Zmuszali ich do mieszkania w wykopie i wykonywania
„specjalnych robót o znaczeniu państwowym”, to znaczy ekshumowania
i palenia zwłok, które się tam znajdowały. Jeńcy żydowscy i radzieccy
wykopywali zwłoki i układali je w piramidy wysokości czterech do pięciu
metrów, do spalenia. Smród palącego się ludzkiego mięsa unosił się
w powietrzu i jeszcze długo potem zanieczyszczał okolice Ponar.
Abraam Blazer uciekł z pól śmierci w Ponarach trzynastego
października 1941 roku i sprowadzono go tam w listopadzie 1943 roku.
Blazer zeznaje:
Kiedy przyjechaliśmy do Ponar, byliśmy skuci razem. Nasza praca
polegała na wykopywaniu wszystkich zwłok pochowanych tam od początku
masowych egzekucji i paleniu ich na specjalnie przygotowanych stosach.
Praca została zorganizowana w ten sposób – piętnastu ludzi cięło drewno
na stosy. Dziesięciu wykopywało zwłoki i zahaczało je specjalnymi hakami
o długości półtora metra i grubości dwudziestu pięciu milimetrów,
z ostrymi końcami. Musieli wetknąć taki hak w odkopane zwłoki
i wyciągnąć je z wykopu. Czasami zamiast zwłok przegniłych wyciągaliśmy
zmumifikowane i w tych przypadkach mogliśmy określić kolor włosów.
Wydobywaliśmy niekiedy mocno rozłożone zwłoki w częściach – osobno
głowy, ramiona, nogi i tak dalej. Dziesięciu mężczyzn pracowało przy
noszach – po dwóch niosło jedne nosze, na których było jedno lub dwa
ciała. Dwaj ludzie cały czas pilnowali stosów, na których kładziono zwłoki.
Układaliśmy je w rzędach i każdy rząd polewaliśmy benzyną. Jeden
człowiek, trzymający dwumetrowy pogrzebacz, pilnował cały czas stosów,
sprawdzając, czy płomienie palą się we właściwych miejscach, i usuwając
popiół.
Wykopaliśmy z pierwszego dołu zwłoki 18 tysięcy mężczyzn, kobiet
i dzieci; głowy większości z nich były zniekształcone kulami
eksplodującymi. Pierwszy wykop to ofiary likwidacji drugiego getta
wileńskiego. Było tam wielu Polaków, których rozpoznaliśmy po
krzyżykach na piersi. Byli tam również i księża, których zidentyfikowaliśmy
po odzieży. Większość Polaków miała ręce związane z tyłu sznurkami,
paskami, a często drutem kolczastym. Niektóre zwłoki były nagie, niektóre
półnagie, a na niektórych były tylko skarpetki.
Z czwartego wykopu wydobyliśmy osiem tysięcy zwłok, wszystko młodzi
ludzie, często z zawiązanymi oczami albo z przykrytymi czymś głowami.
Ponarskie ofiary. 1944 r.

W piątym wykopie o wymiarach 21 na 30 metrów i głębokim na sześć


metrów było około 25 tysięcy zwłok. W tym dole znaleźliśmy ludzi
z przytułku i chorych ze szpitala przywiezionych tu razem z personelem
medycznym – rozpoznaliśmy ich po piżamach szpitalnych. Dzieci
z sierocińca rozstrzelano również przy tym samym wykopie.
Wykopaliśmy ogółem około 68 tysięcy zwłok z ośmiu wykopów.
Nocą piętnastego kwietnia 1944 roku trzynastu palaczy zwłok uciekło
przez wykopany tunel długości trzydziestu metrów. Jedenastu
uciekinierów przyłączyło się do partyzantki sowieckiej w Puszczy
Rudnickiej. Grupa wileńskich Żydów została sprowadzona do Ponar, żeby
zastąpić tych, którzy uciekli, i palenie zwłok kontynuowano niemal aż do
samego końca okupacji niemieckiej. Kiedy Żydzi zakończyli zadanie,
wszystkich ich rozstrzelano.
• Losy członków jednostki specjalnej
Zgodnie z zeznaniem świadka Juozasa Mekišiusa, którego
przesłuchiwano w Polsce, w jednostce specjalnej w okresie czterech lat
służyło około 500 osób. Wielu członków oddziału ukrywało się w Polsce
pod fałszywymi nazwiskami do czasu ich aresztowania w latach
siedemdziesiątych. Vladas Butkus, który mieszkał tam pod nazwiskiem
Vladislavas Butkūnas, wyskoczył z okna podczas pierwszego
przesłuchania i doznał uszkodzeń ciała. Później został skazany i otrzymał
karę śmierci. Ogółem w Polsce, na Białorusi i na Litwie wykonano
egzekucje na dwudziestu członkach jednostki specjalnej.
Niektórzy członkowie jednostki specjalnej zostali ukarani nie za
masowe mordy, do których się nie przyznali lub których opis pominęli
w zeznaniach, ale za pilnowanie i transportowanie ofiar do miejsc kaźni.
W niektórych przypadkach ponowiono zarzuty po tym, jak na światło
dzienne wypłynęły nowe fakty, a strzelcy ponarscy zostali ponownie
skazani i otrzymali znacznie surowsze wyroki.
Niektórzy członkowie oddziału, skazani na dwadzieścia pięć lat
ciężkich robót, odsiedzieli znacznie krótsze wyroki, a po 1990 roku zostali
ułaskawieni przez prokuratora generalnego Litwy. Otrzymali
zaświadczenia o następującej treści, podpisane przez prokuratora
generalnego Artūrasa Paulauskasa: „Zaświadcza się, że… był wbrew
prawu i niesłusznie represjonowany i nie jest winny przestępstw wobec
Republiki Litewskiej, a jego prawa zostały mu przywrócone. Osoba
represjonowana otrzymuje rekompensatę, którą ma wypłacić odnośny
urząd miejski, a jego własność ma zostać mu zwrócona”. Jeden
z członków jednostki specjalnej po wojnie pracował jako dyrygent
orkiestry i dyrektor artystyczny w ośrodkach kultury.
Członkowie oddziału specjalnego. W ostatnim rzędzie w okularach słonecznych – Vladas Korsakas.

Znaczna część członków oddziału uciekła razem z armią niemiecką na


zachód, a później wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, Kanady,
Australii lub Anglii. Zmarli w podeszłym wieku, najprawdopodobniej
w otoczeniu kochających dzieci i wnuków. Człowiek, którego twarz
widnieje na okładce książki 2, Balys Norvaiša, podobno wyemigrował do
Stanów Zjednoczonych, chociaż jego krewni twierdzą, że zginął niedaleko
Drezna w nalocie bombowym przed końcem wojny.
Najbardziej fascynujący los spotkał tych członków jednostki, którzy
zgodnie ze ściśle tajnymi dokumentami KGB „należeli do siatki agentów”
lub „zostali zwerbowani jako agenci” albo byli na przykład znani po
prostu jako „agent Jonas”. Co im zaproponowało KGB? Lżejszy wyrok?
Kucharka w kantynie oddziału również znalazła pracę jako agentka KGB
o kryptonimie Agentka Irina. Jeden z członków jednostki, Vladas
Korsakas, został zrehabilitowany w 1990 roku, zwrócono mu jego
własność i otrzymał rekompensatę finansową.
Jeden z członków oddziału specjalnego nazwiskiem Ivinskis zakończył
życie, popełniając samobójstwo. Podczas egzekucji w Ponarach strzelił
sobie w brzuch i natychmiast potem zmarł w szpitalu. Czy tak naprawdę
było? Inne świadectwa mówią, że po prostu czyścił broń.

Statystyka działań jednostki specjalnej:


1941–1944, Wilno, Ponary – do 70 tysięcy ofiar
Dwa tygodnie w 1941 roku:
22 września, Nowa Wilejka – 1159 ofiar
24 września, Orany – 1767 ofiar
25 września, Jaszuny – 575 ofiar
27 września, Ejszyszki – 3446 ofiar
30 września, Troki – 1446 ofiar
3 października, Siemieliszki – 962 ofiary
7–8 października, Nowe Święciany – 3476 ofiar

• Ostatni dzień w Wilnie


Tuż za Wilnem płynie Wilenka i znajduje się wzgórze zwane Łysą
Górą, obok którego dwudziestego drugiego września 1944 roku jednostka
specjalna z udziałem „poety” rozstrzelała 1159 Żydów. Zanim nastąpiła
egzekucja, Żydów przetrzymywano w kolonii dla dzieci w Wielucianach.
Gdzie są Wieluciany? Co to za kolonia? Co to za Łysa Góra? Mieszkam
w Wilnie od pięćdziesięciu lat i nigdy o tych miejscach nie słyszałam.
Najpierw zupełnie się zagubiłam, a potem nagle zobaczyliśmy
drogowskaz na Wieluciany, a obok kolejne oznaczenie: „Cmentarz
żydowski – 2 km”.
Kolonia w Wielucianach to stary dwór, który prawdopodobnie
wyremontowano za czasów carskich. W wiosce zagadnęliśmy kobietę, na
którą się natknęliśmy, potem jeszcze inną, a potem trzecią – jak dotrzeć do
miejsca pochówku Żydów i gdzie jest cmentarz lub miejsce masowej
egzekucji. Żadna z kobiet, z którymi rozmawialiśmy, nie mówiła po
litewsku. Z jakiegoś powodu wszystkie były bezzębne lub nie miały
połowy zębów. „Nie wiem, spytajcie ochronę kolonii” – mówiły po
rosyjsku.

Miejsce masowej kaźni w Wielucianach zostało sprywatyzowane i wystawione na sprzedaż za 35 000 euro. Fot.
Vidmantas Balkūnas, www.15min.lt.

Kolonia istniała tu od 1900 roku i teraz zwana jest ośrodkiem socjalizacji


dla dzieci. Dla nieletnich, z którymi nie dają sobie rady sierocińce i domy
dziecka. W czasach carskich, zgodnie z tym, co można wyczytać na
stronie internetowej ośrodka, sprowadzano tutaj chłopców w wieku od
dziesięciu do szesnastu lat z Wilna, Kowna i Grodna oraz guberni
mińskiej. Po pierwszej wojnie światowej placówkę zamieniono na centrum
edukacji rolniczej dla żydowskich chłopców. Podczas drugiej wojny
światowej znajdował się tu obóz dla żydowskich dzieci. „Dokąd ich
zabrano, nawet najstarsi mieszkańcy wioski nie pamiętają…” – czytamy
na stronie internetowej.
Daleko ich nie zabrano. Ściślej mówiąc, wszystkie dzieci zostały
pojmane jednego dnia przez jednostkę specjalną, która była
przyzwyczajona do dawania sobie rady nawet z większą liczbą Żydów.
Najstarsi mieszkańcy wioski może tego nie wiedzą, ale ich rodzice
prawdopodobnie słyszeli odgłosy rozstrzeliwania żydowskich chłopców
i tysiąca innych osób około kilometra lub dwóch stąd. Tego miejsca
egzekucji też nie można znaleźć.
Na próżno wędrowaliśmy ścieżkami kończącymi się gęstymi zaroślami,
aż w końcu zobaczyliśmy starszego mężczyznę w gospodarstwie obok
torów kolejowych. Prosiliśmy, żeby wsiadł do samochodu i pokazał nam
miejsce masowych mordów Żydów, z jakiegoś powodu zwane
cmentarzem. Starszy pan był zagorzałym zbieraczem grzybów i właśnie na
wyprawie po grzyby odkrył kilkanaście lat temu zarówno to miejsce, jak
i mały pomnik. Później już tam więcej nie poszedł. Przez jakieś pięć lat.
Wygląda na to, że nie dało się znaleźć zbyt dużo grzybów w okolicach
miejsca kaźni.
Nie ma drogi. Nie ma nawet ścieżki. Przedzieraliśmy się przez
pokrzywy przekraczające wzrost człowieka, ale drogę przeciął nam rów.
Musieliśmy wrócić i dojść tam z drugiej strony. Tam też rosły pokrzywy
i leżał ogromny stos śmieci. Zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej, takie
nielegalne wysypiska powinny być zlikwidowane, to było już zamknięte,
ale nasz grzybiarz mówił, że okolicznych mieszkańców nic to nie
obchodzi i siłą przyzwyczajenia wyrzucają tutaj odpady. „To symboliczny
monument upamiętniający pomordowanych Żydów” – powiedział Efraim,
kiedy przyglądaliśmy się górze cuchnących śmieci.
Grzybiarz jest uparty. Podobnie uparci jesteśmy my – wróg i ja. Po
mniej więcej godzinie w końcu znaleźliśmy to, czego szukaliśmy:
sowiecki pomnik wzniesiony w 1951 roku, tonący w gąszczu zarośli na
wzgórku. 1159 zmarłych. Poeta z oddziału specjalnego i zarazem jeden
z morderców, którzy przyczynili się do zgładzenia żydowskich dzieci
w tym odległym miejscu, pisał z goryczą o własnej karze śmierci,
oczekując na egzekucję w więzieniu w 1978 roku: „Gdzie są moje małe
dzieci, które mnie chroniły?” i „Nie czekaj na próżno / Tata nie wróci / Bo
żółty piasek grobu / Przykryje mi oczy”.
Grzybiarz przyjął za fatygę napiwek w wysokości pięciu euro. Skarży
się, że kolonia jest zbyt blisko. Wszyscy są tym zmęczeni, bo starsza
kobieta, która ją prowadzi, nieudolnie nadzoruje dzieci, które uciekają
i kradną w sklepie. Kilkoro z nich niedawno zamordowało swojego kolegę.
Znajdujemy się jakieś piętnaście kilometrów od Wilna. Wracamy
w milczeniu. Musimy kupić maść na pokrzywy, które smagały nam nogi
i ręce. I sprawdzić, czy nie przyplątały się kleszcze.
Z powrotem w cywilizowanym świecie, w miejscu, w którym jeszcze
nie byliśmy, ale do którego musimy pojechać. Spędzamy ostatnią godzinę
w domu nieżyjącego Efraima Zara, noszącego to samo imię, co Zuroff,
przy ulicy Szopena 19, w mieszkaniu numer 3, niedaleko stacji kolejowej.
Trzynastego lub czternastego czerwca 1941 roku rabin Efraim Zar
wyszedł ze swojego mieszkania przy ulicy Szopena i skręcił w ulicę
Pylimo (dawniej Zawalną). Tego dnia białe opaski szukały rabinów,
których mogłyby porwać, rozpoznając ich po brodach. Złapali też Efraima
i wywieźli. Historia rodzinna mówi, że zabrali go do więzienia na
Łukiszkach, ale sprawdzaliśmy listę ofiar przetransportowanych do tego
więzienia w 1941 roku, która znajduje się w archiwum państwowym,
i jego nazwiska nie znaleźliśmy. Możliwe, że Efraima Zara wzięto wprost
z ulicy Pylimo do Ponar i zastrzelono w pierwszej grupie zamordowanych
wileńskich Żydów. Zgodnie z dziennikiem Sakowicza, egzekucje zaczęły
się tam jedenastego lipca. Kilka dni lub tygodni później jego żonę Bejlę
i jego dwóch synów, Hirsza i Eliasza, zabrano do Ponar i zamordowano
prawdopodobnie w innym wykopie.
Na podwórku domu przy ulicy Szopena 3 zastajemy mężczyznę
i kobietę. Budynek jest remontowany i młody mężczyzna i kobieta tu
pracują. Od obojga czuć alkohol. Kobieta trzyma w ramionach
kilkumiesięczną dziewczynkę. Prowadzą nas do wejścia. Wołają kogoś,
żeby otworzył drzwi. W końcu jakiś mężczyzna wysuwa głowę z okna
mieszkania tuż obok klatki schodowej. Patrzy na Zuroffa zagniewany
i pyta: „Czego on chce?”.
Mówimy, że przyjechał z Izraela i chce zobaczyć, gdzie mieszkał jego
stryjeczny dziad, który został zamordowany w Ponarach. „On kłamie” –
stwierdza mężczyzna. „Nie tego chce. Znam go z telewizji. Ten człowiek
to Zuroff”. Po krótkiej chwili namysłu w końcu wpuszcza nas na klatkę
schodową, gdzie na trzecim piętrze znajduje się mieszkanie numer 3.
Dzwonimy. Nikt nie odpowiada. Mężczyzna w oknie przygląda nam się
podejrzliwie i mruczy gniewnie pod nosem. „Już niech nie opowiada
bajek. Nie ma tu ani dziadka, ani brata. Czego on tu szuka?”.
Schodzimy ze schodów i dziękujemy młodym ludziom z dziewczynką.
„Moglibyśmy może kupić coś dla pani córki?”. „Nie wiem, co ona je” –
mówi matka. „Dopiero co ją zabraliśmy z domu dziecka i nie wiemy
nawet, co jej dawać. Zabrali nam ją z domu, kiedy spłonął, a teraz oddali
tylko na weekend. Może pani kupi pieluchy?”.
Ostatnie miejsce, do którego jedziemy. Ponary. Tutaj strzałem w tył
głowy zabito członków rodziny Efraima Zara – dokonali tego członkowie
jednostki specjalnej – później wrzucono zwłoki do dołów pełnych ciał
innych Żydów.
Muzeum w Ponarach to tak naprawdę mały domek – jedno większe
pomieszczenie. Nazwiska około dwunastu Żydów widnieją na ścianach
tego pomieszczenia, z jakiegoś powodu tylko dwunastu z 70 tysięcy tu
zamordowanych. Wisi kilkadziesiąt fotografii, niektóre są portretami
Żydów, inne – Polaków, inne znów – sowieckich jeńców wojennych
i Litwinów, którzy tu zginęli. Z jakiegoś powodu na ścianie puszczają
w kółko film o japońskim dyplomacie Sugiharze. Wejście do domku
kosztuje trzy euro.
Nie oznaczono dróg, którymi prowadzono ofiary. Pytamy ludzi
w sklepiku, może coś wiedzą. Nie, nikt nic nie wie. Nikt nie mówi po
litewsku. Mówią – idźcie, spytajcie mamy Rial. Gdzie mieszka mama
Rial, w którym domu? Nie, to nie mama Rial, tylko Memoriał. Aha,
Memoriał. W końcu otrzymujemy szereg odpowiedzi od przewodnika po
miejscu pamięci. Droga, którą prowadzono ofiary, to ta sama droga, którą
dziś przyjeżdżają do Ponar zwiedzający. Byli prowadzeni z tamtej strony,
od stacji kolejowej. Gdzie stała stróżówka pracownika kolei
Jankowskiego? Gdzie jest dom Sakowicza, z którego strychu obserwował
masowe mordy odbywające się tuż przed jego oczami? Gdzie jest
podwórko Sieniuca, z którego okropny pies Myszka uciekał wieczorami do
wykopów i wracał nad ranem z ludzkimi jelitami w zębach?
Tu jest tylko parę domów. Chodzimy od jednego do drugiego. Niektóre
w ruinie, niezamieszkane, niektóre odnowione. Nie ma ludzi. Szczekają
psy. Tuż obok byłej bazy wojskowej stoi rozpadająca się pod wpływem
deszczu i wiatru stodoła. Patrzymy na dużego czarnego psa, który powoli
wyłania się zza stodoły. Nie szczeka. Podchodzi do nas powoli, ciągnąc za
sobą po ziemi łańcuch. Przystaje. Patrzy na nas – bardzo dziwnie, jak
gdyby przez nas, jak gdyby nie mógł nas zobaczyć. Ma jasnoniebieskie
oczy bez źrenic. Jest ślepy. Ponarski piekielny pies jest ślepy.

14. Białoruś
Nasza podróż dobiegła końca. Czy możemy zakończyć książkę
rozdziałem o Ponarach? Tak i nie. Nie daje nam spokoju historia
o mordowaniu przez batalion Impulevičiusa Żydów na Białorusi. Kiedy
474 żołnierzy batalionu wyjechało z Kowna i ze stolicy Litwy na Białoruś,
nie wiedzieli, że w ciągu kilku miesięcy zamordują 15 425 Żydów
w piętnastu różnych miejscach.
Major Antanas Impulevičius, oficer armii litewskiej z okresu
międzywojennego, został aresztowany przez Rosjan po wejściu Armii
Czerwonej na Litwę w 1940 roku i był przetrzymywany przez dziewięć
i pół miesiąca. Podczas przesłuchania prawdopodobnie zastosowano tak
zwane „techniki nakłaniania fizycznego”.
Antanas Impulevičius.

Następujące osoby pochodzenia żydowskiego prowadziły sprawę


Impulevičiusa – zastępca dyrektora trzeciego departamentu NKWD
Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej starszy porucznik Daniił
Szwarcman, dyrektor sekcji przesłuchań LSSR NKWD Jewsiej Rozauskas
oraz Mojsze Wileński, jak również dwóch oficerów pochodzenia
rosyjskiego i jeden oficer litewski. Kiedy zaczęła się wojna, Impulevičiusa
zwolniono z więzienia i został dowódcą batalionu TDA, poprosił
o pięciotygodniowy urlop, żeby podreperować zdrowie i nerwy.
(W sierpniu 1941 roku Impulevičius został komendantem drugiego
batalionu litewskiej policji pomocniczej, TDA. Szóstego października
batalion uroczyście pożegnano i wysłano na Białoruś).
Petras Kubiliūnas, doradca generalny administracji niemieckiej,
przekazał batalionowi podczas ceremonii odjazdu swoje najlepsze
życzenia. Komendant wojskowy Kowna, Kviecinskas, był tam również
obecny. Zwrócił się do oddziału następującymi słowami: „Odjeżdżający
żołnierze, wypełniajcie zadania, które wam powierzono, rzetelnie,
dokładnie i z honorem, zawsze i wszędzie pokazujcie, że jesteście godni
szlachetnego imienia litewskiego żołnierza, bo reprezentujecie cały naród
litewski”.
A co się stało na Białorusi w 1941 roku? Poniżej zamieszczamy
fragmenty rozmów z żołnierzami z batalionu Impulevičiusa, które
pochodzą ze zbiorów Jeffa i Toby’ego Herrów, znajdujących się
w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Reżyser filmu Saulius Beržinis
rozmawiał z obu mordercami.

Leonas Stonkus
Leonas Stonkus urodził się w Dorbianach na Litwie w 1921 roku.
Podczas okupacji sowieckiej wraz z czterema przyjaciółmi próbował
przekroczyć granicę do Niemiec i tam szukać pracy. Złapali ich Rosjanie
i pierwszy dzień wojny spędzili w więzieniu w Kownie. Strażnik
więzienny otworzył cele i uwolnił wszystkich więźniów.
Zeszliśmy na dół i tam, w kantynie, było pełno ludzi, może z pół tysiąca.
Kazano nam od razu przyłączyć się do litewskich ochotników. Pomyślałem,
że mam smutne życie i powinienem przynajmniej posmakować służby
wojskowej. Powiedziano nam, dokąd pójść. Dwóch z nas zaciągnęło się do
litewskiego wojska… Dostaliśmy litewskie mundury i opaskę oznaczającą
ochotnika. Szkolenie trwało jakieś pięć miesięcy. Później wydano nam
broń. Ochranialiśmy stację kolejową i lotnisko w Szańcach. Później nagle
dostaliśmy rozkaz wyjazdu do Mińska. I to wszystko.
Czy brał pan udział w egzekucjach?
Młodych ludzi nie naciskali, przydzielali im trudniejsze zadania. I nie
dostawało się pieniędzy. Ci, którzy uczestniczyli cały czas
w rozstrzeliwaniu, byli starsi… Nikt nie wiedział, że będziemy musieli
jechać gdzieś na egzekucję. Zabierali nas, ustawiali Żydów rzędem,
dostawało się rozkaz: „Cel, pal!”, i strzelało się. Ci, którzy strzelali,
dostawali poza zapłatą za pracę specjalną premię. Najwięcej płacono za
rozstrzeliwanie Żydów.
Dostawał pan pieniądze za egzekucje?
Ci, którzy strzelali, dostawali premie. Najwięcej zarabiali na strzelaniu
do Żydów.
Ile płacono?
Nie mówili, ile dostawali. Najpierw niewiele, później coraz więcej
i więcej… Ci, którzy strzelali, byli ochotnikami. Cały batalion składał się
z ochotników.
Czy można było odmawiać strzelania?
Można było. Jeżeli odmówił cały batalion i nikt nie strzelał, to często
nasi oficerowie byli naprawdę wściekli. Patrzyliśmy na oficerów
i widzieliśmy, jak strasznie wyglądają… Nie rozumiem, może dostawali
złoto? Kiedy stawali wśród żołnierzy i dawali rozkaz „Ognia!”, wszyscy
strzelali. Wszyscy strzelali. Kiedy padał rozkaz „Ognia!”, oni sami też
strzelali.
Jak daleko od ofiar znajdowali się strzelający?
Około dziesięciu metrów.
Znak bojowy batalionu A. Impulevičiusa. Autor – porucznik Juozas Juodis, jeden z dowódców batalionu.

