You are on page 1of 317

Bliskim.

Zwłaszcza tym, których w tej chwili z nami nie ma.


Wstęp.
KIM JEST PREPPER?
Preppers, preper, prepper – to przejęte zza oceanu określenie osoby
przygotowującej się na trudne czasy. Osoby, która martwi się tym, że
w przyszłości coś w jej życiu może zmienić się na gorsze. Obawia się
różnego rodzaju kataklizmów, kryzysu finansowego, wojen, upadku
meteorytu czy zamieszek. Buduje w ogrodzie schron przeciwatomowy
i wyposaża go w zapas konserw i środków opatrunkowych oraz mnóstwo
najrozmaitszej broni i amunicji. I w drogie gadżety. Drogie gadżety,
zwłaszcza elektroniczne albo taktyczne czy survivalowe, są najważniejsze.
Od GPS-ów i odbiorników radiowych począwszy, na wojskowych ciuchach
i plecakach skończywszy.
Taki obraz spopularyzował wyprodukowany przez National Geographic
serial Doomsday Preppers, emitowany w Polsce pod tytułem Czekając na
apokalipsę. A my chcemy cię przekonać, że prepperem jest do pewnego
stopnia każdy.

Prepper – osoba przygotowująca się na trudne


czasy (od angielskiego czasownika to prepare –
przygotowywać się).

Kryzysowe, niesprzyjające, nietypowe sytuacje zdarzają się codziennie.


Tym częściej, im mniejszy mają zasięg. Dlatego każdy z nas zawsze ma przy
sobie przynajmniej kilka rzeczy właśnie na wypadek awarii. Mogą to być:
chusteczki higieniczne, nawet gdy nie mamy kataru,
składany parasol noszony również wtedy, gdy jest tylko niewielkie
ryzyko deszczu,
powerbank, czyli przenośna ładowarka do telefonu komórkowego,
niewielka suma w gotówce na awaryjne zakupy w osiedlowym
spożywczaku, w którym pani za ladą marudzi, gdy chcemy za chleb
zapłacić kartą płatniczą.
W tej książce przekonamy cię, że tego typu zapobiegliwość dla ludzi
z naszego kręgu kulturowego jest czymś jak najbardziej normalnym. Może
tylko trochę zapomnianym z powodu względnego dobrobytu, jakim cieszymy
się na co dzień. Jesteśmy głęboko przekonani, że takie przygotowania warto
robić, żeby podnieść jakość życia, nawet jeśli nic złego dziać się nie będzie.
Kojarzysz bajkę Ezopa o mrówce i koniku polnym? Ta opowieść, licząca
ponad dwa i pół tysiąca lat, doskonale podsumowuje filozofię prepperów.
Nic dziwnego, że jest tak stara, bo od zarania dziejów ludzie (i praludzie)
żyjący pod naszą szerokością geograficzną, aby przetrwać trudne czasy,
musieli się do nich przyszykować.
W bajce konik polny wiosną ochoczo hasa po łące, korzystając z dobrej
pogody i pojawiającego się powoli pożywienia. Dziwi się mrówkom, które –
zamiast spędzać miło czas na wygrzewaniu odwłoków w słońcu – pracują
ciężko, by zrobić zapas żywności na nadchodzącą zimę.
Latem konik cieszy się z obfitości dostępnej żywności i wciąż nie może
się nadziwić mrówkom. Po co robią zapasy, skoro teraz jest tak wiele do
jedzenia?
Jesienią jest podobnie. Późną jesienią nie jest źle: choć robi się zimniej,
znalezienie pokarmu wciąż jest możliwe.
Zimą, gdy mróz skuwa ziemię, pożywienia w końcu brakuje. Konik udaje
się do gniazda mrówek, by poprosić o pomoc. Nie zostaje wpuszczony do
środka. Zamarza. Wtedy mrówki wnoszą jego ciało do środka, by je zjeść.
Drastyczne? I owszem. Ale ta bajka miała mieć właśnie taki, dający do
myślenia przekaz, by już dzieciom uświadamiać, że dobre czasy kiedyś się
kończą. I że trzeba być gotowym na to, co będzie później.
A gorsze czasy mogą być różne. Mówi się o przygotowywaniu się na
czarną godzinę, o tym, co zrobimy w razie „w”, o kryzysach, apokalipsach
albo po prostu o niedających się przewidzieć katastrofach.
Kiedyś w Europie nie dało się przeżyć, jeśli nie było się prepperem. Bez
zapasów żywności rodzina nie miała szans przetrwać zimy. Nasi dziadkowie
i rodzice ze względu na socjalizm i notoryczne braki towarów na półkach
zapełniali spiżarki, gdy tylko udało im się coś kupić. A także samodzielnie
produkowali różne rzeczy – od przetworów przez ubrania po zabawki
i meble.
Dziś właściwie już się o tym nie pamięta, bo sklepy są dobrze
zaopatrzone, o pieniądze jest względnie łatwo – w razie czego można użyć
karty kredytowej lub wziąć chwilówkę. O sytuacjach kryzysowych ludzie
zwykle nie myślą, więc i specjalnie się na nie nie przygotowują.
A my chcielibyśmy, żeby to się zmieniło.

Nowoczesnym survivalem zainteresowaliśmy się pod koniec lat


dziewięćdziesiątych, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to się tak
nazywa. W sumie chyba nawet to pojęcie wówczas jeszcze nie istniało.
W czasach liceum dużo graliśmy w gry komputerowe, a w pewnym
momencie szczególnie bawiły nas Fallout i Fallout 2, których akcję
umieszczono w świecie po wojnie atomowej. Fascynowała nas
rzeczywistość, w której życie i cywilizację trzeba odbudowywać na
zgliszczach tego, co zostało zniszczone. I to, że radzić sobie z tym muszą
potomkowie nielicznych ludzi, którzy wojnę przetrwali w podziemnych
schronach.
Potem zaczęliśmy czytać w internecie o budowie takich właśnie
schronów. Szybko zauważyliśmy, że za oceanem żyje sporo osób, które od
czasów zimnej wojny przygotowania na wypadek podobnej apokalipsy
traktują zupełnie poważnie. Robią duże zapasy żywności, broni i amunicji,
budują własne źródła energii, konstruują przydomowe schrony
przeciwatomowe.
A potem zobaczyliśmy ludzi, którzy pokazują, jak takie przygotowania
uwzględnić w codziennych wydatkach, tak by nie stanowiły zbyt dużego
obciążenia. I by przynosiły korzyść także wtedy, gdy nic nieprzewidzianego
się nie wydarzy.
Chyba wtedy uświadomiliśmy sobie, że przecież dokładnie to samo robili
nasi dziadkowie. Widzieliśmy wiele rzeczy, ale nie do końca rozumieliśmy,
co widzimy. Wielki worek pełen papieru toaletowego na strychu. Kanistry
z paliwem w garażu. Przydomowy ogród warzywny, hodowla królików, kur,
produkcja kompostu. Własne źródło ciepła, kupowanie większych ilości
opału na zimę. Zapas świec na wypadek braku prądu. Widzieliśmy takie
obrazki często i nie budziły one naszego zdziwienia. Bo przecież tak się
kiedyś w Polsce żyło, gdy w sklepach był tylko ocet.

Mniej więcej od czasu studiów staramy się wdrażać w życie zasady,


o których tu piszemy. Od 2010 roku piszemy o tym na blogu domowy-
survival.pl i opowiadamy na autorskim kanale w serwisie YouTube. Teraz
dojrzeliśmy do tego, by te informacje zebrać, uporządkować i wydać
w formie książki.

Źródło: © Falcon Eyes/ Shutterstock;


Źródło: © Mikhail_Kayl/ Shutterstock;
Rozdział 1.
TRUDNE CZASY – CZYLI JAKIE?
C
zym tak naprawdę są trudne czasy? O jakich kryzysowych,
nietypowych, niesprzyjających sytuacjach będziemy rozmawiać?
Synonimem trudnych czasów jest w Polsce czarna godzina.
Moment, w którym coś nam się nie udało, nastąpił kryzys. Spodziewany
okres niespodziewanie dużych trudności różnego rodzaju. Wojna, utrata
pracy, recesja gospodarcza. Ale przecież niesprzyjających okoliczności jest
dużo, dużo więcej.
Część z nich to banalne, codzienne uciążliwości. Banalne, bo względnie
łatwo sobie z nimi poradzić, wymaga to tylko nieco większego wysiłku.
Banalne także dlatego, że po prostu dość częste, więc jesteśmy do nich
przyzwyczajeni, przynajmniej częściowo.
Masz ważny dzień w pracy. Albo rozmowę o pracę. Albo ostatni
możliwy termin na zrobienie zdjęcia do paszportu, bo inaczej nie
zdążysz załatwić dokumentu i zagraniczny wyjazd przepadnie. Budzisz
się rano, a tu – jak na złość – nie ma wody w całej dzielnicy. Jak się
teraz ogolić albo umyć i ułożyć włosy, gdy jedyna woda, jaką masz, to
odrobina na dnie czajnika oraz pół szklanki niedopitej dzień wcześniej
gazowanej mineralnej? Czy będziesz mieć dość czasu, żeby najpierw
pojechać samochodem do koleżanki mieszkającej w innej dzielnicy,
gdzie można się umyć?
Pędzisz rano do pracy, spóźniony, a na dodatek (przecież nieszczęścia
chodzą parami) zapomniałeś, że minął termin ważności twojego biletu
miesięcznego na komunikację miejską. Biletomat w autobusie nie
działa albo przyjmuje tylko monety, a ty przecież nigdy nie masz przy
sobie gotówki, bo teraz za wszystko można zapłacić kartą lub telefonem
(o czym usilnie chcą nas przekonać banki). Rozmowa z kontrolerem
skończy się nie tylko mandatem, lecz także dodatkowym spóźnieniem!
Zielone Świątki, sklepy pozamykane. Ciebie to nie martwi, bo przecież
masz co jeść na kolację i śniadanie następnego dnia. A obiad zamówisz
przez internet. Przyjeżdża dostawca z pizzą lub sushi i okazuje się, że
jego terminal płatniczy nie działa. Czy jesteś w stanie zapłacić
gotówką, czy też otrzymana wcześniej kara za brak biletu niczego cię
nie nauczyła?
Wracasz samochodem z weekendu na działce albo urlopu w górach.
Zmęczony, bo przecież urlop jest po to, by wypocząć i zmęczyć się
naraz. Nagle opona dziurawi się na jakimś porzuconym na jezdni
żelastwie. Dobrze, że tylko jedna. Przecież w bagażniku wozisz tylko
jedno koło zapasowe. Czy jest w nim dość powietrza? Choć tyle, by
powoli dojechać do najbliższej stacji benzynowej? Czy masz sprawny
lewarek i wiesz, jak go użyć? A jeśli nie, to może chociaż wykupiłeś
ubezpieczenie assistance? Albo nosisz przy sobie telefon komórkowy
z dostępem do internetu, by znaleźć najbliższą pomoc drogową?
I gotówkę, by za jej usługi od razu zapłacić?
Skala i prawdopodobieństwo zdarzenia
Wspomniane wydarzenia są dość prawdopodobne. Każdy z nas zna kogoś,
komu przynajmniej jedna taka sytuacja kiedyś się przydarzyła. My
przeżyliśmy wszystkie.
Jednocześnie na pewno zauważyłeś, że te „katastrofy” mają dość mały
zasięg, bo dotykają pojedynczej osoby czy pojedynczej rodziny. Albo
kilkunastu tysięcy ludzi na osiedlu. Przez to łatwo je zbagatelizować, bo
przecież nie mają bezpośredniego związku ani z tobą, ani z twoimi
najbliższymi.
Tymczasem klęski globalne są bardzo rzadkie. Częściej zdarzają się
katastrofy dotykające całego kraju lub połowy kontynentu. Jeszcze częściej te
o zasięgu lokalnym. A najczęściej te, które wpływają na życie jednego
miasta, jednej dzielnicy, jednej rodziny.
Z tego powodu przygotowywanie się na mało prawdopodobne
zdarzenia o dużym zasięgu (np. globalną pandemię) ma mniejszy sens niż
przygotowywanie się na bardziej prawdopodobne zdarzenia o mniejszej
skali (np. grypę, która rozłoży jednocześnie wszystkich domowników).
Wokół idei „przygotowuję się na X” (w miejsce X podstaw jakieś
zdarzenie o dużej skali – światowa wojna jądrowa, pandemia, apokalipsa
zombie, globalna awaria sieci elektroenergetycznej) konstruowano kolejne
odcinki Doomsday Preppers, czasem wręcz zmuszając bohaterów tego
serialu do określenia, z czym planują się zmierzyć. Tymczasem takie
podejście nie ma sensu, bo nie da się przewidzieć, jaki kataklizm się zdarzy.
Na szczęście nasze przygotowania mogą przydać się w wielu kryzysowych
sytuacjach i pomóc w ich przetrwaniu. A jeśli koniecznie chcesz stanąć
w obliczu zagrożenia, to na początek niech to będą sytuacje, które
przytrafiają się najczęściej, dotykające pojedynczych rodzin.

Można zauważyć pewną prawidłowość – dużo


częściej zdarzają się sytuacje kryzysowe
o mniejszym zasięgu niż te o większym. Oznacza
to, że raczej dotknie nas katastrofa o charakterze
lokalnym niż ogólnokrajowa czy
ogólnoświatowa. Jest większe ryzyko, że prądu
zabraknie na obszarze powiatu niż całego
województwa czy kraju. A także że mały pożar
transformatora odetnie zasilanie w twoim bloku
czy domu prędzej, niż w ziemię uderzy asteroida,
powodując katastrofę o skali porównywalnej do
wymierania dinozaurów.

Zanim zaczniesz się organizować na wypadek powodzi stulecia


(sprzedając dom i przeprowadzając się w bezpieczne miejsce), bądź gotów na
zalanie domu przez pękniętą rurkę, urwaną rynnę lub podtopienie wskutek
ulewy, a jeśli mieszkasz w bloku – na zalanie mieszkania przez sąsiada
z piętra wyżej.
Koniec świata, jaki znamy
W publikacjach dotyczących przygotowywania się na trudne czasy często
pojawia się określenie „koniec świata, jaki znamy”. To moment, w którym
nasze życie ulega wywróceniu do góry nogami. Gdy wszystko to, do czego
jesteśmy przyzwyczajeni, rozpada się albo drastycznie zmienia.
Taką sytuacją będzie na pewno mocno ograna przez popkulturę
apokalipsa zombie, do której jeszcze wrócimy (TUTAJ). Ale w skali
pojedynczej rodziny będzie nią również utrata pracy przez głównego
żywiciela. Albo jego kalectwo, a nawet śmierć. Nagle może się okazać, że nie
ma za co kupić jedzenia, opału, nie ma czym zapłacić za prąd, wynajem
mieszkania, nie mówiąc już o spłacie raty kredytu.
Współcześnie żyjemy w lepszych warunkach niż kiedyś polscy królowie.
Mamy w domach ogrzewanie i oświetlenie. Wiele czynności wykonują za
nas maszyny zasilane energią elektryczną. Z kranów płynie woda, ciepła
i zimna, a w odpływach znikają fekalia i woda zabrudzona podczas kąpieli
lub mycia naczyń. Żyjemy całkiem bezpiecznie. Pracujemy tylko przez jedną
trzecią doby. Jemy świeże mięso przez cały rok, warzywa i owoce, także te
egzotyczne, możemy kupić w dowolnym momencie.
Problem polega na tym, że na nasze codzienne życie ogromny wpływ ma
wiele różnego rodzaju systemów:
elektrownie, sieci elektroenergetyczne i transformatory – zaopatrujące
nas w prąd,
kopalnie, tłocznie gazu, gazociągi i różnego rodzaju urządzenia –
dostarczające nam węgla, gazu ziemnego i innych paliw,
stacje pomp i filtrów, rurociągi – zapewniające czystą, zdatną do picia
i celów higienicznych wodę,
rolnicy, dystrybutorzy żywności, sieci hurtowni i sklepów – dzięki
którym prawie codziennie możemy pójść do sklepu spożywczego
i kupić coś świeżego do jedzenia.
Jakakolwiek niewydolność któregoś z wymienionych systemów może
mieć bardzo daleko idące skutki. Także dlatego, że są one od siebie zależne.
Katastrofalna może być zwłaszcza awaria sieci elektroenergetycznej. Bez
prądu nie będą przecież działać m.in.:
lampy w domach, oświetlenie uliczne, sygnalizacja świetlna,
kopalnie zaopatrujące elektrownie w węgiel,
stacje pomp i filtrów w sieciach wodociągowych,
chłodnie służące do przechowywania żywności,
systemy bankowości elektronicznej, centra obsługujące transakcje
kartami płatniczymi, wreszcie sklepowe terminale i kasy fiskalne,
telefony komórkowe i stacje przekaźnikowe,
windy, bramy garażowe, wentylatory, lodówki, kuchenki.
Gdy zabraknie prądu, nie będzie można korzystać z większości zdobyczy
technicznych naszej cywilizacji.
Czego uczy nas historia?
Mówi się, że historia ma ustrzec ludzi przed popełnianiem po raz kolejny
tych samych błędów. Prepperzy wiedzą jednak, że mało kogo czegoś
nauczyła i że raczej należy z niej czerpać wiedzę o tym, co robić, gdy inni po
raz kolejny zbłądzą, postępując tak samo jak ich przodkowie.
W dziejach można znaleźć mnóstwo przykładów sytuacji kryzysowych,
które wywracały ludziom życie do góry nogami. Kilka z nich tu
przytoczymy.
Rok 1816, znany jako rok bez lata, obfitował w gwałtowne i nietypowe
zjawiska pogodowe, głównie na północnej półkuli naszego globu. Ich
przyczyną był wybuch indonezyjskiego wulkanu Tambora, który w kwietniu
1815 roku wyrzucił do atmosfery duże ilości pyłu wulkanicznego, co
znacznie zmniejszyło ilość energii słonecznej docierającej do powierzchni
ziemi i w konsekwencji przyczyniło się do drastycznego obniżenia
temperatur. Skutkiem zimnego lata były mniejsze plony, a w konsekwencji
ogromny wzrost cen zbóż oraz lokalne klęski głodu. Podobne zjawiska, choć
na mniejszą skalę, obserwowano także później1.
Druga pandemia cholery w latach 1829–1850, która rozpoczęła się
w Indiach i rozprzestrzeniła po całej Europie, ogarniając m.in. Wielką
Brytanię, obie Ameryki oraz Chiny i Japonię, była najgroźniejszą epidemią
XIX wieku. Cholera zabijała więcej ludzi i robiła to szybciej niż inne
choroby, rozprzestrzeniając się głównie przez skażoną odchodami wodę. Do
Polski dotarła z wojskami rosyjskimi w czasie powstania listopadowego.
W Rosji zachorowało na nią 250 tys. osób, a zmarło 100 tys. (40%
zakażonych). W Paryżu zaraza zabiła około 20 tys. osób z 650-tysięcznej
populacji miasta (ponad 3%)2. Cholera od momentu rozpowszechnienia się
na początku XIX wieku przyczyniła się do śmierci dziesiątek milionów ludzi.
Burza magnetyczna w 1859 roku była jedną z najbardziej intensywnych
w dotychczasowej historii. Zakłócenia w ziemskim polu magnetycznym
powodowały awarie sieci telegraficznej w Europie i Ameryce Północnej,
a okazjonalnie także pożary od iskier sypiących się z telegrafów. Szkody
były względnie niewielkie, bo infrastruktura energetyczna nie była tak
rozbudowana jak dziś3.
Blackout (awaria zasilania) w Nowym Jorku w 1977 roku trwał tylko
dwa dni, ale na obszarze prawie całego miasta doszło do wielu kradzieży,
włamań oraz różnych aktów wandalizmu, w tym podpaleń. Aresztowano 4,5
tys. osób, ponad 500 policjantów odniosło obrażenia. Dwa nowojorskie
lotniska wstrzymały pracę na kilka godzin, mnóstwo ludzi utknęło
w niedziałających windach, a z metra trzeba było ewakuować około 4 tys.
pasażerów. Straty materialne powstałe wskutek braku prądu sięgnęły według
szacunków nieco ponad 300 mln dolarów (co według dzisiejszej mocy
nabywczej tej waluty odpowiadałoby kwocie 1,2 mld dolarów albo 5 mld
złotych). Podobno dzięki skradzionemu wtedy sprzętowi elektronicznemu
znacznie przyspieszył rozwój hip-hopu4.
W czasie oblężenia Sarajewa w latach 1992–1996 zginęło lub zaginęło
około 10 tys. osób, zaś rany odniosło niemal 56 tys. osób. Znaczną część
ofiar stanowiły dzieci; szacuje się, że 1,5 tys. straciło życie lub zaginęło, a 10
tys. zostało rannych, do 40% nieletnich sarajewian strzelali snajperzy, 19%
było świadkiem jakiejś masakry, a 38% widziało zabitego członka swojej
rodziny. Co więcej, wśród mieszkańców miasta gwałtownie wzrosła liczba
samobójstw, podwoiła się liczba aborcji oraz spadła liczba urodzeń5.
Wskutek działania piramidy finansowej Amber Gold poszkodowanych
zostało około 19 tys. osób, które straciły w sumie około 851 mln złotych6.
Łatwo przeliczyć, że każdy poszkodowany stracił przeciętnie 44 tys. złotych.
Nietrudno też sobie wyobrazić, jakie skutki dla rodzinnych finansów mogło
mieć umieszczenie wszystkich oszczędności w jednym miejscu.
Regularnie powtarzane promocje różnego rodzaju produktów w
sieciach dyskontów (plastikowe buty, skórzane torebki znanej marki itd.)
przyciągają dziesiątki, jeśli nie setki osób zachęconych perspektywą
zaoszczędzenia kilkudziesięciu złotych. I jednocześnie są gwarancją tego, że
sklepowe półki zostaną szybko opróżnione przez ludzi zwyczajnie głodnych.
Pozwalają też przewidzieć, że będzie przy tym dochodziło do iście
dantejskich scen.
Kto nam pomoże, czyli o naiwnej wierze w pomoc służb
„Jestem praworządnym obywatelem, płacę podatki, pomoc państwowych
służb należy mi się jak psu buda” – pomyśli pewnie spora część ludzi
dotkniętych jakimś kataklizmem. Z etycznego punktu widzenia nie sposób
się z takim twierdzeniem nie zgodzić. Jest ono słuszne, ale niestety także
naiwne.
Pomoc służb, państwowych czy prywatnych, najczęściej przychodzi dość
późno. Niekiedy trzeba na nią czekać naprawdę bardzo długo. W innych
sytuacjach może w ogóle nie zdążyć.
Jeśli staniesz się ofiarą gwałtu albo brutalnego napadu, w niczym nie
pomoże ci przyjazd policyjnego patrolu tuż po tym, gdy ktoś wyrządził ci
krzywdę. Jest on zresztą wysoce nieprawdopodobny, bo w takiej sytuacji
trudno zadzwonić na numer ratunkowy, a najbliższy patrol i tak będzie
pewnie oddalony o co najmniej kilka minut drogi. Zaatakowanej osobie
przyda się pomoc psychologa, może wieloletnia terapia u psychiatry,
wspomagana lekami na uspokojenie. Albo broń palna za paskiem czy choćby
gaz pieprzowy na wierzchu w torebce.
Jeśli ulewa zaleje ci piwnicę, przy odrobinie szczęścia strażacy
z motopompą przyjadą do ciebie następnego dnia. Jeśli poszkodowanych
będzie więcej, a twój dom jest akurat ostatni przy ulicy, to prawdopodobnie
minie kilka dni, zanim do niego dotrą. Murom na pewno się to nie przysłuży.
Lepiej kupić własną pompę albo zrzucić się z sąsiadami na droższą, bardziej
wydajną. Może wykorzystacie ją do wypompowywania wody już w czasie
ulewy, zmniejszając skutki zalania?
W razie pożaru samochodu lepiej mieć pod ręką odpowiednio skuteczną
gaśnicę niż tylko telefon, z którego można zadzwonić po straż pożarną. Ta
przyjedzie raczej dogaszać wrak niż uratować wóz przed spłonięciem.
Niestety, z pożarem domu może być podobnie.
W razie zatrzymania akcji serca lub zadławienia u bliskiej osoby bardziej
przydatna będzie umiejętność udzielenia pierwszej pomocy aniżeli telefon po
karetkę.
Gdy złapiesz gumę, szybciej pomożesz sobie, samodzielnie zmieniając
koło, niż dzwoniąc po pomoc drogową.
Gdy ktoś ukradnie ci pieniądze z banku, łatwiej będzie sięgnąć po
gotówkę spod materaca niż iść do pomocy społecznej po zapomogę albo
nawet prosić o pożyczkę bliskich.
Każdy zdrowo myślący, zapobiegliwy człowiek powinien mieć
świadomość tego, że musi umieć poradzić sobie sam. Bo pomoc może
dotrzeć późno albo wcale. I że jeśli będzie w stanie sam opanować sytuację,
będzie mógł udzielić pomocy bliskim, sąsiadom. Że odciąży służby także
przez to, że sam nie będzie wymagać pomocy. I że być może dzięki temu,
pośrednio lub bezpośrednio, uratuje komuś życie.
Gdzie spotka nas kataklizm?
Pora wyjaśnić, czym jest tytułowy domowy survival, albo survival
nowoczesny, w odróżnieniu od tego, co zazwyczaj mieści się pod pojęciem
„sztuka przetrwania”, czyli survivalu tradycyjnego, czasem nazywanego
zielonym.
Tradycyjny, zielony survival to sztuka przetrwania w głuszy, w dziczy,
w lesie, na pustyni lub na bezludnej wyspie. Pomaga wtedy, gdy znajdujemy
się daleko od siedzib ludzkich, gdy jesteśmy rozbitkami ocalałymi
z katastrofy statku albo pasażerami po przymusowym lądowaniu lub rozbiciu
się rejsowego samolotu. To sztuka improwizacji i przetrwania w środowisku
naturalnym, umiejętność pozyskiwania wody, żywności, budowania
schronienia, tworzenia narzędzi i udzielania sobie pierwszej pomocy.
Survival nowoczesny to radzenie sobie w kryzysowych sytuacjach
w znanym środowisku: w mieście, w pracy, w drodze do pracy, na
wycieczce. Jednocześnie przygotowania do przetrwania trudnych czasów
mają przynosić korzyści także wtedy, gdy nie stanie się nic złego.
Zawsze się zastanawialiśmy, czy przeciętnemu czytelnikowi naszego
bloga potrzebne są umiejętności związane ze sztuką przetrwania w głuszy.
Jak bardzo prawdopodobne jest to, że zmuszony będzie do budowy szałasu
w lesie? Czy będzie kiedykolwiek pozyskiwać wodę na pustyni albo rozpalać
ognisko, pocierając patykiem o patyk?

Nowoczesny survival – sztuka przetrwania


w znanym otoczeniu, ale w niesprzyjających
okolicznościach. W odróżnieniu od
tradycyjnego, zielonego survivalu, skupiającego
się na przetrwaniu w głuszy, lesie, dżungli czy na
pustyni, ten nowoczesny skupia się na
zaspokajaniu podstawowych ludzkich potrzeb
np. w domu w mieście, gdy w kranach nie ma
wody, a oprócz tego przerwane zostało
zaopatrzenie w żywność i energię elektryczną.

W Polsce można się zgubić w lesie i umrzeć. Historia zna takie


przypadki7. Niemniej jednak jesteśmy zdania, że jeśli ktoś zabłądzi w takich
warunkach, to stanie się to tak naprawdę przez jego głupotę. Lasów w Polsce
jest sporo (około jednej trzeciej powierzchni kraju), ale nie są aż tak duże, by
idąc konsekwentnie w jednym kierunku, nie dało się znaleźć oznak
cywilizacji. Jeśli ktoś ma obawę, że zgubi się w nieznanym sobie lesie, do
którego się udał nieprzygotowany, powinien raczej kupić mapę okolicy
i kompas, a później nauczyć się z niego korzystać. Do tego warto mieć przy
sobie zapalniczkę i koc termiczny, zamiast uczyć się budowania szałasu
z gałęzi i rozpalania ognia przez pocieranie patyków.
W Polsce na największe ryzyko wystąpienia sytuacji kryzysowej, która
zagrozi naszemu życiu, zdrowiu lub bezpieczeństwu, jesteśmy narażeni
w domu, w pracy, w drodze do sklepu lub podczas powrotu z imienin u cioci.
Bardziej prawdopodobne jest spotkanie z pijanym wyrostkiem niż z wilkiem
czy dzikiem. Awaria koła w samochodzie 10 kilometrów od najbliższej
miejscowości niż w środku bezkresnego, pustynnego odludzia. Konieczność
uzdatniania zanieczyszczonej wody płynącej z kranu niż tej, którą
przyniesiemy z rzeki.
Chcielibyśmy jednak w tym miejscu zaznaczyć, że nie mamy nic
przeciwko nabywaniu umiejętności związanych z tradycyjnym survivalem.
Nie zamierzamy nikogo zniechęcać do zapisywania się na kursy, kupowania
książek czy samodzielnego wypróbowywania technik podpatrzonych na
YouTube. Zdajemy sobie sprawę z tego, że sama nauka może sprawiać
mnóstwo frajdy. Że fajniejszym doświadczeniem jest wypicie piwa w lesie,
w samodzielnie zbudowanym tymczasowym schronieniu niż przed
telewizorem. Że większą satysfakcję przyniesie rozpalenie ogniska w deszczu
niż obficie podlanego rozpałką węgla w grillu.
Chcielibyśmy jedynie zaprotestować przeciwko bezkrytycznemu
przyjmowaniu twierdzenia, że umiejętności związane z tradycyjnym
survivalem zawsze mogą się przydać. Szanse na to, że się przydadzą,
rzeczywiście są niezerowe, ale jednak – uczciwie na to patrząc – nieduże.
W polskich warunkach można utknąć na dobę samochodem w śnieżnej
zaspie. I warto być na taką sytuację przygotowanym. Tylko że w tym celu
lepiej nauczyć się tankować samochód odpowiednio często, wozić w nim
koc, zapałki, kuchenkę turystyczną oraz coś do jedzenia i picia, zamiast
ćwiczyć budowę igloo albo rozpalanie ognia za pomocą tzw. łuku
ogniowego.

Źródło: © Miriam Doerr Martin Frommherz/ Shutterstock;


1 Zob. Rok bez lata, Wikipedia.org, 1 grudnia 2016:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rok_bez_lata [dostęp: 20 lutego 2017].
2 Zob. 1829–51 cholera pandemic, Wikipedia.org, 8 lutego 2017:
https://en.wikipedia.org/wiki/1829%E2%80%9351_cholera_pandemic [dostęp: 20 lutego
2017].
3 Zob. Z. Jaworowski, Te plamy nas wykończą, „Polityka” [online], 10 sierpnia 2009:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/298904,1,te-plamy-nas-wykoncza.read
[dostęp: 20 lutego 2017].
4 Zob. New York City blackout of 1977, Wikipedia.org, 20 lutego 2017:
https://en.wikipedia.org/wiki/New_York_City_blackout_of_1977 [dostęp: 20 lutego 2017].
5 Zob. Oblężenie Sarajewa, Wikipedia.org, 20 lutego 2017:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Obl%C4%99%C5%BCenie_Sarajewa [dostęp: 20 lutego
2017].
6 Zob. 19 tys. poszkodowanych, 851 milionów złotych, 16 tys. tomów akt. Afera Amber
Gold w liczbach, tvn24.pl, 20 marca 2016: http://www.tvn24.pl/pomorze,42/gdansk-rusza-
proces-ws-amber-gold,628410.html [dostęp: 20 lutego 2017].
7 Zob. Pow. starogardzki. Kobieta zabłądziła w lesie. Znaleziono ją po 2 dobach. 68-latka
zmarła, „Dziennik Bałtycki” [online], 4 stycznia 2016:
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/9253690,pow-starogardzki-kobieta-zabladzila-w-
lesie-znaleziono-ja-po-2-dobach-68latka-zmarla,id,t.html [dostęp: 20 lutego 2017].
Źródło: © Alex Kosev/ Shutterstock;
Rozdział 2.
SURVIVALOWE POTRZEBY
W DOMU I POZA NIM
J
ak już wspomnieliśmy, nie do końca podoba nam się przygotowywanie
się tylko na konkretne katastrofy. Takie podejście ma bowiem tę wadę,
że łatwo nie trafić z prognozą i dać się zaskoczyć temu, co rzeczywiście
się przydarzy.
Zamiast tego sugerujemy, żebyś przygotował się do zaspokojenia
swoich potrzeb bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdziesz.
Ale skoro mamy rozpatrywać survivalowe strategie przez pryzmat
potrzeb, dobrze byłoby się przy nich na chwilę zatrzymać.
Niezbędne do przeżycia
Zacznijmy od rzeczy, które są nam absolutnie niezbędne do przeżycia
w każdej sytuacji i których brak oznacza po prostu śmierć, w krótszym lub
dłuższym czasie.

Powietrze, woda i żywność, czyli zasada trójek


Do przeżycia ludzki organizm potrzebuje powietrza, wody i żywności.
Można dla wygody przyjąć, że z braku powietrza umieramy po trzech
minutach, z braku wody po trzech dniach, a z braku żywności po trzech
tygodniach. Jest to oczywiście duże uproszczenie, którego jedynym celem
jest pokazanie, na co w kryzysowej sytuacji powinniśmy zwracać uwagę
w pierwszej kolejności.

Zasada trójek – śmierć przyniesie nam brak


tlenu przez trzy minuty, brak wody przez trzy dni
i brak żywności przez trzy tygodnie.

Ciepło i energia
Teoretycznie człowiek może przeżyć, jedząc tylko surową żywność i pijąc
nieprzegotowaną wodę. Jednak w naszych warunkach klimatycznych przez
dużą część roku musimy dbać o utrzymanie ciepłoty ciała, nie tylko
okrywając się kolejnymi warstwami odzieży, lecz także ogrzewając
pomieszczenia, w których przebywamy. Dom czy mieszkanie ma przecież
stanowić schronienie przed zimnem, deszczem, śniegiem, wiatrem i wilgocią.
Ciepło pomoże nam również w utrzymaniu higieny. Łatwiej jest umyć ciało
w ogrzanej łazience, ciepłą wodą niż w przeręblu.
Energia albo paliwo potrzebne są do wielu czynności, bez których nie
wyobrażamy sobie życia, m.in. do przygotowywania posiłków i jazdy
samochodem. Życie bez energii elektrycznej jest w dzisiejszych czasach
możliwe, ale bardzo trudne. Tym bardziej że brak prądu wpływa na naszą
codzienność bezpośrednio (bo w domu jest ciemno i zimno), ale też
pośrednio (bo np. nie można kupić nic w sklepie).

Zdrowie i higiena
Do zachowania zdrowia potrzebujemy oczywiście odpowiedniego
pożywienia, wody, ciepła, ale do ochrony przed chorobami to nie wystarcza.
Konieczne jest również zapewnienie higieny, np. mycie rąk i całego ciała,
pranie ubrań i ręczników, odprowadzanie ścieków w sposób
nieprzyczyniający się do zanieczyszczenia wody pitnej, a wreszcie usuwanie
odpadów.
Dbanie o higienę staje się szczególnie ważne w przypadku kontaktów
z osobami zarażonymi lub w okresie częstszych zachorowań różnego
rodzaju. Dotykanie twarzy dłońmi, które wcześniej miały bezpośredni
kontakt z osobami chorymi na grypę albo powierzchniami przez nie
dotykanymi, może być źródłem infekcji.
Dla bezpieczeństwa epidemiologicznego korzystne jest również sprawne
usuwanie ścieków lub zagospodarowanie ich w bezpieczny sposób z dala od
ludzkich siedlisk. Na co dzień problem załatwia sedes ze spłuczką,
kanalizacja albo szambo czy przydomowa oczyszczalnia ścieków. Do ich
funkcjonowania potrzeba jednak olbrzymich ilości wody (ponad jedna trzecia
wody zużywanej w domu służy właśnie do spłukiwania toalet), które nie
zawsze można ograniczyć ze względu na konieczność zapewnienia drożności
kanalizacji. Bez wody kanalizacja działać nie będzie. Bez prądu nie
zadziałają przepompownie kanalizacyjne.
Również sprawne usuwanie odpadów ma wpływ na nasze zdrowie.
Resztki psującego się jedzenia są źródłem nie tylko nieprzyjemnych
widoków i zapachów, lecz także pokarmem dla owadów i innych zwierząt.

Bezpieczeństwo
O zapewnieniu sobie ochrony przed czynnikami atmosferycznymi już
pisaliśmy. Ale co z pozostałymi zagrożeniami?
Żyjemy we względnie bezpiecznym kraju. Ludzie nie giną dziesiątkami
na ulicach w strzelaninach gangów narkotykowych. Spada liczba
przestępstw. Jednak napad rabunkowy może naprawdę zmienić życie,
a ciężkie pobicie może je przecież zakończyć. Dom musi więc zabezpieczać
nas i nasz dobytek przed kradzieżą i włamaniem. A także przed napadem.
W końcu przeciętny Polak broni palnej nie posiada, więc przestępca nie musi
obawiać się wejścia do domu, nawet gdy ktoś jest w środku.
A co z pożarem? Istnieje wiele przepisów dotyczących budowy
i eksploatacji budynków, które mają minimalizować liczbę takich
incydentów. Mimo to ryzyko zawsze istnieje, więc w domu powinno się mieć
sprawną gaśnicę dostosowaną do tego, co być może będzie trzeba ugasić.
Podobnie wygląda sprawa z bezpieczeństwem instalacji gazowej
i elektrycznej. Rozszczelnienie tej pierwszej może być przyczyną pożaru albo
wręcz doprowadzić do wybuchu gazu. Awaria drugiej może uszkodzić
sprzęty gospodarstwa domowego, ale też najzwyczajniej w świecie kogoś
zabić. Wystarczy taki drobiazg jak wyrwane ze ściany gniazdko, którego ktoś
nieopatrznie dotknie.
Dostęp do informacji
Dostęp do informacji nie jest może niezbędny do przeżycia, jednak ich brak
może zaważyć na naszym życiu i zdrowiu.
W każdej sytuacji dobrze jest wiedzieć, co dzieje się u bliskich, w jakim
są stanie, czy wszystko u nich w porządku. W sytuacji kryzysowej możliwość
nawiązania kontaktu pozwoli lepiej ocenić sytuację i podjąć mądrzejsze
decyzje. Podobnie będzie z informacjami z mediów, zwłaszcza z radia
i telewizji, a także z internetu. Wiedząc, na jakim obszarze panują trudne
warunki, można bardziej racjonalnie decydować o opuszczeniu domu lub
pozostaniu w nim.
Życiodajne systemy, infrastruktura i ludzie
Uważne przyjrzenie się omówionym powyżej potrzebom pozwoli szybko
uświadomić sobie, że olbrzymią część z nich zaspokajamy częściowo lub
w całości dzięki istnieniu jakiegoś systemu:
prąd dociera do gniazdka z elektrowni przez sieci przesyłowe,
transformatory i sieć dystrybucyjną,
gaz, który zasila kuchenkę, pochodzi z kopalni, zapewne w Rosji, skąd
tłoczony jest przez długi gazociąg,
wodę do kranu dostarczają (m.in. z rzek) elektryczne pompy, choć
najpierw trzeba ją oczyścić w stacji uzdatniania, gdzie też zużywany jest
m.in. prąd,
paliwo zatankowane do baku samochodu na stację benzynową
przyjechało cysterną z rafinerii, dokąd najpierw została dostarczona
odpowiednia ilość ropy naftowej,
jedzenie w lodówce mamy ze sklepu, a ten sklep to koniec łańcucha
produkcji i dystrybucji żywności, który zaczyna się na polu rolnika
i składa się jeszcze co najmniej z zakładu produkcyjnego, hurtowni
i magazynów,
kupienie czegokolwiek możliwe jest w zasadzie niemal wyłącznie dzięki
istnieniu banków, przelewów pieniężnych, autoryzacji kart płatniczych
oraz sieci telekomunikacyjnych i zasilaniu w prąd,
nasze leczenie bazuje na wysokospecjalistycznych preparatach
wytwarzanych w kilku czy kilkunastu zakładach w Polsce i za granicą,
trudnych do zastąpienia na własną rękę.
Te systemy bardzo ściśle ze sobą współdziałają, są od siebie zależne.
Do funkcjonowania każdego z nich konieczna jest sprawna infrastruktura.
Elektrownie z kotłami, turbinami i generatorami. Sieci przesyłowe. Kopalnie
węgla i gazu. Silniki elektryczne. Chłodnie i magazyny. Autostrady i drogi,
po których jeżdżą ciężarówki. Linie kolejowe służące do dostarczania węgla
do elektrowni. Sklepy. Terminale do kart płatniczych. Lodówki sklepowe.
Stacje pomp. Przepompownie kanalizacyjne. Wysypiska śmieci i zakłady ich
utylizacji.
Ta infrastruktura nie będzie jednak działać w nieskończoność. Maszyny
do pracy potrzebują energii, a jej zużycie powoli, ale nieustannie rośnie.
Energii, którą czerpiemy w ogromnej większości z nieodnawialnych źródeł
kopalnych – węgla, gazu ziemnego, ropy naftowej. Znaczna zmiana kosztów
eksploatacji źródeł albo ich wyczerpanie zachwieje funkcjonowaniem
otaczających nas systemów. Przestanie się opłacać utrzymywanie wysoko
wyspecjalizowanych gospodarstw korzystających z paliwożernych maszyn.
Z drugiej strony dowożenie żywności od mniejszych dostawców będzie dużo
trudniejsze. Może się nagle okazać, że nie ma prądu, by zapewnić produktom
spożywczym świeżość. Albo że jest tak drogi, że ludzie przestaną jeść
codziennie mięso i świeże warzywa. I nabiał.
Ale systemy to także ludzie, którzy swoją pracę wykonują lepiej lub
gorzej. Stanowią element, który potencjalnie też może nie zadziałać. Ktoś
pomyli zawory w stacji uzdatniania wody i z kranów popłynie toksyczny
ściek. Ktoś zatruje partię jogurtów albo leków. Wystarczy strajk
pracowników dowolnej dużej firmy transportowej, by sparaliżować dowóz
towarów do sklepów. Strajk kolejarzy, jeśli potrwa dłużej, zagrozi
bezpieczeństwu dostaw energii elektrycznej. I tak dalej, można wymieniać
w nieskończoność.
Cały czas rozważamy tylko zaspokajanie naszych potrzeb życiowych. Ale
jest i drugi aspekt tego problemu – kwestia pracy, bo trzeba jakoś zarobić na
kupienie tych wszystkich produktów i opłacenie rachunków. Nasza praca jest
również – w mniejszym lub większym stopniu – zależna od sprawnego
działania wszystkich tych systemów. Bez prądu nie sprzedamy klientowi
towaru. Bez internetu często go nie zamówimy. Czy podwyżka kosztów
paliw nie zje nam całej marży? Czy po podniesieniu cen produktów
w dalszym ciągu będziemy mogli je sprzedawać? Czy ludzie zubożeni
w wyniku jakiegoś krachu gospodarczego w ogóle będą skłonni je kupować?
Warto mieć świadomość tego, jak bardzo jesteśmy zależni od różnych
systemów. One zapewniają nam wygodne i bezpieczne życie, bez zmartwień.
Jednocześnie potwornie nas sobie podporządkowały. Dla zapewnienia sobie
prawdziwego bezpieczeństwa (a nie tylko jego iluzji) warto poświęcić trochę
czasu na choćby częściowe odzyskanie niezależności.
Samodzielność a samowystarczalność
Dążąc do zapewnienia sobie bezpieczeństwa, będziemy szukać rozwiązań
zwiększających naszą samodzielność oraz samowystarczalność. Czym się
różnią te dwa pojęcia?
Samodzielność określa się w godzinach, dniach lub tygodniach
w odniesieniu do sytuacji, w której możemy sobie poradzić przez jakiś czas
bez zasobów dostarczanych z zewnątrz – żywności, wody, prądu, gazu itd.
Wyciągamy z szafy zapasy jedzenia i wody, latarki na baterie i świece
i korzystamy z nich, dopóki się nie skończą. Samowystarczalność wyraża się
zwykle w procentach. To pojęcie odnosi się do możliwości zaspokojenia
swoich potrzeb przez dowolnie długi czas bez pomocy z zewnątrz. Jeśli
mamy na dachu baterie słoneczne, które zaopatrują nasz dom w prąd,
jesteśmy częściowo samowystarczalni pod względem zaopatrzenia w energię
elektryczną. Częściowo, bo w grudniu raczej nie wystarczą one do zasilenia
wszystkich domowych urządzeń. Jeśli uprawiamy ogród z drzewami
owocowymi i warzywami, możemy część niezbędnej żywności wytworzyć
sami, ale pewnie nie uda się nam pozyskać wszystkich produktów, bo np. nie
mamy kur, których hodowla zapewniłaby nam jajka i mięso.
Przygotowując się na trudne czasy, będziemy starali się budować naszą
samodzielność i samowystarczalność. Nie dadzą nam one gwarancji
przeżycia w dobrobycie i poczuciu bezpieczeństwa. Zapewnią nam za to
znacznie lepszy punkt wyjścia.
Źródło: © everst/Shutterstock;
Rozdział 3.
WODA
rzeciętny Polak w ciągu doby zużywa niemal 100 litrów wody pitnej8,

P podczas gdy spożywa jej w tym czasie nie więcej niż 3–4 litry,
z czego część pod postacią posiłków. Reszta potrzebna jest do mycia
się, prania, sprzątania domu, mycia samochodu i podlewania ogródka,
a wreszcie do spłukiwania nieczystości w toaletach.
Jako społeczeństwo jesteśmy uzależnieni od dostaw dużych ilości wody
pitnej. Bez niej nie będziemy mieli co pić. Nie przygotujemy posiłków. Nie
umyjemy się, przez co narazimy się na rozprzestrzenianie infekcji. Nie
upierzemy brudnych ubrań. Wreszcie nie spuścimy nieczystości higienicznie
i bezpiecznie w sedesie.
Kluczowy jest nie tylko dostęp do odpowiedniej ilości wody, lecz także
jej odpowiednia jakość. Picie wody zanieczyszczonej drobnoustrojami jest
źródłem zachorowań na choroby takie jak czerwonka czy dur brzuszny
i przyczynia się do śmierci wielu osób. Zresztą na te dwie choroby narażamy
się także, jedząc np. nieumyte owoce. Z tego względu wiele źródeł wymienia
brak dostępu do czystej wody jako przyczynę najpoważniejszych kłopotów
podczas długotrwałej sytuacji kryzysowej. Zabija nie tylko samo tsunami czy
huragan, lecz także skażenie źródeł wody.
Domowe zapasy wody
Uwzględniając powyższe informacje, możemy założyć, że:
absolutnie minimalna ilość wody, którą trzeba zabezpieczyć dla każdego
dorosłego członka rodziny, to 3–4 litry dziennie – przeznaczymy ją do
picia i bardzo oszczędnego gotowania,
sensowne minimum, dające szansę także na zaspokojenie potrzeb
higienicznych (w ograniczonym zakresie), to około 10 litrów wody
dziennie na osobę.
Teraz zastanówmy się, jak przechować taką ilość wody. I czy w ogóle
jest to realne. Przy czteroosobowej rodzinie trzeba by przecież zgromadzić
około 100 litrów wody na tydzień, licząc absolutne minimum, albo prawie
300 litrów w drugim przypadku. Niemniej jednak jesteśmy zdania, że właśnie
taką ilość wody – powtórzmy: co najmniej 100 litrów – powinna mieć
w zapasie każda polska rodzina. Nawet jeśli mieszka w bloku.
Spróbujmy najpierw rozejrzeć się po domu i zobaczyć, ile wody jest
w nim w tej chwili. I jaką część tych zapasów można wykorzystać, gdy
wyschną krany.
Na pewno woda pitna znajduje się w każdym domu w spłuczce
w toalecie. To dokładnie ta sama ciecz, która płynie z kranu, niczym
niezanieczyszczona. Trzeba tylko otworzyć spłuczkę i wydobyć z niej wodę.
Jest to trudniejsze, gdy cały mechanizm został zabudowany w ścianie –
w takim przypadku przyda się kawałek gumowego wężyka i odrobina
praktyki nabytej teraz, a nie dopiero wtedy, gdy wody w kranie zabraknie.
Inna rzecz, że czasem trudno z tego zapasu skorzystać. Zdarza się, że
dostawy wody ustają w nocy. Rano jedną z pierwszych rzeczy, które robimy,
jest spłukanie toalety, dopiero później odkręcamy kran, żeby umyć ręce,
i uświadamiamy sobie, że wody nie ma, a ta, którą mieliśmy, właśnie
radośnie spływa rurami kanalizacyjnymi. Warto więc wyrobić sobie nawyk
odkręcania kranu w umywalce przed naciśnięciem przycisku na spłuczce.
Pewną ilość wody mamy w samej instalacji wodnej. Tym więcej, im
bardziej jest ona rozbudowana. Wie to każdy, kto ma domek letniskowy,
w którym na zimę spuszcza wodę z rur, by zapobiec ich rozsadzeniu przez
lód. Wodę tę można względnie łatwo wydobyć, podstawiając pod kran
w najniższym punkcie instalacji wiadro i otwierając kolejno zawory w innych
miejscach. Ten sposób zadziała także w bloku – gdy kran będzie odkręcony
u nas i u sąsiada piętro wyżej, cała zawartość rurek spomiędzy tych dwóch
zaworów wypłynie przez kran w naszym mieszkaniu.
Jeśli w domu wodę użytkową podgrzewa zasobnik ciepłej wody (terma,
bojler), mamy do dyspozycji co najmniej kilkadziesiąt litrów zgromadzonej
w nim wody pitnej.
Niewielkie ilości wody uzyskamy, rozmrażając zamrażarkę. Odrobina
jest też pewnie w żelazku.
Tylko najbardziej zdesperowani sięgną po wodę znajdującą się
w instalacji grzewczej, czyli w grzejnikach, kotle itd. Ta woda nie będzie
raczej zdatna do picia, ale do spłukania toalety jak najbardziej.

Lodówka pełna wody


Gromadzenie zapasu wody pitnej w domu warto zacząć od… lodówki.
I zamrażarki. Wszystkie puste przestrzenie w chłodziarce powinny być
bowiem zapełnione wodą w butelkach (dobrze nadają się do tego butelki
wody źródlanej o zbliżonym do kwadratu kształcie w przekroju, który
pozwala ułożyć je na boku bez ryzyka, że rozjadą się po całej półce albo
z niej spadną) albo – w przypadku zamrażarki – wodą w formie kostek lodu,
zamkniętych w workach na mrożonki (lub po prostu mocnymi workami na
mrożonki napełnionymi wodą). Małe, półlitrowe butelki można też
względnie bezpiecznie zamrażać, o ile oczywiście mówimy o wodzie
niegazowanej. Taki zapas warto mieć nie tylko dlatego, że możemy z niego
czerpać wodę gotową do picia, lecz także ze względu na jego właściwości
chłodzące. Woda przechowywana w lodówce i zamrażarce spowalnia
nagrzewanie się tych sprzętów, gdy zabraknie prądu, odrobinę przedłuży
więc możliwość korzystania ze znajdującej się w nich żywności.

Akwarium nie tylko dla rybek


Jeśli masz w domu miejsce na akwarium, możesz w nim zgromadzić co
najmniej kilkadziesiąt litrów wody pitnej. Wprawdzie będą pływać w niej
rybki i idealnie czysta nie będzie, to jednak po oczyszczeniu prostym filtrem
doskonale nada się do picia.
Akwarium wymaga sporo zachodu, bo rybkami trzeba się przecież
opiekować. Z drugiej strony wygląda ładnie, co samo w sobie stanowi
korzyść.
Oczywiście, jeśli w kryzysowej sytuacji zużyjemy całą wodę, rybki
trzeba będzie uśmiercić.
Nie musimy chyba dodawać, że chodzi nam o akwarium słodkowodne,
a nie morskie. Słona woda nie będzie zdatna do picia, co najwyżej nada się
do spłukania sedesu.

Co można schować za kanapą i w szafie?


Niewielkie ilości wody łatwo przechowywać w butelkach PET po napojach.
Taki zapas ma tę zaletę, że butelki można poupychać w różnych miejscach
w mieszkaniu, np. za kanapą, w pojemniku na pościel w łóżku, na dnie i w
głębi szafy, na pawlaczu. Naszym zdaniem nie ma sensu kupować
butelkowanej wody nieróżniącej się praktycznie od tej, jaka płynie w kranie
i jaką piją z rzeki zwierzęta. Jeśli już kupować wodę, to gazowaną albo
wysoko zmineralizowaną. Pamiętajcie tylko, że to nie jest opinia
dyplomowanych dietetyków…
Butelki od razu po opróżnieniu płuczemy ciepłą wodą (najlepiej byłoby je
umyć, ale kto ma na to czas?), a następnie napełniamy zimną wodą z kranu.
Szczelnie zamykamy i zapominamy o nich na rok.
Ważne, żeby butelki z wodą trzymać w miejscu zacienionym.
W przeciwnym wypadku w wodzie mogą zacząć się rozwijać glony. Nie
sprawi to, że trzeba będzie ją wylać, bo przecież zawsze można ją potem
uzdatnić. Lepiej jednak tego unikać.
Część osób obawia się przenikania chemikaliów z butelek PET do
przechowywanych w nich płynów. Istnieją badania wskazujące, że woda
zamknięta w butelkach PET przez rok może zawierać niepożądane substancje
w ilościach przekraczających normy. Niezależnie od tego, jak istotne jest to
zagrożenie, można je dość łatwo zmniejszyć, po prostu odpowiednio często
wymieniając zapas – nie rzadziej niż raz na rok. Nie jest to problem, jeśli nie
napełniamy jednocześnie kilkudziesięciu butelek. Aby zminimalizować ilość
spożywanych chemikaliów, zalecamy przeznaczyć wymienianą wodę nie do
picia, ale do podlania kwiatków w doniczkach, do kąpieli albo do umycia
podłogi.

Jak przechować wodę w piwnicy lub garażu?


