You are on page 1of 109

3134 WILLIAM FAULKNER

AZYL PRZEOYA: ZOFIA KIERSZYS

SCAN-DAL I

Spoza zasony krzakw otaczajcych rdo Wytrzeszcz patrzy na czowieka, ktry pi wod. Do rda prowadzia od szosy prawie niewidoczna wrd zaroli cieka. Wytrzeszcz patrzy, jak ten czowiek - wysoki, szczupy mczyzna bez kapelusza, w zniszczonych spodniach z szarej flaneli, z przewieszon przez rami tweedow marynark - podchodzi ciek i klka, eby napi si rdlanej wody. rdo wytryskiwao przy korzeniu buka i odpywao fadujc, rzebic piaszczyste dno. Otaczaa je gstwina trzcin i gogw, cyprysw i figowcw, schla-panych sonecznym blaskiem jak gdyby znikd. Ptak, niewidoczny i tajemniczy, a przecie gdzie w pobliu, zapiewa trzy nuty i ucich. Ten czowiek pi schylony nad rdem, nad spkanym, rozbitym odbiciem swojej twarzy w wodzie. Prostujc si zobaczy te popkane, rozedrgane odbicie somkowego kapelusza Wytrzeszcza, chocia przedtem nie sysza adnego szmeru. Zobaczy po drugiej stronie rda jakiego niskiego czowieka, ktry sta z rkami w kieszeniach, z papierosem sterczcym z kcika ust. Mia na sobie czarne -ubranie, marynark obcis, z wysoko zaznaczonym stanem, nogawki spodni podwinite i zabocone nad oblepionymi botem butami. Jego twarz bya dziwnie bezkrwista, jak gdyby padao na ni ostre wiato elektryczne; w somkowym kapeluszu na bakier, gdy tak rkami w kieszeniach trzyma si pod boki, wyglda na tle tej sonecznej ciszy pasko jako i gadzinowato niczym zdeptany, sczerniay rondel z dwoma uchami. Gdzie poza nim znw zapiewa ptak - trzy monotonnie powtrzone nuty: bezsensowne dwiki wydarte z ciszy gbokiej, oddychajcej spokojem, zdajcej si odgradza to miejsce od wiata, skd po chwili dolecia warkot samochodu, stopniowo zamierajc w dali. Czowiek, ktry pi wod, klcza przy rdle. - Pan ma chyba w tej kieszeni rewolwer - powiedzia. Z drugiej strony rda Wytrzeszcz wpatrywa si w niego oczami jak dwie gaki z mikkiej, czarnej gumy. - To ja si pytam - powiedzia - co pan masz w kieszeni? Tamten sign do marynarki wci jeszcze przewieszonej przez rami. Z jednej kieszeni wystawa zmity pilniowy kapelusz, a z drugiej wystawaa ksika. - O ktr kiesze chodzi? - zapyta. - Nie pokazuj. Powiedz. Zatrzyma rk na p podniesion. - To jest ksika - powiedzia. - Co za ksika? - Po prostu ksika. Do czytania. Niektrzy ludzie czytaj. - Czyta pan ksiki? - zapyta Wytrzeszcz. Rka tamtego znieruchomiaa nad marynark. Dym z papierosa przewija si po twarzy Wytrzeszcza, ktra z jednym okiem przymruonym wygldaa jak maska zoona z dwch odmiennych powek. Z bocznej kieszeni spodni Wytrzeszcz wycign zaszargan chustk do nosa. Rozoy j sobie na napitkach zaboconych butw, eby nie pobrudzi ubrania, gdy przysiad naprzeciwko czowieka po drugiej stronie wody. Bya wtedy mniej wicej godzina czwarta majowego popoudnia. Przykucnici tak, patrzyli na siebie ponad rdem przez dwie godziny. Od czasu do czasu odzywa si ptak z mokrada, jak gdyby pobudza go mechanizm zegarowy; jeszcze dwukrotnie przejeday po szosie niewidoczne samochody. Znw piewa ptak. - I oczywicie pan nie wie, jak on si nazywa - powiedzia czowiek po drugiej stronie rda. - Mam wraenie, e jeeli w ogle zna pan jakiego ptaka, to chyba tylko takiego, co piewa w klatce w hallu hotelowym albo kosztuje cztery dolary na pmisku. Strona 1

3134 Wytrzeszcz nie odpowiedzia. Wci jeszcze siedzc na pitach, w tym obcisym czarnym ubraniu z praw kieszeni marynarki wypchan, skrca i ugniata papierosy maymi, lalczynymi nieomal rkami i spluwa do rda. By martwo, ziemicie blady. Nos mia krogulczy, podbrdka nie mia wcale. Twarz jego w miejscu, w ktrym powinien by podbrdek, po prostu si usuwaa jak twarz woskowej lalki zapomnianej zbyt blisko ognia w kominku. Po kamizelce snua mu si pajczyna platynowej dewizki. - Suchaj pan - powiedzia czowiek po drugiej stronie rda. - Nazywam si Horace Benbow. Prowadz kancelari adwokack w Kinston. Dawniej mieszkaem w Jefferson; wanie tam teraz id. Kady w tym hrabstwie moe panu powiedzie, e jestem nieszkodliwy. Jeeli to whisky, mao mnie naprawd obchodzi, ile jej produkujecie czy sprzedajecie, czy kupujecie. Zatrzymaem si tutaj na yk wody. I chc tylko dosta si do Jefferson. Oczy Wytrzeszcza wyglday jak gaki z gumy, ktre przed chwil nacinite odzyskay ju pierwotn wypuko, ale zachoway jeszcze na sobie spiralne odciski palcw. - Chc doj do Jefferson przed zapadniciem zmroku - powiedzia Benbow. - Pan nie moe mnie tutaj tak trzyma. Nie wyjmujc papierosa z ust, Wytrzeszcz splun do rda. - Pan nie moe mnie zatrzymywa - powiedzia Benbow. - A gdybym si std wyrwa i uciek... Wytrzeszcz skierowa gumowe gaki oczu na Benbowa. - Chcesz pan ucieka? - Nie. Wytrzeszcz odwrci oczy. - No wic sied. Benbow znw usysza ptaka i sprbowa sobie przypomnie, jak go nazywaj w tych stronach. Po niewidocznej szosie przejecha jeszcze jeden samochd z warkotem cichncym w dali. Tymczasem soce prawie zaszo. Wytrzeszcz wycign z kieszeni spodni zegarek za dolara, spojrza, ktra godzina, i jak monet wrzuci zegarek z powrotem do kieszeni. W miejscu, gdzie cieka biegnc od rda czya si z piaszczyst boczn drog, zagradzao j niedawno cite drzewo. Przeleli przez to drzewo i szli dalej, zostawiajc szos za sob. Piach drogi znaczyy dwie pytkie koleiny, ale ladu kopyt nie byo. Dopiero tam, gdzie przez piach przescza si strumyk, Benbow zobaczy odcinit kratk opon samochodowych. Wytrzeszcz szed przed nim - w obcisym ubraniu, w sztywnym kapeluszu, ostry w liniach jak ultranowoczesny model stojcej lampy. Piach si skoczy i wyszli z zaroli. Droga kreto biega pod gr. Byo prawie ciemno. Wytrzeszcz spojrza przez rami. - Prdzej, Jack - powiedzia. - Dlaczego nie szlimy na przeaj? - zapyta Benbow. - Midzy tymi tam... tymi wszystkimi drzewami? - zapyta Wytrzeszcz. Popatrzy ze wzgrza w d, gdzie gszcza wyglday ju jak jezioro atramentu, i podrzuci gow, przy czym jego kapelusz mtnie, gadzinowato mign w ostatniej szaroci zmierzchu. - Rany boskie! Byo prawie zupenie ciemno. Wytrzeszcz zwolni kroku. Szed teraz obok Benbowa i Benbow widzia nieustanne podrygiwanie somkowego kapelusza, kiedy Wytrzeszcz, nieledwie wijc si jak gadzina, rzuci szybkie spojrzenie wokoo. Ten kapelusz siga Benbowowi akurat do podbrdka. Nagle co - jaki cie uksztatowany szybkoci - przemkno nad nimi nisko, bezszelestnie na napitych skrzydach, omiatajc pdem powietrza ich twarze, i Benbow poczu, e Wytrzeszcz caym ciaem przywiera do niego i wczepia do w jego marynark. - To tylko sowa - powiedzia. - To nie, tylko sowa. - I doda: - Nazywaj tego karoliskiego strzyyka ptakiem rybackim. Ot to! e te tam nie mogem sobie tego przypomnie. A Wytrzeszcz kurczy si obok niego i wpija mu palce w kiesze, i sycza przez zby jak kot. "On pachnie czarno - pomyla Benbow - on pachnie tak jak ta czarna ma, ktra z ust pani Bovary chlusna na lubny welon, kiedy podnieli jej gow." W chwil pniej nad czerni tej poszarpanej masy drzew ukaza si jaki dom, sztywny, kanciasty na tle wieczornego nieba. Dom ten by wypatroszon ruin wysok i wsk, wyaniajc si sztywno z zapuszczonego cedrowego gaju. Growa nad okolic, znany jako Siedziba Starego Francuza, wzniesiony jeszcze przed wojn secesyjn - dom plantatora w samym rodku jego posiadoci: pl baweny, ogrodw i trawnikw, ktre ju dawno obrciy si na nowo w puszcz, na ktrych od pidziesiciu lat pldrowali ludzie z ssiedztwa, cigajc po Strona 2

3134 kawaku drzewo na opa albo czasami przekopujc grunt w tajemnej nadziei, e znajd zoto rzekomo gdzie tutaj zakopane przez zaoyciela plantacji, gdy Grant tdy prowadzi swoje wojska na Vicksburg. Trzech mczyzn siedziao na krzesach przy kocu ganku. W gbi otwartej sieni wida byo saby odblask wiata. Sie przecinaa cay dom, wiodc wprost na tyy. Wytrzeszcz wszed po schodkach. Trzech mczyzn spojrzao na niego i na jego towarzysza. - To jest profesor - powiedzia nie zatrzymujc si. Wkroczy do domu, do sieni. Przeszed przez sie, przez tylny ganek i skrci do izby, w ktrej palio si wiato. To bya kuchnia. Przy piecu staa kobieta. Miaa na sobie wypowia perkalow sukni, na goych nogach zniszczone mskie buty robocze, nie zasznurowane i kapice. Spojrzaa na Wytrzeszcza, a potem znw na kuchenn pyt, gdzie skwierczao miso na patelni. Wytrzeszcz sta w drzwiach. Rondo kapelusza ukonie ocieniao mu twarz. Wycign papierosa z paczki w kieszeni, ugnit go i woy do ust, po czym potar zapak o paznokie kciuka. - Ptaszek przed domem - oznajmi. Kobieta nie podniosa oczu. Odwracaa miso na patelni. - Po co mi to mwisz? - zapytaa. - Ja nie obsuguj klientw Lee. - To profesor - powiedzia Wytrzeszcz. Kobieta odwrcia si z elaznym widelcem w znieruchomiaej doni; za piecem w cieniu staa drewniana skrzynka. - Kto taki? - zapytaa. - Profesor - powiedzia Wytrzeszcz. - Ma przy sobie ksik. - Czego on tu chce? - A bo ja wiem. Nie pytaem. Moe chce czyta t ksik. - Sam tu przyszed? - Nakryem go przy rdle. - Szuka tego domu? - A bo ja wiem - powiedzia Wytrzeszcz. - Nie pytaem. Kobieta dalej patrzya na niego. - Wyl go do Jefferson ciarwk - powiedzia. - Co gada o tym, e tam idzie. - Po co mi to mwisz? - zapytaa kobieta. - Gotujesz. Bdzie chcia zje. - Tak - burkna kobieta. Odwrcia si znowu do pieca. - Gotuj. Gotuj dla kalek i moczymor-dw, i pomylonych. Tak. Gotuj. Stojc w drzwiach Wytrzeszcz patrzy na ni poprzez dym z papierosa wijcy mu si po twarzy. Rce trzyma w kieszeniach. - Moesz to cisn. Zawioz ci w niedziel z powrotem do Memphis. Moesz tam znw si puszcza. - Patrzy na jej plecy. - Tyjesz tutaj. Zaniedbujesz si na wsi. Nie powiem im tam na ulicy Manuel. Kobieta odwrcia si z widelcem w doni. - Ty draniu - powiedziaa. - No pewnie - powiedzia Wytrzeszcz. - Nie powiem im, e Ruby Lamar chodzi na wsi w butach, ktre Lee Goodwin wyrzuci na mietnik. e sama drzewo rbie. Nie. Powiem im, e Lee Goodwin jest cholernie bogaty. - Ty draniu! - powtrzya kobieta. - Ty draniu! - No pewnie - powiedzia Wytrzeszcz. Odwrci gow, bo na ganku rozlego si szuranie. Po chwili do kuchni wszed jaki czowiek. By zgarbiony, w kombinezonie i bosy; to wanie jego szurajce kroki usyszeli przed chwil. Na gowie mia strzech kudw jasnych od soca, zmierzwionych i brudnych. Oczy mia siwe, rozgorczkowane i krtk, mikk brod o barwie brudnego zota. - Niech mnie g kopnie, jak on nie jest cudak - powiedzia. - O co ci chodzi? - zapytaa kobieta. Czowiek w kombinezonie nie odpowiedzia. Mijajc Wytrzeszcza rzuci na niego spojrzenie tajemnicze i czujne zarazem, jak gdyby gotw umia si z jakiego artu, czeka na moment odpowiedniejszy do miechu. Niezdarnymi, niedwiedzimi krokami przeszed przez kuchni i wci z t sam min, czujn, radonie tajemnicz, chocia wiedzia, e oni to widz, podnis lun desk w pododze i wycign gsior o pojemnoci jednego galona. Wytrzeszcz z palcami wskazujcymi zatknitymi za kamizelk, z niedopakiem papierosa w ustach (wypali go ani razu nie dotykajc rk) patrzy na niego uwanie, zawzicie, moe nawet Strona 3

3134 zowieszczo, dopki on, niezgrabnie ukrywajc gsior za biodrem, czujny, troch ju oniemielony, a przecie wpatrzony w Wytrzeszcza i nadal wyranie gotw da wyraz swojej uciesze, nie opuci kuchni. Znw usyszeli szuranie jego bosych stp na ganku. - No pewnie - powiedzia Wytrzeszcz. - Nie powiem im tam na Manuel Street, e Ruby Lamar gotuje dla niemowy i dla pomylonego. - Ty draniu! - powtrzya kobieta. - Ty draniu! II

Gdy kobieta wniosa pmisek z misem do jadalni, Wytrzeszcz, czowiek, ktry przynis gsior z kuchni, i ten nieznajomy siedzieli ju przy stole zbitym z trzech nie. heblowanych desek umieszczonych na dwch kozach. W wietle lampy, stojcej na stole, twarz kobiety bya pospna, niestara; oczy zimne. Patrzc na ni Benbow nie zauway, eby bodaj raz zerkna na niego ani wwczas, gdy stawiaa pmisek i zatrzymaa si przez chwil z owym badawczym, na pozr niedbaym spojrzeniem, jakim kobiety zwykle obrzucaj nakryty do posiku st, ani pniej, gdy odesza w kt pokoju i z otwartej paki wyja jeszcze jeden talerz, n i widelec, ktre pooya na stole przed gociem z jak raptown, ale woln od popiechu determinacj, przy czym rkaw jej otar si o jego rami. Wtedy wanie wszed Goodwin. Ubrany by w zabocony kombinezon. Twarz mia szczup, ogorza, szczki pokryte czarnym zarostem, wosy posiwiae na skroniach. Prowadzi pod rami staruszka z dug bia brod, uszargan wok ust. Benbow patrzy, jak Goodwin pomaga staruszkowi usi na krzele, jak ten stary siada posusznie, z nieporadn, obmierz skwapliwoci czowieka, ktremu zostaa w yciu ju tylko jedna przyjemno, do ktrego wiat dociera ju tylko jednym zmysem, gdy by on i niewidomy, i guchy - may, ysy czeczyna o penej, krgej, rowej twarzy, oczach przesonitych katarakt, przypominajcych skrzepy flegmy. I Benbow patrzy, jak stary wyciga z kieszeni brudn szmat i wypluwa w ni niemal bezbarwn miazg czego, co w swoim czasie musiao by niewtpliwie prymk, jak zwija szmat i wkada j z powrotem do kieszeni. Kobieta naoya staremu na talerz miso z pmiska. Tamci jedli w milczeniu, miarowo, a on siedzia midzy nimi, pochylajc gow nisko nad talerzem i sabo trzsc brod. Niepewn, rozdygotan rk namaca kawaek misa, podnis do ust i zacz ssa. Kobieta wrcia, uderzya go po knykciach. Pooy miso z powrotem na talerzu i Benbow patrzy teraz, jak ona kraje mu jedzenie, miso, chleb i wszystko, i polewa to syropem z sorgo. Potem odwrci wzrok. Po jedzeniu Goodwin wyprowadzi starego i Benbow patrzy na nich, gdy wychodzili, i sysza ich kroki oddalajce si w sieni. Potem mczyni wrcili na ganek. Kobieta sprztna w jadalni i wyniosa naczynia do kuchni. Postawia je na kuchennym stole, podesza do skrzynki za piecem i staa tam przez jaki czas. Wrcia do stou, naoya sobie na talerz swoj kolacj, usiada, zjada, od pomyka lampy zapalia papierosa, zmya naczynia i schowaa je. Potem przesza przez sie do frontowej czci domu. Nie wysza na ganek. Stana wewntrz tu przy samych drzwiach i suchaa rozmowy tamtych, suchaa, co mwi nieznajomy, suchaa cichego, szorstkiego szmeru, gdy podsuwali so-bie gsior. - Ten dure - szepna. - Czego on chce... Suchaa, jak on mwi - szybko, akcentem, troch cudzoziemskim, tonem czowieka oddajcego si mwieniu i chyba niczemu ponadto. - W kadym razie nie pijak - szepna, cicha za drzwiami. - Lepiej, eby ju sobie poszed tam, dokd idzie i gdzie mog si nim zaj kobiety z rodziny. Suchaa: - Z mojego okna widziaem t altan obronit dzikim winem, a w zimie widziaem take i hamak. Oto skd wiemy, e Natura jest rodzaju eskiego. Bo istnieje owo sprzysienie midzy ciaem kobiecym i kobiec por roku. Tak wic co rok wiosn mogem patrze na nowe utwierdzanie si starego fermentu, na te licie zasaniajce hamak, na usidlon w zielem obietnic niepokoju. To wanie ma w sobie kwitnce dzikie wino. Niby nic: nieobliczalnie, jak gdyby lao si wosk, rozwijaj si nie tyle kwiaty, co licie i coraz bardziej i bardziej zasaniaj ten hamak, a wreszcie przy kocu maja sycha tam o zmierzchu jej gos - Maej Belle - jak szept tego dzikiego wina. Nigdy nie mwia do mnie: "Horace, to jest Louis czy Paul, czy kto tam inny", tylko zawsze do nich: ,,To jest tylko Horace". Tylko, rozumiecie. W biaej sukieneczce o zmierzchu. Oni oboje zupenie trzewi i dostatecznie baczni, i troch niecierpliwi. I nie mgbym czu si bardziej obcy jej ciau, nawet gdybym sam je spodzi. Wic dzi rano... nie, to byo cztery dni temu, ona przyjechaa z internatu w czwartek, a dzi mamy wtorek... Strona 4