Ilu ludzi pan zastrzelił?


Czy zastrzeliłem? Strzelałem do jednego. Ale i tak nie zginął. Nie
mogłem tego robić, to wszystko. Było mi niedobrze. Cały drżałem. Byłem
wykończony.
Jak wyglądało rozstrzeliwanie?
W magazynku było pięć nabojów. Wystrzelało się pięć i dostawałeś
następne. Żołnierze wstawali po tym, jak sprowadzano Żydów. Wszystko
działo się bardzo szybko – szybko stawali w szeregu i szybko padali… Kto
ich zagrzebywał, nie wiem. Może Białorusini, a może jacyś cywile, którym
płacono…
Widział pan ich twarze?
Żydów? Zwykli ludzie.
A gdzie pan celował?
Prosto w klatkę piersiową. Nie strzelaliśmy w głowy. Trzeba strzelać
naprawdę celnie, żeby trafić w głowę. Wielu żołnierzy było
podekscytowanych i zdenerwowanych, gdy wykonywali taką pracę…
Patrzyli na pana?
Kto, Żydzi? Nie, odwracali wzrok. Nie patrzyli, kto strzela.
Jak pan strzelał?
Strzeliłem w lewą część ciała. On nie upadł, wciąż się pochylał
i pochylał. Podoficer stał blisko, otworzył ogień i wtedy ten mężczyzna od
razu wpadł do dołu.
I co było potem?
No, nic. Jeżeli nie potrafisz strzelać, wycofują cię tego samego dnia
i już nie wchodzisz w formację. Nie włączasz się. I przychodzą inni.
A co pan zrobił, kiedy pana wycofano?
No, ja się sam wycofałem. Wycelowałem karabin w górę. Oparłem się
o kolbę i stałem. Podszedł podoficer i zapytał: „Co się dzieje? Nie chcesz
już być w formacji?”. Powiedziałem, że nie, że już tego nie mogę robić. Że
potem mi jest niedobrze, naprawdę niedobrze, że w ogóle tego nie mogę
robić, czego ode mnie chcecie, nawet mnie możecie zastrzelić. A potem mi
powiedział: „Odłóż broń tu, obok tych innych karabinów, i stań z tyłu”.
Więc wrócił pan do domu bez broni?
Bez broni. I prosto do celi więziennej. A później mnie przesłuchiwali
i pytali, dlaczego to zrobiłem, dlaczego wywoływałem panikę. Ja
odpowiedziałem, że nie wywoływałem paniki, że nikomu nie mówię, żeby
robił to czy tamto. Po prostu już więcej nie potrafię, róbcie, co chcecie.
Nie musiałem tego robić w młodości i nie chcę tego robić teraz.
Ilu było takich jak pan, którzy odmawiali?
Wydaje mi się, że wielu. Trudno podać liczby, ale było chyba około
dwudziestu. Wszyscy młodzi. Nigdy nie służyli w wojsku. Ludzie z Kowna,
Płungian, Telsz i dużo ludzi z Szawel.
Czy ktoś, kto odmówił strzelania, dostał taką samą karę jak pan?
Ci, którzy nie służyli w wojsku, byli karani tak samo. Ale jeśli ktoś był
w wojsku i odmawiał – no, to już było bardzo poważne. Wiedzieli, że
z ciebie nie zrobią żołnierza. Kiedy odmówiłem, pełniłem tylko służbę
wartowniczą i pilnowałem terenu.
Dawali panu alkohol?
Nie. Może dawali podoficerom, ale nie nam. Bali się. W końcu
mogliśmy odwrócić broń i próbować zabić wszystkich oficerów…
Czy Żydzi próbowali uciekać?
Nie. Nie wiem, może w takim momencie człowiek jest jak sparaliżowany.
Wszyscy wyglądali tak, jakby już nie żyli. Rozumieli, dlaczego ich się
sprowadza. Żeby odebrać im życie. Wszyscy wydawali się jak zmrożeni.
Nikt się nie ruszał.
A dzieci?
Dzieci nie miały pojęcia, że będą zabite. Dzieci szły, a za nimi szły
matki.
Czy wszyscy byli rozebrani?
Nie, dzieci nie były rozbierane. Ani kobiety, ani dzieci. Tylko mężczyźni.
A kogo najpierw rozstrzeliwano?
Najpierw mężczyzn.
Dlaczego?
Żeby uniknąć paniki. Kiedy zastrzelili mężczyzn, kobiety same
układały się na ziemi i było po wszystkim. Ale dzieci skakały i biegały,
nie miały pojęcia, co się tu będzie działo. Dzieci nie rozumiały, że ich
rodzice już nie żyją. Starsi, jakiś chłopak czy dziewczyna, rozumieli, ale
młodsze bawiły się, jakby się nic nie stało.
Nie bały się strzałów?
Nie bały się. Nie martwiły się i nie rozumiały, że właśnie tam również
one zostaną pogrzebane. To nie było nic strasznego. Matki przyprowadzały
dzieci. Był taki rozkaz – nie zostawiać dzieci. Przekazać je sąsiadom, niech
przyprowadzają je sąsiedzi. Sprowadzali ich do wykopu razem. Nie tylko
żołnierze strzelali, stawiano karabin maszynowy.
A jak wyglądała noc po egzekucji?
Ludzie, którzy to robili, no cóż, wiesz, całą noc śpiewali… Przynosili
kupowany pokątnie bimber, upijali się i śpiewali.
Chodził pan do spowiedzi?
W centrum Mińska był kościół. Białoruski, ale katolicki. Chodziliśmy
do kościoła. Chodził cały pluton. Uzbrojony.
Chodził pan do spowiedzi?
U spowiedzi byliśmy razem w czterech lub pięciu. Żałuj za grzechy.
A później ksiądz się żegna, mówi, żeby się modlić, i modlisz się. Mieliśmy
bardzo dobrego księdza Ignatavičiusa. Nie trzeba było spowiadać mu się
do ucha.
A dlaczego to wyglądało właśnie tak?
Myślę, że nie było powodu mówić mu do ucha. Jeżeli zrobiłbym coś
strasznego, toby mi nie wybaczył. Uklęknij, ucałuj słodką ziemię i proś
Boga o wybaczenie.
Powiedział pan komuś, że strzelał pan do mężczyzny w Rudzieńsku?
Powiedziałem to, kiedy poszedłem do spowiedzi, kiedy byłem na urlopie
w Dorbianach. Powiedziałem, że zastrzeliłem jednego człowieka i zmarł
szybko, albo właściwie to nie zmarł, nie potrafię powiedzieć, ale
przestałem wykonywać tego rodzaju zadania. I wciąż do dzisiaj żałuję.
Co na to ksiądz?
Powiedział, że taki grzech w młodym wieku jest straszny i chyba mnie
do tego zmuszano. Nie zacząłeś z własnej chęci strzelać, synu. To wszystko.
Opowiadał pan o tym swoim dzieciom?
Tak, opowiedziałem. Wyznałem, że byłem w wojsku, ale nie poszedłem
specjalnie po to, żeby strzelać do Żydów. Na Litwie byliśmy ochotnikami,
ten cały batalion, to wszystko. Mieliśmy chronić Litwę. Mówiłem o tym po
wojnie. Wszyscy wiedzieli. Powiedziałem, że byłem w takiej jednostce
wojskowej i że byłem na miejscu tych bolesnych tragedii, gdzie
rozstrzeliwano ludzi pochodzenia żydowskiego. Taki był mój los, że tam się
znalazłem, i tak się zdarzyło, że raz strzeliłem. Pytali mnie: tatusiu,
dlaczego wstąpiłeś do tej jednostki? Bo nie miałem domu, nie miałem
dokąd iść i gdzie mieszkać, musiałem do nich wstąpić, ale nie po to, żeby
wykonywać te zadania. Ale jeżeli stał za tym rząd, to najbardziej winny
temu jest rząd.
Kiedy pilnował pan Żydów, czy myślał pan może o tym, że jeszcze
raz pana poślą na skraj wykopu na egzekucję?
Nie, nikt mnie nie miał zamiaru nigdzie posyłać. Jeżeli odmówisz, to
albo cię ukarzą karą śmierci, albo więzieniem, ale nie ośmielają się znów
posyłać cię do rozstrzeliwania. Bo dowódcy nie byli do końca pewni, gdzie
wymierzysz. A co by było, gdybyś nagle się odwrócił i wywalił cały
magazynek do dowódcy?
Więc myśli pan, że strzelali tylko ochotnicy?
Tak, oczywiście, że tylko ochotnicy. Jakby musieli ich do tego zmuszać!
Nikogo nie zmuszali.

21 kwietnia 1998 roku


Leonas Stonkus został skazany za kolaborację z Niemcami i odsiedział
wyrok w latach 1945–1946. W 1981 roku został ponownie aresztowany
razem z innymi żołnierzami z batalionu Impulevičiusa. Otrzymał
względnie łagodny wyrok – dwanaście lat więzienia. Leonas Stonkus był
po wojnie w sowieckiej partyzantce.
Z wyroku sądu w sprawie Leonasa Stonkusa w Litewskim Archiwum
Specjalnym, dzieło 58, teczka 47760/3.
W sądzie Leonas Stonkus stwierdził, że był w Rudzieńsku, kiedy
rozstrzeliwano Żydów. Strzelił pięć razy. Dwa pierwsze strzały padły
w szereg ludzi, podczas gdy ostatnie trzy skierował nad ich głowy. Te trzy
mogły być jednak celne i kogoś zranić (str. 75). Świadek B. Guoga zeznał,
że Leonas Stonkus strzelał do ludzi. Stał w kamieniołomie i miał lufę
karabinu wymierzoną w ludzi. Strzelał od pięciu do dziesięciu minut,
a z lufy widać było rozbłyski ognia (str. 77).
W 1981 roku sąd wymierzył Leonasowi Stonkusowi dość łagodny
wyrok – dwanaście lat więzienia. Wzięto pod uwagę fakt, że Leonas
Stonkus służył Związkowi Sowieckiemu jako obrońca ludu pracującego po
Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (str. 84).

Juozas Aleksynas, urodzony w 1914 roku, przed wstąpieniem do


batalionu Impulevičiusa służył w armii wolnej Litwy. W czasach
sowieckich był sekretarzem związków zawodowych w swojej wsi. Miał
dwadzieścia osiem lat, kiedy brał udział w operacjach masowych mordów
na Białorusi.

Kubiliūnas powołał mnie z rezerwy do służby w 1941 roku. Miałem się


stawić w komendanturze. Powiedział, że to po to, by zachować porządek
wewnętrzny [porządek wojskowy] przez pół roku i by pomóc Niemcom.
Pilnowaliśmy jeńców wojennych pracujących na torfowiskach.
Ofiary mordu. Miejsce nieznane.

Kiedy wysłano pana poza granice Litwy?


Nie potrafię powiedzieć kiedy, wiem tylko, że to było jesienią, między
końcem sierpnia a początkiem października. Zawieźli nas do Mińska. Nie
powiedzieli nam, dokąd jedziemy, tylko wsadzili do ciężarówek. Wtedy po
raz pierwszy i ostatni widziałem komendanta batalionu, majora
Impulevičiusa, który się z nami żegnał.
Jak długo tam przebywaliście?
Śnieg odpuścił w maju i wtedy uciekłem.
Dlaczego pan uciekł?
Już nie chciałem walczyć po stronie niemieckiej. Niemcy już nie byli
naszymi prawdziwymi przyjaciółmi. Byliśmy tylko narzędziami w ich
rękach, chociaż nie wydawali rozkazów i tylko z nami jeździli. Nie
rozumieliśmy ich języka, więc rozkazy wydawali nasi oficerowie.
Gecevičius był komendantem jednostki, a Plungė – dowódcą plutonu.
Z tych wszystkich oficerów, których widziałem, tylko Gecevičius dobrze
mówił po niemiecku, więc to on musiał komunikować się z Niemcami.
Rozkazy, które otrzymywał, przekazywał nam. Mieszkaliśmy w Mińsku, ale
nie w koszarach, tylko osobno w małych grupach, po pokojach.
Więc zawieźli was na Białoruś?
Tak.
W których miastach was rozmieścili, byście rozstrzeliwali Żydów?
We wszystkich. Jechało dużo samochodów, a cały batalion przewożono
do większych miast. Przemieszczaliśmy się w niemieckich ciężarówkach
z plandekami. Nikt nam nie mówił, dokąd nas wiozą. Miejscowa policja
przeszukiwała mieszkania i zbierała Żydów, później gromadzili ich na
placach. Następnie sortowano ich zgodnie z listą. Niemcy sami decydowali
– i to była ich sprawa – kto się przyda, jakiś lekarz czy coś takiego, a może
jakiś inżynier, a resztę zaganiali do wykopów. Wykopy już były
przygotowane poza granicami miasta, na zboczach wzgórz.
Ilu egzekucji był pan świadkiem?
Nie wiem, nie potrafię tego policzyć. Może dziesięciu. Musieliśmy sami
ich zaganiać z placu w mieście do wykopów. Później w końcu ich
rozstrzelać. Braliśmy małe grupy z masy ludzi i ich zabijaliśmy.
Czy mieli przy sobie rzeczy?
Nie, byli tylko ubrani. Nie pozwalano im niczego brać z domów.
Prowadzili ich w kolumnie, w rzędach po czterech. Kolumny w większych
miastach były bardzo długie. W tym samym czasie niektórzy żołnierze już
stali na krawędzi wykopów, a niektórzy sprowadzali ich do dołów.
Zapędzano ich do dołów, kazano im się położyć na ziemi, a później do nich
strzelaliśmy.
Strzelaliście do ludzi leżących na ziemi?
Leżących na ziemi. Jedną grupę rozstrzeliwaliśmy, a później na nich
kładła się następna, a później znowu jeszcze jedna.
Nie zasypywaliście dołów ziemią?
Nie. Choć później, na samym końcu, sypaliśmy trochę wapna. Kto ich
w końcu grzebał, nie wiem. Kończyliśmy strzelać i wyjeżdżaliśmy.
Dostawaliśmy tylko rosyjskie karabiny i rosyjską amunicję. Amunicja to
były zarówno pociski rozpryskowe, jak i smugowe. Ubrania niektórych
ofiar się zapalały, a na innych, których sprowadzano, już się paliły.
Z płonącego ciała wydobywa się taki straszliwy swąd. To jest okropne. Nie
potrafię tego opisać, tego trzeba doświadczyć.
Ludzi zaganiano i mieli się kłaść na płonących zwłokach?
Tak. Kładli się tam i to było to. Szli w ogóle bez oporu. Żaden z nich nie
stanął na krawędzi wykopu i nie powiedział: „Ja tam nie idę”… Rozbierali
się, wchodzili do środka i się kładli.
A w jaką część ciała pan mierzył?
Głównie w klatkę piersiową. Albo w tył głowy. Ale były też pociski
rozpryskowe, więc tył głowy od razu pękał.
Ilu ludzi rozstrzeliwał pan w czasie jednej operacji?
Czort tylko jeden wie. Tylu, ilu sprowadzono, tylu się rozstrzeliwało.
Nie odjeżdżaliśmy, dopóki nie skończyliśmy. Nikogo z żadnej grupy nie
prowadzono z powrotem. Nikt nie ogłaszał, że sprowadzono tysiąc osób,
albo dwa, albo sto czy ile tam. Byli jak owieczki, szli bez oporu.
A dzieci?
Małe dzieci były niesione, inne prowadzone. Mordowaliśmy je
wszystkie.
Więc jeżeli matka albo ojciec nieśli dziecko w ramionach, to czy
kładli się razem w dole?
Tak, dziecko było obok rodzica, którego ramię je otaczało.
Czy mieliście wybór, czy strzelać do dziecka, czy do rodzica?
Najpierw strzelało się do rodzica. Dzieci tego w ogóle nie czuły. Proszę
sobie tylko wyobrazić – jakby się czuł rodzic, gdyby zastrzelono tuż obok
niego dziecko? Nie strzelaliśmy z broni automatycznej, tylko jedną kulę
ojcu, a drugą – dziecku.
Kiedy was wysyłali na egzekucje, jakie mieliście nastroje?
Lepiej nie pytać. Człowiek stawał się taką maszyną. Robi się coś, ale się
nie wie, co to jest. To straszne. Niemcy strzelali rzadko, głównie
fotografowali.
Kiedy pan strzelał, czy zadawał pan sobie kiedykolwiek pytanie,
dlaczego rozstrzeliwują tych Żydów?
Ja już nikogo nie obwiniam, tylko Pana Boga. Jeżeli istnieje – za to, że
pozwolił na mordowanie niewinnych ludzi. Ja tak właśnie o nich myślałem.
Stasys, kucharz polowy batalionu Impulevičiusa, wspomina:
Na początku nie mówili, że jadą rozstrzeliwać. Mieli przeprowadzić
„operację”. To byli głównie ochotnicy. Nie każdy jest stworzony do tej
roboty… Często się zdarzało, że po przyjeździe z operacji nie chcieli jeść
zupy, więc dużo zostawało…
Dlaczego nie jedli zupy?
To były czasy, kiedy mogli nabijać sobie kieszenie. Grali w karty, pili
i bawili się całymi dniami.
Jaka była sytuacja wolontariuszy? Czy za każdym razem brano
tych samych ludzi, czy raz jedną grupę, a raz drugą?
Byli tacy, którzy byli chciwi – widzieli, że inni wracają z drogimi
rzeczami i pieniędzmi, więc następnym razem prosili, żeby ich zabrać na
operację. Na początku nie było dużo takich, co chcieli jeździć. Ci bardziej
tchórzliwi się nie zgłaszali i takich nie brali. Ale hazardziści, którzy lubili
grać w karty, zgłaszali się dość często.
Proszę mi powiedzieć, jak ci, którzy jeździli na operacje,
dogadywali się z tymi, którzy nie jeździli?
Ci, którzy jeździli, byli zadowoleni, że udało im się coś złupić. Ci,
którzy nie jeździli, tak czy inaczej nie chcieli niczego ze zdobycznych
rzeczy. Obie grupy były zadowolone…

1998 rok

(Źródło: zbiory Jeffa i Toby’ego Herrów w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie)

Żołnierze Impulevičiusa spędzali niedziele przeważnie w Mińsku,


gdzie chodzili do kościoła.
W katedrze mińskiej odprawiano mszę o dziesiątej rano. Ojciec
Ignatavičius, który był kapelanem batalionów litewskich na Wschodzie,
wygłaszał kazanie. Podczas kazania w całej katedrze mińskiej
rozbrzmiewał hymn litewski. Rozbrzmiewały litewskie pieśni religijne.
Msza kończyła się hymnem narodowym…
Kontynuując program, chór batalionowy śpiewał kilka litewskich
pieśni. Żołnierze batalionu recytowali kilka naszych wierszy i wierszy
niektórych narodowych poetów. Później odbywało się przedstawienie
Tėvynės Aidai [Echa ojczyzny], w którym występował porucznik Juodys.
Program kończył się kupletami zwanymi Minsko Dzinguliukais [Mińskie
dzwoneczki], które ukazywały wydarzenia z codziennego życia batalionu
litewskiego.
Mińskie dzwoneczki i ich dzwonnicy nie mieli tu łatwego życia.
Większość żołnierzy, którzy wstąpili do batalionów latem 1941 roku,
zaciągnęła się na sześć miesięcy, ale służyła dwa razy dłużej.
Nikt nie planował zwalniania ich do domów, do gospodarstw, do żon
i dzieci. Niemcy nie reagowali na prośby żołnierzy o zwolnienie ze służby,
bo służą już rok lub przekroczyli okres, na który się początkowo
zaciągnęli.

Kapelan wojskowy ks. Z. Ignatavičius i żołnierze batalionu A. Impulevičiusa podczas mszy w Szacku.

Jeden z dowódców litewskiego batalionu samoobrony pisał do dowódcy


okręgu za niemiecką granicą w listopadzie 1942 roku:
Kiedy przybyliśmy na front w grudniu 1941 roku, byliśmy w podartych
łachach, bez koszul, niektórym brakowało butów, ale kiedy zadania
wojenne trzeba było wykonywać szybko, przygotowywaliśmy się, chociaż
ci, którzy zostawali na warcie, byli goli (bez koszul). Dwudziestu pięciu
żołnierzy chodziło zupełnie boso, ale byliśmy tu po to, żeby służyć.
W styczniu 1941 roku brakowało zimowych ubrań. Ale Litwin wypełnia
swoje obowiązki na froncie nawet w skrajnym chłodzie. To są fakty, które
są świadectwem wierności naszym ideałom.
Ustaliliśmy, że ważne dla nas obojga będzie odwiedzić przynajmniej
niektóre miejsca, w których batalion Impulevičiusa dokonywał mordów,
więc ruszyliśmy w kolejną podróż, tym razem na Białoruś.
Szóstego października 1941 roku żołnierze batalionu zostali wysłani za
granicę z wielką pompą, żegnano ich ceremonialnie. Wygłoszono między
innymi przemówienia z następującym przekazem: „Odjeżdżający
żołnierze, wypełniajcie zadania, które wam powierzono, rzetelnie,
dokładnie i z honorem, zawsze i wszędzie pokazujcie, że jesteście godni
szlachetnego imienia litewskiego żołnierza, bo reprezentujecie cały naród
litewski”. Dwa dni później, ósmego października, żołnierze drugiego
plutonu batalionu zostali wysłani do małej wioski Dokara około
czterdziestu kilometrów od stolicy Białorusi. Kiedy tam przyjechali,
otoczyli wieś i wyprowadzili Żydów na rynek na „zebranie”. Następnie
ustawili ich w jednej kolumnie i zmusili do pójścia na ulicę Recznaja
(Rzeczną). Stamtąd eskortowali ich przez most na łąkę w pobliżu wioski.
Dwudziestego dziewiątego października 2015 roku odwiedzamy wioskę
Dokara. Kamienny bruk na drodze prowadzącej do rzeki jest niewątpliwie
ten sam, co w 1941 roku. Żołnierze byli doświadczonymi zabójcami –
członkowie pierwszego plutonu już zamordowali tysiące Żydów
w Siódmym Forcie w Kownie. Teraz prawdopodobnie będą korzystać po
raz pierwszy z pocisków eksplodujących. Zgodnie ze słowami członka
batalionu, Juozasa Aleksynasa: „Kiedy używaliśmy kul eksplodujących,
głowy ofiar rozpadały się od razu”. Operacja rozstrzeliwania była
pierwszą dla dowódcy plutonu, kapitana Zenonasa Kemzury, ale nie będzie
jego ostatnią.

Miejsce straceń na łące w Dokarze. Tu zaraz po przyjeździe na Białoruś żołnierze litewscy rozstrzelali 394
miejscowych Żydów. Fot. Autorka.

