You are on page 1of 113

Życie jest światłem

Ks. Prof. dr hab. Włodzimierz Sedlak - homo electronicus

Włodzimierz Sedlak, twórca polskiej szkoły bioelektroniki i elektromagnetycznej teorii


życia.

"Teologia Światła, czyli sięganie Nieskończoności" - jest ostatnią książką, którą prof.
Włodzimierz Sedlak przygotował do druku. Uwieńczeniu realizacji planów
wydawniczych przeszkodziła choroba i śmierć Autora. W tej książce Autor prowadzi
Czytelnika w kierunku Światła przy pomocy bioelektroniki i wiary w Nieskończonego
Boga. Wnioski są zaskakujące: bioteologia, nieśmiertelność duszy jest absolutnym
pewnikiem i jest wynikiem elektromagnetycznej natury życia, a śmierć to wrota
będące wstępem do wielkiej ery nieśmiertelności. Teologia Światła, czyli sięganie
Nieskończoności" to próba bioelektronicznego wyjaśnienia śmierci, nieśmiertelności,
duszy człowieka. To również zapis naukowych zmagań i odkryć Autora.

"Dziękuję Ci, żeś mnie rzucił w stronę, gdzie nikt nie chodzi - na podbój życia. To
światło. Żywe światło. Żeś to ostawił przy rozpalaniu dnia biosfery. Jakie to jest
cudowne... Nie ma okrzyków. Jakie to bajeczne... Życie elektromagnetyczne. To
samo, co światło biosfery promieniujące wiecznie. Co najwyżej, ulega przemianie
energii. I o to tutaj chodzi, energia nie ginie przecież. Energia wszelka jest wiecznie
żywa.

Mój program naukowy streszcza się w krótkim aforyzmie - Życie, czym jesteś?. Aby
tak dalece sięgać w naturę życia, muszę się wstępnie wyzwolić z akademizmu
pojmowania przedmiotu biologii. Muszę być na własnych obrotach intelektualnych.
Inaczej do niczego nie dojdę. Nowa wizja życia jest specyficznym stanem w biologii.
Znowu rozwój tradycyjnej biologii jest mi utrudnieniem w balaście informacyjnym,
jakby wszystko było wykończone, poukładane - z wyjątkiem natury. Biologia jest
'pełna' poznania, ale jedynie na peryferiach i tylko wtedy, gdy rozpatruje
zagadnienie, czym jest życie w ogóle, nie zaś w istocie swej natury. Na czym polega
istota natury życia - pytanie pozostające bez odpowiedzi.

Tyle się o życiu mówi, pisze, głosi, rozpacza, kiedy gaśnie, niepokoi, gdy dolega.
Zdaje się, że tak dużo się wie o życiu. Chodzimy w nim, obracamy się, poznajemy
świat przez życie, bierzemy udział w życiu. Tak wiele szczegółów doszło do naszej
wiadomości. Najważniejsza rzecz - uczestniczymy w życiu do czasu i właściwie tak
uczestniczymy jak zegarmistrz, który na podstawie znajomości mechanizmu
zegarowego, chciałby zabierać rzeczowy głos na temat natury czasu.

Tak wartko płynie życie, że doprawdy zapomniano przeanalizować, czym ono jest.
Niedorzeczność powstaje stąd, że człowiek podtrzymuje to życie, stara się je
zachować, widzi jego narodziny u innych i śmierć życia również u innych - bez
możności określenia natury tego zdarzenia.

Tymczasem z fizyki wiemy, że istnieje świat materii, który jest niewyobrażalny.


Kwantowy. Ponieważ rachunek kwantowomechaniczny jest abstrakcyjny bez
odzierania postrzegania z detali zewnętrznych, wobec tego nie możemy sobie świata
kwantowego przedstawić. Jest on możliwy tylko do opisania formalnego, czyli
matematycznego. Jeśli tak się sprawy przedstawiają, że wszelka materia posiada
niewidoczny realizm kwantowy, wobec tego życie w najgłębszych swych rejonach
powinno być również skwantowane. Musi więc być na tym poziomie energią.

Pomysł szalony, ale robi wrażenie trafnego uderzenia w sedno sprawy. Mamy
spróbować przybliżyć sobie ten niewyobrażalny świat na odległość, która pozwoliłaby
jako tako zapoznać się z życiem. Mówiąc prosto - pragniemy poznać kwantowe
podstawy stanu ożywienia. Jeśli tutaj się nie przybliżymy do natury życia, to już do
niej nie dojdziemy w naszym poznaniu. Trochę zaś gimnastyki mózgu zawsze się
przyda".

Włodzimierz Sedlak

Trudno jest w kilku słowach streścić całe, niezwykle bogate życie księdza profesora.
Naukowiec, pedagog, ksiądz, którego teorie, podparte naukowymi dowodami,
wywołały niezłe zamieszanie wśród starych, profesorskich wyg. Zajmował się
paleontologią, geologią, ewolucjonizmem, by stać się wreszcie twórcą bioelektroniki,
nowej dziedziny nauki. Był człowiekiem niezwykłym. Potwierdzą to zapewne wszyscy,
którzy mieli okazję poznać Go.

Urodził się w górniczej rodzinie 31 października 1911 roku w Sosnowcu, zmarł w


Radomiu 17 lutego 1993 roku. Dzieciństwo spędził w Sosnowcu i Suchedniowie, okres
dojrzewania upłynął mu w Skarżysku-Kamiennej. Po maturze wstąpił do Seminarium
Duchownego w Sandomierzu w 1930 roku. Po święceniach kapłańskich w 1935 roku
został przydzielony do pracy w szkole w Ćmielowie jako prefekt. Pod koniec sierpnia
1939 roku został przeniesiony do Sienna, gdzie mieszkał i pracował jako katecheta do
1948 roku. W Siennie odbudował po wojnie podstawowe szkolnictwo oraz powołał do
życia: Szkołę Rzemiosł i Liceum Ogólnokształcące. Liceum istnieje do dzisiaj, a od
1992 roku nosi imię swego założyciela, czyli ks. prof. Włodzimierza Sedlaka.

Mieszkając i pracując w Siennie w roku 1946, W. Sedlak w trzydziestym piątym roku


życia podjął studia na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu im. Marii
Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Do Lublina przez dwa lata dojeżdżał na zajęcia. Od
1948 do 1952 studiował stacjonarnie, a jednocześnie pracował jako katecheta w
średnich szkołach Lublina. Na UMCS uzyskał dwa dyplomy magisterskie: w 1949 roku
z antropologu i w 1950 roku z pedagogiki. Doktorat w tejże uczelni uzyskał w 1951
roku na podstawie rozprawy pt. "Zmienność organizmu jako podstawa biologiczna
zachowania".

W latach 1952-1959 ks. Sedlak pracował nadal jako prefekt, ale już w Radomiu. Od
1960 roku został zatrudniony w Lublinie na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej w
Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Na zajęcia dojeżdżał z Radomia. W roku 1966
uzyskał na KUL-u habilitację z biologii teoretycznej, a następnie objął kierownictwo
utworzonej przez siebie Katedry Biologii Teoretycznej, jedynej tego typu w Polsce, na
Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W roku
1974 został profesorem nadzwyczajnym, a w 1980 roku profesorem zwyczajnym. 22
lata pracował jako nauczyciel akademicki, a po przejściu na emeryturę jeszcze przez
dziewięć lat był kuratorem Katedry i prowadził zajęcia zlecone.

Droga naukowa ks. W. Sedlaka była bardzo oryginalna. Mimo późnego startu, doszedł
on do wyników dzięki wytężonej pracy, cierpliwości, uporowi w dążeniu do
poznawania nieznanego w przyrodzie, całkowicie własnych inwestycji finansowych
oraz wysiłkowi włożonemu w kształcenie siebie. Cechowała go olbrzymia zdolność do
kojarzenia rzeczy trudnych i nikomu nie znanych. Jego pole działalności było szerokie.
Był kapłanem, a w tym prefektem, kaznodzieją, rekolekcjonistą. Był badaczem
interdyscyplinarnym o spojrzeniu syntetyka. Ks. prof. objął swym zasięgiem kilka
dyscyplin, takich jak: geologia i paleontologia Gór Świętokrzyskich, pochodzenie
życia, paleobiochemia, paleobiofizyka i bioelektronika, czyli elektromagnetyczna
teoria życia.
Od 1960 roku Włodzimierz Sedlak opublikował ponad 180 artykułów i kilkanaście
książek z dziedzin, którymi się zajmował. Do jednego z pierwszych jego
zainteresowań należy krzem. Podał teorię o ewolucyjnej roli krzemu w rozwoju
protobiologicznych układów, czyli wczesnych form życia. W sformułowaniu jej W.
Sedlak oparł się na prastarej ewolucji zaznaczonej antagonistycznym zestawem Si-
Ca. Z tej tematyki ukazały się trzy pozycje: "Rola krzemu w ewolucji biochemicznej
życia" (1967), "U źródeł nowej nauki. Paleobiochemia" (1973) i "Kierunek - początek
życia" (1985). Profesor napisał również scenariusz do filmu pod tytułem "Krzem -
pierwiastek młodości". Dlaczego krzem został określony jako pierwiastek młodości?
Ponieważ młode organizmy zawierają więcej krzemu niż starsze, a w miarę upływu lat
poziom krzemu spada, a wzrasta poziom wapnia. Pojawiają się wówczas procesy
miażdżycowe - skleroza, czyli zaznacza się starzenie organizmu.

Ks. W. Sedlak związał się z Górami Świętokrzyskimi bardzo wcześnie. Jednym z


pierwszych odkryć dokonanych w tych górach przez niego był piryt na Łysej Górze
(1957). Podał również wyjaśnienie powstania charakterystycznych powierzchni
kwarcytowych, spotykanych w Górach Świętokrzyskich, tzw. "powierzchni
deszczowych" - takie powierzchnie są wynikiem trawienia glino-krzemianowego
podłoża przez pewne gatunki bakterii, glonów i grzybów. W latach pięćdziesiątych
prowadził poszukiwania żelaza ze starożytnego wytopu, z tzw. dymarek i w 1959 roku
ks. prof. Sedlak znalazł pierwsze kawałki stali. W Łysogórach odkrył fyllit (warstwowa
substancja węglista) w mułowcach. Fyllit jest uznanym powszechnie dowodem
śladów życia z prekambru. Profesor prowadził również badania narośli rakowatych na
drzewach. W warstwach kwarcytowych odkrył faunę meduzowatych oraz
przedstawiciela praślimaka.

Jednym z największych odkryć w kwarcytach świętokrzyskich było znalezienie przez


Sedlaka w 1969 r. nieznanej dotychczas na świecie fauny liczącej ponad 550 min lat
(kambr domy), zaliczonej przez niego do nowego rzędu Corallicyathida (koralicjatydy,
archeocjaty - tak popularnie nazywał Sedlak odkrytą faunę). Znaczenie tego odkrycia
było bardzo duże, obaliło bowiem dotychczasowe opinie, że warstwy kwarcytowe są
pozbawione skamieniałości, czyli że są "martwe". Również w tych samych warstwach
odkrył wiele okazów glonów też z kambru. Ta fauna i rośliny są bardzo dużych
wymiarów i bardzo dobrze zachowane. W. Sedlak przebadał gołoborza kwarcytowe i
20 wychodni, wydobył około 10000 skamieniałych dokumentów. W Muzeum
Przyrodniczo-Leśnym Świętokrzyskiego Parku Narodowego na Św. Krzyżu znajduje się
wiele eksponatów fauny i flory kambryjskiej podarowanej przez ks. Sedlaka. Odkrytą
faunę przedstawił na Międzynarodowym Sympozjum Korali Kopalnych w Paryżu w
1975 roku, a w 1979 roku zreferował kopalne glony megaskopowe na
Międzynarodowym Sympozjum Korali Kopalnych w Warszawie.

Święty Krzyż dla ks. prof. Sedlaka to nie tylko letni poligon naukowy, ale również
odpoczynek. Profesor ukochał swoje góry, nazywał je "Ziemią obiecaną", "Ziemią
Świętą". Czerpał natchnienie i siłę z nich. One dopingowały go do wytrwałości, do
cierpliwości w dążeniu do wyczuwalnych tylko intuicyjnie celów. Te góry tylko jego
dopuściły do tak bliskiej zażyłości, tylko on był godny stawić im czoła, a właściwie
współpracować z nimi. Znał doskonale nie tylko historię klasztoru i Muzeum
Przyrodniczego na Św. Krzyżu, historię kultury materialnej i wojenną przeszłość tego
terenu, ale przede wszystkim budowę geologiczną całych Gór Świętokrzyskich, jak i
wiele ciekawostek przyrodniczych związanych z puszczą jodłową, gołoborzami,
tajnikami ostępów leśnych. Tu znał każdą piędź ziemi.

W. Sedlak znany jest najbardziej z bioelektroniki, nad którą rozpoczął pracę w roku
1967. Do 1993 roku, do chwili śmierci, Profesor rozpracowywał i popularyzował
bioelektronikę, napisał na ten temat ponad sto artykułów i kilka książek. Według
bioelektroniki reakcje chemiczne i procesy elektroniczne w organicznych
półprzewodnikach są związane zależnościami kwantowo-mechanicznymi, co można
przedstawić na modelu posiadającym dwie komplementarne, czyli nierozdzielne i
jednakowo ważne strony - chemiczną i elektroniczną.

Formułując elektromagnetyczną teorię życia, W. Sedlak zszedł piętro niżej w


organizacji życia, czyli minął poziom chemiczny, na którym stała dotychczas biologia,
i sięgnął poziomu kwantowego. Stwierdził, że na tym poziomie zachodzą wszystkie
procesy życiowe dzięki kwantowo-mechanicznym sprzężeniom reakcji chemicznych z
procesami elektronicznymi w półprzewodnikowym środowisku jakim są np. białka.
Takie sprzężenie przejawia się emisją światła. Na tym poziomie wymiana informacji
staje się zrozumiała tak w samym organizmie, jak i między organizmem a
środowiskiem zewnętrznym.

Z chwilą przyjęcia bioelektroniki należy inaczej spojrzeć na biologię, dogłębniej, a tym


samym na medycynę, która jest bardzo ważna dla człowieka. "Kwantowe podłoże
stwarza możliwości ruszenia natury życia omijanej dotąd przez niewiedzę" (W.
Sedlak, "Człowiek i Góry Świętokrzyskie").

Do publikacji z bioelektroniki należą: "Bioelektronika" (1979), "Bioelektronika -


środowisko i człowiek" (1980), "Homo electronicus" (1980), "Na początku było jednak
światło" (1985), "Postępy fizyki życia" (1984), "Wykłady o bioelektronice" (1987),
"Wprowadzenie w bioelektronikę" (1988), "Mała monografia bioelektroniki".
"Bioelektronika dla wszystkich" (2000).

Do bardzo ważnych publikacji zaliczają się również następujące pozycje ks. W.


Sedlaka: "Życie jest światłem" (1985), "Inną drogą" (1988), "Technologia Ewangelii"
(1989), "W pogoni za nieznanym" (1990), "Człowiek i Góry Świętokrzyskie" (1993,
2001), "Zagubiony Bóg" (1996), "Teologia Światła, czyli sięganie Nieskończoności"
(1997)

Chronologia ważniejszych wydarzeń w życiu ks. prof. Włodzimierza Sedlaka

1911 - Urodził się 31 października w Sosnowcu


1919-1920 - Rodzina Sedlaków przeprowadza się najpierw do Suchedniowa (1919),
później do Skarżyska Kamiennej (1920)
1930 - Uzyskuje maturę
1935 - Po ukończeniu Seminarium Duchownego w Sandomierzu zostaje wyświęcony
na kapłana Kościoła Katolickiego
1936-1939 - Podejmuje pracę jako prefekt w Ćmielowie (woj. Świętokrzyskie)
1939-1945 - Pracuje jako prefekt w Siennie (woj. Świętokrzyskie)
1946 - Podejmuje studia przyrodnicze na Wydziale Matematyczno- Przyrodniczym
UMCS w Lublinie
1948-1952 - Przenosi się do Lublina. Studiując pracuje jako katecheta w lubelskich
szkołach średnich
1949 - Uzyskuje magisterium z antropologii na Wydziale Matematyczno-
Przyrodniczym UMCS w Lublinie (Temat pracy: "Kręgi izolacyjne parafii Sienno")
1950 - Uzyskuje magisterium z pedagogiki Wydziale Matematyczno- Przyrodniczym
UMCS w Lublinie
(Temat pracy: "Zmienność organizmu jako podstawa biologiczna zachowania"
1951 - Broni doktorat (tytuł rozprawy: "Zmienność organizmu jako podstawa
biologiczna wychowania"), UMCS
1952-1960 - Przenosi się do Radomia. Pracuje jako prefekt w radomskich szkołach
średnich
1959 - Publikuje hipotezę nt krzemowych początków życia
1960 - Zostaje zatrudniony na stanowisku adiunkta na Wydziale Filozofii
Chrześcijańskiej KUL
1966 - Uzyskuje habilitację z zakresu biologii teoretycznej na Wydziale Filozofii
Chrześcijańskiej KUL
(Tytuł rozprawy: "Możliwość odtworzenia początków ewolucji organicznej na
podstawie komponenta krzemowego").
1967 - Publikuje pracę, w której pojawiła się wzmianka o możliwości istnienia
bioplazmy
1967 - Zostaje mianowany kierownikiem utworzonej dla niego Katedry Biologii
Teoretycznej w KUL
1969 - Publikuje zarys koncepcji elektromagnetycznej natury życia
1973 - Z jego inicjatywy i pod jego kierownictwem zostaje zorganizowana w KUL "I
konferencja poświęcona bioplazmie"
1974 - Uzyskuje tytuł profesora nadzwyczajnego
1975 - Z jego inicjatywy i pod jego kierownictwem zostaje zorganizowane "I krajowe
sympozjum na temat bioelektroniki"
1980 - Uzyskuje tytuł profesora zwyczajnego
1982 - Przechodzi na emeryturę, prowadząc jeszcze przez kilka lat zajęcia zlecone w
KUL
1993 - 17 lutego umiera w Radomiu.

Człowiekowi -
któremu zawdzięczam możność poznania zwykłego człowieczeństwa

Autor

Homo electronicus
przeprasza indywidualnych i uspołecznionych wytwórców modeli za to,że nie trzeba
go tworzyć, gdyż wykonała go przyroda nikogo nie pytając o zgodę. Wytwórcy ci,
oszczędzając fatygi, mogą wydajniej spożytkować czas. przyroda zużyła na ten
proces miliardy lat. Homo electronicus, wbrew zastrzeżeniom, istnieje i należy go
wciągnąć w rejestr faktów dokonanych. Niczyje veto i tak nie uwolni go od
biologicznych przeznaczeń.

Od autora

Przed lekturą tej książki należy zapomnieć o szkolnych wiadomościach z biologii, a


także pozbyć się dotychczasowych wyobrażeń o człowieku. Jak pisałby książkę o
człowieku fizjolog? Oczywiście w swoim języku. Lecz gdyby chciał tłumaczyć
najszczytniejsze wzloty psychiki kryteriami fizjologicznymi, spotkałby się ze
zdecydowanym oporem przeciw degradacji człowieka do zwierzęcia. Nie próbujmy
zatem przekładać fizjologii na humanistyczne wartości.

Autor podejmuje podwójne ryzyko - wprowadza niekonwencjonalne pojęcie człowieka,


wynikające z bioelektroniki, i dokonuje próby przełożenia "człowieka elektronicznego"
na wartości humanistyczne. Natomiast podczas czytania nie należy przekładać
bioelektroniki na biochemię czy fizjologię i potem - jeszcze na humanistykę. Lepiej od
początku myśleć w kategoriach bioelektronicznych, inaczej nie uchwyci się sensu,
podobnie jak nie chwyta się sensu podczas przekładania obcojęzycznego tekstu przy
słabej znajomości języka. Książka ta nie jest elementarzem bioelektroniki; musiałaby
wtedy mieć zupełnie inny profil i nie mogłaby w żaden sposób sięgać aż do nowej
interpretacji człowieka. Byłoby to zbyt przedwczesne. Dalsze podawanie alfabetu
bioelektroniki, po dziesięciu latach pracy w tym kierunku, nie wydaje się ani
konieczne, ani celowe. Wystarczy stwierdzenie, że według autora - życie ma dwie
strony, biochemiczną i bioelektroniczną, jak moneta reszkę i orła, lecz jedną tylko
wartość.

Zastosowanie pojęć bioelektroniki do antropologii jest zapewne pierwszą tego rodzaju


próbą na świecie i dlatego musi być przedsięwzięciem w tym samym stopniu
odważnym, co kontrowersyjnym. Należy przyjąć książkę jako wyraz owej próby ze
wszystkimi tego konsekwencjami: może ona być awangardowa, dyskusyjna i
niezupełnie udana, miejscami niespójna, a przy tym - zupełnie brak kompetentnych
do jej całkowitej oceny. W każdym razie nie jest fantastyką naukową.

Autor dał elektronicznej wizji człowieka nazwę Homo electranicus. Traktuje ją ze


względów dla siebie zrozumiałych jako rzeczywistość, zdając sobie sprawę z
kontrowersyjności problemu. Niekontrowersyjne bywają tylko podręczniki, które
przekazują obiegowe wiadomości naukowe. Skoro wybiera się profil
niepodręcznikowy ryzykuje się tym samym wszystkie okoliczności towarzyszące.
Walka miewa dwa rozstrzygnięcia - zwycięstwo lub przegraną. W nauce nie bywa
inaczej.

Wszystko musi mieć początek...

Początek ma zarówno każdy problem, jak i każde jego rozwiązanie. "Siekankę"


prawdy przyrodniczej przyrządza się od, czasów humanizmu - a zwłaszcza w wiekach
XIX i XX - na tych samych zasadach analitycznych. Metody analizy natomiast, dzięki
postępom myśli technicznej, zmieniają się w kierunku zwiększania stopnia
pulweryzacji przedmiotu badań. Analiza chemiczna łącznie z wariantami
chromatograficznymi i spektroskopowymi osiągnęła obecnie niebywałą precyzję.
Poznajemy życie w pikowymiarach, sięgniemy niedługo cząstek elementarnych, z
których jest zbudowana materia życia. Jego energetykę zresztą jesteśmy skłonni
lokować już w polach grawitacyjnych, neutrinowych, by nie wspomnieć o takich
energetycznych bytach, jak siły psi, na które, jak dotychczas, nie mają zamiaru dać
swego placet fizycy - ci kustosze energii i masy.

Wydaje się, że tajemnica życia tkwi właśnie w mikrorozmiarze, dlatego tak


uporczywie, od czasów Leeuwenhoeka, twórcy ulepszonego mikroskopu,
zmniejszamy wymiary badanego przedmiotu metodami mikroskopii - poprzez
stosowanie immersji, wynalezienie ultramikroskopu elektronowego, a na drodze
chemicznej - poprzez postępującą precyzję analityczną. Powstaje tedy
niebezpieczeństwo poznania wszystkich składowych przy niemożności
zrekonstruowania całości tak, aby nie tylko geometrycznie przystawała w
elementach, ale i sprawnie funkcjonowała.

Co twórczego może wnieść w poznanie życia dalsza jego atomizacja proponowana


przez bioelektronikę? Przecież wiedzie ona tylko do jeszcze większego roztarcia
całości życia. Jaki jest w ogóle jej sens, skoro brakuje nam raczej integracji? Sięganie
w strefę kwantową, gdzie nie rozróżnia się już fali od cząstki, położenia od pędu,
masy od energii, nawet życia od nieżycia, staje się podrożą w świat doskonałego
pudru życia, w której palcami badałoby się subtelność zgranulowania, doznając co
najwyżej satysfakcji dojścia do granic możliwości.

Wszak uprawiając bioelektronikę trzeba minąć rozmiary biologii molekularnej, nawet


poziom reakcji chemicznych i zejść jeszcze niżej, gdzie wszelkie mianowanie
przedmiotów jest już niedopuszczalne, obowiązuje bowiem statystyczne prawo
zbioru. W sobie anonimowego. Co to może dać człowiekowi? Czy sproszkowanie
wymiaru potrafi wyjaśnić jego złożoność i skalę możliwości? Raczej brak nam wciąż
szerokiej integracji człowieczeństwa, gdyż człowiek chyba nie może stanowić sumy
własnych dzieł już dokonanych i nie wykluczonych w przyszłości, ani tym bardziej
sumy elementów składających się na łączną masę około 70 kilogramów.

Na razie człowieka oceniamy na podstawie jego zdolności produkcyjnej we wszelkich


dziedzinach od technicznej poprzez artystyczną do intelektualnej. Z tego behawioru
człowieka pragniemy odtworzyć jego wnętrze, jego działającą treść. Kaskadowy
spadek badawczych metod w coraz mniejszy rozmiar analizowanego fragmentu
człowieka nie prowadzi ani do poznania życia, o którym, wydaje nam się, bardzo
wiele wiemy, prócz jednej rzeczy - czym ono jest, ani do poznania psychiki, która
przecież stanowi gatunkowy wyznacznik człowieczeństwa wyrażony słowem sapiens.
Jest on niemniej jednak energetyczny i wymykający się skutecznie próbom
zdefiniowania.

Paradoksalność sytuacji jest tu podwójnie rzeczywista, a tym samym propozycja


jeszcze jednego zejścia, do kwantowych podstaw, nawet na kimś pozbawionym
zbytniej wyobraźni robi wrażenie likwidowania powodzi wodą. Rekonstrukcja
człowieka z kwantowych fundamentów może być dziełem przyrody, ale wydaje się
mało prawdopodobna jako udane przedsięwzięcie u jej badacza, mimo zaaplikowania
bioelektroniki.

A jednak? Tyle już nieudanych prób podejmowano dla poznania człowieka i nauka się
nadal rozwija, czemu więc nie zaryzykować jeszcze jednej, która ostatecznie nie jest
władna nauce zaszkodzić. A to już bardzo dużo. Niezależnie od stopnia absurdalności
przenoszenia pojęć kwantowych do złożoności człowieka, może warto i tę próbę
podjąć. Człowiek jest godzien intelektualnych zabiegów, by całe jego piękno i urok
jego głębi wydobyć oraz poznać. Jest ta bezsprzecznie pierwsza na świecie próba
stworzenia "elektronicznej antropologii". Zabieg wydaje się uzasadniony o tyle, że w
interpretacji życia od strony elektronicznej, a nie tylko chemicznej, trudno
wyeliminować biologiczną składową człowieka. Przy okazji powstaje zaraz pytanie,
czy psychikę można również objąć bioelektroniczną interpretacją. Załóżmy że tak.
Wtedy można będzie zaproponować nowe pojęcie robocze - Homo electronicus.
Dlaczego właśnie ten człowiek - o najniższej jakości, zubożony treściowo do
ostatecznych granic?

Zatrzymajmy się na chwilę przy określeniach stawianych obok słowa "człowiek".


Zaczął bodaj Arystoteles, mianując go zwierzęciem społecznym. Potem powstał Homo
ridens, Homo oeconomicus, Homo paradoxalis i duma wszystkich, określenie, które
zresztą weszło do nauki ustalającej ambitny status człowieka między ssakami - Homo
sapiens. Różnica gatunkowa podkreślona przymiotnikiem sapiens położyła się jak
cięcie brzytwą między człowiekiem i resztą zwierząt, której to granicy zwierzęta z
szacunku i niemożności nie przekraczają, z człowiekiem zaś bywa różnie. Graniczny
rów usiłowano wprawdzie zasypać w okresie rozwoju darwinizmu, dopatrując się
daleko idących szczegółów włączających właśnie człowieka do zoologii, na przekór
idealizującym filozofom, teologom i bajkopisarzom, ale były to już wtórne procesy
likwidowania zbyt ostro postawionych granic między królem zwierząt a podwładnymi.

Mimo wszystko sapiens tkwi jako wyznacznik gatunkowy obok Homo. Czy nowy
przymiotnik electronicus może cokolwiek zmienić, poza tym, że wnosi dozę humoru i
wolność określania bez ostatecznych rozwiązań? Jak gdyby człowiek zawsze musiał
mieć najwięcej kłopotu z sobą i władną naturą, jak gdyby szaradzista stawał zawsze
wobec nierozwiązanej zagadki - czym jest, on sam. Już wymienione i inne możliwe
określenia człowieka mówią, co on potrafi, co może, na co go ewentualnie jeszcze
stać. Tylko owo wielkie sapiens, które weszło do biologii człowieka, oddzielając go od
reszty ssaków, nie jest prozaicznym dodatkiem, a na wskroś ludzkim dziełem.
Najlepiej przejawia się to w identyfikowaniu człowieka kopalnego. Jeśli używał ognia i
narzędzi, a tym bardziej wyrażał swe przekonania kultowe - był sapiens, człowiekiem.

Homo electronicus nie roztacza tego typu możliwości, raczej odsłania nieco swej
natury - czym jest. Byłoby nawet nęcące to samozdemaskowanie człowieka, jego
przedarcie się do kwantów własnej natury. Tak głęboko nie sięgano nigdy w jego
historii. Aby jednak dotrzeć do suteren natury, gdzie drzemie w półśnie mało jeszcze
rozpoznany electronicus, konieczne jest wniknięcie głębiej, niż to czynią biologia
molekularna i biochemia.

Przecież obserwując (znowu behawior) dzieła człowieka z najnowszymi włącznie,


mimo woli stawia się pytanie: jeśli produkty są tak złażone, to jaki konglomerat
konstrukcji i funkcji musi stanowić ich twórca? A maże jest to błędne pytanie? Nie tak
dawno, kiedy dyskutowano nad zagadkowym Procesem technologicznym
starożytnego hutnictwa w Górach Świętokrzyskich, ujawnił się problem nie
rozwiązany w dzisiejszej metalurgii. W jaki sposób analfabeta - być może celtycki i
późniejszy, z okresu wpływów rzymskich potrafił otrzymać niskowęglową stal w
jednostopniowym procesie wytopu, skoro dzisiejsza metalurgia nie może się obyć bez
dwustopniowego etapu surówki i jej odwęglania? Przecież trudno przypuszczać, że
wiedza prymitywnego hutnika była większa niż współczesnych specjalistów z tytułami
docentów. Może zbyt wysoko poszukujemy rozwiązań, a one leżą właśnie bardzo
nisko, na poziomie prymitywnych wiadomości, którymi dysponował tamten człowiek?

Może zagadka człowieka leży nie w jego złożoności, a właśnie w prostocie podstaw,
prostocie tak wielkiej, że nawet nikt jej nie podejrzewa. Przyroda lubi wielkie dzieła
dokonywać zwykłymi sposobami. Naszą uczoność mierzymy stopniem złożoności i
trudności. A może piana prawdy przyrodniczej, ubijana coraz bardziej złożonymi
przyrządami, staje się tak skomplikowana, że przyszłe pokolenia będą musiały tę
prawdę sztucznie upraszczać, śmiejąc się z niedorozwiniętych przodków z epoki
neolitu nauki XX wieku? Niewykluczone, że w przyszłości powstanie konieczność
symplifikacji prawdy przyrodniczej, której obecna złożoność jest tylko następstwem
zawiłych dróg, które prowadziły do jej poznania.

A jeśli ten nie znany bliżej stan kwantowy z całą nieoznaczonością heisenbergowską
jest... Czym jest? Podstawą człowieka? A jeśli w zgłębianiu natury człowieka
obowiązuje to samo prawo, co w przeprawie przez rzekę? Będąc wciąganym przez wir
do dna, należy tam iść, by się od dna odbić - inaczej się nie wypłynie. Kwantowej
pulweryzacji człowieka nie dokonuje się dla samej zabawy ucierania go na subtelny
puder. To jedynie taktyczne posunięcie (nazywane w nauce metodycznym
zabiegiem). Bez poznania kwantowego dna i bez odbicia od niego jest niemożliwe
wzniesienie się, by człowieka zobaczyć z góry, w innej perspektywie, i nareszcie pojąć
go lepiej niż dotychczas. Zejście do najniższego poziomu jest tu jedynie
koniecznością wpadnięcia na właściwy tor integracji, by nie błąkać się po biologii
człowieka.

Historyczny rozwój nauki o życiu miał niewłaściwy start: od makrorozmiaru, a więc od


morfologii i anatomii, poprzez histologię do cytologii i biologii molekularnej. Obok
tego powstał drugi szereg poznawszy, tym razem funkcjonalny: od fizjologii do
biochemii. Przecież nie tak powstawało życie. Odwrotnie. Poznawanie życia zaczęło
się od wyidealizowania pojęć o człowieku. W miarę postępu nauk biologicznych
wypadało oskubywać z antropomorficznej otoczki nasze wyobrażenie życia, co
prawda nie bez bólu i oporów. Po zdecydowanym wrzuceniu przez darwinizm
człowieka do naczelnych przychodzi nam to już łatwiej. Godzimy się na molekularne
uwarunkowania pamięci i odchyleń od normy psychicznej. Zezwalamy już na
ostateczne odarcie naszych wyobrażeń ze wszystkiego, co ludzkie i wzniosłe,
schodząc w bezduszny kwantowy świat bioelektroniki, i to w dodatku z intencją
poszukiwania integracji sproszkowanych wyników analitycznych, uzyskiwanych w
biologii.

Bioelektronika znajduje się w pozycji taktycznej. To nie jest sztuka dla naukowej
sztuki. To zadanie, a więc metoda poznawania życia, przede wszystkim - człowieka.
Homo electronicus nie został bowiem wydumany, lecz wymodelowany według
empirycznych faktów, niejako wydobyty z kwantowego dna.

Jeśli tak, to w porządku, powie sceptyk.., i dalej będzie wątpił. Tymczasem chodzi o
pierwszą zapewne sondę w kwantową naturę człowieka, dlatego nieoczekiwana
nazwa gatunkowa - Homo electronicus. Może zjawiska bioelektroniczne okażą się
przejawem kolejnego behawioru, tym razem - podstawowego? Gdyby nawet tak było,
"rozdrabnianie" człowieka musi ujawnić nowe strony jego natury. Czym jest właściwie
nauka, jeśli nie sumą niewiadomych? Początki życia - nieznane. Pięć miliardów lat
później powstał z tego życia człowiek. Jego początki - znowu nieznane. Najgłębsze
początki chrześcijaństwa nieznane i dziesięć wieków później, przyjęcie
chrześcijaństwa przez Słowian nad Wartą i Wisłą - znowu nieznane. Nie potrafimy
wiernie odtworzyć budowy pierwszych hominidów, natomiast doskonale znamy
budowę oka trylobita żyjącego w kambrze dolnym, a więc pięćset milionów lat
wcześniej. Co za paradoksy! Niedługo odtworzymy zapisaną w skamieniałościach
informację wizualną o trylobicie. A człowiek?

Bywa smutny, smutkiem nierozwiązanej zagadki. Ale czy rzemiosło nauki może
uniknąć operowania niewiadomymi? A może to wszystko, co w nauce robimy, jest
tylko rzutem wirującego bąka naszej zdolności poznawczej na przyrodę, który daje
najbardziej groteskowe sprzężenie niewiadomej z niewiadomą? Nie daje żadnej
pewności, lecz jedynie możliwość statystycznego określenia stopnia
prawdopodobieństwa trafnego rozpoznania przyrody.

Gdzieś powinna się znaleźć taśma z zapisanym szyfrem człowieczeństwa, o ile nie
pocięły jej na strzępy specjalistyczne nożyce nauk biologicznych. Ale nawet wtedy,
gdy uchwycimy jej pierwszy człon, czy uda się zrekonstruować istotną treść
człowieka? A może tym początkiem szczęśliwej nici Ariadny będzie Homo
electronicus?

Syzyfa wcielenie drugie

„Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede
wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości
przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia.”
Historia lubi zataczać epicykle ludzkich spraw i często intuicyjnie przewiduje to, co
dopiero po wielkim zrywie twórczego umysłu będzie w przyszłości udokumentowane.
Między dwoma krańcami - mitem i naukowym poznaniem - zamknięta jest prawda o
człowieku. Syzyf...

Symbol pięcia się w górę mimo ustawicznego trudu wtaczania ciężaru. Oto odwieczne
sprzężenie - człowieka z jego pracą. Ciężar dźwigany i posuwany naprzód rozwija
człowieka; wyniósł go na szczyt, na którym dziś się znajduje. Lecz ten sam ciężar
spycha go w dół. Rezultat? Człowiek rozwija się, i to bardzo szybko, ale coś ten rozwój
powstrzymuje. Nie potrafi określić co, choć czuje, zmoże tylko przypuszcza. Nie, on
już wie. Jednak ambicja nie pozwala mu przyznać się przed sobą. Jego postęp jest
niechybnie związany z degradacją czegoś. Środowiska? To najłatwiejsza odpowiedź.
Od pierwszego dnia istnienia Homo lubił wszystko upatrywać poza sobą, nazywając to
środowiskiem, a właściwie - poligonem swej działalności.

Jedyny autentyczny Syzyf - człowiek - zamknął swój biologiczny i psychiczny los w


mitologii, która nie oddaje całkowicie jego przeznaczenia i roli na Ziemi. Jego praca
nie ma odpowiednika w pracy zdefiniowanej przez fizyków. To zbieżność jedynie
terminologiczna. Żadna istota poza człowiekiem, tym bardziej żadna fizyczna masa,
nie potrafi wykonywać pracy takiej, jaką wykonuje człowiek.

Praca w fizyce ma określony bilans energetyczny, i wydajność, jest ograniczona


możliwościami materiałowymi, towarzyszy jej chłodzenie przy nadmiernym wzroście
temperatury. Jedynie człowiek, pracując, zmienia drogę, na której działa, zmienia
siebie i pokonywany ciężar czy opór. Tu nie ma żadnego bilansu ujętego w rozsądne
ramy księgowania energetycznego. Praca w fizyce jest zużyciem siły wzdłuż
określonej drogi. Dla fizyki człowieka znaczy zupełnie co innego. Praca w historycznej
skali, bo w tej stają się dostrzegalne jej skutki, to przede wszystkim zmiana samego
ciężaru, który "relatywistycznie" rośnie w miarę jego posuwania.

Człowiek podejmuje coraz większe przedsięwzięcia. Ponieważ wie, że jego siła


rozpatrywana w kategoriach fizyki jest ograniczona, zaprzągł mózg do pracy.
Maszyny, które wymyślił, mają ułatwić mu wykonanie zadań. Pozornie. Tyle maszyn
powstało - z elektronicznymi włącznie; sterowanymi finezyjnie i o wydajności
przerastającej marzenia - tymczasem zadań, które musi wykonać na świecie,
człowiekowi przybywa. To w XIX wieku sądzono, że maszyna zwolni człowieka ze
stanowiska roboczego. Dziś, mimo rozwoju automatyki, wyzbyto się już
kwietystycznych marzeń. Autentyczny Syzyf posuwa przed sobą ustawicznie
zwiększającą się masę zadań.

To jego przeznaczenie narzucone niepisanym prawem. Co dziwniejsze – on wcale nie


słabnie. Fizyka - ze swoimi metodami wyjaśnienia - tu zawodzi. Biofizyka takie rzeczy
zna przynajmniej z obserwacji. Człowiek zmienia też drogę, żłobi ją własnym
wysiłkiem wykonując swe zadania. Zwiększająca się masa zadań intensywnie trze
podłoże. Nazwano to brakiem rozwagi, naruszeniem środowiska. To prawda - w
rozpędzie pominął w inżynieryjnych obliczeniach amortyzację środowiska. Obliczał
produkcję, interesował go urobek przeliczany na korzyści ułatwiające życie. Zanim się
spostrzegł, ogłoszono alarm - giniemy, a niebezpieczeństwo nadciąga od strony
środowiska! Niebezpieczeństwo z lewa, z prawa, z góry. A i pod nogami niepokojąco
zmienia się fizyka planety.

Gdyby nawet przewidział w kosztorysach produkcyjnych degradację środowiska, nie


mógłby jej uniknąć. Wzrastająca masa działania popychana przez człowieka musi
żłobić podłoże. Mógłby jedynie zwolnić tempo degradacji otoczenia, nie zmniejszy
jednak masy swych przedsięwzięć. Daremny trud. To żywioł, którego nic nie
powstrzyma. Wielu zginęło na przedpolu człowieczego zrywu do wielkich działań.
Podobno też się liczą w ogólnym księgowaniu ludzkości. Masa i pejzaż zmieniają swój
kształt. Świat musi coraz bardziej odbiegać wyglądem od naturalnego kiedyś
krajobrazu. Człowiek nie jest pejzażystą. Woli być stroicielem świata. To jego pasja,
wyzwalająca w nim - Człowieka.

Jemu - Syzyfowi - wydaje się, że nabiera pędu, zwiększając szybkość i masę zadań.
Pospieszenie było zawsze jego rozkoszą i jest nią do dziś, do tego momentu. Bez
względu na to, czy wsiadał do czółna wydłubanego w pniu, do bojowego wozu
Hetytów, do pociągu, czy też na statek kosmiczny - zawsze sądził, że jest masą
fizyczną, która, przesuwana siła nośną, zmienia tylko położenie w coraz krótszym
czasie. Jednakże on - żywa masa - jest wielkością "relatywistyczną": w miarę
zwiększania przyspieszenia zwiększa "masę psychiczną". Rozwija się.

Ewolucja między innymi to przyspieszenie rozwoju. Inżynier dobrze wyliczył prędkość


i konstrukcyjne możliwości pojazdu. Pominął w obliczeniach pasażera.
Człowieka obowiązują mimo wszystko prawa zachowania energii i masy. Jeśli z
przyspieszeniem zwiększa swą masę psychiczną, jeśli pogłębia świadomość bycia
człowiekiem, to energetyczne koszty musi czymś pokryć. Również i Syzyfowi musi się
zgodzić bilans, nawet w relatywistycznej prędkości ewolucyjnej.

W rezerwie pozostaje bios, czyli organizm. Innej rezerwy nie ma. I tu zaczyna się
degradacja biologiczna, tak charakterystyczna dla rozwijającego się zbyt szybko
psychicznie człowieka. Jesteśmy u podstaw problemu. Ochrona środowiska jest
biologiczną poezją elegijną na śmierć bohatera, ale nie można znaleźć winowajcy. Na
razie możemy deklamować wierszyki o potrzebie ochrony: albatrosy giną, czy nie
szkoda mewy śmieszki, odłów wieloryba się kończy.

Oto jeden z paradoksów człowieka. Lituje się nad środowiskiem, które na jakimś tam
zakręcie zbyt mocno potrącił, tymczasem on sam o wiele bardziej zmienił się
biologicznie i tylko dzięki postępom medycyny stracił właściwe rozeznanie
biologicznego kryzysu, do którego zmierza. Nazywa go syndromem chorób
cywilizacyjnych. Ma spokój... dopóty, dopokąd nie stanie się którejś z nich ofiarą.

Syzyfowi, mimo wszystkich jego kapitalnych osiągnięć i bezspornych wyników, mimo


gigantycznego zrywu po prawdę zaciska się wokół szyi węzeł o dwóch rozłażących się
końcach. Środowisko człowieka i jego biologia. To nie jest jedynie kwestia zmian
środowiska i reakcji organizmu. To już rozchodzenie się dwóch istotnych
komponentów, a więc sprawa poważniejsza i bardziej złożona. To rozrywanie dwóch
odwiecznych komponentów życia sprzężonych zawsze razem - organizmu i otoczenia.

Rosną jednak wskaźniki psychicznego rozwoju, rośnie współczynnik hominizacji


wyrażający głębie świadomości, potężnieje popychana masa zadań wykonywanych
przez człowieka. Za ten przyspieszający się ustawicznie rozwój trzeba uiścić czesne -
a zapłatą może być tylko środowisko i organizm. Nie ma innych rezerw płatniczych.
Tak wygląda sytuacja w teoretycznych rozważaniach, a w praktyce - faktycznie
zaczyna się rozluźniać więź psychosomatyczna. Wytworzona jedność musi się z
konieczności nadwerężyć, jeden z komponentów - bios - ulega degradacji, drugi -
hipertrofii.

Konflikt ujawniający się w konstrukcji człowieka sygnalizuje, że zbliżamy się do


krytycznej kreski na skali egzystencji. Konsekwencje tego zaczynają być widoczne:
nieskoordynowanie psychofizyczne, zmienność nastrojów, drażliwość, stany
nerwicowe, łatwość męczenia się, zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego i
ich skutki dla układu krążenia i dla tkanki łącznej oraz procesy przedwczesnego
starzenia.

Ale wróćmy do optymistycznych perspektyw, da startu i nieustannego biegu ku


rozwojowi psyche, do ogromu wykonanych dzieł, do wkładu człowieka w siebie.
Pytanie o pokrycie tego wydatku może być niedyskretne. Życie jest procesem
energetycznym, a ten obowiązuje ścisłe rozliczenie po stronach "ma" i "winien".
Skoro rzeczywistość narusza więź psychosomatyczną w następstwie zbytniego
przyspieszania naszego rozwoju, to widocznie nie wszystkie rezerwy biologiczne
zostały uwzględnione w chemicznym bilansie życia.

Istnieją kilokalorie nie brane pod uwagę. Zostały białkowe półprzewodniki z


procesami elektronicznymi i kwantową emisją fotonów. Poza tym świadomość też coś
"waży", jest bowiem energią i to tego samego rodzaju, co życie. Na poziomie
kwantowych podstaw nie ma bowiem różnicy między życiem i świadomością. To, co
pospolicie człowiek zwykł nazywać wolą czy uwagą, nie jest abstrakcją, lecz energią.
Człowiek widocznie nie cały się jeszcze włączył w swój własny postęp. Ma jeszcze
duży zapas sił i choć nabiera coraz większej prędkości, nie sięgnął jeszcze kresu
swych możliwości.

Na razie znamy tylko zapłon albo raczej jego skutki, natomiast mechanizmy działania
są zupełnie nie znane. Nie wiadomo też, na jakiej głębokości znajdują się
energetyczne rezerwy, ani jakie kryją możliwości przyszłej eksploatacji. Badawcze
dotykanie przyrody pochłonęło człowieka całkowicie. I gdyby nie choroby oraz
niedomagania organizmu i gdyby nie widmo śmierci, stałby się bez reszty badaczem,
przyrody, mając całkowicie od wróconą uwagę od siebie. Siebie oceniałby na
podstawie wydajności, jak maszynę, a głębiej zainteresowałby się sobą dopiero po
zupełnym rozszyfrowaniu otaczającej przyrody, co praktycznie nigdy nie nastąpi. Tak
więc po raz drugi Syzyf dokonał zwrotu w swoim kierunku przez cierpienie i
perspektywę zupełnej anihilacji istnienia. Syzyf miał zawsze w sobie coś z potęgi i
tragizmu.

Jaka była rzeczywista geneza Syzyfa? Czy nabierał pędu na prostej, czy też jak
mikromgławica spiralnie skręcił swe jestestwo, kondensując wsobne siły? Pierwsze
wiąże się z wydatkowaniem sił, a więc rozwój zmierzałby ku potencjalnej śmierci.
Drugie zapewne łączy się z twórczą katastrofą w historii człowieka. Chaotycznie
poruszająca się homogenna, czyli jednorodna masa informacyjna, zdobywana
receptorami zmysłowymi przez zwierzęta w długim szeregu filogenetycznym przez
setki milionów lat zawirowała nagle jak mgławica i w gwałtownym kolapsie zapadła
się, rodząc świadomość człowieka.

Tego rodzaju zdarzeniom, znanym z astrofizyki, towarzyszy zawsze nagła


kondensacja energii i masy oraz eksplozja światła. Człowiek po raz pierwszy zobaczył
siebie i nazwał to świadomością. Hominizacja trwa nadal w każdym z osobników
przynależnych do gatunku sapiens rodzaju Homo, wobec tego ze zróżnicowaną
indywidualnie dynamiką proces ten dokonuje się ustawicznie jako jej wyznacznik.

Tak więc hominizacyjny bieg Homo electronicus nie grozi w perspektywie


wyczerpaniem sił, świadomość bowiem mogłaby być czynnikiem pobudzającym jego
naturę. Można więc mówić o koncentrującym działaniu świadomości na somę.
Możliwości tego działania są jeszcze zupełnie nie znane. W dotychczasowym
schemacie biochemicznym wznosi się bowiem jak pionowa ściana brak ostatecznego
rozpoznania zarówno natury życia, jak i świadomości.

Bioelektronika zdaje się otwierać nowe perspektywy. Niewiadoma życia, ukryta w


submolekularnych rozmiarach, dopuszcza inne spojrzenie zarówno na biologiczną
masę podległą procesom życiowym, jak i na świadomość. Dobrym przybliżeniem
materialnych podstaw życia jest bioplazma.

Wyraża ona elektrodynamiczny stan materii, w której procesy chemiczne


metabolizmu funkcjonują jako kwantowe wiązadła życia. Bioplazma zrodziła się jako
konieczność znalezienia podstaw dynamiki życia (Sedlak 1967, 1970, 1975, 1976).
Termin zaproponowany przez autora i wprowadzony do polskiej literatury naukowej w
1967 roku obiegł świat, ale jego zastosowanie nie zawsze świadczyło o właściwym
zrozumieniu sensu bioplazmy. Skoro tak często nadużywano bioplazmy do wyrażania
rzeczy dalekich od treści wkładanej w nią przez twórcę terminu, wolno go użyć w tym
wypadku jako synonimu materialnej podstawy dynamiki bioukładu, z którą winna się
spotkać świadomość - zjawisko również leżące w profilu bioenergetyki układu.
Świadomość, traktowana najogólniej jako wrażliwość bioukładu na zmiany
środowiskowe, wyrażona przestrojeniem własnego bilansu energetycznego, rozgrywa
się również na poziomie kwantowym. Tam zaś może ona nosić tylko cechy
energetyczne, zapewne natury elektromagnetycznej. Sprzężenie świadomości z
biomasą w dynamicznym stanie plazmy jest w kwantowych relacjach oczywiste.
Sprzężenie nie jest wyłącznie domniemane, wszak stresujące działanie świadomości
jest faktem znanym, choć tylko wtórnie świadomość może działać jak centryfuga, to
znaczy odśrodkowo "rozrzucać" właściciela do stanu życiowej gapowatości. Z natury
jest zupełnie czymś innym.

Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede
wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości
przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia. Czy cały
ów proces byłby możliwy do odtworzenia i jak? Fizjologiczna droga prowadzi donikąd,
na psychologicznej - jest zawieszony w powietrzu, pozostały tylko możliwości
sięgnięcia do kwantowych podstaw biologicznej konstrukcji.

Elektroniczny Syzyf nie jest tragikiem, jak się okazuje, ani nie wymaga współczucia,
jest bowiem eksploatatorem najgłębiej położonych pokładów życia, na które pracują
jego metabolizm i bioelektronika. Świadomość człowieka była nową fazą jego
ewolucji, w której, oprócz odkładania energii biologicznej w tkance tłuszczowej lub w
innych strukturach, wykorzystano minimalne pobieranie mocy, jakie cechuje procesy
intelektualne. Świadomość pojmowana jako energetyka żywego ustroju jest wtedy
bezwzględnie czynnikiem ewolucyjnym, który może utrzymywać normalny przebieg
procesów biologicznych, ale może go również modyfikować, na przykład przez
ujemne działanie stresorów psychicznych.

Wygrany w ewolucji los - świadomość - wyrzucił człowieka na bieżnię maratonu myśli


i działania, ale i mocno ugodził w jego biologię. Za wyniki należy płacić. Życie zna
tylko jedną zapłatę - życie. Za świadomość i za jej wdzięk, za satysfakcję głębokiego
poznawania, za radość rozumienia trzeba płacić życiem. Świadomość nie tylko
mobilizuje, niekiedy wygasza też egzystencję.

Świadomość nie jest więc po prostu sumą informacji z receptorów zmysłowych, jest
rzeczywiście nową jakością. Ten prawdopodobny kolaps masy informacyjnej, który
zrodził świadomość, jest przeciwieństwem monotonnego narastania informacji do
momentu przelania się po za brzegi zbiornika. Świadomość ma w sobie dynamikę
układu o innej kombinacji niż ilościowe bogacenie homogennej masy informacyjnej.
Można to przyjąć za nową jakość w stosunku do sumy informacji otrzymanych
poprzez recepcję zmysłową zwierząt.

Nie mityczny Syzyf w biegu do własnego człowieczeństwa unicestwia bios i degraduje


środowisko, ale zwycięża głębią jaźni i stworzonymi dziełami. Zaiste - sapiens.
Zapłata nie jest nieopatrznym głupstwem. Wchodzi po prostu w rachunek
energetycznych rozliczeń.

Człowiek jest wspaniały, mimo tragizmu swego rozdarcia na rzekomym pograniczu


dwu natur i wyobcowania ze zmienianego niekorzystnie środowiska. Jest panem
otaczającej go przyrody, natomiast niezawinionym utracjuszem własnej natury
biologicznej. Pasja poznawania i przeżywania poznanej treści jest znacznie większa
jednak niż własne życie. Za hominizację trzeba płacić. To prawo ewolucji.

Homo electronicus wchodzi na taśmę


„Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie
wiadomo po raz który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany
kwantowo. Jak zawsze, i tu jest nieodzowny model. Tak narodził się Homo
electronicus - modelowa jednostka wszystkiego, co w mniejszym lub większym
stopniu mieni się człowiekiem.”

Czegoś podobnego jeszcze w nauce nie widziano. Był Homo fossilis, czyli człowiek
kopalny, jest znany Homo recens, czyli człowiek współczesny, mówiono już o Homo
faber, czyli wytwórcy. Nie wiadomo, gdzie powstało określenie Homo ridens, czyli
śmiejący się, być może na giełdzie stworzony został Homo economicus. W każdym
razie nie pojawił się dotychczas żaden Homo electronicus. Wobec tego, skąd się teraz
wziął i po co? Czy jest wynikiem sprowadzenia wymiaru masy człowieka, wynoszącej
około 70 kilogramów, do wymiarów masy elektronu wyrażającej się rzędem 10 mius-
28 grama? Czy nie jest zbyt dużym szaleństwem - to zminimalizowanie człowieka?
Przypuśćmy więc, że zjeżdżamy wyimaginowaną windą w dół od masy 70 kilogramów
do ułamka kilograma, w mianowniku mającego jedynkę z 28 zerami. Jeślibyśmy
rozpatrywali proporcję: jeden człowiek-jeden elektron, wtedy obawy byłyby słuszne.
Jeśli jednak zjeżdżając ową windą miniemy wszystkie elektrony uruchomione
procesami metabolicznymi oraz zdelokalizowane ruchliwe elektrony struktur
molekularnych, ujrzymy chmurę elektronową przelewającą się w ogólnej masie
molekularnej człowieka.

Co więcej, gdybyśmy "przecedzili" tę chmurę, zatrzymując na sicie molekularne


struktury, otrzymalibyśmy dynamiczny elektronowy kontur ciała człowieka. Coś w
rodzaju "odmaterializowanego" człowieka. Jest to niestety tylko wyobrażeniowa
sytuacja, ale odpowiadająca z pewnym prawdopodobieństwem pojęciu Homo
electronicus. Homo electronicus nie jest wyłącznie wynikiem bioelektronicznego
modelu, który powstał i został rozwinięty przez analogię do urządzeń technicznych.
Jest on raczej wzorcem przyrody, a więc nową rzeczywistością, którą dopiero
zaczynamy odkrywać. Bliższa jego analiza może dać zupełnie inne spojrzenie na
naturę materii ożywionej. Inaczej mówiąc - Homo electronicus winien się stać
przedmiotem wnikliwej analizy w celu zrozumienia życia w ogóle.

Należy bowiem przypuszczać, że pewne cechy życia zostały w trakcie ewolucji w


maksymalny sposób zaakcentowane w człowieku. Badanie więc w
najprymitywniejszych układach biologicznych może być metodycznie błędnym
krokiem. Uznając ewolucję, trzeba zgodzić się na jej nieodłączne konsekwencje.

Antropomorfizm na poziomie kwantowym nie przedstawia niebezpieczeństwa


pojmowania wszystkiego na sposób wyłącznie ludzki, kwantowe bowiem podstawy są
niezmienne i wspólne dla wszystkiego, co żywe. Ich konfrontacja ze światem
psychicznym człowieka, wymodelowanym w ciągu niezwykle długiego czasu
filogenezy, może stać się źródłem odkrywczych inspiracji w odniesieniu do samego
życia. W ten sposób świadomość, stanowiącą zagadkę biologiczną, można
potraktować jako pole, którego intensywne badania przyniosą ważne odkrycia
wiążące się z samą naturą życia.

Przywrócenie człowiekowi rangi inspiratora w badaniach nad życiem jest przede


wszystkim dowartościowaniem humanistycznych przesłanek w interpretacji działań
materii ożywionej, z drugiej znów strony przenosi całą problematykę z płaszczyzny
fizjologicznej do kwantowych podstaw, najbardziej istotnych w zawiązaniu akcji życia.
Rzecz prosta, wyznacznikiem rozwiązania nie może być świadomość człowieka, świat
bowiem kwantowych procesów jest pozazmysłowy, co więcej - nawet niewyobrażalny.

W fizyce możliwy do poznania jedynie dzięki modelowemu uproszczeniu i


matematycznemu sformalizowaniu. W obrębie materii ożywionej da się on ująć
jedynie w kategoriach bioelektronicznych. W naszym wypadku wystarczy przyjąć
bioelektronikę jako interpretację życia, tym samym - człowieka. Ale wtedy zgodzić się
trzeba na modelowe potraktowanie człowieka jako scalonego układu elektronicznego,
zbudowanego z białkowych półprzewodników i piezoelektryków organicznych. A więc
człowiek byłby funkcjonalnie rozpatrywany na najniższym poziomie – kwantowym,
uniwersalnym dla wszystkich procesów energetycznych.

Dynamika człowieka? Może jest tylko złudzeniem? Wielkość człowieka wywodzi się
nie ze specyfiki rodzaju Homo, lecz z różnicy gatunkowej wyrażonej słowem sapiens.
Musiał osiągnąć zdecydowaną różnicę gatunkową, by wyznaczyć granicę dzielącą
człowieczeństwo ad zwierzęcości. Dziś, ze zdobytych pozycji, łatwo oceniać sytuację,
ale czym był pierwszy odkrywca swego człowieczeństwa, które niezbyt rozumiał, lecz
wprowadził na właściwą ścieżkę wiodącą aż do naszych czasów? Co w nim drzemało,
jak nagle ocknął się człowiekiem?

Może dynamiczna kompozycja materii i antymaterii dała ten zryw albo iskra zza
świata upadła w zwierzęcy kruż; może nieznany duch go zapłodnił, którego istnienie
człowiek najłatwiej przyjmował; a może chodzi tylko o fizjologię i niefizjologiczne
efekty sięgania szczytów intelektualnych? Czy nie byłoby najlepiej określić to
dziwnością, przecież człowiek użył tej nazwy w stworzonej przez siebie matematyce,
znalazł dziwność w fizyce kwantowej w liczbie 137, wyrażającej subtelną budowę linii
widmowych atomu. Odkryjmy dziwność i u niego, bowiem z tym momentem przestaje
się człowiek sobie dziwić. Stwierdzenie wystarcza mu za Wyjaśnienie.

Rozwiązań szukamy w niebosiężnych rejonach działalności człowieka, wydaje się, że


rozwiązania muszą iść w tamtym kierunku, gdyby nie ten zapowiadający się szereg
ludzkich możliwości. Czy znowu nie najlepiej nazwać dziwnością oczekiwanie końca
możliwości? A może to energetyczne rzucanie się w mikrokrańcowość kwantowych
wymiarów kryje prawdziwą wielkość człowieka? Czy wielkość dziecka nie polega na
jego prostocie? A może ten najelementarniejszy człowiek, albo lepiej - człowiek
elementów, potrafi konkretniej wyjaśnić niebywałą ekspansję hominidów?