3134 powiedziaem: "Kochanie, skoro znalaza go sobie w pocigu, prawdopodobnie on jest wasnoci spki kolejowej. Nie wolno zabiera go spce kolejowej, to przestpstwo, tak jakby zabraa izolator ze supa." "Nie gupszy jest od ciebie. Studiuje na uniwersytecie Tulane." "Ale w pocigu, kochanie" - powiedziaem. "Znajduj ich sobie w gorszych miejscach ni w pocigu." "Wiem - powiedziaem. - Ja take. Ale ty ich nie sprowadzaj do domu, wiesz. Po prostu przechod przez nich i id dalej. Nie brud sobie pantofli." Bylimy wtedy w saloniku. Przed kolacj. Ona i ja, sami w domu. Belle wysza do miasta. "Co ci obchodzi, kto mnie odwiedza? Nie jeste moim ojcem. Jeste tylko... tylko..." "Tylko? - zapytaem. - Tylko czym?" "Wic powiedz mamie. Powiedz jej. Przecie to wanie chcesz zrobi. Powiedz jej!" "Ale w pocigu, kochanie - powiedziaem. - Gdyby wszed do twojego pokoju w hotelu, najzwyczajniej bym go zabi. Ale w pocigu... Czuj niesmak. Odelijmy go i zacznijmy wszystko od pocztku!" "I kto mwi o znajdowaniu rzeczy w pocigu! Kto to mwi! Krewetka! Krewetka!" - To wariat - szepna kobieta, nieruchoma za drzwiami. Nieznajomy mwi dalej bekotliwie, szybko, wylewnie. - Ale zaraz powiedziaa: "Nie! Nie!" - a ja trzymaem j i przytulaa si do mnie. "Tak mi si gupio wyrwao, Horace! Horace!" I czuem ten zapach zamordowanych kwiatw, delikatnych martwych kwiatw i ez, a potem nagle zobaczyem jej twarz w lustrze. Jedno lustro byo za ni, a drugie za mn i ona przegldaa si w tym za mn, nie pamitaa o drugim lustrze, w ktrym mogem widzie jej twarz, ca obud jej spojrzenia, kiedy patrzya na ty mojej gowy. Oto dlaczego Natura jest rodzaju eskiego, a Postp mskiego. Natura oplota altan dzikim winem, ale Postp wynalaz lustro. - To wariat - powiedziaa kobieta za drzwiami suchajc. - Ale nie tylko w tym rzecz. Pomylaem sobie, e moe wiosna albo moe to, e mam czterdzieci trzy lata, tak mnie zdenerwowao. Pomylaem sobie, e moe poczubym si dobrze, gdybym przez chwil po-lea na jakim wzgrzu. To byy tamte okolice. Paskie, wstrtne i tak bogate, e chyba nawet wiatr wydmuchuje stamtd pienidze. Czowiek tam nawet by si nie zdziwi, gdyby zobaczy, e licie opadajce z drzew obracaj mu si w gotwk. Ta Delta. Pi tysicy mil kwadratowych i ani jednego wzgrza poza kopcami, ktre usypali Indianie, eby si na nich chroni, kiedy wylewaa rzeka. Wic pomylaem sobie, e potrzebne mi jest wanie wzgrze. To jednak nie Maa Belle doprowadzia mnie do takiej ostatecznoci. Wiecie, co to byo? - Wariat przecie - szepna kobieta za drzwiami. - Lee nie powinien pozwoli... Benbow nie czeka na odpowied. - To bya szmatka z rem. Wiedziaem, e j znajd, jeszcze zanim wszedem do pokoju Belle. I znalazem zatknit za lustro... chustk do nosa, ktr Belle malujc si stara nadmiar szminki i ktr zatkna za lustro nad kominkiem. Woyem j do nesesera, wziem kapelusz i wyszedem. Podjechaem na autostop kawaek drogi jak ciarwk, kiedy si spostrzegem, e nie mam przy sobie pienidzy. Rozumiecie, to take odgrywao rol; nie mogem zrealizowa czeku; nie mogem wysi z tej ciarwki, eby wrci do miasta po pienidze. Nie mogem. Wic dalej szedem pieszo, podjedaem, jak si dao, spotkanymi samochodami. Jedn noc przespaem na stercie trocin w tartaku, jedn noc w chacie murzyskiej, jedn noc w wagonie towarowym na bocznicy. Potrzebne mi byo tylko wzgrze, gdzie mgbym polee, rozumiecie. Wtedy poczubym si dobrze. Czowiek, kiedy eni si ze swoj wasn on, zaczyna od samego pocztku drapa si pod gr... moe nawet drapic. Kiedy eni si z cudz on, zaczyna drapa si pod gr z dziesicioletnim moe opnieniem... od miejsca, na ktre ju wdrapa si, drapic, kto inny. Potrzebne mi byo tylko wzgrze, gdzie mgbym polee przez chwil. - Dure - szepna kobieta. - Biedny dure. Staa wci za drzwiami. Przez sie przeszed z tylnej czci domu Wytrzeszcz. Min j bez sowa i wyszed na ganek. - Chodcie - powiedzia. - Zaadujmy to. Syszaa, jak tamci dwaj odchodz z Wytrzeszczeni. Staa tam. A potem syszaa, jak nieznajomy chwiejnie wstaje z krzesa i przechodzi przez ganek. I zobaczya go - nik sylwetk tylko troch ciemniejsz od ta, jakim byo ciemne niebo - szczupego czowieka w lunym ubraniu, o wosach rzedncych, potarganych, zupenie pijanego. Strona 5

3134 - Nie karmi go porzdnie - szepna kobieta. Staa nieruchomo, oparta lekko o cian, gdy odwrci si do niej. - Odpowiada pani takie ycie? - zapyta. - Dlaczego pani to robi? Jest pani jeszcze moda. Mogaby pani wrci do miasta i bez trudu urzdzi si lepiej. Staa nieruchomo, z rkami zaoonymi na piersiach, oparta lekko o cian. - Biedny wystraszony dure - powiedziaa. - Widzi pani - wyjani - brak mi odwagi. Usza ze, mnie. Mechanizm jest cay, ale nie dziaa. - Niezdarnie przesun rk po jej policzku. - Pani jest jeszcze moda. Nie poruszya si czujc dotknicie tej rki, bdzcej po jej twarzy, jak gdyby on chcia pozna ksztat i ukad jej koci policzkowych, budow mini. - ycie przecie przed pani. Ile pani ni lat? Nie wicej ni trzydzieci. - Mwi znionym gosem, niemal szeptem. Ona jednak, gdy si odezwaa, nie zniya gosu, wci nieruchoma, z rkami zaoonymi na piersiach. - Dlaczego pan rzuci on? - zapytaa. - Dlatego e jada krewetki - wyjani. - Nie mogem... Widzi pani, to by pitek i pomylaem, e w poudnie mam znw pj na stacj i wzi skrzynk krewetek z pocigu, i wraca do domu liczc po sto krokw i przekadajc j z rki do rki... I to... - Robi pan to codziennie? - zapytaa kobieta. - Nie. Tylko w pitek. Ale przez pene dziesi lat, odkd si pobralimy. I cigle jeszcze nie cierpi zapachu krewetek. Ale ju by mi nie chodzio o to, e musz je zanosi do domu. To mgbym wytrzyma. Tylko e z tej paczki kapao. Przez ca drog zawsze kapao i kapao, a po pewnym czasie zaczem chodzi sam za sob na stacj i stawaem z boku, i patrzyem, jak Horace Benbow odbiera t skrzynk z pocigu i wyrusza z ni do domu, i co sto krokw przekada j z rki do rki... Szedem za nim i mylaem: "Tutaj ley Horace Benbow w zanikajcym szeregu maych, smrodliwych plam na chodniku w stanie Missisipi." - Aha - powiedziaa kobieta. Oddychaa spokojnie, z zaoonymi rkami. Ruszya od drzwi. Cofn si i poszed za ni przez sie. Weszli do kuchni, w ktrej palia si lampa. - Musi pan wybaczy, e tak wygldam - powiedziaa kobieta. Podesza do skrzynki za piecem, wycigna j stamtd i stana nad ni, ukrywajc rce w sukni na piersiach. Benbow sta na rodku kuchni. Musz go trzyma w tej skrzynce, eby szczury si do niego nie dostay - powiedziaa. - Co? - zapyta Benbow. - Co to jest? - Podszed i zajrza do skrzynki. Leao w niej pice, niespena roczne dziecko. Spokojnie popatrzy na mizern twarzyczk. - Aha - powiedzia - pani ma syna. Oboje patrzyli na mizern twarzyczk picego dziecka. Na zewntrz day si sysze kroki; kto wszed na kuchenny ganek. Kobieta kolanem pchna skrzynk w kt, gdy do kuchni wchodzi Goodwin. - Dobra jest - oznajmi. - Tommy zaprowadzi pana do ciarwki. - I odszed w gb domu. Benbow spojrza na kobiet. Wci jeszcze ukrywaa rce w sukni na piersiach. - Dzikuj za kolacj - powiedzia. - Kiedy moe... - Patrzy na ni. Przygldaa mu si z twarz nie tyle pospn, co zimn, spokojn. - Moe mgbym co zrobi dla pani w Jefferson? Przysa pani co, czego potrzeba... Byskawicznym, krgym ruchem wysuna rce z fad sukni i natychmiast ukrya je z powrotem. - Tyle tych pomyj i prania... Mgby mi pan przysa takie drewniane kopytko - powiedziaa - do usuwania skrki z paznokci. Tommy i Benbow wyszli z domu i gsiego schodzili ze wzgrza zapuszczon drog. Benbow obejrza si. Wysoka, wska ruina domu sterczaa na tle nieba ponad spltan mas cedrw, ciemna, samotna, nieprzenikniona. Droga, zbyt gboka, eby by prawdziw drog, i zbyt paska, eby by rowem, bya waciwie szram wyobion w ziemi, zryt przez zimowe zalewy, zarosa paprociami, pen zgniych lici i gazi. Benbow szed nik ciek - ladami stp, ktre wdeptay t gnijc rolinno w glin. W grze poprzez ukowate sklepienie drzew przewiecao niebo. Zakrcajc droga stawaa si coraz bardziej spadzista. - To gdzie tutaj widzielimy t sow - przypomnia sobie Benbow. Idcy przed nim Tommy parskn miechem. - On i przed sow mia stracha, gow dam - powiedzia. - Tak - odpowiedzia Benbow. Szed za niewyran postaci Tommy'ego, starajc si stpa ostronie i mwi ostronie, z owym tpym Strona 6

3134 skupieniem czowieka pijanego. - Niech mnie g kopnie, jak on nie jest na j cholernie j bo jacy biay, jakiego w yciu widziaem - rozgada si Tommy. - T ciek podchodzi do ganku, a tu pies wylaz spod domu i do niego, i dalej obwchiwa mu obcasy, jak to pies, i niech mnie g kopnie, a on wtedy odskoczy, jakby by na bosaka, a ten pies to bya jaka mija czy co, i zapa si za ten may autemutyczny pistolet, i na mier tego psa zastrzeli. Niech mnie szlag, jak nie zastrzeli. - Czyj to by pies? - zapyta Benbow. - A mj - odpowiedzia Tommy. Zachichota. - Stary pies, co by i pchy nie ukrzywdzi, jakby nie musia. Droga opada w d i wyrwnaa si. Piach szemra pod butami Benbowa, odmierzajcego staranne kroki. Na jasnym tle piasku Benbow widzia teraz wyranie Tommy'ego, ktry szed na pozr bez adnego wysiku, stawiajc nogi do wewntrz, szurajc jak mu na piaszczystym terenie, tak e piach z sykiem, sabymi podmuchami odlatywa spod jego bosych stp do tyu. Drog duym, nieforemnym cieniem przekrelao cite drzewo. Tommy przeazi przez nie, a Benbow pogramoli si za Tommym, wci starannie, ostronie, przez t mas listowia jeszcze nie uschnitego, jeszcze pachncego zieleni. - To take... - powiedzia Tommy. Odwrci si. - Niesporo przej, co? - Zupenie dobrze - powiedzia Horace. Stan ju na rwne nogi. Tommy szed dalej. - To take Wytrzeszcz - powiedzia Tommy. - Potrzebne takie zawalenie drogi? Tyle z tego, e musimy ca mil i do tych ciarwek. Mwiem mu, ludzie tu przyjedaj kupowa od Lee bdzie ju cztery lata, a jeszcze nikt nie narobi kopotu. I jak tu moe przejecha to jego wielkie samochodzisko? Ale nie da sobie przetumaczy. Niech mnie g kopnie, jak on si nie boi swojego rodzonego cienia. - Ja te bym si ba - powiedzia Benbow - gdybym mia jego cie. Tommy parskn miechem niegono. Droga bya teraz jak czarny tunel, ktrego chodnik stanowia nienamacalna, trupia powiata piachu. "To gdzie tutaj cieka skrca do rda" - pomyla Benbow usiujc rozpozna miejsce, gdzie cieka wyszczerbiaa cian zaroli. Szli dalej. - Kto prowadzi t ciarwk? - zapyta Benbow. --Jeszcze kto z Memphis? - A jake - przytkkn Tommy. - To ciarwka Wytrzeszcza. - Nie mog ci z Memphis siedzie w Memphis i pozwoli, ebycie pdzili t wasz whisky w spokoju? - W tym s pienidze - powiedzia Tommy. Nie ma pienidzy, jak si tak sika pomau kwaterki - i pgalony. Lee robi to, eby y, zaapa tych par dolarw dodatkowo. Pienidze s dopiero, jak si robi whisky ciurkiem i w mig si wypycha. - Aha - powiedzia Benbow. - No, ja bym chyba wola kona z godu ni mie koo siebie tego czowieka. Tommy parskn miechem. - Wytrzeszcz nie jest zy. Tylko e troch dziwny. - Szed dalej, bezksztatna posta na tle przymionej powiaty drogi, piaszczystej drogi. -- Niech x mnie g kopnie, jak on nie jest cudak. No, moe nie? - Tak - powiedzia Benbow. - W caej peni. Ciarwka staa tam, gdzie droga, znowu gliniasta, zaczynaa si podnosi ku wysypanej wirem szosie. Palc papierosy siedzieli na botniku dwaj mczyni; wysoko nad nimi przez gazie drzew przewiecay pnocne gwiazdy. - Nie spieszylicie si - powiedzia jeden z nich. - A ja chciaem by o tej porze ju niedaleko miasta. Kobieta na mnie czeka. - Na pewno - powiedzia drugi. - Rozoya si ju na wznak i czeka. Ten pierwszy skl go. - Tak si spieszylimy, jak moglimy - powiedzia Tommy. - Czemu wy tu jeden z drugim jeszcze latarni nie wywiesicie? Jakbymy ja i on byli policj, ju bymy was mieli. A jake. - A wypchaj si, ty bkarcie, dupo woowa! - achn si ten pierwszy. Odrzucili papierosy i wsiedli do ciarwki. Tommy parskn przyciszonym miechem. Benbow odwrci si i wycign rk. - Do widzenia - powiedzia. - Bardzo panu dzikuj, panie... - Tommy si nazywam. Stwardniaa rka bezwadnie, niezdarnie wmacaa si w rk Benbowa, uroczycie szarpna ni jeden raz i niezdarnie si wycofaa. Tommy sta tam, krpy, bezksztatny na tle sabej powiaty drogi, gdy Benbow podnosi nog na stopie. Potkn si, ale nie upad. - Ostronie, panie doktor - dolecia gos z szoferki. Strona 7

3134 Benbow wsiad. Ten drugi w szoferce kad wzdu oparcia rutwk. Ciarwka ruszya. Z przeraliwym zgrzytaniem wjechaa po zrytym zboczu na wir szosy i zakrcia w kierunku Jefferson i Memphis. III

Nastpnego dnia po poudniu Benbow by u siostry. Na wsi, o cztery mile od Jefferson, w domu rodziny jej ma. Siostra Benbowa, wdowa, mieszkaa w tym duym domu ze swoim synem, chopcem teraz dziesicioletnim, i cioteczn babk ma - dziewidziesicioletni kobiet przykut do fotela na kkach, zwan powszechnie Pann Jenny. Razem z Pann Jenny Benbow patrzy teraz przez okno na siostr, ktra spacerowaa po ogrodzie z jakim modym czowiekiem. Siostra bya wdow od lat dziesiciu. - Dlaczego ona nie wychodki drugi raz za m? - zapyta Benbow. - No, wanie - powiedziaa Panna Jenny. - Modej kobiecie potrzebny jest mczyzna. - Ale nie ten - powiedzia Benbow. - Patrzy na nich dwoje. Mczyzna mia na sobie flanelowe spodnie i niebiesk marynark - tgi, pulchny mody czowiek z aroganck min, sprawiajcy wraenie studenta. Ona chyba lubi dzieci. Moe dlatego, e ma wasne dziecko. Ktry to jest? Jeszcze ten, co tu bywa na jesieni w zeszym roku? - To Gowan Stevens - powiedziaa Panna Jenny. - Powiniene pamita Gowana. - Owszem - przyzna Benbow. - Teraz sobie przypominam. Z padziernika zeszego roku. Przejeda wtedy przez Jefferson w drodze do domu i zatrzyma si na jedn noc u siostry. I przez to samo okno patrzy razem z Pann Jenny, jak ta sama para spacerowaa po tym samym ogrodzie, w ktrym kwity padziernikowe kwiaty, pne, jaskrawe i pachnce kurzem. Stevens nosi wtedy brzowe ubranie i by dla niego kim zupenie nowym. - Zjawi si niedawno, bo dopiero tej wiosny wrci do domu z Virginii - powiedziaa Panna Jenny. - Tamten na jesieni to by mody Jones. Her-schell. Tak, Herschell. - Aha - powiedzia Benbow. - Swiatowiec podejmowany przez elit stanu Virginia czy zwyky przebywajcy tam miertelnik? - Ksztaci si tam na uniwersytecie. Nie pamitasz go, bo by jeszcze w pieluszkach, kiedy wyprowadzilicie si z Jefferson. - Dobrze, e Belle tego nie syszy - powiedzia Benbow. I Patrzy na nich dwoje. Doszli do domu i zniknli za wgem. Po chwili wchodzili ju na schody i do pokoju. Wszed Stevens z przy lizanymi poyskliwymi wosami i butnym wyrazem pulchnej twarzy. Panna Jenny podaa mu rk, ktr ucaowa pochylajc si mikko i ociale. - Co dzie modsza i adniejsza - powiedzia. - Wanie mwiem Narcissie, e nie miaaby u mnie adnych szans, gdyby pani wstaa z tego fotela i zechciaa zosta moj dziewczyn. - Jutro to zrobi - powiedziaa Panna Jenny. - Narcisso... Narcissa bya dua, ciemnowosa. Twarz miaa szerok, gupi, pogodn. Ubrana bya jak zwykle w biaa sukni. - Pozwl, Horace, to jest Gowan Stevens - powiedziaa. - Gowan, to mj brat. - Bardzo mi mio - rzek Gowan. Ucisn Benbowowi rk z wysoka, krtko, twardo i mocno. W tej samej chwili do pokoju wbieg may chopiec, Benbow Sartoris, siostrzeniec Benbowa. - Syszaem o panu - rzek Gowan. - Gowan studiowa w Virginii - odezwa si chopiec. - Och - powiedzia Benbow. - Syszaem o tym. - Dziki - powiedzia Gowan. - Ale nie wszyscy mog studiowa w Harvard. - Dzikuj - powiedzia Benbow. - Byem w Oxford. - Horace zawsze mwi ludziom, e by w Oxford, po to eby myleli, e by tam na uniwersytecie stanowym i eby mg ich wyprowadzi z bdu - wyjania Panna Jenny. - Gowan jedzi do Oxford mnstwo - odezwa si chopiec. - Ma tam f lam. Zabiera j na tace. Prawda, Gowan? - Zgadza si, kolego - odpowiedzia Stevens. - Rud. - Cicho bd, Bory - powiedziaa Narcissa. Spojrzaa na brata. - Co sycha u Belle i Maej Belle? Jeszcze o co chciaa zapyta, ale urwaa. Nie odwrcia jednak od brata powanego, uporczywego spojrzenia. Strona 8

