You are on page 1of 288

David Eagleman

Mózg. Opowieść o nas

Tytuł oryginału
The Brain: The Story of You

ISBN 978-83-8116-359-0

Copyright © David Eagleman, 2015


Artwork copyright © Blink Entertainment trading as Blink Films, 2015
Published by arrangement with Canongate Books Ltd,
14 High Street, Edinburgh EH1 1TE
All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2018

Redakcja
Zofia Domańska

Jacket image by Blink Films UK


Jacket design by Peter Adlington

Opracowanie graficzne okładki


Krzysztof Kibart
www.designpartners.pl

Opracowanie graficzne i techniczne


Barbara i Przemysław Kida

Wydanie 1

Zysk i S-ka Wydawnictwo


ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67
faks 61 852 63 26
dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
sklep@zysk.com.pl
www.zysk.com.pl

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.


Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Wprowadzenie
1. Ja, czyli kto?
NARODZONY NIE ZNACZY, ŻE UKSZTAŁTOWANY
PRZYCINANIE POŁĄCZEŃ SYNAPTYCZNYCH: ODSŁANIANIE POSĄGU Z MARMURU
RYZYKOWNA GRA Z NATURĄ
LATA MŁODZIEŃCZE
PLASTYCZNOŚĆ MÓZGU W OKRESIE DOROSŁOŚCI
ZMIANY PATOLOGICZNE
CZYŻBYM BYŁ SUMĄ SWOICH WSPOMNIEŃ?
PAMIĘĆ BYWA ZAWODNA
STARZENIE SIĘ MÓZGU
JESTEM WRAŻLIWY
MÓZGI NICZYM PŁATKI ŚNIEGU

2. Rzeczywistość, czyli co?


ILUZJA RZECZYWISTOŚCI
DOŚWIADCZANIE RZECZYWISTOŚCI
BYŁEM ŚLEPCEM, ALE ODZYSKAŁEM WZROK
SAME OCZY NIE WYSTARCZĄ, ŻEBY WIDZIEĆ
WIDZENIE Z POZORU PRZYCHODZI NAM BEZ NAJMNIEJSZEGO WYSIŁKU, ALE TO
NIEPRAWDA
SYNCHRONIZACJA ZMYSŁÓW
CZY SPEKTAKL SIĘ SKOŃCZY, GDY ODETNIEMY ZMYSŁY?
POSTRZEGANIE OCZEKIWAŃ
MODEL WEWNĘTRZNY MA RACZEJ NISKĄ ROZDZIELCZOŚĆ, ALE PRZYNAJMNIEJ
MOŻNA GO AKTUALIZOWAĆ
UWIĘZIENI W ZALEDWIE CIENKIM WYCINKU RZECZYWISTOŚCI
MOJA RZECZYWISTOŚĆ, TWOJA RZECZYWISTOŚĆ
CZY WIERZYĆ W TO, CO PODPOWIADA MÓZG?
ZAKRZYWIENIE CZASOPRZESTRZENI
BAJARKA OPOWIADA

3. Kto tu rządzi?
ŚWIADOMOŚĆ
MÓZG NIEŚWIADOMY RUSZA DO AKCJI
WTAPIANIE UMIEJĘTNOŚCI W UKŁADY SCALONE MÓZGU
NA AUTOPILOCIE
GŁĘBOKIE ŻŁOBIENIA W NIEŚWIADOMOŚCI
DLACZEGO W OGÓLE BYWAMY ŚWIADOMI?
KIEDY ŚWIADOMOŚĆ GDZIEŚ NAM UMYKA
KTO W TAKIM RAZIE RZĄDZI?
POCZUCIE WOLNEJ WOLI

4. Jak to jest z tym podejmowaniem decyzji?


USŁYSZEĆ DŹWIĘK PODEJMOWANYCH DECYZJI
MÓZG TO MASZYNA, KTÓRA ZRODZIŁA SIĘ Z KONFLIKTU
SYGNAŁY DOCIERAJĄCE Z WNĘTRZA CIAŁA POMAGAJĄ W PODEJMOWANIU
DECYZJI
PODRÓŻE W PRZYSZŁOŚĆ
MOC TERAŹNIEJSZOŚCI
PRZECIWDZIAŁANIE SILE ODDZIAŁYWANIA TERAŹNIEJSZOŚCI: KONTRAKT
ODYSEUSZA
UKRYTE MECHANIZMY PODEJMOWANIA DECYZJI
PODEJMOWANIE DECYZJI A OTOCZENIE SPOŁECZNE

5. Czy wy w ogóle jesteście mi potrzebni?


AŻ POŁOWĘ KAŻDEGO Z NAS STANOWIĄ INNI LUDZIE
SUBTELNE SYGNAŁY Z OTOCZENIA
RADOŚCI I SMUTKI PŁYNĄCE Z EMPATII
PRZETRWAĆ MOGĄ WSZYSCY, NIE TYLKO NAJSILNIEJSI
GRUPY OBCE
SĄ RÓWNI I RÓWNIEJSI

6. Kim się staniemy w przyszłości?


ŁATWO DOSTOSOWUJĄCA SIĘ MASZYNA LICZĄCA
PODŁĄCZANIE URZĄDZEŃ PERYFERYJNYCH
TECHNOLOGIA „PLUG AND PLAY”: PRZYSZŁOŚĆ POZASENSORYCZNA
AUGMENTACJA SENSORYCZNA
JAK USPRAWNIĆ NASZE CIAŁO?
UTRZYMAĆ SIĘ PRZY ŻYCIU
CYFROWA NIEŚMIERTELNOŚĆ
CZY ŚWIADOMOŚĆ W OGÓLE POTRZEBUJE TYCH WSZYSTKICH STRUKTUR
BIOLOGICZNYCH?
SZTUCZNA INTELIGENCJA
CZY KOMPUTER POTRAFI MYŚLEĆ?
TO COŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO SUMA
ŚWIADOMOŚĆ JAKO WYŁANIAJĄCA SIĘ NOWA CECHA
CO JEST NIEZBĘDNE, BY WYŁONIŁA SIĘ ŚWIADOMOŚĆ?
UPLOADING: KOPIOWANIE ŚWIADOMOŚCI DO PLIKU
CZYŻBYŚMY JUŻ UCZESTNICZYLI W SYMULACJI?
KU PRZYSZŁOŚCI

Podziękowania
Przypisy
Słowniczek
Spis ilustracji
Wprowadzenie
Ponieważ nauka o mózgu rozwija się w zawrotnym tempie, trudno ogarnąć
rozumem całość tej dziedziny, zastanowić się, jaki wpływ mają tego typu
badania na nasze życie, streścić w jasny i przystępny sposób, co to znaczy być
organizmem biologicznym. Niniejsza książka ma właśnie to na celu.
Nauka o mózgu to dziedzina o nie byle jakim znaczeniu. Ten dziwny twór
o dużych zdolnościach obliczeniowych zamknięty w naszej czaszce stanowi
percepcyjny mechanizm pozwalający nawigować w świecie. To substancja, w
której rodzą się decyzje, materia będąca kuźnią wyobraźni. Zarówno nasze
sny, jak i nasze życie na jawie ma swój początek w kłębowisku pełnych
energii komórek. Głębsze zrozumienie istoty mózgu pozwala w nowym
świetle rozpatrywać to, co uznajemy za prawdę w naszych osobistych
relacjach, i to, co uważamy za konieczne w przyjętej przez nas strategii
społecznej: czyli w tym, jak prowadzimy walkę, dlaczego kochamy, co
uznajemy za prawdę, jak powinniśmy się kształcić i jak zaprojektować swoje
ciało na nadchodzące stulecia. W mikroskopijnej wielkości obwodach tworzy
się zapis zarówno przeszłości, jak i przyszłości naszego gatunku.

Wziąwszy pod uwagę, jak nadrzędne znaczenie ma mózg dla naszego


życia, zastanawiałem się kiedyś, dlaczego tak rzadko o nim mówimy. Wolimy
przecież wprawiać powietrze w drgania plotkami na temat celebrytów
i kolejnych odsłon jakiegoś reality show. Teraz już myślę, że braku należnej
uwagi dla mózgu nie należy traktować jako jakiegoś niedociągnięcia, ale
raczej jako wskazówkę. Do tego stopnia wpadliśmy w pułapkę otaczającej
nas rzeczywistości, że niezwykle trudno nam w ogóle zdać sobie sprawę, że
tkwimy w jakieś pułapce. Na pierwszy rzut oka nie ma o czym mówić. Świat
jest pełen kolorów, to oczywiste. Moja pamięć działa jak kamera wideo, to też
oczywiste. Oczywiste jest również, że znam prawdziwe powody własnych
przekonań.
Na kartach tej książki obnażymy wszystkie nasze założenia. Pisząc tę
książkę, starałem się uniknąć tonu podręcznikowego, miała ona natomiast
zwrócić uwagę na głębię dociekań, w jaki sposób podejmujemy decyzje,
w jaki sposób postrzegamy rzeczywistość, kim jesteśmy, co kieruje naszym
życiem, po co nam inni ludzie i dokąd zmierzamy jako gatunek, który dopiero
stara się uchwycić własny ster. Praca ta jest próbą zasypania przepaści
pomiędzy literaturą naukową a życiem codziennym zwykłego posiadacza
mózgu. Podejście, jakie tu prezentuję, dalece odbiega od pisanych przeze
mnie artykułów naukowych, a nawet od innych moich książek z dziedziny
neurologii. Skierowana jest ona do innego rodzaju odbiorcy. Nie wymaga od
niego żadnej specjalistycznej wiedzy, a jedynie ciekawości i głodu wiedzy na
temat siebie samego.

Zapraszam zatem do środka. Ruszamy zwiedzać kosmos, jaki kryje się


w nas. Możliwe będą przystanki na żądanie. Mam nadzieję, że
w nieskończonej gęstwinie poplątanych miliardów komórek mózgowych
i bilionów połączeń między nimi będziecie mogli się rozejrzeć i dostrzec to
coś, czego być może nawet nie spodziewaliście się zobaczyć. Mianowicie
samych SIEBIE.
1. Ja, czyli kto?
Każde z waszych doświadczeń życiowych — od przypadkowej rozmowy, po szeroko
rozumianą kulturę — rzeźbi mikroskopijne detale w waszym mózgu. Mówiąc językiem
neurologii, to, kim jesteście, zależy od tego, gdzie się znajdujecie. Wasz mózg to
niepohamowana istota zmiennokształtna, stale układająca na nowo okablowanie
swoich obwodów, a ponieważ wy jesteście jedyni w swoim rodzaju, unikatowe będą też
szczegółowe wzorce w waszych sieciach neuronów. Wciąż na nowo dokonujecie zmian
w swoim życiu, dlatego wasza tożsamość stanowi ruchomy cel. Nigdy nie zatrzyma się
gdziekolwiek na stałe.

Mimo że neurologia to mój chleb powszedni, za każdym razem, kiedy


trzymam w ręku mózg, czuję respekt. Oprócz jego wagi (mózg dorosłego
człowieka waży niecałe półtora kilograma), dziwnej konsystencji (jest jak
sztywna galaretka) i pomarszczonej powierzchni (głębokie wąwozy
przecinają obrzmiały krajobraz) uderza jego zwyczajna fizyczność. Ten
kawałek nieszczególnej materii nijak nie przystaje do procesów umysłowych,
jakie w nim zachodzą.

Całe życie, przepełnione nadającymi mu koloryt udręką i upojeniem, rozgrywa się w tym
półtorakilogramowym kawałku materii.

Wszystkie myśli, marzenia, wspomnienia i przeżycia mają swój początek


w tej dziwnej substancji złożonej z neuronów. To, kim jesteśmy, jest zapisane
w skomplikowanych wzorcach wystrzału impulsów elektrochemicznych.
Kiedy taka aktywność zamiera, umieramy i my. Kiedy zmienia się charakter
tej aktywności, czy to w wyniku urazu, czy działania jakiejś substancji
psychoaktywnej — ramię w ramię idą za tym zmiany w waszym charakterze.
W przeciwieństwie do innych organów ciała uszkodzenie choćby
najmniejszego skrawka mózgu prawdopodobnie radykalnie was odmieni. By
pojąć, jak to możliwe, zacznijmy od początku.
NARODZONY NIE ZNACZY, ŻE
UKSZTAŁTOWANY
W momencie porodu ludzie są kompletnie bezradni. Zanim zaczniemy
chodzić, minie rok. Zanim zaczniemy artykułować swoje myśli, miną kolejne
dwa lata. A zanim sami zaczniemy o siebie dbać, musi minąć o wiele więcej.
W kwestii przeżycia jesteśmy całkowicie zależni od ludzi, którzy nas
otaczają. A jak wypadamy w porównaniu z innymi ssakami? Na przykład
delfiny, rodząc się, od razu potrafią pływać. Żyrafy stają na własnych nogach
w ciągu pierwszej godziny życia. A źrebię zebry, żeby zacząć brykać,
potrzebuje co najwyżej czterdziestu pięciu minut. Nasi kuzyni z królestwa
zwierząt zdają się zaraz po urodzeniu zaskakująco niezależni.

W obliczu tego wydawać by się mogło, że inne gatunki mają nad nami
przewagę, lecz niestety oznacza to raczej dla ich ograniczenie. Potomstwo
zwierząt rozwija się szybko, ponieważ ich mózg ulega wcześniejszemu
głębokiemu kodowaniu według prawie całkowicie niedającego się zmienić
modelu. Ich wcześniejsze przygotowanie do samodzielnego życia następuje
kosztem elastyczności. Wyobraźmy sobie, że jakiś nieszczęsny nosorożec
zawędruje do arktycznej tundry albo na himalajski szczyt, ewentualnie do
centrum Tokio. Nie miałby on najmniejszych szans się przystosować (dlatego
nosorożców raczej tam nie spotykamy). Strategia przyjścia na świat
z wcześniej już skonstruowanym mózgiem ma rację bytu jedynie
w określonej niszy ekosystemu, ale wystarczy umieścić zwierzę poza tą niszą,
a okaże się, że jego szanse na szczęśliwy rozwój są nikłe.

Natomiast ludzie są w stanie rozwijać się w różnorodnych środowiskach,


od skutej lodem tundry, przez tereny wysokogórskie, po tętniące życiem
centra wielkich miast. Jest to możliwe, gdyż w momencie narodzin mózg
ludzki zdaje się poniekąd niedokończony. Zamiast przychodzić na świat,
mając wszystko w pełni zaprogramowane, powiedzmy nawet „głęboko
zakodowane”, ludzki mózg pozwala, by jego szczegóły zostały ukształtowane
przez życiowe doświadczenia. Stąd też długie okresy nieporadności, by
młody mózg mógł powoli być formowany w zgodzie ze swoim
środowiskiem. Jest on dopiero „kodowany przez życie”.
PRZYCINANIE POŁĄCZEŃ SYNAPTYCZNYCH:
ODSŁANIANIE POSĄGU Z MARMURU
W czym zatem tkwi sekret elastyczności młodego mózgu? Nie chodzi
przecież o przyrost komórek nerwowych — w istocie, ich liczba
w dzieciństwie i dorosłości jest jednakowa. Kluczem do tej tajemnicy są
raczej istniejące między nimi połączenia.

W chwili narodzin neurony stanowią komórki odrębne i brak między nimi


połączeń, jednak wraz z docieraniem do mózgu informacji sensorycznych
w ciągu pierwszych dwóch lat życia połączeń tych przybywa w zawrotnym
tempie. W dziecięcym mózgu co sekundę pojawiają się dwa miliony nowych
połączeń, zwanych synapsami. W wieku dwóch lat dziecko ma ich już sto
bilionów, czyli dwa razy więcej niż dorosły.

Jest to już maksimum możliwości, a połączeń synaptycznych jest o wiele


więcej niż potrzeba. W tym momencie proces ich krzewienia się ustępuje
strategii „przycinania”. Wraz z rozwojem 50 procent synaps zostaje
odrzuconych.

Które synapsy zostają, a z którymi trzeba się pożegnać? Jeśli dane


połączenie z powodzeniem sprawdza się jako element określonego obwodu,
ulega ono wzmocnieniu. Jeśli natomiast okazuje się nieużyteczne, ulega
osłabieniu, a w końcu całkowitemu zanikowi. Zupełnie tak samo jak ścieżki
w lesie. Te nieużywane zarastają i znikają.
W pewnym sensie proces kształtowania tego, kim jesteśmy, polega na
pogłębianiu kanałów, które były już wcześniej dostępne. Tym, kim jesteście,
stajecie się nie dlatego, że czegoś w waszym mózgu przybywa, ale w wyniku
tego, że coś bezużytecznego zostało odrzucone.

Programowanie przez życie


Wiele zwierząt rodzi się ze wstępnym oprogramowaniem lub tak zwanym
głębokim kodowaniem genetycznym określonych zachowań i instynktów.
Geny kierują budową ich ciała i mózgu w sposób, który określa, czym
będą i jak się będą zachowywać. Odruch muchy, która ucieka przed
poruszającym się cieniem, wstępnie zaprogramowany instynkt rudzika
wędrownego, by udać się na zimę na południe, skłonność niedźwiedzia
do zapadania w sen zimowy czy spontaniczność zachowań psa mającego
chronić swojego pana to wszystko przykłady instynktów i zachowań,
które są głęboko zakodowane. Głębokie kodowanie pozwala tym
stworzeniom już od momentu narodzin postępować tak jak ich rodzice, a
niekiedy nawet samodzielnie szukać pożywienia i żyć zupełnie
niezależnie.
U ludzi sytuacja ma się nieco inaczej. Co prawda ludzki mózg pod
względem genetycznym też przychodzi na świat w pewnym stopniu głęboko
zakodowany (na przykład w sprawach oddychania, płakania, ssania,
ochrony twarzy i zdolności przyswajania cech rodzimego języka).
Jednak w porównaniu z resztą przedstawicieli królestwa zwierząt
wychodzi na to, że ludzki mózg w momencie narodzin jest wyjątkowo
niedokończony. Szczegółowy schemat połączeń w ludzkim mózgu nie jest
wstępnie zaprogramowany. Zamiast tego geny dają bardzo ogólne
wskazówki co do planów sieci neuronowych, a w wyniku doświadczeń
życiowych dokonuje się ostateczna regulacja wcześniejszego
oprogramowania, co stwarza możliwość dostosowania się do
szczegółowych warunków funkcjonowania w danym otoczeniu.
Zdolność ludzkiego mózgu do wpasowywania się w środowisko, w którym
się narodził, pozwoliła naszemu gatunkowi opanować każdy ekosystem na
naszej planecie, a nawet rozpocząć ekspansję w inne obszary Układu
Słonecznego.

Przez cały okres dzieciństwa środowisko lokalne udoskonala nasz mózg,


czerpiąc z ogromu możliwości i kształtując go tak, aby pasował do tego, co
nas otacza. Nasz mózg tworzy mniej połączeń synaptycznych, ale za to są one
silniejsze.

Na przykład język, na którego działanie jesteśmy wystawieni


w dzieciństwie (czy to angielski, czy japoński), udoskonala zdolność
słyszenia typowych dla siebie dźwięków, ale jednocześnie upośledza
zdolność wychwytywania dźwięków właściwych tylko określonym innym
językom. To znaczy, że dziecko dopiero co urodzone w Japonii i dziecko,
które dopiero co przyszło na świat w Ameryce, mają jednakową zdolność
słyszenia i reagowania na wszystkie głoski obydwu języków. Jednak
z czasem dziecko japońskie utraci chociażby zdolność rozróżniania dźwięków
R i L, gdyż w japońskim nie są one odrębnymi głoskami. Jesteśmy zatem
efektem kształtowania przez środowisko, w którym przypadkiem się
znaleźliśmy.

W mózgu noworodka neurony są zasadniczo ze sobą niepołączone. W ciągu pierwszych


W mózgu noworodka neurony są zasadniczo ze sobą niepołączone. W ciągu pierwszych
dwóch do trzech lat rozgałęzień synaptycznych przybywa i komórki mają ze sobą coraz więcej
połączeń. Jednak później te połączenia zostają przycięte i w wieku dorosłym jest ich mniej, ale
stają się za to silniejsze.
RYZYKOWNA GRA Z NATURĄ
W czasie naszego wydłużonego dzieciństwa mózg dalej przycina połączenia
synaptyczne, dostrajając się do konkretnych cech środowiska. Dopasowanie
się do otoczenia to bardzo inteligentna strategia, ale pociąga ona za sobą
pewne ryzyko.

Jeśli rozwijający się mózg zostanie pozbawiony odpowiedniego,


„pożądanego” środowiska, w którym dziecko będzie właściwie stymulowane
i zadbane, jego mózgowi trudno będzie ukształtować się prawidłowo. Właśnie
tego na własnej skórze doświadczyła rodzina Jensenów z Wisconsin. Carol
i Bill Jensenowie adoptowali Toma, Johna i Victorię, kiedy dzieci miały
cztery lata. Do czasu adopcji przebywały w państwowym rumuńskim
sierocińcu, gdzie panowały przerażające warunki, co nie pozostało bez
wpływu na rozwój ich mózgów.
Kiedy Jensenowie odebrali dzieci i wsiedli do taksówki, by opuścić
Rumunię, Carol poprosiła kierowcę, by przetłumaczył, co dzieci mówią.
Odpowiedział, że jest to jakiś bełkot. Nie przypominał żadnego języka. Chcąc
porozumiewać się między sobą, stworzyły one pewien dziwny język
mieszany. Nawet gdy dzieci nieco podrosły, nadal borykały się
z trudnościami w uczeniu, były to blizny po dzieciństwie, w którym zabrakło
odpowiedniej stymulacji.

Tom, John i Victoria niewiele pamiętają z czasów spędzonych w Rumunii.


Natomiast tym, kto doskonale pamięta te placówki, jest dr Charles Nelson,
profesor pediatrii ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie. Po raz pierwszy
odwiedził je w 1999 roku. To, co zobaczył, napawało przerażeniem. Dzieci
były przetrzymywane w kojcach i pozbawione jakiejkolwiek intensywniejszej
stymulacji sensorycznej. Na piętnaścioro z nich przypadał jeden opiekun,
a pracownicy ci byli instruowani, by nie brać dzieci na ręce i pod żadnym
pozorem nie okazywać im uczuć, nawet kiedy płakały. Wszystko z obawy, że
okazywanie uczuć sprawi, iż dzieci będą chciały więcej, a niestety liczba
pracowników była ograniczona. W tej sytuacji wszystko podlegało ściśle
określonej dyscyplinie. Dzieci siadały w szeregu na plastikowe nocniki.
Wszystkie były strzyżone jednakowo, bez względu na płeć. Były też
jednakowo ubrane i karmione o stałych porach. Wszystko było jak w zegarku.

Rumuńskie sierocińce

W 1966 roku w celu zwiększenia dzietności pierwszy sekretarz


Rumuńskiej Partii Robotniczej Nicolae Ceauşescu wprowadził zakaz
stosowania antykoncepcji i aborcji. Państwowi ginekolodzy, znani pod
nazwą „policji menstruacyjnej”, dokonywali badań kobiet w wieku
rozrodczym, by zapewnić im możliwość posiadania jak najliczniejszego
potomstwa. Na rodziny, które miały mniej niż pięcioro dzieci,
nakładano „podatek od celibatu”. Wskaźniki urodzeń skoczyły
gwałtownie.
Wiele rodzin nie mogło sobie jednak pozwolić na utrzymanie dzieci,
dlatego oddawały je do prowadzonych przez państwo placówek. Z kolei
państwo tworzyło coraz więcej takich instytucji, by sprostać
zapotrzebowaniu. Do roku 1989, kiedy Ceauşescu został obalony, przez
sierocińce przewinęło się 170 tysięcy porzuconych dzieci.
Naukowcy wkrótce ujawnili wpływ sposobu wychowywania w takich
placówkach na rozwój mózgu. Badania te nie pozostały bez znaczenia
dla polityki rządu. Po latach rumuńskie dzieci z sierocińców zostały
zwrócone rodzicom lub objęte rządową opieką zastępczą. W 2005 roku
Rumunia zdelegalizowała umieszczanie dzieci w sierocińcach przed
drugim rokiem życia, jeżeli nie stwierdzono u nich poważnej
niepełnosprawności.

Na całym świecie miliony dzieci nadal żyją w


zinstytucjonalizowanych placówkach rządowych. Wziąwszy pod uwagę
konieczność zapewnienia rozwijającemu się mózgowi dziecka troskliwego
środowiska, sprawą nadrzędną dla rządzących musi się stać znalezienie
sposobów na stworzenie dzieciom warunków pozwalających na prawidłowy
rozwój mózgu.

Dzieci, których płacz pozostawał bez odpowiedzi, wkrótce nauczyły się nie
płakać. Nie przytulano ich i nie bawiono się z nimi. Chociaż zaspokajano ich
podstawowe potrzeby (jedzenie, mycie, ubranie), pozbawione były czułości,
wsparcia i jakiejkolwiek stymulacji. W wyniku tego wykształciła się u nich
„niewybredna wylewność”. Nelson opowiadał, że gdy wszedł do sali,
otoczyła go gromadka małych dzieciaków, których nigdy wcześniej nie
widział, i wszystkie chciały wskakiwać mu w ramiona, siadać na kolanach,
trzymać za rękę lub z nim wyjść. Mimo że na pierwszy rzut oka taka
niewybredność z ich strony może wydawać się ujmująca, jest to tak naprawdę
strategia radzenia sobie dzieci zaniedbywanych, a wynika z problemu
nieprawidłowo wykształconego długotrwałego przywiązania. Była to wspólna
cecha wyróżniająca dzieci dorastające w tego typu placówkach.
Wstrząśnięty tym, czego doświadczył, Nelson wraz z zespołem opracował
Bukareszteński program wczesnej interwencji. Przebadali oni 136 dzieci
w wieku od sześciu miesięcy do trzech lat, które przebywały w takich
placówkach od urodzenia. Po pierwsze, okazało się, że ich iloraz inteligencji
wynosił około sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu punktów, podczas gdy
średnia wynosi sto. Widoczne były oznaki niedorozwoju mózgu, a rozwój
języka był mocno opóźniony. Przy użyciu encefalografu (EEG) Nelson
stwierdził drastycznie zaniżoną aktywność neuronów.

Mózg ludzki, gdy pozbawi się go czułej opieki i stymulacji poznawczej, nie
jest w stanie normalnie się rozwijać.
Optymizmem jednak napawa to, że badania Nelsona dowiodły istnienia
także drugiej strony medalu. Mózg może, oczywiście w różnym stopniu,
nadrobić straty, jeśli umieści się dziecko w środowisku bezpiecznym i pełnym
miłości. Im młodsze dziecko, tym lepsze efekty. Dzieci umieszczone
w rodzinach zastępczych przed drugim rokiem życia na ogół odrabiają straty
na całkiem zadowalającym poziomie. Po drugim roku życia także czynią
postępy, ale w zależności od wieku borykają się z problemami rozwojowymi
o różnym nasileniu.
Wyniki zebrane przez Nelsona akcentują, jak ważną rolę w rozwoju
dziecięcego mózgu odgrywa pełne troski i miłości otoczenie. A to z kolei
potwierdza fundamentalne znaczenie otaczającego nas środowiska, które
warunkuje to, kim będziemy. Jesteśmy niezwykle wyczuleni na nasze
otoczenie. Ze względu na stosowaną przez mózg strategię lotu sterowanego,
to, kim jesteśmy, zależy w dużej mierze od tego, w czym tkwimy.
LATA MŁODZIEŃCZE
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu uważano, że formowanie się mózgu dobiega
końca wraz z końcem dzieciństwa. Dziś już jednak wiemy, że proces ten trwa
nawet do dwudziestego piątego roku życia. Wiek młodzieńczy to czas tak
głębokiej reorganizacji i przemiany neuronalnej, że drastycznie zmienia ona
sposób postrzegania siebie samego. Hormony krążące po naszym ciele
wywołują niezaprzeczalne zmiany fizyczne, gdyż przyjmujemy wygląd
człowieka dorosłego, a jednocześnie, co oczywiście ukryte dla oka, mózg
przechodzi równie gruntowną przebudowę. Zmiany te nadają niebywały
koloryt naszemu zachowaniu i sposobowi reagowania na otaczający nas
świat.

Jedna z tych zmian jest związana z rodzącym się poczuciem własnego Ja,
a wraz z nim — samoświadomości.

Ochotnicy zgodzili się zasiąść w witrynie sklepowej i wystawić się na widok gapiów. U
nastolatków lęk społeczny jest silniejszy niż u dorosłych, co stanowi odzwierciedlenie specyfiki
rozwoju mózgu w okresie dorastania.

By uchwycić charakter działania mózgu nastolatka, przeprowadziliśmy


prosty eksperyment. Razem z moim dawnym studentem, Rickym Savjanim,
zaprosiliśmy ochotników, by usiedli na krześle w witrynie sklepowej.
Odsunęliśmy zasłonę i nastolatka spoglądającego na świat wystawiliśmy na
widok przechodniów.

Zanim jednak umieściliśmy tych ochotników w tej bądź co bądź


niezręcznej sytuacji, okleiliśmy każdego czujnikami, by móc mierzyć jego
reakcje emocjonalne. Zainstalowaliśmy urządzanie mierzące reakcję skórno-
galwaniczną (ang. galvanic skin response, GSR), wyraźny wskaźnik poziomu
niepokoju — im szerzej otwierają się wasze gruczoły potowe, tym lepiej
skóra przewodzi prąd elektryczny. (Tę samą technologię wykorzystuje
poligraf, czyli wykrywacz kłamstw).

Do eksperymentu zaangażowaliśmy zarówno młodzież, jak i dorosłych.


U dorosłych zaobserwowaliśmy dokładnie taką reakcję stresową wynikającą
z tego, że ludzie na nich patrzą, jakiej oczekiwaliśmy. Natomiast
u nastolatków zauważyliśmy, że w takiej samej sytuacji ich emocje społeczne
wskakują na wyższe obroty: kiedy byli wystawieni na widok publiczny,
zdradzali wyższy poziom zaniepokojenia, a niekiedy wręcz występowały
u nich drgawki.

Skąd ta różnica? Odpowiedź tkwi w obszarze mózgu zwanym


przyśrodkową korą przedczołową. Ulega ona uaktywnieniu, kiedy zaczynamy
myśleć o własnym Ja, a zwłaszcza o emocjonalnym znaczeniu dla niego danej
sytuacji. Doktor Leah Somerville wraz z zespołem z Uniwersytetu Harvarda
zauważyła, że na etapie przejścia z dzieciństwa w okres dorosłości
przyśrodkowa kora przedczołowa staje się bardziej aktywna, a szczyt
aktywności przypada około piętnastego roku życia. W tym czasie sytuacje
społeczne niosą ze sobą duży ładunek emocjonalny i skutkują niezwykle
silnymi reakcjami stresowymi na punkcie własnego Ja. Oznacza to, że
w okresie dorastania uwaga skupiona na własnym Ja — zwana samooceną —
zyskuje największe znaczenie. Natomiast mózg dorosłego człowieka zżył się
już ze swoim poczuciem Ja — jak z dobrze rozchodzoną parą butów —
i dlatego dorosły nie przejmuje się aż tak, że został wystawiony na widok
publiczny w oknie sklepowym.
Mózg nastolatka w budowie

Pod koniec okresu dzieciństwa, a jednocześnie tuż przed rozpoczęciem


okresu dojrzewania następuje drugi z kolei etap nadprodukcji: w korze
przedczołowej rodzą się nowe komórki i powstają nowe połączenia
(synapsy), wytyczając nowe ścieżki jej formowania. Nadmiar tych
połączeń przez kolejne dziesięć lat będzie ulegać przycinaniu: przez
cały okres dorastania słabsze będą eliminowane, a mocniejsze ulegną
wzmocnieniu. W wyniku tego „odchudzania” kora przedczołowa traci w
latach młodzieńczych około jednego procentu masy rocznie.
Kształtowanie obwodów mózgowych przygotowuje nas na doświadczenia,
z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć na drodze ku dorosłości.
Z racji tego, że te ogromne przemiany zachodzą w obszarach
odpowiedzialnych za zaawansowane rozumowanie i panowanie nad
popędami, okres dorastania to czas dramatycznych zmian w zakresie
poznawczym. Grzbietowo-boczna kora przedczołowa, istotna z punktu
widzenia kontrolowania podniet, to obszar najbardziej opóźniony w
procesie dojrzewania i jego formowanie nie zakończy się przed
osiągnięciem wieku dwudziestu kilku lat. Na długo zanim sami
neurolodzy odkryli szczegóły tego stanu rzeczy, firmy oferujące
ubezpieczenia komunikacyjne zauważyły skutki tego, że ta struktura
mózgu jeszcze nie do końca została uformowana, i dodatkowo zwiększają
składki ubezpieczeniowe dla nastoletnich kierowców. Podobnie wymiar
sprawiedliwości od dawien dawna kierował się takim przeczuciem,
traktując młodocianych przestępców łagodniej niż dorosłych.
Poza nadmiernym poczuciem zakłopotania i nadwrażliwością mózg
nastolatka charakteryzuje się wyższą gotowością do podejmowania ryzyka.
Bez względu na to, czy jest to łamanie ograniczeń prędkości, czy też sexting
swoich roznegliżowanych zdjęć, ryzykowne zachowania są bardziej kuszące
niż dla człowieka dorosłego. Wiele w tym przypadku zależy od odmiennego
niż u dorosłych sposobu reagowania na różnego rodzaju nagrody i pobudki.
Wyrastając z dzieciństwa i wkraczając w okres dojrzewania, obszary mózgu
odpowiedzialne za dążenie do przyjemności zwiększają swoją aktywność
(jednym z nich jest jądro półleżące). U nastolatków poziom jego
funkcjonowania jest już tak samo wysoki jak u dorosłych. Natomiast ważny
jest fakt, że działanie kory oczodołowej-czołowej — odpowiedzialnej za
podejmowanie decyzji, uwagę i symulację przyszłych konsekwencji —
pozostaje nadal na poziomie aktywności obserwowanej u dzieci. Dojrzałe
układy odpowiedzialne za poszukiwanie przyjemności przy jednoczesnej
niedojrzałości kory oczodołowej-czołowej oznaczają, że nastolatki są nie
tylko nadmiernie wrażliwe emocjonalnie, ale też bardziej od dorosłych
ograniczone w swej zdolności panowania nad emocjami.
Somerville i jej zespół twierdzą ponadto, że potrafią wyjaśnić siłę presji
rówieśniczej na zachowania nastolatków: mianowicie obszary mózgu
odpowiedzialne za poczucie uznania społecznego (takie jak przyśrodkowa
kora przedczołowa) są silnie sprzężone z obszarami odpowiedzialnymi za
motywację do działania (ciało prążkowane i jego sieć połączeń), co ich
zdaniem może wyjaśniać, dlaczego nastolatki są bardziej skłonne do
ryzykownych zachowań w otoczeniu przyjaciół.
W wyniku zmian w wielu obszarach mózgu odpowiedzialnych za nagradzanie, planowanie
i motywację poczucie własnego Ja ulega w okresie dorastania głębokim przemianom.

Zatem to, jak postrzegamy świat, będąc nastolatkiem, jest prostą


konsekwencją prawidłowego harmonogramu przebudowy mózgu. Zmiany te
sprawiają, że stajemy się bardziej wrażliwi na swoim punkcie, bardziej
skłonni do podejmowania ryzyka i bardziej podatni na motywowanie swoich
zachowań przez grupy rówieśników. Mamy też jednak ważną informację dla
sfrustrowanych rodziców na całym świecie: to, kim jesteśmy, będąc
nastolatkiem, nie jest tylko kwestią wyboru lub danego nastawienia, lecz
stanowi skutek wkroczenia w okres intensywnych, lecz nieuniknionych zmian
neurologicznych.
PLASTYCZNOŚĆ MÓZGU W OKRESIE
DOROSŁOŚCI
W wieku dwudziestu pięciu lat proces przebudowy mózgu zachodzący
w okresie dzieciństwa i dojrzewania wreszcie się kończy. Ruchy tektoniczne
formujące tożsamość i osobowość ustają i wygląda na to, że mózg jest już
w pełni uformowany. Można by zatem pomyśleć, że miejsce, w którym jako
dorośli się znaleźliśmy, jest już ściśle określone i nic nie jest w stanie tego
zmienić. Ale niestety tak nie jest: w okresie dorosłości mózg nadal ulega
przemianom. Jeżeli jest coś, czemu można nadawać kształt, a to coś może ten
kształt utrzymać, to określamy je przymiotnikiem „plastyczne”. I nie inaczej
jest z mózgiem: doświadczenie potrafi zmieniać jego kształt, a on tę zmianę
utrwala.

Niebywałe jest to, że londyńscy taksówkarze potrafią geografię tego miasta po prostu „wykuć
na blachę”. W wyniku szkolenia są w stanie określić najprostszą (i zarazem zgodną
z przepisami) trasę pomiędzy dwoma dowolnymi punktami na większości obszaru metropolii,
bez odwoływania się do mapy. Efekty tego widoczne są w strukturach ich mózgu.

By zobrazować, jak oszałamiające mogą być to zmiany, rozważymy


przykład pewnej szczególnej działającej w Londynie grupy kobiet
i mężczyzn, mianowicie kierowców miejskich taksówek. Przechodzą oni
czteroletnie intensywne szkolenie, by później zdać test ze znajomości
Londynu — jeden z najbardziej wymagających sprawdzianów pamięciowych.
Znajomość wymaga od kandydatów na taksówkarzy wyuczenia się na pamięć
rozbudowanych szlaków komunikacyjnych wraz z ich wszystkimi możliwymi
węzłami i kombinacjami. Jest to niezwykle trudne zadanie: obejmuje ono 320
różnych tras wiodących przez miasto, 25 tysięcy pojedynczych ulic i 20
tysięcy charakterystycznych i godnych uwagi obiektów — hoteli, teatrów,
restauracji, ambasad, posterunków policji, ośrodków sportowych i innych
miejsc, w które pasażerowie zechcieliby się udać. Uczestnicy szkolenia
poświęcają przeciętnie trzy do czterech godzin dziennie na powtarzanie
szczegółów ewentualnych kursów ich taksówki.

Te jedyne w swoim rodzaju wyzwania umysłowe, jakie stawia się przed


zdającymi egzamin ze znajomości miasta, zaciekawiły grupę neurologów,
którzy poddali mózgi wielu taksówkarzy badaniu metodą obrazowania.
Szczególnie interesował ich niewielki obszar zwany hipokampem, który jest
niezwykle istotny, jeśli chodzi o pamięć, zwłaszcza pamięć przestrzenną.
Naukowcy odkryli widoczne różnice w budowie mózgu: u kierowców tylna
część hipokampa fizycznie rozrasta się bardziej niż u badanych w grupie
kontrolnej, co prawdopodobnie odpowiada za poprawę ich pamięci
przestrzennej. Badacze stwierdzili ponadto, że im dłużej taksówkarz
wykonuje swój zawód, tym większa następuje zauważalna zmiana w tym
obszarze, co może dowodzić, że nie jest to wynik posiadanych wcześniej
predyspozycji osób obierających sobie ten zawód, lecz skutek praktyki.
Badania nad taksówkarzami dowiodły także, iż mózg dorosłego człowieka
nie pozostaje raz na zawsze ukształtowany, lecz ma zdolność do
rekonfiguracji w stopniu, który będzie zauważalny dla wprawnego oka
specjalisty.
W wyniku szkolenia ze znajomości Londynu hipokamp londyńskich taksówkarzy wyraźnie
zmienia swój kształt, co znajduje ich odzwierciedlenie w poprawie ich orientacji przestrzennej.

Nie tylko mózg kierowcy przyjmuje nowy kształt. Podczas badania


jednego z najsłynniejszych mózgów XX wieku niestety nie udało się odkryć
sekretu geniuszu Alberta Einsteina. Okazało się jednak, że obszar
kontrolujący palce jego lewej dłoni był znacznie powiększony, tworząc
ogromny fałd zwany fałdem omega, gdyż ma kształt greckiej litery Ω, a to
wszystko dzięki jego często pomijanemu zamiłowaniu do gry na skrzypcach.
Fałd ten ulega powiększeniu u doświadczonych skrzypków, którzy
intensywnie ćwiczą precyzyjną biegłość palców lewej ręki. Za to u pianistów
fałd omega jest rozwinięty w obu półkulach, ponieważ precyzyjnych,
subtelnych ruchów uczą się ich obie ręce.
Albert Einstein i jego mózg. Widok „z góry” został przedstawiony na górnym obrazie na
ilustracji. Pomarańczowy obszar jest u niego ponadprzeciętnie powiększony — do tego
stopnia, że widać, jak nadprogramowa ilość tkanki uformowała fałd na kształt odwróconej
greckiej litery omega.

Wzór ukształtowania wzgórków i bruzd na powierzchni mózgu jest


w gruncie rzeczy u ludzi jednakowy, lecz subtelne szczegóły dają
spersonalizowany i jedyny w swoim rodzaju obraz tego, w którym miejscu
pod względem rozwojowym się znajdujesz i kim aktualnie jesteś. Chociaż
większość tych zmian jest zbyt mała, by dostrzec je gołym okiem, wszelkie
wasze doświadczenia musiały spowodować zmiany w fizycznej strukturze
mózgu, począwszy od ekspresji genów, poprzez umiejscowienie konkretnych
cząsteczek białka, aż do całej budowy neuronów. Rodzina, z której się
wywodzisz, kultura, w której żyjesz, przyjaciele, których masz, praca, którą
wykonujesz, każdy film, który oglądasz, i każda rozmowa, którą prowadzisz,
pozostawiają swój ślad w twoim układzie nerwowym. Nagromadzenie tych
niezatartych mikroskopijnych tropów czyni cię tym, kim teraz jesteś, jak
również determinuje to, kim będziesz w przyszłości.
ZMIANY PATOLOGICZNE
Zmiany w mózgu odzwierciadlają to, czego dokonaliśmy i kim teraz
jesteśmy. Ale co będzie, jeśli mózg zmieni się w wyniku choroby lub
uszkodzenia? Czy to też wpłynie na to, kim jesteśmy: na naszą osobowość, na
nasze postępowanie?

Pierwszego sierpnia 1966 roku Charles Whitman wjechał windą na taras


wieży widokowej University of Texas w Austin. Ten dwudziestopięciolatek
otworzył następnie ogień do ludzi w dole i zanim sam został w końcu
zastrzelony przez policję, zdążył zabić trzynaście osób i ranić trzydzieści trzy
kolejne. Po wejściu do jego domu okazało się, że poprzedniego wieczoru
zabił swoją żonę i matkę.

Jedna tylko rzecz była bardziej zaskakująca od samego przypadkowego


aktu agresji, mianowicie kompletny brak czegokolwiek, co pozwoliłoby to
przewidzieć. Należał do skautowskiej Drużyny Orłów, pracował jako kasjer
w banku i był studentem na wydziale technicznym. Zaraz po zamordowaniu
żony i matki usiadł do maszyny do pisania i napisał coś, co zostało uznane za
list pożegnalny samobójcy:
Zupełnie ostatnio siebie nie pojmuję. Zdaję się być przeciętnym,
rozsądnym i inteligentnym młodym mężczyzną. Jednak niedawno (sam nie
wiem, kiedy się to zaczęło) padłem ofiarą wielu nienormalnych i
irracjonalnych myśli… Chciałbym, żeby po mojej śmierci poddano moje
ciało sekcji zwłok, która wykaże, czy cierpiałem na jakiekolwiek widoczne
zaburzenie fizyczne.
Życzenie Whitmana zostało spełnione. Po sekcji zwłok patolog oznajmił,
że w mózgu znalazł niewielki guz. Był on wielkości pięciocentówki i uciskał
tę część mózgu, którą nazywa się jądrem migdałowatym, a która odpowiada
za odczuwanie lęku i agresję. Ten niewielki ucisk wywołał lawinę zmian
w mózgu Whitmana, doprowadzając go do działań, które w innym przypadku
zostałyby uznane za sprzeczne z jego charakterem. Substancja jego mózgu
uległa zmianie, a wraz nią to, jakim był człowiekiem.

Zdjęcie ciała Charlesa Whitmana z archiwum policji, zrobione po tym, jak w 1966 roku urządził
w Austin tragiczną w skutkach strzelaninę na University of Texas. W liście pożegnalnym
poprosił o sekcję zwłok: przeczuwał bowiem, że w jego mózgu doszło do jakichś
nieprawidłowości.

To oczywiście skrajny przypadek, ale mniej wyraziste zmiany w mózgu


również mogą zmienić strukturę osobowości. Weźmy na przykład picie
alkoholu czy zażywanie narkotyków. Niektóre przypadki padaczki sprawiają,
że ludzie stają się bardziej religijni, choroba Parkinsona często powoduje, że
ludzie zatracają wiarę, a leki przez nich przyjmowane przeistaczają ich w
nałogowych hazardzistów. Zatem nie tylko choroba lub substancje
psychoaktywne mogą nas zmieniać. Począwszy od filmów, jakie oglądamy, a
skończywszy na wykonywanej przez nas pracy, wszystko przyczynia się do
przebudowy sieci neuronów, co w sumie definiuje nas jako nas. Kim więc
dokładnie jesteśmy? Czy jest tam ktoś? Gdzieś w głębi?
CZYŻBYM BYŁ SUMĄ SWOICH WSPOMNIEŃ?
Mózg i ciało, jak pozycja wskazówek w zegarze, na przestrzeni całego życia
ulegają tak wielu zmianom, że trudno je wszystkie dostrzec. Na przykład co
cztery miesiące całkowitej wymianie ulegają czerwone krwinki, a co kilka
tygodni komórki skóry. W ciągu siedmiu lat każdy atom twojego ciała
zostanie zastąpiony przez inne atomy. Pod względem fizycznym wciąż stajesz
się nowym człowiekiem. Na szczęście jest coś stałego, co łączy w całość te
wszystkie nowe wersje twojego Ja: jest to pamięć. Prawdopodobnie pamięć
stanowi wątek, który czyni z nas tych, kim jesteśmy. Stanowi ona sedno
naszej tożsamości oraz jedyny czynnik stałości naszego poczucia Ja.

Lecz tu też może się pojawić pewien problem. Czy ta ciągłość nie jest tylko
złudzeniem? Wyobraźmy sobie, że wchodzisz do parku i spotykasz twoje Ja
na różnych etapach życia: w wieku sześciu lat, jako nastolatka, człowieka
przed trzydziestką, po czterdziestce, po siedemdziesiątce — od samego
początku, aż po kres swoich dni. W tych okolicznościach siadacie sobie
wszyscy razem i rozprawiacie o tych samych historiach z życia, odnajdując
wspólną nić łączącą waszą tożsamość.

Czy jednak się dogadacie? Wszyscy macie to samo nazwisko i te same


fakty z życia, ale w gruncie rzeczy jesteście nieco innymi osobami
wyznającymi inne wartości i mającymi inne cele. I cóż, wspomnienia mogą
się dla was okazać wcale nie tak jednorodne, jakby się można było
spodziewać. Wasze wspomnienia z czasu, kiedy byliście piętnastolatkiem,
będą się różnić od tego, jak rzeczywiście odbieraliście dane zdarzenie jako
piętnastolatek, a na dodatek będą się różnić w kwestii wydarzeń jeszcze
wcześniejszych. Dlaczego? Odpowiedź tkwi w tym, czym pamięć
rzeczywiście jest, a zarazem czym nie jest.
Wyobraźmy sobie, że udałoby się rozdzielić człowieka na osoby w różnych okresach rozwoju.
Czy wówczas wszystkie z tak powstałych osobowości byłyby zgodne co do oceny treści
swoich wspomnień? A jeśli nie, to czy rzeczywiście stanowią one jedną i tę samą osobę?

Pamięć, zamiast być dokładnym zapisem wideo momentów z życia, jest


jedynie ulotnym stanem zarejestrowanych przez mózg minionych zdarzeń,
który, by przywołać wspomnienie, trzeba ożywić.

Oto idziesz do restauracji na urodziny przyjaciela. Wszystko, czego


doświadczysz, uruchomi określone wzorce aktywności w mózgu. Na przykład
istnieje określony wzorzec aktywności, który tworzy się w wyniku rozmowy
z przyjaciółmi. Inny wzorzec jest uruchamiany przez zapach kawy, a jeszcze
inny przez smak delikatnego francuskiego ciasteczka. Fakt, że kelner włożył
kciuk do twojej kawy, to jeszcze inny godny zapamiętania szczegół, który
znajduje odzwierciedlenie w zupełnie innej konfiguracji aktywności
neuronów. Wszystkie te konstelacje zostają ze sobą powiązane w ogromną
sieć neuronów, którą hipokamp po wielokroć powtarza do momentu, aż
skojarzenia te zostaną utrwalone. Neurony, które ulegają uaktywnieniu,
w tym samym momencie tworzą ze sobą silniejsze połączenia: komórki, które
razem się rozpalają, razem też się okablowują. Powstała w ten sposób sieć
stanowi jedyną w swoim rodzaju sygnaturę tego wydarzenia i odzwierciedla
twoje wspomnienia z kolacji urodzinowej.
Teraz wyobraźmy sobie, że po sześciu miesiącach znów czujesz w ustach
smak tych francuskich ciasteczek, dokładnie takich samych, jakie były na
przyjęciu. Ten niezwykle dobrany klucz otwiera całą sieć skojarzeń.
Pierwotnie skonstruowana konstelacja neuronów rozpala się na nowo —
zupełnie jak latarnie na ulicach wielkich miast. I nagle powracasz do
wspomnień.

Choć nie zawsze zdajesz sobie z tego sprawę, to wspomnienie nie jest
wcale tak szczegółowe, jak ci się wydaje. Wiesz, że na kolacji byli
przyjaciele. Ten miał na sobie garnitur, bo on zawsze chodzi w garniturze.
A tamta miała granatową bluzkę. Oj! A może bordową? Hm, może jednak
zieloną. Kiedy naprawdę spróbujesz wszystko sobie przypomnieć, okaże się,
że nie pamiętasz wcale zbyt wielu szczegółów dotyczących innych gości,
a sala była przecież pełna ludzi.

Wspomnienia konkretnego wydarzenia zapisane są w konstelacji poszczególnych komórek,


z których każda odpowiada za inny szczegół danego przeżycia.

Zatem wspomnienie kolacji urodzinowej zaczyna się zacierać. Dlaczego?


Po pierwsze, liczba posiadanych przez ciebie neuronów jest ograniczona,
każdy z nich w różnym czasie uczestniczy w różnych konstelacjach. Twoje
neurony działają na dynamicznie zmieniającym się podłożu i stale wymaga
się od nich, by tworzyły połączenia z innymi. W ten sposób twoje
wspomnienie z urodzin traci na ostrości, ponieważ zaangażowane w nie
neurony zostały również wciągnięte do budowania innych sieci wspomnień.
Wrogiem wspomnień wcale nie jest czas. Prawdziwym wrogiem są inne
wspomnienia. Każde nowe wydarzenie wymaga utworzenia nowych połączeń
pomiędzy określoną liczbą neuronów, a ta jest ograniczona. Dziwić może, że
zatarte wspomnienie wcale nie będzie ci się wydawać zatarte. Masz wrażenie,
a przynajmniej przypuszczenie, że nadal przechowujesz pełny obraz tego
wieczoru.
Co gorsza, wspomnienie może się okazać jeszcze bardziej wątpliwe.
Załóżmy, że rok po urodzinach dwoje waszych przyjaciół zerwało ze sobą.
Wracając myślami do tej kolacji, możesz teraz błędnie odczytywać pewne
sygnały ostrzegawcze. Czy on nie był wtedy mniej rozmowny niż zwykle?
Czy przypadkiem nie zapadało między nimi niezręczne milczenie? Cóż,
trudno być pewnym. Wiedza bowiem, którą posiadasz obecnie, wpływa na
pamięć korespondującą z tamtym wydarzeniem. Nic na to nie poradzisz.
Możesz jedynie pozwolić, by teraźniejszość nadała przeszłości nowy koloryt.
Dlatego pojedyncze konkretne zdarzenie na różnych etapach życia może być
postrzegane nieco inaczej.
PAMIĘĆ BYWA ZAWODNA
Wskazówek, skąd się bierze osłabienie naszej pamięci, dostarczają
pionierskie prace profesor Elizabeth Loftus z University of California
w Irvine. Przekształciła ona całkowicie obszar badań nad pamięcią, ukazując,
jak bardzo nasza pamięć jest krucha. Opracowała eksperyment, w którym
poprosiła ochotników, by obejrzeli nagrania z wypadku samochodowego,
a następnie odpowiedzieli na szereg pytań. Chciała sprawdzić, jak dużo
zdołali zapamiętać. Postawione pytania poniekąd sugerowały odpowiedzi.
Przyznała potem: „Kiedy pytałam, z jaką prędkością te samochody jechały,
zanim się stuknęły, albo z jaką prędkością jechały, zanim się rąbnęły,
świadkowie inaczej szacowali prędkość. Kiedy użyłam słowa »rąbnęły«,
badani uznawali, że poruszały się z większą prędkością”. Zaintrygowana tym,
że forma pytania może zakłócić wspomnienie, zdecydowała zająć się tym
dogłębnie.

Czy możliwe jest zaszczepienie całkowicie sprzecznych z faktami


wspomnień? By to sprawdzić, zaprosiła do badań grupę ludzi,
a współpracownikom poleciła, aby zebrali od rodzin informacje na temat
zdarzeń z ich przeszłości. Na podstawie tych informacji badacze stworzyli
cztery wersje historii dzieciństwa badanych. Trzy z nich były autentyczne.
Natomiast czwarta zawierała wiarygodne fakty, ale była całkowicie
zmyślona. Opowiadała o przypadku zgubienia się jako dziecko w centrum
handlowym, znalezieniu przez uprzejmą starszą panią i w końcu
odprowadzeniu do rodziców. Następnie w serii rozmów opowiedziano
badanym wszystkie cztery historie. Przynajmniej jedna czwarta przyznała, że
pamięta, jak się zgubiła — nawet jeśli takie zdarzenie w ogóle nie miało
miejsca. Na tym jednak nie koniec. Autorka stwierdza: „Z początku być może
pamiętali jakiś strzępek informacji. Ale gdy wróciliśmy do rozmowy po
tygodniu, zaczęli przypominać sobie więcej. Być może później będą nawet
potrafili porozmawiać o starszej pani, która ich wyratowała”. Z czasem do
tych nieautentycznych wspomnień przenikało coraz więcej szczegółów: „Ta
pani miała taki dziwaczny kapelusz”; „Miałem przy sobie moją ulubioną
zabawkę”; „Mama się wściekła”. Nie tylko zatem udało się zaszczepić
w mózgu fałszywe wspomnienia, ale ludzie ci potrafili je przyjąć jako własne,
a nawet uszczegółowić, umyślnie wplatając fantazje w strukturę własnej
tożsamości.

Wszyscy jesteśmy podatni na manipulowanie pamięcią, nawet sama


profesor Loftus. Kiedy Elizabeth była mała, jej mama utopiła się w basenie.
Kilka lat później w trakcie rodzinnej uroczystości, w rozmowie z rodziną
wyniknął pewien szczególny fakt: to Elizabeth znalazła ciało matki
w basenie. Wiadomość ta była dla niej szokiem. Nie wiedziała o tym. I w
zasadzie nie potrafiła w to uwierzyć. Opisuje to tak: „Wróciłam do domu
z tych urodzin i zaczęłam się zastanawiać: A może to faktycznie ja znalazłam
mamę. Zaczęłam myśleć o tym, co pamiętam z całego zdarzenia — na
przykład, że przyjechali strażacy i podali mi tlen. Może faktycznie
potrzebowałam tlenu, bo byłam tak roztrzęsiona odkryciem ciała”. Wkrótce
potrafiła już sobie wyobrazić ciało matki unoszące się na wodzie.

Potem jednak krewny zadzwonił, by poinformować, że się pomylił. Że to


nie Elizabeth znalazła ciało, ale jej ciocia. W ten sposób profesor Loftus
miała okazję na własnej skórze doświadczyć, czym jest posiadanie znacznie
ubarwionych i głęboko przeżywanych nieautentycznych wspomnień.
Nasze wspomnienia nie stanowią jakiegoś rzetelnego archiwum. Są raczej
swego rodzaju rekonstrukcją, niekiedy ocierającą się o mitologię. Powracając
do wspomnień, powinniśmy zachować świadomość, że nie wszystkie zawarte
w nich szczegóły są prawdziwe. Niektóre pochodzą z relacji innych ludzi na
nasz temat. Inne zawierają to, co naszym własnym zdaniem musiało się
zdarzyć. Jeśli zatem odpowiedź na pytanie, kim jesteśmy, opieramy tylko na
wspomnieniach, może się okazać, że nasza tożsamość jest jedynie dziwną,
wciąż rodzącą się i podlegającą ciągłym przeobrażeniom opowieścią.
STARZENIE SIĘ MÓZGU
Dziś żyjemy o wiele dłużej niż kiedykolwiek wcześniej w historii ludzkości
— a to już stanowi pewne wyzwanie, jeśli chodzi kwestię utrzymania mózgu
w dobrej kondycji zdrowotnej. Choroba Alzheimera czy choroba Parkinsona
sieją spustoszenie w tkankach mózgowych, tym samym demolując sedno
naszego jestestwa.

Czas jednak przekazać także pewną optymistyczną wiadomość: środowisko


i zachowanie, które w tak ogromnym stopniu kształtują mózg w młodości,
w podeszłym wieku odgrywają nie mniej istotną rolę.

