You are on page 1of 355

Tytuł oryginału: School for Good and Evil

Published by arrangement with HarperCollins Publishers


Copyright © 2013 by Soman Chainani
Illustrations copyright © 2013 by Iacopo Bruno
Polish language translation copyright © 2015 by Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
Redakcja: Urszula Przasnek
Korekta: Aneta Szeliga
Skład i łamanie: EKART

ISBN 978-83-7686-375-7

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2015

Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ul. Kazimierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
www.wydawnictwo-jaguar.pl

Wydanie pierwsze w wersji e-book


Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2015

Skład wersji elektronicznej:


Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści

1. Księżniczka i wiedźma
2. Sztuka porywania
3. Wielka pomyłka
4. Trzy wiedźmy z pokoju 66
5. Chłopcy wszystko psują
6. Stanowczo zła
7. Wielka Zła i Straszliwa Wiedźma
8. Rybki życzeń
9. Na sto procent mam talent
10. Słaba grupa
11. Zagadka Dyrektora Akademii
12. Fałszywe tropy
13. Sala Udręki
14. Odpowiedź Strażnika Krypty
15. Wybierz swoją trumnę
16. Zdziczały Amor
17. Nowe szaty cesarzowej
18. Karaluch i lis
19. Mam księcia
20. Sekrety i kłamstwa
21. Próba Baśni
22. Sny o nemezis
23. Magia lustra
24. Nadzieja w toalecie
25. Symptomy
26. Cyrk Talentów
27. Niedotrzymane obietnice
28. Wiedźma z Lasu Za Światem
29. Piękne zło
30. Nigdy szczęśliwie
W prastarej puszczy trwa
Akademia Dobra i Zła.
Bliźniacze wieże jak dwie głowy,
Jedna dla szlachetnych,
Druga dla podłych.
Ucieczka z niej niemożliwa.
Jedyna droga wyjścia
W baśni się ukrywa.
1
Księżniczka i wiedźma
Od lat Sofia czekała na ten dzień, dzień w którym zostanie porwana. Inne dzieci
z Gawalonu kuliły się teraz w łóżkach, wiedząc, że jeśli w ciągu najbliższej nocy
Dyrektor Akademii je zabierze, nigdy już tu nie wrócą. Nigdy nie przeżyją swojego
tutejszego życia i nigdy już nie zobaczą swojej rodziny. Śniły o czerwonookim
porywaczu w ciele bestii, przychodzącym, by brutalnie tłumiąc ich wrzaski, wyrwać
je z pościeli.
Sofia jednak tej nocy śniła o książętach.
Przybyła właśnie na bal wydany na jej cześć w pałacu. Salę balową zapełniały
setki wielbicieli, nie dostrzegła za to ani jednej dziewczyny. Idąc wzdłuż stojących
w rzędzie chłopców, pomyślała, że po raz pierwszy widzi takich, którzy naprawdę
są jej warci – mieli lśniące i gęste włosy, muskuły rysujące się pod koszulami,
gładką i opaloną skórę… Byli piękni i czuli, tacy, jacy powinni być książęta. Ale
kiedy podeszła do tego, który wydał się jej lepszy od pozostałych – miał
intensywnie błękitne oczy, nieziemsko białe włosy i patrząc na niego, słyszało się:
„Długo i Zawsze Szczęśliwie” – nagle przez ścianę do komnaty przebił się
z hukiem młot i wszyscy książęta po prostu się rozsypali.
Sofia otworzyła oczy. Do pokoju wlewało się światło poranka. Młotek był
prawdziwy, ale książęta już nie.
– Ojcze, jeśli nie prześpię dziewięciu godzin, będę miała podpuchnięte oczy.
– Wszyscy gadają, że zostaniesz zabrana w tym roku – odparł ojciec, przybijając
w poprzek okna sypialni krzywą belkę, ledwie widoczną spod kłódek, kolców
i śrub. – Radzili też, żebym ogolił ci głowę i pomazał twarz błotem, zupełnie
jakbym wierzył w te bajkowe banialuki. Mimo to nikt się tutaj dzisiaj nie dostanie.
To pewne. – Na potwierdzenie tych słów raz jeszcze ogłuszająco walnął młotkiem.
Sofia zatkała uszy i popatrzyła ze zmarszczonymi brwiami na okno, które
bardziej pasowałoby teraz do chaty jakiejś wiedźmy.
– Kłódki. Czemu nikt wcześniej o tym nie pomyślał?
– Nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy uważają, że to będziesz ty – powiedział
ojciec, którego siwe włosy skleił pot. – Jeśli ten cały Dyrektor szuka kogoś
dobrego, zabierze córkę Gunildy.
Sofia znieruchomiała.
– Bellę?
– To złote dziecko – potwierdził. – Codziennie przynosi ojcu domowe obiady do
młyna, a resztki oddaje tej biednej staruszce na rynku.
Sofia słyszała w głosie ojca urazę. Ona nigdy nie ugotowała dla niego posiłku,
nawet po śmierci matki. Miała oczywiście po temu dobre powody, w końcu tłuszcz
i dym mogłyby zatkać pory w jej skórze, ale wiedziała, że to drażliwy temat. Poza
tym to wcale nie oznaczało, że ojciec chodził głodny. Proponowała mu przecież
swoje ulubione potrawy: purée buraczane, duszone brokuły, gotowane szparagi czy
szpinak na parze. Nie chciała, żeby napęczniał jak ojciec Belli, który przypominał
balon, i dlatego nie przynosiła mu do młyna domowej potrawki z jagnięciny
i sufletów serowych. A jeśli chodzi o biedną staruszkę z rynku, to stary babsztyl
mógł sobie gadać, że chodzi głodny, a tak naprawdę był przecież tłusty. Jeśli Bella
odpowiadała za to w najmniejszym nawet stopniu, to dowód, że wcale nie była
dobra, tylko raczej najgorsza na świecie.
Sofia uśmiechnęła się do ojca.
– Tak jak mówiłeś, to wszystko banialuki. – Wstała z gracją z łóżka i zatrzasnęła
za sobą drzwi do łazienki.
Spojrzała w lustro. Brutalna pobudka odcisnęła na jej twarzy swoje piętno.
Długie do pasa złociste włosy nie lśniły tak jak zawsze. Zielone jak jadeit oczy
wydawały się teraz przygaszone, a błyszczące czerwone wargi były suche w dotyku.
Nawet blask bijący z jej brzoskwiniowej skóry nie był taki, jak powinien. Ale nadal
jestem księżniczką – pomyślała. Ojciec nie dostrzegał, że jego córka jest kimś
szczególnym, ale matka to widziała. „Jesteś zbyt piękna dla tego świata, Sofio” –
powiedziała na łożu śmierci. Matka odeszła do lepszego świata, a teraz i Sofia
pójdzie w jej ślady.
Dziś wieczorem zostanie zabrana do puszczy. Dziś wieczorem rozpocznie nowe
życie. Dziś wieczorem znajdzie się w swojej baśni.
Teraz musiała zadbać o to, by odpowiednio wyglądać.
Na początek wtarła w skórę rybią ikrę, która śmierdziała wprawdzie jak niemyte
stopy, ale zapobiegała trądzikowi. Następnie wmasowała purée z dyni, spłukała je
kozim mlekiem i nałożyła na twarz maseczkę z melona i żółtka żółwiego jaja.
Czekając, aż maseczka wyschnie, kartkowała książkę z baśniami i powoli sączyła
sok ogórkowy, mający nadać jej skórze delikatną miękkość. Odnalazła swoją
ulubioną część, w której zła wiedźma toczy się z góry w beczce nabijanej
gwoździami, aż zostaje z niej tylko bransoleta zrobiona z kości małych chłopców.
Patrząc na obrazek przedstawiający straszliwą bransoletę, Sofia poczuła, że jej
myśli dryfują nagle w stronę ogórków. A jeśli w puszczy nie będzie ogórków?
A jeśli inne księżniczki zużyją cały zapas? Brak ogórków! Pomarszczy się, uschnie,
będzie…
Drobiny zaschniętego melona spadły na kartkę książki. Sofia odwróciła się do
lustra i zaniepokojona dostrzegła zmarszczki między brwiami. Najpierw przerwany
sen, a teraz zmarszczki. Jeśli dalej tak pójdzie, do popołudnia zacznie wyglądać jak
starucha. Rozluźniła mięśnie twarzy i przestała myśleć o ogórkach.
Reszta zabiegów pielęgnacyjnych Sofii wystarczyłaby do wypełnienia kilku
książek z baśniami (dość powiedzieć, że w użyciu były gęsi puch, marynowane
ziemniaki, końskie podkowy, krem z orzechów nerkowca i fiolka krowiej krwi). Po
dwóch godzinach niezwykłych starań Sofia, ubrana w zwiewną różową sukienkę,
szklane pantofelki na obcasie i z włosami zaplecionymi w idealne warkocze, wyszła
z domu. To był ostatni dzień przed przybyciem Dyrektora Akademii i zamierzała
wykorzystać każdą minutę, by udowodnić mu, dlaczego to ona, a nie Bella, Tabita,
Sabrina czy jakakolwiek inna podróbka powinna zostać porwana.

Jej najlepsza przyjaciółka mieszkała na cmentarzu. Biorąc pod uwagę odrazę


Sofii do wszystkiego, co ponure, szare i źle oświetlone, można by oczekiwać, że
albo będzie zapraszać koleżankę do swojego domu, albo znajdzie inną najlepszą
przyjaciółkę. Ona jednak przez cały tydzień codziennie wspinała się na szczyt
Cmentarnej Góry, nie zapominając o uśmiechu, ponieważ na tym polegał przecież
dobry uczynek.
Aby dotrzeć do cmentarza, musiała oddalić się prawie dwa kilometry od
stojących nad jeziorem kolorowych domków z zielonymi dachami oraz skąpanymi
w słońcu wieżyczkami i zbliżyć się do posępnej ściany lasu. Na ulicach
rozbrzmiewały uderzenia młotków. Sofia mijała ojców zabijających deskami drzwi
i matki wypychające strachy na wróble, a także chłopców i dziewczęta skulonych na
werandach z nosami w książkach z baśniami. Ten ostatni widok nie był niczym
niezwykłym, ponieważ dzieci w Gawaldonie miały niewiele zajęć poza czytaniem
baśni. Dzisiaj jednak Sofia widziała, że ich rozszerzone oczy, w których malowało
się przerażenie, śledziły każdą stronę, jakby od tego zależało ich życie. Widziała to
już cztery lata temu, ale wtedy jeszcze nie była jej kolej – Dyrektor Akademii
zabierał tylko tych, którzy skończyli dwanaście lat i nie mogli już uchodzić za małe
dzieci.
Teraz przyszła jej pora.
Wspinając się na Cmentarną Górę z koszem piknikowym w ręku, Sofia poczuła
nagle, że zaczynają ją boleć łydki. Czy aby od tej wspinaczki nogi jej nie
pogrubieją? Wszystkie księżniczki przedstawiane w książkach z baśniami miały
idealne proporcje; grube łydki były tak samo nieprawdopodobne jak haczykowaty
nos czy duże stopy. Zaniepokojona Sofia postanowiła zająć myśli czymś innym –
liczeniem dobrych uczynków zrobionych poprzedniego dnia. A więc najpierw
nakarmiła gęsi pływające po jeziorze mieszaniną soczewicy i pora (naturalny
środek przeciw zaparciom powinien pomóc po serze rzucanym im przez
głupkowate dzieciaki). Potem podarowała miejskiemu sierocińcowi domowej
roboty tonik z drzewa cytrynowego (ponieważ, jak wyjaśniała oniemiałym
opiekunom, „odpowiednia pielęgnacja skóry to najpiękniejszy z dobrych
uczynków”). Wreszcie zawiesiła lustro w kościelnej łazience, żeby ludzie wracający
do ławek wyglądali jak najlepiej. Czyż to wystarczało? Czy mogło się z tym
równać pieczenie ciast i karmienie bezdomnych staruszek? Jej myśli zburzyło
wspomnienie ogórków. Może udałoby się przemycić do puszczy własny zapas.
Miała jeszcze dużo czasu na spakowanie się przed zachodem słońca. Ale czy nie
będą za ciężkie? Czy szkoła przyśle własnych lokajów? A może powinna wycisnąć
sok z ogórków, zanim…
– Dokąd idziesz?
Sofia obejrzała się i zobaczyła Radleya, chłopaka z cienkimi rudymi włosami,
który uśmiechał się do niej, ukazując wystające jak u zająca zęby. Nie mieszkał
w pobliżu Cmentarnej Góry, ale miał w zwyczaju włóczyć się za Sofią od świtu do
nocy.
– Z wizytą do przyjaciółki – odparła.
– Dlaczego przyjaźnisz się z wiedźmą?
– Ona nie jest wiedźmą.
– Nie ma przyjaciół i do tego jest dziwaczna. A to znaczy, że jest wiedźmą.
Sofia powstrzymała się od stwierdzenia, że w takim razie on także jest wiedźmą.
Zamiast tego uśmiechnęła się, chcąc mu uświadomić, że oto spełniła dobry
uczynek, tolerując jego obecność.
– Dyrektor zabierze ją do Akademii Zła – powiedział Radley. – A wtedy będziesz
potrzebowała nowego przyjaciela.
– On zabiera dwoje dzieci – przypomniała Sofia, zaciskając zęby.
– Drugą weźmie Bellę. Nikt nie jest tak dobry jak ona.
Uśmiech Sofii w jednej chwili zniknął.
– Więc ja mogę być twoim nowym przyjacielem – zaproponował Radley.
– Mam w tej chwili komplet przyjaciół – warknęła Sofia.
Radley poczerwieniał jak malina.
– A tak… ja tylko myślałem… – I uciekł niczym kopnięty pies.
Sofia patrzyła, jak jego rozczochrana czupryna przesuwa się w dół zbocza. Teraz
naprawdę narozrabiałam – pomyślała. Całe miesiące dobrych uczynków
i wymuszonych uśmiechów zmarnowane przez tego kurdupla Radleya. Dlaczego go
nie uszczęśliwiła? Dlaczego nie powiedziała po prostu: „Z przyjemnością zostanę
twoją przyjaciółką!” i nie dała temu idiocie chwili, którą mógłby wspominać przez
lata? Wiedziała, że to byłoby rozsądne posunięcie, ponieważ Dyrektor Akademii na
pewno obserwował ją równie bacznie jak Święty Mikołaj w noc przed Wigilią. Ale
nie potrafiła się na to zdobyć. W końcu ona była piękna, a Radley szpetny. Tylko
niegodziwiec by go okłamywał. Z pewnością Dyrektor to zrozumie.
Sofia pociągnęła za zardzewiałą bramę cmentarną i poczuła chwasty drapiące ją
po nogach. Na szczycie góry widziała omszałe nagrobki wynurzające się ze stert
zeschłych liści. Przeciskając się pomiędzy grobami i spróchniałymi drzewami,
Sofia starannie liczyła alejki. Nigdy nie patrzyła na grób swojej matki, nie zrobiła
tego nawet na jej pogrzebie, i nie zamierzała zmieniać tego dzisiaj. Kiedy mijała
szóstą alejkę, wbiła spojrzenie w zwieszające się gałęzie brzozy i pomyślała o tym,
gdzie znajdzie się już jutro.
W kępie gęstych krzaków krył się dom – oficjalny adres Cmentarna Góra 1. Nie
był zabity deskami ani zaryglowany na głucho jak wszystkie domy nad jeziorem,
ale to wcale nie sprawiało, że wyglądał choć odrobinę bardziej gościnnie. Schody
prowadzące na ganek lśniły od zielonej pleśni, uschłe brzozy i pnącza skręcały się
wśród ciemnych krzewów, a spadzisty, czarny dach pochylał się niczym kapelusz
czarownicy.
Wspinając się po skrzypiących schodach na werandę, Sofia starała się ignorować
odpychający zapach, mieszaninę czosnku i woni mokrej kociej sierści, i odwracała
wzrok od pozbawionych głów ptaków walających się wokół, bez wątpienia ofiar
tego ostatniego.
Przygotowana na atak zapukała do drzwi.
– Wynoś się – odezwał się opryskliwy głos.
– Tak się nie mówi do najlepszej przyjaciółki? – zagruchała Sofia.
– Nie jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
– No to kto nią jest? – spytała Sofia, zastanawiając się, czy może Bella jakimś
cudem dotarła na Cmentarną Górę.
– Nie twoja sprawa.
Sofia odetchnęła głęboko. Nie chciała powtórki incydentu z Radleyem.
– Wczoraj tak się świetnie bawiłyśmy razem, Agato. Pomyślałam, że możemy to
powtórzyć.
– Ufarbowałaś mi włosy na pomarańczowo.
– Ale naprawiłyśmy to, prawda?
– Zawsze testujesz na mnie swoje kremy i eliksiry.
– Czyż nie od tego ma się przyjaciół? Żeby pomagać sobie nawzajem?
– Nigdy nie będę taka piękna jak ty.
Sofia próbowała wymyślić coś miłego, ale trwało to widać zbyt długo, bo po
chwili usłyszała oddalające się kroki.
– To nie znaczy, że nie możemy się przyjaźnić! – zawołała wreszcie.
Siedzący w kącie ganku kot, łysy i pomarszczony, zawarczał na nią
nieprzyjaźnie. Przysunęła się szybko do drzwi.
– Przyniosłam ciasteczka!
Kroki zatrzymały się.
– Prawdziwe czy robione przez ciebie?
Sofia odsunęła się od skradającego się kota.
– Puszyste i maślane, takie jak lubisz!
Kot zasyczał.
– Agato, wpuść mnie…
– Powiedziałaś, że śmierdzę.
– Nie śmierdzisz.
– To dlaczego poprzednio tak powiedziałaś?
– Bo poprzednio śmierdziałaś! Agato, kot na mnie syczy…
– Może wyczuwa ukryte motywy.
Kot wysunął pazury.
– Agato, otwórz drzwi!
Kot skoczył w kierunku jej twarzy. Sofia wrzasnęła. Dosłownie tuż przed nią
wystrzeliła ręka i zrzuciła kota na ziemię.
Sofia podniosła oczy.
– Rozpruwaczowi skończyły się ptaki – wyjaśniła spokojnie Agata.
Jej odrażająca strzecha czarnych włosów wyglądała, jakby została polana olejem.
Obszerna czarna sukienka, bezkształtna niczym worek na ziemniaki, nie była
w stanie zakryć upiornie bladej skóry i wystających kości. Z zapadniętej twarzy
patrzyły oczy w czerwonych obwódkach.
– Pomyślałam, że pójdziemy sobie na spacer – powiedziała Sofia.
Agata oparła się o drzwi.
– Nadal próbuję zrozumieć, dlaczego się ze mną przyjaźnisz.
– Ponieważ jesteś urocza i zabawna.
– Moja matka mówi, że jestem zgorzkniała i ponura. Czyli jedna z was musi
kłamać.
Mówiąc to, Agata sięgnęła do koszyka Sofii i odsunęła serwetkę, pod którą
znalazła suche ciasteczka z otrębów, naturalnie bez dodatku masła. Rzuciła zbolałe
spojrzenie i wycofała się do domu.
– Czyli nie pójdziemy na spacer? – zapytała Sofia.
Agata już zaczęła zamykać drzwi, ale dostrzegła wyraz zawodu na twarzy Sofii –
wyglądała tak, jakby nie mogła się doczekać tego spaceru.
– Możemy iść, ale na krótko. – Agata wyminęła ją. – Ale jeśli powiesz cokolwiek
zarozumiałego, płytkiego albo zaczniesz się przechwalać, poszczuję cię
Rozpruwaczem.
Sofia pobiegła za nią.
– Ale nie mogę przecież zupełnie się nie odzywać!

Po czterech latach nadciągnęła wreszcie ta straszliwa jedenasta noc jedenastego


miesiąca. W późnopopołudniowym słońcu na rynku trwały gorączkowe
przygotowania; miał przybyć Dyrektor Akademii. Mężczyźni ostrzyli miecze,
szykowali pułapki i planowali nocne warty, kobiety zaś zebrały wszystkie dzieci
i energicznie wzięły się do pracy. Ładnym obcinano krzywo włosy, czerniono zęby
i darto na strzępy ich ubrania; brzydkie były szorowane, ubierane w kolorowe
stroje, a ich twarze skrywano za woalkami. Matki błagały najgrzeczniejsze, żeby
klęły albo kopały swoje siostry, a najgorsze przekupywano, by modliły się
w kościele. Wszyscy śpiewali chórem hymn miasteczka, „Błogosławiona
przeciętność”.
Z każdą chwilą strach gęstniał jak mgła. W słabo oświetlonym zaułku rzeźnik
i kowal wymieniali się książkami z baśniami i szukali w nich wskazówek, jak
uratować swych synów. Za krzywą wieżą zegarową dwie siostry sporządzały listę
czarnych charakterów występujących w baśniach, starając się odnaleźć jakieś
zależności między nimi. Kilku chłopców skuło się razem, kilka dziewcząt ukryło
się na poddaszu szkoły, zaś jedno zamaskowane dziecko wyskoczyło z krzaków,
żeby nastraszyć swoją mamę, i z miejsca dostało lanie. Nawet bezdomna starucha
brała w tym udział, skacząc wokół słabego ogienka i skrzecząc:
– Spalić książki! Spalić je wszystkie!
Ale nikt jej nie słuchał i nie spalono żadnych książek.
Agata patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi z niedowierzania ustami.
– Jak całe miasto może wierzyć w bajki?
– Ponieważ są prawdziwe.
Agata zatrzymała się.
– Nie wierzysz chyba, że ta legenda jest prawdziwa?
– Oczywiście, że wierzę – odparła Sofia.
– Że Dyrektor porywa dwoje dzieci, zabiera je do szkoły, gdzie jedno uczy się
Dobra, a drugie Zła, a po jej skończeniu trafiają do baśni?
– Tak to chyba wygląda.
– Powiedz mi, jeśli zobaczysz jakiś piekarnik.
– Czemu?
– Mam ochotę wsadzić do niego głowę. I czego, racz mi powiedzieć, mieliby
uczyć w takiej szkole?
– Cóż, w Akademii Dobra chłopcy i dziewczęta takie jak ja uczą się bycia
bohaterami i księżniczkami, sprawiedliwego rządzenia królestwem i znajdowania
drogi do Długo i Zawsze Szczęśliwie – wyjaśniła Sofia. – W Akademii Zła uczą
bycia złymi wiedźmami i garbatymi karłami, rzucania klątw i złowrogich zaklęć.
– Złowrogich zaklęć? – parsknęła śmiechem Agata. – Kto to wymyśla?
Czterolatek?
– Agato, dowody masz w książkach z baśniami! Możesz zobaczyć zaginione
dzieci na ilustracjach! Jaś, Różyczka, Roszpunka – każde z nich ma swoją własną
baśń…
– Niczego nie zobaczę, bo nie czytam głupich książek z bajkami.
– No to dlaczego masz ich stos przy łóżku?
Agata skrzywiła się.
– Słuchaj, kto w ogóle powiedział, że te książki są prawdziwe? Może to wszystko
żart księgarza. Może to sposób Starszych, żeby trzymać dzieci z dala od lasu.
Obojętne, jakie jest wyjaśnienie, na pewno nie jest nim Dyrektor Akademii ani
żadne złowrogie zaklęcia.
– No to kto porywa dzieci?
– Nikt. Co cztery lata dwoje głupków wymyka się do lasu z nadzieją, że uda im
się nastraszyć rodziców, a potem gubią się albo zostają pożarci przez wilki i, proszę
bardzo, legenda ciągle żyje.
– To najgłupsze wyjaśnienie, jakie słyszałam.
– Nie wydaje mi się, żebym to ja była głupia – stwierdziła Agata.
Nazwanie jej głupią sprawiło, że w Sofii zaczęła gotować się krew.
– Po prostu się boisz – powiedziała.
– Jasne – roześmiała się Agata. – A niby czego miałabym się bać?
– Ponieważ wiesz, że zabiorą cię razem ze mną.
Agata przestała się śmiać, potem przeniosła spojrzenie z Sofii na rynek.
Mieszkańcy gapili się na nie jak na rozwiązanie zagadki. Dobro na różowo, Zło na
czarno. Idealna dwójka dla Dyrektora Akademii.
Agata stała jak sparaliżowana. Patrzyła na świdrujące ją tuziny przerażonych
oczu i myślała, że od jutra ona i Sofia będą już mogły spacerować w spokoju.
Tymczasem stojąca koło niej Sofia widziała, że dzieci starają się zapamiętać jej
twarz na wypadek, gdyby pewnego dnia pojawiła się w ich książkach z baśniami.
I wtedy zrodziło się pytanie, czy na Bellę też tak patrzą.
Nagle dostrzegła ją w tłumie.
Z ogoloną głową, w brudnej sukience, Bella klęczała w błocie, gorączkowo
brudząc sobie twarz. Sofia odetchnęła z ulgą. Bella była taka sama jak wszyscy.
Chciała pospolitego małżeństwa z mężczyzną, który po kilku latach stanie się tłusty,
leniwy i wymagający. Chciała monotonnych dni wypełnionych gotowaniem,
sprzątaniem i szyciem. Chciała wybierać gnój, doić owce i zarzynać kwiczące
świnie. Chciała gnić w Gawaldonie, aż jej skóra pokryje się wątrobianymi plamami,
a zęby wypadną. Dyrektor Akademii nigdy nie zabierze Belli, ponieważ Bella nie
była księżniczką. Była… nikim.
Sofia z triumfem uśmiechnęła się do mieszkańców miasteczka i pławiła się w ich
spojrzeniach jak w lśniących lustrach.
– Chodźmy już – powiedziała wreszcie Agata.
– Dokąd?
– Z dala od tych ludzi.

Gdy słońce zamieniło się w czerwoną kulę, dwie dziewczynki, jedna piękna,
a druga brzydka, siedziały obok siebie na brzegu jeziora. Sofia pakowała ogórki do
jedwabnego woreczka, a Agata wrzucała do wody zapalone zapałki. Po dziesiątej
zapałce Sofia spojrzała na nią znacząco.
– To mnie uspokaja – wyjaśniła Agata.
Sofia spróbowała wcisnąć ostatni ogórek.
– Dlaczego ktoś taki jak Bella miałby chcieć tu zostawać? Kto wybrałby to
miejsce zamiast baśni?
– A kto wybrałby rozstanie na zawsze z rodziną? – prychnęła Agata.
– Chcesz powiedzieć, kto poza mną?
Zamilkły.
– Czy zastanawiałaś się kiedyś, co się dzieje z twoim ojcem? – spytała Sofia.
– Mówiłam ci. Odszedł, kiedy się urodziłam.
– Ale dokąd mógł pójść? Dookoła jest tylko puszcza! Żeby tak nagle zniknąć… –
Sofia obróciła się. – Może znalazł drogę do baśni! Może znalazł magiczny portal!
Może czeka na ciebie po drugiej stronie!
– A może wrócił do żony, udawał, że nigdy się nie przytrafiłam, i zginął
w wypadku w młynie dziesięć lat temu.
Sofia przygryzła wargi i wróciła do swoich ogórków.
– Twojej matki nigdy nie ma w domu, kiedy cię odwiedzam.
– Chodzi teraz do miasta – odparła Agata. – Do domu przychodzi za mało
pacjentów. Pewnie z powodu lokalizacji.
– Pewnie tak – powiedziała Sofia, wiedząc, że nikt nie zaufałby matce Agaty
nawet na tyle, by pozwolić jej leczyć pokrzywkę u dziecka, a co dopiero jakąś
poważniejszą chorobę. – Nie wydaje mi się, żeby ludzie się czuli swobodnie na
cmentarzu.
– Cmentarz ma swoje zalety – stwierdziła Agata. – Żadnych wścibskich sąsiadów.
Żadnych przypadkowych domokrążców. Żadnych podejrzanych „przyjaciółek”,
które przynoszą maseczki na twarz i ciasteczka dietetyczne, a potem mówią ci, że
trafisz do Akademii Zła w Krainie Baśni. – Z satysfakcją zapaliła kolejną zapałkę.
Sofia odłożyła ogórek.
– Czyli teraz jestem podejrzana?
– A kto cię prosił, żebyś przychodziła? Doskonale sobie radziłam sama.
– Zawsze mnie wpuszczasz.
– Bo zawsze wyglądasz na okropnie samotną – wyjaśniła Agata. – Po prostu jest
mi ciebie żal.
– Ty żałujesz mnie? – Oczy Sofii zalśniły. – To ty masz szczęście, że ktoś
przychodzi się z tobą spotykać. Nikt inny by tego nie zrobił. Masz szczęście, że ktoś
taki jak ja chce się z tobą przyjaźnić. Masz szczęście, że ktoś taki jak ja ma dobre
serce.
– Wiedziałam! – wybuchnęła Agata. – Więc jestem twoim dobrym uczynkiem!
Tylko pionkiem w twoich głupich fantazjach!
Sofia milczała przez dłuższy czas.
– Może i zaprzyjaźniłam się z tobą, żeby zrobić wrażenie na Dyrektorze
Akademii – przyznała w końcu – ale teraz nie tylko o to chodzi.
– Ponieważ cię przejrzałam – burknęła Agata.
– Ponieważ naprawdę cię lubię.
Agata spojrzała na nią nieufnie.
– Nikt mnie tutaj nie rozumie – powiedziała Sofia, nie odrywając wzroku od
swoich dłoni. – Ale ty tak. Ty wiesz, jaka jestem naprawdę. Dlatego właśnie
wracam. Nie jesteś już moim dobrym uczynkiem, Agato. – Sofia podniosła
spojrzenie. – Jesteś moją przyjaciółką.
Szyja Agaty poczerwieniała.
– Co się stało? – Sofia zmarszczyła brwi.
Agata skuliła się.
– Ja tylko, no… ja… nie przywykłam do przyjaciół.
Sofia uśmiechnęła się i wzięła ją za rękę.
– Cóż, teraz będziemy przyjaciółkami w naszej nowej szkole.
Agata jęknęła i odsunęła się od niej.
– Powiedzmy, że zniżę się do twojego poziomu intelektualnego i będę udawać, że
w to wierzę. Tylko dlaczego ja mam iść do szkoły dla czarnych charakterów?
Dlaczego wszyscy uznali, że to ja będę Złą Królową?
– Nikt nie mówi, że jesteś zła, Agato – westchnęła Sofia. – Jesteś tylko inna.
Agata zmrużyła oczy.
– Jak to inna?
– Cóż, na przykład zawsze ubierasz się na czarno.
– Ponieważ nie widać brudu.
– Nie wychodzisz nigdy z domu.
– Bo ludzie się na mnie wtedy nie gapią.
– Twoje opowiadanie na Konkurs Baśni kończyło się tym, że Królewnę Śnieżkę
pożarły sępy, a Kopciuszek popełniła samobójstwo, topiąc się w wannie.
– Uznałam, że to ciekawsze zakończenie.
– A na urodziny dałaś mi zdechłą żabę!
– Żeby ci przypomnieć, że wszyscy umrzemy i będziemy gnić pod ziemią,
zjadani przez robaki, więc powinniśmy cieszyć się z urodzin, dopóki je mamy.
Uznałam, że to bardzo przemyślany prezent.
– Agato, na Halloween przebrałaś się za pannę młodą.
– Bo śluby są przerażające.
Sofia popatrzyła wymownie.
– No dobrze, może i jestem trochę inna. – Agata spiorunowała ją wzrokiem. –
I co z tego?
Sofia zawahała się.
– Po prostu w baśniach ludzie, którzy są inni, zwykle okazują się, no… źli.
– Czyli uważasz, że w przyszłości zostanę Złą Czarownicą – stwierdziła Agata
wyraźnie dotknięta.
– Mówię tylko, że cokolwiek się stanie, będziesz miała wybór – powiedziała
Sofia łagodnie. – Obie będziemy mogły wybrać, jak zakończy się nasza baśń.
Agata przez chwilę milczała, potem lekko dotknęła dłoni Sofii.
– Dlaczego tak bardzo pragniesz stąd uciec? Do tego stopnia, że wierzysz
w nieprawdziwe opowieści?
Sofia spojrzała w duże, szczere oczy Agaty i po raz pierwszy ogarnęła ją fala
wątpliwości.
– Ponieważ nie mogę tu żyć – powiedziała wreszcie zacinającym się głosem. –
Nie potrafię żyć jak zwyczajni ludzie.
– To zabawne – zauważyła Agata. – Właśnie dlatego cię lubię.
Sofia uśmiechnęła się.
– Bo ty też tego nie potrafisz?
– Bo przy tobie czuję się zwyczajna – odparła Agata. – A to jedyna rzecz, jakiej
kiedykolwiek chciałam.
Tenorowy dzwon zegara zabrzmiał mrocznie w dolinie, wybijając szóstą lub
może siódmą godzinę; nie wiedziały, straciły poczucie czasu. Gdy echo roztopiło
się w gwarze dobiegającym z odległego rynku, Sofia i Agata wypowiedziały
w duchu życzenie – że następnego dnia dalej będą dotrzymywać sobie towarzystwa.
Gdziekolwiek to będzie.
2
Sztuka porywania
Zanim zgasły ostatnie promienie słońca, dzieci od dawna już były pozamykane
w domach. Spoglądały przez szpary w zamkniętych okiennicach sypialni na
uzbrojonych w pochodnie ojców, na siostry i babcie, stojących tyralierą wzdłuż
krawędzi lasu i grożących Dyrektorowi Akademii, gdyby tylko spróbował
przekroczyć ich krąg ognia.
Ale w tym samym czasie, gdy drżące ze strachu dzieci dokręcały śruby w swych
oknach, Sofia przygotowywała się do wyjęcia swoich. Chciała, żeby jej porwanie
było tak łatwe, jak to tylko możliwe. Zabarykadowana w pokoju wyjęła spinki do
włosów, przygotowała pęsetki i pilniki, a potem zabrała się do roboty.

Do pierwszych porwań doszło prawie dwieście lat wcześniej. W niektórych latach


ginęło dwóch chłopców, w innych dwie dziewczynki, czasem po jednym dziecku
z każdej płci. Różny był też wiek porwanych; jedno mogło mieć szesnaście,
a drugie czternaście lat, albo oboje właśnie skończyli dwanaście. Początkowo
wybór wydawał się przypadkowy, z czasem jednak dało się dostrzec wyraźną
prawidłowość – jedno dziecko było zawsze piękne i dobre, takie, o jakim marzą
wszyscy rodzice, drugie brzydkie i dziwaczne, od urodzenia wyrzutek. I tak bez
śladu znikała para przeciwieństw skoszona u progu dorosłości.
Początkowo mieszkańcy Gawaldonu winili za to niedźwiedzie. Nikt wprawdzie
nigdy nie widział tu żadnych niedźwiedzi, ale to sprawiło tylko, że z jeszcze
większą determinacją zaczęto ich szukać. Gdy cztery lata później zniknęły kolejne
dzieci, mieszkańcy uznali, że powinni być bardziej precyzyjni, i ogłosili, że
sprawcami są czarne niedźwiedzie. Tak czarne, że w nocy stają się niewidoczne. Ale
gdy dzieci nadal znikały co cztery lata, Gawaldon zaczął rozważać niedźwiedzie
podkopujące się, potem niedźwiedzie widmowe, wreszcie przebrane … aż stało się
jasne, że nie ma żadnych niedźwiedzi.
Ale podczas gdy mieszkańcy gorączkowo wymyślali nowe teorie (teoria
zapadliska, teoria latającego kanibala), dzieci w Gawaldonie dostrzegły coś
podejrzanego. Gdy przyglądały się tuzinom plakatów rozwieszonych na rynku,
a przedstawiających zaginionych, nagle twarze tych chłopców i dziewcząt wydały
się im dziwnie znajome. A kiedy otworzyły swoje książki z baśniami, odnalazły
w nich porwane dzieci.
Jaś, zabrany sto lat temu, nie postarzał się nawet o dzień. Oto i on, namalowany
z taką samą strzechą włosów, rumianymi policzkami i zawadiackim uśmiechem,
dzięki któremu podobał się tak bardzo dziewczynom w Gawaldonie. Tyle że teraz
miał gigantyczną fasolę w ogródku za domem i słabość do magicznych ziaren.
Tymczasem Angus, szpiczastouchy i piegowaty chuligan, który zniknął razem
z Jasiem, przemienił się w szpiczastouchego, piegowatego olbrzyma żyjącego na
szczycie fasoli. Obaj chłopcy trafili do baśni. Ale gdy dzieci wysunęły teorię
baśniową, dorośli zareagowali tak, jak zwykle to robią – poklepali dzieci po
głowach i wrócili do roztrząsania teorii zapadlisk i kanibali.
Potem jednak dzieci zaczęły im pokazywać kolejne znajome twarze. Zabrana
pięćdziesiąt lat temu urocza Anya siedziała teraz na oblanych księżycowym
światłem skałach, namalowana jako mała syrenka, podczas gdy okrutna Estra stała
się podstępną morską czarownicą. Filip, świecący przykładem syn pastora, został
sprytnym krawczykiem, podczas gdy nadęta Gula straszyła dzieci jako Baba Jaga.
Tuziny porwanych dzieci znajdowały nowe życie w świecie baśni. Jedno Dobre.
Drugie Złe.
Książki pochodziły z pachnącej stęchlizną księgarni pana Deauville’a,
usytuowanej między piekarnią Battersby’ego i Pubem pod Peklowanym Wieprzem.
Pytanie oczywiście brzmiało, skąd stary pan Deauville bierze swoje książki
z baśniami.
Okazało się, że raz do roku, w poranek, którego nie dało się przewidzieć,
przychodził do sklepu i znajdował w środku pudło z książkami. Cztery nowiutkie
baśnie, po jednym egzemplarzu każdej. Pan Deauville wieszał wtedy na drzwiach
tabliczkę „Zamknięte do odwołania”, a potem dzień za dniem ślęczał na zapleczu,
pracowicie kopiując nowe baśnie, aż miał dość książek dla każdego dziecka
w Gawaldonie. Wtedy tajemnicze oryginały pojawiały się w witrynie księgarni i był
to znak, że pan Deauville zakończył nareszcie swoje żmudne zadanie. Otwierał
drzwi przed wijącą się przez rynek, wzdłuż stoków wzgórz i wokół jeziora
pięciokilometrową kolejką dzieci spragnionych nowych baśni i rodziców, którzy
rozpaczliwie chcieli sprawdzić, czy ktoś z zaginionych pojawił się w tegorocznych
opowieściach.
Nie trzeba dodawać, że Rada Starszych miała mnóstwo pytań do pana
Deauville’a. Kiedy jednak zapytali, kto przysyła mu te książki, odparł, że nie ma
najbledszego pojęcia. A gdy zapytali, od jak dawna książki się pojawiają,
powiedział, że nie potrafi sobie przypomnieć czasów, kiedy się nie pojawiały. Na
pytanie zaś, czy kiedykolwiek zastanawiał się nad tymi pojawiającymi się magicznie
książkami, odpowiedział: „A jak inaczej mają się pojawiać książki z baśniami?”.
Wtedy Starsi zauważyli jeszcze coś, co miało związek z książkami pana
Deauville’a. Wszystkie pokazane na ich ilustracjach miasteczka i wsie wyglądały
dokładnie tak jak Gawaldon. Miały takie same domki z kolorowymi dachami
stojące nad jeziorem. Takie same fioletowe i zielone tulipany rosły wzdłuż
spacerowych alejek. Takie same karmazynowe wozy, drewniane wystawy sklepowe,
żółtą szkołę i krzywą wieżę zegarową, tyle że wszystko to było narysowane
i przedstawiane jako fikcyjne miejsce gdzieś za siedmioma górami. A miasteczka te
i wioski łączyło jeszcze to, że w nich właśnie zaczynała się i kończyła baśń.
Wszystko pomiędzy początkiem a końcem rozgrywało się w mrocznej, bezkresnej
puszczy, otaczającej daną miejscowość.
Właśnie wtedy zauważyli, że także Gawaldon jest otoczony przez mroczną,
bezkresną puszczę.
Kiedy dzieci zaczęły znikać, mieszkańcy wyprawiali się naturalnie do lasu, by je
odnaleźć, ale zawsze odstraszani byli przez burze, powodzie, trąby powietrzne
i walące się drzewa. A gdy w końcu raz jeden udało im się przedrzeć, zobaczyli
jakieś miasteczko. Zaatakowali je z wściekłością i zdumieni odkryli, że to przecież
ich miasto rodzinne. Niezależnie od tego, w jakim miejscu wchodzili do lasu,
zawsze wychodzili w tym samym punkcie. Puszcza najwyraźniej nie miała zamiaru
oddawać ich dzieci.
Aż pewnego dnia dowiedzieli się dlaczego.
Pan Deauville skończył rozpakowywać właśnie książki z baśniami, gdy zauważył
wielką plamę pod pokrywą pudełka. Dotknął jej palcami i przekonał się, że jest
mokra od atramentu. A gdy przyjrzał się dokładniej, zobaczył, że to pieczęć ze
skomplikowanym herbem, w którym widniały czarny i biały łabędź. Znajdowały się
w nim także inicjały:

A.D.Z.
Nie musiał zgadywać, co one oznaczają, ponieważ pełna nazwa widoczna była na
wstędze pod herbem. Drobne czarne słowa zdradziły mieszkańcom Gawaldonu
nazwę miejsca, w którym znikały ich dzieci:

AKADEMIA DOBRA I ZŁA


Porwania trwały nadal, ale teraz porywacz miał już imię.
Nazwali go Dyrektorem Akademii.

Kilka minut po dziesiątej Sofia zerwała z okna ostatnią kłódkę i uchyliła


okiennice. Widziała krawędź lasu, gdzie jej ojciec, Stefan, stał razem z innymi
strażnikami. Dostrzegła jednak, że zamiast okazywać niepokój, tak jak pozostali,
uśmiechał się i trzymał rękę na ramieniu wdowy Honory. Sofia skrzywiła się. Nie
miała pojęcia, co jej ojciec widział w tej kobiecie. Przecież jego zmarła żona,
a matka Sofii, była tak nieskazitelnie piękna jak królowa z baśni. Tymczasem
Honora miała małą głowę, pulchne ciało i wyglądała jak indyczka. Ojciec szeptał
jej właśnie coś figlarnie do ucha; na ten widok policzki dziewczyny zapłonęły.
Gdyby porwanie groziło dwóm synkom Honory, z pewnością byłby śmiertelnie
poważny. To prawda, że zaryglował ją o zachodzie słońca, pocałował na
pożegnanie i wypełniał obowiązki kochającego ojca, ale Sofia znała prawdę.
Widziała ją każdego dnia w jego twarzy – ojciec jej nie kochał, ponieważ nie była
chłopcem. Ponieważ nie przypominała mu jego samego. A teraz chciał się ożenić
z tą potworzycą. Pięć lat po śmierci żony nikomu nie wydawało się to niestosowne.
Prosta przysięga i będzie miał dwóch synów, nową rodzinę i nowy początek. Ale
żeby Starsi wyrazili na to zgodę, potrzebował błogosławieństwa córki. Kilka razy
próbował nawet poruszyć tę kwestię, Sofia natychmiast jednak zmieniała temat albo
zaczynała głośno siekać ogórki, albo uśmiechała się tak jak do Radleya. Ojciec
nigdy więcej nie wspomniał więc o Honorze.
Niech ten tchórz ożeni się z nią, kiedy mnie nie będzie – pomyślała, patrząc na
niego z wściekłością przez szparę w okiennicach. Kiedy jej nie będzie, zacznie ją
doceniać. Kiedy jej nie będzie, zrozumie, że nikt nie może jej zastąpić. I pojmie, że
spłodził kogoś znacznie lepszego od syna.
Że urodziła mu się księżniczka.
Sofia z najwyższą ostrożnością rozłożyła na parapecie piernikowe serduszka
przygotowane dla Dyrektora Akademii. Po raz pierwszy w życiu upiekła je
z masłem i cukrem. W końcu były szczególne. Stanowiły wiadomość, że chce iść
z własnej woli.
Opadła na poduszkę i zamknęła oczy, żeby nie widzieć wdów, ojców i okropnego
Gawaldonu, a potem z uśmiechem zaczęła odliczać sekundy do północy.

Gdy tylko głowa Sofii zniknęła za oknem, Agata wepchnęła sobie piernikowe
serduszka do ust. Mogłyby zwabić najwyżej szczury – pomyślała, podczas gdy
okruchy sypały się na jej ciężkie czarne buciory. Ziewnęła i poszła w swoją stronę.
Zegar na wieży wskazywał kwadrans po pełnej godzinie.
Wracając po spacerze do domu, Agata zobaczyła nagle oczami duszy Sofię
wymykającą się do lasu w poszukiwaniu tej swojej Akademii Głupców i Świrów,
rozszarpaną ostatecznie przez odyńca. Dlatego wróciła do ogrodu Sofii i czekała
ukryta za drzewem. Widziała, jak jej przyjaciółka zdejmuje zabezpieczenia z okna
(śpiewała przy tym jakąś kretyńską piosenkę o księciu), pakuje walizki (śpiewając
dla odmiany o dzwonach weselnych), nakłada makijaż i wybiera najlepszą sukienkę
(Wszyscy kochają różowe księżniczki?!), a wreszcie (wreszcie!) kładzie się do łóżka.
Dopiero wtedy Agata wdeptała w ziemię ostatnie okruchy pierniczków
i pomaszerowała w kierunku cmentarza. Sofia była bezpieczna, a kiedy obudzi się
jutro, z pewnością poczuje się jak idiotka. Agata jednak postanowiła, że nie będzie
się z niej wyśmiewać. Sofia będzie jej potrzebowała jeszcze bardziej, a ona będzie
wtedy przy niej. Tutaj, w tym bezpiecznym, zamkniętym świecie, we dwie stworzą
własny raj.
Wspinając się na wzgórze, Agata zauważyła ciemną przerwę w jasno
oświetlonym łańcuchu ludzi stojących na krawędzi lasu. Najwyraźniej wartownicy
odpowiedzialni za cmentarz uznali, że ci, którzy na nim mieszkają, nie są warci
ochrony. Odkąd pamiętała, miała talent do odstraszania ludzi. Dzieci uciekały od
niej jak od wampira, a dorośli przyciskali się do ścian, gdy przechodziła, w obawie,
że rzuci na nich klątwę. Nawet grabarze uciekali na jej widok. Z każdym kolejnym
rokiem towarzyszące jej szepty w miasteczku stawały się coraz głośniejsze:
wiedźma, czarny charakter, Akademia Zła – aż zaczęła szukać wymówek, żeby nie
wychodzić na zewnątrz. Najpierw przez wiele dni, potem przez wiele tygodni, aż
zaczęła straszyć jak duch w swoim cmentarnym domu.
Początkowo miała mnóstwo pomysłów na zajęcie sobie czasu. Pisała wiersze
(Życie to tragedia i Niebo jest na cmentarzu), rysowała portrety Rozpruwacza, które
przerażały myszy bardziej niż żywy kot, a nawet próbowała swoich sił
w baśniopisaniu, tworząc księgę zatytułowaną Długo i koszmarnie, o pięknych
dzieciach ginących straszną śmiercią. Ale nie miała komu pokazać tego
wszystkiego, aż pewnego dnia zapukała do niej Sofia.
Weszła na skrzypiący ganek i poczuła, jak Rozpruwacz liże ją po kostkach.
Potem usłyszała dochodzący ze środka śpiew:

W prastarej puszczy trwa


Akademia Dobra i Zła.

Agata przewróciła oczami i otwarła drzwi.


Odwrócona plecami do drzwi matka śpiewała radośnie, pakując do kufra czarne
peleryny, miotły i szpiczaste kapelusze czarownic.

Bliźniacze wieże jak dwie głowy,


Jedna dla szlachetnych,
Druga dla podłych.
Ucieczka z niej niemożliwa.
Jedyna droga wyjścia
W baśni się ukrywa.

– Wybierasz się na wakacje w jakimś egzotycznym miejscu? – zapytała Agata. –


Kiedy ostatnio sprawdzałam, z Gawaldonu nie można się było wydostać, chyba że
wyrosłyby ci skrzydła.
Kallisa odwróciła się.
– Myślisz, że trzy peleryny wystarczą? – zapytała, wybałuszając czarne oczy
skryte pod hełmem czarnych włosów.
Agata skrzywiła się na myśl o tym, jak bardzo są do siebie podobne.
– Są identyczne – mruknęła. – Po co ci aż trzy?
– Na wypadek gdybyś chciała jedną pożyczyć przyjaciółce, skarbie.
– To ma być dla mnie?
– Zapakowałam dwa kapelusze, na wypadek gdyby jeden się zgniótł, miotłę, na
wypadek gdyby ich były śmierdzące, i kilka fiolek z psimi językami, jaszczurczymi
nogami i żabimi palcami. Kto wie, ile czasu stoją u nich zapasy!
Agata znała odpowiedź, ale mimo to zadała pytanie:
– Matko, a do czego są mi potrzebne peleryny, kapelusze i żabie palce?
– Na Powitanie Nowych Wiedźm, rzecz jasna! – zaszczebiotała Kallisa. – Nie
chciałabyś chyba po przybyciu do Akademii Zła wyglądać jak kompletna amatorka.
Agata zrzuciła ciężkie buty.
– Zapomnijmy na moment o tym, że miasteczkowa lekarka wierzy w takie rzeczy.
Dlaczego tak trudno ci zaakceptować, że jestem tu szczęśliwa? Mam wszystko,
czego mi potrzeba. Łóżko, kota i przyjaciółkę.
– Cóż, powinnaś się nauczyć czegoś od tej swojej przyjaciółki, skarbie. Ona
przynajmniej wie, czego chce od życia – powiedziała Kallisa, zamykając kufer. –
Doprawdy, Agato, czy może być wspanialszy los, niż zostać Wiedźmą z Baśni?
W dzieciństwie marzyłam o trafieniu do Akademii Zła! Ale zamiast mnie Dyrektor
zabrał tego idiotę Swena, który jako głupi czarownik został przechytrzony przez
księżniczkę i podpalony. Nie dziwi mnie to. Ten chłopak ledwie potrafił zawiązać
sobie buty. Jestem pewna, że gdyby Dyrektor Akademii mógł wybierać jeszcze raz,
zdecydowałby się na mnie.
Agata wślizgnęła się do łóżka.
– Cóż, wszyscy w miasteczku i tak uważają cię za wiedźmę, więc twoje życzenie
mimo wszystko się spełniło.
Kallisa odwróciła się gwałtownie.
– Moim życzeniem jest, żebyś się stąd wydostała – syknęła z oczami czarnymi
jak węgle. – To miejsce sprawia, że jesteś słaba, leniwa i przestraszona. Ja
przynajmniej tu do czegoś doszłam, ty gnijesz w bezczynności, jeśli Sofia nie
przyjdzie, żeby wyprowadzić cię na spacer jak psa.
Agata patrzyła na nią oniemiała.
Kallisa uśmiechnęła się promiennie i wróciła do pakowania.
– Ale opiekuj się swoją przyjaciółką, skarbie. Akademia Dobra może wydawać
jej się usłana różami, ale czeka ją nielicha niespodzianka. A teraz do łóżka.
Dyrektor Akademii niedługo się tu zjawi i będzie mu łatwiej, jeśli będziesz spała.
Agata naciągnęła kołdrę na głowę.

Sofia nie mogła zasnąć. Do północy zostało pięć minut, a nikogo nie było widać.
Uklękła na łóżku i wyjrzała przez szparę w okiennicach. Wokół Gawaldonu tysiąc
wartowników machało pochodniami, oświetlając las. Sofia skrzywiła się. Jak on się
koło nich przedostanie?
I właśnie wtedy zauważyła, że z parapetu zniknęły piernikowe serduszka.
On tu już jest!
Trzy spakowane różowe walizki wyleciały przez okno, a za nimi wyskoczyła
para nóg w szklanych pantofelkach.

Agata gwałtownie usiadła na łóżku, budząc się z koszmarnego snu. Z drugiego


końca izby dobiegało chrapanie Kallisy, obok której spokojnie spał Rozpruwacz.
Koło łóżka stał zamknięty kufer z wypisaną koślawym pismem wizytówką „Agata
z Gawaldonu, ul. Cmentarna Góra 1”, obok leżał woreczek z miodowymi ciastkami
na drogę.
Agata ugryzła ciastko i wyjrzała przez pękniętą szybę. Poniżej widać było
płonące pochodnie, ale tutaj, na Cmentarnej Górze, został tylko jeden zwalisty
wartownik z rękami tak grubymi jak całe ciało Agaty i nogami jak udka kurczaka.
Walczył z sennością, podnosząc pogruchotany nagrobek jak sztangę.
Agata napoczęła ostatnie ciastko i spojrzała na ciemny las.
Patrzyły na nią lśniące błękitem oczy.
Krztusząc się, wskoczyła do łóżka. Powoli podniosła głowę. Nie było nikogo.
Nawet wartownika.
Dopiero po chwili zauważyła go leżącego koło rozbitego nagrobka. Był
nieprzytomny, obok leżała zgaszona pochodnia.
Od niego oddalał się wychudły, garbaty cień. Sam cień.
Unosił się ponad morzem grobów bez najmniejszego wysiłku. Prześlizgnął się
pod bramą cmentarza i skierował w dół wzgórza, wprost do rozświetlonego
centrum Gawaldonu.
Agata poczuła, jak przerażenie ściska jej serce. Był prawdziwy. Kimkolwiek był.
I nie chciał mnie.
Zalała ją fala ulgi, a zaraz potem nowa fala paniki.
Sofia.
Powinna wołać o pomoc, ale nie było na to czasu.
Udająca sen Kallisa usłyszała szybkie kroki Agaty, a potem zamykające się
drzwi. Mocniej przytuliła Rozpruwacza. Nie chciała, żeby się obudził.

Sofia kucała za drzewem i czekała, aż Dyrektor Akademii ją porwie.


Czekała. I czekała. A potem zauważyła coś na ziemi.
Okruchy pierniczków wdeptane w odcisk buta. Odcisk buciora tak ohydnego, tak
brzydkiego, że mógł należeć tylko do jednej osoby. Zacisnęła pięści i poczuła, że
cała się wewnątrz gotuje…
Czyjeś ręce nagle zatkały jej usta, czyjaś stopa wkopała ją przez okno do domu.
Sofia poleciała głową naprzód, prosto na łóżko. Odwróciła się błyskawicznie
i zobaczyła Agatę.
– Ty żałosna, wścibska żmijo! – wrzasnęła, nim zauważyła lęk malujący się na
twarzy przyjaciółki. – Widziałaś go! – zachłysnęła się.
Agata zatkała jej usta jedną rękę, a drugą przycisnęła przyjaciółkę do materaca.
Sofia wiła się i wyrywała, ale bezskutecznie. Agata ostrożnie wyjrzała przez okno.
Pokręcony cień skierował się na rynek Gawaldonu, przenikając między niczego
nieświadomymi wartownikami, a potem nagle popłynął prosto do domu Sofii.
Agata stłumiła krzyk. Przyjaciółka wyrwała się jej wreszcie. Chwyciła ją za
ramiona.
– Czy jest przystojny? Jak książę? Czy wygląda jak prawdziwy dyrektor szkoły,
w kamizelce, okularach i…
ŁUP!
Sofia i Agata powoli odwróciły się do drzwi.
ŁUP! ŁUP!
Sofia z niezadowoleniem zmarszczyła nos.
– Mógłby po prostu zapukać, prawda?
Kłódki zatrzeszczały. Zawiasy zagrzechotały.
Agata przycisnęła się do ściany, ale Sofia starannie wygładziła sukienkę, jakby
spodziewała się królewskiego gościa.
– Najlepiej dać mu bez protestów to, czego będzie chciał.
Gdy drzwi zaczęły ustępować, Agata jednym susem podskoczyła i podparła je
własnym ciałem. Sofia wzniosła oczy do góry.
– Usiądź w końcu, na litość boską!
Agata z całej siły uczepiła się klamki, która jednak wyślizgnęła się jej z ręki –
drzwi otwarły się na oścież z ogłuszającym trzaskiem, rzucając nią przez pokój.
Stanął w nich ojciec Sofii blady jak ściana.
– Coś widziałem! – wysapał, machając pochodnią.
W tym momencie Agata dostrzegła na ścianie pokręcony cień skradający się do
jego szerokiej sylwetki.
– Tam! – krzyknęła.
Stefan okręcił się w miejscu, ale cień zdążył zdmuchnąć jego pochodnię. Agata
wyciągnęła z kieszeni zapałkę i zapaliła ją. W nikłym świetle zobaczyła leżącego
na ziemi nieprzytomnego Stefana. Sofia zniknęła.
Na zewnątrz rozległy się wrzaski.
Agata wyjrzała przez okno. Widziała gawaldończyków biegnących z krzykiem za
Sofią, którą cień ciągnął w stronę lasu. Coraz więcej ludzi rzucało się w pogoń…
Sofia tymczasem uśmiechała się od ucha do ucha.
Agata wyskoczyła przez okno i pobiegła za nią. Gdy goniący byli tuż tuż za
Sofią, ich pochodnie nagle eksplodowały, zamykając ich w kręgu ognia. Agata
przebiegła między płomiennymi pułapkami i pognała przed siebie, by ratować
przyjaciółkę, zanim cień wciągnie ją do lasu.
Sofia tymczasem poczuła, że miękka trawa skończyła się i jej ciało szoruje teraz
po kamienistej ziemi. Zmarszczyła czoło na myśl o tym, że pojawi się w szkole
w brudnej sukience.
– Naprawdę spodziewałam się lokajów – powiedziała do cienia. – Albo
przynajmniej karocy z dyni.
Agata biegła jak oszalała. Ledwie widziała Sofię pomiędzy drzewami. Płomienie
ogarniały coraz większy obszar, wspinały się coraz wyżej, grożąc spaleniem
całego miasteczka.
Widząc to, Sofia poczuła ulgę – teraz nikt już nie może jej uratować. Ale gdzie
jest drugie dziecko? Gdzie jest to porwane do Akademii Zła? Kompletnie myliła się
co do Agaty. Czując, że jest wciągana coraz dalej pomiędzy drzewa, popatrzyła po
raz ostatni na ścianę płomieni i pożegnała się z klątwą zwyczajnego życia.
– Żegnaj, Gawaldonie! Żegnaj braku ambicji życiowych! Żegnaj przeciętności…
W tym momencie zobaczyła Agatę biegnącą przez płomienie.
– Aga, nie! – krzyknęła.
Agata skoczyła, chwyciła ją i nagle obie zostały pociągnięte w ciemność.
Płomienie wokół gawaldończyków zgasły. Ludzie popędzili w stronę lasu, ale
drzewa w jednej chwili stały się grube i cierniste, zagradzając im przejście.
Było już za późno.

– CO TY WYPRAWIASZ! – wrzasnęła Sofia, popychając i drapiąc Agatę,


podczas gdy cień ciągnął je przez nieprzeniknioną czerń puszczy. Agata rzucała się
dziko, próbując wyrwać Sofię z rąk cienia, a cień z rąk Sofii. –WSZYSTKO
POPSUJESZ! – wyła Sofia. Agata ugryzła ją w rękę. – AŁAAAAAA! – zakwiczała
Sofia i obróciła się tak, że Agata zaczęła szorować o ziemię. Potem Agata
wykręciła się znowu i zaczęła wspinać się w stronę cienia, depcząc ciężkimi
buciorami twarz Sofii.
– JAK TYLKO ZŁAPIĘ CIĘ ZA KARK…
I wtedy poczuły, że odrywają się od ziemi.
Pochwyciło je coś cienkiego i zimnego. Agata zaczęła grzebać w kieszeni
sukienki w poszukiwaniu zapałki, a kiedy zapaliła ją o swój chudy nadgarstek,
pobladła. Cień zniknął. Były oplątane pnączami zwieszającymi się z wiązu. Pnącza
wciągnęły je na ogromne drzewo i zostawiły na najniższej gałęzi. Dziewczynki
patrzyły na siebie z wściekłością i próbowały złapać oddech, żeby coś powiedzieć.
Agacie udało się to pierwszej.
– Wracamy do domu. Natychmiast.
W tym momencie gałąź zachybotała się, odgięła jak proca i wystrzeliła je
niczym kule. Zanim którakolwiek zdążyła wrzasnąć, wylądowały na innej gałęzi.
Agata sięgnęła po nową zapałkę, ale gałąź znów się odgięła i rzuciła je na następny
konar, który przerzucił je na kolejny.
– JAK WYSOKIE JEST TO DRZEWO?! – skrzeknęła Agata.
Odbijane przez kolejne konary ciała dziewczynek zderzały się, ich sukienki darły
się o kolce, ich twarze chłostały prostujące się gałęzie, aż w końcu Sofia i Agata
znalazły się na samym szczycie drzewa.
Na czubku wiązu między gałęziami leżało olbrzymie czarne jajo. Dziewczynki
patrzyły na nie zdumione. Po chwili jajo pękło, ochlapując je ciemnym, glutowatym
żółtkiem, a spomiędzy skorup wyłonił się gigantyczny ptak składający się z samych
kości. Spojrzał na dziewczyny, a potem wydał gniewny skrzek, od którego omal nie
popękały im bębenki w uszach. Złapał je w szpony i zanurkował z drzewa.
Wrzasnęły, po raz pierwszy w czymś się zgadzając. Szkieletowy ptak mknął przez
czarny las, a Agata gorączkowo zapalała jedną zapałkę za drugą, pocierając je
o jego żebra. Przez moment widziały jego czerwone oczy i kolczasty cień. Wątłe
drzewa, między którymi lecieli, sięgały po dziewczynki, a ptak to nurkował, to
wzbijał się wyżej, żeby je omijać. Nagle gdzieś przed nimi rozległ się grzmot i po
chwili wpadli prosto w szalejącą burzę. Dziewczynki osłaniały twarze przed
deszczem, błotem i połamanymi konarami drzew, robiły uniki przed pajęczynami,
gniazdami pszczół i żmijami, aż wreszcie ptak zanurkował w złowrogie krzewy
dzikiej róży. Sofia i Agata wzdrygnęły się, szykując się na ból…
Wtedy wszystko nagle się uspokoiło.
– Aga…
Agata otworzyła oczy i zobaczyła promienie słońca. Spojrzała w dół,
wstrzymując oddech.
– To naprawdę istnieje.
Daleko przed nimi z lasu wyłaniały się dwa wysokie zamki. Jeden lśnił
w słonecznej mgiełce, a wieże z różowego i błękitnego szkła wznosiły się nad
brzegiem błyszczącego jeziora. Drugi górował złowieszczo na okolicą,
poczerniały i poszarpany, a ostre wieże przeszywały burzowe chmury niczym zęby
potwora.
Akademia Dobra i Zła.
Szkieletowy ptak poszybował w stronę Zamku Dobra. Agata z przerażeniem
uczepiła się przyjaciółki, ale zobaczyła, że jej twarz promienieje szczęściem.
– Jestem księżniczką, Aga.
Ale ptak upuścił Agatę.
Oszołomiona Sofia patrzyła, jak Agata znika w mgle przypominającej różową
watę cukrową.
– Zaczekaj… nie…
Ptak wzniósł się gwałtownie i poszybował w kierunku Zamku Zła, otwierającego
szczęki na przyjęcie kolejnej ofiary.
– Nie! Ja jestem dobra! To nie ten zamek! – wrzeszczała Sofia.
A jednak została upuszczona wprost w piekielną czerń.
3
Wielka pomyłka
K iedy Sofia otworzyła oczy, zobaczyła, że pływa w cuchnącej fosie wypełnionej
po brzegi gęstym czarnym szlamem. Ze wszystkich stron otaczała ją ponura mgła.
Spróbowała stanąć, ale stopy nie dosięgły gruntu i zapadła się jeszcze głębiej –
szlam wlał się jej do nosa i zapiekł w gardle. Krztusząc się i próbując złapać
oddech, znalazła wreszcie coś, czego mogła się chwycić. Przerażona zobaczyła
jednak, że to truchło na wpół zjedzonej kozy. Zachłysnęła się i próbowała
odpłynąć, ale nie widziała dalej niż na kilka centymetrów. Ponad nią rozległy się
niesione echem krzyki. Spojrzała w górę.
Liczne stado szkieletowych ptaków wdarło się w mgłę i puszczało do fosy
wrzeszczące dzieci. Gdy ich krzyki zamieniły się w pluski, nadleciała kolejna fala
ptaków, a potem jeszcze kolejna, aż wreszcie całe niebo wypełniło się spadającymi
dziećmi. Sofia zauważyła ptaka nurkującego dokładnie nad nią i odsunęła się
w samą porę, żeby spadający jak bomba dzieciak tylko ochlapał jej twarz błotem.
Wytarła szlam z oczu i znalazła się twarzą w twarz z chłopcem. Pierwszą rzeczą,
jaką zauważyła, było to, że nie nosił koszuli. Miał chudą i bladą pierś, bez cienia
nadziei na jakiekolwiek mięśnie. Z małej głowy wystawał mu długi nos, miał też
sterczące zęby i czarne włosy opadające na wyłupiaste oczy. Wyglądał jak mała
złowroga łasica.
– Ptak mi zeżarł koszulę – wyjaśnił. – Mogę dotknąć twoich włosów?
Sofia cofnęła się.
– Zwykle nie robią czarnych charakterów z włosami księżniczek – powiedział,
podpływając do niej pieskiem.
Sofia rozpaczliwie rozejrzała się za jakąś bronią – kijem, kamieniem, zdechłą
kozą…
– Może zostaniemy kumplami z pokoju albo najlepszymi kumplami, albo
jakimikolwiek kumplami – oznajmił, znajdując się teraz w odległości najwyżej pół
metra. To było tak, jakby Radley zamienił się w gryzonia i zebrał się na odwagę.
Chłopiec wyciągnął w kierunku Sofii cherlawą rękę. Dziewczyna już była gotowa
przyłożyć mu w nos, kiedy jakiś wrzeszczący dzieciak wpadł pomiędzy nich. Sofia
ruszyła w przeciwną stronę, a kiedy się obejrzała, Łasica gdzieś zniknął.
We mgle widziała dzieci pływające pomiędzy unoszącymi się w fosie torbami
i kuframi, szukające swojego bagażu. Te, którym udało się go znaleźć, kierowały
się z nurtem w stronę rozlegającego się z oddali złowieszczego wycia. Sofia
podążyła za nimi. Mgła wreszcie rozstąpiła się, odsłaniając brzeg. Sofia dostrzegła
wilki stojące na dwóch łapach, ubrane w kurtki wojskowe. Trzaskały biczami,
zapędzając uczniów do szeregu.
Sofia chwyciła wystający korzeń, chcąc wyciągnąć się ze szlamu, ale zamarła na
widok swojego odbicia w wodzie. Jej sukienka była niewidoczna spod warstwy
błota i żółtka, twarz miała wysmarowaną lepkim czarnym brudem, a w jej włosach
zamieszkała chyba cała rodzina dżdżownic. Zakasłała i z trudem złapała oddech…
– Ratunku! Trafiłam nie do tej szko…
Wilk brutalnie wyciągnął ją na brzeg i kopnął do szeregu. Otwarła usta, żeby
zaprotestować, ale zobaczyła Łasicę płynącego w jej stronę i piszczącego:
– Zaczekaj na mnie!
Szybko dołączyła do rzędu dzieci ciągnących bagaże przez mgłę. Jeśli któreś się
ociągało, najbliżej idący wilk wymierzał błyskawiczne uderzenie, więc szła szybko,
jednocześnie wycierając sukienkę, wydłubując robaki i żałując swoich idealnie
spakowanych bagaży, które zostały gdzieś daleko.
Brama zamku zrobiona była z żelaznych szpikulców poprzeplatanych drutem
kolczastym. Kiedy Sofia podeszła bliżej, zobaczyła, że to nie jest drut, tylko setki
czarnych żmij, które syczały, usiłując ugryźć zbliżających się. Sofia przebiegła
z piskiem, a potem obejrzała się i odczytała napis umocowany ponad bramą,
podtrzymywany przez dwa rzeźbione czarne łabędzie:

Akademia Zła

Kształtowanie i Propagacja Grzechu


Przed nimi wznosił się niczym skrzydlaty demon szkolny zamek. Główna wieża
zbudowana z grubo ciosanego czarnego kamienia przebijała bure chmury jak
potężny tors. Po jej bokach wyrastały dwie grube, pokręcone spirale, z których jak
krwawiące skrzydła zwieszały się krwiście czerwone pnącza.
Wilki pogoniły dzieci w stronę wejścia do głównej wieży, do długiego tunelu
przypominającego kształtem paszczę krokodyla. Sofię przeszedł dreszcz, gdy
zorientowała się, że tunel z każdym krokiem robi się coraz węższy i węższy, aż
wreszcie ledwie widziała dzieciaka idącego przed nią. Z trudem przecisnęła się
między dwoma ostrymi głazami i wreszcie znalazła się w wilgotnym holu,
śmierdzącym zgniłymi rybami. Demoniczne gargulce pochylały się z kamiennych
występów, trzymając w pyskach zapalone pochodnie. Żelazny posąg łysej,
bezzębnej wiedźmy trzymającej w garści jabłko lśnił słabo w złowieszczym blasku
płomieni. Na wyszczerbionej kolumnie pod ścianą widoczna była gigantyczna
czarna litera N, ozdobiona złośliwie wykrzywionymi karłami, trollami i harpiami
wspinającymi się po niej jak po drzewie. Na następnej kolumnie znajdowało się
czerwone jak krew I, z kołyszącymi się na nim olbrzymami i goblinami. Posuwając
się wraz z niekończącym się szeregiem dzieciaków, Sofia zdołała odczytać napis na
kolumnach: N–I–G–D–Y. A potem nagle znalazła się dostatecznie daleko w głębi
holu, by zobaczyć zawijającą się przed sobą kolejkę. Po raz pierwszy mogła się
dobrze przyjrzeć innym uczniom i omal nie zemdlała z wrażenia.
Jedna z dziewczynek miała koszmarnie wystające górne zęby, na głowie kępki
wiotkich włosów i jedno oko zamiast dwóch, osadzone dokładnie na środku czoła.
Jakiś chłopiec wyglądał jak gruda ciasta – miał pękaty brzuch, łysą głowę
i nabrzmiałe kończyny. Wysoka dziewczynka z chorobliwie zieloną skórą cały czas
uśmiechała się szyderczo, a chłopiec idący przed nią był tak owłosiony na całym
ciele, że mógłby uchodzić za małpę. Wszyscy wyglądali mniej więcej na
rówieśników Sofii, ale na tym podobieństwa się kończyły. Oto miała przed sobą
masę nieszczęśników ze zdeformowanymi ciałami, odrażającymi twarzami
i najokrutniejszymi minami, jakie kiedykolwiek widziała. Sprawiali wrażenie
szukających kogoś, kogo mogliby znienawidzić. Jeden po drugim zauważali Sofię
i stwierdzali, że nie muszą szukać dalej, bo już znaleźli. Skamieniałą ze strachu
księżniczkę w szklanych pantofelkach i ze złotymi lokami.
Czerwoną różę pośród cierni.

Po drugiej stronie fosy Agata omal nie zabiła wróżki.


Ocknęła się, leżąc pod czerwonymi i żółtymi liliami, które wydawały się
pogrążone w ożywionej rozmowie. Była pewna, że to ona jest tematem dyskusji,
ponieważ lilie wskazywały ją obcesowo listkami i pąkami. Ostatecznie kłótnia
musiała zostać rozstrzygnięta, ponieważ kwiaty nagle pochyliły się jak troskliwe
babcie i owinęły łodygi wokół jej nadgarstków. Pociągnęły ją i postawiły na nogi.
Agata zobaczyła łąkę dziewcząt cudownie rozkwitających wokół lśniącego jeziora.
Nie wierzyła własnym oczom. Dziewczęta dosłownie wyrastały spod ziemi.
Najpierw z miękkiej gleby wysuwała się ich głowa, potem szyja, pierś, a potem
rosły i rosły, aż wreszcie wyciągały ramiona do aksamitnie błękitnego nieba
i stawiały na ziemi stopy w delikatnych pantofelkach. Ale to nie widok rosnących
dziewcząt najbardziej wytrącił Agatę z równowagi. Chodziło o to, że dziewczynki
te w niczym jej nie przypominały.
Ich buzie, niektóre jasne, inne ciemniejsze, były nieskazitelnie śliczne
i promieniały zdrowiem. Dziewczynki miały kaskady lśniących włosów, prostych
lub w lokach, a wszystkie ubrane były w falbaniaste suknie, brzoskwiniowe, żółte
lub białe. Jedne były niskie, inne smukłe i wysokie, ale wszystkie mogły się
pochwalić wąską talią, szczupłymi nogami i smukłymi ramionami. Łąka
nieustannie rozkwitała nowymi uczennicami, a na każdą z nich oczekiwała drużyna
trzech wróżek ze skrzydełkami lśniącymi brokatem. Szczebiocząc i dzwoniąc,
czyściły dziewczęta z grudek ziemi, nalewały im filiżanki herbaty z miodokrzewu
i zajmowały się kuframi, które wyrastały z ziemi obok swoich właścicielek.
Agata nie miała najbledszego pojęcia, skąd pochodzą te piękności. Pragnęła
tylko, by wyrosła wśród nich jakaś dziewczynka ze skrzywioną miną albo
w niechlujnym stroju, żeby ona sama nie czuła się tak bardzo nie na miejscu. Ale
widziała tylko nieskończoną ilość kolejnych wersji Sofii, mających wszystko to,
czego jej brakowało. Znajome uczucie wstydu ścisnęło jej żołądek. Potrzebowała
dziury, w której mogłaby się zagrzebać, cmentarza, na którym mogłaby się ukryć,
czegoś, co sprawi, że one wszystkie sobie pójdą…
W tym momencie wróżka ją ugryzła.
– Co ty…
Agata spróbowała strząsnąć ze swej głowy dzwoniące stworzenie, ale odfrunęło
i ugryzło ją w szyję, a potem w siedzenie. Pozostałe wróżki próbowały poskromić
jakoś złośnicę, ta jednak zawyła, pogryzła je i znowu zaatakowała Agatę.
Rozdrażniona dziewczynka usiłowała złapać wróżkę, ale ta poruszała się tak
błyskawicznie, że Agata mogła tylko podskakiwać bezradnie i znosić kolejne
ukąszenia, aż w końcu szalejąca wróżka niechcący wpadła jej do ust i po prostu
została połknięta. Dziewczynka odetchnęła z ulgą i podniosła spojrzenie.
Sześćdziesiąt piękności wpatrywało się w nią ze zgrozą, jakby była kotem
w gnieździe słowików.
Agata poczuła ukłucie w gardle i wykasłała wróżkę. Ku jej zaskoczeniu okazało
się, że to chłopiec.
Z dala, z drugiej strony jeziora, gdzie stał prześliczny zamek, dobiega słodki
dźwięk dzwonów. Wszystkie wróżki złapały dziewczynki za ramiona, uniosły
w powietrze i poleciały z nimi ponad taflą wody w stronę zamku. Agata uznała, że
to doskonała okazja do ucieczki, ale zanim zdążyła poderwać się do biegu, poczuła,
że dwie dziewczęce wróżki unoszą ją w górę. Kiedy odlatywała z nimi, obejrzała
się na tę trzecią, na chłopca, który ją pogryzł, a teraz został na ziemi.
Z wściekłością zaplótł ramiona i potrząsał głową, jakby chciał stanowczo
oznajmić, że została oto popełniona okropna pomyłka.

Wróżki stawiały inne dziewczynki na trawniku przed szklanym zamkiem


i pozwalały im iść swobodnie. Ale wróżki Agaty nie puściły jej, tylko powlokły ją
do przodu niczym więźnia. Agata obejrzała się na jezioro. Gdzie jest Sofia?
Zobaczyła, że w połowie jeziora kryształowo czysta woda zamieniała się
w czarny szlam, a przeciwległy brzeg całkiem zasłaniała szara mgła. Jeśli Agata
miała uratować przyjaciółkę, musiała znaleźć sposób, by przedostać się na drugą
stronę. Najpierw jednak trzeba było uwolnić się od skrzydlatych szkodników.
Potrzebowała czegoś, co odwróciłoby ich uwagę. Rozejrzała się. Przed sobą
zobaczyła złotą bramę i wieńczący ją lustrzany napis:

Akademia Dobra
Oświecenie i Oczarowanie
Kiedy w lustrzanych literach dostrzegła swoje odbicie, odwróciła spojrzenie.
Nienawidziła luster i zawsze ich unikała. (Świnie i psy nie siedzą i nie podziwiają
swojego odbicia – myślała). Ciągnięta do przodu, uniosła głowę i zobaczyła
oszronione drzwi pałacu, ozdobione dwoma białymi łabędziami. Drzwi otworzyły
się szeroko. Wróżki zaprowadziły uczennice do wąskiego, wykładanego lustrami
korytarza. Kiedy się zatrzymały, pozostałe dziewczynki okrążyły Agatę jak rekiny.
Wpatrywały się w nią przez chwilę, jakby oczekiwały, że zrzuci maskę i odsłoni
ukrywającą się pod nią księżniczkę. Agata spróbowała odwzajemniać ich
spojrzenia, ale widziała tylko własną twarz odbitą tysiące razy w lustrach,
i natychmiast wbiła wzrok w marmurową posadzkę. Kilka wróżek zabrzęczało,
próbując pokierować grupę dalej, ale większość przysiadła po prostu na ramionach
dziewczynek i czekała. W końcu jedna z dziewcząt zrobiła krok do przodu – miała
złote włosy sięgające do pasa, pełne wargi i oczy jak topazy. Była tak piękna, że
wydawała się nierzeczywista.
– Dzień dobry, jestem Beatrycze – oznajmiła ze słodyczą. – Nie dosłyszałam
twojego imienia.
– To dlatego, że go nie powiedziałam – odparła Agata, nie odrywając wzroku od
posadzki.
– Jesteś pewna, że znalazłaś się we właściwym miejscu? – zapytała Beatrycze
jeszcze słodszym głosem.
Agata poczuła, że jakieś słowa kształtują się jej w głowie – coś, czego
potrzebowała, ale nadal było zbyt niejasne, by mogła to zobaczyć.
– Yyy, no, ja…
– Być może podpłynęłaś nie do tej szkoły – uśmiechnęła się Beatrycze.
Słowa zapłonęły w głowie Agaty. Odwrócić ich uwagę.
Spojrzała w promienne oczy Beatrycze.
– To Akademia Dobra, prawda? Legendarna szkoła dla pięknych i wartościowych
dziewcząt, których przeznaczeniem jest zostać księżniczkami?
– Och. – Beatrycze wydęła wargi. – Czyli się nie zgubiłaś?
– Nic ci się nie pomyliło? – zapytała inna dziewczyna o egzotycznej urodzie
i kruczoczarnych włosach.
– Nie oślepłaś? – dodała trzecia z ciemnorubinowymi lokami.
– W takim razie na pewno masz przepustkę na Kwietną Kolej – powiedziała
Beatrycze.
Agata zamrugała.
– Co takiego?
– Twój bilet na Kwietną Kolejkę – wyjaśniła Beatrycze. – No wiesz, wszystkie nią
przyjechałyśmy. Tylko oficjalnie przyjęci uczniowie dostają bilety na Kwietną
Kolej.
Wszystkie dziewczęta podniosły wielkie złote bilety, na których widniały ich
imiona wykaligrafowane ozdobnymi literami oraz pieczęć Dyrektora Akademii
z czarnym i białym łabędziem.
– Aaaaa, tę przepustkę na Kwietną Kolej – skrzywiła się Agata. Sięgnęła do obu
kieszeni. – Podejdźcie bliżej, to wam ją pokażę.
Dziewczynki zbliżyły się, patrząc nieufnie. W tym czasie Agata gorączkowo
szukała czegoś, co mogłoby odwrócić ich uwagę – zapałki… monety… suche
liście…
– Yyy, bliżej.
Dziewczynki skupiły się wokół niej, mrucząc coś do siebie.
– Nie powinna być taka mała – prychnęła Beatrycze.
– Skuliła się w praniu – odparła Agata, wymacując kolejne zapałki, rozpuszczone
czekoladki, bezgłowego ptaka (Rozpruwacz ciągle chował je w jej ubraniach). –
Gdzieś tu ją mam…
– Może ją zgubiłaś – podsunęła Beatrycze.
Kulki naftaliny… skorupy orzechów… kolejny zdechły ptak…
– Albo gdzieś się zapodziała – dodała.
Ptak? Zapałki? Podpalić ptaka zapałkami?
– Albo skłamałaś, że w ogóle ją masz.
– O, chyba ją czuję…
Ale czuła tylko nerwową wysypkę na szyi…
– Wiesz chyba, co się dzieje z intruzami – uprzedziła Beatrycze.
– O, tu jest… – Zrób coś!
Dziewczynki tłoczyły się wokół niej złowieszczo.
Zrób coś natychmiast!
I zrobiła pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy – puściła długiego,
głośnego bąka.
Skuteczne odwrócenie uwagi zawsze wywołuje panikę i chaos. Agata odniosła
sukces w obu tych dziedzinach. Kiedy cuchnące opary wypełniły ciasny korytarz,
piszczące dziewczęta rzuciły się w poszukiwaniu schronienia, a wróżki natychmiast
zasłabły, zostawiając jej wolną drogę do drzwi. Zagradzała ją tylko Beatrycze, zbyt
zszokowana, by się ruszyć. Agata zrobiła krok w jej stronę i pochyliła się jak wilk.
– Buuu.
Beatrycze rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki.
Nie wahając się ani chwili, Agata pobiegła do drzwi. Obejrzała się i zadowolona
patrzyła na dziewczynki wpadające na ściany i tratujące się nawzajem
w poszukiwaniu drogi ucieczki. Myślała tylko o ratowaniu Sofii. Wybiegła na
zewnątrz i ruszyła prosto do jeziora, ale kiedy się nad nim znalazła, woda uniosła
się olbrzymią falą i rzuciła nią z powrotem do środka, pomiędzy krzyczące
dziewczynki. Agata wylądowała na brzuchu w kałuży.
Wstała chwiejnie i zamarła.
– Witamy nowe księżniczki – oznajmiła wodna nimfa dwumetrowego wzrostu.
Odsunęła się na bok, odsłaniając wejście do holu tak wspaniałego, że Agata
wstrzymała oddech. – Witamy w Akademii Dobra.

Sofia nie mogła znieść zapachu tego miejsca. Zataczała się, idąc z innymi
uczniami, dławiła się mieszanką smrodu, niemytych ciał, pokrytych pleśnią kamieni
i cuchnących wilków. Stanęła na palcach, żeby zobaczyć, dokąd się kierują, ale
widziała tylko niekończący się szereg odmieńców. Pozostali uczniowie rzucali jej
paskudne spojrzenia, ale ona odpowiadała najmilszym z uśmiechów, na wypadek
gdyby to wszystko było próbą. To musiała być przecież próba albo błąd, albo żart,
albo cokolwiek.
Odwróciła się do szarego wilka.
– Nie chciałabym kwestionować pańskich kompetencji, ale czy mogłabym się
zobaczyć z Dyrektorem Akademii? Przypuszczam, że on… – Wilk zaryczał,
opluwając ją śliną. Sofia nie kontynuowała wywodu.
Dowlokła się wraz z innymi do obrzydliwej sali, z której wychodziły trzy spirale
czarnych schodów. Jedne, ozdobione rzeźbionymi potworami, miały na
balustradzie napis Szkoda, drugie, z wyrytymi pająkami, nazywały się Niezgoda,
a trzecie, z wężami – Występek. Na ścianach wzdłuż schodów wisiały niezliczone
portrety, a na nich dzieci obok ilustracji z książki z baśniami, pokazującej, kim dany
uczeń został po ukończeniu szkoły. Złota ramka zawierała portret chochlikowatej
dziewczynki, a obok wspaniały rysunek przedstawiający ją jako odrażającą
wiedźmę, stojącą nad pogrążoną w letargu dziewicą. Poniżej znajdowała się złota
tabliczka:

W następnej złotej ramce był portret złośliwie uśmiechniętego chłopaka


z grubymi, zrośniętymi brwiami i obraz pokazujący go jako dorosłego, który
trzyma nóż przy gardle jakiejś kobiety. I podpis:

Pod Droganem srebrna rama otaczała chudego chłopca ze strzechą jasnych


włosów, zamienionego w jednego z tuzina olbrzymów pustoszących wioskę:

Potem Sofia zauważyła tuż nad podłogą zniszczoną brązową ramkę, a na


portrecie drobnego, łysego chłopca z szeroko otwartymi ze strachu oczami. Znała
go. To był Ban. Miał zwyczaj gryźć wszystkie ładne dziewczynki w Gawaldonie.
Cztery lata temu został porwany. Ale obok jego wizerunku nie było ilustracji, tylko
zardzewiała tabliczka z napisem:

Sofia popatrzyła na przerażoną twarz Bana i poczuła, że skręca się jej żołądek.
Co się z nim stało? Popatrzyła na tysiące złotych, srebrnych i brązowych ramek,
zajmujących każdy centymetr na ścianie: czarownice zabijające książąt, olbrzymy
pożerające ludzi, demony podpalające dzieci, odrażające ogry, groteskowe
gorgony, bezgłowych jeźdźców, bezlitosne potwory morskie. Dawniej niezgrabne
nastolatki. Teraz uosobienie absolutnego zła. Nawet czarne charaktery, które
zginęły straszną śmiercią – Titelitury, olbrzym z Magicznej fasoli, wilk
z Czerwonego Kapturka – zostały sportretowane w chwili największego triumfu,
jakby to oni wyszli zwycięsko ze swoich baśni. Żołądek Sofii znowu się skręcił –
zobaczyła, że inne dzieci gapią się na te portrety z pełnym zachwytu podziwem.
I w tym właśnie momencie uświadomiła sobie, że znajduje się wśród przyszłych
morderców i potworów.
Po twarzy zaczął jej spływać zimny pot. Musiała znaleźć kogoś z nauczycieli.
Osobę, która mogłaby przejrzeć listę przyjętych uczniów i sprawdzić, że Sofia
trafiła nie do tej szkoły. Na razie widziała jednak tylko wilki, które nie umiały
mówić, a co dopiero przeczytać listę.
Skręciła za róg i znalazła się w szerszym korytarzu, gdzie zobaczyła
czerwonoskórego rogatego karła stojącego na szczycie wysokiej drabiny
i przybijającego kolejne portrety do ściany. Zaciskając zęby, przesunęła się w jego
stronę. Gdy zastanawiała się, jak zwrócić na siebie jego uwagę, zauważyła nagle, że
w ramkach wiszących na tej ścianie widzi znajome twarze. Był tu przypominający
świnię tęgi chłopak, którego widziała wcześniej, podpisany Bron ze Skalnych
Wrzosów. Obok niego wisiał portret jednookiej dziewczynki z cienkimi włosami:
Arachne z Lisiego Gaju. Potem jej oczy zatrzymały się na łasicopodobnym
chłopaku – Hort z Krwawego Strumienia. Hort. To brzmi jak nazwa choroby.
Przesunęła się jeszcze kawałek, przygotowała się, żeby zawołać karła…
I wtedy zobaczyła ramkę, którą właśnie wieszał.
Uśmiechnęła się do niej jej własna twarz.
Sofia wrzasnęła, wyskoczyła spomiędzy uczniów, wlazła po drabinie i wyrwała
portret z rąk zdumionego karła.
– Nie! Ja jestem Dobra! – krzyknęła, ale karzeł chwycił portret i przez chwilę
szarpali się, kopiąc i drapiąc, aż Sofia miała dość i wymierzyła mu policzek. Karzeł
wrzasnął i zamachnął się na nią młotkiem. Sofia zrobiła unik, ale straciła
równowagę. Drabina zakołysała się, obijając się o ściany. Dziewczynka, czepiając
się w powietrzu szczebli, spojrzała w dół, na warczące wilki i gapiących się
uczniów. – Muszę się zobaczyć z Dyrektorem Akademii! – W tym momencie
straciła uchwyt, ześlizgnęła się po drabinie i wylądowała na ziemi na początku
kolejki.
Ciemnoskóra czarownica z ogromnym czyrakiem na policzku wcisnęła jej do
ręki pergaminową kartę:

Oszołomiona Sofia podniosła głowę.


– Do zobaczenia na lekcji, Wiedźmo z Lasu Za Światem – zaskrzeczała
czarownica. Zanim Sofia zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, ogr wrzucił jej
w objęcia stos związanych wstążką książek.

Najlepsze monologi złoczyńców, wyd. 2


Bolesne zaklęcia dla I roku
Porwania i morderstwa: przewodnik dla początkujących
Akceptacja wewnętrznej i zewnętrznej brzydoty
Potrawy z dzieci (z nowymi przepisami)

Same tytuły książek były wystarczająco przerażające, ale związująca je wstążka


okazała się żywym węgorzem. Sofia wrzasnęła i nim nakrapiany satyr zdążył
wepchnąć jej jeszcze jakiś zatęchły czarny materiał, upuściła podręczniki. Z odrazą
rozwinęła śmierdzącą szmatę i cofnęła się na widok obszernej, poszarpanej tuniki,
która zwisała z jej rąk jak podarta zasłona.
Przerażona gapiła się na inne dziewczynki, z dumą zakładające rozlatujące się
mundurki, przeglądające książki i porównujące plany lekcji. Potem znów
popatrzyła na własną wstrętną tunikę. Na oślizgłe książki i plan lekcji. Na swój
uśmiechnięty, słodki portret na ścianie.
Rzuciła się do ucieczki.

Agata wiedziała, że znalazła się w niewłaściwym miejscu, ponieważ nawet kadra


pedagogiczna rzucała jej zdumione spojrzenia. Nauczyciele stali na schodach
wychodzących z przestronnego szklanego holu czterema spiralnymi ciągami – dwa
były różowe, dwa błękitne – i obsypywali nowe uczennice konfetti. Nauczycielki
miały dopasowane do figury suknie z wysokim kołnierzem, identyczne w kroju, ale
różniące się kolorem, i lśniący herb ze srebrnym łabędziem na sercu. Każda dodała
do swojej kreacji jakieś akcenty osobiste – kryształki, kwiaty z paciorków albo
tiulową kokardę. Tymczasem nauczyciele nosili doskonale skrojone garnitury
w kolorach tęczy, pasujące do nich kamizelki, wąskie krawaty i kolorowe
chusteczki wetknięte w kieszonkę, na której był wyszyty taki sam srebrny łabędź.
Agata natychmiast zauważyła, że wszyscy oni są bardziej atrakcyjni niż
ktokolwiek z dorosłych, z jakimi dotąd się spotkała. Nawet starsi nauczyciele byli
tak bardzo eleganccy, że aż onieśmielający. Agata zawsze twierdziła, że piękno jest
bezsensowne, ponieważ trwa krótko. Tutaj miała dowód, że może być wieczne.
Nauczyciele starali się nie okazywać zaskoczenia, ale widziała, że poszturchują
się i szepczą coś na widok ociekającej wodą, niepasującej do pozostałych
uczennicy. Agata umiała wyłapywać takie rzeczy. W tym momencie dostrzegła
kogoś, kto różnił się od pozostałych. Stojący w aureoli światła padającego
z witrażowego okna mężczyzna w aksamitnym zielonym garniturze, ze srebrnymi
włosami i lśniącymi orzechowymi oczami, uśmiechał się do niej, jakby była we
właściwym miejscu. Agata poczerwieniała. Każdy, kto uważał, że ona tutaj pasuje,
musiał być stuknięty. Pocieszyły ją trochę pełne furii spojrzenia otaczających ją
dziewczynek, które najwyraźniej nie wybaczyły jej incydentu w korytarzu.
– Gdzie są chłopcy? – zapytała jedna.
Czekały właśnie w kolejce, stojąc przed trzema nadnaturalnie wysokimi nimfami
wodnymi o włosach i wargach w kolorze neonu, które wręczały uczennicom plany
lekcji, książki i mundurki.
Agata mogła się teraz lepiej przyjrzeć majestatycznemu wnętrzu. Na ścianie
naprzeciwko zobaczyła olbrzymie, namalowane różową farbą litery Z i A, otoczone
miłośnie aniołkami i sylfami. Na pozostałych trzech ścianach także były litery,
tworzące słowo Z–A–W–S–Z–E. Z każdego rogu sali wychodziły schody,
oświetlone wysokimi witrażowymi oknami. Jedne z błękitnych schodów miały na
balustradzie wyryte HONOR i wygrawerowane postaci rycerzy i królów; na
drugich dostrzegła słowo MĘSTWO, a balustradę zdobiły błękitne płaskorzeźby
z myśliwymi i łucznikami. Dwie spirale różowych schodów miały wyryte złote
napisy CZYSTOŚĆ i DOBROĆ, którym towarzyszyły fryzy pokazujące dziewice,
księżniczki i przyjazne zwierzęta.
Na środku sali wznosił się wysmukły kryształowy obelisk, sięgający od posadzki
z mlecznego marmuru aż do szklanej kopuły. Obelisk pokrywały portrety
absolwentów. Najwyżej wisiały oprawione w złote ramy portrety uczniów, którzy
po ukończeniu szkoły zostali książętami i królowymi. Pośrodku wisiały srebrne
ramy dla tych, którzy odnieśli nieco mniejsze sukcesy jako beztroscy towarzysze
podróży, obowiązkowe żony i matki chrzestne. A na samym dole, zakurzone,
widniały oprawione w brąz portrety mało zdolnych wychowanków, którzy zostali
lokajami i służącymi. Ale niezależnie od tego, czy ktoś został Królową Śniegu, czy
też kominiarczykiem, wszyscy mieli identycznie piękne twarze i ciepło się
uśmiechali. Tutaj, w szklanym zamku pośród puszczy, zgromadził się kwiat
młodzieży oddanej Dobru. A wśród nich ona, Panna Skwaszona, oddana
cmentarzom i puszczanym bąkom.
Agata czekała, wstrzymując oddech, aż w końcu stanęła przed różowowłosą
nimfą.
– Zaszła pomyłka! – wysapała. – To moja przyjaciółka Sofia powinna się tutaj
znaleźć.
Nimfa uśmiechnęła się.
– Próbowałam ją powstrzymać przed trafieniem tutaj – wyjaśniała Agata głosem,
w którym zaczęła pobrzmiewać nadzieja. – Ale ptak się pomylił i teraz ja jestem
tutaj, a ona jest w drugim zamku, ale ona jest śliczna i lubi kolor różowy, a ja… no,
popatrzcie na mnie. Wiem, że potrzebujecie uczniów, ale Sofia jest moją najlepszą
przyjaciółką, więc jeśli ona zostanie, ja też będę musiała zostać, ale nie możemy tu
zostać, więc proszę, pomóżcie mi ją znaleźć, żebyśmy mogły wrócić do domu.
Nimfa bez słowa podała jej pergaminową kartę.
Agata gapiła się na kartkę jak ogłuszona.
– Ale…
Tymczasem zielonowłosa nimfa wręczyła jej koszyk z książkami:

Przywilej urody
Zdobądź swego księcia
Księga przepisów na piękny wygląd
Cele życia księżniczki
Mowa zwierząt 1: szczekanie, rżenie i ćwierkanie

Potem kolejna, niebieskowłosa nimfa podała jej mundurek: obrzydliwie krótką


różową sukienkę bez rękawów, ozdobioną na ramionach kwiatami, którą należało
założyć na białą koronkową bluzkę z dekoltem tak wielkim, jakby brakowało trzech
guzików.
Ogłupiała Agata popatrzyła na otaczające ją przyszłe księżniczki, poprawiające
różowe sukienki. Popatrzyła na książki wmawiające jej, że uroda jest przywilejem,
że może zdobyć przystojnego księcia, że może rozmawiać z ptakami. Popatrzyła na
plan lekcji przeznaczony dla kogoś pięknego, pełnego wdzięku i życzliwości.
Potem podniosła głowę i spojrzała na przystojnego nauczyciela, nadal
uśmiechającego się do niej, jakby spodziewał się po niej, Agacie z Gawaldonu,
wielkich rzeczy.
I wtedy zrobiła jedyną rzecz, jaką potrafiła, gdy ktoś czegoś od niej oczekiwał.
Pobiegła w górę błękitnymi schodami Honoru i gnała przez morskozielone
korytarze, słysząc za sobą wściekle dzwoniące wróżki. Pędząc przez kolejne
korytarze, wspinając się po kolejnych schodach, nie miała czasu zastanawiać się nad
tym, co widzi: posadzki z jadeitu, sale lekcyjne ze słodkości, biblioteka ze złota…
Aż dobiegła do szczytu schodów i wypadła przez szronione szklane drzwi na dach
wieży. Słońce oświetlało zapierające dech w piersiach rzeźby z przystrzyżonych
krzewów. Zanim jednak Agata zdążyła zobaczyć, co przedstawiają, pojawiły się
goniące ją wróżki, które wystrzeliły z ust lepkie złote pajęczyny, starając się ją
pochwycić. Padła na ziemię, a potem popełzła jak robak pomiędzy żywopłotami.
Zerwała się na nogi, pobiegła i wskoczyła na najwyższą rzeźbę przedstawiającą
muskularnego księcia wznoszącego miecz wysoko ponad stawem. Przelazła po
liściastym mieczu aż na sam koniec, wściekle kopiąc podlatujące zbyt blisko
wróżki. Ale po chwili było już ich tyle, że kiedy wypluły lśniące sieci, Agata
straciła równowagę i wpadła do wody.
Gdy otwarła oczy, była całkiem sucha.
Staw musiał być portalem, ponieważ Agata znalazła się na zewnątrz, pod
kolumnadą z błękitnego kryształu. Podniosła głowę i zamarła. Przed nią rozciągał
się wąski kamienny most prowadzący przez gęstą mgłę do ponurego zamku po
drugiej stronie jeziora. Ten most łączył obie szkoły.
Łzy zapiekły ją w oczy. Sofia! Mogła uratować Sofię!
– Agata!
Zmrużyła oczy i zobaczyła Sofię wybiegającą z mgły.
– Sofia!
Biegły mostem, wyciągając ręce i wołając swoje imiona.
I nagle wpadły na niewidzialną barierę i odbiły się od niej, przewracając.
Zamroczona bólem Agata patrzyła ze zgrozą, jak wilki ciągną Sofię za włosy
z powrotem do Akademii Zła.
– Nie rozumiecie! – wrzeszczała Sofia, patrząc, jak wróżki łapią w swoje sidła
Agatę. – To wszystko pomyłka!
– Nie ma żadnych pomyłek – zawarczał wilk.
A jednak potrafiły mówić.
4
Trzy wiedźmy z pokoju 66
Sofia nie wiedziała, czemu ukaraniem jej musiało się zająć sześć wilków, a nie
jeden, ale zakładała, że po to, by dotarło do niej, o co chodzi. Przywiązały ją do
rożna, wepchnęły jej jabłko do ust i obnosiły ją jak świnię na uczcie po sześciu
piętrach wieży Szkoda, a stojący pod ścianami uczniowie pokazywali ją palcami
i śmiali się. Ale ich śmiech zamieniał się w grymas niesmaku, gdy uświadamiali
sobie, że to różowe dziwadło będzie ich współlokatorką. Wilki przeciągnęły
popiskującą Sofię obok pokoi 63, 64 i 65, wreszcie kopniakiem otworzyły drzwi
pokoju 66 i po prostu wrzuciły ją do środka. Sofia ślizgała się po podłodze, aż jej
twarz trafiła na pokrytą brodawkami stopę.
– Mówiłam wam, że to my ją dostaniemy – powiedział kwaśno czyjś głos.
Wciąż przywiązana do rożna Sofia podniosła głowę i zobaczyła wysoką
dziewczynę. Jej czarne włosy z czerwonymi pasmami wisiały w strąkach, usta
pokrywała czarna szminka, w nosie widniał kolczyk, a na szyi przerażający tatuaż
przedstawiający demona z czerwoną czaszką i koźlimi rogami. Dziewczyna
spojrzała na Sofię z nienawiścią.
– Nawet pachnie jak zawszanka.
– Już niedługo zabiorą ją stąd wróżki – powiedział ktoś z drugiej strony pokoju.
Sofia odwróciła głowę – dziewczynka – albinoska z upiornie białymi włosami,
białą skórą i czerwonymi oczami w ciemnych obwódkach karmiła trzy czarne
szczury potrawką z kotła.
– Wielka szkoda. Mogłybyśmy temu czemuś poderżnąć gardło i powiesić jako
ozdobę na korytarzu.
– Jesteś strasznie niemiła – odezwała się trzecia. Sofia odwróciła się i zobaczyła
siedzącą na łóżku uśmiechniętą, brązowowłosą dziewczynkę, pękatą jak balonik,
która trzymała w każdej tłustej ręce czekoladowego loda. – Poza tym zabijanie
innych uczniów jest niezgodne z zasadami.
– A jeśli tylko ją trochę okaleczymy? – zapytała albinoska.
– Ja uważam, że ona jest interesująca – oznajmiła pulchna, odgryzając kawałek
loda. – Nie każdy czarny charakter musi śmierdzieć i wyglądać ponuro.
– Ona nie jest żadnym czarnym charakterem – warknęły jednocześnie albinoska
i dziewczyna z tatuażem.
Usiłując się oswobodzić ze sznurów, Sofia przekrzywiła głowę i po raz pierwszy
przyjrzała się pokojowi. Dawno, dawno temu to mógł być ładny, przytulny
apartament, zanim jednak ktoś go podpalił. Ceglane ściany pokrywała czarna sadza.
Czarnobrązowe ślady ciągnęły się na suficie, a podłoga była zasypana grubą
warstwą popiołu. Nawet meble wydawały się przypalone. Ale Sofia odkryła też, że
istnieje o wiele poważniejszy problem.
– Gdzie jest lustro? – Aż się zachłysnęła.
– Niech zgadnę – prychnęła dziewczynka z tatuażem. – Nazywasz się Bella,
Arielka albo Anastazja.
– To coś wygląda raczej na Stokrotkę albo Śliweczkę – stwierdziła albinoska.
– Albo Klarabellę, albo Różyczkę, albo Wierzbową Witkę.
– Sofia. – Podniosła się w chmurze sadzy. – Nazywam się Sofia. Nie jestem
„czarnym charakterem”. Nie jestem „to coś” i zdecydowanie znalazłam się tu przez
pomyłkę, więc…
Albinoska i dziewczynka z tatuażem aż zwinęły się ze śmiechu.
– Sofia – zarechotała ta druga. – To jeszcze gorsze, niż można było sobie
wyobrazić!
– Cokolwiek, co nazywa się Sofia, znalazło się tu przez pomyłkę – wysapała
albinoska. – Powinno się bowiem znaleźć w klatce.
– Powinnam się znaleźć w drugim zamku – wyjaśniła Sofia, starając się
zignorować ich docinki. – Dlatego właśnie muszę się spotkać z Dyrektorem
Akademii.
– „Muszę się spotkać z Dyrektorem Akademii” – powtórzyła albinoska. – Może
wyskoczysz przez okno i sprawdzisz, czy cię złapie?
– Jesteście okropnie źle wychowane – wymamrotała okrągła dziewczynka
z pełnymi ustami. – Jestem Dot. To jest Hester – powiedziała, wskazując
dziewczynkę z tatuażem. – A ta radosna iskierka – dodała, pokazując albinoskę – to
Anadil. – Anadil splunęła na podłogę.
– Witamy w pokoju 66 – oznajmiła Dot i machnięciem ręki strzepnęła popiół
z wolnego łóżka.
Sofia skrzywiła się na widok pogryzionej przez mole pościeli upstrzonej
obrzydliwymi plamami.
– Dziękuję za powitanie, ale naprawdę powinnam już iść – powiedziała,
wycofując się w stronę drzwi. – Czy mogłybyście mi powiedzieć, jak dojść do
gabinetu Dyrektora Akademii?
– Książęta będą całkiem zagubieni, kiedy cię zobaczą – zauważyła Dot. –
Większość czarnych charakterów nie wygląda jak księżniczki.
– Ona przecież nie jest czarnym charakterem – jęknęły Anadil i Hester.
– Czy muszę umówić się wcześniej na spotkanie? – nie odpuszczała Sofia. – Czy
mam mu wysłać wiadomość albo…
– Możesz chyba polecieć – odparła Dot, wyciągając z kieszeni dwa czekoladowe
jajka. – Ale stymfy mogą cię zeżreć.
– Stymfy? – zapytała Sofia.
– Te ptaki, które nas tu zrzuciły, skarbie – wybełkotała Dot, przeżuwając
czekoladę. – Będziesz musiała je ominąć. A wiesz, jak one nienawidzą czarnych
charakterów.
– Ostatni raz powtarzam – warknęła Sofia. – Nie jestem czarnym…
Na schodach rozległy się jakieś dźwięki. Słodziutkie dzwonki, tak delikatne, tak
urocze, że to mogły być tylko…
Wróżki. Przyszły po nią!
Sofia stłumiła krzyk. Nie odważyła się powiedzieć pozostałym dziewczynkom,
że zaraz przybędzie pomoc dla niej (kto wie, na ile serio mówiły o zrobieniu z niej
dekoracji korytarza). Przesunęła się bliżej drzwi i słuchała, jak dzwonki stają się
coraz głośniejsze.
– Nie wiem, czemu ludzie uważają, że księżniczki są ładne – powiedziała Hester,
skubiąc brodawkę na palcu nogi. – Mają strasznie małe noski. Jak guziczki, aż się
prosi, żeby je urwać.
Wróżki są na naszym piętrze! Sofia miała ochotę zacząć podskakiwać. Kiedy
tylko znajdzie się w Zamku Dobra, weźmie najdłuższą kąpiel w życiu!
– A ich włosy zawsze są takie długie – stwierdziła Anadil, machając zdechłą
myszą, mającą być deserem dla szczurów. – Aż się prosi, żeby je powyrywać.
Już tylko kilka pokoi stąd…
– I te sztuczne uśmiechy – powiedziała Hester.
– I ta obsesja na tle różowego – powiedziała Anadil.
Wróżki są tuż obok!
– Nie mogę się doczekać chwili, kiedy jakąś zabiję – powiedziała Hester.
– Równie dobrze można zacząć już dzisiaj.
Są tutaj! – serce Sofii napełniło się radością: nowa szkoła, nowe przyjaciółki,
nowe życie!
Ale wróżki minęły jej pokój.
Sofia poczuła, że jej serce się zaciska. Co się stało? Jak mogły ją ominąć?
Rzuciła się obok Anadil do drzwi, otworzyła je gwałtownie i zobaczyła wilcze
futro. Zaskoczona odskoczyła, a Hester zatrzasnęła drzwi.
– Wszystkie zostaniemy przez ciebie ukarane – warknęła.
– Ale one tu były! Szukały mnie! – jęknęła Sofia.
– Jesteś pewna, że nie możemy jej zabić? – dopytywała się Anadil, obserwując,
jak jej szczury pożerają mysz.
– To z jakiego miejsca w puszczy pochodzisz, skarbie? – zapytała Dot,
pochłaniając czekoladową żabę.
– Nie pochodzę z puszczy – odparła Sofia zniecierpliwiona i wyjrzała przez
judasza. Bez wątpienia to wilki spłoszyły wróżki. Za wszelką cenę musiała wrócić
na most i odnaleźć je. Ale na razie trzy wilki pilnowały korytarza, zajadając
pieczoną rzepę z żelaznych kutych talerzy.
Wilki jedzą rzepę? Widelcami?
Ale na wilczych talerzach było jeszcze coś dziwnego.
Wróżki podkradające bestiom jedzenie.
Uroczy chłopiec-wróżka popatrzył na nią.
Zobaczył mnie! – Sofia zacisnęła dłonie i poruszyła ustami, wołając bezgłośnie
„Pomocy!”. Chłopiec uśmiechnął się ze zrozumieniem, a potem wyszeptał coś
wilkowi do ucha. Wilk spojrzał na Sofię i brutalnym kopniakiem rozbił judasza.
Dziewczynka cofnęła się chwiejnie, słysząc chór leciutkich chichotów i warkliwego
śmiechu.
A więc wróżki nie zamierzały jej ratować.
Całe ciało Sofii drżało, gotowe wybuchnąć szlochem. W tym momencie
usłyszała, że ktoś odchrząknął. Odwróciła się.
Trzy dziewczynki gapiły się na nią z identycznym zdumieniem.
– Jak to „nie pochodzisz z puszczy”? – zapytała Hester.
Sofia nie była w nastroju do odpowiadania na głupie pytania, ale te trzy kretynki
były jej jedyną nadzieją na znalezienie Dyrektora Akademii.
– Jestem z Gawaldonu – wyjaśniła, przełykając łzy. – Wygląda na to, że wy
wiecie bardzo dużo o tym miejscu, więc byłabym wdzięczna, gdybyście mogły mi
powiedzieć, gdzie…
– Czy to w rejonie Mruczących Gór? – zapytała Dot.
– W Mruczących Górach mieszkają tylko nigdziarze, ty idiotko – warknęła
Hester.
– Założę się, że jest z Tęczowych Bryz – powiedziała Anadil. – Stamtąd pochodzą
najbardziej wkurzający zawszanie.
– Przepraszam, ale nic nie rozumiem. – Sofia zmarszczyła brwi. – Zawszanie?
Nigdziarze?
– Musiała być chowana w wieży jak Roszpunka – zawyrokowała Anadil. – To
wszystko wyjaśnia.
– Zawszanami nazywamy tych dobrych, skarbie – wyjaśniła Dot. – No wiesz,
przez to ich bredzenie, że chcą żyć długo i zawsze szczęśliwie.
– Czyli wy jesteście „nigdziarzami” – domyśliła się Sofia, przypominając sobie
litery na kolumnach w holu.
– To skrót od „nigdy więcej” – wytłumaczyła Hester. – To raj dla złoczyńców.
W Nigdy Więcej będziemy mieć nieograniczone moce.
– Kontrolować czas i przestrzeń – dodała Anadil.
– Przybierać nowe postaci – powiedziała Hester.
– Dzielić nasze dusze.
– Pokonywać śmierć.
– Tylko najpodlejsi z czarnych charakterów to osiągają – stwierdziła Anadil.
– A najlepsze jest to, że tam nie ma nikogo innego – oznajmiła Hester. – Każdy
czarny charakter ma królestwo tylko dla siebie.
– Wieczna samotność – dodała Anadil.
– Ależ to nieszczęście – zauważyła Sofia.
– To inni ludzie są nieszczęściem – odparła Hester.
– Agata byłaby tym zachwycona – mruknęła Sofia.
– Gawaldon… czy to w rejonie Wzgórz Banialuki? – zapytała lekko Dot.
– Na litość, to nie jest „w pobliżu” niczego! – jęknęła Sofia. Podniosła swój plan
lekcji z napisem u góry: SOFIA Z LASU ZA ŚWIATEM. – Gawaldon leży za tą
puszczą. Jest ze wszystkich stron otoczony lasem.
– Las Za Światem? – zapytała Hester.
– A kto jest waszym królem? – zainteresowała się Dot.
– Nie mamy króla – odparła Sofia.
– Kim jest twoja matka? – zapytała Anadil.
– Nie żyje – odparła Sofia.
– A twój ojciec? – dopytywała się Dot.
– Pracuje w młynie. Wasze pytania są bardzo osobiste…
– A z jakiej baśniowej rodziny pochodzisz? – zapytała Anadil.
– A teraz robią się po prostu dziwaczne. Nikt nie ma baśniowej rodziny. Jest ze
zwykłej rodziny ze zwykłymi wadami. Jak każdy z waszych ojców.
– Wiedziałam – powiedziała Hester do Anadil.
– Co takiego wiedziałaś? – spytała Sofia.
– Tylko Czytelnicy są tak głupi – powiedziała Anadil do Hester.
Sofia poczuła, że pieką ją policzki.
– Przepraszam, ale nie jestem głupia tylko dlatego, że jako jedyna tutaj potrafię
czytać, więc może spójrzcie w lustro, to zobaczycie…
Czytelnik.
Dlaczego nikt tutaj nie tęsknił za domem? Dlaczego wszyscy, którzy znaleźli się
w fosie, płynęli w stronę wilków, zamiast ratować życie? Dlaczego nie płakali za
matkami ani nie uciekali przed wężami na bramie? Dlaczego wszyscy wiedzieli tak
dużo o tej szkole?
Z jakiej baśniowej rodziny pochodzisz?
Wzrok Sofii padł na nocną szafkę przy łóżku Hester. Obok wazonu z uschniętymi
kwiatami, świecy w kształcie szponów i stosu książek (Przechytrzyć sierotkę,
Przyczyny porażek złoczyńców, Częste błędy czarownic) stała ramka z sękatego
drewna. W środku znajdował się nieporadny rysunek dziecka przedstawiający
groteskową czarownicę przed domem.
Dom był zrobiony z pierników i cukierków.
– Matka była naiwna – oznajmiła Hester, podnosząc ramkę. Kiedy pogrążyła się
we wspomnieniach, na jej twarzy odmalował się namysł. – Piekarnik? Dajcie
spokój. Trzeba było nadziać ich na rożen. Udałoby się uniknąć komplikacji. –
Zacisnęła mocniej zęby. – Ja będę lepsza.
Sofia przeniosła spojrzenie na Anadil i żołądek jej się zacisnął. Jej ulubiona baśń
kończyła się sceną, w której czarownicę toczono w beczce nabijanej gwoździami,
aż została z niej tylko bransoletka zrobiona z kości małych chłopców. Taka właśnie
bransoletka była zapięta na nadgarstku jej współlokatorki.
Anadil spojrzała na nią z ukosa.
– Znam się na wiedźmach, no nie? Babcia byłaby dumna.
Sofia odwróciła się szybko i spojrzała na plakat wiszący nad łóżkiem Dot.
Przystojny, ubrany na zielono mężczyzna wrzeszczał, gdy kat zamierzał się
toporem na jego szyję.