Poszukiwania człowieka bywają zabawne, jak gdyby nie mógł się odnaleźć, ponieważ
schował się za siebie. Zdaje się, że najważniejsze rzeczy ukryły się w człowieku poza
jego świadomością. Była ona wprawdzie wielką szansą, ale znowu nie aż tak wielką.
Świadomość bowiem jest utkana na osnowie recepcji zmysłowej, a ta wyraźnie
zawęziła zakres otaczającego świata, ponadto człowieka "przenicowała" na zewnątrz.
Poprzez wtórne oderwanie się od zmysłowych szczegółów, czyli przez abstrakcję,
pragnie on jeszcze raz zapaść w najgłębszą treść rzeczy i siebie. To mozolna praca,
nie największej klasy; no cóż, w obecnym stanie jedyna możliwa.

Człowiek schowany za własny cień jest trudny do odkrycia, dlatego dobrze byłoby
hipotetyczną windą zjechać na kwantowe dno natury, mijając po kolei fizjologię,
biochemię, biologię molekularną oraz struktury anatomiczne, histologiczne,
komórkowe i subkomórkowe. Winda taka nie tylko mija poszczególne piętra, czyli
rzędy wielkości biologicznych, ale jednocześnie zapada się w filogenetyczny czas, o
pięć miliardów lat wstecz. Gdybyśmy przyjęli, że czas ma i energetyczny charakter,
jak chcą niektórzy, mogłyby wtedy nastąpić jego kondensacja. Zakładając, że ta
niemożliwość jest dopuszczalna, przy milion razy większej w stosunku do czasu
fizycznego kondensacji chwil spadek windą w filogenetyczną przeszłość życia trwałby
mimo wszystko pięć tysięcy lat. Ale taką windą łatwo się tylko teoretycznie dostać w
kwantowy świat człowieka istniejący do dziś, a zrodzony w pierwszym dniu życia na
ziemi.
Mamy więc alternatywę rozwiązania zagadki człowieka i jego dynamiki: albo w
megaświecie jego wyników, albo w mikroświecie kwantowych jego fundamentów. W
pierwszym wypadku trzeba uznać, że jego wielkość pochodzi z zewnątrz, w drugim –
że z najgłębszych cieśni kwantowej konstrukcji. Problem więc zasadniczo kryje się w
naturze człowieka i ona jest istotna w całym zagadnieniu. Natura człowieka, czyli on
sam - człowiek. Spróbujmy więc sondować go w głąb, obserwując, co z tego wyniknie.
Nie ma w tym żadnego ryzyka; a może jest niezwykła szansa. Umieśćmy więc
człowieka na elektronicznej tamie jego półprzewodnikowych białek i kwasów
nukleinowych. Taśma zaczyna mknąć w dół, mija reakcje chemiczne, gna jeszcze
niżej, mija biologię molekularną. Przesuwa się jeszcze niżej, zwalnia... tak, to już
tutaj!

Książka znajduje motywację tytułową, a Homo electronicus - nawet może gatunkową.


Znalazłszy się w tej sferze, może uchwycimy wysoko strzelające krańce jego
działalności. Wystarczy, że stwierdzimy jedynie istnienie rezerw jego dynamiki.
Reszta będzie tego -zwykłą konsekwencją. Wszak rzecz się rozbija o to, skąd siła, jaka
moc jak gejzer wypycha człowieka ponad zoologiczny poziom jego fizjologii? Dlaczego
płaszczyzna, na której stał wspólnie ze zwierzętami, zamieniła się ostatecznie w pole
startowe człowieczeństwa? Ach, to świadomość! Nie wiadomo, może... Czym więc jest
ona? Nie mnie należy pytać, inni są specjalistami od świadomości. A może odpowiedź
sama wyjdzie, ale na końcu, tak jak dopiero na końcu filogenezy zrodziła się
świadomość u ostatniego gatunku w rzędzie naczelnych.

Robota zaczyna się stawać ciekawa, ale ryzykowna, powiedziałby sceptyk. Właśnie
ludzka. Jak się więc dokonuje przemiana "biologicznego" w "ludzkie"? Jakie tajemne
żarna mielą zwierzęcość w człowieczeństwo? Czy wystarczy czarodziejskie słowo -
świadomość? Czy można uwierzyć, że fala elektromagnetyczna niesie odczucie
własnej osobowości, czyli istotną treść świadomości człowieczej? W tym samym
stopniu jest to niezwykłe, co nieprawdziwe. Przecież nie ma kolorowej fali
elektromagnetycznej, a więc nie ma i barw tęczy, są tylko różne częstotliwości drgań
w zakresie 3x10do12 -3x10do17 herców i widzimy część widma promieniowania
elektromagnetycznego między czerwienią a fioletem.

Kolory produkuje mózg człowieka, tak jak produkuje dźwięki. Dźwięki nie istnieją
również, a są jedynie drgania fal akustycznych, które - przenosząc się z prędkością
330 metrów na sekundę, z częstotliwością 16-22 000 herców - dopiero w uchu
zaczynają brzmieć. Dźwięki produkuje mózg via układ słuchowy. To samo odnosi się
do zapachu, smaku, a najbardziej krańcowo - do bólu, który nie istnieje inaczej, jak
tylko jako doznanie żywej istoty. A jeśli fala elektromagnetyczna, nie ta z zewnątrz,
lecz pochodząca z wnętrza, daje wrażenie świadomości siebie, czyli refleksję? To
myśl niepokojąca, lecz niewykluczone, że prawdziwa.

Skąd się jednak bierze u człowieka pęd do nieśmiertelności? Dlaczego, bez względu
na formę rytuału pogrzebowego, zawsze wyrażano przekonanie o lotnej substancji
emanowanej z człowieka, która istnieje, choć nikt jej nie widział? Skąd się rodzi
tęsknota do nieśmiertelności wrażeń zmysłowych, ostatecznie rodzących się tytko
dzięki integrującemu mózgowi? Po wielu tysiącleciach przyszła odpowiedź:
biologiczna masa włącza się w obieg pierwiastków chemicznych, a marzenie o
nieśmiertelności pozostaje jako coś bardzo człowieczego, co łączy się z czasem
przyszłym - największą zagadką ze stanowiska psychiki, a jeszcze bardziej - fizyki.

Człowiek wkracza na taśmę życia jako paradoks dynamiczny, rozwijający się za cenę
sprzeczności; o których wie, że istnieją; już sam niepokój i niemożność rozwiązań są
napędową siłą dalszego zrywu, zwiększającego ów paradoks. Człowieka zaczyna się
więc interpretować inaczej niż dotychczas. Dla rozproszenia obaw stwierdźmy, że
wszystkie historycznie usankcjonowane interpretacje ludzkiej natury nadal pozostają
w mocy, a więc między innymi fizjologiczna - taka sama dla wszystkich ssaków
łożyskowych, biochemiczna i molekularna - wspólna dla zoosfery, psychiczna -
dostrzegająca w odruchach warunkowych układu nerwowego człowieka analogie do
odruchów u zwierząt. Obowiązuje też nadal fizjologiczny punkt widzenia i nadbudowa
biosfery w postaci ideowego wymodelowania człowieka, skoki ilościowo-jakościowe,
platońskie idee poniewierające się jeszcze w człowieku, rozpaczliwe przerzucanie się
ze skrajnego materializmu w nie mniej ostateczny idealizm.

Po bardzo zresztą skrótowym zarejestrowaniu prób interpretacji, czym jest człowiek,


nie wypowiadając "tak" lub "nie" z braku niekiedy kompetencji, można byłoby ludzką
krzątaninę poznawczą wokół własnej natury pozostawić z całym szacunkiem na
uboczu. Dlaczego tego nie zrobiliśmy? Trudność jest, zdaje się, podstawowa. Niepokój
wokół tej sprawy zdradza naturę człowieka - człowiek jest jednocześnie przedmiotem
badań, toteż sama operacja poznawcza musi być jeszcze raz przeanalizowana po
wmontowaniu jej w strukturę i działanie fenomenu materii, nazywanego życiem.

Nie chodzi więc o kolejną interpretację biologiczną ani o jeszcze jedno domniemanie
filozoficzne dotyczące wybranego epizodu ludzkiego życia, które można
charakteryzować ogólnym Carrelowskim podsumowaniem: "Człowiek - istota
nieznana". Nadszedł czas, aby podjąć próbę zaatakowania natury człowieka od jego
kwantowych fundamentów. Przecież nie tylko może to być pasjonujące jako nowość
badawcza dla naukowca, nawet niefachowiec powinien tam właśnie dostrzegać
enigmatyczność samego życia. Czemu, mimo wielu rzeczywiście nieudanych prób
interpretacyjnych (inaczej nie byłoby problemu), nie podjąć jeszcze jednej, wcale
zresztą nie iluzorycznej? Nie można bowiem kwantowych podstaw życia nie uznawać,
skoro jest ono stanem materii, a ta jest opisywana przez mechanikę kwantową.
Zresztą kwantowe skutki życia są stwierdzane eksperymentalnie, również ich
podstawy.

Elektroniczny model człowieka nie został wyśniony, w doświadczeniach bowiem


dotarło się już do półprzewodnictwa białek, kwasów nukleinowych i porfiryn, a także
do piezowłaściwości tkanek oraz wynikających stąd skutków optycznych i
akustycznych.
Kwantowy poziom życia jest na tyle neutralny, że nie może zaprzeczyć jego istnieniu
ani biolog, ani humanista, ani filozof, ani biofizyk; co prawda nie wszyscy jeszcze o
nim wiedzą, zbyt młodą dziedzinę wiedzy stanowi bowiem bioelektronika. Ale to
zupełnie inna sprawa.

Empiryczne fakty nie do wszystkich docierają z bezmiernego morza informacji


zawartej w zbiorach naukowych streszczeń. Istnieje bowiem nader ciekawe prawo:
odbiorca nie nastawiony na otrzymanie określonej informacji najczęściej jej nie
odbiera i jest przekonany - wbrew faktom - że jej wśród innych informacji w ogóle nie
było. Niezależnie od tego, czy ktoś pracuje na molekularnym półpiętrze życia, czy na
fizjologicznym strychu, czy też na psychologicznej mansardzie natury ludzkiej lub w
biochemicznej piwnicy analizy - musi zejść do kwantowych podstaw wspólnych dla
materii niezależnie od jej rodzaju. Dlatego dziwna się wydaje konstrukcja życia, która
podlega daleko posuniętemu zróżnicowaniu, a która w kwantowym świecie
przedstawia się jako stała, wspólna i nieodłączna każdej materii.

Być może (autor jest zresztą o tym przekonany), tu startuje dynamika życia i tu tkwią
podstawy niebywałego zróżnicowania przy pełnym zachowaniu tożsamości. Baza
pozostaje ta sama - uniwersalna. Taka sama jest ona na wszystkich poziomach
organizacyjnych życia, na których rozsiedli się za swymi,.. biurkami specjaliści
poszczególnych dziedzin. Na wskroś przecina je integrująca jedność. Białka, będące
jednocześnie półprzewodnikami, oraz pola elektromagnetyczne, a więc elektrony i
fotony - to zestaw całkiem tutaj naturalny. A może tylko dzięki szczęśliwemu
przypadkowi człowiek odkrył sposób uruchomienia mieszadeł obracających jego
kwantowe podstawy i odebrany ich szum nazywa świadomością? Niezależnie od
stopnia prawdopodobieństwa tego zdarzenia, może on wpływać na pracę kwantowej
mieszanki swej natury. Rozkładając to sprzężenie otrzymamy człowieka
wywalcowanego w prostą linię jego istoty.

Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo
po raz który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak
zawsze, i tu jest nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa
jednostka wszystkiego, co w mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem.
Za wcześnie na dyskusję, czy Homo electronicus jest rzeczywistością, czy jedynie
idealizacją ułatwiającą poznanie. Nie należy zresztą stawiać sprawy tak ekstremalnie.
Electronicus w każdym razie znalazł się na taśmie, a to już dużo. Wprawdzie
pozbawiony morfologii i anatomii, nie mający grawitacyjnej masy, poniekąd nawet
"odmaterializowany", ale chodzi przecież o uchwycenie jego dynamiki, a nie kształtu i
ciężaru. Stanowi nie znany dotychczas sposób modelowania człowieka, choć
uzasadniony nie tylko logicznie, ale i empirycznie.

Skoro można i należy człowieka zaliczyć do ssaków, przyznać, że ma identyczną, jak


one, fizjologię i anatomię, okraszone życiem psychicznym, które niezbyt wiadomo,
gdzie lokować i jak wyprowadzić z wymienionych podstaw, to - chcąc być
konsekwentnym - przy rozpatrywaniu życia od strony elektronicznej nie wolno
pominąć i człowieka.

Homo electronicus na taśmie. Start!

Ewolucyjne wyselekcjonowanie człowieka

Jak powstał w trakcie ewolucji człowiek? Oczywiście przez pomyłkę genową. Ta


niezamierzona, a tym samym głupia (gdybyśmy ją rozpatrywali z punktu widzenia
genotypowych prawidłowości) sytuacja doprowadziła do wcale mądrego błędu
molekularnego. Widocznie wszystko, co wielkie, dokonuje się w biologii za cenę
informacyjnej niesubordynacji. Nieposłuszeństwo prawom genetyki stworzyło więc
człowieka noszącego zarzewie niesubordynacji w swojej świadomości. Molekularny
błąd stał się zaczynem dynamizmu życia o nie spotykanym rozmachu.

Poszukiwanie kopalnych szczątków praczłowieka może być pasjonujące; ostatecznie


nie jest obojętne, nie tylko ze względów estetycznych, czy potylica będzie wydłużona,
czoło cofnięte, a łuki brwiowe uwydatnione. Objętość mózgoczaszki stopniowo
zwiększa się, pofałdowanie kory mózgowej wzmaga, a więc i inteligencja rośnie; no
cóż, temu wnioskowi zaprzecza fakt, że ciężar i objętość mózgu niektórych wybitnych
osób nie osiągały przeciętnych wskaźników, natomiast pojemność mózgoczaszki u
idioty niekiedy nie odbiega od normy. Trzeba przyznać, że rekonstrukcja szeregu
rozwojowego jest znacznie lepiej opracowana dla kambryjskich brachiopodów i
trylobitów niż dla człowieka, mimo że trylobit jako gatunek jest 500 razy starszy od
człowieka. Potrafimy napisać doskonałą monografię na temat budowy oka trylobita
lub określać przyczepy, mięśni w muszli brachiopodów sprzed pięciuset milionów lat,
niewiele natomiast wierny o budowie całego hominida sprzed jednego zaledwie
miliona lat (o ile się antropologowie nie pokłócą o jego metrykę). Nawet z zachowanej
przez prawieki żuchwy naukowiec niewiele potrafi odgadnąć poza tym, że określi
stopień zróżnicowania zębów w porównaniu z małpami człekokształtnymi i stan
cofnięcia twarzoczaszki.
Najbardziej radykalne przekroczenie praw przyrody obowiązujących w produkcji
gatunków, to znaczy powstanie istoty biologicznej obdarzonej psychiką, nie pozwala
mimo wszystko rozwiązać problemu jej zjawienia się, choć znacznie mniej oczywiste
sprawy rozstrzygnięto doskonale. Ostateczny wynik ewolucji - człowiek - jest
niebywale intrygujący z tego powodu. Podejrzewano kiedyś, że w fizyce
relatywistycznej ukrywa się chochlik matematyczny wymyślony przez Einsteina.
Chochlik biologiczny - człowiek - jest bez porównania większą, do dziś nie rozwiązaną,
tajemniczą sensacją przyrody.

Jeśli przypadkowa pomyłka mutacyjna stworzyła człowieka mądrego, to byłoby


niezwykle ciekawe dowiedzieć się, jakie prawdopodobieństwo przedstawia taki traf.
Jeśli natomiast przyroda tylko podprowadziła przypadkowe mutacje do
filogenetycznej drogi, która w ostateczności musiała doprowadzić do człowieka, to
przyroda jest twórcą najdoskonalszego rachunku prawdopodobieństwa. Trudno ją
podejrzewać o niebywałe poczucie humoru - stworzenie istoty, która odkryła u siebie
myślący mózg, sformułowała reguły logiki, przeniknęła na miliardy lat świetlnych w
głąb Wszechświata, ale nie może siebie poznać dostatecznie. Wszystko zapowiada się
arcyciekawie z tą ewolucją człowieka, w dodatku od samego początku niezwykle.
Narodzinom królów towarzyszyły, według legendy, dziwne zjawiska; kto wie, czy
ewolucyjne narodziny zoologicznego króla - człowieka, nie łączyły się z niezwykłą
przygodą. A może zbyt nieumiejętnie zabieramy się do rozszyfrowania własnej
genealogii, wykazując wybitny brak inteligencji w tej sprawie? Z jednym zgodzić się
trzeba, że człowiekowi łatwiej badać wszystko wokół siebie niż własną naturę.

Wyznawcy ewolucyjnej sekty w biologii są mało konsekwentni w swej wierze tylko w


ewolucję, gdy badanie człowieka zaczynają od kopalnych szczątków, czyli
paleontologicznych relikwii, i próbują wróżyć na ich podstawie o drodze rozwojowej
człowieka. A przecież, jeśli mowa o rozwoju, powinno rozumieć się przez niego
mechanizmy procesu, który doprowadził do powstania istoty obdarzonej dynamiczną
świadomością. To świadomość jest wyznacznikiem hominizacji i jej stopnia, a nie
wiadomości o kościach, objęte kopalną osteologią. Człowiek powstał na skrzyżowaniu
dwóch linii rozwojowych o przeciwstawnych kierunkach: zróżnicowania i integracji. To
wyznacza sposób jego badania, przede wszystkim jego prawdziwą genetykę opartą
na dwutorze informacyjnym. Następuje ciągła rozbudowa w kierunku "poziomym" i
coraz większe zróżnicowanie biochemiczne, charakterystyczne dla ssaków, w
szczególności dla człowieka, i jednocześnie przebudowa "pionowa" zintegrowanych
struktur w funkcjonalną jedność, szczególnie podziwianą przez człowieka.

"Informacja" - na to pojęcie zupełnie nowe światło rzuca właśnie biologia ewolucyjna


człowieka. Wydaje się, że o biologicznej informacji niczego nie wiemy, gdyż
opieraliśmy się na wyimaginowanym systemie informacji, skopiowanym trochę z
fizjologii układu nerwowego. Człowiek powstał więc na skrzyżowaniu dwóch strumieni
informacyjnych, a może nawet - trzech. Ten ostatni - to strumień czasu. Zrodził się on
bowiem z życiem i ma swój wyznacznik zarówno osobniczy, jak i filogenetyczny.
Można więc założyć, że istnieje złożona siatka informacyjna w żywym układzie, ciągle
dająca odmienne skutki skrzyżowań w każdym momencie czasu; skrzyżowań
informacji różnicującej układ oraz informacji scalającej go w jedność, obu ponadto
umieszczonych w strumieniu czasu. Końcowym wynikiem ewolucyjnym tego systemu
informacyjnego byłby człowiek.

Człowiek jako ewolucyjny wynik skrzyżowania informacji może się okazać


doskonałym obiektem do badań właśnie nad biologiczną informacją. Morfologiczny i
anatomiczny profil nie wystarczają do odtworzenia dróg rozwojowych, zbyt szerokie
są skutki wyakcentowania się świadomości. Rozbieżności w ludzkiej naturze między
komponentami biologicznymi i psychicznymi są zbyt charakterystyczne, by stanowiły
jedynie przypadek. Genealogia człowieka sięga nie tylko spionizowanych
australopiteków, lecz nawet pierwotniaków lub znacznie niżej. Dziedzictwo posiadane
przez niego nie ma precedensu w dziejach ewolucji. Jeśli mutacja jest procesem
skokowym, a jednocześnie powtarzalnym w czasie, to można by mówić o
elementarnej siatce ewolucyjnej, złożonej z potencjalnych sił rozwoju, zróżnicowania
o odpowiedniej periodyczności i integracji.

Kiedyż więc w elementarnej komórce ewolucyjnej o trzech składowych -


zróżnicowania, integracji i czasu - zjawiła się świadomość? Czy dopiero po należytym
przygotowaniu układu nerwowego u kręgowców, a więc co najmniej w sylurze
(czterysta osiemdziesiąt milionów lat wstecz), czy w czasie odpowiadającym
organizacji systemu nerwowego u meduz, a więc około miliarda lat temu? Wyniki
ciągnienia w wielkiej grze życia zależą od specjalności grających. Antropologizujący
morfolog i anatom będą rzucać kostką o neocortex w mózgu, fizjolog wybierze kilka
kostek twierdząc, że odruchy warunkowe przebiegają u człowieka mniej więcej tak
samo, jak u kręgowców, biochemik sięgnie po kostkę razem z genetykiem
molekularnym grając o komórkę powstałą już około dwóch miliardów lat temu, a
może i więcej, w czasach, kiedy ostatecznie zaczęło się tworzyć kodowanie na
drobinach kwasów nukleinowych.

Cała ewolucyjna gra zorganizowała się ponadto za cenę pomyłek mutacyjnych. Musiał
się wytworzyć gen szkieletyzacji wewnętrznej oraz mineralizacji, przypadkowo
zmutował się gen czujących komórek, które w rezultacie dały układ nerwowy. Jeśli
każdy szczegół muszki drozofili, nawet barwa i kształt oka, jest wynikiem mutacji i
wytworzenia odpowiedniego genu, to człowiek, startujący ewolucyjnie ad
pierwotniaków, musi być rzeczywiście arcyszczęśliwym efektem przypadkowych,
dowolnych mutacji, które, przesiewane przez selekcyjne sito, wreszcie doprowadziły
da jego wytworzenia. Przypomina tu mi się znajomy humanista, który był niezwykle
usatysfakcjonowany, że ojciec zaprogramował całe bogactwo jego cech osobniczych,
i ostatecznie, go spłodził. Szoku realizmu doznał dopiero wtedy, kiedy się dowiedział,
że wcale nie był przez ojca zaplanowany w szczegółach, lecz jest wynikiem
przypadkowego połączenia się z komórką jajową jednego z 300 milionów plemników,
wydostających się podczas jednego wytrysku nasienia.

Prawdopodobieństwo więc, że powstanie Tadeusz, mój znajomy, wynosiło 1 : 300 000


000. Uwzględnienie prawdopodobieństwa ze strony matki zmniejszyło jego
satysfakcję o jeszcze jeden rząd wielkości. Wróćmy jednak do wyboru elementarnej
komórki wśród układu ewolucyjnych współrzędnych zróżnicowania, integracji i czasu.
Nie ulega kwestii, że na ich skrzyżowaniu zrodziła się świadomość, jest ona bowiem
faktem dokonanym u człowieka. W którym elementarnym sześcianiku? Czy
przypadkowy gen świadomości powstał wskutek odstępstwa od prawidłowości
genetycznych? Wówczas Homo sapiens znalazłby się, przez głupią pomyłkę, w jakiejś
elementarnej ewolucyjnej komórce biosfery. A może świadomość nie wymaga
nieposłuszeństwa wobec praw genetyki i tkwi w samej naturze życia? Bioelektronika
sięgająca kwantowej konstrukcji życia wskazuje na tę drugą nie tyle możliwość, ile
nawet konieczność. O świadomości zadecydowałaby już pierwsza elementarna kostka
u początku życia i czasu biologicznego. Narodziny człowieka z jego świadomością
dokonały się w pierwszym momencie życia na Ziemi, a dalsze wzbogacanie
anatomiczne i fizjologiczne bioukładu dokonywało się w następnych elementarnych
kostkach ewolucyjnych, jak to nam podają anatomia i fizjologia porównawcza.

Rozwój człowieka można więc rozłożyć na dwie fale, skoro mamy periodyczny proces
zróżnicowania i integracji oraz przesunięcia czoła fali w czasie. Znaczy to, że rozwój
człowieka można też rozłożyć na szeregi fourierowskie. Ta wizja człowieka może być
nie tylko obrazowa. Naprzemianległa informacja, o różnych skutkach zróżnicowania i
integracji, przesuwająca się w filogenetycznym czasie ostatecznie przedstawia się
jako fala rozwojowa. Ślimaczy czas rozpętał w miliardach lat orgię zawiłych
zróżnicowań i funkcjonalnie prostujących integracji, by na końcu filogenetycznego
szeregu rozwojowego postawić człowieka. Ta sama różnicująco-integrująca
kombinatoryka popędzana czasem wyzwoliła świadomość, która wypełnia
Wszechświat swą badawczą pasją, a zatrzymuje się dopiero bezsilnie u progu
własnego jestestwa.

Człowiek - niezwykły fenomen. Wystrzelił z niego jasny promień poznania i obiegł


krzywiznę relatywistycznego toru Wszechświata, omiatając zwycięsko bezmiar
problemów. Kiedy po zakreśleniu wielkiego zakola znowu przywarł do stóp człowieka,
po raz pierwszy się załamał. Nie potrafił wniknąć w niego. Człowiek - nieprzeniknione
środowisko życia. Stary dowcip naukowy Hipokratesa sprzed 26 wieków -
wprowadzenie opisu klinicznego choroby jest nadal aktualny, kiedy niezbyt wiele jest
do powiedzenia, a trzeba się wykazać znawstwem przedmiotu. Przypadków mogą być
miliony i każdy inny, każdy oryginalny, lecz żaden z osobna ani wszystkie razem nie
stanowią podstawy do sformułowania ogólniejszych prawidłowości. Jeśli niezbyt
dobrze wiemy, jak przebiega proces morfogenezy lub jakie są fizjologiczne szczegóły
na przykład elektrycznych zjawisk w organizmie, posługujemy się opisem zjawiska u
mięczaka lub żaby, zależnie od tego, czym się dany badacz zajął. Mogą to być nawet
bardzo wnikliwe badania, jak na przykład Younga nad mózgiem ośmiornicy, które
przyniosły niebywale ciekawe wyniki, choćby liczbę prawie miliona komórek
nerwowych zarządzających funkcją komórek barwnikowych.

W ogólnych zarysach fizjologia i anatomia porównawcza dają wielki pogląd na


wszystko, z wyjątkiem... człowieka. Gdyby nie on, sprawa byłaby znacznie łatwiejsza,
wytyczono by już bez zastrzeżeń drogi rozwojowe. Tradycje w biologii są przemożne.
Od czasów powstania cytologii (1839) wytworzył się szablon badawczy - najpierw
budowa mikroskopowa, potem fizjologia komórki - i dalej w tym kierunku prowadzi się
poznanie, co najwyżej zmniejszając rząd wielkości do molekularnych rozmiarów i
biochemicznej precyzji. Nikt nie kwestionuje tego kierunku badań, jednak w
zastosowaniu do człowieka trąci on mocno przeżytkiem i brakiem konsekwencji,
skoro mamy doprowadzić badany obiekt do wyznacznika świadomościowego. Ten
wyznacznik kryje się bowiem w różnicy gatunkowej sapiens. Chyba prawa
hydrodynamiki rządzą rozwojem nauki, skoro raz ukazany kierunek metodyczny staje
się równią pochyłą, po której wszystko na mocy inercji musi spływać. Tym samym
człowiek znalazł się na metodycznym bezdrożu, poszukując odpowiedzi na pytanie o
samego siebie.

Chyba trochę przesady w tym wszystkim... jeśli komuś wystarcza dwoistość natury
ludzkiej i umieszczenie człowieka na dwóch odmiennych półkach biologicznej i
psychologicznej. Trudno zresztą to przekonanie nazwać mylnym, tak bowiem
wygląda rzeczywistość. Ewolucja zakryła, zdaje się, wiele interesujących szczegółów
konstrukcji człowieka, a odkryła tylko jego ogólny obraz. To właśnie usprawiedliwia
parapsychikę - trzeci "wymiar" człowieka, jaki pragnie się w nim odnaleźć poza
biosem i psychiką. Natura człowieka staje się "trójwymiarowa", a więc przestrzenna.
W poszukiwaniu rozwiązań oddalamy się od celu chyba coraz bardziej, bo obecnie
należy uwzględnić jeszcze siły psi nie mieszczące się w przyjętych przez fizykę
rodzajach energii! Zamiast rozwiązań podejmuje się wiercenie nowej studni w
naturze człowieka; fenomenologia człowieka może dostarczyć mało zbadanych
faktów. Wszystkie one znajdują się jednak w sferze dynamiki człowieka, której nie
wyjaśnia ani jego biologia, ani psychologia w dotychczasowym kształcie.

Ewolucyjne fale wyrzuciły człowieka na brzeg ostatecznie nie tak dawno, bo


kilkadziesiąt tysięcy lat temu. Pytanie podstawowe - czy to przyroda aż tak go
skomplikowała, czy jedynie nasza metoda badania życia dała źle zrozumianą całość,
rozpoczęliśmy bowiem poznawanie życia właśnie od człowieka. Wszystko inne było w
biologii wtórnie do niego dopasowane. Przyroda nie myli się, w przeciwieństwie do
badaczy i wszystkich sapiensów. Do przyrody trzeba mieć zaufanie - jest to pierwszy
warunek pomyślnego jej rozpoznania. Wniosek musi być paradoksalny - przyroda
stworzyła przedziwną syntezę zróżnicowania i integracji, którą badacz rozszczepił na
bios i psychikę, lecz nie wie, jak komponenty poskładać, prócz ulokowania ich w tym
samym obiekcie. Nie wiadomo, czy bioelektronika stworzy lepszą sytuację
poznawczą. Odwracając jednak kierunek biegu na bardziej zgodny z naturalnym
rozwojem życia, startującego od kwantowych podstaw, obiera przynajmniej naturalną
drogę historii życia. Gorszej drogi wybrać nie może, a to już bardzo dużo wobec
nowych możliwości poznawczych. Innymi słowy, z punktu widzenia bioelektroniki
kierunek badań układa się równolegle do rozwoju życia. Daje to większą gwarancję
poprawnego odtworzenia kolejności ewolucyjnych etapów.

Spór o kompetencje, najtrudniejszy ze wszystkich sporów wokół człowieka, nigdy nie


rozwiązany, obejmuje również badaczy przyrody. Udziałowców w badaniu i
specjalistów jest bliżej nieokreślona ilość, wszyscy jak najbardziej kompetentni. To
nic, że rozwiązania oscylują między skrajnym biologizmem fizjologicznym a
idealistycznymi koncepcjami Platona i neoplatoników, między materializmem a
religijnymi interpretacjami z teozofią włącznie, między realizmem a agnostycznym
niezorientowanie. Nie można odmówić częściowych racji żadnemu z kierunków, obie
bowiem natury człowieka dostarczać będą zawsze podstaw sprzecznym wnioskom.
Skoro człowiek stanowi wyróżniony twór ewolucyjny, zamykający w sobie niebywałą
informację o rozwoju życia na Ziemi w ogóle, skoro jest najwyższym wyrazem
procesów zróżnicowania i integracji, to należałoby znaleźć sposób rozłożenia obu
procesów na szeregi fourierowskie i tą drogą otrzymać dwie wyjściowe linie.

Złożoność obiektu badań, którym jest człowiek, zawsze nastręczała konieczność


poszukiwania najodpowiedniejszych metod do odczytania jego natury. Nowe
podejście może tu być nie mniej rewolucyjne niż wyhodowanie nie znanego jeszcze
gatunku zwierzęcia czy rośliny. Jeden kierunek "wsteczny" wskazała fizjologia, która
powoli doszła do etapu probówek chemicznych i wielkiej precyzji analitycznej
techniki. Może byłoby dobrze także elektrofizjologię sprowadzić w podobny sposób w
dół, jednak nie do elektrochemii, lecz do bioelektroniki. Zarówno elektrochemia, jak i
bioelektronika spotkać się przecież muszą w tej samej biologii molekularnej. Dosyć
zaskakujący wniosek, lecz w pełni słuszny. Metoda ewolucyjnego zstępowania,
słuszna dla wszelkich badań rekonstrukcyjno-rozwojowych, sprowadzi je w końcu do
tego samego punktu. Z jednej bowiem strony, w wyniku procesów chemicznych
powstają drobiny organiczne, głównie białka, z drugiej zaś - te same białka są
przecież półprzewodnikami. Dlaczego, jak dotąd, doszliśmy tylko do elektrochemii?
Ponieważ zjawiska elektrofizjologiczne sprowadzono do elektrochemii wcześniej,
zanim powstała elektronika półprzewodników w fizyce. Po prostu dziedzictwo
historyczne zaciążyło nie tyle na samym życiu, ile na sposobie jego badania. Tradycje
rodowe nauki.

Musimy się przyzwyczaić, że w poznaniu człowieka żadne ryzyko nie jest zbyt wielkie,
nawet ryzyko niemieszczenia się w obiegowym schemacie życia. Tak więc człowiek
selekcjonował się nie z ssaków łożyskowych dopiero, lecz z najelementarniejszej więzi
kwantowej między procesami chemicznymi i elektronicznymi w molekularnym
środowisku białkowego półprzewodnika. Ewolucyjny start człowieka jest prastary, a
nade wszystko bardzo prosty. Człowiek wyzwalał się w ciągu pięciu miliardów lat,
wspinając się po krzyżujących się dwóch liniach rozwojowych - integracji i
zróżnicowania, mijał etapy pierwotniaka, gąbki, jamochłona, lancetnika, ryby, płaza,
gada, "przeciskał się" przez ssaki nie wiedząc nic o perspektywach swego rozwoju.
Wyprostował się wreszcie i zmienił zasadniczo układ linii sił elektrycznych i
magnetycznych pochodzenia ziemskiego, które przecinały ogół zwierząt w kierunku
"łeb-ogon" lub poziomo wzdłuż prostopadłej do tego kierunku.

Protohominidalne formy umieściły mózg w innym potencjale geoelektrycznym niż


stopy. Inaczej mówiąc, zarysowała się różnica potencjałów między mózgiem i
piętami. Pole geomagnetyczne natomiast mogło teraz przecinać bioelektryczną oś
wielkiego dipola w dowolnych płaszczyznach prostopadłych, w zależności od kąta
obrotu osobnika wokół jego osi pionowej, będącej jednocześnie osią elektryczną.
Wydawałoby się, że to drobiazg - tylko podniesienie głowy. I ten jeden ruch,
zmieniający położenie wśród współrzędnych pola elektrycznego i magnetycznego,
miałby zadecydować o niezwykłym poszerzeniu horyzontu poznania, zasięgu miłości i
nienawiści?

Nowy sposób energetycznego zorientowania w stosunku do geofizycznych sił


elektrycznych i magnetycznych okazał się jednak nader skuteczny, gdyż żadna
ewolucja dotychczasowych grup systematycznych nie dokonała się tak szybko, jak u
spionizowanych osobników. Sytuacja elektromagnetyczna, obojętna ze stanowiska
biochemii, wydaje się nie bez znaczenia dla układu bioelektronicznego. Po tej linii
kroczy dalej człowiek z raz nabytym rozpędem rozwojowym. Wynalazł jednakże
sposób przyspieszenia swej ewolucji, sam bowiem ingeruje w geofizyczne siły,
wytwarzając pola elektryczne i magnetyczne o dowolnym natężeniu. Trudno już
mówić, że obecna ewolucja człowieka jest wyłącznie wynikiem układu sił
geofizycznych i geochemicznych. Człowiek zarzucił na swój ewolucyjny bieg
elektromagnetyczne lasso, które wyprodukował co prawda z myślą o zastosowaniu
tylko w technice, ale nie zdoła już wyeliminować jego biologicznego wpływu.

Geofizyczne i geochemiczne siły niemiłosiernie młóciły życie przez pięć miliardów lat.
Na ewolucyjną taśmę nawijało się jednak życie i świadomość, poszerzając zarówno
sposoby, jak i zakres działania. Uświadomienie sobie życia i świadomości jest iskrą,
która wystrzeliła u hominidów i zadecydowała a ich rozwojowym kierunku.Stał się
człowiek - na pograniczu zwierząt i tego, czego jeszcze nie było, a co zmienić musiało
cały ewolucyjny bieg życia w tym jednym gatunku. Powstała świadomość życia i
siebie, czyli świadomość świadomości, nazywana niekiedy refleksją. Jeśli na prawdę
istniał kiedy mitologiczny heros, to był nim człowiek, który stanął na ostatniej reducie
zwierząt jako nowy gatunek. Zanim ujął w niewprawną dłoń kamienny tłuk
pierwotnego narzędzia, poczuł w sobie niepokój rozdzielającej go linii od świata
zwierząt.

Rychło też poczuł się ich panem.

Człowiek w kwantowej skrzynce biegów

Czy człowiek może wyglądać inaczej, niż go sobie wyobrażamy na podstawie


anatomii i fizjologii? Człowiek musi mieć określoną budowę, funkcje organiczne, rysy
twarzy, cechy charakteru.

Istnieje jednak świat nie dający się wyobrazić, lecz całkiem realny - kwantowy świat
materii. Dający się opisać, dynamiczny, podstawowy, a jednak niewyobrażalny. A
gdyby człowieka umieścić w takim świecie? Pomysł godny człowieka, czy jednak do
zrealizowania? Można się zgodzić z ambitnym hasłem lorda Beaverbrooka
charakteryzującym wolę i przedsiębiorczość: "Rzeczy niemożliwe wykonujemy
natychmiast, cuda zajmują nam trochę czasu." Nazwijmy to przedsięwzięciem
niemożliwym, wobec tego wykonalnym od zaraz. Przede wszystkim nie wymaga ono
sprowadzenia człowieka do mikrorozmiaru, ponieważ uwzględnia się w nim tylko
kwantowe podstawy rządzące elektronami metabolizmu i ruchliwymi elektronami
struktur molekularnych człowieka.

Rozmiar jego zostaje ten sam, jak również funkcje. Zamiast szczegółów
anatomicznych, w grę wchodzi jedynie masa elektronów, protonów i jonorodników
uruchamiana przez procesy biologiczne. Zamiast określonych procesów
fizjologicznych, ważne są jedynie zjawiska kwantowomechaniczne, a więc
międzymolekularne przejścia tunelowe oraz kwantowa emisja fotonów i fononów.
Wobec tego z anatomii i fizjologii wybieramy tylko "kwantową esencję" materii jako
godną uwagi, reszta nas nie interesuje.

Kwantowy człowiek jest tym samym człowiekiem, co anatomiczny i fizjologiczny, tyle


że żyjącym w statystycznym świecie kwantowego wymiaru. Tak jest w rzeczywistości,
nie ma potrzeby więc niczego sobie wyobrażać. Kwantowy człowiek został
wyekstrahowany z anatomiczne-fizjologicznej oprawy. Nie stworzono go sztucznie,
wyjęto po prostu na światło badań. Wydobyto z człowieka coś nie znanego
dotychczas, a niezwykle istotnego. Dowodem realizmu tej operacji jest fakt, że
elektrony metabolicznie uruchomione znalazły swe miejsce w tak pojmowanym
człowieku.

Okazuje się, że stworzenie człowieka kwantowego nie wymaga wyobraźni, raczej


odpowiedniej wiedzy, dlatego człowiek kwantowy nie jest bynajmniej światoburczym
pomysłem, lecz odkryciem nowej rzeczywistości jego natury w następstwie
zastosowania bioelektronicznych zasad interpretacji. Ponieważ poziomu kwantowego
nie da się pominąć w układach materialnych, nie jest wykluczone dojście do wcale
ciekawych pokładów ludzkiej natury, niezrozumiałej tylko przy biochemicznych i
molekularnych interpretacjach. Można więc człowieka bez szkody dla niego
zamieszać do samego dna; zadanie pożyteczne, jest to bowiem kwantowa wiwisekcja
nie naruszająca integralności organizmu.

Być może rozpoczynają się interesujące zabiegi wokół człowieka. Obojętne, jak je kto
nazwie: humanista - operacją na kwantowym stole; biofizyk ostatecznym
spulweryzowaniem człowieka; lekarz uzna niewyobrażalnego kwantowego pacjenta
za absurd; psycholog wcale nie będzie reflektował na kwanty jakiejś świadomości;
biolog molekularny jest już dawno, w swym mniemaniu, u celu; biochemik o krok od
istotnych rozwiązań. Poszukiwanie nowych rozwiązań jest cechą nie tylko człowieka,
ale również nauki. Analiza człowieka aż tak daleko posunięta może być przedmiotem
nauki. Analiza człowieka stanowi jedyne perpetuum mobile, które się najzupełniej
udało, jeżeli weźmiemy pad uwagę, że wszystko, co istnieje w nauce, sztuce i
technice, jest dziełem człowieka, a liczba rozpraw o człowieku, łącznie z
humanistycznymi, robi wrażenie szeregu, który nigdy nie będzie miał końca.

W tym szeregu można z powodzeniem zmieścić jeszcze człowieka w kwantowej


skrzynce biegów. Ale ten niedopuszczalny przeskok szokuje normalnego badacza.
Zapomina on, że tyle już razy badano człowieka w sposób odbiegający od przyjętego i
na ogół nie podnosiła się wrzawa w nauce. Nie należy czynić wyjątku dzisiaj. Zresztą
w imię dokładności historycznej należy przypomnieć, że podnoszone protesty
kończyły się częściej kompromitacją opozycjonistów niż skrajnych twórców pomysłu.
Tak było z anatomicznym badaniem zwłok (sekcja), z włączeniem przez Darwina
człowieka do ewolucji, z zoopsychologią, z psychofizyką. Można sobie pozwolić na
badanie człowieka bez zachowania kolejności badanych poziomów, a więc, wobec
braku innych, sięgnąć od razu do poziomu kwantowego, nie czekając na dalszy
rozwój wypadków.

Drogę do kwantowej lokalizacji człowieka przetarła już bioelektronika i jej model


życia. Bioelektronika musiała wprowadzić uproszczenie modelowe niezbędne dla
najogólniejszych ujęć złożoności. Model antropoelektroniczny musi uogólnienia
posunąć znacznie dalej. Poszukujemy bowiem funkcjonalnej syntezy w bioelektronice
zarówno dla życia, jak i dla człowieka. Mała dygresja metodologiczna jest w tym
miejscu konieczna. Gdyby wszystko miało być w nauce metodologicznie poprawne,
żadna nauka by się nie rozwinęła. Dlatego metodologicznego polerowania dokonuje
się po rozwinięciu określonej dziedziny naukowej, nie na jej początku. Zresztą, nie
można metodologicznie opracowywać "niczego", musi się najpierw "coś", zwane
nauką, rozwinąć do odpowiedniego poziomu. Trwa to zwykle bardzo długo, a w
przypadku biologii w ogóle jeszcze jej metodologia nie istnieje. I jakoś się biologia
obywa bez tego detalu. Na wypadek zaś orbitowania w stronę bioelektroniki zbędne
jest wtedy metodologiczne hamowanie, co pozwala na pełną swobodę myśli, tak
znamienną znów dla człowieka.

Człowiek zawiera przeciętnie 70 kilogramów białkowego półprzewodnika o


właściwościach piezoelektrycznych. Jest to półprzewodnik niejednorodny, występują
w nim zjawiska elektroniczne na płaszczyznach nieciągłości, na przykład w postaci
zagęszczenia ładunków. Nieciągłość półprzewodnikowej masy jest posunięta jeszcze
dalej, całość jej bowiem jest zdezintegrowana co najmniej na 3,4 X 10do potęgi13
komórek, nie licząc komórek mózgu. Półprzewodnik w całej masie ulega ustawicznej
odbudowie, dzięki temu jest ciągle świeży, ponadto procesy elektroniczne są zasilane
chemiczną energią metabolizmu.

Strukturalna odbudowa masy półprzewodnika oraz chemiczne zasilanie są zjawiskami


ciągłymi o rytmice anaboliczno-katabolicznej. Wymieniona masa składa się więc z
3,4X10do potęgi13 elementów stanowiących układ scalony, funkcjonuje bowiem jako
sprzężona jedność. Masa biologiczna półprzewodników jest zorganizowana nie tylko
chemicznie, jak dotychczas mniemano: Procesy biochemiczne realizują się w
środowisku piezoelektrycznych półprzewodników. Muszą więc wystąpić sprzężenia
między uruchomionym metabolicznie strumieniem elektronów, kwantową emisją
fotonów w następstwie elektroluminescencyjnych zjawisk i kwantową falą akustyczną
w piezoelektrykach.

Rekombinacja nawet w zwykłych półprzewodnikach, jeśli nie dokonuje się


promieniście, to przebiega z akustycznym wzbudzeniem siatki. Czy tak jest
rzeczywiście? Przecież zjawiska bioluminescencyjne stwierdzono już dawno, znał je
nawet Pliniusz Starszy. Wyjaśniono je w końcu chemicznie, przyjmując enzymatyczne
działanie lucyferyny i lucyferazy. Zjawiska elektryczne towarzyszące czynności
układu nerwowego były znane już w połowie wieku XIX (Du Bois-Reymond).
Wyjaśniono je należycie elektrochemicznie. W ówczesnej skali ocen i rozpoznania
było to wystarczające. Luminescencyjny i elektrofizjologiczny margines można było
wtłoczyć w schemat biochemiczny z zadowalającym skutkiem.

Odkryto jednak fakty nowe. Półprzewodnictwo znalazło swą teorię pasmową dopiero
w roku 1931, a wyjaśnienie złącza p-n - w roku 1949. W roku 1941 zaledwie
przypuszczano, że istnieje półprzewodnictwo białek. Powstał więc w biochemicznym
schemacie rozległy margines faktów trudnych do zinterpretowania bez wyjścia poza
jego podstawowe ramy. Półprzewodnictwo wykazane dla białek, kwasów
nukleinowych, porfiryn, melaniny czy karotenów było dalekie od interpretacyjnych
możliwości chemii życia. Obok tego kształtował się drugi empiryczny front:
piezoelektrycznych właściwości aminokwasów, białek, DNA i FNA, cukrowców, nawet
całych tkanek. Powstająca biologia molekularna musiała uwzględnić nie tylko
przestrzenną konfigurację drobin organicznych, ale również ich elektryczne
właściwości.
W kolejnych badaniach wykazano ferroelektryczność związków organicznych i tkanek
oraz piroelektryczność tkanek związanych gównie z ruchem, a więc chrzęstnej,
nerwowej i mięśniowej. Ostatecznie wykazano nadprzewodnictwo dla karotenu oraz,
z dużym prawdopodobieństwem, dla tkanek i to w normalnych temperaturach, a więc
niebywały spadek oporu elektrycznego równoznaczny z przewodnictwem
przerastającym o wiele rzędów wielkości odpowiednią wartość dla półprzewodników.
Zaczynałyby się więc sytuacje stawiające "na głowie" nawet bioelektronikę. To
wszystko przesądziło o uznaniu elektronicznych właściwości masy biologicznej.
Biologia molekularna bez uwzględnienia elektronicznych cech byłaby utknięciem w
biochemicznym schemacie wbrew faktom. Wreszcie odkrycie transferu
elektronowego związanego z efektem tunelowym niedwuznacznie wskazywało, że
chodzi o nową rzeczywistość elektroniczną.

Kwantowe skutki emisji fotonowej potwierdziły jedynie to oczywiste przypuszczenie.


Jeśli doszłyby do tego magnetyczne i fotoelektryczne właściwości związków
organicznych, to niewątpliwie należy przyjąć, że obok biochemicznej rzeczywistości
istnieje jeszcze druga - bioelektroniczna. Tak przyszło do powstania modelu
elektronicznego układów biologicznych. Pogranicze dwóch procesów, chemicznego i
elektronicznego, w tym samym ośrodku półprzewodnikowym nie było zauważalne
dopóty, dopóki stosowano wyłącznie metodę analizy chemicznej. Interesowano się
bowiem reakcjami chemicznymi, a nie elektronicznym tłem, które było nadal tylko
związkami chemicznymi, niczym więcej, a metabolicznie produkowana masa
biologiczna uchodziła za magazyn energii związanej chemicznie. Tymczasem
wyprodukowane drobiny mają jeszcze charakterystykę piezoelektrycznych
półprzewodników, mogą więc warunkować ruchliwość elektronów w molekularnej
masie.

Środowiska chemiczne i elektroniczne nie mogą istnieć obok siebie w stanie


obojętnym, skoro są predysponowane do dynamicznych oddziaływań. Pogranicze
chemicznych reakcji i elektronicznych stanów jest sferą kwantowomechanicznych
sprzężeń, które ostatecznie sprowadzają się do relacji "elektronfoton-fanom". Są one
już dobrze poznane w elektronice technicznej i kwantowych podstawach akustyki.
Masa biologiczna jest więc jedynym w przyrodzie przypadkiem urządzenia
elektronicznego, którego półprzewodniki powstają w tym samym zespole wskutek
metabolizmu, a urządzenie elektroniczne jako funkcjonalna całość jest zasilane
energią chemiczną. Tak to wygląda, w dużym oczywiście przybliżeniu, gdy
posługujemy się jeszcze biochemicznymi ideami systemowymi.

Obecnie wiadomo, że w bilansie energetycznym bioukładu, prócz zasilania


chemicznego w postaci uruchomionej metabolicznie strugi elektronów, występuje
jeszcze energia elektromagnetyczna autogennych fotonów i energia kwantowej fali
akustycznej generowanej w piezoelektrykach i półprzewodnikach (w tych ostatnich w
razie bezpromienistych przejść ze stanu wzbudzonego do podstawowego).

Istnieją więc empiryczne podstawy do uważania masy biotycznej nie tylko za


przetwórnię chemiczną, lecz również za urządzenie elektroniczne. Nie mogą te dwa
procesy istnieć obok siebie w stanie obojętnym. Wobec tego 70 kilogramów masy
półprzewodników organicznych jest zorganizowanym układem elektronicznym
zasilanym reakcjami chemicznymi metabolizmu. W dodatku jest to półprzewodnik
nieciągły, podzielony na mniejsze podzespoły nazywane komórkami. Te mikroukłady
elektroniczne stanowią funkcjonalne jednostki. W ich obrębie co najmniej 1,5 procent
stanowią jeszcze mniejsze jednostki, są to mitochondria.

Cała więc masa półprzewodnikowa jest układem scalonym, który zróżnicowania


pocięły w toku ewolucji na podzespoły określone jako struktury subkomórkowe,
komórki, tkanki, narządy. Człowieka można sobie wyobrazić jako elektroniczny zrąb
funkcjonalny włączony bezpośrednio w chemiczne zasilanie metabolizmu, natomiast
pośrednio podłączony do energii środowiska. A zatem ma on dwa przełączniki
energetyczne. Dla nas w tej chwili jest bardziej interesujący przełącznik elektroniczny
na pograniczu biologii molekularnej i biochemii. Znaleźliśmy się tym samym w
kwantowej skrzynce biegów. Właśnie o nią chodzi. Nie stanowi ona wprawdzie nic
nowego dla bioelektroniki, jest jednak zupełną nowością dla antropologii,
poszukiwanie bowiem człowieka w owej skrzynce jest rzeczą niezwykłą.

Czytelnik rozgląda się za konkretem w świecie wyobraźni. Czym jest lub czym być
może kwantowa skrzynka biegów? Kojarzy się z pojazdem mechanicznym, lecz co
więcej? Należałoby podać definicję, zaczynając ją od słów uświęconych tradycją
naukową: "Kwantowa skrzynka biegów jest to taka skrzynka, w której..." - i tu właśnie
zaczyna się kłopot, nie dla skrzynki, ani dla jej konstruktora, tylko dla ludzkiej
wyobraźni, ponieważ kwantowy świat jest niewyobrażalny. Czy wobec tego w ogóle
realny? Bez wątpienia. Chciałoby się tu użyć zwrotu "kwant życia", czyli najmniejsza
jednostka biologicznego działania.

Byłoby to funkcjonalne minimum życia i jednocześnie najmniejszy element


reaktywności bioukładu. Ponieważ jest to niejako wycinek procesów chemicznych i
elektronicznych, oddzielonych molekularną wkładką, można tę jednostkę określić
jako kwantowe złącze życia. Czy nie jest to dawno poszukiwaną istotą życia,
sprowadzalną ostatecznie do elektronów, fotonów i fononów? Kwantowy świat jest
wprawdzie niewyobrażalny, ale możliwy do przedstawienia. Jeśli za kwant życia
przyjęlibyśmy najmniejszy wycinek - powiedzmy bardziej obrazowo, plasterek -
metabolizmu, procesów elektronicznych i świadomości rozumianej jako zdolność
odbierania zmian parametrów energetycznych otoczenia, mielibyśmy chyba
wszystko.

Oczywiście ten obraz kwantu życia jest całkowicie błędny, lepsze to jednak niż brak
wyobraźni, mylny bowiem obraz można skorygować, natomiast całkowity brak
wyobraźni jest kresem wszelkiej twórczej działalności. Spróbujmy więc przestrzennie
przedstawić kwantową skrzynkę biegów życia jako całkiem poprawną skrzynkę z
punktu widzenia wytwórcy opakowań. Jest to skrzynka zbudowana w połowie z białka
metabolizującego, w połowie - z białka półprzewodnikowego. Na ich spojeniu
dokonuje się przerzut strumienia elektronów uruchomionych w obu procesach.
Wnętrze skrzynki wypełniają fotony, natomiast sama obudowa jest ustawicznie
wstrząsana spazmem generującym fonony. Elektrony raz uruchomione kursują w
obudowie skrzynki do chwili śmierci nie tyle bioukładu, ile owego kwantowego
urządzenia - skrzynki biegów.

Ten element jest świadomy zmian energetycznych, jakie dokonują się zarówno w
nim, jak i w otoczeniu. Może "rosnąć" i nawet dzielić się na dwa następne. Chciałoby
się powiedzieć - kwantowa skrzynka biegów jest "nieśmiertelna", jak dzieląca się
bakteria. A jeśli ten układ jest nadprzewodzący i cyrkulacja elektronów dokonuje się
bez strat energetycznych? Czy nie za dużo wyobraźni? Teoria nadprzewodnictwa
zakłada, że obejmuje ono oddziaływanie dwóch elektronów z fononem. Jeden elektron
wchodzi w oddziaływanie z siecią, generując w ten sposób fonom ten z kolei jest
absorbowany natychmiast przez inny elektron. W pewnych okolicznościach
oddziaływanie dwóch elektronów na siebie może być przenoszone przez fonon.
Istnieją sygnały o możliwości nadprzewodnictwa w układach biologicznych. A może
nasza wyobraźnia trafiła w "dziesiątkę" problemu? Może na skutek nadprzewodnictwa
w elementarnym układzie łatwiej o śmierć kliniczną całego organizmu niż o śmierć
kwantową tejże skrzynki biegów? Skrzynka biegów życia zaprowadziła nas niechcący
dalej, niż zamierzaliśmy. Ale - biada narodom bez wyobraźni! Okazuje się, że aby
rozszyfrować człowieka, odrobina wyobraźni jest absolutnie potrzebna.

Czyżby więc w kwantowej skrzynce biegów dokonywało się tworzenie człowieka w


jego całej złożonej i przedziwnej funkcjonalności? Między wielkością kwantowej
skrzynki biegów a makropostacią człowieka jest znaczniejsza rozpiętość niż między
działaniem skrzynki biegów a życiem człowieka. Kwantowa skrzynka działa już
przeszło pięć miliardów lat i jako taka jest rzeczywiście nieśmiertelna, raz bowiem
uruchomiona nie tworzy się od nowa, lecz jest przekazywana genetycznie następnym
pokoleniom.

Kwantowa konstrukcja Homo electronicus nie różni się więc od konstrukcji żadnej
żywej istoty. Do tożsamości życia wszedł on wcześniej, nim się genetyczny kod
narodził. Dlaczego zastał nazwany Homo electronicus? Ponieważ on pierwszy nachylił
się nad własną naturą i dojrzał jej kwantowe podstawy, wymodelowane kilka
miliardów lat wcześniej, zanim mógł się nazwać człowiekiem.

Analiza elementarnego układu bioelektronicznego

Znalezienie kwantu życia byłoby nie lada sensacją w biologii. A może - wychodząc z
ogólnej idei elektromagnetyczności życia - jego kwant nie będzie niczym innym, jak
tylko energią biogennego fotonu?

Konieczne jest pewne wyjaśnienie. Bioelektronika jest równoznaczna nie z


poszukiwaniem kwantu życia, czyli jego najmniejszej jednostki, a raczej z
wyodrębnieniem poziomu kwantowego, na którym dokonuje się proces nazwany
ogólnie życiem. Kwantowość nie musi łączyć się z miniaturyzacją rozmiaru, prędzej
łączy się ona z elementarnością działania. Nie miałoby jednak sensu rozpatrywanie
urządzenia elektronicznego, mimo daleko posuniętej jego miniaturyzacji w technice,
jako "atomu" czy drobiny półprzewodnika, a tym bardziej jako określonego kwantu
działania elektronicznego. W żywym ustroju chodzi o funkcjonalny poziom
nieodłącznych sprzężeń kwantowomechanicznych między procesami chemicznymi i
elektronicznymi w białkowych półprzewodnikach.

Nie jest łatwe połączenie dotychczasowego sposobu myślenia biologicznego z nowym


określeniem treści życia, biochemicznej dominacji nad wszystkimi wyobrażeniami o
życiu z całkiem nowym światem pojęciowym, niezbyt jeszcze ściśle zdefiniowanym na
użytek nauki o życiu. Zasadniczą trudność stanowi wspólne używanie trzech pojęć -
biochemicznych, technicznych z zakresu elektroniki półprzewodników i
bioelektronicznych. Trzeba innego stylu myślenia biologicznego. Dotychczas
stosowano styl myślenia analityka, który - nawet rozumując ogólnie - widzi zawsze
siatkę szczegółów na pierwszym planie, ogólność raczej czuje, niż widzi i rozumie.
Tymczasem w bioelektronice jest odmiennie: startuje się z ogólności, z jakiegoś
przekroju wielkiej całości, którą chce się widzieć jako powszechność charakteryzującą
życie, i dopiero wtedy spostrzega się jej składowe kwantowe rozmiary. Zresztą w
elektronice półprzewodników te dwie sprawy są nierozdzielne, nie ma bowiem
procesów elektronicznych bez masy półprzewodnika a więc masy wielodrobinowej, a
jednocześnie zjawiska zachodzące w niej są jednostkowe i opisywane
kwantowomechanicznie, lecz można je wyodrębnić tylko statystycznie. Choćby z tego
powodu musi być wielość, nigdy - jednostkowość.

Mimo wszystko przywykliśmy traktować sprawy życia fizjologicznie i ta skala jest


najłatwiejsza do wyobrażenia. Wobec tego stosując - z dużą tolerancją nieścisłości -
termin "układ scalony" do żywego ustroju, w tym pojęciowym kontekście trzeba
zmieścić zasadnicze rysy systemu biologicznego. To nic, że operacja wydaje się
zabawna; w naukowym badaniu człowieka tyle już było i .jest zabawnych podejść
metodycznych, że jeszcze jedno więcej nie pomniejszy rozmiarów przedsięwzięcia, a
może się okazać pomocne w twórczym myśleniu nad ludzką naturą. Nie wiadomo, z
jakich powodów bioelektronika miałaby nie korzystać z tolerancji metodycznych
nieścisłości, skoro są one tolerowane gdzie indziej. Istnieje tylko jedna różnica - wiele
błędów metodycznych ma długi staż historyczny, natomiast bioelektronika dopiero
debiutuje w zastosowaniu jej do człowieka, dlatego zakres tolerancji nie jest
jednakowy.

Przybliżonym punktem wyjścia może być pojedynczy element in statu nascendi


układu scalonego, a więc zapłodniona komórka jajowa. Mamy dwa elektroniczne
układy półprzewodników organicznych: plemnik bez witki o objętości wynoszącej
5,2X10-7 mm3 (1,9X10do potegi8) plemników w jednym milimetrze sześciennym)
oraz komórkę jajową o średnicy 0,02 mm i objętości równej 4,2X10-- mm3. Stosunek
mas wynosi 1 : 10 000. Impuls rozpoczynający właściwie wszystko, co prowadzi do
wytworzenia Homo sapiens;" zaczyna się od penetracji plemnika. Mało
prawdopodobne, że dzieje się to wyłącznie na drodze chemicznej, choć stwierdzono,
że pewne słabo jeszcze zbadane dla obu gamet, męskiej i żeńskiej, substancje o
charakterze hormonalnym (tak zwane gamony) mogą być przyczyną uruchomienia
procesów kierunkowych o dalekich konsekwencjach. Nie należy sądzić, że zetknięcie
się plemnika z komórką jajową jest zderzeniem tylko mechanicznym, choć - przy
dużej energii kinetycznej - dysproporcja mas mogłaby zadecydować o wniknięciu
plemnika, ale oprócz procesów termicznych, nie należałoby wtedy niczego więcej
oczekiwać. Mimo wszystko jest to proces mechaniczny, kłucie bowiem igłą komórki
jajowej żaby powoduje jej podział, jaja owadów również zaczynają dzielić się po
uderzeniu ich pędzelkiem. Wiele czynników fizycznych, np. pewne stężenie jonów w
wodzie morskiej, prawdopodobnie działanie pól elektrycznych i magnetycznych lub
pobudzenie elektronami, może zastąpić plemnik w jego roli inicjatora podziału.