Większe ilości wody można przechowywać w większych pojemnikach, np.
w plastikowych kanistrach o pojemności 5–60 litrów. Można je ustawiać
jeden na drugim, dzięki czemu zajmą mniej miejsca (warto na jednej
warstwie pojemników położyć kawałek dykty lub płyty OSB, by stworzyć
w ten sposób stabilną powierzchnię do układania kolejnej – to powinno
zadziałać także w przypadku zbiorników o mniej regularnym kształcie).
Pojemniki te można zwykle względnie tanio kupić, korzystając z Allegro lub
serwisów ogłoszeniowych. Trzeba tylko zwracać uwagę na to, by były to
(najlepiej już dobrze umyte) opakowania po produktach spożywczych, a nie
środkach czystości lub innych chemikaliach.
Ze względów praktycznych nie warto kupować zbiorników większych niż
60-litrowe, a optymalnie pojemność nie powinna przekraczać 25–30 litrów.
Im większy pojemnik, tym mniej miejsca zajmuje przechowanie litra wody,
ale równocześnie tym trudniej takim pojemnikiem manewrować. Jest to
istotne zarówno przy jego napełnianiu (zwłaszcza gdy trzeba go potem
przenieść, załadować na samochód itd.), jak i przy korzystaniu ze
zmagazynowanej wody.
Wodę w ilości 80–200 litrów można przechowywać w plastikowych lub
stalowych beczkach. Są one mniej wygodne niż mniejsze pojemniki, bo
trudniej czerpać z nich wodę (teoretycznie beczkę można przechylić i wylać
z niej wodę, ale jest to dość karkołomne). Poza tym ze względu na swój
kształt zajmować będą zapewne więcej miejsca niż pojemniki o kształcie
zbliżonym do prostopadłościanu.
Dla osób dysponujących sporą przestrzenią dostępne są tzw.
paletopojemniki o pojemności około tysiąca litrów. Często wyposażone są
w kran do spuszczania wody. Dzięki temu wystarczy umieścić pojemnik na
wysokości kilkunastu centymetrów nad ziemią, aby wygodnie korzystać
z jego zawartości, bez potrzeby dokupowania pompek lub
eksperymentowania ze ściąganiem wody rurką.
Robiąc większy zapas cieczy (np. wody, benzyny do agregatu i oleju
napędowego do samochodu), warto korzystać z pojemników w różnych
kolorach albo przynajmniej wyraźnie je oznaczać, by zminimalizować ryzyko
pomyłki.

Woda w ogrodzie
Jeszcze większe ilości wody można zmagazynować w ogrodzie. Wystarczy
tylko zorganizować sobie przydomowy staw albo basen.
Taka woda będzie narażona na zanieczyszczenie pestycydami, a także
opadem radioaktywnym. Przed korzystaniem z niej będzie trzeba ją uzdatnić,
ale jej zapas może uratować rodzinę przed skutkami suszy.
Staw o wymiarach 3 × 3 metry i średniej głębokości 1 metra mieści aż 9
tys. litrów wody. To ilość nieporównywalna z zapasem zrobionym
w jakikolwiek inny sposób.

Staw kąpielowy
Duży staw kąpielowy to przede wszystkim miejsce służące do relaksu
i miłego spędzania wolnego czasu, zwłaszcza w lecie. Jest to połączenie
stawu i przydomowego basenu. Składa się z części do pływania oraz części,
w której rosną różne rośliny oraz bytują bakterie i inne żyjątka oczyszczające
wodę.
Taki staw, jeśli będzie odpowiednio skonstruowany, może służyć jako
magazyn dużych ilości wody i jednocześnie pełnić swoją podstawową
funkcję. Zbiornik o powierzchni 50 metrów kwadratowych, w którym
poziom wody zmienia się o 5 centymetrów po napełnieniu deszczówką
(później można ją wykorzystać do podlewania), pozwala na przechowanie
2,5 tys. litrów wody.
Można w nim również hodować ryby i jadalne rośliny, takie jak lotos
orzechodajny.
Jeśli nie wodociąg, to co?
Oczywiście sam zapas wody to nie wszystko, bo prędzej czy później się
skończy. Trzeba więc być przygotowanym do pozyskiwania jej ze źródeł
innych niż tylko miejski wodociąg. Niektóre z dalej opisanych rozwiązań
można wdrożyć z wyprzedzeniem, by później, w sytuacji kryzysowej,
z łatwością z nich skorzystać.

Co trzeba wiedzieć o przydomowej studni?


Powiedzielibyśmy, że przydomowa studnia to rozwiązanie najpewniejsze,
gdyby nie fakt, że zawsze istnieje niewielkie (ale jednak) ryzyko jej
wyschnięcia lub skażenia. Ale jeśli tylko warunki na to pozwalają, warto ją
na działce wykopać.
Studnia nie tylko uniezależnia nas od dostaw wody z wodociągu, lecz
także pozwala na obniżenie rachunków. Po co myć samochód, podłogę
w domu czy podlewać trawnik wodą uzdatnioną do picia i później
chlorowaną? Nie dość, że jest to mało przyjazne dla środowiska (wodę trzeba
przecież wydobyć, uzdatnić i przepompować do naszego domu), to jeszcze
po prostu dość kosztowne. Zwłaszcza wtedy, gdy na podstawie zużycia wody
nalicza się opłaty za korzystanie z kanalizacji, a w domu brak wydzielonego
licznika wody przeznaczonej do celów gospodarczych.
Optymalnym rozwiązaniem będzie studnia na tyle płytka, by wodę dało
się z niej czerpać nie tylko zwykłą pompą elektryczną, lecz także pompą
ręczną, tzw. abisynką. Pamiętać należy jednak, że żadna pompa nie zassie
wody z głębokości większej niż 6–8 metrów. W przypadku głębszych studni
konieczne jest zastosowanie elektrycznej pompy zanurzeniowej, która
wytłoczy wodę na odpowiednią wysokość i pod odpowiednim ciśnieniem.
Pompa elektryczna nie jest złym rozwiązaniem, jeśli tylko mamy
awaryjne źródło zasilania. Będzie to szczególnie trudne w przypadku pomp
o dużej wydajności (przepompowujących duże ilości wody) i pracujących
przy wysokich ciśnieniach (tj. wypompowujących wodę z dużych głębokości
oraz pomp w hydroforach), bo zużywają one dużo energii elektrycznej. Na
pewno nie warto planować ciągłego zaopatrzenia ich w prąd, wystarczy je
bowiem uruchomić jeden czy kilka razy w ciągu doby, na chwilę, w celu
wypompowania odpowiedniej ilości wody. Taki tryb pracy zmniejsza
jednostkowe zużycie energii na wydobycie 1 litra wody, ale wymaga
odpowiednio dużego zbiornika, z którego będzie można ją później pobierać.
Do zestawów hydroforowych należy dobierać pompy o możliwie
najwyższej klasie energetycznej i zdecydować się na zbiornik takiej
wielkości, by zgromadzona w nim woda była wymieniana przynajmniej raz
na dobę, co zapobiegnie rozwinięciu się w nim nowej „cywilizacji”, np.
bakterii. Przy oszczędnym korzystaniu z wody (bez pryszniców i kąpieli
w wannie) może wystarczyć po prostu hydrofor z dużym zasobnikiem. Na
rynku dostępne są zbiorniki o pojemności nawet 500 litrów, choć są one dużo
droższe od tych typowych, kilkudziesięciolitrowych. Duży zajmie w domu
sporo miejsca, więc tu niestety trzeba poszukać jakiegoś sensownego
kompromisu. Zwłaszcza w momencie wymiany zasobnika, gdy konieczne
jest dopasowanie go do reszty instalacji wodociągowej w domu, wybór może
być bardzo ograniczony.
Należy też zaznaczyć, że zbiornik hydroforowy o pojemności np. 200
litrów wcale nie musi pozwalać na przechowywanie właśnie takiej ilości
wody. W wielu znajduje się bowiem membrana dzieląca środek na dwie
części – w jednej jest woda pitna, w drugiej gaz utrzymujący odpowiednie
ciśnienie w instalacji wodociągowej. Efektywna pojemność takiego zbiornika
będzie mniejsza, więc warto o to dopytać przy zakupie.
Nie ma gwarancji, że woda ze studni będzie się nadawać do picia przez
cały czas. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy po wykopaniu studni musieli
włożyć mnóstwo pieniędzy w instalację do uzdatniania wody, np. ze względu
na obecne w niej związki żelaza. Wody podziemne mogą być skażone także
zanieczyszczeniami chemicznymi, takimi jak nawozy sztuczne, lub
biologicznymi, np. pochodzącymi z nieszczelnych szamb i nieefektywnych
przydomowych oczyszczalni ścieków. Także skażenia pojawiające się
w sytuacji kryzysowej na powierzchni gruntu (np. pył radioaktywny) będą
powoli przenikać do ziemi i mogą się w końcu przyczynić do
zanieczyszczenia warstw wodonośnych. Należy więc liczyć się
z koniecznością posiadania sprzętu, za pomocą którego możliwe będzie
uzdatnienie wody ze studni. Warto też od czasu do czasu (np. co rok lub dwa
lata) wykonać badanie jakości wody ze studni, nawet jeśli na co dzień
korzystamy z niej tylko do podlewania ogrodu.

Jak zbierać i magazynować deszczówkę?


Mieszkańcy domów jednorodzinnych mogą pójść o krok dalej
w oszczędzaniu wody z wodociągu i zacząć wykorzystywać deszczówkę.
Wystarczy jedynie w odpowiedni sposób podłączyć rury spustowe z rynien
do dowolnego zbiornika na wodę. Deszczówkę można trzymać w beczkach
(po jednej beczce na każdą z rur spustowych), w paletopojemnikach albo
nawet w zbiornikach podziemnych, choćby w starym, nieużywanym już
szambie.
Jak już wspomnieliśmy, wykorzystanie deszczówki do celów
gospodarczych jest jedną z najlepszych metod na obniżanie rachunków za
wodę, bo woda spadająca na dachy jest bezpłatna i nie trzeba zużywać
energii, by ją pozyskać. Konieczne jest tylko kupienie jakiegoś zbiornika
i skierowanie do niego rury.
Najprostszym rozwiązaniem, od którego warto zacząć, będzie po prostu
beczka stojąca przy narożniku domu, do której skierujemy wodę z rynny.
Warto podłączyć ją do rynny w taki sposób, by możliwe było kierowanie
strumienia albo do beczki, albo dalej, do rury spustowej, gdy beczka się
zapełni. Jest to istotne z tego względu, że wodę z dachu powinno się
odprowadzać z dala od ścian i fundamentów domu.
Rozwiązaniem dla bardziej ambitnych będzie układ co najmniej kilku
połączonych beczek, pozwalający na zmagazynowanie większych ilości
wody.
Wszelkie naziemne zbiorniki trzeba opróżniać przed zimą z uwagi na
ryzyko ich uszkodzenia lub zniszczenia przez zamarzającą wodę. Pod tym
względem znacznie lepiej spisują się zbiorniki podziemne, niestety koszt ich
montażu jest dość spory i raczej nie osiągniemy zwrotu z takiej inwestycji.
Warto jednak wykorzystać np. stare szambo (po jego wyczyszczeniu), jeśli
tylko mamy taką możliwość.
Deszczówkę można wykorzystywać do celów spożywczych dopiero po
jej uzdatnieniu. Będzie to istotne zwłaszcza w sytuacji kryzysowej, gdy może
ona zostać skażona substancjami nieobecnymi w niej na co dzień. Jeśli
planujemy wykorzystanie takiej wody do mycia naczyń i ciała, jej
uzdatnienie także będzie konieczne.
Warto rozważyć magazynowanie deszczówki zwłaszcza tam, gdzie mamy
problemy z jej zagospodarowaniem w obrębie własnej działki. Duże
wybetonowane powierzchnie (podjazdy, miejsca postojowe, chodniki)
uniemożliwiają wsiąkanie wody w grunt i zmuszają do odprowadzania jej do
kanalizacji deszczowej lub studni chłonnych, których wydajność jest przecież
ograniczona. Oznacza to zawsze większe ryzyko lokalnych podtopień –
w czasie ulewy woda wylewająca się z rynny zakończonej rurą spustową
oddaloną o metr od ściany domu nie zdąży wsiąknąć w trawnik, na który i tak
pada deszcz, może najpierw stworzyć dużą kałużę, a potem wlać się do
piwnicy lub garażu.
Co więcej, pojawiają się próby „opodatkowania deszczu”, czyli
wprowadzenia opłat za odprowadzanie wody deszczowej, które mają
równoważyć koszty budowy i utrzymania kanalizacji deszczowej.
Zagospodarowanie deszczówki pozwoli uniknąć tych kosztów.
Deszczówkę można kierować także do stawów i oczek wodnych
znajdujących się na działce. Wystarczy tylko zapewnić tam jakąś rezerwową
pojemność, używając później części wody ze stawu do podlewania trawnika.

Do czego się przyda szara woda?


Pewne ilości wody wykorzystywanej w domu można pozyskać do celów
gospodarczych także dzięki odzyskowi tzw. szarej wody, czyli po prostu nie
bardzo zanieczyszczonych ścieków. Chodzi przede wszystkim o wodę użytą
do kąpieli i pryszniców, mycia zębów, ręcznego prania albo mycia naczyń
(pralki i zmywarki, zwłaszcza te nowoczesne, są z reguły bardziej oszczędne,
jeśli chodzi o zużycie wody, a więc ścieki z nich są zazwyczaj brudniejsze
niż te z ręcznego mycia naczyń czy prania).
Szara woda po odpowiednim podczyszczeniu nadaje się doskonale do
spłukiwania nieczystości w toaletach. Taka instalacja pozwala nie tylko
oszczędzać wodę, lecz także zmniejszać koszty wywozu nieczystości
płynnych lub użytkowania kanalizacji, bo szambo napełnia się wolniej,
a ścieków powstaje mniej.
Zastanawialiśmy się, czy w ogóle o tym w tym miejscu pisać, skoro taka
woda nadaje się jedynie do spłukania sedesu. Sytuacje kryzysowe wiążą się
jednak nie tylko z absolutnym brakiem wody, lecz także z utrudnieniami
w dostępie do niej, takimi jak np. zmniejszone ciśnienie, czasowe wyłączenia
albo ograniczenia w korzystaniu. Znamy gminy, które ze względu na słabą
infrastrukturę wodociągową zabraniają mieszkańcom mycia samochodów
i podlewania ogrodów w piątki i soboty.
Awaryjne zapasy wody w domu lub mieszkaniu
Czasem mamy na tyle szczęścia, że o planowanym wstrzymaniu dostaw
wody zostajemy powiadomieni z wyprzedzeniem. W takiej sytuacji mamy
czas, by zrobić zapas w domu. Jak się do tego zabrać, żeby ten zapas był jak
największy?

Wanna pełna wody


Oczywiście w pierwszej kolejności napełnij wodą wannę. Zakładamy, że
masz korek, który jest szczelny (i że w tym momencie zrobisz sobie przerwę
w czytaniu, odłożysz książkę, zatkasz odpływ wanny, wlejesz trochę wody
i jeżeli korek okaże się nieszczelny, wymienisz go na nowy). Jeśli tak nie
jest, uszczelnij odpływ warstwą folii spożywczej (połóż folię na otworze,
wsadź korek, resztę folii wywiń płasko na powierzchnię wanny i gotowe).
Jeśli korek gdzieś zginął, po prostu zasłoń odpływ dużym kawałkiem folii
spożywczej. Nie używaj worków na śmieci ani innej folii nienadającej się do
kontaktu z żywnością, bo może będziesz musiał wykorzystać tę wodę do
picia lub gotowania posiłków.

Napełniamy wiadra, garnki, miski


Jeśli masz w domu jakiekolwiek wiadra, napełnij je wodą. Kosz na odpadki,
wiadro do mycia podłogi. Lepiej mieć worek śmieci leżący luzem w szafce
pod zlewem i wiadro pełne wody niż wiadro pełne śmieci w worku. Jeśli
wiadro nie jest czyste, przeznaczysz zgromadzoną w nim wodę do
spłukiwania toalety.
Napełnij wodą duże garnki. Nalej jej do pełna do czajnika i kuchennego
filtra do wody. Wykorzystaj też małe garnki, których używasz często do
gotowania. Lepiej zagotować ziemniaki na obiad w wodzie stojącej w garnku
od wczoraj, niż gorączkowo szukać czegoś innego do zjedzenia (choć
uczciwie trzeba przyznać, że w razie braku wody będziemy starali się ją
racjonować).
Napełnij wodą umywalkę w łazience i zlew w kuchni. Zastosuj taki sam
patent na ich uszczelnienie jak w przypadku wanny. Sporo wody będziesz
potrzebować do mycia naczyń. W dwukomorowym zlewie da się to zrobić
całkiem efektywnie. No, to już masz zapas na pierwsze zmywanie naczyń
i kilkakrotne umycie rąk w łazience.
Jeśli dasz radę rozmontować syfon w kuchni lub łazience, zrób to
koniecznie. Wodę po myciu naczyń lub rąk lepiej wykorzystać jeszcze raz do
spłukania toalety, niż od razu puścić do kanalizacji. Ale jeśli masz więcej
misek, myj ręce i naczynia w miskach, a później przelewaj z nich wodę
wprost do sedesu.

Do czego jeszcze można wlać wodę?


Na tym etapie warto napełnić także wszystkie inne pojemniki w domu, które
tylko są w stanie utrzymać wodę.
Mamy na myśli:
pokojowe kubły na śmieci,
plastikowe kosze na bieliznę,
dekoracyjne donice na balkonie,
pojemniki na zabawki itp.
Do pojemników, które nie są szczelne, wsadzamy worki na śmieci
i napełniamy je wodą. Ten sposób zadziała nawet w przypadku wiklinowych
lub ażurowych koszy na pranie.
Worek na śmieci można także włożyć do pustego kartonu, który będzie
w stanie utrzymać go w miejscu i zabezpieczyć przed wylaniem się wody ze
środka. Albo do pustej szuflady wyjętej z szafki.
Wodę można przechować także w pralce. Wystarczy ją zamknąć
i napełnić wodą przez szufladę do wsypywania proszku. Później można tę
wodę wypompować, korzystając z wbudowanej w pralkę pompy – tylko
najpierw zdemontuj wąż odprowadzający wodę do kanalizacji.
Najprawdopodobniej da się wylać wodę z pralki przez ten wąż także wtedy,
gdy pompa nie będzie działać, po prostu przekładając jego końcówkę poniżej
poziomu wody w pralce. Nie mamy jednak pewności, czy któryś model
pralki dostępny na polskim rynku nie ma przypadkiem na wylocie wody
jakiegoś zaworu.
Zaimprowizowane metody pozyskiwania wody
Jeśli z jakichś względów wodociągi przestaną pracować, a co więcej, nie
będziesz w stanie skorzystać z żadnej z powyższych metod, przyjdzie ci
zdobywać wodę w inny sposób. Jak ją pozyskać, jak przetransportować do
domu i co z nią zrobić, by nadawała się do wykorzystania?

Woda z rzeki, jeziora, strumienia, rowu melioracyjnego


Większość dużych polskich miast znajduje się nad jakąś mniejszą lub
większą rzeką. Może nie będzie ona wystarczająca do zaopatrzenia
w dostateczną ilość wody całego miasta, lecz w kryzysowej sytuacji może
być źródłem wody do picia i do celów gospodarczych.
Taka woda z całą pewnością będzie zanieczyszczona i dlatego konieczne
będzie jej uzdatnienie (Uzdatnianie wody, TUTAJ). W pierwszej kolejności
warto korzystać z wody z małych, wartkich strumyków. Ta prawdopodobnie
jest najczystsza, a nawet w miastach można znaleźć cieki wypływające
z podziemnych źródeł. Rzeki będą zawierać więcej zanieczyszczeń, ale na
pewno najwięcej będzie ich w zbiornikach wody stojącej.
Trudno oceniać, czy bardziej zanieczyszczone będą cieki wodne na
obszarach zurbanizowanych, czy na obszarach wiejskich. W miastach raczej
nikt nie odprowadza ścieków bezpośrednio do rzek, tylko do kanalizacji. Na
wsi z kolei rzeki mogą być zanieczyszczone właśnie przez pokątnie
spuszczaną zawartość szamb, przez spływające z pól nawozy naturalne
i sztuczne oraz przez środki ochrony roślin.

Fontanny, stawy, odwodnienia


W mieście łatwiej o fontannę na skwerku czy staw w parku niż o strumień
lub rzekę. Niewielkie ilości wody można więc z nich dość łatwo pozyskać.
Co więcej, zapewne nie będzie potrzeby transportowania jej na duże
odległości, co też jest dość istotne. Warto jednak pamiętać, że ta woda prawie
na pewno jest zanieczyszczona biologicznie i chemicznie (w fontannach
stosuje się niekiedy substancje zapobiegające rozrostowi glonów). Co więcej,
zimą może być w ogóle niedostępna, bo część tych sztucznych zbiorników
opróżnia się przed nastaniem mrozów, by chronić ich instalacje przed
uszkodzeniem przez zamarzającą wodę.
Bardzo zanieczyszczona będzie też woda w rowach przydrożnych oraz
zbiornikach służących do odwadniania parkingów czy węzłów
komunikacyjnych (np. skrzyżowań na autostradach). To tam przecież spływa
cały osiadający na jezdni pył, który powstaje wskutek ruchu samochodów
(guma z opon, ceramika z klocków hamulcowych, pył z silników), ale też sól
wykorzystywana do zabezpieczania nawierzchni przed oblodzeniem.
Z tych zbiorników należy korzystać jedynie w razie absolutnej
konieczności, gdy po prostu nie ma innego wyjścia. Ale i w takiej sytuacji nie
używalibyśmy wody z nich do niczego innego poza spłukiwaniem toalety…

Jak zrobić torebkę transpiracyjną?


Niewielkie ilości wody można pozyskać, wykorzystując fakt, że rośliny
muszą uwalniać z liści pewne ilości pary wodnej. Wystarczy zamknąć
w dużej, mocnej, przezroczystej torbie foliowej skierowaną na południe gałąź
z możliwie dużą liczbą liści, a następnie szczelnie zawiązać worek wokół
konaru. W ciągu dnia liście będą odparowywać wodę, która następnie skropli
się na wewnętrznej powierzchni torby. Aby pozyskać ilość wody
odpowiednią dla jednej rodziny, takich toreb będzie potrzeba co najmniej
kilka, jeśli nie kilkanaście.
Z oczywistych względów tę metodę można zastosować wyłącznie
w ciepłym półroczu, kiedy trwa wegetacja roślin.

Źródło: fot. Lars-Peter Otzen, https://laquearius.blogspot.com/2016/12/the-transpiration-


bag.html;

Torebka transpiracyjna. Im więcej liści w torebce, tym więcej wody uzyskamy.

Deszczówka
O zbieraniu deszczówki z dachu już pisaliśmy. Dla porządku chcielibyśmy tu
dodać, że wystarczy do tego tak naprawdę kawałek folii rozpiętej między
dwoma przedmiotami.
Kolejna fotografia przedstawia koc termiczny (ratunkowy) rozpięty
między czterema kijkami, utrzymywanymi w miejscu przez kawałek sznurka.
Można zrobić otwór w punkcie, w którym zbiera się woda, i od razu ją
zbierać do stojącego poniżej pojemnika.

Źródło: fot. Australian Survival School, https://www.youtube.com/watch?v=yY-


F_OJUuNI;
Zbieranie deszczówki w ten sposób możliwe jest także na balkonie w bloku.

Innym rozwiązaniem jest wykonanie w rurze spustowej z rynny dwóch


otworów, jednego bezpośrednio nad drugim, w odległości nieco większej niż
jej średnica. Przez dolny otwór wkładamy do środka balonik, który następnie
nadmuchujemy. Rozszerzając się, zatyka on rurę spustową i wypycha wodę
przez górny otwór. Krawędź dolnego otworu warto czymś zabezpieczyć,
żeby balonik nie pękł od razu.

Jak przetransportować wodę do domu?


Sama kwestia pozyskania wody to jedno, ale trzeba też tę wodę jakoś do
domu dostarczyć, niezależnie od tego, czy pochodzi z beczkowozu
ustawionego dwie ulice dalej, czy z parkowej fontanny.
Przy okazji każdego występu publicznego lub wywiadu zawsze się
śmiejemy, że przeciętna polska rodzina ma w domu tylko dwa wiadra – na
śmieci i do mycia podłogi – i żadne z nich nie nadaje się do przyniesienia
wody pitnej do domu, bo są brudne. Trudno też sobie wyobrazić osobę, która
najpierw stoi w długiej kolejce do beczkowozu, a potem zużywa cenną wodę
tylko po to, by umyć przyniesiony pojemnik. Dlatego warto mieć w domu co
najmniej jedno czyste wiadro.
Jeśli go nie mamy, należy do brudnego włożyć dużą i szczelną torbę
foliową albo po prostu kawałek folii. Optymalna byłaby folia spożywcza lub
duża torebka na żywność, ale nada się także folia malarska. Można też
w ostateczności użyć worka na śmieci. Skoro przynosimy do domu wodę do
picia, musimy się starać, by nie została zanieczyszczona chemikaliami
zawartymi w folii. Najlepiej po prostu mieć w domu nieco większy zapas
worków do przechowywania żywności – przydadzą się jeszcze przy kilku
innych okazjach, o czym będziemy wspominać.
Uzdatnianie wody
Woda znajdująca się w naszym otoczeniu w ogromnej większości nie nadaje
się do picia bez wcześniejszego uzdatnienia. Wynika to z obecnych w niej
zanieczyszczeń chemicznych (nawozy sztuczne i inne chemikalia, metale
ciężkie itd.), biologicznych (drobnoustroje chorobotwórcze), a także
mechanicznych (muł).
Pod pojęciem uzdatniania wody mieszczą się wszystkie procesy
mające na celu sprawienie, że zacznie się ona nadawać do picia.
W zależności od tego, czym jest zanieczyszczona, konieczne może być
łączenie dwóch lub więcej metod. Żadna nie jest stuprocentowo skuteczna
w usuwaniu wszystkich zanieczyszczeń.

Gotowanie wody (dezynfekcja)


Większość bakterii obecnych w wodzie zginie w temperaturze 60°C.
Światowa Organizacja Zdrowia (World Health Organization, WHO) uznała,
że doprowadzenie wody do wrzenia (zagotowanie) wystarczy, by
z biologicznego punktu widzenia uznać ją za bezpieczną do spożycia. Centra
Kontroli i Prewencji Chorób (Centers for Disease Control and Prevention,
CDC9) zalecają zaś, by wodę gotować przez minimum minutę. W ogromnej
większości przypadków to wystarczy, by wodę wysterylizować.
Warto jednak pamiętać, że są drobnoustroje, których temperatura wrzenia
wody nie zabija – np. laseczka jadu kiełbasianego (Clostridium botulinum)
ginie dopiero w temperaturze 118°C. Osiągnięcie wyższych temperatur jest
możliwe w tzw. szybkowarach, czyli garnkach ciśnieniowych. Można w nich
gotować potrawy i wodę pod podwyższonym ciśnieniem, przy którym woda
wrze w wyższej temperaturze.
Gotowanie wody jest jednym z najłatwiejszych sposobów na jej
uzdatnianie, bo wymaga jedynie paliwa, płomienia i naczynia (choć w sumie
wystarczy wyłożony folią i napełniony wodą dołek w ziemi, do którego
wkładać będziemy rozgrzane w ogniu kamienie). Z drugiej strony jest
procesem czasochłonnym i wymaga zgromadzenia zawczasu sporego zapasu
paliwa (np. propanu albo benzyny do kuchenki turystycznej). W sytuacji
kryzysowej łatwiej może być o paliwa stałe, takie jak drewno i karton, więc
prawdopodobnie konieczne będzie gotowanie wody na ognisku. Warto w tym
celu wykorzystać czajnik typu vulcan (np. Kelly Kettle lub polski Survival
Kettle) o konstrukcji zbliżonej do dawnych samowarów (więcej informacji
o nich znajdziesz w rozdziale Nowoczesne samowary, TUTAJ).
Niestety, gotowanie wody nie usuwa z niej zanieczyszczeń chemicznych
ani mechanicznych. Może się wręcz przyczynić do zwiększenia ich stężenia,
bo przecież podczas gotowania część wody będzie odparowywać.

Filtrowanie wody
Jedną z najszybszych metod służących do uzdatniania wody jest jej
filtrowanie. Zazwyczaj wystarczy tylko jednokrotne przepuszczenie wody
przez filtr, by zatrzymał on zanieczyszczenia mechaniczne. Niektóre
zatrzymują na tyle małe obiekty, że są w stanie oczyścić wodę
z zanieczyszczeń biologicznych (bakterii, pierwotniaków, a nawet wirusów).

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Filtry LifeStraw.

Nowoczesne filtry do wody wytwarzane są z materiałów ceramicznych


lub półprzepuszczalnych membran. Ze względu na wielkość porów w tych
tworzywach przez filtr przepływać może jedynie woda wraz z najmniejszymi
zanieczyszczeniami mechanicznymi i biologicznymi (np. wirusami).
Filtry tego typu nie usuwają z wody zanieczyszczeń chemicznych. Ze
względu na fakt, że tylko część z nich zatrzymuje także wirusy, konieczne
może być dodatkowe zdezynfekowanie wody po przefiltrowaniu.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Picie wody za pomocą filtra LifeStraw prosto ze strumienia nie zawsze jest możliwe.

Najprostsze filtry do wody mają postać słomki (np. LifeStraw), przez


którą można pić wprost ze strumienia czy z dowolnego pojemnika. Większe
filtry, przeznaczone dla kilku osób, konstruowane są tak, by umożliwić
wygodne uzdatnianie większych ilości wody. Przykładowo filtr ceramiczny
Katadyn Base Camp PRO montowany jest w dnie szczelnego plastikowego
worka o pojemności kilku litrów – na skutek grawitacji wypływająca z niego
woda przepływa przez filtr.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Filtr Katadyn Base Camp PRO zawieszony na gałęzi umożliwia łatwe przefiltrowanie
dużej ilości wody, choć jest to dość czasochłonne.

Oczyszczanie wody z użyciem węgla aktywnego


Do oczyszczania wody powszechnie stosuje się filtry zawierające węgiel
aktywny (aktywowany). Jest to substancja wytwarzana zazwyczaj z drewna
lub innej biomasy (np. łusek orzecha kokosowego), składająca się przede
wszystkim z węgla pierwiastkowego w formie drobnych, porowatych cząstek
o bardzo dużej powierzchni (nawet rzędu 3000 m2 na gram węgla).
W procesie adsorpcji (gromadzenia się substancji rozpuszczonych w cieczy
na powierzchni ciała stałego lub cieczy) może się na niej osadzić dużo
zanieczyszczeń i dlatego węgiel jest tak skuteczny w filtrowaniu wody.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Kuchenny filtr do wody. Nadaje się do poprawy smaku wody z kranu, ale nie usunie
z wody bakterii.

Węgiel aktywny jest w stanie usunąć z wody metale ciężkie i inne


zanieczyszczenia chemiczne. Najczęściej wykorzystuje się go jako jeden
z elementów filtra do wody, na etapie, gdy usunięto już z niej choćby
zanieczyszczenia mechaniczne.
Drobna dygresja: ogromna większość produktów sprzedawanych
w Polsce jako filtry do wody (np. dzbanki Brita i Dafi) zawiera węgiel
aktywowany, przez co nie są one w stanie usunąć z wody bakterii, a co
najwyżej niektóre zanieczyszczenia chemiczne (np. chlor i metale ciężkie)
oraz składniki mineralne, zmniejszając twardość wody i ilość kamienia
osadzającego się w czajniku. Należy przyjąć, że jeśli nie podano informacji
o tym, że dany filtr jest w stanie usunąć zanieczyszczenia biologiczne, to
znaczy, że tego nie robi. Trudno mieć o to pretensje do producentów, bo takie
filtry mają jedynie poprawić smak i jakość wody z kranu, która przecież od
zanieczyszczeń biologicznych powinna być już wolna.
Zwykły węgiel drzewny nie jest węglem aktywnym, ale w kryzysowych
warunkach można go użyć jako zamiennika.

Jak samodzielnie skonstruować filtr?

Zaimprowizowany filtr powinien składać się z następujących


warstw (patrząc od strony brudnej wody):
warstwa usuwająca zanieczyszczenia mechaniczne (np.
opłukany piasek, ewentualnie dodatkowo przykryty
żwirem),
jak najgrubsza warstwa zmielonego węgla drzewnego,
warstwa ligniny, waty lub – w ostateczności – papieru
toaletowego, która zatrzyma drobinki węgla drzewnego.
Wszystko to można umieścić np. w plastikowej butelce
z obciętym dnem10. Co ważne, wodę trzeba wlewać do filtra
delikatnie, aby nie doprowadzić do wymieszania się piasku
z węglem drzewnym.
Dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa i źródła czystej
wody warto polegać na sprawdzonych rozwiązaniach
komercyjnych. Ale nie mając do nich dostępu, wolelibyśmy
pić wodę przepuszczoną przez taki właśnie zaimprowizowany
filtr z węglem drzewnym (wytworzonym własnoręcznie, a nie
pochodzącym ze stacji benzynowej – Bóg jeden raczy
wiedzieć, co się w nim znajduje) niż prosto
z zanieczyszczonego rowu czy rzeki.
Destylacja wody
Bardzo skutecznym sposobem uzdatniania wody jest jej destylacja, czyli
odparowanie, a następnie skroplenie. Ta metoda pozwala usunąć z wody
zanieczyszczenia mechaniczne i biologiczne, a także ogromną część
niepożądanych związków chemicznych. Dzięki niej można także
przygotować wodę pitną z wody morskiej albo z… moczu.

Mogłoby się wydawać, że destylacja jest metodą


skutecznie usuwającą z wody wszelkie
zanieczyszczenia, także chemiczne. Niestety,
sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana.
Różne substancje zaczynają parować w różnych
temperaturach. Część z nich, np. alkohol
i rozpuszczalniki, paruje w temperaturze niższej
niż woda. Gdy zaczniemy destylować wodę, one
w pierwszej kolejności zamienią się w parę
i skroplą w drugim naczyniu (tak przecież
destyluje się alkohole!). Jeśli więc mamy wodę
zanieczyszczoną takimi substancjami, destylacja
nie wystarczy, by je usunąć.

Destylacja wymaga jednak ogromnych ilości energii. Do odparowania


wody potrzeba około sześć razy więcej energii niż do jej zagotowania. Co się
z tym wiąże, destylacja jest również dużo bardziej czasochłonna. Dodatkowo
woda destylowana jest pozbawiona minerałów, przez co staje się znacznie
mniej przydatna do gaszenia pragnienia. Wypicie większych jej ilości może
przyczyniać się do zaburzenia gospodarki wodno-elektrolitowej
w organizmie. Nie warto więc nastawiać się na wykorzystanie destylacji jako
głównej metody uzdatniania wody w sytuacji kryzysowej.
Na rynku dostępne są elektryczne destylarki, które jednocześnie
podgrzewają zanieczyszczoną wodę i chłodzą parę wodną w celu jej
skroplenia. Są to wygodne w użyciu urządzenia, które można wykorzystywać
na co dzień, by uzyskać wodę destylowaną do żelazka parowego albo do
uzupełnienia jej poziomu w akumulatorze samochodowym. Jednak przy
takim użytkowaniu ich zakup raczej nieprędko się zwróci, bo kosztują
kilkaset złotych. Nie sprawdzaliśmy tego, ale jesteśmy przekonani, że z ich
pomocą da się także destylować alkohol.
Do destylacji można wykorzystać także energię słoneczną. W tym celu
należy ustawić na słońcu duży ciemny garnek, napełnić go wodą, do środka
włożyć mniejsze naczynie (np. wysoki słoik, w razie potrzeby obciążony),
a całość przykryć luźno folią spożywczą i na środku przygnieść kamieniem.
Pod wpływem ciepła słonecznego woda z garnka będzie parować, a następnie
skraplać się na folii schładzanej od góry przez przepływające powietrze.
Dzięki obciążeniu folii kamieniem skroplona woda będzie ściekać w jedno
miejsce i stamtąd skapywać do mniejszego naczynia.
W internecie można znaleźć sporo projektów większych destylarek
słonecznych11. W cieplejszym klimacie takie urządzenia są w stanie
destylować nawet kilka litrów wody dziennie, ale w Polsce należy się
spodziewać znacznie skromniejszych efektów.

Odwrócona osmoza
Filtry wykorzystujące zjawisko odwróconej osmozy, czyli takie, w których
woda pod wpływem ciśnienia przepływa przez półprzepuszczalną błonę, na
której osadzają się zanieczyszczenia, są powszechnie dostępne na rynku
i często wykorzystywane do uzdatniania wody ze studni. Stosuje się je także
do odsalania wody morskiej.
Ich wadą jest konieczność dostarczenia brudnej wody pod odpowiednim
ciśnieniem oraz duże straty wody. Stosując typowy domowy filtr
osmotyczny, na każdy litr czystej wody przypada mniej więcej 10 litrów
wody jeszcze trochę brudniejszej niż ta, którą poddano filtracji. Na co dzień
wiąże się to tylko z dodatkowymi kosztami, jednak w razie braku zasilania
oznaczać będzie konieczność dostarczenia do domu dużo większej ilości
wody (choć brudna woda, usunięta z filtra, mogłaby posłużyć np. do
spłukiwania toalety).
Na rynku dostępne są także przenośne filtry osmotyczne (np. Katadyn
Survivor), przeznaczone głównie do użycia na jachtach. Urządzenia te jednak
nie nadają się do pracy w wodzie zanieczyszczonej mechanicznie, co
oznacza, że powinno się z nich korzystać na ostatnim etapie filtrowania
wody.

Dezynfekcja chemiczna
Przedsiębiorstwa wodociągowe do uzdatniania wody powszechnie
wykorzystują środki chemiczne, zwłaszcza chlor. Nie ma powodu, by nie
stosować takich metod także w sytuacjach kryzysowych.

Tabletki z chlorem
Do dezynfekcji wody w warunkach polowych można wykorzystywać tabletki
z dichloroizocyjanuranem sodu (NaDCC). Jest to związek o dużej zawartości
aktywnego chloru, dzięki czemu wykazuje silne właściwości biobójcze
i działa już w niskich stężeniach. Jedna tabletka wystarcza zazwyczaj do
oczyszczenia 1 litra wody.

Dezynfekcja neutralizuje zanieczyszczenia


biologiczne (wirusy, bakterie, pierwotniaki), ale
nie usuwa zanieczyszczeń mechanicznych ani
chemicznych.

Dostępne na rynku preparaty zawierające ten związek to m.in. tabletki


Javel Aqua (8,5 miligrama NaDCC w tabletce, co odpowiada 5 miligramom
wolnego chloru) i Katadyn Micropur Forte (4,5 miligrama NaDCC + 0,12
miligrama chlorku srebra). Do zneutralizowania niektórych pierwotniaków
konieczne jest użycie większych ilości NaDCC oraz wydłużenie czasu
działania. Niska temperatura oraz mętność wody obniżają skuteczność
takiego sposobu dezynfekcji. Tabletki z NaDCC zaleca się stosować tylko
w przypadku, gdy woda została już wcześniej oczyszczona z zanieczyszczeń
mechanicznych.

Wybielacz
Dostępne na rynku wybielacze do tkanin często mają w składzie związki
chloru. Teoretycznie można więc wykorzystać je do dezynfekcji wody do
picia.
Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (The Environmental
Protection Agency, EPA) zaleca dodawanie dwóch kropli wybielacza
zawierającego 8,25% podchlorynu sodu na każdy litr dezynfekowanej wody
(ilość tę należy podwoić w przypadku wody zimnej albo mętnej)12. Całość
trzeba intensywnie zamieszać i odstawić na pół godziny. Po zakończeniu
procesu woda powinna lekko pachnieć chlorem. Jeśli go nie wyczuwamy,
musimy dodać kolejną dawkę wybielacza, zamieszać i odczekać 15 minut.
A jeśli zapach jest zbyt intensywny, należy przelać zdezynfekowaną wodę do
nowego pojemnika i odstawić na kilka godzin.
Osobiście odradzamy korzystanie z tej metody. Według niektórych źródeł
nie działa ona na niektóre pierwotniaki. Co więcej, aby była skuteczna, trzeba
wiedzieć, ile podchlorynu sodu znajduje się w danym wybielaczu, a na
etykietach takich informacji często nie ma. Z drugiej strony lepiej znać tę
metodę i móc ją zastosować, jeśli nie ma się absolutnie żadnego innego
wyboru. W takich przypadkach zalecamy jednak łączyć ją z filtrowaniem
wody.

Jodyna
Chociaż jodyna stosowana jest jako środek dezynfekujący, np. do
przemywania skóry, można ją wykorzystywać także do uzdatniania wody.
Należy dodać 3–5 kropli jodyny do litra wody (różne źródła podają różne
proporcje) i pozostawić na 30 minut. Po tym czasie można usunąć
nieprzyjemny posmak, dodając witaminę C.
Trzeba pamiętać, że jodyna nie jest w stanie unieszkodliwić niektórych
pierwotniaków.

Dezynfekcja promieniami UV
Naświetlanie wody promieniami ultrafioletowymi uszkadza DNA wirusów,
bakterii i pierwotniaków i uniemożliwia im namnażanie się.
Metoda ta będzie mniej skuteczna (lub nieskuteczna) w przypadku mętnej
wody, bo wszelkie zawiesiny pochłaniają promieniowanie UV. Co istotne,
różne mikroorganizmy wykazują różną odporność na promienie
ultrafioletowe.
Na rynku dostępne są przenośne urządzenia do sterylizowania wody
w ten sposób, np. SteriPEN. Producent twierdzi, że to urządzenie niszczy
99,9% wirusów, bakterii i cyst pierwotniaków, a przy tym sterylizuje litr
wody w zaledwie 90 sekund.

Słoneczna dezynfekcja
Atrakcyjną metodą na uzdatnianie wody w ciepłym półroczu jest SODIS,
czyli dezynfekcja wody z wykorzystaniem promieniowania słonecznego
(solar water disinfection). Do jej zastosowania potrzeba jedynie słonecznego
dnia i butelek PET z przefiltrowaną wodą (musi być przejrzysta).
SODIS łączy niszczący wpływ promieniowania ultrafioletowego
i wysokiej temperatury na drobnoustroje.
Metodę tę dokładnie opisaliśmy na naszym blogu13, ale pozwolimy sobie
zrobić to pokrótce także tutaj.
Bierzemy czystą, nieporysowaną, bezbarwną butelkę PET o pojemności
nie większej niż 2–3 litry.
Usuwamy z niej naklejki i pozostałości kleju.
Napełniamy butelkę w trzech czwartych wodą.
Zakręcamy i intensywnie potrząsamy butelką przez co najmniej 20
sekund.
Dolewamy wody do pełna.
Zostawiamy butelkę w pełnym słońcu na co najmniej 6 godzin (warto ją
umieścić na powierzchni odbijającej promienie słoneczne).

Jak najlepiej się nawodnić?


Nawadnianie jest szczególnie ważne w przypadku osób, które wcześniej nie
mogły przyjmować odpowiednich ilości wody, albo odwodnionych wskutek
biegunek czy wymiotów. Może ono mieć kluczowe znaczenie w ich
powrocie do zdrowia i pełnej sprawności.
Niestety, woda uzdatniana niektórymi opisanymi wyżej metodami nie jest
najlepsza do tego celu. WHO i UNICEF opracowały recepturę optymalnego
podawanego doustnie płynu do nawadniania. Następujące składniki:
2,6 grama soli kuchennej (NaCl),
2,9 grama cytrynianu sodu,
1,5 grama chlorku potasu (KCl),
13,5 grama bezwodnej glukozy,

należy wymieszać z 1 litrem wody. Preparaty o takim składzie można kupić


w formie gotowych do użycia saszetek, ale warto zrobić choć niewielki zapas
wymienionych substancji, by móc samodzielnie przygotować płyn do
nawadniania.
Jeśli nie jest to możliwe, można ewentualnie uprościć recepturę i użyć
25,2 grama cukru i 2,1 grama soli kuchennej na 1 litr wody.

Źródło: © Elisia Press/ Shutterstock;


8 Zob. Myj się, ale nie za często, „Newsweek” [online], 15 sierpnia 2015:
http://www.newsweek.pl/styl-zycia/ile-wody-zuzywaja-polacy-jak-oszczedzac-
wode,artykuly,368615,1.html [dostęp: 20 lutego 2017].
9 Amerykańska agencja rządowa podległa tamtejszemu ministerstwu zdrowia, zajmująca
się zapobieganiem, monitoringiem i zwalczaniem chorób.
10 Taki awaryjny filtr prezentowaliśmy w jednym z wpisów na naszym blogu: K. Lis, Filtr
do wody z węgla drzewnego, piasku i butelki PET, „Domowy Survival”, 21 lipca 2015:
http://domowy-survival.pl/2015/07/filtr-do-wody-z-wegla-drzewnego-piasku-i-butelki-pet
[dostęp: 20 lutego 2017].
11 Na przykład w: E. Smith, How to Make a Solar Still, „Mother Earth News”, 17 września
2012: http://www.motherearthnews.com/diy/home/how-to-make-a-solar-still-ze0z1209zsch
[dostęp: 20 lutego 2017].
12 Zob. Emergency Disinfection of Drinking Water, EPA.gov:
https://www.epa.gov/ground-water-and-drinking-water/emergency-disinfection-drinking-
water [dostęp: 20 lutego 2017].
13 Zob. K. Lis, SODIS – dezynfekcja wody z użyciem promieni słonecznych, „Domowy
Survival”, 4 sierpnia 2015: http://domowy-survival.pl/2015/08/sodis-dezynfekcjawody-z-
uzyciem-promieni-slonecznych [dostęp: 20 lutego 2017].
Źródło: © Sylvia sooyoN/ Shutterstock
Rozdział 4.
ŻYWNOŚĆ I ŻYWIENIE
W TRUDNYCH CZASACH
D
o przeżycia, a tym bardziej do utrzymania zdrowia i sił w trudnych
czasach konieczne jest także jedzenie.
Głód odbiera człowieczeństwo i wolę przetrwania. Jednocześnie
żywności nie da się zdobyć tak łatwo jak wody. Dlatego kluczowe jest
zgromadzenie zapasów już teraz, by nie szukać gorączkowo czegoś do
jedzenia, gdy zaopatrzenie zniknie ze sklepów.
Zapasy żywności
Najprościej zacząć od zgromadzenia żywności, tym bardziej że przecież
każdy z nas jakiś jej zapas już posiada (choćby był to zjedzony do połowy
ketchup). Wystarczy go tylko powiększyć. Niestety, gdy przyjrzymy się temu
zagadnieniu bliżej, staje się nieco bardziej skomplikowane. Ale nie na tyle,
żeby należało porzucić ten pomysł.
Sensowny zapas żywności w zasadzie nie generuje dodatkowych
kosztów. Po prostu za produkty, które zjemy w 2020 roku, płacimy w sklepie
dziś, a potem trzymamy je w rezerwie i zjadamy krótko przed upływem
terminu przydatności do spożycia. Dopiero wyrzucenie żywności oznacza
stratę. W wielu przypadkach zrobienie zapasów pozwala wręcz oszczędzić,
bo na skutek inflacji artykuły spożywcze zazwyczaj drożeją.

Kiedy przyda się zapas żywności?


Zapas żywności robimy głównie po to, by mieć co jeść, gdy normalne
pozyskanie jedzenia nie będzie możliwe. Gdy zabraknie prądu w całym kraju,
gdy padną na dłuższy czas systemy autoryzacji kart płatniczych, gdy
żywność zostanie skażona, gdy nie będziemy chcieli wychodzić z domu
z obawy przed epidemią itp.
Ale zapas jedzenia przyda się nie tylko w razie takiej katastrofy. Kiedy
cała rodzina będzie leżeć złożona grypą i nie będzie komu iść do sklepu,
a później gotować pełnowartościowego posiłku, zastąpimy go liofilizowanym
daniem ze spiżarki. Albo gdy po powrocie z urlopu zastaniemy w domu
rozmrożoną lodówkę pełną popsutej żywności. A także wtedy, gdy obudzimy
się rano w Zielone Świątki z pustą lodówką i zamkniętymi sklepami.
Wreszcie skorzystamy z niego, gdy stracimy pracę i będziemy musieli
oszczędzać. Spożytkowując zapasy, wydamy mniej zaoszczędzonych
pieniędzy, dzięki czemu zapewnimy sobie dodatkowy czas na znalezienie
odpowiedniej pracy.

Co trzymać w zapasie żywności?


Aby zapas żywności był maksymalnie użyteczny, powinien spełnić kilka,
niekiedy sprzecznych warunków.
Po pierwsze, zależy nam na tym, by mieć jak najwięcej pokarmu.
Po drugie, chcielibyśmy przechowywać go poza lodówką. Co najwyżej
w piwnicy pod blokiem. Zapasem nie mogą być mrożonki, bo gdy
zabraknie prądu, całą zawartość lodówki po kilku dniach szlag trafi. (O
tym, jak przedłużyć żywotność zawartości lodówki, gdy zabraknie
prądu, piszemy TUTAJ).
Po trzecie, powinna to być żywność możliwie zbilansowana,
dostarczająca wszystkich składników niezbędnych do życia i zdrowia,
w jak najlepszych proporcjach i formie łatwej do przyswojenia przez
organizm.
Po czwarte, dobrze byłoby, gdyby ten zapas był gotowy do zjedzenia
i wystarczyłoby po prostu wyjąć go z szafki. W trudnych czasach może
zabraknąć nie tylko prądu, lecz także gazu albo innych paliw
umożliwiających ugotowanie posiłku. Albo może trzeba je będzie po
prostu oszczędzać…
Po piąte, chcemy, by robienie zapasów było jak najtańsze. I żeby
zgromadzone produkty miały długi termin przydatności do spożycia.
No i wreszcie po szóste, chcemy, by zgromadzona żywność była
smaczna. I tolerowana przez nasz organizm. Nie chcemy dostać
rozwolnienia po zjedzeniu czegoś, co zawiera uczulający nas składnik.
Nie chcemy słuchać marudzenia dzieci, że są bardzo głodne, ale zamiast
makaronu z duszonym jabłkiem ze słoika wolą świeżą bułkę z nutellą.
Ważne jest też to, aby jak największa część zapasów mogła zostać
wykorzystana w codziennym przygotowywaniu posiłków. Produkty,
których termin przydatności się kończy, musimy wymieniać, zanim się
zepsują. Wymieniać, czyli zjadać. To dużo łatwiejsze, jeśli dany pasztet
czy rybki z puszki lubimy jeść raz na jakiś czas na śniadanie. Albo gdy
lubimy potrawy z ryżem, z którego łatwo przyrządzić kaloryczny
posiłek. Wszelkiego rodzaju gotowe racje żywnościowe trudniej
wykorzystać, choć można sobie wyobrazić, że czasami podamy je
rodzinie na obiad. Żywność puszkowana wydaje się pierwszym
i naturalnym wyborem, gdy szukamy pełnowartościowych produktów
o długim terminie przydatności do spożycia.
Kupując konserwy, kierujmy się jakością, a nie ceną! Najlepsze nie
zawierają niczego poza mięsem i przyprawami. Można dopuścić dodatek
tłuszczów zwierzęcych i skórek. Także mięso oddzielone mechanicznie,
jakkolwiek nie najlepszej jakości, jest do przyjęcia. Nie należy kupować
konserw zawierających wodę, białko sojowe, stabilizatory i konserwanty (z
wyjątkiem wspomnianej soli). Niemal w ciemno powinno się odrzucić
wszystkie konserwy turystyczne i wojskowe, które będą mieć dużo
podobnych dodatków. Warto porównać ceny różnych produktów i sprawdzić,
ile jest w nich mięsa. Nagle te najtańsze okażą się wcale nie aż tak tanie!
Z konserw rybnych wybierajmy te, które zawierają jak najwięcej ryby
i wartościowych dodatków. Lepszy będzie więc tuńczyk w oleju niż tuńczyk
w wodzie. Olej z puszki tuńczyka może posłużyć jako paliwo do ugotowania
szklanki ryżu14, a ryż plus tuńczyk z puszki równa się obiad. Paprykarz
szczeciński odrzucamy, bo po co kupować ryż w puszce?
Bardzo łatwo zrobić zapasy, gromadząc produkty suche, takie jak ryż,
kasze, płatki owsiane i makarony. Często jadamy je na obiad, więc da się je
łatwo wymieniać na nowe. Z drugiej strony wymagają uprzedniego
ugotowania (nie wierzcie w to, że ryż można jeść po namoczeniu, bez
gotowania). Nie muszą być trzymane w lodówce, ale pozostawione
w fabrycznych opakowaniach są często narażone na atak szkodników (np.
moli spożywczych), a także działanie wilgoci czy po prostu nieopatrzne
rozerwanie opakowania. Ogromną zaletą tych produktów jest ich bardzo
długi termin przydatności do spożycia. W wielu przypadkach to, że ryż czy
kasza są już przeterminowane, wcale nie oznacza, że trzeba je wyrzucić.
To właśnie takie produkty (plus cukier, olej roślinny i mąkę)
proponujemy wykorzystać jako rdzeń rezerw żywności. Pełną listę zakupów
dla statystycznej polskiej rodziny (przygotowaną na podstawie danych GUS
dotyczących konsumpcji w Polsce) znajdziesz u nas na blogu15. Warto
zacząć właśnie od nich, bo można je tanio kupić w każdym sklepie i łatwo
zużyć przy okazji przygotowywania posiłków. Oczywiście dieta bazująca na
makaronie, cukrze i oleju roślinnym nie jest zdrowa i nie zapewni wszystkich
potrzebnych organizmowi substancji odżywczych. Uważamy jednak, że
lepiej mieć taki okrojony zapas żywności niż nie mieć go wcale.
Naszym absolutnie ulubionym produktem – składnikiem zapasu żywności
– jest kuskus. Lubimy go bardzo, bo jest smaczny, nadaje się do potraw
słonych i słodkich, ale przede wszystkim nie wymaga gotowania! To jego
największa zaleta, bo żeby przyrządzić tę kaszę, wystarczy zalać ją gorącą
wodą i poczekać kilka minut, aż ją wchłonie. Niestety, jest droższy od ryżu
i makaronów.
Nie możemy z czystym sumieniem polecać trzymania dużych ilości
mleka w proszku, ponieważ ten produkt ma dość krótki termin przydatności
do spożycia. Niekiedy łatwiej jest zrobić zapas zwykłego mleka UHT, które
nie wymaga przechowywania w lodówce, dopóki nie otworzy się
opakowania.
Warto rozważyć posiadanie większej ilości fasoli i grochu (w torebkach,
nie w puszkach). Wytrzymają na półce kilka lat, choć ich przygotowanie do
spożycia wymaga wody, czasu i energii. Cenne są także suszone owoce
i różnego rodzaju orzechy (te ostatnie są bogate w tłuszcze). Nie należy
zapominać także o miodzie i czekoladzie. Miód w zasadzie się nie psuje,
a czekolada poza cukrem zawiera też dużo tłuszczu i poprawia nastrój. Warto
też polecić masło orzechowe – jest tym bardziej wartościowe, im mniej
w nim dodatków16.
Naszym zdaniem nie ma sensu trzymać w zapasie żywności zbyt wielu
gotowych dań, zwłaszcza tych, które zawierają dużo wody i mało
składników odżywczych, a przy tym zajmują dużo miejsca. A więc
wszelkiego rodzaju zupy, klopsiki w sosie, gołąbki w słoikach skreślamy
z listy zakupów. Zupki chińskie również – ze względu na ich znikome
wartości odżywcze.
Sporo kalorii zawiera także alkohol. Warto mieć jego większy zapas, ale
nie z uwagi na jego właściwości odżywcze. Spirytus można przecież
wykorzystywać jako paliwo do lamp i silników oraz środek do dezynfekcji
i czyszczenia. Wytwarza się z niego również ocet. Robiąc zapas alkoholu,
kupujmy wyłącznie te wysokoprocentowe, najlepiej spirytus rektyfikowany.
Na wino i piwo w zapasie żywności nie ma, naszym zdaniem, miejsca.
Powinno się za to znaleźć miejsce na ocet i sól. Wprawdzie same nie
posłużą za posiłek, ale wykorzystujemy je do poprawienia smaku żywności.
Oraz do jej konserwowania, o czym jeszcze będziemy pisać (Zapasy
i przetwory domowej roboty, TUTAJ).
Osoby, które mają dużo miejsca do zagospodarowania, powinny
pomyśleć o zrobieniu zapasu soków warzywnych i owocowych (soków, nie
nektarów ani napojów!). Są one bogate w składniki odżywcze, smaczne, do
pewnego stopnia gaszą pragnienie, można ich też użyć jako dodatek do
potraw. Przykładowo: wystarczy zagęścić i przyprawić sok pomidorowy i już
mamy sos do makaronu.
Ostatnim produktem żywnościowym, którego przechowywanie
w większej ilości warto rozważyć, jest ziarno zbóż, np. pszenicy. Jest ono
dość odporne na psucie się, a można je w stosunkowo łatwy sposób zemleć
na mąkę lub skiełkować – kiełki to jeden z najbardziej wartościowych
produktów spożywczych, jakie możemy mieć w trudnych czasach.
Zapas żywności warto także wzbogacić o przyprawy inne niż
wspomniana już sól. Pieprz, papryka, imbir, curry i różne zioła dodadzą
smaku nawet najnudniejszym posiłkom wyczarowanym z zapasów. Ketchup,
majonez, musztardę, chrzan i inne tego typu sosy można jeść z konserwami.
Pierwsze dwa same w sobie stanowią zaś niemały zastrzyk kalorii.