– Tatuś obiecał, że będę mogła zadać pierwszy cios – pochwaliła się Dot.
Sofia ze zgrozą patrzyła na swoje trzy współlokatorki.
One nie musiały czytać baśni. One z nich pochodziły.
Urodziły się, by zabijać.
– Księżniczka i do tego Czytelnik – powiedziała Hester. – Dwie najgorsze rzeczy
na świecie.
– Nawet zawszanie jej nie chcą – stwierdziła Anadil. – Inaczej wróżki już by po
nią przyszły.
– Ale one muszą przyjść! – krzyknęła Sofia. – Ja jestem Dobra!
– Cóż, jesteś na nas skazana, słoneczko – powiedziała Hester, kopniakiem
poprawiając jej poduszkę. – Więc jeśli chcesz przeżyć, postaraj się dopasować
Dopasować się do czarownic! Dopasować się do kanibali!
– Nie! Posłuchajcie! – błagała Sofia. – Jestem Dobra!
– Cały czas to powtarzasz. – Hester błyskawicznym ruchem złapała ją za gardło
i przycisnęła do otwartego okna. – A jakoś nie ma na to żadnych dowodów.
– Podarowałam gorset bezdomnej staruszce! Chodzę co niedzielę do kościoła! –
wyła Sofia, wisząc nad przepaścią.
– Hmmm, ani śladu wróżki-matki chrzestnej – powiedziała Hester. – Próbuj dalej.
– Uśmiecham się do dzieci! Śpiewam z ptaszkami! – wykrztusiła Sofia. – Nie
mogę oddychać.
– I ani śladu księcia na białym koniu – dodała Anadil, łapiąc ją za nogi. – Masz
ostatnią szansę.
– Zaprzyjaźniłam się z wiedźmą! Taka jestem dobra!
– I mimo to żadnych wróżek – powiedziała Anadil do Hester, gdy podnosiły ją
w górę.
– Ona tu powinna być, a nie ja… – lamentowała Sofia.
– Nikt nie wie, dlaczego Dyrektor Akademii sprowadza do naszego świata takie
bezwartościowe dziwadła – syknęła Hester. – Ale może istnieć tylko jeden powód.
Jest głupcem.
– Zapytajcie Agatę! Ona wam powie! Ona jest czarnym charakterem!
– Wiesz co, Anadil, w sumie nikt nam jeszcze nie pokazał regulaminu –
stwierdziła Hester.
– Czyli nie będą mogli nas ukarać za to, że go złamiemy. – Anadil wyszczerzyła
zęby w uśmiechu.
Podniosły Sofię ponad parapet.
– Raz – powiedziała Hester.
– Nie! – skrzeknęła Sofia.
– Dwa…
– Chcecie dowodu, to wam znajdę dowód! – wrzasnęła Sofia…
– Trzy.
– SPÓJRZCIE NA MNIE I SPÓJRZCIE NA SIEBIE!
Hester i Anadil puściły ją. Patrzyły na siebie oszołomione, a potem spojrzały na
Sofię, która kuliła się na łóżku i ze łzami w oczach oddychała głęboko.
– Mówiłam wam, że to czarny charakter – zaszczebiotała Dot i ugryzła
czekoladową truflę.
Hałas na zewnątrz sprawił, że dziewczynki odwróciły głowy w stronę drzwi,
które nagle otworzyły się z trzaskiem. Do środka wtargnęły trzy wilki, złapały je za
kołnierze i wrzuciły w tłum ubranych na czarno uczniów stojących na korytarzu.
Dzieciaki przepychały się i szturchały łokciami, niektóre przewracały się i nie
mogły w tym ścisku wstać. Sofia przylgnęła do ściany, obawiając się, że ją
zadepczą.
– Dokąd idziemy? – krzyknęła do Dot.
– Do Akademii Dobra! – odparła Dot. – Na powi… – Ogrowaty chłopak kopnął
ją naprzód.
Akademia Dobra! Pełna nadziei Sofia poszła za odrażającą hordą na dół,
otrzepując różową sukienkę przed pierwszym spotkaniem z prawdziwymi
koleżankami szkolnymi. Ktoś złapał ją za ramię i przycisnął do balustrady.
Oszołomiona, popatrzyła na dzikiego białego wilka, który podniósł do góry
cuchnący śmiercią mundurek. Obnażył zęby w lśniącym uśmiechu.
– Nie… – jęknęła Sofia.
Wilk musiał sam się tym zająć.

Chociaż księżniczki w Wieży Czystości mieszkały w trzyosobowych pokojach,


Agata dostała pokój tylko dla siebie.
Różowe szklane schody łączyły wszystkie pięć pięter Wieży Czystości, a ich
spiralny kształt przypominał nieskończenie długie włosy Roszpunki. Drzwi do
pokoju Agaty na piątym piętrze miały brokatową tabliczkę ozdobioną serduszkami:
Witamy Renę, Milicentę i Agatę! Ale Rena i Milicenta nie zostały w nim długo.
Rena, z powabną śniadą cerą i jasnymi szarymi oczami, z trudem wtaszczyła
gigantyczny kufer do pokoju tylko po to, żeby zobaczyć Agatę i natychmiast wyjść.
– Ona wygląda na tak okropnie złą – usłyszała jej szloch Agata. – Nie chcę
umierać!
– Więc wprowadź się do mnie – powiedziała Beatrycze. – Wróżki to zrozumieją.
Rzeczywiście, wróżki zrozumiały. Zrozumiały także, gdy rudowłosa Milicenta
z zadartym noskiem i cienkimi brwiami poprosiła o pokój na niższym piętrze,
symulując lęk wysokości. I tak właśnie Agata została sama, dzięki czemu mogła się
czuć jak w domu. Mogła, ale pokój sprawiał, że czuła się niepewnie. Ogromne,
wysadzane klejnotami lustra spoglądały na nią z różowych ścian. Misterne freski
przedstawiały prześliczne księżniczki całujące się z oszałamiająco przystojnymi
książętami. Ponad każdym łóżkiem wznosił się baldachim z białego jedwabiu,
w kształcie dachu królewskiej karocy, zaś sufit pokrywały wspaniałe freski
z chmurami, spomiędzy których uśmiechnięte amorki wystrzeliwały miłosne
strzały. Agata wycofała się tak daleko od tego, jak tylko mogła, i przycupnęła we
wnęce przy oknie, przyciskając się w czarnej sukience do różowej ściany.
Przez okno widziała lśniące jezioro, nad którym wznosił się Zamek Dobra,
w połowie zamieniające się w pełną szlamu fosę, ochraniającą Złych. Dziewczęta
nazywały to miejsce „Zatoką Połowiczną”. Skryty we mgle wąski kamienny most
wznosił się ponad wodą, łącząc dwie szkoły. Ale to wszystko znajdowało się od
frontu dwóch zamków. A co było z tyłu?
Zaciekawiona Agata, przytrzymując się szklanej kolumny, wyszła na zewnętrzny
gzyms. Spojrzała w dół na wieżę Dobroć, zwieńczoną ostrą różową iglicą – jeden
fałszywy ruch i nadzieje się jak kawałek jagnięciny na szaszłyk. Przeszła ostrożnie
na koniec gzymsu, wychyliła głowę za róg wieży i zaskoczona omal nie zleciała.
Za Akademiami Dobra i Zła rozciągał się ogromny las. Drzewa, krzewy i kwiaty
były w najrozmaitszych odcieniach niebieskiego, od lodowego do indygo. Bujna
niebieska roślinność pokrywała sporą przestrzeń, łącząc wyjścia z obu szkół,
a ogrodzona była ze wszystkich stron wysokim złotym parkanem. Za nim las miał
już zwykły zielony kolor i rozciągał się aż po horyzont.
Gdy wracała do środka, jej uwagę przykuło coś na froncie szkoły, w Zatoce
Połowicznej. Znajdowało się dokładnie w środku, gdzie szlam stykał się
z krystalicznie czystą wodą. Ledwie to widziała przez mgłę… wysoka, smukła
wieża ze lśniących srebrem cegieł. Wokół jej czubka wirowały chmary wróżek,
podczas gdy wilki z kuszami stały na straży na drewnianym pomoście
wychodzącym nad wodę.
Czego tak pilnowały?
Agata zmrużyła oczy, przyglądając się szczytowi niebosiężnej wieży, ale
widziała tylko pojedyncze okno przesłonięte chmurami.
W tym momencie promień światła rozjaśnił okno i coś zobaczyła. Jakąś
sylwetkę.
Pokręcony cień, który je porwał.
Z wrażenia but jej się ześlizgnął i zachybotała się ponad śmiercionośną wieżą
Dobroć. Desperacko zamachała rękami, w ostatniej chwili złapała się kolumienki
okna i wpadła do pokoju. Przyciskając rękę do obitej kości ogonowej, odwróciła
się jak najszybciej – ale cień już zniknął.
Serce zaczęło bić jej mocniej. Ten, kto sprowadził je tutaj, był w tej wieży.
A ktokolwiek to był, mógł naprawić pomyłkę i odesłać je do domu.
Ale najpierw musiała uratować swoją najlepszą przyjaciółkę.
Kilka minut później Agata cofnęła się od lustra. Różowa sukienka bez rękawów
odsłaniała te części jej białego, cherlawego ciała, które nigdy dotąd nie oglądały
blasku słońca. Koronkowy kołnierz nie ukrywał wysypki, która pojawiała się na jej
szyi zawsze wtedy, gdy czuła się niespokojna, kwiaty na ramionach sprawiały, że
nieustannie kichała, a dopasowane kolorem różowe szpilki kołysały się pod nią jak
szczudła. Wiedziała jednak, że ten koszmarny strój to dla niej jedyna szansa na
ucieczkę. Jej pokój znajdował się po przeciwnej stronie schodów. Jeśli chciała
dostać się do mostu, musiała przemknąć korytarzem niezauważona i zejść po
schodach.
Zacisnęła zęby.
Musisz wtopić się w tłum.
Odetchnęła głęboko i uchyliła drzwi.
Pięćdziesiąt ślicznych dziewcząt w różowych sukienkach wypełniało korytarz,
chichocząc, plotkując, wymieniając się sukienkami, butami, torbami, bransoletkami,
kremami i wszystkim tym, co przywiozły w monstrualnych kufrach, podczas gdy
wróżki kręciły się pomiędzy nimi, bezskutecznie próbując skierować je na
ceremonię powitalną. W pewnym momencie Agata zobaczyła schody po drugiej
stronie. Wystarczy, żeby spokojnie przeszła korytarzem, a zdoła zniknąć, zanim ją
zauważą. Ale nie mogła ruszyć się z miejsca.
Ona potrzebowała całego życia, żeby znaleźć jedną jedyną przyjaciółkę, a te
dziewczynki zostawały najlepszymi przyjaciółkami w ciągu kilku minut, jakby
nawiązywanie przyjaźni było najprostszą rzeczą na świecie. Agata poczuła ukłucie
wstydu. Nawet w Akademii Dobra, gdzie wszyscy powinni być życzliwi i kochający,
ona była sama i do tego znienawidzona. Była czarnym charakterem, gdziekolwiek
trafiła.
Cofnęła się do pokoju i zatrzasnęła drzwi. Zerwała z ramion kwiatowe ozdoby,
ściągnęła różowe szpilki i cisnęła je przez okno. Potem oparła się o ścianę
i zamknęła oczy.
Zabierzcie mnie stąd.
Po chwili otworzyła oczy i przez moment patrzyła na odbicie swojej brzydkiej
twarzy w wysadzanym klejnotami lustrze. Zanim jednak zdążyła odwrócić głowę,
zobaczyła coś jeszcze w odbiciu. Panel sufitu z uśmiechniętym amorkiem był lekko
odsunięty.
Wciągnęła na stopy swoje twarde, czarne buciory, wspięła się na baldachim
i odsunęła panel, odsłaniając ciemny przewód wentylacyjny biegnący ponad
pokojem. Złapała za krawędź otworu i wciągnęła najpierw jedną, a potem drugą
nogę do środka, aż uklękła na wąskiej podłodze we wnętrzu tunelu.
Pełzała w ciemności, przesuwając po omacku dłońmi i kolanami po zimnym
metalu – aż nagle metal zmienił się w powietrze. Tym razem nie zdążyła się
niczego złapać.
Spadając za szybko, żeby krzyczeć, śmignęła przez szyby wentylacyjne, obijając
się jak piłeczka w rurach i ześlizgując się po pochylniach, aż wyleciała przez jakąś
kratę, zrobiła salto i wylądowała na łodydze fasoli.
Objęła gruby zielony pień, wdzięczna losowi, że nadal jest w jednym kawałku.
Ale kiedy się rozejrzała, przekonała się, że nie trafiła do ogrodu czy innego
miejsca, w którym można by się spodziewać fasoli. Była w jakiejś ciemnej sali
z wysokim sufitem, pełnej obrazów, rzeźb i szklanych gablot. W rogu zauważyła
drzwi ze szronionego szkła ze złoconymi literami:

GALERIA DOBRA
Zsuwała się po łodydze fasoli, aż jej buciory dotknęły marmurowej posadzki.
Długą ścianę zajmował mural z panoramą niebosiężnego złotego pałacu,
w którym przystojny książę brał ślub z piękną księżniczką, a tysiące poddanych biło
w dzwony i tańczyło z radości. Błogosławiona przez jaśniejące słońce para
całowała się, podczas gdy małe aniołki unosiły się ponad nimi, sypiąc czerwone
i białe róże. Wysoko ponad tą sceną, spomiędzy chmur, wyłaniały się złociste
litery, ciągnące się od jednego końca muralu do drugiego:

DŁUGO I ZAWSZE SZCZĘŚLIWIE


Agata skrzywiła się. Zawsze wyśmiewała się z Sofii, która wierzyła w Długo
i Zawsze Szczęśliwie. („Kto chciałby być szczęśliwy przez cały czas?”). Jednak
patrząc na to malowidło musiała przyznać, że szkoła odwaliła kawał upiornie
dobrej roboty, żeby sprzedać ten koncept.
Potem zajrzała do szklanej gabloty, zawierającej cienką książeczkę wypełnioną
ozdobnym pismem, obok której leżała tabliczka: Królewna Śnieżka, Egzamin
z Zaawansowanej Mowy Zwierząt (Letycja z Dziewiczej Doliny). W gablocie obok
znalazła błękitny płaszcz chłopca, który został księciem Kopciuszka, poduszkę
z pokoju Czerwonego Kapturka, pamiętnik dziewczynki z zapałkami, piżamę
Pinokia i inne pamiątki po wybitnych uczniach, którzy zapewne udali się do
pałaców na śluby. Obejrzała kolejne obrazy na ścianach, przedstawiające Długo
i Zawsze Szczęśliwie z udziałem absolwentów szkoły, wystawę poświęconą historii
szkoły, banery upamiętniające najsłynniejsze zwycięstwa i ścianę z napisem
„Kapitanowie klasy”, pełną portretów uczniów z każdego rocznika. W głębi
muzeum było coraz ciemniej, więc sięgnęła do kieszeni po zapałkę, by zapalić
lampę. Wtedy właśnie zobaczyła martwe zwierzęta.
Tuziny wypchanych stworzeń górowały nad nią, ustawione wzdłuż ścian koloru
pięknych róż. Przetarła tabliczki z kurzu i odkryła, że są tu Kot w Butach, ulubiona
myszka Kopciuszka, sprzedana za fasolę krowa Jasia, a wszystkie z imionami
dzieci, które nie okazały się dość dobre, by zostać bohaterami, ich towarzyszami
lub służącymi. Tych dzieci nie czekało Długo i Zawsze Szczęśliwie, tylko
postumenty w muzeum. Agata, czując na sobie ich niesamowite, szklane spojrzenia,
szybko się odwróciła. Dopiero wtedy zobaczyła tabliczkę lśniącą na łodydze fasoli.
Holden z Tęczowych Bryz. Ta przeklęta roślina była kiedyś chłopcem.
Zrobiło jej się zimno. Nigdy dotąd nie wierzyła we wszystkie te historie, ale teraz
stały się one boleśnie prawdziwe. Przez dwieście lat żadne porwane dziecko nie
wróciło do Gawaldonu. Jak mogła myśleć, że ona i Sofia będą pierwsze? Jak
mogła myśleć, że nie skończy jako kruk albo krzew róży?
W tym momencie przypomniała sobie, co je odróżnia od reszty.
Mamy siebie nawzajem.
Musiały działać razem, by przełamać tę klątwę. Inaczej skończą jako
skamieniałości w baśni.
Uwagę Agaty przyciągnął rząd obrazów w narożnej niszy, wyraźnie
namalowanych przez tego samego artystę i przedstawiających tę samą scenę: dzieci
czytające książki z baśniami, w rozmytych, impresjonistycznych barwach. Gdy
zbliżyła się do obrazów, otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Rozpoznawała
wszystkie te dzieci.
Były z Gawaldonu.
Przesuwała się od pierwszego obrazu do ostatniego, patrząc na dzieci siedzące na
tle znajomych wzgórz i jeziora, krzywej wieży zegarowej oraz rozpadającego się
kościoła i czytające baśnie. Widziała nawet cień domu na Cmentarnej Górze
i poczuła ukłucie tęsknoty. Wyśmiewała się z dzieci, że są stuknięte i żyją
marzeniami, ale ostatecznie okazało się, że wiedziały coś, czego ona nie wiedziała
– że linia dzieląca baśń od prawdziwego życia jest naprawdę bardzo cienka.
W końcu podeszła do ostatniego obrazu, który w niczym nie przypominał
wcześniejszych. Pokazywał rozwścieczone dzieci wrzucające książki z baśniami do
ogniska płonącego na rynku. Otaczający je ciemny las stał w ogniu, malując niebo
krwistą czerwienią i czarnym dymem. Agata poczuła, że przechodzi ją zimny
dreszcz.
Głosy. Zanurkowała za ogromną karocę z dyni, uderzając głową w tabliczkę.
Heinrich z Piekielnego Lasu. Agata omal się nie zadławiła.
Do muzeum weszły dwie nauczycielki, starsza w złotozielonkawej sukni
z wysokim kołnierzem, lśniącej od opalizujących zielenią skrzydeł chrabąszczy,
i młodsza, w fioletowej szacie z ciągnącym się trenem i szpiczastymi ramionami.
Kobieta w zieleni miała siwe włosy upięte w babciny kok, ale idealną cerę i łagodne
brązowe oczy. Kobieta w fiolecie miała czarne włosy splecione w długi warkocz,
ametystowe oczy i bezkrwistą skórę, naciągniętą jak bęben.
– On miesza w baśniach, Klaryso – powiedziała ta w fiolecie.
– Dyrektor Akademii nie ma władzy nad Baśniarzem, lady Lesso – odparowała
Klarysa.
– Jest po waszej stronie i wiesz o tym – syknęła lady Lesso.
– On nie jest po niczyjej stronie… – Nagle Klarysa stanęła jak wryta. Jej
towarzyszka zrobiła to samo.
Agata zobaczyła, na co patrzą: na ostatni obraz.
– Widzę, że przyjęłaś kolejną obłąkaną wizję profesora Sadera – powiedziała
lady Lesso.
– W końcu to jego galeria – westchnęła Klarysa.
Oczy lady Lesso zalśniły, a obraz magicznie zerwał się ze ściany i wylądował za
oszkloną gablotą, dosłownie kilka centymetrów od głowy Agaty.
– Właśnie dlatego nie wiszą w galerii w twojej szkole – zauważyła Klarysa.
– Każdy, kto wierzy w Przepowiednię o Czytelniku, jest głupcem – syknęła lady
Lesso. – Łącznie z Dyrektorem Akademii.
– Dyrektor Akademii musi strzec równowagi – przypomniała łagodnie Klarysa.
– Uważa, że Czytelnicy są jej częścią. Nawet jeśli ty i ja nie potrafimy tego
zrozumieć.
– Równowagi! – parsknęła lady Lesso. – To dlaczego Zło nie wygrało w żadnej
baśni, odkąd on przejął władzę? Dlaczego Zło nie pokonało Dobra od dwustu lat?
– Może po prostu moi uczniowie są lepiej wykształceni – powiedziała Klarysa.
Lady Lesso spiorunowała ją wzrokiem i odmaszerowała. Jednym ruchem palca
Klarysa przywróciła obraz na właściwe miejsce i podbiegła, żeby ją dogonić.
– Może twoja nowa Czytelniczka udowodni, że się mylisz – podsunęła.
Lady Lesso prychnęła.
– Słyszałam, że ubiera się na różowo.
Agata słuchała, jak ich kroki cichną w oddali.
Popatrzyła na lekko uszkodzony obraz. Dzieci, ognisko, Gawaldon idący
z dymem. Co to wszystko oznaczało?
Nagle w powietrzu rozległ się trzepot i rozdzwoniły się dzwoneczki. Zanim
Agata zdążyła się ruszyć, do muzeum wpadły świecące wróżki, przeszukując
wszystkie zakamarki. Nim wróżki dotarły do karocy z dyni, Agata rzuciła się
w kierunku drzwi widocznych w głębi Sali, przez które chwilę wcześniej wyszły
nauczycielki. Zaskoczone wróżki zapiszczały, ona tymczasem przecisnęła się
między trzema wypchanymi misiami, otworzyła na oścież drzwi i…
Przez hol szły w dwóch idealnie równych rzędach ubrane na różowo uczennice.
Trzymały się za ręce i chichotały jak najlepsze przyjaciółki, a Agata poczuła
znajomy wstyd. Wszystko w niej pragnęło tylko jednego – zamknąć drzwi i ukryć
się. Ale tym razem, zamiast myśleć o wszystkich przyjaciółkach, których nie miała,
pomyślała o tej jednej, którą miała.
Wróżki wpadły do holu sekundę później, ale zobaczyły tylko księżniczki
zdążające na ceremonię powitalną. Z furią unosiły się w górze, poszukując
jakichkolwiek śladów zbiega, ale Agata wślizgnęła się w różowy pochód
i z uśmiechem spróbowała się nie wyróżniać.
5
Chłopcy wszystko psują
K ażda szkoła miała własne wejście do Teatru Baśni, który był podzielony na dwie
części. Zachodnie drzwi prowadziły do połowy przeznaczonej dla uczniów Dobra,
ozdobionej różowymi i błękitnymi ławkami, kryształowymi fryzami i lśniącymi
bukietami szklanych kwiatów. Wschodnie wiodły do części dla uczniów Zła, gdzie
stały pokrzywione drewniane ławki, ściany zdobiły płaskorzeźby przedstawiające
morderstwa i tortury, a z osmalonego sufitu zwieszały się śmiercionośne stalaktyty.
Gdy uczniowie wchodzili do swoich części przed rozpoczęciem ceremonii
powitalnej, wróżki i wilki pilnowały wykładanego srebrnym marmurem przejścia
pomiędzy nimi.
Pomimo okropnego nowego mundurka Sofia nie miała najmniejszego zamiaru
siadać koło Zła. Jeden rzut oka na błyszczące włosy, olśniewające uśmiechy
i eleganckie różowe sukienki Dobrych dziewczynek powiedział jej, że odnalazła
swoje siostry.
Jeśli wróżki jej nie uratują, z pewnością zrobią to inne księżniczki. Popychana przez
czarne charaktery, starała się zwrócić uwagę Dobrych dziewczynek, ale one
całkowicie ignorowały jej stronę teatru. W końcu Sofia przedarła się do przejścia,
zamachała rękami i już otworzyła usta, żeby krzyknąć, kiedy jakaś ręka wciągnęła
ją pod przegniłą ławkę.
Agata chwyciła ją w objęcia.
– Znalazłam wieżę Dyrektora Akademii! Jest w połowie fosy, są tam straże, ale
jeśli uda nam się dostać na górę, będziemy mogły…
– Cześć, miło cię widzieć. Daj mi swoje ciuchy – powiedziała Sofia, patrząc na
różową sukienkę Agaty.
– Co?
– Szybko! To wszystko załatwi.
– Nie mówisz chyba poważnie! Nie możemy tutaj zostać.
– Właśnie – uśmiechnęła się Sofia. – Ja powinnam być w twojej szkole, a ty
powinnaś być w mojej. Tak jak mówiłyśmy wcześniej, pamiętasz?
– Ale twój ojciec, moja matka, mój kot! – zachłysnęła się Agata. – Nie wiesz, jacy
oni są! Zamienią nas w węże albo wiewiórki, albo krzaki! Musimy wracać do domu,
Sofio!
– Dlaczego? Co takiego mam w Gawaldonie, żeby do tego wracać?
Agata zaczerwieniła się, wyraźnie dotknięta.
– Masz… no, masz…
– Właśnie. Nic. A teraz poproszę o moją sukienkę.
Agata zaplotła ramiona.
– W takim razie sama ją sobie wezmę – skrzywiła się Sofia. Kiedy jednak złapała
Agatę za ozdobione kwiatami ramiączko, coś sprawiło, że zamarła w bezruchu.
Nasłuchiwała, wytężając uszy, a potem skoczyła jak pantera. Wślizgnęła się pod
krzywe ławki, unikając stóp innych czarnych charakterów, pochyliła się za ostatnim
rzędem i wyjrzała zza niego.
Zrozpaczona Agata poszła za nią.
– Nie wiem, co w ciebie wstą…
Sofia zatkała jej usta i nasłuchiwała. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze.
Dźwięki, które sprawiały, że każda Dobra dziewczynka prostowała się jak struna.
Dźwięki, na które czekały przez całe swoje życie. Z korytarza słychać było
zdecydowane kroki, brzęk stali…
Zachodnie drzwi otworzyły się szeroko, wpuszczając sześćdziesięciu cudownych
chłopców zajętych fechtunkiem.
Lekko opalona skóra wyłaniała się z błękitnych rękawów i sztywnych
kołnierzyków; wysokie granatowe buty miały ten samo kolor, co wycięte kamizelki
i wąskie krawaty ozdobione wyhaftowanym inicjałem. Chłopcy w przyjacielskich
pojedynkach krzyżowali ostrza, a ich koszule wysuwały się z obcisłych beżowych
bryczesów, odsłaniając smukłe talie i stalowe mięśnie. Pot lśnił na
rozpromienionych twarzach, gdy schodzili w dół przejścia, stukając butami po
marmurze, aż walka wkroczyła w fazę kulminacyjną, a jedni chłopcy przyparli
drugich do ławek. W ostatnim geście wyciągnęli zza koszul róże i z okrzykiem „O
pani!” rzucali je dziewczętom, które zwróciły ich uwagę (Beatrycze dostała tyle
róż, że mogłaby założyć ogródek).
Agata, obserwując to, czuła narastające mdłości. Ale zaraz potem zobaczyła
twarz Sofii i zrozumiała, że przyjaciółka pragnie własnej róży.
Siedzący na rozpadających się ławkach uczniowie Zła buczeli na książęta,
wznosząc transparenty z napisami NIGDY RZĄDZI! i ZAWSZE ŚMIERDZI!
(Wyjątek stanowił Hort, który zaplótł ramiona i wymamrotał nadąsany: „Dlaczego
oni dostali własne wejście?”). Książęta skłonili się, posłali pocałunki czarnym
charakterom i już mieli zająć miejsca, gdy zachodnie drzwi nagle znowu się
otworzyły.
Do środka weszła jeszcze jedna osoba.
Aureola niebiańsko złocistych włosów, oczy błękitne jak bezchmurne niebo,
skóra w kolorze rozpalonego piasku pustyni, lśniący szlachetnością, jakby jego
krew była bardziej błękitna niż pozostałych. Nieznajomy rzucił okiem na
marszczących brwi, uzbrojonych chłopców, wyciągnął miecz… i uśmiechnął się.
Czterdziestu chłopców zaatakowało go jednocześnie, ale on rozbroił ich
wszystkich z szybkością błyskawicy. Miecze kolegów piętrzyły się w stosie pod
jego stopami, a on wytrącał im z rąk kolejne, nikogo nawet nie drasnąwszy.
Urzeczona Sofia wpatrywała się w nieznajomego. Agata miała nadzieję, że ktoś go
wreszcie trafi, ale chłopiec rozbrajał każdego nowego przeciwnika, a wyhaftowane
na granatowym krawacie T lśniło przy każdym ruchu jego ostrza. Gdy ostatni uczeń
stał już bezbronny i oszołomiony, chłopiec schował miecz do pochwy i wzruszył
ramionami, jakby chciał powiedzieć, że to nic takiego. Wszyscy Dobrzy wiedzieli
jednak, co to oznacza. Książęta mieli teraz króla. Nawet czarne charaktery nie
znalazły powodów do buczenia.
Tymczasem Dobre dziewczynki od dawna wiedziały, że każda prawdziwa
księżniczka prędzej czy później znajdzie swojego księcia, więc nie muszą walczyć
między sobą. Ale zapomniały o tym w chwili, gdy złoty chłopiec wyjął różę zza
koszuli. Wszystkie zerwały się, machając chusteczkami i przepychając się jak gęsi
w porze karmienia. Chłopiec uśmiechnął się i cisnął różę wysoko w powietrze…
Agata za późno zorientowała się, co zamierza Sofia. Pobiegła za przyjaciółką,
ale Sofia skoczyła już między różowe ławki, rzuciła się do róży – i zamiast niej
złapała wilka.
Gdy wilk ciągnął ją z powrotem na właściwą stronę, napotkała spojrzenie
chłopca. Zauważył jej śliczną buzię, a potem okropną czarną tunikę, i zaskoczony
przekrzywił głowę. Potem zobaczył też ubraną na różowo Agatę, zdenerwowaną,
trzymającą na otwartej dłoni jego różę, i cofnął się zaszokowany. Wilk wrzucił
tymczasem Sofię pomiędzy szeregi Zła, a wróżki wepchnęły Agatę w ławki Dobra.
Chłopiec gapił się na nie szeroko otwartymi oczami, próbując to wszystko
zrozumieć. W końcu czyjaś ręka pociągnęła go, żeby usiadł.
– Cześć, jestem Beatrycze – oznajmiła dziewczynka i upewniła się, że zobaczył
wszystkie jej róże.
W ławkach Zła Sofia starała się zwrócić jego uwagę.
– Zamień się w lustro. Wtedy będziesz miała szansę.
Sofia odwróciła się do siedzącej koło niej Hester.
– On się nazywa Tedros – poinformowała ją współlokatorka. – I jest tak samo
nadęty jak jego ojciec.
Sofia miała właśnie zapytać, kim jest jego ojciec, ale w tym momencie
zauważyła lśniący srebrem miecz z rękojeścią wysadzaną diamentami. Miecz
z lwim herbem, który znała z książek. Miecz nazywający się Ekskalibur.
– To jest syn króla Artura? – westchnęła. Przyglądała się wyraźnie zarysowanym
kościom policzkowym Tedrosa, jedwabistym jasnym włosom i pełnym, czułym
wargom. Szerokie barki i silne ramiona wypełniały błękitną koszulę, krawat miał
poluzowany, a kołnierzyk rozpięty. Wyglądał tak spokojnie i pewnie, jakby
wiedział, że los jest po jego stronie.
Patrząc na niego, Sofia poczuła, że oto jej własny los został przypieczętowany.
On jest mój.
Nagle poczuła wściekłe spojrzenie z drugiej strony przejścia.
– Wracamy do domu – oznajmiła bezgłośnie, ale jednoznacznie Agata.

– Witamy w Akademii Dobra i Zła – powiedziała milsza z dwóch głów.


Ze swoich miejsc po dwóch stronach przejścia Sofia i Agata obserwowały
potężnego psa z dwoma głowami przyczepionymi do jednego ciała, spacerującego
po pękniętej w połowie scenie ze srebrnego kamienia. Jedna głowa należała do
wściekłego, śliniącego się samca z burą grzywą, druga, mówiąca wysokim głosem,
była milutka i urocza, z delikatnym pyszczkiem, pokryta rzadkim futrem. Nikt nie
był pewien, czy ta milsza głowa była męska czy żeńska, ale tak czy inaczej
wydawało się, że to ona rządzi.
– Nazywam się Polluks i jestem mistrzem ceremonii powitalnej – powiedziała
miła głowa.
– A JA JESTEM KASTOR, POMOCNIK MISTRZA CEREMONII POWITALNEJ
I WYZNACZONY WYKONAWCA KAR DLA KAŻDEGO, KTO ZŁAMIE
REGULAMIN ALBO BĘDZIE SIĘ ZACHOWYWAĆ JAK OSIOŁ – zagrzmiała
wściekła głowa.
Wszystkie dzieci bały się Kastora. Nawet czarne charaktery.
– Dziękuję, Kastorze – powiedział Polluks. – Pozwólcie więc, że na początek
przypomnę wam, dlaczego tu jesteście. Wszystkie dzieci rodzą się z duszami, które
są dobre lub złe. Niektóre dusze są czystsze od innych…
– A NIEKTÓRE DUSZE SĄ DO BANI! – warknął Kastor.
– Tak jak mówiłem – oznajmił Polluks. – Niektóre dusze są czystsze od innych,
ale wszystkie dusze są jednoznacznie dobre lub złe. Ci, którzy są Źli, nie mogą
sprawić, że ich dusze staną się dobre, a ci, którzy są Dobrzy, nie mogą sprawić, że
ich dusze będą złe.
– WIĘC NAWET JEŚLI DOBRO WYGRYWA ZA KAŻDYM RAZEM, NIE
MOŻECIE ZMIENIĆ STRONY – ryknął Kastor.
Dobrzy uczniowie zaczęli wznosić okrzyki: „ZAWSZE! ZAWSZE!”, źli
uczniowie odpowiedzieli: „NIGDY! NIGDY!”. Dopiero kiedy wilki polały zawszan
wiadrami wody, a wróżki rzuciły tęczą w nigdziarzy, obie strony umilkły.
– Powtórzę jeszcze raz – powiedział sztywno Polluks. – Ci, którzy są Źli, nie
mogą być dobrzy, a ci, którzy są Dobrzy, nie mogą być źli, niezależnie od tego,
jakiej perswazji lub kar by używać. Czasem możecie czuć wątpliwości, ale to znaczy
tylko, że w waszych drzewach genealogicznych są gałęzie, gdzie Zło i Dobro
mieszało się w sposób toksyczny. Tutaj, w Akademii Dobra i Zła, pozbawimy was
tej niepewności, pozbawimy was wahania, postaramy się sprawić, że staniecie się
jak najczystsi…
– A JEŚLI NIE ZDACIE, ZDARZY SIĘ Z WAMI COŚ OKROPNEGO, O CZYM
NIE MOGĘ MÓWIĆ, ALE TO ZNACZY, ŻE NIKT WAS WIĘCEJ NIE ZOBACZY!
– Jeszcze słowo i założę kaganiec! – krzyknął Polluks. Kastor popatrzył na swoje
łapy.
– Jestem pewien, że wszyscy ci obiecujący uczniowie zdadzą. – Polluks
uśmiechnął się do dzieci, które słuchały go z ulgą.
– Mówisz tak za każdym razem, a potem zawsze ktoś nie zdaje – wymamrotał
Kastor.
Sofia przypomniała sobie przerażoną twarz Bana. Musiała jak najszybciej
przedostać się na stronę Dobra.
– Każde dziecko w Bezkresnej Puszczy marzy o zaproszeniu do naszej szkoły.
Ale to Dyrektor Akademii was wybiera – wyjaśnił Polluks, przyglądając się
uczniom po obu stronach. – Ponieważ zagląda w wasze serca i widzi coś niezwykle
rzadkiego. Czyste Dobro i czyste Zło.
– Jeśli jesteśmy tacy czyści, to co to ma być?
Chochlikowaty jasnowłosy chłopiec ze szpiczastymi uszami siedzący po stronie
Zła wskazał Sofię. Równocześnie barczysty chłopak ze strony Dobra wskazał
Agatę.
– My też takie mamy!
– Nasze pachnie jak kwiatki! – wrzasnął czarny charakter.
– Nasze zjadło wróżkę!
– Nasze się za dużo uśmiecha!
– Nasze pierdnęło nam w twarze!
Sofia ze zgrozą popatrzyła na Agatę.
– Za każdym razem sprowadzamy tu dwoje Czytelników z Lasu Za Światem –
oznajmił Polluks. – Znają nasz świat z książek i obrazków, ale rozumieją nasze
zasady tak samo dobrze jak i wy. Mają takie same talenty i cele, taki sam potencjał
do osiągnięcia wielkości. I oni także mogą się okazać jednymi z najwybitniejszych
uczniów.
– Tak, mogli jakieś dwieście lat temu – prychnął Kastor.
– Niczym nie różnią się od reszty z was – powiedział gniewnie Polluks.
– Różnią się wyglądem – rzucił złośliwie Zły chłopak z przetłuszczoną brązową
skórą.
Uczniowie obu szkół zaczęli szeptać między sobą, wyraźnie się z nim zgadzając.
Sofia popatrzyła gniewnie na Agatę, jakby chciała jej powiedzieć, że można było to
załatwić po prostu zamianą strojów.
– Nie kwestionujcie decyzji Dyrektora Akademii – powiedział Polluks. – Macie
wszyscy szanować się nawzajem, niezależnie od tego, czy jesteście Dobrzy, czy Źli,
czy pochodzicie z rodziny baśniowych sław, czy nieudaczników, czy urodziliście
się księciem, czy czytelnikiem. Wszyscy zostaliście wybrani, by stać na straży
równowagi Dobra i Zła. Ponieważ gdy ta równowaga zostanie zakłócona… – Jego
pysk spochmurniał. – Wtedy nasz świat ulegnie zagładzie.
W sali zapanowała cisza. Agata skrzywiła się. Ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebowała, było to, by ten świat uległ zagładzie w chwili, gdy ona w nim będzie.
Kastor podniósł łapę.
– Co znowu? – jęknął Polluks.
– Dlaczego Zło już nie wygrywa?
Polluks wyglądał, jakby chciał mu w tym momencie odgryźć głowę, ale było już
za późno. Czarne charaktery zaczęły się burzyć.
– Właśnie, skoro wszystko ma być w równowadze – wrzasnął Hort – to dlaczego
my zawsze giniemy?
– Nigdy nie dostajemy dobrej broni! – krzyknął chochlikowaty chłopiec.
– Nasi sługusi nas zdradzają!
– Nasza nemezis zawsze ma armię!
Hester wstała.
– Zło nie wygrało od dwustu lat!
Kastor próbował się opanować, ale jego czerwony pysk nabrzmiał jak balon.
– DOBRO OSZUKUJE!
Nigdziarze zerwali się w porywie buntu i zaczęli rzucać w przerażonych zawszan
jedzeniem, butami i wszystkim, co popadnie …
Sofia oklapła na swoim miejscu. Tedros nie myślał chyba, że ona jest jedną
z tych paskudnych chuliganów, prawda? Rzuciła spojrzenie w stronę jego ławki
i zobaczyła, że patrzy prosto na nią. Zarumieniła się i znowu zanurkowała pod
ławkę.
Wilki i wróżki starały się zapanować nad gniewnym tłumem, ale tym razem tęcze
i woda nie wystarczały, by go powstrzymać.
– Dyrektor Akademii jest po ich stronie! – wrzasnęła Hester.
– Nie mamy żadnych szans! – zawył Hort.
Nigdziarze przedarli się przez kordon wróżek i wilków, chcąc zaszarżować na
ławki zawszan…
– To dlatego, że jesteście durnymi małpoludami!
Czarne charaktery spojrzały tępo po sobie.
– Wracajcie na miejsca, zanim wam przyłożę! – skrzeknął Polluks.
Usiedli bez sprzeciwów (z wyjątkiem szczurów Anadil, które wyjrzały z jej
kieszeni i gniewnie zapiszczały).
Polluks popatrzył na czarne charaktery z grymasem niesmaku.
– Może gdybyście przestali narzekać, komuś z was udałoby się do czegoś dojść!
Ale słyszymy tylko jedną wymówkę za drugą. Czy udało wam się wypuścić choć
jeden porządny czarny charakter od czasów Wielkiej Wojny? Jeden czarny
charakter zdolny do pokonania swojej nemezis? Nic dziwnego, że Czytelnicy
przychodzą tutaj kompletnie zagubieni! Nic dziwnego, że chcą być Dobrzy!
Sofia zobaczyła, że dzieci z obu stron sali rzucają jej współczujące spojrzenia.
– Drodzy uczniowie, przed wami jest tylko jedno zadanie – powiedział łagodniej
Polluks. – Macie się starać tak bardzo, jak tylko możecie. Najlepsi z was zostaną
książętami i złymi czarodziejami, rycerzami i wiedźmami, królowymi
i czarownicami…
– ALBO TROLLAMI I ŚWINIAMI, JEŚLI BĘDZIECIE DO NICZEGO – warknął
Kastor.
Uczniowie popatrzyli na siebie poprzez przejście, wyczuwając, że stawka jest
wysoka.
– Jeśli więc nikt nie będzie nam już przeszkadzał – powiedział Polluks,
piorunując spojrzeniem brata – postaramy się omówić regulamin.
– Punkt trzynasty. Uczniowie mają zakaz wstępu na dachy wież oraz na Most
Połowiczny. – Polluks kontynuował wykład. – Gargulce mają rozkaz bez pytania
zabijać wszystkich intruzów, ale nie zdołały sobie jeszcze przyswoić różnicy
pomiędzy uczniami a intruzami…
Sofia uznała to wszystko za wyjątkowo nudne, więc odwróciła się, żeby
popatrzeć na Tedrosa. Nigdy nie widziała tak czystego chłopca. Chłopcy
w Gawaldonie śmierdzieli jak prosiaki i powłóczyli nogami, mieli spierzchnięte
wargi, żółtawe zęby i żałobę za paznokciami. Tedros natomiast miał niebiańsko
opaloną skórę, leciutki zarost i ani śladu (nie ma szans!) trądziku. Nawet po zaciętej
walce na miecze każdy kosmyk jego złotych włosów układał się idealnie na swoim
miejscu. Gdy oblizywał wargi, zalśniły białe, idealnie równe zęby. Sofia patrzyła,
jak kropelka potu spływa po jego szyi i znika pod koszulą. Jak on może pachnieć? –
Zamknęła oczy. – Jak świeże drewno i…
Otworzyła oczy i zobaczyła, że Beatrycze dyskretnie wącha włosy Tedrosa.
Bezgłowy ptak wylądował na sukience Sofii. Podskoczyła na swoim miejscu,
wrzasnęła i potrząsnęła tuniką, a zdechły kanarek spadł na podłogę. Zmarszczyła
brwi. Rozpoznała tego ptaka. Kiedy zorientowała się, że wszyscy na nią patrzą,
dygnęła jak najelegantsza księżniczka i usiadła z powrotem.
– Tak jak mówiłem – powiedział z irytacją Polluks.
Sofia odwróciła się do Agaty.
– Co takiego? – zapytała bezgłośnie.
– Musimy się spotkać – odparła w ten sam sposób Agata.
– Moje ciuchy! – przypomniała Sofia i odwróciła się z powrotem do sceny.
Hester i Anadil popatrzyły na pozbawionego łebka ptaka, a potem na Agatę.
– Ona nam się podoba – rzuciła Anadil, a szczury zapiszczały, wyraźnie
zgadzając się z nią.
– Na pierwszy rok nauki składają się obowiązkowe przedmioty, mające was
przygotować do trzech wielkich sprawdzianów: Próby Baśni, Cyrku Talentów
i Ośnieżonego Balu – warknął Kastor. – Po pierwszym roku zostaniecie podzieleni
na trzy poziomy: jeden dla głównych złych i głównych dobrych bohaterów, drugi
dla postaci drugoplanowych, czyli sługusów i towarzyszy, a trzeci dla mogryfów,
czyli dla tych, którzy przejdą transformację.
– Przez kolejne dwa lata główni bohaterowie i główni źli będą szkolić się do
walki ze swoimi przyszłymi nemezis – kontynuował Polluks. – Postaci
drugoplanowe wykształcą zdolności pozwalające im bronić swoich przyszłych
przywódców. Mogryfy z kolei będą się adaptować do nowych form i uczyć się
przetrwania w zdradzieckiej Puszczy. Wreszcie, po trzecim roku, główni zostaną
połączeni z drugoplanowymi i mogryfami, a następnie wszyscy przejdziecie do
Bezkresnej Puszczy, by rozpocząć podróż…
Sofia próbowała uważać, ale było to niemożliwe, ponieważ Beatrycze niemal już
wlazła Tedrosowi na kolana. Wściekła Sofia zaczęła skubać lśniący herb ze
srebrnym łabędziem przypięty do jej śmierdzącego kitla. To była jedyna rzecz, jaką
tolerowała w swoim stroju.
– Jeśli chodzi o wybór przyszłej ścieżki kariery, tu, w Akademii Dobra i Zła, nie
wystawiamy stopni – tłumaczył Polluks. – Zamiast tego po każdym teście lub
ćwiczeniu będzie prowadzony ranking w ramach klasy, byście dokładnie wiedzieli,
na czym stoicie. W każdej szkole jest stu dwudziestu uczniów podzielonych na sześć
dwudziestoosobowych klas. Po każdym sprawdzianie zajmiecie miejsca od
pierwszego do dwudziestego. Jeśli będziecie regularnie znajdować się w pierwszej
piątce, traficie na poziom głównych bohaterów. Jeśli regularnie będziecie
uzyskiwać przeciętne wyniki, zostaniecie postaciami drugoplanowymi. Jeśli
natomiast regularnie będziecie się plasować poniżej trzynastego miejsca, wasze
talenty najlepiej sprawdzą się w roli mogryfa, zwierzęcia lub rośliny.
Uczniowie po obu stronach sali zaczęli szeptać, zakładając się, kto skończy jako
welwiczja.
– Muszę też dodać, że każdy, kto trzy razy z rzędu zajmie dwudzieste miejsce,
automatycznie nie zda – powiedział Polluks ponuro. – Jak już wcześniej mówiłem,
zajęcie ostatniego miejsca trzy razy pod rząd wymagałoby wyjątkowego braku
zdolności, dlatego jestem przekonany, że ta zasada nie będzie dotyczyć żadnego
z was.
Nigdziarze siedzący w rzędzie Sofii popatrzyli na nią.
– Kiedy trafię tam, gdzie moje miejsce, będzie wam wszystkim głupio, co nie? –
odparowała.
– Herb z łabędziem będzie przez cały czas widoczny na waszym sercu – ciągnął
Polluks. – Każda próba zasłonięcia lub usunięcia go skończy się
najprawdopodobniej obrażeniami lub kompromitacją, więc prosiłbym, żebyście się
od tego powstrzymali.
Sofia, nic nie rozumiejąc, patrzyła, jak uczniowie po obu stronach sali próbują
zasłonić lśniące na ich mundurkach łabędzie. Naśladując ich, zawinęła opadający
kołnierz tuniki, by zasłonić własnego łabędzia – ten natychmiast zniknął z tkaniny
i pojawił się na jej piersi. Zaskoczona przesunęła palcem po herbie, ale był wyryty
na jej skórze jak tatuaż. Odchyliła kołnierz, a łabędź zniknął z jej skóry i pojawił
się na tunice. Sofia zmarszczyła brwi. Nie była już pewna, czy ma ochotę dalej go
tolerować.
– Ponieważ Teatr Baśni znajduje się w tym roku po stronie Dobra, nigdziarze
będą eskortowani tutaj na wszystkie wspólne apele szkolne – powiedział Polluks. –
Poza tym macie obowiązek pozostawać przez cały czas na terenie swojej szkoły.
– Dlaczego Teatr jest po stronie Dobra? – krzyknęła Dot z ustami pełnymi
pralinek.
Polluks uniósł nos.
– Ktokolwiek wygrywa Cyrk Talentów, przenosi Teatr do swojej szkoły.
– A Dobro nie przegrało Cyrku ani Próby Baśni, ani, jak się teraz zastanawiam,
żadnych zawodów w tej szkole przez ostatnie dwieście lat – parsknął Kastor. Czarne
charaktery znowu zaczęły szemrać.
– Ale Dobro jest tak daleko od Zła! – sapnęła Dot.
– Niebiosa uchowajcie, żebyś musiała chodzić – mruknęła Sofia. Dot usłyszała to
i rzuciła jej wściekłe spojrzenie. Sofia przeklęła się w duchu. To była jedyna osoba,
która odnosiła się do niej życzliwie, a ona musiała to popsuć.
Polluks zignorował burzących się nigdziarzy i monotonnie omawiał godziny
ciszy nocnej, usypiając połowę zgromadzonych. Rena podniosła rękę.
– Czy Sale Urody są już czynne?
Wszyscy uczniowie ze strony Dobra nagle się obudzili.
– Cóż, zamierzałem omówić Sale Urody na następnym apelu… – zaczął Polluks.
– Czy to prawda, że tylko wybrani uczniowie mogą z nich korzystać? – zapytała
Milicenta.
Polluks westchnął.
– Do Sal Urody w Zamku Dobra wstęp mają tylko zawszanie, którzy w danym
dniu uplasowali się w pierwszej połowie klasowego rankingu. Rankingi będą
wywieszane na drzwiach Sal Urody i w całym zamku. Proszę, żebyście nie nękali
Albemarla, jeśli się spóźni z ich wywieszaniem. A teraz, jeśli idzie o zasady
obowiązujące podczas ciszy nocnej…
– Co to są Sale Urody? – szepnęła Sofia do Hester.
– Zawszanie się tam stroją, ozdabiają i czeszą – wzruszyła ramionami Hester.
Sofia wystrzeliła w górę.
– A my też mamy Sale Urody?
Polluks wydął wargi.
– Nigdziarze mają Salę Udręki.
– I tam się możemy uczesać? – rozpromieniła się Sofia.
– Tam jesteście bici i torturowani – wyjaśnił Polluks.
Sofia usiadła.
– Cisza nocna obowiązuje dokładnie od godziny…
– Jak można zostać kapitanem klasy? – zapytała Hester.
Pytanie i arogancki ton, jakim je zadała, natychmiast sprawiły, że została
znielubiona po obu stronach sali.
– Jeśli wszyscy zawalicie przegląd podczas ciszy nocnej, nie miejcie do mnie
pretensji! – jęknął Polluks. – No dobrze. Po Próbie Baśni uczniowie zajmujący
pierwsze miejsce w danej szkole zostaną kapitanami klasy. Tych dwoje otrzyma
specjalne przywileje, w tym indywidualne lekcje z wybranymi nauczycielami,
wycieczki do Bezkresnej Puszczy i możliwość treningu pod okiem słynnych
bohaterów i złoczyńców. Jak wiecie, niektórzy nasi kapitanowie stali się
najsławniejszymi legendami w Bezkresnej Puszczy.
Całą salę wypełnił gwar rozmów, a Sofia zacisnęła zęby. Wiedziała, że jeśli tylko
zdoła trafić do właściwej szkoły, nie tylko zostanie kapitanem Dobra, ale stanie się
sławniejsza od Królewny Śnieżki.
– W tym roku każda ze szkół będzie miała sześć przedmiotów – ciągnął Polluks.
– Siódmy przedmiot, przetrwanie w baśniach, jest obowiązkowy dla uczniów Dobra
i Zła i będzie prowadzony w Błękitnym Lesie za szkołą. Pamiętajcie także, że
pielęgnacja urody i etykieta to przedmioty tylko dla zawszanek, chłopcy zamiast
tego będą mieli pielęgnację męskości i kodeks rycerski.
Agata wyrwała się z odrętwienia. Gdyby nie miała jeszcze dość powodów do
ucieczki, myśl o lekcjach pielęgnacji urody byłaby kroplą przepełniającą czarę.
Ona i Sofia musiały się stąd wydostać jeszcze tej w nocy. Odwróciła się do uroczej
dziewczynki siedzącej obok niej, z pięknymi, zmrużonymi brązowymi oczami
i krótkimi czarnymi włosami, która poprawiała sobie usta, zaglądając do
kieszonkowego lusterka.
– Mogłabym pożyczyć szminkę? – zapytała.
Dziewczynka spojrzała tylko na wyschnięte, spękane usta Agaty i natychmiast
rzuciła jej szminkę.
– Możesz ją zatrzymać.
– Śniadanie i kolacja są podawane w szkolnych stołówkach, ale obiad będziecie
jeść wspólnie na Polanie – burknął Kastor. – To znaczy, o ile wykażecie się
dostateczną dojrzałością, by zasłużyć na ten przywilej.
Sofia poczuła, że serce bije jej mocniej. Jeśli uczniowie obu szkół jedzą razem
obiad, jutro będzie miała pierwszą okazję, by porozmawiać z Tedrosem. Co takiego
mu powie? I jak się pozbędzie tej obrzydliwej Beatrycze?
– Uczniowie pierwszego roku mają zakaz wychodzenia do Bezkresnej Puszczy
rozciągającej się za bramą szkoły – powiedział Polluks. – A chociaż ci z was,
których rozpiera duch przygody, mogą zlekceważyć ten punkt regulaminu,
przypomnę wam o najważniejszej z zasad. Tej, której złamanie będzie was
kosztować życie.
Sofia zaczęła pilnie słuchać.
– Nigdy nie wychodźcie do Puszczy po zmroku – oznajmił Polluks.
Jego przyjazny uśmiech powrócił.
– Możecie już wracać do swoich szkół! Kolacja będzie punkt siódma!
Sofia wstała wraz z pozostałymi nigdziarzami, w myślach ćwicząc już przed
jutrzejszym spotkaniem z Tedrosem. W tym momencie jeden głos wybił się
z gwaru…
– Jak możemy się spotkać z Dyrektorem Akademii?
W sali zapanowała głucha cisza. Uczniowie odwrócili się kompletnie zaskoczeni.
W przejściu stała Agata, piorunując spojrzeniem Kastora i Polluksa.
Dwugłowy pies zeskoczył ze sceny i wylądował pół metra od niej, opryskując ją
śliną. Obie głowy wpatrywały się w Agatę z wściekłością i identycznym wyrazem
furii. Nie było już jasne, która jest która.
– NIE możecie – warknęły.
Ciągnięta przez wróżki do wschodnich drzwi osłabła Agata minęła Sofię i w tej
krótkiej chwili zdążyła rzucić jej płatek róży z nasmarowaną szminką
wiadomością: MOST, GODZ. 9.
Ale Sofia nawet tego nie zauważyła. Jak myśliwy śledzący zdobycz nie odrywała
spojrzenia od Tedrosa do chwili, kiedy pozostałe czarne charaktery wypchnęły ją
z sali.
Dokładnie w tym momencie Agata uświadomiła sobie ogrom problemu. Tego,
który zawsze im zagrażał. Podczas gdy one ciągnięte były do dwóch przeciwnych
zamków, ich przeciwne pragnienia stawały się coraz bardziej oczywiste – Agata
pragnęła jedynie odzyskać przyjaciółkę, ale Sofii przyjaciółka nie wystarczała.
Zawsze chciała czegoś więcej.
Chciała księcia.
6
Stanowczo zła
N astępnego ranka pięćdziesiąt księżniczek biegało po piątym piętrze, jakby to był
dzień ich ślubu. Pierwszego dnia szkoły wszystkie chciały zrobić jak najlepsze
wrażenie na nauczycielach, chłopcach i każdym, kto mógłby je doprowadzić do
Długo i Zawsze Szczęśliwie. Łabędzie podzwaniały na nocnych koszulach, gdy
dziewczynki wpadały nawzajem do swoich pokoi, malując wargi, tapirując włosy,
polerując paznokcie i ciągnąc za sobą tak mocną woń perfum, że wróżki mdlały
i leżały na korytarzu jak zdechłe muchy.
Nadal żadna z nich nie była choćby w połowie ubrana, a gdy zegar wybił godzinę
ósmą, sygnalizując śniadanie, ani jedna dziewczynka nie miała jeszcze na sobie
sukienki.
– Od śniadania tylko się tyje – uspokajała je Beatrycze.
Rena wyjrzała na korytarz.
– Czy ktoś widział moje majteczki?
Agata z pewnością ich nie widziała. Spadała właśnie ciemnym szybem, próbując
sobie przypomnieć, jak po raz pierwszy udało się jej trafić na Most Połowiczny. Z
Wieży Honor do Jaskini Jasia, a potem do Menażerii Merlina…
Wylądowała na łodydze fasoli, przekradła się przez pogrążoną w półmroku
Galerię Dobra, aż do drzwi za wypchanymi misiami. A może z wieży Honor do
Klubu Kopciuszka… Zastanawiając się nad wyborem trasy, otworzyła drzwi na
klatkę schodową i natychmiast się schowała. Okazały przeszklony hol był
wypełniony nauczycielkami w barwnych sukniach i nauczycielami w garniturach;
widać nauczyciele postanowili spotkać się przed lekcjami. Jaskrawowłose nimfy
w różowych sukniach, białych woalkach i błękitnych koronkowych rękawiczkach
falowały pomiędzy nimi, dolewając herbaty, lukrując ciasteczka i odganiając
wróżki od cukru w kostkach. Agata popatrzyła zza drzwi na schody z napisem
HONOR, oświetlone przez wysokie witrażowe okna. Były po przeciwnej stronie
sali, daleko za zgromadzonymi pedagogami. Jak miała ich wyminąć?
Nagle poczuła, że coś drapie ją w nogę, a kiedy spojrzała w dół, zobaczyła mysz
obgryzającą jej halkę. Machnęła nogą. Mysz potoczyła się prosto w łapy
wypchanego kota, pisnęła rozpaczliwie, ale zorientowała się, że kot nie żyje,
rzuciła więc Agacie wyjątkowo nieżyczliwe spojrzenie i pomaszerowała do dziury
w ścianie.
Nawet szkodniki mnie nienawidzą – westchnęła w myślach Agata i spróbowała
uratować jakoś halkę. Jej palce znieruchomiały, gdy dotknęła podartej białej
koronki. Być może nie powinna być taka niemiła dla tej myszy…
Chwilę później jakaś niewyrośnięta nimfa w poszarpanej koronkowej woalce
przemknęła przez salę, kierując się do schodów wieży Honor. Niestety, Agata
niewiele widziała poprzez woalkę, więc potknęła się o nimfę, która wpadła na
nauczycielkę…
– Na świętą Marcjannę! – jęknął Klarysa, ociekając herbatą śliwkową. Podczas
gdy poruszona nauczycielka wycierała suknię, Agata wślizgnęła się za schody
wieży Dobroć.
– Te nimfy naprawdę są za wysokie! – narzekała Klarysa. – Niedługo któraś
przewróci wieżę!
Agata zdążyła już zniknąć na schodach wieży Honor i szybko znalazła przejście
do Jaskini Jasia i skrzydła z salami lekcyjnymi dla pierwszego roku, zrobionymi ze
słodyczy. Jedna z nich, wykładana niebieskimi miętówkami i landrynkami, lśniła
jak kopalnia soli. Była też piankowa sala z krzesłami z białej czekolady i ławkami
z piernika. Znalazła się tu nawet sala zrobiona z lizaków pokrywających ściany
kolorami tęczy. Agata zastanawiała się, jakim cudem te sale pozostają nienaruszone,
ale wtedy zobaczyła na korytarzu napis zrobiony z wiśniowych żelków:

POKUSA TO ŚCIEŻKA DO ZŁA


Bez wahania zjadła połowę napisu, zanim spłoszyło ją dwoje przechodzących
nauczycieli, którzy spojrzeli na jej woalkę z zaciekawieniem, ale nie próbowali jej
zatrzymywać.
– Pewnie ma wysypkę – usłyszała za sobą szept jednego z nich, podczas gdy
biegła już w górę tylnymi schodami (wcześniej zdążyła zwędzić karmelową klamkę
i boterbabbelaarową wycieraczkę, żeby dopełnić nimi niebiańskie śniadanie).
Uciekając poprzednim razem przed wróżkami, Agata przypadkiem trafiła do
włoskiego ogrodu na dachu. Dzisiaj mogła docenić Menażerię Merlina, bo taką
nazwę znalazła na szkolnej mapie, pełną kunsztownie przystrzyżonych rzeźb
z krzewów, ilustrujących legendę o królu Arturze. Każda rzeźba upamiętniała scenę
z jego życia: Artur wyciągający miecz z kamienia, Artur z rycerzami przy
Okrągłym Stole, Artur przy ołtarzu ślubnym z Ginewrą…
Agata pomyślała o pompatycznym chłopaku z Teatru, o którym wszyscy mówili,
że był synem króla Artura. Jak mógł patrzeć na coś takiego i nie czuć się
przytłoczony? Jak mógł znieść porównania, oczekiwania? Przynajmniej mógł
liczyć na swoją urodę. Wyobraźcie sobie, że wyglądałby tak jak ja – prychnęła. –
Porzuciliby go w lesie jako niemowlę.
Ostatnia rzeźba w serii wznosiła się nad stawem i przedstawiała Artura
otrzymującego miecz od Pani Jeziora. Tym razem Agata celowo wskoczyła do
wody i przeleciała przez ukryty portal, całkiem sucha, na Most Połowiczny.
Dobiegła do jego połowy, tam, gdzie zaczynała się mgła, z wyciągniętymi przed
siebie rękami na wypadek, gdyby bariera znajdowała się bliżej, niż zapamiętała. Ale
gdy weszła w mgłę, jej dłonie na nic nie natrafiły. Ostrożnie przesunęła się dalej.
Zniknęła! Agata ruszyła biegiem, a wiatr zerwał jej woalkę z twarzy…
ŁUPS! Zatoczyła się do tyłu, zamroczona bólem. Najwyraźniej bariera
przesuwała się tam, gdzie chciała.
Unikając patrzenia na swoje odbicie, dotknęła niewidzialnej ściany i poczuła
zimną, gładką powierzchnię. Nagle zauważyła poruszenie we mgle i zobaczyła
dwie osoby wychodzące z bramy Zamku Zła na Most Połowiczny. Zamarła. Nie
miała czasu wrócić do Zamku Dobra, a na moście nie było gdzie się ukryć…
Przystojny Dobry nauczyciel, który poprzedniego dnia się do niej uśmiechnął,
i Zły, z czyrakami na obu policzkach, przeszli mostem i bez cienia wahania minęli
barierę. Zwisająca z kamiennej balustrady nad fosą Agata nasłuchiwała, a kiedy
minęli ją, ostrożnie wyjrzała nad poręczą. Obaj nauczyciele mieli właśnie wejść do
Zamku Dobra, gdy przystojny mężczyzna obejrzał się i uśmiechnął. Agata
pochyliła głowę.
– Co się dzieje, Auguście? – zapytał Zły nauczyciel.
– Wydawało mi się, że coś widziałem – roześmiał się tamten, a potem zniknęli
w zamku.
Stanowczo świr – pomyślała Agata.
Chwilę później znowu stanęła przed niewidzialnym murem. Jak oni przeszli?
Szukała jakiejś krawędzi, ale nie zdołała nic znaleźć. Spróbowała kopnąć ścianę,
ale była twarda jak żelazo. Patrząc na Akademię Zła, Agata widziała wilki
zaganiające uczniów na dół schodami. Jeśli mgła choćby częściowo się rozwieje,
stanie się widoczna jak na dłoni. Po raz ostatni kopnęła mur i zawróciła do Zamku
Dobra.
– I więcej tu nie wracaj!
Agata okręciła się na pięcie, żeby sprawdzić, kto to powiedział, ale zobaczyła
w barierze tylko swoje odbicie ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Teraz mam
jeszcze omamy słuchowe. Świetnie.
Zawróciła do zamku i w tym momencie uświadomiła sobie, że ręce ma przecież
luźno opuszczone. Odwróciła się gwałtownie do odbicia.
– Czy ty się właśnie odezwałaś?
Odbicie odchrząknęło.

– Zło ze złem,
Dobro z dobrem.
Wracaj do zamku, bo będziesz mieć problem.

– Yyy, ale ja muszę przejść – powiedziała Agata.


– Zło ze złem,
Dobro z dobrem.
Wracaj do zamku, bo będziesz mieć poważny problem.
I mam tu na myśli zmywanie po kolacji albo zakaz wstępu do Sal Urody, albo jedno
i drugie, jeśli by się mnie ktoś zapytał o zdanie.
– Muszę się spotkać z przyjaciółką – naciskała Agata.
– Dobro nie ma przyjaciół po drugiej stronie – oznajmiło jej odbicie.
Agata usłyszała słodki dźwięk dzwoneczków, a kiedy się obejrzała, zobaczyła na
końcu mostu lśnienie oznaczające zbliżające się wróżki. Jak mogła przechytrzyć
samą siebie? Jak miała znaleźć szczelinę we własnej zbroi?
Zło ze złem… Dobro z dobrem…
W tej sekundzie domyśliła się odpowiedzi.
– A co z tobą? Czy ty masz przyjaciół?
Jej odbicie stężało.
– Nie wiem. A mam?
Agata zacisnęła zęby i spojrzała sobie w oczy.
– Jesteś za brzydka, żeby mieć przyjaciół.
Odbicie posmutniało.
– Stanowczo zła – powiedziało i zniknęło.
Agata wyciągnęła rękę, żeby dotknąć bariery. Tym razem jej dłoń bez trudu
przeszła na drugą stronę.

Gdy tylko znalazła się w Zamku Zła, poczuła, że teraz właśnie jest na swoim
miejscu. W wilgotnym holu kucnęła za posągiem łysej, kościstej wiedźmy
i zachwycona rozglądała się po spękanym suficie, osmalonych ścianach, spiralnych
schodach, pogrążonych w cieniu korytarzach… Sama by tego lepiej nie
zaprojektowała.
Stwierdziwszy, że nie ma w pobliżu żadnych wilków, przemknęła głównym
korytarzem, podziwiając przy okazji portrety złowrogich absolwentów. Czarne
charaktery zawsze wydawały jej się bardziej interesujące od bohaterów. Złoczyńcy
mieli jakieś ambicje, pasje. To dzięki nim posuwała się fabuła. Nie obawiali się
śmierci – przeciwnie, zarzucali ją na siebie jak pancerz! Wdychając cmentarny
zapach szkoły, Agata czuła, że krew żywiej krąży w jej żyłach. Tak jak wszystkie
czarne charaktery ona także nie obawiała się śmierci. Dzięki śmierci czuła, że żyje.
Nagle usłyszała jakieś głosy i szybko schowała się za rogiem. W polu jej
widzenia pojawił się wilk prowadzący grupkę nigdziarek w dół schodami wieży
Występek. Agata słuchała, jak dziewczyny plotkują o pierwszych lekcjach,
wychwytywała słowa „sługusy”, „klątwy” i „pielęgnacja brzydoty”. Czy te dzieciaki
mogłyby być jeszcze brzydsze? Agata poczuła, że rumieni się ze wstydu. Gdy tak
patrzyła na paradę wymoczkowatych ciał i odrażających twarzy, wiedziała, że
pasowałaby do nich idealnie. Nawet ich niemodne czarne kitle wyglądały zupełnie
jak to, w co ubierała się na co dzień w domu. Ale między nią a tymi czarnymi
charakterami była jedna różnica. Oni mieli usta wykrzywione grymasem
zgorzknienia, oczy lśniące nienawiścią, pięści zaciśnięte w tłumionej złości. Bez
wątpienia byli niegodziwcami, ona natomiast nie czuła się w najmniejszym stopniu
niegodziwa. W tym momencie przypomniała sobie słowa Sofii:
Ludzie, którzy są inni, zwykle okazują się źli.
Panika ścisnęła jej gardło. Dlatego właśnie cień nie porwał drugiego dziecka.
Od samego początku to ja miałam się tu znaleźć.
Łzy zapiekły ją w oczy. Nie chciała być taka jak te dzieci! Nie chciała być
czarnym charakterem! Chciała znaleźć przyjaciółkę i wrócić do domu!
Agata nie miała pojęcia, gdzie powinna szukać Sofii. Wbiegła na piętro po
najbliższych schodach, tych z napisem Niezgoda, i zobaczyła dwa wąskie kamienne
przejścia. Ponieważ z lewej strony dochodziły jakieś głosy, pobiegła w prawo.
Krótki korytarz kończył się jednak osmoloną ścianą. Przerażona przycisnęła się do
muru. Głosy przybliżały się. Nagle coś za nią trzasnęło. To nie była ściana, tylko
drzwi pokryte sadzą. Opierając się o nie, starła brud na tyle, że zdołała odczytać
czerwone litery:

WYSTAWA ZŁA
Ostrożnie weszła do środka. Było tam kompletnie ciemno. Kaszląc z powodu
stęchlizny i pajęczyn, zapaliła zapałkę. Podczas gdy Galeria Dobra była
nieskazitelnie czysta i przestronna, pustawy składzik Zła odzwierciedlał
dwustuletnie pasmo porażek. Agata przyjrzała się spłowiałemu mundurkowi
chłopca, który został Titeliturym, oprawiony w połamaną ramę esej o „Moralności
morderstwa” autorstwa przyszłej wiedźmy, kilka wypchanych kruków
zawieszonych na kruszących się ścianach oraz przegniłe cierniste pnącze, które
oślepiło słynnego księcia, podpisane Wera z Lasu Za Światem. Agata widziała jej
twarz na plakatach zaginionych dzieci w Gawaldonie.
Wzdrygnęła się. Nagle zauważyła na ścianie jakieś kolory. Zbliżyła zapałkę. To
była część muralu, podobnego do tego, który w Zamku Dobra pokazywał Długo
i Zawsze Szczęśliwie. Każdy z ośmiu paneli przedstawiał przyodzianego na czarno
złoczyńcę upajającego się nieograniczoną mocą – przelatującego przez płomienie,
przemieniającego swoje ciało, rozdzielającego duszę, manipulującego przestrzenią
i czasem. Nad muralem, od pierwszego panelu do ostatniego, biegły ozdobione
płomieniami litery:

NIGDY WIĘCEJ
Podczas gdy zawszanie marzyli o miłości i szczęściu, nigdziarze pragnęli
wiecznej samotności i potęgi. Ta ponura wizja sprawiła, że Agacie ścisnęło się
serce. Poczuła, że prawda uderza ją jak obuchem.
Jestem nigdziarką.
Jej najlepsza przyjaciółka była zawszanką. Jeśli nie wrócą szybko do domu,
Sofia zrozumie prawdę. Pozostając tutaj, nie mogłyby się nadal przyjaźnić.
W świetle zapałki zobaczyła zbliżający się do niej zębaty cień. Dwa cienie. Trzy.
Gdy wilki rzuciły się na nią, Agata odwróciła się błyskawicznie i chlasnęła je po
pyskach cierniami Wery. Zaskoczone wilki ryknęły i cofnęły się niezgrabnie, dając
jej tym samym dość czasu, by dopadła drzwi. Bez tchu popędziła korytarzem,
potem na górę jakimiś schodami, aż znalazła się na drugim piętrze wieży Szkoda.
Szukała na drzwiach sypialni z imienia Sofii. Vex i Bron, Hort i Ravan, Flint i Tytan
– to było piętro chłopaków!
Gdy tylko usłyszała otwierające się drzwi, uciekła tylnymi schodami na
pozbawiony wyjścia strych wypełniony brudnymi fiolkami z żabimi palcami,
jaszczurczymi nogami i psimi językami (Matka miała rację. Kto wie, jak długo
stały tutaj te zapasy). Potem usłyszała wilka śliniącego się na schodach…
Wypełzła przez okno na spadzisty dach i złapała się rynny. W czarnych chmurach
rozległ się grzmot, chociaż po drugiej stronie jeziora, nad Zamkiem Dobra, nadal
świeciło idealne słońce. Jej różowa sukienka z każdą chwilą coraz bardziej
nasiąkała deszczem. Agata spojrzała na długą, pokręconą rynnę zakończoną
pyskami trzech kamiennych gargulców, z których tryskała teraz woda. Gargulce
podtrzymywały zrobione z brązu dźwigary. To była jej jedyna nadzieja. Wpełzła do
rynny, z trudem przytrzymując się śliskich krawędzi. Wiedziała, że biały wilk zaraz
tu przyjdzie.
Nie zrobił tego. Popatrzył na nią przez okno, zaplatając włochate łapy na
czerwonej kurtce.
– Wiesz, są rzeczy gorsze od wilków.
I odszedł, pozostawiając Agatę z otwartymi ustami.
Co? Co takiego mogło być gorsze od…
Coś się poruszyło w strumieniach deszczu.
Agata osłoniła oczy i spojrzała przez migotliwą kurtynę – pierwszy
z kamiennych gargulców ziewnął i rozłożył smocze skrzydła. Potem drugi
gargulec, ten z głową węża i ciałem lwa, przeciągnął się, aż rozległ się wystrzał jak
z pistoletu. Trzeci, dwa razy większy od pozostałych, z łbem rogatego demona,
ludzkim torsem i kolczastym ogonem, rozwinął poszarpane skrzydła, szersze niż
szerokość wieży.
Agata pobladła. Gargulce! Co ten dwugłowy pies mówił o gargulcach?
Zwróciły na nią dzikie, czerwone ślepia i wtedy sobie przypomniała.
Mają rozkaz zabijać.
Z chóralnym skrzeczeniem zerwały się ze swoich postumentów.
Niepodtrzymywana przez nie rynna urwała się, a Agata z krzykiem wpadła do
wody. Fala deszczówki przepychała ją przez ciasne skręty i ostre spadki, gdy
wisząca luźno rynna kołysała się gwałtownie w deszczu. Zobaczyła, że dwa
gargulce nurkują w jej kierunku i w ostatniej chwili zdołała skręcić rynnę. Trzeci,
rogaty demon, wzniósł się wyżej i zionął ogniem z nosa. Złapała się krawędzi
rynny, a ognista kula uderzyła tuż przed nią, wybijając ogromną dziurę.
Dziewczynka ześlizgnęła się i w ostatniej chwili zatrzymała. W tym momencie
smoczoskrzydły gargulec chwycił ją ostrymi szponami za nogę i podniósł
w powietrze.
– Jestem uczennicą! – wrzasnęła Agata.
Zaskoczony gargulec wypuścił ją.
– Widzisz? – krzyknęła Agata, wskazując swoją twarz. – Jestem nigdziarką!
Gargulec sfrunął w dół i przyjrzał się jej twarzy, chcąc się przekonać, czy to
prawda.
Potem złapał ją za gardło, dając tym znak, że jednak nie.
Agata znowu wrzasnęła i zaklinowała stopę w wypalonej dziurze, kierując
strumień wody prosto w oko potwora. Gargulec cofnął się na oślep, po omacku
szukając jej szponami, ale wpadł w dziurę i roztrzaskał sobie skrzydło, uderzając
o balkon poniżej. Agata walczyła z okropnym bólem w nodze i kurczowo trzymała
się rynny. Poprzez strumień wody zobaczyła, że zbliża się do niej drugi gargulec.
Z przeszywającym uszy skrzeczeniem wężogłowy potwór podniósł dziewczynkę
w powietrze. Gdy potężne szczęki otwarły się, by ją pożreć, Agata wsadziła mu
stopę pomiędzy zęby, które zacisnęły się na jej ciężkich czarnych buciorach
i połamały się jak zapałki. Oszołomiony gargulec wypuścił ją. Agata spadła wprost
do pełnej wody rynny i złapała się jej krawędzi.
Ręce jej się ześlizgnęły. Poleciała w dół, w stronę wylotu, gdzie czekał
największy gargulec, rogaty jak diabeł, z otwartymi szeroko szczękami,
obejmującymi rynnę niczym tunel prowadzący do piekła. Agata, gulgocząc,
rozpaczliwie szukała czegoś, czego mogłaby się przytrzymać, deszcz jednak
popychał ją nagłymi falami. Spojrzała w dół i zobaczyła, że gargulec dmuchnął
z nosa ogniem. Zanurkowała, żeby uniknąć natychmiastowego spopielenia,
i wyłoniła się, czepiając się krawędzi rynny nad ostatnim spadkiem. Następna fala
deszczu pośle ją prosto w otwartą paszczę gargulca.
W tym momencie przypomniała sobie, jak wyglądały gargulce, gdy zobaczyła je
po raz pierwszy: pilnowały rynny, wypluwając z pysków deszczówkę.
To, co wejdzie, musi wyjść.
Usłyszała za sobą następną falę, więc pomodliła się w duchu i puściła, spadając
w dymiącą paszczę demona. Nim dopadły ją zębiska gargulca i ogień, fala
deszczówki z rynny wypchnęła ją przez dziurę w gardle potwora wprost
w stalowoszare niebo. Obejrzała się na dławiącego się gargulca, a jej okrzyk ulgi
zmienił się we wrzask przerażenia, gdy uświadomiła sobie, że oto spada. Poprzez
mgłę zobaczyła najeżony kolcami mur, na który miała się zaraz nadziać, i otwarte
okno poniżej. Skuliła się w rozpaczliwy kłębek, ominęła o włos śmiercionośne
ostrza i wylądowała na brzuchu, ociekając wodą i wypluwając z kasłaniem
deszczówkę, na szóstym piętrze wieży Szkoda.
– Myślałam… że… gargulce… to… ozdoby – wyrzęziła.
Ściskając zranioną nogę, pokuśtykała korytarzem dormitorium i szukała jakichś
śladów Sofii.
Już miała zacząć pukać do pokoi, gdy zobaczyła na jednych z drzwi
nasmarowaną karykaturę blond księżniczki z wypisanymi krzywo obelgami:
MIĘCZAK, CZYTELNIK, ZAWSZELUBKA.
Energicznie zapukała.
– Sofia? To ja!
Na drugim końcu korytarza zaczęły się otwierać drzwi.
Agata zabębniła mocniej.
– Sofia!
Ubrane na czarno dziewczynki zaczęły wychodzić ze swoich pokoi. Agata
szarpnęła klamką i popchnęła drzwi. Ani drgnęły. Zanim nigdziarki zauważyły
intruza w różowym, wzięła rozpęd i rzuciła się całym ciężarem na zeszpecone
drzwi pokoju 66, które otwarły się, a potem z hukiem zatrzasnęły za nią.
– NIE MASZ POJĘCIA, PRZEZ CO PRZESZŁAM, ŻEBY SIĘ TU DOS… –
urwała.
Sophie kucała nad kałużą wody na podłodze i śpiewała, nakładając róż
i przyglądając się swojemu odbiciu.
– Jestem księżniczka, jak kwiatuszek słodka,
Książę mnie poślubi, gdy tylko mnie spotka…
Siedzące w drugim końcu pokoju trzy współlokatorki i trzy szczury
obserwowały ją z ustami otwartymi ze zdumienia.
Hester popatrzyła na Agatę.
– Ona zalała nam podłogę.
– Żeby sobie zrobić makijaż – dodała Anadil.
– Czy ktoś słyszał o czymś bardziej głupim? – skrzywiła się Dot. – Łącznie z tą
piosenką.
– Czy jestem dobrze pomalowana? – zapytała Sofia, mrużąc oczy nad kałużą. –
Nie mogę iść na lekcje, wyglądając jak klaun. – Podniosła głowę. – Agata,
złociutka! Najwyższy czas, żebyś ochłonęła. Twoja lekcja pielęgnacji brzydoty
zaczyna się za dwie minuty, a nie chciałabyś chyba zrobić złego pierwszego
wrażenia.
Agata gapiła się na nią w milczeniu.
– No, oczywiście. – Sofia wstała. – Najpierw musimy zamienić się ubraniami. No
już, zdejmuj je.
– Nie idziesz na żadne lekcje, złociutka – oznajmiła Agata, czerwieniejąc. –
Idziemy do wieży Dyrektora Akademii. I to natychmiast, zanim ugrzęźniemy tu na
zawsze!
– Nie bądź nieokrzesana – powiedziała Sofia, ciągnąc Agatę za sukienkę. – Nie
możemy po prostu włamać się do jakiejś wieży w biały dzień. A jeśli chcesz mimo
wszystko wracać do domu, powinnaś mi od razu oddać swoje ubranie, żebym nie
opuściła żadnych zajęć.
Agata wyrwała się jej.
– Dobra, dość tego. Posłuchaj no…
– Będziesz tu idealnie pasować – uśmiechnęła się Sofia, porównując Agatę ze
swoimi współlokatorkami.
Agata oklapła.
– Ponieważ jestem… brzydka?
– Och, na litość boską, popatrz na to miejsce, Aga! – powiedziała Sofia. – Ty
przecież lubisz, jak jest ciemno i ponuro. Lubisz nieszczęście, cierpienie i, no…
przypalone rzeczy. Będziesz tu szczęśliwa.
– Zgadzamy się – odezwał się głos za Agatą. Odwróciła się, zaskoczona.
– Możesz tu zamieszkać – powiedziała Hester.
– A ona może się utopić w jeziorze. – Dot skrzywiła się do Sofii, nadal
pamiętając jej złośliwy przytyk podczas ceremonii powitalnej.
– Polubiłyśmy cię od razu – zagruchała Anadil, a szczury polizały stopy Agaty.
– Powinnaś być tutaj, z nami – oznajmiła Hester i wraz z Anadil i Dot zbliżyła się
do Agaty, która nerwowo kręciła głową, przyglądając się złowieszczej trójce. Czy
naprawdę chciały się z nią zaprzyjaźnić? Czy Sofia miała rację? Czy bycie czarnych
charakterem mogło ją… uszczęśliwić?
Agata poczuła, że skręca się jej żołądek. Nie chciała być zła! Nie w sytuacji, gdy
Sofia była dobra! Musiały się wydostać stąd, zanim to miejsce je rozdzieli.
– Nie zostawię cię! – krzyknęła do Sofii.
– Nikt nie prosi, żebyś mnie zostawiała, Agato – oznajmiła sztywno Sofia. –
Proszę tylko o to, żebyś zostawiła swoje ubranie.
– Nie! Nie zamieniamy się ubraniami. Nie zamieniamy się pokojami. Nie
zamieniamy się szkołami!
Sofia i Hester wymieniły ukradkowe spojrzenia.
– Wracamy do domu! – oznajmiła Agata łamiącym się głosem. – Tam możemy
być przyjaciółkami… po tej samej stronie… żadnego Dobra i żadnego Zła…
będziemy szczęśliwe na zaw…
Sofia i Hester powaliły Agatę, a Dot i Anadil ściągnęły z niej różową sukienkę.
Potem wszystkie cztery wciągnęły na nią czarną tunikę Sofii. Sofia zarzuciła nową
różową sukienkę i otworzyła drzwi na oścież.
– Żegnaj, Zło! Witaj, Miłości!
Agata z trudem wstała i popatrzyła na przegniły czarny worek, który wisiał na
niej tak, jak lubiła.
– I świat wrócił do normalności – westchnęła z ulgą Hester. – Naprawdę nie
rozumiem, jak mogłaś się kiedykolwiek przyjaźnić z taką…
– Wracaj! – krzyknęła Agata, biegnąc za ubraną na różowo Sofią przez korytarz
pełen ubranych na czarno uczniów. Zaszokowani obecnością zawszanki nigdziarze
stłoczyli się wokół Sofii i zaczęli bić ją po głowie książkami, torbami i butami…
– Nie! Ona jest jedną z nas!
Nigdziarze popatrzyli na stojącego na schodach Horta – nawet oszołomiona
Sofia. Chłopiec tymczasem wskazał ubraną na czarno Agatę.
– To jest zawszanka!
Nigdziarze wydali nowy okrzyk bojowy i rzucili się na Agatę. Wykorzystała to
Sofia – odepchnęła Horta i uciekła schodami na dół. Dzięki kilku celnym
kopniakom Agata uwolniła się od prześladowców i zjechała po poręczy, chcąc
zagrodzić Sofii drogę. Pobiegła za nią wąskim korytarzem i już wyciągała rękę,
żeby złapać za różowy kołnierz, gdy Sofia skręciła za róg i wbiegła po krętych
schodach na pierwsze piętro. Agata wzięła gwałtownie zakręt i zobaczyła ślepy
zaułek oraz Sofię magicznie znikającą w ścianie z krwistoczerwonym napisem:
UCZNIOM WSTĘP WZBRONIONY! Potężnym susem przeskoczyła przez portal
tuż za nią.
Wylądowała na końcu Mostu Połowicznego po stronie Zła.
I w tym miejscu skończyła się jej pogoń, ponieważ Sofia zdążyła odbiec zbyt
daleko w stronę Dobra, by można było ją dogonić. Poprzez mgłę Agata widziała,
że jej przyjaciółka dosłownie promienieje ze szczęścia.
– Agato, on jest synem króla Artura! – wrzasnęła Sofia. – Prawdziwym żywym
księciem! Ale co ja mam mu powiedzieć? Jak udowodnić, że to ja jestem tą jedyną?
Agata próbowała ukryć, jak bardzo ją to zabolało.
– Zostawiasz mnie tutaj… samą?
Twarz Sofii złagodniała.
– Proszę, Aga, nie martw się. Wszystko jest teraz idealnie – powiedziała ciepło. –
Nadal będziemy najlepszymi przyjaciółkami, tylko w innych szkołach, tak jak
planowałyśmy. Nikt nas nie powstrzyma przed byciem przyjaciółkami, prawda?
Agata popatrzyła na prześliczny uśmiech Sofii i uwierzyła jej.
Nagle jednak uśmiech przyjaciółki zniknął jak zdmuchnięty. Sukienka na Sofii
zaczęła w sposób magiczny gnić i czernieć. W jednej chwili dziewczynka miała na
sobie starą tunikę z łabędziem lśniącym na sercu. Podniosła głowę i wstrzymała
oddech. Po drugiej stronie mostu czarna tunika Agaty skuliła się i poróżowiała.
Dziewczynki patrzyły na siebie zaskoczone. W tym momencie na Sofię padł cień.
Agata obróciła się gwałtownie. Tuż za sobą zobaczyła unoszącą się gigantyczną
falę, której woda zawijała się na czubku w lśniące lasso. Zanim dziewczynka
zdążyła rzucić się do ucieczki, została porwana i rzucona na drugą stronę zatoki,
wprost w rozświetloną słońcem mgiełkę. Sofia rzuciła się w kierunku brzegu,
lamentując nad niesprawiedliwością losu. Fala uniosła się za nią powoli, ale tym
razem woda nie lśniła. Z rozjuszonym rykiem czarna ściana wody cisnęła Sofię
z powrotem do Akademii Zła, w samą porę na pierwszą lekcję.
7
Wielka Zła i Straszliwa Wiedźma
Dlaczego musimy pielęgnować brzydotę?
Sofia popatrzyła przez palce na łysą, pryszczatą głowę i zielonkawą skórę
profesora Manleya i spróbowała nie zwymiotować. Wokół niej, w poczerniałych
ławkach, z przerdzewiałymi lustrami siedzieli nigdziarze i radośnie rozgniatali
kijanki w żelaznych miseczkach. Gdyby nie wiedziała, o co tu chodzi, mogłaby
pomyśleć, że szykują ciasto na niedzielę.
Dlaczego nadal tu jestem? – złościła się, ocierając łzy wściekłości.
– Dlaczego powinniśmy być wstrętni i odrażający? – zapytał Manley. – Hester!
– Ponieważ dzięki temu budzimy przerażenie – odparła Hester i pociągnęła łyk
soku z kijanek, natychmiast pokrywając się czerwoną wysypką.
– Źle! – ryknął Manley. – Anadil!
– Ponieważ mali chłopcy będą płakać na nasz widok – powiedziała Anadil,
produkując własne czerwone pęcherze.
– Źle! Dot!
– Ponieważ łatwiej się wtedy wyszykować rano? – zapytała Dot, mieszając swój
sok z czekoladą.
– Źle i głupio! – skarcił ją Manley. – Tylko jeśli zignorujemy powierzchowność,
zdołamy sięgnąć głębiej! Tylko jeśli odrzucimy próżność, możemy być sobą!
Sofia przekradła się za ławkami i rzuciła do drzwi – pisnęła jednak, gdy klamka
sparzyła ją w rękę.
– Tylko jeśli zniszczymy to, kim się nam wydaje, że jesteśmy, będziemy mogli
docenić to, kim jesteśmy naprawdę – oznajmił Manley, piorunując ją wzrokiem.
Sofia, pojękując, wróciła na swoje miejsce. Z odrazą mijała czarne charaktery
pokrywające się wypryskami. Utworzone z zielonego dymu numery miejsc
pojawiały się dosłownie znikąd: „1” nad Hester, „2” nad Anadil, „3” nad Ravanem
z tłustą, brązową skórą, „4” nad jasnowłosym, szpiczastouchym Vexem. Hort,
wyraźnie podekscytowany, wypił swój napój tylko po to, by zobaczyć malutki
pryszczyk na policzku. Rozzłoszczony trzepnął śmierdzące „19”, które pojawiło się
nad jego głową, ale numer zaraz mu oddał.
– Brzydota oznacza, że polegacie na inteligencji – zachwycał się Manley,
przesuwając się w stronę Sofii. – Brzydota oznacza, że ufacie swojej duszy.
Brzydota oznacza wolność.
Rzucił miseczkę na jej ławkę.
Sofia popatrzyła na czarny sos kijanek. Niektóre jeszcze się ruszały.
– Tak właściwie, panie profesorze, myślę, że moja nauczycielka pielęgnacji
urody sprzeciwiłaby się mojemu uczestnictwu w tym ćwi…
– Trzy ostatnie miejsca i zostaniesz czymś brzydszym ode mnie – warknął
Manley.
Sofia spojrzała na niego.
– Jestem naprawdę przekonana, że to niemożliwe.
Manley odwrócił się do klasy.
– Kto chciałby pomóc naszej drogiej Sofii zakosztować wolności?
– Ja!
Sofia odwróciła się gwałtownie.
– Nie martw się – szepnął Hort. – Będziesz lepiej wyglądać.
Zanim zdążyła wrzasnąć, wepchnął jej twarz do miseczki.

Leżąc w kałuży wody na brzegu Dobra, Agata przypominała sobie wydarzenia


z Zamku Zła. Jej najlepsza przyjaciółka stwierdziła, że Agata jest nieokrzesana,
potem obezwładniła ją, ukradła jej ubranie, zostawiła ją na pastwę wiedźm, a na
zakończenie poprosiła ją jeszcze o poradę miłosną.
To przez to miejsce – pomyślała. W Gawaldonie Sofia zapomni o lekcjach,
zamkach i chłopcach. W Gawaldonie będą mogły razem znaleźć szczęśliwe
zakończenie. Nie tutaj. Muszę coś zrobić, żebyśmy wróciły do domu.
A jednak coś nadal nie dawało jej spokoju. Ten moment na moście – Sofia na
różowo na tle Akademii Dobra, ona na czarno na tle Akademii Zła… „Wszystko
jest teraz idealnie” – powiedziała Sofia i miała rację. Na tę krótką chwilę pomyłka
została naprawiona. Znalazły się tam, gdzie ich miejsce.
Dlaczego więc nie mogłyśmy tam zostać?
Niewiele przecież brakowało. Gdyby Sofia znalazła się po stronie Dobra,
z pewnością nigdy by stąd nie uciekła. Agata zaczęła oddychać płycej. Musiała
dopilnować, żeby nauczyciele nie zauważyli tej zamiany! Musiała dopilnować, żeby
nie przenieśli ich do właściwych szkół! Ale jak miała sprawić, by Sofia została tam,
gdzie jest?
Idź na lekcje – podpowiedziało jej serce.
Polluks powiedział, że liczba uczniów w obu szkołach musi być taka sama dla
zachowania równowagi. Żeby więc ta pomyłka została naprawiona, obie musiałyby
zmienić szkołę. Jak długo Agata utrzyma się w Akademii Dobra, tak długo Sofia
będzie tkwiła w Akademii Zła. A jeśli Agata mogła być czegoś pewna, to tylko
tego, że Sofia nie da sobie rady jako czarny charakter. Jeszcze kilka dni i będzie
błagać, żeby wróciły do Gawaldonu.
Idź na lekcje. No jasne!
Znajdzie sposób, by przetrwać w tej okropnej szkole, i weźmie Sofię na
przetrzymanie. Po raz pierwszy od chwili, w której zostały porwane, w sercu Agaty
pojawiła się nadzieja.
Niestety nadzieja umarła dziesięć minut później.
Pogwizdująca profesor Emma Anemonia, w oślepiająco żółtej sukni i długich,
obszytych lisim futrem rękawiczkach, weszła do sali z różowego toffi, spojrzała na
Agatę i przestała pogwizdywać. Ale potem mruknęła tylko „Roszpunka też
wymagała sporo pracy” i zaczęła pierwszą lekcję, której temat brzmiał: Jak uczynić
uśmiech życzliwszym.
– Kluczem jest to, by komunikować uczucia także za pomocą oczu –
zaszczebiotała i zademonstrowała idealny uśmiech księżniczki.
Zdaniem Agaty wybałuszone oczy nauczycielki i intensywnie żółte włosy, w tym
samym kolorze co suknia, nadawały jej wygląd psychotycznego kanarka. Ale
wiedziała też, że od niej zależy szansa na powrót do domu, więc podobnie jak
pozostałe dziewczynki naśladowała ukazujący zęby uśmiech.
Profesor Anemonia spacerowała po klasie, przyglądając się uczennicom.
– Nie mruż tak oczu… nosek odrobinę niżej… Och, prześlicznie! – Mówiła
o Beatrycze, która rozjaśniła całą salę oszałamiającym uśmiechem. – To, moje
zawszanki, jest uśmiech zdolny zdobyć serce najtwardszego księcia. Uśmiech
zdolny przywrócić pokój po najbardziej zaciętej wojnie. Uśmiech zdolny
poprowadzić królestwo do nadziei i dobrobytu.
W tym momencie zauważyła Agatę.
– Ty tam! Żadnych krzywych uśmieszków!
Ponieważ nauczycielka stała jej nad głową, Agata postarała się skoncentrować
i naśladować idealny uśmiech Beatrycze. Przez sekundę myślała, że jej się to udało,
ale…
– Na litość boską! Teraz to był jakiś obleśny wyszczerz! Uśmiech, moje dziecko!
Twój zwyczajny, codzienny uśmiech!
Szczęście. Pomyśl o czymś szczęśliwym.
Ale potrafiła myśleć tylko o Sofii stojącej na moście i zostawiającej ją dla
chłopca, którego nawet nie znała.
– Teraz jest wręcz złowróżbny! – pisnęła profesor Anemonia.
Agata rozejrzała się – wszystkie dziewczynki w klasie siedziały skulone, jakby
się spodziewały, że zaraz pozamienia je w nietoperze. („Myślicie, że ona zjada
dzieci?” – zapytała Beatrycze. „Tak się cieszę, że się wyprowadziłam” – westchnęła
Rena).
Agata zmarszczyła brwi. Chyba nie mogło być aż tak źle.
Popatrzyła na twarz profesor Anemonii.
– Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała, by mężczyzna ci zaufał, jeśli kiedykolwiek
będziesz potrzebować mężczyzny, żeby cię uratował, jeśli kiedykolwiek
zapragniesz, by mężczyzna cię pokochał, to pamiętaj dziecko… nie uśmiechaj się
do niego.
Etykieta dla księżniczek, której uczył Polluks, okazała się jeszcze gorsza.
Nauczyciel pojawił się w klasie w złym humorze, a jego psia głowa kołysała się na
wychudzonym ciele kozy. Mruknął, że Kastor „ma w tym tygodniu ciało”, a potem
obrzucił wymownym spojrzeniem gapiące się na niego dziewczynki.
– No proszę, myślałem, że mam uczyć księżniczki, a widzę tylko dwadzieścia źle
wychowanych dziewcząt, wytrzeszczających oczy jak ropuchy. Jesteście ropuchami?
Macie ochotę łapać muchy swoimi różowymi języczkami?
To sprawiło, że dziewczynki przestały się gapić.
Tematem pierwszej lekcji była „Postawa księżniczki”. Zadanie polegało na tym,
że dziewczęta schodziły po schodach czterech wież, niosąc na głowie gniazdko ze
słowiczymi jajami. Chociaż większość z nich ukończyła ćwiczenie pomyślnie, nie
tłukąc ani jednego jajka, Agata miała problemy. Powodów było kilka: przez całe
życie chodziła, powłócząc nogami, Beatrycze i Rena wpatrywały się w nią cały czas
z nowymi życzliwszymi uśmiechami, mózg podpowiadał jej, że Sofia zrobiłaby to
z zamkniętymi oczami, a poza tym było absurdalne, że właściwej postawy uczył ich
pies kołyszący się na kozich nogach. Ostatecznie zaliczyła dwadzieścia
rozbryzgniętych na marmurze jajeczek.
– Dwadzieścia prześlicznych słowików straciło szansę na życie… przez ciebie –
oznajmił Polluks.
Gdy nad każdą dziewczyną pojawiły się złote chmurki z cyferkami
oznaczającymi zajęte miejsce (Beatrycze była oczywiście pierwsza), Agata
w swojej zobaczyła przerdzewiałe „20”.
Dwie lekcje, dwa ostatnie miejsca. Jeszcze jedno i dowie się, co się dzieje
z dziećmi, które nie zdały. Ponieważ jej plan zabrania Sofii do domu z każdą minutą
sypał się w gruzy, Agata pobiegła na następną lekcję z rozpaczliwym
postanowieniem udowodnienia, że jest Dobra.

Wypryski nie powstrzymałyby Kopciuszka przed pójściem na bal. Wypryski nie


powstrzymałyby księcia przed pocałowaniem Śpiącej Królewny.
Przyglądając się swojemu pryszczatemu odbiciu w lusterku na ławce, Sofia
zmusiła się do najżyczliwszego uśmiechu. Każdy życiowy problem rozwiązywała
zawsze dzięki urodzie i urokowi osobistemu, więc i tym razem zamierzała postąpić
tak samo.
Szkolenie sługusów odbywało się w dzwonnicy, ponurym pomieszczeniu bez
dachu na szczycie wieży Szkoda, do którego trzeba było wchodzić trzydzieści pięter
po schodach tak wąskich, że uczniowie posuwali się po nich pojedynczo.
– Niedobrze… mi… – Dot dyszała jak przegrzany wielbłąd.
– Jeśli ona porzyga się koło mnie, zrzucę ją z wieży – warknęła Hester.
Wspinając się na górę, Sofia starała się nie myśleć o pryszczach, wymiotowaniu
ani o wstrętnym Horcie, który próbował się wcisnąć koło niej.
– Wiem, że mnie nienawidzisz – naciskał. Przesunęła się w prawo, żeby go
zablokować. Hort spróbował z lewej. – Ale to było na zaliczenie, a ja nie chciałem,
żebyś była ostatnia i…
Sofia zagrodziła mu drogę łokciem i przebiegła ostatni kawałek, zdecydowana
udowodnić następnemu nauczycielowi, że znalazła się w niewłaściwym miejscu.
Niestety, nauczycielem tym okazał się Kastor.
– JASNE, ŻE MUSIAŁEM DOSTAĆ CZYTELNIKA W GRUPIE.
Co gorsza, jego asystent Beezel okazał się czerwonoskórym karłem, tym,
którego Sofia poprzedniego dnia spoliczkowała na drabinie. Gdy zobaczył jej
pokrytą krostami twarz, zaczął chichotać jak hiena.
– Brzydka wiedźma!
Kastor, którego głowa siedziała krzywo na potężnym psim ciele, nie był tak
rozbawiony.
– I bez tego jesteście dostatecznie odrażający – burknął i wysłał Beezla po
wiciokrzew, który błyskawicznie przywrócił twarze uczniów do poprzedniego
stanu. Jęknęli z rozczarowaniem, tylko Sofia odetchnęła z ulgą.
– To, czy wygracie, czy przegracie waszą walkę, zależy od umiejętności
i lojalności waszych sługusów! – oznajmił Kastor. – Oczywiście część z was
zostanie sługusami, a wasze życie będzie zależeć od siły waszego przywódcy.
Lepiej więc uważajcie na lekcjach, jeśli chcecie zostać przy życiu!
Sofia zacisnęła zęby. Agata pewnie śpiewała teraz do gołąbków, a ona miała
poskramiać krwiożerczych oprychów.
– A teraz czas na pierwsze ćwiczenie. Będziecie szkolić… – Kastor odsunął się na
bok – Złotą Gęś.
Sofia z otwartymi ustami popatrzyła na eleganckiego złotopiórego ptaka, który
spał spokojnie w swoim gnieździe.
– Ale Złota Gęś nie cierpi czarnych charakterów – zmarszczyła brwi Anadil.
– Co oznacza, że jeśli zdołacie ją wyszkolić, poskromienie górskiego trolla
przyjdzie wam z łatwością – odparował Kastor.
Gęś otworzyła perłowobłękitne oczy, popatrzyła na złowrogich gapiów
i uśmiechnęła się.
– Dlaczego ona się uśmiecha? – zapytała Dot.
– Bo wie, że tracimy czas – rzuciła Hester. – Złota Gęś słucha tylko zawszan.
– Wymówki, wymówki – ziewnął Kastor. – Waszym zadaniem jest sprawić, żeby
to żałosne stworzenie złożyło swoje bezcenne jajo. Im większe jajo, tym wyższe
miejsce zajmiecie.
Serce Sofii zaczęło bić mocniej. Skoro ten ptak słuchał tylko Dobrych, będzie
mogła tu i teraz udowodnić, że nie jest jednym z tych potworów! Wystarczy, że
namówi Gęś do złożenia największego jaja!
Na ścianie dzwonnicy Kastor wyrył pięć strategii szkolenia sługusów:

1. ROZKAZYWAĆ
2. DRWIĆ
3. OSZUKIWAĆ
4. PRZEKUPIĆ
5. ZMUSIĆ SIŁĄ

– Pamiętajcie, żebyście nie próbowali zmuszać tego przeklętego ptaka siłą,


dopóki nie wyczerpiecie innych możliwości – ostrzegł Kastor. – Nic bowiem nie
powstrzyma sługusów przed użyciem siły przeciwko wam.
Sofia ustawiła się na końcu kolejki i obserwowała, jak pierwsza piątka
dzieciaków ponosi porażkę – nawet Vex, który posunął się do tego, by złapać Złotą
Gęś za gardło, na co zareagowała tylko uśmiechem.
Jakimś cudem Hort jako pierwszy odniósł sukces. Najpierw warknął „Składaj
jajo!”, potem nazwał ją „durną gęsią” i kusił robakami, aż w końcu poddał się
i z wściekłością kopnął gniazdo. To okazało się błędem. W mgnieniu oka Gęś
zadarła mu tunikę na głowę, a Hort skowyczał bezradnie, obijając się na oślep
o ściany (Sofia przysięgła, że jeśli jeszcze raz zobaczy tego chłopca bez ubrania,
wydłubie sobie oczy). Ale Gęś wydawała się tym zachwycona. Trzepała skrzydłami,
chichotała i gęgała tak głośno, że straciła panowanie nad sobą i ostatecznie złożyła
złote jajko rozmiaru monety.
Hort podniósł je, oszołomiony własnym triumfem.
– Wygrałem!
– Jasne, bo w ogniu bitwy będziesz mieć czas, żeby pobiegać nago i sprawić, że
twoja Gęś się sfajda – warknął Kastor.
Mimo wszystko pies powiedział, że wygrywa ten, kto dostanie największe jajo,
więc pozostali nigdziarze naśladowali taktykę Horta. Dot robiła miny, Ravan
urządził pokaz kukiełek z cieni, Anadil połaskotała gęś piórem, a łysy, zwalisty
Bron ku zachwytowi ptaka usiadł na Beezlu. Śmierdząca wiedźma! – zawył karzeł.
Hester skrzywiła się tylko, podeszła do Gęsi i walnęła ją pięścią w brzuch. Gęś
zniosła jajo rozmiarów pięści.
– Amatorzy – prychnęła Hester.
W końcu przyszła kolej na Sofię.
Podeszła do Złotej Gęsi, która wydawała się wyczerpana śmiechem i składaniem
jaj. Ale gdy ptak napotkał jej spojrzenie, przestał mrugać i usiadł nieruchomo jak
posąg, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów. Przez moment Sofia poczuła
dziwny chłód przeszywający jej ciało, jakby wpuściła kogoś obcego do swojej
duszy. Potem jednak spojrzała w pełne ciepła i mądrości oczy ptaka i jej serce
nabrzmiało nadzieją. Z pewnością Gęś dostrzegła, że ona jest inna.
Tak, ty z pewnością jesteś inna.
Sofia cofnęła się. Obejrzała się przez ramię, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze
słyszał myśli ptaka. Ale reszta nigdziarzy patrzyła na nią z niecierpliwą złością,
ponieważ musiała skończyć ćwiczenie, żeby wszystkim zostały przydzielone
miejsca.
Sofia odwróciła się do Gęsi.
Słyszysz moje myśli?
Są bardzo głośne.
A innych?
Nie. Tylko ciebie.
Ponieważ jestem Dobra? – uśmiechnęła się Sofia.
Mogę dać ci to, czego chcesz – powiedziała Gęś. – Mogę sprawić, że zobaczą w
tobie księżniczkę. Jedno idealne jajo i znajdziesz się razem z twoim księciem.
Sofia upadła na kolana.
Proszę! Zrobię wszystko, czego chcesz, tylko mi pomóż.
Ptak uśmiechnął się.
Zamknij oczy i pomyśl życzenie.
Czując niezwykłą ulgę, Sofia zamknęła oczy. W tym cudownym momencie
życzyła sobie Tedrosa, pięknego, idealnego księcia, z którym będzie szczęśliwa…
Nagle zaczęła się zastanawiać, czy Agata powiedziała mu, że się z nią przyjaźni.
Miała nadzieję, że nie.
Wokół niej rozległy się stłumione westchnienia. Sofia otworzyła oczy
i zobaczyła, że złote pióra Gęsi stały się całkiem szare, a jej oczy pociemniały
i z błękitnych zmieniły się w czarne. Ciepły uśmiech zastygł.
Nie pojawiło się żadne jajo.
– Co się stało? – Sofia okręciła się na pięcie. – Co to znaczy?
Kastor stał jak skamieniały.
– To znaczy, że wolała pozbyć się swoich mocy, niż ci pomóc.
Otoczona czerwonymi płomieniami jedynka eksplodowała nad głową Sofii jak
diaboliczna korona.
– Nigdy nie widziałem czegoś równie złego – powiedział cicho nauczyciel.
Oszołomiona Sofia patrzyła, jak jej koledzy z klasy kulą się przerażeni –
wszyscy z wyjątkiem Hester, której oczy zapłonęły, jakby właśnie zobaczyła
główną rywalkę. Za nią dygotał Beezel, wciśnięty w najciemniejszy kąt.
– Wielka Wiedźma! – skrzeknął.
– Nie, nie, nie! – krzyknęła Sofia. – Nie jestem wielką wiedźmą!
Ale karzeł stanowczo pokiwał głową.
– Wielka Zła i Straszliwa Wiedźma!
Sofia odwróciła się szybko do Gęsi.
Co ja takiego zrobiłam?
Ale Gęś, szara jak mgła, popatrzyła na nią, jakby widziała ją pierwszy raz
w życiu, i wydała z siebie najpospolitsze gęganie.