3134 - Jeeli nie przestaniesz si spodziewa, e Horace ucieknie od Belle, to on tak wreszcie zrobi - powiedziaa Panna Jenny. - Zrobi tak kiedy. Ale Narcissa nawet wtedy nie bdzie zadowolona - dodaa. - Bywaj kobiety, ktre chocia maj mczynie za ze fakt, e oeni si wanie z t, a nie z inn, wciekaj si, kiedy on staje dba i j porzuca. - Teraz Panna Jenny niech bdzie cicho - powiedziaa Narcissa. - Wanie - powiedziaa Panna Jenny. - Horace od pewnego czasu szarpie si na postronku. Ale ty uwaaj, Horace, i nie nabieraj za duego rozpdu, bo mogoby si okaza, e drugi koniec postronka nie jest przywizany. Z hallu doleciay dwiki maego rcznego dzwonka, Stevens i Benbow ruszyli do fotela Panny Jenny. - Ustpi mi pan? - zapyta Benbow. - Chyba to ja jestem tu gociem. - Ale, Horace - upomniaa go Panna Jenny. - Narcisso, moe polesz kogo do komody na strychu po pojedynkowe pistolety. - Odwrcia si do chopca. - A ty id naprzd i ka zagra tusz i przygotowa dwie re. - Jaki tusz? - zapyta chopiec. - S re na stole - powiedziaa Narcissa. - Gowan je przysa. Chodcie na kolacj. Przez okno Benbow i Panna Jenny patrzyli na nich dwoje spacerujcych po ogrodzie: na Narciss wci jeszcze w bieli i na Stevensa w spodniach flanelowych i w niebieskiej marynarce. - Dentelmen z Virginii... tyle nam naopowiada przy tej kolacji, jak uczono go pi po dentelmesku. Zalejcie alkoholem chrzszcza, a bdziecie mieli skarabeusza; zalejcie alkoholem Missisipi jeyka i ju macie dentelmena... - Gowana Stevensa - uzupenia Panna Jenny. Patrzyli, jak oni dwoje znikaj za domem. Upyno troch czasu, zanim usyszeli ich kroki w hallu. jit Potem Narcissa wesza do pokoju, ale nie ze Steven-4 aem, tylko z chopcem. - Nie chcia zosta - powiedziaa. - Jedzie do 4; Oxford. W pitek wieczorem jest zabawa na uniwersytecie. Umwi si z jak panienk. - Powinien tam znale pene pole do popisu, jeli chodzi o dentelmeski sposb picia - zauway Horace. - I dentelmeski sposb robienia innych rzeczy. To pewnie dlatego jedzie tam wczeniej. - Bierze jak facetk na tace - odezwa si chopiec. - A w sobot jedzie do Starkville na mecz baseballu. Powiedzia, e mnie wemie, ale ty mnie przecie nie pucisz. IV

Ludzie z miasta, ktrzy po kolacji lubili przejecha si po terenach uniwersytetu, a take ten i w roztargniony, niezbyt przytomny profesor czy kandydat na magistra w drodze do biblioteki mogli widzie Tempie, gdy z paszczem popiesznie chwyconym pod pach, poyskujc w biegu dugimi jasnymi nogami, pdzia na tle owietlonych okien "Kojca", jak nazywano kwatery studentek, i skrcaa w cie murw biblioteki, i moe widzie mogli wir jej halki, gdy z ostatecznego przysiadu wskakiwaa do samochodu, z nie wyczonym silnikiem czekajcego tam na ni wieczorem. Samochody naleay do chopcw z miasta. Modziey na uniwersytecie nie wolno byo mie samochodw i studenci - z goymi gowami, w krtkich spodniach i jaskrawych pulowerach - patrzyli z pogard pen wciekoci na chopcw z miasta w kapeluszach nasadzonych sztywno na wypomadowane gowy, w marynarkach nieco za obcisych, w spodniach nieco za lunych. Ale to w zwyke wieczory tygodnia. W co drug sobot, gdy bya zabawa w Klubie Literackim, czy te gdy odbywa si ktry z trzech dorocznych oficjalnych balw, chopcy z miasta, w jednakowych kapeluszach i postawionych konierzach, bezradni, na pozr wojowniczo niedbali, patrzyli, jak Tempie, wysoko podnoszc sw delikatn gow, twarz o zuchwale umalowanych ustach i mikkiej linii podbrdka, rzucajc obojtne spojrzenia na prawo i lewo oczami chodnymi, drapienymi i rozwanymi, wpywa na fali czarnych studenckich ramion do hali gimnastycznej i ginie tam wrd rozmigotanego wirowania zabawy. Pniej muzyka kaa za szybami i patrzyli przez okna, jak Tempie szybko przechodzi od dansera do dansera, z jednej pary czarnych rkaww do drugiej, jak wypenia przerwy w tanecznym rytmie muzyk swoich krokw, patrzyli na jej tali smuk i niecierpliw. Pochylali si i popijali z flaszek, i zapalali papierosy, po czym. znw wyprostowani, w postawionych konierzach, w kapeluszach, nieruchomieli na tle wiata niczym paskie, przystrojone kapeluszami popiersia Strona 9

3134 wycite z czarnej blachy, przybite do parapetw okiennych. I jeszcze gdy orkiestra na zakoczenie graa Home, sweet Home, zostawao ich tam zawsze kilku. Zimni, zaczepni, troch wymizerowani brakiem snu, stali leniwie w pobliu wyjcia, patrzc na pary, ktre wyaniay si w cichncym podzwonnym wrzawy i ruchu. Trzech patrzyo teraz, jak Temple i Gowan Stevens wychodz w chodn zapowied wiosennego brzasku. Tempie miaa twarz zupenie blad, wieo upudrowan, rude wosy w rozkrconych lokach. Oczy jej, wielkie renice, zatrzymay si na nich trzech przez jedn pust chwil. A potem czczym gestem uniosa rk, czy to do nich, czy nie, nikt nie mgby powiedzie. Nie zareagowali nawet byskiem swoich zimnych oczu. Patrzyli na Gowana ujmujcego j pod rami, na przelotne objawienie si jej boku i uda przy wsiadaniu do jego samochodu. By to dugi, niski samochd turystyczny z dodatkowym reflektorem. - Co to za typ, ten skurwysyn? - zapyta jeden z nich. - Mj ojciec jest sdzi - pisn drugi gorzko, przecigym falsetem. - Niech to szlag. Chodmy do miasta. Poszli. Raz wrzasnli na jaki samochd, ale si nie zatrzyma. Na wiadukcie kolejowym przystanli i wypili reszt whisky z butelki. Ten, ktry pi ostatni, chcia cisn butelk za porcz. Drugi chwyci go za okie. - Daj mi - powiedzia. Stuk butelk ostronie i rozrzuci kawaki szka w poprzek jezdni. Tamci patrzyli na niego. - Nie dla ciebie tace uniwersyteckie - powiedzia pierwszy. - Ty biedny bkarcie. - Mj ojciec jest sdzi - pisn drugi, sztorcem stawiajc na jezdni ostr stuczk. - Jedzie samochd - powiedzia trzeci. Samochd mia trzy reflektory. Oparli si o porcz, ukonie nasunli kapelusze na oczy, eby nie razi ich blask, i patrzyli, jak Tempie przejeda z Gowa-nem. Gowa Tempie bya nisko i blisko. Samochd jecha wolno. - Biedny bkarcie - powtrzy pierwszy. - Ja biedny? - zapyta drugi. Wycign co z kieszeni i machn tym w powietrzu, przecigajc po twarzach kolegw przezroczyst, lekko pachnc perfumami pajczyn. - Ja? - No, a kto? - Doc cign te figi w Memphis - powiedzia trzeci - z jakiej cholernej kurwy. - esz, bkarcie - uci Doc. Patrzyli na wachlarz blasku, na coraz mniejsze rubinowe tylne wiateko samochodu, ktry podjeda ju do "Kojca". wiata zgasy. Po chwili trzasny drzwiczki. wiata si zapaliy; samochd ruszy. Wraca. Stali rzdem oparci o porcz, w kapeluszach ukonie nasunitych na oczy, eby nie razi ich blask. Potuczone szko byskao tu i wdzie iskierkami. Samochd podjecha i zatrzyma si przy nich. - Panowie do miasta? - zapyta Gowan otwierajc drzwiczki. Stali oparci o porcz. Nie zaraz ten pierwszy odburkn: - Bardzo pan uprzejmy. Wsiedli. Dwaj zajli miejsca z tyu, pierwszy usiad przy Gowanie. - Wal pan tdy - ostrzeg. - Tam kto rozbi butelk. - Dzikuj - powiedzia Gowan. Samochd ruszy. - Jedziecie jutro do Starkville na mecz, panowie? Ci na tylnym siedzeniu nie odpowiedzieli nic. - Bo ja wiem - odpowiedzia pierwszy. - Chyba nie. - Jestem nietutejszy - powiedzia Gowan. - Zabrako mi dzi w nocy whisky, a ju za kilka godzin mam randk. Czy przypadkiem nie wiecie, panowie, gdzie mgbym dosta butelk? - Jest piekielnie pno - zauway pierwszy. Odwrci si do tamtych. - Nie znasz kogo, Doc, kto by sprzeda o tej porze? - Luk mgby - powiedzia trzeci. - Gdzie on mieszka? -- zapyta Gowan. - Niech pan jedzie - powiedzia pierwszy. - Poka panu. mignli przez plac i wyjechali jakie p mili za miasteczko. - To szosa do Taylor, prawda? - zapyta Gowan. - Tak - odpowiedzia pierwszy. - Musz tam jecha wczesnym rankiem - powiedzia Gowan. - Wyprzedzi pocig specjalny. Wic mwicie, panowie, e nie jedziecie na ten mecz? - Chyba nie - odrzek pierwszy. - Tutaj niech pan zatrzyma. Ukazao si strome zbocze z grzebieniem dbowe-go modniaka. Strona 10

3134 - Niech pan tutaj zaczeka - powiedzia pierwszy. I pogramoli si na zbocze. Gowan zgasi wiata. - Czy ten Luk ma dobr whisky? - zapyta. - Zupenie dobr. Nie gorsz ni inni - powie-dzia trzeci. - Komu si nie podoba, nie musi jej pi - mru-kn Doc. Gowan odwrci si agodnie, ociale i spojrza na niego. - Taka sama dobra jak to, co pan pi dzi w no-cy - powiedzia trzeci. - Tego te nie musiao si pi - mrukn Doc. - Tu jako nie umiej tak dobrze robi whisky jak tam, gdzie ja byem na uczelni - powiedzia Gowan. - Skd pan jest? - zapyta trzeci. - Z Virgin... och, z Jefferson. Studiowaem w Virginii. Tarn to dopiero ucz pi tgo. Ci dwaj nic na to nie powiedzieli. Wrci pierwszy, poprzedzony lekkim obsuwaniem si ziemi ze zbocza. Przynis gsior. Gowan podnis gsior na tle nieba. Szko lnio blado i niewinnie. Odkorkowa. - Pijcie, panowie - powiedzia. Ten pierwszy wzi gsior z jego rk, ykn, po czym odwrci si do siedzcych z tyu. - Pijcie. Trzeci ykn, ale Doc odmwi. Teraz Gowan wypi. - Dobry Boe! - jkn. - Jak wy to moecie pi, ludzie? - Samogon w Virginii nie dla nas - powiedzia Doc. Gowan odwrci si na siedzeniu i spojrza. - Zamknij jap, Doc - powiedzia trzeci. - Niech pan nie zwraca na niego uwagi. Przez ca noc brzuch go bola. - Skurwysyn - mrukn Doc. - Czy to pod moim adresem? - zapyta Gowan. - Ale skd - agodzi trzeci. - Doc jest w dech. No, Doc, napij si. - Pal to diabli - powiedzia Doc. - Dawaj. Wrcili do miasta. - Barak bdzie otwarty - powiedzia pierwszy. - Przy skadach kolejowych. Bya to ciastkarnia-bar niadaniowy. Zastali tam tylko czowieka w zaszarganym fartuchu. Poszli w gb, do alkowy, w ktrej sta st i cztery krzesa. Czowiek w fartuchu przynis cztery butelki coca-coli i szklanki. - Mona prosi, szefie, o troch cukru, wod i cytryn? - zapyta Gowan. Czowiek w fartuchu przynis cukier, wod i cytryn. Ci trzej patrzyli, jak Gowan doprawia whisky. - Tak mnie nauczono - powiedzia. Patrzyli, jak on pije. - Za saba dla mnie - stwierdzi i dola do szklanki whisky z gsiora. Wypi. - Ale pan cignie - zauway trzeci. - Mam dobr szko. - Wysoko w cianie byo okno. Niebo za oknem szarzao, nabierao wieoci. Jeszcze jedna kolejka, panowie. - Znw napeni swoj szklank. Ci trzej naleli sobie z umiarem. - Tam w budzie uwaaj, e lepiej pi od razu do dna ni po trochu - powiedzia. Patrzyli, jak on wychyla t szklank. I zobaczyli kropelki potu nagle rozbyse przy jego nozdrzach. - Ju ma do - powiedzia Doc. - Kto panu powiedzia? - Tym razem Gowan nala whisky do szklanki na wysoko cala. - Gdybymy tylko mieli przyzwoit wd. W moich stronach znam niejakiego Goodwina, ktry robi... - To si nazywa picie w tamtej szkole? - powiedzia Doc. . Gowan spojrza na niego. - Tak pan myli? Patrz pan. Zacz dolewa. Patrzyli, jak whisky w szklance si podnosi. - Uwaaj, chopie - powiedzia trzeci. Gowan napeni szklank po sam brzeg, podnis j i miarowymi ykami wychyli do dna. Jeszcze pamita o tym, eby ostronie postawi szklank na stole, a potem nagle znalaz si gdzie w chodnej, szarej wieoci pod goym niebiem, widzia lokomotyw sapic przed ciemnym szeregiem wagonw na bocznicy i usiowa komu powiedzie, e umie pi po dentelmesku. Usiowa jeszcze powiedzie to w jakim ciasnym, mrocznym pomieszczeniu, gdzie pa-/chniao amoniakiem i kreozotem - wymiotujc do muszli usiowa te powiedzie, e musi by w Taylor o p do sidmej, bo o p do sidmej ma tamtdy przejeda pocig specjalny. Torsje przeszy; poczu si ogromnie znuony, saby i zapragn si pooy, ale wysikiem woli przezwyciy to pragnienie i w blasku zapaki opar si o cian, powoli zerodkowa Strona 11

3134 wzrok na imieniu i nazwisku, ktre byy tam wypisane owkiem. Przymkn jedno oko i oparty o cian, chwiejny, zaliniony, odczyta je. Potem kiwajc gow spojrza na tych trzech. - Znam... znam t dziewczyn... dobra jest... dobry kumpel... mam z ni randk, jedziemy do Stark... Starkville. Bez przyzwoitki, rozumiecie? I bekoczc, opierajc si tam i linic usn. Natychmiast zacz wyrywa si ze snu. Zdawao mu si, e to jest od razu, a przecie nieustannie uprzytomnia sobie, e czas mija i e wanie dlatego on musi si obudzi; bo jeeli si nie obudzi, bdzie aowa. Przez dug chwil by wiadom, e ma oczy otwarte, i czeka, eby powrcia im zdolno widzenia. Ale potem, gdy widzia znowu, nie zaraz poj, e ju nie pi. Lea nieruchomo. Zdawao mu si, e samym zwalczeniem snu osign cel, dla ktrego si obudzi. Lea niewygodnie skurczony pod jakim niskim puapem i patrzy na fasad nieznanego budynku, na pdzce ponad nim mae oboki zarowione socem - zmysy nie reagoway. A raptem minie brzucha dopeniy wymiotw, przerwanych przedtem utrat wiadomoci, i chcia wsta, i rozcign si na pododze samochodu uderzajc gow o drzwiczki. To uderzenie go otrzewio; otworzy drzwiczki, wypad poow ciaa na ziemi, ale dwign si, wysiad i kulawo, biegiem ruszy w kierunku stacji. Upad. Na czworakach rozejrza si z niedowierzaniem i rozpacz po pustej bocznicy i podnis wzrok w gr na soneczne niebo. Wsta i pobieg dalej, potargany, w brudnym smokingu, w koszuli rozchestanej przy szyi. "Zemdlaem - myla z czym w rodzaju wciekoci. - Zemdlaem. ZEMDLAEM." Na pustym peronie nie byo nikogo oprcz Murzyna z miot. - Jak Bo'ako'am, ci biali! - powiedzia Murzyn. - Pocig - wysapa Gowan - ten specjalny. Ten na tym torze. - Odje'a. Bdzie ju pi minut. Zastygy w gecie zamiatania Murzyn patrzy znad mioty, jak Gowan odwraca si, biegnie z powrotem i nieomal koziokujc wskakuje do samochodu. Na pododze w samochodzie lea gsior. Gowan .odsun go kopniciem i zapuci silnik. Wiedzia, e musi co zje, na to jednak nie mia czasu. Spojrza na gsior. Poczu mrowienie we wntrznociach, ale podnis gsior i na si, ile tylko zdoa, wypi; przekn, po czym wcisn do ust papierosa, eby powstrzyma wymioty. Prawie od razu zrobio mu si lepiej. Przejecha przez plac z szybkoci czterdziestu mil na godzin. Byo pitnacie po szstej. Wyjecha na szos do Taylor i doda gazu. Nie zwalniajc, znw napi si z gsiora. Gdy dojeda do Taylor, lokomotywa powoli wycigaa pocig ze stacji. Przecisn samochd pomidzy dwoma wozami i dopdzi ostatni wagon. Drzwi wagonu si otworzyy; Tempie wyskoczya z nich i przebiega jeszcze par krokw przy pocigu, z ktrego wychyla si grocy jej pici konduktor. Gowan wysiad z samochodu. Odwrcia si i szybko ruszya do niego. Dochodzc przystana w p-kroku, zanim podesza z oczami wlepionymi w jego pomit twarz i rozczochrane wosy, w jego sponiewierany konierzyk i koszul. - Jeste pijany - powiedziaa. - Ty winio. Ty , Wstrtna winio. - Miaem szaow noc. Co ty wiesz o tym. Popatrzya wokoo, na brudnoty budynek stacyjny, na przygldajcych si jej, powoli ujcych gum mczyzn w kombinezonach, na tor i na pocig coraz mniejszy w dali, z czterema kbami pary, ktre rozwiay si niemal zupenie, gdy dolecia gwizd lokomotywy. - Ty wstrtna winio - powtrzya. - Przecie w tym stanie nie moesz nigdzie jecha. Nawet si nie przebrae. - Przy samochodzie zatrzymaa si znw. - Co tam masz ze sob? - To moja manierka - odpowiedzia Gowan. - Wsiadaj. Patrzya na niego; usta miaa zuchwale szkaratne, oczy czujne i zimne pod kapeluszem bez ronda, rude wosy w rozsypanych lokach. Potem znw obejrzaa si i powioda wzrokiem po stacji nagiej, brzydkiej na tle wieego poranka. Wskoczya do samochodu, podkulia nogi. - Jedmy std. Zapuci silnik i zakrci. - Najlepiej odwie mnie z powrotem do Oxford - powiedziaa. Obejrzaa si na stacj. Teraz tam pada cie, cie suncej wysoko chmury. - Najlepiej odwie mnie z powrotem - powtrzya. O godzinie drugiej po poudniu, jadc z du szybkoci przez rozszemrane strzelistymi sosnami pustkowie, Gowan zboczy z wywirowanej szosy na wsk drog biegnc wwozem wrd cyprysw i figowcw. Pod smokingiem mia tani niebiesk koszul robocz. Oczy mu nabiegy krwi i podpuchy, szczki byy sine, nie ogolone i Tempie patrzc na niego, sprajc si i przytrzymujc, gdy samochd podskakiwa i podrzuca na Strona 12

