Professional Documents
Culture Documents
Soman Chainani - Akademia Dobra I Zła Tom 1
Soman Chainani - Akademia Dobra I Zła Tom 1
ISBN 978-83-7686-375-7
Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ul. Kazimierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
www.wydawnictwo-jaguar.pl
1. Księżniczka i wiedźma
2. Sztuka porywania
3. Wielka pomyłka
4. Trzy wiedźmy z pokoju 66
5. Chłopcy wszystko psują
6. Stanowczo zła
7. Wielka Zła i Straszliwa Wiedźma
8. Rybki życzeń
9. Na sto procent mam talent
10. Słaba grupa
11. Zagadka Dyrektora Akademii
12. Fałszywe tropy
13. Sala Udręki
14. Odpowiedź Strażnika Krypty
15. Wybierz swoją trumnę
16. Zdziczały Amor
17. Nowe szaty cesarzowej
18. Karaluch i lis
19. Mam księcia
20. Sekrety i kłamstwa
21. Próba Baśni
22. Sny o nemezis
23. Magia lustra
24. Nadzieja w toalecie
25. Symptomy
26. Cyrk Talentów
27. Niedotrzymane obietnice
28. Wiedźma z Lasu Za Światem
29. Piękne zło
30. Nigdy szczęśliwie
W prastarej puszczy trwa
Akademia Dobra i Zła.
Bliźniacze wieże jak dwie głowy,
Jedna dla szlachetnych,
Druga dla podłych.
Ucieczka z niej niemożliwa.
Jedyna droga wyjścia
W baśni się ukrywa.
1
Księżniczka i wiedźma
Od lat Sofia czekała na ten dzień, dzień w którym zostanie porwana. Inne dzieci
z Gawalonu kuliły się teraz w łóżkach, wiedząc, że jeśli w ciągu najbliższej nocy
Dyrektor Akademii je zabierze, nigdy już tu nie wrócą. Nigdy nie przeżyją swojego
tutejszego życia i nigdy już nie zobaczą swojej rodziny. Śniły o czerwonookim
porywaczu w ciele bestii, przychodzącym, by brutalnie tłumiąc ich wrzaski, wyrwać
je z pościeli.
Sofia jednak tej nocy śniła o książętach.
Przybyła właśnie na bal wydany na jej cześć w pałacu. Salę balową zapełniały
setki wielbicieli, nie dostrzegła za to ani jednej dziewczyny. Idąc wzdłuż stojących
w rzędzie chłopców, pomyślała, że po raz pierwszy widzi takich, którzy naprawdę
są jej warci – mieli lśniące i gęste włosy, muskuły rysujące się pod koszulami,
gładką i opaloną skórę… Byli piękni i czuli, tacy, jacy powinni być książęta. Ale
kiedy podeszła do tego, który wydał się jej lepszy od pozostałych – miał
intensywnie błękitne oczy, nieziemsko białe włosy i patrząc na niego, słyszało się:
„Długo i Zawsze Szczęśliwie” – nagle przez ścianę do komnaty przebił się
z hukiem młot i wszyscy książęta po prostu się rozsypali.
Sofia otworzyła oczy. Do pokoju wlewało się światło poranka. Młotek był
prawdziwy, ale książęta już nie.
– Ojcze, jeśli nie prześpię dziewięciu godzin, będę miała podpuchnięte oczy.
– Wszyscy gadają, że zostaniesz zabrana w tym roku – odparł ojciec, przybijając
w poprzek okna sypialni krzywą belkę, ledwie widoczną spod kłódek, kolców
i śrub. – Radzili też, żebym ogolił ci głowę i pomazał twarz błotem, zupełnie
jakbym wierzył w te bajkowe banialuki. Mimo to nikt się tutaj dzisiaj nie dostanie.
To pewne. – Na potwierdzenie tych słów raz jeszcze ogłuszająco walnął młotkiem.
Sofia zatkała uszy i popatrzyła ze zmarszczonymi brwiami na okno, które
bardziej pasowałoby teraz do chaty jakiejś wiedźmy.
– Kłódki. Czemu nikt wcześniej o tym nie pomyślał?
– Nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy uważają, że to będziesz ty – powiedział
ojciec, którego siwe włosy skleił pot. – Jeśli ten cały Dyrektor szuka kogoś
dobrego, zabierze córkę Gunildy.
Sofia znieruchomiała.
– Bellę?
– To złote dziecko – potwierdził. – Codziennie przynosi ojcu domowe obiady do
młyna, a resztki oddaje tej biednej staruszce na rynku.
Sofia słyszała w głosie ojca urazę. Ona nigdy nie ugotowała dla niego posiłku,
nawet po śmierci matki. Miała oczywiście po temu dobre powody, w końcu tłuszcz
i dym mogłyby zatkać pory w jej skórze, ale wiedziała, że to drażliwy temat. Poza
tym to wcale nie oznaczało, że ojciec chodził głodny. Proponowała mu przecież
swoje ulubione potrawy: purée buraczane, duszone brokuły, gotowane szparagi czy
szpinak na parze. Nie chciała, żeby napęczniał jak ojciec Belli, który przypominał
balon, i dlatego nie przynosiła mu do młyna domowej potrawki z jagnięciny
i sufletów serowych. A jeśli chodzi o biedną staruszkę z rynku, to stary babsztyl
mógł sobie gadać, że chodzi głodny, a tak naprawdę był przecież tłusty. Jeśli Bella
odpowiadała za to w najmniejszym nawet stopniu, to dowód, że wcale nie była
dobra, tylko raczej najgorsza na świecie.
Sofia uśmiechnęła się do ojca.
– Tak jak mówiłeś, to wszystko banialuki. – Wstała z gracją z łóżka i zatrzasnęła
za sobą drzwi do łazienki.
Spojrzała w lustro. Brutalna pobudka odcisnęła na jej twarzy swoje piętno.
Długie do pasa złociste włosy nie lśniły tak jak zawsze. Zielone jak jadeit oczy
wydawały się teraz przygaszone, a błyszczące czerwone wargi były suche w dotyku.
Nawet blask bijący z jej brzoskwiniowej skóry nie był taki, jak powinien. Ale nadal
jestem księżniczką – pomyślała. Ojciec nie dostrzegał, że jego córka jest kimś
szczególnym, ale matka to widziała. „Jesteś zbyt piękna dla tego świata, Sofio” –
powiedziała na łożu śmierci. Matka odeszła do lepszego świata, a teraz i Sofia
pójdzie w jej ślady.
Dziś wieczorem zostanie zabrana do puszczy. Dziś wieczorem rozpocznie nowe
życie. Dziś wieczorem znajdzie się w swojej baśni.
Teraz musiała zadbać o to, by odpowiednio wyglądać.
Na początek wtarła w skórę rybią ikrę, która śmierdziała wprawdzie jak niemyte
stopy, ale zapobiegała trądzikowi. Następnie wmasowała purée z dyni, spłukała je
kozim mlekiem i nałożyła na twarz maseczkę z melona i żółtka żółwiego jaja.
Czekając, aż maseczka wyschnie, kartkowała książkę z baśniami i powoli sączyła
sok ogórkowy, mający nadać jej skórze delikatną miękkość. Odnalazła swoją
ulubioną część, w której zła wiedźma toczy się z góry w beczce nabijanej
gwoździami, aż zostaje z niej tylko bransoleta zrobiona z kości małych chłopców.
Patrząc na obrazek przedstawiający straszliwą bransoletę, Sofia poczuła, że jej
myśli dryfują nagle w stronę ogórków. A jeśli w puszczy nie będzie ogórków?
A jeśli inne księżniczki zużyją cały zapas? Brak ogórków! Pomarszczy się, uschnie,
będzie…
Drobiny zaschniętego melona spadły na kartkę książki. Sofia odwróciła się do
lustra i zaniepokojona dostrzegła zmarszczki między brwiami. Najpierw przerwany
sen, a teraz zmarszczki. Jeśli dalej tak pójdzie, do popołudnia zacznie wyglądać jak
starucha. Rozluźniła mięśnie twarzy i przestała myśleć o ogórkach.
Reszta zabiegów pielęgnacyjnych Sofii wystarczyłaby do wypełnienia kilku
książek z baśniami (dość powiedzieć, że w użyciu były gęsi puch, marynowane
ziemniaki, końskie podkowy, krem z orzechów nerkowca i fiolka krowiej krwi). Po
dwóch godzinach niezwykłych starań Sofia, ubrana w zwiewną różową sukienkę,
szklane pantofelki na obcasie i z włosami zaplecionymi w idealne warkocze, wyszła
z domu. To był ostatni dzień przed przybyciem Dyrektora Akademii i zamierzała
wykorzystać każdą minutę, by udowodnić mu, dlaczego to ona, a nie Bella, Tabita,
Sabrina czy jakakolwiek inna podróbka powinna zostać porwana.
Gdy słońce zamieniło się w czerwoną kulę, dwie dziewczynki, jedna piękna,
a druga brzydka, siedziały obok siebie na brzegu jeziora. Sofia pakowała ogórki do
jedwabnego woreczka, a Agata wrzucała do wody zapalone zapałki. Po dziesiątej
zapałce Sofia spojrzała na nią znacząco.
– To mnie uspokaja – wyjaśniła Agata.
Sofia spróbowała wcisnąć ostatni ogórek.
– Dlaczego ktoś taki jak Bella miałby chcieć tu zostawać? Kto wybrałby to
miejsce zamiast baśni?
– A kto wybrałby rozstanie na zawsze z rodziną? – prychnęła Agata.
– Chcesz powiedzieć, kto poza mną?
Zamilkły.
– Czy zastanawiałaś się kiedyś, co się dzieje z twoim ojcem? – spytała Sofia.
– Mówiłam ci. Odszedł, kiedy się urodziłam.
– Ale dokąd mógł pójść? Dookoła jest tylko puszcza! Żeby tak nagle zniknąć… –
Sofia obróciła się. – Może znalazł drogę do baśni! Może znalazł magiczny portal!
Może czeka na ciebie po drugiej stronie!
– A może wrócił do żony, udawał, że nigdy się nie przytrafiłam, i zginął
w wypadku w młynie dziesięć lat temu.
Sofia przygryzła wargi i wróciła do swoich ogórków.
– Twojej matki nigdy nie ma w domu, kiedy cię odwiedzam.
– Chodzi teraz do miasta – odparła Agata. – Do domu przychodzi za mało
pacjentów. Pewnie z powodu lokalizacji.
– Pewnie tak – powiedziała Sofia, wiedząc, że nikt nie zaufałby matce Agaty
nawet na tyle, by pozwolić jej leczyć pokrzywkę u dziecka, a co dopiero jakąś
poważniejszą chorobę. – Nie wydaje mi się, żeby ludzie się czuli swobodnie na
cmentarzu.
– Cmentarz ma swoje zalety – stwierdziła Agata. – Żadnych wścibskich sąsiadów.
Żadnych przypadkowych domokrążców. Żadnych podejrzanych „przyjaciółek”,
które przynoszą maseczki na twarz i ciasteczka dietetyczne, a potem mówią ci, że
trafisz do Akademii Zła w Krainie Baśni. – Z satysfakcją zapaliła kolejną zapałkę.
Sofia odłożyła ogórek.
– Czyli teraz jestem podejrzana?
– A kto cię prosił, żebyś przychodziła? Doskonale sobie radziłam sama.
– Zawsze mnie wpuszczasz.
– Bo zawsze wyglądasz na okropnie samotną – wyjaśniła Agata. – Po prostu jest
mi ciebie żal.
– Ty żałujesz mnie? – Oczy Sofii zalśniły. – To ty masz szczęście, że ktoś
przychodzi się z tobą spotykać. Nikt inny by tego nie zrobił. Masz szczęście, że ktoś
taki jak ja chce się z tobą przyjaźnić. Masz szczęście, że ktoś taki jak ja ma dobre
serce.
– Wiedziałam! – wybuchnęła Agata. – Więc jestem twoim dobrym uczynkiem!
Tylko pionkiem w twoich głupich fantazjach!
Sofia milczała przez dłuższy czas.
– Może i zaprzyjaźniłam się z tobą, żeby zrobić wrażenie na Dyrektorze
Akademii – przyznała w końcu – ale teraz nie tylko o to chodzi.
– Ponieważ cię przejrzałam – burknęła Agata.
– Ponieważ naprawdę cię lubię.
Agata spojrzała na nią nieufnie.
– Nikt mnie tutaj nie rozumie – powiedziała Sofia, nie odrywając wzroku od
swoich dłoni. – Ale ty tak. Ty wiesz, jaka jestem naprawdę. Dlatego właśnie
wracam. Nie jesteś już moim dobrym uczynkiem, Agato. – Sofia podniosła
spojrzenie. – Jesteś moją przyjaciółką.
Szyja Agaty poczerwieniała.
– Co się stało? – Sofia zmarszczyła brwi.
Agata skuliła się.
– Ja tylko, no… ja… nie przywykłam do przyjaciół.
Sofia uśmiechnęła się i wzięła ją za rękę.
– Cóż, teraz będziemy przyjaciółkami w naszej nowej szkole.
Agata jęknęła i odsunęła się od niej.
– Powiedzmy, że zniżę się do twojego poziomu intelektualnego i będę udawać, że
w to wierzę. Tylko dlaczego ja mam iść do szkoły dla czarnych charakterów?
Dlaczego wszyscy uznali, że to ja będę Złą Królową?
– Nikt nie mówi, że jesteś zła, Agato – westchnęła Sofia. – Jesteś tylko inna.
Agata zmrużyła oczy.
– Jak to inna?
– Cóż, na przykład zawsze ubierasz się na czarno.
– Ponieważ nie widać brudu.
– Nie wychodzisz nigdy z domu.
– Bo ludzie się na mnie wtedy nie gapią.
– Twoje opowiadanie na Konkurs Baśni kończyło się tym, że Królewnę Śnieżkę
pożarły sępy, a Kopciuszek popełniła samobójstwo, topiąc się w wannie.
– Uznałam, że to ciekawsze zakończenie.
– A na urodziny dałaś mi zdechłą żabę!
– Żeby ci przypomnieć, że wszyscy umrzemy i będziemy gnić pod ziemią,
zjadani przez robaki, więc powinniśmy cieszyć się z urodzin, dopóki je mamy.
Uznałam, że to bardzo przemyślany prezent.
– Agato, na Halloween przebrałaś się za pannę młodą.
– Bo śluby są przerażające.
Sofia popatrzyła wymownie.
– No dobrze, może i jestem trochę inna. – Agata spiorunowała ją wzrokiem. –
I co z tego?
Sofia zawahała się.
– Po prostu w baśniach ludzie, którzy są inni, zwykle okazują się, no… źli.
– Czyli uważasz, że w przyszłości zostanę Złą Czarownicą – stwierdziła Agata
wyraźnie dotknięta.
– Mówię tylko, że cokolwiek się stanie, będziesz miała wybór – powiedziała
Sofia łagodnie. – Obie będziemy mogły wybrać, jak zakończy się nasza baśń.
Agata przez chwilę milczała, potem lekko dotknęła dłoni Sofii.
– Dlaczego tak bardzo pragniesz stąd uciec? Do tego stopnia, że wierzysz
w nieprawdziwe opowieści?
Sofia spojrzała w duże, szczere oczy Agaty i po raz pierwszy ogarnęła ją fala
wątpliwości.
– Ponieważ nie mogę tu żyć – powiedziała wreszcie zacinającym się głosem. –
Nie potrafię żyć jak zwyczajni ludzie.
– To zabawne – zauważyła Agata. – Właśnie dlatego cię lubię.
Sofia uśmiechnęła się.
– Bo ty też tego nie potrafisz?
– Bo przy tobie czuję się zwyczajna – odparła Agata. – A to jedyna rzecz, jakiej
kiedykolwiek chciałam.
Tenorowy dzwon zegara zabrzmiał mrocznie w dolinie, wybijając szóstą lub
może siódmą godzinę; nie wiedziały, straciły poczucie czasu. Gdy echo roztopiło
się w gwarze dobiegającym z odległego rynku, Sofia i Agata wypowiedziały
w duchu życzenie – że następnego dnia dalej będą dotrzymywać sobie towarzystwa.
Gdziekolwiek to będzie.
2
Sztuka porywania
Zanim zgasły ostatnie promienie słońca, dzieci od dawna już były pozamykane
w domach. Spoglądały przez szpary w zamkniętych okiennicach sypialni na
uzbrojonych w pochodnie ojców, na siostry i babcie, stojących tyralierą wzdłuż
krawędzi lasu i grożących Dyrektorowi Akademii, gdyby tylko spróbował
przekroczyć ich krąg ognia.
Ale w tym samym czasie, gdy drżące ze strachu dzieci dokręcały śruby w swych
oknach, Sofia przygotowywała się do wyjęcia swoich. Chciała, żeby jej porwanie
było tak łatwe, jak to tylko możliwe. Zabarykadowana w pokoju wyjęła spinki do
włosów, przygotowała pęsetki i pilniki, a potem zabrała się do roboty.
A.D.Z.
Nie musiał zgadywać, co one oznaczają, ponieważ pełna nazwa widoczna była na
wstędze pod herbem. Drobne czarne słowa zdradziły mieszkańcom Gawaldonu
nazwę miejsca, w którym znikały ich dzieci:
Gdy tylko głowa Sofii zniknęła za oknem, Agata wepchnęła sobie piernikowe
serduszka do ust. Mogłyby zwabić najwyżej szczury – pomyślała, podczas gdy
okruchy sypały się na jej ciężkie czarne buciory. Ziewnęła i poszła w swoją stronę.
Zegar na wieży wskazywał kwadrans po pełnej godzinie.
Wracając po spacerze do domu, Agata zobaczyła nagle oczami duszy Sofię
wymykającą się do lasu w poszukiwaniu tej swojej Akademii Głupców i Świrów,
rozszarpaną ostatecznie przez odyńca. Dlatego wróciła do ogrodu Sofii i czekała
ukryta za drzewem. Widziała, jak jej przyjaciółka zdejmuje zabezpieczenia z okna
(śpiewała przy tym jakąś kretyńską piosenkę o księciu), pakuje walizki (śpiewając
dla odmiany o dzwonach weselnych), nakłada makijaż i wybiera najlepszą sukienkę
(Wszyscy kochają różowe księżniczki?!), a wreszcie (wreszcie!) kładzie się do łóżka.
Dopiero wtedy Agata wdeptała w ziemię ostatnie okruchy pierniczków
i pomaszerowała w kierunku cmentarza. Sofia była bezpieczna, a kiedy obudzi się
jutro, z pewnością poczuje się jak idiotka. Agata jednak postanowiła, że nie będzie
się z niej wyśmiewać. Sofia będzie jej potrzebowała jeszcze bardziej, a ona będzie
wtedy przy niej. Tutaj, w tym bezpiecznym, zamkniętym świecie, we dwie stworzą
własny raj.
Wspinając się na wzgórze, Agata zauważyła ciemną przerwę w jasno
oświetlonym łańcuchu ludzi stojących na krawędzi lasu. Najwyraźniej wartownicy
odpowiedzialni za cmentarz uznali, że ci, którzy na nim mieszkają, nie są warci
ochrony. Odkąd pamiętała, miała talent do odstraszania ludzi. Dzieci uciekały od
niej jak od wampira, a dorośli przyciskali się do ścian, gdy przechodziła, w obawie,
że rzuci na nich klątwę. Nawet grabarze uciekali na jej widok. Z każdym kolejnym
rokiem towarzyszące jej szepty w miasteczku stawały się coraz głośniejsze:
wiedźma, czarny charakter, Akademia Zła – aż zaczęła szukać wymówek, żeby nie
wychodzić na zewnątrz. Najpierw przez wiele dni, potem przez wiele tygodni, aż
zaczęła straszyć jak duch w swoim cmentarnym domu.
Początkowo miała mnóstwo pomysłów na zajęcie sobie czasu. Pisała wiersze
(Życie to tragedia i Niebo jest na cmentarzu), rysowała portrety Rozpruwacza, które
przerażały myszy bardziej niż żywy kot, a nawet próbowała swoich sił
w baśniopisaniu, tworząc księgę zatytułowaną Długo i koszmarnie, o pięknych
dzieciach ginących straszną śmiercią. Ale nie miała komu pokazać tego
wszystkiego, aż pewnego dnia zapukała do niej Sofia.
Weszła na skrzypiący ganek i poczuła, jak Rozpruwacz liże ją po kostkach.
Potem usłyszała dochodzący ze środka śpiew:
Sofia nie mogła zasnąć. Do północy zostało pięć minut, a nikogo nie było widać.
Uklękła na łóżku i wyjrzała przez szparę w okiennicach. Wokół Gawaldonu tysiąc
wartowników machało pochodniami, oświetlając las. Sofia skrzywiła się. Jak on się
koło nich przedostanie?
I właśnie wtedy zauważyła, że z parapetu zniknęły piernikowe serduszka.
On tu już jest!
Trzy spakowane różowe walizki wyleciały przez okno, a za nimi wyskoczyła
para nóg w szklanych pantofelkach.
Akademia Zła
Akademia Dobra
Oświecenie i Oczarowanie
Kiedy w lustrzanych literach dostrzegła swoje odbicie, odwróciła spojrzenie.
Nienawidziła luster i zawsze ich unikała. (Świnie i psy nie siedzą i nie podziwiają
swojego odbicia – myślała). Ciągnięta do przodu, uniosła głowę i zobaczyła
oszronione drzwi pałacu, ozdobione dwoma białymi łabędziami. Drzwi otworzyły
się szeroko. Wróżki zaprowadziły uczennice do wąskiego, wykładanego lustrami
korytarza. Kiedy się zatrzymały, pozostałe dziewczynki okrążyły Agatę jak rekiny.
Wpatrywały się w nią przez chwilę, jakby oczekiwały, że zrzuci maskę i odsłoni
ukrywającą się pod nią księżniczkę. Agata spróbowała odwzajemniać ich
spojrzenia, ale widziała tylko własną twarz odbitą tysiące razy w lustrach,
i natychmiast wbiła wzrok w marmurową posadzkę. Kilka wróżek zabrzęczało,
próbując pokierować grupę dalej, ale większość przysiadła po prostu na ramionach
dziewczynek i czekała. W końcu jedna z dziewcząt zrobiła krok do przodu – miała
złote włosy sięgające do pasa, pełne wargi i oczy jak topazy. Była tak piękna, że
wydawała się nierzeczywista.
– Dzień dobry, jestem Beatrycze – oznajmiła ze słodyczą. – Nie dosłyszałam
twojego imienia.
– To dlatego, że go nie powiedziałam – odparła Agata, nie odrywając wzroku od
posadzki.
– Jesteś pewna, że znalazłaś się we właściwym miejscu? – zapytała Beatrycze
jeszcze słodszym głosem.
Agata poczuła, że jakieś słowa kształtują się jej w głowie – coś, czego
potrzebowała, ale nadal było zbyt niejasne, by mogła to zobaczyć.
– Yyy, no, ja…
– Być może podpłynęłaś nie do tej szkoły – uśmiechnęła się Beatrycze.
Słowa zapłonęły w głowie Agaty. Odwrócić ich uwagę.
Spojrzała w promienne oczy Beatrycze.
– To Akademia Dobra, prawda? Legendarna szkoła dla pięknych i wartościowych
dziewcząt, których przeznaczeniem jest zostać księżniczkami?
– Och. – Beatrycze wydęła wargi. – Czyli się nie zgubiłaś?
– Nic ci się nie pomyliło? – zapytała inna dziewczyna o egzotycznej urodzie
i kruczoczarnych włosach.
– Nie oślepłaś? – dodała trzecia z ciemnorubinowymi lokami.
– W takim razie na pewno masz przepustkę na Kwietną Kolej – powiedziała
Beatrycze.
Agata zamrugała.
– Co takiego?
– Twój bilet na Kwietną Kolejkę – wyjaśniła Beatrycze. – No wiesz, wszystkie nią
przyjechałyśmy. Tylko oficjalnie przyjęci uczniowie dostają bilety na Kwietną
Kolej.
Wszystkie dziewczęta podniosły wielkie złote bilety, na których widniały ich
imiona wykaligrafowane ozdobnymi literami oraz pieczęć Dyrektora Akademii
z czarnym i białym łabędziem.
– Aaaaa, tę przepustkę na Kwietną Kolej – skrzywiła się Agata. Sięgnęła do obu
kieszeni. – Podejdźcie bliżej, to wam ją pokażę.
Dziewczynki zbliżyły się, patrząc nieufnie. W tym czasie Agata gorączkowo
szukała czegoś, co mogłoby odwrócić ich uwagę – zapałki… monety… suche
liście…
– Yyy, bliżej.
Dziewczynki skupiły się wokół niej, mrucząc coś do siebie.
– Nie powinna być taka mała – prychnęła Beatrycze.
– Skuliła się w praniu – odparła Agata, wymacując kolejne zapałki, rozpuszczone
czekoladki, bezgłowego ptaka (Rozpruwacz ciągle chował je w jej ubraniach). –
Gdzieś tu ją mam…
– Może ją zgubiłaś – podsunęła Beatrycze.
Kulki naftaliny… skorupy orzechów… kolejny zdechły ptak…
– Albo gdzieś się zapodziała – dodała.
Ptak? Zapałki? Podpalić ptaka zapałkami?
– Albo skłamałaś, że w ogóle ją masz.
– O, chyba ją czuję…
Ale czuła tylko nerwową wysypkę na szyi…
– Wiesz chyba, co się dzieje z intruzami – uprzedziła Beatrycze.
– O, tu jest… – Zrób coś!
Dziewczynki tłoczyły się wokół niej złowieszczo.
Zrób coś natychmiast!
I zrobiła pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy – puściła długiego,
głośnego bąka.
Skuteczne odwrócenie uwagi zawsze wywołuje panikę i chaos. Agata odniosła
sukces w obu tych dziedzinach. Kiedy cuchnące opary wypełniły ciasny korytarz,
piszczące dziewczęta rzuciły się w poszukiwaniu schronienia, a wróżki natychmiast
zasłabły, zostawiając jej wolną drogę do drzwi. Zagradzała ją tylko Beatrycze, zbyt
zszokowana, by się ruszyć. Agata zrobiła krok w jej stronę i pochyliła się jak wilk.
– Buuu.
Beatrycze rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki.
Nie wahając się ani chwili, Agata pobiegła do drzwi. Obejrzała się i zadowolona
patrzyła na dziewczynki wpadające na ściany i tratujące się nawzajem
w poszukiwaniu drogi ucieczki. Myślała tylko o ratowaniu Sofii. Wybiegła na
zewnątrz i ruszyła prosto do jeziora, ale kiedy się nad nim znalazła, woda uniosła
się olbrzymią falą i rzuciła nią z powrotem do środka, pomiędzy krzyczące
dziewczynki. Agata wylądowała na brzuchu w kałuży.
Wstała chwiejnie i zamarła.
– Witamy nowe księżniczki – oznajmiła wodna nimfa dwumetrowego wzrostu.
Odsunęła się na bok, odsłaniając wejście do holu tak wspaniałego, że Agata
wstrzymała oddech. – Witamy w Akademii Dobra.
Sofia nie mogła znieść zapachu tego miejsca. Zataczała się, idąc z innymi
uczniami, dławiła się mieszanką smrodu, niemytych ciał, pokrytych pleśnią kamieni
i cuchnących wilków. Stanęła na palcach, żeby zobaczyć, dokąd się kierują, ale
widziała tylko niekończący się szereg odmieńców. Pozostali uczniowie rzucali jej
paskudne spojrzenia, ale ona odpowiadała najmilszym z uśmiechów, na wypadek
gdyby to wszystko było próbą. To musiała być przecież próba albo błąd, albo żart,
albo cokolwiek.
Odwróciła się do szarego wilka.
– Nie chciałabym kwestionować pańskich kompetencji, ale czy mogłabym się
zobaczyć z Dyrektorem Akademii? Przypuszczam, że on… – Wilk zaryczał,
opluwając ją śliną. Sofia nie kontynuowała wywodu.