Gęganie dobiegające z dzwonnicy odbiło się echem w fosie i dotarło aż do


niebosiężnej srebrnej wieży dzielącej dwie strony zatoki. W oknie pojawiła się
sylwetka spoglądająca na swoje włości.
Tuziny dymnych numerów rankingowych – barwne ze strony Dobra, mroczne
i ponure ze strony Zła – przypływały z dwóch szkół ponad wodą i unosiły się do
jego okna jak balony na wietrze. Gdy jakaś liczba go mijała, przesuwał palcami
przez dym, co pozwalało mu zobaczyć, czyja to ocena i jak została zdobyta.
Przejrzał wiele takich liczb, zanim znalazł tę, której szukał: płomiennoczerwone
„1”, które odsłoniło swoją historię w powodzi obrazów.
Złota Gęś odrzucająca swoje moce dla uczennicy? Tylko jedna osoba mogła
mieć taki talent. Tylko jedna mogła być tak czysta.
Ta, która jest zdolna zachwiać równowagę.
Dyrektorem Akademii wstrząsnął dreszcz. Wrócił do swojej wieży i oczekiwał
na jej przybycie.

Zajęcia na temat klątw i pułapek prowadzone były w przeraźliwie zimnej sali,


w której ściany, ławki i krzesła zrobiono z lodu. Sofia miała wrażenie, że widzi
zarysy ciał pochowanych głęboko pod zamarzniętą podłogą.
– Zzzzzimmmno tutaj – zaszczękał zębami Hort.
– W Sali Udręki jest cieplej – odparła lady Lesso.
Z lochów pod ich stopami rozległo się bolesne wycie.
– Jjjuż mmmi cieppplejj – wyjąkał siny na twarzy Hort.
– Zimno zahartuje wam żyły – powiedziała lady Lesso. – Co wam się przyda,
skoro Czytelnik zdołał zająć pierwsze miejsce. – Prześlizgnęła się między rzędami
dygocących uczniów. Jej czarny warkocz obijał się o fioletową suknię ze
szpiczastymi ramionami, a obcasy ze sztyletów stukały po lodzie.
– To nie jest szkoła niepohamowanego okrucieństwa. Jeśli krzywdzicie innych
bez powodu, jesteście bestiami, a nie czarnymi charakterami. Nie, nasza misja
wymaga skupienia i uwagi. Na tych lekcjach nauczycie się, jak znaleźć zawszanina,
który stoi na drodze do waszego celu. Tego, który będzie rósł w siłę, gdy wy
będziecie słabnąć. Oni tam są, moi nigdziarze, gdzieś tam w Puszczy… wasze
nemezis. Gdy przyjdzie właściwy czas, znajdziecie ich i zniszczycie. To wasza
droga do wolności.
Z Sali Udręki dobiegł wrzask, a lady Lesso uśmiechnęła się.
– Inne wasze lekcje mogą być konkursami nieudacznictwa, ale tu będzie inaczej.
Nie będzie żadnych ocen, dopóki nie uznam, że na nie zasługujecie.
Sofia w ogóle nie słuchała. W głowie rozbrzmiewało jej tylko gęganie Gęsi.
Skręcając się z zimna, przełykała łzy. Próbowała wszystkiego, by przedostać się na
dobrą stronę: uciekała, walczyła, błagała, zamieniała się, wypowiadała życzenie…
Co jeszcze jej zostało? Wyobraziła sobie Agatę siedzącą w jej klasie, na jej
miejscu, w jej szkole i poczuła, że robi się czerwona. A ona myślała, że są
przyjaciółkami!
– Nemezis to wasz arcywróg – wyjaśniła lady Lesso, a jej fioletowe oczy
zalśniły. – Wasza druga połowa. Odwrotność waszej duszy. Wasza pięta Achillesa.
Sofia zmusiła się, żeby uważać. Ostatecznie to była dla niej okazja do poznania
sekretów wroga. Gdy przedostanie się na stronę Dobra, to może uratować jej życie.
– Poznacie swoją nemezis w snach – ciągnęła lady Lesso, a pod jej napiętą skórą
pulsowały żyły. – Nemezis będzie prześladować was w koszmarach, noc po nocy, aż
nie będziecie widzieć nic oprócz jego lub jej twarzy. Sny o nemezis sprawią, że
serce wam zamarznie, a krew zacznie się gotować. Sprawią, że będziecie zgrzytać
zębami i wyrywać sobie włosy, ponieważ będą sumą waszej nienawiści. Sumą
waszych lęków.
Lady Lesso przeciągnęła długim czerwonym paznokciem po ławce Horta.
– Dopiero gdy wasza nemezis będzie martwa, uczucia te osłabną. Dopiero śmierć
nemezis was wyzwoli. Zabijcie nemezis, a Nigdy Więcej ofiaruje wam wieczystą
chwałę!
W klasie rozległy się pełne ekscytacji chichoty.
– Oczywiście, biorąc pod uwagę historię naszej szkoły, nie nastąpi to
w przewidywalnej przyszłości – mruknęła nauczycielka.
– Jak znajdziemy naszą nemezis? – zapytała Dot.
– Kto ją wybiera? – dodała Hester.
– Czy to będzie ktoś z naszego rocznika? – chciał się dowiedzieć Ravan.
– Te pytania są przedwczesne. Tylko wybitne czarne charaktery zostają
pobłogosławione snami o nemezis – powiedziała lady Lesso. – Nie, najpierw
powinniście zapytać, czemu nadęte, głupie i nudne Dobro wygrywa każdą
rywalizację w tej szkole i zastanowić się, jak zamierzacie to zmienić. – Spojrzała
z ukosa na Sofię, jakby chciała powiedzieć, że – czy jej się to podoba, czy też nie –
ale ta uwielbiająca róż Czytelniczka może być ich ostatnią nadzieją.
Gdy tylko wycie wilków oznajmiło zakończenie lekcji, Sofia uciekła z lodowej
komnaty i wbiegła po krętych schodach, aż znalazła mały balkon z boku korytarza.
Osłonięta przez mgłę, oparła się o wilgotne ściany Zamku Zła i w końcu się
rozpłakała. Nie obchodziło jej, że zniszczy sobie makijaż albo że ktokolwiek ją
zobaczy. Nigdy nie czuła się tak samotna ani przestraszona. Nienawidziła tego
okropnego miejsca i nie była w stanie wytrzymać już nic więcej.
Popatrzyła na Akademię Dobra, na szklane wieże lśniące po przeciwnej stronie
zatoki. Po raz pierwszy pomyślała, że są poza jej zasięgiem.
Obiad!
Tedros tam będzie! Jej książę w lśniącej zbroi, jej ostatnia nadzieja! Czy nie po to
istnieją książęta? Żeby uratować księżniczkę, gdy wydaje się, że wszystko już
stracone?
Z mocniej bijącym sercem otarła łzy.
Muszę tylko dotrzeć na obiad.
Biegnąc korytarzem na historię nikczemności, zauważyła, że pod salą tłoczy się
grupka podekscytowanych nigdziarzy. Podbiegła do niej Dot i złapała ją za ramię.
– Odwołali lekcje! Nikt nie chce powiedzieć, dlaczego.
– Obiad będzie podany w pokojach! – zagrzmiał biały wilk, a jego pobratymcy
strzelili z batów, zapędzając uczniów do odpowiednich wież.
Sofia poczuła, że ściska jej się serce.
– Ale co się sta…
Nagle poczuła dym wdzierający się ze wszystkich stron na korytarz.
Prześlizgnęła się pomiędzy przepychającym się tłumem do kamiennego okna, przy
którym stała w milczeniu gromadka zdumionych uczniów. Popatrzyła na to samo,
na co patrzyli oni.
Zamek Dobra stał w ogniu.
Dot zachłysnęła się.
– Kto mógłby zrobić coś tak…
– Genialnego – dokończyła z podziwem Hester.
Cóż, odpowiedź na to pytanie znała Agata.
8
Rybki życzeń
Godzinę wcześniej Tedros postanowił popływać.
Na drzwiach Sal Urody wywieszono już ranking ustalony po dwóch pierwszych
lekcjach, w którym książę i Beatrycze zajęli ex aequo pierwsze miejsce, a imię
Agaty znajdowało się tak nisko, że zasłoniła je kupka mysich bobków. Sale Urody
dla dziewcząt przypominały średniowieczne spa, z trzema wonnymi basenami
(„Gorący”, „Zimny”, „W sam raz”), sauną imienia Dziewczynki z Zapałkami,
trzema stanowiskami do makijażu imienia Różyczki, kącikiem pedikiuru na
motywach Kopciuszka oraz prysznicem w formie wodospadu, zbudowanym na
wzór laguny Małej Syrenki. Sale Urody dla chłopców koncentrowały się bardziej
na sprawności fizycznej, z sauną imienia Midasa, solarium ozdobionym motywami
rustykalnymi i siłownią ze skandynawskimi młotami, ringiem do zapasów w błocie,
słonowodnym basenem, a także całym szeregiem łaźni tureckich.
Po lekcjach kodeksu rycerskiego i pielęgnacji męskości Tedros wykorzystał
przerwę przed szermierką, żeby wypróbować basen. Gdy robił ostatni nawrót,
zauważył Beatrycze – jak zwykle na każdym kroku towarzyszyło jej siedem
dziewcząt – obserwującą go z szeroko otwartymi oczami przez szczelinę
w drewnianych drzwiach.
Tedros przyzwyczajony był do tego, że dziewczęta go obserwują. Kiedy jednak
uda mu się znaleźć tę, która zauważy coś poza jego wyglądem? Która zobaczy
kogoś więcej niż tylko syna króla Artura? Która będzie brać pod uwagę jego myśli,
jego nadzieje, jego lęki? A jednak stał tutaj i wycierał się ręcznikiem, celowo
obracając się, żeby dziewczęta miały jak najlepszy widok. Jego matka miała rację.
Mógł udawać, ile tylko chciał, ale był taki sam jak ojciec, na dobre i na złe.
Z westchnieniem otwarł na oścież drzwi, by powitać swój fanklub. Stał tak
w ociekających wodą bryczesach i z łabędziem lśniącym na nagiej piersi, ale
dziewczynki już zniknęły, przepędzone przez patrol wróżek. Tedros poczuł ukłucie
rozczarowania i zajrzał za róg. Wpadł na coś, co poleciało jak długie na podłogę.
– Jestem mokra. Znowu. – Agata zmarszczyła brwi i podniosła głowę. –
Powinieneś uważać, gdzie…
To był ten chłopiec, który zawrócił w głowie Sofii. Chłopiec, który porwał jej
serce. Chłopiec, który ukradł jej jedyną przyjaciółkę.
– Jestem Tedros – powiedział i wyciągnął rękę.
Agata jej nie przyjęła. Była beznadziejnie zagubiona i potrzebowała jakichś
wskazówek, ale Tedros był jej wrogiem. Podniosła się z ziemi, rzuciła mu
mordercze spojrzenie i przepchnęła się obok niego. Właśnie wtedy zorientowała
się, że poza wszystkim tym, czego już w nim nienawidziła, pachniał jak chłopiec.
Pomaszerowała na koniec korytarza, a jej buciory łomotały ciężko po szkle.
Z ostatnim jadowitym i drwiącym uśmieszkiem szarpnęła klamkę.
Drzwi były zamknięte.
– Przejście jest tędy. – Tedros wskazał schody za sobą.
Agata ponownie przeszła koło niego, unosząc wysoko nos.
– Miło cię było poznać! – zawołał książę.
Odpowiedziało mu pełne obrzydzenia prychnięcie, a potem Agata zniknęła na
schodach, rzucając długi cień.
Tedros skrzywił się. Dziewczęta go kochały. Zawsze go kochały. A tymczasem to
dziwadło patrzyło na niego, jakby był nikim. Przez moment jego pewność siebie
zaczęła się kruszyć, ale w porę przypomniał sobie słowa ojca:
Najgroźniejsze czarne charaktery sprawiają, że zaczynasz wątpić.
Tedros był pewien, że może stawić czoło każdemu potworowi, każdej wiedźmie,
każdej potędze, jaką mogłoby przywołać Zło. Ale ta dziewczynka była inna. Ta
dziewczynka była przerażająca.
Złe przeczucie przeszyło go dreszczem.
Więc dlaczego jest w mojej szkole?

Lekcje komunikacji ze zwierzętami, prowadzone przez księżniczkę Umę,


odbywały się na brzegu jeziora, nad Zatoką Połowiczną. Po raz trzeci tego dnia
Agata stwierdziła, że jest to przedmiot tylko dla dziewcząt. W Akademii Zła na
pewno nie widziano powodu, by dzielić umiejętności na „męskie” i „dziewczęce”,
ale tutaj, w Zamku Dobra, chłopcy szli trenować szermierkę, podczas gdy
dziewczynki musiały się uczyć psiego szczekania i sowich pohukiwań. Nic
dziwnego, że księżniczki w baśniach są takie bezradne, pomyślała. Skoro potrafią
się tylko uśmiechać, stać prosto i rozmawiać z wiewiórkami, to czy mają jakiś inny
wybór, niż czekać, aż jakiś chłopiec je uratuje?
Księżniczka Uma wydawała się o wiele za młoda na nauczycielkę. Umoszczona
w sztywnej trawie, mając za plecami połyskujące jezioro, siedziała całkowicie
nieruchomo, z dłońmi złożonymi na różowej sukience. Miała czarne włosy
sięgające do pasa, oliwkową skórę, oczy w kształcie migdałów i karmazynowe
usteczka ściągnięte w małe „o”. Mówiła rozchichotanym szeptem, ale nie była
w stanie dokończyć ani jednego zdania, bo co kilka słów milkła, by posłuchać
rozlegającego się z oddali szczekania lisa lub gruchania gołębia, a potem
odpowiadała własnym radosnym szczeknięciem lub ćwierkaniem. Kiedy jednak
sobie uświadomiła, że cała klasa na nią patrzy, zasłoniła dłońmi usta.
– Ojej! – zachichotała. – Mam za dużo przyjaciół!
Agata nie potrafiłaby powiedzieć, czy księżniczka się denerwuje, czy po prostu
jest idiotką.
– Zło ma do dyspozycji wiele rodzajów oręża – powiedziała księżniczka Uma,
gdy w końcu udało jej się uspokoić. – Trucizny, zarazy, uroki, klątwy, sługusów
i bardzo czarną magię. Ale wy macie zwierzęta!
Agata prychnęła. Jeśli będzie musiała zmierzyć się z uzbrojonym w topór
bandziorem, na pewno zabierze ze sobą motylka. Sądząc po wyrazie twarzy
pozostałych dziewczynek, nie tylko ona nie była do końca przekonana. Księżniczka
Uma zauważyła to i wydała przeszywający gwizd. Z otaczającej szkołę Puszczy
odpowiedział jej ogłuszający chór szczekania, rżenia i ryków. Zaszokowane
dziewczynki zatkały uszy.
– Widzicie? – roześmiała się Uma. – Każde zwierzę potrafi mówić, jeśli tylko wy
umiecie przemówić do niego. Niektóre nawet pamiętają, jak same były ludźmi!
Agata poczuła zimny dreszcz, kiedy przypomniała sobie wypchane zwierzęta
w galerii. Kiedyś przecież byli to uczniowie tacy sami jak one.
– Wiem, że każda z was chce być księżniczką – powiedziała Uma. – Ale te, które
znajdą się nisko w rankingu, nie byłyby dobrymi księżniczkami. Zostałybyście
zastrzelone albo zadźgane, albo pożarte, a to by było okropne marnotrawstwo. Ale
jako wierny lis, wróbli zwiadowca lub przyjacielska świnka możecie znaleźć
znacznie szczęśliwszy koniec!
Pisnęła przez zęby i jak na komendę na brzeg jeziora wyszła wydra, z leżącą jej
na nosie książką z baśniami.
– Możecie dotrzymywać towarzystwa uwięzionej dziewicy lub zaprowadzić ją
w bezpieczne miejsce – kontynuowała Uma, unosząc ręce. Wydra nerwowo
szturchnęła książkę nosem, żeby znaleźć odpowiednią stronę.
– Albo możecie pomóc w uszyciu sukni balowej – ciągnęła Uma, patrząc kątem
oka na niezgrabne stworzenie. – Albo przekazać ważną wiadomość, albo… Khem!
Wydra z rozpaczliwym piskiem znalazła stronę, podała książkę nauczycielce
i zemdlała z wrażenia.
– Możecie nawet ocalić jej życie – zakończyła Uma, pokazując wspaniałą
ilustrację, na której księżniczka kuliła się z lękiem, a potężny jeleń przeszywał
rogami złego czarownika. Księżniczka wyglądała zupełnie tak jak ona.
– Dawno temu zwierzę ocaliło moje życie i w nagrodę otrzymało
najszczęśliwsze zakończenie.
Agata zobaczyła, że powątpiewające dotąd spojrzenia dziewczynek zamieniły się
teraz w otwarte uwielbienie. To nie była po prostu nauczycielka. To była żywa,
prawdziwa księżniczka!
– Dlatego jeśli chcecie być takie jak ja, powinnyście dobrze zaliczyć dzisiejsze
ćwiczenie! – zaświergotała ich nowa idolka, zapraszając dziewczynki nad jezioro.
Agata poczuła, że drży pomimo łagodnego jesiennego słońca. Jeśli tym razem
zajmie ostatnie miejsce, nigdy już nie zobaczy Sofii ani rodzinnego domu. Idąc za
innymi dziewczynkami na brzeg, spojrzała na leżącą na trawie otwartą książkę
Umy.
– Zwierzęta uwielbiają pomagać księżniczkom z wielu powodów! – oznajmiła
księżniczka Uma, zatrzymując się nad brzegiem wody. – Ponieważ śpiewamy piękne
piosenki, ponieważ dajemy im schronienie w przerażającej Puszczy, ponieważ
mogą tylko marzyć o tym, że będą tak piękne i kochane jak…
– Chwila.
Uma i wszystkie dziewczynki odwróciły się. Agata otwarła książkę na ostatniej
stronie – na ilustracji przedstawiającej jelenia rozdzieranego na strzępy przez
potwory, podczas gdy księżniczka ratowała się ucieczką.
– To ma być szczęśliwe zakończenie?
– Jeśli nie jesteś dość dobra, by zostać księżniczką, poczytujesz sobie za zaszczyt,
gdy możesz umrzeć za jedną z nich. – Uma uśmiechnęła się tak, jakby Agata już
niedługo miała się sama o tym przekonać.
Agata popatrzyła na pozostałe dziewczynki z niedowierzaniem, ale wszystkie
kiwały głowami – jak bezwolne owce. Nie miało dla nich znaczenia, że tylko jedna
trzecia z nich ukończy szkołę jako księżniczki. Każda bowiem była pewna, że to
ona znajdzie się w tej grupie. Nie, te wypchane zwierzaki na postumentach
w muzeum nie były kiedyś takimi samymi dziewczętami jak one. To były tylko
zwierzęta. Niewolnicy słusznej sprawy.
– Ale jeśli zwierzęta mają nam pomóc, najpierw musimy powiedzieć im, czego
chcemy! – stwierdziła Uma i uklękła nad lśniącą taflą jeziora. – Dlatego dzisiejsze
ćwiczenie to… – Zamieszała palcem w wodzie i na powierzchnię wyłoniły się
tysiące maleńkich rybek białych jak śnieg. – Rybki życzeń! – rozpromieniła się
Uma. – Potrafią spojrzeć w waszą duszę i odkryć wasze największe życzenie
(Bardzo przydatne, jeśli nie potraficie wykrztusić słowa lub odebrano wam głos,
a chcecie powiedzieć księciu, żeby was pocałował)! Wystarczy, że włożycie palec
do wody, a rybki zajrzą w wasze dusze. Wygrywa dziewczynka z najczystszym,
najsilniejszym życzeniem!
Agata zastanawiała się, czego mogłyby sobie życzyć dusze tych dziewczynek.
Może choć odrobiny głębi?
Milicenta spróbowała jako pierwsza. Włożyła palec do wody, zamknęła oczy…
A kiedy je otworzyła, rybki przybrały najrozmaitsze kolory i patrzyły na nią
zdziwione.
– Co się stało? – zapytała.
– Nie umiesz się skoncentrować – westchnęła Uma.
Potem palec do wody włożyła Kiko, urocza dziewczynka, która podarowała
Agacie szminkę. Rybki stały się czerwone, pomarańczowe i brzoskwiniowe,
i zaczęły się układać w jakiś obraz.
Czego może sobie życzyć dobra dusza? – zastanawiała się Agata, patrząc, jak
rybki zajmują swoje miejsca. – Pokoju w królestwie? Zdrowia dla rodziny? Zagłady
Zła?
Rybki zamiast tego pokazały chłopca.
– Tristan! – ucieszyła się Kiko, rozpoznając rude włosy. – Złapałam jego różę na
ceremonii powitalnej.
Agata jęknęła. Powinna się była domyślić.
Gdy Rena włożyła palec do wody, rybki zmieniły kolory i ułożyły się w mozaikę
przedstawiającą barczystego, szarookiego chłopaka napinającego łuk.
– Chaddick – zarumieniła się Rena. – Wieża Honor, pokój numer dziesięć.
Dla Gizeli rybki namalowały ciemnoskórego Nikolasa, Flawia marzyła
o Oliwerze, Sahara wymalowała jego współlokatora Bastiana… Początkowo Agata
myślała, że to głupie, ale potem zaczęło jej się to wydawać przerażające. Tego
właśnie pragnęły dobre dusze? Chłopców, których nawet nie znały? Na jakiej
podstawie?!
– Miłość od pierwszego wejrzenia – rozpływała się Uma. – To najpiękniejsza
rzecz na świecie!
Agata poczuła gulę w gardle. Kto mógłby kochać chłopców? Zadufanych
w sobie, bezużytecznych osiłków, którzy myśleli, że cały świat należy do nich.
Pomyślała o Tedrosie i skóra ją zapiekła. Nienawiść od pierwszego wejrzenia.
O tak, w to mogła uwierzyć.
Chociaż rybki były wyczerpane malowaniem tak wielu posągowych podbródków,
Beatrycze urządziła wielki finał, nakazując im nakreślenie spektakularnej tęczowej
wizji swojego baśniowego ślubu z Tedrosem, uwzględniającej pałac, korony
i fajerwerki. Wszystkie dziewczynki miały łzy w oczach albo ze wzruszenia urodą
tej sceny, albo dlatego że nie miały szans w rywalizacji.
– Musisz go ścigać, Beatrycze! – oznajmiła Uma. – Musisz uczynić zdobycie
Tedrosa swoją misją! Swoją obsesją! Kiedy bowiem prawdziwa księżniczka życzy
sobie czegoś dostatecznie mocno… – Zamieszała palcem w jeziorze… – Jej
przyjaciele się jednoczą… – Rybki stały się intensywnie różowe… – Walczą dla
niej… – Rybki zbiły się w ciasne stado. – I spełniają jej życzenie… – Uma sięgnęła
do wody i wyciągnęła z niej coś. Rybki przemieniły się w jej najgorętsze życzenie.
– Co to jest? – zapytała zaskoczona Rena.
– Walizeczka – wyszeptała księżniczka Uma, tuląc ją do piersi.
Popatrzyła na dwadzieścia oszołomionych dziewczynek.
– Och, powinnam chyba przydzielić wam miejsca?
– Ale ona jeszcze nic nie zrobiła – powiedziała Beatrycze, wskazując Agatę.
Agata chętnie rozbiłaby jej głowę, ale w głosie Beatrycze nie było złośliwości. Tej
dziewczynki w ogóle nie poruszyło to, że ławica rybek właśnie zamieniła się
w walizkę. Zamiast tego martwiła się, że Agata nie miała swojej szansy. Może nie
była taka zła?
– Żeby Rena mogła zająć jej pokój, kiedy nie zda – uśmiechnęła się Beatrycze.
Agata cofnęła to, co myślała.
– Ojej. Jeszcze jedna została? – powiedziała Uma, patrząc na Agatę. Spojrzała na
jezioro, w którym nie została ani jedna rybka, a potem na swoją cenną różową
walizkę. – Zawsze tak jest – rozpaczała. Z westchnieniem wrzuciła walizkę do
jeziora i patrzyła, jak tonie, a potem rozpryskuje się w tysiące białych rybek.
Agata pochyliła się nad wodą. Rybki ze złością patrzyły na nią wyłupiastymi
oczami. Na krótką chwilę odnalazły raj w walizce, a teraz znowu tu były, jak dżiny
wyrwane z zacisza lampy. Nie obchodziło ich, że stawką było jej życie. Chciały
tylko, żeby dała im spokój. Agata doskonale je rozumiała.
Moje życzenie jest proste – pomyślała. – Chciałabym zaliczyć. To wszystko.
Zaliczyć.
Włożyła palec do wody.
Rybki zaczęły drżeć jak tulipany na wietrze. Agata słyszała życzenia
przepychające się w jej głowie.
Zaliczyć… W domu, w łóżku… Zaliczyć… Sofia bezpieczna… Zaliczyć… Tedros
martwy…
Rybki stały się błękitne, potem żółte, a potem czerwone. Życzenia wirowały jak
trąba powietrzna.
Nowa twarz… Ta sama twarz… Blond włosy… Nienawidzę blondu!… Więcej
przyjaciół… Żadnych przyjaciół…
– To nie jest po prostu brak koncentracji – mruknęła księżniczka Uma. – To
kompletny chaos w myślach!
Rybki, czerwone jak krew, zaczęły dygotać, jakby miały zaraz eksplodować.
Zaniepokojona Agata spróbowała wyciągnąć palec, ale woda zacisnęła się na nim
jak pięść.
– Co to…
Rybki stały się czarne jak noc i zbliżyły się do Agaty niczym opiłki metalu do
magnesu, otaczając jej dłoń dygocącą masą. Dziewczynki z przerażeniem uciekły
od brzegu, Uma stała jak sparaliżowana. Agata rozpaczliwie próbowała wyrwać
rękę, ale jej głowa eksplodowała bólem…
Dom Akademia Mama Tata Dobra Zła Chłopcy Dziewczynki Zawsze Nigdy…
Rybki ściskały dłoń Agaty i dygotały coraz gwałtowniej i szybciej, aż w końcu
nie potrafiła już rozpoznać pojedynczych sztuk. Ich oczy wybałuszały się jak
guziki, machające szaleńczo płetwy rwały się na strzępy, na brzuszkach
nabrzmiewały żyły, aż rybki wydały tysiące udręczonych wrzasków. Agata poczuła,
że głowa zaraz jej pęknie…
PorażkaZwycięstwoPrawdaKłamstwaUtraconeOdnalezioneSilnaSłabaPrzyjacielWróg
Rybki zbiły się w nabrzmiewającą jak balon czarną masę, wpełzając Agacie na
rękę. Szamotała się, żeby uwolnić palec, aż poczuła, że kość jej pęka i zawyła
z bólu, a wrzeszczące ryby wessały jej całą rękę w hebanowy kokon.
– Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!
Kokon nabrzmiewał przed jej twarzą, tłumiąc jej krzyki. Z wysokim, mdlącym
skrzekiem śmiercionośna macica połknęła ją w całości. Agata bezskutecznie
próbowała złapać oddech, uwolnić się kopniakami, ale ból przeszywający jej głowę
sprawił, że skuliła się w pozycji płodowej.
NienawiśćMiłośćKaraNagrodaMyśliwyZwierzynaŻycieUmieranieZabijaniePocałunekWziąć
Wrzeszczący mściwie czarny kokon wciągał ją głębiej niczym galaretowaty
grób, dławiąc jej ostatnie oddechy, wysysając z niej każdą kroplę życia, aż nie
zostało nic, co mogłaby…
Dać.
Wrzask ucichł. Kokon opadł.
Agata usiadła zaszokowana.
W jej ramionach spoczywała dziewczynka, najwyżej dwunasto- lub
trzynastoletnia o karmelowej skórze i z puklami ciemnych włosów. Poruszyła się,
otworzyła oczy i uśmiechnęła się do Agaty, jakby przyjaźniły się od dawna.
– Minęło sto lat, jesteś pierwszą, która pragnęła mojej wolności. – Oddychając
głęboko jak ryba wyrzucona na ląd, przycisnęła dłoń do policzka Agaty. – Dziękuję
ci.
Zamknęła oczy, a jej ciało zwiotczało w ramionach Agaty. Centymetr po
centymetrze dziewczynka zaczęła świecić jak roztopione złoto, a potem,
w rozbłysku białego światła, rozsypała się w promienie słońca i zniknęła.
Agata wpatrywała się w puste, pozbawione ryb jezioro i słuchała gwałtownego
bicia własnego serca. Miała wrażenie, jakby jej wnętrzności zostały pobite i wyżęte.
Podniosła palec, cały i zdrowy.
– Yyy, czy to wszystko było… – Wzięła głęboki oddech i odwróciła się. –
NORMALNE?
Wszystkie dziewczynki chowały się za drzewami, tak samo jak księżniczka Uma,
której wyraz twarzy był odpowiedzią na jej pytanie.
Z góry rozległy się ptasie wrzaski. Agata podniosła głowę i zobaczyła przyjazną
gołębicę, z którą nauczycielka witała się wcześniej. Tylko że teraz ptasie wołanie
nie było już przyjazne, ale dzikie, gorączkowe. Z Bezkresnej Puszczy dobiegło
warczenie lisa, niskie i niespokojne, a potem kolejne wycia i zawodzenia, w niczym
nieprzypominające wcześniejszych powitań. Zwierzęta ogarnęło gorączkowe
podniecenie. Wołały głośniej i głośniej, coraz bardziej gwałtownie.
– Co tu się dzieje? – krzyknęła Agata, zatykając uszy.
Zrozumiała, gdy tylko spojrzała na księżniczkę Umę.
One chcą tego samego.
Zanim Agata zdążyła się ruszyć, ze wszystkich stron nadciągnęła horda zwierząt.
Wiewiórki, szczury, psy, krety, jelenie, ptaki, koty, króliki, niezdarna wydra – każde
zwierzę z terenu szkoły, każde zwierzę, które zdołało się przecisnąć przez
ogrodzenie, biegło w stronę swojej wybawicielki…
Uczyń nas ludźmi! – domagały się.
Agata pobladła. Od kiedy to rozumiała mowę zwierząt?
Uratuj nas, księżniczko! – wołały.
Od kiedy rozumiała mowę obłąkanych zwierząt?
– Co mam robić? – wrzasnęła.
Uma rzuciła jedno spojrzenie na te zwierzęta, na jej wierne kukiełki, na jej
najdroższych przyjaciół…
– UCIEKAJ!
Po raz pierwszy, odkąd była w tej szkole, ktoś udzielił jej dobrej rady. Popędziła
w stronę zamku, podczas gdy sroki dziobały jej dłonie, myszy wieszały się na jej
butach, a żaby wskakiwały na sukienkę. Przedzierała się przez tłum zwierząt
i biegła niezdarnie pod górę, osłaniała głowę i odpychała wieprze, jastrzębie
i zające. Ale gdy zobaczyła ozdobione białymi łabędziami drzwi, spomiędzy drzew
wypadł łoś i skoczył – zrobiła unik, a zwierzę roztrzaskało łabędzie. Agata
przebiegła przez szklany hol i minęła Polluksa na kozich nogach, który dostrzegł
już kłębiący się za nią chaos.
– Co do diabła…
– Potrzebuję pomocy!
– STÓJ! – skrzeknął Polluks.
Ale Agata wbiegała już po schodach wieży Honor. Kiedy się obejrzała,
zobaczyła, że Polluks odtrąca zwierzęta na prawo i lewo, aż wreszcie tysiące motyli
wdarły się przez szklany dach i zrzuciły jego głowę z koziego tułowia, a horda
zwierząt popędziła za nią po schodach.
– NIE NA WIEŻĘ! – zaskrzeczała głowa Polluksa, tocząc się do drzwi.
Agata zdążyła już przebiec przez korytarze aż do pełnych sal lekcyjnych
w Jaskini Jasia. Chłopcy i nauczyciele próbowali złapać goniące ją jeżozwierze (nie
próbujcie tego w domu), a wrzeszczące dziewczynki wskoczyły w szpilkach na
ławki (zdecydowanie nie próbujcie tego w domu). Miała nadzieję, że w tym całym
zamieszaniu ucieknie, ale zwierzęta, pożerające po drodze słodycze, niezrażone
kontynuowały pogoń. Mimo to zdołała je wyprzedzić na tyle, żeby przemknąć po
schodach, wślizgnąć się za oszronione drzwi i zamknąć je kopniakiem, zanim
pojawiła się pierwsza łasica.
Agata zgięła się w pół, ocieniona przez wysokie krzewy przedstawiające króla
Artura. Zimny wiatr smagał jej odsłonięte ramiona. Wiedziała, że długo tu nie
wytrwa. Zmrużyła oczy, próbując wypatrzeć za mlecznymi drzwiami nauczyciela
lub nimfę, którzy mogliby ją uratować, ale zobaczyła tylko czyjeś odbicie.
Odwróciła się do muskularnej sylwetki zbliżającej się w prześwietlonej słońcem
mgle, poczuła ulgę, aż zrobiło jej się słabo. Raz jeden wdzięczna losowi za
istnienie chłopców pobiegła do nieznanego księcia…
Odskoczyła gwałtownie. Rogaty gargulec przedarł się przez mgłę i zionął
ogniem, a drzwi stanęły w płomieniach. Agata padła, by uniknąć kolejnej bomby,
która podpaliła rzeźbę przedstawiającą zaślubiny Artura z Ginewrą. Próbowała
wpełznąć pod następny krzew, ale gargulec podpalał je jeden za drugim, aż historia
króla zamieniła się w kupki popiołu. Uwięziona wśród płomieni Agata patrzyła na
dymiącego demona, który przycisnął ją do ziemi zimną, kamienną stopą. Tym
razem nie było już drogi ucieczki. Jej ręce opadły bezwładnie, zamknęła oczy.
Nic się nie stało.
Powoli otworzyła oczy i zobaczyła klęczącego przed nią gargulca, i to tak
blisko, że w jego świecących czerwienią oczach widziała odbicie. Odbicie
wystraszonego chłopczyka.
– Chcesz, żebym ci pomogła? – zapytała bez tchu.
Gargulec zamrugał oczami, w których lśniły łzy nadziei.
– Ale… ale… ja nie wiem, jak to zrobiłam – zająknęła się. – To był… przypadek.
Gargulec spojrzał jej w oczy i zrozumiał, że mówi prawdę. Opadł na ziemię,
wznosząc tuman popiołu.
Agata popatrzyła na potwora, który okazał się jeszcze jednym zagubionym
dzieckiem, i pomyślała o wszystkich zwierzętach w tym świecie. Nie wykonywały
rozkazów, ponieważ były lojalne. Nie pomagały księżniczkom z miłości. Robiły to,
licząc, że może któregoś dnia zapłatą za lojalność i miłość będzie powrót do
człowieczeństwa. Tylko poprzez baśń mogły odnaleźć drogę powrotną do swoich
niedoskonałych osobowości. Do nieprzypominającego baśni życia. Ona także była
teraz jednym z tych zwierząt poszukujących drogi ucieczki.
Pochyliła się i wzięła gargulca za rękę.
– Chciałabym umieć ci pomóc – powiedziała. – Chciałabym, żebyśmy wszyscy
mogli wrócić do swoich domów.
Gargulec położył głowę na jej kolanach. I tak otoczeni przez płonące krzewy,
potwór i dziecko, szlochali w swoich ramionach.
Agata poczuła, że kamień staje się miększy.
Zaskoczony gargulec poderwał się na nogi i cofnął się gwałtownie. Kamienna
skorupa jego ciała zaczęła pękać… szpony przemieniły się w dłonie… w oczach
pojawiła się niewinność. Oszołomiona Agata podbiegła do niego pomiędzy
płomieniami. Twarz potwora zaczęła przypominać twarz małego chłopca.
Z westchnieniem radości wyciągnęła do niego ręce…
W tej chwili miecz przeszył mu serce. Gargulec natychmiast zamienił się
z powrotem w kamień i wydał okrzyk skargi na tę zdradę.
Agata obróciła się ze zgrozą.
Tedros przeskoczył przez ścianę ognia i zamachnął się trzymanym w dłoni
Ekskaliburem, celując w rogatą głowę gargulca.
– Czekaj! – wrzasnęła Agata.
Książę patrzył jednak na płonące rzeźby upamiętniające jego ojca.
– Plugawa i zła bestio! – wykrzyknął.
– Nie!!!
Tedros ciął mieczem szyję gargulca, odrąbując mu głowę.
– To był chłopiec! Mały chłopiec! – wrzasnęła Agata. – On był dobry!
Tedros wylądował tuż przed nią.
– Teraz mam pewność, że jesteś wiedźmą.
Bez chwili wahania przyłożyła mu w oko. Zanim zdążyła poprawić w drugie,
wróżki, wilki i nauczyciele z obu szkół wdarli się do ogrodu. W samą porę, by
zobaczyć, jak gwałtowna fala przelewa się przez płonący dach, rozdzielając
przeciwników.
9
Na sto procent mam talent
Sofia była przekonana, że to Beatrycze podpaliła zamek, żeby zwrócić na siebie
uwagę Tedrosa. Z pewnością uratował ją z płonącej wieży, pocałował na tle
stojącego w ogniu Dobra i ustalił już datę ich ślubu. Wysnuła tę teorię, ponieważ
coś takiego sama planowała zrobić podczas obiadu. Tymczasem lekcje zostały
odwołane także następnego dnia, a ona siedziała odcięta od świata, z trzema
morderczyniami w pokoju.
Gapiła się na stojący na łóżku talerz wypełniony rozmiękłą owsianką ze
świńskimi raciczkami. Po trzech dniach głodówki wiedziała, że musi zjeść
najbardziej nawet obrzydliwy obiad podany w tej szkole, ale to, co dostała, było
gorzej niż obrzydliwe. To było jedzenie wieśniaków. Wyrzuciła talerz przez okno.
– Nie wiecie, czy mogłabym gdzieś tutaj znaleźć ogórki?
Hester skrzywiła się.
– Gęś. Jak to zrobiłaś?
– Hester, ostatni raz powtarzam, że nie mam pojęcia – odparła Sofia, której
burczało w brzuchu. – Obiecała, że pomoże mi zmienić szkołę, ale kłamała. Może
zwariowała od znoszenia tylu jajek. Nie wiesz może, czy gdzieś w pobliżu znajduje
się jakaś uprawa kiełków lucerny albo pszenicy, albo…
– Rozmawiałaś z nią? – wybełkotała Hester z ustami pełnymi ociekającej
wieprzowej raciczki.
– No, nie tak dokładnie – przyznała Sofia, czując mdłości. – Ale słyszałam jej
myśli. W odróżnieniu od was, księżniczki umieją rozmawiać ze zwierzętami.
– Ale nie słyszeć ich myśli – powiedziała Dot, siorbiąc owsiankę, która sprawiała
wrażenie czekoladowej. – Żeby to było możliwe, twoja dusza musi być
stuprocentowo czysta.
– No proszę! To dowód, że jestem stuprocentowo Dobra – oznajmiła z ulgą
Sofia.
– Albo stuprocentowo Zła – odparowała Hester. – Zależy od tego, czy uwierzymy
tobie, czy może uwierzymy stymfom, mundurkom, Gęsi i temu wodnemu
potworowi od fal.
Sofia wybałuszyła na nią oczy i parsknęła śmiechem.
– Stuprocentowo Zła? Ja? To niedorzeczne! To…
– Robi wrażenie – wtrąciła z namysłem Anadil. – Nawet Hester zdarza się
oszczędzić jakiegoś szczura.
– A my myślałyśmy, że jesteś kompletnie niekompetentna. – Hester uśmiechnęła
się szyderczo do Sofii. – Podczas gdy ty jesteś po prostu żmiją w owczej skórze.
Sofia próbowała opanować śmiech, ale nie potrafiła.
– Założę się, że ma osobisty talent, który zwali nas z nóg – powiedziała Dot,
przeżuwając coś, co wyglądało jak malutka czekoladowa raciczka.
– Nie rozumiem – zachichotała Sofia. – Skąd się bierze ta cała czekolada?
– Co to jest? – syknęła Anadil. – Jaki jest twój talent? Widzenie w ciemności?
Niewidzialność? Telepatia? Jadowite kły?
– Nie obchodzi mnie, co to jest – warknęła Hester. – Nie przebije mojego talentu.
Niezależnie od tego, jak czarnym jest charakterem.
Sofia śmiała się tak głośno, że łzy pociekły jej po twarzy.
– Posłuchaj tylko – zasyczała Hester, zaciskając dłonie na talerzu. – To jest moja
szkoła.
– Zatrzymaj sobie tę nędzną szkołę – zanosiła się od śmiechu Sofia.
– Ja będę kapitanem klasy! – ryknęła Hester.
– Nie wątpię w to!
– I żaden Czytelnik mi w tym nie przeszkodzi!
– Czy wszystkie czarne charaktery są takie zabawne?
Hester zaśmiała się szaleńczo i cisnęła talerzem w Sofię, która w samą porę
zrobiła unik. Talerz wbił się w plakat na ścianie i odciął Robinowi głowę. Sofia
przestała się śmiać. Popatrzyła na Hester czarną jak śmierć. Przez moment miała
wrażenie, że tatuaż na jej szyi się poruszył.
– Uważaj, wiedźmo – warknęła Hester. Wybiegła na korytarz, trzaskając
drzwiami.
Sofia spojrzała na swoje drżące dłonie.
– A my myślałyśmy, że ona nie zda! – wtrąciła Dot.

Agata wiedziała, że jest naprawdę źle, skoro pozwolili, żeby przyszedł po nią
wilk.
Po pożarze została zamknięta na dwa dni w pokoju, skąd wypuszczano ją tylko do
łazienki i gdzie skrzywione wróżki przynosiły jej posiłki składające się z surowych
warzyw i soku śliwkowego. W końcu, trzeciego dnia po obiedzie, przyszedł po nią
biały wilk. Zaciskając pazury na przypalonych rękawach jej bluzki, ciągnął ją koło
murali wymalowanych na ścianach wzdłuż schodów. Mijali rzucających jej
nieprzyjazne spojrzenia zawszan i nauczycieli, którzy nie patrzyli jej w oczy.
Agata przełykała łzy. Dwa razy już zajęła ostatnie miejsce. Sprowokowanie
szarży zwierząt i podpalenie szkoły bez wątpienia oznaczało trzecią porażkę.
Wystarczyłoby, żeby przez kilka dni udawała, że jest Dobra, ale nie potrafiła nawet
tyle. Jak mogła myśleć, że uda jej się tu przetrwać? Piękno. Czystość. Cnota. Jeśli to
było Dobro, ona była stuprocentowo zła. Teraz spotka ją za to kara. Agata
wiedziała dostatecznie dużo o baśniowych karach – rozczłonkowanie, patroszenie,
gotowanie w oleju, obdzieranie żywcem ze skóry – by wiedzieć, że jej koniec
będzie zawierać zarówno krew, jak i cierpienie.
Wilk zaciągnął ją do wieży Dobroć, mijając po drodze dzięcioła w okularach,
przybijającego nowy ranking na drzwiach Sali Urody.
– Idziemy do Dyrektora Akademii? – wychrypiała Agata.
Wilk prychnął. Zaciągnął ją do pokoju na końcu korytarza i zastukał.
– Proszę – odezwał się cichy głos ze środka.
Agata popatrzyła w oczy wilka.
– Nie chcę umierać.
Po raz pierwszy jego złośliwy uśmiech złagodniał.
– Ja też nie chciałem.
Otworzył drzwi i wepchnął ją do środka.

Najwyraźniej ogień udało się w końcu opanować, ponieważ lekcje zostały


wznowione po obiedzie trzeciego dnia, i Sofia znalazła się w wilgotnej,
zagrzybionej sali, gdzie uczono osobistych talentów. Zupełnie jednak nie mogła się
skoncentrować, gdy burczało jej w brzuchu, Hester ciskała jej mordercze
spojrzenia, a Dot szeptem chwaliła się innym nigdziarzom, że mają „stuprocentowo
Złą” współlokatorkę. Wszystko szło nie tak. Zaczęła ten tydzień, starając się
udowodnić, że jest księżniczką, a teraz wszyscy byli przeświadczeni, że zostanie
kapitanem Zła.
Osobistych talentów uczyła profesor Sheeba Sheeks, okrągła i z czyrakami na
obu hebanowych policzkach.
– Każdy czarny charakter ma jakiś talent! – zagrzmiała donośnym, melodyjnym
głosem. Spacerowała po klasie ubrana w podkreślającą jej obfite kształty czerwoną
suknię ze szpiczastymi ramionami. – Ale musimy jeszcze zamienić wasz krzaczek
w drzewo!
Dzisiejsze ćwiczenie polegało na tym, że nigdziarze mieli zaprezentować swój
unikalny talent przed całą klasą. Im potężniejszy talent, tym wyższe miejsce.
Pierwsza piątka dzieciaków nie zdołała pokazać niczego, a Vex jęczał, że on nawet
nie wie, czy ma jakiś ma talent.
– Czy to zamierzacie powiedzieć Dyrektorowi Akademii podczas Cyrku? –
zagrzmiała profesor Sheeks. – „Nie znam mojego talentu” albo „nie mam żadnego
talentu”, albo „chcę się zamienić na talent z królową Utakamandu”?
– No, teraz to się zgubiłam – przyznała Dot.
– Co roku Zło przegrywa w Cyrku Talentów! – wrzasnęła Sheeba. – Dobro
śpiewa piosenkę albo macha mieczem, albo podciera sobie tyłek, a wy nie umiecie
nic lepszego? Nie macie za grosz dumy? Nie macie wstydu? Dość tego! Nie
obchodzi mnie, czy będziecie zamieniać ludzi w kamień czy w nawóz! Słuchajcie
Sheeby, a będziecie najlepsi!
Dwadzieścia par oczu wpatrywało się w nią.
– Która małpa jest następna? – zagrzmiała.
Żałosne przedstawienie trwało. Zielonoskóra Mona sprawiła, że jej wargi
zalśniły czerwienią („Bo każdy książę przerazi się bożonarodzeniowej choinki” –
jęknęła Sheeba). Anadil spowodowała, że jej szczury urosły dwa centymetry, Hort
wyhodował sobie włos na piersi, Arachne wyciągnęła jedyne oko, Ravan bekał
dymem, a gdy nauczycielka sprawiała już wrażenie, że ma całkowicie dosyć, Dot
dotknęła swojej ławki i zamieniła ją w czekoladę.
– Zagadka rozwiązana – pokiwała głową Sofia.
– Nigdy w życiu nie widziałam takiego popisu nieudacznictwa – westchnęła
Sheeba.
Wreszcie przyszła pora na Hester. Uśmiechając się szyderczo do Sofii, ścisnęła
ławkę oburącz, zaciskając dłonie coraz mocniej, aż na jej poczerwieniałej skórze
widoczna stała się każda żyłka.
– Pewnie zamieni się w arbuza – ziewnęła Sofia. – Rzeczywiście szczególny
talent.
W tym momencie na szyi Hester coś się poruszyło. Klasa zamarła. Tatuaż znowu
drgnął niczym ożywający obraz. Demon z czerwoną czaszką rozwinął jedno
skrzydło, potem drugie, obrócił rogaty łeb do Sofii i otworzył wąskie, nabiegłe
krwią oczy. Sofia poczuła, że serce się jej zatrzymuje.
– Mówiłam ci, żebyś uważała – uśmiechnęła się Hester.
Demon eksplodował z jej skóry pełen życia i rzucił się na Sofię, strzelając w jej
głowę czerwonymi kulami ognia. Oszołomiona odskoczyła do tyłu, usiłując ich
uniknąć, i przewróciła regał z książkami. Potwór rozmiarów buta zrobił nalot
i rzucił kulę ognia, która podpaliła jej tunikę. Sofia przeturlała się, żeby stłumić
ogień.
– RATUUUNKU!
– Użyj swojego talentu, ty głupia blondynko! – warknęła Sheeba, kołysząc
biodrami.
– Powinna zaśpiewać – zażartowała Dot. – Wszyscy tutaj padliby trupem.
Hester sprawiła, że demon zatoczył koło, szykując się do drugiego ataku, ale po
drodze zaplątał się w pokryty pajęczynami, szpiczasty żyrandol. Sofia wczołgała
się pod ławkę w ostatnim rzędzie. Wśród leżących książek zauważyła Encyklopedię
Złoczyńców i zaczęła ją gorączkowo kartkować. Banshee, Berserker, Bobok…
– Pospiesz się, Sofio! – wrzasnął Hort.
Obejrzała się i zobaczyła, że skrzydlaty potwór przedarł się przez pajęczyny, gdy
oczy Hester zalśniły mocniej. Kartkowała księgę coraz szybciej. Celofyzy, Cyklop…
Demon!
Dziesięć stron zadrukowanych maczkiem. Demony to istoty nadprzyrodzone
charakteryzujące się zadziwiającą różnorodnością form, z których każda ma
odmienne mocne punkty i słabości…
Sofia odwróciła się. Demon był dwa metry od niej.
– Twój talent! – znowu ryknęła Sheeba.
Sofia rzuciła w demona książką, ale spudłowała. Z przerażającym śmiechem
uniósł ognisty pocisk w formie sztyletu. Sheeba rzuciła się, chcąc interweniować,
ale Anadil podstawiła jej nogę. Demon ze skrzekiem wycelował w twarz Sofii,
kiedy jednak rzucił w nią pociskiem, dziewczynka przypomniała sobie jeden talent,
jaki miały wszystkie dobre dziewczęta.
Przyjaciele.
Obróciła się do okna i wydała imponujący gwizd, wzywając w ten sposób
życzliwe, szlachetne zwierzęta, by ocaliły jej życie…
Przez okno wpadł rój czarnych os i jak na komendę zaatakował demona.
Hester szarpnęła się do tyłu, jakby ją ktoś dźgnął.
Oczy Sofii z przerażenia wyszły na wierzch. Znowu zagwizdała, ale tym razem
pojawiły się nietoperze, zatapiające kły w demonie, podczas gdy osy nadal go
żądliły. W końcu demon spadł na podłogę jak przypalona ćma. Skóra siedzącej na
swoim miejscu Hester zrobiła się biała i lepka, jakby ktoś wyssał z niej krew.
Przerażona Sofia gwizdała głośniej i wyżej, ale na to przylatywały kolejne
chmury pszczół, szerszeni i szarańczy, osaczające toczącego pianę z pyska demona,
podczas gdy Hester skręcała się konwulsyjnie.
Sofia stała w kącie dosłownie sparaliżowana, podczas gdy pozostali uczniowie
z wrzaskiem odganiali szkodniki od demona, machając książkami i krzesłami. Rój
był jednak bezlitosny i pastwił się nad przeciwnikiem aż do momentu, gdy Hester
zaczęła konać.
Sofia rzuciła się na demona i wyciągnęła ręce.
– STOP!
Rój owadów i nietoperzy znieruchomiał. Jak skarcone dzieci zabrzęczały
posłusznie i ciemną chmurą wyleciały przez okno.
Rzężący, ranny demon podczołgał się do Hester i opadł na jej szyję.
Dziewczynka zakasłała i wypluła kłębek flegmy, wracając powoli do życia.
Z nieukrywanym przerażeniem patrzyła na Sofię.
Sofia pochyliła się, by jej pomóc.
– Nie chciałam… Chciałam, żeby pojawił się ptak albo…
Hester odsunęła się od niej szybko.
– To księżniczki przecież wzywają zwierzęta! – krzyknęła Sofia w całkowitej
ciszy. – Jestem Dobra! Stuprocentowo Dobra!
– Dzięki ci, Belzebubie!
Sofia okręciła się na pięcie.
– Wygląda jak księżniczka! Zachowuje się jak księżniczka! Ale jest wiedźmą –
cieszyła się Sheeba, wstając chwiejnie. – Zapamiętajcie moje słowa, drodzy
nieudacznicy! Ta dziewczyna wygra Koronę Cyrku!
Po raz drugi podczas ćwiczeń Sofia uniosła głowę i zobaczyła pierwsze miejsce
plujące nad nią czerwonym dymem.
Przerażona odwróciła się, chcąc za wszelką cenę przekonać swoich kolegów
z klasy, ale oni nie patrzyli już na nią pogardliwie czy szyderczo. W ich oczach
pojawiło się coś nowego.
Szacunek.
Jej miejsce jako Czarnego Charakteru Nr 1 z każdą minutą stawało się coraz
pewniejsze.

Profesor Klarysa Dovey, ze srebrnym kokiem i rumianą twarzą, z bliska


wyglądała jeszcze serdeczniej i bardziej babciowato. Agata nie mogłaby sobie
życzyć lepszego kata.
– Wolałabym, żeby to Dyrektor Akademii zajmował się takimi sprawami –
powiedziała profesor Dovey, kartkując papiery leżące pod przyciskiem w kształcie
kryształowej dyni. – Ale wszyscy wiemy, jak bardzo ceni on sobie prywatność.
W końcu spojrzała na Agatę. Nie sprawiała już wrażenia pocieszycielki.
– Mam szkołę pełną przerażonych uczniów, dwa dni lekcji do nadrobienia, pięć
setek zwierząt wymagających wymazania pamięci, jedno zjedzone skrzydło zamku
z salami lekcyjnymi, bezcenny ogród zamieniony w popiół i bezgłowego gargulca
pogrzebanego gdzieś pod tym wszystkim. A wiesz, dlaczego?
Agata nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Ponieważ nie wykonałaś prostego polecenia Polluksa – powiedziała profesor
Dovey. – I mało brakowało, a kosztowałoby to kolejne życie. – Rzuciła Agacie
potępiające spojrzenie i wróciła do swoich zwojów.
Agata spojrzała przez okno na brzeg jeziora, gdzie zawszanie kończyli obiad
składający się z pieczonych kurcząt z musztardą, szpinaku, naleśników
i bezalkoholowego cydru podanego w wysokich kieliszkach. Widziała, jak Tedros
odgrywa przed zafascynowaną publicznością scenę z Menażerii Merlina, chwaląc
się podbitym okiem jak orderem.
– Czy mogłabym się przynajmniej pożegnać z przyjaciółką? – zapytała Agata ze
łzami w oczach. Popatrzyła na profesor Dovey. – Zanim mnie… zabijecie?
– To nie będzie konieczne.
– Ale ja muszę się z nią zobaczyć!
Profesor Dovey podniosła głowę.
– Agato, zajmujesz pierwsze miejsce za ćwiczenie z komunikacji ze zwierzętami,
i to całkowicie zasłużenie. Tylko rzadki talent może sprawić, że życzenie się ziści.
A chociaż są różne wersje tego, co dokładnie wydarzyło się na dachu, mogę dodać,
że każdy uczeń tej szkoły, który ryzykowałby życiem, żeby pomóc gargulcowi… –
Jej oczy zalśniły, a przez moment zalśnił także srebrny łabędź na jej sukni. – Cóż,
to dowodzi niezmierzonej Dobroci.
Agata wpatrywała się w nią oniemiała.
– Ale jeśli jeszcze raz zlekceważysz bezpośrednie polecenie nauczyciela, mogę ci
zagwarantować, że nie zdasz. Czy to jasne?
Agata z ulgą pokiwała głową.
Usłyszała śmiechy na zewnątrz i odwróciła się, żeby zobaczyć, jak koledzy
Tedrosa kopią zrobioną z poduszek kukłę z nogami z gałęzi, oczami z węgielków
i czarnymi cierniami zamiast włosów. Nieoczekiwanie strzała przeszyła głowę
kukły, rozsypując chmurę pierza. Druga strzała trafiła prosto w serce.
Chłopcy przestali się śmiać i obejrzeli się. Po drugiej stronie trawnika Tedros
cisnął łuk na ziemię i bez słowa odszedł.
– Jeśli chodzi o twoją przyjaciółkę, doskonale sobie radzi tam, gdzie jest –
powiedziała profesor Dovey, przeglądając kolejne zwoje. – Ale możesz sama ją
o to zapytać. Następną lekcję macie razem.
Agata nie słuchała jej. Nie odrywała spojrzenia od kukły z pustymi oczami,
sypiącej na wietrze pierzem jak krwią.
Kukły wyglądającej zupełnie jak ona.
10
Słaba grupa
K to jeszcze jest w naszej grupie? – zapytała Agata, żeby przełamać lody.
Sofia nie odpowiedziała. Właściwie zachowywała się tak, jakby Agaty w ogóle
nie było.
Ostatnią lekcją tego dnia było przetrwanie w baśniach, jedyny przedmiot
prowadzony wspólnie dla uczniów Dobra i Zła. Profesor Dovey rozkazała Dobrym
chłopcom pozostawienie osobistej broni w zbrojowni – tylko to mogło uspokoić
lady Lesso, rozwścieczoną utratą gargulca, zabitego przez Tedrosa – a później obie
szkoły zameldowały się pod bramą Błękitnego Lasu, gdzie wróżki podzieliły
uczniów na leśne grupy, po ośmiu zawszan i nigdziarzy w każdej. Gdy pozostałe
dzieci szły do swoich prowadzących (grupą numer 2 opiekował się ogr, grupą
numer 8 – centaur, a grupą numer 12 – liliowa nimfa), Agata i Sofia jako pierwsze
stanęły pod flagą z krwistoczerwonym numerem 3.
Agata miała mnóstwo do opowiedzenia Sofii: o uśmiechach, rybkach i pożarze,
a przede wszystkim o tym przeklętym synu Artura, Sofia jednak nawet na nią nie
patrzyła.
– Czy możemy po prostu wrócić do domu? – błagała Agata.
– Może ty wróciłabyś do domu, zanim nie zdasz albo zostaniesz golcem? –
rozzłościła się Sofia. – Jesteś w mojej szkole.
– No to dlaczego nie pozwalają nam się zamienić?
Sofia okręciła się na pięcie.
– Ponieważ ty… Ponieważ my…
– Musimy wracać do domu. – Agata spiorunowała ją wzrokiem.
Sofia odpowiedziała najmilszym ze swoich uśmiechów.
– Prędzej czy później zobaczą, jaka jest prawda.
– Powiedziałbym, że prędzej – rozległ się za nimi jakiś głos.
Obejrzały się i zobaczyły Tedrosa w osmalonej koszuli, z różowoniebieskim
sińcem pod okiem.
– Jeśli tak cię korci, żeby kogoś zabijać, może tym razem zaczniesz od siebie? –
warknęła Agata.
– Wystarczyłoby zwykłe „dziękuję” – odparował Tedros. – Ryzykowałem
życiem, żeby zabić tego gargulca.
– Zabiłeś niewinne dziecko! – wrzasnęła Agata.
– Ocaliłem ci życie na przekór wszystkim moim instynktom i zdrowemu
rozsądkowi! – ryknął Tedros.
Wy się znacie? – Sofia popatrzyła na nich zdumiona.
Agata gwałtownie odwróciła się do niej.
– Myślisz, że on jest twoim księciem? To nadęty pyszałek, który nie ma do
roboty nic lepszego, jak tylko paradować półnago i wpychać miecz tam, gdzie nie
trzeba!
– Jest na mnie wściekła, bo zawdzięcza mi życie – ziewnął Tedros, drapiąc się po
piersi. A potem uśmiechnął się do Sofii. – Czyli myślisz, że mógłbym być twoim
księciem?
Sofia zarumieniła się lekko w sposób starannie przećwiczony przed lekcją.
– Wiedziałem już na ceremonii powitalnej, że to pomyłka – oznajmił książę,
przyglądając się jej roześmianymi błękitnymi oczami. – Taka dziewczyna jak ty nie
powinna się znaleźć nawet w pobliżu Zła. – Spojrzał na Agatę i skrzywił się. –
A taka wiedźma jak ty nie powinna się znaleźć w pobliżu kogoś takiego jak ona.
Agata zrobiła krok w jego stronę.
– Po pierwsze, tak się składa, że ta wiedźma jest jej przyjaciółką. A po drugie,
może pójdziesz pobawić się z własnymi przyjaciółmi, zanim załatwię ci do pary
drugie oko?
Tedros roześmiał się tak gwałtownie, że musiał się przytrzymać bramy.
– Księżniczka przyjaźni się z wiedźmą? To dopiero niezła bajka!
Agata zmarszczyła brwi, czekając, aż Sofia się wtrąci. Sofia przełknęła ślinę
i spojrzała na Tedrosa.
– Wiesz, to zabawne, że o tym wspominasz. Jasne, że księżniczka nie może się
przyjaźnić z wiedźmą, ale czy to nie zależy od rodzaju wiedźmy? Znaczy, jak
dokładnie zdefiniujemy wiedźmę…
Teraz Tedros patrzył na nią, marszcząc brwi.
– Więc, no… próbuję powiedzieć, że…
Sofia popatrzyła na Tedrosa i na Agatę, a potem na Agatę i Tedrosa…
Zrobiła krok przed Agatę i wzięła Tedrosa za rękę.
– Nazywam się Sofia. Wyglądasz super z tym sińcem.
Agata zaplotła ramiona.
– Proszę, proszę – powiedział Tedros, patrząc w uwodzicielskie zielone oczy
Sofii. – Jak ci się udaje przetrwać w takim miejscu?
– Ponieważ wiem, że mnie uratujesz – westchnęła Sofia.
Agata zakasłała, chcąc przypomnieć im, że nadal tu jest.
– Chyba żartujecie – odezwał się za nimi dziewczęcy głos. Zobaczyli Beatrycze
stojącą pod krwawym numerem 3 wraz z Dot, Hortem, Ravanem, Milicentą i resztą
ich leśnej grupy. Gdyby ktoś narysował diagram rzucanych w tym momencie
krzywych spojrzeń, przypominałby on talerz spaghetti.
– Mmmm.
Spojrzeli pod nogi i ujrzeli wyglądającego z dziury w ziemi niewysokiego
gnoma o pomarszczonej brązowej skórze, ubranego w zielony płaszcz z pasem
i szpiczasty pomarańczowy kapelusz.
– Słaba grupa – mruknął.
Głośno narzekając, gnom Juba wypełzł wreszcie ze swej nory, otwarł bramę
sękatą, białą laską i poprowadził uczniów do Błękitnego Lasu.

Wszyscy na chwilę zapomnieli o animozjach i zachwycali się otaczającą ich


niebieską krainą cudów. Każde drzewo, każdy kwiat, każde źdźbło trawy lśniło
innym odcieniem. Cienkie promienie słońca prześwitywały przez błękitne korony,
oświetlając turkusowe pnie i granatowe kwiaty. Jelenie pasły się, obskubując
lazurowe bzy, wrony i kolibry hałasowały w szafirowych pokrzywach, wiewiórki
i króliki przemykały wśród kobaltowych wrzosów, by dołączyć do bocianów
pijących wodę ze stawu w kolorze akwamarynu. Żadne zwierzę nie wydawało się
ani spłoszone, ani zaniepokojone mijającymi je grupami uczniów. Sofii i Agacie las
zawsze kojarzył się z niebezpieczeństwem i ciemnością, ten jednak promieniował
urodą i życiem. Przynajmniej do chwili, gdy zobaczyły stado szkieletowych
stymfów śpiących w niebieskim gnieździe.
– Pozwalają im przebywać w pobliżu uczniów? – zapytała Sofia.
– W dzień śpią. Są całkowicie nieszkodliwe – odparła szeptem Dot. – Chyba że
jakiś złoczyńca je obudzi.
Uczniowie szli za Jubą, który starczym, dystyngowanym głosem opowiadał im
historię Błękitnego Lasu. Dawno, dawno temu Akademia Dobra i Zła nie miały
żadnych łączonych zajęć. Uczniowie kończyli szkolny trening i jako absolwenci
udawali się prosto do Bezkresnej Puszczy. Ale zanim Dobro i Zło zdążyło stanąć do
konfrontacji, nieodmiennie padało ofiarą głodnych dzików, chciwych chochlików,
drażliwych pająków, a od czasu do czasu tulipanów-ludojadów.
– Przeoczyliśmy coś oczywistego – mówił Juba. – Nie uda wam się przetrwać
w baśni, jeśli nie przetrwacie w Puszczy.
Dlatego właśnie szkoła stworzyła Błękitny Las jako miejsce do treningu.
Charakterystyczna niebieska barwa była efektem ubocznym ochronnych zaklęć,
mających odstraszać intruzów, a jednocześnie przypominać uczniom, że to tylko
imitacja znacznie niebezpieczniejszej puszczy.
Jak bardzo niebezpieczna była prawdziwa puszcza, uczniowie mogli się
przekonać, gdy Juba wyprowadził ich przez Bramę Północną. Chociaż świeciło
jeszcze słońce, ciemna i gęsta puszcza zatrzymywała jego promienie jak tarcza. To
był las wiecznej nocy, w którym każdy centymetr zieleni krył się w cieniu. Gdy ich
oczy przywykły do smolistego mroku, zobaczyli wąziutką ścieżynkę wijącą się
pomiędzy drzewami niczym więdnąca linia życia na dłoni starca. Po obu jej
stronach pnącza pętały drzewa, tworząc nieprzebyty gąszcz, w którym nie były
w stanie przetrwać niemal żadne krzewy. Dno lasu całkowicie pokrywała plątanina
cierni, sterczących gałęzi i pajęczynowych zasłon. Ale to wszystko nie przerażało
uczniów tak bardzo jak dźwięki dobiegające z mroku rozciągającego się poza
ścieżką. Jęki i warczenia odbijały się echem w trzewiach lasu, a do upiornej muzyki
dołączały stłumione sapania i niskie pomruki.
W końcu dzieci zaczęły dostrzegać, co wydaje te dźwięki. Z onyksowej głębi lasu
obserwowały ich niezliczone oczy – diabelsko czerwone i żółte, mrugające,
znikające i pojawiające się bliżej. Okropne dźwięki stawały się coraz głośniejsze,
złowrogie ślepia mnożyły się, gęstwina tętniła życiem i właśnie gdy uczniowie
dostrzegli wreszcie skradające się kształty, wyłaniające się z mgieł…
– Tędy! – zawołał Juba.
Uczniowie oderwali się od bramy i poszli za gnomem na niebieską polanę, nie
oglądając się już za siebie.
Jak wyjaśnił Juba, stojący na turkusowym pniu, przetrwanie w baśniach miało
być oceniane tak samo jak inne przedmioty, z wyjątkiem tego, że uczniowie za
każde ćwiczenie dostawali miejsca od 1 do 16. Stawką jednak było coś więcej: dwa
razy w roku każda z piętnastu grup wysyłała najlepszego zawszanina i najlepszego
nigdziarza, by rywalizowali w organizowanej przez szkołę Próbie Baśni. Juba nie
powiedział nic więcej o tych tajemniczych zawodach poza tym, że ich zwycięzca
dostaje pięć dodatkowych pierwszych lokat. Uczniowie popatrzyli po sobie, myśląc
to samo – ktokolwiek wygra Próbę Baśni, ma zapewniony tytuł kapitana klasy.
– Istnieje pięć zasad odróżniających Dobro od Zła – powiedział gnom i wypisał
je w powietrzu dymiącą laską.

1. Zło atakuje. Dobro się broni.


2. Zło karze. Dobro wybacza.
3. Zło rani. Dobro pomaga.
4. Zło bierze. Dobro daje.
5. Zło nienawidzi. Dobro kocha.

– Przestrzeganie zasad dla waszej strony daje wam największą szansę na


przetrwanie w baśni – powiedział Juba do grupy siedzącej na granatowej trawie. –
Te zasady powinny wam oczywiście przychodzić naturalnie. Zostaliście wybrani do
waszych szkół właśnie dlatego, że przejawialiście zgodność z nimi, i to na
najwyższym poziomie!
Sofia miała ochotę zacząć krzyczeć. Pomagać? Dawać? Kochać? To było jej
życie! To była jej dusza!
– Ale najpierw musicie się nauczyć rozpoznawania Dobra i Zła – ciągnął Juba. –
W Puszczy wygląd może się okazać zwodniczy. Królewna Śnieżka omal nie straciła
życia, ponieważ uznała, że staruszka jest jej życzliwa. Czerwony Kapturek znalazła
się w żołądku wilka, ponieważ nie potrafiła odróżnić członka rodziny od
złoczyńcy. Nawet Piękna miała trudności z odróżnieniem ohydnej bestii od
szlachetnego księcia. Ich cierpienie było całkowicie niepotrzebne, ponieważ
niezależnie od tego, w jakiej postaci Dobro i Zło występują, zawsze można je
rozpoznać. Musicie więc uważnie patrzeć. I musicie pamiętać o zasadach.
Następnie Juba oznajmił, że jako ćwiczenie zaliczeniowe każdy uczeń musi
odróżnić przemienionego zawszanina i nigdziarza, obserwując ich zachowanie.
Osoba, która w najkrótszym czasie poprawnie zidentyfikuje Dobrego i Złego
ucznia, zajmie pierwsze miejsce.
– Nigdy nie próbowałam się stosować do tych wszystkich Złych zasad –
rozpaczała Sofia, stojąca obok Tedrosa. – Gdyby tylko wiedzieli o wszystkich
moich dobrych uczynkach!
Beatrycze odwróciła się do nich.
– Nigdziarze nie powinni się odzywać do zawszan.
– Zawszanie nie powinni nazywać zawszan nigdziarzami – odparowała Sofia.
Beatrycze wyglądała na zagubioną, a Tedros stłumił uśmiech.
– Musisz udowodnić, że ty i wiedźma zostałyście zamienione miejscami –
szepnął do Sofii, gdy tylko Beatrycze się odwróciła. – Zajmij pierwsze miejsce, a ja
sam pójdę do profesor Dovey. Jeśli gargulec jej nie przekonał, to ją na pewno
przekona.
– Zrobiłbyś to… dla mnie? – zapytała Sofia, szeroko otwierając oczy.
Tedros dotknął jej czarnej tuniki.
– Nie mogę flirtować z tobą, kiedy tak wyglądasz, prawda?
Sofie, gdyby tylko mogła, natychmiast spaliłaby swoją tunikę.
Hort zgłosił się jako pierwszy ochotnik. Gdy tylko zawiązał na oczach
wystrzępioną opaskę, Juba wskazał laską Milicentę i Ravana, którzy magicznie
zaczęli się kulić, stawali się coraz mniejsi i mniejsi, aż wyślizgnęli się ze swoich
ubrań jako identyczne kobry.
Hort ściągnął opaskę.
– Słucham? – powiedział Juba.
– Do diabła, przecież wyglądają tak samo – stwierdził Hort.
– Sprawdź ich! Zastosuj zasady!
– Nawet nie pamiętam tych zasad – odparł Hort.
– Następny – jęknął gnom.
Gdy przyszła kolej na Dot, nauczyciel zamienił Beatrycze i Horta w jednorożce,
które natychmiast zaczęły się nawzajem naśladować, aż wreszcie oba podskakiwały
jak przedrzeźniający się mimowie. Dot podrapała się po głowie.
– Reguła numer jeden! Zło atakuje! Dobro się broni! – warknął Juba. – Które
z nich zaczęło, Dot?
– Aha! Mogę jeszcze raz od początku?
– Nie, jest po prostu słaba – narzekał Juba. – To najgorsza grupa!
Zmrużył oczy nad zwojem z imionami.
– Kto chce zostać przemieniony dla Tedrosa?
Wszystkie zawszanki jak jedna podniosły ręce.
– Ty jeszcze nie brałaś udziału – powiedział Juba, wskazując Sofię. – I ty też nie –
dodał, zwracając się do Agaty.
– Moja babcia by sobie z tym poradziła – mruknął lekceważąco Tedros,
zawiązując opaskę.
Agata stanęła obok Sofii, która rumieniła się jak panna młoda.
– Aga, jego nie obchodzi, w której jestem szkole ani jaki kolor ma moja tunika –
przechwalała się. – On widzi, jaka jestem naprawdę.
– Nawet go nie znasz!
Sofia zaczerwieniła się.
– Ty… nie cieszysz się moim szczęściem?
– On nic o tobie nie wie! – odpaliła Agata. – Widzi tylko twoją urodę.
– Po raz pierwszy w życiu czuję, że ktoś mnie rozumie – westchnęła Sofia.
Agata poczuła bolesne ściskanie w gardle.
– A co z… To znaczy, sama mówiłaś…
– Aga, zawsze byłaś dla mnie taką dobrą przyjaciółką. Ale teraz już będziemy
w innych szkołach, prawda?
Agata odwróciła się od niej.
– Tedros, jesteś gotowy? Zaczynamy! – Juba stuknął laską i obie dziewczynki
wyskoczyły z ubrań jako oślizgłe, cuchnące hobgobliny.
Tedros zdjął opaskę i odskoczył, zatykając nos. Sofia złożyła zielone pazury
w małdrzyk i zatrzepotała do niego zarobaczonymi rzęsami. Agata, w której głowie
wciąż rozbrzmiewały słowa przyjaciółki, poddała się i z ponurą miną usiadła.
– To się wydaje zbyt oczywiste – oznajmił Tedros, patrząc krzywo na zalotnego
hobgoblina.
Zaskoczona Sofia przestała trzepotać rzęsami.
– A ta wiedźma jest bardziej przebiegła, niż by się wydawało – dodał Tedros,
patrząc na oba gobliny.
Agata wzniosła do góry oczy – ten chłopak miał mózg wielkości fistaszka.
– Patrz sercem, nie rozumem! – krzyknął do niego Juba.
Tedros skrzywił się i zamknął oczy. Przez moment się wahał, ale potem poczuł,
że bezwiednie idzie w stronę jednego z hobgoblinów.
Sofia wstrzymała oddech. To nie do niej szedł.
Tedros wyciągnął rękę i dotknął wilgotnego, pokrytego brodawkami policzka
Agaty.
– To jest Sofia. – Otworzył oczy. – To jest księżniczka.
Agata wpatrywała się w Sofię jak ogłupiała.
– Chwila. Mam przecież rację? – powiedział Tedros. – Prawda?
Przez moment panowała absolutna cisza.
A potem Sofia rzuciła się na Agatę.
– WSZYSTKO POPSUŁAŚ!!!
Inni usłyszeli tylko „GOBBO UMIE HUUWAH!”, ale Agata zrozumiała ją
doskonale.
– Widzisz, jaki on jest głupi? Nie umie nas nawet odróżnić!
– Oszukałaś go – skrzeknęła Sofia. – Tak samo jak tego ptaka, falę i…
Rozwścieczony Tedros przyłożył jej pięścią w oko.
– Zostaw Sofię w spokoju!
Sofia wytrzeszczyła na niego oczy. Jej książę właśnie ją walnął. Jej książę
właśnie pomylił ją z Agatą. Jak więc miała udowodnić, kim jest?
– Wykorzystaj zasady! – zagrzmiał stojący na pniu drzewa Juba.
Sofia nagle zrozumiała i pochyliła się tak, że jej plamiste, przygarbione ciało
górowało nad Tedrosem, a potem pogładziła jego pierś oślizgłą zieloną dłonią.
– Mój najdroższy Tedrosie, wybaczam ci tę pomyłkę i nie będę się bronić, mimo
że mnie zaatakowałeś. Chciałam ci tylko pomóc, mój książę, i dać nam opowieść,
która połączy nas jako zakochanych i zaprowadzi nas ręka w rękę do szczęścia
i Długo i Zawsze Szczęśliwie.
Ale Tedros słyszał tylko potok goblinich pomruków, nadepnął więc Sofii na
nogę i pobiegł do goblinki Agaty, wyciągając ramiona.
– Nie potrafię uwierzyć, że mogłaś się kiedykolwiek przyjaźnić z…
Agata kopnęła go kolanem prosto w krocze.
– Dobra, teraz to nic już nie rozumiem – wyrzęził książę i padł na ziemię.
Jęcząc z bólu, uniósł głowę i zobaczył, że Sofia wepchnęła Agatę w krzak jeżyn,
a Agata walnęła Sofię skrzeczącą wiewiórką. Dwa gobliny szarpały się i tłukły jak
dzieci, które przedawkowały cukier.
– Nigdy nie wrócę z tobą do domu! – wrzeszczała Sofia.
– Ooooch! Tedrosie, ożeń się ze mną! – syknęła Agata.
Walka nasilała się aż do komicznej kulminacji, gdy Sofia tłukła Agatę niebieskim
kabaczkiem, Agata siedziała Sofii na głowie, a klasa radośnie robiła zakłady, kto
jest kim.
– Idź sama gnić w Gawaldonie! – wrzeszczała Sofia.
– Wolę być sama niż z kimś tak fałszywym! – odpowiedziała Agata.
– Wynoś się z mojego życia!
– To ty się wepchnęłaś w moje!
Utykający Tedros stanął pomiędzy nimi.
– Wystarczy!!!
Wybrał sobie jednak zły moment. Oba gobliny odwróciły się do niego
z ogłuszającym, śluzowatym wrzaskiem i kopnęły go tak mocno, że przeleciał nad
grupami 2, 6 i 10, a w końcu wylądował w pryzmie dziczego nawozu.
Zielone sylwetki goblinów zaczęły się kurczyć, ich łuski zmiękły i przemieniły
się w skórę, na ciałach pojawiły się ludzkie ubrania… Sofia i Agata powoli
odwróciły się i zobaczyły, że wszyscy wybałuszają na nie oczy.
– Dobre zakończenie – stwierdził Hort.
– Wstrzymaj się z tym werdyktem – oznajmił Juba. – Jeśli Dobro zachowuje się
jak Zło, a Zło zachowuje się kompletnie nieudolnie, a zasady są łamane na prawo
i lewo, tak że nawet ja nie potrafię powiedzieć, co jest czym… cóż, w takim
przypadku może być tylko jedno zakończenie.
Na stopach dziewcząt magicznie pojawiły się dwie pary żelaznych trzewiczków.
– Fuuuuj. Są okropnie brzydkie – skrzywiła się Sofia.
W tym momencie trzewiczki stały się gorące, potwornie gorące.
– Palę się! Nogi mi się palą! – pisnęła Agata, podskakując.
– Przestańcie! – krzyknęła Sofia, tańcząc z bólu.
W oddali zawył wilk, sygnalizując koniec lekcji.
– Koniec zajęć – oznajmił Juba i poszedł w swoją stronę, szurając nogami.
– A co z nami?! – wrzasnęła Agata, podrygując na palących podeszwach.
– Niestety, baśniowe kary kierują się własnymi zasadami – zawołał gnom. –
Zakończą się, gdy dostaniecie nauczkę.
Pozostali uczniowie ruszyli w kierunku bramy, pozostawiając Sofię i Agatę
tańczące w przeklętych butach. Obok nich kuśtykał Tedros pokryty śluzem
i nawozem, rzucając obu dziewczynom jednakowo zdegustowane spojrzenie.
– Teraz już rozumiem, czemu się przyjaźnicie.
Gdy książę wchodził w niebieski gąszcz, dostrzegły podchodzącą do niego
Beatrycze.
– Wiedziałam, że one obie są Złe – powiedziała i zniknęli pomiędzy dębami.
– To… twoja… wina! – wyrzęziła Sofia do Agaty, tańcząc ostatkiem sił.
– Proszę… niech… to… się… skończy… – wycharczała Agata.
Ale trzewiczki nie okazywały litości. Minuta po minucie stawały się coraz
gorętsze i gorętsze, aż dziewczynki nie były w stanie nawet krzyczeć. Nawet
zwierzęta nie mogły patrzeć na takie cierpienie i trzymały się z dala od nich.
Popołudnie zamieniło się w wieczór, a potem w noc, a one nadal tańczyły jak
obłąkane, wirując i pocąc się z bólu i rozpaczy. Żar wdzierał się w ich kości, ogień
krążył w ich żyłach i w końcu pragnęły tylko jednego – by to cierpienie się
skończyło bez względu na cenę. Śmierć wiedziała, gdy się ją wzywało. Ale gdy
dziewczynki miały już wpaść w jej okrutne szpony, promienie słońca przedarły się
przez ciemność, przeszyły ich stopy i trzewiczki stały się zimne.
Udręczone dziewczynki upadły jak szmaciane lalki.
– Chcesz wracać do domu? – wydyszała Agata.
Blada jak ściana Sofia podniosła głowę.
– Już myślałam, że nigdy o to nie zapytasz.
11
Zagadka Dyrektora Akademii
Obie szkoły pogrążone były już we śnie, gdy z czarnej fosy wyłoniły się dwie
głowy. Sofia i Agata przyglądały się smukłej srebrnej wieży oddzielającej jezioro
od szlamu. Za daleko, żeby dopłynąć. Za wysoko, żeby się wspiąć. Krążąca jak
cyklon chmura wróżek strzegła iglicy, podczas gdy armia wilków z kuszami
obsadziła drewniane pomosty u podnóża wieży.
– Jesteś pewna, że on jest tam na górze? – zapytała Sofia.
– Widziałam go.
– On musi nam pomóc! Nie mogę tam wracać!
– Słuchaj, będziemy go błagać o litość, aż odeśle nas do domu.
– Bo to się na pewno uda – prychnęła Sofia. – Zostaw go mnie.
Przez ostatnią godzinę dziewczynki rozważały wszystkie możliwe drogi ucieczki.
Agata uważała, że powinny wymknąć się do Puszczy i znaleźć drogę powrotną do
Gawaldonu, ale Sofia przypomniała, że nawet jeśli uda im się ominąć węże na
bramie i inne pułapki, po prostu się zgubią („Nie bez powodu nazywają to
Bezkresną Puszczą”). Zaproponowała, żeby zamiast tego poszukały zaklętych
mioteł albo magicznych dywanów, albo czegoś innego ze szkolnych magazynów,
co pozwoliłoby im przelecieć nad lasem.
– A w jakim kierunku mamy lecieć? – zapytała Agata.
Dziewczynki odrzuciły też inne pomysły – zostawianie ścieżki z okruchów
chleba (to się nigdy nie udawało), poszukanie życzliwego myśliwego lub
krasnoludka (Agata nie ufała obcym), wezwanie na pomoc wróżki matki chrzestnej
(Sofia nie ufała tłustym babom) – aż został tylko jeden.
Ale teraz, patrząc w górę na fortecę Dyrektora Akademii, straciły resztki nadziei.
– Nigdy się tam nie dostaniemy – westchnęła Sofia.
Nagle Agata usłyszała w oddali ptasie skrzeczenie.
– Zaczekaj z tym werdyktem.
Chwilę później były już z powrotem w Błękitnym Lesie, pokryte szlamem,
i obserwowały zza krzewu barwinka gniazdo z wielkimi czarnymi jajami. Wokół
gniazda pięć szkieletowych stymfów spało w pobrudzonej krwią trawie barwy
indygo. W pobliżu walały się kończyny na wpół pożartej kozy.
Sofia skrzywiła się.
– Jestem dokładnie w punkcie wyjścia, pokryta cuchnącym błotem i licho wie
iloma mięsożernymi robakami, i… Co ty wyprawiasz?!
– Gdy tylko zaatakują, wskakujemy.
– Gdy tylko co zrobią?!
Ale Agata już skradała się do jaj.
– Te buty chyba wypaliły ci mózg! – syknęła Sofia.
Agata zbliżyła się ostrożnie do gniazda. Mogła teraz z bliska przyjrzeć się
śpiącym stymfom. Miały zęby przypominające piły, zakrzywione szpony i kolczaste
ogony zdolne zrywać ciało z kości. Nagle zwątpiła w swój plan i spróbowała się
wycofać, ale potknęła się o gałąź i z głośnym trzaskiem upadła na kozią nogę.
Stymfy otworzyły oczy. Agacie stanęło serce.
Chyba że jakiś złoczyńca je obudzi.

Nie oszuka ich różowa sukienka.


Agata ze złością spojrzała na budzące się potwory. Nie mogła się teraz poddać!
Nie w chwili gdy namówiła Sofię na powrót do domu! Rzuciła się do gniazda,
złapała jajo i zerwała się, szykując się na atak.
– Nie mogę patrzeć, nie mogę patrzeć… – zakwiliła Sofia, wypatrując przez
palce tryskającej krwi i latających kończyn.
Ale okrutne ptaki łasiły się do Agaty jak szczeniaczki spragnione mleka.
– Oooj, to łaskocze! – pisnęła dziewczynka.
Zdumiona Sofia zaplotła ramiona.
Agata wróciła do niej i podała jej jajo.
– Twoja kolej.
– Och, proszę, skoro polubiły ciebie, to ze mną będą chciały pewnie mieć dzieci.
Zwierzęta wielbią księżniczki – oznajmiła Sofia, maszerując pewnym krokiem
w stronę ptaków.
Stymfy jednak wydały okrzyk bojowy i najzwyczajniej zaszarżowały na nią.
– Ratuuuunku! – Sofia odrzuciła jajo Agacie, ale stymfy nadal ją ścigały. Biegała
w kółko jak wariatka, a pięć stymfów deptało jej po piętach niczym w jakimś
kretyńskim tańcu ludowym, aż wszyscy zapomnieli, kto tu kogo goni i ptaki,
którym zakręciło się we łbach, zaczęły się przewracać.
– Widzisz? Przechytrzyłam je – rozpromieniła się Sofia.
W tym momencie stymf ugryzł ją w tyłek.
– Ałaaaaa!!! – Sofia podbiegła do najbliższego drzewa, ale nie potrafiła się na
nie wspiąć, więc cisnęła tylko ptakowi w oko rozgniecionym agrestem. Ponieważ
ptak nie miał oczu, owoce wpadły przez kościsty oczodół i plasnęły na ziemię.
Agata obserwowała to z kamienną twarzą.
– Aga, on atakuje!
Stymf ponownie zaszarżował na Sofię, ale stanął jak wryty, gdy uświadomił
sobie, że Agata siedzi mu na grzbiecie.
– Wsiadaj, idiotko! – krzyknęła do Sofii.
– Bez siodła? – skrzywiła się Sofia. – Zrobią mi się otarcia.
Stymf rzucił się na nią, ale Agata walnęła go w głowę, złapała Sofię w pasie
i wciągnęła ją na grzbiet potwora.
– Trzymaj się mocno! – wrzasnęła, gdy ptak gwałtownie zerwał się do lotu
i zaczął robić salta nad zatoką, usiłując strącić dziewczynki z grzbietu. Pozostałe
cztery stymfy wypadły spomiędzy niebieskich drzew w morderczym pościgu; Agata
kopnęła ptaka w kość udową, a Sofia kurczowo trzymała się przyjaciółki.
– To najgorszy plan na świeeeeecie!
Strzegące wieży wróżki i wilki, usłyszawszy skrzeczenia i wrzaski, popatrzyły
w niebo, ale intruzi zniknęli już we mgle.
– Tam jest wieża! – krzyknęła Agata, pokazując widoczną we mgle srebrzystą
iglicę. Strzała z wilczej kuszy świsnęła między żebrami stymfa, omal nie
przepoławiając Sofii. Z białego tumanu wypadły wróżki, strzelające z ust złotymi
pajęczynami. Stymf zanurkował, żeby ich uniknąć, jednocześnie wirował w gradzie
wilczych strzał. Tym razem żadna z dziewczynek nie zdołała się utrzymać i zleciały
mu z grzbietu.
– Nieeee! – wrzasnęła Agata.
Sofia złapała za ostatnią kość w ogonie stymfa. Agata złapała za obcas szklanego
pantofelka Sofii.
– Zaraz zginiemy! – zawyła Sofia.
– Nie puszczaj! – ryknęła Agata.
– Ręce mi się ześlizgują!
– Zaraz zginiemy!
Stymf zbliżył się do ściany wieży i zamachnął się ogonem, chcąc je zmiażdżyć,
ale w tej właśnie chwili Agata zobaczyła przez mgłę zarys okna.
– Teraz! – krzyknęła. A Sofia tym razem jej posłuchała.
Złote pajęczyny wystrzeliły ze wszystkich stron, a stymf zaskrzeczał bezradnie.
Wróżki, które właśnie nadleciały, z zaskoczeniem kręciły głowami.
Na grzbiecie ptaka nie było intruzów.

Sofia miała cały prawy bok w siniakach, a Agata rozcięła sobie nadgarstek, ale
ból oznaczał, że wciąż jeszcze żyły, że miały jeszcze nadzieję na powrót do domu.
Pojękując, wstały chwiejnie na nogi. Dopiero wtedy Sofia uświadomiła sobie skalę
zniszczeń.
– Mój pantofelek! – Podniosła szklany obcas, z którego został tylko ostry kikut. –
Były jedyne w swoim rodzaju – narzekała.
Agata zignorowała ją i pokuśtykała w głąb pogrążonego w szarym półmroku
pomieszczenia, które ledwie oświetlał wpadający przez okno blask świtu.
– Halo? – zawołała. Echo umilkło, ale nikt jej nie odpowiedział.
Szły na palcach przez mroczną komnatę. Szare, ceglane ściany zasłaniały
kamienne półki wypełnione kolorowymi okładkami. Sofia przetarła kurz na jednej
z półek i czytała srebrne litery wykaligrafowane na drewnianych grzbietach:
Roszpunka, Śpiewająca kość, Calineczka, Żabi król, Dzikie łabędzie… Wszystkie
baśnie, które dzieci w Gawaldonie dosłownie pochłaniały. Popatrzyła na Agatę,
która po drugiej stronie komnaty dokonała podobnego odkrycia. A więc znalazły
się w bibliotece zawierającej wszystkie baśnie, jakie kiedykolwiek zostały
opowiedziane.
Agata otworzyła Piękną i Bestię i zobaczyła, że tekst jest zapisany tym samym
eleganckim pismem co tytuł na grzbiecie, a barwne ilustracje przypominają freski,
jakie widziała w holach obu szkół. Potem zajrzała do Czerwonych trzewiczków,
Oślej Skórki i Królowej Śniegu – zostały napisane takim samym arystokratycznym
charakterem pisma.
– Aga?
Spojrzała w ślad za Sofią w najciemniejszą część komnaty. Wśród cieni
dostrzegła biały kamienny stół przysunięty do ściany. Ponad nim coś się unosiło –
zawieszony magicznie w powietrzu długi, wąski sztylet.
Przesunęła palcami po zimnym, gładkim blacie i pomyślała o wszystkich tych
pustych nagrobkach za jej domem czekających na ciała. Sofia nie odrywała oczu od
ostrza, upiornie nieruchomego, wiszącego jakiś metr ponad białym stołem.
I właśnie wtedy zorientowała się, że to wcale nie jest sztylet.
– To pióro – powiedziała cicho.
Było zrobione z czystej stali, kształtem przypominało drut do dziergania,
śmiertelnie ostry na obu końcach. Po jednej jego stronie wygrawerowane znaki
biegły nieprzerwanie od jednego do drugiego końca.

Nagle na pióro padł promień słońca, rozsiewając oślepiająco złote błyski. Agata
aż odwróciła się od tego blasku. Gdy spojrzała znowu, Sofia wspinała się na stół.
– Sofia, przestań!
Sofia zbliżyła się do pióra z szeroko otwartymi oczami, kompletnie
zesztywniała. Świat wokół niej rozmazał się w szarości. Pozostało tylko lśniące,
ostre jak igła pióro, a pokrywające je dziwne słowa odbijały się w jej błyszczących,
znieruchomiałych oczach. W głębi serca wiedziała, co one oznaczają. Wyciągnęła
dłoń do czubka pióra.
– Nie! – krzyknęła Agata.
Zimna jak lód stal dotknęła skóry Sofii, już mając utoczyć krwi…
Agata rzuciła się na przyjaciółkę i obie padły na stół. Sofia wyrwała się z transu
i spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
– Jestem na stole. Razem z tobą.
– Miałaś zamiar je dotknąć! – wyjaśniła Agata.
– Co? Dlaczego miałabym dotykać…
Jej spojrzenie pobiegło do pióra, które nie było już nieruchome. Zawisło
dosłownie centymetry od ich twarzy, wskazując je na przemian niebezpiecznie
ostrym czubkiem, jakby rozważało, którą zabić najpierw.
– Nie ruszaj się – wycedziła Agata przez zaciśnięte zęby.
Pióro zapłonęło czerwienią.
– Teraz!
Pióro opadło, a obie dziewczynki sturlały się ze stołu. Ostra jak igła końcówka
zatrzymała się tuż nad kamiennym blatem. Na blacie nieoczekiwanie pojawiła się
w kłębie czarnego dymu książka oprawiona w czereśniowe drewno. Pióro
przewróciło okładkę i otworzyło książkę na pierwszej czystej stronie, po czym
zaczęło pisać:
Dawno, dawno temu były sobie dwie dziewczynki.
To był ten sam elegancki charakter pisma, który widziały w innych książkach.
A więc zaczynała się najnowsza baśń.
Sofia i Agata leżały na podłodze i patrzyły przerażone.
– To bardzo dziwne – odezwał się łagodny głos.
Dziewczynki obejrzały się gwałtownie. Nikogo nie zobaczyły.
– Uczniowie w mojej szkole trenują i trudzą się przez cztery lata, wędrują przez
Puszczę, poszukują swoich nemezis, toczą straszliwe boje… wszystko w nadziei, że
Baśniarz może opowiedzieć ich historię.
Rozglądały się zaskoczone, ale w komnacie nie było nikogo. Wtem zobaczyły, że
ich cienie na ścianie łączą się, stapiając się w przygarbiony cień, który je porwał.
Powoli odwróciły się w jego kierunku.
– A teraz rozpoczyna baśń dla dwóch pierwszoklasistek, nieuzdolnionych,
niewytrenowanych, niezdarnych intruzów – powiedział Dyrektor Akademii.
Miał na sobie srebrną szatę, która powiewała na jego pochylonej, szczupłej
sylwetce, zasłaniając dłonie i stopy. Przerdzewiała korona spoczywała krzywo na
głowie pokrytej gęstymi, upiornie białymi włosami. Lśniąca srebrna maska
zakrywała całą twarz, ukazując tylko błękitne oczy i szerokie, pełne wargi wygięte
w figlarnym uśmiechu.
– Musi się spodziewać dobrego zakończenia.
Baśniarz zanurkował nad stroną:
Jedna była piękna i kochana przez wszystkich, a druga była samotną wiedźmą.
– Podoba mi się nasza historia – powiedziała Sofia.
– Nie doszedł jeszcze do tej sceny, w której twój książę podbija ci oko –
przypomniała Agata.
– Bierzmy wreszcie kurs na dom! – nadąsała się Sofia.
Podniosły głowy i zobaczyły, że Dyrektor Akademii przygląda im się.
– Czytelnicy są oczywiście nieprzewidywalni. Niektórzy znaleźli się wśród
naszych najwybitniejszych uczniów. Większość jednak okazała się kompletną
porażką. – Popatrzył na widoczne w oddali zamki. – Ale to tylko pokazuje, jak
zagubieni są teraz Czytelnicy.
Serce Agaty zaczęło bić mocniej. To była ich szansa! Szturchnęła Sofię.
– No, idź!
– Nie mogę! – szepnęła Sofia.
– Powiedziałaś, żebym ci go zostawiła!
– Jest za stary!
Agata szturchnęła ją w żebra, a Sofia odwzajemniła się tym samym.
– Duża część grona pedagogicznego twierdzi, że was porwałem, wykradłem,
zabrałem wbrew waszej woli – powiedział Dyrektor Akademii.
Agata kopnęła Sofię, popychając ją do przodu.
– Ale prawda jest taka, że ja was uwolniłem.
Sofia przełknęła ślinę i zdjęła pantofelek ze złamanym obcasem.
– Zasługujcie na to, by przeżyć nadzwyczajne życie.
Sofia podkradła się do Dyrektora Akademii, unosząc uszkodzony pantofel.
– Zasługujecie na szansę dowiedzenia się, kim jesteście.
Dyrektor Akademii odwrócił się do Sofii celującej właśnie butem w jego serce.
– Żądamy uwolnienia nas! – krzyknęła Agata.
Cisza.
Sofia padła na kolana.
– Proszę pana, błagamy o litość!
Agata jęknęła.
– Wziął mnie pan do Akademii Dobra – chlipała Sofia – ale zostałam
umieszczona w Akademii Zła. A teraz moja sukienka jest czarna, moje włosy
brudne, mój książę mnie nienawidzi, moje współlokatorki to morderczynie i nie ma
Sal Urody dla nigdziarzy, więc teraz – znów wydała sopranowy lament – śmierdzę!
– Zaczęła szlochać, ukrywając twarz w dłoniach.
– Czyli chciałybyście zmienić szkoły? – zapytał Dyrektor.
– Chciałybyśmy wrócić do domu – powiedziała Agata.
Sofia jednak podniosła rozjaśnioną twarz.
– A mogłybyśmy zmienić szkoły?
Dyrektor Akademii uśmiechnął się.
– Nie.
– W takim razie chciałybyśmy wrócić do domu – powiedziała Sofia.
Zagubione w osobliwej krainie, dziewczynki pragnęły wrócić do domu –
zanotował Baśniarz.
– Zdarzało się już, że odsyłaliśmy uczniów – przyznał Dyrektor Akademii,
a jego srebrna maska zalśniła. – Z powodu choroby, problemów psychicznych,
petycji wpływowej rodziny…
– Czyli może nas pan odesłać do domu! – podsumowała Agata.
– Mógłbym – odparł Dyrektor Akademii. – Gdybyście nie były właśnie w środku
baśni. – Spojrzał kątem oka na pióro po drugiej stronie komnaty. – Widzicie,
obawiam się, że gdy Baśniarz zaczyna waszą historię, musimy podążać wraz z nią
tam, gdzie was zabierze. Teraz pytanie brzmi: „Czy ta historia zaprowadzi was do
domu?”.
Baśniarz opadł na kartę książki: Niemądre dziewczynki! Były uwięzione na
wieczność!
– Tak podejrzewałem – powiedział Dyrektor Akademii.
– Czyli nie mamy żadnej szansy na powrót do domu? – zapytała Agata, a w jej
oczach pojawiły się łzy.
– Nie, chyba że takie będzie zakończenie baśni – odparł Dyrektor Akademii. –
A wspólny powrót do domu to dość naciągane zakończenie w przypadku dwóch
dziewczynek stojących po przeciwnych stronach, nie uważacie?
– Ale my nie chcemy stać po przeciwnych stronach! – powiedziała Sofia.
– Jesteśmy po jednej stronie! – dodała Agata.
– No i jesteśmy przyjaciółkami! – oznajmiła Sofia, łapiąc Agatę za rękę.
– Przyjaciółkami?! – zdumiał się Dyrektor Akademii.
Agata, czując uścisk dłoni Sofii, wyglądała na równie zdumioną.
– Cóż, to z pewnością wszystko zmienia. – Dyrektor Akademii zaczął spacerować
po komnacie, kiwając się jak podstarzała kaczka. – Widzicie, w naszym świecie
księżniczka i wiedźma nie mogą być przyjaciółkami. To nienaturalne. To nie do
pomyślenia. To niemożliwe. Co oznacza, że jeśli naprawdę jesteście
przyjaciółkami… Agata nie może być księżniczką, a Sofia nie może być wiedźmą.
– Właśnie! – powiedziała Sofia. – Ponieważ to ja jestem księżniczką, a ona jest
wie…
Agata ją kopnęła.
– Ale jeśli Agata nie jest księżniczką, a Sofia nie jest wiedźmą, to najwyraźniej
źle wszystko zrozumiałem i w ogóle nie należycie do naszego świata – powiedział
Dyrektor Akademii, zwalniając kroku. – Może to, co o mnie mówią, jest mimo
wszystko prawdziwe?
– Że jest pan Dobry? – zapytała Sofia.
– Że jestem stary – westchnął Dyrektor Akademii, wyglądając przez okno.
Agata nie potrafiła ukryć ekscytacji.
– Czyli możemy teraz wrócić do domu?
– Cóż, jest jeszcze kłopotliwa kwestia udowodnienia tego.
– Ale ja już próbowałam! – powiedziała płaczliwie Sofia. – Próbowałam
udowodnić, że nie jestem czarnym charakterem!
– A ja próbowałam udowodnić, że nie jestem księżniczką! – powiedziała Agata.
– Ach, ale w tym świecie istnieje tylko jeden sposób udowodnienia, kim się jest.
Baśniarz przerwał pracowite pisanie, wyczuwając scenę kulminacyjną. Dyrektor
Akademii obrócił się powoli, a jego błękitne oczy po raz pierwszy niebezpiecznie
błysnęły.
– Co to takiego: Zło nigdy tego nie będzie miało… a Dobro nie może bez tego
żyć?
Dziewczynki popatrzyły na siebie.
– Czyli mamy rozwiązać zagadkę, a wtedy pan… odeśle nas do domu? – zapytała
z nadzieją Agata.
Dyrektor Akademii odwrócił się.
– Mam nadzieję, że nie zobaczę już żadnej z was. Chyba że chcecie, by wasza
historia zakończyła się w wyjątkowo przykry sposób.
Nagle komnata zaczęła znikać w powodzi bieli, jakby cała scena przed ich
oczami była wymazywana.
– Proszę zaczekać! – krzyknęła Agata. – Co pan robi?
Najpierw zniknęły regały z książkami, potem ściany…
– Nie! Chcemy od razu wracać do domu! – wrzeszczała Agata.
…potem sufit, stół, podłoga…
Dziewczynki rzuciły się do kąta, by uniknąć wymazania.
– Jak mamy pana znaleźć? Jak mamy odpo… – Agata schyliła się, by uniknąć
smugi bieli. – Pan oszukuje!
Sofia zobaczyła, że po drugiej stronie Baśniarz pisze gorączkowo, by nadążyć
z opowieścią. Pióro wyczuło chyba jej spojrzenie, ponieważ wyryte w stali słowa
nieoczekiwanie zalśniły czerwienią, a serce Sofii zapłonęło potajemnym
zrozumieniem. Przerażona przylgnęła do Agaty…
– Złodziej! Bandyta! Zamaskowany stary dziad! – krzyczała Agata. – Poradzimy
sobie bez ciebie! Czytelnicy umieją sobie radzić bez ciebie! Zostań w swojej wieży,
ze swoimi maskami i piórami, i nie wtrącaj się w nasze życie! Słyszysz mnie?!
Porywaj dzieci z innych miasteczek, a nas zostaw w spokoju!
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyły, był Dyrektor Akademii odwracający się od okna
i uśmiechający się w morzu bieli.
– Jakich innych miasteczek?
Podłoga pod stopami dziewczynek zniknęła i spadły w pustkę, a ostatnie słowa
Dyrektora Akademii odbiły się echem, stapiając się z wyciem wilków wzywających
na poranne lekcje.
Obudziły się oślepione blaskiem słońca i oblane potem. Agata rozejrzała się za
Sofią. Sofia rozejrzała się za Agatą. Ale przekonały się, że są we własnych łóżkach,
w przeciwległych zamkach.
12
Fałszywe tropy
Dzień rozpoczął się fatalnie dla obu dziewczynek. Nie tylko nie zmrużyły nawet
oka, ale znalazły się z powrotem w niepasujących do nich szkołach, tuż przed
kolejną porcją znienawidzonych lekcji. Co gorsza, żadna z nich nie znała
odpowiedzi na zagadkę Dyrektora Akademii i nie mogły się nad tym zastanowić
razem aż do obiadu. A jakby tego wszystkiego było mało, starcie hobgoblinów
stało się tematem plotek obu szkół.
Na pielęgnacji brzydoty Sofia starała się ignorować złośliwe uś-mieszki
i skoncentrować się na wykładzie Manleya o właściwym zastosowaniu peleryn.
Wymagało to ogromnego wysiłku, biorąc pod uwagę mściwe spojrzenia Hester
oraz fakt, iż peleryny mogły być używane do ochrony, niewidzialności, zmiany
postaci lub lotu, zależnie od rodzaju i faktury tkaniny, przy czym każdy typ
wymagał odmiennej inkantacji. Manley zawiązał uczniom oczy i jako ćwiczenie
kazał im na czas rozpoznawać materiał peleryny i właściwie ją zastosować.
– Nie wiedziałem, że magia jest taka skomplikowana – mruknął Hort, masując
swoją pelerynę, żeby sprawdzić, czy jest z jedwabiu, czy może z satyny.
– A to przecież tylko peleryny – dodała Dot, wąchając swoją. – Poczekaj, aż
dojdziemy do zaklęć!
Ale jeśli było coś, na czym Sofia naprawdę się znała, były to ubrania. Dotykiem
palców rozpoznała skórę węża, wypowiedziała w myślach inkantację i zniknęła,
otulona obcisłą, czarną peleryną. To dokonanie przyniosło jej kolejne pierwsze
miejsce oraz spojrzenie Hester tak śmiercionośne, że Sofia dziwiła się, iż nie
stanęła w płomieniach.
Po drugiej stronie fosy Agata nie mogła zrobić nawet kroku, żeby nie natknąć się
na Tedrosa i jego kumpli, naśladujących podskoki hobgoblinów, bełkotliwie
wyjących i tłukących się nawzajem kabaczkami. Gdziekolwiek się ruszyła, Tedros
i spółka szli za nią, porykując i pochrząkując jak najgłośniej, aż w końcu wyrwała
jednemu z ręki kabaczek i szturchnęła nim Tedrosa w pierś.
– To wszystko stało się tylko dlatego, że mnie wybrałeś. TY MNIE WYBRAŁEŚ,
ty prostacki, bezmyślny bandyto!
Tedros gapił się na nią oszołomiony, a Agata po prostu odeszła.
– Wybrałeś wiedźmę? – zapytał Chaddick.
Tedros odwrócił się i zobaczył wpatrujących się w niego kolegów.
– Nie, ja… ona mnie oszukała… ja wcale nie… – Wyciągnął miecz. – Kto chce
trochę powalczyć?
Ponieważ Jaskinia Jasia nadal leżała w gruzach, lekcje były prowadzone
w świetlicach w wieżach. Agata szła za stadem zawszan poprzez kolejne korytarze
zbudowane z kolorowego szkła, biegnące wysoko ponad jeziorem i łączące
wszystkie wieże w Zamku Dobra. W pewnej chwili, kiedy szli fioletowym
łącznikiem do wieży Dobroć, bezwiednie przestała słuchać dziewczęcych plotek,
powracając w myślach do zagadki Dyrektora Akademii. Po chwili podniosła głowę
i zobaczyła, że jest sama. Przedarła się przez wypełnioną mydlanymi bańkami
pralnię, gdzie nimfy szorowały sukienki, robiła uniki między zaklętymi garnkami
w kuchni przygotowującej obiad, utknęła w łazience dla nauczycieli, ale w końcu
znalazła świetlicę w wieży Dobroć. Różowe sofy były już zajęte i żadna
z dziewczynek nie zrobiła jej miejsca. Miała właśnie usiąść na podłodze…
– Siadaj tutaj!
Kiko, słodka i krótko ostrzyżona dziewczynka, odsunęła się kawałek. Pozostałe
chichotały, gdy Agata wciskała się koło niej.
– Znienawidzą cię teraz – mruknęła.
– Nie rozumiem, jak mogą uważać się za Dobre i zachowywać się tak
niegrzecznie.
– Może dlatego, że omal nie spaliłam szkoły.
– Po prostu są zazdrosne. Możesz sprawić, że życzenia się ziszczają. Żadna z nas
jeszcze tego nie potrafi.
– To był przypadek. Gdybym rzeczywiście mogła sprawić, by życzenia się
ziszczały, byłabym teraz w domu z moją przyjaciółką i kotem. – Myśl
o Rozpruwaczu sprawiła, że Agata zmieniła temat. – Yyy, jak tam ten chłopiec,
którego sobie życzyłaś?
– Tristan? – Twarzyczka Kiko spochmurniała. – On woli Beatrycze. Zresztą
wszyscy chłopcy wolą Beatrycze.
– Ale dał ci przecież różę – powiedziała Agata, przypominając sobie życzenie
Kiko nad jeziorem.
– Przypadkiem. Wskoczyłam przed Beatrycze, żeby ją złapać. – Kiko rzuciła
niemiłe spojrzenie rywalce. – Myślisz, że zaprosi mnie na bal? Przecież nie każdy
chłopiec będzie mógł zabrać tę wilczycę.
Agata uśmiechnęła się krzywo, a potem nagle zmarszczyła brwi.
– Jaki bal?
– Ośnieżony Bal zawszan! Jest tuż przed Gwiazdką i każda dziewczynka musi
znaleźć chłopca, który ją zaprosi, bo inaczej nie zda! Na balu każda para jest
oceniana za wygląd, zachowanie i taniec. Jak myślisz, dlaczego nad jeziorem każda
z nas życzyła sobie innego chłopca? Dziewczęta są bardzo praktyczne. Wszyscy
chłopcy chcą po prostu tej najładniejszej. – Kiko uśmiechnęła się. – Wpadł ci już
któryś w oko?
Zanim Agata zdążyła zwymiotować na samą myśl o tym, drzwi otworzyły się
gwałtownie i do środka wpłynęła biuściasta dama przyodziana w ozdobiony
klejnotami czerwony turban i dopasowany do koloru sukni woal. Wyglądu
dopełniał grubo nałożony karmelowy podkład i szerokie czarne obwódki oczu,
a także cygańskie kolczyki i dzwoniące bransolety.
– Yyyy… Pani profesor Anemonia?
– Jam jest Szecherezada! – zagrzmiała profesor Anemonia z komicznym
akcentem. – Królowa Persji. Sułtanka Siedmiu Mórz. Podziwiajcie mą mroczną
pustynną urodę!
Zrzuciła z siebie woal i wykonała koszmarny taniec brzucha.
– Patrzcie, jak uwodzę was swoimi biodrami! – Zasłoniła twarz i zamrugała jak
sowa. – Patrzcie, jak kuszę was swoimi oczami! – Potrząsnęła siedzeniem
i hałaśliwie zadzwoniła bransoletami. – Patrzcie, jak staję się Nocną Kusicielką!
– Raczej wędzonym kebabem – mruknęła Agata, a Kiko zachichotała.
Uśmiech profesor Anemonii zniknął, podobnie jak jej akcent.
– Myślałam, że będę was uczyć, jak przetrwać tysiąc i jedną noc: makijaż
odpowiedni na pustynię, moda z okresu hidżry, może nawet pełna wersja Tańca
Siedmiu Zasłon, ale być może powinnam zacząć od czegoś mniej przyjemnego. –
Poprawiła turban na głowie.
– Wróżki powiadomiły mnie, że z Jaskini Jasia znikają słodycze, nawet teraz, gdy
jest w trakcie renowacji. Jak zapewne wiecie, nasze sale lekcyjne są zrobione ze
słodkości, by przypomnieć wam o pokusach, na jakie natkniecie się za bramą
szkoły. – Zmrużyła oczy. – Ale wszystkie wiemy, co się dzieje z dziewczynkami,
które jedzą słodkości. Jeśli raz zaczną, nie potrafią przestać. Zbaczają z właściwej
drogi. Padają ofiarą czarownic. Obżerają się dla własnej przyjemności, a w końcu
umierają otyłe, niezamężne i pokryte brodawkami.
Dziewczynki sprawiały wrażenie zaszokowanych myślą, że ktoś mógłby niszczyć
wieżę, a jeszcze bardziej taką, że chciałby psuć sobie figurę słodyczami. Agata
starała się wyglądać na równie oburzoną, ale właśnie wtedy z jej kieszeni wyleciały
pianki, a za nimi niebieski lizak, kawałek piernika i dwa kawałki czekolady.
Rozległo się dwadzieścia stłumionych westchnień.
– Nie miałam czasu zjeść śniadania! – tłumaczyła się Agata. – Nic nie jadłam
przez całą noc!
Ale nikt jej nie współczuł, nawet Kiko, która chyba żałowała, że wcześniej była
dla niej miła. Agata z poczuciem winy zaczęła skubać swojego łabędzia.
– Będziesz zmywać po kolacji przez następne dwa tygodnie, Agato – poleciła
nauczycielka. – Przyda ci się to dla przypomnienia, bez czego nie mogą żyć
księżniczki, a czego nie mają czarne charaktery.
Agata wyprostowała się gwałtownie. Odpowiedź!
– Właściwej diety! – fuknęła profesor Anemonia.
Podczas gdy przyodziana w turban nauczycielka rozwodziła się o tajemnicach
Orientu, Agata opadła zniechęcona na sofę. Jedna lekcja, a jej problemy już się
rozmnożyły. Horror obowiązkowego balu, tydzień zmywania i majaczące
w przyszłości brodawki sprawiły, że boleśnie uświadomiła sobie, jak szybko musi
rozwiązać zagadkę Dyrektora Akademii.