Produkty stworzone do długotrwałego przechowywania


Na rynku dostępne są dwa rodzaje produktów przystosowanych do
przechowywania przez dłuższy czas. Może nie powstały po to, by robić
z nich zapasy żywności, ale można je śmiało w tym celu wykorzystać.
Pierwszym rodzajem są awaryjne racje żywnościowe, takie jak Seven
Oceans. Używa się ich jako wyposażenie tratw i łodzi ratunkowych na
statkach oraz podczas akcji pomocy humanitarnej. Racje Seven Oceans mają
pięcioletni okres przydatności do spożycia, niezależnie od sposobu ich
przechowywania, i względnie zbilansowany skład. Jedno opakowanie,
kosztujące około 30 złotych, zawiera 500 gramów produktu
przypominającego skrzyżowanie ciastka z chałwą, o łącznej wartości
energetycznej 2500 kalorii, składającego się w około 21% z tłuszczu i 9%
z białka. Racje są gotowe do spożycia po wyjęciu z opakowania, a po
rozrobieniu i zmieszaniu z wodą uzyskuje się z nich coś w rodzaju owsianki,
co ułatwia wykorzystanie ich do karmienia dzieci. Nie zawierają
konserwantów.
Zrobienie zapasu takich produktów jest jednak kosztowne, a zużycie
i wymiana przed upływem terminu przydatności wcale nie tak łatwa, jak
mogłoby się wydawać. Smakują nieźle, ale na pewno nie są to ciasteczka,
które kupuje się dla przyjemności. Poza tym jedzenie przez kilka tygodni
wyłącznie takiego pokarmu na pewno nie pozostanie bez wpływu na morale.
Drugim produktem przygotowanym do długotrwałego przechowywania
jest żywność liofilizowana. To przede wszystkim gotowe dania, niemal
zupełnie pozbawione wody. Do ich odtworzenia potrzebny jest najczęściej
tylko wrzątek, którym zalewa się proszek niczym zupkę chińską. Na rynku
można kupić najróżniejsze gulasze, risotta, makarony z dodatkami, a nawet
bigos.
Żywność liofilizowana powstała głównie na potrzeby turystów, bo
pozbawiona wody zajmuje mniej miejsca i mniej waży niż gotowe dania czy
świeże półprodukty. Niestety, jest też odpowiednio droższa. Za to kupując
dania tego typu, zapewniamy sobie w zasadzie pełnowartościowe posiłki,
które co najwyżej trzeba będzie doprawić. Można je wykorzystać, gdy
wrócimy późno z pracy i nie będzie nam się chciało gotować. Wtedy cena
takiego dania, w porównaniu do ceny pizzy czy chińszczyzny z dowozem do
domu, zaczyna być już całkiem atrakcyjna.
Na przełomie 2016 i 2017 roku na rynku zaczęły się pojawiać pakiety
żywności liofilizowanej przeznaczone do tworzenia zapasów. Produkuje je
m.in. polska firma LyoFood, ale dostępne są też podobnie przygotowane
dania marki Trek’n Eat (należącej do koncernu Katadyn). W hurtowniach
można się też zaopatrzyć w liofilizowane i suszone warzywa i owoce,
a potem wykorzystywać je przy gotowaniu różnych dań.
Zupełnie czym innym są różnego rodzaju wojskowe racje żywnościowe,
które też często nadają się do długotrwałego przechowywania. Zwykle mają
one postać głównego posiłku wraz z dodatkami, często dołączany jest do nich
bezpłomieniowy podgrzewacz chemiczny. Niektóre zestawy zawierają
produkty liofilizowane, choć ogromna większość składa się z potraw
zawierających wodę, w puszkach, na tackach lub w saszetkach. Tego rodzaju
racji nie polecamy, głównie ze względu na wysoki koszt zakupu,
w porównaniu np. do gotowych dań dostępnych w sklepach. Mogą też
zawierać sporo konserwantów i innych niekoniecznie zdrowych dodatków.
Jeśli ktoś potrzebuje takich racji, np. do wożenia w samochodzie, może
zrobić je sobie samodzielnie, wkładając do mocnej foliowej torby parę
opakowań sucharów, porcję miodu czy dżemu w plastikowym opakowaniu
oraz wysokiej jakości konserwę mięsną.

Coś dla alergików i nie tylko


Jeśli wśród twoich bliskich są osoby o specjalnych potrzebach
żywieniowych, np. chore na celiakię (nietolerancję glutenu), diabetycy albo
uczulone niemal na wszystko niemowlę wymagające konkretnego mleka
modyfikowanego, posiadanie zapasu żywności staje się jeszcze ważniejsze.
A to dlatego, że pomoc udzielana przez państwowe służby niekoniecznie
będzie w stanie uwzględnić specyfikę ich diety.
Nawet nie chcemy sobie wyobrażać jeżdżenia po aptekach nocnych
w całym mieście czy powiecie, by tylko znaleźć gdzieś choć jedną puszkę
odpowiedniego, przepisanego przez lekarza mleka modyfikowanego,
z głodnym, wrzeszczącym i spoconym z wściekłości niemowlakiem na
tylnym siedzeniu.
Budowa i rozbudowa zapasu żywności
Najprostszą metodą na zgromadzenie zapasu żywności jest tzw. kopiowanie
puszek. Sprowadza się to do kupowania dwa razy większej ilości trwałych
produktów spożywczych, gdy tylko są nam potrzebne. Jeśli robimy sałatkę
z kukurydzą i potrzebujemy jednej puszki, zaopatrujemy się w dwie. Jedna
ląduje w salaterce, a druga na półce. Gdy kolejny raz potrzebujemy
kukurydzy z puszki, znowu kupujemy dwie sztuki, zużywamy tę
z poprzednich zakupów, a dwie nowe ustawiamy na półce.
W ten sposób warto gromadzić wszystkie produkty, które można
przechowywać co najmniej przez kilka tygodni poza lodówką, także takie jak
mleko UHT czy soki w kartonach. Ale też nic nie stoi na przeszkodzie, by
w lodówce mieć dwa opakowania jajek zamiast jednego. (No dobrze, prawie
nic, pozostaje kwestia pojemności lodówki). Podobnie jest z zapasem
świeżych warzyw, np. ziemniaków czy cebuli.
Jak ocenić, kiedy doszliśmy do kresu możliwości takiej metody
rozbudowywania zestawu żywności? Gdy nadejdzie termin przydatności do
spożycia najstarszej puszki kukurydzy w zapasie.
Warto rozważyć nabywanie większych ilości jedzenia na różnego rodzaju
promocjach. Jeśli można zapłacić za 10 puszek kukurydzy 30% mniej niż
zwykle, dlaczego tego nie zrobić?
Na pewno nie należy kupować na zapas większej ilości produktów,
których nigdy nie mieliśmy w ustach. W zasadzie w ogóle odradzamy
branie ich pod uwagę przy gromadzeniu rezerw. Każdy produkt lepiej
przetestować, sprawdzić, czy będzie nam odpowiadać jego smak,
konsystencja, zapach. Czy jesteśmy w stanie przerobić go na jakieś sensowne
danie obiadowe, a nie tylko zjeść prosto z opakowania. Naszym zdaniem taki
test można odpuścić co najwyżej w przypadku produktów, które bez względu
na markę mają podobny smak i skład – np. koncentratu pomidorowego czy
brzoskwiń w puszce.
Szczególnie atrakcyjne przy robieniu większych zapasów jest
zaopatrywanie się w żywność przez internet. W dużych sklepach, ale także na
aukcjach internetowych czy bezpośrednio od producentów. Dzięki temu
można oszczędzić, ale też ułatwić sobie życie, bo zakupy są dostarczane pod
drzwi.
Niektóre produkty spożywcze warto pozyskiwać bezpośrednio od
producenta. A przynajmniej starać się ominąć jak najwięcej ogniw łańcucha
dystrybucji. Mamy na myśli kupowanie jajek czy ziemniaków od rolnika pod
miastem albo chociaż na lokalnym bazarze. Regularnie i u tego samego
sprawdzonego sprzedawcy. Chodzi o to, by dać mu się zapamiętać jako
uprzejmy i rzetelny stały klient. Ludziom mieszkającym w mieście czasem
wydaje się, że w czasie głodu po prostu pojadą na wieś i kupią potrzebną
żywność od pierwszego lepszego chłopa. Tymczasem bez nawiązania
wcześniej takiej relacji, o jakiej wspominamy, prawdopodobnie nie będzie to
możliwe. Jeśli rolnik będzie musiał złamać prawo albo zaryzykować głód
własnej rodziny, raczej nie sprzeda żywności komuś, kogo nie zna i komu nie
ufa.

Jak ocalić nasz zapas przed zepsuciem i zniszczeniem?


Większość produktów spożywczych, o których piszemy, nie wymaga
specjalnych warunków przechowywania. Producenci zalecają zwykle
trzymanie ich w temperaturze pokojowej. Mimo to warto wiedzieć, jakie
czynniki mogą spowodować zniszczenie naszego zapasu żywności i jak się
przed nimi zabezpieczyć.

Wilgoć
Zacznijmy od wilgoci. Żywność warto przechowywać w szczelnych
opakowaniach albo przynajmniej w miejscach, w których nie będzie narażona
na oddziaływanie wilgoci. Nie wszystkie opakowania foliowe są szczelne,
np. makaron bywa pakowany w folię z otworkami. Ryż, mąka i cukier z kolei
sprzedawane są często w papierowych torbach, które w żaden sposób nie
chronią zawartości przed wilgocią.
Żywność warto więc przepakowywać do szczelnych foliowych
opakowań, np. torebek strunowych, torebek zgrzewanych w domowych
pakowarkach próżniowych czy nawet butelek PET po napojach. Większe
ilości produktów sypkich (kasza, ryż, drobny makaron, cukier, ziarno) można
umieścić w plastikowych wiaderkach z dobrze dopasowanymi pokrywkami
lub beczkach wykonanych z tworzywa nadającego się do kontaktu
z żywnością. Można je względnie niedrogo kupić nowe lub poszukać czegoś
na sporym rynku wtórnym. Trzeba tylko się upewnić, że rzeczywiście
w beczce przechowywano wcześniej wyłącznie produkty spożywcze, a nie
paliwo czy chemikalia. Jesteśmy zdania, że aby mieć taką pewność, najlepiej
zdecydować się na nowe pojemniki. W małych wiaderkach sprzedaje się
kiszoną kapustę, twaróg i śledzie. Te na pewno są wykorzystywane po raz
pierwszy i wystarczy je tylko dobrze umyć.
Prepperzy w USA czasami dodatkowo pakują żywność do worków
z mylaru, czyli dość szczególnej folii, stanowiącej świetną barierę m.in. dla
gazów. Worki z mylaru umieszczane są w wiaderku lub beczkach,
a następnie napełniane żywnością i gazem obojętnym i zgrzewane. Ich kupno
w polskich warunkach nie jest łatwe, choć możliwe (wpiszcie
w wyszukiwarkę hasło „folia bopet”). Można je jednak zastąpić np. workami
do kiszenia kapusty.
Żywność najlepiej przepakowywać w suchym, chłodnym miejscu, aby
wraz z nią nie wprowadzać do nowego opakowania wilgotnego powietrza.
Wilgoć, jeśli będzie jej zbyt dużo, może przyspieszyć psucie się żywności.
Dlatego warto rozważyć przepakowywanie w środku zimy, gdy temperatura
na zewnątrz jest najniższa, a w związku z tym bardzo spada wilgotność
powietrza w domach.
Pakując żywność do wiaderek czy beczek, można ją dodatkowo
zabezpieczyć, dodając kawałek suchego lodu. Suchy lód to zestalony
(zamarznięty) dwutlenek węgla, który zabije wszystkie oddychające tlenem
żyjątka znajdujące się w żywności (np. larwy owadów), a ponadto utrudni
rozwój pleśni i niektórych bakterii tlenowych. Zabezpiecza on również przed
jełczeniem tłuszczów znajdujących się w niektórych produktach
spożywczych (np. orzeszkach i mleku w proszku). Suchy lód można kupić
w internecie z dostawą do domu.
Również produkty pakowane w atmosferze ochronnej (najczęściej
beztlenowej lub o obniżonym stężeniu tlenu) są bardziej odporne na
utlenianie zawartych w nich składników odżywczych. Takich produktów nie
ma sensu przepakowywać, jeśli są szczelne. Można je co najwyżej włożyć do
drugiego opakowania i np. zgrzać w pakowarce próżniowej.
Możliwe jest jeszcze kupienie pojemników z gazem obojętnym, którym
wypełnia się przestrzeń między ziarenkami ryżu czy kaszy w pojemniku
(torebce strunowej, butelce po napojach itp.), ale wiąże się to z dość
wysokimi kosztami.
Żywność radzimy trzymać na półkach, na których nie będzie narażona na
działanie wilgoci. A więc nie w regularnie zalewanej piwnicy. Ale też nie na
regale znajdującym się bezpośrednio pod rurką z zimną wodą, na której latem
będzie zbierać się rosa. Wilgoć przyspiesza psucie się nie tylko produktów
spożywczych, lecz także niektórych opakowań, np. zakrętek od słoików
i metalowych puszek. Zresztą zalany wodą drewniany regał również może
zbutwieć i się zawalić (stalowy zaś może zardzewieć), a wtedy stłuką się
wszystkie stojące na nim słoiki. Tego na pewno wolisz uniknąć.
Słońce
Żywności nie służy też oddziaływanie promieni słonecznych – pod ich
wpływem raczej się nie zepsuje, ale może stracić część substancji
odżywczych, które ulegną rozkładowi. Jeśli więc planujesz trzymać zapas
w kuchni, nie rób tego w miejscach nasłonecznionych. Gdy nie da się ich
uniknąć, bo miejsce masz tylko na regale stojącym na wprost okna, zasłoń go
choćby kalendarzem. Optymalnie byłoby przechowywać żywność
w ciemności, w zamykanej szafce albo w piwnicy.

Szkodniki
Żywność koniecznie należy chronić przed szkodnikami – zwłaszcza
gryzoniami i robactwem. Częściowo rozwiążemy ten problem,
przepakowując ją do mocnych, plastikowych pojemników, choć plastik sam
z siebie nie stanowi stuprocentowego zabezpieczenia przed mysimi zębami.
Jeśli wiesz, że w miejscu przechowywania zapasów grasują myszy, warto
rozważyć trzymanie żywności np. w dużych beczkach z grubego plastiku
albo w stalowych kanistrach. W obydwu przypadkach należy oczywiście
zastosować drugie, szczelne opakowanie, zabezpieczające produkty
spożywcze przed kontaktem z resztkami farby i innych chemikaliów, które
mogą się znajdować w beczce lub kanistrze.
Dużym problemem mogą być również mole spożywcze, których jaja lub
larwy łatwo przynieść do domu w fabrycznie zapakowanym ryżu czy
rodzynkach. Przekładając produkt do opakowania zbiorczego (np.
plastikowego wiadra), możemy skazić większą ilość żywności. Dlatego nie
zalecamy używania do tego celu pojemników o pojemności przekraczającej 5
litrów, co pozwoli zminimalizować ewentualne straty. Można też
przesypywać żywność do dużych torebek strunowych umieszczonych
wcześniej w wiaderku. To pozwoli efektywnie wykorzystać całą pojemność
wiaderka (znacznie lepiej, niż gdybyśmy układali w nim już napełnione
torebki), a jednocześnie każda porcja żywności będzie osobno zabezpieczona.
Można zresztą rozważyć magazynowanie w ten sposób różnych produktów
spożywczych (np. kaszy, grochu, fasoli oraz pszenicy) w jednym wiaderku
bez ryzyka, że się wymieszają.
Szklane słoiki dobrze chronią żywność przed szkodnikami i wilgocią (o
ile zakrętki nie skorodują i nie utracą szczelności), ale nie przed
oddziaływaniem światła. Ponadto są dość delikatne i zwykle ciężkie. Nie
wspominamy o tym z myślą o ich przenoszeniu na plecach w razie ucieczki
z domu, lecz mając na względzie wygodę zwykłych prac polegających na
regularnej wymianie żywności, które będą łatwiejsze, jeśli zaopatrzymy się
także w plastikowe pojemniki.

Temperatura
Psucie się żywności przyspiesza również wysoka temperatura. Jeśli to tylko
możliwe, trzymajmy zapas jedzenia w temperaturze kilku stopni powyżej
zera, np. w piwnicy. Jeśli musimy go przechowywać w mieszkaniu, nie
powinien leżeć w szafkach znajdujących się bezpośrednio przy piekarniku,
grzejnikach, pralce ani lodówce, która oddaje ciepło przez obudowę lub
wymiennik ciepła umieszczony z tyłu. Żywności nie powinno się również
narażać na działanie temperatur ujemnych ani w ogóle dużych zmian
temperatury. Najlepiej, by przez cały czas pozostawała w możliwie stałej
temperaturze. Można rozważyć zakopanie zapasu głęboko pod ziemią,
w dużej plastikowej beczce lub wiadrze, byle na głębokości zapewniającej
zabezpieczenie przed przemarznięciem.

Nie wszystkie jajka w jednym koszyku


Tak jak nie powinno się trzymać wszystkich jajek w jednym koszyku, tak nie
powinno się przechowywać całego zapasu żywności w jednym miejscu.
Będzie bowiem narażony na zniszczenie przez sytuację tak prozaiczną jak
choćby pożar mieszkania. Dlatego uważamy, że powinno się trzymać zapas
przynajmniej w dwóch różnych punktach mieszkania/domu, a dodatkowo
także w piwnicy, w miejscu wybranym jako cel ewakuacji, a być może
również jeszcze w innych kryjówkach (np. zakopany w ogrodzie). Jedzenie
zgromadzone w domu na nic się nie przyda, jeśli będziemy zmuszeni opuścić
go tak szybko, że zabraknie czasu na zabranie zapasów. Mamy jednak
świadomość, że nie każdy ma odpowiednie warunki, by zorganizować sobie
kilka rozproszonych magazynów.

Jak ułatwić sobie kontrolę nad zapasem?


Zapas żywności jest darmowy, gdy zjadamy żywność, zanim się popsuje.
I bardzo kosztowny, gdy musimy ją wyrzucić. Dlatego absolutnie niezbędne
jest, byśmy sprawdzali terminy przydatności do spożycia i w odpowiednim
momencie zużywali kolejne produkty.
Musimy tu jednak zaznaczyć, że termin przydatności do spożycia jest
pojęciem dość umownym. Co innego oznacza napis „należy spożyć przed”
czy „spożyć do”, a co innego „najlepiej spożyć do”. Ten pierwszy uprzedza,
że po upływie podanej daty żywność może dość szybko przestać się nadawać
do jedzenia, bo np. ulegnie fermentacji. Drugi informuje, że żywność po tym
terminie będzie stopniowo tracić na walorach smakowych i jakości, np.
wskutek rozkładu niektórych składników odżywczych, ale wciąż będzie
zdatna do spożycia.
Poza tym nie jest przecież tak, że jednego dnia produkt można zjeść bez
obaw, a kolejnego już absolutnie nie. W środku nie siedzą przecież
krasnoludki z kalendarzem, czekające tylko, by móc popsuć całą zawartość
opakowania.
Oczywiście jeśli po otwarciu opakowania mamy jakąkolwiek wątpliwość
co do jakości produktu, należy go wyrzucić. Jeśli zmienił się jego zapach,
konsystencja, kolor, jeśli widać na nim pleśń, trzeba się go niezwłocznie
pozbyć. To samo należy zrobić, jeśli smak produktu odbiega od normy.
Również uszkodzone opakowanie, wypukła zakrętka słoika albo napuchnięta
puszka wskazują, że żywność nie nadaje się do spożycia. Niestety, naszymi
zmysłami nie jesteśmy w stanie wykryć np. skażenia jadem kiełbasianym.
Chociaż do pewnego stopnia można go zneutralizować, dokładnie gotując,
piekąc czy smażąc zatruty produkt, należy pamiętać, że jest to jedna
z najsilniejszych toksyn znanych człowiekowi i nie wolno jej lekceważyć.
Nikogo nie namawiamy do jedzenia przeterminowanej żywności (czyli
po dacie podanej obok napisu „należy spożyć przed”), chociaż nam się to
często zdarza i jeszcze żyjemy, ciesząc się całkiem niezłym zdrowiem.
Zamiast tego chcieliśmy się podzielić z wami kilkoma pomysłami na to, jak
ułatwić sobie kontrolę nad zapasem żywności. Bo na pewno metoda „kup
i zapomnij” jest w tym przypadku najgorszym z możliwych rozwiązań…
Po pierwsze, każde opakowanie żywności trafiającej do zapasu trzeba
oznaczyć w czytelny sposób, zapisując na nim termin przydatności do
spożycia, np. wodoodpornym markerem, dużymi cyframi. Napis powinien
znaleźć się po tej stronie opakowania, która jest widoczna dla osoby
sięgającej na półkę z jedzeniem. Chodzi o to, by jeden rzut oka wystarczył,
aby ocenić, które produkty trzeba zjeść od razu lub w najbliższej przyszłości.
Po drugie, warto ustawiać żywność na półkach tak, by nowsze
produkty znajdowały się w głębi, a te kupione wcześniej – na wyciągnięcie
ręki. Ludzie z natury są leniwi i prędzej sięgną po produkt stojący na
wierzchu, niż zaczną się przekopywać przez całą szafkę, by dostać się do
tego, który powinni zjeść w pierwszej kolejności. Prepperzy w USA czasem
budują sobie specjalne półkopodajniki, w których można łatwo umieszczać
pojemniki z żywnością, np. puszki. Do takiego podajnika produkty wkłada
się od góry, po wrzuceniu kolejnej sztuki na dole samoczynnie wysuwają się
do przodu te, które zostały do niego włożone w pierwszej kolejności.
Po trzecie, przyda się plik albo skoroszyt do zapisywania, co i gdzie
mamy w zapasie. Może to być zwykła kartka przyczepiona na wewnętrznej
stronie drzwi do szafki, tak by można było stawiać kolejne kreski, gdy
dokupimy kolejne opakowania danego produktu, i skreślać je, gdy zużyjemy
daną porcję. Może to być też rozbudowany arkusz kalkulacyjny, który
pozwoli znaleźć najstarsze (i najbardziej przeterminowane) produkty
spożywcze. W jednym pliku można zapisywać informacje o kilku różnych
częściach zapasu, znajdujących się w różnych miejscach, co ułatwi kontrolę
nad nimi.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Prowadzenie spisu zapasu żywności jest bardzo proste!


Najłatwiej zachować kontrolę nad żywnością przechowywaną w kuchni,
bo z niej przecież korzystamy na co dzień. Jeśli trzymamy zapas poza
domem, ryzyko, że zdąży się przeterminować, zanim przywieziemy go do
siebie i zjemy, jest dużo większe. Także zapas znajdujący się np. w piwnicy,
w domku na działce czy zakopany gdzieś w ogrodzie należy wymieniać,
kupując do niego nowe produkty i zużywając stare. Jest to dużo łatwiejsze,
jeśli dokładnie wiemy, co się tam znajduje i kiedy straci ważność. Mając tę
wiedzę, możemy sensownie rozplanować wymianę żywności we wszystkich
schowkach. Tworząc zapas w miejscach, do których najtrudniej nam dotrzeć,
warto dobierać produkty spożywcze tak, by ich termin przydatności był
zbliżony, a jednocześnie by odzwierciedlały nasze nawyki i potrzeby
żywieniowe. Żeby się nie okazało, że musimy w ciągu pół roku wymienić
zapas 5 kilo czekolady, której nie jesteśmy w stanie zjeść.

Zapasy i przetwory domowej roboty


Nasze babcie i prababcie na pewno byłyby rozbawione, zestawiając zawarte
tu porady z tym, co kilkadziesiąt lat temu było przecież dla przeciętnej
polskiej rodziny codziennością. W czasach niedoboru żywności na rynku, ale
także wtedy, gdy po prostu nie było sklepów spożywczych, przetrwanie zimy
zależało właśnie od tego, jak dobrze zrobiony został zapas żywności.
Dzięki zdobyczom nowoczesnej techniki gromadzenie jedzenia jest dziś
łatwiejsze niż kiedykolwiek. Wciąż jednak wymaga wiedzy, czasu i zapału.
W tym rozdziale omówimy najprostsze i najskuteczniejsze metody na
przygotowywanie zapasów. Warto je znać i stosować na co dzień. Po
pierwsze, pozwalają na stworzenie dość taniego zapasu, zwłaszcza jeśli
jedyne koszty to własny czas i pewna kwota na zakup surowych produktów
(a można je przecież wyhodować w ogrodzie!). Po drugie, można dzięki nim
dopracować przepisy, by potrawy były jak najsmaczniejsze. Po trzecie, dają
szansę na osiągnięcie jakości nieporównywalnej z tą, którą oferują
producenci żywności dostępnej w sklepach, szczególnie gdy mamy pieczę
także nad uprawą przetwarzanych owoców czy warzyw. Po czwarte,
umożliwiają zrobienie zapasu z tego, co zdołamy pozyskać w trudnej
sytuacji, a czego nie będziemy w stanie od razu zjeść!
Naprawdę warto poświęcić czas na przygotowanie domowych
przetworów – to się zdecydowanie opłaca.

Suszenie
Suszenie pozwala zakonserwować na dłuższy okres warzywa i owoce, ale
także grzyby i mięso. I naprawdę nie potrzeba do tego żadnego specjalnego
sprzętu. Żywność można suszyć w elektrycznym piekarniku (w gazowym
także, choć jest to trudniejsze), rozwieszoną na sznurkach na słońcu albo nad
grzejnikiem. Oczywiście można też skorzystać ze specjalnej, bardziej
efektywnej słonecznej suszarki czy z suszarek elektrycznych. Te ostatnie
zazwyczaj wyposażone są w kilka ażurowych tacek, na których układa się
porcje produktów przeznaczonych do suszenia. Najlepiej rozkładać je w taki
sposób, by poszczególne kawałki nie stykały się ze sobą. Dzięki temu każdy
będzie opływany ze wszystkich stron przez ciepłe powietrze, co przyspieszy
suszenie. Żywność kurczy się podczas suszenia, przez co takie układanie
może się niekiedy wydawać marnowaniem miejsca w suszarce, a więc także
czasu i pieniędzy. Przy takim podejściu można rozważyć umieszczanie
kawałków tak, by gdzieniegdzie się ze sobą stykały, i rozsunięcie ich, gdy już
trochę podeschną.

Im cieńsze kawałki produktu, tym szybciej będą


się suszyć.
Jeśli chcesz spróbować tej formy konserwowania żywności, zacznij od
czegoś prostego – od suszenia warzyw i owoców. Na początek najlepiej od
pomidorów i jabłek. Suszone pomidory są cennym składnikiem wielu potraw,
a najczęściej są dość drogie w porównaniu do świeżych owoców. Jabłka zaś
suszy się tak łatwo, że aż szkoda byłoby tego nie spróbować, aby później
móc przygotować z nich np. kompot albo dorzucić je do galaretki. My, po
usunięciu gniazd nasiennych z jabłek i pozostałości szypułek z pomidora,
kroimy je w jednakowe cząstki (nie w plastry), a następnie układamy skórką
na dół. Kawałki ustawione na sztorc pozwalają bardzo efektywnie
wykorzystać przestrzeń w suszarce.
Innym produktem, który nieźle poddaje się suszeniu, jest marchew.
Suszonej można użyć do rosołu czy gulaszu. Łatwo zakonserwować w ten
sposób także grzyby. W zapasie żywności nie będą one stanowić źródła
kalorii ani cennych składników odżywczych, lecz ich bardzo intensywny
aromat poprawia smak i zapach potraw. Poza tym suszone grzyby są
w sklepach bardzo drogie.
Suszyć można także:
cebulę (głupi pomysł, całe mieszkanie śmierdzi i wszystkim chce się
płakać),
banany (nie bardzo się opłaca, skoro można tanio kupić suszone),
a nawet ziemniaki (pokrojone w cienkie plastry albo w formie wiórków
– w obydwu przypadkach należy je wcześniej zblanszować17).
Suszenie mięsa jest dużo trudniejsze i wymaga więcej uwagi, łatwiej
bowiem popełnić błąd. Wiele przepisów, które można znaleźć w internecie,
zaleca wybieranie do tego celu przede wszystkim najchudszych kawałków
wołowiny, z których trzeba usunąć resztki tłuszczu, błony oraz ścięgna,
a potem pokroić je na cienkie plastry, najlepiej w poprzek włókien. Dobrze
wysuszone mięso ma się łatwo przełamywać, choć nie aż tak łatwo jak
zapałka. Niektórzy przed suszeniem moczą je w zalewie z soli i przypraw,
inni tylko oprószają przyprawami po pokrojeniu. Przeznaczone do suszenia
kawałki należy ułożyć w suszarce albo nadziać na patyczki do szaszłyków
i zawiesić na ruszcie (kratce) w piekarniku18.
Suszone mięso jest niezłą przekąską na wycieczkach, ale nadaje się też do
przygotowywania tradycyjnych potraw. Przy jego jedzeniu trzeba pamiętać,
że w żołądku bardzo napęcznieje, a zatem nie należy się nim obżerać. Łatwo
o tym zapomnieć, bo w smaku jest świetne!
Suszone warzywa, owoce i mięso najlepiej przechowywać w słoikach.

Kiszenie
Kiszone ogórki są świetne jako zagrycha do wysokoprocentowych alkoholi,
ale warto je mieć w zapasie na trudne czasy także z zupełnie innego powodu.
Choć są niemal pozbawione kalorii, zawierają sporo witamin. Podobnie
wygląda sprawa z kiszoną kapustą, która jest dobrym źródłem witaminy C.
Kiszenie tak naprawdę jest procesem beztlenowej fermentacji, w którym
biorą udział bakterie fermentacji mlekowej. Całkiem nieźle radzą sobie one
w mocno zasolonym środowisku, które tworzymy, zalewając warzywa
solanką z przyprawami. Dzięki dużej ilości soli w zalewie umożliwiamy
przeżycie tylko tym bakteriom, na których działaniu nam zależy.
Oprócz ogórków i kapusty kisić można także całą masę innych
produktów, m.in.:
buraczki,
marchew,
sałatki warzywne,
mieszanki owocowe19.
Marynowanie
Marynowanie warzyw i owoców polega najczęściej na włożeniu ich do
słoików i zalaniu wodą z octem. I choć tak samo określa się moczenie mięs
w zalewie przed smażeniem, duszeniem czy suszeniem, my skupimy się na
pierwszym znaczeniu tego słowa.
Marynować można m.in.:
ogórki,
grzyby (maślaki, borowiki, podgrzybki),
śliwki,
dynie i cukinie.
W przypadku marynowania to właśnie kwaśne środowisko chroni
produkty przed zepsuciem.

Wekowanie
Pod pojęciem wekowania najczęściej rozumiemy gotowanie (pasteryzację)
produktów spożywczych lub dań zapakowanych do słoika. Słoiki zwykle
umieszcza się w garnku napełnionym częściowo wodą i wyłożonym szmatką,
a następnie gotuje się je – tym dłużej, im są większe. Pasteryzacja, czyli
podgrzewanie produktu do temperatury 80–100°C, zabija bakterie, nie
niszczy jednak wytwarzanych przez nie przetrwalników. Z tego względu
niekiedy stosuje się tyndalizację, czyli trzykrotną pasteryzację w 24-
godzinnych odstępach. Każda kolejna pasteryzacja niszczy te bakterie, które
zdążyły się rozwinąć z przetrwalników pozostałych po poprzednim procesie.
Formy przetrwalnikowe niszczy pasteryzacja w wyższych temperaturach,
powyżej 100°C. Dla ochrony przed laseczkami jadu kiełbasianego konieczne
jest doprowadzenie całej objętości wekowanego produktu do temperatury
121°C i utrzymanie jej przez co najmniej 3 minuty. Możliwe jest to jednak
wyłącznie przy zastosowaniu garnków ciśnieniowych (szybkowarów),
w których dzięki podwyższonemu ciśnieniu woda wrze w wyższej
temperaturze. Dostępne na polskim rynku i dość popularne szybkowary
pozwalają na szybsze przygotowywanie posiłków, lecz są zazwyczaj zbyt
małe, by wekować w nich żywność.
Wekować można gotowe dania obiadowe, warzywa i owoce, a także
mięso przetworzone na różne sposoby, np. kawałki w marynacie20, kiełbasę
zalaną smalcem21 czy pasztet22.

Jak wykorzystywać zapas żywności na co dzień?


Wspominaliśmy już, że zapas żywności najlepiej wymieniać, zużywając
kolejne produkty do przygotowania codziennych posiłków. Takie podejście
w dość dużym stopniu ogranicza to, co możemy sobie zgromadzić, bo
niektóre produkty wymienia się trudniej od innych.
Najłatwiej wymieniać produkty takie jak ryż, makaron i kasze. Po prostu
zamiast ziemniaków możemy ugotować do obiadu ryż albo kaszę.
Również cukier i miód wykorzystujemy na tyle często, że nie ma żadnego
problemu w spożytkowaniu całego zapasu. Podobnie sprawa ma się z mąką,
którą można wykorzystać do pieczenia ciast. Ale jeszcze lepiej jest nauczyć
się piec własny chleb, by ciągle obracać możliwie dużym zapasem mąki,
a jednocześnie umieć przerobić ją na pieczywo, gdy zabraknie go w sklepach
w sytuacji kryzysowej. Olej roślinny przyda się do smażenia, gotowania czy
do sałatek.

Źródło: fot. Gandydancer,


htttps://en.wikipedia.org/wiki/File:Green_beans_in_a_pressure_cooker_ready_to_be_processed.
jpg,
Fasolka w słoikach, gotowa do wekowania w szybkowarze.

Zjadanie kiszonych i marynowanych warzyw czy owoców nie jest


zazwyczaj niczym trudnym, można je zużyć do przyrządzenia jakiejś sałatki.
Podobnie wygląda sprawa z dżemami (kanapki), owocami w syropach
z puszki (desery) i konserwami rybnymi (które można zjeść do pieczywa lub
dodać do sałatek).
Problem pojawia się przy konserwach mięsnych. Oczywiście możemy je
wkładać raz na jakiś czas do kanapek na śniadanie czy kolację. Mamy jednak
wrażenie, że przy ilości, którą chciałby mieć w zapasie przeciętny prepper, to
nie wystarczy (w sytuacji kryzysowej mięso z puszek z zapasu ma zastąpić
nie tylko wędlinę, lecz także mięso jedzone na obiad).
Warto próbować wykorzystać ten produkt właśnie do przyrządzania
obiadów. Można przecież użyć mięsa z puszki jako substytutu mielonego,
wystarczy je tylko dobrze rozdrobnić przed podsmażeniem czy uduszeniem.
Trzeba też pamiętać, że konserwy zawierają dużo soli i w związku z tym
potrawa będzie na tyle słona, że nie ma potrzeby jej dosalać. Często może nie
być konieczne nawet dodawanie soli do gotowania makaronu lub ryżu,
z którym to mięso zjemy. A jeśli mięso z puszki okaże się zbyt słone,
powinno się je zmieszać z surowym mięsem mielonym.
Wszystkie sprawy, o których wspominamy, dowodzą tylko, jak wielkie
znaczenie ma gromadzenie w zapasach żywności dokładnie tego, co jadamy
na co dzień. Jak inaczej wybrać tę jedną markę konserw, która najlepiej
nadaje się do przerobienia na chili con carne?

Jak korzystać z zapasów w lodówce i zamrażarce?


Wprawdzie zapas żywności przygotowujemy z myślą o sytuacjach
kryzysowych, a więc m.in. o awarii zasilania, ale nie warto rezygnować
z wykorzystania domowych chłodziarek. Lodówka i zamrażarka powinny
być pełne żywności!
Przechowywanie dużych ilości możliwie świeżych produktów w lodówce
i zamrażarce daje możliwość przygotowania większej liczby zwykłych
posiłków, gdy trzeba będzie przestawić się na jedzenie z zapasów. Jedno
opakowanie jogurtu w lodówce pozwoli przerobić na jogurt całe
zgromadzone mleko, jeśli tylko będziemy do każdej nowej porcji dodawać
odrobinę zrobionego wcześniej jogurtu, aby zainicjować pracę bakterii.
Poza tym im więcej rzeczy w lodówce i chłodziarce, tym dłużej będzie
się można cieszyć świeżymi produktami.
Czasem pełna lodówka oznacza wyłącznie marnowanie żywności, gdy
np. jogurty z kupionej zgrzewki zdążą się przeterminować, zanim zjemy
ostatnie opakowanie. Puste miejsce lepiej zapełnić produktami o dłuższej
trwałości, np. mlekiem UHT, sokami owocowymi czy nawet butelkami
z wodą mineralną. Chodzi bowiem o to, by w lodówce było jak najmniej
wolnych przestrzeni.
Gdy w domu zabraknie prądu, oczywiście lodówka przestanie działać. To
jednak absolutnie nie oznacza, że zawarta w niej żywność ulegnie
natychmiastowemu zepsuciu. Przecież mleko UHT, stojąc w temperaturze
pokojowej, popsuje się dopiero po dwóch, trzech dniach. Przerabiamy to od
wielu lat w biurze, kupując dwa kartony na spółkę z kolegami. Mleko otwarte
w poniedziałek nadaje się do dodania do kawy także w środę. Podobnie
wygląda sprawa z innymi produktami spożywczymi.
To oczywiście nie oznacza, że należy je wyjąć z lodówki, gdy zabraknie
prądu, i trzymać w szafkach w kuchni. Wręcz przeciwnie. Należy trzymać
rzeczy w lodówce tak długo, jak to możliwe, jednocześnie starając się
otwierać ją jak najrzadziej. Każde otwarcie powoduje bowiem uciekanie
powietrza zimnego i napływ ciepłego. Im więcej rzeczy na półkach, tym
mniej go ucieka, ale też tym dłużej trzeba grzebać w lodówce, by dokopać się
do poszukiwanego produktu.
Żywności z zamrażarki nie zjadamy, dopóki się nie rozmrozi. Kilka czy
kilkanaście dni w temperaturze 0°C nie powinno jej zaszkodzić (choć będzie
to zależeć od konkretnego produktu), jeśli później ją ugotujemy lub
usmażymy. Warto jednak codziennie przekładać choć jeden produkt
z zamrażarki do lodówki, aby rozmrażał się właśnie tam. W procesie
topnienia lód będzie odbierać ciepło z otaczającego go powietrza, obniżając
jego temperaturę. To zaś pozwoli na zachowanie w urządzeniu względnego
chłodu.
To właśnie dlatego radziliśmy wcześniej, by w zamrażarce trzymać
choćby worki z kostkami lodu. Jeśli masz lodówkę turystyczną z wkładami
mrożącymi, one też powinny być cały czas w zamrażarce.
Skoro o kostkach lodu mowa – kostkarki do lodu są jednymi z najbardziej
efektywnych elektrycznych urządzeń chłodzących. Mając do dyspozycji
niewielką ilość energii z agregatu prądotwórczego czy baterii słonecznych,
warto wytworzyć możliwie dużo kostek lodu, by później móc przechować
w lodówce – turystycznej czy nawet kuchennej – choć kilka produktów
wymagających chłodzenia (np. gotowy jogurt, odtworzone z proszku mleko
czy kupione u rolnika mięso).
Pozyskiwanie żywności na co dzień i w trudnych
czasach
Choć nasza książka ma nauczyć cię, jak przetrwać trudne czasy, to jednak
przygotowania musisz rozpocząć przed katastrofą. Jeśli więc planujesz
samodzielnie pozyskiwać żywność w razie apokalipsy, naucz się robić to już
teraz.
Nie wystarczy kupić łuku, wędki czy karabinu, by uznać, że w trudnych
czasach będziemy w stanie się wyżywić.
Ilość żywności, którą jesteśmy w stanie pozyskać samodzielnie, może nie
być duża. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jej kaloryczność i wartości
odżywcze. Jesteśmy jednak zdania, że nie należy z tej możliwości
rezygnować. Lepiej wzbogacać jedzenie z zapasów świeżą pokrzywą czy
liśćmi mlecza, by mieć dostęp do witamin, niż ograniczać się wyłącznie do
tego, co zgromadziliśmy wcześniej.

Jadalne rośliny w parku, ogrodzie, lesie


Najłatwiej pozyskać żywność późnym latem i jesienią, gdy wokół pełno jest
najróżniejszych jadalnych roślin. Warto nauczyć się je rozpoznawać23
i dowiedzieć się, która ich część nadaje się do spożycia. Są to m.in.:
żołędzie – obrane z łupin moczymy, zmieniając raz na jakiś czas wodę,
tak długo, aż będzie ona bezbarwna, następnie suszymy, aby później
zemleć je na mąkę, której można używać ze zwykłą mąką do wypieków
w proporcjach 1 : 1;
mniszek lekarski (tzw. mlecz) – młode liście (przed kwitnięciem)
można wykorzystać do sałatek lub zupy; do jedzenia nadaje się także
korzeń, surowy lub gotowany;
jarząb pospolity (popularna jarzębina) – owoce zawierają trujący
składnik, który ulega rozkładowi po przemrożeniu; zebrane późną zimą
mogą służyć jako składnik powideł;
pałka wodna (zarówno szerokolistna, jak i wąskolistna) – znana
każdemu adeptowi sztuki survivalu, jadalna praktycznie w całości, ze
szczególnym uwzględnieniem smacznych korzeni, zawierających jednak
trudne do pogryzienia włókna;
pokrzywa (zwyczajna i żegawka) – choć zniechęca do kontaktu, to
jednak jej młode liście i pędy (zbierane wiosną, nie później niż do maja)
są po ugotowaniu bardzo wartościowym pokarmem;
lipa (zarówno drobnolistna, jak i szerokolistna) – jej młode liście są
delikatne i smaczne, niczym sałata.
Wyżywienie się wyłącznie znalezionymi w lesie czy parku roślinami jest
bardzo trudne. Absolutnie nie należy traktować tej metody pozyskiwania
żywności jako gwarantującej nam przeżycie trudnych czasów. Szczególnie
zimą czy na przednówku stosowanie jej może się wiązać z bardzo
dotkliwymi konsekwencjami.
Sama znajomość jadalnych roślin to za mało. Dobrze się choćby
z grubsza orientować, w których miejscach można je znaleźć. Rozeznanie
można zdobyć jedynie podczas regularnych wycieczek po bliższej i dalszej
okolicy. Warto też poznać smak poszczególnych roślin. Sprawdzić, czy
przypadkiem nie jesteśmy uczuleni na zawarty w nich olejek eteryczny.
Nauczyć się piec chleb z mąką z żołędzi, by się nie okazało, że w sytuacji
kryzysowej nieudane próby przyczynią się tylko do zmarnowania zapasu
zwykłej mąki.
No i oczywiście warto wiedzieć, gdzie w najbliższej okolicy znajdują się
opuszczone gospodarstwa rolne z pozostałościami sadów, gdzie w parkach
rosną drzewa owocowe, orzechy i krzewy leszczyny, a także gdzie na dziko
ktoś urządził sobie ogródek warzywny.

A może wędkarstwo?
Wędkowanie jest bardzo przyjemnym hobby, które umożliwia kontakt
z naturą i spędzanie dużych ilości wolnego czasu w ciszy, spokoju
i skupieniu. Znajomość zwyczajów ryb, ich ulubionych miejsc, opracowanie
własnej metody połowu oraz dobranie sprzętu do potrzeb i możliwości (a
także do specyfiki miejsca, w którym łowimy) pozwala osiągnąć całkiem
niezłe rezultaty.
Problem leży gdzie indziej.
Dziś wędkowanie nie jest metodą na pozyskiwanie żywności. W trudnych
czasach, gdy ludziom zacznie brakować jedzenia, na pewno niejeden uda się
nad najbliższą rzekę czy jezioro, by próbować swoich sił w łowieniu ryb. Co
gorsza, można się też spodziewać większej aktywności kłusowników
zastawiających pułapki, o których można przeczytać w każdej książce
o tradycyjnym survivalu.
W takich warunkach pozyskiwanie odpowiednich ilości żywności
z użyciem własnej wędki może nie być możliwe.

Ruszamy na polowanie?
W polskich warunkach nietrudno zostać myśliwym, otrzymać pozwolenie na
broń do celów łowieckich, nauczyć się z niej strzelać i wreszcie zacząć
polować. Dziczyzna jest bardzo cennym rodzajem pożywienia, a niektórzy
uważają, że polowanie to jeden z najbardziej etycznych sposobów
zdobywania mięsa.
Pytanie brzmi: czy w sytuacji kryzysowej łowiectwo będzie skuteczną
metodą pozyskiwania odpowiednich ilości żywności?
W Polsce mamy w tej chwili kilkanaście tysięcy łosi, jakieś 150 tys.
jeleni, 800 tys. saren, 20 tys. danieli i 200–250 tys. dzików, do czego
dochodzi jeszcze inna drobna zwierzyna24. Saren rocznie pozyskuje się około
100 tys. sztuk, a dzików – 250–300 tys. przy zapewnieniu względnie
zrównoważonej gospodarki, tj. bez drastycznego zmniejszenia liczebności
tych zwierząt. Łatwo policzyć, że na przeciętnego Polaka przypadałoby
ledwie jakieś 170–200 gramów mięsa dzika rocznie, przyjmując, że
z jednego osobnika można pozyskać 25 kilogramów mięsa. Trzeba jednak
założyć, że populacje dzikich zwierząt zostaną bardzo szybko przetrzebione,
kiedy na rynku zacznie brakować żywności. Gdy nie będzie zwierzyny,
nawet najlepszy myśliwy umrze z głodu, jeśli nie będzie zdobywać pokarmu
w inny sposób.
Ze szczególnie dużą rezerwą traktujemy pomysły wykorzystania łuku
jako narzędzia do polowania. W Polsce w tej chwili nie wolno go tak
używać, bo do celów łowieckich dopuszczona jest wyłącznie odpowiednia
broń palna. Nie da się więc w Polsce legalnie nauczyć polować z łuku.
Można poznawać tajniki tropienia zwierzyny, maskowania się przed nią,
celnego strzelania czy wreszcie oprawiania upolowanego zwierzęcia
i konserwowania mięsa, ale tylko w przypadku, gdy posługujemy się bronią
palną. Na naukę polowania z użyciem łuku trzeba wyjechać za granicę.
Z oczywistych względów nie wolno również uczyć się zastawiania sideł,
bo to w tej chwili kłusownictwo.
Nie boimy się powiedzieć, że jeśli nie umiesz czegoś zrobić teraz, istnieje
prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że nie będziesz w stanie tego
zrobić w sytuacji kryzysowej. Jeśli więc chcesz pozyskiwać żywność,
polując, zapisz się do koła łowieckiego, zdobądź pozwolenie na broń i jak
najszybciej naucz się z niej skutecznie korzystać.
A bajki o polowaniu z użyciem łuku odłóż na półkę, gdzie ich miejsce.
Obok survivalowych podręczników, które uczą zastawiania sideł.
Produkcja żywności na co dzień i w sytuacji kryzysowej
Wytwarzanie żywności to umiejętność, która przyda się i w trudnych
czasach, i na co dzień, pozwala bowiem na obniżenie kosztów życia przy
jednoczesnej poprawie jakości spożywanych posiłków (nie tylko dzięki
rezygnacji z żywności przetworzonej, lecz także zjadaniu samodzielnie
wyhodowanych, bardziej pożywnych i smaczniejszych produktów).

Bezcenne kiełki
Jednymi z najprostszych do wytworzenia, a jednocześnie bardzo cennych
produktów są kiełki. Zawierają całą masę substancji odżywczych, są
smaczne, a do tego kiełkowaniu poddaje się nasiona, które zazwyczaj są
łatwe do przechowywania przez dłuższy czas. Każdy zna przecież popularną
w okolicy świąt Wielkanocy rzeżuchę, która jest niczym innym jak właśnie
kiełkami.

Źródło: fot. StromBer, https://en.wikipedia.org/wiki/File:Sprossenglas.JPG

Słoik z zakrętką ułatwiającą kiełkowanie.

Pszenicę z zapasu można nie tylko zemleć na mąkę, lecz także ją


skiełkować. Potrzebujemy do tego w zasadzie tylko wody, wcale nie musimy
kupować specjalistycznego sprzętu, który jednak (trzeba uczciwie przyznać)
sprawę nieco ułatwia. Wystarczy tylko:
nalać wody do słoika, wsypać nasiona, wymieszać, odlać wodę;
powtarzać procedurę (bez wsypywania nasion) dwa do czterech razy
dziennie, by nasiona miały dość wody;
za pierwszym razem warto pozostawić nasiona w wodzie na dłużej, by
mogły nią dobrze nasiąknąć.
Gdy nasiona kiełkują, wytwarzają się w nich enzymy umożliwiające
przetworzenie zawartych w nasionach złożonych związków na substancje
odżywcze łatwiejsze do przyswojenia przez ludzki organizm. Rezygnacja
z tej banalnie prostej metody na znaczne poprawienie jakości zapasu
żywności wydaje nam się nierozsądna.
Kiełkować można nasiona wspomnianej już wcześniej pszenicy, ale także
inne, m.in. lucerny, fasoli mung, rzodkiewki, słonecznika czy soczewicy.

Jak uprawiać warzywa i owoce na balkonie i w ogrodzie


Kiełki są cenne, ale ich produkcja to tylko sposób na wykorzystanie
żywności posiadanej w zapasie. Gdy skończą się nasiona, koniec z kiełkami.
Inaczej wygląda sytuacja w przypadku uprawy roślin w ogrodzie czy nawet
w kilku donicach na balkonie. Można przecież (choć nie zawsze) zachować
pewną część nasion danej rośliny, by w kolejnym roku móc dzięki nim
rozpocząć kolejną hodowlę.
Dlatego jesteśmy zdania, że warto nauczyć się uprawiać różne gatunki
roślin jadalnych we własnym ogródku. Jeśli go nie mamy, nawet dwie donice
stojące na parapecie czy balkonie mogą być zaczątkiem produkcji
niewielkich ilości własnej, cennej żywności.
Źródło: Victory Gardens. Where the Nazi’s sowed death, a Londoner and his wife have
sown life-giving vegetables in a London Bomb crater, National Archives Catalog record:
1138532,
https://en.wikipedia.org/wiki/File:Victory_Gardens._Where_the_Nazi%27s_sowed_death,_a_Londoner_a
giving_vegetables_in_a_London..._-_NARA_-_196480.tif,
https://catalog.archives.gov/id/196480

Ogród warzywny urządzony w leju po bombie w Londynie, 1943 r.

Co można uprawiać? Oto nasze propozycje:


pomidory – mogą rosnąć na wisząco w doniczkach i wiadrach
podwieszonych do balkonu sąsiada, w kilku litrach gleby25,
rośliny korzeniowe, np. marchew, pietruszka, seler,
papryka,
ogórki,
kapusta,
rośliny strączkowe, np. fasola, groch, soja,
słonecznik,
ziemniaki – można je uprawiać nie tylko na tradycyjnych grządkach,
lecz także w beczkach: wystarczy posadzić je w pojemniku napełnionym
w jednej trzeciej ziemią, a następnie sukcesywnie podsypywać,
zioła – wygodnie da się je hodować nawet na parapecie,
warzywa wieloletnie, np. szczypiorek, szparagi, cebula siedmiolatka –
raz posadzone w jednym miejscu będą dawać plon przez kilka lat.
Osoby posiadające nieco więcej miejsca powinny też rozważyć
posadzenie drzew i krzewów owocowych, które są ponadto źródłem opału,
bo dla zapewnienia optymalnych plonów trzeba je raz na jakiś czas przyciąć,
a w ostateczności można je nawet ściąć.

Przechowywanie świeżych warzyw i owoców z ogrodu


Świeże warzywa można przechowywać przez dość długi czas po prostu
w ziemiance, zapewniając im odpowiednią wilgotność i temperaturę26.
Ziemniaki magazynowało się tradycyjnie w ziemnych kopcach albo też
w garażach, w kanałach służących do przydomowych napraw
samochodowych.

Komu przyda się zapas nasion na trudne czasy?


