Professional Documents
Culture Documents
Sedlak Włodzimierz - Homo Electronicus
Sedlak Włodzimierz - Homo Electronicus
"Teologia Światła, czyli sięganie Nieskończoności" - jest ostatnią książką, którą prof.
Włodzimierz Sedlak przygotował do druku. Uwieńczeniu realizacji planów
wydawniczych przeszkodziła choroba i śmierć Autora. W tej książce Autor prowadzi
Czytelnika w kierunku Światła przy pomocy bioelektroniki i wiary w Nieskończonego
Boga. Wnioski są zaskakujące: bioteologia, nieśmiertelność duszy jest absolutnym
pewnikiem i jest wynikiem elektromagnetycznej natury życia, a śmierć to wrota
będące wstępem do wielkiej ery nieśmiertelności. Teologia Światła, czyli sięganie
Nieskończoności" to próba bioelektronicznego wyjaśnienia śmierci, nieśmiertelności,
duszy człowieka. To również zapis naukowych zmagań i odkryć Autora.
"Dziękuję Ci, żeś mnie rzucił w stronę, gdzie nikt nie chodzi - na podbój życia. To
światło. Żywe światło. Żeś to ostawił przy rozpalaniu dnia biosfery. Jakie to jest
cudowne... Nie ma okrzyków. Jakie to bajeczne... Życie elektromagnetyczne. To
samo, co światło biosfery promieniujące wiecznie. Co najwyżej, ulega przemianie
energii. I o to tutaj chodzi, energia nie ginie przecież. Energia wszelka jest wiecznie
żywa.
Mój program naukowy streszcza się w krótkim aforyzmie - Życie, czym jesteś?. Aby
tak dalece sięgać w naturę życia, muszę się wstępnie wyzwolić z akademizmu
pojmowania przedmiotu biologii. Muszę być na własnych obrotach intelektualnych.
Inaczej do niczego nie dojdę. Nowa wizja życia jest specyficznym stanem w biologii.
Znowu rozwój tradycyjnej biologii jest mi utrudnieniem w balaście informacyjnym,
jakby wszystko było wykończone, poukładane - z wyjątkiem natury. Biologia jest
'pełna' poznania, ale jedynie na peryferiach i tylko wtedy, gdy rozpatruje
zagadnienie, czym jest życie w ogóle, nie zaś w istocie swej natury. Na czym polega
istota natury życia - pytanie pozostające bez odpowiedzi.
Tyle się o życiu mówi, pisze, głosi, rozpacza, kiedy gaśnie, niepokoi, gdy dolega.
Zdaje się, że tak dużo się wie o życiu. Chodzimy w nim, obracamy się, poznajemy
świat przez życie, bierzemy udział w życiu. Tak wiele szczegółów doszło do naszej
wiadomości. Najważniejsza rzecz - uczestniczymy w życiu do czasu i właściwie tak
uczestniczymy jak zegarmistrz, który na podstawie znajomości mechanizmu
zegarowego, chciałby zabierać rzeczowy głos na temat natury czasu.
Tak wartko płynie życie, że doprawdy zapomniano przeanalizować, czym ono jest.
Niedorzeczność powstaje stąd, że człowiek podtrzymuje to życie, stara się je
zachować, widzi jego narodziny u innych i śmierć życia również u innych - bez
możności określenia natury tego zdarzenia.
Pomysł szalony, ale robi wrażenie trafnego uderzenia w sedno sprawy. Mamy
spróbować przybliżyć sobie ten niewyobrażalny świat na odległość, która pozwoliłaby
jako tako zapoznać się z życiem. Mówiąc prosto - pragniemy poznać kwantowe
podstawy stanu ożywienia. Jeśli tutaj się nie przybliżymy do natury życia, to już do
niej nie dojdziemy w naszym poznaniu. Trochę zaś gimnastyki mózgu zawsze się
przyda".
Włodzimierz Sedlak
Trudno jest w kilku słowach streścić całe, niezwykle bogate życie księdza profesora.
Naukowiec, pedagog, ksiądz, którego teorie, podparte naukowymi dowodami,
wywołały niezłe zamieszanie wśród starych, profesorskich wyg. Zajmował się
paleontologią, geologią, ewolucjonizmem, by stać się wreszcie twórcą bioelektroniki,
nowej dziedziny nauki. Był człowiekiem niezwykłym. Potwierdzą to zapewne wszyscy,
którzy mieli okazję poznać Go.
W latach 1952-1959 ks. Sedlak pracował nadal jako prefekt, ale już w Radomiu. Od
1960 roku został zatrudniony w Lublinie na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej w
Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Na zajęcia dojeżdżał z Radomia. W roku 1966
uzyskał na KUL-u habilitację z biologii teoretycznej, a następnie objął kierownictwo
utworzonej przez siebie Katedry Biologii Teoretycznej, jedynej tego typu w Polsce, na
Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W roku
1974 został profesorem nadzwyczajnym, a w 1980 roku profesorem zwyczajnym. 22
lata pracował jako nauczyciel akademicki, a po przejściu na emeryturę jeszcze przez
dziewięć lat był kuratorem Katedry i prowadził zajęcia zlecone.
Droga naukowa ks. W. Sedlaka była bardzo oryginalna. Mimo późnego startu, doszedł
on do wyników dzięki wytężonej pracy, cierpliwości, uporowi w dążeniu do
poznawania nieznanego w przyrodzie, całkowicie własnych inwestycji finansowych
oraz wysiłkowi włożonemu w kształcenie siebie. Cechowała go olbrzymia zdolność do
kojarzenia rzeczy trudnych i nikomu nie znanych. Jego pole działalności było szerokie.
Był kapłanem, a w tym prefektem, kaznodzieją, rekolekcjonistą. Był badaczem
interdyscyplinarnym o spojrzeniu syntetyka. Ks. prof. objął swym zasięgiem kilka
dyscyplin, takich jak: geologia i paleontologia Gór Świętokrzyskich, pochodzenie
życia, paleobiochemia, paleobiofizyka i bioelektronika, czyli elektromagnetyczna
teoria życia.
Od 1960 roku Włodzimierz Sedlak opublikował ponad 180 artykułów i kilkanaście
książek z dziedzin, którymi się zajmował. Do jednego z pierwszych jego
zainteresowań należy krzem. Podał teorię o ewolucyjnej roli krzemu w rozwoju
protobiologicznych układów, czyli wczesnych form życia. W sformułowaniu jej W.
Sedlak oparł się na prastarej ewolucji zaznaczonej antagonistycznym zestawem Si-
Ca. Z tej tematyki ukazały się trzy pozycje: "Rola krzemu w ewolucji biochemicznej
życia" (1967), "U źródeł nowej nauki. Paleobiochemia" (1973) i "Kierunek - początek
życia" (1985). Profesor napisał również scenariusz do filmu pod tytułem "Krzem -
pierwiastek młodości". Dlaczego krzem został określony jako pierwiastek młodości?
Ponieważ młode organizmy zawierają więcej krzemu niż starsze, a w miarę upływu lat
poziom krzemu spada, a wzrasta poziom wapnia. Pojawiają się wówczas procesy
miażdżycowe - skleroza, czyli zaznacza się starzenie organizmu.
Święty Krzyż dla ks. prof. Sedlaka to nie tylko letni poligon naukowy, ale również
odpoczynek. Profesor ukochał swoje góry, nazywał je "Ziemią obiecaną", "Ziemią
Świętą". Czerpał natchnienie i siłę z nich. One dopingowały go do wytrwałości, do
cierpliwości w dążeniu do wyczuwalnych tylko intuicyjnie celów. Te góry tylko jego
dopuściły do tak bliskiej zażyłości, tylko on był godny stawić im czoła, a właściwie
współpracować z nimi. Znał doskonale nie tylko historię klasztoru i Muzeum
Przyrodniczego na Św. Krzyżu, historię kultury materialnej i wojenną przeszłość tego
terenu, ale przede wszystkim budowę geologiczną całych Gór Świętokrzyskich, jak i
wiele ciekawostek przyrodniczych związanych z puszczą jodłową, gołoborzami,
tajnikami ostępów leśnych. Tu znał każdą piędź ziemi.
W. Sedlak znany jest najbardziej z bioelektroniki, nad którą rozpoczął pracę w roku
1967. Do 1993 roku, do chwili śmierci, Profesor rozpracowywał i popularyzował
bioelektronikę, napisał na ten temat ponad sto artykułów i kilka książek. Według
bioelektroniki reakcje chemiczne i procesy elektroniczne w organicznych
półprzewodnikach są związane zależnościami kwantowo-mechanicznymi, co można
przedstawić na modelu posiadającym dwie komplementarne, czyli nierozdzielne i
jednakowo ważne strony - chemiczną i elektroniczną.
Człowiekowi -
któremu zawdzięczam możność poznania zwykłego człowieczeństwa
Autor
Homo electronicus
przeprasza indywidualnych i uspołecznionych wytwórców modeli za to,że nie trzeba
go tworzyć, gdyż wykonała go przyroda nikogo nie pytając o zgodę. Wytwórcy ci,
oszczędzając fatygi, mogą wydajniej spożytkować czas. przyroda zużyła na ten
proces miliardy lat. Homo electronicus, wbrew zastrzeżeniom, istnieje i należy go
wciągnąć w rejestr faktów dokonanych. Niczyje veto i tak nie uwolni go od
biologicznych przeznaczeń.
Od autora
A jednak? Tyle już nieudanych prób podejmowano dla poznania człowieka i nauka się
nadal rozwija, czemu więc nie zaryzykować jeszcze jednej, która ostatecznie nie jest
władna nauce zaszkodzić. A to już bardzo dużo. Niezależnie od stopnia absurdalności
przenoszenia pojęć kwantowych do złożoności człowieka, może warto i tę próbę
podjąć. Człowiek jest godzien intelektualnych zabiegów, by całe jego piękno i urok
jego głębi wydobyć oraz poznać. Jest ta bezsprzecznie pierwsza na świecie próba
stworzenia "elektronicznej antropologii". Zabieg wydaje się uzasadniony o tyle, że w
interpretacji życia od strony elektronicznej, a nie tylko chemicznej, trudno
wyeliminować biologiczną składową człowieka. Przy okazji powstaje zaraz pytanie,
czy psychikę można również objąć bioelektroniczną interpretacją. Załóżmy że tak.
Wtedy można będzie zaproponować nowe pojęcie robocze - Homo electronicus.
Dlaczego właśnie ten człowiek - o najniższej jakości, zubożony treściowo do
ostatecznych granic?
Mimo wszystko sapiens tkwi jako wyznacznik gatunkowy obok Homo. Czy nowy
przymiotnik electronicus może cokolwiek zmienić, poza tym, że wnosi dozę humoru i
wolność określania bez ostatecznych rozwiązań? Jak gdyby człowiek zawsze musiał
mieć najwięcej kłopotu z sobą i władną naturą, jak gdyby szaradzista stawał zawsze
wobec nierozwiązanej zagadki - czym jest, on sam. Już wymienione i inne możliwe
określenia człowieka mówią, co on potrafi, co może, na co go ewentualnie jeszcze
stać. Tylko owo wielkie sapiens, które weszło do biologii człowieka, oddzielając go od
reszty ssaków, nie jest prozaicznym dodatkiem, a na wskroś ludzkim dziełem.
Najlepiej przejawia się to w identyfikowaniu człowieka kopalnego. Jeśli używał ognia i
narzędzi, a tym bardziej wyrażał swe przekonania kultowe - był sapiens, człowiekiem.
Homo electronicus nie roztacza tego typu możliwości, raczej odsłania nieco swej
natury - czym jest. Byłoby nawet nęcące to samozdemaskowanie człowieka, jego
przedarcie się do kwantów własnej natury. Tak głęboko nie sięgano nigdy w jego
historii. Aby jednak dotrzeć do suteren natury, gdzie drzemie w półśnie mało jeszcze
rozpoznany electronicus, konieczne jest wniknięcie głębiej, niż to czynią biologia
molekularna i biochemia.
Może zagadka człowieka leży nie w jego złożoności, a właśnie w prostocie podstaw,
prostocie tak wielkiej, że nawet nikt jej nie podejrzewa. Przyroda lubi wielkie dzieła
dokonywać zwykłymi sposobami. Naszą uczoność mierzymy stopniem złożoności i
trudności. A może piana prawdy przyrodniczej, ubijana coraz bardziej złożonymi
przyrządami, staje się tak skomplikowana, że przyszłe pokolenia będą musiały tę
prawdę sztucznie upraszczać, śmiejąc się z niedorozwiniętych przodków z epoki
neolitu nauki XX wieku? Niewykluczone, że w przyszłości powstanie konieczność
symplifikacji prawdy przyrodniczej, której obecna złożoność jest tylko następstwem
zawiłych dróg, które prowadziły do jej poznania.
A jeśli ten nie znany bliżej stan kwantowy z całą nieoznaczonością heisenbergowską
jest... Czym jest? Podstawą człowieka? A jeśli w zgłębianiu natury człowieka
obowiązuje to samo prawo, co w przeprawie przez rzekę? Będąc wciąganym przez wir
do dna, należy tam iść, by się od dna odbić - inaczej się nie wypłynie. Kwantowej
pulweryzacji człowieka nie dokonuje się dla samej zabawy ucierania go na subtelny
puder. To jedynie taktyczne posunięcie (nazywane w nauce metodycznym
zabiegiem). Bez poznania kwantowego dna i bez odbicia od niego jest niemożliwe
wzniesienie się, by człowieka zobaczyć z góry, w innej perspektywie, i nareszcie pojąć
go lepiej niż dotychczas. Zejście do najniższego poziomu jest tu jedynie
koniecznością wpadnięcia na właściwy tor integracji, by nie błąkać się po biologii
człowieka.
Bioelektronika znajduje się w pozycji taktycznej. To nie jest sztuka dla naukowej
sztuki. To zadanie, a więc metoda poznawania życia, przede wszystkim - człowieka.
Homo electronicus nie został bowiem wydumany, lecz wymodelowany według
empirycznych faktów, niejako wydobyty z kwantowego dna.
Jeśli tak, to w porządku, powie sceptyk.., i dalej będzie wątpił. Tymczasem chodzi o
pierwszą zapewne sondę w kwantową naturę człowieka, dlatego nieoczekiwana
nazwa gatunkowa - Homo electronicus. Może zjawiska bioelektroniczne okażą się
przejawem kolejnego behawioru, tym razem - podstawowego? Gdyby nawet tak było,
"rozdrabnianie" człowieka musi ujawnić nowe strony jego natury. Czym jest właściwie
nauka, jeśli nie sumą niewiadomych? Początki życia - nieznane. Pięć miliardów lat
później powstał z tego życia człowiek. Jego początki - znowu nieznane. Najgłębsze
początki chrześcijaństwa nieznane i dziesięć wieków później, przyjęcie
chrześcijaństwa przez Słowian nad Wartą i Wisłą - znowu nieznane. Nie potrafimy
wiernie odtworzyć budowy pierwszych hominidów, natomiast doskonale znamy
budowę oka trylobita żyjącego w kambrze dolnym, a więc pięćset milionów lat
wcześniej. Co za paradoksy! Niedługo odtworzymy zapisaną w skamieniałościach
informację wizualną o trylobicie. A człowiek?
Bywa smutny, smutkiem nierozwiązanej zagadki. Ale czy rzemiosło nauki może
uniknąć operowania niewiadomymi? A może to wszystko, co w nauce robimy, jest
tylko rzutem wirującego bąka naszej zdolności poznawczej na przyrodę, który daje
najbardziej groteskowe sprzężenie niewiadomej z niewiadomą? Nie daje żadnej
pewności, lecz jedynie możliwość statystycznego określenia stopnia
prawdopodobieństwa trafnego rozpoznania przyrody.
Gdzieś powinna się znaleźć taśma z zapisanym szyfrem człowieczeństwa, o ile nie
pocięły jej na strzępy specjalistyczne nożyce nauk biologicznych. Ale nawet wtedy,
gdy uchwycimy jej pierwszy człon, czy uda się zrekonstruować istotną treść
człowieka? A może tym początkiem szczęśliwej nici Ariadny będzie Homo
electronicus?
„Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede
wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości
przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia.”
Historia lubi zataczać epicykle ludzkich spraw i często intuicyjnie przewiduje to, co
dopiero po wielkim zrywie twórczego umysłu będzie w przyszłości udokumentowane.
Między dwoma krańcami - mitem i naukowym poznaniem - zamknięta jest prawda o
człowieku. Syzyf...
Symbol pięcia się w górę mimo ustawicznego trudu wtaczania ciężaru. Oto odwieczne
sprzężenie - człowieka z jego pracą. Ciężar dźwigany i posuwany naprzód rozwija
człowieka; wyniósł go na szczyt, na którym dziś się znajduje. Lecz ten sam ciężar
spycha go w dół. Rezultat? Człowiek rozwija się, i to bardzo szybko, ale coś ten rozwój
powstrzymuje. Nie potrafi określić co, choć czuje, zmoże tylko przypuszcza. Nie, on
już wie. Jednak ambicja nie pozwala mu przyznać się przed sobą. Jego postęp jest
niechybnie związany z degradacją czegoś. Środowiska? To najłatwiejsza odpowiedź.
Od pierwszego dnia istnienia Homo lubił wszystko upatrywać poza sobą, nazywając to
środowiskiem, a właściwie - poligonem swej działalności.
Jemu - Syzyfowi - wydaje się, że nabiera pędu, zwiększając szybkość i masę zadań.
Pospieszenie było zawsze jego rozkoszą i jest nią do dziś, do tego momentu. Bez
względu na to, czy wsiadał do czółna wydłubanego w pniu, do bojowego wozu
Hetytów, do pociągu, czy też na statek kosmiczny - zawsze sądził, że jest masą
fizyczną, która, przesuwana siła nośną, zmienia tylko położenie w coraz krótszym
czasie. Jednakże on - żywa masa - jest wielkością "relatywistyczną": w miarę
zwiększania przyspieszenia zwiększa "masę psychiczną". Rozwija się.
W rezerwie pozostaje bios, czyli organizm. Innej rezerwy nie ma. I tu zaczyna się
degradacja biologiczna, tak charakterystyczna dla rozwijającego się zbyt szybko
psychicznie człowieka. Jesteśmy u podstaw problemu. Ochrona środowiska jest
biologiczną poezją elegijną na śmierć bohatera, ale nie można znaleźć winowajcy. Na
razie możemy deklamować wierszyki o potrzebie ochrony: albatrosy giną, czy nie
szkoda mewy śmieszki, odłów wieloryba się kończy.
Oto jeden z paradoksów człowieka. Lituje się nad środowiskiem, które na jakimś tam
zakręcie zbyt mocno potrącił, tymczasem on sam o wiele bardziej zmienił się
biologicznie i tylko dzięki postępom medycyny stracił właściwe rozeznanie
biologicznego kryzysu, do którego zmierza. Nazywa go syndromem chorób
cywilizacyjnych. Ma spokój... dopóty, dopokąd nie stanie się którejś z nich ofiarą.
Na razie znamy tylko zapłon albo raczej jego skutki, natomiast mechanizmy działania
są zupełnie nie znane. Nie wiadomo też, na jakiej głębokości znajdują się
energetyczne rezerwy, ani jakie kryją możliwości przyszłej eksploatacji. Badawcze
dotykanie przyrody pochłonęło człowieka całkowicie. I gdyby nie choroby oraz
niedomagania organizmu i gdyby nie widmo śmierci, stałby się bez reszty badaczem,
przyrody, mając całkowicie od wróconą uwagę od siebie. Siebie oceniałby na
podstawie wydajności, jak maszynę, a głębiej zainteresowałby się sobą dopiero po
zupełnym rozszyfrowaniu otaczającej przyrody, co praktycznie nigdy nie nastąpi. Tak
więc po raz drugi Syzyf dokonał zwrotu w swoim kierunku przez cierpienie i
perspektywę zupełnej anihilacji istnienia. Syzyf miał zawsze w sobie coś z potęgi i
tragizmu.
Jaka była rzeczywista geneza Syzyfa? Czy nabierał pędu na prostej, czy też jak
mikromgławica spiralnie skręcił swe jestestwo, kondensując wsobne siły? Pierwsze
wiąże się z wydatkowaniem sił, a więc rozwój zmierzałby ku potencjalnej śmierci.
Drugie zapewne łączy się z twórczą katastrofą w historii człowieka. Chaotycznie
poruszająca się homogenna, czyli jednorodna masa informacyjna, zdobywana
receptorami zmysłowymi przez zwierzęta w długim szeregu filogenetycznym przez
setki milionów lat zawirowała nagle jak mgławica i w gwałtownym kolapsie zapadła
się, rodząc świadomość człowieka.
Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede
wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości
przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia. Czy cały
ów proces byłby możliwy do odtworzenia i jak? Fizjologiczna droga prowadzi donikąd,
na psychologicznej - jest zawieszony w powietrzu, pozostały tylko możliwości
sięgnięcia do kwantowych podstaw biologicznej konstrukcji.
Elektroniczny Syzyf nie jest tragikiem, jak się okazuje, ani nie wymaga współczucia,
jest bowiem eksploatatorem najgłębiej położonych pokładów życia, na które pracują
jego metabolizm i bioelektronika. Świadomość człowieka była nową fazą jego
ewolucji, w której, oprócz odkładania energii biologicznej w tkance tłuszczowej lub w
innych strukturach, wykorzystano minimalne pobieranie mocy, jakie cechuje procesy
intelektualne. Świadomość pojmowana jako energetyka żywego ustroju jest wtedy
bezwzględnie czynnikiem ewolucyjnym, który może utrzymywać normalny przebieg
procesów biologicznych, ale może go również modyfikować, na przykład przez
ujemne działanie stresorów psychicznych.