Podczas rozstrzeliwania ciała i ubrania pierwszych ofiar już płonęły


i sprowadzano kolejnych ludzi, którym kazano kłaść się na tych, którzy już
nie żyli – warstwa po warstwie, aż dół się zapełnił. Według relacji
Aleksynasa, batalion został na miejscu, „dopóki zadanie nie było
skończone i wszyscy Żydzi nie zostali zamordowani”.
Po tym, jak eksplodujące pociski rozwaliły głowy 394 ludzi, Litwini
razem z Niemcami poszli do pobliskiego lasu szukać tych, którzy uciekli.
Znaleźli jeszcze siedmiu Żydów. Litwini zamordowali czterech z nich.
Stoimy na łące obok małego pomnika. Ofiary są prawdopodobnie
pochowane w gęstym lesie nieopodal. To było miejsce, do którego
mieszkańcy Dokary zostali sprowadzeni, żeby pochować swoich sąsiadów.
Pytamy dwie stare kobiety w Dokarze o morderstwa, ale potrafią nam
tylko przekazać, co wspominali ich rodzice: ziemia na miejscu masowych
mordów poruszała się przez kilka dni. Nie mieli pojęcia, kim są zabójcy.
Według nich, to byli „Niemcy, a któż by inny?”.
Wyjeżdżamy z Dokary i jedziemy do Rudzieńska, gdzie, zgodnie ze
swoimi zeznaniami, żołnierz Leonas Stonkus wystrzelił jedną kulę
w kierunku ofiar po raz pierwszy i jedyny. Rudzieńsk to mała wioska
położona niedaleko toru kolejowego, nieodległa od Mińska. Dwa dni po
egzekucji w Dokarze inny pluton, tym razem pluton drugi, został posłany
do Rudzieńska. To była w jego historii pierwsza masowa egzekucja. Na
Litwie pluton miał za zadanie ochraniać lotnisko i inne ważne miejsca. Tu
właśnie po raz pierwszy jego dowódca, Juozas Krikštaponis, bratanek
prezydenta niepodległej Litwy, Antanasa Smetony, wydał swoim
żołnierzom rozkaz „Ognia!”.
Wszyscy przyjechali do Rudzieńska zwykłym pociągiem. Niektórzy
z litewskich żołnierzy wykonywali rozkazy swoich przełożonych –
otaczali miasto i pilnowali, żeby Żydzi nie mogli uciec. Inni razem
z niemieckimi żandarmami wchodzili do żydowskich domów, aresztowali
mężczyzn, kobiety i dzieci i przyprowadzali ich na plac przed pocztą.
Ofiary zmuszano do przemaszerowania na miejsce masowego morderstwa
niedaleko torów kolejowych, obok żwirowni lub piaskowni, gdzie już
wcześniej wykopano doły. Członkowie drugiego plutonu pod dowództwem
oficerów rozstrzeliwali ofiary. Około piętnastu ludzi z drugiego plutonu
odmówiło strzelania i ich dowódca, Krikštaponis, rozkazał im się cofnąć.
Wygląda na to, że był wśród nich Leonas Stonkus. Zgodnie z jego
zeznaniami, strzelił tylko raz i zranił Żyda w średnim wieku: „Strzeliłem
w lewą część ciała. On nie upadł, wciąż się pochylał i pochylał. Podoficer
stał blisko, otworzył ogień i wtedy ten mężczyzna od razu wpadł do dołu”.
Po tym strzale Leonas Stonkus odsunął się na bok. Krikštaponis mu na
to pozwolił. Po wkroczeniu wojsk sowieckich oficer Juozas Krikštaponis
wstąpił do litewskiej partyzantki. Kilkanaście lat później ogłoszono go
„bohaterem Litwy” i postawiono mu w Wiłkomierzu pomnik, tam również
nazwano jego imieniem plac.
Dwudziestego dziewiątego października 2015 roku staliśmy na placu
przed budynkiem poczty, gdzie przed egzekucją spędzono setki Żydów
z Rudzieńska. Prosiliśmy o pomoc mieszkańca miasta, bo chcieliśmy
znaleźć miejsce masowego mordu. W jednym ze sklepów zobaczyliśmy
mężczyznę, który trochę za dużo wypił, ale chętnie zgodził się nas tam
zabrać. „I tak nie mam nic do roboty” – powiedział. Zaprowadził nas do
kamieniołomu obok wioski – idealnego miejsca dla morderców. Na skraju
głębokiego wykopu stoi płot oddzielający kamieniołom od pól, na których
miejscowi rolnicy sadzą ziemniaki. Tu właśnie stali zabójcy
rozstrzeliwujący siedemdziesięciu Żydów z Rudzieńska.
Jest w tym miejscu i pomnik – u jego podstawy znaleźliśmy stary
wieniec sztucznych kwiatów i napis: „Bohaterom Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej – od pracowników kołchozu”. Nasz przewodnik nie wiedział,
kim byli zabójcy. Nikt we wsi nie wie – powiedział. Daliśmy naszemu
przewodnikowi 13 tysięcy rubli białoruskich – to mniej niż euro – których
początkowo nie chciał przyjąć, mówiąc, że nie zrobił nic, by dostać te
pieniądze. „Poszedłem z wami, bo nikt tutaj nie odwiedza miejsca
masowego mordu”.
Bardzo duże znaczenie ma dla nas miasto Słuck, gdzie chcieliśmy
uczcić siedemdziesiątą czwartą rocznicę tragedii, która wydarzyła się tu
dwudziestego ósmego października 1941 roku. Zamordowano ponad osiem
tysięcy ludzi. Impulevičius sprowadził trzy plutony swojego batalionu do
wykonania egzekucji. Zszokowany okrucieństwem zabójców niemiecki
Gebietskommissar Heinrich Carl wystosował ściśle tajne pismo do
swojego przełożonego: „Błagam pana, jak tylko umiem, niech pan już
nigdy do nas nie przysyła tego batalionu”. Podobnie jak gdzie indziej na
Białorusi, i tu nie ma żadnych oznaczeń ani wskazówek, które miałyby nas
doprowadzić na miejsce masowego mordu.

Skarpa pod Rudzieńskiem. Stojący na niej żołnierze litewscy pod dowództwem Juozasa Krikštaponisa pierwszy
raz strzelali do ludzi. Fot. Autorka.

Robiło się ciemno, kiedy znaleźliśmy starszą kobietę niedaleko rynku


w Słucku, która właśnie skończyła sprzedawać jabłka ze swojego sadu.
Powiedziała nam, że masowy mord odbył się dwanaście kilometrów stąd,
we wsi Sieliszcze. Starsza pani imieniem Eugenia mówiła z trudnością, bo
była po udarze. Mieszka sama, a jej emerytura wynosi sto euro
miesięcznie. W czasach sowieckich Eugenia pracowała w Sieliszczach
jako bibliotekarka, więc w Dniu Zwycięstwa dziewiątego maja miała
zawsze za zadanie zorganizować grupę pionierów, by uczcić „ofiary
faszystów”. W końcu znaleźliśmy to miejsce. Okazuje się, że od
pięćdziesięciu lat nic się tu nie zmieniło. Znów te same sztuczne kwiaty
i napis: „Dla uczczenia żołnierzy wyzwolicieli”. Podobno białoruscy
pionierzy wciąż tu przychodzą, ale nie mają pojęcia, co naprawdę stało się
tu w 1941 roku, kim byli zabójcy i kim były ofiary. Według relacji
Heinricha Carla, niektóre z ofiar ze Słucka zostały pochowane żywcem
i kilkanaście godzin po egzekucji wyczołgały się z wykopu. Litwini
rozstrzelali tu nie mniej niż 2250 osób.
Trzydziestego października, dwa dni po egzekucjach w Słucku,
żołnierze batalionu Impulevičiusa zostali przewiezieni do Klecka, gdzie
mieli podobno zamordować pięć tysięcy osób.
Olga, która pracuje w lokalnym muzeum historycznym, pokazała nam
miejsce masowych mordów. Powiedziała, że jest jej przykro, że
w muzeum nie wspomina się o historii społeczności żydowskiej tego
miasta ani o Holokauście. Dół, gdzie mordowano, jest w środku miasta,
niedaleko pięknie zachowanego cmentarza prawosławnego, na wzgórzu.
Miejsce masowego mordu znajduje się w dolinie. Widzimy olbrzymi
wykop i mały pomnik poświęcony „Kochającym pokój zamordowanym
przez niemieckich faszystów”. Olga nigdy nie słyszała, że niemieckim
faszystom towarzyszyło wielu młodych Litwinów, których sprowadzono
do ich kraju, by mordowali Żydów.
A zatem podczas tej podróży stałam nad dołami śmierci w Dokarze,
Rudzieńsku, Śmiłowiczach, Słucku i Klecku, myśląc sobie, że jestem
prawdopodobnie pierwszą i jedyną Litwinką, która te miejsce odwiedza.
Żaden litewski historyk nigdy tu nie był, a więc jestem pierwszą, a może
i ostatnią przedstawicielką mojego narodu, która oddaje hołd ofiarom.
Ruszamy w kierunku Mińska, żeby zobaczyć miejsce masowego mordu
na przedmieściach miasta. Nazywają je Mały Trościeniec. Uwięziono tu
i zamordowano 220 tysięcy Żydów. Prezydent Republiki Białorusi,
Alaksandr Łukaszenka, ostatnio poświęcił ofiarom imponujący pomnik.
Tak, rzeczywiście jest imponujący – wielki i ohydny. Nie opatrzono go
żadną tabliczką mówiącą, kogo tu zamordowano, kiedy i ile było ofiar.
Określa się je mianem „ludzi”. Widzieliśmy grupę kilku dwunastolatków,
którzy przechodzili obok pomnika. Zapytaliśmy ich, co wiedzą o tym
miejscu. Chłopcy bardzo chętnie opowiedzieli nam historię, której ich
nauczono w szkole. „Tu właśnie wymordowano naszych partyzantów
i członków ruchu oporu” – powiedzieli nam. Czy ci partyzanci to byli
Żydzi? „Nie, to byli nasi ludzie, Białorusini. Część ofiar to były dzieci. Tu
ich przetrzymywali faszyści i karmili ich burakami”. „Dlaczego
burakami?”. „Bo chcieli utoczyć ich krew. Potrzebowali krwi dzieci do
eksperymentów. Opowiedziała nam o tym nauczycielka historii”. Wtedy
jeden z chłopców zapytał, skąd jesteśmy. „Musi być strasznie zimno na
Litwie” – powiedział z uznaniem.
Zanim wyjechaliśmy z Białorusi, szukaliśmy informacji
w regionalnych i państwowych archiwach. Archiwa KGB były
niedostępne, nie tak jak na Litwie. We wszystkich innych archiwach
znajdują się tylko informacje ogólne. A zatem nie ulega wątpliwości,
dlaczego Białorusini nie wiedzą, że ponad 15 tysięcy Żydów
mieszkających w ich kraju zostało zamordowanych nie przez niemieckich
faszystów, ale przez zwykłych Litwinów, którzy nie mieli pojęcia, że się
ich wysyła na Białoruś, żeby zabijać, ale którzy tak czy owak zabijali.
Najbardziej szokującym odkryciem w zeznaniach morderców jest to, że
większość z nich nawet nie znała nazw miast, do których ich wożono,
nazw białoruskich miast, gdzie Żydzi mieszkali od stuleci. Moich ludzi tu
przywożono, do tych miast, aby wyciągać żydowskie rodziny z domów
i kilka minut później je mordować. Rozkaz wydawano im po litewsku:
Ugnis! Ostatnie słowo na ziemi, które usłyszało ponad trzy tysiące
białoruskich Żydów, było słowem w moim ojczystym języku.

• Ludzkie twarze morderców


Kim byli ci ludzie, nasi Litwini, którzy rozstrzeliwali mężczyzn,
kobiety, dzieci i starców? Jedno z niewielu badań na ten temat jest opisane
w artykule Rūty Puišytė o Holokauście w regionie Jurborka.
Najważniejsze spostrzeżenie Puišytė: „Zniszczenie tego ludu było
celowe, to znaczy kryminalista rozumiał, co robi – mordował kobiety,
rozbijał głowę dziecka o drzewo, podczas gdy inni się temu
przyglądali…”.
Badaczka odkryła, że następujące czynniki zachęcały kryminalistów do
popełniania morderstw:
1. Adaptacja do warunków nowego reżimu. Niektórzy uczestniczyli
w operacjach przeciwko Żydom, żeby wykazać się lojalnością wobec
nowego reżimu, bo przedtem, w latach 1940–1941, służyli pod okupacją
sowiecką na Litwie.
Członek oddziału specjalnego Vladas Kliukas.

2. Sytuacja polityczna. Niektórych nagradzano za pokazy brutalności


i przemocy, ale karano za okazywanie litości (tych, którzy ratowali Żydów,
czekała kara śmierci), a Niemców postrzegano jako gwarantów istnienia
państwa litewskiego.
3. Pozycja rządu tymczasowego, przywódców społeczeństwa
i Kościoła.
4. Nastroje społeczne i sposób postrzegania rzeczywistości po
doświadczeniu sowietyzacji i po deportacjach. Była próba uzasadniania
pierwszych masowych mordów – mówiono, że rozstrzelani Żydzi to
aktywiści sowieccy. Z czasem percepcja społeczna stopniowo się zmieniała
i obywatele Litwy byli poruszeni – pejoratywne słowo „žydšaudys”,
oznaczające „żydobójcę”, weszło do słownika języka litewskiego.
5. Propaganda.
6. Posłuszeństwo, wykonywanie rozkazów, poczucie obowiązku.
Operacje masowych mordów zaczęły się na wsi, kiedy w prasie było pełno
artykułów antysemickich.
Przestępców można podzielić na szereg różnych kategorii w zależności
od relacji mordercy i ofiary:
1. Znajomy – sąsiad, kolega z klasy, kolega z pracy – zostaje schwytany,
pobity i zamordowany.
2. Przestępca czuje się „nieswojo”.
3. Los ofiary jest postrzegany jako fakt dokonany, bo prędzej czy
później wszyscy Żydzi znikną z powierzchni ziemi.
4. Ofiary są brutalnie poniżane przez przestępców, zanim zostaną
zabite.
5. Przestępca nie jest bezpośrednim uczestnikiem masowych mordów.
Jego wkład to tylko „służba” – sporządzanie list ofiar i ich adresów,
odnajdywanie odpowiedniego miejsca na egzekucję. Ludzie tej kategorii
często nie czują ani nienawiści, ani wrogości wobec Żydów.
6. Przestępca pozwala ofierze na ucieczkę lub w inny sposób sam się
ratuje. Ma to miejsce głównie w przypadkach, kiedy Żyd jest kimś, kogo się
osobiście zna albo w zamian za pomoc w jego ocaleniu otrzymuje się
pieniądze.
Historyk Rimantas Zagreckas opublikował unikalne badanie pod
tytułem Portret społeczny przestępcy Holokaustu. Autor sięga po
współczesne metody interdyscyplinarne, szukając materiałów ze zbioru
akt w Litewskim Archiwum Specjalnym, gdzie znajduje się „kilkanaście
tysięcy spraw związanych z Holokaustem”. Przebadał informacje i dane
osobowe oraz autobiografie 205 osób z pięciu litewskich regionów, które
znalazł w protokołach przesłuchań i zeznań świadków.
Rimantas Zagreckas wysnuwa następujące wnioski:
Wszyscy ludzie skazani za zbrodnie związane z masowymi mordami
Żydów byli członkami jednostek, które brały udział w powstaniu w czerwcu
1941 roku, lub jednostek, które nie zostały rozwiązane bądź byli to
funkcjonariusze policji.
Status społeczny skazanych mniej więcej pokrywa się z przekrojem
socjologicznym mieszkańców Litwy (większość to rolnicy, a mniejszość to
rzemieślnicy i drobni wytwórcy, parobkowie, urzędnicy i intelektualiści).
Największa część winnych przestępstw Holokaustu miała niskie
wykształcenie, co najwyżej ukończoną czwartą klasę szkoły podstawowej,
lub w ogóle nie chodziła do szkoły.
Skazani za zbrodnie Holokaustu byli w niezależnej Litwie apolityczni.
Kto uczestniczył w masowych mordach Żydów?
Na to pytanie odpowiada historyk Alfredas Rukšėnas:
Jedna grupa ludzi uczestniczyła w powstaniu w czerwcu 1941 roku
i pracowała na różnych poziomach administracji litewskiej, która
odbudowała się po powstaniu. Inni byli członkami uzbrojonych służb
bezpieczeństwa Litwy – litewska policja pomocnicza, TDA, oddziały
białych opasek – byli to ludzie zazwyczaj podlegli komendantom litewskiej
policji. Trzecia grupa służyła w batalionach samoobrony. Istniało 26
batalionów samoobrony sformowanych na Litwie, liczących w sumie 12 do
13 tysięcy żołnierzy. Ci, którzy służyli w tych jednostkach, czynili to
z poczucia obowiązku, aby wypełnić rozkazy i okazać posłuszeństwo.
Obowiązki tych żołnierzy obejmowały również wypełnianie rozkazów, które
prowadziły do popełnienia zbrodni przeciwko ludzkości i mordowania
Żydów oraz innych grup ludzi. Tego zadania żołnierze się nie spodziewali
i nie wiedzieli, że ich obowiązki będą obejmować popełnianie zbrodni
wojennych.
Na stronie internetowej bernardinai.lt opublikowano bardzo ważny
wywiad z Alfredasem Rukšėnasem z 2012 roku o motywacjach żołnierzy
TDA, którzy mordowali Żydów. Oto kilka urywków z tej rozmowy:
Wyróżniłbym trzy rodzaje zachowań żołnierzy kowieńskiego batalionu
samoobrony, opartych na ich poczuciu obowiązku – średnie
zaangażowanie, aktywność i nonkonformizm. Typowe zachowanie jest
bardziej mechaniczne niż cokolwiek innego, bez szczególnych cech
odrębnych. To było zachowanie większości. Wypełniali te rozkazy tylko
dlatego, że od nich tego żądano, a nie z żadnego innego powodu. Inna,
mniejsza liczba żołnierzy, to ludzie dość aktywni, zgłaszający się do
egzekucji na ochotnika. Niektórzy z tych aktywnych zachowywali się wobec
ofiar bardzo brutalnie. Myślę, że motywacją do tak energicznego
wypełniania obowiązków było dla nich odczuwanie przyjemności, a to
znaczy, że mieli skłonności sadystyczne. Nonkonformiści to żołnierze,
którzy odmawiali wypełniania rozkazów podczas operacji.
Zapytany, czy można było odmawiać strzelania i czy wielu ludzi
odmawiało, historyk odparł:
Nie było przypadku, w którym żołnierze masowo odmawialiby strzelania
do ofiar, to znaczy odmawiałyby całe jednostki czy plutony. Udało mi się
znaleźć informację o jednym żołnierzu, który odmówił strzelania do Żydów
w czerwcu 1941 roku w Dolinie Mickiewicza w Kownie, podczas operacji
prowadzonej przez Niemców. Został za to rozstrzelany. Istnieją również
informacje o żołnierzu, który odmówił strzelania do ofiar na początku
lipca 1941 roku, kiedy dopuszczano się masowych mordów w Siódmym
Forcie w Kownie. Litewski oficer wrzeszczał na niego, ganiąc go za to, po
czym odesłał do służby wartowniczej. Jeden z oficerów TDA w Kownie
i uczestnik operacji w Siódmym Forcie, również w Kownie, przypominają
sobie, że Niemcy grozili śmiercią każdemu, kto chciał odmówić strzelania
do ofiar. Chociaż istniała groźba takiej kary ze strony Niemców, wielu
oficerów i żołnierzy uczestniczyło w masowych mordach z entuzjazmem,
i to z różnych powodów. Tak jak powiedziałem wcześniej, ich motywacją
były zarówno rozkazy, jak i nienawiść. Dam przykład z Białorusi.
Dziesiątego października 1941 roku drugi pluton drugiego batalionu
policji pomocniczej przeprowadzał operację masowych mordów na
więźniach żydowskiego getta w Rudzieńsku. Około piętnastu żołnierzy
odmówiło strzelania do ofiar. Czternastego października 1941 roku
żołnierze z trzeciego plutonu tego samego batalionu strzelali do Żydów
mieszkających w Śmiłowiczach. Wypełniali rozkazy strzelania niechętnie,
a niektórzy odmawiali. W konsekwencji żołnierze pierwszego plutonu
zastąpili żołnierzy trzeciego plutonu. Należy podkreślić, że żołnierze,
którzy odmówili strzelania w Rudzieńsku i Śmiłowiczach, w innych
operacjach eksterminacyjnych skierowali broń do niewinnych ofiar. Można
było odmówić raz czy dwa, ale nie odmawiać cały czas. Nie ma żadnych
oznak, że odmawiający byli karani. Najprawdopodobniej nie byli.

Kim byli Litwini, którzy mordowali Żydów?


Uważam, że Litwini, którzy służyli w batalionach i mordowali
niewinnych ludzi, nie byli ani gorsi, ani lepsi niż ich współziomkowie. Nie
byli gorsi niż współcześni Litwini. Gdyby nie było okupacji sowieckiej
i niemieckiej, żołnierze, którzy służyli w owych batalionach, robiliby to
samo, co robili w okresie niepodległości Litwy. Oficerowie batalionu
służyliby w litewskich siłach zbrojnych, które były w tym czasie ich
miejscem pracy. Awansowaliby i robiliby kariery, uczyliby młodych ludzi
z zaciągu do wojska i wypełnialiby obowiązki w jednostkach obronnych.
Oficerowie na emeryturze służyliby w litewskiej policji i wykonywaliby
inne zawody. Inni żołnierze pracowaliby w gospodarstwach, na budowach
i w fabrykach. Niektórych uważano by za dobrych czy wręcz wzorowych
pracowników, innych – za nieudaczników. Jeszcze inni żołnierze byliby
podoficerami rezerwy w litewskich siłach zbrojnych. Żołnierze, którzy
mieszkali niedaleko niemieckiej granicy, prawdopodobnie zostaliby
przemytnikami. Wielu z nich byłoby aktywnymi członkami Związku
Strzelców Litewskich. Kilku bardziej religijnych żołnierzy mogłoby pójść
do seminarium duchownego lub do zakonu.
Kiedy zaczęłam pisać tę książkę, moim zamiarem było sięganie tylko
po źródła opublikowane na Litwie oraz/lub napisane przez Litwinów.
Jedynym wyjątkiem, na który sobie pozwoliłam w tym względzie, jest ten
rozdział. Erich Fromm napisał dzieło pod tytułem Anatomia ludzkiej
destrukcyjności. W tej książce autor opisuje dwa szczególnie ważne typy
ludzkiej agresji:
Agresja konformistyczna. Na agresję konformistyczną składają się
rozmaite działania, które nie są rezultatem agresywnych popędów
popychających agresora do niszczenia, ale tego, że tak mu postępować
kazano, on zaś uważa za swój obowiązek wykonywanie rozkazów. (…)
Żołnierz, który zabija i okalecza, pilot bombowca, który w jednej chwili
niszczy tysiące żywotów, nie muszą być z konieczności powodowani
destrukcyjnymi czy okrutnymi bodźcami, lecz zasadą niekwestionowanego
posłuszeństwa. Agresja konformistyczna jest wystarczająco szeroko
rozpowszechniona, by zasługiwać na poważniejszą uwagę. Od zachowania
chłopców w młodzieńczym gangu do postępowania żołnierzy w wojsku,
wiele aktów destrukcji popełnianych jest po to, by nie okazać się
„miękkim”, i jako efekt posłuszeństwa rozkazom. (…) Co więcej, dla wielu
bodziec skłaniający do nieposłuszeństwa bądź niepodporządkowania się
rozkazowi tworzy wewnętrzne zagrożenie, przed którym bronią się
realizacją wymaganego od nich, agresywnego aktu 3.
Narcyzm grupowy. Narcyzm grupowy pełni ważne funkcje. Po
pierwsze, wzmacnia solidarność i spójność grupy oraz ułatwia
manipulowanie nią poprzez odwołanie do narcystycznych uprzedzeń. Po
wtóre, jego nadzwyczajna waga polega na tym, że przysparza on
zadowolenia jej członkom, w szczególności tym, którzy nie mają zbyt wielu
powodów, by czuć się dumni i wartościowi. Nawet jeżeli jest się
najbardziej nędznym, najbiedniejszym, najmniej szanowanym członkiem
grupy, kompensatę tych nędznych warunków odnaleźć można w poczuciu:
„(…) Ja, który w rzeczywistości znaczę niewiele więcej niż robak, staję się
gigantem przez moją przyznależność”. Konsekwentnie: stopień grupowego
narcyzmu jest proporcjonalny do braku prawdziwej satysfakcji w życiu. Te
klasy społeczne, których członkowie cieszą się życiem, są mniej fanatyczne
(…) niż te, które (…) cierpią ubóstwo zarówno materialne, jak i kulturowe,
i żyją życiem pełnym nieskończonej nudy 4.

