Professional Documents
Culture Documents
Der Geheime Tunnel (2): Jagd auf den Schatz von Troja
Redakcja
ANNA KURZYCA
Korekta
DOROTA LIS-OLSZEWSKA
Redakcja techniczna
ADAM KOLENDA
Copyright © 2007 by Rowohlt Verlag GmbH, Reinbek bei Hamburg
Copyright © for the Polish edition by Publicat S.A. MMIX, MMXVIII (wydanie
elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora,
w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
Wydanie elektroniczne 2018
ISBN 978-83-271-5895-6
Skarb w ogrodzie
Różne skarby
Babska kłótnia na boskim przyjęciu
Pomocny pasterz
Król na manowcach
Małe i wielkie bitwy
O jednego konia za dużo
Troja spłonie
Z nowym planem do starego celu
Liczy się każda minuta
Odkopać całe miasto
Uczciwość popłaca?
Skarb znaleziony...
Skradziony!
Ścigający i ścigani
Twarz w oknie
Skarb w ogrodzie
SKARB TROI
– Costa!
Przed chatę wyszła jakaś kobieta. Trzymała w rękach gliniane
naczynie, którego zawartość wylała na ziemię tuż obok drzwi.
Zaciekawiona przyjrzała się dwójce przybyszów.
– Moja mama – wyjaśnił chłopiec szybko Lilly i Magnusowi. –
Mamo, to moi przyjaciele. Pochodzą z północy i chcą odwiedzić
krewnych w Troi. Czy mogą u nas mieszkać, dopóki nie wejdą
do miasta?
Mama Costy zmierzyła wzrokiem Lilly i Magnusa. Podobnie jak jej
syn, z ich pięknych ubrań wywnioskowała, że pochodzą z zamożnej
rodziny.
– Naturalnie, że możecie zostać, ile chcecie – powiedziała. – Mam
tylko nadzieję, że nie będzie wam tu zbyt niewygodnie. Nie
zapewnimy wam takiego luksusu, jak w mieszkaniu w mieście. –
Uśmiechnęła się niepewnie. Wolną ręką zaprosiła dzieci do środka.
Było tam tylko jedno pomieszczenie. Pod lewą ścianą stało kilka
glinianych dzbanów – najwyraźniej była to kuchnia. Z prawej strony
pokoju leżała rozrzucona słoma, musiał to być kąt do spania.
A pośrodku stał drewniany stół bez krzeseł. „Pokój dzienny”. Lilly
i Magnus poczuli wyrzuty sumienia, że w ich domach każde z nich
ma własny pokój. A w nim szafy i regały pełne zabawek, książek,
dżinsów, koszulek, swetrów i skarpet. Nie wspominając o miękkim
łóżku.
– Dobrze, że tak wcześnie przychodzisz, Costa – powiedziała
poważnym tonem jego mama. – Zaraz musisz jeszcze raz wyruszyć.
Grecy znów szukają Odyseusza.
– O nie, znowu? – jęknął chłopiec. – Dlaczego nie zwiążą go
w obozowisku jak krnąbrną owcę?
– Ponieważ jest królem, a królów się nie wiąże – odpowiedziała
mu matka. – Im szybciej go znajdziesz, tym szybciej będziesz to
miał za sobą. Może twoi przyjaciele będą chcieli ci towarzyszyć?
– Jasne, że tak – oświadczył Magnus natychmiast. Nie odczuwał
wielkiej potrzeby przebywania w ciasnej chacie dłużej, niż to było
konieczne.
– Pójdziemy z tobą – zgodziła się Lilly, wywołując tym markotny
grymas na twarzy Costy.
– Twoja siostra nie powinna dużo mówić – szepnął Magnusowi
do ucha, gdy szykowali się do drogi. – Dziewczynie to nie przystoi.
– Jej tak – odszepnął Magnus zadowolony, że Lilly nie słyszała ich
krótkiej rozmowy.
*
Następnego dnia rozgorzała bitwa o Troję, tak jak zapowiedział to
Odyseusz. Dostanie się do miasta pośród bitewnego zgiełku było
niemożliwe. Hałas docierał aż na górę, do chaty rodziny Costy.
Brzęk mieczy, krzyki rannych, trzask płonących domów.
– Dzisiaj możemy sobie darować próby odnalezienia waszych
krewnych – powiedział Costa w zamyśleniu. – Wojna wszystko
niszczy. Po każdej bitwie schodzę do obozu Greków i do Troi, aby
sprawdzić, czy moi przyjaciele ocaleli.
Milczał przez chwilę. Lilly i Magnus czekali cierpliwie, aż zacznie
mówić dalej.
– Za każdym razem brakuje przynajmniej jednego. Tak jest odkąd
sięgam pamięcią. Przecież musi istnieć też coś innego niż ciągłe
walki. – Ze łzami w oczach spojrzał na dwoje nowych przyjaciół. –
Opowiadaliście coś o piłce nożnej – pociągnął nosem. – Może
pokażecie mi, o co w niej chodzi? Żebyśmy się trochę oderwali
od tych krzyków. – Przekornie uniósł kąciki ust, zmuszając się
do uśmiechu.