Świadomość nie jest więc po prostu sumą informacji z receptorów zmysłowych, jest
rzeczywiście nową jakością. Ten prawdopodobny kolaps masy informacyjnej, który
zrodził świadomość, jest przeciwieństwem monotonnego narastania informacji do
momentu przelania się po za brzegi zbiornika. Świadomość ma w sobie dynamikę
układu o innej kombinacji niż ilościowe bogacenie homogennej masy informacyjnej.
Można to przyjąć za nową jakość w stosunku do sumy informacji otrzymanych
poprzez recepcję zmysłową zwierząt.
Czegoś podobnego jeszcze w nauce nie widziano. Był Homo fossilis, czyli człowiek
kopalny, jest znany Homo recens, czyli człowiek współczesny, mówiono już o Homo
faber, czyli wytwórcy. Nie wiadomo, gdzie powstało określenie Homo ridens, czyli
śmiejący się, być może na giełdzie stworzony został Homo economicus. W każdym
razie nie pojawił się dotychczas żaden Homo electronicus. Wobec tego, skąd się teraz
wziął i po co? Czy jest wynikiem sprowadzenia wymiaru masy człowieka, wynoszącej
około 70 kilogramów, do wymiarów masy elektronu wyrażającej się rzędem 10 mius-
28 grama? Czy nie jest zbyt dużym szaleństwem - to zminimalizowanie człowieka?
Przypuśćmy więc, że zjeżdżamy wyimaginowaną windą w dół od masy 70 kilogramów
do ułamka kilograma, w mianowniku mającego jedynkę z 28 zerami. Jeślibyśmy
rozpatrywali proporcję: jeden człowiek-jeden elektron, wtedy obawy byłyby słuszne.
Jeśli jednak zjeżdżając ową windą miniemy wszystkie elektrony uruchomione
procesami metabolicznymi oraz zdelokalizowane ruchliwe elektrony struktur
molekularnych, ujrzymy chmurę elektronową przelewającą się w ogólnej masie
molekularnej człowieka.
Dynamika człowieka? Może jest tylko złudzeniem? Wielkość człowieka wywodzi się
nie ze specyfiki rodzaju Homo, lecz z różnicy gatunkowej wyrażonej słowem sapiens.
Musiał osiągnąć zdecydowaną różnicę gatunkową, by wyznaczyć granicę dzielącą
człowieczeństwo ad zwierzęcości. Dziś, ze zdobytych pozycji, łatwo oceniać sytuację,
ale czym był pierwszy odkrywca swego człowieczeństwa, które niezbyt rozumiał, lecz
wprowadził na właściwą ścieżkę wiodącą aż do naszych czasów? Co w nim drzemało,
jak nagle ocknął się człowiekiem?
Może dynamiczna kompozycja materii i antymaterii dała ten zryw albo iskra zza
świata upadła w zwierzęcy kruż; może nieznany duch go zapłodnił, którego istnienie
człowiek najłatwiej przyjmował; a może chodzi tylko o fizjologię i niefizjologiczne
efekty sięgania szczytów intelektualnych? Czy nie byłoby najlepiej określić to
dziwnością, przecież człowiek użył tej nazwy w stworzonej przez siebie matematyce,
znalazł dziwność w fizyce kwantowej w liczbie 137, wyrażającej subtelną budowę linii
widmowych atomu. Odkryjmy dziwność i u niego, bowiem z tym momentem przestaje
się człowiek sobie dziwić. Stwierdzenie wystarcza mu za Wyjaśnienie.
Poszukiwania człowieka bywają zabawne, jak gdyby nie mógł się odnaleźć, ponieważ
schował się za siebie. Zdaje się, że najważniejsze rzeczy ukryły się w człowieku poza
jego świadomością. Była ona wprawdzie wielką szansą, ale znowu nie aż tak wielką.
Świadomość bowiem jest utkana na osnowie recepcji zmysłowej, a ta wyraźnie
zawęziła zakres otaczającego świata, ponadto człowieka "przenicowała" na zewnątrz.
Poprzez wtórne oderwanie się od zmysłowych szczegółów, czyli przez abstrakcję,
pragnie on jeszcze raz zapaść w najgłębszą treść rzeczy i siebie. To mozolna praca,
nie największej klasy; no cóż, w obecnym stanie jedyna możliwa.
Człowiek schowany za własny cień jest trudny do odkrycia, dlatego dobrze byłoby
hipotetyczną windą zjechać na kwantowe dno natury, mijając po kolei fizjologię,
biochemię, biologię molekularną oraz struktury anatomiczne, histologiczne,
komórkowe i subkomórkowe. Winda taka nie tylko mija poszczególne piętra, czyli
rzędy wielkości biologicznych, ale jednocześnie zapada się w filogenetyczny czas, o
pięć miliardów lat wstecz. Gdybyśmy przyjęli, że czas ma i energetyczny charakter,
jak chcą niektórzy, mogłyby wtedy nastąpić jego kondensacja. Zakładając, że ta
niemożliwość jest dopuszczalna, przy milion razy większej w stosunku do czasu
fizycznego kondensacji chwil spadek windą w filogenetyczną przeszłość życia trwałby
mimo wszystko pięć tysięcy lat. Ale taką windą łatwo się tylko teoretycznie dostać w
kwantowy świat człowieka istniejący do dziś, a zrodzony w pierwszym dniu życia na
ziemi.
Mamy więc alternatywę rozwiązania zagadki człowieka i jego dynamiki: albo w
megaświecie jego wyników, albo w mikroświecie kwantowych jego fundamentów. W
pierwszym wypadku trzeba uznać, że jego wielkość pochodzi z zewnątrz, w drugim –
że z najgłębszych cieśni kwantowej konstrukcji. Problem więc zasadniczo kryje się w
naturze człowieka i ona jest istotna w całym zagadnieniu. Natura człowieka, czyli on
sam - człowiek. Spróbujmy więc sondować go w głąb, obserwując, co z tego wyniknie.
Nie ma w tym żadnego ryzyka; a może jest niezwykła szansa. Umieśćmy więc
człowieka na elektronicznej tamie jego półprzewodnikowych białek i kwasów
nukleinowych. Taśma zaczyna mknąć w dół, mija reakcje chemiczne, gna jeszcze
niżej, mija biologię molekularną. Przesuwa się jeszcze niżej, zwalnia... tak, to już
tutaj!
Robota zaczyna się stawać ciekawa, ale ryzykowna, powiedziałby sceptyk. Właśnie
ludzka. Jak się więc dokonuje przemiana "biologicznego" w "ludzkie"? Jakie tajemne
żarna mielą zwierzęcość w człowieczeństwo? Czy wystarczy czarodziejskie słowo -
świadomość? Czy można uwierzyć, że fala elektromagnetyczna niesie odczucie
własnej osobowości, czyli istotną treść świadomości człowieczej? W tym samym
stopniu jest to niezwykłe, co nieprawdziwe. Przecież nie ma kolorowej fali
elektromagnetycznej, a więc nie ma i barw tęczy, są tylko różne częstotliwości drgań
w zakresie 3x10do12 -3x10do17 herców i widzimy część widma promieniowania
elektromagnetycznego między czerwienią a fioletem.
Kolory produkuje mózg człowieka, tak jak produkuje dźwięki. Dźwięki nie istnieją
również, a są jedynie drgania fal akustycznych, które - przenosząc się z prędkością
330 metrów na sekundę, z częstotliwością 16-22 000 herców - dopiero w uchu
zaczynają brzmieć. Dźwięki produkuje mózg via układ słuchowy. To samo odnosi się
do zapachu, smaku, a najbardziej krańcowo - do bólu, który nie istnieje inaczej, jak
tylko jako doznanie żywej istoty. A jeśli fala elektromagnetyczna, nie ta z zewnątrz,
lecz pochodząca z wnętrza, daje wrażenie świadomości siebie, czyli refleksję? To
myśl niepokojąca, lecz niewykluczone, że prawdziwa.
Skąd się jednak bierze u człowieka pęd do nieśmiertelności? Dlaczego, bez względu
na formę rytuału pogrzebowego, zawsze wyrażano przekonanie o lotnej substancji
emanowanej z człowieka, która istnieje, choć nikt jej nie widział? Skąd się rodzi
tęsknota do nieśmiertelności wrażeń zmysłowych, ostatecznie rodzących się tytko
dzięki integrującemu mózgowi? Po wielu tysiącleciach przyszła odpowiedź:
biologiczna masa włącza się w obieg pierwiastków chemicznych, a marzenie o
nieśmiertelności pozostaje jako coś bardzo człowieczego, co łączy się z czasem
przyszłym - największą zagadką ze stanowiska psychiki, a jeszcze bardziej - fizyki.
Człowiek wkracza na taśmę życia jako paradoks dynamiczny, rozwijający się za cenę
sprzeczności; o których wie, że istnieją; już sam niepokój i niemożność rozwiązań są
napędową siłą dalszego zrywu, zwiększającego ów paradoks. Człowieka zaczyna się
więc interpretować inaczej niż dotychczas. Dla rozproszenia obaw stwierdźmy, że
wszystkie historycznie usankcjonowane interpretacje ludzkiej natury nadal pozostają
w mocy, a więc między innymi fizjologiczna - taka sama dla wszystkich ssaków
łożyskowych, biochemiczna i molekularna - wspólna dla zoosfery, psychiczna -
dostrzegająca w odruchach warunkowych układu nerwowego człowieka analogie do
odruchów u zwierząt. Obowiązuje też nadal fizjologiczny punkt widzenia i nadbudowa
biosfery w postaci ideowego wymodelowania człowieka, skoki ilościowo-jakościowe,
platońskie idee poniewierające się jeszcze w człowieku, rozpaczliwe przerzucanie się
ze skrajnego materializmu w nie mniej ostateczny idealizm.
Nie chodzi więc o kolejną interpretację biologiczną ani o jeszcze jedno domniemanie
filozoficzne dotyczące wybranego epizodu ludzkiego życia, które można
charakteryzować ogólnym Carrelowskim podsumowaniem: "Człowiek - istota
nieznana". Nadszedł czas, aby podjąć próbę zaatakowania natury człowieka od jego
kwantowych fundamentów. Przecież nie tylko może to być pasjonujące jako nowość
badawcza dla naukowca, nawet niefachowiec powinien tam właśnie dostrzegać
enigmatyczność samego życia. Czemu, mimo wielu rzeczywiście nieudanych prób
interpretacyjnych (inaczej nie byłoby problemu), nie podjąć jeszcze jednej, wcale
zresztą nie iluzorycznej? Nie można bowiem kwantowych podstaw życia nie uznawać,
skoro jest ono stanem materii, a ta jest opisywana przez mechanikę kwantową.
Zresztą kwantowe skutki życia są stwierdzane eksperymentalnie, również ich
podstawy.
Być może (autor jest zresztą o tym przekonany), tu startuje dynamika życia i tu tkwią
podstawy niebywałego zróżnicowania przy pełnym zachowaniu tożsamości. Baza
pozostaje ta sama - uniwersalna. Taka sama jest ona na wszystkich poziomach
organizacyjnych życia, na których rozsiedli się za swymi,.. biurkami specjaliści
poszczególnych dziedzin. Na wskroś przecina je integrująca jedność. Białka, będące
jednocześnie półprzewodnikami, oraz pola elektromagnetyczne, a więc elektrony i
fotony - to zestaw całkiem tutaj naturalny. A może tylko dzięki szczęśliwemu
przypadkowi człowiek odkrył sposób uruchomienia mieszadeł obracających jego
kwantowe podstawy i odebrany ich szum nazywa świadomością? Niezależnie od
stopnia prawdopodobieństwa tego zdarzenia, może on wpływać na pracę kwantowej
mieszanki swej natury. Rozkładając to sprzężenie otrzymamy człowieka
wywalcowanego w prostą linię jego istoty.
Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo
po raz który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak
zawsze, i tu jest nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa
jednostka wszystkiego, co w mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem.
Za wcześnie na dyskusję, czy Homo electronicus jest rzeczywistością, czy jedynie
idealizacją ułatwiającą poznanie. Nie należy zresztą stawiać sprawy tak ekstremalnie.
Electronicus w każdym razie znalazł się na taśmie, a to już dużo. Wprawdzie
pozbawiony morfologii i anatomii, nie mający grawitacyjnej masy, poniekąd nawet
"odmaterializowany", ale chodzi przecież o uchwycenie jego dynamiki, a nie kształtu i
ciężaru. Stanowi nie znany dotychczas sposób modelowania człowieka, choć
uzasadniony nie tylko logicznie, ale i empirycznie.
Cała ewolucyjna gra zorganizowała się ponadto za cenę pomyłek mutacyjnych. Musiał
się wytworzyć gen szkieletyzacji wewnętrznej oraz mineralizacji, przypadkowo
zmutował się gen czujących komórek, które w rezultacie dały układ nerwowy. Jeśli
każdy szczegół muszki drozofili, nawet barwa i kształt oka, jest wynikiem mutacji i
wytworzenia odpowiedniego genu, to człowiek, startujący ewolucyjnie ad
pierwotniaków, musi być rzeczywiście arcyszczęśliwym efektem przypadkowych,
dowolnych mutacji, które, przesiewane przez selekcyjne sito, wreszcie doprowadziły
da jego wytworzenia. Przypomina tu mi się znajomy humanista, który był niezwykle
usatysfakcjonowany, że ojciec zaprogramował całe bogactwo jego cech osobniczych,
i ostatecznie, go spłodził. Szoku realizmu doznał dopiero wtedy, kiedy się dowiedział,
że wcale nie był przez ojca zaplanowany w szczegółach, lecz jest wynikiem
przypadkowego połączenia się z komórką jajową jednego z 300 milionów plemników,
wydostających się podczas jednego wytrysku nasienia.
Rozwój człowieka można więc rozłożyć na dwie fale, skoro mamy periodyczny proces
zróżnicowania i integracji oraz przesunięcia czoła fali w czasie. Znaczy to, że rozwój
człowieka można też rozłożyć na szeregi fourierowskie. Ta wizja człowieka może być
nie tylko obrazowa. Naprzemianległa informacja, o różnych skutkach zróżnicowania i
integracji, przesuwająca się w filogenetycznym czasie ostatecznie przedstawia się
jako fala rozwojowa. Ślimaczy czas rozpętał w miliardach lat orgię zawiłych
zróżnicowań i funkcjonalnie prostujących integracji, by na końcu filogenetycznego
szeregu rozwojowego postawić człowieka. Ta sama różnicująco-integrująca
kombinatoryka popędzana czasem wyzwoliła świadomość, która wypełnia
Wszechświat swą badawczą pasją, a zatrzymuje się dopiero bezsilnie u progu
własnego jestestwa.
Chyba trochę przesady w tym wszystkim... jeśli komuś wystarcza dwoistość natury
ludzkiej i umieszczenie człowieka na dwóch odmiennych półkach biologicznej i
psychologicznej. Trudno zresztą to przekonanie nazwać mylnym, tak bowiem
wygląda rzeczywistość. Ewolucja zakryła, zdaje się, wiele interesujących szczegółów
konstrukcji człowieka, a odkryła tylko jego ogólny obraz. To właśnie usprawiedliwia
parapsychikę - trzeci "wymiar" człowieka, jaki pragnie się w nim odnaleźć poza
biosem i psychiką. Natura człowieka staje się "trójwymiarowa", a więc przestrzenna.
W poszukiwaniu rozwiązań oddalamy się od celu chyba coraz bardziej, bo obecnie
należy uwzględnić jeszcze siły psi nie mieszczące się w przyjętych przez fizykę
rodzajach energii! Zamiast rozwiązań podejmuje się wiercenie nowej studni w
naturze człowieka; fenomenologia człowieka może dostarczyć mało zbadanych
faktów. Wszystkie one znajdują się jednak w sferze dynamiki człowieka, której nie
wyjaśnia ani jego biologia, ani psychologia w dotychczasowym kształcie.
Musimy się przyzwyczaić, że w poznaniu człowieka żadne ryzyko nie jest zbyt wielkie,
nawet ryzyko niemieszczenia się w obiegowym schemacie życia. Tak więc człowiek
selekcjonował się nie z ssaków łożyskowych dopiero, lecz z najelementarniejszej więzi
kwantowej między procesami chemicznymi i elektronicznymi w molekularnym
środowisku białkowego półprzewodnika. Ewolucyjny start człowieka jest prastary, a
nade wszystko bardzo prosty. Człowiek wyzwalał się w ciągu pięciu miliardów lat,
wspinając się po krzyżujących się dwóch liniach rozwojowych - integracji i
zróżnicowania, mijał etapy pierwotniaka, gąbki, jamochłona, lancetnika, ryby, płaza,
gada, "przeciskał się" przez ssaki nie wiedząc nic o perspektywach swego rozwoju.
Wyprostował się wreszcie i zmienił zasadniczo układ linii sił elektrycznych i
magnetycznych pochodzenia ziemskiego, które przecinały ogół zwierząt w kierunku
"łeb-ogon" lub poziomo wzdłuż prostopadłej do tego kierunku.
Geofizyczne i geochemiczne siły niemiłosiernie młóciły życie przez pięć miliardów lat.
Na ewolucyjną taśmę nawijało się jednak życie i świadomość, poszerzając zarówno
sposoby, jak i zakres działania. Uświadomienie sobie życia i świadomości jest iskrą,
która wystrzeliła u hominidów i zadecydowała a ich rozwojowym kierunku.Stał się
człowiek - na pograniczu zwierząt i tego, czego jeszcze nie było, a co zmienić musiało
cały ewolucyjny bieg życia w tym jednym gatunku. Powstała świadomość życia i
siebie, czyli świadomość świadomości, nazywana niekiedy refleksją. Jeśli na prawdę
istniał kiedy mitologiczny heros, to był nim człowiek, który stanął na ostatniej reducie
zwierząt jako nowy gatunek. Zanim ujął w niewprawną dłoń kamienny tłuk
pierwotnego narzędzia, poczuł w sobie niepokój rozdzielającej go linii od świata
zwierząt.
Istnieje jednak świat nie dający się wyobrazić, lecz całkiem realny - kwantowy świat
materii. Dający się opisać, dynamiczny, podstawowy, a jednak niewyobrażalny. A
gdyby człowieka umieścić w takim świecie? Pomysł godny człowieka, czy jednak do
zrealizowania? Można się zgodzić z ambitnym hasłem lorda Beaverbrooka
charakteryzującym wolę i przedsiębiorczość: "Rzeczy niemożliwe wykonujemy
natychmiast, cuda zajmują nam trochę czasu." Nazwijmy to przedsięwzięciem
niemożliwym, wobec tego wykonalnym od zaraz. Przede wszystkim nie wymaga ono
sprowadzenia człowieka do mikrorozmiaru, ponieważ uwzględnia się w nim tylko
kwantowe podstawy rządzące elektronami metabolizmu i ruchliwymi elektronami
struktur molekularnych człowieka.
Rozmiar jego zostaje ten sam, jak również funkcje. Zamiast szczegółów
anatomicznych, w grę wchodzi jedynie masa elektronów, protonów i jonorodników
uruchamiana przez procesy biologiczne. Zamiast określonych procesów
fizjologicznych, ważne są jedynie zjawiska kwantowomechaniczne, a więc
międzymolekularne przejścia tunelowe oraz kwantowa emisja fotonów i fononów.
Wobec tego z anatomii i fizjologii wybieramy tylko "kwantową esencję" materii jako
godną uwagi, reszta nas nie interesuje.
Być może rozpoczynają się interesujące zabiegi wokół człowieka. Obojętne, jak je kto
nazwie: humanista - operacją na kwantowym stole; biofizyk ostatecznym
spulweryzowaniem człowieka; lekarz uzna niewyobrażalnego kwantowego pacjenta
za absurd; psycholog wcale nie będzie reflektował na kwanty jakiejś świadomości;
biolog molekularny jest już dawno, w swym mniemaniu, u celu; biochemik o krok od
istotnych rozwiązań. Poszukiwanie nowych rozwiązań jest cechą nie tylko człowieka,
ale również nauki. Analiza człowieka aż tak daleko posunięta może być przedmiotem
nauki. Analiza człowieka stanowi jedyne perpetuum mobile, które się najzupełniej
udało, jeżeli weźmiemy pad uwagę, że wszystko, co istnieje w nauce, sztuce i
technice, jest dziełem człowieka, a liczba rozpraw o człowieku, łącznie z
humanistycznymi, robi wrażenie szeregu, który nigdy nie będzie miał końca.
Odkryto jednak fakty nowe. Półprzewodnictwo znalazło swą teorię pasmową dopiero
w roku 1931, a wyjaśnienie złącza p-n - w roku 1949. W roku 1941 zaledwie
przypuszczano, że istnieje półprzewodnictwo białek. Powstał więc w biochemicznym
schemacie rozległy margines faktów trudnych do zinterpretowania bez wyjścia poza
jego podstawowe ramy. Półprzewodnictwo wykazane dla białek, kwasów
nukleinowych, porfiryn, melaniny czy karotenów było dalekie od interpretacyjnych
możliwości chemii życia. Obok tego kształtował się drugi empiryczny front:
piezoelektrycznych właściwości aminokwasów, białek, DNA i FNA, cukrowców, nawet
całych tkanek. Powstająca biologia molekularna musiała uwzględnić nie tylko
przestrzenną konfigurację drobin organicznych, ale również ich elektryczne
właściwości.