• Litwini się bogacą


Podczas niemieckiej okupacji Litwy zamordowano tam około 200
tysięcy Żydów. 200 tysięcy osób ludności żydowskiej to około 50 tysięcy
rodzin. Zostawili domy, ziemię, zwierzęta gospodarskie, meble, biżuterię
i pieniądze. Zostawili sklepy, fabryki, apteki, szpitale, karczmy,
restauracje, szkoły, synagogi i biblioteki z wszystkim, co tam było cenne.
Co się z tym wszystkim stało? Kto się wzbogacił? Czy tylko Niemcy,
którzy kazali wszystkie wartościowe przedmioty wywozić do Rzeszy? Czy
także ci, którzy strzelali, później wyrywali złote zęby i dzielili między
siebie ubrania?
A może też nasz kraj, nasze litewskie przedsiębiorstwa, a nawet
przeciętni Litwini, na przykład moi lub wasi dziadkowie, którzy mogli
kupić tę lub inną lepszą rzecz na aukcjach organizowanych przez urzędy
miast?
Kto wie…?
Latem 1941 roku szef ówczesnej policji litewskiej Vytautas Reivytis
wskazał, że „podczas likwidacji własności żydowskiej można by nareszcie
raz na zawsze rozwiązać problem zorganizowania dla policji i jej
pracowników odpowiednich pomieszczeń i budynków”.
Oto pismo numer 1875 autorstwa naczelnika miasta i powiatu
szawelskiego Jonasa Noreiki:
10 września 1941 roku
Zarządzenie dotyczące likwidacji środków trwałych Żydów i zbiegłych
komunistów.
Wyjątek:
1. Z zebranych rzeczy luksusowe meble, materiał na ubrania w wałkach
i nieużywane prześcieradła oraz poszwy trzeba zostawić i strzec, dopóki
nie wydam osobnej dyrektywy. Listy tego rodzaju rzeczy należy mi
przedstawiać.
2. Dostarczać inne odpowiednie przedmioty do naszych własnych biur
i przedsiębiorstw, na przykład do szkół, biur powiatowych, urzędów
pocztowych, sierocińców i domów opieki, szpitali itd. Mnie zostawić co
najmniej jedną czwartą odpowiednich dóbr pod strażą, dopóki nie wydam
odrębnej dyrektywy.
Partyzancka przeszłość Jonasa Noreiki została upamiętniona w wielu
miejscach na Litwie na specjalnych tablicach, w nazwach ulic i szkół.
Poświęcono mu również miejsce na zewnętrznej ścianie Litewskiego
Archiwum Specjalnego. Po drugiej stronie tej ściany, zaledwie kilka
metrów od napisu ku czci litewskiego bohatera Jonasa Noreiki, znajduje
się czytelnia Litewskiego Archiwum Specjalnego, zawierająca teczki
morderców Żydów, między innymi morderców z Szawli. Żydzi byli
wysyłani do getta w Szawlach przez Jonasa Noreikę.
Wróćmy do kwestii mienia żydowskiego. Wiemy, że część tego, co
należało do pomordowanych, nigdy nie dotarła do magazynów. Została
rozkradziona przez miejscowych mieszkańców, zanim zdołano
zorganizować aukcje. Policjanci również handlowali, czym mogli, po
przeszukaniu żydowskich domów („szabrowanie i zabór mienia odbywają
się w biały dzień i obniżają reputację policji” – skarżyli się
funkcjonariusze komendantowi policji w Wilnie).
Po zakończeniu aukcji część rzeczy pozostała niesprzedana, więc
Komisja Likwidacji Własności Żydowskiej w Rakiszkach zwróciła to, co
nie znalazło nowych właścicieli, do magazynów.
Zostały między innymi naczynia, garnki, wiadra, 2399 sukienek
i bluzek różnego rodzaju, 1661 ręczników, 894 obrusy oraz 837 halek. Nie
zdołano jednak sprzedać tylko kilku odbiorników radiowych, telefonów,
zegarków i gramofonów. Niektóre organizacje otrzymywały mienie
żydowskie za darmo, między innymi przytułki dla dzieci i domy starców,
szkoły podstawowe, leśnictwa i biura magistratów. Kliniki i szpitale
dostały wyposażenie medyczne.
Życie stało się lepsze.
Większość gospodarstw po Żydach została przejęta przez konkretnych
ludzi, z których absolutna większość to byli Litwini. (Rejestracja, nadzór
i dystrybucja [sprzedaż] wszystkich pozostałych po Żydach rzeczy miała
zostać przeprowadzona przez miejscową administrację, wójtów,
urzędników rad miejskich, policję i inne instytucje. Komendant policji
w Rakiszkach skarżył się, że „z uwagi na ogromną falę kupujących
niemożliwe było utrzymanie odpowiedniego porządku w miejscu
sprzedaży”).
A co wielki moralny autorytet Kościoła katolickiego miał do
powiedzenia szabrownikom, kupującym i tym, którzy otrzymywali mienie
żydowskie?
Stosunek litewskiego Kościoła katolickiego do przywłaszczonego
mienia żydowskiego częściowo ujawniają raporty odczytywane podczas
konferencji biskupów w 1942 roku. W raportach dominuje pogląd, że jeżeli
własność została przywłaszczona przez biednego parafianina tylko po to,
by zaspokoić jego najbardziej pilne i podstawowe potrzeby, wtedy może
ona pozostać w jego dyspozycji. Jeżeli jednak dana osoba wzięła więcej,
niż może wykorzystać, wtedy musi zabrane mienie zwrócić – może też
przekazać je Kościołowi albo ofiarować ubogim lub organizacjom
charytatywnym. Zrobiono jednak wyjątek dla niezachowujących umiaru
szabrowników mienia żydowskiego, którzy byli wcześniej partyzantami
albo zostali nimi dla szlachetnych celów. Restytucji od nich się nie
wymaga, ponieważ ryzykowali własne życie na początku wojny. Mówi się,
że uzyskane rzeczy pożydowskie mają być rekompensatą za podejmowane
ryzyko.

Wspomina prosta mieszkanka Litwy, Regina Prudnikowa:


Wielu niezamożnych Litwinów służyło w żydowskich domach. Żydzi byli
ludźmi dobrego serca. Ja też pracowałam jako służąca, ale później
zostawiłam tę pracę, bo byłam okrągłych kształtów i zdrowa, a słyszało
się, że Żydzi nie mogą żyć bez krwi chrześcijan: kiedy mają święta, muszą
przynajmniej spróbować kroplę ich krwi. Kiedy weszli Niemcy, Żydzi nie
mieli prawa do niczego. Litwini rabowali sklepy i wszystko wynosili…
Brali wszystkiego po trochu i ja też wzięłam do domu trochę rzeczy.
A co pani wzięła do domu?
Wzięłam materiał z żydowskiego sklepu, buty, ale nie pasowały.
A później wygnali Żydów z domów i zagnali na plac. Z karabinami.
I otoczyli ich. Ustawili ich rzędami. Wszyscy ich zaganiali, bo kazali
wszystkim iść, powiedzieli, że dadzą im majątek, domy, a może mieszkania.
Później wielu ludzi tutaj żyło z żydowskiej własności.
Potem były aukcje w restauracji u Lipkego, która była pełna ubrań
przywożonych wozem konnym. Wyrzucali koce, kołdry, poduszki i pościel
z okien, a ludzie je rozgrabiali, niektórzy coś tam dostali, Jezu, co tu się
wyprawiało…
A kto wyrzucał?
Ci, którzy strzelali. Oni wyrzucali. Te lepsze rzeczy – meble – zostawiali
dla siebie.
A widziała pani te meble w domach?
Wie pani, oni nic nie mieli, to byli biedacy, obiboki, a później, nie
pamiętam kiedy, tam poszłam i zobaczyłam futra. Żona mojego kuzyna
nosiła futro. Korytarz był pełen butów. Wzięłam parę miękkich czerwonych
damskich butów z jagnięcej skóry, ale żona mojego kuzyna rzuciła się na
mnie i mi je wydarła. Powiedziała, że należą do niej. Ja odpowiedziałam,
że nie, że należały do Żydów.
Było tak, że… Tych bogatszych, ich rozbierali do naga. Wyrywali im
zęby… A ja jeden ząb kupiłam.
Kupiła pani ząb? Można było kupić ząb?
Tak, złoty. Tanio go kupiłam. Kiedy weszli Rosjanie, kupiłam go od
jednej kobiety.
Gdzie jest teraz ten ząb?
Tutaj (pokazuje złoty ząb w ustach). Stopili złoto i zrobili mi ząb. Mąż
tej kobiety strzelał do Żydów i sprzedał mi całą koronkę.
Kupiła pani koronkę razem z całym zębem?
Tak, z zębem.
To znaczy, że pani też zyskała coś na Żydach, tak?
Jak to zyskałam? Przecież zapłaciłam za ten ząb.
Kwiecień 1988 roku

(Źródło: zbiory Jeffa i Toby’ego Herrów w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie)

• Pożegnanie z wrogiem
Efraim. Kończymy tę podróż. Myślę, że oboje robimy to z ciężkim
sercem. Niedokładnie z tak samo ciężkim, są przecież różne niuanse,
różne akcenty, ale na pewno oboje czujemy gniew i frustrację z powodu
tego, co się wydarzyło.
Rūta. Gniewu nie czuję. Ja mam bardzo silne poczucie wstydu.
I odrazy. Z powodu tego, co się tam wtedy zdarzyło, i tego, że wszyscy
o tym zapomnieliśmy. Wstyd mi za obojętność na zbrodnie na Litwie.
Efraim. I to właśnie nas różni. Ja czuję gniew, bo na całym świecie nie
ma takiego wyjaśnienia, nie wystarczą słowa, które by mogły
wytłumaczyć, a już na pewno uzasadnić to, co się wydarzyło. A to znaczy,
że stajemy w obliczu samej zbrodni.
Rūta. Nasza podróż z wrogiem się kończy. Teraz mamy tylko
wspólnego wroga. Obojętność.
Efraim. Dwóch wrogów. Obojętność i niewiedzę. Ta książka jest przede
wszystkim po to, żeby walczyć z innym wrogiem. Zrozumiałem sporo
podczas tej podróży. I uzmysłowiłem sobie jedną rzecz – jak małym
krajem jest Litwa. Na pewnym poziomie jako państwo byliście po prostu
niezdolni do podjęcia kroków, na które czekałem od początku waszej
niepodległości. Właśnie dlatego powiedziałem, że Francji zajęło
pięćdziesiąt lat zaakceptowanie odpowiedzialności za Vichy. A Francja jest
krajem bardzo silnym. Litwa jest mała i słaba. Jest straumatyzowana. Nie
ma wspaniałych tradycji praw człowieka i sprawiedliwości. Te tradycje
buduje się przez lata.
Rūta. Przyjechał pan tu w 1991 roku po odzyskaniu przez Litwę
niepodległości i miał nadzieję, że nasz kraj z dnia na dzień stanie się silny
i demokratyczny?
Efraim. Tak, to nie było realistyczne podejście. Oczekiwać prawdziwej
konfrontacji. Ale to powiedziawszy, nie mogę ignorować sytuacji.
Musiałem ten temat wyprowadzić na forum publiczne. To jednak jest
również wina Litwy. Jeżeli postawilibyście tych kilku przestępców
wojennych przed sądem, to dla kraju byłby naprawdę bardzo pozytywny
sygnał. Jednym lub dwoma publicznymi procesami moglibyście być
dwadzieścia–trzydzieści lat do przodu.
Rūta. Teraz już za późno na żale. Żaden z tych przestępców wojennych
już nie żyje. A może to właśnie pomaga ludziom zapomnieć
o Holokauście. Mordercy nie żyją, a ci, których zamordowali, pewnie też
do dzisiaj by umarli. Więc po co grzebać się w przeszłości?
Efraim. Myślę o swojej misji na Litwie. Czas, który spędziliśmy
w Bibliotece Narodowej, przyniósł mi frustrację i tylko wzmocnił moje
przekonanie, że ktoś, kto nie jest stąd, nie ma właściwie szans przekonać
Litwinów do tego, żeby stanęli oko w oko ze swoją przeszłością. Jedno, co
mnie zaskoczyło, to zakres szczegółowych badań historyków litewskich
dotyczących tych eksterminacji. Nawet historyków, o których ja nie
wiedziałem. Nie miałem dostępu do tych informacji, bo nie znam
litewskiego. Czuję się w pewnym sensie niepełnosprawny. Powinienem był
próbować uzyskać te informacje w tłumaczeniu, tak żebym mógł się jakoś
do nich ustosunkować.
Rūta. Z tym się nie zgadzam. Walczył pan przeciwko oficjalnemu
stanowisku władz litewskich i społecznemu postrzeganiu Holokaustu, a to
było poza wpływem badań uniwersyteckich naszych wspaniałych
historyków.
Efraim. Więc mówi pani, że to wszystko tu jest, ale nikt tego nie
czytał? Te artykuły ukazały się w czasopismach drukowanych tylko
w kilkuset egzemplarzach i trafiły do bibliotek, gdzie leżą nieczytane po
kątach. Na pewno nie czytają ich politycy, którzy mówią tylko to, co
chciałby usłyszeć ich elektorat. Dlatego ta książka jest tak ważna. Opisuje
kwestię Holokaustu z perspektywy pojedynczego człowieka. Przedstawia
pani tych ludzi społeczeństwu, mówi, kim byli, co zrobili i jakie mieli
motywy. Dla pani ich historie to pryzmat, przez który można pokazać
problemy znacznie większe, istotniejsze dla społeczeństwa Litwy. Chce
pani, żeby przeciętny człowiek zrozumiał, o czym pani mówi. To będzie
bardzo emocjonalna książka.
Rūta. To była dla mnie bardzo emocjonalna podróż, zarówno
poszukiwania w archiwach, które prowadziłam na własną rękę, i podróż
z panem – z wrogiem. Przed tą wyprawą nie byłam i wciąż nie jestem
w stanie myśleć o liczbach i o tym, ilu Żydów zabito w naszym kraju.
Dziewięć tysięcy w Święcianach, 70 tysięcy w Ponarach, 200 tysięcy na
całej Litwie… Pamiętam jakiegoś propagatora historii Holokaustu, który
powiedział, cytując kogoś innego: „W czasach Holokaustu nie zabito
sześciu milionów Żydów. Popełniono sześć milionów morderstw i za
każdym razem mordowano konkretnego człowieka”. A ja potrafię sobie
tylko wyobrazić jednego człowieka, którego się morduje. To mężczyzna.
Widzę jego postać – jest odwrócony plecami do zabójców, patrzy
w wykopany dół, gdzie zaraz wpadnie jego ciało. Wpadnie i zostanie na
zawsze na stosie innych zwłok. Widzę jego szlachetną, męską czaszkę
i kulę mordercy, która ją przebija. Otwór wlotowy będzie miał 0,8 cm,
a wylotowy – 8 cm. Kula dosłownie eksploduje wewnątrz czaszki. Potem
myślę o człowieku zabitym przez żołnierza batalionu Impulevičiusa,
Leonasa Stonkusa. Kiedy strzelił do tego Żyda w średnim wieku, jak
powiedział, a Żyd się pochylał, pochylał, a potem inny żołnierz go dobił.
Jest mi niedobrze, kiedy o tym myślę. Leonas Stonkus również czuł się
niedobrze po tym strzale. To sprawia, że jest jednym z moich ludzi. Ludzi,
których rozumiem. Pan nie rozumie, dlaczego ja tak to rozumiem, ale to
nic.
Efraim. Nie, nie rozumiem i nigdy tego nie zrozumiem.
Rūta. Zanim się rozstaniemy, może powinniśmy jeszcze raz posłuchać
hymnu tej podróży, psalmu Jom HaSzoa?
Efraim. Pewnie, dlaczego nie.
Kiedy zbliżamy się do skrętu na lotnisko, Efraim nagle zaczyna płakać,
gwałtowniej niż kiedykolwiek.
Rūta. …W porządku? Myślałam, że jest pan już poza etapem płaczu.
Efraim. …
Rūta. Nie chce pan rozmawiać?
Efraim. Chyba nie. A może tak. Nagle czuję się przytłoczony tym
strasznym ciężarem zdrady, tym, że wyjeżdżając z Litwy, zdradzam ofiary
zbrodni. Myślałem sobie, jak mogę ich tak zostawić w tych wszystkich
dołach i wykopach, ukrytych przed światem, nie tylko fizycznie, ale
również ukrytych przed publiczną pamięcią i świadomością.
Rūta. Dużo dla nich pan zrobił. Niech pan o tym pamięta. I o tym, że ja
tu zostaję.
Efraim. Ma pani rację. Ja ich nie zdradzam, ale teraz ktoś taki jak pani
musi nieść ogień pamięci. Jedyny sposób, żeby Litwa kiedyś potrafiła
spojrzeć w oczy przeszłości, to jeśli ktoś taki jak pani, prawdziwa
Litwinka z krwi i kości, poniesie dalej tę wiadomość. Wie pani co? W tym
przypadku może się zdarzyć coś bardzo interesującego. Moi ludzie staną
się pani ludźmi, ale pani ludzie nigdy nie będą moimi.
Rūta. Rozumiem cię, przyjacielu.
List Efraima do Rūty z Jerozolimy. Po podróży
Jedną z rzeczy, która nas przyciągnęła do tego psalmu, był fakt, że
kompletnie nie mieliśmy pojęcia, o czym mówi jego tekst. Rzekomo jest po
hebrajsku, ale potrafiłem rozszyfrować tylko dwa słowa: Jeruszalaim
(Jerozolima) i HaSzem (B-g). Muzyka mówiła sama za siebie i poruszyła
serca nas obojga. A kiedy przysłała pani mi te słowa, byłem w szoku,
w prawdziwym szoku, zwłaszcza gdy przeczytałem drugi wers:
Jeruszalaim, harim sawiw lah; we-Haszem sawiw le-amo.
(Jerozolima jest otoczona [chroniona] przez góry, a HaSzem otacza
[chroni] swój lud).
Te słowa nie mogły być dalsze od prawdy o Litwie, a zwłaszcza
o miejscach, które odwiedzaliśmy. Ile razy, kiedy odmawiałem kadisz, El
male rachamim, a w niektórych przypadkach dodawałem rozdział
z psalmów, pytałem sam siebie, gdzie był B-g Izraela?
Jak mogło dojść do takich okrucieństw i zezwierzęcenia wobec Żydów
na Litwie (by nie wspomnieć już o reszcie zbrodni Szoa)?
Ofiary były bezbronne, potrzebowały ochrony HaSzema, nie jego
nieobecności.
Szabat Szalom,
Efraim
część IV