Dowlokła się wraz z innymi do obrzydliwej sali, z której wychodziły trzy spirale
czarnych schodów. Jedne, ozdobione rzeźbionymi potworami, miały na
balustradzie napis Szkoda, drugie, z wyrytymi pająkami, nazywały się Niezgoda,
a trzecie, z wężami – Występek. Na ścianach wzdłuż schodów wisiały niezliczone
portrety, a na nich dzieci obok ilustracji z książki z baśniami, pokazującej, kim dany
uczeń został po ukończeniu szkoły. Złota ramka zawierała portret chochlikowatej
dziewczynki, a obok wspaniały rysunek przedstawiający ją jako odrażającą
wiedźmę, stojącą nad pogrążoną w letargu dziewicą. Poniżej znajdowała się złota
tabliczka:
Sofia popatrzyła na przerażoną twarz Bana i poczuła, że skręca się jej żołądek.
Co się z nim stało? Popatrzyła na tysiące złotych, srebrnych i brązowych ramek,
zajmujących każdy centymetr na ścianie: czarownice zabijające książąt, olbrzymy
pożerające ludzi, demony podpalające dzieci, odrażające ogry, groteskowe
gorgony, bezgłowych jeźdźców, bezlitosne potwory morskie. Dawniej niezgrabne
nastolatki. Teraz uosobienie absolutnego zła. Nawet czarne charaktery, które
zginęły straszną śmiercią – Titelitury, olbrzym z Magicznej fasoli, wilk
z Czerwonego Kapturka – zostały sportretowane w chwili największego triumfu,
jakby to oni wyszli zwycięsko ze swoich baśni. Żołądek Sofii znowu się skręcił –
zobaczyła, że inne dzieci gapią się na te portrety z pełnym zachwytu podziwem.
I w tym właśnie momencie uświadomiła sobie, że znajduje się wśród przyszłych
morderców i potworów.
Po twarzy zaczął jej spływać zimny pot. Musiała znaleźć kogoś z nauczycieli.
Osobę, która mogłaby przejrzeć listę przyjętych uczniów i sprawdzić, że Sofia
trafiła nie do tej szkoły. Na razie widziała jednak tylko wilki, które nie umiały
mówić, a co dopiero przeczytać listę.
Skręciła za róg i znalazła się w szerszym korytarzu, gdzie zobaczyła
czerwonoskórego rogatego karła stojącego na szczycie wysokiej drabiny
i przybijającego kolejne portrety do ściany. Zaciskając zęby, przesunęła się w jego
stronę. Gdy zastanawiała się, jak zwrócić na siebie jego uwagę, zauważyła nagle, że
w ramkach wiszących na tej ścianie widzi znajome twarze. Był tu przypominający
świnię tęgi chłopak, którego widziała wcześniej, podpisany Bron ze Skalnych
Wrzosów. Obok niego wisiał portret jednookiej dziewczynki z cienkimi włosami:
Arachne z Lisiego Gaju. Potem jej oczy zatrzymały się na łasicopodobnym
chłopaku – Hort z Krwawego Strumienia. Hort. To brzmi jak nazwa choroby.
Przesunęła się jeszcze kawałek, przygotowała się, żeby zawołać karła…
I wtedy zobaczyła ramkę, którą właśnie wieszał.
Uśmiechnęła się do niej jej własna twarz.
Sofia wrzasnęła, wyskoczyła spomiędzy uczniów, wlazła po drabinie i wyrwała
portret z rąk zdumionego karła.
– Nie! Ja jestem Dobra! – krzyknęła, ale karzeł chwycił portret i przez chwilę
szarpali się, kopiąc i drapiąc, aż Sofia miała dość i wymierzyła mu policzek. Karzeł
wrzasnął i zamachnął się na nią młotkiem. Sofia zrobiła unik, ale straciła
równowagę. Drabina zakołysała się, obijając się o ściany. Dziewczynka, czepiając
się w powietrzu szczebli, spojrzała w dół, na warczące wilki i gapiących się
uczniów. – Muszę się zobaczyć z Dyrektorem Akademii! – W tym momencie
straciła uchwyt, ześlizgnęła się po drabinie i wylądowała na ziemi na początku
kolejki.
Ciemnoskóra czarownica z ogromnym czyrakiem na policzku wcisnęła jej do
ręki pergaminową kartę:
Przywilej urody
Zdobądź swego księcia
Księga przepisów na piękny wygląd
Cele życia księżniczki
Mowa zwierząt 1: szczekanie, rżenie i ćwierkanie
– Tatuś obiecał, że będę mogła zadać pierwszy cios – pochwaliła się Dot.
Sofia ze zgrozą patrzyła na swoje trzy współlokatorki.
One nie musiały czytać baśni. One z nich pochodziły.
Urodziły się, by zabijać.
– Księżniczka i do tego Czytelnik – powiedziała Hester. – Dwie najgorsze rzeczy
na świecie.
– Nawet zawszanie jej nie chcą – stwierdziła Anadil. – Inaczej wróżki już by po
nią przyszły.
– Ale one muszą przyjść! – krzyknęła Sofia. – Ja jestem Dobra!
– Cóż, jesteś na nas skazana, słoneczko – powiedziała Hester, kopniakiem
poprawiając jej poduszkę. – Więc jeśli chcesz przeżyć, postaraj się dopasować
Dopasować się do czarownic! Dopasować się do kanibali!
– Nie! Posłuchajcie! – błagała Sofia. – Jestem Dobra!
– Cały czas to powtarzasz. – Hester błyskawicznym ruchem złapała ją za gardło
i przycisnęła do otwartego okna. – A jakoś nie ma na to żadnych dowodów.
– Podarowałam gorset bezdomnej staruszce! Chodzę co niedzielę do kościoła! –
wyła Sofia, wisząc nad przepaścią.
– Hmmm, ani śladu wróżki-matki chrzestnej – powiedziała Hester. – Próbuj dalej.
– Uśmiecham się do dzieci! Śpiewam z ptaszkami! – wykrztusiła Sofia. – Nie
mogę oddychać.
– I ani śladu księcia na białym koniu – dodała Anadil, łapiąc ją za nogi. – Masz
ostatnią szansę.
– Zaprzyjaźniłam się z wiedźmą! Taka jestem dobra!
– I mimo to żadnych wróżek – powiedziała Anadil do Hester, gdy podnosiły ją
w górę.
– Ona tu powinna być, a nie ja… – lamentowała Sofia.
– Nikt nie wie, dlaczego Dyrektor Akademii sprowadza do naszego świata takie
bezwartościowe dziwadła – syknęła Hester. – Ale może istnieć tylko jeden powód.
Jest głupcem.
– Zapytajcie Agatę! Ona wam powie! Ona jest czarnym charakterem!
– Wiesz co, Anadil, w sumie nikt nam jeszcze nie pokazał regulaminu –
stwierdziła Hester.
– Czyli nie będą mogli nas ukarać za to, że go złamiemy. – Anadil wyszczerzyła
zęby w uśmiechu.
Podniosły Sofię ponad parapet.
– Raz – powiedziała Hester.
– Nie! – skrzeknęła Sofia.
– Dwa…
– Chcecie dowodu, to wam znajdę dowód! – wrzasnęła Sofia…
– Trzy.
– SPÓJRZCIE NA MNIE I SPÓJRZCIE NA SIEBIE!
Hester i Anadil puściły ją. Patrzyły na siebie oszołomione, a potem spojrzały na
Sofię, która kuliła się na łóżku i ze łzami w oczach oddychała głęboko.
– Mówiłam wam, że to czarny charakter – zaszczebiotała Dot i ugryzła
czekoladową truflę.
Hałas na zewnątrz sprawił, że dziewczynki odwróciły głowy w stronę drzwi,
które nagle otworzyły się z trzaskiem. Do środka wtargnęły trzy wilki, złapały je za
kołnierze i wrzuciły w tłum ubranych na czarno uczniów stojących na korytarzu.
Dzieciaki przepychały się i szturchały łokciami, niektóre przewracały się i nie
mogły w tym ścisku wstać. Sofia przylgnęła do ściany, obawiając się, że ją
zadepczą.
– Dokąd idziemy? – krzyknęła do Dot.
– Do Akademii Dobra! – odparła Dot. – Na powi… – Ogrowaty chłopak kopnął
ją naprzód.
Akademia Dobra! Pełna nadziei Sofia poszła za odrażającą hordą na dół,
otrzepując różową sukienkę przed pierwszym spotkaniem z prawdziwymi
koleżankami szkolnymi. Ktoś złapał ją za ramię i przycisnął do balustrady.
Oszołomiona, popatrzyła na dzikiego białego wilka, który podniósł do góry
cuchnący śmiercią mundurek. Obnażył zęby w lśniącym uśmiechu.
– Nie… – jęknęła Sofia.
Wilk musiał sam się tym zająć.
GALERIA DOBRA
Zsuwała się po łodydze fasoli, aż jej buciory dotknęły marmurowej posadzki.
Długą ścianę zajmował mural z panoramą niebosiężnego złotego pałacu,
w którym przystojny książę brał ślub z piękną księżniczką, a tysiące poddanych biło
w dzwony i tańczyło z radości. Błogosławiona przez jaśniejące słońce para
całowała się, podczas gdy małe aniołki unosiły się ponad nimi, sypiąc czerwone
i białe róże. Wysoko ponad tą sceną, spomiędzy chmur, wyłaniały się złociste
litery, ciągnące się od jednego końca muralu do drugiego:
– Zło ze złem,
Dobro z dobrem.
Wracaj do zamku, bo będziesz mieć problem.
Gdy tylko znalazła się w Zamku Zła, poczuła, że teraz właśnie jest na swoim
miejscu. W wilgotnym holu kucnęła za posągiem łysej, kościstej wiedźmy
i zachwycona rozglądała się po spękanym suficie, osmalonych ścianach, spiralnych
schodach, pogrążonych w cieniu korytarzach… Sama by tego lepiej nie
zaprojektowała.
Stwierdziwszy, że nie ma w pobliżu żadnych wilków, przemknęła głównym
korytarzem, podziwiając przy okazji portrety złowrogich absolwentów. Czarne
charaktery zawsze wydawały jej się bardziej interesujące od bohaterów. Złoczyńcy
mieli jakieś ambicje, pasje. To dzięki nim posuwała się fabuła. Nie obawiali się
śmierci – przeciwnie, zarzucali ją na siebie jak pancerz! Wdychając cmentarny
zapach szkoły, Agata czuła, że krew żywiej krąży w jej żyłach. Tak jak wszystkie
czarne charaktery ona także nie obawiała się śmierci. Dzięki śmierci czuła, że żyje.
Nagle usłyszała jakieś głosy i szybko schowała się za rogiem. W polu jej
widzenia pojawił się wilk prowadzący grupkę nigdziarek w dół schodami wieży
Występek. Agata słuchała, jak dziewczyny plotkują o pierwszych lekcjach,
wychwytywała słowa „sługusy”, „klątwy” i „pielęgnacja brzydoty”. Czy te dzieciaki
mogłyby być jeszcze brzydsze? Agata poczuła, że rumieni się ze wstydu. Gdy tak
patrzyła na paradę wymoczkowatych ciał i odrażających twarzy, wiedziała, że
pasowałaby do nich idealnie. Nawet ich niemodne czarne kitle wyglądały zupełnie
jak to, w co ubierała się na co dzień w domu. Ale między nią a tymi czarnymi
charakterami była jedna różnica. Oni mieli usta wykrzywione grymasem
zgorzknienia, oczy lśniące nienawiścią, pięści zaciśnięte w tłumionej złości. Bez
wątpienia byli niegodziwcami, ona natomiast nie czuła się w najmniejszym stopniu
niegodziwa. W tym momencie przypomniała sobie słowa Sofii:
Ludzie, którzy są inni, zwykle okazują się źli.
Panika ścisnęła jej gardło. Dlatego właśnie cień nie porwał drugiego dziecka.
Od samego początku to ja miałam się tu znaleźć.
Łzy zapiekły ją w oczy. Nie chciała być taka jak te dzieci! Nie chciała być
czarnym charakterem! Chciała znaleźć przyjaciółkę i wrócić do domu!
Agata nie miała pojęcia, gdzie powinna szukać Sofii. Wbiegła na piętro po
najbliższych schodach, tych z napisem Niezgoda, i zobaczyła dwa wąskie kamienne
przejścia. Ponieważ z lewej strony dochodziły jakieś głosy, pobiegła w prawo.
Krótki korytarz kończył się jednak osmoloną ścianą. Przerażona przycisnęła się do
muru. Głosy przybliżały się. Nagle coś za nią trzasnęło. To nie była ściana, tylko
drzwi pokryte sadzą. Opierając się o nie, starła brud na tyle, że zdołała odczytać
czerwone litery:
WYSTAWA ZŁA
Ostrożnie weszła do środka. Było tam kompletnie ciemno. Kaszląc z powodu
stęchlizny i pajęczyn, zapaliła zapałkę. Podczas gdy Galeria Dobra była
nieskazitelnie czysta i przestronna, pustawy składzik Zła odzwierciedlał
dwustuletnie pasmo porażek. Agata przyjrzała się spłowiałemu mundurkowi
chłopca, który został Titeliturym, oprawiony w połamaną ramę esej o „Moralności
morderstwa” autorstwa przyszłej wiedźmy, kilka wypchanych kruków
zawieszonych na kruszących się ścianach oraz przegniłe cierniste pnącze, które
oślepiło słynnego księcia, podpisane Wera z Lasu Za Światem. Agata widziała jej
twarz na plakatach zaginionych dzieci w Gawaldonie.
Wzdrygnęła się. Nagle zauważyła na ścianie jakieś kolory. Zbliżyła zapałkę. To
była część muralu, podobnego do tego, który w Zamku Dobra pokazywał Długo
i Zawsze Szczęśliwie. Każdy z ośmiu paneli przedstawiał przyodzianego na czarno
złoczyńcę upajającego się nieograniczoną mocą – przelatującego przez płomienie,
przemieniającego swoje ciało, rozdzielającego duszę, manipulującego przestrzenią
i czasem. Nad muralem, od pierwszego panelu do ostatniego, biegły ozdobione
płomieniami litery:
NIGDY WIĘCEJ
Podczas gdy zawszanie marzyli o miłości i szczęściu, nigdziarze pragnęli
wiecznej samotności i potęgi. Ta ponura wizja sprawiła, że Agacie ścisnęło się
serce. Poczuła, że prawda uderza ją jak obuchem.
Jestem nigdziarką.
Jej najlepsza przyjaciółka była zawszanką. Jeśli nie wrócą szybko do domu,
Sofia zrozumie prawdę. Pozostając tutaj, nie mogłyby się nadal przyjaźnić.
W świetle zapałki zobaczyła zbliżający się do niej zębaty cień. Dwa cienie. Trzy.
Gdy wilki rzuciły się na nią, Agata odwróciła się błyskawicznie i chlasnęła je po
pyskach cierniami Wery. Zaskoczone wilki ryknęły i cofnęły się niezgrabnie, dając
jej tym samym dość czasu, by dopadła drzwi. Bez tchu popędziła korytarzem,
potem na górę jakimiś schodami, aż znalazła się na drugim piętrze wieży Szkoda.
Szukała na drzwiach sypialni z imienia Sofii. Vex i Bron, Hort i Ravan, Flint i Tytan
– to było piętro chłopaków!
Gdy tylko usłyszała otwierające się drzwi, uciekła tylnymi schodami na
pozbawiony wyjścia strych wypełniony brudnymi fiolkami z żabimi palcami,
jaszczurczymi nogami i psimi językami (Matka miała rację. Kto wie, jak długo
stały tutaj te zapasy). Potem usłyszała wilka śliniącego się na schodach…
Wypełzła przez okno na spadzisty dach i złapała się rynny. W czarnych chmurach
rozległ się grzmot, chociaż po drugiej stronie jeziora, nad Zamkiem Dobra, nadal
świeciło idealne słońce. Jej różowa sukienka z każdą chwilą coraz bardziej
nasiąkała deszczem. Agata spojrzała na długą, pokręconą rynnę zakończoną
pyskami trzech kamiennych gargulców, z których tryskała teraz woda. Gargulce
podtrzymywały zrobione z brązu dźwigary. To była jej jedyna nadzieja. Wpełzła do
rynny, z trudem przytrzymując się śliskich krawędzi. Wiedziała, że biały wilk zaraz
tu przyjdzie.
Nie zrobił tego. Popatrzył na nią przez okno, zaplatając włochate łapy na
czerwonej kurtce.
– Wiesz, są rzeczy gorsze od wilków.
I odszedł, pozostawiając Agatę z otwartymi ustami.
Co? Co takiego mogło być gorsze od…
Coś się poruszyło w strumieniach deszczu.
Agata osłoniła oczy i spojrzała przez migotliwą kurtynę – pierwszy
z kamiennych gargulców ziewnął i rozłożył smocze skrzydła. Potem drugi
gargulec, ten z głową węża i ciałem lwa, przeciągnął się, aż rozległ się wystrzał jak
z pistoletu. Trzeci, dwa razy większy od pozostałych, z łbem rogatego demona,
ludzkim torsem i kolczastym ogonem, rozwinął poszarpane skrzydła, szersze niż
szerokość wieży.
Agata pobladła. Gargulce! Co ten dwugłowy pies mówił o gargulcach?
Zwróciły na nią dzikie, czerwone ślepia i wtedy sobie przypomniała.
Mają rozkaz zabijać.
Z chóralnym skrzeczeniem zerwały się ze swoich postumentów.
Niepodtrzymywana przez nie rynna urwała się, a Agata z krzykiem wpadła do
wody. Fala deszczówki przepychała ją przez ciasne skręty i ostre spadki, gdy
wisząca luźno rynna kołysała się gwałtownie w deszczu. Zobaczyła, że dwa
gargulce nurkują w jej kierunku i w ostatniej chwili zdołała skręcić rynnę. Trzeci,
rogaty demon, wzniósł się wyżej i zionął ogniem z nosa. Złapała się krawędzi
rynny, a ognista kula uderzyła tuż przed nią, wybijając ogromną dziurę.
Dziewczynka ześlizgnęła się i w ostatniej chwili zatrzymała. W tym momencie
smoczoskrzydły gargulec chwycił ją ostrymi szponami za nogę i podniósł
w powietrze.
– Jestem uczennicą! – wrzasnęła Agata.
Zaskoczony gargulec wypuścił ją.
– Widzisz? – krzyknęła Agata, wskazując swoją twarz. – Jestem nigdziarką!
Gargulec sfrunął w dół i przyjrzał się jej twarzy, chcąc się przekonać, czy to
prawda.
Potem złapał ją za gardło, dając tym znak, że jednak nie.
Agata znowu wrzasnęła i zaklinowała stopę w wypalonej dziurze, kierując
strumień wody prosto w oko potwora. Gargulec cofnął się na oślep, po omacku
szukając jej szponami, ale wpadł w dziurę i roztrzaskał sobie skrzydło, uderzając
o balkon poniżej. Agata walczyła z okropnym bólem w nodze i kurczowo trzymała
się rynny. Poprzez strumień wody zobaczyła, że zbliża się do niej drugi gargulec.
Z przeszywającym uszy skrzeczeniem wężogłowy potwór podniósł dziewczynkę
w powietrze. Gdy potężne szczęki otwarły się, by ją pożreć, Agata wsadziła mu
stopę pomiędzy zęby, które zacisnęły się na jej ciężkich czarnych buciorach
i połamały się jak zapałki. Oszołomiony gargulec wypuścił ją. Agata spadła wprost
do pełnej wody rynny i złapała się jej krawędzi.
Ręce jej się ześlizgnęły. Poleciała w dół, w stronę wylotu, gdzie czekał
największy gargulec, rogaty jak diabeł, z otwartymi szeroko szczękami,
obejmującymi rynnę niczym tunel prowadzący do piekła. Agata, gulgocząc,
rozpaczliwie szukała czegoś, czego mogłaby się przytrzymać, deszcz jednak
popychał ją nagłymi falami. Spojrzała w dół i zobaczyła, że gargulec dmuchnął
z nosa ogniem. Zanurkowała, żeby uniknąć natychmiastowego spopielenia,
i wyłoniła się, czepiając się krawędzi rynny nad ostatnim spadkiem. Następna fala
deszczu pośle ją prosto w otwartą paszczę gargulca.
W tym momencie przypomniała sobie, jak wyglądały gargulce, gdy zobaczyła je
po raz pierwszy: pilnowały rynny, wypluwając z pysków deszczówkę.
To, co wejdzie, musi wyjść.
Usłyszała za sobą następną falę, więc pomodliła się w duchu i puściła, spadając
w dymiącą paszczę demona. Nim dopadły ją zębiska gargulca i ogień, fala
deszczówki z rynny wypchnęła ją przez dziurę w gardle potwora wprost
w stalowoszare niebo. Obejrzała się na dławiącego się gargulca, a jej okrzyk ulgi
zmienił się we wrzask przerażenia, gdy uświadomiła sobie, że oto spada. Poprzez
mgłę zobaczyła najeżony kolcami mur, na który miała się zaraz nadziać, i otwarte
okno poniżej. Skuliła się w rozpaczliwy kłębek, ominęła o włos śmiercionośne
ostrza i wylądowała na brzuchu, ociekając wodą i wypluwając z kasłaniem
deszczówkę, na szóstym piętrze wieży Szkoda.
– Myślałam… że… gargulce… to… ozdoby – wyrzęziła.
Ściskając zranioną nogę, pokuśtykała korytarzem dormitorium i szukała jakichś
śladów Sofii.
Już miała zacząć pukać do pokoi, gdy zobaczyła na jednych z drzwi
nasmarowaną karykaturę blond księżniczki z wypisanymi krzywo obelgami:
MIĘCZAK, CZYTELNIK, ZAWSZELUBKA.
Energicznie zapukała.
– Sofia? To ja!
Na drugim końcu korytarza zaczęły się otwierać drzwi.
Agata zabębniła mocniej.
– Sofia!
Ubrane na czarno dziewczynki zaczęły wychodzić ze swoich pokoi. Agata
szarpnęła klamką i popchnęła drzwi. Ani drgnęły. Zanim nigdziarki zauważyły
intruza w różowym, wzięła rozpęd i rzuciła się całym ciężarem na zeszpecone
drzwi pokoju 66, które otwarły się, a potem z hukiem zatrzasnęły za nią.
– NIE MASZ POJĘCIA, PRZEZ CO PRZESZŁAM, ŻEBY SIĘ TU DOS… –
urwała.
Sophie kucała nad kałużą wody na podłodze i śpiewała, nakładając róż
i przyglądając się swojemu odbiciu.
– Jestem księżniczka, jak kwiatuszek słodka,
Książę mnie poślubi, gdy tylko mnie spotka…
Siedzące w drugim końcu pokoju trzy współlokatorki i trzy szczury
obserwowały ją z ustami otwartymi ze zdumienia.
Hester popatrzyła na Agatę.
– Ona zalała nam podłogę.
– Żeby sobie zrobić makijaż – dodała Anadil.
– Czy ktoś słyszał o czymś bardziej głupim? – skrzywiła się Dot. – Łącznie z tą
piosenką.
– Czy jestem dobrze pomalowana? – zapytała Sofia, mrużąc oczy nad kałużą. –
Nie mogę iść na lekcje, wyglądając jak klaun. – Podniosła głowę. – Agata,
złociutka! Najwyższy czas, żebyś ochłonęła. Twoja lekcja pielęgnacji brzydoty
zaczyna się za dwie minuty, a nie chciałabyś chyba zrobić złego pierwszego
wrażenia.
Agata gapiła się na nią w milczeniu.
– No, oczywiście. – Sofia wstała. – Najpierw musimy zamienić się ubraniami. No
już, zdejmuj je.
– Nie idziesz na żadne lekcje, złociutka – oznajmiła Agata, czerwieniejąc. –
Idziemy do wieży Dyrektora Akademii. I to natychmiast, zanim ugrzęźniemy tu na
zawsze!
– Nie bądź nieokrzesana – powiedziała Sofia, ciągnąc Agatę za sukienkę. – Nie
możemy po prostu włamać się do jakiejś wieży w biały dzień. A jeśli chcesz mimo
wszystko wracać do domu, powinnaś mi od razu oddać swoje ubranie, żebym nie
opuściła żadnych zajęć.
Agata wyrwała się jej.
– Dobra, dość tego. Posłuchaj no…
– Będziesz tu idealnie pasować – uśmiechnęła się Sofia, porównując Agatę ze
swoimi współlokatorkami.
Agata oklapła.
– Ponieważ jestem… brzydka?
– Och, na litość boską, popatrz na to miejsce, Aga! – powiedziała Sofia. – Ty
przecież lubisz, jak jest ciemno i ponuro. Lubisz nieszczęście, cierpienie i, no…
przypalone rzeczy. Będziesz tu szczęśliwa.
– Zgadzamy się – odezwał się głos za Agatą. Odwróciła się, zaskoczona.
– Możesz tu zamieszkać – powiedziała Hester.
– A ona może się utopić w jeziorze. – Dot skrzywiła się do Sofii, nadal
pamiętając jej złośliwy przytyk podczas ceremonii powitalnej.
– Polubiłyśmy cię od razu – zagruchała Anadil, a szczury polizały stopy Agaty.
– Powinnaś być tutaj, z nami – oznajmiła Hester i wraz z Anadil i Dot zbliżyła się
do Agaty, która nerwowo kręciła głową, przyglądając się złowieszczej trójce. Czy
naprawdę chciały się z nią zaprzyjaźnić? Czy Sofia miała rację? Czy bycie czarnych
charakterem mogło ją… uszczęśliwić?
Agata poczuła, że skręca się jej żołądek. Nie chciała być zła! Nie w sytuacji, gdy
Sofia była dobra! Musiały się wydostać stąd, zanim to miejsce je rozdzieli.
– Nie zostawię cię! – krzyknęła do Sofii.
– Nikt nie prosi, żebyś mnie zostawiała, Agato – oznajmiła sztywno Sofia. –
Proszę tylko o to, żebyś zostawiła swoje ubranie.
– Nie! Nie zamieniamy się ubraniami. Nie zamieniamy się pokojami. Nie
zamieniamy się szkołami!
Sofia i Hester wymieniły ukradkowe spojrzenia.
– Wracamy do domu! – oznajmiła Agata łamiącym się głosem. – Tam możemy
być przyjaciółkami… po tej samej stronie… żadnego Dobra i żadnego Zła…
będziemy szczęśliwe na zaw…
Sofia i Hester powaliły Agatę, a Dot i Anadil ściągnęły z niej różową sukienkę.
Potem wszystkie cztery wciągnęły na nią czarną tunikę Sofii. Sofia zarzuciła nową
różową sukienkę i otworzyła drzwi na oścież.
– Żegnaj, Zło! Witaj, Miłości!
Agata z trudem wstała i popatrzyła na przegniły czarny worek, który wisiał na
niej tak, jak lubiła.
– I świat wrócił do normalności – westchnęła z ulgą Hester. – Naprawdę nie
rozumiem, jak mogłaś się kiedykolwiek przyjaźnić z taką…
– Wracaj! – krzyknęła Agata, biegnąc za ubraną na różowo Sofią przez korytarz
pełen ubranych na czarno uczniów. Zaszokowani obecnością zawszanki nigdziarze
stłoczyli się wokół Sofii i zaczęli bić ją po głowie książkami, torbami i butami…
– Nie! Ona jest jedną z nas!
Nigdziarze popatrzyli na stojącego na schodach Horta – nawet oszołomiona
Sofia. Chłopiec tymczasem wskazał ubraną na czarno Agatę.
– To jest zawszanka!
Nigdziarze wydali nowy okrzyk bojowy i rzucili się na Agatę. Wykorzystała to
Sofia – odepchnęła Horta i uciekła schodami na dół. Dzięki kilku celnym
kopniakom Agata uwolniła się od prześladowców i zjechała po poręczy, chcąc
zagrodzić Sofii drogę. Pobiegła za nią wąskim korytarzem i już wyciągała rękę,
żeby złapać za różowy kołnierz, gdy Sofia skręciła za róg i wbiegła po krętych
schodach na pierwsze piętro. Agata wzięła gwałtownie zakręt i zobaczyła ślepy
zaułek oraz Sofię magicznie znikającą w ścianie z krwistoczerwonym napisem:
UCZNIOM WSTĘP WZBRONIONY! Potężnym susem przeskoczyła przez portal
tuż za nią.
Wylądowała na końcu Mostu Połowicznego po stronie Zła.
I w tym miejscu skończyła się jej pogoń, ponieważ Sofia zdążyła odbiec zbyt
daleko w stronę Dobra, by można było ją dogonić. Poprzez mgłę Agata widziała,
że jej przyjaciółka dosłownie promienieje ze szczęścia.