– Może trucizna w jedzeniu? – warknęła Hester.


– Ona nic nie je – odparła Anadil.
– A może zatruta szminka?
– Zamkną nas w Sali Udręki na całe tygodnie! – zaniepokoiła się Dot,
podbiegając do nich.
– Nie obchodzi mnie, jak to zrobimy, albo w jakie kłopoty się wpakujemy –
syknęła Hester. – Chcę, żeby ta żmija zniknęła.
Otworzyła drzwi do pokoju 66 i zobaczyła Sofię szlochającą na łóżku.
– Uhm, ta żmija płacze – zauważyła Anadil.
– Wszystko w porządku, skarbie? – zapytała Dot, nagle zaczynając żałować
dziewczynki, którą miały zamiar zabić.
Sofia nieskładnie opowiedziała o wszystkim, co wydarzyło się w wieży
Dyrektora Akademii.
– …ale teraz jest ta zagadka, a ja nie znam odpowiedzi, a Tedros myśli, że jestem
wiedźmą, bo zajmuję pierwsze miejsce w kolejnych ćwiczeniach, a nikt nie
rozumie, że to tylko dlatego, że jestem dobra we wszystkim!
Hester wyglądała tak, jakby miała ochotę natychmiast ją udusić. Nagle wyraz jej
twarzy się zmienił.
– Ta zagadka. Jeśli znajdziesz odpowiedź… wrócisz do domu?
Sofia skinęła głową.
– I nigdy więcej cię nie zobaczymy?
Sofia skinęła głową.
– A więc rozwiążemy ją! – oznajmiły jej współlokatorki.
– Naprawdę? – Sofia zamrugała oczami zaskoczona.
– Więc tak bardzo chcesz wracać do domu? – zapytała Hester.
– Ale my chcemy tego jeszcze bardziej – zapewniła Anadil.
– Cóż, przynajmniej mi uwierzyłyście. – Sofia zmarszczyła czoło i otarła łzy.
– Domniemanie winy – powiedziała Hester. – Takie są obyczaje nigdziarzy.
– Na twoim miejscu nie mówiłabym tego nikomu z zawszan. Uznają, że
kompletnie zwariowałaś – ostrzegła Anadil.
– Też bym tak pomyślała, ale kto by kłamał, że złamał aż tyle punktów
regulaminu? – wtrąciła Dot, bezskutecznie próbując zmienić swojego łabędzia
w czekoladę. – Ten ptak jest naprawdę nie do poprawienia.
– Jaki jest Dyrektor Akademii? – zapytała Hester.
– Stary. Bardzo, bardzo stary.
– I naprawdę widziałaś Baśniarza? – dopytywała się Anadil.
– To dziwne pióro? Przez cały czas pisało o nas.
– Co robiło?! – zapytały trzy dziewczynki równocześnie.
– Ale przecież jesteś jeszcze w szkole! – powiedziała Hester.
– Co takiego może się dziać w szkole, żeby było warte baśni? – zdziwiła się
Anadil.
– Jestem pewna, że to pomyłka, tak jak wszystko inne. – Sofia pociągnęła nosem.
– Muszę tylko rozwiązać zagadkę, powiedzieć o tym Dyrektorowi Akademii i puf!,
znikam z tego przeklętego miejsca. To proste.
Zobaczyła, że dziewczynki wymieniają spojrzenia.
– Nie?
– Tutaj są dwie tajemnice – oznajmiła Anadil, patrząc kątem oka na Hester. – Po
pierwsze, zagadka Dyrektora Akademii.
Hester spojrzała na Sofię.
– A po drugie, czemu on chce, żebyś ją rozwiązała.

Jeśli było jakieś słowo, którego Agata obawiała się bardziej niż słowa „bal”, był
to „taniec”.
– Każda Dobra dziewczynka musi zatańczyć na balu – oznajmił Polluks,
wchodząc chwiejnie na mulich nogach do świetlicy w wieży Męstwa.
Agata starała się nie oddychać. Sala cuchnęła skórą i wodą kolońską, były w niej
szarobrązowe kanapy, skóra niedźwiedzia na podłodze, oprawne w skórę książki
o myślistwie i jeździectwie oraz wisząca na ścianie głowa łosia z monstrualnie
wielkim porożem. Dziewczynka tęskniła za Akademią Zła i jej cmentarnym
zapachem.
Polluks pokazywał dziewczynkom tańce na bal zawszan, ale Agata nie umiałaby
powtórzyć żadnego z nich, ponieważ co chwila się mylił i mruczał, że to „będzie
miało sens, jak tylko odzyska swoje ciało”. W pewnej chwili Polluks potknął się
kopytem o dywan, nadział na rogi łosia i wpadł zadem w kominek, na zkończenie
warknął, że powinny „połapać się, o co chodzi”, a następnie zagonił do roboty
grupkę wróżek z wierzbowymi skrzypcami.
– Zagrajcie woltę!
Tak też zrobiły, z szybkością błyskawicy, a Agata była przerzucana od partnerki
do partnerki, od talii do talii, obracając się coraz szybciej i szybciej, aż wszystko
rozmyło się w niewyraźny wir. Stopy zaczęły jej płonąć. Każda dziewczynka w sali
była Sofią. Trzewiczki wróciły!
– Sofia, już idę! – krzyknęła.
Nagle uświadomiła sobie, że siedzi na podłodze.
– Istnieją właściwe momenty do omdleń – skrzywił się Polluks. – Ten jednak taki
nie jest.
– Potknęłam się! – warknęła Agata.
– Wyobraź sobie, że mdlejesz podczas balu! Chaos! Tragedia!
– Nie zemdlałam!
– Jaki tam bal? To będzie Nocna Masakra!
Agata spiorunowała go spojrzeniem.
– Nie. Zemdlałam.
Następna była lekcja komunikacji ze zwierzętami, kiedy jednak dziewczynki
zgłosiły się na brzeg Zatoki Połowicznej, czekała na nie profesor Dovey.
– Księżniczka Uma jest dziś na zwolnieniu chorobowym.
Dziewczynki rzuciły Agacie kwaśne spojrzenia. Nie miały wątpliwości, że to
z powodu incydentu z rybkami życzeń. Ponieważ nie udało się tak szybko znaleźć
zastępstwa, profesor Dovey dała im wolne.
– Uczennice z pierwszej połowy rankingu mogą się udać do Sali Urody.
Uczennice z drugiej połowy powinny wykorzystać ten czas, by zastanowić się nad
swoją przeciętnością!
Beatrycze wraz z siódemką swoich przybocznych pomaszerowała do Sali Urody
na manikiur, zaś słabsze dziewczynki pobiegły popatrzeć na lekcję szermierki,
ponieważ chłopcy ćwiczyli bez koszul. Agata pospiesznie udała się do Galerii
Dobra, licząc, że tam znajdzie jakąś inspirację do rozwiązania zagadki.
Z roztargnieniem przyglądała się rzeźbom, gablotom i wypchanym zwierzętom
oświetlonym różowymi pochodniami i zastanawiała się nad słowami Dyrektora
Akademii, że wiedźma i księżniczka nie mogą być nigdy przyjaciółkami. Ale
dlaczego? Coś musiało stanąć pomiędzy nimi. Z pewnością była to ta tajemnicza
rzecz, którą musiała mieć księżniczka, ale nie czarny charakter. Zastanawiała się, co
też to może być, aż szyja zrobiła jej się czerwona i zaczęła ją piec. Ale nie znalazła
odpowiedzi.
Agata jeszcze raz podeszła do wnęki w rogu sali, skrywającej impresjonistyczne
obrazy Czytelników z Gawaldonu. Pamiętała rozmowę profesor Dovey z kobietą ze
ściągniętą twarzą. Mówiły, że ich autorem jest „profesor Sader”. Ten sam Sader,
który uczył historii bohaterstwa? Czy to nie miała być następna lekcja?
Tym razem Agata bacznie przyglądała się kolejnym obrazom. Zauważyła, że tło
zmienia się z obrazu na obraz: na rynku pojawiało się więcej sklepów, kościół
z białego stał się czerwony, za jeziorem wyrosły dwa wiatraki – aż miasteczko
zaczęło wyglądać dokładnie tak, jak je zapamiętała. Coraz bardziej zdziwiona szła
wzdłuż galerii, aż jeden obraz sprawił, że się zatrzymała.
Wśród dzieci siedzących na schodach kościoła i czytających baśnie dostrzegła
oświetloną przez promienie słoneczne dziewczynkę w fioletowym płaszczyku
i żółtym kapeluszu ozdobionym słonecznikami. Agata przysunęła nos do płótna.
Alicja? Na pewno. Córka piekarza nosiła ten idiotyczny płaszczyk i kapelusz
codziennie, aż do chwili, gdy osiem lat temu została porwana. Po drugiej stronie
obrazu zbłąkany promień słońca padał na kościstego, ubranego na czarno chłopca
bijącego kijkiem kota. Rune. Agata pamiętała, że próbował wydłubać
Rozpruwaczowi oko, aż jej matka przepędziła go, bijąc miotłą. Rune także zniknął
tamtego roku.
Szybko podeszła do kolejnego obrazu, przedstawiającego kolejkę dzieci
czekających przed księgarnią pana Deauville’a, ale słońce oświetlało tylko dwoje:
łysego Bana, gryzącego stojącą przed nim dziewczynkę, i cichego, przystojnego
Garricka. Dwóch chłopców zabranych cztery lata temu.
Agata czuła pot spływający jej po plecach. Powoli spojrzała na następny obraz.
Dzieci siedziały na szczycie szmaragdowego wzgórza i czytały baśnie, ale słońce
oświetlało tylko dwie dziewczynki, które znalazły sobie miejsca niżej, na brzegu
jeziora. Dziewczynka w czerni wrzucała do wody zapałki. Dziewczynka ubrana na
różowo pakowała do woreczka ogórki.
Z zapartym tchem pobiegła w drugą stronę wzdłuż rzędu. Na każdym obrazie
światło naznaczało dwoje dzieci: jedno promienne i jasne, drugie dziwaczne
i ponure. Agata wycofała się z wnęki i wspięła na zad wypchanej krowy, żeby
zobaczyć wszystkie obrazy jednocześnie. Mówiły jej trzy rzeczy o profesorze
Saderze:
Mógł się przemieszczać między prawdziwym światem a światem baśni.
Wiedział, dlaczego sprowadzano tu dzieci z Gawaldonu.
I mógł im pomóc wrócić do domu.
Gdy wróżki zadzwoniły na początek kolejnej lekcji, Agata wpadła do Teatru
Baśni i wcisnęła się obok Kiko. Tedros wraz z innymi chłopcami odbijał piłkę od
wyrzeźbionego na froncie kamiennej sceny feniksa.
– Tristan nawet się ze mną nie przywitał – jęknęła Kiko. – Może myśli, że mam
brodawki, skoro rozmawiałam z to…
– Gdzie jest Sader? – zapytała Agata.
– Profesor Sader – poprawił ją czyjś głos.
Podniosła głowę i zobaczyła przystojnego, ubranego w ciemnozielony garnitur
srebrnowłosego nauczyciela, który rzucił jej nieodgadniony uśmiech i wszedł na
scenę. Ten sam mężczyzna uśmiechnął się do niej wtedy w holu i potem na moście.
Profesor Świrus.
Agata odetchnęła. Na pewno jej pomoże, skoro ją polubił.
– Jak wiecie, według planu czwartą lekcję mam zarówno tutaj, jak i w Akademii
Zła, a niestety nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie. Dlatego też będę
prowadzić zajęcia na przemian w obu szkołach, po tydzień w każdej – powiedział
profesor Sader, przytrzymując się mównicy. – Gdy mnie tu nie będzie, będziemy
zapraszać byłych uczniów szkoły, żeby opowiedzieli wam o swoich przygodach
w Bezkresnej Puszczy. Oni też będą organizować cotygodniowe ćwiczenia na
zaliczenie, więc prosiłbym, żebyście traktowali ich z takim samym szacunkiem jak
mnie samego. Wreszcie, ponieważ jestem odpowiedzialny za ogromną liczbę
uczniów i ogromną ilość materiału, nie mam dyżurów ani nie będę odpowiadać na
wasze pytania w czasie lekcji ani poza nimi.
Agata zakasłała. Jak miała zdobyć odpowiedź, skoro nie pozwalał na zadawanie
pytań?
– Jeśli jednak będziecie mieć jakieś pytania – powiedział Sader, nie mrugając
orzechowymi oczami – z pewnością znajdziecie odpowiedź w podręczniku Historia
Puszczy – podręcznik dla szkół albo w innych książkach mojego autorstwa, które są
w Bibliotece Cnót. A teraz sprawdzę obecność. Beatrycze?
– Jestem.
– Jeszcze raz, Beatrycze.
– Obecna! – warknęła Beatrycze.
– Dziękuję bardzo. Kiko?
– Obecna!
– Jeszcze raz, Kiko.
– Tu jestem, panie profesorze.
– Doskonale. Rena?
– Jestem.
– Powtórz?
Agata jęknęła. W tym tempie będą tu siedzieć do skończenia świata.
– Tedros?
– Jestem.
– Głośniej, Tedrosie.
– Na litość boską, czy on jest głuchy? – jęknęła Agata.
– Nie, głuptasie – odparła Kiko. – Jest niewidomy.
Agata prychnęła.
– To abs…
Nieobecne spojrzenie. Dopasowywanie imion do głosów. Sposób, w jaki
przytrzymywał się mównicy.
– Ale jego obrazy! – zawołała Agata. – On widział Gawaldon! On widział nas!
Profesor Sader spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się, jakby chciał jej
przypomnieć, że nigdy niczego nie mógł zobaczyć.

– Niech ja to sobie poukładam – powiedziała Sofia. – Początkowo było dwóch


Dyrektorów Akademii. I byli braćmi.
– Bliźniakami – uzupełniła Hester.
– Jeden Dobry, drugi Zły – dodała Anadil.
Sofia szła wzdłuż wyszczerbionych marmurowych mozaik na ścianie holu Zła.
Pokryty zielonawymi glonami i błękitną patyną, oświetlony zielonkawymi
pochodniami hol wyglądał jak katedra, która większość swego żywota spędziła pod
wodą. Zatrzymała się przed mozaiką przedstawiającą dwóch młodzieńców
w zamkowej komnacie, obserwujących zaklęte pióro, które widziała w wieży
Dyrektora Akademii. Obaj bracia nosili długie togi, jeden czarną, a drugi białą. Na
popękanej mozaice widziała identyczne przystojne twarze, nienaturalnie jasne
włosy i intensywnie błękitne oczy. Ale podczas gdy twarz brata w bieli była pełna
ciepła i łagodności, twarz młodzieńca ubranego w czerń pozostawała lodowata
i twarda. Mimo wszystko było w nich coś, co wydawało jej się znajome.
– Ci dwaj bracia rządzili oboma szkołami i strzegli magicznego pióra –
powiedziała Sofia.
– Baśniarza – poprawiła Hester.
– Wtedy Dobro zwyciężało w połowie przypadków a Zło w drugiej połowie?
– Mniej więcej – odparła Anadil, karmiąc ślimakiem siedzące w kieszeni szczury.
– Moja matka mówiła, że gdy Dobro miało dobrą passę, Zło wymyślało nowe
podstępy, zmuszając Dobro do ulepszenia sposobów obrony i pokonania go.
– Równowaga w przyrodzie – dodała Dot, obgryzając podręcznik, który
zamieniła w czekoladę.
Sofia podeszła do następnej mozaiki, na której Zły brat przestał rządzić
w zgodzie z Dobrym bratem i zaatakował go nawałą zaklęć.
– Ale Zły brat pomyślał, że może kontrolować pióro… Baśniarza… i sprawić, że
Zło stanie się niepokonane. Dlatego zgromadził armię, by zniszczyć swojego brata,
i wywołał wojnę.
– Wielką wojnę – powiedziała Hester. – W której wszyscy stanęli po stronie
któregoś z braci.
– A w ostatecznej bitwie jeden zwyciężył – kontynuowała Sofia, przyglądając się
ostatniej mozaice, przedstawiającej rzeszę zawszan i nigdziarzy oddających cześć
zamaskowanemu Dyrektorowi Akademii w srebrnej todze, podczas gdy lśniący
Baśniarz unosił się ponad jego dłońmi. – Ale nikt nie wie, który.
– Szybko się uczysz – uśmiechnęła się Anadil.
– No dobrze, ale ludzie musieli się chyba zorientować, czy to jest Dobry, czy Zły
brat?
– Wszyscy udają, że to tajemnica – wyjaśniła Hester. – Ale od wielkiej wojny Zło
nie wygrało w żadnej baśni.
– A czy to pióro nie opisuje po prostu tego, co dzieje się w Puszczy? – zapytała
Sofia, przyglądając się dziwnym symbolom widocznym na stali, z której był
zrobiony Baśniarz. – Czy to nie my kontrolujemy przebieg baśni?
– I tak się przypadkiem składa, że każdy złoczyńca ginie pewnego dnia? –
warknęła Hester. – To pióro wpływa na nasze losy. To pióro zabija wszystkie
czarne charaktery. To pióro jest kontrolowane przez Dobro.
– Baśniarz, skarbie. – Dot chrupnęła głośno. – Nie pióro.
Hester wytrąciła jej książkę z ust.
– No dobrze, ale skoro macie za każdym razem umierać, to po co zawracać sobie
głowę kształceniem czarnych charakterów? – zastanawiała się Sofia. – Po co
w ogóle jest Akademii Zła?
– Spróbuj zapytać o to kogoś z nauczycieli – wtrąciła Dot, szukając w torbie
większej książki.
– Niech będzie. Czyli czarne charaktery nie mogą wygrać – ziewnęła Sofia,
piłując paznokcie odłamkiem marmuru. – Ale co to ma wspólnego ze mną?
– Baśniarz zaczął twoją baśń. – Hester zmarszczyła brwi.
– I co z tego?
– Biorąc pod uwagę to, w której jesteś szkole, Baśniarz uważa, że to ty jesteś
czarnym charakterem w tej baśni.
– A dlaczego powinna mnie obchodzić opinia jakiegoś pióra? – zapytała Sofia,
szlifując paznokcie drugiej ręki.
– Cofam to, że się szybko uczysz – westchnęła Anadil.
– Jeśli jesteś czarnym charakterem, to umrzesz, kretynko! – warknęła Hester.
Sofia z wrażenia złamała paznokieć.
– Ale Dyrektor Akademii powiedział, że będę mogła wrócić do domu!
– Albo też jego zagadka jest pułapką.
– On jest Dobry! Same tak mówiłyście!
– A ty jesteś Zła – przypomniała Hester. – On nie jest po twojej stronie.
Sofia popatrzyła na nią. Anadil i Dot miały identyczne ponure wyrazy twarzy.
– Ja mam tu umrzeć? – pisnęła ze łzami w oczach. – Musi być coś, co mogę
zrobić!
– Rozwiąż zagadkę – wzruszyła ramionami Hester. – To jedyny sposób, żebyś
mogła się dowiedzieć, co on planuje. Poza tym twój koniec musi się wydarzyć
niebawem. Jeśli jeszcze raz zajmiesz w czymś pierwsze miejsce, sama cię zabiję.
– No to powiedz mi, jaka jest odpowiedź! – krzyknęła Sofia.
– Czego takiego nie może mieć czarny charakter, a co musi mieć księżniczka? –
zastanawiała się Hester, drapiąc się po tatuażu.
– Może chodzi o zwierzęta? – podsunęła Dot.
– Złoczyńcy mogą mieć zwierzęcych sługusów. To tylko wymaga większego
stopnia deprawacji – odparła Anadil. – A honor?
– Zło ma własne wersje honoru, męstwa i wszystkiego innego, o czym Dobro
myśli, że to wynalazło – powiedziała Hester. – Mamy tylko lepsze nazwy dla tego.
– Już mam!
Dziewczynki popatrzyły na Sofię.
– Przyjęcie urodzinowe! – oznajmiła. – Kto by przyszedł na imprezę do kogoś
złego?
Anadil i Hester gapiły się na nią z politowaniem.
– To dlatego, że ona nic nie je – stwierdziła wreszcie Dot. – Mózg potrzebuje
jedzenia.
– W takim razie ty musisz być najmądrzejsza na świecie! – krzyknęła Sofia.
Dot spojrzała na nią ze złością.
– Pamiętaj, że najokrutniejsi złoczyńcy giną najokrutniejszą śmiercią.
Sofia nerwowo zwróciła się do Hester.
– Czy lady Lesso powie mi, jaka jest odpowiedź?
– Jeśli uzna, że Zło będzie dzięki temu bliższe zwycięstwa.
– Musisz być sprytna – powiedziała Anadil.
– I subtelna – dodała Hester.
– Spryt? Subtelność? To moja druga natura, złociutkie – oznajmiła z ulgą Sofia.
– Ta zagadka już jest rozwiązana.
– Albo nie, biorąc pod uwagę, że jesteśmy kwadrans spóźnione – powiedziała
Dot.
Rzeczywiście, jedyną rzeczą bardziej lodowatą niż zamarznięta sala lekcyjna
było spojrzenie, jakie lady Lesso rzuciła czterem dziewczynkom, które wślizgnęły
się przez uchylone drzwi i skierowały na swoje miejsca.
– Wysłałabym was do ukarania, ale tam są zajęci uczniami z mojej poprzedniej
grupy.
Pod ich stopami zabrzmiały wrzaski chłopców. Cała klasa zadygotała na myśl
o tym, co działo się w Sali Udręki.
– Zobaczymy, czy nasze spóźnialskie zdołają się zrehabilitować – powiedziała
lady Lesso, złowieszczo stukając obcasami.
– Co robimy? – szepnęła Sofia do Horta.
– Przepytuje nas ze słynnych nemezis – odparł szeptem Hort. – Jeśli odpowiesz
dobrze, dostajesz coś takiego. – Pochwalił się potężną sztuczną brodawką
przyklejoną do policzka.
Sofia cofnęła się ze wstrętem.
– To ma być nagroda?!
– Hester, możesz powiedzieć, jaki czarny charakter uśmiercał swoje nemezis za
pomocą klątwy koszmarów?
– Finola Wróżkożerczyni. Wiedźma Finola nawiedzała wróżki w snach
i nakłaniała je, by obcięły sobie skrzydła. Gdy wróżki nie mogły już latać, Finola
chwytała je i zjadała jedną po drugiej.
Sofia z trudem przełknęła to, co podeszło jej do gardła. Nigdy w życiu nie
słyszała o Finoli Wróżkożerczyni, więc Hester na pewno odpowiedziała źle.
– Dobrze! Finola Wróżkożerczyni! To jedna z najsłynniejszych baśni! –
oznajmiła lady Lesso i przylepiła ogromną brodawkę na dłoni Hester.
Słynna baśń? Sofia zmarszczyła nos. Niby gdzie słynna?
– Anadil, jaki czarny charakter zabił swoją nemezis, wykorzystując przebranie? –
zapytała lady Lesso.
– Wściekły Niedźwiedź Reks. Przebrał się w skórę niedźwiedzia, ponieważ
księżniczka Anatola kochała niedźwiedzie. Gdy chciała go pogłaskać, poderżnął jej
gardło.
– Jest dla nas prawdziwym wzorem do naśladowania! – Lady Lesso umieściła
brodawkę na szyi Anadil. – Gdyby żył, starłby te uśmiechy z twarzy tych wszystkich
pysznych kogucików u Klarysy!
Sofia przygryzła wargi. Czy oni to zmyślali na poczekaniu?
– Dot, jaki czarny charakter zamordował swoją nemezis za pomocą przemiany?
– Królowa Mrozu! Zamieniła księżniczkę w lód i wystawiła ją na poranne słońce.
– To moja ulubiona baśń! – zagrzmiała lady Lesso. – Baśń, która żyć będzie
wiecznie w sercach…
Sofia parsknęła.
– Czy coś cię rozśmieszyło? – zapytała lady Lesso.
– Nigdy nie słyszałam o żadnym z nich – wyjaśniła Sofia.
Hester i Anadil skuliły się na swoich miejscach.
– Nie słyszałaś o nich? – uśmiechnęła się drwiąco lady Lesso. – To były
największe zwycięstwa Zła! Triumfy, które inspirują przyszłych złoczyńców!
Cztery dziewczynki w studni! Dwanaście utopionych księżniczek! Urszula
Uzurpatorka, Wiedźma z…
– O nich też nigdy nie słyszałam – westchnęła Sofia, rozczesując włosy. – Tam,
skąd pochodzę, nikt nie czytałby baśni, w których Zło zwycięża. Wszyscy chcą,
żeby zwyciężyło Dobro, ponieważ Dobro jest ładniejsze, lepiej ubrane i ma więcej
przyjaciół.
Lady Lesso zaniemówiła.
Sofia odwróciła się do kolegów z klasy.
– Przykro mi, że nikt was nie lubi i nigdy nie wygrywacie, i że musicie bez
powodu chodzić do szkoły, ale taka jest prawda.
Hester naciągnęła sobie tunikę na twarz.
Dot pochyliła się i szepnęła Sofii do ucha:
– Zagadka, skarbie.
– A właśnie! – oznajmiła rzeczowym tonem Sofia. – Skoro już doszłam do
głosu, mam dla was małą zagwozdkę. To raczej ważne, żebym to rozwiązała, więc
będę niezwykle wdzięczna za każdą pomoc. Czego takiego czarny charakter nigdy
nie będzie mieć, a księżniczka się bez tego nie obejdzie? Jakieś pomysły? Nie
krępujcie się, strzelajcie śmiało. Z góry dziękuję, złociutcy.
– Ja mam pewien pomysł – oznajmiła lady Lesso.
– Wiedziałam, że pani zgadnie – uśmiechnęła się Sofia. – Co to takiego? Co
takiego ja mam, czego wy nie macie?
Lady Lesso przysunęła twarz do jej twarzy.
– Nic. I właśnie tyle usłyszymy od ciebie przez resztę lekcji.
Sofia chciała zaprotestować, ale nie udało jej się otworzyć ust. Jej wargi
pozostały zaciśnięte.
– Znacznie lepiej – powiedziała lady Lesso i nagrodziła Sofię brodawką między
oczami.
Podczas gdy Sofia starała się za wszelką cenę otworzyć usta, lady Lesso,
spokojna i opanowana w fioletowej sukni, ignorowała zdrętwiałych uczniów
stojących wokół niej.
– No dobrze, Hort, powiedz mi, jaki czarny charakter wynalazł kruczą pułapkę.
Sofia, świszcząc przez nos, próbowała podważyć usta długopisem, spinką do
włosów i soplem, który przekłuł jej wargę. Próbowała wzdychać, lamentować
i krzyczeć, ale pozostawały jej tylko cisza, panika i krew.
Oraz Hester, piorunująca ją wzrokiem z pierwszej ławki.
– Już jest rozwiązana, co?
13
Sala Udręki
A gata nie miała pojęcia, czemu obiad miał być jedzony wspólnie, ponieważ
zawszanie siedzieli z zawszanami, nigdziarze siedzieli z nigdziarzami, a obie grupy
udawały, że ta druga nie istnieje.
Obiad podawano na Polanie, zacisznym miejscu piknikowym pod bramą
Błękitnego Lasu. Aby się tam dostać, uczniowie musieli wędrować przez kręte
tunele drzew, które zwężały się coraz bardziej, aż wreszcie dzieci jedno po drugim
wyskakiwały z wydrążonego pnia na szmaragdową trawę. Gdy tylko Agata wyszła
z tunelu prowadzącego od Zamku Dobra, ustawiła się w kolejce zawszan
odbierających kosze piknikowe od nimf w czerwonych kapturkach, podczas gdy
nigdziarze z tunelu Zła dostawali zardzewiałe wiaderka od wilków w czerwonych
mundurach.
Agata znalazła zacieniony kawałek murawy i sięgnęła do koszyka, w którym
znalazła kanapki z wędzonym łososiem, surówkę z rapunkuła, suflet truskawkowy
i butelkę z gazowaną lemoniadą. Na chwilę zapomniała o zagadkach i fałszywych
tropach i otworzyła łakomie usta, by ugryźć kanapkę.
Sofia wyrwała jej kanapkę z ręki.
– Nie masz pojęcia, przez co muszę przechodzić – chlipnęła, pożerając ją
w całości. – Masz, tu jest twoje. – Postawiła wiadro z owsianką.
Agata popatrzyła na nią.
– No przecież zapytałam – wybełkotała Sofia między kęsami. – Najwyraźniej
nigdziarze muszą się uczyć życia w ubóstwie. To część treningu. Tak przy okazji, to
jest pyszne.
Agata nadal bez słowa na nią patrzyła.
– Co jest? – zapytała Sofia. – Mam krew na zębach? Wydawało mi się, że zmyłam
wszy…
Ponad ramieniem Agaty zobaczyła Tedrosa i jego kolegów pokazujących ją
palcami i śmiejących się.
– No nie – jęknęła. – Co takiego znowu zrobiłaś?
Agata nie odrywała od niej wzroku.
– Jeśli masz być taka nieużyta, to możesz sobie zjeść suflet. – Sofia zmarszczyła
brwi. – Czemu ten dziwny chochlik do mnie macha?
Agata odwróciła się i po przeciwnej stronie Polany zobaczyła Kiko, która
machała i chwaliła się nowymi rudymi włosami. Miały dokładnie ten sam kolor, co
włosy Tristana. Agata pobladła.
– Uhm, ty ją znasz? – zapytała Sofia, patrząc, jak Kiko radośnie zbliża się do
Tristana.
– Przyjaźnimy się – wyjaśniła Agata, machając na Kiko ręką, żeby do niego nie
podchodziła.
– Masz przyjaciółkę?
Agata odwróciła się do niej.
– Dlaczego cały czas tak na mnie patrzysz?! – krzyknęła Sofia.
– Nie jadłaś słodyczy, prawda?
– Co? – skrzeknęła Sofia, uświadamiając sobie, o co chodzi. Błyskawicznie
uniosła rękę i zerwała z twarzy brodawkę od lady Lesso. – Dlaczego mi nie
powiedziałaś? – jęknęła, a Tedros z chłopakami zaczęli wydawać okrzyki radości.
– Ooooch, nie może być już gorzej – jęknęła Sofia.
Hort podniósł porzuconą brodawkę i uciekł z nią.
Sofia spojrzała na Agatę, która zaczęła się uśmiechać.
– To wcale nie jest zabawne! – lamentowała Sofia.
Ale Agata śmiała się, więc po chwili i ona poszła w jej ślady.
– Jak myślisz, co on zamierza z nią zrobić? – chichotała Agata.
Sofia przestała się śmiać.
– Musimy wracać do domu. Teraz.
Agata opowiedziała o frustrujących próbach znalezienia rozwiązania zagadki,
łącznie z niepowodzeniem, jakim okazał się profesor Sader. Zanim zdążyła choćby
spróbować zapytać go o obrazy, nauczyciel historii udał się na spotkanie z uczniami
z Akademii Zła, pozostawiając trzy podstarzałe świnki prowadzące wykład
o znaczeniu właściwych zabezpieczeń domu.
– Tylko on może nam pomóc – powiedziała Agata.
– Lepiej się pospiesz. Moje dni są policzone – oznajmiła ponuro Sofia
i zrelacjonowała całą rozmowę ze swoimi współlokatorkami, łącznie z ich
przewidywaniami dotyczącymi jej losu.
– Masz zginąć? To nie ma cienia sensu. Nie możesz być czarnym charakterem
w naszej baśni, skoro się przyjaźnimy.
– Właśnie dlatego Dyrektor Akademii powiedział, że nie możemy być
przyjaciółkami – odparła Sofia. – Coś musi stanąć między nami. Coś, co jest
odpowiedzią na zagadkę.
– Co takiego mogłoby stanąć między nami? – zastanawiała się Agata, nadal
całkowicie zagubiona. – Może to wszystko jest jakoś powiązane. To coś, co musi
mieć Dobro, ale czego nie może mieć Zło. Nie wydaje ci się, że to dlatego Dobro
zawsze wygrywa?
– Zło dawniej wygrywało, jeśli wierzyć lady Lesso. Ale teraz Dobro ma coś, co
pokonuje wszystkich.
– Dyrektor Akademii zabronił nam wracać do jego wieży. Czyli rozwiązaniem
zagadki nie jest słowo ani rzecz, ani idea…
– To coś, co musimy zrobić!
– Zaczynamy wreszcie do czegoś dochodzić. Po pierwsze, to coś, co może
sprawić, że zwrócimy się przeciwko sobie. Po drugie, to coś, co raz za razem
pokonuje Zło. A po trzecie, to coś, co możemy fizycznie zrobić…
Dziewczynki popatrzyły na siebie.
– Mam – powiedziała Agata.
– Ja też – odparła Sofia.
– To oczywiste.
– Całkiem oczywiste.
– To… to…
– Właśnie, to…
– Nie mam pojęcia – oznajmiła Agata.
– Ja też nie – westchnęła Sofia.
Po drugiej stronie łąki zawszanie powoli wkraczali na terytorium zawszanek.
Dziewczynki siedziały jak kwiaty oczekujące na zerwanie po to tylko, by patrzeć,
jak Beatrycze przyciąga lwią część chłopców. Podczas gdy ona flirtowała ze
swoimi zalotnikami, Tedros zastanawiał się nad czymś, siedząc na pniu drzewa.
W końcu wstał, przepchnął się przed pozostałych i zaprosił Beatrycze na spacer.
– Przecież on miał mnie uratować! – pisnęła Sofia, patrząc, jak odchodzą.
– Sofio, mamy szansę uwolnić nasze miasteczko od dwustuletniej klątwy,
uratować dzieci od pobicia i niezdawania, uciec od wilków, fal, gargulców
i wszystkiego innego w tej okropnej szkole i zakończyć baśń, która może cię zabić.
A ty myślisz o chłopcu?
– Chciałabym szczęśliwego zakończenia, Aga. – W oczach Sofii zalśniły łzy.
– Jeśli wrócimy do domu żywe, to będzie szczęśliwe zakończenie.
Sofia skinęła głową, ale nie odrywała wzroku od Tedrosa.

– Witam na dobrych uczynkach – powiedziała profesor Dovey do uczniów


zgromadzonych w świetlicy wieży Czystość. – Jesteśmy do tyłu z programem, więc
darujemy sobie zwykłe grzeczności. Zacznę od tego, że na przestrzeni lat obserwuję
niepokojący spadek szacunku do tego przedmiotu.
– Ponieważ jest zaraz po obiedzie – szepnął Tedros do ucha Agacie.
– A ty czemu się do mnie odzywasz?
– Serio, jakie wiedźmie zaklęcie na mnie rzuciłaś, żebym cię wybrał jako
goblina?
Agata nie odwróciła się.
– Coś musiałaś zrobić – złościł się Tedros. – Powiedz mi.
– Nie mogę zdradzać sekretów czarownic – oznajmiła Agata, patrząc przed
siebie.
– Wiedziałem! – Tedros zauważył, że profesor Dovey piorunuje go spojrzeniem
i obdarzył ją uśmiechem pełnym pewności siebie. Przewróciła oczami i mówiła
dalej. Tedros znowu pochylił się do Agaty. – Powiedz mi, to moi chłopcy zostawią
cię w spokoju.
– A ciebie też to obejmuje?
– Powiedz mi wreszcie, co zrobiłaś.
Agata odetchnęła głęboko.
– Użyłam czaru hopsatalowego, potężnego uroku wynalezionego przez
Gawaldońskie Stowarzyszenie Wiedźm pod wezwaniem Kota Rozpruwacza. To
nieduży sabat, spotykający się nad rzeką Kallisą, specjalizujący się nie tylko
w rzucaniu zaklęć, ale także w pozyskiwaniu…
– Co zrobiłaś?!
– Cóż. – Agata odwróciła się do niego. – Czar hopsatelowy wciska się w mózg
jak ławica pijawek. Przenika do każdego zakątka, mnożąc się i czekając na
właściwy moment. A kiedy już opanuje wszyściutkie zakamarki… śśśśśśśślurp!
Wysysa z ciebie każdą inteligentną myśl i zostawia cię głupiego jak ośli zadek.
Tedros poczerwieniał.
– A, jeszcze jedno. To trwały efekt – dodała Agata i odwróciła się do niego
plecami.
Tedros mamrotał o wieszaniu, kamienowaniu i innych sposobach, jakimi jego
ojciec karał złe kobiety, zaś Agata słuchała profesor Dovey uzasadniającej ważkość
dobrych uczynków.
– Za każdym razem, gdy ze szczerego serca spełniacie dobry uczynek, wasza
dusza staje się czystsza. Niestety, ostatnio uczniowie Dobra wykonują je jak
obowiązki, zajmując się raczej pielęgnacją swoich ego, arogancji i talii! Pozwólcie,
że wam przypomnę, iż dobra passa może się skończyć w każdej chwili!
– Nie, jeśli Dyrektor Akademii ma władzę nad Baśniarzem – odezwała się Agata.
– Agato, Dyrektor Akademii nie ma absolutnie żadnego wpływu na przebieg
baśni – zapewniła ją niecierpliwie profesor Dovey. – On nie ma władzy nad
Baśniarzem.
– Wydawało mi się, że jest całkiem dobry w magii – odparła Agata.
– Słucham?
– Może się przemieniać w cienie. Może sprawić, że komnata znika. Może
sprawić, że wszystko wydaje się snem, więc z pewnością ma władzę nad piórem…
– Skąd możesz to wszystko wiedzieć? – westchnęła profesor Dovey.
Agata zobaczyła, że Tedros uśmiecha się złośliwie.
– Ponieważ sama to widziałam.
Uśmieszek Tedrosa zniknął, a profesor Dovey wyglądała jak czajnik, w którym
woda ma się zaraz zagotować. Uczniowie patrzyli nerwowo na przemian na nią i na
Agatę.
Nauczycielka uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Och, Agato, ależ masz bujną wyobraźnię. Z pewnością przyda ci się, gdy
będziesz czekała, aż ktoś uratuje cię przed wygłodniałym smokiem. Miejmy
nadzieję, że twój wybawca pojawi się w porę. Wracając do dobrych uczynków,
trzema kluczami do nich są kreatywność, wykonalność i spontaniczność…
Agata już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale profesor Dovey uciszyła ją
złowróżbnym spojrzeniem. Dziewczynka wiedziała, że stąpa po niepewnym
gruncie, więc wyjęła pergamin i wraz z resztą uczniów zaczęła notować.
Przed zajęciami z przetrwania w baśniach uczniowie z obu szkół zostali wezwani
na apel na Polanie.
Gdy tylko Agata wyłoniła się z drzewnego tunelu, Kiko złapała ją za rękę.
– Tristan się ufarbował!
Agata spojrzała na Tristana, który opierał się o drzewo. Jego włosy były teraz
jasne i opadały na jedno oko. Kogoś jej przypominał.
– Powiedział, że zrobił to dla Beatrycze! – lamentowała Kiko, której włosy nadal
były okropnie rude.
Agata popatrzyła w tę samą stronę co Tristan i zobaczyła Beatrycze paplającą
o czymś z Tedrosem. Nie wydawał się tryskać entuzjazmem. W pewnej chwili
dmuchnął, żeby odsłonić jasną grzywkę opadającą mu na…
Agata zakasłała. Znowu spojrzała na Tristana także dmuchającego na opadającą
jasną grzywkę. Potem na Tedrosa, który miał rozpięte dwa guziki koszuli
i poluzowany krawat ze złotą literą T. Potem na Tristana, który rozpiął dwa guziki
koszuli i poluzował krawat ze złotą literą T.
– A gdybym się utleniła na blond jak Beatrycze? – Kiko nie dawała za wygraną. –
Czy wtedy Tristan by mnie polubił?
Agata odwróciła się do niej.
– Powinnaś natychmiast znaleźć sobie nowy obiekt uczuć.
– UWAGA!
W półkolu pomiędzy tunelami stali wszyscy nauczyciele. Byli tam nawet Kastor
i Polluks, których głowy połączyły się na psim ciele.
Profesor Dovey wystąpiła naprzód.
– Ostatnimi czasy…
– RUSZCIE ZADKI, LENIWE KROWY! – warknął Kastor.
Ostatni nigdziarze wyszli pospiesznie z tunelu – Sofia na samym końcu. Rzuciła
Agacie pytające spojrzenie, ale Agata wzruszyła tylko ramionami.
Profesor Dovey otwarła usta, żeby kontynuować.
– PRZED WAMI KLARYSA DOVEY, DZIEKAN AKADEMII DOBRA
I EMERYTOWANY PROFESOR DOBRYCH UCZYNKÓW! – oznajmił Kastor.
– Dziękuję, Kastorze – powiedziała profesor Dovey.
– KAŻDA OSOBA, KTÓRA BĘDZIE PRZESZKADZAĆ LUB ZACHOWYWAĆ
SIĘ W NIEODPOWIEDNI SPOSÓB, ZOSTANIE NIEZWŁOCZNIE UKARANA…
– DZIĘKUJĘ, KASTORZE! – skrzeknęła profesor Dovey.
Kastor popatrzył na swoje łapy.
Profesor Dovey odchrząknęła.
– Drodzy uczniowie, wezwaliśmy was tutaj, ponieważ ostatnimi czasy krążą
niezwykle niefortunne plotki…
– Ja bym je nazwała kłamstwami – wtrąciła lady Lesso. Agata rozpoznała w niej
nauczycielkę, która zerwała ze ściany obraz Sadera w Galerii Dobra.
– Wyjaśnijmy więc kilka spraw – ciągnęła profesor Dovey. – Po pierwsze, na Złu
nie ciąży żadna klątwa. Zło nadal jest zdolne do pokonania Dobra.
– O ile Zło będzie odrabiać lekcje! – warknął profesor Manley.
Nigdziarze pomrukiwali, jakby nie wierzyli w ani jedno słowo.
– Po drugie, Dyrektor Akademii nie jest po niczyjej stronie – oznajmiła profesor
Dovey.
– Skąd pani to może wiedzieć? – wrzasnął Raven.
– Dlaczego mamy wam wierzyć? – krzyknęła Hester, podczas gdy nigdziarze
zaczęli urządzać kocią muzykę.
– Ponieważ mamy na to dowód. – Profesor Sader zrobił krok do przodu.
Nigdziarze ucichli. Agata otwarła szeroko oczy. Dowód? Jaki dowód?
Zauważyła, że lady Lesso jest wyjątkowo skwaszona, co przekonało ją, iż ten
dowód rzeczywiście istnieje. Czy to on był odpowiedzią na zagadkę?
– Na koniec muszę podkreślić – powiedziała profesor Dovey – że głównym
zadaniem Dyrektora Akademii jest strzeżenie Baśniarza. Z tego powodu przebywa
on w swojej ufortyfikowanej wieży. Dlatego też, niezależnie od tego, co ktoś może
opowiadać, chciałabym was zapewnić, że żaden uczeń nigdy nie widział Dyrektora
Akademii i żaden go nigdy nie zobaczy.
Wszyscy spojrzeli na Agatę.
– A więc tu mamy źródło plotek – uśmiechnęła się szyderczo lady Lesso.
– To nie są plotki! – odparowała Agata. Zobaczyła, że Sofia potrząsa głową,
dając jej znać, że to porywanie się z motyką na słońce.
Lady Lesso uśmiechnęła się.
– Masz jeszcze jedną szansę, by się zrehabilitować. Czy spotkałaś się
z Dyrektorem Akademii?
Agata popatrzyła na nauczycielkę Zła, wytrzeszczającą fioletowe oczy
przypominające szklane kulki. Potem na profesora Sadera, uśmiechającego się
z ciekawością. Potem na Sofię stojącą po drugiej stronie polany i pokazującą na
migi przyklejanie brodawek i zamykanie ust…
– Tak.
– Kłamiesz, i to w obecności nauczyciela! – wybuchnęła lady Lesso.
– To nie jest kłamstwo! – krzyknął czyjś głos.
Wszyscy odwrócili się do Sofii.
– Obie tam byłyśmy! Byłyśmy w jego wieży!
– I założę się, że ty też widziałaś Baśniarza? – prychnęła Beatrycze.
– Owszem, widziałam! – odparła Sofia, choć wokół zabrzmiały śmiechy.
– I on zaczął też twoją baśń?
– Zaczął! Zaczął pisać naszą baśń!
– Wiwat królowa głupców! – oznajmiła Beatrycze wśród ryków radości.
– W takim razie ty musisz być ich wielką cesarzową.
Beatrycze odwróciła się do Agaty, podpierając się pod boki.
– Fuj, to „pomyłka” – jęknęła. – Dobro nigdy nie popełniło większego błędu.
– Nie poznałabyś Dobra, nawet jakby ci wlazło pod sukienkę! – wrzasnęła Agata.
Beatrycze zachłysnęła się tak głośno, że Tedros się uśmiechnął.
– Nie mów tak do Beatrycze! – odezwał się nagle czyjś głos.
Agata odwróciła się i zobaczyła Tristana w wersji blond.
– Beatrycze? – wybuchnęła. – Jesteś pewien, że nie wolałbyś Tedrosa? On byłby
zachwycony, gdyby mógł wyjść za siebie samego.
Tedros przestał się uśmiechać i jak ogłupiały patrzył na Agatę, na Tristana, na
Beatrycze… W końcu stracił cierpliwość i dał Tristanowi w zęby. Tristan dobył
tępego treningowego miecza, Tedros wyciągnął swój i starli się w publicznym
pojedynku. Ale Tristan obserwował Tedrosa na zajęciach z szermierki, więc obaj
używali dokładnie takich samych ripost, uników, nawet takich samych okrzyków
bojowych, aż wreszcie nikt nie wiedział, który jest który…
Zamiast interweniować, uczący szermierki profesor Espada podkręcił długiego
wąsa.
– Omówimy to dokładnie na jutrzejszej lekcji.
Nigdziarze zareagowali szybciej.
– DO BOOOOOJUUUU! – ryknął Ravan.
Nigdziarze zaszarżowali na zawszan, tratując zdumione wilki i wpadając między
pojedynkujących się szermierzy. Dobrzy chłopcy z głośnymi okrzykami rzucili się
do walki, wywołując ogromną bijatykę, która sprawiła, że zawszanki zostały
ochlapane błotem. Agata nie potrafiła powstrzymać śmiechu na widok dziewcząt
powalonych przez odrobinę brudu, aż wreszcie ubłocona Beatrycze wskazała na
nią.
– To ona zaczęła!
I zawszanki z wrzaskiem pogoniły Agatę, która w jednej chwili wlazła na
drzewo. W pobliżu Tedros zdołał wysunąć głowę spod stosu chłopaków i zobaczył
przebiegającą obok Sofię.
– Ratunku! – zawołał.
Sofia nadepnęła mu na głowę i pobiegła pomóc Agacie, w którą Beatrycze
ciskała kamykami. Nagle kątem oka dostrzegła Horta.
– Hej, ty! Oddaj mi moją brodawkę!
Hort uciekał wokół kłębiących się chłopaków, a Sofia ścigała go, aż znalazła się
na tyle blisko, by cisnąć w jego głowę trzymaną w ręku gałęzią. Hort zrobił unik,
a gałąź uderzyła w twarz lady Lesso.
Uczniowie zamarli.
Lady Lesso dotknęła zimnego, rozciętego policzka. Patrząc na krew na dłoni,
stała się dziwnie spokojna.
Uniosła dłoń i długim czerwonym paznokciem wskazała Agatę.
– Zamknąć ją w wieży!
Chmura wróżek pojmała Agatę i powlokła obok uśmiechniętego złośliwie
Tedrosa do tunelu zawszan.
– Nie! To moja wina! – zawołała Sofia.
– A tę – lady Lesso wskazała zakrwawionym palcem Sofię – do Sali Udręki.
Zanim Sofia zdążyła wrzasnąć, pazury zacisnęły się na jej ustach i pociągnęły ją
obok zastygłych z przerażenia kolegów w ciemność pod drzewami.

Sofia nie przeżyje tortur! Sofia nie przeżyje prawdziwego Zła!


Przerażona Agata, którą niosły wróżki, spojrzała w dół i przez łzy zobaczyła
nauczycieli wchodzących do holu.
– Profesorze Sader! – krzyknęła, czepiając się poręczy schodów. – Musi nam pan
uwierzyć! Baśniarz uważa, że Sofia jest czarnym charakterem! On ją zabije!
Wszyscy nauczyciele podnieśli głowy, nie kryjąc zaniepokojenia.
– Jak pan mógł zobaczyć nasze miasteczko? – krzyczała Agata, a wróżki
szarpały się z nią, usiłując oderwać jej ręce. – Jak możemy wrócić do domu? Co
takiego ma księżniczka, czego nie ma złoczyńca?!
Sader uśmiechnął się.
– Pytania. Zawsze po trzy.
Nauczyciele roześmiali się i rozeszli się w swoje strony.
– Widziała Baśniarza? – zastanawiał się Espada.
– To właśnie ona jadła słodycze – wyjaśniła profesor Anemonia.
– Nie! Musi pan ją uratować! – ciągle błagała Agata, ale wróżki zawlokły ją już
do pokoju i zamknęły na klucz.
Gorączkowo wdrapała się na baldachim, minęła obraz przedstawiający
pocałunek bohaterów i sięgnęła do wyłamanego panelu… Ale nie był już
wyłamany. Ktoś zatynkował go na gładko.
Krew odpłynęła z policzków Agaty. Sader był jej ostatnią nadzieją i odmówił
odpowiedzi na pytania. Teraz jej jedyna przyjaciółka umrze w lochu tylko dlatego,
że pióro pomyliło księżniczkę z wiedźmą.
W tym momencie o czymś sobie przypomniała. To, co powiedział Sader na
lekcji:
Jeśli jednak będziecie mieć jakieś pytania…
Agata bez tchu wysypała podręczniki z koszyka.

Szary wilk, stoicko spokojny i skuteczny, ciągnął Sofię na długim łańcuchu


przyczepionym do żelaznej obroży ciasno zapiętej na jej szyi. Przyciskając się do
przesiąkniętych wilgocią ścian korytarza ściekowego, nie mogła walczyć – jeden
fałszywy ruch i ześlizgnęłaby się z wąskiego przejścia wprost do rwącego
strumienia szlamu. Po drugiej stronie czarnego, cuchnącego zgnilizną strumienia
zobaczyła dwa wilki wlokące jęczącego Vexa z kierunku, w jakim ona zmierzała.
Ich spojrzenia się spotkały. Jego oczy były nabiegłe krwią i pełne nienawiści.
Cokolwiek zrobiono z nim w Sali Udręki, sprawiło, że był bardziej czarnym
charakterem niż przed wejściem tam.
Agata – powtarzała sobie Sofia. – Agata zabierze nas do domu.
Przełknęła łzy. Musisz przeżyć dla Agaty.
W połowie ścieku, gdzie szlam zamieniał się w czystą wodę, poczuła, że mur
z litego kamienia zastąpiła przerdzewiała krata. Wilk kopniakiem otworzył drzwi
i wepchnął ją do środka.
Sofia podniosła głowę i zobaczyła mroczy loch oświetlony pojedynczą
pochodnią. Gdziekolwiek spojrzała, widziała narzędzia tortur: koło do łamania,
madejowe łoże, dyby, stryczki, haki, garotę, żelazną dziewicę, zgniatacz kciuków
i przerażającą kolekcję włóczni, maczug, rózeg, batów i noży. Serce jej zamarło.
Odwróciła się…
W kącie lśniła para czerwonych oczu.
Z cienia powoli wyłonił się ogromny czarny wilk, dwa razy większy od
pozostałych. Ten jednak miał ciało człowieka z szeroką, owłosioną piersią,
żylastymi ramionami, grubymi łydkami i wielkimi stopami. Rozwinął zwój
pergaminu i zaczął czytać niskim, warkliwym głosem:
– Sofio z Lasu Za Światem, zostałaś wezwana do Sali Udręki z powodu
następujących przewin: spiskowanie w celu głoszenia nieprawdy, zakłócenie
zgromadzenia, usiłowanie morderstwa członka kadry pedagogicznej…
– Morderstwa?! – jęknęła Sofia.
– Podżeganie do zamieszek, zmiana strony podczas apelu, zniszczenie własności
szkoły, nękanie innych uczniów oraz przestępstwa wobec ludzkości.
– Jestem niewinna wszystkich tych zarzutów – skrzywiła się Sofia. –
W szczególności ostatniego.
Bestia złapał jej twarz pazurami.
– Tu obowiązuje domniemanie winy!
– Puszczaj! – wrzasnęła Sofia.
Powąchał jej szyję.
– Ależ z ciebie dorodna brzoskwinka.
– Zostawisz ślady!
Ku jej zaskoczeniu Bestia wypuścił ją.
– Zwykle trzeba was pobić, żeby poznać słaby punkt.
Sofia patrzyła, nic nie rozumiejąc. Potwór oblizał wargi i uśmiechnął się.
Dziewczynka wrzasnęła i skoczyła do drzwi, ale przycisnął ją do ściany i przykuł
jej ręce do haków nad głową.
– Puszczaj!
Wilk spacerował wzdłuż ściany, szukając najodpowiedniejszego narzędzia kary.
– Proszę, przepraszam za wszystko, co zrobiłam! – lamentowała Sofia.
– Złoczyńcy nie uczą się na przeprosinach – powiedział. Przez chwilę
zastanawiał się nad pałką, ale ruszył dalej. – Złoczyńcy uczą się na bólu.
– Proszę! Niech mi ktoś pomoże.
– Ból sprawi, że będziesz silniejsza.
Pogładził czubek zardzewiałej włóczni i odwiesił ją na miejsce.
– Ratunku!!!
– Ból sprawi, że będziesz dojrzalsza.
Podniósł topór. Twarz Sofii zrobiła się biała jak ściana.
Podszedł.
– Ból sprawi, że staniesz się Zła.
Wziął ją za włosy.
– Nie! – jęknęła Sofia zdławionym głosem.
Uniósł ostrze.
– Proszę!
Topór obciął jej włosy.
Sofia z ustami otwartymi z przerażenia wpatrywała się w swoje długie, piękne,
złote pukle leżące teraz na czarnej podłodze lochu. Powoli uniosła twarz, by
zobaczyć ogromne, czarne oblicze Bestii. Potem jej wargi zadrżały, ciało zwisło
bezwładnie w łańcuchach i popłynęły łzy. Oparła ostrzyżoną, zeszpeconą głowę na
piersi i płakała. Płakała, aż zatkał jej się nos i nie mogła oddychać, ślina spływała
jej na czarną tunikę, a nadgarstki krwawiły w kajdanach.
Szczęknął zamek. Sofia otworzyła zapuchnięte, czerwone oczy i zobaczyła, że
Bestia odczepił ją od ściany.
– Wynoś się – warknął i powiesił topór.
Gdy się odwrócił, Sofia już zniknęła.
Bestia wyszedł ciężkim krokiem z lochu i przyklęknął w miejscu, gdzie
spotykały się rwące strumienie szlamu i czystej wody. Zanurzył w nich
zakrwawione kajdany, a bystry nurt uderzał w nie ze wszystkich stron, myjąc je do
czysta. Zeskrobując ostatnie ślady krwi, Bestia popatrzył na swoje odbicie
w szlamie.
To nie było jego odbicie.
Odwrócił się.
Sofia wepchnęła go do kanału.
Szamotał się w wodzie i szlamie, jęczał i próbował dosięgnąć krawędzi kanału,
ale nurt był zbyt silny. Sofia patrzyła, jak gulgocze, próbując złapać oddech,
i wreszcie idzie na dno jak kamień.
Wygładziła włosy i poszła w kierunku światła, starając się zapanować nad
mdłościami.
Dobro wybacza – głosiła zasada.
Ale ta zasada była błędna. Z całą pewnością.
Ponieważ Sofia nie wybaczyła.
Ani trochę nie wybaczyła.
14
Odpowiedź Strażnika Krypty
Okładka była ze srebrnego jedwabiu, z Baśniarzem wymalowanym pomiędzy
czarnym a białym łabędziem.

Historia Puszczy – wersja dla szkół


August A. Sader

Agata otworzyła książkę na pierwszej stronie:


Treść tej książki odzwierciedla WYŁĄCZNIE poglądy jej autora. Grono
pedagogiczne nie podziela interpretacji historii prof. Sadera. Z poważaniem, Klarysa
Dovey i Lady Lesso, dziekani Akademii Dobra i Zła.
Agata poczuła się zachęcona tym, że nauczyciele nie aprobowali książki, którą
miała w rękach. To dawało nadzieję, że gdzieś na jej kartach znajdzie rozwiązanie
zagadki. Różnica między księżniczką a wiedźmą… dowód, że Dobro i Zło są
w stanie równowagi… Czy to może być jedno i to samo?
Przewróciła kartkę, ale na następnej stronie nie znalazła żadnych słów. Zobaczyła
za to wzory z tęczowych kropek, maleńkich jak główki od szpilki. Przewróciła
następną kartkę. Więcej kropek. Kartkowała dalej – żadnych słów. Załamana
przycisnęła twarz do książki, a wtedy rozległ się donośny głos Sadera:
– Rozdział czternasty: Wielka wojna.
Agata poderwała się. Na jej oczach nad stroną książki zaczęła się pojawiać
widmowa, trójwymiarowa scena – żywa diorama w świetlistych kolorach, jak na
obrazach Sadera w galerii. Przykucnęła i obserwowała milczącą wizję trzech
starych mędrców z brodami do ziemi łączących nad czymś dłonie w wieży
Dyrektora Akademii. Gdy starcy cofnęli ręce, wyfrunął spośród nich lśniący
Baśniarz i zawisł nad znajomym stołem z białego kamienia. Bezcielesny głos
Sadera mówił dalej:
– Jak pamiętamy z rozdziału pierwszego, Baśniarz został umieszczony w Akademii
Dobra i Zła przez Trzech Wieszczów z Bezkresnej Puszczy, którzy uznali, że tylko w
tym miejscu może zostać uchroniony przed skażeniem…
Agata gapiła się zdumiona. Niewidomy Sader nie mógł pisać o historii, ale mógł
ją widzieć. I chciał, by zobaczyli ją także jego uczniowie. Za każdym razem, gdy
przewracała stronę i dotykała kropek, pojawiały się ożywione obrazy, którym
towarzyszyła jego narracja. Większość rozdziału czternastego zajmowało to, co
Sofia streściła jej podczas obiadu: historia rządzących szkołą dwóch braci magów,
Dobrego i Złego, których braterska miłość była silniejsza niż lojalność wobec
jednej ze stron. Ale z czasem Zły brat zauważył, że ta miłość jest słabsza od pokusy,
aż wreszcie uznał, że jedyną przeszkodą stojącą między nim a nieskończoną mocą
pióra… jest jego własna krew.
Agata przesuwała dłońmi po kropkach, studiując obszerne sceny bitew wielkiej
wojny, historię sojuszy i zdrad, aby zobaczyć, jak to się skończyło. Jej palce
znieruchomiały, gdy zobaczyła znajomą sylwetkę w srebrnej todze i masce,
wznoszącą się ponad płomieniami i rzezią bitewną z Baśniarzem w dłoni:
– Ostateczna bitwa pomiędzy Złym a Dobrym bratem wyłoniła zwycięzcę
nieprzynależącego do żadnej ze stron. W wielkim traktacie pokojowym zwycięski
Dyrektor Akaemii przysiągł, iż wzniesie się ponad Dobro i Zło i będzie strzegł
równowagi tak długo, dopóki starczy mu życia. Żadna ze stron nie ufała rzecz jasna
zwycięzcy. Nie było jednak takiej potrzeby.
Scena przesunęła się, by pokazać drugiego brata rozsypującego się w popiół,
który rozpaczliwie wzniósł ku niebu dłoń i wypuścił z niej strumień srebrnego
światła.
– Umierający brat zużył resztki swej magii, by utworzyć ostatnie zaklęcie
przeciwko swemu bliźniakowi: sposób na udowodnienie, że Dobro i Zło nadal są
sobie równe. Jak długo ten dowód pozostaje nienaruszony, tak długo Baśniarz nie
jest niczym skażony, a w Puszczy panuje całkowita równowaga. Jeśli zaś chodzi o to,
czym jest ten dowód…
Serce Agaty podskoczyło.
– Pozostaje on po dziś dzień w Akademii Dobra i Zła.
Scena pociemniała.
Agata gorączkowo przewróciła kartkę i dotknęła kropek. Znów zagrzmiał głos
profesora Sadera:
– Rozdział piętnasty: Wielka plaga karaluchów.
Agata rzuciła książką o ścianę, a potem poprawiła inną, zostawiając ślady na
obliczach namalowanej pary. Gdy nie miała już czym rzucać, wcisnęła twarz
w poduszkę.
Proszę. Pomóż nam.
Wtedy, w milczeniu pomiędzy modlitwą a łzami, coś jej przyszło do głowy. Nie
była to nawet myśl. Raczej impuls.
Podniosła głowę.
Rozwiązanie zagadki popatrzyło na nią.
To tylko nowa fryzura – powtarzała sobie Sofia, przedzierając się przez chabrowy
gąszcz. Nikt niczego nie zauważy. Prześlizgnęła się między dwoma drzewami
koloru barwinka na Zachodnią Polanę, podchodząc od tyłu do swojej grupy.
Muszę znaleźć Agatę i…
Cała grupa się odwróciła. Nikt się nie roześmiał. Ani Dot, ani Tedros, ani nawet
Beatrycze. Patrzyli na nią z taką zgrozą, że Sofia nie mogła oddychać.
– Przepraszam… coś mi wpadło do oka… – Zanurkowała za niebieski krzak
róży i odetchnęła głęboko. Nie była w stanie znieść kolejnego upokorzenia.
– Przynajmniej teraz wyglądasz jak nigdziarka – powiedział Tedros, podskakując
za krzakiem. – I nikt nie popełni takiej pomyłki jak ja.
Sofia zrobiła się czerwona jak burak.
– Cóż, tak to się kończy, jeśli ktoś się przyjaźni z wiedźmą. – Książę zmarszczył
czoło.
Teraz twarz Sofii miała barwę owocu granatu.
– Słuchaj, nie jest aż tak źle. Przynajmniej nie tak źle, jak z twoją przyjaciółką.
– Przepraszam – powiedziała Sofia, fioletowa jak bakłażan. – Mam coś w drugim
oku…
Wyskoczyła zza krzaka i uczepiła się Dot jak koła ratunkowego.
– Gdzie jest Agata?!
Dot nadal gapiła się na jej włosy. Sofia odchrząknęła.
– A, no, nie wypuścili jej jeszcze z pokoju – wyjaśniła Dot. – Szkoda, że ominie
ją Kwietna Kolej. To znaczy, o ile Juba zdoła wezwać konduktora. – Skinęła głową
w stronę gnoma szturchającego niebieskie dynie na grządce. Jej oczy znowu
pobiegły do włosów Sofii.
– To… nawet ładne.
– Przestań – powiedziała cicho Sofia.
Oczy Dot zwilgotniały.
– Byłaś taka śliczna.
– Odrosną – odparła Sofia, starając się nie płakać.
– Nie martw się – pociągnęła nosem Dot. – Pewnego dnia ktoś dostatecznie Zły
zabije tego potwora.
Sofia zesztywniała.
– Wszyscy wsiadać! – zawołał Juba.
Odwróciła się i zobaczyła, że Tedros otwiera czubek zwyczajnej niebieskiej dyni,
jakby to był imbryk, i znika w środku.
Zmrużyła oczy.
– Co to…
Ktoś szturchnął ją w udo, więc spojrzała w dół. Juba wręczył jej bilet na Kwietną
Kolej i otworzył pokrywkę dyni, odsłaniając cienką gąsienicę w fioletowym
aksamitnym smokingu i takim samym cylindrze, unoszącą się w wirze pastelowych
kolorów.
– W trakcie podróży Kwietną Koleją zabrania się spluwania, kichania, śpiewania,
węszenia, huśtania, przeklinania, klepania, spania i siusiania – oznajmił gąsienica
najbardziej opryskliwym jak to tylko możliwe tonem. – Naruszenie zasad
spowoduje usunięcie ubrania. Proszę wsiadać!
Sofia odwróciła się szybko do Juby.
– Chwileczkę! Muszę znaleźć moją przy…
Pnącze wystrzeliło i wciągnęło ją do środka.
Zbyt oszołomiona, by krzyczeć, przelatywała przez oślepiające róże, błękity
i żółcie, gdy kolejne roślinne wąsy chwytały ją i przytrzymywały jak pasy
bezpieczeństwa. Potem usłyszała syknięcie, a kiedy się obejrzała, zobaczyła, że
połyka ją ogromna zielona muchołówka. Zdołała wrzasnąć, zanim pnącza
wyciągnęły ją z paszczy rośliny i wrzuciły w tunel pełen gorącej, zasłaniającej
wszystko mgły, gdzie została przyczepiona do czegoś, co poruszało się razem
z nią, podczas gdy jej ręce i nogi zwisały swobodnie w zrobionej z bluszczu
uprzęży. Mgła rozwiała się i Sofia zobaczyła najbardziej magiczny widok w swoim
życiu.
Był to podziemny system transportowy, ogromny jak całe miasto, a zrobiony
wyłącznie ze świecących roślin. Pasażerowie zwisali na zrobionych z pnączy pasach
przyczepionych do świecących w różnych kolorach pni drzew, pokrytych
dobranymi kolorystycznie kwiatami. Kolorowe pnie splatały się, tworząc
gigantyczny labirynt torów. Niektóre biegły równolegle do siebie, inne prostopadle,
jeszcze inne rozchodziły się w dwóch kierunkach, ale wszystkie zabierały
pasażerów dokładnie w to miejsce, w którym chcieli się znaleźć w Bezkresnej
Puszczy. Sofia patrzyła zaszokowana na rząd ponurych krasnoludków, z siekierami
przy pasie, podwieszonych pod fluorescencyjnie czerwonym pniem z napisem
LINIA RÓŻANA. W przeciwną stronę poruszała się migocząco zielona LINIA
DRZEWNA, a wśród pasażerów Sofia dostrzegła zwisającą ze szmaragdowych
pnączy rodzinę niedźwiedzi w wyprasowanych garniturach i sukienkach. Zdumiona
spojrzała na swoją LINIĘ HIBISKUSOWĄ i zobaczyła pozostałych uczniów
umocowanych wzdłuż jaskrawoniebieskiego pnia. Tylko nigdziarze byli przypięci
w uprzęży.
– Kwietna Kolej jest tylko dla zawszan – zawołała do niej Dot. – Musieli nas
wpuścić, bo jesteśmy ze szkoły, ale mimo wszystko nam nie ufają.
Sofii to nie obchodziło. Gdyby mogła, jeździłaby Kwietną Koleją przez resztę
życia. Oprócz szybkiego, relaksującego tempa i cudownych zapachów każda linia
miała także orkiestrę jaszczurek: jaszczurki z LINII MANDARYNKOWEJ brząkały
energicznie na banjo, te z LINII FIOŁKOWEJ grały uwodzicielsko na cytrach, zaś
jaszczurki z linii, którą jechała Sofia, wygrywały rytmiczną melodię na fletach,
a towarzyszył im chór błękitnych żab. Na wypadek gdyby pasażerowie zgłodnieli,
każda linia miała własne przekąski – błękitniki unoszące się wzdłuż LINII
HIBISKUSOWEJ roznosiły muffiny z niebieskiej mąki kukurydzianej i poncz
jagodowy. Raz wreszcie Sofia miała wszystko, czego chciała. Rozluźniła mięśnie
i zapomniała o chłopcach i bestiach, a pnącza wciągały ją wyżej i wyżej,
w gwałtowny wir wiatru i błękitnego światła. Jej ciało poczuło wiatr, potem
powietrze, a potem ziemię, a jej ramiona wyciągnęły się ku niebu. Sofia wykwitła
z ziemi jak niebiański hiacynt.
I stwierdziła, że jest na cmentarzu.
Nagrobki miały ten sam kolor, co ponure niebo rozpościerające się nad nagimi
wzgórzami. Drżący z zimna koledzy wyskoczyli obok niej z dziury w ziemi.
– Gddddzie mmmy jesttteśmmmy? – zapytała, szczękając zębami.
– W Ogrodzie… Dobra i Zła – zadrżała Dot, skubiąc czekoladową jaszczurkę.
– Mmmnie ttto nnnie wyggląda na ogrrróddd – wyszczękała w odpowiedzi Sofia.
Ciepło sprawiło, że jej skóra nieco odtajała. Juba machnięciem magicznej laski
rozpalił kilka niedużych ognisk. Sofia i jej koledzy odetchnęli z ulgą.
– Za kilka tygodni zostaniecie odblokowani i będziecie mogli używać zaklęć –
powiedział gnom, wywołując podekscytowane szepty. – Ale zaklęcia nie zastąpią
wam umiejętności przetrwania. Słonorobaki żyją w pobliżu grobów i mogą
dostarczyć wam pożywienia, gdyby z jakiegoś powodu zabrakło jedzenia. Dzisiaj
będziecie je wyszukiwać i zjadać!
Sofia złapała się za brzuch.
– No już, do roboty! Pracujecie parami – oznajmił gnom. – Para, która zje
najwięcej robaków, zajmuje pierwsze miejsce. – Spojrzał na Sofię. – Może nasza
czarna owca zdoła się zrehabilitować.
– Czarna owca nie znajdzie niczego bez swojej przyjaciółki – mruknął Tedros.
Sofia nadąsała się ponuro, gdy wybrał do pary Beatrycze.
– No chodź. – Dot pociągnęła ją za sobą. – Możemy ich pokonać.
Nieoczekiwanie zmotywowana Sofia zaczęła razem z nią przeszukiwać ziemię,
pilnując, by nie oddalać się od ognisk.
– Jak wyglądają słonorobaki?
– Jak robaki – odparła Dot.
Sofia zastanawiała się nad jej odpowiedzią, gdy nagle w oddali, na szczycie
wzgórza zobaczyła czyjąś sylwetkę. Był to potężny olbrzym z długą, czarną brodą,
grubymi dredami i ciemnoniebieską skórą. Miał na sobie tylko niedużą brązową
przepaskę biodrową i kopał rząd grobów.
– Strażnik Krypty sam wszystko tutaj robi – powiedziała Dot do Sofii. – Dlatego
jest taka kolejka.
Sofia przyjrzała się i zobaczyła za Strażnikiem Krypty trzykilometrową linię ciał
i trumien czekających na pochówek. Natychmiast też zauważyła różnicę między
ciemnymi kamiennymi trumnami nigdziarzy a zrobionymi ze szkła i złota
trumnami zawszan. Ale były tam też ciała bez trumien, porzucone na zboczu
wzgórza, nad którym krążyły sępy.
– Dlaczego nie znajdzie kogoś do pomocy? – zapytała.
– Ponieważ nikt nie może się wtrącać w jego system – wyjaśnił cicho Hort. – Mój
tata czekał aż dwa lata. – Głos mu się lekko załamał. – Tata został zabity przez
samego Piotrusia Pana. Zasługiwał na porządny grób.
Teraz już cała grupa patrzyła, jak Strażnik Krypty kopie grób, a potem wyjmuje
spod masy włosów ogromną księgę i przygląda się jednej ze stron. Następnie
olbrzym podniósł złotą trumnę z przystojnym księciem i opuścił ją do pustego
grobu. Przeszedł wzdłuż linii czekających ciał, podniósł kryształową trumnę
z piękną księżniczką i złożył ją w tym samym grobie.
– Anastazja i Jakub. Zmarli z głodu podczas miesiąca miodowego. Tej śmierci
dałoby się uniknąć, gdyby uważali na lekcjach – warknął Juba.
Uczniowie wrócili do poszukiwań robaków, ale Sofia nadal przyglądała się
Strażnikowi Krypty, który jeszcze raz zajrzał do księgi, a potem podniósł
pozbawione trumny ciało ogra i wrzucił je do grobu obok. Znowu księga i tym
razem złożył imponującą srebrną trumnę królowej obok identycznej z królem.
Sofia przeniosła spojrzenie na resztę cmentarza i zobaczyła ten sam wzorzec na
każdym wzgórzu i w każdej dolinie. Zawszanie spoczywali pod podwójnymi
nagrobkami – chłopak i dziewczyna, mąż i żona, książę i księżniczka, razem
w życiu i w śmierci. Nigdziarze byli chowani samotnie.
Długo i Zawsze Szczęśliwie. Raj we dwoje.
Nigdy Więcej. Raj w samotności.
Sofia zamarła. Znała już odpowiedź na zagadkę Dyrektora Akademii.
– Może powinniśmy poszukać w Nekrodolinie – westchnął Juba. – Chodźcie ze
mną…
– Kryj mnie – szepnęła Sofia do Dot.
Dot odwróciła się.
– Gdzie ty… czekaj! Jesteśmy…
Ale Sofia już biegła pomiędzy odległymi nagrobkami wprost do Kwietnej Kolei.
– W parze – nadąsała się Dot.
Chwilę później w Błękitnym Lesie pięć stymfów podniosło głowy znad zdechłej
kozy i zobaczyło Sofię trzymającą jajo.
– Próbujemy jeszcze raz?

Miałam to od początku przed oczami – myślała Agata, wpatrując się w ścianę.


Broń, która uczyniła Dobro niezwyciężonym w walce ze Złem. Coś, czego
złoczyńca nigdy nie dostanie, a księżniczka nie może bez tego żyć. Zadanie, które
sprawi, że ona i Sofia wrócą do domu.
Jeśli Sofia jeszcze żyje.
Agata poczuła, że ogarnia ją kolejna fala poczucia bezsilności i złych przeczuć.
Nie mogła tak po prostu siedzieć, podczas gdy Sofia jest torturowana…
Na zewnątrz rozległ się wrzask. Agata odwróciła się i zobaczyła wpadającą przez
okno Sofię zrzuconą przez stymfa.
– Miłość – wysapała Sofia.
– Żyjesz! Ale twoje włosy! – jęknęła Agata.
– Miłość to coś, czego złoczyńca nigdy nie dostanie, ale bohaterka nie może bez
tego żyć.
– Ale co oni ci… czy ty…
– Mam rację czy nie?!
Agata zrozumiała, że przyjaciółka nie zamierza mówić o Sali Udręki.
– Prawie. – Wskazała malowidło na ścianie przedstawiające bohaterów
i bohaterki z ustami złączonymi w kulminacyjnym pocałunku.
– Pocałunek prawdziwej miłości – westchnęła Sofia.
– Jeśli twoja prawdziwa miłość cię pocałuje, to znaczy, że nie możesz być
czarnym charakterem – powiedziała Agata.
– A jeśli nie zdołasz znaleźć miłości, nie możesz być księżniczką – dodała Sofia.
– I wrócimy do domu. – Agata przełknęła. – Po mojej stronie warunek jest
spełniony. W twoim przypadku to nie będzie takie proste.
– Daj spokój, mogę sprawić, że dowolny z tych odrażających nigdziarzy się we
mnie zakocha. Daj mi tylko pięć minut, pusty schowek na miotły i…
– On jest tylko jeden, Sofio – przerwała jej Agata drżącym głosem. – Każdy
zawszanin ma tylko jedną prawdziwą miłość.
Sofia spojrzała jej w oczy i opadła na łóżko.
– Tedros.
Agata niechętnie skinęła głową. Droga do domu zależała od jednego człowieka,
który mógł wszystko zrujnować.
– Tedros musi… mnie pocałować? – zapytała Sofia, patrząc w przestrzeń.
– I nie może zostać w tym celu oszukany, zmuszony ani otumaniony. Musi tego
chcieć.
– Ale jak? On uważa, że jestem czarnym charakterem! On mnie nienawidzi! Aga,
on jest synem króla. On jest piękny, doskonały, a popatrz na mnie… – Pociągnęła
się za ostrzyżone włosy i wiszącą w strzępach tunikę. – Ja jestem… jestem…
– Nadal jesteś księżniczką.
Sofia popatrzyła na nią.
– I jedynym sposobem, żebyśmy mogły wrócić do domu – dodała Agata,
zmuszając się do uśmiechu. – Więc musimy sprawić, żeby doszło do tego
pocałunku.
– My? – zapytała Sofia.
– My – wykrztusiła Agata.
Sofia uściskała ją mocno.
– Wrócimy do domu, Aga.
Ale wtulona w jej ramiona Agata wyczuła coś jeszcze. Coś, co podpowiedziało
jej, że Sala Udręki odebrała jej przyjaciółce więcej niż tylko włosy. Agata zdusiła
swoje wątpliwości i mocniej przycisnęła Sofię.
– Jeden pocałunek i będzie po wszystkim.
Podczas gdy one obejmowały się w jednej wieży, w drugiej Dyrektor Akademii
patrzył, jak Baśniarz kończy imponującą ilustrację przedstawiającą dwie przytulone
dziewczynki. Pióro dodało pod spodem ozdobnym pismem ostatnie zdanie
zamykające rozdział:
Ale każdy pocałunek ma swoją cenę.
15
Wybierz swoją trumnę
Ilekroć Tedros znajdował się pod presją, zaczynał ćwiczyć. To, że o szóstej rano
pocił się w Sali Urody, rzucając młotami, podnosząc hantle i robiąc kolejne
okrążenia w basenie, oznaczało, że ma wiele do przemyślenia. Nic dziwnego –
w nocy pod jego drzwi zostało wsunięte zaproszenie na Ośnieżony Bal.
Wspinając się po linach zrobionych ze splecionych w warkocze jasnych włosów,
przeklinał to, że będzie musiał spędzić Gwiazdkę na balu. Dlaczego wszystko, co
ważne dla zawszan, musiało się kręcić wokół męczących formalnych przyjęć?
Problem z balami polegał na tym, że tylko chłopcy musieli się napracować.
Dziewczęta mogły flirtować, intrygować i marzyć, ile tylko chciały, ale ostatecznie
to chłopiec musiał dokonać wyboru i mieć nadzieję, że ona się zgodzi. Tedros nie
musiał się martwić o to, czy dziewczyna przyjmie jego zaproszenie. Martwił się
tym, że nie było żadnej dziewczyny, którą tak naprawdę miałby ochotę zaprosić.
Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy w ogóle lubił jakąś pannę. A jednak zawsze
któraś chodziła za nim krok w krok, utrzymując, że jest jego dziewczyną. To się
powtarzało za każdym razem. Przysięgał sobie, że machnie ręką na dziewczyny,
potem zauważał, że jedna zwraca powszechną uwagę, postanawiał udowodnić, że
mógłby ją zdobyć, i przekonywał się, że ma do czynienia z pustogłową łowczynią
książąt, która od dawna miała go na oku. Klątwa Beatrycze. Nie, istniała na to lepsza
nazwa.
Klątwa Ginewry.
Tedros miał zaledwie dziewięć lat, gdy jego matka, Ginewra, uciekła z rycerzem
Lancelotem, zostawiając go samego z ojcem. Słyszał potem szepty, że znalazła
prawdziwą miłość. Ale co z tymi wszystkimi chwilami, gdy mówiła jego ojcu, że go
kocha? Kiedy mówiła to samemu Tedrosowi? Która miłość była prawdziwa?
Noc po nocy Tedros obserwował, jak ojciec coraz głębiej pogrąża się
w rozpaczy i alkoholu. Śmierć przyszła po niego w niespełna rok. Na łożu śmierci
król Artur ścisnął dłonie swojego syna.
– Lud będzie potrzebował królowej, Tedrosie. Nie popełnij mojego błędu.
Znajdź dziewczynę, która jest naprawdę Dobra.
Tedros wspinał się coraz wyżej po złotych warkoczach, aż na napiętych
mięśniach pojawiły się sznury żył.
Nie popełnij mojego błędu.
Ręka mu się ześlizgnęła i spadł na miękką matę. Z zaczerwienionymi policzkami
patrzył na złośliwie kuszące kaskady włosów.
Wszystkie dziewczęta były pomyłkami. Ginewrami niezdolnymi do odróżnienia
miłości od nic nieznaczących pocałunków.

Plamy dziennego światła padły na poduszkę Agaty. Poruszyła się i zobaczyła


Sofię skuloną na dawnym łóżku Reny.
– Co ty tu jeszcze robisz? Jeśli wilki cię złapią, znowu trafisz do Sali Udręki!
Poza tym powinnaś być u siebie i pisać anonimowy poemat miłosny do Tedr…
– Nie powiedziałaś mi o balu.
Sofia podniosła lśniące zaproszenie w kształcie śniegowego płatka, na którym
perłowe litery układały się w imię Agaty.
– Och, kogo obchodzi ten głupi bal? – jęknęła Agata. – Dawno już nas tu nie
będzie. Pamiętaj, żeby w tym poemacie napisać o tym, jaki on jest. O jego honorze,
męstwie, od…
Sofia zajmowała się wąchaniem zaproszenia.
– Sofia, posłuchaj mnie! Im bliżej balu, tym bardziej Tedros będzie szukał
partnerki! Im bardziej będzie szukał partnerki, tym bardziej zakocha się w kimś
innym! Im bardziej zakocha się w kimś innym, tym bardziej zostawi nas na pewną
śmierć! Jasne?
– Ale ja chcę z nim iść.
– NIE ZOSTAŁAŚ ZAPROSZONA!
Sofia wydęła wargi.
– Sofia, Tedros musi cię pocałować teraz! Inaczej nigdy nie wrócimy do domu!
– Ciekawe, czy oni w ogóle sprawdzają te zaproszenia przy wejściu na bal?
Agata wyrwała z jej rąk kartonik.
– Ależ ze mnie idiotka. Wydawało mi się, że chcesz przeżyć!
– Ale nie mogę opuścić balu!
Agata popchnęła ją do drzwi.
– Przejdź Leśnym Tunelem…
– Marmurowa sala, lśniące suknie balowe, walc pod gwiazdami…
– Gdyby złapał cię jakiś wilk, powiedz, że zabłądziłaś…
– Bal, Aga! To prawdziwy bal!
Agata wyrzuciła ją kopniakiem za drzwi. Sofia wykrzywiła się na pożegnanie.
– Moje współlokatorki mi pomogą. To prawdziwe przyjaciółki.
Powiedziawszy to, zatrzasnęła drzwi przed nosem zszokowanej Agaty.
Dziesięć minut później Hester tupnęła, omal nie rozdeptując na śmierć szczura
Anadil.
– POMOC?! CHCESZ, ŻEBYM POMOGŁA NIGDZIARCE POCAŁOWAĆ
ZAWSZANINA? PRĘDZEJ WETKNĘ GŁOWĘ W KOŃSKI…
– Sofio, żaden czarny charakter nie znalazł nigdy miłości – wtrąciła Anadil
z nadzieją, że rozsądek zdoła ocalić jej szczury. – Samo jej szukanie oznacza, że
zdradzasz własną duszę…
– Chcecie, żebym wróciła do domu? – warknęła Sofia, otrzepując się z liści
pozostałych po przejściu przez tunel. – W takim razie rzućcie urok na Tedrosa,
żeby zaprosił mnie na bal.
– NA BAL!!! – zaskrzeczała Hester. – SKĄD TY W OGÓLE WIESZ O BALU?!
– Czarny charakter na balu? – zapytała Dot.
– Czarny charakter tańczący walca – prychnęła Anadil.
– Czarny charakter dygający – dodała Hester i wszystkie trzy zaczęły się zwijać
ze śmiechu.
– Zamierzam iść na ten bal! – fuknęła Sofia.
– Przedstawiamy państwu Wiedźmę z Lasu za Światem – rechotała Hester przez
łzy.
W porze obiadowej nie było jej już do śmiechu.
Najpierw Sofia spóźniła się dwadzieścia minut na lekcję, starała się bowiem coś
poradzić na obcięte włosy. Próbowała je zasłonić beretami, kokardami
i grzebieniami, aż w końcu zdecydowała się na wianek ze stokrotek.
– Nie takie brzydkie – westchnęła, nim weszła na lekcję pielęgnacji brzydoty
i zobaczyła, jak pozostali uczniowie posiwiają sobie włosy dzięki eliksirowi ze
skrzydeł nietoperza. Nad jej głową nieoczekiwanie eksplodowało „1”.
– Ależ to brzydkie! – rozpromienił się profesor Manley, wlepiając wzrok w jej
włosy. – Twoja największa ozdoba zniknęła.
Wychodząc z sali, Sofia chlipała. Nagle jednak usłyszała wrzask Hester. Na
korytarzu Albemarel, pilny dzięcioł okularnik, wykuwał imię Sofii tuż pod
imieniem Hester na liście najlepszych uczniów Zła.
– Jedno małe zaklęcie miłosne, Hester – przypomniała jej słodko Sofia. –
A potem zniknę na zawsze.
Wściekła Hester odmaszerowała, powtarzając sobie, że nigdziarze całujący się
z zawszanami to coś, czego nie będzie popierać, niezależnie od okoliczności.
Na początku lekcji klątw lady Lasso weszła do lodowej komnaty z zębami
zaciśniętymi bardziej niż zwykle.
– Dzisiaj nie da się już znaleźć porządnych katów – mruknęła.
– O czym ona mówi? – zapytała szeptem Sofia.
– Bestia gdzieś zniknął! – odparła cicho Dot.
Siedząca za nią Sofia poczuła, że ogarniają ją mdłości.
Przepytująca klasę ze snów o nemezis lady Lesso wściekała się i krytykowała
każdą błędną odpowiedź.
– Ale ja myślałam, że sny o nemezis znaczą, że będzie się Głównym Złym –
zaczęła Hester.
– Nie, ty kretynko! Tylko jeśli masz symptomy! Sen o nemezis nic nie znaczy,
jeśli nie ma symptomów – odparła lady Lesso. – Dot, jaki smak w ustach
pozostawia pierwszy sen o nemezis?
– Zależny od tego, co jadłam przed spaniem?
– Krwi, idiotko! – Lady Lesso przesunęła paznokciami po lodowej ścianie. –
Och, co ja bym dała, żeby zobaczyć w tej szkole prawdziwy czarny charakter.
Prawdziwego złoczyńcę, który byłby zdolny doprowadzić Dobro do płaczu, a nie te
gnidy nawozowe.
Gdy przyszła na nią kolej, Sofia spodziewała się najgorszych wyzwisk, ale lady
Lasso dała jej brodawkę za całkowicie nieprawidłową odpowiedź i w przejściu
pogładziła ją po ostrzyżonych włosach.
– Dlaczego ona jest dla ciebie taka miła? – syknęła z tyłu Hester.
Sofia mogłaby zapytać o to samo, ale odwróciła się z uśmiechem.
– Ponieważ jestem przyszłym kapitanem klasy. To znaczy, o ile tutaj zostanę.
Hester wyglądała tak, jakby miała ochotę skręcić jej kark.
– Zaklęcia miłosne to śmieci, a nie złe uczynki. One nie działają.
– Jestem pewna, że uda ci się znaleźć takie, które podziała – powiedziała Sofia.
– Ostrzegam cię, to się źle skończy.
– Hmm… A co powiesz na surfinie w każdym pokoju? – zastanowiła się Sofia. –
Myślę, że to będzie mój pierwszy wniosek, gdy już zostanę kapitanem klasy.
Wieczorem Hester napisała do krewnych z pytaniem o zaklęcia miłosne.

– To zaraźliwe – jęknęła Agata, gdy wszystkie zawszanki skupiły się na polanie


w grupki, pokazując sobie nawzajem zaproszenia. Każdy płatek śniegu miał inny
kształt. Kawałek dalej Tedros grał w kulki i ignorował je całkowicie. – Każde
ćwiczenie ma jakiś związek z urodą na balu, etykietą balową, wejściem na bal,
historią balów…
Sofia nie słuchała. Trzymając wiaderko ze świńskimi raciczkami, wpatrywała się
tęsknie w zawszanki.
– Nie – powiedziała z naciskiem Agata.
– A gdyby mnie zaprosił?
– Sofia, on ma cię pocałować jak najszybciej! A nie zabierać na jakiś głupi bal!
– Daj spokój, Aga, nie wiesz, jak jest w baśniach? Jeśli zabierze mnie na bal, to
wtedy mnie pocałuje! Tak jak Kopciuszka o północy! Pocałunki zawsze mają
miejsce na balu! Do tego czasu włosy mi odrosną, naprawię jakoś pantofelki i… no
nie, suknia! Mogłabyś ukraść trochę szarmezy od którejś z dziewczyn? I jeszcze
krepdeszynu. A, i tiul! Całe mnóstwo tiulu! Najlepiej różowego, chociaż mogę go
ufarbować… Ale z drugiej strony farbowany tiul nigdy nie wygląda odpowiednio.
Może w takim razie powinnyśmy zostać przy szyfonie. Znacznie prostszy w użyciu.
Agata zamrugała tylko, ponieważ odebrało jej mowę.
– Masz rację, powinnam najpierw go zapytać. – Sofia zerwała się z miejsca. – Nie
marszcz brwi, złociutka. To będzie bułka z masłem. Zobaczysz! Księżniczka Sofia
na balu!
– Co ty zamierzasz… WSZYSTKO POPSUJESZ…
Ale Sofia już pobiegła w podskokach na stronę zawszan, usiadła koło Tedrosa
i wyciągnęła do niego wiaderko.
– Cześć, przystojniaku. Masz może ochotę na… raciczki?
Tedros spudłował i trafił kulką w oko Chaddicka. Na całej polanie zapadła cisza.
Chłopiec popatrzył na Sofię.
– Twoja przyjaciółka cię woła.
Sofia spojrzała na machającą na nią Agatę.
– Jest na mnie zła – westchnęła. – Masz rację, Tedrosie. Jesteśmy za blisko.
Właśnie dlatego wczoraj musiałam wyjść w połowie lekcji. Żeby powiedzieć jej, że
najwyższy czas, żebym znalazła Dobrych przyjaciół.
– Dot mówiła, że poszłaś, bo się pochorowałaś.
Sofia zakasłała.
– No cóż, lekko się podziębiłam…
– Powiedziała, że masz biegunkę.
– Biegun… – Sofia przełknęła ślinę. – Znasz Dot. Wiecznie coś zmyśla.
– Nie wydała mi się typem kłamczuchy.
– Och, ona wiecznie kłamie. Żeby zwrócić na siebie uwagę. No wiesz, dlatego, że
jest…
Tedros uniósł brwi.
– Że jest…?
– Tłusta.
– Rozumiem. – Tedros ułożył kulki. – To zabawne, nie? Wczołgiwała się do
pustych grobów i starała się zjeść dość robaków za was dwie, żebyś nie oblała
ćwiczenia. Powiedziała, że jesteś jej najlepszą przyjaciółką.
– Naprawdę? – Sofia zauważyła, że Dot do niej macha. – To przygnębiające. –
Odwróciła się do Tedrosa, szykującego się do strzału kulką. – Pamiętasz nasze
pierwsze spotkanie, Tedrosie? To było w Błękitnym Lesie. Nic, co wydarzyło się
później, nie miało znaczenia. Ani to, że mnie uderzyłeś, ani to, że nazwałeś mnie
nigdziarką, ani to, że wylądowałeś w kupie. Liczyło się tylko to, co poczułeś od
pierwszego wejrzenia. Chciałeś mnie uratować, Tedrosie. I oto jestem.
Złożyła ręce.
– Czekam, kiedy tylko będziesz gotów.
Tedros podniósł głowę, żeby na nią spojrzeć.
– Na co?
– Żeby zaprosić mnie na bal – oznajmiła z uśmiechem Sofia.
Twarz księcia nie zmieniła się.
– Wiem, że to troszeczkę za wcześnie, ale dziewczyna musi umieć planować –
naciskała Sofia.
Beatrycze wepchnęła się pomiędzy nich.
– Tu nie ma miejsca dla nigdziarzy.
– Co? Tu jest mnóstwo miejsca – parsknęła Sofia, ale w tym momencie Rena ją
popchnęła, a potem to samo zrobiło sześć innych dziewczynek i Sofia została
całkowicie wyrzucona poza ich krąg. Spojrzała na Tedrosa, przekonana, że stanie
w jej obronie.
– Możesz się odsunąć? – poprosił, nie odrywając wzroku od kulek. – Zasłaniasz
mi.
Agata uśmiechnęła się złośliwie, widząc Sofię maszerującą w jej stronę.
– Bułka z masłem, co?
Sofia wyminęła ją.
– Przyda ci się lekcja pokory! – krzyknęła za nią Agata.

– To przez te włosy – chlipnęła Sofia.


– Tu nie chodzi o włosy! – tłumaczyła Agata, przechodząc razem z nią przez
bramę do Błękitnego Lasu. – Musisz najpierw sprawić, żeby cię polubił! Inaczej
nigdy nie wrócimy do domu.
– To powinna być miłość od pierwszego wejrzenia. Tak to się dzieje w baśniach!
– Czas na plan B.
– Z drugiej strony, nie powiedział „nie” – przypomniała z nadzieją Sofia. – Może
nie poszło mi aż tak źle.
Dot podbiegła do niej.
– Wszyscy mówią, że nazwałaś Tedrosa kłamcą, rzuciłaś mu kupą w twarz
i lizałaś mu stopy!
Sofia spojrzała na Agatę.
– Jaki jest plan B?
Dołączyły do reszty leśnej grupy i zobaczyły osiem szklanych trumien
ułożonych na turkusowej trawie.
– Co tydzień będziemy powtarzać ćwiczenie polegające na odróżnianiu Dobra od
Zła, ponieważ to kluczowa umiejętność, jaką musicie zdobyć przed wejściem do
Puszczy – oznajmił Juba. – Dzisiaj przetestujemy zawszan. Biorąc pod uwagę waszą
fascynację wczorajszymi pochówkami, pomyślałem, że będziecie mogli spróbować
ich na własnej skórze.
Następnie polecił zawszankom i nigdziarkom wejść do otwartych trumien
i machnięciem laski zamienił całą ósemkę w identyczne ciemnowłose księżniczki
o szerokich biodrach, okrągłych pośladkach i wydatnych wargach.
– Jestem otyła – jęknęła Sofia.
– Posłuchaj, to twoja szansa – powiedziała Agata, przypominając sobie słowa
księżniczki Umy. – Jeśli w sercu naprawdę życzysz sobie Tedrosa, to go
przyciągniesz do ciebie! Będzie wiedział, że jesteś jego prawdziwą miłością!
– Ale Beatrycze też będzie go sobie życzyła!
– Musisz go sobie życzyć bardziej! Skoncentruj się na tym, co w nim kochasz!
Skoncentruj się na tym, co sprawia, że jest twój!
Juba zatrzasnął szklane wieka i wymieszał osiem trumien.
– A teraz przyjrzyjcie się uważnie tym pannom i szukajcie w nich oznak Dobra –
powiedział chłopcom. – Gdy będziecie mieć pewność, że znaleźliście zawszankę,
ucałujcie jej dłoń, a wtedy wróci do własnej postaci!
Chłopcy ostrożnie podeszli do trumien.
– My też chcemy spróbować.
Juba z namysłem spojrzał na Horta i pozostałych nigdziarzy.
– Hmmm, jak sądzę, to powinno dać naszym dziewczętom motywację do
właściwego zachowania – powiedział.
Osiem pulchnych księżniczek zesztywniało w swoich trumnach, gdy Dobrzy i Źli
chłopcy chodzili wokół nich. Hort ukradkiem podszedł do błękitnego krzaczka
mięty, przeskoczył nad posilającym się skunksem i zerwał kilka listków. Zauważył,
że Ravan na niego patrzy.
– No co? Lubię się czuć świeżo – powiedział, żując miętę.
– Pospieszcie się i wybierajcie! – warknął Juba.
Leżąca w trumnie Agata życzyła sobie, żeby Tedros spojrzał głęboko w serce
Sofii i zobaczył, jaka jest naprawdę…
Leżąca w trumnie Sofia zamknęła oczy i myślała o wszystkim, co kocha
w swoim księciu…
Tymczasem Tedros nie chciał żadnej z tych dziewcząt. Ale gdy miał właśnie zdać
się na los szczęścia, poczuł, że jego wzrok przyciąga trzecia trumna. Coś go
ciągnęło do tej dziewicy, chociaż wyglądała identycznie jak pozostałe. Jakieś
ciepło, blask, iskra energii pulsująca pomiędzy nimi. Tak, coś w tym było. Coś,
czego wcześniej nie zauważył. Jedna z tych dziewcząt była kimś więcej, niż się
wydawała…
– Czas minął! – oznajmił Juba.
Agata usłyszała wrzask mrożący krew w żyłach i odwróciła się szybko do Sofii,
znowu we własnej postaci, z ustami przyciśniętymi do ust Horta.
Hort wypuścił ją.
– A, to miała być dłoń. Ups. – Zjadł jeszcze jeden listek mięty. – Możemy
spróbować jeszcze raz?
– Ty małpoludzie!!! – Sofia kopnęła go tak, że wleciał w krzak mięty, prosto na
skunksa, który uniósł ogon i prysnął mu w oczy.
Hort zataczał się, potykając się o trumny.
– Oślepłem! Oślepłem! – powtarzał, aż znowu wpadł na Sofię i wleciał do jej
trumny, która zatrzasnęła się, zamykając uperfumowanego przez skunksa chłopaka
razem z Sofią. Dziewczynka z obrzydzeniem tłukła w szkło, ale pokrywa ani
drgnęła.
– Zasada numer pięć. Nigdziarze nie zawracają sobie głowy miłością –
powiedział zrzędliwie Juba. – To stosowna kara. No dobrze, chłopcy, zobaczmy,
kogo wybraliście.
Agata usłyszała, że jej trumna się otwiera i zobaczyła Tedrosa unoszącego jej
pełną dłoń do swoich miękkich ust. Zaskoczona kopnęła go w pierś tak, że chłopiec
poleciał do tyłu, uderzył głową w wieko trumny i upadł zamroczony. Zawszanie
stłoczyli się wokół niego, a księżniczki klony wyskoczyły z trumien, żeby pomóc,
podczas gdy Juba wyczarował bryłę lodu na głowę księcia. W ogólnym
zamieszaniu Agata wyślizgnęła się ze swojej trumny i schowała się w trumnie obok.
Tedros wstał chwiejnie, nie zamierzając wypuścić księżniczki.
Juba skrzywił się.
– Może powinieneś posiedzieć…
– Chcę dokończyć.
Juba z westchnieniem skinął głową klonom, które wróciły do trumien i zamknęły
oczy.
Tedros pamiętał, że to była trzecia trumna. Uniósł ozdobione klejnotami szklane
wieko i bez wahania ucałował dłoń dziewicy. Księżniczka przemieniła się
w uśmiechniętą triumfalnie Beatrycze, a Tedros wypuścił jej dłoń jak gorący
kartofel. W trumnie obok Agata odetchnęła z ulgą.
W oddali zawyły wilki. Gdy grupa wracała z Jubą do szkoły, Agata została, żeby
zaczekać na Sofię.
– Chodź, Agato – zawołał Juba. – Sofia musi sama zrozumieć tę nauczkę.
Agata obejrzała się i zobaczyła Sofię uwięzioną z Hortem, zatykającą nos,
wrzeszczącą i kopiącą szkło. Może gnom miał rację. Jutro jej przyjaciółka będzie
gotowa ją wysłuchać.
– Przeżyje to – mruknęła, idąc za pozostałymi. – To tylko Hort.
Ale to nie Hort był problemem.
Problemem było to, że Sofia widziała, jak Agata zmienia trumnę.
16
Zdziczały Amor
Starając się osłonić przed ulewą, Agata zaczepiła Hester stojącą w kolejce
nigdziarzy po obiad.
– Gdzie Sofia?
– Nie chce wyjść z pokoju. Nie była na żadnej lekcji – odparła Hester; wilk
tymczasem wrzucił jej do wiaderka mięso z niespodzianką. – Najwyraźniej
dzielenie trumny z Hortem odbiera wolę do życia.
Agata weszła na pokryty kałużami Most Połowiczny, a jej odbicie czekało już na
nią, jeszcze bardziej ponure i wymizerowane niż poprzednio.
– Muszę się zobaczyć z Sofią – powiedziała, unikając kontaktu wzrokowego
z samą sobą.
– To już drugi raz, jak popatrzył na ciebie w taki sposób.
– Co? Kto popatrzył na mnie drugi raz?
– Tedros.
– Cóż, Sofia nie zamierza mnie słuchać.
– Cóż, może Sofia nie jest w takim razie prawdziwą miłością Tedrosa?
– Musi być – odparła Agata nagle zaniepokojona. – To nie może być nikt inny.
Dzięki temu mamy wrócić do domu! Kto by to mógł być? Beatrycze? Rena? Mili…
– Ty.
Agata podniosła głowę. Jej odbicie uśmiechało się odrażająco.
Dziewczynka z powrotem utkwiła wzrok w mokrych buciorach.
– To naprawdę najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam. Po pierwsze,
miłość to coś, co wymyślono w baśniach, żeby zająć czymś dziewczęta. Po drugie,
nie znoszę Tedrosa. Po trzecie, on mnie uważa za złą wiedźmę, co, biorąc pod
uwagę moje niedawne zachowanie, może być prawdą. A teraz przepuść mnie.
Jej odbicie przestało się uśmiechać.
– Myślisz, że jesteśmy wiedźmą?
Agata spiorunowała samą siebie wzrokiem.
– Chcemy sprawić, żeby nasza przyjaciółka zdobyła serce swojej prawdziwej
miłości tylko po to, byśmy mogły ją zabrać od niego.
Odbicie natychmiast zbrzydło.
– Stanowczo zła – powiedziało i zniknęło.
Drzwi do pokoju 66 nie były zamknięte. Agata znalazła Sofię skuloną pod
przypaloną, obszarpaną kołdrą.
– Widziałam! – syknęła Sofia. – Widziałam, że to ciebie wybrał! Ja tu się martwię
z powodu Beatrycze, a to ty jesteś podstępnym, zdradzieckim szpiclem!
– Słuchaj, nie mam pojęcia, dlaczego Tedros ciągle mnie wybiera – powiedziała
Agata, wyciskając zmoczone włosy.
Sofia nadal świdrowała ją wzrokiem.
– Chciałam, żeby ciebie wybrał, ty idiotko! – krzyknęła Agata. – Chciałam,
żebyśmy wróciły do domu!
Sofia przez dłuższą chwilę przyglądała się jej badawczo, potem z westchnieniem
odwróciła się do okna.
– Nie masz pojęcia, jakie to uczucie. Nadal wszędzie czuję jego zapach. Wypełnia
mi cały nos. Dali mu własny pokój, dopóki ten smród nie osłabnie. Ale kto może
powiedzieć, gdzie kończy się skunks, a zaczyna Hort?
Sofia wzdrygnęła się i odwróciła z powrotem do Agaty.
– Zrobiłam wszystko tak, jak powiedziałaś. Skoncentrowałam się na wszystkim
tym, co kocham w Tedrosie: jego skórze, jego oczach, jego kościach
policzkowych…
– Sofio, to jest jego wygląd! Tedros nie poczuje pokrewieństwa dusz, jeśli
podoba ci się tylko dlatego, że jest przystojny. Czym się odróżniasz od innych
dziewczyn?
Sofia zmarszczyła brwi.
– Nie chciałam myśleć o jego koronie ani o majątku. To byłoby płytkie.
– Pomyśl o tym, kim on jest! O jego charakterze! Jego wartościach! O tym, jaki
jest w głębi serca!
– Wybacz, ale ja naprawdę wiem, jak sprawić, żeby chłopiec się we mnie
zakochał – prychnęła Sofia, wyganiając ją na korytarz. – Po prostu przestań
wszystko psuć i pozwól, żebym zajęła się tym po swojemu.

„Po swojemu” w wykonaniu Sofii najwyraźniej oznaczało upokarzanie się przy


każdej okazji.
Następnego dnia podczas obiadu usiłowała przysunąć się do Tedrosa
czekającego w kolejce zawszan, ale jego koledzy stłoczyli się wokół niej,
demonstracyjnie żując niebieskie listki mięty. Potem starała się zostać z nim sam na
sam podczas przetrwania w baśniach, ale Beatrycze trzymała się go jak rzep, przy
każdej okazji przypominając mu, że to jej trumnę wybrał.
– Tedrosie, czy mogę z tobą porozmawiać? – wypaliła w końcu zniecierpliwiona
Sofia.
– Dlaczego miałby rozmawiać z tobą? – zapytała Beatrycze.
– Ponieważ się przyjaźnimy, ty natrętny komarze!
– Przyjaźnimy?! – rozzłościł się Tedros. – Widziałem, jak traktujesz swoich
przyjaciół. Wykorzystujesz ich. Zdradzasz. Nazywasz tłustymi. Nazywasz
kłamcami. Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam.
– Atak. Zdrada. Kłamstwo. Wygląda na to, że ktoś z naszych nigdziarzy wreszcie
nauczył się wykorzystywać zasady! – rozpromienił się Juba.
Sofia sięgnęła po kawałek czekolady Dot.
– Znajdziemy ci jakieś zaklęcie miłosne – obiecała Dot.
– Dzięki, Dot – chlipnęła Sofia z pełnymi ustami. – To jest przepyszne.
– Szczurze bobki. Wychodzą z nich najlepsze trufle.
Sofia zadławiła się.
– A właśnie, kogo nazywałaś tłustym?
Potem było jeszcze gorzej. Trwające tydzień ćwiczenie ze szkolenia sługusów
i komunikacji ze zwierzętami polegało na tym, że wszystkim uczniom obu szkół
przydzielono najróżniejsze istoty i zwierzęta jako towarzyszy, których mieli
obowiązek wszędzie ze sobą zabierać. Początkowo zapanował powszechny chaos:
trolle wyrzucały nigdziarzy przez okna, rozbrykane satyry kradły koszyki
obiadowe, małe smoczki podpalały ławki, a najrozmaitsze zwierzęta zostawiały na
korytarzach Akademii Dobra istne hałdy odchodów.
– To tradycja. Działanie mające na celu zbliżenie szkół – wyjaśniła zawszanom
profesor Dovey, nie zdejmując z nosa klamerki do bielizny. – Jakkolwiek
niepotrzebne i nieprzemyślane by nie było.
Kastor wykrzywił się na widok nigdziarzy, którzy wycofali się do dzwonnicy,
oblegani przez swoich sługusów.
– JAK TYLKO WYCIĄGNIECIE WŁASNE GŁOWY Z ZADKÓW,
ZROZUMIECIE, KTO TU MA RZĄDZIĆ!
Rzeczywiście, trzy dni później Hester nauczyła swojego małoletniego ogra
korzystania z nocnika i plucia na zawszan podczas obiadu, wilczarz Tedrosa
kroczył dumnie za swoim panem, pyton Anadil zaprzyjaźnił się z jej szczurami,
a puchaty biały króliczek Beatrycze wzbudzał takie uwielbienie, że nazwała go
Tedzio (Tedros kopał go za każdym razem, gdy się na niego natykał). Nawet Agata
zdołała nauczyć swojego energicznego strusia, jak kraść słodycze, unikając
złapania przez nauczycieli.
Sofia dostała pod opiekę pulchnego amorka z gęstą czarną czupryną, zadartym
nosem, różowymi skrzydłami i oczami zmieniającymi kolor zależnie od nastroju.
Wiedziała, że ma na imię Grimm, ponieważ już pierwszego dnia wypisał to na
wszystkich ścianach pokoju 66 jej ulubioną szminką. Drugiego dnia po raz
pierwszy zobaczył podczas obiadu Agatę i jego zielone oczy zrobiły się czerwone.
Wreszcie trzeciego dnia, gdy Juba mówił im o „zastosowaniach studni”, Grimm
zaczął strzelać z łuku do Agaty, która w ostatniej chwili schowała się za leśną
studnią.
– ODWOŁAJ TO COŚ! – Tedros mieczem trenigowym odparowywał strzały
Grimma, które wpadały do studni.
– Grimm! To moja przyjaciółka! – krzyknęła Sofia.
Grimm z poczuciem winy odłożył strzały.
Czwarty dzień spędził, siedząc podczas wszystkich lekcji w kącie, zgrzytając
zębami i drapiąc ściany.
Lady Lesso przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
– Wiesz, patrząc na niego, można by uznać… – Spojrzała na Sofię, ale nie
dokończyła myśli. – Nieważne. Daj mu odrobinę mleka, to będzie bardziej
posłuszny.
Mleko podziałało piątego dnia, ale szóstego Grimm zaczął znowu strzelać do
Agaty. Sofia próbowała wszystkiego, by go spacyfikować: śpiewała mu kołysanki,
dała najlepszą czekoladę Dot, pozwoliła mu nawet spać w swoim łóżku, a sama
przeniosła się na podłogę, ale nic nie mogło go powstrzymać.
– Co mam zrobić? – jęknęła Sofia do lady Lesso po zakończonej lekcji.
– Niektóre sługusy dziczeją – westchnęła lady Lesso. – To ryzyko związane
z czarnymi charakterami. Ale zazwyczaj dzieje się tak, ponieważ…
– Ponieważ?
– O, jestem pewna, że się uspokoi. Zawsze tak jest.
Ale siódmego dnia Grimm zaczął podczas obiadu latać za Agatą, skutecznie
unikając próbujących go schwytać uczniów i wilków, aż w końcu został
poskromiony przez demona Hester. Rozwścieczona Agata patrzyła na Sofię zza
drzewa.
– Może kogoś mu przypominasz? – pisnęła Sofia.
Ale nawet demon Hester nie był w stanie na dłużej poradzić sobie z Grimmem,
który następnego dnia zaczął podpalać swoje strzały. Gdy jedna z nich przypiekła
Agacie ucho, dziewczynka w końcu miała tego dość. Przypomniała sobie ostatnią
lekcję Juby, podczas obiadu zwabiła zdziczałego amorka do Błękitnego Lasu
i schowała się w kamiennej studni. Gdy Grimm zanurkował w ciemną głębię, chcąc
ją odnaleźć, walnęła go w głowę buciorem i ogłuszyła tak, że stracił przytomność.
– Bałam się, że on cię zabije – chlipała Sofia, gdy wspólnie zawalały otwór
studni głazem.
– Potrafię o siebie zadbać – odparła Agata. – Słuchaj, do balu zostały niecałe dwa
miesiące, a sprawy z Tedrosem się komplikują. Musimy spróbować nowego…
– To mój książę. – Sofia zesztywniała. – Sama się nim zajmę.
Agata nie próbowała z nią dyskutować. Cóż, kiedy Sofia będzie gotowa,
wysłucha jej.