3134 gboko wyobionych koleinach, mylaa: "Ale mu broda ronie, odkd wyjechalimy z Dumfries. To by olejek do wosw... to, co on pi. Kupi w Dumfries olejek do wosw i wy-opa." Gowan poczu na sobie jej wzrok. - No, nie zo si. To nie potrwa nawet minuty, podjad tylko do Goodwina i kupi butelk. To nie potrwa nawet dziesiciu minut. Powiedziaem, e ci zawioz do Starkville prdzej ni pocig, i zawioz. Nie wierzysz mi? Milczaa mylc o przystrojonym flagami pocigu, ju dawno stojcym w Starkville; o barwnych trybunach; o orkiestrze i poyskliwej paszczy puzona; o zielonym rombie nactkowanym zawodnikami, ktrzy tam teraz skacz, przysiadaj, wydaj krtkie, urywane okrzyki jak ptactwo botne sposzone przez aligatora, niepewne, z ktrej strony co zagraa, i nieruchomiej, czaj si, dodaj sobie nawzajem bodca wanie takimi krtkimi okrzykami, bez sensu wojowniczo, aonie, bezradnie. - Ju ty nie udawaj niewinitka, bo mnie nie nabierzesz. Nie myl, e na darmo spdziem t noc z twoimi fryzjerczykami. Nie myl, e tylko z dobroci serca poiem ich moj wd. Nieze z ciebie ziko! Wydaje ci si, e moesz przez cay okrgy tydzie podbawia si z byle gogusiowatym frajerem, ktry ma forda, a mnie oszukiwa w sobot, co? Nie myl, e nie widziaem twojego imienia i nazwiska czarno na biaym na tej cianie w ustpie. Nie wierzysz mi? Milczaa, usiujc utrzyma rwnowag, gdy rozpdzony samochd koysa si od zbocza do zbocza wwozu. A on wci patrzy na ni zamiast zaj si kierownic. - Na Boga, chc widzie kobiet, ktra potrafi... Droga opada, piaszczysta pod ukowatym zielonym sklepieniem, i biega jak tunel przez gszcza trzcin i gogw. Samochd z boku na bok koysa si na rozmikych koleinach. W poprzek drogi leao zwalone drzewo. Tempie zobaczya je, ale tylko sprya si na nowo. Drzewo to wydao si jej logicznym katastrofalnym uwieczeniem szeregu okolicznoci, w ktre zostaa wcignita. Sztywno i spokojnie siedziaa i patrzya, jak Gowan, na pozr widzc drog, jedzie z szybkoci dwudziestu mil na godzin prosto przed siebie. Samochd waln w drzewo i odskoczy, jeszcze raz waln i przewrci si. Poczua, e wylatuje w powietrze, unoszc drtwiejcy bl w ramieniu i obraz dwch mczyzn, wychylonych zza frdzli przydronych trzcin. Gramolc si z upadku odwrcia gow i znw ich zobaczya wychodzili na drog: jeden, w obcisym czarnym ubraniu, w somkowym kapeluszu, pali papierosa, drugi, brodaty, z go gow, w kombinezonie i z dubeltwk, rozdziawia usta, gupkowato zdziwiony. Jeszcze w rozdygotanym ruchu nogi ugiy si pod ni i upada plackiem na twarz, chocia wszystko w niej biego. Natychmiast zakrcia si i usiada z ustami otwartymi do jknicia, ktre zdusi zdawiony oddech. Czowiek w kombinezonie wci jeszcze patrzy na ni z naiwnym zdziwieniem, rozdziawiajc usta okolone krtk, mikk brod. Tamten drugi pochyla si nad przewrconym samochodem, przy czym obcisa marynarka marszczya mu si na opatkach. Po chwili silnik samochodu ucich i tylko sterczce w grze przednie koo z rozpdu jeszcze si krcio - leniwie, coraz wolniej. V

Czowiek w kombinezonie by ponadto bosy. Szed przed Tempie i Gowanem wymachujc dubeltwk, najwyraniej bez wysiku przebierajc paskimi stopami po piasku, w ktry Tempie przy kadym kroku zapadaa si prawie do kostek. Od czasu do czasu oglda si na nich przez rami, na zakrwawion twarz Gowana i jego sponiewierane ubranie, na Tempie brnc z trudem, chwiejn w czenkach na wysokich obcasach. -- Niesporo i, co? - zapyta. - Jak ona cignie te trzewiki z wysokimi obcasami, bdzie jej lepiej. - Lepiej? - zapytaa Tempie. Zatrzymaa si i stojc najpierw na jednej, potem na drugiej nodze, przytrzymujc si Gowana, zdja czenka. Bosy patrzy na ni, patrzy na czenka. - Niech mnie diabli, jak wepchn choby dwa palce w co takiego - powiedzia. - Mog zobaczy? Podaa mu jedno. Obrci je wolno w doni. - Niech mnie pokrci - powiedzia. Znw spojrza na ni bladym, pustym wzrokiem. Wosy mia nie ostrzyone, konopiaste, spowiae nad czoem, ciemniejce w niechlujnych kdziorach koo uszu i szyi. Jaka ona wyronita - zauway. - Na tych swoich chudych nogach. Ile ona way? Strona 13

3134 Tempie wycigna rk. Zwrci jej pantofel powoli, patrzc na ni, na jej brzuch i biodra. - Nic on do tej pory nie zmacha, co? - Prdzej - powiedzia Go wan - chodmy ju. Musimy dosta jaki samochd i dojecha do Jeffer-Son przed noc. Gdy piasek si skoczy, Tempie usiada i woya pantofle. Spostrzega, e bosy patrzy na jej podniesio-ne udo, szybko obcigna na sobie sukienk i zerwaa Si. - No - powiedziaa - niech pan idzie. Nie zna pan drogi? Zobaczyli dom ponad gajem cedrowym, za ktrym, widoczny przez szczeliny midzy czarnymi drzewami, pyszni si sad jaboni w popoudniowym socu. Dom sta na zapuszczonym trawniku, wrd odogw i walcych si zabudowa gospodarskich. Ale nigdzie nie byo ladw puga, opaty, czy grabi; nigdzie, jak okiem sign, nie byo uprawnego pola - w pospnym gaju rozszemranym smutnymi poszeptami lek-f Mego wiatru tylko ndzna, pociemniaa od deszczw ruina. Tempie zatrzymaa si. - Nie chc tam i. Niech pan sam pjdzie i poprosi o samochd - polecia bosemu. - My zaczekamy tutaj. - On mwi, eby wszyscy szli do domu - powiedzia bosy. - Kto mwi? - zapytaa Tempie. - Czy temu czarnemu si zdaje, e moe mi rozkazywa? - Ach, chod - powiedzia Gowan. - Zobaczymy si z Goodwinem i dostaniemy samochd. Robi si pno. Pani Goodwin jest w domu, prawda? - A jake - przytakn bosy. - Chod - powiedzia Gowan. Podeszli do domu. Bosy wszed na ganek i postawi dubeltwk tu za drzwiami. - Gdzie tutaj ona jest - powiedzia. Znw spojrza na Tempie. - Nie ma co pana ona grymasi --zwrci si do Gowana. - Lee was odstawi do miasta. Tempie spojrzaa na niego. Patrzyli na siebie przez chwil czujnie jak dwoje dzieci albo jak dwa psv. - Jak si pan nazywa? - Tummy si nazywam - powiedzia. - Nie ma co grymasi. Otwarta sie prowadzia przez dom na tyy. Tempie wesza. - Dokd idziesz? - zapyta Gowan. - Nie moesz zaczeka tu? Nie odpowiedziaa; sza sieni w gb domu. Jeszcze syszaa za sob gos Gowana i gos bosego. Przed ni, prostoktem blasku ujtego framug drzwi, jania tylny ganek. Dalej widziaa zbocza porose zielskiem i wielk szop o zapadnitym dachu, w niezmconym spokoju sonecznego pustkowia. Na prawo od drzwi wysuwa si naronik jakiego budynku czy te skrzyda tego domu. Ale wszdzie byo cicho; gosy dolatyway tylko od frontu. Sza powoli. I nagle zatrzymaa si. Na wietlist podog ganku w prostokcie drzwi pada cie mskiej gowy, wic na p odwrcia si, gotowa do ucieczki. Ale cie by bez kapelusza. Wic z pobrotu ruszya znw przed siebie, podesza na palcach i wyjrzaa zza drzwi. W blasku soca siedzia na wyplatanym krzele tyem do niej jaki czowiek z ysym ciemieniem w wianku biaych wosw, z rkami skrzyowanymi na gwce skatego kija. Wysuna si na tylny ganek. - Dzie dobry - powiedziaa. Stary nie drgn nawet. Wysuna si jeszcze dalej i szybko zerkna przez rami. Kcikiem oka dostrzega chyba nitk dymu snujc si od drzwi za rogiem tego ganku w ksztacie litery L, ale dymek zaraz znikn. Naprzeciwko drzwi wisiay na przeci-gnitym pomidzy dwoma supami sznurze trzy kwa-dratowe kawaki ptna, wilgotne, sflaczae, jakby dopiero co uprane, i wyblaka halka z rowego jed-' wabiu. Halka bya tak sprana, e zdobice j koronki wyglday jak nie obrbione strzpy. W jednym miej-scu bya starannie zaatana janiejszym perkalem. Tempie znw spojrzaa na starego. Najpierw mylaa, e on ma oczy zamknite, a po-tem, e on w ogle nie ma oczu, bo zamiast gaek ocznych midzy jego powiekami tkwiy dwie kulki - brudnote kulki, moe z gliny. - Gowan - szepna i nagle zaszlochaa: - Gowan! Z gow odwrcon rzucia si do ucieczki i wtedy zza tych drzwi, w ktrych dojrzaa przedtem w niewyrany dymek, zabrzmia gos: - On nie syszy. O co pani chodzi? Zawrcia w biegu, nie odrywajc wzroku od starca, zeskoczya z ganku i wyldowaa na czworakach wrd popiou, puszek od konserw i zbielaych koci, skd zobaczya, e zza wga domu patrzy na ni Wytrzeszcz z rkami w kieszeniach, z papierosem w ustach sterczcym ukonie, ze smuk dymu snujc mu si po twarzy. Wic nie przestajc ucieka wgra-molia si z powrotem na ganek i jednym susem wpada do kuchni, gdzie Strona 14

3134 siedziaa przy stole i spokojnie palia papierosa jaka kobieta, z oczami utkwionymi w drzwi. VI

Wytrzeszcz okry dom i wyszed przed frontowy ganek. Gowan, przechylony nad porcz ganku, ostronie obmacywa swj zakrwawiony nos. Bosy czowiek siedzia na pitach pod cian. - Rany boskie! - powiedzia Wytrzeszcz. - Nie moesz go zabra za dom i wymy? Chcesz, eby sania si tutaj przez cay dzie jak jaki cholerny nie dornity wieprz. Ciskajc papierosa w zielsko usiad na najwyszym schodku i platynowym scyzorykiem uwieszonym na kocu dewizki zacz zeskrobywa boto z butw. Bosy wsta. - Pan wyrazi si... - zacz Gowan. - Psst! - sykn bosy. Zmarszczy brwi, mruga do Gowana, gow wskazywa plecy Wytrzeszcza. - A potem wracaj tam na drog - powiedzia Wytrzeszcz. - Syszysz? - Mylaem, e pan tam chce strowa - powiedzia bosy. - Nie myl - Wytrzeszcz oskrobywa mankiety spodni. - Przez czterdzieci lat obywae si bez mylenia. Rb, co mwi. Dochodzc z Gowanem do tylnego ganku, bosy powiedzia: - On ani rusz nie moe cierpie, eby kto... Niezwyczajny z niego facet, no nie? Niech mnie g kopnie, jak on nie jest jak raz do cyrku. Ani rusz nie moe cierpie, eby kto tu pi poza jednym Lee. Sam nie pije i mnie da ledwie odrobin ykn, i niech mnie ga kopnie, jak nie wyglda na takiego, co go zaraz drygawki chyc. - On mwi, e pan ma czterdzieci lat - powiedzia Gowan. - Tyle to nie - bkn bosy. - A ile? Trzydzieci? - Ja tam nie wiem. Ale nie tyle, co on mwi. W socu na krzele siedzia starzec. - To tylko tata - powiedzia bosy. Lazurowy cie cedrw zagarn ju nogi starego. Siga prawie do jego kolan. Starcza rka wycigna si i zanurzya w ten cie, nieporadnie macajc przy kolanach, po czym, ocieniona po przegub, znieruchomiaa. Starzec wsta, chwyci za oparcie krzesa i ze stukaniem kija, z szuraniem ruszy prosto na nich tak gwatownie, e musieli przed nim uskoczy. Wycign krzeso w peny soneczny blask i usiad znowu z twarz wzniesion ku socu, z rkami skrzyowanymi na gwce kija. - To tata - wyjani bosy. - I lepy, i guchy. Niech mnie g kopnie, jakbym si nie wcieka, gdyby na mnie takie skaranie popado, co to ani pozna, ani uwaa, co si je. Na belce umocowanej pomidzy dwoma supami stao cynkowane wiadro, blaszana miednica i wyszczerbione naczynie, w ktrym by kawaek tego myda. - Do diaba z wod - powiedzia Gowan. - Jak z t wd? - Mnie si widzi, e pan ju wypi za duo. Niech mnie g kopnie, jak pan sam nie wykierowa samochodu prosto na to drzewo. - No, mw pan. Nie ma gdzie schowanej? - Troch to by i byo w stajni. Tylko niech on nas nie syszy, bo jak si poapie, to wemie i wyleje. A jake. Wrci do drzwi i zajrza v? gb sieni. Potem zeszli z ganku i przez dawny warzywnik zaronity cedrami i dbowym modniakiem doszli do stajni. Dwa razy bosy obejrza si na dom. Za drugim razem powiedzia: - Pana ona co tam chce. Tempie staa w drzwiach kuchni. - Gowan! - woaa. - Niech pan do niej kiwnie czy co - powiedzia bosy. - Bo jak bdzie tak krzyczaa, to on nas usyszy. Gowan pomacha rk. Weszli do stajni. Przy wejciu staa byle jak sklecona drabina. - Lepiej niech pan zaczeka, ja wprzd wlez - powiedzia bosy. - Ona dosy zgnia. Dwu chopa lchyba nie utrzyma. - Wic nie moecie jej naprawi? Nie uywacie jej codziennie? - Nie rozlataa si jak do tej pory. Po drabinie, on pierwszy, Gowan za nim weszli na stryszek, w mrok prkowany to tam, gdzie przez nieszczelne ciany i dach przenikay poziome Strona 15

3134 promienie soca. - Pan idzie za mn - powiedzia bosy. - Bo jak pan stpnie na jak lun desk, to rymnie pan na d, ani si pan obejrzy. Lawirujc doszed do kta i ze sterty gnijcego siana wygrzeba kamionkowy gsior. - Tylko w tym jednym schowaniu on nie szuka - powiedzia. - Boi si o te swoje rce, takie panieskie. Wypili. - Ja to ju i dawniej tu pana widziaem - powiedzia bosy. - Tylko e nie pamitam, jak si pan nazywa. - Stevens. Od trzech lat kupuj whisky u Good-wina. Kiedy on wrci? Musimy jecha do miasteczka. - Zaraz bdzie. Dawniej take pana widziaem. A cztery dni temu to by u nas inny z Jefferson. Te nie spamitam, jak si nazywa. On to dopiero mia gadanie. Gada i gada, jak si rozeli i rzuci on. Niech pan golnie jeszcze. - Bosy nagle zamilk i przykucn powoli, z gsiorem w podniesionej rce, z gow przechylon, nasuchujc. Po chwili z dou znw dolecia gos: - Ty, Jack! Bosy spojrza na Gowana. Usta rozdziawi z gupkowat uciech. Mia tylko resztki zbw, wyszczerbione i sczerniae, w mikkiej, brunatnej gstwinie brody. - Ty, Jack, tam na grze! - powiedzia gos. - Syszy pan jego? - szepn bosy a dygoczc z uciechy. - On na mnie woa Jack. A mnie przecie Tummy. - Za - dolecia gos. - Wiem, e tam jeste. - Nie ma co, lepiej zle - powiedzia Tommy. - Bo jak nic strzeli przez podog. - Do diaba! - zdenerwowa si Gowan. - Dlaczego pan mu... Ju - zawoa - ju schodzimy! Na dole w drzwiach sta Wytrzeszcz, z palcami wskazujcymi obu rk zatknitymi za kamizelk. Soce ju zaszo. Gdy wychodzili ze stajni, zobaczyli Tempie schodzc z kuchennego ganku. Przystana patrzc na nich, po czym ruszya w d po zboczu wzgrza. Zacza biec. - Czy ja ci nie kazaem i tam na drog? - zapyta Wytrzeszcz. - Tylko na minut tu wlelimy jeden z drugim - powiedzia Tommy. - Kazaem ci tam i czy nie? - A jake - powiedzia Tommy. - Kaza pan. Wytrzeszcz odwrci si bez jednego bodaj spojrzenia na Gowana. Tommy poszed za nim. Plecy wci jeszcze mu dygotay z potajemnej uciechy. Tempie spotkaa Wytrzeszcza, gdy by w poowie drogi do domu. Nie przestaa biec, a przecie wydawao si, e przystana. Roztrzepotany na niej paszcz jeszcze jej nie dogoni, ale przez uchwytn chwil patrzya wprost w oczy Wytrzeszcza, byskajc zbami w sztucznym, kokieteryjnym grymasie. Przeszed i nawet na sekund nie ustao miarowe koysanie si jego wskich plecw, pretensjonalne i aroganckie. Tempie biega dalej. Mina Tommy'ego i chwycia za rami Gowana. - Gowan, ja si boj. Ona powiedziaa, e lepiej, eby mnie tutaj... Ty znowu pie; nawet nie zmye tej krwi... Ona mwi, e lepiej, ebymy std odjechali... Oczy miaa zupenie czarne, twarz ma i blad w zapadajcym zmierzchu. Spojrzaa w stron domu; Wytrzeszcz ju znika za wgem. - Ona musi chodzi po wod kawa drogi do rda; ona... oni maj fantastycznego maego dzidziusia w skrzynce za piecem. Gowan, ona naprawd powiedziaa, e lepiej, eby mnie tutaj nie byo, kiedy si ciemni. Wic eby jego poprosi. On ma samochd. Powiedziaa, e on chyba nie... - Kogo poprosi? - zapyta Gowan. Tommy odwrci si i spojrza na nich. I znw szed dalej przed siebie. - Tego czarnego. Powiedziaa, e on chyba nie zechce, ale e mgby. Chod. Podeszli pod dom. cieka nie opodal domu prowadzia wzdu bocznej ciany przed frontowy ganek. Pomidzy domem i t ciek sta wrd wysokich chwastw samochd. Tempie, kadc rk na drzwiczkach samochodu, znw zatrzymaa si przed Gowa-nem. - Nie zabierze mu to wiele czasu w tym wozie, wiem, bo jeden chopiec u nas ma taki. Wyciga osiemdziesit mil. Musiaby tylko podrzuci nas do pierwszego lepszego miasteczka, bo ona pytaa, czy jestemy maestwem, i musiaam jej powiedzie, e jestemy. Tylko do pocigu. Moe nawet gdzie bliej ni w Jefferson jest jaka stacja - szeptaa wpatrzona w niego i gaskaa krawd tych drzwiczek. - O - powiedzia Gowan. - Ja mam go poprosi! I co jeszcze? Masz kompletnego bzika. Mylisz, e ten mapiszon nas odwiezie? Zreszt wol tu siedzie przez cay tydzie ni jecha z nim dokdkolwiek. Strona 16