– Agato, on jest synem króla Artura! – wrzasnęła Sofia. – Prawdziwym żywym
księciem! Ale co ja mam mu powiedzieć? Jak udowodnić, że to ja jestem tą jedyną?
Agata próbowała ukryć, jak bardzo ją to zabolało.
– Zostawiasz mnie tutaj… samą?
Twarz Sofii złagodniała.
– Proszę, Aga, nie martw się. Wszystko jest teraz idealnie – powiedziała ciepło. –
Nadal będziemy najlepszymi przyjaciółkami, tylko w innych szkołach, tak jak
planowałyśmy. Nikt nas nie powstrzyma przed byciem przyjaciółkami, prawda?
Agata popatrzyła na prześliczny uśmiech Sofii i uwierzyła jej.
Nagle jednak uśmiech przyjaciółki zniknął jak zdmuchnięty. Sukienka na Sofii
zaczęła w sposób magiczny gnić i czernieć. W jednej chwili dziewczynka miała na
sobie starą tunikę z łabędziem lśniącym na sercu. Podniosła głowę i wstrzymała
oddech. Po drugiej stronie mostu czarna tunika Agaty skuliła się i poróżowiała.
Dziewczynki patrzyły na siebie zaskoczone. W tym momencie na Sofię padł cień.
Agata obróciła się gwałtownie. Tuż za sobą zobaczyła unoszącą się gigantyczną
falę, której woda zawijała się na czubku w lśniące lasso. Zanim dziewczynka
zdążyła rzucić się do ucieczki, została porwana i rzucona na drugą stronę zatoki,
wprost w rozświetloną słońcem mgiełkę. Sofia rzuciła się w kierunku brzegu,
lamentując nad niesprawiedliwością losu. Fala uniosła się za nią powoli, ale tym
razem woda nie lśniła. Z rozjuszonym rykiem czarna ściana wody cisnęła Sofię
z powrotem do Akademii Zła, w samą porę na pierwszą lekcję.
7
Wielka Zła i Straszliwa Wiedźma
Dlaczego musimy pielęgnować brzydotę?
Sofia popatrzyła przez palce na łysą, pryszczatą głowę i zielonkawą skórę
profesora Manleya i spróbowała nie zwymiotować. Wokół niej, w poczerniałych
ławkach, z przerdzewiałymi lustrami siedzieli nigdziarze i radośnie rozgniatali
kijanki w żelaznych miseczkach. Gdyby nie wiedziała, o co tu chodzi, mogłaby
pomyśleć, że szykują ciasto na niedzielę.
Dlaczego nadal tu jestem? – złościła się, ocierając łzy wściekłości.
– Dlaczego powinniśmy być wstrętni i odrażający? – zapytał Manley. – Hester!
– Ponieważ dzięki temu budzimy przerażenie – odparła Hester i pociągnęła łyk
soku z kijanek, natychmiast pokrywając się czerwoną wysypką.
– Źle! – ryknął Manley. – Anadil!
– Ponieważ mali chłopcy będą płakać na nasz widok – powiedziała Anadil,
produkując własne czerwone pęcherze.
– Źle! Dot!
– Ponieważ łatwiej się wtedy wyszykować rano? – zapytała Dot, mieszając swój
sok z czekoladą.
– Źle i głupio! – skarcił ją Manley. – Tylko jeśli zignorujemy powierzchowność,
zdołamy sięgnąć głębiej! Tylko jeśli odrzucimy próżność, możemy być sobą!
Sofia przekradła się za ławkami i rzuciła do drzwi – pisnęła jednak, gdy klamka
sparzyła ją w rękę.
– Tylko jeśli zniszczymy to, kim się nam wydaje, że jesteśmy, będziemy mogli
docenić to, kim jesteśmy naprawdę – oznajmił Manley, piorunując ją wzrokiem.
Sofia, pojękując, wróciła na swoje miejsce. Z odrazą mijała czarne charaktery
pokrywające się wypryskami. Utworzone z zielonego dymu numery miejsc
pojawiały się dosłownie znikąd: „1” nad Hester, „2” nad Anadil, „3” nad Ravanem
z tłustą, brązową skórą, „4” nad jasnowłosym, szpiczastouchym Vexem. Hort,
wyraźnie podekscytowany, wypił swój napój tylko po to, by zobaczyć malutki
pryszczyk na policzku. Rozzłoszczony trzepnął śmierdzące „19”, które pojawiło się
nad jego głową, ale numer zaraz mu oddał.
– Brzydota oznacza, że polegacie na inteligencji – zachwycał się Manley,
przesuwając się w stronę Sofii. – Brzydota oznacza, że ufacie swojej duszy.
Brzydota oznacza wolność.
Rzucił miseczkę na jej ławkę.
Sofia popatrzyła na czarny sos kijanek. Niektóre jeszcze się ruszały.
– Tak właściwie, panie profesorze, myślę, że moja nauczycielka pielęgnacji
urody sprzeciwiłaby się mojemu uczestnictwu w tym ćwi…
– Trzy ostatnie miejsca i zostaniesz czymś brzydszym ode mnie – warknął
Manley.
Sofia spojrzała na niego.
– Jestem naprawdę przekonana, że to niemożliwe.
Manley odwrócił się do klasy.
– Kto chciałby pomóc naszej drogiej Sofii zakosztować wolności?
– Ja!
Sofia odwróciła się gwałtownie.
– Nie martw się – szepnął Hort. – Będziesz lepiej wyglądać.
Zanim zdążyła wrzasnąć, wepchnął jej twarz do miseczki.
1. ROZKAZYWAĆ
2. DRWIĆ
3. OSZUKIWAĆ
4. PRZEKUPIĆ
5. ZMUSIĆ SIŁĄ
Agata wiedziała, że jest naprawdę źle, skoro pozwolili, żeby przyszedł po nią
wilk.
Po pożarze została zamknięta na dwa dni w pokoju, skąd wypuszczano ją tylko do
łazienki i gdzie skrzywione wróżki przynosiły jej posiłki składające się z surowych
warzyw i soku śliwkowego. W końcu, trzeciego dnia po obiedzie, przyszedł po nią
biały wilk. Zaciskając pazury na przypalonych rękawach jej bluzki, ciągnął ją koło
murali wymalowanych na ścianach wzdłuż schodów. Mijali rzucających jej
nieprzyjazne spojrzenia zawszan i nauczycieli, którzy nie patrzyli jej w oczy.
Agata przełykała łzy. Dwa razy już zajęła ostatnie miejsce. Sprowokowanie
szarży zwierząt i podpalenie szkoły bez wątpienia oznaczało trzecią porażkę.
Wystarczyłoby, żeby przez kilka dni udawała, że jest Dobra, ale nie potrafiła nawet
tyle. Jak mogła myśleć, że uda jej się tu przetrwać? Piękno. Czystość. Cnota. Jeśli to
było Dobro, ona była stuprocentowo zła. Teraz spotka ją za to kara. Agata
wiedziała dostatecznie dużo o baśniowych karach – rozczłonkowanie, patroszenie,
gotowanie w oleju, obdzieranie żywcem ze skóry – by wiedzieć, że jej koniec
będzie zawierać zarówno krew, jak i cierpienie.
Wilk zaciągnął ją do wieży Dobroć, mijając po drodze dzięcioła w okularach,
przybijającego nowy ranking na drzwiach Sali Urody.
– Idziemy do Dyrektora Akademii? – wychrypiała Agata.
Wilk prychnął. Zaciągnął ją do pokoju na końcu korytarza i zastukał.
– Proszę – odezwał się cichy głos ze środka.
Agata popatrzyła w oczy wilka.
– Nie chcę umierać.
Po raz pierwszy jego złośliwy uśmiech złagodniał.
– Ja też nie chciałem.
Otworzył drzwi i wepchnął ją do środka.
Sofia miała cały prawy bok w siniakach, a Agata rozcięła sobie nadgarstek, ale
ból oznaczał, że wciąż jeszcze żyły, że miały jeszcze nadzieję na powrót do domu.
Pojękując, wstały chwiejnie na nogi. Dopiero wtedy Sofia uświadomiła sobie skalę
zniszczeń.
– Mój pantofelek! – Podniosła szklany obcas, z którego został tylko ostry kikut. –
Były jedyne w swoim rodzaju – narzekała.
Agata zignorowała ją i pokuśtykała w głąb pogrążonego w szarym półmroku
pomieszczenia, które ledwie oświetlał wpadający przez okno blask świtu.
– Halo? – zawołała. Echo umilkło, ale nikt jej nie odpowiedział.
Szły na palcach przez mroczną komnatę. Szare, ceglane ściany zasłaniały
kamienne półki wypełnione kolorowymi okładkami. Sofia przetarła kurz na jednej
z półek i czytała srebrne litery wykaligrafowane na drewnianych grzbietach:
Roszpunka, Śpiewająca kość, Calineczka, Żabi król, Dzikie łabędzie… Wszystkie
baśnie, które dzieci w Gawaldonie dosłownie pochłaniały. Popatrzyła na Agatę,
która po drugiej stronie komnaty dokonała podobnego odkrycia. A więc znalazły
się w bibliotece zawierającej wszystkie baśnie, jakie kiedykolwiek zostały
opowiedziane.
Agata otworzyła Piękną i Bestię i zobaczyła, że tekst jest zapisany tym samym
eleganckim pismem co tytuł na grzbiecie, a barwne ilustracje przypominają freski,
jakie widziała w holach obu szkół. Potem zajrzała do Czerwonych trzewiczków,
Oślej Skórki i Królowej Śniegu – zostały napisane takim samym arystokratycznym
charakterem pisma.
– Aga?
Spojrzała w ślad za Sofią w najciemniejszą część komnaty. Wśród cieni
dostrzegła biały kamienny stół przysunięty do ściany. Ponad nim coś się unosiło –
zawieszony magicznie w powietrzu długi, wąski sztylet.
Przesunęła palcami po zimnym, gładkim blacie i pomyślała o wszystkich tych
pustych nagrobkach za jej domem czekających na ciała. Sofia nie odrywała oczu od
ostrza, upiornie nieruchomego, wiszącego jakiś metr ponad białym stołem.
I właśnie wtedy zorientowała się, że to wcale nie jest sztylet.
– To pióro – powiedziała cicho.
Było zrobione z czystej stali, kształtem przypominało drut do dziergania,
śmiertelnie ostry na obu końcach. Po jednej jego stronie wygrawerowane znaki
biegły nieprzerwanie od jednego do drugiego końca.
Nagle na pióro padł promień słońca, rozsiewając oślepiająco złote błyski. Agata
aż odwróciła się od tego blasku. Gdy spojrzała znowu, Sofia wspinała się na stół.
– Sofia, przestań!
Sofia zbliżyła się do pióra z szeroko otwartymi oczami, kompletnie
zesztywniała. Świat wokół niej rozmazał się w szarości. Pozostało tylko lśniące,
ostre jak igła pióro, a pokrywające je dziwne słowa odbijały się w jej błyszczących,
znieruchomiałych oczach. W głębi serca wiedziała, co one oznaczają. Wyciągnęła
dłoń do czubka pióra.
– Nie! – krzyknęła Agata.
Zimna jak lód stal dotknęła skóry Sofii, już mając utoczyć krwi…
Agata rzuciła się na przyjaciółkę i obie padły na stół. Sofia wyrwała się z transu
i spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
– Jestem na stole. Razem z tobą.
– Miałaś zamiar je dotknąć! – wyjaśniła Agata.
– Co? Dlaczego miałabym dotykać…
Jej spojrzenie pobiegło do pióra, które nie było już nieruchome. Zawisło
dosłownie centymetry od ich twarzy, wskazując je na przemian niebezpiecznie
ostrym czubkiem, jakby rozważało, którą zabić najpierw.
– Nie ruszaj się – wycedziła Agata przez zaciśnięte zęby.
Pióro zapłonęło czerwienią.
– Teraz!
Pióro opadło, a obie dziewczynki sturlały się ze stołu. Ostra jak igła końcówka
zatrzymała się tuż nad kamiennym blatem. Na blacie nieoczekiwanie pojawiła się
w kłębie czarnego dymu książka oprawiona w czereśniowe drewno. Pióro
przewróciło okładkę i otworzyło książkę na pierwszej czystej stronie, po czym
zaczęło pisać:
Dawno, dawno temu były sobie dwie dziewczynki.
To był ten sam elegancki charakter pisma, który widziały w innych książkach.
A więc zaczynała się najnowsza baśń.
Sofia i Agata leżały na podłodze i patrzyły przerażone.
– To bardzo dziwne – odezwał się łagodny głos.
Dziewczynki obejrzały się gwałtownie. Nikogo nie zobaczyły.
– Uczniowie w mojej szkole trenują i trudzą się przez cztery lata, wędrują przez
Puszczę, poszukują swoich nemezis, toczą straszliwe boje… wszystko w nadziei, że
Baśniarz może opowiedzieć ich historię.
Rozglądały się zaskoczone, ale w komnacie nie było nikogo. Wtem zobaczyły, że
ich cienie na ścianie łączą się, stapiając się w przygarbiony cień, który je porwał.
Powoli odwróciły się w jego kierunku.
– A teraz rozpoczyna baśń dla dwóch pierwszoklasistek, nieuzdolnionych,
niewytrenowanych, niezdarnych intruzów – powiedział Dyrektor Akademii.
Miał na sobie srebrną szatę, która powiewała na jego pochylonej, szczupłej
sylwetce, zasłaniając dłonie i stopy. Przerdzewiała korona spoczywała krzywo na
głowie pokrytej gęstymi, upiornie białymi włosami. Lśniąca srebrna maska
zakrywała całą twarz, ukazując tylko błękitne oczy i szerokie, pełne wargi wygięte
w figlarnym uśmiechu.
– Musi się spodziewać dobrego zakończenia.
Baśniarz zanurkował nad stroną:
Jedna była piękna i kochana przez wszystkich, a druga była samotną wiedźmą.
– Podoba mi się nasza historia – powiedziała Sofia.
– Nie doszedł jeszcze do tej sceny, w której twój książę podbija ci oko –
przypomniała Agata.
– Bierzmy wreszcie kurs na dom! – nadąsała się Sofia.
Podniosły głowy i zobaczyły, że Dyrektor Akademii przygląda im się.
– Czytelnicy są oczywiście nieprzewidywalni. Niektórzy znaleźli się wśród
naszych najwybitniejszych uczniów. Większość jednak okazała się kompletną
porażką. – Popatrzył na widoczne w oddali zamki. – Ale to tylko pokazuje, jak
zagubieni są teraz Czytelnicy.
Serce Agaty zaczęło bić mocniej. To była ich szansa! Szturchnęła Sofię.
– No, idź!
– Nie mogę! – szepnęła Sofia.
– Powiedziałaś, żebym ci go zostawiła!
– Jest za stary!
Agata szturchnęła ją w żebra, a Sofia odwzajemniła się tym samym.
– Duża część grona pedagogicznego twierdzi, że was porwałem, wykradłem,
zabrałem wbrew waszej woli – powiedział Dyrektor Akademii.
Agata kopnęła Sofię, popychając ją do przodu.
– Ale prawda jest taka, że ja was uwolniłem.
Sofia przełknęła ślinę i zdjęła pantofelek ze złamanym obcasem.
– Zasługujcie na to, by przeżyć nadzwyczajne życie.
Sofia podkradła się do Dyrektora Akademii, unosząc uszkodzony pantofel.
– Zasługujecie na szansę dowiedzenia się, kim jesteście.
Dyrektor Akademii odwrócił się do Sofii celującej właśnie butem w jego serce.
– Żądamy uwolnienia nas! – krzyknęła Agata.
Cisza.
Sofia padła na kolana.
– Proszę pana, błagamy o litość!
Agata jęknęła.
– Wziął mnie pan do Akademii Dobra – chlipała Sofia – ale zostałam
umieszczona w Akademii Zła. A teraz moja sukienka jest czarna, moje włosy
brudne, mój książę mnie nienawidzi, moje współlokatorki to morderczynie i nie ma
Sal Urody dla nigdziarzy, więc teraz – znów wydała sopranowy lament – śmierdzę!
– Zaczęła szlochać, ukrywając twarz w dłoniach.
– Czyli chciałybyście zmienić szkoły? – zapytał Dyrektor.
– Chciałybyśmy wrócić do domu – powiedziała Agata.
Sofia jednak podniosła rozjaśnioną twarz.
– A mogłybyśmy zmienić szkoły?
Dyrektor Akademii uśmiechnął się.
– Nie.
– W takim razie chciałybyśmy wrócić do domu – powiedziała Sofia.
Zagubione w osobliwej krainie, dziewczynki pragnęły wrócić do domu –
zanotował Baśniarz.
– Zdarzało się już, że odsyłaliśmy uczniów – przyznał Dyrektor Akademii,
a jego srebrna maska zalśniła. – Z powodu choroby, problemów psychicznych,
petycji wpływowej rodziny…
– Czyli może nas pan odesłać do domu! – podsumowała Agata.
– Mógłbym – odparł Dyrektor Akademii. – Gdybyście nie były właśnie w środku
baśni. – Spojrzał kątem oka na pióro po drugiej stronie komnaty. – Widzicie,
obawiam się, że gdy Baśniarz zaczyna waszą historię, musimy podążać wraz z nią
tam, gdzie was zabierze. Teraz pytanie brzmi: „Czy ta historia zaprowadzi was do
domu?”.
Baśniarz opadł na kartę książki: Niemądre dziewczynki! Były uwięzione na
wieczność!
– Tak podejrzewałem – powiedział Dyrektor Akademii.
– Czyli nie mamy żadnej szansy na powrót do domu? – zapytała Agata, a w jej
oczach pojawiły się łzy.
– Nie, chyba że takie będzie zakończenie baśni – odparł Dyrektor Akademii. –
A wspólny powrót do domu to dość naciągane zakończenie w przypadku dwóch
dziewczynek stojących po przeciwnych stronach, nie uważacie?
– Ale my nie chcemy stać po przeciwnych stronach! – powiedziała Sofia.
– Jesteśmy po jednej stronie! – dodała Agata.
– No i jesteśmy przyjaciółkami! – oznajmiła Sofia, łapiąc Agatę za rękę.
– Przyjaciółkami?! – zdumiał się Dyrektor Akademii.
Agata, czując uścisk dłoni Sofii, wyglądała na równie zdumioną.
– Cóż, to z pewnością wszystko zmienia. – Dyrektor Akademii zaczął spacerować
po komnacie, kiwając się jak podstarzała kaczka. – Widzicie, w naszym świecie
księżniczka i wiedźma nie mogą być przyjaciółkami. To nienaturalne. To nie do
pomyślenia. To niemożliwe. Co oznacza, że jeśli naprawdę jesteście
przyjaciółkami… Agata nie może być księżniczką, a Sofia nie może być wiedźmą.
– Właśnie! – powiedziała Sofia. – Ponieważ to ja jestem księżniczką, a ona jest
wie…
Agata ją kopnęła.
– Ale jeśli Agata nie jest księżniczką, a Sofia nie jest wiedźmą, to najwyraźniej
źle wszystko zrozumiałem i w ogóle nie należycie do naszego świata – powiedział
Dyrektor Akademii, zwalniając kroku. – Może to, co o mnie mówią, jest mimo
wszystko prawdziwe?
– Że jest pan Dobry? – zapytała Sofia.
– Że jestem stary – westchnął Dyrektor Akademii, wyglądając przez okno.
Agata nie potrafiła ukryć ekscytacji.
– Czyli możemy teraz wrócić do domu?
– Cóż, jest jeszcze kłopotliwa kwestia udowodnienia tego.
– Ale ja już próbowałam! – powiedziała płaczliwie Sofia. – Próbowałam
udowodnić, że nie jestem czarnym charakterem!
– A ja próbowałam udowodnić, że nie jestem księżniczką! – powiedziała Agata.
– Ach, ale w tym świecie istnieje tylko jeden sposób udowodnienia, kim się jest.
Baśniarz przerwał pracowite pisanie, wyczuwając scenę kulminacyjną. Dyrektor
Akademii obrócił się powoli, a jego błękitne oczy po raz pierwszy niebezpiecznie
błysnęły.
– Co to takiego: Zło nigdy tego nie będzie miało… a Dobro nie może bez tego
żyć?
Dziewczynki popatrzyły na siebie.
– Czyli mamy rozwiązać zagadkę, a wtedy pan… odeśle nas do domu? – zapytała
z nadzieją Agata.
Dyrektor Akademii odwrócił się.
– Mam nadzieję, że nie zobaczę już żadnej z was. Chyba że chcecie, by wasza
historia zakończyła się w wyjątkowo przykry sposób.
Nagle komnata zaczęła znikać w powodzi bieli, jakby cała scena przed ich
oczami była wymazywana.
– Proszę zaczekać! – krzyknęła Agata. – Co pan robi?
Najpierw zniknęły regały z książkami, potem ściany…
– Nie! Chcemy od razu wracać do domu! – wrzeszczała Agata.
…potem sufit, stół, podłoga…
Dziewczynki rzuciły się do kąta, by uniknąć wymazania.
– Jak mamy pana znaleźć? Jak mamy odpo… – Agata schyliła się, by uniknąć
smugi bieli. – Pan oszukuje!
Sofia zobaczyła, że po drugiej stronie Baśniarz pisze gorączkowo, by nadążyć
z opowieścią. Pióro wyczuło chyba jej spojrzenie, ponieważ wyryte w stali słowa
nieoczekiwanie zalśniły czerwienią, a serce Sofii zapłonęło potajemnym
zrozumieniem. Przerażona przylgnęła do Agaty…
– Złodziej! Bandyta! Zamaskowany stary dziad! – krzyczała Agata. – Poradzimy
sobie bez ciebie! Czytelnicy umieją sobie radzić bez ciebie! Zostań w swojej wieży,
ze swoimi maskami i piórami, i nie wtrącaj się w nasze życie! Słyszysz mnie?!
Porywaj dzieci z innych miasteczek, a nas zostaw w spokoju!
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyły, był Dyrektor Akademii odwracający się od okna
i uśmiechający się w morzu bieli.
– Jakich innych miasteczek?
Podłoga pod stopami dziewczynek zniknęła i spadły w pustkę, a ostatnie słowa
Dyrektora Akademii odbiły się echem, stapiając się z wyciem wilków wzywających
na poranne lekcje.
Obudziły się oślepione blaskiem słońca i oblane potem. Agata rozejrzała się za
Sofią. Sofia rozejrzała się za Agatą. Ale przekonały się, że są we własnych łóżkach,
w przeciwległych zamkach.
12
Fałszywe tropy
Dzień rozpoczął się fatalnie dla obu dziewczynek. Nie tylko nie zmrużyły nawet
oka, ale znalazły się z powrotem w niepasujących do nich szkołach, tuż przed
kolejną porcją znienawidzonych lekcji. Co gorsza, żadna z nich nie znała
odpowiedzi na zagadkę Dyrektora Akademii i nie mogły się nad tym zastanowić
razem aż do obiadu. A jakby tego wszystkiego było mało, starcie hobgoblinów
stało się tematem plotek obu szkół.
Na pielęgnacji brzydoty Sofia starała się ignorować złośliwe uś-mieszki
i skoncentrować się na wykładzie Manleya o właściwym zastosowaniu peleryn.
Wymagało to ogromnego wysiłku, biorąc pod uwagę mściwe spojrzenia Hester
oraz fakt, iż peleryny mogły być używane do ochrony, niewidzialności, zmiany
postaci lub lotu, zależnie od rodzaju i faktury tkaniny, przy czym każdy typ
wymagał odmiennej inkantacji. Manley zawiązał uczniom oczy i jako ćwiczenie
kazał im na czas rozpoznawać materiał peleryny i właściwie ją zastosować.
– Nie wiedziałem, że magia jest taka skomplikowana – mruknął Hort, masując
swoją pelerynę, żeby sprawdzić, czy jest z jedwabiu, czy może z satyny.
– A to przecież tylko peleryny – dodała Dot, wąchając swoją. – Poczekaj, aż
dojdziemy do zaklęć!
Ale jeśli było coś, na czym Sofia naprawdę się znała, były to ubrania. Dotykiem
palców rozpoznała skórę węża, wypowiedziała w myślach inkantację i zniknęła,
otulona obcisłą, czarną peleryną. To dokonanie przyniosło jej kolejne pierwsze
miejsce oraz spojrzenie Hester tak śmiercionośne, że Sofia dziwiła się, iż nie
stanęła w płomieniach.
Po drugiej stronie fosy Agata nie mogła zrobić nawet kroku, żeby nie natknąć się
na Tedrosa i jego kumpli, naśladujących podskoki hobgoblinów, bełkotliwie
wyjących i tłukących się nawzajem kabaczkami. Gdziekolwiek się ruszyła, Tedros
i spółka szli za nią, porykując i pochrząkując jak najgłośniej, aż w końcu wyrwała
jednemu z ręki kabaczek i szturchnęła nim Tedrosa w pierś.
– To wszystko stało się tylko dlatego, że mnie wybrałeś. TY MNIE WYBRAŁEŚ,
ty prostacki, bezmyślny bandyto!
Tedros gapił się na nią oszołomiony, a Agata po prostu odeszła.
– Wybrałeś wiedźmę? – zapytał Chaddick.
Tedros odwrócił się i zobaczył wpatrujących się w niego kolegów.
– Nie, ja… ona mnie oszukała… ja wcale nie… – Wyciągnął miecz. – Kto chce
trochę powalczyć?
Ponieważ Jaskinia Jasia nadal leżała w gruzach, lekcje były prowadzone
w świetlicach w wieżach. Agata szła za stadem zawszan poprzez kolejne korytarze
zbudowane z kolorowego szkła, biegnące wysoko ponad jeziorem i łączące
wszystkie wieże w Zamku Dobra. W pewnej chwili, kiedy szli fioletowym
łącznikiem do wieży Dobroć, bezwiednie przestała słuchać dziewczęcych plotek,
powracając w myślach do zagadki Dyrektora Akademii. Po chwili podniosła głowę
i zobaczyła, że jest sama. Przedarła się przez wypełnioną mydlanymi bańkami
pralnię, gdzie nimfy szorowały sukienki, robiła uniki między zaklętymi garnkami
w kuchni przygotowującej obiad, utknęła w łazience dla nauczycieli, ale w końcu
znalazła świetlicę w wieży Dobroć. Różowe sofy były już zajęte i żadna
z dziewczynek nie zrobiła jej miejsca. Miała właśnie usiąść na podłodze…
– Siadaj tutaj!
Kiko, słodka i krótko ostrzyżona dziewczynka, odsunęła się kawałek. Pozostałe
chichotały, gdy Agata wciskała się koło niej.
– Znienawidzą cię teraz – mruknęła.
– Nie rozumiem, jak mogą uważać się za Dobre i zachowywać się tak
niegrzecznie.
– Może dlatego, że omal nie spaliłam szkoły.
– Po prostu są zazdrosne. Możesz sprawić, że życzenia się ziszczają. Żadna z nas
jeszcze tego nie potrafi.
– To był przypadek. Gdybym rzeczywiście mogła sprawić, by życzenia się
ziszczały, byłabym teraz w domu z moją przyjaciółką i kotem. – Myśl
o Rozpruwaczu sprawiła, że Agata zmieniła temat. – Yyy, jak tam ten chłopiec,
którego sobie życzyłaś?
– Tristan? – Twarzyczka Kiko spochmurniała. – On woli Beatrycze. Zresztą
wszyscy chłopcy wolą Beatrycze.
– Ale dał ci przecież różę – powiedziała Agata, przypominając sobie życzenie
Kiko nad jeziorem.
– Przypadkiem. Wskoczyłam przed Beatrycze, żeby ją złapać. – Kiko rzuciła
niemiłe spojrzenie rywalce. – Myślisz, że zaprosi mnie na bal? Przecież nie każdy
chłopiec będzie mógł zabrać tę wilczycę.
Agata uśmiechnęła się krzywo, a potem nagle zmarszczyła brwi.
– Jaki bal?