Gameta żeńska dysponuje więc pełnym wyposażeniem do rozwoju, wymaga jedynie


impulsu, niekoniecznie chemicznego, by wyzwolić ów proces. Jeśli założymy, że
materiał gamety wykazuje piezoelektryczne i półprzewodzące właściwości, to
możemy wysnuć wniosek, że komórka jajowa wymaga impulsu mechanicznego do
zainicjowania fali polaryzacyjnej lub fali elektronowej, która porywa procesy
metaboliczne, wprowadzając je w stadium wzmożonej aktywności. Drzemiące życie
zostaje nagle wprowadzone w ogólny stan wyjątkowego wzbudzenia. Badania
bioenergetyczne winny się tutaj zwrócić po wzorcowe sytuacje.

W bioelektronice istnieje taki stan wyjątkowo dynamiczny, nazywa się on bioplazmą.


Właśnie on jednoczy metabolizm z procesami elektronicznymi i każdy impuls
energetyczny przenosi się tu jako własne zaburzenie plazmowe. A jeśli zostaje
wzbudzony plazmom czyli kwant fali plazmowej, która raz rozkołysana dynamizować
będzie zapłodnioną komórkę aż do etapu ukończenia embriogenezy i od początku
życia postnatalnego do szczytowego stadium ontogenezy?

Wracamy do problemów, z którymi spotkał się stary Haeckel w XIX wieku, jeszcze raz
się one ujawniły w badaniach Gurwicza i to właśnie od strony energetycznej
(:promieniowanie mitogenetyczne). Niewykluczone, że wczesne stadia rozwojowe
zapłodnionej gamety żeńskiej staną się klasycznym materiałem badań nad
bioplazmą. Nie tylko świat geograficzny jest okrągły, również świat myśli wykazuje
rotację, choć nie ma powrotu na wyjściowe pozycje, jest tylko spiralny rozwój wzwyż.

Rozpoczyna się proces, który jak gdyby Potrzebuje wytrącenia z chwiejnej równowagi.
Widoczne skutki dowodzą poważnych zmian energetycznych. Centrosom plemnika,
który wniknął do komórki jajowej, wytwarza silne promieniowanie i przekształca się w
typowe jądro komórkowe. Mimo redukcji chromosomów w komórce jajowej i w
plemniku, trudno przypuszczać, że zostaje tylko połowa informacji po obu stronach.
W komórce jajowej rozpoczyna się bruzdkowanie. Procesy są wyraźnie
ukierunkowane przestrzennie i mają charakter energetyczny, co widać np. w centrioli
i astrosferze. Komórka jajowa przed zapłodnieniem odznacza się już elektryczną
anizotropią. Zbyt mało mamy danych, aby poznać elektroferezę gamety męskiej,
prądy czynnościowe pierwszych stadiów bruzdkowania komórki jajowej, elektryczne
zjawiska towarzyszące transportowi plemnika w żeńskich drogach rodnych.
Przemożna chemia położyła akcenty na procesie rozrodu, jak zresztą w ogóle na
biologii. Przegrupowanie masy, jej zróżnicowanie, tworzenie blastomerów i tak dalej -
to wszystko są procesy zorientowane, pełne niespokojnego ruchu w następstwie
impulsu zapłodnienia, przez mechanikę czy nawet chemię mało zrozumianego.
Otwarcie zaworu wyzwala całą historię życia od chwili poczęcia do momentu
osiągnięcia przez organizm megarozmiarów. Musi tu być czynnik, który wyzwala
wszystkie procesy związane z życiem i steruje nimi. Jeśli nie chemiczny ani
mechaniczny, to najprawdopodobniej elektrodynamiczny.

Obie gamety są już układami scalonymi i, zanim wejdą do akcji, podlegają


strukturalnej redukcji, chromosomów o połowę, a tym samym i funkcjonalnemu
okrojeniu też zapewne o połowę. To przymusowo zastosowane przez naturę
okaleczenie wyzwala determinanty wzajemnego dopełnienia i rozpoczyna się szał
różnicowania oraz integrowania w nowy łączny układ scalony o żywiołowym wzroście
organizującej się masy.

Jest to moment tworzenia układu scalonego z jedynego elementu - jaja


stymulowanego przez plemnik. W tym monoukładzie dokonuje się transformacja
energii na szeroką skalę, gdyż obejmuje wszelkie warianty przetwarzania: energii
elektrycznej w mechaniczną i odwrotnie (piezoelektryczność), elektrycznej w
magnetyczną, magnetycznej w mechaniczną (piezomagnetyzm), ciepła w energię
elektryczną (piroelektryk), akustycznej w elektryczną, grawitacyjnej w elektryczną,
chemicznej w mechaniczną (mechanochemiczne procesy), chemicznej w
elektromagnetyczną (chemiluminiscencja), elektrycznej w elektromagnetyczną,
elektrycznej w chemiczną i na odwrót. Procesy elektroniczne i chemiczne prowadzą
do szybkiego wzrostu masy, zróżnicowania podziałowego, a w dalszym rozwoju - do
ustawicznej integracji na każdym etapie różnicowania w nową jednostkę biologiczną,
do rzeczywistego wytworzenia modelu Homo electronicus. Mimo że nie istnieje żaden
system sterujący, odpowiednik późniejszego mózgu, proces przebiega w sposób
zorganizowany i uporządkowany. Wszystko zmierza do wytworzenia układu
scalonego, początkowo dwuwarstwowego, złożonego z ektoi entodermy, później
dochodzi trzecia warstwa - mezoderma: Jest to wciąż układ zespolony jako jedność
rozwojowa, która kryje możliwości dalszego organizowania bardzo złożonego zestawu
scalonego. Na tym poziomie organizacyjnym wydaje się oczywiste istnienie sił
sterujących prawidłowym rozwojem mimo braku jeszcze układu nerwowego.
Podstawy koordynacji są widocznie innej natury. Co więcej, one to dopiero wyróżnią
w przyszłości układ nerwowy. W owym zestawie scalonym, mającym charakter
bioelektroniczny, istotne są przede wszystkim prymitywne i pierwotne siły sterujące.
W zespole piezoelektrycznych półprzewodników mogą nimi być tylko fale
elektromagnetyczne, a w środowisku metabolizującym ponadto jeszcze elektrony.
Elektrony wykazują oprócz tego ruchliwość w aromatycznych strukturach lub w
donorowo-akceptorowych kompleksach.

Proces zapoczątkowany przez wtargnięcie plemnika do 10 000 razy większej masy


białkowego półprzewodnika - komórki jajowej - rozwija się lawinowo, gdyż obejmuje
coraz większą masę. Rosnące elementy komórkowe zostają włączone w elektroniczny
układ scalony, tworzą się podukłady, szczególnie zróżnicowane w obrębie
centralnego układu nerwowego. Jego zaczątki powstają w połowie trzeciego tygodnia
życia płodowego z ektodermy, czyli zewnętrznego listka zarodkowego. Płytka
nerwowa przekształca się w rynienkę nerwową. Morfologicznie poczyna się
wyodrębniać układ nerwowy o istotnej w przyszłości funkcji dla całego organizmu.
Zróżnicowanie się masy półprzewodnikowej w rynienkę nerwową jest zaczątkiem
wyjątkowej koordynacji, która będzie się już utrzymywała przez całe życie osobnicze i
wykazywała coraz większą specjalizację. Morfogeneza polega na czymś więcej niż
tylko na wykształceniu z organicznej masy jaja i plemnika zespołu cytologicznego, a
potem na histologicznym zróżnicowaniu i morfologicznym zarysie geometrii żywego
układu. Już Gurwicz w roku 1922 stanął przed problemem sił kierunkowych w
morfogenezie i nie znalazł innego rozwiązania, jak pola biologiczne.

Od tamtej pory minęło sporo lat, powstało i upadło wiele pojęć, a nawet nowych
dziedzin wiedzy. Świat naukowy tamtych lat jest nieporównywalny z obecnym. Tylko
w biologii nic szczególnego się nie dokonało, poza zastosowaniem fotopowielaczy w
badaniu efektów radiacyjnych życia, powstaniem mikroskopu elektronowego i banku
danych komputerowych, rozwojem biologii molekularnej, odkryciem struktur
subkomórkowych w następstwie zastosowania elektromikroskopii, i poza pierwszymi
próbami integracji, polegającymi na zastosowaniu do żywych ustrojów, po uprzednim
skopiowaniu założeń właśnie z biologii człowieka, teorii informacji.

Dopóki biologia nie wypadnie z systemu, w którym została umieszczona jako dzieło
człowieka, dopóty poszerzenie czy wydłużenie kroku na drodze interpretacji życia jest
niemożliwe. Długość bowiem kroku, a nade wszystko jego wektor jest wyznaczony
właśnie przez ów system. Tu kryje się zasadnicze nieporozumienie w nauce o życiu.
Biologia jako nauka jest systemem stworzonym przez człowieka do opisywania życia,
a nam wydaje się, że wyjęcie życia z tego systemu jest równoznaczne ze śmiercią
ryby po wyjęciu jej z wodnego środowiska. To są paradoksy schematów; mózg
człowieka lubi być zamknięty w system, a jednocześnie boi się nowego systemu, choć
wszystkie przecież on sam stworzył.

Elementarnym układem energetycznym życia nie jest ani określona reakcja


chemiczna, ani specjalny kwant działania biologicznego, ani półprzewodnik białkowy.
W biologii poradzono sobie przez stworzenie ogólnego terminu "metabolizm" jako
wyrazu chemicznego wiązania i uwalniania energii. Metabolizm wyrażałby ogólne
balansowanie energii, uruchomione na drodze chemicznej przez procesy anabolizmu i
katabolizmu. W bioelektronice istnieje jeszcze ogólniejsze pojęcie energetycznych
oscylacji w organizmie, mianowicie "bioplazma". Bioplazma jednoczy w sobie
metabolizm z procesami elektronicznymi w półprzewodzącym ośrodku białkowym i
dobrze oddaje energetyczne środowisko integracji układu. Można praktycznie
zapomnieć o postępującym zróżnicowaniu zapłodnionego jaja najpierw w blastulę,
potem w trzywarstwową gastrulę z ektro- ento- i mezodermą, nie pamiętać o
zarysowaniu się pierwotnej rynienki nerwowej i rozczłonowaniu przyszłego organizmu
na sarkomery, należy za to w polu wizjera utrzymywać ustawiczną integrację.

Układ scalony zaczyna się od razu po wniknięciu plemnika. Komórka jajowa,


otrzymująca impuls zróżnicowania podczas aktu zapłodnienia, jest ciągle
funkcjonalną jednością, czyli biologicznym układem scalonym. Integracja włącza
coraz większą masę, coraz nowe struktury i wyższe zestawy funkcjonalne. Należy
przypuszczać, że podstawowa integracja nie podlega zróżnicowaniu.
Najpierwotniejsza integracja układa się jak siatka informacyjna o coraz gęstszych
oczkach. Amorficzna strukturalnie masa odkłada się już w polu sił oddziaływania
siatki informacyjnej. W dalszym rozwoju stoi na razie do dyspozycji tylko masa
komórki jajowej, minimalnie tylko zwiększona o masę plemnika, której praktycznie
można nie brać pod uwagę.
Rzeczywisty układ scalony masy biologicznej półprzewodników, którą ,;poszatkowało"
zróżnicowanie, a zespoliła ta sama elektromagnetyczna integracja, wskazuje na
bardzo prostą zasadę działania, od pierwszego stadium podziału począwszy. Nie jest
niedorzecznością, że każde zróżnicowanie wymaga zintegrowanego impulsu, by się
prawidłowo dokonało w interesie tworzonej całości. Abstrahując od masy
podlegającej zróżnicowaniu, można rozpatrywać organizm jako układ scalony,
zbudowany z białkowych półprzewodników i piezoelektryków, pracujący dzięki
chemicznemu zasilaniu energią. W tak konsekwentny, wytrwały i uparty sposób życie
zabiega o sprzężenie zróżnicowania z integracją. Nie może bowiem ani na moment
ustać zorganizowany energetycznie proces w białkowej masie, gdyż wówczas
nastąpiłaby śmierć układu.

Kwantowa emocja jest daleka od ludzkich wzruszeń, rozkoszy czy przeżyć, a mimo to
decyduje o nich. Z 300 milionów plemników tylko jeden trafia do celu, a więc tylko
jedna miliardowa część emocji człowieka jest skuteczna i wystarczająca do aktu
zapłodnienia; a trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że uwzględnienie
prawdopodobieństwa ze strony komórki żeńskiej przesuwa tę liczbę o jeden rząd
wielkości w dół. I tylko to prowadzi do uruchomienia procesów rozwoju w komórce
jajowej, której masa wynosi 1,4X10-7 grama. Rozpoczęły się niemożliwe do
zatrzymania w normalnych warunkach procesy zróżnicowania oraz integracji, które
wiodą aż do wykształcenia pełnego człowieka. Zaczynamy rozumieć tę kwantową
emocję i jednocześnie zaczynamy dostrzegać, że kod genetyczny to za mało, musi
istnieć układ scalony już w pierwszym impulsie uruchomienia kaskady embriogenezy.
Skutki kwantowej emocji są poważniejsze, jeśli uwzględni się rozmiar zaangażowanej
masy i rzekomo mechaniczną penetrację plemnika w środowisko białkowego
półprzewodnika komórki jajowej.

Układ scalony komórki jajowej wykazuje już własną elektryczną polaryzację.


Wtargnięcie plemnika zaburza elektryczną kierunkowość, wytwarza sytuację
skrzyżowań prostopadłych (powstawanie blastuli), lecz potem znów dochodzi do
wytworzenia polaryzacji wskutek ostatecznego zorientowania dwóch biegunów:
mózgowego (inaczej - apikalnego) i bazalnego. Co wiemy o mapie działających sił,
wbijając mikroelektrodę w komórkę i mierząc potencjał elektryczny? Nic, poza
stwierdzeniem że on istnieje i że jest mierzalny. Wynikiem tego mocowania
wewnętrznego jest przecież transport masy układającej się "według zakodowanego
szyfru", o którym nikt nic nie wie, prócz tego, że daje on ostatecznie morfologię i
anatomię jednostki. Co się tutaj różnicuje: biologiczne trakty transportu jonowego,
rodniki cząsteczek, układających się w pożądaną molekularną strukturę i
powstających na skutek potrzeb rozwojowych, czy gotowe drobiny rozwożone (jak i
przez co) w "zakodowanym" kierunku'?

Jakie zabawne są te makroskopowe i antropoidowe wyobrażenia o życiu. Takie jednak


swojskie. Człowiek przecież "po ludzku" winien się tworzyć, a więc na wzór naszej
przedsiębiorczości. Dobrze, że przyroda kpi z naszych pomysłów i robi, co należy, jeśli
nawet rozumiemy to tak, jak nie należy. W rozmiarach obowiązujących życie u
podstaw może się transport dokonywać tylko na drodze elektroforezy lub fotoforezy,
musi więc być popychany na sposób kwantowy małymi impulsami energii, choć sam
transport nie jest procesem kwantowym. Stacja rozdzielcza pracuje na zasadzie
elektromagnetycznego sterowania. Badacz "zgarnia" tylko pomiary biopotencjału
komórki, wiedząc na ich podstawie znacznie mniej, niż wie z pomiarów napięcia w
linii przemysłowej o konstrukcji elektrowni i jej napędzie.

Nauka o życiu doprawdy nie jest nudną dziedziną.

Zakręt ewolucji człowieka


Odkrycie jaźni i wydobycie jej spod warstwy informacji płynącej z receptorów
zmysłowych - czy było w pełni przeznaczeniem człowieka? Dominacja ostrego
"odbioru" receptorami była tak przemożna, że prehominid musiał się najpierw
zainteresować otoczeniem, a nie sobą. Świadomość była u niego nieodpartą siłą
poznawania wszystkiego wokół, jak obecnie u dziecka w okresie maksymalnego
gromadzenia informacji obserwacyjnej. Ta faza "encyklopedyzmu" pozostała do dziś
w ontogenezie człowieka, ale jest ona starym filogenetycznym echem.

Receptory zapełniały chłonną pojemność człowieka, który bezwiednie skierował się w


stronę, skąd płynął najszerszy strumień informacji, i wypełniał nią swą wewnętrzną
pustkę. Człowiek stał się ekstrawertykiem nastawionym na zgłębianie środowiska.
Ono go żywi, chroni go lub mu grozi, i ono go ostatecznie przyjmuje po śmieci. To
wszystko stanowiło o odkrywaniu otaczającego świata poprzez napływ informacji od
strony narządów zmysłowych. Po wielu, wielu wiekach, które minęły od powstania
człowieka, próbował Arystoteles wyłuskać z informacji zmysłowej ukrytą treść rzeczy.
Według niego człowiek potrafi tworzyć abstrakcję przez "rozbieranie" informacji ze
zmysłowych osłonek, dzięki czemu wnika do istoty rzeczy, jak mu się wydaje. Już
wtedy poznaniu nadała ludzka natura specyficzny kierunek - przez zmysły ku
środowisku - i dopiero dwa tysiąclecia później człowiek odkrył, w innej sytuacji
stworzonej przez siebie, że poznanie wraca, na wzór fali radarowej odbitej od
rzeczywistości, jeszcze raz do niego. W ciągu tysiącleci człowiek nauczył się wstawiać
między receptory a poznawaną rzeczywistość skonstruowane przez siebie
przedmioty, rozszerzające zakres informacji receptorowej. Zaczęło się od ognia,
potem był kamienny tłuk i kolejno dźwignia, koło, soczewka, pryzmat, i dalej -
soczewka magnetyczna w mikroskopie elektronowym, teleskop, wreszcie - maserowy
wzmacniacz informacji płynącej ze Wszechświata, spektrometr, radar. Ostrość
odbioru informacji rozwijała się przy okazji penetrowania środowiska w niebywały
sposób. Informacyjna masa narastała przez ekstrawertyzm poznawczy człowieka.
Stawał się on eksploatatorem środowiska, a niedobory receptorowego poznania
pokrywał kunsztem wytwarzania narzędzi i inwencją we wstawianiu ich pomiędzy
siebie a świat.

Dotychczasowy lęk przed antropomorfizacją w biologii, uznawaną za coś


pejoratywnego, ustępuje miejsca głębszemu zainteresowaniu człowiekiem jako
wzorcowym obiektem w ewolucji, dokonuje się ona bowiem u niego niesłychanie
szybko i ma dokumentację historyczną. Uwzględnienie w tym problemie modelu
elektronicznego pozwala rozpatrywać minimalne niuanse energetyczne, które nie są
obojętne dla ostatecznego przebiegu ewolucji. Zaczyna się to bowiem nie w
molekularnych przestrojeniach, lecz już w kwantowym świecie submolekularnego
poziomu. Zjawiska patologiczne zaczęliśmy badać od poziomu anatomii i fizjologii.
Tymczasem prawdziwy ich początek zaznacza się w kwantowomechanicznych
sprzężeniach między metabolizmem i bioelektronicznymi procesami. Ostatnio
wprawdzie odnosimy już patologię do molekularnych nieprawidłowości, ale mimo
wszystko jest to nadal statyczny model biologicznych odchyleń od normy. Patologia
rozpoczyna się u samych podstaw dynamiki życia, a więc już w procesach
elektronicznych, daje przerzuty na metabolizm i dopiero potem zmierza do sytuacji
molekularnych, anatomicznych i fizjologicznych, które my rozpoznajemy jako
nieprawidłowe. Ewolucja współczesnego człowieka - jeśli uwzględni się jej aspekt
bioelektroniczny - jest do przewidzenia. Czynniki geofizyczne i geochemiczne, które
przede wszystkim przestrajają energetykę środowiska, będą ingerowały w najbardziej
wyspecjalizowane funkcjonalnie sfery organizmu. Należy do nich głównie obszar
zarządzany przez tak zwaną nową korę mózgu (neocortex) oraz struktury podkorowe.
Skoro wiemy, że struktury podkorowe, takie jak podwzgórze i układ limbiczny,
regulują emocjonalne bogactwo życia, należałoby sądzić, że geofizyczne czynniki już
zaingerowały głęboko w fizjologię mózgowia.

Wśród cywilizacyjnych schorzeń wymienia się bowiem często gwałtowne zmiany


nastrojów, zmęczenie, apatię - świadczące o naruszeniu strony emocjonalnej, które
dają w konsekwencji zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego. Diagnoza może
być tylko jedna - człowiek, zmieniając geofizyczne warunki, a wśród nich profil
elektromagnetyczny, wytworzył samoindukcyjny zestaw z bioelektronicznym
poziomem organizmu. Ten krąg współzależności jest nieprzekraczalny, nie można
bowiem rozerwać elektromagnetycznego łańcucha ekosystemu wytworzonego przez
współczesną cywilizację techniczną. Poszukiwania remedium mogą pójść najwyżej w
kierunku znalezienia nowych czynników chemicznych uodporniających organizm na
działanie mikrofal lub odkrycia pozytywnego zestawu fal o różnej częstotliwości lub
też pasma z powodu zaburzania biologicznej integracji wzbronionego.

Znajdujemy się ciągle w kręgu inteligentnego zwierzęcia, któremu zachciało się


poznać wokoło więcej, niż pozwalają na to jego niedoskonałe zmysły. Przecież w
rzeczywistości ssaki drapieżne przewyższają go "inteligencją nosa", drapieżne ptaki
górują nad nim "inteligencją wzroku", a płoche gazele, sarny, jelenie mają
sprawniejsze ucho niż on. Narzędziowa wstawka, umieszczona między otaczającym
światem a człowiekiem, doskonalona do dziś z uporem godnym wyróżnienia, wymaga
czegoś w nerwowej konstrukcji, co by doprowadziło do podziału informacji na "ja" i
"nie ja". Mówiąc trywialnie garnek musiał dojść do przekonania, że jest zbiornikiem
na informację z kuchni. Znowu absurdalnie mówiąc, ten zwierzęcy egzemplarz wpadł
na pomysł wykształcenia w sobie zmysłu, którego mu nie dała przyroda - zmysłu
autyzmu. Zmysłu pozwalającego oddzielić pojemnik na informację ad samej
informacji. Od tej pory zaznaczyły się dwie linie rozwojowe: linia odbioru informacji ze
środowiska, czyli poznawanie go we wzmocniony sposób przez wymyślone narzędzia
sondujące świat, i linia rozbudowy własnego autyzmu, czyli świadomości. Ostatni z
naczelnych stał się więc niejako podwójnym układem poznawczym: na zewnątrz, jak
nakazywały zmysły, i ku sobie, dokąd kierowała go świadomość. Morze informacyjne
zdobywane od setek milionów lat przez zwierzęta za pomącą zmysłowego
poznawania zapadło się u ostatniego gatunku naczelnych w kolapsie i odsłoniło
powoli drugi świat, który poznał sapiens, budząc się ze snu zwierzęcej natury.

Największe to chyba spośród wszystkich odkryć człowieka - odkrycie siebie. Reszta


była kwestią czasu, szczęśliwego przypadku, nawarstwiającego się doświadczenia, no
i narzędzi, które wstawił między siebie i poznawaną rzeczywistość świata.
Wprowadzane narzędzia - "przedłużenie" zmysłów - coraz wspanialej ulepszane,
przyniosły niebywałą super-emocję zewnętrznego świata. Koniec wieku XVIII i
szczególnie wieki XIX i XX cechuje zdecydowany przerost badań na zewnątrz i
ustawiczny podbój środowiska. W tej samej mierze zaniedbano pogłębiania
skierowanego "ku sobie". Hegemonia ekstrawertyzmu w poznawaniu przesłoniła
podstawy, dzięki którym ostatni z naczelnych stał się człowiekiem. Nie ma
nadmiernej przesady w poglądzie o atawistycznym nawrocie do zwierzęcego
zainteresowania zewnętrznością, choć tym razem łączy się ono z genialnym
zastosowaniem narzędzi będących najnowszymi zdobyczami techniki. Czy nie wolno
nam więc sądzić, że jesteśmy świadkami przyspieszenia ewolucji człowieka, któremu
towarzyszy coraz gwałtowniejsze wnikanie w badane środowisko przy jednoczesnym
nienadążaniu świadomości w zgłębianiu ludzkiego wnętrza? Człowiek rozszczepia się
na granicznej linii, która w trakcie hominizacji zadecydowała o jego przynależności do
nowego gatunku, odmiennego od innych. Linia ta wiodła przecież subtelnym
pograniczem między "ku sobie" i "od siebie". Uczłowieczenie położyło akcent na
wektorze "ku sobie". Ten drugi jest pomysłem zwierząt o setki milionów lat starszych
niż człowiek jako gatunek. Odkrycie siebie od razu ustawiło dalszą ewolucję na pasie
startowym od początku prowadzącym do ostrego zakrętu. Rozwój człowieka jako
gatunku znalazł się na nie dostrzeganym początkowo wirażu, dziś już wyraźnym.
Prawo siły odśrodkowej dało o sobie znać w bardzo typowy sposób, uwidaczniając się
nie tyle w niebywałej tendencji człowieka do opanowywania środowiska, ile przede
wszystkim w opustoszeniu wnętrza istoty ludzkiej.

Mimo coraz większych zdobyczy wyeksponowanych na zewnątrz, coraz częściej


człowiek stwierdza egzystencjalną pustkę w sobie. Czy nie lepsze byłoby nazwanie
tego stanu "wewnętrznym rozrzuceniem odśrodkową siłą działania"? Ostatni gatunek
naczelnych "wystrzelony" ewolucyjnie na bieżnię życia leci nie jak pocisk głowicą
naprzód, lecz w dziwny sposób - ruchem rotacyjnym, jak wirujący stożek. Narzuca się
tu język fizyki, więc powiedzmy, że posiada spin. Dwa więc ruchy powinny być
widoczne w historii rozwojowej człowieka: jeden wzdłuż linii gatunkowej, wspólny dla
całej populacji, drugi - wirowy, czyli ruch osobniczy mający własny spin. Zakręt, o
którym była mowa, dotyczy całego gatunku Homo sapiens i jest dostrzegalny dopiero
w statystycznym oglądzie dzieł dokonanych przez ten gatunek. Spin jest
indywidualną charakterystyką człowieka, charakterystyką rosnącej siły odśrodkowej
w poznawaniu świata, wydłużania promienia poznania, wzrostu obwodnicy stożka i
narastającej pustki wewnętrznej.

Człowiek posiadałby więc przedziwną zdolność do "odwirowywania" siebie, a tym


samym do podnoszenia dna, pod którym dostrzega próżnię, a więc następuje
rozluźnienie więzi psychosomatycznej z ewentualnością "łapania" próżni przy coraz
większej dynamice całego zestawu. Nie można oddzielić ruchu postępowego całego
gatunku od indywidualnej charakterystyki. Ewolucyjna linia jest tylko wypadkową sił
narastających od dziesiątków tysięcy lat. Człowiek bezwiednie realizuje pewien model
ewolucyjny, używając świadomości do osiągania rzekomo wyłącznie osobistych
celów. I na odwrót - ogólny zestaw gatunkowy musi rzutować na indywidualne
zachowanie. Od niepamiętnych czasów te dwa szlaki rozwojowe są u hominidów
najściślej ze sobą sprzężone. Układ scalony w podwójnym ruchu, postępowym
rozwoju gatunkowego i wirowym - rozwoju osobniczego, znajduje się nie tylko w
kręgu działania sił mechanicznych. Jego środowisko - to ani oglądany krajobraz, ani
dający się usłyszeć dźwięk, ani też przyjemnie ogrzane słońcem miejsce egzystencji.
Środowisko dla układu scalonego półprzewodników białkowych i piezoelektryków nie
ma powabu, jaki mu nadają receptory zmysłowe w trakcie fizjologicznych doznań.
Jest ono po prostu zespołem pól elektrycznych, magnetycznych, grawitacyjnych,
akustycznych, temperaturowych, chemicznych i nieokresowych mechanicznych. Ów
żywy elektroniczny układ scalony, przemieszczający się przyspieszonym ruchem
postępowym i wirowym, wkracza z inną dynamiką w ten układ sił. Znaczy to, że
elektrodynamika życia została znacznie zmodyfikowana na skutek zaangażowania
świadomości w ewolucji człowieka. Dla urządzenia elektronicznego zarówno
technicznego, jak i skonstruowanego przez przyrodę nie jest obojętne
przemieszczanie się ruchem przyspieszonym, którego kierunek przecina linię pola sił.
Zaczynają wówczas reagować sprzężenia między elektronami, fotonami i fononami w
środowisku wewnętrznym, bądź co bądź żywym. Środowisko wewnętrzne produkuje
bowiem w przemianach metabolicznych i elektronicznych wymienione cząstki. Cała
energetyka scalonego układu żywego zostaje całkowicie przestawiona albo co
najmniej zmodyfikowana. Poczynają się odstępstwa od standardu, którym tutaj jest
bieg procesów życiowych. Człowiek jest chyba najlepszym w tej chwili obiektem
doświadczalnym badań nie w warunkach laboratoryjnych, lecz w quasi-naturalnym
środowisku modyfikowanym przez użycie świadomości.

Ponieważ ewolucja nie może się dokonywać bez dopływu energii, musi istnieć pula
rezerwowa na pokrycie tych wydatków. Na razie stwierdzamy, że człowiek zapłacił za
swój postęp z konta biologicznego, a więc energią zapewne minimalną, lecz aktywną
i potrzebną do ogólnej koordynacji organizmu. W niej bowiem stwierdza się
naruszenie równowagi. Można domyślać się minimalnego zużycia energii na procesy
ewolucyjne, i to prawdopodobnie energii zaangażowanej w systemy sterownicze.
Dalej można wnioskować, że podstawy elektroniczne procesów życiowych winny być
przede wszystkim wrażliwe na odbiór czynników środowiskowych powodujących
odchylenie od stanu prawidłowego. Przecież wiemy, że sterowanie procesami
elektronicznymi w urządzeniach technicznych wymaga niewielkich nakładów
energetycznych. Dla electronicusa wszystko to przedstawia się znacznie prościej niż
dla zwolenników interpretacji biochemicznej. Z drugiej znów strony, istnieje
niewyczerpana i zupełnie nie znana rezerwa energetyczna świadomości, ta zaś nosi
cechy elektromagnetyczne w elektronicznym modelu życia. Psychologiczny
introwertyzm, jako przeciwstawienie, jest niczym innym niż mobilizowaniem właśnie
tej rezerwy. To nie jest psychologiczne wejście w siebie, ani tylko wewnętrzne
wyciszenie. Świadomość nie jest wyłącznie efektem pracy mózgowia, choć w trakcie
ewolucje została złączona z jego koordynującą funkcją, wobec tego świadomość jest
wszędzie tam, gdzie występuje metabolizm, gdzie istnieją półprzewodzące białka,
czyli ogólnie mówiąc - wszędzie tam, gdzie przebiegają zjawiska określane wspólną
nazwą - "życie". Mobilizowanie świadomości jest równoznaczne dla electronicusa z
mobilizowaniem metabolizmu i procesów elektronicznych, z ogólnym
dynamizowaniem życia. Psychosomatykę można już teraz zdefiniować ściślej niż tylko
jako działanie na osi: międzymózgowie-przysadka-nadnercza, wpływające na
przebieg procesów metabolicznych. Psychosomatyka jest najprawdziwszą więzią
świadomości z metabolizmem i procesami bioelektronicznymi, więzią zauważalną
wszędzie, gdzie istnieją chemiczne reakcje i półprzewodzące białka.

Nie powinno być żadnym zaskoczeniem, że wydłużający się szereg chorób


psychosomatycznych jest pewnym wskaźnikiem współczesnej ewolucji człowieka. W
niedalekiej przyszłości będzie można wyodrębnić syndrom chorób ewolucyjnych,
narzucający konieczność terapeutycznego przeciwdziałania. Powinno ono pójść w
trzech kierunkach: metabolicznym, elektronicznym i mobilizującym świadomość jako
czynnik bioenergetyczny. Ten ostatni wydaje się tutaj najistotniejszy, bowiem w tej
dziedzinie, jak wyżej wykazano, wystąpiły podczas ewolucji człowieka znane
odchylenia od prawidłowości. Homo electronicus może być żywym przyrządem do
mierzenia przyspieszenia ewolucyjnego i jego skutków. Obojętne, czy wskaźnikiem
będzie jedna choroba cywilizacyjna czy ich kompleks, czy też inny szczegół
diagnostyczny. Sklejka psychobiologiczna zwana człowiekiem pęka w miejscu
spojenia dwóch jej składników, których ewolucja przebiegała z niejednakowym
przyspieszeniem. Ewolucja psychiki znacznie wyprzedziła ewolucję biosu, ten ostatni
bowiem staje się coraz bardziej bezwładny. Psychosomatyczna nierównowaga
utrwala się coraz bardziej. Ewolucyjny zryw człowieka jest wprawdzie czymś
niezwykłym w historii biosfery, rozszczepia jednak bardzo istotne spojenie jego
złożonej natury. Człowiecze compositum rozrywa się coraz mocniej, sygnalizując ten
stan na razie chorobami cywilizacyjnymi. Świadomość jest bowiem ostatnią
integracją, jaką wymyśliło rozwijające się życie. To chyba jedyna jego interpretacja.
Poznawcze znaczenie świadomości jest rzeczą wtórnie wymyśloną już przez
człowieka. Od strony biologii patrząc, świadomość jest ostatnim czynnikiem
integrującym człowieka w całość strukturalno-funkcjonalną. Nadmierne
przyspieszenie ewolucyjne sięga więc ostatniej reduty integracyjnej świadomości.
Świadomość, owa przyczyna przyspieszenia rozwojowego, ponosi też jego
konsekwencje w postaci zrywania się spojenia między świadomością a biosem.

Niestety, mechanizmów hamowania już człowiek nie uruchomi. Byłby bo dla niego
regres. Euforia rozpędu jest zbyt wielka i nęcąca. Rozpęd stał się przeznaczeniem
człowieka, który nie wie, że sam go wyzwolił. Na razie sztukuje farmakologicznie swą
biologię i równowagę psychiczną. Doprowadził przez to do powstania z jednej strony
błędnego koła adaptacji bakteryjnej i wirusowej, z drugiej - do wystąpienia ujemnych
skutków stosowania leków psycho i neurotropowych. Tu i ówdzie ratuje integralność
psychofizyczną na drodze naturalnej, a więc przez transcendentalną medytację i jej
organizujący wpływ. Prawdopodobnie będą istniały kiedyś rezerwaty ciszy i rezerwaty
pozbawione nie tylko generatorów fal elektromagnetycznych, ale również
ekranowane przed penetracją fal elektromagnetycznych technicznego pochodzenia z
zewnątrz - jako miejsca rekreacyjne i regenerujące spojenie psychofizyczne,
naruszane wpadnięciem w zbyt wielki zakręt ewolucyjny.

Jeszcze raz sprawdza się einsteinowska hipoteza zakrzywionego promienia


Wszechświata. Tym razem - w ewolucji człowieka. Ponieważ - zgodnie z tym, co
powiedziano wcześniej - siłę nośną ewolucji człowieka stanowi bardziej psychika niż
bios; następuje całkowicie niezamierzone przesunięcie na linii spojenia
psychosomatycznego, a więc wzrasta sprzeczność konstrukcji. Niezależnie jednak od
wszystkich możliwych ewolucyjnych krańcowości, kwantowy punkt życia pozostaje
nienaruszony.

Wracamy do delikatnego pogranicza między "ku sobie" i ,;od siebie". Licentia poetica
czy może fantastica? Biosfera przesuwała człowieka na ewolucyjnych trybach coraz
bardziej ku jego gatunkowemu przeznaczeniu. Do pewnego etapu rozwojowy bieg
nosił wszelkie cechy typowe. W pewnym momencie coś dźwignię przerzuciło "ku
sobie" w poznawaniu i człowiek krzyknął: "Stop! Dalej – sam.” I tutaj skręcił o 180
stopni od linii rozwojowej zwierząt. One pozostały za tą linią. Ta sama, co u zwierząt,
informacja jakby na inną upadła płaszczyznę odsłaniając odmienny świat
samostanowienia, a nie uległości instynktom. W tym miejscu nastąpiło pożegnanie z
zoologią. Narodził się człowiek.

W pasji rozdeptuje resztki instynktów. Potrząsa wszechwładnym dotychczas


środowiskiem. Ogarnia go niezwierzęca furia tworzenia siebie - człowieka. Niech
bieżnia ewolucyjna zginie! On się tworzy na przekór wszelkim prawom biosfery,
nieustanny i zwycięski samobójca. Odnalazł w sobie nowe siły.

Człowiek przyspiesza swój rozwój gatunkowy

Trzeba przyznać, że tylko i wyłącznie człowiek ma całą filogenezę poza sobą. Inaczej
mówiąc, on jeden zdobył maksymalne ewolucyjne doświadczenie. Pod tym względem
stanowi gatunek o wyjątkowej randze. Zaczynamy poniekąd rozumieć jego
stanowisko w nauce, bynajmniej nie uzurpowane, a przynależne mu na mocy faktów
dokonanych. W ewolucyjnych sprawach on jeden może mieć pełnoprawny głos. On -
ostateczny produkt ewolucji.

Istnieją w biologii tendencje do rozpatrywania przyspieszenia ewolucji w


perspektywie czasu geologicznego. Gdybyśmy się na to zgodzili z przymrużeniem
naukowego oka, powinniśmy przyznać, że człowiek w całym szeregu filogenetycznym
jest gatunkiem najbardziej "szybkościowym". Innymi słowy odznaczającym się
najdalej idącą plastycznością, a tym samym, jeszcze nie do końca wyczerpanymi
możliwościami rozwoju. Człowiek jest grotem strzały ewolucyjnego procesu.

Wydaje mu się, że jest odkrywcą czasu. A jednak to nieprawda! Specem "od czasu"
jest życie, ono jedno posiada zdolność kondensacji czasu - przedsięwzięcia, które
poza nim jest niewykonalne. Wartości czasu życie nie mierzy sekundami; zegary
życia odmierzają czas zdarzeniami. Dlatego istnieje niezwykła i jedyna chyba
możliwość utrzymania ciągłości historii nawlekanej jak koraliki na ewolucyjnie
wyciąganą nić. Coś, co się nazywa filogenezą, istnieje jaka rzeczywistość
skondensowanego czasu poprzez zdarzenia, które zaistniały i trwają nadal.
Genetyk wszystko by dokładnie i wyczerpująco wyjaśnił przekazywaniem życia na
podstawie kodu genetycznego. Na razie mamy nieprzerwany ciąg życia, niemożliwy
do stworzenia od nowa. Embriogeneza uwydatnia ten problem wyraźniej: choć z
wieloma zastrzeżeniami, można jednak mówić o skróconej filogenezie widocznej w
przebiegu rozwoju osobniczego, czyli ontogenezy. Nazwano to biogenetycznym
prawem Haeckla, według którego rozwój osobniczy w okresie życia płodowego jest
skrótem gatunkowej drogi. Nie wnikając w rozciągłość prawa biogenetycznego ani w
jego interpretację, przyjmijmy, że wyraża ono ideę, którą tutaj można nazwać
kondensacją czasu rozwojowego.

Ponieważ człowiek jest ostatnim Mohikaninem ewolucji, powinien dysponować


największymi możliwościami kondensacji owego czasu i nagromadzeniem
morfologiczno-fizjologicznych etapów niezwykle długiej filogenezy. W tym sensie
można mówić o przyspieszeniu rozwojowego biegu ontogenezy z widocznymi
etapami ewolucyjnej przeszłości, które są odbiciem całej właściwie filogetycznej
drogi. Czas trwania ontogenezy w odniesieniu do rodowej historii życia wyraża się
proporcją znacznie większą niż 1 : 1 000 000 000, co dowodzi miliard razy szybszego
niż w filogenezie tempa rozwoju, można więc to nazwać kondensacją, w tym wypadku
- czasu i zdarzeń biologicznych. Nie sama tylko ciągłość życia jest przekazywana, ale
jednocześnie realnie istniejąca historia zamierzchłej przeszłości. Historia utrwalona
nie tylko w pamięci, ale wprost w byciu. Człowiek powtarza więc w rozwoju
osobniczym największą ilość zdarzeń filogenetycznych, toteż jest rodową historią
życia najbardziej obciążony lub - jeśli kto woli - doświadczany.

Jako gatunek jest rzeczywiście wyjątkowy. Byłby najlepszym obiektem badań nad
ewolucją, czymś w rodzaju wyolbrzymionej morganowskiej drozofili, gdyby tylko
rozstrzygnięto wybór wskaźnika miarodajnego dla pomiarów przyspieszenia. Z tych
wskaźników wykluczyć trzeba metabolizm, choć wydawałoby się, że on właśnie, jako
źródło potrzebnej energii wymiennej, powinien być wzięty pod uwagę. Ewolucja, jak
każdy proces fizyczny, nie może się obyć bez energetycznych wydatków. Tymczasem
w przyrodzie widzimy zupełnie odwrotną sytuację: bakterie odznaczają się szybszą
przemianą materii niż człowiek. Ewolucja nie szła więc w kierunku zwiększania
szybkości metabolizmu.

Można bez zbytniej przesady powiedzieć, że ewolucja, przebiegająca w dwóch


wariantach, zróżnicowania i integracji, wymaga niewielkiego nakładu energii, jak
wszystkie zresztą procesy sterownicze w układach bioelektronicznych (choć z drugiej
strony mózg, jako podukład sterujący koordynacją całego organizmu, na
energetyczne pokrycie swych funkcji zużywa aż 14 procent energii całego wyrzutu
serca).

Nie rozpracowano jeszcze energetyki organizmu od strony wydatków na sterowanie i


ewolucję: jak dotąd, budziły zainteresowanie tylko wskaźniki metaboliczne, badane w
aspekcie użyteczności produktywnej masy biologicznej. Przeważył interes hodowców i
plantatorów, a nie problemy życia, i jego organizacji. Jeśli ewolucja człowieka
dokonuje się "na naszych oczach", a więc w skali historycznej, powinny się znaleźć
dowody zmienności przede wszystkim morfo1ogicznej, gdyż cała ewolucja gatunkowa
w rozumieniu darwinowskim odnosi się do makrorozmiaru. Jednym z objawów
zmienności jest zjawisko nieproporcjonalnego wzrostu. Zaczęło się od... spodni,
przysyłanych po II wojnie przez UNRRA: jak się okazało - rzadko pasowały one na
Polaków, choć były odpowiednie dla Amerykanów. Minęło zaledwie 30 lat i krawcy u
nas, i w innych krajach, musieli zmienić rozmiar męskich spodni właśnie według
modelu amerykańskiego.

Pierwsze przypuszczenia antropologów, że to podniesienie stopy życiowej jest


przyczyną zwiększania się wzrostu, okazały się niesłuszne, gdyż owo zjawisko idzie
falą przez cała- świat. Jego podłożem może być między innymi zmiana oddziaływania
hormonalnego, zwłaszcza przysadki, tarczycy i gonad.

Z kopalnego materiału antropologicznego wiadomo natomiast, że w Europie


średniowiecznej przeważali w populacji długogłowcy, lecz stopniowo; stawała się
widoczna przewaga krótkogłowców (uwaga - szybciej łysieją!). Nie wiadomo, co o
tych wszystkich zmianach decyduje, czy genetyczne czynniki, czy też czynniki
długofalowej natury geofizycznej, czy też są owe zmiany przejawem rytmiki cech
morfologicznych. Bardzo stare przekazy, zachowane choćby w Biblii, mówią, że
olbrzymi nie należeli w zamierzchłych czasach do sporadycznych wyjątków.

Ponieważ nie można rozpatrywać człowieka w oderwaniu od jego świadomości (dużo


wcześniej wyodrębniono w psychologii typologię konstytucyjną), jego wzrost nie jest
morfologicznym detalem bez znaczenia dla cech psychicznych i temperamentalnych,
będących charakterystycznym przejawem behawioru układu nerwowego.
Współczesny gigantyzm jest nie tylko wynikiem zmian sekrecji hormonalnej, ale
również wiąże się z przebudową modelu świadomościowego.

Jest to, zdaje się, moment zawiązywania się ciekawej akcji w ewolucji człowieka.
Nieśmiało można już rozpocząć sondaż, jak się dokonuje zmiana behawioru
współczesnej populacji, którą cechują coraz to dłuższe kończyny dolne. Nie będzie
przesady, jeśli złączymy go z retuszem ostatnich instynktów zwierzęcych u człowieka.
Instynkt orientacji w terenie został już dawno zagubiony i egzystuje jedynie w
fantastyce typu "Tarzan wśród małp"; do orientacji służą kompas i giroskop, albo
Gwiazda Polarna. Instynkt samozachowawczy zanika, o czym świadczą epidemie
samobójstw w pewnych rejonach świata, a jeszcze częściej - narkomania. Natomiast
instynkt zachowania gatunku został zastąpiony świadomym macierzyństwem, które
przedstawić można bliżej nieokreśloną liczbą usuniętych ciąż - jest to ewenement nie
znany w zoologii. Instynkt samozachowawczy skrzyżowany niejako z instynktem
orientacji daje zwierzęciu naturalną zdolność unikania szkodliwego pokarmu. U
człowieka nie istnieje żadna taka instynktowna bariera samoobronna, gdyż
nieswoiste zatrucia o niewiadomej przyczynie są częstym zjawiskiem. Instynkt
ruchliwości systemu mięśniowego - wielkie osiągnięcie ewolucyjne królestwa zwierząt
- u człowieka zanika; współczesne zabawki dziecięce więcej się ruszają niż ich mali
użytkownicy.

Człowiek staje się osiadłym jamochłonem poruszającym się razem z podstawą, na


której tkwi. Instynkt płciowy, który jest przede wszystkim gatunkową korzyścią w
zoologii, ma u człowieka charakter osobniczy, raczej emocjonalny; jest to miłość i
potencjał twórczych przeżyć (choć miłość rodzicielska nie jest oryginalnym pomysłem
ludzkim). Rozpatrując instynkty, można podejrzewać, że zostały wyparte przez
celowe używanie świadomości w poszukiwaniu motywacji działania. Jednakże nie
udaje się tym samym wyjaśnić osłabienia systemu nerwowego, uwstecznienia
uzębienia, tzn. jego mniejszej trwałości mimo wzrastającej higieny jamy ustnej, oraz
ogólnego osłabienia organizmu raczej typu psychicznego, ale mogącego prowadzić
do bezsilności fizycznej.

Współcześnie człowiek znajduje się chyba w stadium pogłębiania czynników


koordynujących jedność psychofizyczną, co - w związku z wyeliminowaniem resztek
instynktów -oraz naturalnym osłabieniem układów nerwowego i krążenia - prowadzi
do utwierdzenia świadomości gatunkowej, i co przejawia się bardzo
charakterystycznym odruchem humanizacji i miłości do innych (o ile nie jest to
biciem na larum w obliczu narastającego egoizmu i znieczulicy).
Zostawmy ocenę przyszłym historykom antropocenotycznym; bez względu na ich
werdykt wydaje się, że ewolucja człowieka wkracza w fazę przyspieszenia
ontogenezy. I tak: okres życia prenatalnego skraca się coraz częściej do siedmiu
miesięcy, -gdyż rośnie procent przedwczesnych porodów; karmienie dziecka własnym
mlekiem przez matkę, trwające kiedyś, o czym świadczą przekazy historyczne, do
trzech lat, kończy się obecnie na ogół po kilku tygodniach na skutek zaniku pokarmu;
dzieciństwo zostaje wybitnie skrócone na rzecz przedwczesnej dojrzałości psychicznej
i postępującej za nią dojrzałości fizycznej. Dobrym wskaźnikiem trendu sekularnego,
charakteryzującego owo przyspieszenie ewolucyjne, jest wiek menarche. Na
podstawie badań 5546 dziewcząt warszawskich przeprowadzonych w latach 1965-
1976 można było stwierdzić obniżenie wieku menarche (Millicerowa, Szczotka, Łaska-
Mierzejewska, Piechaczek). Podobne wyniki przyniosły badania mieszkanek
Wrocławia. Analogiczne wyniki otrzymuje się na całym świecie.

Na przeciwległym krańcu ontogenetycznego wieku skraca się produkcyjny okres w


życiu człowieka na skutek przedwczesnej miażdżycy, choć granica życia oddala się
dzięki postępom medycyny. Gatunek staje się coraz starszy jako populacja, czyli
biologicznie nietypowy. A więc - według kryteriów niefizjologicznych następuje
swoista kondensacja czasu właściwa tylko życiu, mianowicie ciasne upakowanie coraz
większej liczby zdarzeń w jednostce czasu. Czy wobec tego gatunek Homo sapiens
stoi w obliczu relatywistycznego wydłużenia sekundy przy jednoczesnym skracaniu
czasu? Jeśli zadaniem tego gatunku jest "naszpikowanie się" maksymalną ilością
informacji co ma być wyrazem dojrzałości biologicznej - to należy przewidywać dalsze
"przyspieszanie".

Ogólne narzekanie na tempo życia jest przejawem wewnętrznego przyspieszenia,


które można nazwać przyspieszeniem intencjonalnym. Intencjonalne przyspieszenie
jest najlepszym ze sposobów wykończenia układów nerwowego i krążenia, jest
bowiem doganianiem własnego cienia, który z tą samą prędkością się oddala.
Sprawia ono, że pojedyncze akty czynności układów nerwowego i mięśniowego
nabierają charakteru ciągłego, a oba te układy przechodzą w niemal stały stan
napięcia, co wyraża się zwiększeniem stopnia pobudliwości nerwów (zmniejszenie
refrakcji) i tonusu mięśniowego, nawet podczas snu.

Ekspansja świadomościowa zawsze była wyznacznikiem ewolucji człowieka, ale


obecnie nabiera znaczenia wyraźnie podstawowego. Dopiero ona daje skutki,
zapewne biochemiczne, koordynacyjne, morfologiczne. Dynamika gatunku
symbolizuje się w przyspieszeniu wewnętrznym, w ustawicznym napięciu działania,
we wzrastającej zdolności do "połykania" informacji. Gatunek Homo sapiens jest więc
koncentratem energetycznym o narastającej w widoczny sposób somatycznej
bezwładności, która oznacza biologiczną degradację. Kondensacja świadomościowa
wzmaga ogólne możliwości, powoduje jednak nietypowe przyspieszenie
intencjonalne, utratę zdolności do koniecznej refrakcji, a nawet w wielu wypadkach -
jej całkowity zanik na skutek ustawicznego napięcia nerwowo-mięśniowego.
Człowieczy "elektret" ulega stałemu spolaryzowaniu bez możności depolaryzacji;
pracuje coraz wydajniej pomnażając sumę popychanych zdarzeń, żyje intensywniej,
lecz krócej. Żyje jak układ dodatkowo wzbudzony. Ewolucja człowieka zwiększa
szybkość do granic wytrzymałości układu.

Czy rzeczywiście takie są drogi ewolucji Homo sapiens? Nie wiadomo, chyba krawcy
są najlepiej zorientowani w tej sprawie. Wzrost chorób cywilizacyjnych mógłby
świadczyć o wzrastającym przyspieszeniu intencjonalnym. Osłabienie układów
nerwowego, krążenia i rozrodczego wespół z retuszem instynktów wydaje się
świadczyć o wzrastającej hegemonii świadomości gatunkowej przy coraz większej
pojemności informacyjnej i dynamice układu.
Rosnące zapotrzebowanie na środki psycho- i neurotropowe wydaje się wskazywać,
że gatunek jest na trapie nowej integracji. Pytanie - czy znajdzie ją w chemicznej
farmakologii? A jeśli to wszystko nie przedstawia się właśnie tak, jeśli cały korowód
elektroniczny jest niedorzecznością i daremnym trudem? Nic, co ludzkie, nie jest bez
znaczenia, jeśli nawet nie wiedzie do zamierzonego celu. Przyroda nie produkuje
falsyfikatów, nie orzeka o prawdzie i fałszu, to tylko człowiek poszukuje prawdy.
Twierdzi, że osiąga zawsze wyniki, a przecież brak wyników jest również
osiągnięciem. W tej skali kryteriów, obejmującej wszystko, co ludzkie, mieści się i
daremność modelu o nazwie Homo electronicus. Nic się nie stanie, jeśli ów model
będzie chybiony. Może zainspiruje napisanie Almanachu niewiadomych, abyśmy
lepiej zorientowani byli, czego nam jeszcze brak. Informacyjny bank niewiadomych
może być nie mniej interesujący niż bank danych.

Jedno wydaje się pewne - rozwiązania natury człowieka nie należy szukać w
kontraście zwierzęcego biosu i anielskiej psychiki. Wskazana droga startu od
kwantowego złącza życia lub - jeśli kto woli - kwantu życia, wydaje się krótszą dragą
do celu, choć podane tu rozwiązania nie muszą być jedyne i całkowicie słuszne. W
najgorszym wypadku zostałby przynajmniej wskazany obszar, na którym należy
poszukiwać rozwiązań. Przestrzeń największego prawdopodobieństwa odczytania
człowieka.

Ewolucja człowieka nie ogranicza się do morfologicznych i anatomicznych cech


przynależności gatunkowej. Człowiek pojawił się jako manifestacja bioenergetyki.
Jako ostatni wariant przyrody, obdarzony zdolnością koncentracji sił niezbyt jeszcze
dobrze poznanych. Ekspansję potencjalnych sił życia można obserwować dopiero w
działaniu człowieka. W jego intelektualnej ruchliwości, sile przekonań, decyzji, snach
o wielkości, w twórczym niepokoju.

Mierzony kilogramometrami, nie jest to największy mocarz wśród zwierząt. Posiadł za


to sztukę transformacji własnych sił przez odkrycie świadomości. Czy można mówić o
wzmacnianiu świadomości na zasadzie wielokrotnego odbicia, jak wiązki w laserze?
Nie wiadomo. Nasza wiedza o świadomości jest bardzo nikła; cóż wiemy prócz tego,
że w ogóle jest i zdolna bywa tworzyć zdumiewające dzieła? Co będzie po
kompletnym jej poznaniu i wykorzystaniu?

Wejście człowieka na tor świadomości jest największym tryumfem natury. Ewolucja


człowieka wyraża się przede wszystkim odkryciem przez niego świadomości i jej
gruntowaniem. Na razie gatunek Homo sapiens jest wynikiem filogenetycznego
przygotowania, selektywnego przesiewu dokonanego środowiskowymi czynnikami i
własnej dynamiki. Ponieważ dwa czynniki zmieniają się wyraźnie - to oznaczy;
przeinaczane środowiska i dynamika człowieka - należy wnioskować, że
gatunkotwórcze siły nie przestały działać. Gatunek Homo sapiens jest obecnie w
stadium swego realizowania. Ewolucja ugniata więc człowieka w ciągle zmieniający
się kształt gatunkowy.

Dwa elementy mechanizmu ewolucyjnego zależą od człowieka, tym samym jego tor
rozwojowy odbiega od zoologii, człowiek bowiem podświadomie przejął inicjatywę z
ręki przyrody w tworzeniu samego siebie. Nie o indywidualny pojedynek człowieka z
przyrodą w tej chwili już idzie, lecz o zmasowaną kampanię gatunku przeciw swej
rodzicielce - przyrodzie. Coś niebywałego, a jednak do tego sprowadza się sytuacja.
Ponieważ proces jest bardziej żywiołowy niż celowy, można go nazwać świadomie
nieświadomym.

Wobec tego nie można wykluczyć niepożądanych skutków, dosyć poważnych dla
gatunku. Nie tylko mogą to być groźne dla normalnego bytowania zmiany
środowiska, ale także niezrównoważenie czynników adaptacyjnych z nowymi
okolicznościami. Ewolucyjnie jest to stan niebezpieczny dla gatunku i dla jego
egzystencji. Jednakże, pad warunkiem dostatecznej znajomości problemu, nie jest
wykluczone sterowanie gatunkotwórczymi przemianami w sposób przemyślany i
zaprogramowany. Wobec tego nic nie stoi na przeszkodzie sztucznej hodowli gatunku
ludzkiego. Żadne protesty nic tutaj nie pomogą, bo wszystko, cokolwiek człowiek
czyni w przestawianiu sił przyrody, jak również wszelkie próby uodpornienia się
organizmu na szkodliwe wpływy, jest i tak modelowaniem gatunkowego kształtu
człowieka. Zbędne jest przypomnienie w tym miejscu, że świadomość wydaje się
czynnikiem wybitnie gatunkotwórczym, więc jej celowe zaangażowanie może realnie
wchodzić w rachubę.

Sytuacja jest wręcz paradoksalna - cały gatunek stanowi dobro wyrażające się liczbą
prawie pięciu miliardów osobników. Do wyprodukowania takiego potencjału
populacyjnego wystarczyło 2,5 litra jaj zapłodnionych plemnikami zajmującymi
objętość niewiele większą niż jeden centymetr sześcienny. Te liczby najlepiej mówią o
dynamice człowieka jako gatunku. Wszystko, cokolwiek obserwujemy na świecie, jest
dziełem twórczego niepokoju świadomości człowieka. Życie w ludzkiej skali mierzy się
ilością dokonanych zdarzeń, a nie przepuszczonymi przez system trawienny
gigatonami spożytej masy.

A to niespodziankę zrobił człowiek przyrodzie! Wyjął korbę z jej ręki i zaczął kręcić ...
sobą. Nakręca się coraz bardziej świadomie jako gatunek. Co na to genetycy? Na
razie Supergenetyk, człowiek, obraca żywo korbą świata. Bawi go pęd, oszałamia
dynamika, wyżywa się potęgą. Pasy transmisyjne przyrody są tak złożone, że obroty
korby wprowadzają w odpowiednią prędkość kątową mechanizm przyrody i
urządzenie, nazywane tutaj człowiekiem. Ciekawe, co z tego wyjdzie?

Gatunek Homo sapiens przejął własną produkcję.

Centralne sterowanie bioelektronicznego układu

Kto lub co steruje człowiekiem? Co do tego nie ma wątpliwości. Pomińmy więc


instynkt naśladowczy, psychozy, zwłaszcza zbiorowe, wybujałe ambicje absolutnej
niezależności i inne urojenia. Zobaczmy, jak się to kształtowało w filogenetycznej
przeszłości. Niestety, przejście od jednokomórkowców do Metazoa, czyli tkankowców,
jest wielką niewiadomą, choć dokonuje się na naszych oczach w zapłodnionym jaju.

Dlaczego życie zrezygnowało z prymitywu jednokomórkowości i zaczęło się motać w


coraz większą złożoność - nie wiadomo. Szanując cenne zabytki biologicznej
archeologii, przyroda zostawiła najpierwotniejsze formy - bakterie, glony, pierwotniaki
do dziś, ale obok uruchomiła jednak budowę nowego układu, narzucając mu
złożoność jako główne zadanie i podporządkowując archaicznemu prawu: układ musi
stanowić mimo wszystko jedność i to niepodzielną. Metazoa pchnięte jak żywa kula
ręką przyrody nie zatrzymały się w rozwoju, dopóki nie wytworzyły człowieka.

Czy było "do przewidzenia" (nie wiadomo przez kogo), że Metazoa muszą
doprowadzić do rozwoju człowieka? Czy też była to całkiem niezamierzona,
największa fantazja przyrody? Jeśli wszystko jest zakodowane, to należy w garniturze
genetycznym poszukiwać świadomości. Innymi słowy - człowiek zjawił się na jakimś
etapie filogenezy jako mutacja. Innymi słowy - głupia mutacja dała w konsekwencji
filozofa biosfery. Mutacje były całkiem inteligentne i nie wiadomo dlaczego nazywa
się je losowym przypadkiem w rozwoju życia. Widocznie wszystko zależy od tego, co
człowiekowi potrzebne jest do budowy jego myślowej konstrukcji. Mówiąc krótko,
pojęcia o życiu są wyrobem opatrzonym stempelkiem Made of Man.