W kolejnych badaniach wykazano ferroelektryczność związków organicznych i tkanek
oraz piroelektryczność tkanek związanych gównie z ruchem, a więc chrzęstnej,
nerwowej i mięśniowej. Ostatecznie wykazano nadprzewodnictwo dla karotenu oraz,
z dużym prawdopodobieństwem, dla tkanek i to w normalnych temperaturach, a więc
niebywały spadek oporu elektrycznego równoznaczny z przewodnictwem
przerastającym o wiele rzędów wielkości odpowiednią wartość dla półprzewodników.
Zaczynałyby się więc sytuacje stawiające "na głowie" nawet bioelektronikę. To
wszystko przesądziło o uznaniu elektronicznych właściwości masy biologicznej.
Biologia molekularna bez uwzględnienia elektronicznych cech byłaby utknięciem w
biochemicznym schemacie wbrew faktom. Wreszcie odkrycie transferu
elektronowego związanego z efektem tunelowym niedwuznacznie wskazywało, że
chodzi o nową rzeczywistość elektroniczną.
Czytelnik rozgląda się za konkretem w świecie wyobraźni. Czym jest lub czym być
może kwantowa skrzynka biegów? Kojarzy się z pojazdem mechanicznym, lecz co
więcej? Należałoby podać definicję, zaczynając ją od słów uświęconych tradycją
naukową: "Kwantowa skrzynka biegów jest to taka skrzynka, w której..." - i tu właśnie
zaczyna się kłopot, nie dla skrzynki, ani dla jej konstruktora, tylko dla ludzkiej
wyobraźni, ponieważ kwantowy świat jest niewyobrażalny. Czy wobec tego w ogóle
realny? Bez wątpienia. Chciałoby się tu użyć zwrotu "kwant życia", czyli najmniejsza
jednostka biologicznego działania.
Oczywiście ten obraz kwantu życia jest całkowicie błędny, lepsze to jednak niż brak
wyobraźni, mylny bowiem obraz można skorygować, natomiast całkowity brak
wyobraźni jest kresem wszelkiej twórczej działalności. Spróbujmy więc przestrzennie
przedstawić kwantową skrzynkę biegów życia jako całkiem poprawną skrzynkę z
punktu widzenia wytwórcy opakowań. Jest to skrzynka zbudowana w połowie z białka
metabolizującego, w połowie - z białka półprzewodnikowego. Na ich spojeniu
dokonuje się przerzut strumienia elektronów uruchomionych w obu procesach.
Wnętrze skrzynki wypełniają fotony, natomiast sama obudowa jest ustawicznie
wstrząsana spazmem generującym fonony. Elektrony raz uruchomione kursują w
obudowie skrzynki do chwili śmierci nie tyle bioukładu, ile owego kwantowego
urządzenia - skrzynki biegów.
Ten element jest świadomy zmian energetycznych, jakie dokonują się zarówno w
nim, jak i w otoczeniu. Może "rosnąć" i nawet dzielić się na dwa następne. Chciałoby
się powiedzieć - kwantowa skrzynka biegów jest "nieśmiertelna", jak dzieląca się
bakteria. A jeśli ten układ jest nadprzewodzący i cyrkulacja elektronów dokonuje się
bez strat energetycznych? Czy nie za dużo wyobraźni? Teoria nadprzewodnictwa
zakłada, że obejmuje ono oddziaływanie dwóch elektronów z fononem. Jeden elektron
wchodzi w oddziaływanie z siecią, generując w ten sposób fonom ten z kolei jest
absorbowany natychmiast przez inny elektron. W pewnych okolicznościach
oddziaływanie dwóch elektronów na siebie może być przenoszone przez fonon.
Istnieją sygnały o możliwości nadprzewodnictwa w układach biologicznych. A może
nasza wyobraźnia trafiła w "dziesiątkę" problemu? Może na skutek nadprzewodnictwa
w elementarnym układzie łatwiej o śmierć kliniczną całego organizmu niż o śmierć
kwantową tejże skrzynki biegów? Skrzynka biegów życia zaprowadziła nas niechcący
dalej, niż zamierzaliśmy. Ale - biada narodom bez wyobraźni! Okazuje się, że aby
rozszyfrować człowieka, odrobina wyobraźni jest absolutnie potrzebna.
Kwantowa konstrukcja Homo electronicus nie różni się więc od konstrukcji żadnej
żywej istoty. Do tożsamości życia wszedł on wcześniej, nim się genetyczny kod
narodził. Dlaczego zastał nazwany Homo electronicus? Ponieważ on pierwszy nachylił
się nad własną naturą i dojrzał jej kwantowe podstawy, wymodelowane kilka
miliardów lat wcześniej, zanim mógł się nazwać człowiekiem.
Znalezienie kwantu życia byłoby nie lada sensacją w biologii. A może - wychodząc z
ogólnej idei elektromagnetyczności życia - jego kwant nie będzie niczym innym, jak
tylko energią biogennego fotonu?
Wracamy do problemów, z którymi spotkał się stary Haeckel w XIX wieku, jeszcze raz
się one ujawniły w badaniach Gurwicza i to właśnie od strony energetycznej
(:promieniowanie mitogenetyczne). Niewykluczone, że wczesne stadia rozwojowe
zapłodnionej gamety żeńskiej staną się klasycznym materiałem badań nad
bioplazmą. Nie tylko świat geograficzny jest okrągły, również świat myśli wykazuje
rotację, choć nie ma powrotu na wyjściowe pozycje, jest tylko spiralny rozwój wzwyż.
Rozpoczyna się proces, który jak gdyby Potrzebuje wytrącenia z chwiejnej równowagi.
Widoczne skutki dowodzą poważnych zmian energetycznych. Centrosom plemnika,
który wniknął do komórki jajowej, wytwarza silne promieniowanie i przekształca się w
typowe jądro komórkowe. Mimo redukcji chromosomów w komórce jajowej i w
plemniku, trudno przypuszczać, że zostaje tylko połowa informacji po obu stronach.
W komórce jajowej rozpoczyna się bruzdkowanie. Procesy są wyraźnie
ukierunkowane przestrzennie i mają charakter energetyczny, co widać np. w centrioli
i astrosferze. Komórka jajowa przed zapłodnieniem odznacza się już elektryczną
anizotropią. Zbyt mało mamy danych, aby poznać elektroferezę gamety męskiej,
prądy czynnościowe pierwszych stadiów bruzdkowania komórki jajowej, elektryczne
zjawiska towarzyszące transportowi plemnika w żeńskich drogach rodnych.
Przemożna chemia położyła akcenty na procesie rozrodu, jak zresztą w ogóle na
biologii. Przegrupowanie masy, jej zróżnicowanie, tworzenie blastomerów i tak dalej -
to wszystko są procesy zorientowane, pełne niespokojnego ruchu w następstwie
impulsu zapłodnienia, przez mechanikę czy nawet chemię mało zrozumianego.
Otwarcie zaworu wyzwala całą historię życia od chwili poczęcia do momentu
osiągnięcia przez organizm megarozmiarów. Musi tu być czynnik, który wyzwala
wszystkie procesy związane z życiem i steruje nimi. Jeśli nie chemiczny ani
mechaniczny, to najprawdopodobniej elektrodynamiczny.
Od tamtej pory minęło sporo lat, powstało i upadło wiele pojęć, a nawet nowych
dziedzin wiedzy. Świat naukowy tamtych lat jest nieporównywalny z obecnym. Tylko
w biologii nic szczególnego się nie dokonało, poza zastosowaniem fotopowielaczy w
badaniu efektów radiacyjnych życia, powstaniem mikroskopu elektronowego i banku
danych komputerowych, rozwojem biologii molekularnej, odkryciem struktur
subkomórkowych w następstwie zastosowania elektromikroskopii, i poza pierwszymi
próbami integracji, polegającymi na zastosowaniu do żywych ustrojów, po uprzednim
skopiowaniu założeń właśnie z biologii człowieka, teorii informacji.
Dopóki biologia nie wypadnie z systemu, w którym została umieszczona jako dzieło
człowieka, dopóty poszerzenie czy wydłużenie kroku na drodze interpretacji życia jest
niemożliwe. Długość bowiem kroku, a nade wszystko jego wektor jest wyznaczony
właśnie przez ów system. Tu kryje się zasadnicze nieporozumienie w nauce o życiu.
Biologia jako nauka jest systemem stworzonym przez człowieka do opisywania życia,
a nam wydaje się, że wyjęcie życia z tego systemu jest równoznaczne ze śmiercią
ryby po wyjęciu jej z wodnego środowiska. To są paradoksy schematów; mózg
człowieka lubi być zamknięty w system, a jednocześnie boi się nowego systemu, choć
wszystkie przecież on sam stworzył.
Kwantowa emocja jest daleka od ludzkich wzruszeń, rozkoszy czy przeżyć, a mimo to
decyduje o nich. Z 300 milionów plemników tylko jeden trafia do celu, a więc tylko
jedna miliardowa część emocji człowieka jest skuteczna i wystarczająca do aktu
zapłodnienia; a trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że uwzględnienie
prawdopodobieństwa ze strony komórki żeńskiej przesuwa tę liczbę o jeden rząd
wielkości w dół. I tylko to prowadzi do uruchomienia procesów rozwoju w komórce
jajowej, której masa wynosi 1,4X10-7 grama. Rozpoczęły się niemożliwe do
zatrzymania w normalnych warunkach procesy zróżnicowania oraz integracji, które
wiodą aż do wykształcenia pełnego człowieka. Zaczynamy rozumieć tę kwantową
emocję i jednocześnie zaczynamy dostrzegać, że kod genetyczny to za mało, musi
istnieć układ scalony już w pierwszym impulsie uruchomienia kaskady embriogenezy.
Skutki kwantowej emocji są poważniejsze, jeśli uwzględni się rozmiar zaangażowanej
masy i rzekomo mechaniczną penetrację plemnika w środowisko białkowego
półprzewodnika komórki jajowej.
Ponieważ ewolucja nie może się dokonywać bez dopływu energii, musi istnieć pula
rezerwowa na pokrycie tych wydatków. Na razie stwierdzamy, że człowiek zapłacił za
swój postęp z konta biologicznego, a więc energią zapewne minimalną, lecz aktywną
i potrzebną do ogólnej koordynacji organizmu. W niej bowiem stwierdza się
naruszenie równowagi. Można domyślać się minimalnego zużycia energii na procesy
ewolucyjne, i to prawdopodobnie energii zaangażowanej w systemy sterownicze.
Dalej można wnioskować, że podstawy elektroniczne procesów życiowych winny być
przede wszystkim wrażliwe na odbiór czynników środowiskowych powodujących
odchylenie od stanu prawidłowego. Przecież wiemy, że sterowanie procesami
elektronicznymi w urządzeniach technicznych wymaga niewielkich nakładów
energetycznych. Dla electronicusa wszystko to przedstawia się znacznie prościej niż
dla zwolenników interpretacji biochemicznej. Z drugiej znów strony, istnieje
niewyczerpana i zupełnie nie znana rezerwa energetyczna świadomości, ta zaś nosi
cechy elektromagnetyczne w elektronicznym modelu życia. Psychologiczny
introwertyzm, jako przeciwstawienie, jest niczym innym niż mobilizowaniem właśnie
tej rezerwy. To nie jest psychologiczne wejście w siebie, ani tylko wewnętrzne
wyciszenie. Świadomość nie jest wyłącznie efektem pracy mózgowia, choć w trakcie
ewolucje została złączona z jego koordynującą funkcją, wobec tego świadomość jest
wszędzie tam, gdzie występuje metabolizm, gdzie istnieją półprzewodzące białka,
czyli ogólnie mówiąc - wszędzie tam, gdzie przebiegają zjawiska określane wspólną
nazwą - "życie". Mobilizowanie świadomości jest równoznaczne dla electronicusa z
mobilizowaniem metabolizmu i procesów elektronicznych, z ogólnym
dynamizowaniem życia. Psychosomatykę można już teraz zdefiniować ściślej niż tylko
jako działanie na osi: międzymózgowie-przysadka-nadnercza, wpływające na
przebieg procesów metabolicznych. Psychosomatyka jest najprawdziwszą więzią
świadomości z metabolizmem i procesami bioelektronicznymi, więzią zauważalną
wszędzie, gdzie istnieją chemiczne reakcje i półprzewodzące białka.
Niestety, mechanizmów hamowania już człowiek nie uruchomi. Byłby bo dla niego
regres. Euforia rozpędu jest zbyt wielka i nęcąca. Rozpęd stał się przeznaczeniem
człowieka, który nie wie, że sam go wyzwolił. Na razie sztukuje farmakologicznie swą
biologię i równowagę psychiczną. Doprowadził przez to do powstania z jednej strony
błędnego koła adaptacji bakteryjnej i wirusowej, z drugiej - do wystąpienia ujemnych
skutków stosowania leków psycho i neurotropowych. Tu i ówdzie ratuje integralność
psychofizyczną na drodze naturalnej, a więc przez transcendentalną medytację i jej
organizujący wpływ. Prawdopodobnie będą istniały kiedyś rezerwaty ciszy i rezerwaty
pozbawione nie tylko generatorów fal elektromagnetycznych, ale również
ekranowane przed penetracją fal elektromagnetycznych technicznego pochodzenia z
zewnątrz - jako miejsca rekreacyjne i regenerujące spojenie psychofizyczne,
naruszane wpadnięciem w zbyt wielki zakręt ewolucyjny.
Wracamy do delikatnego pogranicza między "ku sobie" i ,;od siebie". Licentia poetica
czy może fantastica? Biosfera przesuwała człowieka na ewolucyjnych trybach coraz
bardziej ku jego gatunkowemu przeznaczeniu. Do pewnego etapu rozwojowy bieg
nosił wszelkie cechy typowe. W pewnym momencie coś dźwignię przerzuciło "ku
sobie" w poznawaniu i człowiek krzyknął: "Stop! Dalej – sam.” I tutaj skręcił o 180
stopni od linii rozwojowej zwierząt. One pozostały za tą linią. Ta sama, co u zwierząt,
informacja jakby na inną upadła płaszczyznę odsłaniając odmienny świat
samostanowienia, a nie uległości instynktom. W tym miejscu nastąpiło pożegnanie z
zoologią. Narodził się człowiek.
Trzeba przyznać, że tylko i wyłącznie człowiek ma całą filogenezę poza sobą. Inaczej
mówiąc, on jeden zdobył maksymalne ewolucyjne doświadczenie. Pod tym względem
stanowi gatunek o wyjątkowej randze. Zaczynamy poniekąd rozumieć jego
stanowisko w nauce, bynajmniej nie uzurpowane, a przynależne mu na mocy faktów
dokonanych. W ewolucyjnych sprawach on jeden może mieć pełnoprawny głos. On -
ostateczny produkt ewolucji.
Wydaje mu się, że jest odkrywcą czasu. A jednak to nieprawda! Specem "od czasu"
jest życie, ono jedno posiada zdolność kondensacji czasu - przedsięwzięcia, które
poza nim jest niewykonalne. Wartości czasu życie nie mierzy sekundami; zegary
życia odmierzają czas zdarzeniami. Dlatego istnieje niezwykła i jedyna chyba
możliwość utrzymania ciągłości historii nawlekanej jak koraliki na ewolucyjnie
wyciąganą nić. Coś, co się nazywa filogenezą, istnieje jaka rzeczywistość
skondensowanego czasu poprzez zdarzenia, które zaistniały i trwają nadal.
Genetyk wszystko by dokładnie i wyczerpująco wyjaśnił przekazywaniem życia na
podstawie kodu genetycznego. Na razie mamy nieprzerwany ciąg życia, niemożliwy
do stworzenia od nowa. Embriogeneza uwydatnia ten problem wyraźniej: choć z
wieloma zastrzeżeniami, można jednak mówić o skróconej filogenezie widocznej w
przebiegu rozwoju osobniczego, czyli ontogenezy. Nazwano to biogenetycznym
prawem Haeckla, według którego rozwój osobniczy w okresie życia płodowego jest
skrótem gatunkowej drogi. Nie wnikając w rozciągłość prawa biogenetycznego ani w
jego interpretację, przyjmijmy, że wyraża ono ideę, którą tutaj można nazwać
kondensacją czasu rozwojowego.
Jako gatunek jest rzeczywiście wyjątkowy. Byłby najlepszym obiektem badań nad
ewolucją, czymś w rodzaju wyolbrzymionej morganowskiej drozofili, gdyby tylko
rozstrzygnięto wybór wskaźnika miarodajnego dla pomiarów przyspieszenia. Z tych
wskaźników wykluczyć trzeba metabolizm, choć wydawałoby się, że on właśnie, jako
źródło potrzebnej energii wymiennej, powinien być wzięty pod uwagę. Ewolucja, jak
każdy proces fizyczny, nie może się obyć bez energetycznych wydatków. Tymczasem
w przyrodzie widzimy zupełnie odwrotną sytuację: bakterie odznaczają się szybszą
przemianą materii niż człowiek. Ewolucja nie szła więc w kierunku zwiększania
szybkości metabolizmu.
Jest to, zdaje się, moment zawiązywania się ciekawej akcji w ewolucji człowieka.
Nieśmiało można już rozpocząć sondaż, jak się dokonuje zmiana behawioru
współczesnej populacji, którą cechują coraz to dłuższe kończyny dolne. Nie będzie
przesady, jeśli złączymy go z retuszem ostatnich instynktów zwierzęcych u człowieka.
Instynkt orientacji w terenie został już dawno zagubiony i egzystuje jedynie w
fantastyce typu "Tarzan wśród małp"; do orientacji służą kompas i giroskop, albo
Gwiazda Polarna. Instynkt samozachowawczy zanika, o czym świadczą epidemie
samobójstw w pewnych rejonach świata, a jeszcze częściej - narkomania. Natomiast
instynkt zachowania gatunku został zastąpiony świadomym macierzyństwem, które
przedstawić można bliżej nieokreśloną liczbą usuniętych ciąż - jest to ewenement nie
znany w zoologii. Instynkt samozachowawczy skrzyżowany niejako z instynktem
orientacji daje zwierzęciu naturalną zdolność unikania szkodliwego pokarmu. U
człowieka nie istnieje żadna taka instynktowna bariera samoobronna, gdyż
nieswoiste zatrucia o niewiadomej przyczynie są częstym zjawiskiem. Instynkt
ruchliwości systemu mięśniowego - wielkie osiągnięcie ewolucyjne królestwa zwierząt
- u człowieka zanika; współczesne zabawki dziecięce więcej się ruszają niż ich mali
użytkownicy.
Czy rzeczywiście takie są drogi ewolucji Homo sapiens? Nie wiadomo, chyba krawcy
są najlepiej zorientowani w tej sprawie. Wzrost chorób cywilizacyjnych mógłby
świadczyć o wzrastającym przyspieszeniu intencjonalnym. Osłabienie układów
nerwowego, krążenia i rozrodczego wespół z retuszem instynktów wydaje się
świadczyć o wzrastającej hegemonii świadomości gatunkowej przy coraz większej
pojemności informacyjnej i dynamice układu.
Rosnące zapotrzebowanie na środki psycho- i neurotropowe wydaje się wskazywać,
że gatunek jest na trapie nowej integracji. Pytanie - czy znajdzie ją w chemicznej
farmakologii? A jeśli to wszystko nie przedstawia się właśnie tak, jeśli cały korowód
elektroniczny jest niedorzecznością i daremnym trudem? Nic, co ludzkie, nie jest bez
znaczenia, jeśli nawet nie wiedzie do zamierzonego celu. Przyroda nie produkuje
falsyfikatów, nie orzeka o prawdzie i fałszu, to tylko człowiek poszukuje prawdy.
Twierdzi, że osiąga zawsze wyniki, a przecież brak wyników jest również
osiągnięciem. W tej skali kryteriów, obejmującej wszystko, co ludzkie, mieści się i
daremność modelu o nazwie Homo electronicus. Nic się nie stanie, jeśli ów model
będzie chybiony. Może zainspiruje napisanie Almanachu niewiadomych, abyśmy
lepiej zorientowani byli, czego nam jeszcze brak. Informacyjny bank niewiadomych
może być nie mniej interesujący niż bank danych.
Jedno wydaje się pewne - rozwiązania natury człowieka nie należy szukać w
kontraście zwierzęcego biosu i anielskiej psychiki. Wskazana droga startu od
kwantowego złącza życia lub - jeśli kto woli - kwantu życia, wydaje się krótszą dragą
do celu, choć podane tu rozwiązania nie muszą być jedyne i całkowicie słuszne. W
najgorszym wypadku zostałby przynajmniej wskazany obszar, na którym należy
poszukiwać rozwiązań. Przestrzeń największego prawdopodobieństwa odczytania
człowieka.
Dwa elementy mechanizmu ewolucyjnego zależą od człowieka, tym samym jego tor
rozwojowy odbiega od zoologii, człowiek bowiem podświadomie przejął inicjatywę z
ręki przyrody w tworzeniu samego siebie. Nie o indywidualny pojedynek człowieka z
przyrodą w tej chwili już idzie, lecz o zmasowaną kampanię gatunku przeciw swej
rodzicielce - przyrodzie. Coś niebywałego, a jednak do tego sprowadza się sytuacja.
Ponieważ proces jest bardziej żywiołowy niż celowy, można go nazwać świadomie
nieświadomym.
Wobec tego nie można wykluczyć niepożądanych skutków, dosyć poważnych dla
gatunku. Nie tylko mogą to być groźne dla normalnego bytowania zmiany
środowiska, ale także niezrównoważenie czynników adaptacyjnych z nowymi
okolicznościami. Ewolucyjnie jest to stan niebezpieczny dla gatunku i dla jego
egzystencji. Jednakże, pad warunkiem dostatecznej znajomości problemu, nie jest
wykluczone sterowanie gatunkotwórczymi przemianami w sposób przemyślany i
zaprogramowany. Wobec tego nic nie stoi na przeszkodzie sztucznej hodowli gatunku
ludzkiego. Żadne protesty nic tutaj nie pomogą, bo wszystko, cokolwiek człowiek
czyni w przestawianiu sił przyrody, jak również wszelkie próby uodpornienia się
organizmu na szkodliwe wpływy, jest i tak modelowaniem gatunkowego kształtu
człowieka. Zbędne jest przypomnienie w tym miejscu, że świadomość wydaje się
czynnikiem wybitnie gatunkotwórczym, więc jej celowe zaangażowanie może realnie
wchodzić w rachubę.