Wspomnienie przyszłości
Henry Molaison pierwszego dużego ataku padaczki doznał w dniu swoich
piętnastych urodzin. Odtąd pojawiały się one coraz częściej.
W obliczu przyszłych gwałtownych konwulsji Henry poddał się
eksperymentalnej operacji chirurgicznej polegającej na usunięciu
środkowej części płata skroniowego (wraz z hipokampem) po obu
stronach mózgu. Wyleczono go co prawda z padaczki, ale pociągnęło to
za sobą okropne skutki uboczne: przez resztę życia miał nie
zarejestrować już ani jednego nowego wspomnienia.

Na tym jeszcze nie koniec. Poza utratą zdolności zapisywania nowych


wspomnień został pozbawiony możliwości snucia wyobrażeń co do
przyszłości.
Wyobraźcie sobie, jakby to było pójść jutro na plażę. Jaki obraz
wam się jawi? Surferzy i zamki z piasku? Spienione fale? Promienie
słoneczne przebijające się między obłokami? Gdybyście jednak zapytali
Henry’ego, co on sobie wyobraża, mógłby odpowiedzieć w typowy dla
siebie sposób: „Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to błękit”. Jego
dramat mówi wiele o mózgowych mechanizmach warunkujących pamięć.
Zadanie ich nie polega bowiem tylko na rejestrowaniu tego, co odeszło
już w przeszłość, ale także pozwala nam projektować to, co może
nadejść w przyszłości. Podczas snucia wyobrażeń co do tego, jak
będzie jutro na plaży, to hipokamp odgrywa kluczową rolę w montowaniu
przyszłego obrazu poprzez przearanżowanie informacji zgromadzonych
w przeszłości.

Tysiąc sto sióstr i braci zakonnych oraz księży z całych Stanów


Zjednoczonych wzięło udział w jedynym w swoim rodzaju projekcie
badawczym o nazwie The Religious Orders Study, mającym na celu
zgłębienie efektów starzenia się mózgu. W szczególności badanie to miało
doprowadzić do wyodrębnienia czynników ryzyka wystąpienia choroby
Alzheimera, dlatego obejmuje osoby powyżej sześćdziesiątego piątego roku
życia, wolne od objawów i niewykazujące żadnych zauważalnych oznak
choroby.
Aktywny tryb życia utrzymywany aż po sędziwy wiek ma zbawienny wpływ na mózg.

Poza tym, że jest to stabilna grupa, którą łatwo co roku poddawać


regularnym testom, styl życia wszystkich członków zakonów jest bardzo
podobny zarówno w zakresie odżywiania, jak i warunków bytowych. Wybór
tej grupy ogranicza liczbę czynników zakłócających lub różnic, które
mogłyby się pojawić w szerszej populacji, takich jak odmienna dieta lub
status społeczno-ekonomiczny czy wykształcenie — z których każdy
z osobna może zawsze zniekształcać wyniki.

Zbieranie danych rozpoczęto w 1994 roku, więc jak dotąd doktor David
Bennett z zespołem zgromadził 350 mózgów. Każdy z nich jest starannie
przechowywany i sprawdzany pod kątem mikroskopijnych śladów schorzeń
spowodowanych podeszłym wiekiem. A to dopiero połowa zadań założonych
w tym badaniu. Druga połowa polega na zebraniu jak najbardziej
szczegółowych danych na temat każdego z uczestników jeszcze za życia. Co
roku każdy z nich poddawany jest licznym testom, począwszy od oceny
psychologicznej i poznawczej, poprzez badania lekarskie i badania
sprawności fizycznej, a na testach genetycznych skończywszy.

Kiedy zespół ten rozpoczynał swoją pracę, miał nadzieję odkryć


niewątpliwy związek pomiędzy spadkiem zdolności poznawczych a trzema
chorobami, które są najczęstszą przyczyną otępienia starczego: chorobą
Alzheimera, chorobą Parkinsona i udarem mózgu. Ale tak nie było. Oto, co
odkryli: nawet jeśli tkanka mózgowa była podziurawiona i spustoszona przez
chorobę Alzheimera, niekoniecznie oznaczało to, że dana osoba będzie
doświadczała problemów natury poznawczej. Niektórzy z badanych umierali
w najwyższym stadium patologicznych zmian związanych z tym schorzeniem
bez żadnych strat na poziomie poznawczym. Jak to możliwe?

Setki zakonnic zgodziły się ofiarować po śmierci swoje mózgi na cele badawcze. Naukowcy
byli zaskoczeni uzyskanymi wynikami.

Aby znaleźć jakiekolwiek wskazówki, zespół powrócił więc do


zgromadzonego wcześniej pokaźnego zestawu danych. Bennett odkrył, że
o tym, czy funkcje poznawcze ulegną pogorszeniu, czy nie, decydowały
czynniki psychologiczne i wcześniejsze doświadczenia. A ćwiczenia
o charakterze poznawczym — zwłaszcza takie, które podtrzymują aktywność
mózgu, jak: krzyżówki, lektura, prowadzenie auta, nabywanie nowych
umiejętności, wypełnianie obowiązków — mają szczególny charakter
osłonowy. Podobne efekty wynikały też z działalności społecznej, sieci
kontaktów i relacji towarzyskich, a także z aktywności fizycznej.
Odwrotny zaś skutek, według badaczy, dawały negatywne czynniki
psychologiczne, takie jak: samotność, lęki, depresja i podatność na działanie
dystresu psychicznego, które przyczyniały się do gwałtownego spadku
zdolności poznawczych. Ochronę stanowiły również takie cechy, jak
sumienność, dostrzeganie celu w życiu i nieustawanie w działaniu.
Badani, u których wykryto uszkodzenia tkanki mózgowej, ale którzy nie
zdradzali objawów na poziomie funkcjonowania poznawczego, zgromadzili
coś, co określamy mianem rezerwy poznawczej. Pomimo degeneracji jednych
obszarów substancji mózgowej inne były na tyle wytrenowane, że
kompensowały lub nawet przejmowały określone funkcje. W im lepszej
kondycji utrzymujemy mózg — zazwyczaj stawiając mu coraz trudniejsze
nowe zadania, chociażby na poziomie kontaktów społecznych — tym gęstsza
jest sieć nowych dróg łączących obszar A z obszarem B.
Potraktujmy przez chwilę mózg jako skrzynkę narzędziową. Jeśli jest ona
dobrze wyposażona, to zawiera wszystkie narzędzia potrzebne do wykonania
danej pracy. Kiedy potrzebujemy wykręcić jakąś śrubę, możemy wyjąć z niej
klucz nasadowy; jeśli akurat nie ma w niej klucza nasadowego, możemy
sięgnąć po klucz płaski; jeśli takiego też nie znaleźliśmy, spróbujemy użyć
kombinerek. Tak samo rzecz się ma w przypadku dobrze wyposażonego
w funkcje poznawcze mózgu: nawet jeśli wiele z dróg zostanie utraconych
w wyniku degeneracji niektórych obszarów, mózg i tak będzie potrafił
znaleźć inne rozwiązania.

Kondycja mózgów sióstr zakonnych ukazuje, że możliwe jest ich


chronienie i zachowanie tego, kim jesteśmy. Procesu starzenia nie da się
powstrzymać, ale trening posługiwania się wszystkimi umiejętnościami
z naszej poznawczej skrzynki narzędziowej może go spowolnić.
JESTEM WRAŻLIWY
Kiedy myślę o tym, kim jestem, dostrzegam pewien aspekt, którego nie
sposób żadną miarą pominąć: jestem istotą wrażliwą. Przeżywam to, że żyję.
Czuję, że tu jestem. Patrzę na świat tymi oczami. Oglądam ten spektakl w
technikolorze odgrywany na mojej własnej wewnętrznej scenie. Określmy ten
stan mianem samowiedzy lub świadomości.

Naukowcy często zastanawiają się w swoich dyskusjach nad szczegółową


definicją świadomości, ale wystarczy uciąć te rozważania za pomocą prostego
porównania: kiedy się obudzimy, uruchamiamy świadomość, kiedy jesteśmy
pogrążeni w głębokim śnie, to jej nie doświadczamy. To rozróżnienie
prowadzi do postawienia prostego pytania: Jak zmienia się aktywność mózgu
pomiędzy tymi dwoma stanami?

Świadomość pojawia się dopiero, gdy neurony zaczynają współpracować ze sobą w niezwykle
złożonym, subtelnym i w większości niezależnym rytmie. We śnie, gdy ich koordynacja
przybiera formę powolnej fali, ich praca jest bardziej zsynchronizowana, ale wówczas
świadomość nie jest obecna.

Relacja umysł–ciało
Pełna świadomość stanowi dla nowoczesnej neurologii jedną
z najbardziej kłopotliwych zagadek. Jaka jest relacja pomiędzy
doświadczeniami umysłowymi a fizyczną substancją mózgu?
Kartezjusz zakładał w swojej filozofii, że niematerialna dusza
istnieje w oderwaniu od mózgu. Przypuszczał, że bodźce odbierane
przez zmysły trafiają do szyszynki, która stanowi łącznik z
niematerialną duszą. (Podejrzewał o to szyszynkę prawdopodobnie
dlatego, że jest to gruczoł nieparzysty umiejscowiony pośrodku,
podczas gdy pozostałe organy mózgu są zdublowane i mają swoje
odpowiedniki w obydwu półkulach).
Niematerialną duszę łatwo sobie wyobrazić, jednak powiązać ją z
neurologicznymi strukturami już tak łatwo nie jest. Kartezjuszowi nie
było dane odwiedzić oddziału neurologicznego. Ale gdyby tak było,
zauważyłby, że zmiany w mózgu powodują zmiany w osobowości. Niektóre
uszkodzenia wywołują depresję, inne są przyczyną wystąpienia manii.
Niektóre skutkują zwiększeniem religijności, poczucia humoru lub
zamiłowania do hazardu, a jeszcze inne sprawiają, że pacjent traci
zdolność podejmowania decyzji, ma urojenia lub ataki agresji. Stąd
bierze się trudność w rozróżnieniu, co jest niematerialnie umysłowe,
a co fizyczne, umiejscowione w strukturze mózgowia.
Jak się przekonamy, nowoczesna neurologia stara się zgłębić
zależności między finezyjną aktywnością organów mózgu a konkretnymi
stanami świadomości. Prawdopodobnie pełne jej zrozumienie będzie
musiało zaczekać na nowe odkrycia i teorie. Cóż, nasza dziedzina
nauki wciąż jest bardzo młoda.

Jednym ze sposobów jej pomiaru jest encefalografia (EEG), która rejestruje


łączną aktywność miliardów neuronów, wychwytując — na zewnątrz czaszki
— ich słabiutkie sygnały elektryczne. Jest to dość prymitywna technika,
niekiedy porównywana do próby zrozumienia tego, co dzieje się podczas
meczu baseballu, na podstawie odgłosów na zewnątrz stadionu. Mimo to
EEG pozwala na bezpośredni wgląd w różnice pomiędzy stanem snu
i czuwania.

W czasie czuwania fale mózgowe świadczą o tym, że miliardy neuronów


zaangażowane są w przekazywanie sobie nawzajem skomplikowanych
informacji. Przypomina to nieco tysiące indywidualnych rozmów w tłumie
kibiców oglądających mecz.

Kiedy zasypiamy, to tak, jakby nasze ciało wywieszało tabliczkę z napisem


„Zamknięte”. Należałoby oczywiście założyć, że neuronalny stadion zamilkł.
Jednak w 1953 roku odkryto, że takie założenie jest zupełnie nietrafione:
mózg jest w nocy tak samo aktywny jak za dnia. Podczas snu neurony po
prostu kontaktują się ze sobą w nieco inny sposób, wchodząc w tryb bardziej
zsynchronizowany i rytmiczny. Wyobrazić sobie teraz należy, że wcześniej
rozgadany tłum zaczął robić wokół stadionu meksykańską falę, która bez
przerwy okrąża cały obiekt i nigdy się nie zatrzymuje.
Jak łatwo sobie wyobrazić, dyskusja na stadionie, na którą mogłoby się
składać wiele odrębnych wątków rozmów, będzie bardzo urozmaicona
i bogata. Natomiast kiedy tłum zaczyna się bawić we wrzeszczącą falę, to jest
to już o wiele mniej intelektualne zajęcie.

Zatem to, kim jesteśmy w danym momencie, zależy od konkretnego rytmu


impulsów komórek nerwowych. Za dnia świadomy człowiek, jak ty, to ktoś,
kto wyłania się ze zintegrowanej wielowątkowości aktywności neuronalnej.
Natomiast w nocy, kiedy tylko komunikacja pomiędzy neuronami
nieznacznie zmienia swój charakter, znikasz. Twoi kochani domownicy
muszą wówczas poczekać aż do następnego ranka, kiedy to meksykańska fala
twoich neuronów wygaśnie, a same neurony powrócą do swojego
wielotorowego rytmu działania. Dopiero wtedy pojawiasz się na nowo.

A więc to, kim jesteś, zależy od tego, do czego, sekunda po sekundzie,


gotowe są twoje neurony.
MÓZGI NICZYM PŁATKI ŚNIEGU
Po ukończeniu studiów doktoranckich dane mi było współpracować z jednym
z moich superbohaterów w świecie nauki, Francisem Crickiem. Już
wcześniej, zanim się zetknęliśmy, kierował swoje wysiłki na zgłębianie
problemu świadomości. Na tablicy wiszącej w jego gabinecie widniał gąszcz
kredowych zapisków. Od razu zwróciłem uwagę na słowo zapisane
większymi literami, pośrodku mnóstwa innych. To słowo to: „znaczenie”.
Wiemy już wiele na temat mechaniki działania neuronów, ich sieci i
obszarów mózgu, ale nadal nie wiemy, jakie te przekazywane przez nie
sygnały mają dla nas znaczenie. W jaki sposób materia naszego mózgu
sprawia, że czymś się przejmujemy?

Problem znaczenia nie został jeszcze rozwiązany. Na razie moim zdaniem


możemy stwierdzić, że to, jakie coś ma dla ciebie znaczenie, bierze się z sieci
własnych skojarzeń wynikających z całej historii życiowych doświadczeń.

Wyobraź sobie, że weźmiesz kawałek materiału, zrobisz na nim kilka


kolorowych plam, a następnie wystawisz na działanie swojego zmysłu
wzroku. Czy to możliwe, by obudził on w tobie jakiekolwiek wspomnienia
lub rozpalił wyobraźnię? No cóż, raczej chyba nie. Przecież to tylko skrawek
materiału, prawda? A teraz wyobraź sobie, że te kolory na tkaninie układają
się we wzór flagi narodowej. Można być wówczas pewnym, że widok ten cię
poruszy — jednak to konkretne znaczenie będzie niepowtarzalne, a wynikać
będzie z historii twoich własnych doświadczeń. Nie postrzegamy
przedmiotów takimi, jakie są, ale takimi, jakie są one dla nas.
Każdy z nas przeszedł własną drogę — wyznaczaną przez geny
i doświadczenie — a w związku z tym każdy mózg żyje własnym, odrębnym,
wewnętrznym życiem. Nie ma dwóch takich samych mózgów, tak samo jak
nie ma dwóch identycznych płatków śniegu.

Biliony stale formowanych i „reformowanych” nowych połączeń tworzą


odrębne układy, a to oznacza, że ktoś taki sam jak ty nigdy do tej pory się nie
narodził i nigdy się nie narodzi. Doświadczane przez ciebie w tej chwili
poczucie świadomości jest zarezerwowane tylko i wyłącznie dla ciebie.

A ponieważ fizyczne struktury mózgu ulegają ciągłym przeobrażeniom,


podobnym przeobrażeniom ulegamy i my. Nie zostaliśmy uformowani raz na
zawsze. Od kołyski aż po grób jesteśmy wiecznie niedokończonymi
prototypami.

Interpretacja przedmiotów fizycznych zależy tylko i wyłącznie od historycznej ścieżki, jaką


przeszedł twój mózg — niewiele ma wspólnego z tym, czym w istocie te przedmioty są. Na
powyższych dwóch prostokątach wyciętych z materiału nie ma nic, poza jakimś tam układem
kolorów. Pies pewnie nie dostrzegłby w nich żadnej różnicy znaczeniowej. Jakąkolwiek
wywołują one w tobie reakcję, zależy ona tylko od ciebie, a nie od nich.
2. Rzeczywistość, czyli co?
Jak to możliwe, że wszystkie nasze doświadczenia — widok szmaragdowej zieleni,
smak cynamonu, zapach ziemi po rosie o poranku — mają swój początek w czymś tak
organicznym jak biologiczny układ scalony mózgu? Co byście powiedzieli na to,
gdybym tu i teraz ogłosił, że otaczający nas świat ze swoim bogactwem kolorów,
różnorodnością materiałów, dźwięków i zapachów to zaledwie iluzja, jakiś show, który
urządził dla nas mózg? Gdybyśmy mieli postrzegać rzeczywistość taką, jaka ona
rzeczywiście jest, bylibyśmy zszokowani jej bezbarwną, bezwonną, pozbawioną smaku
ciszą. Tym, co otacza mózg, jest jedynie energia i materia. Jednak na przestrzeni
milionów lat ewolucji mózg ludzki osiągnął mistrzostwo w przekształcaniu tej energii
i materii w intensywne doświadczenie sensoryczne dające wrażenie funkcjonowania
w otaczającym nas świecie. A jak tego dokonał?
ILUZJA RZECZYWISTOŚCI
Już od momentu przebudzenia się o poranku otacza nas bezmiar światła,
dźwięków i zapachów. Nasze zmysły zalewa ogrom bodźców. Niewiele
musisz robić, wystarczy, że się pojawisz i niewiele myśląc, jak również bez
wielkiego wysiłku pogrążasz się w niezaprzeczalnej rzeczywistości tego
świata.

Ile jednak z tej rzeczywistości to tylko konstrukcja stworzona przez mózg,


a funkcjonująca jedynie wewnątrz naszej głowy?

Rozważmy złudzenie wijących się węży w przykładzie poniżej. Chociaż


nic w rzeczywistości na tym obrazie się nie porusza, węże zdają się pełzać.
Czy mózg może zatem dostrzegać ruch, choć w istocie wiemy, że figura jest
nieruchoma?

Choć nic w tym obrazie się nie porusza, jednak dostrzegamy ruch. Wijące się węże są iluzją
autorstwa Akiyoshiego Kitaoki.
Porównaj barwę pól oznaczonych A i B. Złudzenie szachownicy autorstwa Edwarda Adelsona.

Albo szachownica powyżej.

Chociaż nic na to nie wskazuje, pole A ma dokładnie ten sam kolor co pole
B. Sprawdźcie to sobie, zasłaniając resztę obrazka. Dlaczego te kwadraty
wydają się tak różne, mimo że w istocie są identyczne?

Tego typu złudzenia stają się podstawą sugestii, że odbierany przez nas
obraz otaczającego nas świata niekoniecznie stanowi jego trafne
odzwierciedlenie. Postrzeganie przez nas rzeczywistości ma w istocie
niewiele wspólnego z tym, co na zewnątrz, a o wiele więcej z tym, co dzieje
się w obrębie samego mózgu.
DOŚWIADCZANIE RZECZYWISTOŚCI
Wydawać by się mogło, że poprzez zmysły mamy bezpośredni dostęp do
świata, który nas otacza. Można wyciągnąć rękę i dotknąć substancji, z której
nasze otoczenie jest zbudowane, na przykład ta książka lub krzesło, na
którym siedzimy. Jednak dotyk wcale nie jest doświadczeniem bezpośrednim.
Chociaż wydaje się, że wrażenie dotyku zachodzi w opuszkach palców,
w rzeczywistości wszystko to dzieje się w centrum kontroli, jakim jest mózg.
I to samo ma miejsce w przypadku pozostałych doświadczeń sensorycznych.
Doświadczanie widzenia nie odbywa się w oczach, słyszenie to nie domena
uszu, a odczuwanie zapachów to nie kwestia nosa. Wszystkie nasze
doświadczenia sensoryczne następują dzięki ogromnej ilości działań
manipulacyjnych w maszynie obliczeniowej, jaką stanowi materia naszego
mózgu.

I w tym tkwi sedno sprawy: mózg nie ma dostępu do świata zewnętrznego.


Szczelnie zamknięty w ciemnej komorze czaszki nigdy wcześniej w sposób
bezpośredni tego świata nie doświadczał i nigdy mu się to nie uda.

Istnieje tylko jeden sposób, by informacje z zewnątrz dotarły do mózgu. To


narządy zmysłów — oczy, uszy, nos, usta i skóra — które pełnią funkcję
tłumaczy. Odbierają one pstrokaciznę źródeł informacji (w tym fotony, fale
zmian ciśnienia powietrza, skupienie cząsteczek, nacisk, fakturę materiału,
temperaturę) i na potrzeby mózgu sprowadzają je do wspólnego mianownika,
którym są sygnały elektrochemiczne.

Impulsy te z ogromną prędkością przemierzają gęstą sieć neuronów


będących głównymi komórkami przewodzącymi mózgu. W liczbie około stu
miliardów komórek ludzkiego mózgu, w każdej sekundzie naszego życia
każdy z nich wysyła dziesiątki lub setki impulsów elektrycznych do tysięcy
innych neuronów. Wszystko, czego doświadczamy, każdy widok, dźwięk,
zapach, zamiast być bezpośrednim doświadczeniem, jest jedynie
elektrochemicznym występem w teatrze cieni.
W jaki sposób mózg przekłada ten ogrom kodów elektrochemicznych na
język pojmowania świata? Robi to, porównując sygnały otrzymywane
z różnych narządów zmysłów, doszukując się wzorca pozwalającego na
najlepsze z możliwych interpretacje tego, co się dzieje „tam, na zewnątrz”.
Jego przeogromna praca toczy się z tak wielkim zaangażowaniem, że aż zdaje
się nie wymagać od niego żadnego wysiłku. Przyjrzyjmy się jej jednak bliżej.

Neurony komunikują się ze sobą za pomocą sygnałów chemicznych zwanych


neuroprzekaźnikami. Ich błony komórkowe przewodzą sygnał elektryczny w całej swej
rozciągłości. Chociaż takie jak widoczne obok artystyczne ich przedstawienie sugeruje
istnienie między komórkami dużych przestrzeni, w istocie brak między nimi wolnego miejsca
— są one ze sobą ciasno upakowane.

Zacznijmy od dominującego u człowieka zmysłu wzroku. Czynność


widzenia wydaje się tak naturalna, że zupełnie nie zdajemy sobie sprawy
z tego, jak skomplikowana mechanika się za tym kryje. Około jednej trzeciej
ludzkiego mózgu jest przeznaczona do tego, by wypełnić tę misję, której
efektem jest widzenie; by przekształcić elementarne fotony, które składają się
na strumień światła, w obraz twarzy matki, ukochanego zwierzaka lub
kanapy, na której zaraz się zdrzemniemy. Aby „zajrzeć pod maskę”
i sprawdzić, co się tam dzieje, przyjrzyjmy się przypadkowi mężczyzny, który
stracił wzrok, a następnie udało mu się go odzyskać.
BYŁEM ŚLEPCEM, ALE ODZYSKAŁEM
WZROK
Mike May stracił wzrok w wieku trzech i pół roku. Wybuch substancji
chemicznej zniszczył mu rogówki, co sprawiło, że jego oczy zostały
pozbawione możliwości przepuszczania fotonów. Mimo że był osobą
całkowicie niewidomą, nie przeszkodziło mu to stać się skutecznym
biznesmenem, a nawet mistrzem w narciarstwie na paraolimpiadzie, gdzie
szusował po stoku, wykorzystując sygnały dźwiękowe.

Po przeszło czterdziestu latach bycia osobą ociemniałą Mike dowiedział się


o pionierskiej terapii z wykorzystaniem komórek macierzystych, która mogła
naprawić fizyczny defekt jego oczu. Zdecydował się poddać operacji,
ponieważ jego inwalidztwo wynikało jedynie z nieprzejrzystości rogówek,
więc rozwiązanie wydawało się proste.

Stało się jednak coś niespodziewanego. Momentowi zdjęcia bandaży


towarzyszyły kamery telewizyjne. Mike tak opisał wrażenia z chwili
odklejenia ostatniego płatka gazy: „Na moje oczy spadła lawina światła
i zaczęło się bombardowanie obrazami. Tak jakbyś wywołał falę informacji
wzrokowych. To było przytłaczające”.

Nowe rogówki Mike’a odbierały i skupiały światło tak jak należy, ale jego
mózg nie potrafił wydobyć sensu z informacji, które do niego docierały.
Kamery telewizyjne zarejestrowały, jak Mike popatrzył na swoje dzieci
i uśmiechnął się do nich. Jednak w środku był przerażony, ponieważ nie
potrafił powiedzieć, które z nich jest które. Wspomina: „Kompletnie nie
potrafiłem rozpoznawać twarzy”.

Jeśli chodzi o zabieg, to przeszczep był w zupełności udany, lecz z punktu


widzenia Mike’a to, czego doświadczał, żadną miarą nie można było nazwać
widzeniem. Jak podsumował: „Mój mózg zadawał się krzyczeć »O mój
Boże«”.
Transdukcja sensoryczna

Biologia odkryła wiele sposobów konwertowania informacji z otoczenia na język sygnałów


elektrochemicznych. Oto kilka narzędzi, jakimi sami dysponujemy: komórki rzęsate w ślimaku
ucha wewnętrznego, kilka typów receptorów czuciowych w skórze, kubki smakowe na języku,
receptory molekularne w opuszce węchowej czy fotoreceptory na dnie oka.
Sygnały docierające ze środowiska zostają przekształcone w sygnały
elektrochemiczne przenoszone przez komórki mózgu. To pierwszy etap
pozyskiwania przez mózg informacji dochodzących spoza ciała. Oczy
konwertują (transdukują) fotony na impulsy elektryczne, zespół
elementów ucha wewnętrznego przekształca wibracje wynikające ze zmian
gęstości powietrza na impulsy elektryczne. Receptory czuciowe
rozsiane na skórze (a także obecne w organach wewnętrznych)
przekształcają nacisk, rozciąganie, temperaturę i żrące substancje w
sygnały elektryczne. Nos wychwytuje unoszące się w powietrzu
cząsteczki zapachu, a język cząsteczki smaku i konwertują na język
elektrycznych impulsów. W mieście odwiedzanym przez turystów z całego
świata, zanim cokolwiek oni kupią, przywiezione przez nich pieniądze
muszą zostać wymienione na obowiązującą tutaj jednolitą walutę. Tak
samo dzieje się w przypadku mózgu. Jest on z natury w pełni
kosmopolityczny i z otwartymi ramionami wita podróżnych o różnym
pochodzeniu.

Jedną z nierozwiązanych zagadek neurologii jest tak zwany problem


scalania, czyli to, w jaki sposób mózg jest w stanie budować spójny,
jednolity obraz świata, skoro wzrok jest przetwarzany w jednym
obszarze, słuch w zupełnie innym, dotyk w jeszcze innym itd. Mimo że
problem ten pozostaje wciąż nierozwiązany, posługiwanie się przez
neurony jednolitą walutą — jak również rozległa sieć ich wzajemnych
połączeń — zdaje się być sednem rozwiązania.

Z pomocą lekarzy i rodziny opuścił gabinet i ruszył wzdłuż korytarza,


rzucając spojrzenia na wykładzinę, zdjęcia na ścianie, drzwi, ale w żadnym
z tych obrazów nie potrafił dostrzec sensu. Kiedy posadzono go
w samochodzie, oczy Mike’a kierowały się a to na samochody, a to na
budynki, a to na wiwatujących ludzi, lecz zupełnie nie potrafił pojąć, co
widzi. Na autostradzie kulił się ze strachu, bo zdawało mu się, że zaraz
rozbiją się o wielki prostokąt, który widział przed nimi. Okazało się, że była
to rama dużego drogowskazu, pod którym przejeżdżali. Nie rozumiał, czym
są dane przedmioty ani jaka jest ich głębia. Właściwie po operacji jazda na
nartach okazała się trudniejsza niż wtedy, kiedy był ociemniały. Z powodu
trudności z uchwyceniem głębi obrazu miał problemy z odróżnianiem ludzi,
drzew, cieni, zagłębień terenu. Dla niego były jedynie ciemniejszymi
plamami na tle śniegu.

Z doświadczeń Mike’a wynika, że aparat wzroku nie działa jak kamera. To


nie jest tak, że aby widzieć, wystarczy zdjąć osłonę obiektywu, bo żeby
korzystać z tego zmysłu, nie wystarczą tylko dobrze funkcjonujące oczy.

W przypadku Mike’a czterdzieści lat bez zdolności widzenia oznaczało, że


obszary układu wzrokowego (które w każdym innym przypadku
nazwalibyśmy korą wzrokową) zostały w istotnym stopniu zagospodarowane
przez pozostałe zmysły, takie jak słuch i dotyk. Uniemożliwiło to jego
mózgowi scalenie wszystkich sygnałów potrzebnych do doświadczania
widzenia. Jak się zaraz przekonamy, widzenie bierze się z zsynchronizowania
gry miliardów neuronów podczas wykonywania pewnej szczególnej
i niełatwej symfonii.
Dziś, piętnaście lat po przeszczepie, Mike nadal przeżywa katusze, kiedy
ma przeczytać drukowany tekst albo rozpoznać grymas na czyjejś twarzy.
W sytuacji, kiedy jego percepcja wzrokowa nie jest doskonała, żeby
cokolwiek lepiej pojąć, musi posiłkować się innymi zmysłami i weryfikować
informacje: dotyka, podnosi, nasłuchuje. Tego typu porównania za pomocą
wielu zmysłów odzwierciedlają to, co robią wszyscy, tyle że w młodszym
wieku, kiedy nasz mózg dopiero stara się odkrywać świat.
SAME OCZY NIE WYSTARCZĄ, ŻEBY WIDZIEĆ
Kiedy niemowlę wyciąga rączki, by dotknąć tego, co ma przed oczami, czyni
to nie tylko po to, by poznać, z czego to coś jest zrobione i jaki ma kształt.
Robi to również z konieczności nauczenia się, jak na to patrzeć. Trudno sobie
wyobrazić, że aby prawidłowo kształtować wzrok, potrzebne są ruchy ciała.
Koncepcja ta została wspaniale zademonstrowana w 1963 roku
w eksperymencie na dwóch kociętach.

W okrągłym pudle z namalowanymi na ściankach pionowymi paskami jednemu z kociąt


pozwolono przemieszczać się samodzielnie, podczas gdy drugie było transportowane, nie
musząc wykonywać żadnych ruchów. Bodźce wzrokowe, jakie do nich docierały, były
jednakowe, ale tylko zwierzę, które poruszało się o własnych siłach i mogło powiązać swój
ruch ze zmianami obrazu, nauczyło się widzieć prawidłowo.

Dwóch badaczy z Massachusetts Institute of Technology, Richard Held i


Alan Hein, umieściło w cylindrycznym pudle z namalowanymi pionowymi
paskami dwoje kociąt. Obydwa odbierały te same bodźce wzrokowe
wynikające z poruszania się wokół pudła. Była między nimi jednak
zasadnicza różnica, jeżeli chodzi o rodzaj doświadczania: pierwsze poruszało
się samodzielnie, drugie zaś jechało w gondoli zawieszonej na osi. W ten
sposób oba kocięta widziały dokładnie to samo: paski zmieniały się w tym
samym czasie i w tym samym tempie. Gdyby doświadczanie widzenia
sprowadzało się jedynie do fotonów wpadających do oka, ich aparat
wzrokowy powinien rozwijać się jednakowo. Jednak wyniki okazały się
zaskakujące. Tylko u kotka wykorzystującego własne ciało do poruszania się
rozwój zmysłu wzroku przebiegał prawidłowo. To, które jeździło w gondoli,
nigdy nie nauczyło się widzieć prawidłowo. Jego zmysł wzroku nigdy nie
osiągnął normalnego poziomu rozwoju.

Widzenie to nie tylko interpretowane z łatwością przez korę wzrokową


fotony. Jest to raczej wrażenie doświadczane całym ciałem. Sygnały
docierające do mózgu nabierają sensu jedynie w wyniku treningu, a ten
polega na weryfikowaniu tych sygnałów poprzez porównanie z informacjami
wynikającymi z doznań sensorycznych i skutków naszych działań. Jest to
jedyny sposób, by mózg zaczął pojmować to, co w rzeczywistości mają
oznaczać dane odbierane zmysłem wzroku.

Gdybyśmy od urodzenia nie potrafili w żaden sposób wchodzić w relację


z otaczającym nas światem i nie potrafili na podstawie informacji zwrotnych
odkrywać, co informacje sensoryczne tak naprawdę znaczą, teoretycznie
nigdy nie bylibyśmy w stanie widzieć. Kiedy dzieci uderzają w kratki
swojego łóżeczka albo wpychają do buzi palce u nóżek czy też bawią się
klockami, nie jest to tylko i wyłącznie penetracja najbliższego otoczenia —
jest to również trening zmysłu wzroku. Ich pogrążony w ciemności mózg
uczy się wtedy, w jaki sposób ich działania wobec świata (odwracanie
główki, odpychanie przedmiotów, upuszczanie czegoś) wpływają na
doznawane wrażenia zwrotne. Wzrok osiąga swoją sprawność tylko w drodze
intensywnego treningu.
WIDZENIE Z POZORU PRZYCHODZI NAM BEZ
NAJMNIEJSZEGO WYSIŁKU, ALE TO
NIEPRAWDA
Akt widzenia wydaje się nam tak mało wymagający, że aż trudno sobie
wyobrazić wysiłek, jaki podejmuje mózg, żeby tego dokonać. By uchylić
choć rąbka tajemnicy tego procesu, poleciałem do Irvine w Kalifornii, aby
zbadać, co się dzieje, kiedy mój zmysł wzroku nie otrzymuje sygnałów,
których mógłby się spodziewać.

Doktor Alyssa Brewer z University of California zgłębia problem zakresu


zdolności adaptacyjnych mózgu. Robi to, zakładając badanym okulary
z pryzmatami, które zamieniają stronami lewą z prawą częścią obrazu świata,
a następnie przygląda się, jak zmysł wzroku sobie z tym radzi.

Pewnego wiosennego poranka założyłem okulary z pryzmatami. Mój świat


momentalnie się wywrócił — przedmioty znajdujące się po lewej stronie
widziałem po prawej i na odwrót. Kiedy próbowałem namierzyć Alyssę, mój
wzrok podpowiadał mi coś innego niż słuch. Moje zmysły nie były ze sobą
zestrojone. Gdy próbowałem coś chwycić, widok mojej ręki nie pasował do
tego, co mówiły sygnały płynące z mięśni. Po dwóch minutach patrzenia
przez okulary zacząłem się pocić i zrobiło mi się niedobrze.
Choć moje oczy działały prawidłowo i dostrzegały otoczenie, strumień
danych wzrokowych nie współgrał z pozostałymi strumieniami informacji.
Wymagało to od mózgu wytężonej pracy. To tak, jakbym znów po raz
pierwszy uczył się widzieć.

Wiedziałem, że noszenie tych okularów nie będzie sprawiało mi takich


trudności wiecznie. Inny badany, Brian Barton, również miał na sobie okulary
z pryzmatami — a nosił je już od tygodnia. Nie sprawiał wrażenia, jakby
zbierało mu się na wymioty tak jak mnie. By porównać nasze poziomy
adaptacji, rzuciłem mu wyzwanie i zaproponowałem pojedynek w pieczeniu
babeczek. Wymagało to wbicia jajek do miski, wymieszania ciasta, wlania go
do foremek i wstawienia blachy do piekarnika.
Okulary z pryzmatami sprawiają, że widzialny świat staje się całkowicie odwrócony, a
wykonanie najprostszych czynności, takich jak nalewanie do naczynia, chwytanie
przedmiotów czy przejście przez drzwi bez zderzenia z futryną, staje się niezwykle trudne.

Dla Briana nie stanowiłem godnego rywala. Jego babeczki po wyjęciu


z pieca wyglądały normalnie, podczas gdy moje ciasto porozlewane
obsychało na kuchennym blacie albo spiekło się smugami na blasze obok
foremek. Brian poruszał się w swoim otoczeniu bez większych problemów,
podczas gdy ja działałem w dalszym ciągu nieudolnie. Musiałem świadomie
zmagać się z każdym ruchem.

Te okulary pozwoliły mi doświadczyć na własnej skórze wysiłku, jakiego


wymaga proces widzenia, a który w normalnej sytuacji pozostaje
nieujawniony. Tego samego poranka, jeszcze przed ich założeniem, mój
mózg bazował na latach doświadczenia, jakie zgromadziłem w relacjach ze
światem. Jednak zwykłe odwrócenie kierunków pobierania danych
sensorycznych oznaczało, że dłużej nie mógł już na nim polegać.
Wiedziałem, że aby osiągnąć poziom biegłości, jaki prezentował Brian,
musiałbym nadal kontaktować się ze światem w ten sposób: wyciągając rękę,
by sięgnąć po dane przedmioty, kierować się w stronę źródła dźwięku,
zwracać uwagę na ułożenie kończyn. Odpowiednio długi trening sprawiłby,
że mój mózg będzie w stanie nieprzerwanie weryfikować dane dostarczane
przez różne narządy zmysłów, tak jak mózg Briana, który robił to od siedmiu
dni. Trening sprawiłby, że sieć połączeń nerwowych w końcu odkryłaby,
w jaki sposób różne docierające do mózgu strumienie danych dopasowują się
do pozostałych.

Brewer stwierdza, że po kilku dniach noszenia okularów wykształca się


u ludzi wewnętrzne poczucie nowej lewej strony i starej lewej strony, jak
również nowej prawej strony i starej prawej strony. Po tygodniu każdy potrafi
poruszać się normalnie tak jak Brian i zatraca pojęcie, która prawa i lewa
strona jest stara, a które są nowe. Zmienia się przestrzenna mapa otoczenia.
Po dwóch tygodniach ludzie potrafią poprawnie pisać i czytać, a chodzą i
operują rękoma z taką samą wprawą jak ci bez okularów. Zaledwie tyle czasu
potrzeba im, by opanowali odwrócenie kierunków napływu danych.

Mózg nie przejmuje się zbytnio szczegółami docierających informacji,


zależy mu natomiast na tym, by odkryć, jak najskuteczniej poruszać się
w otoczeniu i dostać to, czego mu potrzeba. Cała ta ciężka praca
w reagowaniu na niezbyt wyraziste sygnały podejmowana jest tylko
i wyłącznie dla ciebie. Gdyby kiedyś zdarzyło się wam mieć okazję do
założenia okularów z pryzmatami, koniecznie to zróbcie. Ukaże to bowiem,
jak wielkiego wysiłku wymaga od mózgu kształtowanie widzenia, które zdaje
się w ogóle wysiłku nie wymagać.
SYNCHRONIZACJA ZMYSŁÓW
Zobaczyliśmy już, że postrzeganie wymaga od mózgu porównywania ze sobą
różnych strumieni danych sensorycznych. Jednak istnieje coś, co sprawia, że
tego rodzaju porównywanie staje się nie lada wyzwaniem, a jest to
synchronizacja. Każdy z tych strumieni danych sensorycznych — płynących
z narządów wzroku, słuchu, dotyku itd. — przetwarzany jest w mózgu
z różną prędkością.

Weźmy na przykład sprinterów na bieżni. Wydawać by się mogło, że


wyskakują z bloków startowych natychmiast po wystrzale z pistoletu.
W rzeczywistości nie dzieje się to natychmiastowo. Gdy przyjrzymy się
nagraniom w zwolnionym tempie zauważymy znaczną przerwę pomiędzy
wystrzałem a startem zawodników, która wynosi prawie dwie dziesiąte
sekundy. (W zasadzie, jeśli wystartują z bloków w momencie wystrzału, to
zostaną zdyskwalifikowani — nastąpi falstart). Sportowcy trenują, by
maksymalnie skrócić tę przerwę, jednak biologia nakłada na nich pewne
ograniczenia: mózg musi zarejestrować dźwięk, wysłać impuls do kory
ruchowej, a następnie poprzez rdzeń kręgowy do mięśni ciała. W sporcie,
kiedy tysięczne sekundy mogą decydować o tryumfie lub przegranej, reakcja
ta wydaje się przebiegać bardzo powoli.
Czy tę zwłokę w reakcji udałoby się zmniejszyć, gdybyśmy do startu
zawodników użyli błysku zamiast huku? W końcu skoro światło porusza się
szybciej niż dźwięk, to czy nie pozwoliłoby to biegaczom wyskoczyć
z bloków szybciej?
Zaprosiłem kilku znajomych biegaczy, by razem to sprawdzić. Na górnej
fotografii na stronie 62 wystartowaliśmy na błysk światła, na dolnej zaś na
dźwięk wystrzału z pistoletu.

Na błysk zareagowaliśmy wolniej. Z pozoru przeczy to zdrowemu


rozsądkowi, wziąwszy pod uwagę prędkość rozchodzenia się światła
w świecie zewnętrznym. Jednak żeby zrozumieć to, co się stało, musimy
przyjrzeć się prędkości przetwarzania informacji wewnątrz nas. Dane
wzrokowe podlegają o wiele bardziej skomplikowanemu procesowi niż dane
słuchowe. Impulsom przenoszącym informacje na temat błysku przejście
przez obszary wzrokowych organów mózgu zajmuje więcej czasu niż
impulsom wywołanym hukiem przejście przez organy słuchowe. Na światło
jesteśmy w stanie zareagować w ciągu 190 milisekund, ale na wystrzał już
w 160 milisekund. I to tłumaczy, dlaczego do rozpoczęcia biegu używa się
pistoletu.

Sprinterzy szybciej wyskakują z bloków startowych na dźwięk wystrzału (zdjęcie dolne) niż na
błysk światła (zdjęcie górne).

Tu właśnie sprawy zaczynają się komplikować. Wiemy już, że mózg


przetwarza dźwięki szybciej niż obrazy. A teraz sprawdźcie, co się dzieje,
gdy klaśniecie sobie przed oczami. Spróbujcie. I co? Wszystko wydaje się
zsynchronizowane. Ale jak to możliwe, skoro dźwięk przetwarzany jest
szybciej? Oznacza to jedynie, że postrzeganie rzeczywistości jest efektem
końcowym sprytnego triku. Mianowicie mózg zataja różnice w dotarciu obu
sygnałów. Jak on to robi? Otóż to, co mózg podaje nam jako rzeczywistość,
jest właściwie jej opóźnioną wersją. Zanim mózg opowie nam, co się dzieje,
gromadzi wszelkie dostępne informacje ze zmysłów.
Problem synchronizacji nie ogranicza się tylko do wzroku i słuchu: każdy
typ informacji sensorycznej ma różny czas przetwarzania. By dodatkowo to
skomplikować, nawet w obrębie jednego zmysłu występują różnice
w długości czasu przetwarzania. Na przykład sygnałom z małego palca u nogi
dotarcie do mózgu zajmuje więcej czasu niż sygnałom z nosa. Ale żaden
z tych sygnałów nie jest dla naszej percepcji oczywisty. Najpierw
gromadzimy wszystkie informacje, i to dlatego wydają się nam one
zsynchronizowane. Dość dziwną konsekwencją tego zabiegu jest mianowicie
to, że tak naprawdę trzeba uznać, iż stale żyjemy w przeszłości. Zanim
pomyślimy o obecnej chwili, dawno zdąży ona przeminąć. Ceną konieczności
zsynchronizowania informacji docierających ze zmysłów jest to, że nasza
świadomość pozostaje w tyle za zdarzeniami świata fizycznego. Pomiędzy
wystąpieniem zdarzenia a doświadczeniem tego zdarzenia istnieje przepaść,
której nie sposób zasypać.
CZY SPEKTAKL SIĘ SKOŃCZY, GDY
ODETNIEMY ZMYSŁY?
Doświadczanie rzeczywistości jest tylko i wyłącznie wytworem mózgu.
Chociaż bazuje ono na wszystkich strumieniach danych pochodzących ze
zmysłów, wcale od nich nie zależy. Skąd to wiemy? Ponieważ gdy odetniemy
wszystkie te strumienie, rzeczywistość nie zniknie. Stanie się jedynie nieco
dziwniejsza.

Pewnego słonecznego dnia wsiadłem w San Francisco na prom


przemierzający lodowate wody zatoki, by dostać się do Alcatraz, słynnego
więzienia na wyspie. Udałem się tam, chcąc obejrzeć szczególną celę karceru
zwaną „Dziura”. Za złamanie prawa w zewnętrznym świecie zsyłano do
Alcatraz. Za złamanie zasad w Alcatraz zsyłano do Dziury.

Wszedłem do Dziury i zamknąłem za sobą drzwi. Miała mniej więcej trzy


na trzy metry. Panowały w niej iście egipskie ciemności: nie przedzierał się
do niej ani jeden foton światła. Dźwięki były całkowicie wygłuszone.
W takim miejscu jesteś kompletnie sam.

Mózg niczym metropolia


Tak jak w przypadku wielkiego miasta, ogół operacji wykonywanych
przez mózg wynika z sieci wzajemnych interakcji jego niezliczonych
obszarów. Stale mamy do czynienia z założeniem, że daną funkcję można
przypisać konkretnemu obszarowi na zasadzie „ten obszar odpowiada za
to”. Lecz mimo odwiecznych prób nie sposób potraktować działania
mózgu jako sumy czynności zespołu precyzyjnie zdefiniowanych modułów.
Pomyślmy raczej o mózgu jako wielkiej aglomeracji. Jeśli popatrzymy
na miasto i zapytamy, z której dzielnicy bierze się jego bogactwo,
okaże się, że nie ma na to pytanie dobrej odpowiedzi, ponieważ jego
bogactwo wynika z interakcji wszystkich jego elementów — sklepów,
banków, sprzedawców i klientów.
Tak samo jest z działaniem mózgu: nic się nie dzieje tylko w jednym
jego obszarze. Tak jak w mieście żadna jego dzielnica nie działa
w oderwaniu od reszty, tak samo i w mózgu wszystko, co się dzieje,
wynika z interakcji jego mieszkańców na każdym poziomie, zarówno
w działalności lokalnej, jak i w kontaktach z najdalszymi nawet jego
obszarami. Zupełnie tak samo jak kolej dowozi materiały i towary,
które następnie są przedmiotem działalności gospodarczej
przekładającej się na bogactwo miasta, tak też dzieje się z surowymi
sygnałami elektrochemicznymi transportowanymi supermagistralami
połączeń neuronalnych. Następnie sygnały te są przetwarzane
i przekształcane w świadomość rzeczywistości.

Jakby to było trafić tam na kilka godzin lub dni? By się tego dowiedzieć,
porozmawiałem z jednym z byłych więźniów, który tego doświadczył.
Skazany za napad z bronią w ręku, Robert Luke — znany jako Zimny Smutny
Luke — został zesłany do Dziury na dwadzieścia dziewięć dni za
zdemolowanie celi. Tak to opisywał: „Ciemna Dziura to okropne miejsce.
Niektórzy nie byli w stanie tego wytrzymać. To znaczy, kiedy tam trafili, po
kilku dniach walili głową w ściany. Nawet nie jesteś w stanie wyobrazić
sobie, jakbyś się tam zachował. A nawet nie chcesz sobie wyobrazić”.

W kompletnej izolacji do świata, gdzie nie docierało ani światło, ani


najsłabszy nawet dźwięk, oczy i uszy Luke’a były spragnione jakichkolwiek
doznań. Jednak umysł wcale nie zatracił wyobrażenia o świecie zewnętrznym.
Nadal tworzył obraz najbliższego otoczenia. Luke tak opisuje to
doświadczenie: „Pamiętałem, jak wybierałem się na wycieczki. Na jednej, jak
sobie przypominam, puszczałem latawiec. Zdawało się to dość autentyczne.
Ale to wszystko działo się tylko w mojej głowie”. Zatem mózg Luke’a nie
przestał widzieć.

Tego typu doświadczenia są dość powszechne u więźniów zamykanych


w więziennej izolatce. Inny mieszkaniec Dziury opisywał, jak oczyma duszy
zobaczył najpierw punkcik światła, następnie rozszerzył go do rozmiarów
ekranu telewizora i oglądał telewizję. Pozbawieni dopływu nowych danych
sensorycznych doświadczali snu na jawie. Mówili zatem o doznaniach, które
zdawały im się całkowicie realne. Nie tylko wyobrażali sobie określone
obrazy, ale naprawdę je widzieli.
Ich zwierzenia rzucają nieco światła na zależność pomiędzy światem
zewnętrznym a tym, co uznajemy za rzeczywistość. Jak zatem pojąć to, co się
działo z Lukiem? W tradycyjnym modelu widzenia postrzeganie polega na
przetwarzaniu danych, które rozpoczyna się od pobrania ich przez gałki
oczne, a kończy na tajemniczej stacji końcowej zlokalizowanej w mózgu.
Mimo swej prostoty model sprowadzający zjawisko widzenia do swego
rodzaju taśmy produkcyjnej nie jest trafny.
Tak naprawdę to mózg sam generuje własną rzeczywistość, nawet zanim
jeszcze otrzyma informacje pochodzące z oczu lub innych narządów zmysłu.
Nosi ona miano modelu wewnętrznego.
Fundamenty modelu wewnętrznego można dostrzec w anatomicznej
budowie mózgu. Na szlaku prowadzącym od oczu umiejscowionych na
przodzie głowy do kory wzrokowej ulokowanej w tylnej części mózgu leży
wzgórze. Większość danych sensorycznych na swojej drodze do konkretnych
obszarów kory mózgowej przechodzi właśnie tędy. Skoro informacje
wzrokowe biegną do kory wzrokowej, to jasne jest, że musi istnieć ogromna
liczba połączeń nerwowych skierowanych od wzgórza do płatów
wzrokowych. Ale, o dziwo, połączeń przebiegających w przeciwnym
kierunku jest aż dziesięć razy więcej.

Bodźce wzrokowe wędrują od gałek ocznych przez ciało kolankowate boczne do kory
wzrokowej (kolor złoty). Co ciekawe, aż dziesięć razy więcej połączeń nerwowych przekazuje
informacje w odwrotnym kierunku.

Szczegółowe oczekiwania wobec świata, innymi słowy to, co mózg stara


się odgadywać, są przekazywane z kory wzrokowej do wzgórza. Wzgórze
wówczas porównuje to, co przekazuje mu zmysł wzroku. Jeśli te dane
zgadzają się z oczekiwaniami (na przykład „kiedy odwrócę głowę,
powinienem zobaczyć krzesło”), to do obszarów wzrokowych wraca
niewielka ilość informacji. A zatem wzgórze informuje jedynie o różnicach
pomiędzy tym, co mówią oczy, a tym, co zakładał model wewnętrzny mózgu.
Inaczej mówiąc, do kory wzrokowej trafia meldunek o tym, że coś się nie
zgadza z oczekiwaniami (czyli błąd) — coś, czego wcześniej nie dało się
przewidzieć.

Wygląda więc na to, że to, co utożsamiamy z widzeniem, w każdym


momencie jest bardziej zależne od tego, co już wcześniej znajdowało się w
naszej głowie, niż od całego tego strumienia światła wpadającego przez nasze
źrenice.

To dlatego Zimny Smutny Luke, siedząc w iście egipskich ciemnościach


celi, miał tak bogate doświadczenia wizualne. W trakcie odbywania kary w
Dziurze jego zmysły nie dostarczały mózgowi żadnych nowych wrażeń —
tym samym jego model wewnętrzny mógł działać zupełnie swobodnie, a
przesuwające się przed nim obrazy i dźwięki zdawały się tak żywe. Choćby
nawet mózg został oderwany od danych docierających z zewnątrz, nadal
będzie on generować własne wyobrażenia. Niechby świat przestał istnieć, to
i tak przedstawienie będzie trwać nadal.

Żeby doświadczyć działania modelu wewnętrznego, wcale nie trzeba trafić


do karceru. Wielu ludzi czerpie wielką przyjemność z przebywania
w komorach deprywacji sensorycznej — pozbawionym światła kontenerze,
w którym człowiek unosi się, pływając po powierzchni roztworu soli.
Zrywając kontakt ze światem zewnętrznym, pozwalają, by polotu nabrał świat
wewnętrzny.

Oczywiście nie trzeba daleko szukać, by swoją komorę deprywacyjną


znaleźć. Co noc, gdy zasypiamy, stajemy się świadkami pełnych, bogatych
doświadczeń wizualnych. Mimo że oczy pozostają zamknięte, czerpiemy
z bogactwa mieniącego się feerią barw świata z naszych snów, a na dodatek
dajemy wiarę wszystkiemu, co widzimy.
POSTRZEGANIE OCZEKIWAŃ
Idąc ulicami miasta, zdaje się, że bez zbędnego wdawania się w szczegóły
automatycznie wiemy, co się dzieje. Na podstawie swojego modelu
wewnętrznego, budowanego przez lata doświadczeń wynikających
z chodzenia po ulicach miast, mózg przyjmuje pewne założenia dotyczące
tego, co widzimy. Każde przeżycie z tym związane przyczyniło się do
wytworzenia takiego modelu.

Zamiast wciąż od nowa, co chwila konstruować rzeczywistość za pomocą


zmysłów, dokonujemy porównania danych sensorycznych z modelem, który
już został stworzony, uaktualniając go, udoskonalając i korygując. Mózg
doszedł już do takiej wprawy, że nawet nie jesteśmy w stanie jej pojąć.
Niekiedy jednak, pod pewnymi warunkami, możemy zaobserwować, jak to
działa.
Weźmy na przykład plastikową maskę, choćby jedną z tych, jakie nosi się
na Halloween. Obróćmy ją teraz tak, by spojrzeć na jej wklęsłą stronę od
wewnątrz. Wiemy przecież, że z tej strony jest wklęsła, mimo to często nie
możemy się powstrzymać i postrzegamy ją, jakby była zwrócona do nas
stroną wypukłą. W tym momencie nie doświadczamy surowych danych
bijących nas w oczy, ale działa właśnie model wewnętrzny — ukształtowany
przez całe życie wzorzec oglądania twarzy wypukłych. Iluzja związana z
wklęsłą maską obrazuje siłę, z jaką oczekiwania kształtują to, co widzimy.
(Oto, jak w prosty sposób uzmysłowić sobie przywidzenie związane z wklęsłą
maską: odciśnij swoją twarz w świeżym śniegu, a następnie zrób zdjęcie tego
odcisku. Obraz, jaki powstanie, dla twojego mózgu będzie niczym
trójwymiarowa wypukła rzeźba).
Wewnętrznemu modelowi zawdzięczamy również to, że świat zewnętrzny
postrzegamy jako stabilny — nawet jeśli sami pozostajemy w ruchu.
Wyobraź sobie, że patrzysz na krajobraz miejski, który naprawdę chcesz
zapamiętać. Wyciągasz więc telefon i filmujesz. Ale załóżmy, że zamiast
spokojnie i powoli rejestrować panoramę miasta, poruszasz aparatem
w sposób, w jaki zazwyczaj poruszają się nasze oczy. Chociaż zwykle nie
zdajemy sobie z tego sprawy, oczy przeskakują, zmieniając położenie około
czterech razy na sekundę, w szarpanych ruchach zwanych ruchami
sakkadowymi gałki ocznej. Gdybyśmy tak samo postępowali przy
filmowaniu, nie musielibyśmy długo czekać, by się przekonać, że nie na tym
polega sztuka filmowa, bo gdybyśmy później odtworzyli swój film,
okazałoby się, że to chaotyczne nagranie może wywołać u nas chorobę
morską.

Kiedy popatrzymy na wewnętrzną, wklęsłą stronę maski (po prawej), wydaje nam się
obrócona stroną wypukłą, bo to, co widzimy, jest silnie ukształtowane przez nasze
oczekiwania.

Dlaczego więc świat, gdy na niego patrzymy, wydaje się stabilny?


Dlaczego jego obraz nie jest tak poszarpany i przyprawiający o mdłości jak
nieprofesjonalnie nagrany film? Otóż dlatego, że twój model wewnętrzny
działa przy założeniu, iż świat zewnętrzny jest stabilny, i kropka. Oczy nie
działają jak kamery wideo — podejmują one trud odszukania jak największej
liczby szczegółów, by włączyć je do modelu wewnętrznego. Nie działają jak
obiektyw kamery, przez który patrzymy, lecz gromadzą raczej tylko skrawki
danych, którymi wypełnią świat zamknięty we wnętrzu czaszki.
MODEL WEWNĘTRZNY MA RACZEJ NISKĄ
ROZDZIELCZOŚĆ, ALE PRZYNAJMNIEJ
MOŻNA GO AKTUALIZOWAĆ
Wewnętrzny model świata zewnętrznego pozwala nam szybko zorientować
się w otoczeniu. I to jest jego podstawowa funkcja — ułatwić poruszanie się
po świecie. Nie do końca jednak wiadomo, jak wiele bardziej subtelnych
szczegółów jest przez mózg po prostu pomijanych. Wydawać by się mogło,
że dostrzegamy otaczający nas świat wraz z jego najmniejszymi detalami, ale
jak ukazuje pewien eksperyment przeprowadzony w latach sześćdziesiątych
XX wieku, wcale tak nie jest.

Rosyjski psycholog Alfred Yarbus opracował sposób śledzenia ruchu gałek


ocznych podczas oglądania danej sceny po raz pierwszy. Użył do tego obrazu
Powrót zesłańca namalowanego przez Ilję Riepina i poprosił badanych, by
przez trzy minuty intensywnie wpatrywali się w dzieło, a następnie, po jego
zakryciu, opisali, co zobaczyli.