POSŁOWIE
Rūta Vanagaitė – Litwa jest wściekła, Litwa jest
smutna

Książka, którą trzymasz w rękach, została napisana jesienią 2015 roku


i opublikowana na Litwie w styczniu 2016 roku. Planowaliśmy wydanie jej
dwudziestego szóstego stycznia, w przeddzień Międzynarodowego Dnia
Holokaustu. Dwudziestego siódmego stycznia przedstawiciele rządu
litewskiego, tak jak co roku, udają się do miejsca masowego mordu
w Ponarach i składają ten sam wieniec, który zawsze pojawia się u stóp
pomników wzniesionych dla upamiętnienia pomordowanych na Litwie
Żydów. Żydowski skrzypek zagra coś żydowskiego. Ambasador powie
kilka słów. Starszy gminy żydowskiej również. Jakiś wiceminister albo
zastępca dyrektora departamentu będzie oficjalnie reprezentował rząd
Litwy. Nikt nie pojedzie do innych 226 miejsc masowych mordów, które są
zarejestrowane na Litwie. Większość po prostu nie ma pojęcia, gdzie są.
Tym razem Dzień Pamięci o Holokauście powinien wyglądać inaczej.
Oficjalna prezentacja książki powinna się odbyć w ważnym i na wpół
zapomnianym miejscu związanym z Holokaustem. A zatem gdzie powinna
mieć swoją premierę ta książka mówiąca o prawdziwej, skrywanej historii
Holokaustu tak, żeby mój kraj się przebudził?
Pierwsza możliwość – więzienie na Łukiszkach. Jeszcze żadna książka
na Litwie nie miała prezentacji w więzieniu. Tak, to jest to samo
więzienie, z którego członkowie oddziału specjalnego transportowali ludzi
do Ponar w latach 1941–1943. Tam, gdzie więźniarka imieniem Szejna
została przez księdza ochrzczona jako Marytė krótko przed egzekucją
w Ponarach. Tam, gdzie brat dziadka Efraima Zuroffa, również noszący
imię Efraim, był najprawdopodobniej przetrzymywany latem 1941 roku,
zanim został rozstrzelany w Ponarach. Tam, gdzie mój dziadek Jonas
Vanagas, aresztowany przez Sowietów w Kowarsku, został osadzony
w 1945 roku, zanim go deportowano do Kazachstanu. W końcu przecież
znam dyrektora więzienia. Telefon po telefonie, sporo listów. Nie, to nie
dojdzie do skutku. Po długim namyśle dyrektor więzienia nie pozwala na
to, żeby zorganizować w jego placówce premierę książki. Z uwagi na
podwyższony stan bezpieczeństwa, którego to wydarzenie by wymagało,
nie wpuści tam ani dziennikarzy, ani trzydzieściorga dzieci, które powinny
odśpiewać psalm pamięci.
Druga możliwość – główna siedziba jednostki specjalnej, gdzie teraz
znajduje się Ministerstwo Spraw Wewnętrznych niepodległej Litwy,
w samym sercu Wilna. Znam ministra, kiedyś mi już pomógł. Znam
również jego doradcę, chodziliśmy do jednej klasy. Dzwonię i pytam
doradcy. Doradca pyta ministra. Minister pyta doradcy: „Czytał pan tę
książkę? Czy jej wydanie nam zaszkodzi?”. Minister ma już dość swoich
problemów. Myśli politycznie, to znaczy czy aparat rządowy Litwy
zrozumie, dlaczego minister otwiera drzwi swojego urzędu dla „książki,
która rzuca oszczerstwa na Litwę”? Przeprosiłam mojego kolegę z klasy.
Rozumiem, że książka najprawdopodobniej by im „zaszkodziła”. Zostaje
jeszcze jedna możliwość – pizzeria w centrum miasta, to znaczy kolejne
lokum jednostki specjalnej. Nad pizzerią mieściły się biura należące do
policji, które teraz są puste – tam znajdowała się siedziba morderców.
Niemniej jednak żeby tam wejść, potrzebujemy pozwolenia od
komendanta policji. Prosimy o pozwolenie dzięki pomocy kogoś, kto
dobrze zna oficera odpowiedzialnego za wydawanie pozwoleń. Nie
mówimy komendantowi policji prawdy: że książka dotyczy roli Litwinów
w masowych mordach Żydów. Prosimy o pozwolenie na jednogodzinną
wycieczkę edukacyjno-historyczną. Ani słowa o Holokauście. Nie chcemy
nikomu zaszkodzić… I co więcej, nie chcemy stracić naszego ostatniego,
symbolicznego miejsca prezentacji książki.
Wszystko idzie dobrze. Możemy korzystać z pomieszczeń. Książka pod
tytułem Nasi. Podróżując z wrogiem ma pewnego chłodnego styczniowego
dnia premierę w pizzerii. Obecni są „wrogowie” – współautorzy, jak
również dwaj najbardziej popularni księża na Litwie, którzy też mówią
o współudziale Litwinów. Do tej małej pizzerii trafiają wszystkie stacje
telewizyjne i redakcje wiadomości internetowych. Stłoczeni jak sardynki
w puszce. Nie ma czym oddychać. Szesnastoletni chłopiec odczytuje
zeznania innego szesnastoletniego chłopca, mordercy z Ponar, który
opowiadał o tym, jak zabijał. Zapraszamy trzydzieścioro dzieci do
odśpiewania psalmu po hebrajsku dla uczczenia pamięci ofiar. Dyrektor
szkoły pytał nas wcześniej, czy uczestnictwo dzieci „nie zaszkodzi”
szkole. Efraim Zuroff odmawia kadisz. Efraim Zuroff płacze. Płacze
również kilkanaście innych obecnych osób. Jedna z moich koleżanek
płacze tak głośno, że musi wyjść. Później powiedziała, że słuchała tego
wszystkiego i nagle zdała sobie sprawę ze swojej własnej śmiertelności
i kruchości ludzkiego życia w ogóle. Cały nakład w wysokości dwóch
tysięcy egzemplarzy zostaje rozsprzedany w ciągu dwóch dni.
Dwudziestego ósmego stycznia książki nie ma już w księgarniach. Szybko
dodrukowuje się cztery tysiące egzemplarzy, a później kolejnych pięć.
Książka, która na Litwie sprzedaje się w ilości pięciu tysięcy egzemplarzy,
uważana jest za bestseller. Przez pierwszych kilkanaście miesięcy drukuje
się i sprzedaje 19 tysięcy egzemplarzy Naszych. Książka nagle bierze
szturmem całą Litwę.
W internecie się gotuje, pojawiają się tysiące komentarzy o Naszych.
Litwa dzieli się na dwa obozy. Jedna strona barykady mówi: „W końcu
poznamy prawdę”. Druga strona twierdzi: „Żydzi nas deportowali, więc
zasłużyli na swój los”. Jeszcze inna grupa mówi, że książka służy
propagandzie Putina i może jest inspirowana lub finansowana przez
Kreml. Większość ludzi jej w ogóle nie czyta, ale każdy ma o niej jakąś
opinię. Ludzie kłócą się o tytuł książki. „Nasi ludzie byli zabójcami? Nie.
To nie byli nasi ludzie, to byli «jej ludzie»!!!”. Dyskusja trafia pod
strzechy, jest nawet tematem rozmów podczas pogrzebów. Mężowie
wściekają się na żony, kłócą się rodzice i dzieci. W restauracji ormiańskiej
niedaleko mojego domu jedzą kolację prokuratorzy i mówią: Vanagaitė
oczywiście pracuje na zlecenie Putina. Właściciel Ormianin podchodzi do
nich i dosłownie chwyta jednego z nich za kołnierz. „Znacie osobiście
Vanagaitė? Chcecie, żebym ją zawołał?”. Mechanicy czytają Naszych
w warsztatach samochodwych, z olejem silnikowym na rękach. Idę do
szpitala na drobny zabieg i na oddziale pooperacyjnym tworzy się kolejka
– młode pielęgniarki chcą, żebym im podpisywała książkę.
Zaczyna się niekończąca seria telefonów. Ludzie się otwierają i chcą
opowiedzieć, co widzieli. Nikt nigdy jeszcze ich nie wysłuchał, ale teraz
znalazł się ktoś, komu mogą swoje historie opowiedzieć. Mój syn i córka
odbierają te telefony, żeby mnie ochronić, gdyby ktoś był szczególnie
agresywny. Mam tylko nadzieję, że nikt nie przebije mi opon
w samochodzie i że nikt nie napadnie na mnie ani na dzieci i nie zrobi nam
krzywdy. „Wiesz, mamo, jesteśmy z ciebie bardzo dumni” – mówią mi
dzieci. To miód dla moich uszu. Nigdy takich słów od nich nie słyszałam.
„A co wasi znajomi mówią o książce?” – pytam mojego syna, który ma
dwadzieścia lat. „Mówią: «Wiesz, twoja mama dostała mnóstwo kasy od
Putina, więc powinieneś nam postawić piwo»”. Dzieci rozumieją, nie mają
zaściankowych uprzedzeń Litwinów w średnim wieku…
Rosyjskie media dosłownie nas atakują – zarówno mnie, jak i Efraima –
prośbami o wywiad. Oboje uzgadniamy, że będziemy milczeć, bo nie
chcemy, by posługiwano się książką jako narzędziem propagandy. Pojawia
się zachodnia prasa i stacje telewizyjne. Zagraniczni dziennikarze
przychodzą w eskorcie miejscowych kamerzystów, tłumaczy
i koordynatorów – Litwinów w średnim wieku, którzy nigdy nie widzieli
miejsca masowego mordu Żydów. Pewien wykształcony mężczyzna, który
pracuje w państwowej telewizji litewskiej i w zespole premiera Litwy, stoi
przy masowym grobie w Naujaneriai w Wilnie. Leżą tam kości 1769 ludzi.
„Posłuchaj, Rūta – mówi. – Jakoś tego nie mogę zrozumieć. Oni tam leżą
tak, jak ich pomordowano? W byle jakich stosach, po prostu zakopani?”.
Widzę, że jest w szoku i że nigdy nie myślał o tym, jak ich grzebano.
I o tym, ile warstw ciał, kości, rąk, głów tam złożono i ile osób
rozstrzelano, ile małych dzieci roztrzaskano o drzewa. Nigdy nawet nie
próbował sobie tego wyobrazić, ale teraz dopiero jak gdyby zobaczył to na
własne oczy i jest w szoku.
Doroczne litewskie targi książki odbywają się w lutym. Efraim jest już
z powrotem w Izraelu. Jestem na targach sama. Czuję falę nienawiści,
antysemityzmu i gróźb skierowanych przeciwko mnie jako zdrajczyni, od
których przelewa się internet, więc wydawca wynajmuje ochronę – jestem
otoczona ochroniarzami przez cztery dni, przez cały czas trwania targów.
Starzy patrioci, którzy chcieli mnie walnąć w głowę moją własną książką,
teraz się boją. Boją się mojego ochroniarza. „To pani? Chodzi pani tak
sobie po świecie bez broni?” – pyta mnie taksówkarz, kiedy wychodzę
z targów książki, zbyt zmęczona, żeby sama prowadzić samochód.
Pewien prezenter telewizyjny, zaproszony na prezentację książki na
targach, wysuwa drastyczną propozycję: każdemu, kto wchodzi do sali,
dać kamień. Podczas prezentacji książki zwrócić się do wszystkich, którzy
wiedzą na pewno, że nikt w ich rodzinie nie przyczynił się do Holokaustu,
żeby rzucili we mnie kamieniem. Wydawca jest tym pomysłem przerażony
i mówi, że wystarczy jeden ultrapatriota, a ja wyjdę z sali ranna. Moje
dzieci również próbują mnie od tego odwieść… A zatem rozdajemy
pięćdziesiąt kilogramów małych kamyczków pięciuset osobom, które
przychodzą na prezentację, nie po to, żeby we mnie rzucali, ale by złożyli
je na grobach ofiar jako symbol szacunku i pokuty – kiedyś tam
w przyszłości, gdy ktoś z obecnych podczas prezentacji książki będzie
przejeżdżał obok miejsca masowego mordu.
Przy stoisku wydawcy ustawia się długa kolejka po Naszych. Młodzi
ludzie kupują książkę dla dziadków, którzy milczeli i nigdy im nie
opowiadali, co widzieli w mieście w 1941 roku albo mówili o tym tylko
szeptem. Teraz, kiedy usłyszeli o tej książce, zrozumieli, że ich
doświadczenia nie były niczym wyjątkowym, że to się działo wszędzie, że
na całej Litwie mordowano systematycznie setki tysięcy ludzi. Teraz –
mówią kupujący książkę – chcą wyznać prawdę swoim dzieciom
i wnukom. W końcu zdobędą się na odwagę.
Podchodzi do mnie kobieta z rejonu orańskiego, znajoma mordercy
z Ponar, Vincasa Sausaitisa, któremu poświęcony jest osobny rozdział
książki. „Vincas Sausaitis był miłym człowiekiem – mówi. – Bardzo
opiekuńczym i pomocnym, wszyscy go lubili. Nikt nie wiedział, że służył
w jednostce specjalnej i że przez kilka lat rozstrzeliwał. Ale kiedy urodziła
mu się córeczka, nie mógł wziąć dziecka w ramiona. Jak tylko brał je na
ręce, zaczynał się cały trząść i musiał odkładać małą z powrotem do
kołyski. Później, kiedy przyszli go aresztować, zrozumieliśmy dlaczego.
Chyba dlatego, że zamordował zbyt wiele dzieci…”.
Inna kobieta podchodzi i mówi cichym głosem: „Jestem krewną
jednego z pani bohaterów”.
„Którego?” – pytam.
„Jestem z Dorbian” – odpowiada.
„Rozumiem. Jest pani krewną Leonasa Stonkusa? Tego, który strzelał
tylko do jednego Żyda?”.
„Nie” – odpowiada. „Nie tylko do jednego”.
„A skąd pani wie?”.
„Widzi pani, kiedy mieliśmy spotkania rodzinne, Leonas się upijał,
a kiedy był pijany i wściekły, udawał, że chwyta karabin maszynowy
i strzelał do wszystkich obecnych. Później, kiedy przyszli go aresztować
i zobaczył policjanta, powiedział: «Czekam na was już od trzydziestu lat».
Leonas był bardzo przystojny. I jego syn był bardzo przystojny.
I straszliwie nieszczęśliwy. Później syn Leonasa popełnił samobójstwo.
Jego ojciec wciąż żyje i odsiaduje wyrok”.
Dzięki wyłaniającym się jedna za drugą opowieściom staje się jasne
coś, czego nie spodziewałam się, pisząc tę książkę – los większości
zabójców był straszny. Ale nie tylko ich. Los ich dzieci był często równie
tragiczny. Moja dobra znajoma ze Żmudzi podchodzi do mnie i mówi, że
twarze dzieci miejscowych morderców były jakieś inne, jakby naznaczone
stygmatem czegoś strasznego. Dzieci piły na umór tak jak ich ojcowie,
którzy strzelali do Żydów. Coś było z nimi nie tak – rodziły się głuche,
zapadały na ciężkie choroby i umierały młodo, ginęły w wypadkach lub
popełniały samobójstwa.
Oto typowa historia przesłana przez starszą kobietę z Możejek.
Kobieta, która kiedyś była sędziną, jest sparaliżowana, ale wciąż może
pisać prawą ręką. Jej spisane zeznanie składa się z trzydziestu pięciu stron.
Zaczyna się od historii jej kuzyna, krawca Ignasa Galminasa, o którym
pisze, że to morderca Żydów. Kobieta widziała na własne oczy, jak w 1941
roku ładował Żydów na ciężarówkę, która miała pojechać na miejsce
mordu. Był sądzony, nawet dwa razy.
Wrócił po drugim procesie i mieszkał w swoim domu w Możejkach.
Zmarł w wieku osiemdziesięciu lat na raka. Jego syn, Ramutis Galminas,
studiował na Politechnice Wileńskiej i w 1962 roku miał letnie praktyki
zawodowe w jakiejś firmie budowlanej w Poniewieżu. Podczas praktyk
zniknął bez śladu. Rok później w jakimś kanale w Poniewieżu znaleziono
jego zwłoki w stanie rozkładu. Ojciec rozpoznał ciało tylko dzięki ubraniu,
które sam uszył dla syna. Jego szczątki sprowadzono do domu i pochowano
na cmentarzu w Możejkach, gdzie później pogrzebano jego rodziców. Jak
umarł, do dziś nie wiadomo. Był ciężko pracującym młodym człowiekiem,
opanowanym, spokojnym, nie jakimś głupkiem ani hulaką. A więc nikt nie
wie, dlaczego on właśnie stał się celem. Mówiło się, że to zemsta z niebios
za ciemne sprawki jego ojca.
A jak zareagowali moi znajomi i rodzina? Ci, którzy mówili mi, że nie
powinnam tej książki pisać, że nie powinnam zdradzać swojej rodziny
i kraju? Oczywiście, że jej nie przeczytają, nie będą chcieli mieć książki
na swojej półce w domu. Nie wybaczą mi. Ale nie wszyscy. Dwaj kuzyni
pogratulowali mi odwagi i opowiedzieli straszne historie o masowych
mordach Żydów, które słyszeli od swoich sąsiadów. Inna kuzynka nie chce
mieć nic wspólnego nie tylko ze mną, ale również z tymi dwoma, którzy
powiedzieli, że postąpiłam słusznie. Inna kuzynka, jej siostra mniej więcej
w moim wieku, jednak książkę czyta. „Wiesz, że czytam to jako coś
w rodzaju zadania domowego, jakbym się przygotowywała do egzaminu.
Tak, książka jest poruszająca, ale czy zmieni moją postawę w stosunku do
Żydów? Czy to możliwe, że Żydzi będą naprawdę nasi dla osoby, której
matka od małego mówiła, że wsadzają dzieci do beczek, nabijają je
gwoździami i spuszczają z góry, żeby krew dziecka była «lepiej
odwirowana, wtedy maca będzie smaczniejsza»?”.
Jednym z najbardziej interesujących wydarzeń, do jakich doszło
w trakcie promocji, była dyskusja kilkorga wiodących psychoterapeutów
litewskich. Wszyscy byli profesorami uniwersytetu. Otwarcie
przyznawali, że chociaż osobiście byli świadomi podstawowych faktów na
temat Holokaustu, zanim przeczytali książkę, nigdy w pełni nie pojęli
zakresu tej tragedii. Chociaż istniała i wciąż istnieje formalna zgoda, że
Żydzi stanowili część Litwy, zwykli ludzie tego nie czuli. Dla Litwinów
Żydzi to zawsze „oni”. 200 tysięcy pomordowanych, a my nie mamy
poczucia straty. Nie można być w żałobie, jeżeli się nie wie, co się
straciło.
Zaskoczył mnie pewien historyk, który uczestniczył w panelu
i otwarcie krytykował wysiłki elity politycznej Litwy, chcącej wybielić
rolę tymczasowego rządu litewskiego w Holokauście. Nazwał również
teorię podwójnego ludobójstwa, którą wspiera rząd, „bronią z arsenału
retoryki”. Uczestnicy dyskusji mówili, że Litwini nie wiedzą praktycznie
nic o Żydach i do dziś to nie było dla nich ważne. Po opublikowaniu
Naszych, książki napisanej językiem przystępnym, Holokaust na Litwie
nagle staje się jedną z najważniejszych kwestii. My, jako naród, nie
możemy już ignorować prawdy. Doświadczamy poczucia wielkiego
wstydu, a nawet jeżeli większość z nas chce go odrzucić, jesteśmy
zmuszeni do tego, by znaleźć sposób, jak się z nim uporać.
I w końcu jest reakcja elit politycznych Litwy. Pracownicy Centrum
Badania Ludobójstwa i komisji państwowej zajmującej się zbrodniami
nazistów i Sowietów wszczynają bitwę o książkę – nie tyle o książkę, ile
o to, że Efraim Zuroff zaangażował się w ten projekt. Wzięła w nim
aktywny udział osoba, której znaczenie na Litwie chcieli za wszelką cenę
umniejszyć, opędzić się i pozbyć raz na zawsze jej nieustannych ataków.
Żydowscy przedstawiciele litewskiej elity politycznej odmawiają
uczestnictwa w debatach telewizyjnych na temat Naszych i próbują
namówić innych do tego, by zignorowali te debaty i samą książkę. Elita
polityczna Litwy ignoruje publikację na każdym froncie. Niekiedy jednak
jej przedstawiciele potykają się o drobiazgi. Były przywódca Litwy,
Vytautas Landsbergis, syn ministra rządu tymczasowego z 1941 roku,
pisze tekst o książce i jej małej wiarygodności, ale, co ważniejsze, dodaje,
że nie ma ochoty czytać Naszych, bo dla niego wszystko jest i tak od
początku do końca jasne.
Litewskie elity polityczne są przekonane, że książka nie jest książką,
ale „projektem” sterowanym „z zewnątrz”. Dowód: inna książka
o miejscach zbrodni Holokaustu pojawiła się dokładnie w tym samym
czasie w Polsce. W telewizji politycy nazywają książkę niebezpieczną
i szkodliwą, zwłaszcza dla młodych ludzi. Departament Bezpieczeństwa
Państwowego ogłasza w telewizji, że książka dyskredytuje cały ruch
partyzancki na Litwie i prawdopodobnie należałoby ją potraktować jako
zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Zapaleni patrioci powtarzają
jak mantrę: Išsigimėliai nėra mūsiškiai („Wyrodki to nie nasi ludzie”).
W jeszcze większą furię wpędza patriotów na Litwie fakt, że książka jest
napisana emocjonalnie i przystępnie, a nie językiem akademickim,
i praktycznie znika natychmiast z półek księgarnianych, podczas gdy na
innych publikacjach zbiera się kurz. Patrioci próbowali w internecie
wzniecić falę protestów napędzaną sloganem: „Litwini, łączcie się! Nie
kupujmy i nie czytajmy książki Vanagaitė, chociażby nas nie wiem jak
kusiło!”. Apel nie skutkuje, a Nasi znajdują się na liście dziesięciu
najpoczytniejszych książek w kraju przez cztery miesiące.
Na Litwie zaczęły pękać lody i tego się już nie cofnie.
Minęło kilka miesięcy od ukazania się książki i sejm litewski zbiera
się, by omówić temat Holokaustu. Podczas debaty litewscy historycy
mówią posłom, że Żydów nie rozstrzelała garstka kryminalistów. Tysiące
przeciętnych Litwinów strzelało do Żydów, było może cztery, a może sześć
tysięcy morderców. Mówią, że za przestępców uczestniczących
w Holokauście powinniśmy uważać nie tylko tych, którzy strzelali do
Żydów, ale również tych, którzy kompletowali listy, pilnowali ofiar i je
transportowali, tych, którzy kopali doły i dzielili się mieniem.
Po opublikowaniu książki Stowarzyszenie Żydów Litewskich wysyła
wniosek do biura prokuratora generalnego o wszczęcie śledztwa i listę
2055 domniemanych sprawców z wnioskiem o podjęcie przeciwko nim
kroków prawnych. Biuro prokuratora generalnego wszczyna śledztwo
i stwierdza, że… wszyscy ludzie z listy zmarli, a zatem nie mogą stanąć
przed sądem. Koło się zamyka. Centrum Badania Ludobójstwa mówi, że
rząd powinien upublicznić listę tych ludzi. Rząd odmawia upublicznienia
nazwisk 2055 morderców Żydów. Krąg zacieśnia się coraz bardziej.
Centrum odpowiada, że nie może zbadać wiarygodności tej listy, ponieważ
nie ma żywych świadków. Nie ma żywych świadków? Ale przecież autorzy
Naszych znaleźli żywych świadków w każdym miejscu masowych
mordów, które odwiedzali. Świadkowie, którzy opowiadali o masowych
mordach, mieli w 1941 roku osiem, może dziesięć lat, a teraz mają około
osiemdziesiątki. Wielu z nich wciąż żyje, jest w dobrej formie i łatwo ich
znaleźć. Wystarczy pojechać do miejsca masowego mordu i zapukać
w którekolwiek drzwi.
Nasi głęboko wpłynęli na Litwę w ogóle. Wpłynęli na język litewski.
Słowo „nasi” (po litewsku mūsiškiai) stało się niemal nierozdzielne od
tematu Holokaustu na Litwie. Nie można już mówić o koszykarzach czy
słynnych na cały świat reżyserach teatralnych „nasi”. Mūsiškiai oznacza
praktycznie to samo, co winni zbrodni Holokaustu. Nasi ludzie, ale to nie
znaczy Żydzi. Moich prób pokazania, że zarówno ci, którzy strzelali, jak
i ci, którzy byli rozstrzeliwani, to „nasi ludzie”, Litwa nie zrozumiała.
W mniemaniu przeciętnego Litwina, Żydzi byli i pozostali obcy.
Dzisiaj, kiedy jadę z przyjaciółmi samochodem do domu na wsi
i próbuję zjechać z głównej drogi, by pokazać im kolejny masowy grób,
oni mówią: „Przestań, wystarczy. Jak długo można o tych morderstwach
i o tych Żydach?”. Czy jestem wciąż jedyną Litwinką w tym kraju, która
nie może przejechać obok tych miejsc masowych mordów bez
zatrzymywania się, bez położenia kamienia na grobie moich ludzi, moich
zamordowanych Żydów? Nie. Wierzę, że już nie jestem jedyna. Wielu
Litwinów, zwłaszcza kobiet, czyta Naszych i płacze. To właśnie mi mówią.
Inne kobiety płaczą, kiedy opowiadam im historie z tej książki. Liczne
z 19 tysięcy egzemplarzy opublikowanych na Litwie czyta nie jeden ani
dwóch, ani też trzech czy czterech, ale pięciu różnych czytelników.
W bibliotekach na Litwie tworzą się kolejki oczekujących na tę książkę.
Ludzie czekają kilka miesięcy, żeby ją przeczytać. Koniec końców,
przecież mój kraj czekał na prawdę o Holokauście przez siedemdziesiąt
pięć lat. W końcu nadeszła. Mój kraj wreszcie zaczął płakać. Co za ulga.
Efraim Zuroff – Litwa i Holokaust