Owym zdecydowanym momentem "przełamania" czegoś w dotychczasowym stylu


mogło być zróżnicowanie, które dało zupełnie nowe możliwości, ciągnąc za sobą
nieodłączną koordynację. Ta funkcjonalna krzyżówka okazała się niebywale owocna. I
tu nasuwa się pytanie, oczywiście znowu zasadnicze (najprzykrzejsze i zwykle bez
odpowiedzi): co "siekało" złożoną całość, różnicując ją, i zgarniało znowu w
zintegrowaną całość, by ją od nowa poddać "siekaniu" i któryś tam raz znów
zintegrować?

W półprzewodzącym środowisku mógł to być tylko elektromagnetyczny mikrotom


tnący jednorodność elektronicznej masy na zróżnicowaną funkcjonalność. Taka
nieliniowa "sieczka" podlega prawom synchronizacji, i to spontanicznej, wobec tego
mógłby wystąpić samorzutny element całościujący. Znane to jest z fizyki procesów
nieliniowych, a biologiczne procesy odznaczają się właśnie nieliniowością. Zdaje się,
że jesteśmy jeśli nie bliscy rozwiązania, to w każdym razie blisko nitki wiodącej do
rozsupłania niewiadomej. Ach, ten człowiek... Dobrze, że jest, zmusza nas to
przynajmniej do myślenia.

Z ogólnej masy białkowego półprzewodnika w człowieku mniej niż 2 procent


wyodrębniło się w czasie miliardów lat do zadań specjalnych. Nazwano to centralnym
układem nerwowym lub wprost mózgiem. Układ scalony pracujący w podwójnym
niejako rytmie, chemicznym i elektronicznym, wymaga przy wzrastającej masie,
ustawicznym procesie wymiany elementów strukturalnych oraz zróżnicowania i
integracji - sprawnego sterowania przy minimalnym zużyciu energii. Układ kwantowy
jest w ustawicznym stanie wzbudzonym, w sytuacji energetycznego napięcia.
Sterowanie takim mechanizmem musi być niezwykle zwrotne, jednolite,
natychmiastowe i niezawodne oraz dokonywane przy tym z minimalnym nakładem
pracy.

W trakcie ewolucyjnego zróżnicowania część elementów scalonego zestawu poczęła


się wyodrębniać w podukład o szczególnych właściwościach sterowania i
koordynowania wielorakości procesów. Na tle ogólnej masy półprzewodników
zorganizowanych w komórkowe elementy, stanowiące układ scalony, zarysował się
coraz wyraźniej podzespół układu nerwowego, w którego skład wszedł mózg. Całość
owego podzespołu składa się z 14X10do potęgi9 elementów komórkowych, każdy zaś
z nich co najmniej z 10 do 12 potęgi makromolekuł tworzących jego elektroniczną
masę. Specjalnością wyodrębniającego się podzespołu stało się sterowanie,
sygnalizacja i koordynacja.

Powstanie tego podzespołu nie było widocznie łatwą sprawą, wymagało bowiem
prawie 4 miliardów lat. Początki jego spotyka się chyba już u gąbek, a bez wątpienia -
u jamochłonów. Funkcjonalne drogi zróżnicowania i jednocześnie integracji
podzespołu złożonego z maksymalnej liczby 14 miliardów elementów, są nam nie
znane. Znamy tylko końcowy wynik anatomiczny i fizjologiczny. W każdym razie
wyodrębnił się układ, który modelowo można przedstawić jako nadrzędny w stosunku
do reszty masy białkowego półprzewodnika. Jak wspomniano, elementy tworzące ów
podzespół scalony też mają funkcjonalne podukłady - mitochondria. W jednej
komórce nerwowej wchodzącej w skład kory mózgowej znajduje się ich około 2500,
co stanowi 1,5 procent ogólnej masy komórki. Jako jeszcze mniejszy podukład
scalony, swą liczbą co najmniej tysiąc razy przewyższają liczbę komórek, a więc
powinno ich być około 2,5X10 do 12 potęgi. Funkcjonalne skoordynowanie jest
przedziwne. Model mózgu obraca bowiem niebywałą ilością informacji, bo wynoszącą
3,4X10 do 9 potęgi bitów na sekundę, podczas gdy ogólna pojemność informacyjna
przyswajalna przez człowieka wynosi teoretycznie 2,8X10 do 20 potęgi bitów
(Wooldrige).

Nie jest to w sumie bardzo dużo, skoro do przeniesienia sygnału telefonicznego


wymagane jest 5600 bitów na sekundę. Psycholodzy powiadają, że przytłaczająca
większość tej informacji znajduje się w podświadomości (jest to termin przyjęty przez
psychoanalizę). Jeśli tak, to przyjdzie czas, że będzie się można podłączyć w układ
scalony mózgu i pobrać bezpośrednio informację zakodowaną nie tylko w dalekiej
przeszłości osobniczej, lecz również w filogenetycznej, kodowanie bowiem
genetyczne jest również rodzajem informacji biologicznej. Stanowi to jedno z
kuriozów życia w jego liniowym rozwoju przez miliardy lat. Znajdźmy tylko
odpowiedni przyrząd i właściwe wejście w układ!

Gdyby się udało stwierdzić, który element lub niewielki podzespół działają wadliwie,
powodując zaburzenia psychiczne, i gdyby można było elektronicznie zasilać je
impulsatorem, jak mięsień sercowy, w celu przywrócenia jego normalnej pracy,
moglibyśmy wyrównać wadliwe funkcjonowanie scalonego układu w odpowiednim
miejscu na odcinku awarii. O wprawieniu części wymiennych w formie przeszczepu w
tej chwili nie śmiemy jeszcze marzyć, ale jutro, być może, nie będą to już marzenia.
Model elektroniczny mózgu wskazuje na to. I jeszcze na coś. Zgodnie z teorią
powinien istnieć sposób przyspieszania jego pojemności informacyjnej i - co więcej -
celowego sterowania informacyjnym tankowaniem. Zapewne w krótkiej stosunkowo
historii gatunku Homo sapiens nie zostały jeszcze stworzone wszystkie integracje.
Istnieją zapewne ich nie odkryte rezerwy. Historia nauki tworzonej przez człowieka
zdaje się wskazywać na dużo większe możliwości mózgu, niż dotychczas sądzono.

Układ scalony mózgu ma przed sobą przyszłość, która w dalszym etapie jego
funkcjonowania będzie mogła być szybciej rozwinięta, niżby na to pozwalało zwykłe
tempo rozwoju ludzkości. Mózg jest bowiem urządzeniem, które od kilkuset milionów
lat stymulowane elektrycznie przekazem receptorowym było w ten sposób
niepokojone w białkowej masie piezoelektrycznych półprzewodników. Impulsy
neuronalne mózgu o częstotliwości 50-200 herców i potencjałach 500-100 miliwoltów
nie są obojętne dla procesów elektronicznych, sprzężonych z nimi reakcji
metabolicznych i fononów generowanych z rozdygotanej siatki molekularnej.

Przyszłość przewidywana dla mózgu nie wydaje się wyłącznie hipotetyczna. Znamy w
minimalnym wycinku jego obecną naturę funkcjonalną. Pewne jest, że znajduje się
ciągle pod napięciem elektrycznym, czego dowodzi elektroencefalogram. Mózg
elektronicznie czuwa. Scalony układ 14 miliardów elementów jest podłączany
kanałami nerwowymi do wszystkiego, co ma żyć w organizmie. Fluktuacje
elektryczne nie są wyłącznie zaburzeniem przeniesionym poprzez nerw receptorowy
lub obwodowy z różnych części organizmu do mózgu, ale przenoszą się również
ustawicznie jako życiodajne impulsy z mózgu do najodleglejszych nawet części
organizmu, nie wyłączając miazgi zębnej. Pacjent może sądzić, że przyroda stworzyła
zakończenie nerwowe w zębie, by go bólem informować o konieczności udania się do
dentysty. Impulsy elektrycznie pracującego mózgu idą ustawicznie w najdalsze
krańce organizmu.

Podukład scalony mózgu "gotuje się" ciągle elektrycznie: od czasów Bergera, czyli od
1928 roku, analizujemy jego pulsację, do dziś nierozszyfrowaną. Dla diagnostycznych
celów wykrojono rytmy: alfa o częstotliwości 8-13 herców, beta - o częstotliwości 13-
30 herców, theta - o częstotliwości 3,5-8 herców i delta - o częstotliwości 0,5-3,5
herca; reszta jest niewiadomą układu, który na pewno nadaje jakieś informacje, nie
lekarzom bynajmniej, lecz scalonemu układowi organizmu, nie tylko elektrycznie, ale
również magnetycznie polem o niebywale niskim natężeniu, 10 milionów razy
słabszym niż natężenie pola magnetycznego. Nie jest wykluczona w nadawaniu droga
fononowa, a więc elektrostrykcyjnych drgań białkowych piezoelektryków. Zresztą
sama tkanka nerwowa, tak jak inne tkanki, charakteryzuje się współczynnikami
piezoelektrycznymi. Układy nerwowe: obwodowy i wegetatywny oraz układ scalony
reszty organizmu są ustawicznie elektromagnetycznie pilotowane przez podukład
mózgu, a ten znów w swoim szerokim paśmie radiacyjnym wyłapuje minimalne
sygnały przychodzące do niego i analizuje je; oddzielając normę od patologii.

Budowa bioradarowej stacji trwała co najmniej 4 miliardy lat i bezsprzecznym


patentem przyrody jest włączenie w jej konstrukcję piezoelektryków, a więc
stworzenie systemu kwantowoakustycznego, oraz zasilanie układu energią
chemiczną metabolizmu. Ponadto bioradarowy system mózgu uruchomił pomocnicze
urządzenie w postaci układu hormonalnego, czyli chemiczne, które nie tylko jest
podstacją wykonawczą mózgu, ale jednocześnie na skutek sprzężeń informuje go o
faktycznym stanie życia. W ten sposób mózg wszystka "widzi", we wszystkim jest
zorientowany. Obwody elektroniczne, elektromechaniczne i chemiczne razem
przedstawiają coś, co nieporównanie przewyższa tranzystor techniczny. Nie ma
najmniejszej wątpliwości - jest to patent przyrody, do podziwiania i badania. Nie
potrafimy go jeszcze odtworzyć. Zresztą, biologiczny układ scalony nie jest wyłącznie
"administracją nerwową" zarządzającą żywym przedsiębiorstwem organizmu w
sposób najbardziej wydajny, a słowo "wydajny" przełożone na język biologii oznacza
egzystencję i przesunięcie czasu destrukcji.

Na razie znamy tylko EEG z minimalnym wycinkiem diagnostycznej użyteczności w


skali rytmów alfa, beta, theta i delta, oraz na przeciwległym krańcu funkcjonalności -
dobrze zbadany układ hormonalny. Reszta jest niewiadoma, "jakoś" się tam łączy, bo
musi. Wychodząc z biochemicznego schematu nie można było znaleźć innych
interakcji poza elektrochemiczną.

Bioelektronika pozwala nieco inaczej widzieć sprawę, a jeśli nie widzieć, to


przynajmniej wyczuwać znacznie szerzej i fundamentalniej chyba niż wyłącznie
biochemia. W pewnym - jak nam się wydaje - momencie coraz sprawniejszego
funkcjonowania biologicznego "tranzystora" rozbrzmiał najpotężniejszy w dziejach
okrzyk eureka. Mózg odkrył siebie! Odkrywanie owo było na pewno rozciągnięte w
czasie, lecz jego rezultat ujawnić się mógł w pewnym krótkim momencie. Czy owa
odkrycie wiązało się z pierwszym rzeczywistym okrzykiem artykułowanej mowy - nie
wiadomo. Zapewne tak. Eksplozja czy kolaps informacji? Wyjście z siebie czy wejście
w siebie? Zostawmy odpowiedzi filozofom, problemy rozwiązują oni wprawdzie
niezwykle długo, wykazując przy tym niebywały rozrzut opinii, ale naprawdę rzecz
dotyczy rekonstrukcji, której nie można dokonać bez pewnych założeń, a wtedy
obracamy się już w sferze twórczej dedukcji, słusznej w przyjętych ramach
aksjomatycznych.

Niezależnie od tego, komu zostanie przyznana racja, życie idzie dalej. Sapiensy
muszą się ad tej pory spieszyć, gdyż zastosowanie tranzystora przestrzennego grozi
osiągnięciem gęstości elementów, odpowiadającej liczbowo gęstości komórek
nerwowych w mózgu. Mówi się już całkiem konkretnie o budowie tranzystora
przestrzennego zawierającego jedną czwartą liczby komórek mózgu człowieka. A
wtedy seryjne operacje logiczne w obwodach z takimi układami będą przebiegać
milion razy szybciej niż operacje logiczne w mózgu. Akceleracja bitów w mózgu
stanowi wykładnik inteligencji, toteż każde usprawnienie w tym kierunku jest
pożądane. Nie inaczej przebiegały usprawnienia - choć oczywiście w zwolnionym
tempie - w trakcie ewolucji biologicznej, nie sterowanej dodatkowymi czynnikami z
zakresu inżynierii rozwojowej.

Układ scalony mózgu jest elementem sterującym, wytworzonym ewolucyjnie z


ogólnej masy półprzewodnika białkowego organizmu. Suma metabolizujących
elementów sprzężonych z procesami elektronicznymi, stanowiąca również układ
scalony, nie pozostaje na funkcjonalnym uboczu. Jest to sytuacja uwarunkowana
ewolucyjnie. Przyroda nie wykorzystała jeszcze wszystkich możliwości wpływu mózgu
na somę. Soma też może być traktowana jako układ scalony, skoro w jednym
centymetrze sześciennym zawiera przeciętnie 10 do potęgo 10 komórek, a w nich
znajduje się około lO do 13 potęgi mitochondriów, przeciętnie 1000 w komórce.
Założywszy istnienie elektromagnetycznej informacji międzykomórkowej,
otrzymujemy elektroniczno-metabolizującą siatkę elementów białkowych
skoordynowanych, czyli zespolonych polami elektromagnetycznymi. Teorii z zakresu
psychosomatyki jest raczej mało, natomiast praktyka, zwłaszcza w dziedzinie
patologii psychosomatycznej, zdaje się wskazywać na ogromne możliwości wpływu
mózgu na somę. Niczego prawie nie wiemy natomiast o mobilizującym wpływie
mózgu, zwłaszcza o świadomych oddziaływaniach na przestrajanie somy.

Dotychczas człowiek, zgodnie z receptorowym, czyli fizjologicznym przepisem,


używał świadomości do sondowania otaczającej go przyrody. Jest to zasadniczy
kierunek rozwojowy człowieka, wspaniale manifestujący się osiągnięciami nauki i
techniki. O progresji w tej dziedzinie nikt chyba nie wątpi. Jest ona wyznacznikiem
postępu i rozwoju ludzkości. Pozostaje jednak mniej rozpoznany teren
podintelektualny drenaż przez świadomość, mianowicie własna soma. Wydobycie z
człowieka wszystkich możliwości polega nie tylko na maksymalnie wydajnej
eksploatacji środowiska, ale również na zgłębieniu siebie, na wydostaniu
potencjalności złożonych w somie, które można uruchomić spotęgowaną
świadomością. Wydaje się, że człowiek jeszcze nie wkroczył na właściwą drogę; na
razie penetruje środowisko. Nie ma czasu na siebie.

Dlatego słusznie można utrzymywać, że człowiek jest całkowicie nieznaną istotą.


Kiedyś w dziejach biosfery pewien układ scalony białkowych półprzewodników
maksymalnie zróżnicowany ewolucyjnie, z podsystemem scalonym mózgu, odkrył
swoją właściwą istotę pod warstwą informacji receptorowej. Po prostu zajrzał głębiej
niż zmysły na to pozwalały, a instynkty nieomylnie ustawiły go w gotowości do
poznania nieznanej istoty. Zmysły zwiększyły tylko czujność. Pewnego dnia w
dziejach planety Ziemi dokonał się zasadniczy przewrót, którego skutków nie można
było jeszcze ocenić. Wyłoniła się świadomość. Spod warstwy informacji receptorowej,
z pogranicza instynktów. I stal się człowiek. Na zegarze czasu geologicznego był
czwartorzęd.

Według fizjologicznej wizji człowiek jest ssakiem łożyskowym, którego zasób


informacji ciągle niezwykle wrasta. Tymczasem jest nieco inaczej; człowiek nie jest
składnicą informacji, lecz również jej generatorem i transformatorem. Jest pod tym
względem indywidualnością zdolną do rozwodu. A może istnieją geny inteligencji
(choć nie mniej istotne od nich mogą się okazać geny idiotyzmu czy genialności),
geny zboczeń psychicznych (przecież znamy już geny molekularnych skaz), geny
altruizmu, chamstwa, pracowitości i heroizmu? Jeżeli tak, to jak wtedy oceniać
zasługi, a tym bardziej, jak mierzyć odpowiedzialność za czyny? Człowiek i tak
znacznie wypadł ze sterowania sobą, zostawiając to autonomicznemu układowi
nerwowemu, zajął się natomiast sterowaniem "na dworze", przestrajając środowisko
do granic paradoksu biologicznego. W innych sytuacjach nazywa się to
samobójstwem. Bo też człowiek nie jest wyłącznie połykaczem bitów dostarczonych z
banku danych, lecz istotą z ambicją generowania własnej informacji, celowego jej
użytku, rozbudowy możliwości działania i rozeznania.

Homo electronicus - na razie modelowy, lecz realny, nie science fiction - czeka na
drugie odkrycie: wnikania świadomości w somę. Na razie świadomość gwałtownie go
rozwija i zabija. Jest to chorobowa psychosomatyka. Przyjdzie czas na odkrycie
wpływu świadomości na somę, gdyż wynika to z modelowego przedstawienia
mobilizującego działania świadomości pod postacią Homo electronicus. Ten drenaż
wiele obiecuje. Energię elektromagnetycznie czuwającego mózgu, który i tak mimo
wszystko wspaniale orientuje się i administruje organizmem, należy sprząc z odkrytą
świadomością. Świadomość jest bodaj ostatnią jeszcze nie wykorzystaną szansą
integracji na obecnym etapie ewolucji człowieka. Gatunkotwórczy czynnik działał, jak
wszelkie mechanizmy rozwoju, statystycznie, a więc niezbyt celowo. Jesteśmy jeszcze
raz u celowego bez celu. Integracja najwyższego poziomu poprzez świadomość
uświadomioną, czyli refleksję, zyskuje dopiero szansę praktycznego rozpracowania.

Pozostaje faktem, że integrująca rola mózgu wytworzyła się, jak wszelkie zdobycze
ewolucji, na zasadzie statystycznego przypadku i selektywnego sita. Proces
hominizacji rozpoczął się już w trzeciorzędzie, około 14 milionów lat temu.
Przygotowanie wstępu do niego zajęło około 4 miliardów lat historii życia na Ziemi.
Ewolucja hominidów trwa niespełna milion lat. Dysproporcje czasowe są znamienne.
Centralne sterowanie układem bioelektronicznym nabiera przyspieszenia. Niezwykła
rola przypada tu integrującej roli świadomości. Jest to przecież ostatni integrator
wymyślony przez przyrodę, ale integrator o wysokiej randze. Wobec tego
przerzucankę od zysków do strat biologicznych można działaniem świadomości
ukierunkować na wyłącznie pozytywne efekty. Pojemność informacyjna mózgu nie
osiągnęła chyba górnego pułapu. Wprawdzie, według ogólnego przekonania, liczba
komórek nerwowych (neuronów) w mózgu jest stała i nie ma możności jej
zwiększenia, to jednak liczba miejsc kontaktu w celu przekazu i przekształcania
informacji, czyli liczba synaps w układzie nerwowym, wydaje się daleko większa.
Przyjmujemy, że w mózgu znajduje się 10 do 10 potęgi neuronów, każdy neuron ma
co najmniej średnio l0 do 3 potęgi synaps, wobec tego ogólna ich liczba w mózgu
wynosi l0 do 13 potęgi. Natomiast, według Richtera, liczba możliwych połączeń
między 10 synapsami jest zawrotna, bo rzędu l0 do 130 potęgi. Obsłużenie takiego
układu scalonego dokonywać się musi, według niektórych badaczy z prędkością
światła. Jeszcze raz dochodzimy do możliwości, czy nawet konieczności
elektromagnetycznej koordynacji.

Ewolucja centralnego sterowania zaczyna więc podporządkowywać się świadomości.


Inaczej mówiąc, staje się zabiegiem kierowanym przez człowieka. Wydaje się, że
człowiek przejmie inicjatywę rozwojową w swoje ręce. Kwalifikowana obsługa
podukładu scalonego mózgu jest bez porównania ważniejszym problemem niż
komputeryzacja ludzkich poczynań. Nie jest wykluczone, że oba procesy będą
przebiegały zgadnie, w tym samym kierunku.

Działanie informacji na układ scalony

Niezwykły fenomen mózgu intrygował człowieka od dawna. Mózg można podziwiać w


dwóch niejako przekrojach: jego własną naturę o niebywałej możliwości
przełączników, skojarzeń i transformacji oraz jego wytwory.

Podejście fizjologiczne do badania funkcjonalności mózgu, aczkolwiek typowe dla


nauk przyrodniczych, nie daje wyobrażenia o jego sprawności. Nieodzowne jest
badanie efektów pracy mózgu. Na tym odcinku zejść się muszą badania fizjologiczne
z humanistycznymi.

Cała nauka, technika i sztuka są dziełem mózgu i właśnie zamiana przeliczników


humanistycznych na fizjologiczne stanowi największy szkopuł.

Wszelkie podejmowane przez inżynierów próby zbudowania urządzenia pracującego


na wzór mózgu napotykają niepatronalną trudność. Należałoby stworzyć urządzenie,
którego rozwój funkcjonalno-strukturalny trwałby nieco dłużej niż jeden miliard lat
(tyle trwała ewolucja układu nerwowego). Nie potrafimy skonstruować związku
organicznego przekazującego genetycznie strukturę i funkcję zakodowaną w
drobinie. Wszelkie próby, bardzo zresztą udane, budowy mózgów elektronowych dają
w rezultacie daleką kopię zasad funkcjonowania mózgu ludzkiego, nie oddającą jego
natury.

Do rozliczenia mamy ostateczne wyniki ewolucji mózgu i jego działalności


humanistycznej. Warto zauważyć, że zarówno matematyka, jak i fizyka rozumiane
jako nauki - są działalnością humanistyczną, niczym więcej; to samo odnosi się do
techniki. Są to efekty pracy mózgu, stanowią nasze dane. W banku danych znajdują
się ponadto wyniki elektrofizjologii, zwłaszcza nie poznanego jeszcze do końca EEG,
oraz chemiczne uwarunkowania czynności w normie i w patologii. Mózg trzeba tutaj
traktować nie jako rekwizyt pojedynczego człowieka, lecz jako rozwijającą się od
miliarda lat jednostkę strukturalno-funkcjonalną. Przy takim postawieniu problemu
rodzi się pytanie o siłę napędową rozwoju tego organu. Bez zbytniego ryzyka można
powiedzieć, że działanie informacji środowiskowej na tkankę nerwową wytworzyło w
dostatecznie długim czasie biofizyczny zestaw zdolny do realizacji dzieł, które
obecnie klasyfikujemy jako humanistyczny wynik pracy mózgu.

Do wyboru mamy: albo przypisać białku, jako związkowi organicznemu, wyjątkową


inteligencję rozwijaną ustawicznie aż, do wytworzenia mózgu i jego produktów
myślowych, albo poszukiwać innych, to znaczy niechemicznych sił zarówno po stronie
środowiska, jak i samego układu biologicznego. Inteligencji związków chemicznych
dotychczas nie stwierdzono, natomiast udało się stworzyć "inteligencję" mózgów
elektronowych oraz czujników elektronicznych o niesłychanie wysokim progu
odróżniania bodźców, niezwykle przerastającym próg w organach zmysłowych, a
także "inteligencję" scalonych układów pamięciowych itp. Ta konfrontacja wyników
wskazuje raczej na działanie sił elektromagnetycznych w półprzewodnikowym
materiale białkowym niż na działanie sił chemicznych odpowiedzialnych za rozwój
podstaw świadomości, choć stwierdzono molekularne podstawy i chemiczne
uwarunkowania psychicznych cech. Zbyteczne wyda je się przypomnienie, że w
żywym ustroju nie da się oddzielić procesów bioelektronicznych od biochemicznych;
ich ostatecznym elektem jest powstanie organicznych drobin, które łączą w sobie
cechy elektroniczne z pożytecznymi właściwościami chemicznymi. Poza porównaniem
możliwości po stronach chemicznej i elektronicznej nie potrafimy niczego więcej
powiedzieć o udziale bioelektroniki w organizowaniu struktur mózgowych, łącznie z
tym, co nazywa się inteligencją człowieka. Wydaje się, że to porównanie mimo
wszystko bardzo rozszerza ogólne zorientowanie się w ewolucyjnych drogach
wiodących do wytworzenia psychiki.

W ciągu miliarda lat elektromagnetyczna informacja miała dosyć czasu, by należycie


przygotować białkowy półprzewodnik tkanki nerwowej do coraz sprawniejszego
przebiegu w nim elektrofizjologicznych procesów, które interpretuje się tylko
elektrochemicznie, bo tak zadecydowano w XIX wieku. Przy okazji ujawnił się - moim
zdaniem - niebywały test na antyewolucyjne stanowisko wobec pochodzenia i
działania mózgu: wiedza o mózgu, mimo 100 lat intensywnej pracy, jest rozwijana
nadal tylko w kręgu interpretacji zamkniętych w elektrochemicznym getcie biologii.

Ewolucja biegnie prawdopodobnie w kilku synergistycznych kierunkach: rozwój


elektronicznych cech związków organicznych, głównie białek i kwasów nukleinowych,
łączy się z rozwojem struktur molekularnych i sprawniejszym przebiegiem procesów
chemicznych, a przede wszystkim - ich wzajemnych sprzężeń. Niestety, są to
przypuszczenia oparte; na faktach półempirycznych.
Jak zawsze, każde zagadnienie ewolucyjne musi być rekonstrukcją, a więc nosi cechę
dowolności niesprzecznej z istniejącym stanem. Po stronie zaś faktów są zarówno
półprzewodzące, jak i piezoelektryczne właściwości podstawowych związków
organicznych, elektrofizjologia, elektroencefalografia i magnetoencefalografia, wpływ
pól elektromagnetycznych na działania w normie i w patologicznych odchyleniach,
leczenie chorób psychicznych elektrowstrząsem, zjawiska snu elektrycznego, niezbyt
zrozumiały, a jednak niewątpliwy wpływ stresorów psychicznych na somę,
fizjologiczne skutki hipnozy, analogie funkcjonalne mózgu i technicznych urządzeń
elektronicznych, bliżej nieokreślona koordynująca rola mózgu i niewiadome przejście
z procesów elektrofizjologicznych do psychicznych.

Wydaje się, że modelujący wpływ informacji elektromagnetycznej i chemicznej na


białkowe podłoże o właściwościach elektronicznych potrafił w powolnym procesie
ewolucyjnym doprowadzić do wytworzenia struktur mózgowych, zdolnych do
podejmowania działań podziwianych u człowieka. Układ scalony mózgu, obracając
informacją odbieraną we właściwy sobie sposób, wynikający z elektronicznych
właściwości, przybliżał się z każdym milionem lat do osiągnięcia umiejętności
ujawnionych dziś w mózgu ludzkim. Zresztą proces tej nie jest bynajmniej ukończony.

Takiego tempa nie można sobie wyobrazić posługując się znanymi i stosowanymi w
życiu gospodarczym wskaźnikami, normami, przyspieszeniem cyklu produkcyjnego
itp. Tak narastają procesy kwantowe łączące się z przebudową struktur, a nawet ich
wytwarzaniem, modelowaniem funkcji. Tak pracuje tylko życie, zanim nastąpi
fenomenologicznie, według naszych ocen, nowy etap. Produkcyjny proces na
mikrotaśmie życia jest wielostronny i niezwykle powiązany. "Zajrzenie" wyłącznie w
chemiczną hipotekę życia nie daje żadnego pojęcia o rzeczywistym tle procesu.

Niezwykła przepustowość strumienia informacyjnego w mózgowym układzie


scalonym wyraża się w przybliżeniu liczbą 3X10 do potęgi 9 bitów na sekundę. W
sumie - wielka gęstość, choć przeliczona na jeden element układu (komórka) wynosi
tylko 0,4 bita na sekundę. Strumień informacyjny nie jest tylko zwykłym potokiem
bitów, jak w banku danych, lecz odznacza się jeszcze kształtotwórczymi cechami. Nie
ma tu nic z "połykania" i "przepuszczania" informacji na zasadzie wejścia i wyjścia,
nic z maszyny, natomiast wszystko z życia. "Mechanizacji" pojęć o życiu dokonuje
dopiero jego badacz - nie mogąc sobie poradzić inaczej - przez analogię z tworzonymi
przez siebie urządzeniami.

Informacja nie tylko sedymentuje się w układzie, ale go rozwija. Informacja nie wpada
w układ, ale układ ją "przeżywa", przepisuje ciągle na świeżym molekularnym
substracie wymienianym ustawicznie w odbudowie. Informacja nie ulega więc
histerezie, czyli postarzeniu. Kod genetyczny, zaszyfrowany przed miliardami lat w
molekularnym układzie scalonym DNA, jest tak świeży, jakby powstał wczoraj, zostaje
bowiem przepisywany na nowy substrat molekularny. Konkretnym przykładem
przepisywania kodu genetycznego jest synteza białek i kwasów nukleinowych, jak
zresztą cały metabolizm z enzymatycznym systemem katalizatorów włącznie. W
jednej komórce zachodzi w ciągu sekundy od 3X10do potęgi 8 do 3X10 do potęgi 9
pojedynczych reakcji chemicznych. Metaboliczna fala rozkołysana w komórce
wykazuje więc w ciągu sekundy do trzech miliardów indywidualnych impulsów. Jak
wygląda fala procesów elektronicznych w tym samym czasie?

Z analogiczną czynnością spotykamy się poza żywym układem w holografii, gdzie za


pomocą fal, elektromagnetycznych lub akustycznych zostaje zapisana informacja na
molekularnym hologramie, odczytywana potem spójną wiązką światła. Ponieważ
molekularny hologram podlega prawu regeneracji, czyli odbudowy składowych,
istniejąca ciągłość informacyjna w żywym układzie winna się dokonywać na
podstawie "przepisywania" informacji na świeży hologram. Metaboliczna renowacja
jest tu całkowicie realna.

Na drobinę DNA patrzy się zwykle jak na taśmę produkcyjną białek, która w sposób
elektroniczny, a więc na zasadzie donor-akceptor elektronów, "zszywa" aminokwasy
w odpowiednie białka. Schodzące z tej molekularnej taśmy białko jest negatywem
sytuacji istniejącej w DNA. Kwas dezoksyrybonukleinowy "ogląda się" więc w białku
jak w zwierciadlanym odbiciu. "Oglądanie się" nie stanowi tu bynajmniej przenośni.
Taki czas wzbudzenia jest minimalny, bo w granicach 10-6 potęgi do 10-11potęgi
sekundy.

Komórki nerwowe mózgu wykazują wyższą zawartość DNA niż inne komórki
organizmu. Przebiega w nich nadzwyczaj żywa przemiana materii oraz synteza
białek: neuron może wyprodukować ilość białka przewyższającą wiele razy jego
własną masę. Zdaje się to wskazywać na coś więcej niż tylko na energiczny
metabolizm w mózgu. Czy mózg nie stanowi jedynego w swoim rodzaju scriptorium
przyrody, w którym się dokonuje ustawiczne przepisywanie informacji na odświeżany
molekularny hologram białkowy?

Informacja odbierana przez molekularny hologram jest jednocześnie nie tylko


optycznie lub akustycznie zapisywana, lecz również przestraja substrat. Termin
"informacja" ma tu inne znaczenie niż w teorii informacji. Dla żywego układu
scalonego informację stanowi każda zmiana parametru środowiska energetycznego
odebrana przez układ. Sposób odbioru dyktują prawa fizyki, a więc prawa
pochłonięcia, odbicia, załamania, polaryzacji, wzbudzania, transformacji na inny
rodzaj energii. Zawsze jednak zmiana ta łączy się ze zmianą bilansu energetycznego
układu. Informacja wpływa na jego system wewnętrznych sprzężeń, w konsekwencji -
na przestrojenie strukturalne. Tak dokonuje się przegrupowanie masy
półprzewodnikowej w bioelektronicznym układzie pod wpływem informacji. To jej
ewolucyjna rola. Ów układ scalony w trakcie pracy nie tylko nabiera wprawy, ale
jednocześnie przestraja się jakościowo, a więc jest urządzeniem elektronicznym nie
tylko odświeżanym w tworzywie półprzewodników i zasilanym chemicznie, ale też
wykazującym konstrukcyjną progresję. Ta ostatnia cecha stanowi o zasadniczej
różnicy między urządzeniem zbudowanym przez człowieka a układem zbudowanym
przez przyrodę: człowiek nie potrafi zbudować urządzenia o konstrukcyjnej progresji,
choć jego samego w ten sposób zrealizowała przyroda.

Komputer, któremu człowiek pragnie dorównać, jest dziełem człowieka, ale nie
doścignie precyzją mózgu, wobec tego nie ma potrzeby się do niego upodabniać;
oczywiście, może on oddać nieocenione usługi w przeliczaniu informacji i jej
segregowaniu. Informacja w komputerze tylko sumuje się, natomiast w biologicznym
układzie jest twórcza zarówno pod względem budowy struktur, jak i w możliwościach
koordynacyjnych oraz w samej świadomości. Podlegają one prawom rozwoju i to
rozwoju przyspieszonego.

Tak powstał jedyny w swoim rodzaju system ustawicznych zmian fluktuacji nie tylko
procesów, ale również molekularnych struktur, przepisywanej w nieskończoność
informacji; system, który w konsekwencji tego trwa miliardy lat jako ciągłość. To
dynamiczna nieśmiertelność życia. Znaleźć się świadomie w tym zaczarowanym
kręgu kwantowych procesów odmierzających trwałość jest losem człowieka.

W centralnym układzie scalonym wytwarza się własna sieć informacyjna, obejmująca


zresztą swym zasięgiem całą masę półprzewodników białkowych, łącznie z ich
najdrobniejszymi detalami funkcjonalnymi. To nie jest "połykanie" informacji i
"przeżuwanie" jej na składowe. Życie nie jest układem, w którym informacja
trafiająca na wejście przetwarza się i zmierza do wyjścia. Taka kolej rzeczy istnieje
słusznie przy spożywaniu sandwicza i towarzyszącym mu procesie metabolizmu.
Należałoby raczej mówić o metabolizmie informacji, używając określenia Antoniego
Kępińskiego, oraz o życiowym cyklu informacji w ustroju. Istniejąca teoria informacji
nie wiadomo czy będzie wystarczająca do rozwiązania problemu. Brak nam chyba
dwóch podstawowych sformułowań - zasad kwantowej termodynamiki i kwantowej
teorii informacji.

Chemiczny sposób patrzenia, obowiązujący w biologii, doprowadził do uznania praw


rządzących ruchem substancji w ciekłym ośrodku za ostateczną podstawę przekazu
impulsu nerwowego. Ale na synapsach załamała się interpretacja, stając przed
możliwością alternatywnego rozwiązania: albo synapsy chemiczne, albo
"elektroniczne". Półprzewodnictwo i rysująca się nowa wizja bioukładu - elektroniczna
w środowisku białkowych półprzewodników tworzonych metabolicznie - wskazuje
raczej na typowy tutaj sposób informowania, mianowicie talowy: elektromagnetyczny
i kwantowoakustyczny. Uruchomiony strumień elektronów pozwala wyróżnić jeszcze
trzecią falę - elektronową. Powstałaby wobec tego własna siatka dyfrakcyjna trzech
interferujących fal: elektronowej, elektromagnetycznej i akustycznej. Wszystko w
białkowym ośrodku piezoelektrycznego półprzewodnika.

Elementy molekularne tworzące półprzewodnikowe jednostki scalone nie istnieją więc


w izolacji, lecz tkwią w oczkach złożonej siatki falowej. Zależnie od tego, czy element
elektroniczny znajdzie się w węźle czy w strzałce fali stojącej, w fazie czy w
przesunięciu fazowym, jego praca ulegnie zmianie. To stanowi sekret wysokiego
skoordynowania we włączaniu metabolizmu w elektroniczny system funkcjonalny. W
ten sposób poszczególny element scalony jest zarówno autonomiczny, jak i
uwarunkowany całym zespołem funkcjonalnym, jest indywidualny i ogólny, jest po
prostu wmontowany w funkcjonalną całość i jednocześnie ją tworzy jako nieodzowna
część układu. Nic dziwnego, że zasilanie energetyczne musi tu być niezwykle
intensywne. Układ scalony mózgu zużywa 20-25 procent wszystkich elektronów
przenoszonych w procesie oddychania, choć mózg stanowi tylko 2,5 procent masy
ciała. Każde niedoenergetyzowanie elektronami jest groźne dla jego zespolonej
funkcji, a tym samym dla całego organizmu. Co ciekawsze, najdalej posunięta
specjalizacja pracy mózgu u człowieka jest najmniej wytrzymała na niedobór
elektronów.

Siatka informacyjna, bardzo precyzyjna i w maksymalnym stopniu skoordynowana,


wymaga minimalnych mocy do sprawnego sterowania, ale też z wielką dokładnością
odbiera trafiającą w nią informację z zewnątrz. Z elektroniki technicznej wiadomo, że
układ scalony zużywa znacznie mniej energii niżby to wynikało z sumy energii
zużywanej przez jego poszczególne elementy oddzielnie. Integracja bioelektroniczna
byłaby więc ze stanowiska ewolucyjnego tendencją do oszczędzania energii
potrzebnej do funkcjonowania układu. Parametry środowiska energetycznego,
zarówno wewnętrznego, jak i otoczenia, grają na subtelnie zrównoważonym układzie
elektronicznym melodię swoich fluktuacji. Należy sądzić że z niezwykle szerokiego
informacyjnego pasma środowiska tylko nieznaczny jego procent jest odbierany w
sposób świadomy, przez zmysły. Reszta nie przedstawia jednak dla żywego ustroju
pustki informacyjnej, czyli nie jest martwym informacyjnym wycinkiem środowiska.
Tak może jest w programowaniu inżynierów, ale nie przyrody.

Tutaj właśnie przebiega poprzez zoologię hominizacyjna kreska, oddzielająca


zwierzęcy odbiór informacji od ludzkiego. Ten ostatni nie jest wyłącznie odbiorem
świadomym via receptory zmysłowe i układ nerwowy, lecz i możliwością wydobycia
informacji z siebie, rzucenia jej na indywidualne kołowroty osobowości i osiągnięciem
przekonania, że właśnie coś takiego jest nie tylko możliwe, ale rzeczywiście nastąpiło.
Człowiek jest generatorem własnej informacji, a dzięki niej potrafi drążyć otaczający
świat w znacznie szerszym zakresie niż pozwala mu na to recepcja zmysłowa i
jednocześnie może drążyć własną naturę. Stwierdzenie, że tak właśnie jest, stanowi
odkrycie siebie.

Niewykluczone, że zwierzęta odbierają instynktownie znacznie szerszy zakres


informacji, niż im na to receptory zmysłowe pozwalają. Jest to zapewne faza
wyniesiona jeszcze z wczesnego okresu tropizmów wyretuszowanych częściowo przez
odbiór zmysłowy. Ta faza przechowała się jako echo dalekiej przeszłości w
instynktach modyfikowanych w nieznacznym stopniu przez receptorowe poznanie.
Człowiek natomiast wydrapał z siebie resztki tropizmów i szybko kończy uwalnianie
się od ostatnich instynktów na rzecz rozumowania i logicznych pomyłek.

Organizm nie jest białkowym przyrządem sfabrykowanym przez przyrodę do odbioru


informacji, jest żywym ustrojem, którego siatka dyfrakcyjna wewnętrznej energetyki
wyławia każdą zmianę parametrów środowiska nie tyle dla własnej wiadomości, ile
raczej dla własnego zasilania. Organizm jest układem zasilanym informacyjnie z racji
swej konstrukcji, nie posiada bowiem innego zasilania poza metabolizmem i
procesami bioelektronicznymi. Ocena życia w kategoriach inżynieryjnych jest
podstawową pomyłką niebiologicznego traktowania. Dojście do tego stwierdzenia to
już akt ludzki i najlepszy dowód, że człowiek jest nie tylko konsumentem
informacyjnych bitów, choć to on wymyślił teorię informacji, podobnie jak i biologię.
Oczywiście odcisnął na nich piętno świadczące o pewnym stanie poznania życia i o
stanie jego potrzeb. Teoria informacji powstała na użytek telekomunikacji i jest
odbiciem aktualnych potrzeb przekazu wiadomości w technice. Przykład wzięto z
życia, rozumiejąc je po ludzku, to znaczy z zapotrzebowaniem na wiadomości, czyli
informację. Tymczasem życie odbiera nie tylko wiadomości przekazane w sensie
teorii informacji, a więc nie tylko bity, lecz również energię fali nośnej.

Układ żywy pozostaje "głuchoniemy" na wołanie środowiska tak długo, dopóki nie
stworzy własnego systemu informacyjnego. Środowisku bowiem "przemawia" również
do świata mineralnego, do kwantowego układu atomowego czy drobinowego.
Skokiem życia było wytworzenie własnej siatki informacyjnej, czegoś w rodzaju
informacyjnego systemu, dużo wcześniej zanim się w ogóle poczęło zanosić na
wyodrębnienie układu nerwowego. Życie kształtowało się właśnie w informacyjnej
siatce, jak to zostało nazwane wcześniej - w dyfrakcyjnej siatce fal elektronowej,
fotonowej i fononowej. Masa biologiczna układa się dopiero w polu działania tych sił.
Falowa siatka dyfrakcyjna stanowiła dostatecznie gęsty układ kanałów
informacyjnych, które w miarę ewolucji życia stawały się coraz sprawniej
wykorzystane; do przekazu istotnych informacji. Sieć kanałów informacyjnych była
koniecznością. Bez bioelektroniki, a więc bez pojęcia półprzewodzącej masy
organicznej, brakowało czegoś biologii molekularnej do pełnego zrozumienia
precyzyjnej informatyki żywego ustroju, od kwantowych podstaw poczynając, a na
integracji całego organizmu kończąc. Układy nerwowy i hormonalny są końcowym
anatomicznym i fizjologicznym akcentem rozwojowym życia. Operowanie tylko tymi
ewolucyjnymi "końcówkami" dla zrozumienia informacji żywego ustroju jest dużym
niedopatrzeniem, wynikającym z makroskopowych odniesień.

Najpierw musi być "co" nadawać, potem "na czym", a więc musiały powstać kanały
informacyjne, wreszcie nastąpił tak charakterystyczny, dla życia wzrost masy
informacyjnej łączący się z możliwością ewolucji przekazującego układu. W pewnym
momencie musiało nastąpić uświadomienie sytuacji, a więc coś w rodzaju refleksji.
Ale to "w pewnym, momencie" łączy się już z istnieniem czasu. Otóż i druga
niewiadoma, właściwie trzecia, gdyż trudno nazywać: życie wiadomą. Tak jak
informacyjne kanały, istniejące z racji kwantowych warunków półprzewodzącej masy
organicznej, nie stanowią jeszcze układów nerwowego ani hormonalnego, tak
filogenetyczny czas rozwoju życia na naszej planecie nie jest czymś określonym dla
pojedynczego układu. Czas osobniczy, czyli ontogenetyczny, musiał zaistnieć
nadobnie jak doznanie fali elektromagnetycznej odbieranej jako światło, fali
akustycznej rozróżnianej jako dźwięk, czy chemicznej zawiesiny "wąchanej" albo
"smakowej". Fizjologia odbioru informacji zewnętrznej nie narodziła się jednak z
niczego w przeszłości rozwojowej i konstrukcyjno-funkcjonalnej życia. Czas, który
sprawia tyle kłopotu filozofom, tak "wyrósł" z czasu filogenetycznego, jak układ
nerwowy i receptorowy - z molekularnej masy lub jak hormony - z chemicznej treści
życia. Narodziny czasu na tle ogólnej informacji płynącej z receptorów zmysłowych
były pierwszym i podstawowym, krokiem w kierunku człowieka. Stanowiły one zakręt,
który biosfera wzięła już zdecydowanie i na którym znajduje się nadal, zwiększając
liczbę przeżywanych zdarzeń w jednostce czasu; byłoby to coś w rodzaju
wspomnianego już relatywistycznego wydłużenia sekundy i zapełniania jej
narastającą masą informacyjną.

Momentem zwrotnym na drodze wyzwalania się człowieka z zoologii było odkrycie


czasu przyszłego. Wybieg myśli naprzód jest ograniczony tylko jednym - prędkością
światła, za nim dopiero bezwładna masa biologiczna nadąża w czasie słonecznym.
Czas przyszły wyrwał człowieka z grawitacyjnych przeznaczeń masy organizmu. Od
tej pory będzie coraz częściej sięgał w sfery przewyższające, jak mu się wydaje, jego
naturę. Tam znajdzie prawa kojarzenia, refleksję, rozwijaną ustawicznie świadomość,
siebie jako podmiot zdarzeń i bliżej nie poznany świat fenomenów, które czekają
dopiero na odkrycie w ciągu jego dalszej hominizacji, bynajmniej jeszcze nie
ukończonej. Tak sięga w regiony działań energetycznych swego jestestwa, które,
konfrontowane z inercyjną masą bio1ogiczną, wydaje mu się niezwykłe - psychiczne,
bezmasowe, abstrakcyjne i lotne.

Z przyjęcia bioelektronicznego stanowiska wynikają pewne konsekwencje. Życie jest


ostatecznie sprowadzalne do fali elektromagnetycznej. Świadomość jest również
energetyczną cechą, a nie tylko poznawczym atrybutem. Wobec tego czas jako
"pomysł" życia, podobnie jak barwa, dźwięk, smak czy zapach; winien nosić cechy
anergii. Najogólniejsze równanie w biologii wyrażałoby się następująco: życie =
świadomość = czas. Natura tych trzech rzeczywistości biologicznych winna być taka
sama - energetyczna. Jak dotąd, jest to układ niewiadomych, które na skutek
częstego używania stały się wtórnie pseudopoznane. Życie, świadomość i czas to
pojęcia, którymi chętnie się posługuje czwarta niewiadoma - człowiek. Trudno sobie
wyobrazić pełniejszy komplet. Tak wiedza ścisła jako fundament miewa ścisłe
niewiadome.

Na kwantowe wrzeciona natury nawijało życie własną historię od pierwszego


momentu swego istnienia w przepastnej głębi czasu, nazwanego prekambrem.
Pracowite wrzeciona kwantowe, obracające się na pograniczu reakcji chemicznych i
procesów elektronicznych, odkładały pamięć minionych zdarzeń w molekularnych
strukturach z cierpliwością, którą posiada jedynie czas i wieczność. Niezmordowane
elektrony, fotony i fonony wystukiwały w kwantowym rytmie absolutnie nie znaną
sobie przyszłość. Posuwała się nieśmiertelna fala życia na Ziemni, wzbierająca w
zaangażowaną masę i związaną energię, choć cięta ewolucyjnym mikrotomem na
gatunki i osobniki przeznaczone na śmierć, nie mniej masową. Życie trwało. Ta
egzystencjalna konstrukcja życia została do dziś. Życie przesypuje i miele na
kwantowych żarnach coraz to nową masę by ją ostatecznie przerzucić na hałdę
śmierci jako byłe gatunki czy osobniki, samo zaś trwa w tej nieustannej robocie,
ciągnącej się niewiarygodnie długo. Daninę śmierci spłacało życie w coraz większej
jednostce, aż zjawił się gatunek, który po raz pierwszy uświadomił sobie życie i
śmierć - człowiek. Od tamtej pory nikt tak hojnie śmierci nie zadawał jak on; w jakimś
paroksyzmie odwetu za to przeznaczenie, nikt jak on nie pragnie życia wypełnić
treścią. A wreszcie, kiedy się wzmógł i w siły urósł, on jeden stanął do walki ze
śmiercią.
Człowiek wspaniały!

Odtąd on przyrodzie chce nadawać kierunek, lecz czy mu się to uda, nie wiadomo. W
informację, która wymodelowała jego hominidalne tworzywo, wkłada własną
informację na świadomy użytek i cel, choć - niezbyt się jeszcze orientując - działa
czasami na biologiczną szkodę.

Na razie człowiek znajduje się na etapie gospodarki pierwotnej, jeżeli chodzi o


produkcję informacji naukowej. Rozpatrując rzeczywistość przyrodniczą, otrzymuje
zbyt wiele trocin informacyjnych. Rozkosz, jaką odczuwa na widok morza
informacyjnego, jest doznaniem prymitywnym; nie opanował jeszcze tego stadium
ekonomiki informacji, w którym wszystko zacznie się sprowadzać do nadmiernej
podaży i związanej z tym inflacji, przez co koszty jednego bitu informacyjnego będą
niewspółmiernie wielkie w porównaniu z jego wartością nabywczą. Tymczasem
człowiek do pomocy w przelewaniu informacyjnego morza zaangażował, prócz
własnego mózgu, mózg elektronowy. Stare przysłowie bowiem mówi, że co dwóch, to
nie jeden. W liczeniu tak. Ale w myśleniu pozostaje tylko jeden.

Komputer niekiedy dławi się nadmiarem informacji, sapiens natomiast jest zdania, że
każdą jej ilość przełknie. A może jeszcze nic nie wie o ubocznym działaniu nadmiernej
ilości informacji na ustrój? Informacją dla żywego ustroju nie jest tylko to, co
informatycy wymyślili i co pragną przedstawić jako celowe działanie. Najgorszy
wydaje się informacyjny szum, który - mimo całej rzekomej jednostajności - jest
informacyjnym biciem w werbel kory mózgowej. Monotonia informacyjnego szumu
jest nie mniej skuteczna niż krople wody drążące skałę. Nieustający zalew informacji
jest najlepszym sposobem dezintegracji układu. Zaczyna się proces odwracania
ewolucyjnej drogi od koordynacji.

Jedno wydaje się coraz bardziej prawdopodobne inflacja informacji zagraża nauce w
taki sam sposób, jak inflacja pieniądza gospodarce. Do pewnych granic informacja
jest intelektualnym bogactwem, dalej poczyna niebezpiecznie zwiększać się jej
podaż, tym samym - zmniejsza się jej wartość. Ponadto bity informacyjne stają się w
nauce nieproporcjonalnie drogie w porównaniu z ich wartością użytkową.

Informacja zdaje się wykazywać wszelkie cechy piany, a więc zwiększa wizualnie
objętość, robi wrażenie olbrzymiej masy mimo swego niewielkiego ciężaru.
Informacja daje się łatwo spulchniać. Po wyschnięciu jest informacyjnym pyłem. Tylko
przy tych właściwościach informacji może powstać paradoks bezmiernej ilości bitów
produkowanych w biologii i psychologii oraz niemożności kondensacji, tego pyłu
informacyjnego w kształtkę orzekającą, co to jest życie, kim jest człowiek, co to jest
świadomość. Czarodziejskie słowo "informacja" bywa złudne, a nawet niebezpieczne,
jak wszystko, co jest produkowane bez zastosowania filtrów logiki.

Na żadnym chyba odcinku nie daje się tak namacalnie wyczuć różnicy między
sapiensem i electronicusem, jak w odbiorze informacji. Fizjologia podzieliła mózg na
administracyjne sfery działania informacji poprzez okna receptorowe. Reszta
powierzchni ciała zastała niejako wyjęta spod informacyjnego nacisku. W dodatku
okna receptorowe działają selektywnie i w określonej ściśle skali, zasłaniając widok
dolnej i górnej granicy pasma. Z bogactwa środowiskowego pozostał tylko
ujednolicony odbiór informacji, mimo specyficzności zmysłów (światło, dźwięk,
temperatura, ból, smak, zapach, grawitacja), zawsze przekazywany w jednakowy
sposób przez zmianę stanu elektrycznego w mózgu. Drugim szczegółem
świadczącym o scalonym układzie jest brak ścisłych granic na mapie mózgu; widać
na niej raczej pewne rejony o większym prawdopodobieństwie zmysłowej recepcji
promieniujące na sąsiednie rejony mózgu. Mimo specyficzności odbioru poprzez
receptory zmysłowe, mózg działa jako funkcjonalna całość.

Jak mózg integruje swoje 14 miliardów elementów, czyli, innymi słowy, jak tę żywą i
czującą masę ugniata informacja? Otóż to właśnie. Wystarczy wziąć pod uwagę jeden
rodzaj informacji - elektromagnetyczną. Kompatybilność elektromagnetyczną, czyli
wzajemne uzależnienie urządzeń i ludzi, wymyślono w telekomunikacji niedawno,
przyroda natomiast uwzględnia ją od chwili powołania życia. Interakcja bowiem życia
i fal elektromagnetycznych jest odwiecznym zagadnieniem na Ziemi. Wnikanie fal
elektromagnetycznych w ludzki mózg jest tylko filogenetycznym epilogiem całej
sprawy, może dlatego tak bardzo znamiennym dla zrozumienia postawianego wyżej
problemu.

Biolog bardzo często nie zna skutecznej metody badania biosfery, ta zaś
interesującego zagadnienia rozwiązała wcześniej, zanim w ogóle w historii życia
powstał projekt człowieka. Z braku metod sypią się serie badań empirycznych, mnożą
wyniki, narastają sprzeczności, oscylują interpretacje, aż stają w martwym punkcie. Z
termicznego działania mikrofal wycofano się szybko, choć wzbudziło ono początkowo
wiele entuzjazmu, okazało się bowiem, że niskie natężenie mikrofal nie daje skutków
termicznych wiążących się z widoczną zmianą biochemicznego behawioru. Rośnie
więc informacyjna "kasza" wyników, powiększa magazyn danych, ale nie wyjaśnia
niczego po upadku poglądów o termiczności oddziaływań. Trudno zresztą
odpowiedzieć na pytanie o mechanizmy działania fal elektromagnetycznych,
wychodząc z biochemicznego schematu życia stworzonego dla zgoła innych potrzeb.
Bez przyjęcia bioelektronicznego modelu niepodobna znaleźć sensownego
wyjaśnienia skutków Mikołajczyk, 1974).

Bardzo mało wiemy o ewolucji wstecznej. Postęp ewolucyjny może się bowiem
również dokonywać przez "wygaszenie" zbędnego elementu za cenę rozwoju innego.
Skąd się wzięło tak zwane trzecie oko u ryb smoczkoustych i płazów? Wyjaśnienia
można szukać w pozostałej do dziś u wyższych kręgowców aktyw rej linii podwzgórze-
przysadka-gonady, podlegającej wpływom szyszynki, a ta zdaje się stanowić stary -
mierząc czasem filogenetycznym - fotoreceptor. Czy istnieje w niższych grupach
rozwojowych recepcja mikrofal i fal długich elektromagnetycznych? A może istnieje
szczątkowo u człowieka, tylko nie zostały jeszcze zlokalizowana? W każdym razie
reakcja układu nerwowego i mózgu na mikrofale, jeśli odpada efekt termiczny,
wydaje się bardzo zagadkowa i dosyć swoista. W każdym razie mózg nie zajmuje się -
jak fizycy - szczegółami zabawy polegającej na badaniu reakcji pojedynczej molekuły
na falę elektromagnetyczną, nie przemnaża wyników przez 12X10do21 drobin i nie
segreguje ich na wibracje, rotacje czy oscylacje. Gdyby tak postępował, do tej pory
nie odkryłby zapewne najdłuższej fali płynącej z Kosmosu. Okazało się, że nie znany
wektor elektryczny dociera do Ziemi co 100 sekund. Zaangażowano więc mózg do
rozwiązania zagadki. To jasne, taka częstotliwość dowodzi długości fali
elektromagnetycznej równej 30 milionom kilometrów.

Nie kończy się jednak na tym sprawa odbioru informacji przez scalony układ mózgu.
Aerozol, który do niedawna tylko zanieczyszczał pyłami atmosferę, okazał się ostatnio
również elektryczny jako nośnik ładunków. Ujemne ładunki trafiają z jakimś
upodobaniem w tkankę nerwową i mózg, podwyższając ich zapotrzebowanie na tlen i
wydalanie dwutlenku węgla. Wdychanie ujemnego aerozolu zwiększa amplitudę
elektroencefalogramu w różnych częściach kory mózgowej. Odwrotnie - dodatnie
zjonizowanie zmniejsza częstotliwość rytmu elektroencefalogramu. Co więcej, ujemny
aerozol doskonale działa na sen i likwiduje potrzebę używania uspokajających
środków farmakologicznych. Liczba przenoszonych elektronów zależy od wielkości
cząstki. Cząstka o średnicy równej jednej dziesiątej części mikrona transportuje
7,2X10do4 elektronów, o średnicy pół mikrona - już 7,9X10do5 elektronów, o
średnicy pięciu mikronów - nawet 2,3 X 10do7 elektronów. Gdyby zaś cząstkę uważać
za sześcian o krawędzi równej pięciu mikronom, to takich sześcianików zmieściłaby
się w jednym centymetrze sześciennym aż 15 000 000, a ich łączna powierzchnia
wynosiłaby 12 000 centymetrów kwadratowych. Oczywiście dla organizmu jest
najkorzystniejsza mieszanka jonów ujemnych i dodatnich w odpowiedniej proporcji
(Portnow, 1976).

Mechanizmy penetrowania aerozolu w układ nerwowy i mózg nie są jeszcze


wyjaśnione; czeka nas wiele badań, ujawni się rozrzut wyników, sprzeczności itp., jak
w przypadku działania pól elektromagnetycznych.

Precyzja, szybkość, niezawodność, plastyczność odbioru, zwrotność mózgu -


wymagają kolektywnego funkcjonowania wszystkich drobin i komórek, inaczej mózg
spóźniłby się z przemiałem niezwykłej ilości informacji, którą musi skoordynować,
odmierzyć, rozprowadzić. Procesy chemiczne i elektrochemiczne znają zbyt dużą
bezwładność, podobnie jak procesy molekularne. Najodpowiedniejsze wydają się
procesy elektroniczne w układach scalonych.

Mózg - informacyjny trawieniec - każdą liczbę bitów wchłonie, przemiesza, na


zewnątrz wyrzuci, nową dawkę przewidzi, nie potrafi tylko powiedzieć, jak działa, jak
jest sam skonstruowany. Ten przedziwny twór został umieszczony w większym
futerale somy (97 procent), bez której nie może się obyć, podobnie jak ona bez niego.
A może w tym całym układzie kursuje kolektywna "ciecz elektryczna", która przenosi
impulsy hydrodynamicznie i elektrodynamicznie? Kolektywność działań wydaje się
bezdyskusyjna. A reszta wniosków? Co na to electronicus?

Electronicus wykazuje odmienną reakcję na informację środowiskową. Na


powierzchni jego ciała, charakteryzującej się maksymalnym zagęszczeniem
ładunków, nie ma strefy bezinformacyjnej. Wychodzi on na spotkanie środowiska
wyposażony nie tylko w organy zmysłowe. Spośród całego pasma fal
elektromagnetycznych receptor wzroku wybiera wprawdzie tylko fale o długości 390-
725 nanometrów, ale i reszta widma elektromagnetycznego jest odbierana przez całą
masę białkowych półprzewodników. Organ zmysłu jest szczególnym przypadkiem
uwrażliwienia na niewielki wycinek pasma.