Sytuacja jest wręcz paradoksalna - cały gatunek stanowi dobro wyrażające się liczbą
prawie pięciu miliardów osobników. Do wyprodukowania takiego potencjału
populacyjnego wystarczyło 2,5 litra jaj zapłodnionych plemnikami zajmującymi
objętość niewiele większą niż jeden centymetr sześcienny. Te liczby najlepiej mówią o
dynamice człowieka jako gatunku. Wszystko, cokolwiek obserwujemy na świecie, jest
dziełem twórczego niepokoju świadomości człowieka. Życie w ludzkiej skali mierzy się
ilością dokonanych zdarzeń, a nie przepuszczonymi przez system trawienny
gigatonami spożytej masy.
A to niespodziankę zrobił człowiek przyrodzie! Wyjął korbę z jej ręki i zaczął kręcić ...
sobą. Nakręca się coraz bardziej świadomie jako gatunek. Co na to genetycy? Na
razie Supergenetyk, człowiek, obraca żywo korbą świata. Bawi go pęd, oszałamia
dynamika, wyżywa się potęgą. Pasy transmisyjne przyrody są tak złożone, że obroty
korby wprowadzają w odpowiednią prędkość kątową mechanizm przyrody i
urządzenie, nazywane tutaj człowiekiem. Ciekawe, co z tego wyjdzie?
Czy było "do przewidzenia" (nie wiadomo przez kogo), że Metazoa muszą
doprowadzić do rozwoju człowieka? Czy też była to całkiem niezamierzona,
największa fantazja przyrody? Jeśli wszystko jest zakodowane, to należy w garniturze
genetycznym poszukiwać świadomości. Innymi słowy - człowiek zjawił się na jakimś
etapie filogenezy jako mutacja. Innymi słowy - głupia mutacja dała w konsekwencji
filozofa biosfery. Mutacje były całkiem inteligentne i nie wiadomo dlaczego nazywa
się je losowym przypadkiem w rozwoju życia. Widocznie wszystko zależy od tego, co
człowiekowi potrzebne jest do budowy jego myślowej konstrukcji. Mówiąc krótko,
pojęcia o życiu są wyrobem opatrzonym stempelkiem Made of Man.
Powstanie tego podzespołu nie było widocznie łatwą sprawą, wymagało bowiem
prawie 4 miliardów lat. Początki jego spotyka się chyba już u gąbek, a bez wątpienia -
u jamochłonów. Funkcjonalne drogi zróżnicowania i jednocześnie integracji
podzespołu złożonego z maksymalnej liczby 14 miliardów elementów, są nam nie
znane. Znamy tylko końcowy wynik anatomiczny i fizjologiczny. W każdym razie
wyodrębnił się układ, który modelowo można przedstawić jako nadrzędny w stosunku
do reszty masy białkowego półprzewodnika. Jak wspomniano, elementy tworzące ów
podzespół scalony też mają funkcjonalne podukłady - mitochondria. W jednej
komórce nerwowej wchodzącej w skład kory mózgowej znajduje się ich około 2500,
co stanowi 1,5 procent ogólnej masy komórki. Jako jeszcze mniejszy podukład
scalony, swą liczbą co najmniej tysiąc razy przewyższają liczbę komórek, a więc
powinno ich być około 2,5X10 do 12 potęgi. Funkcjonalne skoordynowanie jest
przedziwne. Model mózgu obraca bowiem niebywałą ilością informacji, bo wynoszącą
3,4X10 do 9 potęgi bitów na sekundę, podczas gdy ogólna pojemność informacyjna
przyswajalna przez człowieka wynosi teoretycznie 2,8X10 do 20 potęgi bitów
(Wooldrige).
Gdyby się udało stwierdzić, który element lub niewielki podzespół działają wadliwie,
powodując zaburzenia psychiczne, i gdyby można było elektronicznie zasilać je
impulsatorem, jak mięsień sercowy, w celu przywrócenia jego normalnej pracy,
moglibyśmy wyrównać wadliwe funkcjonowanie scalonego układu w odpowiednim
miejscu na odcinku awarii. O wprawieniu części wymiennych w formie przeszczepu w
tej chwili nie śmiemy jeszcze marzyć, ale jutro, być może, nie będą to już marzenia.
Model elektroniczny mózgu wskazuje na to. I jeszcze na coś. Zgodnie z teorią
powinien istnieć sposób przyspieszania jego pojemności informacyjnej i - co więcej -
celowego sterowania informacyjnym tankowaniem. Zapewne w krótkiej stosunkowo
historii gatunku Homo sapiens nie zostały jeszcze stworzone wszystkie integracje.
Istnieją zapewne ich nie odkryte rezerwy. Historia nauki tworzonej przez człowieka
zdaje się wskazywać na dużo większe możliwości mózgu, niż dotychczas sądzono.
Układ scalony mózgu ma przed sobą przyszłość, która w dalszym etapie jego
funkcjonowania będzie mogła być szybciej rozwinięta, niżby na to pozwalało zwykłe
tempo rozwoju ludzkości. Mózg jest bowiem urządzeniem, które od kilkuset milionów
lat stymulowane elektrycznie przekazem receptorowym było w ten sposób
niepokojone w białkowej masie piezoelektrycznych półprzewodników. Impulsy
neuronalne mózgu o częstotliwości 50-200 herców i potencjałach 500-100 miliwoltów
nie są obojętne dla procesów elektronicznych, sprzężonych z nimi reakcji
metabolicznych i fononów generowanych z rozdygotanej siatki molekularnej.
Przyszłość przewidywana dla mózgu nie wydaje się wyłącznie hipotetyczna. Znamy w
minimalnym wycinku jego obecną naturę funkcjonalną. Pewne jest, że znajduje się
ciągle pod napięciem elektrycznym, czego dowodzi elektroencefalogram. Mózg
elektronicznie czuwa. Scalony układ 14 miliardów elementów jest podłączany
kanałami nerwowymi do wszystkiego, co ma żyć w organizmie. Fluktuacje
elektryczne nie są wyłącznie zaburzeniem przeniesionym poprzez nerw receptorowy
lub obwodowy z różnych części organizmu do mózgu, ale przenoszą się również
ustawicznie jako życiodajne impulsy z mózgu do najodleglejszych nawet części
organizmu, nie wyłączając miazgi zębnej. Pacjent może sądzić, że przyroda stworzyła
zakończenie nerwowe w zębie, by go bólem informować o konieczności udania się do
dentysty. Impulsy elektrycznie pracującego mózgu idą ustawicznie w najdalsze
krańce organizmu.
Podukład scalony mózgu "gotuje się" ciągle elektrycznie: od czasów Bergera, czyli od
1928 roku, analizujemy jego pulsację, do dziś nierozszyfrowaną. Dla diagnostycznych
celów wykrojono rytmy: alfa o częstotliwości 8-13 herców, beta - o częstotliwości 13-
30 herców, theta - o częstotliwości 3,5-8 herców i delta - o częstotliwości 0,5-3,5
herca; reszta jest niewiadomą układu, który na pewno nadaje jakieś informacje, nie
lekarzom bynajmniej, lecz scalonemu układowi organizmu, nie tylko elektrycznie, ale
również magnetycznie polem o niebywale niskim natężeniu, 10 milionów razy
słabszym niż natężenie pola magnetycznego. Nie jest wykluczona w nadawaniu droga
fononowa, a więc elektrostrykcyjnych drgań białkowych piezoelektryków. Zresztą
sama tkanka nerwowa, tak jak inne tkanki, charakteryzuje się współczynnikami
piezoelektrycznymi. Układy nerwowe: obwodowy i wegetatywny oraz układ scalony
reszty organizmu są ustawicznie elektromagnetycznie pilotowane przez podukład
mózgu, a ten znów w swoim szerokim paśmie radiacyjnym wyłapuje minimalne
sygnały przychodzące do niego i analizuje je; oddzielając normę od patologii.
Niezależnie od tego, komu zostanie przyznana racja, życie idzie dalej. Sapiensy
muszą się ad tej pory spieszyć, gdyż zastosowanie tranzystora przestrzennego grozi
osiągnięciem gęstości elementów, odpowiadającej liczbowo gęstości komórek
nerwowych w mózgu. Mówi się już całkiem konkretnie o budowie tranzystora
przestrzennego zawierającego jedną czwartą liczby komórek mózgu człowieka. A
wtedy seryjne operacje logiczne w obwodach z takimi układami będą przebiegać
milion razy szybciej niż operacje logiczne w mózgu. Akceleracja bitów w mózgu
stanowi wykładnik inteligencji, toteż każde usprawnienie w tym kierunku jest
pożądane. Nie inaczej przebiegały usprawnienia - choć oczywiście w zwolnionym
tempie - w trakcie ewolucji biologicznej, nie sterowanej dodatkowymi czynnikami z
zakresu inżynierii rozwojowej.
Homo electronicus - na razie modelowy, lecz realny, nie science fiction - czeka na
drugie odkrycie: wnikania świadomości w somę. Na razie świadomość gwałtownie go
rozwija i zabija. Jest to chorobowa psychosomatyka. Przyjdzie czas na odkrycie
wpływu świadomości na somę, gdyż wynika to z modelowego przedstawienia
mobilizującego działania świadomości pod postacią Homo electronicus. Ten drenaż
wiele obiecuje. Energię elektromagnetycznie czuwającego mózgu, który i tak mimo
wszystko wspaniale orientuje się i administruje organizmem, należy sprząc z odkrytą
świadomością. Świadomość jest bodaj ostatnią jeszcze nie wykorzystaną szansą
integracji na obecnym etapie ewolucji człowieka. Gatunkotwórczy czynnik działał, jak
wszelkie mechanizmy rozwoju, statystycznie, a więc niezbyt celowo. Jesteśmy jeszcze
raz u celowego bez celu. Integracja najwyższego poziomu poprzez świadomość
uświadomioną, czyli refleksję, zyskuje dopiero szansę praktycznego rozpracowania.
Pozostaje faktem, że integrująca rola mózgu wytworzyła się, jak wszelkie zdobycze
ewolucji, na zasadzie statystycznego przypadku i selektywnego sita. Proces
hominizacji rozpoczął się już w trzeciorzędzie, około 14 milionów lat temu.
Przygotowanie wstępu do niego zajęło około 4 miliardów lat historii życia na Ziemi.
Ewolucja hominidów trwa niespełna milion lat. Dysproporcje czasowe są znamienne.
Centralne sterowanie układem bioelektronicznym nabiera przyspieszenia. Niezwykła
rola przypada tu integrującej roli świadomości. Jest to przecież ostatni integrator
wymyślony przez przyrodę, ale integrator o wysokiej randze. Wobec tego
przerzucankę od zysków do strat biologicznych można działaniem świadomości
ukierunkować na wyłącznie pozytywne efekty. Pojemność informacyjna mózgu nie
osiągnęła chyba górnego pułapu. Wprawdzie, według ogólnego przekonania, liczba
komórek nerwowych (neuronów) w mózgu jest stała i nie ma możności jej
zwiększenia, to jednak liczba miejsc kontaktu w celu przekazu i przekształcania
informacji, czyli liczba synaps w układzie nerwowym, wydaje się daleko większa.
Przyjmujemy, że w mózgu znajduje się 10 do 10 potęgi neuronów, każdy neuron ma
co najmniej średnio l0 do 3 potęgi synaps, wobec tego ogólna ich liczba w mózgu
wynosi l0 do 13 potęgi. Natomiast, według Richtera, liczba możliwych połączeń
między 10 synapsami jest zawrotna, bo rzędu l0 do 130 potęgi. Obsłużenie takiego
układu scalonego dokonywać się musi, według niektórych badaczy z prędkością
światła. Jeszcze raz dochodzimy do możliwości, czy nawet konieczności
elektromagnetycznej koordynacji.
Takiego tempa nie można sobie wyobrazić posługując się znanymi i stosowanymi w
życiu gospodarczym wskaźnikami, normami, przyspieszeniem cyklu produkcyjnego
itp. Tak narastają procesy kwantowe łączące się z przebudową struktur, a nawet ich
wytwarzaniem, modelowaniem funkcji. Tak pracuje tylko życie, zanim nastąpi
fenomenologicznie, według naszych ocen, nowy etap. Produkcyjny proces na
mikrotaśmie życia jest wielostronny i niezwykle powiązany. "Zajrzenie" wyłącznie w
chemiczną hipotekę życia nie daje żadnego pojęcia o rzeczywistym tle procesu.
Informacja nie tylko sedymentuje się w układzie, ale go rozwija. Informacja nie wpada
w układ, ale układ ją "przeżywa", przepisuje ciągle na świeżym molekularnym
substracie wymienianym ustawicznie w odbudowie. Informacja nie ulega więc
histerezie, czyli postarzeniu. Kod genetyczny, zaszyfrowany przed miliardami lat w
molekularnym układzie scalonym DNA, jest tak świeży, jakby powstał wczoraj, zostaje
bowiem przepisywany na nowy substrat molekularny. Konkretnym przykładem
przepisywania kodu genetycznego jest synteza białek i kwasów nukleinowych, jak
zresztą cały metabolizm z enzymatycznym systemem katalizatorów włącznie. W
jednej komórce zachodzi w ciągu sekundy od 3X10do potęgi 8 do 3X10 do potęgi 9
pojedynczych reakcji chemicznych. Metaboliczna fala rozkołysana w komórce
wykazuje więc w ciągu sekundy do trzech miliardów indywidualnych impulsów. Jak
wygląda fala procesów elektronicznych w tym samym czasie?
Na drobinę DNA patrzy się zwykle jak na taśmę produkcyjną białek, która w sposób
elektroniczny, a więc na zasadzie donor-akceptor elektronów, "zszywa" aminokwasy
w odpowiednie białka. Schodzące z tej molekularnej taśmy białko jest negatywem
sytuacji istniejącej w DNA. Kwas dezoksyrybonukleinowy "ogląda się" więc w białku
jak w zwierciadlanym odbiciu. "Oglądanie się" nie stanowi tu bynajmniej przenośni.
Taki czas wzbudzenia jest minimalny, bo w granicach 10-6 potęgi do 10-11potęgi
sekundy.
Komórki nerwowe mózgu wykazują wyższą zawartość DNA niż inne komórki
organizmu. Przebiega w nich nadzwyczaj żywa przemiana materii oraz synteza
białek: neuron może wyprodukować ilość białka przewyższającą wiele razy jego
własną masę. Zdaje się to wskazywać na coś więcej niż tylko na energiczny
metabolizm w mózgu. Czy mózg nie stanowi jedynego w swoim rodzaju scriptorium
przyrody, w którym się dokonuje ustawiczne przepisywanie informacji na odświeżany
molekularny hologram białkowy?
Komputer, któremu człowiek pragnie dorównać, jest dziełem człowieka, ale nie
doścignie precyzją mózgu, wobec tego nie ma potrzeby się do niego upodabniać;
oczywiście, może on oddać nieocenione usługi w przeliczaniu informacji i jej
segregowaniu. Informacja w komputerze tylko sumuje się, natomiast w biologicznym
układzie jest twórcza zarówno pod względem budowy struktur, jak i w możliwościach
koordynacyjnych oraz w samej świadomości. Podlegają one prawom rozwoju i to
rozwoju przyspieszonego.
Tak powstał jedyny w swoim rodzaju system ustawicznych zmian fluktuacji nie tylko
procesów, ale również molekularnych struktur, przepisywanej w nieskończoność
informacji; system, który w konsekwencji tego trwa miliardy lat jako ciągłość. To
dynamiczna nieśmiertelność życia. Znaleźć się świadomie w tym zaczarowanym
kręgu kwantowych procesów odmierzających trwałość jest losem człowieka.
Układ żywy pozostaje "głuchoniemy" na wołanie środowiska tak długo, dopóki nie
stworzy własnego systemu informacyjnego. Środowisku bowiem "przemawia" również
do świata mineralnego, do kwantowego układu atomowego czy drobinowego.
Skokiem życia było wytworzenie własnej siatki informacyjnej, czegoś w rodzaju
informacyjnego systemu, dużo wcześniej zanim się w ogóle poczęło zanosić na
wyodrębnienie układu nerwowego. Życie kształtowało się właśnie w informacyjnej
siatce, jak to zostało nazwane wcześniej - w dyfrakcyjnej siatce fal elektronowej,
fotonowej i fononowej. Masa biologiczna układa się dopiero w polu działania tych sił.
Falowa siatka dyfrakcyjna stanowiła dostatecznie gęsty układ kanałów
informacyjnych, które w miarę ewolucji życia stawały się coraz sprawniej
wykorzystane; do przekazu istotnych informacji. Sieć kanałów informacyjnych była
koniecznością. Bez bioelektroniki, a więc bez pojęcia półprzewodzącej masy
organicznej, brakowało czegoś biologii molekularnej do pełnego zrozumienia
precyzyjnej informatyki żywego ustroju, od kwantowych podstaw poczynając, a na
integracji całego organizmu kończąc. Układy nerwowy i hormonalny są końcowym
anatomicznym i fizjologicznym akcentem rozwojowym życia. Operowanie tylko tymi
ewolucyjnymi "końcówkami" dla zrozumienia informacji żywego ustroju jest dużym
niedopatrzeniem, wynikającym z makroskopowych odniesień.
Najpierw musi być "co" nadawać, potem "na czym", a więc musiały powstać kanały
informacyjne, wreszcie nastąpił tak charakterystyczny, dla życia wzrost masy
informacyjnej łączący się z możliwością ewolucji przekazującego układu. W pewnym
momencie musiało nastąpić uświadomienie sytuacji, a więc coś w rodzaju refleksji.
Ale to "w pewnym, momencie" łączy się już z istnieniem czasu. Otóż i druga
niewiadoma, właściwie trzecia, gdyż trudno nazywać: życie wiadomą. Tak jak
informacyjne kanały, istniejące z racji kwantowych warunków półprzewodzącej masy
organicznej, nie stanowią jeszcze układów nerwowego ani hormonalnego, tak
filogenetyczny czas rozwoju życia na naszej planecie nie jest czymś określonym dla
pojedynczego układu. Czas osobniczy, czyli ontogenetyczny, musiał zaistnieć
nadobnie jak doznanie fali elektromagnetycznej odbieranej jako światło, fali
akustycznej rozróżnianej jako dźwięk, czy chemicznej zawiesiny "wąchanej" albo
"smakowej". Fizjologia odbioru informacji zewnętrznej nie narodziła się jednak z
niczego w przeszłości rozwojowej i konstrukcyjno-funkcjonalnej życia. Czas, który
sprawia tyle kłopotu filozofom, tak "wyrósł" z czasu filogenetycznego, jak układ
nerwowy i receptorowy - z molekularnej masy lub jak hormony - z chemicznej treści
życia. Narodziny czasu na tle ogólnej informacji płynącej z receptorów zmysłowych
były pierwszym i podstawowym, krokiem w kierunku człowieka. Stanowiły one zakręt,
który biosfera wzięła już zdecydowanie i na którym znajduje się nadal, zwiększając
liczbę przeżywanych zdarzeń w jednostce czasu; byłoby to coś w rodzaju
wspomnianego już relatywistycznego wydłużenia sekundy i zapełniania jej
narastającą masą informacyjną.
Odtąd on przyrodzie chce nadawać kierunek, lecz czy mu się to uda, nie wiadomo. W
informację, która wymodelowała jego hominidalne tworzywo, wkłada własną
informację na świadomy użytek i cel, choć - niezbyt się jeszcze orientując - działa
czasami na biologiczną szkodę.
Komputer niekiedy dławi się nadmiarem informacji, sapiens natomiast jest zdania, że
każdą jej ilość przełknie. A może jeszcze nic nie wie o ubocznym działaniu nadmiernej
ilości informacji na ustrój? Informacją dla żywego ustroju nie jest tylko to, co
informatycy wymyślili i co pragną przedstawić jako celowe działanie. Najgorszy
wydaje się informacyjny szum, który - mimo całej rzekomej jednostajności - jest
informacyjnym biciem w werbel kory mózgowej. Monotonia informacyjnego szumu
jest nie mniej skuteczna niż krople wody drążące skałę. Nieustający zalew informacji
jest najlepszym sposobem dezintegracji układu. Zaczyna się proces odwracania
ewolucyjnej drogi od koordynacji.
Jedno wydaje się coraz bardziej prawdopodobne inflacja informacji zagraża nauce w
taki sam sposób, jak inflacja pieniądza gospodarce. Do pewnych granic informacja
jest intelektualnym bogactwem, dalej poczyna niebezpiecznie zwiększać się jej
podaż, tym samym - zmniejsza się jej wartość. Ponadto bity informacyjne stają się w
nauce nieproporcjonalnie drogie w porównaniu z ich wartością użytkową.
Informacja zdaje się wykazywać wszelkie cechy piany, a więc zwiększa wizualnie
objętość, robi wrażenie olbrzymiej masy mimo swego niewielkiego ciężaru.