Pośród licznych wyzwań, jakie pojawiły się przed nowymi demokracjami


Europy Wschodniej po upadku Związku Sowieckiego, jednym
z najcięższych było uporanie się z rolą swoich narodów w historii
Holokaustu. Było to w tych okolicznościach szczególnie bolesne i trudne
zadanie, bo istniały dwie potężne przeszkody. Pierwszą był trudny
i skomplikowany charakter kolaboracji z Niemcami w Europie
Wschodniej. Sytuacja nie przypominała tej na całym kontynencie
europejskim, gdzie miejscowi kolaboranci asystowali nazistom we
wprowadzaniu pierwszych stadiów tak zwanego „ostatecznego
rozwiązania” (definicja, arianizacja, koncentracja i deportacja), ale nie
uczestniczyli w masowych mordach swoich żydowskich współziomków.
Pomocnicy nazistów w wielu krajach Europy Wschodniej aktywnie
uczestniczyli natomiast w masowej zagładzie miejscowych Żydów,
a w niektórych przypadkach także tych pochodzących z zagranicy. Jest to,
naturalnie, ważna różnica, która sprawia, że konfrontacja z historią
Holokaustu w tych krajach jest szczególnie trudna.
Drugą niedogodnością była ponadczterdziestoletnia okupacja sowiecka
czy też dominacja komunistyczna, która wywarła silny wpływ na postawy
wobec anihilacji Żydów europejskich i uczestnictwo lokalnej ludności
w tych zbrodniach. W tym sensie szczególnie ważne są trzy kwestie.
Przede wszystkim silnie przesycona polityką narracja na temat drugiej
wojny światowej i Szoa, którą na siłę karmiono społeczeństwa Związku
Sowieckiego i komunistycznej Europy Wschodniej. Ironia polega na tym,
że w wielu przypadkach potraktowanie tematu kolaboracji było bliskie
prawdzie, ale informacje nieodmiennie formułowano językiem ostrej
sowieckiej propagandy, mówiącej o „burżuazyjnych faszystach
hitlerowskich”, którzy zabijali „miłujących pokój obywateli radzieckich”.
Wykorzystywano je więc, by budować ideologiczne cele propagandy
komunizmu. Powszechnie uważano ją za propagandę bolszewicką niż za
prawdę historyczną.
Druga kwestia, która łączy się z pierwszą, to fakt, że w oficjalnej
historii Związku Sowieckiego celowo odmawiano przyznania
wyjątkowości tragedii Żydów europejskich oraz tego, że naziści skazali
Żydów na całkowitą zagładę. Takie założenie byłoby przeciwne
powszechnie akceptowanej sowieckiej narracji dotyczącej Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej, która ukazywała drugą wojnę światową jako epicką walkę
między dwoma ideologicznymi tytanami – nazizmem i komunizmem.
Chociaż świat Zachodu w pełni zaakceptował narrację o wyjątkowości
Żydów w sensie martyrologii Holokaustu, ta koncepcja była całkowicie
obca narodom postkomunistycznej Europy Wschodniej. Inny fakt
historyczny, którego istnienie celowo skrywali Rosjanie, to
nacjonalistyczny element miejscowej kolaboracji. A zatem chociaż
patriotyzm stanowił kluczowy czynnik uczestnictwa wielu społeczności
w masowych mordach Żydów, Rosjanie, którzy byli ideologicznie
przywiązani do mitu „braterstwa narodów radzieckich”, podkreślali
klasowe pochodzenie zabójców i celowo ignorowali ich narodowość, co
również burzyło wiarygodność ich narracji.
Trzeci punkt dotyczy licznych powojennych procesów miejscowych
kolaborantów. Z jednej strony, Rosjanie postawili przed sądem relatywnie
dużą liczbę tych, którzy brali udział w zbrodniach Holokaustu, ale zarzuty
przeciwko oskarżonym nie zawsze odnosiły się do mordowania Żydów.
W wielu przypadkach wysuwano na pierwszy plan przestępstwa
polityczne, działania wobec mieszkańców krajów postkomunistycznych
postrzegane jako bezprawne. Z drugiej strony, sama liczba skazanych po
wojnie sprawiała fałszywe wrażenie, że Sowieci wypełnili zadanie (oprócz
grupy kolaborantów nazistowskich, którzy uciekli za granicę). Prowadziło
to do głębokiej niechęci nowych demokracji do ścigania nieskazanych
jeszcze wyrokami sądu zbrodniarzy wojennych, co w konsekwencji
utrudniało przekonanie lokalnych władz do podejmowania jakichkolwiek
kroków w tym kierunku.
Po uzyskaniu niepodległości pytanie o to, jak radzić sobie
z Holokaustem, stało się w Europie Wschodniej bardzo ważne, bo relacje
z Izraelem i światowym żydostwem były uważane za kluczowe warunki
wejścia krajów postkomunistycznych do Unii Europejskiej i NATO, a to
z kolei należało do najważniejszych celów polityki zagranicznej nowych
demokracji. A zatem na bardzo wczesnym etapie niepodległości musiały
one radzić sobie z sześcioma praktycznymi kwestiami związanymi
z Holokaustem, które uważano za podstawowe wymogi do spełnienia
wysuwane przez Izrael i świat Żydów. Byłoby to zapoczątkowanie
rozliczeń z przeszłością, na które wielu liczyło. Sposób podjęcia tych
problemów to najlepszy wskaźnik tego, do jakiego stopnia poważnie każdy
z tych krajów podchodził do konfrontacji z przeszłością Holokaustu. Te
kwestie to:
1. Przyznanie się do winy za zbrodnie Holokaustu i oficjalne
przeprosiny.
2. Upamiętnienie ofiar.
3. Ściganie jeszcze niepostawionych przed sądem lokalnych
przestępców.
4. Dokumentacja (dokładna rejestracja wydarzeń).
5. Edukacja (między innymi: edukacja na temat Holokaustu i rewizja
podręczników historii).
6. Zwrot mienia.
Jeśli spojrzeć z zewnątrz, wymogi te wydają się zrozumiałe i wcale nie
są nierozsądne. Naturalnie można oczekiwać przyznania się do winy
i przeprosin od kraju, w którym kolaboracja z nazistami oznaczała
aktywne uczestnictwo w masowych mordach Żydów. Idąc dalej tym
śladem, nie należy uważać za przesadę żądania publikacji książek
historycznych i podręczników, które dokładnie odzwierciedlą wydarzenia
z drugiej wojny światowej i Holokaust, jak również wprowadzenia
elementów edukacji na temat Holokaustu do programów szkolnych
w krajach, gdzie bez wątpienia materiały na ten temat zostały stworzone
przez poprzedni reżim, a na całym świecie są odrzucane jako nieprawda.
Oczywiście postulaty restytucji majątku i ścigania nieukaranych jeszcze
przestępców będzie trudniej zrealizować, ale one również – a zwłaszcza to
ostatnie – powinny być bardzo ważną częścią procesu godzenia się
z przeszłością. Pod tym względem było od początku jasne, że absolutnej
uczciwości i pełnej restytucji nigdy się nie osiągnie, ale jeżeli
przynajmniej część najgroźniejszych zbrodniarzy Holokaustu ukarze się za
popełnione zbrodnie, będzie to niezwykle korzystne dla wszystkich stron.
Rzetelne wysiłki prowadzące do zwrotu własności komunalnej również
byłyby do zaakceptowania, jeżeli towarzyszyłyby im autentyczne
i skuteczne próby podjęcia innych kwestii związanych z Holokaustem.
Jeżeli jest coś, co można wywnioskować z wypadków ostatnich
dwudziestu pięciu lat, to fakt, że kiedy przychodzi do spojrzenia prosto
w oczy Holokaustowi w postkomunistycznej Europie Wschodniej, nikt nie
wykracza poza puste słowa. Pod tym względem Litwa jest nie tylko
doskonałym przykładem, ale wręcz liderem regionu, bo odwraca się od
uczciwej konfrontacji z historią Holokaustu i tym samym odziera Szoa
z uzasadnionego statusu wyjątkowego przypadku zbrodni przeciwko
ludzkości. Ten proces jest znany jako zniekształcanie lub przekłamywanie
Holokaustu i nie należy go mylić ze znacznie lepiej znanym zjawiskiem
zaprzeczania istnieniu Holokaustu. Wysiłki, które przez ostatnią dekadę
zintensyfikowano – zwłaszcza od czasu, kiedy kraje bałtyckie zostały
przyjęte do grona członków zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO – są
ważne, bo ich porzucenie byłoby zagrożeniem dla pamięci i edukacji na
temat Szoa. Ta książka jest zatem niezwykle istotna, jej wpływ rozpościera
się daleko poza granice Litwy.
Nie da się dokonać oceny statystyk Litwy bez przedstawienia tła
historycznego. Podczas okupacji hitlerowskiej na Litwie mieszkało około
220 tysięcy Żydów, z których tylko 3,6%, około ośmiu tysięcy osób,
przeżyło wojnę. Te liczby należą do najwyższych w Europie, jeśli bierze
się pod uwagę społeczności żydowskie liczące ponad pięć tysięcy
członków. (Ponad 99% Żydów mieszkających pod okupacją hitlerowską
w Estonii zamordowano, ale tylko tysiąc osób tego pochodzenia pozostało
w kraju, kiedy w lipcu 1941 roku weszli tam Niemcy; 3500 udało się uciec
w głąb Związku Sowieckiego). Niemal wszyscy Żydzi zamordowani na
Litwie byli zabijani indywidualnie, przede wszystkim przez rozstrzelanie,
w niewielkiej odległości od własnych domów lub w miejscach masowych
mordów w Ponarach oraz w Wilnie; w wielu przypadkach ginęli z rąk
kolaborujących z hitlerowcami Litwinów.
Dopiero pod sam koniec wojny deportowano około 30 tysięcy Żydów
poza Litwę. Pięć tysięcy, przede wszystkim osoby starsze i dzieci,
deportowano do obozów w Auschwitz i Sobiborze i tam ich zamordowano,
kolejne 15 tysięcy wysłano do obozów pracy na Łotwie i w Estonii, gdzie
znaczna większość została zabita, a dziesięć tysięcy deportowano z gett
w Kownie i Szawlach do obozów koncentracyjnych w Niemczech i z tej
liczby większość nie przeżyła.
Poza niezwykle wysokim odsetkiem zamordowanych Żydów istniały
też inne warte odnotowania aspekty wydarzeń na Litwie, które mają silny
wpływ na to, że jak dotąd kraj ten nie potrafił stanąć oko w oko z historią
Holokaustu. Pierwszym jest duża liczba Litwinów, którzy aktywnie
uczestniczyli w tych morderstwach – jest to czynnik, który wyraźnie
ułatwił wprowadzenie „ostatecznego rozwiązania” i znacznie rozszerzył
jego zakres. Chociaż nie ma dokładnej liczby ilustrującej, ilu Litwinów
było zaangażowanych w Holokaust, z naszych badań wynika, że
w masowych mordach Żydów w różnych zakresach i funkcjach – od zachęt
do ułatwiania mordów i pociągania za spust – uczestniczyło około 20
tysięcy osób.
Drugi bardzo ważny czynnik to rola, jaką odegrało przywództwo
polityczne Litwy przed wojną. Wielu z tych polityków uciekło przed
okupacją sowiecką w czerwcu 1940 roku do Berlina i zorganizowało
Litewski Front Aktywistów (LAF), który entuzjastycznie wspierał Trzecią
Rzeszę i aktywnie zachęcał miejscową ludność do uczestnictwa
w ludobójstwie Żydów. A jednak, pomimo ich haniebnych czynów
z przeszłości, w demokratycznej Litwie ukazywano ich jako bohaterów.
Ten sam problem dotyczył członków powojennego antysowieckiego ruchu
oporu, którzy podczas drugiej wojny światowej uczestniczyli w ściganiu
i masowych mordach Żydów. Można byłoby przypuszczać, że takie
zbrodnie automatycznie zdyskwalifikują ich jako bohaterów, ale tak się nie
stało ani na Litwie, ani nigdzie indziej w postkomunistycznej Europie
Wschodniej.
Trzeci ważny czynnik to fakt, że w wielu miejscach, a zwłaszcza na
prowincji kraju, najczęściej zabijali litewscy ochotnicy; w paru miejscach
mordów dokonali samodzielnie, bez obecności Niemców czy Austriaków.
Tak było na przykład w Łoździejach, Telszach, Ejszyszkach, Janiszkach,
Dubinkach, Bobtach, Oranach i Wędziagole, podczas gdy
w Hanuszyszkach, Wyłkowyszkach i Wierzbołowie jedynymi obecnymi
przy egzekucjach nazistami byli Niemcy fotografujący te zbrodnie.
Czwarty czynnik to fakt, że Litwini fizycznie atakowali Żydów w ponad
czterdziestu różnych miastach, miasteczkach i wsiach jeszcze przed
nadejściem Wehrmachtu, w wielu przypadkach zainspirowani propagandą
LAF, a to kolejny argument świadczący o zakresie własnej litewskiej
inicjatywy i gorliwości, z jaką krzywdzono żydowskich sąsiadów.
Piąty czynnik to udział w tych zbrodniach Litwinów ze wszystkich
warstw społecznych, między innymi księży, inteligencji i ludzi wolnych
zawodów. To prawda, że wśród strzelających dominowały osoby słabo
wykształcone, a nawet niepiśmienne, ale rola, jaką odegrali
przedstawiciele elity Litwy, zarówno politycznej, jak odnotowano wyżej,
jak i religijnej, kulturalnej i zawodowej, była ogromna. Szóstym
czynnikiem jest zakres geograficzny tragedii, która dotknęła każdej z 220
społeczności żydowskich na całej Litwie. Żydzi stanowili około 10%
ludności terytorium uważanego za Litwę pod okupacją hitlerowską,
w każdym powiecie istniało wiele społeczności żydowskich, około 98%
z nich zmieciono z powierzchni ziemi, a w każdej z tych operacji istotną
rolę odgrywali kolaboranci nazistów.
Siódmy czynnik to fakt, że Litwini mordowali Żydów nie tylko
w swoim własnym kraju. Co najmniej kilkanaście tysięcy osób służących
w siłach policji pomocniczej wysłano do pomocy w systematycznym
zabijaniu Żydów na Białorusi i w Polsce. Ósmy czynnik to udział
jednostek policji pomocniczej również w mordach tysięcy Żydów,
deportowanych na Litwę z Niemiec, Austrii, Francji i z Protektoratu
(dzisiaj Republika Czeska). Jeśli dodać do tego fakt, że w niemałej liczbie
przypadków morderstwa były poprzedzone torturami, poniżaniem rabinów
i znanych Żydów i że często popełniano je z ekstremalnym okrucieństwem
oraz że krańcowy nacjonalizm był podstawowym źródłem motywacji przy
współpracy z nazistami i aktywnym uczestnictwie w masowych mordach
Żydów, staje się oczywiste, dlaczego tak trudno Litwie poradzić sobie
z kwestią Holokaustu.
Jeśli wziąć pod uwagę upamiętnianie ofiar – ewidentnie najłatwiejsze
z zadań, jakie ma przed sobą rząd w kwestii Holokaustu – to problemy
piętrzące się przed władzami litewskimi stają się natychmiast oczywiste.
Na Litwie co roku odbywa się szereg uroczystości upamiętniających
tragedię Żydów europejskich i litewskich, ale kiedy dokładnie się
przyjrzeć treści przemówień i programowi, widać jasno, że narracja
historyczna jest wypaczona, bo nikt dokładnie nie przedstawia roli
Litwinów w tych mordach. Albo nie mówi się o ich uczestnictwie
w zbrodniach, albo minimalizuje się je i marginalizuje oraz/lub przypisuje
wyłącznie marginesowi społecznemu – elementowi przestępczemu
w społeczeństwie litewskim. Nie wspominając już o tym, że nigdy nie
pojawiają się wzmianki o tym, jak ważną rolę w tych morderstwach
odgrywali przywódcy Litwy, ani o tym, jak okrutnie mordowano, ani
o motywacji patriotycznej morderców, ani o atakach fizycznych na Żydów,
które zaczęły się w kilkunastu miejscach na Litwie, zanim jeszcze zjawili
się Niemcy.
Znaczącym przykładem jest data wybrana na Litwie jako dzień
upamiętnienia ofiar Holokaustu. Sporym dylematem dla wielu krajów,
które chciały upamiętnić tę tragedię konkretnego dnia, było to, czy
wyznaczyć na tę okazję dzień dwudziestego siódmego stycznia – datę
wyzwolenia obozu w Auschwitz-Birkenau, którą Organizacja Narodów
Zjednoczonych w 2005 roku wyznaczyła jako Międzynarodowy Dzień
Pamięci Ofiar Holokaustu – czy też inną datę, która ma szczególne
znaczenie dla historii Szoa w konkretnym państwie. Rząd Litwy wybrał
dwudziesty trzeci września – dzień, w którym naziści w 1943 roku
ewakuowali getto wileńskie. Była to operacja, w której miejscowi zabójcy
nie odegrali większej roli. Znacznie właściwszą datą byłby dwudziesty
ósmy października – dzień masakry na wielką skalę, w której zginęło
około dziesięciu tysięcy Żydów z getta kowieńskiego w pobliskim
Dziewiątym Forcie, a której sprawcami byli niemal wyłącznie Litwini.
Oczywiście ta druga data zwracałaby uwagę na rolę, jaką odegrali
miejscowi zabójcy, czego litewskie władze chciałyby oczywiście za
wszelką cenę uniknąć. (Innym krajem, który wybrał datę upamiętniającą
Holokaust mimo niewielkiego związku z własną historią, była Estonia,
która postanowiła, że będzie to dwudziesty siódmy stycznia, chociaż
z Estonii nie deportowano i nie zamordowano w Auschwitz ani jednego
estońskiego Żyda. Wybór Estończyków można by właściwie zrozumieć
jako formę protestu przeciwko presji, jaką czuli, by wyznaczyć szczególny
dzień dla tragedii, za którą nie czują się w większym stopniu
odpowiedzialni).
Kolejnym wymiarem litewskiej kampanii zmierzającej do wykreowania
alternatywnej narracji o drugiej wojnie światowej i Holokauście jest
promowanie pogłoski o równoważności między zbrodniami nazistowskimi
i komunistycznymi – jest to podejście często określane mianem „teorii
podwójnego ludobójstwa”. Filozofią stojącą za taką postawą jest
podważanie uzasadnionego statusu Holokaustu jako wyjątkowego
przypadku ludobójstwa i postrzeganie zbrodni komunistycznych
w kategorii ludobójstwa po to, by zwrócić uwagę na Litwinów cierpiących
podczas okupacji sowieckiej (i wzbudzić współczucie wobec nich).
Kolejnym powodem, dla którego uznawanie zbrodni komunistycznych za
ludobójstwo było tak ważne, jest to, że jeśli rzeczywiście tak było –
a jasne jest, że nie – wtedy oznaczałoby to, że Żydzi – w tym przypadku
żydowscy komuniści – również są winni najbardziej ohydnych zbrodni.
Stworzono by fałszywą symetrię, która przestałaby uprawomocniać lub
przynajmniej znacznie osłabiłaby krytykę Żydów wobec kolaboracji
Litwinów z nazistami podczas Holokaustu. Fakty są takie, że litewski sejm
uchwalił ustawę redefiniującą pojęcie ludobójstwa tak, by dopasować ją do
zbrodni popełnionych przez Rosjan na Litwie. Zgodnie z przepisami
ustawy, zaprzeczenie, że zbrodnie sowieckie (jak również nazistowskie)
były ludobójstwem, jest przestępstwem karanym wyrokiem więzienia do
dwóch lat.
Ten aspekt kampanii został zintensyfikowany po przyjęciu Litwy do
Unii Europejskiej i NATO w latach 2003–2004 i znalazł wyraz