3134 - Ona tak powiedziaa. Powiedziaa, e lepiej, eby mnie tutaj nie byo. - Gupia jeste jak but. Chod. - Wic nie poprosisz? Nie zrobisz tego? - Nie. Poczekaj, a przyjdzie Lee, przecie ci mwi. Lee postara si o samochd. Poszli dalej ciek. Wytrzeszcz, oparty o sup frontowego ganku, pali papierosa. Tempie wbiega na poamane schodki. - Niech pan powie. Nie chce pan - zapytaa - odwie nas do miasta? Z papierosem w ustach, osaniajc obiema domi pomyk zapaki, odwrci gow. Usta Tempie zastygy w unienie przymilnym grymasie. Pochyli papierosa do pomyka. - Nie - odpowiedzia. - Och - powiedziaa. - Niech pan bdzie dobrym kumplem. Tym packardem to panu wcale nie zabierze czasu. Wic jak? Zapacimy panu. Wytrzeszcz zacign si. Cisn zapak w chwas-ty i cichym, zimnym gosem rzek: - Ty, Jack, powiedz no tej swojej kurwie, eby si ode mnie odwalia. Gowan zadrepta niezdarnie jak ciki, agodny ko, nagle spity ostrog. - Suchaj pan... - zacz. Wytrzeszcz wypuci dym dwiema wylatujcymi z nozdrzy w d cienkimi smukami. - To mi si nie podoba - cign Gowan. - Czy pan wie, z kim pan mwi? - Dalej drepta w miej-jscu niezdarnie, jak gdyby nie mg ani przesta, ani ruszy z miejsca. - To mi si nie podoba. Wytrzeszcz odwrci gow i spojrza na Gowana. Potem spuci wzrok, a Tempie nagle zadrwia: - W jak to rzek wpad pan w tym ubraniu, e takie na panu oblepione? Na noc musi pan je chyba zeskrobywa z siebie yletk. Gowan pooy jej rk na krzyu i, popychana przez niego, ruszya ku drzwiom, z gow odrzucon do tyu, postukujc obcasami. Wytrzeszcz, odwrcony profilem, sta nieruchomo oparty o sup. - Chcesz, eby?... - sykn Gowan. - Ty podlecu! - krzykna. - Ty podlecu! Gowan wepchn j do sieni. - Chcesz, eby ci roztrzaska t twoj cholern makw? - zapyta. - Ty si go boisz - stwierdzia. - Boisz si! - Stul pysk! Zacz ni potrzsa. Stopy jej zaszuray po pododze, jak w nieporadnym jakim tacu. Zwarli si ze sob i potoczyli na cian. - Widzisz - powiedzia - przez ciebie znw mi to wistwo idzie do gowy. Wyrwaa mu si i ucieka. Oparty o cian patrzy na jej sylwetk na tle tylnych drzwi, dopki w nich nie znika. Wbiega do kuchni. Byo tam ciemno, tyle e jania krech blask ognia w szparze nad drzwiczkami pieca. Zakrcia si, wybiega i zobaczya, e Gowan ju schodzi ze zbocza w stron stajni. "Jeszcze wicej wypije - pomylaa. - Znowu pijany. To trzeci raz dzisiaj." Mrok w sieni narasta. Staa na palcach, nasuchujc, mylc: "Jestem godna, nic nie jadam przez cay dzie" - i mylc o uczelni, o owietlonych oknach, o chopcach i dziewcztach parami, opieszale idcych ku dwikom dzwonka na kolacj, a potem o domu, o ojcu, ktry siedzi teraz na ganku, nogi opiera o porcz i patrzy, jak Murzyn kosi trawnik. Przesuna si cicho na palcach. W kcie przy drzwiach zobaczya dubeltwk. Wcisna si w ten kt i rozpakaa. Ale natychmiast przestaa paka, wstrzymaa oddech. Co szo za cian, przy ktrej staa. Co czapao, nierwnymi krtkimi krokami, poprzedzanymi suchym stukaniem. A wyszo tak do sieni i wtedy wrzasna czujc, jak jej puca oprniaj si jeszcze dugo po wytchniciu caego powietrza, jak przepona pracuje jeszcze dugo po oprnieniu si klatki piersiowej, i patrzya na starca, ktry na rozsunitych nogach, z kijem w jednej rce, z okciem drugiej sterczcym od pasa pod ktem ostrym, czapa przez sie ju truchtem. Przebiega obok niego - mglistej, rozkraczonej postaci na krawdzi ganku - wpada do kuchni i rzucia si w kt za piecem. Przykucna, wycigna skrzynk i postawia j przed sob. Doni dotkna twarzyczki dziecka, a potem kurczowo obejmujc skrzynk, wpatrzona w blado majaczce drzwi, sprbowaa si modli. Ale nie przyszo jej na myl ani jedno miano, jakim mogaby si odwoa do ojca niebieskiego, wic zacza tylko powtarza: - Mj ojciec jest sdzi, mj ojciec jest sdzi. I powtarzaa to raz po raz, gdy nagle do kuchni Strona 17

3134 wszed szybkim, lekkim krokiem Goodwin. Zapali zapak i w tym wiateku patrzy na dziewczyn przy skrzynce, dopki pomyk nie dosign! jego palcw. - Ha! - powiedzia. Usyszaa dwa szybkie, lekkie stpnicia, poczua municie jego rki na policzku i podnis j znad skrzynki za kark jak kociaka. - Co robisz w moim domu? - zapyta. VII

Gdzie spoza owietlonej lamp sieni syszaa gosy: jakie sowo, od czasu do czasu miech - chry-pliwy, szyderczy miech mczyzny skorego do wesooci, bo jeszcze bardzo modego albo ju w bardzo podeszym wieku - przecinajcy skwierczenie misa w rynce na kuchennym piecu, przy ktrym staa kobieta. Potem usyszaa, jak dwaj z nich w cikich butach przechodz przez sie, i czerpak szczkn o cynkowane wiadro i w kto, kto mia si przedtem, zakl. Przytrzymujc na sobie paszcz, ostronie, z wielk i niemia ciekawoci dziecka wyjrzaa w pmrok za drzwiami i zobaczya Gowana z jakim mczyzn w bryczesach khaki. "Znowu pije - pomylaa. - Po raz czwarty, odkd wyjechalimy z Taylor." - Czy to pani brat? - zapytaa. - Kto? - zapytaa kobieta. - Mj co? Odwrcia miso w syczcej rynce. - Mylaam, e to moe pani modszy brat. - Boe! - powiedziaa kobieta. Odwrcia miso drucianym widelcem. - Mam nadziej, e nie - powiedziaa. - A gdzie jest pani brat? - zapytaa Tempie wygldajc w pmrok za drzwiami. - Ja mam czterech braci. Dwaj s adwokatami, jeden dziennikarzem. A czwarty jeszcze studiuje. W Yale. Mj ojciec jest sdzi. Sdzia Drake w Jackson. Pomylaa o ojcu, ktry w pciennym ubraniu i z wachlarzem z palmowego licia w rce siedzi teraz na werandzie i patrzy, jak Murzyn kosi trawnik. Kobieta otworzya drzwiczki i zajrzaa do pieca. - Nikt tu pani nie zaprasza. I ja pani nie zatrzymywaam. Radziam zabra si std jeszcze za dnia. - W jaki sposb? Prosiam go. Gowan nie chcia, wic sama musiaam go prosi. Kobieta zamkna drzwiczki pieca, odwrcia si i stojc tyem do wiata spojrzaa na Tempie. - W jaki sposb? A czy pani wie, skd ja mam wod? Chodz po ni. Mil. Sze razy dziennie. Niech pani to razem doda. I chodz nie dlatego, ebym bya gdzie, gdzie si boj zosta. Podesza do stou, wzia paczk papierosw i wytrzsna jednego. - Mog prosi o papierosa? - zapytaa Tempie. Kobieta smyrgna jej paczk po stole. Zdja szkieko z lampy i zapalia papierosa od knota. Tempie pochwycia paczk, a potem staa i suchaa, jak Gowan i ten drugi wracaj do domu. - Tylu ich jest - powiedziaa aonie patrzc na papierosa i powoli ugniatajc go w palcach. - Ale moe... skoro jest ich tylu... Kobieta ju odesza z powrotem do pieca. Odwrcia miso w rynce. - Gowan znowu pije. Upi si dzisiaj trzy razy. By pijany, kiedy wysiadam z pocigu w Taylor, a ja ju jestem zawieszona w czynnociach i powiedziaam mu, co si stanie, i robiam, co mogam, eby wyrzuci ten gsior, ale kiedy zatrzymalimy si w takim maym wiejskim sklepiku, eby kupi koszul, znowu si upi. Wic nic nie jedlimy i zatrzymalimy si w Dumfries, a on wszed do restauracji, ale ja byam zanadto zdenerwowana, eby je, i nie mogam go znale, a on tymczasem poszed na inn ulic i kiedy wrci, namacaam w jego kieszeni butelk, zanim mnie trzepn po rce. I wci mwi, e mam jego zapalniczk, a wtedy, kiedy j zgubi i ja mu powiedziaam, e j zgubi, zakl si, e w ogle nie mia adnej zapalniczki nigdy w swoim yciu. Miso w rynce syczao i skwierczao. - Upi si trzy razy pod rzd - cigna Tem- ple. - Trzy razy pod rzd w cigu jednego dnia. Buddy, to znaczy Hubert, mj najmodszy brat, powiedzia, e spierze mnie na kwane jabko, jeeli kiedykolwiek przyapie mnie z kim pijanym. A teraz wanie jestem z takim, co si upija trzy razy w cigu jednego dnia. Opierajc si biodrem o st, ugniatajc w doni papierosa parskna miechem. - Nie uwaa pani, e to komiczne? - zapytaa. ._ Strona 18

3134 I wstrzymaa oddech, wstrzymaa ten swj miech i znw syszaa sabe pykanie lampy, skwierczenie misa w rynce i syk wody w czajniku na kuchennym piecu, i gosy z gbi domu, szorstkie, urywane, czcze mskie haasy. - I pani tak co wieczr musi gotowa dla nich wszystkich. Oni wszyscy tu jedz i tak co wieczr peno ich tu wszdzie w tych ciemnociach... Upucia pokruszonego papierosa. - Czy mog potrzyma dzidziusia? Ja umiem; bd go dobrze trzymaa. Podbiega do skrzynki, pochylia si i podniosa pice dziecko. Ale ono otworzyo oczy i zakwilio. - No, no. Ju Tempie ci trzyma. Pokoysaa dziecko unoszc je wysoko i niezdarnie w szczupych ramionach i spojrzaa na plecy kobiety. - Prosz pani - zapytaa - poprosi go pani? To znaczy ma. Przecie m pani moe wzi jaki samochd i gdzie mnie odwie. Dobrze? Dziecko przestao kwili. Gaki oczne jak kreski wida mu byo spod oowianych powiek. - Nie boj si - powiedziaa Tempie. - Takie rzeczy si nie zdarzaj. No nie? Oni s zupenie tacy sami jak inni ludzie. I pani jest zupenie taka sama jak inni ludzie. Z maym dzidziusiem. A poza tym mj ojciec jest s... sdzi. Gu... gubernator przychodzi do nas na ko... kolacj. Taki fajny malusieki dzi... dzidziuuuuu - zaszlochaa podnoszc dziecko na wysoko twarzy. - Jeeli kto zy skrzywdzi Tempie, my o tym powiemy onierzom gubernatora, powiemy, prawda? - Jak jacy ludzie? - zapytaa kobieta, zajta odwracaniem misa w rynce. - Czy pani si zdaje, e Lee nie ma nic lepszego do roboty ni ugania si za kad z was, byle jakich, maych... Otworzya drzwiczki pieca, wrzucia papierosa w ogie i zatrzasna drzwiczki. Spojrzaa na Tempie, ktrej kapelusz zsun si na ty gowy, gdy przytulaa twarz do dziecka, i stercza teraz niepewnie, jako hulaszczo przekrzywiony nad jej popltanymi lokami. - Waciwie dlaczego przyjechalicie tutaj? - To Gowan. Bagaam go. Ju i tak ten mecz nam przepad, ale bagaam go, zby tylko podrzuci mnie do Starkville, zanim pocig specjalny wyruszy z powrotem, i wtedy nawet by nie wiedzieli, e mnie tam nie byo, bo te, ktre widziay, jak wysiadaam, pary by nie puciy z ust. Ale on nie chcia. Powiedzia, e wpadniemy tutaj tylko na minut po jeszcze troch whisky, a przecie by ju pijany. A przedtem te pi na umr, odkd wyjechalimy z Taylor, a ja jestem zawieszona w czynnociach szkolnych i tatu to by chyba skona. Ale on nie chcia mnie posucha. Znowu si upi, kiedy go bagaam, eby mnie podrzuci do pierwszego lepszego miasteczka i pozwoli mi wysi. - Zawieszona w czynnociach szkolnych? - zapytaa kobieta. - Za to wymykanie si wieczorem. Bo tylko chopcy z miasta mog mie samochody i jeeli w pitek czy w sobot, czy w niedziel ma si randk z jakim chopcem z miasta, to chopcy z uczelni si obraaj i ju w ogle nie chc si umawia, bo im nie wolno mie samochodw. Wic musiaam si wymyka w tygodniu. I jedna dziewczyna, ktra mnie nie lubi, doniosa dziekanowi, bo miaam wanie randk z chopcem, ktry jej si podoba, ale ona mu nie i ju si z ni nigdy nie umwi. Wic musiaam. - Gdyby si pani nie wymykaa, toby pani nie moga puszcza si... samochodem - powiedziaa kobieta. - A teraz, kiedy wymkna si pani o ten jeden raz za duo, podnosi pani lament. - Gowan nie jest chopcem z miasta. On jest z Jefferson. Ksztaci si w Virginii. Cigle mwi, jak go tam uczyli pi po dentelmesku, a ja go bagaam, eby mi pozwoli wysi gdzie bd i eby mi poyczy pienidzy na bilet, bo nam dali tylko po dwa dolary, ale on... - Och, ja was znam - powiedziaa kobieta. - Uczciwe dziewczyny. Krcce nosem na zwyczajnych ludzi. Bdziecie si wymyka wieczorem ze smarkaczami, ale niech tylko przejdzie obok prawdziwy mczyzna... - odwrcia miso w rynce. - Bierzecie wszystko, co moecie wzi, i w zamian nie dajecie nic. "Jestem przyzwoit dziewczyn. Co pan sobie myli?" Bdzie si pani wymyka ze smarkaczami i wypala ich benzyn, i je za ich pienidze, ale niech tylko spojrzy na pani mczyzna, niech tylko spojrzy, nic wicej, ju pani mdleje, bo pani ojciec jest sdzi i czterem pani braciom mogoby si to nie podoba. Ale kiedy si pani pakuje w kopoty, do kogo pani leci z paczem? Do nas, wanie do tych niegodnych zawiza sznurowada u butw pana sdziego wszechmogcego. Tempie, z twarz jak maa blada maska pod przekrzywionym kapeluszem, zapatrzya si, ponad dzieckiem, w plecy kobiety. - Mj brat powiedzia, e zabije Franka. Nie powiedzia, e mi zoi skr, jeeli mnie z nim przya-pie. Strona 19