– Ośnieżony Bal zawszan! Jest tuż przed Gwiazdką i każda dziewczynka musi
znaleźć chłopca, który ją zaprosi, bo inaczej nie zda! Na balu każda para jest
oceniana za wygląd, zachowanie i taniec. Jak myślisz, dlaczego nad jeziorem każda
z nas życzyła sobie innego chłopca? Dziewczęta są bardzo praktyczne. Wszyscy
chłopcy chcą po prostu tej najładniejszej. – Kiko uśmiechnęła się. – Wpadł ci już
któryś w oko?
Zanim Agata zdążyła zwymiotować na samą myśl o tym, drzwi otworzyły się
gwałtownie i do środka wpłynęła biuściasta dama przyodziana w ozdobiony
klejnotami czerwony turban i dopasowany do koloru sukni woal. Wyglądu
dopełniał grubo nałożony karmelowy podkład i szerokie czarne obwódki oczu,
a także cygańskie kolczyki i dzwoniące bransolety.
– Yyyy… Pani profesor Anemonia?
– Jam jest Szecherezada! – zagrzmiała profesor Anemonia z komicznym
akcentem. – Królowa Persji. Sułtanka Siedmiu Mórz. Podziwiajcie mą mroczną
pustynną urodę!
Zrzuciła z siebie woal i wykonała koszmarny taniec brzucha.
– Patrzcie, jak uwodzę was swoimi biodrami! – Zasłoniła twarz i zamrugała jak
sowa. – Patrzcie, jak kuszę was swoimi oczami! – Potrząsnęła siedzeniem
i hałaśliwie zadzwoniła bransoletami. – Patrzcie, jak staję się Nocną Kusicielką!
– Raczej wędzonym kebabem – mruknęła Agata, a Kiko zachichotała.
Uśmiech profesor Anemonii zniknął, podobnie jak jej akcent.
– Myślałam, że będę was uczyć, jak przetrwać tysiąc i jedną noc: makijaż
odpowiedni na pustynię, moda z okresu hidżry, może nawet pełna wersja Tańca
Siedmiu Zasłon, ale być może powinnam zacząć od czegoś mniej przyjemnego. –
Poprawiła turban na głowie.
– Wróżki powiadomiły mnie, że z Jaskini Jasia znikają słodycze, nawet teraz, gdy
jest w trakcie renowacji. Jak zapewne wiecie, nasze sale lekcyjne są zrobione ze
słodkości, by przypomnieć wam o pokusach, na jakie natkniecie się za bramą
szkoły. – Zmrużyła oczy. – Ale wszystkie wiemy, co się dzieje z dziewczynkami,
które jedzą słodkości. Jeśli raz zaczną, nie potrafią przestać. Zbaczają z właściwej
drogi. Padają ofiarą czarownic. Obżerają się dla własnej przyjemności, a w końcu
umierają otyłe, niezamężne i pokryte brodawkami.
Dziewczynki sprawiały wrażenie zaszokowanych myślą, że ktoś mógłby niszczyć
wieżę, a jeszcze bardziej taką, że chciałby psuć sobie figurę słodyczami. Agata
starała się wyglądać na równie oburzoną, ale właśnie wtedy z jej kieszeni wyleciały
pianki, a za nimi niebieski lizak, kawałek piernika i dwa kawałki czekolady.
Rozległo się dwadzieścia stłumionych westchnień.
– Nie miałam czasu zjeść śniadania! – tłumaczyła się Agata. – Nic nie jadłam
przez całą noc!
Ale nikt jej nie współczuł, nawet Kiko, która chyba żałowała, że wcześniej była
dla niej miła. Agata z poczuciem winy zaczęła skubać swojego łabędzia.
– Będziesz zmywać po kolacji przez następne dwa tygodnie, Agato – poleciła
nauczycielka. – Przyda ci się to dla przypomnienia, bez czego nie mogą żyć
księżniczki, a czego nie mają czarne charaktery.
Agata wyprostowała się gwałtownie. Odpowiedź!
– Właściwej diety! – fuknęła profesor Anemonia.
Podczas gdy przyodziana w turban nauczycielka rozwodziła się o tajemnicach
Orientu, Agata opadła zniechęcona na sofę. Jedna lekcja, a jej problemy już się
rozmnożyły. Horror obowiązkowego balu, tydzień zmywania i majaczące
w przyszłości brodawki sprawiły, że boleśnie uświadomiła sobie, jak szybko musi
rozwiązać zagadkę Dyrektora Akademii.
Jeśli było jakieś słowo, którego Agata obawiała się bardziej niż słowa „bal”, był
to „taniec”.
– Każda Dobra dziewczynka musi zatańczyć na balu – oznajmił Polluks,
wchodząc chwiejnie na mulich nogach do świetlicy w wieży Męstwa.
Agata starała się nie oddychać. Sala cuchnęła skórą i wodą kolońską, były w niej
szarobrązowe kanapy, skóra niedźwiedzia na podłodze, oprawne w skórę książki
o myślistwie i jeździectwie oraz wisząca na ścianie głowa łosia z monstrualnie
wielkim porożem. Dziewczynka tęskniła za Akademią Zła i jej cmentarnym
zapachem.
Polluks pokazywał dziewczynkom tańce na bal zawszan, ale Agata nie umiałaby
powtórzyć żadnego z nich, ponieważ co chwila się mylił i mruczał, że to „będzie
miało sens, jak tylko odzyska swoje ciało”. W pewnej chwili Polluks potknął się
kopytem o dywan, nadział na rogi łosia i wpadł zadem w kominek, na zkończenie
warknął, że powinny „połapać się, o co chodzi”, a następnie zagonił do roboty
grupkę wróżek z wierzbowymi skrzypcami.
– Zagrajcie woltę!
Tak też zrobiły, z szybkością błyskawicy, a Agata była przerzucana od partnerki
do partnerki, od talii do talii, obracając się coraz szybciej i szybciej, aż wszystko
rozmyło się w niewyraźny wir. Stopy zaczęły jej płonąć. Każda dziewczynka w sali
była Sofią. Trzewiczki wróciły!
– Sofia, już idę! – krzyknęła.
Nagle uświadomiła sobie, że siedzi na podłodze.
– Istnieją właściwe momenty do omdleń – skrzywił się Polluks. – Ten jednak taki
nie jest.
– Potknęłam się! – warknęła Agata.
– Wyobraź sobie, że mdlejesz podczas balu! Chaos! Tragedia!
– Nie zemdlałam!
– Jaki tam bal? To będzie Nocna Masakra!
Agata spiorunowała go spojrzeniem.
– Nie. Zemdlałam.
Następna była lekcja komunikacji ze zwierzętami, kiedy jednak dziewczynki
zgłosiły się na brzeg Zatoki Połowicznej, czekała na nie profesor Dovey.
– Księżniczka Uma jest dziś na zwolnieniu chorobowym.
Dziewczynki rzuciły Agacie kwaśne spojrzenia. Nie miały wątpliwości, że to
z powodu incydentu z rybkami życzeń. Ponieważ nie udało się tak szybko znaleźć
zastępstwa, profesor Dovey dała im wolne.
– Uczennice z pierwszej połowy rankingu mogą się udać do Sali Urody.
Uczennice z drugiej połowy powinny wykorzystać ten czas, by zastanowić się nad
swoją przeciętnością!
Beatrycze wraz z siódemką swoich przybocznych pomaszerowała do Sali Urody
na manikiur, zaś słabsze dziewczynki pobiegły popatrzeć na lekcję szermierki,
ponieważ chłopcy ćwiczyli bez koszul. Agata pospiesznie udała się do Galerii
Dobra, licząc, że tam znajdzie jakąś inspirację do rozwiązania zagadki.
Z roztargnieniem przyglądała się rzeźbom, gablotom i wypchanym zwierzętom
oświetlonym różowymi pochodniami i zastanawiała się nad słowami Dyrektora
Akademii, że wiedźma i księżniczka nie mogą być nigdy przyjaciółkami. Ale
dlaczego? Coś musiało stanąć pomiędzy nimi. Z pewnością była to ta tajemnicza
rzecz, którą musiała mieć księżniczka, ale nie czarny charakter. Zastanawiała się, co
też to może być, aż szyja zrobiła jej się czerwona i zaczęła ją piec. Ale nie znalazła
odpowiedzi.
Agata jeszcze raz podeszła do wnęki w rogu sali, skrywającej impresjonistyczne
obrazy Czytelników z Gawaldonu. Pamiętała rozmowę profesor Dovey z kobietą ze
ściągniętą twarzą. Mówiły, że ich autorem jest „profesor Sader”. Ten sam Sader,
który uczył historii bohaterstwa? Czy to nie miała być następna lekcja?
Tym razem Agata bacznie przyglądała się kolejnym obrazom. Zauważyła, że tło
zmienia się z obrazu na obraz: na rynku pojawiało się więcej sklepów, kościół
z białego stał się czerwony, za jeziorem wyrosły dwa wiatraki – aż miasteczko
zaczęło wyglądać dokładnie tak, jak je zapamiętała. Coraz bardziej zdziwiona szła
wzdłuż galerii, aż jeden obraz sprawił, że się zatrzymała.
Wśród dzieci siedzących na schodach kościoła i czytających baśnie dostrzegła
oświetloną przez promienie słoneczne dziewczynkę w fioletowym płaszczyku
i żółtym kapeluszu ozdobionym słonecznikami. Agata przysunęła nos do płótna.
Alicja? Na pewno. Córka piekarza nosiła ten idiotyczny płaszczyk i kapelusz
codziennie, aż do chwili, gdy osiem lat temu została porwana. Po drugiej stronie
obrazu zbłąkany promień słońca padał na kościstego, ubranego na czarno chłopca
bijącego kijkiem kota. Rune. Agata pamiętała, że próbował wydłubać
Rozpruwaczowi oko, aż jej matka przepędziła go, bijąc miotłą. Rune także zniknął
tamtego roku.
Szybko podeszła do kolejnego obrazu, przedstawiającego kolejkę dzieci
czekających przed księgarnią pana Deauville’a, ale słońce oświetlało tylko dwoje:
łysego Bana, gryzącego stojącą przed nim dziewczynkę, i cichego, przystojnego
Garricka. Dwóch chłopców zabranych cztery lata temu.
Agata czuła pot spływający jej po plecach. Powoli spojrzała na następny obraz.
Dzieci siedziały na szczycie szmaragdowego wzgórza i czytały baśnie, ale słońce
oświetlało tylko dwie dziewczynki, które znalazły sobie miejsca niżej, na brzegu
jeziora. Dziewczynka w czerni wrzucała do wody zapałki. Dziewczynka ubrana na
różowo pakowała do woreczka ogórki.
Z zapartym tchem pobiegła w drugą stronę wzdłuż rzędu. Na każdym obrazie
światło naznaczało dwoje dzieci: jedno promienne i jasne, drugie dziwaczne
i ponure. Agata wycofała się z wnęki i wspięła na zad wypchanej krowy, żeby
zobaczyć wszystkie obrazy jednocześnie. Mówiły jej trzy rzeczy o profesorze
Saderze:
Mógł się przemieszczać między prawdziwym światem a światem baśni.
Wiedział, dlaczego sprowadzano tu dzieci z Gawaldonu.
I mógł im pomóc wrócić do domu.
Gdy wróżki zadzwoniły na początek kolejnej lekcji, Agata wpadła do Teatru
Baśni i wcisnęła się obok Kiko. Tedros wraz z innymi chłopcami odbijał piłkę od
wyrzeźbionego na froncie kamiennej sceny feniksa.
– Tristan nawet się ze mną nie przywitał – jęknęła Kiko. – Może myśli, że mam
brodawki, skoro rozmawiałam z to…
– Gdzie jest Sader? – zapytała Agata.
– Profesor Sader – poprawił ją czyjś głos.
Podniosła głowę i zobaczyła przystojnego, ubranego w ciemnozielony garnitur
srebrnowłosego nauczyciela, który rzucił jej nieodgadniony uśmiech i wszedł na
scenę. Ten sam mężczyzna uśmiechnął się do niej wtedy w holu i potem na moście.
Profesor Świrus.
Agata odetchnęła. Na pewno jej pomoże, skoro ją polubił.
– Jak wiecie, według planu czwartą lekcję mam zarówno tutaj, jak i w Akademii
Zła, a niestety nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie. Dlatego też będę
prowadzić zajęcia na przemian w obu szkołach, po tydzień w każdej – powiedział
profesor Sader, przytrzymując się mównicy. – Gdy mnie tu nie będzie, będziemy
zapraszać byłych uczniów szkoły, żeby opowiedzieli wam o swoich przygodach
w Bezkresnej Puszczy. Oni też będą organizować cotygodniowe ćwiczenia na
zaliczenie, więc prosiłbym, żebyście traktowali ich z takim samym szacunkiem jak
mnie samego. Wreszcie, ponieważ jestem odpowiedzialny za ogromną liczbę
uczniów i ogromną ilość materiału, nie mam dyżurów ani nie będę odpowiadać na
wasze pytania w czasie lekcji ani poza nimi.
Agata zakasłała. Jak miała zdobyć odpowiedź, skoro nie pozwalał na zadawanie
pytań?
– Jeśli jednak będziecie mieć jakieś pytania – powiedział Sader, nie mrugając
orzechowymi oczami – z pewnością znajdziecie odpowiedź w podręczniku Historia
Puszczy – podręcznik dla szkół albo w innych książkach mojego autorstwa, które są
w Bibliotece Cnót. A teraz sprawdzę obecność. Beatrycze?
– Jestem.
– Jeszcze raz, Beatrycze.
– Obecna! – warknęła Beatrycze.
– Dziękuję bardzo. Kiko?
– Obecna!
– Jeszcze raz, Kiko.
– Tu jestem, panie profesorze.
– Doskonale. Rena?
– Jestem.
– Powtórz?
Agata jęknęła. W tym tempie będą tu siedzieć do skończenia świata.
– Tedros?
– Jestem.
– Głośniej, Tedrosie.
– Na litość boską, czy on jest głuchy? – jęknęła Agata.
– Nie, głuptasie – odparła Kiko. – Jest niewidomy.
Agata prychnęła.
– To abs…
Nieobecne spojrzenie. Dopasowywanie imion do głosów. Sposób, w jaki
przytrzymywał się mównicy.
– Ale jego obrazy! – zawołała Agata. – On widział Gawaldon! On widział nas!
Profesor Sader spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się, jakby chciał jej
przypomnieć, że nigdy niczego nie mógł zobaczyć.
Gdy uczniowie obu szkół poszli z Kastorem i Umą do Błękitnego Lasu, żeby
wypuścić towarzyszy na wolność, Sofia zakradła się do Biblioteki Występku.
Potrzebowała całej siły woli, żeby już od progu nie uciec. Księgozbiór
usytuowany na najwyższym piętrze wieży Występek wyglądał jak całkiem
zwyczajna biblioteka, tylko taka, przez którą przeszły powódź, pożar i tornado.
Przerdzewiałe żelazne półki przekrzywiały się pod różnymi kątami, a na podłodze
walały się tysiące książek. Ściany pokrywała puszysta zielona pleśń, brązowy
dywan był wilgotny i lepki, a w całej sali pachniało dymem i skwaśniałym
mlekiem.
Za stojącym w kącie biurkiem siedział oślizgły ropuch. Palił cygaro i przybijał
pieczęć na książkach, które rzucał potem na podłogę.
– Czego szuka? – beknął.
– Zaklęć miłosnych – odparła Sofie, starając się nie oddychać.
Ropuch skinieniem głowy wskazał zawilgoconą półkę w rogu. Stały na niej tylko
trzy książki:
Tej nocy Sofię dręczyły koszmarne sny. Tedros całował gobliny, Agata ze
skrzydłami amorka wypełzała ze studni, demon Hester gonił ją w kanałach
ściekowych, gdzie z ciemnej wody wyłonił się Bestia i próbował ją pochwycić
zakrwawionymi łapami, Sofia przebiegła jednak koło niego i zatrzasnęła się w Sali
Udręki. Ale tam czekał już nowy kat. Jej ojciec w masce wilka.
Sofia obudziła się gwałtownie.
Jej współlokatorki spały głęboko. Westchnęła i opadła na poduszkę – i zaraz
usiadła jak oparzona.
Na jej nosie siedział karaluch.
Już miała wrzasnąć…
– To ja! – syknął karaluch.
Sofia zamknęła oczy. Obudź się, obudź się, obudź się.
Otworzyła je znowu. Karaluch nadal tam był.
– Jakie są moje ulubione mufinki?
– Z otrębami i borówkami, bez mąki – parsknął karaluch. – Masz jeszcze jakieś
głupie pytania?
Sofia zdjęła owada z nosa. Miał znajome wyłupiaste oczy i zapadnięte policzki.
– Jak na litość…
– Mogryfikacja. Uczymy się jej od dwóch tygodni. Spotkajmy się w świetlicy.
Karaluch Agata podreptał do drzwi, rzucając Sofii gniewne spojrzenie.
– I zabierz podręczniki.
18
Karaluch i lis
A jeśli mój będzie lśnił na zielono albo brązowo? – ziewnęła Sofia, drapiąc się po
nogach. Wszystko w świetlicy wieży Szkoda było pokryte jutą – podłoga, meble,
zasłony – jakby miała to być jakaś barbarzyńska sala swędzenia. – Nie zrobię tego,
jeśli będzie mi się gryzło z ubraniem.
– Skoncentruj się po prostu na uczuciach! – warknął karaluch siedzący na jej
ramieniu. – Takich jak złość. Spróbuj złości.
Sofia zamknęła oczy.
– Świeci się?
– Nie. O czym myślałaś?
– O jedzeniu tutaj.
– To ma być prawdziwa złość, ty tępoto! Magia bierze się z prawdziwych uczuć!
Sofia z wysiłkiem zmarszczyła twarz.
– Mocniej! Nic się nie dzieje.
Twarz Sofii pociemniała, a czubek jej palca zapłonął ciemnym różem.
– Właśnie tak! Udało ci się! – podekscytowana Agata aż podskoczyła. – O czym
myślałaś?
– Jak bardzo wkurza mnie twój głos – odparła Sofia, otwierając oczy. – Mam za
każdym razem myśleć o tobie?
W ciągu kolejnego tygodnia świetlica wieży Szkoda zamieniła się w karaluszą
nocną szkółkę. Zaklęcie mogryfikujące działało tylko przez trzy godziny, dlatego
Agata zmuszała Sofię, by ta orała jak wół. Zmuszała, żeby jej palec lśnił mocniej,
żeby zasnuła pokój mgłą i zalała podłogę, żeby odróżniała śpiącą wierzbę od
płaczącej wierzby, a nawet wymówiła kilka słów w języku olbrzymów. Sofia
natychmiast awansowała w rankingu, ale czwartego dnia ciężka nocna praca zaczęła
odciskać na niej piętno.
– Moja skóra jest poszarzała! – pisnęła przerażona.
– I nadal jesteś na 68. miejscu, więc lepiej uważaj – skarcił ją siedzący na książce
karaluch, na którego odwłoku lśnił herb z łabędziem. – Dżuma Ogólnopuszczańska
rozpoczęła się, gdy Titelitury tupnął tak mocno, że ziemia się rozstąpiła…
– Dlaczego zmieniłaś zdanie? Czemu postanowiłaś mi pomóc?
– Ze szczeliny wypełzły tysiące jadowitych owadów i opanowały całą Puszczę,
sprowadzając zarazę na setki nigdziarzy i zawszan – ciągnęła Agata, ignorując
pytanie Sofii. – Musieli wtedy nawet zamknąć tę szkołę, ponieważ choroba była
bardzo zaraźliwa…
Sofia opadła ciężko na kanapę.
– Skąd ty wiesz to wszystko?
– Ponieważ kiedy ty gapisz się w lustro, ja czytam Trucizny i zarazy!
Sofia westchnęła.
– Czyli zamknęli szkołę z powodu robactwa. A co się potem sta…
– To tutaj się wymykasz?
Sofia obejrzała się i zobaczyła stojącą w drzwiach Hester w czarnej piżamie,
której towarzyszyły Anadil i Dot.
– Odrabiam lekcje – ziewnęła Sofia, podnosząc książkę. – Potrzebuję światła.
– Od kiedy przejmujesz się odrabianiem lekcji? – zapytała Hester; miała bardziej
niż zwykle przetłuszczone włosy.
– Myślałam, że uroda to „praca na pełny etat” – przedrzeźniała ją Anadil.
– Mieszkanie z wami w pokoju jest niezwykle inspirujące – odparła Sofia
z uśmiechem. – Sprawia, że chcę się stać jak najlepszym czarnym charakterem.
Hester wpatrywała się w nią przez długą chwilę, potem mruknęła coś, odwróciła
się i wyszła, zabierając pozostałe dwie dziewczynki.
Sofia odetchnęła i zdmuchnęła Agatę z kanapy.
– Ona coś planuje – dobiegło je zza drzwi warknięcie Hester.
– Albo się zmieniła! – wtrąciła Dot, drepcząc za nią. – Na jej książce siedział
karaluch, a ona go nawet nie zauważyła!
Po sześciu nocach korepetycji Sofia zajmowała już 55. miejsce. Ale z każdym
kolejnym dniem coraz bardziej przypominała zombi – miała chorobliwie bladą
skórę i szkliste, podkrążone oczy. Zapomniała o wymyślnej kreacji i kapeluszu,
chodziła teraz z brudnymi włosami i w pogniecionej sukience, rozsiewając po
całym zamku kartki z notatkami.
– Może powinnaś się wyspać? – mruknął do niej Tedros podczas wykładu Juby
o „kuchni z owadami”.
– Jestem zajęta niebyciem „najsłabszą dziewczyną w szkole” – odparła Sofia, nie
przerywając robienia notatek.
– Owady są często dostępne tam, gdzie nie znajdziecie słonorobaków –
powiedział Juba, podnosząc żywego karalucha.
– Nie możesz oczekiwać, że ktokolwiek będzie cię słuchać, jeśli zajmujesz niższe
miejsce niż Hort – szepnął Tedros.
– Kiedy będę na pierwszym miejscu, będziesz mnie prosić o wybaczenie.
– Jeśli zajmiesz pierwsze miejsce, poproszę cię, o co zechcesz – prychnął
Tedros.
– Zapamiętam to sobie – powiedziała Sofia stanowczo.
– O ile nie zaśniesz.
– Najpierw usuwamy części niejadalne – oznajmił Juba i urwał karaluchowi
głowę.
Agata wzdrygnęła się i schowała się za sosnę, gdzie pozostała już do końca
lekcji. Ale w nocy omal nie wyskoczyła z pancerzyka, gdy Sofia powiedziała jej
o rozmowie z Tedrosem.
– Zawszanie muszą dotrzymać danego słowa! – powiedziała, podskakując na
krzywych karaluszych nogach. – To część Książęcego Kodeksu Rycerskiego. Teraz
wystarczy, że zajmiesz pierwsze miejsce, a on… Sofia?
Odpowiedziało jej chrapanie.
Po dziesięciu dniach nauki w Karaluszej Szkole Sofia zajmowała już 40. miejsce,
ale cienie pod jej oczami stały się tak ciemne, że wyglądała jak szop. Potem spadła
na 65. miejsce, ponieważ drzemała podczas sprawdzianu lady Lesso ze snów
o nemezis, zasnęła na szkoleniu sługusów i strąciła Beezla z dzwonnicy, a w końcu
straciła głos na osobistych talentach, co kosztowało ją kolejne odległe miejsce.
– Twój talent się rozwija – powiedziała Sheeba do Anadil, która zdołała sprawić,
że jej szczury urosły o piętnaście centymetrów. Potem spojrzała na Sofię. –
A myślałam, że to ty jesteś najbardziej obiecującą wiedźmą.
Z końcem tygodnia Sofia znowu była najsłabszym czarnym charakterem
w szkole.
– Jestem chora – powiedziała Agata, kaszląc.
Profesor Dovey nie podniosła głowy znad zawalonego pergaminami biurka.
– Herbata z imbirem i dwa plasterki grejpfruta co dwie godziny.
– Próbowałam już – odparła Agata, kaszląc jeszcze głośniej.
– Teraz nie ma czasu na opuszczanie lekcji, Agato – powiedziała profesor Dovey,
nadal na nią nie patrząc. Układała papiery pod lśniącymi przyciskami w kształcie
dyń. – Do balu został niecały miesiąc, a ja chcę mieć pewność, że nasza czwarta
w rankingu uczennica jest przygotowana na najważniejszą noc swojego młodego
życia! Myślisz już może o jakimś miłym chłopcu?
Agata wybuchnęła kolejnym atakiem kaszlu. Profesor Dovey popatrzyła na nią
zaniepokojona.
– Mam wrażenie, że to… dżuma – wyrzęziła Agata.
Profesor Dovey pobladła.
Skazana na kwarantannę – miała przebywać w swoim pokoju – Karaluch Agata
mogła teraz towarzyszyć Sofii na wszystkich lekcjach. Siedząc za uchem
przyjaciółki, podszeptywała jej pierwsze oznaki snu o nemezis (odpowiedź: smak
krwi), nadzorowała negocjacje z lodowym olbrzymem na szkoleniu sługusów
i podpowiedziała podczas ćwiczeń u Juby, które strachy na wróble są Dobre, a które
Złe. Drugiego dnia pomogła przyjaciółce stracić ząb na pielęgnacji brzydoty,
dopasowała potwory do cech na sprawdzianie Sadera (kukły: prawią komplementy,
harpie: jedzą dzieci) i wskazała, która z zaprezentowanych przez Jubę fasoli jest
trująca, która jadalna, a która to przebrana Dot. Oczywiście zdarzały się groźne
momenty. Omal nie skończyła pod buciorem Hester, ledwie przetrwała atak
nietoperza i niewiele brakowało, a wróciłaby do własnej postaci na osobistych
talentach (na szczęście w ostatniej chwili znalazła schowek na miotły).
Trzeciego dnia Agata przelotnie tylko spojrzała na swoje Dobre zadania do
odrobienia, spędzała bowiem cały wolny czas, ucząc się Złych zaklęć. Gdy jej
koleżanki z klasy ledwie mogły zmusić palec do migotania, ona sprawiała, że jej
palec lśnił jasno, wystarczyło, by pomyślała o wszystkich rzeczach, które ją
złościły: szkole, lustrach, chłopcach… Potem była jeszcze kwestia zastosowania się
do drobiazgowego przepisu na dane zaklęcie i tak po prostu mogła czarować. To
były prościutkie rzeczy, zaledwie zabawa wodą i pogodą, ale mimo wszystko – to
była prawdziwa magia!
I pewnie byłaby sparaliżowana niezwykłością i nieprawdopodobieństwem tego
wszystkiego, gdyby nie przychodziło jej to aż tak naturalnie. Kiedy inni nie byli
w stanie wywołać kapuśniaczku, Agata sprowadzała do swojego pokoju chmury
burzowe i smagała ohydne freski na ścianach ulewą i błyskawicami. Pomiędzy
lekcjami zakradała się do łazienki, żeby wypróbować kolejne Bolesne zaklęcie –
Urok Gaszenia Światła, który pozwalał na chwilę zaciemnić niebo, Klątwę
Morskich Pływów, przywołującą olbrzymią falę… Czas biegł prędzej, gdy uczyła
się Zła, tak pełnego potęgi i możliwości, że nigdy się nim nie nudziła.
Wieczorem, kiedy czekała na Polluksa, mającego przynieść jej Dobre zadania do
odrobienia, gwizdała i szkicowała coś…
– Co to jest, na litość boską?
Zaskoczona odwróciła się i zobaczyła Polluksa stojącego w drzwiach, z głową
na ciele zająca, gapiącego się na jej rysunek.
– Yyy, no, to mój ślub. O, tu jest mój książę. – Agata zgniotła kartkę i zakasłała. –
Mam coś zadane?
Polluks przede wszystkim skarcił ją za to, że opuszcza się w rankingu zawszan,
potem wyjaśnił trzy razy każde zadanie i pouczył, że ma zakrywać usta, gdy kaszle,
a w końcu wyszedł, podskakując i przewracając się jak cyrkowiec. Agata odetchnęła
z ulgą. Wtedy jej spojrzenie padło na zgnieciony rysunek, przedstawiający ją samą
lecącą przez płomienie i zrozumiała, co narysowała.
Nigdy Więcej. Raj dla Zła.
– Musimy wracać do domu – mruknęła.