Na rynku (zwłaszcza za oceanem, ale powoli także w Polsce) pojawiają się
zestawy nasion, które w trudnych czasach mają posłużyć do zapoczątkowania
produkcji żywności w ogrodzie. Nie możemy ich jednak polecić z czystym
sumieniem.
Założyć ogród trzeba teraz, tej wiosny, tej jesieni. To jest najlepszy czas
na to, by rozpocząć uprawę warzyw oraz drzew i krzewów owocowych.
Tylko w ten sposób możesz się nauczyć obchodzić z roślinami. Poznasz
specyfikę mikroklimatu naszego ogrodu. Dowiesz się, gdzie są najlepsze
miejsca na uprawę konkretnych gatunków. Sprawdzisz, że na grządkach
zacienianych rano przez drzewa z sąsiedniej działki nie wyrośnie nic poza
ziemniakami, a na innych słońce spali wszystko z wyjątkiem, dajmy na to,
słonecznika. Poznasz rozpowszechnione w okolicy choroby i szkodniki
i metody radzenia sobie z nimi za pomocą możliwie naturalnych środków.
Wreszcie nauczysz się wytwarzać organiczne nawozy, którymi będziemy
wzbogacać skład gleby. Przygotowując się na trudne czasy, nie chcesz
przecież robić zapasu nasion, środków ochrony roślin i nawozów sztucznych,
prawda?
Jest tylko jeden powód, dla którego warto rozważyć kupienie
wspomnianego zapasu nasion. Te oferowane w USA często są dobierane
w taki sposób, by zawierały tylko odmiany, które dadzą się wyhodować
w kolejnym pokoleniu z zachowanych na zimę nasion.
Ale jeśli rozważasz zgromadzenie takiego zapasu, by w razie czego móc
rozpocząć produkcję własnej żywności, kup lepiej kilka sadzonek drzewek
owocowych albo leszczyny. No chyba że nie masz gdzie urządzić tego
ogrodu. Wtedy lepiej mieć zapas nasion i książki o uprawie ogrodu niż nic.

Ozdobne rośliny jadalne


Są ludzie, którzy nie mają ochoty na uprawianie roślin jadalnych, inni nie
mają takiej możliwości. Jesteśmy w stanie zrozumieć, że czasem
zadowolenie żony chcącej mieć ogród ładny, a nie pożyteczny, jest
ważniejsze niż zapewnienie sobie własnych warzyw i owoców.
Rzecz w tym, że czasem wcale nie trzeba rezygnować z jednego, by mieć
drugie. Jest przecież masa roślin, które wyglądają ładnie, a do tego jakieś ich
części są jadalne. Kilka przykładowych wymieniliśmy poniżej. Inne
opisaliśmy na naszym blogu27.
Krzewy dzikiej róży można wykorzystać do stworzenia żywopłotu, który
przez dużą część lata będzie zdobić ogród kwiatami. Płatki można
wykorzystać do zrobienia smakowitych konfitur. Owoce zawierają zaś
bardzo dużo witaminy C, choć ich smak nie jest szczególnie atrakcyjny. Róża
jest krzewem kolczastym, więc może służyć także do zabezpieczenia naszych
włości przed nieproszonymi gośćmi.
Karagana syberyjska to krzew, którego owoce kształtem przypominają
strączki fasoli. Młode są jadalne po ugotowaniu. Kwiaty można dodawać do
sałatek. Jest to roślina miododajna, czyli bardzo atrakcyjna dla pszczół.
Jednocześnie karagana jest w stanie wiązać w glebie azot pozyskany
z powietrza, znacznie ją wzbogacając.
Topinambur, czyli słonecznik bulwiasty, nie jest rośliną szczególnie
piękną, ale jego kwiaty i duże liście mają swój urok. Wytwarza podziemne
bulwy, które można jeść tak jak ziemniaki (ugotowane albo przerobione na
frytki), a także na surowo.
Kwiaty i liście nasturcji bulwiastej wykorzystuje się do sałatek. Pąki
i młode owoce można zakonserwować w occie lub słonej wodzie, w smaku
będą przypominać kapary.

Partyzancki ogród
Jeśli nie masz kawałka gruntu, na którym mógłbyś uczyć się uprawy roślin,
a nie możesz w tym celu wygospodarować przestrzeni na parapecie czy
balkonie (albo ta przestrzeń jest niewystarczająca na zaspokojenie twoich
potrzeb), i dla ciebie mamy ciekawy pomysł do rozważenia.
Ogrodnictwo partyzanckie to sadzenie jadalnych roślin w miejscach,
które do nas nie należą. W publicznych parkach, na skwerach,
w przydrożnych rowach czy wreszcie na leśnych polanach. Bierzemy na
wycieczkę nasiona, sadzonki lub bulwy i umieszczamy je tam, gdzie
w przyszłości chcielibyśmy znaleźć coś do zjedzenia.
Pozostawianie tych roślin bez nadzoru dla części z nich skończy się
obumarciem. Inne będą się jako tako rozwijać, choć zagłuszone przez inne
gatunki nie obrodzą tak, jak powinny. Jeszcze inne wydadzą plony, ale
skorzysta z nich ktoś, kto dotrze do nich jako pierwszy. Ale część na pewno
przetrwa i stanie się naszym pożywieniem.
Na dziko warto sadzić np. te rośliny, o których była mowa na stronach
115–116. Ryzyko, że ktoś je rozpozna i zbierze owoce, zawsze będzie
mniejsze.

A może zacząć hodowlę zwierząt?


Ileż to razy zdarzało nam się czytać, że ktoś w trudnych czasach przeniesie
się na wieś i tam zacznie hodować zwierzęta. Kozy, kury, króliki. Przecież
zjedzą wszystko i są bardzo łatwe w utrzymaniu…
Hodowla zwierząt w domu czy przy domu oczywiście jest możliwa. Nie
oznacza to jednak, że jest prosta i osiągalna dla każdego przeciętnego
czytelnika naszej książki.
Do hodowli zwierząt potrzeba w pierwszej kolejności przestrzeni. Żywy
inwentarz gdzieś trzeba trzymać, choćby miało to być tylko kilkanaście
królików czy kur w ciasnych klatkach. Można hodować je nawet
w mieszkaniu w bloku, choć wiązać się to będzie z wieloma przeróżnymi
niedogodnościami.
Same zwierzęta trzeba gdzieś kupić. Dziś nabycie kurcząt czy młodych
królików nie jest trudne. Czy równie łatwo będzie można je zdobyć, gdy
kryzys gospodarczy rozłoży kraj na łopatki? Być może. Gdy ogólnopolska
awaria zasilania utrudni funkcjonowanie handlu, dostawy paliw czy wymianę
informacji? Pewnie też, choć raczej nie od razu po „kataklizmie”. Mając już
pierwsze osobniki, można je, na szczęście, przez jakiś czas rozmnażać.
Hodowla zwierząt wymaga też odpowiedniej ilości paszy. Nie można
zakładać, że kury wyżywią się resztkami ze stołu gospodarzy, bo w razie
głodu tych resztek praktycznie nie będzie. A więc oprócz zapasu żywności
dla siebie trzeba by mieć też zapas żywności dla przydomowej trzody. Gdzie
go zmieścić? Skąd go wziąć? Czy rzeczywiście cenne ziarno będziemy
chcieli dać kurom, zamiast zemleć na mąkę albo skiełkować?
No i wreszcie do wyprodukowania mięsa trzeba czasu. Co najmniej kilku
tygodni od momentu, gdy zaczniemy hodować zwierzęta.
To samo dotyczy hodowli ryb w przydomowym stawie. Przy domu
łatwiej hodować małe ryby, np. tilapie, ale ktoś bardziej ambitny mógłby
pokusić się o stworzenie układu akwakulturowego, w którym woda z oczka
wodnego czy zbiornika z rybami jest źródłem substancji odżywczych dla
roślin uprawianych na specjalnie przygotowanych grządkach.
Podobnie jest w przypadku hodowli pszczół. Niektórzy sądzą, że
wystarczy kupić kilka uli z pszczelimi rodzinami, postawić je
w odpowiednim miejscu, a następnie poczekać i zebrać miód. Ale żeby
osiągnąć naprawdę dobre rezultaty, o pszczoły trzeba dbać już od pierwszego
dnia. Należy zapewnić im dobre warunki do zimowania i żerowania (np.
sadząc rośliny miododajne), leczyć w razie potrzeby. Pozyskiwanie
niewielkich ilości miodu bez dokarmiania pszczół jest możliwe, ale nie
zakładalibyśmy, że będzie to w stanie zrobić ktoś, kto tylko kupił ul i nic
przy nim zrobić nie potrafi.
Zmierzamy do tego, że – tak jak w przypadku wielu innych rzeczy – jeśli
chcesz w trudnych czasach hodować zwierzęta, by uzyskać mięso, mleko
albo jajka, musisz zacząć robić to już teraz. Tylko tak masz szansę nauczyć
się to robić. Poznać typowe choroby i sposoby leczenia. Dowiedzieć się,
czym i jak karmić zwierzęta i jak zrobić zapas karmy, a także jak we
własnym zakresie wytworzyć jej możliwie najwięcej i zachować na zimę.
Nauczyć się w humanitarny sposób zwierzęta zabijać i oprawiać, a także
konserwować pozyskane mięso.
Gotowanie w sytuacjach awaryjnych
Jak zrobić obiad, gdy wstrzymane zostały dostawy prądu i gazu? Skąd wziąć
wrzątek do przygotowania mleka modyfikowanego dla niemowlęcia? Jak
w głuszy w bezpieczny i efektywny sposób gotować nad ogniskiem?
Spieszymy odpowiedzieć na te pytania, ale najpierw kilka akapitów
tytułem wstępu.
Żywność, którą jadamy, w ogromnej części wymaga obróbki termicznej.
Owszem, zdarza nam się spożywać surowe warzywa i owoce, czasem także
surowe mięso (choć chyba tylko pod postacią tatara). Większość kalorii
i składników odżywczych czerpiemy jednak z produktów gotowanych,
pieczonych, smażonych itd. Nie wystarczy więc zgromadzić zapasu
żywności, jeśli się nie zna żadnej metody, by go zamienić na pożywne, ciepłe
posiłki.
Jeśli w domu czy mieszkaniu masz zarówno kuchenkę gazową, jak
i dowolne urządzenie elektryczne służące do gotowania, możesz czuć się
względnie bezpiecznie. Co prawda przygotowanie obiadu w mikrofalówce
albo piekarniku elektrycznym nie jest najbardziej efektywne energetycznie,
ale lepsze to niż jedzenie zimnego, surowego mięsa. Jeśli nie masz w domu
gazu, koniecznie zaopatrz się w jakąś awaryjną kuchenkę. Albo dowiedz się,
jak ją zrobić.
Nie martw się. Nauczymy cię tego kilka stron dalej.
Sami mamy bzika na punkcie różnego rodzaju kuchenek turystycznych.
Przez nasze ręce przewinęło się ich kilkanaście rodzajów, począwszy od
modeli na paliwa ciekłe (np. radzieckich prymusów), przez Kelly Kettle
i Survival Kettle, składane kuchenki gazowe, różne wynalazki zasilane
drewnem, na kuchenkach domowej roboty skończywszy. O samowarze
nawet nie wspominając. Trzymamy je w domu, w miejscu wybranym jako
cel ewakuacji, w samochodzie. Wszystko po to, by wszędzie tam móc
zagotować wodę albo zrobić coś ciepłego do jedzenia.

Jak gotować oszczędnie?


Bez względu na to, jakiego źródła ciepła chcesz używać w sytuacjach
awaryjnych do gotowania, warto nauczyć się robić to w sposób możliwie
oszczędny. Bo nawet największy zapas paliwa do kuchenki w końcu się
wyczerpie. A jeśli opalać ją będziesz drewnem, musisz skądś je przynieść do
domu czy do obozowiska. Im krócej będziesz gotować, tym lepiej.
Na co dzień ta umiejętność pozwoli ci oszczędzać gaz, prąd i pieniądze.
A wszyscy lubimy mieć więcej pieniędzy, prawda?

Szybkowar
O szybkowarach już wspominaliśmy. To ciśnieniowe garnki, które pozwalają
przyrządzać potrawy w temperaturze wyższej niż 100°C. Dzięki temu można
gotować krócej.
Nieduże garnki tego typu można kupić już za niecałe 100 złotych. Trudno
ocenić, po jakim czasie zwróci się ich zakup, ale z całą pewnością warto go
rozważyć.

Gotowanie pod kołdrą


Kaszę i ryż można gotować częściowo pod kołdrą. I nie, nie oznacza to
konieczności wstawienia kuchenki turystycznej do sypialni czy przykrycia
pierzyną płyty indukcyjnej w kuchni.
Szczegółowe przepisy określające proporcje kaszy lub ryżu do wody
(przy tym sposobie gotowania używa się jej mniej) znajdziecie
w internecie28. A samo gotowanie pod kołdrą polega na tym, że:
wodę w garnku doprowadza się do wrzenia,
wsypuje się do niej kaszę bądź ryż i gotuje przez kilka minut,
garnek zdejmuje się z kuchenki, zanosi do sypialni i kładzie na materacu
na kilku warstwach gazety,
owija się garnek gazetami, a następnie przykrywa kołdrą, a dodatkowo
także kocem (papier i kołdra zabezpieczą naczynie przed utratą ciepła –
gotowanie skończy się samo, a potrawy nie trzeba będzie podgrzewać),
po kilku godzinach wyjmuje się garnek z ugotowaną, wciąż ciepłą
zawartością.
Tę metodę stosowała jedna z naszych matek także po to, by móc nastawić
kaszę gryczaną rano i polecić dzieciakom, by same ją sobie nałożyły na
talerze po przyjściu ze szkoły. Bo o tej porze wciąż była ciepła. Trzeba było
tylko odgrzać mięso i zrobić surówkę.

Gotowanie piętrowe
Przy odrobinie wysiłku można za pomocą jednego palnika podgrzać jedzenie
w dwóch albo nawet trzech garnkach. Trzeba je tylko ustawić jeden na
drugim.
Na dole powinien znaleźć się garnek z produktem, który musi się
gotować najdłużej. Drugi garnek stawiamy na pierwszym, by grzał się od
pary wydobywającej się z naczynia poniżej (a jeszcze lepiej od wody
w dolnym garnku). Prawdopodobnie ilość ciepła docierająca „na piętro” nie
będzie wystarczająca, by coś ugotować, ale do ogrzania gotowego dania
wyciągniętego z lodówki bądź słoika powinna wystarczyć.
Gotując w pierwszym garnku ziemniaki, a w drugim marchewkę, można
dodać jeszcze trzeci – z odgrzewanym mięsem. Z tego ostatniego będą się już
wydobywać resztki pary, poziom wody też będzie w nim za niski, by dało się
dołożyć jeszcze jedną warstwę.

Czy kuchenki turystyczne sprawdzą się w sytuacjach


kryzysowych?
Nawet jeśli na biwakach spędzasz jeden weekend na dziesięć lat, powinieneś
mieć w domu kuchenkę turystyczną i zapas paliwa. Naszym zdaniem jest to
absolutnie niezbędne, bo w razie braku prądu i gazu to właśnie ta kuchenka
w pierwszej kolejności posłuży ci do gotowania posiłków, przygotowywania
wrzątku na herbatę czy kawę, podgrzewania wody do mycia ciała, a nawet do
destylacji wody do picia.
Wybór konkretnej kuchenki i konkretnego paliwa zależy w dużej mierze
od osobistych preferencji kupującego. Nikogo nie chcemy przekonywać do
konkretnych rozwiązań, postaramy się za to przedstawić tu w miarę rzetelnie
plusy i minusy każdego z nich.

Turystyczne kuchenki gazowe


Występują w kilku rodzajach, począwszy od kuchenek nakręcanych na duże
turystyczne butle gazowe, przez kuchenki do pękatych kartuszy z gazem,
a skończywszy na kuchenkach umieszczonych w metalowej obudowie
niczym walizka i działających na naboje podobne do tych, z których napełnia
się paliwem zapalniczki.
Kuchenki gazowe wykorzystują propan lub propan-butan (LPG).
Przechowuje się je w zbiorniku w postaci skroplonej pod ciśnieniem kilku
atmosfer. Używanie butli gazowej w środku zimy na wolnym powietrzu
może być utrudnione, bo niska temperatura powstrzymuje butan przed
wrzeniem. Aby korzystać z kuchenki w takich warunkach, należy kupić
odpowiednie kartusze z gazem. Powinno być na nich oznaczenie
informujące, że zawierają gaz zimowy albo po prostu propan (nie propan-
butan).
Propan-butan wykorzystywany jest także jako paliwo do zwykłych
kuchenek gazowych oraz niekiedy do ogrzewania domów. W tym pierwszym
przypadku kupuje się go w dużych, 11-kilowych butlach, wymienianych np.
na stacjach benzynowych. W drugim – przechowywany jest w naziemnych
lub podziemnych przydomowych zbiornikach.
Dla osoby przygotowującej się na trudne czasy domowa kuchenka na
propan-butan jest jednym z najlepszych rozwiązań. Odpowiednio duży zapas
paliwa (dwie–trzy zawsze pełne butle) pozwoli na korzystanie z tego
wygodnego urządzenia jeszcze długo po tym, jak wstrzymane zostanie
zaopatrzenie w energię. Takiego poziomu bezpieczeństwa nie da się
osiągnąć, dysponując jedynie kuchenką na gaz ziemny.

Propan i butan są węglowodorami, które


otrzymuje się głównie przy okazji wydobycia
ropy naftowej. W Polsce znaczną ich część
musimy importować z zagranicy, ze względu na
duże zużycie LPG w transporcie
samochodowym. Krajowa produkcja tego paliwa
nie wystarcza do zaspokojenia istniejących
potrzeb. Jest to istotne z tego względu, że
sytuacja na rynku propanu-butanu jest zależna
nie tylko od funkcjonowania polskich rafinerii.

Jaką kuchenkę wybrać? Istotną zaletą kuchenek walizkowych jest ich


duża powierzchnia i mała wysokość, co pozwala na stabilne ustawienie na
nich nawet dużego garnka. Część modeli jest także wyposażona w przyłącze
pozwalające na zasilanie gazem z większych butli, a nie tylko z kartuszy.
Niestety podczas pieszej wędrówki będą stanowić jedynie kłopotliwy balast.
Warto pamiętać, że na rynku dostępnych jest kilka rodzajów kartuszy,
a kuchenki pasują do konkretnych modeli. Wybierając sprzęt turystyczny,
warto zdecydować się na kuchenkę na kartusze z szybkozłączem (np.
kartusze campingaz CV270, CV300, CV470 i podobne innych producentów).
Można je odłączać bez utraty znajdującego się w nich gazu (w odróżnieniu
od kartuszy przebijanych), a dostosowane do nich kuchenki są zazwyczaj
małe i zwarte. Patrząc wyłącznie na koszt zakupu i zrobienia zapasu gazu,
bardziej atrakcyjne będą kuchenki walizkowe na podłużne kartusze,
wykorzystywane także w przenośnych palnikach gazowych do lutowania
i innych prac.

Propan i butan są cięższe od powietrza, więc


w razie wycieku z butli będą zbierać się przy
podłodze. Z tego względu absolutnie
wykluczone jest przechowywanie zapasu takich
paliw w piwnicach, podziemnych schowkach,
kanałach w garażu czy ziemiankach. Nieszczelny
zbiornik gazu może bowiem zamienić te miejsca
w bombę pułapkę.

Stalowe butle gazowe, popularne jeszcze kilkanaście lat temu, powoli


odchodzą do lamusa. Nic dziwnego, nawet puste są duże i ciężkie,
a najczęściej także nieporęczne. W porównaniu z kartuszami jednorazowymi
wygrywają tylko pod jednym względem: raz kupiona butla jest tańsza
w eksploatacji, bo można ją wielokrotnie napełniać29. Poza tym można na nią
nakręcić dwupalnikową kuchenkę turystyczną, która razem z butlą zajmie
wprawdzie w kuchni sporo miejsca, ale pozwoli na dość szybkie
przygotowanie obiadu w sytuacji kryzysowej.

Kuchenki na benzynę, spirytus i inne paliwa ciekłe


Na rynku jest sporo kuchenek turystycznych na paliwa ciekłe. Można kupić
używane radzieckie prymusy, breżniewki, rekordy, nowe modele znanych
zachodnich producentów (m.in. Primus, Optimus) czy relatywnie tanie
urządzenia produkowane na Dalekim Wschodzie.
Ogromną zaletą paliw ciekłych jest łatwość ich przechowywania, dzięki
czemu bez problemu (i tanio) można zrobić duży zapas paliwa. Bo 10 litrów
spirytusu to jeden nieduży kanister, a ekwiwalent tej ilości energii pod
postacią propanu (mniej więcej 5 kilogramów tego gazu) to 11 kartuszy
CV470. Poza tym spirytus można przechować w dowolnym szczelnym
i odpornym na działanie tego rozpuszczalnika pojemniku, niekoniecznie
ciśnieniowym.
Tak jak w przypadku kuchenek gazowych trzeba dobrać kuchenkę do
kartusza, tak tutaj musimy dobrać kuchenkę do paliwa. Na rynku dostępne są
urządzenia na benzynę, naftę oraz wielopaliwowe. Użycie nieodpowiedniego
paliwa może uniemożliwić jego uruchomienie, zmniejszyć wydajność pracy
(np. przygasanie płomienia) albo przyczynić się do niepełnego spalania
paliwa (co może być powodem wytwarzania tlenku węgla, z którym nie ma
żartów).
Naszym zdaniem nie warto brać pod uwagę kuchenek naftowych ze
względu na wysoki koszt samego paliwa. Najlepszym rozwiązaniem są
urządzenia, które potrafią spalać różne paliwa (benzynę, naftę, olej
napędowy), jak np. Optimus Hiker+.
Kupując kuchenkę na paliwa ciekłe, mamy możliwość korzystania
z tanich substancji, które w sytuacji kryzysowej prawdopodobnie łatwiej
będzie pozyskać (tak jak łatwiej je kupić na wyprawie w środek dziczy) niż
gaz w kartuszach. Z drugiej strony nowe kuchenki tego typu są zazwyczaj
bardzo drogie. Wspomniany Optimus Hiker+ w chwili pisania tego tekstu
kosztował ponad 700 złotych. Za tę kwotę można kupić tanią kuchenkę
gazową i setkę kartuszy po 225 mililitrów gazu. I jeszcze trochę zostanie.
Niektóre paliwa do tego typu kuchenek można bezpiecznie spalać
w pomieszczeniach zamkniętych, pilnując jedynie odpowiedniej wentylacji
(jak w przypadku biokominków, o których więcej piszemy TUTAJ). Uwaga
ta dotyczy przede wszystkim alkoholi i nafty. Inne paliwa, jak np. benzyny
silnikowe, powinny być wykorzystywane wyłącznie na zewnątrz. W tym
zakresie najlepiej ściśle trzymać się zaleceń producenta kuchenki.

Turystyczne kuchenki na paliwa stałe


Osobną kategorię stanowią turystyczne kuchenki na paliwa stałe, a więc
przede wszystkim na drewno. Produkowane są głównie z myślą
o wycieczkach po pustkowiach, gdzie łatwo o drewno, a wygoda ich
użytkowania ma znaczenie drugorzędne. Kuchenki tego typu często są
składane, dzięki czemu zajmują mniej miejsca w plecaku i łatwiej je tam
upakować.
W zamkniętych pomieszczeniach korzystać z nich nie wolno ze względu
na wytwarzany podczas pracy dym. Ale można ich używać na chodniku
przed domem, a w ostateczności nawet na balkonie w bloku.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Kuchenka na drewno Biolite Campstove podczas pracy.

Do takich urządzeń należą m.in. kuchenka ekspedycyjna firmy Survival-


Tech oraz kuchenka Samotny Wilk firmy Survival Kettle. Kosztują po
kilkadziesiąt złotych każda.
Znacznie bardziej zaawansowanymi konstrukcjami są kuchenki Biolite,
wyposażone w ogniwo Peltiera, czyli termoelektryczny moduł wytwarzający
energię elektryczną. Prąd zasila wentylator podtrzymujący proces spalania
w kuchence, który dzięki nadmuchowi powietrza jest bardziej efektywny.
Tego typu kuchenki całkiem nieźle spalają pellet – drobne brykiety ze
sprasowanych trocin – dostępny na rynku jako paliwo do nowoczesnych
kotłów centralnego ogrzewania, ale także jako żwirek dla kotów.

Nowoczesne samowary
Do kuchenek turystycznych postanowiliśmy też zakwalifikować czajniki
irlandzkiej firmy Kelly Kettle i produkowane w Polsce Survival Kettle, które
konstrukcją przypominają znane od dawna samowary. W urządzeniach tych
proces spalania paliwa stałego odbywa się we wnętrzu naczynia, zaś woda
wypełnia przestrzeń otaczającą płomienie.
Taka konstrukcja zapewnia efektywne wykorzystanie opału podczas
gotowania dużych ilości wody. Może to mieć ogromne znaczenie w sytuacji
kryzysowej, gdy każdą garść opału trzeba będzie najpierw gdzieś znaleźć,
a później przynieść do mieszkania. Ze względu na swoją wielkość i masę
czajniki te nie zyskały popularności wśród turystów przemieszczających się
pieszo z plecakami.
Również możliwość zagotowania za jednym razem dość dużej ilości
wody może być zaletą takiego naczynia w sytuacji, gdy będzie to jedyna
dostępna metoda jej dezynfekcji.
Czajniki tego typu nie powinny być wykorzystywane w domu, chyba że
na kuchence gazowej lub spirytusowej. Kiedyś w ramach eksperymentu
próbowaliśmy porównać efektywność największego czajnika Kelly Kettle na
turystycznej kuchence gazowej i ze zdziwieniem odkryliśmy, że zwykły
kuchenny czajnik spisał się na takim źródle ciepła lepiej. Wynika to z faktu,
że kuchenki gazowe są przeznaczone do używania z naczyniami o płaskim
dnie.

Źródło: ilustracja pochodzi z materiałów promocyjnych producenta;

Schemat kuchenki Kelly Kettle (materiały promocyjne producenta).

Tego rodzaju czajniki nadają się do gotowania wody, ale całego dania
w nich nie przyrządzimy. Wprawdzie można próbować ugotować makaron
rurki po nawleczeniu go na sznurek, lecz ryzykujemy w ten sposób
zanieczyszczenie wnętrza czajnika, i to takie, którego nie da się usunąć.
Dopiero umieszczenie w wylocie naczynia nadstawki pozwala na
wykorzystanie ciepła ulatującego tamtędy do podgrzania czegoś w drugim
garnku. Po zagotowaniu wody na podstawkę pod czajnik można nałożyć
specjalną nadstawkę, na której kładzie się garnek, by coś ugotować na
płonącym jeszcze ogniu.

Inne źródła ciepła do gotowania, które można znaleźć


w domu

Przydomowy grill jako źródło ciepła do


przygotowywania posiłków
W ciepłych miesiącach Polacy bardzo lubią spędzać czas na świeżym
powietrzu, zajadając się olbrzymimi ilościami potraw z grilla. Skoro tak,
czemu nie wykorzystać tego grilla także jako źródła ciepła do
przygotowywania posiłków, gdy zabraknie gazu albo prądu?
Najczęściej grilluje się mięsa, ale nie oznacza to, że nie można w ten
sposób przygotowywać warzyw. Ziemniaki można upiec na ruszcie po
zawinięciu każdego z osobna w folię aluminiową. Ryż też można ugotować
na grillu, jeśli garnek ustawimy bezpośrednio na rozżarzonych węglach.
Grill może nie jest najbardziej efektywnym źródłem ciepła, ale skoro go
mamy, warto z niego korzystać. Nawet w razie braku specjalnego paliwa
zawsze można najpierw rozpalić na nim małe ognisko w celu wytworzenia
odpowiedniej ilości żaru.
Na rynku pojawiają się coraz częściej grille gazowe, czasem wyposażone
w osobne palniki do gotowania czegoś w garnku. Jeśli mamy w domu jedynie
kuchenkę elektryczną, takie urządzenie wraz z zapasem kilku butli gazowych
może być świetnym zabezpieczeniem na wypadek braku prądu.
Z grilla na węgiel drzewny, rzecz jasna, nie korzystamy
w pomieszczeniach.

Jak wykorzystać bemary (podgrzewacze), samowary


i zestawy do fondue?
Warto wspomnieć jeszcze o tych trzech źródłach ciepła, które czasem można
jeszcze spotkać w polskich domach.
Bemary to najczęściej duże naczynia służące do utrzymywania
temperatury gotowych potraw. Używane są przede wszystkim w lokalach
gastronomicznych, a także na przyjęciach. W przeciętnym polskim domu
znajdą się co najwyżej w formie małego podgrzewacza pod dzbanek
z herbatą.
Bemary najczęściej wykorzystują elektryczną grzałkę albo paliwo
w puszkach. Te elektryczne lepiej od razu odrzucić. A mając bemar na
paliwo w puszkach, wystarczy po prostu zrobić odpowiednio większy jego
zapas.
Samowary w niektórych polskich domach trzymane są jako ozdoby.
Tradycyjne opalane były węglem drzewnym, zaś nowsze wersje były
wyposażone we wbudowaną grzałkę elektryczną. Służyły do
przygotowywania herbaty, ale podgrzaną w nich wodę można przecież
równie dobrze wykorzystać do zrobienia kuskusu czy do celów
higienicznych.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Samowar na węgiel drzewny.

Samowary tradycyjnie wykorzystywano we wnętrzach, my jednak


doradzamy daleko idącą ostrożność, bo w dzisiejszych domach jest znacznie
mniej przeciągów niż kiedyś – a przez to ryzyko zaczadzenia jest dużo
większe.
Zestawy do fondue zazwyczaj składają się z garnka, podgrzewacza,
podstawki pod garnek i długich widelców. W naczyniu umieszcza się
roztopiony ser z dodatkiem wina, by później maczać w nim bułkę. Można też
wlać do środka rozgrzany olej i smażyć w nim kawałki mięsa. Sam garnek
z palnikiem i podstawką nadaje się też do tego, by w trudnych czasach
ugotować w nim ziemniaki, makaron czy nawet zagotować wodę. Paliwem
używanym w takich zestawach najczęściej jest alkohol, czasem pod postacią
żelu. Można z nich bezpiecznie korzystać w pomieszczeniach, więc warto
rozważyć zrobienie większego zapasu tego rodzaju paliwa.
Po co cywilowi chemiczne podgrzewacze i wojskowe
kuchenki?
Do wojskowych racji żywnościowych dodawane są chemiczne podgrzewacze
bezpłomieniowe, stosowane do podgrzewania pojedynczych porcji gotowych
dań w saszetkach. Wykorzystuje się w nich substancje chemiczne, które po
zalaniu wodą wytwarzają duże ilości ciepła.
Takie podgrzewacze można kupić osobno. Trzeba jednak powiedzieć
uczciwie, że ich użyteczność w trudnych czasach będzie umiarkowana.
Przede wszystkim ze względu na fakt, że wytwarzają ciepło przez dość krótki
czas, podgrzewają pojedyncze porcje, no i są dość drogie. Ich jedyną zaletą
jest to, że mogą być używane praktycznie w każdych warunkach. Naszym
zdaniem nie uzasadnia to jednak ich kupowania.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Składana kuchenka wojskowa na paliwo stałe.

Podobnie sprawa wygląda z różnego rodzaju wojskowymi kuchenkami na


paliwa stałe. Prostsze to po prostu kawałek ponacinanej blachy – wystarczy
ją wygiąć, by powstała podstawka, na której można ustawić garnek.
Kuchenki takie nadają się do podgrzewania w okopie puszki z mielonką, ale
nie do ugotowania obiadu dla rodziny.

Improwizowane kuchenki awaryjne

Skąd wziąć hobo stove?


Jedną z najciekawszych – z kryzysowego punktu widzenia – konstrukcji jest
tzw. hobo stove, czyli kuchenka bezdomnych. Nazwą tą określa się
najróżniejsze maszynki zasilane paliwem stałym, które wykorzystują
naturalny ciąg powietrza (bez wdmuchiwania go wentylatorem).
Kuchenka taka nadaje się do gotowania znacznie lepiej niż ognisko,
choćby ze względu na łatwość ustawienia na niej garnka.
Hobo stoves wytwarzane bywają z dużych puszek po konserwach,
z blachy, ale jest spora szansa, że prawie idealna kuchenka tego typu już
znajduje się w twojej kuchni pod postacią stalowego ociekacza na sztućce.
W IKE-i można znaleźć takie ociekacze w dwóch rozmiarach30 (różnią się
wysokością), w cenie poniżej 10 złotych.

Jak zrobić palnik z puszki po tuńczyku?


Prosty palnik do gotowania można zrobić z pustej puszki po tuńczyku.
Wystarczy umieścić w jej wnętrzu zwinięty w spiralę podłużny kawałek
kartonu. Szerokość paska powinna być nieco mniejsza od wysokości
pojemnika, by z niego za bardzo nie wystawał. Do puszki wlewamy paliwo
(najlepiej olej roślinny lub inny tłuszcz) i gdy kartonowy knot nim nasiąknie,
możemy kuchenkę rozpalić.
Warto poeksperymentować z długością kartonowego paska. Im knot
dłuższy, tym większy płomień.
Ilość oleju znajdującego się w puszce tuńczyka (oczywiście w oleju, nie
w wodzie) wystarczy, by zagotować szklankę ryżu na obiad.
Sprawdziliśmy!31
Ponieważ nie da się ustawić garnka bezpośrednio na palniku, trzeba na
nim zmontować jakiś ruszt. W ostateczności mogą to być puszki po
konserwach (albo z konserwami), połówki cegły, a nawet książki. Ale do
tego celu świetnie nada się też hobo stove z ociekacza na sztućce.

Jak zrobić palnik z dwóch puszek po napojach?


Najpopularniejszym awaryjnym palnikiem, którego projekt można znaleźć
w internecie, jest chyba kuchenka na benzynę lub spirytus zrobiona z denek
dwóch aluminiowych puszek po napojach. Poszczególne projekty nieco się
różnią, jednak sposób wykonania sprowadza się w zasadzie do tego samego –
do obcięcia z dwóch puszek denek wraz z kawałkiem bocznej ścianki,
a następnie wsunięcia jednej w drugą tak, by stworzyć palnik. Po zrobieniu
w jednej części otworków i napełnieniu paliwem otrzymuje się palnik, który
swoim działaniem trochę przypomina ten w kuchence gazowej.
Umieszczenie we wnętrzu palnika wełny mineralnej częściowo
zapobiegnie wylaniu paliwa po przewróceniu konstrukcji.
Palniki tego typu zazwyczaj wymagają krótkiego czasu na rozruch. Wiąże
się to z koniecznością ich nagrzania, które jest konieczne do intensyfikacji
parowania paliwa.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Palnik z dwóch puszek po napojach. Doskonale działa na denaturacie.

Warto zrobić przynajmniej jeden taki palnik, by się tego nauczyć, nim
przyjdą trudne czasy. Można bowiem zakładać, że w sytuacji kryzysowej uda
się gdzieś znaleźć dwie puste puszki po napojach o tej samej średnicy, skoro
dziś wszędzie jest ich pełno.

Kiedy przyda się piec rakietowy?


Jako improwizowana kuchenka na trudne czasy świetnie sprawdzi się tzw.
piec rakietowy, znacznie bardziej efektywny niż ognisko. Dzięki
skumulowaniu procesu spalania w zamkniętej przestrzeni i dokładaniu paliwa
od spodu ciepło koncentruje się na dnie garnka stojącego na piecyku, a my
możemy się cieszyć mniejszym zużyciem paliwa i łatwiejszym gotowaniem.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Piecyk rakietowy z cegieł. Zaprawa nie jest niezbędna.

Piecyk tego typu można wykonać z kilku cegieł, co pokazaliśmy kiedyś


na naszym kanale32. Fotkę takiego urządzenia znajdziesz powyżej. Choć
akurat to zdjęcie zrobiliśmy podczas gotowania wody w Kelly Kettle, to
można z powodzeniem używać na nim normalnych garnków, patelni i innych
naczyń.
W serwisie YouTube można znaleźć także ciekawy projekt piecyka
rakietowego wykonanego z trzech stalowych puszek po żywności oraz
żwiru33. To urządzenie nie za bardzo nadaje się do przenoszenia ze względu
na swój ciężar, ale z pewnością jest znacznie łatwiejsze w obsłudze niż
ognisko. W piecu rakietowym otwór do podawania paliwa powinien być
skierowany w stronę, z której wieje wiatr. Jeśli budujemy go z cegieł na stałe,
warto uwzględnić również ten aspekt, bo wiatr wiejący w przeciwnym
kierunku będzie utrudniać zwłaszcza rozpalanie ognia.
Podczas pracy wydajność takiego paleniska można do pewnego stopnia
regulować, zmieniając tempo wsuwania do niego kolejnych porcji paliwa.

Piecyki słoneczne
Piecyki słoneczne to jeden z patentów na gotowanie bez zużywania paliwa,
działa jednak tylko w ciepłym półroczu.
Projektów tego typu piecyków jest sporo34. Najprostszy można zrobić
z koca termicznego albo przeciwsłonecznej osłonki szyby samochodowej
pokrytej folią aluminiową. Nam się kiedyś udało zbudować taki piecyk
z kartonu i koca ratunkowego35. Trzeba go jedynie co jakiś czas obracać
ponownie w stronę słońca, by jak najbardziej zwiększyć ilość
przechwytywanych i wykorzystywanych promieni słonecznych.
Taki piecyk nie jest w stanie wytwarzać bardzo wysokich temperatur, ale
wystarczy, by zagotować żywność i upiec chleb36.

Gotowanie na ognisku
Ognisko zużywa dużo paliwa, musi być rozpalone odpowiednio daleko od
domu, wymaga uwagi, ostrożności przy gotowaniu i ma jeszcze parę innych
wad, choćby taką, że trudno umieścić nad nim naczynie z gotowanym
posiłkiem (improwizowany stojak na garnek można zrobić ze szpilek do
namiotu lub odpowiednio długich kawałków drutu37).
Lubimy kiełbasę i ziemniaki z ogniska. Ale chcemy, żebyś znał inne,
lepsze metody gotowania w sytuacjach kryzysowych.
Chcemy też, żebyś umiał rozpalać i podtrzymywać ogień, bo ta
umiejętność przyda ci się także przy używaniu kuchenek na drewno, choćby
piecyka rakietowego.

To ognisko nazywa się… Dakota


Jeśli mamy zachęcać kogoś do gotowania na ognisku, niech to będzie
ognisko Dakota. Tak naprawdę jest to rozwiązanie bardzo podobne pod
pewnymi względami do pieca rakietowego.
Umiejętnie palone ognisko tego typu prawie w ogóle nie wytwarza dymu.
Aby je rozpalić, trzeba wykopać w ziemi pionowy otwór łączący się przy
dnie z drugim otworem: węższym i prowadzonym pod kątem. Pierwszy
napełniamy paliwem, które następnie podpalamy od góry. Ogień, trawiąc
kolejne warstwy paliwa, będzie korzystać z powietrza docierającego do
komory spalania drugim otworem, przez co spalanie będzie efektywne
i czyste.
Brak dymu jest istotny praktycznie tylko dla partyzantów ukrywających
się w lesie. Ale efektywne spalanie jest już ważne dla każdego, kto musi
wyżywić rodzinę i zdobyć w tym celu dostatecznie dużą ilość opału. A dym
to dla nas sygnał, że płomienie nie strawiły wszystkich palnych substancji
zawartych w drewnie i że marnujemy energię.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Ognisko Dakota podczas pracy.

Nad ogniskiem typu Dakota można dość łatwo gotować, wystarczy


bezpośrednio na ziemi nad otworem z płomieniami położyć ruszt
z piekarnika lub grilla, a na nim umieścić garnek. To zaś przekłada się na
duże bezpieczeństwo w korzystaniu z takiego źródła ciepła, niebagatelne
w sytuacjach kryzysowych.
Do czego przydają się kociołki myśliwskie?
Do gotowania nad zwykłym ogniskiem najlepiej nadają się żeliwne kociołki
wyposażone w trójnogi lub podwieszane nad ogniem. Gotuje się w nich
znacznie wygodniej niż w zwykłym, stalowym lub emaliowanym garnku,
który trudno stabilnie umieścić nad ogniem albo w żarze.

Źródło: fot. Lars-Peter Otzen, https://laquearius.blogspot.com/2017/01/cooking- -with-


dutch-oven.html

Gotowanie w kociołku myśliwskim.

W kociołkach gotuje się zwykle różnego rodzaju gulasze i zupy, ale nic
nie stoi na przeszkodzie, by zagotować w nich wodę albo spróbować upiec
chleb.
Warto je uwzględnić w przygotowaniach na trudne czasy, jeśli już teraz
lubisz odpoczywać przy ognisku i chcesz wykorzystywać takie naczynie do
gotowania podczas wyjazdów na działkę.

O rozpalaniu ognia słów kilka


Każdy prepper musi umieć rozpalać ogień. Nie chodzi o to, by od razu
zapisywać się na kurs prymitywnych technik rozniecania ognia (np. łukiem
ogniowym), ale po prostu o to, by umieć zapalić ognisko jedną zapałką.
W sytuacji kryzysowej ogień będzie potrzebny do gotowania, dezynfekcji
wody czy nawet do ogrzewania się. Trzeba umieć rozpalać go efektywnie,
jak najszybciej, nie zużywając zbyt wielu zapałek ani gazu z zapalniczki.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Warto nie tylko mieć krzesiwo, lecz także umieć je skutecznie użyć.

Jak się tego nauczyć? Po prostu trzeba ćwiczyć. Nie ma lepszej metody.
Nawet idealna procedura opisana gdzieś w internecie może nie zadziałać
w specyficznych warunkach, w których się znajdziemy.
Gorąco (nomen omen) zachęcamy do noszenia cały czas przy sobie
sprzętu do rozpalania ognia: zapałek, zapalniczki albo krzesiwa. Zapałki
i zapalniczka są bardzo łatwe w użyciu i poradzi sobie z nimi nawet dziecko
(uwaga: nie dotyczy zapalniczek ze specjalnym zabezpieczeniem). Krzesiwo
wymaga większej praktyki.
Na trudne czasy dobrze mieć zapas zapałek, zapalniczek, gazu, ale też ze
dwa krzesiwa. Jedno wystarczy na kilka tysięcy użyć, więc – przy odrobinie
szczęścia (i umiejętności) – na kilka lat.

14 Zob. K. Lis, Gotowanie posiłku na palniku z puszki tuńczyka, „Domowy Survival”, 7


lipca 2015: http://domowy-survival.pl/2015/07/gotowanie-posilku-na-palniku-z-puszki-
tunczyka [dostęp: 20 lutego 2017]. Zob. też TUTAJ.
15 Zob. Survivalista, Tani zapas żywności dla rodziny na pół roku, „Domowy Survival”, 7
kwietnia 2014: http://domowy-survival.pl/2014/04/tani-zapas-zywnosci-rodziny-pol
[dostęp: 20 lutego 2017].
16 Zob. Masła orzechowe – arachidowe, Czytajsklad.com: http://czytajsklad.com/maslo-
orzechowe-arachidowe. Cały ten serwis warto przejrzeć, szukając najlepszych produktów
do trzymania na zapas [dostęp: 20 lutego 2017].
17 Więcej na ten temat w artykule G. Stewart: How to Dehydrate Potatoes,
Gettystewart.com, 17 września 2013: http://www.gettystewart.com/dehydrating-potatoes
[dostęp: 20 lutego 2017].
18 Więcej na ten temat w artykule: Suszenie mięsa – przepis na suszoną wołowinę w góry
:-), Drytooling.com.pl, 14 lutego 2016: http://drytooling.com.pl/serwis/art/patenty/2178-
suszenie-miesa [dostęp: 20 lutego 2017].
19 Kilka przykładowych przepisów na kiszonki znajdziecie na blogach, m.in. E. Kozioł, 5
przepisów na ciekawe kiszenie, „Zielony Zagonek”, 28 sierpnia 2015: https://zielony-
zagonek.pl/kiszenie-warzyw, [dostęp: 20 lutego 2017]; Kiszona mieszanka warzyw, „Stare
Gary”, 12 czerwca 2014: http://staregary.blogspot.com/2014/06/kiszona-mieszanka-
warzyw.html [dostęp: 20 lutego 2017].
20 Przepis na kanale „KuchniaKwasiora KK”: Wieprzowina w słojach, 30 marca 2016:
https://www.youtube.com/watch?v=U591ML4bBs0 [dostęp: 20 lutego 2017].
21 Przepis na kanale „KuchniaKwasiora KK”: Kiełbasa smalcówka, proces tyndalizacji, 15
lutego 2016: https://www.youtube.com/watch?v=sUx538qSlMY [dostęp: 20 lutego 2017].
22 Przepis na stronie „Domowy Survival”: Survivalista, Pasztet wieprzowy domowej
roboty w słoiku, 20 marca 2014: http://domowy-survival.pl/2014/03/pasztet-wieprzowy-
domowej-roboty-sloiku [dostęp: 20 lutego 2017].
23 Kompendium wiedzy na temat jadalnych roślin w naszym klimacie stanowi książka
Łukasza Łuczaja Dzikie rośliny jadalne Polski (Krosno 2002), którą można kupić
w księgarni, ale też bezpłatnie i zupełnie legalnie pobrać z internetu: http://lukasz-
luczaj.pl/dzikie-rosliny-jadalne-polski-pelny-tekst. Niestety, książka w wersji do pobrania
pozbawiona jest ilustracji, które znacznie ułatwiają rozpoznawanie roślin.
24 Zob. M. Panek, M. Budny, Sytuacja zwierząt łownych w Polsce 2015, Stacja Badawcza
PZŁ w Czempiniu [ok. 2016]: http://www.czempin.pzlow.pl/palio/html.wmedia?
_Instance=pzl_www&_Connector=palio&_ID=4973&_CheckSum=-355372515 [dostęp:
20 lutego 2017].
25 Por. Upside Down Tomatoes, „Dreaming Of Sunsets Over Ochre Dunes”, 7 grudnia
2016: https://laquearius.blogspot.com/2016/12/upside-down-tomatoes.html [dostęp: 20
lutego 2017].
26 Świetną tabelę Fruits and Vegetables – Optimal Storage Conditions z optymalnymi do
przechowywania warzyw i owoców temperaturami i wilgotnością powietrza znajdziesz na
stronie „Engineering ToolBox” pod adresem: http://www.engineeringtoolbox.com/fruits-
vegetables-storage-conditions-d_710.html [dostęp: 20 lutego 2017].
27 Zob. Survivalista, Żywnopłot, czyli pionowa grządka, „Domowy Survival”, 26 lutego
2013: http://domowy-survival.pl/2013/02/zywnoplot-czyli-pionowa-grzadka [dostęp: 20
lutego 2017].
28 Choćby na blogu „Szczecinianka gotuje”: Kasza gryczana pod pierzynką, 14 czerwca
2011: http://pasjeiuspokojenia.blox.pl/2011/06/Kasza-gryczana-pod-pierzynka.html
[dostęp: 20 lutego 2017].
29 Jakby się uprzeć, to i jednorazowe kartusze można napełniać ponownie, czego dowodzą
liczne filmy na YouTube. My jednak tego rozwiązania nie polecamy.
30 Chodzi o pojemnik na przybory kuchenne i pojemnik na sztućce z serii ORDNING.
Więcej informacji na stronie http://www.ikea.com/pl.
31 Zob. K. Lis, Gotowanie posiłku na palniku z puszki tuńczyka, „Domowy Survival”, 7
lipca 2015: http://domowy-survival.pl/2015/07/gotowanie-posilku-na-palniku-z-puszki-
tunczyka [dostęp: 20 lutego 2017].
32 Zob. Jak zbudować rakietową kuchenkę (rakietowy piecyk) na drewno, „Domowy
Survival”, 9 grudnia 2014: https://www.youtube.com/watch?v=fpEdfOR_jLE [dostęp: 20
lutego 2017].
33 Zob. Homemade STEEL CAN Rocket Stove! – The „BIG CAN” Rocket Stove! –
Awesome Stove! – Easy DIY, „desertsun02”, 27 września 2014:
https://www.youtube.com/watch?v=hDADCZtVJ9w [dostęp: 20 lutego 2017].
34 Zob. np. Solar cooker plans, Solarcooking.wikia.com:
http://solarcooking.wikia.com/wiki/Category:Solar_cooker_plans [dostęp: 20 lutego 2017].
35 Zob. Survivalista, Jak zrobić kartonowy piecyk słoneczny (kuchenkę słoneczną),
„Domowy Survival”, 26 lipca 2013: http://domowy-survival.pl/2013/07/jak-zrobic-
kartonowy-piecyk-sloneczny-kuchenke-sloneczna [dostęp: 20 lutego 2017].
36 Zob. Bread, Solarcooking.wikia.com: http://solarcooking.wikia.com/wiki/Bread
[dostęp: 20 lutego 2017].
37 Zob. L.-P. Otzen, The Tent Peg Grill, „Dreaming of Sunsets Over Ochre Dunes”, 25
stycznia 2017: https://laquearius.blogspot.com/2017/01/the-tent-peg-grill.html [dostęp: 20
lutego 2017].
© Oleksandr Schevchuk/ Shutterstock
Rozdział 5.
ENERGIA W DOMU
N
a każdym etapie naszego życia, przy niemal każdej codziennej
czynności korzystamy z dobrodziejstw wynikających
z powszechnego dostępu do energii elektrycznej. Jeździmy
windami, pijemy wodę tłoczoną do rur elektrycznymi pompami, kupujemy
żywność z elektrycznych chłodziarek i w takich samych urządzeniach
przechowujemy ją w domu. Informacje czerpiemy z komputera podłączonego
do internetu albo z telewizora.
Gdy prądu zabraknie, te wszystkie urządzenia przestaną działać. I na to
warto być przygotowanym.
Optymalnym rozwiązaniem byłoby oczywiście takie zorganizowanie
sobie życia, by w ogóle nie być zależnym od energii elektrycznej
dostarczanej z zewnątrz. Jest to mało realne, bo zbudowanie domu
autonomicznego energetycznie wymaga bardzo dużego budżetu. Niemniej
w tym rozdziale przyjrzymy się zapotrzebowaniu na prąd w domu
i postaramy się znaleźć sposoby, by wytworzyć go w sytuacji kryzysowej
dostatecznie dużo.
Do czego używa się w domu prądu?
Energia elektryczna służy do zasilania praktycznie wszystkich domowych
sprzętów. Dzięki niej działa oświetlenie, pompa hydroforu, pompa
w centralnym ogrzewaniu, kocioł grzewczy, urządzenia podgrzewające wodę
do kąpieli, wentylacja, lodówka, telewizor i kuchenka elektryczna. Nawet
kuchenka gazowa często ma elektryczną zapalarkę, działającą po naciśnięciu
przycisku, oraz elektryczny piekarnik.
Największy „apetyt na prąd” mają wszelkiego rodzaju urządzenia
wyposażone w grzałki. Ogrzewacze wody (zwłaszcza przepływowe), żelazka,
pralki, piekarniki, kuchenki elektryczne. Oraz wszelkie urządzenia grzewcze
– elektryczne grzejniki, farelki, piece akumulacyjne itd.
Zasilenie wszystkich domowych urządzeń prądem w razie awarii
zasilania oczywiście jest możliwe, ale niekoniecznie sensowne. Nic nie stoi
na przeszkodzie, by kupić odpowiednio duży agregat prądotwórczy
i wystarczający zapas paliwa do niego. Poza budżetem, rzecz jasna.
Zamiast tego jednak radzimy skupić się na zasilaniu urządzeń absolutnie
niezbędnych i radzić sobie bez pozostałych. Ale które są które?