– Jasne – odparła Lilly. – Wyjaśnię ci zasady, a Magnus zrobi nam
piłkę.
– Aha, Magnus zrobi? – zdumiał się Magnus. To prawda, że miał
bardzo zręczne ręce i że był namiętnym majsterkowiczem. Ale
z czego miał zrobić piłkę na tym pustkowiu?
Lilly rzuciła mu surowe spojrzenie z rodzaju już-coś-ci-wpadnie-
do-głowy-bo-to-ważne.
Magnus westchnął. Następnie wstał i rozejrzał się za czymś,
co wyglądałoby jak przyszła piłka. Odkrył kilka skrawków skóry
i kawałek grubego powrozu. Usiadł z tymi znaleziskami na dworze,
w cieniu chaty, gdzie nikt go nie widział. Potajemnie wyjął
z kieszonki scyzoryk. Nożyczkami przyciął skórę, a ostrym
szpikulcem zrobił na jej brzegach dziurki. W skupieniu przewlekał
przez nie powróz. Stopniowo powstawała wiotka kula. Magnus
wypchał ją sianem i zamknął otwór. Z całą pewnością taką piłką nie
zdobyłoby się mistrzostwa świata, nie odbijała się też od ziemi. Ale
była mniej więcej okrągła i nie łamała palców stóp podczas kopania.
W sumie całkiem niezłe osiągnięcie, pomyślał chłopiec z dumą.
Lilly zrobiła wielkie oczy, kiedy Magnus stanął przed chatą
i pomachał do nich piłką.
– Człowieku, ona jest totalnie super! – pochwaliła go. – Naprawdę
możemy nią pograć.
Rzuciła piłkę w powietrze, przyjęła ją na klatkę, podbiła ponownie
w górę kolanem, odbiła dwa razy głową i podała ją precyzyjnym
kopnięciem do Costy. Pasterz wyciągnął nogę, ale nie trafił piłki i ta
szerokim łukiem spadła na ziemię.
– Phi, to nic – powiedział, leżąc na plecach. – Za drugim razem
pójdzie mi lepiej. Jeszcze zobaczycie.
Dzieci ćwiczyły, kopiąc do siebie piłkę. Costa szybko się uczył
i wkrótce całkiem zgrabnie wykonywał już taki czy inny zwód.
– I jak? – spytała wreszcie Lilly. – Zagramy? Między tamtymi
krzakami będzie bramka.
Grali każdy przeciwko każdemu (Lilly wygrała, strzelając pięć
bramek, drugi był Costa z dwoma, a na końcu Magnus, który nie
strzelił żadnej), chłopcy przeciw dziewczynom (3:7) i Magnus
przeciw Coście z Lilly na bramce (2:1). A potem wyczerpani, ale
w znakomitych humorach, padli na trawę.
– Piłka nożna jest wspaniała – wysapał Costa. – Masz jednak
rację, Lilith. W tej dyscyplinie sportu mężczyźni nigdy nie będą tak
dobrzy jak kobiety.
Lilly wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Ach, wiesz – powiedziała. – Wy, mężczyźni, nie jesteście znowu
aż tak bardzo niesportowi. Myślę, że kiedyś na pewno połapiecie
się, o co chodzi w tej piłce nożnej.
– Ty podły złodzieju!
W obozowisku rozległ się wysoki głos niczym skrzek mewy.
– Ty złodziejski nierobie! Natychmiast oddawaj swój łup!
Nadzorca i dzieci w mgnieniu oka wspięli się po drabinie i ruszyli
w stronę źródła krzyku. W Troi prowadzono wykopaliska w wielu
miejscach, musieli więc przebiec spory kawałek, zanim odkryli
szalejącego Schliemanna. Jego głowa była czerwona jak przejrzały
pomidor. Klnąc, wymachiwał w powietrzu rękami. W prawej trzymał
nóż. Rzucił się z nim na jednego z robotników, który stał
ze skrzyżowanymi przekornie ramionami. Lilly i Magnus początkowo
myśleli, że archeolog chce zaatakować mężczyznę. Schliemann
jednak podetknął mu nóż pod nos.
– Sztylet Hektora! – ogłosił. – Historyczne znalezisko ogromnej
wagi. A ty próbujesz ukryć broń trojańskiego bohatera w swojej
brudnej sakwie?!
Uniósł nóż tak, żeby mogli go zobaczyć nadbiegający
w pośpiechu ciekawscy robotnicy i dzieci. Ostrze połyskiwało
rdzawo w przedpołudniowym słońcu. W wielu miejscach klingi
widoczne były dziury, wyżarte w brązie przez ziemię w ciągu tysięcy
lat.
– Skąd on wie, do kogo należał sztylet? – spytał Magnus cicho
stojącego obok Hermanna Dubiosa.