Do końca tygodnia Agata na wszystkich lekcjach, łącznie z treningami przed
Próbą Baśni, zorganizowanymi przez Jubę, prowadziła Sofię od sukcesu do
sukcesu. W pojedynkach jeden na jeden Sofia pokonała wszystkich w swojej grupie
za pomocą dozwolonych zaklęć: ogłuszyła Ravana błyskawicą, zamroziła wargi
Beatrycze, zanim ta zdążyła wezwać na pomoc zwierzęta, i roztopiła treningowy
miecz Tedrosa.
– Ktoś tu zaczął odrabiać lekcje – powiedział z podziwem Tedros. Ukryta pod
kołnierzem Sofii Agata zarumieniła się z dumą.
– Przedtem to było szczęście głupiego. Teraz jest inaczej – złościła się Hester do
Anadil, gdy jadły na obiad przypalone krowie ozory. – Jak ona to robi?
– Stara metoda, czyli dobra ciężka praca – oznajmiła Sofia, wymijając je. Miała
brokatowy makijaż, rubinowe włosy i czarne kimono ozdobione klejnocikami
ułożonymi w napis F jak Fenomenalna.
Hester i Anadil zadławiły się ozorami.
Po trzech tygodniach Sofia zajmowała już piąte miejsce, a jej obiadowe
pogadanki zostały wznowione z powodu licznych próśb. Powróciła także jej czarna
moda, bardziej śmiała i ekstrawagancka niż wcześniej, wykorzystująca puszyste
pióra, siatkowe body, sztuczne małpie futro, ozdobione cekinami burki, skórzane
spodniumy, pudrowane peruki, a nawet gorsety z kolczugi.
– Ona oszukuje – syczała Beatrycze do każdego, kto tylko chciał jej słuchać. – To
jakaś zdziczała wróżka matka chrzestna albo zaklęcie wstrzymujące czas. Nikt nie
miałby czasu, żeby robić to wszystko!
Ale Sofia znajdowała czas, by zaprojektować satynową bluzę w komplecie
z welonem zakonnym, błyszczącą sukienkę bez ramion, a także odpowiednie buty
do każdego nowego stroju. Znalazła też czas, żeby pokonać Hester w ćwiczeniu
„Obrzydzanie sali balowej”, napisać esej na temat „Wilki a ludzie-wilki” oraz
przygotować obiadowe pogadanki zatytułowane „Sukces dzięki przebiegłości”,
„Brzydota to nowe piękno”, „Przygotowanie ciała do grzechu”. Znalazła czas, żeby
być jednoosobowym pokazem mody, podżegaczką, kapłanką buntowników –
i jeszcze wyprzedzić Anadil i znaleźć się na drugim miejscu w rankingu.
Tym razem Beatrycze nie była w stanie powstrzymać coraz silniejszego
zauroczenia Tedrosa osobą Sofii. Ale Tedros dzielnie starał się sam je
powstrzymać.
Ona jest nigdziarką! Co z tego, że jest piękna? I mądra? I kreatywna, życzliwa,
wspaniałomyślna i…
Tedros odetchnął głęboko.
Zawszanie nie mogą lubić nigdziarzy. Po prostu jestem zagubiony.
Poczuł ulgę, gdy Juba urządził kolejne ćwiczenie z rozpoznawania Dobra i Zła.
Tym razem gnom zamienił wszystkie dziewczynki w niebieskie dynie i ukrył je na
dużym polu w lesie.
Po prostu znajdź zawszankę – napomniał się Tedros. – Znajdź zawszankę, a o
tamtej zapomnij.
– Ta jest Dobra! – krzyknął Hort i pstryknął w błękitną skórkę dyni. Nic się nie
wydarzyło. Pozostali chłopcy także nie potrafili dostrzec różnic między dyniami
i zaczęli dyskutować na temat wad i zalet każdej z nich.
– To nie jest ćwiczenie grupowe! – zagrzmiał Juba.
Agata, siedząca pod postacią karalucha na niebieskim wąsie przy dyni Sofii,
obserwowała, jak chłopcy się rozdzielają. Tedros skierował się na zachód, w stronę
Turkusowego Zagajnika, ale nagle zatrzymał się. Powoli odwrócił się do dyni
Sofii.
– On tu idzie – powiedziała Agata.
– Skąd wiesz?
– Bo tak właśnie patrzył na mnie.
Tedros podszedł do dyni.
– Ta. To jest zawszanka.
Juba zmarszczył brwi.
– Przyjrzyj się najpierw uważnie…
Tedros zignorował go, klepnął błękitną skórkę, a dynia w błysku migotliwego
pyłu zamieniła się w Sofię. Nad głową księcia pojawiło się śluzowatozielone „16”,
a nad głową Sofii – czarne „1”.
– Tylko najlepsze Zło potrafi udawać Dobro – pochwalił Juba i machnięciem
laski raz na zawsze wymazał czerwone F z sukienki Sofii.
– A jeśli idzie o ciebie, synu Artura, proponuję, byś uważniej studiował zasady.
Miejmy nadzieję, że nie popełnisz tak okropnego błędu, kiedy to będzie miało
znaczenie.
Tedros próbował wyglądać na zawstydzonego.
– Nie możemy nic znaleźć! – zawołał nagle czyjś głos.
Juba odwrócił się i zobaczył pozostałych chłopców, nad których głowami
błyszczały cyfry oznaczające niskie miejsca.
– Powinienem je pooznaczać – westchnął i poczłapał na pole, kolejno szturchając
dynie, żeby sprawdzić, która piśnie.
Gdy gnom odszedł, Tedros pozwolił sobie na uśmiech. Jak mógł powiedzieć
nauczycielowi, że ma w nosie zasady? Zasady, które dwa razy doprowadziły go do
tej przeklętej Agaty? Po raz pierwszy znalazł wreszcie dziewczynę, która miała
wszystko, czego pragnął. Dziewczynę, która nie była pomyłką.
– Myślę, że jesteś mi coś winien, synu Artura.
Tedros odwrócił się i zobaczył, że Sofia uśmiecha się tak samo jak on. Razem
z nią popatrzył na tablicę rankingową nigdziarzy, na której Albemarl wykuł jej imię
na samej górze.
Następnego dnia Sofia znalazła w obiadowym wiaderku karteczkę:
Sofia w lisiej postaci bezgłośnie truchtała przez Błękitny Las, mijając wierzby
lśniące od śpiących wróżek oraz wilcze straże, które odsuwały się, jakby była
wężem. Przebiegła pomiędzy szafirowymi paprociami i rosochatymi dębami
w Turkusowym Zagajniku, a potem zatrzymała się na szczycie mostka spinającego
brzegi lśniącego w blasku księżyca potoku.
– Nie widzę go – wyszeptała do karalucha wtulonego w różowe futro na jej szyi.
– W liściku powiedział, że tu będzie!
– A jeśli to Hester i Anadil zrobiły sobie…
– Z kim rozmawiasz?
W ciemności po drugiej stronie mostu rozbłysła para błękitnych oczu.
Sofia zamarła.
– Powiedz coś! – syknęła jej do ucha Agata.
Sofia nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Mówię do siebie, gdy się denerwuję – szepnęła Agata.
– Mówię do siebie, gdy się denerwuję – powiedziała szybko Sofia.
Z cienia wyszedł granatowy lis, na którego wypiętej piersi lśnił łabędź.
– Myślałem, że tylko księżniczki się denerwują, a nie najlepszy czarny charakter
w szkole.
Sofia gapiła się na lisa. Był umięśniony jak Tedros i miał jego zawadiacki
uśmieszek.
– Tylko najlepsze Dobro potrafi udawać Zło – interweniowała Agata. –
Szczególnie gdy stawką jest miłość.
– Tylko najlepsze Dobro potrafi udawać Zło – powiedziała Sofia. – Szczególnie
gdy stawką jest miłość.
– Czyli to naprawdę od początku była pomyłka? – zapytał Tedros, obchodząc ją
powoli.
Sofia próbowała znaleźć jakieś słowa.
– Musiałam grać na dwie strony, żeby przetrwać – przyszła jej z pomocą Agata.
– Musiałam grać na dwie strony, żeby przetrwać – powtórzyła jak echo Sofia.
Usłyszała, że Tedros się zatrzymuje.
– A teraz, zgodnie z Książęcym Kodeksem, mam do spełnienia obietnicę. – Jego
futro musnęło jej futerko. – O co mam cię poprosić?
Serce stanęło Sofii w gardle.
– Czy widzisz teraz, kim jestem? – powiedziała Agata.
– Czy widzisz teraz, kim jestem? – westchnęła Sofia.
Tedros milczał.
Ciepłą łapką uniósł jej pyszczek.
– Wiesz, że to pogrąży obie szkoły w chaosie?
Sofia wpatrywała się w jego oczy jak zahipnotyzowana.
– Wiem – szepnął karaluch.
– Wiem – powiedział lis.
– Wiesz, że nikt cię nie zaakceptuje w roli mojej księżniczki? – zapytał Tedros.
– Wiem.
– Wiem.
– Wiesz, że spędzisz resztę życia, starając się udowodnić, że jesteś Dobra?
– Wiem – powiedziała Agata.
– Wiem – powiedziała Sofia.
Tedros przysunął się bliżej, tak że ich piersi się dotknęły.
– I wiesz, że zamierzam cię teraz pocałować?
Obie dziewczynki westchnęły jednocześnie.
Opalizująca woda podświetlała pyszczki granatowego i różowego lisa. Agata
zamknęła oczy i z westchnieniem ulgi pożegnała się z tym światem jak
z koszmarów. Sofia zamknęła oczy i poczuła ciepły, słodki oddech Tedrosa, gdy
jego czułe usta musnęły jej wargi.
– Ale myślę, że powinniśmy z tym zaczekać – oznajmiła nagle, odsuwając się.
Owadzie oczy Agaty otwarły się gwałtownie.
– Tak. Jasne. Oczywiście – zająknął się Tedros. – Ja… no… Odprowadzę cię do
twojego tunelu.
Wracali w milczeniu, a różowy ogon Sofii owijał się wokół ogona Tedrosa,
który patrzył na nią i nie umiał powstrzymać uśmiechu. Agata obserwowała to
wszystko coraz bardziej czerwona. Gdy książę w końcu zniknął w swoim tunelu,
wybiegła na nos Sofii.
– Co ty wyprawiasz?!
Sofia nie odpowiedziała.
– Dlaczego go nie pocałowałaś?!
Sofia nie odezwała się ani słowem.
Agata wbiła jej żuwaczkę w nos.
– Musisz biec za nim! No leć! Nie wrócimy do domu, dopóki go nie pocałujesz…
Sofia strząsnęła Agatę z pyszczka i zniknęła w ciemnym tunelu.
Skręcając się na suchych liściach, Agata w końcu zrozumiała.
Pocałunku nie było, bo go wcale nie miało być.
Sofia nie chciała powrotu do domu.
Nigdy.
19
Mam księcia
Ciało pedagogiczne Akademii Dobra i Zła na przestrzeni lat widziało już wiele
rzeczy.
Widzieli uczniów, którzy na pierwszym roku byli beznadziejni, a ostatecznie
stawali się bogatsi od królów. Widzieli kapitanów klasy wypalających się przed
końcem trzeciego roku i zostających gołębiami lub osami. Widzieli psikusy,
protesty i najazdy, pocałunki, przysięgi i improwizowane pieśni miłosne.
Ale nigdy wcześniej nie widzieli, żeby zawszanin i nigdziarka trzymali się za
ręce, czekając w kolejce na obiad.
– Jesteś pewien, że nie będę miała problemów? – zapytała Sofia, zauważając
gniewne spojrzenia rzucane im z balkonów.
– Jeśli jesteś dostatecznie dobra dla mnie, jesteś dostatecznie dobra, żeby dostać
koszyk.
– Pewnie będą musieli do tego przywyknąć – westchnęła Sofia. – Nie chcę
żadnych kłopotów na balu.
Dłoń Tedrosa zesztywniała w jej dłoni. Sofia poczerwieniała jak buraczek.
– Och… Po tym, co było w nocy, zakładałam…
– Dobrzy chłopcy złożyli przysięgę, że nie zaproszą żadnej dziewczyny przed
Cyrkiem Talentów – wyjaśnił Tedros, nerwowo skubiąc kołnierzyk. – Espada
mówił, że tradycja nakazuje czekać na przyznanie Korony Cyrku w noc
poprzedzającą bal.
– Noc poprzedzającą bal! – zachłysnęła się Sofia. – Ale jak wtedy dopasujemy
kolorystycznie ubrania, zaplanujemy wejście i…
– Dlatego wszyscy złożyliśmy przysięgę. – Tedros wziął od zielonowłosej nimfy
wiklinowy koszyk zawierający kanapki z jagnięciną, kuskus z szafranem i mus
migdałowy. – Poproszę o jeszcze jeden dla damy.
Nimfa zignorowała Sofię i wyciągnęła rękę z koszykiem do następnej osoby
w kolejce. Tedros chwycił za pałąk.
– Powiedziałem, że poproszę o jeden dla damy.
Nimfa zacisnęła dłoń na koszyku.
– Jagnięcina i tak jest ciężkostrawna – zaniepokoiła się Sofia.
Ale książę trzymał koszyk, dopóki nimfa nie poddała się i nie wypuściła go
z pomrukiem niezadowolenia. Tedros podał go Sofii.
– Tak jak mówiłaś, lepiej będzie, jeśli do tego przywykniesz.
Popatrzyła na niego ogromnymi oczami.
– Zaprosisz mnie…?
– Jesteś prześliczna, gdy czegoś chcesz.
Sofia dotknęła jego piersi.
– Obiecaj mi – powiedziała bez tchu. – Obiecaj, że zabierzesz mnie na bal.
Tedros popatrzył na jej drobne dłonie trzymające koronki jego koszuli.
– No dobrze – westchnął w końcu. – Obiecuję. Ale jeśli komuś powiesz, wrzucę
ci węża za gorset.
Sofia z piskiem radości rzuciła mu się w ramiona. A więc mogła zacząć
planować swoją suknię balową.
Najlepszy zawszanin i najlepsza nigdziarka, ciałem i duszą baśniowi przeciwnicy,
usiedli ramię w ramię pod wyniosłym dębem. Tedros zauważył, że wszyscy
zawszanie piorunują go wzrokiem, oburzeni jego nielojalnością. Sofia zobaczyła
nigdziarzy, którym przez całe tygodnia wbijała prawdę na temat dumy czarnych
charakterów, którzy teraz patrzyli na nią z wściekłością i czuli się zdradzeni.
Oboje zesztywnieli i każde ugryzło swoją kanapkę.
– Czy wiedźma dalej zaraża? – zapytał szybko Tedros. – Dzisiaj jest po raz
pierwszy w szkole.
Sofia spojrzała na Agatę, która siedziała skulona pod drzewem i wbijała w nią
wzrok.
– Yyy, my właściwie nie rozmawiamy.
– Ona jest jak pijawka, prawda? Uważa, że ma rozum, a ty urodę. Nie ma pojęcia,
że masz jedno i drugie.
Sofia z trudem przełknęła.
– To prawda.
– Jedno jest pewne. Nie wybiorę więcej tej wiedźmy w żadnym ćwiczeniu.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Ponieważ już znalazłem swoją księżniczkę i nie zamierzam jej wypuszczać –
odparł książę, patrząc jej w oczy.
Sofia poczuła nagły przypływ smutku.
– Nawet gdybyś musiał przez całe życie czekać na pocałunek? – zapytała tak
cicho, jakby mówiła do siebie.
– Nawet gdybym musiał przez całe życie czekać na pocałunek – odparł Tedros,
biorąc ją za rękę. Potem przechylił głowę. – Zakładam jednak, że to pytanie
hipotetyczne.
Sofia roześmiała się i ukryła twarz na jego ramieniu, żeby ukryć łzy. Pewnego
dnia, gdy ich miłość będzie dostatecznie silna, wyjaśni mu wszystko.
Z balkonów pedagodzy obu szkół obserwowali zakochane gołąbki, tulące się
w słońcu. Dobrzy i Źli nauczyciele zmierzyli się ponurymi spojrzeniami i wrócili
do swoich komnat.
Siedząca w chłodnym cieniu Agata także nie podejmowała żadnych gwałtownych
działań. Podobnie jak nauczyciele wiedziała, że ten romans jest skazany na klęskę.
Coś stanie im na przeszkodzie. Coś, o czym Sofia zapomniała. Coś nazywanego
Próbą Baśni.
HESTER: Petryfikacja
ANADIL: Petryfikacja
ARACHNE: Petryfikacja
SOFIA: Zaklęcie specjalne
– Gdyby tylko miłość była odpowiedzią na wszystkie pytania, nie miałabyś
problemu – powiedziała lady Lesso, przyznając Sofii kolejne piętnaste miejsce
z piętnastu.
– Co się stało? – zapytał Tedros, przepychając się do niej przez kolejkę zawszan.
– Muszę się rozkręcić…
– Sofia, nie możesz wejść do lasu beze mnie!
Spojrzeli na wykrzywionych gniewnie nigdziarzy. Bez wątpienia podczas Próby
Baśni będą chcieli się zemścić.
– Rób po prostu to samo, co wcześniej! – błagał ją Tedros.
Sofia zacisnęła zęby i wróciła do pokoju. Skoro Agata mogła dostawać dobre
oceny w szkole Dobra, to ona też może dostawać dobre oceny w tej szkole!
Wspaniale, będzie warzyć ropusze oczy, nauczy się języka olbrzymowego, nawet
ugotuje dziecko, jeśli będzie musiała! (A przynajmniej będzie nadzorować prace).
Nic nie powstrzyma jej przed osiągnięciem Długo i Zawsze Szczęśliwie! Wypięła
pierś, wmaszerowała do pokoju i zamarła.
Jej łóżko zniknęło. Lustro zostało rozbite.
A nad jej głową wisiały wszystkie jej dotychczasowe kreacje, związane i podarte
jak ciała bez głów.
Siedząca na swoim łóżku Anadil podniosła głowę znad książki Zabijanie
pięknych dziewcząt. Hester podniosła głowę znad książki Zabijanie jeszcze
piękniejszych dziewcząt.
Sofia wpadła do gabinetu na najwyższym piętrze.
– Moje współlokatorki chcą mnie zabić!
Lady Lesso uśmiechnęła się zza biurka.
– Dzielne dziewczynki.
I drzwi magicznie zatrzasnęły się przed nosem Sofii.
Sofia skuliła się w ciemnym korytarzu. W zeszłym tygodniu była
najpopularniejszą dziewczyną w szkole, a teraz nie mogła nawet wrócić do swojego
pokoju?!
Otarła oczy. To nie miało znaczenia, prawda? Niedługo zmieni szkołę i zostawi
to wszystko za sobą. Miała chłopca, którego pragnęły wszystkie dziewczyny. Miała
księcia! Dwie głupie wiedźmy nic nie znaczyły wobec jej prawdziwej miłości!
Gdzieś ponad nią rozległy się głosy, więc zanurkowała w cień.
– Hester mówi, że ten, kto zabije Sofię podczas Próby Baśni, zostanie
w przyszłym roku zastępcą kapitana – powiedziała Arachne, schodząc po schodach.
– Ale to musi wyglądać na wypadek, bo inaczej wylecimy ze szkoły.
– Musimy być szybsze od Anadil! – przypomniała Mona z rumieńcami
wykwitającymi na jej zielonej skórze. – A jeśli ona zabije ją jeszcze przed Próbą?
– Hester mówiła, że mamy to zrobić podczas Próby Baśni. Nawet Vex i Bron to
rozumieją. Słyszałaś, jaki mają plan, żeby ją zabić? Przeszukali jezioro od strony
Dobra, żeby znaleźć ostatnie jaja. Ta dziewczyna nie ma szans.
– Nie mogę uwierzyć, że słuchałyśmy pogadanek zdrajczyni – syknęła Mona. –
Mało brakowało, a kazałaby nam ubierać się na różowo i całować zawszan!
– Upokorzyła nas wszystkich, a teraz za to zapłaci – oznajmiła Arachne. – Nas
jest czternaścioro. Ona jedna. Ma pecha.
Ich złowrogi śmiech odbił się echem w wilgotnej klatce schodowej.
Sofia nie ruszyła się z miejsca w ciemności. A więc nie chodziło tylko o jej
współlokatorki. To cała szkoła chciała jej śmierci. Nigdzie nie była bezpieczna.
Nigdzie, z wyjątkiem…
Na końcu ciemnego, dusznego korytarza drzwi do pokoju 34 uchyliły się po
trzecim pukaniu. Wyjrzały zza nich czarne wyłupiaste oczy.
– Cześć, przystojniaku – zagruchała Sofia.
– Nawet nie próbuj… jesteś ukochaną księcia, jesteś dwulicowa, jesteś…
Sofia zatkała nos, wyminęła Horta i zamknęła drzwi, zostawiając go na zewnątrz
swojego nowego pokoju.
Przez dwadzieścia minut Hort dobijał się do drzwi i lamentował, zanim Sofia
w końcu go wpuściła.
– Pomożesz mi się uczyć przed ciszą nocną – powiedziała, spryskując pokój
lawendą. – Ale nie będziesz tu spać.
– To jest mój pokój – nadąsał się Hort i usiadł na podłodze. Ubrany był w czarną
piżamę w skrzywione zielone żaby.
– Cóż, ale teraz ja tu jestem, prawda? A ponieważ chłopcy nie mogą mieszkać
z dziewczynkami, więc to z pewnością nie może być twój pokój – oznajmiła Sofia,
moszcząc się w jego łóżku.
– A gdzie ja mam spać?
– Słyszałam, że w świetlicy wieży Szkoda jest całkiem wygodnie.
Sofia zignorowała narzekania Horta, oparła się o poduszkę i uniosła świecę, by
zagłębić się w jego notatki. Musiała jutro zająć pierwsze miejsce we wszystkich
zaliczeniach. Jej jedyną nadzieją na przetrwanie Próby Baśni było wejście do lasu
razem z Tedrosem i chowanie się za nim przez cały czas.
– Aby upokorzyć wroga, zamień go w kurę: Banta pareo dirosti. – Zmrużyła
oczy. – Dobrze to wymawiam?
– Sofia, a skąd wiesz, że nie jesteś czarnym charakterem? – ziewnął Hort, kuląc
się na poczerniałej podłodze.
– Patrzę w lustro. Hort, masz koszmarny charakter pisma.
– Kiedy ja patrzę w lustro, wyglądam jak czarny charakter.
– Pewnie to znaczy, że jesteś czarnym charakterem.
– Tata mi mówił, że czarne charaktery pod żadnym pozorem nie mogą się
zakochać. Że to nienaturalne i obrzydliwe.
Sofia z trudem odczytywała nagryzmolone słowa.
– Aby zamrozić zawszanina w lodzie, spraw, by twoja dusza stała się zimna…
– Więc ja na pewno nie mogę się zakochać – powiedział Hort.
– Zimniejsza, niż ci się to wydaje możliwe… Następnie wypowiedz te słowa…
– Ale gdybym mógł się zakochać, to bym się zakochał w tobie.
Sofia odwróciła się. Hort pochrapywał cicho na podłodze, a guziki jego piżamy
miały kształt rozzłoszczonych zielonych żabek.
– Hort, nie możesz tu spać – powiedziała.
Hort zwinął się w mniejszy kłębek.
Sofia zrzuciła kołdrę i podeszła do niego.
– A masz, Piotrusiu Panie! – wymamrotał cicho.
Sofia patrzyła, jak drży i poci się, zwinięty w kulkę.
Ułożyła się z powrotem pod pachnącą pleśnią kołdrą. Przy świecy starała się
uczyć z notatek Horta, ale jego posapywanie działało na nią usypiająco i ani się
obejrzała, jak był już ranek.
Drugi dzień był taki sam jak pierwszy – Sofia jeszcze trzy razy zajęła ostatnie
miejsce – raz na szkoleniu sługusów, bo nie zdołała sprawić, że jej palec zabłysnął
wystarczająco szybko, by unieszkodliwić smrodotrolla.
Widziała żyły nabrzmiewające na twarzy Tedrosa, gdy przy obiedzie ciągnął ją
za sobą w kolejce, zatykając nos.
– Czy powinienem zacząć specjalnie przegrywać? A może ty chcesz zacząć Próbę
trzy godziny wcześniej?!
– Staram się, jak mogę…
– Sofia, którą znam, nie musi się starać. Ona po prostu wygrywa.
Jedli w milczeniu.
– Gdzie się podziała jej wróżka-matka chrzestna? – Sofia usłyszała triumfalny
głos Beatrycze.
Po przeciwnej stronie Polany Agata odrabiała lekcje w towarzystwie Kiko, nie
patrząc nawet w stronę Sofii.
Następnego dnia przyszli zawodnicy spędzili dwie pierwsze lekcje na
przymiarkach strojów na Próbę Baśni: ciemnoniebieskich tunik z jedwabistej
w dotyku stalowej siatki i wełnianych płaszczy z kapturem w tym samym kolorze,
obrzeżonych czerwonym brokatem. Ponieważ cała trzydziestka miała mieć
identyczne płaszcze, nie da się odróżnić zawszan od nigdziarzy, nawet gdyby ktoś
zdołał dostrzec niebieskie ubranie w Błękitnym Lesie. Gdy chodziło o stroje, Sofia
zazwyczaj pilnie uważała, dzisiaj jednak nie odrywała się ani na moment od notatek
Horta. Następną lekcję prowadziła lady Lesso, a Sofia musiała zająć pierwsze
miejsce.
– Czarny charakter zabija tylko z jednego powodu: by zniszczyć swoją nemezis.
Tę, która rośnie w siłę, gdy wy słabniecie. Dopiero gdy wasza nemezis będzie
martwa, poczujecie się spełnieni – mówiła koścista nauczycielka, wędrując
pomiędzy ławkami i stukając obcasami. – Oczywiście, ponieważ tylko najlepsi
nigdziarze mają sny o nemezis, większość z was przejdzie przez życie, nie mając
nikogo na sumieniu. Możecie uznać, że macie szczęście. Zabijanie wymaga
najczystszego Zła. Żadne z was nie jest jeszcze dość czyste, by kogoś zabić.
Sofia usłyszała pomruki pod swoim adresem.
– Ale ponieważ Próba Baśni to tylko bezpieczne zawody – lady Lesso
uśmiechnęła się do niej – może w ramach przygotowań zrobimy moje ulubione
ćwiczenie…
Stworzyła widmową księżniczkę z brązowymi lokami, dołeczkami
w zarumienionych policzkach i uśmiechem słodszym niż uśmiech dziecka.
– Ćwiczenie z zabijania. Ten, kto zabije ją w najokrutniejszy sposób, wygrywa.
– W końcu coś przydatnego – powiedziała Hester, przyglądając się Sofii.
Chociaż w komnacie było zimniej niż zwykle, Sofia lśniła od potu.
Ponieważ księżniczka chowała się za zamkniętymi drzwiami i była nieufna
wobec obcych, biorący udział w Próbie Baśni, nigdziarze, chcący ją zabić, musieli
wykazać się kreatywnością. Mona za pomocą metod z pielęgnacji brzydoty
zamieniła się w wędrowną handlarkę i podarowała księżniczce zatrutą szminkę.
Gdy lady Lesso stworzyła nową dziewicę, Anadil zapukała do jej drzwi i zostawiła
przed nimi bukiet z drapieżnych kwiatów. Hester z kolei zmieniła się w uroczą
wiewióreczkę i wręczyła swojej ofierze brokatowy balonik.
– Ależ dziękuję! – rozpromieniła się księżniczka, a balonik pociągnął ją w górę,
na ostre jak brzytwy sople zwisające z sufitu.
Sofia przez większość czasu miała zamknięte oczy.
– Kto następny? – zapytała lady Lesso, zamykając drzwi za kolejną księżniczką. –
Ach tak. Ty. – Zabębniła długimi czerwonymi paznokciami o biurko Sofii,
cmokając z niezadowoleniem.
Sofia poczuła mdłości. Zabijanie? Nawet jeśli to była zjawa, nie mogła za…
Wzdrygnęła się, gdy przed oczami stanęła jej twarz umierającego Bestii. To było
co innego! On był Zły! Każdy książę zrobiłby to samo!
– Jak rozumiem, to kolejna porażka. – Lady Lesso uśmiechnęła się złośliwie.
Sofia spojrzała na nią i pomyślała o Tedrosie, który wyraźnie traci w nią wiarę.