Gdy uczniowie obu szkół poszli z Kastorem i Umą do Błękitnego Lasu, żeby
wypuścić towarzyszy na wolność, Sofia zakradła się do Biblioteki Występku.
Potrzebowała całej siły woli, żeby już od progu nie uciec. Księgozbiór
usytuowany na najwyższym piętrze wieży Występek wyglądał jak całkiem
zwyczajna biblioteka, tylko taka, przez którą przeszły powódź, pożar i tornado.
Przerdzewiałe żelazne półki przekrzywiały się pod różnymi kątami, a na podłodze
walały się tysiące książek. Ściany pokrywała puszysta zielona pleśń, brązowy
dywan był wilgotny i lepki, a w całej sali pachniało dymem i skwaśniałym
mlekiem.
Za stojącym w kącie biurkiem siedział oślizgły ropuch. Palił cygaro i przybijał
pieczęć na książkach, które rzucał potem na podłogę.
– Czego szuka? – beknął.
– Zaklęć miłosnych – odparła Sofie, starając się nie oddychać.
Ropuch skinieniem głowy wskazał zawilgoconą półkę w rogu. Stały na niej tylko
trzy książki:

Kolce bez róż: Dlaczego miłość to przekleństwo, autorstwa barona Drakuli


Jak zniszczyć prawdziwą miłość: podręcznik dla nigdziarzy, autorstwa dr. Waltera
Bartoliego
Niezawodne zaklęcia i eliksiry miłosne, autorstwa Glindy Gąś

Sofia otworzyła ostatnią książkę i przejrzała listę zaklęć. Wreszcie znalazła


„Zaklęcie 53: Urok na serce prawdziwej miłości”.
Wyrwała kartkę i wybiegła, zanim zdążyła zemdleć od smrodu.
Podczas obiadu Dot, Hester i Anadil pochyliły się nad przepisem.
– Gdy tylko chłopiec znajdzie się pod działaniem tego zaklęcia, natychmiast
zakocha się w tobie i zrobi wszystko, czego zapragniesz – przeczytała Anadil. –
Sprawdza się szczególnie w przypadku wyłudzania oświadczyn lub zaproszenia na
bal.
– Wystarczy zrobić kulę z przepisanego eliksiru i strzelić nią w serce swojej
prawdziwej miłości! – czytała podekscytowana Sofia.
– To nie podziała – marudziła Hester.
– Jesteś po prostu zła, bo ja to znalazłam.
Hester wyciągnęła z torby stos listów.
– Kochana Hester, nie znam żadnych działających zaklęć miłosnych… Kochana
Hester, zaklęcia miłosne są skrajnie zawodne… Kochana Hester, zaklęcia miłosne są
niebezpieczne. Jeśli użyjesz niewłaściwego, możesz na zawsze skrzywić komuś…
– To ma być „niezawodne” – przypomniała Dot.
– I kto to mówi? Glinda GĄŚ?
– Moim zdaniem warto spróbować, jeśli dzięki temu nie będziemy już musiały
gadać o balach i pocałunkach – powiedziała Anadil, nie odrywając czerwonych
oczu od przepisu. – Serce nietoperza, magnetyt, kość kota… To wszystko
standardowe składniki. O, ale potrzebujemy kropli „zapachu” Tedrosa.
– Jak mamy to zdobyć? – zapytała Dot. – Jeśli nigdziarz podejdzie do
zawszanina, natychmiast rzucą się na niego wilki. Musiałby to zrobić ktoś
z zawszan.
W tym momencie usiadła obok nich Agata w różowej sukience.
– Co mnie ominęło?
Sofia zdążyła powiedzieć może z pięć słów, a już Agata ją skarciła:
– Nie! Żadnych zaklęć. Żadnych uroków. Żadnych sztuczek! To musi być
prawdziwa miłość!
– Ale popatrz tylko! – Sofia podniosła stronę z ilustracją przedstawiającą księcia
i księżniczkę całujących się na balu. Podpis brzmiał: JEDYNY AUTENTYCZNY
SUBSTYTUT PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI!
Agata zgniotła kartkę i wrzuciła ją do wiaderka Sofii.
– Nie chcę o tym więcej słyszeć.
Resztę przerwy obiadowej Sofia spędziła, skubiąc w milczeniu kawałek sera.
Dwa dni później, w środku nocy Hester poczuła szturchnięcie. Otworzyła oczy
i zobaczyła Sofię stojącą nad jej łóżkiem i wąchającą granatowy krawat ze złotą
literą T.
– Pachnie niebiańsko. Jestem pewna, że to wystarczy.
Przez moment Hester nic nie rozumiała, potem jej policzki nabrzmiały, jakby
miała eksplodować.
– A co powiesz na Chór Złoczyńców? – zapytała Sofia. – Myślę, że to będzie mój
drugi wniosek, jak zostanę kapitanem.
Hester nie spała już do rana, tylko mieszała składniki. W starej porcelanowej
miseczce swojej matki przyrządziła z nich pienisty różowy wywar, wydestylowała
eliksir miłosny w postaci lśniącego gazu i nad ogniem kominka wpuściła ten gaz
do kuli w kształcie serca.
– Miejmy tylko nadzieję, że nie umrze od tego – warknęła, podając wreszcie kulę
Sofii.
Sofia przez dwa dni ćwiczyła strzelanie do celu, zanim uznała, że jest już gotowa.
Zaczekała do przetrwania w baśniach, kiedy to Juba razem z całą grupą wspinał się
na drzewa, żeby zbadać „florę leśną”. Gdy Tedros chwycił się gałęzi niebieskiego
grabu, zobaczyła dla siebie szansę. Naciągnęła procę…
– Jesteś mój – szepnęła.
Różowe serce wystrzeliło z procy i poszybowało prosto w stronę srebrnego
łabędzia na sercu Tedrosa. Odbiło się od niego, jakby było z gumy, zmieniło kolor
na karmazynowy i z głośnym, nieludzkim wrzaskiem uderzyło w Sofię. Wszyscy
patrzyli teraz na nią zaskoczeni.
Na czarnej tunice Sofii widniała ogromna krwawa litera F.
– Ponieważ Fatalnie poradziłaś sobie z przestrzeganiem zasad. – Siedzący na
drzewie Juba rzucił jej gniewne spojrzenie. – Żadnych zaklęć, dopóki nie
zostaniecie odblokowani.
Beatrycze podniosła z ziemi pęknięte serduszko.
– Zaklęcie miłosne? Próbowałaś rzucić na Tedrosa zaklęcie miłosne?
Wszyscy zawszanie zaczęli dosłownie ryczeć ze śmiechu. Sofia spojrzała na
wyraźnie rozwścieczonego Tedrosa i na stojąca obok niego Agatę, która miała
identyczny wyraz twarzy. Zasłoniła dłońmi twarz i uciekła, a jej szloch odbijał się
echem po lesie.
– Co roku ktoś z szubrawców czegoś próbuje. Ale nawet ostatni szubrawiec wie,
że do miłości nie ma drogi na skróty – powiedział Juba. – Zapewniam was, że od
przyszłego tygodnia zaczniemy pracować z prawdziwymi zaklęciami. Ale na razie
zajmijmy się paprociami! Aby sprawdzić, czy paproć nie jest przebranym
nigdziarzem…
Agata nie poszła razem z resztą grupy na Paprociowe Pole. Oparta ciężko o pień
dębu wpatrywała się w szczątki leżącego w trawie serca, które rozprysnęło się tak
samo jak jej sny o powrocie do domu.

Hester wróciła po kolacji do pokoju i zobaczyła zapłakaną Sofię leżącą na łóżku.


Czerwone F na jej tunice wydawało się jeszcze bardziej jaskrawe.
– Nie chce zejść. Próbowałam wszystkiego.
Hester rzuciła torbę z podręcznikami na podłogę.
– Będziemy ćwiczyć nasze talenty w świetlicy. Możesz się dołączyć, jeśli masz
ochotę.
Otworzyła drzwi, ale nim wyszła, powiedziała jeszcze:
– Ostrzegałam cię.
Sofia podskoczyła, słysząc trzaśnięcie drzwi.
Przez całą noc nie zmrużyła oka, wzdragając się na myśl o tym, że następnego
dnia będzie musiała się pokazać z tym przeklętym F na ubraniu. W końcu nad ranem
zdołała się zdrzemnąć. Gdy się obudziła, słońce stało już wysoko, a jej
współlokatorki poszły na śniadanie.
Na brzegu jej łóżka siedziała Agata, wyskubująca z różowej sukienki suche
liście.
– Tym razem wilk mnie zobaczył, ale zgubiłam go w tunelu. – Popatrzyła na
pozłacane lustro na ścianie. – Pasuje tutaj.
– Dziękuję, że je przyniosłaś – wykrztusiła Sofia.
– Mój pokój lepiej wygląda bez niego.
Zapadła krępująca cisza.
– Przepraszam, Aga.
– Sofio, ja naprawdę chcę ci pomóc. Ale musimy działać razem, jeśli mamy
wyjść z tego żywe.
– To zaklęcie było naszą jedyną nadzieją – zauważyła Sofia cicho.
– Nie możemy się poddawać! Musimy przecież wrócić do domu!
Sofia popatrzyła w lustro, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Co się ze mną dzieje, Agato?
– Chcesz iść na bal, zanim zdobędziesz księcia. Chcesz pocałunku, nic nie robiąc.
Słuchaj, przez cały tydzień musiałam zmywać po kolacji, więc miałam czas, by to
przeczytać. – Agata wyciągnęła spod sukienki książkę: Zdobądź swego księcia
autorstwa Emmy Anemonii. Zaczęła kartkować pozaginane strony.
– Zgodnie tym, co tu autorka napisała, zdobycie prawdziwej miłości jest
największym z wyzwań. W każdej baśni może się wydawać, że to miłość od
pierwszego wejrzenia, ale zawsze wymaga to odpowiednich umiejętności.
– Ale ja już…
– Bądź cicho i słuchaj. Wszystko się sprowadza do trzech rzeczy. Trzech rzeczy,
jakie dziewczyna musi zrobić, by zdobyć księcia z bajki. Po pierwsze, musisz
„podkreślić swoje walory”. Po drugie, powinnaś pozwolić, by „twoje czyny mówiły
za ciebie”. A po trzecie, masz „zaprezentować zalotników zabiegających o twoje
względy”. Jeśli tylko spełnisz te warunki, mamy…
Sofia uniosła rękę.
– Co znowu.
– Nie mogę niczego podkreślić, chodząc ubrana w ten worek po kartoflach, nie
mam szans dokonać żadnego czynu na oczach tej diablicy i nie mam żadnych
zalotników, nie licząc chłopca, który wygląda i śmierdzi jak szczur! Popatrz na
mnie, Agato! Mam F na piersi, moje włosy wyglądają jak u chłopaka, mam worki
pod oczami, wysuszone wargi, a wczoraj znalazłam wągra na nosie!
– I jak zamierzasz to zmienić? – warknęła Agata.
Sofia pochyliła głowę. Ohydna litera rzucała cień na jej dłonie.
– Powiedz mi, co mam zrobić, Aga. Zamieniam się w słuch.
– Pokaż mu, jaka jesteś – powiedziała Agata, mięknąc.
Popatrzyła głęboko w oczy przyjaciółki.
– Pokaż mu prawdziwą Sofię.
W jej uśmiechu Sofia dostrzegła niezłomną wiarę. Spojrzała w lustro i także
zdołała się uśmiechnąć przebiegle… tak samo jak ponury amorek, uwięziony teraz
głęboko w ciemności, czekający cierpliwie, aż zostanie wypuszczony.
17
Nowe szaty cesarzowej
N owina o nieudanym zaklęciu miłosnym Sofii szybko rozeszła się po obu
szkołach i od rana wszyscy czekali, wstrzymując oddech, żeby tylko zobaczyć jej
szkarłatne F. Ale gdy dziewczyna nie pojawiła się na żadnej z porannych lekcji,
stało się jasne, że za bardzo się wstydzi, by się pokazać komukolwiek na oczy.
– Szkoda, że nie słyszałyście, co Tedros o niej powiedział – mówiła Beatrycze
do koleżanek podczas obiadu.
Siedząca na stosie jesiennych liści Agata przestała jej słuchać i patrzyła na
Tedrosa grającego w rugby z innymi zawszanami. Srebrne łabędzie lśniły na ich
granatowych swetrach. Po drugiej stronie Polany nigdziarze zlekceważyli zabawy
grupowe i najczęściej siedzieli pojedynczo. Hester podniosła głowę znad Bolesnych
zaklęć, a napotkawszy pytające spojrzenie Agaty, wzruszyła ramionami – to, gdzie
jest Sofia, było teraz najmniejszym z jej zmartwień.
– Daj spokój, Teduś, to nie jej wina – paplała tymczasem głośno Beatrycze. – Ta
biedna dziewczyna myśli, że jest jedną z nas. Powinniśmy współczuć komuś tak
ża…
Przerwała i wybałuszyła oczy. Agata natychmiast zrozumiała, dlaczego.
Na Polanę dumnie wmaszerowała Sofia. Jej obwisły dotychczas czarny
mundurek został przerobiony na obcisłą sukienkę bez ramion, a F na piersi lśniło
diabolicznie czerwonymi cekinami. Jasne włosy ścięła jeszcze krócej i ułożyła je
w lśniącą fryzurkę. Twarz miała pomalowaną na biało niczym gejsza, powieki były
różowe, usta karmazynowe, a szklane pantofelki nie tylko zostały naprawione, ale
miały teraz wyższe obcasy, które, w połączeniu z bardzo krótką sukienką,
podkreślały jej długie nogi. Wypłynęła spomiędzy cieni na słońce, a jej pokryta
błyszczykiem skóra zalśniła tak, że wyglądała jak skąpana w niebiańskim blasku.
Sofia minęła Hester, która zdumiona upuściła książkę, minęła zawszan, którzy
upuścili piłkę, i zbliżyła się prosto do Horta.
– Zjedzmy coś – powiedziała i porwała go jak zakładnika.
Po drugiej stronie Polany miecz Tedrosa wypadł z pochwy.
Tedros zobaczył wściekłe spojrzenie Beatrycze i w milczeniu schował go
z powrotem.

Podczas zajęć z przetrwania w baśniach Sofia zignorowała wykład Juby


o „zostawianiu przydatnych śladów” i spędziła całą lekcję, przymilając się do Horta
i zapełniając swoje nigdziarskie wiaderko korzonkami i ziołami z Błękitnego Lasu.
– Co ty wyprawiasz?! – syknęła Agata.
– Uwierzysz w to, Agusiu? Mają tutaj buraczki, korę wierzby, drzewo cytrynowe
i wszystkie inne rzeczy, jakich potrzebuję, żeby zrobić moje dawne eliksiry
i kremy! Niedługo będę znowu prawdziwą sobą!
– Nie taką „prawdziwą Sofię” miałam na myśli.
– Przepraszam? Przecież stosuję się tylko do twoich zaleceń. Podkreślam swoje
walory, których, jak sama widzisz, mam wiele. Moje czyny mówią za mnie – czy
odezwałam się choćby słowem do Tedrosa? Nie. Nie odezwałam się. I nie
zapomnijmy o zaprezentowaniu zalotników zabiegających o moje względy. Wiesz,
co jest potrzebne, by przetrwać obiad w towarzystwie Horta? Żeby łasić się do tego
szczura za każdym razem, gdy Tedros na nas patrzy? Eukaliptus, Agato.
Znieczuliłam sobie nos eukaliptusem. Ale ostatecznie miałaś rację.
– Słuchaj, źle mnie zro… Miałam?
– Przypomniałaś mi o tym, co ważne. – Sofia ruchem głowy wskazała Tedrosa
i innych zawszan gapiących się na nią spomiędzy drzew. – Nie ma znaczenia, czy
jesteś nigdziarką, zawszanką czy gdziekolwiarką. Ostatecznie zawsze wygrywa
najpiękniejsza na świecie. – Poprawiła szminką usta i zacmokała. – Zobaczysz.
Przed końcem tygodnia zaprosi mnie na bal, a ty będziesz miała ten swój bezcenny
pocałunek. Więc żadnych więcej negatywnych myśli, złociutka, bo boli mnie od
nich głowa. No dobrze, gdzie się podział ten beznadziejny Hort? Mówiłam mu, że
ma się ode mnie nie ruszać nawet na krok! – I oddaliła się dumnie, pozostawiając
oniemiałą Agatę.
W Akademii Zła nigdziarze w ponurych nastrojach jedli kolację, wiedzieli
bowiem, że czeka ich cały wieczór zakuwania. Teraz, gdy mieli zacząć rzucanie
zaklęć, nauczyciele mniej koncentrowali się na ich wrodzonych talentach, a bardziej
na żmudnie zdobywanej wiedzy. Na następny dzień musieli zapamiętać na pierwsze
zaliczenie u lady Lesso osiemdziesiąt scenariuszy morderstw, poza tym rozkazy dla
olbrzymów na szkolenie sługusów i mapę Kwietnej Kolei na egzamin z geografii
u profesora Sadera.
– Jak on zamierza je sprawdzać? – narzekała Hester. – Przecież nawet ich nie
zobaczy!
Gdy nadeszła cisza nocna, ze świetlicy wróciły Hester, Dot i Anadil ze stosami
książek i zastały pokój zamieniony w istne laboratorium. Tuziny barwnych
eliksirów bulgotały nad płomieniami, fiolki z kremami, mydłami i farbami
zajmowały półki, a trzy łóżka były zasłane suchymi liśćmi, ziołami i kwiatami…
W centrum tego wszystkiego siedziała Sofia, niewidoczna spod cekinów, wstążek
i tkanin, testując na sobie nowe mieszanki.
– Mój Boże, ona naprawdę jest wiedźmą – zachłysnęła się Anadil.
Sofia uniosła Księgę przepisów na piękny wygląd.
– Ukradłam ją podczas obiadu jednej zawszance.
– Nie powinnaś uczyć się do zaliczeń? – zapytała Dot.
– Piękno to praca na pełny etat – westchnęła Sofia, smarując się intensywnie
zielonym balsamem.
– A my się zastanawiałyśmy, czemu zawszanki są takie głupie.
– Sofia wróciła, złociutkie. I dopiero się rozkręca – zaszczebiotała Sofia. – Mam
teraz do zaliczenia miłość.
I rzeczywiście. Chociaż następnego dnia zajęła niemal ostatnie miejsca we
wszystkich trzech zaliczeniach, bez wątpienia była pierwsza w zwracaniu uwagi,
pojawiając się na obiedzie w czarnej tunice przerobionej na oszałamiającą suknię
z odsłoniętymi plecami i szarfą z błękitnych orchidei. Jej obcasy stały się o dobre
trzy centymetry wyższe, twarz lśniła brązem, cienie na powiekach miały
prowokujący kolor barwinka, usta były cudownie czerwone, a lśniące F na przodzie
sukienki uzupełniał cekinowy napis na plecach: …jak Fantastyczna.
– To na pewno jest niedozwolone – jęknęła Beatrycze do śliniących się na widok
Sofii chłopców.
Ale Sofia, pytana przez nauczycieli, upierała się, że ma przecież na sobie
mundurek, a groźne zazwyczaj wilki sprawiały wrażenie równie oszołomionych
jak chłopcy. Dot przysięgała, że jeden z nich mrugnął nawet do Sofii, napełniając
jej wiaderko podczas obiadu.
– Ona urządza sobie kpiny ze złoczyńców! – złościła się Hester, piorunując
spojrzeniem czarnych oczu Sofię siedzącą po drugiej stronie Polany. – Powinni ją
na zawsze zamknąć w Sali Udręki.
– Bestia nadal się nie pokazał – ziewnęła Anadil. – Cokolwiek go przestraszyło,
musiało być naprawdę paskudne.
Następnego dnia Sofia znowu zawaliła wszystkie ćwiczenia, a mimo to jakimś
cudem udało jej się uniknąć niezaliczenia roku. Chociaż w oczywisty sposób była
najgorsza, za każdym razem nad jej głową pojawiało się „19” zamiast „20”.
(„Jestem zbyt urocza, żeby nie zdać” – chwaliła się zdumionym kolegom z klasy).
Podczas przetrwania w baśniach Sofia nie słuchała Juby omawiającego „survival
ze strachami na wróble”, tylko pracowicie pisała coś w notesie. Rozwścieczona
Agata patrzyła na jej czarną sukienkę typu baby doll, różowy lizak i cekiny ułożone
w napis: F… jak Frajda.
– Wymyśl jeszcze coś zaczynającego się na F – szepnęła Sofia.
– Próbuję słuchać, a ty też powinnaś, bo każda myśl o ucieczce staje się
fantasmagorią.
– F jak Fantasmagoria. Hmm, trochę zbyt wyszukane. A może Flirciara? Albo
Frapująca?
– A może Fajtłapa?! Nawet się do ciebie jeszcze nie odezwał.
– F jak Fochy – oznajmiła Sofia. – Czyli to, co właśnie stroisz.
Przez resztę lekcji Agata mamrotała coś do siebie.
Ale mało brakowało, a uwierzyłaby w powodzenie planu Sofii, która następnego
dnia pojawiła się w odsłaniającym brzuch czarnym topie, rozkloszowanej
minispódniczce, z włosami ułożonymi w nażelowane kolce i w pantofelkach
przemalowanych na ciemnoróżowo. Zawszanie spędzili przerwę obiadową, gapiąc
się na nią i bezwiednie przełykając kęsy befsztyku. A jednak… chociaż Sofia
widziała, że Tedros ukradkiem spogląda na jej nogi, zgrzyta zębami, ilekroć koło
niego przechodzi, i poci się, jeśli znajdą się zbyt blisko siebie… nadal się do niej
nie odezwał.
– To nie wystarczy – powiedziała Agata, podchodząc do niej po lekcji Juby. –
Potrzebujesz lepszych walorów.
Sofia popatrzyła na siebie.
– Wydaje mi się, że moje walory są całkiem niezłe.
– Głębszych walorów, ty idiotko! Czegoś wewnętrznego! Takiego jak
współczucie, dobre uczynki lub życzliwość!
Sofia zamrugała.
– Czasem to, co mówisz, jest cudownie sensowne, Aga. On powinien zobaczyć,
jak dobra jestem w rzeczywistości.
– W końcu przejrzałaś na oczy – odetchnęła Agata. – A teraz pospiesz się. Jeśli
on zaprosi inną dziewczynę na bal, nigdy nie wrócimy do domu!
I zaproponowała, by Sofia podsunęła Tedrosowi miłosne limeryki pełne
zgrabnych rymów lub zostawiała mu potajemnie dobrze przemyślane prezenty
dowodzące głębokiego uczucia – skuteczność obu tych strategii podkreślało dzieło
Zdobądź swego księcia. Ponieważ Sofia słuchała tego wszystkiego i ze
zrozumieniem kiwała głową, Agata spodziewała się następnego dnia, idąc na obiad,
że będzie mogła przeczytać pierwszy brudnopis wiersza lub obejrzeć
własnoręcznie zrobiony prezent. Zamiast tego dostrzegła grupę dwudziestu
nigdziarek stłoczonych z boku Polany.
– Co tam się dzieje? – zapytała Hester i Anadil, które czytały podręczniki
w cieniu drzew.
– Powiedziała, że to twój pomysł – warknęła Hester, nie odrywając wzroku od
książki.
– Zły pomysł – dodała Anadil. – Tak zły, że nie chcemy z tobą rozmawiać.
Zaskoczona popatrzyła na tłumek. Z jego środka rozbrzmiewał znajomy głos.
– Fantastycznie, złociutkie. Ale używajcie odrobinę mniej kremu!
Agata poczuła ściskanie w piersi. Przepchnęła się przez gromadę nigdziarek, aż
w końcu znalazła się w samym środku i omal nie padła trupem z zaskoczenia.
Sofia siedziała na pieńku, a z gałęzi ponad nią zwieszał się ręcznie malowany na
desce znak:
Stłoczone wokół niej nigdziarki wcierały lepki i czerwony krem z buraków
w swoje pryszcze i brodawki.
– Zapamiętajcie to sobie, dziewczyny. To, że jesteś brzydka, nie znaczy, że nie
możesz być atrakcyjna – pouczała je Sofia.
– Jutro przyprowadzę moje współlokatorki – szepnęła Arachne do zielonoskórej
Mony.
Kompletnie osłupiała Agata gapiła się w milczeniu. Nagle zobaczyła, że ktoś
próbuje ukradkiem wymknąć się z tłumu.
– Dot?
Na twarzy Dot, wysmarowanej czerwonym kremem, malowało się poczucie
winy.
– O, cześć! Ja tylko, no wiesz, pomyślałam, że powinnam mieć oko na… no
wiesz, żeby sprawdzić, na wszelki wypadek… – Popatrzyła na swoje stopy. – Nie
mów o tym Hester.
Agata nie miała pojęcia, co to wszystko może mieć wspólnego ze zdobyciem
miłości Tedrosa, ale kiedy chciała wypytać o to Sofię, trzy nigdziarki przepchnęły
się przed nią, żeby zapytać, jak wybrać najlepsze buraki. Agata nie znalazła także
okazji podczas zajęć w lesie, ponieważ Juba oddzielił zawszan od nigdziarzy.
– Musicie przywyknąć do tego, że jesteście wrogami. Pierwsza Próba Baśni
będzie już za trzy tygodnie! – powiedział gnom. – Przed Próbą musicie opanować
kilka podstawowych zaklęć. Oczywiście nie ma jednej metody na uprawianie magii.
Niektóre zaklęcia wymagają wizualizacji, inne inkantacji, inne gestów dłońmi,
tupania nogą, magicznych różdżek, szyfrów liczbowych, a nawet partnerów!
Wszystkie jednak zaklęcia opierają się na jednej wspólnej zasadzie.
Wyjął z kieszeni lśniący srebrem klucz w kształcie łabędzia.
– Zawszanie, proszę wyciągnąć prawą rękę.
Zaskoczeni zawszanie popatrzyli na siebie i posłusznie wyciągnęli ręce.
– Mhm. Ty pierwsza.
Agata zmarszczyła brwi, gdy złapał ją za rękę, a potem za palec wskazujący.
– Chwileczkę… co pan zamierza…
Juba magicznie zanurzył łabędzi klucz w opuszku palca Agaty – jej skóra stała
się przezroczysta, a klucz przeniknął przez tkankę, żyły i krew, żeby utkwić w kości.
Gnom obrócił go i kość bezboleśnie zatoczyła pełen okrąg. Czubeczek palca przez
moment lśnił intensywnie pomarańczowo, a potem, gdy Juba wyjął klucz, przygasł.
Zdumiona Agata wpatrywała się w swój palec, a Juba tymczasem odblokowywał
resztę zawszan, potem nigdziarzy, łącznie z Sofią, która ledwie spojrzała na niego,
zajęta pisaniem w notesie.
– Magia odpowiada na uczucia. To jedyna zasada – powiedział gnom, gdy już
skończył. – Gdy wasz palec świeci, to znaczy, że przywołaliście dostatecznie silne
emocje, macie dość determinacji, by rzucić zaklęcie. Magii możecie używać tylko
wtedy, gdy czujecie, że jest to naprawdę potrzebne!
Uczniowie patrzyli na swoje palce, emocjonując się i namawiając je z całej siły.
Wkrótce ich opuszki zaczęły migotać – każda osoba miała niepowtarzalny kolor.
– Ale podobnie jak różdżki, blask magiczny służy tylko do ćwiczeń! – ostrzegł
Juba. – W Puszczy wyjdziecie na kompletne niedorajdy, jeśli będziecie się świecić
za każdym razem, gdy rzucicie zaklęcie. Zapieczętujemy wasze lśnienie, gdy tylko
nauczycie się je kontrolować. – Skrzywił się na widok Horta, bezskutecznie
machającego palcem przed skałą i próbującego zrobić z nią cokolwiek. – Jeśli to
tylko kiedykolwiek nastąpi.
Gnom odwrócił się do całej grupy.
– Na pierwszym roku nauczycie się tylko trzech typów zaklęć: władzy nad wodą,
manipulacji pogodą i mogryfikacji w rośliny i zwierzęta. Dzisiaj zaczniemy od tego
ostatniego. – Rozległy się podekscytowane szepty. – To proste zaklęcie
wizualizacyjne, niezwykle przydatne, by uciec przed wrogiem. A teraz, ponieważ
wasze ubrania nie będą na was pasować po mogryfikacji, będzie łatwiej, jeśli je
zdejmiecie.
Uczniowie przestali szeptać.
– No dobrze, na razie to pominiemy – powiedział Juba. – Kto chce spróbować
jako pierwszy?
Wszyscy unieśli ręce, poza dwiema osobami. Agata modliła się żarliwiej niż
kiedykolwiek wcześniej, by Sofia miała plan umożliwiający im powrót do domu.
Sofia jednak była zbyt zajęta robieniem notatek do swojej następnej pogadanki
(„Wanna to nie narzędzie tortur”), by się tym przejmować.

Trzeciego dnia przy pieńku Sofii trzydzieści świeżo wykąpanych nigdziarek


czekało na pogadankę „Powiedz nie szmatom”.
– Profesor Manley powtarza, że nigdziarze muszą być szpetni. Że brzydota
oznacza wyjątkowość, potęgę, wolność! A ja miałabym pytanie do profesora
Manleya: jak mamy się czuć wyjątkowe, potężne lub wolne… w czymś takim? –
zagrzmiała Sofia, machając czarną tuniką jak wrażą flagą. Odpowiedziały jej
wiwaty tak głośne, że po drugiej stronie Polany ołówek Beatrycze ześlizgnął się
z kartki, psując szkic jej sukni balowej.
– To ta chora psychicznie Sofia – warknęła Beatrycze.
– Jak widzę, nadal szuka partnera na bal – mruknął Tedros, celując podkową
w palik.
– Gorzej. Teraz stara się przekonać nigdziarzy, że nie są do niczego.
Zaskoczony Tedros spudłował.
Po obiedzie Agata nawet nie próbowała rozmawiać z Sofią, ponieważ tłoczyły
się wokół niej nigdziarki wypytujące o porady z dziedziny mody. Nie próbowała też
następnego dnia, gdy nastąpiło spontaniczne palenie butów po pogadance „Precz
z buciorami!”, a wilki biegały w kółko, zapędzając uczniów batami do zamku. Nie
zamierzała nawet próbować jeszcze kolejnego dnia, gdy na pogadance o „Sporcie
dla niewysportowanych” zjawiły się wszystkie nigdziarki z wyjątkiem Hester
i Anadil, które po obiedzie dopadły Agatę.
– Ten pomysł robi się coraz bardziej obrzydliwy – oznajmiła Anadil. – Tak
obrzydliwy, że nie będziemy już się z tobą przyjaźnić.
– Chłopcy, bale, pocałunki… teraz to wszystko twój problem – warknęła Hester,
aż demon na jej szyi poruszył się. – Jeśli tylko nie będzie mi to przeszkadzać
w zostaniu kapitanem, dbam o to, co wy dwie zrobicie, tyle, co o wieprzowy zadek.
Jasne?
Kolejnego dnia Agata ukryła się w Leśnym Tunelu, zaczekała na stukot wysokich
obcasów na suchych liściach i gwałtownym skokiem powaliła Sofię.
– Co ma być dzisiaj? Regeneracja naskórka? Wybielanie zębów? Nowe ćwiczenia
na mięśnie brzucha?
– Jeśli chcesz porozmawiać ze mną, możesz zaczekać w kolejce, tak jak wszyscy!
– krzyknęła Sofia.
– „Złowrogi makijaż”, „Czarny to nowy czarny”, „Joga dla złoczyńców”! Czy ty
chcesz tu stracić życie?
– Chciałaś, żebym pokazała mu coś głębszego. Czy to nie dowodzi współczucia?
Czy to nie dowodzi życzliwości i mądrości?! Pomagam tym, którzy nie potrafią
sami sobie pomóc.
– Wybacz mi, święta Tereso, ale twoim celem jest Tedros! Jak to masz zamiar
osiągnąć?!
– Osiągnięcie to okropnie niejasne słowo. Ale powiedziałabym, że to jest już
jakieś osiągnięcie, prawda? – mówiąc to, wskazała wyjście z tuneli.
Agata wyjrzała na zewnątrz. Tłum wokół pieńka liczył dobrą setkę nigdziarzy,
ale za nimi kręcił się ktoś, kto zdecydowanie nie pasował do pozostałych.
Złotowłosy chłopiec w granatowym sportowym swetrze.
Zaskoczona bez słowa wypuściła Sofię.
– Ty też powinnaś tego posłuchać – zawołała Sofia, wychodząc triumfalnie
z tunelu. – Dzisiaj mówimy o suchych i zniszczonych włosach.
Siedząca tuż przy pieńku Arachne spiorunowała Tedrosa spojrzeniem jedynego
oka.
– A co tu robi Książę Piękniś?
– Właśnie, wracaj do swoich, zawszanku – prychnęła Mona, rzucając w niego
porostami.
Kiedy kolejne nigdziarki zaczęły go nękać, Tedros cofnął się niepewnie. Nie był
przyzwyczajony do bycia niepopularnym. Ale gdy już zaczęto na niego buczeć…
– Zapraszamy wszystkich zainteresowanych – skarciła ich Sofia, zajmując swoje
miejsce na pieńku.
Przez cały tydzień Tedros pojawiał się codziennie. Kolegom tłumaczył, że chce
popatrzeć, co Sofia ma na sobie, ale wyraźnie chodziło mu nie tylko o to.
Obserwował, jak uczy niewydarzonych złoczyńców chodzić prosto, bez garbienia
się, patrzeć ludziom w oczy i pracować nad wymową. Patrzył, jak Źli chłopcy,
początkowo z nieufnymi minami kręcący się wokół grupy, niedługo potem sami
wypytywali Sofię o to, jak walczyć z bezsennością, maskować przykry zapach ciała
i panować nad wybuchami złości. W pierwszych dniach tych zgromadzeń znudzone
wilki ziewały, ale wkrótce Tedros zauważył, że i one zaczęły słuchać. Nie minęło
wiele czasu, a czarne charaktery dyskutowały o jej zaleceniach także podczas
kolacji i przy mulistej herbacie w świetlicach. Nigdziarze zaczęli siadać w grupach
podczas obiadu, stawać w swojej obronie w czasie lekcji i przestali żartować ze
swojego pasma porażek. Po raz pierwszy od dwustu lat Zło zaczęło mieć nadzieję.
A wszystko dzięki jednej dziewczynce.
Pod koniec tygodnia Tedros zajmował już miejsce w pierwszym rzędzie.
– To działa! Nie do wiary! – zachwycała się Agata, odprowadzając Sofię do
Leśnego Tunelu. – Może naprawdę powie, że cię kocha! Może cię pocałuje jeszcze
w tym tygodniu! Wrócimy do domu! Jaki będzie jutrzejszy temat?
– A nie mówiłam? – oznajmiła Sofia i pomaszerowała przed siebie.
Następnego dnia podczas obiadu Agata stała w kolejce po koszyk z tartinkami
z karczochem i oliwkami. Wyobrażała sobie, jak to ona i Sofia po powrocie do
domu będą witane jak bohaterki. Gawaldon wzniesie ich posągi na rynku, będzie je
wysławiać w kazaniach, wystawi musical o ich życiu, zaś dzieci w szkole będą się
uczyć o dwóch dziewczynkach, które ocaliły je od klątwy. Jej matka zdobędzie
tysiące nowych pacjentów, a Rozpruwacz dostanie codziennie świeżego pstrąga.
W kronice miejskiej pojawi się jej portret i wszyscy ci, którzy ośmielali się z niej
kpić, będą się teraz płaszczyć…
– To po prostu kpiny.
Beatrycze patrzyła na tłum nigdziarzy otaczających Sofię ubraną w kuszące
czarne sari i futrzane kozaki na cienkich obcasach. Prowadziła właśnie pogadankę
na temat: „Jak być najlepszym we wszystkim (tak jak ja!)”.
– Zupełnie jakby była najlepsza – prychnęła Beatrycze.
– Myślę, że jest najlepszą nigdziarką, jaką kiedykolwiek widziałem – odezwał się
głos za nią.
Beatrycze okręciła się na pięcie.
– Doprawdy, Tedziu? A ja myślę, że to wszystko jest zupełnie jak bajka.
Tedros popatrzył w tę samą stronę, co ona, na lśniące w łagodnym blasku słońca,
widoczne na bramie Błękitnego Lasu tablice rankingowe. Na tablicy nigdziarzy
imię Sofii znajdowało się na samym dole, podziobane przez drozdy. Zajmowała
miejsce 120 na 120.
– A dokładniej, jak Nowe szaty cesarzowej – zakończyła Beatrycze i unosząc
dumnie głowę, oddaliła się.
Tego dnia Tedros nie poszedł zobaczyć się z Sofią. Rozeszły się pogłoski, że
uznał za żałosne patrzenie, jak nigdziarze pokładają nadzieje w „najsłabszej
dziewczynie w szkole”.
Następnego dnia Sofia nie zastała nikogo przy swoim pieńku, a drewniana tablica
została pomazana:

– Mówiłam ci, żebyś uważała na lekcjach! – krzyknęła Agata, gdy po zajęciach


z Jubą czekały w gęstym deszczu, aż wilki otworzą bramę.
– Mam na głowie szycie nowych kreacji, warzenie nowych kosmetyków
i przygotowywanie nowych pogadanek! Nie mogę się jeszcze zajmować lekcjami! –
chlipnęła Sofia ukryta pod czarnym parasolem. – Muszę myśleć o moich fanach!
– Których już straciłaś! – wrzasnęła Agata. Widziała, że stojąca razem z grupą
Hester uśmiecha się do niej złośliwie. – Trzy ostatnie miejsca i nie zdasz! Nie wiem,
jakim cudem udało ci się przetrwać tak długo!
– Oni nie pozwolą, żebym nie zdała! Niezależnie od tego, jak słabo sobie radzę!
Dlaczego uważasz, że przestałam się uczyć?
Agata próbowała zrozumieć, o co tu może chodzić, ale nie mogła się skupić
z powodu piekącego palca. Od kiedy Juba go odblokował, świecił za każdym
razem, gdy się złościła, jakby palił się do rzucania zaklęć.
– Jakim cudem wcześniej zajmowałaś tak wysokie miejsca? – zapytała,
ukrywając rękę w kieszeni.
– To było, zanim kazali nam czytać. Słuchaj, czy ja wyglądam na kogoś, kogo
interesuje, jak zatruć grzebień, wydłubać oczy ropusze albo powiedzieć „Czy mogę
przejść przez twój most?” po trollowemu? Ja się staram ulepszyć jakoś tych
złoczyńców, a ty chcesz, żebym uczyła się na pamięć przepisu na rosół z dzieciaka.
Wiedziałaś, Agato, że jeśli chcesz ugotować dziecko, powinnaś je najpierw zawinąć
w pergamin? Inaczej nie ugotuje się prawidłowo i może ocknąć się w twoim
garnku. Czy chcesz, żebym właśnie tego się uczyła? Jak ranić i zabijać? Jak być
wiedźmą?
– Posłuchaj, musisz odzyskać szacunek…
– Celowo stając się Zła? Nie. Nie ma mowy.
– W takim razie już po nas – warknęła Agata.
Sofia westchnęła gniewnie i odwróciła się. Nagle wyraz jej twarzy uległ zmianie.
– Co to ma…
Zagapiła się na przymocowaną do bramy tablicę rankingową zawszan.

– Ale… ale… ty… ty! – jęknęła Sofia.


– Bo ja odrabiam lekcje! – warknęła Agata. – Nie mam ochoty uczyć się
przywoływania gołąbków, ćwiczyć omdlenia ani haftować chusteczek, ale zrobię
wszystko, co będę musiała, żebyśmy wróciły do domu!
Ale Sofia jej nie słuchała. Na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech.
Agata zaplotła ramiona.
– Nie ma mowy. Po pierwsze, nauczyciele nas od razu przyłapią.
– Będziesz zachwycona moim zadaniem domowym z klątw. Jest o tym, jak
oszukać księcia… a ty przecież nienawidzisz chłopców!
– Po drugie, twoje współlokatorki poskarżą na ciebie…
– Będziesz zachwycona moim zadaniem domowym z pielęgnacji brzydoty!
Uczymy się, jak straszyć dzieci… a ty nienawidzisz dzieci!
– Jeśli Tedros się dowie, będziemy martwe…
– Popatrz na swój palec! Świeci się, kiedy się złościsz! Ja tego nie potrafię!
– To przypadek!
– O, teraz jest jeszcze jaśniejszy! Jesteś urodzonym czarnym cha…
Agata tupnęła nogą.
– NIE BĘDZIEMY OSZUKIWAĆ!
Sofia umilkła. Wilki otworzyły bramę Błękitnego Lasu, a uczniowie weszli do
swoich tuneli.
Ani Sofia, ani Agata nie ruszyły się z miejsca.
– Moje współlokatorki mówią, że jestem stuprocentowo zła – odezwała się
miękko Sofia. – Ale ty znasz prawdę. Nie umiem być Zła. Nawet w jednym
procencie. Dlatego proszę, nie każ mi robić czegoś przeciwnego mojej naturze,
Agato. Nie potrafię. – Głos się jej załamał. – Po prostu nie potrafię.
Zostawiła Agatę kryjącą się pod parasolką. Gdy dołączyła do reszty grupy, ulewa
zdążyła już spłukać lakier z jej włosów i brokat ze skóry, aż w końcu Agata nie
umiała odróżnić Sofii od reszty czarnych charakterów. Ogarnęło ją poczucie winy,
a palec zalśnił jasno jak słońce. Nie powiedziała przyjaciółce prawdy. Wpadła na
ten sam pomysł, żeby odrabiać za Sofię lekcje Zła, ale zrezygnowała z niego. Nie
dlatego, że bała się przyłapania.
Bała się, że może jej się to spodobać. Stuprocentowo.

Tej nocy Sofię dręczyły koszmarne sny. Tedros całował gobliny, Agata ze
skrzydłami amorka wypełzała ze studni, demon Hester gonił ją w kanałach
ściekowych, gdzie z ciemnej wody wyłonił się Bestia i próbował ją pochwycić
zakrwawionymi łapami, Sofia przebiegła jednak koło niego i zatrzasnęła się w Sali
Udręki. Ale tam czekał już nowy kat. Jej ojciec w masce wilka.
Sofia obudziła się gwałtownie.
Jej współlokatorki spały głęboko. Westchnęła i opadła na poduszkę – i zaraz
usiadła jak oparzona.
Na jej nosie siedział karaluch.
Już miała wrzasnąć…
– To ja! – syknął karaluch.
Sofia zamknęła oczy. Obudź się, obudź się, obudź się.
Otworzyła je znowu. Karaluch nadal tam był.
– Jakie są moje ulubione mufinki?
– Z otrębami i borówkami, bez mąki – parsknął karaluch. – Masz jeszcze jakieś
głupie pytania?
Sofia zdjęła owada z nosa. Miał znajome wyłupiaste oczy i zapadnięte policzki.
– Jak na litość…
– Mogryfikacja. Uczymy się jej od dwóch tygodni. Spotkajmy się w świetlicy.
Karaluch Agata podreptał do drzwi, rzucając Sofii gniewne spojrzenie.
– I zabierz podręczniki.
18
Karaluch i lis
A jeśli mój będzie lśnił na zielono albo brązowo? – ziewnęła Sofia, drapiąc się po
nogach. Wszystko w świetlicy wieży Szkoda było pokryte jutą – podłoga, meble,
zasłony – jakby miała to być jakaś barbarzyńska sala swędzenia. – Nie zrobię tego,
jeśli będzie mi się gryzło z ubraniem.
– Skoncentruj się po prostu na uczuciach! – warknął karaluch siedzący na jej
ramieniu. – Takich jak złość. Spróbuj złości.
Sofia zamknęła oczy.
– Świeci się?
– Nie. O czym myślałaś?
– O jedzeniu tutaj.
– To ma być prawdziwa złość, ty tępoto! Magia bierze się z prawdziwych uczuć!
Sofia z wysiłkiem zmarszczyła twarz.
– Mocniej! Nic się nie dzieje.
Twarz Sofii pociemniała, a czubek jej palca zapłonął ciemnym różem.
– Właśnie tak! Udało ci się! – podekscytowana Agata aż podskoczyła. – O czym
myślałaś?
– Jak bardzo wkurza mnie twój głos – odparła Sofia, otwierając oczy. – Mam za
każdym razem myśleć o tobie?
W ciągu kolejnego tygodnia świetlica wieży Szkoda zamieniła się w karaluszą
nocną szkółkę. Zaklęcie mogryfikujące działało tylko przez trzy godziny, dlatego
Agata zmuszała Sofię, by ta orała jak wół. Zmuszała, żeby jej palec lśnił mocniej,
żeby zasnuła pokój mgłą i zalała podłogę, żeby odróżniała śpiącą wierzbę od
płaczącej wierzby, a nawet wymówiła kilka słów w języku olbrzymów. Sofia
natychmiast awansowała w rankingu, ale czwartego dnia ciężka nocna praca zaczęła
odciskać na niej piętno.
– Moja skóra jest poszarzała! – pisnęła przerażona.
– I nadal jesteś na 68. miejscu, więc lepiej uważaj – skarcił ją siedzący na książce
karaluch, na którego odwłoku lśnił herb z łabędziem. – Dżuma Ogólnopuszczańska
rozpoczęła się, gdy Titelitury tupnął tak mocno, że ziemia się rozstąpiła…
– Dlaczego zmieniłaś zdanie? Czemu postanowiłaś mi pomóc?
– Ze szczeliny wypełzły tysiące jadowitych owadów i opanowały całą Puszczę,
sprowadzając zarazę na setki nigdziarzy i zawszan – ciągnęła Agata, ignorując
pytanie Sofii. – Musieli wtedy nawet zamknąć tę szkołę, ponieważ choroba była
bardzo zaraźliwa…
Sofia opadła ciężko na kanapę.
– Skąd ty wiesz to wszystko?
– Ponieważ kiedy ty gapisz się w lustro, ja czytam Trucizny i zarazy!
Sofia westchnęła.
– Czyli zamknęli szkołę z powodu robactwa. A co się potem sta…
– To tutaj się wymykasz?
Sofia obejrzała się i zobaczyła stojącą w drzwiach Hester w czarnej piżamie,
której towarzyszyły Anadil i Dot.
– Odrabiam lekcje – ziewnęła Sofia, podnosząc książkę. – Potrzebuję światła.
– Od kiedy przejmujesz się odrabianiem lekcji? – zapytała Hester; miała bardziej
niż zwykle przetłuszczone włosy.
– Myślałam, że uroda to „praca na pełny etat” – przedrzeźniała ją Anadil.
– Mieszkanie z wami w pokoju jest niezwykle inspirujące – odparła Sofia
z uśmiechem. – Sprawia, że chcę się stać jak najlepszym czarnym charakterem.
Hester wpatrywała się w nią przez długą chwilę, potem mruknęła coś, odwróciła
się i wyszła, zabierając pozostałe dwie dziewczynki.
Sofia odetchnęła i zdmuchnęła Agatę z kanapy.
– Ona coś planuje – dobiegło je zza drzwi warknięcie Hester.
– Albo się zmieniła! – wtrąciła Dot, drepcząc za nią. – Na jej książce siedział
karaluch, a ona go nawet nie zauważyła!
Po sześciu nocach korepetycji Sofia zajmowała już 55. miejsce. Ale z każdym
kolejnym dniem coraz bardziej przypominała zombi – miała chorobliwie bladą
skórę i szkliste, podkrążone oczy. Zapomniała o wymyślnej kreacji i kapeluszu,
chodziła teraz z brudnymi włosami i w pogniecionej sukience, rozsiewając po
całym zamku kartki z notatkami.
– Może powinnaś się wyspać? – mruknął do niej Tedros podczas wykładu Juby
o „kuchni z owadami”.
– Jestem zajęta niebyciem „najsłabszą dziewczyną w szkole” – odparła Sofia, nie
przerywając robienia notatek.
– Owady są często dostępne tam, gdzie nie znajdziecie słonorobaków –
powiedział Juba, podnosząc żywego karalucha.
– Nie możesz oczekiwać, że ktokolwiek będzie cię słuchać, jeśli zajmujesz niższe
miejsce niż Hort – szepnął Tedros.
– Kiedy będę na pierwszym miejscu, będziesz mnie prosić o wybaczenie.
– Jeśli zajmiesz pierwsze miejsce, poproszę cię, o co zechcesz – prychnął
Tedros.
– Zapamiętam to sobie – powiedziała Sofia stanowczo.
– O ile nie zaśniesz.
– Najpierw usuwamy części niejadalne – oznajmił Juba i urwał karaluchowi
głowę.
Agata wzdrygnęła się i schowała się za sosnę, gdzie pozostała już do końca
lekcji. Ale w nocy omal nie wyskoczyła z pancerzyka, gdy Sofia powiedziała jej
o rozmowie z Tedrosem.
– Zawszanie muszą dotrzymać danego słowa! – powiedziała, podskakując na
krzywych karaluszych nogach. – To część Książęcego Kodeksu Rycerskiego. Teraz
wystarczy, że zajmiesz pierwsze miejsce, a on… Sofia?
Odpowiedziało jej chrapanie.
Po dziesięciu dniach nauki w Karaluszej Szkole Sofia zajmowała już 40. miejsce,
ale cienie pod jej oczami stały się tak ciemne, że wyglądała jak szop. Potem spadła
na 65. miejsce, ponieważ drzemała podczas sprawdzianu lady Lesso ze snów
o nemezis, zasnęła na szkoleniu sługusów i strąciła Beezla z dzwonnicy, a w końcu
straciła głos na osobistych talentach, co kosztowało ją kolejne odległe miejsce.
– Twój talent się rozwija – powiedziała Sheeba do Anadil, która zdołała sprawić,
że jej szczury urosły o piętnaście centymetrów. Potem spojrzała na Sofię. –
A myślałam, że to ty jesteś najbardziej obiecującą wiedźmą.
Z końcem tygodnia Sofia znowu była najsłabszym czarnym charakterem
w szkole.
– Jestem chora – powiedziała Agata, kaszląc.
Profesor Dovey nie podniosła głowy znad zawalonego pergaminami biurka.
– Herbata z imbirem i dwa plasterki grejpfruta co dwie godziny.
– Próbowałam już – odparła Agata, kaszląc jeszcze głośniej.
– Teraz nie ma czasu na opuszczanie lekcji, Agato – powiedziała profesor Dovey,
nadal na nią nie patrząc. Układała papiery pod lśniącymi przyciskami w kształcie
dyń. – Do balu został niecały miesiąc, a ja chcę mieć pewność, że nasza czwarta
w rankingu uczennica jest przygotowana na najważniejszą noc swojego młodego
życia! Myślisz już może o jakimś miłym chłopcu?
Agata wybuchnęła kolejnym atakiem kaszlu. Profesor Dovey popatrzyła na nią
zaniepokojona.
– Mam wrażenie, że to… dżuma – wyrzęziła Agata.
Profesor Dovey pobladła.
Skazana na kwarantannę – miała przebywać w swoim pokoju – Karaluch Agata
mogła teraz towarzyszyć Sofii na wszystkich lekcjach. Siedząc za uchem
przyjaciółki, podszeptywała jej pierwsze oznaki snu o nemezis (odpowiedź: smak
krwi), nadzorowała negocjacje z lodowym olbrzymem na szkoleniu sługusów
i podpowiedziała podczas ćwiczeń u Juby, które strachy na wróble są Dobre, a które
Złe. Drugiego dnia pomogła przyjaciółce stracić ząb na pielęgnacji brzydoty,
dopasowała potwory do cech na sprawdzianie Sadera (kukły: prawią komplementy,
harpie: jedzą dzieci) i wskazała, która z zaprezentowanych przez Jubę fasoli jest
trująca, która jadalna, a która to przebrana Dot. Oczywiście zdarzały się groźne
momenty. Omal nie skończyła pod buciorem Hester, ledwie przetrwała atak
nietoperza i niewiele brakowało, a wróciłaby do własnej postaci na osobistych
talentach (na szczęście w ostatniej chwili znalazła schowek na miotły).
Trzeciego dnia Agata przelotnie tylko spojrzała na swoje Dobre zadania do
odrobienia, spędzała bowiem cały wolny czas, ucząc się Złych zaklęć. Gdy jej
koleżanki z klasy ledwie mogły zmusić palec do migotania, ona sprawiała, że jej
palec lśnił jasno, wystarczyło, by pomyślała o wszystkich rzeczach, które ją
złościły: szkole, lustrach, chłopcach… Potem była jeszcze kwestia zastosowania się
do drobiazgowego przepisu na dane zaklęcie i tak po prostu mogła czarować. To
były prościutkie rzeczy, zaledwie zabawa wodą i pogodą, ale mimo wszystko – to
była prawdziwa magia!
I pewnie byłaby sparaliżowana niezwykłością i nieprawdopodobieństwem tego
wszystkiego, gdyby nie przychodziło jej to aż tak naturalnie. Kiedy inni nie byli
w stanie wywołać kapuśniaczku, Agata sprowadzała do swojego pokoju chmury
burzowe i smagała ohydne freski na ścianach ulewą i błyskawicami. Pomiędzy
lekcjami zakradała się do łazienki, żeby wypróbować kolejne Bolesne zaklęcie –
Urok Gaszenia Światła, który pozwalał na chwilę zaciemnić niebo, Klątwę
Morskich Pływów, przywołującą olbrzymią falę… Czas biegł prędzej, gdy uczyła
się Zła, tak pełnego potęgi i możliwości, że nigdy się nim nie nudziła.
Wieczorem, kiedy czekała na Polluksa, mającego przynieść jej Dobre zadania do
odrobienia, gwizdała i szkicowała coś…
– Co to jest, na litość boską?
Zaskoczona odwróciła się i zobaczyła Polluksa stojącego w drzwiach, z głową
na ciele zająca, gapiącego się na jej rysunek.
– Yyy, no, to mój ślub. O, tu jest mój książę. – Agata zgniotła kartkę i zakasłała. –
Mam coś zadane?
Polluks przede wszystkim skarcił ją za to, że opuszcza się w rankingu zawszan,
potem wyjaśnił trzy razy każde zadanie i pouczył, że ma zakrywać usta, gdy kaszle,
a w końcu wyszedł, podskakując i przewracając się jak cyrkowiec. Agata odetchnęła
z ulgą. Wtedy jej spojrzenie padło na zgnieciony rysunek, przedstawiający ją samą
lecącą przez płomienie i zrozumiała, co narysowała.
Nigdy Więcej. Raj dla Zła.
– Musimy wracać do domu – mruknęła.
Do końca tygodnia Agata na wszystkich lekcjach, łącznie z treningami przed
Próbą Baśni, zorganizowanymi przez Jubę, prowadziła Sofię od sukcesu do
sukcesu. W pojedynkach jeden na jeden Sofia pokonała wszystkich w swojej grupie
za pomocą dozwolonych zaklęć: ogłuszyła Ravana błyskawicą, zamroziła wargi
Beatrycze, zanim ta zdążyła wezwać na pomoc zwierzęta, i roztopiła treningowy
miecz Tedrosa.
– Ktoś tu zaczął odrabiać lekcje – powiedział z podziwem Tedros. Ukryta pod
kołnierzem Sofii Agata zarumieniła się z dumą.
– Przedtem to było szczęście głupiego. Teraz jest inaczej – złościła się Hester do
Anadil, gdy jadły na obiad przypalone krowie ozory. – Jak ona to robi?
– Stara metoda, czyli dobra ciężka praca – oznajmiła Sofia, wymijając je. Miała
brokatowy makijaż, rubinowe włosy i czarne kimono ozdobione klejnocikami
ułożonymi w napis F jak Fenomenalna.
Hester i Anadil zadławiły się ozorami.
Po trzech tygodniach Sofia zajmowała już piąte miejsce, a jej obiadowe
pogadanki zostały wznowione z powodu licznych próśb. Powróciła także jej czarna
moda, bardziej śmiała i ekstrawagancka niż wcześniej, wykorzystująca puszyste
pióra, siatkowe body, sztuczne małpie futro, ozdobione cekinami burki, skórzane
spodniumy, pudrowane peruki, a nawet gorsety z kolczugi.
– Ona oszukuje – syczała Beatrycze do każdego, kto tylko chciał jej słuchać. – To
jakaś zdziczała wróżka matka chrzestna albo zaklęcie wstrzymujące czas. Nikt nie
miałby czasu, żeby robić to wszystko!
Ale Sofia znajdowała czas, by zaprojektować satynową bluzę w komplecie
z welonem zakonnym, błyszczącą sukienkę bez ramion, a także odpowiednie buty
do każdego nowego stroju. Znalazła też czas, żeby pokonać Hester w ćwiczeniu
„Obrzydzanie sali balowej”, napisać esej na temat „Wilki a ludzie-wilki” oraz
przygotować obiadowe pogadanki zatytułowane „Sukces dzięki przebiegłości”,
„Brzydota to nowe piękno”, „Przygotowanie ciała do grzechu”. Znalazła czas, żeby
być jednoosobowym pokazem mody, podżegaczką, kapłanką buntowników –
i jeszcze wyprzedzić Anadil i znaleźć się na drugim miejscu w rankingu.
Tym razem Beatrycze nie była w stanie powstrzymać coraz silniejszego
zauroczenia Tedrosa osobą Sofii. Ale Tedros dzielnie starał się sam je
powstrzymać.
Ona jest nigdziarką! Co z tego, że jest piękna? I mądra? I kreatywna, życzliwa,
wspaniałomyślna i…
Tedros odetchnął głęboko.
Zawszanie nie mogą lubić nigdziarzy. Po prostu jestem zagubiony.
Poczuł ulgę, gdy Juba urządził kolejne ćwiczenie z rozpoznawania Dobra i Zła.
Tym razem gnom zamienił wszystkie dziewczynki w niebieskie dynie i ukrył je na
dużym polu w lesie.
Po prostu znajdź zawszankę – napomniał się Tedros. – Znajdź zawszankę, a o
tamtej zapomnij.
– Ta jest Dobra! – krzyknął Hort i pstryknął w błękitną skórkę dyni. Nic się nie
wydarzyło. Pozostali chłopcy także nie potrafili dostrzec różnic między dyniami
i zaczęli dyskutować na temat wad i zalet każdej z nich.
– To nie jest ćwiczenie grupowe! – zagrzmiał Juba.
Agata, siedząca pod postacią karalucha na niebieskim wąsie przy dyni Sofii,
obserwowała, jak chłopcy się rozdzielają. Tedros skierował się na zachód, w stronę
Turkusowego Zagajnika, ale nagle zatrzymał się. Powoli odwrócił się do dyni
Sofii.
– On tu idzie – powiedziała Agata.
– Skąd wiesz?
– Bo tak właśnie patrzył na mnie.
Tedros podszedł do dyni.
– Ta. To jest zawszanka.
Juba zmarszczył brwi.
– Przyjrzyj się najpierw uważnie…
Tedros zignorował go, klepnął błękitną skórkę, a dynia w błysku migotliwego
pyłu zamieniła się w Sofię. Nad głową księcia pojawiło się śluzowatozielone „16”,
a nad głową Sofii – czarne „1”.
– Tylko najlepsze Zło potrafi udawać Dobro – pochwalił Juba i machnięciem
laski raz na zawsze wymazał czerwone F z sukienki Sofii.
– A jeśli idzie o ciebie, synu Artura, proponuję, byś uważniej studiował zasady.
Miejmy nadzieję, że nie popełnisz tak okropnego błędu, kiedy to będzie miało
znaczenie.
Tedros próbował wyglądać na zawstydzonego.
– Nie możemy nic znaleźć! – zawołał nagle czyjś głos.
Juba odwrócił się i zobaczył pozostałych chłopców, nad których głowami
błyszczały cyfry oznaczające niskie miejsca.
– Powinienem je pooznaczać – westchnął i poczłapał na pole, kolejno szturchając
dynie, żeby sprawdzić, która piśnie.
Gdy gnom odszedł, Tedros pozwolił sobie na uśmiech. Jak mógł powiedzieć
nauczycielowi, że ma w nosie zasady? Zasady, które dwa razy doprowadziły go do
tej przeklętej Agaty? Po raz pierwszy znalazł wreszcie dziewczynę, która miała
wszystko, czego pragnął. Dziewczynę, która nie była pomyłką.
– Myślę, że jesteś mi coś winien, synu Artura.
Tedros odwrócił się i zobaczył, że Sofia uśmiecha się tak samo jak on. Razem
z nią popatrzył na tablicę rankingową nigdziarzy, na której Albemarl wykuł jej imię
na samej górze.
Następnego dnia Sofia znalazła w obiadowym wiaderku karteczkę:

Wilki nie lubią lisów.


Przy Błękitnym Potoku, o północy. T.
– Co to ma znaczyć? – zapytała szeptem siedzącego na jej dłoni karalucha.
– To znaczy, że dzisiaj wracamy do domu – ucieszyła się Agata, machając
czułkami tak szybko, że Sofia ją upuściła.

Karaluch spacerował po zapleśniałej jucie leżącej na podłodze świetlicy wieży


Szkoda, spoglądając na zegar. Zbliżała się północ. W końcu usłyszała, że drzwi się
otwierają i weszła Sofia w uwodzicielskiej obcisłej sukience futerałowej,
z upiętymi wysoko włosami i dodatkami w postaci długich czarnych rękawiczek,
naszyjnika z drobnych pereł i przyciemionych okularów. Agata mało nie
wyskoczyła z pancerzyka.
– Po pierwsze, mówiłam ci, żebyś się nie spóźniła. Po drugie, powiedziałam, że
masz się nie stroić…
– Popatrz na te okulary. Są niesamowicie szykowne, czyż nie? Chronią oczy
przed słońcem. Wiesz, te zawszanki podtykają mi teraz najrozmaitsze rzeczy: perły,
klejnoty, kosmetyki, którymi mogę uzupełniać moje kreacje. Początkowo
myślałam, że to ich Dobre Uczynki, ale potem zrozumiałam, że nie, po prostu lubią
oglądać swoje rzeczy na kimś bardziej wytwornym i charyzmatycznym. Tylko to
wszystko jest strasznie tandetne. Dostaję od tego wysypki.
Czułki Agaty zaczęły się skręcać.
– Po prostu… po prostu zamknij drzwi!
Sofia zasunęła zasuwkę. Nagle usłyszała hałas i odwróciła się – czerwona na
twarzy Agata owinęła się jutową zasłoną.
– No… musiałam źle wyliczyć czas – mruknęła.
Sofia obejrzała ją od stóp do głów.
– Wolę cię jako karalucha.
– Musi istnieć jakaś metoda, żeby sprowadzać sobie ciuchy, kiedy wraca się do
własnej postaci – narzekała Agata, ciaśniej owijając się zasłoną. W tym momencie
zobaczyła, że Sofia tuli do siebie liścik Tedrosa. – Posłuchaj, nie zrób nic głupiego,
kiedy się z nim spotkasz. Po prostu zdobądź ten pocałunek i…
– Mój książę po mnie przybył – westchnęła z rozmarzeniem Sofia, wąchając
pergamin. – A teraz należy do mnie na zawsze. To wszystko dzięki tobie, Agato. –
Podniosła pełne miłości oczy i zobaczyła wyraz twarzy przyjaciółki.
– Co znowu?
– Powiedziałaś „na zawsze”.
– Chodziło mi o dzisiejszy wieczór. Należy do mnie na dzisiejszy wieczór.
Zamilkły.
– Będziemy bohaterkami, kiedy wrócimy do Gawaldonu – powiedziała cicho
Agata. – Będziesz miała sławę, bogactwa i każdego chłopca, jakiego zapragniesz.
Przez resztę życia będziesz mogła czytać o Tedrosie w baśniach. Będziesz mogła
wspominać, że kiedyś należał do ciebie.
Sofia skinęła głową ze smutnym uśmiechem.
– A ja znowu będę miała swój cmentarz i kota – mruknęła Agata.
– Kiedyś i ty znajdziesz miłość, Agato.
Agata potrząsnęła głową.
– Słyszałaś, co powiedział Dyrektor Akademii. Czarny charakter, taki jak ja,
nigdy nie znajdzie miłości.
– Powiedział także, że nie możemy się przyjaźnić.
Agata popatrzyła w świetliste, prześliczne oczy Sofii.
Potem spojrzała na zegar i zerwała się jak oparzona.
– Ściągaj ubranie!
– Co mam ściągać?!
– Szybko! Bo się z nim rozminiemy!
– Wybacz, ale ta suknia jest zaszyta…
– JUŻ!
Kilka minut później Agata siedziała koło sukienki Sofii, ukrywając twarz
w dłoniach.
– Musisz to zrobić z przekonaniem!
– Siedzę goła za ohydną kanapą. Nie mogę zrobić niczego z przekonaniem, a już
na pewno nie sprawić, że mój palec zacznie świecić, a ja zmienię się w gryzonia.
Nie mogłybyśmy wybrać bardziej atrakcyjnego stworzenia?
– Jesteś o pięć minut od utraty jego pocałunku! Wyobraź sobie siebie w nowym
ciele!
– A może nierozłączka? To by bardziej do mnie pasowało.
Agata złapała okulary Sofii, zgniotła je buciorem i cisnęła za kanapę.
– Chcesz, żebym zrobiła to samo z perłami?
ŁUPS.
– Podziałało? – zapytał głos Sofii.
– Nie widzę cię – powiedziała Agata, oglądając się szybko. – Równie dobrze
mogłaś się zmienić w traszkę!
– Jestem tutaj.
Agata odwróciła się i zaparło jej dech w piersiach.
– Ale… ale… ty…
– To lepiej do mnie pasuje – westchnęła Sofia w postaci prześlicznego lisa
z lśniącym różowym futerkiem, czarującymi zielonymi oczami, wilgotnymi
czerwonymi wargami i puszystym amarantowym ogonem. Zapięła perłowy
naszyjnik i podziwiała swoje odbicie w odłamku rozbitego szkła.
– Czy on mnie pocałuje, złociutka?
Agata patrzyła na nią zauroczona.
Sofia przyjrzała się jej w lustrze.
– Przez ciebie zaczynam się denerwować.
– Wilki nie zwrócą na ciebie uwagi – paplała Agata, otwierając drzwi. – Uważają,
że lisy roznoszą choroby, a poza tym nie odróżniają kolorów. Trzymaj tylko brzuch
przy ziemi, żeby nie zobaczyły łabędzia…
– Agato.
– Co? Rozminiesz się z nim…
– Pójdziesz ze mną?
Agata odwróciła się.
Sofia miękko owinęła ogon na dłoni przyjaciółki.
– Jesteśmy zespołem – powiedziała.
Agata musiała się napomnieć, że nie ma czasu płakać.

Sofia w lisiej postaci bezgłośnie truchtała przez Błękitny Las, mijając wierzby
lśniące od śpiących wróżek oraz wilcze straże, które odsuwały się, jakby była
wężem. Przebiegła pomiędzy szafirowymi paprociami i rosochatymi dębami
w Turkusowym Zagajniku, a potem zatrzymała się na szczycie mostka spinającego
brzegi lśniącego w blasku księżyca potoku.
– Nie widzę go – wyszeptała do karalucha wtulonego w różowe futro na jej szyi.
– W liściku powiedział, że tu będzie!
– A jeśli to Hester i Anadil zrobiły sobie…
– Z kim rozmawiasz?
W ciemności po drugiej stronie mostu rozbłysła para błękitnych oczu.
Sofia zamarła.
– Powiedz coś! – syknęła jej do ucha Agata.
Sofia nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Mówię do siebie, gdy się denerwuję – szepnęła Agata.
– Mówię do siebie, gdy się denerwuję – powiedziała szybko Sofia.
Z cienia wyszedł granatowy lis, na którego wypiętej piersi lśnił łabędź.
– Myślałem, że tylko księżniczki się denerwują, a nie najlepszy czarny charakter
w szkole.
Sofia gapiła się na lisa. Był umięśniony jak Tedros i miał jego zawadiacki
uśmieszek.
– Tylko najlepsze Dobro potrafi udawać Zło – interweniowała Agata. –
Szczególnie gdy stawką jest miłość.
– Tylko najlepsze Dobro potrafi udawać Zło – powiedziała Sofia. – Szczególnie
gdy stawką jest miłość.
– Czyli to naprawdę od początku była pomyłka? – zapytał Tedros, obchodząc ją
powoli.
Sofia próbowała znaleźć jakieś słowa.
– Musiałam grać na dwie strony, żeby przetrwać – przyszła jej z pomocą Agata.
– Musiałam grać na dwie strony, żeby przetrwać – powtórzyła jak echo Sofia.
Usłyszała, że Tedros się zatrzymuje.
– A teraz, zgodnie z Książęcym Kodeksem, mam do spełnienia obietnicę. – Jego
futro musnęło jej futerko. – O co mam cię poprosić?
Serce stanęło Sofii w gardle.
– Czy widzisz teraz, kim jestem? – powiedziała Agata.
– Czy widzisz teraz, kim jestem? – westchnęła Sofia.
Tedros milczał.
Ciepłą łapką uniósł jej pyszczek.
– Wiesz, że to pogrąży obie szkoły w chaosie?
Sofia wpatrywała się w jego oczy jak zahipnotyzowana.
– Wiem – szepnął karaluch.
– Wiem – powiedział lis.
– Wiesz, że nikt cię nie zaakceptuje w roli mojej księżniczki? – zapytał Tedros.
– Wiem.
– Wiem.
– Wiesz, że spędzisz resztę życia, starając się udowodnić, że jesteś Dobra?
– Wiem – powiedziała Agata.
– Wiem – powiedziała Sofia.
Tedros przysunął się bliżej, tak że ich piersi się dotknęły.
– I wiesz, że zamierzam cię teraz pocałować?
Obie dziewczynki westchnęły jednocześnie.
Opalizująca woda podświetlała pyszczki granatowego i różowego lisa. Agata
zamknęła oczy i z westchnieniem ulgi pożegnała się z tym światem jak
z koszmarów. Sofia zamknęła oczy i poczuła ciepły, słodki oddech Tedrosa, gdy
jego czułe usta musnęły jej wargi.
– Ale myślę, że powinniśmy z tym zaczekać – oznajmiła nagle, odsuwając się.
Owadzie oczy Agaty otwarły się gwałtownie.
– Tak. Jasne. Oczywiście – zająknął się Tedros. – Ja… no… Odprowadzę cię do
twojego tunelu.
Wracali w milczeniu, a różowy ogon Sofii owijał się wokół ogona Tedrosa,
który patrzył na nią i nie umiał powstrzymać uśmiechu. Agata obserwowała to
wszystko coraz bardziej czerwona. Gdy książę w końcu zniknął w swoim tunelu,
wybiegła na nos Sofii.
– Co ty wyprawiasz?!
Sofia nie odpowiedziała.
– Dlaczego go nie pocałowałaś?!
Sofia nie odezwała się ani słowem.
Agata wbiła jej żuwaczkę w nos.
– Musisz biec za nim! No leć! Nie wrócimy do domu, dopóki go nie pocałujesz…
Sofia strząsnęła Agatę z pyszczka i zniknęła w ciemnym tunelu.
Skręcając się na suchych liściach, Agata w końcu zrozumiała.
Pocałunku nie było, bo go wcale nie miało być.
Sofia nie chciała powrotu do domu.
Nigdy.
19
Mam księcia
Ciało pedagogiczne Akademii Dobra i Zła na przestrzeni lat widziało już wiele
rzeczy.
Widzieli uczniów, którzy na pierwszym roku byli beznadziejni, a ostatecznie
stawali się bogatsi od królów. Widzieli kapitanów klasy wypalających się przed
końcem trzeciego roku i zostających gołębiami lub osami. Widzieli psikusy,
protesty i najazdy, pocałunki, przysięgi i improwizowane pieśni miłosne.
Ale nigdy wcześniej nie widzieli, żeby zawszanin i nigdziarka trzymali się za
ręce, czekając w kolejce na obiad.
– Jesteś pewien, że nie będę miała problemów? – zapytała Sofia, zauważając
gniewne spojrzenia rzucane im z balkonów.
– Jeśli jesteś dostatecznie dobra dla mnie, jesteś dostatecznie dobra, żeby dostać
koszyk.
– Pewnie będą musieli do tego przywyknąć – westchnęła Sofia. – Nie chcę
żadnych kłopotów na balu.
Dłoń Tedrosa zesztywniała w jej dłoni. Sofia poczerwieniała jak buraczek.
– Och… Po tym, co było w nocy, zakładałam…
– Dobrzy chłopcy złożyli przysięgę, że nie zaproszą żadnej dziewczyny przed
Cyrkiem Talentów – wyjaśnił Tedros, nerwowo skubiąc kołnierzyk. – Espada
mówił, że tradycja nakazuje czekać na przyznanie Korony Cyrku w noc
poprzedzającą bal.
– Noc poprzedzającą bal! – zachłysnęła się Sofia. – Ale jak wtedy dopasujemy
kolorystycznie ubrania, zaplanujemy wejście i…
– Dlatego wszyscy złożyliśmy przysięgę. – Tedros wziął od zielonowłosej nimfy
wiklinowy koszyk zawierający kanapki z jagnięciną, kuskus z szafranem i mus
migdałowy. – Poproszę o jeszcze jeden dla damy.
Nimfa zignorowała Sofię i wyciągnęła rękę z koszykiem do następnej osoby
w kolejce. Tedros chwycił za pałąk.
– Powiedziałem, że poproszę o jeden dla damy.
Nimfa zacisnęła dłoń na koszyku.
– Jagnięcina i tak jest ciężkostrawna – zaniepokoiła się Sofia.
Ale książę trzymał koszyk, dopóki nimfa nie poddała się i nie wypuściła go
z pomrukiem niezadowolenia. Tedros podał go Sofii.
– Tak jak mówiłaś, lepiej będzie, jeśli do tego przywykniesz.
Popatrzyła na niego ogromnymi oczami.
– Zaprosisz mnie…?
– Jesteś prześliczna, gdy czegoś chcesz.
Sofia dotknęła jego piersi.
– Obiecaj mi – powiedziała bez tchu. – Obiecaj, że zabierzesz mnie na bal.
Tedros popatrzył na jej drobne dłonie trzymające koronki jego koszuli.
– No dobrze – westchnął w końcu. – Obiecuję. Ale jeśli komuś powiesz, wrzucę
ci węża za gorset.
Sofia z piskiem radości rzuciła mu się w ramiona. A więc mogła zacząć
planować swoją suknię balową.
Najlepszy zawszanin i najlepsza nigdziarka, ciałem i duszą baśniowi przeciwnicy,
usiedli ramię w ramię pod wyniosłym dębem. Tedros zauważył, że wszyscy
zawszanie piorunują go wzrokiem, oburzeni jego nielojalnością. Sofia zobaczyła
nigdziarzy, którym przez całe tygodnia wbijała prawdę na temat dumy czarnych
charakterów, którzy teraz patrzyli na nią z wściekłością i czuli się zdradzeni.
Oboje zesztywnieli i każde ugryzło swoją kanapkę.
– Czy wiedźma dalej zaraża? – zapytał szybko Tedros. – Dzisiaj jest po raz
pierwszy w szkole.
Sofia spojrzała na Agatę, która siedziała skulona pod drzewem i wbijała w nią
wzrok.
– Yyy, my właściwie nie rozmawiamy.
– Ona jest jak pijawka, prawda? Uważa, że ma rozum, a ty urodę. Nie ma pojęcia,
że masz jedno i drugie.
Sofia z trudem przełknęła.
– To prawda.
– Jedno jest pewne. Nie wybiorę więcej tej wiedźmy w żadnym ćwiczeniu.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Ponieważ już znalazłem swoją księżniczkę i nie zamierzam jej wypuszczać –
odparł książę, patrząc jej w oczy.
Sofia poczuła nagły przypływ smutku.
– Nawet gdybyś musiał przez całe życie czekać na pocałunek? – zapytała tak
cicho, jakby mówiła do siebie.
– Nawet gdybym musiał przez całe życie czekać na pocałunek – odparł Tedros,
biorąc ją za rękę. Potem przechylił głowę. – Zakładam jednak, że to pytanie
hipotetyczne.
Sofia roześmiała się i ukryła twarz na jego ramieniu, żeby ukryć łzy. Pewnego
dnia, gdy ich miłość będzie dostatecznie silna, wyjaśni mu wszystko.
Z balkonów pedagodzy obu szkół obserwowali zakochane gołąbki, tulące się
w słońcu. Dobrzy i Źli nauczyciele zmierzyli się ponurymi spojrzeniami i wrócili
do swoich komnat.
Siedząca w chłodnym cieniu Agata także nie podejmowała żadnych gwałtownych
działań. Podobnie jak nauczyciele wiedziała, że ten romans jest skazany na klęskę.
Coś stanie im na przeszkodzie. Coś, o czym Sofia zapomniała. Coś nazywanego
Próbą Baśni.

– Zwycięstwo w Próbie Baśni jest jednym z największych osiągnięć w Akademii


Dobra i Zła – oznajmił Polluks, którego głowa tkwiła z powrotem obok głowy
Kastora na potężnym psim ciele. Otoczony przez piętnastu nauczycieli grup leśnych
popatrzył z góry na uczniów przyprowadzonych po śniadaniu do Teatru Baśni.
– Raz w roku wysyłamy nocą najlepszych zawszan i nigdziarzy do Błękitnego
Lasu, aby zobaczyć, kto przetrwa do rana. Aby zwyciężyć, uczniowie muszą
poradzić sobie zarówno z pułapkami zastawionymi przez Dyrektora Akademii, jak
i z atakami drugiej strony. Ostatni zawszanin lub nigdziarz, który dotrwa do świtu,
zostaje ogłoszony zwycięzcą i otrzymuje pięć dodatkowych ocen za pierwsze
miejsce – Polluks zarozumiale uniósł nos. – Jak wiecie, Dobro zwyciężało
w ostatnich dwustu Próbach…
Dobrzy zaczęli skandować:
– DOBRO RZĄDZI! DOBRO RZĄDZI! DOBRO…
– JEST AROGANCKIE I DURNE! – zagrzmiał Kastor i zawszanie ucichli.
– Za tydzień od dziś najlepszy zawszanin i nigdziarz z każdej leśnej grupy wezmą
udział w Próbie Baśni. – Polluks pociągnął nosem. – Ale zanim ogłosimy imiona
uczestników, omówię w skrócie zasady.
– Słyszałem, że Beatrycze zajęła wczoraj pierwsze miejsce na dobrych
uczynkach – szepnął Chaddick do Tedrosa. – Robisz się miękki przez tę nigdziarkę?
– Sam spróbowałbyś, mając moją siłę, opatrzyć skrzydło gołąbkowi – odparł
Tedros. Jego twarz złagodniała. – Chłopaki naprawdę mnie nienawidzą?
– Stary, nie możesz się spotykać z nigdziarką – powiedział Chaddick, mierząc go
surowym spojrzeniem szarych oczu. – Nawet jeśli jest najpiękniejszą,
najmądrzejszą i najbardziej utalentowaną dziewczyną w szkole.
Wątpliwości sprawiły, że Tedros przygarbił się… Nagle jednak się wyprostował.
– Mogę udowodnić, że jest Dobra! Mogę to udowodnić podczas Próby Baśni!
– Tyle że Beatrycze albo Agata mogą zająć najwyższe miejsce w twojej grupie –
przypomniał Chaddick.
Tedros poczuł ściskanie w piersi. Zobaczył Sofię uśmiechającą się do niego
promiennie z ławek Zła. Ich wspólna przyszłość zależała od tego, czy zdoła on
wziąć udział w Próbie Baśni. Jak mógłby ją zawieść?
– Zgodnie z regułami może być więcej niż jeden zwycięzca Próby Baśni –
powiedział Polluks. – Jednakże dodatkowe pierwsze miejsca zostaną podzielone
wyłącznie pomiędzy tych, którzy dotrwają do świtu, dlatego w waszym interesie jest
wyeliminowanie konkurencji. Oczywiście Dyrektor Akademii preferuje sytuację,
w której jest jeden zwycięzca, i dlatego stworzy tyle przeszkód, ile zdoła, by to
zapewnić. Przez resztę tygodnia wszystkie lekcje będą poświęcone
przygotowywaniu tych piętnastu zawszan i piętnastu nigdziarzy na noc w Błękitnym
Lesie – ciągnął pies, a uczniowie szeptali o tym, kto to może być. – We wszystkich
zaliczeniach będą uczestniczyć tylko te osoby. Ci z najgorszymi notami po tygodniu
wejdą na Próbę Baśni jako pierwsi, natomiast ci z najlepszymi wejdą do lasu
zdecydowanie później. To, oczywiście, zapewnia im ogromną przewagę. Im mniej
czasu spędzicie na Próbie Baśni, tym większa szansa, że wyjdziecie z niej żywi.
Uczniowie przestali rozmawiać.
Polluks uświadomił sobie, co powiedział, i roześmiał się w wymuszony sposób.
– To tylko taka figura retoryczna. Naturalnie żaden uczeń nie zginął podczas
Próby Baśni. To niedorzeczne.
Kastor zakasłał.
– A co z…
– Zawody są całkowicie bezpieczne – oznajmił Polluks, uśmiechając się do
uczniów. – Każde z was dostanie flagę umożliwiającą poddanie się. Gdy znajdziecie
się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i upuścicie ją na ziemię, zostaniecie
uratowani i bez szwanku opuścicie Błękitny Las. Na poszczególnych lekcjach
poznacie dalsze zasady, ale teraz oddam głos nauczycielom prowadzącym leśne
grupy, którzy ogłoszą imiona zawodników uczestniczących w tegorocznej Próbie
Baśni.
Drobna liliowa nimfa w sukni ze szmaragdowych pnączy wyszła naprzód.
– Z grupy 9. Rena będzie reprezentować Dobro, a Vex będzie reprezentować Zło!
Rena dygnęła przed zawszanami, podczas gdy nigdziarze szemrali, że
szpiczastouchy Vex miał szczęście, bo trafił do słabej grupy.
Ogr z grupy 7. ogłosił imiona Tristana i jednookiej Arachne, a kolejni
prowadzący wskazali ciemnoskórego Nicholasa i Anadil z grupy 4., Kiko
i zielonkawą Monę z grupy 12., Gizelę i Hester z grupy 6…
Sofia tymczasem gapiła się na Tedrosa i marzyła o życiu, jakie będzie prowadzić
jako jego królowa (Czy w Kamelocie było dość szaf na ubrania? Luster?
Ogórków?). W końcu na środek wyszedł Juba. Sofia popatrzyła na Tedrosa
i Beatrycze, czekających w napięciu na słowa gnoma. Proszę, niech on będzie lepszy
od tej skwaśniałej bezy… – modliła się.
– Z grupy 3. Tedros będzie reprezentować Dobro – powiedział Juba.
Sofia odetchnęła z ulgą.
– A Sofia będzie reprezentować Zło.
Sofia potarła uszy. Na pewno coś źle usłyszała. W tym momencie zobaczyła
krzywe uśmieszki pozostałych uczniów.
– Chyba na tym polega problem z umawianiem się z czarnym charakterem –
powiedział Chaddick. – Wszystko jest pięknie i słodko aż do chwili, gdy trzeba go
zabić.
Tedros zignorował jego słowa i skoncentrował się na swoim planie, mającym
udowodnić, że Sofia jest Dobra. Pot przesiąkał mu koszulę, gdy w duchu dziękował
Bogu, że jego ojciec nie żyje. To, co zamierzał zrobić, przyprawiłoby króla Artura
o zawał serca.
Zawszanie wyszli przez zachodnie drzwi, nigdziarze przez wschodnie, by wrócić
do Akademii Zła, a zaszokowana Sofia siedziała bez ruchu na poczerniałej ławce.
Jakiś cień przysunął się do niej.
– Chciałam tylko, żebyś nie wchodziła mi w drogę…
Oddech Hester owiał chłodem kark Sofii.
– A teraz ty, czarny charakter numer jeden, robisz z nas wszystkich głupców. Cóż,
skarbie, zapominasz, że baśnie o czarnych charakterach nie kończą się dobrze.
Pozwól więc, że przypomnę ci, jak to się skończy. Najpierw ty. Potem twój książę.
Martwi.
Zimne wargi musnęły ucho Sofii.
– I to nie jest tylko taka figura retoryczna.
Sofia odwróciła się gwałtownie, ale nikogo nie zobaczyła. Zerwała się na nogi,
wpadła na Tedrosa, wrzasnęła – i osunęła się w jego ramiona.
– Ona chce nas zabić, najpierw ciebie, potem mnie, albo najpierw mnie, a potem
ciebie, nie pamiętam kolejności, a ty jesteś zawszaninem, a ja nigdziarką, a teraz
mamy walczyć ze sobą…
– Albo będziemy walczyć razem.
Sofia zamrugała oczami.
– Będziemy…?
– Wszyscy zrozumieją, że jesteś Dobra, jeśli będę cię bronić – powiedział
Tedros, nadal lekko spocony. – Tylko prawdziwa księżniczka zasługuje na to, by
chronił ją książę.
– Ale… będziesz w niebezpieczeństwie! Wszyscy myślą, że jestem Zła!
– Nie, jeśli wygramy – powiedział Tedros z uśmiechem. – Będą musieli zrobić
z ciebie zawszankę.
Sofia potrząsnęła głową i uściskała go mocno.
– Jesteś moim księciem. Naprawdę.
– A teraz zajmij pierwsze miejsca we wszystkich zaliczeniach, żebyśmy mogli
jednocześnie zacząć Próbę Baśni. Nie poradzisz tam sobie beze mnie.
Sofia nagle pobladła.
– Ale… ale…
– Ale co? Jesteś lepsza o klasę od innych nigdziarzy.
– Wiem, ale to…
Tedros uniósł jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała w jego kryształowo
błękitne oczy.
– Pierwsze miejsce na każdym zaliczeniu. Umowa stoi?
Sofia niepewnie skinęła głową.
– Jesteśmy zespołem – powiedział Tedros z szerokim uśmiechem. Jeszcze raz
musnął jej policzek i wyszedł przez drzwi dla zawszan.
Sofia przeszła przez scenę do drzwi dla nigdziarzy i zatrzymała się. Powoli się
odwróciła.
Na różowej ławce siedziała samotna Agata.
– Mówiłam ci, że to miejsce dla mnie, złociutka – westchnęła Sofia. – Po prostu
nie chciałaś mnie słuchać.
Agata nic nie powiedziała.
– Może Dyrektor Akademii pozwoli ci wrócić samej do domu – powiedziała
Sofia.
Agata nawet nie drgnęła.
– Musisz znaleźć sobie nowe przyjaciółki – uśmiechnęła się łagodnie Sofia. – Ja
mam teraz księcia.
Agata tylko spojrzała jej w oczy.
Sofia przestała się uśmiechać.
– Mam księcia.
Zatrzasnęła za sobą drzwi.

Na pielęgnacji brzydoty Manley polecił piętnastu nigdziarzom biorącym udział


w zawodach stworzenie przebrania, które „odstraszy natychmiast każdego
zawszanina”. Eliksir Hester sprawił, że całe jej ciało porosło kolcami. Skóra
Anadil stała się tak cienka, że było przez nią widać wszystkie naczynia krwionośne.
Tymczasem Sofia rozgniatała kijanki, żeby znowu pokryć się krostami, ale zamiast
tego jakimś cudem wyrósł jej spiralny róg i lśniący koński ogon.
– Bo co może być bardziej przerażającego dla księżniczki niż jednorożec? –
warknął Manley.
Na szkoleniu sługusów nigdziarze musieli obłaskawić ogniowego olbrzyma,
trzymetrowe chłopisko z intensywnie pomarańczową skórą i płomiennymi
włosami. Sofia spróbowała odczytać jego myśli, ale były w języku olbrzymów. Na
szczęście przypomniała sobie kilka słów z tego języka, których nauczyła ją Agata.

OGNIOWY OLBRZYM: Dlaczego miałbym cię nie zabijać?


SOFIA: Znam tego konia.
OGNIOWY OLBRZYM: Nie widzę żadnego konia!
SOFIA: Jest tak wielki, jak twoje gacie.

Na szczęście Kastor interweniował, zanim olbrzym ją zjadł.


Lady Lesso z kolei poprosiła zawodników, żeby podali nazwę „zaklęcia, które
może zdjąć tylko osoba je rzucająca”.
– Odpowiedzi?
Drżący z zimna nigdziarze podnieśli lodowe tabliczki z wyrzeźbionymi słowami:

HESTER: Petryfikacja
ANADIL: Petryfikacja
ARACHNE: Petryfikacja
SOFIA: Zaklęcie specjalne
– Gdyby tylko miłość była odpowiedzią na wszystkie pytania, nie miałabyś
problemu – powiedziała lady Lesso, przyznając Sofii kolejne piętnaste miejsce
z piętnastu.
– Co się stało? – zapytał Tedros, przepychając się do niej przez kolejkę zawszan.
– Muszę się rozkręcić…
– Sofia, nie możesz wejść do lasu beze mnie!
Spojrzeli na wykrzywionych gniewnie nigdziarzy. Bez wątpienia podczas Próby
Baśni będą chcieli się zemścić.
– Rób po prostu to samo, co wcześniej! – błagał ją Tedros.
Sofia zacisnęła zęby i wróciła do pokoju. Skoro Agata mogła dostawać dobre
oceny w szkole Dobra, to ona też może dostawać dobre oceny w tej szkole!
Wspaniale, będzie warzyć ropusze oczy, nauczy się języka olbrzymowego, nawet
ugotuje dziecko, jeśli będzie musiała! (A przynajmniej będzie nadzorować prace).
Nic nie powstrzyma jej przed osiągnięciem Długo i Zawsze Szczęśliwie! Wypięła
pierś, wmaszerowała do pokoju i zamarła.
Jej łóżko zniknęło. Lustro zostało rozbite.
A nad jej głową wisiały wszystkie jej dotychczasowe kreacje, związane i podarte
jak ciała bez głów.
Siedząca na swoim łóżku Anadil podniosła głowę znad książki Zabijanie
pięknych dziewcząt. Hester podniosła głowę znad książki Zabijanie jeszcze
piękniejszych dziewcząt.
Sofia wpadła do gabinetu na najwyższym piętrze.
– Moje współlokatorki chcą mnie zabić!
Lady Lesso uśmiechnęła się zza biurka.
– Dzielne dziewczynki.
I drzwi magicznie zatrzasnęły się przed nosem Sofii.
Sofia skuliła się w ciemnym korytarzu. W zeszłym tygodniu była
najpopularniejszą dziewczyną w szkole, a teraz nie mogła nawet wrócić do swojego
pokoju?!
Otarła oczy. To nie miało znaczenia, prawda? Niedługo zmieni szkołę i zostawi
to wszystko za sobą. Miała chłopca, którego pragnęły wszystkie dziewczyny. Miała
księcia! Dwie głupie wiedźmy nic nie znaczyły wobec jej prawdziwej miłości!
Gdzieś ponad nią rozległy się głosy, więc zanurkowała w cień.
– Hester mówi, że ten, kto zabije Sofię podczas Próby Baśni, zostanie
w przyszłym roku zastępcą kapitana – powiedziała Arachne, schodząc po schodach.
– Ale to musi wyglądać na wypadek, bo inaczej wylecimy ze szkoły.
– Musimy być szybsze od Anadil! – przypomniała Mona z rumieńcami
wykwitającymi na jej zielonej skórze. – A jeśli ona zabije ją jeszcze przed Próbą?
– Hester mówiła, że mamy to zrobić podczas Próby Baśni. Nawet Vex i Bron to
rozumieją. Słyszałaś, jaki mają plan, żeby ją zabić? Przeszukali jezioro od strony
Dobra, żeby znaleźć ostatnie jaja. Ta dziewczyna nie ma szans.
– Nie mogę uwierzyć, że słuchałyśmy pogadanek zdrajczyni – syknęła Mona. –
Mało brakowało, a kazałaby nam ubierać się na różowo i całować zawszan!
– Upokorzyła nas wszystkich, a teraz za to zapłaci – oznajmiła Arachne. – Nas
jest czternaścioro. Ona jedna. Ma pecha.
Ich złowrogi śmiech odbił się echem w wilgotnej klatce schodowej.
Sofia nie ruszyła się z miejsca w ciemności. A więc nie chodziło tylko o jej
współlokatorki. To cała szkoła chciała jej śmierci. Nigdzie nie była bezpieczna.
Nigdzie, z wyjątkiem…
Na końcu ciemnego, dusznego korytarza drzwi do pokoju 34 uchyliły się po
trzecim pukaniu. Wyjrzały zza nich czarne wyłupiaste oczy.
– Cześć, przystojniaku – zagruchała Sofia.
– Nawet nie próbuj… jesteś ukochaną księcia, jesteś dwulicowa, jesteś…
Sofia zatkała nos, wyminęła Horta i zamknęła drzwi, zostawiając go na zewnątrz
swojego nowego pokoju.

Przez dwadzieścia minut Hort dobijał się do drzwi i lamentował, zanim Sofia
w końcu go wpuściła.
– Pomożesz mi się uczyć przed ciszą nocną – powiedziała, spryskując pokój
lawendą. – Ale nie będziesz tu spać.
– To jest mój pokój – nadąsał się Hort i usiadł na podłodze. Ubrany był w czarną
piżamę w skrzywione zielone żaby.
– Cóż, ale teraz ja tu jestem, prawda? A ponieważ chłopcy nie mogą mieszkać
z dziewczynkami, więc to z pewnością nie może być twój pokój – oznajmiła Sofia,
moszcząc się w jego łóżku.
– A gdzie ja mam spać?
– Słyszałam, że w świetlicy wieży Szkoda jest całkiem wygodnie.
Sofia zignorowała narzekania Horta, oparła się o poduszkę i uniosła świecę, by
zagłębić się w jego notatki. Musiała jutro zająć pierwsze miejsce we wszystkich
zaliczeniach. Jej jedyną nadzieją na przetrwanie Próby Baśni było wejście do lasu
razem z Tedrosem i chowanie się za nim przez cały czas.
– Aby upokorzyć wroga, zamień go w kurę: Banta pareo dirosti. – Zmrużyła
oczy. – Dobrze to wymawiam?
– Sofia, a skąd wiesz, że nie jesteś czarnym charakterem? – ziewnął Hort, kuląc
się na poczerniałej podłodze.
– Patrzę w lustro. Hort, masz koszmarny charakter pisma.
– Kiedy ja patrzę w lustro, wyglądam jak czarny charakter.
– Pewnie to znaczy, że jesteś czarnym charakterem.
– Tata mi mówił, że czarne charaktery pod żadnym pozorem nie mogą się
zakochać. Że to nienaturalne i obrzydliwe.
Sofia z trudem odczytywała nagryzmolone słowa.
– Aby zamrozić zawszanina w lodzie, spraw, by twoja dusza stała się zimna…
– Więc ja na pewno nie mogę się zakochać – powiedział Hort.
– Zimniejsza, niż ci się to wydaje możliwe… Następnie wypowiedz te słowa…
– Ale gdybym mógł się zakochać, to bym się zakochał w tobie.
Sofia odwróciła się. Hort pochrapywał cicho na podłodze, a guziki jego piżamy
miały kształt rozzłoszczonych zielonych żabek.
– Hort, nie możesz tu spać – powiedziała.
Hort zwinął się w mniejszy kłębek.
Sofia zrzuciła kołdrę i podeszła do niego.
– A masz, Piotrusiu Panie! – wymamrotał cicho.
Sofia patrzyła, jak drży i poci się, zwinięty w kulkę.
Ułożyła się z powrotem pod pachnącą pleśnią kołdrą. Przy świecy starała się
uczyć z notatek Horta, ale jego posapywanie działało na nią usypiająco i ani się
obejrzała, jak był już ranek.
Drugi dzień był taki sam jak pierwszy – Sofia jeszcze trzy razy zajęła ostatnie
miejsce – raz na szkoleniu sługusów, bo nie zdołała sprawić, że jej palec zabłysnął
wystarczająco szybko, by unieszkodliwić smrodotrolla.
Widziała żyły nabrzmiewające na twarzy Tedrosa, gdy przy obiedzie ciągnął ją
za sobą w kolejce, zatykając nos.
– Czy powinienem zacząć specjalnie przegrywać? A może ty chcesz zacząć Próbę
trzy godziny wcześniej?!
– Staram się, jak mogę…
– Sofia, którą znam, nie musi się starać. Ona po prostu wygrywa.
Jedli w milczeniu.
– Gdzie się podziała jej wróżka-matka chrzestna? – Sofia usłyszała triumfalny
głos Beatrycze.
Po przeciwnej stronie Polany Agata odrabiała lekcje w towarzystwie Kiko, nie
patrząc nawet w stronę Sofii.
Następnego dnia przyszli zawodnicy spędzili dwie pierwsze lekcje na
przymiarkach strojów na Próbę Baśni: ciemnoniebieskich tunik z jedwabistej
w dotyku stalowej siatki i wełnianych płaszczy z kapturem w tym samym kolorze,
obrzeżonych czerwonym brokatem. Ponieważ cała trzydziestka miała mieć
identyczne płaszcze, nie da się odróżnić zawszan od nigdziarzy, nawet gdyby ktoś
zdołał dostrzec niebieskie ubranie w Błękitnym Lesie. Gdy chodziło o stroje, Sofia
zazwyczaj pilnie uważała, dzisiaj jednak nie odrywała się ani na moment od notatek
Horta. Następną lekcję prowadziła lady Lesso, a Sofia musiała zająć pierwsze
miejsce.
– Czarny charakter zabija tylko z jednego powodu: by zniszczyć swoją nemezis.
Tę, która rośnie w siłę, gdy wy słabniecie. Dopiero gdy wasza nemezis będzie
martwa, poczujecie się spełnieni – mówiła koścista nauczycielka, wędrując
pomiędzy ławkami i stukając obcasami. – Oczywiście, ponieważ tylko najlepsi
nigdziarze mają sny o nemezis, większość z was przejdzie przez życie, nie mając
nikogo na sumieniu. Możecie uznać, że macie szczęście. Zabijanie wymaga
najczystszego Zła. Żadne z was nie jest jeszcze dość czyste, by kogoś zabić.
Sofia usłyszała pomruki pod swoim adresem.
– Ale ponieważ Próba Baśni to tylko bezpieczne zawody – lady Lesso
uśmiechnęła się do niej – może w ramach przygotowań zrobimy moje ulubione
ćwiczenie…
Stworzyła widmową księżniczkę z brązowymi lokami, dołeczkami
w zarumienionych policzkach i uśmiechem słodszym niż uśmiech dziecka.
– Ćwiczenie z zabijania. Ten, kto zabije ją w najokrutniejszy sposób, wygrywa.
– W końcu coś przydatnego – powiedziała Hester, przyglądając się Sofii.
Chociaż w komnacie było zimniej niż zwykle, Sofia lśniła od potu.
Ponieważ księżniczka chowała się za zamkniętymi drzwiami i była nieufna
wobec obcych, biorący udział w Próbie Baśni, nigdziarze, chcący ją zabić, musieli
wykazać się kreatywnością. Mona za pomocą metod z pielęgnacji brzydoty
zamieniła się w wędrowną handlarkę i podarowała księżniczce zatrutą szminkę.
Gdy lady Lesso stworzyła nową dziewicę, Anadil zapukała do jej drzwi i zostawiła
przed nimi bukiet z drapieżnych kwiatów. Hester z kolei zmieniła się w uroczą
wiewióreczkę i wręczyła swojej ofierze brokatowy balonik.
– Ależ dziękuję! – rozpromieniła się księżniczka, a balonik pociągnął ją w górę,
na ostre jak brzytwy sople zwisające z sufitu.
Sofia przez większość czasu miała zamknięte oczy.
– Kto następny? – zapytała lady Lesso, zamykając drzwi za kolejną księżniczką. –
Ach tak. Ty. – Zabębniła długimi czerwonymi paznokciami o biurko Sofii,
cmokając z niezadowoleniem.
Sofia poczuła mdłości. Zabijanie? Nawet jeśli to była zjawa, nie mogła za…
Wzdrygnęła się, gdy przed oczami stanęła jej twarz umierającego Bestii. To było
co innego! On był Zły! Każdy książę zrobiłby to samo!
– Jak rozumiem, to kolejna porażka. – Lady Lesso uśmiechnęła się złośliwie.
Sofia spojrzała na nią i pomyślała o Tedrosie, który wyraźnie traci w nią wiarę.
Pomyślała o czternastu czarnych charakterach, przeświadczonych, że są dość
czyści, by zabijać. Pomyślała o tym, że szczęśliwe zakończenie wymyka się jej
z rąk…
Sofia, którą znam, nie musi się starać.
Z zaciśniętymi zębami podeszła gniewnie do drzwi, mijając zaskoczoną
nauczycielkę, a jej palec zalśnił różem.
Aby zamrozić zawszanina w lodzie…
Zapukała mocno do drzwi.
Spraw, by twoja dusza stała się zimna…
Drzwi otworzyły się, a blask palca Sofii przygasł.
Patrzyła na nią jej własna twarz, tylko okolona długimi, jasnymi włosami, jakie
miała przed spotkaniem z Bestią. Aby zwyciężyć w tym ćwiczeniu, musiała zabić…
samą siebie.
Sofia dostrzegła, że lady Lesso uśmiecha się złośliwie.
– W czym mogę pomóc? – zapytała księżniczka Sofia.
To tylko duch. Sofia zgrzytnęła zębami i poczuła, że jej palec znowu lśni.
– Wyglądasz, jak ktoś obcy – dodała księżniczka, rumieniąc się.
Zimniejsza, niż ci się to wydaje możliwe…
Sofia skierowała na nią lśniący palec.
– Matka przestrzegała, żebym nie rozmawiała z obcymi – powiedziała
księżniczka z niepokojem.
Powiedz to!
Blask na palcu Sofii zamigotał – nie mogła przypomnieć sobie słów.
– Muszę już iść. Matka mnie woła.
Zabij ją! Zabij ją teraz!
– Do widzenia – oznajmiła księżniczka, zamykając drzwi.
– BANTA PAREO DIROSTI!!!
Puf! Księżniczka zamieniła się w kurę. Sofia złapała ją w ramiona, przewróciła
krzesło, otwarła oblodzone okno i wyrzuciła ptaka pod niebo.
– Leć, Sofio! Jesteś wolna!
Kura spróbowała latać, ale uświadomiła sobie, że nie potrafi, i spadła na pewną
śmierć.
– Po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się żal zwierzęcia – powiedziała lady
Lesso.
Kolejny numer 15 splunął Sofii w twarz.

Jedyne chyba, co Sofia lubiła w Akademii Zła, było to, że miała tu mnóstwo
miejsc, w których mogła spokojnie popłakać. Szlochała więc, schowana za
kruszącym się kamiennym łukiem. Jak teraz pokaże się na oczy Tedrosowi?
– Nalegamy, żeby Sofia została wyłączona z Próby Baśni.
Sofia rozpoznała szorstki głos profesora Manleya. Wypełzła spod kamiennego
łuku i przez dziurkę od klucza zajrzała do jego odrażającej sali lekcyjnej.
Przerdzewiałe krzesła, zwykle służące czarnym charakterom, zajmowali teraz
nauczyciele z obu szkół. Profesor Dovey zasiadała za ozdobioną smoczą czaszką
katedrą, którą rozjaśniła przyciskiem do papieru w kształcie dyni.
– Nigdziarze planują ją zabić, Klaryso – zakończył łysy, pryszczaty Manley.
– Biliousie, wprowadziliśmy zabezpieczenia mające zapobiec śmierci
któregokolwiek z uczniów.
– Miejmy nadzieję, że okażą się pewniejsze niż cztery lata temu – odparował.
– Wydaje mi się, że wszyscy zgodziliśmy się, iż śmierć Garricka była tylko
nieszczęśliwym wypadkiem! – odpowiedziała z ogniem w głosie profesor Dovey.
W sali zapadła złowroga cisza. Na korytarzu Sofia słyszała własny urywany
oddech.
Garrick z Gawaldonu. Porwany razem z Banem.
Ban nie zdał. Garrick zginął.
Serce tłukło się jej o żebra.
Jeśli wrócimy do domu żywe, to będzie szczęśliwe zakończenie.
Agata od początku miała rację.
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego Sofia musi zostać wykluczona z Próby –
dodał ponuro Kastor. – Wróżki mówią, że ona i ten Dobry chłopak zamierzają
działać razem.
– Razem? – zachłysnęła się profesor Dovey. – Zawszanin i nigdziarka?
– Wyobraźcie sobie, co będzie, jeśli wygrają! – skrzeknęła profesor Sheeba. –
Wyobraźcie sobie, co będzie, gdy dowiedzą się o tym w Puszczy!
– Czyli ona albo zginie, albo zniszczy tę szkołę – podsumował gderliwie Manley
i splunął na podłogę.
– Klaryso, to naprawdę łatwa decyzja – naciskała lady Lesso.
– Ale nie ma żadnego precedensu z wykluczeniem zakwalifikowanego ucznia
z Próby Baśni! – zaprotestowała profesor Dovey.
– Zakwalifikowanego! W tym tygodniu zawaliła wszystkie ćwiczenia – oznajmił
Manley. – To ten chłopak przekonał ją, że jest Dobra!
– A może po prostu czuje presję z powodu Próby Baśni? – podsunęła księżniczka
Uma, karmiąc siedzącą jej na ramieniu przepiórkę.
– Albo nabrała nas wszystkich, że jest największą nadzieją Zła! – powiedziała
profesor Sheeba. – Powinna nie zdać na długo przed Próbą Baśni!
– No to dlaczego tak się nie stało? – zapytała profesor Anemonia.
– Za każdym razem, gdy próbowaliśmy dać jej ostatnie miejsce, zajmował je
jakiś inny uczeń – wyjaśnił Manley. – Ktoś wyraźnie nie pozwala, żeby nie
zaliczyła!
Źli nauczyciele podnieśli wrzawę, gwałtownie się z nim zgadzając.
– Rzeczywiście, to bardzo sensowna teoria – powiedziała profesor Dovey,
przekrzykując ich. – Jakiś tajemniczy intrygant, którego nikt nigdy nie widział,
przemyka się ukradkiem po waszym zamku i wpływa na przyznawane oceny.
– Wiesz, Klaryso, całkiem trafnie opisałaś Dyrektora Akademii – zauważyła lady
Lesso.
– Nie mów rzeczy absurdalnych. Dlaczego Dyrektor Akademii miałby wpływać
na miejsca zajmowane przez uczniów?
– Ponieważ będzie zachwycony, patrząc, jak „najlepsza” Zła uczennica wygrywa
dzięki ochronie Dobra – syknęła lady Lesso, a jej fioletowe oczy zalśniły. –
Uczennica, która nawet mnie wydawała się obiecująca. Ależ byłam głupia! Ale jeśli
Sofia wygra razem z tym żałosnym księciem, nie będę milczeć, Klaryso. Nie
pozwolę ani Dyrektorowi Akademii, ani tobie i twoim aroganckim bestiom
zniszczyć dorobku mojego życia. Lepiej mnie posłuchaj. Jeśli pozwolisz Sofii
uczestniczyć w Próbie Baśni, ryzykujesz coś więcej niż jej życie. Ryzykujesz wojnę.
W sali zapanowała głucha cisza.
Profesor Dovey odchrząknęła.
– Może mogłaby wziąć udział w przyszłym roku…
Sofia odetchnęła z ulgą.
– Poddajesz się podszeptom Zła! – wykrzyknął profesor Espada.
– Tylko dlatego, żeby ochronić tę dziewczynkę… – powiedziała słabo Dovey.
– Ale ten chłopak dalej będzie ją kochać! – ostrzegła Anemonia.
– Tydzień w Sali Udręki na pewno na to pomoże – zaproponowała lady Lesso.
– Ciągle nie możemy znaleźć Bestii – przypomniała Sheeba.
– To sprowadźcie nową! – warknęła lady Lesso.
– A może zagłosujemy? – zaszczebiotała Uma.
– GŁOSOWANIE JEST DLA MIĘCZAKÓW! – ryknął Kastor i wśród nauczycieli
wybuchła ogólna awantura. Przepiórka Umy robiła z góry kupy na Złych
nauczycieli, Kastor spróbował ją pożreć, a Polluks znowu zgubił głowę. W końcu
ktoś zagwizdał głośno i stanowczo. Wszyscy spojrzeli na mężczyznę stojącego
w kącie sali.
– Ta szkoła ma do spełnienia tylko jedną, jedyną misję – powiedział profesor
Sader. – Ma strzec równowagi pomiędzy Dobrem a Złem. Gdyby udział Sofii
w Próbie Baśni zakłócał tę równowagę, musiałaby zostać natychmiast
zdyskwalifikowana. Na szczęście dla nas, dowód na istnienie równowagi mamy
przed oczami.
Wszyscy na coś spojrzeli. Sofia spróbowała zobaczyć, co to takiego, ale
uświadomiła sobie, że każdy z nauczycieli patrzy w inną stronę.
– Czy zgadzamy się, że równowaga jest nienaruszona? – zapytał profesor Sader.
Nikt się nie sprzeciwił.
– W takim razie Sofia weźmie udział w Próbie Baśni i nie mamy o czym więcej
dyskutować.
Sofia z trudem powstrzymała krzyk.
– Zawsze można liczyć na twój rozsądek, Auguście – powiedziała lady Lesso,
wstając. – Na szczęście to pasmo porażek sprawia, że dużą część Próby spędzi bez
ochraniającego ją chłopca. Miejmy nadzieję, że zginie śmiercią tak straszną, iż nikt
nie odważy się powtarzać jej błędów. Tylko wtedy jej baśń zakończy się tak, jak na
to zasługuje. Może nawet będzie warta uwiecznienia na obrazie.
Wyszła z sali, a za nią poszli inni Źli nauczyciele.
Potem parami, cicho rozmawiając, wychodzili Dobrzy nauczyciele. Jako ostatni
pojawili się profesor Dovey i profesor Sader. Szli w milczeniu, a jej zielonkawa
suknia szeleściła obok jego ciemnozielonego garnituru.
– A jeśli ona zginie, Auguście? – zapytała Klarysa.
– A jeśli ona przeżyje? – odpowiedział pytaniem Sader.
Klarysa zatrzymała się.
– Nadal wierzysz, że to prawda?
– Tak. Tak samo jak wierzę w to, że Baśniarz zaczął jej baśń.
– Ale to niemożliwe… to szaleństwo… to… – Klarysa poczerwieniała ze zgrozy.
– Dlatego się wtrąciłeś?
– Przeciwnie, postanowiłem się nie wtrącać – odparł Sader. – Naszym
obowiązkiem jest pozwolić, by opowieść rozwijała się we własnym rytmie…
– Nie! Co ty… – Profesor Dovey zakryła dłonią usta. – Dlatego właśnie wysłałeś
tę dziewczynkę, żeby ryzykowała życie? Ponieważ wierzysz w tę fałszywą
przepowiednię?
– Stawka jest o wiele wyższa niż życie jednej dziewczynki, Klaryso.
– To tylko mała dziewczynka! Niewinne dziecko! – zachłysnęła się profesor
Dovey, ze łzami gniewu w oczach. – Jej krew splami nasze ręce!
Gdy uciekła, a jej szloch umilkł na schodach, orzechowe oczy profesora Sadera
zamgliły się niepewnością.
Nie mógł widzieć, że Sofia kryje się za nim, starając się opanować dygotanie.