Idąc śladem tego eksperymentu, sam też dałem moim badanym czas, by
przyjrzeli się obrazowi, czyli czas, by ich mózgi zdołały zbudować model
wewnętrzny tej sceny. Jak szczegółowy model udało im się stworzyć? Kiedy
o to zapytałem, wszyscy, którzy widzieli obraz, uważali, że wiedzą, co na nim
jest. Kiedy jednak zapytałem o konkrety, stało się jasne, że ich mózgi nie
przyswoiły sobie zbyt wielu szczegółów. Ile na ścianach było obrazów? Jakie
meble znajdowały się w tym pomieszczeniu? Ile było dzieci? Dywan czy
drewniana podłoga? Jaki był wyraz twarzy niespodziewanego gościa? Brak
odpowiedzi na te pytania świadczy o tym, że ludzie dokonują tylko
pobieżnego oglądu tej sceny. Sami byli zdziwieni, że nawet gdy już odkryli,
jak niską rozdzielczość ma ich model wewnętrzny, nadal mieli wrażenie, że
zdołali dostrzec wszystkie szczegóły. Po zadaniu tych pytań pozwoliłem im
spojrzeć jeszcze raz na obraz. Wówczas ich oczy wyszukały brakujące
informacje i włączyły je do nowego, uaktualnionego modelu wewnętrznego.
Nie jest to żaden defekt mózgu. Po prostu mózg nie dąży do wiernego
odwzorowania świata. Model wewnętrzny jest jedynie stworzonym naprędce,
przybliżonym jego szkicem — dopiero gdy mózg dowie się, gdzie ma
patrzeć, by znaleźć drobniejsze szczegóły, więcej detali zostaje dodanych do
jego wyjściowego stanu wiedzy.

Dlaczego więc mózg nie odwzorowuje danego obrazu? Otóż dlatego, że


praca mózgu jest kosztowna i w związku z tym oszczędnie i roztropnie
gospodaruje on swoją energią. Dwadzieścia procent spożytych kalorii idzie na
zasilanie mózgu. Z tego powodu mózg stara się jak najefektywniej
wykorzystywać energię, co znaczy, że przetwarza tylko minimum informacji
docierających z narządów zmysłów, tylko tyle, ile konieczne jest do
poruszania się po świecie.
Prześledziliśmy ruch gałek ocznych ochotników oglądających obraz Ilji Riepina. Białe smugi
ukazują, gdzie wędrowały ich oczy. Mimo tak szerokiego zasięgu tego ruchu badani nie
zapamiętali prawie żadnych szczegółów.

To nie neurolodzy pierwsi odkryli, że utkwienie wzroku w jakimś obiekcie


nie gwarantuje jego dostrzeżenia. Iluzjoniści wiedzieli o tym o wiele
wcześniej. Zręcznie kierując naszą uwagą, dokonują swoich sprytnych
ruchów ręki na naszych oczach. Ich działania powinny zdradzić tajemnicę
sztuczki, ale mogą być spokojni, ponieważ mózg przetwarza jedynie
niewielki ułamek ogólnego obrazu.

To samo zjawisko może tłumaczyć wiele wypadków samochodowych,


kiedy to kierowcy potrącają pieszych, mimo że wszystko było widać jak na
dłoni, lub uderzają w samochody, które mają bezpośrednio przed oczami.
Bardzo często ich wzrok jest skierowany w dobrym kierunku, ale ich mózg
niestety nie dostrzega tego, co rejestrują oczy.
UWIĘZIENI W ZALEDWIE CIENKIM WYCINKU
RZECZYWISTOŚCI
Barwę uważamy za podstawową cechę otaczającego nas świata. Ale tak
naprawdę w świecie zewnętrznym kolor nie istnieje.

Kiedy promieniowanie elektromagnetyczne uderza w jakiś przedmiot,


część tego promieniowania się odbija i trafia do naszych oczu. Jesteśmy
w stanie rozróżnić miliony długości fal, lecz dopiero w naszej głowie
dochodzi do tego, że niektóre z nich stają się barwą. Kolor to jedynie
interpretacja długości fali i następuje ona tylko wewnątrz nas.

Jest jeszcze gorzej, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że długości fal,
o których mówimy, dotyczą czegoś, co nazywamy światłem widzialnym,
widmem w zakresie od czerwieni po fiolet. Jednak światło widzialne stanowi
zaledwie maleńki ułamek fal elektromagnetycznych — mniej niż jedną
dziesięciobilionową z nich. Cała reszta — w tym fale radiowe, mikrofale,
promieniowanie rentgenowskie, promieniowanie gamma, fale telefonii
komórkowej, wi-fi itd. — przenika przez nas, a my w ogóle nie zdajemy
sobie z tego sprawy. Jest tak, ponieważ nie mamy wyspecjalizowanych
receptorów biologicznych, by odbierać sygnały z tego szerszego zakresu. Za
to, że operujemy jedynie w wycinku rzeczywistości, winić możemy
wyłącznie własną biologię.
Ludzie wychwytują jedynie maleńki wycinek spektrum fal elektromagnetycznych. Na tęczowy
fragment opisany jako „światło widzialne” składa się tego samego rodzaju promieniowanie, co
na całe pozostałe widmo, ale jest to jedyna jego część, do której odbioru zostaliśmy
wyposażeni w odpowiednie biologiczne receptory.

Każde stworzenie ma swój wycinek rzeczywistości. W pozbawionym


wzroku i słuchu życiu kleszcza sygnałami, jakie on rejestruje, są tylko
temperatura i zapach ciała. Dla nietoperzy jest to echolokacja polegająca na
odbiorze drgań powietrza. Duch brazylijski, inaczej zwany rybą-nożem,
doświadcza świata poprzez zawirowania pól magnetycznych. Są to dla nich
jedynie wycinki ekosystemu, których są w stanie doświadczać. Nikt nie ma
zdolności obiektywnego oglądu całej otaczającej go rzeczywistości. Każde
stworzenie dostrzega tylko to, do czego postrzegania wyewoluowało. Bez
wątpienia każde z tych stworzeń byłoby przekonane, że jego wycinek
rzeczywistości odzwierciedla obiektywny, całościowy obraz świata. Dlaczego
wciąż zakładamy, że poza tym, co jesteśmy w stanie dostrzec, nie ma nic
więcej?

Jak więc taki świat poza naszą głową „wygląda”? No cóż, oprócz tego, że
jest pozbawiony jakiejkolwiek barwy, jest też pozbawiony dźwięków. Jedynie
zmiany ciśnienia powierza są wychwytywane przez nasze uszy
i przekształcane w impulsy elektryczne. Mózg przedstawia je nam jako
melodyjne tony, szelesty, klekoty i pobrzękiwania. Rzeczywistość jest
również pozbawiona zapachów. Poza obrębem naszego mózgu nie ma czegoś
takiego jak zapach. Cząsteczki unoszące się w powietrzu trafiają na receptory
umiejscowione w nosie i są interpretowane jako różne wonie. Rzeczywisty
świat wcale nie jest pełen doznań sensorycznych, to tylko nasz mózg ubarwia
go posiadaną przez siebie zmysłowością.
MOJA RZECZYWISTOŚĆ, TWOJA
RZECZYWISTOŚĆ
Skąd mam wiedzieć, że moja rzeczywistość jest taka sama jak twoja? Choć
większości z nas trudno będzie w to uwierzyć, istnieje niewielka grupa ludzi,
których sposób postrzegania jest diametralnie różny od naszego.

Weźmy na przykład Hannah Bosley. Patrząc na litery alfabetu, doświadcza


ona wewnętrznego wrażenia kolorów. Dla niej litera J jest ewidentnie
fioletowa, a litera T czerwona. Litery automatycznie i samorzutnie wyzwalają
wrażenie kolorów, a skojarzenia te mają charakter trwały. Jej imię jawi się
jako zachód słońca, najpierw żółty, potem przechodzi w czerwień, następnie
jakby w kolor chmur, a dalej w czerń z odcieniem czerwieni i żółci.
Natomiast imię „Iain” kojarzy się jej z wymiocinami, aczkolwiek pozostaje
niezmiernie miła dla osób o tym imieniu.

W przypadku Hannah nie chodzi o poetykę lub metaforykę — doświadcza


ona złożonych wrażeń percepcyjnych znanych pod nazwą synestezji.
Zaburzenie to polega na tym, że zmysły (a niekiedy pojęcia) mieszają się ze
sobą. Istnieje wiele jej odmian. Niektórzy czują smak słów. Inni postrzegają
dźwięki jako kolory, a jeszcze inni słyszą widoczny ruch. Rozmaitych form
syntezji doświadcza około trzech procent społeczeństwa.

Hannah jest tylko jedną z sześciu tysięcy synestetyków, których poddałem


badaniu w moim laboratorium. Przychodziła ona tutaj przez dwa lata.
Zająłem się badaniem synestezji, gdyż jest to jedno z niewielu zaburzeń,
w którym jasno widać, że ktoś może doświadczać rzeczywistości wyraźnie
inaczej niż ja. I oczywiste się staje od razu, że sposób postrzegania świata nie
jest uniwersalny.

Synestezja jest wynikiem dialogu pomiędzy odrębnymi obszarami mózgu


odpowiedzialnymi za zmysły, jak w przypadku dzielnic, pomiędzy którymi
granice są płynne. Istnienie synestezji świadczy o tym, że nawet minimalne
różnice w zakresie połączeń nerwowych w mózgu prowadzą do kreowania
odmiennej rzeczywistości.

Za każdym razem, kiedy spotykam się z kimś, kto ma takie doznania, zdaję
sobie sprawę, że z człowieka na człowieka, a raczej z mózgu na mózg nasze
doświadczanie rzeczywistości musi się w jakiś sposób różnić.
CZY WIERZYĆ W TO, CO PODPOWIADA
MÓZG?
Wszyscy wiemy, co to są sny — jakieś dziwaczne nieproszone myśli, które
zabierają nas w podróż. Niekiedy jest to podróż niezwykle niepokojąca,
a mimo to musimy przez nią przebrnąć. Na szczęście, kiedy się budzimy,
potrafimy ją sklasyfikować: tamto to był tylko jakiś koszmar, a ja żyję tu, na
jawie.

Wyobraźcie sobie, że te dwa obszary waszej rzeczywistości są silniej ze


sobą splecione i trudniejsze bądź zgoła niemożliwe jest ich rozróżnienie.
Takie oddzielenie jest niemożliwe dla około jednego procentu społeczeństwa,
a postrzegana przez nich rzeczywistość może się okazać jednakowo
przytłaczająca, jak i przerażająca.

Elyn Saks, profesor prawa na University of Southern California, jest


niezwykle inteligentną i życzliwą osobą, ale gdy miała szesnaście lat, zaczęły
ją nękać epizody schizofrenii. Schizofrenia to zaburzenie funkcjonowania
mózgu, które sprawia, że słyszy ona głosy, widzi coś, czego inni nie widzą,
albo jest przekonana, że ludzie z jej otoczenia są w stanie czytać w jej
myślach. Na szczęście jednak, dzięki lekom i sesjom terapeutycznym, Elyn
od ponad dwudziestu pięciu lat jest w stanie prowadzić wykłady i zajęcia ze
studentami na wydziale prawa.

Rozmawiałem z nią. Przywołała wtedy przykłady doświadczonych


wcześniej schizofrenicznych epizodów. „Czułam, jakby budynki do mnie
przemawiały: »Jesteś kimś wyjątkowym. Jesteś kimś do szpiku kości złym.
Żałuj za grzechy. Zatrzymaj się. Idź«. Jednakże nie były to słowa przez
nikogo wypowiadane, lecz raczej słyszalne myśli wkładane mi do głowy,
a mimo to wiedziałam, że były to myśli budynków, a nie moje własne”.
Pewnego razu była przekonana, że jej głowa za chwilę eksploduje, i obawiała
się, że ofiarami wybuchu staną się także inni ludzie w pobliżu, a nie tylko ona
sama. Innym razem myślała, że jej mózg wycieknie przez uszy i zatopi
wszystkich dookoła.

Teraz, gdy uwolniła się już od tych urojeń, powracając do przeszłości,


śmieje się i wzrusza ramionami.

To zachwiana równowaga biochemiczna jej mózgu delikatnie zmieniła


przebieg sygnałów. Wystarczy niewielka zmiana, a człowiek może wpaść
w pułapkę rzeczywistości, w której mają miejsce dziwaczne
i nieprawdopodobne zdarzenia. W czasie trwania każdego z epizodów ani
razu nie tknęło jej, żeby pomyśleć, iż dzieje się coś dziwnego. Dlaczego?
Otóż dlatego, że uwierzyła w opowieść będącą wynikiem ogółu
biochemicznych zdarzeń w jej mózgu.

Kiedyś przeczytałem artykuł medyczny, w którym schizofrenia została


opisana jako nałożenie się fazy snu na fazę czuwania. Choć później nie
spotkałem się już z taką opinią, stanowi to dość interesujący sposób na
zrozumienie, jak tego typu doświadczenie może wyglądać od środka. Gdy
zobaczycie kogoś na ulicy, kto mówi sam do siebie lub odgrywa swoją
wewnętrzną narrację, przypomnijcie sobie, jakby to było, gdybyście nie byli
w stanie oddzielić snu od rzeczywistości.

Doświadczenia Elyn to klucz do zrozumienia własnej wewnętrznej


rzeczywistości. W czasie trwania marzenia sennego jesteśmy przekonani, że
dzieje się to naprawdę. Kiedy błędnie zinterpretujemy krótkie mignięcie
jakiegoś obrazu, trudno nam się pozbyć poczucia realności tego, co
zobaczyliśmy. Kiedy przywołujemy wspomnienie, które w istocie było
zafałszowane, trudno nam przyjąć, że to coś nie zdarzyło się naprawdę.
Chociaż jest to niemożliwe do oszacowania, takie zafałszowane skrawki
rzeczywistości w dużym stopniu nadają koloryt naszym przekonaniom
i działaniom, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Bez różnicy, czy Elyn tkwiła akurat w gąszczu własnych urojeń, czy
w rzeczywistości, którą podziela szersze grono osób, była przekonana, że to,
czego doświadcza, dzieje się naprawdę. Dla niej, podobnie jak dla nas
wszystkich, rzeczywistość jest narracją toczoną wewnątrz szczelnie
zamkniętej sali naszej czaszki.
ZAKRZYWIENIE CZASOPRZESTRZENI
Istnieje jeszcze jeden aspekt naszej rzeczywistości, przy którym rzadko się
zatrzymujemy: sposób doświadczania biegu czasu przez nasz mózg często
może się wydawać dziwny. W określonych sytuacjach nasza rzeczywistość
biegnie raz wolniej, raz szybciej.

Kiedy miałem osiem lat, spadłem z dachu domu i wtedy ten lot wydał mi
się bardzo długi. Kiedy byłem w szkole średniej i zacząłem uczyć się fizyki,
policzyłem sobie, ile mógł on rzeczywiście trwać. Okazało się, że tylko osiem
dziesiątych sekundy. Zdarzenie to sprawiło, że podjąłem się zadania
zgłębienia, dlaczego upadek wydawał mi się tak długi i o czym to świadczy
w kwestii postrzegania naszej rzeczywistości.

Drobny błąd w obliczeniach podczas zawodów w wingsuitingu wywołał u Jeba lęk o własne
życie. Jego subiektywne przeżycie tego zdarzenia znacznie różniło się od tego, co
zarejestrowały kamery.
Wysoko ponad górami profesjonalny skoczek uprawiający wingsuit flying,
Jeb Corliss, także doświadczył zniekształcenia czasoprzestrzeni. Wszystko
zaczęło się od pewnego skoku, jaki wykonał. Tego dnia miał skakać do celu:
przelecieć do kolejnych balonów i poprzebijać je własnym ciałem. Tak to
wspomina: „Gdy miałem uderzyć w jeden z balonów przywiązany do
granitowego głazu, popełniłem błąd”. Odbił się od skały przy prędkości
ponad 180 kilometrów na godzinę.
Ponieważ Jeb zajmuje się tym sportem profesjonalnie, wypadek został
uchwycony przez kilka kamer umieszczonych na pobliskich urwiskach i w
jego kombinezonie. Na jednym z nagrań słychać jego uderzenie o skałę.
Przemknął następnie przed kamerami i leciał dalej nad krawędzią klifu,
o który się otarł.

W tym właśnie momencie jego poczucie czasu uległo zakrzywieniu. Tak to


opisywał: „Mój mózg się podzielił i zaczął przeprowadzać dwa równoległe
procesy myślowe. Jeden dotyczył jedynie kwestii technicznych. Masz do
wyboru dwie opcje. Pierwsza: nie jesteś w stanie się poderwać, więc lecisz
dalej, uderzasz w skały i po prostu giniesz. Druga: jesteś w stanie się
poderwać, otwierasz spadochron i wykrwawiasz się na śmierć w oczekiwaniu
na ratunek”.

Dla Jeba te dwa odrębne procesy myślowe zdawały się trwać kilka minut:
„Czujesz, jakbyś działał tak szybko, że twoje postrzeganie tego, co wokół,
ulega spowolnieniu. Wszystko inne wydaje się rozwleczone w czasie. Czas
zaczyna biec wolniej i masz wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym
tempie”.
Pociągnął za linkę spadochronu i wylądował ze złamaniami nogi, obu
kostek i trzech palców u nóg. Sześć sekund minęło od uderzenia do
pociągnięcia za sznurek. Ale, podobnie jak w sytuacji mojego upadku
z dachu, wszystko wydawało mu się trwać dłużej.

Subiektywne doświadczenie spowolnienia biegu czasu pojawia się


w kontekście rozmaitych zagrażających życiu sytuacji, takich jak napaść
uliczna lub wypadek samochodowy, ale też kiedy obserwuje się ukochaną
osobę w niebezpieczeństwie, na przykład dziecko wpadające do jeziora.
Wszystkie doniesienia cechuje poczucie, że zdarzenia przebiegają o wiele
wolniej niż w rzeczywistości, i dostrzega się więcej szczegółów.
Co się działo w mózgu, kiedy ja spadałem z dachu, a Jeb odbijał się od
występu skalnego? Czy w przerażających sytuacjach czas rzeczywiście ulega
spowolnieniu?

Kilka lat temu wraz ze studentami wykonaliśmy eksperyment mający na


celu odpowiedzieć na to wciąż otwarte pytanie. Wywołaliśmy silne poczucie
lęku u badanych, strącając ich z wysokości pięćdziesięciu metrów. Spadali
swobodnie. Tyłem.

W eksperymencie tym uczestnicy spadali ze specjalnym zegarkiem


umieszczonym na nadgarstku — urządzeniem, które nazwaliśmy
chronometrem percepcyjnym. Mieli odczytywać liczby, które pojawiają się
na jego wyświetlaczu. Gdyby rzeczywiście postrzegali czas w zwolnionym
tempie, byliby w stanie odczytywać cyfry. Ale nikt tego nie potrafił.
Dlaczego zatem ja i Jeb wspominamy swoje wypadki, jakby działy się
w zwolnionym tempie? Odpowiedź tkwi, jak się zdaje, w sposobie
przechowywania wspomnień.
Kiedy chronometr percepcyjny zmienia wyświetlane obrazy wolniej, łatwo je odczytać. Jednak
przy nieco szybszym tempie wyświetlania kolejnych obrazów ich odczytanie staje niemożliwe.

W sytuacjach zagrożenia obszar mózgu zwany ciałem migdałowatym


wskakuje na wyższe obroty, rozdysponowując pozostałe zasoby mózgu
i zmuszając całość, by natychmiast zajęła się daną sytuacją. Kiedy ciało
migdałowate się uaktywnia, wspomnienia są rejestrowane z o wiele większą
liczbą szczegółów i w pełniejszym zakresie, niż to dzieje się zazwyczaj.
Uruchamia się wówczas układ pamięci długotrwałej. Przecież do tego pamięć
ma służyć. Ma rejestrować ważne wydarzenia po to, by, gdy znajdziecie się
kiedykolwiek w podobnej sytuacji, mózg miał więcej informacji, które
wykorzysta w walce o przetrwanie. Innymi słowy, gdy dzieje się coś
makabrycznego i zagrażającego życiu, warto robić notatki.

Mierzenie prędkości odczytywania obrazu:


chronometr percepcyjny
W celu zmierzenia tempa postrzegania zrzucaliśmy badanych z wysokości
pięćdziesięciu metrów. Sam skoczyłem trzy razy i za każdym razem było
to równie przerażające. Na wyświetlaczu cyfry rozbłyskały diodami
LED. Co chwilę podświetlone gasły, a niepodświetlone zapalały się.
Kiedy te zmiany zachodziły powoli, badani nie mieli kłopotu, by je
odczytać na głos. Jednak kiedy tempo wyświetleń zostało troszeczkę
przyspieszone, zapalające się i gasnące obrazy zaczęły się zlewać,
przez co odczytanie cyfr stawało się wręcz niemożliwe. Żeby przekonać
się, czy badani faktycznie potrafią postrzegać w zwolnionym tempie,
zrzucaliśmy ich z wysokości, jednocześnie wyświetlając cyfry w tempie
nieco szybszym, niż ludzie zazwyczaj potrafią je dostrzec. Gdyby
rzeczywiście potrafili odbierać rzeczywistość w zwolnionym tempie —
jak Neo w Matriksie — nie mieliby problemów z rozróżnianiem
poszczególnych podświetleń. Jeśli nie, to tempo, w jakim postrzegają
te liczby, nie powinno różnić się od tempa, z jakim je postrzegają,
stojąc twardo na ziemi. Co na to wyniki? Zrzuciliśmy w dół dwudziestu
trzech ochotników, wśród nich byłem i ja. Nikt jednak nie potrafił
podczas lotu pochwalić się lepszą umiejętności odczytywania niż
wtedy, gdy stał na twardym gruncie. Okazało się, że niestety nie
jesteśmy jak Neo, chociaż mieliśmy na to wielką nadzieję.

Pojawia się wówczas interesujący skutek uboczny: mózg nie jest nawykły
do takiego zagęszczenia rejestrowanych wspomnień (maska samochodu
zgięła się w harmonijkę, lusterko wsteczne odpadło, a ten drugi kierowca
wyglądał jak mój sąsiad Bob) — gdy dochodzi później do ich przypominania,
interpretujemy to tak, że zdarzenie musiało trwać znacznie dłużej. Wychodzi
zatem na to, że wcale nie rejestrujemy przerażających wydarzeń
w zwolnionym tempie, lecz wrażenie to wynika z tego, w jaki sposób
odczytujemy owe wspomnienia. Kiedy więc zadamy sobie pytanie: „Jak do
tego doszło?”, liczba szczegółów zawartych we wspomnieniu podpowiada
nam, że musiało to dziać się w zwolnionym tempie, choć wcale tak nie było.
Zapętlenie czasu to coś, do czego dochodzi dopiero w retrospekcji. Zapętlenie
czasu to sztuczka spłatana nam przez pamięć, która kreuje obraz minionej
rzeczywistości.

A zatem, jeśli braliście udział w zagrażającym życiu wypadku, możecie


upierać się, że byliście świadomi tego, iż sytuacja rozwijała się
w zwolnionym tempie. Lecz zawsze pamiętajcie, że to tylko kolejny trik
w kwestii świadomego zdawania sobie sprawy z rzeczywistości. Jak już
wcześniej przekonaliśmy się przy okazji omawiania konieczności
zsynchronizowania sygnałów zmysłowych przez mózg, tak naprawdę nigdy
nie funkcjonujemy tu i teraz. Niektórzy filozofowie są zdania, że świadomość
to nic innego jak szybkie przeszukiwanie pamięci i że mózg stale zadaje sobie
pytanie: „Co się właśnie stało? Co się właśnie stało?”. A zatem świadomość
danego doświadczenia to tylko rodzaj pamięci krótkotrwałej.

Na marginesie: nawet po tym, jak opublikowaliśmy wyniki naszego


eksperymentu, znajdują się tacy, którzy nadal opowiadają mi, że wszystko
w danej kolizji działo się jakby w zwolnionym tempie. Pytam ich wtedy, czy
ktoś, kto siedział z nimi w samochodzie też niskim głosem krzyczał
„Nieeeeeeeee!”, jak to bywa na filmach w zwolnionym tempie. Muszą
wówczas przyznać, że tak nie było. I to po części dlatego należy stwierdzić,
że postrzeganie czasu nie powoduje żadnego rozciągnięcia czyjejś
wewnętrznej rzeczywistości.
BAJARKA OPOWIADA
Mózg serwuje nam swego rodzaju opowieść, a każdy z nas wierzy w jej treść.
Bez względu na to, czy damy się złapać złudzeniu optycznemu, czy
uwierzymy w sen, który nam się właśnie śni, czy będziemy widzieć
w wydrukowanych literach kolory, czy wreszcie uznamy urojenia
schizofreniczne za prawdziwe, za każdym razem akceptujemy rzeczywistość,
której scenariusz w istocie został napisany przez nasz mózg.

Mimo że mamy wrażenie, iż doświadczamy zdarzeń otaczającego nas


świata, tak naprawdę rzeczywistość jest tylko i wyłącznie wykreowana
w ciemności i na dodatek spisana w obcym języku impulsów
elektrochemicznych. Czynności zachodzące w niezmierzonej sieci połączeń
neuronalnych zostają przekształcone w obraz osobistych doświadczeń
w świecie zewnętrznym: ciężar trzymanej właśnie książki, światło w pokoju,
zapach róż, odgłosy rozmów innych ludzi.

A co jeszcze ciekawsze, każdy mózg będzie opowiadać nieco inną historię.


W przypadku jakiegokolwiek zdarzenia obserwowanego przez wielu
świadków mózg każdej osoby będzie prezentował odmienne, prywatne
i subiektywne doświadczenia. W sytuacji, kiedy mamy do czynienia
z siedmioma miliardami mózgów ludzkich (i bilionami mózgów zwierząt),
nie ma czegoś takiego jak jedna wersja rzeczywistości. Każdy z nich ma
własną prawdę.

Czym zatem jest rzeczywistość? Czymś, co przypomina program


telewizyjny, który oglądacie sami, każdy z osobna, ale żadne z was nie może
go wyłączyć. Najlepsze jest jednak to, że emitowany jest właśnie
najciekawszy program, jaki moglibyście sobie wymarzyć: zredagowany,
spersonalizowany i wyświetlony tylko i wyłącznie dla was.
3. Kto tu rządzi?
No cóż, kosmos okazał się o wiele większy, niż kiedykolwiek wcześniej go sobie
wyobrażaliśmy, patrząc nocą w rozgwieżdżone niebo. Podobnie też wszechświat
roztaczający się we wnętrzu naszej głowy wykracza dalece poza zasięg naszych
świadomych doświadczeń. Dziś dopiero zaczynamy dostrzegać pierwsze migawki
z ogromu jego wewnętrznej przestrzeni. Wydaje się, że rozpoznanie twarzy przyjaciela,
jazda samochodem, zrozumienie dowcipu albo decyzja o tym, co wyjąć z lodówki, nie
wymaga zbyt wielkiego wysiłku, ale wbrew pozorom wszystko to jest możliwe jedynie
za sprawą ogromnej ilości obliczeń, do jakich dochodzi poza naszą świadomością.
W tej dokładnie chwili oraz w każdym innym momencie naszego życia w sieciach
mózgowych wre praca: miliardy impulsów elektrycznych pędzą wzdłuż neuronów,
uruchamiając sygnały chemiczne rozsyłane do bilionów połączeń synaptycznych
między komórkami. Warunkiem pojawienia się nawet najprostszych zachowań jest
przeogromna siła działania, jaką dysponują neurony. Wciąż pozostajemy rozkosznie
nieświadomi tych działań, ale koloryt i kształt naszego życia zależy całkowicie od tego,
co się dzieje „pod maską”: to, jak się zachowujemy, co jest dla nas ważne, nasze
reakcje, nasze uczucia i pragnienia, co uznajemy za wiarygodne lub nie. Nasze
doświadczenie jest jedynie produktem końcowym działania tych ukrytych struktur.
Zatem kto tak naprawdę dzierży ster?
ŚWIADOMOŚĆ
Poranek. Gdy słońce ledwie wychyliło się ponad horyzont, na ulicach waszej
dzielnicy nadal panuje cisza. W sypialniach całego miasta dochodzi, jedno po
drugim, do fenomenalnego zdarzenia: to ludzka świadomość budzi się do
życia. Najbardziej zaawansowany obiekt na naszej planecie zaczyna zdawać
sobie sprawę z tego, że istnieje.

Zaledwie chwilę wcześniej ty też byłeś pogrążony w głębokim śnie.


A chociaż materiał biologiczny, z którego zbudowany jest twój mózg, nie
różni się niczym od tego, czym jest teraz, wzorzec jego działania był nieco
odmienny, a teraz możesz już wreszcie czerpać radość płynącą z codziennych
doświadczeń. Czytasz zawijasy wydrukowane na kartce papieru
i wydobywasz z nich sens. Czujesz promienie słoneczne padające na twoją
skórę i lekki powiew wiatru we włosach. Możesz się zastanawiać nad
ułożeniem języka w ustach i wątpliwą wygodą lewego buta uwierającego
w stopę. W fazie czuwania jesteś już świadomy własnej tożsamości, życia,
potrzeb, pragnień, planów. Kiedy dzień się już zaczął, można snuć refleksje
na temat jakości swoich związków i celów, a następnie zgodnie z tymi
rozmyślaniami postępować.
Ale jak wielki jest w istocie zakres władzy świadomości nad codziennymi
działaniami?

Zastanów się, jak odczytujesz bieżące zdanie? Kiedy wodzisz wzrokiem po


tej stronie, raczej nie jesteś świadomy gwałtownych, skokowych ruchów
wykonywanych przez gałki oczne. Oczy nie wędrują gładko po stronie, lecz
przeskakują z jednego określonego punktu na następny. W trakcie takiego
skoku poruszają się one zbyt szybko, by cokolwiek przeczytać. Zagłębiają się
w tekst dopiero, gdy zatrzymają się utkwione w jednej pozycji, a za każdym
razem zwykle trwa to jakieś dwadzieścia milisekund. Zazwyczaj nie zdajesz
sobie sprawy z takich ruchów oczu, ponieważ twój mózg zadaje sobie
ogromnie wiele trudu, by ustabilizować sposób postrzegania przez ciebie
świata zewnętrznego.

Czytanie może się wydać jeszcze bardziej dziwne, gdy pomyślimy, że


podczas odczytywania słów płynące z ciągu symboli znaczenie trafia prosto
do mózgu. Żeby zdać sobie sprawę z tego, jak złożonego procesu to wymaga,
spróbuj przeczytać te same informacje w obcym ci języku:

Jeśli nie znasz bengalskiego, białoruskiego czy koreańskiego, literki te


będą dla ciebie jedynie dziwnymi znaczkami. Kiedy jednak opanujesz
umiejętność odczytywania zapisu (takiego jak chociażby ten), czynność
czytania będzie sprawiać wrażenie niewymagającej zbytniego wysiłku: nie
będziesz już świadomy tego jakże mozolnego zadania polegającego na
odcyfrowywaniu zawijasów. Twój mózg nadzoruje wówczas cały ten proces
niejako zza kulis.

Więc kto tu rządzi? Czyżbyś był kapitanem własnego okrętu, czy być może
decyzje i działania więcej mają wspólnego z ogromną machiną neuronalną
funkcjonującą w ukryciu? Czy jakość życia zależy od podejmowania przez
nas dobrych decyzji, czy może od gęstej dżungli neuronów i stałego warkotu
niezliczonych przekazów chemicznych?

W tym rozdziale odkryjemy świadomość samego siebie, a jest to zaledwie


najmniejszy wycinek aktywności mózgu. Wszystkie działania, przekonania,
jak również uprzedzenia są efektem działania struktur mózgu, do których
świadomego dostępu niestety nie mamy.
MÓZG NIEŚWIADOMY RUSZA DO AKCJI
Wyobraźcie sobie, że siedzimy razem w kawiarni. W trakcie pogawędki
zauważasz, jak unoszę filiżankę, by wziąć mały łyk kawy. Sam ten akt
pozostaje niezauważalny jako coś, o czym nie warto wspominać, no chyba że
ochlapię sobie koszulę. Ale oddajmy uznanie tam, gdzie się ono należy:
podniesienie filiżanki do ust wcale nie jest prostym zadaniem. W robotyce do
tej pory nie udało się odtworzyć takiego ruchu bez potknięcia. Dlaczego?
Ponieważ wymaga ono biliona impulsów elektrycznych drobiazgowo
skoordynowanych przez mózg.

Zmysł wzroku najpierw skanuje obraz w celu zlokalizowania filiżanki,


która przede mną stoi, a nagromadzone przez lata doświadczenie uruchamia
wspomnienia kawy w innych sytuacjach. Płaty przedczołowe wysyłają
sygnały w podróż do kory ruchowej, która precyzyjnie koordynuje skurcze
potrzebnych mięśni — poprzez tułów, ramię, przedramię i dłoń — po to, bym
mógł uchwycić filiżankę. Kiedy już jej dotknę, nerwy przewodzą
w przeciwnym kierunku pakiety informacji na temat ciężaru filiżanki, jej
miejsca w przestrzeni, temperatury, śliskości uszka itd. Gdy te informacje
dotrą za pośrednictwem rdzenia kręgowego do mózgu, w dowód
wdzięczności w dół wysyłane są kolejne impulsy, krążąc jak samochody na
dwukierunkowej trasie szybkiego ruchu. Informacje te wynikają ze
skomplikowanego układu choreograficznego pomiędzy organami mózgu
nazywanymi jądrami podstawy, móżdżkiem, korą czuciową i wieloma
innymi. W ciągu ułamków sekund dokonuje się dostosowanie siły, z jaką
podniosę ten przedmiot, oraz siły chwytu. W wyniku wzmożonych obliczeń
oraz informacji zwrotnych dostosowuję moje mięśnie, by utrzymać filiżankę
na określonej wysokości w trakcie podnoszenia jej łagodnym ruchem w górę.
Moje mięśnie przez cały czas dokonują minimalnych korekt, a gdy filiżanka
zbliży się w końcu do moich ust, przechylam ją tylko na tle, by zaczerpnąć
odrobinę napoju i się przy tym nie poparzyć.
By dorównać zakresowi obliczeń koniecznych do dokonania tego, potrzeba
by było dziesiątek najszybszych superkomputerów świata. Mimo to ja sam
nie dostrzegam tej burzy wyładowań świetlnych, jakie zachodzą w moim
mózgu. Chociaż moje sieci neuronalne niemalże krzyczą z wysiłku, moja
świadomość doświadcza czegoś zgoła innego. Czegoś w rodzaju całkowitej
nieświadomości. Moje świadome Ja jest pochłonięte rozmową — nawet do
tego stopnia, że podnosząc filiżankę do ust, nie przestaję artykułować
dźwięków, biorąc czynny udział w nieprzerwanej konwersacji.

Jedyne, co wiem, to to, czy dostarczę kawę do ust, czy nie. Jeśli mi się to
uda bez problemów, nawet nie zauważę, że tego dokonałem.

Obecna w mózgu maszyna nieświadomości działa non stop, w dodatku tak


bezszelestnie, że zazwyczaj nie jesteśmy nawet świadomi operacji, jakie
przeprowadza. W związku z tym łatwiej ją zauważyć dopiero, kiedy
przestanie działać. Co by to było, gdybyśmy musieli świadomie myśleć
o prostych działaniach, które uważamy za oczywiste, takie jak z pozoru
nieskomplikowana czynność stawiania kroków? By się o tym przekonać,
udałem się porozmawiać z człowiekiem o nazwisku Ian Waterman.

Mózgowa dżungla
W 1887 roku hiszpański naukowiec Santiago Ramón y Cajal zastosował
opartą na technice fotograficznej metodę barwienia preparatów
z tkanek mózgu. Pozwoliła ona uwidocznić pojedyncze komórki wraz z
całym pięknem ich rozgałęzień. Wtedy stało się jasne, że mózg to
niezwykle złożony system, który nie ma sobie równych, aż brakuje
słów, by to opisać.
Wraz z postępem w kwestii masowej produkcji mikroskopów i dzięki
nowym metodom barwienia komórek naukowcy zaczęli opisywać —
przynajmniej w sposób ogólny — neurony, które budują nasz mózg. Te
niezwykłe struktury przybierają rozmaite kształty i rozmiary,
jednocześnie będąc ze sobą tak powiązane, że tworzą nieprzebyty leśny
gąszcz, którego rozpoznanie zajmie naukowcom jeszcze wiele kolejnych
dziesięcioleci.
Na opisanie wszystkich obliczeń, jakich dokonuje nasz mózg podczas tak trywialnej
czynności, jaką jest podniesienie filiżanki kawy do ust, potrzeba by wielu opasłych tomów,
mimo że dla mojej świadomości pozostają one zupełnie niezauważalne. Jedyne, z czego
zdaję sobie sprawę, to to, czy trafiłem filiżanką do ust, czy nie.

Gdy Ian miał dziewiętnaście lat, doświadczył rzadkiego typu uszkodzenia


nerwów w wyniku przebytego ostrego przypadku grypy żołądkowej. Utracił
nerwy czuciowe informujące mózg o wrażeniach dotykowych i pozycji
kończyn (noszących miano kinestezji lub czucia głębokiego). W rezultacie
Ian nie był w stanie w sposób automatyczny kontrolować żadnych ruchów
własnego ciała. Lekarze orzekli, że do końca życia będzie skazany na wózek
inwalidzki, choć jeżeli chodzi o mięśnie, wszystko było w należytym
porządku. Taka osoba nie potrafi wykonywać żadnej czynności, jeśli brakuje
jej wiedzy na temat tego, gdzie jej ciało aktualnie się znajduje. Chociaż
rzadko zadajemy sobie trud, żeby się nad tym zastanawiać, informacje
zwrotne, które docierają ze świata zewnętrznego i naszych mięśni,
umożliwiają wykonywanie skomplikowanych ruchów, jakie wykonujemy
w każdym momencie naszego życia.

Ian nie chciał pogodzić się z tym, że za sprawą swojego schorzenia już do
końca życia nie będzie się poruszał. Dlatego wstał i poszedł — chociaż
chodzenie wymaga od niego świadomego myślenia o każdym ruchu, jaki
wykonuje jego ciało, bez wyjątku. Przy braku poczucia położenia swoich
kończyn Ian musi być skupiony i świadomie zdeterminowany, żeby się
poruszać. Korzysta ze zmysłu wzroku, by nadzorować ruch kończyn. Kiedy
kroczy, wychyla nieco głowę, aby jak najlepiej widzieć swoje nogi. Żeby
utrzymać równowagę, wyciąga ramiona w tył. Ponieważ nie odczuwa stopami
podłoża, musi przewidywać dokładną wysokość każdego stąpnięcia i stawiać
stopę z należytą asekuracją. Każdy jego krok jest wyliczony i skoordynowany
przez jego świadomy mózg.

Z powodu utraty zdolności automatycznego chodzenia Ian musiał stać się


szczególnie świadomy niebywałej koordynacji, którą większość z nas, idąc na
spacer, traktuje jako oczywistość. Jak zauważa Ian, wszyscy wokół poruszają
się tak płynnie i tak bezproblemowo, że pozostają zupełnie nieświadomi
istnienia niesamowitego systemu zarządzającego tym procesem poza nimi.

Jeśli coś go rozproszy lub gdy do głowy wpadnie mu myśl niezwiązana


z chodzeniem, Ian prawdopodobnie się przewróci. Musi ignorować wszelkie
bodźce rozpraszające, kiedy koncentruje się na najmniejszych nawet detalach,
takich jak pochyłość podłoża czy wymach nogi.

Propriocepcja
Nawet z zamkniętymi oczyma wiesz, gdzie są twoje kończyny. Czy lewą
rękę masz w górze, czy zwisa w dół? Czy nogi masz wyciągnięte, czy
podkurczone? Czy plecy masz proste, czy przygarbione? Zdolność
rozpoznawania stanu własnych mięśni nosi nazwę propriocepcji
(kinestezji) lub czucia głębokiego. Receptory umieszczone
w mięśniach, ścięgnach i stawach dostarczają informacji na temat kąta
zgięcia stawu, jak również napięcia i rozciągnięcia mięśni. Wszystko
to daje mózgowi niezwykle szczegółowy obraz ułożenia ciała, przez co
umożliwia szybkie jego korygowanie.
Tymczasowego zaburzenia kinestezji możemy doświadczyć, kiedy nie
udaje nam się prawidłowo stąpać po tym, gdy jedna z nóg ścierpła.
Uciśnięte nerwy czuciowe uniemożliwiają prawidłowe wysyłanie
i odbieranie sygnałów. Brak poczucia ułożenia własnych kończyn
sprawia, że takie czynności jak ukrojenie czegoś, pisanie na
klawiaturze lub chodzenie stają się prawie zupełnie niemożliwe.
Gdybyście spędzili z Ianem choćby minutę lub dwie, natychmiast
zdalibyście sobie sprawę z przeogromnej złożoności codziennych działań, na
których omawianie nie chciałoby się wam tracić czasu: wstawanie, przejście
na drugą stronę pokoju, otwarcie drzwi, wyciągnięcie ręki na powitanie.
Mimo że na pierwszy rzut oka każdemu mogłoby się tak wydawać, trudno
uznać wszystkie te działania za nieskomplikowane. Więc następnym razem,
kiedy zobaczysz, jak ktoś spaceruje, uprawia jogging, jedzie na deskorolce
lub rowerze, zastanów się przez chwilę nie tylko nad pięknem budowy
ludzkiego ciała, ale także nad mocą nieświadomego działania mózgu, który
scala te wszystkie ruchy i nimi dyryguje. Zawiłość szczegółów naszych
najprostszych czynności możliwa jest jedynie za sprawą bilionów obliczeń
dokonywanych w obrębie przestrzeni mniejszej, niż jesteśmy w stanie
dostrzec, a jednocześnie tak złożonych, że ich skali nie sposób pojąć.
Zbudowaliśmy roboty, które zaledwie ocierają się o zakres możliwości
ludzkiego działania. O ile superkomputery powodują, że rachunki za energię
przyprawiają o ból głowy, nasz mózg wie, co robić, i robi to z tak
niesamowitą skutecznością, zużywając zaledwie tyle energii co
sześćdziesięciowatowa żarówka.

W wyniku rzadkiej choroby Ian Waterman utracił zdolność odbierania sygnałów czuciowych
z własnego ciała. Jego mózg nie dysponuje już możliwością doświadczania dotyku i zmysłu
kinestetycznego (propriocepcji). W rezultacie każdy jego krok wymaga świadomego
planowania i stałego wzrokowego monitorowania ruchów kończyn.
WTAPIANIE UMIEJĘTNOŚCI W UKŁADY
SCALONE MÓZGU
Często neurolodzy doszukują się wskazówek co do funkcjonowania mózgu,
badając ludzi będących specjalistami w określonej dziedzinie. Dlatego
udałem się na spotkanie z Austinem Naberem, dziesięcioletnim chłopcem
prezentującym nadzwyczajny talent: jest on posiadaczem dziecięcego rekordu
świata w układaniu plastikowych kubeczków.

Szybkim, płynnym ruchem, niemożliwym do uchwycenia przez ludzkie


oko, Austin układa stos kubeczków w trzy osobne symetryczne piramidy.
Następnie przy niebywałej szybkości działania obu rąk rozmontowuje
piramidy z powrotem w dwie krótsze kolumny, by z kolei ustawić pojedynczą
wysoką piramidę, a tę znowu zredukować do pierwotnego stosu kubeczków.
Robi to wszystko w ciągu pięciu sekund. Sam próbowałem, ale najlepszy
wynik, jaki uzyskałem, to czterdzieści trzy sekundy.

Obserwując Austina w akcji, można by się spodziewać, że jego mózg


wyrabia nadgodziny, wykorzystując ogromne ilości energii na
skoordynowanie tak skomplikowanych działań w tak krótkim czasie. By to
sprawdzić, postanowiłem porównać aktywność jego i mojego mózgu
w bezpośrednim pojedynku na ustawianie piramid. Dzięki uprzejmości
badacza, doktora José Luisa Contrerasa-Vidala, nałożono nam na głowę
czepki elektrodowe mierzące aktywność elektryczną grup neuronów ukrytych
pod czaszką. Za pomocą encefalografu (EEG) miały być mierzone
i bezpośrednio porównywane fale mózgowe obrazujące wysiłek mózgu
w trakcie wykonywania tego zadania. Dzięki temu sprzętowi zyskaliśmy, co
prawda nieco prymitywny, swoisty wgląd w świat ukryty pod czaszką.
Austin najpierw pokazał mi wszystkie etapy swojego wyczynu. Żeby zatem
nie zostać zdeklasowanym przez dziesięciolatka, zanim doszło do oficjalnej
próby, ćwiczyłem wielokrotnie cały układ przez dwadzieścia minut.
Austin Naber, mistrz świata w układaniu plastikowych kubeczków w kategorii do dziesięciu lat.
W ciągu zaledwie kilku sekund prezentuje skomplikowany układ ruchów podczas budowania
i demontowania stosów plastikowych naczyń.

FALE MÓZGOWE
Elektroencefalografia, w skrócie EEG, to metoda podsłuchiwania
ogólnej aktywności mózgu wynikającej z uaktywnienia się neuronów.
Małe elektrody umieszczone na skórze głowy wychwytują, mówiąc
potocznie, fale mózgowe, czyli uśrednione sygnały elektryczne będące
wynikiem subtelnej komunikacji pomiędzy neuronami.
Niemiecki fizjolog i psychiatra Hans Berger po raz pierwszy
przeprowadził badanie EEG w 1924 roku. W latach trzydziestych
i czterdziestych XX wieku badacze zdołali wyróżnić kilka odrębnych
typów fal mózgowych: fale delta (poniżej 4 Hz) obserwowane podczas
snu, fale theta (4-7 Hz) występujące również podczas snu, ale też
w stanie głębokiego relaksu i intensywnego marzenia, fale alfa (8-13
Hz), kiedy jesteśmy zrelaksowani i spokojni, fale beta (13-38 Hz),
kiedy aktywnie nad czymś myślimy lub poszukujemy rozwiązania. Później
i inne zakresy fal uznano za istotne, na przykład fale gamma (39-100
Hz) obserwowane podczas czynności umysłowych wymagających
koncentracji, takich jak rozumowanie i planowanie.
Ogólnie rzecz biorąc, czynności mózgu stanowią mieszankę tych
różnych zakresów częstotliwości, ale w zależności od tego, co akurat
robimy, niektóre z nich stają się bardziej intensywne od innych.

Jednak moje wysiłki na nic się zdały. Austin mnie pokonał. Nie byłem
jeszcze nawet w jednej ósmej całego układu, kiedy zwycięsko trzasnął
ostatnim kubeczkiem w końcowej konfiguracji. Mojej porażki można było się
spodziewać, ale co na to EEG? Skoro Austin wykonuje swój pokaz osiem
razy szybciej, można by wnioskować, że kosztuje go to osiem razy więcej
energii. Jednak takie założenie wynika z przeoczenia jednej z podstawowych
reguł, według których mózg nabywa nowe umiejętności. Jak się okazało,
według zapisu EEG to mój mózg, a nie Austina, wyrabiał nadgodziny,
pochłaniając ogromne ilości energii na wykonanie tego nowego zadania. Mój
wykres ilustrował podwyższoną aktywność w zakresie fal beta
obserwowanych w trakcie intensywnego myślenia nad rozwiązaniem
problemu. U Austina odnotowano wysoki wzrost w przedziale fal alfa
obserwowanych raczej w fazie odpoczynku. Mimo szybkości i złożoności
ruchów mózg Austina zachowywał spokój.

Świadome myślenie pochłania masę energii. Dolna ilustracja przedstawia obraz aktywności
mózgu: mojej (po lewej) i Austina (po prawej). Jasne plamy obrazują amplitudę tej aktywności.

Talent i szybkość Austina jest efektem końcowym zmian fizycznych, jakie


zaszły w jego mózgu. Przez lata ćwiczeń wykształciły się u niego określone
wzorce połączeń fizycznych. Wyrzeźbił umiejętność układania kubeczków
w strukturze swoich neuronów. W związku z tym na ich poukładanie Austin
zużywa o wiele mniej energii. Natomiast mój mózg mierzy się z problemem
na zasadzie świadomego rozmyślania. Ja korzystam z ogólnozadaniowego
oprogramowania poznawczego, on zaś przeniósł tę umiejętność na poziom
wyspecjalizowanego poznawczego układu scalonego mózgu.
Kiedy intensywnie ćwiczymy jakąś umiejętność, zostaje ona fizycznie
wyryta w strukturze mózgu, zatapiając się poniżej poziomu świadomości.
Niekiedy ludzie próbują sprowadzić to do koncepcji pamięci mięśniowej, lecz
w istocie umiejętność ta wcale nie jest przechowywana w mięśniach.
Czynność rutynowa, taka jak układanie kubeczków, polega na zgraniu wielu
aspektów zapisanych w gęstej dżungli połączeń neuronów w mózgu Austina.

W ciągu lat ćwiczeń układania kubeczków szczegółowe struktury sieci


połączeń w mózgu Austina uległy zmianie. Pamięć proceduralna (ruchowa) to
pamięć długotrwała reprezentująca to, jak robić coś w sposób automatyczny,
na przykład takie czynności jak jazda na rowerze lub wiązanie butów.
U Austina układanie kubeczków weszło do pamięci ruchowej i zostało
zapisane w mikroskopijnych strukturach jego mózgu, co sprawia, że jego
ruchy są szybkie, a jednocześnie oszczędne, jeśli chodzi o zużycie energii.
Przez cały czas trwania ćwiczeń przez sieć neuronalną przebiegały
powtarzające się sygnały, przez co połączenia synaptyczne uległy
wzmocnieniu, a umiejętność ta została wtopiona w układ scalony obwodów
mózgu. W zasadzie mózg Austina doszedł do takiej wprawy, że potrafi on
przejść bez potknięcia przez całą konfigurację ustawień kubeczków nawet
z zawiązanymi oczami.

W moim przypadku mózg angażował powolne w działaniu, wymagające


dużych nakładów energii obszary, takie jak: płaty przedczołowe, płaty
ciemieniowe i móżdżek, czyli wszystkie te, których Austin nie potrzebował
już do swojego występu. W pierwszych dniach ćwiczeń umiejętności
ruchowych szczególną rolę odgrywa móżdżek koordynujący płynność ruchów
w zakresie precyzji i idealnego wyczucia czasu.
Wyuczone umiejętności zostają zapisane w mikroskopijnych strukturach mózgu.

Kiedy umiejętności zostaną już wdrukowane w układ scalony mózgu,


zatapiają się poniżej poziomu świadomej kontroli. Wtedy potrafimy wykonać
zadanie w sposób automatyczny, nie myśląc o nim wiele — co znaczy, że
dzieje się to poza naszą świadomością. Niekiedy jakaś umiejętność jest tak
silnie wdrukowana, że odpowiedzialne za nią obwody zostają zlokalizowane
w ogóle poza mózgiem, na przykład w rdzeniu kręgowym. Zaobserwowano
taką sytuację u kotów, którym usunięto znaczną część mózgu, a mimo to
potrafiły bez większych problemów biegać w kołowrotku: skomplikowane
programy warunkujące wykonywanie kroków zostają zlokalizowane na
niższych poziomach układu nerwowego.
NA AUTOPILOCIE
Przez całe nasze życie, nasz mózg nadpisuje nowe połączenia, by stworzyć
wyspecjalizowane obwody konieczne do wykonania zadań, które trenujemy
— bez względu na to, czy jest to chodzenie, surfowanie, żonglowanie,
pływanie, czy prowadzenie samochodu. Zdolność wtapiania określonych
programów w struktury mózgu to jedna z najważniejszych sztuczek, które on
potrafi. Pozwala ona rozwiązać problem skomplikowanych ruchów przy
użyciu niewielkich ilości energii poprzez stworzenie wyspecjalizowanych
obwodów w układzie scalonym mózgu. Gdy zostaną one już „wlutowane”
w obwody mózgu, można je wykonywać bez konieczności myślenia — bez
świadomego wysiłku — a to pozwala oszczędzać zasoby energetyczne,
umożliwiając świadomemu Ja skupienie uwagi i zaangażowanie się w inne
zadania.

Pociąga to za sobą jednak pewne konsekwencje: nowe umiejętności


schodzą na niższy poziom, do którego świadomy dostęp zostaje znacznie
utrudniony. Tracimy wówczas wgląd w wyrafinowane programy realizowane
niejako „pod maską”, a zatem nie do końca wiemy, co robimy i jak. Gdy
pokonujemy ciąg schodów, jednocześnie z kimś rozmawiając, nie mamy
pojęcia o tym, w jaki sposób dokonujemy dziesiątek mikrokorekt równowagi
ani jak jednocześnie nasz język dynamicznie się porusza, by wyartykułować
właściwe dźwięki. Są to niełatwe zadania, które nie zawsze jesteśmy w stanie
wykonać. Dzięki temu, że nasze działania stały się zautomatyzowane
i nieświadome, zyskaliśmy możliwość funkcjonowania na autopilocie.
Wszyscy znamy uczucie, kiedy jedziemy do domu dobrze znaną trasą,
dojeżdżamy na miejsce i nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że w ogóle nie
pamiętamy, jak tu dotarliśmy. Czynności związane z prowadzeniem
samochodu stały się tak zautomatyzowane, że wykonujemy je rutynowo
i nieświadomie. Nasze świadome Ja — element, który powraca do życia
w momencie, w którym się budzimy — nie jest już kierowcą, a co najwyżej
staje się w tej podróży pasażerem.
Zautomatyzowanie umiejętności pociąga za sobą interesujący skutek,
a mianowicie próby świadomego wpływania na nie zazwyczaj pogarszają
wyniki. Najlepiej gdy wyuczona biegłość — nawet najbardziej
skomplikowana — zostanie pozostawiona samej sobie.

Synapsy a uczenie się

Połączenia pomiędzy neuronami to synapsy. Łączność zachodzi tam,


gdzie związki chemiczne, zwane neuroprzekaźnikami, przenoszą sygnały
pomiędzy neuronami. Jednak nie wszystkie połączenia synaptyczne są
jednakowo silne: zależy to od historii ich aktywności, w wyniku
której stają się silniejsze lub słabsze. Zmiana potencjału
synaptycznego sprawia, że informacja przepływa przez sieć neuronalną
nierównomiernie. Jeśli połączenie jest zbyt słabe, przepływ również
ulega osłabieniu, a nawet ostatecznie może zaniknąć. Jeśli połączenie
ulega wzmocnieniu, jest w stanie tworzyć dodatkowe połączenia. Po
części taka rekonfiguracja wynika z działania systemu nagrody, który,
jeśli coś się powiedzie, uwalnia neuroprzekaźnik o nazwie dopamina.
Sieci mózgowe Austina otrzymały nowy kształt — bardzo powoli,
w sposób bardzo subtelny — w zależności od tego, czy podejmowane
przez setki godzin próby określonych ruchów dawały satysfakcjonujący
efekt, czy też nie.

Zastanówmy się nad przypadkiem Deana Pottera uprawiającego


wspinaczkę skałkową. Aż do niedawnej śmierci nie używał on ani liny, ani
sprzętu zabezpieczającego. Od dwunastego roku życia poświęcił swoje życie
właśnie wspinaczce. Lata praktyki zostawiły w strukturach jego mózgu trwały
ślad niezwykłej precyzji ruchów i umiejętności. W celu osiągnięcia perfekcji
we wspinaczce Dean polegał na tych nad wyraz wytrenowanych obwodach
i to im pozwolił swobodnie działać bez ingerowania w nie na drodze
świadomego rozważania. Całkowitą kontrolę scedował na swoją
nieświadomość. Wspinał się, pozostawiając mózg w stanie powszechnie
określanym jako przepływ (ang. flow), czyli w stanie, w którym sportowcy
zazwyczaj docierają do granicy swoich możliwości. Podobnie jak wielu
sportowców Dean odnalazł własną drogę do stanu przepływu poprzez
angażowanie się w sytuacje wysokiego ryzyka utraty życia. W tym stanie
jego wewnętrzny głos nie miał najmniejszego znaczenia, a on mógł
całkowicie polegać na swoich zdolnościach wyrytych w układzie scalonym
mózgu w ciągu lat treningów.
Oto mózg w stanie przepływu. Podczas wspinaczki bez asekuracji Dean stara się o tym nie
myśleć. Wpływ świadomości mógłby znacznie pogorszyć jego zręczność.