Organ słuchu nie jest u niego jedynym kanałem do odbierania dźwięku. Do ucha
docierają tylko dźwięki w zawężonej skali słyszalności 16-20 000 herców, Homo
electronicus zaś "słyszy" całą masą białkowych piezoelektryków, w szerokiej skali
częstotliwości zarówno infradźwięków, jak i naddźwięków. "Słyszy" zmianą polaryzacji
i strykcją piezoelektryków organicznych w tej samej rytmice, co fala akustyczna. Jego
sonosfera jest szersza i bardziej rozhałasowana, niż to najsubtelniejsze ucho jest w
stanie odebrać. Electronicus słyszy nawet wtedy, gdy jego uszy donoszą mu o
zupełnej ciszy. Co więcej, jego piezoelektryki w polu elektromagnetycznym poczynają
grać kwantową melodię, strykcja bowiem dokonuje się w synchronizacji z
częstotliwością wektora elektrycznego, emitując kwantowoakustyczną falę.
Electronicus nigdy nie ucieknie od informacji, odbiera ją przeraźliwie szeroko i
subtelnie. Nawet środowisko chemiczne - rozcieńczone w wodzie, czyli zjonizowane,
lub rozproszone w powietrzu jako aerozole - odbiera on nie w skali smakowo-
węchowej, ale jako donory lub akceptory elektronów.

Jedyna rada, którą zresztą życie wykorzystało po namyśle trwającym około trzech
miliardów lat - wygasić ten uniwersalny odbiór przez wyodrębnienie recepcji
informacyjnej, z jej głębokością oraz intensywnością odbioru, w zacieśnionym paśmie
i z jednoczesną świadomością tego odbioru. Tak życie wystawiło na powierzchni
elektronicznego układu scalonego anteny receptorów zmysłowych. Świadomość tego
odbioru wycisza pasmo na dwóch jego krańcach. Oczywiście sapiens myli się, gdy
sądzi, że tylko w tym przedziale odbiera informację, utożsamiając ją ze
świadomością. Układ scalony jest multireceptorem pełnego pasma, które odbiera w
znacznie słabszym stopniu niż zmysłami, ale za to ustawicznie.

Electronicus wie, że wprawdzie nie zaraz, ale na pewno w przyszłości strefa ciszy
informacyjnej będzie konieczna, bez względu na to, czy się ktoś będzie czuł już
electronicusem czy nadal sapiensem. Wygaszanie informacji będzie jedyną drogą
regeneracji układu scalonego i jego podukładu - mózgu. Mechanizm został obliczony
przez przyrodę na normalną podaż informacyjną, a nie na lawinowy zryw produkcyjny
dzięki generatorom uruchomionym przez człowieka. "Higiena informacyjna" będzie
nie mniej ważnym działem badań niż środki generujące informację oraz ich
konstrukcja i wydajność. Technika nie zna wprawdzie ograniczeń, poza
wytrzymałością materiałową, ale skończone są możliwości organizmu jako układu
scalonego i powszechnego odbioru informacji w pełnym paśmie.

Strefa ciszy informacyjnej nie ma charakteru wyłącznie akustycznego, jak można by


sądzić, lecz również elektromagnetyczny, a nawet chemiczny. Chemiczna,
elektromagnetyczna i akustyczna strefa ciszy jest wizją ochrony środowiska w
odczuciu Homo electronicus, o ile ma nie dojść do informacyjnej katastrofy.
Informacja kształci i rozwija, była bezsprzecznie czynnikiem dynamizującym ewolucję
biosfery aż do wytworzenia człowieka włącznie. Nadmiar informacji, podobnie jak
nadmiar skutecznych leków i najlepszego jadła, może się okazać ujemny w skutkach.
Alkoholik określiłby to jednoznacznie: "Informację w nadmiarze trzeba zwymiotować."
Przy pewnym bowiem natężeniu i zbytnim urozmaiceniu poczyna ona ogłupiać.
Wprawdzie w przyszłości po dokładniejszym opracowaniu odbioru informacji przez
elektroniczny układ scalony organizmu będzie można podjąć staranie o celowe
strojenie ekosystemu informacyjnego, na razie jednak występuje lęk przed
informacją.

Przyszłe pokolenia wyrażą to lapidarnie: ludzie w XX wieku, czyli w epoce drugiego


średniowiecza, cierpieli na horror informationis. Sami stworzyli informację i sami
wymyślili lęk przed nią.

Homo electronicus - jego pojęcia i logika

Człowiek jest bezsprzecznie najinteligentniejszym zwierzęciem i podobno z tego


powodu niezbyt pasuje do biologicznego królestwa zwierząt.

Nałożył na siebie pojęciową siatkę, od góry nakrywając się logiką, którą wymyślił jako
konieczną wymierność wszelkich poczynań oddzielających go od zwierząt. Przez 23
wieki sądzono, że istnieje tylko jedna logika sformułowana przez Arystotelesa, jak
niemal przez tyle samo stuleci istniało przekonanie o jednej geometrii wymyślonej
przez Euklidesa. Wiek XIX obalił oba intelektualne mity. Istnieje tyle logik i geometrii,
ile ich potrafi wymyślić człowiek. Podobnie, jak współrzędne kartezjańskie nie
stanowią jedynej "siatki geograficznej" dla naszych pojęć.

W biologii jest inaczej. W logice nieobserwowanie zasad prowadzi do nieciągłości,


czyli pomyłki w rozumowaniu, a tym samym - pomyłki w poznaniu rzeczywistości.
Wydaje się, że w biologii odstępstwo od przyjętych pojęć jest przeciwstawnością życia
określamy ją jako śmierć. W logice biologicznej człowiek obawia się nie tyle pomyłki
w poznaniu, ile samej natury przedmiotu badań. Być może jest to lęk podświadomy.

Po co uprzedzać wnioski. Lepiej przyjrzyjmy się faktom. Zastanówmy się nad tym, co
jest paradoksalne, a co zależy tylko od początku układu współrzędnych i od
przenoszenia pojęć z jednego układu w inny choć treści tych pojęć nie pokrywają się.
Biologia makroskopowa wytworzyła zestaw pojęć o życiu, które były w niej
obowiązujące; potem zastosowano je do biologii molekularnej, wreszcie próbowano
implantować do biologii submolekularnej. Ustawiamy sztalugi naszej myśli na coraz
innym poziomie organizacyjnym życia i malujemy jego obraz używając tych samych
pojęć, co prowadzi nas do niemożności uzyskania definicji życia, słusznej na
wszystkich poziomach organizacyjnych. Jednym z zasadniczych paradoksów biologii
mimo niezwykłego jej rozbudowania jest brak opracowanej metodologii. Nie istnieją
więc w biologii pojęcia abstrakcyjna, a tylko wyobrażenia, układane w terminy
używane w różnej skali poziomów organizacyjnych.

Musiało to wreszcie doprowadzić do pojęciowej rozbieżności, która świadczyć może,


że dokonuje się formowanie nie tyle nowego, ile podstawowego poziomu życia, gdzie
nasze obiegowe "pojęcia-wyobrażenia" stają się sporne. W fizyce sytuacja taka
powstała z chwilą pojawienia się mechaniki kwantowej, która pozwoliła na inny odbiór
rzeczywistości. Drugi taki przełom nastąpił w fizyce relatywistycznej. Kiedy w roku
1915 stanął Einstein wobec alternatywy: zrezygnowanie z geometrii Euklidesa lub
porzucenie twórczej koncepcji przestrojenia Wszechświata, wolał poświęcić od dawna
nieżyjącego już Greka, niż okazję głębszego poznania Kosmosu. Schematy są
nienaruszalne, dopóki się ich nie naruszy. Biologia nie przeszła swej fazy mechaniki
kwantowej ani zrelatywizowania. Tradycyjnie tkwi na dawnych pozycjach, wchłaniając
nowe fakty. Rzecz prosta, komplet pojęć jest tworzony zawsze dla systemu. W
systemie fizjologicznym, który niedostrzegalnie przeszedł w biochemiczny - pojęcia
były adekwatne. Biologia molekularna, podretuszowana chemią, mieści się jeszcze w
tym samym systemie razem z pojęciami. Przejście do biologii submolekularnej nie
może się dokonać bez rewizji pojęć, jest bowiem przejściem w świat kwantowych
podstaw, które w fizyce łączy się z nowym pojmowaniem rzeczywistości i jej
opisywaniem. W biologii nie może być inaczej, z jednym wyjątkiem - niemożnością
formalnego opisu ze względu na złożoność przedmiotu, a może raczej ze względu na
nowość samej problematyki.
Jako przykład trudności w stworzeniu formalnego matematycznego opisu można
przytoczyć próby w tym zakresie dla jednej pary zasad azotowych znajdujących się w
DNA, mianowicie pary guanina-cytozyna, potraktowanej jako układ 136 elektronów.
Chodziło bodaj o znalezienie położenia protonu w jednym wiązaniu wodorowym.
Wymagało to obliczenia 70 miliardów całek dwuelektronowych. Maszyna cyfrowa
typu IBM 360/195 wykonywała tę operację aż przez 192 godziny. Zachęcające.

Pojęcia nasze o życiu sięgają korzeniami jeszcze przednaukowej obserwacji, a więc są


znacznie starsze niż logika Arystotelesa i geometria Euklidesa. Pod naporem biologii
eksperymentalnej uległy rewizji o tyle, że nie ma już potrzeby obalania
animistycznych skłonności, ponieważ obraz życia pocięła gęsta sieć analiz
chemicznych i molekularnych struktur. Z animizmu i najstarszych filozoficznych
sformułowań został brak definicji życia jako naukowa kurtuazyjna aprobata
empirycznych danych, bez orzekania dyplomatycznie o życiu, czym ono jest. Dawne
pojęcia o życiu w klasycznej niemal formie zostały wyparte milcząco do psychologii,
która nie mniej dyplomatycznie nie orzeka nic o naturze psychiki, choć nie
kwestionuje jej koegzystencji z działalnością centralnego układu nerwowego. Tak
więc dwie nauki eksperymentalne - biologia i psychologia - po cichu wyznają zasadę
nieorzekania o naturze przedmiotu, czyli pozbawiły się możności zdefiniowania go.

Natomiast człowiek jest jednostką złożoną z dwóch niewiadomych. Pojęcie


wyrażające jego naturę musi pozostać znowu bez definicji. Na dnie wszystkiego
znajduje się z milczącą zgodą przyjmowany zespół pojęć pierwotnych, w niewielkim
stopniu retuszowanych przez biologię doświadczalną, zbyt małym na to, by powstała
definicja. Zaplecze usprawiedliwiające tego rodzaju przemyt logiczny stanowią
wszystkie nauki humanistyczne badające dzieła ludzkie.

Sapiens uprawia logikę dziwnego rodzaju. Jest postępowy i na wskroś


zempiryzowany, a mimo wszystko tkwi na prastarych i pierwotnych pozycjach nie
przyznając się, że brak mu w ogóle definicji pojęć tak fundamentalnych, jak: życie,
psychika, człowiek. W bardzo złożonych i niejasnych sytuacjach zdolny jest nawet do
odstępstw od rygorów, które sam ustalił. Szybko i nerwowo wydrapał przekonanie o
cudach. Prawa termodynamiki sformułował już 1501at temu. Kiedy stanął w zadumie
przed życiem, widząc jak stosuje ono antyentropijne uniki, choćby w podziale komórki
na dwie albo w cyklu płciowym, doszedł do uznania termodynamicznego dziwu: życie
pożera własną entropię i staje się w ten sposób nieśmiertelne w czasie (Schrodinger).

Nie oglądając się na termodynamiczne problemy, stworzył biochemiczny schemat


życia. Ale przecież wszystkie procesy materii podlegają prawom termodynamiki. Jak
może istnieć proces w zasadzie ten sam, przekazywalny przez miliardy lat, bez
zwiększania bezwładności? Odpowiedź pada z wyższego piętra biologicznych
specjalności: "Przez genetyczne zakodowanie i przekaz informacji." Termodynamika
procesów chemicznych jest dobrze poznana. Tymczasem w biochemii przyjmuje się
wieczny balans odwracalnych reakcji chemicznych, jak gdyby posiew entropii nie
chciał rosnąć na biologicznej pożywce. Człowiek twórca i logiki, i termodynamiki -
wnosi protest przeciwko własnym pomysłom nazywając je niekiedy irracjonalnymi.

Człowiek, twórca trzech systemów - biochemicznego, logicznego i


termodynamicznego - znalazł się w tej samej sytuacji, co kiedyś Einstein: z czego
zrezygnować, by dokonać dalszego skoku w poznaniu przyrody? Gdyby nie
sprzeczność między logiką a faktami, nie byłoby w nauce hamletowskich rozterek.

Z czego zrezygnować? Ale zanim zarysują się wielkie perspektywy poznawczego


skoku, trzeba uporać się z następującym szkopułem. Czy świadomość ma naturę
antyentropijną, jak życie w ogóle, a w związku z tym - czy stanowi energetyczną
wielkość, podobnie jak życie? Jeżeli tak, to wtedy rzeczywiście słuszny jest dalszy
bunt przeciwko termodynamice. Czy raczej świadomość uznać za efekt poznania?
Lecz wtedy - stop: w tym miejscu prawa termodynamiki przestają obowiązywać. W
jaki więc sposób poznanie, czyli świadomość, działa na termodynamiczne procesy
życia mobilizująco lub na odwrót - fatalnie, co przejawia się w psychicznych stresach?
Czy tu wyłania się metabiologiczny składnik człowieka? Więc jakim prawem mówi się
o człowieku w biologii, zalicza się go do naczelnych, przypisuje ewolucję? Czy nie
logiczniej nazwać go psychobiologiczną roladą, w której termodynamiczne reżimy
dotyczą tylko biologicznego farszu, a całością rządzą prawa poznania, przejawiające
się niezwykłą ekspansją ludzkiej myśli i działania? Człowieka stworzył system nauki i
pozbawił go możności zaklasyfikowania siebie samego; oto komiczna sytuacja - albo
głowa wystaje poza systemowe ramy, głosząc wolność działania, albo stopy nie
mieszczą się w zakreślonych im podstawach biologicznych.

Ma on więc prawo wyboru: albo uznać dziwność termodynamiczną, gdy mu coś w


ratalnym systemie tworzenia nauki nie pasuje, albo narzucić dobre stosunki
sąsiedzkie psychologii i fizjologii, bez analizowania jednak szczegółów. Człowiek
podejmuje wszelkie próby zamazywania pogranicza dwóch lub trzech dziedzin, byle
uchronić się przed ryzykiem zmiany systemu. Informacja naukowa utrwala jego
przyzwyczajenia, budzi oportunizm: wszystko jest w porządku, a jeśli widać
niedociągnięcia, to po uzyskaniu odpowiedniej porcji nowej informacji na pewno
zostaną one automatycznie usunięte.

Człowiek-pasjonat, nieujarzmiony fanatyk wolności, wtłoczony w system naukowy


zapomina o swej naturze, zaczyna dokonywać nielegalnego wyłączania się spod
praw, które sam ustanowił, potrafi być niekonsekwentny nawet. Tak przemożna jest
siła wronięcia w system. W fizyce bywały "katastrofy" ultrafioletu, nieskończonych
wielkości w teorii pola. W biologii jest zaś niezaburzone wzrastanie na systemowej
pożywce i nie widać oznak żadnych katastrof. A może wystarczy tylko otworzyć okna
w biochemicznym systemie, aby zobaczyć nowe perspektywy? Electronicus, nie
bacząc na następstwa, wychyla się niebezpiecznie poza biochemiczny parapet. Jak
wiadomo, wszystkie "katastrofy" w nauce były krokiem do wielkiego zrywu
twórczego. Trudności, które dostrzega, nazwijmy tymczasowo "katastrofą"
termodynamiki życia i człowieka.

Intuicja podpowiada, że rewolucja w biologii powinna sięgnąć samych jej podstaw,


logicznych i faktycznych. Mimo rozwoju biochemii i biologii molekularnej, cała
bio1agia jest dalej statyczna, jej dynamikę ogranicza inercja, której nie potrafi
pokonać. Biologia jest tradycjonalistycznie postępowa. A tym samym psychologia i
antropologia egzystują w cieniu biologii, tyle że bardziej od niej obciążone akcentem
tradycjonalizmu.

Poziom inteligencji oraz logicznego rozumowania można zbadać nie tylko


odpowiednimi testami psychologicznymi, oceniającymi te dwie właściwości
człowieczej konstrukcji, rzekomo niebiologicznego autoramentu. W roku 1955
Orowan zauważył, że we krwi małp człekokształtnych występuje wysoki poziom
kwasu moczowego. Ewolucyjne myślenie okazało się i tym razem twórcze - nasunęło
pytanie, czy inteligencja charakteryzująca sapiensów nie zależy od kwasu
moczowego. W tym samym roku Haldane wykazał, że osobnicy, w których krwi
wykryto wysoki poziom kwasu moczowego, mają wyższe wskaźniki inteligencji i mniej
się męczą pracą umysłową niż pozostali. W jedenaście lat później Brooks i jego
współpracownicy przebadali w Stanach Zjednoczonych grupę profesorów, docentów,
asystentów i studentów jednej ze szkół medycznych. Okazało się, że wskaźniki
biochemiczne, to znaczy wskaźnik kwasu moczowego i cholesterolu we krwi,
uzasadniają feudalną drabinę nauki. Stwierdzono najwyższy wskaźnik inteligencji i
najwyższy wskaźnik kwasu moczowego oraz cholesterolu u profesorów zwyczajnych,
a także stopniowe jego zmniejszanie się kolejno u: profesorów nadzwyczajnych,
docentów, asystentów; na samym końcu tego szeregu stali studenci. Można by więc
biochemicznie wyrokować o odpowiednich przesunięciach na drabinie naukowości.
Na razie biochemicznie.

Ale wróćmy jednak do kwasu moczowego. Skąd znalazł się u naczelnych, a więc u
małp człekokształtnych i człowieka? Po prostu przez ewolucyjne lenistwo
niewytworzenia enzymu urykazy. Urykaza rozkłada kwas moczowy u ptaków, gadów
lądowych, owadów (z wyjątkiem dwuskrzydłych) i ssaków (z wyjątkiem małp
człekokształtnych i człowieka). Nie wiadomo więc, jakie ewolucyjne rozleniwienie
prowadzić może do kapitalnych rozwiązań w przyszłości filogenetycznej; już była w
tekście mowa o tym, że głupia pomyłka w genetycznym kodzie, zwana mutacją,
zrodziła geniusza biosfery - człowieka. Życie jest zaiste dziwne.

Przyczynowy i skutkowy szereg czy koincydencja kwasu moczowego z inteligencją?


To zależy, co komu wystarcza do zaspokojenia ciekawości. ELectronicus poszukuje
nowych dróg, a więc nie wystarcza mu inteligencja wyrażana wzorami chemicznymi.

Bioelektronika przesunęła osie współrzędnych życia do rozmiarów kwantowych. Ten


drobny zabieg lokalizacyjny okazać się może zamachem stanu na przestarzałe
pojęcia o życiu i psychice. Jego skutkiem jest przecież i Homo electronicus. Okazał się
on więc minerem zakładającym ładunek pod czcigodne i niewiele mówiące pojęcia o
życiu, świadomości i człowieku. Modernizacja poglądów dokonuje się bez zamiaru
wyważania dawnych pojęć i rewolucjonizowania logiki biologicznej.

Homo electronicus oczywiście tych rozterek nie ma, a paradoksy co innego dla niego
wyrażają: po prostu mówienie w dwóch różnych układach współrzędnych i
przypadkowe podstawianie odmiennej treści do tych samych słów. Przede wszystkim
świadomość nie musi być wcale świadoma. To nie jest sprzeczność. Świadomość w
kwantowej skali nie jest świadomością dostarczaną przez receptory zmysłowe i
fizjologicznie odbieraną rzeczywistością, ani świadomością w rozumieniu
psychologów, a więc głównie refleksją. Świadomość kwantowa jest zdolnością
reagowania na wszelką zmianę parametrów energetycznych w otoczeniu. Taka
świadomość jest w ogóle cechą życia, a nie nabytkiem ewolucyjnym po kilku
miliardach lat praktyki życia. Zarówno świadomość receptorów zmysłowych, jak i
świadomość refleksyjna zjawiły się w czasie jako wynik ewolucji, są jednak wyrazem
daleko posuniętego zróżnicowania układu, natomiast świadomość kwantowa była
zawsze ta sama, stanowi bowiem wespół z innymi kwantowymi własnościami klasę
niezmienników, czyli życiowe constans. Kwantowe bowiem podstawy są zawsze te
same, mogą się tylko ich relacje rozmaicie układać.

Świadomość dla Homo electronicus jest więc podstawową cechą i czynnikiem


konstruktywnym w samej funkcjonalności życia. Nie zjawiła się ona w następstwie
ewolucji, lecz razem z powstaniem życia. Na poziomie kwantowym nie ma ona nic z
rozpoznania, jest wyłącznie natury energetycznej, prawdopodobnie -
elektromagnetycznej. Życie w kwantowym rozmiarze nie ma cech przypisywanych
mu przez biologię, a więc nie zostawia duplikatu, nie ma poziomów organizacji, brak
mu celowości, nie wykazuje przemiany materii, rozwoju itp. To świadomość pojęć
makroskopowych, prawdziwych, kiedy rozpatrujemy ją na bardzo wysokich
szczeblach ewolucji. W mikrowymiarze istnieją tylko elektrony, fotony i fonony przy
wzajemnym oddziaływaniu sprzężeń w białkowym ośrodku półprzewodnika. Również
śmierć w tym wymiarze nie nosi cech ustania fizjologicznych zjawisk. Śmierć
kwantowa jest zerwaniem sprzężeń między chemicznym i elektronicznym
pograniczem. Życie ponadto nie musi być masą biologiczną, może być wyemitowaną
falą, a tym samym trwać po destrukcji oscylatora, czyli organizmu rozumianego jako
funkcjonująca masa związków organicznych. Strukturalna, a więc uporządkowana
masa biologiczna powraca w chemiczny obieg pierwiastków, natomiast wyemitowana
fala elektromagnetyczna, podlegająca prawu zachowania energii, jest w
rzeczywistości nieśmiertelna, gdyż kontynuuje swój bieg w przestrzeni do chwili
pochłonięcia jej przez jakiś układ materii. Przy zachowaniu klasycznych, czyli
makroskopowych, kryteriów nie do pomyślenia byłoby twierdzenie o istnieniu życia
poza konstruktywną całością masy biologicznej, twierdzenie takie wprowadzałoby
irracjonalne przesłanki do nauki o życiu.

Rozpatrując problem ze stanowiska kwantowego, nie widać przeszkód w przyjęciu


założenia o elektromagnetycznym trwaniu życia po śmierci masy biologicznej. Jeszcze
jeden paradoks makroskopowy trzeba tutaj uwzględnić, mianowicie - nie można
ograniczać życia do wymiarów masy związków organicznych. Pod względem
kwantowej emisji życie sięga znacznie dalej, niż mu na to przestrzenne parametry
masy pozwalają. Fakt ten stanowi podstawę biologii falowej, niemożliwej do przyjęcia
w schemacie biochemicznym czy molekularnym. Zgoła niewiarygodna jest biologia
falowa w schemacie fizjologicznym. Najbardziej zaskakujące jest stwierdzenie, że
życie nareszcie się "rozświetliło" i „rozgadało".

Nie można już przedstawić życia jako zbioru bezszelestnych reakcji chemicznych,
przebiegających w ciszy biologicznego laboratorium przyrody. Życie i światło to
nierozerwalne zestawy; życie i emitowane fotony - to dwie strony tego samego
fenomenu metabolizującego. Nie tylko foton słoneczny jest istotny dla syntezy; nie
ma w ogóle procesów życiowych bez generowania fotonów. Ponadto życie w swej
biologicznej masie nie odznacza się bynajmniej spokojem dostojności. Molekularna
sieć związków organicznych jest wstrząsana kwantowym rytmem akustycznym. Tak,
istotnie electronicus mieści się w kwantowej skrzynce biegów życia, a nie w
megaskopowych pojęciach zoologii i psychologii. W takiej skrzynce wszystko może
inaczej wyglądać.

Rozdział traktuje o pojęciach i logice electronicusa. Nie ma się co dziwić, że logika


electronicusa może być niekiedy inna niż sapiensów. Euklides tworzył abstrakcyjną
geometrię podczas pomiarów poletek greckich rolników i pasterzy. Arystoteles zaś
sformułował zasady logiki na podstawie megaskopowych obserwacji, oskubując je z
detali w akcie nazywanym abstrahowaniem. Geometria i logika są tworami .człowieka
i nie zarzuca się im błędności. Tworzył je przecież sapiens. Logika electronicusa
znajduje się w tym samym szeregu tworzenia i nie musi być błędna z tej tylko racji,
że jest inna.

Cóż za igraszki przyrody! Fantastyczny mózg człowieka posługuje się myślą w sposób
nieograniczony, sięga w najdalsze regiony Wszechświata, rozłupuje cząstki
elementarne, odkrywa ciężkie fotony, choć nie posiadają one masy, przed
zgłębieniem zaś swej natury staje bezradny, nie potrafi się przenicować, by odkryć
drugą, nieznaną stronę swego działania, skądinąd przecież genialnego.

Jak malarz stawia on swoje systemowe sztalugi, maluje na nich rzeczywistość,


twierdząc, że ją poznaje, tymczasem analizuje tylko własny model, a nie
rzeczywistość. Sam ustawia dobrowolnie owe sztalugi, wdrapuje się na nie i trzeba
dopiero nim potrząsnąć energicznie, by się oderwał od rusztowania, które zostało
tematycznie wyjałowione. Nie można mu wyjaśnić, że świat poszedł dalej od tej pory,
gdy się na te sztalugi wspinał. Logika kamienia, który wrasta w miedzę i nigdy sam
się nie ruszy! Mózg ludzki odwieczny rewolucjonista i konserwatysta na przemian -
popycha, a w pewnym momencie blokuje poznanie, w obu wypadkach występując z
pozycji najczystszej i najbezstronniczej logiki. Logiczny humor - to dobre określenie
opisanej sytuacji.

Czy chodzi tylko o przetarg słów, czy może o podstawowe różnice pojęć? Zmiana
pojęć jest normalną konsekwencją wejścia w inny model biologicznego układu, a
wszak bioelektronika musi ingerować w domenę opisywania życia. Wciąż znajdujemy
się w kręgu dualizmu, który w biologii ugruntował człowieka jako układ złożony z
biosu i psychiki. Wszystko od tej pory stało się podwójnie ukierunkowane, skoro sam
badacz nie jest monolityczny. Ciągle poszukujemy istoty życia, znając jego badane
atrybuty. A przecież czym innym jest fenomen życia, czyn innym jego istota;
zaplątaliśmy się między zasadą życia a procesami życia, między zjawiskiem
określanym jaka życie i jego podstawą, nie wiadomo jakiej natury. Odróżniamy
zjawisko od zasady, funkcjonalne strony życia odmiennie traktujemy niż poznawcze,
za Arystotelesem rozróżniamy życie i duszę roślinną, zwierzęcą oraz ludzką,
rozgraniczamy bios od psychiki i tym podobne. Ta dwutorowa orientacja rozchodzi się
w przeciwne strony aż do nieokreślonej nieskończoności między życiem a
świadomością u gatunku Homo sapiens.

Jeśli na jednym krańcu, tym makroskopowym, rozchodzą się nasze pojęcia o


odrębnych naturach życia i psychiki, to na drugim końcu - mikrorozmiarów - powinny
one zbiec się w jednym punkcie. To właśnie Homo electronicus odkrył ten zborny
punkt i tam ulokował swoje rozumienie życia, co wynika wprost z bioelektroniki i jej
podstaw. Nie można mu odmówić sprytu i przebiegłości; nie wiadomo tylko, czy
również racji.

Homo electronicus zdaje sobie sprawę z odmienności pojęcia informacji. Na


kwantowym poziomie nie ma komunikatów, natomiast istnieje odbiór zmian
parametrów energetycznych w elektronicznej lub metabolicznej frakcji jego życia
albo w otoczeniu. Informacji nie mierzy w bitach, lecz w ergach lub w
praktyczniejszych jednostkach - elektronowoltach. Odkrywa się oto nieznany świat
kwantowy, obcy dotychczas biologii, wyrażany w inny, niż dotąd, sposób, a przecież
życie startowało od niego. Człowiek jest więc ostatecznym wynikiem długiego
procesu przemian, zróżnicowań i nowych integracji. Dwuwartościowa logika
arystotelesowska jest, być może, wynikiem natury elektronicznego układu scalonego,
dla którego najprostsze decydowanie jest wyborem pomiędzy "tak" i "nie".

Logikę żywego układu normuje już na poziomie kwantowym równowaga


energetyczna między metabolizmem i procesami elektronicznymi w obrębie zaś
metabolizmu - równowaga między katabolizmem i anabolizmem; bioplazmowo
wyrazilibyśmy to jako równowagę stabilizacyjno-degradacyjną, chemicznie - jako
optymalny zestaw reakcji oksydoredukcyjnych związanych z pobieraniem i
oddawaniem elektronów. Wreszcie niekwantowo - jako równowagę między
organizmem i środowiskiem.

Logika życia jest przede wszystkim logiką działania. Analizując tę pierwszą, można
mówić o logice poznania. W długiej ewolucji mózgowia wytworzyła się i jego "logika"
funkcjonowania pod postacią sprawnej koordynacji wielostronnej aktywności
organizmu. Tę logikę potrafimy odtworzyć i sztucznie zaprogramować, z pewnym
uproszczeniem, w elektronowych mózgach. Główne i jedyne kryterium logiki
biologicznej stanowi trwanie życia wśród zmiennych okoliczności i wytworzenie cech
najkorzystniejszych dla osiągnięcia tego celu. Odstąpienie od tej logiki jest zgubne
dla życia i równe śmierci układu. Z chwilą odkrycia świadomości przez człowieka,
świadomości określanej jako refleksyjna, zastała utracona biologiczna logika.
Odkrycie owo bowiem było skierowane na zewnątrz, a więc rozpoznanie środowiska
nastąpiło za cenę maksymalnej ilości informacji o nim (w myśl teorii informacji).
Człowiek, ogarnięty poznawczą pasją i w konsekwencji tego eksploatujący środowisko
na rzecz własnego rozwoju, zaczyna być nielogiczny w rezultacie nieprzewidywania
skutków swojej działalności albo nieznajomości własnej natury. Kwantowe podłoże
życia zostało odkryte dopiero niedawno, tymczasem ingerowanie w nie poprzez
przebudowę środowiska dokonywało się bez świadomości skutków tej ingerencji.
Alarm w sprawie ochrony środowiska człowieka jest właściwie informacją o braku
logiki biologicznej.

Nie jest to zresztą jedyny alarm w historii sapiensów, ale na pewno najbardziej
znamienny, gdyż zagrożona została cała planeta. Człowiek nauczył się wywoływać
skutki kwantowe, ale nie potrafi nimi rozsądnie sterować. W dodatku nie może się
wyzwolić ad ich wpływu. Tu zamyka się circulus vitiosus, którego człowiek tak nie lubi
w logice. Ponieważ nie ma świadomości odbioru zjawisk kwantowych, nie zauważa ich
wpływu na własną konstrukcję i funkcję, widzi dopiero daleko już posunięte ich skutki.
Zaczyna wtedy ,;coś" ochraniać, nie wiedząc przed "czym" ani "dlaczego".

Trudno uznać za nieprawidłowy pogląd, że ta logika elektronikusowa jest wyraźnym


zredukowaniem całego piękna myślenia; burzy ona bogactwo niuansów, wdzięk
pojęć, subtelność określeń. Homo electronicus zredukował u siebie wszystko, co
ludzkie, i nadał wszystkiemu wymiar biologicznego tranzystorka który ma patent na
myślenie i logikę. W nauce powinna panować absolutna wolność - "złota wolność"
szlacheckiej Rzeczypospolitej XVII wieku - z prawem liberum veto w stosunku do
teorii naukowych. Ostatecznie nawet pola uprawne można potraktować jako przejaw
barbarzyństwa, jako naruszenie powagi odwiecznej puszczy.

I co na to Electronicus?

Przyszły świat homo electronicusa

Choć okazało się, że nie makroskopowe prawa rządzą energią, to ulica unitarnej teorii
pola z nieskończonymi wielkościami prowadzi donikąd, wydłużająca się kolumna
cząstek elementarnych oddala jakąś syntetyczną wizję; staje się koniecznością
poszukiwania nowych dróg dla mechaniki kwantowej.

Wydawało się, że w, uporczywym drążeniu życia sięgnięto do samego dna i..,


rozeszło się życie, bo wprawdzie otrzymany "popiół życia" w pełni odzwierciedlał jego
skład i molekularną budowę, "wypadł" jednak z systemu życia. Biologię, a tym
samym i życie, podzielono na dobrze rozplanowane piętra organizacyjne, podobnie
jak przyzwoity instytut. Później komputer zliczy wyniki, wypośrodkuje i otrzymamy
obraz życia... biologii.

To wszystko musi się oczywiście zmieścić w chemicznym młynie odwracalnych


reakcji, o których pisał już Jędrzej Śniadecki w Wilnie w latach 1804-1811, ale mało
kto o tym wie, natomiast wszyscy słyszeli, że uczynił to Liebig w 1840 raku. Od
tamtej pory minęło półtora wieku, lecz w tym czasie poznano tylko molekularną
konfigurację związków organicznych i jej wpływ na ich chemiczne właściwości,
rozbudowano podpiętra ze specjalistami, czyli zróżnicowano kompetencje do
ingerowania w życie. Wprawdzie gmach biologii wyposażono w liczne kanały
informacyjne, choćby telefoniczne, ale nadal do poznawania integracji niebywale
zróżnicowanego przez biologów życia służą sposoby chemiczne sprzed półtora wieku i
dawna wiedza o przebiegu procesów w komórce nerwowej, z lekka tylko
wyretuszowana znajomością zjawisk elektrycznych w chemicznym odcieniu.
Podstawy elektrochemii stworzono już na początku XIX wieku przy okazji budowy
ogniw i akumulatorów. Czyli mezalians starego z nowym nie stał się punktem wyjścia
dogłębnego poznania życia.

Wszystkie nauki "powywracały się" mniej lub bardziej w ciągu półtora wieku - fizyka,
chemia, geologia, geofizyka, geochemia, astronomia, astrofizyka, matematyka nawet
nauki humanistyczne - historia, socjologia, filozofia; upadały wielokrotnie kierunki
literackie i artystyczne. Tylko w biologii niezmiennie różnicuje się coraz bardziej życie
na specjalności, piętra instytutów, kompetencje i niezmiennie trwa ona na starych
pozycjach mimo wiary w ewolucję, która stała się naukową solą do posypywania
biologicznych zestawów. Inżynier wszechnauk - człowiek - powywracał niemal
wszystko, co stworzył, przebudował; powyrzucał starocie albo im przynajmniej nadał
nową oprawę w innej skali wielkości mikroświata. Tylko w biologii lęka się cokolwiek
naruszyć, panicznie bojąc się zwalenia sobie naukowego dzieła na głowę. Dlatego
biologowie, różnicując coraz bardziej życie, mają tylko jedną integrację, która łączy
ich wszystkich - bank informacyjny. Ale jest to przedsiębiorstwo do zdeponowania
intelektualnych oszczędności, z którymi nie wiadomo czasami, co zrobić, a które
kosztują wiele. Łączy nas - biologów - informacja o luźnych faktach, które na
zawołanie komputer nam wyrzuci, tylko niezbyt chcą się one połączyć w funkcjonalną
całość życia, tak jak wydłużanie katalogu cząstek elementarnych nie prowadzi do
wyłonienia się teorii. Bank informacyjny zastąpił nam samą informację o życiu.

Nie było innej rady. Skoro topimy się w morzu informacji, byłoby nonsensem
pogłębiać je o nowe detale przez zwiększanie masy danych połykanych przez
komputery. Zostało kwantowe dno życia, nie ruszone jeszcze (brakowało piętra w
instytucie). Wbrew wszystkim dezintegrującym obawom należało podjąć tę ostatnią
"pulweryzację" życia, znaleźć się u jego kwantowych fundamentów i jednym śmiałym
rzutem, na przekór wszystkim "przewidywaczom" katastrofy, skoczyć ponad morze
informacyjne, by otworzyć nowy i jedyny kanał informacyjny - podstawowy, bo
zrodzony w kwantowych wiązaniach życia, kanał elektromagnetyczny. Ale wtedy w
nauce pojawiły się paradygmaty, które formatem swoim na razie nie pasują do głowy
uczonych, ale nie jest wykluczone, że w przyszłości wymiary będą się zgadzały. I
wreszcie otwiera się science fiction, a właściwie klapa bezpieczeństwa honoru
intelektualnego, dopóki ryzykuje się akceptację rzeczy niezbyt zrozumianej w
porównaniu z faktycznym stanem wiedzy, czyli podręcznikową bezdyskusyjnością. Na
szczęście przejścia między science fiction i science są tak dyskretne, że największy
detektyw nie potrafi wykryć, kiedy badacz minie strefę graniczną i znajdzie się w
zbawczym rejonie naukowości.

W podobnej sytuacji znalazły się kiedyś teorie Kopernika, Lavoisiera, Faradaya,


Darwina, Maxwella, Einsteina, a także koncepcja najkapitalniejszego odkrywcy
meteorytów - Chladniego, któremu Francuska Akademia Nauk odpowiedziała, że nie
będzie niedorzecznych spraw rozpatrywała i że lecące z nieba kamienie widocznie w
głowę ugodziły pana Chladniego (jak wyraził się jeden ze współczesnych mu
uczonych ). W roku 1872 Darwin przepadł podczas głosowania w sekcji zoologicznej
Akademii Francuskiej, zyskując na 48 głosów tylko 15. Przy tej okazji pewien wybitny
członek Akademii Francuskiej pisał: "To, co zamknęło bramy Akademii przed p.
Darwinem, to fakt, że wartość naukowa tych jego książek, na których się głównie
opiera jego sława, a mianowicie Powstawania gatunków i w jeszcze większym stopniu
Pochodzenia człowieka, nie ma nic wspólnego z nauką, lecz polega na całej masie
twierdzeń i absolutnie dowolnych hipotez, często wyraźnie fałszywych. Ten rodzaj
publikacji i takie teorie są złym przykładem, który nie może życzliwie usposobić
szanującego się Towarzystwa."

Jeszcze najinteligentniejszy okazał Asię Choffinhal, przewodniczący rewolucyjnego


sądu w Paryżu, który na apel wielu uczonych, zwracających się o anulowanie kary
śmierci Lavoisierowi, wybitnemu chemikowi, odpowiedział, że Republika nie
potrzebuje uczonych. W taki to sposób narodowa brzytwa francuska odcięła
Lavoisierowi dostęp do flogistonu, co do którego istnienia zresztą nie był zupełnie
przekonany. Czy to jest science fiction? Może naukowy humor opóźnionych w
rozpoznaniu? A może film grozy intelektualnej? Film, którego reżyserem jest życie,
film świadczący o mozolnym przebijaniu się człowieka przez zasłonę tajemnicy
przyrody; jest w tym nie tyle tragizm, ile raczej coś rzewnego, ponieważ to takie
człowiecze.

Nie ma się czego wstydzić - science fiction jest udziałem nauki. To uniwersalne prawo
odkryte przy okazji Homo electronicus. Ten zaś, choć uproszczony pod względem
konstrukcji, nie jest wcale zubożony pod względem odbioru informacji i jej
rozeznania, przeciwnie - widzi dalej, słyszy w zakresie olbrzymiej skali, wyczuwa z
większej odległości, głębiej wnika w naturę. Jego wzrok wędruje nie tylko wzdłuż linii
optyki geometrycznej, ale po paraboli przenosi się ponad krzywizną czasu i
powierzchni Ziemi. Przestaje być maszyną, nawet elektroniczną. Staje się natomiast
detektorem zarówno środowiska, jak i siebie, analizatorem swego zapadliska
kwantowej natury, z której dobywa przedziwny świat człowieczego życia. Nie jest
więc zwierzęciem, choć płodzi jak ono, trawi identycznie, rozgrzewa się do walki i
obrony, jak tamto - hormonami. Nie jest superzwierzęciem wskutek dostawienia
hominizacyjnej facjaty do jego zoologii, obojętnie jak nazwanej. Po prostu wydobył
podświadomie wnioski z kolapsu w kwantowe dno jestestwa i, nie wiedząc nic o
samym procesie, zaczął go eksploatować twórczo od pierwszej wykrzesanej iskry. A
przecież w technice elektronicznej stawia naprawdę pierwsze kroki, w porównaniu z
drogą, jaką przeszła przyroda w ugniataniu życia w ciągu miliardów lat rozwoju.

Przeprowadza się już transfuzje krwi, nie jest wykluczone, że stanie się możliwa
transfuzja elektronów z organizmu do organizmu oraz "przetaczanie"
elektromagnetycznej informacji. Podejmowano już próby w typowy dla
biochemicznego schematu sposób: jako przeszczep białka z mózgu szczura
poddanego treningowi. Odkrycie molekularnego przekazu informacji nie było
zaskoczeniem. Miliardy lat istniejące braterstwo chemiczno-elektroniczne w praktyce
życia nie pozwala oddzielać podstaw molekularnych od zjawisk elektronicznych.
Zresztą podstawy molekularne - to półprzewodząca masa biologiczna. Będzie
zapewne można kiedyś eksperymentalnie pobrać informację tylko
elektromagnetyczną, bez molekularnej. Zapewne w naszym makroskopowym języku
biologicznym będzie ona nieczytelna, podobnie jak nieczytelna jest
kwantowoakustyczna informacja piezoelektryków organicznych i tkanek.
Statystyczne dotykanie rzeczywistości tego rozmiaru nie daje wyników pewnych a
ponadto dezorientuje nieoznaczoność Heisenberga, gdyż obmacywanie "lewą ręką"
nie pokrywa się z faktami odkrytymi "prawą". Nasz analfabetyzm jest tym większy,
im bliżej kwantowych podstaw życia. Zresztą, trudne są początki nauki czytania
życia, zwłaszcza po przyswojeniu sobie tylko kursu fizjologicznego.

Obserwacje dowodzą, że konstrukcje osobnicze mniej zintegrowane, czyli z większym


polem szumów własnych, wydają się bardziej podatne na odbiór informacji, który nie
mieści się w normalnych kanałach. Chodzi tu o telepatię i hipnozę. Wydaje się, że
mniej zintegrowany detektor łatwiej odbiera na ogólnym tle szumów własnych
minimalne natężenia energetyczne z zewnątrz. Określa się to jako nadwrażliwość, a
może jest to tylko inny poziom świadomości. Natomiast z teoretycznych przesłanek
wynikałoby, że nadajnik skoordynowany winien silniej oddziaływać na odbiór u
innych. Rozpatrując problem z kwantowego stanowiska, znajduje się potwierdzenie
tych przesłanek w synchronizacji procesów między oscylatorami o nieliniowej
charakterystyce. Czy regenerację mutacji w genach należałoby odnieść do tego
samego procesu wyrównania "kodu" genetycznego oscylatora na skutek
synchronizacji? A może - rzadko co prawda - spotykana inwolucja guza
nowotworowego jest niczym innym, jak zsynchronizowanym włączeniem komórek
rakowych w ogólną koordynację tkankową? A jeśli jest to jedyna droga leczenia
tragedii ludzkości? Droga wskazana przez samą przyrodę w bardzo dyskretny sposób.

Nie wiemy, ile razy w życiu każdy z nas przeskakuje "kwantowo" nad własnym
grobem właśnie dzięki tej synchronizacji i nowemu włączeniu w informacyjny obieg
całego organizmu, ale na pewno zdarza się to często. Brak w odpowiednim momencie
owej synchronizacji kończy się tragicznie.

Samoobrona jest czymś znacznie więcej niż immunologiczną odpornością, którą


poznano na biochemicznyrn schemacie. Istnieje jakaś bioelektroniczna
zachowawczość podstawowych procesów oraz ich normy w sprzężeniu z
metabolizmem. Wyłania się ponętny problem teoretyczny o dużym znaczeniu
praktycznym - problem elektromagnetycznej odporności, dzięki której zachowanie
integracyjnej indywidualności jest stabilizowane. W obliczu zmiany
elektromagnetycznego ekosystemu sprawa ta nabiera pierwszorzędnego znaczenia
gdyż nie tylko następuje sztuczne zmobilizowanie organizmu, ale jednocześnie
wykrycie przedziału pasma krytycznego dla ustroju, ewentualnie pasma
rezonansowego.

Homo electronicus od razu znalazł się w świecie problemów bardzo istotnych nie
tylko dla jego "usposobienia", ale również z powodu praktycznych możliwości.
Wiadomo, że bodziec impulsowy łatwiej penetruje organizm niż bodziec ciągły, a fala
modulowana działa silniej niż monotonna. Tu kryje się furtka prowadząca w obszar
jego energetyki. Fala wysyłana krótkimi impulsami i modulowana powinna się okazać
najskuteczniejsza. Zostaje jednak nadal bez odpowiedzi wiele pytań: jej natężenie,
częstość impulsu, polaryzacja, stosunek drgań tej fali do drgań własnych układu.
Badania w tym kierunku przyniosą, zdaje się, jeszcze wiele niespodzianek. Dotyczyć
one będą nie tylko biernego odbioru, ale również modulowania pracy
bioelektronicznego układu, ten zaś winien wykazać elektromagnetyczną homeostazę
o pewnej tolerancji, nie przekraczalnej ze względów na funkcjonalność układu.

Przekroczenie biochemicznej bariery i wejście w bioelektronikę stwarza nowy świat


odniesień i możliwości. Analizę chemiczną, mówiącą o stanie zdrowia i choroby,
zastąpić powinno widmo elektromagnetyczne, dające najbardziej precyzyjną
diagnozę, uwzględniającą niuanse niedostępne diagnostyce chemicznej. Krew ludzka
(badana w czasie od 6 do 18 minut) wykazuje pierwsze maksimum emisji
promieniowania świetlnego w przedziale 460-512 nanometrów, a więc w paśmie
niebieskim i zielonym, natomiast w czasie od 27 do 42 minut osiąga drugie
maksimum, również w przedziale widzialnym. Nie tylko mięsień sercowy żaby
"świeci" w widocznej i ultrafioletowej części widma optycznego ale też zapewne i
ludzkie serce. "Świecą" pracujące nerwy, jak również komórki wątroby, szpiku
kostnego, mięśni. W to włącza się poważniejszy rytm neuronów, też
elektromagnetyczny, o częstotliwości 50-200 herców, i całkiem już rozsądne
pulsowanie elektromagnetyczne mózgu, znane niestety tylko w paśmie o szerokości
30 herców. Reszta jest tajemnicą wnętrza ludzkiej głowy.

Jeśli świadomość jest stanem energetycznym, a nie tylko poznawczym, i jeśli jest ona
energią elektromagnetyczną, to Homo electronicus może nią dowolnie manipulować.
I tak jest chyba naprawdę. Nie należy doszukiwać się tu analogii do jogizmu. Ten
wniosek wynika z elektromagnetycznej konstrukcji życia i z natury świadomości.
Otwiera się jakiś niesamowity świat po drugiej stronie biochemicznej barykady, która
otaczała nasze pojęcia o życiu, wymierzała jego sens, warunki i powrót w naturalny
bieg pierwiastków na Ziemi. Stojąc na stanowisku fizjologii, nazwać to trzeba
bioluminescencyjnym szaleństwem, świetlistą utopią, oderwaniem od
rzeczywistości...

Przestrajamy przecież środowisko, pełni dumy i naiwnej nieświadomości


biologicznych następstw, a drogą pośrednią odbieramy odbitą od środowiska własną
ingerencję. Cóż więc będzie nowego w bezpośrednim strojeniu układu biologicznego
przy użyciu minimalnej mocy, lecz a dużych zapewne skutkach? Na razie nie
potrafimy posegregować wielorakich skutków biologicznych owej ingerencji,
obserwowanych pod postacią chorób cywilizacyjnych o dziwnej etiologii. Czy nie
wkroczył już do akcji dezintegrujący czynnik elektromagnetyczny z zewnątrz? Zresztą
skutki dosięgły nie tylko koordynacji tkankowej, ale również psychofizycznej i
hormonalnej. Szwy konstrukcji człowieka poczynają "puszczać". Fastrygujemy je
intensywnie korzystając z rozwoju medycyny i dzięki temu brak nam obiektywnych
kryteriów oceny, jak dalekie nastąpiły zmiany w konstrukcji i funkcjach człowieka.

Powstało zupełnie nowe prawo naczyń połączonych - prawo elektromagnetyczne: w


naczyniach zbudowanych z półprzewodników i mających kwantowe sprzężenie
procesów chemicznych z elektronicznymi energia może się "przelewać" również
elektromagnetycznie. To "przelewanie" dokonuje się zresztą w biologicznym układzie
samorzutnie generującym falę, drugi układ zaś ją pochłania lub częściowo odbija.
Można więc "odżywiać" układ elektroniczny fotonami. Z doskonałym powodzeniem
wykorzystało ten pomysł życie w fotosyntezie, i zresztą nie tylko w niej. A jeśli w
przyszłości będziemy zamiast krwi przetaczali wprost życiodajne elektrony z
łaskawego dawcy albo z technicznego urządzenia? I tak je przecież pobieramy lub
oddajemy, zależnie od stanu zjonizowania środowiska. Elektromagnetyczne lub
elektroniczne "dożywianie" to odwieczny proces biologiczny. "Odżywianie"
elektroaerozolem jest kwestią równowagi elektrycznej między organizmem a
środowiskiem. Trzeba człowieka "dokarmiać" aerozolem o ujemnym ładunku, a
ładunek elektryczny chemicznego środowiska jest godniejszym uwagi problemem niż
same dymy i zapylenie atmosfery. Bioelektroniczna konstrukcja i normalne
funkcjonowanie życia wymagają uwzględnienia elektrycznej charakterystyki
środowiska.

Życie niezaprzeczalnie jawi się jako stan kwantowy w półprzewodzącej masie


białkowej. Można by je potraktować jako elektrodynamiczne zjawisko, które
przebiega w jakiejś relacji do elektromagnetycznej próżni fizycznej. Elektrodynamika
kwantowa przewiduje wpływ prądu elektrycznego lub pól elektromagnetycznych na
zmianę charakteru próżni. Drgania zerowe próżni przestają być takimi na skutek
wirtualnego powstania cząstek i próżnia ulega polaryzacji, traci swój zerowy stan.
Energia próżni przestaje być zerowa, czyli można do tej energii podłączyć sączek i
pobrać ją. Między życiem i próżnią wystąpiłby wtedy gradient, a więc stan
odpowiedni dla "przelewu" energii.

W tym miejscu narzucają się dalekie analogie między generowaniem cząstek


elementarnych a powstaniem życia. Sądzono początkowo, że cząstki elementarne
powstały w historii Ziemi jednorazowo, podobnie jak życie. Dziś umiemy już odczytać
powstawanie cząstek jako kwantowy proces oddziaływań z próżnią. Nasze pojęcia o
życiu na razie nie uległy zmianie. Niedługo jednak może uda się stwierdzić, że pewne
elementy życia powstają i dziś, ale w tak minimalnym czasie zawartym więc obraz
życia, które powstawałoby i unicestwiało się ustawicznie, tak jak ustawicznie
następuje generacja pary pozyton-negaton i jej anihilacja do fotonu i jak ciągle
przebiega metabolizm, w którym procesy anabolizmu nieuchronnie prowadzą do
procesów katabolizmu.

Powstaje interesujący problem: możliwość pompowania energii ze spolaryzowanej


próżni do życia. A może istnieje energia "martwa", a więc nie wchodząca w obieg?
Jeśli jednak życie jest stanem kwantowym, który oddziałuje z tą energią, to
uruchomienie rezerw energetycznych zdeponowanych w próżni nie wydaje się
przedsięwzięciem całkowicie nierealnym. Nasuwa się w tym miejscu zagadkowa rola
świadomości, a jeszcze bardziej jej natury. Z jednej strony jej stresowe działanie na
układ, z drugiej znów - antyentropijne. Czy świadomość - kwantowy stan życia o
wszelkich znamionach pola elektromagnetycznego - nie maże być sączkiem
filtrującym energię do biologicznego układu? Niestety, zbyt mało znamy stany
krótkotrwałe i rolę minimalnych czasów w energetyce życia. Dopiero niedawno
odkryto stan metastabilny życia. Jednak niespokojna świadomość pracuje dalej. Czy
nie udałoby się wykorzystać nadmiarową produkcję techniczną pól
elektromagnetycznych? I, miast uważać je za czynnik destruktywny dla więzi
psychologicznej, czynić z nich źródło energii? Odzyskanie energii
elektromagnetycznej z tła winno zaoszczędzić pewną ilość związków organicznych
traconych na procesy katabolizmu. Nie uda się wyeliminować zupełnie katabolizmu,
gdyż uniemożliwia to natura plazmy w ogóle a tym samym i bioplazmy; musi
następować jej degradacja, by dokonał się następny akt - jej stabilizacja -
odpowiadający anabolizmowi.

Należałaby więc najpierw albo życie umieścić w fizycznej próżni, pozbawionej


pośredników środowiska biologicznego, albo wziąć najelementarniejszą jednostkę
życia, a więc życie w "kwantowej skrzynce biegów". Mimo wszystko wydaje się, że
jesteśmy dopiero w drodze do odkrywania możliwości, jakimi dysponuje stan materii
określany życiem. Ciągle operujemy makroskopowym stanem życia, nawet wtedy,
gdy po raz pierwszy usiłujemy zejść w jego kwantowe, denne regiony.

Coraz stabilniejsza więź psychosomatyczna budzi zadumę nad jutrem życia. W pędzie
do własnej wielkości człowiek nie czuje zmęczenia. Ogarnia go ono dopiero wtedy,
gdy mu się coś nieokreślonego w radości osadzi, gdy - po zaspokojeniu wszystkich
pragnień brak mu czegoś, na co nazwy żadnej nie stworzył.

Skoro nie można mobilizować biosu do pewnego optimum, pozostaje tylko możliwość
racjonalnego mobilizowania świadomości. Czerpie ona owe siły z tej samej puli
energetycznej, co życie. Ale wszak świadomość jest punktem honoru i ambicją
człowieka. Zmęczenie w niej się właśnie zaczyna - nawet we śnie nie umie człowiek
wyciszyć świadomości. Gdyby ją wyciszył... Lęka się, że to uczyni w nim pustkę.

Wytworzenie świadomości było etapem ewolucji ku hominizacji, zresztą na pewnym


odcinku wspólnym ze zwierzętami. Do pewnych granic rozwoju była ona czynnikiem
decydującym rzeczywiście o postępie w rozpoznawaniu makroświata materialnego.
Kolejny etap hominizacji - to eliminowanie świadomości. Chodzi tu o tak minimalny
rozmiar masy i rodzaj energii, że nie uwzględniono jego odbioru w konstrukcji
receptorów zmysłowych. Największy zryw intelektualny człowieka zaczął się w chwili,
gdy świadomość receptorowa przestała mu wystarczać w kwalifikowaniu
rzeczywistości.

Przekroczyć barierę świadomości jest dla człowieka dużo trudniej, niż oderwać się od
ziemskiej grawitacji. Świadomość trzyma człowieka na uwięzi inteligencji. Świat infra-
i ultraświadomości jest znacznie bogatszy niż wycinek świadomości opartej na
podkładzie receptorów zmysłowych. Energetyczne środowisko życia znajduje się
bowiem w tych dwóch krańcach skali, gdzie recepcja nie jest już czymś istotnym.
Zamykanie się w sferze doznań i operowanie świadomością tego typu jest
odmierzaniem świata w takich proporcjach, w jakich żaba ocenia muszkę.

Homo electronicus nigdy nie poznałby swej natury, gdyby ją odmierzał tylko
świadomością. Ciekawe, że siła świadomości jest tak wielka, iż nawet fizyk-specjalista
w zakresie mechaniki kwantowej, który mówi o niestosowalności kryteriów
świadomościowych do tej dziedziny, zabierając głos w dyskusji o kwantowych
podstawach życia, wychodzi z pozycji świadomości. Zapomina po prostu, że rygory
fizyki, które zresztą wymyślił, obowiązują również jego.

Jeśli Homo electronicus jest tym, czym jest, to nie dzięki świadomości. Ta go właśnie
hamowała. Bioelektronika jest zapewne pierwszą próbą wyrwania się z kręgu fizjologii
i anatomii bez uciekania się do abstrakcji. Jest cofnięciem się w kwantowy świat
życia. Na kwantowej fali nośnej realizuje się integracja i zróżnicowanie wszelkich
szczebli i stopni, istnieje czynnik przenikający gradację konsystencji masy
biologicznej - fala elektromagnetyczna. W przyszłości elektromagnetyczne strojenie
człowieka lub wymiana w nim jego żywych półprzewodników na nowe będę
dokonywane jako regenerowanie bazy materiałowej a maże raczej - jako zasilanie ze
źródła elektronów, choćby w formie elektroaerozoli (co już stosuje się w terapii);
będzie to zwyczajne "tankowanie" organizmu. Przyroda czyniła to od samego
początku. Wmontowanie mikroukładów elektronicznych regulujących funkcje
organizmu będzie sprawą przyszłej fizyki medycznej.

Tymczasem, by się przypadkiem nie znaleźć w rozkosznym disneylandzie, należy


wspomnieć o ciemnych stronach niedalekiej przyszłości. Na jesieni 1977 roku odbyło
się już drugie spotkanie największych ekspertów z 14 najbardziej rozwiniętych
technologicznie krajów świata. Komisja rozbrojeniowa ONZ w Genewie została
bowiem zaniepokojona możliwościami - a tym samym chyba już dokonanymi próbami
- użycia broni falowej, a więc elektromagnetycznej. W przyszłości specjalistom od
teletransmisji, biedzącym się nad rozszyfrowaniem informacji zakodowanej na
niewinnej pod względem mocy fali, owo rozszyfrowanie ułatwią efekty. Na fali nośnej
nadano śmierć! Śmierć rezonansową. Tylko ktoś z ograniczoną wyobraźnią może
sądzić, że fala elektromagnetyczna niesie wyłącznie muzykę lub wiadomości.

Czytelność modelu homo electronicus

Model Homo electronicus powstał nie jako czysta idealizacja, lecz na realnej
podstawie, którą stanowi wcześniej powstały elektroniczny model życia, mający
dobrze ugruntowane eksperymentalnie założenia, oraz porównywalny z technicznymi
urządzeniami elektronicznymi, dzięki którym można przez analogię konfrontować
wnioski wynikające z modelu. Jest to etap rozwoju bioelektroniki względnie dobrze
opracowany.

Na dwóch coraz bardziej gruntowanych podstawach - na eksperymentalnych


wynikach badania masy organicznych związków od strony ich półprzewodnictwa,
piezo-, piro- i ferroelektryczności oraz nadprzewodnictwa, a także na wielorakości
zadań pełnionych przez techniczne układy elektroniczne rozpina się coraz gęstsza
siatka wniosków. Trudno przypuszczać, by człowiek wcześniej czy później nie wpadł w
tę sieć, wszak jest obiektem życia. I tak się stało. W bioelektroniczne sieci zatrzepotał
człowiek. Modelowanie więc człowieka jest przedłużeniem elektronicznego schematu
życia z uwzględnieniem specyfiki centralnego układu nerwowego jako ośrodka
koordynującego. Poszerza się wprawdzie pole modelowania; ale i zespół danych jest
znacznie większy niż w modelu bioelektronicznym. Dochodzi bowiem historia rozwoju
ludzkości jako ilustracja ewolucji świadomości. Ponadto mamy jeszcze grupę faktów
wynikających z analizy porównawczej zamian rejestrowanych u człowieka
współczesnego oraz stanu przebudowy środowiska dokonanej przez niego.