Na Polanie Kiko usadowiła się na suchych liściach, owinęła się ciaśniej szalem
i polizała kolbę kukurydzy w przyprawach.
– No więc zapytałam wszystkie dziewczyny, czy zgodzą się, jeśli Tristan je
zaprosi, a one powiedziały, że nie! To znaczy, że będzie musiał zaprosić mnie!
Może oczywiście iść sam, ale jeśli chłopiec przyjdzie na bal bez partnerki, dostaje
tylko połowę punktów, a Tristan uwielbia siedzieć w Sali Urody, więc na pewno
mnie zaprosi. No dobrze, mógłby zaprosić ciebie, ale ty powiedziałaś mu, żeby
wyszedł za Tedrosa, więc nie wydaje mi się, żeby cię lubił. Nie mogę uwierzyć, że
to powiedziałaś. Zupełnie jakby książęta mogli się pobrać. Co byśmy wtedy
zrobiły?
Agata wgryzła się w swoją kolbę, żeby jej nie słuchać. Po drugiej stronie Polany
zobaczyła Sofię kłócącą się zaciekle z Tedrosem przy wejściu do leśnego tunelu.
To wyglądało tak, jakby Sofia próbowała go za coś przepraszać i objąć go – może
nawet pocałować – ale Tedros ją odepchnął.
– Słuchasz mnie?
Agata odwróciła się.
– Chwila. Czy to znaczy, że jeśli dziewczyna nie zostanie zaproszona na bal, to
nie zda i czeka ją los gorszy od śmierci, ale jeśli chłopiec nie pójdzie na bal,
dostanie tylko połowę punktów? I to ma być sprawiedliwe?!
– Ale to prawda – powiedziała Kiko. – Chłopiec może być sam, jeśli tak
zdecyduje. Ale jeśli dziewczyna zostanie sama… równie dobrze mogłaby nie żyć.
Agata z trudem przełknęła.
– To absurd…
Nagle coś wpadło do jej koszyka.
Agata podniosła głowę i napotkała spojrzenie Sofii, którą Tedros ciągnął do
kolejki zawszan.
Podczas gdy Kiko dalej coś paplała, Agata wyjęła z koszyka okazałą
pergaminową, różową różę. Z największą ostrożnością rozwinęła kwiat na
kolanach.
Liścik zawierał tylko dwa słowa.
Potrzebuję cię.
20
Sekrety i kłamstwa
K araluch przemknął pod drzwiami pokoju 66 i omal nie wyskoczył z pancerzyka.
Popatrzył na rozbite szkło, zniszczone sukienki, trzy śpiące wiedźmy – i uciekł,
zanim którakolwiek z nich mogła go zauważyć.
Ale jedna z nich go widziała.
I łabędzia na jego brzuchu.

Machając czułkami na prawo i lewo, Agata tropiła zapach perfum Sofii. Biegła
krzywymi schodami i wilgotnymi korytarzami (po drodze omal nie uległa
wdziękom podejrzanego samca karalucha), aż w końcu znalazła jego źródło
w świetlicy. Pierwsze, co zobaczyła, to był Hort bez koszuli, z twarzą czerwoną jak
przedszkolak w toalecie. Z ostatnim jękiem spojrzał na swoją pierś, z której
wyrastały dwa nowiutkie włosy.
– Tak! No i czyj talent może być lepszy?
Na kanapie obok Sofia zagłębiała się w Zaklęcia dla opornych.
Słysząc dwa owadzie kliknięcia, podniosła szybko głowę. Hort wypiął pierś
i mrugnął do niej. Odwróciła się ze zgrozą i wtedy zobaczyła napis nagryzmolony
szminką na podłodze za kanapą:

ŁAZIENKA. PRZYNIEŚ CIUCHY.


Sofia nienawidziła łazienek w Zamku Zła, ale przynajmniej były bezpiecznym
miejscem spotkań. Nigdziarze mieli jakąś fobię na punkcie toalet i zdecydowanie
ich unikali (Nie miała pojęcia, co powodowało ten lęk ani gdzie chodzili, żeby
sobie ulżyć, ale wolała o tym nie myśleć). Drzwi skrzypnęły, gdy wślizgiwała się
do słabo oświetlonej żelaznej celi. Na pokrytej rdzą ścianie migotały dwie
pochodnie, a kabiny toaletowe rzucały długie cienie. Gdy podkradła się do ostatniej
z nich, przez szczelinę w żelaznych drzwiach zobaczyła skrawek bladej skóry.
– Masz ciuchy?
Sofia wsunęła je pod drzwi.
Po chwili drzwi się otworzyły i z kabiny wyszła Agata w żabiej piżamie Horta.
– Nie miałam nic innego! – pisnęła Sofia. – Moje współlokatorki powiesiły
wszystkie moje ubrania!
– Nikt cię już nie lubi – wypaliła Agata, ukrywając lśniący palec. – Ciekawe,
dlaczego.
– Słuchaj, naprawdę cię przepraszam! Nie mogłam tak po prostu wracać do
domu! Nie w chwili, gdy w końcu zdobyłam księcia!
– Ty?! Ty zdobyłaś księcia?
– No, głównie ja…
– Powiedziałaś, że chcesz wracać do domu. Powiedziałaś, że jesteśmy zespołem!
Dlatego ci pomogłam!
– Jesteśmy zespołem, Agato. Każda księżniczka potrzebuje pomocnika!
– Pomocnika?! Pomocnika?!!! – krzyknęła Agata. – To świetnie, a teraz
zobaczymy, jak nasza bohaterka radzi sobie sama!
Urwała. Sofia złapała ją za ramię.
– Próbowałam go pocałować! Ale on zaczął we mnie wątpić!
– Puszczaj…
– Potrzebuję twojej pomocy…
– A ja nie zamierzam jej udzielać – syknęła Agata, odtrącając ją łokciem. – Jesteś
kłamczuchą, tchórzem i oszustką.
– No to dlaczego w ogóle przyszłaś? – zapytała Sofia ze łzami w oczach.
– Uważaj. Od krokodylich łez robią się krokodyle zmarszczki – prychnęła Agata
od drzwi.
– Proszę, zrobię wszystko, czego zechcesz! – błagała Sofia.
Agata odwróciła się.
– Przysięgnij, że pocałujesz go przy pierwszej okazji. Przysięgnij na swoje życie.
– Przysięgam! – jęknęła Sofia. – Chcę wracać do domu! Nie chcę, żeby mnie
zabili!
Agata popatrzyła na nią ze zdumieniem.
– Co takiego?
Sofia gorączkowo zrelacjonowała spotkanie nauczycieli, a potem opowiedziała
o zawalonych zaliczeniach i kłótni z Tedrosem.
– Jesteśmy zbyt blisko końca, Sofio – powiedziała biała jak ściana Agata. – Na
końcu baśni ktoś zawsze umiera!
– Co teraz zrobimy? – pisnęła Sofia.
– Wygrasz Próbę Baśni i natychmiast potem pocałujesz Tedrosa.
– Ale ja nie dam sobie rady! Muszę spędzić trzy godziny sama, bez Tedrosa,
który by mnie chronił!
– Nie będziesz sama – burknęła Agata.
– Nie będę?
– Będziesz miała za kołnierzem karalucha chrzestnego, wyciągającego cię
z kłopotów. Tylko zapamiętaj, jeśli tym razem nie pocałujesz w porę księcia, rzucę
na ciebie każde Złe zaklęcie, jakie znam.
Sofia złapała ją w objęcia.
– Och, Agato, jestem okropną przyjaciółką. Ale będę miała całe życie, żeby to
naprawić.
W korytarzu zabrzmiały echem czyjeś kroki.
– Idź już – szepnęła Agata. – Muszę się mogryfikować!
Rozpromieniona Sofia uściskała ją po raz ostatni, wyślizgnęła się z łazienki
i wróciła pod opiekę Horta. Chwilę później spod drzwi wyślizgnął się karaluch
i pobiegł w kierunku schodów.
Żadna z nich nie zauważyła czerwonego tatuażu lśniącego w ciemnościach.

Zgodnie z tradycją w dzień poprzedzający Próbę Baśni nie odbywały się żadne
lekcje. Zamiast tego piętnaścioro zawodników z Akademii Dobra i piętnaścioro
zawodników z Akademii Zła miało czas na zbadanie Błękitnego Lasu, pozostali zaś
uczniowie pracowali nad talentami, jakie mieli pokazać podczas Cyrku. Sofia
przeszła przez bramę za Tedrosem, świadoma chłodu, jaki zapanował pomiędzy
nimi.
Chociaż pozostały teren szkoły powoli poddawał się jesiennemu zamieraniu,
Błękitny Las lśnił w południowym słońcu bujny jak zawsze. Przez cały tydzień
uczniowie starali się wyciągnąć z nauczycieli, na jakie pułapki mogą natrafić, ale
nauczyciele twierdzili, że nic nie wiedzą. Dyrektor Akademii przygotowywał Próbę
Baśni w tajemnicy, pozwalając nauczycielom tylko na zabezpieczanie jej z zewnątrz.
Nie mogli oni nawet obserwować przebiegu zawodów, ponieważ na całą noc rzucał
na Błękitny Las zaklęcie maskujące.
– Dyrektor Akademii nie pozwala nam się wtrącać – wymamrotała do swoich
uczniów profesor Dovey, wyraźnie wytrącona z równowagi. – Chce, aby Próba
Baśni odzwierciedlała zagrożenia Puszczy w stopniu większym, niż nakazywałyby
zdrowy rozsądek i odpowiedzialność.
Zawodnicy wchodzili do lasu, ale żaden z nich nie potrafił sobie wyobrazić, że
już następnej nocy to prześliczne miejsce zamieni się w arenę piekielnego
wyzwania. Zawszanie i nigdziarze szli obok siebie i mijali lśniące pióropusze na
Paprociowym Polu, oposy posilające się w Sosnowym Jarze, Błękitny Potok pełen
pstrągów, aż w końcu przypomnieli sobie, że są wrogami, i rozdzielili się.
Tedros przepchnął się do Sofii.
– Chodź ze mną.
– Pójdę sama – powiedziała cicho. – Nie zasłużyłam na twoją ochronę.
Tedros odwrócił się.
– Beatrycze mówiła, że oszukiwałaś, żeby zająć pierwsze miejsce. Czy to
prawda?
– Oczywiście, że nie!
– No to dlaczego byłaś ostatnia we wszystkich zaliczeniach przed Próbą?
W oczach Sofii zalśniły perliste łzy.
– Chciałam udowodnić, że potrafię sobie dać radę bez ciebie. Żebyś był ze mnie
dumny.
Tedros gapił się na nią zaskoczony.
– Ty przegrałaś… celowo?
Skinęła głową.
– Jesteś szalona! – wybuchnął. – Nigdziarze… oni cię zabiją!
– Chciałeś ryzykować życie, żeby udowodnić, że jestem Dobra – pociągnęła
nosem Sofia. – Ja także jestem gotowa walczyć dla ciebie.
Przez chwilę Tedros wyglądał tak, jakby chciał jej przyłożyć, potem jednak
pobladł i złapał ją w ramiona.
– Obiecaj mi, że będziesz czekać, gdy przejdę przez bramę.
– Obiecuję – zaszlochała Sofia. – Zrobię to dla ciebie.
Tedros popatrzył w jej oczy. Sofia wydęła idealnie uszminkowane wargi.
– Masz rację, powinnaś się sama rozejrzeć. Musisz się czuć tutaj pewnie beze
mnie. Szczególnie po tym, jak tyle razy zajęłaś ostatnie miejsce.
– Ale… ale…
– Trzymaj się z dala od nigdziarzy, zgoda?
Ścisnął jej rękę i pobiegł, żeby dogonić zawszan na polu dyniowym. Ostry głos
Chaddicka rozległ się echem:
– To mimo wszystko czarny charakter, stary. Nie będziemy jej traktować ulgowo.
Sofia nie usłyszała odpowiedzi Tedrosa. Stała sama w cichym jarze, pod
drzewkiem z błękitną jemiołą.
– Nadal tu jesteśmy – jęknęła.
– Może byłoby inaczej, gdybyś powiedziała to, co ci podpowiadałam! – odparł
karaluch spod jej kołnierzyka.
– Trzy godziny w samotności to nie tak źle – westchnęła Sofia. – Znaczy,
nigdziarze nie mogą używać niedozwolonych zaklęć. Możemy najwyżej rozpętać
burzę albo zamienić się w leniwca. Co mogliby mi zrobić?
Nagle coś musnęło jej głowę. Błyskawicznie odwróciła się i zobaczyła krechę na
pniu dębu, dokładnie w miejscu, w którym stała. Na gałęzi nad nią siedział
chochlikowaty Vex i trzymał zaostrzony kij.
– Byłem tylko ciekaw, ile masz wzrostu – wyjaśnił.
Zwalisty, łysy Bron wyczłapał zza drugiego dębu i przyjrzał się znakowi na pniu.
– Ta, zmieści się.
Sofia wytrzeszczyła na nich oczy.
– Tak jak mówiłem – powiedział Vex, machając szpiczastymi uszami. – Czysta
ciekawość.
– Ja tu zginę! – lamentowała Sofia, uciekając z lasu.
– Nie, jeśli ja tu będę – przypomniała Agata, zwijając szczypce. – Pokonałam ich
wszystkich na twoich lekcjach i jutro znowu ich pokonam. Ty skoncentruj się na
poca… – Coś w nią uderzyło. – Co to ma…
Agata popatrzyła na leżącego w trawie martwego karalucha. Koło niego
wylądowały cztery kolejne.
Sofia i Agata powoli podniosły głowy i przyglądały się Zamkowi Zła spowitemu
chmurą różowawej mgły. Z jego balkonów na Polanę sypały się martwe owady.
– Co tam się dzieje? – zapytała Sofia.
– Dezynsekcja – odparł czyjś głos.
Sofia odwróciła się i zobaczyła Hester, która stała pod bramą lasu ze
splecionymi rękami.
– Najwyraźniej robactwo w nocy biegało po całej szkole. Nie mogliśmy,
oczywiście, ryzykować wybuchu dżumy po tym, jak twoja przyjaciółka
zachorowała.
Hester zdjęła z ramienia rzucającego się owada.
– Poza tym to jasny sygnał dla wszystkich, którzy próbują włazić tam, gdzie ich
nie proszą, nie uważasz?
Liznęła karalucha i zniknęła z powrotem w lesie, słychać było tylko chrzęst liści
pod jej stopami.
Sofia wstrzymała oddech.
– Myślisz, że ona wie, że jesteś karaluchem?
– Jasne, że wie, ty idiotko!
Głosy nigdziarzy zaczęły się zbliżać z głębi lasu.
– Idź już! – syknęła Agata, zbiegając po nodze Sofii. – Nie możemy się więcej
spotykać!
– Czekaj! Jak mam sobie poradzić na Pró…
Agata zniknęła jednak w tunelu Dobra, zostawiając Sofię samą sobie.

Ponieważ wróżki zaczynały sprawdzanie po ciszy nocnej i od pierwszego piętra


szły w górę, Agata miała dość czasu, by prześlizgnąć się przejściem do wieży
Męstwo. Podobnie jak wszyscy nauczyciele, Sader miał gabinet z przylegającą do
niego sypialnią. Agata wiedziała, że jeśli tylko zdoła otworzyć zamek, zaskoczy go
w łóżku. Nie obchodziło jej, czy ten dziwak będzie miał ochotę odpowiadać na jej
pytania. Jeśli będzie musiała, zwiąże go.
Zdawała sobie sprawę, że to okropny plan, ale co innego jej pozostawało? Teraz
nie mogła już zakraść się na Próbę Baśni, a Sofia przecież nie zdoła przetrwać
sama trzech godzin. Sader był ich ostatnią nadzieją na powrót do domu.
Schody prowadziły prosto do jego gabinetu, jedynych drzwi na szóstym piętrze
wieży Męstwo. Na marmurze, z którego były zrobione, widniał rząd wypukłych
niebieskich kropek. Agata przesunęła po nich palcem.
– Uczniowie mają zakaz wstępu na to piętro! – zagrzmiał głos Sadera. – Proszę
natychmiast wracać do pokoju.
Agata złapała za klamkę, lśniącym palcem wskazując jednocześnie zamek.
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się.
Sadera nie było w środku, ale musiał wyjść dosłownie przed chwilą. Pościel
w sypialni była zmięta, herbata w kubku stojącym na biurku jeszcze ciepła… Agata
chodziła na palcach po gabinecie, w którym półki, krzesła i podłoga uginały się
pod ciężarem książek. Na biurku piętrzyły się ponadmetrowe ich stosy, a kilka
tomów na samej górze leżało otwartych, w nich niektóre linie kolorowych kropek
były zaznaczone szpiczastymi srebrnymi gwiazdkami na marginesach. Agata
przesunęła dłonią po takiej linijce, a nad książką eksplodowała mglista scena,
której towarzyszył ostry kobiecy głos:
– Duch nie może spocząć w spokoju, dopóki nie wypełni swego przeznaczenia. W
tym celu musi wykorzystać ciało wieszcza.
Równocześnie zobaczyła, jak poszarpany duch wnika w ciało brodatego starca,
a potem mgła zniknęła w karcie książki. Natychmiast dotknęła oznaczonych
gwiazdką wersów w drugiej księdze:
– W ciele wieszcza duch może przetrwać zaledwie sekundy, nim obaj zostaną
zniszczeni.
Na jej oczach dwa unoszące się ciała połączyły się, a potem rozsypały w proch.
Przesunęła palcem po kolejnym zaznaczonym tekście.
– Tylko najpotężniejsi z wieszczów mogą stać się naczyniem dla ducha…
– Większość wieszczów umiera, nim duch zdoła opanować ich ciało…
Skrzywiła się. Skąd ta obsesja na punkcie wieszczów?
I nagle serce podeszło jej do gardła.
Nauczyciele mówili coś przecież o przepowiedni.
Czy Sader mógł widzieć przyszłość?
Poznał odpowiedź na pytanie, czy wrócą do domu?
– Agato!
W drzwiach stała profesor Dovey.
– Alarm u Sadera… myślałam, że to karaluch… a to uczennica! Nie w łóżku po
ciszy nocnej!
Agata przebiegła koło niej, kierując się na schody.
– Dwa tygodnie czyszczenia toalet! – skrzeknęła nauczycielka.
Agata obejrzała się. Profesor Dovey, marszcząc brwi, przesuwała dłonią nad
książkami Sadera, a kiedy zorientowała się, że dziewczynka na nią patrzy,
magicznie zatrzasnęła drzwi.

Tej nocy obie dziewczynki śniły o domu.


Sofia śniła, że przedziera się przez różową mgłę, uciekając przed Hester. Chciała
wrzasnąć imię Agaty, ale zamiast tego z jej ust wypełzł karaluch. W końcu znalazła
kamienną studnię i popłynęła na jej dno, a potem znalazła się w Gawaldonie.
Poczuła wokół siebie silne ramiona – ojciec zaniósł ją do domu pachnącego
mięsem i mlekiem. Chciała iść do łazienki, ale on zabrał ją do kuchni, gdzie na
lśniącym haku wisiała świnia. Jakaś kobieta z niezadowoleniem zabębniła
czerwonymi paznokciami po blacie.
– Mamo? – zawołała Sofia.
Zanim kobieta zdążyła się odwrócić, ojciec pocałował Sofię na dobranoc,
otworzył drzwiczki piekarnika i wrzucił ją do środka.
Sofia obudziła się i poderwała tak gwałtownie, że rąbnęła głową o ścianę
i zamroczona upadła.
Agata z kolei śniła, że Gawaldon stoi w ogniu. Ślad z płonących czarnych
sukienek zaprowadził ją na Cmentarną Górę, a gdy znalazła się na jej szczycie,
zamiast domu zobaczyła grób. Usłyszała dochodzące spod ziemi głosy, więc
zaczęła kopać. Głosy rozbrzmiewały bliżej i bliżej, aż obudziła się i usłyszała je
pod drzwiami.
– Powiedziałaś, że to ważne! – warknął Tedros.
– Nigdziarze mówią, że ona oszukuje z pomocą Agaty! – oznajmiła Beatrycze.
– Sofia nie przyjaźni się z Agatą! Agata jest wiedźmą…
– Obie nimi są! Agata zamienia się w karalucha i podpowiada jej odpowiedzi!
– W karalucha? Jesteś nie tylko małostkowa i zazdrosna, ale kompletnie
stuknięta!
– One obie są czarnymi charakterami, Tedziu! One cię wykorzystują!
– To ty słuchasz tego, co mówią nigdziarze! Wiesz, dlaczego Sofia tak źle
wypadła na zaliczeniach? Chciała, żebym ja był bezpieczny! Jeśli tak postępuje
czarny charakter, to czym ty…
Wiatr łopoczący zasłonami sprawił, że Agata nie usłyszała reszty, ale po chwili
trzasnęły jakieś drzwi i zapadła cisza. Agata spróbowała znowu zasnąć, nagle
jednak uświadomiła sobie, że wpatruje się w różowy papierowy kwiat drżący na
marmurowym nocnym stoliku niczym róża na grobie.
Pisnęła, wpadając na pomysł.
Wszystkie pokoje pogrążone były w mroku, z wyjątkiem tych, w których
mieszkali zawszanie biorący udział w zawodach – nie spali oni aż do rana, szykując
się na następną noc. Agata w koronkowym szlafroku i na bosaka pobiegła na górę
różowymi szklanymi schodami, cały czas rozglądając się za wróżkami lub
nauczycielami.
Tedros, znajdujący się akurat pięć pięter niżej, po drugiej stronie spiralnych
schodów, zauważył ją i poczuł ogarniającą go wściekłość. Nagle zaczął się
zastanawiać, czy Beatrycze nie mówiła prawdy.
Ściągnął buty i w czarnych podkolanówkach cicho poszedł za Agatą przejściem
na czwarte piętro wieży Honor, które w całości zajmowała Biblioteka Cnót.
Przykucnął i ostrożnie zajrzał do środka – zdążył zobaczyć, jak Agata znika
w złocistym amfiteatrze wypełnionym książkami, wysokim na dwa piętra
i utrzymywanym w nienagannym porządku przez skórzastego żółwia z piórem
w łapie, śpiącego teraz smacznie na ogromnym rejestrze bibliotecznym. Gdy tylko
Agata znalazła to, czego szukała, przekradła się obok gada i księcia, który nie
zdołał jednak podejrzeć, jaką książkę niosła. Jej kroki ucichły w morskozielonym
przejściu i po chwili zniknęła mu z oczu.
Tedros zacisnął zęby. Jaki morderczy plan miała ta wiedźma? Czy Sofia brała
w nim udział i zamierzała go zdradzić? Czy te dwa czarne charaktery nadal się
przyjaźniły? Książę nagle usłyszał dziwaczne skrzypienie, zerwał się na równe
nogi. Zobaczył, że pióro trzymane przez żółwia magicznie kończy coś zapisywać
w rejestrze, a potem wraca do łapy śpiącego stworzenia. Tedros podkradł się
i zajrzał do księgi wypożyczeń:

Kwietna siła: Uroki roślinne na piękniejszy świat


(Agata, wieża Czystość 51).
Tedros prychnął. Ganiąc się w duchu za to, że zwątpił w swoją księżniczkę,
wrócił na dół po swoje buty.

Regulamin Próby Baśni zawierał tylko kilka zwięzłych punktów. Pierwsza


dwójka zawodników wchodzi do Błękitnego Lasu zaraz po zachodzie słońca. Co
piętnaście minut wchodzi kolejna para, zgodnie z miejscami zajmowanymi przed
Próbą, w ten sposób ostatnia para rozpoczyna zawody trzy godziny po pierwszej.
Kiedy zawodnicy znajdą się w środku, przystępują do walki – nigdziarze mogą
atakować zawszan, wykorzystując swoje talenty i wszystkie zaklęcia, jakich nauczyli
się na lekcjach, zawszenie z kolei mogą się bronić za pomocą dopuszczonych broni
i przeciwzaklęć. Czary Dyrektora Akademii stanowią zagrożenie dla obu stron.
Innych zasad nie było. Do zawodnika należało rozpoznanie śmiertelnego
niebezpieczeństwa i upuszczenie zaklętej chusteczki; w chwili gdy tylko dotknie ona
ziemi, jej właściciel bezpiecznie znika z Próby Baśni. Z pierwszym promieniem
słońca wilki obwieszczą koniec zawodów i każdy, kto wróci przez bramę, zostanie
uznany za zwycięzcę. Nigdy jeszcze nie była to więcej niż jedna osoba. Bardzo
często nie zostawał już nikt.
Zima przybyła w najgorszym możliwym momencie, dmuchając lodowatym
wiatrem akurat wtedy, gdy na Polanie zaczęli się pojawiać zawodnicy. Dobrzy
chłopcy nieśli tarcze w kształcie rombów, w tym samym kolorze, co granatowe
płaszcze, a także pojedynczą broń. Większość wybrała łuki i strzały (stępione przez
profesora Espadę, by raczej ogłuszały, niż zabijały), ale Chaddick i Tedros
zdecydowali się na ciężkie treningowe miecze. Zawszanki po cichu ćwiczyły
przywoływanie zwierząt i starały się wyglądać tak bezradnie, jak to tylko możliwe,
żeby chłopcy wzięli je pod swoje skrzydła.
Po drugiej stronie Polany pod nagimi drzewami kulili się biorący udział
w Próbie nigdziarze. Patrzyli na wychodzący z tunelu tłum pozostałych uczniów.
Nieuczestniczący w zawodach zawszanie wyraźnie szykowali się na całonocną
imprezę: nieśli poduszki, koce oraz koszyki piknikowe, a w nich mus ze szpinaku,
naleśnikami z kurczakiem w śmietanie, szaszłyki z papryką, budyń z kwiatów bzu
oraz dzbanki wiśniowej grenadyny. Tymczasem nigdziarze trzymali się przy
wejściu do swojego tunelu, w kapciach i szlafmycach, gotowi do ucieczki, gdy tylko
okaże się, że ich drużyna jak zwykle przegrywa.
Podczas gdy wilki rozdawały zaklęte jedwabne chusteczki – białe dla zawszan,
czerwone dla nigdziarzy – Kastor i Polluks ustawili zawodników w kolejności
wchodzenia do lasu. Ponieważ Sofia i Kiko wypadły najsłabiej w poprzedzających
Próbę Baśni zaliczeniach, miały wejść do lasu dokładnie o zachodzie słońca.
Kwadrans później w ich ślady mieli iść Bron i Tristan, po kolejnym kwadransie Vex
i Rena, i tak aż do chwili, gdy Hester i Tedros wejdą jako ostatni.
Stojący na końcu kolejki książę odebrał od wilka białą chusteczkę.
– Nie będzie mi potrzebna – mruknął, chowając ją do buta.
Za to stojąca jako pierwsza Sofia nerwowo ściskała czerwoną chusteczkę,
gotowa upuścić ją, gdy tylko wejdzie do środka. Żałowała, że podczas przymiarek
stroju nie uważała bardziej. Jej tunika była zbyt obszerna w talii, płaszcz wlókł się
po ziemi, a granatowy kaptur spadał na twarz tak głęboko, że wyglądał, jakby nie
miała gło…
Jak mogła myśleć o ubraniach?! Gorączkowo rozglądała się w tłumie, ale
nigdzie nie dostrzegła Agaty.
– Słyszeliśmy pogłoski, że niezakwalifikowani uczniowie mogą spróbować
zakraść się na Próbę – powiedział Polluks, a Kastor pokiwał głową; w promieniach
gasnącego słońca ich ciało rzucało imponujący dwugłowy cień. – W tym roku
wprowadziliśmy więc dodatkowe środki ostrożności.
W pierwszej chwili Sofia myślała, że mówił o wilkach strzegących każdego
centymetra bramy, kiedy jednak Kastor zapalił pochodnię, zobaczyła, że brama nie
jest już zrobiona ze złota, tylko z ogromnych czarnych i czerwonych pająków,
splecionych magicznie i czekających z pustymi żądłami.
Jak w tej sytuacji miałaby przemycić do środka Agatę?
– Ktokolwiek oszukuje, zasługuje na śmierć.
Odwróciła się.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby któryś z tych czarnych charakterów wpadł na taki
pomysł – oznajmił głośno Tedros, którego złociste policzki zarumieniły się na
chłodzie. Wziął Sofię za rękę, w której wciąż ściskała chusteczkę. – Nie możesz,
Sofio. Nie możesz jej upuścić.
Bez Agaty podpowiadającej jej kwestie dialogowe, Sofia mogła tylko bezradnie
kiwnąć głową.
– Kiedy się spotkamy, pozostali zrobią wszystko, żeby dopaść jedno z nas:
zawszanie, nigdziarze i jeszcze Dyrektor Akademii – mówił książę. – Musimy
ochraniać siebie nawzajem. Potrzebuję ciebie, żebyś mnie wspierała.
Sofia w milczeniu skinęła głową.
– Nie chcesz mi nic powiedzieć?
– Może pocałunek na szczęście? – pisnęła.
– Na oczach całej szkoły? – Tedros uśmiechnął się przekornie. – Fakt, to byłby
jakiś pomysł.
Sofia rozpromieniła się i z ulgą wydęła wargi.
– Tylko długi – westchnęła. – Na wszelki wypadek.
– Jasne, będzie bardzo długi – uśmiechnął się Tedros. – Kiedy wygramy. Zaraz
potem zabiorę cię do Zamku Dobra.
Sofia zakrztusiła się.
Tedros delikatnie wyjął spomiędzy jej drżących palców czerwony jedwab.
– Jesteśmy Dobrzy, Sofio – powiedział, chowając chusteczkę głęboko w kieszeni
jej płaszcza. – A Dobro zawsze zwycięża.
W jego czystych błękitnych oczach Sofia zobaczyła odbicie stojącej za nią
Hester, z kapturem opuszczonym jak u personifikacji śmierci.
W ułamku sekundy wilki popchnęły ją i Kiko na przeciwne końce Bramy
Północnej. Włochate pajątki zasyczały, a Sofia dosłownie straciła oddech.
Spanikowana spojrzała na wznoszącą się dumnie ponad lasem wieżę Dyrektora
Akademii. W ostatnich promieniach słońca zobaczyła jego sylwetkę; a więc
obserwował ich z okna. Sofia obróciła się, szukając Agaty, która mogłaby ją jakoś
ocalić, ale dostrzegła tylko ciemniejące ponad lasem niebo. Srebrne iskry
wystrzeliły z wieży Dyrektora Akademii i spowiły las, zasłaniającą wszystko
mgiełką.
– PIERWSZA PARA NA MIEJSCA! – zagrzmiał Kastor.
– Nie… czekajcie!
Jakieś łapy chwyciły Sofię od tyłu i bezpardonowo wrzuciły ją między pająki.
Wrzasnęła, gdy setki włochatych kończyn badały jej skórę. Kląskając z aprobatą,
rozstąpiły się magicznie, zostawiając ją samą na oświetlonym pochodniami progu
Błękitnego Lasu. Wilki zawyły. Pająki zamknęły za nią przejście.
Próba Baśni się rozpoczęła.
21
Próba Baśni
Przerażona Sofia odwróciła się do Kiko. Musiały trzymać się razem…
Tymczasem Kiko uciekała już na wschód, w kierunku Jagodziska, oglądając się,
czy nikt za nią nie idzie.
Sofia szybko skierowała się więc na zachód, w stronę Błękitnego Potoku, gdzie
postanowiła ukryć się pod mostem. Ponieważ spodziewała się, że w lesie będą
panować egipskie ciemności, przed śniadaniem zmusiła Horta, żeby nauczył ją
ogniowego zaklęcia. Jednak tej nocy drzewa fosforyzowały lodowato błękitną
neonową poświatą i w efekcie cały las był skąpany w arktycznym blasku. Chociaż
wyglądało to złowieszczo, Sofia odetchnęła z ulgą. Płonąca pochodnia czyniłaby ją
łatwym celem.
Gdy weszła na paprociowe pole, poczuła, że błękitne pióropusze paproci
muskają jej szyję. Zaczęła się uspokajać. Spodziewała się horroru, a tymczasem las
był spokojniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Żadnych przemykających zwierząt,
żadnego złowrogiego wycia. Tylko ona na nieziemskiej polanie i wiatr poruszający
źdźbłami traw jak strunami harfy.
Przedzierając się wśród wysokich jak ona sama paproci, myślała o Agacie. Czy
ktoś z nauczycieli przyłapał ją na przygotowaniach? Czy Hester jej przeszkodziła?
Poczuła kropelki potu.
A może Agata boi się mi pomóc?
Jeśli uda jej się wygrać razem z Tedrosem, nikt nie będzie mógł się sprzeciwić
zmianie szkoły. Będzie rządzić Dobrem jako życzliwy kapitan. Będzie miała
swojego księcia na Długo i Zawsze Szczęśliwie, a w przyszłości czeka ją życie
królowej. Zgrzytnęła zębami. Gdyby nie złożyła tej obietnicy o powrocie do domu!
Gdyby tylko zdołała zwyciężyć w tej Próbie sama, nie musiałaby jej dotrzymywać!
Zatrzymała się w miejscu. Ale przecież mogę! Popatrzcie tylko: radzę sobie
świe…
Czyjś wrzask odbił się echem od drzew, a w niebo wystrzeliły białe iskry. Kiko
się poddała.
Sofia poczuła, że ma nogi jak z galarety. Ile czasu potrzebowało to coś, co
zaatakowało Kiko, by ją znaleźć? Co ona sobie wyobrażała? Nie poradzi sobie
tutaj! Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni, rozwinęła karmazynowoczerwony kawałek
materiału i…
Trzask! Coś spadło z góry i wylądowało u jej stóp. Zobaczyła zwitek pergaminu
przewiązany paskiem materiału.
Na materiale były gniewne zielone żabki.
Spojrzała w górę i wysoko ponad drzewami zobaczyła białą gołębicę. Ptak
spróbował sfrunąć niżej.
TRZASK! Ognista bariera eksplodowała na całym niebie, gdy gołębica
próbowała zbliżyć się do czubków drzew. Nauczyciele dobrze się zabezpieczyli.
Sofia pospiesznie rozwinęła nadpalony pergamin.
Sofia usiadła, czując ulgę. Tulipan! Nikt jej w życiu nie znajdzie! Och, jak mogła
wątpić w Agatę? Kochana, wierna Agata! Z poczuciem winy wsadziła czerwoną
chusteczkę do kieszeni i poszła za gołębicą.
Aby dojść ścieżką do Ogrodu Tulipanowego, musiała minąć Turkusowy
Zagajnik, potem Dyniowe Pole, a wreszcie Gaj Śpiących Wierzb. Podążając za
Agatą, wyszła spomiędzy paproci i zagłębiła się w gąszcz Zagajnika,
a fosforyzujące liście oświetliły jej drogę zimnym niebieskim światłem. Sofia
widziała każde zadrapanie i skazę na błyszczących pniach, łącznie z nacięciem,
jakie Vex zrobił wtedy nad jej głową.
Nagły powiew wiatru sprawił, że liście na ścieżce zatańczyły. Przez korony
drzew nie widziała Agaty. Nagle usłyszała stłumione pomruki – ludzkie?
zwierzęce? – ale nie zatrzymała się, żeby to sprawdzić. Wrzask Kiko nadal
rozbrzmiewał w jej głowie, gdy biegła ścieżką, podtrzymując ciągnący się za nią
płaszcz. Potykała się o krzaki i pieńki, schylała pod grożącymi nadzianiem się na
nie konarami i przeskakiwała pod kaskadami niebieskich liści, aż zobaczyła między
dwoma lśniącymi pniami dynie i zniecierpliwioną gołębicę.
Ale coś jeszcze stało między drzewami. Mała dziewczynka w czerwonym
płaszczyku z kapturkiem.
– Przepraszam? – odezwała się Sofia. – Chciałabym przejść.
Dziewczynka w czerwonym kapturku podniosła głowę i okazało się, że to wcale
nie jest dziecko. Miała zaciągnięte bielmem niebieskie oczy, róż na
pomarszczonych i pokrytych plamami policzkach i gęste siwe włosy związane
w dwa kucyki.
Sofia zmarszczyła brwi. Nie znosiła starych kobiet.
– Powiedziałam, że chciałabym przejść.
Kobieta ani drgnęła.
Sofia podeszła bliżej.
– Głucha jesteś?
Starucha zrzuciła czerwony płaszcz, odsłaniając brudny, pękaty korpus
jastrzębia. Sofia cofnęła się. Wtedy usłyszała przeraźliwe krakanie. Odwróciła się
szybko i zobaczyła zbliżające się do niej jeszcze dwie stare ptako-kobiety.
Harpie.
Agata uczyła ją o tym… Prawią komplementy? Są ślepe jak krety?
W tym momencie dostrzegła ich zakrzywione, ostre jak brzytwy szpony.
Jedzą dzieci.
Skoczyły na nią ze straszliwym wrzaskiem, Sofia bez namysłu zanurkowała pod
skrzydłem jednego ze skrzeczących potworów. Pognały za nią z paskudnymi,
wykrzywionymi furią twarzami. Dziewczynka biegła między krzakami, próbując
się ukryć, ale każdy zakamarek zagajnika był podświetlony na niebiesko. Harpie
próbowały chwycić ją za kark. Sofia sięgnęła do kieszeni, dotknęła czerwonej
chusteczki – i w tym momencie płaszcz zaplątał się jej wokół nóg. Przewróciła się
jak długa. Harpie otworzyły paszcze tuż przed jej nosem…
Zagajnik zgasł.
Rozległo się zdumione skrzeczenie, szpony puściły Sofię. Dziewczynka
w ciemności czołgała się przez wystające gałęzie, aż wymacała zwalony pień, za
którym się ukryła. Słyszała pazury skrobiące na oślep ziemię i rozwścieczone
sapanie, zbliżające się coraz bardziej. Poderwała się z miejsca i aż jęknęła, kiedy
uderzyła o jakiś kamień. Potwory usłyszały to i skoczyły na nią…
Zagajnik rozjaśnił się.
Zdumione harpie przekrzywiły głowy i zobaczyły gołębicę Agatę unoszącą się
wysoko z koniuszkiem skrzydła lśniącym pomarańczowym światłem. Agata
pomachała skrzydłem i zagajnik zgasł. Pomachała znowu i zaświecił się. Ciemno-
jasno, ciemno-jasno. Harpie zrozumiały widać, bo nagle dwie z nich poleciały
w stronę Agaty, która zagruchała z przerażenia.
– Odlatuj! – krzyknęła Sofia, ale Agata trzepotała skrzydłami w miejscu, jakby
zapomniała, jak ma to zrobić. Bliźniacze potwory zakłapały na bezbronną gołębicę,
wznosząc się coraz szybciej i szybciej, aż znalazła się w zasięgu ich szponów.
I wtedy bariera z ogromnym trzaskiem buchnęła płomieniami, a harpie spadły
z piórami i ciałami spalonymi na węgiel.
Trzecia harpia zagapiła się na ich dymiące zwłoki, potem powoli podniosła
głowę. Agata uśmiechnęła się i pomachała świecącym skrzydłem. Zagajnik
rozjaśnił się. Potwór okręcił się na pięcie…
I wtedy Sofia rozbiła mu łeb kamieniem.
Siedziała w ciszy lasu ciężko dysząc, zakrwawiona, samotna, a nogi jej się
trzęsły pod płaszczem.
W końcu spojrzała ze złością w niebo.
– Chcę się z tobą zamienić!
Ale gołębica była już w połowie drogi do Dyniowego Pola, więc Sofia mogła
tylko smętnie powlec się za nią, ściskając chusteczkę w kieszeni.
Na pogrążonym w ciszy polu dynie fosforyzowały tysiącami odcieni
niebieskiego. Sofia weszła na wąską ścieżkę wijącą się pomiędzy świetlistymi
kulami, mrucząc do siebie, że to są dynie, tylko dynie i nawet Dyrektor Akademii
nie mógłby sprawić, że staną się przerażające. A potem pobiegła przed siebie, żeby
dogonić Agatę.
Po chwili na ścieżce zobaczyła ciemne sylwetki. Przed nią stały dwie osoby.
– Halo? – zawołała.
Sylwetki ani drgnęły.
Z mocno bijącym sercem dziewczynka podeszła bliżej. Było ich więcej niż dwie.
Co najmniej dziesięć.
– Czego chcecie?! – krzyknęła.
Nie usłyszała odpowiedzi.
Podeszła powolutku. Miały ponad dwa metry wzrostu, chude ciała, twarze
przypominające czaszki i pokręcone ręce zrobione ze…
Słomy.
Strachy na wróble.
Odetchnęła.
Strachy na wróble stały rzędem po obu stronach ścieżki. Całe ich tuziny na
drewnianych skrzyżowanych tyczkach, broniące rozpostartymi ramionami pola.
Blask dyń podświetlał je od tyłu, ukazując postrzępione brązowe koszule, łyse
głowy z jutowych worków i czarne kapelusze czarownic. Idąc powoli pomiędzy
nimi Sofia widziała ich przerażające twarze – oczodoły z dziur w workach,
wystające świńskie nosy i wyszyte obleśne uśmiechy. Przestraszona przyspieszyła
kroku, nie odrywając oczu od ścieżki.
– Pomocy…
Zamarła. Głos dobiegał od strony najbliższego stracha. Znała ten głos.
To niemożliwe – pomyślała Sofia. Ruszyła dalej.
– Pomóż mi, Sofio…
Teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
Mimo to zmusiła się, by iść dalej. Przecież moja matka nie żyje.
– Jestem w środku – wyrzęził głos za nią, słaby i konający.
Oczy Sofii napełniły się łzami. Ona nie żyje.
– Jestem tu uwięziona…
Sofia obejrzała się.
Strach na wróble nie wyglądał już jak strach na wróble.
Z drewnianego krzyża patrzył na nią znajomy mężczyzna. Jego oczy pod
czarnym kapeluszem były szare i pozbawione źrenic. Zamiast dłoni miał dwa haki
do wieszania mięsa.
Sofia pobladła.
– Ojcze…?
Strach przekrzywił głowę i ostrożnie oderwał się od krzyża.
Sofia cofnęła się i wpadła prosto na innego stracha. To także był jej ojciec.
Dziewczynka obróciła się na pięcie, ale teraz już każdy strach na wróble był jej
ojcem złażącym z tyczek i idącym w jej stronę, podczas gdy haki lśniły
w chłodnym niebieskim świetle.
– Ojcze… to ja…
Ciągle się zbliżały. Sofia cofnęła się i oparła plecami o najbliższy krzyż.
– To ja… Sofia…
Znajdująca się daleko z przodu gołębica obejrzała się i zobaczyła, że Sofia kuli
się i krzyczy, a strachy na wróble stoją spokojnie po obu stronach ścieżki. Agata
pisnęła.
Sofia tymczasem potknęła się o dynię i upadła. Ilekroć się odwracała, widziała
twarz swojego ojca, na której nie było nawet cienia miłosierdzia.
– Ojcze, proszę!
Strachy na wróble uniosły haki. Serce Sofii zatrzymało się – po raz ostatni
zaczerpnęła powietrza i w przerażeniu zamknęła oczy, czekając na uderzenie stali.
Woda.
Czysta, świeża woda.
Otworzyła oczy w gwałtownej ulewie.
Ścieżka była pusta, a strachy na wróble rozpadały się na swoich krzyżach
w padającym deszczu.
Unosząca się wysoko ponad burzą Agata pomachała do niej lśniącym skrzydłem
i nagle deszcz ustał.
Sofia opadła na zalaną wodą ścieżkę.
– Nie mogę… nie poradzę sobie.
W oddali rozległo się wycie. Dziewczynka szeroko otworzyła oczy.
Kolejna para weszła do lasu.
Gołębica zaskrzeczała nerwowo i poleciała w kierunku Wierzbowego Gaju.
Drżąca Sofia wstała i chwiejnie poszła za nią, zdumiona tym, że tak przerażone
serce jest jeszcze w stanie bić.
Długa wąska ścieżka pomiędzy śpiącymi wierzbami biegła w dół, Sofia widziała
więc na jej końcu upiornie błękitną poświatę Ogrodu Tulipanowego. Jeszcze
kawałek i będzie bezpieczna wśród jego kwiatów. Przez chwilę zastanawiała się,
dlaczego Agata nie kazała jej się zamienić w drzewo lub źdźbło trawy rosnące
w pobliżu bramy, ale przypomniała sobie, że Juba uczył ich rozpoznawania
zaklętych drzew, a trawa przed końcem nocy zostanie pewnie doszczętnie
stratowana. Nie, Agata dokonała dobrego wyboru. Jeden tulipan pośród tysięcy –
tam będzie bezpieczna aż do świtu.
Sofia skradała się pomiędzy wierzbami, a jej rozbiegane oczy wypatrywały
kolejnego zagrożenia. Długie gałęzie szafirowych drzew, które stały po bokach
ścieżki niczym strażnicy, zwieszały się i lśniły jak paciorki żyrandoli. Gdy pod
nimi przechodziła, liście spadały na jej głowę w powolnym, prześlicznym rytmie,
jak korale gubione z bransolety.
Coś tu jest. Nie daj się oszukać.
Wilki znów zawyły przy bramie, a dziewczynce ścisnął się żołądek.
W lesie były teraz co najmniej cztery osoby poza nią: Bron, Tristan… i kto
jeszcze? Dlaczego nie zapamiętała kolejności? Musiała dotrzeć do tulipanów, zanim
ją znajdą! Rzuciła się do biegu, ścigając gołębicę. Nie zauważyła, że im szybciej
biegła, tym szybciej gwiaździste wierzby gubiły liście, obsypując ją podejrzanymi
lśniącymi kometami.
Nagle jej głowa zrobiła się ciężka, a nogi osłabły.
Nie…
Atakowana przez liście, zwolniła, chwiejnie powłócząc nogami.
Śpiące wierzby…
Agata spojrzała w dół i zaniepokojona zaskrzeczała.
Sofia chwiała się na nogach, czując już zapach tulipanów. Jeszcze kilka kroków…
Upadła trzy metry od pierwszych kwiatów.
Agata pomachała lśniącym skrzydłem, wzywając łoskot gromu. Sofia nie
poruszyła się. Agata próbowała zaklęć na deszcz, grad i śnieg – żadnej reakcji.
W rozpaczy zaczęła skrzeczeć ulubioną piosenkę Sofii, koszmarną odę do książąt
i ślubów…
Powieki Sofii lekko się uniosły.
Uszczęśliwiona gołębica śpiewała dalej, z każdą nutą bardziej fałszując.
Nagle aż się zadławiła.
Granatowe kaptury.
Dwa w Zagajniku, dwa na Dyniowym Polu, jeszcze dwa przy bramie. Nie
potrafiła rozpoznać, kim są, ale wszyscy stali nieruchomo, nasłuchując, gdzie
znajduje się źródło pieśni, którą właśnie słyszeli.
A potem pobiegli w kierunku tulipanów.
Agata popatrzyła na leżącą na ziemi Sofię, a potem na granatowe kaptury, które
przybyły, by ją zabić.
Sofia wbiła paznokcie w ziemię i podciągnęła się kilka centymetrów.
Wierzby, czując, że zdobycz im ucieka, zaczęły szybciej zrzucać liście,
paraliżując jej mięśnie. Agata bezradnie trzepotała skrzydłami, obracając dziób raz
w stronę Sofii, a raz w stronę polujących na nią zawodników.
Dysząc i jęcząc, Sofia przeczołgała się przez ostatnią kępę wierzb, a leśna
ściółka pod nią zmieniła się w przybrudzone gliną płatki kwiatów. Uradowana
dziewczynka wyciągnęła się pod wielkimi, niebieskimi kwiatami, wdychając ich
zapach i w jednej chwili wracając do życia. Wepchnęła do ust pączek tulipana,
wyciągnęła z kieszeni liścik Agaty. Jej palec zalśnił różowo.
– FLORADORA FLEUR…
Zamarła.
Po drugiej stronie Ogrodu Tulipanowego Bron i Vex uśmiechali się do niej.
W rękach trzymali dwie szamoczące się maleńkie białe rybki.
– Tak planujecie mnie zabić? – prychnęła Sofia. – Rybami?
– Rybkami życzeń – poprawił ją Bron, a rybki w rękach obu chłopców
poczerniały.
– Życzymy sobie zostać zastępcami kapitana – uśmiechnął się krzywo Vex.
Chłopcy rzucili rybki w powietrze – natychmiast nadęły się tak, że stały się
wielkości Sofii, i rzuciły się na nią, kłapiąc zębami jak piranie.
Sofia skamieniała. Zamknęła oczy i poczuła, że palec ją piecze.
Puf! Różowy lis umknął przed nadętymi rybami, które odbiły się od ziemi jak
gumowe piłki. Sofia rzuciła się biegiem między nimi, żeby ratować życie, chociaż
łapy ślizgały się jej na tulipanach.
Szybciej! Potrzebuję czegoś szybszego! – Jej palec zalśnił, gotów jej pomóc.
Gepard! Lew! Tygrys!
Puf! Sofia stała się powolnym różowym guźcem, człapiącym ociężale
i puszczającym bąki. Jęknęła z przerażenia. Ryby odbiły się tymczasem od drzew
i poleciały w jej stronę. Wyciągnęła lśniącą racicę i mocniej się skoncentrowała.
Puf! Przemknęła pomiędzy nimi jako różowa gazela. Usłyszała, jak ryby
zderzyły się ze sobą.
Ciężko dysząc, wyszła chwiejnie na polanę. Odległe wycie wilków przy bramie
sprawiło, że przez jej sierść przeszedł dreszcz. Przybywali kolejni wrogowie.
Jej wielkie zielone oczy przeczesywały ciemne niebo w poszukiwaniu Agaty, ale
widziała tylko mrugające do niej z góry gwiazdy.
Obejrzała się i aż podskoczyła. Po drugiej stronie polany, skąpani blaskiem
księżyca, stali Tristan i Chaddick. Tristan, z lodowatą twarzą, naciągnął łuk.
Chaddick dobył miecza.
Sofia odwróciła się, chciała uciec.
Drogę blokowała jej Rena. Arabska księżniczka zagwizdała i na polanę wysunęły
się zza niej dwa złociste wilki obnażające ostre jak noże zęby.
Sofia znów się odwróciła i zobaczyła Arachne skradającą się pomiędzy
drzewami ze lśniącym palcem. Kolejni dwaj zawszanie napięli łuki.
Różowa gazela stała na drżących nogach, otoczona przez wrogów, i czekała, aż
biała gołębica przyjdzie jej na ratunek.
– Teraz! – krzyknął Chaddick.
Chłopcy wypuścili strzały, Arachne machnęła palcem, a dwa wilki rzuciły się na
Sofię, która wyciągnęła trzęsące się kopytko i zamknęła oczy.
Strzały i klątwy przeleciały wysoko ponad pokrytą łuską głową grzechotnika.
Sofia zasyczała z ulgą i zaczęła sunąć w stronę drzew, chcąc znaleźć wśród nich
schronienie… Nagle padł na nią cień.
Wilk Reny skoczył i złapał ją w pysk.
Rozwścieczona Sofia sprawiła, że grzechotka na jej ogonie zapłonęła różem.
Zad potężnego słonia zmiażdżył łeb wilkowi, Sofia natychmiast wygalopowała
z polany, trąbiąc z przerażenia. Strzały zawszan wbiły się w jej masywne różowe
siedzenie, ból sprawił, że upadła na trawę. Obejrzała się i zobaczyła zbliżających
się do niej dziesięciu zakapturzonych zabójców i dwie kłapiące ryby. Osaczona,
uniosła lśniącą słoniową trąbę.
Klątwy, strzały, miecze i ryby musnęły tylko piórka Sofii, która jako różowa
nierozłączka wzbiła się w powietrze.
Skrzecząc triumfalnie, wznosiła się coraz wyżej i wyżej, poza zasięg strzał, aż
nagle zobaczyła błyski płomieni na barierze. Przerażona odsunęła się od niej, ale
wtedy poczuła, że coś chwyta jej skrzydło. Wodna pętla pociągnęła ją prosto do
zakapturzonej postaci widocznej nad Błękitnym Potokiem.
Sofia skrzeczała, wzywając pomocy, ale dwa kolejne strumienie wody uwięziły
ją i pociągnęły wprost do osoby, która ją schwytała, a teraz stała w strumieniu
i smagała go lśniącym na zielono palcem. Woda powoli złożyła Sofię zamkniętą
w ciele nierozłączki w bladych dłoniach cienia, który zdjął kaptur.
– Byłabyś świetną wiedźmą, Sofio – powiedziała Anadil, gładząc jej dzióbek. –
Nawet lepszą ode mnie.
Nierozłączka popatrzyła na nią błagalnie.
Anadil ścisnęła mocniej. Oczy Sofii pociemniały. Zrozumiała, że ostatnią rzeczą,
jaką w życiu zobaczy, jest płonąca gwiazda spadająca majestatycznie z nieba prosto
na wiedźmę, która właśnie miała skręcić jej kark.
W ułamku sekundy płonąca gołębica wyrwała Sofię z dłoni Anadil i na
ognistych skrzydłach wzbiła się w lodowate niebo.
Gdy spomiędzy koron drzew wyleciały strzały, Agata machnęła lśniącym
czubkiem skrzydła i strzały zamieniły się w stokrotki, które porwał wiatr. Leciała
tak długo, jak długo mogła pomimo ognia, ściskając Sofię w łapkach, a potem
spadła w mroczny Sosnowy Jar i oba ptaki bezwładnie spadły na ziemię, obijając
się o siebie i gasząc płomienie.
Agata, pojękując, z trudem zmusiła opalony czubek skrzydła, by zalśnił.
Zamigotał słabo – ona i Sofia w jednej chwili wróciły do ludzkiej postaci, ale obie
były dosłownie sparaliżowane bólem. Sofia zauważyła, że nagie ramiona Agaty
pokrywają oparzenia. Zanim zdążyła coś krzyknąć, oczy Agaty rozszerzyły się.
Lśniącym pomarańczowo palcem zakreśliła krąg wokół nich.
– Floradora pinscoria!
I obie zamieniły się w karłowate niebieskie krzaczki sosnowe.
Do wąwozu wbiegła Anadil w towarzystwie Arachne. Rozejrzały się.
– Mówiłam ci, że wpadły między dynie – powiedziała Arachne.
– No to prowadź – odparła Anadil.
– Która z nas ją zabije? – zapytała Arachne, odwracając się.
Niespodziewanie Anadil ogłuszyła koleżankę błyskawicą, potem wyciągnęła z jej
kieszeni czerwoną chusteczkę i rzuciła ją na ziemię. Czerwone iskry wystrzeliły
w powietrze i Arachne zniknęła bez śladu.
– Ja – oznajmiła radośnie Anadil.
Zmrużyła czerwone oczy i jeszcze raz bacznie rozejrzała się wokół siebie.
– Nik, tam ją widziałem! – zawołał Chaddick gdzieś niedaleko.
Anadil uśmiechnęła się przebiegle i skierowała się w jego stronę.
W ciemnym i cichym wąwozie dwa krzaczki zadygotały.
Noc była jeszcze młoda.

Na zewnątrz złotej bramy zawszanie i nigdziarze niebiorący udziału w zawodach


czekali, aż imię Sofii zniknie z tablicy, tak jak zniknęły już imiona Kiko i Arachne.
Ale godziny mijały, znikały kolejne imiona – Nikolas, Mona, Tristan, Vex,
Tarkwiniusz, Rena, Gizela, Bron, Chaddick, Anadil – ale imię Sofii uparcie trwało
na miejscu.
Czyżby Sofia i Tedros połączyli siły? Co będzie oznaczało ich zwycięstwo?
Książę i wiedźma… razem?
W miarę jak mijały godziny, Dobro i Zło wymieniały spojrzenia poprzez Polanę
– najpierw groźne… potem zaciekawione… potem pełne nadziei… aż, zanim się
zorientowali, obie strony zaczęły się mieszać, dzieląc koce, naleśniki i wiśniową
grenadynę. Zło uważało, że w ten sposób deprawuje Dobro, a Dobro uważało, że
w ten sposób oświeca Zło. Ale to nie miało znaczenia.
Dwie strony połączyły się w jedną, wznosząc wiwaty na cześć rewolucji
prowadzonej przez Księcia i Wiedźmę.

W zimnym sosnowym jarze dwa krzaczki czekały.


Czekały w ciszy od czasu do czasu przerywanej jakimiś wrzaskami. Czekały,
słysząc odgłosy świadczące o tym, że ich koledzy ze szkoły walczą z wrogami, ale
i zdradzają przyjaciół. Czekały, podczas gdy coś nad potokiem z gniewnym
pluskiem chwytało jednego dzieciaka za drugim. Czekały, gdy mijały je zaślinione
trolle, niosące zakrwawione młoty. Czekały, a czerwone i białe iskry rozjaśniały
niebo, aż została tylko trójka zawodników.
Wtedy w Błękitnym Lesie zapadła długa cisza.
Głód skręcał im żołądki. Mróz pokrywał ich igły szadzią. Sen atakował ich
zmysły. Ale dwa krzaczki stały mocno zakorzenione, aż niebo zaczęło zmieniać
barwę na szafirową. Sofia wstrzymywała oddech, błagając słońce, by pojawiło się
jak najprędzej.
I wtedy do wąwozu wszedł, utykając, Tedros.
Nie miał płaszcza ani miecza, tylko mocno pogiętą tarczę. Jego tunika była
w strzępach, a na odsłoniętej piersi, wśród szram i krwi lśnił srebrny łabędź. Książę
spojrzał w rozjaśniające się niebo, a potem oparł się o uschniętą sosnę, pociągając
cicho nosem.
– Corpadora volvera – szepnęła Agata. – To zdejmuje zaklęcie. Idź do niego!
– Dopiero kiedy wstanie słońce – odparła szeptem Sofia.
– On musi się dowiedzieć, że jesteś bezpieczna!
– Dowie się za kilka minut.
Tedros wyprostował się gwałtownie.
– Kto tu jest?
Popatrzył na krzaczki Sofii i Agaty. Ktoś wyszedł spomiędzy ich cieni.
Tedros cofnął się i oparł o drzewo.
– Gdzie twoja wiedźma? – syknęła Hester, w czystym płaszczu, niedraśnięta.
– W bezpiecznym miejscu – odparł ochryple Tedros.
– A, rozumiem – uśmiechnęła się krzywo Hester. – Tyle, jeśli chodzi o łączenie
sił.
Książę zesztywniał.
– Ona wie, że ja także jestem bezpieczny. Inaczej byłaby tutaj, by walczyć razem
ze mną.
– Jesteś tego pewien? – Czarne oczy Hester zalśniły.
– To właśnie czyni nas Dobrymi, Hester. Ufamy. Chronimy. Kochamy. A co wy
macie?
Hester uśmiechnęła się zjadliwie.
– Podstęp.
Wyciągnęła lśniący czerwienią palec, a tatuaż oderwał się od jej szyi, pęczniejąc
od krwi. Zaskoczony Tedros cofnął się, podczas gdy demon sycił się krwią, stając
się coraz większy i większy, jakby miał zaraz eksplodować. Hester syknęła
inkantację, oczy jej poszarzały, a skóra straciła kolor. Wiedźma padła na ziemię jak
w agonii i zawyła z furią, jakby rozdzierała na strzępy własną duszę. W tym
momencie części ciała demona rozdzieliły się… na głowę, dwoje ramion i dwie
nogi.
Pięć rozłupanych kawałków, każdy z nich żywy.
Tedros pobladł jak ściana.
Pięć części demona pomknęło w jego stronę, wyciągając sztylety zamiast
ognistych pocisków. Książę uderzył tarczą próbujące go dźgnąć głowę i nogę, ale
jedno z ramion zatopiło sztylet w jego udzie. Tedros krzyknął i odtrącił je,
wyciągnął ostrze z nogi i spróbował się wspiąć na jedyne drzewo w wąwozie.
Krzaczek Agaty odwrócił się do Sofii.
– Pomóż mu!
– I mam skończyć w pięciu częściach? – odpaliła Sofia.
– On cię potrzebuje!
– On chce, żebym była bezpieczna!
Noga demona cisnęła sztylet prosto w głowę księcia, który w ostatniej chwili
przeskoczył na wyższą gałąź. Pozostałe cztery kończyny rzuciły się na niego,
unosząc swoje sztylety.
Uwięziony w pułapce Tedros spojrzał w dół na Hester, która z trudem
podciągnęła się na kolana i kierowała fragmentami demona za pomocą lśniącego
palca. Oczy księcia rozszerzyły się, gdy zauważył coś pomiędzy liśćmi.
Czerwony jedwab w jej bucie.
Części demona cisnęły z bliska sztyletami, ale Tedros uchylił się przed nimi,
zeskoczył z drzewa i wylądował na ziemi, podpierając się nadgarstkiem. Rozległ
się okropny trzask.
Hester zauważyła, że zbliża się do niej, i gwałtownie zakręciła palcem,
przywołując części demona wraz z nowymi sztyletami. Tedros wytrzymał jej
wściekłe spojrzenie i czołgał się w jej kierunku. Ze złowrogim uśmiechem uniosła
palec jeszcze wyżej i części demona rzuciły się, by go zabić. Tym razem nie mogły
chybić. Ryknęła, sztylety uderzyły – książę rzucił się do jej buta…
Hester otwarła ze zgrozą usta, gdy Tedros przycisnął jej czerwoną chusteczkę do
ziemi. Sztylety spadły bezwładnie na leśną ściółkę, a części demona zniknęły. Zaraz
po nich zniknęła także Hester z otwartymi szeroko w zdumieniu oczami.
Tedros upadł na plecy. Walcząc o oddech, patrzył zmrużonymi oczami
w różowiejące niebo. Słońce było coraz bliżej.
– Sofia – wychrypiał.
Zaczerpnął głęboko powietrza.
– SOFIA!
Gałązki Agaty opadły jakby z ulgą. W tym momencie zauważyła, że krzaczek
Sofii poprawia sobie igiełki.
– Co ty wypra… Idź do niego, głupia!
– Aga, ja nie mam ubrania.
– Przynajmniej zawołaj go, żeby wiedział… – Agata urwała.
Jedna z rąk demona nie zniknęła jednak do końca. Nadal unosiła się w powietrzu,
migocząc i siłą woli zmuszając się do pozostania.
Potem upadła na trawę i podniosła z ziemi sztylet.
– Sofia… Sofia, idź…
– Słońce zaraz wstanie…
– Sofia, idź!!!
Sofia obejrzała się i dostrzegła sztylet wznoszący się ponad ramieniem Tedrosa.
Wstrzymała oddech i zasłoniła oczy.
Ostrze opadło. Tedros zbyt późno zobaczył, że celuje prosto w jego serce.
Nieoczekiwanie ręka ze sztyletem została przygnieciona tarczą. Kończyna
demona zaskrzeczała, skuliła się i ostatecznie zniknęła.
Oszołomiony Tedros patrzył na płytką ranę i leżący na piersi zakrwawiony
sztylet. Potem podniósł wzrok i zobaczył Agatę zasłaniającą się jego tarczą.
– Cięgle jeszcze nie rozpracowałam problemu ciuchów – mruknęła zażenowana.
Zaskoczony Tedros zerwał się na równe nogi.
– Ale… ty nie bierzesz udziału… co ty tu…
Nagle Tedros zobaczył, że krzaczek za nią zaczyna się trząść. Wycelował
w niego lśniącym złociście palcem.
– Corpadora volvera!
Sofia czym prędzej schowała się za najbliższym krzakiem.
– Agata, potrzebuję jakiegoś ubrania! Tedziu, mógłbyś się odwrócić?
Tedros potrząsnął głową.
– Ale w bibliotece… ta książka… Naprawdę oszukiwałaś!
– Tedziu, musiałyśmy… Agata, pomóż mi!
Agata wycelowała w nią oparzony, lśniący palec, chcąc zawinąć Sofię w pnącza,
ale Tedros zatrzymał jej rękę.
– Mówiłaś, że będziesz walczyć razem ze mną – krzyknął, nie odrywając
spojrzenia od kryjącej się za krzakiem Sofii. – Powiedziałaś, że będziesz mnie
wspierać!
– Wiedziałam, że sobie poradzisz… Agata, proszę cię…
– Kłamałaś – powiedział książę łamiącym się głosem. – Wszystko, co mówiłaś,
było kłamstwem! Wykorzystałaś mnie!
– To nieprawda, Tedrosie! Ale żadna księżniczka by tak nie ryzykowała! Nawet
najprawdziwsza miłość…
Tedros spojrzał na nią z wściekłością.
– No to czemu ona to zrobiła?
.
Agata zobaczyła, że oczy przyjaciółki robią się coraz większe, jakby Sofia
właśnie odkryła, że ktoś wbił jej nóż w plecy. Ale gdy chciała powiedzieć coś na
swoją obronę, do wąwozu wpadły akurat pierwsze promienie słońca, wyzłacając jej
ciało.
Wilki przy bramie zawyły. W lesie rozległy się kroki i głosy dzieci.
– Udało im się!
– Wygrali!
– Sofia i Tedros wygrali!
Kolejne sylwetki zamajaczyły u wylotu jaru. Przestraszona Agata rozświetliła
palec i odleciała w postaci gołębicy dokładnie w tej chwili, gdy uczniowie pojawili
się w polu widzenia.
– Zawsze i Nigdy! – krzyknął ktoś.
– Wiedźma i książę! – krzyknął ktoś inny.
– Wiwat Sofia i Ted…
Nagle w lesie zapadła cisza.
Siedząca na drzewie Agata spojrzała w dół, na nadchodzących ze wszystkich
stron nieuczestniczących w Próbie zawszan i nigdziarzy, potem na zawodników,
którzy odpadli wcześniej i zostali już uleczeni i wyczyszczeni magią. Wszyscy oni
zamarli, w zdumieniu obserwując Sofię, która chowała się za krzakiem i Tedrosa
patrzącego na nią z płomieniem wściekłości w oczach.
Zrozumieli, że pokój nigdy nie nastanie.
Zawszanie i nigdziarze w milczeniu rozeszli się jako wieczni wrogowie.
Żadna ze stron nie dosłyszała śmiechu, jaki rozległ się na wieży, na pół ukrytej
w cieniu, górującej ponad tym wszystkim.
22
Sny o nemezis
Widziałaś moją piżamę? – jęczał Hort pod drzwiami. – Tę w żabki?
Opatulona jego postrzępioną kołdrą Sofia wpatrywała się w okno, które
zasłoniła szczelnie czarnym kocem.
– Tata ją dla mnie zrobił – pociągnął nosem Hort. – Bez niej nie zasnę.
Ale Sofia nie odrywała oczu od ślepego okna, jakby w ciemności na zewnątrz
było coś, co tylko ona mogła dostrzec.
Hort przyniósł jej kolację – kleik jęczmienny, gotowane jajka i pieczone
warzywa, ale Sofia nawet nie zareagowała na pukanie do drzwi. Od kilku dni leżała
jak trup, czekając, aż jej książę po nią przyjdzie. Niebawem jej oczy się zamgliły.
Nie wiedziała już, jaki jest dzień. Nie wiedziała, czy jest poranek, czy też noc. Nie
wiedziała, czy śpi, czy też czuwa.
I gdzieś z tej ponurej mgły nadciągnął pierwszy sen.
Smugi czerni i bieli, a potem smak krwi. Popatrzyła w górę i zobaczyła burzę
z wrzącym czerwonym deszczem. Chciała się ukryć, lecz fioletowe ciernie
trzymały ją na białym kamiennym stole, a jej ciało pokrywał dziwny napis, który
widziała już wcześniej, ale zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, gdzie. Koło niej
pojawiły się trzy stare wiedźmy, nucąc i przesuwając sękatymi palcami po
inskrypcji na jej skórze. Nuciły coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie w powietrzu
ponad nią pojawił się stalowy sztylet, długi i cienki jak drut do robótek. Próbowała
się wyszarpnąć, ale było za późno. Żądny zemsty sztylet opadł, ból wypełnił jej
żołądek. I wtedy coś narodziło się wewnątrz niej. Czysto białe nasionko, a potem
mleczna masa, coraz większa i większa, aż zobaczyła, że to… twarz… twarz zbyt
rozmyta, by rozpoznać rysy…
– Zabijcie mnie od razu – rozległ się głos.
Sofia obudziła się gwałtownie.
Na brzegu jej łóżka siedziała Agata owinięta poplamionym prześcieradłem
Horta.
– Znaczy, nie chcę nawet wiedzieć, co na tym jest.
Sofia nie spojrzała na nią.
– Daj spokój. Możesz pożyczyć mój zacisk na nos na zajęcia Juby. – Agata
wstała, oświetlona przez malutkie rozdarcie w kocu na oknie. – Mamy trzeci dzień
lekcji „Czyje to odchody?”.
Trwała krępująca cisza.
Wreszcie Agata odezwała się:
– Co miałam zrobić, Sofio? Przecież nie mogłam pozwolić mu umrzeć.
– To nie w porządku – powiedziała Sofia, bardziej do siebie niż do przyjaciółki.
– Ty i ja… to nie w porządku.
– Chciałam tylko tego, co dla ciebie najlepsze…
– Nie! – Głos Sofii zabrzmiał tak ostro, że Agata cofnęła się wystraszona.
– Chciałam tylko, żebyśmy wróciły do domu!
– Nie wrócimy do domu. Już sama się o to zatroszczyłaś.
– Myślisz, że tego chciałam? – zapytała z rozpaczą Agata.
– Dlaczego tu jesteś?
– Musiałam sprawdzić, jak się czujesz. Martwię się o ciebie!
– Nie. Dlaczego jesteś tutaj? – podkreśliła z naciskiem Sofia, patrząc w okno. –
W mojej szkole. W mojej baśni.
– Ponieważ staram się uratować ci życie! Staram się uratować cię od klątwy!
– No to dlaczego cały czas przeklinasz mnie i mojego księcia?
Agata skrzywiła się.
– To nie moja wina.
– Myślę, że w głębi duszy wcale nie chcesz, bym znalazła miłość – powiedziała
Sofia bardzo spokojnie.
– Co?! Oczywiście że…
– Myślę, że chcesz mnie mieć na wyłączność.
Całe ciało Agaty zesztywniało.
– To… – przełknęła ślinę. – To głupota.
– Dyrektor Akademii miał rację – ciągnęła Sofia, nadal nie patrząc na nią. –
Księżniczka nie może się przyjaźnić z wiedźmą.
– Ale my jesteśmy przyjaciółkami! – wyjąkała Agata. – Jesteś jedyną
przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam!
– Wiesz, dlaczego księżniczka nie może się przyjaźnić z wiedźmą, Agato? –
Sofia powoli odwróciła się do niej. – Ponieważ wiedźma nigdy nie będzie miała
własnej baśni. Wiedźma musi zniszczyć baśń, by być szczęśliwa.
Agata przełykała łzy.
– Ale ja nie… nie jestem wiedźmą…
– TO WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO ŻYCIA!!! – wrzasnęła Sofia.
Patrzyła, jak gołębica przeciska się przez rozdarcie w kocu i odlatuje, a potem
znowu wpełzła pod kołdrę i zaczekała, aż stało się całkiem ciemno.

Tej nocy Sofia miała drugi sen. Biegła przez las, głodniejsza niż kiedykolwiek,
aż zobaczyła jelenia z ludzką twarzą, tą samą mleczną i rozmytą twarzą, którą
przelotnie widziała poprzedniej nocy. Przyjrzała się dokładniej, chcąc zobaczyć,
kto to jest, ale twarz jelenia stała się lustrem, w którym widziała własne odbicie. Ale
przecież to nie było jej odbicie.
To był Bestia.
Sofia obudziła się oblana lodowatym potem, czując, jak krew płonie jej w żyłach.
Pod drzwiami pokoju 34 siedział skulony Hort w samej bieliźnie i czytał przy
blasku świecy Dar Samotności.
Drzwi za nim uchyliły się ze skrzypnięciem.
– Co o mnie mówią?
Hort zesztywniał, jakby właśnie usłyszał głos ducha. Odwrócił się z szeroko
otwartymi oczami.
– Chcę wiedzieć – powiedziała Sofia.
Poszła za nim ciemnym korytarzem, czując, że skrzypią jej stawy. Nie pamiętała,
kiedy ostatni raz wstawała.
– Nic nie widzę – powiedziała, rozglądając się za lśniącym łabędziem na jego
piersi. – Gdzie jesteś?
– Tutaj.
Zapłonęła pochodnia, oświetlając Horta jaskrawym blaskiem. Sofia cofnęła się
chwiejnie.
Każdy centymetr czarnej ściany za nim pokryty był plakatami, transparentami,
graffiti – GRATULACJE, KAPITANIE! ZWYCIĘSTWO W PRÓBIE BAŚNI!
CZYTELNIK GÓRĄ! – wraz z krzywymi rysunkami przedstawiającymi zawszan
ginących straszliwą śmiercią. Poniżej, na podłodze, walały się bukiety
mięsożernych kwiatów, trzymających w ostrych zębach ręcznie wypisane bileciki:

– Nie rozumiem… – Sofia patrzyła na to oszołomiona.


– Tedros powiedział, że wykorzystałaś go, żeby wygrać Próbę Baśni! – wyjaśnił
Hort. – Lady Lesso nazwała to „podstępem Sofii” i powiedziała, że nawet ona dała
się nabrać! Nauczyciele mówią, że jesteś najlepszym kapitanem, jakiego
kiedykolwiek miało Zło! Popatrz!
Sofia spojrzała na rząd śluzowatozielonych pudełek leżących pomiędzy
bukietami, a związanych czerwonymi wstążkami.
Otwarła pierwsze z nich i znalazła pergaminową kartę:

Pod spodem leżała czarna peleryna z wężowej skóry.


W kolejnych pudełkach znalazła zdechłą przepiórkę od Kastora i wyrzeźbiony
w lodzie kwiat podarowany jej przez lady Lesso, zaś Sader załączył jej płaszcz
z Próby Baśni, pytając, czy byłaby tak dobra i przekazała go na Wystawę Zła.
– To był genialny podstęp – zachwycał się Hort, przymierzając pelerynę. – Ukryć
się pod postacią rośliny, poczekać, aż zostaną tylko Tedros i Hester, a potem
zaatakować i wyeliminować Hester, gdy Tedros był już ranny. Ale dlaczego nie
wykończyłaś Tedrosa? Wszyscy o to pytali, ale on nic nie powiedział. Moim
zdaniem pewnie dlatego, że akurat wstało słońce.
Hort zobaczył twarz Sofii i jego uśmiech zniknął.
– To nie był podstęp, tak?
Oczy Sofii wypełniły się łzami. Już miała potrząsnąć głową…
Ale na ścianie przed nią było coś jeszcze.
Czarna róża z nabitym na ciernie liścikiem ociekającym atramentem.
Sofia wzięła ją do ręki.

– Sofia? Od kogo to?


Czując w sercu ból, Sofia powąchała okrutne czarne ciernie. Dobrze znała ten
zapach.
A więc to była jej nagroda za Miłość.
Zgniotła różę, plamiąc słowa Tedrosa krwią.

– Poczujesz się od tego lepiej.


W pokoju 66 Anadil nalała z kotła mętny żółty rosół do miseczki, rozchlapując
trochę na podłogę. Natychmiast pojawiły się jej szczury, większe teraz o jakieś
dwadzieścia centymetrów, drapiąc się i gryząc, każdy bowiem chciał być pierwszy.
– Twój talent dojrzewa – wychrypiała Hester.
Anadil usiadła na brzegu łóżka z miseczką w ręce.
– Chociaż kilka łyków.
Hester zdołała wypić tylko jeden, po czym znowu się położyła.
– Nie powinnam tego próbować – wyrzęziła. – Ona jest za dobra. Jest dwa razy
lepszą wiedźmą ode mnie…
– Cśśśś, nie męcz się.
– Ale ona go kocha – powiedziała Dot, zwinięta na swoim łóżku.
– Wydaje jej się, że go kocha – poprawiła ją Hester. – Wszystkie przez to
przechodziłyśmy.
Dot wytrzeszczyła oczy.
– Daj spokój, Dot. Myślisz, że jest jedyną nigdziarką, która myślała o miłości?
– Hester, wystarczy – nalegała Anadil.
– Nie, spójrzmy prawdzie w oczy. – Hester z trudem usiadła. – Wszyscy czuliśmy
w jakimś momencie te haniebne emocje. Każde z nas poznało smak słabości.
– Ale te uczucia nie są prawdziwe – powiedziała Anadil. – Choćby były nie wiem
jak silne.
– Dlatego ona jest wyjątkowa – odparła sucho Hester. – Omal nie zdołała nas
przekonać, że to prawda.
W pokoju zapadła cisza.
– To co się z nią teraz stanie? – zapytała Dot.
Hester westchnęła.
– To samo, co z nami wszystkimi.
Tym razem ciszę przerwało odległe stukanie obcasów w powolnym,
złowieszczym rytmie. Dziewczynki spojrzały w stronę drzwi – kroki zbliżały się,
okrutne i czyste jak trzaśnięcia bicza. Były coraz głośniejsze, ostrzejsze,
przeszywały cały korytarz, aż nagle ucichły pod ich drzwiami.
Dot z wrażenia puściła bąka.
Drzwi otwarły się na oścież, dziewczynki wrzasnęły. Przerażona Dot zleciała
z łóżka na brzuch.
Przeciąg zakołysał powieszonymi sukienkami, a pochodnia przy drzwiach
rzuciła smugi światła na twarz stojącego w nich cienia.
Włosy lśniące, wyprostowane i ułożone w kolce, czarne oczodoły jakby
wysmarowane cieniem i mocno uszminkowane wargi. Upiornie biała skóra
kontrastująca z czarnym lakierem do paznokci, czarną peleryną i czarną skórą.
Sofia weszła do pokoju, dźgając podłogę obcasami długich czarnych botków.
Hester uśmiechnęła się do niej.
– Witamy w domu.
Dot popatrzyła na nie nerwowo z podłogi.
– Ale gdzie my znajdziemy nowe łóżko?
Trzy pary oczu spojrzały prosto na nią.
Dot nie zdążyła nawet zabrać swoich zapasów słodyczy. W ciemnym, wilgotnym
korytarzu tłukła w żelazne drzwi, ale odpowiadała jej tylko nieprzyjazna cisza. To
było na nic.
W sabacie brały udział trzy czarownice, ona właśnie została wymieniona na
lepszy model.

Zawszanie tymczasem nie świętowali przyznania Tedrosowi odznaki kapitana.


Jak mogliby, skoro Sofia zrobiła z niego głupca? „Zło powróciło” – przechwalali
się nigdziarze. „Zło ma teraz królową!”.
Wtedy zawszanie przypomnieli sobie, że mają coś, czego nie mają nigdziarze.
Coś, co sprawia, że są od nich lepsi.
Bal.
A królowa Zła nie była na niego zaproszona.
Pierwszy śnieg spadał na Polanę kruchymi zmrożonymi grudkami, głośno
bębniąc o wiaderka nigdziarzy. Zmarzniętymi palcami próbowali przytrzymać
spleśniały ser i ze złością patrzyli na zawszanki, krzątające się i zbyt zajęte, by
przejmować się pogodą. Do balu zostały dwa tygodnie, a dziewczęta musiały same
zająć się wszystkim, ponieważ chłopcy nadal odmawiali zaproszenia ich przed
zakończeniem Cyrku. Rena na przykład spodziewała się, że zaprosi ją Chaddick,
dlatego ufarbowała starą szkolną suknię swojej matki, żeby pasowała do jego
szarych oczu. Ale gdyby Chaddick zaprosił zamiast niej Awę (a przyłapała go na
wpatrywaniu się w portret Królewny Śnieżki, więc możliwe, że podobały mu się
bledsze dziewczęta), ją mógłby zaprosić Nikolas, tyle że wtedy musiałaby się
zamienić z Gizelą i dostać jej białą suknię, która ładnie kontrastowałaby z jego
opalenizną. A gdyby nie zaprosił jej Nikolas…
– Matka mówiła, że dzięki Dobroci ludzie czują się potrzebni, nawet jeśli wcale
ich nie potrzebujemy – westchnęła Rena.
Beatrycze sprawiała wrażenie znudzonej. Nie miała wątpliwości, że skoro Sofia
wypadła z gry, Tedros ją zaprosi. Chociaż dotąd tego nie potwierdził – od czasu
Próby Baśni książę ignorował wszystkich i był ponury jak nigdziarz. Teraz,
obserwując, jak strzela z łuku i celuje w drzewo, pod którym jeszcze niedawno
siadywał z Sofią, Beatrycze czuła, że jego humor zaczyna się jej udzielać.
Tedros zrobił kilka kolejnych dziur w pniu, ale nie sprawiło mu to satysfakcji.
Koledzy wprawdzie przez kilka dni naśmiewali się z niego, ale potem zaczęli go
pocieszać. Kogo obchodzi, że musiał się podzielić zwycięstwem z nigdziarką?!
Kogo obchodzi, że wcześniej za nim łaziła? Mimo wszystko wygrał okrutną Próbę
i wytrwał dłużej niż oni. Ale dla Tedrosa był to tylko powód do hańby, okazał się
nie lepszy od swojego ojca. Był niewolnikiem sercowych pomyłek.
Wciąż też nie powiedział nikomu o obecności Agaty w lesie. Wiedział, że to ją
zaskoczyło, ponieważ wzdrygała się za każdym razem, gdy odzywał się na
lekcjach, jakby się spodziewała, że lada moment ją wyda. Ale choć tydzień temu
byłby szczęśliwy, gdyby została ukarana, teraz nic już z tego nie rozumiał.
Dlaczego ryzykowała życie, by go ocalić? Czy wtedy mówiła prawdę o gargulcu?
Czy ta wiedźma tak naprawdę była… Dobra?
Pomyślał o tym, jak przemykała po korytarzach z wyłupiastymi owadzimi
oczami…
Karaluch. Tak mówiła Beatrycze.
Czyli Agata brała w tym udział od początku, pomagając Sofii wspiąć się na
szczyt rankingu? Musiała ukrywać się pod sukienką lub we włosach Sofii,
podpowiadać jej odpowiedzi i rzucać zaklęcia… Ale jak zdołała sprawić, że to
Sofię wybrał podczas ćwiczenia z dyniami?
Tedros poczuł mdłości.
Wybrany przez niego jeden z dwóch goblinów… Księżniczka, o której trumnę
się boleśnie uderzył… Karaluch ukryty w liściach dyni…
Ani razu nie wybrał Sofii.
Za każdym razem wybierał Agatę.
Przerażony rozejrzał się, ale nie zobaczył Agaty na Polanie. Musi trzymać się
z dala od tej dziewczyny. Musi jej powiedzieć, żeby trzymała się z dala od niego.
Musi to powstrzymać…
Gruda mokrego śniegu uderzyła go w policzek. Oślepiony Tedros zobaczył
zbliżające się cienie. Wytarł oczy… i upuścił łuk.
W jego kierunku, ramię w ramię szły Sofia, Anadil i Hester, wszystkie miały
identyczne czarne włosy, czarny makijaż i mroczny wyraz twarzy. Jednoczesnym
syknięciem sprawiły, że zawszanki rzuciły się do ucieczki, pozostawiając Tedrosa
i wystraszonych chłopaków stojących za nim. Anadil i Hester zostały o krok za
Sofią, która podeszła i stanęła twarzą w twarz ze swoim księciem.
Z nieba sypały się na nich ostre lodowe igiełki.
– Myślisz, że udawałam – powiedziała Sofia, piorunując go spojrzeniem
zielonych oczu. – Myślisz, że nigdy cię nie kochałam.
Tedros próbował uspokoić mocno bijące serce. Z jakichś powodów Sofia była
teraz piękniejsza niż kiedykolwiek.
– Nie możesz zdobyć miłości oszustwem, Sofio – powiedział. – Moje serce nigdy
cię nie pragnęło.
– O, widziałam, kogo wybrało twoje serce. – Sofia uśmiechnęła się krzywo,
naśladując wyłupiastookie spojrzenie i charakterystyczny grymas Agaty.
Tedros poczerwieniał.
– Mogę to wyjaśnić…
– Niech zgadnę. Twoje serce jest ślepe?
Nie, po prostu uważa, że ktokolwiek, byle nie ty.
Sofia roześmiała się. Błyskawicznie zrobiła gwałtowny ruch do przodu, a Tedros
bez wahania dobył miecza, podobnie jak stojący za nim koledzy.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
– Patrz, co się dzieje, Tedrosie. Boisz się swojej prawdziwej miłości.
– Wracaj na swoją stronę! – krzyknął książę.
– Czekałam na ciebie – powiedziała Sofia łamiącym się głosem. – Myślałam, że
po mnie przyjdziesz.
– Co takiego? Dlaczego miałbym przychodzić po ciebie?
Sofia popatrzyła na niego.
– Ponieważ obiecałeś – szepnęła niemal bezgłośnie.
Tedros spojrzał na nią z wściekłością.
– Niczego ci nie obiecywałem.
Spojrzała na niego zaskoczona. Opuściła wzrok.
– Rozumiem.
Powoli podniosła głowę.
– W takim razie będę czymkolwiek, co chcesz we mnie widzieć.
Wyciągnęła lśniący palec i miecze chłopców przemieniły się w węże. Gdy jego
towarzysze uciekali, Tedros kopniakiem sypnął ziemią w syczące sploty. Potem
odwrócił się i zobaczył, że Sofia ociera oczy, owija się peleryną i pospiesznie
odchodzi.
Hester podbiegła, żeby się z nią zrównać.
– Lepiej ci teraz?
– Dałam mu szansę – powiedziała Sofia, idąc coraz szybciej.
– Jesteście kwita. Wszystko skończone – uspokajała ją Hester.
– Nie. Nie, dopóki on nie dotrzyma obietnicy.
– Obietnicy? Jakiej obietnicy…
Ale Sofia zdążyła już zniknąć w tunelu. Gdy biegła wśród pokręconych gałęzi,
wyczuła, że ktoś ją obserwuje. Poprzez łzy i drzewa nie widziała twarzy osoby
stojącej na balkonie, tylko mlecznobiały zarys. Żołądek jej się zacisnął – znalazła
prześwit w liściach…
Ale twarz zniknęła, jakby to był tylko sen.

Następnego dnia rano zaskoczeni zawszanie stwierdzili, że wszystkie posadzki


w ich zamku pokrywa śliski smalec. Kolejnego dnia płaszcze chłopców posypane
były proszkiem wywołującym nieprzyjemne swędzenie, a trzeciego ranka
zaskoczeni nauczyciele zobaczyli na Obelisku Legend zamiast portretu Pięknej
męskie slipy oprawione w ramę, poza tym zamienione były strony w Teatrze Baśni,
a słodkie sale lekcyjne zalane cuchnącą zieloną mazią.
Ponieważ wróżki nie były w stanie złapać wandali na gorącym uczynku, Tedros
i zaprzyjaźnieni z nim zawszanie utworzyli nocną straż i patrolowali korytarze od
zmierzchu do świtu. Mimo to sprawca unikał schwytania i przed końcem tygodnia
napełnił baseny w Sali Urody jadowitymi płaszczkami, rzucił urok na lustra na
korytarzach – teraz wszystkie drwiły z przechodzących – wypuścił przekarmione
gołębie w stołówce i zaklął toalety Dobra, które eksplodowały, ilekroć ktoś na nich
siadał.
Rozwścieczona profesor Dovey zażądała, by do odpowiedzialności za to
wszystko pociągnięta została Sofia, ale lady Lesso odparła, że uważa za mało
prawdopodobne, by pojedyncza uczennica, i to bez żadnej pomocy, była w stanie
zakłócić funkcjonowanie całej szkoły.
I miała rację.
– To przestało już być przyjemne – narzekała Anadil, siedząc po kolacji
w pokoju 66. – Hester i ja chcemy już przestać.
– Miałaś swoją zemstę – powiedziała Hester. – Daj mu spokój.
– Myślałam, że jesteście czarnymi charakterami – stwierdziła Sofia, nie
odrywając się od Pozbywania się koszmarów.
– Czarne charaktery mają jakiś cel – warknęła Hester. – Tymczasem to, co
robimy, to po prostu bandytyzm.
– Dzisiaj wsadzimy chłopakom proszek na świąd w spodnie – powiedziała Sofia,
przewracając kartkę. – Znajdź odpowiednie zaklęcie.
– Czego ty właściwie chcesz? – zapytała prosząco Hester. – O co my walczymy?
Sofia podniosła głowę.
– Zamierzasz mi pomóc, czy mam wydać nas wszystkie?

Tedros włączył wszystkich sześćdziesięciu chłopców do straży nocnej, ale Sofia


w odpowiedzi tylko nasiliła ataki. Pierwszej nocy skłoniła Hester i Anadil do
uwarzenia eliksiru, który zamienił jezioro Dobra w Zły szlam, zmuszając magiczną
falę do ukrycia się w kanałach ściekowych. Eliksir wprawdzie sprawił, że dłonie
dziewczyn pokryły się czerwonymi oparzeniami, ale Sofia zmusiła je, żeby wróciły
o świcie i posypały jeszcze pościel w sypialniach Dobra wszami. Ataki stały się tak
częste – dziewczyny wrzucały pijawki do ponczu w stołówce, wypuszczały
szarańcze podczas lekcji Umy, wysyłały szarżującego byka na ćwiczących
szermierkę chłopców, zaklinały schody, żeby przejmująco wrzeszczały przy
każdym kroku – że połowa Dobrych nauczycieli odwołała zajęcia, Polluks na
owczych nogach wpadał we własne pułapki, a zawszanie czuli się bezpieczni tylko
wtedy, kiedy chodzili grupami.
Profesor Dovey wpadła jak bomba do gabinetu lady Lesso.
– Ta wiedźma musi zostać wyrzucona ze szkoły!
– Nigdziarze nie mają żadnej możliwości wejścia do twojej szkoły, a co dopiero
zaatakowania jej dniem i nocą – ziewnęła lady Lesso. – Równie dobrze to może być
jakiś zawszański łobuz.
– Zawszanin?! Moi uczniowie od dwustu lat wygrywali wszystkie zawody w tej
szkole!
– Aż do teraz – uśmiechnęła się lady Lesso. – A ja nie zamierzam pozbywać się
mojej najlepszej uczennicy, i to bez żadnego dowodu.
Podczas gdy profesor Dovey wysyłała do Dyrektora Akademii pozostające bez
odpowiedzi pisma, lady Lesso uważnie obserwowała narastający dystans między
Sofią a jej współlokatorkami. Zauważyła, że dziewczynka nie drży już w jej
lodowej sali lekcyjnej, a także brutalnie bezcześci imię Tedrosa na okładkach
podręczników.
– Dobrze się czujesz, Sofio? – zapytała pewnego dnia, zamykając lodowe drzwi
po lekcji.
– Tak, dziękuję – odparła skrępowana Sofia. – Muszę już iść…
– Zdobyłaś tytuł kapitana, zmieniłaś styl ubierania i jeszcze te nocne zajęcia…
masz mnóstwo roboty.
– Nie wiem, o jakich zajęciach pani mówi – odparła Sofia, przemykając koło
niej.
– Nie masz przypadkiem dziwnych snów, Sofio?
Sofia zatrzymała się jak wryta.
– A jakie sny byłyby dziwne?
– Sny pełne złości. Sny z każdą nocą coraz gorsze – powiedziała stojąca za nią
lady Lesso. – Poczujesz się, jakby coś narodziło się w twojej duszy. Na przykład
twarz.
Żołądek Sofii ścisnął się. Okropne sny nieustannie się powtarzały, a każdy z nich
kończył się widokiem mlecznej, rozmytej twarzy. W kilku ostatnich na obrzeżach
twarzy pojawiły się smugi czerwieni, jakby była obramowana krwią. Ale Sofia
nadal nie potrafiła jej rozpoznać. Wiedziała tylko, że codziennie budzi się bardziej
wściekła niż poprzedniego dnia.
Sofia odwróciła się.
– Yyy, a taki sen co by znaczył?
– Że jesteś wyjątkową dziewczynką, Sofio – zagruchała lady Lesso. – Taką,
z której wszyscy będziemy dumni.
– Aha. No… może miałam jeden czy dwa…
– Sny o nemezis – powiedziała lady Lesso, a jej fioletowe oczy zalśniły. – A więc
masz sny o nemezis.
Sofia spojrzała na nią, otwierając szeroko oczy.
– Ale… ale…
– Nie musisz się niczym niepokoić, skarbie. Przynajmniej do czasu, gdy pojawią
się symptomy.
– Symptomy? Jakie symptomy? Co się stanie, jeśli pojawią się symptomy?
– Wtedy w końcu zobaczysz twarz swojej nemezis. Osoby, która będzie rosnąć
w siłę, w miarę jak ty będziesz słabnąć – odparła spokojnie lady Lesso. – Tej, którą
musisz zniszczyć, by móc żyć.
Sofia wzdrygnęła się.
– A-a-le to niemożliwe!
– Doprawdy? Wydaje mi się dość oczywiste, kto jest twoją nemezis.
– Co? Nie znam nikogo, kto…
Sofii nagle zabrakło tchu.
– Tedros? Ale ja go kocham! Dlatego to zrobiłam! Muszę go odzyskać…
Lady Lesso tylko się uśmiechnęła.
– Byłam na niego zła! – krzyknęła Sofia. – Nie miałam zamiaru… Nie chciałam
go skrzywdzić! Nie chcę nikogo skrzywdzić! Nie jestem czarnym charakterem!
– Widzisz, Sofio, to nie jest kwestia tego, czym jesteśmy.
Lady Lesso pochyliła się tak blisko, że wystarczył szept.
– Liczy się to, co robimy.
Jej spojrzenie przebiegło po twarzy dziewczynki.
– Ale obawiam się, że na razie nie widzę żadnych symptomów – westchnęła jakby
rozczarowana i podeszła do biurka. – Zamknij drzwi, wychodząc.
Sofia uciekła zbyt szybko, by się tym przejmować.

Tej nocy Sofia nie zaatakowała zawszan.


Odpuść go sobie – powtarzała, leżąc z poduszką na głowie. – Zapomnij
o Tedrosie.
Powtarzała to w kółko, aż udało jej się wymazać z pamięci spotkanie z lady
Lesso. Te słowa kołysały ją do snu, a ona czuła, że wraca do dawnej osobowości.
Jutro będzie kochająca. Jutro będzie wybaczać. Jutro znów stanie się Dobra.
A wtedy przyszedł kolejny sen.
Biegła poprzez lustra odbijające jej uśmiechniętą twarz, długie złote włosy
i wspaniałą różową suknię. Za ostatnim lustrem były otwarte drzwi, a za nimi, pod
wieżami Kamelotu czekał na nią Tedros, wyglądający królewsko w błękitnym
stroju balowym. Biegła i biegła do niego, ale nie zbliżała się nawet na krok,
a wtedy zabójczo kolczaste pędy dzikiej róży, nabiegłe fioletem, zaczęły się skradać
do jej prawdziwej miłości. Rozpaczliwie zmusiła się, żeby przebiec przez ostatnie
drzwi i uratować go, zgubiła szklany pantofelek i wpadła mu w ramiona… Książę
roztopił się w mleczno-czerwoną mgłę i rzucił nią w ciernie.
Sofia obudziła się rozwścieczona i zapomniała o zapominaniu.
– Jest środek nocy! Mówiłaś, że to już koniec – złościła się Anadil, idąc za nią
tunelem.
– Nie możemy tego dalej robić bez żadnego celu – syknęła Hester.
– Ja mam cel. – Sofia okręciła się na pięcie. – Słyszycie? Mam cel.
Kiedy następnego dnia zawszanie przyszli na obiad, wszystkie drzewa po ich
stronie zostały wycięte. Zostało tylko to, pod którym siadywali dawniej Sofia
i Tedros, a na jego korze wycięte było jedno jedyne słowo:
KŁAMCA.
Oszołomione wilki zawyły, a nimfy podniosły krzyk, wzywając nauczycieli.
Natychmiast też utworzyły kordon przez środek Polany. Rozgniewany Tedros stanął
naprzeciwko Sofii spokojnie siedzącej pod zaśnieżonym drzewem po stronie
nigdziarzy.
– Przestań. Natychmiast.
Wszyscy spojrzeli na dziewczynę.
– Bo co mi zrobisz? – Uśmiechnęła się kokieteryjnie. – Złapiesz mnie?
– Teraz naprawdę mówisz jak czarny charakter – prychnął Tedros.
– Uważaj, Tedziu. Co ludzie powiedzą, kiedy będziemy tańczyć na balu?
– Teraz już całkiem zwariowałaś…
– A ja myślałam, że jesteś księciem – oznajmiła Sofia, podchodząc do niego. –
Ponieważ dokładnie w tym miejscu obiecałeś, że zaprosisz mnie na Bal.
A prawdziwy książę nigdy nie złamałby danej obietnicy.
Z obu stron Polany rozległy się westchnienia. Tedros wyglądał tak, jakby ktoś go
kopnął w brzuch.
– A przecież książę, który łamie złożoną obietnicę… – Sofia stanęła naprzeciwko
niego pomiędzy dwoma wilkami – to czarny charakter.
Tedros nie mógł wykrztusić ani słowa, jego policzki pokryły czerwone plamy.
– Ale nie jesteś czarnym charakterem, tak samo jak ja nim nie jestem –
powiedziała Sofia, a w jej oczach pojawiło się poczucie winy. – Dlatego wystarczy,
że dotrzymasz obietnicy i znowu będziemy sobą. Tedrosem i Sofią. Księciem
i księżniczką.
Z nieśmiałym uśmiechem wyciągnęła do niego rękę.
– Będziemy Dobrzy i będziemy żyć Długo i Zawsze Szczęśliwie.
Na Polanie zapanowała głucha cisza.
– Nigdy nie zaproszę cię na bal – warknął Tedros. – Nigdy.
Sofia cofnęła rękę.
– No cóż – powiedziała cicho. – Teraz wszyscy już wiedzą, na kim spoczywa
odpowiedzialność za te ataki.
Tedros czuł świdrujące go obwiniające spojrzenia zawszan. Zawstydzony opuścił
Polanę, a Sofia patrzyła za nim, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Z trudem
się powstrzymała, by go nie zawołać.
– To chodziło o bal? – zapytał czyjś głos.
Sofia odwróciła się do wściekłych Hester i Anadil.
– Chodziło o to, co jest słuszne.
– Więc radź sobie sama – warknęła Hester, odchodząc, a Anadil oddaliła się
w ślad za nią.
Sofia stała w otoczeniu oszołomionych uczniów, nauczycieli, wilków i wróżek,
słuchając własnego płytkiego oddechu. Powoli podniosła głowę.
Tedros patrzył na nią ze szklanego zamku, nie kryjąc wściekłości. Gasnące
słońce rozświetlało jego mleczną twarz błyskami czerwieni.
Sofia spojrzała mu w oczy, zbierając się na odwagę.
Odwzajemni jej miłość. Musi to zrobić.
Ponieważ ona go zniszczy, jeśli tylko ośmieli się pokochać inną.
23
Magia lustra
Zagrzebana pod koronkowymi poduszkami Agata cały czas słyszała echo tamtych
okropnych słów.
WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO ŻYCIA.
Jak miała to zrobić? Z czasów przed poznaniem Sofii pamiętała tylko ciemność
i ból. To Sofia sprawiła, że poczuła się normalna. Sofia sprawiła, że poczuła się
potrzebna. Bez Sofii była dziwadłem, nikim, …
Żołądek Agaty ścisnął się.
Wiedźma nigdy nie będzie miała własnej baśni.
Bez Sofii była wiedźmą.
Przez sześć dni Agata siedziała zamknięta w wieży, nasłuchując krzyków zawszan
terroryzowanych przez nocne ataki. Wszystkie łączone zajęcia zostały zawieszone
do odwołania, w tym obiad i przetrwanie w baśniach. Czy to wszystko była jej
wina? Czy właśnie tak wiedźmy rujnowały baśni? Krzyki na zewnątrz stawały się
coraz bardziej spanikowane, a jej poczucie winy stawało się coraz większe.
Potem nagle ataki ustały.
Skuleni w świetlicach zawszanie wstrzymywali oddechy, ale gdy minęła sobota
i niedziela, Agata wiedziała, że jest już po burzy. Lada moment Sofia przyjdzie,
żeby ją przeprosić. Wpatrywała się w różowawy księżyc, ściskała poduszkę
i modliła się. Ich przyjaźń to przetrwa.
Wróżki zadzwoniły pod jej drzwiami. Agata odwróciła się szybko i zobaczyła
liścik wsunięty dołem. Z walącym sercem zerwała się z łóżka i złapała go
w spocone dłonie.

Drodzy uczniowie,
Ośnieżony Bal już za sześć dni, a zaliczenia w tym tygodniu będą
koncentrować się na tym, czy jesteście do niego przygotowani.
Niezależnie od wcześniejszych trudności, żadne lekcje nie będą już
odwołane. Nasza tradycja jest tym, co odróżnia Dobro od Zła. Nawet
w najmroczniejszych czasach Bal może stać się dla Was najlepszą okazją
do znalezienia szczęśliwego zakończenia.
prof. Dovey

Agata jęknęła i schowała się pod różową kołdrą.


Ale gdy już zasypiała, usłyszała słowa:… Bal… cel… szczęście… Toczyły się
w ciemności, odbijając echem raz za razem, aż zakorzeniły się w jej duszy jak
magiczne nasiona.

Ravan skradał się na palcach do pokoju 66, a łabędzie herby sześciu drżących
nigdziarzy lśniły za nim w ciemności.
– Skoro ataki ustały, to może ona nie żyje – powiedział Vex.
– Może czarne charaktery nie czynią Zła w niedzielę? – podsunął Bron.
– A może Sofia zapomniała wreszcie o tym głupim księciu! – rozzłościł się
Ravan.
– Nie można zapomnieć o miłości – oznajmił nadąsany Hort ubrany w brudne
kalesony. – Nawet jeśli ukradnie ci pokój i piżamę.
– Sofia nie powinna pozwalać sobie na miłość! – odpalił Ravan. – Kiedy
pierwszy raz powiedziałem tacie, że podoba mi się dziewczyna, wysmarował mnie
miodem i zamknął na noc w niedźwiedziej gawrze. Od tamtej pory żadna mi się już
nie podobała.
– Kiedy pierwszy raz powiedziałam mamie, że zwróciłam na kogoś uwagę,
wsadziła mnie na godzinę do piekarnika – zgodziła się z nim Mona, a na samo
wspomnienie tego jej zielona skóra pobladła. – Teraz w ogóle nie myślę
o chłopcach.
– Kiedy pierwszy raz spodobał mi się chłopiec, mój tata go zabił.
Wszyscy zatrzymali się i popatrzyli na Arachne.
– Może Sofia po prostu miała złych rodziców? – powiedziała dziewczyna.
Nigdziarze pokiwali ponuro głowami i podkradli się do drzwi pokoju 66.
Wstrzymując oddechy, znaleźli sobie wolny kawałek powierzchni i przycisnęli do
niej ucho.
Niczego nie słyszeli.
– Na trzy – szepnął bezgłośnie Ravan. Nigdziarze cofnęli się, szykując się do
szturmu. – Raz… dwa…
– Wypij to.
W środku zabrzmiał głos Anadil. Nigdziarze znowu przycisnęli uszy do drzwi.
– To… mnie… zabija… – zachrypiała słabo Sofia.
Odgłosy wymiotów.
– Hester, ona ma gorączkę.
– Lady Lesso mówiła… sny o… neme…
– To nic takiego, Sofio – rozległ się głos Hester. – A teraz już śpij.
– Czy… do balu… wyzdrowieję? Tedros… obiecał…
– Zamknij oczy, kochanie.
– Sny… znowu wrócą… – wycharczała Sofia.
– Cśśś, jesteśmy z tobą – uspokajała ją Hester.
W środku zapadła cisza, ale Ravan i pozostali nigdziarze nawet nie drgnęli. Po
chwili usłyszeli głosy bliżej drzwi.
– Twarze w snach, gorączka, obsesja… Lady Lesso miała rację! – szepnęła
Anadil. – To Tedros jest jej nemezis!
– Czyli naprawdę spotkała Dyrektora Akademii – odparła szeptem Hester. – Jest
w prawdziwej baśni!
– W takim razie lepiej, żeby cała szkoła miała się na baczności, Hester.
Prawdziwa baśń oznacza wojnę.
– Anadil, musimy natychmiast coś zrobić, żeby Tedros i Sofia się pogodzili!
Zanim pojawią się symptomy!
– Ale jak?
– Dzięki twojemu talentowi – szepnęła Hester. – Ale nie możemy nikomu pisnąć
nawet słówka. Jeśli to się rozejdzie, nasze życie będzie…
Umilkła.
Ravan odwrócił się błyskawicznie do pozostałych.
Drzwi otwarły się gwałtownie i Hester wyjrzała na korytarz, mrużąc oczy.
Nikogo jednak nie zobaczyła.