3134 Powiedzia, e zabije tego cholernego skurwysyna w jego tym powoziku, a ojciec zwymyla brata i powiedzia, e jeszcze przez jaki czas sam potrafi by gow rodziny, i zapdzi mnie do domu i zamkn na klucz, i poszed na most czeka na Franka. Ale ja nie stchrzyam. Zeszam po rynnie, zabiegam Frankowi drog i powiedziaam mu. Bagaam, eby wyjecha, ale on powiedzia, e wyjedziemy oboje. Kiedy wsiedlimy do powoziku, wiedziaam, e to ju ostatni raz. Wiedziaam i bagaam go znowu, eby wyjecha, ale on powiedzia, e mnie zawiezie do domu po walizk i e powiemy ojcu. Te nie by tchrzem. Ojciec siedzia na ganku. Powiedzia: "Wysiadaj mi zaraz", wic wysiadam i bagaam Franka, eby pojecha, ale on wysiad take i podeszlimy alej do domu, i wtedy ojciec sign za drzwi i wycign dubeltwk. Stanam przed Frankiem, a ojciec zapyta: "Ty take chcesz?" Staraam si dalej sta przed Frankiem, ale Frank odepchn mnie i stan przede mn, i wtedy ojciec go zastrzeli, i powiedzia: "Precz do swojego pokoju, a na kolacj zjedz swoje plugastwo, ty kurwo!" Tak mnie nazwa - szepna Tempie nad picym dzieckiem, ktre trzymaa wysoko w szczupych ramionach, zapatrzona w plecy kobiety. - Ale jestecie cnotliwe. Tanio si bawicie. Nic nie dajecie, a potem, kiedy was przyapi... Czy pani wie, w co si pani teraz wpakowaa? - Z widelcem w rku kobieta obejrzaa si na Tempie. - Myli pani, e tutaj to s smarkacze? Smarkacze, ktrzy duo sobie bd robili z tego, co si pani podoba, a co nie? To ja ju powiem, do czyjego domu pani wesza nieproszona i niepotrzebna; po kim si pani spodziewa, e cinie wszystko i odwiezie pani z powrotem tam, skd w ogle nie trzeba byo si rusza. On, kiedy suy w wojsku na Filipinach, zabi onierza o jedn z tych murzyskich dziwek i wsadzili go do Leavenworth. A potem wybucha wojna, wic go wypucili, eby poszed si bi. Zdoby dwa medale, ale kiedy wojna si skoczya, wsadzili go do Leavenworth z powrotem i siedzia tam, dopki pewien adwokat nie zaatwi z pewnym posem na Kongres jego zwolnienia. Wte-dy mogam znw przesta si kurwi... - Kurwi? - szepna Tempie nad dzieckiem, sa-ma, w swojej kusej sukience i kapeluszu na czubku gowy, wygldajc jak wyronite, dugonogie dziecko. - Tak, anioeczku! - powiedziaa kobieta. - niby czym miaam zapaci temu adwokatowi? taki to jest ten czowiek, ktrego w pani pojciu bdzie obchodzio bodaj tyle... - podesza z widelcem w doni i mikko, zoliwie prztykna palcami przed twarz Tempie - ...co si z pani stanie. A pani, lala malowana, przecie sobie wyobraa, e nie moe wej do pokoju, gdzie jest mczyzna, bez tego, eby |on... Piersi jej pod wypowia sukni zafaloway gbo-kim, penym oddechem. Wzia si pod boki i utkwi-a w Tempie zimne, janiejce oczy. - Mczyzna? Nigdy pani nie widziaa prawdziwego mczyzny! Nie wie pani, jak to jest, kiedy pra wdziwy mczyzna poda. I niech pani dzikuje swoim gwiazdom za to, e pani nie wie i w yciu swoim si nie dowie, bo wtedy by pani zrozumiaa, co jest warta ta pani buziuchna i ta caa pani reszta, ktrej tak zazdronie pani strzee tylko dlatego, e si pani boi. I jeeli to bdzie na tyle mczyzna, e pani nazwie kurw, powie mu pani wtedy: "Tak, tak, tak", i nago si poczoga do niego po bocie i gno-ju, eby pani tak nazwa... Niech mi pani da to dziecko. Ale Tempie z dzieckiem w objciach, zapatrzona w kobiet, tylko poruszaa bezdwicznie ustami, jak gdyby mwia: "Tak, tak, tak." Kobieta rzucia widelec na st. - Niech go pani puci - powiedziaa biorc od niej dziecko. Dziecko otworzyo oczy i zaczo paka. Kobieta wysuna krzeso, usiada i pooya sobie dziecko na kolanach. - Moe mi pani poda jedn z tych pieluch, tam ze sznura - powiedziaa. Tempie staa jak wronita w podog, wci jeszcze poruszajc ustami. - Boi si pani wyj tam? - zapytaa kobieta. Podniosa si. - Nie - powiedziaa Tempie. - Przynios... - Ju ja przynios. Nie zasznurowane buciory pokapay przez kuchni. Kobieta wrcia i przysuna do pieca drugie krzeso, na ktrym rozoya dwa pozostae kawaki ptna i halk, po czym znw usiada kadc sobie dziecko na kolanach. Dziecko kwilio. - Cicho - powiedziaa. - No, ju cicho. Twarz jej w wietle lampy przybraa pogodny, zadumany wyraz. Przewina dziecko i pooya je w skrzynce. Potem z kredensu zasonitego rozprutym workiem wyja pmiski, ze stou wzia widelec i podesza do Tempie, znw spojrzaa jej w oczy. Strona 20

3134 - Niech pani posucha - powiedziaa. - Jeeli zaatwi dla pani samochd, czy pani std odjedzie? Zapatrzona w ni Tempie poruszaa ustami, jak gdyby przeprowadzaa ze sowami dowiadczenia, prbowaa, jaki smak maj sowa. - Wyjdzie pani od tyu i wsidzie pani, i odjedzie, i ju nigdy tu pani nie wrci? - Odjad - szepna Tempie. - Wszystko jedno dokd. Wszystko jedno jak. Kobieta zmierzya Tempie od stp do gowy spojrzeniem zimnym i na pozr nieruchomym. Tempie czua przy tym, jak wszystkie minie jej si kurcz niczym odcite pdy winoroli w socu poudnia. - Ty biedna, gupia lalo malowana - powiedziaa kobieta cichym, zimnym gosem. - Dla ciebie to zabawa. - Nie. Nie. - Bdzie co opowiada po powrocie, prawda? Kiedy tak stay twarz w twarz, gosy ich byy jak cienie padajce na dwie przeciwlege sobie lepe ciany. - Dla ciebie to zabawa. - Wszystko jedno jak. eby tylko si std wydosta. Wszystko jedno dokd. - To nie o niego si boj. Pani sobie wyobraa, e : Lee jest jak pies, ktry biega za kad ciekajc si suczk, spotkan na drodze. Boj si o pani. - Tak. Odjad wszystko jedno dokd. - Ja was znam. Widziaam takie. Wiecznie uciekacie, ale nie za prdko. Nie a tak prdko, ebycie nie zdyy pozna si na prawdziwym mczynie, kiedy przypadkiem na niego traficie. Pani chyba sobie nie wyobraa, e ten, ktrego pani ma, to prawdziwy mczyzna? - Gowan? - szepna Tempie. - Gowan? - Harowaam dla Lee jak niewolnica - prawie nie poruszajc wargami szeptaa kobieta spokojnie i beznamitnie, jak gdyby odmawiaa codzienny pacierz. - Byam kelnerk i pracowaam ria nocnej zmianie tylko po to, eby mc w niedziel odwiedza go w wizieniu. Przez dwa lata mieszkaam w sublo|katorskim pokoju i gotowaam na palniku gazowym, ?bo mu obiecaam. Kamaam mu i zdobywaam pienidze, eby go wydosta, a kiedy mu powiedziaam, w jaki sposb je zdobyam, zbi mnie. A teraz co musiao tu przynie pani. Po co? Nikt tu pani nie potrzebuje, nikt tu pani nie prosi. I nikogo nie obchodzi, czy si pani boi, czy nie. Boi si pani? Przecie taka lala malowana nie umie nawet ba si naprawd, 'nie tylko kocha. - Zapac pani - szepna Tempie. - Ile tylko l pani zada. Ojciec da mi pienidze. - Kobieta z twarz tak nieruchom i sztywn jak przed chwil, |gdy mwia, patrzya na ni. - Przyl pani ubranie, Mam nowe futro. Nosiam je tylko od Boego Narodzenia. Jest jak nowe. Kobieta rozemiaa si. Bezdwicznie, samymi us-|tami, wci z twarz nieruchom. - Ubranie? Miaam kiedy trzy futra. Jedno oddaam jakiej kobiecie w zauku przy knajpie. Ubranie? Boe! Odwrcia si nagle. - Postaram si o samochd. Odjedzie pani i ju nigdy tu pani nie wrci. Syszy pani? - Tak - szepna Tempie. Bez ruchu, blada, patrzya lunatycznie, jak kobieta wykada miso na pmisek i polewa je sosem. A potem, jak wyjmuje z piekarnika patelni z grzankami i jak wrzuca grzanki na talerz. - Czy mog pani pomc? - zapytaa. Kobieta nie odpowiedziaa. Zabraa ze stou pmisek i talerz i wysza. Tempie podesza do stou, wyja z paczki papierosa i staa, tpo wpatrujc si w lamp. Szkieko lampy byo z jednej strony zakopcone. Cienk srebrn krzywizn znaczyo je w poprzek pknicie. Lampa bya blaszana, pokryta przy szyjce warstw brudnego tuszczu. "Ona przecie zapalia papierosa od tej lampy" - pomylaa Tempie, z papierosem w rce zapatrzona w nierwny pomie. Kobieta wrcia i zdja z pyty osmolony kocioek z kaw, ujmujc go przez spdnic, eby si nie poparzy. - Mog to wzi? - zapytaa Tempie. - Nie. Niech pani idzie na kolacj - powiedziaa kobieta i wysza z kuchni. Tempie staa przy stole z papierosem w rce. Cie pieca pada na skrzynk, w ktrej leao dziecko. Wrd wypukoci poduszki zaznaczao si ono niewyranie tylko szeregiem zaamujcych si mikko, bledszych cieni, wic eby je zobaczy, podesza do skrzynki. Spojrzaa w d na twarzyczk o barwie kitu i niebieskawe powieki. Mglisty szept cienia ogarnia gwk dziecka, jego wilgotne czko; jedn chud rczk z zacinit pistk trzymao przy policzku. Tempie pochylia si nad skrzynk. - On umrze - szepna. Wysoko na cianie majaczy jej pochylony cie w Strona 21

3134 bezksztatnym paszczu, w kapeluszu potwornie sterczcym nad potwornym popochem jej wosw. - Biedny dzidziu - szepna - biedny malutki dzidziu. Gosy mczyzn zabrzmiay bliej. Usyszaa cikie kroki w sieni, szuranie i znowu ten miech, dononiej-szy ni gosy. Odwrcia si i znw znieruchomiaa, wpatrzona w drzwi. Wesza kobieta. - Niech pani idzie na kolacj - powiedziaa. - Samochd - powiedziaa Tempie. - Mogabym pojecha teraz, kiedy oni jedz. - Jaki samochd? - zapytaa kobieta. - Niech pani idzie je. Nikt pani nie zrobi krzywdy. - Nie jestem godna. Nic dzisiaj nie jadam. Wca-le nie jestem godna. - Niech pani idzie na kolacj - powiedziaa kobieta. - Poczekam i zjem z pani. - Niech pani idzie na kolacj. Musz wreszcie skoczy dzi t robot. VIII

Tempie przesza z kuchni do jadalni. Z zastygym sztucznym, przymilnym umiechem, w kapeluszu zsunitym na ty gowy i przekrzywionym wkroczya, przytrzymujc paszcz na sobie, nie widzc zupenie nic. Dopiero po chwili zobaczya Tommy'ego. Posza prosto ku niemu tak, jakby przez cay ten czas je-go wanie szukaa. Co zagrodzio jej drog: czyje twarde przedrami; sprbowaa je wymin, przy czym wzroku nie odrywaa od Tommy'ego. - Chod. - Gowan po drugiej stronie stou z szu-raniem odsun krzeso. - Przejd naokoo. - Odwal si, bracie - powiedzia ten, ktry j za- trzyma, i wtedy poznaa, e to on mia si przedtem tak czsto. - Jeste pijany. Tu chod, maa. Tward rk obj j w p. Szarpna si, ze sztywnym umiechem nadal zwrcona do Tommy'ego. - Zrb miejsce, Tommy - powiedzia ten czowiek. - Manier nie masz czy jak, ty dupo woowa? Tommy parskn miechem, wlokc swoje krzeso po pododze, a on chwyci j za rk i przycign do siebie. Naprzeciwko Gowan opar si o st i stan. Zacza si szamota, odrywa od swojej rki palce napastnika, wci zwrcona z umiechem do Tommy'-ego. - Zostaw j, Van - powiedzia Goodwin. - Tu do mnie, na kolana - powiedzia Van. - Pu j - powiedzia Goodwin. - Kto mnie zmusi? - zapyta Van. - Kto jest taki mocny? - Pu j - powtrzy Goodwin. I ju bya wolna. Zacza powoli cofa si. Za jej plecami kobieta, ktra wanie wesza z pmiskiem, odstpia na bok. Wci tak samo bolenie, sztucznie umiechnita Tempie wycofaa si z pokoju. W sieni zakrcia si i zacza biec. Zbiega z ganku prosto w zielsko i popdzia dalej. Dotara do drogi i przebiega jakie pidziesit jardw wrd mrokw, po czym w biegu zakrcia si i zawrcia do domu, wskoczya na ganek i przykucna pod drzwiami akurat w chwili, gdy nadszed kto z gbi sieni. To by Tommy. - Aha, tutaj ona - powiedzia. Trci j czym niezdarnie. - Niech sobie wemie - powiedzia. - Co to jest? - zapytaa szeptem. - dziebko na zb. Gow dam. e nie jada od rana. - Nie jadam. Nawet rano nie jadam - szepna. - Niech przetrci cho tyle, a od razu bdzie jej lepiej - powiedzia szturchajc j talerzem. - Niech sidzie i zje dziebko. Nikt tutaj nie przeszkodzi. Cholera ich! Tempie wychylia si zza drzwi obok niewyranej postaci Tommy'ego i popatrzya w gb sieni; jej blada twarz w odblasku wiata z jadalni wygldaa jak may upiorek. - Pani... Pani... - szepna. - W kuchni jest. Odprowadzi do kuchni? W jadalni szurno krzeso. I natychmiast Tommy zobaczy Tempie na ciece, wysmuk, przez moment nieruchom, czekajc jakby na ktr opiesza koczyn, jeszcze pozostajc w tyle. Potem znikna mu jak cie za wgem domu. Sta w drzwiach z talerzem w rce. Gdy po chwili odwrci gow i spojrza w gb sieni na tylne drzwi, migna w nich biegnc w mroku do kuchni. Strona 22

3134 - Cholera ich! - powiedzia, Sta tam, a oni ju wracali z jadalni na ganek. - Ma talerz arcia - powiedzia Van. - Krci si, eby mu daa za talerz szynki. - Daa? - zapyta Tommy. - Co daa? - Suchaj pan... - zaczai Gowan. Van wytrci Tommy'emu talerz z rki. Odwrci si do Gowana. - Nie podoba si? - zapyta. - Wanie - powiedzia Gowan. - Nie podoba. - I co z tego? - zapyta Van. - Van - odezwa si Goodwin. - Taki, bracie, mocny, e moe ci si to nie podoba? - zapyta Van. - Ale ja jestem mocny - powiedzia Goodwin. Gdy Van ruszy do kuchni, Tommy poszed za nim. Stan przy drzwiach i usysza z kuchni gos Vana. - Chod na spacer, na troch. - Wyno si std, Van - powiedziaa kobieta. - Chod na spacerek - powiedzia Van. - Ze mnie porzdny go. Ruby wiadkiem. - Wyno si std! - powtrzya kobieta. - Chcesz, ebym zawoaa Lee? Van sta na tle wiata, wysoki, w koszuli i bryczesach khaki, z papierosem zatknitym za ucho przy gadkiej fali blond wosw. Za nim i za krzesem, na ktrym siedziaa przy stole kobieta, staa Tempie - usta miaa rozchylone, oczy zupenie czarne. Tommy wracajc z gsiorkiem na ganek powiedzia do Goodwina: - Musz te facety tak si czepia tej dziewuszki? - Kto jej si czepia? - Van si czepia. Ona si boi. Nie mog jej zostawi? - Nie twj interes. Nie wtrcaj si. Syszysz? - Powinni przesta - powiedzia Tommy. Przysiad pod cian. Pili podajc sobie gsior z rk do rk, rozmawiajc. Z wyton uwag przysuchiwa si ich rozmowie, gupim, ordynarnym opowiadaniom Vana o yciu w miecie i parska od czasu do czasu miechem i popija, gdy przychodzia na niego kolej. Rozmawiali tylko Van i Go wan, wic przysuchiwa si im. - W mig si pobij - szepn do Goodwina, siedzcego na krzele przy nim. - Syszysz? Rozmowa bya dosy gona; Goodwin z lekkim guchym tupniciem lekko i szybko wsta; Tommy zobaczy, e Van ju stoi i e Go wan stoi wyprostowany, trzymajc si oparcia krzesa. - Wcale nie chciaem powiedzie, e... - zacz Van. - Wic nie mw - powiedzia Goodwin. I Gowan co zabekota. "To cholera - pomyla Tommy. - Ju nawet gada nie moe." - Zamknij si, ty! - rzuci Goodwin. - Mmmmylisz, e mmmmoesz mmmmwi o mmmojej... - wybekota Gowan. Zrobi krok i zatoczy si na krzeso. Krzeso upado, a on wpad na cian. - Jak Boga mego, bd... - mamrota Van. - Dentelmmm... z ...ginii; pluje na... - bekota Gowan. Uderzeniem na odlew Goodwin odrzuci Gowana w bok i chwyci Vana. Gowan klapn pod cian. - Kiedy mwi: siada, to siada - powiedzia Goodwin. Potem przez chwil byo cicho. Goodwin znw usiad na krzele. I znw zaczli rozmawia podajc sobie gsior z rk do rk, a Tommy im si przysuchiwa. Ale wkrtce zacz myle o Tempie. Przebiera nogami po pododze, skrca si cay w jakim dotkliwym niepokoju. - Powinni da tej dziewczynie spokj - szepn do Goodwina. - Powinni przesta dokucza jej. - Nie twj interes - powiedzia Goodwin. - Niech sobie, psiakrew, jeden z drugim... - Powinni przesta. W drzwiach stan Wytrzeszcz. Zapali papierosa. Tommy patrzy, jak twarz Wytrzeszcza rozbyskuje pomidzy jego domi, jak policzki mu si zapadaj przy zapalaniu papierosa; i odprowadzi wzrokiem ma komet cinitej w chwasty zapaki. - On take - powiedzia. - Obaj oni. - Skrca si cay. - Biedna dziewuszka. Niech mnie g kopnie, jak nie pjd do stajni tam siedzie. Niech mnie g kopnie, jak nie pjd tam. Podnis si i bezszelestnie przeszed przez ganek. Zszed ze schodkw na ciek i ruszy za dom. Tam w oknie byo wiato. Strona 23