Informacja daje się łatwo spulchniać. Po wyschnięciu jest informacyjnym pyłem. Tylko
przy tych właściwościach informacji może powstać paradoks bezmiernej ilości bitów
produkowanych w biologii i psychologii oraz niemożności kondensacji, tego pyłu
informacyjnego w kształtkę orzekającą, co to jest życie, kim jest człowiek, co to jest
świadomość. Czarodziejskie słowo "informacja" bywa złudne, a nawet niebezpieczne,
jak wszystko, co jest produkowane bez zastosowania filtrów logiki.
Na żadnym chyba odcinku nie daje się tak namacalnie wyczuć różnicy między
sapiensem i electronicusem, jak w odbiorze informacji. Fizjologia podzieliła mózg na
administracyjne sfery działania informacji poprzez okna receptorowe. Reszta
powierzchni ciała zastała niejako wyjęta spod informacyjnego nacisku. W dodatku
okna receptorowe działają selektywnie i w określonej ściśle skali, zasłaniając widok
dolnej i górnej granicy pasma. Z bogactwa środowiskowego pozostał tylko
ujednolicony odbiór informacji, mimo specyficzności zmysłów (światło, dźwięk,
temperatura, ból, smak, zapach, grawitacja), zawsze przekazywany w jednakowy
sposób przez zmianę stanu elektrycznego w mózgu. Drugim szczegółem
świadczącym o scalonym układzie jest brak ścisłych granic na mapie mózgu; widać
na niej raczej pewne rejony o większym prawdopodobieństwie zmysłowej recepcji
promieniujące na sąsiednie rejony mózgu. Mimo specyficzności odbioru poprzez
receptory zmysłowe, mózg działa jako funkcjonalna całość.
Jak mózg integruje swoje 14 miliardów elementów, czyli, innymi słowy, jak tę żywą i
czującą masę ugniata informacja? Otóż to właśnie. Wystarczy wziąć pod uwagę jeden
rodzaj informacji - elektromagnetyczną. Kompatybilność elektromagnetyczną, czyli
wzajemne uzależnienie urządzeń i ludzi, wymyślono w telekomunikacji niedawno,
przyroda natomiast uwzględnia ją od chwili powołania życia. Interakcja bowiem życia
i fal elektromagnetycznych jest odwiecznym zagadnieniem na Ziemi. Wnikanie fal
elektromagnetycznych w ludzki mózg jest tylko filogenetycznym epilogiem całej
sprawy, może dlatego tak bardzo znamiennym dla zrozumienia postawianego wyżej
problemu.
Biolog bardzo często nie zna skutecznej metody badania biosfery, ta zaś
interesującego zagadnienia rozwiązała wcześniej, zanim w ogóle w historii życia
powstał projekt człowieka. Z braku metod sypią się serie badań empirycznych, mnożą
wyniki, narastają sprzeczności, oscylują interpretacje, aż stają w martwym punkcie. Z
termicznego działania mikrofal wycofano się szybko, choć wzbudziło ono początkowo
wiele entuzjazmu, okazało się bowiem, że niskie natężenie mikrofal nie daje skutków
termicznych wiążących się z widoczną zmianą biochemicznego behawioru. Rośnie
więc informacyjna "kasza" wyników, powiększa magazyn danych, ale nie wyjaśnia
niczego po upadku poglądów o termiczności oddziaływań. Trudno zresztą
odpowiedzieć na pytanie o mechanizmy działania fal elektromagnetycznych,
wychodząc z biochemicznego schematu życia stworzonego dla zgoła innych potrzeb.
Bez przyjęcia bioelektronicznego modelu niepodobna znaleźć sensownego
wyjaśnienia skutków Mikołajczyk, 1974).
Bardzo mało wiemy o ewolucji wstecznej. Postęp ewolucyjny może się bowiem
również dokonywać przez "wygaszenie" zbędnego elementu za cenę rozwoju innego.
Skąd się wzięło tak zwane trzecie oko u ryb smoczkoustych i płazów? Wyjaśnienia
można szukać w pozostałej do dziś u wyższych kręgowców aktyw rej linii podwzgórze-
przysadka-gonady, podlegającej wpływom szyszynki, a ta zdaje się stanowić stary -
mierząc czasem filogenetycznym - fotoreceptor. Czy istnieje w niższych grupach
rozwojowych recepcja mikrofal i fal długich elektromagnetycznych? A może istnieje
szczątkowo u człowieka, tylko nie zostały jeszcze zlokalizowana? W każdym razie
reakcja układu nerwowego i mózgu na mikrofale, jeśli odpada efekt termiczny,
wydaje się bardzo zagadkowa i dosyć swoista. W każdym razie mózg nie zajmuje się -
jak fizycy - szczegółami zabawy polegającej na badaniu reakcji pojedynczej molekuły
na falę elektromagnetyczną, nie przemnaża wyników przez 12X10do21 drobin i nie
segreguje ich na wibracje, rotacje czy oscylacje. Gdyby tak postępował, do tej pory
nie odkryłby zapewne najdłuższej fali płynącej z Kosmosu. Okazało się, że nie znany
wektor elektryczny dociera do Ziemi co 100 sekund. Zaangażowano więc mózg do
rozwiązania zagadki. To jasne, taka częstotliwość dowodzi długości fali
elektromagnetycznej równej 30 milionom kilometrów.
Nie kończy się jednak na tym sprawa odbioru informacji przez scalony układ mózgu.
Aerozol, który do niedawna tylko zanieczyszczał pyłami atmosferę, okazał się ostatnio
również elektryczny jako nośnik ładunków. Ujemne ładunki trafiają z jakimś
upodobaniem w tkankę nerwową i mózg, podwyższając ich zapotrzebowanie na tlen i
wydalanie dwutlenku węgla. Wdychanie ujemnego aerozolu zwiększa amplitudę
elektroencefalogramu w różnych częściach kory mózgowej. Odwrotnie - dodatnie
zjonizowanie zmniejsza częstotliwość rytmu elektroencefalogramu. Co więcej, ujemny
aerozol doskonale działa na sen i likwiduje potrzebę używania uspokajających
środków farmakologicznych. Liczba przenoszonych elektronów zależy od wielkości
cząstki. Cząstka o średnicy równej jednej dziesiątej części mikrona transportuje
7,2X10do4 elektronów, o średnicy pół mikrona - już 7,9X10do5 elektronów, o
średnicy pięciu mikronów - nawet 2,3 X 10do7 elektronów. Gdyby zaś cząstkę uważać
za sześcian o krawędzi równej pięciu mikronom, to takich sześcianików zmieściłaby
się w jednym centymetrze sześciennym aż 15 000 000, a ich łączna powierzchnia
wynosiłaby 12 000 centymetrów kwadratowych. Oczywiście dla organizmu jest
najkorzystniejsza mieszanka jonów ujemnych i dodatnich w odpowiedniej proporcji
(Portnow, 1976).
Organ słuchu nie jest u niego jedynym kanałem do odbierania dźwięku. Do ucha
docierają tylko dźwięki w zawężonej skali słyszalności 16-20 000 herców, Homo
electronicus zaś "słyszy" całą masą białkowych piezoelektryków, w szerokiej skali
częstotliwości zarówno infradźwięków, jak i naddźwięków. "Słyszy" zmianą polaryzacji
i strykcją piezoelektryków organicznych w tej samej rytmice, co fala akustyczna. Jego
sonosfera jest szersza i bardziej rozhałasowana, niż to najsubtelniejsze ucho jest w
stanie odebrać. Electronicus słyszy nawet wtedy, gdy jego uszy donoszą mu o
zupełnej ciszy. Co więcej, jego piezoelektryki w polu elektromagnetycznym poczynają
grać kwantową melodię, strykcja bowiem dokonuje się w synchronizacji z
częstotliwością wektora elektrycznego, emitując kwantowoakustyczną falę.
Electronicus nigdy nie ucieknie od informacji, odbiera ją przeraźliwie szeroko i
subtelnie. Nawet środowisko chemiczne - rozcieńczone w wodzie, czyli zjonizowane,
lub rozproszone w powietrzu jako aerozole - odbiera on nie w skali smakowo-
węchowej, ale jako donory lub akceptory elektronów.
Jedyna rada, którą zresztą życie wykorzystało po namyśle trwającym około trzech
miliardów lat - wygasić ten uniwersalny odbiór przez wyodrębnienie recepcji
informacyjnej, z jej głębokością oraz intensywnością odbioru, w zacieśnionym paśmie
i z jednoczesną świadomością tego odbioru. Tak życie wystawiło na powierzchni
elektronicznego układu scalonego anteny receptorów zmysłowych. Świadomość tego
odbioru wycisza pasmo na dwóch jego krańcach. Oczywiście sapiens myli się, gdy
sądzi, że tylko w tym przedziale odbiera informację, utożsamiając ją ze
świadomością. Układ scalony jest multireceptorem pełnego pasma, które odbiera w
znacznie słabszym stopniu niż zmysłami, ale za to ustawicznie.
Electronicus wie, że wprawdzie nie zaraz, ale na pewno w przyszłości strefa ciszy
informacyjnej będzie konieczna, bez względu na to, czy się ktoś będzie czuł już
electronicusem czy nadal sapiensem. Wygaszanie informacji będzie jedyną drogą
regeneracji układu scalonego i jego podukładu - mózgu. Mechanizm został obliczony
przez przyrodę na normalną podaż informacyjną, a nie na lawinowy zryw produkcyjny
dzięki generatorom uruchomionym przez człowieka. "Higiena informacyjna" będzie
nie mniej ważnym działem badań niż środki generujące informację oraz ich
konstrukcja i wydajność. Technika nie zna wprawdzie ograniczeń, poza
wytrzymałością materiałową, ale skończone są możliwości organizmu jako układu
scalonego i powszechnego odbioru informacji w pełnym paśmie.
Nałożył na siebie pojęciową siatkę, od góry nakrywając się logiką, którą wymyślił jako
konieczną wymierność wszelkich poczynań oddzielających go od zwierząt. Przez 23
wieki sądzono, że istnieje tylko jedna logika sformułowana przez Arystotelesa, jak
niemal przez tyle samo stuleci istniało przekonanie o jednej geometrii wymyślonej
przez Euklidesa. Wiek XIX obalił oba intelektualne mity. Istnieje tyle logik i geometrii,
ile ich potrafi wymyślić człowiek. Podobnie, jak współrzędne kartezjańskie nie
stanowią jedynej "siatki geograficznej" dla naszych pojęć.
Po co uprzedzać wnioski. Lepiej przyjrzyjmy się faktom. Zastanówmy się nad tym, co
jest paradoksalne, a co zależy tylko od początku układu współrzędnych i od
przenoszenia pojęć z jednego układu w inny choć treści tych pojęć nie pokrywają się.
Biologia makroskopowa wytworzyła zestaw pojęć o życiu, które były w niej
obowiązujące; potem zastosowano je do biologii molekularnej, wreszcie próbowano
implantować do biologii submolekularnej. Ustawiamy sztalugi naszej myśli na coraz
innym poziomie organizacyjnym życia i malujemy jego obraz używając tych samych
pojęć, co prowadzi nas do niemożności uzyskania definicji życia, słusznej na
wszystkich poziomach organizacyjnych. Jednym z zasadniczych paradoksów biologii
mimo niezwykłego jej rozbudowania jest brak opracowanej metodologii. Nie istnieją
więc w biologii pojęcia abstrakcyjna, a tylko wyobrażenia, układane w terminy
używane w różnej skali poziomów organizacyjnych.
Ale wróćmy jednak do kwasu moczowego. Skąd znalazł się u naczelnych, a więc u
małp człekokształtnych i człowieka? Po prostu przez ewolucyjne lenistwo
niewytworzenia enzymu urykazy. Urykaza rozkłada kwas moczowy u ptaków, gadów
lądowych, owadów (z wyjątkiem dwuskrzydłych) i ssaków (z wyjątkiem małp
człekokształtnych i człowieka). Nie wiadomo więc, jakie ewolucyjne rozleniwienie
prowadzić może do kapitalnych rozwiązań w przyszłości filogenetycznej; już była w
tekście mowa o tym, że głupia pomyłka w genetycznym kodzie, zwana mutacją,
zrodziła geniusza biosfery - człowieka. Życie jest zaiste dziwne.
Homo electronicus oczywiście tych rozterek nie ma, a paradoksy co innego dla niego
wyrażają: po prostu mówienie w dwóch różnych układach współrzędnych i
przypadkowe podstawianie odmiennej treści do tych samych słów. Przede wszystkim
świadomość nie musi być wcale świadoma. To nie jest sprzeczność. Świadomość w
kwantowej skali nie jest świadomością dostarczaną przez receptory zmysłowe i
fizjologicznie odbieraną rzeczywistością, ani świadomością w rozumieniu
psychologów, a więc głównie refleksją. Świadomość kwantowa jest zdolnością
reagowania na wszelką zmianę parametrów energetycznych w otoczeniu. Taka
świadomość jest w ogóle cechą życia, a nie nabytkiem ewolucyjnym po kilku
miliardach lat praktyki życia. Zarówno świadomość receptorów zmysłowych, jak i
świadomość refleksyjna zjawiły się w czasie jako wynik ewolucji, są jednak wyrazem
daleko posuniętego zróżnicowania układu, natomiast świadomość kwantowa była
zawsze ta sama, stanowi bowiem wespół z innymi kwantowymi własnościami klasę
niezmienników, czyli życiowe constans. Kwantowe bowiem podstawy są zawsze te
same, mogą się tylko ich relacje rozmaicie układać.
Nie można już przedstawić życia jako zbioru bezszelestnych reakcji chemicznych,
przebiegających w ciszy biologicznego laboratorium przyrody. Życie i światło to
nierozerwalne zestawy; życie i emitowane fotony - to dwie strony tego samego
fenomenu metabolizującego. Nie tylko foton słoneczny jest istotny dla syntezy; nie
ma w ogóle procesów życiowych bez generowania fotonów. Ponadto życie w swej
biologicznej masie nie odznacza się bynajmniej spokojem dostojności. Molekularna
sieć związków organicznych jest wstrząsana kwantowym rytmem akustycznym. Tak,
istotnie electronicus mieści się w kwantowej skrzynce biegów życia, a nie w
megaskopowych pojęciach zoologii i psychologii. W takiej skrzynce wszystko może
inaczej wyglądać.
Cóż za igraszki przyrody! Fantastyczny mózg człowieka posługuje się myślą w sposób
nieograniczony, sięga w najdalsze regiony Wszechświata, rozłupuje cząstki
elementarne, odkrywa ciężkie fotony, choć nie posiadają one masy, przed
zgłębieniem zaś swej natury staje bezradny, nie potrafi się przenicować, by odkryć
drugą, nieznaną stronę swego działania, skądinąd przecież genialnego.
Czy chodzi tylko o przetarg słów, czy może o podstawowe różnice pojęć? Zmiana
pojęć jest normalną konsekwencją wejścia w inny model biologicznego układu, a
wszak bioelektronika musi ingerować w domenę opisywania życia. Wciąż znajdujemy
się w kręgu dualizmu, który w biologii ugruntował człowieka jako układ złożony z
biosu i psychiki. Wszystko od tej pory stało się podwójnie ukierunkowane, skoro sam
badacz nie jest monolityczny. Ciągle poszukujemy istoty życia, znając jego badane
atrybuty. A przecież czym innym jest fenomen życia, czyn innym jego istota;
zaplątaliśmy się między zasadą życia a procesami życia, między zjawiskiem
określanym jaka życie i jego podstawą, nie wiadomo jakiej natury. Odróżniamy
zjawisko od zasady, funkcjonalne strony życia odmiennie traktujemy niż poznawcze,
za Arystotelesem rozróżniamy życie i duszę roślinną, zwierzęcą oraz ludzką,
rozgraniczamy bios od psychiki i tym podobne. Ta dwutorowa orientacja rozchodzi się
w przeciwne strony aż do nieokreślonej nieskończoności między życiem a
świadomością u gatunku Homo sapiens.
Logika życia jest przede wszystkim logiką działania. Analizując tę pierwszą, można
mówić o logice poznania. W długiej ewolucji mózgowia wytworzyła się i jego "logika"
funkcjonowania pod postacią sprawnej koordynacji wielostronnej aktywności
organizmu. Tę logikę potrafimy odtworzyć i sztucznie zaprogramować, z pewnym
uproszczeniem, w elektronowych mózgach. Główne i jedyne kryterium logiki
biologicznej stanowi trwanie życia wśród zmiennych okoliczności i wytworzenie cech
najkorzystniejszych dla osiągnięcia tego celu. Odstąpienie od tej logiki jest zgubne
dla życia i równe śmierci układu. Z chwilą odkrycia świadomości przez człowieka,
świadomości określanej jako refleksyjna, zastała utracona biologiczna logika.
Odkrycie owo bowiem było skierowane na zewnątrz, a więc rozpoznanie środowiska
nastąpiło za cenę maksymalnej ilości informacji o nim (w myśl teorii informacji).
Człowiek, ogarnięty poznawczą pasją i w konsekwencji tego eksploatujący środowisko
na rzecz własnego rozwoju, zaczyna być nielogiczny w rezultacie nieprzewidywania
skutków swojej działalności albo nieznajomości własnej natury. Kwantowe podłoże
życia zostało odkryte dopiero niedawno, tymczasem ingerowanie w nie poprzez
przebudowę środowiska dokonywało się bez świadomości skutków tej ingerencji.
Alarm w sprawie ochrony środowiska człowieka jest właściwie informacją o braku
logiki biologicznej.
Nie jest to zresztą jedyny alarm w historii sapiensów, ale na pewno najbardziej
znamienny, gdyż zagrożona została cała planeta. Człowiek nauczył się wywoływać
skutki kwantowe, ale nie potrafi nimi rozsądnie sterować. W dodatku nie może się
wyzwolić ad ich wpływu. Tu zamyka się circulus vitiosus, którego człowiek tak nie lubi
w logice. Ponieważ nie ma świadomości odbioru zjawisk kwantowych, nie zauważa ich
wpływu na własną konstrukcję i funkcję, widzi dopiero daleko już posunięte ich skutki.
Zaczyna wtedy ,;coś" ochraniać, nie wiedząc przed "czym" ani "dlaczego".
I co na to Electronicus?
Choć okazało się, że nie makroskopowe prawa rządzą energią, to ulica unitarnej teorii
pola z nieskończonymi wielkościami prowadzi donikąd, wydłużająca się kolumna
cząstek elementarnych oddala jakąś syntetyczną wizję; staje się koniecznością
poszukiwania nowych dróg dla mechaniki kwantowej.
Wszystkie nauki "powywracały się" mniej lub bardziej w ciągu półtora wieku - fizyka,
chemia, geologia, geofizyka, geochemia, astronomia, astrofizyka, matematyka nawet
nauki humanistyczne - historia, socjologia, filozofia; upadały wielokrotnie kierunki
literackie i artystyczne. Tylko w biologii niezmiennie różnicuje się coraz bardziej życie
na specjalności, piętra instytutów, kompetencje i niezmiennie trwa ona na starych
pozycjach mimo wiary w ewolucję, która stała się naukową solą do posypywania
biologicznych zestawów. Inżynier wszechnauk - człowiek - powywracał niemal
wszystko, co stworzył, przebudował; powyrzucał starocie albo im przynajmniej nadał
nową oprawę w innej skali wielkości mikroświata. Tylko w biologii lęka się cokolwiek
naruszyć, panicznie bojąc się zwalenia sobie naukowego dzieła na głowę. Dlatego
biologowie, różnicując coraz bardziej życie, mają tylko jedną integrację, która łączy
ich wszystkich - bank informacyjny. Ale jest to przedsiębiorstwo do zdeponowania
intelektualnych oszczędności, z którymi nie wiadomo czasami, co zrobić, a które
kosztują wiele. Łączy nas - biologów - informacja o luźnych faktach, które na
zawołanie komputer nam wyrzuci, tylko niezbyt chcą się one połączyć w funkcjonalną
całość życia, tak jak wydłużanie katalogu cząstek elementarnych nie prowadzi do
wyłonienia się teorii. Bank informacyjny zastąpił nam samą informację o życiu.
Nie było innej rady. Skoro topimy się w morzu informacji, byłoby nonsensem
pogłębiać je o nowe detale przez zwiększanie masy danych połykanych przez
komputery. Zostało kwantowe dno życia, nie ruszone jeszcze (brakowało piętra w
instytucie). Wbrew wszystkim dezintegrującym obawom należało podjąć tę ostatnią
"pulweryzację" życia, znaleźć się u jego kwantowych fundamentów i jednym śmiałym
rzutem, na przekór wszystkim "przewidywaczom" katastrofy, skoczyć ponad morze
informacyjne, by otworzyć nowy i jedyny kanał informacyjny - podstawowy, bo
zrodzony w kwantowych wiązaniach życia, kanał elektromagnetyczny. Ale wtedy w
nauce pojawiły się paradygmaty, które formatem swoim na razie nie pasują do głowy
uczonych, ale nie jest wykluczone, że w przyszłości wymiary będą się zgadzały. I
wreszcie otwiera się science fiction, a właściwie klapa bezpieczeństwa honoru
intelektualnego, dopóki ryzykuje się akceptację rzeczy niezbyt zrozumianej w
porównaniu z faktycznym stanem wiedzy, czyli podręcznikową bezdyskusyjnością. Na
szczęście przejścia między science fiction i science są tak dyskretne, że największy
detektyw nie potrafi wykryć, kiedy badacz minie strefę graniczną i znajdzie się w
zbawczym rejonie naukowości.