W poniedziałek rano Agata obudziła się, czując silną potrzebę pójścia na lekcje.
Chodząc ze złością po pokoju, ubrała się w pomięty bezrękawnik i otrzepała
łupież z przetłuszczonych włosów. Ile dni mogła czekać? Sofia nie zamierzała
przepraszać? Sofia nie chciała być jej przyjaciółką? Agata zgniotła papierową różę
i wyrzuciła ją przez okno.
Nie muszę się wpychać w jej życie!
Rozejrzała się za czymś jeszcze, czym mogłaby rzucić, i wtedy zauważyła zmiętą
kartkę na podłodze.
Bal może stać się dla Was najlepszą okazją…
Podniosła liścik profesor Dovey i przeczytała go jeszcze raz. Jej oczy zalśniły.
No właśnie! Bal był dla niej okazją, by coś zmienić!
Potrzebowała tylko jednego – żeby któryś z tych nieznośnych, aroganckich
chłopców ją zaprosił! Wtedy Sofia będzie mogła się udławić swoimi słowami!
Wepchnęła pokryte odciskami stopy w ciężkie buciory i tupiąc, pomaszerowała
po schodach, budząc przy okazji całą wieżę.
Miała pięć dni, by znaleźć partnera na Ośnieżony Bal zawszan.
Pięć dni, by udowodnić, że nie jest wiedźmą.
Tydzień balowy zaczął się dziwacznie. Spóźniona o dziesięć minut profesor
Anemonia wpadła do klasy w podskokach, ubrana w białą suknię z łabędzich piór,
z tiurniurą i skandalicznie krótkim dołem. Do tego założyła fioletowe rajstopy,
brokatowe podwiązki i koronę wyglądającą jak odwrócony do góry nogami
żyrandol.
– Podziwiajcie prawdziwą balową elegancję – przechwalała się, gładząc pióra
z tyłu. – Całe szczęście, że chłopcy nie mogą m n i e zaprosić na Bal, bo wiele
z was straciłoby swojego księcia!
Napawała się spojrzeniami uczniów.
– Wiem, to wygląda naprawdę bosko. Cesarzowa Wazylla mówiła mi, że to
ostatni krzyk mody w Pucji.
– Pucja? A co tam jest? – szepnęła Kiko.
– Całe mnóstwo wściekłych łabędzi – odpowiedziała Beatrycze.
Agata zagryzła ołówek, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem.
– Ponieważ wasi partnerzy postanowili zaczekać z zaproszeniami do końca
Cyrku, ostrzegam was, że powinnyście poważnie potraktować ćwiczenia w tym
tygodniu – sapnęła profesor Anemonia. – Szczególnie dobre lub złe wyniki mogą
sprawić, że chłopiec zmieni zdanie!
– A jeśli Tedros naprawdę obiecał, że zaprosi Sofię na bal? – szepnęła Rena do
Beatrycze. – Książęta nie mogą nie dotrzymywać obietnic, bo stanie się coś
strasznego!
– Niektóre obietnice są po to, by ich nie dotrzymywać – odparła Beatrycze. – Ale
jeśli ktokolwiek popsuje mój wieczór z Tedrosem, obiecuję, że nie dotrwa do rana.
– Oczywiście nie wszystkie zostaniecie zaproszone na Ośnieżony Bal – ostrzegła
profesor Anemonia. – Co roku jedna godna pożałowania dziewczynka nie zdaje,
ponieważ chłopcy wolą dostać połowę punktów, niż ją zaprosić. A taka
dziewczynka, która nie może znaleźć chłopca nawet w najbardziej pomyślnych
okolicznościach… cóż, to znaczy, że musi być wiedźmą, prawda?
Agata czuła, że wszyscy patrzą na nią. Więc jeśli żaden chłopiec jej nie zaprosi,
ona nie zda?
Znalezienie partnera stało się teraz kwestią życia lub śmierci.
– Dzisiaj na zaliczenie musicie spróbować zobaczyć, kto zaprosi was na Bal! –
oznajmiła nauczycielka. – Tylko jeśli wyraźnie zobaczycie oczami duszy twarz
chłopca, będziecie mieć pewność, że on także o was myśli. A teraz dobierzcie się
w pary i nawzajem się zapraszajcie. Gdy będziecie miały przyjąć zaproszenie,
zamknijcie oczy i przekonajcie się, czyja twarz się pojawi…
Agata odwróciła się do siedzącej z nią w ławce Milicenty, która wyglądała, jakby
ją zemdliło.
– Droga, no, Agato… będzieszmojąksiężniczkąipójdzieszzemnąnabal? –
wykrztusiła z trudem, a potem wydała głośny dźwięk, jakby miała zwymiotować.
Agata podskoczyła.
Och, kogo ona próbowała oszukać? Popatrzyła na swoje kościste kończyny, na
ziemistą cerę i paznokcie ogryzione do krwi. Jaki chłopiec zdecydowałby się
zaprosić ją na bal? Czując, że ulatuje z niej nadzieja, popatrzyła na pozostałe
dziewczęta z euforycznie przymkniętymi oczami, marzące o twarzach książąt…
– Odpowiedź brzmi tak lub nie – jęknęła Milicenta.
Agata z westchnieniem zamknęła oczy i spróbowała wyobrazić sobie twarz
księcia. Słyszała tylko głośne echa głosów chłopców kłócących się o to, żeby z nią
nie iść…
Nikt dla ciebie nie został, skarbie.
Ale pani profesor, myślałam, że wszyscy chłopcy muszą iść na bal…
Cóż, ostatni wolał się zabić, niż zaprosić ciebie.
Widmowy śmiech zaskrzeczał Agacie w uszach i sprawił, że zacisnęła zęby.
Nie jestem wiedźmą.
Głosy chłopców przycichły.
Nie jestem wiedźmą.
Głosy rozpłynęły się w ciemności…
Ale nie było niczego, co zajęłoby ich miejsce. Niczego, w co mogłaby wierzyć.
Nie jestem! Nie jestem wiedźmą!
Nic.
Coś.
Z ciemności wyłoniła się mleczna, pozbawiona twarzy sylwetka.
Przyklęknął przed nią na jedno kolano… wziął ją za rękę…
– Dobrze się czujesz?
Otworzyła oczy. Profesor Anemonia gapiła się na nią, podobnie jak reszta klasy.
– No, chyba tak…
– Ale ty… ty… uśmiechnęłaś się! Naprawdę się uśmiechnęłaś!
Agata przełknęła ślinę.
– Naprawdę?
– Czy ktoś rzucił na ciebie urok? – pisnęła nauczycielka. – Czy to jeden z tych
ataków nigdziarzy…
– Nie, to znaczy… to był przypadek…
– Ale kochanie, to było prześliczne!
Agata miała wrażenie, że zaraz zacznie się chyba unosić ponad krzesłem. Nie
była wiedźmą! Nie była dziwadłem! Poczuła, że jej uśmiech wraca, szerszy
i bardziej promienny niż wcześniej.
– Gdyby tylko reszta do niego pasowała – westchnęła profesor Anemonia.
Uśmiech Agaty przemienił się w znajome skrzywienie ust.
Zniechęcona zawaliła dwa kolejne ćwiczenia, ponieważ Polluks nazwał jej
postawę „nikczemną”, a Uma westchnęła, że widywała leniwce mające więcej
wdzięku.
Siedząc ponuro w ławce i czekając na historię, Agata zastanawiała się, czy
profesor Sader naprawdę mógł zobaczyć jej przyszłość. Czy znajdzie partnera na
Ośnieżony Bal? A może Sofia miała rację, może jest wiedźmą? Czy nie zda i umrze
tutaj całkiem sama?
Nie miała, niestety, żadnego pomysłu, jak zapytać o cokolwiek Sadera, nawet
jeśli był wieszczem. Poza tym, aby poruszyć ten temat, musiałaby się przyznać, że
włamała się do jego gabinetu. Nie wydało jej się to najlepszym sposobem na
zdobycie zaufania nauczyciela.
Ostatecznie i tak okazało się to bez znaczenia, ponieważ Sader w ogóle się nie
pojawił. Postanowił spędzić ten tydzień w Akademii Zła. Stwierdził, że historia nie
ma szans, gdy Bal odwraca od niej uwagę. Pod swoją nieobecność pozostawił
uczenie o „Obyczajach i etykiecie balowej” bandzie zaniedbanych sióstr w średnim
wieku, ubranych w pachnące stęchlizną suknie balowe. Dwanaście księżniczek
pochodziło ze słynnej baśni Stańcowane pantofelki i każda z nich zdobyła własnego
księcia na dworskim balu. Ale zanim zdążyły wyjawić, jak tego dokonały,
dwanaście sekutnic zaczęło się kłócić o poprawną wersję ich baśni, a potem
przekrzykiwać się nawzajem.
Agata zamknęła oczy, żeby je zignorować. Nieważne, co mówiła profesor
Anemonia, ona widziała czyjąś twarz. Rozmytą i zamgloną, ale prawdziwą. Kogoś,
kto chciał zaprosić ją na bal.
Zacisnęła szczęki.
Nie jestem wiedźmą.
Powoli z ciemności wyłoniła się sylwetka, tym razem bliższa i wyraźniejsza niż
poprzednio. Przykląkł przed nią na jedno kolano, uniósł twarz do światła…
Obudziło ją gwałtowne skrzeczenie.
Na scenie dwanaście sióstr wrzeszczało na siebie i popychało się jak goryle.
– Jak one mogą być księżniczkami?! – jęknęła Beatrycze.
– Tak właśnie się dzieje, gdy wychodzisz za mąż – powiedziała Gizela. – Moja
matka przestała golić nogi.
– Moja nie mieści się w żadną z dawnych sukni – dodała Milicenta.
– Moja przestała się malować – oznajmiła Awa.
– Moja je ser – westchnęła Rena.
Beatrycze wyglądała, jakby zrobiło się jej słabo.
– Cóż, jeśli moja żona spróbuje się tak zachowywać, będzie mogła sobie
zamieszkać z wiedźmami – stwierdził Chaddick, żując indycze udko. – Na
wszystkich tych obrazach przedstawiających Zawsze Szczęśliwie nie ma ani jednej
brzydkiej księżniczki.
I wtedy zauważył Agatę siedzącą sztywno obok niego.
– Bez urazy.
Przy obiedzie Agata zapomniała do reszty o szukaniu partnera i była gotowa
błagać Sofię o wybaczenie. Ale ani Sofia, ani Hester, ani Anadil nie pojawiły się
w ogóle (podobnie jak Dot, skoro już o tym mowa), zaś nigdziarze po swojej
stronie Polany wydawali się dziwnie przygaszeni. Z drugiej strony Agata słyszała
chichoczące zawszanki, to Chaddick opowiadał swoją historyjkę kolejnym
grupkom, a zdanie „Bez urazy” za każdym razem brzmiało bardziej obraźliwie. Co
gorsza, Tedros posyłał jej dziwne spojrzenia, chociaż pozornie był zajęty
rzucaniem podkowami (szczególnie dziwne posłał, gdy wylała sobie na kolana
potrawkę z buraków).
Kiko przysiadła koło niej.
– Nie przejmuj się, to nie może być prawda.
– Co takiego?
– To o parze chłopców.
– Jakiej „parze chłopców”?
– No wiesz, że wszyscy obiecali sobie, że dwaj chłopcy raczej zaproszą siebie
nawzajem niż ciebie.
Agata popatrzyła na nią.
– No nie! – pisnęła Kiko i uciekła.
Na dobrych uczynkach profesor Dovey urządziła im klasówkę, żeby sprawdzić,
jak poradzą sobie z dylematami moralnymi w czasie balu. Na przykład:
1. Jeśli przyjdziesz na Bal z kimś innym niż Twój wymarzony
partner, ale Twój wymarzony partner, w którym kochasz się do
szaleństwa, poprosi Cię do tańca, należy:
A) Grzecznie poinformować go, że jeśli chciał z Tobą
zatańczyć, powinien był zaprosić Cię na Bal.
B) Zatańczyć z nim, ale tylko szybką polkę.
C) Zostawić swojego partnera dla wymarzonego partnera.
D) Zapytać swojego partnera, czy nie ma nic przeciwko.

Agata zaznaczyła D, a pod spodem dopisała: Chyba że nikt w ogóle nie zaprosi
Cię na Bal, nie mówiąc już o proszeniu do tańca. W takim przypadku to pytanie nie
ma zastosowania.
2. Po przyjściu na Bal stwierdzasz, że Twojej przyjaciółce
okropnie pachnie z ust czosnkiem i rybą. Jednakże Twoja
przyjaciółka przyszła na Bal z osobą będącą Twoim wymarzonym
partnerem. W takiej sytuacji:
A) Informujesz niezwłocznie przyjaciółkę o przykrym zapachu.
B) Nie mówisz nic, ponieważ to jej wina, że śmierdzi.
C) Nie mówisz nic, ponieważ z przyjemnością zobaczysz, jak
się kompromituje.
D) Proponujesz jej kawałek lukrecji, ale nie wspominasz
o oddechu.
Agata zaznaczyła A, dodając: Ponieważ przynajmniej na nieświeży oddech można
coś poradzić. Brzydota jest wieczna.
3. Gołąbek ze złamanym skrzydłem wpada do Sali Balowej i podczas
ostatniego walca spada na parkiet, gdzie grozi mu szybkie
zadeptanie. Co robisz:
A) Krzyczysz i przerywasz taniec.
B) Kończysz taniec i zajmujesz się gołąbkiem.
C) Nie przerywając tańca, przesuwasz kopnięciem gołąbka
w bezpieczne miejsce i zajmujesz się nim później.
D) Przerywasz taniec i ratujesz gołąbka, nawet jeśli twój
partner będzie tym zażenowany.

Agata zaznaczyła D. Mam wyimaginowanego partnera. Jestem pewna, że nie


będzie mu to przeszkadzać.
Na kolejne 27 pytań odpowiedziała w podobnym duchu.
Siedząca za biurkiem z kandyzowanych śliwek profesor Dovey poprawiała
klasówki i wkładała je pod lśniący przycisk w kształcie dyni, a jej twarz stawała się
coraz bardziej i bardziej ponura.
– Dokładnie tego się obawiałam – oznajmiła gniewnie, oddając klasówki
uczniom. – Wasze odpowiedzi są próżne, małostkowe, a czasem po prostu podłe!
Nic dziwnego, że ta cała Sofia zrobiła z was wszystkich głupców!
– Ataki się skończyły, czyż nie? – mruknął Tedros.
– Ale nie dzięki wam – fuknęła profesor Dovey, podtykając mu pokreśloną na
czerwono klasówkę. – Nigdziarka wygrywa Próbę Baśni, sieje spustoszenie
w naszej szkole… i nikt z zawszan nie może jej schwytać? Nikt nie jest dość Dobry,
żeby unieszkodliwić uczennicę?
Szła pomiędzy ławkami i rzucała klasówki.
– Czy muszę wam przypominać, że za cztery dni odbędzie się Cyrk Talentów?
I że Teatr Baśni zostanie przeniesiony do szkoły, która w nim zwycięży? Chcecie,
żeby wasz Teatr został przeniesiony na stronę Zła? Chcecie ze wstydem chodzić do
Akademii Zła przez resztę tego roku?
Nikt nie potrafił spojrzeć jej w oczy.
– Jeśli chcecie być Dobrzy, musicie udowodnić, że tacy jesteście – ostrzegła ich
profesor Dovey. – Bronić. Wybaczać. Pomagać. Dawać. Kochać. Takie są nasze
zasady, ale to od was zależy, czy będzie postępować zgodnie z nimi.
Nauczycielka oddawała pozostałe klasówki, nie zostawiając suchej nitki na
żadnej złej odpowiedzi. Agata odsunęła swój sprawdzian, ale w tym momencie
zauważyła w jego rogu:

100%
Zgłoś się do mnie.
Gdy dzwoneczki wróżek obwieściły koniec lekcji, profesor Dovey wygoniła
wszystkich zawszan na zewnątrz, zamknęła drzwi z cukrowych dyń i zaryglowała
je. Gdy się odwróciła, zobaczyła Agatę siedzącą na jej biurku i jedzącą
kandyzowaną śliwkę.
– Czyli jeśli stosuję się do zasad – powiedziała Agata, głośno mlaskając – to nie
jestem wiedźmą.
Profesor Dovey spojrzała krzywo na nową dziurę w biurku.
– Tak, tylko prawdziwie Dobra dusza wciela te zasady w życie.
– A jeśli moja twarz jest Zła? – zapytała Agata.
– Och, Agato, nie bądź śmie…
– A jeśli moja twarz jest Zła?
Nauczycielka wzdrygnęła się, słysząc jej ton.
– Jestem daleko od domu, straciłam jedyną przyjaciółkę, wszyscy inni tutaj mnie
nienawidzą, a ja chcę tylko jakiegoś sposobu, żeby znaleźć coś w rodzaju
szczęśliwego zakończenia – oznajmiła gorąco Agata. – A pani nie potrafi mi nawet
powiedzieć prawdy. Moje zakończenie nie ma żadnego związku z tym, ile Dobra
czynię czy co mam w środku. Chodzi tylko o to, jak wyglądam. – Splunęła. – Od
początku byłam bez szans.
Przez dłuższą chwilę profesor Dovey wpatrywała się tylko w drzwi, a potem
usiadła na biurku obok Agaty, wyskubała śliwkę i wgryzła się w soczyste wnętrze.
– Co pomyślałaś o Beatrycze, gdy zobaczyłaś ją po raz pierwszy?
Agata z niedowierzaniem popatrzyła na kandyzowany owoc w ręku nauczycielki.
– Agato?
– Nie wiem. Była prześliczna – burknęła Agata, przypominając sobie ich
wypełnione bąkami pierwsze spotkanie.
– A teraz?
– Jest odrażająca.
– Czy stała się mniej śliczna?
– Nie, ale…
– Czyli jest prześliczna, czy nie?
– Tak, na pierwszy rzut oka…
– Czyli zauroczenie pięknem trwa tylko chwilę?
– Nie, jeśli ktoś jest Dobry…
– Czyli liczy się to, czy ktoś jest Dobry? A przed chwilą mówiłaś, że chodzi tylko
o wygląd.
Agata otworzyła usta, ale nie znalazła słów.
– Piękno tylko do czasu może wygrywać z prawdą, Agato. Ty i Beatrycze macie
więcej wspólnego, niż ci się wydaje.
– Super. Będę mogła zostać jej zwierzątkiem-niewolnikiem – stwierdziła Agata
i zjadła śliwkę.
Profesor Dovey wstała.
– Agato, co widzisz, kiedy patrzysz w lustro?
– Nie patrzę w lustro.
– Dlaczegóż to?
– Ponieważ konie i wieprze nie siedzą bezczynnie, podziwiając swoje odbicie!
– Co takiego boisz się zobaczyć? – zapytała profesor Dovey, opierając się
o ścianę obok drzwi.
– Nie boję się luster – prychnęła Agata.
– W takim razie popatrz w to.
Agata podniosła głowę i zobaczyła, że drzwi obok profesor Dovey stały się teraz
gładkim, wypolerowanym lustrem.
Odwróciła się.
– Fajna sztuczka. Jest może w podręczniku?
– Popatrz w lustro, Agato – powiedziała profesor Dovey.
– To głupie. – Agata zeskoczyła z biurka i przemaszerowała koło niej
z opuszczoną głową, unikając patrzenia na swoje odbicie. Nie znalazła jednak
klamki. – Proszę mnie wypuścić! – Zaczęła drapać drzwi, zamykając oczy za
każdym razem, gdy zobaczyła w nich siebie.
– Jeśli spojrzysz w lustro, będziesz mogła wyjść.
Agata próbowała zmusić palec, żeby zalśnił.
– Proszę… mnie… wypuścić!
– Spójrz w lustro.
– PROSZĘ MNIE WYPUŚCIĆ, BO INACZEJ!
– Tylko jedno spojrzenie…
Agata łupnęła buciorem w szkło. Lustro zadrżało i rozprysnęło się,
a dziewczynka zasłoniła się przed odłamkami. Gdy brzęk tłuczonego szkła umilkł,
powoli podniosła głowę.
Patrzyło na nią nowe lustro.
– Proszę je zabrać – prosiła, zasłaniając twarz.
– Spróbuj, Agato.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo jestem brzydka!
– A gdybyś była piękna?
– Proszę tylko na mnie spojrzeć – jęknęła Agata.
– Załóżmy, że byś była.
– Ale…
– Załóżmy, że byłabyś jak dziewczęta w baśniach, Agato.
– Nie czytam tych bredni – warknęła Agata.
– Nie byłoby cię tutaj, gdybyś ich nie czytała.
Agata zesztywniała.
– Czytasz je tak samo, jak twoja przyjaciółka, kochanie – powiedziała profesor
Dovey. – Pytanie brzmi: dlaczego?
Agata milczała przez dłuższą chwilę.
– Gdybym była piękna? – zapytała wreszcie cicho.
– Tak, kochanie.
Agata uniosła głowę, a jej oczy zalśniły wilgocią.
– Byłabym szczęśliwa.
– To dziwne – oznajmiła nauczycielka, podchodząc do biurka. – Dokładnie to
samo powiedziała mi Kopcia z Dziewiczej Doliny…
– Cóż, wiwat Kopcia z Dziewiczej Doliny! – nadąsała się Agata.
– Odwiedziłam ją, gdy się dowiedziałam, że pragnie pójść na bal, ale nie potrafi
tego marzenia urzeczywistnić. Potrzebowała tylko nowej twarzy i eleganckich
pantofelków.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z… – Oczy Agaty rozszerzyły się. –
Kopcia… Kopciuszek?!
– Trudno ją nawet uznać za moje największe dokonanie, choć z pewnością
okazało się najsłynniejsze – powiedziała nauczycielka, gładząc dyniowy przycisk
do papierów. – Wiesz, że teraz sprzedają takie w Dziewiczej Dolinie? W gruncie
rzeczy wcale nie przypominają karocy Kopci.
Agata cofnęła się chwiejnie.
– Ale… ale to znaczy, że pani jest…
– Najbardziej rozchwytywaną wróżką matką chrzestną w Bezkresnej Puszczy. Do
usług.
Agata czuła, że kręci się jej w głowie. Oparła się o drzwi.
– Ostrzegałam cię, gdy uratowałaś tego gargulca, Agato – powiedziała profesor
Dovey. – Masz ogromny talent. Dość dobry, by pokonać każde zło. Dość dobry, byś
mogła zaleźć szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli zabłądzisz po drodze. Wszystko,
czego potrzebujesz, jest w tobie, Agato. A teraz, bardziej niż kiedykolwiek, musimy
sprawić, że uwolnisz to. Bo jeśli to piękno cię powstrzymuje, kochanie…
Nauczycielka westchnęła.
– Cóż, temu bardzo łatwo zaradzić, nieprawdaż?
Sięgnęła do zielonej sukni i wyciągnęła z kieszeni cienką różdżkę z drzewa
wiśniowego.
– A teraz zamknij oczy i wypowiedz życzenie.
Agata zamrugała, by upewnić się, że nie śni. W baśniach dziewczynki takie jak
ona zawsze spotykała kara. W baśniach życzenia brzydkich dziewczynek nigdy się
nie spełniały.
– Dowolne życzenie? – spytała łamiącym się głosem.
– Dowolne życzenie – odparła wróżka-matka chrzestna.
– I muszę je wypowiedzieć na głos?
– Kochanie, nie umiem czytać w myślach.
Agata spojrzała na nią przez łzy.
– Ale to… nigdy nikomu tego nie mówiłam…
– W takim razie najwyższy czas.
Agata, drżąc, popatrzyła na różdżkę w ręku nauczycielki i zamknęła oczy. Czy to
się działo naprawdę?
– Chciałabym…
Nie mogła złapać oddechu.
– Być… no wie pani… no…
– Obawiam się, że magia nie działa na podstawie podejrzeń – powiedziała
profesor Dovey.
Agata z trudem zaczerpnęła powietrza.
Potrafiła myśleć tylko o Sofii. Sofii patrzącej prosto na nią, jakby była psem.
WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO ŻYCIA!
Jej serce nieoczekiwanie zapłonęło gniewem. Zacisnęła zęby, zwinęła palce
w pięści, uniosła głowę i krzyknęła:
– Chcę być piękna!
Rozległ się świst machającej różdżki, a potem paskudny trzask.
Agata otwarła oczy.
Profesor Dovey ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na trzymaną przez siebie
złamaną różdżkę.
– To dość ambitne życzenie. Będziemy musiały się tym zająć staroświeckimi
metodami.
Wydała ogłuszający gwizd i sześć dwumetrowych nimf z różową skórą
i włosami w kolorach tęczy wpadło przez okno, ustawiając się w karnym rządku.
Agata cofnęła się i oparła o lustro.
– Chwila… proszę zaczekać…
– Będą delikatne. Na ile to możliwe.
Agata zdążyła tylko raz zawyć, zanim nimfy rzuciły się na nią jak niedźwiedzie.
Profesor Dovey zasłoniła oczy przed straszliwym widokiem.
– One naprawdę są za wysokie.
Leżąca w cieniu Agata otworzyła oczy. Czuła się dziwnie obolała, jakby spała od
kilku dni. Spojrzała na swoje ubrane ciało, bezwładnie spoczywające na zielonym
krześle, na zdjęte pęta…
Była w Sali Urody. Nimfy zniknęły.
Zerwała się z krzesła. Aromatyczne baseny kąpielowe przelewały się, pełne
piany. Stanowisko do makijażu im. Różyczki było zasypane setkami otwartych
buteleczek z woskami, kremami, farbami i maseczkami. W umywalce leżały zużyte
brzytwy, pilniki, noże i wykałaczki. Na podłodze walały się kłęby obciętych
włosów.
Agata podniosła jedno pasmo.
Było blond.
Lustro.
Okręciła się na pięcie, ale pozostałe stanowiska z lustrami zniknęły. Gorączkowo
dotykała swojej skóry i włosów. Wszystko wydawało się gładsze i miększe.
Dotknęła ust, nosa, podbródka. Wszystko wydawało się delikatniejsze.
Potrzebowała tylko nowej twarzy.
Agata opadła ciężko na krzesło.
Naprawdę to zrobiły.
Dokonały niemożliwego! Była normalna! Nie, nie była po prostu normalna. Była
śliczna! Była urocza! Była…
Piękna!
W końcu mogła żyć! W końcu mogła być szczęśliwa!
Drzemiący w swoim gnieździe ponad drzwiami Albemarl zachrapał wyjątkowo
głośno, gdy Agata przechodziła pod nim.
– Dobranoc, Albemarlu!
Albemarl uchylił oko za okularami.
– Dobranoc, Aga… OJEJ!
Uśmiech Agaty stał się jeszcze szerszy, gdy weszła schodami na pierwsze piętro.
Musiała podejść do pozłacanego lustra w pobliżu stołówki (już na początku
zapamiętała rozmieszczenie luster w całej szkole, żeby ich unikać). Czuła się lekka,
jakby miała skrzydła. Czy w ogóle siebie pozna?
Usłyszała stłumione westchnienia i nagle zobaczyła gapiące się na nią z drugiej
strony spiralnych schodów Renę i Milicentę.
– Cześć, Rena! – rozpromieniła się. – Cześć, Milicenta!
Obie były zbyt oszołomione, by pomachać jej w odpowiedzi. Wchodząc
tanecznym krokiem do holu przy schodach, Agata czuła, że uśmiecha się jeszcze
szerzej.
Chaddick i Nikolas wspinali się po Obelisku Legend, oglądając starsze portrety
zawszanek.
– Roszpunce daję najwyżej cztery – oznajmił Chaddick, zwisając i przytrzymując
się cegły jak alpinista. – Ale ta Marysia to mocna dziewiątka.
– Szkoda, że skończyła jako koń – powiedział Nikolas.
– Poczekaj, aż powieszą tutaj portret Agaty. Ona skończy jako…
– Jako co? Jako co skończę?
Chaddick odwrócił się do Agaty i otworzył szeroko usta.
– Cielę? – wyszczerzyła zęby Agata. – Bo gapisz się jak cielę na malowane wrota.
– Oooch – wtrącił Nikolas, a Chaddick kopniakiem zrzucił go z kolumny.
Agata, uśmiechająca się teraz tak szeroko, że aż bolały ją policzki, dumnie
wchodziła po schodach wieży Męstwo i kierowała się do stołówki. Majestatycznie
sunęła pod szafirowymi łukami do złotych dwuskrzydłowych drzwi, gotowa
spojrzeć w kolejne lustro, gotowa poczuć to, co Sofia czuła przez całe życie…
Drzwi otworzyły się tuż przed nią.
– Przepraszam…
Usłyszała jego głos, zanim go zobaczyła. Powoli podniosła głowę, a serce biło
jej bardzo mocno.
Tedros wpatrywał się w nią z tak zdumionym wyrazem twarzy, że zastanowiła
się, czy nie rzuciła na niego jakiegoś złego zaklęcia petryfikującego.
Odkaszlnął, jakby zastanawiał się, co powiedzieć.
– Yyy, cześć.
– Cześć – powiedziała Agata i uśmiechnęła się głupio.
Milczenie.
– Co na kolację? – zapytała jeszcze głupiej.
– Kaczątko – wydusił z siebie.
Znowu odkaszlnął.
– Przepraszam, ale po prostu wyglądasz… wyglądasz tak…
Agatę nagle ogarnęło dziwne uczucie, które ją przerażało.
– Wiem… jak nie ja – wypaliła i uciekła za róg korytarza.
Przykucnęła pod obrazem. Co one zrobiły? Czy dając jej nową twarz, wymieniły
też jej duszę? Czy zastąpiły jej serce nowym, gdy dawały jej nowe ciało? Dlaczego
pociły jej się dłonie? Dlaczego czuła łaskotanie w środku? Gdzie się podziały
obraźliwe słowa, które zawsze miała dla Tedrosa? Co na litość boską mogło
sprawić, że uśmiechnęła się do chłopca? Nie znosiła przecież chłopców! Od zawsze
nie znosiła chłopców! Nie uśmiechnęłaby się do żadnego z nich, nawet gdyby
przyłożyć jej miecz do gar…
Agata uświadomiła sobie, gdzie jest.
Obraz ponad nią wcale nie był obrazem.
Pocąc się, ogarnięta złymi przeczuciami, wstała, by spojrzeć w gigantyczne
lustro, gotowa na widok zupełnie obcej osoby.
Zaszokowana zamknęła oczy.
Otworzyła je znowu.
Ale te baseny… butelki… jasne włosy…
W panice cofnęła się pod przeciwną ścianę.
Życzenie… różdżka…
Wszystko to było podstępem jej wróżki-matki chrzestnej.
Nimfy nie zrobiły z Agatą absolutnie nic.
Spojrzała szybko na przetłuszczone czarne włosy i wyłupiaste oczy, a potem
z przerażenia usiadła na podłodze.
Dalej jestem brzydka! Dalej jestem wiedźmą!
Zaraz.
A co z Albemarlem? Co z Reną, Chaddickiem… Tedrosem?!
Oni także byli lustrami, prawda? Lustrami mówiącymi jej, że nie jest już brzydka.
Powoli wstała i krok po kroku zbliżyła się do swojego odbicia. Po raz pierwszy
w życiu nie odwróciła głowy.
Piękno tylko do czasu może wygrywać z prawdą, Agato.
Przez te wszystkie lata wierzyła, że jest taka, na jaką wygląda. Niekochana
wiedźma o czarnym sercu.
Ale przed chwilą uwierzyła w coś innego. Na chwilę uwolniła swoje serce
i wpuściła do niego światło.
Delikatnie dotknęła swojej twarzy w lustrze, promieniejącej wewnętrznym
blaskiem.
Twarzy, której nikt nie poznał, ponieważ była pełna szczęścia.
Teraz nie było już odwrotu. Okruchy chleba na ciemnej ścieżce zniknęły. Zamiast
tego miała prawdę, która mogła ją prowadzić. Prawdę silniejszą od jakiejkolwiek
magii.
Zawsze byłam piękna.
Wybuchnęła głośnym, oczyszczającym płaczem, nie przestając się uśmiechać.
Nie usłyszała odległego wrzasku kogoś, kto obudził się właśnie z najgorszego
koszmaru.
24
Nadzieja w toalecie
Uczniowie Akademii Dobra i Zła uważali, że magia oznacza zaklęcia. Agata
odkryła jednak, że w uśmiechu kryją się znacznie potężniejsze moce.
Gdziekolwiek szła, patrzono na nią z otwartymi ustami i ze zdumieniem
szeptano, jakby posłużyła się magiczną sztuką potężniejszą niż wszystko, co
uczniowie i nauczyciele dotąd widzieli. Aż wreszcie, pewnego dnia, idąc rano do
klasy, Agata uświadomiła sobie, że ona także pozostaje pod działaniem tego
zaklęcia. Po raz pierwszy nie mogła się doczekać lekcji.
Inne zmiany zachodziły równie niepostrzeżenie. Zdumiona zauważyła, że nie dusi
się
już z powodu zapachu swojego mundurka. Nie wzdragała się przed myciem twarzy
i nie żałuje paru minut na wyszczotkowanie włosów. A lekcje tańca przed balem do
tego stopnia ją pochłonęły, że podskoczyła, gdy wycie wilków obwieściło koniec
lekcji. A chociaż dawniej drwiła z prac domowych Dobra, teraz z zainteresowaniem
czytała zadane rozdziały, a potem czytała dalej, zauroczona opowieściami
o bohaterkach, które przechytrzyły śmiertelnie niebezpieczne wiedźmy, pomściły
śmierć rodziców i poświęcały zdrowie, wolność, a nawet życie dla prawdziwej
miłości.
Gdy zamykała podręcznik, obserwowała wróżki ozdabiające Błękitny Las
gwiaździstymi latarniami przed Balem. Dobro potrafiło dokonać naprawdę
pięknych rzeczy – jeszcze kilka tygodni temu nie umiałaby tego przyznać.
Wieczorami, leżąc w łóżku, w świetle latarni, myślała o swoim pokoju
w Gawaldonie, ale nie umiała już sobie przypomnieć jego zapachu. Nagle okazało
się też, że nie pamięta, jakiego koloru oczy miał Rozpruwacz… i jak brzmiał głos
jej matki…
W końcu do Balu zostały dwa dni. Cyrk Talentów miał się odbyć następnego
wieczora, a Polluks, z głową na skorupie wychudłego żółwia, odwiedził wszystkie
klasy, żeby omówić regulamin.
– Słuchajcie, słuchajcie! Z rozkazu Dyrektora Akademii Dobra, krzewiącej
Oświecenie i Oczarowanie, oraz Akademii Zła, kształ…
– Pospiesz się z tym! – pisnęła profesor Anemonia.
Polluks ponuro wyjaśnił, że Cyrk to konkurs talentów pomiędzy Dobrem a Złem,
w którym po dziesięcioro najlepszych zawszan i nigdziarzy stanie na scenie, by
zaprezentować swoje umiejętności. Zwycięzca konkursu otrzyma Koronę Cyrku,
a Teatr Baśni zostanie magicznie przeniesiony do jego szkoły.
– Oczywiście Teatr od wieków nie zmieniał miejsca – pociągnął nosem Polluks.
– Musiał już tu chyba zapuścić korzenie.
– Ale kto będzie sędzią? – zapytała Beatrycze.
– Dyrektor Akademii. Chociaż, oczywiście, go nie zobaczycie – nadął się
Polluks. – A teraz, jeśli idzie o strój, sugerowałbym wam skromne ubrania
w stonowanych bar…
Profesor Anemonia wykopała jego głowę za drzwi.
– Wystarczy! Jutro zostaniecie zaproszone na bal i jedyną rzeczą, o jakiej
powinnyście myśleć, jest twarz waszego księcia!
Nauczycielka krążyła po klasie, a Agata obserwowała koleżanki przyjmujące
zaproszenia z zamkniętymi oczami i noskami zmarszczonymi z koncentracji.
Z zewnątrz słychać było jęki Polluksa.
Żołądek jej się ścisnął.
Ze swoimi ocenami na pewno znajdzie się w drużynie Dobra! Konkurs talentów?
Nie miała żadnych talentów! Kto ją zaprosi na bal, gdy skompromituje się na
oczach całej szkoły? A jeśli nikt jej nie zaprosi…
– To oznacza, że jesteś wiedźmą i nie zdasz – przypomniała jej Milicenta, gdy
Agata po raz kolejny nie zdołała zobaczyć niczyjej twarzy.
Agata spędziła całą lekcję Umy z zamkniętymi oczami, ale widziała tylko
mleczną sylwetkę, która znikała za każdym razem, gdy wyciągała do niej rękę.
Zniechęcona, powlokła się z powrotem do zamku. Nagle zauważyła kilkoro
uczniów rozmawiających o czymś gorączkowo w holu przy schodach. Podeszła do
Kiko.
– Co się dzie…
Wstrzymała oddech. Ozdobione aniołkami W na ścianie było teraz zeszpecone
zamaszystymi czerwonymi smugami.

WIECZOREM
– Co to znaczy? – zapytała.
– Że Sofia zamierza znowu zaatakować – odparł czyjś głos.
Agata odwróciła się i zobaczyła Tedrosa w błękitnym podkoszulku bez rękawów,
błyszczącego od potu po lekcji szermierki. Nagle zaczął się wydawać skrępowany.
– Yyy, przepraszam… muszę się wykąpać.
Agata szybko utkwiła spojrzenie w ścianie.
– Myślałam, że ataki już się skończyły.
– Tym razem ją złapię – powiedział Tedros, patrząc ze złością na ścianę. – Ta
dziewczyna to trucizna.
– Czuje się zraniona, Tedrosie. Uważa, że coś jej obiecałeś.
– Obietnica nie jest ważna, jeśli została oszukańczo wyłudzona. Sofia
wykorzystała mnie, żeby zwyciężyć w Próbie Baśni. Zresztą wykorzystała także
ciebie.
– Nic o niej nie wiesz – powiedziała Agata. – Ona nadal cię kocha. I nadal jest
moją przyjaciółką.
– Kurczę, musisz chyba mieć lepsze serce ode mnie, bo ja nie mam pojęcia, co
w niej widzisz. Ja widzę tylko wiedźmę-manipulatorkę.
– W takim razie spójrz uważniej.
Tedros odwrócił się.
– Mogę też spojrzeć na kogoś innego.
Agata znowu poczuła się dziwnie.
– Spóźnię się – mruknęła, kierując się do schodów.
– Na historię to nie w tę stronę.
– Muszę do łazienki… – zawołała przez ramię.
– Ale to wieża chłopców!
– Wolę łazienki… u chłopców…
Schowała się za rzeźbą półnagiego trytona i postarała się złapać oddech. Co się
ze mną dzieje?! Dlaczego w jego towarzystwie zawsze miała trudności
z oddychaniem? Dlaczego czuła zawroty głowy za każdym razem, gdy na nią
spojrzał? I dlaczego on teraz patrzył na nią, jakby była… dziewczyną? Z trudem
powstrzymała się, żeby nie zacząć krzyczeć.
Musiała powstrzymać atak Sofii.
Jeśli Sofia przyzna się do błędu, jeśli będzie błagać Tedrosa o wybaczenie, to
nadal jest nadzieja, że się pogodzą! Takie właśnie było szczęśliwe zakończenie tej
baśni. Nie będzie więcej dziwnych spojrzeń, mdlącego uczucia, obawy, że traci
panowanie nad własnym sercem.
Podczas gdy nauczyciele i uczniowie tłoczyli się przed zeszpeconą ścianą, Agata
pobiegła na górę, do Menażerii Merlina, w której żywe rzeźby wróciły wreszcie do
stanu sprzed pożaru. Dziewczynka zbliżyła się do ostatniej rzeźby, przedstawiającej
młodego Artura nad stawem, muskularną ręką wyciągającego miecz z kamienia.
Teraz jednak nie widziała w tej rzeźbie Artura, lecz jego syna mrugającego do niej.
Poczerwieniała ze zgrozy i skoczyła do lodowatej wody.
– Przepuść mnie! – warknęła, podchodząc do swojego odbicia na moście. –
Muszę powstrzymać Sofię, zanim… – Jej oczy zrobiły się okrągłe. – Chwila. Gdzie
ja się znalazłam?
Z lustra uśmiechnęła się do niej oszałamiająco piękna księżniczka z ciemnymi,
kunsztownie upiętymi włosami, we wspaniałej granatowej sukni ozdobionej
drobnymi złotymi listkami, nosząca naszyjnik z rubinem i tiarę z błękitnych
orchidei.
Agatę ogarnęło poczucie winy. Znała ten uśmiech.
– Sofia?
– Zło ze złem,
Dobro z dobrem.
Wracaj do zamku,
bo będziesz mieć problem.
– Cóż, teraz jestem stanowczo zła, więc przepuść mnie – poleciła Agata.
– A dlaczego? – zapytała księżniczka. – Ponieważ upierasz się przy tej fryzurze?
– Ponieważ myślę o twoim księciu!
– Najwyższy czas.
– No dobrze, to przepuść… Co takiego? – skrzywiła się Agata. – Ale to jest Złe!
Sofia, on jest twoją prawdziwą miłością!
Księżniczka uśmiechnęła się.
– Ostrzegałam cię poprzednim razem.
– Co? Kto kogo ostrzegał…
W tym momencie Agata przypomniała sobie, kiedy była tu ostatnim razem.
On jest twój.
Wybałuszyła oczy.
– Ale to znaczy… to znaczy, że ty jesteś…
– Stanowczo Dobra. A teraz wybacz, ale musimy się szykować do Balu.
Z tymi słowami księżniczka Agata zniknęła z odbicia, pozostawiając barierę
nienaruszoną.

– To już szósty kawałek – powiedziała Kiko, patrząc, jak Agata wbija widelczyk
w kolejny kawałek tarty wiśniowej.
Agata zignorowała ją i wsadziła ciastko do ust, starając się przełknąć poczucie
winy. Powie o wszystkim Sofii. Tak, powie o wszystkim Sofii, a ona uśmieje się
z tego do łez, a potem przypomni Agacie, gdzie jej miejsce. Miałaby być
księżniczką? Tedros miałby być jej prawdziwą miłością?
– Będziesz to jeść? – zapytała niewyraźnie, z pełnymi ustami.
– A ja myślałam, że robisz jakieś postępy – westchnęła Kiko i podsunęła jej swój
talerzyk.
Agata pożarła całą jego zawartość, zastanawiając się, jak inaczej może się
zakraść do Akademii Zła. Podczas pierwszej fali ataków nauczyciele rzucili na
Zamek Dobra zaklęcia antymogryfikacyjne, ponieważ doszli do wniosku, że Sofia
dostaje się do środka jako ćma, żaba albo kwiat lilii wodnej. A Sofia mimo to jakoś
się przedostawała.
Czyli musi istnieć inna trasa – uznała Agata. Wyszła ze stołówki i jak zwykle
poszła tam, gdzie zawsze, gdy potrzebowała odpowiedzi. Do Galerii Dobra.
Natychmiast zauważyła nowy eksponat – zakrwawiona tunika Tedrosa z Próby
Baśni miała teraz własną gablotę z tabliczką Próba Stulecia i skróconym opisem
niefortunnego sojuszu księcia i Sofii. Na szkle zobaczyła tuziny odcisków palców,
bez wątpienia pamiątek po śliniących się dziewczętach. Czując narastające mdłości,
podbiegła do wystawy prezentującej historię Akademii, gdzie na tuzinach map
widać było, jak na przestrzeni lat rozbudowywały się zamki. Próbowała przyglądać
się im w poszukiwaniu tajnych przejść, ale szybko oczy zaczęły jej łzawić
i uświadomiła sobie, że kieruje się do znajomej niszy w rogu.
Minęła wszystkie obrazy przedstawiające Czytelników i podeszła do tego, na
którym ona i Sofia siedziały razem nad jeziorem. Oczy zamgliły się jej na
wspomnienie czasów, gdy dawno temu były najlepszymi przyjaciółkami. Wysoko
w wieży Dyrektora Akademii Baśniarz niedługo napisze dla nich zakończenie. Jak
daleko zaprowadzi je ono od oświetlonego słońcem brzegu jeziora?
Popatrzyła na obraz obok, ostatni w szeregu. Przedstawiał mroczną wizję dzieci
ciskających książki z baśniami w ogień, podczas gdy płomienie i chmury dymu
pożerały otaczającą je Puszczę.
Przepowiednia o Czytelniku – powiedziała lady Lesso.
Czy tak właśnie wyglądała przyszłość Gawaldonu?
Agatę zaczęła boleć głowa, gdy próbowała to wszystko zrozumieć. Kogo
obchodziło, czy dzieci spalą książki? Dlaczego Gawaldon był tak ważny dla Sadera
i Dyrektora Akademii? Czy nie było tych wszystkich innych miasteczek?
Jakich innych miasteczek?.
Już dawno temu machnęła ręką na te słowa Dyrektora Akademii, uznając je za
niedokończoną myśl. Świat składał się z miasteczek takich jak Gawaldon,
położonych gdzieś poza otaczającą go Puszczą. Ale dlaczego w tej galerii nie było
obrazów je pokazujących? Dlaczego stamtąd nie porywano dzieci?
Na szyi Agaty zaczęła się pojawiać czerwona wysypka, a dziewczynka
skoncentrowała się na kłębach dymów otaczających namalowane dzieci. Teraz
zauważyła, że to wcale nie są kłęby dymu.
To były cienie.
Niezgrabne i czarne, wypełzały z płonącej Puszczy do miasteczka.
Nie przypominały ludzi.
Nagle jej własny cień na ścianie zaczął rosnąć i wyginać się. Agata odwróciła się
z przerażeniem.
– Profesor Sader – odetchnęła z ulgą.
– Obawiam się, że jestem kiepskim malarzem, Agato – powiedział profesor
Sader, który niósł walizkę w tym samym kolorze, co jego ciemnozielony garnitur. –
Moje najnowsze dzieła spotkały się z bardzo chłodnym przyjęciem.
– Ale czym są te cienie?
– Pomyślałem, że rozejrzę się tutaj, ponieważ z Wystawy Zła zniknęły ciernie.
Czasem czarne charaktery działają dokładnie tak, jak można by się po nich
spodziewać – westchnął i skierował się do drzwi.
– Proszę zaczekać! Dlaczego to pana ostatni obraz? – naciskała Agata. – Czy tak
właśnie zakończy się baśń moja i Sofii?
Profesor Sader odwrócił się do niej.
– Widzisz, Agato, wieszczowie po prostu nie mogą odpowiadać na pytanie.
Zaiste, gdybym ci odpowiedział, w jednej chwili postarzałbym się za karę
o dziesięć lat. Dlatego właśnie większość wieszczów wygląda jak zgrzybiali starcy.
Zwykle dopiero po kilku pomyłkach uczą się, jak nie odpowiadać na pytania. Na
szczęście ja tylko raz popełniłem taki błąd.
Uśmiechnął się i znowu ruszył do wyjścia.
– Ale ja muszę wiedzieć, czy Tedros jest prawdziwą miłością Sofii! – krzyknęła
Agata. – Proszę mi powiedzieć, czy on ją pocałuje?
– Czy moja galeria niczego cię nie nauczyła, Agato?
Agata spojrzała krzywo na otaczające nauczyciela zwierzęta.
– Że lubi pan swoich uczniów ładnie wypchanych?
Sader nie uśmiechnął się.
– Nie każdemu bohaterowi jest pisana sława. Ale ci, którym się udało, mają ze
sobą coś wspólnego.
Wyraźnie chciał, by sama do tego doszła.
– Zabijają złoczyńców?
– Żadnych pytań.
– Zabijają złoczyńców.
– Pomyśl jeszcze, Agato. Co łączy naszych największych bohaterów?
Agata spojrzała w kierunku, w którym patrzyły jego szkliste oczy, na szafirowe
banery zwieszające się z sufitu i upamiętniające najsłynniejszych bohaterów.
Królewna Śnieżka leżąca w szklanej trumnie, Kopciuszek zakładająca szklany
pantofelek, Jaś zabijający wielkiego olbrzyma, Małgosia wpychająca czarownicę
do piekarnika…
– Znaleźli szczęście – powiedziała
– No cóż. Wybacz, muszę się zająć wypychaniem.
– Proszę zaczekać…
Agata skoncentrowała się na banerach i spróbowała się uspokoić. Pomyśl. Jakie
podobieństwa, poza powierzchownymi, łączyły tych bohaterów? To prawda,
wszyscy byli piękni, dobrzy i odnieśli zwycięstwo, ale od czego zaczynali?
Królewna Śnieżka żyła w cieniu macochy. Kopciuszek była służącą swoich
przyrodnich sióstr. Matka Jasia powtarzała mu, że jest głupi. Rodzice Małgosi
porzucili ją w lesie na pewną śmierć…
To nie zakończenie ich baśni było podobne, tylko początek.
– Ufali swoim wrogom – powiedziała.
– Tak, wszystkie ich baśnie zaczęły się w momencie, kiedy się tego nie
spodziewali – powiedział Sader, a srebrny łabędź zalśnił jaśniej na kieszonce jego
marynarki. – Po ukończeniu tej szkoły wrócili do Puszczy, przeświadczeni, że będą
toczyć zaciekłą walkę z potworami i czarownikami, ale przekonali się, że baśń
rozpoczęła się w ich własnych domach. Nie uświadamiali sobie, że czarnymi
charakterami mogli być ich najbliżsi. Nie wiedzieli, że aby znaleźć szczęśliwe
zakończenie, bohater musi najpierw przyjrzeć się temu, co ma na wyciągnięcie ręki.
– Czyli Sofia ma to na wyciągnięcie ręki – warknęła Agata, gdy profesor
odchodził. – To ma być pana rada.
– Nie mówiłem o Sofii.
Agata wpatrywała się w niego oniemiała.
– Powiedz im, że nie muszą się martwić – poprosił, wychodząc. – Znalazłem
zastępstwo.
Drzwi cicho zamknęły się za nim.
– Proszę zaczekać! – Agata podbiegła i otworzyła je szybko. – Gdzie się pan
wy…
Na korytarzu nie było profesora Sadera. Pobiegła do holu, ale tam też go nie
znalazła. Nauczyciel po prostu zniknął.
Agata stała pomiędzy czterema klatkami schodowymi, czując ściskanie w środku.
Było coś, czego nie zauważała. Coś, co mówiło jej, że od początku źle zrozumiała
tę całą historię. W jej głowie rozbrzmiewały słowa, które nie dawały jej spokoju.
Na wyciągnięcie ręki.
I wtedy to zauważyła.
Ścieżkę z okruszków czekolady biegnącą w górę schodami Wieży Honoru.

Kawałeczki czekolady wiły się przez piętra z błękitnego szkła, poprzez


muszlową mozaikę na podłodze dormitorium i urywały się przed drzwiami
łazienki chłopców.
Przycisnęła ucho do inkrustowanych macicą perłową drzwi i odskoczyła, gdy
dwaj chłopcy wyszli z pokoju naprzeciwko.
– Przepraszam – zająknęła się. – Ja, no, tylko…
– To ta, która lubi męskie toalety – usłyszała jeszcze.
Westchnęła i weszła do środka. Łazienka w wieży Honor mniej przypominała
łazienkę, a bardziej chyba mauzoleum – były tu marmurowa posadzka, fryzy
przedstawiające trytonów walczących z wężami morskimi, szafirowa woda
w pisuarach i obszerne kabiny z kości słoniowej, w których znajdowały się toalety
i wanny. Podczas gdy w łazienkach zawszanek unosiła się dusząca woń perfum, tutaj
Agata wdychała zapach czystej skóry z odrobiną potu. Szła śladem okruchów
czekolady, mijała kabiny i wilgotne niebieskie wanny. Nagle uświadomiła sobie, że
zastanawia się, z której niedawno korzystał Tedros… Poczerwieniała jak buraczek.
Od kiedy to myślisz o chłopcach?! Od kiedy to myślisz o wannach? Kompletnie
straciłaś…
W ostatniej kabinie ktoś pociągnął nosem.
– Halo? – zawołała Agata.
Nie usłyszała odpowiedzi.
Zastukała do drzwi.
– Zajęte – powiedział niski, wyraźnie sztuczny głos.
– Dot, otwórz drzwi.
Po długiej chwili drzwi otworzyły się. Ubranie i włosy Dot, podobnie jak
wnętrze kabiny, pokryte były okruszkami czekolady, jakby próbowała zmienić
papier toaletowy w umożliwiający przeżycie posiłek, ale zdołała tylko zrobić
bałagan.
– Myślałam, że Sofia jest moją przyjaciółką! – chlipnęła Dot. – Ale potem
zabrała mój pokój i moje przyjaciółki, a teraz nie mam dokąd iść!
– Dlatego mieszkasz w łazience chłopaków?!
– Nie mogę powiedzieć nigdziarzom, że one mnie wyrzuciły! – lamentowała Dot,
wydmuchując nos w rękaw. – Dręczyliby mnie jeszcze bardziej niż do tej pory!
– Ale musi być jakieś inne miejsce…
– Próbowałam się zakraść do waszej stołówki, ale wróżka ugryzła mnie, zanim
zdążyłam uciec!
Agata skrzywiła się, doskonale wiedząc, która to wróżka.
– Dot, jeśli ktokolwiek cię tutaj znajdzie, zostaniesz wyrzucona ze szkoły!
– Lepiej nie zdać, niż zostać bezdomnym i niemającym przyjaciół czarnym
charakterem – szlochała Dot z twarzą w dłoniach. – Czy Sofii by się podobało,
gdyby jej zrobił ktoś coś takiego? Co by pomyślała, gdybyś ty zabrała jej księcia?!
Nikt nie może być do tego stopnia Zły!
Agata przełknęła ślinę.
– Muszę z nią porozmawiać – powiedziała niepewnie. – Pomogę jej odzyskać
Tedrosa, jasne? Wszystko naprawię, Dot. Obiecuję.
Szlochanie Dot zmieniło się w ciche pociąganie nosem.
– Prawdziwi przyjaciele umieją wszystko naprawić, nawet jeśli wydają się
całkiem źli – ciągnęła Agata.
– Nawet wiedźmy takie jak Hester i Anadil? – pisnęła Dot.
Agata dotknęła jej ramienia.
– Nawet wiedźmy.
Dot powoli cofnęła dłonie od twarzy.
– Sofia zawsze powtarza, że jesteś wiedźmą, ale zupełnie byś nie pasowała do
naszej szkoły.
Agata znowu poczuła mdłości.
– A tak właściwie, to jak się tu dostałaś? – Zmarszczyła brwi, wyskubując
czekoladowe okruchy z włosów Dot. – Przecież nie da się już przejść między
szkołami.
– Jasne, że się da. A jak ci się wydaje, w jaki sposób Sofia przychodziła tutaj
każdej nocy?
Agata z zaskoczenia szarpnęła Dot za włosy.
25
Symptomy
Ryczący strumień ścieków płynął długim kanałem od Do bra do Zła,
przedzielony tylko Salą Udręki znajdującą się w połowie drogi pomiędzy szkołami.
Bestia od zawsze strzegł tego miejsca, w którym czysta woda jeziorna zmieniała się
w kotłujący się szlam z fosy. Ale przez ostatnie dwa tygodnie Sofia przechodziła
tędy bezpiecznie i bez wątpienia, zgodnie z zapowiedzią, miała zamiar powrócić
tego wieczora. Jedyną nadzieją Agaty było, że zdąży ją powstrzymać.
Agata mocno przytulała się do ściany tunelu, ale kiedy zbliżyła się do Sali
Udręki, jej serce się ścisnęło. Sofia nigdy nie opowiadała o tym, co ją tu spotkało.
Czy Bestia pozostawił niewidoczne blizny? Czy skrzywdził ją w jakiś sposób,
o którym nikt nie wiedział?
– Zaczekaj, aż będą go miały zabić.
Agata gwałtownie odwróciła głowę.
– Tedros musi myśleć, że uratowałaś go od śmierci. – Głos Anadil odbił się
echem w tunelu.
Mokra z wrażenia Agata przesuwała się wzdłuż muru, aż wreszcie zobaczyła trzy
cienie kucające przed zardzewiałą kratą lochu.
– Wszyscy zawszanie dojdą do wniosku, że to Anadil ich atakuje, nie ty –
powiedziała Hester, której głos rozbrzmiewał ponad szumem podziemnej rzeki. –
Tedros pomyśli, że go ocaliłaś. Uzna, że ryzykowałaś dla niego życie.
– I wtedy pokocha mnie? – zapytał trzeci cień.
Agata cofnęła się zdumiona.
Hester błyskawicznie się odwróciła.
– Kto tam jest?
Agata wysunęła się z ciemności, a Hester i Anadil zerwały się na równe nogi.
Trzeci cień odwrócił się powoli.
W słabym świetle twarz Sofii wydawała się anemiczna i zapadnięta, a ona sama
znacznie szczuplejsza.
– Moja kochana Agata.
Agacie zaschło w ustach.
– Co się tu dzieje? – wychrypiała.
– Pomagamy księciu w dotrzymaniu obietnicy.
– Pozorując atak?
– Pokazując mu, jak bardzo go kocham – odparła Sofia.
Z Sali Udręki rozległy się głośne pomruki i piski. Agata cofnęła się.
– Co to było?
Sofia uśmiechnęła się.
– To Anadil pracuje nad swoim talentem przed Cyrkiem.
Agata rzuciła się, żeby zobaczyć, co jest w celi, ale Hester ją zatrzymała. Ponad
jej ramieniem Agata zdążyła zobaczyć trzy ogromne, czarne pyski wystające zza
krat i obnażające ostre jak brzytwy zęby. Wąchały coś, co było tuż poza ich
zasięgiem.
Krawat zawszanina z wyhaftowaną literą T.
– Te biedactwa mają słaby wzrok – westchnęła Sofia. – Kierują się wyłącznie
węchem.
Agata pobladła jak ściana.
– Ale to… to jest Tedrosa…
– Oczywiście powstrzymam je, zanim zrobią mu krzywdę. Mają go tylko
porządnie nastraszyć.
– Ale… ale… a jeśli zaatakują innych?
– Czy nie mówiłaś sama, że właśnie tego chcesz? Żebym znalazła prawdziwą
miłość? – zapytała Sofia, patrząc na nią nieruchomo. – Niestety, to naprawdę jest
najbezpieczniejsza metoda, by to osiągnąć.
Agata nie była w stanie nic powiedzieć.
– Tęskniłam za tobą, Aga – powiedziała cicho Sofia. – Naprawdę.
Przechyliła głowę.
– Ale w sumie to dziwne. Agata, jaką znałam, byłaby zachwycona na myśl
o korytarzu pełnym martwych książąt.
Z lochu dobiegło kolejne gwałtowne piśnięcie. Agata skoczyła do drzwi, ale
Anadil złapała ją i popchnęła na ścianę.
– Sofia, nie możesz tego zrobić! – błagała Agata. – Musisz go poprosić, żeby ci
wybaczył! To jedyna metoda, żeby wszystko naprawić!
Oczy Sofii rozszerzyły się z zaskoczenia, a potem powoli zwęziły.
– Podejdź tu bliżej.
Agata wyrwała się Anadil i weszła w krąg światła pochodni sączącego się z Sali
Udręki.
– Sofia, posłuchaj, proszę…
– Wyglądasz… jakoś inaczej.
– Zawszanie już kończą kolację, Sofio – przypomniała Anadil, wskazując celę,
z której dobiegały pomruki zniecierpliwienia.
– Możesz przeprosić Tedrosa w czasie Cyrku. – Agata podniosła głos, żeby je
zagłuszyć. – Kiedy będziesz na scenie! Wtedy wszyscy zobaczą, że jesteś Dobra!
– Wydaje mi się, że wolałam starą Agatę – powiedziała Sofia, bacznie
przyglądając się jej twarzy.
– Nie pozwolę ci zaatakować mojej szkoły…
– Twojej szkoły?! – Sofia wrzasnęła tak głośno, że Agata aż się wzdrygnęła. –
Czyli teraz to twoja szkoła, tak? – Wskazała szlam rozciągający się po drugiej
stronie. – I chcesz powiedzieć, że to jest moja szkoła?
– Nie… jasne, że nie – zająknęła się Agata. – Tedros cię przejrzy! On potrzebuje
kogoś, komu mógłby zaufać!
– A teraz wiesz jeszcze, czego potrzebuje mój książę?
– Chcę, żebyś go odzyskała!
– Wiesz, wydaje mi się, że ten nowy wizerunek do ciebie nie pasuje, Agato –
oznajmiła Sofia, robiąc krok w jej kierunku.
Agata cofnęła się.
– Sofia, jestem po twojej stronie…
– Nie, obawiam się, że zupełnie do ciebie nie pasuje.
Agata poślizgnęła się i upadła dosłownie centymetry od krawędzi rwącej rzeki.
Podpełzła do przodu i zamarła ze zgrozy, podobnie jak Anadil i Hester.
Wpatrywały się w nie martwe, przekrwione oczy Bestii, którego potężne czarne
ciało leżało zagrzebane w mule pod ścianą kanału.
Agata powoli podniosła głowę i zobaczyła, że Sofia nie odrywa od niej wzroku.
– Dobro nigdy nie chce ranić, Agato. Ale czasem miłość oznacza, że trzeba
ukarać czarny charakter, który staje na naszej drodze.
Ponad nimi rozległo się wycie niesione echem.
– Koniec kolacji – westchnęła Anadil.
Hester oderwała spojrzenie od Bestii.
– Teraz! Wypuść je teraz!
Spanikowana Anadil wyciągnęła lśniący palec, żeby otworzyć drzwi celi.
– Muszę go ostrzec! – wykrztusiła Agata i spróbowała się podnieść, ale ktoś ją
przycisnął do ziemi.
Oszołomiona spojrzała w górę. Hester przytrzymywała ją nad nurtem dokładnie
w miejscu styku wody i szlamu.
– Nie rozumiesz? – syknęła jej do ucha. – Tedros to jej nemezis. Jeśli u Sofii
pojawią się symptomy, nic jej nie powstrzyma, dopóki go nie zabije! Ratujemy mu
życie!
– Nie… to Złe – wycharczała Agata. – To jest Złe!
Sofia podeszła i spojrzała z góry na przyjaciółkę zwisającą nad miejscem
łączącym szlam z czystą wodą.
– Uważaj, Hester. Pomóż jej tylko wrócić do jej prawdziwej szkoły…
Potem Agata usłyszała szczęk zamka i zobaczyła cienie gigantycznych potworów
popiskujących przy kracie.
– Proszę, Sofia… nie rób tego…
Sofia popatrzyła na nią łagodniejszym wzrokiem.
– Nie bój się, Agato. Tym razem znajdę swoje szczęśliwe zakończenie.
Nagle jej twarz stała się lodowata.
– Ponieważ ciebie tam nie będzie i nie zdołasz go popsuć.
W tym momencie Hester wepchnęła Agatę w strumień mazi. Ciągnięta
w kierunku Zamku Zła, gulgotała i pluła, bezskutecznie próbując otworzyć piekące
oczy. Ale gdy nurt szlamu już miał ją porwać, wyciągnęła na oślep ręce, wymacała
zimną skórę – i wciągnęła Sofię za sobą.
Zatonęły w kotłującej się ciemności. Przerażona Agata bezwiednie odepchnęła
Sofię i popłynęła tam, gdzie zaczynała się czysta woda jeziorna. Gdy się obejrzała,
zobaczyła odległą sylwetkę szamoczącą się i tonącą w szlamie. Sofia nie umiała
pływać. Agata, której brakowało już oddechu, bez wahania odwróciła się od czystej
wody i zanurkowała poniżej Sofii. Wykorzystując resztki powietrza w płucach,
złapała ją w pasie i wyciągnęła na powierzchnię. Ich głowy wyłoniły się z mazi
daleko w głębi kanału prowadzącego do Zła.
– Ratunku… – wybulgotała Sofia.
– Trzymaj się mnie – krzyknęła Agata, dusząc się szlamem. Dysząc i krztusząc
się, wyciągnęła rękę do ściany, ale ciężar Sofii sprawił, że nie mogła jej dosięgnąć.
Musiała albo ją puścić, albo zaryzykować porwanie przez nurt.
– Nie pozwól mi umrzeć – błagała Sofia.
Agata przytrzymała ją mocniej i szarpnęła się w stronę ściany. Jej palce nie
zdołały się na niczym zacisnąć, a strumień szlamu rozdzielił je gwałtownym
uderzeniem. Zanurzając się coraz głębiej, Agata sięgnęła do Sofii, ale złapała tylko
szklany pantofelek. Jej przyjaciółkę wciągała ciemność.
W ułamku sekundy pochwyciła je srebrzysta pętla.
Zdumione dziewczynki obejrzały się i zobaczyły lśniącą falę wyciągającą je ze
szlamu do czystej, niebieskiej wody. Uświadomiły sobie, że w objęciach fali mogą
oddychać i wypuściły resztki powietrza z wydętych policzków. Gdy ich oczy się
spotkały, Agata zobaczyła, że na twarzy Sofii malują się smutek i strach, jakby
obudziła się z koszmarnego snu. Ale zaklęta fala ciągnęła je w przeciwne strony,
chcąc rzucić je do właściwych szkół. Agata gwałtownie otworzyła oczy.
Zbliżał się do nich znajomy cień, czarny i pokręcony. Zanim Agata zdążyła
wrzasnąć, wbił się w falę, uwalniając dziewczynki z jej uścisku. Pochwycił je
w kościste palce i zaczął odciągać na drugi brzeg jeziora. Agata widziała, że Sofia
skręca się w uścisku cienia i także podjęła walkę. Atakowany przez nie obie
rozluźnił uścisk, ale gdy Sofia rzuciła się w stronę Agaty, zdołał pochwycić ją za
biodro i z zaskakującą siłą wyrzucił z wody. Dławiąc się ze zgrozy, Agata
próbowała odpłynąć, ale cień skoczył na nią i pociągnął ją do przodu, zanurzając ją
i ciągnąc w stronę podwodnych skał. Dziewczynka zamknęła oczy i modliła się
o szybką śmierć, aż poczuła, że Dyrektor Akademii zaciska palce na jej ciele i ciska
nią z jeziora na zimne, nocne powietrze.

Agata z ogromną siłą uderzyła o ziemię. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła


potężne drzewa otoczone cierniami. Musiała się znajdować gdzieś na terenie
przylegającym do Zamku Dobra. Spróbowała usiąść, ale bezwładnie opadła na
rozmiękłą ziemię, a jej ciało eksplodowało bólem. Dlaczego Dyrektor Akademii
zaatakował falę? Jak mógł cisnąć nią tutaj bez żadnych wyjaśnień? Głowa
pulsowała jej ze złości i zaskoczenia. Powie profesor Dovey, co się stało… Zażąda
odpowiedzi…
Ale najpierw musi jakoś wrócić do szkoły.
Przekrzywiła głowę i spojrzała w górę. Widziała tylko olbrzymie drzewa
oplecione fioletowymi ciernistymi pnączami. Musiała się znajdować w pobliżu łąki,
na której ona i inne zawszanki znalazły się pierwszego dnia. Ale gdzie się podziało
jezioro? Obejrzała się i zobaczyła błysk pomiędzy drzewami. Czując ulgę,
powlokła się w tamtą stronę. Każdy krok sprawiał jej ból. Wreszcie znalazła się
dostatecznie blisko, by zobaczyć to wyraźnie.
Szeroko otworzyła usta.
To nie było jezioro. To była złota brama zwieńczona szpikulcami, z tablicą
„NIEUPOWAŻNIENI ZOSTANĄ ZGŁADZENI”. Daleko poza nią lśniła Akademia
Dobra z wieżami świecącymi błękitem i różem.
A więc nie znajdowała się na terenie szkoły.
Była w Puszczy.
– Agata! – zawołała gdzieś niedaleko Sofia.
Agata pobladła.
Dyrektor Akademii puścił je wolno.
Poczuła przypływ ulgi, a potem ukłucie strachu. Od początku chciała wracać do
domu z Sofią, ale to, co wydarzyło się w kanale ściekowym, przeraziło ją.
– Agata!!! Gdzie jesteś?!
Agata milczała. Czy powinna znaleźć Sofię? Czy może uciec do domu sama?
Jej serce zaczęło bić szybciej. Jak mogła teraz odejść, kiedy w końcu znalazła się
we właściwym miejscu?
– Agata!!! To ja!!!
Ból w głosie Sofii wyrwał ją z transu. Co się ze mną dzieje?
Sofia miała rację. Agata zaczynała wierzyć, że to jest jej szkoła, jej baśń.
Zaczynała nawet mieć nadzieję, że twarz, którą widzi w marzeniach, może należeć
do…
Nikt nie może być do tego stopnia Zły – powiedziała Dot.
Agatę ogarnęło poczucie winy.
– Sofia? Już idę! – krzyknęła.
Sofia nie odpowiedziała. Czując nagły przypływ niepokoju, Agata zaczęła się
przedzierać w stronę, z której przed chwilą jeszcze dobiegał głos przyjaciółki. Jej
herb z łabędziem lśnił w ciemnościach. Coś połaskotało ją w nogę.
Spojrzała w dół i zobaczyła pnącze z fioletowymi cierniami, wspinające się na
jej biodro. Odepchnęła je kopniakiem, ale natychmiast złapało ją za drugą nogę.
Skoczyła do tyłu, ale dwa pnącza uwięziły jej ręce, dwa kolejne stopy. Pnącza
zaczęły się mnożyć, aż wreszcie wbijały się w każdy fragment jej ciała. Agata
szarpnęła, chcąc się oswobodzić, ale ciernie przycisnęły ją do ziemi jak jagnię
czekające na rzeźnika. Wtedy pojawiło się grubsze pnącze, ciemne i nażarte,
zbliżające się złowrogo do jej piersi. Zatrzymało się centymetry od jej twarzy
i przyjrzało się jej fioletowym szpikulcem na końcu. Z wyrachowanym spokojem
cofnęło się, żeby dźgnąć prosto w herb z łabędziem.
Jakieś ostrze przecięło pnącza. Ciepłe, opalone ramiona wyciągnęły Agatę.
– Trzymaj się mnie! – krzyknął Tedros, siekąc ciernie mieczem treningowym.
Oszołomiona Agata przylgnęła do jego piersi, podczas gdy Tedros z jękami bólu
znosił smagnięcia pnączy. Szybko jednak zyskał nad nimi przewagę i pociągnął
Agatę w stronę wysokiej bramy, która zaświeciła, rozpoznała ich i uchyliła się,
tworząc wąskie przejście dla dwojga zawszan. Gdy brama zatrzasnęła się za nimi,
Agata spojrzała na kulejącego Tedrosa w podartej błękitnej koszuli, poznaczonego
krwawymi skaleczeniami.
– Miałem przeczucie, że Sofia przedostaje się przez Puszczę – wysapał,
przyciągając Agatę pokrwawionymi ramionami, zanim zdążyła zaprotestować. –
Dlatego profesor Dovey dała mi pozwolenie, żebym wziął kilka wróżek
i patrolował bramę na zewnątrz. Powinienem był wiedzieć, że też się tam pojawisz,
żeby spróbować ją złapać.
Agata wpatrywała się w niego zdumiona.
– To głupi pomysł, żeby księżniczka sama stawała przeciwko wiedźmie –
powiedział Tedros, kapiąc potem na jej różową sukienkę.
– Gdzie ona jest? – zachrypiała Agata. – Jest bezpieczna?
– To nie najlepszy pomysł, żeby księżniczka martwiła się o wiedźmę – stwierdził
Tedros, obejmując Agatę w talii. Poczuła nagły przypływ tremy.
– Postaw mnie – wykrztusiła.
– Następny kiepski pomysł księżniczki.
– Postaw mnie!
Tedros posłuchał. Agata natychmiast odsunęła się od niego.
– Nie jestem żadną księżniczką! – warknęła, poprawiając kołnierzyk.
– Skoro tak mówisz – odparł książę i spojrzał w dół.
Agata zrobiła to samo i zobaczyła swoje podrapane nogi spływające intensywnie
krwią. Krew zaczęła się jej rozmywać przed oczami.
Tedros uśmiechnął się.
– Raz… dwa… trzy…
Agata zemdlała mu w ramionach.
– Stanowczo księżniczka – oznajmił Tedros.
Wziął Agatę na ręce i ruszył w stronę sześciu wróżek bawiących się w oddali
w jeziorze, ale nagle stanął jak wryty. Patrzyła na nich klęcząca w suchej trawie,
ubrana w pokrwawioną czarną tunikę Sofia.
– Agata?
– Ty?! – syknął Tedros.
Sofia zagrodziła mu drogę i rozłożyła ręce.
– Oddaj mi ją. Ja ją zabiorę.
– To twoja wina! – wybuchnął Tedros, mocniej przyciskając do siebie Agatę.
– Uratowała mi życie – powiedziała cicho Sofia. – To moja przyjaciółka.
– Księżniczka nie może się przyjaźnić z wiedźmą!
Sofia zapłonęła gniewem, a jej palec zalśnił różowo. Tedros zauważył to
i natychmiast uniósł lśniący złotem palec, gotów się bronić.
Twarz Sofii powoli złagodniała. Blask jej palca przygasł.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje – wyszeptała ze łzami w oczach.
– Nawet nie próbuj! – warknął Tedros.
– To ta szkoła – chlipnęła. – Ona mnie zmieniła.
– Zejdź mi z drogi!
– Proszę, daj mi szansę…!
– Z drogi!!!
– Pozwól mi udowodnić, że jestem Dobra!
– Ostrzegałem cię! – powiedział i ruszył w jej stronę.
– Tedrosie, przepraszam! – krzyknęła Sofia, ale tylko odepchnął ją i szedł dalej.
– Dobro wybacza – wyszeptał czyjś głos.
Tedros zatrzymał się. Popatrzył na Agatę opierającą się lekko o jego pierś.
– Obiecałeś jej, Tedrosie – powiedziała cicho.
Patrzył na nią oszołomiony.
– Co? O czym ty mówisz…
– Zabierz ją do zamku – powiedziała Agata. – Pokaż wszystkim na Balu, że to ona
jest twoją księżniczką.
– Ale ona… ona jest…
– Moją przyjaciółką – dokończyła Agata, spoglądając zaskoczonej Sofii w oczy.
Tedros patrzył to na jedną, to na drugą.
– Nie! Agato, posłuchaj mnie…
– Dotrzymaj słowa, Tedrosie – powiedziała Agata. – Musisz.
– Nie mogę… – zaczął błagalnie.
– Wybacz jej. – Agata patrzyła mu głęboko w oczy. – Dla mnie.
Tedrosowi głos uwiązł w gardle i nagle książę stracił całą wolę walki.
– Idź. – Agata wysunęła się z jego uścisku. – Ja wrócę z wróżkami.
Nieszczęśliwy Tedros zdjął podartą błękitną koszulę i zarzucił ją na drżące
różowe ramiona Agaty. Otworzył usta, żeby się sprzeciwić…
– Idź – powtórzyła Agata.
Nie potrafił na nią spojrzeć, a kiedy z gniewem się odwrócił, skaleczona noga
ugięła się pod nim. Sofia skoczyła i podparła ramieniem jego rękę, przytrzymując
się jego piersi. Książę cofnął się od jej dotyku.
– Proszę – szepnęła Sofia przez łzy wstydu. – Obiecuję, że się zmienię.
Tedros odsunął ją i z trudem wstał. W tym momencie zauważył stojącą za Sofią
Agatę, której spojrzenie przypominało o złożonej przez niego obietnicy.
Próbował walczyć ze sobą… próbował wmówić sobie, że obietnic można nie
dotrzymywać… ale znał prawdę. Poddał się i oparł się o pierś Sofii.
Zaskoczona Sofia poprowadziła go, bojąc się cokolwiek powiedzieć. Tedros raz
jeszcze obejrzał się na Agatę, która odetchnęła z ulgą, a potem chwiejnie ruszyła za
nimi. Zrezygnowany książę westchnął ciężko i pokuśtykał podtrzymywany przez
Sofię.
Sofia z całej siły ciągnęła go w kierunku jeziora, dysząc i pociągając nosem.
Czuła, jak Tedros stopniowo się jej poddaje. Spojrzała na niego nieśmiało
i uśmiechnęła się przez łzy, a na jej delikatnej twarzyczce malowała się skrucha.
Książę w końcu zdołał odpowiedzieć wymuszonym uśmiechem.
Półksiężyc wysunął się zza chmur, oblewając ich oczyszczającym światłem. Gdy
podeszli do jeziora, spleceni w uścisku, Tedros spojrzał na ich cienie, idące idealnie
równo, na swoje buty obok jej szklanych pantofelków, na swoje zakrwawione
odbicie w migotliwej wodzie lśniące obok… ohydnej staruchy.
Przerażony odwrócił się, ale zobaczył tylko śliczną Sofię, popychającą go
łagodnie w stronę Zamku Dobra. Raz jeszcze spojrzał na jezioro, ale woda zasnuła
się już chmurami. Poczuł gęsią skórkę.
– Nie mogę… – wykrztusił, wyrywając się.
– Tedziu? – westchnęła zaskoczona Sofia.
Cofnął się chwiejnie i przyciągnął do siebie Agatę, która zakasłała ze zdziwienia.
Sofia pobladła.
– Tedziu, co ja zro…
– Nie zbliżaj się do nas! – powiedział Tedros, tuląc Agatę do piersi. – Nie zbliżaj
się do nas obojga!
– Do nas?! – pisnęła Sofia.
– Zaczekaj, Tedrosie – błagała Agata. – A co z…
– Niech sama wraca do Zamku Zła – prychnął książę i uniósł lśniący palec, by
wezwać wróżki.
Zaskoczona Sofia skuliła się. Agata spojrzała na nią sponad ramienia Tedrosa,
zaczerwieniona z zakłopotania. Ale na twarzy przyjaciółki nie było nawet śladu
przebaczenia. Sofia była czerwona z gwałtownej furii i nienawiści.
– POPATRZ NA NIĄ!
Echo odbiło się ponad jeziorem.
Agata zrobiła się biała jak prześcieradło.
– TO WIEDŹMA!!!
Tedros obrócił się powoli i popatrzył na Sofię lodowato.
– Przyjrzyj się uważnie.
Sofia ze zgrozą patrzyła na wróżki wirujące wokół dwójki zawszan. Agata
w ramionach Tedrosa miała identyczny wyraz twarzy.
Właśnie w tym momencie zrozumiała, że od początku były we właściwych
szkołach.
Sofia śledziła wzrokiem wróżki odlatujące z Agatą i jej księciem. Stała jak
skamieniała na brzegu jeziora, sama w ciemnościach. Jej ciężki oddech był gorący,
mięśnie napięte. Palce zacisnęła w pięść, krew zaczęła się w niej gotować, całe
ciało płonęło ogniem, aż wreszcie, gdy miała wrażenie, że za moment stanie
w płomieniach, ostry ból przeszył jej podbródek. Dotknęła tego miejsca.
Coś wymacała.
Jej palce przesunęły się, próbując rozpoznać, co to jest, ale nagle poczuła mokre
krople na ramieniu. Cofnęła się, a wznosząca się wysoko fala zagarnęła ją w cień.
Wpadła przez okno pokoju 66 i poleciała na podłogę razem z porcją szlamu.
Hester i Anadil zerwały się z łóżek.
– Szukałyśmy wszędzie… gdzie byłaś…
Przyciskając dłoń do twarzy, Sofia przeczołgała się obok nich do ostatniego
odłamka lustra pozostałego na ścianie i zamarła.
Na jej podbródku była duża, czarna brodawka.
Sofia gorączkowo zaczęła ją skubać i ciągnąć i w tym momencie zobaczyła
w lusterku swoje współlokatorki. Ich twarze były białe jak prześcieradło.
– Symptomy! – jęknęły.
Ociekająca wodą i drżąca Sofia pobiegła schodami na najwyższe piętro
i lśniącym palcem po prostu roztrzaskała zamek w drzwiach. Lady Lesso wypadła
ze swojej sypialni w koszuli nocnej, z wyciągniętym palcem. Sofia natychmiast
uniosła się w powietrze, walcząc o oddech.
Lady Lesso opuściła rękę i postawiła dziewczynkę ostrożnie na podłodze.
Z szeroko otwartymi oczami przysunęła się bliżej i ostrymi czerwonymi
paznokciami ujęła jej podbródek.
– W samą porę na Cyrk – powiedziała, pieszcząc palcami nabrzmiałą czarną
brodawkę. – Zawszanie będą mieli nie lada niespodziankę.
Sofia nie zdołała znaleźć potrzebnych słów.
– Czasem nasi podwładni znają nas lepiej niż my sami. – W głosie lady Lesso
brzmiał podziw.
Sofia potrząsnęła głową, niczego nie rozumiejąc.
Usta nauczycielki musnęły jej ucho.
– On czeka na ciebie.

Gdy pochodnie w zamkach pogasły, pozostał tylko ociężały księżyc, którego


blask rzucał cienie w Błękitnym Lesie. Owinięta czarną peleryną z wężowej skóry
Sofia przedzierała się między paprociami i dębami, nie mogąc powstrzymać
dygotania. Stanęła przed ogromną kamienną studnią i całym ciałem zaczęła
napierać na głaz blokujący jej wylot, aż w końcu ruszył się z miejsca. Weszła do
wiadra i opuściła się głęboko w ciemność, aż na dno, oświetlone pojedynczym
promieniem księżyca.
Grimm czekał oparty o gładką, mleczną ścianę, z policzkami i skrzydłami
czarnymi od brudu. Ściany wokół niego pokrywały tysiące rysunków
przedstawiających tę samą twarz. Twarz wymalowaną czerwoną jak krew szminką.
Twarz, której nie potrafiła dostrzec w snach. Ale tutaj, w samym środku nocy, jej
nemezis zyskała w końcu imię.
I nie był to Tedros.
26
Cyrk Talentów
Do gabinetu profesor Dovey – polecił wróżkom Tedros. Zarówno z niego, jak
i z Agaty kapała krew.
– Do mojego pokoju – poleciła Agata swoim wróżkom.
– Ale jesteś ranna! – powiedział z drżeniem Tedros.
– Jeśli komuś powiemy, co się stało, będzie jeszcze gorzej niż już jest – odparła
Agata.
Wróżki rozdzieliły ich.
– Zaczekaj! – krzyknął Tedros.
– Nie mów nikomu! – odkrzyknęła Agata, oddalając się do różowych wież.
– Będziesz na Cyrku? – wrzasnął jeszcze Tedros, ciągnięty w kierunku błękitnych
wież.
Ale Agata już nie odpowiedziała, a książę i niosące go wróżki oddalili się,
zmniejszając się do iskierek światła.
Wróżki uniosły ją w ciemne niebo. Agata patrzyła na wieżę rzucającą cień na
zatokę. Czuła rozpacz i odrętwienie: Dyrektor Akademii je ostrzegał. Wiedział, kim
są naprawdę.
Owinęła się zakrwawioną koszulą Tedrosa, a wróżki wznosiły się z nią coraz
wyżej i wyżej. Wiał przenikliwy wiatr. Ale gdy Agata spojrzała w oświetlone
latarniami okna, za którymi widać było sylwetki dziewcząt strojących się
w oczekiwaniu zaproszeń na bal, poczucie winy i szok zamieniły się w gniew.
Czarne charaktery mogą być naszymi najbliższymi.
Czarne charaktery w ubraniach najlepszych przyjaciół.
O tak, będzie na tym Cyrku.
Ponieważ Sader miał rację.
To od początku nie była baśń Sofii.
Tylko jej.

– Czyli jednak nie było żadnego ataku? – zapytała profesor Anemonia, sącząc
parujący cydr.
Stojąca przy oknie swojego gabinetu profesor Dovey popatrzyła na lśniącą
czerwienią w blasku zachodzącego słońca wieżę Dyrektora Akademii.
– Profesor Espada powiedział, że chłopcy niczego nie znaleźli. Natomiast Tedros
spędził pół nocy na bezcelowym patrolowaniu terenu. Może właśnie o to chodziło
Sofii? Chciała pozbawić snu naszych najlepszych zawodników?
– Dziewczęta też niemal nie zmrużyły oka – powiedziała profesor Anemonia,
wycierając cydr z łabędzia lśniącego na jej szlafroku z wielbłądziego futra. –
Miejmy nadzieję, że będą wyglądać przyzwoicie, gdy zaczną się zaproszenia na bal.
– Dlaczego on tak się boi nam to pokazać? – zastanawiała się profesor Dovey,
spoglądając na wieżę. – Jaki ma sens, że przygotowujemy uczniów do tych
zawodów, skoro potem nie możemy przy nich być?
– Ponieważ nie będzie nas przy nich w Puszczy, Klaryso.
Profesor Dovey odwróciła się od okna.
– Dlatego właśnie on zabrania nam się wtrącać – przypomniała profesor
Anemonia. – Nieważne, jak okrutne wobec siebie nawzajem mogą być te dzieci, nic
nie zdoła ich przygotować na okrucieństwa, jakie mogą znaleźć w swoich baśniach.
Profesor Dovey milczała przez chwilę.
– Powinnaś już iść, moja droga – powiedziała w końcu.
Profesor Anemonia popatrzyła na zachodzące słońce i zerwała się na równe
nogi.
– O, Boże! Miałabyś mnie na głowie przez całą noc! Dziękuję za cydr. –
Skierowała się do drzwi.
– Emmo?
Profesor Anemonia obejrzała się.
– Ona mnie przeraża – powiedziała profesor Dovey. – Ta dziewczynka.
– Twoi uczniowie są dobrze przygotowani, Klaryso.
Profesor Dovey zdołała się uśmiechnąć i skinęła głową.
– Niedługo już usłyszymy, jak wiwatują z powodu zwycięstwa, prawda?
Emma przesłała jej pocałunek i zamknęła za sobą drzwi.
Profesor Dovey patrzyła, jak słońce gaśnie na horyzoncie. Gdy tylko niebo
pociemniało, usłyszała za sobą szczęk zamka. Szybko podeszła do drzwi, szarpnęła
klamkę, potem uderzyła w nią różdżką i magią tryskającą z palców… ale były
zamknięte na głucho przez moc potężniejszą od jej magii.
Przez jej twarz przemknął nerwowy grymas, potem jednak powoli się uspokoiła.
– Nic im nie będzie – westchnęła, idąc do sypialni. – Zawsze są bezpieczni.

O godzinie ósmej, w wieczór poprzedzający Bal, uczniowie weszli do Teatru


Baśni i zobaczyli, że został on zaklęty na tę okazję. Nad każdą z dwóch stron wisiał
kandelabr z dziesięcioma świecami w kształcie łabędzi, które płonęły biało nad
Dobrem i niebiesko-czarno nad Złem. Pomiędzy nimi unosiła się metalowa Korona
Cyrku, oślepiająco błyszcząca w blasku płomieni, z siedmioma długimi, ostrymi
szpicami, oczekująca na zwycięzcę wieczoru.
Zawszanki weszły jako pierwsze. Były wystrojone w barwne wieczorowe suknie
i nerwowo się uśmiechały w oczekiwaniu na zaproszenia na Bal. Gdy tylko
pojawiły się w zachodnich drzwiach, machając flagami z białymi łabędziami
i transparentami z napisem DOBRO GÓRĄ!, szklane kwiaty spryskały je
perfumami, a kryształowe fryzy ożyły.
– Witaj, piękna panno, czy wasz talent pozwoli nam zdobyć Koronę? – nadął się
kryształowy książę, walczący ze smokiem ziejącym gorącą parą.
– Słyszałam, że młoda Sofia jest naprawdę niezwykła. Czy zdołasz ją pokonać? –
wtrąciła kryształowa księżniczka, siedząca obok niego przy lśniącym kołowrotku.
– Nie zakwalifikowałam się do drużyny – przyznała Kiko.
– Zawsze ktoś musi zostać na uboczu – powiedział książę i przeszył smoka na
wylot.
Przez wschodnie drzwi na widownię wpadli z rykiem nigdziarze, machający
koszmarnymi tabliczkami z napisami ZŁO GÓRĄ! Hort z takim zapałem wywijał
flagą z czarnym łabędziem, że połamał stalaktyty i jego koledzy musieli uciekać,
zanim spadły im na głowy. Siadając na swoim miejscu, Hort przyjrzał się
wypalonym śladom na ścianach, układającym się w cienie potworów pożerających
wieśniaków i czarownic gotujących dzieci. Tymczasem pobliskie fryzy na ławkach
także zaczęły ożywać, a drewniani książęta wrzeszczeli, gdy rzeźbieni złoczyńcy
dźgali ich, rozpryskując wokół czarną żywicę.
– Kto to wszystko zrobił? – Ochlapany żywicą Hort wybałuszał oczy.
– Dyrektor Akademii – odparł Ravan i zatkał uszy, żeby nie słuchać wrzasków. –
Nic dziwnego, że nie wpuścił tu nauczycieli.
Tymczasem pojawili się ostatni nigdziarze i ostatni zawszanie, eskortowani przez
wróżki i wilki. Wszyscy czuli ekscytację, znajdując się w sali bez nadzoru
nauczycieli. Tylko Tedros wyglądał na nieporuszonego – wszedł jako ostatni.
Kulał, a twarz miał pociętą drobnymi skaleczeniami. Ubrany był w kremowe
bryczesy, a pod rozpiętą szafirową koszulą widać było pierś poprzecinaną
krwawymi pręgami. Rozejrzał się po ławkach zawszan, wyraźnie kogoś szukając,
a potem z niezadowoleniem zajął swoje miejsce.
Obserwująca go Hester zdrętwiała.
– Gdzie jest Sofia? – syknęła do Anadil, ignorując Dot, która patrzyła na nie ze
złością z końca ławki.
– Nie wróciła od lady Lesso – szepnęła Anadil.
– Może Lesso ją wyleczyła?
– A może symptomy się nasiliły? Co będzie, jak zaatakuje Tedrosa?
– Ale on nie ma żadnych symptomów – zauważyła Hester, przyglądając się
księciu. – Gdy u czarnego charakteru pojawiają się symptomy, jego nemezis rośnie
w siłę.
Tedros tymczasem, ciężko oparty na swoim miejscu, wydawał się słaby
i przygaszony.
Anadil spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Ale jeśli nie on jest nemezis Sofii, to kto?
Za nimi otworzyły się drzwi po stronie zawszan i do Teatru z gracją weszła
najpiękniejsza księżniczka, jaką kiedykolwiek widzieli.
Miała granatową suknię lśniącą drobnymi złotymi listkami, za którą ciągnął się
długi aksamitny tren. Lśniące, czarne jak heban włosy były upięte wysoko
i podtrzymywane tiarą z błękitnych orchidei. Na jej szyi lśnił wisior z rubinem,
kontrastujący z jasną skórą niczym krew na śniegu. Wielkie, ciemne oczy
podkreślał złoty cień, a usta lśniły jak zroszone płatki róż.
– Chyba trochę już za późno na nowych uczniów – zauważył Tedros, gapiąc się
na nią.
– To nie jest żadna nowa – powiedział siedzący obok niego Chaddick.
Tedros raz jeszcze spojrzał w tamtym kierunku i nagle zobaczył czarne buciory
wystające spod sukni. Aż się zakrztusił.
Agata z przebiegłym uśmiechem minęła Beatrycze, która wyglądała teraz, jakby
zmieniła się w kamień, chłopców otwarcie się śliniących i dziewczęta, które nagle
zaczęły się obawiać o swoich wymarzonych partnerów. W końcu zajęła miejsce
obok Kiko, która miała oczy tak szeroko otwarte, jakby miały jej zaraz wyskoczyć
z orbit.
– Czarna magia? – pisnęła
– Sala Urody – odparła szeptem Agata, zauważając puste miejsce Sofii. Widziała,
że Tedros także zwrócił na to uwagę. Obejrzał się, a jego duże, błękitne oczy
napotkały jej spojrzenie.
Po drugiej stronie sali Hester i Anadil pobladły – wreszcie wszystko zrozumiały.
– Witamy na Cyrku Talentów.
Wszyscy uczniowie spojrzeli na stojącego na scenie białego wilka, obok którego
unosiła się wróżka.
– Dzisiaj będziemy świadkami dwudziestu pojedynków, które odbędą się
w kolejności zajmowanych miejsc – oznajmił donośnie. – Jako pierwszy
zaprezentuje swój talent zawszanin zajmujący miejsce dziesiąte, a zaraz po nim
zrobi to dziesiąty nigdziarz. Dyrektor Akademii ogłosi zwycięzcę i publicznie
ukarze przegranego.
Uczniowie rozglądali się po Teatrze w poszukiwaniu Dyrektora. Wilk prychnął
pogardliwie i mówił dalej.
– Następnie wystąpi dziewiąta para, później ósma, aż do pierwszej. Na
zakończenie Cyrku osoba, której talent Dyrektor Akademii uzna za najbardziej
imponujący, otrzyma Koronę Cyrku, a jej szkoła wygra prawo posiadania Teatru
Baśni przez następny rok.
– NASI! NASI! – skandowali zawszanie.
– DOSYĆ! DOSYĆ! – odpowiedzieli nigdziarze.
– To, że nie ma tu nauczycieli, nie znaczy, że możecie zachowywać się jak
zwierzaki – warknął wilk, a wróżka zadzwoniła, zgadzając się z nim. – Nie będę
miał oporów przed spraniem na kwaśne jabłko jakiejś księżniczki, żeby szybciej
stąd wyjść.
Zawszanki zachłysnęły się oburzeniem.
– Jeśli macie pytania, zachowajcie je dla siebie. Jeśli potrzebujecie iść do
łazienki, róbcie w majtki – zagrzmiał wilk. – Ponieważ drzwi zostały zamknięte
i Cyrk właśnie się rozpoczyna!
Agata i Tedros odetchnęli z ulgą. To samo zrobiły Hester i Anadil.
Niezależnie od tego, jakie popisy mieli oglądać tego wieczoru, Sofia nie będzie
brać w nich udziału.

Zawszanie wygrali cztery pierwsze pojedynki konkursowe, zaś nigdziarze


musieli znosić kary Dyrektora Akademii. Bronowi odbijało się motylami, Arachne
na oślep goniła po całym Teatrze swoje podskakujące oko, a szpiczaste uszy Vexa
urosły do rozmiaru słoniowych. Wszyscy oni padli ofiarami niewidocznego
sędziego Cyrku, którego najwyraźniej bawiło karanie Zła.
Agata patrzyła, jak gaśnie kolejna świeca w kształcie łabędzia w żyrandolu Zła,
i czuła mdłości. Jeszcze trzy pojedynki i przyjdzie kolej na nią.
– Jaki masz talent? – szturchnęła ją Kiko.
– Czy nałożenie makijażu się liczy? – zapytała skrępowana Agata, zauważając, że
chłopcy wciąż rzucają jej pełne podziwu spojrzenia.
– To nie ma znaczenia, jak oni na ciebie patrzą! Żaden książę nie zaprosi
dziewczyny, która przegrała ze Złem!
Agata zesztywniała. W głowie kłębiły się jej tysiące myśli, ale tylko jedna miała
znaczenie. Jeśli nikt jej nie zaprosi…
Nie zdasz.
Czując, że coraz trudniej jej oddychać, Agata popatrzyła na scenę. Potrzebowała
talentu. Natychmiast.
– Przed państwem nigdziarz Ravan! – zawołał wilk, a wyrzeźbiony z przodu
sceny feniks zalśnił zielenią.
Ravan, z grzywą czarnych, przetłuszczonych włosów i wielkimi czarnymi
oczami, popatrzył z góry na ziewających zawszan, czekających na kolejną marną
klątwę lub grafomański monolog złoczyńcy. Skinął głową swoim kolegom, którzy
wyciągnęli spod ławek bębny i zaczęli wybijać rytm. Ravan podskakiwał na jednej
i drugiej nodze, po chwili dodał do tego szybkie ruchy ramion i zanim się
nigdziarze zorientowali, jeden z ich najlepszych czarnych charakterów
zaprezentował…
– Taniec? – zapytała Hester, szeroko otwierając usta.
Rytm bębnów przyspieszył, Ravan tupał coraz głośniej, a jego oczy zalśniły
złowrogo czerwienią.
– Czerwone oczy u złoczyńcy – mruknął Tedros. – Doprawdy odkrywcze.
W tym momencie rozległ się ostry trzask. W pierwszej chwili wszyscy
pomyśleli, że to stopy Ravana, ale potem zobaczyli, że to musiała być jego głowa,
ponieważ obok jednej pojawiła się druga. Chłopak znowu tupnął i wyskoczyła
trzecia głowa, potem czwarta i piąta, aż wreszcie dziesięć szyderczo uśmiechniętych
głów balansowało na jego szyi w upiornym rzędzie. Bębny zabrzmiały ogłuszająco
w kulminacyjnym rytmie, a Ravan zeskoczył ze sceny, przykucnął, wystawił
dziesięć obrzmiałych języków i nagle stanął w buzujących płomieniach.
Nigdziarze zerwali się na nogi, głośno wiwatując.
– Niech to teraz ktoś przebije! – warknął Ravan; gdy dym się rozwiał, chłopak
miał znowu tylko jedną głowę.
Agata zauważyła, że wilki strzegące Zła nie sprawiają wrażenia poruszonych,
natomiast wróżki brzęczały z ożywieniem. Może porobili zakłady o ostateczny
wynik – pomyślała i znowu skoncentrowała się na swoim nieobecnym talencie.
Każdy kolejny nigdziarz był coraz lepszy, a ona, w odróżnieniu od zawszan, którzy
do tej pory zwyciężali, nie potrafiła kręcić wstążkami, robić sztuczek z mieczem ani
zaklinać węży. Jak miała udowodnić, że jest Dobra?
Kiedy zobaczyła, że Tedros znowu na nią patrzy, poczuła, że coś ją wewnątrz
ściska, uniemożliwiając oddychanie. Do tej pory była pewna, że szczęśliwe
zakończenie oznacza powrót jej i Sofii do domu. Ale tak nie było. Jej szczęśliwe
zakończenie znajdowało się tutaj, w magicznym świecie. U boku jej księcia.
Zaszła bardzo daleko od swojego cmentarza.
Teraz miała własną baśń. Własne życie.
Tedros nie odrywał od niej wzroku, rozpromieniony i pełen nadziei, jakby na
świecie nie było nikogo poza nimi.
On jest twój – obiecało jej odbicie, ubrane tak samo, jak ona w tej chwili. Poszła
do Sali Urody z nadzieją, że poczuje się tak jak ta księżniczka, która uśmiechała się
do niej na moście.
Ale skoro tak, to dlaczego się nie uśmiechała? Dlaczego w jej myślach wciąż
pojawiała się…
Sofia?
Tedros uśmiechnął się szerzej i zapytał bezgłośnie, zasłaniając usta dłońmi:
– Jaki masz talent?
Agata poczuła, że żołądek jej się kurczy. Zbliżała się jej kolej.
– Przed państwem zawszanin Chaddick – zapowiedział biały wilk, a rzeźbiony
feniks zalśnił złotem.
Nigdziarze zaatakowali Chaddicka buczeniem i garściami owsianki. Dekoracje
po stronie Zła włączyły się do akcji: wypalone plamy na ścianie zmieniły układ,
pokazując zawodnika Dobra pobitego, spalonego i zdekapitowanego, zaś
wyrzeźbieni na ławkach złoczyńcy ciskali w niego drzazgami i żywicą. Chaddick
zaplótł owłosione jasne ręce na potężnej piersi i znosił to wszystko ze spokojnym
uśmiechem. Potem wyciągnął łuk i wypuścił strzałę w stronę widowni. Zaczęła się
odbijać od ławek, muskając uszy i szyje nigdziarzy, potem od ścian, zostawiając
czerwone ślady na plamach spalenizny, a wreszcie od płaskorzeźb, przeszywając
jedną po drugiej, aż wszystkie zaczęły jęczeć i ucichły.
Kolejna świeca w żyrandolu Zła zgasła.
Uśmiech Ravana zniknął. W jednej chwili został uniesiony w powietrze przez
niewidzialną siłę. Na jego twarzy pojawił się świński nos, z tyłu wyrósł mu ogonek,
aż wreszcie chłopak z głośnym kwikiem spadł w przejście między ławkami.
– Zawszanie wygrywają – uśmiechnął się wilk.
To dziwne – pomyślała Agata – Dlaczego on chce, żeby jego strona przegrywała?
– Jeszcze tylko dwie pary i twoja kolej! – szepnęła Kiko.
Agata poczuła, że serce jej na moment stanęło. Nie potrafiła opanować myśli
miotających się chaotycznie od Sofii do Tedrosa, od ekscytacji do poczucia winy.
Talent… Pomyśl o talencie… Nie mogła się mogryfikować, ponieważ zaklęcia
ochronne nauczycieli nadal działały, ani też rzucić żadnego ze swoich ulubionych
zaklęć, ponieważ wszystkie były Złe.
– Wezwę jakiegoś ptaszka czy coś takiego – mruknęła, próbując przypomnieć
sobie lekcje Umy.
– No, a jak ten ptaszek ma tu wlecieć? – zapytała Kiko, wskazując zamknięte
drzwi.
Agata złamała świeżo polakierowany paznokieć.
Ponieważ owoce talentu Anadil nadal siedziały zamknięte w Sali Udręki,
dziewczyna spróbowała rzucić klątwę otwierającą drzwi, ale magia okazała się zbyt
silna do przełamania i na dziewczynkę za karę spadła chmara pluskwiaków. Potem
na scenę wszedł Hort, mający się zmierzyć z Beatrycze. Od czasu Próby Baśni Hort
awansował w hierarchii, starając się o udział w Cyrku, który, jak twierdził, miał mu
wreszcie zagwarantować „szacunek”. Teraz jednak spędził większość swoich
czterech minut na scenie, stękając i sapiąc, starając się zmusić włosy na piersi do
wyrośnięcia.
– Będę go szanować, jeśli w końcu usiądzie – gderała Hester, a nigdziarze zaczęli
buczeć.
Ale nim jego czas się skończył, Hort wydał z siebie gwałtowne stęknięcie
i przekrzywił szyję. Jęknął, jego pierś się wydęła. Sapnął i policzki mu nabrzmiały.
Wyginał się, skręcał i szarpał, aż z pierwotnym wrzaskiem rozerwał na sobie
ubranie.
Wszyscy z zaskoczenia wcisnęli się w fotele.
Hort uśmiechnął się wrednie. Ciemnobrązowe futro porastało potężne mięśnie,
a wilgotny i długi pysk był pełen ostrych zębów.
– On jest… wilkołakiem? – westchnęła z zaskoczeniem Anadil.
– Człowiekiem-wilkiem – poprawiła ją Hester, odsuwając myśl o trupie Bestii. –
Potrafi lepiej nad sobą panować niż wilkołak.
– Widzicie? – warknął do wszystkich zgromadzonych Hort. – Widzicie?!
Wyraz jego pyska nagle się zmienił i z gwałtownym puf! chłopak skurczył się do
własnego, cherlawego i bezwłosego ciała, po czym zanurkował za scenę, żeby się
zakryć.
– Cofam to, co mówiłam o panowaniu nad sobą – stwierdziła Hester.
Mimo wszystko Zło uważało, że wygrało, aż do chwili, gdy na scenę
w podskokach weszła Beatrycze ubrana w rustykalną brzoskwiniową sukienkę, tuląc
do siebie znajomego białego króliczka. Zaśpiewała piosenkę tak chwytliwą
i słodką, że po chwili wszyscy zawszanie zaczęli jej wtórować.

Mogę mieć fochy,


Mogę też być wredna,
Lecz to nie znaczy,
że nie jestem Dobra.

Zawsze przy tobie,


Zawsze oddana,
Dla ciebie po wsze czasy.

Będę przyjaciółką,
I nie zmienię zdania.
Tedrosie,
chcę być przez ciebie wybrana!

– Będą ślicznie wyglądać razem na Balu, prawda? – westchnęła Kiko do Agaty.