w dokumencie, który można w najlepszym razie opisać jako manifest
ruchu zniekształcania pamięci o Holokauście w Europie Wschodniej –
Deklaracji Praskiej z trzeciego czerwca 2008 roku. Deklarację podpisało
trzydzieścioro troje niemal wyłącznie wschodnioeuropejskich polityków
i intelektualistów, a przyjął ją litewski sejm. Nawołuje ona do równego
traktowania zbrodni nazistowskich i komunistycznych, ostrzegając, że
„Europa nie będzie zjednoczona, jeżeli nie będzie potrafiła zjednoczyć
swojej historii, uznać, że komunizm i nazizm to wspólna spuścizna, jeśli
nie rozpocznie się wszechstronnej debaty na temat wszystkich
totalitarnych zbrodni ubiegłego wieku”. Praktyczny sposób, w jaki taka
unifikacja Europy powinna zostać przeprowadzona, został sformułowany
w kilkunastu konkretnych żądaniach. Jedno polega na „dostosowaniu
i rewizji wszystkich podręczników historii w Europie tak, żeby dzieci
mogły się uczyć i by je ostrzegano przed komunizmem i jego zbrodniami
w ten sam sposób, w jaki uczy się je oceniać zbrodnie nazistowskie”. Inne
nawołuje do „założenia Europejskiego Instytutu Pamięci i Sumienia”,
który funkcjonowałby jako europejski instytut badawczy zajmujący się
studiami nad totalitaryzmem i wspierałby lokalne instytucje badawcze
specjalizujące się w analizie doświadczeń ludzi żyjących w reżimach
totalitarnych (wszystkie one wspierają teorię podwójnego ludobójstwa)
oraz służył jako muzeum/pomnik wszystkich ofiar tych reżimów.
Na szczęście do dziś te dwa żądania nie zostały spełnione i wydaje się,
że nie stanie się to w najbliższej przyszłości. W przypadku trzeciego
żądania jak na razie dokonuje się największy postęp – chodzi o krok, który
oznacza największe bezpośrednie zagrożenie dla przyszłości pamięci
i edukacji na temat Holokaustu. Postuluje się „ustanowienie dwudziestego
trzeciego sierpnia – kiedy podpisano pakt Hitler-Stalin, znany jako pakt
Ribbentrop-Mołotow – dniem pamięci ofiar zarówno reżimu
komunistycznego, jak i nazistowskiego, tak jak Europa czci pamięć ofiar
Holokaustu dwudziestego siódmego stycznia”. Nieco ponad rok po
publikacji Deklaracji Praskiej te trzy deklaracje czy też postanowienia
zostały przyjęte przez fora europejskie wspierające ustanowienie
dwudziestego trzeciego sierpnia dniem pamięci ofiar nazizmu
i komunizmu. Dwie rezolucje przyjął Parlament Europejski (jedna z nich
została przyjęta ogromną większością głosów – 533 do 44 przy 33
wstrzymujących się), a jedną – Zgromadzenie Parlamentarne OBWE
(Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie). Nie trzeba być
prorokiem, by zdać sobie sprawę, że uniwersalne poparcie takiego kroku
będzie prawdopodobnie prowadziło do eliminacji istniejącego, odrębnego
Międzynarodowego Dnia Pamięci Ofiar Holokaustu.
Zważywszy na to, że zniekształcenie obrazu Holokaustu jest już mocno
utrwalone i szczodrze wspierane finansowo przez rząd, trudno się dziwić,
że Litwa zasadniczo całkowicie odeszła od prób radzenia sobie z niemal
wszystkimi praktycznymi kłopotami związanymi z pamięcią o Szoa, jakie
przed nią stoją, od kiedy stała się niepodległa i niezależna od Związku
Sowieckiego. Chociaż na zewnątrz widać pozorne wysiłki zmierzające do
rozwiązania wszystkich trzech istotnych kwestii, problem polega na tym,
że kroki podejmowane przez rząd w rzeczywistości nie prowadzą do
uczciwej konfrontacji z krwawym udziałem Litwy w wydarzeniach
Holokaustu, ale raczej do zmniejszenia presji międzynarodowej. Dobrym
przykładem będzie pytanie o przeprosiny za uczestnictwo Litwinów
w zbrodniach Szoa. Przywódcy Litwy kilkakrotnie składali takie
oświadczenia – zawsze podczas wizyt w Izraelu – ale kiedy przychodziło
do konkretnych czynów, okazywało się, że te przeprosiny były
w rzeczywistości całkowicie bez znaczenia. Ważnym przykładem jest
pełne pasji przemówienie prezydenta Algirdasa Brazauskasa w Knesecie
pierwszego marca 1995 roku, w którym nie tylko się usprawiedliwiał
i przepraszał, ale przyrzekał, że litewscy przestępcy wojenni będą ścigani
„publicznie, nieubłaganie i nieustannie”.
Niestety na Litwie ta obietnica nigdy nie została zrealizowana ani
przed, ani po jego przemówieniu i bardzo niewiele osiągnięto w kwestii
ścigania i karania zbrodni Holokaustu. Kilkudziesięciu powiązanych
z nazistami litewskich zbrodniarzy wojennych, którzy po drugiej wojnie
światowej uciekli do Stanów Zjednoczonych, utraciło obywatelstwo i po
deportacji, spowodowanej stwierdzeniem zatajenia służby
w kontrolowanych przez hitlerowców szwadronach śmierci i miejscowych
jednostkach policji, powróciło na Litwę po odzyskaniu przez nią
niepodległości. Żaden z nich nie został jednak nigdy ukarany. Ostatecznie,
pod mocną presją Stanów Zjednoczonych, Izraela i organizacji
żydowskich, dwóch komendantów policji wysokiej rangi, Aleksandras
Lileikis i Kazys Gimžauskas, zostało osądzonych w Wilnie, ale
prokuratura litewska czekała, aż obaj będą z powodów zdrowotnych
niezdolni do stanięcia przed sądem, co pozwoliło im uniknąć kary. (Nie
musieli nawet osobiście stawić się na żadnej z pierwszych rozpraw
sądowych). W trzecim przypadku agent Saugumy (tajnej policji),
Algimantas Dailidė, został skazany na pięć lat pozbawienia wolności, ale
sędziowie odmówili egzekucji wyroku, bo podsądny musiał się opiekować
swoją chorą żoną. Tymczasem parlament litewski przyjął ustawę
pozwalającą na prowadzenie dochodzeń i skazywanie podejrzanych
o uczestnictwo w ludobójstwie osób, które ze względu na stan zdrowia nie
muszą brać udziału w rozprawach. Stworzono również przepisy
zezwalające na prowadzenie rozpraw przeciwko takim osobom w formie
telekonferencji, aby zademonstrować całemu światu poważne zamiary
litewskiego wymiaru sprawiedliwości. Praktycznie rzecz biorąc, te wysiłki
wykazały tylko determinację Litwinów dążących do osłabienia presji
zewnętrznej wywieranej przez opinię międzynarodową na ściganie takich
przestępców. Nadal unikano konieczności karania kolaborantów.
Jeszcze bardziej szokowała kampania ogłoszona przez władze w 2006
roku, mająca na celu ściganie kilku żydowskich partyzantów sowieckich
walczących z hitlerowcami na podstawie wydumanych oskarżeń
o zbrodnie wojenne przeciwko niewinnym Litwinom. Kampanii
towarzyszyło podżeganie w nacjonalistycznych mediach przeciwko
Icchakowi Aradowi, Fani Brantsowskiej, Racheli Margolis i Sarze Ginaitė,
w którym często rozbrzmiewało słowo „morderca” w stosunku do osób,
które podczas wojny mogły przetrwać wyłącznie dzięki temu, że
wstępowały do sowieckiej partyzantki.
Ironia polega na tym, że w czasie kiedy wysuwano te oskarżenia, Arad,
który był przewodniczącym Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów
Holokaustu Jad Waszem w Izraelu oraz znanym historykiem Szoa, należał
również do oficjalnej międzynarodowej komisji badającej zbrodnie
okupacji hitlerowskiej. W końcu władze porzuciły myśl o dalszym
śledztwie, bo prokuratorzy nie byli w stanie znaleźć dowodów
wystarczających do sformułowania aktu oskarżenia, ale w oficjalnym
oświadczeniu apelowali do społeczeństwa o dostarczanie informacji
mogących ponownie nadać bieg sprawie. Do dzisiaj nie przeproszono
żadnej z podejrzewanych wówczas kobiet.
To samo można powiedzieć o rehabilitacji, jaką przyznawano po
odzyskaniu niepodległości, której towarzyszyły hojne rekompensaty
finansowe dla osób, które zostały nieuczciwie skazane i ukarane przez
sądy sowieckie. Zgodnie z ustawą z drugiego maja 1990 roku, to
zadośćuczynienie nie obowiązywało osób, które „uczestniczyły
w ludobójstwie”, ale odkryliśmy, że tak naprawdę przynajmniej
kilkudziesięciu ludzi, którzy brali udział w mordowaniu Żydów, zostało
zrehabilitowanych i otrzymało rekompensaty finansowe. Kiedy
przedstawiliśmy władzom dowody, odrzucono je, ale w końcu rząd został
zmuszony do powołania wspólnej izraelsko-litewskiej komisji badawczej.
Jej członkowie uzgodnili w rozmowach z rządem, jak będzie wyglądał
przebieg śledztwa w konkretnych przypadkach, ale w końcu Litwini nie
dotrzymali ani jednej złożonej obietnicy, czym w efekcie storpedowali
pracę komisji. W tych okolicznościach miejscowe władze musiały same
podjąć kroki o dość wątpliwej skuteczności i rozpocząć własne śledztwa
bez żadnego zewnętrznego nadzoru, a zatem nie wiadomo, czy
dochodzenie w tych sprawach było prowadzone właściwie czy też nie.
Potraktowanie tej kwestii byłoby niekompletne, gdyby nie
odnieślibyśmy się do Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu
Mieszkańców Litwy. Ten ośrodek, powołany i finansowany przez rząd
litewski, skupia się przede wszystkim na zbrodniach okresu komunizmu
i upamiętnianiu aktów oporu przeciwko państwu sowieckiemu, ale jest
również instytucją, której powierzono wszystkie oficjalne śledztwa
dotyczące historii Holokaustu. A zatem, na przykład, bada przypadki
związane z pomocą i ratowaniem Żydów oraz podejmuje decyzje, czy
konkretne osoby zasługują na wyrazy specjalnego uznania ze strony rządu
litewskiego. Z drugiej strony, na wniosek litewskiej prokuratury centrum
bada również zarzuty związane ze zbrodniami Holokaustu, a rząd zlecił
mu ułożenie dokładnej listy wszystkich Litwinów biorących udział
w mordach Szoa – była to reakcja na zestawienie nazwisk 23 tysięcy
takich osób, opublikowane przez Josefa Melameda, przewodniczącego
Stowarzyszenia Żydów Litewskich w Izraelu. Mniej więcej trzy lata temu
ośrodek ogłosił, że taką listę ułożył i że są na niej nazwiska 2055
Litwinów, którzy uczestniczyli w mordowaniu Żydów – jest to liczba
ewidentnie zbyt niska. Jednocześnie ośrodek przyznał status
Sprawiedliwego wśród Narodów Świata osobom, które nigdy nie
otrzymałyby takiego wyróżnienia, gdyby przyjąć kryteria selekcji
ustanowione przez Jad Waszem, który zainicjował nominowanie
Sprawiedliwych.
Nie wydaje się zatem dziwne, że opublikowana przez ośrodek lista
zbrodniarzy, która początkowo pojawiła się na jego stronie internetowej,
znikła kilka dni później i już nigdy więcej nie została opublikowana.
Ponadto nie zostały wszczęte żadne dalsze działania ze strony rządu
w związku z tą listą. Wygląda na to, że nie podjęto żadnych prób, na
przykład określenia, czy któreś z osób na tej liście jeszcze żyją i są na tyle
zdrowe, że można by przeciwko nim sformułować akt oskarżenia. To
kolejny dowód na to, że na Litwie sprawy związane z Holokaustem, nawet
badania historyczne – że już nie wspomnę o postępowaniu prawnym –
wciąż pozostają pod silnym wpływem polityki. Podobnie pożałowania
godne są podejmowane przez Centrum próby oczyszczenia życiorysów
litewskich bohaterów, którzy popełniali zbrodnie Holokaustu, oraz jego
rola w doborze zbiorów Muzeum Ludobójstwa (patrz niżej).
Kolejną instytucją litewską, która ewidentnie zniekształca historię
Holokaustu i jej następstwa, jest właśnie finansowane przez rząd Muzeum
Ludobójstwa. To instytucja, zlokalizowana w samym sercu Wilna,
w budynku, który w latach 1942–1944 służył jako baza Ypatingas būrys,
podczas całej okupacji niemieckiej – jako kwatera główna Gestapo
i Saugumy (litewskiej tajnej policji), a w czasach sowieckich – jako
kwatera główna KGB. Mówi się, że to jedna z najważniejszych atrakcji
turystycznych miasta. Najważniejsza historia, którą przedstawiają zbiory
muzeum, nie wiąże się jednak z prawdziwym ludobójstwem, które miało
miejsce w Wilnie i na całej Litwie, ale skupia się prawie wyłącznie na
zbrodniach popełnianych przez Sowietów (a zwłaszcza przez żydowskich
komunistów), których – chociaż były rzeczywiście okrutne – nie można
sklasyfikować jako zbrodnie przeciwko ludzkości, chyba że przyjmie się
zmienioną definicję tego pojęcia zaczerpniętą z ustawy litewskiego
parlamentu. Ironia polega na tym, że jedyne procesy zbrodniarzy
wojennych okresu drugiej wojny od momentu, kiedy Litwa uzyskała
niepodległość – takich jak Lileikis, Gimžauskas i Dailidė – miały miejsce
w tym samym budynku, w którym znajduje się również archiwum
specjalne KGB, a także protokoły powojennych sowieckich procesów
kolaborantów nazistowskich. Z drugiej strony, nazwiska najbardziej
prominentnych bojowników antysowieckich są wyryte na zewnątrz na
granitowych blokach ścian budynku. Między nimi widnieje nazwisko
Jonasa Noreiki, który odgrywał aktywną rolę w zbrodniach Holokaustu.
Podsumowanie nie byłoby kompletne, gdyby nie wspomnieć
o litewskiej Międzynarodowej Komisji do Oceny Zbrodni Nazistowskiego
i Sowieckiego Reżimu Okupacyjnego na Litwie, która odegrała znaczącą
rolę w promowaniu nieprawdy o równoważności między zbrodniami
nazistowskimi i sowieckimi (co jasno można odczytać z jej nazwy) oraz
w rozpowszechnianiu treści Deklaracji Praskiej. Jedną z najważniejszych
funkcji komisji jest promowanie edukacji o Holokauście na Litwie – to
instytucja, która, na przykład, wybiera konkretnych nauczycieli i wysyła
ich na seminaria organizowane w Jad Waszem do Izraela. To ta sama
komisja, której reprezentanci namawiali sejm do przyjęcia Deklaracji
Praskiej, do dziś widniejącej na ich stronie internetowej. Sponsoruje ona
różnorodne wydarzenia wspierające teorię podwójnego ludobójstwa
i wciąż aktywnie promuje tę sprawę.
Jednym z czynników, który sprawił, że promowanie historycznej
prawdy pozostaje tak trudne, jest uporczywa niechęć kolejnych rządów do
współpracy w tej materii. Pomimo różnego składu rządzących koalicji,
zasadniczo wszystkie partie polityczne wspierały teorię podwójnego
ludobójstwa i fałszywe przekonanie o ograniczonym udziale miejscowej
ludności w zbrodniach Holokaustu. To wsparcie okazało się bardzo ważne,
jako że raz po raz ludzie, którzy początkowo wspierali nasze działania,
zmieniali zdanie pod wpływem myśli i idei lansowanych przez władze,
a w niektórych przypadkach zostali skuszeni lukratywnymi posadami
w administracji rządowej lub w instytucjach i organizacjach
finansowanych przez rząd. Bardzo niewielu udało się oprzeć tym
pokusom, co tym bardziej wpływa na przekłamania w obrazie Holokaustu,
którym kolejne rządy nie chcą stawiać czoła od czasów odzyskania
niepodległości.
Człowiekiem, który wyróżnia się odwagą i męstwem pod tym
względem, jest profesor Dovid Katz, który od blisko dziesięciu lat
poświęca niemal cały swój czas i energię walce o prawdę historyczną
o Holokauście na Litwie. Urodzony w nowojorskim Brooklynie, jest
jednym z najbardziej znanych specjalistów badających język jidysz.
Profesor Katz osiadł w Wilnie, gdy zaproszono go na wykłady na
Uniwersytet Wileński, gdzie (razem z Mendy Cahan) założył również
Wileński Instytut Jidysz. Przez osiem lat skupiał się na działalności
akademickiej, wykładach i badaniach, ale kiedy dowiedział się, że rząd
próbuje ścigać ocalałych z Holokaustu, którzy walczyli w partyzantce
przeciwko Niemcom, oskarżając ich o zbrodnie wojenne, natychmiast
zorganizował kampanię sprzeciwiającą się tym próbom i aktywnie
krytykował zamiatanie pod dywan zbrodni Holokaustu i wybielanie
przeszłości Litwinów biorących udział w zabijaniu litewskich Żydów.
Wysiłki profesora Katza oraz jego doskonale dopracowana strona
www.defendinghistory.com nie pozostały bez echa – władze je zauważyły,
a ich reakcja była szybka i okrutna. Wykładowca został z wielkim hukiem
usunięty z Uniwersytetu Wileńskiego, co zmusza go do przebywania przez
znaczną część roku poza granicami kraju, a to z kolei utrudnia mu
kontynuowanie działań przeciwko władzom.
Jeżeli sytuacja, którą opisałem, dotyczyłaby tylko Litwy, to oczywiście
systematyczne wysiłki zmierzające do zniekształcenia narracji o drugiej
wojnie światowej i Holokauście nie byłyby tak niebezpieczne. Smutna
prawda jest jednak taka, że Litwa gra pierwsze skrzypce w promowaniu
nieprawdy na temat równoznaczności między reżimami – nazistowskim
i komunistycznym – i w ukrywaniu lub przynajmniej minimalizowaniu
roli miejscowych kolaborantów we wdrażaniu w życie „ostatecznego
rozwiązania”. Pod tym względem Litwę można uznać za laboratorium
inicjatyw mających na celu propagowanie tych zamierzeń i lidera licznych
działań prowadzących do zniekształcania zapisów historycznych i treści
edukacyjnych na temat Holokaustu. To samo dzieje się oczywiście
w innych krajach bałtyckich, na Łotwie i w Estonii, ale również na
Ukrainie, na Węgrzech, w Rumunii i w Chorwacji. Dlatego właśnie ta
książka jest tak ważna i dlatego mamy nadzieję, że jej przekaz dotrze nie
tylko do czytelników w postkomunistycznych państwach Europy
Wschodniej, ale i do szerszej publiczności.
Nie uważamy, że Litwa jest przypadkiem beznadziejnym, ale bez całej
prawdy historycznej na temat Holokaustu i litewskiego udziału
w zbrodniach Szoa, którą przybliżamy społeczeństwu, nic się nie zmieni.
Mamy nadzieję, że ta książka będzie punktem zwrotnym i zapoczątkuje
nową próbę lepszego zrozumienia przeszłości Litwy. Być może nasza
współpraca – żydowskiego łowcy nazistów, który został ochrzczony
imieniem ofiary Holokaustu na Litwie, i znanej litewskiej pisarki, która
jest potomkinią uczestników zbrodni Holokaustu – pomoże zbudować
drogę ku jaśniejszej przyszłości.
Postscriptum