Pomyślała o czternastu czarnych charakterach, przeświadczonych, że są dość
czyści, by zabijać. Pomyślała o tym, że szczęśliwe zakończenie wymyka się jej
z rąk…
Sofia, którą znam, nie musi się starać.
Z zaciśniętymi zębami podeszła gniewnie do drzwi, mijając zaskoczoną
nauczycielkę, a jej palec zalśnił różem.
Aby zamrozić zawszanina w lodzie…
Zapukała mocno do drzwi.
Spraw, by twoja dusza stała się zimna…
Drzwi otworzyły się, a blask palca Sofii przygasł.
Patrzyła na nią jej własna twarz, tylko okolona długimi, jasnymi włosami, jakie
miała przed spotkaniem z Bestią. Aby zwyciężyć w tym ćwiczeniu, musiała zabić…
samą siebie.
Sofia dostrzegła, że lady Lesso uśmiecha się złośliwie.
– W czym mogę pomóc? – zapytała księżniczka Sofia.
To tylko duch. Sofia zgrzytnęła zębami i poczuła, że jej palec znowu lśni.
– Wyglądasz, jak ktoś obcy – dodała księżniczka, rumieniąc się.
Zimniejsza, niż ci się to wydaje możliwe…
Sofia skierowała na nią lśniący palec.
– Matka przestrzegała, żebym nie rozmawiała z obcymi – powiedziała
księżniczka z niepokojem.
Powiedz to!
Blask na palcu Sofii zamigotał – nie mogła przypomnieć sobie słów.
– Muszę już iść. Matka mnie woła.
Zabij ją! Zabij ją teraz!
– Do widzenia – oznajmiła księżniczka, zamykając drzwi.
– BANTA PAREO DIROSTI!!!
Puf! Księżniczka zamieniła się w kurę. Sofia złapała ją w ramiona, przewróciła
krzesło, otwarła oblodzone okno i wyrzuciła ptaka pod niebo.
– Leć, Sofio! Jesteś wolna!
Kura spróbowała latać, ale uświadomiła sobie, że nie potrafi, i spadła na pewną
śmierć.
– Po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się żal zwierzęcia – powiedziała lady
Lesso.
Kolejny numer 15 splunął Sofii w twarz.
Jedyne chyba, co Sofia lubiła w Akademii Zła, było to, że miała tu mnóstwo
miejsc, w których mogła spokojnie popłakać. Szlochała więc, schowana za
kruszącym się kamiennym łukiem. Jak teraz pokaże się na oczy Tedrosowi?
– Nalegamy, żeby Sofia została wyłączona z Próby Baśni.
Sofia rozpoznała szorstki głos profesora Manleya. Wypełzła spod kamiennego
łuku i przez dziurkę od klucza zajrzała do jego odrażającej sali lekcyjnej.
Przerdzewiałe krzesła, zwykle służące czarnym charakterom, zajmowali teraz
nauczyciele z obu szkół. Profesor Dovey zasiadała za ozdobioną smoczą czaszką
katedrą, którą rozjaśniła przyciskiem do papieru w kształcie dyni.
– Nigdziarze planują ją zabić, Klaryso – zakończył łysy, pryszczaty Manley.
– Biliousie, wprowadziliśmy zabezpieczenia mające zapobiec śmierci
któregokolwiek z uczniów.
– Miejmy nadzieję, że okażą się pewniejsze niż cztery lata temu – odparował.
– Wydaje mi się, że wszyscy zgodziliśmy się, iż śmierć Garricka była tylko
nieszczęśliwym wypadkiem! – odpowiedziała z ogniem w głosie profesor Dovey.
W sali zapadła złowroga cisza. Na korytarzu Sofia słyszała własny urywany
oddech.
Garrick z Gawaldonu. Porwany razem z Banem.
Ban nie zdał. Garrick zginął.
Serce tłukło się jej o żebra.
Jeśli wrócimy do domu żywe, to będzie szczęśliwe zakończenie.
Agata od początku miała rację.
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego Sofia musi zostać wykluczona z Próby –
dodał ponuro Kastor. – Wróżki mówią, że ona i ten Dobry chłopak zamierzają
działać razem.
– Razem? – zachłysnęła się profesor Dovey. – Zawszanin i nigdziarka?
– Wyobraźcie sobie, co będzie, jeśli wygrają! – skrzeknęła profesor Sheeba. –
Wyobraźcie sobie, co będzie, gdy dowiedzą się o tym w Puszczy!
– Czyli ona albo zginie, albo zniszczy tę szkołę – podsumował gderliwie Manley
i splunął na podłogę.
– Klaryso, to naprawdę łatwa decyzja – naciskała lady Lesso.
– Ale nie ma żadnego precedensu z wykluczeniem zakwalifikowanego ucznia
z Próby Baśni! – zaprotestowała profesor Dovey.
– Zakwalifikowanego! W tym tygodniu zawaliła wszystkie ćwiczenia – oznajmił
Manley. – To ten chłopak przekonał ją, że jest Dobra!
– A może po prostu czuje presję z powodu Próby Baśni? – podsunęła księżniczka
Uma, karmiąc siedzącą jej na ramieniu przepiórkę.
– Albo nabrała nas wszystkich, że jest największą nadzieją Zła! – powiedziała
profesor Sheeba. – Powinna nie zdać na długo przed Próbą Baśni!
– No to dlaczego tak się nie stało? – zapytała profesor Anemonia.
– Za każdym razem, gdy próbowaliśmy dać jej ostatnie miejsce, zajmował je
jakiś inny uczeń – wyjaśnił Manley. – Ktoś wyraźnie nie pozwala, żeby nie
zaliczyła!
Źli nauczyciele podnieśli wrzawę, gwałtownie się z nim zgadzając.
– Rzeczywiście, to bardzo sensowna teoria – powiedziała profesor Dovey,
przekrzykując ich. – Jakiś tajemniczy intrygant, którego nikt nigdy nie widział,
przemyka się ukradkiem po waszym zamku i wpływa na przyznawane oceny.
– Wiesz, Klaryso, całkiem trafnie opisałaś Dyrektora Akademii – zauważyła lady
Lesso.
– Nie mów rzeczy absurdalnych. Dlaczego Dyrektor Akademii miałby wpływać
na miejsca zajmowane przez uczniów?
– Ponieważ będzie zachwycony, patrząc, jak „najlepsza” Zła uczennica wygrywa
dzięki ochronie Dobra – syknęła lady Lesso, a jej fioletowe oczy zalśniły. –
Uczennica, która nawet mnie wydawała się obiecująca. Ależ byłam głupia! Ale jeśli
Sofia wygra razem z tym żałosnym księciem, nie będę milczeć, Klaryso. Nie
pozwolę ani Dyrektorowi Akademii, ani tobie i twoim aroganckim bestiom
zniszczyć dorobku mojego życia. Lepiej mnie posłuchaj. Jeśli pozwolisz Sofii
uczestniczyć w Próbie Baśni, ryzykujesz coś więcej niż jej życie. Ryzykujesz wojnę.
W sali zapanowała głucha cisza.
Profesor Dovey odchrząknęła.
– Może mogłaby wziąć udział w przyszłym roku…
Sofia odetchnęła z ulgą.
– Poddajesz się podszeptom Zła! – wykrzyknął profesor Espada.
– Tylko dlatego, żeby ochronić tę dziewczynkę… – powiedziała słabo Dovey.
– Ale ten chłopak dalej będzie ją kochać! – ostrzegła Anemonia.
– Tydzień w Sali Udręki na pewno na to pomoże – zaproponowała lady Lesso.
– Ciągle nie możemy znaleźć Bestii – przypomniała Sheeba.
– To sprowadźcie nową! – warknęła lady Lesso.
– A może zagłosujemy? – zaszczebiotała Uma.
– GŁOSOWANIE JEST DLA MIĘCZAKÓW! – ryknął Kastor i wśród nauczycieli
wybuchła ogólna awantura. Przepiórka Umy robiła z góry kupy na Złych
nauczycieli, Kastor spróbował ją pożreć, a Polluks znowu zgubił głowę. W końcu
ktoś zagwizdał głośno i stanowczo. Wszyscy spojrzeli na mężczyznę stojącego
w kącie sali.
– Ta szkoła ma do spełnienia tylko jedną, jedyną misję – powiedział profesor
Sader. – Ma strzec równowagi pomiędzy Dobrem a Złem. Gdyby udział Sofii
w Próbie Baśni zakłócał tę równowagę, musiałaby zostać natychmiast
zdyskwalifikowana. Na szczęście dla nas, dowód na istnienie równowagi mamy
przed oczami.
Wszyscy na coś spojrzeli. Sofia spróbowała zobaczyć, co to takiego, ale
uświadomiła sobie, że każdy z nauczycieli patrzy w inną stronę.
– Czy zgadzamy się, że równowaga jest nienaruszona? – zapytał profesor Sader.
Nikt się nie sprzeciwił.
– W takim razie Sofia weźmie udział w Próbie Baśni i nie mamy o czym więcej
dyskutować.
Sofia z trudem powstrzymała krzyk.
– Zawsze można liczyć na twój rozsądek, Auguście – powiedziała lady Lesso,
wstając. – Na szczęście to pasmo porażek sprawia, że dużą część Próby spędzi bez
ochraniającego ją chłopca. Miejmy nadzieję, że zginie śmiercią tak straszną, iż nikt
nie odważy się powtarzać jej błędów. Tylko wtedy jej baśń zakończy się tak, jak na
to zasługuje. Może nawet będzie warta uwiecznienia na obrazie.
Wyszła z sali, a za nią poszli inni Źli nauczyciele.
Potem parami, cicho rozmawiając, wychodzili Dobrzy nauczyciele. Jako ostatni
pojawili się profesor Dovey i profesor Sader. Szli w milczeniu, a jej zielonkawa
suknia szeleściła obok jego ciemnozielonego garnituru.
– A jeśli ona zginie, Auguście? – zapytała Klarysa.
– A jeśli ona przeżyje? – odpowiedział pytaniem Sader.
Klarysa zatrzymała się.
– Nadal wierzysz, że to prawda?
– Tak. Tak samo jak wierzę w to, że Baśniarz zaczął jej baśń.
– Ale to niemożliwe… to szaleństwo… to… – Klarysa poczerwieniała ze zgrozy.
– Dlatego się wtrąciłeś?
– Przeciwnie, postanowiłem się nie wtrącać – odparł Sader. – Naszym
obowiązkiem jest pozwolić, by opowieść rozwijała się we własnym rytmie…
– Nie! Co ty… – Profesor Dovey zakryła dłonią usta. – Dlatego właśnie wysłałeś
tę dziewczynkę, żeby ryzykowała życie? Ponieważ wierzysz w tę fałszywą
przepowiednię?
– Stawka jest o wiele wyższa niż życie jednej dziewczynki, Klaryso.
– To tylko mała dziewczynka! Niewinne dziecko! – zachłysnęła się profesor
Dovey, ze łzami gniewu w oczach. – Jej krew splami nasze ręce!
Gdy uciekła, a jej szloch umilkł na schodach, orzechowe oczy profesora Sadera
zamgliły się niepewnością.
Nie mógł widzieć, że Sofia kryje się za nim, starając się opanować dygotanie.
Na Polanie Kiko usadowiła się na suchych liściach, owinęła się ciaśniej szalem
i polizała kolbę kukurydzy w przyprawach.
– No więc zapytałam wszystkie dziewczyny, czy zgodzą się, jeśli Tristan je
zaprosi, a one powiedziały, że nie! To znaczy, że będzie musiał zaprosić mnie!
Może oczywiście iść sam, ale jeśli chłopiec przyjdzie na bal bez partnerki, dostaje
tylko połowę punktów, a Tristan uwielbia siedzieć w Sali Urody, więc na pewno
mnie zaprosi. No dobrze, mógłby zaprosić ciebie, ale ty powiedziałaś mu, żeby
wyszedł za Tedrosa, więc nie wydaje mi się, żeby cię lubił. Nie mogę uwierzyć, że
to powiedziałaś. Zupełnie jakby książęta mogli się pobrać. Co byśmy wtedy
zrobiły?
Agata wgryzła się w swoją kolbę, żeby jej nie słuchać. Po drugiej stronie Polany
zobaczyła Sofię kłócącą się zaciekle z Tedrosem przy wejściu do leśnego tunelu.
To wyglądało tak, jakby Sofia próbowała go za coś przepraszać i objąć go – może
nawet pocałować – ale Tedros ją odepchnął.
– Słuchasz mnie?
Agata odwróciła się.
– Chwila. Czy to znaczy, że jeśli dziewczyna nie zostanie zaproszona na bal, to
nie zda i czeka ją los gorszy od śmierci, ale jeśli chłopiec nie pójdzie na bal,
dostanie tylko połowę punktów? I to ma być sprawiedliwe?!
– Ale to prawda – powiedziała Kiko. – Chłopiec może być sam, jeśli tak
zdecyduje. Ale jeśli dziewczyna zostanie sama… równie dobrze mogłaby nie żyć.
Agata z trudem przełknęła.
– To absurd…
Nagle coś wpadło do jej koszyka.
Agata podniosła głowę i napotkała spojrzenie Sofii, którą Tedros ciągnął do
kolejki zawszan.
Podczas gdy Kiko dalej coś paplała, Agata wyjęła z koszyka okazałą
pergaminową, różową różę. Z największą ostrożnością rozwinęła kwiat na
kolanach.
Liścik zawierał tylko dwa słowa.
Potrzebuję cię.
20
Sekrety i kłamstwa
K araluch przemknął pod drzwiami pokoju 66 i omal nie wyskoczył z pancerzyka.
Popatrzył na rozbite szkło, zniszczone sukienki, trzy śpiące wiedźmy – i uciekł,
zanim którakolwiek z nich mogła go zauważyć.
Ale jedna z nich go widziała.
I łabędzia na jego brzuchu.
Machając czułkami na prawo i lewo, Agata tropiła zapach perfum Sofii. Biegła
krzywymi schodami i wilgotnymi korytarzami (po drodze omal nie uległa
wdziękom podejrzanego samca karalucha), aż w końcu znalazła jego źródło
w świetlicy. Pierwsze, co zobaczyła, to był Hort bez koszuli, z twarzą czerwoną jak
przedszkolak w toalecie. Z ostatnim jękiem spojrzał na swoją pierś, z której
wyrastały dwa nowiutkie włosy.
– Tak! No i czyj talent może być lepszy?
Na kanapie obok Sofia zagłębiała się w Zaklęcia dla opornych.
Słysząc dwa owadzie kliknięcia, podniosła szybko głowę. Hort wypiął pierś
i mrugnął do niej. Odwróciła się ze zgrozą i wtedy zobaczyła napis nagryzmolony
szminką na podłodze za kanapą:
Zgodnie z tradycją w dzień poprzedzający Próbę Baśni nie odbywały się żadne
lekcje. Zamiast tego piętnaścioro zawodników z Akademii Dobra i piętnaścioro
zawodników z Akademii Zła miało czas na zbadanie Błękitnego Lasu, pozostali zaś
uczniowie pracowali nad talentami, jakie mieli pokazać podczas Cyrku. Sofia
przeszła przez bramę za Tedrosem, świadoma chłodu, jaki zapanował pomiędzy
nimi.
Chociaż pozostały teren szkoły powoli poddawał się jesiennemu zamieraniu,
Błękitny Las lśnił w południowym słońcu bujny jak zawsze. Przez cały tydzień
uczniowie starali się wyciągnąć z nauczycieli, na jakie pułapki mogą natrafić, ale
nauczyciele twierdzili, że nic nie wiedzą. Dyrektor Akademii przygotowywał Próbę
Baśni w tajemnicy, pozwalając nauczycielom tylko na zabezpieczanie jej z zewnątrz.
Nie mogli oni nawet obserwować przebiegu zawodów, ponieważ na całą noc rzucał
na Błękitny Las zaklęcie maskujące.
– Dyrektor Akademii nie pozwala nam się wtrącać – wymamrotała do swoich
uczniów profesor Dovey, wyraźnie wytrącona z równowagi. – Chce, aby Próba
Baśni odzwierciedlała zagrożenia Puszczy w stopniu większym, niż nakazywałyby
zdrowy rozsądek i odpowiedzialność.
Zawodnicy wchodzili do lasu, ale żaden z nich nie potrafił sobie wyobrazić, że
już następnej nocy to prześliczne miejsce zamieni się w arenę piekielnego
wyzwania. Zawszanie i nigdziarze szli obok siebie i mijali lśniące pióropusze na
Paprociowym Polu, oposy posilające się w Sosnowym Jarze, Błękitny Potok pełen
pstrągów, aż w końcu przypomnieli sobie, że są wrogami, i rozdzielili się.
Tedros przepchnął się do Sofii.
– Chodź ze mną.
– Pójdę sama – powiedziała cicho. – Nie zasłużyłam na twoją ochronę.
Tedros odwrócił się.
– Beatrycze mówiła, że oszukiwałaś, żeby zająć pierwsze miejsce. Czy to
prawda?
– Oczywiście, że nie!
– No to dlaczego byłaś ostatnia we wszystkich zaliczeniach przed Próbą?
W oczach Sofii zalśniły perliste łzy.
– Chciałam udowodnić, że potrafię sobie dać radę bez ciebie. Żebyś był ze mnie
dumny.
Tedros gapił się na nią zaskoczony.
– Ty przegrałaś… celowo?
Skinęła głową.
– Jesteś szalona! – wybuchnął. – Nigdziarze… oni cię zabiją!
– Chciałeś ryzykować życie, żeby udowodnić, że jestem Dobra – pociągnęła
nosem Sofia. – Ja także jestem gotowa walczyć dla ciebie.
Przez chwilę Tedros wyglądał tak, jakby chciał jej przyłożyć, potem jednak
pobladł i złapał ją w ramiona.
– Obiecaj mi, że będziesz czekać, gdy przejdę przez bramę.
– Obiecuję – zaszlochała Sofia. – Zrobię to dla ciebie.
Tedros popatrzył w jej oczy. Sofia wydęła idealnie uszminkowane wargi.
– Masz rację, powinnaś się sama rozejrzeć. Musisz się czuć tutaj pewnie beze
mnie. Szczególnie po tym, jak tyle razy zajęłaś ostatnie miejsce.
– Ale… ale…
– Trzymaj się z dala od nigdziarzy, zgoda?
Ścisnął jej rękę i pobiegł, żeby dogonić zawszan na polu dyniowym. Ostry głos
Chaddicka rozległ się echem:
– To mimo wszystko czarny charakter, stary. Nie będziemy jej traktować ulgowo.
Sofia nie usłyszała odpowiedzi Tedrosa. Stała sama w cichym jarze, pod
drzewkiem z błękitną jemiołą.
– Nadal tu jesteśmy – jęknęła.
– Może byłoby inaczej, gdybyś powiedziała to, co ci podpowiadałam! – odparł
karaluch spod jej kołnierzyka.
– Trzy godziny w samotności to nie tak źle – westchnęła Sofia. – Znaczy,
nigdziarze nie mogą używać niedozwolonych zaklęć. Możemy najwyżej rozpętać
burzę albo zamienić się w leniwca. Co mogliby mi zrobić?
Nagle coś musnęło jej głowę. Błyskawicznie odwróciła się i zobaczyła krechę na
pniu dębu, dokładnie w miejscu, w którym stała. Na gałęzi nad nią siedział
chochlikowaty Vex i trzymał zaostrzony kij.
– Byłem tylko ciekaw, ile masz wzrostu – wyjaśnił.
Zwalisty, łysy Bron wyczłapał zza drugiego dębu i przyjrzał się znakowi na pniu.
– Ta, zmieści się.
Sofia wytrzeszczyła na nich oczy.
– Tak jak mówiłem – powiedział Vex, machając szpiczastymi uszami. – Czysta
ciekawość.
– Ja tu zginę! – lamentowała Sofia, uciekając z lasu.
– Nie, jeśli ja tu będę – przypomniała Agata, zwijając szczypce. – Pokonałam ich
wszystkich na twoich lekcjach i jutro znowu ich pokonam. Ty skoncentruj się na
poca… – Coś w nią uderzyło. – Co to ma…
Agata popatrzyła na leżącego w trawie martwego karalucha. Koło niego
wylądowały cztery kolejne.
Sofia i Agata powoli podniosły głowy i przyglądały się Zamkowi Zła spowitemu
chmurą różowawej mgły. Z jego balkonów na Polanę sypały się martwe owady.
– Co tam się dzieje? – zapytała Sofia.
– Dezynsekcja – odparł czyjś głos.
Sofia odwróciła się i zobaczyła Hester, która stała pod bramą lasu ze
splecionymi rękami.
– Najwyraźniej robactwo w nocy biegało po całej szkole. Nie mogliśmy,
oczywiście, ryzykować wybuchu dżumy po tym, jak twoja przyjaciółka
zachorowała.
Hester zdjęła z ramienia rzucającego się owada.
– Poza tym to jasny sygnał dla wszystkich, którzy próbują włazić tam, gdzie ich
nie proszą, nie uważasz?
Liznęła karalucha i zniknęła z powrotem w lesie, słychać było tylko chrzęst liści
pod jej stopami.
Sofia wstrzymała oddech.
– Myślisz, że ona wie, że jesteś karaluchem?
– Jasne, że wie, ty idiotko!
Głosy nigdziarzy zaczęły się zbliżać z głębi lasu.
– Idź już! – syknęła Agata, zbiegając po nodze Sofii. – Nie możemy się więcej
spotykać!
– Czekaj! Jak mam sobie poradzić na Pró…
Agata zniknęła jednak w tunelu Dobra, zostawiając Sofię samą sobie.
Tej nocy Sofia miała drugi sen. Biegła przez las, głodniejsza niż kiedykolwiek,
aż zobaczyła jelenia z ludzką twarzą, tą samą mleczną i rozmytą twarzą, którą
przelotnie widziała poprzedniej nocy. Przyjrzała się dokładniej, chcąc zobaczyć,
kto to jest, ale twarz jelenia stała się lustrem, w którym widziała własne odbicie. Ale
przecież to nie było jej odbicie.
To był Bestia.
Sofia obudziła się oblana lodowatym potem, czując, jak krew płonie jej w żyłach.
Pod drzwiami pokoju 34 siedział skulony Hort w samej bieliźnie i czytał przy
blasku świecy Dar Samotności.
Drzwi za nim uchyliły się ze skrzypnięciem.
– Co o mnie mówią?
Hort zesztywniał, jakby właśnie usłyszał głos ducha. Odwrócił się z szeroko
otwartymi oczami.
– Chcę wiedzieć – powiedziała Sofia.
Poszła za nim ciemnym korytarzem, czując, że skrzypią jej stawy. Nie pamiętała,
kiedy ostatni raz wstawała.
– Nic nie widzę – powiedziała, rozglądając się za lśniącym łabędziem na jego
piersi. – Gdzie jesteś?
– Tutaj.
Zapłonęła pochodnia, oświetlając Horta jaskrawym blaskiem. Sofia cofnęła się
chwiejnie.
Każdy centymetr czarnej ściany za nim pokryty był plakatami, transparentami,
graffiti – GRATULACJE, KAPITANIE! ZWYCIĘSTWO W PRÓBIE BAŚNI!
CZYTELNIK GÓRĄ! – wraz z krzywymi rysunkami przedstawiającymi zawszan
ginących straszliwą śmiercią. Poniżej, na podłodze, walały się bukiety
mięsożernych kwiatów, trzymających w ostrych zębach ręcznie wypisane bileciki:
Drodzy uczniowie,
Ośnieżony Bal już za sześć dni, a zaliczenia w tym tygodniu będą
koncentrować się na tym, czy jesteście do niego przygotowani.
Niezależnie od wcześniejszych trudności, żadne lekcje nie będą już
odwołane. Nasza tradycja jest tym, co odróżnia Dobro od Zła. Nawet
w najmroczniejszych czasach Bal może stać się dla Was najlepszą okazją
do znalezienia szczęśliwego zakończenia.
prof. Dovey
Ravan skradał się na palcach do pokoju 66, a łabędzie herby sześciu drżących
nigdziarzy lśniły za nim w ciemności.
– Skoro ataki ustały, to może ona nie żyje – powiedział Vex.
– Może czarne charaktery nie czynią Zła w niedzielę? – podsunął Bron.
– A może Sofia zapomniała wreszcie o tym głupim księciu! – rozzłościł się
Ravan.
– Nie można zapomnieć o miłości – oznajmił nadąsany Hort ubrany w brudne
kalesony. – Nawet jeśli ukradnie ci pokój i piżamę.
– Sofia nie powinna pozwalać sobie na miłość! – odpalił Ravan. – Kiedy
pierwszy raz powiedziałem tacie, że podoba mi się dziewczyna, wysmarował mnie
miodem i zamknął na noc w niedźwiedziej gawrze. Od tamtej pory żadna mi się już
nie podobała.
– Kiedy pierwszy raz powiedziałam mamie, że zwróciłam na kogoś uwagę,
wsadziła mnie na godzinę do piekarnika – zgodziła się z nim Mona, a na samo
wspomnienie tego jej zielona skóra pobladła. – Teraz w ogóle nie myślę
o chłopcach.
– Kiedy pierwszy raz spodobał mi się chłopiec, mój tata go zabił.
Wszyscy zatrzymali się i popatrzyli na Arachne.
– Może Sofia po prostu miała złych rodziców? – powiedziała dziewczyna.
Nigdziarze pokiwali ponuro głowami i podkradli się do drzwi pokoju 66.
Wstrzymując oddechy, znaleźli sobie wolny kawałek powierzchni i przycisnęli do
niej ucho.
Niczego nie słyszeli.
– Na trzy – szepnął bezgłośnie Ravan. Nigdziarze cofnęli się, szykując się do
szturmu. – Raz… dwa…
– Wypij to.
W środku zabrzmiał głos Anadil. Nigdziarze znowu przycisnęli uszy do drzwi.
– To… mnie… zabija… – zachrypiała słabo Sofia.
Odgłosy wymiotów.
– Hester, ona ma gorączkę.
– Lady Lesso mówiła… sny o… neme…
– To nic takiego, Sofio – rozległ się głos Hester. – A teraz już śpij.
– Czy… do balu… wyzdrowieję? Tedros… obiecał…
– Zamknij oczy, kochanie.
– Sny… znowu wrócą… – wycharczała Sofia.
– Cśśś, jesteśmy z tobą – uspokajała ją Hester.
W środku zapadła cisza, ale Ravan i pozostali nigdziarze nawet nie drgnęli. Po
chwili usłyszeli głosy bliżej drzwi.
– Twarze w snach, gorączka, obsesja… Lady Lesso miała rację! – szepnęła
Anadil. – To Tedros jest jej nemezis!
– Czyli naprawdę spotkała Dyrektora Akademii – odparła szeptem Hester. – Jest
w prawdziwej baśni!
– W takim razie lepiej, żeby cała szkoła miała się na baczności, Hester.
Prawdziwa baśń oznacza wojnę.
– Anadil, musimy natychmiast coś zrobić, żeby Tedros i Sofia się pogodzili!
Zanim pojawią się symptomy!
– Ale jak?
– Dzięki twojemu talentowi – szepnęła Hester. – Ale nie możemy nikomu pisnąć
nawet słówka. Jeśli to się rozejdzie, nasze życie będzie…
Umilkła.
Ravan odwrócił się błyskawicznie do pozostałych.
Drzwi otwarły się gwałtownie i Hester wyjrzała na korytarz, mrużąc oczy.
Nikogo jednak nie zobaczyła.
W poniedziałek rano Agata obudziła się, czując silną potrzebę pójścia na lekcje.
Chodząc ze złością po pokoju, ubrała się w pomięty bezrękawnik i otrzepała
łupież z przetłuszczonych włosów. Ile dni mogła czekać? Sofia nie zamierzała
przepraszać? Sofia nie chciała być jej przyjaciółką? Agata zgniotła papierową różę
i wyrzuciła ją przez okno.
Nie muszę się wpychać w jej życie!
Rozejrzała się za czymś jeszcze, czym mogłaby rzucić, i wtedy zauważyła zmiętą
kartkę na podłodze.
Bal może stać się dla Was najlepszą okazją…
Podniosła liścik profesor Dovey i przeczytała go jeszcze raz. Jej oczy zalśniły.
No właśnie! Bal był dla niej okazją, by coś zmienić!