Niezbędne domowe urządzenia elektryczne


Na potrzeby tego rozdziału postanowiliśmy przyjąć, że domowe urządzenie
elektryczne jest niezbędne, jeśli:
nie da się go w łatwy sposób zastąpić niczym innym,
jego wyłączenie może mieć bezpośredni wpływ na zdrowie
mieszkańców lub przyczynić się do znacznych strat innego rodzaju.
Do pewnego stopnia konieczna jest praca domowej instalacji
centralnego ogrzewania. Przede wszystkim działającej w niej pompy
obiegowej, jeśli dom nie jest wyposażony w instalację grawitacyjną
(funkcjonującą dzięki różnicy w gęstości wody ciepłej i zimnej). Ale także
źródła ciepła, nawet jeśli nie jest to kocioł elektryczny albo pompa ciepła.
Kocioł na drewno czy węgiel także często wyposażony jest w elektryczny
sterownik i dmuchawę.
Gdy temperatura w domu spadnie poniżej zera, zamarzająca woda może
rozsadzić zatopione w ścianach i podłodze rury, w których płynie. To zaś
może oznaczać bardzo kosztowny i kłopotliwy remont. Niedziałające
ogrzewanie na pewno też nie będzie miało pozytywnego wpływu na zdrowie
i samopoczucie mieszkańców domu.
Kupowanie agregatu prądotwórczego o mocy dostatecznie dużej, by
zasilić grzejniki elektryczne, mija się z celem. Zamiast tego znacznie lepiej
zamontować w salonie tradycyjny kominek, który wytworzy dostatecznie
dużo ciepła, by utrzymać przyjemną temperaturę w tym pomieszczeniu,
a resztę domu zabezpieczyć przed zamarznięciem. Jeśli mamy instalację
grzewczą z kotłem na paliwa stałe, olej lub gaz, warto zadbać o awaryjne
zasilanie na wypadek braku prądu, by podtrzymać pracę sterownika,
dmuchawy, podajnika paliwa i pompy obiegowej. Nie ma jednak
konieczności, by to źródło ciepła (a więc i prądu) pracowało przez całą dobę,
bo przecież można ogrzewanie uruchamiać tylko na kilka godzin rano
i wieczorem. Bezwładność cieplna budynku zazwyczaj wystarczy do tego, by
temperatura nie spadła za bardzo, chyba że w czasie największych mrozów.
Można uznać, że dla komfortu i zdrowia mieszkańców niezbędne jest
sprawne działanie wentylacji. W większości polskich domów mamy do
czynienia z wentylacją grawitacyjną, czyli kominami wentylacyjnymi, przez
które ucieka pewna ilość ciepłego powietrza z kuchni i łazienki, podczas gdy
świeże napływa przez szpary w oknach i ewentualnie przez specjalne
nawiewniki. W niektórych domach działa jednak również wentylacja
mechaniczna, składająca się z wentylatorów, które wyprowadzają powietrze
na zewnątrz i/lub wdmuchują je do wnętrza. Ponieważ wentylacja nawiewna
i nawiewno-wywiewna wyposażona jest w filtry oczyszczające powietrze
wpływające do domu, warto zadbać o możliwość jej zasilania w razie braku
prądu. Wietrzenie za pomocą otwierania okien jest oczywiście jak najbardziej
wykonalne, ale wiąże się z wpuszczaniem do środka nie tylko świeżego
powietrza, lecz także większych ilości zanieczyszczeń (np. pyłu
zawieszonego).
Wentylacja także nie musi działać bez przerwy. Można monitorować
poziom wilgotności w pomieszczeniach i w razie potrzeby uruchamiać ją na
krótki czas.
W domu czerpiącym wodę ze studni głębinowej kluczowe znaczenie ma
zasilenie pompy wodnej i hydroforu. Płytkie studnie można wyposażyć
w pompę ręczną (abisynkę), ale to rozwiązanie też ma swoje ograniczenia
(np. ze względu na ryzyko jej zamarznięcia zimą). Jeśli więc nie chcemy
nosić wody z rzeki albo czekać na upragniony deszcz, by napić się
deszczówki, dobrze zapewnić sobie możliwość awaryjnego zasilenia tego
urządzenia. Ono też nie musi pracować non stop.
Z elektrycznego oświetlenia możemy zrezygnować, jeśli mamy latarki
i odpowiedni zapas baterii. W łazience wystarczy postawić jedną świecę – do
umycia się i załatwienia potrzeb fizjologicznych w zupełności wystarczy. Do
dokładnego ogolenia się czy zrobienia makijażu przyda się jednak więcej
światła. Niemal wszystkie prace ręczne można w miarę wygodnie
wykonywać w ciemności, korzystając jedynie z latarki czołowej.
Telewizor, komputer, wieża stereo – używamy ich dla przyjemności.
Możemy nie używać. Do słuchania komunikatów o sytuacji w okolicy
wystarczy radio w telefonie komórkowym albo w samochodzie.
Kuchenka elektryczna, piekarnik i kuchenka mikrofalowa są wygodne
w użyciu, ale równie dobrze można przecież ugotować coś na kuchence
turystycznej, jeśli tylko mamy ją czym zasilić. Łatwiej zgromadzić zapas
paliwa do takiej kuchenki niż paliwa do agregatu, który miałby zasilić
kuchenkę elektryczną.
Drobny sprzęt AGD, taki jak ekspres do kawy czy mikser, też można
zastąpić. Podobnie jak elektryczną szczoteczkę do zębów.
Brudne ubrania da się uprać ręcznie w misce z ciepłą wodą zagrzaną na
ognisku w ogrodzie. Pralka nie jest niezbędna. Zmywarka też nie.
Dwukomorowy zlew i dwa korki albo dwie miski ustawione na blacie kuchni
w zupełności wystarczają do dokładnego i całkiem wygodnego umycia
naczyń.
Co do lodówki i zamrażarki, ich użytkowanie będzie zależeć od
konkretnej sytuacji. Nawet jeśli będziemy je włączać kilka razy w ciągu doby
(a może nawet tylko raz?), zachowamy odpowiednio niską temperaturę
żywności. Ale w rozdziale Żywność i żywienie w trudnych czasach (TUTAJ)
napisaliśmy już, jak postępować, by w razie braku prądu przedłużyć świeżość
przechowywanej tam żywności na tyle, na ile to tylko możliwe.
Jeśli dopiero projektujesz swój dom, planując jego budowę, rozważ
wyodrębnienie w nim osobnego obwodu przeznaczonego do zasilania
niezbędnych urządzeń. To ułatwi późniejsze podłączenie do niego agregatu
prądotwórczego lub innego awaryjnego źródła energii.
Domowy sprzęt na baterie
W razie braku prądu kilka urządzeń na baterie i odpowiednio duży zapas
samych baterii mogą się okazać zbawieniem.

Latarka to podstawa
Absolutnie najważniejszym urządzeniem na baterie, które powinno znaleźć
się w każdym domu, a w zasadzie w każdym pokoju, każdym zestawie
ucieczkowym, zestawie EDC (czyli do codziennego noszenia), samochodzie
itd., jest właśnie latarka.
Latarki różnią się od siebie funkcjami i choć wszystkie mają za zadanie
wytwarzać światło, to jedne nadają się do pewnych celów lepiej niż inne.
Najbardziej rozpowszechnione i najpopularniejsze są latarki ręczne,
jednak w wielu przypadkach mogą okazać się dość niewygodne. By z nich
korzystać, trzeba trzymać je w ręku, co utrudnia wykonywanie niektórych
prac. Większe latarki tego typu można uznać za skuteczne narzędzie do
samoobrony, bo gabarytami często przypominają kije bejsbolowe. Pytanie
tylko, czy rzeczywiście trzeba kupować wielką i ciężką latarkę jako narzędzie
do samoobrony?

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Latarki to podstawowe źródło światła w sytuacjach kryzysowych

Do wszelkich prac doskonale nadają się latarki czołowe, mocowane na


głowie, czapce albo kasku za pomocą elastycznych pasków z gumy. Dzięki
temu ma się wolne obie ręce, co znacząco przyspiesza najróżniejsze prace.
Jednak aby skierować światło w dane miejsce, musimy odwrócić całą głowę.
W niektórych sytuacjach (np. gdy potrzebujemy szybko omieść światłem
jakiś większy obszar) może to być kłopotliwe.
Do oświetlania większych przestrzeni, np. wnętrza namiotu albo całego
pokoju, lepiej nadają się lampki turystyczne (kempingowe). Postawienie
takiej lampki na środku blatu (lub podwieszenie jej na niewielkiej wysokości
nad nim) pozwoli całej rodzinie wykonywać drobne prace przy stole, jeśli
tylko źródło światła będzie dostatecznie jasne.
Tyle, jeśli chodzi o optymalne narzędzia do konkretnych zastosowań.
Z braku laku można radzić sobie inaczej. Małą latarkę trzymać w ustach (by
mieć wolne ręce) albo postawić ją na stole, kierując strumień światła na sufit
– światło, odbijając się od niego i rozpraszając, będzie w stanie oświetlić cały
pokój. Lampkę można też naprędce zrobić, po prostu stawiając na latarce
dowolne białe plastikowe opakowanie – np. kubeczek po jogurcie.
O konkretnych modelach latarek można by rozmawiać godzinami, ale
naszym zdaniem mija się to z celem. Po prostu dobrze jest kupować latarki
solidne, do których pasuje wybrany przez nas rodzaj akumulatorków lub
baterii, i oczywiście z diodą elektroluminescencyjną, zwaną popularnie LED
(ang. light-emitting diode).
Latarki z żaróweczkami odeszły już dawno do lamusa. Nawet żarniki
halogenowe są coraz mniej popularne, jeśli nie brać pod uwagę niektórych
specjalistycznych zastosowań. W tej chwili rynek latarek zdominowany jest
przez urządzenia ledowe i bardzo nas to cieszy. Są one długowieczne
i bardzo wydajne. Dają mnóstwo światła, zużywając niewiele prądu,
i prawdopodobnie prędzej się zgubią, niż będą wymagać wymiany diody.
A przecież jeszcze niedawno trzeba było nosić przy sobie nie tylko zapasowe
baterie, lecz także zapasową żarówkę (niektóre modele miały ją nawet ukrytą
w środku, dla wygody użytkownika).
Wybierając latarkę, warto się zastanowić, czym będziemy ją zasilać.
Wiemy, że wśród prepperów są zwolennicy różnych rozwiązań, przede
wszystkim baterii AA lub AAA oraz akumulatorków 18650. Naszym
zdaniem warto mieć latarki zasilane w ten sam sposób co inne urządzenia
w naszym domu, by wystarczyło zrobić zapas jednego rodzaju baterii lub
akumulatorków. Sami jesteśmy gorącymi zwolennikami latarek na
akumulatorki AA i AAA, bo to bardzo popularne źródło energii stosowane
także w innych domowych urządzeniach, a przy tym łatwo jest je naładować
z byle czego (zob. rozdział Baterie, akumulatorki i ładowarki, TUTAJ,
a także rozdział Turystyczne baterie słoneczne, TUTAJ).

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Maglite AA jako latarka…i jako świeca.

Warto wspomnieć też o latarkach z wbudowanymi akumulatorkami. To


właśnie one prędzej ulegną awarii niż wspomniane już LED-y. To ich
pierwsza, dość istotna wada. Druga jest taka, że w razie rozładowania
akumulatorka nie można go po prostu wymienić. W zwykłej latarce
wystarczy wyjąć ze środka stare baterie i włożyć nowe. Warto to oczywiście
zawczasu przećwiczyć, by później nie pogubić ich w trawie przez nieuwagę
i by być w stanie po ciemku umieścić je tak, aby zachować odpowiednią
polaryzację (plus do plusa, minus do minusa).

Dlaczego warto mieć radio?


Domowe radio z zakresem fal ultrakrótkich (FM) i długich (LW) to, naszym
zdaniem, sprzęt absolutnie niezbędny, by mieć możliwość pozyskiwania
informacji na temat tego, co dzieje się dookoła nas. W razie klęski
żywiołowej lub innej katastrofy publiczne stacje radiowe na pewno będą
powiadamiać o jej przebiegu.
Gdy zabraknie prądu, musimy mieć możliwość zasilania radia w inny
sposób. Nie znaczy to, że cały nasz sprzęt RTV powinien działać na baterie.
Ale przynajmniej jedno takie radio (najlepiej przenośne) warto mieć w domu.
Lokalne stacje radiowe nadają na falach ultrakrótkich w zakresie 87,5–
108 MHz. Oprócz tego w Europie wykorzystuje się także fale długie
o zakresie 144–288 kHz. Częstotliwości 225 kHz zajmuje Program Pierwszy
Polskiego Radia, korzystający z nadajnika w Solcu Kujawskim. I jeśli
przestaną działać lokalne rozgłośnie, to najpewniej właśnie na falach długich
można będzie wciąż słuchać informacji. Problem w tym, że nowe
radioodbiorniki najczęściej nie są dostosowane do odbierania fal długich.
Kupując dzieciakom do pokoju radiomagnetofon czy radio
z odtwarzaczem płyt i MP3, warto wybrać takie, które jest w stanie działać na
bateriach. One będą przeszczęśliwe, że mogą zabrać sprzęt do ogrodu czy na
wyjazd. Nam przyda się to w trudnych czasach.

Krótkofalówki, czyli radiotelefony przenośne


Do komunikacji między pracownikami na placach budowy często
wykorzystywane są radiotelefony przenośne PMR 446, potocznie zwane
krótkofalówkami. Niektóre z tego typu urządzeń (działające na częstotliwości
446 MHz, o mocy nie większej niż 500 mW, wyposażone we wbudowaną
antenę) można posiadać i użytkować bez pozwoleń.
W mieście zasięg takich urządzeń zazwyczaj nie przekracza kilometra.
Ale to właśnie one mogą być wykorzystywane na wycieczkach, w konwojach
samochodów albo do łączności z sąsiadami mieszkającymi w bloku po
drugiej stronie ulicy.
Jeśli planujesz kupić krótkofalówkę, niech będzie to urządzenie zasilane
wymiennymi bateriami lub akumulatorkami, a nie z wbudowanym
akumulatorem, ładowanym wyłącznie przez specjalną ładowarkę.
Baterie, akumulatorki i ładowarki
Świetnym sposobem na zmniejszenie zużycia baterii w domu jest kupienie
odpowiedniej liczby ładowarek i akumulatorków w dwóch
najpopularniejszych rozmiarach: AA (R6) i AAA (R3). To właśnie te ogniwa
najczęściej zasilają piloty do telewizorów i zabawki dzieciaków. A także
budziki, radia oraz czołówki i inne latarki. Napięcie w bateriach tego typu
wynosi 1,5 V, a w akumulatorkach NiMH, które je zastępują, nominalnie 1,2
V (po naładowaniu więcej).
Pozostałe, mniej popularne rozmiary ogniw to C (R14) i D (R20). Im
większa bateria lub akumulatorek, tym więcej w nich energii. Można kupić
przejściówki pozwalające na użycie mniejszych baterii lub akumulatorków
w urządzeniu wymagającym większych, ich użyteczność jest jednak
ograniczona właśnie ze względu na niewielką ilość energii w małych
akumulatorkach. Niektóre urządzenia o dużym poborze prądu trzeba zasilać
większymi bateriami także dlatego, że potrzebują większej ich wydajności
prądowej.
Przestawienie zasilania domowych urządzeń na akumulatorki jest
korzystne i dla środowiska, i dla naszej kieszeni. Akumulatorki kosztują
wprawdzie kilka razy więcej niż baterie, ale ich żywotność pozwala na
bezproblemowe uzyskanie zwrotu z inwestycji.
Naszym zdaniem warto ich używać w szczególności w zabawkach dla
dzieci, które najczęściej są dużo bardziej prądożerne niż budziki, piloty do
telewizorów czy używane sporadycznie latarki. Będzie to więc miało
najlepsze przełożenie na poczynione oszczędności. Warto kupić ładowarki,
z których będą umiały korzystać dzieci, i nauczyć najmłodszych, że mają do
dyspozycji dwa komplety, które trzeba na zmianę ładować. Tym sposobem
zawsze będziemy mieć w domu przynajmniej jeden zestaw gotowy do
użycia.
W domu powinny być co najmniej dwie ładowarki do akumulatorków.
Dobrze, by choć jedną z nich dało się podłączyć do samochodowego gniazda
zapalniczki. To pozwoli skorzystać z niej na wyjeździe bez zabierania
dodatkowego osprzętu, ale także podczas awarii zasilania. Na rynku dostępne
są też ładowarki podłączane do gniazdka USB. Można je znaleźć np. w IKE-
i38.
Warto wspomnieć, że same akumulatorki można wykorzystać do
zasilania czegoś w rodzaju powerbanku, którym później naładujemy choćby
telefon komórkowy. Takim urządzeniem jest np. Goal Zero Guide 10, ale
podobne można wykonać samodzielnie za kilkadziesiąt złotych, korzystając
z gotowych elementów wymagających jedynie zlutowania, co pokazaliśmy
na blogu39. Przenośna ładowarka, którą zbudowaliśmy, jest w stanie
rozładować do samego końca baterie, które się do niej włoży. A więc takie,
z którymi będziemy musieli mieć do czynienia w trudnych czasach.
Radia, latarki i ładowarki na korbkę
Osobną kategorią urządzeń produkowanych i sprzedawanych z myślą
o przygotowaniach na trudne czasy (ale także używania off-grid, czyli z dala
od sieci elektroenergetycznej, np. na spływie kajakowym czy w środku
Afryki) są wszelkiego rodzaju latarki, radia i ładowarki na korbkę.
Pierwszą latarkę napędzaną siłą mięśni, jaką widzieliśmy, rodzice
Krzyśka kupili na bazarze od Rosjan w latach dziewięćdziesiątych. Było to
urządzenie potwornie niezgrabne i niewygodne w użyciu, trzeba było ściskać
dźwignię napędzającą prądnicę kilkanaście–kilkadziesiąt razy na minutę. Bo
w latarce zamontowano zwykłą żarówkę i nie wyposażono jej w żaden
element pozwalający na zmagazynowanie choćby niewielkiej ilości prądu.
Współczesne urządzenia tego typu najczęściej mają akumulatorek lub
przynajmniej kondensator umożliwiający przechowanie niewielkich ilości
prądu. Przykładowo lampka Freeplay Indigo Plus wyposażona w diodę LED
po minucie kręcenia korbką daje nawet kilka godzin światła (w najbardziej
oszczędnym trybie pracy).
Podobnie wygląda sprawa z radioodbiornikami. Te często mają także
panel fotowoltaiczny, który pozwala na ładowanie akumulatorka w dzień
przy sprzyjającej pogodzie. Przykładowo Freeplay TUF po minucie kręcenia
wytwarza tyle energii, że wystarcza ona na 25 minut pracy radioodbiornika
albo 2–3 minuty rozmowy przez telefon komórkowy (tak, niektóre
urządzenia tego typu mają możliwość ładowania zewnętrznych urządzeń
przez USB).
Wspominana już dwukrotnie firma Freeplay produkowała kiedyś także
ładowarki z gniazdem w standardzie zapalniczki samochodowej, dające prąd
o napięciu około 12 V i mocy kilku watów. Urządzenie można było
podłączyć do ładowarki samochodowej albo nawet do przetwornicy 12/230,
aby zasilić większe urządzenie. Niestety, produkcja tych ładowarek została
niedawno wstrzymana. Nie byliśmy w stanie znaleźć niczego, co mogłoby je
zastąpić, choć przeróżnych wynalazków na korbkę jest na świecie masa.
Urządzenia na korbkę mają pewne niezaprzeczalne zalety, które sprawiły,
że sami mamy ich w domu kilka. Najważniejszą jest niezależność od
jakiegokolwiek źródła energii poza siłą własnych mięśni. Nie trzeba czekać
na dobrą pogodę, zużywać paliwa ani podładowywać się z innego źródła
prądu. Wystarczy odpowiednio długo kręcić korbą.
I to jest właśnie wadą tych urządzeń – trzeba się naprawdę porządnie
zmachać. Ponieważ ich budowa jest zawsze pewnego rodzaju kompromisem
między ergonomią pracy podczas ładowania i innymi funkcjami (np.
odpornością na trudne warunki), w trudnych czasach nie chcielibyśmy być
zmuszeni do spędzania codziennie godziny, by naładować akumulatorek
w radiu i później móc przez cały dzień słuchać komunikatów o tym, co dzieje
się naokoło.
Warto rozważyć zakup urządzenia tego rodzaju jako jednej z warstw
zabezpieczeń na wypadek braku zasilania. (O warstwach zabezpieczeń
mówić będziemy w dziale Bezpieczeństwo w trudnych czasach i na co dzień,
TUTAJ). Ale na pewno nie możesz doprowadzić do sytuacji, w której jedyna
latarka, jaką masz pod ręką, gdy trzeba zmienić koło w samochodzie, to
właśnie taka na korbkę.
Awaryjne i alternatywne źródła prądu dla domu
Skoro rozmawiamy o braku energii elektrycznej w sieci, przyjrzyjmy się
temu, co możemy zrobić, by nasz dom zaopatrzyć w energię wystarczającą
do podtrzymania pracy przynajmniej absolutnego minimum urządzeń,
omówionego kilka stron wcześniej.

Do czego przydadzą się zasilacze awaryjne


i przetwornice?
Jednym z pierwszych urządzeń, które mogą ci przyjść do głowy, gdy mowa
o zasilaniu domowych urządzeń, jest zasilacz awaryjny, czyli UPS (ang.
uninterruptible power supply – nieprzerywalne zasilanie energią). Jest spora
szansa, że takie urządzenie stoi gdzieś u ciebie w biurze, podpięte do
komputera. Być może masz je nawet w domu.
UPS to nic innego jak akumulator, przetwornica oraz ładowarka w jednej,
wygodnej do umieszczenia gdzieś pod biurkiem obudowie. Urządzenie takie
podpina się do gniazdka w ścianie, a do gniazdek w obudowie UPS-a
podłącza się sprzęt, który ma być zasilany w razie braku prądu. Gdy
urządzenie wykryje spadek napięcia w gniazdku, automatycznie
i błyskawicznie przełączy się na zasilanie z akumulatora.
Jedyną wadą UPS-a jest stosunkowo niewielka pojemność akumulatora,
rzędu 7–10 Ah, co stanowi wartość kilka razy mniejszą niż w przypadku
typowego akumulatora samochodowego. Ta niska pojemność przekłada się
na krótki czas pracy przy podtrzymaniu zasilania. Aby osiągnąć moc 100 W,
urządzenie pobiera co najmniej 10 A prądu z akumulatora, co oznacza, że
wystarczy on do podtrzymania pracy przez nie więcej niż godzinę.
Jak obliczyliśmy czas podtrzymywania zasilania przez
UPS-a?

Chyba dobrze będzie to wyjaśnić, bo ta wiedza przyda się przy


improwizowaniu zasilania z różnego rodzaju akumulatorów
oraz dobieraniu akumulatorów albo UPS-ów właśnie do
zapotrzebowania urządzeń na prąd.
Typowy akumulator wykorzystywany w takim UPS-ie ma
napięcie nominalne 12 V, a z gniazdka w obudowie płynie
prąd zmienny o napięciu 230 V (jak w gniazdku w ścianie).
Aby zamienić prąd stały na prąd zmienny, potrzebna jest
wspomniana przetwornica, która nigdy nie osiąga
stuprocentowej sprawności, czyli zawsze w czasie swojej
pracy generuje jakieś straty. Można przyjąć, że sprawność nie
będzie wyższa niż 70–80%. Przyjmijmy dla równego
rachunku 75% – czyli jedna czwarta energii dostarczanej do
przetwornicy przepadnie.
Jeśli mamy dostarczyć 100 W prądu zmiennego,
przetwornica pociągnie z akumulatora więcej prądu – aby
dowiedzieć się ile, trzeba to obciążenie podzielić przez
sprawność (75%). Otrzymamy 133,33 W pobieranych
z akumulatora.
Ponieważ moc jest iloczynem napięcia i natężenia,
a akumulator ma nominalne napięcie 12 V, oznacza to, że
będziemy z niego czerpać prąd o natężeniu około 11,11 A.
Jeśli akumulator ma pojemność 10 Ah, rozładujemy go takim
prądem w ciągu 10 Ah ÷ 11,11 A = 0,9 godziny, czyli 54
minut.
Podobnie liczy się prostsze rzeczy – np. zasilanie
z akumulatorków AA. Jeśli mamy urządzenie zasilane jednym
akumulatorkiem AA, które pobiera 800 mA prądu,
a akumulatorek ma 2400 mAh pojemności, łatwo policzyć, że
wytrzyma on 3 godziny pracy.
W obu przypadkach mamy do czynienia z pewnym
uproszczeniem. Pojemność znamionowa akumulatora
najczęściej podawana jest jako tzw. C10 – czyli przy
obciążaniu takim prądem, by rozładowanie nastąpiło w ciągu
10 godzin. Jeśli pojemność akumulatora C10 wynosi 100 Ah,
to będzie on oddawać przez 10 godzin 10 A prądu. Jeśli
pojemność podawana jest jako C20 i wynosi 100 Ah, to
akumulator będzie oddawać przez 20 godzin prąd o natężeniu
5 A.
Im większy prąd obciąża akumulator, tym mniejsza realnie
będzie pojemność tego akumulatora. Akumulator
o pojemności C10 wynoszącej 100 Ah osiągnie np. 80 Ah
przy obciążeniu prądem 20 A, a więc pracować będzie przy
takim obciążeniu tylko 4 godziny.
W przypadku popularnych powerbanków z gniazdkiem
USB trzeba uważać szczególnie, bowiem podawana przez
producentów pojemność dotyczy wbudowanego akumulatora
(o napięciu najczęściej 3,7 V), nie zaś ilości energii, którą
urządzenie jest w stanie oddać po przetworzeniu na napięcie 5
V w gnieździe USB.
Im większy akumulator w UPS-ie i im większą moc to urządzenie jest
w stanie dostarczyć do zasilanych jednostek, tym wyższa jego cena.
W praktyce kupno takiego UPS-a ma sens jedynie wtedy, gdy ma on zasilać
energożerne urządzenia przez krótki czas (pozwalający na zapisanie plików
w komputerze, gdy zabraknie prądu) albo sprzęty zużywające mniej prądu,
takie jak energooszczędny laptop lub telewizor. Ale i tak gdy akumulator
w UPS-ie zostanie rozładowany, zasilane urządzenie przestanie działać.
Akumulatory w UPS-ach najczęściej można zdemontować, bo w czasie pracy
się zużywają.
Zasilacz awaryjny łatwo można złożyć, korzystając z gotowych urządzeń
dostępnych w sklepach. Trzeba tylko kupić akumulator (najlepsze są żelowe
lub AGM, przeznaczone do głębokiego rozładowania, a nie zwykłe
samochodowe, przystosowane do oddawania dużych prądów tylko przez
chwilę podczas rozruchu silnika), przetwornicę 12/230 oraz ładowarkę. Na
rynku są też urządzenia łączące funkcję przetwornicy, ładowarki
i przełącznika źródła zasilania – należą do nich np. modele z serii Sinus UPS
firmy Volt Polska.
Kupując przetwornicę, należy zwracać uwagę na to, jak przebiega
napięcie wytwarzanego przez nią prądu zmiennego. Warto szukać takiej,
która daje „pełną sinusoidę”, a więc kształt identyczny jak w przypadku
prądu z gniazdka, bo to zapewni bezproblemową pracę różnego rodzaju
urządzeń elektrycznych, zwłaszcza pomp. Tanie przetwornice wytwarzają
„sinusoidę modyfikowaną”, czyli tak naprawdę coś zupełnie innego, tylko
o ładnej, podobnej nazwie. Taki przebieg napięcia pozwoli na zasilanie
żarówek i pewnie niektórych prostszych urządzeń, ale już nie bardziej
kapryśnego sprzętu elektronicznego.
Przetwornicę należy także dobierać do mocy sprzętu, który planujemy
zasilić. Za sensowne pieniądze można kupić przetwornice o mocy ciągłej
rzędu 1000 W lub mniejszej. Oznacza to, że nie zasilimy nimi kuchenki
elektrycznej, pralki czy grzejnika, ani nawet większych urządzeń w rodzaju
pilarki elektrycznej czy piły tarczowej. Trzeba pamiętać, że urządzenia
elektryczne przy rozruchu zużywają więcej energii niż podczas pracy,
w szczególności te, które są wyposażone w silniki elektryczne (np. lodówka
z silnikiem napędzającym sprężarkę). Warto dobrać przetwornicę do
przewidywanego obciążenia, konsultując się ze sprzedawcą.
Przetwornic należy unikać. Lepiej ładować telefon ładowarką
samochodową podpiętą wprost do akumulatora, bo unika się wtedy strat
spowodowanych przetwarzaniem prądu stałego na zmienny – tym większych,
z im mniejszą mocą pracuje przetwornica. Urządzenie o mocy 1000 W,
używane tylko do zasilania ładowarki telefonu, będzie miało żałosną
sprawność. Podłączając sprzęt bezpośrednio do akumulatora, trzeba tylko
uważać, by go za bardzo nie rozładować, bo to może spowodować jego
trwałe i nienaprawialne uszkodzenie (przetwornice najczęściej mają
wbudowane zabezpieczenie przed nadmiernym rozładowaniem akumulatora).

Zalety (i wady) urządzeń rozruchowych


Jednym z najprostszych urządzeń do awaryjnego zasilania w domu będą tzw.
urządzenia rozruchowe, służące do uruchamiania samochodów, w których
rozładował się akumulator. Niekiedy mają one wbudowaną lampkę,
kompresor do pompowania kół, gniazdka USB do ładowania drobnych
urządzeń, a nawet przetwornicę 12/230.

Źródło: fot. Krzysztof Lis


Urządzenie rozruchowe. Posiada gniazda ładowania USB, przetwornicę, kompresor
i lampkę LED.

Ich wadą jest najczęściej mały akumulator, którego wielkość ogranicza


się przez dążenie do zminimalizowania wagi urządzenia i – co się z tym
wiąże – uczynienie go łatwiejszym do przenoszenia.

Co nieco o agregatach prądotwórczych


Agregat prądotwórczy to urządzenie składające się z silnika spalinowego,
generatora prądu oraz osprzętu. Zamienia paliwo na energię elektryczną.
Działać będzie tak długo, na jak długo wystarczy nam przygotowanego
wcześniej zapasu paliwa. Ma moc zazwyczaj dużo większą niż przetwornice,
bo już w małych agregatach jej wartość zaczyna się od około 1 kW.
Agregat będzie dobrym awaryjnym źródłem prądu na krótki czas,
ponieważ można nim zasilić wszystkie domowe sprzęty. Jeśli kupimy
odpowiednio duży, rzecz jasna. Ale na rynku są takie o mocy rzędu nawet
kilkudziesięciu i kilkuset kilowatów, wystarczające do zasilenia całych
budynków biurowych.
Na pewno nie warto zakładać, że w sytuacji kryzysowej agregat
prądotwórczy będzie jedynym, działającym przez całą dobę awaryjnym
źródłem prądu w domu. Po pierwsze, oznaczałoby to konieczność kupienia
odpowiednio dużego agregatu. Po drugie, wymagałoby zrobienia
odpowiednio dużego zapasu paliwa. A ten zapas musiałby być naprawdę
spory.
Przykładowo dobrze oceniany agregat Honda EU20i o mocy
znamionowej 1,6 kW zużywa około 1 litra benzyny na godzinę pracy przy
trzech czwartych obciążenia, a więc przy mocy około 1,2 kW. Tydzień pracy
takiego agregatu to prawie 170 litrów benzyny, a jego moc ledwie starcza do
zasilenia kilku urządzeń działających w domu.
Znacznie lepiej jest zakładać pracę takiego agregatu w trybie
przerywanym, tj. uruchamianie go na nie więcej niż kilka godzin każdego
dnia, gdy potrzeba więcej prądu (np. do pracy elektrycznego młynka do
zboża czy elektronarzędzi niezbędnych do naprawy dachu). Przez resztę
czasu urządzenia domowe (np. lampy, wentylator, pompa obiegowa c.o.)
powinny być zasilane z przetwornicy i akumulatora doładowywanego
właśnie z wykorzystaniem agregatu.
Będzie to trochę przypominać funkcjonowanie klasycznego okrętu
podwodnego, który pracując pod wodą, korzysta z akumulatorów, które
doładowuje w nocy, gdy można się już bezpiecznie wynurzyć na
powierzchnię i uruchomić silniki.
Podobnie jak w przypadku przetwornic, tak i w kwestii wyboru
odpowiedniego agregatu gorąco zachęcamy do skonsultowania się ze
sprzedawcą tego typu sprzętu.

Jak pozyskać energię ze słońca?


Baterie słoneczne coraz częściej wykorzystywane są w Polsce
do zasilania obiektów oddalonych od sieci
elektroenergetycznej, np. słupów oświetleniowych. Ale
trafiają też pod strzechy, czy może raczej należałoby
powiedzieć – na dachówki.

Odpowiednio duży układ z bateriami słonecznymi wystarczy, by


zaspokoić zapotrzebowanie domu na prąd nawet zimą. Latem jednak
wytwarzanej energii będzie tak dużo, że jej część trzeba będzie odsprzedawać
do sieci. Planując taki układ pod kątem zasilenia niezbędnych urządzeń
domowych, należy dobrać jego wielkość do najgorszych warunków (czyli
panujących w okresie grudzień–styczeń). O tym, jak to zrobić, będzie jeszcze
w tym rozdziale mowa.
Źródłem prądu są baterie słoneczne, czyli panele fotowoltaiczne.
Wytwarzają one prąd stały, który w zależności od konfiguracji jest
zamieniany na prąd zmienny i od razu wprowadzany do domowej instalacji
elektrycznej albo przechowywany w akumulatorze. Można też wyobrazić
sobie układ, którego codziennym przeznaczeniem jest przygotowanie ciepłej
wody użytkowej. Okazuje się, że takie układy mogą być porównywalne
cenowo z droższymi kolektorami słonecznymi.
Baterie słoneczne zamontowane na domu bardzo często
wykorzystujemy jako przykład rozwiązania idealnego z punktu widzenia
filozofii nowoczesnego survivalu. W trudnych czasach mogą wytworzyć
prąd potrzebny do funkcjonowania. Na co dzień ich użytkowanie obniża
rachunki za energię elektryczną, co pozwala uzyskać wymierny zwrot z takiej
inwestycji. A więc opłaca się mieć takie źródło prądu, nawet jeśli nic złego
się nie stanie.

Najprostszy układ z bateriami słonecznymi


Najprostszy samodzielny układ z bateriami słonecznymi składa się tylko
z trzech elementów:
panelu fotowoltaicznego,
akumulatora,
sterownika/regulatora ładowania/rozładowania.
Układ taki można złożyć nawet za mniej niż 200 złotych – kupując
baterię słoneczną o mocy 10 W, regulator zdolny obsłużyć prąd o natężeniu
10 A oraz akumulator żelowy o pojemności 7–10 Ah. W grudniu taki zestaw
wytworzy średnio około 7 Wh energii elektrycznej, co wystarczy do
podładowania telefonu komórkowego i może jeszcze akumulatorków do
latarki. Ale wydajność łatwo zwiększyć, montując więcej baterii
słonecznych, a później kupując większy akumulator.
Wybierając poszczególne elementy, trzeba zwracać uwagę na to, by były
dostosowane do pracy przy nominalnym napięciu 12 V (niektóre
akumulatory żelowe mają napięcie 6 V). To pozwoli na podłączenie do
układu wszelkiego rodzaju ładowarek samochodowych lub przetwornic
12/230.
Ten sam zestaw, po umieszczeniu panelu fotowoltaicznego za szybą
samochodu, posłuży do podładowania jego akumulatora. Zimą może to
zdecydować o tym, czy auto odpali, czy nie. Trzeba tylko odśnieżać szybę.
Szacowanie uzysku prądu z instalacji fotowoltaicznej jest bardzo proste
i sprowadza się do skorzystania z kalkulatora i interaktywnej mapy PVGIS40.
Na mapie należy wskazać miejsce wykonania instalacji, zaznaczyć opcję
„Optimize slope” (wyliczy najlepsze ustawienie baterii słonecznych
względem poziomu), podać szczytową moc baterii słonecznych i kliknąć
„Calculate”. Narzędzie to uwzględnia w obliczeniach wieloletnie dane
pogodowe dotyczące ilości energii słonecznej docierającej do gruntu w danej
lokalizacji, więc nie uwzględni cienia rzucanego przez dom sąsiada czy
drzewa rosnące na jego działce. Pozwala się jednak całkiem nieźle
zorientować w potencjalnym uzysku prądu z danego zestawu baterii
słonecznych.

Turystyczne baterie słoneczne


Na rynku dostępne są przeróżne przenośne ładowarki, wykorzystujące jako
źródło prądu właśnie baterie słoneczne.
Urządzenia te najczęściej są dość drogie, bo mają być lekkie, składane,
a przy tym możliwie wydajne. No i sprzedawane są jako sprzęt dla turystów,
co samo w sobie często podnosi ich cenę. Testowaliśmy tylko jeden model,
dostarczający prąd w standardzie gniazdka USB – jego recenzję można
znaleźć u nas na blogu41.
Naszym zdaniem warto kupić takie urządzenie tylko w sytuacji, gdy
chcemy z niego korzystać regularnie podczas wyjazdów. W przeciwnym
razie lepiej wybrać stacjonarny zestaw fotowoltaiczny, który przecież też
zawsze można spakować do bagażnika samochodu i gdzieś ze sobą zabrać.
Za te same pieniądze dostaniemy urządzenie, które wytworzy więcej prądu
albo będzie wyposażone w akumulator pozwalający przechować energię na
potem.

Drobny sprzęt z ładowarkami solarnymi


Na rynku można znaleźć różnego rodzaju elektronikę wyposażoną w solarne
ładowarki – głównie powerbanki, ale też radia czy lampki. W wielu
przypadkach panel fotowoltaiczny wystarcza jedynie do bardzo powolnego
doładowywania urządzenia. I może się okazać, że dopiero po dwóch dniach
pracy na słońcu będzie on w stanie w pełni naładować wbudowany
akumulator.
Jeśli zależy ci na urządzeniu ładowanym energią słoneczną, wybieraj
takie, które ma panel o możliwie dużej mocy. Jeśli producent jej nie podaje,
sugeruj się po prostu rozmiarem baterii słonecznej. Im jest większa, tym
więcej energii da radę wytworzyć.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Ta turystyczna ładowarka solarna posiada gniazda USB do zasilania przenośnych


urządzeń.

Odradzamy kupowanie ogrodowych lampek LED z bateriami


słonecznymi, bo przydają się one co najwyżej do wyznaczenia ścieżki
w ogródku. Ilość światła, które wytwarzają, jest zbyt mała, by posłużyły do
czegoś więcej. Tym bardziej że zazwyczaj mają bardzo niewielką baterię
słoneczną. Urządzenia takie można jednak wykorzystać w sytuacji
kryzysowej do podładowywania akumulatorków AA lub AAA, które są
w nich zazwyczaj zamontowane. Ale kupowanie ogrodowych lampek LED
tylko po to, by później ich używać, mija się z celem. Lepiej wybrać nieco
droższy zestaw z normalnym panelem, akumulatorem i sterownikiem,
omówiony wcześniej.

Kilka słów o turbinach wiatrowych


Do zasilania obiektów znajdujących się z dala od sieci energetycznej
wykorzystywane bywają też turbiny wiatrowe. I takie rozwiązanie można
rozważyć pod kątem wytwarzania prądu zarówno na co dzień, jak i w
trudnych czasach.
Choć w Polsce buduje się coraz więcej elektrowni wiatrowych, to montaż
małej turbiny tego typu gdzieś na działce, w pobliżu domu, zazwyczaj nie
przynosi szczególnych korzyści. Blisko powierzchni ziemi wiatr musi
„omijać” domy, drzewa, krzewy, obiekty małej architektury ogrodowej itd.
By turbina mogła pracować bez zakłóceń, powinna znajdować się na
wysokości znacznie większej niż najwyższy obiekt w okolicy.
Kolejną wadą tego typu źródeł prądu jest ich dość wysoka cena. Ze
zrobionej kiedyś przez nas analizy opłacalności wynika, że lepiej wydać
pieniądze na zestaw fotowoltaiczny niż na turbinę wiatrową42. Dodatkową
wadą turbin jest fakt, że są to urządzenia, które po prostu mogą ulec
mechanicznemu uszkodzeniu ze względu na obecność ruchomych części.
Przypomnij sobie, ile tego typu turbin widujesz wzdłuż dróg i ile nie działa
pomimo wiatru.

Te cudowne turbiny wodne…


Marzenie każdego preppera to turbina wodna właśnie. Bo działa sprawnie
przez cały rok i przez całą dobę. A przy odrobinie szczęścia, w odpowiednich
warunkach, można regulować jej wydajność (puszczając na nią mniej lub
więcej wody, zależnie od potrzeb).
Nawet turbina o niewielkiej mocy, rzędu 100 W, w ciągu doby wytworzy
tyle energii, że wystarczy jej na zaspokojenie potrzeb energetycznych całego
niedużego domu. Na co dzień, a co dopiero w sytuacjach kryzysowych!
Cóż z tego, skoro miejsc pozwalających na zbudowanie domu
i zamontowanie turbiny wodnej jest w Polsce tak mało.

Generatory napędzane siłą mięśni


Któż z nas za młodu nie wytwarzał prądu, jeżdżąc rowerem z dynamem?
Skoro jest to możliwe w takiej skali (moc rzędu kilku watów), na pewno
można to zrobić i w większym zakresie, prawda?
Istotnie, wystarczy jedynie zdemontować oponę z roweru, podłączyć
tylne koło paskiem klinowym do alternatora samochodowego, dodać trochę
kabelków i cieszyć się prądem wytwarzanym dzięki kręceniu pedałami. To
dobre rozwiązanie dla majsterkowiczów, którzy mają trochę wolnego czasu
i miejsce w domu, bo przecież rower staje się po przeróbce rowerem
stacjonarnym. Za pomocą takiego zestawu można wytworzyć moc rzędu od
kilkudziesięciu do 100 watów. Na pewno nie wystarczy do zasilenia całego
domu. Warto też ją magazynować w akumulatorze, by nie zmuszać jednego
członka rodziny do zostania zawodowym kolarzem-prądotwórcą.
Na rynku zaczynają się pojawiać komercyjne rozwiązania tego typu43, ale
na razie są bardzo drogie.

Samochód jako agregat prądotwórczy


W awaryjnej sytuacji jako agregat prądotwórczy można wykorzystać
samochód. Jest przecież wyposażony w silnik spalinowy, bak z paliwem oraz
alternator wytwarzający energię elektryczną. Całości dopełnia akumulator,
w którym można przechować całkiem sporo energii, a nawet przynieść ją do
domu.
To jeden z powodów, dla których nie zalecamy prepperom kupowania
w pierwszej kolejności agregatu prądotwórczego, tylko zaopatrzenie się
w przetwornicę 12/230, którą można wykorzystać w samochodzie właśnie.
Ale i bez niej auto może zasilać radio (samochodowe), CB-radio do
komunikacji czy dowolne urządzenie zasilane z gniazda zapalniczki, także
ładowarkę do telefonu albo do akumulatorków do latarek.
Z całą pewnością nie warto uruchamiać samochodu tylko po to, by
podładować tablet czy komórkę albo posłuchać radia czy wymienić się
z sąsiadami informacjami za pośrednictwem radia CB. Szkoda na to paliwa.
Po prostu trzeba skorzystać z prądu w akumulatorze, pilnując tylko, by
nadmiernie go nie rozładować.
W sytuacji kryzysowej przetwornica 12/230 podłączona do
samochodowego akumulatora może być źródłem prądu do pompy c.o.
w instalacji grzewczej, lodówki albo pompy hydroforu. W takim przypadku,
gdy z samochodu czerpiemy dużo energii, warto jednak uruchomić silnik,
a ponadto pilnować napięcia w samochodowej instalacji elektrycznej. Może
się okazać, że pomimo pracy silnika moc alternatora nie wystarcza, by
zapobiec rozładowywaniu akumulatora. Trzeba wówczas po prostu
w odpowiednim momencie wyłączyć przetwornicę i pozwolić na
doładowanie akumulatora do bezpiecznego poziomu, pozwalającego na
późniejsze odpalenie silnika.
W zasadzie do wykorzystania samochodu jako agregatu potrzebujemy
tylko przetwornicy i odpowiednio długiego przedłużacza.
Światło bez prądu, czyli świece i lampy naftowe
Na sytuację kryzysową, w której zabraknie prądu, można patrzeć jak na
podróż w czasie – do czasów sprzed epoki elektryczności. Bo w takiej
rzeczywistości będziemy musieli się odnaleźć.
Do oświetlenia domu można więc użyć także tych rzeczy, z których
korzystano dawniej. Świece przyjdą na myśl niemal każdemu, kto usłyszy
o przygotowywaniu się na odcięcie prądu. Jedna oświetli pomieszczenie
wystarczająco, by można było bezpiecznie się w nim poruszać. Kilka
postawionych na stole pozwoli zgromadzonej przy nim rodzinie spędzić czas
na drobnych pracach wymagających precyzji (np. szydełkowanie czy
lutowanie elektroniki) albo na wypoczynku z książką, krzyżówką czy grami
planszowymi.
Warto mieć zapas takich świec, z jakich korzystamy na co dzień. Jeśli
często jadamy z żoną romantyczne kolacje, niech będzie to większa ilość
świec stołowych. Jeśli używamy podgrzewaczy (tealightów) do
utrzymywania temperatury dzbanka z herbatą, zgromadźmy ich sporą
rezerwę. Trzeba zwracać uwagę na relację między czasem palenia i ilością
światła a ceną. Niektóre świece dają dłuższy płomień i więcej światła. Inne
będą palić się słabiej, ale wolniej. Nie zaszkodzi przetestować kilku
rodzajów, zanim zrobimy ich większy zapas.
Co do lamp naftowych mamy mieszane uczucia. Z jednej strony, są to
urządzenia niemal niezawodne, wymagające do pracy tylko paliwa, knota
i zapałek. Z drugiej, robienie zapasu nafty tylko po to, by móc oświetlić nią
dom w sytuacji kryzysowej, wydaje nam się przesadą. Za pieniądze wydane
na litr nafty można kupić ponad litr benzyny, dzięki której za pomocą
agregatu i lampek elektrycznych (na akumulatorki) wytworzymy więcej
światła, niż dałaby nawet nowoczesna lampa naftowa44.
Awaryjne metody na ogrzanie pomieszczeń w domu lub
mieszkaniu
O ogrzewaniu w sytuacji kryzysowej już wspomnieliśmy przy okazji
wymieniania urządzeń domowych, które muszą pracować mimo braku prądu
w sieci energetycznej.
Teraz pora na resztę pomysłów na to, jak poradzić sobie z zimnem, gdy
w gniazdku zanikło zasilanie, a z żółtej rurki w ścianie nie wypływa sprężony
gaz ziemny.

Kominek, piec kaflowy i kuchenka na drewno jako


źródła ciepła na trudne czasy
Planując budowę domu odpornego na kryzysy, warto wyposażyć go w takie
źródła ciepła, które do działania nie wymagają prądu. Kominek wydaje się
najlepszym rozwiązaniem. Z jednej strony, pozwala cieszyć się pięknem
ognia i tworzy niezwykły klimat. Z drugiej, pomaga oszczędzać pieniądze na
ogrzewaniu, bo spalone w nim drewno jest tańsze od gazu ziemnego, oleju
opałowego czy energii elektrycznej. Wreszcie, po trzecie, w sytuacji
kryzysowej może utrzymać w domu dostatecznie wysoką temperaturę, by
zapewnić mieszkańcom minimum komfortu. W tej chwili mamy do wyboru
na rynku dwa rodzaje wkładów kominkowych:
powietrzne,
z płaszczem wodnym.
Te pierwsze oddają ciepło przez obudowę do opływającego ją powietrza.
Ciepło może trafiać tylko do salonu przez otwory w obudowie, ale może być
też rozprowadzane po całym domu przez instalację tzw. dystrybucji gorącego
powietrza. Taka instalacja nie musi wykorzystywać żadnego wentylatora,
jeśli tylko kominek stoi w jej centralnym punkcie, a najdalsze pomieszczenia
ogrzewane w ten sposób nie są od niego bardzo oddalone. W innym wypadku
konieczne jest użycie elektrycznej dmuchawy, uzależniającej nas jednak od
dostaw prądu.
Wkłady z płaszczem kupowane są przez ludzi, którzy chcą urządzić sobie
kotłownię w salonie i wykorzystać kominek jako ładniej wyglądający kocioł
centralnego ogrzewania. Taki wkład podgrzewa wodę, która trafia następnie
do grzejników w całym domu. Albo może być wykorzystywana do
przygotowywania ciepłej wody użytkowej. To rozwiązanie wymaga
najczęściej użycia przynajmniej jednej pompy obiegowej, więc niekoniecznie
będzie dobrym pomysłem na sytuacje kryzysowe.
Ale nawet kominek bez rozprowadzania ciepła (albo z DGP, czyli
systemem dystrybucji gorącego powietrza, z niedziałającym wentylatorem)
może całkiem nieźle ogrzać dom. Oczywiście, najcieplej będzie w salonie,
a w najdalszych pomieszczeniach będzie zimno, ale wystarczy pozostawić
otwarte drzwi między pokojami, ewentualnie wzmagając przepływ powietrza
choćby niewielkimi wentylatorami, by zabezpieczyć je przed zamarznięciem.
W takiej sytuacji życie rodzinne przeniesie się do salonu, gdzie będzie
najcieplej, ale to niewielki dyskomfort, jeśli porównać go z przejmującym
zimnem na zewnątrz.

Przynieś butlę do salonu, czyli piecyki na propan-butan


Butle z gazem LPG bywają całkiem często wykorzystywane jako źródło
paliwa do ogrzewania pomieszczeń za pomocą odpowiednich piecyków.
Używa się ich w magazynach, warsztatach i innych pomieszczeniach tego
typu. Jeśli masz taki piecyk, bo wykorzystujesz go do ogrzania garażu
w czasie zimowych sesji majsterkowania przy samochodzie, zawsze możesz
przynieść go razem z butlą do salonu i użyć do ogrzania swoich bliskich.
Planując takie posunięcie, warto zrobić odpowiednio większy zapas butli
z gazem, bo piecyk, działając z pełną mocą, może zużywać nawet 200–300
gramów gazu na godzinę pracy!
Mniej miejsca w szafie zajmuje promiennik gazowy. Montuje się go na
butlę turystyczną lub 11-kilową. Jeśli masz gdzieś zachowaną z dawnych
czasów lampę gazową na butlę, nie wyrzucaj jej, bo ona też wytwarza ciepło
podczas pracy i pomoże ci ogrzać pomieszczenie, w którym ją uruchomisz.
Ogrzewając się źródłami ciepła na propan-butan, trzeba dbać o wentylację
pomieszczenia. Przy spalaniu tego gazu powstaje dwutlenek węgla i para
wodna. Gdy wilgotność w pokoju zacznie być nieprzyjemnie wysoka,
oznacza to, że trzeba go trochę przewietrzyć. Dzięki temu będziemy też
zabezpieczeni przed zbyt dużym stężeniem dwutlenku węgla.

Czy warto grzać się przy piecyku naftowym?


Na rynku można kupić kilka modeli piecyków naftowych. Naszym zdaniem
ich użyteczność jest ograniczona, bo nafta jest droga (droższa od benzyny
czy alkoholu). Można ją jednak wykorzystywać jako paliwo do lamp,
kuchenek i piecyków właśnie, co sprawia, że staje się dość uniwersalna.
Tak jak w przypadku piecyków na propan-butan, używając nafty
w pomieszczeniach zamkniętych, trzeba dbać o odpowiednią wentylację.

Biokominki, czyli remedium na brak miejsca


Biokominki to niewielkie palniki na etanol (alkohol etylowy) lub inne
podobne paliwo, umieszczone w ozdobnej obudowie. Kupują je ludzie,
którzy nie mogą cieszyć się tradycyjnym kominkiem, bo nie mają gdzie go
postawić albo do czego podłączyć.
Takie źródło ciepła jest w stanie ogrzać pokój nie gorzej niż tradycyjny
grzejnik, choć – jak przy piecykach na propan czy naftę – pomieszczenie
ogrzewane biokominkiem trzeba wietrzyć intensywniej niż zwykle.
Biokominek ładnie wygląda na półce albo zawieszony na ścianie, a jego
zakup można uzasadnić po prostu wyglądem urządzenia podczas pracy. Nie
trzeba mówić żonie, że kupujemy go po to, by mieć czym ogrzać pokój, gdy
przestanie działać miejska ciepłownia.
Zresztą wcale nie trzeba go kupować. Zamiast biokominka można po
prostu użyć kuchenki na spirytus45 albo w puszce po konserwach umieścić
kawałek wełny mineralnej, nasączyć go alkoholem i podpalić. Jeśli będziemy
pilnować, by tego zaimprowizowanego palnika nie przewrócić, raczej nie
grozi nam pożar.
Paliwo do biokominków nie jest tanie, ale do przechowywania wymaga
tylko plastikowego kanistra lub butelki, a nie stalowego, odpornego na
wysokie ciśnienie zbiornika. Można zrobić jego zapas łatwiej i taniej niż
w przypadku propanu-butanu.

Jak ogrzewać dom agregatem prądotwórczym?


Jeśli masz w domu agregat prądotwórczy, przy odrobinie wysiłku możesz
wykorzystać wytwarzane przezeń ciepło. Urządzenie oddaje je podczas
chłodzenia silnika, ale także pod postacią ciepłych spalin. Wystarczy
skierować je najpierw do pustego żeliwnego grzejnika, a następnie na
zewnątrz budynku, by znaczna część ciepła pozostała w domu.
Nie polecamy tego rozwiązania do ogrzewania salonu czy sypialni, bo
agregat jest zazwyczaj bardzo głośny. Ale już do ogrzania warsztatu czy
garażu – jak najbardziej.
Do czego służą termofor i szkandela?
Jeśli masz w domu termofor albo tzw. szkandelę46, możesz je śmiało
wykorzystywać do ogrzania pościeli przed położeniem się spać. Termoforu
można też bezpiecznie używać do ogrzewania ciała, trzeba tylko pamiętać
o owinięciu go ręcznikiem lub kocem, by się nie poparzyć.

Sweter, folia i koc (niekoniecznie termiczny)


Co możemy zrobić, by na ogrzanie domu zużywać mniej energii?
Po pierwsze, ciepło się ubrać, co wydaje się oczywiste. Jeśli jest ci zimno
w dłonie lub stopy, niekoniecznie oznacza to, że musisz założyć grubsze
skarpety i rękawice. Równie dobrze może to być sygnał, że organizm po
prostu traci za dużo ciepła i w pierwszej kolejności wycofuje je właśnie ze
stóp i dłoni, by zapewnić odpowiednią temperaturę narządom wewnętrznym.
W takiej sytuacji wystarczyć może po prostu założenie grubszego swetra.

Znacznie lepiej jest ogrzać wyłącznie łóżko od


środka niż cały pokój, w którym śpimy. Wymaga
to mniejszych ilości energii. A opał w sytuacji
kryzysowej może być na wagę złota.

Po drugie, wymienić kołdrę na grubą pierzynę, położyć się pod nią


w śpiworze, a całość jeszcze przykryć kocem. Nawet koc termiczny, użyty
jako dodatkowa warstwa, może ograniczyć uciekanie ciepła i poprawić
komfort snu w nieogrzewanym pomieszczeniu.
Po trzecie, można zadbać o zmniejszenie strat ciepła w pokoju. Zaciągnąć
zasłony, opuścić i zamknąć żaluzje, okno okleić od wewnątrz folią
bąbelkową i jeszcze dodatkowo kocem termicznym. Upewnić się, że nigdzie
nie ma przecieków zimnego powietrza (chyba że musimy w tym
pomieszczeniu rozpalić biokominek lub piecyk naftowy – wtedy
odpowiednia ilość docierającego do niego świeżego powietrza jest
niezbędna!). Po czwarte, warto zgromadzić całą rodzinę w jednej sypialni.
Już to sprawi, że będzie w tym pokoju cieplej, bo ludzkie organizmy przecież
też wytwarzają niemało energii.
Zabezpieczenie domu przed skażeniami chemicznymi
i biologicznymi
Można wyobrazić sobie sytuacje, w których zmuszeni będziemy do radzenia
sobie ze skażeniami chemicznymi i biologicznymi. Do pewnego stopnia
mamy z nimi do czynienia na co dzień pod postacią smogu.
Chronić się przed skażeniami jest bardzo trudno, bo nasze domy nie są
wyposażone w instalacje służące do filtrowania powietrza. Jeśli nawet, to
takie filtry zatrzymają co najwyżej cząstki stałe smogu (może także bakterie),
ale nie oczyszczą powietrza z chloru czy gazów bojowych.
W razie skażenia można jedynie wyłączyć wszystkie nawiewy
(wentylację), zamknąć drzwi, okna i nawiewniki (także otwory pozwalające
na dopływ powietrza do kotłowni czy kominka) oraz kominy i kratki
wentylacyjne, a także zadbać o uszczelnienie wszystkich szpar (folią i taśmą
klejącą). A po tym wszystkim jeszcze mieć nadzieję, że wiatr rozwieje
zanieczyszczenie, zanim będziemy musieli wpuścić do domu świeże
powietrze.
Gdy do wnętrza dotrą toksyczne substancje, pozostanie tylko założyć
maskę przeciwgazową i dalej czekać. W takiej sytuacji należy bardzo
poważnie rozważyć ewakuację z domu, bo filtropochłaniacze w maskach
przeciwgazowych mają ograniczoną żywotność.