Podobnie jak w przypadku mistrza w ustawianiu plastikowych kubeczków,


Austina Nabera, fale mózgowe sportowca w fazie przepływu są wolne od
gwaru wewnętrznych świadomych rozważań (Czy na pewno dobrze
wyglądam? Czy powinienem był powiedzieć to, czy tamto? Czy na pewno
zamknąłem drzwi na klucz?). W fazie przepływu mózg osiąga stan określany
terminem hipofrontalność, oznaczający, że aktywność przednich obszarów
kory przedczołowej ulega osłabieniu. Są to obszary odpowiedzialne za
abstrakcyjne myślenie, planowanie przyszłości i koncentrowanie się na
poczuciu własnego Ja. Wyciszenie tych działających w tle operacji stanowi
ważny krok umożliwiający sporowcowi zwisanie na ścianie skalnej
w połowie drogi na szczyt. Wyczyny takie jak te, których dokonał Dean,
mogą się zdarzyć tylko i wyłącznie wtedy, gdy zupełnie zignoruje się
wewnętrzne dywagacje.
Najczęściej więc bywa tak, że najlepsze miejsce dla świadomości jest poza
linią autową boiska, a przy niektórych zadaniach wręcz nie ma wyboru, gdyż
mózg nieświadomy działa z taką szybkością, że mózg świadomy nie byłby
w stanie dotrzymać mu kroku. Weźmy na przykład grę w baseball, w której
piłka rzucana przez miotacza potrafi lecieć w kierunku bazy domowej
z prędkością 150 kilometrów na godzinę. Żeby wejść w kontakt z piłką, ma
się tylko około czterech dziesiątych sekundy. W tym czasie trzeba
przetworzyć i zgrać ze sobą całą zawiłą sekwencję ruchów, by trafić i odbić
piłkę kijem. Pałkarze są w stałym kontakcie z piłką, ale nie robią tego
świadomie. Piłka porusza się zbyt szybko, by gracz miał czas na
uświadomienie sobie jej pozycji, a uderzenie następuje, zanim pałkarz zda
sobie sprawę z tego, co się stało. Świadomość nie dość, że czeka poza linią
końcową boiska, to na dodatek czeka w tumanach kurzu.
GŁĘBOKIE ŻŁOBIENIA W NIEŚWIADOMOŚCI
Zakres działania nieświadomości nie ogranicza się tylko do sprawowania
kontroli nad naszym ciałem. Kształtuje ona nasze życie w znacznie głębszym
sensie. Kiedy będziesz rozmawiać, zauważ, że słowa wypływają z twoich ust
znacznie szybciej, niż byłbyś w stanie świadomie kontrolować każdy
wypowiadany wyraz. Twój mózg znów działa w sposób zakulisowy, rzeźbiąc
i konfekcjonując język, koniugacje i skomplikowane myśli. (Dla porównania
przyjrzyj się prędkości wypowiadanych przez siebie słów w obcym języku,
którego się uczysz!)

Takie same zakulisowe działania widzimy przy formułowaniu idei. Zwykle


fakt narodzin wszystkich naszych idei przypisujemy świadomości, jak gdyby
ich wygenerowanie wymagało od nas jakiejś wytężonej pracy. W istocie
jednak napracował się nad nimi nasz mózg nieświadomy — konsolidując
wspomnienia, poddając próbie nowe możliwości, szacując koszty skutków —
i pracował już nad tym od wielu godzin lub nawet miesięcy, zanim dana idea
zaświtała nam w głowie i oznajmiliśmy światu: „Właśnie na to wpadłem!”.

Człowiekiem, który pierwszy zaczął wyciągać na jaw skrywaną głębię


nieświadomości, był jeden z najbardziej wpływowych naukowców XX
wieku. Zygmunt Freud rozpoczął studia medyczne w Wiedniu w 1873 roku
i pragnął specjalizować się w neurologii. Gdy otworzył prywatną praktykę
leczenia zaburzeń psychicznych, często okazywało się, że pacjenci nie mają
świadomej wiedzy na temat tego, co skłoniło ich do danego zachowania.
Koncepcja Freuda zakładała, że większość z tych zachowań była wynikiem
niewidocznych procesów umysłowych. Ta jakże prosta idea nadała psychiatrii
zupełnie nowy kształt, otwierając szeroko drzwi do nowego sposobu
pojmowania ludzkich popędów i emocji.
Przed Freudem anormalne procesy umysłowe albo pozostawały
niewyjaśnione, albo bywały opisywane w kategoriach demonicznego
opętania, słabej woli itd. Freud nalegał, by przyczyn szukać w fizycznych
strukturach mózgu. Pacjentom polecał położenie się na kozetce w swoim
gabinecie, aby nie musieli bezpośrednio na niego patrzeć, a następnie
pozwalał im mówić. W czasach, kiedy nie dysponowano jeszcze możliwością
skanowania mózgu, był to najlepszy sposób zgłębienia świata nieświadomego
mózgu. Metoda Freuda polegała na gromadzeniu informacji wynikających
z wzorców zachowania, treści snów, przejęzyczeń, błędów pióra itd.
Obserwował niczym detektyw, szukał wskazówek dotarcia do nieświadomej
maszynerii neuronalnej, do której nawet pacjent nie miał żadnego dostępu.

Nabrał wówczas przekonania, że świadomy umysł to zaledwie czubek góry


lodowej naszych procesów umysłowych, podczas gdy o wiele większa część,
która napędza nasze myśli i zachowania, pozostaje ukryta.

Przypuszczenia Freuda okazały się trafne, a jednym z ich następstw było


stwierdzenie, że zazwyczaj nie wiemy, gdzie tkwią korzenie naszych
wyborów. Mózg stale rejestruje informacje pochodzące z otoczenia
i wykorzystuje je, by kierować naszymi zachowaniami, problem w tym, że
często oddziałujące na nas czynniki pozostają nierozpoznane. Weźmy na
przykład efekt zwany torowaniem, w którym jedna rzecz wpływa na sposób
postrzegania czegoś innego. Przypuśćmy, że trzymasz w dłoniach kubek
ciepłego napoju, wówczas swoją relację z którymś z członków rodziny
będziesz opisywać w sposób bardziej korzystny, natomiast jeśli napój jest
lodowato zimny, możliwe, że twoja opinia na temat tego związku będzie
nieco gorsza. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ mechanizmy mózgowe
oceniające ciepło relacji interpersonalnych pokrywają się z mechanizmami
oceniającymi ciepło fizyczne, nic więc dziwnego, że jedne mają wpływ na
drugie. Wniosek stąd taki, że nasza opinia na temat tak istotny jak na przykład
relacje z matką może zostać zmanipulowana przez to, że dostaniemy do ręki
albo herbatę gorącą, albo mrożoną. Podobnie też, jeżeli znajdziemy się
w otoczeniu o nieprzyjemnym zapachu, podejmowane przez nas decyzje
o charakterze moralnym mogą okazać się bardziej surowe, na przykład
będziemy bardziej skłonni uznać czyjeś niecodzienne zachowanie za
niemoralne. Inne badanie wykazało, że jeśli posadzą nas na twardym krześle,
przeistoczymy się w bardziej nieustępliwego negocjatora transakcji
biznesowych, natomiast siedząc w miękkim fotelu, będziemy bardziej zgodni.

Freud wysunął przypuszczenie, że mózg jest jak góra lodowa — większość pozostaje poza
naszą świadomością.

Weźmy inny przykład nieświadomego oddziaływania ukrytego egotyzmu,


który opisuje nasze upodobanie do rzeczy, które przypominają nam o nas
samych. Kiedy psycholog społeczny Brett Pelhman analizował wraz
zespołem dane absolwentów stomatologii (School of DENTISTRY) oraz
prawa (School of LAW) i wśród nazwisk dentystów zauważył nadmierną
z punktu widzenia statystyki częstotliwość występowania imion takich jak
Dennis lub Denise, natomiast Laura i Laurence wśród prawników. Zespół ten
odkrył również, że wśród właścicieli firm dekarskich (ang. roofing company)
częściej występowały imiona na R, a u prowadzących sklepy z narzędziami
(ang. hardware store) imiona rozpoczynające się na H. Czyżby ścieżka
kariery to jedyny obszar, w którym podejmujemy tego typu decyzje? Kiedy
psycholog John Jones dokonał wraz z zespołem przeglądu ksiąg urzędu stanu
cywilnego w stanach Georgia i Floryda, odkrył, że więcej niżby się można
było spodziewać małżeństw ma imiona na tę samą literę. Oznacza to większe
prawdopodobieństwo, że Jenny wyjdzie za Joela, Alex poślubi Amy, a Donny
ożeni się z Daisy. Tego rodzaju skutki działania nieświadomości nie są
wielkie, niemniej można je udowodnić.

I tu właśnie nadszedł moment na puentę. Gdyby zapytać wszystkich


Dennisów, Laury i Jenny, dlaczego zdecydowali się na taki właśnie zawód
lub tego małżonka, pewnie mieliby do zaprezentowania w pełni świadomą
opowieść. Ale opowieść ta na pewno nie obejmowałaby dalekiego wpływu
nieświadomości na niektóre z najważniejszych życiowych wyborów.

Rozważmy jeszcze inny eksperyment, który zaprojektował Eckhard Hess


w 1965 roku. Poproszono w nim mężczyzn, by przyjrzeli się zdjęciom kobiet
i dokonali pewnej ich oceny. Na ile, w skali od jednego do dziesięciu,
wydawały im się atrakcyjne? Czy były szczęśliwe, czy smutne? Chciwe czy
hojne? Życzliwe czy nieżyczliwe? Badani nie wiedzieli jednak, że zdjęcia
zostały zmanipulowane. Na połowie z tych zdjęć źrenice kobiet zostały
sztucznie rozszerzone.

Mężczyźni uznali kobiety z rozszerzonymi źrenicami za atrakcyjniejsze.


Żaden z nich nie zauważył wprost różnicy w wielkości źrenic
i prawdopodobnie żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że
rozszerzone źrenice są u kobiet biologiczną oznaką pobudzenia. Jednak ich
mózg o tym wiedział. Mężczyźni ci nieświadomie uznali kobiety
z rozszerzonymi źrenicami za bardziej atrakcyjne, twierdząc, że są ładniejsze,
szczęśliwsze, łaskawsze i bardziej życzliwe.
Istotnie, na tym często polega miłość. To fakt, że jedni pociągają nas
bardziej niż drudzy, ale na ogół nie potrafimy wprost wskazać dlaczego.
Prawdopodobnie istnieje jakieś wyjaśnienie „dlaczego”, ale najzwyczajniej
nie mamy do niego dostępu.

Poklepywanie nieświadomości

W książce pod tytułem Impuls Richard Thaler i Cass Sunstein,


odwołując się do mózgowych struktur nieświadomości, zaprezentowali
swój sposób, jak lepiej podejmować decyzje dotyczące zdrowia,
dobrobytu i szczęścia. Z pozoru nieznaczne impulsy obecne w naszym
otoczeniu są w stanie pozytywnie wpłynąć na nasze zachowanie oraz
podejmowane decyzje i nawet nie będziemy zdawać sobie z tego sprawy.
Umieszczenie w supermarkecie owoców na poziomie wzroku popchnie ludzi
do podejmowania zdrowszych decyzji żywieniowych. Wklejenie obrazka
muchy w pisuar w toaletach lotniskowych skłoni mężczyzn, by lepiej do
niego celowali. Odgórne przypisywanie pracowników do programów
emerytalnych (oczywiście z możliwością rezygnacji, kiedy tylko
zechcą) prowadzi do wykształcenia skuteczniejszych praktyk
oszczędzania. Tego typu zarządzanie nosi nazwę miękkiego
paternalizmu, niemniej Thaler i Sunstein są przekonani, że subtelne
pokierowanie nieświadomym mózgiem ma o wiele większą siłę
oddziaływania niż jakikolwiek bezpośredni przymus.
W pewnym eksperymencie psycholog ewolucji Geoffrey Miller badał
stopień atrakcyjności seksualnej kobiet, śledząc wysokość napiwków tancerek
w nocnym klubie. Rejestrował ich zmiany w zależności od fazy cyklu
miesięcznego. Jak się okazało, mężczyźni byli skłonni dawać dwukrotnie
wyższe napiwki, kiedy tancerka była w fazie jajeczkowania (płodności) niż
wtedy, gdy była w fazie menstruacji (niepłodności). Najdziwniejsze jednak
było to, że mężczyźni ci nie byli świadomi biologicznych zmian
zachodzących w ciągu całego cyklu i tego, że w trakcie owulacji wzrost
poziomu estrogenu powoduje subtelne zmiany wyglądu: rysy twarzy stają się
bardziej symetryczne, skóra bardziej miękka, a talia wyraźniej wcięta. Nie
wiedzieli, a jednak wykryli te cechy towarzyszące płodności, w ogóle nie
uruchamiając do tego celu radaru swojej świadomości.
Źrenice kobiet na portretach zostały sztucznie powiększone. Każdy z badanych mężczyzn
widział tylko jedną z dwóch wersji zdjęcia.

Tego rodzaju eksperymenty obrazują istotę działania mózgu. Jego


zadaniem jest gromadzenie informacji o świecie oraz odpowiednie sterowanie
na ich podstawie naszym zachowaniem, i to bez względu na to, czy
zaangażujemy do tego naszą świadomość, czy nie. Na ogół jej nie
angażujemy. Przez większość czasu nie jesteśmy świadomi decyzji
podejmowanych w naszym imieniu.
DLACZEGO W OGÓLE BYWAMY ŚWIADOMI?
Dlaczego więc nie pozostajemy tylko i wyłącznie istotami żyjącymi
w całkowitej nieświadomości? Dlaczego nie błąkamy się tu i ówdzie jak
pozbawione mózgu zombie? Dlaczego w wyniku ewolucji wykształcił się
mózg, który ma świadomość? Aby odpowiedzieć na te pytania, wyobraź
sobie, że idziesz ulicą zajęty swoimi sprawami. Aż tu nagle coś przykuwa
twoją uwagę. Wyrasta przed tobą postać z aktówką w ręku przebrana
w ogromny kostium pszczoły. Gdyby tak się stało, zauważyłbyś, jak reagują
inni ludzie na ten niecodzienny widok. Przerywają oni swoje rutynowe
działania i zaczynają się gapić.

Świadomość dochodzi do głosu, kiedy wydarza się coś nieoczekiwanego,


kiedy musimy wypracować strategie dalszych poczynań. Chociaż nasz mózg
do końca stara się działać na autopilocie, w świecie, który serwuje nam
mnóstwo „podkręconych piłek”, nie zawsze jest to możliwe.

Jednak świadomość to nie tylko reagowanie na niespodzianki. Odgrywa


ona również niebagatelną rolę w zażegnywaniu konfliktów, do jakich
dochodzi w mózgu. Wszystkie zadania, począwszy od oddychania, poprzez
poruszanie się we własnym pokoju, dostarczanie pokarmu do ust, aż po
osiągnięcie sprawności w określonym sporcie, wymagają udziału miliardów
neuronów. Każdy z nich kształtowany jest przez działanie rozbudowanych
sieci połączeń w maszynerii mózgu. A co będzie, kiedy dojdzie do jakiegoś
konfliktu? Dajmy na to, że pozwolisz sobie na duże lody z owocami i bitą
śmietaną, a później będziesz tego żałować? W takiej sytuacji trzeba podjąć
jakąś decyzję. Decyzję, która będzie odzwierciedlała to, co dla organizmu,
a w istocie dla ciebie, jest najlepsze z punktu widzenia celów długofalowych.
System świadomości ma tę unikatową cechę, której brak wszystkim innym
systemom. Dlatego może odgrywać rolę arbitra w miliardach wzajemnie
oddziałujących na siebie elementów, podsystemów i zachodzących procesów.
Jest w stanie planować i wytyczać cele dla całości systemu.
Można potraktować świadomość jako dyrektora generalnego wielkiej,
prężnie rozwijającej się korporacji, z mnóstwem mniejszych jednostek
i oddziałów współpracujących, zacieśniających kontakty i rywalizujących ze
sobą na wielu płaszczyznach. Mniejsze firmy nie potrzebują takiego
dyrektora — jednak kiedy w końcu rozrastają się do odpowiednich
rozmiarów, ktoś taki, kto stałby ponad codziennymi sprawami i określał
przyszły rozwój firmy, staje się konieczny.

Zazwyczaj poruszamy się w swoich światach umysłowych, mijamy nieznajomych na ulicy, nie
rejestrując żadnych szczegółów. Jednak gdy coś przeczy naszym nieświadomym
oczekiwaniom, uruchomiona zostaje świadoma uwaga, by naprędce stworzyć model
zaistniałej sytuacji.

Mimo że dyrektor generalny niewiele się orientuje w szczegółach


codziennej pracy firmy, zawsze ma na uwadze długofalową wizję jej
przyszłości. Dyrektor generalny to jeden z najbardziej abstrakcyjnych
elementów przedsiębiorstwa jako takiego. Jeśli zaś chodzi o mózg,
świadomość po to operuje z dala od miliardów komórek, by patrząc
z dystansu, ogarnąć całość i stanowić dla tego skomplikowanego systemu
rodzaj lustra, w którym będzie mógł się przejrzeć.
KIEDY ŚWIADOMOŚĆ GDZIEŚ NAM UMYKA
Co się dzieje, kiedy świadomość się nie włącza i zbyt długo polegamy tylko
na autopilocie?

Ken Parks przekonał się o tym 23 maja 1987 roku, kiedy usnął w domu
podczas oglądania telewizji. Mieszkał z żoną i pięciomiesięczną córeczką.
Przechodził właśnie trudności finansowe, problemy małżeńskie i był
uzależniony od hazardu. Planował nazajutrz omówić swoje problemy
w rozmowie z teściami. Teściowa mówiła o nim „delikatny olbrzym”.
Z obojgiem rodziców żony pozostawał w dobrych relacjach. W pewnym
momencie wstał w nocy, przejechał dwadzieścia trzy kilometry, udusił teścia
i zasztyletował teściową. Następnie pojechał na najbliższy posterunek policji
i oznajmił dyżurnemu: „Chyba właśnie kogoś zabiłem”.
Kenneth Parks, mimo że zamordował swoich teściów, opuszcza budynek sądu całkowicie
oczyszczony z zarzutów. Jego prawniczka, Marlys Edwarth, powiedziała: „Wyrok był
zaskakujący… Ken został moralnie zrehabilitowany. Sędzia orzekł, że jest wolny”.

Zupełnie nie pamiętał, co się stało. Wszystko wyglądało na to, jakby w tym
przerażającym zdarzeniu jego świadomy umysł całkowicie się wyłączył. Co
się stało z mózgiem Kena? Jego adwokat, Marlys Edwardh, zebrała zespół
ekspertów mogących pomóc rozwikłać tę zagadkę. Zaczęli wkrótce
podejrzewać, że miało to coś wspólnego z jego snem. W trakcie pobytu
w areszcie prawniczka wezwała specjalistę, Rogera Broughtona, który przy
użyciu EEG dokonywał pomiaru sygnałów mózgowych podczas snu.
Zarejestrowane dane przypominały wyniki, jakie często obserwuje się u osób
lunatykujących.
W toku dalszych poszukiwań okazało się, że szersze grono rodziny Kena
cierpiało na zaburzenia snu. Fakt, że nie miał on motywu, przy braku
możliwości sfałszowania wyników i ze względu na historię zaburzeń snu
zaobserwowanych w rodzinie Kena, sprawił, że został uznany za niewinnego
i zwolniony z odbywania kary.
KTO W TAKIM RAZIE RZĄDZI?
Wszystko, czego się do tej pory dowiedzieliśmy, sprawia, że pewnie
zastanawiacie się nad rzeczywistym zakresem kontroli, jaką może sprawować
świadomy umysł. Czy jest możliwe, że funkcjonujemy jak marionetki na
łasce systemu, który pociąga za sznurki i decyduje o naszych kolejnych
krokach? Są tacy, którzy uważają, że tak właśnie się dzieje i że nasz
świadomy umysł nie ma żadnego wpływu na to, co robimy.

Spróbujmy pogłębić naszą wiedzę w tej kwestii na podstawie prostego


przykładu. Dojeżdżasz do rozwidlenia dróg, gdzie możesz skręcić w lewo lub
w prawo. Chociaż nie ma żadnego nakazu skrętu, dziś, w tym właśnie
momencie, masz ochotę skręcić w prawo. I skręcasz. No, ale dlaczego
w prawo, a nie w lewo? Ponieważ taką masz ochotę? A może zadecydowały
za ciebie jakieś niedostępne ci mechanizmy mózgowe? Zastanówmy się nad
następującą sprawą. Sygnały nerwowe, jakie dobiegają do mięśni ramion
obracających kierownicą, wypływają z kory ruchowej, ale tam nie powstają.
Spływają raczej z innych obszarów płata czołowego, którym z kolei kierują
impulsy z wielu innych obszarów mózgu i tak dalej, i tak dalej, w niezwykle
złożonej strukturze krzyżowych połączeń całej sieci mózgowej. Nie istnieje
żaden moment startowy, w którym podejmujemy decyzję, gdyż każdy
z neuronów jest stymulowany przez inny neuron. Reagują one zależnie od
siebie, nie istnieje zatem żadna część mózgu, która działałaby autonomicznie.
Źródło twojej decyzji, by skręcić w prawo — lub w lewo — tkwi daleko
wstecz: sekundy, minuty, dni, całe życie. Nawet jeśli te decyzje wydają się
spontaniczne, to nie rodzą się w odosobnieniu.

Jeśli już dotrzesz do rozwidlenia dróg, niosąc ze sobą życiowy bagaż


doświadczeń, to kto dokładnie podejmie decyzję? Tego rodzaju rozważania
prowadzą wprost do kwestii wolnej woli. Gdybyśmy przewinęli taśmę
z zapisem naszej historii setki razy, czy za każdym razem postąpilibyśmy tak
samo?
POCZUCIE WOLNEJ WOLI
Zdaje nam się, że mamy pełną autonomię, to znaczy podejmujemy swoje
decyzje w sposób dowolny. Jednak w niektórych okolicznościach można
wykazać, że poczucie tej autonomii jest zgoła iluzoryczne. W jednym
z eksperymentów profesor Harvardu, Alvaro Pascual-Leone, zaprosił kilku
ochotników do swego gabinetu w celu przeprowadzenia prostego
eksperymentu.

Usiedli oni naprzeciwko ekranu monitora z wyciągniętymi obiema rękami.


Kiedy na ekranie wyświetlił się kolor czerwony, mieli zdecydować, którą
ręką chcieliby poruszyć, ale nie wolno im było wykonywać żadnych ruchów.
Kiedy kolor zmienił się na żółty, a następnie zielony, badani wykonywali
wcześniej wybrany ruch, unosząc rękę prawą lub lewą.

Potem do eksperymentu wprowadzono modyfikację. Zastosowano bowiem


przezczaszkową stymulację magnetyczną (ang. transcranial magnetic
stimulation, TMS), która polega na uwolnieniu impulsu magnetycznego
stymulującego znajdujące się pod czaszką obszary mózgu, by pobudzić korę
ruchową i wywołać ruch lewej lub prawej ręki. Wówczas podczas
wyświetlania światła żółtego aplikowano impuls TMS (a w grupie kontrolnej
tylko dźwięk impulsu).
Nawet kiedy wybór został zmanipulowany poprzez stymulację mózgu, badani wciąż
utrzymywali, że decyzję podjęli w sposób niezależny.

Stymulacja TMS sprawiła, że badani preferowali ruch jednej ręki niż


drugiej. Na przykład działanie impulsu na korę ruchową lewej półkuli
zwiększało prawdopodobieństwo poruszenia prawą ręką. Co ciekawe, badani
uznawali, że już wcześniej chcieli poruszyć ręką, której ruch był zewnętrznie
stymulowany. Innymi słowy, nawet jeśli przy świetle czerwonym
wewnętrznie zdecydowali się na ruch lewej ręki, to podczas stymulacji przy
świetle żółtym mogli poczuć, że tak naprawdę chcieli poruszyć prawą ręką.
Chociaż to stymulacja TMS wywoływała ruch ręki, wielu badanych miało
poczucie, że poruszyli nią z własnej woli. Pascual-Leone donosi, że
uczestnicy eksperymentu często uważali, że już wcześniej chcieli zmienić
swoją decyzję. Bez względu na to, co podpowiadała im aktywność mózgu,
sobie przypisywali podjęcie decyzji, jak gdyby robili to z własnej woli.
Świadomy umysł doszedł do perfekcji we wmawianiu sobie, że to on
sprawuje pełną kontrolę.
Tego typu eksperymenty ujawniają kłopotliwą naturę zaufania do własnej
intuicji w kwestii wolnego wyboru. Na razie neurologia nie dysponuje
możliwościami przeprowadzenia eksperymentów, które całkowicie
wykluczyłyby działanie wolnej woli. Jest to bardzo złożony problem, a nasza
nauka może okazać się jeszcze zbyt mało rozwinięta, by starannie się nim
zająć. Na chwilę jednak pobawmy się wizją, że tak naprawdę wolna wola nie
istnieje. Gdy dojeżdżacie do rozwidlenia, wasz wybór jest już wcześniej
określony. W takim razie życie, które jest w zasadzie przewidywalne, zdaje
się nie być w ogóle warte życia.

Dobra wiadomość jest taka, że ogromna złożoność mózgu oznacza, iż nic


nie jest przewidywalne. Wyobraźcie sobie pojemnik z ułożonymi na dnie
rzędami piłeczek pingpongowych — każda na osobnej pułapce na myszy,
sprężysta i gotowa. Gdybyśmy mieli dorzucić do nich jeszcze jedną,
prawdopodobnie łatwo w sposób matematyczny dałoby się przewidzieć, gdzie
wyląduje. Jednak gdy tylko spadnie na dno, uruchamia łańcuch
nieoczekiwanych reakcji. Wybija inne piłeczki z ich miejsca, te z kolei
przesuwają jeszcze inne piłeczki i sytuacja staje się coraz bardziej
skomplikowana. Jakikolwiek błąd pierwotnych przewidywań, nawet
najmniejszy, ulega spotęgowaniu, gdy piłeczki zderzają się ze sobą, odbijają
na boki i lądują na innych piłeczkach. Wkrótce okazuje się, że niemożliwe
jest jakiekolwiek prognozowanie, gdzie ostatecznie te piłeczki wylądują.
Chociaż piłeczki pingpongowe spadające na pułapki na myszy podlegają ścisłym prawom
fizyki, to w praktyce niemożliwe do przewidzenia jest, gdzie ostatecznie wylądują. Podobnie
jest z oddziałującymi na siebie co sekundę miliardami komórek mózgowych i bilionami
wysyłanych przez nie sygnałów. Chociaż stanowią one układ fizyczny, nigdy nie jesteśmy w
stanie dokładnie przewidzieć, co się zaraz stanie.

Nasz mózg to taki pojemnik z piłeczkami, choć o wiele bardziej


skomplikowany. W kartonie zmieścimy kilkaset piłeczek, a w naszych
czaszkach mamy do czynienia z bilion razy większą liczbą interakcji niż
w tym pojemniku, zaś do zderzeń dochodzi nieprzerwanie, w każdej
sekundzie naszego życia. I to właśnie z tych niezliczonych przypadków
wymiany energii rodzą się nasze myśli, uczucia i decyzje.
A to dopiero początek potencjalnej nieprzewidywalności. Każdy
pojedynczy mózg funkcjonuje w świecie innych mózgów. Czy to przez stół
w jadalni, czy przez długość sali wykładowej, czy też na całej rozciągłości
zasięgu internetu wszystkie neurony ludzkie na tej planecie oddziałują na
siebie, tworząc układ o niewyobrażalnym stopniu skomplikowania. Oznacza
to, że chociaż neurony podlegają prostym prawom fizyki, w praktyce nie jest
możliwe, by dokładnie przewidzieć, jak postąpi ktoś inny.
Ta niebywała złożoność pozwala nam jednak tylko na tyle, by stwierdzić
jeden zrozumiały fakt: naszym życiem kierują siły wykraczające daleko poza
granice naszej świadomości czy kontroli.
4. Jak to jest z tym podejmowaniem
decyzji?
Czy pozwolić sobie na lody, czy lepiej nie? Czy odpiszę na tego e-maila teraz, czy
później? Które buty włożyć? Na nasze dni składają się tysiące drobnych decyzji: co
zrobić, którą drogą pójść, jak zareagować, czy się zaangażować. Pierwsze teorie
podejmowania decyzji zakładały, że ludzie są racjonalnymi graczami (ludźmi czynu),
którzy rozważając wszelkie za i przeciw ewentualnego postępowania, wypracowują
takie rozstrzygnięcia, które są dla nich odpowiednie. Jednak prowadzone metodami
naukowymi obserwacje podejmowania decyzji przez ludzi wcale tego nie potwierdzają.
Mózg człowieka składa się z niezliczonych, niekiedy konkurujących ze sobą obwodów,
z których każdy dąży do zrealizowania własnych celów i pragnień. Przy decyzji o tym,
czy pochłonąć porcję lodów, czy też nie, niektóre z waszych sieci mózgowych będą się
domagać cukru, inne będą się sprzeciwiać w wyniku długotrwałych rozmyślań nad
zbytecznością takiego czynu, a jeszcze inne zasugerują, że moglibyście sobie pozwolić
na lody pod warunkiem, że nazajutrz udacie się do siłowni. Nasz mózg jest jak
parlament neuronów, do którego dostało się wiele konkurujących ze sobą partii
politycznych, które walczą ze sobą o to, kto będzie dzierżył ster państwa. Czasami
nasze decyzje są samolubne, innym razem altruistyczne, jeszcze innym impulsywne,
a niekiedy oparte na dalekowzrocznych planach. Stanowimy istoty niezwykle złożone,
gdyż powoduje nami wiele popędów, a każdy z nich pragnie uzyskać nad nami
kontrolę.
USŁYSZEĆ DŹWIĘK PODEJMOWANYCH
DECYZJI
Na stole operacyjnym pacjent o imieniu Jim jest właśnie poddawany operacji
chirurgicznej na mózgu mającej zahamować drżenie rąk. Chirurg wprowadził
do jego mózgu długie cienkie kabelki, zwane elektrodami. Słaby prąd
puszczony przez elektrody ma na celu dostroić wzorce aktywności neuronów
pacjenta, aby wyeliminować drżenie kończyn.

Instalowanie takich elektrod stwarza niecodzienną okazję do podsłuchania


działania pojedynczych neuronów. Neurony rozmawiają ze sobą dzięki
chwilowym wzrostom ładunku elektrycznego zwanych potencjałem
czynnościowym, ale sygnały te są niezauważalnie słabiutkie, więc chirurdzy
i badacze przepuszczają te dźwięki przez wzmacniacz, by móc ich posłuchać
przez głośniki. W ten sposób najmniejsza zmiana napięcia (jedna dziesiąta
wolta trwająca jedną tysięczną sekundy) zmienia się w słyszalne „ping!”.

Na monitorze ukazały się skoki napięcia elektrycznego noszące nazwę potencjału


czynnościowego. Każda myśl, jaka rodzi się w głowie Jima, każde wspomnienie, które
przywołuje, każdy wybór, jaki rozważa, zapisany jest w tych maleńkich tajemniczych
hieroglifach.

W trakcie przesuwania elektrody przez poszczególne strefy mózgu


wprawne ucho jest w stanie rozpoznać różne stany aktywności tych obszarów.
Niektóre z nich charakteryzuje na przykład wzorzec „ping! ping! ping!”, inne
zaś brzmią zupełnie inaczej: „ping!… ping ping!… ping!”. To zupełnie tak,
jakby nagle przysłuchać się rozmowie kolejnych przypadkowych grupek
ludzi na całym świecie. Ludzie, których byśmy spotkali, mieliby różne
zawody i prezentowali różną kulturę, dlatego każda taka rozmowa miałaby
zupełnie odmienny charakter.

Jestem obecny w tej sali operacyjnej i podczas gdy mój kolega


przeprowadza operację, moim celem jest zgłębienie kwestii, w jaki sposób
mózg podejmuje decyzje. W tym celu proszę Jima o wykonanie kilku zadań
wymagających mówienia, czytania, patrzenia i podejmowania decyzji, by
określić, co jest skorelowane z aktywnością jego neuronów. Ponieważ w
mózgu nie ma receptorów bólu, pacjent może być świadomy podczas
operacji. Proszę Jima, by spojrzał na prosty obrazek. Wszystko filmujemy.

Na tej ilustracji możemy dostrzec młodą kobietę w czepku z pióropuszem,


patrzącą w dal. A teraz spróbujmy inaczej zinterpretować ten sam obraz:
starsza kobieta patrząca w dół, na lewo. Na rysunek można patrzeć w jeden
lub drugi sposób (możliwość taką określa się terminem wieloznaczności lub
bistabilności percepcyjnej): linie nakreślone na obrazie są spójne z dwiema
odrębnymi interpretacjami. Patrząc na tę rycinę, można dostrzec jedną wersję,
potem w końcu drugą, a potem znów pierwszą itd. Należy zaznaczyć, że
fizycznie nic na tej kartce się nie zmienia, więc za każdym razem, kiedy Jim
zmienia interpretację, musi się coś zmieniać w jego mózgu.
Co się dzieje w mózgu, kiedy widzimy starszą kobietę? A co się zmienia, kiedy dostrzegamy
młodą damę?

W momencie, kiedy dostrzega młodą lub starą kobietę, jego mózg


podejmuje decyzję. Decyzja wcale nie musi być świadoma. W tym wypadku
jest to percepcyjna decyzja jego układu wzroku, mechanizmy zmiany
całkowicie ukryte są „pod maską”. Teoretycznie mózg powinien być w stanie
dostrzegać obie kobiety jednocześnie, ale w rzeczywistości tego nie robi.
W sposób odruchowy rejestruje jakąś niejednoznaczność i dokonuje wyboru.
W końcu potrafi dokonać ponownego wyboru, potem znów powrócić do
poprzedniej interpretacji i tak po wielokroć. Jednak nasz mózg każdą
niejednoznaczność musi zawsze zburzyć i dokonać jakiegoś wyboru.
Za każdym więc razem, kiedy Jim decyduje się na którąś interpretację
i wybiera młodą kobietę — lub starą kobietę — można podsłuchać reakcje
którejś z niewielkich grup neuronów. Niektóre z nich wchodzą na wyższy
poziom aktywności (pingping! ping!… ping!), podczas gdy aktywność innych
ulega spowolnieniu (ping!… ping!… ping!… ping!). Nie zawsze chodzi
o przyspieszenie lub spowolnienie aktywności: niekiedy neurony zmieniają
swój wzorzec działania w o wiele subtelniejszy sposób, synchronizując się
lub desynchronizując z innymi neuronami, nawet utrzymując to samo tempo
impulsów.

Neurony, które zdarzyło nam się obserwować, nie są same z siebie


odpowiedzialne za zmiany percepcyjne. Działają one natomiast
w porozumieniu z miliardem innych neuronów, a zatem zmiany, które
obserwujemy, stanowią odzwierciedlenie zmian wzorców zachodzących na
rozległych połaciach całego obszaru mózgu. Kiedy jeden ze wzorców bierze
górę nad innymi, w mózgu Jima właśnie zostaje podjęta decyzja.

Nasz mózg podejmuje w każdym dniu naszego życia tysiące decyzji,


dyktując tym samym sposób doświadczania przez nas świata. Począwszy od
tego, co na siebie włożyć, do kogo zadzwonić, jak zareagować na czyjąś
niegrzeczną uwagę czy odpowiedzieć na e-maila, o której wyjść z domu —
u podstaw każdego działania i myśli tkwi decyzja. To, kim jesteśmy, wyłania
się z obejmującej cały mózg bitwy o dominację, która toczy się wewnątrz
czaszki w każdym momencie życia.

Przysłuchując się aktywności neuronów Jima — ping! ping! ping! — nie


sposób wyjść z podziwu. Jakby nie było, to przecież tak właśnie brzmiały
wszystkie decyzje w historii naszego gatunku. Każde oświadczyny, każde
wypowiedzenie wojny, każdy przejaw wyobraźni, każda misja kosmiczna
wysłana w nieznane, każdy akt łaski, każde kłamstwo, każdy wybuch euforii,
każdy moment decyzji. To wszystko dzieje się tu, w ciemnościach
panujących we wnętrzu czaszki, i bierze się ze wzorców aktywności komórek
biologicznych połączonych ze sobą w sieć.
MÓZG TO MASZYNA, KTÓRA ZRODZIŁA SIĘ
Z KONFLIKTU
Przyjrzyjmy się teraz temu, co w trakcie podejmowania decyzji dzieje się za
kulisami. Załóżmy, że dokonujesz prostego wyboru, stojąc przed lodówką
z mrożonymi jogurtami i decydując się na jeden z równie ulubionych smaków
— dajmy na to: miętowy i cytrynowy. Jeśli spojrzymy z boku, nic nie
wskazuje, byś szczególnie wiele robił w tej materii. Po prostu tkwisz tam
i przyglądasz się na przemian jednej i drugiej opcji. Ale co się w tym czasie
dzieje w mózgu? Prosty dylemat wywołuje istny huragan.
Pojedynczy neuron nie ma znaczącego wpływu. Jednak ten jeden neuron
ma styczność z tysiącami innych, a każdy z nich z tysiącami kolejnych i tak
dalej w przeogromnej, zapętlonej i poprzeplatanej masie sieci. Wszystkie zaś
uwalniają substancje chemiczne pobudzające lub hamujące wzajemną
aktywność.

W całej tej sieci pewien konkretny układ reprezentuje miętę. Układ ten
stworzony jest z neuronów, które wzajemnie się pobudzają, choć
niekoniecznie muszą leżeć obok siebie. Nawet mogą sięgać dość odległych
obszarów odpowiedzialnych za zapach, smak, obraz i osobiste wspomnienia
związane z miętą. Każdy z nich z osobna niewiele ma z miętą wspólnego —
właściwie to każdy neuron pełni, w różnym czasie i we wciąż zmieniających
się układach, wiele ról. Jednak gdy uaktywniają się one grupowo w danej
konfiguracji, taka aktywność dla mózgu zaczyna oznaczać miętę. A gdy
stoisz przed półką z jogurtami, neurony ochoczo komunikują się ze sobą
nawzajem, tak jak pojedynczy użytkownicy, którzy łączą się w internecie.
Grupy komórek nerwowych, zupełnie tak samo jak partie polityczne, rywalizują ze sobą o to,
kto będzie rządził.

Neurony te nie startują do wyborów samodzielnie. W tym samym czasie


opozycyjna możliwość — czyli cytryna — również jest reprezentowana przez
swoją neuronalną partię polityczną. Każda koalicja — i miętowa, i cytrynowa
— próbuje objąć przewodnictwo, intensyfikując własną aktywność, i stłumić
aktywność pozostałych. Walczą tak długo, aż jedna zwycięży w tej
rywalizacji — wówczas zwycięzca zgarnia wszystko. I to ta zwycięska sieć
określa twój następny krok.

W przeciwieństwie do komputerów mózg bazuje na konflikcie pomiędzy


różnymi ewentualnościami, z których każda usiłuje zdominować pozostałe,
a liczba opcji jest zawsze bardzo szeroka. Nawet gdy już wybrałeś smak
miętowy lub cytrynowy, stajesz w sytuacji nowego konfliktu: Czy zjeść cały
jogurt? Część każdego z nas będzie domagać się pysznego źródła energii,
a jednocześnie inna nasza część będzie zdawać sobie sprawę z ilości
zawartego w nim cukru i że lepiej może byłoby pobiegać. To, czy
wyskrobiemy do dna cały kubeczek, zależy od tego, jak rozstrzygnie się ta
wewnętrzna walka.
W wyniku nieprzerwanego konfliktu, który rozgrywa się w naszym mózgu,
albo kłócimy się ze sobą i przeklinamy siebie samych, albo zaczynamy sobie
schlebiać. Ale tak na dobrą sprawę, to kto rozmawia z kim? Cóż, właściwie to
nadal rozmawiamy sami ze sobą, chociaż w istocie rozmawiają różne nasze
elementy składowe.

By nieco naświetlić, w jaki sposób rywalizują ze sobą główne systemy


mózgu, rozważmy następujący eksperyment myślowy zwany dylematem
wagonika. Wagonik wyrwał się spod kontroli i pędzi wzdłuż torów. Kawałek
dalej na torze pracuje czterech robotników, a ty jako przypadkowy świadek
szybko zdajesz sobie sprawę, że wszyscy oni zginą pod kołami
nadjeżdżającego wagonu. Nagle zauważasz w pobliżu przekładnię zwrotnicy,
która może skierować go na inny tor. Ale, chwila! Na tym torze jeden
robotnik też coś naprawia. Jeśli przesuniesz przekładnię, jeden robotnik
zginie, a jeśli jej nie przesuniesz, to zginie czterech. To jak? Przesuniesz?

Rozszczepienie mózgu: konflikt zdemaskowany


W niektórych przypadkach szczególnie łatwo zaobserwować wewnętrzny
konflikt rozgrywający się pomiędzy różnymi częściami mózgu. W celach
terapeutycznych pewnych form epilepsji pacjenci poddawani są
zabiegowi rozszczepienia mózgu, podczas którego obie półkule mózgu
zostają od siebie oddzielone. Zwykle połączone są ze sobą niezwykłą
wiązką nerwów zwaną spoidłem wielkim, które pozwala prawej i lewej
połowie sprawnie się ze sobą komunikować i współpracować. Kiedy jest
nam zimno, obie ręce ze sobą kooperują: jedna chwyta za rąbek kurtki,
a druga ciągnie suwak w górę.

Jednak kiedy spoidło wielkie zostaje przecięte, dochodzi do


powstania niezwykłego i zarazem niedającego spokoju zjawiska, zwanego
zespołem obcej ręki. Obie ręce mogą realizować zupełnie sprzeczne
zamiary. Pacjent zaczyna na przykład jedną ręką zapinać kurtkę, a za
chwilę druga ręka (ta „obca”) chwyta za zamek i ściąga go w dół. Albo
jedną ręką sięga po herbatnik, a wtedy druga ręka wkracza do akcji
i daje jej klapsa, by tego nie robiła. Konflikt toczący się w mózgu
wychodzi na jaw, gdyż obie półkule działają niezależnie od siebie.
Zwykle zespół obcej ręki zanika kilka tygodni po zabiegu
rozdzielenia, kiedy obie półkule zaczynają wykorzystywać pozostałe
drogi komunikacji, by powrócić do stanu koordynacji. Niemniej
świadczy to o tym, że nawet jeśli myślimy, iż nasze działania są
zdeterminowane przez jeden umysł, są one w istocie wynikiem zaciekłej
walki, która stale się rozstrzyga i wybucha na nowo.

Bodźce wzrokowe z lewego obszaru pola poznawczego wędrują do prawej półkuli mózgowej
i na odwrót. Dlatego jeśli wyświetlane słowo przekracza linię środkową ekranu, każda z półkul
badanego, u którego dokonano rozszczepienia mózgu, zarejestruje tylko jego połowę.
(TOADSTOOL — muchomor, TOAD — ropucha, STOOL — stołek).
Dylemat wagonika. Kiedy pyta się ludzi, co by zrobili w takiej sytuacji, niemal każdy przesuwa
dźwignię. W końcu chyba lepiej, żeby zginęła jedna osoba niż cztery, prawda?

A teraz rozważmy drugi, nieco inny scenariusz. Założenie sytuacyjne jest


takie samo: wagonik bez żadnej kontroli pędzi po torze i czterech robotników
niechybnie zginie. Lecz teraz stoisz na platformie wieży ciśnień z widokiem
na tory, gdy nagle zauważasz, że obok ciebie stoi postawny mężczyzna
patrzący w dal. Kalkulujesz, że gdyby go popchnąć, spadnie na tory, a ciężar
jego ciała wystarczyłby, żeby zahamować wagonik i tym samym uratować
robotników.
Czy go zepchniesz?
Dylemat wagonika, drugi scenariusz. W tej sytuacji niemal nikt nie będzie skłonny zepchnąć
tego mężczyzny. Dlaczego nie? Zapytani udzielają następujących odpowiedzi: „to byłoby
morderstwo”, „to byłoby coś złego”.

Chwila. Czyżby w obu tych przypadkach nie zostało zadane to samo


pytanie? Jedno życie za cenę czterech? To dlaczego odpowiedzi w drugim
scenariuszu są tak różne? Etycy badali ten dylemat pod każdym kątem, ale
dopiero neuroobrazowanie pozwoliło na udzielenie dość jasnej odpowiedzi.
Dla mózgu pierwszy scenariusz to zwyczajny problem matematyczny.
Dylemat ten powoduje pobudzenie obszarów odpowiedzialnych za
rozwiązywanie problemów logicznych.
Kilka obszarów mózgu jest szczególnie zaangażowanych w rozwiązywanie problemów
logicznych.

Natomiast w drugim scenariuszu trzeba wejść w fizyczny kontakt z tym


mężczyzną i zrzucić go z wysokości na niechybną śmierć, co powoduje
zaangażowanie dodatkowych sieci neuronalnych w podjęciu tego rodzaju
decyzji, mianowicie obszarów odpowiedzialnych za emocje.

W drugim scenariuszu dajemy się wciągnąć w konflikt pomiędzy dwoma


systemami prezentującymi odrębne opinie. Sieci odpowiedzialne za
rozumowanie podpowiadają nam, że śmierć jednego człowieka jest lepsza niż
śmierć czterech robotników, natomiast sieć emocjonalna uruchamia
wewnętrzne przeczucie, że zamordowanie niewinnego obserwatora jest
czymś złym. Dajemy się wciągnąć w konflikt rywalizujących ze sobą
popędów, co skutkuje tym, że nasza decyzja będzie zupełnie inna niż
w przypadku pierwszego scenariusza.
Dylemat wagonika pozwala w innym świetle spojrzeć na sytuacje z życia
codziennego. Przyjrzyjmy się nowoczesnym metodom walki stosowanym
w dzisiejszych konfliktach zbrojnych, które przypominają bardziej
przesuwanie dźwigni niż spychanie człowieka z wieży. Kiedy ktoś jedynie
naciska przycisk, by wystrzelić pocisk dalekiego zasięgu, angażuje tylko
swoje sieci odpowiedzialne za rozwiązywanie problemów logicznych.
Sterowanie dronem jest niczym zwykła gra komputerowa; cyberataki sieją
spustoszenie na odległość. Uaktywnione wówczas zostają jedynie sieci
neuronalne odpowiedzialne za racjonalne myślenie, ale niekoniecznie te
odpowiedzialne za emocje. Komfortowe poczucie dystansu, które stanowi
istotę walki prowadzonej na odległość, łagodzi konflikt wewnętrzny, przez co
łatwiej jest w taką wojnę się angażować.
Podczas rozważania zepchnięcia niewinnego człowieka podjęcie decyzji wymaga
zaangażowania w większym stopniu sieci odpowiedzialnych za emocje — i to one są źródłem
odmiennych odpowiedzi.

Jeden z ekspertów sugeruje, że przycisk do wystrzelenia rakiet nuklearnych


powinien zostać wszczepiony w klatkę piersiową najlepszego przyjaciela
prezydenta. Dzięki temu gdyby prezydent miał zdecydować o wysłaniu
rakiety, musiałby użyć przemocy wobec przyjaciela i najpierw go rozszarpać.
W myśl tego założenia podjęcie takiej decyzji zmusiłoby go do uaktywnienia
struktur odpowiedzialnych za emocje. W kwestii życia lub śmierci myślenie
racjonalne niepoddane krytycznemu osądowi może się stać niebezpieczne.
Nasze emocje stanowią ten krytyczny elektorat w okręgu wyborczym naszego
rozumowania i rzeczą niepoważną byłoby zignorować jego zdanie podczas
parlamentarnego głosowania. Gdybyśmy wszyscy zachowywali się jak
roboty, świat nie stałby się wcale lepszy.

Chociaż neurobiologia jest nową dziedziną, to tego rodzaju szósty zmysł


jest stary jak świat. Starożytni Grecy uznawali, że nasze życie powinniśmy
traktować jak rydwan. Powożący rydwanem musi okiełznać dwa konie:
białego konia rozumu i czarnego konia namiętności. Każdy ciągnie w swoją
stronę i próbuje przejąć kontrolę. Naszym zadaniem jest tę kontrolę utrzymać
i nie zjechać ani na lewo, ani na prawo z wytyczonego traktu.
Neurobiologia, istotnie, daje możliwość dowiedzenia znaczenia emocji,
zwłaszcza w sytuacji, kiedy ktoś utracił zdolność uwzględniania ich
w procesie podejmowania decyzji.
SYGNAŁY DOCIERAJĄCE Z WNĘTRZA CIAŁA
POMAGAJĄ W PODEJMOWANIU DECYZJI
Emocje mają o wiele większe znaczenie niż tylko uatrakcyjnienie naszego
życia — stanowią również sekretną siłę mającą stale wpływ na to, jaki będzie
nasz następny krok. Szczególnie dobrze ukazuje to sytuacja Tammy Myers,
pani inżynier, która uległa wypadkowi na motorze. Skutkiem zderzenia było
uszkodzenie kory oczodołowo-czołowej, obszaru znajdującego się tuż
powyżej oczodołów. Jest to część mózgu o zasadniczym znaczeniu dla
integrowania sygnałów docierających z wnętrza ciała — sygnałów
komunikujących reszcie mózgu, jak czuje się cały organizm: głodny,
podenerwowany, podekscytowany, zażenowany, spragniony, uradowany.

Na pierwszy rzut oka Tammy nie sprawia wrażenia osoby, która doznała
poważnego uszkodzenia mózgu. Ale gdybyście spędzili z nią chociaż pięć
minut, zauważylibyście, że ma problemy z podejmowaniem różnych
codziennych decyzji. Chociaż potrafi rozważać „wszystkie za i przeciw” co
do danego wyboru, brak zdolności podjęcia decyzji nawet w najprostszych
sytuacjach życiowych stanowi dla niej przeszkodę nie do przebycia.
Ponieważ nie jest już w stanie odczytywać meldunków emocjonalnych
dochodzących z ciała, podjęcie jakiejkolwiek decyzji staje się dla niej
niewyobrażalnie trudne. W tych warunkach ewentualne opcje wyboru nie
różnią się od siebie kompletnie niczym. Przy braku możliwości dokonania
wyboru niewiele się wokół niej dzieje. Tammy przyznaje, że bywa tak, iż całe
dnie spędza na kanapie.

Uszkodzenie mózgu, jakiego doznała Tammy, mówi nam coś bardzo


ważnego o procesie podejmowania decyzji. Łatwo sobie wyobrazić mózg
zawiadujący ciałem niejako z wysokiej pozycji — lecz tak naprawdę mózg
pozostaje w stanie ciągłej wymiany sygnałów zwrotnych z resztą ciała.
Sygnały fizyczne z ciała są natychmiast raportowane, donoszą o tym, co się
aktualnie dzieje, i podpowiadają, co z tym dalej zrobić. By dokonać wyboru,
ciało i mózg muszą pozostawać ze sobą w ścisłym kontakcie.
Wyobraźmy sobie sytuację, że chcesz podać sąsiadom paczkę, która
w wyniku błędu poczty została doręczona do ciebie. Gdy zbliżasz się do
furtki, ich pies zaczyna warczeć i szczerzyć kły. Czy otworzysz furtkę
i śmiało podejdziesz do drzwi domu? Czynnikiem decydującym nie będą tutaj
statystyki dotyczące przypadków ludzi zaatakowanych przez psy. To groźna
postawa psa uruchomi wiele reakcji fizjologicznych w twoim ciele:
przyspieszone bicie serca, ściskanie w żołądku, napięcie mięśni, rozszerzenie
źrenic, zmianę stężenia hormonów we krwi, otwarcie gruczołów potowych
itd. Reakcje te mają charakter autonomiczny i nieświadomy.

Wtedy z ręką na zasuwce furtki można poddawać ocenie wiele


zewnętrznych szczegółów (jak na przykład kolor obroży psa), ale dla mózgu
ważne jest teraz jedynie to, czy stawić czoło psu, czy może dostarczyć
przesyłkę w inny sposób. Stan, w jakim znajduje się aktualnie twoje ciało,
pomaga zrealizować to zadanie: zdaje bowiem raport na temat istniejącej
sytuacji. Raport fizjologiczny można wówczas potraktować jako bardzo
ogólnikowy nagłówek prasowy: „To nie jest dobry pomysł” albo „To żaden
problem”, a wtedy mózgowi łatwiej będzie zdecydować, co dalej robić.
W większości sytuacji mamy do czynienia ze zbyt dużą ilością szczegółów, by móc podjąć
decyzję wyłącznie w drodze rozważań logicznych. Pokierowanie tym procesem możliwe jest
jedynie dzięki tworzeniu krótkich podsumowań typu: „Czuję się tu bezpiecznie” lub „Jestem w
niebezpieczeństwie”. Stan fizjologiczny ciała toczy z mózgiem nieprzerwany dialog.

Codziennie odczytujemy takie raporty na temat stanu naszego ciała. Na


ogół sygnały fizjologiczne mają bardziej subtelny charakter i raczej
pozostajemy ich nieświadomi. Niemniej mają one zasadnicze znaczenie dla
kierowania decyzjami, które musimy podjąć. Wyobraźmy sobie sytuację
w supermarkecie: jest to jedno z miejsc, w których Tammy pozostaje zupełnie
bezradna. Które jabłka? Który chleb? Które lody? Klienta w supermarkecie
atakuje wiele możliwości, co w rezultacie powoduje, że spędzamy setki
godzin pomiędzy alejkami, starając się wymusić na swoich sieciach
neuronalnych, by dokonały takiego lub innego wyboru. I choć nie zdajemy
sobie z tego sprawy, to nasze ciało pomaga nam poruszać się w tej
dezorientującej różnorodności.

Weźmy na przykład wybór zupy. Mamy do czynienia ze zbyt dużą ilością


danych, z którymi musimy się zmierzyć: kalorie, cena, zawartość soli, smak,
opakowanie itd. Gdybyśmy byli robotami, chcąc dokonać wyboru,
utknęlibyśmy tam na cały dzień, w żaden sposób nie mogąc ocenić, która
z cech ma większe znaczenie. By podjąć decyzję, potrzebujemy swego
rodzaju raportu. A to jest właśnie to, czego mogą nam dostarczyć sygnały
zwrotne docierające z naszego ciała. Myśląc o zawartości portfela, ręce mogą
się nam pocić, a ślinianki mogą zacząć pracować na myśl o ostatniej okazji,
kiedy jedliśmy rosół z kluseczkami. Z kolei zwracając uwagę na kremową
konsystencję innej zupy, możemy poczuć, że kiszki grają nam marsza.
Symulujemy doświadczenia, jakie może dać nam jedna lub druga zupa.
Doświadczenia ciała pomagają mózgowi określić wartość zupy A i zupy B,
a nam pozostaje przechylić szalkę wagi w jedną lub drugą stronę. Nie
wyłuskujemy danych zawartych na etykiecie puszki, my je czujemy. Te
emocjonalne raporty są o wiele subtelniejsze niż w przypadku konieczności
zmierzenia się ze szczekającym psem, choć idea pozostaje ta sama: każdy
wybór jest naznaczony przez raport dotyczący stanu ciała, co bez wątpienia
pomaga podjąć decyzję.
Wcześniej, kiedy decyzja dotyczyła wyboru miętowego lub cytrynowego
jogurtu, walka toczyła się pomiędzy sieciami neuronów. Stan fizjologiczny
ciała stanowił kluczowy czynnik pomagający wytypować zwycięzcę, a to
pozwalało jednej sieci zdominować drugą. Z powodu uszkodzenia przednich
części mózgu Tammy nie jest w stanie w procesie podejmowania decyzji
integrować sygnałów płynących z ciała. Nie jest zatem w stanie szybko
porównać ogólnej wartości każdej z opcji, nie potrafi nadać większego
znaczenia dziesiątkom szczegółów, które skądinąd umie nazwać. To dlatego
większość czasu spędza na kanapie. Żadna z opcji, jakie przed nią są
roztaczane, nie niesie szczególnej wartości emocjonalnej. Nie ma możliwości
wskazania zwycięskiej kampanii prowadzonej przez sieci neuronalne. Co do
debat toczonych w jej mózgowym parlamencie, to zapanował w nich trwały
impas.

Ponieważ przepustowość łączy dla świadomego umysłu jest dość


ograniczona, zwykle nie mamy pełnego dostępu do sygnałów płynących
z ciała, które mogłyby przeważyć szalę decyzji — większość czynności ciała
rozgrywa się pod poziomem naszej świadomości. Niemniej sygnały te mogą
pociągać za sobą daleko idące skutki, jeśli chodzi o typ człowieka, którym
w swoim mniemaniu jesteśmy. Na przykład Read Montague odkrył związek
między poglądami politycznymi jednostki a specyfiką jej reakcji
emocjonalnych. Podczas skanowania mózgu mierzył reakcje na serie obrazów
mających wywołać obrzydzenie: widok kału, martwych ciał czy potraw
pokrytych rojem much. Po opuszczeniu skanera zapytano badanych, czy chcą
dalej brać udział w eksperymencie. Jeśli odpowiedzieli „tak”, proszono ich,
by wzięli udział w dziesięciominutowej ankiecie mającej określić ich
przekonania polityczne. Pytano o stosunek do kwestii posiadania broni palnej,
aborcji, seksu przedmałżeńskiego itd. Montague zauważył, że im silniejsze
poczucie obrzydzenia, tym większe było u badanego prawdopodobieństwo
poglądów konserwatywnych. Im mniejsze obrzydzenie, tym poglądy były
bardziej liberalne. Korelacja ta okazała się tak silna, że już pojedyncza
reakcja na obraz budzący obrzydzenie pozwalała przewidzieć wynik ankiety
na temat przekonań politycznych z dziewięćdziesięciopięcioprocentową
trafnością. Orientacja polityczna rodzi się na skrzyżowaniu tego, co cielesne
i co umysłowe.
PODRÓŻE W PRZYSZŁOŚĆ
To zrozumiałe, że każda nasza decyzja bazuje zarówno na wcześniejszych
doświadczeniach (zgromadzonych w naszych stanach fizjologicznych), jak
i na obecnie zastanej sytuacji (Czy mam dość pieniędzy, by sprawić sobie X
zamiast Y? A może stać mnie na Z?). Ale istnieje jeszcze jeden wątek
opowieści o podejmowaniu decyzji, mianowicie prognozy dotyczące
przyszłości.