Model nie odpowiada tu bynajmniej człowiekowi elektronicznemu rodem z filmowej


fantastyki. Tamten jest wytworem wyobraźni inżynierów, rodzajem technicznego
odpowiednika żywego człowieka. Pod pewnym względem nawet go przewyższa,
mianowicie można zamienić u niego uszkodzony organ zastępczą częścią wymienną.
Homo electronicus jest dziełem przyrody, produkowanym przez miliardy lat w
procesie ewolucji. Nazwano go electronicus, gdyż prócz strony biochemicznej i
molekularnej uwzględnia się w nim jeszcze elektroniczne podłoże półprzewodnikowej
natury jego związków organicznych, głównie białek i kwasów nukleinowych. Aby nie
rozszczepiać tak charakterystycznej dla człowieka jedności psychofizycznej, należało
poszukiwać takiego rzędu wielkości, gdzie bios i psychika zdają się schodzić w jedno.
Kwantowe rozmiary wydają się tu jedynie odpowiednie. Tutaj też został uplasowany
elektroniczny model człowieka.

Jako model nie tylko dynamiczny, ale również ewolucyjny, a więc rozwojowy, musi
posiadać podstawy historyczne. I te wykorzystano w modelowaniu. Fakty zmienne w
czasie są dobrą ilustracją ewolucji. Ponadto istnieje bardzo szeroka dokumentacja
możliwości działania świadomości w postaci dzieł kulturowych. Cecha to typowa dla
gatunku Homo sapiens. Model nie jest więc idealizacją, lecz koniecznym
uproszczeniem wielu danych w celu ich elektronicznego zinterpretowania. Jego
heurystyczna czytelność mogłaby się przedstawiać następująco. Mamy zespół
zorganizowanych elementów tworzących układ scalony z piezoelektrycznych
półprzewodników białkowych. Półprzewodząca masa jest produkowana metabolicznie
przy ustawicznej wymianie drobinowych elementów strukturalnych na świeże. W tym
ogólnym układzie scalonym, nazwijmy go somą, istnieje podukład mózgu mogący
sterować całością i koordynować ją. Sterowanie dokonuje się poprzez siatkę kanałów
informacyjnych elektronowych, fotonowych i fononowych. Punktem wyjścia jest więc
model bioelektroniczny, zaproponowany już wcześniej przez Sedlaka. Model ten
uwzględnia odpowiednią modyfikację dla Homo.

Operacja może się wydawać sztuczna; ale wszystkie nasze zabiegi poznawcze wobec
przyrody są nienaturalne. Przyroda bowiem nie powstała na użytek poznawczy
człowieka. Każde modelowanie, nawet w fizyce, jest nonsensem przyrodniczym, ale w
nie mniejszym stopniu koniecznością badawczą i z tymi determinantami należy się
oswoić. Dyskusja o stopniu sztuczności jest bezprzedmiotowa, wszystkie bowiem
zarzuty metodycznej nienaturalności ustępują pod wpływem choćby minimalnie
poszerzonego zakresu poznania, które bynajmniej nie musi być bezbłędne ani
ostateczne. Komiczny jest właściwie człowiek ze swym instynktem poznawania
wszystkiego za cenę nawet metodologicznej kosmetyki modelowania, którą potem
nazwie redukcjonizmem poznawczym. Spójrzmy na to spokojnie. Ponieważ człowiek
stanowi bezsprzecznie obiekt przyrody, należy raz jeden samego poznawacza
zamodelować i zobaczyć, co z tego wyniknie. Dlaczego mamy ograniczać się tylko do
przyrody i nie uwzględniać człowieka?

Tak więc narodził się Homo electronicus jako medal człowieka i to bez względu na to,
co kto ma zamiar o tym myśleć, gdyż poznawany przedmiot nie może oponować
przeciwko stosowanym metodom jego rozszyfrowania - jak głosi niepisane prawo.
Zasady modelowania bioelektronicznego wykładałem już niejednokrotnie, pominę
więc omawianie ich tutaj. W każdym razie nowych faktów nie mieszczących się w
biochemicznym modelu nie należy traktować jako szczegółów bez większego
znaczenia dla życia, ani tym bardziej na siłę ograniczać do elektrochemicznej
interpretacji. Jest niezwykle symptomatyczne, że człowiek nie ma oporów przeciwko
wtłaczaniu go w model biochemiczny ani nakładaniu na niego elektrochemicznych
więzów. Po prostu przywykł do modelowej niewoli, nie wiadomo kiedy i jak. Pod
zniewalającą widocznie presją faktów. Pod ich naporem oswoił się też człowiek z
ewolucyjnym pokrewieństwem z innymi naczelnymi i z tym, że fizjologiczne
przygotowanie do macierzyństwa, otoczonego nimbem wdzięku u kobiety,
przeżywają samice naczelnych takim samym cyklem menstruacyjnym, choć
pozbawionym romantyki macierzyństwa, przynajmniej w stopniu ludzkim.

Zamiast abecadła bioelektronicznego modelu ciekawsze może być nawykowe


podchodzenie do badania życia z nie mniej nawykowymi wnioskami ostatecznymi,
które nie wykraczają poza opis poznanego detalu. Anatomia i fizjologia układu
nerwowego razem z poznaniem prądów czynnościowych stanowią jedno z dawnych
osiągnięć nauki, bo jeszcze z połowy XIX wieku. Doszły badania odruchów
warunkowych, rozwinęła się w latach dwudziestych tego stulecia
elektroencefalografia, zaczęto poznawać molekularne podstawy pamięci, w potężnej
dziedzinie chorób układu nerwowego zaczęto szukać ich uwarunkowania
biochemicznego.

Droga powstawania układu nerwowego prowadzi w przeciwnym kierunku niż droga


jego badania i rozpoznawania. Homogenna masa molekularna półprzewodników
piezoelektrycznych, nazywanych białkiem, podlega metabolizmowi, który staje się
coraz bardziej intensywny w stadium blastuli. Jednocześnie należałoby w tej masie
"widzieć" wszystkie elektrony uruchomione w procesach elektronicznych jako drugą
homogenną masę elektronową wymieszaną z tamtą. Drobiny organiczne są zresztą
jednostkami przestrzennymi masy biologicznej łącznie z elektronami sigma, które
stanowią orbital molekularny, oraz ruchliwymi elektronami pi, które jako
zdelokalizowane mogą się przemieszczać między molekułami. Pierwsze stanowią
charakterystykę chemiczną, drugie warunkują elektroniczne właściwości biomolekuł.
Taką mieszaninę elektronową, razem z jonorodnikami jako przejściowymi efektami
reakcji chemicznych, z protonami oraz quasi-cząstkami fotonów przy kwantowym
wstrząsaniu molekularnej siatki (fonony) - można tu najogólniej nazwać bioplazmą.

W tej elektrycznej mieszance następuje pierwsze zróżnicowanie na ekto-, ento- i


mezodermę, a w trzecim tygodniu życia płodowego - jak już mówiliśmy - zaznacza się
morfologicznie pierwotna płytka nerwowa i rynienka nerwowa, która da zaczątek
pęcherzykowi mózgowemu. Homogenna masa elektryczna "krystalizuje", a może
lepiej - "wytrąca" dwa kanały informacyjne, którymi będą w przyszłości niezwykle
rozwinięty układ nerwowy i układ krwionośny. W obu zostaną nawyki elektryczne pod
postacią prądów czynnościowych nerwów i magnetohydrodynamicznego działania
tętniczek. Kanały informacyjne zostają niejako "implantowane" w homogenną masę
elektryczną. Układ nerwowy przenosi bliżej nieokreślone impulsy życia do
najodleglejszych części, nawet do miazgi zębnej, bez tych impulsów tkanka
obumiera. Natomiast naczynia "rozwożą" elektrony na nośniku - tlenie.

Niestety, po dawnemu zajmujemy się układami nerwowym i naczyniowym od strony


ich rozmiarów anatomicznych i fizjologicznych funkcji. Tor poznawczy jest odwrócony
w stosunku do faktycznego. Może byłoby lepiej, gdybyśmy fizjologię modelowali, a
badanie rozpoczynali od elektronicznych właściwości masy biologicznej. Uniknęłoby
się wówczas sformułowań, które wytrawny język krytyków mianuje w pierwszym
porywie bzdurą. Bzdura tkwi nie w elektronicznym modelowaniu bioukładu, lecz w
fizjologicznej i anatomicznej próbie jego odczytywania. Sytuacja jest niejednokrotnie
bardziej drastyczna niż przekonywanie rolnika, że źdźbło żyta jest zbudowane z
komórek, gdy tymczasem po zamachu kosą widzi on tylko przekrój pustego kanału.

Wrócić należy do modelu bioelektronicznego. Niepokój poszukiwawczy i


przymierzanie się z różnych stron niech tu nie dziwią, nie znamy bowiem genezy
człowieka ani genezy jego psychiki. Dlatego może nauki przyrodnicze zainteresowały
się człowiekiem jako obiektem anatomicznym i fizjologicznym. Modelowanie
bioelektroniczne człowieka obejmuje go razem z biosem i świadomością. Ponadto
nowością w elektronicznym modelowaniu jest dynamika udokumentowana
historycznym rozwojem człowieka i dziełami jego świadomości. Niemniej jednak
trzeba uwzględnić skutki świadomości w przestrajaniu natury człowieka.

Świadomość można uważać za jeden z kwantowych skutków w elektronicznym


modelu człowieka, nie może ona bowiem być niczym innym niż odpowiedzią
elektronicznego układu na informacje zewnętrzną i wewnętrzną. Świadomość w takim
modelu może mieć naturę elektromagnetyczną, byłaby więc czynnikiem
energetycznym i zespalającym złożoność w funkcjonalną jedność. Świadomość nie
jest więc tylko doznaniem, jakby to fizjologia receptorów zmysłowych sugerować
mogła, ani czynnikiem psychicznym o bliżej nieokreślonej naturze, lecz - w
kwantowych rozmiarach - faktem energetycznym uwzględnionym w ogólnej
konstrukcji i funkcjonalności żywego organizmu. Tym samym nie zjawia się dopiero w
trakcie ewolucji, lecz istnieje od samego początku życia. Fizjologiczne zróżnicowanie
receptorowe i abstrakcyjne właściwości refleksji są rezultatem późniejszego rozwoju.

Wynika stąd kwantowy paradoks - świadomość nie musi być świadoma. Świadomość
bowiem obejmuje nie tylko masę informacyjną dostarczoną przez obserwację
zmysłową. Świadomość określiliśmy jako zmienność bilansu energetycznego układu
pod wpływem wahań parametrów środowiskowych. Uświadomienie sobie zmian
energetycznych środowiska dzięki użyciu organów zmysłowych jest bardzo późnym
pomysłem życia, osiągniętym na drodze ewolucji, i odnosi się do niewielkiego zakresu
informacji. Dokonało się tutaj zawężenie odbioru informacji środowiskowej przez
narząd zmysłowy, co jest równoznaczne z pogłębieniem odbioru na wąskim odcinku i
wygaszeniem krańcowych wielkości bodźca zarówno w dół, jak i w górę.
Nie znamy alfabetu, którym pisze się życie w układzie związków organicznych, nie
znamy klucza, którym posługuje się natura, przekładając reakcje chemiczne na
psychiczne doznania. Oto przesuwają się dwie równoległe taśmy: procesów
metabolicznych i psychicznych przeżyć. Występują one na pewno w człowieku. Jak
powstał ich paralelizm? Odkryto między tamtymi trzecią taśmę: molekularną,
bezsprzeczny nośnik pamięci i niektórych chorób psychicznych. Poszukujemy przejść
i związków, mnożymy domniemania, stwierdzamy dalsze niewiadome. Bioelektronika
odkryła jeszcze jedną taśmę, umieszczoną między molekularną i psychiczną, taśmę
elektronicznych procesów realizujących się właśnie w molekularnej części
półprzewodnikowych białek i kwasów nukleinowych.

Tyle na razie. Cztery równoległe taśmy, z czego trzy w biosie i jedna w psychice.
Znamy z fizyki pewne przejścia od molekularnego stanu i chemicznych reakcji do
pamięci i obrazu zapisane przez falę elektromagnetyczną lub akustyczną. To
holografia. Jest przynajmniej jakiś punkt oparcia. Czy słuszny w tym wypadku? W
każdym razie znaleźliśmy się znacznie bliżej rozwiązań na drodze elektronicznej i
molekularnej, niż wtedy, gdy wychodziliśmy z "gołych" reakcji chemicznych do świata
przeżyć psychicznych. Gdyby nawet antropologia drgnęła tylko, szukając rozwiązań,
model Homo electronicus jest potrzebny. Wszystko się liczy w tym kluczowym
problemie, jakim jest człowiek, i tak złożonym jak on.

Psychika wydaje się nam "odmaterializowaną" częścią biosu. Takiej biologii jednak do
dziś nie ma. Wypadałoby mówić wtedy o nowej jakości, i mieć tym samym spokój
uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi. Bioelektronika dostarcza odpowiedzi nie
wychodząc poza materialną naturę życia i zarazem "odmaterializowaną", a ściślej
mówiąc pozbawioną masy. To efekty elektromagnetyczne i kwantowoakustyczne w
półprzewodnikach i piezoelektrykach. Elektrony, traktowane jako proces falowy,
można praktycznie również uważać za pozbawione masy. Model Homo electronicus
byłby znacznie bliższy rozwiązania zagadki psychiki niż model fizjologiczny, czy
nawet biochemiczny i molekularny, przejście bowiem od pól elektromagnetycznych
do abstrakcyjnych pojęć i świadomości jest nie tak ostre, jak od biologicznej masy do
świata psychiki.

Uwzględnić trzeba pewną okoliczność nie do pominięcia - model elektroniczny życia


zyskuje, jak wspomniano, swoją czytelność w zestawieniu z technicznym
urządzeniem elektronicznym. Wobec tego, jaka będzie czytelność modelu Homo
electronicus? Pojęcie układu scalonego jest tu podane w dużym przybliżeniu, pozwala
jednak inaczej spojrzeć na niecałkowicie rozwiązany problem ludzkiej natury. Chodzi
o elektromagnetycznie zintegrowany system półprzewodników białkowych
pracujących jako zestaw elektroniczny. Najbardziej odpowiednie byłoby tu pojęcie
układu scalonego zasilanego energią procesów metabolicznych. Układ scalony jest
najlepszym odpowiednikiem procesów elektronicznych, jak on nie dających się
oddzielić, co znaczy, że nie można wyjąć fragmentu z zespołu. Tkanka hodowana in
vitro utrzymuje się wprawdzie przy życiu, ale nie jest układem dosłownie takim
samym jak tkanka w organizmie, wypadła bowiem spod kontroli czynników
koordynujących.

Na tym polega nieszczęście człowieka, że jego tkanka potrafi "wyskoczyć" z układu


scalonego i utworzyć własny podukład nie zsynchronizowany z całością organizmu.
Sytuacja taka stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla układu scalonego. To guz
nowotworowy. Gdybyż go można było znowu włączyć w układ scalony! Czasami tak
się staje, co jest nie znaną bliżej inwolucją nowotworu. Jest to nie tylko problem
atrakcyjny, ale i może podstawowy dla biologii człowieka. Czy bioelektronika nic tu
nie pomoże? Trzeba w tym kierunku badać nie mniej intensywnie niż w
biochemicznym. Właśnie model scalonego układu elektronicznego roztacza nowe
perspektywy twórczych i, być może, skutecznych badań człowieka zintegrowanego, a
więc w przekroju biologicznym i psychicznym jednocześnie. Takie badania mogą
wykazać, na czym polega charakterystyczne dla człowieka spojenie tych dwóch
natur. Tym samym przenosi się sfera zainteresowania z ostatecznych wymodelowań
ewolucyjnych - neurofizjologii i psychiki - na najniższy poziom życia - kwantowych
wymiarów.

Integrujące spojrzenie na człowieka łącznie z jego psychiką i układem nerwowym,


który nie jest obojętny w nie znanej etiologii nowotworów, otwiera nowy świat badań.
Pełna czytelność modelu Homo electronicus jest sprawą przyszłości, niemniej jednak
już teraz wydaje się, że wielka rozpadlina między biosem i psychiką, otwarta na
poziomie anatomii i fizjologii, zdaje się nie tylko gwałtownie zwężać, ale nawet wprost
zanikać po sprowadzeniu do rozmiarów kwantowych. Homo electronicus byłby więc
poszukiwanym monolitem natury i działania. Zrozumienie Homo electronicus jest
niemożliwe bez wstępnego kursu bioelektroniki, podobnie jak nie ma się co zabierać
do antropologii bez znajomości elementów botaniki i szkolnych lekcji zoologii. Schody
służą nie tylko do wchodzenia na wyższe kondygnacje biurowe, ale również w
logiczny system wiadomości o przyrodzie, który nazywamy biologią.

Nowe desygnaty ożywionej materii wyznaczają nowe pojęcie o życiu. Po


dokładniejszym przyjrzeniu się im wszystko wydaje się tutaj wiadome i jednocześnie
nie znane. Ostatecznie system poznawczy w biologii można sprowadzić do jednego
równania z czterema niewiadomymi. Jakieś warunki w głębokim prekambrze, chętnie
nazywane w abiotycznej syntezie warunkami domniemanymi, dały w rezultacie życie,
którego nie potrafimy zdefiniować. Ono zaś, na skutek ewolucji, czyli rozwoju
niewiadomej, dało psychikę znamionującą człowieka, ale bez możliwości bliższego
określenia, czym ona jest. Ten ostatni z członów ewolucyjnego szeregu posiada
ponadto świadomość śmierci, o której, podobnie jak o życiu, niewielkie ma pojęcie. W
takim zestawie niewiadomych, w dodatku przeżywanych, nowe desygnaty w
jakimkolwiek z niewiadomych czynników prowadzić mogą do zmiany pojęć o życiu, a
tym samym - o człowieku i psychice.

Mieszanka niewiadomych jest nie tylko intrygująca, ale również rozpalająca


intelektualny niepokój i poznawczą pasję. Wszystko wiedzą tylko kształceni na
programie faktów wiadomych, czyli na aktualnym podręczniku. Na skutek pęcznienia
objętości podręcznika łatwo mogą ulec złudzeniu, że poznali już wszystko w biologii.
Odkrywanie niewiadomych jest przywilejem długiej twórczej pracy.

Erudycja tym się różni od naukowości, że pierwsza zna same wiadome, druga
natomiast orientuje się wśród niewiadomych, przykrytych siatką poznanych
szczegółów. Czytanie niewiadomych jest umiejętnością nauki, a nie wiedzy, ta
bowiem jest oparta na gromadzeniu i przekazywaniu faktów znanych.

Antropologia od podstaw

„Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego
zoologiczni krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym,
czym jest”.

Przedmiot antropologii - człowieka - można poznawać z różną dokładnością. Termin


zaś "antropologia" bez przymiotnika oznacza jej klasyczne wydanie, a więc
rozpatrywanie człowieka w morfologicznej i anatamiczno-fizjologicznej skali. Jest to
pierwsze przybliżenie, uproszczone. Skalę poznawczą przejmuje antropologia od
biologii.
Z chwilą powstania biologii komórkowej, z jej biochemiczną funkcjonalnością,
wyłoniło się drugie przybliżenie. Powstała też antropologia cytologiczna. Precyzja
badań przesunęła się wreszcie ku jeszcze mniejszym rozmiarom, powstała biologia
molekularna. W następstwie zjawiła się antropologia trzeciego przybliżenia -
molekularna.

Na krajowej Sesji Naukowej Polskiego Towarzystwa Antropologicznego (13-14


czerwca 1979 roku w Warszawie), rozważającej "Filozoficzne aspekty antropologii",
autor zaanonsował konieczność powstania antropologii kwantowej, istnieje bowiem
kierunek w naukach o życiu, który nazywa się bioelektroniką. Tak zarysowało się
najdokładniejsze, czwarte przybliżenie w poznaniu człowieka.

Jest to pierwsza w ogóle próba przełożenia spisu człowieka z makroskopowego


wymiaru na kwantowe pojęcia. Próba ta, jak i wiele następnych, musi być
niedoskonała. Przyroda natomiast ma swoje sposoby organizowania człowieka od
kwantowego abecadła przez molekularną i chemiczną gradację do gatunkowej
swoistości. Podejmowana tutaj próba nie jest więc iluzoryczna, chodzi bowiem o
prawidłowe odczytanie dzieła przyrody.

Słowo "człowiek" posiada różnorakie znaczenie, zależnie od badawczej precyzji.


Homo electronicus nie jest więc pustym terminem, lecz wyraża pewną skalę
dokładności, w tym wypadku najbardziej podstawową. W organizm człowieka można
wnikać z różną precyzją. "Obiegowo" człowiek rozważany jest zawsze w pierwszym
przybliżeniu. Antropologii tego rzędu wielkości jest natomiast pospolicie uprawiana
profesjonalnie, jak i amatorsko. W pierwszym przybliżeniu figuruje się w księgach
ruchu ludności - pełni się zawodowe funkcje, w tym też przybliżeniu wystarcza
umrzeć (śmierć kliniczna). W naukowym poznaniu człowieka sięga się jednak do
następnych przybliżeń. Jak w naszym wypadku do najgłębszego - czwartego
przybliżenia bioelektronicznego, czyli kwantowego.

Odpowiednie przybliżenie nie przedstawia większych komplikacji. Trudność występuje


dopiero, kiedy się pragnie przejść z jednego przybliżenia do następnego, wlokąc za
sobą wyobrażenia, które w żadnym wypadku nie mieszczą się w następnej skali.
Może w przyszłości postaramy się o sformułowanie praw transformacji dla
bezpośredniego przejścia, na przykład z przybliżenia anatomiczno-fizjologicznego w
kwantowe.

Nie ma też uniwersalnego języka dla wyrażenia człowieka na całym jego "przekroju",
we wszystkich skalach poznania. Język powstał na użytek pierwszego przybliżenia. W
tej skali powstały też pojęcia, między innymi psychiki. W sposób więc
niedopuszczalny musimy się posługiwać językiem najbardziej uproszczonym dla
wyrażenia subtelnego świata kwantowego w człowieku. Człowiek oryginalnie wybrnął
też z "zerowego" przybliżenia, którego w ogóle nie ma w biologii, a trzeba je było
zaaranżować jako nadbudowę świata myśli, tworząc pojęcie psychiki. Po prostu na
ten temat nie mówi się nigdzie w nauce. Ponieważ w naukach biologicznych nie
wyraża się ten świat żadnym przybliżeniem, dlatego najlepiej określić je zerowym,
czyli ,powyżej" biosu.

Poszukiwanie łączności w organizmie dało anatomię lokalizującą poszczególne


funkcje na zasadzie fizjologicznej ciągłości. Resztę braków poznania wypełnił człowiek
"kombinatoryką", którą nazwał rozumowaniem. Nakrył się piramidalną czapką, na jej
szczycie umieścił abstrakcję. Strefę między anatomiczną głową i abstrakcyjnym
szczytem nazwał rozumem. Zdolność nakładania kończyn na przedmioty i swobodę
ich wyboru określił jako sytuacje decyzyjne, dawniej określane jako wolna wola.
Natomiast transformację abstrakcyjnych pojęć na konkretne przeżycia i reakcje
układów nerwowego i hormonalnego mianował uczuciami, czyli strefą emocjonalną.
Powstał więc twór biologiczno-abstrakcyjny, w którym racjonalne jest tak wymieszane
z irracjonalnym, że żaden mędrzec nie potrafi rozwiązać tego jedynego węzła
hominidalnego.

Tak sobie człowiek uładził trudności poczynając od pierwszego przybliżenia "w górę".
Nie uczynił natomiast nic w kierunku coraz dokładniejszych przybliżeń. Nic dziwnego.
Wymyślone, czyli racjonalne, poznanie człowieka wyprzedziło o kilkanaście wieków
jego molekularną i biochemiczną znajomość. Obowiązywał przecież w biologii
anatomiczny i fizjologiczny start; towarzyszył mu abstrakcyjny skok myślowy mimo
wszelkich trudności sfery emocjonalnej. Tak wytworzył się w naszych pojęciach
"dubeltowy" człowiek - biologiczny i psychiczny - spojony bliżej nieokreśloną
psychosomatyką, a więc jeszcze jedną niewiadomą o posmaku biosu i psyche.

Kwantowa antropologia stawia dopiero pierwsze kroki szukając właściwego wyrazu.


Mimo wszystko wybrać należy to niewdzięczne i kontrowersyjne przybliżenie w
poznaniu człowieczej aktywności. Na codzienny użytek wystarcza wprawdzie
obracanie się w kręgu makroskopowego przybliżenia w poznaniu natury człowieka. W
chorobie i poważnym zagrożeniu życia sięga się już do drugiego, trzeciego, a obecnie
też do kwantowego, czyli czwartego przybliżenia. Tytułem przymiarki wybrać można
dwa przejawy aktywności ludzkiej, tak znamienne w codziennym byciu - szukanie
wpływu na drugiego osobnika, czyli najszerzej pojmowana dominacja i miłość.
Przełożenie wybranych epizodów działalności, znanych dobrze z pierwszego
przybliżenia, na język wyrażający ich treść w rozmiarach kwantowych jest wprawdzie
niedopuszczalne ze względu na poprawność pojęciową, ale jednocześnie stanowi
doskonałą ilustrację trudności i nowości problemu.

Oddziaływanie mające ma celu narzucenie komuś własnego stylu myślenia maże w


tej skali być rozumiane jako dynamika organizmu przy dwustronnych relacjach. Słowo
"siła" jest tu odbarwione psychologicznie, stanowi jednak element konieczny do
wyrażenia dynamiki. Bogactwo reakcji jawi się tu jako wynik anizotropii.

Należy do antropologii wprowadzić to nowe pojęcie. Nie ma lepszego wyrażenia


sprzeczności działań i polarności natury niż anizotropia. Psychofizyka,
psychosomatyka, racjonalna irracjonalność, zwierzęce ideały, uskrzydlony bios,
"przebóstwiona" materia, stałość zmienności, nielogiczna racja, uparta pomyłka czy
pokręcona prosta i tym podobne sprzeczności praktycznie realizowane wyrażają tylko
końcowy wynik dynamicznej anizotropii człowieka.

Anizotropia zapewnia odbiór działania drugiego dipola ludzkiego, warunkuje jego


ruchliwość i amplitudę wahań, względność ustawień, całą gamę płynności stanów,
znamienną dla dynamiki człowieka łącznie z sumą konfliktów i sprzeczności. Stanowi
to jednocześnie cały sytuacyjny koloryt życia.

Wróćmy do obrazu ludzkich dipoli. W czwartym przybliżeniu rozpatrywania układ


dwóch dipoli stanowi parę oscylatorów emitujących pole elektromagnetyczne. Zdolne
są one do synchronizacji, czyli drgań w zgodnej fazie, albo pracują z tendencją do
wzajemnego wyciszania się na skutek znalezienia w sytuacji różnej fazy. Prawda,
zapomnieliśmy, że w tym przybliżeniu nie mają znaczenia pojęcia makroskopowego
świata, tym samym dezaktualizują się obiegowe pojęcia o człowieku. Z tych również
powodów świadomość w kwantowych rozmiarach oznacza zupełnie co innego niż ów
termin wzięty z psychologii czy fizjologii centralnego systemu nerwowego. Ogólnie i
najbardziej tolerancyjnie biorąc, świadomość jest sytuacją dojścia informacji do
układu. Lecz co to jest świadomość w swej naturze? Na razie ani psychologia, ani
fizjologia nie mogą dać na to odpowiedzi. W kwantowym wymiarze "świadomość"
również jest informacją docierającą od jednego oscylatora do drugiego; w tym
przypadku wiadomo przynajmniej tyle, że świadomość winna posiadać
elektromagnetyczną naturę.

Gdzie wobec tego należałoby poszukiwać takiego dipola w człowieku? Pytanie znowu
nielogiczne, w czwartym przybliżeniu nie pyta się o zlokalizowanie stanów
kwantowych. Istnieją one wszędzie tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje
metabolizm i zachodzą procesy elektroniczne. A może w kwantowej skrzynce biegów
życia? Najprawdopodobniej tak. To nie brak przekonania, a jedynie poprawność
określenia zdarzeń kwantowych; przedstawiają one bowiem tylko
prawdopodobieństwo ich występowania. Żywy człowiek, znany z codziennej
obserwacji, stanowi sumaryczne prawdopodobieństwo występowania tych zdarzeń.
Ta niezmierna ilość drgających oscylatorów kwantowych może w organizmie
powodować przesuwającą się falę z wypadkowymi fluktuacjami odbieranymi
makroskopowo jako rytm biologiczny. Tak odbieramy przecież metaboliczną falę,
która wyraża zdrowie lub chorobę, apatię czy zmęczenie, zatrucie albo głód lub
halucynacje ponarkotyczne.

Pedagogiczny zabieg polegałby - w odniesieniu do drugiego człowieka - na


wytworzeniu rezonansu w odbiorniku, czyli na wewnętrznym zsynchronizowaniu
obiektu przez narzucenie mu nowej częstości. Ponieważ chodzi o stan drgającego
dipola, należałoby przede wszystkim wprawić go w ruch o wymuszonej częstotliwości
lub nadać takie spolaryzowanie jego anizotropii, by posiadał lekkie przesunięcie
bieguna w narzuconym kierunku, przy pełnym zachowaniu indywidualności. Jego
biegunowość staje się dynamicznie ukierunkowana.

Jak się wobec tego zachowa cały zespół poddany zabiegowi pedagogicznemu w tej
interpretacji? Suma osobniczych dipoli musiałaby stanowić układ zgodnie
spolaryzowany w pożądanym kierunku. Takie układy dipolowe nazywa się w fizyce
elektretami. Pedagogicznie byłby to zespół "ustawiony", czyli zgodny z polem
nałożonego działania. Odchylenia od elektretowego uniformizmu nazywa się tu
niesfornością, trudną psychiką, aspołecznością, w najlepszym razie złożoną
indywidualnością.

Dla nadajnika mogą się okazać korzystne pewne predyspozycje znane w skali
makroskopowej z psychologii wychowawczej i dydaktyki. Bioelektroniczne rzecz
biorąc "nadajnik" musiałby dysponować odpowiednią mocą konstrukcji, minimalnym
poziome szumów własnych, a więc niewielką tolerancją własnego nieskoordynowania.
Ponadto zdolnością koncentracji świadomości, umiejętnością jej ukierunkowania z
dużą możliwością kolimacji świadomościowej wiązki. W języku psychologów nazywa
się ta ostatnia umiejętność uwagą.

Uwaga byłaby zdolnością skupiania świadomości w zbieżną wiązkę. Zwierzęta


posiadają te same zmysły i system nerwowy, mają też świadomość, ale niejako
rozproszoną, bez możności jej kolimacji. Robią wrażenie otępiałych w porównaniu z
człowiekiem, choć rozróżniają bodźce, ale z jakimś nieostrym wewnętrznym
odbiorem, bez możliwości koncentracji oraz wzmocnienia. Nie osiągnęły jeszcze fazy
ludzkiej, znajdują się tuż pod nią. Ich rozeznanie stanowi "ciecz informacyjną" rozlaną
i niemożliwą do pozbierania. Kolimacja dała spunktowanie, pewną ostrość odbioru, w
dalszym następstwie uwagę i refleksję. Zwierzęta nie wykorzystały w tym kierunku
nawet pamięci. Na skutek braku spunktowania informacji w sobie nie istnieje
korelacja, a kojarzenie daje wrażenie przeciągania pamięciowej łączności między
niezbyt ostrymi punktami odniesienia. Po prostu "informacyjna chmura" przynoszona
zmysłami nie wytworzyła dostatecznie zlokalizowanych ośrodków odbioru. Byłby to
stan najbardziej podobny do kwantowego. Tak się tam bowiem przedstawia chmura
elektronowa. Przedstawiony wyżej proces nie jest samym domysłem, skoro jedną z
cech ewolucji systemu nerwowego jest anizotropowe zorientowanie rozwijające się w
mózg i związana z tym koordynacja i lokalizacja odbioru.

Nie posiadamy definicji podstawowej cechy człowieka - jego świadomości. W


znacznym stopniu musi też być nieoznaczone wszystko inne, a więc przejście od
systemu nerwowego i receptorów do refleksji czy procesów decyzyjnych w znaczeniu
psychologicznym. Z racji wielorakiej i złożonej dynamiki człowieka bioelektronika
sięga z konieczności do energetycznych podstaw, zarówno w charakteryzowaniu
życia, jak i świadomości. Wynika to z czwartego przybliżenia - kwantowego.

Nie wiemy, na czym polega wpływ przyrody na człowieka, czy działają walory
krajobrazowe i zdolność estetycznych reakcji, czy znalezienie się w sferze
interferujących wpływów falowych. Człowiek inaczej odbiera przyrodę, kiedy
uczestniczy w jej scenerii nad ranem, gdy po wschodzie słońca geoelektryczne pole
atmosfery posiada inny potencjał i inny stan zjonizowania, osiągające maksimum o
godzinie dziewiątej. Biometeorologia, która z punktu widzenia biochemicznego
początkowo wydaje się szokująca, jest w świetle bioelektronicznego modelu
naturalnym sposobem reagowania organizmu. Dwie strony - ludzki nadajnik i
detektor - znajdują się pod wpływem trzeciego partnera energetycznego -
środowiska.

Nie tylko aura pagodowa odbierana wizualnie, ale stan nawilgocenia, zjonizowanie
powietrza, stężenie aerozoli, praca technicznych generatorów pól
elektromagnetycznych, wypadkowy rytm biologiczny, zwłaszcza w zespołach
żeńskich, są realnościami wymagającymi uwzględnienia w celowym oddziaływaniu
człowieka na człowieka.

Może niektóre zdarzenia, będące dotychczas w kompetencji psychologii, trzeba


będzie przekazać wnikliwszej interpretacji synchronizacyjnej bioelektronicznych
oscylatorów. Nie musi to przekreślać założenia, że psychika znajduje się również w
kręgu energetycznych oddziaływań.

Czekają na opracowanie zagadkowe zbiorowe psychozy średniowiecznych


biczowników, epidemie schizofrenii czy histerii; towarzyszący tym zjawiskom ogólny
klimat można wyjaśnić opierając się na podstawach bioelektroniki. Na razie
mielibyśmy tylko jeden wskaźnik wyrównywania rytmu biologicznego, tym razem
menstruacyjnego, wśród studentek eksperymentalnego zespołu w USA. Nie da się
tego wyjaśnić czynnikami psychicznych oddziaływań. Wyrównanie zaś biegu
nieliniowo pracujących oscylatorów bioelektronicznych wydaje się dosyć bliskie
prawdy.

Człowiek traktowany w pierwszym przybliżeniu, a więc jako wypadkowa niezliczonych


oscylatorów kwantowych, człowiek widziany ponadto w populacji i parametrze czasu
może być podmiotem fluktuacji wielkich ruchów kulturowych i naukowych. Fluktuacje
te nie muszą posiadać jedynie uwarunkowań molekularnych, gdyż należałoby
wówczas przyjąć istnienie genu genialności, a obok tego genu kretynizmu i
najliczniejszych genów przeciętniactwa. Istnieje przecież znany w geofizyce zachodni
dryf kontynentów, odpowiadający im dryf ośrodków wulkanicznych i trzęsień ziemi,
pól geomagnetycznych i prądów tellurycznych. Czy nie należy przyjąć fluktuacyjnego
rozkołysania fali świadomościowej o elektromagnetycznych cechach? Ta fluktuacyjna
fala ludzkich oscylatorów tworzyłaby w bliżej nieokreślonych odstępach czasu
wysokie rozkołysanie genialnej myśli twórczej w sztuce i nauce, z tą przedziwną
konstelacją wybitności w jakiejś epoce, wyższe j od przeciętnej.
Electronicus nie fantazjuje, tylko konsekwentnie myśli. A jeśli międzyludzkie
oddziaływanie znajduje się w sztucznym polu energetycznym? Z punktu widzenia
humanisty jest to nic, ze stanowiska bioelektroniki - dużo. Można przecież zastosować
desynchronizującą częstość, można spowodować też efekty zdudnienia z jakimś
podstawowym rytmem. Przy znajomości rezonansowej częstotliwości można by się
pozytywnie włączyć i odpowiednio wzmocnić oddziaływanie. Electronicus nie
wyklucza implantacji ferrytowej mikroanteny w celu bezpośredniego przekazu
informacji z organizmu do organizmu. Populacja ludzka znajduje się w naturalnym
kręgu informacyjnym żywych nadajników. Istnieje też jakaś wypadkowa gęstość
nasycenia biotycznego, która stanowi elektromagnetyczne tło życia. Bez przesady
można je określić jako elektromagnetyczny puls życia na Ziemi.

Miłość natomiast sięga nie tyle strony poznawczej, co emocjonalnej. Nic łatwiejszego
jak odnieść sferę emocji do podwzgórza i podkorowych struktur, podobnie jak u
zwierząt. Miłość istnieje przecież u ryb, macierzyńskie i ofiarne oddanie znajduje się
wśród ptaków, rytuał godowy zaobserwowano u płazów i niektórych owadów.
Kolorowy świat ludzkich uczuć byłby więc zoologicznym dziedzictwem, decydują
przecież te same ośrodki mózgowe. Mimo wszystko miłość stanowi jakiś swoisty świat
ludzki. Istnieją więc jakieś przetworniki fizjologicznych procesów mózgowia i
hormonalnej działalności na głębokie przeżycia ludzkie. Transformatory te ukryła
jednak przyroda w swoich sejfach. Nie mamy tam, na razie, dostępu.

Z niewiadomych powodów człowiek określił funkcjonowanie kory mózgowej w sferze


rozeznania i logiki jako racjonalne, natomiast przeżycia ulokowane w ośrodkach
podkorowych i podwzgórzu mianuje irracjonalnymi. Tak uczynił on z siebie
makroskopowy dipol z jednym biegunem logiki i drugim biegunem irracjonalności. Na
jednym krańcu tego dipola umieścił mózg generujący falę elektromagnetyczną, w
odległości zaś około 30 centymetrów ulokował drugi generator pól
elektromagnetycznych, odpowiedzialny za emocjonalna irracjonalność, serce.

W miłości nie ma chęci dominowania i nastrojenia na własną częstość, natomiast jest


dążenie do pozyskania przychylności i tworzenia rezonansu z drugim obiektem, by w
tym rezonansowym współbrzmieniu znaleźć świat satysfakcjonujących przeżyć.
Człowiek nazwał je irracjonalnymi, ponieważ bez włączenia uczuciowego rozrusznika
rzadziej mu się na serio udaje logiczne przestrajanie drugiego osobnika. Emocjonalne
konflikty są żywsze i głębsze od racjonalnych rozbieżności i wychowawczego niekiedy
fiaska zabiegów.

Stany emocjonalne zmieniają zdecydowanie metabolizm, przyspieszają proces


starzenia się tkanki łącznej, tonizują lub desynchronizują akcję serca; nazywane
stresorami psychicznymi żłobią głęboki ślad w równowadze organizmu; stany
emocjonalne mogą też być wywołane sztucznie przez drażnienie prądem
elektrycznym odpowiednich ośrodków mózgowych. Emocje wykazują działanie
energetyczne, u swych podstaw ostatecznych podlegają więc prawom kwantowym,
podobnie jak ogólna energetyka życia i świadomość.

Z biegiem ewolucyjnego czasu doszło do wytworzenia odpowiednich ośrodków, które


zwykle rozpatruje się u człowieka w anatomicznym i fizjologicznym wymiarze. Nie
muszą więc dziwić pewne analogie i tożsamości ze światem zwierzęcym, wszak
filogeneza
prowadziła zwierzęta i człowieka po wspólnej drodze rozwojowej.

Wobec tego należałoby zobaczyć, jak przyroda rozwiązuje problem miłości. Będzie tu
chodziło o system najbardziej naturalny i pierwotny. Zbliżenie dwóch osobników nie
różniących się nawet między sobą spotyka się już u najstarszych grup
systematycznych, bo u bakterii i glonów. Byłby to więc "obyczaj" znany przynajmniej
od trzech miliardów lat. Wytworzenie różnicy płci ma za sobą bardzo starą praktykę.
Życie poszukuje życia, by zapewnić ciągłość życiu. To najstarsze i najpierwotniejsze
prawo życia.

Życie kocha się w kontrastach i znajduje w nich pełnię urzeczywistnienia. Miłość i


życie stanowią nieprzypadkową kompozycję. Minimalne zróżnicowanie chromosomu
męskiego Y i żeńskiego X w postaci większej emisji fotonów przez chromosom męski
daje podstawę przekazywania życia.

Grawitacja płci i miłość stanowią oddzielny rozdział biosfery w ogóle, a w


szczególności u człowieka. Larysa Siniugina określa "dwoistość płci jako wielką
zagadkę, ostateczną granicę naszego poznania". Jak i kiedy wystartowała
odmienność płci i na jakiej zasadzie rozwinęła się jej wzajemna grawitacja - nie
wiadomo. W biochemicznym modelu musiałaby to być odmiana chemicznego
powinowactwa, w bioelektronicznym schemacie raczej dwuimienność pól
elektrycznych. A może dwie przeciwnie spolaryzowane fale elektromagnetyczne
wpadając w splot wyrównują swój bieg w postaci wspólnej wiązki? Homogenna masa
komórek posiada jakieś zróżnicowanie, które daje się zaobserwować w postaci
wzajemnego poszukiwania się jeszcze przed wytworzeniem rozdzielności płci. Mimo
rzekomej chemicznej i elektronicznej tożsamości różnice muszą istnieć. Inaczej
zostałaby tylko spolaryzowana fala elektromagnetyczna, która nie narusza
chemicznej ani elektronicznej indywidualności.

Czym więc byłaby kwantowo rozpatrywana miłość? Echem splecionych przed


miliardami lat dwóch przeciwnie spolaryzowanych fal. Czas zamknął je w molekularny
kształt dwóch wstęg zasad azotowych splecionych w nici DNA o przeciwnych
kierunkach, o których nie wiadomo, ani jak się splotły, ani w jaki się sposób rozplatają
w przekazie życia. Archaiczny sprzed miliardów lat splot dwóch odwrotnie
spolaryzowanych fal zamkniętych w molekularnym kształcie DNA byłby więc
energetycznym obrazem miłości w kwantowym i molekularnym przybliżeniu.

Electronicus poszukuje pradawnego rodowodu nawet dla swej miłości. Świadomość,


miłość i życie stanowią trio wyrażające ciągle tę samą niepodzielną naturę. Człowiek
nie wymyślił niczego nowego. Rozwinął tylko i udoskonalił, pogłębił i wzbogacił
kwantowe predyspozycje. Życie pulsujące rozeznaniem i dopełniane miłością nawet
w tym molekularnym i elektromagnetycznym wydaniu jest bardzo człowiecze w
genezie i następstwie.

Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego
zoologiczni krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym,
czym jest. Wie o tym. Daremnie dyskutować o pierwszeństwie logicznych racji czy
biologicznych podstaw w ostatecznym procesie hominizacji. Te dwie strony są
nieodłącznie związane z naturą człowieka, ale miłość wybiega daleko poza
prawidłowość rozumowania i prymityw zapłodnienia znany już u glonów. Emocjonalna
strona nie tylko mobilizuje człowieka do walki i obrony, do poszukiwania płci jak u
zwierząt - ale dynamizuje pracę, myślenie, twórczość, poświęcenie ofiarne w
potrzebie, stwarza barwny i dynamiczny świat, tak znamienny dla człowieka.
Emocjonalna sfera nie mniej od racjonalnej stymulowała szybką hominizację.

Futorologia całkiem inaczej

„Dlaczego electronicus waży się na tak karkołomne rozumowanie? Ponieważ ma pod


tym względem wspaniałe wzory przeszłości. Ukazuje nowe możliwości badawcze
życia i człowieka. Bioelektronika jest zresztą teorią, teoria zaś bez programu to
starzec już w momencie narodzin. Jest to poznawczy nonsens. Jeszcze większym
nonsensem może być tylko brak teorii dla zespołu zdarzeń”.

Życiem rządzą prawa fizyki i chemii, ściślej - prawa geofizyki i geochemii. Mówiąc
bardziej ogólnie życiem rządzi środowisko. Człowiek wprowadził nowy czynnik. Lecz
nie, człowiek nie może wprowadzić niczego, co by nie mieściło się w jego naturze.
Człowiek tylko udowodnił, że życiem sterują również procesy jego świadomości.
Wyrzekając się antropomorfizmu, należałoby mówić o autokatalitycznym działaniu
życia na rozwój życia. Znaczy to, że prawa biologiczne stanowią czynnik rozwojowy
nie mniejszej wagi niż prawa geofizyki i geochemii.

Życie nie jest bowiem tylko biernym elementem przyrody wytrzymującym presję
środowiska, które zmusza je do nowych odpowiedzi gatunkowych. Człowiek nie jest
wyjątkiem w narzucaniu środowisku swych upodobań, jednakże owo narzucanie
zaznacza się u niego w sposób krańcowy, gdyż stanowi on ostatnie ogniwo
ewolucyjne. Pewne cechy życia winny więc w nim wystąpić w sposób najbardziej
charakterystyczny. Jednym z praw biologicznych jest zajmowanie w miarę rozwoju
coraz czynniejszej pozycji wobec środowiska. Pod tym względem człowiek zachowuje
się szczególnie: modyfikuje warunki nawet z biologiczną szkodą dla siebie. Dynamika
człowieka przerasta jego logikę, przynajmniej logikę biologiczną.

Konflikt człowieka ze środowiskiem nie jest wynikiem losowych zmian tego


ostatniego, lecz efektem świadomej działalności ludzi. Spirala ewolucyjna przybrała
kształt dosyć pomysłowy: z jednej strony następuje przyspieszenie rozwoju
świadomości u człowieka i brak kontroli nad skutkami tego przyspieszenia, z drugiej
znów strony środowisko nie wytrzymuje ciśnienia ludzkiej świadomości. Efekty są
obustronne. Stosunek człowieka do środowiska nabiera charakteru coraz bardziej
agresywnego i bezwzględnego, środowisko natomiast, przekształcane bez oglądania
się na jego równowagę, trafia w podstawy ludzkiej egzystencji. Ta sytuacja nie zmieni
się, gdyż kierunku działalności człowieka nie odwróci nawet groźba następstw. Po
prostu musiałby stworzyć zupełnie nowy styl zaangażowania świadomości. Na to jest
za późno w rozwoju gatunku Homo sapiens. Może on, stosując inżynieryjną sztukę
łatania wyrw, tylko opóźnić niebezpieczeństwo. Ewolucja człowieka, rozpatrywana od
strony mechanizmów świadomości, zmierza ku przeznaczeniu tak
charakterystycznemu dla ewolucji biosfery w ogóle - ortogonalności głównych
kierunków rozwojowych w połączeniu z niemożnością powstrzymania jej biegu.

Ekstrawertyzm produkcyjny człowieka, wyrażający się w nastawieniu na wydajność


wypełniającą środowisko, według wszelkiego prawdopodobieństwa winien dać dwa
skutki: spłycenie wartości wewnętrznych człowieka i "uduszenie się" biotycznego
środowiska na skutek przeładowania nienaturalnymi dla niego tworami.

Dla środowiska wszystkie, nawet najpiękniejsze i największe, dzieła ludzkie są tylko


zanieczyszczeniem wyprodukowanym przez świadomość człowieka. Dla naturalnego
środowiska zanieczyszczające je dzieła ludzkie są niczym więcej, jak tylko produktem
katabolizmu myślowego.

Tak więc ludzkość stanęła wobec problemu wypierania naturalnego środowiska na


rzecz wytworzonego przez siebie. Środowisko będzie więc coraz bardziej "ludzkie" i w
tym samym stopniu coraz mniej biologiczne. Czynniki adaptacyjne wprawdzie
działają na rzecz samoobrony organizmu przed szkodliwością czynników
zewnętrznych, ale nie można zapominać, że ewolucyjne przyspieszenie człowieka
znacznie wyprzedza zdolności samoregulacyjne organizmu. Wydaje się to
paradoksem ewolucyjnym, ale człowiek psychicznie przeskoczył swe biologiczne
możliwości w najprawdziwszym salto mortale. Byłoby to samobójstwo dokonywane z
udziałem świadomości, choć bez żadnego zamiaru. Paradoks nieświadomej
świadomości nie jest aż tak paradoksalny. Już znacznie wcześniej, przy określaniu nie
tyle różnic, co analogii między życiem i świadomością, stwierdzono, że
psychologiczne pojęcie świadomości, wyprowadzone zresztą z fizjologii zmysłów, jest
bardzo mylące w odniesieniu do kwantowych podstaw życia. W nich świadomość i
życie zbiegają się i razem noszą cechy energetyki.

Konstrukcja i wydajność człowieka, określane w bliżej nieznany sposób - jako siła


woli, wskazują, że bilans energetyczny organizmu przewiduje znacznie większe
zapasy energii, niż są one potrzebne do uruchomienia wszystkich jego czynności
biologicznych. Nie wiadomo, jakimi rezerwami dysponuje układ żywy, skoro jego
wytrzymałość na zmęczenie, ból i psychiczne znużenie może bardzo daleko
przekraczać standardowe wielkości i możliwości. Na podstawie prawa Wiena
obliczono temperaturę T dla pracującego mięśnia, emitującego - według obliczeń
Mamedowa, Popowa i Konewa - 50-60 fotonów o energii wynoszącej średnio 2,5
elektronowolta z centymetra kwadratowego powierzchni w ciągu sekundy. Należy
przy tym przyjąć nierealne założenia: mięsień jest ciałem doskonale czarnym,
emitowana energia jest pochodzenia termicznego, wszystkie kwanty pochodzą z
maksimum rozkładu promieniowania. Przy takich założeniach temperatura T
wynosiłaby w przybliżeniu kilkaset stopni Kelvina.

Mimo wszystko byłoby to klasyczne księgowanie energetycznej puli człowieka. Czy


nie lepiej wziąć pod uwagę nieprzeliczalny potencjał dzieł dokonanych w stosunkowo
krótkiej historii gatunku, wyłączywszy w to kulturę, naukę, cywilizację techniczną,
zdobywczą ekspansję? Z fizyki pracy umysłowej wiadomo, że zużycie energii jest w
niej niewielkie. Czyżby więc człowiek różnił się od zwierząt umiejętnością
dokonywania wielkich rzeczy małym nakładem energetycznym? Jeśli tak, znaczyłaby
to, że przyroda skonstruowała jedyną w swoim rodzaju maszynę, wykonującą przy
minimalnym nakładzie siły olbrzymią pracę. System odpowiednich przekładni
energetycznych, zwłaszcza przekładających procesy chemiczne na elektroniczne i
odwrotnie, oraz ewolucyjne wytworzenie świadomości refleksyjnej dały mechanizm
nie mający precedensu w dziejach: mechanizm o superwydajności podziwianej u
człowieka.

Jest rzeczą zrozumiałą, że wszyscy cierpiący na fobię przed redukcjonizmem


potraktują to ostatnie zdanie jako wyraz chęci sprowadzenia człowieka do poziomu
maszyny, a więc jako którąś tam już z rzędu nieudaną próbę. A przecież o takiej
"kwantowej maszynie", jak życie, i z takim "adapterem", jak refleksyjna świadomość,
nie wykłada się na żadnej jeszcze politechnice, gdyż maszyna ta została
skonstruowana według niebywale zazdrośnie strzeżonej licencji przyrody. Skoro więc
elektroniczny układ organizmu zbudowanego z półprzewodników wymaga minimalnej
energii do sterowania nim, można by z nakładem niewielkich energii wyliczonych na
podstawie promieniowania organizmu sterować całkiem skutecznie. Wydaje się, że
takim rodzajem sterowania u człowieka jest wpływ świadomości i stanów
decyzyjnych. Do tego celu wystarczy rezerwa reprezentowana przez świadomość i
stany decyzyjne, jeśli w myśl postulatów bioelektroniki przypisze się im cechy
elektromagnetyczne.

Zastanówmy się, czy przypadkiem niebywały potencjał wytwórczy ludzkiej


świadomości nie stanowi dowodu właśnie na jej elektromagnetyczną naturę i na
bioelektroniczną konstrukcję życia, a nie na wyłączanie biochemiczną. Zgodność
zadań, możliwości, wariantów jest dziwnie duża, jeśli porównamy elektroniczne
urządzenia techniczne i mózg łącznie ze świadomością refleksyjną.

Wprawdzie w najbliższym czasie nie będzie można jeszcze wyliczyć dokładnej energii
psychicznej, czyli energii zamkniętej w dziełach człowieka, jednak zdaje się, że ten
potencjał myślowy jest wielki i ciągle rośnie. Nie potrafimy jeszcze ściśle określić
energii wiązanej przez biosferę w ogóle, tym bardziej - zamkniętej w myśli ludzkiej.
Jednak życie jest na pewno niezwykłym konwertorem i kondensatorem energii na
Ziemi.

Bioenergetyki nie można jeszcze potraktować jako problemu już rozwiązanego na


poziomie indywidualnego organizmu. Organizmy nie przebywają w izolacji, lecz żyją
w zespołach. Jeśli każdy organizm jest elektronicznym oscylatorem emitującym
promieniowanie elektromagnetyczne, to moc wypadkowa musi stanowić o gęstości
nasycenia w biocenozach. Jest to także rezerwa energetyczna przestrzeni
wypełnionej przez populację ludzką. Moc nasycenia jest wielkością realną i mierzalną,
wobec tego - ze stanowiska bioenergetyki - populacja jest w pomyślniejszej sytuacji
niż osobnik izolowany. Środowisko przy tym nie stanowi jedynie przestrzeni, na której
przebywa średnia statystycznie liczba osobników, lecz jest również potencjałem
energetycznym generowanym przez żywe układy i przez nie odbieranym. Organizm
może więc być zasilany energią zespołu, sam natomiast stanowi zasilacz biologiczny
o małej mocy. Techniczne odbieranie tej mocy przez odpowiednie urządzenia o
wysokim oparze nie powinno być zadaniem niewykonalnym.

Moc bioenergetyczną można zapewne skondensować, a co więcej - dowolnie nią


potem sterować. Prawdopodobnie tę rolę spełnia uwaga, rozumiana jako
koncentracja świadomości. Nie jest wykluczona możliwość ogniskowania energii
bioukładu w odpowiednim miejscu organizmu, po nabyciu pewnej wprawy. W
normalnym stanie rzeczy do dyspozycji całego układu stoi tylko średnia wielkość
energii. Bliżej jeszcze nieokreślony czynnik uwagi jako koncentracji świadomości
może, poza efektami psychologicznymi, dać również energetyczne .następstwa w
postaci lokalizacji mocy.

Organizm człowieka jest w tym samym stopniu generatorem, co detektorem emisji


elektromagnetycznej. Na biologicznym detektorze nie ma jednak skali
świadomościowej, odbiór dokonuje się bowiem jedynie w kwantowych stanach
półprzewodzącego układu białkowego, poza świadomością w jej sensie
psychologicznym. Bioelektroniczne urządzenie jest subtelnym detektorem nawet
minimalnych natężeń pól elektromagnetycznych. Przekaz więc informacji na fali
nośnej bioukładu może być niebywale dokładny, połączony z minimalnymi jedynie
szumami własnymi. W tej skali zjawisk należy rozpatrywać telepatię i hipnozę, znane
już od dawna, a ostatnio określone jako biotelekomunikacja. Rozpatrywany od strony
biochemii taki proces jest nie tylko niezrozumiały, ale i całkowicie niemożliwy, gdy
chodzi w nim o przenoszenie informacji biologicznej - lub, jak kto woli, psychicznej od
układu do układu w sytuacji braku kontaktu między nimi. Winien więc istnieć nośnik
informacji, a może nim być tylko fala elektromagnetyczna. Czynnik sugestii
werbalnej, znany z hipnozy medycznej, czy nawet towarzyszący mu czynnik
chemiczny mogą pełnić rolę wzmacniacza sygnału, lecz zasada przenoszenia
informacji musi pozostać bez zmian. Zanim przyjęto bioelektroniczną orientację w
sferze życia, biotelekomunikacja musiała być zjawiskiem paranormalnym, ponieważ i
pojęcia o życiu były jeszcze niezbyt normalne, to znaczy nie wyszły poza krąg chemii.
Tu dygresja: ostatnie stwierdzenie może być rozumiane tak, jak to rozumie
psychopata, według którego najczęściej nienormalny bywa lekarz, nie zaś on sam. A
w strategii nazywa się to podobno obroną przez atak.

Biotelekomunikacja należy do spraw otwartych w nauce o życiu. Niestety, w technice


operujemy urządzeniami o dużej mocy, niezbyt się więc orientujemy, gdy w grę
wchodzą minimalne moce i olbrzymie opory elektryczne, nie znamy również działania
fal o infraniskiej częstotliwości. Prawdopodobnie układ biologiczny jest zdolny do
odbioru "świadomego", czyli do reaktywności na fale elektromagnetyczne o energii
kwantu wynoszącej 5x10do minus 6 potęgi elektronowolta i jeszcze mniejszej. Cały
electronicus jest jednym wielkim, subtelnym receptorem zmysłowym dla odbioru
wszelkiej, lecz przede wszystkim elektromagnetycznej informacji. Zamknięcie się w
kręgu wyłącznie receptorowego odbioru traktuje jako fizjologiczne nieporozumienie,
jako odgrodzenie się od wielu istotnych informacji.

Synchronizacja nastrojów w wieloosobowej grupie nie jest wynikiem jedynie


psychozy, a więc bliżej nieokreślonego czynnika, noszącego znamiona niebiologicznej
infekcji. Mimo niezwykłego zróżnicowania człowieczych indywidualności, obserwuje
się również zjawisko odwrotne, czyli ujednolicenie, jak gdyby działały tryby
przemielające populację na jednorodną statystycznie papkę; odnosi się to nie tylko
do mody, stylu odbioru rzeczywistości, przyjętych ideałów, ale również do kierunków
w nauce i sztuce oraz do zbiorowych psychoz, epidemii schizofrenii, histerii czy apatii.
Istnieje klimat, niemożliwy do opisania, lecz mimo wszystko wyczuwalny, który
sprzyja koncentracji myśli i twórczej pracy lub przeciwnie - beznadziejności, banałowi
i płytkości. Wyczuwały go dotychczas natury bardzo wrażliwe, zanotowała jego
istnienie historia, gdyż to on decydował o charakterze epok. Psychiatria wskazuje na
istnienie jakiegoś czynnika "udzielania się" psychoz. Wyjaśnianie ich instynktem
naśladowczym wydaje się dużym przybliżeniem. W zestawie nieliniowo pracujących
oscylatorów winno następować samorzutne zsynchronizowanie ich biegu. Można
wtedy mówić o możliwościach wytworzenia gatunkowego uniformizmu, czyli o
czynnikach zbiorowej samoregulacji. Żywy ustrój jako elektroniczny oscylator
dysponuje więc dodatkową możnością funkcjonalnego samoprzestrojenia przy użyciu
pól elektromagnetycznych, charakteryzujących jego pracę. Ze stanowiska
bioelektroniki nie jest to nieoczekiwanym wnioskiem, zwłaszcza jeśli przyjmiemy
elektromagnetyczny charakter świadomości. Człowiek w bioelektronicznej
interpretacji nie staje się bynajmniej uboższy w zakresie przejawiania działalności,
natomiast zyskuje nowe możliwości interpretacji jej mechanizmów.

Można sobie wyobrazić "wypompowanie" człowieka z jego podświadomości onto- i


filogenetycznej do stanu pozbawienia go osobowości, jak to się w psychologii obecnie
rozumie. Jednak pozbawiany swoistej informacji stanie się ludzką amebą,
przelewającą się masą biologiczną. Chodziłoby więc o proces psychologicznego
odkształcenia nie za cenę nerwic doświadczalnych typu nerwic wywoływanych w
badaniach przez Pawłowa. "Odwirowany" informacyjnie układ bioelektroniczny
przyjmie każdą informację będącą w rezonansie z jego konstrukcją.

Twórcza biologia, która osiągnęła znaczne postępy w tworzeniu hybryd z


pominięciem bariery immunologicznej, doprowadziła do hybrydyzacji komórek myszy
z komórkami człowieka. Z punktu widzenia bioelektroniki interesujące byłoby
przekroczenie bariery informacyjnej i zastąpienie poprzednich informacji zupełnie
nowym ich zestawem.