Nie ma się czego wstydzić - science fiction jest udziałem nauki. To uniwersalne prawo
odkryte przy okazji Homo electronicus. Ten zaś, choć uproszczony pod względem
konstrukcji, nie jest wcale zubożony pod względem odbioru informacji i jej
rozeznania, przeciwnie - widzi dalej, słyszy w zakresie olbrzymiej skali, wyczuwa z
większej odległości, głębiej wnika w naturę. Jego wzrok wędruje nie tylko wzdłuż linii
optyki geometrycznej, ale po paraboli przenosi się ponad krzywizną czasu i
powierzchni Ziemi. Przestaje być maszyną, nawet elektroniczną. Staje się natomiast
detektorem zarówno środowiska, jak i siebie, analizatorem swego zapadliska
kwantowej natury, z której dobywa przedziwny świat człowieczego życia. Nie jest
więc zwierzęciem, choć płodzi jak ono, trawi identycznie, rozgrzewa się do walki i
obrony, jak tamto - hormonami. Nie jest superzwierzęciem wskutek dostawienia
hominizacyjnej facjaty do jego zoologii, obojętnie jak nazwanej. Po prostu wydobył
podświadomie wnioski z kolapsu w kwantowe dno jestestwa i, nie wiedząc nic o
samym procesie, zaczął go eksploatować twórczo od pierwszej wykrzesanej iskry. A
przecież w technice elektronicznej stawia naprawdę pierwsze kroki, w porównaniu z
drogą, jaką przeszła przyroda w ugniataniu życia w ciągu miliardów lat rozwoju.
Przeprowadza się już transfuzje krwi, nie jest wykluczone, że stanie się możliwa
transfuzja elektronów z organizmu do organizmu oraz "przetaczanie"
elektromagnetycznej informacji. Podejmowano już próby w typowy dla
biochemicznego schematu sposób: jako przeszczep białka z mózgu szczura
poddanego treningowi. Odkrycie molekularnego przekazu informacji nie było
zaskoczeniem. Miliardy lat istniejące braterstwo chemiczno-elektroniczne w praktyce
życia nie pozwala oddzielać podstaw molekularnych od zjawisk elektronicznych.
Zresztą podstawy molekularne - to półprzewodząca masa biologiczna. Będzie
zapewne można kiedyś eksperymentalnie pobrać informację tylko
elektromagnetyczną, bez molekularnej. Zapewne w naszym makroskopowym języku
biologicznym będzie ona nieczytelna, podobnie jak nieczytelna jest
kwantowoakustyczna informacja piezoelektryków organicznych i tkanek.
Statystyczne dotykanie rzeczywistości tego rozmiaru nie daje wyników pewnych a
ponadto dezorientuje nieoznaczoność Heisenberga, gdyż obmacywanie "lewą ręką"
nie pokrywa się z faktami odkrytymi "prawą". Nasz analfabetyzm jest tym większy,
im bliżej kwantowych podstaw życia. Zresztą, trudne są początki nauki czytania
życia, zwłaszcza po przyswojeniu sobie tylko kursu fizjologicznego.
Nie wiemy, ile razy w życiu każdy z nas przeskakuje "kwantowo" nad własnym
grobem właśnie dzięki tej synchronizacji i nowemu włączeniu w informacyjny obieg
całego organizmu, ale na pewno zdarza się to często. Brak w odpowiednim momencie
owej synchronizacji kończy się tragicznie.
Homo electronicus od razu znalazł się w świecie problemów bardzo istotnych nie
tylko dla jego "usposobienia", ale również z powodu praktycznych możliwości.
Wiadomo, że bodziec impulsowy łatwiej penetruje organizm niż bodziec ciągły, a fala
modulowana działa silniej niż monotonna. Tu kryje się furtka prowadząca w obszar
jego energetyki. Fala wysyłana krótkimi impulsami i modulowana powinna się okazać
najskuteczniejsza. Zostaje jednak nadal bez odpowiedzi wiele pytań: jej natężenie,
częstość impulsu, polaryzacja, stosunek drgań tej fali do drgań własnych układu.
Badania w tym kierunku przyniosą, zdaje się, jeszcze wiele niespodzianek. Dotyczyć
one będą nie tylko biernego odbioru, ale również modulowania pracy
bioelektronicznego układu, ten zaś winien wykazać elektromagnetyczną homeostazę
o pewnej tolerancji, nie przekraczalnej ze względów na funkcjonalność układu.
Jeśli świadomość jest stanem energetycznym, a nie tylko poznawczym, i jeśli jest ona
energią elektromagnetyczną, to Homo electronicus może nią dowolnie manipulować.
I tak jest chyba naprawdę. Nie należy doszukiwać się tu analogii do jogizmu. Ten
wniosek wynika z elektromagnetycznej konstrukcji życia i z natury świadomości.
Otwiera się jakiś niesamowity świat po drugiej stronie biochemicznej barykady, która
otaczała nasze pojęcia o życiu, wymierzała jego sens, warunki i powrót w naturalny
bieg pierwiastków na Ziemi. Stojąc na stanowisku fizjologii, nazwać to trzeba
bioluminescencyjnym szaleństwem, świetlistą utopią, oderwaniem od
rzeczywistości...
Coraz stabilniejsza więź psychosomatyczna budzi zadumę nad jutrem życia. W pędzie
do własnej wielkości człowiek nie czuje zmęczenia. Ogarnia go ono dopiero wtedy,
gdy mu się coś nieokreślonego w radości osadzi, gdy - po zaspokojeniu wszystkich
pragnień brak mu czegoś, na co nazwy żadnej nie stworzył.
Skoro nie można mobilizować biosu do pewnego optimum, pozostaje tylko możliwość
racjonalnego mobilizowania świadomości. Czerpie ona owe siły z tej samej puli
energetycznej, co życie. Ale wszak świadomość jest punktem honoru i ambicją
człowieka. Zmęczenie w niej się właśnie zaczyna - nawet we śnie nie umie człowiek
wyciszyć świadomości. Gdyby ją wyciszył... Lęka się, że to uczyni w nim pustkę.
Przekroczyć barierę świadomości jest dla człowieka dużo trudniej, niż oderwać się od
ziemskiej grawitacji. Świadomość trzyma człowieka na uwięzi inteligencji. Świat infra-
i ultraświadomości jest znacznie bogatszy niż wycinek świadomości opartej na
podkładzie receptorów zmysłowych. Energetyczne środowisko życia znajduje się
bowiem w tych dwóch krańcach skali, gdzie recepcja nie jest już czymś istotnym.
Zamykanie się w sferze doznań i operowanie świadomością tego typu jest
odmierzaniem świata w takich proporcjach, w jakich żaba ocenia muszkę.
Homo electronicus nigdy nie poznałby swej natury, gdyby ją odmierzał tylko
świadomością. Ciekawe, że siła świadomości jest tak wielka, iż nawet fizyk-specjalista
w zakresie mechaniki kwantowej, który mówi o niestosowalności kryteriów
świadomościowych do tej dziedziny, zabierając głos w dyskusji o kwantowych
podstawach życia, wychodzi z pozycji świadomości. Zapomina po prostu, że rygory
fizyki, które zresztą wymyślił, obowiązują również jego.
Jeśli Homo electronicus jest tym, czym jest, to nie dzięki świadomości. Ta go właśnie
hamowała. Bioelektronika jest zapewne pierwszą próbą wyrwania się z kręgu fizjologii
i anatomii bez uciekania się do abstrakcji. Jest cofnięciem się w kwantowy świat
życia. Na kwantowej fali nośnej realizuje się integracja i zróżnicowanie wszelkich
szczebli i stopni, istnieje czynnik przenikający gradację konsystencji masy
biologicznej - fala elektromagnetyczna. W przyszłości elektromagnetyczne strojenie
człowieka lub wymiana w nim jego żywych półprzewodników na nowe będę
dokonywane jako regenerowanie bazy materiałowej a maże raczej - jako zasilanie ze
źródła elektronów, choćby w formie elektroaerozoli (co już stosuje się w terapii);
będzie to zwyczajne "tankowanie" organizmu. Przyroda czyniła to od samego
początku. Wmontowanie mikroukładów elektronicznych regulujących funkcje
organizmu będzie sprawą przyszłej fizyki medycznej.
Model Homo electronicus powstał nie jako czysta idealizacja, lecz na realnej
podstawie, którą stanowi wcześniej powstały elektroniczny model życia, mający
dobrze ugruntowane eksperymentalnie założenia, oraz porównywalny z technicznymi
urządzeniami elektronicznymi, dzięki którym można przez analogię konfrontować
wnioski wynikające z modelu. Jest to etap rozwoju bioelektroniki względnie dobrze
opracowany.
Jako model nie tylko dynamiczny, ale również ewolucyjny, a więc rozwojowy, musi
posiadać podstawy historyczne. I te wykorzystano w modelowaniu. Fakty zmienne w
czasie są dobrą ilustracją ewolucji. Ponadto istnieje bardzo szeroka dokumentacja
możliwości działania świadomości w postaci dzieł kulturowych. Cecha to typowa dla
gatunku Homo sapiens. Model nie jest więc idealizacją, lecz koniecznym
uproszczeniem wielu danych w celu ich elektronicznego zinterpretowania. Jego
heurystyczna czytelność mogłaby się przedstawiać następująco. Mamy zespół
zorganizowanych elementów tworzących układ scalony z piezoelektrycznych
półprzewodników białkowych. Półprzewodząca masa jest produkowana metabolicznie
przy ustawicznej wymianie drobinowych elementów strukturalnych na świeże. W tym
ogólnym układzie scalonym, nazwijmy go somą, istnieje podukład mózgu mogący
sterować całością i koordynować ją. Sterowanie dokonuje się poprzez siatkę kanałów
informacyjnych elektronowych, fotonowych i fononowych. Punktem wyjścia jest więc
model bioelektroniczny, zaproponowany już wcześniej przez Sedlaka. Model ten
uwzględnia odpowiednią modyfikację dla Homo.
Operacja może się wydawać sztuczna; ale wszystkie nasze zabiegi poznawcze wobec
przyrody są nienaturalne. Przyroda bowiem nie powstała na użytek poznawczy
człowieka. Każde modelowanie, nawet w fizyce, jest nonsensem przyrodniczym, ale w
nie mniejszym stopniu koniecznością badawczą i z tymi determinantami należy się
oswoić. Dyskusja o stopniu sztuczności jest bezprzedmiotowa, wszystkie bowiem
zarzuty metodycznej nienaturalności ustępują pod wpływem choćby minimalnie
poszerzonego zakresu poznania, które bynajmniej nie musi być bezbłędne ani
ostateczne. Komiczny jest właściwie człowiek ze swym instynktem poznawania
wszystkiego za cenę nawet metodologicznej kosmetyki modelowania, którą potem
nazwie redukcjonizmem poznawczym. Spójrzmy na to spokojnie. Ponieważ człowiek
stanowi bezsprzecznie obiekt przyrody, należy raz jeden samego poznawacza
zamodelować i zobaczyć, co z tego wyniknie. Dlaczego mamy ograniczać się tylko do
przyrody i nie uwzględniać człowieka?
Tak więc narodził się Homo electronicus jako medal człowieka i to bez względu na to,
co kto ma zamiar o tym myśleć, gdyż poznawany przedmiot nie może oponować
przeciwko stosowanym metodom jego rozszyfrowania - jak głosi niepisane prawo.
Zasady modelowania bioelektronicznego wykładałem już niejednokrotnie, pominę
więc omawianie ich tutaj. W każdym razie nowych faktów nie mieszczących się w
biochemicznym modelu nie należy traktować jako szczegółów bez większego
znaczenia dla życia, ani tym bardziej na siłę ograniczać do elektrochemicznej
interpretacji. Jest niezwykle symptomatyczne, że człowiek nie ma oporów przeciwko
wtłaczaniu go w model biochemiczny ani nakładaniu na niego elektrochemicznych
więzów. Po prostu przywykł do modelowej niewoli, nie wiadomo kiedy i jak. Pod
zniewalającą widocznie presją faktów. Pod ich naporem oswoił się też człowiek z
ewolucyjnym pokrewieństwem z innymi naczelnymi i z tym, że fizjologiczne
przygotowanie do macierzyństwa, otoczonego nimbem wdzięku u kobiety,
przeżywają samice naczelnych takim samym cyklem menstruacyjnym, choć
pozbawionym romantyki macierzyństwa, przynajmniej w stopniu ludzkim.
Wynika stąd kwantowy paradoks - świadomość nie musi być świadoma. Świadomość
bowiem obejmuje nie tylko masę informacyjną dostarczoną przez obserwację
zmysłową. Świadomość określiliśmy jako zmienność bilansu energetycznego układu
pod wpływem wahań parametrów środowiskowych. Uświadomienie sobie zmian
energetycznych środowiska dzięki użyciu organów zmysłowych jest bardzo późnym
pomysłem życia, osiągniętym na drodze ewolucji, i odnosi się do niewielkiego zakresu
informacji. Dokonało się tutaj zawężenie odbioru informacji środowiskowej przez
narząd zmysłowy, co jest równoznaczne z pogłębieniem odbioru na wąskim odcinku i
wygaszeniem krańcowych wielkości bodźca zarówno w dół, jak i w górę.
Nie znamy alfabetu, którym pisze się życie w układzie związków organicznych, nie
znamy klucza, którym posługuje się natura, przekładając reakcje chemiczne na
psychiczne doznania. Oto przesuwają się dwie równoległe taśmy: procesów
metabolicznych i psychicznych przeżyć. Występują one na pewno w człowieku. Jak
powstał ich paralelizm? Odkryto między tamtymi trzecią taśmę: molekularną,
bezsprzeczny nośnik pamięci i niektórych chorób psychicznych. Poszukujemy przejść
i związków, mnożymy domniemania, stwierdzamy dalsze niewiadome. Bioelektronika
odkryła jeszcze jedną taśmę, umieszczoną między molekularną i psychiczną, taśmę
elektronicznych procesów realizujących się właśnie w molekularnej części
półprzewodnikowych białek i kwasów nukleinowych.
Tyle na razie. Cztery równoległe taśmy, z czego trzy w biosie i jedna w psychice.
Znamy z fizyki pewne przejścia od molekularnego stanu i chemicznych reakcji do
pamięci i obrazu zapisane przez falę elektromagnetyczną lub akustyczną. To
holografia. Jest przynajmniej jakiś punkt oparcia. Czy słuszny w tym wypadku? W
każdym razie znaleźliśmy się znacznie bliżej rozwiązań na drodze elektronicznej i
molekularnej, niż wtedy, gdy wychodziliśmy z "gołych" reakcji chemicznych do świata
przeżyć psychicznych. Gdyby nawet antropologia drgnęła tylko, szukając rozwiązań,
model Homo electronicus jest potrzebny. Wszystko się liczy w tym kluczowym
problemie, jakim jest człowiek, i tak złożonym jak on.
Psychika wydaje się nam "odmaterializowaną" częścią biosu. Takiej biologii jednak do
dziś nie ma. Wypadałoby mówić wtedy o nowej jakości, i mieć tym samym spokój
uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi. Bioelektronika dostarcza odpowiedzi nie
wychodząc poza materialną naturę życia i zarazem "odmaterializowaną", a ściślej
mówiąc pozbawioną masy. To efekty elektromagnetyczne i kwantowoakustyczne w
półprzewodnikach i piezoelektrykach. Elektrony, traktowane jako proces falowy,
można praktycznie również uważać za pozbawione masy. Model Homo electronicus
byłby znacznie bliższy rozwiązania zagadki psychiki niż model fizjologiczny, czy
nawet biochemiczny i molekularny, przejście bowiem od pól elektromagnetycznych
do abstrakcyjnych pojęć i świadomości jest nie tak ostre, jak od biologicznej masy do
świata psychiki.
Erudycja tym się różni od naukowości, że pierwsza zna same wiadome, druga
natomiast orientuje się wśród niewiadomych, przykrytych siatką poznanych
szczegółów. Czytanie niewiadomych jest umiejętnością nauki, a nie wiedzy, ta
bowiem jest oparta na gromadzeniu i przekazywaniu faktów znanych.
Antropologia od podstaw
„Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego
zoologiczni krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym,
czym jest”.
Nie ma też uniwersalnego języka dla wyrażenia człowieka na całym jego "przekroju",
we wszystkich skalach poznania. Język powstał na użytek pierwszego przybliżenia. W
tej skali powstały też pojęcia, między innymi psychiki. W sposób więc
niedopuszczalny musimy się posługiwać językiem najbardziej uproszczonym dla
wyrażenia subtelnego świata kwantowego w człowieku. Człowiek oryginalnie wybrnął
też z "zerowego" przybliżenia, którego w ogóle nie ma w biologii, a trzeba je było
zaaranżować jako nadbudowę świata myśli, tworząc pojęcie psychiki. Po prostu na
ten temat nie mówi się nigdzie w nauce. Ponieważ w naukach biologicznych nie
wyraża się ten świat żadnym przybliżeniem, dlatego najlepiej określić je zerowym,
czyli ,powyżej" biosu.
Tak sobie człowiek uładził trudności poczynając od pierwszego przybliżenia "w górę".
Nie uczynił natomiast nic w kierunku coraz dokładniejszych przybliżeń. Nic dziwnego.
Wymyślone, czyli racjonalne, poznanie człowieka wyprzedziło o kilkanaście wieków
jego molekularną i biochemiczną znajomość. Obowiązywał przecież w biologii
anatomiczny i fizjologiczny start; towarzyszył mu abstrakcyjny skok myślowy mimo
wszelkich trudności sfery emocjonalnej. Tak wytworzył się w naszych pojęciach
"dubeltowy" człowiek - biologiczny i psychiczny - spojony bliżej nieokreśloną
psychosomatyką, a więc jeszcze jedną niewiadomą o posmaku biosu i psyche.
Gdzie wobec tego należałoby poszukiwać takiego dipola w człowieku? Pytanie znowu
nielogiczne, w czwartym przybliżeniu nie pyta się o zlokalizowanie stanów
kwantowych. Istnieją one wszędzie tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje
metabolizm i zachodzą procesy elektroniczne. A może w kwantowej skrzynce biegów
życia? Najprawdopodobniej tak. To nie brak przekonania, a jedynie poprawność
określenia zdarzeń kwantowych; przedstawiają one bowiem tylko
prawdopodobieństwo ich występowania. Żywy człowiek, znany z codziennej
obserwacji, stanowi sumaryczne prawdopodobieństwo występowania tych zdarzeń.
Ta niezmierna ilość drgających oscylatorów kwantowych może w organizmie
powodować przesuwającą się falę z wypadkowymi fluktuacjami odbieranymi
makroskopowo jako rytm biologiczny. Tak odbieramy przecież metaboliczną falę,
która wyraża zdrowie lub chorobę, apatię czy zmęczenie, zatrucie albo głód lub
halucynacje ponarkotyczne.
Jak się wobec tego zachowa cały zespół poddany zabiegowi pedagogicznemu w tej
interpretacji? Suma osobniczych dipoli musiałaby stanowić układ zgodnie
spolaryzowany w pożądanym kierunku. Takie układy dipolowe nazywa się w fizyce
elektretami. Pedagogicznie byłby to zespół "ustawiony", czyli zgodny z polem
nałożonego działania. Odchylenia od elektretowego uniformizmu nazywa się tu
niesfornością, trudną psychiką, aspołecznością, w najlepszym razie złożoną
indywidualnością.
Dla nadajnika mogą się okazać korzystne pewne predyspozycje znane w skali
makroskopowej z psychologii wychowawczej i dydaktyki. Bioelektroniczne rzecz
biorąc "nadajnik" musiałby dysponować odpowiednią mocą konstrukcji, minimalnym
poziome szumów własnych, a więc niewielką tolerancją własnego nieskoordynowania.
Ponadto zdolnością koncentracji świadomości, umiejętnością jej ukierunkowania z
dużą możliwością kolimacji świadomościowej wiązki. W języku psychologów nazywa
się ta ostatnia umiejętność uwagą.
Nie wiemy, na czym polega wpływ przyrody na człowieka, czy działają walory
krajobrazowe i zdolność estetycznych reakcji, czy znalezienie się w sferze
interferujących wpływów falowych. Człowiek inaczej odbiera przyrodę, kiedy
uczestniczy w jej scenerii nad ranem, gdy po wschodzie słońca geoelektryczne pole
atmosfery posiada inny potencjał i inny stan zjonizowania, osiągające maksimum o
godzinie dziewiątej. Biometeorologia, która z punktu widzenia biochemicznego
początkowo wydaje się szokująca, jest w świetle bioelektronicznego modelu
naturalnym sposobem reagowania organizmu. Dwie strony - ludzki nadajnik i
detektor - znajdują się pod wpływem trzeciego partnera energetycznego -
środowiska.
Nie tylko aura pagodowa odbierana wizualnie, ale stan nawilgocenia, zjonizowanie
powietrza, stężenie aerozoli, praca technicznych generatorów pól
elektromagnetycznych, wypadkowy rytm biologiczny, zwłaszcza w zespołach
żeńskich, są realnościami wymagającymi uwzględnienia w celowym oddziaływaniu
człowieka na człowieka.
Miłość natomiast sięga nie tyle strony poznawczej, co emocjonalnej. Nic łatwiejszego
jak odnieść sferę emocji do podwzgórza i podkorowych struktur, podobnie jak u
zwierząt. Miłość istnieje przecież u ryb, macierzyńskie i ofiarne oddanie znajduje się
wśród ptaków, rytuał godowy zaobserwowano u płazów i niektórych owadów.
Kolorowy świat ludzkich uczuć byłby więc zoologicznym dziedzictwem, decydują
przecież te same ośrodki mózgowe. Mimo wszystko miłość stanowi jakiś swoisty świat
ludzki. Istnieją więc jakieś przetworniki fizjologicznych procesów mózgowia i
hormonalnej działalności na głębokie przeżycia ludzkie. Transformatory te ukryła
jednak przyroda w swoich sejfach. Nie mamy tam, na razie, dostępu.