Źródło: © Chaiwat Srijankul/ Shutterstock


38 To np. ładowarka VINNINGE, która w chwili pisania tych słów kosztuje 10 złotych;
więcej na stronie http://www.ikea.com/pl.
39 Zob. K. Lis, Awaryjna ładowarka do komórki za 32 PLN, „Domowy Survival”, 2
września 2013: http://domowy-survival.pl/2013/09/awaryjna-ladowarka-do-komorki-za-
32-pln [dostęp: 20 lutego 2017].
40 Photovoltaic Geographical Information System; mapa jest dostępna na stronie:
http://re.jrc.ec.europa.eu/pvgis/apps4/pvest.php [dostęp: 20 lutego 2017].
41 Zob. K. Lis, Turystyczna składana ładowarka solarna BlitzWolf 20W – recenzja (1),
„Domowy Survival”, 6 grudnia 2016: http://domowy-survival.pl/2016/12/turystyczna-
skladana-ladowarka-solarna-blitzwolf-20w-recenzja-1 [dostęp: 20 lutego 2017].
42 Zob. K. Lis, Co da więcej prądu: turbina wiatrowa czy bateria słoneczna?, „Drewno
Zamiast Benzyny”, 11 lutego 2014: http://www.drewnozamiastbenzyny.pl/da-wiecej-
pradu-turbina-wiatrowa-bateria-sloneczna [dostęp: 20 lutego 2017].
43 Na przykład energorower – więcej na stronie http://energorower.pl.
44 Zob. Luminous efficacy, Wikipedia.org, 29 stycznia 2017:
https://en.wikipedia.org/wiki/Luminous_efficacy [dostęp: 20 lutego 2017].
45 Tak naprawdę można użyć w tym celu także podgrzewacza do fondue czy nawet świec,
ale odradzalibyśmy raczej korzystanie z kuchenek benzynowych w pomieszczeniach
zamkniętych. W razie wątpliwości zajrzyj do instrukcji obsługi kuchenki!
46 Naczynie do ogrzewania pościeli, przypominające przykrytą patelnię z długą rękojeścią,
napełniane wrzątkiem lub rozżarzonymi węglami.
Źródło: © kip.is/ Shutterstock
Rozdział 6.
SAMOCHÓD W SYTUACJACH
KRYZYSOWYCH I W TRUDNYCH
CZASACH
Z
samochodu korzystamy na co dzień. To oznacza, że mamy całkiem
spore szanse, że coś nieprzewidzianego przydarzy nam się właśnie
podczas używania auta. Albo w momencie, w którym będziemy mieli
do niego niedaleko, bo akurat będzie stać na parkingu pod blokiem, w garażu
pod biurem albo w centrum handlowym, dokąd wybraliśmy się do kina.
Sytuacje kryzysowe w korzystaniu z samochodu
Samochód może nam w trudnych sytuacjach pomóc, ale sam też może być
generatorem trudnych sytuacji.

Awaria samochodu
To chyba najbardziej prawdopodobna sytuacja kryzysowa z samochodem
w roli głównej. Może to być coś tak trywialnego jak złapanie gumy czy
rozładowanie się akumulatora z powodu niewyłączenia świateł, ale też
poważniejsza usterka silnika spowodowana np. przez zerwanie się paska
rozrządu.
W wielu przypadkach można poradzić sobie samemu lub z niewielką
pomocą innych – np. podpinając kable rozruchowe do innego, sprawnego
samochodu (choćby zamówionej taksówki – warto zawczasu sprawdzić, czy
któreś z lokalnych przedsiębiorstw taksówkowych oferuje taką usługę).
W najlepszym razie spowoduje to tylko niewielkie opóźnienie. W gorszym –
konieczne będzie holowanie samochodu do warsztatu, co np. w czasie
wyjazdu na urlop samo z siebie wywoła dodatkowe problemy do
rozwiązania.

Utknięcie samochodem w głuszy


W Polsce w zasadzie nie ma czegoś takiego jak totalne pustkowie, bo niemal
z każdego miejsca w kraju można w ciągu kilku godzin dojść pieszo do
jakichś ludzkich siedzib. Niemniej jednak zdarzają się przypadki, że ktoś
utknie gdzieś w samochodzie na kilkanaście godzin, nim uda mu się uzyskać
pomoc.
Takie właśnie zdarzenie odnotowano pod koniec listopada 2010 roku:

Do tej dramatycznej sytuacji doszło na drodze wojewódzkiej 718 między


Pruszkowem a Ołtarzewem. W czasie poniedziałkowej śnieżycy na
wąskiej drodze kierowca tira próbował zawrócić, ale zsunął się z jezdni
do rowu i utknął w zaspie.
Trasa została zablokowana w obu kierunkach. W korku utknęło blisko
sto ciężarówek. W nocy kierowcy mieli włączone silniki i dogrzewali się.
Rano niektórym z nich zaczęło jednak brakować paliwa. Nawzajem
częstowali się jedzeniem.
(…)
Dopiero we wtorek przed południem drogowcy doszli tam na piechotę
i ręcznie próbowali odkopywać auta ze śniegu. (…) W końcu po jakimś
czasie udało się dostarczyć zapasy wody. Po południu do ciężarówek
przedarła się koparka mazowieckich drogowców. (…) Ok. godz. 20
drogę udało się całkowicie odblokować47.

To nie jest tak, że tego typu incydenty zdarzają się tylko w rejonach
wiejskich, na drogach, którymi nikt za często nie jeździ. Szosa, o której
mowa, znajduje się w odległości 10 kilometrów od granic Warszawy i ma
standard drogi wojewódzkiej. Do tego miejsca z łatwością można było
dostarczyć żywność, paliwo i koce albo ciężkimi pojazdami, albo nawet
śmigłowcem. Można było, ale nikt tego nie zrobił. Być może sytuacja nie
była na tyle poważna.
Pamiętamy, że w innej relacji z tego zdarzenia przytoczono wypowiedzi
rozżalonych kierowców, którzy stojąc w korku, dzwonili na policję, żądając,
by udzielono im pomocy, bo przecież ona im się należy!
Nieco dalej w tym rozdziale podpowiemy, co warto wozić
w samochodzie, by w podobnej sytuacji nieść pomoc innym, a nie tylko jej
potrzebować.

Utknięcie w obcym miejscu poza samochodem


Zabieramy rodzinę na wycieczkę nad morze. Spędzamy dzień na plaży,
z której przegania nas popołudniowa burza gradowa i nagłe ochłodzenie.
Biegniemy do samochodu, do którego nie możemy się dostać. I nie wiadomo
dlaczego. Czy rozładował się akumulator, czy padła bateryjka w pilocie do
alarmu, uniemożliwiając otwarcie drzwi, czy może to jakaś poważniejsza
awaria. Zresztą, jakie to ma znaczenie, gdy żona i dzieci stoją zziębnięte,
boso (albo w klapkach) w kałuży na parkingu, okryte tylko mokrymi
i zimnymi już ręcznikami i kocami?

Wypadek samochodowy
Może to być zwykła stłuczka, z której wyjdziemy tylko trochę oszołomieni,
ale bez większych obrażeń. I z delikatnie uszkodzonym samochodem. Może
to być też poważniejsze zderzenie, wskutek którego będziemy mieć kilka
złamań. W końcu może to być karambol, w którym zginie kilka osób,
a kilkanaście zostanie rannych.
W każdym przypadku takie zdarzenie zmieni na jakiś czas życie rodziny.
W najbardziej optymistycznym wariancie będzie chodziło tylko o niewielką
niedogodność odstawienia samochodu do warsztatu i załatwiania
ubezpieczeniowej papierologii. W najgorszym kraksa może oznaczać śmierć
członka rodziny i wywrócenie naszego życia do góry nogami.
Wykorzystanie samochodu w sytuacjach kryzysowych
Samochód może nam pomóc w wielu sytuacjach. O wykorzystaniu go jako
agregatu prądotwórczego w razie braku zasilania już wspominaliśmy
(Samochód jako agregat prądotwórczy, TUTAJ).
Ze względu na swoją wielkość samochód niemal zawsze pozwala nam
zabrać więcej bagażu, niż moglibyśmy przenieść w torbie czy plecaku.
Przygotowując swój zestaw przetrwania (będziemy o nim pisać więcej
w rozdziale Zestawy przetrwania, TUTAJ), można więc część rzeczy
(służących do radzenia sobie w sytuacjach mniej prawdopodobnych) trzymać
w samochodzie, skoro i tak prawie zawsze mamy go gdzieś pod ręką.
Przykładowo zamiast nosić ze sobą kuchenkę turystyczną, zapas żywności
i wody, można to wszystko trzymać w bagażniku pojazdu.
Gdy w kranach zabraknie wody i trzeba będzie ją zdobywać na własną
rękę, do domu łatwiej dostarczymy ją samochodem, niż nosząc torby
z butelkami wody w rękach czy wioząc je na rowerze. Nawet w razie
potrzeby nabrania wody z rzeki wystarczy zabrać ze sobą samochód, pompę
zatapialną i przetwornicę do podłączenia do akumulatora. Beczki czy innego
rodzaju zbiorniki ustawiamy w samochodzie i dopiero wtedy napełniamy,
pilnując, by nie zalać wnętrza pojazdu.
Tak samo możliwość skorzystania z auta będzie błogosławieństwem, gdy
będzie trzeba pojechać po opał do lasu albo po mięso i ziemniaki do
zaprzyjaźnionego rolnika.
Wreszcie, to zapewne samochodem będziemy się ewakuować z domu
w razie skażenia chemicznego, wojny czy ataku terrorystycznego.
Żeby jednak to wszystko było możliwe, musimy o ten samochód zadbać.
Przygotowanie samochodu na sytuacje kryzysowe
Po pierwsze, samochód musi być sprawny technicznie. Wiadomo, że nie
chodzi tu o działanie elektrycznych szyb i podgrzewanych foteli, ale
podstawowe podzespoły wpływające na bezpieczeństwo jazdy muszą
funkcjonować poprawnie. Nie można użyć auta jako agregatu
prądotwórczego, jeśli zdarzają się w nim problemy z ładowaniem
akumulatora. Nie posłuchamy komunikatów w radiu, jeśli ono nie działa. Nie
naładujemy telefonu komórkowego, jeśli nie mamy sprawnego gniazda
zapalniczki.
Po drugie, samochód musi być zatankowany i musimy dysponować
odpowiednim zapasem paliwa. Warto napełnić bak do pełna, gdy tylko
poziom benzyny lub oleju napędowego spadnie do połowy48. To sprawi, że
nawet po utknięciu w zaspie będziemy mogli ogrzewać się silnikiem przez
kilkanaście godzin albo dłużej.
Po trzecie, musimy mieć napompowane koło zapasowe (zmiana koła
z oponą dziurawą na takie z oponą pozbawioną powietrza w niczym nie
pomoże), sprawny lewarek (podnośnik), klucz do odkręcenia śrub/nakrętek
do kół. Przyda się też komplet rękawic, może jakieś ubranie robocze (aby nie
ubrudzić garnituru, w którym jedziemy na ślub kuzynki), może koc do
położenia obok samochodu czy pod nim.
Po czwarte, przyda się także ubezpieczenie assistance – pozwoli na
bezpłatne skorzystanie z pomocy drogowej, holowanie, wypożyczenie
samochodu zastępczego czy nocleg w razie konieczności. Ze skutkami
kradzieży czy zniszczenia samochodu przez żywioł pomoże nam się z kolei
uporać ubezpieczenie autocasco.
Samochodowy zestaw przetrwania
Co warto wozić w samochodzie, żeby poradzić sobie w trudnych sytuacjach?
Na pewno musi się w nim znaleźć samochodowa ładowarka do telefonu
komórkowego. O tym już wspominaliśmy, ale warto przypomnieć. Jeśli masz
w domu stary, nieużywany aparat, trzymaj go w samochodzie. Pod numer
awaryjny (112) można zadzwonić także z telefonu bez karty SIM. To się
przyda, gdy twój telefon się popsuje wskutek upadku na beton albo do
kałuży.
Przepisy wymagają wożenia w samochodzie trójkąta ostrzegawczego,
którym oznacza się miejsce awarii. Można rozważyć także zakup flar.
Na wypadek rozładowania akumulatora dobrze wozić ze sobą kable
rozruchowe. Im grubsze, tym lepiej.
Do holowania samochodu, ale także do wyciągania go z rowu, przyda się
linka holownicza. Przy zakupie trzeba uwzględnić masę holowanego
pojazdu. Lepiej kupić linkę, która zda egzamin przy holowaniu auta
większego niż nasze, bo może trzeba będzie pomóc komuś, kto jeździ
cięższym wozem?
Na wypadek przepalenia się żarówki lub bezpiecznika dobrze mieć
komplet żarówek i bezpieczników na wymianę. W deszczu lub śnieżycy
lepiej zmoknąć, zmieniając żarówkę, niż rozbić się na drzewie albo potrącić
nieoświetlonego pieszego, którego nie zobaczyliśmy dostatecznie wcześnie,
bo nie działało prawe światło.
Zapas płynu do spryskiwaczy przyda się zwłaszcza zimą, gdy koła
samochodów rozbryzgują błoto pośniegowe wszędzie dookoła. Przy złej
pogodzie nie warto utrudniać sobie życia, jeżdżąc z brudną szybą.
W razie pożaru pomoże sprawna gaśnica. Im większa, tym lepiej. Nie
może leżeć na dnie bagażnika!
Napompowane koło zapasowe to rzecz niezbędna, już o nim mówiliśmy.
Można się dodatkowo zabezpieczyć na wypadek złapania gumy, wożąc
zestaw naprawczy do opon albo „koło zapasowe w puszce”. Oprócz tego
zaopatrzmy się w komplet narzędzi do zmiany koła (klucz, podnośnik).
Warto rozważyć kupno np. małej siekiery (do usuwania gałęzi
powalonych przez wiatr) i łomu (pomoże w wydobyciu ofiar wypadku
z samochodu).
Wśród innych rzeczy, które należałoby mieć w samochodzie, są:
niewielki zapas żywności: orzechy, batoniki albo racje żywnościowe.
Do tego oczywiście woda. Najlepiej w saszetkach, bo po zamarznięciu
łatwiej wydobyć lód, rozrywając woreczek niż z butelki PET. Plus parę
torebek herbaty, kawę, cukier, plastikowe kubki i łyżeczki;
kuchenka turystyczna i przynajmniej jeden litrowy emaliowany
kubek. Żeby zagrzać wodę na herbatę. Albo przygotować ciepłą
„owsiankę”, mieszając wrzątek z pokruszoną racją żywnościową lub
herbatnikami;
duże torebki strunowe. Przydadzą się, gdy któryś z pasażerów nie
będzie w stanie powstrzymać wymiotów. Ale też i w innych sytuacjach;
koce. Co najmniej dwa. Do tego koc termiczny albo dwa. Alternatywą
może być worek bivi (coś w rodzaju śpiwora z folii termicznej). Przyda
się także plandeka (tarp), by w razie potrzeby osłonić samochód przed
słońcem lub wiatrem;
apteczka z materiałami opatrunkowymi i podstawowymi lekami
(przeciwbólowe, przeciwbiegunkowe itd. – o wyposażeniu apteczki
będzie jeszcze mowa w rozdziale Zdrowie w trudnych czasach i na co
dzień, TUTAJ). Warto dodać do niej maseczkę do resuscytacji;
latarka, najlepiej czołówka, która znacząco ułatwi wymianę żarówki,
koła czy dolanie płynu do spryskiwaczy;
kamizelka odblaskowa oraz foliowy płaszcz przeciwdeszczowy. Nie
daj się złapać złej pogodzie! Płaszcz foliowy nie zajmuje dużo miejsca,
a może być tym, co cię zabezpieczy przed zapaleniem płuc.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Jedna strona tej plandeki odbija ciepło, a druga posłuży do sygnalizacji naszego położenia.
Samochodowe procedury poprawiające bezpieczeństwo
Procedury to nie tylko przeróżne głupie zasady i regulaminy mające na celu
utrudnienie życia porządnym ludziom. To także zasady, które warto
stosować, by zadbać o własne bezpieczeństwo. Skupmy się więc tu na
procedurach odnoszących się do korzystania z samochodu, które kiedyś
mogą uratować nam skórę.
O ubezpieczeniu samochodu już wspomnieliśmy. OC jest obowiązkowe,
AC warto mieć ze względu na ryzyko kradzieży czy uszkodzenia pojazdu.
Assistance powinno się dokupić, zwłaszcza jeśli się planuje wyjazd
zagraniczny. Naprawdę lepiej mieć o jedno zmartwienie mniej, gdy na
urlopie popsuje nam się auto.
O tankowaniu też była mowa. Warto je wykorzystać jako okazję do
zrobienia sobie przerwy na kawę i rozprostowania kości. W ogóle podczas
jazdy powinno się zatrzymywać możliwie często, bo to ułatwia radzenie
sobie ze zmęczeniem. Czasem należy mu się jednak poddać na postoju, po
prostu decydując się na drzemkę. Lepiej dojechać do celu później, ale
bezpiecznie. Ponoć do sporej części wypadków dochodzi pod koniec
podróży, gdy kierowca jest z jednej strony zmęczony, a z drugiej
rozluźniony, bo znalazł się już na znanej sobie drodze, blisko domu.
W czasie podróży warto słuchać komunikatów dotyczących sytuacji na
drogach. Nadają je lokalne stacje radiowe, ale także Program Pierwszy
Polskiego Radia. Informacje o wypadkach i przejezdności dróg można także
znaleźć w aplikacjach na telefon komórkowy, takich jak Janosik czy Google
Maps.
Przed wyjazdem należy zaplanować trasę, aby nie być zmuszonym do
polegania wyłącznie na GPS-ie. Wystarczy rozpisanie numerów dróg,
którymi będziemy się poruszać, i nazw większych miejscowości, przez które
przejeżdżamy (zwłaszcza wtedy, gdy w którejś z nich będziemy skręcać
z jednej drogi w inną). Ambitnym polecamy wozić ze sobą możliwie
dokładną mapę okolicy oraz kompas. Wszystkim zaś używającym aplikacji
do nawigacji w komórce radzimy ściągnąć mapy offline, by dało się z nich
skorzystać także poza zasięgiem sieci komórkowej albo po wyczerpaniu
limitu transferu.
Przed wyruszeniem w drogę bezwzględnie należy sprawdzić prognozę
pogody, by nie zostać zaskoczonym przez nagłe opady śniegu lub deszczu,
a także by ocenić ryzyko oblodzenia nawierzchni.
Jak robić zapas paliwa do samochodu?
Jeśli planujesz wykorzystywać samochód w trudnych czasach, musisz zrobić
zapas paliwa. Im większy, tym lepiej, ale tym więcej to będzie kosztować
i tym trudniej będzie go regularnie wymieniać.
Wymiana zapasu paliwa jest kluczowa dla poprawnego działania silnika
samochodu, zwłaszcza w przypadku nowych modeli z bardziej
wyrafinowanymi (i wrażliwymi na jakość paliw) silnikami.
Najprostsza metoda jest następująca:
kupujemy kanister na paliwo (jeden lub więcej),
napełniamy go przy okazji tankowania samochodu,
markerem zapisujemy na kanistrze numer aktualnego miesiąca (np. „6”
w czerwcu),
kanister odstawiamy w bezpieczne miejsce,
w każdym następnym miesiącu powtarzamy powyższe czynności, aż
będziemy mieć dwanaście kolejno ponumerowanych kanistrów,
w następnym (trzynastym) miesiącu bierzemy najstarszy kanister,
przelewamy z niego paliwo do baku samochodu i napełniamy go
ponownie na stacji.
Tym sposobem w ciągu roku niewielkim wysiłkiem (i kosztem)
zgromadzimy rezerwy paliwa. Może nie będzie to ilość pozwalająca na jazdę
samochodem przez rok, gdy wstrzymane zostaną dostawy benzyny, ale od
czegoś trzeba zacząć. Zdecydowanie łatwiej zrobić to w ten sposób niż kupić
tysiąclitrowy zbiornik i wypełnić go paliwem. Bo jak to przewieźć, gdzie
trzymać i jak później przepompować jego zawartość do baku?
Regularna wymiana paliwa jest istotna zwłaszcza w przypadku oleju
napędowego. Może się on po prostu popsuć ze względu na dodatek
biokomponentów. Poza tym, w zależności od pory roku, skład paliwa ulega
niewielkiej zmianie. Zimą stosowane są dodatki zabezpieczające przed
wytrącaniem się kryształków parafiny, które w niskich temperaturach blokują
filtry paliwa, uniemożliwiając uruchomienie samochodu.
Jeśli planujesz zrobienie jednorazowo większego zapasu oleju
napędowego, kupuj go zimą. Wybieraj też taki, który w składzie nie ma
biokomponentów. W chwili, gdy piszemy te słowa, takim paliwem jest np.
Arktyczny milesPLUS® diesel dostępny na stacjach Statoil.

47 Śmik, Utknęli w korku na 20 godzin – droga już przejezdna, Wyborcza.pl, 30 listopada


2010:
http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34889,8742286,Utkneli_w_korku_na_20_godzin___droga_juz_
[dostęp: 20 lutego 2017].
48 Z wyjątkiem sytuacji, gdy pod koniec jesieni zaczynamy tankować paliwo zimowe –
lepiej wtedy opróżnić bak w całości i nalać więcej paliwa odpornego na niskie temperatury,
by nie utrudnić sobie rozruchu silnika w środku zimy.
Źródło: © AlenD/ Shutterstock
Rozdział 7.
ZESTAWY PRZETRWANIA
K
ażdy zainteresowany tradycyjną sztuką przetrwania na pewno
kojarzy koncepcję zestawu survivalowego, tzw. zestawu
przetrwania, który powinno się nosić ze sobą non stop, by móc
poradzić sobie w sytuacji awaryjnej.
Taki zestaw ma ułatwić zbudowanie schronienia, rozpalenie ognia
i pozyskanie żywności, ale także umożliwić wezwanie służb ratowniczych
i samodzielne dotarcie do cywilizacji. Powinien się mieścić w niewielkim
opakowaniu, np. metalowym, szczelnie zamykanym pudełku, by można go
było zawsze mieć przy sobie.
W skład takiego zestawu wchodzić mogą m.in.49:
mały kompas wypełniony cieczą, krzesiwo, zapałki, podpałka,
gwizdek, lusterko sygnałowe,
sznurek, drut, żyłka, agrafki,
przybory do łowienia ryb (haczyki, ciężarki, spławik),
tabletki do uzdatniania wody.
Jednak przeciętny Polak, a nawet przeciętny czytelnik tej książki, nie
potrzebuje nosić ze sobą na co dzień sporej części tych rzeczy. Bo ryzyko, że
przypadkowo i niespodziewanie utknie w dziczy, jest bliskie zeru. Przeciętny
Polak nie lata codziennie samolotem nad Syberią ani nie pływa kajakiem
w Amazonii. A jeśli już się wybiera do lasu, to raczej do takiego, który zna.
Jeśli zaś zapuszcza się dalej w poszukiwaniu grzybów, to i tak nie zestaw
przetrwania powinien mieć ze sobą. Większą korzyść będzie miał z tego, gdy
przed wyjściem z domu wydrukuje sobie z internetu mapę okolicy i weźmie
kompas.
Nie zmienia to jednak faktu, że zestaw przetrwania warto mieć.
Zestaw EDC, do codziennego noszenia
Podstawowym zestawem przetrwania dla każdego z nas (nawet dla tych,
którzy nie wiedzą, czym są zestawy przetrwania) jest zestaw do codziennego
noszenia, w skrócie EDC (ang. every-day carry). W skład typowego
niezbędnika wchodzą:
portfel z dokumentami, kartami płatniczymi i gotówką,
dokumenty samochodowe (dowód rejestracyjny, ubezpieczenie)
i kluczyki do samochodu,
klucze do domu,
telefon komórkowy.
Zestaw ten ma pomagać w nietypowych sytuacjach, które mogą się nam
przytrafić na co dzień, gdy przebywamy poza domem. Dlatego wielu
prepperów go sobie rozbudowuje.

Telefon komórkowy w nowoczesnym survivalu


Skoro podstawowym narzędziem pracy, źródłem rozrywki i urządzeniem do
wzywania pomocy w dzisiejszych czasach jest telefon komórkowy, to zawsze
powinien się on znajdować w zestawie przetrwania. Warto dbać, by był
naładowany, starając się podładowywać go zawsze, gdy poziom energii
w baterii spadnie do 50%. Dzięki temu znacznie ograniczymy ryzyko
rozładowania aparatu akurat wtedy, gdy będzie potrzebny.
Telefon komórkowy to nie tylko narzędzie do dzwonienia i wysyłania
SMS-ów. Dzięki możliwości wgrywania do niego plików i instalowania
aplikacji (którą ma większość dziś sprzedawanych telefonów) oraz dostępowi
do internetu można znacząco rozbudować jego funkcjonalność. Ale nawet by
móc korzystać z podstawowej funkcji urządzenia, trzeba zapisać w jego
pamięci wszystkie numery telefonów, które mogą być nam potrzebne – do
bliskich (komórki oraz stacjonarne do domów i pracy), do sekretariatu szkoły
dziecka, do domu opieki, w którym przebywa babcia, itd.

Źródło: fot. Krzysztof Lis

Google Hangouts.

Można też zwiększyć możliwości porozumiewania się przez telefon,


instalując aplikacje służące do komunikacji: Skype, Facebook Messenger,
Google Hangouts czy Telegram. Wymagają one dostępu do internetu, ale gdy
uda ci się złapać jakąś otwartą i bezpłatną sieć Wi-Fi, pozwolą skontaktować
się z bliskimi, nawet gdy nie będzie działać telefonia komórkowa. Nas
szczególnie rozbawiła jedna z funkcji aplikacji Google Hangouts, która po
otrzymaniu od rozmówcy pytania „gdzie jesteś?” automatycznie pozwala
wysłać mu mapkę z zaznaczonym na niej naszym położeniem. W telefonie
mapka ta będzie stanowić odnośnik do aplikacji, a w komputerze – do
serwisu Google Maps.
Naszym zdaniem wspomnieć tu trzeba przede wszystkim o mapach i
nawigacji do telefonu. Najczęściej używamy aplikacji Google Maps, która
wyposażona jest w funkcję ściągania wybranego obszaru map do pamięci, by
można je było przeglądać w trybie offline – czyli bez połączenia
z internetem. Jest to przydatne poza zasięgiem sieci (na pustkowiu, w lesie),
gdy korzystanie z dostępu do sieci jest drogie (za granicą), ale też gdy
chcemy oszczędzać baterię w telefonie.
Telefon komórkowy może też służyć jako latarka. Jeśli nie ma lampy
błyskowej do aparatu, którą da się włączyć jako latarkę, warto zainstalować
w nim jakąś aplikację, która ustawia biały ekran, by można było świecić
właśnie nim. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale lepsze niż nic.
W sytuacji kryzysowej przydatne mogą się okazać funkcje kamery i
aparatu fotograficznego w telefonie. Użyjemy ich do udokumentowania
uszkodzenia samochodu w czasie stłuczki (w tym do sfotografowania
ustawienia pojazdów bezpośrednio po kraksie), ale także do nagrywania
czyjegoś agresywnego zachowania, gdy będziemy chcieli się przed nim
bronić. To nagranie ułatwi nam potem wytłumaczenie policjantowi,
prokuratorowi i sędziemu, kto był agresorem, a kto jedynie uciekającą się do
obrony koniecznej ofiarą. By móc skorzystać z tej funkcji, trzeba mieć nie
tylko naładowaną baterię telefonu, lecz także miejsce w jego pamięci, by
zapisać pliki powstające w czasie pracy kamery lub aparatu.
Kupując telefon, warto zwrócić uwagę, czy ma on wbudowane radio.
Zawsze będzie to kolejny sprzęt, na którym można słuchać komunikatów
o tym, co dzieje się na świecie i w okolicy. Jedyny, który zawsze mamy przy
sobie. Trzeba tylko pamiętać, by nosić ze sobą także słuchawki, bo to one
zwykle wykorzystywane są jako antena.
Dzięki możliwości zapisywania danych w pamięci telefonu można w nim
przechowywać ważne informacje. Na przykład zaszyfrowany plik z kopią
istotnych dokumentów (więcej na ten temat w dziale Co zabrać dodatkowo,
gdy nie planujemy powrotu do domu?, TUTAJ). Albo fotografię miejsca,
w którym ukryliśmy w lesie nasze zapasy. Albo podręcznik przetrwania sił
specjalnych w PDF-ie, ściągnięty z internetu.
Telefon to także źródło rozrywki. Znajdzie się na nim miejsce na gry,
muzykę, może nawet filmy. W trudnej sytuacji będzie można wręczyć go
dziecku, by się czymś zajęło, co sprawi, że będziemy mieli o jedno
zmartwienie mniej. Gdy trzeba rozwiązać realny problem wymagający
skupienia i uwagi, a do tego jeszcze podtrzymywać na duchu żonę
i uspokajać potomstwo, robi się z tego niemałe wyzwanie. Po co utrudniać
sobie życie?
W niektórych sytuacjach warto rozważyć noszenie przy sobie dwóch
telefonów. Najlepiej z różnych sieci komórkowych. Najlepiej bez blokad kart
SIM (by można było je zamienić miejscami w razie awarii jednego aparatu).
Jeden może być smartfonem, drugi zaś prostszym modelem, za to bardziej
odpornym na uszkodzenia i wodę, o dłuższej żywotności baterii. Choć
w wielu przypadkach może się to okazać niepotrzebnym wydatkiem, jeśli
prowadzisz firmę, warto, byś miał dwa telefony. Prywatny, którego numer
będą znać tylko bliscy, i służbowy, podawany w internecie, na wizytówkach
itd.
Aby móc jak najdłużej korzystać z telefonu, warto mieć przy sobie
naładowany powerbank. Wybierając tego rodzaju urządzenie, warto szukać
modelu wyposażonego w baterię o jak największej pojemności. Inne funkcje,
np. doładowywanie baterią słoneczną, nie są konieczne. Bateria słoneczna na
nic się nie przyda, gdy powerbank będzie leżeć na dnie damskiej torebki.
Oprócz powerbanku trzeba mieć przy sobie odpowiedni kabel, który
umożliwia doładowanie telefonu. I należy pamiętać o ładowaniu urządzenia –
rozładowany powerbank jest tylko niepotrzebnym ciężarem.

Portfel i jego zawartość


Codzienne sytuacje często wymagają zrobienia jakichś zakupów, dlatego
niemal zawsze, wychodząc z domu, mamy przy sobie portfel z dokumentami,
pieniędzmi i kartami płatniczymi.
O zabezpieczeniu finansowym na wypadek sytuacji kryzysowych jeszcze
będziemy pisać, na razie warto zaznaczyć, że najlepiej mieć przy sobie dwie
karty płatnicze z różnych banków i różnych operatorów kart (VISA,
MasterCard itp.). Takie rozwiązanie zabezpieczy nas przed skutkami awarii
w jednym z banków albo u jednego z operatorów.
Warto również mieć przy sobie gotówkę, nawet jeśli nie planujemy
zakupów. W zasadzie w portfelu powinna się znaleźć gotówka awaryjna,
z której nie będziemy normalnie korzystać. Ona ma służyć do rozwiązania
problemów w sytuacji awaryjnej, np. gdy zajdzie potrzeba holowania
samochodu do warsztatu i okaże się, że firmy świadczące usługi pomocy
drogowej przyjmują płatności wyłącznie w gotówce.
Taka gotówka przyda się też w razie awarii zasilania w sklepie albo gdy
popsuje się terminal do kart.

Kupując coś na giełdzie staroci, łatwiej


przekonać sprzedawcę do obniżenia ceny z 200
do 160 złotych, wyciągając z portfela „ostatnie
pieniądze” pod postacią ośmiu banknotów
dwudziestozłotowych, niż kiedy się ma dwie
stówki.
Jeśli chodzi o to, jaką kwotę warto mieć przy sobie, naszym zdaniem
powinno być to co najmniej 200–300 złotych. Jeśli masz duży bak
w samochodzie, niech kwota ta będzie równa co najmniej wartości paliwa
mogącego ten bak wypełnić. Bo przecież w zwykłym sklepie towary prawie
zawsze można odłożyć na półkę, a zatankowanego paliwa już nie oddamy.

Inne elementy zestawu EDC


O latarce w telefonie już wspomnieliśmy, ale niewielka latarka w formie
breloczka do kluczy, która zapewni kilka godzin światła w sytuacji
kryzysowej, na pewno też będzie przydatna. To przecież najpewniej właśnie
ten zestaw będziemy mieć przy sobie, gdy utkniemy w windzie.
Wiele osób w zestawie EDC nosi mały nóż składany. Wykorzystuje się
go głównie w tak prozaicznych celach, jak otwieranie korespondencji
i paczek czy zgrzewek wody mineralnej w markecie. Na pewno wygodniej
zrobić to nożykiem noszonym w kieszeni spodni niż palcem czy dowodem
osobistym wyciągniętym z portfela.
Niektórzy wolą zamiast noża mieć scyzoryk lub multitool (taki bardziej
rozbudowany scyzoryk, w którym oprócz ostrza noża są np. kombinerki,
śrubokręt płaski i krzyżakowy, otwieracz do puszek i parę innych rzeczy
przydatnych w sytuacjach kryzysowych).
Inni z kolei wybierają tzw. karty survivalowe różnego rodzaju. Ich
wspólną cechą jest format zbliżony do karty kredytowej (tylko o większej
grubości) oraz krawędź, która może służyć jako nóż. Niektóre (np.
Victorinox SwissCard) stanowią etui na zestaw mininarzędzi (nożyczki,
pilnik, pęseta itp.).
Do rozpalania ognia w zestawie EDC wykorzystuje się najczęściej
zapalniczki gazowe lub zapałki. Rzadziej krzesiwa, które są trudniejsze
w eksploatacji, choć pozwalają rozpalić znacznie więcej ognisk (bo wolniej
się zużywają).
Warto włożyć do zestawu EDC podstawowe środki opatrunkowe,
zwłaszcza jeśli ma się dzieci. Plastry, gazę, bandaż itp. Nie zaszkodzą
gumowe rękawiczki i maska do resuscytacji. Jeżeli często potrzebujesz leków
przeciwbólowych albo przeciwbiegunkowych, one też powinny się tam
znaleźć.
Jeśli mieszkasz na obszarze dotkniętym problemem smogu, powinieneś
nosić ze sobą maseczkę przeciwpyłową. Gdy pojawi się konieczność
dłuższego spaceru w zanieczyszczonym powietrzu, znacząco zmniejszy ona
ilość pyłu docierającego do płuc. Warto kupować maseczki z filtrem FFP3
(lub po prostu maski przeciwsmogowe). Dla ich poprawnego działania
kluczowe znaczenie ma dobre przyleganie do twarzy, warto więc
przetestować kilka masek różnych producentów (różnią się nieco kształtem),
by sprawdzić, które przylegają najlepiej. Droższe niekoniecznie są pod tym
względem lepsze50. W awaryjnej sytuacji nawet chusteczka higieniczna
pomoże (choć tylko troszkę) zmniejszyć ilość wdychanego pyłu.

Przenoszenie zestawu EDC


Co zrobić z tymi wszystkimi rzeczami, które są w zestawie EDC? Gdzie je
nosić, skoro w kieszeniach jest tak mało miejsca?
Wszystko zależy od tego, jak wygląda twoja sytuacja życiowa. Jeśli jesteś
kobietą, jest spora szansa, że masz przy sobie niemal non stop torebkę,
w której możesz nosić przynajmniej część zestawu EDC.
Mężczyźni mogą rozważyć przenoszenie tych przedmiotów w małym
plecaku albo w torbie na pasek. My wybraliśmy plecaki, bo zawsze coś
w nich jeszcze się uda zmieścić: laptopa, sprzęt do nagrania kolejnego
filmiku, jedzenie dla dzieci, książkę do czytania w autobusie itd.
Absolutnie fundamentalne jest jedno – że w sytuacji kryzysowej będziesz
mógł skorzystać tylko z tego, co rzeczywiście masz przy sobie. Jeśli utkniesz
w biurowej windzie, zestaw EDC leżący w plecaku pod biurkiem w niczym
ci nie pomoże.
Specyficzne zestawy przetrwania
Przygotowując się na trudne czasy, oprócz zestawu EDC warto stworzyć
jeszcze kilka innych zestawów przetrwania.
Zestaw samochodowy to przedmioty mające nam pomóc w sytuacjach
kryzysowych, które mogą się zdarzyć w czasie korzystania z samochodu. Ten
omówiliśmy w dziale Samochodowy zestaw przetrwania, TUTAJ.
Zestawy ewakuacyjne różnego rodzaju mają nam posłużyć wtedy, gdy
będziemy musieli opuścić dom. Wyróżnić możemy tutaj:
zestaw ucieczkowy, BOB (ang. bug-out bag – torba ucieczkowa),
którego zadaniem jest ułatwienie nam dotarcia do celu ewakuacji (o tym
będzie więcej w dziale Zestaw ucieczkowy, TUTAJ),
zestaw 72-godzinny, który ma nam pomóc przetrwać trzy dni po
wystąpieniu sytuacji kryzysowej, w oczekiwaniu na pomoc (Zestaw 72-
godzinny, TUTAJ),
zestaw INCH (ang. I’m never coming home – nigdy nie wrócę do
domu), czyli po prostu wszystko to, co zabieramy ze sobą, wiedząc, że
do domu nie wrócimy, np. w czasie pożaru (Co zabrać dodatkowo, gdy
nie planujemy powrotu do domu?, TUTAJ).
W biurze warto trzymać zestaw na powrót do domu, który ma ułatwić
dotarcie na miejsce w sytuacji, gdy nie będziemy mogli skorzystać z naszego
podstawowego środka komunikacji. Jeśli do pracy dojeżdżamy pociągiem lub
tramwajem, w razie braku prądu możemy być zmuszeni do dłuższego spaceru
lub cierpliwego oczekiwania na niezależną od prądu komunikację zastępczą.
W takim przypadku warto mieć w pracy torbę z wygodnymi butami
i ubraniem, które zabierzemy ze sobą w taką podróż.
W domu z kolei można przygotować osobny zestaw na blackout, czyli
na wyłączenie prądu. Będzie to po prostu polegało na wyodrębnieniu jednego
miejsca, w którym znajdą się wszystkie przedmioty potrzebne w razie braku
prądu. Powinny to być przede wszystkim latarki i ładowarki, sprzęt na korbkę
i na baterie oraz zapas baterii. Mogą leżeć w wybranej szufladzie, pudełku
albo w torbie w szafie.

Źródło: © alekleks/ Shutterstock


49 Porównanie składu trzech dostępnych na rynku zestawów przetrwania znajdziesz u nas
na blogu – zob. K. Lis, Czy i jaki zestaw survivalowy warto kupić?, „Domowy Survival”,
14 czerwca 2016: http://domowy-survival.pl/2016/06/jaki-zestaw-survivalowy-kupic
[dostęp: 20 lutego 2017].
50 Zob. Are there any anti-pollution masks that work?, [b.d.]: https://www.quora.com/Are-
there-any-anti-pollution-masks-that-work [dostęp: 20 lutego 2017].
Źródło: © Yermolov/ Shutterstock
Rozdział 8.
BEZPIECZEŃSTWO W TRUDNYCH
CZASACH I NA CO DZIEŃ
B
ezpieczeństwo to jedna z podstawowych ludzkich potrzeb.
Tymczasem mamy wrażenie, że jest ono do pewnego stopnia
bagatelizowane.
Zapewnienie sobie bezpieczeństwa to nie tylko zaopatrzenie się
w przedmiot, np. gaz pieprzowy, który można kupić i nosić w torebce. To
przede wszystkim unikanie niebezpiecznych sytuacji i przeróżnych zagrożeń,
zdolność ich zauważania i odpowiednio wczesnego reagowania, wreszcie
umiejętność korzystania ze środków samoobrony, np. ze wspomnianego gazu
pieprzowego, w sytuacji stresowej.
Warto nauczyć się unikania zagrożeń. Może zabrzmi to trochę
niepoprawnie, ale naprawdę najlepszą metodą, by uniknąć przemocy,
kradzieży czy gwałtu, jest po prostu omijanie niebezpiecznych miejsc
i rezygnacja z ryzykownych zachowań.
Jeśli jesteś młodą, słabą fizycznie kobietą, która koniecznie musi biegać
wiele kilometrów po zmroku, wybieraj trasy, na których jest wielu ludzi. Jeśli
lubisz pić alkohol w klubach, zachowuj się ostrożnie w towarzystwie obcych
i pilnuj swoich drinków, żeby przypadkiem ktoś ci do nich czegoś nie
dosypał. Jadąc autostopem, wyślij koledze SMS z numerem rejestracyjnym
samochodu i powiadom o tym kierowcę. Niech wie, że w razie czego będzie
łatwo go namierzyć. Nie noś portfela w tylnej kieszeni spodni, torebkę
w komunikacji publicznej trzymaj blisko ciała, najlepiej przed sobą, aby
zabezpieczyć się przed jej rozcięciem. Kiedy zatrzymasz samochód, by
otworzyć bramę garażową czy pójść uregulować należność za paliwo, wyłącz
silnik, wyjmij kluczyki ze stacyjki i zamknij pojazd. Nie chcesz przecież, by
ktoś ci go ukradł albo, nie daj Boże, porwał niemowlę śpiące w foteliku na
tylnym siedzeniu.
Dywersyfikuj ryzyko wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Przykładem
działania, o którym już wspomnieliśmy, jest posiadanie dwóch kart
płatniczych z dwóch różnych banków. Albo po prostu nietrzymanie
wszystkich jajek w jednym koszyku. O tym zagadnieniu więcej powiemy
w dziale Zabezpieczenie finansowe na trudne czasy (TUTAJ).
Zabezpieczaj się przed zagrożeniami i ich skutkami, korzystając
z przedmiotów, umiejętności, znajomości i procedur w wielu warstwach
zabezpieczeń. Każdą swoją potrzebę musisz być w stanie zaspokoić na kilka
sposobów. Kup filtr do wody, naucz się dezynfekować ją metodą SODIS
(opis znajdziesz w dziale Słoneczna dezynfekcja, TUTAJ), dowiedz się, skąd
można ją przynieść i jak zebrać deszczówkę z rynny w bloku. Do tego
trzymaj w domu choć niewielki zapas wody. Gdy zabraknie jej w kranach,
będziesz mieć do dyspozycji wiele różnych źródeł.
Metodę tworzenia kolejnych warstw w przygotowaniach na trudne czasy
należy stosować w odniesieniu do każdej kategorii zabezpieczeń. Zamiast
jednej latarki lepiej mieć dwie albo trzy. Zwykłą, czołówkę, odpowiednią
funkcję w telefonie komórkowym, latarkę LED w radiu na korbkę, może
nawet lampę naftową. Zamiast poprzestać na zrobieniu zapasu żywności,
lepiej posadzić kilka drzewek owocowych na działce i zaprzyjaźnić się
z rolnikiem na wsi, regularnie kupując u niego różne produkty. By nie
ryzykować rozładowania telefonu w sytuacji kryzysowej, lepiej nie tylko
podładowywać go przy 50% stanu baterii, ale też mieć przy sobie
naładowany powerbank.
Każda potrzeba musi być zaspokajana na kilka sposobów. Przy
ograniczonym budżecie można rozważyć kupowanie urządzeń
wielofunkcyjnych.
Rodzinna polityka bezpieczeństwa informacji
Czy was też rodzice prosili, żebyście nie opowiadali kolegom w szkole, jaki
macie w domu sprzęt elektroniczny, czy tylko nasi byli przeczuleni na tym
punkcie? Choć wydaje się to odrobinę paranoiczne, jest jednak dość mądre.
Nigdy nie wiadomo, kim są rodzice czy wujkowie dzieci chodzących z naszą
pociechą do przedszkola i czym skończy się „Wujku, a wiesz, że rodzice
Maćka mają w domu telewizor na całą ścianę, a mieszkają w tym żółtym
domku pod lasem i w weekend jadą na narty?” wypowiedziane przez
beztroskiego kilkulatka.
W zasadzie w ogóle należałoby powiedzieć, że chwalenie się
w towarzystwie tym, co mamy, nie jest mądre. Jedyne, co można dzięki temu
osiągnąć, to większe ryzyko kradzieży z włamaniem albo rozboju oraz opinia
„wieśniaka” wśród bliższych i dalszych znajomych.
Należy to rozciągnąć nie tylko na rozmowy z bliskimi, lecz także na
chwalenie się zakupami na Facebooku czy w innych portalach
społecznościowych. Czy to naprawdę tak ważne, żeby naszych pięciuset
znajomych z Facebooka wiedziało, że kupiliśmy nowy telewizor czy
samochód? Żeby wszyscy widzieli, jak duży pierścionek zaręczynowy
dostałaś od wybranka? Wszyscy, bo ludzie często wrzucają na Facebook
zdjęcia czy statusy, ustawiając ich widoczność na „publiczną”, czyli dostępną
dla wszystkich.
Nie należy się również chwalić na portalach społecznościowych tym, że
jesteśmy na urlopie, że planujemy wyjazd, że zaraz wyjeżdżamy. Dla złodziei
to informacja, że mieszkanie przez jakiś czas będzie puste i że ryzyko wpadki
przy włamaniu jest mniejsze. Może nawet będą na tyle bezczelni, że dom
splądrują w dzień, przebrani za ludzi z firmy przeprowadzkowej? Nie
pomoże czujność sąsiadów, którzy do ciebie zadzwonią, chcąc uzyskać
potwierdzenie, że się rzeczywiście przeprowadzasz, jeśli jesteś na drugim
końcu świata i masz wyłączony telefon…
Z tego samego względu warto rozważyć zasadność wrzucania na
Facebook zdjęć naszych najbliższych, w szczególności tych najmłodszych.
Jeśli nawet nie obawiamy się ryzyka porwania dziecka, miejmy na uwadze,
że publicznie dostępne zdjęcia roznegliżowanej pociechy w kąpieli będą
widoczne dla wszystkich, także dla pedofilów.
Zabezpieczanie dobytku
Nie po to kupujemy sprzęt i zapasy, przygotowując się na sytuacje
kryzysowe, by później wszystko to stracić przez własną niefrasobliwość,
prawda?
Najcenniejsze rzeczy warto trzymać w sejfie wmurowanym w ścianę.
Zwykłą szafę pancerną zazwyczaj da się otworzyć w ciągu kilku minut
szlifierką kątową. Wystarczy tylko wyciąć odpowiednio duży otwór
w bocznej ściance. Gdy sejf jest wmurowany w ścianę lub podłogę, robi się
to znacznie trudniejsze. Zwłaszcza jeśli jest dodatkowo ukryty za szafą,
regałem lub obrazem.
Złodzieje doskonale znają wszystkie typowe skrytki, w których ludzie
chowają kosztowności – szuflady z bielizną, przestrzeń pod materacem
w łóżku, pudełka na ciastka w kuchni. Warto więc pójść o krok dalej
i trzymać cenne rzeczy w podtynkowych puszkach elektrycznych (pod
gniazdkami i włącznikami do światła), w spłuczce sedesu czy na dnie
pojemnika z mąką w kuchni. Na rynku dostępne są też puszki z odkręcanym
dnem51. Warto taką puszkę dociążyć czymś, co będzie udawało jej zawartość,
np. wodą w torebce strunowej. Przy poruszaniu pojemnikiem woda będzie
chlupotać, sprawiając wrażenie, że w środku znajduje się rzeczywiście to, na
co wskazuje etykieta.
Pamiętajmy, że włamywacze najchętniej kradną przedmioty małe,
wartościowe, łatwe do spieniężenia. Aparaty fotograficzne, laptopy,
pendrive’y i zewnętrzne dyski twarde. Z tego względu nie można polegać
wyłącznie na domowych komputerach i zewnętrznych dyskach twardych
jako metodzie na bezpieczne przechowywanie plików. Utrata samego sprzętu
może nie być nawet w małej części tak dotkliwa, jak utrata zdjęć rodziny
zbieranych przez kilkanaście lat!
Warto też zostawić na wierzchu parę rzeczy, których strata nas nie zaboli,
a które może odciągną uwagę włamywacza od innych naszych skarbów.
Stary aparat fotograficzny leżący na wierzchu padnie łupem złodzieja
w pierwszej kolejności. Być może nie zechce mu się szukać dalej czegoś
cenniejszego. Podobnie zostawiona na widoku sterta bezwartościowej
biżuterii z tombaku sprawi wrażenie, że rodzina jest niefrasobliwa i nie
chowa cennych rzeczy, podczas gdy może być dokładnie odwrotnie.
No i warto przestrzegać najważniejszej zasady, by nie trzymać
wszystkiego w jednym miejscu. Kosztowności i oszczędności rozdzielamy
i umieszczamy w różnych schowkach. Jeśli się nie ma innego pomysłu, warto
rozważyć wynajęcie skrytki depozytowej w banku.
Podobne zasady obowiązują podczas urlopu czy po prostu w podróży.
Cenne rzeczy trzymamy przy sobie. Nie zostawiamy ich bez nadzoru na
fotelu w samochodzie ani na stoliku w pociągu, wychodząc do toalety.
Wydaje nam się, że to są zasady absolutnie podstawowe, których nie trzeba
powtarzać.
Broń palna jako ostateczny wyrównywacz szans
Obawiając się fizycznego ataku na swoją osobę (gwałtu, rozboju, pobicia),
warto zainwestować czas i pieniądze w nabycie skutecznego narzędzia do
samoobrony i nauczenie się korzystania z niego.
A tak się składa, że nie ma lepszego narzędzia do samoobrony niż broń
palna. Tylko ona wyrównuje szanse między napakowanym sterydami
i testosteronem bandytą albo zdeterminowanym ćpunem a staruszką na
wózku inwalidzkim czy czterdziestokilową, młodą kobietą.
W Polsce dostęp do nowoczesnej broni palnej jest prostszy, niż może się
wydawać. Żeby ją mieć, trzeba spełnić tylko kilka warunków, wydać trochę
pieniędzy i poświęcić nieco czasu. Posiadaną broń można legalnie trzymać
w domu, nosić załadowaną przy sobie czy wreszcie użyć jej w samoobronie.

Pozwolenia na broń palną w Polsce


Obowiązująca w Polsce ustawa o broni i amunicji stanowi, że pozwolenia na
broń wydaje się w konkretnym celu – do ochrony osobistej, do celów
łowieckich, sportowych, kolekcjonerskich itd.
Z każdym celem wiążą się określone kryteria – aby dostać pozwolenie na
broń do ochrony osobistej, trzeba wykazać, że grozi nam „stałe, realne
i ponadprzeciętne” niebezpieczeństwo, co jest każdorazowo oceniane przez
policję (i w ogromnej większości przypadków kończy się odmową wydania
pozwolenia).
Najłatwiej uzyskać pozwolenie na broń do celów łowieckich
i sportowych. Osobie chcącej zapewnić sobie bezpieczeństwo, bardziej
przyda się to drugie, na które można kupić także nowoczesne pistolety.
Aby uzyskać pozwolenie na broń do celów sportowych, należy:
skończyć 21 lat52,
zostać członkiem klubu sportowego zrzeszonego w Polskim Związku
Strzelectwa Sportowego (co niekiedy wymaga odbycia stażu),
zdać egzamin na patent strzelecki (wymaga podpisu lekarza, często
obecnego na egzaminie, oraz poświadczenia przez klub, że delikwent
umie posługiwać się bronią i zna zasady bezpieczeństwa – niekiedy
kluby obligują swoich członków do odbycia organizowanego przez nie
płatnego szkolenia),
otrzymać licencję zawodniczą PZSS (co wymaga tylko złożenia
wniosku po otrzymaniu patentu),
przedstawić zaświadczenia od lekarza i psychologa z policyjnej listy
uprawnionych, że nie ma przeciwwskazań do wydania nam pozwolenia
na broń.
Każda osoba niekarana, zdrowa fizycznie i psychicznie i odpowiednio
zdeterminowana dostanie pozwolenie na broń. Policji nie pozostawiono tu
żadnego luzu decyzyjnego – spełnienie warunków opisanych w ustawie daje
gwarancję uzyskania pozwolenia. Jeśli chcesz mieć strzelbę do obrony miru
domowego i pistolet do noszenia przy sobie, pozwolenie na broń do celów
sportowych jest optymalne.
Warto jeszcze wspomnieć o samym egzaminie na patent strzelecki.
W części teoretycznej odpowiada się na dziesięć pytań testowych,
sprawdzających m.in. znajomość prawa, zasad bezpieczeństwa i regulaminów
różnych dyscyplin strzeleckich. W części praktycznej z pistoletu i karabinka
strzela się do tarczy (liczy się, by osiągnąć odpowiednio dobre skupienie,
choć niekoniecznie idealną celność), zaś ze strzelby – do rzutków lub
nieruchomych celów.
Na pozwolenie na broń do celów sportowych można kupować:
pistolety i karabiny bocznego zapłonu o kalibrze do 6 mm, czyli
popularne kbks-y i pistolety sportowe na amunicję .22 LR,
pistolety i karabiny centralnego zapłonu o kalibrze do 12 mm, czyli
niemal wszystkie pistolety o kalibrach oznaczonych jako 9 mm, .357,
.38, .44 magnum i inne, ale także karabiny myśliwskie czy wojskowe
pistolety maszynowe i karabinki z rodziny M4 i AK, pozbawione
możliwości strzelania ogniem samoczynnym,
strzelby gładkolufowe, także półautomatyczne,
broń przeznaczoną do strzelania z użyciem wyłącznie prochu czarnego.
Pozwolenie można stracić za łamanie prawa, ale także gdy wygaśnie nam
licencja zawodnicza. Aby ją odnowić, corocznie trzeba kilka razy startować
w zawodach. To nie wydaje się kłopotliwe, bowiem na wielu strzelnicach
starty w różnych konkurencjach można zaliczyć w ciągu dwóch–czterech
weekendów.
Broń do celów sportowych należy przechowywać w sejfach lub szafach
klasy S1 (chyba że mamy jej więcej niż 50 sztuk), w sposób
uniemożliwiający dostęp do niej osób nieuprawnionych. Sejfy nie muszą być
mocowane do ścian czy podłogi (choć warto to zrobić dla bezpieczeństwa).
Nosić taką broń należy w kaburach blisko ciała, w sposób niewidoczny,
a jeśli to niemożliwe, w pokrowcach lub futerałach, przy czym ustawa przez
noszenie broni rozumie każdy sposób przemieszczania broni załadowanej –
a więc także wożenie jej w samochodzie. Tak, nie tylko broń palną posiadaną
na pozwolenie do ochrony osobistej można nosić załadowaną.
Wyjątek dotyczy komunikacji publicznej, w której broń „przewozi się
w stanie rozładowanym, bez amunicji w komorze nabojowej i w
magazynkach nabojowych”53. Niektórzy wyciągają z tego zapisu wniosek, że
można jednocześnie przewozić amunicję w magazynkach, jeśli nie są one
podpięte do broni, tylko znajdują się np. w osobnej kieszeni lub ładownicy54.
Inne przepisy szczegółowe wymieniają ograniczenia dotyczące posiadania
broni, m.in. na pokładzie statków powietrznych, w portach czy na imprezach
masowych.
Posiadacze pozwoleń na broń do celów sportowych mogą oczywiście
kupować i trzymać w domu przeznaczoną do niej amunicję. Mogą też ją
samodzielnie elaborować, czyli składać z pocisków, łusek, spłonek i prochu.
Wolno im także te komponenty nabywać i posiadać. Czyż nie wydaje się to
bardzo pożądaną opcją na trudne czasy?
Innym pozwoleniem na broń, na które warto zwrócić uwagę, jest
pozwolenie na broń do celów kolekcjonerskich. Jedynym kryterium jego
otrzymania (poza praworządnością i zaświadczeniami od lekarza
i psychologa) jest członkostwo w stowarzyszeniu zrzeszającym
kolekcjonerów. Do takiego stowarzyszenia można zapisać się przez
internet55. Niektóre kluby strzeleckie mają też sekcje kolekcjonerskie.
Aby uzyskać pozwolenie na broń do celów kolekcjonerskich, trzeba zdać
policyjny, wcale niełatwy egzamin, sprawdzający znajomość przepisów,
umiejętność składania i rozkładania broni, a wreszcie strzelania z niej. Jest on
nie tylko trudniejszy, lecz także droższy od egzaminu na patent. Można
uzyskać zwolnienie z egzaminu w zakresie broni sportowej, gdy mamy patent
strzelecki i licencję zawodniczą. Dlatego wielu pasjonatów strzelectwa
zachęca do tego, by składając wniosek o pozwolenie na broń do celów
sportowych, złożyć jednocześnie wniosek o pozwolenie na broń sportową do
celów kolekcjonerskich.
Warto pamiętać, że każde pozwolenie wydawane jest na konkretną liczbę
sztuk. Tym większą, im lepiej wnioskujący jest w stanie uzasadnić swoje
zapotrzebowanie.
Broni posiadanej na pozwolenie do celów kolekcjonerskich oczywiście
można używać na strzelnicach, można do niej kupować amunicję, ale nie
wolno jej nosić przy sobie i musi być ona przemieszczana w stanie
rozładowanym.
Koszt uzyskania pozwolenia na broń do celów sportowych wynosi około
2 tys. złotych, przy czym największa część tej kwoty to opłaty związane
z członkostwem w klubie strzeleckim (wpis, staż, strzelania w ramach stażu,
szkolenie). Egzamin na patent kosztuje 400 złotych, wydanie licencji 50
złotych, a zaświadczenia od lekarza i psychologa od 500 złotych w górę.
Koszt pozwolenia na broń do celów kolekcjonerskich jest podobny, ale tu za
egzamin policyjny trzeba zapłacić ponad tysiąc złotych.
Sejf na broń można kupić już za niecały tysiąc złotych albo nawet mniej,
jeśli chcemy przechowywać w nim tylko pistolet wraz z amunicją.
Sama broń i amunicja też nie są szczególnie drogie. Nowoczesny pistolet
Glock 17 kaliber 9 × 19 mm kosztuje 2,5–3 tys. złotych. Używany pistolet
często można kupić za mniej niż 1000 złotych. Za nabój kalibru 9 × 19 mm
trzeba zapłacić około złotówki.