Czy będzie możliwe tworzenie elektronicznych braci syjamskich technicznie, trudno


przewidzieć, natomiast nie wydaje się niedorzecznością energetyczna transfuzja
zasilająca gasnące życie. Wzmocnienie bioukładu elektronami dostarczonymi
chemicznie lub po umieszczeniu tego układu w polu biologicznym drugiego
organizmu, wzmocnionego technicznymi generatorami - to jeszcze jeden wariant
przyszłości. Przeszczep tkanki lub całego narządu nie byłby tylko immunologicznym
uzgodnieniem i funkcjonalnym włączeniem narządu pod względem fizjologicznym,
lecz również elektroniczną inkorporacją w układ.

"Przeszczep informacyjny", bo tak można roboczo przedsięwzięcie określić, wydaje


się najbardziej obiecujący przy próbie włączenia guza nowotworowego w normalną
koordynację organizmu, z której anarchicznie wypadł, dając niesterowane podziały
komórkowe. Skądinąd wiadomo, że z punktu widzenia biochemii guz nowotworowy
można uważać za lokalnie odmłodzoną tkankę, niestety nieposłuszną odgórnym
zasadom sterowania całością organizmu. Między innymi anomaliami, tkanki guzu
nowotworowego "wyławiają" krzem i gromadzą ten pierwiastek w sobie, ze stratą dla
całego organizmu. Gdyby nadana informacja elektromagnetyczna przełamała
anarchistyczne tendencje guza i potrafiła ponownie włączyć tę zwyrodniałą tkankę,
lecz mającą pożądane cechy odmłodzenia, w organizm, znaleźlibyśmy się na dobrej
drodze do odkrycia, na czym polega to patologiczne odmłodzenie tkanki w
nowotworze, i, być może, do wykorzystania tego odkrycia z ogólnym pożytkiem dla
organizmu. Electronicus pełen nadziei czeka na wprowadzenie nowego wariantu
ataku na patologię nowotworzenia, i to ataku na jego ostatnią redutę, bo
umieszczoną na kwantowej płaszczyźnie życia.

Najbardziej obiecujące wydają się teoretyczne perspektywy wzmacniania organizmu


zbieżną wiązką świadomości w akcie uwagi. Nie należy wykluczyć dodatkowego
zasilania elektromagnetycznego w rezonansowym przedziale. Jeśli słuszna jest myśl o
ewolucyjnej roli świadomości w powstaniu hominidów, to świadomość winna również
normować współczesny rozwój gatunku Homo sapiens. Autogenny trening jest dla
electronicusa sprawą oczywistą, a transcendentalna medytacja z jej wszystkimi
normującymi skutkami dla organizmu, dotychczas notowanymi, leżała by w kręgu
elektromagnetycznych oddziaływań świadomości na bioukład.

Przy całym radosnym pędzie ewolucyjnym i nabieraniu przyspieszenia, przy


bezsprzecznie młodzieńczym dynamizmie ludzkości jako gatunku, w indywidualnym
życiu stwierdza się inwazję starości. Echo pradawnego procesu rozwojowego
odezwało się jeszcze raz. Praktycznie starzenie się organizmu rozpoczęło się
jednocześnie z powstaniem wielokomórkowców, a według niektórych badaczy nawet
śmierć osobnicza zjawiła się wówczas. Nie można szybko jechać ewolucyjnie bez
opłaty pobranej z puli życia. Cywilizowana populacja gromadzi coraz więcej "żywych
skamieniałości", co jest nie tylko wynikiem zorganizowanej służby zdrowia i
znacznego przesunięcia górnej granicy życia. Wydłuża się coraz bardziej nie tyle
życie człowieka, ile okres starości.

Płytki miażdżycowe stwierdzono u żołnierzy amerykańskich poległych w Korei, a więc


u dwudziestolatków. Niektóre choroby stanowiące "przywilej" starszego wieku, np.
nowotwory, pojawiają się u coraz młodszych ludzi. Inwazją starości zajęło się wiele
akademii nauk na świecie; przedstawia ona sobą również problem ekonomiczny,
okres kształcenia wybitnego specjalisty trwa bowiem coraz dłużej, natomiast
najlepszy wiek produktywności społecznej przypada na czterdzieste lata życia. Skraca
się również dzieciństwo, obniża dolna granica dojrzałości fizycznej i psychicznej.
Indywidualne życie kondensuje się, pogłębia, wzbogaca i szybciej się kończy jego
pełna faza; człowiek przedwcześnie wchodzi w stadium "żywej skamieniałości".

Przypisywanie całego zła reakcjom stresowym jest najprostszym wyjściem. Każde


pokolenie ludzkie miało swoje stresory, kiedyś były nimi epidemie dżumy i cholery,
głód, wojny, niski poziom medycyny itp. Niewykluczone, że część przyczyn leży w
zmianie środowiska i sposobie odżywiania. W ostatecznym jednak rozliczeniu zmianie
uległ biologiczny układ, jak gdyby za niebywały napęd ewolucyjny musiał człowiek
uiścić należność w postaci swojej młodości. Ponieważ jedną ze szczególnych sił
napędowych rozwoju człowieka wydaje się świadomość, ona jest kosztowna. Z kręgu
przyczyn nie można też wykluczyć nadmiaru informacji, a więc należy przyjąć
istnienie pewnego optimum informacyjnego, poza którym widać już krytyczną kreskę.
Stwierdzamy fakt przyspieszania starości. My kończymy proces, który zaczęły
Metazoa w odległym prekambrze wkraczając w złożoność struktur tkankowych i,
jednocześnie, w cień starości oraz śmierci. Epigon wszystkich gatunków biosfery musi
to stwierdzić na sobie, jest bowiem spadkobiercą najpełniejszego wymiaru filogenezy.
Życie postawiło człowieka przed wyborem: z rozmachem, fantazją, dynamicznie i
krótko, czy byle jak i długo. Bez wahania wybiera on pierwszą możliwość.

A może udałoby się coś zrobić, by organizm człowieka nieco wolniej się amortyzował?
Czy byłoby to po prostu oszukaniem ewolucji? No tak. Można opóźnić starzenie się
organizmu przez utrzymanie pewnego poziomu krzemu w tkance łącznej, zapewne
związanego w kompleksach organicznych z mukopolisacharydami. Jednym z objawów
starzenia się żywego układu jest ubytek krzemu. Można by to określić jako
przeciwieństwo procesu zwapnienia; czyżby krzem był czynnikiem
antymiażdżycowym? To chemiczna droga zapobiegania przedwczesnemu starzeniu
organizmu. Ponieważ relacja krzem-wapń w symbolicznym zapisie Si-Ca jest
uwarunkowana ewolucyjnie, jak to wykazał Sedlak (1959-1967), wydaje się, że
badania w tym kierunku trafiają w same biochemiczne podstawy zjawiska starzenia.

Pozostała mało zbadana frakcja bioelektroniczna i jej zmiany związane z wiekiem. W


każdym razie można już stwierdzić, że gęstość bioplazmy z wiekiem osobniczym
maleje, jeśli za podstawę obliczeń weźmie się liczbę elektronów transportowanych w
oddychaniu komórkowym (Zon, 1977). Zabiegiem kosmetycznym młodości byłoby
utrzymanie elektronicznych właściwości związków organicznych i tą drogą
mobilizowanie metabolizmu. W szczegółach nie potrafimy jeszcze wskazać kierunku
ingerencji. Niewykluczone jest pozytywne działanie pewnego pasma
elektromagnetycznego oraz ujemnego aerozolu. Wskazane jest utrzymanie w
powietrzu optymalnego stosunku ujemnych jonów do liczby jonów dodatnich,
wyciszenie pewnego pasma elektromagnetycznego wyjątkowo niekorzystnego dla
organizmu. Badania w tym kierunku czekają na realizację.

Została jeszcze świadomość - główny winowajca przyspieszenia ewolucji hominidów i


jego niepożądanych skutków - starości i śmierci. Czy nie udałoby się odpowiednio
potrząsnąć świadomością i odwrócić biegu fatalnej i błogosławionej jednocześnie
taśmy ewolucyjnej, która wyprodukowała człowieka i przywołała jego starość,
przyspieszając jej drobne kroki prowadzące w jednym kierunku? Elektronika
bioukładów... malejąca gęstość bioplazmy. Z zapomnienia wydobyć trzeba właściwy
bieg świadomości. Uczyniliśmy z niej informacyjny bazar prezentujący poznanie.
Świadomość nie wniknęła w głąb ludzkiej natury, a jeśli tak, to wyłącznie ujemnie, w
postaci nękających stresorów. A gdzie elektromagnetyczne mieszanie
półprzewodzących białek i kwasów nukleinowych? A gdzie normujące działanie przez
kwantowomechaniczne sprzężenie bioelektroniki z przemianą materii? Czy choćby
elektromagnetyczna koordynacja integrująca harmonijną działalność bioukładu?
Świadomość stała się kapitałem energetycznym nie wprzęgniętym w
psychosomatyczną osnowę życia. Nic tak skutecznie nie działa, jak naturalne czynniki
zdeponowane w konstrukcji i funkcji organizmu.

Techniczna zabawa z elektromagnetycznym polem jest hazardem lub niezbyt


kontrolowaną biologicznie igraszką. Przypomina pierwszy okres badań nad reakcjami
łańcuchowymi: "chwytanie smoka za ogon" podczas ręcznego zbliżania dwóch
kawałków cyrkonu aż do momentu otrzymania masy krytycznej wyzwalającej
samorzutną reakcję łańcuchową. Znalezienie rezonansowej częstotliwości z
bioukładem ludzkim będzie prawdziwym szczęściem racjonalnej gospodarki pasmem
elektromagnetycznym i jednocześnie największym nieszczęściem - gdy będzie
dowolnym graniem na elektronicznych organach bioukładu. Elektroniczny bioukład
można bowiem nagrać polami elektromagnetycznymi w jedynej i swoistej
muzykoterapii przyszłości. Piezoelektryczne tkanki można będzie pobudzić do własnej
kwantowej melodii narzuconej zmiennymi polami elektrycznymi. A może już się
,;nagrywamy", procesy elektroniczne bowiem nie pytają, czy mamy świadomość ich
istnienia, czy też nie. Działają na mocy samej natury bioukładu, obojętne na to, jak
nazwiemy ich skutki: chorobami cywilizacyjnymi, osłabieniem układu nerwowego,
rozkojarzeniem więzi psychosomatycznej, zmiennością nastrojów, zaburzeniem
koordynacji tkankowej w procesie nowotworzenia czy jeszcze inaczej.

Homo electronicus wie, że znajduje się w gęstniejącej przestrzeni


elektromagnetycznego środowiska. Bynajmniej nie powoli, bo dopiero od 50 lat,
przeinacza elektromagnetyczny ekosystem coraz wyraźniej, coraz bardziej. O
biologicznym działaniu fal elektromagnetycznych nie wiemy niczego, tak jak
producenci tarcz świecących w zegarkach nie wiedzieli nic o szkodliwej
promieniotwórczości blendy uranowej, jak chemicy pozwalający przez dziesiątki lat
stosować żółcień masłową (P-dwumetyloaminoazobenzen) do barwienia margaryny
lub siarczyn sadu do wzmożenia smakowych wartości chleba, jak ostatnio firma
produkująca coca-colę z barwnikiem w postaci amonifikowanego karmelu - wszyscy
nieświadomi, że skazują użytkowników na kancerogenne kontakty. Talidomid też
wycofano z farmakologii po urodzeniu się kilku tysięcy potwornie zniekształconych
dzieci. W poznawaniu życia i człowieka stawiamy dopiero pierwsze kroki, mimo
niezwykłych wyników biologii.

Interesowała się ona na skutek tendencji biochemicznych gęstwiną reakcji i


powinowactwa, wspaniałym zestawem związków organicznych i biokatalizatorów,
sięgała do molekularnych struktur, ale wyraźnie zaniedbała stronę energetyczną
życia. Stawia tam dopiero pierwsze, i nie wiadomo czy najważniejsze, kroki.
Dynamika życia i jej granice, energetyczne rezerwy działania ludzkiego i perspektywy
stanowią zupełnie nowe pole badań.

Świadomość była niezamierzonym czynnikiem napędowym ewolucji hominidów.


Powinna więc nastąpić faza celowego sterowania ewolucją człowieka przez jego
świadomość. Zanim to nastąpi, należy się otrząsnąć z chemicznej obsesji w
stosowaniu środków psychotropowych i narkotyków. Natura stworzyła własne
sposoby regulujące sprawne działanie układu nerwowego. Świadomość obejmująca
niewielki wycinek rzeczywistości otaczającej człowieka pozostała w znacznej części
poza praktycznym wykorzystaniem przez układ.

Rozpoznawanie otoczenia przez świadomą recepcję zmysłową pozostawiło całkiem na


uboczu wpływ świadomości na somę. Zresztą tak niewiele przecież potrzeba, aby
spotęgować świadomość lub ja utracić, albo wywołać na drodze chemicznej czy
elektrycznej. Wszak jesteśmy przy futurologii i jej bliżej nieprzewidzianych
możliwościach, choć zasadniczy kierunek poczynań wydaje się rysować dosyć
wyraźnie.

Zmieni się całkowicie podłoże radości i apatii, smutków i parkosyzmów śmiechu.


Drogę wskazały już badania nad sterowaniem emocjami przy użyciu prądu
elektrycznego. Profesor Delgado zatrzymywał rozwścieczonego byka na corridzie
sygnałem radiowym, odebranym przez malutki odbiorniczek wszczepiony pod skórę
zwierzęcia i połączony z elektrodami implantowanymi do mózgu. Była to kwestia
jedynie bardzo małych antenek podłączonych do elektrod implantowanych w
podwzgórze, w układ limbiczny lub w ciało migdałowate znajdujące się w układzie
limbicznym. Radiowy sygnał wzbudzi zbiorową radość wcale nie na skutek skocznej
melodii, lecz właśnie elektromagnetycznie, amelodyjnie. Roztrzepańców będzie
można skupić, furiatów uspokoić, apatycznych zdynamizować, impotentów uczynić
sprawnymi, hiperseksualnych okiełznać, szaleńców zamienić w potulne baranki, z
ludzkiej ameby wykrzesać decyzję i zryw. I to wszystko w biochemicznym modelu
życia. A czym jest prąd elektryczny? Przecież jest to strumień elektronów. Czy
zmieniają one metabolizm? Z całą pewnością odmieniają wzorce zachowania. A jeśli
mikroelektroda będzie z elektretu i wystarczy miniaturowy zasilacz na dwa lata
wesołości? Do następnej wymiany?

Stop! Dość! Czy Homo electronicus nie fantazjuje? Lecz co to jest fantazjowanie? Jest
to puszczenie wodzy wyobraźni nie kontrolowanej realnymi trudnościami w aktualnej
sytuacji i w określonym przedziale czasu. Jeśli sam Homo electronicus jest
niecałkowitą fantazją, lecz raczej wnioskiem z bioelektroniki przerzuconym do
antropologii, to cała rzekoma fantastyka jest wyłącznie konsekwencją myślenia.

W tym miejscu zaczyna się system dedukcyjny, choć Homo electronicus odkrył
własną elektroniczną naturę dzięki empirii i poszerzonej indukcji. Ale i on ma prawo
tworzyć system dedukcyjny, w którym swą elektroniczną naturę przyjmuje za
aksjomat. Właśnie futurologia, nieco inaczej widziana, znalazła się w tym przedziale
przyjętych systemów dedukcyjnych, choć niepospolitość stanowi bioelektroniczne
założenie dla natury człowieka. Skoro wszystkie najbardziej fantastyczne wnioski i
projekty sprowadzają się do bioelektronicznej natury przyjętej na określenie
kwantowej konstrukcji człowieka, to, niezależnie od technicznych w tej kwestii
możliwości ich potwierdzenia, są one mimo wszystko logiczne, o ile nie wykazują
sprzeczności z tym założeniem.

Dlaczego electronicus waży się na tak karkołomne rozumowanie? Ponieważ ma pod


tym względem wspaniałe wzory przeszłości. Ukazuje nowe możliwości badawcze
życia i człowieka. Bioelektronika jest zresztą teorią, teoria zaś bez programu to
starzec już w momencie narodzin. Jest to poznawczy nonsens. Jeszcze większym
nonsensem może być tylko brak teorii dla zespołu zdarzeń.

Homo cosmicus

„Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była


największym krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet
człowiek współczesny - spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi własnego
ciała, a więc wszelkiej jego anizotropii, równolegle do energetycznej osi
Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy, krok włączył naturę człowieka w
energetykę Wszechświata.”

Działalność człowieka ogarniająca promień od jądra Ziemi do przestrzeni


międzygalaktycznych czyni z niego najprawdziwszego Obywatela Wszechświata z
czasowym pobytem na Ziemi. On jeden uzyskał przywilej wiedzy o tym i prawo
wejścia w nieuświadomiony świat zdarzeń, którym podlega jako układ
bioelektroniczny.

Lecz wyobraźmy sobie Ziemię oglądaną z innego układu odniesienia i przez innego
Homo electronicusa, kierującego się ku naszej planecie. Jego wrażenia?
Magnetosfera... Planeta otoczona plazmą jonosferyczną, a ta wyraźnie burzy się.
Wstrząsa nią szok niepokoju, wystrzelają fale elektromagnetyczne, których dawniej
nie było. Wygląda to tak, jakby coś ustawicznie w jonosferę uderzało od spodu, jakby
się coś z niej wydobyć pragnęło, a nie mogąc, tylko wstrząsało jej masą. Patrząc na
niepokój jonosfery, ów electronicus wyraźnie dostrzega, że perturbacja przesuwa się
tak, jak na powierzchni wody przesuwa się ślad płynącej głębiej ryby. Nie widzi, ale
odbiera ruch płynącej istoty w plazmie. Co więcej - słyszy, jak plazma jęczy, jak
roznosi się w niej pogłos dalekiego grzmotu. Czuje spaleniznę w jonosferze, dawniej
czystej, i odbiera to jako zakłócenia pracy elektronicznego serca. Czy Ziemia gorzeje?

Chemiczne, akustyczne i elektromagnetyczne zanieczyszczenie jonosferycznej


plazmy nie jest urojeniem. Jego skutki, tak dramatycznie odczuwane przez
hipotetycznego Homo electronicusa, znajdującego się po drugiej stronie
jonosferycznego klosza, są coraz bardziej czytelną konsekwencją człowieczych
przedsięwzięć. Tu, na Ziemi, znawcy wyposażeni tylko w czujnik świadomości
odbierają je pod inną, oczywiście, postacią: wzrostu ilości chorób cywilizacyjnych
(choć nadal brak odpowiedzi na pytanie, co to jest cywilizacja i w którym miejscu
kończy się technika, a zaczyna biologiczna degradacja ludzkiego życia).

Tu, pod jonosferycznym plazmowym kloszem, inżynierkuje Homo sapiens, twórca i


odbiorca cywilizacji technicznej, opartej głównie na elektronice. To przecież on
nadawczymi stacjami bodzie elektromagnetycznie jonosferę, zapyla chemicznie
spalinami z dysz odrzutowców i rozsiewanym sodem lub metalicznym barem, badając
kierunek wiatrów w wysokiej atmosferze. To przecież on produkuje decybele,
awanturuje się pracą odrzutowych silników, pojazdów kosmicznych, satelitarnych
stacji przekaźnikowych. To przecież on posiekał przestrzeń życia siatką
elektromagnetycznych pól o oczkach rozmaitej wielkości. Ponieważ jego czujnikiem
jest tylko świadomość, nie wie jeszcze, co uczynił. Każdą maszynę zbudowaną przez
siebie zaopatrzył w najsubtelniejsze urządzenie kontrolujące jej bieg i sygnalizujące
zbliżającą się awarię, natomiast obracając całym światem włączył tylko "nos
świadomości", który ma go informować o sprawnym działaniu planetarnego
mechanizmu.

Nie można się temu dziwić, gdyż prawa fizjologicznej grawitacji zadecydowały o
psychofizycznym przeznaczeniu człowieka. Zupełnie nie zdaje on sobie sprawy z
tego, że tkwi na energetycznym promieniu Wszechświata. Dopiero w stanach
zaburzonej koordynacji organizmu zaczyna uświadamiać sobie własne położenie na
tym kosmicznym promieniu. W stanie idealnej równowagi między geofizycznym
środowiskiem a organizmem brak mu właśnie świadomości - jest wtedy wyłącznie
radość dobrego samopoczucia. Jest zwykłe życie. Homo – nie dlatego stał się
cosmicus, że potrafi teleskopem przeniknąć odległość miliarda lat świetlnych,
rozpoznać z takiej odległości spektralnie chemiczny skład materii lub przerzucić swą
biologiczną masę poza barierę grawitacji ziemskiej. O jego kosmicznym charakterze
stanowi umieszczenie się na energetycznej osi Wszechświata i ogromna precyzja
odbioru każdego, nawet minimalnego, odchylenia od normy na nieuświadomionej,
lecz podstawowej skali reakcji bioelektronicznego układu. Być dzieckiem
Wszechświata - to konieczność nieopuszczania energetycznej osi. Jeśli do głosu
dojdzie świadomość, będzie to niepokojący sygnał biologiczny. Najkorzystniejszy jest
brak świadomości funkcjonowania organizmu. Świadomość w tej dziedzinie dowodzi
początków choroby.

Wydaje się, że przesądy są przywilejem przeszłości i w prostej linii pochodną


ciemnoty. Dziś zostały wykluczone - zbyt wysoko postawiono wiedzę, choć pod tym
względem każde pokolenie było jednakowo mądre i głupie zarazem. Kiedyś uginano
czoła przed nie znanymi siłami planet wyznaczającymi bieg ludzkiego życia. Kiedyś -
to znaczy na początku rozpędu nowoczesnej nauki, po wielkim humanistycznym
zrywie XVI wieku. Pad względem zależności od planet mądrość człowieka nie
posunęła się naprzód od czasów starożytności i średniowiecza. Czy naprawdę? Tak,
bo wprawdzie pojedynczy człowiek i jego los już wyzwolił się spod przeklętej władzy
planet, to dla odmiany cała Ziemia znalazła się w jarzmie bynajmniej nie przesądów,
lecz najnowszej kosmofizyki.

Groźba zawisła nad trzema milionami mieszkańców San Francisco. Czasopismo "La
Nauvell Observateur" w roku 1977 dało artykułowi rozpatrującemu ten problem
znamienny tytuł: Czy San Francisco dotrwa do roku 1983? W 1982 roku wystąpi
szczególna konfiguracja czterech największych planet Układu Słonecznego: Jowisza,
Saturna, Uranu i Neptuna – ustawią się one prawie dokładnie na linii prostej i stan ten
będzie trwał kilka miesięcy. Zbiegnie się on z maksimum jedenastoletniego cyklu
plam na Słońcu i poważniejszymi zaburzeniami skorupy ziemskiej. Niebezpieczny
szczególnie jest uskok San Andreas w Kalifarnii, dlatego zadano pytanie o losy San
Francisco.

Dziwne, że sekwoje kalifornijskie reagują na jedenastoletni cykl plam słonecznych


zmianą słojów. Uskok San Andreas również " wyczuwa" sytuację, gdyż zmienia się w
jego obrębie pole geomagnetyczne, tylko Homo zoologicus nie odczuwa wpływu na
siebie, ponieważ nie posiada magnetycznego zmysłu, a w kryteriach biochemicznych,
stanowiących klucz jego życia, brak rubryki "zmiana reakcji chemicznych w słabym
polu magnetycznym". Homo electronicus natomiast, całą swą bioelektroniczną
konstrukcją umieszczony na energetycznej osi Wszechświata, nie może nie reagować
na zmianę pól geomagnetycznych i geoelektrycznych.

Homo stał się cosmicus nie dzięki możliwości orbitowania wokół statku kosmicznego.
On po prostu ujął korbę Wszechświata i zaczyna kręcić, poczynając ad własnej
planety. Ku jego własnemu zdziwieniu "podłoga", na której stoi, zaczyna się
przesuwać, więc mu się - mówiąc ogólnie - coraz bardziej kręci w głowie; narzeka na
brak równowagi, na "odklejanie się" psychiki od biosu (a może na odwrót), poczyna
się skarżyć na nieswoiste objawy niemożliwej do zaklasyfikowania jednostki
chorobowej, bo przecież odbiega od normy.

Naprawdę nie ma przesady w stwierdzeniu, że "kręci" planetą. Przenosi bowiem


tryliardy ton masy ziemskiej, tworzy gigantyczne agregacje w kolosach
nowoczesnych miast, gromadzi olbrzymie masy wód, a jednocześnie zakłóca statykę
Ziemi usuwając z innych miejsc tryliardy ton ropy, węgla, rudy, kamienia, piasku. A
przecież naturalna geodynamika nie jest jeszcze ustabilizowana i daje o tym znać
dreszczem trzęsienia ziemi, zapalnymi centrami wulkanizmu, nie zakończanymi
procesami górotwórczymi. Ziemia – to niespokojny twór szukający dopiero
równowagi. Spojenie łonowe Ziemi wynosi ponad 60 000 kilometrów i biegnie dnem
oceanów poprzez Atlantyk, Pacyfik i Ocean Indyjski, Jest to strefa wyjątkowo
niespokojna tektonicznie i sejsmicznie, zapewne w przyszłości teren wielu
geofizycznych niespodzianek. Ingerencja człowieka w mechanikę i dynamikę
ziemskiej bryły obrotowej nie jest czynnością eksploatatora, lecz próbą partnerstwa w
geofizycznym układzie sił. Pretensjonalna nazwa Homo sapiens jest słuszna wyłącznie
w zoologii, natomiast z punktu widzenia geofizyki może się okazać fatalną pomyłką.

Najgroźniejszy jest brak rozpoznania, gdzie się znajduje punkt krytyczny, za którym
zaczynają działać wyzwolone przez człowieka siły, sterowane już tylko przypadkiem.
Sejsmologia dowodzi że Ziemia posiada swój "system nerwowy", bardzo wrażliwy, i
że jej wytrzymałość jest ograniczona. Obieg energii stanowi w naszej planecie
względnie zamknięty system, którego równowaga kształtowała się w ciągu miliardów
lat ewolucji Wszechświata. Poza mechanicznymi i kinematycznymi działają tu bliżej
nie zorane procesy geochemicznego zróżnicowania na strefy wyraźnie określone inną
prędkością fali sejsmicznej. Oprócz świata geomorfologicznego, podziwianego w
turystyce jako krajobraz, istnieje świat prądów tellurycznych o wcale wysokim
natężeniu, bo setek tysięcy amperów na głębokości czasami 80 kilometrów.

O rzeczywistej energetycznej mapie Ziemi nie mamy żadnego wyobrażenia. Trzeba


by nałożyć wiele profilów energetycznych na siebie i dokonać ich łącznego
"przekroju". Należałoby sporządzić mapę naprężeń dynamomechanicznych,
zaburzonych eksploatatorskimi poczynaniami człowieka. Mapa prądów morskich
znana z atlasów geofizycznych ma drugie oblicze to prądy elektryczne roztworu
elektrolitów w polu geomagnetycznym, prądy zresztą mierzone dla badań zasolenia.
Mapa geomagnetyczna natężeń składowych: pionowej i poziomej - jest również
znana. Wymienione prądy telluryczne w litosferze i dnie oceanów układają się w
kolejny wykres. Jeszcze dalsze - to cyrkulacja naładowanych chmur w atmosferze,
generowane procesy elektromagnetyczne, tak zwane atmosferyki, prądy elektryczne
o poziomym i pionowym zróżnicowaniu w jonosferze, o miąższości około 2000
kilometrów. To wszystko w oprawie magnetosfery okołoziemskiej.

W takiej siatce energetycznej człowiek zaczyna przegrupowywać gigantyczne układy


mas grawitacyjnych, zmienia konfigurację prądów tellurycznych własnymi
instalacjami elektrycznymi oraz ich skupiskami, użyciem żelbetowych konstrukcji
modyfikuje zagęszczenie pola geomagnetycznego, akustycznie i
elektromagnetycznie zmienia prądy jonosferyczne. Człowiek ingeruje w energetykę
planety w sposób oczywisty. Jest ponadto na dobrej drodze ku dalszemu postępowi,
wyzwalając sztuczne trzęsienia ziemi. Uruchamia energię gwiazd i Słońca w
termonuklearnych wybuchach, nie panując jeszcze całkowicie nad ich przebiegiem.
Według danych SIPRI w latach 1945-1976 przeprowadzono na świecie 1081 eksplozji
nuklearnych: USA - 614, ZSRR - 354, Francja 64, Wielka Brytania - 27, Chiny - 8, Indie
- 1. Koniecznością staje się ostrzeżenie: "Nie drażnić Ziemi.”

Człowiek dopiero w rozrachunku energetycznym z Ziemią nabiera właściwej mocy.


Trudno bowiem dzieła jego sztuki i nauki konfrontować z Planetą. Jeśli możemy
mówić o dynamice życia, to jedynie w kategoriach energii i dyspozycyjnych sił. W
dodatku człowiek znajduje się dopiero na początku rozwoju swych możliwości. Mit o
Prometeuszu porywającym bogom ogień doskonale charakteryzuje tendencje
rozwojowe człowieka, jak się okazuje, weryfikujące się w toku jego rozwoju, choćby
trwał on tysiące lat. Wszystkie sapiensy utrzymują, że ich wyjątkowy rozum dokonuje
przedziwnego odwrócenia geofizycznego porządku; i nagle znalazły się przed groźbą
katastrofy geofizycznej. Czy sapiens jest tylko zwierzęciem dysponującym mózgiem
lub - czym jest rozum? W obu wypadkach brak odpowiedzi i nawet jeśli uznamy
istnienie biopsychicznej "sklejki", pytanie nadal pozostanie bez odpowiedzi.

Jak orientuje się człowiek - o sercu emitującym pulsujące pole magnetyczne milion
razy słabsze od geomagnetycznego i o mózgu również emitującym zmienne pole
magnetyczne aż sto milionów razy słabsze od ziemskiego - w tym wielkim układzie sił
przyrody? Człowiek - magnetyczna mimoza - orientujący się właśnie mózgiem i
sercem w przestrzeni życia jak żywy elektroniczny układ scalony, stanowi
najdelikatniejsze urządzenie, któremu przyroda poskąpiła receptora magnetycznego
dla świadomego odbioru. Przeciwnicy odbioru pozazmysłowego orzekają z całą
pewnością, że nic podobnego istnieć nie może, ponieważ wiedzieliby o tym na pewno.
Gdybyż można było mieć pewność niepewności...

A może magnetyczne serce i magnetyczny mózg Homo electronicusa pozwolą


wyjaśnić niebywale ciekawe zjawisko migracji kultur i wielkich ognisk intelektualnych
na mapie świata? Nie tylko kontynenty dryfują na zachód; podobnie przemieszcza się
pole geomagnetyczne, zmieniające się w rytmie 500-600 lat. Zjawisko to zauważył
już Halley w 1692 roku. Zbyt mało mamy danych, aby wyznaczyć kierunek dryfu
prądów tellurycznych. Ponieważ zjawisko indukcji elektromagnetycznej obowiązuje
również w geofizyce, należy sądzić, że dryf prądów tellurycznych ma tenże kierunek
zachodni. Kiedy obie "podłogi", magnetyczna i elektryczna, przesuwają się pod
stopami człowieka, on jako populacja nie może pozostać nieruchomy, gdyż zmieniają
się warunki środowiska, które najbardziej wpływają na elektromagnetyczną
konstrukcję jego serca i mózgu.

Wielkie ogniska kulturowe i intelektualne powinny więc dryfować jak wszystko, co


zależy od geofizycznych warunków. Dlatego i nagła "eksplozja" wybitnych
umysłowości nie musu być losowym wynikiem obrotów molekularnego bębna, ale
wypadkową wielu czynników. Znajomość fizyki u etnografów, historyków kultury, w
ogóle u wszystkich humanistów - może dać niespodziewane wyniki. Antropologia
stanie się nieodłączna od geofizyki, a humanistyki nie będzie można oddzielić od
planetarnego tła. Można i od innej strony spojrzeć na problem owego dryfu.
Paleontologia przyjmuje, że wymieranie wielkich jednostek systematycznych w
świecie roślin i zwierząt nastąpiło na skutek zmian pola geomagnetycznego. Czy
cmentarze wielkich kultur nie znaczą na kuli ziemskiej zmian pola geomagnetycznego
i geoelektrycznego? Homo electronicus może się okazać wcale przydatnym
narzędziem w rozwiązaniu globalnych zagadek antropologicznych.

Na tych najwyższych kondygnacjach natury ludzkiej trwają spory i próby zrozumienia


historii notowanej od dwudziestu siedmiu wieków, jeśli filozofię grecką przyjmiemy za
początek, a od pięćdziesięciu wieków - jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy powstanie
systemów filozoficzno-wierzeniowych; prawdopodobnie dyskusje te mogą trwać w
przyszłości tyle samo wieków. Homo electronicus próbuje nowego startu, takiego jak
start życia i jego energetyki. Życie w trakcie ewolucji też nabierało rozpędu, co
wykres przedstawiłby jako krzywą gwałtownie u góry wygiętą w kierunku człowieka.

Dynamika życia jest porównywalna jedynie na płaszczyźnie energetyki. Dzieła


człowieka są przeliczalne na ergi i dżule, właśnie przebudowa geosfery może być
miernikiem potencjału życia, którym dysponuje człowiek, niezależnie od tego, czy
nazwiemy ten potencjał myśleniem, wolą czy działaniem rąk.

Wydaje się, że electronicus jest dobrze wkomponowany w energetykę Wszechświata


na innym jeszcze pionie prawidłowości przyrody. Mówi się o geoplazmie kursującej
nie tylko w jądrze Ziemi, ale również w krystalicznych strukturach
glinokrzemianowych płaszcza i skorupy ziemskiej (Sedlak, 1964). Pojęcie plazmy
stosuje się też do równowagi dysocjowanych jonów w roztworach wodnych, co w
przybliżeniu może być odniesione do oceanów` światowych. Wreszcie istnieje
najprawdziwsza warstwa plazmy jonosferycznej i dalej - magnetosfera ziemska, i
jeszcze dalej - planetarne układy plazmowe łącznie ze Słońcem, na dalekich zaś
krańcach - plazma gwiazd i galaktyk. Na wielkim promieniu energetycznym
Wszechświata tkwi człowiek - szczególny element, lecz również plazmowy, według
najnowszych pojęć bioelektroniki. Wydaje się, że umieszczenie człowieka w
plazmowym pionie energetycznym Wszechświata charakteryzuje jego dynamikę
lepiej niż chemiczne interpretowanie więzi psychosomatycznej. Jego ekspansja jest
ostatecznym wyrazem ewolucji bioplazmy. Niemniej jednak wydaje się, że badania
nad dynamiką bioplazmy nie tylko przyniosą serię obiecujących wyników, ale i
rozszerzą twórcze możliwości człowieka, rozpatrywane w aspekcie dynamiki
plazmowej.

Coś tutaj się nie zgadza, choć nie wiadomo, gdzie tkwi błąd. Należy przypuszczać, że
nie w przyrodzie. Ona jest nieomylna w rozwiązywaniu swoich spraw. Więc może
sapiens coś pokręcił? Chyba też nie. Wszechświat stoi przed mocno kontrowersyjnym,
w naszym rozumieniu, problemem termodynamicznej śmierci.

Samoobrona życia przed termodynamicznym przeznaczeniem - entropią - nie od dziś


zastanawia biologów i fizyków. Utrzymanie w ciągu miliardów lat strumienia życia na
Ziemi w zwycięskiej walce z entropią jest termodynamiczną epopeją rozgrywaną w
niezbyt wiadomy nam sposób, ale zapewne dosyć prosto, choć skutecznie. W jakimś
krytycznym stanie życia jedna komórka dzieli się na dwie nowe, jak u bakterii, lub
dwie komórki biorą udział w prymitywnym płciowym zlaniu się, jak u glonów.
Antyentropijny proces wyzwala młodość - komórka po podziale lub dwie gamety po
zjednoczeniu swych treści wchodzą w fazę szaleństwa dynamiki podziałowej i
wzrostu.

Termodynamiczne dziwy życia znalazły wreszcie wyjaśnienie. W wydanej w 1948


roku małej książeczce What is life? Schrodinger pisze, że życie po prostu pożera
własną entropię i przy tym nawet "tyje", budując swe struktury. Proces połykania
entropii można nazwać negentropią. Jeśli życie jest, według Schrodingera,
termodynamicznym anarchistą, to czym może być człowiek ze swoim uporem, siłą
woli, zdecydowaniem, wytrwałością, ambicją i paru innymi bezwzględnościami,
tworzący układ o niebywałej wytrzymałości mobilizowanej psychicznie? Czy masowo
"pożera" entropię z pasją fanatyka życia? Czy termodynamika odnosi się również do
procesów świadomościowych, skoro są one sferą poznawczą, której żadna fizyka nie
objęła badaniami? Czy należy objąć negentropią także budowanie podstaw
psychicznych, a nie tylko biologicznych struktur? Termodynamika staje się zbyt
daleka od fizyki i procesów energetycznych żywej materii. Trzeba powiedzieć nawet
więcej - człowiek stanowi kres termodynamicznej anarchii wprowadzonej przez życie.

Stanęliśmy jeszcze raz wobec zagadnienia energetyki życia, które musiało


wypowiedzieć termodynamicznej śmierci walkę rozgrywaną w oryginalny sposób:
przez ucieczkę przed entropijną kraksą w gamety, które przemycają
antytermodynamiczny proces w materii ożywionej i utrzymują go w ciągu miliardów
lat, poświęcając termodynamicznej śmierci tylko osobniczą somę. Udaje się to życiu
w zupełności, a człowiek bierze całkiem świadomy udział w walce z entropią, wydając
na świat swe potomstwo.

Zbyt romantyczne to, by mogło być prawdziwe, chyba że termodynamiczne


szalbierstwo życia przyjmie się za punkt wyjścia kwantowej termodynamiki, o której
na razie fizycy nie mają pojęcia. A może udałoby się znaleźć inne wyjście z
termodynamicznego impasu życia, a mówiąc bardziej humanistycznie z
błogosławionej katastrofy entropijnej, dzięki której przecież istniejemy.

Katastrofizm termodynamiczny stanie się widoczny, jeśli na żywy układ spojrzymy jak
na materię w stanie podstawowym, będącym domeną specjalistów od materii -
fizyków, oraz biegłych od "metabolizowania" - biochemików. A gdybyśmy spojrzeli
inaczej i założyli, że masa żywa różni się od materii w stanie podstawowym, do
którego przywykli fizycy, i że znajduje się w stanie wzbudzenia, znanym wprawdzie
fizykom, ale tylko w niezwykle krótkich odcinkach czasu, rzędu 10 minus do potęgi 12
sekundy? I gdybyśmy założyli, że procesy chemiczne metabolizmu przebiegają nie in
vitro, lecz właśnie w ośrodku wysokiego wzbudzenia, a tym samym wymagają
znacznie niższej energii niż w laboratorium? A jeśli życie jest stanem wzbudzenia
materii, który tylko jeden raz się dokonał w historii Ziemi? Przecież zarówno fizycy,
jak i chemicy zgadzają się z biologami, że stan ów nie powstaje od nowa, lecz
przechodzi na mocy genetycznego kodowania razem z życiem. Nikt nie przypuszcza,
że kodowanie wyzwala z materii w stanie podstawowym fenomen życia. Genetyczne
kodowanie jest najściślej zjednoczone z życiem.

Z metastabilnego stanu wzbudzenia, utrzymującego się jako ciągłość życia,


przechodzi materia w stan nierównowagi Maxwella-Boltzmanna w postaci
skamieniałości, wypreparowanych szkieletów i zwłok naznaczonych piętnem śmierci.
Teraz jest to rzeczywiście masa podlegająca kompetencjom fizyki. Natomiast analiza
chemiczna wykaże skład tej masy, która wraca do naturalnego obiegu pierwiastków
w przyrodzie. Ów wysoki skok do metastabilnego stanu wzbudzenia życie wykonało
raz jeden i już go nie powtarza. Co więcej, przyrodzie udało się z metastabilności
wzbudzenia uczynić stacjonarny stan, zwany pospolicie życiem, utrzymujący ciągłość
przez miliardy lat. Fragmenty masy wypadające z tego stanu nazywają się wymarłymi
gatunkami, skamieniałościami, szczątkami kopalnymi lub po prostu zwłokami. To
sygnały działania entropii w systemie życia.

Problem kryje się w tym, czy chemiczna kolebka odwracalnych reakcji może się tak
długo kołysać, wysypując tylko inercyjną masę, której już nie da się do stanu życia
przywrócić. Odpowiedź to nie tyle rzecz gustu, co rozeznania, a tego za wiele nie
posiadamy. Bioelektronika uznaje chemiczną kolebkę odwracalnych reakcji, ale na
elektronicznych biegunach, kołyszących się miarowym rytmem w rezonansie
stymulującym materię do stanu wzbudzenia.

Pytanie - czy to jedyny wypadek w przyrodzie? Czy na energetycznej osi


Wszechświata nie może się sytuacja rozwijać inaczej? Może termodynamiczna śmierć
jest tylko wymysłem badaczy? Czekajmy, aż definitywnie rozwiąże to zagadnienie
przyszła termodynamika kwantowa. Tymczasem przyjąć trzeba, że życie obeszło
trudność, choć niezupełnie.

Człowieka interesuje wybrany epizod termodynamiczny odnoszący się, niestety, do


jego masy biologicznej, którą chce zagarnąć entropia. Zadaniem człowieka jest nie
dać się przedwcześnie wpędzić na śmietnik termodynamicznych odpadków. Trwanie
życia mimo nieuchronnego odsiewu inercyjnej masy organizmów jest poznawczą
pasją człowieka, naznaczoną indywidualnym przeznaczeniem, przeciwko któremu
zawsze się buntował. Znowu należy traktować sprawę osobniczo w megawymiarach -
jak ustawić się w zgodnym połażeniu do wielkiej energetycznej osi Wszechświata, by
z tej energii czerpać moc potrzebną do maksymalnego przetrwania?

A jeśli kiedyś problemy naukowe rozpatrywać się będzie odmiennie niż obecnie?
Daleka droga wiodła do orzeczenia, że Homo jest mimo wszystko nie tylko sapiens,
ale również electronicus w swoich kwantowych podstawach. Wiodła ona przez luźne
fakty empiryczne o elektrycznych i magnetycznych właściwościach związków
organicznych, następnie przez konieczność rozbudowy schematu biochemicznego i
jego uzupełnienie bioelektronicznym wariantem, potem przez bioplazmę i jej
dynamikę, do elektronicznego człowieka. A jeśli przyszli antropofizycy dzięki
współpracy z archeologami i historykami wykażą korelacje między migracjami
wielkich kultur ludzkości i wielkimi zmianami pola geomagnetycznego i
geoelektrycznego i jeśli nałożą się trzy mapy - magnetyczna ziemska, tellurycznych
prądów i wędrówki wielkich kultur ze wschodu na zachód, jak nakładają się
wzajemnie na mapie siły Coriolisa, dryf kontynentów, migracja ośrodków
wulkanicznych? A co będzie, jeśli na podstawie tych korelacji przyszli antropofizycy
dojdą do wniosku, że prawidłowości te można wyjaśnić bioelektronicznymi
właściwościami człowieka i budzeniem się świadomości elektromagnetycznej w jego
naturze? Może Homo electronicus przyszłości narodzi się nie dzięki bioelektronice,
lecz dzięki geofizyce i archeologii, badającym owe wielkie cykle migracyjne, nie
dające się wyjaśnić bez przyjęcia założenia o elektronicznej konstrukcji człowieka?
Bioplazma - uniwersalny nośnik informacji i źródło dynamiki organizmu - okaże się,
być może, niezbędnym wyjaśnieniem wielkich cykli wędrówki myśli i kultury ludzkiej
równoległych do cykli geomagnetycznych i prądów tellurycznych.

Fantazja? U podstaw życia nie bywa się marzycielem. W kwantowej skrzynce biegów
życia myśli się realnie i to w jednym wymiarze – egzystencji. Tutaj bowiem życie
znalazło się o maleńki kwantowy krok od śmierci. Problemy rysują się tam ostrzej. Są
przede wszystkim wyznacznikiem bycia. Kwantowa konstrukcja daje szerszy i głębszy
ogląd. Niżej sięgnąć już nie można. Tam nie ma życia. Niżej zresztą nie ma już ani
masy, ani energii. Jest nic.

Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była


największym krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet
człowiek współczesny - spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi własnego
ciała, a więc wszelkiej jego anizotropii, równolegle do energetycznej osi
Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy, krok włączył naturę człowieka w
energetykę Wszechświata.

Człowiek dostrzegł zaledwie stożek rzeczywistości Wszechświata i wypełnił go swą


myślą, poznaniem, zainteresowaniem, niepokojem. Wszechświatowi jest obojętny
wszelki stożek czy jakakolwiek inna bryła geometryczna. Wszystko w nim ma sens,
jeśli jest podmiot poznający jego konstrukcję. Z całej biosfery jeden człowiek,
wyczuwając ssące działanie energetycznej osi Wszechświata, wystrzelił w jej kierunku
głową, w szalonym piruecie omiótł horyzont, rozłożył ramiona - zakreślił stożek
Wszechświata. Linie rzeczywistości świata przecinają się od tamtej pory tylko w nim,
przez niego i wyłącznie dla niego.

Homo cosmicus, raz jeden znalazłszy się na energetycznej osi Wszechświata, na niej
penetrować musi własną naturę, gdyż oś Wszechświata przechodzi przez niego.
Człowiek jest po prostu jej częścią niewyobrażalnie małą, lecz ważną - bo świadomą.
Zaiste, Homo cosmicus.

Electronicus lustruje horyzont

„Rytm plazmowego serca jest nieskończony nieskończonością przekazu życia przez


miliardy lat historii Planety. Plazmowe serce jest nieśmiertelne. Żyć - to być
włączonym w ten ciągły proces. Włączenie w obieg życia jest nieodwracalne. Życie,
plazmowe serce i świadomość są nierozdzielne, dlatego trwają zawrotnie długo i
przekazują się jako depozyt przyrody. Electronicus, znając prawo zachowania energii,
zdaje sobie sprawę, że świadomość, mająca wszelkie cechy zjawiska
elektromagnetycznego, nawet po ustaniu czynności fizjologicznych organizmu nie
ginie na mocy tego samego prawa.”

Pejzaże, interesujące dla innych, nie ciekawią electronicusa. Falistość krajobrazu


odbiera on zresztą zupełnie inaczej - jako odbicie fal elektromagnetycznych. Ranki i
wieczory mają własny koloryt promieniowania jonosfery. Rześkie powietrze odbiera
jako zjonizowane otoczenie i nie jest mu wcale obojętne, czy z powierzchni ciała traci
elektrony, czy je zyskuje, zależnie od znaku i stopnia zjonizowania aerozolu. Bywa mu
więc duszno z powodu utraty elektronów.

Od pewnego czasu dostrzega, że jego pole magnetyczne generowane przez narząd,


który anatomowie nazwali sercem, jest tysiące razy słabsze niż pole magnetyczne w
miejscu, w którym się znajduje. Zwyczajni ludzie mówią wówczas, że znajdują się w
mieście. O ile natężenie pola magnetycznego serca wynosi 5 x 10-7 gausa, o tyle w
bardzo wielu punktach Ziemi znajdują się okolice, w których natężenie pola
magnetycznego wynosi 5 x 10-4 gausa, przy częstotliwości jego pulsowania 0-40
herców. Taką różnicę ciśnienia pola magnetycznego w porównaniu z naturalnym tłem
odbiera electronicus już bardzo wyraźnie. Inny narząd, który w anatomii nazywa się
mózgiem, wytwarza fale magnetyczne o natężeniu sto milionów razy mniejszym w
porównaniu z natężeniem pola geomagnetycznego. Wobec tego nałożone w miastach
dodatkowe pole rzędu 5 x 10-4 gausa odbiera jako miejski klimat magnetyczny.

Ponieważ mózg stanowi podukład scalony koordynujący całość funkcjonalno-


konstrukcyjną electronicusa, dodatkowe pole nałożone przez środowisko miejskie nie
jest dla czynności sterujących podukładu obojętne, skoro milion razy mniejsze
natężenie pola geomagnetycznego wpływa już na jego koordynację, wyzwalając
czasami podczas burz magnetycznych schizofrenię. Sterowanie bowiem odbywa się w
tym podukładzie niezwykle małym natężeniami pól magnetycznych rzędu 10-9
gausa. Naturalne tło magnetyczne też ciągle mu się zmienia, czuje jego wzrastające
ciśnienie. Doszedł bowiem nowy element energetyczny tego typu, mianowicie
rozrywkowo-komunikacyjny z dodatkiem "tele", czyli na odległość.

Orientacyjnie gęstość pokrycia elektromagnetycznego na kilometr kwadratowy w


latach 1938, 1949 i 1968 wyrażała się odpowiednio: 0,97 wata, 1,14 wata i 8,89
wata. Tendencja do zwyżki istnieje dalej i to niebywale obiecująca. Musimy się już
"elektromagnetycznie przekrzykiwać", by uzyskać dobrą słyszalność, a więc
paradoksalny węzeł elektromagnetyczny zaciska się wokół nas coraz mocniej. Iliada
powstała w wyniku walk o piękną Helenę, źródła następnych epopei były mniej
romantyczne: chodziło o ziemię lub złoto. Tematem ostatniego eposu będzie
prawdopodobnie wojna o elektromagnetyczną przestrzeń, która zaczyna być coraz
bardziej nasycona, co w konsekwencji musi doprowadzić do konfliktu o
elektromagnetyczne pasmo, podobnego do istniejących już sporów o terytorialne
wody i przestrzeń powietrzną.

Piękno pogody ocenia Homo electronicus według zupełnie odmiennych kryteriów,


choć także i według samopoczucia. To on właśnie odbiera na kilka dni przed zmianą
frontów powietrznych elektromagnetyczny sygnał i gdyby nie jego konstrukcja, nie
wiedzielibyśmy nic o wpływie pogody na biologiczne funkcje organizmu. Pogodę
ocenia na podstawie zgodności elektromagnetycznego rytmu o meteorologicznym
pochodzeniu z własną rytmiką, i na podstawie stanu zjonizowania atmosfery. Piękno
śniegu dostrzega w ujemnym zjonizowaniu płatków śnieżnych i zwiększonej liczbie
elektronów. Ten sam urok dostrzega w deszczu, czując się po nim tak niewymownie
rześko. Deszcz nie jest dla niego źródłem wilgoci, lecz życiodajnymi kroplami o
ujemnym ładunku elektrycznym, powstającym na skutek zjawiska
triaboelektrycznego przy rozbijaniu drobin wody. To samo zjawisko zachodzi zresztą
podczas mycia, dlatego electronicus tak świeżo czuje się po kąpieli.

Przy całej elektrycznej prozie życia i zawężonej niejako skali odbioru suma jego
doznań jest imponująca, owe doznania zaś są nad wyraz subtelne. Jest wrażliwy na
pasma odcięte fizjologią receptorów zmysłowych. Ponadto nie ma dla niego bodźca
podprogowego, gdyż ten odnosi się tylko do fizyki zmysłów. Jego bioelektroniczna
natura odbiera całym jestestwem energetyczne zmiany otoczenia. Bez przesady
electronicus wszystko "widzi", wszystko "słyszy", wszystko czuje "węchem" i
"smakiem", wszystkiego wokół "dotyka". Jest prawdziwym detektorem przyrody, lecz
na skutek zawężonego poznania zmysłowego zaczyna się dopiero rozglądać po
świecie i odkrywać własną naturę. Electronicus jest zdarzeniem sam dla siebie. Minąć
granice anatomii, fizjologii, cytologii, biochemii, przekroczyć wymiary struktur
subkomórkowych, przejść poza biologię molekularną, znaleźć się u kwantowych
fundamentów własnej konstrukcji i... To nie są etapy poznawcze, tylko nowy świat
odkrywany w sobie i odkrywane bliżej nie zbadane możliwości. Electronicus jest
wydarzeniem w procesie hominizacji, a może nawet momentem zwrotnym. Mimo
całej bowiem dynamiki, tak znamiennej dla człowieka, jeszcze nie wszystko zostało w
nim wyzwolone.

Obok niebywałej precyzji wykazuje on bardzo dużą tolerancję, wynikającą z jego


konstrukcji. Dzięki sprzężeniom między metabolizmem i elektronicznym poziomem
nadmiar energii odkłada w molekularnych strukturach zapasowych jako lipidy, które
w okresie niedoboru energii może uruchomić. Po prostu zasadę retencji wody w
zbiornikach i jej celowego użycia wprowadziła natura w jego funkcji i budowie już od
dawna. Zresztą nawet tak niezbędny półprzewodnik protonowy, jak woda, może być
produkowany z zapasowej tkanki tłuszczowej. Drobina wody odszczepia się zawsze
przy kondensacji aminokwasów w białka i przy kondensacji kwasów nukleinowych,
węglowodanów i tłuszczowców.
Szczęśliwy bieg ewolucyjny wypadków wyprowadził go na arenę świata od razu jako
zdobywcę, a nie jako istotę uganiającą się wyłącznie za żerem i rozpłodem. Budząc
się pewnego dnia w historii Ziemi ze zwierzęcej przeszłości łożyskowego ssaka,
szybko zrozumiał, że rozglądanie się wzdłuż linii horyzontu daje znacznie więcej
informacji, niż dostarczyć jej mogą receptory zmysłowe. Odkrywa właściwie świat,
który przesłaniają mu zmysły, narzucające się siłą doznań. Jeśli recepcja szła u
zwierząt po ewolucyjnej linii wzrostu precyzji odbioru środowiskowej informacji, to u
niego uwidoczniło się zjawisko odwrotne - osłabienie recepcji wielu zmysłów.

Electronicus zaczął łapać szumy własne i w nich poszukiwać informacji o swej


naturze. Patologiczne dla zwierząt zwrócenie się w stronę nasłuchu szumów własnych
było w konsekwencji odwróceniem się od nich i pójściem własną drogą. Było to
szaleństwo od samego początku, kroczenie bowiem własną ścieżką ewolucyjną kryje
w sobie zwykle śmiertelne ryzyko niedopasowania się do warunków środowiskowych,
a wtedy przychodzi nieubłaganie śmierć gatunku. Nie jest wykluczone, że prawa
przyrody ożywionej i tutaj zebrały śmiertelny plon. Separatystyczna próba przebijania
własnej drogi rozwojowej pociągnęła za sobą wymarcie innych form człowiekowatych.
Rozrzucone kości australopiteków, pitekantropów i neandertalczyków wyznaczają
chyba szlak nasłuchu szumów własnych. Ale ostatecznie Homo sapiens wygrał. On
szaleniec, który wydeptuje własną drogę rozwoju wpadł na genialny pomysł, że w
obronie przed śmiertelną groźbą środowiska należy zdecydowanie ugodzić
przeciwnika, a więc środowisko. Począł je zmieniać, broniąc siebie i własnej linii
rozwojowej. Zwyciężał.

Jak gdyby na przekór groźbie śmierci gatunkowej począł marzyć o nieśmiertelności.


Był to podświadomy odwet za ryzyko związane ze zwycięskim ocaleniem gatunku w
rozgrywce ze środowiskiem. Podświadomy - przez dziesiątki lub setki tysięcy lat.
Odkrywanie świadomości nie jest procesem ukończonym, lecz dokonuje się
ustawicznie na rozwojowej linii biosfery. Kto raz wkroczył na własną drogę
ewolucyjną, musi na niej pozostać, aż się rozwinie w pełny gatunek, a to wymaga
milionów lat.

Electronicus rzeczywiście poznaje świat inaczej niż zwierzę. Nie tyle ogląda go oczami
i rozeznaje resztą zmysłów, co odbiera poprzez wielokrotne odbicia świadomościowej
wiązki, za każdym razem bogatszej w informację. Nic dziwnego, że informacja
pogłębia coraz mocniej człowieczeństwo i że stała się walnym czynnikiem ewolucji
hominidów. Umiejętność poznawania zewnętrznego świata nie może się obejść bez
ustawicznego pogłębiania własnej świadomości. Człowiek elektroniczny nie jest
żywym przyrządem służącym do odbioru sygnałów z otoczenia, lecz zestawem
analitycznym osobiście zaangażowanym w proces, który nazywa się poznawczym.
Nie ma poznawania świata zewnętrznego bez coraz sprawniejszego rozeznania
siebie.

Electronicus rozglądając się po świecie nie penetruje horyzontu, lecz zgłębia siebie
przy okazji konstatowania środowiska. Jest to tak codzienna i zwykła już czynność, jak
oddychanie czy trawienie, a przecież tak wyjątkowo naznaczona człowieczeństwem, a
nie tylko zwierzęcą fizjologią. Dlatego electronicus jest nieustannie ciekaw; promień
poznanego przez niego świata staje się coraz dłuższy, ale jednocześnie pogłębia się
jego świadomość, rozszerza się wszechświat człowieczeństwa, ciągle niespokojnego,
poszukującego.

Electronicus nie przeinacza środowiska, nie eksploatuje go jak grabieżca, nie zmienia
do niebezpiecznych granic. Electronicus pogłębia tylko siebie, działając wzdłuż
promienia biegnącego od dna jego świadomości po granice rozeznania świata. Drąży
własną świadomość, wwierca się coraz głębiej - to jedyna droga posunięcia się do
przodu na owym promieniu. I jedyna droga do wzbudzenia ustawicznego głodu
poznania. Wspaniały i tragiczny, wielki w bezsilności. Człowiek!

Electronicus kręci się niespokojnie... Jak obracająca się wieża radarowa lustruje
horyzont. Wytęża wzrok, choć niczego na linii widnokręgu dostrzec nie może. Zanim
spoza krzywizny Ziemi wyłoni się kształt drugiego electronicusa, ma już sygnały o
jego zbliżaniu się.

Sapiens ma dobre oczy, odbiera nawet pojedyncze kwanty światła w liczbie 5-7 o
długości fali 510 nanometrów, czyli siatkówka jego oka reaguje na 5-7 uderzeń
energii, wynoszącej 2,5 elektronowolta na jeden impuls. Electronicus widzi falę
elektromagnetyczną na całej szerokości pasma, a nie tylko w optycznym przedziale.
Nic w tym dziwnego, nie ogląda jej siatkówką, lecz całą naturą scalanego układu. Jest
uniwersalnym lustratorem zarówno pad względem swej konstrukcji, jak i odbieranego
pasma.

Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek potrafił nakręcić film o wizji rzeczywistości


electronicusa, to pierwsze kadry przedstawiałyby się prawdopodobnie następująco:
spoza horyzontu wylatują niby ptaki o dwu różnych skrzydłach trzepocąc
naprzemianlegle jednym z nich: raz - elektrycznym, raz - magnetycznym. Wprawdzie
powiadają, że to magnetyczne jest słabsze od elektrycznego, jednak jest konieczne;
tylko jego płaszczyzna nośna może wesprzeć do nowego uderzenia tamto
elektryczne. Oba skrzydła są do siebie prostopadłe. Elektromagnetyczny ptak-fala
posuwa się w trzecim kierunku prostopadłym do dwóch skrzydeł, z prędkością 300
000 kilometrów na sekundę. Największą długość elektromagnetycznego skrzydła
wykazuje fala docierająca z Kosmosu, a jej skrzydło elektryczne regularnie muska
kulę ziemską co 100 sekund. Rozpiętość jej skrzydeł, nazywana długością fali, wynosi
30 milionów kilometrów. Tymczasem skrzydło fali rytmu alfa, emitowanej przez mózg
ludzki, trzepoce 8-13 razy na sekundę, a rozpiętość skrzydeł wynosi odpowiednio od
37 000 do 23 000 kilometrów.

W narzeczu fizyków taki pojedynczy element fali złożony ze skrzydeł elektrycznego i


magnetycznego i przesuwający się w pewnym kierunku nazywa się kwantem
elektromagnetycznej fali lub fotonem.