W królestwie zwierząt każde stworzenie jest zaprogramowane tak, aby


dążyć do uzyskania nagrody. A co jest nagrodą? Mówiąc w skrócie,
wszystko, co przybliża organizm do idealnego stanu wyjściowego. Woda dla
odwodnionego organizmu stanowi nagrodę, pokarm jest nagrodą, gdy zapasy
energii są już na wyczerpaniu. Woda i pokarm stanowią tak zwane nagrody
pierwotne, które zaspokajają potrzeby biologiczne. Jednak, ogólniej rzecz
ujmując, poczynaniami człowieka kierują nagrody określane jako wtórne. Na
przykład metalowa prostokątna kolumna nie będzie miała dla naszego mózgu
zbytniego znaczenia, ale w związku z tym, że nauczyliśmy się rozpoznawać
ją jako wodotrysk z wodą pitną, kiedy czujemy pragnienie, jej widok będzie
pełnić funkcję nagrody. Jeżeli chodzi o ludzi, to każdy, nawet najbardziej
abstrakcyjny obiekt potrafimy uznać za nagrodę, chociażby taki jak poczucie,
że jesteśmy cenieni przez lokalną wspólnotę. Read Montague spuentował to
w następujący sposób: „rekiny nie podejmują strajków głodowych”, co
znaczy, że podczas gdy reszta królestwa zwierząt poprzestaje na dążeniu do
zaspokojenia podstawowych potrzeb, tylko ludzie są w stanie z nich
rezygnować w imię abstrakcyjnych ideałów. Tak więc gdy roztacza się przed
nami cały wachlarz możliwości, integrujemy dane pochodzące z naszego
świata zewnętrznego i wewnętrznego, próbując zmaksymalizować wymiar
nagrody, jednak rzeczywisty wymiar ma charakter całkowicie indywidualny.
Problemy z wszelakiego rodzaju nagrodami, zarówno namacalnymi, jak
i abstrakcyjnymi, polegają na tym, że dokonanie wyboru zazwyczaj nie
przynosi natychmiastowego rezultatu. Niemal zawsze jesteśmy zmuszeni
podejmować takie decyzje, w których skutki określonego kursu działania
zostają odłożone w czasie. Ludzie przez lata chodzą do szkoły, ponieważ
cenią wartość uzyskanego w przyszłości wykształcenia; męczą się,
wykonując pracę, której nienawidzą, z nadzieją na uzyskanie w przyszłości
awansu; zmuszają się do morderczych ćwiczeń na siłowni, których celem jest
osiągnięcie w przyszłości określonej sprawności fizycznej.
By móc porównać różne opcje wyboru, konieczne jest przypisanie każdej
z nich określonej wartości wyrażonej we wspólnej walucie — w walucie,
w której wyceniona będzie przyszła nagroda — a następnie zdecydowanie się
na tę, której wartość jest największa. Rozważmy następujący scenariusz: mam
trochę wolnego czasu i staram się podjąć decyzję, co z nim zrobić. Potrzebuję
paru produktów spożywczych, ale wiem również, że muszę popracować nad
podaniem o grant dla mojego laboratorium, bo zbliża się termin składania
wniosków. Chciałbym także spędzić trochę czasu z moim synem. W jaki
sposób sprawiedliwie osądzić wszystkie te możliwości?

Byłbym oczywiście bardziej spokojny, gdybym mógł bezpośrednio


doświadczyć skutków każdej z tych opcji, testując je na własnej skórze,
a potem cofnąć czas i ostatecznie wybrać tę, której owoce były
najwartościowsze. Ale niestety nie potrafię podróżować w czasie.
A może jednak potrafię!
Podobnie jak w filmie Powrót do przyszłości, ludzie codziennie podróżują w czasie.

Podróżowanie w czasie to coś, czego ludzki mózg dokonuje nieustannie.


Stojąc przed jakimś dylematem, nasz mózg symuluje różne rezultaty, by
stworzyć model tego, jak może wyglądać przyszłość. Na poziomie
umysłowym potrafimy oderwać się od teraźniejszości i wybrać się w podróż
do świata, który jeszcze nie istnieje.
Na razie symulacja któregoś ze scenariuszy stanowi dopiero pierwszy krok.
W celu dokonania wyboru spośród wyimaginowanych scenariuszy staram się
oszacować wartość nagrody, którą przyniesie każda z potencjalnych
przyszłych możliwości. Kiedy przeprowadzam symulację zaopatrzenia mojej
spiżarni w żywność, doświadczam poczucia ulgi, jaką daje świadomość bycia
dobrze zorganizowanym i uniknięcia krępującej niepewności. Grant niesie ze
sobą inny rodzaj nagrody — nie tylko fundusze dla laboratorium, ale także
uznanie ze strony dziekana i dające satysfakcję poczucie kolejnego kroku na
mojej ścieżce kariery. Wyobrażenie siebie w parku z synem napawa mnie
radością i poczuciem nagrody, jaką daje budowanie w rodzinie bliskości.
Moja ostateczna decyzja będzie zależała od tego, jak każdy z tych
przewidywanych scenariuszy wypada na tle pozostałych, gdy zostaną już
przeliczone na wspólną walutę mojego systemu nagrody. Wybór nie jest
łatwy, ponieważ niestety każda wycena jest pełna niuansów: symulacja
zakupów spożywczych wiąże się z poczuciem działania z obowiązku, pisanie
grantu z poczuciem frustracji, a spacer z synem z poczuciem winy w wyniku
zaniedbywania innych obowiązków. Zazwyczaj przy wykorzystaniu radaru
świadomości mózg dokonuje symulacji wszystkich tych opcji, każdej po
kolei, a następnie poddaje je wewnętrznej ocenie. W taki właśnie sposób
każdy podejmuje swoje decyzje.

A w jaki sposób dokonuje symulacji przyszłych wydarzeń? Jakim


sposobem mogę przewidywać, jak będzie wyglądać przyszłość, jeśli by pójść
którąś z dróg? Prawdę mówiąc, jest to niemożliwe: nie ma żadnej pewności,
że moje prognozy okażą się trafne. Wszystkie symulacje oparte są jedynie na
wcześniejszym doświadczeniu oraz obecnym modelu funkcjonowania świata.
Nie możemy tak jak cała reszta gatunków w królestwie zwierząt po prostu
sobie wędrować z nadzieją, że przypadkowo odkryjemy, co będzie skutkować
w przyszłości nagrodą, a co nie. Zamiast tego jednym z podstawowych zajęć
mózgu jest przewidywanie. Ażeby robić to jak najlepiej, musimy stale
dowiadywać się jak najwięcej o świecie, czerpiąc z własnego doświadczenia.
Więc również i teraz wartość każdej z opcji opieram na swoich
wcześniejszych doświadczeniach. Korzystając z hollywoodzkich studiów
filmowych mojego mózgu, podróżuję sobie w czasie do wyimaginowanej
przyszłości, by zobaczyć, jaką wartość mogą osiągnąć ewentualne opcje.
W ten właśnie sposób dokonuję swoich wyborów. Przyrównuję przyszłe
ewentualne sytuacje do siebie. Dzięki temu przeliczam konkurencyjne opcje
na jednolitą walutę przyszłej nagrody.
Spróbuj spojrzeć na wartość przewidywanej przeze mnie nagrody jako na
swego rodzaju wewnętrzną wycenę określającą, na ile dana opcja okaże się
dobra. Ponieważ poprzez zakupy spożywcze dostarczę sobie pożywienia,
powiedzmy, że ich wartość wycenię na dziesięć jednostek nagrody. Pisanie
wniosku o grant nie jest łatwe, ale za to niezbędne na drodze mojej kariery,
więc uznajmy, że będzie warte dwadzieścia pięć jednostek nagrody.
Uwielbiam spędzać czas ze swoim synem, więc pójście do parku będzie warte
pięćdziesiąt jednostek nagrody.

Teraz jednak następuje interesujący zwrot akcji: świat jest niezwykle


skomplikowany i dlatego dokonane przez nas wewnętrzne wyceny nigdy nie
zostają spisane niezmywalnym atramentem i mogą ulec zatarciu. Każda
wycena może ulegać zmianom, ponieważ oczekiwania nie są spójne z tym, co
w rzeczywistości się dzieje. Kluczem do skutecznego uczenia się jest
śledzenie błędów przewidywania: różnicy pomiędzy oczekiwanym skutkiem
wyboru a skutkiem, jaki w rzeczywistości on przynosi.

W rozważanym przypadku mój mózg tworzy prognozy co do wartości


nagrody, jaką przyniesie wizyta w parku. Jeśli spotkam tam przyjaciół
i pójście do parku w ten sposób okaże się jeszcze bardziej udane, niż się
spodziewałem, podniesie to wycenę wartości, gdy następnym razem będę
miał podjąć tego typu decyzję. Z drugiej strony, jeśli huśtawki będą popsute
i na dodatek zacznie padać, będzie to powodem obniżenia wartości tego
rodzaju nagrody za następnym razem.

Jak to działa? Istnieje w mózgu pewien malutki prastary system, którego


zadaniem jest nieprzerwane aktualizowanie oceny otaczającego nas świata.
Ośrodek ten zbudowany jest z maleńkich grup komórek śródmózgowia, które
komunikują się za pomocą neuroprzekaźnika zwanego dopaminą.

Kiedy pojawia się jakakolwiek niezgodność pomiędzy oczekiwaniami


a zastaną rzeczywistością, ten śródmózgowy system dopaminowy wysyła
sygnał, który dokonuje ponownego oszacowania ceny. Sygnał ten
komunikuje reszcie systemu, czy sprawy mają się lepiej, niż oczekiwano
(wzrost ilości uwalnianej dopaminy), czy może gorzej (spadek ilości
dopaminy). Taki sygnał błędu oczekiwań pozwala reszcie mózgu dostosować
swoje prognozy tak, by następnym razem były bardziej zgodne
z rzeczywistością. Dopamina odgrywa rolę korektora błędów: jest to
chemiczny rzeczoznawca, który działa nieustannie po to, by nasze wyceny
były zawsze najbardziej aktualne. A przy zoptymalizowanych
przypuszczeniach co do przyszłości łatwiej ustalić hierarchię priorytetów
przyszłych decyzji.

Neurony uwalniające dopaminę, odpowiedzialne za podejmowanie decyzji, zostały skupione


w malutkich ośrodkach zwanych polem brzusznym nakrywki i w istocie czarnej. Mimo że mają
niewielkie rozmiary, ich połączenia są bardzo rozległe i dokonują aktualizacji za każdym
razem, gdy spodziewana wartość decyzji okazuje się zbyt wysoka lub zbyt niska.

Zasadniczo mózg jest dostrojony tak, by móc przewidzieć nieoczekiwane


zdarzenia — tego typu wrażliwość stanowi sedno obserwowanych u zwierząt
zdolności adaptacyjnych oraz uczenia się. Nic dziwnego zatem, że struktury
mózgu odpowiedzialne za uczenie się na podstawie doświadczeń można
spotkać u przedstawicieli wszystkich gatunków, począwszy od pszczół
miodnych, a na ludziach skończywszy. Świadczy to tylko o jednym,
mianowicie, że podstawowe zasady uczenia się na podstawie nagród mózg
odkrył już bardzo dawno temu.
MOC TERAŹNIEJSZOŚCI
Przekonaliśmy się już, w jaki sposób różnym opcjom nadawana jest wartość.
Jednak istnieje jeszcze coś, co często upośledza możliwość podjęcia dobrej
decyzji: otóż opcje, które są na wyciągnięcie ręki, bywają o wiele cenniejsze
niż te, które są wynikiem symulacji. Podejmowanie dobrych decyzji co do
przyszłości zostaje zakłócone przez teraźniejszość.

W 2008 roku gospodarka Stanów Zjednoczonych uległa wyraźnemu


spowolnieniu. Sedno problemu stanowił prosty fakt, że wielu właścicieli
nieruchomości nadmiernie się zadłużyło. Pobrali oni kredyty o cudownie
niskim przez kilka lat oprocentowaniu. Problem pojawił się po zakończeniu
tego preferencyjnego okresu, gdy stopy oprocentowania wzrosły.
W przypadku wyższych rat wielu kredytobiorców nie było w stanie
dotrzymać zobowiązań. Doszło do zajęcia blisko miliona obciążonych
nieruchomości, co wywołało falę wstrząsów, która dotknęła gospodarkę całej
planety.

Co taka katastrofa ekonomiczna ma wspólnego z rywalizującymi sieciami


neuronalnymi mózgu? Kredyty o ryzykownym oprocentowaniu pozwoliły
ludziom na natychmiastowe nabycie pięknego domu i odraczały jego spłatę w
wysokich ratach na później. Oferta jako taka była wprost skierowana do sieci
neuronalnych, które domagają się bezzwłocznej gratyfikacji, to znaczy tych,
które pragną, aby nagroda pojawiła się tu i teraz. Ponieważ pokusa
natychmiastowej satysfakcji tak silnie wpływa na podejmowanie przez nas
decyzji, bańka spekulacyjna na rynku nieruchomości może być postrzegana
nie tylko jako zjawisko natury ekonomicznej, ale także neurologicznej.
Pociąg do tego, co tu i teraz, nie dotyczył, oczywiście, tylko
kredytobiorców, ale również tych, którzy pieniądze pożyczali, ponieważ
bogacili się oni od razu, oferując kredyty, które nie mogły zostać spłacone.
Stworzyli oni pakiety kredytów, które następnie odsprzedali. Tego rodzaju
praktykę uważa się za nieetyczną, jednak pokusa ta dla setek tysięcy ludzi
okazała się silniejsza.

Bitwa pomiędzy tym, co tu i teraz, a tym, co tam, w przyszłości nie


dotyczy jedynie spekulacji na rynku nieruchomości, lecz rozgrywa się niemal
w każdym aspekcie naszego życia. To dlatego dealerzy samochodów chcą,
żebymy weszli do salonu i udali się na jazdę próbną; dlatego sklepy
odzieżowe chcą, byśmy przymierzali ubrania, a handlowcy pozwalają
dotykać towary. Symulowanie tego, co będzie w przyszłości, nie jest w stanie
konkurować z tym, co tu i teraz.

Dla mózgu przyszłość jest zaledwie bladym cieniem teraźniejszości. Siła


oddziaływania teraźniejszości tłumaczy, dlaczego ludzie podejmują decyzje
korzystne w danym momencie, choć mogą mieć marne skutki w przyszłości:
osoby sięgające po drinka lub działkę narkotyku, mimo że wiedzą, iż nie
powinni; sportowcy zażywający sterydy anaboliczne, chociaż może to
przekreślić ich karierę na lata; małżonkowie, którzy wdają się w przelotne
romanse.

Czy można coś zrobić, by nie ulec uwodzicielskiej teraźniejszości?


Ponieważ mózg ma wiele konkurujących ze sobą systemów, okazuje się, że
tak. Zastanówmy się. Wiemy, jak czasem trudno niektóre rzeczy wykonać.
Na przykład regularnie chodzić do siłowni. Chcemy zachować formę, ale
kiedy przychodzi co do czego, zwykle pojawiają się sprawy, które wydają się
atrakcyjniejsze. Powab tego, co robimy w tej chwili, jest o wiele silniejszy niż
abstrakcyjna perspektywa przyszłej zgrabnej sylwetki. A oto rozwiązanie: by
mieć pewność, że w końcu trafimy do siłowni, powinniśmy czerpać inspirację
z człowieka, którzy rzekomo żył trzy tysiące lat temu.
PRZECIWDZIAŁANIE SILE ODDZIAŁYWANIA
TERAŹNIEJSZOŚCI: KONTRAKT ODYSEUSZA
Człowiek ten znalazł się w bardziej ekstremalnej sytuacji niż scenariusz
dotyczący siłowni. Wiedział, że musi coś zrobić, ale jednocześnie wiedział,
że nie będzie w stanie oprzeć się pokusie, gdy nadejdzie czas. Dla niego nie
była to jedynie sprawa atrakcyjniejszej sylwetki, ale ocalenie życia przed
grupą hipnotyzujących syren.

Był to legendarny bohater o imieniu Odyseusz, powracający do domu po


zwycięskiej wojnie trojańskiej. Zdawał sobie sprawę, że na pewnym etapie
podróży będzie mijać wyspę zamieszkaną przez piękne syreny. Słynęły one
ze śpiewu pieśni tak melodyjnych, że żeglarze byli nimi tak urzeczeni, iż
porzucali myśl o powrocie do domu. Problem w tym, że z jednej strony
syreny stanowiły dla żeglarzy nieodpartą pokusę, a z drugiej
niebezpieczeństwo, bo chcąc się do nich dostać, niechybnie rozbiliby swój
statek o skały.

Odys bardzo pragnął usłyszeć legendarny śpiew, ale nie chciał zgubić
siebie i swojej załogi. Stworzył zatem chytry plan. Wiedział, że gdy usłyszy
śpiew, nie będzie mógł się powstrzymać od skierowania okrętu na
niebezpieczne skały otaczające wyspę. Problemem nie był aktualny Odyseusz
trzeźwo myślący, ale postępujący nielogicznie Odyseusz w przyszłości —
ktoś, kim się stanie, kiedy syreny i ich śpiew znajdą się w zasięgu jego
słuchu. Dlatego kazał załodze przywiązać się mocno do masztu statku.
Swoim marynarzom polecił zakleić uszy pszczelim woskiem, by nie słyszeli
głosu syren, i wiosłować, nie bacząc na jego usilne prośby, krzyki i szarpanie.
Odyseusz wiedział, że później nie będzie miał możliwości podjęcia dobrej
decyzji. Racjonalnie zaaranżował wszystko tak, by uchronić się od
niewłaściwych, pochopnych działań. Tego typu układ zawarty między samym
sobą w teraźniejszości a samym sobą w przyszłości nosi nazwę kontraktu
Odyseusza.
Jeśli chodzi o siłownię, to mój prosty kontrakt Odyseusza zakłada, że
z wyprzedzeniem umówię się tam z przyjacielem: presja, by wywiązać się
z takiej umowy społecznej, sprawia, że sam przywiązuję się do masztu. Kiedy
zaczniemy baczniej się przyglądać, okaże się, że kontraktów Odyseusza jest
wokół nas mnóstwo. Na przykład studenci college’ów, którzy wymieniają się
hasłami do Facebooka na tydzień przed końcowymi egzaminami. Każdy
zmienia wówczas przyjacielowi hasło, by ten nie mógł się zalogować do
czasu, gdy wszystkie egzaminy będą mieli za sobą. Pierwszym krokiem
w rehabilitacji osób uzależnionych od alkoholu jest pozbycie się całego
alkoholu z domu, by w chwilach słabości nie stanowił on bezpośredniej
pokusy. Osoby zmagające się z otyłością niekiedy poddają się zabiegowi
zmniejszenia żołądka, przez co fizycznie nie są w stanie nadmiernie się
objadać. Inną wersją kontraktu Odyseusza jest to, kiedy ludzie tak aranżują
swoje sprawy, że złamanie przez nich obietnicy spowoduje wpłatę darowizny
na jakiś cel „antycharytatywny”. Na przykład kobieta walcząca przez całe
życie o równouprawnienie wypisała czek na pokaźną sumę dla Ku-Klux-
Klanu i zobowiązała przyjaciółkę, by wysłała ten czek, jeśli kiedykolwiek
zdarzy jej się zapalić papierosa.

We wszystkich tych przypadkach ludzie aranżują bieżące sprawy tak, by


nie mogli w przyszłości zachować się niewłaściwie. Przywiązując się do
masztu, jesteśmy w stanie oprzeć się powabowi tego, co tu i teraz. Jest to
sztuczka, która pozwala nam zachowywać się bardziej w zgodzie z tym kimś,
kim chcemy być. Kluczem do stworzenia kontraktu Odyseusza jest uznanie,
że w różnych kontekstach jesteśmy różnymi ludźmi. By móc podejmować
lepsze decyzje, nie wystarczy wiedzieć, jakiego typu człowiekiem jesteśmy,
ale trzeba poznać wszystkie typy ludzi, którymi zdarzy nam się bywać.
UKRYTE MECHANIZMY PODEJMOWANIA
DECYZJI
Dokładne poznanie siebie samego to dopiero wstęp do bitwy — należy też
wiedzieć, że rezultaty bitwy nie zawsze będą jednakowe. Nawet przy braku
kontraktu Odyseusza niekiedy będziemy bardziej entuzjastycznie nastawieni
do perspektywy odwiedzenia siłowni, a niekiedy mniej. Czasem jesteśmy
bardziej predysponowani do podjęcia dobrej decyzji, a innym razem
parlament neuronalny obradujący w naszej głowie zagłosuje tak, że później
będziemy tego żałować. Dlaczego? Otóż dlatego, że skutki zależą od wielu
czynników dotyczących stanu naszego ciała, stanu, który zmienia się
z godziny na godzinę. Na przykład dwóch mężczyzn odsiadujących wyrok ma
się stawić przed komisją w sprawie zwolnienia warunkowego. Jeden z nich
przychodzi o 11.27. Dopuścił się on defraudacji pieniędzy i dostał wyrok
trzydziestu miesięcy. Drugi więzień przychodzi o 13.15. Siedzi za to samo
przestępstwo i otrzymał identyczny wymiar kary.

Pierwszemu z nich odmówiono możliwości zwolnienia warunkowego.


Wyrażono natomiast zgodę na takie zwolnienie drugiego. Dlaczego? Co
wpłynęło na tę decyzję? Kolor skóry? Wygląd? Wiek?
W ramach badań przeprowadzonych w 2011 roku poddano analizie tysiące
orzeczeń sądu i odkryto, że nie chodziło o żaden z powyższych czynników.
Głównie chodziło o odczucie głodu. Kiedy komisja spotykała się na obrady
zaraz po przerwie na posiłek, szanse na uzyskanie przez więźnia zwolnienia
warunkowego rosły do najwyższego poziomu 65 procent. Natomiast więzień
przesłuchiwany pod koniec posiedzenia miał szanse najmniejsze, bo tylko 20
procent prawdopodobieństwa wydania korzystnego orzeczenia.
Innymi słowy, priorytety brane pod uwagę podczas podejmowania decyzji
ulegają przeformułowaniu, kiedy rośnie znaczenie innych potrzeb. Ocena
zmienia się wraz ze zmianą okoliczności. Los więźnia jest nierozerwalnie
spleciony z pracą sieci neuronalnych sędziego, które działają według
elementarnych potrzeb biologicznych.

Niektórzy psychologowie określają ten efekt mianem wyczerpania ego,


które oznacza, że wyższe poznawcze obszary mózgu odpowiedzialne za
funkcje wykonawcze i planowanie (na przykład części kory przedczołowej)
po prostu się męczą. Siła woli to źródło, które może ulec wyczerpaniu,
zaczyna brakować paliwa, podobnie jak w baku samochodu. Im więcej
przypadków ma do zaopiniowania sędzia (niekiedy nawet trzydzieści pięć
podczas jednego posiedzenia), tym bardziej pozbawiony energii staje się jego
mózg. Lecz po zjedzeniu na przykład kanapki czy owocu zasoby
energetyczne zostają uzupełnione, a wtedy inne niż głód popędy nabierają
mocy i mają wpływ na podejmowaną decyzję.

Zwykle przyjmuje się, że ludzie to istoty racjonalnie podejmujące decyzje;


które gromadzą informacje, przetwarzają je, a następnie wypracowują
odpowiednią reakcję lub rozwiązanie. W rzeczywistości jednak nikt tak nie
działa, nawet sędziowie dążący do pozbycia się wszelkich uprzedzeń
pozostają więźniami własnej biologii.

Siła woli, wysychające źródło


Schlebianie sobie podczas podejmowania decyzji, które naszym zdaniem
musimy podjąć, pochłania mnóstwo energii. Chcąc zachowywać się
właściwie i poprawnie, często polegamy na sile woli: sile
wewnętrznej, która pomaga nam oprzeć się pokusie sięgnięcia po
ciasteczko (czy może sięgnięcia po drugie ciasteczko) albo która
pomaga dotrzymać terminów, choć tak naprawdę wolelibyśmy wylegiwać
się na słońcu. Wszyscy znamy to uczucie, kiedy nasza siła woli
słabnie: po długim i pracowitym dniu ludzie często mają skłonność do
podejmowania gorszych decyzji, na przykład potrafią zjeść posiłek,
który jest większy, niż wskazują na to ich potrzeby, pooglądać
telewizję zamiast zasiąść do pracy, by zakończyć ją w wyznaczonym
czasie.
Dlatego Roy Baumeister postanowił wraz z zespołem przyjrzeć się
temu problemowi nieco bliżej. Zaprosił grupę ludzi do obejrzenia
smutnego filmu. Połowa z nich mogła swobodnie reagować emocjonalnie,
natomiast drugą połowę poproszono o powstrzymanie się od
emocjonalnych reakcji. Po seansie dano im urządzenie do ćwiczenia
mięśni dłoni i polecono, by ćwiczyli z nim tak długo, jak tylko będą
w stanie. Ci, którzy wcześniej tłumili emocje, szybciej zakończyli
trening. Dlaczego? Ponieważ samokontrola pochłania bardzo dużo
energii, a to oznacza, że zabraknie jej do wykonania dalszych zadań,
które mamy zrealizować. Zarówno opieranie się pokusie, jak
i podejmowanie trudnych decyzji czy podejmowanie inicjatywy czerpią
z tej samej energetycznej studni. A zatem siła woli nie jest czymś,
co po prostu możemy wyćwiczyć, jest to jednak coś, co niestety się
wyczerpuje.

Grzbietowo-boczna część kory przedczołowej ulega uaktywnieniu w momencie, kiedy osoby


stosujące dietę decydują się na wybór zdrowszych artykułów żywnościowych, ale też w chwili,
gdy rezygnują z natychmiastowej drobnej nagrody na rzecz lepszych korzyści w przyszłości.

Podobny wpływ obserwuje się w przypadku decyzji, jeśli chodzi o nasze


zachowania wobec swojego partnera. Rozważmy przykład monogamii —
związania się i trwania w związku z jednym partnerem. Może się wydawać,
że taka decyzja jest podyktowana względami kulturowymi, wartościami
i postawą moralną. To wszystko prawda, jednak nie sposób odmówić również
udziału jakiejś głębszej siły kształtującej decyzje w tej kwestii — chodzi
mianowicie o hormony. Szczególnie jeden z nich, oksytocyna, stanowi
kluczowy element magii utrwalania związku. W jednym z badań
mężczyznom zakochanym w swoich partnerkach podano niewielką dawkę
oksytocyny. Następnie poproszono ich o ocenę atrakcyjności różnych kobiet.
Wzrost poziomu oksytocyny sprawił, że to ich własne partnerki, a nie obce
kobiety, okazały się dla nich jeszcze bardziej atrakcyjne. W zasadzie to
w trakcie badania mężczyźni ci zachowywali trochę większy dystans do
urodziwej kobiety będącej elementem eksperymentu. Oksytocyna zwiększała
jedynie siłę związku z własną partnerką.

Dlaczego w ogóle istnieją substancje chemiczne takie jak oksytocyna


zachęcające nas do trwałego związku? W końcu z ewolucyjnego punktu
widzenia mężczyźni nie powinni dążyć do monogamii, skoro ich
biologicznym zadaniem jest jak najszersze rozsiewanie genów. Jednak
z punktu widzenia przetrwania potomstwa lepiej mieć dwoje rodziców niż
jednego. Ten prosty fakt okazuje się tak istotny, że z jego powodu mózg
wypracował ukryte mechanizmy wpływania na podejmowanie decyzji w tej
kwestii.
PODEJMOWANIE DECYZJI A OTOCZENIE
SPOŁECZNE
Głębsze zrozumienie mechanizmów podejmowania decyzji otwiera drzwi do
skuteczniejszej polityki społecznej. Na przykład każdy z nas na swój sposób
walczy z uleganiem impulsom. W skrajnych przypadkach możemy nawet stać
się niewolnikami niepohamowanego ulegania impulsom. Z tej perspektywy
mamy szansę zdobyć nieco więcej szczegółowej wiedzy na temat takich
wysiłków społecznych, jak na przykład zwalczanie narkomanii.

Uzależnienie od substancji psychoaktywnych to problem stary jak świat.


Prowadzi ono do wzrostu przestępczości, spadku wydajności pracy, zaburzeń
psychicznych, rozprzestrzeniania się chorób, a od niedawna powoduje
zwiększenie się grupy osób odbywających kary w więzieniach. Niemal
siedmiu na dziesięciu więźniów spełnia kryteria nadużywania substancji lub
uzależnienia. W jednym z badań okazało się, że 35,6 procent skazanych było
pod wpływem substancji w momencie popełnienia czynu karalnego.
Nadużywanie substancji przekłada się na koszty społeczne sięgające
miliardów dolarów, głównie w kwestii przestępstw związanych
z narkotykami.
Wiele krajów próbuje poradzić sobie z problemem uzależnienia, stosując
odpowiedzialność karną. Kilka dekad wstecz kary wiezienia za przestępstwa
związane z narkotykami odbywało 38 tysięcy Amerykanów. Dziś jest ich już
pół miliona. Z pozoru może to wyglądać na wielki sukces w walce z
biznesem narkotykowym, lecz w istocie masowo stosowane kary więzienia
nie ograniczyły handlu substancjami. Na ogół dlatego, że osoby trafiające za
kraty to wcale nie szefowie kartelów ani głowy organizacji mafijnych, ani
nawet czołowi dilerzy — zwykle więźniami stają się osoby karane za
posiadanie niewielkich ilości narkotyku, często poniżej dwóch gramów.
Zazwyczaj są to po prostu narkomani, osoby uzależnione. Osadzenie ich
w więzieniu nie rozwiązuje problemu, a w istocie go zaostrza.
W Stanach Zjednoczonych jest więcej osób odbywających kary za
przestępstwa związane z narkotykami niż wszystkich więźniów w całej Unii
Europejskiej. Problem polega na tym, że wtrącenie do więzienia uruchamia
kosztowne i błędne koło nawrotu uzależnienia i ponownego osadzenia
w zakładach karnych. Niszczy ono prawidłowe sieci wsparcia społecznego
takiej osoby i niweczy szanse znalezienia dobrego zatrudnienia, umieszczając
ją w nowym środowisku i skazując na nowe możliwości zarobkowania, i to
zwykle takie, które będą pogłębiać jej uzależnienie.

Każdego roku Stany Zjednoczone przeznaczają na walkę z narkotykami 20


miliardów dolarów. Na całym świecie suma ta wynosi 100 miliardów. Jednak
te nakłady nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Od momentu
wypowiedzenia wojny narkotykom poziom narkomanii wzrasta. Dlaczego tak
ogromne wydatki nie przynoszą efektów? Trudność polega na tym, że rynek
handlu narkotykami przypomina balon napełniony wodą. Gdy się go
przyciśnie z jednej strony, wydatnie wybrzuszy się w innym miejscu. Zamiast
skupiać się na podaży, lepszą strategią byłoby ograniczenie popytu.

Źródło zapotrzebowania znajduje się w mózgu osoby uzależnionej.


Niektórzy źródeł uzależnienia upatrują w ubóstwie i presji rówieśniczej.
Oczywiście te czynniki odgrywają niebagatelną rolę, ale sedno problemu tkwi
w biologicznych mechanizmach funkcjonowania mózgu. W eksperymentach
laboratoryjnych szczury, rezygnując z pokarmu i wody, samodzielnie aplikują
sobie dawki narkotyków, stale naciskając odpowiednią dźwignię. Przecież nie
robią tego z powodu braku środków finansowych lub presji społecznej. Robią
to, bo substancja psychoaktywna oddziałuje na ośrodki nagrody znajdujące
się w mózgu. Substancja wprowadzona do krwiobiegu informuje mózg, że ta
decyzja jest lepsza od wszystkich innych rzeczy, którymi można by się zająć.
Inne sieci mózgowe oczywiście mogą włączyć się do działania i przedstawić
wszelkie możliwe powody, dla których warto się powstrzymać do zażywania
narkotyku. Niestety, u osoby uzależnionej sieć warunkująca poczucie
pragnienia zwycięża. Większość uzależnionych chce zerwać z nałogiem, ale
uświadamiają sobie, że nie potrafią. Stają się niewolnikami chwilowych
impulsów.
Skoro problem uzależnienia od narkotyków tkwi w mózgu, to chyba
nikogo nie zdziwi twierdzenie, że rozwiązania także należałoby szukać
właśnie tam. Jedno z podejść zakłada przechylenie szali na korzyść
panowania nad impulsami. Można to osiągnąć, dbając o większe poczucie
nieuchronności i bezzwłocznego wymierzania kary, na przykład egzekwując
od sprawców przestępstw, jakich dopuścili się pod wpływem substancji,
nakazu poddawania się testom na obecność narkotyków dwa razy w tygodniu,
a w razie pozytywnego wyniku takiego testu automatycznego umieszczania
w areszcie, dzięki czemu uniknie się operowania jedynie odległą
i abstrakcyjna perspektywą. Podobnie uważają niektórzy specjaliści, upatrując
obserwowanego od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku spadku
przestępczości w zwiększeniu obecności policji na amerykańskich ulicach.
Mówiąc językiem mózgu, widok policyjnych patroli pobudza sieci mózgowe
dokonujące oceny konsekwencji długoterminowych.

W moim laboratorium pracujemy aktualnie nad innym potencjalnie


skutecznym podejściem. Podczas skanowania mózgu dostarczamy osobom
uzależnionym informacji zwrotnych w czasie rzeczywistym, co pozwala im
obserwować własną aktywność mózgu i przez to uczyć się nad nią
zapanować.
Chciałbym przedstawić wam jedną z uczestniczek eksperymentu, Karen.
To pełna życia i inteligentna kobieta, która w wieku pięćdziesięciu lat nadal
tryska młodzieńczą energią. Jest ona od dwudziestu lat uzależniona od cracku
(forma kokainy, przeznaczona do palenia). Opowiada, jak ten narkotyk
zrujnował jej życie. Kiedy widzi go w zasięgu ręki, czuje, że nie ma wyboru
i musi go zażyć. Podczas eksperymentu umieszczamy Karen
w funkcjonalnym tomografie magnetycznym (fMRI, ang. functional magnetic
resonance imaging) i pokazujemy jej zdjęcia kokainy, by wywołać u niej
pragnienie narkotyku. Nie jest to trudne i powoduje uaktywnienie
określonych obszarów jej mózgu, które uznaliśmy za sieć odpowiedzialną
właśnie za pragnienie. Następnie prosimy ją, by spróbowała stłumić to
uczucie. Prosimy, by pomyślała o życiowych kosztach, jakie poniosła z
powodu zażywania narkotyku — w kwestii finansów, w kwestii relacji
z innymi ludźmi, w kwestii wpływu na pracę. Ta czynność uruchamia inne
obszary mózgu, które określiliśmy jako sieć odpowiedzialną za tłumienie
pragnienia. Obie sieci walczą ze sobą o to, która ostatecznie uzyska całkowitą
kontrolę. Ta, która zwycięży, pokieruje zachowaniem Karen, kiedy crack
znajdzie się w zasięgu ręki.
Zastosowanie technik komputerowych skanera pozwala obserwować, która
z sieci zyskuje przewagę: czy ta odpowiedzialna za krótkowzroczne myślenie
kierowane pragnieniem, czy może ta odpowiedzialna za dalekowzroczne
myślenie kierowane próbą zapanowania nad impulsem i jego stłumieniem.
Jak na liczniku samochodu pokazujemy Karen w czasie rzeczywistym, jak ta
bitwa przebiega. Kiedy pragnienie zwycięża, wskazówka wchodzi na pole
czerwone. Kiedy zaś udaje się je stłumić, wskazówka przesuwa się
w kierunku pola niebieskiego. Jest ona przez to w stanie samodzielnie
wypróbować różne sposoby podejścia i odkryć, w jaki sposób przechylić
szalę aktywności tych dwóch obszarów.

Jedne struktury mózgowe odpowiedzialne są za pragnienie (kolor czerwony), zaś inne za


tłumienie pokus (kolor niebieski). Wykorzystując techniki neuroobrazowania w czasie
rzeczywistym, możemy mierzyć aktywność tych dwóch obszarów i przedstawić badanemu
wizualizację skuteczności walki z pragnieniem.

W wyniku ciągłego treningu Karen coraz lepiej pojmuje, co musi zrobić,


by przesunąć wskazówkę licznika we właściwą stronę. Może ona być
świadoma, w jaki sposób to robi, lub nie, ale poprzez wielokrotne ćwiczenia
jest w stanie wzmocnić obwody mózgu pozwalające stłumić pragnienie.
Technika ta dopiero raczkuje, jednak można mieć nadzieję, że następnym
razem, kiedy ktoś poczęstuje Karen crackiem, będzie ona już dysponowała
skutecznymi narzędziami poznawczymi, by — jeśli tylko zechce —
przezwyciężyć chwilowe pragnienie. Tego typu trening nie zmusza Karen do
jakiegoś szczególnego zachowania. Oferuje jej jednak skorzystanie z narzędzi
poznawczych, by lepiej zapanować nad własnymi wyborami i nie pozostawać
w niewoli chwilowych podniet.

Uzależnienie od substancji to problem milionów ludzi. Jednak więzienie to


nie jest miejsce, w którym uda się go rozwiązać. Głębsze zrozumienie tego,
w jaki sposób mózg rzeczywiście podejmuje decyzje, daje nam możliwości
stworzenia nowych form podejścia do problemu nieograniczających się
jedynie do karania. Potrafiąc prawdziwie docenić operacje, jakie zachodzą na
poziomie mózgu, zdołamy w większym stopniu postępować zgodnie
z naszymi szczerymi intencjami.
Co więcej, znajomość mechanizmów podejmowania decyzji pozwoli
usprawnić system wymiaru sprawiedliwości w wielu aspektach poza
obszarem dotyczącym uzależnienia i nakłonić do stworzenia procedur, które
okażą się bardziej humanitarne i nie tak kosztowne. Jak mogłyby one
wyglądać? Można by zacząć od położenia większego nacisku na rehabilitację
zamiast na karę więzienia. Być może brzmi to idealistycznie, ale już istnieją
takie ośrodki, które z powodzeniem stosują tego typu pionierskie podejście.
Jednym z takich miejsc jest centrum dla młodzieży Mendota Juvenile
Treatment Center w Madison w stanie Wisconsin.

Wielu pensjonariuszy ośrodka Mendota w wieku od dwunastego do


siedemnastego roku popełniło przestępstwa, które pozwoliłyby skazać ich na
karę dożywotniego więzienia. Tutaj kwalifikowały ich na przyjęcie do
ośrodka. Dla wielu z nich była to ostatnia szansa. Program działa od początku
lat dziewięćdziesiątych XX wieku i miał on na celu zastosowanie
nowatorskiego podejścia do młodzieży, z którą stary system sobie nie
poradził. Program szczególną uwagę kieruje na rozwój mózgu młodego
człowieka. Jak pamiętamy z rozdziału 1, bez w pełni rozwiniętych płatów
kory przedczołowej podejmowane decyzje bazują tylko na impulsach i są
pozbawione głębszej refleksji nad przyszłymi konsekwencjami. W ośrodku
Mendota wszelkie działania rehabilitacyjne opierają się na tego typu punkcie
widzenia. By pomóc dzieciom w uzyskaniu skuteczniejszej samokontroli,
program oferuje system łączący zajęcia z opiekunami, doradztwo oraz system
nagród. Ważnym elementem jest trening zastopowania w działaniu
i rozważenia przyszłych skutków każdej decyzji zachęcający do dokonania
symulacji ewentualnych przyszłych zdarzeń, tym samym wzmacniający
połączenia nerwowe, które są w stanie zatriumfować nad dążeniem do
natychmiastowego zaspokojenia podniet.
Wyróżniającą cechą większości przestępców trafiających do więzienia jest
niedostateczna zdolność panowania nad impulsami. Wiele osób
pozostających na bakier z prawem na ogół widzi różnicę pomiędzy
postępowaniem właściwym a niewłaściwym i rzeczywiście rozumie ryzyko
poniesienia odpowiedzialności — jednak nadal ogranicza je niski poziom
panowania nad impulsami. Dostrzegają starszą panią z ekskluzywną torebką,
ale nie zatrzymają się w pół drogi, by się zastanowić nad innymi
możliwościami postępowania niż skorzystanie z okazji. Pokusa
teraźniejszości dominuje nad wyobrażeniem przyszłości.
O ile obecny system karny bazuje na koncepcji osobistej woli i winy, o tyle
Mendota stanowi eksperyment z koncepcjami alternatywnymi. Chociaż
społeczności na całym świecie kierują się głęboko zakorzenioną żądzą
wymierzania kar, nie jest rzeczą niemożliwą wyobrażenie sobie innego
systemu sprawiedliwości — takiego, któremu bliżej do neurologii. Taki
system nie zwalniałby nikogo od odpowiedzialności, jednak bardziej
troszczyłby się o to, jak postępować z łamiącymi prawo, mając na uwadze
raczej ich przyszłość, zamiast przekreślać ich za to, kim byli w przeszłości.
Tych, którzy łamią umowy społeczne, należy usuwać z ulic, ponieważ
zagrażają bezpieczeństwu całej wspólnoty — ale to, co się dzieje za murami
więzienia, nie powinno bazować jedynie na chęci dokonania zemsty, lecz
także na popartej dowodami, sensownej rehabilitacji.
Podejmowanie decyzji to klucz do wszystkich innych aspektów życia,
a mianowicie tego, kim jesteśmy, co robimy, jak postrzegamy świat wokół
siebie. Bez umiejętności rozważania ewentualnych możliwości stalibyśmy się
zakładnikami najbardziej prymitywnych popędów. Nie bylibyśmy zdolni ani
do rozumnego kierowania życiem obecnym, ani do planowania swojej
przyszłości. Mimo że nasza tożsamość jest jednorodna, reprezentowany przez
nas umysł nie jest jeden jedyny: stanowimy raczej zbiór rywalizujących ze
sobą popędów. Poprzez zrozumienie zasad walki, jaką toczą w naszym
mózgu różne opcje wyboru, możemy się nauczyć podejmowania decyzji,
które będą wymarzone zarówno dla nas samych, jak i dla naszego otoczenia.
5. Czy wy w ogóle jesteście mi
potrzebni?
Czego potrzebuje mózg, by prawidłowo funkcjonować? Oprócz substancji odżywczych
dostarczanych z pokarmem, poza tlenem pobieranym poprzez oddychanie, poza wodą
zawartą w napojach istnieje coś jeszcze, coś równie ważnego, a mianowicie inni ludzie.
Prawidłowe funkcjonowanie mózgu zależy od sieci kontaktów społecznych, w której
żyjemy. By przeżyć i należycie prosperować, nasze neurony potrzebują neuronów
innych ludzi.
AŻ POŁOWĘ KAŻDEGO Z NAS STANOWIĄ
INNI LUDZIE
Po świecie krąży ponad siedem miliardów innych ludzkich mózgów. Mimo że
zazwyczaj czujemy się wyjątkowo niezależni, każdy mózg funkcjonuje
w gęstej sieci wzajemnych kontaktów — do tego stopnia, że na wszystkie
osiągnięcia naszego gatunku śmiało można spojrzeć jako na zdobycze
pojedynczego migrującego megaorganizmu.

Zazwyczaj bada się każdy mózg z osobna, jednak w ten sposób nietrudno
przeoczyć, że znaczna część obwodów mózgu odpowiada za relacje z innymi
mózgami. Jesteśmy istotami społecznymi w głębokim tego słowa znaczeniu.
Począwszy od najbliższej rodziny, poprzez przyjaciół, współpracowników,
partnerów w interesach, nasze społeczeństwa zbudowane są na warstwach
skomplikowanych relacji społecznych. Stale wokół siebie obserwujemy
tworzenie się i rozpad związków, więzi rodzinne, obsesje na punkcie sieci
społecznościowych oraz gorączkowe budowanie sojuszów.

Większość tego spoiwa społecznego bierze się ze specyficznych struktur


mózgowych: rozległych sieci monitorujących działania innych ludzi,
komunikujących się z nimi, odczuwających ich ból, osądzających ich intencje
i odczytujących ich emocje. Korzenie naszych umiejętności społecznych
tkwią głęboko w obwodach naszego mózgu, a zrozumienie funkcjonowania
tych obwodów stanowi cel, wokół którego koncentrują się działania
stosunkowo nowej dziedziny badań zwanej neuronauką społeczną.
Zatrzymaj się na chwilę, by pomyśleć, jak niewiele wspólnego mają ze
sobą następujące przedmioty: króliczki, ciuchcie, potwory, samoloty
i dziecięce zabawki. Mimo że różni je wiele, nic im nie przeszkadza, by stać
się postaciami popularnych filmów animowanych, a przypisanie im
określonych intencji nie sprawia nam najmniejszych kłopotów. Mózgowi
widza wystarczy zaledwie kilka wskazówek, by uznać, że te postacie są takie
jak my, i dlatego potrafimy się śmiać z ich przygód lub płakać nad ich
nieszczęściem.

Nasza skłonność do przypisywania określonych intencji „nieczłowieczym”


postaciom została zaakcentowana w 1944 roku w krótkim filmie dwojga
psychologów, Fritza Heidera i Marianne Simmel. Dwie proste figury —
trójkąt i kółko — spotykają się i wirują wokół siebie. Po chwili większy
trójkąt zaczyna się przyglądać tej scenie. Kółko powoli wycofuje się do
czworobocznego obszaru i zamyka się w nim. W międzyczasie duży trójkąt
przegania mniejszy. Duży trójkąt groźnie zmierza do czworokątnej bramy
zagrody. Wyważa drzwi i wchodzi do środka w ślad za kółkiem, które
rozpaczliwie (bez powodzenia) szuka innej drogi ucieczki. Kiedy sytuacja
maluje się już w najczarniejszych barwach, powraca mniejszy trójkąt.
Otwiera drzwi i kółko wybiega mu na spotkanie. Razem zatrzaskują drzwi,
pozostawiając duży trójkąt w pułapce. Pozostawiony z zagrodzie duży trójkąt
miota się między ścianami ogrodzenia. Na zewnątrz trójkąt i kółko znów
wirują obok siebie.

Ludziom trudno się powstrzymać od zbudowania fabuły na podstawie poruszających się


kształtów.

Kiedy po obejrzeniu tego krótkiego filmu poproszono widzów, by opisali


to, co obejrzeli, można by się spodziewać, że opowiedzą po prostu o figurach
poruszających się na ekranie. W końcu to tylko kółko i dwa trójkąty
zmieniające swoje współrzędne. Jednak badani opowiedzieli coś innego.
Opisali romantyczną historię o walce, pościgu i zwycięstwie. Heider i Simmel
stworzyli tę animację, by zademonstrować, z jaką łatwością doszukujemy się
wokół siebie intencjonalnych zachowań społecznych. Nasze oczy widzą tylko
poruszające się kształty, jednak dopatrujemy się w nich znaczeń, motywów,
emocji, a wszystko to w formie narracji społecznej. Nie możemy się
powstrzymać od tworzenia historyjek. Od niepamiętnych czasów ludzie
obserwowali lot ptaków, ruch gwiazd, kołysanie drzew i tworzyli wokół tego
opowieści, a wszystko w tych opowieściach działo się za sprawą określonych
intencji.

Tego rodzaju narracja nie jest wcale jakimś dziwactwem, stanowi bowiem
ważną wskazówkę do zrozumienia istoty działania mózgu. Ukazuje ona
stopień przygotowania mózgu do funkcjonowania w relacjach społecznych.
Bądź co bądź nasze przetrwanie zależy często od szybkiej oceny tego, kto
wróg, kto przyjaciel. Wytyczamy swoją drogę przez świat, bazując na
osądach zamiarów innych ludzi. Czyżby starał się mi pomóc? Czy
powinienem się go obawiać? Czy oni na pewno działają na moją korzyść?

Nasz mózg stale dokonuje osądów społecznych. Ale czy tego rodzaju
umiejętności nabywamy wraz z doświadczeniem życiowym, czy może się
z nimi rodzimy? By to rozstrzygnąć, trzeba by zbadać, czy niemowlęta też już
takie umiejętności posiadają. Wzorując się na eksperymencie Kiley Hamlin,
Karen Wynn i Paula Blooma, zespołu psychologów z Yale University,
zaprosiłem niemowlęta, każde z osobna, na przedstawienie kukiełkowe.
Dzieci miały poniżej roku, dopiero więc zaczynały odkrywać otaczający je
świat, a zatem wszystkim im brakowało życiowego doświadczenia. Siedząc
na kolanach mamy, oglądały przedstawienie. Gdy kurtyna się rozsunęła,
zobaczyły kaczkę, która usilnie próbowała otworzyć pudło z zabawkami.
Starała się unieść pokrywę, ale po prostu nie mogła porządnie jej uchwycić.
Wszystkiemu przyglądały się dwa misie w różnego koloru koszulkach. Po
pewnej chwili jeden z misiów podszedł pomóc kaczce, chwytając za brzeg
pokrywy wraz z nią i skutecznie ją unosząc. Gdy przez chwilę obejmowali się
z radości, wieko pudła znów się zamknęło. Kaczka dalej siłowała się, by
otworzyć skrzynię. Drugi miś, widząc to, przycisnął pokrywę swoim
ciężarem, uniemożliwiając kaczce zadanie.

Ot, i całe przedstawienie. W skrócie: opowieść bez słów o jednym misiu,


który był skory do pomocy, i drugim, który okazał się złośliwy.

Gdy kurtyna opadła, a następnie znów się rozsunęła, wziąłem oba misie
i zaniosłem je malutkiemu widzowi. Podaję je dziecku, by mogło wybrać,
z którym zechce się pobawić. Co ciekawe i co również odkryli badacze
z Yale, niemal wszystkie dzieci wybierały misia, który był życzliwy. Dzieci
te nie potrafiły jeszcze ani chodzić, ani mówić, a już miały narzędzia
dokonywania osądów na temat innych.

Często zakłada się, że wiarygodność to coś, co uczymy się oceniać dopiero


na podstawie lat doświadczeń. A jednak takie proste eksperymenty dowodzą,
że już jako niemowlęta jesteśmy wyposażeni w radary społeczne pozwalające
wytyczyć drogę przez świat, bazując jedynie na przeczuciach. Mózg już
w momencie narodzin ma wrodzony instynkt pozwalający określić, kto jest
godny zaufania, a kto nie.

Nawet niemowlęta potrafią oceniać intencje innych, czego dowiódł eksperyment z teatrzykiem
kukiełkowym.
Postawione przed wyborem dziecko sięga po sympatyczniejszego misia.
SUBTELNE SYGNAŁY Z OTOCZENIA
Wraz z wiekiem nasze wyzwania społeczne nabierają bardziej subtelnego, a
także bardziej złożonego charakteru. Oprócz słów i działań musimy się
zmierzyć z interpretacją odmian gramatycznych, mimiki twarzy, języka ciała.
Podczas świadomego skupiania się na omawianym temacie maszyneria
mózgu działa pełną parą, przetwarzając wszystkie skomplikowane
informacje. Operacje te są do tego stopnia instynktowne, że zazwyczaj
pozostają zupełnie niezauważone.

Po to, by w pełni cokolwiek docenić, trzeba spojrzeć na świat dopiero


wtedy, gdy tego czegoś zabraknie. Dla człowieka o nazwisku John Robison
prawidłowe działanie mózgu społecznego było czymś, czego po prostu
w czasie dorastania nie był w ogóle świadomy. Inne dzieci znęcały się nad
nim lub go odrzucały, ale on odkrył w sobie zamiłowanie do maszyn. Jak sam
opisuje, potrafił spędzać mnóstwo czasu z traktorem, a ten z niego nigdy nie
drwił. Mówi: „Jak mi się zdaje, z maszynami nauczyłem się przyjaźnić
o wiele wcześniej niż z ludźmi”.

Autyzm
Autyzm należy do grupy zaburzeń neurorozwojowych, które dotyka
jednego procentu społeczności. Choć ustalono już, że przyczyny
warunkujące jego wystąpienie mają charakter zarówno genetyczny, jak
i środowiskowy, liczba osób z autyzmem w ostatnich latach wzrosła,
mimo że brak jakichkolwiek czynników wyjaśniających ten wzrost.
U osób niedotkniętych autyzmem wiele obszarów mózgu jest
zaangażowanych w poszukiwanie sygnałów społecznych na temat uczuć
i myśli innych osób. W autyzmie tego rodzaju aktywność mózgu jest
znacznie osłabiona, co przekłada się na osłabienie umiejętności
społecznych.

W pewnym okresie dzięki swej fascynacji technologią znalazł się


w miejscach, o których ci, którzy go wcześniej tyranizowali, mogli jedynie
pomarzyć. W wieku dwudziestu jeden lat był pracownikiem technicznym
obsługującym tournée grupy rockowej Kiss. Jednak mimo możliwości brania
udziału w niebywałym, legendarnym wydarzeniu rockandrollowym, jego
perspektywa patrzenia nadal różniła się od perspektywy innych ludzi. Pytany
o różnych muzyków i to, jakimi byli ludźmi, John odpowiadał, skupiając się
tylko na tym, jak zagrali Sun Coliseum przy podpiętych szeregowo siedmiu
wzmacniaczach bazowych. Wyjaśniał, że system niskich tonów miał moc
2200 watów, a także potrafił wyliczyć wszystkie wzmacniacze wraz z ich
częstotliwościami rozgraniczającymi. Nie umiał jednak nic powiedzieć
o muzykach, którzy z tych wzmacniaczy korzystali. Żył w świecie technologii
i sprzętu. Trwało to do czasu, gdy w wieku czterdziestu lat zdiagnozowano
u niego zespół Aspergera, będący formą autyzmu.

Wtedy wydarzyło się coś, co odmieniło życie Johna. W 2008 roku został
zaproszony do udziału w eksperymencie prowadzonym na wydziale
medycznym Uniwersytetu Harvarda. Zespół pod przewodnictwem doktora
Alvara Pascuala-Leone’a za pomocą przezczaszkowej stymulacji
magnetycznej (ang. transcranial magnetic stimulation, TMS) zamierzał
dokonać oceny, w jaki sposób aktywność jednego obszaru wpływa na inne
struktury mózgu. TMS emituje silny impuls magnetyczny w bliskiej okolicy
głowy, co z kolei indukuje niewielkie napięcie elektryczne, które na chwilę
przerywa aktywność mózgu w określonym obszarze. Eksperyment miał
pomóc badaczom w uzyskaniu głębszej wiedzy na temat autystycznego
mózgu. Badacze za pomocą TMS oddziaływali na różne obszary mózgu
Johna odpowiedzialne za funkcje poznawcze wyższego rzędu. Z początku
John twierdził, że stymulacja nie daje żadnego efektu. Jednak podczas jednej
z sesji badacze skierowali impuls na grzbietowo-boczną korę przedczołową,
ewolucyjnie wykształconą część mózgu odpowiedzialną za myślenie
elastyczne i abstrakcyjne. John przyznał, że poczuł się wówczas nieco innym
człowiekiem.
John poprosił o przywołanie doktora Pascuala-Leone’a i oznajmił mu, że
stymulacja jakoby coś w nim „odblokowała”. Jak przyznał później, efekt ten
okazał się na tyle trwały, że odczuwalny był nawet po zakończeniu
eksperymentu. Dla Johna było to jak otwarcie całkiem nowego okna na świat
relacji społecznych. Wcześniej po prostu nie zdawał sobie sprawy z tego, że
z mimiki twarzy da się odczytać jakiekolwiek komunikaty — natomiast po
tym, jak wziął udział w eksperymencie, zaczął uświadamiać sobie, że takowe
istnieją. Johnowi jego sposób postrzegania świata jawił się jako zupełnie
odmienny od dotychczasowego. Pascual-Leone był jednak ostrożny. Jego
zdaniem, jeżeli taki efekt rzeczywiście nastąpił, to niemożliwe, by miał on
charakter trwały, gdyż skutki stymulacji przezczaszkowej utrzymują się od
paru minut do co najwyżej kilku godzin. Dziś doktor Pascual-Leone, choć nie
do końca potrafi zrozumieć, co tak naprawdę się stało, dopuszcza możliwość,
że stymulacja zasadniczo odmieniła Johna.

John Robinson w czepku do badania fal mózgowych (EEG) tuż przed przyłożeniem do głowy
induktora TMS.

Dotąd czarno-biały tryb postrzegania przez Johna relacji w świecie


społecznym zyskał pełną gamę kolorów. Dostrzega on aktualnie istnienie
pewnego kanału komunikacji, którego wcześniej nie był w stanie zauważyć.
Historia Johna nie jest jedynie budzącym nadzieję przykładem zastosowania
nowych technik leczenia spektrum zaburzeń autyzmu. Ukazuje też znaczenie
nieświadomej, odpowiedzialnej za kontakty społeczne maszynerii działającej
„pod maską”, w każdej chwili świadomego funkcjonowania obwodów
mózgu, która stale odkodowuje emocje innych ludzi przejawiające się
w subtelnych sygnałach mimicznych, słuchowych lub odbieranych za pomocą
jeszcze innych zmysłów.