3134 - To jest niczyj pokj - powiedzia zatrzymujc si. A potem dokoczy: - Wic na pewno ona tu nocuje. I podszed, i zajrza w to zamknite okno. Jedn brakujc szyb zastpowaa stoczona rdz blacha. Tempie, w kapeluszu zsunitym na ty gowy, siedziaa na ku wyprostowana, z nogami podkulonymi, z rkami na kolanach. W tej pozie, raczej urgajcej postawie panny z gr siedemnastoletniej, wygldaa na ma, omio- czy dziesicioletni dziewczynk, gdy tak przyciskaa okcie do bokw i patrzya na drzwi zastawione krzesem. Cae ume-I blowanie pokoju stanowio tylko to ko z wyblak, i pozeszywan z at kodr i to jedno krzeso. ciany byy kiedy otynkowane, ale tynk popka i miejscami odpad, odsaniajc oszalowanie i spleniae kawaki ptna. Na cianie przy ku wisia impregnowany paszcz i obok paszcza wisiaa wojskowa manierka obszyta suknem khaki. Tempie zacza odwraca gow. Powoli, jak gdyby patrzya na kogo, kto przechodzi pod cian. Wykrcia szyj prawie mczesko, chocia siedziaa poza tym zupenie nieruchomo, a zdawaoby si, e ma na szyi nie gow, tylko zabawk wielkanocn z papier mache napenion cukierkami. Po chwili zacza odwraca gow z powrotem w stron krzesa pod drzwiami, powoli, znowu tak jakby ledzia czyje niewidzialne kroki za cian, i znowu zastyga bez ruchu, z szyj wykrcon. Potem spojrzaa prosto przed siebie i Tommy zobaczy, jak ona z poczochy na udzie wyciga maleki zegareczek i patrzy, ktra godzina. Znad zegarka w rku podniosa gow i popatrzya na Tommy'ego oczami spokojnymi i pustymi jak dwie dziury. Po chwili jeszcze raz spojrzaa na zegarek i wetkna go z powrotem za poczoch. Zesza z ka, zdja paszcz i stana - nieruchoma, strzelista w kusej, wskiej sukience, z gow pochylon, ze splecionymi rkami. Usiada na ku. Usiada zsuwajc nogi, gow miaa nadal pochylon. Nagle podniosa gow i rozejrzaa si po pokoju. Tommy sysza gosy dolatujce z ciemnego ganku. Znw zabrzmiay dononiej, ale zaraz przycichy i ju byy tylko miarowym szmerem. Tempie zerwaa si z ka. Rozpia sukienk, wycigajc ukowato w gr szczupe rce na tle cienia, ktry przedrzenia jej ruchy. Szybkim ruchem, w lekkim przysiadzie zacza sukienk zdejmowa, cienka w skpej bielinie jak zapaka. Wysuna z sukienki gow, zwrcona w stron krzesa pod drzwiami. Rzucia sukienk na podog i signa po paszcz. Namacaa go i narzucia na siebie, wbia rce w rkawy. Potem ju w paszczu, przytrzymujc poy na piersiach, zakrcia si i spojrzaa prosto w oczy Tommy'ego, i znw si zakrcia, i podbiega do drzwi, i gwatownie usiada na krzele. - Cholera ich! - szepn Tommy. - Cholera ich! - Sysza te gosy dolatujce z frontowego ganku i znw si skrca, znw mu byo jako bolenie i nieswojo. - Cholera ich! Gdy znw zajrza przez okno, Tempie, przytrzymujc na sobie poy paszcza, sza ku niemu. Zdja z gwodzia paszcz nieprzemakalny, woya na swj paszcz i zapia. Wzia manierk i wrcia do ka. Pooya manierk na ku, podniosa z podogi sukienk, otrzepaa, zoya starannie i te pooya na ku. Odchylia kodr, pod ktr ukaza si niczym nie osonity siennik. Nie byo przecierada, nie byo poduszki; dotkna siennika i sabo, cicho zachrzciy w nim rozkruszone kaczany kukurydzy, ktrymi by wypchany. Zdja pantofle, postawia je na ku i wsuna si pod kodr. Tommy sysza, jak siennik skrzypi. Nie pooya si od razu. Siedziaa wyprostowana, nieruchoma, w tym przekrzywionym kapeluszu zawadiacko zsunitym na ty gowy. Po chwili przeniosa manierk, sukienk i pantofle na wezgowie ka, obcigna paszcz nieprzemakalny na nogach i pooya si podcigajc kodr, ale znw usiada, zdja kapelusz, potrzsna wosami i umiecia kapelusz przy tamtych rzeczach, gotowa pooy si z powrotem. Ale jeszcze si nie pooya. Rozpia paszcz nieprzemakalny, wycigna skd puderniczk i przegldajc si w malekim lusterku przyczesaa palcami i napuszya wosy, upudrowaa twarz. Schowaa puderniczk, znw sprawdzia na malekim zegarku, ktra jest godzina, po czym zapia paszcz nieprzemakalny. Wsuna swoje rzeczy jedn po drugiej pod kodr i pooya si okrywajc kodr po sam podbrdek. Gosy ucichy na chwil i Tommy sysza tyl-. ko saby, miarowy chrzst siennika, na ktrym ona leaa z rkami skrzyowanymi na piersiach, z nogami wyprostowanymi, zwartymi przyzwoicie, jak rze- ba na staroytnym grobowcu. Gosy ucichy; zupenie o nich zapomnia, dopki nie usysza, jak Goodwin mwi: "Do tego! Do!" Trzasno krzeso; usysza lekkie, dudnice kroki Goodwina; krzeso przeoskotao po ganku, jakby kopnite na bok, i skulony ju w przysiadzie, z okciami troch wysunitymi, czujny jak niedwied, usysza suche, ciche odgosy podobne do stukania ku bilardowych. - Tommy! - zawoa Goodwin. Gdy byo trzeba, Tommy porusza si z ow byskawiczn, chocia niezdarn chyoci borsukw czy Strona 24

3134 szopw. Przybieg zza domu na frontowy ganek w sam por, eby zobaczy, jak Gowan uderza o cian, osuwa si i niczym koda spada z ganku midzy zielsko i jak Wytrzeszcz w drzwiach patrzy wycigajc szyj. - Chwy go tam! - poleci Goodwin. Susem w bok Tommy doskoczy do Wytrzeszcza. - Ale dostaem... ha! - powiedzia, gdy Wytrzeszcz zaciekle waln go po twarzy. - Bo jak si odmachn?! Sta, no! Wytrzeszcz opuci rk. - Rany boskie! Pozwalasz im tu siedzie przez cay wieczr i opa to cholerne wistwo. Przecie ci mwiem. Rany boskie! Goodwin i Van tworzyli jeden cie, spoisty, przymiony i rozszalay. - Pu! - wrzeszcza Van. - Zabij... Tommy doskoczy do nich. Z Goodwinem przycisn Vana do ciany i unieruchomi. - Trzymasz? - zapyta Goodwin. - Aha! Trzymam. Stj no, ty! Dae mu w ko. - Jak Boga mego, za... - No, no... na co chcesz go zabi? Przecie nie na arcie dla siebie, bo jak? Chcesz, eby pan Wytrzeszcz zacz nas wszystkich sieka tym swoim autemuty-cznym? Po czym to si skoczyo, przeszo jak rozszalaa czarna trba powietrzna i zostaa spokojna pustka, w ktrej poruszali si cicho, podnoszc Gowana z zielska, przyjanie, znionymi gosami udzielajc sobie wskazwek. Przenieli go do sieni, gdzie staa kobieta, i przez sie do drzwi pokoju, w ktrym bya Tempie. - Zamkna si na klucz - powiedzia Van. Uderzy w drzwi, wysoko. - Otwrz drzwi! - krzykn. - Przynosimy ci klienta. - Nie wrzeszcz - powiedzia Goodwin. - Nie ma zamka. Pchnij tylko. - Dobra - powiedzia Van. - Pchn. Kopn drzwi. Krzeso wspio si i wyleciao na rodek pokoju. Z trzaskiem otworzy i wszed pierwszy, wnoszc Gowana za nogi. Kopniakiem odrzuci krzeso tak, e przeleciao przez pokj. I wtedy zoba- czy Tempie stojc w kcie za kiem. Wosy opaday mu na twarz, dugie jak u dziewczyny. Potrzsn gow, eby mu nie zasaniay oczu. Podbrdek mia zakrwawiony i z rozmysem splun krwi na podog. - Dalej! - powiedzia Goodwin niosc Gowana za ramiona. - Kad go na ko. Zahutali Gowanem i rzucili go na ko. Jego zakrwawiona gowa zwisa poza krawd. Van szarpn i gruchn nim o siennik. Go wan jkn, wyci- gna rk. Van uderzy go po twarzy na odlew. - Le spokojnie, ty... - Zostaw - powiedzia Goodwin. Chwyci Vana za rk. Przez chwil patrzyli na siebie wrogo. - Zostaw, mwi - powtrzy. - Jazda std! - Mmmmusz brommmi... - zamamrota Go- wan - dziewczyny. Dentelmmmm z Vi... nii... dentelmmm mmmusi brommi... - Jazda std, ju! - powiedzia Goodwin. Kobieta staa w drzwiach przy Tommym, oparta plecami o framug. Pod tanim paszczem koszula nocna sigaa jej do stp. Van wzi z ka sukienk Tempie. - Van - powtrzy Goodwin. - Jazda std, m-wi! - Syszaem - powiedzia Van. Rozoy sukienk w powietrzu. Potem spojrza na Tempie w kcie, stojc z rkami skrzyowanymi, z domi zacinitymi na ramionach. Goodwin ruszy do niego. Ale on upuci sukienk i przeszed na drug stron ka. Z papierosem ukaza si w drzwiach Wytrzeszcz. Obok kobiety Tommy wstrzyma oddech, sykn przez wyszczerbione zby. Zobaczy, jak Van chwyta za paszcz nieprzemakalny na piersiach Tempie i rozrywa go jednym szarpniciem. A potem, jak wskakuje midzy nich Goodwin; zobaczy, jak Van si uchyla i byskawicznie odwraca, i jak Tempie zbiera na sobie rozdarty paszcz. Gdy Van i Goodwin ju na rodku pokoju brali si za bary, patrzy, jak do Tempie wolno idzie Wytrzeszcz. Kcikiem oka zobaczy, e Van ley na pododze, a Goodwin stoi nad nim lekko pochylony i patrzy na plecy Wytrzeszcza. - Wytrzeszcz - powiedzia Goodwin. Wytrzeszcz szed dalej, z papierosem snujcym smuk dymu za jego ramieniem, z gow na p odwrcon, jak gdyby nie patrzy tam, dokd szed, przy czym wydawao si, e ten papieros wyrasta mu ukonie z boku szczki. Strona 25

3134 - Nie rusz jej - powiedzia Goodwin. Wytrzeszcz stan przed Tempie, nadal troch odwracajc gow. Praw rk trzyma w kieszeni marynarki. Lew Tommy nieomal zobaczy sigajc pod paszcz nieprzemakalny na piersiach Tempie, bo tkanina marynarki przekazaa cie tego ruchu. - Zabierz rk - powiedzia Goodwin. - Ale ju! Wytrzeszcz usucha. Odwrci si z obiema rkami w kieszeniach i spojrza na Goodwina. Przeszed przez pokj patrzc na Goodwina. Odwrci si od niego i wyszed. - We, Tommy - rzek Goodwin spokojnie. - Podnie to. Dwignli Vana i wynieli. Kobieta zesza im z drogi. Opara si o cian, otulajc szczelniej paszczem. Naprzeciwko niej, wcinita w kt Tempie zbieraa na sobie rozdarty paszcz nieprzemakalny. Gowan zacz chrapa. Wrci Goodwin. - Id ty lepiej do ka - powiedzia. Kobieta nie poruszya si. Pooy jej rk na ramieniu. - Ruby! - A ty przez ten czas bdziesz koczy te umizgi, ktrych nie dae dokoczy Vanowi? Ty biedny idio-to! Biedny idioto! - No, chod - powiedzia trzymajc rk na jej ramieniu. - Wracaj do ka. - Ale ty nie wracaj. W ogle moesz ju nie wr-ci. Mnie nie bdzie. Nic mi nie zawdziczasz. Nic. Niech ci si nie zdaje. Goodwin chwyci j za przeguby rk i rozdzieli je bez popiechu. Powoli, bez popiechu zaoy jej rce na plecy i przytrzyma. Drug rk rozwar jej paszcz. Koszula nocna bya wyblaka, z rowej krepy, obszyta koronk i, jak tamta halka na sznurze, prana i prana od tak dawna, e koronka zupenie si wystrzpia. - No - powiedzia. - Wystrojona! - A czyja to wina, e mam tylko t koszul? Czyja to wina? Przecie nie moja. Kiedy oddawaam koszule po jednej nocy czarnuchom, ktre u mnie suyy. Ale czy mylisz, e ktrakolwiek czarnucha wziaby teraz t koszul i nie parskna mi miechem prosto w nos? Puci paszcz. Puci jej rce, a ona zacisna paszcz na sobie. Z rk na jej ramieniu pchn j ku drzwiom. - Id - powiedzia. Rami jej ulego. Ale tylko rami. Wykrcona od pasa w stron drzwi staa jak wryta ogldajc si na niego. - Id - powtrzy. Ale poruszy si tylko jej tors; biodra i gowa w dalszym cigu dotykay ciany. Odwrci si, szybko przeszed przez pokj i za ko i jedn rk pochwyci poy nieprzemakalnego paszcza na Temple. Zacz Temple potrzsa. Trzymajc w garci kb cignitych fad paszcza, tak ni potrzsa, e drobne jej ciao obijao si cicho w tym lunym okryciu, ramiona i uda uderzay o cian. - Ty durna maa! - powiedzia. - Ty durna maa! Oczy miaa szeroko otwarte, prawie czarne i w wietle padajcym na ni dwa malekie odbicia jego twarzy w jej renicach wyglday jak dwa ziarnka grochu w dwch kaamarzach. Puci j. Z szelestem nieprzemakalnego paszcza osuna si i omal nie upada. Podtrzyma j i zacz znw ni potrzsa, przez rami spogldajc na kobiet. - We lamp - powiedzia. Kobieta staa nieruchomo. Gow lekko przechylaa; zdawaa si duma nad nimi. Goodwin uj Tempie pod kolana. Podnis j i zaraz ju leaa na wznak przy Gowanie na ku, trzsc si jeszcze, syszc coraz cichszy chrzst usek kukurydzy w sienniku. Patrzya, jak Goodwin przechodzi przez pokj i bierze, lamp z kominka. Kobieta wyprostowaa gow i odwrcona do ka profilem, coraz ostrzejszym w miar zbliania si wiata, patrzya na Good-wina take. - Id - powiedzia. Odwrcia si i twarz jej bya teraz w cieniu. Lampa owietlaa jej plecy i jego do lec na jej ramieniu. Jego cie zupenie zamroczy pokj; wycignita w ty rka cienia sigaa do drzwi. Gowan chrapa, przy kadym oddechu dawic si powietrzem, jak gdyby nigdy nie mia odetchn ponownie. Tommy sta za drzwiami, w sieni. - Poszli ju do ciarwki? - zapyta Goodwin. - Jeszcze nie - odpowiedzia Tommy. - Id i zobacz, co z nimi - poleci Goodwin. Szli oboje dalej. Tommy patrzy, jak wchodz w swoje drzwi. Potem ruszy do kuchni bosy i cichy, wykrcajc troch szyj, nasuchujc. W kuchni siedzia okrakiem na krzele Wytrzeszcz i pali papierosa. Van przy stole czesa si kieszonkowym grzeby-' kiem przed kawakiem stuczonego lustra. Na stole obok Strona 26

3134 mokrej pieluszki z plamami krwi lea zapalony papieros. Tommy nie wszed do kuchni, przykucn nie opodal drzwi w ciemnociach. By tam jeszcze, gdy przez ganek przeszed do kuchni Goodwin, z paszczem nieprzemakalnym na rku. Nie zobaczy go. - Gdzie Tommy? - zapyta. Wytrzeszcz co odpowiedzia i Tommy patrzy, jak Goodwin wychodzi z kuchni z Vanem i tym razem Van niesie paszcz nieprzemakalny, zarzucony na rami. - Prdzej - powiedzia Goodwin. - Wyniemy ju wreszcie ten towar. Siwe oczy Tommy'ego zaczy sabo si jarzy jak oczy kota. Kobieta widziaa je w ciemnociach, gdy Tommy wsun si do pokoju za Wytrzeszczeni i gdy Wytrzeszcz stan nad kiem, na ktrym leaa Tempie. Nagle rozbysy skierowane po ciemku wprost na ni, a potem nie byo ich wida i syszaa tylko tu przy sobie oddech Tommy'ego, dopki znw si nie rozjarzyy, jak gdyby wcieke i pytajce, i smutne, a potem znw nie byo ich wida i Tommy wysun si za Wytrzeszczeni z pokoju. Tommy zobaczy, e Wytrzeszcz wraca do kuchni, ale nie poszed za nim od razu. Zatrzyma si przy drzwiach i przysiad tam. Peen zgrozy i niezdecydowania znw skrca si cay i koysa z boku na bok, z cichym szuraniem bosych stp, i okcie powoli wygina przy biodrach. - I Lee take - powiedzia. - I Lee take. Cholera ich. Cholera ich! Dwukrotnie wysuwa si na ganek, eby sprawdzi, czy na podog w kuchni pada cie kapelusza Wytrzeszcza, po czym wraca do sieni, gdzie byy te drzwi, za ktrymi leaa Tempie i chrapa Gowan. Trzecim razem nawet poczu zapach papierosa Wytrzeszcza. - Jeeli on bdzie dalej tak... - powiedzia. - I Lee take - powiedzia koyszc si z boku na bok w katuszach tpej udrki. - I Lee take. Gdy Goodwin doszed zboczem do tylnego ganku, Tommy znw tam siedzia w kucki tu przed drzwiami. - Co, do diaba? - zapyta Goodwin. - Dlacze-go nie poszed z nami? Szukam ci od dziesiciu minut. Popatrzy na Tommy'ego niechtnie i zairza do kuchni. - Gotw? - zapyta. Wytrzeszcz podszed do drzwi. Goodwin znw spojrza na Tommy'ego. - Co ty tu robi? I Wytrzeszcz spojrza na Tommy'ego. Tommy sta teraz pocierajc jedn stop o drug, patrzc na Wytrzeszcza. " - Co ty tu robi? - zapyta Wytrzeszcz. - A nic - odpowiedzia Tommy. - azisz za mn? - Ja tam nikogo nie pilnuj - burkn Tommy pospnie. - No to nie pilnuj - powiedzia Wytrzeszcz. - Prdzej - powiedzia Goodwin. - Van czeka. Poszli. Tommy szed za nimi. Obejrza si raz na dom i dalej czapa za nimi. Od czasu do czasu, jak gdyby krew jego stawaa si nagle zbyt gorca, czu ogarniajc go fal udrki, a potem zanikanie jej w owej ciepej aoci, jak zawsze budziy w nim dwiki skrzypiec. - Cholera ich! - szepta. - Cholera ich! IX

W pokoju byo ciemno. Kobieta oparta o cian staa tu przy drzwiach - w tanim paszczu, w nocnej krepowej koszuli obszytej koronk staa przy tych drzwiach bez zamka. Syszaa, jak Gowan na ku chrapie i jak tamci chodz po ganku i w sieni, i w kuchni, i rozmawiaj gosami niemoliwymi do rozrnienia zza tych zamknitych drzwi. Po pewnym czasie ucichli. I syszaa ju tylko Gowa-na, ktry chrapa i dawi si, i jcza przez rozbite wargi i nos. Nagle drzwi si otworzyy. Wcale nie usiujc i cicho, do pokoju wszed mczyzna. Min j w odlegoci jednej stopy. Wiedziaa, e to Goodwin, zanim si odezwa. Podszed do ka. - Paszcz jest potrzebny - powiedzia. - Prosz usi i zdj go. Usyszaa chrzst siennika i wiedziaa, e Tempie siada i e Goodwin bierze paszcz. Po chwili on wrci do drzwi i wyszed. Staa tam w pokoju tu przy drzwiach. Kadego z nich potrafia ju pozna po samym oddechu. Goodwin wyszed, a ona nawet nie syszc, nie' wiedzc wcale, e drzwi si znw otworzyy, poczua zapach Strona 27