Mimo wszystko ten uskrzydlony elektrycznie i magnetycznie foton jest nadzwyczaj


dziwny. Niezależnie bowiem od rozpiętości skrzydeł pędzi stale z prędkością prawie
miliona kilometrów na trzy sekundy, oczywiście w próżni. Przenika materię, padając
zaś pod odpowiednim kątem może ulec odbiciu i zmienić kierunek lotu, może też być
przez materię pochłonięty. Może lawirować w ośrodku materialnym kołowo lub
eliptycznie, ulegając polaryzacji. Odznacza się pewnym energetycznym paradoksem,
mianowicie - jedno uderzenie (któremu dano nazwę kwantu) większych skrzydeł
niesie mniejszą energię niż uderzenie małych skrzydeł, bijących z większą
częstotliwością. Energia zależy bowiem nie od rozpiętości skrzydeł, lecz od prędkości
trzepotania w jednostce czasu. I tak wspomniana fala z Kosmosu o rozpiętości
skrzydeł 30 milionów kilometrów niesie w swym kwancie energię 4x10 do minus 17
potęgi elektronowolta, natomiast fala rytmu alfa mózgu ludzkiego, która bije
przestrzeń skrzydłami elektrycznym i magnetycznym 8-13 razy na sekundę, przenosi
jednostkową energię rzędu od 3,5 x 10 do minus 14 potęgi, do 5,4 x 10 do minus 14
potęgi elektronowolta.

Zanim więc spoza linii widnokręgu wyłoni się electronicus, drugi poznaje go dzięki
falowym gońcom. Wzlatują one jak stado elektromagnetycznych gołębi, których
skrzydła mają różną rozpiętość i zawsze są dwóch rodzajów - jedno elektryczne i
jedno magnetyczne, i które ciągle pędzą z tą samą prędkością, co najwyżej żwawiej
lub wolniej trzepocąc. Tak na dwu skrzydłach ulatuje nieustannie z każdej żywej
jednostki jej elektromagnetyczna energia.

Obraz nakreślony tutaj nie jest pełny, nawiązuje bowiem do rodzajów promieniowania
wyodrębnionych w elektroencefalogramie. Istnieje cała skala częstotliwości
większych i mniejszych, które stanowią w rzucie na płaszczyznę tak zwane widmo
elektromagnetyczne. Falowe bogactwo człowieka nie zostało jeszcze w pełni
poznane. Na podstawie spektrogramu mózgu Homo electronicus potrafiłby określić,
czy za linią horyzontu znajduje się dziecko, czy ktoś w sile wieku, czy też starzec; czy
jest zmęczony, czy skrada się ze skoncentrowaną świadomością. Przy większej
wprawie określiłby płeć, a nawet - mając możność porównawczej obserwacji pola
elektromagnetycznego mózgu - stadium menstruacji. Z całą pewnością natomiast ze
spektrogramu mógłby określić zdrowie lub patologię psychiki, a nawet normę
metabolizmu i odchylenia od niej.

Tak więc elektromagnetyczne ptaki jednego electronicusa, nazwane przez fizyków


fotonami, przenoszą rzeczywiście jak gołębie pocztowe informację o drugim na samej
tylko podstawie falowego działania podukładu scalanego, nazywanego mózgiem.

Człowiek, jak każde żywe jestestwo, "paruje" i "oddycha" elektromagnetycznie.


Elektromagnetyczność stanowi żywioł electronicusa. Co pewien czas wypuszcza on
uskrzydlone fotony o zawrotnej szybkości. Posłużyliśmy się przykładem mózgu, ale
fotonowa emisja jest cechą wszelkiego stanu materii określanej jako żywa, choć
energia niesiona tutaj będzie znacznie wyższa, chodzi bowiem o zwiększaną
częstotliwość głównie w skali widzialnej.

Niewyczerpane życie. Przecież każdy kwant to utracona energia, to również


elektromagnetyczny sygnał o trwaniu, o egzystencji. Niekiedy elektrycznie i
magnetycznie uskrzydlone stado bywa mniejsze albo klucz ptaków staje się
nieregularny, rozbity na pojedynczych gońców - zły to znak: życie się wyczerpuje.

Są to tylko rozważania a jeśliby się udało elektromagnetycznie gasnący układ żywy


dopompować w częstotliwościach rezonansowych, a więc najbardziej istotnych dla
funkcjonowania układu? Czy to byłaby elektromagnetyczna transfuzja? Poniekąd tak,
choć równie dobrze mogłaby być dokonana z elektronicznego przyrządu. Czy Homo
electronicus marzy o biotelekomunikacji? Ona przecież już istnieje, choć jej istnienie
nie jest zasługą inżynierów, lecz przyrody. Wobec tego między żywymi jednostkami
istnieje "żywa" linia elektromagnetycznej komunikacji i życie coś zakodowało na tej
nośnej fali. Homo electronicus może więc być zorientowany co do stanu drugiego
osobnika. Ale jest też inna możliwość. A jeśliby elektromagnetyczne ptaki celowo
skierować w kierunku innego żywego obiektu, aby "wydziobały" z niego informację i
przeniosły ją do laboratorium?

Electronicus został dopiero co zbudowany w swej naturze, ale instynktem twórcy już
rozgląda się za projektami. A gdyby uskrzydlone elektromagnetyczne kwanty
emitowane przez siebie przekazać falowodem? Byłoby znacznie większe
prawdopodobieństwo, że je w świadomy sposób odbierze drugi electronicus. Co by
zaś się stało, gdyby fotonowe ptaki zaczęły jednocześnie wszystkie naraz bić
elektrycznym skrzydłem i, również w sposób wyrównany, magnetycznym? Podobno
nazywa się to koherencją, czyli spójnością. A czy energia takiej zawężonej i
zdyscyplinowanej armii fotonów nie przedstawia wielokrotnie większej siły? W
laserach - tak.

Electronicus stanął, może niechcący, a może rozmyślnie, na kwantowej zapadni i


zsunął się w świat dotychczas mu nie znany. Świat, w którym reakcje chemiczne,
procesy elektroniczne i świadomość stanowią pratworzywo jego istoty, gdzie "żyć"
nie można oddzielić od "wiedzieć". Tu, z tej głębi natury, rozglądając się w obcym
zupełnie świecie, dostrzegł w historii swego rodu eksplozję poprzez zapadnięcie się w
kolapsie, który zrodził jego świadomość. Zrozumiał. Myśli, jak gołębi wypuszczonych
spod siatki, nie należy daleko poszukiwać. Myśl można analizować w kwantowych
regionach życia.

Rozgląda się, zdobywszy wprzódy możność widzenia. Oczy sokoła - to za mało, by się
rozejrzeć na ludzki sposób. Ma rację - "żyć" to znaczy "poznawać", a nie
"wegetować". Z tej pozycji nie cofnie go już nic, nawet śmierć.

Zresztą powiedział śmierci jedyne w historii Ziemi veto. On jeden zdaje się nie
przegrywać z nią pojedynku, choć ginie. Trwa jego poznanie, jego dzieło. Jedynie on
buntuje się przeciwko przemiałowi swego ciała w chemicznym obiegu pierwiastków i
przeciwko perspektywie włączenia swoich atomów węgla w jakieś inne jestestwo.

Electronicus odkrył w sobie prastare serce bijące archaicznym rytmem życia, starsze
o co najmniej cztery miliardy lat od zaczątków serca tłoczącego krew. Jest to
plazmowe serce sprzężone z metabolizmem; bez niego nie rozwijałoby się
zapłodnione jajo, zanim embrion wykształci zaczątki pulsującego worka -
późniejszego serca. Plazmowa pompa sprzężona w energetycznej akcji z
metabolizmem musiała rytmicznie pracować i działać miliardy lat, zarówno u roślin,
jak i zwierząt, przetaczając uruchomione elektrony, protony, jony, jonorodniki, fotony,
fonony, zanim się po miliardach lat zaczęło formować coś, co stało się w końcu
ludzkim sercem. Bez plazmowej pompy nie istniałoby życie, nie przeciskałaby się
elektrodynamiczna struga materii i fal.

Nikt nie zna dróg prowadzących do powstania ludzkiego serca. Homo electronicus je
tylko wyczuwa. Żadna anatomia porównawcza nie odpowie na to w pełni, bo serce
funkcjonalnie powstało o wiele, wiele wcześniej, nim przybrało jakąkolwiek
anatomiczną postać. Wszczepiony w uniwersalne plazmowe serce - wszystkiego, co
żyje - electronicus czuje nieśmiertelną więź z życiem. Biosfera ma uniwersalne serce
plazmowe, pracujące zgodnie z rytmem metabolicznym na zasadzie sprzężenia
zwrotnego między chemicznym wiązaniem energii i jej uwalnianiem w procesach
degradacyjnych bioplazmy oraz na odwrót - między katabolicznym uwalnianiem
energii i procesami stabilizującymi bioplazmę. Dwutakt pompy plazmowej jest
podstawowym pulsem życia, biorytmem; jest słusznie nazwany plazmowym sercem
życia - sercem funkcjonalnym.

Electronicus czuje nie tylko rytm własnego serca i puls tętnic, które zresztą pompują
te same elektrony na nośniku atomów tlenu; on czuje również serce życia na Ziemi.
Uświadomienie tej rzeczywistości jest niemożliwe bez stania się wpierw Homo
electronicus. Nieśmiertelna pompa plazmowa pracuje w nieustannym rytmie
dwutaktu, od miliardów lat przelewając strugę elektronów w białkowych
półprzewodnikach na przekór śmierci i entropii. Pompa plazmowa odznacza się
minimalną bezwładnością, inaczej musiałaby dawno stanąć. Życie przede wszystkim
zredukowało inercję materii. Plazmowe serce życia jest chyba najgłębszą tajemnicą
przyrody. Może dzięki electronicusowi dokonało się jej odsłonięcie.

Rytm plazmowego serca jest nieskończony nieskończonością przekazu życia przez


miliardy lat historii Planety. Plazmowe serce jest nieśmiertelne. Żyć - to być
włączonym w ten ciągły proces. Włączenie w obieg życia jest nieodwracalne. Życie,
plazmowe serce i świadomość są nierozdzielne, dlatego trwają zawrotnie długo i
przekazują się jako depozyt przyrody. Electronicus, znając prawo zachowania energii,
zdaje sobie sprawę, że świadomość, mająca wszelkie cechy zjawiska
elektromagnetycznego, nawet po ustaniu czynności fizjologicznych organizmu nie
ginie na mocy tego samego prawa.

Oto homo zwany electronicus

„Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko
struktury biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w
chemiczny obieg pierwiastków. Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie
nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma zanurzona startowym krańcem w otchłań
pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który pragnie instynktem plazmowego
serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat. Electronicus pragnie wielki
krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli świadomość jest
energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w
charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.”

Prezentacja jest od dawna przyjętą formą nawiązywania stosunków towarzyskich i


wielu innych. Podaje się do wiadomości nazwisko, dawniej "zawołanie", czyli herb,
obecnie czasem wysokość konta bankowego, tytuły naukowe, zawodowe, a przy
ubieganiu się o pracę czy wstęp na studia - również walory zdrowia i normy
psychiczne tudzież moralno-społeczne.

Wypadałoby więc zaprezentować Homo electronicus, a zwłaszcza jego najistotniejsze


podstawy - kwantowe. Ponieważ strona kwantowych odniesień jest podstawą życia
nawet w najdalej od mózgu odsuniętej komórce czy drobinie białka, kwantowy
fundament Homo electronicus - stanowi istotny czynnik życia w jego najdrobniejszych
wymiarach. Prezentacja od tej strony nie jest grzecznościową formą towarzyską, lecz
wyjawieniem, czym się w ogóle jest, jeśli już znalazło się w klasie materii ożywionej,
która doszła do etapu człowieka.

Wszystkie wymienione historyczne i współczesne formy prezentacji stają się


niedorzeczne w jedynym przypadku - jeśli kwantowe podstawy odmówią sprzężenia
procesów elektronicznych z metabolizmem. Wówczas tytuł najwyższy - człowiek -
przestaje być adekwatny. Poprawnie należałoby wtedy powiedzieć - były człowiek.

Electronicus przeprasza za zawód, jeśli wyzna, że jest taki sam, jak wszyscy ludzie;
taki sam, lecz jednocześnie odmienny, choć nie różni się ani anatomią i fizjologią, ani
histologią i cytologią, ani biochemią. Niestety, jest bardzo niedyskretny, jak
nieznośny pasażer statku, który trafił wreszcie do maszynowni, gdzie odstrasza
umieszczony przez przyrodę napis: "Wstęp wzbroniony". Zna ten zakaz, widział go w
czasopismach popularnonaukowych i fachowych, wbijały mu go do głowy podręczniki
akademickie i profesorskie wykłady, uczył się go do egzaminów i ... złamał go,
niesubordynowany.

Nie jest anarchistą z usposobienia, ale skoro największe odkrycia dokonywały się
często za cenę nieposłuszeństwa nawet bogom, skoro odkrycie największe -
własnego człowieczeństwa - dokonało się w pełni również wskutek nieposłuszeństwa,
o czym donosi biblijny przekaz, to po niewielkim wahaniu electronicus zaryzykował
wdarcie się tam, gdzie przyroda podobno, a uczeni na pewno umieścili ów napis
zakazujący wstępu.

Nie ulega kwestii, że psychologiczna geneza electronicusa jest wynikiem


nieposłuszeństwa wobec najwznioślejszych systemów, naukowych, tym razem
biochemicznego schematu w naukach o życiu. Biochemicznemu schematowi życia
należało dorobić jedynie elektroniczne podstawy, gdyż mimo wszystko był
zawieszony w powietrzu jako system, brakowało mu kwantowego wymiaru, by stanął
na empirycznej bazie. Nowe fakty doświadczalne podważyły cały system, wnosząc
dane o półprzewodnictwie, piezoelektryczności, nadprzewodnictwie, ferro- i
piroelektryczności związków organicznych biologicznie czynnych. Okazało się wtedy,
że istnieje szczelina między biochemicznym systemem a empirycznymi podstawami i
w rzeczywistości cały system utrzymywał się, choć nieznacznie, lecz przecież
zawieszony w powietrzu. Ale to już należy do przeszłości gatunku Homo electronicus.

A oto rysopis electronicusa. Ciężar w normie, a więc około 70 kilogramów


piezoelektryków organicznych i półprzewodników białkowych; nawet zmineralizowany
szkielet nie znajduje się w rubryce strat elektronicznych, jest bowiem również
piezoelektryczny. Procesy metaboliczne - w normie, jak u Homo sapiens, dysponuje
on jednak 4200 metrami kwadratowymi aktywnej elektronicznie powierzchni
erytrocytów (przy założeniu, że ma 6 litrów krwi). Krwinki, każda o powierzchni około
140 mikronów kwadratowych, razem zajmują powierzchnię prostokąta o wymiarach
70X60 metrów. Taka powierzchnia przenosi, według biochemików, tlen, w
rzeczywistości - transportuje elektrony do najdalszych nawet elementów układu
scalonego. Powierzchnia krwinek w stosunku do powierzchni zewnętrznej ciała,
wynoszącej , średnio 1,9 metrów kwadratowych, jest więc olbrzymia i czynna
elektronicznie, a zasila ją właśnie energia pochodzenia metabolicznego.

Ponadto electronicus odznacza się zagęszczeniem ładunków na powierzchni


zewnętrznej warunkującej jego elektrostazę. W kontakcie z otaczającym go
aerozolem elektrycznym wymienia ładunki, zyskując lub tracąc elektrony zależnie od
stężenia w aerozolu cząstek o ładunku ujemnym i dodatnim. Podobna sytuacja
istnieje podczas kąpieli, woda bowiem, mająca wysoką stałą dielektryczną, powoduje
ujemną polaryzację powierzchni ciała, a sama rozpryskuje się w krople o ładunku
ujemnym. Ta zewnętrzna klapa elektrycznego bezpieczeństwa wykształciła się w toku
filogenezy w płuca, w których wewnętrzna powierzchnia pęcherzyków płucnych
wynosi od 30 (przy wydechu) do 100 metrów kwadratowych (przy głębokim wdechu).

A więc, poza powierzchnią czynną krwinek, dysponuje electronicus powierzchnią co


najmniej 100 metrów kwadratowych elektrycznej klapy bezpieczeństwa, czyli
możliwości wymiany ładunków z otoczeniem. Ujemne zjonizowanie aerozolu w
pewnej proporcji z dodatnim jest korzystne, samo dodatnie może się okazać groźne
dla funkcjonowania układu.

Procesy elektroniczne w białkowych półprzewodnikach nie przebiegają więc


przypadkowo wskutek samej obecności półprzewodnika, lecz "wchodzą" w
konstrukcję, gdzie funkcjonalne wzajemne przenikanie procesów metabolicznych i
elektronicznych w piezoelektrycznych półprzewodnikach jest nie do uniknięcia w
wyniku kwantowo-mechanicznych sprzężeń, jakie muszą wówczas powstać. Cała
biologiczna masa electronicusa jest przecięta nerwami - bliżej nieokreśloną siecią,
kanałów przewodzących impulsy elektryczne. Długość tych przewodów
elektrycznych, to znaczy komórek nerwowych bez dendrytów i neurytów, wynosi
łącznie około 60 kilometrów.

Już w roku 1949 Burr i Mauro wykazali, że pobudzony nerw żaby wytwarza pole
elektryczne, które przy samym nerwie równa się 550 mikrowoltom, natomiast w
odległości 12 milimetrów od nerwu - około I50 mikrowoltom. Należało przypuszczać,
że owo zmienne pole elektryczne indukuje pole magnetyczne. W roku 1960 Seipel i
Morrow udowodnili jego istnienie. Tak więc zmiennym potencjałom elektrycznym
towarzyszą pola elektromagnetyczne przenoszące się wzdłuż aksonów. Penetrowanie
półprzewodzącej masy biologicznej polami elektromagnetycznymi zostało dobrze
rozwiązane w toku filogenezy - odbywa się poprzez kanały nerwów i sięga
najdalszych zakątków organizmu.

Mózg u electronicusa zaznacza się już na etapie polaryzacji zapłodnionej gamety


żeńskiej, która ma dwa bieguny: apikalny i bazalny; w miejscu tego pierwszego
wykształcony zostaje później zawiązek przyszłego mózgu. Nie wiadomo jeszcze, na
jakiej zasadzie dokonuje się emisja pola elektromagnetycznego przez mózg, na razie
zbadano tylko częstotliwości między 0,5-30 herców.

Wymowne są niesione w każdym przedziale energie dla odpowiedniego kwantu


elektromagnetycznego oraz długości fal, na jakich pracuje stacja nadawcza mózgu,
poznana w bardzo niewielkim wycinku pasma. Częstotliwość 0,5 herca niesie w
jednym kwancie energię równą 1,24x10 do minus 15 potęgi elektronowolta,
natomiast długość fali wynosi milion kilometrów, a więc mogłaby ona opasać kulę
ziemską 25 razy. Przy częstotliwości 3,5 herców energia kwantu promieniowania
wynosi 1,5x10 do minus 14 elektronowolta, a długość fali 8,6 x 10 do 4 potęgi
kilometrów. Początek pasma dla fal alfa, o częstotliwości 8 herców, niesie energię
jednego kwantu równą 3,3x10 do minus 14 elektronowolta przy długości fali 3,7 x 10
do 4 potęgi kilometrów, górna zaś granica fal alfa, o częstotliwości 13 herców, daje
energię kwantu równą 5,4x10 do minus 14 elektronowolta przy długości falc 2,3 x 10
do 4 potęgi kilometrów. Maksymalna częstotliwość fal beta wynosi 30 herców i niesie
energię kwantu równą 1,2x10 do minus 15 potęgi elektronowolta przy długości fali
około 10 000 kilometrów, czyli równej ćwierci równika ziemskiego.

Radiację mózgu można rozpatrywać dwojako: jaka lekki dotyk ramion


elektromagnetycznych, ramion bardzo słabych, ale ustawicznie przeczesujących
przestrzeń. Jeden electronicus winien odebrać od drugiego subtelny sygnał - dotyk
głaszczącego ramienia elektromagnetycznego. Przestrzeń między kilkunastoma
przedstawicielami gatunku Homo electronicus cechuje się pewną niewielką gęstością
energetyczną, mierzoną na 1 metr powierzchni Ziemi, nieznaczną, ale przecież nie
zerową, skoro jeden mózg dysponuje mocą rzędu 10 do minus 17 potęgi wata, w
znanym nam wycinku pasma.

Można też spojrzeć na radiację mózgu od strony wyemitowanej energii w całej


szerokości pasma, niestety, nie znanego nam jeszcze, dlatego niemożliwe jest
obliczenie łącznej mocy emitowanej przez mózg.

W świetle tego anatom wie tyle o pracy mózgu, co murarz zatrudniony przy budowie
stacji nadawczej o elektromagnetyce, a wiedza fizjologa o działaniu mózgu
odpowiada znajomości bezpośrednich połączeń telefonicznych u robotnika
instalującego kable telefoniczne. W każdym razie electronicus jest ciekawą postacią,
choć długo trzymaną pod kloszem fizjologicznych badań i mikrotomowych cięć na
plasterki, które miały zdradzić architektonikę komórkową jego mózgu.

Interesujący musi być behawior mózgu u electronicusa w polu przez niego


emitowanym. Brak nam danych na ten temat; działamy zwykle polami o dużej mocy,
otrzymywanymi z generatora technicznego, nie znamy zaś minimalnych mocy
pochodzenia naturalnego. Czy znowu ma się powtórzyć historia precyzji badań
mózgu prowadzonych na podstawie pomysłów pochodzących od elektrotechników i
instalatorów urządzeń alarmowych? Tym razem chodzi o coś zupełnie innego: czy
mózg jednego Homo electronicus orientuje się w lokalizacji drugiego mózgu na
zasadzie radarowego odbicia fali i odbioru informacji tą samą drogą. Na razie nie
wiadomo na ten temat nic określonego; wszelkie możliwości nie są wykluczone. Po
przeniesieniu telepatii i hipnozy z parapsychologii do bioelektroniki, i po odebraniu
posmaku sensacyjności badaniom w tej dziedzinie, będzie można znacznie poszerzyć
znajomość ludzkiej natury, a zwłaszcza systemu myślenia. Oczywiście detektor
świadomościowy jako mało subtelny należy wykluczyć, w przeciwnym bowiem razie
wyniki mogą być mylne.

Tak by się prezentował Homo electronicus od strony działania podukładu scalonego,


nazywanego w gwarze anatomicznej mózgiem. Czy go nigdy nie "boli głowa" w
elektromagnetycznym hałasie wytwarzanym przez urządzenia techniczne, które
przecież sam zbudował i uruchomił? Przydałaby się osłona, zresztą bodaj Faraday
taką wymyślił (lub przynajmniej jemu to przypisano) - jest nią uziemiona siatka
miedziana. Ale to nie należy już do charakterystyki electronicusa, a jest raczej sprawą
przyszłej, być może profilaktycznej, mody. Oczywiście nie jest dla niego problemem
odbiór pozareceptorowy. Filogenetycznie podukład mózgu został podłączony do
informacji receptorowej, ale bynajmniej nie stanowi ona jedynego źródła wiadomości.
Electronicus wie o naturze środowiska i o swej własnej konstrukcji znacznie więcej,
niż mu to mówi jego fizjologia.

Jeśli nawet jego myślenie można związać z działalnością płatów czołowych, to nie
wydaje się, że podukład mózgu pracuje jako skoordynowana całość bez udziału
generowanych pól elektromagnetycznych, nawet tych mierzalnych, jak wyżej
wspomniano, Podstawa poznawczej zdolności bioukładu, przypisywana świadomości,
nie jest wyłącznie zdolnością mózgu, lecz podobnie jak metabolizm stanowi cechę
rozlaną w całym układzie. Można jej przypisać elektromagnetyczny charakter,
podobnie jak samej myśli. Dosyć to niedorzeczne, że najmniej wiemy o zdolności
myślenia, choć gatunkowa różnica między nami a zwierzętami polega na tej właśnie
umiejętności.

Intelektualna strona electronicusa jest rozlana we wszystkim, co stanowi życie, choć


lokalizuje ją w mózgu. Jego świadomość jest ogólną właściwością materii biologicznej,
przy szczególnym udziale mózgu na obecnym szczeblu filogenetycznego rozwoju.
Zresztą umiejętność myślenia narasta od bruzdkującej komórki jajowej poprzez
stopniowe wyodrębnianie się układu nerwowego aż do budzenia się rozeznań w życiu
postnatalnym. Umiejętność owa tkwi w naturze metabolizującej masy biologicznej i
jej elektronicznych możliwościach, sprzężonych z tamtymi.

Po zapoznaniu się z mózgiem, należy nieco miejsca poświęcić sercu. Homo


electronicus nie lubi serca lokować w mięsistym worku rytmicznie bijącym średnio 72
razy na minutę, choć anatomicznie i fizjologicznie niczym się pod tym względem nie
różni od "normalnych" ludzi. Patrzy jednak głębiej w naturę swego życiodajnego
rytmu odmierzanego sercem. Każde uderzenie serca to rzut nowej fali ładunków
elektrycznych, przenoszonych w najdalsze zakątki ustroju na owych 4200 metrach
kwadratowych czynnej powierzchni erytrocytów magnetohydrodynamiczną falą
tętnic.

Serce electronicusa jest w jego biologicznej masie wszędzie, a więc w żadnym


konkretnym miejscu; serce jego znajduje się tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje
metabolizm, gdzie przebiegają procesy elektroniczne w białkowych
półprzewodnikach. Nie ma zakątka w jego organizmie, gdzie nie ma życia, z
wyjątkiem starczych siwych włosów i martwiczej, patologicznie zwyrodniałej tkanki.
Serce więc znajdować się musi wszędzie poza tym. Uniwersalne serce, nie tylko
symbol jego życia, ale i rzeczywisty jego wykładnik, motor i napęd. Naprawdę -
wszystko, co najpiękniejsze w życiu, lokuje Homo electronicus w tym uniwersalnym
sercu, sprawcy nie tylko jego pulsu powyżej dłoni i w skroniach, lecz rytmu całego
życia.

Zanim przejdziemy do bliższej charakterystyki nie tyle tajemniczego, co raczej


niezwykle dynamicznego serca, należałoby zaprezentować pojęcie, które formułowała
polska myśl naukowa równolegle z tworzeniem zarysu bioelektroniki, Chodzi o
bioplazmę. Przelewa się ona wśród molekularnych struktur półprzewodzących białek,
podobnie jak krew w naczyniach, jest bowiem "odmaterializowana" masą biologiczną.
Analogia do krwi zjawia się sama. Krew jako ciecz symbolizująca życie - z jednej
strony, z drugiej zaś "ciecz elektryczna" plazmy ciała stałego podlegająca tym
samym prawom hydrodynamiki, co krew, i ponadto jeszcze prawom elektrodynamiki.
Homo electronicus mimowoli czuje przepływ energii, prężność, rozmach. Ale co on w
praktyce przez to rozumie? Bioplazma jest "odmaterializowaną" masą biologiczną, a
więc zawiera w sobie minimum inercji, czyli bezwładności. Niebywała ilość stopni
swobody, znamienna dla plazmy w ogóle, jest warunkiem nie tylko spadku inercji, ale
również zapewnienia jej dynamiki. Jest to masa obdarzona ładunkiem i dlatego
przelewać się może jak elektrodynamiczna krew w międzymolekularnych
przestrzeniach półprzewodnikowego białka. A więc jest to najprawdziwsza plazma
ciała stałego, jeśli użyjemy analogii do takiego samego terminu przyjętego w fizyce.

Zgodnie ze zwyczajem należałoby podać skład morfologiczny tej "plazmowej krwi": są


to elektrony, protony, jonorodniki uwalniane jako stany przejściowe reakcji
biochemicznych oraz quasi-cząstki - fotony i fonony. Jak już mówiono wcześniej,
bioplazma jest ogólnym wyrazem dynamiki życia sprzężonych procesów
elektronicznych i metabolicznych. Między procesami metabolicznym i plazmowym
istnieją zresztą podobieństwa: anabolizm i katabolizm w przemianie materii dobrze
korelują ze stabilizacją i degradacją plazmy i oba wymagają zasilania, by nie ustały.
Pozwólmy naszej wyobraźni ujrzeć plazmowe serce jako pompę tłoczącą ciecz
elektrodynamiczną złożoną z elektronów, protonów, jonów, fotonów i fononów w
molekularnych strukturach białek. Bioplazmowa pompa pracuje, odmierzając w
nieustannym rytmie swój dwutakt: anabolizm-katabolizm, stabilizacja-degradacja...

Plazmowe serce, symbolizowane bioplazmową pompą, nie wymodelowało się w


żaden morfologiczny kształt, lecz jest dosłownie energetyczną pulsacją i prawdziwym
kwantowym tętnem życia. Życie przebiega więc w ustawicznej euforii stanów
wzbudzonych biologicznej masy, czyli w stanie wyższej energii. Statystycznie sięga
prawdopodobieństwa znalezienia się w stanie podstawowym, który dla niego równa
się śmierci. Życie igra nieustannie z pobliżem śmierci, plazmowa pompa musi więc
ustawicznie pracować, by wznosić odmaterializowaną masę do stanu metastabilnego.

Homo electronicus wie dobrze, że jego kwantowe serce musi pulsować, jak
anatomiczne, bez przerwy, ale też wie, że plazmowe serce znajduje się w jego
organizmie wszędzie, podobnie jak białko, jak metabolizm, jak procesy elektroniczne.
Teraz dopiero rozumiemy znaczenie owych 4200 metrów kwadratowych czynnej
powierzchni zatrudnionej w przenoszeniu elektronów w jego morfologicznej krwi
przez 25x10 do 12 potęgi krwinek. A zatem Homo electronicus dostrzega w sobie coś
w rodzaju dwóch pomp: jedną - mechaniczną i jest to anatomiczne serce znane z
atlasów dla studentów medycyny, i drugą - kwantową pompę bioplazmową, różniące
się tym, że pierwszą można jeszcze reanimować, natomiast druga, kiedy zerwie
sprzężenia kwantowomechaniczne między reakcjami biochemicznymi i procesami
bioelektronicznymi, niesie nieodwracalny kres jego egzystencji.

Homo electronicus, wyposażony w owo podwójne serce, nie jest bynajmniej lirykiem,
lecz przeciwnie myśli konkretnie i realistycznie. W pojęcie rytmu życia wkłada
niebywałą głębię przekonania, a kiedy mowa o pulsie swych naczyń, widzi
jednocześnie tętniącą plazmę rozlaną jako dynamiczna ciecz elektryczna w całym
jego jestestwie. Kwantowe serce zawiera w sobie więcej treści niż jednostkowa
historia życia.

Coś kryje się za tym, że tak często i łatwo sięga się do pojęcia bioplazmy w różnych
okolicznościach. Nic dziwnego, że stało się pożywką teozofów, nadzieją
psychotroników, potwierdzeniem dla parapsychologów, uzasadnieniem aury joginów,
rzekomą tożsamością z wyładowaniami koronowymi w polach elektrycznych o
wysokiej częstotliwości. Kluczem do rozwiązania zagadki psychiki, energetycznymi
ośrodkami akupunktury, nadzieją rolniczych i sadowniczych urobków. Było tematem
co najmniej trzech międzynarodowych konferencji i sympozjów (odbyło się już
kilkanaście "pierwszych" światowych imprez tego typu). Jednakże nikt nie zadał sobie
trudu teoretycznego opracowania podstaw bioplazmy i jej empirycznego
uzasadnienia. Zaczęła się inwazja terminu-panaceum na wszystkie niedomówienia i
kurtyny przesłaniające każdy układ biologiczny, łącznie z człowiekiem. To nie przejaw
głodu sensacji, lecz intuicyjne zapotrzebowanie na syntezę w naukach biologicznych,
wyraz lęku przed zagubieniem całościowego obrazu życia wśród informacyjnej
sieczki. Nie miejsce tu na wykład, czym jest bioplazma, jak doszło do sformułowania
tego pojęcia. Wystarczy stwierdzić, że Homo electronicus jest napędzany
bioplazmową pompą, by mógł żyć, rozwijać dynamikę i niezmiernie głęboko
pojmować swe istnienie. Zaduma nad kwantowymi wymiarami życia i medytacja nad
jego fundamentem jest, jak dotychczas, przywilejem tylko electronicusa. A nie jest on
przecież filozofem ani poetą.

Całą dynamikę wydobył nie z chmur ani słońcem okraszanych obłoków, lecz z siebie.
Wystartował do wielkości z własnego wnętrza. Wyprowadzić wielorakość człowieka z
nic nie znaczącego biegu elektronów, generowanych fotonów w fononowym wstrząsie
białkowych półprzewodników! Obudzić człowieka w mikrowymiarach, podpatrzeć
rodzącą się świadomość w kwantowej kolebce, wyzwolić potęgę drzemiącą w tym
dziwnym świecie, niewymiernym dla naszych taśm pomiarowych!

Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko
struktury biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w
chemiczny obieg pierwiastków. Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie
nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma zanurzona startowym krańcem w otchłań
pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który pragnie instynktem plazmowego
serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat. Electronicus pragnie wielki
krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli świadomość jest
energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w
charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.

Dokonało się może szalone, ale konieczne cięcie przez naturę życia. Śmiałe - według
niektórych nawet ryzykowne - cięcie przez człowieka do jego kwantowych podstaw!
Osobnicy z gatunku Homo sapiens będą może urządzać wyprawy w poszukiwaniu
electronicusa. Potrzebny im będzie wtedy jakiś ogólny przynajmniej kierunek
poszukiwań. Najprościej byłoby sobie wyobrazić, że pod powłoką, czyli chmurą
psychiczną myśli, znajduje się człowiek fizjologiczny, głębiej biochemiczny i dopiero w
samym środku - elektroniczny, o ile w ogóle taki istnieje. Tak się przecież poszukuje
np. genów: chwyta muszkę drozofilę, w jej części głowowej znajduje śliniankę, w niej
dopiero komórkę, w komórce - jądra, a w nim chromosomy, które ostatecznie
zawierają geny. Taka kolejność poszukiwania electronicusa musi zawieść
oczekiwania.

Homo electronicus nie jest poziomem organizacyjnym, a więc nie znajduje się na
żądanym pięterku żywego ustroju, rozpatrywanym według administracyjnego
podziału, dokonanego przez biologów wraz z psychologami. Jako stan
kwantowomechanicznych oddziaływań procesów elektronicznych z metabolizmem w
białkowym ośrodku półprzewodników znajduje się wszędzie i nigdzie zarazem,
stanowi bowiem to, co Homo sapiens pragnie określić terminem "życie". Przenika
więc cały organizm, warunkuje jego czynność, wyraża ogólną energetykę bioukładu,
jest przyczyną jego dynamiki i, z niewiadomych powodów, filogenetycznym ciągiem
niewygasającego procesu życia tylko raz uruchomionego w czasie miliardów lat jego
trwania.

Nie można więc ustawiać wyobrażeniowego szeregu następująco: Homo electronicus


najniżej jako człowiek kwantowego wymiaru złożony z elektronów, fotonów i fononów,
potem kolejno człowiek subkomórkowy, komórkowy, histologiczny (jak go
przedstawiają atlasy), wreszcie człowiek anatomiczny i, na końcu, psychologiczny
szczyt - człowiek myślący, czyli rzeczywisty sapiens.

Ponieważ kwantowe sprzężenie procesów elektronicznych z metabolizmem w


białkowych półprzewodnikach dało punkt startowy pojęciu bioplazmy, można całkiem
poprawnie plazmowe serce Homo electronicusa rozciągać na całe jego jestestwo i
powiedzieć, że to electronicus jest dynamicznym stanem materii, określanym
bioplazmą. Wszystkie inne cechy Homo sapiens, a więc również jego fizjologię i
anatomię, nie wyłączając dość wdzięcznej jego postawy, można odnieść do
kwantowych rozmiarów i sprzężeń między elektronicznymi i biochemicznymi
procesami. Widzimy, że electronicus jest kwestią ustawienia osi współrzędnych i
wpisania w nie człowieka. Środek układu współrzędnych czasoprzestrzennych,
przechodzący przez kwantowe sprzężenie między procesami bioelektronicznymi i
biochemicznymi, daje na krańcu ewolucji - człowieka. Można go nazywać Homo
sapiens, Homo electronicus lub człowiek biochemiczny. Nomenklatura wynika z tego,
co się pragnie w owym jestestwie uwydatnić.

No dobrze, ale przecież ten elektroniczny szczątek człowieka wymaga specjalnego


gustu, by się nim zachwycać, gdyż redukcjonizm prowadzi tu do całkowitego
ogołocenia ze wszystkiego, co ludzkie. A propos redukcjonizmu. Geneza terminu
dosyć swoista, a termin wyraża zawsze jakieś stadium poznania, oczywiście bez
gwarancji, że jest ono bezbłędne. Redukcjonizm jest nie tyle zubożeniem
rzeczywistości, ile redukowaniem mylnego pojęcia u kogoś, kto nie będąc w stanie
uchwycić nowego obrazu rzeczywistości, nazywa to redukcjonistycznym zamachem..,
na swoje błędne wyobrażenie. Pierwszym redukcjonistą na wielką skalę był Kopernik,
po nim Jędrzej Sniadecki i Liebig - odzierający życie z uroku przez sprowadzenie go do
reakcji chemicznych, i kolejno Darwin wyprowadzający człowieka od naczelnych, a
nie od herosów, wreszcie Morgana, Crick i Watson - zaprzeczający dziedziczeniu
błękitnej krwi przodków i sprowadzający wszystko do przekazu genów.

Wiedza o życiu rozwija się, niestety, tylko za cenę redukcjonizmu, bo w zasadzie


powstawała w odwrotnej kolejności, niż się życie na Ziemi tworzyło, dlatego
nieubłaganie postępy biologii i antropologii będą się dokonywały za cenę
wykarczowania mylnego pojęcia. Electronicus jest jednym z koniecznych ujęć, aby
zrozumieć człowieka w kwantowych rozmiarach i funkcjach. I jeśli ten zabieg
poznawczy łączy się przy tym z redukowaniem błędnych pojęć o człowieku, to należy
przyjąć do wiadomości, że na pewno nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni w
nauce o życiu. Electronicus jest więc kolejnym i koniecznym etapem wynikającym z
nowej wizji życia.

Czy nie za dużo programu, a za mało danych dla opisania nowej odmiany człowieka z
przydomkiem electronicus? Czy to już rzeczywista odmiana, czy dopiero
przewidywana, a może to tylko fantastyka? Zasadniczo fantazji jest zupełnie
obojętne, czy jej siłą nośną będzie biochemia czy bioelektronika. Fantazję, podobnie
jak i naukę, tworzą ludzie, z tą różnicą, że fantastyka ma wektor "naprzód", nigdy
"wstecz". Z tych powodów nigdy nie nazywamy fantastyką błędnych z perspektywy
czasu pojęć w nauce, brak im bowiem zasadniczego warunku - wektora "naprzód".
Początek prawdy przyrodniczej leży na osi współrzędnych w punkcie uczoności, czyli
w środku masy uczonych aktualnie żyjących. Wektor racji, czyli strzałka skierowana
pionowo "w górę", wyraża niechybną słuszność sądów. Spojrzenie "w lewo" wskazuje
na postęp w stosunku do ciemnoty poprzednich pokoleń, spojrzenie "w prawo" może
być wskaźnikiem rodzenia się fantastyki naukowej. Trochę mądrzejsi, a może tylko
ostrożniejsi, nazywają ją niekiedy paradygmatem, diabli bowiem wiedzą, co może być
prawdą jutro.

Electronicus jest przynajmniej w mniejszym stopniu zwolennikiem złudzeń niż


sapiens. W tym kontekście przymiotnik "sapiens" jest mniej usprawiedliwiony niż
"electronicus", lecz trudno widzieć w tym coś światoburczego. Konwencja i zwyczaj
mają niebywałą moc. Sapiens jest wprawdzie pełen działania, ale i w nim samym, i w
rozpoznaniu jego natury nic się nie dzieje - są tylko badania architektoniki mózgu i
jego funkcji, a potem wielki skok ponad próżnią do psychologii. Niewiadome -
nazwijmy je czarną skrzynką - istniejące między fizjologią i anatomią mózgu a
psychologią stanowią dotychczas swoisty ugór w nauce. Nie wiadomo bowiem, jak się
zabrać do uprawy tej połaci. Jest to pole niczyje i neutralny pas dla poprawnej
koegzystencji fizjologii z psychologią. Wprawdzie czarna skrzynka na skutek odkrycia
elektrycznej czynności mózgu znajduje się pod napięciem, ale to niczego nie zmienia.
W każdym razie jest ona pożyteczna, przecież wszystko się w niej może dokonać,
czego kto pragnie, zarówno skok ilościowo-jakościowy od zwierzęcia do człowieka, jak
i odmaterializowanie postrzeżeń w pojęcia, "wypranie" postrzeżeń ze szczegółów
jakościowych i ilościowych w procesie abstrahowania, uruchomienie masy,
uszlachetnienie popędów, zmiana behawioru na charakter, generacja woli (lub
bardziej nowocześnie procesów decyzyjnych) w obliczu dawnego pożądania,
windowanie fizjologii zwierząt do apoteozy człowieczeństwa, przejście od destrukcji
życia do nieśmiertelności, od determinizmu biologicznego do odpowiedzialności. W
czarnej skrzynce wszystko jest możliwe!

Electronicus ukazał przede wszystkim genezę czarnej skrzynki - jest ona wynikiem
szukania paraleli między życiem i świadomością na najwyższym piętrze ewolucyjnym
człowieka. Kierując problem ku swoim kwantowym podstawom, electronicus nie
dostrzega miejsca dla czarnej skrzynki, ponieważ rozpatrywana w rozmiarach
kwantowych mogłaby ona być oglądana tylko w skali nieoznaczoności Heisenberga,
czyli nierozróżnialności między życiem i świadomością. Jest pograniczem kwantowych
sprzężeń między procesami elektronicznymi i chemicznymi. Nie jest zresztą wcale
czarna, przeciwnie - jest rozświetlona fotonami i ustawicznie wstrząsana akustyczną
falą kwantową. Między życiem a poznaniem, ogólniej - świadomością, nie ma różnicy:
jest daleko idąca tożsamość, gdyż oba komponenty są energetyczne i to zapewne
elektromagnetyczne, a więc "odmaterializowane".

Psychika stanowi energetyczne kontinuum życia, a poznanie nie różni się w istocie od
życia. Czy możliwa jest relatywistyczna biologia, którą nazywamy psychologią,
jeszcze nie wiadomo, ale wzrost energetyki układu na skutek przyspieszenia ewolucji
nie wydaje się niedorzeczny. Sama natomiast psychika może być traktowana jako
akcelerator energetyczny bioukładu i tak się zapewne manifestuje. Problem
rozpatrywany w wymiarach kwantowych nabiera cech realności - byłoby to
wzmacnianie charakterystyczne dla maserów i laserów (o zjawiskach biolaserowych
autor pisał już w roku 1970). Psychika byłaby tedy kwantowym wzmacniaczem
bioenergetycznym.

Niezwykłe i ustawiczne wzrastanie dynamiki człowieka w wyniku odkrycia swej


świadomości rozpatrywane od strony energetycznej jest zdarzeniem intrygującym.
Wzmacnianie "wiązki" elektromagnetycznej świadomości przez wielokrotne odbicie i
koherencję daje, być może, w rezultacie to, co nazywamy refleksją, czyli
świadomością świadomości. Z drugiej znów strony możliwy się staje holograficzny
zapis pamięci, do którego potrzebny jest zarówno molekularny hologram, czyli
matryca przyjmująca elektromagnetyczny lub akustyczny zapis, jak i optyczny
odczyt. Ponieważ bioplazma łączy w sobie energię z masą, w każdym razie jest
elektrodynamiczną mieszanką cząstek materii i quasi-cząstek (fotony i fonony), być
może brałaby udział w holograficznym przekazie informacji w żywym ustroju.

Ale ten pomysł przyrody musi przejść jeszcze kilkustopniową weryfikację. Przede
wszystkim należałoby zbudować laser plazmowy i uruchomić go. Mówiąc inaczej,
trzeba zmusić plazmę do koherentnego promieniowania. Trzeba zgodzić się na to, że
plazma ciała stałego może być zmuszona do tego procederu i że bioplazma
rzeczywiście wykazuje cechy laserującego ośrodka. Całe szczęście, że przyroda nie
pyta nikogo o prawo do rozwiązań ani nie potrzebuje kupować licencji dla swych
rozstrzygnięć. A może istotnie bioplazmowe serce bijące w dwutakcie nabiera
spójności akcji fotonowej? Wszak electronicus jest wyznawcą teorii, że życie jest
światłem. Życie i serce są dla jego natury równoznaczne.

Post Homo

„A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż


subtelnym poziomie sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w
niebywałej drodze życia w ciągu miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej natury.
Homo electronicus nie zmierza do śmierci jak człowiek biochemiczny. Dla niego czas
przyszły jest rzeczywistością, którą pragnie dopędzić z prędkością światła. Wolno
nam twierdzić: świadomość - to światło! Nazywały ją w ten sposób prastare kultury. I
dziś on - electronicus - stwierdza właśnie to samo: świadomość elektromagnetycznej
natury jest światłem!”

W listach bywa czasami postscriptum zawierając często więcej treści niż cała
korespondencja. Zdania tam zamieszczone płoną człowieczą miłością lub fermentują
niechęcią. Korespondencyjny kompost zawiera cenne substancje świadczące o
autorze.

Zamiast scriptum - nieprzypadkowo na zakończenie żegna post-Homo. Niełatwo


wypaść z kolein ugruntowanych przekonań. Mocowanie się i wewnętrzne rozdarcie
zawsze było udziałem człowieka. Zmiana pojęć o sobie samym nie może się dokonać
niedostrzegalnie. Po jednej stronie staje Homo sapiens mocarz działania z legitymacją
czasów, dzieł i niepamiętnej tradycji, po drugiej - Homo electronicus, uzbrojony
jedynie w kwantowe podstawy swej energetyki, bez rekomendacji dokonanych już
dzieł. Robi wrażenie uzurpatora, który pragnie dokonać przelewu czyichś osiągnięć z
tradycyjnego konta na własne. W tym miejscu książki owa refleksja nasuwa się z
nieodpartą siłą. Wykazanie się odwagą w określonym momencie jest wielkim
zwycięstwem lub wielką klęską. Nie istnieje natomiast spóźniona odwaga – to tylko
kalkulacja!

Trzeba jeszcze raz przebiec myślą poszczególne etapy, rozważyć szansę wygranej lub
klęski. Nigdy dosyć analizy. Mimo wszystko finał choćby tylko części całości wymaga
decyzji.

Homo electronicus wystartował z kwantowego punktu z tak charakterystyczną


nieoznaczonością między położeniem i pędem, cząstką i falą, energią i masą, życiem
i świadomością, a może nawet życiem i śmiercią, ą by na końcu, po miliardach lat
rozwoju, jeszcze raz stanąć przed nieodgadnionym autoportretem. Nieoznaczoność
jego natury nie jest problemową kontrowersją w kwantowym punkcie, nie jest sporem
falowo-korpuskularnym, pędowo-sieciowym, energetyczno-masawym, nawet nie jest
subtelnym pograniczem oddzielającym bycie i niebycie. Tak daleko nie sięga on
wyobraźnią wstecz. Interesuje go bezpośredniość jego konkretnej natury na co dzień.

Nie wie, że miał w rozwoju filogenetycznym dosyć czasu na maksymalne


zróżnicowanie, na rozwarstwienie swej natury. Wydaje się sobie monolitem, lecz
naprawdę jest pofastrygowanym zespołem poziomów, pułapów, stanów, pięter,
konstrukcji. Kwantowy start życia oddziela od współczesnego myślenia człowieka
niezwykła liczba podpoziomów, to zaś, co człowiek myśli, od tego, co mówi, bliżej
nieokreślona ilość niuansów. Wielorakość poziomów natury przemnożona przez
biorytmy, wahania energetyczne środowiska, antropocentryczny klimat, zmienność
nastrojów - to , dżungla natury: konstrukcja bogata, ale nie dająca się opisać w
konkretach. Można jedynie, jak Hipokrates, przytaczać wypadki kliniczne, ilustrujące
konkretny stan, mając możliwość odtworzenia szerokiego problemu medycznego przy
dużej tolerancji błędu. W odwiecznym ludzkim marzeniu - zrozumieniu drugiego
człowieka - kryje się paradoks niepoznawalności... siebie. Jedno równanie z dwiema
niewiadomymi prowadzi zawsze do braku rozwiązań i przypisywania winy jednej
niewiadomej, tej cudzej.

Prawda jest więc zabawą sporną, dlatego niezwykle intrygującą, nigdy nie
rozstrzygniętą do końca, zawsze obarczoną marginesem błędu. Ten ostatni wynika z
konstrukcji natury człowieka i jej wręcz fantastycznego rozwarstwienia na poziomy w
następstwie różnicowych procesów ewolucyjnych. Skoro świadomość jest czynnikiem
wpływającym na ewolucję człowieka, trzeba przyjąć jej ostateczną konsekwencję
ewolucyjną - różnorodność indywidualności i niepowtarzalność osobowości. W
rzeczywistości zindywidualizowana integracja daje całkiem nowe rozwiązania z
niezliczoną mnogością wariantów.

Jednakże skoro rozwarstwienie natury ludzkiej na poziomy dokonywało się mniej


więcej podobnie, odmienności zatem wynikają chyba z różnych integratorów.
Teoretycznie - tak. Varietas delectat, mawiali starożytni Rzymianie, co współcześnie
wykłada się: rozmaitość bawi, ale jednocześnie dzieli, utrudnia, komplikuje,
dynamizuje życie, twórczo wzbogaca i pogłębia ludzką naturę, pod warunkiem, że
człowiek rozumie sens własnej złożoności, a nie sięga po alkohol dla wyrównania
poziomów rozbieżności lub po narkotyk - dla wyniesienia na metapoziom urojeń.

A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż subtelnym
poziomie sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w niebywałej
drodze życia w ciągu miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej natury.

Może w przyszłości, kiedy bioelektronika otrzyma obywatelstwo wśród nauk


biologicznych, będziemy się nastrajali kwantową muzyką molekularnego świata lub
naświetlali własnymi fotonami. W medycynie stosuje się przecież autoprzeszczepy do
zmobilizowania organizmu. Czy nie wrócimy do własnego głosu natury i własnego
światła w obrębie najmłodszego gatunku - Homo sapiens? Przecież wszystko
właściwie w nas się zaczęło.

Powrót do natury nie jest regresem do pierwotnego stanu rozumianego tak, jak
rozumiał go Rousseau, zresztą byłoby to niemożliwe. Od napisania Emila minęło
daremnych 200 lat. Natura człowieka zaczęła się miliardy lat temu i, jak wszystko w
historii życia, ma do dziś to samo kwantowe podłoże.

Nie wiadomo, gdzie kryje się więcej tajemnic w nas czy poza nami, a maże właśnie na
pograniczu? Tak, to byłoby nawet zgodne z biologią - na pograniczu organizmu i jego
środowiska dokonuje się ewolucja życia, jego przegrana i jego adaptacja, jego
mutacja i genetyczna ucieczka do nowej formy lub zaginięcia w rejestrze życia. Na
pograniczu życia i świadomości przelewa się człowieczeństwo w wezbranym
niepokoju rozkołysania między zwierzęcym stylem i podobłocznym ideałem.

Geofizyka - to nie tylko przedmiot wykładany na politechnice. To realny świat


ludzkiego życia. Człowiek wyrwany z geofizycznych warunków jest ludzką rybą wyjętą
z wody lub wrzuconą do przemysłowych ścieków. Bioelektronika jest decydującym
rozdziałem życia w stopniu nie mniejszym, a może nawet w większym, niż biochemia.
Penetracja bowiem fal elektromagnetycznych, ich zasięg, skuteczność,
synchronizacja lub zdudnienie z rytmiką organizmu są problemami ewolucyjnymi
uzgadnianymi od miliardów lat rozwoju życia. Nagle to wszystko, łącznie z
człowiekiem, odbiło się w zwierciadle tła elektromagnetycznego produkowanego
przez człowieka.

A wszystko rozgrywa się teraz, zanim została wyjaśniona natura fal


elektromagnetycznych i zanim dostatecznie poznano elektroniczny profil życia.
Gordyjski węzeł życia zaczął się coraz bardziej motać i supłać, przybierając na razie
postać chorób cywilizacyjnych o niezrozumiałej etiologii, szczególnie zaś
rozkojarzenia więzi psychosomatycznej oraz integracji tkankowej w nowotworach,
przyspieszania procesu starzenia się organizmu i kryzysu podstawowych układów -
nerwowego, krążenia i rozrodczego.

Jednak dynamika człowieka rośnie. Opierając się na coraz bardziej widocznej jedności
psychologicznej, ten napięty wewnętrznie układ zdobywa się na niewiarygodne czyny
intelektualne, moralne, twórcze, mimo znacznych i groźnych szumów własnej natury,
trzeszczącej coraz bardziej w konstrukcyjnych szwach. Być może, owe poziomy
natury ludzkiej tasują się samorzutnie z tradycjami rozwojowymi miliardów lat życia
na Ziemi. Z tego ruchu natury człowieka rodzi się postęp nauki, kultury, techniki, ale
także i jego biologiczna degradacja.

Wróćmy jeszcze raz do najciekawszego fenomenu materii ożywionej – człowieka.


Wszystko w nim pozornie takie samo, jak w zwierzętach, i nic identycznego w
rezultacie. Należy do naczelnych, ale ucieka z tej systematycznej pozycji, bo mu się
zachciewa snów o potędze, marzeń o nieśmiertelności czasu przyszłego, którego w
ogóle nie ma, a jeśli będzie, to równie dobrze może się obyć bez jego obecności.
Odkrył swą świadomość, zakręciło nim jak w wirze, najpierw pociągając w głąb siebie,
a potem, z tego samego wiru - wypychając w diametralnie przeciwnym kierunku
nieskończoności, o której przecież nie ma żadnego pojęcia.

Oto dwa nie rozwiązane problemy. Co się stało, że homogenna mieszanka


informacyjna receptorów zmysłowych, którą zwierzęta zdobywały od setek milionów
lat, nagle zapadła się w głąb jego jestestwa i człowiek odkrył ją jako świadomość
siebie? Jakich pokładów sięgnął ten proces, wyzwalający niebywałą dynamikę
świadomości?

Biochemiczny człowiek odkrył śmierć jako odwrotną stronę życia, nie mógł widzieć
życia bez jego zaprzeczenia. Tak powstał największy paradoks - człowiek znacznie
wcześniej poznał śmierć niż życie. Przerażająca prawda! O życiu w jego kwantowej
konstrukcji dowiedział się niedawno i nie bardzo jak dotąd jest przekonany, że to, co
wie, zgadza się z faktami. Wiedza o biochemicznych wyznacznikach i strukturach
biologicznych jest wiedzą o życiu poprzez pryzmat śmierci. Destrukcja struktur
molekularnych ważnych dla egzystencji jest równoznaczna z biologicznym finałem i
powrotem w chemiczny obieg pierwiastków. Nawet prawo zachowania masy czy jej
chemiczna nieśmiertelność nie wzruszają odchodzącego człowieka, zna bowiem
dobrze tę masę chemiczną wracającą do ziemi-matki.

Wróćmy w rozedrgany promień świetlny jego natury, a tym samym do kwantowej


studni jego jestestwa, by wydobyć z niej wszystko, co jasne, dynamiczne, prężnie,
nieśmiertelne... Ale czyż to nie jest znajoma nuta, tyle że powtórzona w innym
wariancie? Darujmy sobie tę ironię - w bioelektronice życie naprawdę wygląda
zupełnie inaczej. Dynamika człowieka nie jest obca życiu, przeciwnie - jemu właściwa.
Człowiek znalazł dojście do niewyczerpanych rezerw energetycznych własnej
konstrukcji i sondą swej świadomości maże czerpać z nich do woli, to znaczy bez
przekraczania krytycznej kreski na skali psychosomatycznej równowagi.

Plazmowa pompa pracuje rytmicznie, tłocząc odmaterializowaną masę biologiczną,


jak wspaniały i mało jeszcze zbadany dwutakt chemiczno-elektroniczny. Plazmowe
serce życia nie wymodelowane w żaden kształt poza energetyczną pulsacją wydaje
się źródłem niewyczerpanej macy wszelkiego działania człowieka. Poznanie swej
mocy wzmaga wytrzymałość, zawziętość i cementuje niespożytość. Świadomość
działa jak woda na cement - wiążąco. Ta dziwna rola świadomości jest nader
widoczna w konstrukcji człowieka, który przecież dysponuje tym samym kapitałem
energetycznym, co zwierzę.

Czym jest ta dziwna świadomość wystrzelona z jego zwierzęcej natury, porywająca go


w inny obcy ssakom świat - świadomość, która porywa się do zapełniania
nieskończoności i nieśmiertelności, nie zdając sobie sprawy, że trzeba na to
nieskończonej energii? Czy tylko na zasadzie prawa zachowania energii świadomość
ma sięgać nieśmiertelności? Świadomość - elektromagnetyczną falą... Nie mieści się
w wyobraźni, choć nikt z nas nie potrafi określić, jaką nieśmiertelność sobie
wyobraża, czy jaką mógłby ostatecznie reprezentować. Elektroniczny człowiek nie od
śmierci zaczyna życie oceniać i nie czyta jego treści na śmiertelnym tle. To nie jest
nieśmiertelność chemicznej mierzwy pozbawionej struktur byłego ciała. W
elektronicznym człowieku nieśmiertelna jest jego świadomość i nie jest jej winą, że
ma być właśnie elektromagnetyczna. Zmiana masy na foton nazywa się w
mikrofizyce dematerializacją lub anihilacją. Śmierć byłaby jedynie anihilacją
ustrukturyzawanej masy biologicznej, natomiast świadomość istniałaby dalej w
postaci kwantów elektromagnetycznych o zerowej masie.

Życie ocaliło swój elektromagnetyczny błysk: ten błysk trwa w nim nadal, przecinając
przestrzeń z szybkością światła a może i szybciej. Pasmo tego promieniowania może
być nie gorszą charakterystyką układu żywego niż opis fizykalny i, co najważniejsze,
charakteryzować dynamikę układu, a więc aktywną stronę życia, którą przypisujemy
w człowieku świadomości.

Intuicyjny pęd człowieka ku nieskończoności i nieśmiertelności wyrażany od tysiącleci


w różnych wariantach przekonań trafia w kwantowe podstawy życia, w szczególności
zaś realizuje się w elektromagnetycznej świadomości. Homo electronicus nie zmierza
do śmierci jak człowiek biochemiczny. Dla niego czas przyszły jest rzeczywistością,
którą pragnie dopędzić z prędkością światła. Wolno nam twierdzić: świadomość - to
światło! Nazywały ją w ten sposób prastare kultury. I dziś on - electronicus - stwierdza
właśnie to samo: świadomość elektromagnetycznej natury jest światłem!

Wszystko tu pokręcone, dziwne, nieswoiste, obce, a tak bezgranicznie bliskie, bo


dotyczy człowieka. Nie stworzono jeszcze poezji, nie wyskandowano jeszcze
kwantowych strof. To nawet dobrze. Zostało mniej niż proza. Człowieka wykołysało
pole magnetyczne, nastroiły elektrony, zdynamizowały fotony, rozgadały fonony.
Wykarmiła go Ziemia papką litosfery rozbełtanej w wodzie. Człowiek zamknął w sobie
furię Wszechświata, potęgę geofizyki, rozwagę geochemii, spokój wieczności i
gonitwę chwil.

Na molekularnych strukturach wygrywa elektromagnetyczne pole swą kwantową


kantatę o trwaniu i byciu, o tworzeniu i stwarzaniu, o dziełach, klęsce śmierci i o
nieśmiertelności. Nagi człowiek - pozbawiony anatomii i fizjologii, zdynamizowany do
granic wytrzymałości swej konstrukcji - jawi się jako olbrzym działania.

Jedyny gatunek w szalonym biegu naprzód. Człowiek dąży przed siebie - Maratończyk
biosfery.

You might also like