John wspomina: „Wiedziałem, że ludzie potrafią zdradzać oznaki szalonej


wściekłości, ale jeśli zapytałbyś mnie o bardziej subtelne sygnały, jak na
przykład »Myślę, że jesteś słodki« albo »Zastanawiam się, co ukrywasz« lub
jeszcze »Chciałbym, żebyś to zrobił«, to nie miałem o nich pojęcia”.

W każdym momencie życia obwody naszego mózgu odkodowują emocje


innych ludzi płynące z niezwykle subtelnych wyrażeń mimicznych. By lepiej
zrozumieć, w jaki sposób tak szybko i automatycznie odczytujemy wyrazy
twarzy innych osób, zaprosiłem do mojego laboratorium grupkę ludzi. Na
twarzy każdego z nich umieszczaliśmy dwie elektrody — jedną na czole,
jedną na policzku — co pozwoliło mierzyć niewielkie zmiany mimiczne.
Następnie pokazaliśmy im zdjęcia przedstawiające różne miny.
Kiedy badani patrzyli na zdjęcie przedstawiające, dajmy na to, uśmiech lub
zmarszczenie brwi, byliśmy w stanie odnotować krótkie momenty aktywności
elektrycznej, która wskazywała na ruch ich własnych mięśni twarzy, często
bardzo subtelny. Dzieje się tak z powodu tak zwanej reakcji lustrzanej:
autonomicznie uruchamiali własne mięśnie twarzy, naśladując obserwowane
ekspresje mimiczne. Dostrzegany uśmiech odbijał się w ich własnym
uśmiechu, nawet jeśli ruch mięśni był zbyt nieznaczny, by dostrzec go gołym
okiem. Ludzie, nawet nie mając takiego zamiaru, naśladują innych.
Subtelne zmiany napięcia mięśni twarzowych można mierzyć za pomocą elektromiogramu
(EMG).

Reakcje lustrzane rzucają nieco światła na dość dziwny fakt: otóż


małżonkowie, którzy są ze sobą od dłuższego czasu, zaczynają być do siebie
podobni, a im dłuższy jest ich staż małżeński, tym wyraźniejszy efekt.
Badacze sugerują, że to nie dlatego, iż upodabniają się do siebie pod
względem fryzury czy stylu ubierania, ale dlatego, że przez lata kopiują
wzajemnie mimikę, przez co układ zmarszczek zaczyna być podobny.

Po co te reakcje lustrzane? Czy pełnią one jakieś funkcje? By to sprawdzić,


zaprosiłem do swojego laboratorium drugą grupę ludzi — podobną do tej
pierwszej, jednak z pewnym wyjątkiem: ta nowa grupa uległa kiedyś zatruciu
jedną z najsilniejszych trucizn na świecie. Gdybyście przyjęli choć kilka
kropli tej neurotoksyny, mózg wasz zatraciłby zdolność sterowania skurczami
mięśni, a wy umarlibyście w wyniku paraliżu (dokładnie rzecz ujmując,
wasza przepona utraciłaby zdolność poruszania się, więc po prostu byście się
udusili). W obliczu tego faktu trudno wręcz uwierzyć, że ludzie płacą za to,
by im ją wstrzyknięto. A jednak to robią. Chodzi o botulinę, truciznę
wytwarzaną przez bakterie i wprowadzoną powszechnie do użytku pod
rynkową nazwą botoks. Jeśli wstrzyknie się ją do mięśni twarzy, powoduje
ona ich paraliż, co redukuje tworzenie się zmarszczek.

W teście oczu (wnioskowanie o stanie umysłowym osoby na podstawie zdjęć oczu)


(ang. Reading the mind in eyes) (Baron-Cohen i in., 2001) badanym pokazywane jest
trzydzieści sześć zdjęć ekspresji mimicznych, którym towarzyszą cztery słowa opisujące stan
umysłu.

Jednak poza efektem natury estetycznej botoks wywołuje mniej znane


skutki uboczne. Pokazaliśmy badanym ten sam zestaw zdjęć. Na naszym
elektromiogramie dostrzegliśmy o wiele słabsze reakcje lustrzane ich mięśni.
Nic dziwnego, skoro ich mięśnie zostały celowo osłabione. Zaskakujące
okazało się jednak coś zupełnie innego, o czym pierwsi donieśli w 2011 roku
David Neal i Tanya Chartrand. Mianowicie, podobnie jak w ich pierwszym
eksperymencie, poprosiłem badanych z obu grup (z botoksem i bez), by
spojrzeli na ekspresje mimiczne twarzy i wybrali jeden z czterech wyrazów,
który najlepiej opisuje przedstawione emocje. Osoby po kuracji botoksem
wypadały średnio gorzej, jeżeli chodzi o prawidłowe określanie
przedstawionych na zdjęciach emocji. Dlaczego? Jedna z hipotez zakłada, że
brak informacji zwrotnych z własnych mięśni twarzy upośledza zdolność
odczytywania nastrojów innych osób. Ograniczona ruchliwość mięśni u osób
po wstrzyknięciu botoksu utrudnia określenie, jak oni sami się czują. To
wiemy wszyscy, ale zaskakujące jest, że unieruchomienie mięśni sprawia, iż
odczytywanie nastrojów innych osób też im sprawia trudność.

Oto jak można zinterpretować te wyniki: moje mięśnie twarzy


odzwierciedlają to, jak się czuję, a nasza maszyneria neuronalna potrafi z tego
skorzystać. Próbując zrozumieć, co czuję, starasz się wypróbować na sobie
moje ekspresje mimiczne. Wcale nie masz takiego zamiaru — dzieje się to
w sposób błyskawiczny i nieświadomy — a jednak autonomiczne lustrzane
odbicie mojej miny ułatwia natychmiastową ocenę tego, jaki prawdopodobnie
jest mój stan ducha. Jest to niezwykle ważna sztuczka, za pomocą której twój
mózg może lepiej mnie zrozumieć, a także przewidzieć, jak za chwilę się
zachowam. I jak się okazuje, jest to sztuczka, jakich wiele.
RADOŚCI I SMUTKI PŁYNĄCE Z EMPATII
Chodzimy do kina, by uciec w świat miłości, zawodów miłosnych, przygody
i lęku. Jednakże bohaterowie i złoczyńcy to tylko aktorzy ukazani na płaskim
dwuwymiarowym ekranie — po cóż zatem mielibyśmy się przejmować
wszystkim, co się dzieje z tymi przelotnymi złudzeniami? Dlaczego filmy
mają moc sprawiania, że płaczemy, śmiejemy się i wzdychamy?

Zanim zrozumiemy, dlaczego przejmujemy się losami aktorów, zacznijmy


od tego, co się dzieje w mózgu, gdy odczuwamy ból. Wyobraź sobie, że ktoś
wbija ci w rękę igłę do zastrzyków. W mózgu nie istnieje jeden określony
ośrodek odpowiedzialny za przetwarzanie takiego bólu. Zdarzenie to
uaktywnia za to kilka ściśle ze sobą współpracujących obszarów. Sieć tę
określa się mianem matrycy bólowej.

A teraz niespodzianka: matryca bólowa odgrywa także niebagatelną rolę


w sferze nawiązywania kontaktów z innymi. Kiedy widzisz, jak igła jest
wbijana komuś innemu, spora część matrycy bólu w twoim mózgu również
się uaktywnia. Oczywiście nie te obszary, które mówią, że sam zostałeś
ugodzony, ale te odpowiedzialne za emocjonalne odczuwanie bólu. Innym
słowy, obserwowanie, jak ktoś inny odczuwa ból, i odczuwanie go samemu
wykorzystują te same elementy mózgowej maszynerii. To właśnie na tej
podstawie buduje się empatię.

Odczuwanie empatii wobec innej osoby to dosłownie odczuwanie jej bólu.


Przeprowadzamy wówczas wierną symulację tego, jakby to było, gdybyśmy
sami znaleźli się w podobnej sytuacji. Posiadanie takiej zdolności tłumaczy,
dlaczego opowieści — w formie filmów czy książek — są dla nas tak
absorbujące i wszechobecne w całej stworzonej przez człowieka kulturze.
Bez względu na to, czy są to zupełnie obcy ludzie, czy wręcz zmyślone
postaci, potrafimy doświadczyć zarówno ich agonii, jak też ich ekstazy.
W sposób płynny przeistaczamy się w nich samych, żyjemy ich życiem, ale
także korzystamy z ich uprzywilejowanej pozycji. Kiedy widzimy cierpienie
innego człowieka, możemy spróbować wmówić sobie, że jest to jego
problem, a nie nasz, jednak neurony naszego mózgu nie dostrzegają takiej
różnicy.
Na poziomie neurologii ta wbudowana zdolność odczuwania czyjegoś bólu
po części przyczynia się do tego, że z powodzeniem potrafimy wyjść
z własnej roli i wczuć się w rolę kogoś innego. Ale zacznijmy od tego, po co
nam w ogóle ta zdolność. Z ewolucyjnego punktu widzenia empatia to bardzo
pożyteczna umiejętność. Potrafiąc lepiej uchwycić to, co dana osoba
odczuwa, jesteśmy w stanie trafniej przewidzieć jej następny krok.

Matryca bólowa – takim mianem określono szereg obszarów ulegających uaktywnieniu w


momencie odczuwania bólu. Większość z nich ulega uaktywnieniu również podczas
obserwowania cierpienia innych ludzi.

Niestety jednak trafność empatycznych doświadczeń jest dość ograniczona,


gdyż w wielu przypadkach po prostu projektujemy własne doznania na
innych. Weźmy przykład Susan Smith, matki z Karoliny Południowej, która
w 1994 roku rozbudziła empatię całego narodu, kiedy zgłosiła na policję, że
ktoś uprowadził jej samochód z dwójką jej synów w środku. Przez dziewięć
dni błagała w kanałach ogólnokrajowej telewizji o pomoc w uratowaniu
i sprowadzeniu dzieci do domu. Obcy ludzie z całego kraju pośpieszyli
z pomocą i wsparciem. W końcu Susan Smith przyznała się do zamordowania
własnych dzieci. Wszyscy dali się zwieść jej historii o porwaniu, gdyż jej
prawdziwy czyn wykraczał daleko poza ramy tego, co byli oni w stanie
przewidzieć. Chociaż z perspektywy czasu szczegóły jej przypadku zdają się
całkowicie oczywiste, wtedy trudno było je dostrzec, gdyż zazwyczaj
interpretujemy działania innych ludzi z uprzywilejowanej pozycji tego, kim
jesteśmy i do czego bylibyśmy zdolni.

Nic nie możemy poradzić na to, że symulujemy reakcje innych osób,


wchodzimy w kontakt z nimi, troszczymy się o nich, gdyż jesteśmy
zaprogramowani do tego, by być istotami społecznymi. Rodzi to jednak
pytania: Czy nasz mózg jest zatem zależny od interakcji społecznych? Co by
się stało, gdyby mózg odczuwał głód kontaktu z ludźmi?

W 2009 roku działaczka na rzecz pokoju, Sarah Shourd, i jej dwaj


towarzysze zostali porwani w górach północnego Iraku, czyli na obszarze, na
którym w tym czasie nie toczyły się działania wojenne. Za namową
miejscowych wybrali się zobaczyć wodospad Ahmed Awa. Niestety
wodospad leży w pobliżu granicy z Iranem. Zostali aresztowani przez irańską
straż graniczną pod zarzutem szpiegostwa. Dwóch mężczyzn umieszczono
w jednej celi, natomiast Sarah została od nich oddzielona i umieszczona
w pojedynczej celi. Z wyjątkiem dwóch półgodzinnych przerw dziennie
spędziła w izolatce 410 dni.

31 lipca 2009 roku troje Amerykanów: Joshua Fattal, Sarah Shourd i Shane Bauer zostali
uwięzieni przez władze irańskie za to, że wybrali się na górską wycieczkę do wodospadu
nieopodal iracko-irańskiej granicy.

Opisywała to tak:

W pierwszych tygodniach i miesiącach w więziennej izolatce zostajesz


zredukowany do pozycji zwierzęcia. To znaczy jesteś zwierzęciem w klatce,
a większość spędzonych tam godzin mija w mgnieniu oka. Z czasem pozycja
zwierzęcia zmienia się bardziej w pozycję rośliny: umysł spowalnia, a do
głowy zaczynają powracać wciąż te same myśli. Mózg sam zaczyna na siebie
nastawać i staje się źródłem największego bólu i najgorszych tortur.
Przeżywasz na nowo każdy moment życia, aż w końcu braknie ci wspomnień.
Już tyle razy sobie je opowiedziałaś. A to wcale nie zajmuje zbyt dużo czasu.
Deprywacja społeczna Sarah wywołała głęboki ból psychiczny: przy braku
kontaktów z innymi mózg zaczyna cierpieć. W wielu systemach prawnych
izolowanie więźniów jest uważane za nielegalne zasadniczo dlatego, że
obserwatorzy od dawna dostrzegali szkody, jakie powoduje odarcie z jednego
z najważniejszych aspektów ludzkiego życia, mianowicie z możliwości
kontaktów z innymi. Głód kontaktu ze światem spowodował, że Sarah szybko
weszła w fazę halucynacji:

O określonej porze dnia przez okno mojej celi pod pewnym kątem wpadały
promienie słoneczne. Wtedy oświetlały wszystkie malutkie drobinki kurzu.
Dostrzegałam w tych wszystkich pyłkach postaci ludzi zamieszkujących
naszą planetę. Ogarniał ich strumień życia, kontaktowali się ze sobą, zderzali
i odbijali się od siebie. Robili coś wspólnie. A ja tkwiłam w kącie sama.
Uwięziona. W ten strumień życia nie dane mi było wkroczyć.
We wrześniu 2010 roku po ponad roku Sarah została zwolniona z więzienia
i mogła wreszcie połączyć się ze światem. Jednak trauma tego wydarzenia
pozostała. Cierpiała na depresję i łatwo wpadała w panikę. W kolejnym roku
poślubiła Shane’a Bauera, jednego z pozostałych towarzyszy. Twierdzi, że są
w stanie wzajemnie się uspokoić, choć nie zawsze to jest łatwe: oboje noszą
w sobie emocjonalne blizny.
Filozof Martin Heidegger uważał, że trudno mówić o „byciu” człowieka.
Raczej zazwyczaj „zdarzamy się w świecie”. To w ten sposób podkreślał, że
świat wokół nas stanowi ogromną część tego, kim jesteśmy. Autoświadomość
nie funkcjonuje w próżni.
Chociaż naukowcy i badacze kliniczni mogą obserwować, co dzieje się
z ludźmi w więziennej izolatce, trudno jest badać to w sposób bezpośredni.
Jednak eksperyment przeprowadzony przez psycholog Naomi Eisenberger
pozwala na wgląd w to, co się dzieje w mózgu w nieco bardziej złagodzonych
warunkach, mianowicie kiedy zostajemy wykluczeni z grupy.

Wyobraź sobie, że wraz dwojgiem innych osób rzucacie między sobą piłkę,
aż w pewnym momencie zaczynasz być pomijany: tamtych dwoje stale
podaje piłkę między sobą, a ty zostajesz wykluczony. Eksperyment Naomi
Eisenberger został oparty na następującym prostym scenariuszu. Poleciła
ochotnikom, by zagrali w nieskomplikowaną grę komputerową, w której ich
animowana postać rzuca piłkę z jeszcze dwoma innymi graczami. Badanym
zasugerowano, że pozostałymi postaciami też kierują ludzie, lecz
w rzeczywistości sterował nimi program. Z początku pozostali zachowywali
się po koleżeńsku, jednak po chwili ignorowali badanego i przerzucali piłkę
między sobą.

Badani podczas gry leżeli w funkcjonalnym tomografie magnetycznym


(fMRI — patrz: rozdział 4). Pozwoliło to Eisenberg odkryć coś niebywałego:
w chwili, gdy badani zostali wykluczeni z gry, uaktywnieniu ulegały obszary
należące do matrycy bólowej. To, że ktoś nie rzucił do nas piłki, może
z pozoru nie mieć większego znaczenia, lecz dla mózgu odrzucenie społeczne
jest tak znaczące, że aż boli, i to dosłownie.
W sytuacji wykluczenia społecznego ochotnik zostaje pominięty przez pozostałych
uczestników zabawy.

Dlaczego odrzucenie boli? Prawdopodobnie dlatego, że więzi społeczne


mają tak duże ewolucyjne znaczenie — innymi słowy, ból to mechanizm,
który popycha nas w kierunku interakcji i akceptacji. Nasza maszyneria
neuronalna kieruje nas w stronę tworzenia więzi z innymi i wymusza na nas,
byśmy organizowali się w grupy.

Ból społeczny — wynikający na przykład z wykluczenia — uaktywnia te same obszary mózgu


co ból fizyczny.
Fakt ten ukazuje, w jaki sposób skonstruowany jest świat społeczny, który
nas otacza: w każdym miejscu na Ziemi ludzie stale tworzą grupy. Łączymy
się ze sobą poprzez więzi rodzinne, przyjaźń, pracę, styl, drużynę sportową,
religię, kulturę, intensywność pigmentacji skóry, język, hobby i orientację
polityczną. Daje nam to komfort przynależności, a fakt ten stanowi główną
wskazówkę do rozpatrywania dziejów naszego gatunku.
PRZETRWAĆ MOGĄ WSZYSCY, NIE TYLKO
NAJSILNIEJSI
Patrząc na ewolucję człowieka, myślimy zawsze o zasadzie, że przetrwają
tylko najsilniejsi. To z kolei przywołuje obraz silnej i przebiegłej jednostki,
która wygra w walce, zdystansuje w wyścigu, a w kwestii rozmnażania
zdominuje pozostałych przedstawicieli swojego gatunku. Innymi słowy
kogoś, kto będzie bezkonkurencyjny na polu przetrwania i nieskrępowanego
rozwoju. Ten model świetnie się sprawdza, jeśli chodzi o objaśnianie
niektórych mechanizmów, a jednak pozostawia pewne aspekty naszego
zachowania bez wyjaśnienia. Weźmy na przykład altruizm. W jaki sposób
zasada „przetrwać mogą tylko najsilniejsi” jest w stanie wyjaśnić wzajemną
pomoc? Zasada doboru naturalnego jednostek najsilniejszych wcale do tego
nie pasuje, dlatego teoretycy stworzyli dodatkową koncepcję doboru
krewniaczego. Oznacza on, że dbamy nie tylko o siebie samych, ale i o tych,
z którymi dzielimy wspólne geny, na przykład rodzeństwo i kuzynostwo. Jak
zażartował kiedyś biolog ewolucyjny, J.S. Haldane: „Wskoczyłbym do rzeki
ratować dwóch braci… lub ośmiu kuzynów”.

Mimo to nawet dobór krewniaczy nie wystarczy, aby wyjaśnić wszystkie


aspekty ludzkiego zachowania, ponieważ ludzie łączą się ze sobą
i współpracują bez względu na stopień pokrewieństwa. To spostrzeżenie
doprowadziło do stworzenia koncepcji doboru grupowego. Głosi ona, że jeśli
grupa składa się w całości z ludzi, którzy są skorzy do współpracy, to każdy
z nich na tym skorzysta. Zasadniczo będziecie czuć się z tym lepiej niż inni
ludzie, którzy nie chcą współpracować z sąsiadami. Członkowie takiej grupy
mogą wzajemnie pomagać sobie w przetrwaniu. Czują się bezpieczniejsi, są
skuteczniejsi w działaniu i lepiej przygotowani, by stawiać czoło wyzwaniom.
Dążenie do tworzenia więzi z innymi nosi nazwę eusocjalności (grecki
przedrostek eu- oznacza „dobrze”) i dostarcza, bez względu na
pokrewieństwo, spoiwa, które pozwala budować plemiona, społeczności czy
narody. Nie oznacza to wcale, że nie istnieje dobór indywidualny, jednak na
jego podstawie nie sposób stworzyć pełnego obrazu sytuacji. Mimo że niemal
przez cały czas ludzi cechuje chęć rywalizacji i indywidualizm, prawdą jest
też, że spory kawałek naszego życia poświęcamy na współpracę dla dobra
grupy. Pozwoliło to wielu populacjom ludzkim na całym świecie dobrze
prosperować, budować społeczności i cywilizacje, czyli osiągnąć coś, czego
jednostki, niezależnie od tego jak silne, nie zdołałyby dokonać samodzielnie.
Realny postęp możliwy jest tylko dzięki przymierzom, które następnie
przekształcają się w konfederacje, a nasza euspołeczność stanowi jeden
z głównych czynników warunkujących bogactwo i złożoność nowoczesnego
świata.
Zatem dążenie do tego, by łączyć się w grupy, jest korzystne dla
przetrwania, chociaż ma i ciemne strony, bo skoro istnieje grupa własna, musi
również istnieć przynajmniej jedna grupa obca.
GRUPY OBCE
Zrozumienie istnienia grup własnych i grup obcych stanowi klucz do
zrozumienia historii. Co jakiś czas na całym świecie pewne grupy ludzi
stosują przemoc wobec innych grup, nawet takich, które są zupełnie
bezbronne i nie stanowią żadnego zagrożenia. Rok 1915 był świadkiem
mordu ponad półtora miliona Ormian przez Turków. W masakrze w Nanking
w 1937 roku Japończycy, którzy najechali Chiny, wymordowali setki tysięcy
bezbronnych cywilów. W 1994 roku w ciągu stu dni bojownicy z plemienia
Hutu zabili w Rwandzie 800 tysięcy przedstawicieli plemienia Tutsi, w
większości dokonali tego maczetami.

Przyznam, że nie rozpatruję tych wydarzeń obiektywnym okiem historyka.


Jeśli spojrzelibyśmy na moje drzewo genealogiczne, spostrzeglibyśmy, że
większość gałęzi kończy się niespodziewanie we wczesnych latach
czterdziestych XX wieku. Moi przodkowie zostali wymordowani przez
nazistów z powodu przynależności do narodu żydowskiego, wpadając w sidła
nazistowskiego ludobójstwa jako grupa obca w roli kozła ofiarnego.

Po okresie Holocaustu w całej Europie zaczęto powtarzać „nigdy więcej”.


A już pięćdziesiąt lat później znów doszło do ludobójstwa — tym razem
zaledwie 600 mil stąd, w Jugosławii. Pomiędzy 1992 a 1995 rokiem, w czasie
trwania wojny w Bośni i Hercegowinie, Serbowie wymordowali ponad 100
tysięcy muzułmanów w brutalnych akcjach określanych mianem czystek
etnicznych. Do jednego z najtragiczniejszych wydarzeń doszło w Srebrenicy:
tutaj w ciągu zaledwie dziesięciu dni rozstrzelano 8 tysięcy bośniackich
muzułmanów zwanych Boszniakami. Schronili się oni w strefie
bezpieczeństwa ONZ po tym, jak Srebrenica została otoczona przez wojska
serbskie. Jednak 11 lipca 1995 roku dowódcy oddziałów ONZ nakazali
wszystkim uchodźcom opuszczenie enklawy, wydając ich tym samym w ręce
wrogów czekających tuż za bramami strefy. Kobiety stały się ofiarami
gwałtów, a mężczyźni zostali rozstrzelani w masowych egzekucjach. Ginęły
także dzieci.

Oddziały duńskie nadzorujące strefę bezpieczeństwa ONZ, w której bośniaccy muzułmanie


szukali azylu. Hasan Nuhanović stracił całą swoją rodzinę w masakrze, która rozpętała się po
tym, jak duńscy dowódcy wydali uchodźców wprost w ręce wojsk kontynuujących oblężenie.

Poleciałem do Sarajewa, by lepiej zrozumieć, co się stało. Miałem tam


okazję porozmawiać z wysokim mężczyzną w średnim wieku o nazwisku
Hasan Nuhanović. Hasan, bośniacki muzułmanin, pracował w strefie
bezpieczeństwa ONZ jako tłumacz. Jego rodzina też tam była wśród
uciekinierów, ale zostali oni wysłani na zewnątrz strefy, na pewną śmierć.
Jemu pozwolono pozostać z racji tego, że jako tłumacz był potrzebny. Tego
dnia jego matka, ojciec i brat ponieśli śmierć. Jak koszmar powraca obraz
„nieprzerwanych mordów, tortur dokonywanych przez sąsiadów — tych
samych ludzi, z którymi żyliśmy przez dziesiątki lat. Byli oni zdolni do
zabijania kolegów ze szkolnej ławki”.

Syndrom E
Na fotografii z czasów drugiej wojny światowej żołnierz niemiecki strzela do uciekającej
Żydówki z dzieckiem na ręku.
Co warunkuje możliwość osłabienia reakcji emocjonalnej na krzywdę,
która dzieje się innemu człowiekowi? Profesor neurochirurgii Itzhak
Fried zauważa, że gdyby przyjrzeć się wynaturzonym zdarzeniom, do
jakich dochodzi na całym świecie, wszędzie będzie można dostrzec ten
sam typ zachowania. Tak jakby następowało przejście od normalnego
funkcjonowania mózgu do innego trybu działania. Jego zdaniem podobnie
jak lekarz w przypadku zapalenia płuc może się doszukiwać kaszlu
i gorączki, tak samo można doszukiwać się i identyfikować określone
zachowania, które cechują sprawców pełnych przemocy zdarzeń —
określił to mianem syndromu E. W ramach tego zjawiska wyznaczony
przez Frieda syndrom E charakteryzuje obniżona reaktywność
emocjonalna warunkująca powtarzalność aktów agresji. Do tych cech
należy także nadmierne pobudzenie, które Niemcy określają jako Raush
— rodzaj radości i euforii z oddawania się tym czynom. Dochodzi do
grupowego zarażania: wszyscy to robią, wszyscy podchwytują
i zakażenie się rozprzestrzenia. Dochodzi też do kategoryzowania,
w którym z jednej strony ktoś może się troszczyć o swoją rodzinę,
a jednocześnie stosować brutalną przemoc wobec czyjejś rodziny.
Z neurologicznego punktu widzenia ważną wskazówkę stanowi fakt, że
pozostałe funkcje mózgu, takie jak język, pamięć czy zdolność
rozwiązywania problemów, pozostają niezakłócone. Oznacza to, że te
zmiany w mózgu nie mają charakteru ogólnego, lecz ograniczają się
jedynie do ośrodków odpowiedzialnych za emocje i empatię. Wydaje się,
jakby dochodziło w nich do
zwarcia, w efekcie czego przestają brać udział w podejmowaniu
decyzji. Zamiast tego dokonywane przez sprawcę wybory są wynikiem
działania obszarów, które są odpowiedzialne za logiczne myślenie,
pamięć, wyciąganie wniosków itd., ale bynajmniej nie przez sieci,
które pozwalają na emocjonalne rozważanie, jakby to było znaleźć się
na czyimś miejscu. Zdaniem Frieda jest to tożsame z moralnym
rozprężeniem. Ludzie przestają korzystać z układów odpowiedzialnych
za emocje, które w normalnych sytuacjach kierują podejmowaniem
decyzji prospołecznych.

By unaocznić mi, jak dochodziło do zerwania zdrowych społecznych


relacji, opowiedział, co się stało podczas aresztowania przez Serbów
bośniackiego dentysty. Powiesili go za ręce na latarni i bili metalowym
prętem, aż złamali mu kręgosłup. Hasan powiedział, że dentysta wisiał tam
jeszcze przez trzy dni, a serbskie dzieci mijały go codziennie, idąc do szkoły.
Ujął to tak: „Istnieją wartości uniwersalne, a te wartości są całkiem proste: nie
zabijaj. W kwietniu 1992 roku zasada »nie zabijaj« nagle się ulotniła, a jej
miejsce zajęła zasada »idź i zabijaj«”.

Rodzina Hasana spoczęła na cmentarzu w Srebrenicy. Co roku odkrywane są kolejne ciała


i po identyfikacji zostają tu pochowane.

Co doprowadza do tak niepokojących zmian w zakresie ludzkich


interakcji? Czy może to w jakikolwiek sposób być spójne z obrazem gatunku
euspołecznego? Czy na całym świecie wciąż dochodzi do ludobójstwa?
Zazwyczaj działania i mordy wojenne rozpatrujemy w kategoriach
historycznych, ekonomicznych i politycznych. Jednak by zyskać pełny obraz,
należałoby przeanalizować je jako zjawiska neurologiczne. Zwykle zabójstwo
sąsiada uważa się za skandaliczne. Co więc nagle sprawia, że setki czy
tysiące ludzi się tego dopuszczają? Co następuje w pewnych sytuacjach, że
dochodzi do spięcia w prawidłowym pod względem społecznym
funkcjonowaniu mózgu?
SĄ RÓWNI I RÓWNIEJSI
Czy awarie normalnego społecznego funkcjonowania mózgu da się zbadać
w laboratorium? By to sprawdzić, zaproponowałem pewnego rodzaju
eksperyment.

Pierwsze pytanie było proste: Czy podstawowe poczucie empatii wobec


innego człowieka ulega zmianie w zależności od tego, czy należy on do grupy
własnej, czy obcej?
Badanych umieszczaliśmy w skanerze. Na ekranie ukazywało im się sześć
dłoni. Obrazy te wirują jak w kole fortuny, a komputer losowo wybiera jeden
z nich. Wybrana dłoń jest powiększana na połowę ekranu, a następnie albo
dotykana patyczkiem kosmetycznym, albo raniona igłą strzykawki. Obydwa
te działania wywołują oczywiście pobudzenie ośrodka wzroku, ale także
zupełnie inne reakcje pozostałych obszarów mózgu.

Jak już wcześniej zauważyliśmy, obserwowanie czyjejś krzywdy powoduje


uaktywnienie własnej matrycy bólowej. Stanowi ona podstawę empatii. Teraz
więc byliśmy w stanie przenieść kwestię empatii na następny poziom. Kiedy
już oceniliśmy reakcje bazowe, dokonaliśmy bardzo prostej modyfikacji: na
ekranie pojawiały się te same dłonie, ale tym razem z jednowyrazowym
opisem, mianowicie: chrześcijanin, żyd, ateista, muzułmanin, hindus
i scjentolog. Kiedy wybrana losowo dłoń powiększyła się do połowy ekranu,
pokazano następnie, jak jest dotykana patyczkiem kosmetycznym albo
raniona igłą do zastrzyków. Kolejne pytanie w eksperymencie brzmiało: Czy
mózg będzie wykazywał taką sama troskę, widząc, że raniony jest członek
grupy obcej?
Poddawani skanowaniu mózgu badani oglądali filmy, na których widzieli dłoń przekłuwaną igłą
lub dotykaną patyczkiem kosmetycznym.

Oczywiście zróżnicowanie indywidualne było wielkie, ale średnio mózgi


wykazywały silniejsze reakcje empatyczne, kiedy badani obserwowali ból
członka grupy własnej, a słabsze, kiedy dotyczyło to przedstawiciela grupy
obcej. Najbardziej jednak zaskakujące było to, że chodziło zaledwie
o jednowyrazowe etykiety. Jak niewiele potrzeba, by określić swoją
przynależność grupową.

Prymitywna kategoryzacja wystarcza, by zmienić przedświadome rekcje


mózgu na czyjś ból. W tym wypadku pomyśleć by można, że chodzi
o podziały religijne, jednak chodzi o coś głębszego, gdyż w jednym z badań
nawet ateiści wykazywali silniejsze reakcje na ból zadawany dłoni
z podpisem „ateista”, a słabsze w przypadku pozostałych kategorii. Wyniki
więc nie opierały się jedynie na kwestiach wyznania — chodzi przede
wszystkim o to, w której gramy drużynie.

Widzimy, że odczuwany poziom empatii wobec członków grupy obcej jest


niższy. Jednak żeby pojąć coś takiego jak przemoc czy ludobójstwo, musimy
drążyć temat dalej, mianowicie zejść do poziomu dehumanizacji.

Lasana Harris z holenderskiego uniwersytetu w Lejdzie przeprowadził


serię eksperymentów, które przybliżają nas do zrozumienia, jak do tego
dochodzi. Harris przyglądał się zmianom w sieciach mózgowych
odpowiedzialnych za kontakty społeczne, zwłaszcza przyśrodkowej korze
przedczołowej. Obszar ten ulega uaktywnieniu w chwilach kontaktu lub
myślenia o innych ludziach, ale pozostaje nieaktywny, kiedy mamy do
czynienia z przedmiotami nieożywionymi, jak na przykład kubek do kawy.

Kiedy ten badany obserwował ból zadawany członkowi jego grupy własnej, dochodziło do
silnej reakcji w obrębie przedniego zakrętu kory obręczy. Kiedy obserwował ból reprezentanta
silnej reakcji w obrębie przedniego zakrętu kory obręczy. Kiedy obserwował ból reprezentanta
grupy obcej, reakcja była nieznaczna.

Harris zaprezentował badanym zdjęcia ludzi pochodzących z różnych grup


społecznych, takich jak bezdomni lub narkomani. Zaobserwował, że
aktywność przyśrodkowej kory przedczołowej jest słabsza w sytuacji
obserwowania osób bezdomnych, co oznacza, że traktowani są oni bardziej
jak przedmioty.

Zdaniem Harrisa wyłączenie obwodów, które pozwalają postrzegać osobę


bezdomną jako bliźniego, sprawia, że nie musimy doświadczać nieprzyjemnej
presji czucia się źle w momencie, kiedy odmawiamy ofiarowania mu
pieniędzy. Innymi słowy, bezdomny zostaje zdehumanizowany: mózg
postrzega go bardziej jako przedmiot niż jako człowieka. Nic dziwnego, że
zwiększa się wtedy prawdopodobieństwo potraktowania go bez należytej
delikatności. Harris wyjaśnia to tak: „Kiedy nie uznajecie w człowieku
człowieka, zasady moralne zarezerwowane dla ludzi nie muszą znajdować
zastosowania”.

Przyśrodkowa kora przedczołowa jest obszarem odpowiedzialnym za myślenie o innych


ludziach, a przynajmniej o większości innych ludzi.

Dehumanizacja stanowi kluczowy element ludobójstwa. Serbowie w byłej


Jugosławii postrzegali muzułmanów tak samo jak naziści Żydów — jako coś,
co jest mniej ludzkie.

Będąc w Sarajewie, szedłem główną ulicą miasta. W czasie wojny zyskała


ona miano alei Snajperów, ponieważ tutaj strzelcy poukrywani na pobliskich
wzgórzach i sąsiednich budynkach strzelali do bezbronnych mężczyzn, kobiet
i dzieci. Ulica ta stała się jednym z najboleśniejszych symboli grozy tej
wojny. Jak to możliwe, że zwyczajna ulica w mieście zmienia się w takie
miejsce?

Paliwa dla tej wojny, jak zresztą dla wszystkich innych, dostarczała
skuteczna forma manipulacji neuronalnej, która była praktykowana od
wieków, mianowicie propaganda. Podczas wojny w Jugosławii główna sieć
informacyjna, Radio i Telewizja Serbii, była kontrolowana przez serbski rząd
i nieprzerwanie nadawała zniekształcone wiadomości, które były dalekie od
faktów. Sieć ta fabrykowała doniesienia o atakach na tle etnicznym
dokonywanych przez bośniackich muzułmanów i Chorwatów na obywateli
serbskich. Stale demonizowała Bośniaków oraz Chorwatów i stale w opisie
muzułmanów sięgała do mowy nienawiści. Szczytem manipulacji była
nadana przez sieć niczym nieumotywowana opowieść o karmieniu przez
muzułmanów serbskimi dziećmi głodnych lwów w sarajewskim zoo.

Ludobójstwo jest możliwe dopiero wtedy, gdy dehumanizacja zaistnieje na


masową skalę, a idealnym to tego narzędziem jest właśnie propaganda: trafia
precyzyjnie w sieci neuronalne odpowiedzialne za rozumienie innych ludzi
i obniża poziom empatii wobec nich.

Zobaczyliśmy już, jak nasz mózg może zostać zmanipulowany przez


działania polityków mające na celu zdehumanizowanie innych ludzi, co
następnie prowadzi do najbardziej makabrycznych aktów przemocy. Czy jest
możliwe, by tak zaprogramować nasz mózg, aby się przed tym obronił? Jedno
z rozwiązań podpowiada przeprowadzony w latach sześćdziesiątych XX
wieku eksperyment, który odbył się nie w laboratorium, ale w zwykłej szkole.
Było to w 1968 roku, w dzień po zabiciu przez zamachowca przywódcy
ruchu walki o prawa człowieka, Martina Luthera Kinga. Jane Elliott,
nauczycielka z małego miasteczka w stanie Iowa, spróbowała
zademonstrować swoim uczniom, czym są uprzedzenia. Zapytała klasę, czy
wie, jak to jest być ocenianym po kolorze skóry. Uczniowie w większości
odpowiedzieli, że tak. Nie była jednak tego taka pewna, więc zainicjowała
coś, co miało później stać się głośnym eksperymentem. Ogłosiła na forum
klasy, że uczniowie z błękitnymi oczami są „w tej sali lepsi”.
Jane Elliott zarządziła: „Brązowoocy nie mogą odtąd bezpośrednio
korzystać z wodotrysku z wodą pitną. Mają używać za każdym razem
papierowych kubeczków. Brązowoocy nie mogą się bawić z błękitnookimi na
boisku, bo nie są tak dobrzy jak błękitnoocy. Brązowoocy mają od dziś nosić
specjalne szarfy. Wtedy z daleka będzie widać, jaki mają kolor oczu.
Otwórzcie na stronie 127. Czy wszyscy gotowi? Wszyscy oprócz Laurie.
Gotowa, Laurie?”.

Na to jeden z uczniów: „Ona jest brązowooka”.

Jane: „Ona jest brązowooka. Zaraz zobaczycie, jak marnujemy mnóstwo


czasu, czekając na brązowookich”.

Chwilę później Jane rozgląda się za swoim wskaźnikiem, wtedy odzywa


się dwóch chłopców. Rex pokazuje, gdzie on leży, a Raymond spieszy
podpowiedzieć: „Hej, pani Elliott, lepiej niech pani trzyma go na biurku, na
wypadek gdyby brązowi [sic!], to znaczy brązowoocy, byli nieposłuszni”.

Niedawno miałem okazję porozmawiać z tymi dwoma chłopcami — dziś


już dorosłymi mężczyznami: Rexem Kozakiem i Rayem Hansenem. Obaj
mają niebieskie oczy. Zapytałem ich, czy pamiętają, jak się zachowali tego
dnia. Ray przyznał: „Byłem strasznie nieprzyjemny dla swoich przyjaciół.
Specjalnie przerywałem swoje zajęcia, żeby dokuczyć moim brązowookim
przyjaciołom, po to tylko, by zwiększyć swoją pozycję”. Wspomina, że
w tym czasie miał dość jasne włosy i niebieskie oczy: „Byłem idealnym
małym nazistą. Szukałem sposobów, by pokazać, jak jestem wredny dla
swoich przyjaciół, z którymi jeszcze parę godzin wcześniej byłem tak blisko”.

Następnego dnia nauczycielka zamieniła role w eksperymencie. Oznajmiła


klasie: „Brązowoocy mogą zdjąć szarfy. Każdy z was może założyć ją teraz
komuś błękitnookiemu. A wy, niebieskoocy, macie stały zakaz korzystania ze
sprzętów na placu zabaw. Niebieskoocy nie mogą się bawić z brązowookimi.
Brązowoocy są od niebieskookich lepsi”.

Rex opisał moment odwrócenia ról: „Jakby ktoś wziął twój świat
i rozszarpał go na strzępy, i to tak, jak nikt nigdy dotąd”. Kiedy Ray trafił do
„gorszej” grupy, miał poczucie tak głębokiej straty (stracił swoją osobowość,
stracił swoje Ja), że prawie nie był w stanie normalnie funkcjonować.

Jedną z najważniejszych umiejętności, jakie nabywamy jako ludzie, jest


zdolność do przyjmowania cudzego punktu widzenia. Dzieciom rzadko
proponuje się tego typu sensowne ćwiczenia. Kiedy nakłoni się kogoś, by
zrozumiał, jak to jest wejść w czyjąś rolę, otwierają się wtedy nowe
poznawcze ścieżki połączeń. Rex po tym, jak wziął udział w eksperymencie
pani Elliott, stał się o wiele bardziej ostrożny w kwestii rasistowskich treści.
Pamięta, że swojemu ojcu mówił, iż jest „to niestosowne”. Dokładnie pamięta
tę chwilę: poczuł się wtedy dumny, bo wiedział, że jako człowiek zaczął się
zmieniać.

Błyskotliwość eksperymentu Jane Elliott z niebiesko- i brązowookimi


uczniami polegała na zamianie dominujących grup. To pozwoliło dzieciom
nauczyć się czegoś więcej, mianowicie tego, że systemy reguł mogą mieć
charakter nakazowy. Dzieci nauczyły się, że prawda o świecie nie jest
ustanowiona raz na zawsze, a ponadto że w ogóle nie musi to być prawda.
Ćwiczenie to dało także dzieciom umiejętność przejrzenia przez zasłony
dymne politycznych zabiegów i wyrabiania sobie własnych opinii, czyli
umiejętność, którą chcielibyśmy obserwować u wszystkich naszych dzieci.
Kluczową rolę w zapobieganiu aktom ludobójstwa odgrywa edukacja.
Jedynie dzięki zrozumieniu neurologicznych inklinacji do tworzenia grup
własnych i obcych — oraz standardowych sztuczek propagandowych, które
próbują w nie ingerować — możemy mieć nadzieję na przerwanie procesów
dehumanizacyjnych, które zazwyczaj prowadzą do masowego okrucieństwa.
W erze elektronicznych hiperłączy ważniejsze niż kiedykolwiek staje się
zrozumienie istoty kontaktów międzyludzkich. Ludzki mózg jest z natury
zaprogramowany do tego, by kontaktować się z innymi ludźmi: jesteśmy
cudownymi istotami społecznymi. I choć nasze popędy na gruncie
społecznym mogą niekiedy zostać zmanipulowane, nadal tkwią nieprzerwanie
u podstaw sukcesu człowieka jako gatunku.
Możemy się upierać, że nasze Ja kończy się tam, gdzie kończy się nasza
skóra, ale tak naprawdę trudno wyznaczyć granice, gdzie kończy się
pojedynczy człowiek, a zaczyna cała reszta. Nasze neurony, ale także neurony
każdego, kto stąpa po Ziemi, krążą nieustannie w gigantycznym, stale
migrującym superorganizmie. To, co nam się uda wyizolować jako
indywidualną jednostkę, to jedynie sieć połączeń nerwowych, która i tak
składa się na większą sieć. Jeśli mamy zamiar kreślić świetlaną przyszłość
naszego gatunku, musimy nie ustawać w badaniach nad interakcjami
ludzkiego mózgu — zarówno nad zagrożeniami, jak i nad szansami, jakie te
interakcje ze sobą niosą. A skoro w układy scalone naszych mózgów coś
takiego jak naturalne unikanie prawdy nie zostało wbudowane, miejmy
świadomość, że nawzajem siebie potrzebujemy.
6. Kim się staniemy w przyszłości?
Ludzkie ciało to arcydzieło złożoności i piękna — symfonia nieprawdopodobnie
zgranych ze sobą czterdziestu bilionów komórek. Mimo to cechują je pewne
ograniczenia. Nasze zmysły wyznaczają granice doświadczanej rzeczywistości. A co by
się stało, gdyby mózg potrafił rozumieć nowy rodzaj bodźców lub nauczył się
kontrolować dodatkowe kończyny — poszerzając horyzont zamieszkiwanego przez nas
otoczenia? Żyjemy w takim momencie historii człowieka, w którym mariaż technologii
i naszej biologii jest w stanie pokonać ograniczenia ludzkiego mózgu. Jesteśmy zdolni
hakować własny hardware i obrać kurs ku przyszłości. To zasadniczo zmieni
rozumienie tego, co znaczy być człowiekiem.

Na przestrzeni ostatnich 100 tysięcy lat nasz gatunek przebył długą podróż:
od egzystencji prymitywnych łowców-zbieraczy zamieszkujących niewielkie
skrawki ziemi, do zdolnego podbić świat, tkwiącego w przeogromnej sieci
wzajemnych relacji gatunku, który samodzielnie wyznacza swój los. Obecnie
jesteśmy odbiorcami ogromnej ilości dla nas już spowszedniałych
doświadczeń, o których naszym przodkom nawet się nie śniło. Posiadamy
czyste rzeki, które po odkręceniu kranu, kiedy tylko zechcemy, płyną
w naszych wygodnie urządzonych jaskiniach. Posiadamy nieduże, zaledwie
wielkości kamyka, urządzenia, na których zapisana jest wiedza o świecie.
Nierzadko widzimy drugą stronę chmur, a nawet oglądamy krzywiznę naszej
rodzimej planety. Wysyłamy wiadomości, które docierają na drugą stronę
globu z prędkością osiemdziesięciu tysięcznych sekundy, a pakiety informacji
przekazujemy dryfującym w przestrzeni grupkom ludzi w tempie
sześćdziesięciu megabitów na sekundę. Nawet gdy po prostu jedziemy do
pracy, zazwyczaj poruszamy się z prędkościami, które prześcigają największe
arcydzieła natury, jakimi są na przykład gepardy. Skuteczną ucieczkę do
przodu nasz gatunek zawdzięcza niebywałym właściwościom
półtorakilogramowej materii zamkniętej w przestrzeni naszej czaszki.

Co takiego kryje się w ludzkim mózgu, że pozwoliło na przejście tak


dalekiej drogi? Zgłębienie sekretów, które stoją za naszymi osiągnięciami
prawdopodobnie pozwoliłoby nam pokierować zasobami mózgu w starannie
zaplanowany, rozważny sposób, otwierając tym samym nowy rozdział historii
człowieka. Co następne tysiąc lat dla nas przygotuje? Jak będzie wyglądać
gatunek ludzki w dalekiej przyszłości?
ŁATWO DOSTOSOWUJĄCA SIĘ MASZYNA
LICZĄCA
Sekret naszego sukcesu — jak również przyszłych możliwości — tkwi
w niebywałej zdolności przystosowawczej naszego mózgu, zwanej
plastycznością. Jak już przekonaliśmy się w rozdziale 2, cecha ta pozwala
nam wejść w jakiekolwiek otoczenie i sprawić, aby wszystkie jego nawet
najmniejsze szczegóły działały na naszą korzyść, w tym język, miejscowe
kaprysy środowiska czy lokalne wymagania otoczenia kulturowego.

Plastyczność mózgu to także klucz do przyszłości, gdyż otwiera ona


możliwości dokonywania modyfikacji w układach scalonych mózgu.
Zacznijmy jednak od próby zrozumienia, na ile elastyczna jest ta maszyna
licząca pod postacią naszego mózgu. Rozważmy przypadek Cameron Mott.
W wieku czterech lat zaczęły się u niej bardzo gwałtowne napady padaczki.
Ataki były tak silne, że Cameron z miejsca upadała na podłogę, dlatego
konieczne było, by przez cały czas nosiła kask. Szybko zdiagnozowano u niej
niezwykle rzadkie i wyczerpujące schorzenie pod nazwą zapalenie mózgu
bądź zespół Rasmussena. Opiekujący się nią neurolodzy wiedzieli, że ta
forma epilepsji prowadzi do paraliżu, a w konsekwencji do śmierci —
zaproponowali więc bardzo drastyczny zabieg. W 2007 roku podczas
trwającej prawie dwanaście godzin operacji zespół neurochirurgów usunął
całą jedną półkulę mózgu Cameron.

Jakie będą długotrwałe skutki amputacji połowy mózgu? Jak się okazało,
konsekwencje tego kroku były nieznaczne. Jedna strona ciała Cameron jest co
prawda słabsza, ale poza tym zasadniczo nie wyróżnia się ona na tle innych
dzieci w klasie. Nie ma kłopotów ze zrozumieniem języka, muzyki,
matematyki, opowieści. Jest dobra w nauce i bierze udział w zajęciach
sportowych.

Jak to możliwe? Nie oznacza to wcale, że połowa mózgu Cameron była


zbędna; raczej to ta pozostała część w sposób niezwykle dynamiczny
stworzyła sieć połączeń konieczną do przejęcia utraconych funkcji,
zasadniczo lokując wszystkie potrzebne operacje umysłowe w połówce
przestrzeni mózgowej. Rehabilitacja Cameron uwydatnia niebywałe zdolności
mózgu. Potrafi on się na nowo „okablować”, by móc poradzić sobie
z bodźcami zewnętrznymi, reakcjami wewnętrznymi i innymi zadaniami
niejako z marszu.

Na tym obrazie mózgu Cameron jasny obszar to miejsce, z którego jedna półkula została
usunięta.

W tej zasadniczej kwestii mózg różni się od układów scalonych innych


maszyn liczących. W odróżnieniu od nich jest on „okablowany przez życie”.
Jest zdolny do ciągłego przeinstalowywania swoich obwodów. Chociaż
dorosły mózg nie jest już tak elastyczny jak mózg dziecka, nadal zachowuje
zadziwiającą zdolność do adaptacji i zmiany. Jak przekonaliśmy się już
w poprzednich rozdziałach, za każdym razem, kiedy uczymy się czegoś
nowego, bez względu na to, czy jest to mapa Londynu, czy ustawianie
piramid z kubeczków, mózg stale potrafi sam się modyfikować. To właśnie ta
jego właściwość — jego plastyczność — pozwala na nowy mariaż pomiędzy
technologią a biologią.
PODŁĄCZANIE URZĄDZEŃ PERYFERYJNYCH
Coraz lepiej nam idzie instalowanie różnych urządzeń w ludzkim ciele. Może
nie zdajecie sobie sprawy, ale w tej chwili po świecie chodzą setki tysięcy
ludzi ze sztucznym wspomaganiem słuchu i wzroku.

Neuroprotezy słuchu i wzroku

Dzięki implantowi ślimakowemu możliwe jest obejście biologicznych


dysfunkcji ucha i dostarczenie sygnałów dźwiękowych bezpośrednio do
nieuszkodzonego nerwu słuchowego, innymi słowy do zainstalowanego
w mózgu kabla przesyłającego impulsy elektryczne do kory słuchowej
w celu ich odkodowania. Implant odbiera dźwięki docierające ze świata
zewnętrznego i przenosi je do nerwu słuchowego za pomocą szesnastu
malutkich elektrod. Wrażenie słuchowe nie pojawia się natychmiast:
ludzie muszą się nauczyć interpretować dostarczany w ten sposób do
mózgu obcy język sygnałów. Michael Chorost tak opisuje swoje
doświadczenia po wszczepieniu implantu:
„Kiedy miesiąc po operacji urządzenie wreszcie zostało uruchomione,
pierwsze zdanie, jakie usłyszałem, brzmiało mniej więcej tak: „Zzzzzz
szz szvizzz ur brfzzzzzz?”. Mój mózg stopniowo uczył się rozumieć ten
język kosmitów. Upłynęło niemało czasu, zanim „Zzzzzz szz szvizzz ur
brfzzzzzz?” zabrzmiało wreszcie jak „Co jadłeś dziś na śniadanie?”.
Po miesiącach ćwiczeń znów mogłem rozmawiać przez telefon, a nawet
prowadzić konwersacje w dość gwarnych barach czy kawiarniach”.
Implanty siatkówkowe działają mniej więcej na podobnych zasadach.
Malutkie elektrody pozwalają pominąć właściwe funkcje warstw
fotoreceptorów oka, przesyłając słabiutkie iskierki aktywności
elektrycznej. Wszczepia się je zazwyczaj w przypadkach zaburzeń
polegających na zwyrodnieniu fotoreceptorów dna oka, którym nie
towarzyszy uszkodzenie komórek nerwu wzrokowego. Nawet mimo że
sygnały wysyłane przez implant nie do końca odzwierciedlają to, do
czego wcześniej przyzwyczajony był zmysł wzroku, oddolne procesy
pozwalają nauczyć się wyłuskiwać informacje warunkujące wrażenie
widzenia.

Za pomocą urządzenia zwanego implantem ślimakowym zewnętrzny


mikrofon dokonuje przełożenia sygnałów akustycznych na impulsy
elektryczne przekazywane dalej do nerwu słuchowego. Podobnie implant
siatkówkowy przekazuje cyfrowy sygnał z kamery do siateczki elektrodowej
podłączonej do nerwu wzrokowego z tyłu oka. Dla osób niesłyszących
i niewidzących urządzenia te są szansą na przywrócenie utraconych zmysłów.

Nie od zawsze było wiadomo, czy takie podejście przyniesie pozytywne


skutki. Kiedy zaczynano wprowadzać te technologie, wielu badaczy odnosiło
się do nich sceptycznie. Rzekomo sieci mózgowe były ukształtowane z taką
precyzją i konkretnym przeznaczeniem, że nie wiadomo było do końca, czy
biologiczne komórki nerwowe podejmą sensowny dialog z metalowymi
elektrodami. Czy mózg będzie w stanie zrozumieć surowe niebiologiczne
sygnały, czy raczej wprawią go one w zakłopotanie?
Jak się okazało, mózg potrafił nauczyć się interpretować te sygnały.
Przyzwyczajenie się do tych implantów przypomina nieco uczenie się przez
mózg nowego języka. Z początku obce sygnały elektryczne są dla niego
niezrozumiałe, ale z czasem sieci nerwowe zdołają rozpoznać
w przychodzących danych określone wzorce. Chociaż te dane są dostarczane
w stanie surowym, mózg potrafi wydobyć z nich sens. Poszukuje w nich
określonych wzorów, posiłkując się pozostałymi zmysłami. Jeżeli w tych
informacjach da się rozpoznać jakiś porządek, to mózg z pewnością się go
doszuka, a po kilku tygodniach informacje zaczną nabierać znaczenia. Nawet
jeśli implanty wysyłają nieco inne sygnały niż naturalne narządy zmysłów,
mózg i tak odkrywa, w jaki sposób zadowolić się tym, co otrzymuje.
TECHNOLOGIA „PLUG AND PLAY”:
PRZYSZŁOŚĆ POZASENSORYCZNA
Plastyczność mózgu pozwala na rozumienie nowych typów danych. Jakie
zatem otwierają się przed nami możliwości w zakresie zmysłów?

Przychodzimy na świat wyposażeni w standardowy zestaw zmysłów: słuch,


dotyk, wzrok, zapach i smak, a także w dodatkowe zmysły, takie jak zmysł
równowagi, wibracji i drżenia oraz temperatury. Posiadane narządy zmysłów
stanową portale, przez które wychwytujemy sygnały płynące z otoczenia.

Jednakże, jak już dowiedzieliśmy się z rozdziału 1, zmysły te pozwalają


nam na postrzeganie jedynie maleńkiego wycinka otaczającego nas świata.
Wszystkie pozostałe źródła informacji, do których odbierania nie mamy
odpowiednich narządów, są dla nas niewidoczne.
Nasze narządy zmysłów działają, moim zdaniem, jak zewnętrzne
urządzenia w technologii „plug and play”. Chodzi bowiem o to, że mózg nie
wie ani też za bardzo się tym nie przejmuje, którędy docierają do niego
informacje. Jakiekolwiek by one nie były, mózg zajmuje się jedynie tym, co
można z nimi zrobić. W związku z tym uważam mózg za maszynę liczącą
uniwersalnego użytku: zajmuje się wszystkim, czego mu się dostarczy.
Chodzi o to, że Matka Natura potrzebowała opracować zasady działania
mózgu tylko raz, aby później nie głowić się nad obmyślaniem nowych
kanałów odbierania informacji.
Wskutek tego wszystkie narządy zmysłów, które znamy i tak kochamy, są
jedynie urządzeniami, które możemy podłączyć bądź odłączyć. Wystarczy je
podpiąć, a mózg może już przystąpić do pracy. Według tego modelu ewolucja
nie musi ciągle prowadzić do restrukturyzacji mózgu, a jedynie do
przebudowy peryferyjnych narządów zmysłów, zaś mózg na pewno znajdzie
sposób, by zrobić z nich użytek.
Wystarczy rzut oka na królestwo zwierząt, aby dostrzec przyprawiającą
o zawrót głowy różnorodność peryferyjnych narządów zmysłów
użytkowanych przez mózgi innych stworzeń. Węże mają czujniki ciepła.
Duch brazylijski zwany też rybą-nożem ma bardzo czułe elektroreceptory
reagujące na zmiany napięcia elektrycznego w otaczającym go polu
elektrycznym. Krowy i ptaki mają w mózgu ślady namagnesowanego
w sposób naturalny magnetytu, za pomocą którego potrafią określać swoje
położenie względem pola magnetycznego Ziemi. Słonie słyszą z bardzo dużej
odległości, podczas gdy psy doświadczają rzeczywistości niezwykle bogatej
w zapachy. Ten tygiel zmysłów wykształconych w drodze selekcji naturalnej
stanowi wymarzony obszar działalności dla hakerów, a to dopiero kilka
z możliwości, by dane ze świata zewnętrznego przenieść do świata
wewnętrznego. Skutkiem tego jest ewolucyjnie wykształcony mózg, który
może doświadczać wielu różnych wycinków rzeczywistości.

Następstwem, które chcę w tej chwili podkreślić, jest to, że w narządach


zmysłów, do których się przyzwyczailiśmy, nie ma niczego szczególnego ani
doskonałego. Są po prostu tym, co odziedziczyliśmy w wyniku złożonej
historii napotkanych ograniczeń ewolucyjnych. Ale bynajmniej nie jesteśmy
skazani na nie raz na zawsze.