Potrzebowała tylko jednego – żeby któryś z tych nieznośnych, aroganckich
chłopców ją zaprosił! Wtedy Sofia będzie mogła się udławić swoimi słowami!
Wepchnęła pokryte odciskami stopy w ciężkie buciory i tupiąc, pomaszerowała
po schodach, budząc przy okazji całą wieżę.
Miała pięć dni, by znaleźć partnera na Ośnieżony Bal zawszan.
Pięć dni, by udowodnić, że nie jest wiedźmą.
Tydzień balowy zaczął się dziwacznie. Spóźniona o dziesięć minut profesor
Anemonia wpadła do klasy w podskokach, ubrana w białą suknię z łabędzich piór,
z tiurniurą i skandalicznie krótkim dołem. Do tego założyła fioletowe rajstopy,
brokatowe podwiązki i koronę wyglądającą jak odwrócony do góry nogami
żyrandol.
– Podziwiajcie prawdziwą balową elegancję – przechwalała się, gładząc pióra
z tyłu. – Całe szczęście, że chłopcy nie mogą m n i e zaprosić na Bal, bo wiele
z was straciłoby swojego księcia!
Napawała się spojrzeniami uczniów.
– Wiem, to wygląda naprawdę bosko. Cesarzowa Wazylla mówiła mi, że to
ostatni krzyk mody w Pucji.
– Pucja? A co tam jest? – szepnęła Kiko.
– Całe mnóstwo wściekłych łabędzi – odpowiedziała Beatrycze.
Agata zagryzła ołówek, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem.
– Ponieważ wasi partnerzy postanowili zaczekać z zaproszeniami do końca
Cyrku, ostrzegam was, że powinnyście poważnie potraktować ćwiczenia w tym
tygodniu – sapnęła profesor Anemonia. – Szczególnie dobre lub złe wyniki mogą
sprawić, że chłopiec zmieni zdanie!
– A jeśli Tedros naprawdę obiecał, że zaprosi Sofię na bal? – szepnęła Rena do
Beatrycze. – Książęta nie mogą nie dotrzymywać obietnic, bo stanie się coś
strasznego!
– Niektóre obietnice są po to, by ich nie dotrzymywać – odparła Beatrycze. – Ale
jeśli ktokolwiek popsuje mój wieczór z Tedrosem, obiecuję, że nie dotrwa do rana.
– Oczywiście nie wszystkie zostaniecie zaproszone na Ośnieżony Bal – ostrzegła
profesor Anemonia. – Co roku jedna godna pożałowania dziewczynka nie zdaje,
ponieważ chłopcy wolą dostać połowę punktów, niż ją zaprosić. A taka
dziewczynka, która nie może znaleźć chłopca nawet w najbardziej pomyślnych
okolicznościach… cóż, to znaczy, że musi być wiedźmą, prawda?
Agata czuła, że wszyscy patrzą na nią. Więc jeśli żaden chłopiec jej nie zaprosi,
ona nie zda?
Znalezienie partnera stało się teraz kwestią życia lub śmierci.
– Dzisiaj na zaliczenie musicie spróbować zobaczyć, kto zaprosi was na Bal! –
oznajmiła nauczycielka. – Tylko jeśli wyraźnie zobaczycie oczami duszy twarz
chłopca, będziecie mieć pewność, że on także o was myśli. A teraz dobierzcie się
w pary i nawzajem się zapraszajcie. Gdy będziecie miały przyjąć zaproszenie,
zamknijcie oczy i przekonajcie się, czyja twarz się pojawi…
Agata odwróciła się do siedzącej z nią w ławce Milicenty, która wyglądała, jakby
ją zemdliło.
– Droga, no, Agato… będzieszmojąksiężniczkąipójdzieszzemnąnabal? –
wykrztusiła z trudem, a potem wydała głośny dźwięk, jakby miała zwymiotować.
Agata podskoczyła.
Och, kogo ona próbowała oszukać? Popatrzyła na swoje kościste kończyny, na
ziemistą cerę i paznokcie ogryzione do krwi. Jaki chłopiec zdecydowałby się
zaprosić ją na bal? Czując, że ulatuje z niej nadzieja, popatrzyła na pozostałe
dziewczęta z euforycznie przymkniętymi oczami, marzące o twarzach książąt…
– Odpowiedź brzmi tak lub nie – jęknęła Milicenta.
Agata z westchnieniem zamknęła oczy i spróbowała wyobrazić sobie twarz
księcia. Słyszała tylko głośne echa głosów chłopców kłócących się o to, żeby z nią
nie iść…
Nikt dla ciebie nie został, skarbie.
Ale pani profesor, myślałam, że wszyscy chłopcy muszą iść na bal…
Cóż, ostatni wolał się zabić, niż zaprosić ciebie.
Widmowy śmiech zaskrzeczał Agacie w uszach i sprawił, że zacisnęła zęby.
Nie jestem wiedźmą.
Głosy chłopców przycichły.
Nie jestem wiedźmą.
Głosy rozpłynęły się w ciemności…
Ale nie było niczego, co zajęłoby ich miejsce. Niczego, w co mogłaby wierzyć.
Nie jestem! Nie jestem wiedźmą!
Nic.
Coś.
Z ciemności wyłoniła się mleczna, pozbawiona twarzy sylwetka.
Przyklęknął przed nią na jedno kolano… wziął ją za rękę…
– Dobrze się czujesz?
Otworzyła oczy. Profesor Anemonia gapiła się na nią, podobnie jak reszta klasy.
– No, chyba tak…
– Ale ty… ty… uśmiechnęłaś się! Naprawdę się uśmiechnęłaś!
Agata przełknęła ślinę.
– Naprawdę?
– Czy ktoś rzucił na ciebie urok? – pisnęła nauczycielka. – Czy to jeden z tych
ataków nigdziarzy…
– Nie, to znaczy… to był przypadek…
– Ale kochanie, to było prześliczne!
Agata miała wrażenie, że zaraz zacznie się chyba unosić ponad krzesłem. Nie
była wiedźmą! Nie była dziwadłem! Poczuła, że jej uśmiech wraca, szerszy
i bardziej promienny niż wcześniej.
– Gdyby tylko reszta do niego pasowała – westchnęła profesor Anemonia.
Uśmiech Agaty przemienił się w znajome skrzywienie ust.
Zniechęcona zawaliła dwa kolejne ćwiczenia, ponieważ Polluks nazwał jej
postawę „nikczemną”, a Uma westchnęła, że widywała leniwce mające więcej
wdzięku.
Siedząc ponuro w ławce i czekając na historię, Agata zastanawiała się, czy
profesor Sader naprawdę mógł zobaczyć jej przyszłość. Czy znajdzie partnera na
Ośnieżony Bal? A może Sofia miała rację, może jest wiedźmą? Czy nie zda i umrze
tutaj całkiem sama?
Nie miała, niestety, żadnego pomysłu, jak zapytać o cokolwiek Sadera, nawet
jeśli był wieszczem. Poza tym, aby poruszyć ten temat, musiałaby się przyznać, że
włamała się do jego gabinetu. Nie wydało jej się to najlepszym sposobem na
zdobycie zaufania nauczyciela.
Ostatecznie i tak okazało się to bez znaczenia, ponieważ Sader w ogóle się nie
pojawił. Postanowił spędzić ten tydzień w Akademii Zła. Stwierdził, że historia nie
ma szans, gdy Bal odwraca od niej uwagę. Pod swoją nieobecność pozostawił
uczenie o „Obyczajach i etykiecie balowej” bandzie zaniedbanych sióstr w średnim
wieku, ubranych w pachnące stęchlizną suknie balowe. Dwanaście księżniczek
pochodziło ze słynnej baśni Stańcowane pantofelki i każda z nich zdobyła własnego
księcia na dworskim balu. Ale zanim zdążyły wyjawić, jak tego dokonały,
dwanaście sekutnic zaczęło się kłócić o poprawną wersję ich baśni, a potem
przekrzykiwać się nawzajem.
Agata zamknęła oczy, żeby je zignorować. Nieważne, co mówiła profesor
Anemonia, ona widziała czyjąś twarz. Rozmytą i zamgloną, ale prawdziwą. Kogoś,
kto chciał zaprosić ją na bal.
Zacisnęła szczęki.
Nie jestem wiedźmą.
Powoli z ciemności wyłoniła się sylwetka, tym razem bliższa i wyraźniejsza niż
poprzednio. Przykląkł przed nią na jedno kolano, uniósł twarz do światła…
Obudziło ją gwałtowne skrzeczenie.
Na scenie dwanaście sióstr wrzeszczało na siebie i popychało się jak goryle.
– Jak one mogą być księżniczkami?! – jęknęła Beatrycze.
– Tak właśnie się dzieje, gdy wychodzisz za mąż – powiedziała Gizela. – Moja
matka przestała golić nogi.
– Moja nie mieści się w żadną z dawnych sukni – dodała Milicenta.
– Moja przestała się malować – oznajmiła Awa.
– Moja je ser – westchnęła Rena.
Beatrycze wyglądała, jakby zrobiło się jej słabo.
– Cóż, jeśli moja żona spróbuje się tak zachowywać, będzie mogła sobie
zamieszkać z wiedźmami – stwierdził Chaddick, żując indycze udko. – Na
wszystkich tych obrazach przedstawiających Zawsze Szczęśliwie nie ma ani jednej
brzydkiej księżniczki.
I wtedy zauważył Agatę siedzącą sztywno obok niego.
– Bez urazy.
Przy obiedzie Agata zapomniała do reszty o szukaniu partnera i była gotowa
błagać Sofię o wybaczenie. Ale ani Sofia, ani Hester, ani Anadil nie pojawiły się
w ogóle (podobnie jak Dot, skoro już o tym mowa), zaś nigdziarze po swojej
stronie Polany wydawali się dziwnie przygaszeni. Z drugiej strony Agata słyszała
chichoczące zawszanki, to Chaddick opowiadał swoją historyjkę kolejnym
grupkom, a zdanie „Bez urazy” za każdym razem brzmiało bardziej obraźliwie. Co
gorsza, Tedros posyłał jej dziwne spojrzenia, chociaż pozornie był zajęty
rzucaniem podkowami (szczególnie dziwne posłał, gdy wylała sobie na kolana
potrawkę z buraków).
Kiko przysiadła koło niej.
– Nie przejmuj się, to nie może być prawda.
– Co takiego?
– To o parze chłopców.
– Jakiej „parze chłopców”?
– No wiesz, że wszyscy obiecali sobie, że dwaj chłopcy raczej zaproszą siebie
nawzajem niż ciebie.
Agata popatrzyła na nią.
– No nie! – pisnęła Kiko i uciekła.
Na dobrych uczynkach profesor Dovey urządziła im klasówkę, żeby sprawdzić,
jak poradzą sobie z dylematami moralnymi w czasie balu. Na przykład:
1. Jeśli przyjdziesz na Bal z kimś innym niż Twój wymarzony
partner, ale Twój wymarzony partner, w którym kochasz się do
szaleństwa, poprosi Cię do tańca, należy:
A) Grzecznie poinformować go, że jeśli chciał z Tobą
zatańczyć, powinien był zaprosić Cię na Bal.
B) Zatańczyć z nim, ale tylko szybką polkę.
C) Zostawić swojego partnera dla wymarzonego partnera.
D) Zapytać swojego partnera, czy nie ma nic przeciwko.
Agata zaznaczyła D, a pod spodem dopisała: Chyba że nikt w ogóle nie zaprosi
Cię na Bal, nie mówiąc już o proszeniu do tańca. W takim przypadku to pytanie nie
ma zastosowania.
2. Po przyjściu na Bal stwierdzasz, że Twojej przyjaciółce
okropnie pachnie z ust czosnkiem i rybą. Jednakże Twoja
przyjaciółka przyszła na Bal z osobą będącą Twoim wymarzonym
partnerem. W takiej sytuacji:
A) Informujesz niezwłocznie przyjaciółkę o przykrym zapachu.
B) Nie mówisz nic, ponieważ to jej wina, że śmierdzi.
C) Nie mówisz nic, ponieważ z przyjemnością zobaczysz, jak
się kompromituje.
D) Proponujesz jej kawałek lukrecji, ale nie wspominasz
o oddechu.
Agata zaznaczyła A, dodając: Ponieważ przynajmniej na nieświeży oddech można
coś poradzić. Brzydota jest wieczna.
3. Gołąbek ze złamanym skrzydłem wpada do Sali Balowej i podczas
ostatniego walca spada na parkiet, gdzie grozi mu szybkie
zadeptanie. Co robisz:
A) Krzyczysz i przerywasz taniec.
B) Kończysz taniec i zajmujesz się gołąbkiem.
C) Nie przerywając tańca, przesuwasz kopnięciem gołąbka
w bezpieczne miejsce i zajmujesz się nim później.
D) Przerywasz taniec i ratujesz gołąbka, nawet jeśli twój
partner będzie tym zażenowany.
100%
Zgłoś się do mnie.
Gdy dzwoneczki wróżek obwieściły koniec lekcji, profesor Dovey wygoniła
wszystkich zawszan na zewnątrz, zamknęła drzwi z cukrowych dyń i zaryglowała
je. Gdy się odwróciła, zobaczyła Agatę siedzącą na jej biurku i jedzącą
kandyzowaną śliwkę.
– Czyli jeśli stosuję się do zasad – powiedziała Agata, głośno mlaskając – to nie
jestem wiedźmą.
Profesor Dovey spojrzała krzywo na nową dziurę w biurku.
– Tak, tylko prawdziwie Dobra dusza wciela te zasady w życie.
– A jeśli moja twarz jest Zła? – zapytała Agata.
– Och, Agato, nie bądź śmie…
– A jeśli moja twarz jest Zła?
Nauczycielka wzdrygnęła się, słysząc jej ton.
– Jestem daleko od domu, straciłam jedyną przyjaciółkę, wszyscy inni tutaj mnie
nienawidzą, a ja chcę tylko jakiegoś sposobu, żeby znaleźć coś w rodzaju
szczęśliwego zakończenia – oznajmiła gorąco Agata. – A pani nie potrafi mi nawet
powiedzieć prawdy. Moje zakończenie nie ma żadnego związku z tym, ile Dobra
czynię czy co mam w środku. Chodzi tylko o to, jak wyglądam. – Splunęła. – Od
początku byłam bez szans.
Przez dłuższą chwilę profesor Dovey wpatrywała się tylko w drzwi, a potem
usiadła na biurku obok Agaty, wyskubała śliwkę i wgryzła się w soczyste wnętrze.
– Co pomyślałaś o Beatrycze, gdy zobaczyłaś ją po raz pierwszy?
Agata z niedowierzaniem popatrzyła na kandyzowany owoc w ręku nauczycielki.
– Agato?
– Nie wiem. Była prześliczna – burknęła Agata, przypominając sobie ich
wypełnione bąkami pierwsze spotkanie.
– A teraz?
– Jest odrażająca.
– Czy stała się mniej śliczna?
– Nie, ale…
– Czyli jest prześliczna, czy nie?
– Tak, na pierwszy rzut oka…
– Czyli zauroczenie pięknem trwa tylko chwilę?
– Nie, jeśli ktoś jest Dobry…
– Czyli liczy się to, czy ktoś jest Dobry? A przed chwilą mówiłaś, że chodzi tylko
o wygląd.
Agata otworzyła usta, ale nie znalazła słów.
– Piękno tylko do czasu może wygrywać z prawdą, Agato. Ty i Beatrycze macie
więcej wspólnego, niż ci się wydaje.
– Super. Będę mogła zostać jej zwierzątkiem-niewolnikiem – stwierdziła Agata
i zjadła śliwkę.
Profesor Dovey wstała.
– Agato, co widzisz, kiedy patrzysz w lustro?
– Nie patrzę w lustro.
– Dlaczegóż to?
– Ponieważ konie i wieprze nie siedzą bezczynnie, podziwiając swoje odbicie!
– Co takiego boisz się zobaczyć? – zapytała profesor Dovey, opierając się
o ścianę obok drzwi.
– Nie boję się luster – prychnęła Agata.
– W takim razie popatrz w to.
Agata podniosła głowę i zobaczyła, że drzwi obok profesor Dovey stały się teraz
gładkim, wypolerowanym lustrem.
Odwróciła się.
– Fajna sztuczka. Jest może w podręczniku?
– Popatrz w lustro, Agato – powiedziała profesor Dovey.
– To głupie. – Agata zeskoczyła z biurka i przemaszerowała koło niej
z opuszczoną głową, unikając patrzenia na swoje odbicie. Nie znalazła jednak
klamki. – Proszę mnie wypuścić! – Zaczęła drapać drzwi, zamykając oczy za
każdym razem, gdy zobaczyła w nich siebie.
– Jeśli spojrzysz w lustro, będziesz mogła wyjść.
Agata próbowała zmusić palec, żeby zalśnił.
– Proszę… mnie… wypuścić!
– Spójrz w lustro.
– PROSZĘ MNIE WYPUŚCIĆ, BO INACZEJ!
– Tylko jedno spojrzenie…
Agata łupnęła buciorem w szkło. Lustro zadrżało i rozprysnęło się,
a dziewczynka zasłoniła się przed odłamkami. Gdy brzęk tłuczonego szkła umilkł,
powoli podniosła głowę.
Patrzyło na nią nowe lustro.
– Proszę je zabrać – prosiła, zasłaniając twarz.
– Spróbuj, Agato.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo jestem brzydka!
– A gdybyś była piękna?
– Proszę tylko na mnie spojrzeć – jęknęła Agata.
– Załóżmy, że byś była.
– Ale…
– Załóżmy, że byłabyś jak dziewczęta w baśniach, Agato.
– Nie czytam tych bredni – warknęła Agata.
– Nie byłoby cię tutaj, gdybyś ich nie czytała.
Agata zesztywniała.
– Czytasz je tak samo, jak twoja przyjaciółka, kochanie – powiedziała profesor
Dovey. – Pytanie brzmi: dlaczego?
Agata milczała przez dłuższą chwilę.
– Gdybym była piękna? – zapytała wreszcie cicho.
– Tak, kochanie.
Agata uniosła głowę, a jej oczy zalśniły wilgocią.
– Byłabym szczęśliwa.
– To dziwne – oznajmiła nauczycielka, podchodząc do biurka. – Dokładnie to
samo powiedziała mi Kopcia z Dziewiczej Doliny…
– Cóż, wiwat Kopcia z Dziewiczej Doliny! – nadąsała się Agata.
– Odwiedziłam ją, gdy się dowiedziałam, że pragnie pójść na bal, ale nie potrafi
tego marzenia urzeczywistnić. Potrzebowała tylko nowej twarzy i eleganckich
pantofelków.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z… – Oczy Agaty rozszerzyły się. –
Kopcia… Kopciuszek?!
– Trudno ją nawet uznać za moje największe dokonanie, choć z pewnością
okazało się najsłynniejsze – powiedziała nauczycielka, gładząc dyniowy przycisk
do papierów. – Wiesz, że teraz sprzedają takie w Dziewiczej Dolinie? W gruncie
rzeczy wcale nie przypominają karocy Kopci.
Agata cofnęła się chwiejnie.
– Ale… ale to znaczy, że pani jest…
– Najbardziej rozchwytywaną wróżką matką chrzestną w Bezkresnej Puszczy. Do
usług.
Agata czuła, że kręci się jej w głowie. Oparła się o drzwi.
– Ostrzegałam cię, gdy uratowałaś tego gargulca, Agato – powiedziała profesor
Dovey. – Masz ogromny talent. Dość dobry, by pokonać każde zło. Dość dobry, byś
mogła zaleźć szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli zabłądzisz po drodze. Wszystko,
czego potrzebujesz, jest w tobie, Agato. A teraz, bardziej niż kiedykolwiek, musimy
sprawić, że uwolnisz to. Bo jeśli to piękno cię powstrzymuje, kochanie…
Nauczycielka westchnęła.
– Cóż, temu bardzo łatwo zaradzić, nieprawdaż?
Sięgnęła do zielonej sukni i wyciągnęła z kieszeni cienką różdżkę z drzewa
wiśniowego.
– A teraz zamknij oczy i wypowiedz życzenie.
Agata zamrugała, by upewnić się, że nie śni. W baśniach dziewczynki takie jak
ona zawsze spotykała kara. W baśniach życzenia brzydkich dziewczynek nigdy się
nie spełniały.
– Dowolne życzenie? – spytała łamiącym się głosem.
– Dowolne życzenie – odparła wróżka-matka chrzestna.
– I muszę je wypowiedzieć na głos?
– Kochanie, nie umiem czytać w myślach.
Agata spojrzała na nią przez łzy.
– Ale to… nigdy nikomu tego nie mówiłam…
– W takim razie najwyższy czas.
Agata, drżąc, popatrzyła na różdżkę w ręku nauczycielki i zamknęła oczy. Czy to
się działo naprawdę?
– Chciałabym…
Nie mogła złapać oddechu.
– Być… no wie pani… no…
– Obawiam się, że magia nie działa na podstawie podejrzeń – powiedziała
profesor Dovey.
Agata z trudem zaczerpnęła powietrza.
Potrafiła myśleć tylko o Sofii. Sofii patrzącej prosto na nią, jakby była psem.
WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO ŻYCIA!
Jej serce nieoczekiwanie zapłonęło gniewem. Zacisnęła zęby, zwinęła palce
w pięści, uniosła głowę i krzyknęła:
– Chcę być piękna!
Rozległ się świst machającej różdżki, a potem paskudny trzask.
Agata otwarła oczy.
Profesor Dovey ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na trzymaną przez siebie
złamaną różdżkę.
– To dość ambitne życzenie. Będziemy musiały się tym zająć staroświeckimi
metodami.
Wydała ogłuszający gwizd i sześć dwumetrowych nimf z różową skórą
i włosami w kolorach tęczy wpadło przez okno, ustawiając się w karnym rządku.
Agata cofnęła się i oparła o lustro.
– Chwila… proszę zaczekać…
– Będą delikatne. Na ile to możliwe.
Agata zdążyła tylko raz zawyć, zanim nimfy rzuciły się na nią jak niedźwiedzie.
Profesor Dovey zasłoniła oczy przed straszliwym widokiem.
– One naprawdę są za wysokie.
Leżąca w cieniu Agata otworzyła oczy. Czuła się dziwnie obolała, jakby spała od
kilku dni. Spojrzała na swoje ubrane ciało, bezwładnie spoczywające na zielonym
krześle, na zdjęte pęta…
Była w Sali Urody. Nimfy zniknęły.
Zerwała się z krzesła. Aromatyczne baseny kąpielowe przelewały się, pełne
piany. Stanowisko do makijażu im. Różyczki było zasypane setkami otwartych
buteleczek z woskami, kremami, farbami i maseczkami. W umywalce leżały zużyte
brzytwy, pilniki, noże i wykałaczki. Na podłodze walały się kłęby obciętych
włosów.
Agata podniosła jedno pasmo.
Było blond.
Lustro.
Okręciła się na pięcie, ale pozostałe stanowiska z lustrami zniknęły. Gorączkowo
dotykała swojej skóry i włosów. Wszystko wydawało się gładsze i miększe.
Dotknęła ust, nosa, podbródka. Wszystko wydawało się delikatniejsze.
Potrzebowała tylko nowej twarzy.
Agata opadła ciężko na krzesło.
Naprawdę to zrobiły.
Dokonały niemożliwego! Była normalna! Nie, nie była po prostu normalna. Była
śliczna! Była urocza! Była…
Piękna!
W końcu mogła żyć! W końcu mogła być szczęśliwa!
Drzemiący w swoim gnieździe ponad drzwiami Albemarl zachrapał wyjątkowo
głośno, gdy Agata przechodziła pod nim.
– Dobranoc, Albemarlu!
Albemarl uchylił oko za okularami.
– Dobranoc, Aga… OJEJ!
Uśmiech Agaty stał się jeszcze szerszy, gdy weszła schodami na pierwsze piętro.
Musiała podejść do pozłacanego lustra w pobliżu stołówki (już na początku
zapamiętała rozmieszczenie luster w całej szkole, żeby ich unikać). Czuła się lekka,
jakby miała skrzydła. Czy w ogóle siebie pozna?
Usłyszała stłumione westchnienia i nagle zobaczyła gapiące się na nią z drugiej
strony spiralnych schodów Renę i Milicentę.
– Cześć, Rena! – rozpromieniła się. – Cześć, Milicenta!
Obie były zbyt oszołomione, by pomachać jej w odpowiedzi. Wchodząc
tanecznym krokiem do holu przy schodach, Agata czuła, że uśmiecha się jeszcze
szerzej.
Chaddick i Nikolas wspinali się po Obelisku Legend, oglądając starsze portrety
zawszanek.
– Roszpunce daję najwyżej cztery – oznajmił Chaddick, zwisając i przytrzymując
się cegły jak alpinista. – Ale ta Marysia to mocna dziewiątka.
– Szkoda, że skończyła jako koń – powiedział Nikolas.
– Poczekaj, aż powieszą tutaj portret Agaty. Ona skończy jako…
– Jako co? Jako co skończę?
Chaddick odwrócił się do Agaty i otworzył szeroko usta.
– Cielę? – wyszczerzyła zęby Agata. – Bo gapisz się jak cielę na malowane wrota.
– Oooch – wtrącił Nikolas, a Chaddick kopniakiem zrzucił go z kolumny.
Agata, uśmiechająca się teraz tak szeroko, że aż bolały ją policzki, dumnie
wchodziła po schodach wieży Męstwo i kierowała się do stołówki. Majestatycznie
sunęła pod szafirowymi łukami do złotych dwuskrzydłowych drzwi, gotowa
spojrzeć w kolejne lustro, gotowa poczuć to, co Sofia czuła przez całe życie…
Drzwi otworzyły się tuż przed nią.
– Przepraszam…
Usłyszała jego głos, zanim go zobaczyła. Powoli podniosła głowę, a serce biło
jej bardzo mocno.
Tedros wpatrywał się w nią z tak zdumionym wyrazem twarzy, że zastanowiła
się, czy nie rzuciła na niego jakiegoś złego zaklęcia petryfikującego.
Odkaszlnął, jakby zastanawiał się, co powiedzieć.
– Yyy, cześć.
– Cześć – powiedziała Agata i uśmiechnęła się głupio.
Milczenie.
– Co na kolację? – zapytała jeszcze głupiej.
– Kaczątko – wydusił z siebie.
Znowu odkaszlnął.
– Przepraszam, ale po prostu wyglądasz… wyglądasz tak…
Agatę nagle ogarnęło dziwne uczucie, które ją przerażało.
– Wiem… jak nie ja – wypaliła i uciekła za róg korytarza.
Przykucnęła pod obrazem. Co one zrobiły? Czy dając jej nową twarz, wymieniły
też jej duszę? Czy zastąpiły jej serce nowym, gdy dawały jej nowe ciało? Dlaczego
pociły jej się dłonie? Dlaczego czuła łaskotanie w środku? Gdzie się podziały
obraźliwe słowa, które zawsze miała dla Tedrosa? Co na litość boską mogło
sprawić, że uśmiechnęła się do chłopca? Nie znosiła przecież chłopców! Od zawsze
nie znosiła chłopców! Nie uśmiechnęłaby się do żadnego z nich, nawet gdyby
przyłożyć jej miecz do gar…
Agata uświadomiła sobie, gdzie jest.
Obraz ponad nią wcale nie był obrazem.
Pocąc się, ogarnięta złymi przeczuciami, wstała, by spojrzeć w gigantyczne
lustro, gotowa na widok zupełnie obcej osoby.
Zaszokowana zamknęła oczy.
Otworzyła je znowu.
Ale te baseny… butelki… jasne włosy…
W panice cofnęła się pod przeciwną ścianę.
Życzenie… różdżka…
Wszystko to było podstępem jej wróżki-matki chrzestnej.
Nimfy nie zrobiły z Agatą absolutnie nic.
Spojrzała szybko na przetłuszczone czarne włosy i wyłupiaste oczy, a potem
z przerażenia usiadła na podłodze.
Dalej jestem brzydka! Dalej jestem wiedźmą!
Zaraz.
A co z Albemarlem? Co z Reną, Chaddickiem… Tedrosem?!
Oni także byli lustrami, prawda? Lustrami mówiącymi jej, że nie jest już brzydka.
Powoli wstała i krok po kroku zbliżyła się do swojego odbicia. Po raz pierwszy
w życiu nie odwróciła głowy.