Wobec tego należałoby zobaczyć, jak przyroda rozwiązuje problem miłości. Będzie tu
chodziło o system najbardziej naturalny i pierwotny. Zbliżenie dwóch osobników nie
różniących się nawet między sobą spotyka się już u najstarszych grup
systematycznych, bo u bakterii i glonów. Byłby to więc "obyczaj" znany przynajmniej
od trzech miliardów lat. Wytworzenie różnicy płci ma za sobą bardzo starą praktykę.
Życie poszukuje życia, by zapewnić ciągłość życiu. To najstarsze i najpierwotniejsze
prawo życia.
Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego
zoologiczni krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym,
czym jest. Wie o tym. Daremnie dyskutować o pierwszeństwie logicznych racji czy
biologicznych podstaw w ostatecznym procesie hominizacji. Te dwie strony są
nieodłącznie związane z naturą człowieka, ale miłość wybiega daleko poza
prawidłowość rozumowania i prymityw zapłodnienia znany już u glonów. Emocjonalna
strona nie tylko mobilizuje człowieka do walki i obrony, do poszukiwania płci jak u
zwierząt - ale dynamizuje pracę, myślenie, twórczość, poświęcenie ofiarne w
potrzebie, stwarza barwny i dynamiczny świat, tak znamienny dla człowieka.
Emocjonalna sfera nie mniej od racjonalnej stymulowała szybką hominizację.
Życiem rządzą prawa fizyki i chemii, ściślej - prawa geofizyki i geochemii. Mówiąc
bardziej ogólnie życiem rządzi środowisko. Człowiek wprowadził nowy czynnik. Lecz
nie, człowiek nie może wprowadzić niczego, co by nie mieściło się w jego naturze.
Człowiek tylko udowodnił, że życiem sterują również procesy jego świadomości.
Wyrzekając się antropomorfizmu, należałoby mówić o autokatalitycznym działaniu
życia na rozwój życia. Znaczy to, że prawa biologiczne stanowią czynnik rozwojowy
nie mniejszej wagi niż prawa geofizyki i geochemii.
Życie nie jest bowiem tylko biernym elementem przyrody wytrzymującym presję
środowiska, które zmusza je do nowych odpowiedzi gatunkowych. Człowiek nie jest
wyjątkiem w narzucaniu środowisku swych upodobań, jednakże owo narzucanie
zaznacza się u niego w sposób krańcowy, gdyż stanowi on ostatnie ogniwo
ewolucyjne. Pewne cechy życia winny więc w nim wystąpić w sposób najbardziej
charakterystyczny. Jednym z praw biologicznych jest zajmowanie w miarę rozwoju
coraz czynniejszej pozycji wobec środowiska. Pod tym względem człowiek zachowuje
się szczególnie: modyfikuje warunki nawet z biologiczną szkodą dla siebie. Dynamika
człowieka przerasta jego logikę, przynajmniej logikę biologiczną.
Wprawdzie w najbliższym czasie nie będzie można jeszcze wyliczyć dokładnej energii
psychicznej, czyli energii zamkniętej w dziełach człowieka, jednak zdaje się, że ten
potencjał myślowy jest wielki i ciągle rośnie. Nie potrafimy jeszcze ściśle określić
energii wiązanej przez biosferę w ogóle, tym bardziej - zamkniętej w myśli ludzkiej.
Jednak życie jest na pewno niezwykłym konwertorem i kondensatorem energii na
Ziemi.
A może udałoby się coś zrobić, by organizm człowieka nieco wolniej się amortyzował?
Czy byłoby to po prostu oszukaniem ewolucji? No tak. Można opóźnić starzenie się
organizmu przez utrzymanie pewnego poziomu krzemu w tkance łącznej, zapewne
związanego w kompleksach organicznych z mukopolisacharydami. Jednym z objawów
starzenia się żywego układu jest ubytek krzemu. Można by to określić jako
przeciwieństwo procesu zwapnienia; czyżby krzem był czynnikiem
antymiażdżycowym? To chemiczna droga zapobiegania przedwczesnemu starzeniu
organizmu. Ponieważ relacja krzem-wapń w symbolicznym zapisie Si-Ca jest
uwarunkowana ewolucyjnie, jak to wykazał Sedlak (1959-1967), wydaje się, że
badania w tym kierunku trafiają w same biochemiczne podstawy zjawiska starzenia.
Stop! Dość! Czy Homo electronicus nie fantazjuje? Lecz co to jest fantazjowanie? Jest
to puszczenie wodzy wyobraźni nie kontrolowanej realnymi trudnościami w aktualnej
sytuacji i w określonym przedziale czasu. Jeśli sam Homo electronicus jest
niecałkowitą fantazją, lecz raczej wnioskiem z bioelektroniki przerzuconym do
antropologii, to cała rzekoma fantastyka jest wyłącznie konsekwencją myślenia.
W tym miejscu zaczyna się system dedukcyjny, choć Homo electronicus odkrył
własną elektroniczną naturę dzięki empirii i poszerzonej indukcji. Ale i on ma prawo
tworzyć system dedukcyjny, w którym swą elektroniczną naturę przyjmuje za
aksjomat. Właśnie futurologia, nieco inaczej widziana, znalazła się w tym przedziale
przyjętych systemów dedukcyjnych, choć niepospolitość stanowi bioelektroniczne
założenie dla natury człowieka. Skoro wszystkie najbardziej fantastyczne wnioski i
projekty sprowadzają się do bioelektronicznej natury przyjętej na określenie
kwantowej konstrukcji człowieka, to, niezależnie od technicznych w tej kwestii
możliwości ich potwierdzenia, są one mimo wszystko logiczne, o ile nie wykazują
sprzeczności z tym założeniem.
Homo cosmicus
Lecz wyobraźmy sobie Ziemię oglądaną z innego układu odniesienia i przez innego
Homo electronicusa, kierującego się ku naszej planecie. Jego wrażenia?
Magnetosfera... Planeta otoczona plazmą jonosferyczną, a ta wyraźnie burzy się.
Wstrząsa nią szok niepokoju, wystrzelają fale elektromagnetyczne, których dawniej
nie było. Wygląda to tak, jakby coś ustawicznie w jonosferę uderzało od spodu, jakby
się coś z niej wydobyć pragnęło, a nie mogąc, tylko wstrząsało jej masą. Patrząc na
niepokój jonosfery, ów electronicus wyraźnie dostrzega, że perturbacja przesuwa się
tak, jak na powierzchni wody przesuwa się ślad płynącej głębiej ryby. Nie widzi, ale
odbiera ruch płynącej istoty w plazmie. Co więcej - słyszy, jak plazma jęczy, jak
roznosi się w niej pogłos dalekiego grzmotu. Czuje spaleniznę w jonosferze, dawniej
czystej, i odbiera to jako zakłócenia pracy elektronicznego serca. Czy Ziemia gorzeje?
Nie można się temu dziwić, gdyż prawa fizjologicznej grawitacji zadecydowały o
psychofizycznym przeznaczeniu człowieka. Zupełnie nie zdaje on sobie sprawy z
tego, że tkwi na energetycznym promieniu Wszechświata. Dopiero w stanach
zaburzonej koordynacji organizmu zaczyna uświadamiać sobie własne położenie na
tym kosmicznym promieniu. W stanie idealnej równowagi między geofizycznym
środowiskiem a organizmem brak mu właśnie świadomości - jest wtedy wyłącznie
radość dobrego samopoczucia. Jest zwykłe życie. Homo – nie dlatego stał się
cosmicus, że potrafi teleskopem przeniknąć odległość miliarda lat świetlnych,
rozpoznać z takiej odległości spektralnie chemiczny skład materii lub przerzucić swą
biologiczną masę poza barierę grawitacji ziemskiej. O jego kosmicznym charakterze
stanowi umieszczenie się na energetycznej osi Wszechświata i ogromna precyzja
odbioru każdego, nawet minimalnego, odchylenia od normy na nieuświadomionej,
lecz podstawowej skali reakcji bioelektronicznego układu. Być dzieckiem
Wszechświata - to konieczność nieopuszczania energetycznej osi. Jeśli do głosu
dojdzie świadomość, będzie to niepokojący sygnał biologiczny. Najkorzystniejszy jest
brak świadomości funkcjonowania organizmu. Świadomość w tej dziedzinie dowodzi
początków choroby.
Groźba zawisła nad trzema milionami mieszkańców San Francisco. Czasopismo "La
Nauvell Observateur" w roku 1977 dało artykułowi rozpatrującemu ten problem
znamienny tytuł: Czy San Francisco dotrwa do roku 1983? W 1982 roku wystąpi
szczególna konfiguracja czterech największych planet Układu Słonecznego: Jowisza,
Saturna, Uranu i Neptuna – ustawią się one prawie dokładnie na linii prostej i stan ten
będzie trwał kilka miesięcy. Zbiegnie się on z maksimum jedenastoletniego cyklu
plam na Słońcu i poważniejszymi zaburzeniami skorupy ziemskiej. Niebezpieczny
szczególnie jest uskok San Andreas w Kalifarnii, dlatego zadano pytanie o losy San
Francisco.
Homo stał się cosmicus nie dzięki możliwości orbitowania wokół statku kosmicznego.
On po prostu ujął korbę Wszechświata i zaczyna kręcić, poczynając ad własnej
planety. Ku jego własnemu zdziwieniu "podłoga", na której stoi, zaczyna się
przesuwać, więc mu się - mówiąc ogólnie - coraz bardziej kręci w głowie; narzeka na
brak równowagi, na "odklejanie się" psychiki od biosu (a może na odwrót), poczyna
się skarżyć na nieswoiste objawy niemożliwej do zaklasyfikowania jednostki
chorobowej, bo przecież odbiega od normy.
Najgroźniejszy jest brak rozpoznania, gdzie się znajduje punkt krytyczny, za którym
zaczynają działać wyzwolone przez człowieka siły, sterowane już tylko przypadkiem.
Sejsmologia dowodzi że Ziemia posiada swój "system nerwowy", bardzo wrażliwy, i
że jej wytrzymałość jest ograniczona. Obieg energii stanowi w naszej planecie
względnie zamknięty system, którego równowaga kształtowała się w ciągu miliardów
lat ewolucji Wszechświata. Poza mechanicznymi i kinematycznymi działają tu bliżej
nie zorane procesy geochemicznego zróżnicowania na strefy wyraźnie określone inną
prędkością fali sejsmicznej. Oprócz świata geomorfologicznego, podziwianego w
turystyce jako krajobraz, istnieje świat prądów tellurycznych o wcale wysokim
natężeniu, bo setek tysięcy amperów na głębokości czasami 80 kilometrów.
Jak orientuje się człowiek - o sercu emitującym pulsujące pole magnetyczne milion
razy słabsze od geomagnetycznego i o mózgu również emitującym zmienne pole
magnetyczne aż sto milionów razy słabsze od ziemskiego - w tym wielkim układzie sił
przyrody? Człowiek - magnetyczna mimoza - orientujący się właśnie mózgiem i
sercem w przestrzeni życia jak żywy elektroniczny układ scalony, stanowi
najdelikatniejsze urządzenie, któremu przyroda poskąpiła receptora magnetycznego
dla świadomego odbioru. Przeciwnicy odbioru pozazmysłowego orzekają z całą
pewnością, że nic podobnego istnieć nie może, ponieważ wiedzieliby o tym na pewno.
Gdybyż można było mieć pewność niepewności...
Coś tutaj się nie zgadza, choć nie wiadomo, gdzie tkwi błąd. Należy przypuszczać, że
nie w przyrodzie. Ona jest nieomylna w rozwiązywaniu swoich spraw. Więc może
sapiens coś pokręcił? Chyba też nie. Wszechświat stoi przed mocno kontrowersyjnym,
w naszym rozumieniu, problemem termodynamicznej śmierci.
Katastrofizm termodynamiczny stanie się widoczny, jeśli na żywy układ spojrzymy jak
na materię w stanie podstawowym, będącym domeną specjalistów od materii -
fizyków, oraz biegłych od "metabolizowania" - biochemików. A gdybyśmy spojrzeli
inaczej i założyli, że masa żywa różni się od materii w stanie podstawowym, do
którego przywykli fizycy, i że znajduje się w stanie wzbudzenia, znanym wprawdzie
fizykom, ale tylko w niezwykle krótkich odcinkach czasu, rzędu 10 minus do potęgi 12
sekundy? I gdybyśmy założyli, że procesy chemiczne metabolizmu przebiegają nie in
vitro, lecz właśnie w ośrodku wysokiego wzbudzenia, a tym samym wymagają
znacznie niższej energii niż w laboratorium? A jeśli życie jest stanem wzbudzenia
materii, który tylko jeden raz się dokonał w historii Ziemi? Przecież zarówno fizycy,
jak i chemicy zgadzają się z biologami, że stan ów nie powstaje od nowa, lecz
przechodzi na mocy genetycznego kodowania razem z życiem. Nikt nie przypuszcza,
że kodowanie wyzwala z materii w stanie podstawowym fenomen życia. Genetyczne
kodowanie jest najściślej zjednoczone z życiem.
Problem kryje się w tym, czy chemiczna kolebka odwracalnych reakcji może się tak
długo kołysać, wysypując tylko inercyjną masę, której już nie da się do stanu życia
przywrócić. Odpowiedź to nie tyle rzecz gustu, co rozeznania, a tego za wiele nie
posiadamy. Bioelektronika uznaje chemiczną kolebkę odwracalnych reakcji, ale na
elektronicznych biegunach, kołyszących się miarowym rytmem w rezonansie
stymulującym materię do stanu wzbudzenia.
A jeśli kiedyś problemy naukowe rozpatrywać się będzie odmiennie niż obecnie?
Daleka droga wiodła do orzeczenia, że Homo jest mimo wszystko nie tylko sapiens,
ale również electronicus w swoich kwantowych podstawach. Wiodła ona przez luźne
fakty empiryczne o elektrycznych i magnetycznych właściwościach związków
organicznych, następnie przez konieczność rozbudowy schematu biochemicznego i
jego uzupełnienie bioelektronicznym wariantem, potem przez bioplazmę i jej
dynamikę, do elektronicznego człowieka. A jeśli przyszli antropofizycy dzięki
współpracy z archeologami i historykami wykażą korelacje między migracjami
wielkich kultur ludzkości i wielkimi zmianami pola geomagnetycznego i
geoelektrycznego i jeśli nałożą się trzy mapy - magnetyczna ziemska, tellurycznych
prądów i wędrówki wielkich kultur ze wschodu na zachód, jak nakładają się
wzajemnie na mapie siły Coriolisa, dryf kontynentów, migracja ośrodków
wulkanicznych? A co będzie, jeśli na podstawie tych korelacji przyszli antropofizycy
dojdą do wniosku, że prawidłowości te można wyjaśnić bioelektronicznymi
właściwościami człowieka i budzeniem się świadomości elektromagnetycznej w jego
naturze? Może Homo electronicus przyszłości narodzi się nie dzięki bioelektronice,
lecz dzięki geofizyce i archeologii, badającym owe wielkie cykle migracyjne, nie
dające się wyjaśnić bez przyjęcia założenia o elektronicznej konstrukcji człowieka?
Bioplazma - uniwersalny nośnik informacji i źródło dynamiki organizmu - okaże się,
być może, niezbędnym wyjaśnieniem wielkich cykli wędrówki myśli i kultury ludzkiej
równoległych do cykli geomagnetycznych i prądów tellurycznych.
Fantazja? U podstaw życia nie bywa się marzycielem. W kwantowej skrzynce biegów
życia myśli się realnie i to w jednym wymiarze – egzystencji. Tutaj bowiem życie
znalazło się o maleńki kwantowy krok od śmierci. Problemy rysują się tam ostrzej. Są
przede wszystkim wyznacznikiem bycia. Kwantowa konstrukcja daje szerszy i głębszy
ogląd. Niżej sięgnąć już nie można. Tam nie ma życia. Niżej zresztą nie ma już ani
masy, ani energii. Jest nic.
Homo cosmicus, raz jeden znalazłszy się na energetycznej osi Wszechświata, na niej
penetrować musi własną naturę, gdyż oś Wszechświata przechodzi przez niego.
Człowiek jest po prostu jej częścią niewyobrażalnie małą, lecz ważną - bo świadomą.
Zaiste, Homo cosmicus.
Przy całej elektrycznej prozie życia i zawężonej niejako skali odbioru suma jego
doznań jest imponująca, owe doznania zaś są nad wyraz subtelne. Jest wrażliwy na
pasma odcięte fizjologią receptorów zmysłowych. Ponadto nie ma dla niego bodźca
podprogowego, gdyż ten odnosi się tylko do fizyki zmysłów. Jego bioelektroniczna
natura odbiera całym jestestwem energetyczne zmiany otoczenia. Bez przesady
electronicus wszystko "widzi", wszystko "słyszy", wszystko czuje "węchem" i
"smakiem", wszystkiego wokół "dotyka". Jest prawdziwym detektorem przyrody, lecz
na skutek zawężonego poznania zmysłowego zaczyna się dopiero rozglądać po
świecie i odkrywać własną naturę. Electronicus jest zdarzeniem sam dla siebie. Minąć
granice anatomii, fizjologii, cytologii, biochemii, przekroczyć wymiary struktur
subkomórkowych, przejść poza biologię molekularną, znaleźć się u kwantowych
fundamentów własnej konstrukcji i... To nie są etapy poznawcze, tylko nowy świat
odkrywany w sobie i odkrywane bliżej nie zbadane możliwości. Electronicus jest
wydarzeniem w procesie hominizacji, a może nawet momentem zwrotnym. Mimo
całej bowiem dynamiki, tak znamiennej dla człowieka, jeszcze nie wszystko zostało w
nim wyzwolone.
Electronicus rzeczywiście poznaje świat inaczej niż zwierzę. Nie tyle ogląda go oczami
i rozeznaje resztą zmysłów, co odbiera poprzez wielokrotne odbicia świadomościowej
wiązki, za każdym razem bogatszej w informację. Nic dziwnego, że informacja
pogłębia coraz mocniej człowieczeństwo i że stała się walnym czynnikiem ewolucji
hominidów. Umiejętność poznawania zewnętrznego świata nie może się obejść bez
ustawicznego pogłębiania własnej świadomości. Człowiek elektroniczny nie jest
żywym przyrządem służącym do odbioru sygnałów z otoczenia, lecz zestawem
analitycznym osobiście zaangażowanym w proces, który nazywa się poznawczym.
Nie ma poznawania świata zewnętrznego bez coraz sprawniejszego rozeznania
siebie.
Electronicus rozglądając się po świecie nie penetruje horyzontu, lecz zgłębia siebie
przy okazji konstatowania środowiska. Jest to tak codzienna i zwykła już czynność, jak
oddychanie czy trawienie, a przecież tak wyjątkowo naznaczona człowieczeństwem, a
nie tylko zwierzęcą fizjologią. Dlatego electronicus jest nieustannie ciekaw; promień
poznanego przez niego świata staje się coraz dłuższy, ale jednocześnie pogłębia się
jego świadomość, rozszerza się wszechświat człowieczeństwa, ciągle niespokojnego,
poszukującego.
Electronicus nie przeinacza środowiska, nie eksploatuje go jak grabieżca, nie zmienia
do niebezpiecznych granic. Electronicus pogłębia tylko siebie, działając wzdłuż
promienia biegnącego od dna jego świadomości po granice rozeznania świata. Drąży
własną świadomość, wwierca się coraz głębiej - to jedyna droga posunięcia się do
przodu na owym promieniu. I jedyna droga do wzbudzenia ustawicznego głodu
poznania. Wspaniały i tragiczny, wielki w bezsilności. Człowiek!
Electronicus kręci się niespokojnie... Jak obracająca się wieża radarowa lustruje
horyzont. Wytęża wzrok, choć niczego na linii widnokręgu dostrzec nie może. Zanim
spoza krzywizny Ziemi wyłoni się kształt drugiego electronicusa, ma już sygnały o
jego zbliżaniu się.
Sapiens ma dobre oczy, odbiera nawet pojedyncze kwanty światła w liczbie 5-7 o
długości fali 510 nanometrów, czyli siatkówka jego oka reaguje na 5-7 uderzeń
energii, wynoszącej 2,5 elektronowolta na jeden impuls. Electronicus widzi falę
elektromagnetyczną na całej szerokości pasma, a nie tylko w optycznym przedziale.
Nic w tym dziwnego, nie ogląda jej siatkówką, lecz całą naturą scalanego układu. Jest
uniwersalnym lustratorem zarówno pad względem swej konstrukcji, jak i odbieranego
pasma.
Zanim więc spoza linii widnokręgu wyłoni się electronicus, drugi poznaje go dzięki
falowym gońcom. Wzlatują one jak stado elektromagnetycznych gołębi, których
skrzydła mają różną rozpiętość i zawsze są dwóch rodzajów - jedno elektryczne i
jedno magnetyczne, i które ciągle pędzą z tą samą prędkością, co najwyżej żwawiej
lub wolniej trzepocąc. Tak na dwu skrzydłach ulatuje nieustannie z każdej żywej
jednostki jej elektromagnetyczna energia.
Obraz nakreślony tutaj nie jest pełny, nawiązuje bowiem do rodzajów promieniowania
wyodrębnionych w elektroencefalogramie. Istnieje cała skala częstotliwości
większych i mniejszych, które stanowią w rzucie na płaszczyznę tak zwane widmo
elektromagnetyczne. Falowe bogactwo człowieka nie zostało jeszcze w pełni
poznane. Na podstawie spektrogramu mózgu Homo electronicus potrafiłby określić,
czy za linią horyzontu znajduje się dziecko, czy ktoś w sile wieku, czy też starzec; czy
jest zmęczony, czy skrada się ze skoncentrowaną świadomością. Przy większej
wprawie określiłby płeć, a nawet - mając możność porównawczej obserwacji pola
elektromagnetycznego mózgu - stadium menstruacji. Z całą pewnością natomiast ze
spektrogramu mógłby określić zdrowie lub patologię psychiki, a nawet normę
metabolizmu i odchylenia od niej.