Główny dowód na poparcie tej idei znajdujemy w koncepcji substytucji


sensorycznej, która zakłada dostarczanie informacji przez inne narządy
zmysłów, jak na przykład wrażenie widzenia oparte na informacjach
dotykowych. Mózg i tak wyliczy sobie, co z tymi informacjami zrobić, bo nie
dba o to, jakim kanałem one do niego dotarły.

Substytucja sensoryczna może na razie brzmieć jak science fiction.


Pierwsze tego typu przykłady zaprezentowano na łamach magazynu „Nature”
w 1969 roku. W swoim raporcie neurolog Paul Bach-y-Rita wykazał, że
niewidomi mogli się nauczyć „widzieć” różne obiekty, nawet kiedy
informacje wzrokowe dostarczane im były w dość niecodzienny sposób.
Posadzono ich na przerobionym fotelu dentystycznym, a sygnał z kamery był
przetłumaczony na serię ucisków w okolicach lędźwiowych. Innymi słowy,
koło postawione przed obiektywem kamery powodowało ucisk na plecach
w kształcie koła. Twarz widziana okiem kamery sprawiała, że badani czuli
odciśnięty zarys twarzy. Niebywałe, że niewidomi z czasem nauczyli się
interpretować te obrazy, a nawet rozpoznawać zmieniającą się wielkość
przedstawionych za pośrednictwem dotyku przedmiotów. Potrafili,
przynajmniej w pewnym sensie, widzieć za pomocą pleców.

Był to pierwszy przykład substytucji sensorycznej, a po nim nastąpiło wiele


innych. Do nowoczesnych wersji tego eksperymentu można zaliczyć przekaz
wizualny przekształcony na strumień dźwięków albo serię impulsów
elektrycznych skierowanych na czoło lub język.

Przykładem tego ostatniego było zastosowanie urządzenia wielkości


znaczka pocztowego o nazwie BrainPort, które za pośrednictwem niedużej
matrycy podaje niskonapięciowe impulsy elektryczne na język. Niewidomi
zakładają okulary słoneczne z malutką kamerką. Piksele z kamery zamieniane
są na słabe impulsy, których odczuwanie przypomina nieco wrażenie
doświadczane podczas picia napojów gazowanych. Niewidomi całkiem nieźle
sobie radzą, korzystając z BrainPort, podczas przechodzenia przez tory
z przeszkodami lub rzucania piłką do kosza. Jeden z niepełnosprawnych
sportowców, Erik Weihenmayer, korzysta z niego podczas wspinaczki
i świetnie wyszukuje występy skalne i szczeliny, posiłkując się obrazem
odczuwanym na języku.
Cztery metody dostarczania mózgowi bodźców wzrokowych nietypowymi kanałami
sensorycznymi: odcinek lędźwiowy pleców, uszy, czoło i język.

Jeśli „widzenie” za pomocą języka wydaje się czymś niedorzecznym,


pamiętajmy, że widzenie nie jest niczym innym jak tylko strumieniem
sygnałów elektrycznych płynących w mroczne przestrzenie naszej czaszki.
Zazwyczaj dzieje się to za pośrednictwem nerwów wzrokowych, ale nie ma
przeciwwskazań, by informacja ta nie mogła być przekazywana za pomocą
innych nerwów. A zatem substytucja sensoryczna dowodzi, że mózg
akceptuje wszelkie docierające do niego informacje i stara się cokolwiek
z nich wydedukować.

Jeden z projektów realizowanych w moim laboratorium też ma na celu


stworzenie platformy umożliwiającej substytucję sensoryczną.
Skonstruowaliśmy produkt technologiczny pod nazwą VEST (Versatile
Extra-Sensory Transducer — uniwersalny przetwornik ekstrasensoryczny),
czyli „kamizelka”. Nierzucający się w oczy, noszony pod ubraniem element
garderoby pokryty jest maleńkimi elementami wibrującymi. Te drgające
punkty przetwarzają strumienie danych na układy wibracji odczuwane na
całym tułowiu. Celem wykorzystania kamizelki jest przywrócenie słuchu
osobom, które zdolność słyszenia utraciły, a także tym, które nigdy dotąd jej
nie miały.
Osoba niesłysząca od urodzenia po około pięciu dniach noszenia kamizelki
potrafi bezbłędnie rozpoznawać wypowiadane słowa. Chociaż eksperymenty
te są dopiero w początkowej fazie, spodziewamy się, że po kilku miesiącach
noszenia kamizelki użytkownicy zaczną doświadczać bezpośrednich wrażeń
percepcyjnych, a szczególnie tych, które będą tożsame ze słyszeniem.

Być może wyda się to dziwne, że ktoś zacznie słyszeć poprzez poruszające
się na ciele punkty, lecz tak samo jak w przypadku zmodyfikowanego fotela
dentystycznego lub elektrycznej matrycy na języku cała sztuczka polega na
tym, że mózgu nie obchodzi, w jaki sposób będzie otrzymywał informacje,
a raczej to, czy w ogóle jest w stanie je odbierać.
AUGMENTACJA SENSORYCZNA
Substytucja sensoryczna doskonale się sprawdza, kiedy trzeba przechytrzyć
niesprawne narządy zmysłów, ale wykraczając poza konieczność substytucji,
co by było, gdybyśmy mogli wykorzystać technologię w celu poszerzenia
inwentarza zmysłów? Jeśli o to chodzi, to wraz ze studentami usiłujemy
dołożyć do repertuaru ludzkich zmysłów nowe, które właśnie zwiększają
możliwość doświadczania świata.

Rozważmy następującą kwestię. Internet przesyła nam petabajty


interesujących informacji, ale jak na razie możemy je odbierać, wpatrując się
jedynie w ekran telefonu lub komputera. Co by było, gdyby ten strumień
danych docierał w czasie rzeczywistym do naszego ciała i tym samym stał się
elementem doświadczanego przez nas otoczenia? Innymi słowy, co by było,
gdybyśmy mogli poczuć te dane? Mogłyby to być informacje dotyczące
pogody, informacje z giełdy, informacje z Twittera, informacje z kabiny
pilotów samolotu lub informacje o kondycji naszej fabryki — a wszystkie one
byłyby zakodowane w nowym języku wibracji, który nasz mózg nauczyłby
się rozumieć. Nie przerywając swoich codziennych obowiązków,
bezpośrednio czulibyśmy, że sto pięćdziesiąt kilometrów stąd właśnie zaczęło
padać, a jutro u nas spadnie śnieg. Albo moglibyśmy intuicyjnie odczuć, w
jakim kierunku zmierza sytuacja na giełdzie, podświadomie rozpoznając
ruchy w światowej gospodarce. A może nawet bylibyśmy w stanie wyczuwać
trendy aktualnie dominujące na Twitterze i dzięki temu zagłębić się
w świadomość naszego gatunku.

Kamizelka, czyli Vest


Chcąc przybliżyć osobom niesłyszącym dobrodziejstwa substytucji
sensorycznej, mój doktorant, Scott Novich, skonstruował z moją pomocą
urządzenie, które nazwaliśmy VEST, czyli „kamizelka”. To noszone jak
ubranie urządzenie odbiera dźwięki z otoczenia i przekłada je na ruch
wibrujących silniczków rozmieszczonych na całej powierzchni tułowia.
Silniczki wibrują w określonych układach zależnych od częstotliwości
dźwięku. W ten sposób dźwięk staje się ruchomym wzorcem wibracji.
Z początku zdaje się, że te wibrujące sygnały nie niosą żadnych
treści. Jednak dzięki odpowiedniemu treningowi mózg zaczyna rozumieć,
co z tego typu danymi zrobić. Niesłyszący z czasem są w stanie
przetłumaczyć sobie skomplikowany, odczuwany na ciele wzorzec
i rozumieć to, co zostało powiedziane. Mózg zaczyna orientować się,
jak nieświadomie złamać szyfr tych wzorców, podobnie jak w przypadku
osób niewidzących bez trudu odczytujących alfabet Braille’a.
VEST niesie potencjał zmian dla całej społeczności osób
niesłyszących. W przeciwieństwie do implantu ślimakowego, nie wymaga
tak inwazyjnego zabiegu chirurgicznego. A ponadto jest przynajmniej
dwadzieścia razy tańszy, stanowi więc rozwiązanie, które ma szansę
się upowszechnić na całym świecie.
Jeszcze większy potencjał kamizelki drzemie w tym, że oprócz
dźwięków może stanowić platformę dostarczania do mózgu wszelkich
możliwych informacji.
Więcej wiadomości na temat kamizelki VEST znajdziecie w filmach
zamieszczonych na stronie www.eagleman.com.

Mimo że brzmi to zupełnie jak science fiction, wcale nie jest to tak odległa
przyszłość — a wszystko wynika ze zdolności mózgu do doszukiwania się
powtarzalnych wzorców, nawet kiedy nam samym na tym nie zależy.
To właśnie taka sztuczka pozwoli nam chłonąć mnóstwo
wielowymiarowych informacji i włączać je do doświadczania otaczającego
nas świata za pomocą zmysłów. Podobnie jak w przypadku czytania bieżącej
strony przyswajanie tych danych nie będzie wymagało wysiłku. Lecz
zupełnie inaczej niż w przypadku czytania dodanie innych dróg tworzenia
wrażeń zmysłowych stanie się sposobem odbierania nowych informacji na
temat bliższego lub dalszego otoczenia z pominięciem skupiania na nim
świadomej uwagi.

Na chwilę obecną nie znamy granic ani nie wiemy, czy w ogóle są jakieś
granice, jeżeli chodzi o typ danych, które mózg byłby w stanie rejestrować.
Wiemy tylko, że nie jesteśmy z natury gatunkiem, który musiałby czekać, aż
w wyniku ewolucji dojdzie do adaptacji w zakresie możliwości odbierania
informacji przez zmysły. Wkraczając w przyszłość, coraz lepiej będziemy
projektować nasze zmysłowe portale komunikowania się z otoczeniem.
Dostosowanie do o wiele szerszej rzeczywistości sensorycznej będzie
skutkowało odpowiednim, nowym „okablowaniem” całego naszego ciała.
JAK USPRAWNIĆ NASZE CIAŁO?
Sposób, w jaki postrzegamy świat za pomocą zmysłów, to dopiero połowa
sukcesu. Druga połowa to sposób, w jaki z nim wzajemnie oddziałujemy. Czy
plastyczność mózgu, tak samo jak zaczęła już modyfikować możliwość
odbierania wrażeń sensorycznych, pozwoli nam na zmianę sposobu
wyciągania rąk, sięgania do świata zewnętrznego i odnoszenia się do niego?

Oto Jan Scheuermann. W wyniku rzadkiej choroby genetycznej o nazwie


ataksja rdzeniowo-móżdżkowa nerwy rdzeniowe łączące mięśnie z jej
mózgiem uległy degeneracji. Może czuć swoje ciało, ale nie może nim
poruszać. Opisuje to w następujący sposób: „Mój mózg mówi mojej ręce »W
górę!«, ale ręka odpowiada mu »Nie słyszę cię!«”. Jej całkowity paraliż
sprawił, że trudno o lepszą kandydatkę do nowego programu badań na
wydziale medycyny uniwersytetu w Pittsburghu.

Sygnały elektryczne w mózgu Jan zostają rozkodowane, a bioniczne ramię słucha jej poleceń.
Pod wpływem jej myśli ramię potrafi precyzyjnie się poruszać, palce płynnie się zaciskają
i prostują, a nadgarstek obraca się i zgina.

Naukowcy wszczepili jej dwie elektrody w lewą korę ruchową, czyli w


ostatni przystanek, zanim sygnały mózgowe zostaną wysłane w dół rdzenia,
by pokierować aktywnością mięśni ręki. Komputer monitoruje wyładowania
elektryczne, do jakich dochodzi w jej korze mózgowej, następnie interpretuje
jej intencje, a uzyskany w ten sposób wynik decyduje o ruchach jednego
z najbardziej zaawansowanych pod względem technologicznym
elektronicznego ramienia na świecie.

Kiedy Jan chce poruszyć ramieniem robota, musi po prostu pomyśleć


o tym, żeby nim poruszyć. Poruszając tą cybernetyczną kończyną, Jan często
mówi do niej w drugiej osobie: „Unieś się w górę. Teraz idź w dół, dół, dół.
A teraz chwyć. I upuść”. Ramię działa na rozkaz. Chociaż Jan wypowiada
komendy na głos, tak naprawdę nie musi tego robić. Istnieje bowiem
bezpośredni fizyczny kontakt pomiędzy jej mózgiem a ramieniem. Jan
twierdzi, że mózg nie zapomniał, w jaki sposób poruszać ramieniem, mimo że
w ciągu ostatnich dziesięciu lat żadnym nie poruszał. Jan stwierdza: „To tak
jak z jazdą na rowerze”.

Biegłość, z jaką kobieta posługuje się tym urządzeniem, wyznacza


kierunek na przyszłość, w której będziemy wykorzystywać technologie do
poprawienia lub rozszerzenia zakresu możliwości naszego ciała i wcale nie po
to, by zastępować kończyny i narządy, ale po to, by je udoskonalać:
podnosząc je z poziomu ludzkiej wątłości na poziom większej wytrzymałości.
Jej cybernetyczna ręka to pierwszy zwiastun nadchodzącej ery bioniki,
w której to będziemy w stanie sterować sprzętem o wiele mocniejszym,
o wiele trwalszym niż skóra, mięśnie i łamliwe kości, z którymi
przychodzimy na świat. Otwiera to między innymi nowe możliwości w
zakresie podróży kosmicznych, do odbywania których nasze delikatne ciało
nie jest najlepiej wyposażone.

Poza kwestią zastępowania kończyn zaawansowana technologia interfejsu


mózg–maszyna pozwala myśleć o bardziej wyrafinowanych możliwościach.
Spróbujmy wyobrazić sobie rozbudowanie naszego ciała do
niewyobrażalnych rozmiarów. Zacznijmy od tego, co by było, gdyby sygnały
mózgowe mogły bezprzewodowo sterować jakąś maszyną stojącą po drugiej
stronie pokoju. Wyobraź sobie, że odpowiadasz na e-maile, jednocześnie
wykorzystując korę ruchową do prowadzenia po podłodze sterowanego myślą
odkurzacza. Na pierwszy rzut oka to niewykonalne. Nie zapominajmy jednak,
że mózg jest mistrzem w wykonywaniu wielorakich zadań w tle. Nie wymaga
on stałego dostępu do pasma świadomości. Pomyśl tylko, z jaką łatwością
prowadzisz samochód, przy czym jednocześnie zajęty jesteś rozmową, a na
dodatek zawzięcie kręcisz gałką od radia.

Przy odpowiednim interfejsie mózg–maszyna i w połączeniu z technologią


bezprzewodową nie ma żadnego powodu, byśmy nie mogli sterować dużymi
urządzeniami, takimi jak żuraw lub wózek widłowy, na odległość, jedynie za
pomocą myśli, równie dobrze jak operujemy łopatką ogrodniczą lub gramy na
gitarze. Taka zdolność mogłaby być dodatkowo wspomagana przez
sensoryczne informacje zwrotne, na przykład wzrokowe (widzielibyśmy, jak
maszyna się porusza), lub nawet informacje wprowadzane wprost do naszej
kory czuciowo-somatycznej (czyli czulibyśmy, jak maszyna się porusza).
Sterowanie takimi kończynami wymagałoby treningu i z początku na pewno
byłoby niezgrabne, tak samo jak niemowlę, które miota się przez pierwsze
kilka miesięcy, zanim nauczy się sprawnie posługiwać rączkami i nóżkami.
Z czasem maszyny te staną się skutecznymi dodatkowymi kończynami —
dysponującymi ponadto nadzwyczajną siłą wynikającą z technologii
hydraulicznych lub innego rodzaju przekładni. Będziemy je traktować tak
samo, jak dziś traktujemy własne ręce lub nogi. Będą jedynie dodatkową
kończyną — prostym przedłużeniem naszego ciała.
Nie są nam znane żadne teoretyczne granice, jeśli chodzi o rodzaj
sygnałów, jakie mózg jest w stanie przyjąć. Może się okazać, że jest on
zdolny zaakceptować niemal wszelkiego rodzaju narządy i wszelkiego
rodzaju interakcje ze światem zewnętrznym, jakie tylko zapragniemy mieć.
Nie ma powodów, dla których jakieś przedłużenie naszego ciała nie mogłoby
wykonywać za nas określonych zadań po drugiej stronie planety lub zbierać
próbki minerałów na Księżycu, podczas gdy my będziemy w spokoju
rozkoszować się pyszną kanapką tu, na Ziemi.
Ciało, z jakim przychodzimy na świat, to jedynie punkt startowy
człowieczeństwa. W odległej przyszłości nie tylko rozszerzymy zasięg
własnego ciała, ale też znacznie rozszerzymy pojęcie własnego Ja. Skoro
będziemy w stanie odbierać nowe wrażenia zmysłowe, a ponadto sterować
nowym, rozbudowanym „ciałem”, gruntownie zmieni się nasze pojęcie
człowieka jako jednostki: naszą fizyczność określa bowiem to, jak czujemy,
myślimy i kim jesteśmy. Skoro nie będą istniały żadne ograniczenia, które by
nakładały na nas standardowe narządy zmysłów i standardowe ciało,
staniemy się innymi ludźmi. Nasze pra-pra-pra-pra-prawnuki będą miały nie
lada problem ze zrozumieniem tego, kim byliśmy i co było dla nas ważne. Na
obecnym etapie historii o wiele bliżej nam do naszych przodków z epoki
kamienia łupanego niż do naszych potomków w niedalekiej przyszłości.
UTRZYMAĆ SIĘ PRZY ŻYCIU
Już zaczynamy rozbudowywać ludzkie ciało, lecz bez względu na to, jak
dalece siebie samych wyposażymy, istnieje jeden szkopuł, który trudno
będzie pominąć, a mianowicie że nasz mózg i ciało zbudowane są z materii
fizycznej. Ulegają degeneracji i obumierają. Nadejdzie moment, kiedy ogólna
aktywność mózgu zastopuje, a wówczas wspaniałe doświadczenie bycia istotą
świadomą dobiegnie końca. Nieważne ani kim jesteś, ani co robisz:
wszystkich nas czeka ten sam los. W zasadzie jest to los każdej formy życia,
ale jedynie ludzie są tak niezwykle dalekowzroczni, że świadomość
nieuchronnego końca wywołuje w nas cierpienie.

Nie wszyscy godzą się na to cierpienie. Są tacy, którzy decydują się


walczyć z widmem śmierci. Bądź co bądź nieliczne, ale istnieją grupy
badaczy przekonanych, że lepsze zrozumienie biologii może ograniczyć
problem śmiertelności. A co jeśli w przyszłości nie będziemy musieli
umierać?

Kiedy mój przyjaciel i mentor, Francis Crick, został skremowany, dłuższy


czas myślałem o tym, jaka szkoda, że ogół jego struktur nerwowych
pochłonęły płomienie. Jego mózg miał całą wiedzę, mądrość i intelekt
czempiona wagi ciężkiej w kategorii dwudziestowiecznej biologii. Cała
dokumentacja jego życia — wspomnienia, zdolność wnikliwego spojrzenia,
poczucie humoru — znajdowały się w fizycznej strukturze mózgu, a tylko
dlatego, że jego serce przestało bić, wszyscy uznali, że niedziałającego
sprzętu należy się pozbyć. Zacząłem się zastanawiać: Czy informacje zawarte
w jego mózgu można było jakoś skopiować? Czy gdyby zachować mózg,
można by kiedyś przywrócić do życia myśli, świadomość i indywidualizm
jednostki?
Od pięćdziesięciu lat Alcor Life Extension Foundation opracowuje
technologię, która ma umożliwić ludziom żyjącym w tej chwili przejście,
w późniejszym czasie, pełnego cyklu życia po raz drugi. Instytut ten obecnie
przechowuje już 129 osób w stanie głębokiego zamrożenia, które ma
zatrzymać ich biologiczny rozkład.

Oto jak działa kriokonserwacja: po pierwsze, osoby zainteresowane


przepisują fundacji swoją polisę na życie. W momencie prawnie
stwierdzonego zgonu Alcor zostaje o tym powiadomiony. Zespół specjalistów
wyrusza wtedy, by zająć się ciałem.

Natychmiast umieszcza się ciało w kąpieli lodowej. W procesie znanym


jako perfuzja krioochronna przez krwiobieg zmarłego przepuszcza się
szesnaście różnych substancji chemicznych mających na celu ochronę
komórek w trakcie schładzania całego ciała. Ciało jest następnie jak
najszybciej przenoszone do sali operacyjnej na ostatni etap procedury. Zostaje
schłodzone przez sterowane komputerowo dmuchawy wprawiające w ruch
azot w postaci gazowej o bardzo niskiej temperaturze. Celem jest szybkie
doprowadzenie wszystkich części ciała do temperatury poniżej –124°C, by
uniknąć wytrącania się lodu. Proces ten trwa około trzech godzin, aż ciało się
„zeszkli”, to znaczy osiągnie stabilny stan pozbawiony lodu. Przez kolejne
dwa tygodnie ciało jest dalej ochładzane do temperatury –196°C.

Nie wszyscy klienci życzą sobie zamrożenia całego ciała. Tańsza opcja
obejmuje przechowanie jedynie głowy. Oddzielenie jej od tułowia odbywa się
na stole operacyjnym, na którym krew i pozostałe płyny zostają wypłukane,
podobnie jak w przypadku procedury obejmującej całe ciało, i zostają
zastąpione płynami utrzymującym tkanki w należytej kondycji.

Śmierć w medycynie i w prawie


Osoba uznana za zmarłą w sensie prawnym to taka, u której doszło do
klinicznej śmierci mózgu lub w jej ciele nastąpiło nieodwracalne
ustanie czynności oddechowych i krążeniowych. By uznać śmierć mózgu,
musi dojść do zatrzymania wszelkiej aktywności w obrębie kory
mózgowej odpowiedzialnej za funkcje wyższego rzędu. Po śmierci
mózgowej nadal możliwe jest podtrzymywanie czynności życiowych w celu
wykorzystania narządów do przeszczepów lub ciała na cele naukowe i na
tym właśnie bazuje Alcor. Natomiast śmierć biologiczna następuje przy
braku interwencji ratunkowej, kiedy dochodzi do ustania czynności
życiowych komórek, co oznacza, że organy nie nadają się już do
przeszczepu. Z braku tlenu, który nie jest już dostarczany przez
krążącą krew, komórki szybko zaczynają obumierać. By utrzymać ciało
i mózg w najmniej zdegenerowanym stanie, trzeba powstrzymać jak
najszybciej śmierć komórkową, a przynajmniej ją spowolnić. Na dodatek
podczas schładzania należy zapobiegać wytrącaniu się kryształków
lodu, które mogą zniszczyć delikatną strukturę komórek.

Na koniec całej operacji klienci są zatapiani w maksymalnie schłodzonej


cieczy w ogromnych cylindrycznych pojemnikach — zwanych naczyniami
Dewara, gdzie pozostaną dłużej. Nikt na świecie nie wie jeszcze, jak
skutecznie rozmrozić i reanimować tych zamrożonych lokatorów. Ale nie o to
przecież chodzi. Wszyscy mają nadzieję, że pewnego dnia powstanie
technologia, która pozwoli im odtajać i powrócić do życia. Istnieje bowiem
założenie, że cywilizacja w dalekiej przeszłości będzie mogła zaprząc
technologię do leczenia i skutecznie powstrzymać choroby, które siały
spustoszenie w ciałach tych ludzi.

Każdy z tych termosów ma pojemność czterech ciał lub pięciu głów. Przechowuje się je w
temperaturze –196°C.

Zgłaszający się do Alcor rozumieją, że technologia przywracająca ich do


życia może nigdy nie powstać. Każda z osób godząca się na to, by
zamieszkać w naczyniu Dewara fundacji Alcor, zdobywa się na akt wiary
z nadzieją, że pewnego dnia ziści się marzenie o technologii, która pozwoli
ich rozmrozić, reanimować i dać ich życiu drugą szansę. Jest to dość
ryzykowne przedsięwzięcie. Rozmawiałem z członkiem fundacji (który
czeka, że gdy nadejdzie czas, i on zamieszka w naczyniu Dewara) i jak się
zdaje, dopuszcza możliwość, że cała ta koncepcja to mrzonka. Ale
podsumował, że daje mu ona większą od zera szansę na przechytrzenie
śmierci — wyraźnie większą, niż ma ją reszta z nas.
Doktor Max More, który kieruje tą placówką, nie używa słowa
„nieśmiertelność”. Mówi natomiast, że Alcor daje ludziom drugą szansę —
potencjalnie mogą oni przeżyć tysiąc i więcej lat. Ale zanim te czasy nadejdą,
Alcor stanowi dla nich ostatnie miejsce spoczynku.
CYFROWA NIEŚMIERTELNOŚĆ
Nie wszyscy pragnący przedłużyć swoje życie są entuzjastami
kriokonserwacji. Niektórzy inaczej podeszli do tej kwestii. Co by było, gdyby
istniały inne sposoby zachowania dostępu do informacji zgromadzonych
w mózgu? Gdyby zamiast budzić zmarłych do życia, znaleźć sposób, by
bezpośrednio odczytać zapisane w nich dane. Jakby nie było,
submikroskopowe, filigranowe struktury mózgu stanowią zapis całej
posiadanej przez nas wiedzy i wszystkich naszych wspomnień. Dlaczego
zatem niemożliwe miałoby być odczytanie tej księgi?

Zastanówmy się zatem, co byłoby potrzebne, by tego dokonać. Po


pierwsze, do przechowania tak szczegółowych danych, jakie ma samodzielny
mózg, potrzebowalibyśmy niewyobrażalnie wydajnego superkomputera. Na
szczęście rosnące z niewiarygodną prędkością moce obliczeniowe
komputerów pozwalają myśleć, że będzie to z pewnością kiedyś możliwe. Na
przestrzeni ostatnich dwudziestu lat zdolności obliczeniowe komputerów
wzrosły przeszło tysiąckrotnie. Moc przetwarzania danych przez procesory
komputerowe ulega podwojeniu średnio co osiem miesięcy, i ten trend nadal
się utrzymuje. Technologie dostępne w naszej erze nowoczesności pozwalają
przechowywać niewyobrażalną ilość danych i przeprowadzać olbrzymie
symulacje.
Biorąc pod uwagę ten potencjał, zdaje się, że pewnego dnia będziemy
w stanie stworzyć kopię roboczą mózgu dzięki urządzeniom techniki
komputerowej. I nic, przynajmniej w teorii, nie jest w stanie nam tego
uniemożliwić. Chociaż podchodząc do tego wyzwania, należałoby zachować
sporą dozę realizmu.
Przeciętny mózg jest zbudowany z osiemdziesięciu sześciu miliardów
neuronów, z których każdy tworzy około dziesięciu tysięcy połączeń. Łączą
się one w ściśle określony dla każdego człowieka, unikatowy sposób.
Zdobyte doświadczenia, wspomnienia i wszystko to, co sprawia, że ty to ty,
znajduje odzwierciedlenie w jedynym w swoim rodzaju układzie biliardów
połączeń pomiędzy komórkami nerwowymi twojego mózgu. Wzorzec ten,
zbyt duży, by móc go sobie od razu wyobrazić, określany jest jednym
słowem: konektom. W swoim ambitnym dziele dr Sebastian Seung stara się
wraz zespołem z uniwersytetu w Princeton wydobyć najdrobniejsze szczegóły
tej struktury.

Dwadzieścia lat temu parametry tego superkomputera stanowiły ekwiwalent sumy mocy
obliczeniowych wszystkich komputerów znajdujących się na naszym globie. Za dwadzieścia
lat będą to jedynie przeciętne właściwości — zaledwie takie, które da się tak zminiaturyzować,
by każdy z nas mógł je nosić stale przy sobie.

Wziąwszy pod uwagę, że te detale są tak mikroskopijnych rozmiarów,


a jednocześnie tak rozbudowane, stworzenie mapy połączeń tej sieci będzie
niewyobrażalnie trudnym zadaniem. Seung posługuje się wysokorozdzielczą
seryjną mikroskopią elektronową, która polega na robieniu niezwykle
cienkich preparatów z tkanki mózgu przy użyciu niebywale precyzyjnego
ostrza. (Na razie dotyczy to mózgów myszy, a nie człowieka). Każda
z powstałych w ten sposób błon dzielona jest na małe kawałeczki, a następnie
obserwowana pod nadzwyczaj silnym mikroskopem elektronowym. Każdy
skan staje się obrazem noszącym nazwę „mikrograf elektronowy”
i przedstawia wycinek mózgu powiększony sto tysięcy razy. Przy takiej
rozdzielczości możliwe staje się wydobycie nawet najmniejszych detali
mózgu.
Gdy te fotografie preparatów znajdą się już w komputerze, nadchodzi czas
na trudniejszy etap prac. Na każdym obrazie z osobna wyznacza się granice
komórek — zwykle ręcznie, chociaż coraz częściej za pomocą algorytmów
komputerowych. Następnie obrazy są układane jeden na drugim i próbuje się
ustalić cały zasięg każdej komórki z osobna, uzyskując w ten sposób jej
trójwymiarowy obraz. W efekcie tej żmudnej pracy wyłania się model
pokazujący, co się łączy z czym.

Ten poplątany jak spaghetti obraz połączeń jest wielkości kilkumiliardowej


części metra, mniej więcej rozmiarów łebka od szpilki. Nietrudno sobie
wyobrazić, dlaczego rekonstrukcja pełnego obrazu wszystkich połączeń
w mózgu człowieka jest tak zniechęcającym zadaniem, bo nie ma nadziei na
to, że szybko go otrzymamy. Ilość niezbędnych do tego danych jest
przeogromna: przechowanie obrazów architektury pojedynczego mózgu
człowieka w wysokiej rozdzielczości wymagałoby zettabajta pojemności
pamięci. A to jest równe rozmiarom wszystkich zebranych na Ziemi
nośników pamięci w tej chwili.
Wybiegając w daleką przyszłość, wyobraźmy sobie, że potrafimy
zeskanować nasz konektom. Czy pozyskane w ten sposób informacje
wystarczyłyby, by nas odtworzyć? Czy taki obraz wszystkich obwodów
mózgu posiadałby świadomość — i to dokładnie naszą świadomość?
Prawdopodobnie nie. Diagram obwodów (pokazujący, co z czym się łączy) to
zaledwie połowa magii funkcjonowania mózgu. Druga połowa to aktywność
elektrochemiczna zachodząca na bazie tych struktur. Alchemia myśli,
uczucia, świadomość — wyłaniają się dopiero z bilionów wzajemnych reakcji
pomiędzy komórkami mózgu, zmian w kształcie białek, fal elektrycznych
biegnących wzdłuż aksonów.
Tempo zmian technologicznych

W 1965 roku Gordon Moore, współtwórca giganta komputerowego Intel,


pokusił się o prognozę tempa wzrostu mocy komputerów. Prawo Moore’a
przewidywało, że wraz z miniaturyzacją i wzrostem dokładności
tranzystorów pojemność, która zmieści się w pojedynczym chipie,
będzie się zwiększać dwukrotnie co dwa lata, gwałtownie podwyższając
z czasem moc komputerów. Prognozy te w kolejnych dekadach aż do dziś
się sprawdziły i prawo Moore’a stało się synonimem gwałtownych zmian
w zakresie przyspieszenia pracy komputerów. Nadal jest ono
wykorzystywane w branży komputerowej do długofalowego planowania
i wyznaczania celów postępu technologicznego. A ponieważ prawo to
mówi, że postęp technologiczny będzie się dokonywał raczej w tempie
geometrycznym niż liniowym, można założyć, że za sto lat osiągi będą
20 tysięcy razy większe niż te, którymi dysponujemy dziś. Przy takim
tempie można się spodziewać, że będzie nam dane dożyć niebywałych
osiągnięć w porównaniu do technologii, na której polegamy
w dzisiejszych czasach.

Zastanów się, jak ogromny jest sam konktom, i dopiero to przemnóż przez
ogromną liczbę rzeczy, do jakich dochodzi w każdej sekundzie w każdym
z tych połączeń, a wtedy będziesz mógł zdać sobie sprawę, jak trudna jest to
kwestia. Niestety, systemy tej wielkości pozostają nie do ogarnięcia przez
ludzki mózg. Ale też na szczęście dla nas rozwój mocy obliczeniowych
stwarza nadzieję, że w końcu taka możliwość się pojawi i będziemy w stanie
zasymulować tego rodzaju system. Zatem następnym wyzwaniem będzie nie
tyle jego odczytanie, ile uruchomienie go.

Plaster konektomu: te frapujące dwuwymiarowe obrazy stanowią zaledwie pierwszy krok na


drodze do rozpracowania najbardziej skomplikowanego w znanym nam świecie schematu
połączeń. Te małe czarne kropki to DNA poszczególnych komórek, a regularne okręgi to
maleńkie kuliste pęcherzyki neuroprzekaźników.
Ten niewielki wycinek tkanki mózgowej myszy zawiera około 300 połączeń (synaps). Taki
fragment to zaledwie jedna dwumiliardowa część całego mysiego mózgu i około jednej
pięciobilionowej części mózgu człowieka.

Do tego typu symulacji zmierza zespół pracujący w École polytechnique


fédérale de Lausanne (EPFL) w Swajcarii. Jego celem jest do 2023 roku
zaprezentować kompletną aparaturę wraz z oprogramowaniem zdolną
symulować pełne funkcjonowanie ludzkiego mózgu. Human Brain Project to
niezwykle ambitna misja badawcza gromadząca dane z laboratoriów
neurobiologicznych z całego świata — obejmują one zarówno wiedzę na
temat poszczególnych komórek (ich zawartości i budowy), dane na temat
konektomu, jak i szczegółowe informacje na temat aktywności grup
neuronów. Powoli każdy kolejny eksperyment, każda poczyniona na świecie
nowa obserwacja dokłada malutki element do tej gigantycznej układanki.
Celem Human Brain Project jest opracowanie takiej symulacji mózgu, która
będzie bazować na pojedynczych neuronach, które jednocześnie będą
realistyczne w swej budowie i zachowaniu. Nawet przy tak ambitnych celach
i funduszach z Unii Europejskiej w kwocie ponad miliarda euro mózg ludzki
nadal pozostaje poza naszym zasięgiem. Tymczasowym celem będzie
stworzenie symulacji mózgu szczura.

Human Brain Project: wieloosobowy zespół ze Szwajcarii zbiera i opracowuje dane


pozyskiwane z laboratoriów rozsianych po całym świecie, czego ostatecznym celem ma być
stworzenie w pełni sprawnego modelu mózgu.

Jesteśmy dopiero na początku drogi w kwestii mapowania i symulowania


kompletnego ludzkiego mózgu, ale przynajmniej teoretycznie nic nie stoi na
przeszkodzie, by to osiągnąć. Nadal pozostaje jednak zasadnicze pytanie: Czy
taki działający model mózgu miałby świadomość? Czy gdyby wszystkie
szczegóły były odtworzone z należytą dokładnością, mielibyśmy do czynienia
z wrażliwą istotą? Czy by myślała, czy miałaby samoświadomość?

Seryjna mikroskopia elektronowa a konektom


Sygnały pochodzące ze środowiska są przekładane na impulsy
elektrochemiczne przekazywane przez komórki mózgu. Jest to pierwszy
etap procesu przyswajania informacji ze świata otaczającego ciało.
Prześledzenie tej gmatwaniny miliardów wzajemnie połączonych ze
sobą neuronów wymaga wyspecjalizowanej technologii, a także
najostrzejszego na świecie noża. Technika, zwana elektronową
mikroskopią seryjnego skanowania preparatów, pozwala z cieniutkich
preparatów tkanki mózgowej stworzyć trójwymiarowe modele ścieżek
neuronalnych o wysokiej rozdzielczości. Jest to pierwsza technika
pozwalająca uzyskać trójwymiarowe obrazy mózgu w wysokiej
rozdzielczości rzędu nanoskali (jednej miliardowej metra).
Tak jak krajalnica w sklepie mięsnym, niezwykle precyzyjne
diamentowe ostrze zamocowane wewnątrz mikroskopu skanującego wycina
warstwa po warstwie cieniutkie preparaty mózgu, tworząc jak na taśmie
filmowej klatki, z których każda stanowi ultracienkie plasterki.
Każdy plasterek jest skanowany za pomocą mikroskopu elektronowego.
Kolejne warstwy nakładane są jedna na drugą, by stworzyć
trójwymiarowy model oryginalnej bryły.
W procesie tropienia śladów na kolejnych plasterkach wyłania się
model pogmatwanych, wzajemnie się krzyżujących i przeplatających
neuronów. Zważywszy na to, że przeciętny neuron ma długość od 4 do
100 miliardowych metra oraz 10 tysięcy różnych rozgałęzień, jest to
zadanie karkołomne. Przyjąć więc trzeba, że zmapowanie całego
ludzkiego konektomu zajmie kilka dziesięcioleci.
CZY ŚWIADOMOŚĆ W OGÓLE POTRZEBUJE
TYCH WSZYSTKICH STRUKTUR
BIOLOGICZNYCH?
Niewykluczone, że podobnie jak w przypadku oprogramowania
komputerowego, które można uruchamiać na różnych zestawach sprzętu,
oprogramowanie umysłu też dałoby się zainstalować na innych platformach.
Rozważmy tę możliwość w następujący sposób: być może w samej biologii
neuronów nie ma niczego szczególnego, a tylko sam sposób ich
komunikowania się między sobą sprawia, że jesteśmy tym, czym jesteśmy.
Ten punkt widzenia nosi nazwę obliczeniowego modelu funkcjonowania
mózgu. Zakłada on, że neurony i synapsy oraz cała materia biologiczna nie
stanowi najistotniejszego elementu: ważniejsze stają się obliczenia, jakich one
dokonują. Może się okazać, że to, czym jest mózg, nie ma żadnego znaczenia,
a liczyć się będzie to, czego dokonuje.

Szczurze móżdżki

W historii człowieka szczur raczej nie zyskał zbyt dobrej reputacji,


ale dla neurobiologii szczur (wraz z myszą) odgrywa niepoślednią rolę
w wielu obszarach badań. Mózg szczura jest większy niż mózg myszy,
ale oba w dużej mierze przypominają mózg ludzki — zwłaszcza w kwestii
organizacji kory mózgowej, czyli zewnętrznej powierzchni
odpowiedzialnej za myślenie abstrakcyjne.
Ta zewnętrzna powłoka u człowieka jest silnie pofałdowana po to, by
zmieścić jej jak najwięcej w ograniczonej przestrzeni, jaką jest
czaszka. Gdyby ją rozprostować, to u przeciętnego dorosłego człowieka
zajęłaby powierzchnię 2500 centymetrów kwadratowych (czyli tyle, co
nieduża serweta). Natomiast mózg szczura jest całkowicie gładki. Mimo
to, oprócz oczywistych różnic w wyglądzie i rozmiarze, na poziomie
komórkowym mózgi te wykazują wiele podobieństw.
Pod mikroskopem prawie niemożliwe jest odróżnienie neuronu szczura
od neuronu człowieka. Do tworzenia nowych połączeń nerwowych dochodzi
w obu typach mózgu w niemal jednakowy sposób i przechodzą one niemal
identyczne fazy rozwojowe. Szczury można też wytresować do
wykonywania zadań o charakterze poznawczym — począwszy od
rozróżniania zapachów, aż po wyszukanie odpowiedniej drogi
w labiryncie — a to pozwala badaczom na skorelowanie szczegółów ich
aktywności mózgowej z określonymi zadaniami.

Gdyby tak rzeczywiście było, teoretycznie można by zasymulować pracę


mózgu na dowolnym podłożu. Dopóki obliczenia nieprzerwanie podążają we
właściwym kierunku, dopóty jako produkt wielopłaszczyznowej komunikacji
zachodzącej wewnątrz nowej materii powinny się rodzić myśli, emocje lub
charakterystyczne złożoności. Teoretycznie można by zamienić komórki na
układy scalone, a tlen na prąd, bo przecież sam nośnik nie jest ważny, jeśli
wszystkie elementy i części komunikują się i wzajemnie oddziałują we
właściwy sposób. Dzięki temu być może byłbym w stanie „uruchomić”
w pełni funkcjonującą symulację swojej osoby, nie korzystając w ogóle
z biologicznego mózgu. W myśl tej komputerowej metafory taka symulacja
stałaby się faktycznie mną.
Struktura maszyn liczących nie musi opierać się na obwodach krzemowych — równie dobrze
mogą to być przelewające się krople wody lub klocki Lego. Nie chodzi bowiem o to, z czego
komputer jest zbudowany, ale o to, jak jego poszczególne elementy wzajemnie na siebie
oddziałują.

Obliczeniowy model funkcjonowania mózgu jest po prostu jedną z hipotez,


o której jak na razie nie wiemy, czy się sprawdzi. W końcu przecież jest może
coś szczególnego, aczkolwiek jeszcze nieodkrytego, w istocie tego
biologicznego osprzętu, że niestety będziemy skazani na biologiczne
wyposażenie, z którym przychodzimy na świat. Jeśli hipoteza obliczeniowa
jest trafna, to faktycznie umysł mógłby zamieszkać w komputerze.

Gdyby możliwe stało się symulowanie mózgu, prowadziłoby to do


postawienia kolejnego pytania: Czy musimy kopiować tradycyjnie
biologiczny sposób jego funkcjonowania? Czy też możliwe jest stworzenie
innego rodzaju inteligencji będącej zupełnie autorskim wynalazkiem — od
zera?
SZTUCZNA INTELIGENCJA
Już od dłuższego czasu ludzie starali się stworzyć maszyny myślące. Ta linia
badań nad sztuczną inteligencją bierze swój początek w latach pięćdziesiątych
XX wieku, lecz choć początkowo pionierzy upajali się optymizmem, problem
ten okazał się nieoczekiwanie dość trudny. Mimo że już wkrótce będziemy
korzystać z samochodów, które będą same jeździły, i niedługo miną dwa
dziesięciolecia, odkąd komputer po raz pierwszy pokonał mistrza
szachowego, na osiągnięcie celu, jakim jest posiadanie w pełni wrażliwej
maszyny, będziemy musieli jeszcze poczekać. Kiedy byłem dzieckiem,
spodziewałem się, że obecnie będziemy już mieli roboty, z którymi będziemy
mogli wchodzić w interakcje, które będą się o nas troszczyły i z którymi
będziemy mogli sobie porozmawiać. Fakt, że nadal nie jesteśmy w stanie
przybliżyć się do tego celu, odnosi się wciąż do nierozwiązanej zagadki
sposobu funkcjonowania mózgu i tego, jak dalece jeszcze będziemy się
musieli zaangażować w zgłębianie sekretów Matki Natury.

Jedną z najnowszych prób stworzenia sztucznej inteligencji podjęto na


angielskim uniwersytecie w Plymouth. Nosi nazwę iCub i jest
humanoidalnym robotem skonstruowanym i zaprogramowanym tak, by mógł
się uczyć tak jak ludzkie dziecko. Zazwyczaj roboty programuje się, by
posiadały wszystko, co będzie im potrzebne do rozwiązania zadania. A
gdybyśmy założyli, że roboty mogą się rozwijać tak, jak to robią dzieci —
poprzez wzajemne oddziaływanie ze światem, poprzez naśladownictwo
i uczenie się na cudzych przykładach? Dzieci nie przychodzą na świat,
wiedząc, jak mówić i chodzić — rodzą się, mając jedynie ciekawość świata,
dlatego zwracają na różne rzeczy uwagę i imitują określone zachowania. Dla
dzieci świat jest niczym podręcznik, z którego czerpią przykłady
postępowania. Czy roboty też to potrafią?
iCub ma rozmiary dwuletniego dziecka. Ma oczy, uszy i sensory dotykowe,
które pozwalają mu czerpać wiedzę o świecie.
Jeśli robocikowi iCub pokaże się nowy przedmiot i nazwie się go („To jest
czerwona piłka”), program komputerowy skoreluje obraz wizualny
przedmiotu z werbalną etykietą. Dlatego gdy ponownie pokaże się mu
czerwoną piłkę i zapyta „Co to jest?”, on odpowie „To jest czerwona piłka”.
Główny cel jest taki, by z każdą kolejną interakcją robot rozbudowywał swoje
zasoby wiedzy. Dokonując zmian i powiązań we własnym wewnętrznym
kodzie, buduje on repertuar właściwych reakcji.
Nierzadko pojmuje jednak niektóre sprawy w sposób błędny. Jeśli pokaże
mu się i określi kilka przedmiotów, a następnie będzie się od niego wymagać,
by nazwał je wszystkie, pojawią się liczne błędy, a nawet sporo odpowiedzi
„Nie wiem”. Ale to też jest element całego procesu, co pokazuje, jak trudnym
zadaniem jest budowanie inteligencji.

„Zamiast starać się stworzyć program symulujący mózg dorosłego człowieka, dlaczego by nie
spróbować stworzyć takiego, który symulowałby mózg dziecka?” — Alan Turing, 1950.
Obecnie istnieje dwadzieścia dziewięć identycznych robotów iCub w laboratoriach na całym
świecie, z których każde przyczynia się do stworzenia wspólnej platformy wspomagającej
uczenie się tych maszyn.

Pozwoliłem sobie spędzić sporo czasu na zabawie z robocikiem iCub


i przyznam, że cały projekt robi wrażenie. Im dłużej z nim przebywałem, tym
bardziej stawało się dla mnie jasne, że za tym programem nie kryje się żaden
umysł. Pomimo dużych oczu, miłego głosu oraz dziecięcych ruchów
wyraźnie widać, że nie jest to istota wrażliwa. Wykorzystuje on linie kodu,
a nie strumienie myśli. Mimo że wciąż znajdujemy się w początkowym
okresie prac nad sztuczną inteligencją, nie można powstrzymać się od
ciągłego powracania do zasadniczego pytania filozoficznego: Czy linie kodu
komputerowego kiedykolwiek zaczną myśleć? Jeśli usłyszymy od iCub słowa
„czerwona piłka”, to czy naprawdę będzie on doświadczał głębi jej czerwonej
barwy lub krągłości jej kształtu? Czy komputery robią po prostu to, do czego
zostały zaprogramowane, czy może zdolne są do wewnętrznych przeżyć?
CZY KOMPUTER POTRAFI MYŚLEĆ?
Czy kiedykolwiek komputer może zostać tak zaprogramowany, by miał
świadomość lub umysł? W latach osiemdziesiątych XX wieku John Searle
zaproponował eksperyment myślowy o nazwie „argument chińskiego
pokoju”.

Polega on mniej więcej na tym, że na przykład ja zostaję zamknięty


w pokoju. Przez szparę na listy w drzwiach wrzucane są dla mnie pytania —
a zapisane są one tylko w języku chińskim. Nie znam chińskiego. Kompletnie
nie mam pojęcia, co na tych skrawkach papieru jest napisane. Jednak
w pokoju znajduje się spora biblioteczka, w której potrafię odnaleźć
instrukcje mówiące, co zrobić z tymi symbolami. Patrzę na te kombinacje
znaków i stosuję się do zawartych w książkach wskazówek, które
podpowiadają, które z chińskich liter skopiować, aby napisać odpowiedź.
Kreślę je na kawałku kartki i wyrzucam na zewnątrz przez szczelinę
w drzwiach.

Kiedy osoba posługująca się chińskim otrzyma taką odpowiedź, uznaje ją


za logiczną. Zdawać by się mogło, że ktokolwiek siedzi w tym pokoju,
doskonale odpowiada na zadane pytania, a zatem oczywiste się staje, że ta
osoba musi rozumieć język chiński. Ja bez wątpienia jestem oszustem,
ponieważ tylko posługuję się zestawem poleceń, kompletnie nie rozumiejąc
tego, co się dzieje. Mając dostatecznie dużo czasu i dostateczny zasób
instrukcji, jestem w stanie odpowiedzieć na niemal każde postawione po
chińsku pytanie. Ale ja, czyli operator, wcale nie znam chińskiego. Jak dzień
długi manipuluję jedynie symbolami, ale nie mam zielonego pojęcia, co one
oznaczają.
Searle twierdził, że właśnie tak się dzieje wewnątrz komputera. Bez
względu na to, jak inteligentny wyda nam się program, chociażby iCub,
wykorzystuje on jedynie zestaw instrukcji po to tylko, by stworzyć
odpowiedź — manipuluje symbolami, tak naprawdę nie rozumiejąc, co
właściwie robi.

Przykładem tej zasady jest przeglądarka Google. Kiedy wpisujemy jakieś


zapytanie, ona nie rozumie ani tego pytania, ani też odpowiedzi: przepuszcza
jedynie zera i jedynki przez bramki logiczne i wyświetla uzyskane zera
i jedynki. W przypadku robiącego tak silne wrażenie programu jak Google
Translate, wypowiadam jakieś zdanie w języku suahili i jeśli chcę, to
otrzymuję jego tłumaczenia na język węgierski. Ale jest to wynik działania
algorytmu. To wszystko to tylko manipulacja symbolami, podobna do tego,
co robi osoba w chińskim pokoju. Sam Google Translate nie rozumie ani
słowa z tych zdań i nie mają one dla niego najmniejszego znaczenia.

W eksperymencie myślowym chińskiego pokoju osoba w zamkniętym pomieszczeniu


wykonuje instrukcje podpowiadające, jak manipulować symbolami chińskiego alfabetu. W ten
sposób udaje się zwieść rodzimego użytkownika tego języka, że osoba zamknięta w pokoju
biegle mówi po chińsku.

Argument chińskiego pokoju sugeruje, że komputery mające naśladować


ludzką inteligencję nigdy nie zrozumieją tego, o czym mówią: nie będzie to
miało najmniejszego znaczenia dla tego, czego dokonają. Searle użył tego
eksperymentu myślowego, by uargumentować, że jest w ludzkim mózgu coś,
czego nie da się wyjaśnić, sprowadzając go jedynie do poziomu maszyny
cyfrowej. Pomiędzy pozbawionymi znaczenia symbolami a naszym
świadomym doświadczeniem istnieje ogromna przepaść.

Nad sposobami interpretowania argumentu chińskiego pokoju nie przestała


toczyć się gorąca debata, lecz bez względu na to, jak będziemy go pojmować,
metafora ta objawia nam tajemniczość tego, w jaki sposób fizyczne elementy
i moduły sprowadzają się do naszego doświadczania bycia żywą istotą
w otaczającym nas świecie. Każdej próbie symulacji lub stworzenia
inteligencji na obraz ludzki towarzyszy zasadnicza i nierozwiązana dotąd
kwestia neurobiologii: w jaki sposób coś tak przebogatego jak subiektywne
poczucie bycia sobą — jak bolesne ukłucie, czerwień czerwonej barwy, smak
grejpfruta — bierze się z miliardów prostych komórek mózgowych
przeprowadzających jakieś sobie tylko wiadome operacje? Bo jakby nie było,
każda z tych komórek jest po prostu komórką działającą według stałych reguł
i wykonującą swoje podstawowe funkcje. Sama nie jest w stanie zbyt wiele
zrobić. Jak więc kumulacja miliardów z nich tworzy doświadczenie bycia
sobą?
TO COŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO SUMA
W 1714 roku Gottfried Wilhelm Leibniz twierdził, że sama materia nigdy nie
będzie w stanie wykreować umysłu. Leibniz był niemieckim filozofem,
matematykiem i naukowcem, o którym kiedyś powiedziano: „ostatni
człowiek, który wie wszystko”. Jego zdaniem sama tkanka mózgowa nie jest
w stanie prowadzić żadnego wewnętrznego życia. Zaproponował on
eksperyment myślowy, znany dziś pod nazwą młyna Leibniza. Wyobraźmy
sobie wielki młyn. Gdybyśmy mieli przejść się po jego wnętrzu,
zobaczylibyśmy w ruchu wszystkie jego tryby, przekładnie i dźwignie,
a jednak niedorzecznością byłoby sugerować, że młyn myśli, odczuwa lub
cokolwiek dostrzega. Jak młyn może się zakochać lub podziwiać zachód
słońca? Składa się on jedynie z elementów i części. Tak samo zresztą jak,
jego zdaniem, mózg. Gdybyśmy mogli powiększyć mózg do rozmiarów
młyna i przejść się po jego wnętrzu, dostrzeglibyśmy jedynie elementy
i części. Nie zauważylibyśmy tam niczego, co byłoby związane z percepcją.
Wszystkie elementy po prostu oddziaływałyby na inne części. Gdybyśmy
spisali wszystkie te interakcje, wcale nie dowiedzielibyśmy się, w którym
miejscu zlokalizowane jest myślenie czy postrzeganie.

Kiedy zaglądamy do wnętrza mózgu, widzimy neurony, synapsy,


neuroprzekaźniki chemiczne, impulsy elektryczne. Widzimy miliardy
aktywnych, komunikujących się ze sobą komórek. A gdzie w tym wszystkim
jesteś ty? Gdzie są twoje myśli? Twoje emocje? Twoje poczucie szczęścia?
Gdzie kolor indygo? W jaki sposób z tak zwykłej materii możesz się wyłaniać
ty? Zdaniem Leibniza umysłu nie da się wytłumaczyć za pomocą
mechanizmów.
Młyn składa się z mnóstwa współpracujących ze sobą elementów i części, a mimo to rzadko
kto pokusi się o stwierdzenie, że młyn jest w stanie myśleć. Skąd biorą się zatem magiczne
właściwości mózgu, który wszak także składa się ze współpracujących elementów i części?

Niewykluczone, że jednak Leibniz w swoim twierdzeniu coś przeoczył.


Kiedy przyglądał się pojedynczym elementom i częściom mózgu, umknęła
mu pewna sztuczka. Być może więc zaproponowana przez niego przechadzka
po wnętrzu młyna nie jest właściwym podejściem do kwestii świadomości.
ŚWIADOMOŚĆ JAKO WYŁANIAJĄCA SIĘ
NOWA CECHA
By zrozumieć ludzką świadomość, być może powinniśmy pomyśleć o niej nie
w kategoriach elementów i części mózgu, ale w kategoriach tego, jak one ze
sobą wzajemnie oddziałują. Jeśli chcielibyśmy zobaczyć, jak proste elementy
mogą dać początek czemuś większemu niż one same, wystarczy popatrzeć na
najbliższy kopiec mrówek.

Z pomocą milionów innych członkiń kolonii mrówki grzybiarki same


hodują dla siebie pożywienie. Tak jak ludzie, mrówki stają się farmerami.
Niektóre z nich wyruszają z mrowiska, by znaleźć zielone żywe rośliny.
Kiedy znajdą, odgryzają duży kawałek, który zanoszą do gniazda. Jednak
mrówki nie zjadają tych liści. Mniejsze robotnice rozdrabniają je i używają
jako nawozu do uprawy grzybni w swych wielkich podziemnych „ogrodach”.
Mrówki dokarmiają grzyby, a te rozrastają się w nowe strzępki i dopiero one
stanowią dla mrówek pokarm. (Związek ten stał się na tyle symbiotyczny, że
grzybnia zatraciła zdolność samodzielnej reprodukcji i w swoim rozroście
całkowicie musi polegać na mrówkach). Stosując tę skuteczną strategię
rolniczą, mrówki budują ogromne podziemne gniazda, niektóre ciągnące się
setki metrów kwadratowych. I podobnie do ludzi stworzyły idealną
cywilizację rolniczą.

Zatem czas na najważniejszy wniosek: chociaż kolonia mrówek


przypomina superorganizm, który dokonuje nadzwyczajnych dzieł, każda
pojedyncza mrówka zachowuje się w sposób schematyczny. Po prostu stosuje
się do zakodowanych reguł. Królowa wcale nie wydaje poleceń, nie
koordynuje tych zachowań niejako z wysokości swojego majestatu. Każda
mrówka reaguje na miejscowe sygnały chemiczne: ze strony innych mrówek,
larw, intruzów, pokarmu, odchodów lub liści. Każda z nich z osobna jest
autonomiczną jednostką, której reakcje zależą jedynie od jej otoczenia
i genetycznie zakodowanych reguł właściwych dla danej odmiany mrówki.
Mimo braku ośrodka podejmowania decyzji kolonie mrówek grzybiarek
prezentują coś, co jawi się jako nadzwyczaj wyrafinowane zachowanie. (Poza
doglądaniem upraw dokonują one takich wyczynów, jak znalezienie
maksymalnie oddalonych od wejścia do kopca miejsc na składowanie
martwych ciał, co jest nie lada geometrycznym zadaniem).

Nauka, jaka stąd płynie, jest taka, że złożone zachowania kolonii nie
wynikają ze złożoności pojedynczych mrówek. Żadna z nich nie zdaje sobie
sprawy z tego, że stanowi element skutecznej cywilizacji: po prostu realizuje
swój niewielki prosty program.

Gdy zgromadzi się dostateczna liczba mrówek, wyłania się superorganizm


o zbiorowych właściwościach, które są o wiele bardziej rozbudowane niż
cechy ich podstawowych elementów. Zjawisko to, znane pod nazwą
wyłanianie, zachodzi, kiedy proste moduły oddziałują wzajemnie
w prawidłowy sposób, a powstaje z tego coś większego.
Każda z mrówek grzybiarek komunikuje się wedle reguł panujących w jej bezpośrednim
otoczeniu i nie ma pojęcia o tym, że stanowi element większej struktury. Jednak na poziomie
całej kolonii wyłania się obraz niezwykle wysublimowanego i wrażliwego organizmu.