– No cóż. Hektor był jednym z najważniejszych obrońców
starożytnej Troi – szepnął nadzorca. – A tylko ta Troja interesuje
szefa. Często twierdzi, że jakieś znalezisko pochodzi z czasów
wojny trojańskiej, nie zbadawszy go najpierw dokładnie. Niekiedy
chodzi mu bardziej o urzeczywistnienie marzeń niż o prawdę
historyczną.
– Dubios, proszę tu podejść! – zawołał Schliemann, zauważając
nadzorcę. Wskazał nożem na robotnika przed sobą. – Zwolnić tego
złodzieja. Niech pan zadba o to, aby natychmiast opuścił miejsce
wykopalisk.
Dubios posłusznie skinął na dwóch mężczyzn, którzy wzięli
złodzieja między siebie i odprowadzili go.
– I niech pan nie spuszcza z oczu tego miejsca – rozkazywał dalej
Schliemann. – Nie chcę, aby zginęły jeszcze jakieś kosztowności.
Zagniewany odwrócił się i zobaczył przed sobą Lilly i Magnusa.
Jego twarz rozpogodziła się natychmiast.
– Uczciwość popłaca! Zapamiętajcie to sobie! – mimo to pogroził
im palcem. – Tylko dzięki swojej uczciwości zostałem tym, kogo
przed sobą widzicie.
Popatrzył wokoło, jakby oczekiwał od ludzi potwierdzenia.
A potem pośpieszył zdumiewająco długimi, jak na swe krótkie nogi,
krokami do chaty na szczycie pagórka.
– Ha, on i uczciwość? – pomstował cicho jeden z robotników. –
Chyba ślepy by w to uwierzył.
Dubios krótkim ruchem głowy nakazał mężczyźnie milczeć. Potem
odesłał robotników z powrotem do pracy. Został z nimi tylko
chłopiec, którego przyjaźnie pogładził po głowie. Lilly i Magnus
rozpoznali w nim posłańca z poprzedniego dnia.
– To Alexios – przedstawił go Dubios. – Jego tata należy
do zespołu prowadzącego wykopaliska, a on drobnymi pracami też
zarabia kilka piastrów. Nie mam już niestety czasu, żeby was dalej
oprowadzać. Resztę pokaże wam Alexios.
Chłopiec skinął głową. W milczeniu pokazał Lilly i Magnusowi,
żeby poszli za nim.
Nie odzywając się do siebie ani słowem, trójka dzieci kręciła się
po pagórku. Alexios oprowadzał ich wszerz i wzdłuż terenu
wykopalisk. Okolica była pofalowana, jakby jakiś olbrzym ponabijał
na niej guzy. W różnych miejscach robotnicy odkopywali łopatami
mury i zanosili ziemię w koszykach do wózków, które wyboistymi
drogami transportowane były w dół pagórka.
Cały czas Alexios milczał jak wysuszona ryba.
– Niezłe zamieszanie z tą kradzieżą – Magnus chciał rozpocząć
rozmowę.
Alexios szedł dalej, milcząc.
– Wczorajsze osunięcie się ziemi też było niezłe – dorzucił
Magnus.
Alexios nie reagował.
Magnus popatrzył na Lilly. Wzruszyła tylko ramionami.
– Chyba niewiele mówisz? – spytał Magnus wprost. Jeżeli Alexios
nie chciał być niegrzeczny, musiał tym razem odpowiedzieć.
– W mojej rodzinie ceni się milczenie – burknął pod nosem.
Na dworze było jeszcze ciemno, ale Lilly nie mogła już spać.
Wyjęła spod głowy poduszkę, przyłożyła ją do twarzy, ale i to nie
pomogło. Przez poduszkę docierało do niej bardzo wyraźnie „...288,
289, 290, 291...”.
Magnus liczył we śnie. Lilly wiedziała wprawdzie, że czasami
miewał bardzo realne sny i że mamrotał wtedy jedno czy dwa
zdania. Ale że liczył? Przynajmniej od „53”, obudziła się przy tej
liczbie. Tymczasem Magnus był już przy „...312, 313, 314...”.
A teraz już dość!, pomyślała dziewczynka. Zaraz go obudzę!
Wypełzła z pościeli, obeszła cicho łóżko i na „329” chciała dać
Magnusowi kuksańca – gdy nagle przestał liczyć. Lilly zatrzymała
się w pół drogi, czekając na kolejną liczbę. Ta jednak nie padła.
Z uśmiechem zadowolenia na twarzy Magnus spał dalej, jakby przez
cały czas nic innego nie robił.
Ale głupoty, pomyślała Lilly. Czy on już skończył? A może zaraz
znów zacznie? Może tym razem kolej na alfabet?
Niezdecydowana, czy mimo wszystko powinna obudzić Magnusa,
czy nie, stała przez minutę obok niego, gotowa do interwencji. Poza
cichym oddechem Magnus nie wydawał jednak z siebie żadnego
odgłosu. Za to coś stuknęło w okno. Lilly odwróciła głowę
i zobaczyła siedzącego na zewnątrz Merlina.