Piękno tylko do czasu może wygrywać z prawdą, Agato.
Przez te wszystkie lata wierzyła, że jest taka, na jaką wygląda. Niekochana
wiedźma o czarnym sercu.
Ale przed chwilą uwierzyła w coś innego. Na chwilę uwolniła swoje serce
i wpuściła do niego światło.
Delikatnie dotknęła swojej twarzy w lustrze, promieniejącej wewnętrznym
blaskiem.
Twarzy, której nikt nie poznał, ponieważ była pełna szczęścia.
Teraz nie było już odwrotu. Okruchy chleba na ciemnej ścieżce zniknęły. Zamiast
tego miała prawdę, która mogła ją prowadzić. Prawdę silniejszą od jakiejkolwiek
magii.
Zawsze byłam piękna.
Wybuchnęła głośnym, oczyszczającym płaczem, nie przestając się uśmiechać.
Nie usłyszała odległego wrzasku kogoś, kto obudził się właśnie z najgorszego
koszmaru.
24
Nadzieja w toalecie
Uczniowie Akademii Dobra i Zła uważali, że magia oznacza zaklęcia. Agata
odkryła jednak, że w uśmiechu kryją się znacznie potężniejsze moce.
Gdziekolwiek szła, patrzono na nią z otwartymi ustami i ze zdumieniem
szeptano, jakby posłużyła się magiczną sztuką potężniejszą niż wszystko, co
uczniowie i nauczyciele dotąd widzieli. Aż wreszcie, pewnego dnia, idąc rano do
klasy, Agata uświadomiła sobie, że ona także pozostaje pod działaniem tego
zaklęcia. Po raz pierwszy nie mogła się doczekać lekcji.
Inne zmiany zachodziły równie niepostrzeżenie. Zdumiona zauważyła, że nie dusi
się
już z powodu zapachu swojego mundurka. Nie wzdragała się przed myciem twarzy
i nie żałuje paru minut na wyszczotkowanie włosów. A lekcje tańca przed balem do
tego stopnia ją pochłonęły, że podskoczyła, gdy wycie wilków obwieściło koniec
lekcji. A chociaż dawniej drwiła z prac domowych Dobra, teraz z zainteresowaniem
czytała zadane rozdziały, a potem czytała dalej, zauroczona opowieściami
o bohaterkach, które przechytrzyły śmiertelnie niebezpieczne wiedźmy, pomściły
śmierć rodziców i poświęcały zdrowie, wolność, a nawet życie dla prawdziwej
miłości.
Gdy zamykała podręcznik, obserwowała wróżki ozdabiające Błękitny Las
gwiaździstymi latarniami przed Balem. Dobro potrafiło dokonać naprawdę
pięknych rzeczy – jeszcze kilka tygodni temu nie umiałaby tego przyznać.
Wieczorami, leżąc w łóżku, w świetle latarni, myślała o swoim pokoju
w Gawaldonie, ale nie umiała już sobie przypomnieć jego zapachu. Nagle okazało
się też, że nie pamięta, jakiego koloru oczy miał Rozpruwacz… i jak brzmiał głos
jej matki…
W końcu do Balu zostały dwa dni. Cyrk Talentów miał się odbyć następnego
wieczora, a Polluks, z głową na skorupie wychudłego żółwia, odwiedził wszystkie
klasy, żeby omówić regulamin.
– Słuchajcie, słuchajcie! Z rozkazu Dyrektora Akademii Dobra, krzewiącej
Oświecenie i Oczarowanie, oraz Akademii Zła, kształ…
– Pospiesz się z tym! – pisnęła profesor Anemonia.
Polluks ponuro wyjaśnił, że Cyrk to konkurs talentów pomiędzy Dobrem a Złem,
w którym po dziesięcioro najlepszych zawszan i nigdziarzy stanie na scenie, by
zaprezentować swoje umiejętności. Zwycięzca konkursu otrzyma Koronę Cyrku,
a Teatr Baśni zostanie magicznie przeniesiony do jego szkoły.
– Oczywiście Teatr od wieków nie zmieniał miejsca – pociągnął nosem Polluks.
– Musiał już tu chyba zapuścić korzenie.
– Ale kto będzie sędzią? – zapytała Beatrycze.
– Dyrektor Akademii. Chociaż, oczywiście, go nie zobaczycie – nadął się
Polluks. – A teraz, jeśli idzie o strój, sugerowałbym wam skromne ubrania
w stonowanych bar…
Profesor Anemonia wykopała jego głowę za drzwi.
– Wystarczy! Jutro zostaniecie zaproszone na bal i jedyną rzeczą, o jakiej
powinnyście myśleć, jest twarz waszego księcia!
Nauczycielka krążyła po klasie, a Agata obserwowała koleżanki przyjmujące
zaproszenia z zamkniętymi oczami i noskami zmarszczonymi z koncentracji.
Z zewnątrz słychać było jęki Polluksa.
Żołądek jej się ścisnął.
Ze swoimi ocenami na pewno znajdzie się w drużynie Dobra! Konkurs talentów?
Nie miała żadnych talentów! Kto ją zaprosi na bal, gdy skompromituje się na
oczach całej szkoły? A jeśli nikt jej nie zaprosi…
– To oznacza, że jesteś wiedźmą i nie zdasz – przypomniała jej Milicenta, gdy
Agata po raz kolejny nie zdołała zobaczyć niczyjej twarzy.
Agata spędziła całą lekcję Umy z zamkniętymi oczami, ale widziała tylko
mleczną sylwetkę, która znikała za każdym razem, gdy wyciągała do niej rękę.
Zniechęcona, powlokła się z powrotem do zamku. Nagle zauważyła kilkoro
uczniów rozmawiających o czymś gorączkowo w holu przy schodach. Podeszła do
Kiko.
– Co się dzie…
Wstrzymała oddech. Ozdobione aniołkami W na ścianie było teraz zeszpecone
zamaszystymi czerwonymi smugami.
WIECZOREM
– Co to znaczy? – zapytała.
– Że Sofia zamierza znowu zaatakować – odparł czyjś głos.
Agata odwróciła się i zobaczyła Tedrosa w błękitnym podkoszulku bez rękawów,
błyszczącego od potu po lekcji szermierki. Nagle zaczął się wydawać skrępowany.
– Yyy, przepraszam… muszę się wykąpać.
Agata szybko utkwiła spojrzenie w ścianie.
– Myślałam, że ataki już się skończyły.
– Tym razem ją złapię – powiedział Tedros, patrząc ze złością na ścianę. – Ta
dziewczyna to trucizna.
– Czuje się zraniona, Tedrosie. Uważa, że coś jej obiecałeś.
– Obietnica nie jest ważna, jeśli została oszukańczo wyłudzona. Sofia
wykorzystała mnie, żeby zwyciężyć w Próbie Baśni. Zresztą wykorzystała także
ciebie.
– Nic o niej nie wiesz – powiedziała Agata. – Ona nadal cię kocha. I nadal jest
moją przyjaciółką.
– Kurczę, musisz chyba mieć lepsze serce ode mnie, bo ja nie mam pojęcia, co
w niej widzisz. Ja widzę tylko wiedźmę-manipulatorkę.
– W takim razie spójrz uważniej.
Tedros odwrócił się.
– Mogę też spojrzeć na kogoś innego.
Agata znowu poczuła się dziwnie.
– Spóźnię się – mruknęła, kierując się do schodów.
– Na historię to nie w tę stronę.
– Muszę do łazienki… – zawołała przez ramię.
– Ale to wieża chłopców!
– Wolę łazienki… u chłopców…
Schowała się za rzeźbą półnagiego trytona i postarała się złapać oddech. Co się
ze mną dzieje?! Dlaczego w jego towarzystwie zawsze miała trudności
z oddychaniem? Dlaczego czuła zawroty głowy za każdym razem, gdy na nią
spojrzał? I dlaczego on teraz patrzył na nią, jakby była… dziewczyną? Z trudem
powstrzymała się, żeby nie zacząć krzyczeć.
Musiała powstrzymać atak Sofii.
Jeśli Sofia przyzna się do błędu, jeśli będzie błagać Tedrosa o wybaczenie, to
nadal jest nadzieja, że się pogodzą! Takie właśnie było szczęśliwe zakończenie tej
baśni. Nie będzie więcej dziwnych spojrzeń, mdlącego uczucia, obawy, że traci
panowanie nad własnym sercem.
Podczas gdy nauczyciele i uczniowie tłoczyli się przed zeszpeconą ścianą, Agata
pobiegła na górę, do Menażerii Merlina, w której żywe rzeźby wróciły wreszcie do
stanu sprzed pożaru. Dziewczynka zbliżyła się do ostatniej rzeźby, przedstawiającej
młodego Artura nad stawem, muskularną ręką wyciągającego miecz z kamienia.
Teraz jednak nie widziała w tej rzeźbie Artura, lecz jego syna mrugającego do niej.
Poczerwieniała ze zgrozy i skoczyła do lodowatej wody.
– Przepuść mnie! – warknęła, podchodząc do swojego odbicia na moście. –
Muszę powstrzymać Sofię, zanim… – Jej oczy zrobiły się okrągłe. – Chwila. Gdzie
ja się znalazłam?
Z lustra uśmiechnęła się do niej oszałamiająco piękna księżniczka z ciemnymi,
kunsztownie upiętymi włosami, we wspaniałej granatowej sukni ozdobionej
drobnymi złotymi listkami, nosząca naszyjnik z rubinem i tiarę z błękitnych
orchidei.
Agatę ogarnęło poczucie winy. Znała ten uśmiech.
– Sofia?
– Zło ze złem,
Dobro z dobrem.
Wracaj do zamku,
bo będziesz mieć problem.
– Cóż, teraz jestem stanowczo zła, więc przepuść mnie – poleciła Agata.
– A dlaczego? – zapytała księżniczka. – Ponieważ upierasz się przy tej fryzurze?
– Ponieważ myślę o twoim księciu!
– Najwyższy czas.
– No dobrze, to przepuść… Co takiego? – skrzywiła się Agata. – Ale to jest Złe!
Sofia, on jest twoją prawdziwą miłością!
Księżniczka uśmiechnęła się.
– Ostrzegałam cię poprzednim razem.
– Co? Kto kogo ostrzegał…
W tym momencie Agata przypomniała sobie, kiedy była tu ostatnim razem.
On jest twój.
Wybałuszyła oczy.
– Ale to znaczy… to znaczy, że ty jesteś…
– Stanowczo Dobra. A teraz wybacz, ale musimy się szykować do Balu.
Z tymi słowami księżniczka Agata zniknęła z odbicia, pozostawiając barierę
nienaruszoną.
– To już szósty kawałek – powiedziała Kiko, patrząc, jak Agata wbija widelczyk
w kolejny kawałek tarty wiśniowej.
Agata zignorowała ją i wsadziła ciastko do ust, starając się przełknąć poczucie
winy. Powie o wszystkim Sofii. Tak, powie o wszystkim Sofii, a ona uśmieje się
z tego do łez, a potem przypomni Agacie, gdzie jej miejsce. Miałaby być
księżniczką? Tedros miałby być jej prawdziwą miłością?
– Będziesz to jeść? – zapytała niewyraźnie, z pełnymi ustami.
– A ja myślałam, że robisz jakieś postępy – westchnęła Kiko i podsunęła jej swój
talerzyk.
Agata pożarła całą jego zawartość, zastanawiając się, jak inaczej może się
zakraść do Akademii Zła. Podczas pierwszej fali ataków nauczyciele rzucili na
Zamek Dobra zaklęcia antymogryfikacyjne, ponieważ doszli do wniosku, że Sofia
dostaje się do środka jako ćma, żaba albo kwiat lilii wodnej. A Sofia mimo to jakoś
się przedostawała.
Czyli musi istnieć inna trasa – uznała Agata. Wyszła ze stołówki i jak zwykle
poszła tam, gdzie zawsze, gdy potrzebowała odpowiedzi. Do Galerii Dobra.
Natychmiast zauważyła nowy eksponat – zakrwawiona tunika Tedrosa z Próby
Baśni miała teraz własną gablotę z tabliczką Próba Stulecia i skróconym opisem
niefortunnego sojuszu księcia i Sofii. Na szkle zobaczyła tuziny odcisków palców,
bez wątpienia pamiątek po śliniących się dziewczętach. Czując narastające mdłości,
podbiegła do wystawy prezentującej historię Akademii, gdzie na tuzinach map
widać było, jak na przestrzeni lat rozbudowywały się zamki. Próbowała przyglądać
się im w poszukiwaniu tajnych przejść, ale szybko oczy zaczęły jej łzawić
i uświadomiła sobie, że kieruje się do znajomej niszy w rogu.
Minęła wszystkie obrazy przedstawiające Czytelników i podeszła do tego, na
którym ona i Sofia siedziały razem nad jeziorem. Oczy zamgliły się jej na
wspomnienie czasów, gdy dawno temu były najlepszymi przyjaciółkami. Wysoko
w wieży Dyrektora Akademii Baśniarz niedługo napisze dla nich zakończenie. Jak
daleko zaprowadzi je ono od oświetlonego słońcem brzegu jeziora?
Popatrzyła na obraz obok, ostatni w szeregu. Przedstawiał mroczną wizję dzieci
ciskających książki z baśniami w ogień, podczas gdy płomienie i chmury dymu
pożerały otaczającą je Puszczę.
Przepowiednia o Czytelniku – powiedziała lady Lesso.
Czy tak właśnie wyglądała przyszłość Gawaldonu?
Agatę zaczęła boleć głowa, gdy próbowała to wszystko zrozumieć. Kogo
obchodziło, czy dzieci spalą książki? Dlaczego Gawaldon był tak ważny dla Sadera
i Dyrektora Akademii? Czy nie było tych wszystkich innych miasteczek?
Jakich innych miasteczek?.
Już dawno temu machnęła ręką na te słowa Dyrektora Akademii, uznając je za
niedokończoną myśl. Świat składał się z miasteczek takich jak Gawaldon,
położonych gdzieś poza otaczającą go Puszczą. Ale dlaczego w tej galerii nie było
obrazów je pokazujących? Dlaczego stamtąd nie porywano dzieci?
Na szyi Agaty zaczęła się pojawiać czerwona wysypka, a dziewczynka
skoncentrowała się na kłębach dymów otaczających namalowane dzieci. Teraz
zauważyła, że to wcale nie są kłęby dymu.
To były cienie.
Niezgrabne i czarne, wypełzały z płonącej Puszczy do miasteczka.
Nie przypominały ludzi.
Nagle jej własny cień na ścianie zaczął rosnąć i wyginać się. Agata odwróciła się
z przerażeniem.
– Profesor Sader – odetchnęła z ulgą.
– Obawiam się, że jestem kiepskim malarzem, Agato – powiedział profesor
Sader, który niósł walizkę w tym samym kolorze, co jego ciemnozielony garnitur. –
Moje najnowsze dzieła spotkały się z bardzo chłodnym przyjęciem.
– Ale czym są te cienie?
– Pomyślałem, że rozejrzę się tutaj, ponieważ z Wystawy Zła zniknęły ciernie.
Czasem czarne charaktery działają dokładnie tak, jak można by się po nich
spodziewać – westchnął i skierował się do drzwi.
– Proszę zaczekać! Dlaczego to pana ostatni obraz? – naciskała Agata. – Czy tak
właśnie zakończy się baśń moja i Sofii?
Profesor Sader odwrócił się do niej.
– Widzisz, Agato, wieszczowie po prostu nie mogą odpowiadać na pytanie.
Zaiste, gdybym ci odpowiedział, w jednej chwili postarzałbym się za karę
o dziesięć lat. Dlatego właśnie większość wieszczów wygląda jak zgrzybiali starcy.
Zwykle dopiero po kilku pomyłkach uczą się, jak nie odpowiadać na pytania. Na
szczęście ja tylko raz popełniłem taki błąd.
Uśmiechnął się i znowu ruszył do wyjścia.
– Ale ja muszę wiedzieć, czy Tedros jest prawdziwą miłością Sofii! – krzyknęła
Agata. – Proszę mi powiedzieć, czy on ją pocałuje?
– Czy moja galeria niczego cię nie nauczyła, Agato?
Agata spojrzała krzywo na otaczające nauczyciela zwierzęta.
– Że lubi pan swoich uczniów ładnie wypchanych?
Sader nie uśmiechnął się.
– Nie każdemu bohaterowi jest pisana sława. Ale ci, którym się udało, mają ze
sobą coś wspólnego.
Wyraźnie chciał, by sama do tego doszła.
– Zabijają złoczyńców?
– Żadnych pytań.
– Zabijają złoczyńców.
– Pomyśl jeszcze, Agato. Co łączy naszych największych bohaterów?
Agata spojrzała w kierunku, w którym patrzyły jego szkliste oczy, na szafirowe
banery zwieszające się z sufitu i upamiętniające najsłynniejszych bohaterów.
Królewna Śnieżka leżąca w szklanej trumnie, Kopciuszek zakładająca szklany
pantofelek, Jaś zabijający wielkiego olbrzyma, Małgosia wpychająca czarownicę
do piekarnika…
– Znaleźli szczęście – powiedziała
– No cóż. Wybacz, muszę się zająć wypychaniem.
– Proszę zaczekać…
Agata skoncentrowała się na banerach i spróbowała się uspokoić. Pomyśl. Jakie
podobieństwa, poza powierzchownymi, łączyły tych bohaterów? To prawda,
wszyscy byli piękni, dobrzy i odnieśli zwycięstwo, ale od czego zaczynali?
Królewna Śnieżka żyła w cieniu macochy. Kopciuszek była służącą swoich
przyrodnich sióstr. Matka Jasia powtarzała mu, że jest głupi. Rodzice Małgosi
porzucili ją w lesie na pewną śmierć…
To nie zakończenie ich baśni było podobne, tylko początek.
– Ufali swoim wrogom – powiedziała.
– Tak, wszystkie ich baśnie zaczęły się w momencie, kiedy się tego nie
spodziewali – powiedział Sader, a srebrny łabędź zalśnił jaśniej na kieszonce jego
marynarki. – Po ukończeniu tej szkoły wrócili do Puszczy, przeświadczeni, że będą
toczyć zaciekłą walkę z potworami i czarownikami, ale przekonali się, że baśń
rozpoczęła się w ich własnych domach. Nie uświadamiali sobie, że czarnymi
charakterami mogli być ich najbliżsi. Nie wiedzieli, że aby znaleźć szczęśliwe
zakończenie, bohater musi najpierw przyjrzeć się temu, co ma na wyciągnięcie ręki.
– Czyli Sofia ma to na wyciągnięcie ręki – warknęła Agata, gdy profesor
odchodził. – To ma być pana rada.
– Nie mówiłem o Sofii.
Agata wpatrywała się w niego oniemiała.
– Powiedz im, że nie muszą się martwić – poprosił, wychodząc. – Znalazłem
zastępstwo.
Drzwi cicho zamknęły się za nim.
– Proszę zaczekać! – Agata podbiegła i otworzyła je szybko. – Gdzie się pan
wy…
Na korytarzu nie było profesora Sadera. Pobiegła do holu, ale tam też go nie
znalazła. Nauczyciel po prostu zniknął.
Agata stała pomiędzy czterema klatkami schodowymi, czując ściskanie w środku.
Było coś, czego nie zauważała. Coś, co mówiło jej, że od początku źle zrozumiała
tę całą historię. W jej głowie rozbrzmiewały słowa, które nie dawały jej spokoju.
Na wyciągnięcie ręki.
I wtedy to zauważyła.
Ścieżkę z okruszków czekolady biegnącą w górę schodami Wieży Honoru.
– Czyli jednak nie było żadnego ataku? – zapytała profesor Anemonia, sącząc
parujący cydr.
Stojąca przy oknie swojego gabinetu profesor Dovey popatrzyła na lśniącą
czerwienią w blasku zachodzącego słońca wieżę Dyrektora Akademii.
– Profesor Espada powiedział, że chłopcy niczego nie znaleźli. Natomiast Tedros
spędził pół nocy na bezcelowym patrolowaniu terenu. Może właśnie o to chodziło
Sofii? Chciała pozbawić snu naszych najlepszych zawodników?
– Dziewczęta też niemal nie zmrużyły oka – powiedziała profesor Anemonia,
wycierając cydr z łabędzia lśniącego na jej szlafroku z wielbłądziego futra. –
Miejmy nadzieję, że będą wyglądać przyzwoicie, gdy zaczną się zaproszenia na bal.
– Dlaczego on tak się boi nam to pokazać? – zastanawiała się profesor Dovey,
spoglądając na wieżę. – Jaki ma sens, że przygotowujemy uczniów do tych
zawodów, skoro potem nie możemy przy nich być?
– Ponieważ nie będzie nas przy nich w Puszczy, Klaryso.
Profesor Dovey odwróciła się od okna.
– Dlatego właśnie on zabrania nam się wtrącać – przypomniała profesor
Anemonia. – Nieważne, jak okrutne wobec siebie nawzajem mogą być te dzieci, nic
nie zdoła ich przygotować na okrucieństwa, jakie mogą znaleźć w swoich baśniach.
Profesor Dovey milczała przez chwilę.
– Powinnaś już iść, moja droga – powiedziała w końcu.
Profesor Anemonia popatrzyła na zachodzące słońce i zerwała się na równe
nogi.
– O, Boże! Miałabyś mnie na głowie przez całą noc! Dziękuję za cydr. –
Skierowała się do drzwi.
– Emmo?
Profesor Anemonia obejrzała się.
– Ona mnie przeraża – powiedziała profesor Dovey. – Ta dziewczynka.
– Twoi uczniowie są dobrze przygotowani, Klaryso.
Profesor Dovey zdołała się uśmiechnąć i skinęła głową.
– Niedługo już usłyszymy, jak wiwatują z powodu zwycięstwa, prawda?
Emma przesłała jej pocałunek i zamknęła za sobą drzwi.
Profesor Dovey patrzyła, jak słońce gaśnie na horyzoncie. Gdy tylko niebo
pociemniało, usłyszała za sobą szczęk zamka. Szybko podeszła do drzwi, szarpnęła
klamkę, potem uderzyła w nią różdżką i magią tryskającą z palców… ale były
zamknięte na głucho przez moc potężniejszą od jej magii.
Przez jej twarz przemknął nerwowy grymas, potem jednak powoli się uspokoiła.
– Nic im nie będzie – westchnęła, idąc do sypialni. – Zawsze są bezpieczni.
Będę przyjaciółką,
I nie zmienię zdania.
Tedrosie,
chcę być przez ciebie wybrana!
Cztery piętra wyżej Hester, Anadil i Dot biegły korytarzem wieży Honor,
nasłuchując wrzasków i grzmotów.
– Korona Cyrku została przyznana! – skrzeknęła Hester, otwierając drzwi do
pokojów nauczycieli. – Gdzie oni się podziali?
Skręciła za róg i wtedy poznała odpowiedź na to pytanie.
Profesor Anemonia, profesor Dovey i profesor Espada zamarli w pół kroku
z otwartymi ustami, jakby zaklęcie trafiło ich w momencie, gdy biegli w stronę
schodów.
– Hester…
Hester podeszła do Anadil i wyjrzała przez okno. Błyskawica oświetliła
zastygłych na Moście Połowicznym lady Lesso, profesor Sheeks i profesora
Manleya.
– Czy możemy ich ożywić? – zapytała pobladła Dot. – To tylko zaklęcie
oszałamiające.
– To nie jest zaklęcie oszałamiające. – Anadil postukała w rękę profesor Dovey,
a jej skóra wydała głuchy, wysoki dźwięk.
– Petryfikacja – powiedziała Hester, przypominając sobie lekcje lady Lesso. –
Zaklęcie, które może odwrócić tylko rzucająca je osoba.
– Czyli kto? – pisnęła Dot.
– Ktoś, kto nie chciał, żeby nauczyciele się wtrącali – stwierdziła Anadil,
przyglądając się srebrnej wieży nad zatoką.
Dot zadrżała.
– Ale to… to znaczy…
– Że jesteśmy zdani na siebie – podsumowała Hester.
Agata, oparta o ścianę świetlicy w wieży Męstwo, starała się nie zamykać oczu,
ale jej powieki stawały się coraz cięższe, aż poleciała do tyłu i wpadła prosto
w czyjeś ramiona. Mrużąc oczy, spojrzała na Tedrosa, który odświeżony i wilgotny
po kąpieli przyklęknął przy niej.
– Śpij – powiedział. – Jestem przy tobie.
– Wiem, że jesteś na mnie zły…
– Cśśś – powiedział, przytulając ją mocniej. – Nie kłóć się już.
Z uśmiechem pełnym poczucia winy Agata poddała się jego silnym ramionom
i zamknęła oczy.
Drzwi świetlicy otworzyły się z trzaskiem.
– Tedziu!
Beatrycze wpadła do środka, budząc zawszan. Tedros popatrzył na nią z irytacją.
– Oni tu przyjdą! – krzyknęła Beatrycze i rzuciła mu czarny bilecik. Agata
usiadła. – Przyjdą tu, żeby nas zabić!
Tedros przeczytał biały tekst, a na jego szyi wystąpiły żyły.
– Wiedziałem!
Agata spróbowała zajrzeć mu przez ramię, ale on zerwał się już na równe nogi.
– UWAGA!
Zawszanie momentalnie usiedli.
– Właśnie w tym momencie złoczyńcy planują zemstę na naszej szkole –
oznajmił Tedros przy wtórze okrzyków zgrozy. – Wszyscy nigdziarze
sprzymierzyli się teraz z Sofią. Naszą jedyną nadzieją jest zaatakowanie Akademii
Zła, zanim oni przyjdą do nas. Szturmujemy o dziewiątej!
Agata stała kompletnie zaskoczona.
– Szykujcie się na wojnę! – zagrzmiał Tedros, otwierając na oścież drzwi.
– Wojna!!! – krzyknął Chaddick, prowadząc za sobą zawszan. – Szykujcie się na
wojnę!
Oszołomiona Agata podniosła leżący na ziemi bilecik. Kiedy go jednak
przeczytała, oczy jej zalśniły.
– Nie! Nie atakujcie!
Wybiegła ze świetlicy, ale na jej drodze pojawiła się wysunięta stopa. Agata
zderzyła się ze ścianą i upadła na podłogę zamroczona.
– Ups – powiedziała Beatrycze i radosna pobiegła za resztą.
Wisząca wysoko ponad punktem granicznym fosy i jeziora Agata wspinała się po
strzałach wbitych w srebrne cegły, unikając kolejnych pocisków. Grimm latał
wokół iglicy wieży Dyrektora Akademii i właśnie kolejny raz naciągnął cięciwę.
Agata sięgnęła do następnego uchwytu, który jednak złamał się i poleciał w dół.
Dziewczynka obróciła głowę. Grimm obnażył w uśmiechu pożółkłe i ostre jak
u rekina zęby, wycelował w jej twarz…
Nagle zesztywniał jak ogłuszony ptak i spadł z nieba prosto w ciemną wodę.
Agata obróciła się i zobaczyła, że w dole przygasa właśnie czerwony blask palca
Hester uwięzionej do pasa w głębokim szlamie. W świetle księżyca widziała
malujący się na jej twarzy żal, że zmarnowała taką szansę na zakończenie wojny.
Wokół niej zawszanie zaczęli zdobywać przewagę w bitwie. Czarne charaktery
miotały się, uwięzione i na powrót brzydkie, podczas gdy czterech zawszan
przytrzymywało kopniakami i uderzeniami wyjącego Horta w wilczej postaci.
Agata poczuła, że ostatnia strzała pęka jej w ręku.
– Ratunku – wykrztusiła, machając nogami. Strzała złamała się…
I zamieniła się w twardy lód, zapewniający jej uchwyt.
Agata odwróciła się i zobaczyła w oddali zielony blask palca Anadil,
wycelowanego w zamarzniętą strzałę.
Wtedy nad jej głową następna srebrna cegła stała się ciemnobrązowa.
Dziewczynka poczuła słodki, intensywny zapach, a jej wyciągnięta ręka zagłębiła
się w gęstej czekoladzie. Podciągając się na niej, obejrzała się na drugą stronę
zatoki.
Błękitne światełko Dot płonęło dumnie.
Gdy kolejna cegła nad jej głową zmieniła się w czekoladę, Agata z uśmiechem
sięgnęła do niej.
Najwyraźniej wiedźmy zmieniły stronę.