Broń bezpozwoleniowa
Na rynku znajdziemy sporo broni palnej, którą można legalnie posiadać bez
uzyskania pozwolenia na broń! Chodzi o broń czarnoprochową rozdzielnego
ładowania wytworzoną przed 1885 rokiem lub jej współczesne repliki.
I nie, nie chodzi tu wyłącznie o repliki, które tylko wizualnie
przypominają rewolwery czy dubeltówki z końca XIX wieku i nadają się
jedynie do wiszenia na ścianie. Chodzi także o broń w pełni sprawną, którą
można dziurawić papier, dziki i zombie.
Taka broń trochę ustępuje dzisiejszej, nowoczesnej. Oczywiście,
jednolufowy karabin skałkowy czy kapiszonowy nie osiągnie takiej
szybkostrzelności jak karabin samopowtarzalny z magazynkiem. Ale
rewolwer czarnoprochowy jest równie skuteczny jak nowoczesny model na
amunicję scaloną. I choć załadowanie w nim bębenka trwa dość długo, to
jednak można to zrobić zawczasu, a później tylko wymienić bęben na nowy,
też naładowany.
Również posiadanie amunicji do takiej broni nie wymaga pozwolenia. Na
amunicję składają się: czarny proch, kapiszony, pociski lub kule oraz dodatki
takie jak papierowe lub filcowe przekładki między proch a pocisk (niektórzy
stosują kaszę mannę) oraz smar.
Problem, do pewnego stopnia, możemy mieć jedynie z prochem, bo
zgodnie z innymi przepisami polskie sklepy nie mogą legalnie sprzedać
prochu osobie, która nie ma pozwolenia na broń czarnoprochową ani
Europejskiej Karty Broni. EKB dostaje się automatycznie na policji na
podstawie dowodu zakupu broni czarnoprochowej, ale niektórzy nie chcą, by
ich broń figurowała w policyjnych rejestrach. Takim osobom pozostaje
kupowanie prochu za granicą albo uproszenie znajomego o podzielenie się
zapasem. Nie ma przepisów, które by tego zakazywały.
Warto zauważyć, że o ile na pozwolenie do celów sportowych nie można
mieć broni o kalibrze powyżej 12 mm, o tyle posiadanie broni
czarnoprochowej o takich parametrach nie stanowi żadnego problemu.
Z łatwością kupimy karabiny kalibru .50, .58 czy .70 cala.
Rewolwer czarnoprochowy można kupić za około 1,5 tys. złotych.
Karabiny niekiedy nawet nieco taniej. Strzelby – od około 3 tys. złotych.
Mowa oczywiście cały czas o współczesnych replikach broni, dostępnych
legalnie w polskich sklepach.
Broń czarnoprochową można nosić przy sobie załadowaną, a do jej
przechowywania nie jest niezbędna szafa pancerna! Trzeba jedynie uczynić
zadość ogólnej zasadzie, że broń należy przechowywać i nosić w sposób
uniemożliwiający dostęp do niej osób nieuprawnionych.

Bez pozwolenia na broń można mieć także łuk,


ale na posiadanie kuszy pozwolenie jest już
niezbędne.

Przepisy dotyczące broni palnej mogą w przyszłości, po napisaniu tej


książki, ulec zmianie. Dlatego na łamach bloga przygotowaliśmy dla was
skrót informacji na temat ewentualnych zmian przepisów w tym zakresie.
Znajdziecie go pod adresem: http://domowy-survival.pl/bron-przepisy.

Czy warto mieć broń palną?


Wszędzie, gdzie tylko przewijają się tematy dotyczące broni palnej, zawsze
ścierają się zwolennicy dwóch teorii. Jedni twierdzą, że broń jest jedynym
gwarantem bezpieczeństwa jej posiadacza, drudzy – że skłania do agresji, że
bez niej społeczeństwo byłoby bezpieczniejsze, a powinni ją posiadać tylko
funkcjonariusze służb państwowych.
Prawda leży pewnie gdzieś pośrodku. Na broń należy patrzeć jak na
gaśnicę. Warto mieć ją przy sobie w momencie, gdy pożar dopiero się
rozpoczyna. Będzie w jego ugaszeniu skuteczniejsza niż dzwonienie po straż
pożarną, która przyjedzie dopiero po kwadransie. Nie ma możliwości, by
każdy z nas miał obok siebie osobistego strażaka lub policjanta. Dlatego
ludzie wolą nosić broń.
Są też i tacy, którzy broni się boją, nie chcą jej mieć. Takie postawy
trzeba uszanować. Mądrość ludowa przecież mówi, że strzelba wypala sama
z siebie raz do roku, co oczywiście jest nieprawdą. Legalnie posiadana broń
bardzo rzadko wykorzystywana jest do przestępstw (bo pozwolenie
otrzymują ludzie praworządni i zdrowi psychicznie), liczba wypadków z jej
udziałem też jest nieduża. Tak samo zresztą jest z bronią czarnoprochową
rozdzielnego ładowania. Przeciwnicy uwolnienia dostępu do niej kilka lat
temu wieszczyli, że po zmianach przepisów Polskę zaleje przestępczość
z użyciem replik rewolwerów. To jednak okazuje się nieprawdą.
Przestępstwa popełnia się tu głównie za pomocą noży lub innych
niebezpiecznych narzędzi (takich jak kij bejsbolowy czy siekiera), i to kilka
razy częściej niż z użyciem broni palnej56. Policyjne statystyki nie
rozróżniają broni posiadanej legalnie i nielegalnie, co nie dziwi, bo takie
rozróżnienie zaprzeczałoby twierdzeniu służb, że broń w rękach cywili im
zagraża.
Niektórzy obawiają się, że broń dostanie się w ręce dzieci i skończy się to
wypadkiem. Jeśli będzie dobrze zabezpieczona (zamknięta na klucz, który
nosimy przy sobie), to ryzyko jest znikome. Można je jeszcze bardziej
zmniejszyć, zdejmując z broni odium zakazanego owocu, którym bawić się
mogą tylko dorośli. Pokazując ją dzieciom, gdy tylko tego zapragną (wkrótce
przecież się znudzi). Ucząc zasad bezpieczeństwa przy korzystaniu
z plastikowych pistoletów na piankowe strzałki lub kulki, kapiszonowców
czy właśnie prawdziwej broni palnej. Zabierając je na strzelnicę. Chodzi po
prostu o to, by dla dziecka broń nie była czymś na tyle fajnym, żeby warto
było ją wykraść tacie z szafy i pokazać koledze, bawiąc się z nim
nieumiejętnie w kowbojów i Indian.
Jest i inny aspekt posiadania broni. Jej właściciel widnieje w rejestrze
policyjnym. Czy policja przyjdzie odebrać mi broń w razie stanu wojennego?
Czy taki rejestr jest dostatecznie zabezpieczony przed infiltracją ze strony
obcych wywiadów? Czy zostanie dostatecznie szybko zniszczony w czasie
wojny? Czy może będzie podstawą do stworzenia listy pasażerów pociągu do
nowego Oświęcimia lub Katynia?
Na te pytania trudno odpowiedzieć, bo sytuacje mogą być bardzo różne.
Rozsądnym kompromisem zapewniającym zgodność z przepisami
i bezpieczeństwo wydaje się posiadanie nierejestrowanej nigdzie broni
czarnoprochowej, kupionej z drugiej ręki w cenie poniżej tysiąca złotych57.
I jej ukrycie w taki sposób, by nie odnalazł jej żaden bandyta, niezależnie od
tego, czy ma na sobie jakiś mundur, czy nie.
Naszym zdaniem warto umieć posługiwać się bronią. Być może
w trudnych czasach ta broń pojawi się na rynku i będziemy w stanie odkupić
karabinek z amunicją w zamian za kilka kanistrów paliwa albo karton puszek
z mięsem czy kilka butelek alkoholu. W takiej sytuacji trzeba koniecznie
umieć ocenić, czy mamy do czynienia z prawdziwą bronią, czy tylko
z plastikową repliką na kulki. Trzeba wiedzieć, jak ją załadować,
przeładować, wycelować i wystrzelić. Na polskich strzelnicach można się
tego wszystkiego nauczyć.
Broń nie gryzie i sama nie strzela. Warto przekonać się o tym na własnej
skórze. Także po to, by pozbyć się irracjonalnego lęku przed nią. Broń palna
jest tak samo niebezpieczna jak nóż czy siekiera. Z tym że nóż czy siekierę
każdy widział i trzymał w ręku. Nożem każdy umie się bezpiecznie
posługiwać. Dobrze, by każdy umiał też używać broni palnej – bezpiecznie
i skutecznie.

Inne narzędzia do samoobrony


Na rynku dostępne są oczywiście i inne narzędzia, które mogą posłużyć do
samoobrony.
Najpopularniejszy wydaje się gaz pieprzowy, który do skutecznego
działania nie wymaga od użytkownika siły. Trzeba tylko nauczyć się
odpowiednio szybko wyjmować go z torebki/plecaka/kieszeni i precyzyjnie
kierować w stronę napastnika.
Gaz pieprzowy może nie zadziałać dostatecznie dobrze na osobę pijaną
lub pod wpływem narkotyków. Ma ograniczony zasięg, na który wpływają
także warunki pogodowe. W niesprzyjających okolicznościach gaz z zimnej
puszki (np. trzymanej w samochodzie) może w ogóle nie wystrzelić.
Wszelkiego rodzaju pałki, składane, gumowe, tonfy i sjamboki,
wymagają odpowiedniej siły i sprawności fizycznej. To ich największe wady.
Bez pozwolenia dostępne są też niektóre paralizatory elektryczne. Ich
skuteczność ograniczona jest ze względu na konieczność bliskiego kontaktu
z napastnikiem. Są też paralizatory wystrzeliwujące elektrody na pewną
(niedużą) odległość, ale pozwalają one tylko na jeden strzał.
Bezpieczeństwo w czasie sytuacji kryzysowej
i długotrwałego niedoboru
Jeśli jesteś prepperem i wiedzą o tym wszyscy twoi sąsiedzi, możesz się
spodziewać, że w trudnej sytuacji przyjdą do ciebie po pomoc. Część z nich
o nią poprosi. Inni mogą się zakraść w nocy z zamiarem wyrządzenia ci
krzywdy.
To może zakrawać na paranoję, ale tak jak zdrowy rozsądek podpowiada,
by nie chwalić się nowym telefonem czy sprzętem audio, tak samo nie warto
rozpowiadać, że przygotowujemy się na trudne czasy.
A więc budujemy nie schron przeciwatomowy, tylko ziemiankę na
warzywa. Nie opowiadamy o broni w domu („To w tym podłużnym
pokrowcu, o co pani pyta, sąsiadko, to tylko wiatrówki, jadę postrzelać do
lasu”), o agregacie prądotwórczym czy zapasie żywności i paliwa.
W sytuacji kryzysowej też nie powinniśmy się wyróżniać. Ubiorem,
zachowaniem, wyglądem. Nie nośmy się jak żołnierz i nie obwieszajmy się
wojskowym sprzętem. O czym świadczyć będzie to, że na całym osiedlu
tylko jedna osoba chodzi ogolona, w czystych ubraniach i na jej twarzy nie
widać śladu niedożywienia? Skoro ludzie są skłonni do wszelkich podłości,
by zdobyć alkohol, będą też do nich skłonni, by zdobyć żywność dla bliskich.
Również hałas agregatu i blask światła w okrytej ciemnością okolicy
będzie stanowić coś w rodzaju neonu z napisem „Mam coś, czego ty nie
masz, a co ci teraz jest desperacko potrzebne”. Uruchamiajmy agregat na
krótko, by doładować akumulatory, a nie by zasilać cały dom przez całą dobę
i denerwować sąsiadów.
Żebyśmy się dobrze rozumieli – nie chodzi o to, by sąsiadom czy bliskim
nie pomagać. Warto pod tym kątem zrobić nieco większy zapas produktów
tanich, łatwych do przechowywania, którymi w razie czego będziemy mogli
się podzielić. Nie zaszkodzi, by zapas żywności był dobrze ukryty, a szafki
w kuchni i spiżarni świeciły pustkami. Jak lepiej przekonać głodnego i już
trochę agresywnego sąsiada, że nic nie mamy, jeśli nie przez pokazanie mu
pustych półek?
Warto tylko pamiętać o tym, że ludzie się uzależniają od pomocy. Może
być tak, że wsparcie raz udzielone sąsiadowi nie postawi jego rodziny na
nogi, a jedynie zachęci do ponownego odwiedzenia twojego domu
i zażądania (tym razem bardziej stanowczo) kolejnej porcji jedzenia.
Mimo wszystko sąsiada łatwiej jest nakarmić niż zastrzelić.

Źródło: © Alexey Saxarov/ Shutterstock


51 Na przykład w sklepie Karaluch, zob. https://karaluch.com.pl/puszka_-_schowek,
53,312.html [dostęp: 20 lutego 2017].
52 W drodze wyjątku pozwolenie może być wydane osobie, która ukończyła 18 lat, na
wniosek klubu sportowego.
53 Rozporządzenie Ministrów Transportu i Gospodarki Morskiej oraz Spraw
Wewnętrznych i Administracji z dnia 10 kwietnia 2000 r. w sprawie przewożenia broni
i amunicji środkami transportu publicznego.
54 Zob. A. Turczyn, Noszenie broni, w świetle przepisów ustawy o broni i amunicji,
Trybun.org.pl, 26 sierpnia 2015: http://trybun.org.pl/2015/08/26/noszenie-broni-w-swietle-
przepisow-ustawy-o-broni-i-amunicji [dostęp: 20 lutego 2017].
55 W Polsce bardzo prężnie działają m.in. stowarzyszenie KS Amator
(https://braterstwo.eu), wywodzące się z istniejącego wcześniej stowarzyszenia Braterstwo,
oraz Nadwiślańskie Towarzystwo Strzeleckie (http://www.towarzystwostrzeleckie.org).
56 Zob. Przestępstwa przy użyciu broni, Statystyka.policja.pl:
http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/bron/bron-
przestepstwa/50844,Przestepstwa-przy-uzyciu-broni.html [dostęp: 20 lutego 2017].
57 Przy transakcji o wartości powyżej tysiąca złotych pojawia się obowiązek zapłaty
podatku od czynności cywilnoprawnych, wskutek której broń może trafić do jakiegoś
urzędowego rejestru.
Źródło: © AngeloDeVal/ Shutterstock
Rozdział 9.
EWAKUACJA
M
ówiąc o przygotowywaniu się do trudnych czasów, nie sposób
pominąć kwestii ewakuacji. Na pierwszy rzut oka wydaje się to
irracjonalne: przecież przystosowujemy nasz dom do tego, by
w nim zostać: mieć zapas żywności, na dachu baterie słoneczne, a w ogrodzie
studnię, drzewa owocowe i ziemiankę-schron.
Niestety, niektóre katastrofy nie pozostawiają nam wyboru. W razie
pożaru, skażenia chemicznego czy działań wojennych lub terrorystycznych
możemy być zmuszeni do błyskawicznego opuszczenia domu i udania się
w inne, bezpieczne miejsce. Warto być na to gotowym – wiedzieć, co ze sobą
zabrać, dokąd się udać i jak tam dotrzeć.
Niemal zawsze ewakuacja ma największy sens wtedy, gdy decyzję
podejmiemy natychmiast.
Co nas zmusi do ewakuacji?
Można wymyślić wiele scenariuszy, w których będziemy mieć tylko kilka
minut na sprawne opuszczenie domu. I nie chodzi tu wyłącznie
o łomoczącego w drzwi żołnierza obcej armii. Równie dobrze może to być
strażak ogłaszający konieczność ewakuacji z powodu skażenia chemicznego,
gdy nieopodal wywróci się cysterna z chlorem. Może to być policyjny
samochód z megafonem ostrzegający przed radioaktywną chmurą
z elektrowni atomowej, która uległa awarii. Może to być telewizyjna
pogodynka czy radiowy spiker z informacją o prawdopodobnych trąbach
powietrznych albo powodzi w twojej okolicy.
Wspólnych elementów tych sytuacji jest kilka.
Pierwszym i najważniejszym jest presja czasu. Gdy zajdzie potrzeba
ewakuowania się z domu, zabraknie czasu na spakowanie wszystkich
najważniejszych rzeczy. Na przemyślenie, co może nam być potrzebne. Na
zebranie tych przedmiotów i ich wygodne zapakowanie do torby lub plecaka.
A zatem trzeba mieć ich zestaw (zestaw ucieczkowy lub 72-godzinny – zob.
Rodzaje zestawów ewakuacyjnych, TUTAJ) przygotowany zawczasu.
Drugim elementem wspólnym będzie najpewniej konieczność
przeniesienia się do miejsca odległego o co najmniej kilka kilometrów
w celu uniknięcia skutków zdarzenia, przed którymi musimy się chronić.
Wiadomo, że uciekając przez pożarem czy wyciekiem gazu, wystarczy
opuścić budynek i stanąć niedaleko (pożar) albo w odległości 100 metrów od
niego (wyciek i ryzyko wybuchu gazu). Skażenie chemiczne obejmie szerszy
obszar. Skażenie pyłem radioaktywnym może w miarę jednolicie dotknąć
cały kraj albo tylko jego niektóre rejony, zmuszając do ucieczki na odległość
rzędu kilkuset kilometrów albo do wykopania zaimprowizowanego schronu
przeciwatomowego, jeśli nie zrobimy tego zawczasu.
Trzecim elementem będzie niepewność co do przyszłości i dalszego
rozwoju wydarzeń. Czy będziemy mogli wrócić do domu? Kiedy? Co
zastaniemy po powrocie? Czy nasz dom będzie stać na miejscu? Czy został
uszkodzony przez żywioł i rozkradziony przez szabrowników?
Uciekać czy zaszyć się w domu?
W wielu sytuacjach kryzysowych będziemy rozważać konieczność
ewakuowania się z domu. Także w perspektywie długoterminowej, np. pod
kątem wyprowadzki z miasteczka, w którym wzrośnie bezrobocie
i przestępczość wskutek upadku dużego zakładu przemysłowego.
Ale czy rzeczywiście ewakuacja jest najlepszym wyjściem? Może
wystarczy uszczelnić okna i liczyć, że chlor nie dostanie się do naszego
mieszkania na ósmym piętrze? Albo przenieść dobytek na poddasze, by
uchronić się przed skutkami powodzi – na miejscu będziemy w stanie
przynajmniej zabezpieczyć dom przed szabrownikami. Może nas ta
wzrastająca przestępczość nie dotknie, przecież mieszkamy na strzeżonym
osiedlu, dzieci wozimy do szkoły SUV-em, a pracujemy zdalnie na rzecz
firmy zza oceanu?
Wiedzieć trzeba, że podjęcie decyzji o ewakuacji zawsze jest do pewnego
stopnia ograniczone czasowo. Nie można wyjechać samochodem z domu,
który już jest zalany przez wodę. Zresztą w ogóle ucieczka samochodem po
łatwo korkujących się polskich drogach i wylotówkach z dużych miast może
być możliwa tylko na początku, zanim nie rzucą się do niej wszyscy. Nie
można opuścić mieszkania, gdy na zewnątrz wisi chmura toksycznych
chemikaliów. Nie można bez straty dużej ilości pieniędzy sprzedać lokalu
w biednym miasteczku, gdy już zapanowało w nim olbrzymie bezrobocie.
Dlatego decyzję o ewakuacji trzeba podejmować szybko i stanowczo.
Warto po prostu brać pod uwagę odpowiedzi na następujące pytania
pomocnicze:
Czy wiem dokładnie, co się dzieje? Czy znam ryzyko wynikające
z pozostania na miejscu?
Kiedy ustanie zagrożenie, przed którym uciekam, i czy w ogóle jest to
przewidywane?
Czy mam dokąd uciekać?
Czy potrafię bezpiecznie dotrzeć do docelowego miejsca bez
dodatkowego narażania się?
Każdy z nas podejmie decyzję o ewakuacji w nieco innym momencie.
Trzeba jednak pamiętać, że dobytek jest zawsze mniej wartościowy od
zdrowia i życia – własnego i bliskich. Lepiej stracić pieniądze niż dziecko,
które jeśli pozostanie w domu podczas powodzi, bez dostępu do czystej wody
pitnej, dostanie biegunki i umrze wskutek odwodnienia. Lepiej obserwować
pożar mieszkania z bezpiecznej odległości, niż desperacko z nim walczyć bez
skutecznych narzędzi.
Zdarzać się będą też takie sytuacje, które bezpośrednio nie zagrażają
naszemu bezpieczeństwu, np. brak prądu czy wody przez kilka tygodni. Ale
jeśli prądu nie będzie przez dłuższy okres, można spodziewać się nagłego
wzrostu przestępczości, kradzieży, włamań, podpaleń (naturalnych pożarów
także). W takiej sytuacji wyjazd poza miasto, do domku w lesie, w którym
będziemy cieszyć się ciszą i spokojem, może mieć pewne zalety – podniesie
nie tylko poziom komfortu, lecz także pośrednio naszego bezpieczeństwa.
Bez względu na wszystko, im szybciej podejmiemy ewentualną decyzję
o ewakuacji, tym lepiej. Niektórzy uważają, że musi to się stać w czasie tzw.
złotej godziny, gdy większość mieszkańców danej miejscowości będzie
wahać się jeszcze między „wyjeżdżamy” a „zostajemy, jakoś to będzie”.
Większość ludzi ruszy z domów dopiero po upływie tego czasu. Nie chcesz
znaleźć się w tej grupie, narażonej na utknięcie gdzieś na trasie, ataki
przestępców czy nawet ostrzelanie przez wrogie wojsko. Historia zna takie
przypadki58.
Rodzaje zestawów ewakuacyjnych
Wiemy już, że na ewakuację z domu trzeba być przygotowanym. Nikt nie
chce obserwować płonącego dobytku, stojąc boso na zaśnieżonym trawniku,
ze świadomością, że właśnie traci wszystkie rodzinne pamiątki i ważne
dokumenty.
Jest kilka rodzajów zestawów ewakuacyjnych, a ich dobór zależy od tego,
jaką kto przyjmuje filozofię ewakuacji z domu. Wszystkie muszą być gotowe
zawczasu i umieszczone w miejscu, do którego łatwo się dostać. Nie
w piwnicy ani głęboko w pawlaczu. Znajdzie się w nich na pewno więcej
rzeczy niż tylko elementy opisane poniżej, na co wpływ mają przyjęte
założenia dotyczące ich użycia – jeśli nosisz zestaw EDC w kieszeni kurtki,
bez której nigdzie się nie ruszysz, nawet w razie ewakuacji, nie musisz (choć
możesz i niekiedy warto to zrobić) powielać jego zawartości w zestawie
ucieczkowym.

Zestaw ucieczkowy
Zacznijmy od zestawu, który po prostu ma nam pomóc w dotarciu do celu
ewakuacji. Na zachodzie funkcjonuje pod nazwą BOB, co jest skrótem od
anglojęzycznego bug-out bag. W miejscu docelowym mamy już wszystko, co
potrzebne do przeżycia, a więc ten zestaw może być nieduży.
Jeśli planujemy ucieczkę, zakładać powinniśmy jak najszybsze dotarcie
do celu. Warto zrezygnować z ekwipunku, który nie jest absolutnie
niezbędny. Nie należy ewakuacji traktować jak przygody na biwaku,
w którego planie byłoby pokonanie pieszo krótkiego dystansu, rozbicie
obozu i spędzanie w nim czasu na grillowaniu i graniu na gitarze.
Jeśli żywność, to wyłącznie zajmująca jak najmniej miejsca i gotowa do
spożycia bez gotowania. Batony, orzechy, czekolada, racje żywnościowe.
Można rozważyć posiłki zastępcze, takie jak Soylent, Jake czy Mana, które
wymagają jedynie rozmieszania z wodą. Uwaga na ich terminy przydatności,
są krótsze, niż by się można spodziewać!
Jeśli woda, to w niewielkiej ilości, niezbędnej na czas do dotarcia do celu
ewakuacji. Warto mieć jakiś sprzęt do jej uzdatniania. Najlepiej odpowiedni
filtr, żeby nie marnować czasu na gotowanie albo czekanie, aż zaczną działać
tabletki uzdatniające. Optymalna wydaje się np. butelka LifeStraw Go
z dwustopniowym filtrem zatrzymującym zanieczyszczenia mechaniczne,
biologiczne, a także częściowo chemiczne. Woda na drodze do celu
ewakuacji może być przecież skażona choćby środkami ochrony roślin.
Jeśli schronienie, to na pewno nie namiot ze śpiworem i karimatą, tylko
co najwyżej hamak ze sznurka, lekka foliowa plandeka i koc termiczny.
Chyba że odległość do celu ewakuacji jest zbyt duża, by można ją było
pokonać jednego dnia, i przetrwanie nocy na trasie będzie niezbędne.
W takim scenariuszu warto mieć coś, co nas ochroni przed niesprzyjającą
pogodą.
Do tego oczywiście podstawowe środki higieniczne. Papier toaletowy,
chusteczki, mokre chusteczki, płyn do dezynfekcji rąk.
Rzecz jasna w zestawie musi się znaleźć mapa umożliwiająca dotarcie do
celu i kompas, ale o tym jeszcze wspomnimy (Trasa ewakuacji, TUTAJ).
Jeśli nie masz apteczki i sprzętu do rozpalania ognia w zestawie EDC
albo nie zakładasz jego zabrania razem z zestawem ucieczkowym, koniecznie
musisz umieścić te rzeczy tutaj. To samo tyczy się odpowiedniego do pogody
ubrania i butów, jeśli zakładasz, że możesz być zmuszony do opuszczenia
domu w kapciach i piżamie z narzuconą tylko na wierzch kurtką i założoną
w pośpiechu czapką.
Do tego warto dołożyć takie drobiazgi, jak: zapasowe sznurówki do
butów, skarpety na zmianę czy zestaw do szycia. Przydadzą się, gdy buty
przemokną, kurtka się rozedrze, a sznurówka rozerwie.
Pozyskiwanie wody, ale też zabezpieczenie zawartości plecaka przed
wilgocią ułatwią worki strunowe. Warto zapakować do nich kluczowe
elementy ekwipunku. Solidne worki tego typu mogą służyć do zaczerpnięcia
wody z rzeki i przenoszenia jej. Warto mieć na taki prowizoryczny pojemnik
osobną torbę (choćby reklamówkę z marketu), by zminimalizować ryzyko
przedziurawienia worka przez coś znajdującego się w plecaku i zalania całej
jego zawartości.
Choć BOB z nazwy jest torbą, łatwiej przenosić sprzęt w plecaku. Są
jednak ludzie, którzy uważają, że lepiej spakować go w torbę59, bo łatwiej
wziąć ją ze sobą razem z plecakiem albo nosidełkiem z niemowlęciem.

Zestaw 72-godzinny
Amerykańscy prepperzy i praktycy nowoczesnego survivalu często niemal
utożsamiają zestaw 72-godzinny z zestawem ucieczkowym. Naszym zdaniem
należy je omówić osobno. Krzysiek kiedyś próbował maszerować z ciężkim
zestawem 72-godzinnym na plecach do celu ewakuacji i poległ z kretesem60
(miał potem sporo do przemyślenia). Dopiero powtórka eksperymentu, ze
znacznie lżejszym zestawem, ale i po kondycyjnym przygotowaniu,
zakończyła się sukcesem61.
Ideą zestawu 72-godzinnego jest podtrzymanie naszego życia przez
trzy dni, czyli przez czas, w którym zmuszeni będziemy do oczekiwania na
pomoc z zewnątrz. Trudno ocenić, czy w polskich warunkach 72 godziny to
nie jest zbyt mało, ale tak się przyjęło i tego się trzymajmy.
Zestaw taki nie służy do tego, by iść z nim na plecach do wyznaczonego
celu. Przewiduje się raczej użycie go w miejscu, które sobie zawczasu
przygotujemy. Dlatego musi być znacznie obszerniejszy, by zaspokoić
potrzeby rodziny przez ten okres.
Na pewno zestaw musi zawierać żywność na trzy dni. Tu możemy
pozwolić sobie na większą dowolność niż w przypadku zestawu
ucieczkowego. Warto przygotować np. liofilizaty, aby urozmaicić nieco
posiłki i dać rodzinie szansę na zjedzenie czegoś pożywnego, ciepłego
i smacznego jednocześnie. Oprócz tego w zestawie powinno znaleźć się
miejsce na przekąski gotowe do spożycia, takie jak czekolada, suchary,
orzechy czy batoniki.
Aby możliwe było gotowanie żywności i wody, w zestawie musi znaleźć
się kuchenka. Składana hobo stove albo mała kuchenka gazowa lub palnik
na spirytus. Można rozważyć rezygnację z tego elementu, jeśli zakładamy
korzystanie z ogniska Dakota, choć trzeba pamiętać, że w zmrożonej ziemi
źle się kopie dołki! Do kompletu należy zabrać jeszcze jakieś naczynie,
w którym będziemy podgrzewać wodę i posiłki.
Wody trudno zabrać tyle, by wystarczyło jej na cały 72-godzinny okres,
bo byłoby to 6–9 litrów na osobę. Znacznie lepiej mieć ze sobą odpowiedni
filtr. Jeśli przygotowujemy zestaw dla rodziny, można rozważyć użycie
bardziej stacjonarnego modelu, np. Katadyn Base Camp PRO lub Gravity
Camp.
Na pewno założyć trzeba inne podejście do schronienia. Tu już sens
mają namiot, karimata, śpiwór (przy większym budżecie można kupić osobne
śpiwory na lato i zimę, a później tylko zmieniać je w zestawie, zależnie od
pory roku). Obozowanie przez kilka dni z rodziną w prowizorycznym
schronieniu pod plandeką brzmi jak recepta na ciche dni z żoną i zapalenie
płuc.
W zestawie powinny się też znaleźć ubrania na zmianę, dobrane
stosownie do przewidywanej pogody.
Środków higienicznych w tym zestawie powinno być więcej niż
w poprzednim, pakujemy oczywiście papier toaletowy, suche i mokre
chusteczki, płyn do dezynfekcji. Nie zaszkodzi zabranie mydła.

Co zabrać dodatkowo, gdy nie planujemy powrotu do


domu?
Naszym zdaniem warto przygotować w domu osobny pakiet rzeczy, które
będziemy ze sobą zabierać w sytuacji, gdy nie przewidujemy powrotu do
domu (niektórzy nazywają to zestawem INCH – I’m never coming home), bo
obawiamy się jego zniszczenia wskutek pożaru, rozszabrowania przez
złodziei czy z jakiegokolwiek innego powodu. Rzeczy te mają za zadanie
pomóc nam w odbudowie życia w nowym miejscu, do którego ostatecznie
trafimy.
W pierwszej kolejności niech znajdą się tutaj rodzinne pamiątki.
Zwłaszcza fotografie. Warto zrobić ich kopie w formie cyfrowej, na
pendrivie lub dysku zewnętrznym, a nie w formie papierowych odbitek, które
zajmują dużo miejsca i są ciężkie.
Po drugie, to tu powinny być zgromadzone wszystkie ważne rodzinne
dokumenty:
akty urodzenia i zgonu,
wyroki dotyczące nabycia spadku czy rozwodu,
potwierdzenie ubezpieczenia domu, samochodu, ubezpieczenia na życie,
akty notarialne nabycia nieruchomości,
zeznania podatkowe za ubiegłe lata,
potwierdzenia z ZUS-u dotyczące stanu konta emerytalnego
i odprowadzonych składek,
potwierdzenia zawarcia umowy z bankiem na prowadzenie rachunku,
potwierdzenia stanu konta,
paszporty, kopie prawa jazdy, dowodu osobistego, dowodu
rejestracyjnego itp.
Dokumenty te będą potrzebne, gdy z jakichś względów zniszczone
zostaną archiwa papierowe i cyfrowe. Ich odtworzenie bez posiadanych przez
nas kopii może nie być możliwe albo po prostu może trwać dłużej. Gdy
będziemy oczekiwać na wypłatę pieniędzy z odszkodowania za zniszczenie
domu, może mieć to kluczowe znaczenie.
Aby dokumenty nabrały mocy urzędowej, konieczne jest posiadanie
oryginałów albo kopii potwierdzonych notarialnie. Nie w każdym przypadku
uznawane będą kopie cyfrowe przechowywane pod postacią plików PDF czy
JPG, więc kopie papierowe, potwierdzone notarialnie, też warto ze sobą
zabrać.
Cel ewakuacji, czyli dokąd powinniśmy uciekać?
Naszym zdaniem kluczowe dla dobrego zaplanowania ewakuacji jest
znalezienie zawczasu miejsca, do którego się udamy – celu ewakuacji.
Z całą pewnością nie powinniśmy zakładać, że w razie konieczności po
prostu uciekniemy byle gdzie i na pewno damy sobie radę. Takie podejście
może sprawić, że wylądujemy w miejscu i sytuacji trudniejszej niż ta, którą
mieliśmy w domu.
Za szkodliwy romantyczny mit uważamy pomysł ucieczki do lasu
i przetrwania tam przez dłuższy okres. Wprawdzie zalesionych terenów
w Polsce mamy sporo (przypomnijmy: stanowią około jednej trzeciej
powierzchni kraju), to jednak nie są one w stanie utrzymać nas przy życiu.
Wyżywienie rodziny tym, co w lesie można znaleźć albo upolować, jest
nierealne. To mit szkodliwy, bo wielu ludzi wciąż woli karmić się takimi
mrzonkami niż przygotować sobie odpowiedni cel ewakuacji.
Cel ewakuacji powinien znajdować się w odległości kilkudziesięciu
kilometrów od miejsca, w którym mieszkamy i pracujemy. Taki dystans da
się bezproblemowo pokonać rowerem, samochodem, a nawet pieszo.
Mniejszy nie da odpowiednio dużego zabezpieczenia przed skutkami
katastrof naturalnych (np. powodzi czy trąby powietrznej) albo sztucznych
(np. skażenia chemicznego).
Celem ewakuacji może być domek na działce rekreacyjnej w lesie albo
gospodarstwo na wsi. Warto używać go na co dzień do spędzania wolnego
czasu, bo tylko wtedy mamy możliwość łatwej wymiany i uzupełniania
zapasów. Częste wizyty pozwalają też lepiej odnaleźć się w lokalnej
społeczności, ale także do pewnego stopnia zabezpieczyć dobytek przed
kradzieżą czy dewastacją. Nie chcemy być tymi wywyższającymi się
„miastowymi”, którzy się sąsiadom nie kłaniają i których można okraść, bo
przecież nie są „swoi”. Wolimy być postrzegani jako ci, których miejscowi
znają, szanują i może nawet trochę lubią, bo mieli okazję bliżej ich poznać.
Jeszcze lepiej, jeśli coś im zawdzięczają.
Na własnej działce można pozwolić sobie na bardzo wiele, dlatego takie
rozwiązanie wydaje się optymalne. Warto się postarać, by dało się tam
przeżyć możliwie długo bez pomocy czy pozyskiwania czegokolwiek na
zewnątrz. Można na niej:
zorganizować permakulturowy ogród z roślinami wieloletnimi,
niewymagającymi wiele pracy,
wykopać sadzawkę,
przygotować ziemiankę-schron,
schować pod ziemią zapasy,
jeśli lokalizacja na to pozwala, warto rozważyć montaż baterii
słonecznych na dachu (albo przynajmniej ich kupienie i trzymanie
w ukryciu).
Nieodzowna będzie studnia, system do pozyskiwania deszczówki oraz
sprzęt do uzdatniania wody przyniesionej z potoku czy jeziora.
To właśnie dlatego najlepszym celem ewakuacji wydaje nam się domek
rekreacyjny, z niezbędnym sprzętem i wyposażeniem, i ze źródłem ciepła,
przy którym można będzie się ogrzać zimą.
Niekoniecznie jednak trzeba od razu kupować kawał ziemi i się na nim
urządzać. Jeśli nasi bliscy (rodzice, rodzeństwo) mieszkają na wsi i mają tam
dom, można brać pod uwagę przeczekanie ciężkich czasów z nimi. Przy
czym nie można zakładać, że więzy krwi są wystarczającym powodem, by
komuś w trudnej sytuacji wpakować się do domu, dodatkowo zmniejszając
jego szanse na poradzenie sobie. Ważne, by bliscy nie mieli poczucia, że ich
sobą obciążamy, tylko że coś ze sobą wnosimy i że my też będziemy
użyteczni.
Sporo osób wierzy, że w trudnych czasach zostaną przyjęci na wsi
z otwartymi ramionami, bo przecież wtedy trzeba będzie rąk do pracy. Do
pewnego stopnia to prawda, ale tę siłę roboczą zapewnią w pierwszej
kolejności rodziny mieszkających na wsi ludzi, którzy wrócą tam
z większych miast. Ktoś kompletnie obcy może być postrzegany jako
niebezpieczeństwo albo wręcz jako ofiara, którą można bezkarnie pozbawić
dobytku, a może także życia.
Nie jesteśmy zwolennikami tworzenia grup wsparcia na trudne czasy
w oparciu o znajomości poza kręgiem rodziny. Czytamy tu i ówdzie
o pomysłach, by się ludzie z forum skrzyknęli, poznali na zlocie, a potem
zaoferowali sobie nawzajem swoje domy jako miejsce ewakuacji dla drugiej
rodziny. Takie podejście wydaje się ryzykowne. W sytuacji podbramkowej
należy oczekiwać, że ludzie w pierwszej kolejności pomogą krewnym,
a dopiero później – obcym, choćby byli to wieloletni przyjaciele.
Jak i czym uciekać z miasta?
Żeby ucieczka miała sens, powinna być szybka, sprawna i bezpieczna. Ma
przecież nas ochronić, a nie narażać na dodatkowe niedogodności.
Za podstawowy środek transportu większość z czytelników pewnie
uważa samochód. Można nim przewieźć nie tylko niezbędny dobytek, lecz
także babcię, psa i niemowlęta. Aby było to możliwe, auto musi być zawsze
sprawne i gotowe do drogi.
W Polsce infrastruktura drogowa jest mocno niewydolna. Drogi
wylotowe z miast, ale także autostrady czy nawet osiedlowe uliczki potrafią
się korkować codziennie, a co dopiero w momencie, gdy wszyscy
mieszkańcy miasta będą chcieli (albo musieli) je opuścić. Dlatego może się
okazać, że samochód w pewnym momencie trzeba będzie porzucić i w dalszą
drogę udać się pieszo.
Marsz pozwoli nam dotrzeć niemal w każde miejsce na powierzchni
globu, jeśli tylko będziemy do niego przygotowani. Ale do pokonania nim
długiej trasy trzeba przygotować się nie tylko sprzętowo, lecz także
kondycyjnie i… psychicznie. W niektórych przypadkach w ogóle nie ma
sensu brać go pod uwagę, np. jeśli mamy pod opieką niedołężną babcię albo
czwórkę noworodków. Choć z drugiej strony jest mnóstwo sprzętu
ułatwiającego taki marsz. Przecież nie trzeba wszystkiego nosić na plecach,
można po prostu załadować zestawy ucieczkowe, babcię i niemowlaki na
wózek lub sanie, które na zmianę będziemy ciągnąć do celu ewakuacji.
Odradzamy korzystanie z taczek.
Rozsądnym kompromisem wydaje się rower. Pozwala na łatwe
pokonywanie dużych odległości, w zasadzie niezależnie od pogody, choć po
głębokim śniegu jeździ się nim kiepsko. Rower można objuczyć torbami,
można do niego dołączyć przyczepkę na dobytek, babcię, dzieci lub psa.
Jeśli pozwoli na to czas, warto rozważyć ewakuację komunikacją
publiczną. Pociągiem, autobusem. Nawet i samolotem, jeśli tylko uda się
odpowiednio wcześnie kupić bilet do właściwego miejsca.
Dla bardziej pomysłowych (i być może bardziej zdesperowanych)
pozostają inne rozwiązania, np. zakopanie gdzieś nad rzeką pontonu, który
w razie potrzeby odkopiemy, napełnimy i spłyniemy nim z rodziną w dół
rzeki przepływającej przez miasto. Albo łapanie stopa.

Trasa ewakuacji
Zanim wyruszymy z domu, musimy wiedzieć, którędy dotrzemy do
wyznaczonego celu ewakuacji. Planowaniu takiej trasy poświęcony jest
właśnie niniejszy rozdział.
Tak naprawdę powinniśmy mieć opracowane przynajmniej dwie–trzy
niezależne od siebie trasy dotarcia na miejsce. Niezależne, czyli
niepokrywające się ze sobą na żadnym odcinku. Włącznie z wyjazdem spod
bloku, choć wiadomo, że czasem nie da się tego uniknąć (gdy mamy garaż
podziemny z jedną bramą wjazdową). Nie wiadomo przecież, jak będzie
wyglądać sytuacja w chwili ewakuacji. Może cysterna z chlorem wywróciła
się na skrzyżowaniu, przez które przebiega jedna z przewidzianych przez nas
tras?
Punktem wyjścia do ich określenia powinny być znane nam już
i sprawdzone trasy dojazdu do miejsca docelowego. Te, z których sami
korzystamy najchętniej. Najwygodniejsze, najkrótsze, najszybsze. Te, na
których nie stoi się w korkach w piątkowy weekend.
Następnie należy przyjrzeć im się pod kątem wyszukania miejsc, które
mogą łatwo się zakorkować lub stać się nieprzejezdne. Chodzi o wszelkiego
rodzaju mosty, tunele, ale także autostrady czy drogi szybkiego ruchu
ogrodzone płotami, ekranami akustycznymi i barierami energochłonnymi.
Generalnie należy ich unikać. Dla każdego takiego punktu należy znaleźć
dwie–trzy możliwości objazdu.
W zasadzie unikać powinniśmy wszystkich odcinków, które regularnie
się korkują. Skoro nie da się nimi swobodnie przejechać na co dzień albo
w niedzielę wieczorem, gdy ludzie wracają z weekendowych wyjazdów,
najpewniej będzie podobnie w razie konieczności ewakuacji.
Każdą trasę z wariantami należy ponumerować. W kilku miejscach
trzeba wyznaczyć punkty, w których spotkamy się z pozostałymi członkami
rodziny, gdybyśmy zostali po drodze rozdzieleni albo gdybyśmy ruszali
z różnych miejsc.
Jeśli planujemy ucieczkę pieszo i wiemy, że będziemy zmuszeni do
nocowania na trasie, warto znaleźć bezpieczne, osłonięte od wiatru
i oddalone od ludzi miejsca na taki odpoczynek. Można rozważyć
umieszczenie w nich jakichś zapasów, np. wody i żywności zakopanej
w beczce w ziemi.
Trasa ewakuacji musi być znana wszystkim członkom rodziny,
a przynajmniej zaznaczona na mapie, którą każdy dostanie. Warto trzymać ją
w telefonie komórkowym w formie plików graficznych lub punktów do
nawigacji GPS. Mapa musi się też znajdować w każdym zestawie
ucieczkowym.

Procedura ewakuacji
Do trasy ewakuacji musi być załączona jej procedura. To dokument, który
możliwie szczegółowo omawia wszystkie zagadnienia mogące się pojawić
w trakcie ucieczki z domu. Jego zadaniem jest przygotowanie do ewakuacji
w taki sposób, by każdy członek rodziny mógł ją przeprowadzić bezpiecznie,
nawet jeśli nie ma wiedzy o tym, co robią pozostali.
Dokument powinien w pierwszej kolejności zawierać odpowiedzi na
pytania o to, jak podejmujemy decyzję o ewentualnej ewakuacji. Jak
będziemy się komunikować z bliskimi w razie zagrożenia. Ono może
przecież spotkać nas wtedy, gdy jedna osoba jest w pracy, druga załatwia coś
w urzędzie, a dzieci są w szkołach w różnych punktach miasta.
Procedura musi opisywać, co dzieje się potem. Kto jedzie po dzieciaki
do szkoły. Kto wraca do domu po zestawy ucieczkowe, broń palną i psa. Kto
po drodze zabiera babcię. Kto na kogo czeka i gdzie.
Procedura powinna ponadto zawierać wytyczne odnośnie do wyboru
trasy ewakuacji. Chodzi o to, by w razie braku kontaktu wszyscy
członkowie rodziny mieli jak największą szansę na wybranie tej samej drogi.
Przykładowo zakładamy, że podstawową trasą jest ta z numerem I, o ile nie
zostało to ustalone inaczej w chwili podejmowania decyzji. Jeśli na którymś
z oznaczonych punktów pojawi się blokada, wybieramy pierwszy wariant
trasy alternatywnej. Gdy jest niedostępny, wybieramy drugi.
Jeśli przewidujemy, że będziemy na siebie czekać na trasie, napiszmy
w procedurze, gdzie i jak długo.
Procedura musi określać sposób komunikowania się ze sobą członków
grupy. Używamy CB-radia czy krótkofalówek PMR? W jakich godzinach
będziemy podejmować próby kontaktu? Czy może zakładamy, że baterii
starczy nam na dostatecznie długi czas, by nieustannie prowadzić nasłuch?
Na jakiej częstotliwości się porozumiewamy? Jak się rozpoznamy? Gdzie na
trasie pozostawimy po sobie ślady świadczące o tym, że już w danym
miejscu byliśmy i nie trzeba dłużej na nas czekać?
Testowanie ewakuacji
Czy wspomnieliśmy już, że warto przetestować zawczasu, czy nasz plan
ewakuacji się sprawdzi? Zarówno jeśli chodzi o trasę, sposób, jak i procedury
dotarcia do celu.
Samą drogę powinno się sprawdzić we wszystkich wariantach, o każdej
porze dnia i nocy, ale także we wszystkie pory roku i w różnych warunkach
pogodowych. Jasne, że nie da się tego zrobić w jeden weekend. Ale tu chodzi
po prostu o to, żeby odwiedzając cel ewakuacji, za każdym razem pojechać
nieco inną drogą. Żeby wiedzieć, czy przypadkiem jakiś most nie jest
w remoncie albo czy nie pojawiła się lepsza alternatywa dla trasy wybranej
wcześniej.
Przydać się może zwłaszcza sprawdzenie trasy po ciemku, gdy łatwiej
przegapić charakterystyczne punkty, np. kapliczkę, przed którą trzeba skręcić
z głównej drogi. Trasę powinna być w stanie odtworzyć każda dorosła osoba.
Wystarczy poprosić pasażera, by tym razem to on ciebie kierował na
podstawie tego, co pamięta.
Jeśli przewidujesz zjechanie z głównych, utwardzonych dróg, nie
zaszkodzi sprawdzić przejezdności bocznych traktów podczas złej pogody.
Zwłaszcza w czasie śnieżycy lub po intensywnych opadach. Nie chcesz
chyba utknąć samochodem w błocie lub zaspie, zmuszając rodzinę do marszu
w trudnych warunkach.
Dobrze byłoby też sprawdzić, czy rodzina rzeczywiście jest w stanie się
bez kłopotu ewakuować, gdyby zaszła taka potrzeba:
ile czasu potrzebuje na zebranie się z domu i zabranie wszystkich
niezbędnych rzeczy?
czy wszyscy tak samo rozumieją procedurę?
czy rzeczywiście będą postępować tak samo w sytuacji, gdy nie będą
mieli ze sobą kontaktu?
czy czas zaplanowany na poszczególne etapy ewakuacji jest sensowny
i pozostawia bezpieczny margines na nieprzewidziane okoliczności?
Mamy jednak świadomość, że czasem zmuszenie rodziny do zrobienia
tego testu może być tym, co przeleje czarę goryczy i zmusi partnera do
złożenia pozwu rozwodowego. Uważamy, że lepiej z tego zrezygnować, jeśli
miałoby się to przyczynić do rozpadu rodziny!
Muszę uciekać i co dalej?!
Po pierwsze, nie panikuj. Ludzie bywali już w gorszych sytuacjach, a ty
przecież jesteś do tego dość dobrze przygotowany. Masz procedurę, cel
ewakuacji, wybraną trasę. Znajdujesz się w lepszym położeniu niż ogromna
część twoich sąsiadów.
Po drugie, zachowaj choć pozorny spokój. To na ciebie patrzeć będzie
cała rodzina. Od twojej stanowczości i opanowania zależy ich nastrój. Jeśli
nagle wszyscy zaczną histeryzować, sytuacja zrobi się dużo trudniejsza.
Po trzecie, podejmij decyzję szybko. O tym już pisaliśmy.
Po czwarte, postępuj zgodnie z planem i nie bój się improwizować, gdy
potrzeba. Zabierz z domu wszystkie zestawy ucieczkowe, zapakuj się do
samochodu i ruszaj.