Agata, obserwująca, jak Tedros w końcu dołącza do chóru, rozbawiony takim
wyrazem przywiązania także musiała się uśmiechnąć. Gdzieś w głębi duszy
Beatrycze kryła się iskierka Dobra. Potrzeba było tylko talentu, by ją dostrzec.
Agata zobaczyła, że Tedros uśmiecha się do niej, jakby był przekonany, że ona
zaprezentuje coś znacznie lepszego. Talent godny dziedzica Kamelotu. Tak samo
patrzył kiedyś na Sofię.
Zanim go zawiodła.
– Nigdziarka Hester kontra zawszanka Agata – oznajmił biały wilk, gdy Hort
został ukarany kolcami jeżozwierza.
Agata poczuła, że traci siły. Jej czas się skończył.
– Skoro nie ma Sofii, to Hester jest naszą ostatnią nadzieją – czknął Bron,
wypluwając kolejną porcję motyli.
– Ona tak chyba nie uważa. – Słoniouchy Vex zmarszczył brwi, obserwując
Hester, która ciężkim krokiem wchodziła na scenę.
Szybko się przekonali, dlaczego Hester tak się zachowuje. Gdy wypuściła
swojego demona, zdołał on rzucić tylko jedną kopcącą kulką ognia, a potem
zniknął z powrotem na jej szyi. Dziewczynka zakasłała boleśnie, przyciskając rękę
do serca, jakby ta nędzna próba wyczerpała jej siły.
Hester wprawdzie poddała się bez walki, ale koledzy nie zamierzali iść w jej
ślady. Podobnie jak wszystkie czarne charaktery, w obliczu porażki po prostu
zmieniali reguły gry. Agata weszła na scenę, rozpaczliwie próbując wymyślić jakiś
talent, i usłyszała szepty:
– Zrób to! Zrób to!
A potem głos Dot:
– Nie!
Odwróciła się i w ostatniej chwili zobaczyła chłopców pochylonych nad
czerwonym podręcznikiem do zaklęć. Vex uniósł lśniący czerwienią palec
i wykrzyczał inkantację. Agata zesztywniała i upadła bez przytomności.
Jedynym dźwiękiem w Teatrze był trzask stalaktytu powoli odrywającego się od
sufitu.
Tedros przewrócił Vexa, ciągnąc go za długie uszy. Bron chwycił Tedrosa za
kołnierz i rzucił nim w żyrandol, a pozostali uczniowie uciekali przed spadającymi
świecami, które wzniecały ogień. Zawszanie skoczyli między ławki nigdziarzy,
którzy ciskali w nich płonącymi martwymi motylami spod ławki Brona.
Agata powoli odzyskała przytomność i podniosła głowę. Zobaczyła nigdziarzy
i zawszan rzucających w siebie butami poprzez płonące przejście. Buciory, botki
i pantofelki latały poprzez kłęby dymu jak pociski.
Gdzie są straże?
W gęstym dymie dostrzegła wilki tłukące nigdziarzy oraz wróżki rzucające
z góry pociski na zawszan i podsycające płomienie wróżkowym pyłkiem. Przetarła
oczy i przyjrzała się dokładniej. Wilki i wróżki… podsycały walkę?
W tym momencie zobaczyła wróżkę, która gryzła każdą ładną dziewczynkę, jaką
mogła dopaść.
Nie chcę umierać.
Ja też nie chciałem – odparł biały wilk.
W ułamku sekundy Agata zrozumiała.
Machnęła świecącym palcem i błyskawica strzeliła w przejście, sprawiając, że
wszyscy znieruchomieli z zaskoczenia.
– Siadać – poleciła.
Posłuchali jej wszyscy, łącznie z wilkami i wróżkami, które, zawstydzone,
przycupnęły w przejściu.
Agata dokładnie przyjrzała się strażnikom obu szkół.
– Wydaje nam się, że wiemy, po której stronie jesteśmy – powiedziała do
milczącej widowni. – Wydaje nam się, że wiemy, kim jesteśmy. Rozdzielamy życie
na Dobro i Zło, piękno i brzydotę, księżniczki i wiedźmy, słuszne i niesłuszne.
Popatrzyła na gryzącego chłopca-wróżkę.
– A jeśli jest coś pomiędzy?
Ze łzami w oczach odwzajemnił jej spojrzenie.
Pomyśl życzenie – pomyślała Agata.
Przerażony chłopiec-wróżka potrząsnął głową.
Wystarczy, że pomyślisz życzenie – prosiła go Agata.
Chłopiec-wróżka płakał i nadal walczył ze sobą.
A potem, tak jak w przypadku rybek i jak w przypadku gargulca, Agata zaczęła
słyszeć jego myśli.
Pokaż im… – usłyszała znajomy głos.
Pokaż im prawdę…
Uśmiechnęła się ze smutkiem.
Życzenie spełnione.
Wyciągnęła przed siebie rękę i upiorne kolumny błękitnego światła wystrzeliły
z nagle zastygłych w bezruchu ciał wróżek i wilków.
Zaszokowani uczniowie wpatrywali się w ludzkie dusze unoszące się w błękitnym
świetle nad nieruchomymi ciałami. Niektóre były w ich wieku, inne starsze
i bardziej doświadczone, ale wszystkie miały na sobie takie same jak oni mundurki
– tyle że te w mundurkach Dobra unosiły się ponad ciałami wilków, zaś te
w mundurkach Zła – nad ciałami wróżek.
Oniemieli ze zdumienia uczniowie patrzyli na Agatę, oczekując wyjaśnienia.
Agata spojrzała na łysego Bana w czarnej tunice, unoszącego się nad ciałem
chłopca-wróżki. Chłopiec, który kiedyś gryzł ładne dziewczynki w Gawaldonie,
był teraz o kilka lat starszy, a pulchne dawniej policzki były wychudzone i mokre
od łez.
– Jeśli nie zdacie, stajecie się niewolnikami przeciwnej strony – powiedziała
Agata. – Na tym polega kara Dyrektora Akademii.
Spojrzała na starego, siwego mężczyznę unoszącego się ponad ciałem białego
wilka, pocieszającego duszę młodej dziewczyny nad jedną z wróżek.
– Wieczna kara dla nie dość czystej duszy – powiedziała Agata, podczas gdy
dziewczyna łkała w ramionach starego mężczyzny. – To, jego zdaniem, ma
naprostować tych niedobrych uczniów. Umieszczenie ich w przeciwnej szkole ma
ich czegoś nauczyć. Tego, czego uczy nas ten świat. Że możemy być tylko w jednej
szkole, ale nie w drugiej. Pozostaje jednak pewne pytanie…
Popatrzyła na zjawy, równie przerażone i bezradne jak Ban.
– Czy to prawda?
Jej ręka zadrżała. Widma zamigotały i opadły z powrotem w ciała wróżek
i wilków, które wróciły do życia.
– Uwolniłabym ich wszystkich, gdybym mogła, ale jego magia jest zbyt potężna
– powiedziała Agata łamiącym się głosem. – Żałuję, że mój talent nie pozwala na
lepsze zakończenie.
Schodząc ciężko po schodach ze sceny, usłyszała chlipanie, a gdy podniosła
głowę, zobaczyła, że wilki, wróżki i dzieci po obu stronach ocierają oczy.
Z trudem usiadła obok Kiko, której makijaż zmienił się w rozmazany różowo-
błękitny chaos.
– Dotąd nienawidziłam tych wilków – szlochała. – Teraz mam ochotę je przytulić.
Po drugiej stronie przejścia Agata zobaczyła Hester uśmiechającą się przez łzy.
– Zaczynam się zastanawiać, po której ja jestem stronie – powiedziała cicho
Hester.
Ponad jej głową zgasła dziewiąta świeca Zła.
Z ciężkim westchnieniem Hester wstała, a z sufitu w tym momencie eksplodował
strumień wrzącego czarnego oleju. Zamknęła oczy, nim na nią spadł…
Strumień został jednak zatrzymany.
Zaskoczona Hester zobaczyła, że osłoniły ją trzy wilki, mimo że parujący olej
parzył ich ciała. Dysząc z bólu, popatrzyły z wściekłością w górę, pokazując
Dyrektorowi Akademii, że mają już dość wymierzanych przez niego kar.
W ciszy, jaka nagle zapadła w teatrze, wszyscy patrzyli na siebie, jakby reguły
gry nagle się zmieniły.
– Widzisz, on musi być Dobry – szepnęła Kiko do Agaty. – Gdyby był zły, to by
ich pozabijał!
– Os-s-statni pojedynek – zająknął się biały wilk, wyczuwając szansę. –
Nigdziarka Sofia kontra zawszanin Tedros. Ponieważ Sofia jest nieobecna,
przejdziemy do Tedrosa.
– Nie.
Tedros wstał.
– To koniec Cyrku. Zobaczyliśmy już Dobro, któremu nic nie dorówna.
Pochylił głowę przed Agatą, uznając tym samym swoją porażkę.
– Zwycięzca nie budzi wątpliwości.
Agata spojrzała w jego czyste, błękitne oczy i po raz pierwszy nie pomyślała
o Sofii.
Uczniowie obu szkół patrzyli na wiszącą w górze lśniącą koronę, czekając, aż
potwierdzi werdykt księcia.
Zamiast tego rozległo się bardzo głośne pukanie.
27
Niedotrzymane obietnice
Przez chwilę nikt nie był pewien, skąd dobiega pukanie. Zaraz jednak rozległo się
następne. Jeszcze głośniejsze. Ktoś stał pod drzwiami nigdziarzy.
– Cyrk jest zamknięty! – ryknął wilk.
Kolejne dwa stuknięcia.
– Myślałam, że nauczyciele są zamknięci w pokojach – szepnęła Agata.
– Czyli to najwyraźniej nie jest nauczyciel – odparła szeptem Kiko, nie
odrywając spojrzenia od Tristana.
Agata i Hester popatrzyły na siebie poprzez przejście. Przestraszone, odwróciły
się do drzwi i zadrżały przy następnym głośnym stuknięciu.
– Nikt nie zostanie wpuszczony! – zagrzmiał wilk.
Agata westchnęła.
Powoli, magicznie drzwi skrzypnęły i otwarły się same.
Do Teatru Baśni weszła osoba owinięta czarną peleryną. Setki oczu patrzyły, jak
idzie bezgłośnie przejściem, a peleryna z wężowej skóry ciągnie się za nią jak tren
weselny. Płynnie i cicho czarny cień wszedł na scenę i zatrzymał się pod Koroną
Cyrku, pochylając głowę jak nietoperz. Łuski peleryny lśniły w świetle płomieni.
Drzwi zatrzasnęły się.
Spod peleryny wysunęły się blade palce i zdjęły kaptur.
Sofia wrogo spojrzała na widownię. Jej nos i podbródek szpeciły zmarszczki,
w ufarbowanych na czarno włosach lśniły pasma bieli, szmaragdowe oczy stały się
mętne i szare, a skóra była tak cienka, że dało się przez nią zobaczyć żyły.
Powoli rozejrzała się w tłumie, coraz szerszym szyderczym uśmiechem kwitując
przerażone twarze. W końcu zauważyła Agatę, królewską w niebieskiej sukni, i jej
uśmiech zgasł. Sofia wpatrywała się w nią, a jej szare źrenice zasnuła zgroza.
– Widzę, że mamy nową księżniczkę – powiedziała cicho. – Czyż nie jest
przepiękna?
Agata odwzajemniła jej spojrzenie. Już jej nie żałowała, nie chciała jej za
wszelką cenę zadowolić.
– Ale przyjrzyjcie się uważnie, dzieci, a zobaczycie, że jest ona wampirem, który
przybył, by wyssać wasze dusze – uśmiechnęła się krzywo Sofia. – Ponieważ nie ma
własnej.
Agata zadrżała, ale wytrzymała pełne furii spojrzenie, aż w końcu Sofia nagle
z uśmiechem odwróciła się do Tedrosa.
– Mój miły Tedziu! Kto by się spodziewał, że tu się spotkamy. Wydaje mi się, że
nadal mamy do rozegrania pojedynek.
– Cyrk się zakończył – warknął Tedros. – Zwycięzca otrzymał koronę.
– Rozumiem – odparła Sofia. – W takim razie co to jest?
Kościstym palcem dźgnęła powietrze i wszyscy spojrzeli na wiszącą Koronę,
nadal zdecydowanie nienależącą do nikogo.
– Jest źle – powiedziała Hester do Anadil. – Jest bardzo źle.
Tedros stał po drugiej stronie przejścia.
– Wynoś się stąd – burknął do Sofii. – Zanim zrobisz z siebie idiotkę.
Sofia uśmiechnęła się.
– Boisz się, prawda?
Tedros wypiął pierś i postarał się opanować. Czuł na sobie spojrzenia zawszan,
tak jak wtedy na Polanie, gdy Sofia ujawniła jego obietnicę.
– Pokaż nam, Tedziu – powiedziała słodko Sofia. – Pokaż mi coś, czemu nie
zdołam dorównać.
Tedros zacisnął zęby, walcząc z własną dumą.
Wtedy Vex zauważył leżący na podłodze nadpalony transparent ZŁO GÓRĄ!.
Jego oczy zalśniły nadzieją.
– POKAŻ NAM! – ryknął i szturchnął Brona, który natychmiast dołączył do
niego.
– POKAŻ NAM! POKAŻ NAM!
Nagle wszyscy nigdziarze, pragnący wyrwać zwycięstwo z paszczy porażki,
dołączyli do chóru.
– POKAŻ NAM! POKAŻ NAM!
– Nie… przestańcie! – krzyknęła Hester.
Kiedy ona i Anadil się odwróciły, czarne charaktery warczały na nie, jakby były
zdrajczyniami, więc obie wiedźmy szybko dołączyły do chóru.
Nigdziarze skandowali coraz głośniej, ale Tedros ani drgnął. Zawszanie wiercili
się na miejscach, nie mogąc się doczekać, aż ich kapitan podejmie wyzwanie.
Wszyscy, z wyjątkiem Agaty, która zamknęła oczy.
Nie rób tego. Ona właśnie tego chce.
Rozległy się ochrypłe wrzaski. Agata błyskawicznie otworzyła oczy.
Tedros wchodził na scenę.
– Nie!!! – krzyknęła, ale owacje obu stron zagłuszyły jej głos.
Dwa metry od niego Sofia uśmiechnęła się z satysfakcją, a książę zmierzył ją
gniewnym spojrzeniem. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa, gdy skandowanie
nigdziarzy zmieniło się w ZŁO! ZŁO! ZŁO!, a zawszanie odpowiadali DOBRO!
DOBRO! DOBRO!. W oddali rozległ się grzmot, ale coraz głośniejsze, coraz
bardziej gniewne owacje zagłuszały odgłosy zbliżającej się burzy. Tedros napiął
mięśnie, a posągowe rysy jego twarzy stwardniały, Sofia za to uśmiechała się
szerzej i szerzej. Agata coraz bardziej trzęsła się ze strachu, patrząc, jak uśmiech
Sofii staje się kpiący, drwiący, aż w końcu książę zaczerwienił się z wściekłości,
jego palec zalśnił złotem, a kiedy wyglądał, jakby zaraz miał zaatakować…
Przyklęknął na jedno kolano.
Widownia umilkła zaskoczona.
Nigdziarze wiwatowali. Agata pobladła jak śmierć.
Sofia z westchnieniem współczucia zbliżyła się do klęczącego księcia. Łagodnie
wzięła w dłonie jego jasne włosy i spojrzała w wystraszone błękitne oczy.
– W końcu zaczęłam odrabiać lekcje, Tedziu. Chcesz zobaczyć?
Tedros spojrzał na nią twardo.
– Jeszcze nie skończyłem.
Dobył treningowego miecza, a Sofia cofnęła się. Ale zamiast się na nią rzucić,
Tedros, nadal klęcząc na jednym kolanie, odwrócił się do widowni i wyciągnął
ostrze w stronę tłumu.
– Agato z Lasu Za Światem.
Położył miecz przed sobą.
– Czy będziesz moją księżniczką i pójdziesz ze mną na Bal?
Sofia zastygła bez ruchu. Nigdziarze przestali wiwatować.
W głuchej ciszy Agata w końcu zdołała zaczerpnąć odrobinę powietrza.
Zobaczyła, że zaskoczenie malujące się na twarzy Sofii nagle zamieniło się
w wyraz bólu. Patrząc w zapadnięte, przerażone oczy przyjaciółki, Agata
ześlizgnęła się do znajomego grobu pełnego mroku i wątpliwości…
Aż wydobył ją z niego chłopiec.
Chłopiec klęczący na jednym kolanie, patrzący na nią tak samo jak na gobliny,
trumny i dynie.
Chłopiec, który ją wybrał, i to dużo wcześniej, nim oboje to zrozumieli.
Chłopiec, który teraz prosił, żeby ona wybrała jego.
Agata odwzajemniła spojrzenie swojego księcia.
– Tak.
– Nie! – krzyknęła Beatrycze i zerwała się z miejsca.
A wtedy przyklęknął przed nią Chaddick.
– Beatrycze, czy będziesz moją księżniczką i pójdziesz ze mną na Bal?
Jeden za drugim zawszanie przyklękali.
– Reno, czy będziesz moją księżniczką i pójdziesz ze mną na Bal? – zapytał
Nikolas.
– Gizelo, czy będziesz moją księżniczką i pójdziesz ze mną na Bal? – zapytał
Tarkwiniusz.
– Awo, czy będziesz moją księżniczką i pójdziesz ze mną na Bal?
Chłopcy wygłaszali swoje zaproszenia w pięknym rytmie, wyciągając ręce do
dziewcząt. Każda z nich usłyszała swoje imię, każda westchnęła, aż została tylko
jedna, która nie miała kogo pokochać. Łzy oślepiły Kiko, więc wytarła je, wiedząc,
że nie zdała – i w tym momencie zobaczyła klęczącego przed nią Tristana.
– Czy będziesz moją księżniczką i pójdziesz ze mną na Bal?
– Tak! – wrzasnęła Kiko.
– Tak! – powiedziała Rena.
– Tak! – powiedziała Gizela.
Przez cały Teatr przetoczyła się fala zachwyconych westchnień – „Tak!”, „Tak!”,
„Tak!” – aż morze miłości zalało nawet Beatrycze, która przywołała najpiękniejszy
uśmiech i ujęła dłoń Chaddicka.
– Tak!
Twarze nigdziarzy, obserwujących to z drugiej strony widowni, zaczęły się
zmieniać. Na kolejnych twarzach gniewny grymas ustępował miejsca wyrazowi
tęsknoty, a w oczach pojawiał się ból. Hort, Ravan, Anadil, nawet Hester… Jakby
oni także zapragnęli wziąć udział w tak radosnym wydarzeniu. Jakby oni także
zapragnęli poczuć się komuś potrzebni. Nagle ich wola walki zniknęła, zastąpiona
została przez złamane serca, i czarne charaktery umilkły jak węże pozbawione jadu.
Ale jeden z węży nadal był groźny.
Stojąca na scenie Sofia ani na moment nie oderwała wzroku od Agaty, którą
Tedros właśnie wziął w ramiona. Źrenice Sofii pociemniały jak wypalone węgle,
jej ciało zadrżało i oblało się potem, a czarne paznokcie utoczyły krwi
z zaciśniętych pięści. Nienawiść wylewała się z głębin jej duszy niczym lawa,
budząc w jej sercu pieśń. Z oczami wlepionymi w szczęśliwą parę uniosła dłonie
i zaśpiewała pełnym głosem. Ponad nią czarne stalaktyty zamieniły się w ostre jak
sztylety dzioby i ze skrzekliwym krakaniem obudziły się do życia.
W jednej chwili z sufitu zerwało się stado kruków, atakując wszystko w zasięgu
wzroku.
Uczniowie rzucili się szukać jakiegoś schronienia, zatykając uszy, gdy Sofia
zaczęła śpiewać o oktawę wyżej. W jej stronę poleciały wróżki, ale kruki połknęły
je wszystkie z wyjątkiem jednej, która w ostatniej chwili umknęła przez szczelinę
w ścianie. Wilki, przyciskające łapy do uszu, były równie bezradne i ptaki bez
najmniejszego trudu podcinały im gardła. Biały wilk otoczył ramionami
młodziutkiego brązowego wilka i usiłował odgonić kruki mimo krwawiącego nosa
i uszu, ale napastnicy ściągnęli oba wilki za scenę i tam dokończyli dzieła. Po chwili
ptaki zawróciły, gotowe tak samo potraktować uczniów…
W tym momencie Sofia przestała śpiewać i kruki rozsypały się w powietrzu
w pył.
Wszyscy, pojękując z bólu, patrzyli na nią. Ona jednak wcale na nich nie patrzyła.
Podążając za jej wzrokiem, zawszanie i nigdziarze spojrzeli na Koronę Cyrku,
kołyszącą się w powietrzu i w końcu gotową do ogłoszenia zwycięzcy. Szpiczasta
korona, lekka jak piórko, sfrunęła z góry, dryfując od Dobra do Zła, tam
i z powrotem, aż podjęła decyzję… i miękko opadła na głowę Sofii.
Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.
– Nie zapomnij o nagrodzie.
Wtedy Agata zobaczyła smugi bieli magicznie wymazujące scenę za Sofią –
smugi, które widziała już wcześniej.
– Uciekajcie! – wrzasnęła.
Białe smugi wymazywały ściany i rozlewały się na przejścia. Uczniowie zbyt
późno rzucili się do drzwi.
Teatr Baśni zniknął w eksplozji bieli, wyrzucając wszystkich na schody w Zamku
Dobra. Zawszanie wylądowali na różowych schodach, nigdziarze na niebieskich.
Błyskawice i wiatr roztrzaskiwały witrażowe okna, a czarne charaktery rzuciły się
w górę schodami wież Honor i Męstwo. Hester była już prawie na piętrze, ale nagle
poślizgnęła się na kawałku szkła i poleciała w bok. W ostatniej chwili złapała jedną
ręką za balustradę. Widząc przeczołgującą się obok Dot, zawołała:
– Dot! Dot, ratunku!
– Przykro mi – pociągnęła nosem Dot, pełznąc dalej. – Ale pomagam tylko
moim współlokatorkom.
– Dot, proszę!
– Mieszkam w toalecie! Jesteście podłe, żadne z was przyjaciółki i przez was
wstyd mi, że jestem czar…
– DOT!
Dot złapała Hester za rękę, gdy ta ześlizgnęła się z balustrady.
Zawszanie mieli mniej szczęścia. Gdy gorączkowo wspinali się po schodach wież
Czystość i Dobroć, Sofia zaśpiewała przeszywający ton i szklane schody dosłownie
eksplodowały, a prześliczni chłopcy i dziewczęta polecieli w dół na marmurową
posadzkę. Sofia zaśpiewała jeszcze ton wyżej. Posadzka holu zadrżała pod ich
stopami i popękała jak cienki lód, otwierając się w setkach miejsc. Zaskoczeni
zawszanie wpadali na siebie nawzajem i toczyli się w powstałe szczeliny. Próbowali
łapać się popękanego marmuru i resztek schodów, ale poszarpane posadzki były
zbyt strome, więc rozpaczliwie krzycząc, zaczęli staczać się z krawędzi. Resztkami
sił trzymali się potrzaskanych odłamków marmuru i machali nogami nad ciemną
głębią pod nimi.
– Agata! – krzyknął Tedros. Przeskakiwał przez zalane deszczem szczeliny
i dziury i kolejno wyciągał kolegów. Z każdą chwilą był bardziej zrozpaczony.
– Agata, gdzie jesteś?!
Nagle po drugiej stronie sali, wysoko na tle rozbitego okna zobaczył dwie blade
ręce trzymające się fragmentu zburzonego muru.
– Agata!!! Idę do ciebie!
Omijał skalne kratery, wspinał się po potrzaskanych schodach, coraz wyżej.
Przeskoczył wreszcie na poszarpany szczyt, przedarł się przez sterczące odłamy
szklane i złapał rękę osoby zwisającej z drugiej strony.
Sofia podciągnęła się i spojrzała mu prosto w oczy.
Tedros cofnął się przerażony, ale uświadomił sobie, że stoi na brzegu przepaści,
a gdzieś w dole zawszanie wołają o pomoc.
– Skoro książęta ratują księżniczki, to tak się zastanawiam… – powiedziała Sofia,
na której przemoczonych włosach lśniła Korona Cyrku. – Kto ratuje książęta?
– Obiecałaś… – zająknął się Tedros, szukając drogi ucieczki. – Obiecałaś, że się
zmienisz!
– Doprawdy? – Sofia poskrobała się po głowie. – No cóż, oboje złożyliśmy
obietnice, których nie dotrzymaliśmy. – Potem wrzasnęła i uderzyła w najwyższy
ton.
Książę upadł na kolana, a Sofia, patrząc, jak wije się z bólu, zdołała wejść
jeszcze wyżej w tonacji. Sparaliżowany Tedros poczuł, że z nosa cieknie mu krew,
a w uszach mu brzęczy. Sofia pochyliła się i położyła palec na jego wargach.
Uśmiechnęła się, patrząc w jego przerażone oczy i wydała z siebie śmiercionośny
ton…
Agata popchnęła ją wprost w otwarte okno. Korona zsunęła się z głowy Sofii
i poleciała gdzieś w burzę.
Zakrwawiony i słaby Tedros chciał jej pomóc, ale Agata spojrzała na niego
z furią.
– Ratuj pozostałych!
– Ale…
– Już! – wrzasnęła Agata, przyciskając Sofię do okna.
Tedros zebrał resztki sił i skoczył w dół, by pomóc uwięzionym kolegom.
Słysząc jego krzyk gdzieś poniżej, Agata odwróciła na moment wzrok, by
sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Sofia wykorzystała to i błyskawicznie kopnęła
ją w nogę. Agata straciła równowagę i poleciała twarzą na parapet.
Podniosła się chwiejnie, z zakrwawionym nosem.
– Lady Lesso miała rację – powiedziała Sofia, stając naprzeciwko niej. –
Rośniesz w siłę, gdy ja słabnę. Wygrywasz, gdy ja przegrywam. To ty jesteś moją
nemezis, Agato.
Zrobiła krok w jej kierunku.
– Wiesz, skąd to wiem?
Jej twarz pociemniała od smutku.
– Ponieważ będę szczęśliwa tylko wtedy, gdy ty umrzesz.
Agata z trudem oparła się o okno i spróbowała zmusić drżący palec do
zapłonięcia.

Cztery piętra wyżej Hester, Anadil i Dot biegły korytarzem wieży Honor,
nasłuchując wrzasków i grzmotów.
– Korona Cyrku została przyznana! – skrzeknęła Hester, otwierając drzwi do
pokojów nauczycieli. – Gdzie oni się podziali?
Skręciła za róg i wtedy poznała odpowiedź na to pytanie.
Profesor Anemonia, profesor Dovey i profesor Espada zamarli w pół kroku
z otwartymi ustami, jakby zaklęcie trafiło ich w momencie, gdy biegli w stronę
schodów.
– Hester…
Hester podeszła do Anadil i wyjrzała przez okno. Błyskawica oświetliła
zastygłych na Moście Połowicznym lady Lesso, profesor Sheeks i profesora
Manleya.
– Czy możemy ich ożywić? – zapytała pobladła Dot. – To tylko zaklęcie
oszałamiające.
– To nie jest zaklęcie oszałamiające. – Anadil postukała w rękę profesor Dovey,
a jej skóra wydała głuchy, wysoki dźwięk.
– Petryfikacja – powiedziała Hester, przypominając sobie lekcje lady Lesso. –
Zaklęcie, które może odwrócić tylko rzucająca je osoba.
– Czyli kto? – pisnęła Dot.
– Ktoś, kto nie chciał, żeby nauczyciele się wtrącali – stwierdziła Anadil,
przyglądając się srebrnej wieży nad zatoką.
Dot zadrżała.
– Ale to… to znaczy…
– Że jesteśmy zdani na siebie – podsumowała Hester.

Na smaganej burzą marmurowej wyspie wznoszącej się wysoko ponad


zrujnowanym holem Agata musiała samotnie zmierzyć się z Sofią.
– Nie musimy być wrogami – powiedziała prosząco, próbując za plecami
rozpalić swój palec.
– To ty mnie taką uczyniłaś – westchnęła Sofia ze łzami lśniącymi w oczach. –
Zabrałaś wszystko, co należało do mnie.
Agata widziała Tedrosa i innych zawszan czołgających się wśród gruzów,
z twarzami wykrzywionymi bólem i przerażeniem. W świetle błyskawic zobaczyła
też, że z zamku po drugiej stronie zatoki obserwują je równie przerażeni
nigdziarze. Serce waliło jej jak młotem. Teraz wszystko zależało od niej.
– Możemy znaleźć tutaj szczęśliwe zakończenie – przekonywała, czując, że palec
za jej plecami robi się gorący. – Obie możemy znaleźć szczęśliwe zakończenie.
– Tutaj? – Sofia uśmiechnęła się, zaciskając usta. – A co z powrotem do domu?
Agata zająknęła się, szukając odpowiedzi.
– Rozumiem. – Sofia uśmiechnęła się szerzej. – Teraz wybierasz się na bal. Teraz
masz księcia.
– Chciałam tylko, żebyśmy się mogły przyjaźnić, Sofio – powiedziała Agata ze
łzami w oczach. – Zawsze tylko tego chciałam.
Sofia spojrzała na nią lodowato.
– Ty nigdy nie chciałaś, żebyśmy się przyjaźniły, Agato. Chciałaś, żebym to ja
była brzydka.
Zmarszczki na jej policzkach magicznie stały się głębsze.
Palec zaskoczonej Agaty przygasł.
– Sofio, ty sama sobie to robisz!
– Chciałaś, żebym to ja była Zła – syknęła Sofia, a jej palce zmieniły się
w zakrzywione szpony.
– Możesz być Dobra! – krzyknęła Agata, ale jej głos zagłuszył kolejny grzmot.
– Chciałaś, żebym to ja była wiedźmą – powiedziała Sofia, a jej oczy stały się
przekrwione.
– To nieprawda! – Agata cofnęła się pod okno.
– Cóż, gołąbeczko. – Sofia uśmiechnęła się, odsłaniając brakujące zęby. – Twoje
życzenie się spełniło.
– Nie!
Jednym pchnięciem Sofia posłała Agatę w środek burzy. Dziewczynka poleciała
w dół, w stronę lśniącego mostu i pewnej śmierci. Widząc to, Tedros wrzasnął.
Wtedy na ratunek Agacie rzuciła się wróżka. Podtrzymała ją, ale wyczerpało to
wszystkie jej życiowe moce. Kładąc ją bezpiecznie na spływających ulewą
kamieniach, Ban milcząco podziękował Agacie z Gawaldonu za całe Dobro,
jakiego dokonała. Gdy ona odetchnęła z ulgą, on wydał z siebie ostatnie tchnienie
i skonał na jej wilgotnej otwartej dłoni.
Błyskawica oświetliła wieżę. Sofia spojrzała z góry na pobladłą Agatę. Po
drugiej stronie zatoki zobaczyła wpatrzonych w nią, przerażonych do głębi duszy
nigdziarzy. Odwróciła się do Tedrosa i zawszan chowających się na dole po kątach.
Dostrzegła też Hester, Anadil i Dot wpatrujące się w nią ze zgrozą.
Z sercem bijącym tak głośno jak grzmoty, podniosła odłamek szkła i otarła
z niego krople deszczu.
Jej przemoczone włosy stały się już całkiem siwe. Jej twarz pokrywały
nabrzmiałe czarne brodawki. Jej wyłupiaste oczy były czarne jak u wrony.
Przerażona wpatrywała się w odłamek szkła.
Ale gdy tak patrzyła na swoje odbicie, panika powoli ustępowała, a twarz Sofii
wykrzywił wyraz dziwnej ulgi, jakby w końcu mogła zobaczyć to, co jest pod
spodem.
Jej popsute wargi wygięły się w uśmiechu, a potem zaczęła się śmiać, całkowicie
wolna… głośniej, wyżej…
Wreszcie cisnęła szkło na ziemię, odchyliła głowę i śmiała się koszmarnym
śmiechem zapowiadającym Zło, piękne Zło, zbyt czyste, by dało się z nim walczyć.
W jednej chwili jej spojrzenie znowu padło na Agatę. Wydała z siebie straszliwy
ostrzegawczy wrzask, owinęła się wężową peleryną i zniknęła w ciemnościach
nocy.
28
Wiedźma z Lasu Za Światem
K iedy działo się coś strasznego, moja matka mówiła zawsze „Znajdź w tym jakieś
dobre strony” – wysapała Hester, przebiegając koło skamieniałych Kastora i Beezla
w holu wieży Niezgoda.
– Kiedy działo się coś strasznego, mój tatuś mówił zawsze „Jedz” – wydyszała
Dot, skręcając za nią w korytarz, gdzie wpadły na Monę i Arachne.
– Co tu się dzieje?! – krzyknęła Mona.
– Wracajcie do pokoju! – ryknęła na nie Hester. – I nie wychodźcie stamtąd!
Mona i Arachne umknęły do siebie i zaryglowały drzwi.
Hester i Dot zbiegły po schodach i zobaczyły wchodzących na górę Horta,
Ravana i Vexa.
– Wracajcie do pokojów! – krzyknęła Dot. – I nie wychodźcie stamtąd!
Chłopcy spojrzeli na Dot, a potem na Hester.
– Już! – warknęła Hester. Chłopcy pospiesznie uciekli.
– A jeśli zostanę sługusem? – nadąsała się Dot. – Wtedy w przyszłym roku nie
będziemy w jednej klasie!
– O ile w ogóle będziemy mieć jakąś szkołę! – rozzłościła się Hester.
Przebiegły przez hol przy schodach, zaganiając przerażonych nigdziarzy do
pokojów.
– Potrafię znaleźć w tym wszystkim jedną dobrą stronę – stwierdziła Dot. –
Przynajmniej nie mamy nic zadane!
Hester stanęła jak wryta, otwierając szeroko oczy.
– Dot, nie jesteśmy przygotowani na prawdziwą wiedźmę. Jesteśmy w pierwszej
klasie!
– To przecież Sofia – zauważyła Dot. – Ta sama, która lubi perfumy i różowy
kolor. Wystarczy, że uda nam się ją uspokoić.
Hester zmusiła się do uśmiechu.
– Wiesz, czasem cię nie docenialiśmy.
– Chodźmy. – Dot zarumieniła się i podreptała przed siebie. – Może Anadil ją
znalazła.
Po sprawdzeniu pozostałej części wieży Szkoda zmęczone dziewczynki powlokły
się do pokoju 66 i znalazły swoją współlokatorkę opartą o kłąb pościeli.
– Wszyscy są pozamykani w pokojach – powiedziała Dot, wachlując się tuniką.
Hester otarła pot i zmarszczyła brwi, patrząc na Anadil.
– Czy ty w ogóle szukałaś Sofii?
– Nie musiałam – ziewnęła Anadil. – Ona tu przyjdzie.
– Tutaj? – prychnęła Hester. – A skąd niby możesz to wiedzieć?
Anadil podniosła prześcieradło, odsłaniając związanego i zakneblowanego
Grimma.
– On tak powiedział.
W Akademii Dobra Chaddick i Tedros w podartych i pokrwawionych koszulach
stali na warcie przed świetlicą w wieży Męstwo. Wewnątrz przepełnionego,
dusznego pomieszczenia dziewczęta chlipały w ramionach swoich partnerów
balowych, a Beatrycze i Rena chodziły między rannymi chłopcami z maściami
i bandażami. Zanim jednak wstało słońce, one także zasnęły.
Tylko Agata nie odważyła się odpoczywać. Skulona na obitym skórą zebry fotelu
myślała o dziewczynce, która kiedyś przynosiła jej sok ogórkowy i otrębowe
ciasteczka, która zabierała ją na spacery i zwierzała się ze swoich marzeń.
Ta dziewczynka zniknęła, a jej miejsce zajęła wiedźma zamierzająca ją zabić.
Popatrzyła przez okno na oświetlony blaskiem świtu most, na skamieniałych
nauczycieli i zamarzniętą magiczną falę pod nim. To nie był żaden wypadek, żadna
okropna pomyłka. Wszystko to było częścią planu Dyrektora Akademii. Chciał, aby
Czytelnicy stanęli przeciwko sobie.
Ale po czyjej on jest stronie?
Słońce zalało świetlicę, a Agata nie zamykała oczu i czekała na następny ruch
Sofii.

W pokoju 66 poranek nadszedł i przeminął. Podobnie popołudnie.


– Nie macie nic do przegryzienia? – zapytała Dot ze swojego łóżka. Hester
i Anadil popatrzyły na nią z niedowierzaniem. Pomiędzy nimi zakneblowany
Grimm coś mamrotał.
– No wiecie, nic nie jadłam od wczoraj i nie mogę już patrzeć na czekoladę, bo
przez was mieszkałam w toalecie i czekolada kojarzy mi się z…
Hester zerwała Grimmowi knebel.
– Gdzie jest Sofia?
– Iść – parsknął Grimm.
– Kiedy? – zapytała Hester.
– Czekać – powiedział Grimm.
– Co takiego?
– Grimm iść. Grimm czekać.
Hester popatrzyła na Anadil.
– Dlatego tu jesteśmy?!
Klucz obrócił się w drzwiach. Dziewczynki zanurkowały pod łóżkami.
– Grimm?
Sofia wsunęła się do środka, zdjęła czarną pelerynę i powiesiła ją na haku przy
drzwiach.
– Gdzie jesteś?
Rozejrzała się po pokoju, drapiąc się po głowie ostrymi, brudnymi pazurami.
Hester, Dot i Anadil wstrzymały oddech, gdy koło nich spadały pasma siwych
włosów.
Sofia odwróciła się i zobaczyła, że coś się porusza pod kołdrą.
– Grimm?
Sięgnęła chciwie do łóżka…
Trzy dziewczyny powaliły ją od tyłu.
– Przytrzymaj jej nadgarstki – krzyknęła Hester, przywiązując nogi Sofii do
łóżka za pomocą przepalonych prześcieradeł. Anadil przywiązała jej ręce nad
głową, tuż obok Grimma, a Dot tłukła amorka poduszką po głowie, żeby się do
czegoś przydać.
– Może zapomniałyście – oznajmiła przeciągle Sofia – ale jestem po waszej
stronie.
– Teraz wszyscy jesteśmy po tej samej stronie – syknęła Hester. – Przeciwko
tobie.
– Podziwiam takie urocze intencje, Hester, ale Dobro nie jest po waszej stronie.
W świetle Hester zobaczyła, że twarz Sofii szpecą zmarszczki.
– Możesz tu sobie gnić, dopóki nie znajdziemy sposobu, żeby odczarować
nauczycieli – oznajmiła, ukrywając drżące dłonie.
– Powinnyście wiedzieć, że wam wybaczam – westchnęła Sofia. – Zanim jeszcze
mnie o to poprosicie.
– Nie poprosimy – obiecała Hester, odganiając Anadil i Dot. Anadil zabrała
pelerynę Sofii z wieszaka.
– Wrócicie po mnie.
Spojrzały na nią, a Sofia uśmiechnęła się, odsłaniając jeszcze więcej brakujących
zębów.
– Zobaczycie.
Hester wzdrygnęła się i zatrzasnęła za nimi drzwi.
Drzwi na moment uchyliły się i do środka zajrzała Dot.
– Nie masz przypadkiem czegoś do przegryzienia?
Hester szarpnęła ją i trzasnęła drzwiami.
Grimm natychmiast przegryzł swój knebel i wypluł go.
– Grzeczny chłopiec – pochwaliła Sofia, gładząc go, gdy przegryzał jej więzy. –
Świetnie się spisałeś, zatrzymując je tutaj.
Potem otworzyła swoją szafę i wyjęła zatęchłe pudełko z przyborami do szycia,
a także pudła z materiałami i nićmi.
– Miałam mnóstwo roboty, Grimm. I sporo mi jeszcze zostało.
ŁUP!
Sofia odwróciła się do drzwi.
ŁUP! ŁUP!
Na zewnątrz Anadil przybijała deski, montowała zamki i wkręcała śruby do
drzwi, a Hester i Dot barykadowały je ławkami i posągami z korytarza. Hester
zauważyła, że nigdziarze wyglądają ze swoich pokojów.
– ZOSTAŃCIE W ŚRODKU! – zagrzmiała i drzwi się natychmiast pozamykały.
– Czuję się okropnie – oznajmiła Dot. – To przecież nasza współlokatorka!
– Cokolwiek to jest, to z pewnością nie jest naszą współlokatorką – stwierdziła
Hester.
W środku Sofia nuciła w rytm uderzeń młotka, a igła magicznie szyła,
kierowana jej lśniącym palcem.
– Będą musiały to wszystko zdejmować – westchnęła, przypominając sobie,
kiedy poprzednio ktoś zamknął ją w pokoju. – Tyle roboty na marne.

Wczesnym wieczorem zawszanie mieli dość i zaczęli wychodzić grupkami, żeby


się umyć. Czujną gromadą przeszli do stołówki; zaklęte garnki w kuchni nadal
przygotowywały jedzenie, chociaż wszystkie nimfy zostały zamienione w kamień.
Uczniowie w ciszy napełnili talerze curry z gęsiny, sałatką z soczewicy i sorbetem
pistacjowym i zaczęli jeść.
Siedząca przy głównym stole Agata próbowała zwrócić uwagę Tedrosa, ale on
nawet nie patrzył w jej stronę, tylko ponuro żuł nogę kurczaka. Nigdy nie widziała
go tak zmęczonego; miał cienie pod oczami, policzki pozbawione rumieńców
i malutki pryszcz na podbródku. Tylko on jeden spośród zawszan nie wziął jeszcze
kąpieli.
Milczenie trwało, dopóki uczniowie nie zaczęli kończyć sorbetu.
– No, nie wiem, czy zauważyliście, ale no, Sala Dobra? – pisnęła Kiko. – Dalej
jest, no, nietknięta.
Sto dziewiętnaście głów przechyliło się.
Kiko ochłodziła spocony policzek, przytulając do niego pucharek z sorbetem.
– Więc moglibyśmy, gdybyśmy chcieli, no, urządzić ten nasz, no wiecie…
Przełknęła.
– Bal.
Wszyscy w milczeniu gapili się na nią.
– Albo i nie – wymamrotała Kiko.
Jej koledzy i koleżanki wrócili do sorbetu.
Po chwili Milicenta odłożyła łyżeczkę.
– Spędziliśmy tyle czasu na przygotowaniach.
– I mamy jeszcze dwie godziny, żeby się wyszykować – powiedziała Gizela.
Rena pobladła.
– To ma wystarczyć?
– Ja się zajmę muzyką! – oznajmił Tristan.
– Ja obejrzę salę – dodał Tarkwiniusz.
– Uwaga, wszyscy się ubierają! – obwieściła Beatrycze i cały tłum z okrzykami
radości rzucił łyżeczki i zerwał się na nogi.
– Chcę się upewnić, że dobrze zrozumiałam. – Głos Agaty przebił się przez
ogólną wrzawę. – Wróżki i wilki nie żyją, na nauczycieli została rzucona klątwa,
połowa szkoły leży w gruzach, na wolności grasuje morderca… a wy chcecie
urządzać Bal?!
– Nie możemy ulec czarownicy! – odparował Chaddick.
– Nie możemy zrezygnować z naszych sukni balowych! – rozżaliła się Rena.
Pozostali zawszanie zaczęli wydawać gniewne okrzyki, popierając ich.
– Nauczyciele byliby dumni!
– Dobro nigdy nie ulega Złu!
– Ona chce popsuć nam Bal!
– Zamknijcie się. Wszyscy.
W sali zapadła cisza. Zawszanie odwrócili się do Tedrosa, który nadal siedział na
swoim miejscu.
– Agata ma rację. Nie możemy teraz urządzać Balu.
Koledzy Tedrosa w jednej chwili stracili zapał i pokiwali głowami. Agata
odetchnęła z ulgą.
– Najpierw musimy znaleźć wiedźmę i zabić ją – warknął Tedros.
Agata zacisnęła dłonie w pięści, słysząc radosne okrzyki zawszan:
– Zabić wiedźmę! Zabić wiedźmę!
– Wydaje wam się, że ona po prostu tak na nas czeka? – krzyknęła, wskakując na
krzesło. – Myślicie, że możecie tak po prostu pomaszerować do Zamku Zła i zabić
prawdziwą wiedźmę?!
Owacje ucichły.
– Jak to „prawdziwą” wiedźmę? – Beatrycze spojrzała na nią gniewnie.
Kiko pobladła, dotarła do niej bowiem prawda.
– Baśniarz naprawdę pisze waszą baśń?
Agata skinęła głową, a wtedy w sali wybuchły chichoty.
– Nie wiemy, kto ma władzę nad tymi baśniami – powiedziała, zagłuszając je. –
Nie wiemy, czy Dyrektor Akademii jest Dobry czy Zły. Nie wiemy nawet, czy
w Puszczy wciąż panuje równowaga. Wiemy tylko, że Sofia chce mojej śmierci
i zabije każdego, kto jej stanie na drodze. Dlatego radzę, żebyśmy wracali do wieży
Męstwo i tam zaczekali.
Spojrzenia wszystkich skierowały się na Tedrosa, marszczącego brwi na te
słowa.
– Cóż, to ja jestem kapitanem w tej szkole – odparł. – I jestem zdania, że
powinniśmy zaatakować.
Zawszanie wodzili oczami od niego do księżniczki.
– Tedrosie, czy mi ufasz? – zapytała miękko Agata, patrząc na niego z góry.
Cisza zgęstniała, a jej pytanie zawisło w powietrzu. Tedros poczerwieniał pod jej
spojrzeniem.
W końcu odwrócił wzrok.
– Wracamy do wieży – mruknął.
Zawszanie podporządkowali się jego rozkazom i ponuro zbierali talerze, Agata
tymczasem dotknęła jego ramienia.
– Postąpiłeś właś…
– Idę się wykąpać – wybuchnął. – Muszę dobrze wyglądać, żeby spędzić noc,
ukrywając się jak baba!
Agata pozwoliła, by wyszedł jako pierwszy. Przy drzwiach zatrzymała go
Beatrycze.
– Zakradnijmy się do Zamku Zła, Tedziu! Razem zabijemy wiedźmę!
– Rób, co ci powiedziano – syknął Tedros i przepchnął się koło niej.
Beatrycze patrzyła za nim z zaczerwienionymi policzkami.
Kilka minut później, gdy pozostali zawszanie powlekli się do swojego więzienia
w wieży Męstwo, ona przemknęła do swojego pokoju, gdzie czekał na nią,
podskakując, wygłodniały biały króliczek.
– Dostaniesz kolację, Tedziu – obiecała, podnosząc go. – Ale najpierw musisz na
nią zapracować.

Gdy Hester się obudziła, zamek był pogrążony w ciemnościach, a dzwon na


Dzwonnicy wybił ósmą. Odkleiła przylepiony śliną do jej policzka podręcznik
Zdejmowanie klątw i spojrzała na Dot i Anadil, opierające się na sobie za meblami
barykadującymi ich pokój. Hester gwałtownie usiadła i popatrzyła.
Drzwi pokoju 66 były nienaruszone.
Hester odetchnęła z ulgą, ale nagle zakrztusiła się.
Coś się poruszało na końcu korytarza.
Przedarła się przez plątaninę mebli i na palcach podeszła do schodów. Gdy się
zbliżyła, zobaczyła trzy pochylone sylwetki skradające się w dół. Chwilę potem
prześlizgnęły się obok niej jeszcze dwie.
Hester poczekała ukryta za balustradą, aż zobaczyła kolejne cienie. Wtedy
zapaliła pochodnię.
Mona, Arachne, Vex i Bron spojrzeli na nią, wybałuszając oczy.
– Dlaczego nie jesteście w swoich pokojach?! – krzyknęła Hester.
– Przyszliśmy, żeby ci pomóc! – oznajmiła Mona.
– Chcemy się bronić – wyjaśnił Vex.
– Co?! O czym wy…
W tym momencie Hester zobaczyła, co trzymają w rękach.
Anadil śniła właśnie o kanałach ściekowych, a Dot o fasoli, gdy obie poczuły
szturchnięcie w brzuch.
– Patrzcie! – Hester trzymała czarny bilecik posypany zielonym brokatem
i napisany upiornie białym atramentem.
– Ładny wierszyk. Ale nie wiem, czy to powód, żeby nas budzić – wymamrotała
Dot. – O co chodzi z tą zemstą?
– Nie będzie żadnej zemsty! – krzyknęła Hester.
– No to dlaczego to napisałaś? – zapytała Anadil.
– Nie napisałam, wy kretynki!
Spojrzały na nią i w jednej chwili rzuciły się do schodów.
– Jak ona się wydostała? – wrzasnęła Anadil, przeskakując po dwa stopnie.
– Zrobiła to, zanim do nas przyszła! – odkrzyknęła Hester. Zegar wybił wpół do
dziewiątej.
– Ona jest dobra w takich sztuczkach. – Dot potknęła się i omal nie zleciała ze
schodów. – Jak myślicie, na czym będzie polegać jej zemsta?
– Więcej kruków? – powiedziała Anadil.
– Trująca mgła? – zastanowiła się Hester.
– Bomby ogniowe podłożone pod obie szkoły, które wybuchną w tym samym
momencie? – podsunęła Dot.
Hester pobladła.
– A jeśli oni już nie żyją?
Przebiegły przez hol przy schodach, minęły stołówkę i Wystawę Zła, kierując się
do pokrytych pajęczynami, ozdobionych rzeźbionymi czaszkami drzwi na
najdalszym końcu szkoły. Hester rzuciła czarne zaproszenie w kąt i otworzyła
gwałtownie drzwi. Wpadły do Sali Zła, przygotowane na masakrę…
Dot spojrzała tylko raz i zemdlała. Jej koleżanki nie mogły złapać oddechu.
– To jest ta zemsta? – zapytała Hester ze łzami w oczach.
Tymczasem króliczek Tedzio przekradł się zza schodów do porzuconego przez
Hester bileciku. Chwycił go ząbkami, uważając, żeby nie rozmazać brokatu. Myśląc
o gruszkach, śliwkach i innych przysmakach, pokicał z powrotem do swojej pani.

Agata, oparta o ścianę świetlicy w wieży Męstwo, starała się nie zamykać oczu,
ale jej powieki stawały się coraz cięższe, aż poleciała do tyłu i wpadła prosto
w czyjeś ramiona. Mrużąc oczy, spojrzała na Tedrosa, który odświeżony i wilgotny
po kąpieli przyklęknął przy niej.
– Śpij – powiedział. – Jestem przy tobie.
– Wiem, że jesteś na mnie zły…
– Cśśś – powiedział, przytulając ją mocniej. – Nie kłóć się już.
Z uśmiechem pełnym poczucia winy Agata poddała się jego silnym ramionom
i zamknęła oczy.
Drzwi świetlicy otworzyły się z trzaskiem.
– Tedziu!
Beatrycze wpadła do środka, budząc zawszan. Tedros popatrzył na nią z irytacją.
– Oni tu przyjdą! – krzyknęła Beatrycze i rzuciła mu czarny bilecik. Agata
usiadła. – Przyjdą tu, żeby nas zabić!
Tedros przeczytał biały tekst, a na jego szyi wystąpiły żyły.
– Wiedziałem!
Agata spróbowała zajrzeć mu przez ramię, ale on zerwał się już na równe nogi.
– UWAGA!
Zawszanie momentalnie usiedli.
– Właśnie w tym momencie złoczyńcy planują zemstę na naszej szkole –
oznajmił Tedros przy wtórze okrzyków zgrozy. – Wszyscy nigdziarze
sprzymierzyli się teraz z Sofią. Naszą jedyną nadzieją jest zaatakowanie Akademii
Zła, zanim oni przyjdą do nas. Szturmujemy o dziewiątej!
Agata stała kompletnie zaskoczona.
– Szykujcie się na wojnę! – zagrzmiał Tedros, otwierając na oścież drzwi.
– Wojna!!! – krzyknął Chaddick, prowadząc za sobą zawszan. – Szykujcie się na
wojnę!
Oszołomiona Agata podniosła leżący na ziemi bilecik. Kiedy go jednak
przeczytała, oczy jej zalśniły.
– Nie! Nie atakujcie!
Wybiegła ze świetlicy, ale na jej drodze pojawiła się wysunięta stopa. Agata
zderzyła się ze ścianą i upadła na podłogę zamroczona.
– Ups – powiedziała Beatrycze i radosna pobiegła za resztą.

Agata otworzyła oczy i zobaczyła pusty korytarz. Czuła przeszywający ból


głowy. Pojękując, poszła za śladami stóp przejściem do wieży Honor, zeszła do
Jaskini Jasia, aż wreszcie usłyszała złowrogie dźwięki mieczy uderzających
o kamień.
Zajrzała do klasy zrobionej ze lśniących landrynek i zobaczyła chłopców
ostrzących prawdziwe miecze, strzały, topory, buławy i łańcuchy, które wykradli ze
Zbrojowni.
– Ile tego wrzącego oleju? – zawołał któryś.
– Tyle, żeby ich wszystkich oślepić! – odkrzyknął inny, pocierając miecz osełką.
W klasie lizakowej Rena przycinała sukienki dziewcząt, żeby były bardziej
praktyczne podczas walki, a Beatrycze wyposażała każdą z nich w torbę ostrych
kamieni i strzałek do rzucania zrobionych z cierni.
– Ale chłopcy przygotowywali się do wojny na lekcjach – jęknęła któraś
dziewczynka.
– Nas nie nauczono walczyć! – powiedziała inna.
– A chcecie zostać niewolnicami czarnych charakterów? – odpaliła Beatrycze. –
Zostać zmuszone do gotowania dzieci, jedzenia serce księżniczek, picia końskiej
krwi…
– I ubierania się na czarno? – krzyknęła Rena.
Zawszanki przełknęły ślinę.
– No to uczcie się prędko – zakończyła Beatrycze.
W klasie piankowej Kiko i Gizela zapalały tuziny pochodni, a w klasie żelkowej
Nikolas z grupą chłopców szykował mocny taran.
Agata znalazła Tedrosa w ostatniej klasie, z Chaddickiem i jeszcze dwoma
chłopcami pochylał się nad ręcznie rysowaną mapą leżącą na śliwkowym biurku
profesor Dovey.
– Skąd wiesz, że tam właśnie jest Sala Zła? – zapytał Chaddick.
– Zgaduję – odparł książę. – Tylko Agata była w tej przeklętej szkole, ale nigdzie
nie mogę jej znaleźć. Powiedz Beatrycze, żeby jeszcze raz jej poszukała.
– Oszczędzę wam kłopotu.
Chłopcy odwrócili się do Agaty.
– Potrzebujemy twojej pomocy. – Tedros uśmiechnął się do niej.
– Nie pomogę kapitanowi poprowadzić armii na pewną śmierć – oznajmiła
Agata.
Tedros zaczerwienił się zaskoczony.
– Agato, oni zamierzają nas pozabijać!
– Dobro przybędzie, by nas wszystkich zgładzić – odparła, podnosząc do góry
czarny bilecik. – Zło nie zamierza nas zaatakować! Sofia chce, żebyś to ty ją
zaatakował!
– W takim razie raz wreszcie ja i wiedźma w czymś się zgadzamy – oznajmił
Tedros. – Jesteś ze mną, czy nie?
– Nie pozwolę ci tam iść.
– Ja tu jestem mężczyzną, a nie ty!
– No to zachowuj się jak mężczyzna!
Zegar wybił dziewiątą.
Słuchając dzwonów z wieży, chłopcy patrzyli nerwowo na przemian na Tedrosa
i na Agatę.
Ostatnie uderzenie ucichło.
W zapadłej ciszy Agata dostrzegła w oczach Tedrosa wahanie i zrozumiała, że
wygrała. Uśmiechnęła się ciepło i już chciała go wziąć za rękę, ale Tedros się
odsunął. Patrzył na nią ze złością, a jego twarz stawała się coraz bardziej i bardziej
czerwona.
– SZTURMUJEMY TERAZ! – krzyknął wreszcie i w całym korytarzu rozległy
się okrzyki.
Gdy jego trzej porucznicy pobiegli, by sformować szyki, Tedros zwinął mapę
i skierował się do drzwi.
Agata zagrodziła mu drogę, ale zanim zdążyła się odezwać, chwycił ją w pasie.
– Ufasz mi, Agato? – zapytał niemal bezgłośnie.
Westchnęła z irytacją.
– Oczywiście, ale…
– To świetnie. – Tedros zatrzasnął drzwi i zablokował je strzałą.
– Przykro mi – powiedział przez szczelinę. – Ale jestem twoim księciem
i zamierzam cię ochronić.
– Tedrosie! – Agata tłukła w cukierkowe drzwi. – Tedrosie, ona was wszystkich
pozabija!
Przez szczelinę widziała, jak Tedros prowadzi armię Dobra, uzbrojoną
w pochodnie, broń i taran, wznoszącą krwiożercze okrzyki: „Zabić wiedźmę! Zabić
wiedźmę!”. W oświetlonym pochodniami korytarzu ich cienie wyginały się na
ścianach, mroczne i zdeformowane, a potem zniknęły jak zdmuchnięte magią.
Panika sprawiła, że Agacie krew dosłownie zastygła w żyłach. Za wszelką cenę
musiała dostać się do Akademii Zła przed Tedrosem i jego armią. Ale co mogła
zrobić, by ich uratować?
Dopiero śmierć nemezis was wyzwoli – powiedziała lady Lesso.
Oczy Agaty zamgliły się od łez opłakujących decyzję, którą już podjęła.
Jeśli odda Sofii swoje życie, nikt więcej nie będzie musiał zginąć.
Niech wiedźma wygra.
Tylko takie szczęśliwe zakończenie pozostawało.
Wrzeszczała na całe gardło, kopała i tłukła pięściami w drzwi, a potem uderzyła
w nie śliwkowym biurkiem, ale cukierki nie pokruszyły się. Ciskała krzesłami
w ściany z crème brûlée, tupała w podłogę ze skrystalizowanej melasy… Była tylko
jedna droga wyjścia z sali. Agata wyjrzała przez okno.
Gdy usiadła okrakiem na parapecie w powiewającej niebieskiej sukni jej czarny
bucior wymacał gzyms. Zimny nocny wiatr chłostał jej twarz, ale bez wahania
wystawiła drugą nogę na zewnątrz i złapała się pnącza ozdobionego przez wróżki
złotymi światełkami. Rozpaczliwym szarpnięciem podciągnęła się na wąski występ
w murze i obejrzała.
Znajdowała się tak wysoko nad Mostem Połowicznym, że zastygli nauczyciele
wyglądali jak chrabąszcze. Ostry wiatr smagał jej uszy i sprawiał, że zadrżała
gwałtownie i omal nie spadła. Poprzez szklane przejścia widziała pochodnie
spływające w dół schodami wieży Honor i kierujące się do Leśnego Tunelu. Miała
tylko kilka minut, zanim Dobro wpadnie prosto w szpony Zła.
Zgrabiałymi dłońmi pociągnęła za świetlisty pęd nad głową i stwierdziła, że jest
mocno spleciony. Zmrużyła oczy, przyglądając się ozdobionym magicznymi
światełkami pnączom zbiegającym aż do nasady wieży niczym lśniąca droga,
mogąca ją zaprowadzić na most.
Żeby tylko wytrzymały – błagała w duchu Agata.
Złapała mocno, zeskoczyła z gzymsu i wtedy usłyszała, jak pnącze pęka. Jej
ciało poleciało w dół, uderzyło o szklany występ, ale zanim straciła równowagę,
coś ze świstem wbiło się w mur dosłownie o centymetry od jej policzka.
Strzała.
Przytrzymała się jej. Wtedy zobaczyła drugą strzałę, która omal nie musnęła jej
policzka. Z ciemności wylatywały kolejne, wyraźnie wycelowane prosto w nią.
Agata zamknęła oczy i czekała na śmiertelne uderzenie bólu.
Świst strzał ucichł.
Otworzyła oczy. Strzały tworzyły krzywą drabinę biegnącą aż do samej podstawy
wieży.
Nie zastanawiała się, kto ją chciał zabić ani dlaczego miała tyle szczęścia. Po
prostu złaziła po strzałach tak szybko, jak tylko mogła, a potem przebiegła Mostem
Połowicznym, lawirując między skamieniałymi nauczycielami i wyciągając ręce
w poszukiwaniu bariery, która się jednak nie pojawiła. Gdy Tedros i jego armia
znaleźli się na Polanie i stwierdzili, że tunele Dobra i Zła magicznie splątały się,
uniemożliwiając im przejście, Agata bezpiecznie wkraczała już do siedziby
czarnych charakterów.
Wysoko ponad nią, w oknie wieży Szkoda, Grimm odłożył łuk.
– I nawet włos jej nie spadł z głowy – pochwaliła go Sofia. – Chociaż bardzo byś
tego pragnął.
Grimm wymamrotał coś ulegle, a Sofia spojrzała na armię Tedrosa maszerującą
wokół jeziora, a potem na Agatę znikającą samotnie w Zamku Zła.
– To już niedługo – powiedziała.
Zgarnęła ze stołu pasma siwych włosów i szyła dalej, jak marionetkarz
triumfalnie pociągający za sznurki.

Agata spodziewała się, że zostanie pochwycona natychmiast po wejściu do


Zamku Zła. Ale gdy skradała się przez wilgotny hol, zobaczyła, że nie było
żadnych straży, żadnych pułapek, żadnych oznak wojny. Akademia Zła była
niepokojąco cicha, jeśli nie liczyć żelaznych drzwi, z trzaskiem otwierających się
i zamykających na tyłach holu. Zajrzała do środka i zobaczyła Teatr Baśni,
nieskazitelnie czysty i przywrócony do dawnego wyglądu, z jedną tylko różnicą.
Płaskorzeźba z przodu sceny, dawniej przedstawiająca feniksa powstającego
z popiołów, teraz zawierała nową scenę…
Wrzeszczącą wiedźmę otoczoną przez kruki.
Agata wzdrygnęła się i weszła po schodach, kierując się do Sali Zła.
Lecz naszą zemstą się zdążą udławić…
Co podburzani przez Sofię nigdziarze mogą jej zrobić? Agata pomyślała
o najgorszych czarnych charakterach, jakie znała z baśni. Zamienić ją w kamień?
Obnosić jej obciętą głowę? Zrobić z niej pasztet zapiekany w cieście?
Mimo lodowatego zimna Agata czuła pot na policzkach.
Poturlać ją w beczce nabijanej gwoździami? Wyciąć jej serce? Napełnić jej
żołądek kamieniami?
Pot mieszał się ze łzami, gdy patrzyła na setki śladów stóp.
Spalić ją? Ukamienować? Zasztyletować?
Ruszyła biegiem tam, gdzie czekały ją tortury i śmierć, z nadzieją, że kiedyś ona
i Sofia odnajdą się w innym świecie, świecie bez książąt, świecie bez bólu.
Z krzykiem przerażenia otwarła rzeźbione w czaszki drzwi.
I zaparło jej dech w piersiach.
Sala Zła przemieniła się w imponującą salę balową, lśniącą od zielonych
dekoracji, czarnych balonów, tysięcy zielonych płomieni świec i wirującego
kandelabra, który rzucał na freski na ścianach błyski szmaragdowego światła.
Wokół wysokiej rzeźby lodowej, przedstawiającej dwa splecione węże, Hort i Dot,
potykając się, tańczyli walca. Obok kręcili się Vex i Anadil, która zarzuciła mu
ramiona na szyję, Bron starał się nie deptać Monie po zielonych stopach, a Hester
i Ravan kołysali się w miejscu i szeptali coś do siebie. Wokół nich tańczyły inne
pary czarnych charakterów. Współlokatorzy Ravana grali na trzcinowych
skrzypcach, a na parkiet co chwilę wychodziły kolejne pary, niezgrabne, nieśmiałe,
ale promieniejące szczęściem, pragnące tańczyć pod wyszywanym cekinami
banerem:

Agata rozpłakała się.


Muzyka umilkła.
Agata otarła oczy i zobaczyła, że nigdziarze wpatrują się w nią. Pary się
rozdzielały, twarze czerwieniały z zawstydzenia.
– Co ona tu robi?! – parsknął Vex.
– Powie o wszystkim zawszanom! – dodała Mona.
– Łapać ją! – krzyknęła Arachne.
– Ja się tym zajmę – odezwał się czyjś głos.
Z tłumu wyszła Hester. Agata cofnęła się o krok.
– Hester, posłuchaj…
– To impreza dla czarnych charakterów, Agato – powiedziała Hester, zbliżając
się do niej. – A ty nie jesteś czarnym charakterem.
Agata skuliła się pod ścianą.
– Zaczekaj… nie…
– Obawiam się, że możesz zrobić tylko jedno – powiedziała Hester, której cień
górował nad Agatą.
Agata zasłoniła twarz.
– Umrzeć?
– Zostać – odparła Hester.
Agata zagapiła się na nią szeroko otwartymi oczami. Tak samo zaskoczeni byli
nigdziarze.
Vex wyciągnął palec.
– Ale…ale… ona jest…
– Mile widziana jako mój gość – oznajmiła Hester. – W odróżnieniu od
Ośnieżonych Bali, Nie-Bale nie mają żadnych zasad.
Agata potrząsnęła głową, ale zamiast słów popłynęły łzy. Hester dotknęła jej
ramienia.
– Znaleźliśmy salę tak wyglądającą – powiedziała, łamiącym się głosem. –
Myślę, że ona chciała, żebyśmy mieli to, czego ona nie mogła dostać. Może w ten
sposób chciała przeprosić.
Agata zaczęła szlochać.
– Ja też przepraszam…
– Wepchnęłam cię do ścieku – pociągnęła nosem Hester. – Wszyscy popełniamy
błędy. Ale naprawimy je, prawda? Obie szkoły razem.
Agata szlochała tak, że całe jej ciało drżało.
Hester stężała.
– O co chodzi?
– Próbowałam – chlipnęła Agata. – Próbowałam ich powstrzymać.
– Kogo powstrzymać…
– ZABIĆ ZŁYCH! ŚMIERĆ NIGDZIARZOM!
Hester powoli się odwróciła.
– ZABIĆ ZŁYCH! ŚMIERĆ NIGDZIARZOM!
Nigdziarze stłoczyli się przy ogromnych oknach i wyjrzeli w ciemność. Poniżej
armia Dobra maszerowała wokół jeziora z bronią lśniącą w blasku pochodni.
Rozpromienione twarze czarnych charakterów przygasły i z powrotem zamknęli
się w swoich zwykłych skorupach. Przez okna wdarł się wiatr, zagasił świece,
pogrążając salę w ciemności i chłodzie.
– Więc przyszłaś, by nas ostrzec. A twój książę przyjdzie, by nas zabić –
powiedziała Hester, patrząc na tłum żądny krwi. – Tyle, jeśli chodzi o miłość.
– Nie musicie z nimi walczyć – upierała się Agata. – Niech zobaczą to samo, co
ja.
Hester odwróciła się do niej z płonącymi oczami.
– I niech nas wyśmieją? Niech przypomną nam, jacy jesteśmy? Brzydcy.
Bezwartościowi. Przegrani.
– Nie jesteście tacy!
Hester znowu stała się tą niebezpieczną dziewczynką, jaką Agata znała wcześniej.
– Nic o nas nie wiesz – warknęła.
– Jesteśmy tacy sami, Hester – przekonywała ją Agata. – Niech zobaczą prawdę.
To jedyny sposób!
– Tak – powiedziała Hester cicho. – Jest tylko jeden sposób. – Obnażyła zęby. –
Uwolnić wiedźmę!
– Nie! – krzyknęła Agata. – Ona właśnie tego chce!
Hester uśmiechnęła się szyderczo.
– I przypomnijcie naszej księżniczce, co się dzieje, gdy piękne panny pchają się
tam, gdzie ich nie proszą.
Agata wrzasnęła, gdy otoczyły ją cienie czarnych charakterów.

Wysoko, w rozpadającej się wieży, tłum pięćdziesięciu nigdziarzy odsunął


ostatnie meble i wyrwał ostatnie gwoździe z drzwi pokoju 66. Z dzikim wrzaskiem
wyważyli drzwi i cofnęli się zaskoczeni.
Z pokoju patrzyła na nich pomarszczona, ohydna wiedźma w cudownej różowej
sukni balowej. Pogładziła lśniącą łysinę i obnażyła w uśmiechu poczerniałe dziąsła.
– Niech zgadnę, na naszym przyjęciu pojawili się nieproszeni goście.
29
Piękne zło
A gata otworzyła oczy i poczuła lodowate zimno. Leżała na plecach, zamknięta
w oszronionej szklanej trumnie, nad którą pochylały się tuziny zamazanych
sylwetek. Szarpnęła się w przypływie paniki, ale jej ciało było zamarznięte.
To nie było szkło. To był lód.
Spróbowała zaczerpnąć powietrza, ale tylko się zadławiła. Oczy wyszły jej na
wierzch, policzki posiniały… W tym momencie mroczne cienie rozstąpiły się,
a pomiędzy nimi podpłynęło do niej różowe widmo. Agata, nadal bez tchu,
przetarła językiem szron. Sofia, łysa i groteskowo zeszpecona, uśmiechnęła się do
niej z góry. W ręku trzymała topór z Sali Udręki. Agata próbowała chwycić ostatni
oddech, a jej oczy błagały o litość. Sofia patrzyła na nią poprzez taflę lodu.
Przesunęła palcami ponad twarzą uwięzionej Agaty… a potem uniosła topór.
Z oddali dobiegł wrzask Hester.
Topór wbił się w lód i roztrzaskał trumnę, zatrzymując się o włos od twarzy
Agaty. Dziewczynka upadła na mokrą podłogę, ciężko dysząc.
– Zamrażacie biedną księżniczkę? – westchnęła Sofia. – Hester, tak się nie
traktuje gości.
– Te strzały… to byłaś ty… – wyjąkała Agata, podnosząc się ciężko. –
Sprowadziłaś mnie tutaj… żeby mnie zabić…
– Zabić cię? – W oczach Sofii zabłysła uraza. – Myślisz, że mogłabym cię zabić?
Pod przeciwległą ścianą Agata zobaczyła Hester skuloną obok Anadil i Dot.
Wszystkie z otwartymi ustami wpatrywały się w łysą, pomarszczoną staruchę, ich
dawną współlokatorkę.
– Prawda jest taka, że chciałabym cię skrzywdzić, Agato – powiedziała Sofia,
roztapiając topór lśniącym palcem. – Ale po prostu nie mogę.
Przyjrzała się odbiciu swojej zniszczonej twarzy w jednym z balonów.
– Moje zachowanie zeszłego wieczora było niestosowne.
– Niestosowne? – zakasłała Agata. – Wypchnęłaś mnie przez okno!
– A czy ty nie zrobiłabyś tego samego? – zapytała Sofia, spoglądając na odbicie
w niebieskiej sukni Agaty. – Gdybym to ja zabrała wszystko, co należało do ciebie?
Sofia odwróciła się, a różowa suknia zalśniła.
– Ale to twoja baśń, Agato. I albo zakończymy ją jako wrogowie, albo
zakończymy ją jako przyjaciółki.
– Pppprzyjaciółki?! – zająknęła się Agata.
– Dyrektor Akademii powiedział, że to niemożliwe. I chyba obie uznałyśmy, że
miał rację – powiedziała Sofia, której skóra zaczęła pękać wokół brodawek. – Ale
jak on mógł nas kiedykolwiek rozumieć?
Agata cofnęła się z obrzydzeniem.
Sofia skinęła głową.
– Jestem teraz brzydka – przyznała cicho. – Ale mogę być tutaj szczęśliwa, Agato.
Naprawdę mogę. Jesteśmy tam, gdzie nasze miejsce. Ty jesteś Dobra. Ja jestem Zła.
Powiodła spojrzeniem po udekorowanej sali.
– Ale Zło też może być piękne, nie uważasz?
W oknach zalśniło światło pochodni.
– Sofio, zawszanie są pod bramą! – krzyknęła Anadil, wyglądając przez okno.
– Zemsta – powiedziała Agata i zadrżała. – Napisałaś, że chcesz zemsty.
– A jak inaczej miałam tu zwabić Dobro, Agato? – spytała ze smutkiem Sofia. –
Jak inaczej miałam im pokazać, że wszystko, czego chcemy, to nasz własny bal?
– Sofio, oni tu idą! – wrzasnęła Dot. Piętro niżej zawszanie uderzali taranem
w bramę zamku.
– Ale teraz zakończymy to, prawda? – powiedziała Sofia, wyciągając poskręcaną
rękę z kieszeni sukni.
Agata otworzyła szeroko oczy. Sofia coś trzymała.
– JEST NA GÓRZE! – Zawszanie wdarli się do zamku.
– Agato. – Sofia podeszła do niej powoli, zaciskając rękę.
– ZABIĆ WIEDŹMĘ! – krzyczeli zawszanie, wbiegając po schodach.
Sofia wyciągnęła pokrytą brzydkimi plamami pięść.
– Moja przyjaciółko… moja nemezis…
Agata wzdrygnęła się. Sofia otwarła pustą dłoń.
I przyklękła na jedno kolano.
– Czy zatańczysz ze mną?
Agata wstrzymała oddech.
ŁUUP! Zawszanie tłukli w drzwi sali.
– Sofia, co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła Hester.
Sofia wyciągnęła zwiędłą dłoń do Agaty.
– Pokażemy im, że już po wszystkim.
Drzwi zaczęły pękać.
– Jeden taniec, żeby nastał pokój – obiecała Sofia.
– Sofia, oni nas wszystkich zabiją! – skrzeknęła Hester.
Sofia nie cofnęła ręki.
– Jeden taniec, żeby było szczęśliwe zakończenie, Aga.
Agata patrzyła na nią jak sparaliżowana. W drzwiach ustąpiły rygle.
Brodawki Sofii były wilgotne od łez.
– Jeden taniec, żeby uratować mi życie.
– Na trzy! – ryknął za drzwiami Tedros.
Sofia popatrzyła na Agatę, szeroko otwierając czarne oczy.
– To ja, Aga. Nie widzisz?
Agata, drżąc, wpatrywała się w jej brzydką twarz.
– Raz!
– Agato, proszę…
Agata cofnęła się o krok, przerażona.
– Proszę… – błagała Sofia, na której twarzy malował się ból. – Nie pozwól,
żebym umarła jako czarny charakter.
Agata odsunęła się od niej.
– Jesteś Zła…
– A Dobro wybacza.
Agata zastygła bez ruchu.
– Czy nie jesteś Dobra? – spytała bezgłośnie Sofia.
– Dwa!
Agata wstrzymała oddech i ścisnęła jej rękę.
Sofia objęła ją kościstymi ramionami i pociągnęła w posuwistym walcu po
parkiecie. Na rozpaczliwą komendę Hester koledzy Ravana zaczęli niepewnie grać
romantyczną melodię.
– Jesteś Dobra – westchnęła Sofia, opierając głowę na ramieniu Agaty.
– Nie pozwolę, żeby cię skrzywdzili – szepnęła Agata, mocno przytulając Sofię.
Sofia dotknęła jej policzka.
– Chciałabym móc powiedzieć to samo.
Agata popatrzyła na nią. Sofia uśmiechnęła się ponuro.
– Trzy!
Tedros na czele swojej armii wdarł się przez drzwi i z krwiożerczym okrzykiem
uniósł miecz ponad głową Sofii.
– Zabić wie…
W tym momencie zobaczył, że walc trwa w najlepsze.
Sofia obróciła się do niego, trzymając w ramionach Agatę. Tedros opuścił
miecz.
– Biedny Tedzio – oznajmiła Sofia, uciszając muzykę. – Za każdym razem, gdy
znajduje swoją księżniczkę, ona okazuje się wiedźmą.
Oszołomiony Tedros wpatrywał się w Agatę.
– Ty jesteś… z nią?
– Ona kłamie! – wrzasnęła Agata, próbując się wyrwać z uścisku Sofii.
– Jak myślisz, jak udało jej się przeżyć upadek? Dlaczego chciała powstrzymać
twój atak? – pytała Sofia, przytulając ją mocniej. – Tak, Tedziu, obawiam się, że
twoja balowa partnerka jest także moją partnerką.
Tedros w ślad za Sofią popatrzył na wiszący ponad salą baner. Stojący za nim
zawszanie pobledli.
– Nie słuchaj jej! – pisnęła Agata. – To pułapka!
– Agato, kochanie, wszystko w porządku. Możesz mu już powiedzieć – zapewniła
ją Sofia. Popatrzyła ze smutkiem na Tedrosa. – Chciała zaczekać, aż przyłoży ci
miecz do gardła.
Tedros patrzył na Agatę szeroko otwartymi oczami.
– To nieprawda! – krzyknęła. – Udowodnię to! – Odwróciła się. – Hester! Dot!
Powiedzcie im!
Ale Hester i Dot, tak jak i pozostali nigdziarze, z wściekłością patrzyły na armię
Dobra, uzbrojoną w śmiercionośną broń i gotową do masakry. Hester spojrzała na
Agatę i nic nie powiedziała.
Agata zobaczyła, że w oczach jej księcia gaśnie blask. Stojący za nim uzbrojeni
zawszanie zwracali swoje ostrza już nie na Sofię, tylko na nią.
– Nie! Zaczekajcie! – Wyrwała się i wpadła w ramiona Tedrosa. – Musisz mi
uwierzyć! Jestem po twojej stronie!
– Doprawdy? – zadumała się Sofia. – To jak to się stało, że książę zamknął cię
w jednym zamku… a teraz jesteś w drugim?
Agata poczuła, że ramiona Tedrosa sztywnieją. Podniosła głowę i zobaczyła, że
cała krew odpłynęła mu z twarzy.
– Odpowiedz.
– Przyszłam tu, żeby ci pomóc… zeszłam na dół…
– Zeszła! – zarechotała Sofia. – Z takiej wieży!
Tedros popatrzył przez okno na sięgające chmur wieże Zamku Dobra.
– Były strz-a-a-ły – zająknęła się Agata.
– Nie wiem, czego ona tak się wstydzi – oznajmiła Sofia, drapiąc się po głowie. –
Sama to wszystko wymyśliła. Złośliwe psikusy robione Dobru, spotkanie z tobą
w Puszczy, atak podczas Cyrku… to wszystko była część wielkiego planu Agaty,
mającego cię przekonać, że jest Dobra. No dobrze, z wyjątkiem tego ślicznego
nowego uśmiechu. To była czysta czarna magia.
Agata nie była w stanie oddychać.
– Tylko najlepsze Zło potrafi udawać Dobro – powiedziała Sofia, patrząc na nią
złośliwie. – Agata jest w tym lepsza nawet ode mnie.
Tedros z oczami wielkimi jak spodki odsunął się od Agaty.
– Prawdziwa księżniczka nie kwestionowałaby mojego autorytetu – powiedział
i poczerwieniał.
– Ted, zaczekaj… – prosiła Agata.
– Księżniczka nie podawałaby w wątpliwość, czy jestem mężczyzną.
– Patrz, co ona z tobą robi…
– Wiedziałem, że jesteś wiedźmą – oznajmił łamiącym się głosem. – Wiedziałem
od początku.
– Nie ufasz mi? – chlipnęła Agata.
– Kiedyś moja matka zadała mojemu ojcu to samo pytanie. – Tedros sam walczył
ze łzami. – Ale ja nie popełnię jego błędu.
Jego spojrzenie pobiegło do leżącego między nimi na ziemi Ekskalibura. Książę
rzucił się do niego, ale Agata złapała miecz jako pierwsza i zerwała się na równe
nogi, wyciągając go przed siebie. Zawszanie ze zgrozą dobyli broni.
– Widzisz? – uśmiechnęła się Sofia. – Miecz do gardła.
Agata popatrzyła na nią, potem na Tedrosa, wpatrującego się w ostrze tuż przed
swoją twarzą. Upuściła miecz.
– Nie! Ja tylko… ja nie chciałam…
Tedros poczerwieniał z furii.
– Szykować się do ataku!!!
Agata cofnęła się.
– Tedros, posłuchaj mnie!
Tedros złapał łuk Chaddicka.
– Tedros, zaczekaj…
– Jestem gorszy od mojego ojca. – Tedros patrzył na nią lśniącymi wilgocią
oczami. – Ponieważ nadal cię kocham.
Wymierzył strzałę w jej serce.
– Nie! – wrzasnęła Agata.
– Strzelać!
Zawszanie obrzucili bezbronnych nigdziarzy kamieniami, strzałkami i olejem,
a Tedros wypuścił strzałę prosto w Agatę…
Nim jednak strzała wbiła się w pierś Agaty, Sofia machnęła lśniącym palcem.
Wszystkie pociski zamieniły się w stokrotki i łagodnie opadły na podłogę.
Kulący się nigdziarze podnieśli głowy, zdumieni, że wciąż żyją. Pochylona Agata
powoli się odwróciła.
– Nauczyłam się tego od mojej ulubionej księżniczki – stwierdziła cicho Sofia.
Agata, szlochając, opadła na podłogę.
Tedros przenosił spojrzenie z jednej na drugą i nagle na jego twarzy
odmalowało się straszliwe przeczucie. Sofia posłała mu diaboliczny uśmiech.
– Te ćwiczenia od początku kiepsko ci szły, prawda, Tedziu?
– Nie! – Tedros upadł na kolana i chwycił w ramiona płaczącą Agatę, która go
odepchnęła.
– To się nazywa interesujące zakończenie. Książę chce zabić swoją księżniczkę. –
Sofia wyraźnie rozkoszowała się tą chwilą. Podniosła stokrotkę mającą przeszyć
serce Agaty i z wyrazem rozkoszy powąchała ją. – Całe szczęście, że Zło przybyło
w porę, by ją ocalić.
Siedzący na podłodze Tedros patrzył na nią zrozpaczony.
– Co, oczywiście, nasuwa pewne pytanie… – Sofia oblizała zwiędłe wargi. – Co
się dzieje, gdy Zło staje się Dobre?
Tym razem, gdy się uśmiechnęła, Tedros zobaczył lśnienie białych zębów.
Cofnął się zaskoczony.
Na jego oczach brodawki Sofii magicznie pospadały, głęboko pomarszczona
skóra wygładziła się, aż stała się z powrotem kremowa i lśniła młodością jak
brzoskwinia. Włosy spłynęły z łysej czaszki kaskadami złocistych pierścieni,
a wargi wypełniły się lśniącym różem. Agata ostrożnie spojrzała przez palce
i zobaczyła, że oczy Sofii lśnią zielenią szmaragdów, jej zwiędłe ciało rozkwita, aż
najpotężniejsza spośród czarnych charakterów stanęła nad nią w różowej sukni,
bardziej promienna i piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
– Uciekajcie… Uciekajcie natychmiast… – ostrzegła Agata, ale zawszanie stali
jak sparaliżowani, patrząc na to, co się działo za Sofią.
Agata odwróciła się, przygotowana na najgorsze.
Jej spojrzenie odwzajemniła Hester ubrana teraz w różową suknię. Jej cienkie
włosy magicznie przemieniły się w długie i grube pukle, zapadnięte policzki
wypełniły się, a tatuaż nabrał wspaniałego czerwonego koloru. Białe włosy stojącej
obok niej Anadil stały się kasztanowe, a czerwone oczy – morskozielone, podczas
gdy pękata do tej pory Dot miała teraz figurę jak klepsydra. W lustrzanych balonach
Hort obserwował, jak jego szczęka staje się mocniejsza, w podbródku pojawia się
dołeczek, a workowata czarna tunika zmienia się w niebieski płaszcz zawszanina.
Tłusta cera Ravana oczyściła się, Bron uniósł koszulę i zobaczył wspaniałe
rzeźbione mięśnie, Arachne przesunęła palcami po dwojgu oczach, Mona dotknęła
gładkiej skóry barwy kości słoniowej… aż wreszcie wszyscy przemienieni
nigdziarze, ubrani teraz w mundurki Dobra, patrzyli na siebie z niedowierzaniem.
Sofia uśmiechnęła się z góry do Agaty.
– Mówiłam ci, że Zło może być piękne, prawda?
– Wycofać się! – krzyknął Tedros do swojej armii.
– Jeszcze nie skończyliśmy, Tedziu! – zagrzmiała Sofia. – Ty i twoja armia
wpadliście na bal. Ty i twoja armia zaatakowaliście bezbronną szkołę. Ty i twoja
armia chcieliście wymordować całą salę pełną biednych uczniów, próbujących
cieszyć się najpiękniejszym wieczorem w ich życiu. Co nasuwa kolejne pytanie…
– Wycofać się natychmiast! – wrzasnął Tedros.
– Co się dzieje, gdy Dobro staje się Złe?
Za Tedrosem rozległy się wrzaski.
Agata obróciła się i zobaczyła, jak Beatrycze skrzeczy z bólu, zginając się pod
ciężarem garbu. Jej włosy posiwiały, twarz przemieniła się w oblicze staruchy,
a różowa suknia poczerniała i zwisała na wychudzonym nagle ciele.
Wokół niej wszystkie suknie i garnitury zawszan powoli zmieniały się, stając się
czarnymi tunikami Zła. Na ciele Chaddicka wyrosły stalowe kolce, Milicenta
szlochała, gdyż jej skóra zrobiła się zielona, Rena z piskiem drapała strupy na
policzkach, garbaty i jednooki Nikolas kołysał się chwiejnie. Jeden po drugim
zawszanie, którzy zaatakowali uczniów Zła, stawali się brzydcy. Tylko Agata
uniknęła tej kary… W końcu Sofia z triumfalnym uśmiechem spojrzała na
stojącego na czele armii czarnych charakterów łysego, cherlawego Tedrosa,
zeszpeconego bliznami.
– Wiwat książę! – zaśmiała się.
Piękni teraz nigdziarze wytykali palcami brzydkich zawszan, dołączając do niej
w chórze triumfalnego śmiechu i zapominając o wszelkich wcześniejszych
porażkach.
Widząc to, Agata podniosła porzucony miecz Tedrosa i skierowała go w stronę
Sofii.
– Masz porachunki tylko ze mną! Pozwól im spokojnie odejść!
– Ależ oczywiście, kochanie – uśmiechnęła się Sofia. – Drzwi są otwarte.
Odrażający zawszanie rzucili się w ich stronę – wszyscy, z wyjątkiem
pomarszczonego, wychudzonego Tedrosa, który zastąpił im drogę.
– Proszę cię, Ted. Zakończ tę wojnę – błagała Agata.
– Nie mogę cię zostawić – zachrypiał książę.
Agata popatrzyła w jego smutne, zaropiałe oczy.
– Tym razem musisz mi zaufać.
Tedros potrząsnął głową, zbyt zawstydzony, by się spierać.
– Wycofać się! – rozkazał zdławionym głosem swoim kolegom. – Wycofujemy
się!
Z krzykiem udręki poprowadził spotworniałych zawszan do wyjścia. Drzwi
jednak zatrzasnęły się im przed nosem.
– Naprawdę, powinniście się wreszcie nauczyć, jakie są zasady – westchnęła
Sofia.
Tedros i jego armia odwrócili się z drżeniem.
– Zło atakuje. Dobro się broni – przypomniała Sofia. – Wy zaatakowaliście… –
Uśmiechnęła się. – Teraz my będziemy się bronić.
Zaśpiewała trzy wysokie tony. Agata nagle usłyszała na zewnątrz pomruki, coraz
głośniejsze i głośniejsze, aż wytrzeszczyła oczy, rozpoznając te dźwięki.
– UCIEKAĆ! – wrzasnęła.
Drzwi otworzyły się na oścież i sparaliżowaną armię Tedrosa zaatakowały trzy
gigantyczne czarne szczury, kierowane przez Grimma. Warczące i piszczące
gryzonie, każdy wielkości koni, przypierały uciekających zawszan do ścian,
spychały ich ze schodów i wyrzucały przez okna do fosy. Zanim chłopcy zdążyli
dobyć mieczy, szczury stratowały ich jak ołowiane żołnierzyki.
– A ja myślałam, że na mój talent nikt nie zwróci uwagi – powiedziała Anadil do
Dot. Nagle między nimi świsnął pocisk zrobiony z ciernia. Dziewczynki odwróciły
się i zobaczyły Tedrosa i brzydkich zawszan, rozpaczliwie podnoszących broń.
– Strzelać! – zawył Tedros.
Dot zanurkowała pod gradem strzał. Piękni teraz nigdziarze zaczęli się bronić
klątwami i obie szkoły zwarły się w walce – miecze przeciwko zaklęciom. Strzałki
latały, miecze odbijały błyskawice, a palce uczniów po obu stronach lśniły różnymi
kolorami. Tymczasem szczury zerwały się Grimmowi z uwięzi, wrzuciły Awę na
kandelabr i zostawiły paskudne ugryzienie na plecach Nikolasa. Grimm zerwał się
zwinnie do lotu i rzucił się korytarzem w pościg za Agatą, strzelając do niej
płonącymi strzałami. Schowała się za kolumnę i wyciągnęła lśniący palec akurat
w momencie, gdy wypuścił kolejną. Strzała zamieniła się w muchołówkę
i natychmiast złapała Grimma za rękę, aż zawył z bólu. Agata odwróciła się
i zobaczyła Beatrycze, Renę i Milicentę, szpetne i dygoczące ze strachu.
– Skoro umiesz zamieniać strzały w kwiaty – jęknęła żałośnie Beatrycze – to czy
możesz sprawić, że znowu będziemy piękne?
Agata zignorowała ją. Wyjrzała zza kolumny, obserwując pole walki. Barwne
zaklęcia odbijały się pomiędzy oboma stronami, a ogłuszone ciała padały pokotem
na podłogę. Pod oknem dwa szczury, obnażające ostre zęby, osaczyły Tedrosa
i jego drżących kolegów.
Agata odwróciła się do dziewczynek.
– Musimy im pomóc!
– Nie ma sensu – zakwiliła Milicenta.
– Popatrz na nas – dodała Rena.
– Nie mamy nic, o co warto walczyć – pociągnęła nosem Beatrycze.
– Macie walczyć o Dobro! – krzyknęła Agata, widząc, że szczury przegryzły
broń chłopców. – Nie ma znaczenia, jak wyglądacie!
– Łatwo ci mówić – odparła Beatrycze. – Ty nadal jesteś piękna.
– Nasze wieże nie nazywają się Śliczna i Urocza! – skarciła ją Agata. – Tylko
Męstwo i Honor! Na tym właśnie polega Dobro, wy głupie tchórze!
Dziewczynki z otwartymi ustami patrzyły, jak Agata rzuca się w sam środek
bitwy, by ocalić chłopców przed szczurami. Nagle coś na nią wpadło i popchnęło ją
na ścianę.
Oszołomiona Agata podniosła głowę i zobaczyła Sofię siedzącą na grzbiecie
największego szczura, szykującą się do kolejnej szarży. Zbyt późno spróbowała
rzucić zaklęcie…
Niespodzianie Beatrycze skoczyła przed szczura i wyciągnęła rękę. Z sufitu
trysnął magiczny deszcz, zalewając podłogę wodą. Szczur poślizgnął się, wpadł na
atakujących nigdziarzy, a Sofia zleciała na ziemię.
– Jeszcze jedna rzecz w kwestii Dobra. – Beatrycze uśmiechnęła się do Agaty,
a Rena i Milicenta stanęły po jej bokach. – Potrzebujemy siebie nawzajem.
Sofia podniosła głowę i zobaczyła, że zawszenie otrząsnęli się i rzucili się na
poprzewracanych nigdziarzy. Chaddick wykorzystał własne kolce, by przeszyć
serce szczura, Tedros wspiął się po ogonie drugiego, by dźgnąć go w szyję, a inni
zawszanie starali się wiązać cofających się teraz nigdziarzy swoimi czarnymi
tunikami i pasami.
Nagle jej własne dłonie i stopy zostały magicznie spętane pnączami.
– Zapomniałaś, że jesteśmy w baśni – odezwał się za nią czyjś głos.
Sofia z trudem się odwróciła się i zobaczyła stojącą za nią Agatę z lśniącym
palcem.
– Na końcu zawsze wygrywa Dobro – przypomniała Agata.
Sofia dosłownie zwiotczała w pętach.
– Rzeczywiście – powiedziała, odwzajemniając spojrzenie.
Agata uświadomiła sobie nagle, że Sofia w ogóle na nią nie patrzy. Spogląda
gdzieś dalej, na ostatni mural na ścianie: na namalowany tłum klęczący przed
Baśniarzem, lśniącym niczym gwiazda w dłoniach Dyrektora Akademii.
Na twarzy Sofii powoli pojawił się przebiegły uśmiech.
– Chyba że sama napiszę zakończenie.
Dźgnęła powietrze lśniącym palcem i kałuże na podłodze natychmiast stały się
głębsze. Tak głębokie, że Agata i obydwie armie zapadli się w nie. Uczniowie
machali rękami, starając się utrzymać na powierzchni wody, ale jej poziom
podnosił się coraz wyżej i wyżej, sięgał już prawie do sufitu. Bliscy utonięcia,
z wydętymi siniejącymi policzkami odwrócili się do Sofii, blokującej rozbite okno
własnym związanym ciałem. Uśmiechnęła się złośliwie i rzuciła się do tyłu.
Powódź wylała się przez okna i dwie setki uczniów wyleciały z zamku na
mroźne, nocne powietrze, wpadając do fosy.
Walka natychmiast rozgorzała na nowo, tym razem w cuchnącym szlamie, ale
ponieważ pokrył on twarze i ubrania uczniów, nie rozpoznawali się nawzajem
w słabym świetle brzasku. Hester wepchnęła twarz Anadil w błoto, myśląc, że to
zawszanka. Beatrycze przyłożyła Renie w zęby, myśląc, że to nigdziarka. Chaddick
zaczął dusić najbliższą osobę, czyli, jak się okazało, Tedrosa, który w odpowiedzi
zatopił popsute zęby w szyi swojego najlepszego przyjaciela. Zasady były łamane
tak często, że uczniowie zaczęli się zmieniać z różu w czerń, z czerni w błękit,
z brzydkich w pięknych, z pięknych w brzydkich, tam i z powrotem, coraz szybciej
i szybciej, aż nikt już nie miał najbledszego pojęcia, kto jest Dobry, a kto Zły.
Nikt z walczących nie zauważył, że daleko, pośrodku zatoki ubrana na różowo
dziewczynka wspina się na wieżę Dyrektora Akademii, cegła po cegle,
przytrzymując się strzał Grimma. I że znacznie niżej wspina się za nią książę,
którego sylwetka majaczyła w blasku księżyca. A gdyby się dobrze przyjrzeć,
można by zobaczyć, że kruczowłosy książę z niezłomną determinacją uchylał się
przed strzałami amorka, a ubrany był w wydymającą się na wietrze niebieską…
Suknię.
Jeśli się dobrze przyjrzeć, to w ogóle nie był książę.
30
Nigdy szczęśliwie
Sofia zgrzytała zębami, włażąc przez okno.
Dobro zawsze wygrywa.
Jej nemezis miała rację. Jak długo żył Dyrektor Akademii, jak długo Baśniarz
był w jego rękach, tak długo ona nie miała szans na zemstę. Istniał tylko jeden
sposób, by przekreślić szczęśliwe zakończenie Agaty.
Zniszczyć zarówno pióro, jak i jego strażnika.
Z groźnym warknięciem Sofia podciągnęła się do wnętrza wieży Dyrektora
Akademii i wyciągnęła lśniący palec.
Palec przygasł.
Pustą kamienną komnatę rozjaśniały setki czerwonych płomieni świec stojących
na brzegach półek z książkami. Podłoga pod jej stopami zasypana była czerwonymi
płatkami róż. Struny widmowej harfy wygrywały cichą i słodką melodię.
Sofia skrzywiła się. Przybyła tutaj, gotowa na wojnę, a znalazła ślub. Dobro było
bardziej żałosne, niż przypuszczała.
W tym momencie zobaczyła Baśniarza.
Po drugiej stronie komnaty, niestrzeżony przez nikogo, unosił się w powietrzu
ponad rozłożoną na ocienionym kamiennym stole księgą z baśnią o niej i o Agacie.
Pomiędzy opadającymi płatkami i migoczącymi świecami Sofia ostrożnie
podeszła do śmiertelnie ostrego pióra. Kiedy się do niego zbliżyła, na stali zabłysła
inskrypcja. Z lśniącymi oczami, ledwie oddychając, Sofia wyciągnęła rękę po
pióro, ono jednak szarpnęło się nagle i rozcięło jej palec. Sofia cofnęła się
zaskoczona.
Jedna kropla jej krwi spadła na Baśniarza, wypełniając rowki napisu i spływając
do śmiercionośnej końcówki. Jakby ożywione przez ten nowy rodzaj atramentu
pióro rozpaliło się do czerwoności i rzuciło się na księgę, gwałtownie
przewracając strony. Cała baśń przewinęła się przed oczami Sofii
w oszałamiających ilustracjach i fragmentach tekstu: pierwsze spotkanie
z Tedrosem podczas ceremonii powitalnej, ukrywanie się przed nim po Próbie
Baśni, obserwowanie, jak zaprasza na bal Agatę, zwabienie armii Dobra w pułapkę
wojny, nawet wspinaczka na tę wieżę – aż wreszcie Baśniarz znalazł pustą stronę
i jednym pociągnięciem nakreślił na niej krwawe kontury. Żywe kolory magicznie
je wypełniły. Zdumiona Sofia patrzyła, jak olśniewająca ilustracja nabiera
kształtów. Przedstawiała ją samą, stojącą w tej właśnie komnacie, prześliczną,
w różowej sukni balowej, wpatrującą się w oczy przystojnego nieznajomego,
wysokiego i smukłego, w pełni rozkwitu młodości i urody.
Sofia dotknęła jego twarzy na ilustracji… Lśniące błękitne oczy, marmurowa
skóra, nieziemsko białe włosy…
Nie był obcy.
Śniła o nim tamtej ostatniej nocy w Gawaldonie. To był książę, którego wybrała
spomiędzy stu innych na balu. Ten, od którego promieniowało Długo i Zawsze
Szczęśliwie.
– Czekałem tyle lat – odezwał się ciepły głos.
Sofia odwróciła się i zobaczyła zamaskowanego Dyrektora Akademii,
zbliżającego się do niej miękko, z przerdzewiałą koroną siedzącą krzywo na
gęstych białych włosach. Jego przygarbione ciało powoli prostowało się, aż stanął
przed nią wysoki i przystojny. Zdjął maskę, odsłaniając alabastrową skórę,
posągowe rysy i roześmiane błękitne oczy.
Sofia cofnęła się.
To był książę z ilustracji.
– Jesteś mł…młody…
– To wszystko była próba, Sofio – powiedział Dyrektor Akademii. – Próba
mająca na celu znalezienie mojej prawdziwej miłości.
– Twoja prawdziwa… ja? – zająknęła się Sofia. – Ale ty jesteś Dobry, a ja Zła!
Dyrektor Akademii uśmiechnął się.
– Powinniśmy chyba zacząć od początku.

Wisząca wysoko ponad punktem granicznym fosy i jeziora Agata wspinała się po
strzałach wbitych w srebrne cegły, unikając kolejnych pocisków. Grimm latał
wokół iglicy wieży Dyrektora Akademii i właśnie kolejny raz naciągnął cięciwę.
Agata sięgnęła do następnego uchwytu, który jednak złamał się i poleciał w dół.
Dziewczynka obróciła głowę. Grimm obnażył w uśmiechu pożółkłe i ostre jak
u rekina zęby, wycelował w jej twarz…
Nagle zesztywniał jak ogłuszony ptak i spadł z nieba prosto w ciemną wodę.
Agata obróciła się i zobaczyła, że w dole przygasa właśnie czerwony blask palca
Hester uwięzionej do pasa w głębokim szlamie. W świetle księżyca widziała
malujący się na jej twarzy żal, że zmarnowała taką szansę na zakończenie wojny.
Wokół niej zawszanie zaczęli zdobywać przewagę w bitwie. Czarne charaktery
miotały się, uwięzione i na powrót brzydkie, podczas gdy czterech zawszan
przytrzymywało kopniakami i uderzeniami wyjącego Horta w wilczej postaci.
Agata poczuła, że ostatnia strzała pęka jej w ręku.
– Ratunku – wykrztusiła, machając nogami. Strzała złamała się…
I zamieniła się w twardy lód, zapewniający jej uchwyt.
Agata odwróciła się i zobaczyła w oddali zielony blask palca Anadil,
wycelowanego w zamarzniętą strzałę.
Wtedy nad jej głową następna srebrna cegła stała się ciemnobrązowa.
Dziewczynka poczuła słodki, intensywny zapach, a jej wyciągnięta ręka zagłębiła
się w gęstej czekoladzie. Podciągając się na niej, obejrzała się na drugą stronę
zatoki.
Błękitne światełko Dot płonęło dumnie.
Gdy kolejna cegła nad jej głową zmieniła się w czekoladę, Agata z uśmiechem
sięgnęła do niej.
Najwyraźniej wiedźmy zmieniły stronę.

– Byłem przy tobie od samego początku – powiedział Dyrektor Akademii,


którego chłodna i piękna twarz w pierwszych promieniach słońca wydawała się
jeszcze piękniejsza. – Poprowadziłem Agatę do ciebie tej nocy, gdy cię porwałem.
Dopilnowałem, żebyś nie odpadła w pierwszych dniach w szkole. Otworzyłem
drzwi w czasie Cyrku. Zadałem ci zagadkę, której odpowiedź miała cię
doprowadzić do mnie… Wtrącałem się w twoją baśń, ponieważ wiedziałem, jak
musi się skończyć.
– Ale to znaczy… – zająknęła się Sofia. – Że jesteś Zły?
– Bardzo mi zależało na moim bracie – oznajmił sztywno Dyrektor Akademii,
patrząc na toczącą się w dole walkę uczniów. – Powierzono nam na całą wieczność
Baśniarza, ponieważ nasza więź była silniejsza niż nasze zwaśnione dusze. Jak
długo chroniliśmy siebie nawzajem, mogliśmy pozostawać nieśmiertelni i piękni,
jako Dobro i Zło w idealnej równowadze. Oba tak samo cenne i tak samo potężne.
Odwrócił się.
– Ale Zło musi być samotne.
– Dlatego zabiłeś własnego brata?
– Tak samo jak ty chciałaś zabić swoją najdroższą przyjaciółkę i ukochanego
księcia – uśmiechnął się Dyrektor Akademii. – Ale nieważne, jak bym się starał
zdobyć władzę nad Baśniarzem… Od tamtej pory w każdej baśni triumfuje Dobro.
Pieszczotliwie dotknął inskrypcji wyrytej na piórze.
– Ponieważ istnieje coś potężniejszego od czystego Zła, droga Sofio. Coś, czego
ty i ja nie możemy mieć.
Sofia w końcu zrozumiała. Jej płomienny gniew przemienił się w żal.
– Miłość – powiedziała cicho.
– Dlatego właśnie Dobro zwycięża w każdej opowieści – rzekł Dyrektor
Akademii. – Oni walczą dla siebie nawzajem. My potrafimy walczyć tylko dla siebie
samych. Moją jedyną nadzieją było znalezienie czegoś potężniejszego, czegoś, co
da nam szansę. Wypytywałem wszystkich wieszczów w Puszczy, aż jeden z nich
udzielił mi odpowiedzi, jakiej szukałem. Powiedział mi, że to, czego potrzebuję,
przybędzie spoza naszego świata. Dlatego też przez wszystkie lata szukałem tego,
pilnując równowagi, a moje ciało i nadzieja słabły… aż w końcu pojawiłaś się ty.
Ta, która może na zawsze zmienić równowagę. Ta, która jest potężniejsza od
Dobrej Miłości.
Dotknął jej policzka.
– Zła Miłość.
Sofia wstrzymała oddech, czując jego zimne palce na skórze.
Kąciki warg Dyrektora Akademii uniosły się w uśmiechu.
– Sader wiedział, że się pojawisz. Serce tak samo czarne jak moje. Zło, którego
uroda pozwoli mi odzyskać własną. – Przesunął dłonie na jej talię. – Jeśli się
zjednoczymy, aby przypieczętować więź Zła… Jeśli się pobierzemy, aby ranić,
niszczyć i karać… wtedy ty i ja będziemy mieć w końcu coś, o co warto walczyć.
Oddech Dyrektora Akademii musnął jej ucho.
– Długo i Nigdy Szczęśliwie.
Patrząc na niego, Sofia w końcu zrozumiała. Miał w sobie ten sam złowrogi
chłód, co ona, ten sam ból lśnił w jego oczach. Dużo wcześniej nim poznała
Tedrosa, jej dusza rozpoznała swoją drugą połowę. Nie rycerza w lśniącej zbroi,
walczącego w Dobrej sprawie. Kogoś, kto w ogóle nie był Dobry.
Przez te wszystkie lata próbowała stać się kimś innym. Popełniła po drodze tyle
błędów. Ale w końcu znalazła się w domu.
– Pocałunek – szepnął Dyrektor Akademii. – Pocałunek na Nigdy Szczęśliwie.
Łzy spłynęły po policzkach Sofii. Ostatecznie miała znaleźć szczęśliwe
zakończenie.
Poddała się uściskowi Dyrektora Akademii, który przyciągnął ją i wziął
w ramiona. Gdy dotknął dłonią jej szyi i pochylił się, by obdarzyć ją baśniowym
pocałunkiem, Sofia z czułością spojrzała na swojego wyśnionego księcia.
Ale jego twarz pękała teraz na krawędziach.
Przez świetlistą skórę wyłaziło poczerniałe mięso. Za jego plecami spadające
płatki róż zmieniały się w czerwie, a czerwone świece zaczęły nagle rzucać upiorne
cienie. Na zewnątrz poranne niebo zasnuło się piekielną zieloną mgłą, a Zamek
Dobra poczerniał i skamieniał. Gdy przegniłe wargi Dyrektora Akademii dotknęły
jej ust, Sofia zobaczyła, że świat w jej oczach staje się czerwony, poczuła, że w jej
żyłach płonie kwas, a jej ciało rozkłada się, podobnie jak jego ciało. Z pękającą
skórą wpatrywała się w oczy swojego księcia, pragnąc poczuć miłość, jaką
obiecywały jej baśnie, miłość, która przetrwa całą wieczność…
Ale znalazła w nich tylko nienawiść.
Pożerana pocałunkiem, zrozumiała w końcu, że nigdy nie znajdzie miłości. Ani
w tym życiu, ani w żadnym następnym. Była Zła, na zawsze Zła, i nie mogły jej
czekać szczęście ani spokój. Serce pękało jej od smutku, gdy poddawała się
ciemności bez walki, ale gdzieś w najgłębszej głębi duszy usłyszała zamierające
echo słów.
Sofio, to nie jest kwestia tego, czym jesteśmy.
Liczy się to, co robimy.
Sofia wyrwała się z uścisku Dyrektora Akademii, który zatoczył się na kamienny
stół, aż Baśniarz i księga poleciały na ścianę. W odbiciu widocznym w piórze
zobaczyła swoją na wpół przegniłą twarz, przedzieloną równo od czoła do
podbródka. Nie mogła złapać tchu. Podbiegła do okna, ale z wieży nie było żadnej
drogi ucieczki.
Poprzez upiorną zieloną mgłę zobaczyła drugi brzeg jeziora. Nie było już śladu
po broni, zaklęciach, po dwóch walczących stronach. W wypełnionych szlamem
norach kotłowały się poczerniałe ciała, dzieci tłukły każdego w zasięgu wzroku,
wpychając sobie nawzajem twarze w błoto, szarpiąc się za skórę i włosy, wijąc
i czołgając, by znaleźć bezpieczne miejsce. Sofia patrzyła na tę wojnę, którą
rozpoczęła, i widziała Dobro i Zło walczące teraz kompletnie bez powodu.
– Co ja zrobiłam? – westchnęła.
Odwróciła się i zobaczyła, że Dyrektor Akademii porusza się na podłodze.
– Proszę – błagała go Sofia. – Chcę być Dobra!
Dyrektor Akademii spojrzał na nią oczami w czerwonych obwódkach, a skóra
pomarszczyła się wokół jego ust skrzywionych w wąskim uśmiechu.
– Nigdy nie będziesz Dobra, Sofio. Dlatego właśnie jesteś moja.
Powoli przesunął się w jej kierunku. Przerażona Sofia oparła się o okno, gdy
wyciągnął starcze dłonie, by ją pochwycić…
Z tyłu nieoczekiwanie objęły ją miękkie ramiona, ciepłe jak ręce anioła,
i pociągnęły ją w nocne niebo.
– Wstrzymaj oddech! – wrzasnęła Agata, gdy leciały w dół.
Obejmując się mocno, wpadły głowami w przeraźliwie zimną wodę. Lodowate
jezioro pozbawiło je oddechu, sprawiło, że każdy centymetr ich skóry zdrętwiał,
ale mimo to nie puściły się. Ich splecione ciała zanurkowały w arktyczną głębinę
i machając nogami, popłynęły w stronę słońca. Ale gdy ich dłonie sięgnęły na
powierzchnię, Agata zobaczyła czarny cień pędzący prosto na nie. Z bezgłośnym
krzykiem wyciągnęła lśniący palec i ogromna fala uniosła je, zabierając poza
zasięg Dyrektora Akademii i rzucając na jałowy brzeg Zła.
Agata zmusiła się, by uklęknąć w szlamie. Wokół słyszała bojowe wrzaski.
Oszalałe, zabłocone dzieciaki bez twarzy, bez imion tłukły się nawzajem jak dzikie
bestie.
W pewnej odległości ze szlamu wynurzyła się jakaś sylwetka.
– Sofia? – zachrypiała Agata.
Szlam spłynął i Agata z przerażeniem rzuciła się do brzegu.
Gdy się odwróciła, zobaczyła starego, rozkładającego się Dyrektora Akademii,
brodzącego spokojnie w jej kierunku z Baśniarzem w dłoni. Gulgocząc,
przedzierała się przez walczące ciała w stronę brzegu, umazane tłustą czernią
dłonie drapały jej twarz, a szlam przytrzymywał ją jak ruchome piaski. Agata
obejrzała się i zobaczyła, że Dyrektor Akademii prześlizguje się przez to wszystko
niezauważany przez zwaśnionych uczniów. Dławiąc się błotem, wyrwała się
z czarnego tłumu i upadła na uschniętą trawę. Natychmiast zerwała się na nogi, by
uciekać…
Dyrektor Akademii stał przed nią, a ciało odpadało mu z nagiej czaszki.
– Spodziewałam się czegoś więcej po Czytelniku, Agato – powiedział. –
Z pewnością wiesz, co się dzieje z tymi, którzy stają na drodze miłości.
Agata zaczerwieniła się gniewnie.
– Nigdy jej nie dostaniesz. Tak długo, jak długo żyję.
Błękitne oczy Dyrektora Akademii nabiegły krwią.
– Tak też zostało zapisane.
Uniósł Baśniarza jak sztylet i z ogłuszającym wrzaskiem cisnął nim w Agatę.
Agata, bez szans na ucieczkę, zamknęła oczy.
Czyjeś ciało uderzyło w nią i przewróciło ją na ziemię.
Uniosła powieki. Obok niej leżała Sofia z sercem przeszytym Baśniarzem.
Dyrektor Akademii wydał okrzyk zaskoczenia.
Walka wokół nich zamarła.
Pokrwawieni uczniowie odwracali się w zdumionym milczeniu i widzieli
swojego przegniłego, złowrogiego przywódcę zastygłego nad ciałem wiedźmy,
która ocaliła życie księżniczce. Nad ciałem jednej z nich.
Na twarzach umazanych szlamem zawszan i nigdziarzy odmalowały się
przerażenie i wstyd. Zdradzili siebie nawzajem i przegrali z prawdziwym wrogiem.
Szukając głupiej zemsty, odrzucili równowagę, której powinni strzec. Ale gdy ich
wzrok padł na Dyrektora Akademii, na młodych twarzach pojawiła się nowa
determinacja. W jednej chwili srebrne łabędzie na mundurkach Dobrych i Złych
uczniów stały się oślepiająco białe i skrzecząc, machając skrzydłami, zerwały się
do życia.
Maleńkie ptaki oswobodziły się i wzbiły w jaśniejące brzaskiem niebo, łącząc się
w lśniącą sylwetkę. Kiedy Dyrektor Akademii podniósł głowę i zobaczył
świetlistego ducha, znajomą twarz ze śnieżnobiałymi włosami, policzkami barwy
kości słoniowej i ciepłymi błękitnymi oczami, z jego twarzy odpłynęła cała krew.
Potem uśmiechnął się szyderczo i powiedział:
– Jesteś duchem, bracie. Nie masz żadnej mocy bez ciała.
– Jeszcze nie – powiedział czyjś głos.
Dyrektor Akademii odwrócił się i zobaczył profesora Sadera, który utykając,
wyszedł z Puszczy i przeszedł przez bramę szkoły. Cały pokrwawiony przez ciernie
Sader z drżeniem podniósł głowę w kierunku ducha na niebie.
– Proszę.
Dobry brat spadł z nieba i zniknął w ciele oddającego mu się z własnej woli
Sadera.
Sader zadrżał, jego orzechowe oczy otworzyły się szeroko, a potem upadł na
kolana, zamykając powieki.
Gdy je powoli podniósł, jego oczy stały się świetliście błękitne.
Dyrektor Akademii cofnął się zaskoczony. Skóra na ramionach Sadera
przemieniła się w miękkie białe pióra, rozrywając na strzępy zieloną marynarkę.
Przerażony Dyrektor Akademii przemienił się w cień i umknął po martwej trawie
w stronę jeziora, ale Sader wzbił się za nim w powietrze, przybierając postać
ogromnego białego łabędzia. Spadł na niego, chwytając cień w dziób.
Z przeszywającym ptasim okrzykiem rozdarł go na strzępy, a na pole bitwy
posypały się z góry czarne pióra.
Unosząc się wysoko, Sader popatrzył na Sofię tulącą się w ramionach Agaty.
W jego wielkich orzechowych oczach zalśniły łzy na ten pierwszy i ostatni widok,
jaki miał w życiu zobaczyć. Teraz, gdy jego ofiara się dopełniła, rozsypał się
w złoty pył i zniknął.
Nauczyciele, uwolnieni spod działania klątwy Dyrektora Akademii, wybiegli
z obu zamków. Profesor Dovey pierwsza stanęła jak wryta, a inni poszli w jej ślady.
Podbródek lady Lesso zadrżał, gdy Klarysa ścisnęła jej rękę. Profesor Anemonia,
profesor Sheeks, profesor Manley, księżniczka Uma – wszyscy mieli takie same,
przerażone i bezradne twarze. Nawet Kastora i Polluksa nie dałoby się odróżnić od
siebie. Wszyscy pochylili głowy w żałobie, wiedząc, że przybyli zbyt późno nawet
na cud magiczny.
Patrzyli na dzieci, które zgromadziły się wokół Sofii umierającej w ramionach
przyjaciółki. Zalana łzami Agata bezskutecznie próbowała zatamować krew
płynącą z rany.
Tedros pochylił się nad nimi.
– Pomogę wam – powiedział i chciał podnieść Sofię.
– Nie… – wyrzęziła Sofia. – Agata.
Tedros bez słowa zostawił ją w ramionach swojej księżniczki.
Agata przytuliła Sofię do piersi, a krew przyjaciółki splamiła jej dłonie.
– Teraz jesteś bezpieczna – powiedziała cicho.
– Nie chcę… być… Zła – wykrztusiła Sofia ze szlochem.
– Nie jesteś Zła, Sofio – szepnęła Agata, dotykając jej pomarszczonego policzka.
– Jesteś człowiekiem.
Sofia uśmiechnęła się słabo.
– Tylko jeśli mam ciebie.
W jej oczach zalśniło życie.
– Nie… jeszcze nie… – Sofia próbowała walczyć.
– Sofia! Sofia, błagam! – szlochała Agata.
– Agato… – Sofia zaczerpnęła ostatni oddech. – Kocham cię.
– Czekaj! – wrzasnęła Agata.
Lodowaty wiatr zgasił ostatnie pochodnie i poczerniały Zamek Dobra zniknął za
ciemną mgłą.
Płacząc i drżąc, Agata ucałowała zimne wargi Sofii.
Czarne pióra zadrżały pod nogami dzieci patrzących ze zgrozą na tę scenę. Agata
przycisnęła głowę do milczącego serca Sofii i szlochała w straszliwej ciszy. Leżący
obok nich zimny, zakrwawiony Baśniarz poszarzał; jego dzieło nareszcie się
zakończyło.
Nauczyciele obejmowali dzieci, a Agata wciąż trzymała ciało przyjaciółki,
wiedząc, że wkrótce będzie musiała je wypuścić. Ale nie potrafiła. Z policzkiem
mokrym od krwi Sofii słuchała szlochania rozlegającego się wokół niej, wiatru
smagającego skotłowany walką szlam, własnego płytkiego oddechu muskającego
martwe ciało.
I uderzeń serca.
Usta Sofii nabrały na nowo koloru.
Blask rozgrzał jej skórę.
Krew zniknęła z jej piersi.
Jej skóra stała się cudownie zdrowa i z westchnieniem zaskoczenia Sofia otwarła
czyste, szmaragdowozielone oczy.
– Sofia? – wyszeptała Agata.
Sofia dotknęła jej twarzy i uśmiechnęła się.
– Komu są potrzebni książęta w naszej baśni?
Słońce przedarło się przez mgłę i zalało oba zamki złotem. Trawa wokół nich
pozieleniała, a Baśniarz zalśnił nowym życiem i wzniósł się do swojej niebosiężnej
wieży. Na brzegu jeziora ubrania dzieci: czarne, różowe, niebieskie, nabrały
jednakowego srebrnego koloru, raz na zawsze zacierając podziały.
Ale gdy rozradowani uczniowie i nauczyciele zbliżyli się do dziewczynek,
musieli się nagle cofnąć. Sofia i Agata zaczęły migotać i w kilka sekund ich ciała
stały się przezroczyste. Odwróciły się do siebie, ponieważ w szumie wiatru
usłyszały coś, czego inni nie słyszeli – tenorowe uderzenia miejskiego dzwonu,
coraz bliżej i bliżej…
Oczy Sofii zalśniły.
– Księżniczka i wiedźma…
– Przyjaciółki – westchnęła Agata.
Odwróciła się do Tedrosa. Książę z rozpaczliwym okrzykiem wyciągnął do niej
ręce.
– Zaczekaj!
Ale pochwycił tylko promienie światła.
Dziewczynki zniknęły.
Table of Contents
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
1. Księżniczka i wiedźma
2. Sztuka porywania
3. Wielka pomyłka
4. Trzy wiedźmy z pokoju 66
5. Chłopcy wszystko psują
6. Stanowczo zła
7. Wielka Zła i Straszliwa Wiedźma
8. Rybki życzeń
9. Na sto procent mam talent
10. Słaba grupa
11. Zagadka Dyrektora Akademii
12. Fałszywe tropy
13. Sala Udręki
14. Odpowiedź Strażnika Krypty
15. Wybierz swoją trumnę
16. Zdziczały Amor
17. Nowe szaty cesarzowej
18. Karaluch i lis
19. Mam księcia
20. Sekrety i kłamstwa
21. Próba Baśni
22. Sny o nemezis
23. Magia lustra
24. Nadzieja w toalecie
25. Symptomy
26. Cyrk Talentów
27. Niedotrzymane obietnice
28. Wiedźma z Lasu Za Światem
29. Piękne zło
30. Nigdy szczęśliwie

You might also like