Gdzie był Bóg podczas Holokaustu na Litwie?


• Rozmowa z księdzem Ričardasem Doveiką
– Temat Holokaustu i ludzi, którzy dopuszczali się przemocy przeciwko
bliźnim, jest jak niezaleczona rana. Ta książka również krwawi. Może i ta
rana się zabliźni, ale blizna pamięci o tych zbrodniach pozostanie na
zawsze. Tak, te zbrodnie miały miejsce. I brali w tych wydarzeniach udział
przedstawiciele naszego narodu, członkowie naszego społeczeństwa – nasi
pradziadkowie, dziadkowie, sąsiedzi, wujowie. To prawda. Mieć odwagę
spojrzeć prosto w oczy prawdzie to ważny krok w procesie leczenia,
pogodzenia się z przeszłością i dążenia ku lepszej przyszłości. Ta książka
ma czytelnika zachęcić do pójścia naprzód dzięki temu, że pochylamy się
nad przeszłością i akceptujemy pewne fakty. My, pokolenie potomków,
musimy wypowiedzieć to słowami, wypłakać łzami – wyrazić żal za straty
i iść naprzód.
Holokaust to nic innego, jak konsekwencja gwałtu na wolnej woli.
Gwałt na wolnej woli, którą dał nam Bóg, jest powodem wszystkich
cierpień, których doświadczamy – niezgody, wojny, upadku cywilizacji
i olbrzymiej rany, jaką jest Holokaust.
– Czy nie jest tak, że ci, którzy szli strzelać do innych ludzi, robili to
przeważnie nie z własnej woli, ale byli zmuszani przez sytuację i po prostu
wykonywali rozkazy?
– Źródłem wszelkiego zła jest nadużywanie wolnej woli. Szukanie
własnych celów, przypisywanie sobie roli Boga, manipulacja innymi
i robienie z nich ofiar. Chcę jeszcze raz przypomnieć, że Bóg nie odebrał
człowiekowi wolności. Ale kiedy człowiek odrzuca Boga, kiedy
postanawia: „Ja sam będę sądził i decydował o rzeczywistości tak jak
Bóg”, Pan daje mu czas na naprawę wszystkiego, nie kontrolując tego, co
człowiek robi.
Przekonani, że mają w rękach kontrolę i władzę nad ludźmi, możliwość
decydowania, tworzenia własnych reguł gry, oprawcy wciągnęli do tej gry
zupełnie niewinnych ludzi. Znaleźli ofiary i zrobili z nich katów po to,
żeby zniszczyć innego zupełnie niewinnego człowieka, nawet dziecko.
Ludzie, którym przedstawiono konkretne fakty, pokazano pewien obraz
świata, ideologię, uwierzyli tak głęboko, że pociągnęli za spust. Ten, kto
ma pociągnąć za spust, sam nie rozumie, jak się znalazł w tej sytuacji.
W dole stoi nieuzbrojony człowiek, inny stoi nad krawędzią dołu z bronią
w ręku, za nim uzbrojeni mężczyźni, a za ich plecami – kolejni uzbrojeni
mężczyźni. Pozostaje tylko jedno proste pytanie: czy ja będę strzelał, czy
ktoś stojący za mną zastrzeli mnie i tego drugiego?
– Ale przecież można było odmówić strzelania, wycofać się
z obowiązków. To trudne, lecz możliwe. Może fakt, że strzelający byli
ludźmi religijnymi, ułatwiał pociąganie za spust. Jak sami mówili: jeżeli
Bóg pozwala na takie straszne rzeczy, to co ja mogę zmienić?
– Każdy z nas w głębi serca wie, że nie powinniśmy czynić drugiemu,
czego nie chcemy, żeby czyniono nam. Nie ma prawdziwszego aktu
miłości niż oddanie za kogoś życia. Pytanie natury moralnej brzmi tak: ile
odwagi musimy w sobie znaleźć, żeby się poświęcić po to, by ktoś inny
mógł żyć? I na tę próbę wystawiono wszystkich. Niektórzy ją przechodzili
zwycięsko, podczas gdy inni wierzyli, że są tylko trybikami w wielkiej
maszynie i nic się nie zmieni niezależnie od tego, czy to zrobią, czy też
nie. Jeżeli nie będę strzelał, ktoś inny, stojący obok mnie, będzie strzelał.
Inni składali wszystko w ręce Boga. Zapominamy jednak, że Boga nie
można obwiniać, kiedy ktoś czyni coś złego. Nawet wtedy, w tamtych
czasach, kiedy ludzie byli do tego stopnia zaszczuci, że decyzji nie
podejmowali oni sami, tylko ich zwierzęcy instynkt przetrwania.
Byli jednak tacy, którzy ukrywali Żydów w piwnicach, ryzykowali
życie swoje i swoich rodzin. Ukrywali ich, bojąc się sąsiada, który mógłby
na nich donieść, żeby załatwić te czy inne własne interesy, przypodobać
się władzom albo coś od nich dostać. Rozumieli, że nie będą mogli znieść
ciężaru winy i że lepiej podjąć ryzyko, ocalając innych ludzi tak, by ich
dzieci i wnuki mogły przychodzić na ich groby i mówić: oto grób
człowieka uczciwego. Ci, którzy wybierali przetrwanie, mordując innych,
mieli później życie koszmarne. Czekały ich wyrzuty sumienia, poczucie
braku sensu życia, samobójstwo, choroby, przedwczesna śmierć albo też
długie lata za kratami czy wyrok śmierci.
– Czy sądzi ksiądz, że to Bóg ukarał tych morderców?
– Wierzę, że Bóg bardzo cierpiał, bo zarówno morderca, jak i jego
ofiara byli Jego dziećmi. Oboje byli ofiarami zła. Co mógł czuć Bóg
w swoim sercu, gdy jedno z dzieci strzelało do innego? Jak się czuje
matka lub ojciec, kiedy widzą, że jedno z dzieci bije drugie dziecko, że
brat podnosi rękę na brata?
– Więc gdzie był Bóg podczas Holokaustu?
– Wiesz, gdzie był? Mam odpowiedź. Ofiary Holokaustu znały tę
odpowiedź. Bóg był z nimi. On był godnością tych ludzi. Bóg cierpiał
równie mocno jak oni sami.
– To bardzo nieoczekiwana odpowiedź. Ksiądz prawdopodobnie nie wie,
że świadkowie masowych mordów i sami zabójcy zastanawiali się,
dlaczego Żydzi nie stawiali oporu podczas egzekucji, ale szli spokojnie,
jak sparaliżowani, potulni jak baranki. Bez słowa wchodzili do dołu,
obejmowali dzieci i kładli się na zwłokach. Z Dziewiątego Fortu w Kownie
grupę 400 do 500 Żydów kilka kilometrów prowadziło zaledwie ośmiu
litewskich żołnierzy. Mogli zaatakować strażników, mogli uciec i ocalić
życie. Nikt z dziesięciu tysięcy ofiar tego nie zrobił. Co to było: ujawniana
przed śmiercią godność owieczek bożych?
– Nie możemy mówić o Żydach, nie wspominając o ich religii.
Pamiętajmy, jakie to były czasy – religia była bardzo ważną częścią
codziennego życia tego ludu. Nigdy się nie dowiemy, czego doświadczył
czy co wycierpiał człowiek prowadzony na rozstrzelanie, kładący się
w dole, czekający na kulę, wiedzący o swojej niewinności i wierzący
w nią. Jestem pewien, że potulność Żydów, ich spokój były
w rzeczywistości bardzo jasnym świadectwem istnienia drugiego świata.
Były bezpośrednim, egzystencjalnym doświadczeniem obecności Boga.
My, chrześcijanie, wiemy, że istnieje obietnica – Bóg powiedział, że
naprawi wszelkie wyrządzone zło. Naprawi również zło wyrządzone przez
Holokaust, tak że ci, którzy go przeżyli, będą uwolnieni od bolesnych
wspomnień.
– Czy ksiądz mógłby służyć jako kapelan w batalionie morderców?
Niemal codziennie 450 młodych żołnierzy batalionu Impulevičiusa
mordowało Żydów na Białorusi, a w niedzielę maszerowali na mszę,
spowiadali się i dostawali rozgrzeszenie.
– Nie mógłbym, chyba że wyprano by mi mózg i kazano służyć takiej
ideologii. Nie mógłbym, chyba że stałbym się ofiarą tej ideologii
i musiałbym werbować nowe ofiary. Tak, byli i tacy księża katoliccy,
którzy zostali przez tę ideologię omamieni, ale było również wielu takich,
którzy ryzykowali życie, kryjąc Żydów w kościołach.
Nie chodzi tylko o Holokaust, przecież teraz też istnieją mordercze
ideologie. Oburza nas, kiedy ktoś wyrzuca przez okno psa lub kota, ale
kiedy dokonuje się aborcji, to nie jest to już postrzegane jako akt
brutalności, tylko prawo, które nam przysługuje. Znów stajemy się
ofiarami morderczej ideologii. A co się dzieje w krajach muzułmańskich,
gdzie piętnastolatki noszą broń? Czy te ideologie nie wykorzystują ciągle
ambicji młodych ludzi, ich chęci stania się kimś, posiadania czegoś,
jednocześnie czyniąc z nich ofiary?
Musimy żyć z tym pytaniem: dlaczego to się zdarzyło? Dlaczego robili
to nasi obywatele? Jeśli nie będę miał odwagi spojrzeć prawdzie w oczy,
jak będę mógł z tym żyć? Prawdopodobnie moje życie będzie zupełnie
inne. Nie będę mógł nikogo potępiać, bo może ktoś z mojej rodziny brał
udział w Holokauście. Nie będę już otoczony glorią ofiary. Aureola
zniknie. Ale jakże ona jest wygodna! I zatrzasną mi drzwi przed nosem,
nie zamkną po cichu, tylko zatrzasną z hukiem. A jednak chcę się
dowiedzieć prawdy o moich krewnych. Może wśród nich byli tacy, którzy
przechowywali Żydów, albo tacy, którzy skazywali ich na śmierć?
Chciałbym to wiedzieć, prawda bowiem mnie wyzwoli.
Wszyscy musimy zaakceptować fakt, że to przeszłość naszego narodu.
Kiedy staniemy oko w oko z prawdą, osiągniemy dojrzałość i na tym
fundamencie będziemy mogli zbudować trwałą przyszłość. I to nie
dotyczy tylko Holokaustu, ale również naszej przeszłości sowieckiej.
Stałem w szkole przed tablicą i wyśmiewano mnie za to, że chodzę do
kościoła. Kiedy Litwa uzyskała niepodległość i zostałem księdzem, ten
sam nauczyciel, który krytykował mnie przed całą klasą, stracił matkę czy
ojca. Poprosił mnie, żebym poprowadził uroczystość pogrzebową. Co
miałem robić? Przypomnieć sobie poniżenie, którego doświadczałem
w tamtych latach, i pozwolić, żeby ktoś inny poprowadził ceremonię
pogrzebową?
– I co ksiądz zrobił?
– Zapytałem, kiedy będzie czuwanie przy zwłokach i kiedy odbędzie się
pogrzeb. Taką dałem odpowiedź. Ten nauczyciel był ofiarą ideologii. Nie
wiadomo, czy robił to ze względu na pracę, pieniądze czy spokój
sumienia. Tylko on wie dlaczego.
– Czy ksiądz myśli, że to, co się stało na Litwie siedemdziesiąt pięć lat
temu, mogłoby się powtórzyć?
– Są również dziś na Litwie ruchy nacjonalistyczne. Już szykują
„powitanie” mającym przybyć na Litwę imigrantom. Jeżeli kiedykolwiek
na Litwie powstanie meczet dla przyjeżdżających tu muzułmanów,
narodowcy pewnie będą wybijać w nim okna. Zawsze zadaję sobie pytanie,
czy my mamy w tym kraju społeczeństwo obywatelskie, czy jesteśmy
państwem narodowym? Czy będziemy na tyle dojrzali, żeby odrzucić
aspiracje bycia państwem narodowym i mówić o społeczeństwie
obywatelskim żyjącym w kraju, gdzie od wielu wieków żyli ludzie wielu
narodowości, kultur i ras? Co się z nami stało? Jak padliśmy ofiarami
nowej ideologii państwa narodowego? Musimy ostrożniej podchodzić do
gloryfikowania siebie samych i potępiania innych – nie zapominajmy
o narodzie rosyjskim, bo mam wrażenie, że nie widzimy różnicy między
narodem rosyjskim a ideologią Kremla.
– Kiedy ksiądz mówił o trzaskaniu drzwiami, miałam wrażenie, że już
tego doświadczyłam. Kiedy moi krewni i niektórzy znajomi dowiedzieli się,
o czym będzie ta książka, stwierdzili, że jestem zdrajczynią swojej rodziny
i swojego narodu. Co by ksiądz im powiedział?
– A co jest dla pani ważniejsze – potępienie krewnych czy przyniesienie
ulgi tym, którzy odeszli i z niebios dostrzegają, że ktoś miał odwagę ich
bronić, mówiąc prawdę, że i oni byli ofiarami? Musimy głośno
powiedzieć, że byli tacy wśród nas, którzy strzelali do Żydów, a później
w lesie strzelali do siebie nawzajem, donosili na siebie i wysyłali się
nawzajem na Sybir… A co się dzieje tu i teraz, w dwudziestym pierwszym
wieku – czy robimy rachunek sumienia, czy nie? Czy wreszcie wyciągamy
wnioski z tych lekcji, czy raz jeszcze pozwalamy na to, żeby koło historii
znów się potoczyło po tych samych torach i znów się powtórzyły podobne
rzeczy? Żeby znowu znaleźć się w takim samym bagnie? Czy rachunek
sumienia pozwoli mi lepiej zrozumieć, pogodzić się z przeszłością,
wykonać gest pojednania w kierunku kogoś, kto cierpiał, bo ktoś z jego
rodziny zginął wydany przez kogoś z mojej rodziny? Dziś wyciągam rękę
do jego wnuka i mówię, że to dla mnie bolesne, bolesne dla ciebie, jestem
smutny, ty jesteś smutny, ja nie rozumiem i ty nie rozumiesz. Może
w końcu potrafimy się uwolnić od tych ideologii i świadomie przyjąć
odpowiedzialność? Bo od tego właśnie zależy, czy pojawi się nowa
zabójcza ideologia, czy nie. To zależy ode mnie, tu i teraz. I to nieważne,
czy jestem kimś zwyczajnym, czy politykiem, wykształconym
człowiekiem czy nie. Kat potrzebuje wszystkich ofiar. Im ofiara głupsza,
tym brutalniej ją atakuje. Ofiara ogłupiona to zawsze tylko trybik. A ile
jest systemów z takimi trybikami! Więc jakże mogę spokojnie spać,
widząc, że te trybiki znów zaczynają się kręcić, i to blisko mnie, bo
pojawia się ktoś, kto zaczyna je zbierać i montować z nich maszynerię?
– Więc jakie wnioski musimy wyciągnąć z tej lekcji?
– Jesteśmy spadkobiercami historii i musimy ten spadek przyjąć. Nasi
pradziadowie, inni krewni i ich sąsiedzi uczestniczyli w Holokauście.
Niektórzy sporządzali listy, niektórzy strzelali, niektórzy ratowali,
niektórzy kradli rzeczy zamordowanych ofiar. Jesteśmy dumni z tego, że
odziedziczyliśmy znane nazwisko, ziemię i tytuły po naszych przodkach.
Przyjmujemy to dziedzictwo. Ale jeżeli był ktoś w mojej rodzinie, kto
skazał kogoś innego na życie w cierpieniu, ja jestem spadkobiercą również
tej prawdy. Mogę tę prawdę odrzucać, mogę ją ukrywać, mogę unikać
konfrontacji, ale to prawdy nie zmieni. Wspaniałe jest ostatecznie to, że
prawda nie jest nam posłuszna, jest niezależna od naszej woli. Albo ją
akceptujemy, albo nie. Kto więcej na tym zyska – ten, kto przyjmuje
prawdę i odbywa pokutę, robi rachunek sumienia i próbuje od nowa
budować mosty przyjaźni i zrozumienia? Czy ten, kto prawdę odrzuca
i tonie w bagnie samooszukiwania się, grzęznąc w nim z każdym dniem
coraz głębiej i wciągając w nie za sobą następne pokolenia?
Prawdopodobnie ten drugi będzie oskarżał tego, kto prawdę przyjął.
Dlaczego ruszasz to śmierdzące jajo? Popatrz, jak nam świetnie idzie
życie w tej iluzji! Bądźmy dalej ofiarami i nie szukajmy prawdy.
Rzeczywiście, nasz naród cierpiał od innych. Zakazywali nam
ojczystego języka, zakazywali wiary, nie pozwalali podróżować po
świecie. Ale jeżeli w naszym narodzie byli mordercy, dlaczego mamy się
tej prawdy bać? Czy to nas w jakiś sposób zniszczy? Może zaniepokoi,
kiedy pomyślimy o naszych przodkach, dowiedziawszy się czegoś o nich,
może nie będzie miło przyglądać się antykom, które po nich
odziedziczyliśmy, nie myśląc o tym, jak dostały się w nasze posiadanie.
Niech to nas niepokoi. Będziemy wiedzieć, że ten dyskomfort jest naszą
prośbą o wybaczenie i naszą pokutą. Będziemy wiedzieć, że tych, którzy
przyjdą po nas, nie będzie niepokoić nasze życie ani decyzje, które
podejmowaliśmy. Nie możemy przywrócić do życia nawet jednej osoby
z umarłych, nie możemy pogodzić sprawcy i ofiary, ale być może
wyciągniemy wnioski z tej lekcji, aby zło, które się wydarzyło, nigdy
więcej już się nie powtórzyło.
• Rozmowa z bohaterem narodowym Litwy, Tomasem Šernasem
Tomas Šernas jest byłym litewskim celnikiem i jedynym człowiekiem
ocalałym po masakrze w Miednikach trzydziestego pierwszego lipca 1991
roku, kiedy żołnierze sowieccy zabili siedmiu pracowników urzędu
celnego. Przeżył strzał w głowę, który uczynił z niego inwalidę. Później
ukończył studia teologiczne i w 2010 roku został pastorem Kościoła
ewangelicko-reformowanego na Litwie.
– Żydzi mieszkają na Litwie od czternastego wieku, kiedy otworzyło
przed nimi drzwi Wielkie Księstwo Litewskie, co oznacza, że ich sytuacja
tutaj przez setki lat była relatywnie dobra. Zmieniło się to drastycznie
w 1941 roku i w bardzo krótkim okresie niemal wszyscy Żydzi, którzy
mieszkali na Litwie, zostali wymordowani. Pewnych rzeczy nie
powinniśmy jednak za bardzo upraszczać. Żydzi oskarżają Litwinów o to,
że są żydobójcami, podczas gdy nasi dziadkowie prawdopodobnie mówili,
że Żydzi zdradzili Litwę i pili chrześcijańską krew. Prawda jest znacznie
bardziej skomplikowana. Dlaczego na Litwie wypadki nie potoczyły się
tak jak w Danii? Od siedemnastego wieku Litwa była wstrząsana
przeróżnymi wydarzeniami – pańszczyzna, zakaz wolnej prasy, utrata
państwowości, dwa nieudane powstania, niszczenie litewskojęzycznych
i polskojęzycznych elit, wojny, okupacja – wszystko to wywarło na nas
silny wpływ. Gdyby to nie Niemcy pierwsi weszli do Danii, lecz Rosjanie,
i jeżeliby w ciągu roku zmienili wszystko tak jak na Litwie, być może
i tam zdarzyłyby się podobne rzeczy.
– Więc co się takiego zdarzyło?
– Nie wolno zapominać, że Litwa znalazła się pod okupacją praktycznie
w ciągu dwudziestu czterech godzin od wybuchu wojny. Ludzie, którzy
doświadczyli deportacji, chcieli zemsty na Rosjanach. Odwetu. Musimy
również pamiętać, że Litwa była bardzo młodym krajem i w tamtym
okresie wciąż próbowała jakoś zdefiniować swoją tożsamość.
A najłatwiejszy sposób zdefiniowania tożsamości to określenie granic
odrębności i wyjątkowości. Nie jesteśmy Polakami i nie jesteśmy
Rosjanami, jesteśmy dobrymi Litwinami. Wśród inteligencji pojawiły się
głosy, że być może rzeczywiście jesteśmy Aryjczykami. Roznoszono
ulotki, w radiu i prasie była propaganda skierowana przeciwko Żydom,
nazywano ich lokajami bolszewików, pasożytami i tak dalej. Ludzie byli
narażeni na bardzo silną propagandę antysemicką, stworzono warunki,
które były pod każdym względem bardzo niekorzystne dla Żydów. Mówię
tutaj przede wszystkim o okropnej sytuacji człowieka, który czuł się
zapędzony w kozi róg, który był smutny i zalękniony, zdezorientowany
i zdumiony, a którego rodzina została deportowana. I wtedy taki człowiek
dostaje silną dawkę propagandy mówiącej mu, kto jest za jego problemy
odpowiedzialny i co trzeba z tym zrobić. I chwyta za broń. Tak zrobiła
niewielka liczba Litwinów, ale takie były fakty.
– Jest pastor pierwszą osobą, którą poznałam, przyznającą się do tego,
że w pana rodzinie byli sprawcy Holokaustu. Kim oni byli?
– W mojej rodzinie nikt o tym otwarcie i jasno nie mówił. To były inne
czasy. Wiem jednak z opowieści moich starszych krewnych, że Jonas, brat
mojego dziadka Jokūbasa Šernasa, prawdopodobnie brał w tym udział.
Kiedy Żydzi z Birż zostali uwięzieni w kościele, on podobno bardzo się
przestraszył i wyjechał do Wilna, do mojego dziadka. Może eskortował
Żydów, może do nich strzelał, nie wiem, choć moja rodzina była
przekonana, że jest niezdolny do mordowania, że nie jest do tego
stworzony. Później przez pomyłkę został aresztowany zamiast mojego
dziadka przez Gestapo i wysłany do obozu koncentracyjnego w Stutthofie.
Opisuje go Balys Sruoga w powieści Las bogów jako „propagatora Biblii
z Birż”. Ocalił życie Balysowi Sruodze i niektóre z jego tekstów. Później
nasza rodzina była zdziwiona, dowiedziawszy się, że Jonas popadł
w paranoję, kiedy dotarł do Stanów Zjednoczonych. Krewni kojarzyli tę
zmianę w jego charakterze z tym, co wycierpiał w obozie
koncentracyjnym. Ostatnio myślę sobie, że być może są i inne powody.
– Dlaczego nam, Litwinom, tak trudno rozmawiać o przyszłości naszych
rodzin i naszego kraju?
– Może winna jest słaba urbanizacja naszego kraju? Żartuję, ale tylko
połowicznie, bo coś w tym jest. W krajach, w których ludzie przez długie
lata mieszkali w miastach i miasteczkach, bardziej ufali społeczeństwu
i społecznościom, publicznie omawiali pewne problemy i publicznie
mówili o sprawiedliwości i uczciwości. Litwa była i pozostaje krajem
podobnym do jednej wielkiej wsi, gdzie każdy żyje własnym życiem,
życiem rodziny, gdzie ludzie sobie wzajemnie nie ufają. A to, że o tych
ranach się nie mówi, wcale mnie nie dziwi. Litwa wciąż nie nauczyła się,
jak segregować śmieci do recyklingu, więc jak można się spodziewać,
żebyśmy rozmawiali o naszych winach? Gdzieś musimy jednak zacząć.
Nie dla innych, tylko dla nas samych. Żeby zrozumieć nas samych, naszą
przeszłość i nie mówić, że to, co się stało, wcale się nie wydarzyło. Ludzie
boją się spojrzeć sobie w oczy. Konfrontacja z prawdą jest w końcu rzeczą
najtrudniejszą. Nie powinniśmy się jednak bać, że jeśli do tej prawdy się
przyznamy, to będzie koniec Litwy.
– A co pastor powiedziałby tym wszystkim, którzy mówią, że to było
dawno, dawno temu, i że co się stało, to się nie odstanie i zostawmy
zmarłych w pokoju…
– Wie pani, nie można mówić, że przeszłość jest przeszłością i że już
nie istnieje. Dzisiaj jest teraźniejszością, a jutro będzie przyszłością. Ta
przyszłość zależy od tego, jak rozumiemy teraźniejszość, a teraźniejszość
zależy od tego, jak rozumiemy przeszłość. Teologiczna mądrość Żydów
mówi, że możemy zmienić przeszłość, jeżeli zmienimy teraźniejszość.
A jeżeli nie pamiętamy i nie mówimy, co się stało, zawsze pojawi się ktoś
taki, kto nam o tym przypomni – czy to Putin, czy Zuroff, czy ktoś inny.
A nasze dzieci nie będą wiedziały, jak na to zareagować. Więc lepiej, żeby
wiedziały, i musimy im powiedzieć prawdę, a nie snuć jakieś fantazje.
– Dlaczego Bóg pozwolił na ten akt okrucieństwa? Sami mordercy o to
pytali.
– Nie wierzę, że mordercy byli religijni. Być może formalnie tak, ale
w sercu nie byli. Być może byli przekonani, że Żydzi ukrzyżowali
Chrystusa albo coś w tym guście. Inni w ogóle się nad tym nie
zastanawiali. Nie było czasu myśleć. Byli całkowicie zdezorientowani
i nie wiedzieli, co się naprawdę dzieje. Kiedy odebrano nam państwowość
i zaczęto deportować nasze rodziny, niektórzy po prostu ulegli paraliżowi.
Tak ciężko pracowali, żeby odbudować Litwę, tak wierzyli, a teraz nagle
jedna okupacja, a później druga… I dobrzy ludzie wzruszali ramionami,
nie byli pewni, co się dzieje. A ludzie źli i głupi myśleli – ile jeszcze
mamy cierpieć? I chwycili za broń. Można w pewnym sensie tych ludzi
zrozumieć. Nie tylko możemy ich zrozumieć, ale wręcz powinniśmy. Nie
możemy natomiast usprawiedliwiać ich działań. W końcu człowiek to nie
zwierzę. Ktoś powiedział, że człowiek to byt o niezmierzonych
horyzontach. A to znaczy, że ktoś może być bezmiernie głupi albo
nieskończenie dobry, albo bezgranicznie zły.
– Pamięta pan takiego litewskiego polityka, który powiedział: „Jeśli nie
Niemcy, teraz czyścilibyśmy Żydom buty”? Pan wtedy odpowiedział:
„Zgodziłbym się do końca życia czyścić buty temu politykowi
i hitlerowcom, których nienawidzę, jeżeli to miałoby uratować życie
chociaż jednego żydowskiego dziecka”.
– Tak, widziałem rozmowę z tym politykiem w telewizji, później
myślałem o tym bardzo długo, a później napisałem to, co pomyślałem.
Tego roku otrzymałem tytuł najbardziej tolerancyjnej osoby roku, chociaż
odpowiedź napisałem, bo byłem zniecierpliwiony i rozeźlony, nie było
wtedy we mnie żadnej tolerancji. Można by tę odpowiedź nazwać wręcz
agresywną. Ale czy to dobrze? Ile krzywdy można wyrządzić człowiekowi
złym słowem lub gniewem, wyśmiewając się z kogoś albo nie przejmując
się jego losem? To nie dosłownie morderstwo, ale można powiedzieć, że to
krok w kierunku morderstwa. Deklaracja: „Nie kocham cię”. Dlatego
właśnie nie wątpię w to, że historyczne zło powtórzy się jeszcze
w przyszłości w tej formie czy innej, bo człowiek ma predyspozycje do
zabijania. Jest tyle sposobów narzucania myśli innym ludziom. Niech pani
zobaczy, ile ludzi teraz na Litwie popiera Putina i jego działania na
Ukrainie.
– Więc czy jest jakiś sens rozmawiać o masowych mordach, które miały
miejsce kiedyś, jeżeli takie rzeczy na pewno zdarzą się w przyszłości?
– Im więcej dyskusji, tym mniej sposobności do manipulacji. Zło
będzie istniało zawsze. Zawsze będą ludzie, którzy będą chcieli innych
wykorzystywać. Naszą bronią jest prawda i odwaga. Jeżeli będziemy się
bać samych siebie i naszego społeczeństwa, daleko nie zajdziemy. Jest
takie litewskie przysłowie: „Jak dają, to bierz. Jak biją, to uciekaj”.
Odzwierciedla postawę kogoś, kto uważa, że jest na służbie; to mądrość
chłopa pańszczyźnianego.
– Więc gdzie był Bóg?
– Istnieje obietnica, którą Bóg złożył Abrahamowi, Izaakowi i jego
synowi Izraelowi. I ta obietnica pozostaje w mocy. Naród Izraela nie został
zniszczony, a poza tym wrócił do Ziemi Obiecanej, więc jest to cud. Żydzi
mieszkają w swoim ojczystym kraju, potężnieją, a to również cud. Papież
Jan Paweł II również tę myśl wyraził. Reżim sowiecki jest odpowiedzialny
za śmierć milionów ludzi, ale Pan Bóg pozwolił mu przetrwać przez ponad
siedemdziesiąt lat. Jak długo trwał reżim nazistowski od momentu, kiedy
Hitler doszedł do władzy w 1933 roku, do 1945? Kiedy tylko naród
wybrany doznał krzywdy, reżim hitlerowski upadł.
Czy odpowiedziałem pani, gdzie był Bóg? Nie? Ale kto powiedział, że
Bóg jest jakimś Batmanem czy Kapitanem Ameryką, który zeskakuje
z wieżowców po to, by natychmiast powstrzymać ludzi głupich i złych?
Nigdzie w Piśmie Świętym nie ma takiego stwierdzenia. Pan Bóg jest
znacznie bardziej straszliwy, znacznie bliższy i bardziej skomplikowany,
niż chcielibyśmy wierzyć. Bóg to duch bezgraniczny; w najstraszniejszych
momentach był razem z tymi skazanymi. Podejmował swoje niewidzialne
decyzje tak, by to, co było najgorsze, stało się tak dobre, jak to możliwe.
I wciąż takie decyzje podejmuje. Ale pytanie, gdzie był Bóg, kiedy
niszczono i zabijano bezbronnych ludzi, jest pytaniem niewolnika. Tora
i Biblia chrześcijan podnoszą tę samą kwestię: czym jest ludzka wolność
i odpowiedzialność? Znasz prawo Boże, więc twoim obowiązkiem jest
podejmować własne decyzje. Ale niewolnik zawsze poczuje się niewinny,
zawsze będzie ofiarą. Niewolnik nie ma wątpliwości, że nie on, tylko ktoś
inny jest odpowiedzialny za wszystko – czy to jego pan, czy rząd, czy
nawet Bóg. Nigdy on sam. Dużo wody musi upłynąć w rzekach, zanim
uwolnimy się od myślenia kategoriami niewolników i staniemy się innymi
ludźmi. Ja sam jestem optymistą. Czas biegnie, a my nieubłaganie, krok
po kroku, zbliżamy się do prawdy.
Bibliografia

LCVA – Lietuvos Centrinis valstybės archyvas


LYA – Lietuvos ypatingasis archyvas
Washington Holocaust museum. Jeff ir Toby Herr collection
Žemėlapis „Lietuvos žydų gyvenami miestai ir miesteliai XIX a.
Pabaigoje“. Parengė Tarptautinė komisija nacių ir sovietinio okupacinių
režimų nusikaltimams Lietuvoje įvertinti, 2003.
Blynas Zenonas. Karo metų dienoraštis 1941–1944 m. Parengė
Gediminas Rudis. Vilnius: Lietuvos istorijos instituto leidykla, 2007.
Bubnys Arūnas. Vokiečių okupuota Lietuva (1941–1944). Vilnius:
Lietuvos gyventojų genocido ir rezistencijos tyrimo centras (LGGRTC),
1998.
Eidintas Alfonsas. Žydai, lietuviai ir holokaustas. Vilnius: Vaga, 2002.
Fromm Erich. Anatomia ludzkiej destrukcyjności, przeł. Jan Karłowski,
wyd. Rebis, Poznań 1998.
Garažas: aukos, budeliai, stebėtojai. Sudarė Saliamonas Vaintraubas.
Vilnius: Lietuvos žydų bendruomenė, 2002.
Genocidas ir rezistencija, 2006, Nr. 2 (20); 2007, Nr. 2 (22), 2011, Nr. 2
(30); 2012, Nr. 1 (32) 2012, Nr. 2 (32).
Gyvybę ir duoną nešančios rankos. 4 knyga. Vilnius: Vilniaus
valstybinis Gaono žydų muziejus, 2009.
Holokaustas Lietuvoje 1941–1944 m. Straipsnių rinkinys. Sudarė
Arūnas Bubnys. Vilnius: LGGRTC, 2001.
Lietuvos laikinosios vyriausybės posėdžių protokolai. Parengė Arvydas
Anušauskas. Vilnius: LGGRTC, 2001.
Lietuvos žydų žudynių byla: dokumentų ir straipsnių rinkinys. Sudarė
Alfonsas Eidintas. Vilnius: Vaga, 2001.
Masinės žudynės Lietuvoje, 1941–1944. Dokumentų rinkinys. I dalis.
Vilnius: Mintis, 1965.
Panevėžys nuo XVI a. iki 1990 m. Autorių kolektyvas. Panevėžys:
Nevėžio spaustuvė, 2003.
Povilaitis Nerijus. Nesutariama, kaip laidoti nužudytų žydų kaulus. Iš:
Lrytas.lt, 2014 m. spalio 3 d.
Žydų muziejus: almanachas. Vilnius: Valstybinis Vilniaus Gaono žydų
muziejus, 2001.
Rainių tragedija, 1941 m. birželio 24–25 d. Parengė Arvydas
Anušauskas ir Birutė Burauskaitė. Vilnius: LGGRTC, 2000.
Rezistencijos pradžia: 1941-ųjų Birželis: dokumentai apie šešių
savaičių laikinąją Lietuvos vyriausybę. Sudarė Vytautas Landsbergis.
Vilnius: Jungtinės spaudos paslaugos, 2012.
Sakowicz Kazimierz. Panerių dienoraštis. 1941–1943 m. Iš lenkų k.
vertė UAB „Magistrai“. Vilnius: LGGRTC, 2012.
Sakowicz Kazimierz. Ponary Diary, 1941–1943. A Bystanders Account
of a Mass Murder, edited by Itzhak Arad. Yale University press, 2005.
Savaitės pokalbis. Alfredas Rukšėnas: „Jie pakluso įsakymui, o ne
sąžinei“. Bernardinai.lt, 2012 m. sausio 17 d.
Šepetys Nerijus. „Būti žydu“ Lietuvoje: Šoa atminimo stiprinimas,
pilietinio sąmoningumo ugdymas, o gal… naudingų idiotų šou?“. 15min.lt,
2015 m. balandžio 30 d.
Škirpa Kazys. Sukilimas Lietuvos suverenumui atstatyti: dokumentinė
apžvalga. Vašingtonas, 1973.
Šoa (Holokaustas) Lietuvoje. Skaitiniai. II dalis. Sudarė Josifas
Levinsonas. Vilnius: Valstybinis Vilniaus Gaono žydų muziejus, 2004.
Švenčionių krašto žydai. Pratybų sąsiuvinis. Švenčionys, 2004.
Truska Liudas, Anušauskas Arvydas, Petravičiūtė Inga. Sovietinis
saugumas Lietuvoje 1940–1953 metais. Vilnius: LGGRTC, 1999.
Truska Liudas. Lietuviai ir žydai nuo XIX a. pabaigos iki 1941 m.
birželio: antisemitizmo Lietuvoje raida. Vilnius: Vilniaus pedagoginis
institutas, 2005.
Vaitiekūnas Vytautas. Vidurnakčio dokumentai (3 knyga). Vilnius:
Katalikų pasaulis, 1996.
Valiušaitis Vidmantas. Kalbėkime patys, girdėkime kitus. Vilnius: UAB
„Petro ofsetas“, 2013.
Van Voren Robert. Neįsisavinta praeitis: Holokaustas Lietuvoje. Iš
anglų k. vertė Linas Venclauskas. Kaunas: Vytauto Didžiojo universitetas,
2012.

Źródła zdjęć

Lithuanian Central State Archives: ss. 35, 59, 99, 107, 230, 243, 245, 251,
256
Lithuanian Special Archives: ss. 57, 216, 221, 233, 235, 264
Archiwum Muzeum Jad Waszem: s. 205
V. Balkūnas, www.15min.lt: s. 237
J. Bunka: s. 178
K. Kurtenis: s. 36
R. Vanagaitė: ss. 104, 127, 136, 139, 147, 150, 154, 157, 163, 171, 172,
206, 209, 258, 261
E. Zuroff: s. 49
Przypisy końcowe

1. Dipisi (ang. displaced persons – osoby przesiedlone) – określenie stosowane przez aliantów
wobec osób, które w „wyniku wojny znalazły się poza swoim państwem i chcą albo wrócić
do kraju, albo znaleźć nową ojczyznę, lecz nie mogą tego uczynić bez pomocy” (przyp.
red.). [wróć]
2. Chodzi o oryginalne wydanie książki w języku litewskim (przyp. red.). [wróć]
3. Erich Fromm, Anatomia ludzkiej destrukcyjności, przeł. Jan Karłowski, wyd. Rebis, Poznań
1998, s. 227–228. [wróć]
4. Tamże, s. 224. [wróć]

You might also like