Electronicus został dopiero co zbudowany w swej naturze, ale instynktem twórcy już
rozgląda się za projektami. A gdyby uskrzydlone elektromagnetyczne kwanty
emitowane przez siebie przekazać falowodem? Byłoby znacznie większe
prawdopodobieństwo, że je w świadomy sposób odbierze drugi electronicus. Co by
zaś się stało, gdyby fotonowe ptaki zaczęły jednocześnie wszystkie naraz bić
elektrycznym skrzydłem i, również w sposób wyrównany, magnetycznym? Podobno
nazywa się to koherencją, czyli spójnością. A czy energia takiej zawężonej i
zdyscyplinowanej armii fotonów nie przedstawia wielokrotnie większej siły? W
laserach - tak.
Rozgląda się, zdobywszy wprzódy możność widzenia. Oczy sokoła - to za mało, by się
rozejrzeć na ludzki sposób. Ma rację - "żyć" to znaczy "poznawać", a nie
"wegetować". Z tej pozycji nie cofnie go już nic, nawet śmierć.
Zresztą powiedział śmierci jedyne w historii Ziemi veto. On jeden zdaje się nie
przegrywać z nią pojedynku, choć ginie. Trwa jego poznanie, jego dzieło. Jedynie on
buntuje się przeciwko przemiałowi swego ciała w chemicznym obiegu pierwiastków i
przeciwko perspektywie włączenia swoich atomów węgla w jakieś inne jestestwo.
Electronicus odkrył w sobie prastare serce bijące archaicznym rytmem życia, starsze
o co najmniej cztery miliardy lat od zaczątków serca tłoczącego krew. Jest to
plazmowe serce sprzężone z metabolizmem; bez niego nie rozwijałoby się
zapłodnione jajo, zanim embrion wykształci zaczątki pulsującego worka -
późniejszego serca. Plazmowa pompa sprzężona w energetycznej akcji z
metabolizmem musiała rytmicznie pracować i działać miliardy lat, zarówno u roślin,
jak i zwierząt, przetaczając uruchomione elektrony, protony, jony, jonorodniki, fotony,
fonony, zanim się po miliardach lat zaczęło formować coś, co stało się w końcu
ludzkim sercem. Bez plazmowej pompy nie istniałoby życie, nie przeciskałaby się
elektrodynamiczna struga materii i fal.
Nikt nie zna dróg prowadzących do powstania ludzkiego serca. Homo electronicus je
tylko wyczuwa. Żadna anatomia porównawcza nie odpowie na to w pełni, bo serce
funkcjonalnie powstało o wiele, wiele wcześniej, nim przybrało jakąkolwiek
anatomiczną postać. Wszczepiony w uniwersalne plazmowe serce - wszystkiego, co
żyje - electronicus czuje nieśmiertelną więź z życiem. Biosfera ma uniwersalne serce
plazmowe, pracujące zgodnie z rytmem metabolicznym na zasadzie sprzężenia
zwrotnego między chemicznym wiązaniem energii i jej uwalnianiem w procesach
degradacyjnych bioplazmy oraz na odwrót - między katabolicznym uwalnianiem
energii i procesami stabilizującymi bioplazmę. Dwutakt pompy plazmowej jest
podstawowym pulsem życia, biorytmem; jest słusznie nazwany plazmowym sercem
życia - sercem funkcjonalnym.
Electronicus czuje nie tylko rytm własnego serca i puls tętnic, które zresztą pompują
te same elektrony na nośniku atomów tlenu; on czuje również serce życia na Ziemi.
Uświadomienie tej rzeczywistości jest niemożliwe bez stania się wpierw Homo
electronicus. Nieśmiertelna pompa plazmowa pracuje w nieustannym rytmie
dwutaktu, od miliardów lat przelewając strugę elektronów w białkowych
półprzewodnikach na przekór śmierci i entropii. Pompa plazmowa odznacza się
minimalną bezwładnością, inaczej musiałaby dawno stanąć. Życie przede wszystkim
zredukowało inercję materii. Plazmowe serce życia jest chyba najgłębszą tajemnicą
przyrody. Może dzięki electronicusowi dokonało się jej odsłonięcie.
„Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko
struktury biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w
chemiczny obieg pierwiastków. Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie
nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma zanurzona startowym krańcem w otchłań
pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który pragnie instynktem plazmowego
serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat. Electronicus pragnie wielki
krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli świadomość jest
energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w
charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.”
Electronicus przeprasza za zawód, jeśli wyzna, że jest taki sam, jak wszyscy ludzie;
taki sam, lecz jednocześnie odmienny, choć nie różni się ani anatomią i fizjologią, ani
histologią i cytologią, ani biochemią. Niestety, jest bardzo niedyskretny, jak
nieznośny pasażer statku, który trafił wreszcie do maszynowni, gdzie odstrasza
umieszczony przez przyrodę napis: "Wstęp wzbroniony". Zna ten zakaz, widział go w
czasopismach popularnonaukowych i fachowych, wbijały mu go do głowy podręczniki
akademickie i profesorskie wykłady, uczył się go do egzaminów i ... złamał go,
niesubordynowany.
Nie jest anarchistą z usposobienia, ale skoro największe odkrycia dokonywały się
często za cenę nieposłuszeństwa nawet bogom, skoro odkrycie największe -
własnego człowieczeństwa - dokonało się w pełni również wskutek nieposłuszeństwa,
o czym donosi biblijny przekaz, to po niewielkim wahaniu electronicus zaryzykował
wdarcie się tam, gdzie przyroda podobno, a uczeni na pewno umieścili ów napis
zakazujący wstępu.
Już w roku 1949 Burr i Mauro wykazali, że pobudzony nerw żaby wytwarza pole
elektryczne, które przy samym nerwie równa się 550 mikrowoltom, natomiast w
odległości 12 milimetrów od nerwu - około I50 mikrowoltom. Należało przypuszczać,
że owo zmienne pole elektryczne indukuje pole magnetyczne. W roku 1960 Seipel i
Morrow udowodnili jego istnienie. Tak więc zmiennym potencjałom elektrycznym
towarzyszą pola elektromagnetyczne przenoszące się wzdłuż aksonów. Penetrowanie
półprzewodzącej masy biologicznej polami elektromagnetycznymi zostało dobrze
rozwiązane w toku filogenezy - odbywa się poprzez kanały nerwów i sięga
najdalszych zakątków organizmu.
W świetle tego anatom wie tyle o pracy mózgu, co murarz zatrudniony przy budowie
stacji nadawczej o elektromagnetyce, a wiedza fizjologa o działaniu mózgu
odpowiada znajomości bezpośrednich połączeń telefonicznych u robotnika
instalującego kable telefoniczne. W każdym razie electronicus jest ciekawą postacią,
choć długo trzymaną pod kloszem fizjologicznych badań i mikrotomowych cięć na
plasterki, które miały zdradzić architektonikę komórkową jego mózgu.
Jeśli nawet jego myślenie można związać z działalnością płatów czołowych, to nie
wydaje się, że podukład mózgu pracuje jako skoordynowana całość bez udziału
generowanych pól elektromagnetycznych, nawet tych mierzalnych, jak wyżej
wspomniano, Podstawa poznawczej zdolności bioukładu, przypisywana świadomości,
nie jest wyłącznie zdolnością mózgu, lecz podobnie jak metabolizm stanowi cechę
rozlaną w całym układzie. Można jej przypisać elektromagnetyczny charakter,
podobnie jak samej myśli. Dosyć to niedorzeczne, że najmniej wiemy o zdolności
myślenia, choć gatunkowa różnica między nami a zwierzętami polega na tej właśnie
umiejętności.
Homo electronicus wie dobrze, że jego kwantowe serce musi pulsować, jak
anatomiczne, bez przerwy, ale też wie, że plazmowe serce znajduje się w jego
organizmie wszędzie, podobnie jak białko, jak metabolizm, jak procesy elektroniczne.
Teraz dopiero rozumiemy znaczenie owych 4200 metrów kwadratowych czynnej
powierzchni zatrudnionej w przenoszeniu elektronów w jego morfologicznej krwi
przez 25x10 do 12 potęgi krwinek. A zatem Homo electronicus dostrzega w sobie coś
w rodzaju dwóch pomp: jedną - mechaniczną i jest to anatomiczne serce znane z
atlasów dla studentów medycyny, i drugą - kwantową pompę bioplazmową, różniące
się tym, że pierwszą można jeszcze reanimować, natomiast druga, kiedy zerwie
sprzężenia kwantowomechaniczne między reakcjami biochemicznymi i procesami
bioelektronicznymi, niesie nieodwracalny kres jego egzystencji.
Homo electronicus, wyposażony w owo podwójne serce, nie jest bynajmniej lirykiem,
lecz przeciwnie myśli konkretnie i realistycznie. W pojęcie rytmu życia wkłada
niebywałą głębię przekonania, a kiedy mowa o pulsie swych naczyń, widzi
jednocześnie tętniącą plazmę rozlaną jako dynamiczna ciecz elektryczna w całym
jego jestestwie. Kwantowe serce zawiera w sobie więcej treści niż jednostkowa
historia życia.
Coś kryje się za tym, że tak często i łatwo sięga się do pojęcia bioplazmy w różnych
okolicznościach. Nic dziwnego, że stało się pożywką teozofów, nadzieją
psychotroników, potwierdzeniem dla parapsychologów, uzasadnieniem aury joginów,
rzekomą tożsamością z wyładowaniami koronowymi w polach elektrycznych o
wysokiej częstotliwości. Kluczem do rozwiązania zagadki psychiki, energetycznymi
ośrodkami akupunktury, nadzieją rolniczych i sadowniczych urobków. Było tematem
co najmniej trzech międzynarodowych konferencji i sympozjów (odbyło się już
kilkanaście "pierwszych" światowych imprez tego typu). Jednakże nikt nie zadał sobie
trudu teoretycznego opracowania podstaw bioplazmy i jej empirycznego
uzasadnienia. Zaczęła się inwazja terminu-panaceum na wszystkie niedomówienia i
kurtyny przesłaniające każdy układ biologiczny, łącznie z człowiekiem. To nie przejaw
głodu sensacji, lecz intuicyjne zapotrzebowanie na syntezę w naukach biologicznych,
wyraz lęku przed zagubieniem całościowego obrazu życia wśród informacyjnej
sieczki. Nie miejsce tu na wykład, czym jest bioplazma, jak doszło do sformułowania
tego pojęcia. Wystarczy stwierdzić, że Homo electronicus jest napędzany
bioplazmową pompą, by mógł żyć, rozwijać dynamikę i niezmiernie głęboko
pojmować swe istnienie. Zaduma nad kwantowymi wymiarami życia i medytacja nad
jego fundamentem jest, jak dotychczas, przywilejem tylko electronicusa. A nie jest on
przecież filozofem ani poetą.
Całą dynamikę wydobył nie z chmur ani słońcem okraszanych obłoków, lecz z siebie.
Wystartował do wielkości z własnego wnętrza. Wyprowadzić wielorakość człowieka z
nic nie znaczącego biegu elektronów, generowanych fotonów w fononowym wstrząsie
białkowych półprzewodników! Obudzić człowieka w mikrowymiarach, podpatrzeć
rodzącą się świadomość w kwantowej kolebce, wyzwolić potęgę drzemiącą w tym
dziwnym świecie, niewymiernym dla naszych taśm pomiarowych!
Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko
struktury biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w
chemiczny obieg pierwiastków. Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie
nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma zanurzona startowym krańcem w otchłań
pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który pragnie instynktem plazmowego
serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat. Electronicus pragnie wielki
krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli świadomość jest
energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w
charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.
Dokonało się może szalone, ale konieczne cięcie przez naturę życia. Śmiałe - według
niektórych nawet ryzykowne - cięcie przez człowieka do jego kwantowych podstaw!
Osobnicy z gatunku Homo sapiens będą może urządzać wyprawy w poszukiwaniu
electronicusa. Potrzebny im będzie wtedy jakiś ogólny przynajmniej kierunek
poszukiwań. Najprościej byłoby sobie wyobrazić, że pod powłoką, czyli chmurą
psychiczną myśli, znajduje się człowiek fizjologiczny, głębiej biochemiczny i dopiero w
samym środku - elektroniczny, o ile w ogóle taki istnieje. Tak się przecież poszukuje
np. genów: chwyta muszkę drozofilę, w jej części głowowej znajduje śliniankę, w niej
dopiero komórkę, w komórce - jądra, a w nim chromosomy, które ostatecznie
zawierają geny. Taka kolejność poszukiwania electronicusa musi zawieść
oczekiwania.
Homo electronicus nie jest poziomem organizacyjnym, a więc nie znajduje się na
żądanym pięterku żywego ustroju, rozpatrywanym według administracyjnego
podziału, dokonanego przez biologów wraz z psychologami. Jako stan
kwantowomechanicznych oddziaływań procesów elektronicznych z metabolizmem w
białkowym ośrodku półprzewodników znajduje się wszędzie i nigdzie zarazem,
stanowi bowiem to, co Homo sapiens pragnie określić terminem "życie". Przenika
więc cały organizm, warunkuje jego czynność, wyraża ogólną energetykę bioukładu,
jest przyczyną jego dynamiki i, z niewiadomych powodów, filogenetycznym ciągiem
niewygasającego procesu życia tylko raz uruchomionego w czasie miliardów lat jego
trwania.
Czy nie za dużo programu, a za mało danych dla opisania nowej odmiany człowieka z
przydomkiem electronicus? Czy to już rzeczywista odmiana, czy dopiero
przewidywana, a może to tylko fantastyka? Zasadniczo fantazji jest zupełnie
obojętne, czy jej siłą nośną będzie biochemia czy bioelektronika. Fantazję, podobnie
jak i naukę, tworzą ludzie, z tą różnicą, że fantastyka ma wektor "naprzód", nigdy
"wstecz". Z tych powodów nigdy nie nazywamy fantastyką błędnych z perspektywy
czasu pojęć w nauce, brak im bowiem zasadniczego warunku - wektora "naprzód".
Początek prawdy przyrodniczej leży na osi współrzędnych w punkcie uczoności, czyli
w środku masy uczonych aktualnie żyjących. Wektor racji, czyli strzałka skierowana
pionowo "w górę", wyraża niechybną słuszność sądów. Spojrzenie "w lewo" wskazuje
na postęp w stosunku do ciemnoty poprzednich pokoleń, spojrzenie "w prawo" może
być wskaźnikiem rodzenia się fantastyki naukowej. Trochę mądrzejsi, a może tylko
ostrożniejsi, nazywają ją niekiedy paradygmatem, diabli bowiem wiedzą, co może być
prawdą jutro.
Electronicus ukazał przede wszystkim genezę czarnej skrzynki - jest ona wynikiem
szukania paraleli między życiem i świadomością na najwyższym piętrze ewolucyjnym
człowieka. Kierując problem ku swoim kwantowym podstawom, electronicus nie
dostrzega miejsca dla czarnej skrzynki, ponieważ rozpatrywana w rozmiarach
kwantowych mogłaby ona być oglądana tylko w skali nieoznaczoności Heisenberga,
czyli nierozróżnialności między życiem i świadomością. Jest pograniczem kwantowych
sprzężeń między procesami elektronicznymi i chemicznymi. Nie jest zresztą wcale
czarna, przeciwnie - jest rozświetlona fotonami i ustawicznie wstrząsana akustyczną
falą kwantową. Między życiem a poznaniem, ogólniej - świadomością, nie ma różnicy:
jest daleko idąca tożsamość, gdyż oba komponenty są energetyczne i to zapewne
elektromagnetyczne, a więc "odmaterializowane".
Psychika stanowi energetyczne kontinuum życia, a poznanie nie różni się w istocie od
życia. Czy możliwa jest relatywistyczna biologia, którą nazywamy psychologią,
jeszcze nie wiadomo, ale wzrost energetyki układu na skutek przyspieszenia ewolucji
nie wydaje się niedorzeczny. Sama natomiast psychika może być traktowana jako
akcelerator energetyczny bioukładu i tak się zapewne manifestuje. Problem
rozpatrywany w wymiarach kwantowych nabiera cech realności - byłoby to
wzmacnianie charakterystyczne dla maserów i laserów (o zjawiskach biolaserowych
autor pisał już w roku 1970). Psychika byłaby tedy kwantowym wzmacniaczem
bioenergetycznym.
Ale ten pomysł przyrody musi przejść jeszcze kilkustopniową weryfikację. Przede
wszystkim należałoby zbudować laser plazmowy i uruchomić go. Mówiąc inaczej,
trzeba zmusić plazmę do koherentnego promieniowania. Trzeba zgodzić się na to, że
plazma ciała stałego może być zmuszona do tego procederu i że bioplazma
rzeczywiście wykazuje cechy laserującego ośrodka. Całe szczęście, że przyroda nie
pyta nikogo o prawo do rozwiązań ani nie potrzebuje kupować licencji dla swych
rozstrzygnięć. A może istotnie bioplazmowe serce bijące w dwutakcie nabiera
spójności akcji fotonowej? Wszak electronicus jest wyznawcą teorii, że życie jest
światłem. Życie i serce są dla jego natury równoznaczne.
Post Homo
W listach bywa czasami postscriptum zawierając często więcej treści niż cała
korespondencja. Zdania tam zamieszczone płoną człowieczą miłością lub fermentują
niechęcią. Korespondencyjny kompost zawiera cenne substancje świadczące o
autorze.
Trzeba jeszcze raz przebiec myślą poszczególne etapy, rozważyć szansę wygranej lub
klęski. Nigdy dosyć analizy. Mimo wszystko finał choćby tylko części całości wymaga
decyzji.
Prawda jest więc zabawą sporną, dlatego niezwykle intrygującą, nigdy nie
rozstrzygniętą do końca, zawsze obarczoną marginesem błędu. Ten ostatni wynika z
konstrukcji natury człowieka i jej wręcz fantastycznego rozwarstwienia na poziomy w
następstwie różnicowych procesów ewolucyjnych. Skoro świadomość jest czynnikiem
wpływającym na ewolucję człowieka, trzeba przyjąć jej ostateczną konsekwencję
ewolucyjną - różnorodność indywidualności i niepowtarzalność osobowości. W
rzeczywistości zindywidualizowana integracja daje całkiem nowe rozwiązania z
niezliczoną mnogością wariantów.
A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż subtelnym
poziomie sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w niebywałej
drodze życia w ciągu miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej natury.
Powrót do natury nie jest regresem do pierwotnego stanu rozumianego tak, jak
rozumiał go Rousseau, zresztą byłoby to niemożliwe. Od napisania Emila minęło
daremnych 200 lat. Natura człowieka zaczęła się miliardy lat temu i, jak wszystko w
historii życia, ma do dziś to samo kwantowe podłoże.
Nie wiadomo, gdzie kryje się więcej tajemnic w nas czy poza nami, a maże właśnie na
pograniczu? Tak, to byłoby nawet zgodne z biologią - na pograniczu organizmu i jego
środowiska dokonuje się ewolucja życia, jego przegrana i jego adaptacja, jego
mutacja i genetyczna ucieczka do nowej formy lub zaginięcia w rejestrze życia. Na
pograniczu życia i świadomości przelewa się człowieczeństwo w wezbranym
niepokoju rozkołysania między zwierzęcym stylem i podobłocznym ideałem.
Jednak dynamika człowieka rośnie. Opierając się na coraz bardziej widocznej jedności
psychologicznej, ten napięty wewnętrznie układ zdobywa się na niewiarygodne czyny
intelektualne, moralne, twórcze, mimo znacznych i groźnych szumów własnej natury,
trzeszczącej coraz bardziej w konstrukcyjnych szwach. Być może, owe poziomy
natury ludzkiej tasują się samorzutnie z tradycjami rozwojowymi miliardów lat życia
na Ziemi. Z tego ruchu natury człowieka rodzi się postęp nauki, kultury, techniki, ale
także i jego biologiczna degradacja.
Biochemiczny człowiek odkrył śmierć jako odwrotną stronę życia, nie mógł widzieć
życia bez jego zaprzeczenia. Tak powstał największy paradoks - człowiek znacznie
wcześniej poznał śmierć niż życie. Przerażająca prawda! O życiu w jego kwantowej
konstrukcji dowiedział się niedawno i nie bardzo jak dotąd jest przekonany, że to, co
wie, zgadza się z faktami. Wiedza o biochemicznych wyznacznikach i strukturach
biologicznych jest wiedzą o życiu poprzez pryzmat śmierci. Destrukcja struktur
molekularnych ważnych dla egzystencji jest równoznaczna z biologicznym finałem i
powrotem w chemiczny obieg pierwiastków. Nawet prawo zachowania masy czy jej
chemiczna nieśmiertelność nie wzruszają odchodzącego człowieka, zna bowiem
dobrze tę masę chemiczną wracającą do ziemi-matki.
Życie ocaliło swój elektromagnetyczny błysk: ten błysk trwa w nim nadal, przecinając
przestrzeń z szybkością światła a może i szybciej. Pasmo tego promieniowania może
być nie gorszą charakterystyką układu żywego niż opis fizykalny i, co najważniejsze,
charakteryzować dynamikę układu, a więc aktywną stronę życia, którą przypisujemy
w człowieku świadomości.
Jedyny gatunek w szalonym biegu naprzód. Człowiek dąży przed siebie - Maratończyk
biosfery.