Kluczem do wszystkiego jest wzajemne oddziaływanie pomiędzy


mrówkami. I tak samo jest w przypadku mózgu. Neuron to po prostu
wyspecjalizowana komórka, jak każda inna komórka w ciele, tyle że jej
specjalizacja pozwala na wzmaganie procesów i rozsyłanie sygnałów
elektrycznych. Tak jak pojedyncza mrówka, pojedyncza komórka mózgu
realizuje sobie przypisany program przez całe swoje życie, przenosząc
sygnały elektryczne wzdłuż błony, kiedy przyjdzie na to czas, wysyłając
neuroprzekaźniki i przyjmując je z innych komórek. Nic więcej. Żyje
w ciemności. Każdy neuron wiedzie swój żywot wpleciony w sieć innych
komórek, jedynie reagując na sygnały. Nie ma pojęcia, czy przyczynia się do
ruchu gałki ocznej podczas czytania Szekspira, czy do poruszania ręką
podczas grania utworów Beethovena. W ogóle nie ma pojęcia o naszym
istnieniu. I mimo że nasze cele, zamiary i zdolności zależą całkowicie od
istnienia tych malutkich neuronów, ich życie toczy się w mniejszej skali.
Pozostają zupełnie nieświadome tego, na co się składają.
Wystarczy jednak, że zgromadzi się wystarczającą liczbę tych
podstawowych komórek mózgowych, prawidłowo oddziałujących na siebie
wzajemnie, a wyłoni się umysł.

Gdzie tylko się rozejrzymy, możemy dostrzec systemy z dodatkowymi


właściwościami. Żadna z metalowych części składających się na samolot nie
potrafi sama z siebie latać, ale kiedy odpowiednio je ze sobą poskładamy
w całość, wyłonią się z nich właściwości lotne. Elementy lub części jakiegoś
systemu jako takie mogą być bardzo proste. Chodzi tylko o ich wzajemne
oddziaływanie. A w wielu przypadkach części te mogą być po prostu
wymienne.

Zarówno pojedyncze mrówki, jak i pojedyncze neurony wiodą swój żywot, wypełniając reguły
panujące w ich najbliższym otoczeniu. Mrówki bezwiednie przyczyniają się do powstawania
wyrafinowanych zachowań całych kolonii, zaś poszczególne neurony do powstawania
naszych zachowań.
CO JEST NIEZBĘDNE, BY WYŁONIŁA SIĘ
ŚWIADOMOŚĆ?
Chociaż nie rozpracowano jeszcze wszystkich teoretycznych szczegółów,
wydaje się, że umysł wyłania się ze wzajemnego oddziaływania na siebie
miliardów elementów i części mózgu. Pojawia się zatem zasadnicze pytanie:
Czy umysł mógłby się wyłonić z czegokolwiek, co składa się z mnóstwa
wzajemnie oddziałujących elementów? Wielkie miasto tworzą interakcje
pomiędzy jego częściami składowymi. Pomyślcie o tych wszystkich
sygnałach krążących po mieście: drutach telefonicznych, liniach
światłowodowych, ciągach kanalizacyjnych, każdym uścisku dłoni pomiędzy
ludźmi, każdej sygnalizacji świetlnej itd. Skala tych wzajemnych
oddziaływań w wielkim mieście jest porównywalna z ludzkim mózgiem.
Oczywiście, bardzo trudno byłoby stwierdzić, czy miasto ma świadomość.
Jak miałoby nam o tym powiedzieć? Bo jak też je o to zapytać?

Odpowiedź na tego typu pytanie wymagałaby rozważenia najpierw nieco


innej kwestii: Być może sieć, aby doświadczyć świadomości, zamiast
określonej liczby elementów potrzebowałaby raczej określonej struktury
umożliwiającej interakcję?
Właśnie odpowiedzi na to pytanie poszukuje profesor Giulio Tononi z
University of Wisconsin. Zaproponował on ilościowy aspekt definiowania
świadomości. Uważa, że oddziałujące na siebie elementy i części to nie
wszystko. Poza nimi musi istnieć swego rodzaju organizacja tych
wzajemnych oddziaływań.
By badać świadomość w warunkach laboratoryjnych, Tononi wykorzystuje
przezczaszkową stymulację magnetyczną (ang. transcranial magnetic
stimulation, TMS), pozwalającą na porównanie aktywności mózgu zarówno
w fazie czuwania, jak i w fazie głębokiego snu (kiedy, jak się przekonaliśmy
w rozdziale 1, nasza świadomość znika). Pobudzając korę mózgową
impulsem elektrycznym, śledzi on wraz z zespołem, w jaki sposób
wynikające z tego uaktywnienie się rozprzestrzenia.

Kiedy badany znajduje się w fazie czuwania, czyli jest zupełnie świadomy,
z punktu poddanego stymulacji elektrycznej rozchodzi się bardzo złożony
wzorzec aktywności neuronalnej. Do różnych obszarów kory docierają
długotrwałe fale pobudzenia, ujawniając rozległe schematy połączeń sieci
mózgowych. Natomiast w fazie głębokiego snu te same zaaplikowane
impulsy stymulują jedynie obszary miejscowe i wówczas ta aktywność dość
szybko wygasa. Oznacza to, że znaczna część tych połączeń jest wtedy
zablokowana. Takie same wyniki uzyskuje się w przypadku pacjentów
w śpiączce: uaktywnienie rozchodzi się na niewielką odległość, jednak gdy
pacjent po kilku tygodniach powraca do świadomości, wywołana aktywność
rozchodzi się w o wiele większym zakresie.

Tononi jest przekonany, że w fazie czuwania i pełnej świadomości


komunikacja pomiędzy obszarami kory jest o wiele bardziej rozległa,
natomiast nieświadomą fazę snu cechuje brak komunikacji pomiędzy
poszczególnymi obszarami. W związku z tym Tononi sugeruje, że system
świadomy wymaga idealnej równowagi pomiędzy dostateczną złożonością
struktur pozwalającą reprezentować różne stany (zwaną różnicowaniem) oraz
dostateczną łącznością pozwalającą na ich ścisłą wzajemną komunikację
(zwaną integracją). W jego teorii równowaga pomiędzy różnicowaniem
a integracją może mieć aspekt ilościowy, dlatego uważa, że tylko systemy
mieszczące się w odpowiednim zakresie są zdolne do doświadczania
świadomości.
Wyższe poziomy świadomości korelują z szerszym zakresem aktywności.

Jeśli jego teoria okazałaby się trafna, to umożliwiałaby bezinwazyjną ocenę


poziomu świadomości u pacjentów w śpiączce. Mogłaby również dostarczyć
narzędzi pozwalających określić, czy systemy nieożywione mają
świadomość. Możliwa zatem byłaby odpowiedź na pytanie, czy duże miasto
ma świadomość. Zależałoby to bowiem od tego, czy przepływ informacji
został zorganizowany we właściwy sposób, czyli na optymalnym poziomie
różnicowania i integracji.

Świadomość a neurobiologia

Zastanówmy się przez chwilę nad osobistym, subiektywnym


doświadczeniem: takim, które objawia się jedynie wewnątrz czyjejś
głowy. Na przykład, kiedy ja ugryzę brzoskwinię, patrząc na zachód
słońca, ty nie możesz wiedzieć dokładnie, czego ja akurat wewnętrznie
doświadczam; możesz jedynie zgadywać, bazując na tym, czego
doświadczyłeś sam. Moje świadome doświadczenie jest moje, a twoje
jest twoje. Jak zatem przystąpić do badania go metodami naukowymi?

W ostatnich dziesięcioleciach badacze zaczęli podkreślać istnienie


„korelatów neuronalnych” świadomości, to znaczy ściśle określonych
wzorców aktywności mózgu, które obserwuje się za każdym razem, kiedy
u kogoś pojawia się szczególne doświadczenie, ale też tylko wtedy,
gdy pojawia się owo doświadczenie.
Weźmy na przykład niejednoznaczny obrazek kaczki/królika. Podobnie
jak w przypadku starej kobiety/młodej kobiety na rycinie w rozdziale
4, interesujące jest to, że w danej chwili możliwe jest doświadczanie
tylko jednej interpretacji, a nie obu jednocześnie. A więc jaka jest
ta konkretna konfiguracja aktywności mózgu w momentach, kiedy masz
wrażenie, że to królik? A co twój mózg robi, kiedy przełączysz się na
doświadczanie widoku kaczki? Przecież na kartce z obrazkiem nic się
nie zmieniło, a zatem jedyne, co musiało się zmienić, to jakiś
szczegół w obrazie aktywności mózgowej, który skutkuje pojawieniem
się tego lub innego świadomego doświadczenia.

Teoria Tononiego jest spójna z poglądem, że ludzka świadomość może


wymykać się jej biologicznym źródłom. Idea ta zakłada, że chociaż
świadomość ewoluowała równolegle do konkretnej ścieżki, która
zaowocowała powstaniem mózgu, to wcale nie musi bazować na materii
organicznej. Równie dobrze mogłaby bazować na krzemie, pod warunkiem że
wzajemne oddziaływanie zostanie we właściwy sposób zorganizowane.
UPLOADING: KOPIOWANIE ŚWIADOMOŚCI
DO PLIKU
Skoro software mózgu stanowi ostateczny element umysłu — a nie szczegóły
budowy jego hardware’u — to, przynajmniej teoretycznie, moglibyśmy
wyizolować siebie z substancji ciała. Posiadając dostatecznie wydajne
komputery symulujące interakcje zachodzące w mózgu, moglibyśmy
skopiować siebie do pliku. Moglibyśmy istnieć w formie elektronicznej
i uruchamiać siebie tak, jak to się robi z wszelkiego rodzaju symulacjami, a
tym samym zrezygnować z naszej substancji organicznej, z której się
wzięliśmy, i stać się istotami niebiologicznymi. Byłby to bez wątpienia
największy skok technologiczny w historii naszego gatunku, wprowadzający
ludzkość w erę transhumanizmu.

Wyobraźcie sobie, jakby to było porzucić własne ciało i rozpocząć nowe


życie w symulowanym świecie. Wasze cyfrowe istnienie mogłoby wyglądać
tak jak to, którego dla siebie kiedykolwiek pragnęliście. Programiści mogliby
stworzyć dla każdego dowolny wirtualny świat — świat, w którym
potrafilibyśmy latać, zamieszkać pod wodą lub poczuć wiatry wiejące na
innych planetach. Moglibyśmy uruchamiać swój mózg w szybkim lub
wolnym tempie, jak nam się żywnie podoba, a nasz umysł mógłby albo
pokonywać ogromne połacie czasu, albo zmienić sekundy cyfrowego czasu
w miliardy lat doświadczenia.

Upload: czy to nadal Ty?


Skoro najważniejszym elementem, który czyni z nas tych, kim jesteśmy,
są raczej algorytmy biologiczne, a nie materia fizyczna, w takim
razie możliwe, że pewnego dnia będziemy potrafili skopiować nasz
mózg, zamieścić go w sieci i żyć wiecznie w krzemionce. Pozostanie
wtedy jednak pytanie: Czy ty to naprawdę ty? No, niezupełnie.
Uploadowane kopie będą zachowywać wszystkie twoje wspomnienia
i przekonanie, że były kiedyś tobą, tam, na zewnątrz komputera,
w twoim ciele. I czas na najdziwniejszą kwestię: jeśli umrzesz, a my
sekundę później włączymy twoją symulację, będzie to przekaz. Nie
będzie się on różnił od teleportacji, jaką możemy oglądać w Star
Trek, kiedy ktoś ulega dezintegracji, a następnie jego nowa wersja
jest odtwarzana chwilę później. Upload może się wcale wiele nie
różnić od tego, co się dzieje z nami każdego wieczoru, kiedy
zasypiamy: przeżywamy wtedy małą śmierć świadomości, a ci, którzy
budzą się następnego ranka z głową na naszej poduszce, dziedziczą
wszystkie nasze wspomnienia i wstają święcie przekonani, że to my we
własnej osobie.

Techniczną przeszkodą pomyślnego umieszczenia siebie w sieci jest to, że


zasymulowany mózg musiałby być zdolny do automodyfikacji. Musielibyśmy
dysponować nie tylko elementami i częściami, ale także wiedzą na temat ich
nieprzerwanych wzajemnych oddziaływań — na przykład co do aktywności
czynników transkrypcyjnych, które wnikają do jądra i skutkują ekspresją
genu, co do dynamiki zmian położenia i siły połączeń synaptycznych itd.
Gdyby symulowane doświadczenia nie były w stanie zmieniać symulowanej
struktury mózgu, my nie bylibyśmy w stanie rejestrować nowych wspomnień
ani odczuwać upływu czasu. Czy w takim razie nieśmiertelność miałaby
jakikolwiek sens?
Gdyby kopiowanie siebie do pliku okazało się możliwe, stworzyłoby ono
sposobność dotarcia do innych układów słonecznych. W naszym kosmosie
istnieje przynajmniej sto miliardów galaktyk, z których każda posiada sto
miliardów gwiazd. Odkryliśmy już tysiące egzoplanet okrążających na
orbitach te właśnie gwiazdy, a warunki panujące na niektórych z nich są
bardzo podobne do warunków ziemskich. Na razie trudność polega na tym, że
nasze obecne cielesne powłoki nie są w stanie dotrzeć do tych egzoplanet —
po prostu w dającej się przewidzieć przyszłości nie istnieją żadne sposoby
przetrwania tak dalekich i tak długich podróży. Ale gdybyśmy mogli
zatrzymać symulację, wystrzelić ją w przestrzeń i uruchomić dopiero tysiąc
lat później, kiedy już dotrze do tej planety, w naszej świadomości mogłoby
wyglądać tak, że przed chwilą byliśmy na Ziemi, zjedliśmy obiad
i natychmiast znaleźliśmy się na nowej planecie. Skopiowanie siebie do pliku
byłoby tym samym co spełnienie marzeń fizyków, by znaleźć tunel
czasoprzestrzenny pozwalający przedostać się z jednego miejsca we
wszechświecie w inne, w dowolnej chwili.
CZYŻBYŚMY JUŻ UCZESTNICZYLI W
SYMULACJI?
Być może to, co byśmy chcieli, by znalazło się w naszej symulacji, w dużej
mierze przypominałoby to, co już mamy w obecnym życiu na Ziemi.
Spostrzeżenie to doprowadziło kilku filozofów do zastanowienia się, czy już
nie bierzemy udziału w symulacji. Mimo że brzmi to jak science fiction,
wiemy przecież, jak łatwo dajemy się nabrać w naszym procesie postrzegania
rzeczywistości: co noc zasypiamy i niejednokrotnie miewamy dziwaczne sny
— a wtedy jesteśmy w stanie całkowicie uwierzyć w istnienie tych światów.
Pomysły podważające istnienie rzeczywistości nie są wcale nowe. Dwa
tysiące trzysta lat temu chińskiemu filozofowi Zhuangzi przyśniło się, że jest
motylem. Gdy się obudził, zaczął się zastanawiać: Skąd mam wiedzieć, czy
jestem Zhuangzi, który śni, że jest motylem, a nie motylem śniącym, że jest
człowiekiem nazywanym Zhuangzi?
„Pewnego razu ja, Zhuangzi, śniłem, że jestem motylem fruwającym to tu, to tam, ze wszech
miar motylem. W trakcie snu nie byłem świadom swojej niepowtarzalnej osobowości jako
człowieka, a jedynie tego, że jestem motylem. Nagle się przebudziłem i okazało się, że znów
leżę ja, we własnej osobie. I do tej pory nie wiem, czy byłem wówczas człowiekiem śniącym,
że jest motylem, czy może motylem śniącym, że jest człowiekiem”.

Francuski filozof René Descartes (Kartezjusz) zmagał się z inną wersją


tego samego problemu. Zastanawiał się, skąd mamy wiedzieć, czy to, czego
doświadczamy, to rzeczywiście rzeczywistość. By wyjaśnić ten problem,
podjął pewien eksperyment myślowy: Skąd mam wiedzieć, że ja to nie jakiś
mózg w pojemniku? Być może tylko ktoś odpowiednio stymuluje ten mózg,
bym uwierzył, że jestem tu, stąpam po ziemi, widzę tych ludzi i słyszę te
dźwięki. Kartezjusz doszedł do wniosku, że być może nie ma sposobu, by się
o tym przekonać. Zdał sobie również sprawę z czegoś innego: istnieje
wewnątrz coś takiego jak Ja, które usiłuje rozstrzygnąć to wszystko. Bez
względu na to zatem, czy jestem tylko mózgiem w pojemniku, czy nie, głowię
się nad tym problemem. Myślę o tym, więc jestem.
KU PRZYSZŁOŚCI
W nadchodzących latach dowiemy się o ludzkim mózgu więcej, niż jesteśmy
dziś w stanie opisać za pomocą aktualnych teorii i ram pojęciowych. Na
chwilę obecną otacza nas wiele tajemnic: wśród nich takie, z których zdajemy
sobie sprawę, i takie, o których nawet nie mamy pojęcia. Jako dziedzina nauki
wypływamy wciąż na niezbadane wody. Jak to w badaniach naukowych
bywa, najważniejsze jest przeprowadzać eksperymenty i oceniać ich wyniki.
Matka Natura wówczas powie nam, które z podejść jest ślepą uliczką, a które
bardziej przybliża nas do zrozumienia śladów naszego umysłu.

Jedno jest pewne: jako gatunek stoimy już na progu czegoś, choć nie do
końca wiemy, co to takiego. Dane nam jest żyć w takim momencie historii,
który nie miał jak dotąd precedensu. Takim, w którym nauka o mózgu
i możliwości technologiczne ewoluują w równym tempie. A to, co się zdarzy
w momencie ich połączenia, bez wątpienia zmieni to, kim jesteśmy.

Od tysięcy pokoleń, bez przerwy, ludzie przechodzili identyczne cykle


życia: rodziliśmy się, zyskiwaliśmy kontrolę nad naszym kruchym ciałem,
czerpaliśmy radość z jakiejś sensorycznej rzeczywistości, a potem
umieraliśmy.

Nauka może dostarczyć nam narzędzi pozwalających wykroczyć poza tę


ewolucyjną ścieżkę. Potrafimy już hakować nasz hardware, przez co nasz
mózg nie musi pozostawać w takim kształcie, w jakim go odziedziczyliśmy.
Potrafimy zasiedlać nowe obszary rzeczywistości sensorycznej, jak również
nowe postaci naszego ciała. W końcu być może będziemy w stanie porzucić
całkowicie nasze fizyczne kształty.
Nasz gatunek już dziś odkrywa nowe narzędzia, dzięki którym będziemy
mogli kształtować swój los.
To, kim się staniemy w przyszłości, zależy w całości od nas samych.
Podziękowania
Zupełnie tak samo jak magia mózgu wyłania się z wzajemnego
oddziaływania na siebie mnóstwa jego elementów, tak i ta książka oraz serial
telewizyjny „The Brain” powstały dzięki współpracy wielu ludzi.

Głównym filarem tego przedsięwzięcia była Jennifer Beamish,


niestrudzenie kierująca rzeszą ludzi, sprawnie żonglująca we własnej głowie
ewoluującą treścią serialu i jednocześnie ogarniająca niuanse osobowości
wielorakiej. Beamish była niezastąpiona. Projekt ten bez niej po prostu by nie
powstał. Drugi filar stanowiła Justine Kershaw. Profesjonalizm i rezolutność,
z jaką Justine tworzy wizje wielkich projektów, kieruje wytwórnią (Blink
Films) i zarządza dziesiątkami ludzi, pozostaje dla mnie nieprzerwaną
inspiracją. W trakcie realizacji serialu mieliśmy przyjemność współpracować
z zespołem niezwykle utalentowanych reżyserów. Byli to: Toby Trackman,
Nic Stacey, Julian Jones, Cat Gale i Johanna Gibbon. Nigdy nie będę w stanie
wyjść z podziwu dla ich wizji kreowania emocji, barw, oświetlenia,
przestrzeni i dźwięku. Wraz z nimi mieliśmy przyjemność korzystać z pracy
znawców świata widzialnego, czyli autorów zdjęć: Duane McClune,
Andy’ego Jacksona i Marka Schwartzbarda. Paliwa do realizacji tego
projektu dostarczali codziennie niezwykle dzielni i pełni energii asystenci
producenta: Alice Smith, Chris Baron i Emma Pound.

Jeśli zaś chodzi o samą książkę, to miałem przyjemność współpracować


z Katy Follain i Jamiem Byngiem z wydawnictwa Canongate Books, od
dłuższego czasu jednej z najbardziej śmiałych i odkrywczych oficyn na
świecie. Zaszczytem i przyjemnością była też dla mnie współpraca z moim
amerykańskim redaktorem, Danem Frankiem z Pantheon Books, który
sprawdzał się zarówno jako osobisty przyjaciel, jak i doradca.

Nigdy nie będę w stanie dostatecznie wyrazić wdzięczności moim


rodzicom za ich inspiracje: mój ojciec jako psychiatra, a mama jako
nauczycielka biologii — oboje pozostają entuzjastami nauczania i uczenia się.
Stale kierowali i dodawali otuchy na mojej drodze rozwoju jako badacza
i propagatora wiedzy. I choć niemal nigdy w moim dzieciństwie nie
oglądaliśmy razem telewizji, to pamiętam, jak dbali o to, bym nie przeoczył
kolejnego odcinka serialu „Kosmos” Carla Sagana — niniejsze
przedsięwzięcie bez wątpienia sięga korzeniami aż do tamtych wieczorów.

Podziękowania należą się bez wątpienia moim wspaniałym i pracowitym


doktorantom i asystentom w moim neurobiologicznym laboratorium za to, jak
poradzili sobie z wywróconym do góry nogami grafikiem z powodu
nagrywania programu i pisania książki.

Wreszcie najważniejsze to podziękowanie mojej pięknej żonie, Sarah, za


wsparcie, pocieszenie, znoszenie mnie i przejmowanie za mnie obowiązków,
kiedy ja oddałem się realizacji tego projektu. Jestem szczęściarzem, gdyż ona
tak samo jak ja docenia wagę tych wysiłków.
Przypisy
Rozdział 1. Ja, czyli kto?
Mózg nastolatka a nadmierne poczucie skrępowania
Somerville L.H., Jones R.M., Ruberry E.J., Dyke J.P., Glover G., Casey B.J. (2013) The medial
prefrontal cortex and the emergence of self-conscious emotion in adolescence, „Psychological Science”,
24(8), s. 1554-1562.
Warto zauważyć, że autorzy zaobserwowali również wzrost siły połączenia pomiędzy środkową korą
przedczołową a innym organem mózgu, zwanym ciałem prążkowanym. Ciało prążkowane i jego sieć
połączeń są odpowiedzialne za przekładanie motywacji na działania. Autorzy sugerują, że to połączenie
wyjaśnia, dlaczego społeczne uznanie tak silnie kieruje zachowaniem nastolatków i dlaczego w gronie
rówieśników są oni bardziej skłonni do podejmowania ryzykownych zachowań.
Bjork J.M., Knutson B., Fong G.W., Caggiano D.M., Bennett S.M., Hommer D.W. (2004) Incentive-
elicited brain activation in adolescents: similarities and differences from young adults, „The Journal of
Neuroscience”, 24(8), s. 1793-1802.
Spear L.P. (2000) The adolescent brain and age-related behavioral manifestations, „Neuroscience
and Biobehavioral Reviews”, 24(4), s. 417-463.
Heatherton T.F. (2011) Neuroscience of self and self-regulation, „Annual Review of Psychology”,
62, s. 363-390.
Rumuńskie sierocińce
Nelson C.A. (2007) A neurobiological perspective on early human deprivation, „Child Development
Perspectives”, 1(1), s. 13-18.
Kierowcy taksówek a znajomość Londynu
Maguire E.A., Gadian D.G., Johnsrude I.S., Good C.D., Ashburner J., Frackowiak R.S., Frith C.D.
(2000) Navigation-related structural change in the hippocampi of taxi drivers, „Proceedings of the
National Academy of Sciences of the United States of America”, 97(8), s. 4398-4403.
Liczba komórek w mózgu
Należy pamiętać, że w mózgu jest równa liczba komórek nerwowych i glejowych: w całym ludzkim
mózgu jednych i drugich po około 86 miliardów.
Azevedo F.A.C., Carvalho L.R.B., Grinberg L.T., Farfel J.M., Ferretti. R.E.L., Leite R.E.P.,
Herculano-Houzel S. (2009) Equal numbers of neuronal and nonneuronal cells make the human brain
an isometrically scaled-up primate brain, „The Journal of Comparative Neurology”, 513(5), s. 532-541.
Szacunki co do liczby połączeń (synaps) z reguły znacznie się różnią, ale bilion (tj. tysiąc miliardów)
wydaje się dość rozsądnym przybliżeniem przy założeniu, że istnieje niemalże sto miliardów neuronów,
a każdy z nich ma około dziesięciu tysięcy połączeń. Niektóre typy komórek nerwowych mają mniej
synaps, inne zaś (tak jak komórki Purkinjego) mają o wiele więcej — około 200 tysięcy każda.
Zob. także encyklopedyczny zbiór danych Erica Chudlera Brain Facts and Figures:
http://faculty.washington.edu/chudler/facts.html.
Muzycy mają lepszą pamięć
Chan A.S., Ho Y.C., Cheung M.C. (1998) Music training improves verbal memory, „Nature”,
396(6707), s. 128.
Jakobson L.S., Lewycky S.T., Kilgour A.R., Stoesz B.M. (2008) Memory for verbal and visual
material in highly trained musicians, „Music Perception”, 26(1), s. 41-55.
Mózg Einsteina a fałd omega
Falk D. (2009) New information about Albert Einstein’s Brain. „Frontiers in Evolutionary
Neuroscience”, 1(3), s. 1-6.
Zob. także Bangert M., Schlaug G. (2006) Specialization of the specialized in features of external
human brain morphology, „The European Journal of Neuroscience”, 24(6), s. 1832-1834.
Wspomnienia przyszłości
Schacter D.L., Addis D.R., Buckner R.L. (2007) Remembering the past to imagine the future: the
prospective brain, „Nature Reviews Neuroscience”, 8(9), s. 657-661.
Corkin S. (2013) Permanent Present Tense: The Unforgettable Life of the Amnesic Patient, Basic
Books, New York.
Badania nad członkami zakonów wyznaniowych
Wilson R.S. i in. (2002) Participation in cognitively stimulating activities and risk of incident
Alzheimer disease, „Jama”, 287(6), s. 742-748.
Bennett D.A. i in. (2012) Overview and findings from the religious orders study, „Current Alzheimer
Research”, 9(6), s. 628-645.
Pochodzące z badań autopsyjnych próbki pozwoliły badaczom zaobserwować, że u połowy osób,
u których mimo braku oznak problemów poznawczych wystąpiły patologiczne zmiany w mózgu,
a u jednej trzeciej z nich były one tak zaawansowane, że pozwalałyby na stwierdzenie choroby
Alzheimera. Innymi słowy, odkryli u zmarłych dość powszechne oznaki choroby, ale zmiany
chorobowe tylko w połowie tych przypadków warunkowały prawdopodobieństwo osłabienia zdolności
poznawczych. Więcej o badaniach nad zgromadzeniami zakonnymi: Religious Orders Study:
www.rush.edu/services-treatments/alzheimers-disease-center/religious-orders-study.
Problem relacji umysł–ciało
Descartes R. (Kartezjusz) (1948) Medytacje o pierwszej filozofii (przeł. M. Ajdukiewiczowa), Polska
Akademia Umiejętności, Kraków.

Rozdział 2. Rzeczywistość, czyli co?


Złudzenia optyczne
Eagleman D.M. (2001) Visual illusions and neurobiology, „Nature Reviews Neuroscience”, 2(12), s.
920-926.
Okulary z pryzmatami
Brewer A.A., Barton B., Lin L. (2012) Functional plasticity in human parietal visual field map
clusters: adapting to reversed visual input, „Journal of Vision”, 12(9), s. 1398.
Należy zauważyć, że po zakończeniu eksperymentu i zdjęciu okularów badani, by odzyskać
poprzednią sprawność, potrzebowali jednego do dwóch dni, aż ich mózgi na nowo wszystko sobie
poukładają.
Okablowywanie mózgu w drodze wzajemnego oddziaływania z otoczeniem
Held R., Hein A. (1963) Movement-produced stimulation in the development of visually guided
behavior, „Journal of Comparative and Physiological Psychology”, 56(5), s. 872-876.
Synchronizowanie szybkości działania sygnałów
Eagleman D.M. (2008) Human time perception and its illusions, „Current Opinion in Neurobiology”,
18(2), s. 131-136.
Stetson C., Cui X., Montague P.R., Eagleman D.M. (2006) Motor-sensory recalibration leads to an
illusory reversal of action and sensation, „Neuron”, 51(5), s. 651-659.
Parsons B., Novich S.D., Eagleman D.M. (2013) Motor-sensory recalibration modulates perceived
simultaneity of cross-modal events, „Frontiers in Psychology”, 4, s. 46.
Złudzenie wklęsłej maski
Gregory R.L. (1971) Oko i mózg. Psychologia widzenia (przeł. S. Bogusławski), Państwowe
Wydawnictwo Naukowe, Warszawa.
Króliczak G., Heard P., Goodale M.A., Gregory R.L. (2006) Dissociation of perception and action
unmasked by the hollowface illusion, „Brain Res”, 1080(1), s. 9-16.
Na marginesie, ciekawe, że cierpiący na schizofrenię są mniej podatni na działanie iluzji wklęsłej
maski:
Keane B.P., Silverstein S.M., Wang Y., Papathomas T.V. (2013) Reduced depth inversion illusions in
schizophrenia are state-specific and occur for multiple object types and viewing conditions, „Jorrnal of
Abnormal Psychology”, 122(2), s. 506-512.
Synestezja
Cytowic R., Eagleman D.M. (2009) Wednesday is Indigo Blue: Discovering the Brain of Synesthesia,
MIT Press, Cambridge, MA.
Witthoft N., Winawer J., Eagleman D.M. (2015) Prevalence of learned grapheme-color pairings in
a large online sample of synesthetes, „PLoS ONE”, 10(3), e0118996.
Tomson S.N., Narayan M., Allen G.I., Eagleman D.M. (2013) Neural networks of colored sequence
synesthesia, „Journal of Neuroscience”, 33(35), s. 14098-14106.
Eagleman D.M., Kagan A.D., Nelson S.N., Sagaram D., Sarma A.K. (2007) A standardized test
battery for the study of Synesthesia, „Journal of Neuroscience Methods”, 159, s. 139-145.
Zakrzywienie czasoprzestrzeni
Stetson C., Fiesta M., Eagleman D.M. (2007) Does time really slow down during a frightening
event?, „PloS One”, 2(12), e1295.

Rozdział 3. Kto tu rządzi?


Moc nieświadomego mózgu
Eagleman D.M. (2012) Mózg incognito. Wojna domowa w twojej głowie (przeł. J. Mastalerz), Carta
Blanca, Warszawa.
Garstka pomysłów, które zdecydowałem się zamieścić w niniejszej książce, pokrywa się z tymi,
o których wspomniałem w Mózg incognito. Między innymi przypadki Mike’a Maya, Charlesa
Whitmana i Kena Parksa, jak również eksperyment Yarbusa ze śledzeniem ruchu gałek ocznych,
dylemat wagonika, krach kredytów hipotecznych i kontrakt Odyseusza. Przystępując do tego
przedsięwzięcia, uznałem, że te powtórzenia będą dla czytelnika przydatne, jeśli zostaną omówione
w inny sposób i w innym celu.
Powiększone źrenice a atrakcyjność fizyczna
Hess E.H. (1975) The role of pupil size in communication, „Scientific American”, 233(5), s. 110-112.
Stan przepływu
Kotler S. (2016) Być jak Superman. Teoria i praktyka osiągania niemożliwego (przeł. W. Białas),
Septem, Gliwice.
Podświadome czynniki kształtujące decyzje
Lobel T. (2014) Sensation: The New Science of Physical Intelligence, Simon & Schuster, New York.
Williams L.E., Bargh J.A. (2008) Experiencing physical warmth promotes interpersonal warmth,
„Science”, 322(5901), s. 606-607.
Pelham B.W., Mirenberg M.C., Jones J.T. (2002) Why Susie sells seashells by the seashore: implicit
egotism and major life decisions, „Journal of Personality and Social Psychology”, 82, s. 469-487.

Rozdział 4. Jak to jest z tym podejmowaniem decyzji?


Podejmowanie decyzji
Montague R. (2007) Your Brain is (Almost) Perfect: How We Make Decisions, Plume, New York.
Koalicje neuronów
Crick F., Koch C. (2003) A framework for consciousness, „Nature Neuroscience”, 6(2), s. 119-126.
Dylemat wagonika
Foot P. (1967) The problem of abortion and the doctrine of the double effect, w: Virtues and Vices
and Other Essays in Moral Philosophy (1978), Blackwell, Hoboken.
Greene J.D., Sommerville R.B., Nystrom L.E., Darley J.M., Cohen J.D. (2001) An fMRI investigation
of emotional engagement in moral judgment, „Science”, 293(5537), s. 2105-2108.
Trzeba zauważyć, że emocje stanowią mierzalne reakcje fizyczne na zaistniałe wydarzenia. Odczucia
natomiast są subiektywnymi doświadczeniami, które niekiedy towarzyszą tym fizycznym wskaźnikom,
które ludzie powszechnie uznają za wrażenie szczęścia, zazdrości, smutku itd.
Dopamina a niespodziewana nagroda
Zaghloul K.A., Blanco J.A., Weidemann C.T., McGill K., Jaggi J.L., Baltuch G.H., Kahana M.J.
(2009) Human substantia nigra neurons encode unexpected financial rewards, „Science”, 323(5920), s.
1496-1499.
Schultz W., Dayan P., Montague P.R. (1997) A neural substrate of prediction and reward, „Science”,
275(5306), s. 1593-1599.
Eagleman D.M., Person C., Montague P.R. (1998) A computational role for dopamine delivery in
human decision-making, „Journal of Cognitive Neuroscience”, 10(5), s. 623-630.
Rangel A., Camerer C., Montague P.R. (2008) A framework for studying the neurobiology of value-
based decision making, „Nature Reviews Neuroscience”, 9(7), s. 545-556.
Sędziowie a orzekanie w sprawie zwolnienia warunkowego
Danziger S., Levav J., Avnaim-Pesso L. (2011) Extraneous factors in judicial decisions,
„Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America”, 108(17), s. 6889-
6892.
Rola emocji w podejmowaniu decyzji
Damasio A. (2016) Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg (przeł. M. Karpiński), Dom
Wydawniczy Rebis, Poznań.
Siła teraźniejszości
Siła teraźniejszości
Dixon M.L. (2010) Uncovering the neural basis of resisting immediate gratification while pursuing
long-term goals, „The Journal of Neuroscience”, 30(18), s. 6178-6179.
Kable J.W., Glimcher P.W. (2007) The neural correlates of subjective value during intertemporal
choice, „Nature Neuroscience”, 10(12), s. 1625-1633.
McClure S.M., Laibson D.I., Loewenstein G., Cohen J.D. (2004) Separate neural systems value
immediate and delayed monetary rewards, „Science”, 306(5695), s. 503-507.
Siła bezpośredniego dostępu odnosi się nie tylko do tego, co teraz, ale także do tego, co tutaj.
Rozważmy następującą sytuację zaproponowaną przez filozofa Petera Singera: właśnie masz zamiar
zatopić zęby w kanapce, patrzysz przez okno i dostrzegasz na chodniku głodne dziecko i spływające mu
po wychudzonych policzkach łzy. Czy byłbyś w stanie zrezygnować z kanapki na rzecz dziecka, czy
zjadłbyś ją sam? Wiele osób byłoby przeszczęśliwych, mogąc oddać tę kanapkę. Ale przecież w tej
chwili w Afryce jest takie samo dziecko głodujące jak chłopiec na rogu ulicy. Wystarczyłoby tylko
kliknąć myszką i przesłać 5 dolarów, mniej więcej równowartość tej kanapki. A mimo to
prawdopodobnie nie przesłałeś żadnych pieniędzy na kanapkę ani dziś, ani w ostatnim czasie, mimo
deklarowanej dobroczynności z twojej strony w powyższym scenariuszu. Dlaczego nie zdecydowałeś
się pomóc temu drugiemu dziecku? To dlatego, że w pierwszej sytuacji dziecko jest tuż przed twoimi
oczami, drugi zaś scenariusz wymaga, byś je sobie wyobraził.
Siła woli
Muraven M., Tice D.M., Baumeister R.F. (1998) Self-control as a limited resource: regulatory
depletion patterns, „Journal of Personality and Social Psychology”, 74(3), s. 774-789.
Baumeister R.F., Tierney J. (2012) Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w człowieku najpotężniejsze
(przeł. P. Budkiewicz), Media Rodzina, Poznań.
Polityka a obrzydzenie
Ahn W.Y., Kishida K.T., Gu X., Lohrenz T., Harvey A., Alford J.R., Dayan P. (2014) Nonpolitical
images evoke neural predictors of political ideology, „Current Biology”, 24(22), s. 2693-2699.
Oksytocyna
Scheele D., Wille A., Kendrick K.M., Stoffel-Wagner B., Becker B., Güntürkün O., Hurlemann R.
(2013) Oxytocin enhances brain reward system responses in men viewing the face of their female
partner, „Proceedings of the National Academy of Sciences”, 110(50), s. 20308-20313.
Zak P.J. (2012) The Moral Molecule: The Source of Love and Prosperity, Random House, New
York.
Decyzje a społeczeństwo
Levitt S.D. (2004) Understanding why crime fell in the 1990s: four factors that explain the decline
and six that do not, „Journal of Economic Perspectives”, 18(1), s. 1, 63-190.
Eagleman D.M., Isgur S. (2012) Defining a neurocompatibility index for systems of law, w: Law of
the Future, Hague Institute for the Internationalisation of Law, 1 s. 161-172.
Informacje zwrotne z neuroobrazowania w czasie rzeczywistym
Eagleman D.M. (2012) Mózg incognito. Wojna domowa w twojej głowie (przeł. J. Mastalerz), Carta
Blanca, Warszawa.

Rozdział 5. Czy wy w ogóle jesteście mi potrzebni?


Przypisywanie intencji postaciom nieczłowieczym
Heider F., Simmel M. (1944) An experimental study of apparent behavior, „The American Journal of
Psychology”, 57(2), s. 243-259.
Empatia
Singer T., Seymour B., O’Doherty J., Stephan K., Dolan R., Frith C. (2006) Empathic neural
responses are modulated by the perceived fairness of others, „Nature”, 439(7075), s. 466-469.
Singer T., Seymour B., O’Doherty J., Kaube H., Dolan R., Frith C. (2004) Empathy for pain involves
the affective but not sensory components of pain, „Science”, 303(5661), s. 1157-1162.
Empatia wobec grupy obcej
Vaughn D.A., Eagleman D.M. (2010) Religious labels modulate empathetic response to another’s
pain, Society for Neuroscience abstract.
Harris L.T., Fiske S.T. (2011) Perceiving humanity, w: Todorov A., Fiske S., Prentice D. (red.),
Social Neuroscience: Towards Understanding the Underpinnings of the Social Mind, Oxford University
Press, Oxford.
Harris L.T., Fiske S.T. (2007) Social groups that elicit disgust are differentially processed in the
mPFC, „Social Cognitive Affective Neuroscience”, 2, s. 45-51.
Obwody mózgowe poświęcone innym mózgom
Plitt M., Savjani R.R., Eagleman, D.M. (2015) Are corporations people too? The neural correlates of
moral judgments about companies and individuals, „Social Neuroscience”, 10(2), s. 113-125.
Niemowlęta a ufność
Hamlin J.K., Wynn K., Bloom P. (2007) Social evaluation by preverbal infants, „Nature”, 450(7169),
s. 557-559.
Hamlin J.K., Wynn K., Bloom P., Mahajan N. (2011) How infants and toddlers react to antisocial
others, „Proceedings of the National Academy of Sciences”, 108(50), s. 19931-19936.
Hamlin J.K., Wynn K. (2011) Young infants prefer prosocial to antisocial others, „Cognitive
Development”, 26(1), s. 30-39. doi:10.1016/j.cogdev.2010.09.001.
Bloom P. (2015) To tylko dzieci. Narodziny dobra i zła, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot.
Odczytywanie emocji poprzez symulację mimiki innych ludzi
Goldman A.I., Sripada C.S. (2005) Simulationist models of face-based emotion recognition,
„Cognition”, 94(3), s. 193-213.
Niedenthal P.M., Mermillod M., Maringer M., Hess U. (2010) The simulation of smiles (SIMS)
model: embodied simulation and the meaning of facial expression, „The Behavioral and Brain
Sciences”, 33(6), s. 417-433; dyskusja s. 433-480.
Zajonc R.B., Adelmann P.K., Murphy S.T., Niedenthal P.M. (1987) Convergence in the physical
appearance of spouses, „Motivation and Emotion”, 11(4), s. 335-346.
W kwestii eksperymentu z użyciem przezczaszkowej stymulacji magnetycznej (TMS) na Johnie
Robisonie profesor Pascual-Leone donosi: „Nie wiemy dokładnie, co się stało na poziomie
neurobiologicznym, ale zakładam, że teraz mamy szansę na zrozumienie, o jakich modyfikacjach
behawioralnych, o jakich interwencjach możemy się dowiedzieć [na podstawie przypadku Johna], by
następnie zacząć uczyć innych”.
Botoks osłabia zdolność odczytywania ekspresji mimicznych
Neal D.T., Chartrand T.L. (2011) Embodied emotion perception amplifying and dampening facial
feedback modulates emotion perception accuracy, „Social Psychological and Personality Science”, 2(6),
s. 673-678.
Efekt ten nie jest wielki, niemniej znaczący: osoby, u których przeprowadzono zabieg botoksowy,
tylko w 70% trafnie odczytywali emocje, podczas gdy wskaźnik dla grupy kontrolnej wynosi około
77%.
Baron-Cohen S., Wheelwright S., Hill J., Raste Y., Plumb I. (2001) The „Reading the Mind in the
Eyes” test revised version: A study with normal adults, and adults with Asperger syndrome or high-
functioning autism, „Journal of Child Psychology and Psychiatry”, 42(2), s. 241-251.
Ból wykluczenia społecznego
Eisenberger N.I., Lieberman M.D., Williams K.D. (2003) Does rejection hurt? An fMRI study of
social exclusion, „Science”, 302(5643), s. 290-292.
Eisenberger N.I., Lieberman M.D. (2004) Why rejection hurts: a common neural alarm system for
physical and social pain, „Trends in Cognitive Sciences”, 8(7), s. 294-300.
Więzienna izolatka
Oprócz wywiadów z Sarah Shroud na potrzeby serialu telewizyjnego zob. także:
Pesta A. (2014) ‘Like an Animal’: Freed U.S. Hiker Recalls 410 Days in Iran Prison, NBC News.
Psychopaci a płaty przedczołowe kory mózgowej
Koenigs M. (2012) The role of prefrontal cortex in psychopathy, „Reviews in the Neurosciences”,
23(3), s. 253-262.
Dwoma sąsiadującymi ze sobą obszarami, które ulegają innego rodzaju pobudzeniu w mózgu
psychopatów, są: brzuszno-przyśrodkowa część kory przedczołowej oraz przedni zakręt kory obręczy.
Obydwa obszary często pojawiają się w badaniach nad społecznym i emocjonalnym podejmowaniem
decyzji, a w przypadku psychopatii ich aktywność została osłabiona.
Niebieskoocy i brązowoocy
Transkrypcja z oficjalnej emisji filmu A Class Divided: 26 marca 1985. Produkcja i reżyseria:
William Peters. Scenariusz: William Peters i Charlie Cobb.

Rozdział 6. Kim się staniemy w przyszłości?


Liczba komórek w ciele człowieka
Bianconi E., Piovesan A., Facchin F., Beraudi A., Casadei R., Frabetti F., Canaider S. (2013) An
estimation of the number of cells in the human body, „Annals of Human Biology”, 40(6), s. 463-471.
Plastyczność mózgu
Eagleman D.M. (w druku) LiveWired: How the Brain Rewires Itself on the Fly, Canongate,
Edinburgh.
Eagleman D.M. (17 marca 2015) Can we create new senses for humans? Wykład TED [wideo].
http://www.ted.com/talks/david_eagleman_can_we_create_new_senses_for_humans?
Novich S.D., Eagleman D.M. (2015) Using space and time to encode vibrotactile information:
toward an estimate of the skin’s achievable throughput, „Experimental Brain Research”, 233(10), s.
2777-2788.
Implant ślimakowy
Chorost M. (2005) Rebuilt: How Becoming Part Computer Made Me More Human, Houghton
Mifflin Harcourt, Boston.
Substytucja sensoryczna
Bach-y-Rita P., Collins C., Saunders F., White B., Scadden L. (1969) Vision substitution by tactile
image projection, „Nature”, 221(5184), s. 963-964.
Danilov Y., Tyler M. (2005) Brainport: an alternative input to the brain, „Journal of Integrative
Neuroscience”, 4(4), s. 537-550.
Konektom: tworzenie mapy wszystkich połączeń mózgowych
Seung S. (2012) Connectome: How the Brain’s Wiring Makes Us Who We Are, Houghton Mifflin
Harcourt, Boston.
Kasthuri N. i in. (2015) Saturated reconstruction of a volume of neocortex, Cell: w prasie.
Podziękowania za rycinę ilustrującą objętość mózgu myszy dla: Daniela R. Bergera, H. Sebastiana
Seunga, Jeffa W. Lichtmana.
Human Brain Project
Blue Brain Project: http://bluebrain.epfl.ch. Zespół Blue Brain Project połączył się
z osiemdziesięcioma siedmioma zespołami z wielu krajów w celu realizacji Human Brain Project.
Operacje obliczeniowe na innym oprzyrządowaniu
Tworzenie maszyn liczących wykorzystujących rozmaite nośniki ma długą historię: jeden
z pierwszych komputerów analogowych o nazwie Integrator Wodny powstał w Związku Radzieckim
w 1938 roku.
Nowsze przykłady komputerów wodnych stanowią urządzenia mikroprzepływowe — zobacz:
Katsikis G., Cybulski J.S., Prakash M. (2015) Synchronous universal droplet logic and control, „Nature
Physics”, 11, s. 588-596.
Argument chińskiego pokoju
Searle J.R. (1980) Minds, brains, and programs, „Behavioral and Brain Sciences”, 3(3), s. 417-424.
Nie wszyscy zgadzają się z interpretacją chińskiego pokoju. Niektórzy sugerują, że chociaż osoba
w środku nie zna chińskiego, system jako całość (osoba plus książki) jednak chiński zna.
Argument młyna Leibniza
Leibniz G.W. (1991) Monadologia (przeł. H. Elzenberg), Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Toruń.
Trzeba przyznać, że percepcja i to, co od niej zależy, jest nie do wytłumaczenia racjami
mechanicznymi, to znaczy przez kształty i ruchy. Przypuściwszy zaś, że istnieje maszyna, której
budowa pozwala myśleć, czuć, miewać percepcje, będzie ją sobie można wyobrazić powiększoną
z zachowaniem tych samych proporcji, tak by można do niej wejść jak do młyna. Co założywszy,
i oglądając ją od wewnątrz, znajdzie się tylko części popychające jedna drugą, a nigdy nic, co by
wytłumaczyło jakąkolwiek percepcję. Trzeba jej wtedy szukać w substancji prostej, a nie w rzeczy
złożonej ani w maszynie. Nic też innego w substancji prostej znaleźć nie można, jak właśnie percepcje
i ich zmiany. Na tym jedynie mogą polegać wszystkie czynności wewnętrzne substancji prostych.
Mrówki
Hölldobler B., Wilson E.O. (2010) The Leafcutter Ants: Civilization by Instinct, W.W. Norton &
Company, New York.
Świadomość
Tononi G. (2012) Phi: A Voyage from the Brain to the Soul, Pantheon Books, New York.
Koch C. (2008) Neurobiologia na tropie świadomości (przeł. G. Hess), Wydawnictwa Uniwersytetu
Warszawskiego, Warszawa.
Crick F., Koch C. (2003) A framework for consciousness, „Nature Neuroscience”, 6(2), s. 119-126.
Słowniczek
Akson — anatomiczne przedłużenie neuronu zdolne do przewodzenia impulsów elektrycznych z
komórki.
Choroba Parkinsona — postępujące zaburzenie charakteryzujące się utrudnionym poruszaniem
i drżeniem, spowodowane degeneracją neuronów dopaminowych w śródmózgowej strukturze zwanej
istotą czarną.
Dendryt — anatomiczna wypustka odbiorcza neuronu przewodząca do ciała komórki sygnały
elektryczne wywołane przez uwolnienie neuroprzekaźnika przez inne neurony.
Dopamina — neuroprzekaźnik ważny z punktu widzenia kontroli ruchu, uzależnienia i odczuwania
nagrody.
Elektroencefalografia (EEG) — technika pomiaru aktywności elektrycznej mózgu z dokładnością do
milisekundy, polegająca na umieszczeniu elektrod przewodzących na skórze głowy. Każda z elektrod
odbiera sumaryczną aktywność umieszczonych pod nią milionów neuronów. Metoda ta służy do
obserwowania szybkich zmian aktywności na powierzchni kory mózgowej.
Funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI) — technika obrazowania o rozdzielczości jednego
milimetra, za pomocą której mierzona jest aktywność mózgu na podstawie przepływu krwi
w określonych obszarach.
Komórki glejowe — wyspecjalizowane komórki mózgowe chroniące neurony poprzez dostarczanie im
składników odżywczych i tlenu, odbierające zbędne produkty przemiany materii i ogólnie je
wspierające.
Konektom — trójwymiarowa mapa połączeń neuronalnych w mózgu.
Kontrakt Odyseusza —nienaruszalna umowa ukierunkowująca jednostkę na osiągnięcie celu
w przyszłości, zawierana wtedy, gdy istnieją obawy, że ktoś w późniejszym czasie nie będzie zdolny do
podejmowania racjonalnych decyzji.
Kresomózgowie — część ludzkiego mózgowia obejmująca duże, pofałdowane półkule kory mózgowej,
hipokamp, jądra podstawne oraz węchomózgowie. Powstanie tego obszaru u ssaków wyższych
przyczyniło się do rozwoju zaawansowanych czynności poznawczych i zachowań.
Móżdżek — mniejsza struktura anatomiczna umiejscowiona pomiędzy półkulami w tyle głowy. Ma
zasadnicze znaczenie dla płynnej kontroli ruchów, równowagi, postawy ciała i być może dla niektórych
funkcji poznawczych.
Neuron — wyspecjalizowana komórka nerwowa budująca zarówno ośrodkowy, jak i obwodowy układ
nerwowy, między innymi mózg, rdzeń kręgowy i receptory zmysłów, komunikująca się z innymi drogą
sygnałów elektrochemicznych.
Neuronalny — przymiotnik odnoszący się do systemu nerwowego i neuronów.
Neuroprzekaźnik — substancja chemiczna uwalniana przez jeden neuron do kolejnego neuronu
odbiorczego, zwykle za pośrednictwem przestrzeni synaptycznej. Neuroprzekaźniki działają zarówno
w ośrodkowym, jak i w obwodowym układzie nerwowym, między innymi w mózgu, rdzeniu kręgowym
i receptorach zmysłów w całym ciele. Neurony mogą uwalniać więcej niż jeden neuroprzekaźnik.
Obliczeniowy model funkcjonowania mózgu — hipoteza zakładająca, że wzajemne interakcje
w obrębie mózgu pociągają za sobą czynności obliczeniowe i że gdyby te same kalkulacje można było
uruchomić na innym podłożu, równie dobrze mogłyby warunkować powstanie umysłu.
Plastyczność — zdolność adaptacyjna mózgu, możliwa dzięki tworzeniu nowych lub modyfikowaniu
istniejących połączeń neuronalnych. Plastyczność ma szczególne znaczenie po urazach, ponieważ
pozwala na kompensację zaistniałych deficytów.
Pole brzuszne nakrywki — struktura składająca się głównie z neuronów dopaminergicznych
umiejscowiona w śródmózgowiu. Obszar ten odgrywa największą rolę w układzie nagrody.
Potencjał czynnościowy — krótkotrwałe (trwające jedną milisekundę) zdarzenie, w którym napięcie
elektryczne neuronu osiąga maksymalny próg, powodując rozchodzącą się reakcję łańcuchową
wymiany jonów wzdłuż błony komórkowej. W rezultacie powoduje uwolnienie neuroprzekaźnika na
zakończeniach aksonu. Znany także pod nazwą potencjału iglicowego.
Przezczaszkowa stymulacja magnetyczna (TMS) — bezinwazyjna technika pozwalająca stymulować
lub hamować aktywność mózgu za pomocą impulsu magnetycznego w celu wywołania niewielkiego
napięcia elektrycznego w tkance nerwowej. Technikę tę stosuje się zazwyczaj po to, by zrozumieć, jaką
rolę w obwodach mózgowych odgrywa dany obszar.
Reakcja skórno-galwaniczna — technika mierzenia zmian w obrębie autonomicznego układu
nerwowego, pojawiających się w momencie nowych, stresujących lub intensywnych doświadczeń
nawet pod poziomem świadomości. W praktyce urządzenie jest podłączane do opuszków palców, co
pozwala na monitorowanie elektrycznych właściwości skóry wynikających z aktywności gruczołów
potowych.
Spoidło wielkie — wiązka nerwów umiejscowiona w szczelinie podłużnej pomiędzy półkulami
mózgowymi, umożliwiająca ich wzajemną komunikację.
Substytucja sensoryczna — podejście mające na celu kompensowanie uszkodzonego zmysłu, w myśl
którego informacje sensoryczne dostarczane są do mózgu innym, odrębnym kanałem. Na przykład
informacje wzrokowe konwertowane są na wibracje odczuwane na języku, a informacje dźwiękowe na
wzorce wibracji odczuwane na tułowiu, co odpowiednio pozwala widzieć i słyszeć.
Synapsa — przestrzeń łącząca zwykle akson jednego neuronu z dendrytem drugiego, w której za
pośrednictwem neuroprzekaźników dochodzi do komunikacji pomiędzy dwiema komórkami
nerwowymi. Istnieją także synapsy akson–akson oraz dendryt–dendryt.
Transdukcja sensoryczna — sygnały dochodzące z otoczenia, takie jak fotony (wzrok), fale zmian
ciśnienia powietrza (słuch) lub wonne cząsteczki (zapach), są konwertowane (transdukowane) na język
potencjału czynnościowego przez wyspecjalizowane komórki. Jest to pierwszy etap drogi, którą
informacje z zewnątrz ciała są odbierane przez mózg.
Zabieg rozszczepienia mózgu — znany również pod nazwą przecięcia (kalozotomii) spoidła
wielkiego, w którym zostaje ono rozszczepione jako jeden ze sposobów zapanowania nad padaczką,
gdy inne środki medyczne zawodzą. Zabieg ten odcina drogę komunikacji pomiędzy obiema półkulami
mózgu.
Zespół obcej ręki — zaburzenie będące skutkiem zabiegu stosowanego w przypadkach epilepsji,
zwanego kalozotomią (przecięciem) spoidła wielkiego mającego na celu rozdzielenie obu półkul
mózgowych, znanego też pod nazwą zabiegu rozszczepienia mózgu. Zaburzenie to powoduje
jednostronne i często niezrozumiałe ruchy ręki, przy czym pacjent ma poczucie, że ruchy te są
wykonywane mimowolnie.
Spis ilustracji
O ile nie zaznaczono inaczej, wszelkie materiały ilustracyjne w tej książce pochodzą z serialu
telewizyjnego PBS The Brain with Dr. David Eagleman (Blink Films, 2015). Przedruk za zgodą.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
© Dragonfly Media Group
© Cilein Keams
© David Eagleman
© GlobalP (nosorożec); © LenaSkor (dziecko)
© Corel, J.L
© Michael Carroll
© Dean Falk
© Shel Hershorn/Contributor/Getty Images
© Akiyoshi Kitaoka
© Edward Adelson, 1995
© Sergey Nivens/Shutterstock
© Science Museum/Science & Society Picture Library
© Springer
© Arto Saari
© Steven Kotler
© annedde/iStock (hełm EEG); © Otoomuch (wykres EEG)
© Fedorov Oleksiy/Shutterstock
© focalpoint/CanStockPhoto
© Chris Hondros/Contributor/Getty Images
© Eckhard Hess
© Frank Lennon/Contributor/Getty Images
© rolffimages/CanStockPhoto
© Fritz Heider and Marianne Simmel, 1944
© zurijeta/CanStockPhoto
© Simon Baron-Cohen et al.
© Shon Meckfessel
© Professor Kip Williams, Purdue University
© 5W Infographics
© Anonymous/AP Images
© Eric Poutier
© Bret Hartman/TED
© cescassawin/CanStockPhoto
© Ashwin Vishwanathan/Sebastian Seung
© Ashwin Vishwanathan/Sebastian Seung
© Gail Shumway/Contributor/Getty Images
© Ciju Cherian (mrówki); © vitstudio/Shutterstock (neurony)
© Giulio Tononi/Thomas Porostocky/Marcello Massimini
Dołożono wszelkich starań aby dotrzeć do właścicieli praw autorskich zdjęć i uzyskać ich
pozwolenie na użycie materiałów objętych prawami autorskimi. Wydawca przeprasza za jakiekolwiek
błędy lub przeoczenia i byłby zobowiązany, gdyby został powiadomiony o ewentualnych
nieścisłościach, które powinny zostać skorygowane w kolejnych wydaniach tej książki.

You might also like