Źródło: © pavla/ Shutterstock


58 Zob. Zbrodnie niemieckie w Polsce (1939–1945), Wikipedia.org, 3 lutego 2017:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnie_niemieckie_w_Polsce_(1939–1945) [dostęp: 20
lutego 2017].
59 Dobrze omówił to Super z SurvivalTechu w filmie Plecak ucieczkowy – Bail Out Bag,
15 grudnia 2013: https://www.youtube.com/watch?v=cQMS1MS4Qxc [dostęp: 20 lutego
2017].
60 Zob. K. Lis, Domowy Karaluch Challenge – niepełny sukces, „Domowy Survival”, 21
października 2012: http://domowy-survival.pl/2012/10/domowy-karaluch-challenge-
niepelny-sukces [dostęp: 20 lutego 2017].
61 Zob. K. Lis, Podsumowanie Domowy Karaluch Challenge 2 – testu zestawu
ucieczkowego, „Domowy Survival”, 10 listopada 2015: http://domowy-
survival.pl/2015/11/podsumowanie-testu-zestawu-ucieczkowego [dostęp: 20 lutego 2017].
Źródło: © Africa Studio/ Shutterstock
Rozdział 10.
CZŁOWIEK I RODZINA
W TRUDNYCH CZASACH
J
ak poradzić sobie z tym, że na trudne czasy przygotowujemy nie tylko
samych siebie, lecz także naszych bliskich, dzieci, małżonków,
rodziców i dziadków? Że chcemy zapewnić przetrwanie także im, a oni
niekoniecznie nas rozumieją?
Nad tymi zagadnieniami chcielibyśmy się pochylić w tym rozdziale.
Bliscy i ich uwzględnienie w przygotowaniach
Przyjęło się w naszej kulturze, że to zadaniem mężczyzny jest zapewnienie
rodzinie bezpieczeństwa, zarówno finansowego, jak i fizycznego (ochrona
przed napastnikami czy działaniem żywiołów). To mężczyzna ma być filarem
rodziny i stanowić opokę. To on ma umieć poradzić sobie w sytuacji
kryzysowej, improwizując czy nawet uciekając się do złamania prawa, jeśli
ma to służyć dobru jego bliskich.
Z drugiej strony w naszej kulturze o dom i ognisko rodzinne dbały
właśnie kobiety. To do nich należało karmienie rodziny tym, co miały do
dyspozycji, i zdobywanie żywności. To kobiety zostawiane były z dziećmi
i staruszkami w domach, gdy młodzi mężczyźni jechali na front, do obozu
albo po prostu ginęli na ulicach.
Z tego względu całościowy plan przetrwania dla rodziny musi
uwzględniać kilka czasem wykluczających się aspektów. Po pierwsze to, że
najbliżsi niekoniecznie muszą się interesować tym wszystkim, o czym do tej
pory mówiliśmy. Dzieci mogą być za małe, by uczyć się strzelania z broni
czy by ciągać je na wielokilometrowe wyprawy dla budowania kondycji.
Żona może nie być zainteresowana spędzaniem czasu na działce, bo dla niej
bardziej atrakcyjne są wypady do klubów czy teatru. To jednak nie powinno
sprawiać, że zrezygnujemy z gromadzenia zapasów, sprzętu i umiejętności na
trudne czasy.
Co więcej, musimy uwzględnić jeszcze jeden aspekt – może się zdarzyć
tak, że te trudne czasy wynikną właśnie z tego, że to nas zabraknie! Że
umrzemy wskutek choroby lub wypadku albo że zostaniemy wzięci do
wojska, by ginąć za ojczyznę. Temu zagadnieniu przyjrzymy się dokładniej
w podrozdziale Śmierć końcem świata, jaki znamy (TUTAJ).
Na pewno warto, by partner i najbliżsi wiedzieli o tym, że się na trudne
czasy przygotowujemy. Wtajemniczać ich należy stosownie do ich
możliwości i potrzeb. Nie straszyć dzieci apokalipsą zombie, tylko raczej
ćwiczyć z nimi namiotowe wycieczki w głuszę i gotowanie na ognisku. Efekt
będzie taki sam, tylko dzieci będą mniej sfrustrowane. W ogóle dobrze by
było, żeby nasze potomstwo w kryzysowej sytuacji nie stało się tylko
źródłem dodatkowego stresu. By było w stanie zachować spokój, gdy
zabraknie prądu albo wody. By nie było uzależnione od dostępu do internetu
i bajek w telewizji. By mogło nam pomóc w niezbędnych pracach (choćby
trzymając latarkę podczas podłączania agregatu prądotwórczego czy
przetwornicy w samochodzie), a nie tylko wymagało opieki i uspokajania.
Z całą pewnością nie należy nikogo zmuszać do tego, by na świat patrzył
identycznie jak my. Ludzie wolą się nie przejmować niektórymi rzeczami,
nie brać pod uwagę prawdopodobieństwa ich wystąpienia czy nawet w ogóle
o nich nie myśleć. Dla niektórych to, że w gniazdku jest prąd, w sklepie
jedzenie, a z kranu płynie ciepła, nadająca się do picia woda, jest równie
oczywiste jak fakt, że słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na
zachodzie. Takich ludzi nie ma sensu na siłę przekonywać, że coś może się
zmienić na gorsze. Trzeba robić swoje, pokazując przy różnych okazjach, że
te przygotowania się przydają. Nic nie działa tak skutecznie, jak zapas wody
za kanapą, z którego skorzystamy, gdy z powodu awarii wodociągu żona nie
będzie mogła umyć włosów przed ważną rodzinną imprezą. Albo zapas
zaskórniaków, który pozwoli zapłacić za zakupy, gdy karta płatnicza
przestanie działać.
Szczególnie trudno jest przekonać do czegokolwiek własnych rodziców,
którym zazwyczaj wydaje się, że są od swoich dzieci mądrzejsi. Oczywiście,
że są, przecież żyją na świecie dużo dłużej i ktoś, komu zmieniali pieluchy
i pudrowali tyłek, nie może wiedzieć więcej niż oni.
W najgorszym wypadku pozostaje wziąć na siebie cały ciężar
przygotowania rodziny na trudne czasy – nabycia wiedzy i umiejętności oraz
zgromadzenia zapasów i sprzętu. A jednocześnie trzeba zebrać na tyle
obszerną dokumentację, by wszyscy byli w stanie skorzystać z tych zasobów,
gdy nas zabraknie. Chodzi o rzeczy takie, jak m.in.:
lista skrytek z żywnością i sprzętem (istnieje ryzyko wykorzystania tej
wiedzy przez kogoś niepowołanego!) na działce, w pobliskim lesie lub
w domu, instrukcja uruchomienia i podłączenia agregatu czy palenia
w kotle centralnego ogrzewania, gdy zabraknie prądu,
lista kont bankowych wraz z odpowiednio zabezpieczonymi danymi
dostępowymi.
Idealny dom na trudne czasy
W trudnych czasach najlepiej mieszkać w energooszczędnym,
autonomicznym energetycznie domu na dużej działce na odludziu.
Z własnymi źródłami wody, prądu, opału i żywności, będącymi w stanie
zaspokoić wszystkie nasze potrzeby. W miejscu zabezpieczonym przed
potencjalnym skażeniem, włamaniem czy rozbojem. Rzecz w tym, że jest to
w ogromnej większości przypadków nierealne.
Trudno oczekiwać, że cała rodzina nagle zapała entuzjazmem do
przeprowadzki tylko dlatego, że tata obawia się wojny czy zombie. Z taką
decyzją wiążą się zmiana szkoły, pracy, odcięcie się od znajomych i wiele
innych spraw. Nie zawsze opłaca się ją podejmować.
Inna rzecz, że kupując mieszkanie czy dom, warto brać pod uwagę
również złe scenariusze. Utratę pracy, kryzys finansowy, brak wody czy
prądu. Co mamy na myśli?
Przede wszystkim idealny dom czy mieszkanie są spłacone. Gdy nie
mamy na głowie comiesięcznej raty kredytu, jesteśmy znacznie mniej
narażeni na negatywne skutki utraty pracy czy kryzysu finansowego. Jeśli
masz taką możliwość, odkładaj pieniądze na możliwie duży wkład własny
albo weź trochę dodatkowych zleceń. Być może dzięki temu kilka lat
wcześniej uda ci się spłacić kredyt i mieszkać już naprawdę na swoim. Bo
wcześniej tak naprawdę płacisz za wynajem bankowi.
Wybierając lokalizację, trzeba szukać kompromisu między dobrym
dojazdem do pracy a dobrym miejscem do mieszkania. Oraz ceną
nieruchomości. Zazwyczaj jest ona tym niższa, im dalej od centrów
biurowych, szkół, dobrej infrastruktury drogowej czy kolei lub metra
znajduje się nieruchomość. Dobrze, by w okolicy były miejsca, z których
można pozyskać wodę (szerzej omówione w rozdziale Zaimprowizowane
metody pozyskiwania wody, TUTAJ). I żeby dzielnica nie była zamkniętą ze
wszystkich stron enklawą, z której może być trudno się wydostać.
Rezygnujemy z kupowania działki czy domu na terenach zalewowych,
w pobliżu strategicznych obiektów mogących stać się celem ataku w razie
wojny (lotniska, węzły kolejowe). Zabłąkana bomba, niekoniecznie
atomowa, może zniszczyć zabudowania znajdujące się w odległości kilkuset
metrów od takiego celu.
Dobrze jest kupić dom – lub mieszkanie – wykonany w nowoczesnej
technologii, która pozwoli na oszczędność energii niezbędnej do jego
ogrzania. Z jednej strony sprawi to, że będzie tani w utrzymaniu. Z drugiej –
łatwiejszy do ogrzania w sytuacjach kryzysowych.
Okna, połać dachu albo balkon skierowane na południe umożliwią
wytworzenie prądu przy użyciu baterii słonecznych. Ogród, albo choćby
spory balkon, można wykorzystać do uprawy jadalnych roślin.
Duża powierzchnia mieszkalna pozwoli na wygodne przechowywanie
zapasów i całego niezbędnego sprzętu. Przyda się też komórka lokatorska.
Jeśli pod budynkiem jest garaż dla mieszkańców, kluczowe znaczenie ma
to, czy da się z niego wyjechać w razie braku prądu. Chodzi nie tylko o samo
otwarcie bramy garażowej. Niektóre garaże podziemne wyposażone są
w ruchome platformy, na których parkuje się samochody dla oszczędności
miejsca. Jeśli twój wóz jest blokowany przez taką platformę, musisz być
w stanie ją przesunąć, nawet gdy zabraknie prądu.
Im więcej punktów dostępu do infrastruktury, tym lepiej. Optymalny
będzie dom ogrzewany z miejskiej sieci ciepłowniczej, zaopatrzony także
w gaz i oczywiście energię elektryczną. Awaria jednego z tych systemów nie
spowoduje, że będziemy musieli opuścić zamarzający budynek. Nawet
w kwestii dostępu do internetu dobrze mieć wybór. Jeśli w bloku jest kilku
operatorów kablówki, w razie awarii u jednego z nich będzie można poprosić
sąsiada o udostępnienie hasła do sieci bezprzewodowej, by śledzić
wydarzenia na świecie i w okolicy.
Zabezpieczenie finansowe na trudne czasy
Ogromna większość kryzysów, z jakimi spotykają się rodziny w Polsce, jest
związana z kwestiami finansowymi. Mogą to być nagłe, niespodziewane
wydatki, utrata pracy czy nawet śmierć członka rodziny. Albo i choroba
uniemożliwiająca mu zarabianie pieniędzy, co dla osób prowadzących
działalność lub współpracujących na umowach cywilnoprawnych niemal
automatycznie równa się utracie dochodów.
Z tego względu kluczowe jest zapewnienie rodzinie bezpieczeństwa
finansowego, czyli po prostu odpowiedniej ilości pieniędzy. Bez nich nasi
bliscy będą zmuszeni do poszukiwania wsparcia u innych. Jeśli u rodziny, to
pół biedy. Gorzej, jeśli w pomocy społecznej (bo to trwa). Najgorzej, jeśli
w instytucjach finansowych, parabankach udzielających pożyczek czy po
prostu u typów spod ciemnej gwiazdy oferujących „pożyczki” w zamian za
udział w nieruchomości. To bowiem może być tylko wstępem do znacznie
większych problemów.
Rzeczą, od której należy zacząć, jest zbilansowanie domowego budżetu.
Co miesiąc w portfelu musi nam zostawać choć niewielka nadwyżka. Bez
niej nie ma możliwości odłożenia pieniędzy czy poradzenia sobie
z jakimikolwiek problemami finansowymi. Niedopuszczalne jest
zapożyczanie się u bliskich czy w banku „do pierwszego”. Bo co w sytuacji,
gdy „pierwszego” nie będzie wypłaty wynagrodzenia (bo niesłusznie zajmie
je komornik albo zakład pracy się spóźni z przelewami)? Jeśli co miesiąc
w rodzinie brakuje pieniędzy, należy bezwzględnie ciąć wydatki albo
zwiększać przychody.
Tak. Czasem trzeba zmienić pracę. Dokształcić się. Poprawić CV.
Nauczyć się pisać list motywacyjny. Niestety.
Kiedy mamy już nadwyżkę pieniędzy, staramy się stworzyć poduszkę
finansową, czyli oszczędności pozwalające na co najmniej trzy do sześciu
miesięcy życia. Ma ona pokryć wszystkie comiesięczne wydatki: opłaty za
media, rachunki za szkołę i przedszkole, wydatki na paliwo, ratę kredytu za
mieszkanie i samochód. Ta rezerwa ma charakter nienaruszalny. Nie
bierzemy z niej pieniędzy na wakacje, nowy samochód czy pralkę, gdy się
popsuje. Ona ma służyć do zaspokojenia potrzeb rodziny, gdy nagle jeden
z jej żywicieli straci pracę.
Środki te trzymamy w miejscu łatwo dostępnym. Na koncie w banku lub
na lokacie, którą można w każdej chwili zerwać bez karnych opłat. Nie
inwestujemy ich w fundusze inwestycyjne czy obligacje, których odsprzedaż
trwa kilka dni. Rozkładamy je między co najmniej dwoma bankami, by
w razie kradzieży pieniędzy z jednego konta nie zostać pozbawionym
dostępu do całości środków. Warto, by do tych zasobów mieli dostęp dorośli
członkowie rodziny, może nawet inni nasi bliscy (rodzeństwo lub rodzice),
jeśli tylko im dostatecznie ufamy.
Część oszczędności, odpowiadającą co najmniej miesięcznym wydatkom,
trzymamy w gotówce w domu. Chowamy ją bezpiecznie, by nie padła łupem
włamywacza w czasie naszego wyjazdu na urlop. Przynajmniej część
pieniędzy musi być w możliwie niskich nominałach. Absolutnie nie można
mieć samych dwustuzłotówek.
Wraz ze wzrostem zamożności twojej rodziny niech rośnie poduszka
finansowa. Młodzi ludzie często zachłystują się coraz większymi zarobkami,
które pojawiają się na kolejnych etapach kariery, szybko wydając je na
błyskotki czy kredytowane samochody albo nieruchomości. Jeśli w ślad za
tym nie idzie coraz większe zabezpieczenie, odpowiadające rosnącym
kosztom życia, może być to źródłem poważnych kłopotów finansowych
w przyszłości.
Gdy mamy już poduszkę finansową, możemy dokładać kolejne warstwy
zabezpieczeń, chroniące nas przed innymi zdarzeniami, o charakterze
bardziej globalnym.
Na ewentualność utraty wartości przez złotówkę warto mieć zapas
pieniędzy w stabilnych i rozpoznawalnych walutach zagranicznych. Można
dyskutować, czy taką walutą będzie euro, czy dolar amerykański, ale na
pewno są one stabilniejsze niż polska złotówka. Można rozważyć posiadanie
również franków szwajcarskich, a także waluty bezpośredniego sąsiada (np.
korony czeskiej), jeśli mamy blisko do granicy. Jeśli masz kredyt w obcej
walucie, jest to absolutnie niezbędne. Taki zapas pozwoli ci na
zabezpieczenie się do pewnego stopnia przed wahaniami kursów,
a jednocześnie da szansę na niewielkie oszczędności na opłatach, gdy kupisz
większe ilości dewiz.
Walutę obcą należy trzymać w banku i częściowo w gotówce.
Przed skutkami ogólnoświatowego kryzysu finansowego pomogą się nam
ochronić metale szlachetne – złoto i srebro. Kupując srebro w sklepie, na
dzień dobry tracimy prawie jedną piątą naszej inwestycji, bowiem na ten
metal nałożony jest podatek VAT. Oprócz tego w każdym przypadku
płacimy za koszt bicia danej złotej monety lub sztabki. Tym większy (w
relacji do wartości kruszcu), im mniejsza jej gramatura.
Najlepiej kupować złoto i srebro na rynku wtórnym, gdy uda się znaleźć
je w cenie samego metalu, a niekiedy nawet jeszcze taniej. Wiąże się to
oczywiście z większym ryzykiem.
Niektórzy zalecają raczej kupowanie biżuterii, ze względu na większą
łatwość jej dzielenia w razie potrzeby zapłacenia mniejszych kwot62. Łatwiej
uciąć jedno ogniwo złotego łańcuszka i wymienić je na chleb czy mięso niż
odpiłować kawałek złotej monety. Z drugiej strony przy zakupie nowej
biżuterii sporo tracimy na samym koszcie jej wytworzenia, który musi
zwrócić się jubilerowi. No cóż… może po prostu warto podarować żonie
ładny złoty naszyjnik, mając świadomość, że stanowi on też zabezpieczenie
na trudne czasy?
Złota ani srebra (a w sumie gotówki także) oczywiście nie zjemy. I może
się okazać, że nie będziemy w stanie wymienić ich na potrzebne nam towary
pierwszej potrzeby w lokalnym sklepie. Ale przechowywanie w tej formie
części naszego majątku (np. 10–20%, nie więcej) zabezpieczy ją przed utratą
wartości wskutek zapaści tradycyjnych, papierowych pieniędzy.
Większe kwoty należy koniecznie dywersyfikować, inwestując
oszczędności w różnych instytucjach i w różne rozwiązania finansowe.
Obligacje państwowe, samorządowe i korporacyjne, fundusze inwestycyjne,
akcje firm z różnych sektorów, w Polsce i za granicą. Kto wie, może z punktu
widzenia dłuższego okresu najlepszym wyborem okaże się nie kupno
mieszkania pod wynajem, tylko udział w lokalnym sklepie spożywczym na
wsi albo montaż elektrowni fotowoltaicznej na dachu u rodziców?
Najbezpieczniejszy bank to tzw. bank ziemski, czyli po prostu zakopanie
kosztowności w miejscu znanym tylko nam i najbardziej zaufanym osobom.
Od czasów wynalezienia wykrywaczy metalu stał się znacznie mniej
bezpieczny, ale to inna historia…
Warto zainwestować trochę czasu i wysiłku w zwiększenie naszej
wartości na rynku pracy. Nie jest dobrze utknąć na jednym stanowisku czy
w jednej firmie na dłuższy okres, bo nie dość, że skłania to do głupich
decyzji („Nieważne, że mnie szef mobbinguje, dam sobie zrobić kupę na
głowę, byle mnie tylko nie wyrzucili”), to jeszcze robi kiepskie wrażenie
podczas rozmów o pracę.
Warto rozwijać sieć kontaktów na polu zawodowym. Dawać się dobrze
poznać szefom, współpracownikom i kontrahentom. Mieć z nimi kontakt
w serwisach społecznościowych (zwłaszcza tych nastawionych na sieci
zawodowe, jak Goldenline czy Linkedin). Ci ludzie czasem zmieniają pracę.
Być może będą w stanie cię komuś polecić, gdy akurat sam będziesz szukać
nowego zajęcia? Albo może przynajmniej będą wiedzieć, gdzie ktoś szuka
pracownika? W proszeniu o pomoc w tym zakresie nie ma nic zdrożnego.
Firmy wolą zatrudniać ludzi poleconych, co wiąże się z mniejszym ryzykiem
popełnienia błędu przy rekrutacji. Coraz więcej przedsiębiorstw wręcz daje
swoim pracownikom premię w takich przypadkach!
Zabezpieczenie finansowe ma ci pomóc w razie utraty pracy w taki
sposób, że da ci więcej czasu na jej znalezienie. Im więcej czasu, tym
większa szansa, że znajdziesz stanowisko na miarę swoich możliwości,
aspiracji, ale i potrzeb finansowych rodziny. Ten okres wydłużyć może
posiadanie zapasu żywności, źródła prądu, ogrzewania na drewno (i zużycie
części zapasu drewna kupionego na trudne czasy) i rezerwy innych towarów.
Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, gdy musisz przyjąć jakąś kiepską ofertę
pracy, by wyżywić rodzinę, a jednocześnie wynieść się z własnego
mieszkania do rodziców, bo już nie stać cię na zapłacenie raty kredytu.
Osobną warstwę przygotowań finansowych powinny stanowić
ubezpieczenia domu. Warto go ubezpieczyć na wypadek zalania, kradzieży
czy zniszczenia wskutek działania żywiołów. Przed powodzią czy pożarem
domu to nie uchroni, ale pozwoli nam go odbudować.
Jadąc na urlop, warto zadbać o ubezpieczenia podróżne, które pomogą
pokryć koszty leczenia. Dokładnie przeczytaj wszystkie warunki umowy
i postaraj się je zrozumieć. Jeśli masz jakąś chorobę przewlekłą albo choć raz
w życiu zdarzyło ci się coś, co może o niej świadczyć (np. atak kolki
nerkowej), nie ukrywaj tego przed agentem ubezpieczeniowym. To podniesie
koszt twojej polisy, ale uchroni cię przed przykrymi niespodziankami.
W razie konieczności pokrycia kosztów leczenia towarzystwo
ubezpieczeniowe może zażądać wglądu w twoją dokumentację medyczną.
Gdy okaże się, że hospitalizacja za oceanem była wywołana takim samym
atakiem kolki nerkowej, jaki już miałeś, możesz być zmuszony do pokrycia
całości kosztów z własnej kieszeni!
Śmierć końcem świata, jaki znamy
W skali pojedynczej rodziny śmierć jednego z jej członków staje się końcem
świata, jaki ta rodzina zna. Nagle okazuje się, że brakuje nam ukochanej
osoby – dziecka, małżonka, brata, rodzica. To nie tylko olbrzymie obciążenie
psychiczne, ale czasem też po prostu nagła i niedająca się łatwo zasypać
wyrwa w domowym budżecie.
Z drugiej strony ludzie umierają i tego się nie da uniknąć. Każdy z nas
prędzej czy później odejdzie z tego świata. I to ryzyko trzeba po prostu
skalkulować i jakoś się na nie przygotować.
Nie można zabezpieczyć się przed śmiercią. Można jedynie starać się
zmniejszyć uciążliwe skutki, które będą się wiązać z utratą członka rodziny.
Temu służy np. ubezpieczenie na życie. Pozwolimy sobie tutaj w całości
przytoczyć list od jednego z czytelników naszego bloga.

W komentarzach, które pojawiły się pod opublikowanym przez nas


materiałem o śmierci członka rodziny63, zabrał głos czytelnik o pseudonimie
Tommies. Wspomniał o tym, że ma z żoną ubezpieczenie na życie i że uważa
taki wydatek za uzasadniony. Spotkało się to częściowo z krytyką ze strony
innych komentujących. A później dostaliśmy ten list:

Gdy 7 listopada ubiegłego roku komentowałem Scenariusz: śmierć,


w najgorszych sennych koszmarach nie przypuszczałem, że tylko kilka
tygodni dzieli mnie od takiego wydarzenia.
Rano żegnałem się z żoną, syn z mamą, gdyż jechaliśmy odwiedzić
mojego ojca, który na emeryturę przeniósł się za Warszawę. Wieczorem
moja kochana żona już nie żyła. Ledwo skończyła 40 lat.
Ja 39 i zostałem z 10-letnim synem.
Pomijam cały osobisty aspekt tej sytuacji, a skupię się jedynie na tym, co
związane jest z tematyką tego bloga, czyli nowoczesnym survivalem.
Minął pewien okres czasu od śmierci żony i mogę już o tym spokojnie
napisać.
Wtedy, komentując artykuł 7 listopada 2014 roku, zostałem
skrytykowany, upraszczając, że płacę bez sensu dużą składkę za wysokie
ubezpieczenie na życie i za kilka moich innych pomysłów. Dzisiaj wiem,
że moje myślenie było ze wszech miar słuszne. Żyjemy w nowoczesnym
świecie i póki nie ma wojen czy wyjątkowych krachów finansowych, tego
typu rozwiązania po prostu działają. Oczywiście, pieniądze nie zwróciły
mi żony, nie uzdrowiły mojej zdruzgotanej psychiki, ale pomagają
w codziennym życiu.
To dzięki nim standard dotychczasowego życia nie uległ dużemu
obniżeniu. Pewne zmiany były nieuniknione, ale syn nadal chodzi na
lekcje tańca i angielskiego. Dzięki nim także stać mnie na opłacenie
opiekunki, która zajmuje się synem w dni, kiedy muszę być na noc
w pracy.
To dzięki nim kwestie pochówku czy porządnego nagrobka nie stanowiły
problemu.
Mam też pewną swobodę w myśleniu o planach na dalsze życie, zmianie
pracy itp.
Po takim doświadczeniu mogę też odnieść się do porad z tamtego wpisu.
Ponieważ mieszkam w Warszawie, to część porad z zasady nie miała
zastosowania, ale większość jest jak najbardziej trafna.
I tak:
Zabezpieczenie finansowe w gotówce – absolutnie niezbędne. Do czasu,
aż będziemy mieli jakieś pieniądze z ubezpieczeń, pewna suma jest
absolutnie konieczna, aby móc załatwiać wszystkie formalności,
a jednocześnie móc normalnie żyć. Zakłady pogrzebowe to niestety
straszne pijawki i doskonale wiedzą, że w takich chwilach człowiek ma
nagle nieprawdopodobną ilość spraw na głowie i godzi się na
absurdalnie wyśrubowane stawki.
Dostęp do konta bankowego współmałżonka – kolejna niezbędna
sprawa. I nie chodzi tu tylko o możliwość skorzystania z pieniędzy, ale
przede wszystkim o sprawdzenie, co i kiedy było opłacone. Szczególnie
ważne, jak ma się odrębne konta i robi opłaty z obydwu kont.
Testament. W moim przypadku nie jest to aż tak ważne, bo dziedziczenie
jest tu proste, ale u innych może być to bardzo ważne.
A teraz kilka spraw niezmiernie ważnych, a nieujętych w tamtym wpisie.
Prowadźcie wspólny kalendarz ważnych wydarzeń, zapisanych wizyt
u lekarza itp. Odtworzenie tych spraw jest niezwykle trudne, a jak sami
wiecie, czasami wizyty u lekarzy specjalistów dla dziecka rezerwuje się
kilka miesięcy wcześniej.
Oprócz konta bankowego należy znać hasła do poczty i różnych innych
serwisów. Dzisiaj, w dobie internetu, przez komputer sprawdza się
czynsz, prąd, kablówkę, wizyty u lekarza i załatwia mnóstwo innych
spraw.
Poznajcie numery do przyjaciół współmałżonka i PIN do jego telefonu.
Przy powiadamianiu znajomych nie wiesz, czy Agnieszka Z. to
przyjaciółka żony, o której wielokrotnie wspominała, czy też imię
zupełnie obcej kosmetyczki.
Trzymajcie porządek w dokumentach. Ponadto ze wszystkich miejsc,
w których pracowaliście, zdobądźcie świadectwa pracy i druki RP-7.
ZUS ma niesamowity bałagan i to, co oni mają zaksięgowane, potrafi
znacznie odbiegać od stanu faktycznego. Czasami zdobycie tych
dokumentów jest niezmiernie trudne, gdy firmy już nie ma lub została
kolejno dwa razy kupiona przez inne większe firmy, z czym ja się
spotkałem. Komplet takich dokumentów ułatwi wam starania
o prawidłowo wyliczoną rentę dla dziecka.
Zmiana osoby uposażonej w OFE.
Co prawda według nowych przepisów od 2014 roku nasze kochane
państwo tak nas wykolegowało, że fizycznie nie zobaczycie nawet
złotówki, ale przynajmniej jeśli jesteście wskazani jako osoba
uposażona, to dopiszą wirtualne złotówki do waszego konta w OFE.
Może kiedyś na emeryturze w końcu je odbierzecie.
Na koniec rzeczy najważniejsze. CZAS – tej wartości nie odłożycie, nie
kupicie bezpośrednio, możecie tylko lepiej go organizować. Do tego
przydatne są znów pieniądze, czyli albo to, co odłożycie, albo [to, co]
otrzymacie z ubezpieczenia.
Za pieniądze opłacicie opiekunkę do dziecka, ale także osobę, która
wyręczy was w jakże czasochłonnej czynności, jaką jest utrzymywanie
czystości w domu. Opłacicie także ludzi od różnych napraw i usług,
które do tej pory wykonywaliście sami. Będziecie mieć wielki dylemat –
albo poświęcam pół soboty na sprzątanie, a dziecko gra na komputerze,
lub opłacam kogoś, kto posprząta, a ja idę z dzieckiem na rower czy
jedziemy na wycieczkę.
RODZINA, PRZYJACIELE, ZNAJOMI I SĄSIEDZI – tej wartości także
nie odłożycie, ale i w przeciwieństwie do usług nie kupicie. Utrzymujcie
dobre stosunki z rodziną i znajomymi, czasami powstrzymajcie język
przed złośliwymi uwagami.
W przypadku odejścia bliskiej osoby możliwość szczerej przyjacielskiej
rozmowy z kimś bliskim lub możliwość zostawienia dziecka przez pół
godzinki pod opieką sąsiadki nabierają niewyobrażalnie wielkiej
wartości.
Do nagłej śmierci najbliższej osoby nie da się dobrze przygotować,
można tylko minimalizować skutki takiej tragedii.
Większość dalekosiężnych planów staje się nagle kompletnie
nieprzydatnych w nowej rzeczywistości.
Na swoim przykładzie mogę stwierdzić, że może to nas spotkać
kompletnie niespodziewanie, zupełnie bez ostrzeżeń i wywraca świat do
góry nogami. Oby rady, które napisałem, nigdy Wam się nie przydały,
ale warto mieć je na uwadze64.

Wydaje się nam, że to nie wymaga komentarza. W swoim otoczeniu


widzieliśmy ludzi, którzy po śmierci małżonka nie byli w stanie pozbierać się
finansowo, bo to on dbał o pieniądze. To on przynosił je do domu, gdy były
potrzebne. I nagle okazało się, że nie wiadomo, w jakim banku miał konto,
ile środków na nim trzymał ani czy opłacił rachunki.
Lepiej wiedzieć to wszystko zawczasu. Dlatego tylko podpiszemy się pod
powyższymi sugestiami.
Zdrowie w trudnych czasach i na co dzień
Nasze zdrowie może mieć kluczowe znaczenie w przetrwaniu trudnych
czasów. Gdy zwiększy się potrzeba pracy fizycznej, a jednocześnie będzie
trudniej o wartościowe pożywienie i dostęp do lekarza, ludzie będą częściej
chorować, a zapewne także częściej umierać. Ludzkość poradziła sobie
z wieloma chorobami dzięki szczepieniom i nowoczesnym lekom. Przecież
nawet ta grypa, z którą ludzie dziś (bezmyślnie!) chodzą do pracy, jeszcze nie
tak dawno zabijała sporą część osób, które na nią zapadały. Pandemia grypy
hiszpanki w latach 1918–1919 dotknęła jednej trzeciej populacji całego
świata, zabijając 10–20% chorych!65
O zdrowie trzeba dbać już teraz. O sprawność fizyczną także. Bez niej nie
ma co liczyć na to, że w niesprzyjających warunkach będziemy w stanie
dotrzeć pieszo do celu ewakuacji oddalonego od domu o kilkadziesiąt
kilometrów.
O dbaniu o zdrowie i zdrowym trybie życia napisano już dziesiątki
publikacji, więc ograniczymy się do rzeczy absolutnie podstawowych.
Jedz zdrowo. Raczej małe posiłki często zamiast obżerania się dwa razy
dziennie. Kupuj żywność surową, a nie przetworzoną. Wybieraj produkty
wysokiej jakości, nie tylko te tanie. Staraj się, by dieta była zbilansowana
i nie składała się wyłącznie z produktów z barów szybkiej obsługi, chipsów,
kanapek i piwa. Dbaj o wagę. Nadwaga i otyłość przyczyniają się do
zwiększenia ryzyka zachorowania na wiele przewlekłych chorób, choćby
cukrzycy.
Odstaw używki albo zmniejsz ich użycie. Nie chcesz w trudnych czasach
dodatkowo być zmuszonym do radzenia sobie z głodem nikotynowym,
prawda? Papierosy są drogie, więc przyniesie to korzyść i na co dzień.
Pieniądze, które ci zostaną, możesz wydać na cenniejsze rzeczy.
Ruszaj się. Bądź aktywny fizycznie. Uprawiaj sport. Niech to będą
choćby kilkunastokilometrowe spacery co weekend. Nawet pół godziny
codziennego spaceru z pracy do domu będzie miało dobry wpływ na twoje
zdrowie. Chyba że jednocześnie będziesz wdychać pół tablicy Mendelejewa
wraz ze smogiem. Tego staraj się unikać.
Badaj się regularnie. Nie bój się lekarzy. Znaliśmy chłopaka, który
umarł, mając niewiele ponad dwadzieścia lat, na raka jąder. Bo choć
zauważył u siebie zmiany chorobowe, to po prostu wstydził się pójść do
lekarza. Rób badania krwi, moczu, badaj sobie prostatę, jądra, piersi, rób
cytologię. Jeśli musisz za to zapłacić, to trudno.
Warto rozważyć regularne oddawanie krwi, dzięki któremu bezpłatnie
otrzymujemy dość szczegółowe jej badanie. I osiem tabliczek czekolady, a po
jakimś czasie także ułatwienia w dostępie do państwowej służby zdrowia
i tańsze bilety komunikacji miejskiej!
Załataj zęby. Załóż aparat ortodontyczny, jeśli zaleca to dentysta. Lepiej
pomęczyć się przez rok czy dwa, wyglądając mniej atrakcyjnie, niż
ryzykować utratę kilku zębów, które ze względu na krzywy zgryz są bardziej
obciążane podczas jedzenia. Nie bój się szczoteczki, nitki dentystycznej,
płynu do płukania i gum bez cukru. Po ostatnim myciu zębów nie jedz już nic
i nie pij niczego poza wodą.
Jeśli cierpisz na jakieś przewlekłe choroby, bądź pod kontrolą lekarza.
Zainteresuj się nimi także wtedy, jeśli jesteś w grupie ryzyka ze względu na
wagę lub uwarunkowania genetyczne. Miej zapas niezbędnych leków. Tak
duży, jaki tylko możesz zrobić. Zaopatrz się także w inne medykamenty
i preparaty, z których często przychodzi ci korzystać – leki skutecznie
zwalczające kaszel u twoich dzieci, antykoncepcję hormonalną, pigułki
przeciwbólowe i na infekcje dróg moczowych. Przydadzą się także
antybiotyki, leki antywirusowe oraz przeciwuczuleniowe
i przeciwbiegunkowe. Pełną listę lekarstw wraz z konkretnymi nazwami
znajdziesz na naszym blogu w artykule przygotowanym przez znajomego
lekarza66.
Leki przechowuj wyłącznie w oryginalnych opakowaniach. Nigdy ich
nie przesypuj! Ktoś może zapomnieć, że ketonal w opakowaniu to już nie są
pigułki zawierające po 25 mg substancji czynnej, tylko te cztery razy
silniejsze. W takiej sytuacji łatwo o przedawkowanie.
Nie zaszkodzi zainwestować czasu i pieniędzy w porządny kurs
pierwszej pomocy. Zwłaszcza taki, który uwzględni udzielanie jej dzieciom,
bo te umiejętności mogą okazać się niezbędne w razie zakrztuszenia się czy
innej podobnej sytuacji.

Źródło: © Andrey_Popov/ Shutterstock


62 TheModernSurvivalist, Scrap/junk gold as post SHTF „change”, „Surviving in
Argentina”, 13 marca 2009: http://ferfal.blogspot.com/2009/03/scrapjunk-gold-as-post-
shtf-pocket.html [dostęp: 20 lutego 2017].
63 Zob. Survivalista, Scenariusz: śmierć, „Domowy Survival”, 7 listopada 2014:
http://domowy-survival.pl/2014/11/scenariusz-smierc [dostęp: 20 lutego 2017].
64 Pisownia oryginalna. List jest też dostępny na naszym blogu pod adresem:
http://domowy-survival.pl/2015/05/scenariusz-smierc-riposta/ (Scenariusz: śmierć –
riposta, „Domowy Survival”, 1 maja 2015 [dostęp: 20 lutego 2017]). Warto tam zajrzeć
i prześledzić dyskusję w komentarzach pod wpisem.
65 Zob. Pandemia grypy w latach 1918–1919, Wikipedia.org, 9 listopada 2016:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pandemia_grypy_w_latach_1918%E2%80%931919 [dostęp:
20 lutego 2017].
66 Zob. K. Kokurewicz, Apteczka kryzysowa, „Domowy Survival”, 25 sierpnia 2010:
http://domowy-survival.pl/2010/08/apteczka-kryzysowa [dostęp: 20 lutego 2017].
Źródło: © Ronnie Chua/ Shutterstock
Rozdział 11.
SCENARIUSZE APOKALIPTYCZNE
D
o tej pory skupialiśmy się na najbardziej prawdopodobnych
sytuacjach kryzysowych i na sposobach radzenia sobie z nimi.
Teraz przyszedł czas, by puścić trochę wodze fantazji i omówić
kilka zdarzeń mniej prawdopodobnych, ale za to znacznie groźniejszych
w skutkach.
Globalny kryzys finansowy
W dzisiejszych czasach, na przeludnionym globie, ryzyko zapaści
gospodarczej jest większe niż kiedykolwiek. Upadek kilku dużych instytucji
finansowych w jednym państwie pociągnąć może za sobą łańcuszek
bankructw na drugim końcu świata. W internecie można poczytać także
o teoriach, jakoby niektóre z bankructw były wywoływane celowo, dla
osiągnięcia większych zysków, bez liczenia się z kosztami po stronie ludzi
tracących pracę.
Globalną gospodarką zachwiać może także nagły, długotrwały i istotny
wzrost cen ropy naftowej i paliw ropopochodnych.
W zasadzie trudno przewidywać, jak taki kryzys finansowy może
przebiegać. Elementem wspólnym różnych scenariuszy byłby po prostu
wzrost kosztów życia – żywności, energii, rat kredytu – a jednocześnie
większe ryzyko utraty pracy.
W każdym przypadku pomoże nam mieszkanie w spłaconym, tanim
w utrzymaniu domu, umiejętność samodzielnego pozyskiwania żywności,
wody oraz wytwarzania energii, jak również zabezpieczenie finansowe.
A także możliwość rezygnacji z samochodu w codziennych dojazdach do
pracy.
Apokalipsa zombie
O apokalipsie zombie wspominaliśmy na blogu i na kanale na YouTube
wiele razy, niejednokrotnie spotykając się z komentarzami podającymi
w wątpliwość nasze zdrowie psychiczne. Mimo wszystko uważamy, że
warto przygotowywać się na apokalipsę zombie znaną z popkultury,
i będziemy to zalecać wszystkim czytelnikom, bliskim i obcym, z którymi
przyjdzie nam rozmawiać.
Zombie jest zagrożeniem znanym praktycznie każdemu, bo to motyw
popularny w popkulturze, od teledysku do piosenki Thriller Michaela
Jacksona począwszy, przez niezliczone powieści, komiksy i opowiadania, na
hitach kinowych w rodzaju Jestem legendą skończywszy. Niemal każdy wie,
czym są zombie i jak należy się przed nimi chronić.
Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że zombie jest bardzo dobrym
modelem wielu różnych chorób zakaźnych. Bo jaka jest różnica między
ugryzieniem przez zombie na ulicy a zarażeniem się wirusem przenoszonym
drogą kropelkową, gdy znajdziemy się w zasięgu czyjegoś kaszlu? Jeśli
umrzemy, to żadna. Zresztą już parę lat temu w sieci pojawił się opracowany
przez amerykański rząd plan przetrwania apokalipsy zombie67, o czym
mówiły także polskie media.
Apokalipsa zombie to chyba najbardziej katastroficzny scenariusz, jaki
można sobie wyobrazić. To wizja totalnego braku: sklepów, prądu, gazu czy
paliw na stacjach. To czas, gdy trzeba będzie unikać kontaktów z zombie
oraz ludźmi i ze wszystkim radzić sobie samemu.
Czym więc się różni przygotowanie na apokalipsę zombie od
przygotowania się na pandemię groźnego wirusa? Praktycznie niczym.
A ponieważ oddziałuje na wyobraźnię, bardzo lubimy się nim posługiwać.
Skażenie radioaktywne wskutek użycia broni jądrowej
lub awarii w elektrowni atomowej
Kiedy Amerykanie w latach pięćdziesiątych budowali schrony w ogródkach,
robili to po to, by zabezpieczyć się przed skutkami użycia przez ZSRR broni
atomowej. Można uznać, że dziś w Polsce to ryzyko jest mniejsze niż
w czasach zimnej wojny (gdy to amerykańskie głowice były wycelowane
w nasz kraj, z założeniem, że mają zahamować atak radzieckich wojsk
pancernych na zachodnią Europę), ale jednak nie można uznać, że jest ono
zerowe.
Skażenie radioaktywne może być skutkiem użycia broni jądrowej, którą
dysponuje dziś znacznie więcej państw niż w latach pięćdziesiątych. Są
podejrzenia, że mają ją także organizacje terrorystyczne. I choć zagrożenie
terroryzmem w Polsce nie jest duże, warto je także brać pod uwagę.
Skażenie może powstać także wskutek awarii w elektrowni atomowej.
Z najnowszej historii znamy awarię w Czarnobylu (wywołaną przez szereg
ludzkich błędów i zaniedbań) czy w Fukushimie (gdzie zabezpieczenia
okazały się niewystarczające w starciu z żywiołem). Wprawdzie elektrownie
jądrowe są dziś bezpieczniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, ale 11
reaktorów typu czarnobylskiego (RBMK) wciąż funkcjonuje w kilku
elektrowniach w Rosji. Trzeba jednak przyznać, że wprowadzono w nich
zmiany mające na celu m.in. poprawę bezpieczeństwa ich pracy.
Skażenie radioaktywne jest jednym z tych zdarzeń, których obawiamy się
najbardziej. Promieniowania jonizującego nie czujemy na skórze jak chłodu.
Nie widzimy jako zawieszonego w powietrzu pyłu (ujawniającego się przy
wyższych stężeniach). Nie mamy tanich i łatwo dostępnych przyrządów
pomiarowych do badania jego wielkości. Jednocześnie stosunkowo niewiele
o nim wiemy. Za to znamy jego skutki – chorobę popromienną i nowotwory.
O promieniowaniu i ochronie przed nim napisano już wiele. Dlatego tutaj
postanowiliśmy jedynie podsumować najważniejsze kwestie związane z tym
tematem.
Promieniowanie jest tym mniej niebezpieczne, im dalej od jego źródła
jesteśmy. Jeśli w naszym mieście wybuchnie bomba atomowa, to najpewniej
zginiemy od razu, co w pewnym sensie będzie rozwiązaniem wszystkich
doczesnych problemów. Jeśli wybuch nastąpił w odległości 100 kilometrów
od nas, nie staniemy się raczej ofiarą samego wybuchu, za to będziemy
musieli schronić się przed opadem radioaktywnym.
Warto mieć świadomość, że awaria jednego reaktora czy wybuch jednej
bomby nie musi spowodować skażenia całego kraju. Polecamy obejrzenie
animacji pokazującej, jak rozprzestrzeniało się skażenie po pożarze
w Czarnobylu w 1986 roku68. Zanim dotarło nad Polskę, minęło dość dużo
czasu. Czy na tyle dużo, by zdążyć się ewakuować z miasta i może nawet
wykopać jakiś zaimprowizowany schron?
Przed promieniowaniem chroni ołów, beton, stal, ale także ubita ziemia.
Warstwa o grubości około 30 centymetrów pochłania 90% promieniowania,
60 centymetrów – 99%, a 90 centymetrów – 99,9%. Wystarczy tylko mieć na
działce ziemiankę przykrytą metrową warstwą ziemi i wyposażoną
w instalację wentylacyjną zapewniającą oczyszczenie powietrza
z radioaktywnego pyłu, by nie musieć się za bardzo przejmować tym
skażeniem.
Osobom zainteresowanym tematem polecamy świetną książkę Nuclear
War Survival Skills, którą można znaleźć za darmo w internecie69, niestety
tylko w języku angielskim. Jej najcenniejszą częścią są projekty
zaimprowizowanych schronów, które mają pochłaniać możliwie dużą część
promieniowania, zabezpieczając nas przed jego skutkami.
Wiadomo, że nie każdy ma warunki, by wykopać sobie w ogrodzie
schron przeciwatomowy. Ale każdy może ściągnąć wskazaną książkę,
wydrukować sobie plan jego budowy i zgromadzić materiały i narzędzia
potrzebne do jego wykonania. Autorzy sprawdzili, że jest to w zasięgu
możliwości fizycznych nawet dwóch studentek.
Warto też śledzić wskazania Radioactive@Home – sieci niezależnych od
siebie i raportujących do wspólnej bazy czujników promieniowania
jonizującego70. Na terenie Polski sieć jest dość dobrze rozbudowana, niestety
za naszą wschodnią granicą czujników nie ma zbyt wielu.
Apokalipsa kontra zwykłe trudne czasy, jakie znamy
Mamy nadzieję, że w tym momencie widzisz, drogi czytelniku, że wszystko
to, co przygotowałeś na ewentualność braku prądu, utrudnień w dostawach
żywności czy utraty pracy, może posłużyć ci także w razie wojny, skażenia
radioaktywnego czy apokalipsy zombie.
Tak, także gotówka i złoto. Może ich wartość spadnie, ale na pewno na
rynku będzie funkcjonować jakiś środek płatniczy. Na początku mogą być
nim właśnie lokalne i zagraniczne waluty.
Przygotowując się do najbardziej prawdopodobnych kryzysów, także
tych w skali rodziny, będziesz jednocześnie gotów zmierzyć się ze
zdarzeniami o charakterze globalnym. A przecież łatwiej przekonać bliskich
do odkładania pieniędzy na czarną godzinę niż na apokalipsę zombie,
prawda?

67 Zob. T. Nordstrom, D. Sturt, A U.S. Government ‘Zombie’ Plan?, „Forbes” [online], 29


maja 2014: http://www.forbes.com/sites/davidsturt/2014/05/29/a-u-s-government-zombie-
plan [dostęp: 20 lutego 2017].
68 Zob. In depth: Chernobyl’s AccidentPath and extension of the radioactive cloud,
Ratical.org: https://ratical.org/radiation/Chernobyl/IRSN14dayPlume.html [dostęp: 20
lutego 2017].
69 Cresson H. Kearny, Nuclear War Survival Skills: Updated and Expanded 1987 Edition,
Cave Junction 1987; książka do pobrania pod adresem: http://www.oism.org/nwss [dostęp:
20 lutego 2017].
70 Zob. http://radioactiveathome.org/map [dostęp: 20 lutego 2017].
Posłowie

Choć nie jesteśmy ludźmi przesadnie religijnymi i nie można nas za często
spotkać w kościele, to jednak bliskie naszemu sercu jest powiedzenie
„strzeżonego Pan Bóg strzeże”.
W przetrwaniu trudnych czasów przyda się łut szczęścia albo pomoc
Opatrzności, ale temu szczęściu (czy Opatrzności) trzeba pomóc. Pomożemy
mu, po prostu starając się przygotować na nieprzewidziane sytuacje we
własnym zakresie tak dobrze, jak to tylko możliwe.
Wiadomo, że nie uda się nam zabezpieczyć przed każdą ewentualnością.
I w drewnianym kościele może człowiekowi na głowę spaść cegła. W tym
ujęciu nasze przygotowania tylko w niektórych aspektach można porównać
do kasku chroniącego głowę. Czasem będą tylko czymś w rodzaju bandaża,
noszy i środka przeciwbólowego.
Ważne, żebyście po przeczytaniu tej książki wiedzieli, że na trudne czasy
trzeba przygotowywać się spokojnie i rozsądnie. Bez podejmowania głupich
decyzji i wydawania pieniędzy na głupoty.
Jest takie powiedzenie, że optymista uczy się języka angielskiego,
pesymista chińskiego, a realista obsługi karabinka AK. Realista powinien
uczyć się także robienia zapasów żywności, pozyskiwania i uzdatniania
wody, uprawy roślin jadalnych oraz zasad udzielania pierwszej pomocy.
Do czego gorąco was zachęcamy.
Artur i Krzysiek

PS. Widzimy się na naszym blogu i na kanale na YouTube!


Indeks

A
Agregat prądotwórczy
Akumulatory, akumulatorki
Akwarium
Apteczka
Awaria zasilania

B
Basen
Baterie
Baterie słoneczne
Bezpieczeństwo
Biokominki
Broń czarnoprochowa
Broń palna

C
CB-radio
Cel ewakuacji
D
Destylacja
Deszczówka
Dokumenty
Dom

E
Energia elektryczna
Ewakuacja
trasa
procedura

G
Gaz pieprzowy
Gotowanie
Gotówka
Grill

H
Hamak
Higiena
Hobo stove
Hodowla zwierząt
pszczół
ryb
Hydrofor

J
Jadalne rośliny
Jodyna

K
Kanalizacja
Kiełki
Kiszenie
Koc
Koc termiczny
Kociołki myśliwskie
Kompas
Konserwy
Kopiowanie puszek
Krótkofalówki
Krzesiwo
Kuchenki
gazowe
na benzynę
na paliwa stałe
słoneczne
Kusza

L
Lampy naftowe
Latarka
Lodówka

Ł
Ładowarki
Łuk

M
Mapa
Marynowanie
Metale szlachetne
Multitool

N
Namiot
Nasiona
Nóż

O
Oblężenie
Odwrócona osmoza
Ognisko
Ogrodnictwo partyzanckie
Ogród
Ogrzewanie

P
Paliwo
Pandemia
Piec rakietowy
Piecyki gazowe
Pieniądze
Plandeka
Polowanie
Pompy do wody
Posiłki zastępcze
Powerbank
Powódź
Prepper
Przestępczość
Przetwornica

R
Racje żywnościowe
Radio
Rower

S
Samochód
Samowary
Schronienie
Scyzoryk
Skażenia
biologiczne
chemiczne
radioaktywne
Staw
Studnia
Survival
Suszenie
Szara woda
Szybkowar

Ś
Śmierć
Śpiwór
Świece

T
Telefon komórkowy
Termin przydatności do spożycia
Trudne czasy
Turbiny wiatrowe
Turbiny wodne
Tyndalizacja

U
Ubezpieczenia
samochodu
Urządzenia na korbkę
Usuwanie odpadów

W
Waluta
Warstwy w przygotowaniach
Wekowanie
Wentylacja
Wędkarstwo
przybory
Woda
awaryjne zapasy
dezynfekcja
filtrowanie wody
pozyskiwanie
uzdatnianie
Worki strunowe
Wybielacz

Z
Zamrażarka
Zapalniczki, zapałki
Zapasy
paliwa
wody
żywności
Zasilacze awaryjne
Zdrowie
Zestawy przetrwania
72-godzinny
EDC
na blackout
ucieczkowy
Zombie
Ź
Źródła prądu

Ż
Żywność
liofilizowana
pozyskiwanie
produkcja
Torebka transpiracyjna. Im więcej liści w torebce, tym więcej wody
uzyskamy.
Zbieranie deszczówki w ten sposób możliwe jest także na balkonie
w bloku.
Filtry LifeStraw.
Picie wody za pomocą filtra LifeStraw prosto ze strumienia nie zawsze
jest możliwe.
Filtr Katadyn Base Camp PRO zawieszony na gałęzi umożliwia łatwe
przefiltrowanie dużej ilości wody, choć jest to dość czasochłonne.
Kuchenny filtr do wody. Nadaje się do poprawy smaku wody z kranu, ale
nie usunie z wody bakterii.
Prowadzenie spisu zapasu żywności jest bardzo proste!
Fasolka w słoikach, gotowa do wekowania w szybkowarze.
Słoik z zakrętką ułatwiającą kiełkowanie.
Ogród warzywny urządzony w leju po bombie w Londynie, 1943 r.
Kuchenka na drewno Biolite Campstove podczas pracy.
Schemat kuchenki Kelly Kettle (materiały promocyjne producenta).
Samowar na węgiel drzewny.
Składana kuchenka wojskowa na paliwo stałe.
Palnik z dwóch puszek po napojach. Doskonale działa na denaturacie.
Piecyk rakietowy z cegieł. Zaprawa nie jest niezbędna.
Ognisko Dakota podczas pracy.
Gotowanie w kociołku myśliwskim.
Warto nie tylko mieć krzesiwo, lecz także umieć je skutecznie użyć.
Maglite AA jako latarka…
…i jako świeca.
Urządzenie rozruchowe. Posiada gniazda ładowania USB, przetwornicę,
kompresor i lampkę LED.
Ta turystyczna ładowarka solarna posiada gniazda USB do zasilania
przenośnych urządzeń.
Jedna strona tej plandeki odbija ciepło, a druga posłuży do sygnalizacji
naszego położenia.
Google Hangouts.
Spis treści
Karta tytułowa
Wstęp. Kim jest prepper?
Rozdział 1. Trudne czasy – czyli jakie?
Skala i prawdopodobieństwo zdarzenia
Koniec świata, jaki znamy
Czego uczy nas historia?
Kto nam pomoże, czyli o naiwnej wierze w pomoc służb
Gdzie spotka nas kataklizm?
Rozdział 2. Survivalowe potrzeby w domu i poza nim
Niezbędne do przeżycia
Życiodajne systemy, infrastruktura i ludzie
Samodzielność a samowystarczalność
Rozdział 3. Woda
Domowe zapasy wody
Jeśli nie wodociąg, to co?
Awaryjne zapasy wody w domu lub mieszkaniu
Zaimprowizowane metody pozyskiwania wody
Uzdatnianie wody
Rozdział 4. Żywność i żywienie w trudnych czasach
Zapasy żywności
Pozyskiwanie żywności na co dzień i w trudnych czasach
Produkcja żywności na co dzień i w sytuacji kryzysowej
Gotowanie w sytuacjach awaryjnych
Rozdział 5. Energia w domu
Do czego używa się w domu prądu?
Domowy sprzęt na baterie
Baterie, akumulatorki i ładowarki
Radia, latarki i ładowarki na korbkę
Awaryjne i alternatywne źródła prądu dla domu
Światło bez prądu, czyli świece i lampy naftowe
Awaryjne metody na ogrzanie pomieszczeń w domu lub mieszkaniu
Zabezpieczenie domu przed skażeniami chemicznymi i biologicznymi
Rozdział 6. Samochód w sytuacjach kryzysowych i w trudnych czasach
Sytuacje kryzysowe w korzystaniu z samochodu
Wykorzystanie samochodu w sytuacjach kryzysowych
Przygotowanie samochodu na sytuacje kryzysowe
Samochodowe procedury poprawiające bezpieczeństwo
Jak robić zapas paliwa do samochodu?
Rozdział 7. Zestawy przetrwania
Zestaw EDC, do codziennego noszenia
Specyficzne zestawy przetrwania
Rozdział 8. Bezpieczeństwo w trudnych czasach i na co dzień
Rodzinna polityka bezpieczeństwa informacji
Zabezpieczanie dobytku
Broń palna jako ostateczny wyrównywacz szans
Bezpieczeństwo w czasie sytuacji kryzysowej i długotrwałego
niedoboru
Rozdział 9. Ewakuacja
Co nas zmusi do ewakuacji?
Uciekać czy zaszyć się w domu?
Rodzaje zestawów ewakuacyjnych
Cel ewakuacji, czyli dokąd powinniśmy uciekać?
Jak i czym uciekać z miasta?
Testowanie ewakuacji
Muszę uciekać i co dalej?!
Rozdział 10. Człowiek i rodzina w trudnych czasach
Bliscy i ich uwzględnienie w przygotowaniach
Idealny dom na trudne czasy
Zabezpieczenie finansowe na trudne czasy
Śmierć końcem świata, jaki znamy
Zdrowie w trudnych czasach i na co dzień
Rozdział 11. Scenariusze apokaliptyczne
Globalny kryzys finansowy
Apokalipsa zombie *
Skażenie radioaktywne wskutek użycia broni jądrowej lub awarii w
elektrowni atomowej
Apokalipsa kontra zwykłe trudne czasy, jakie znamy
Posłowie
Indeks
Karta redakcyjna
Copyright © by Krzysztof Lis

Projekt okładki
Kamil Rodziewicz

Fotografie na okładce
Copyright © Seregam/Shutterstock
Copyright © Ian 2010/Shutterstock
Copyright © Andrzej Wilusz/Shutterstock

Redakcja
Aurelia Hołubowska

Opieka redakcyjna
Joanna Bernatowicz
Oskar Błachut

Adiustacja
Magdalena Matyja-Pietrzyk
Agnieszka Szmuc

Korekta
Anna Gądek
Jolanta Stal

ISBN 978-83-240-4665-2

Flow Books
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
E-mail: promocja@flowbooks.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl


Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569,
e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com

You might also like