3134 brylantyny, ktrej Wytrzeszcz uywa do wosw. Nie widziaa Wytrzeszcza, gdy wchodzi i mija j, nie zorientowaa si, kiedy wszed; jeszcze czekaa na niego, gdy w lad za nim ju wszed Tommy. Tommy wlizn si do pokoju te bezszelestnie; tak samo by sobie nie uwiadomia jego wejcia jak wejcia Wytrzeszcza, gdyby nie te oczy. Jarzyy si nisko - chyba wszed zgarbiony - jakim przejmujcym pytaniem, a potem znikny i wyczua, e Tommy przykucn u jej boku; wiedziaa, e on te patrzy w stron ka, tam gdzie w ciemnociach stoi Wytrzeszcz i gdzie z Gowanem, chrapicym i dawicym si, i znw chrapicym, ley Tempie. Staa tu przy drzwiach. Nie syszaa chrzstu siennika, wic dalej staa nie ruchomo obok Tommy'ego, ktry siedzia w kucki, te zwrcony twarz w stron niewidzialnego ka. A potem znw poczua zapach brylantyny. A raczej wyczua bezszelestne odejcie Tommy'ego, jak gdyby z jego miejsca, ledwie je ukradkiem opuci, wiono na ni w czarnej ciszy jakie mikkie zimno; nie widzc go ani nie syszc, wiedziaa, e znw wysun si z pokoju w lad za Wytrzeszczeni. Syszaa ich kroki coraz dalsze, a w domu wszystko ucicho. Podesza do ka. Tempie poruszya si dopiero pod jej dotkniciem. Zacza si szamota. Po omacku trafiajc rk na usta Tempie kobieta zatkaa je, chocia Tempie nie prbowaa krzycze. Obracaa si na sienniku i miotaa, krcia gow, zaciskaa poy paszcza na piersiach, ale nie wydaa z siebie gosu. - Ty gupia - powiedziaa kobieta cienkim, ostrym szeptem. - To ja. To przecie ja. Tempie przestaa krci gow, nie przestaa jednak miota si pod rk kobiety. - Powiem ojcu - zagrozia. - Powiem ojcu! Kobieta nie puszczaa jej. - Wstawaj - rzeka. Tempie przestaa si miota. Leaa teraz nieruchoma, sztywna. Kobieta syszaa jej nierwny oddech. - Czy moesz cicho wsta i wyj? - Tak - odpowiedziaa Tempie. - Wydostanie mnie pani std? Wydostanie mnie pani? Wydostanie mnie pani? - Tak - odpowiedziaa kobieta. - Wstawaj. Zaszeleciy uski kukurydzy w sienniku, Tempie wstaa. Obok w ciemnociach nieprzytomnie, gboko chrapa Gowan. Zrazu Tempie chwiaa si. Kobieta musiaa j podtrzyma. - Przesta - powiedziaa kobieta. - We si w gar. I cicho. - Moje rzeczy - szepna Tempie. - Mam na sobie tylko... - Chcesz mie swoje rzeczy? - zapytaa kobieta. - Czy chcesz si std wydosta? - Tak - powiedziaa Tempie. - Oddam wszystko. Byleby mnie pani std zabraa. Obie boso suny jak duchy. Z domu przez kuchenny ganek poszy w kierunku stajni. Gdy oddaliy si od domu o jakie pidziesit jardw, kobieta nagle stana, odwrcia si do Tempie i chwytajc j za ramiona przycigna do siebie; z twarz przy jej twarzy zacza szeptem penym wciekoci, nie goniejszym ni westchnienie, wymyla jej. Potem odepchna j od siebie i szy dalej. Wkroczyy do stajni. Byo tam smolicie czarno. Tempie usyszaa, jak kobieta maca rk po cianie. Skrzypny otwierane drzwi; kobieta wzia Tempie pod rami i wprowadzia j na schodek, po ktrym weszy do jakiej izby, gdzie wyczuwao si ciany i unosi si saby pylisty zapach ziarna, po czym zamkna za nimi drzwi. W chwili gdy je zamykaa, co niewidocznie przemkno w pobliu drobniutkim, pospiesznym dreptaniem, jak gdyby to elf przebieg i znikn. Tempie zakrcia si, nadepna na co, co przetoczyo si pod jej stop, i przyskoczya do kobiety. - To tylko szczur - powiedziaa kobieta. Ale Tempie zarzucia jej rce na szyj i uczepiona sprbowaa oderwa obie stopy od podogi. - Szczur? - zaszlochaa. - Szczur? Otworzy drzwi! Prdko! - Przesta! Przesta! - sykna kobieta. Trzymaa Tempie, dopki jej nie uspokoia. Uklky przy sobie, opierajc si o cian. Po chwili kobieta szepna: - Tam ley troch upin baweny. Mona si na nich pooy. Tempie nie odpowiedziaa. Wstrzsana powolnym dreszczem kulia si przy kobiecie i tak siedziay, przykucnite pod cian w czarnej ciemnoci. X

Strona 28

3134 Gotujc niadanie przy dziecku jeszcze - czy te ju - picym w skrzynce za piecem, kobieta usyszaa, jak kto niepewnie idzie przez ganek i zatrzymuje si w drzwiach kuchni. Obejrzaa si i zobaczya dzik, poturbowan, zakrwawion zjaw, w ktrej poznaa Gowana. Twarz jego pod dwudniowym zarostem bya posiniaczona, warga rozcita. Jedno oko mia zamknite, z przodu koszul i marynark do pasa zaplamione krwi. Usiowa co powiedzie opuchymi, zesztywniaymi ustami. W pierwszej chwili kobieta nie moga zrozumie ani sowa. - Niech pan pjdzie obmy twarz - powiedziaa. - Albo zaraz. Niech pan poczeka. Niech pan tu wejdzie i usidzie. Przynios miednic. Patrzy na ni, usiujc co powiedzie. - Aha - zrozumiaa nagle. - Jej si nic nie stao. Jest w komrce w stajni. pi. Musiaa cierpliwie powtrzy to par razy. - W komrce w stajni. pi. Byam z ni do witu. No, niech pan obmyje twarz. Gowan uspokoi si troch. Zacz mwi o wynajciu samochodu. - Najbliszy jest u Tulla, dwie mile std - powiedziaa kobieta. - Niech pan obmyje twarz i zje niadanie. Gowan wszed do kuchni, mwic o wynajciu samochodu. - Wynajm go i odwioz Tempie na uczelni. Ktra z koleanek pomoe jej si wlizn. Wtedy wszystko bdzie w porzdku. Nie uwaa pani, e wtedy wszystko bdzie w porzdku? Podszed do stou, wzi z paczki papierosa i sprbowa zapali rozdygotanymi rkami. Mia trudnoci z woeniem papierosa do ust i nie mg sobie da rady z zapak, a kobieta podesza i podaa mu ogie. Zacign si jednak tylko raz i z papierosem w rce patrzy przez chwil na ni w osupieniu tym nie podbitym okiem. Rzuci papierosa i zataczajc si, ale usiujc i prosto, ruszy ku drzwiom. - Id po samochd - powiedzia. - Przedtem niech pan co zje - doradzia kobieta. - Mofe kubek kawy dobrze by panu zrobi. - Id po samochd - powiedzia Gowan. Na ganku zatrzyma si dostatecznie dugo, eby chlusn sobie troch wody na twarz, co zreszt niewiele poprawio jego wygld. Gdy wyszed z domu, by jeszcze chwiejny i zdawao mu si, e jeszcze jest pijany. Prawie nie pamita, co si stao. Poplta Vana z katastrof i nie wiedzia, e zosta dwa razy powalony. Pamita tylko, e straci przytomno w jakiej chwili wczesnym wieczorem, i zdawao mu si, e jeszcze jest pijany. Ale gdy doszed do rozbitego samochodu i zobaczy ciek prowadzc do rda, i gdy napi si zimnej rdlanej wody, stwierdzi, e nie wody aknie jego organizm, lecz alkoholu; klcza, to zanurzajc twarz w zimnej wodzie, to prbujc przejrze si w porozbijanej powierzchni rda, i szepta do siebie niele-dwie z rozpacz: "Cholera jasna!" Pomyla o powrocie do tego domu, eby napi si whisky, a potem pomyla, e musiaby tam stan oko w oko z Tempie, z tymi mczyznami; pomyla o Tempie wrd tych mczyzn. Gdy dochodzi do szosy, soce byo ju dosy wysoko, robio si ciepo. - Odwie si jako - powiedzia - i wrc tam samochodem. Zastanowi si, co jej powiedzie, kiedy bdziemy jecha do miasta. I pomyla o Tempie wracajcej midzy ludzi, ktrzy go znaj, ktrzy mog go pozna. - Dwa razy straciem przytomno - powiedzia. - DWA RAZY STRACIEM PRZYTOMNO. Cholera jasna! Cholera jasna! - szepta, wprost wijc si w swym splugawionym, zakrwawionym ubraniu, wprost konajc z wciekoci i wstydu. Ruch i powietrze dziaay orzewiajco, ale im lepiej czu si fizycznie, tym czarniej widzia przyszo. Zaczo mu si wydawa, e miasto, wiat to czarny zauek bez wyjcia, e po tym zauku bdzie musia chodzi ju zawsze tak, jak idzie teraz, i wi si, wzdryga przed szeptem patrzcych na niego oczu, a w kocu, gdy przed poudniem dotar tam, dokd szed, do domu owego farmera Tulla, perspektywa spotkania z Tempie staa si nie do zniesienia. Wic wynaj samochd, wyda kierowcy dyspozycje, zapaci mu, a sam poszed dalej. Troch pniej wsiad do jakiego przygodnego samochodu, jadcego w przeciwnym kierunku. XI

Wskie, ukone smugi soca jak zby zotego widelca leay na twarzy Tempie, gdy obudzia si zwinita w kbek i czujc mrowienie staej krwi w skurczonych miniach leaa cicho i patrzya w puap. Puap, tak Strona 29

3134 jak ciany, by z nie heblowanych desek, skleconych niedbale, oddzielonych jedna od drugiej cienkimi liniami czerni; przez kwadratowy otwr nad stojc w kcie drabin widziaa mrok poddasza rwnie porysowany cienkimi owkami soca. Z gwodzi na cianach zwisay szcztki zeschnitej uprzy. Lec tak zacza skuba na chybi trafi to, na czym leaa. Zebraa tego pen gar i podniosa gow; w rozchyleniu paszcza zobaczya swoj nago pomidzy stanikiem a majtkami i dalej pomidzy majtkami a poczochami. Potem przypomniaa sobie szczura, wygramolia si, skoczya do drzwi i zacza w nie drapa, wci jeszcze z upinami baweny w garci, z twarz nabrzmia od mocnego snu siedemnastolatki. Mylaa, e drzwi s zamknite na jaki skobel, wic nie prbujc otworzy ich pchniciem, tylko drapaa zdrtwiaymi rkami nie heblowane deski, dopki nie usyszaa nagle zgrzytu, z jakim osuny jej si z desek paznokcie. Drzwi zachwiay si i ustpiy. Wybiega z komrki. Ale natychmiast wskoczya z powrotem i zatrzasna drzwi. Po zboczu wzgrza schodzi powczystym truchtem niewidomy, w jednej rce ciskajc kij, ktrym postukiwa przed sob, drug przytrzymujc w pasie opadajce spodnie. Szelki dynday mu koo bioder, teniswki szuray po suchych plewach, gdy mija komrk, zanim znikn w stajni i tylko sycha byo, jak jego kij lekko grucho-cze wzdu szeregu pustych przegrd. Tempie, skulona przy drzwiach, otulia si szczelniej paszczem. Usyszaa niewidomego w jednym z boksw w gbi stajni. Otworzya drzwi i popatrzya na dom w jasnym blasku majowego soca, w niedzielnym spokoju, i pomylaa o dziewcztach i chopcach, ktrzy w nowych, wiosennych ubraniach wychodz teraz z domw studenckich, id cienistymi ulicami w stron chodno, niespiesznie bijcych dzwonw. Podniosa nog, obejrzaa zabrudzon na stopie poczoch i wyczycia domi najpierw jedn poczoch, potem drug. Znw zastuka kij niewidomego. Cofna gow, przymkna drzwi i przez szpar patrzya na niego, gdy przechodzi ju wolniej, nacigajc szelki na ramiona. Zboczem doszed pod gr do domu. Wtedy otworzya drzwi i ostronie wysza ze stajni. Wpatrzona w dom sza szybko, chocia jej stopy w samych poczochach wzdrygay si i kurczyy przy kadym zetkniciu z wyboist ziemi. Wbiega po schodkach na ganek i z ganku do kuchni i stana nasuchujc w ciszy. Piec by zimny; na pycie sta o-smolony kocioek z kaw i brudna rynka; na stole pitrzyy si byle jak postawione, nie umyte talerze. "Nie jadam od... od... Wczoraj przez cay dzie - pomylaa - ale nie jadam ju przedtem. Nie jadam od... Przedwczoraj na te tace poszam bez kolacji. Nie jadam od obiadu w pitek - pomylaa. - A dzi jest niedziela." I przypomniay jej si znw dzwony bijce w chodnych dzwonnicach na tle bkitu i gobie nad tymi dzwonnicami, gruchajce jak echa organowego basu. Wrcia do drzwi i wyjrzaa. Zaciskajc na sobie poy paszcza wysza na ganek. Przez sie pobiega na drug stron domu. Frontowy ganek zalewao teraz soce i biegnc z gow wysunit patrzya na obramowany drzwiami prostokt tego sonecznego blasku. W sieni byo pusto. Dobiega do drzwi na prawo od wejcia, wskoczya do pokoju, zamkna drzwi za sob i opara si o nie plecami. Na ku nie lea nikt. W poprzek ka kbia si wypowiaa, pozeszywana z at kodra. Przy kodrze leaa manierka obcignita suknem khaki i jeden pantofel. Sukienka i kapelusz walay si na pododze. Podniosa sukienk i kapelusz i sprbowaa oczyci je doni i rogiem paszcza; potem zabraa si do szukania drugiego pantofla, odsuwajc kodr, pochylajc si, eby zajrze pod ko. Znalaza go wreszcie w kominku, wrd rozsypanego spopielaego drewna, pomidzy podstawk do rona i rozrzuconymi cegami. Pantofel, jak gdyby cinity tam czy kopnity, lea bokiem, prawie peny popiou. Wytrzsna popi, wytara pantofel o paszcz i pooya na ku, po czym wzia z ka manierk i powiesia j na gwodziu na cianie. Na manierce byy litery US i jaki zamazany, odbity matryc numer. Zdja z siebie paszcz i zacza si ubiera. Wska w ramionach, dugonoga, z maymi poladkami wysoko osadzonymi - maa dziecinna figurka, ju niezupenie dziecko, a jeszcze niezupenie kobieta - poruszaa si prdko, wygadzajc na nogach poczochy i wciskajc si w obcis, kus sukienk. "Teraz mog znie wszystko - pomylaa spokojnie, z jakim tpym, znuonym zdziwieniem. - Mog znie po prostu wszystko." Z poczochy na udzie wycigna zegarek na zerwanej czarnej wsteczce. Godzina dziewita. Palcami uczesaa zwichrzone loki, wypltujc z nich par usek baweny. Wzia paszcz i kapelusz i znw zacza nasuchiwa pod drzwiami. Strona 30

3134 Wrcia na tylny ganek. W miednicy bya resztka brudnej wody. Wypukaa miednic, napenia j wie wod i umya twarz. Na gwodziu wisia brudny rcznik. Wytara si nim ostronie, po czym z kieszeni paszcza wyja puderniczk i wanie si pudrowaa, gdy poczua na sobie wzrok kobiety w drzwiach kuchni. - Dzie dobry - powiedziaa. Zobaczya na rku kobiety dziecko. Dziecko spao. - Serwus, dzidziusiu may. - Pochylia si ku niemu. - Cay dzie bdziesz lula? Popatrz na Temple. Wesza do kuchni. Kobieta napenia kubek kaw. - Jest pewnie zimna - powiedziaa. - Chyba e pani chce sama rozpali ogie... Wyja z piekarnika patelni z chlebem. - Nie - powiedziaa Tempie, maymi ykami popijajc letni kaw i czujc, jak przez przewd pokarmowy przelatuj jej niczym luny rut mae, askoczce skrzepy. - Nie jestem godna. Nie jadam przez dwa dni i nie jestem godna. Czy to nie dziwne? Nie jadam przez... - spojrzaa na plecy kobiety z przymilnym, zastygym grymasem umiechu. - Pastwo nie maj azienki, prawda? - Czego? - zapytaa kobieta. Spojrzaa na Tempie, na ten jej grymas unionej, przymilnej czelnoci. Wzia z pki jaki katalog reklamowy, wydara par kartek i podaa jej. - Bdzie pani musiaa i do stajni, tak jak my chodzimy. - Bd musiaa? - zapytaa Tempie biorc papier. - Do stajni? - Ich wszystkich nie ma - 'powiedziaa kobieta. - Dzi przed poudniem nie wrc. - Tak - powiedziaa Tempie. - Do stajni. - Tak, do stajni - powiedziaa kobieta. - O ile nie jest pani na to zbyt niepokalana. - Tak -. powiedziaa Tempie. Wyjrzaa z drzwi na polan zduszon zielskiem. Poprzez mrok cedrw jania sonecznie sad. Woya paszcz i kapelusz i biorc te wydarte kartki, zadrukowane kuponami na szpilki krawieckie i wyymaczki, i proszek do prania, posza do stajni. W stajni zatrzymaa si, zwijajc kartki i zwijajc, i dopiero po dugiej chwili ruszya midzy puste boksy, w ktre zerkaa bojaliwie. Przesza tak przez ca stajni. Tyy otwieray si na ogromne kpy bielunia z obfitoci biaego i niebieskiego kwiecia. Wysza znw w blask soca, w chwasty. Stopami prawie nie dotykajc ziemi zacza biec poprzez te chwasty, siekce j ogromnymi wilgotnymi kwiatami o nieprzyjemnej woni. Pochylia si i przelizna pod ogrodzeniem z obwisych zardzewiaych drutw i zbiega zboczem wrd drzew. U stp wzgrza szeregiem wietlistych plam w miejscach, gdzie padao soce, wia si jak gdyby przez rodek maego wwozu wska bruzda piasku. Tempie stana na piasku i suchajc wierkania ptakw w zieleni lici przewietlonych socem rozejrzaa si wokoo. Potem posza za wystp zbocza tym suchym strumykiem, w zaktek osonity pltanin gogw. Pord wieej zieleni zwieszay si z gazi w grze suche, zeszoroczne licie, ktre jeszcze nie opady na ziemi. Przez chwil staa tam, niele-dwie z rozpacz zwijajc i zwijajc w palcach kartki katalogu. Gdy si podniosa, zobaczya nad mas rozmigotanych lici przy krawdzi rowu zarysy skulonego mczyzny. Przez uamek sekundy staa i patrzya na sam siebie wybiegajc z ciaa, z jednego pantofla. Patrzya na swoje nogi, ktre przebiegajc kilkanacie jardw po piasku byskay w ctkach soca. Raptownie zakrcia i pobiega z powrotem, porwaa pantofel, zakrcia si i popdzia znowu. Mign jej dom od strony frontowego ganku. Siedzia tam na krzele niewidomy, z twarz wystawion w soneczny blask. Zatrzymaa si na skraju lasu i woya pantofel. Przebiega przez zaronity chwastami trawnik, wskoczya na ganek i do sieni. Dobiegajc przez sie do kuchennego ganku zobaczya, e w drzwiach stajni stoi jaki mczyzna i patrzy chyba na dom. Dwoma wielkimi krokami przesza zdyszana przez ganek i zastaa w kuchni kobiet, z papierosem w rce, z dzieckiem na kolanach siedzc przy stole. - On mnie podglda! - powiedziaa. - Podglda mnie przez cay czas! Opara si o cian przy drzwiach i wyjrzaa z kuchni, po czym podesza do kobiety, blada i mizerna, z oczami jak dwie dziury wypalone cygarem, i pooya rk na zimnej kuchennej pycie. - Kto podglda? - zapytaa kobieta. - Podglda - odpowiedziaa Tempie. - By tam w krzakach i podglda mnie przez cay czas. Spojrzaa w stron drzwi, a potem znw na kobiet, i nagle zobaczya swoj rk na kuchennej pycie. Wrzasna przecigle, poderwaa t rk, przycisna do ust i odwrcia si, pobiega ku drzwiom. Kobieta, przytrzymujc dziecko jedn rk, chwycia j drug za rami, ale ona ju sama wskoczya z powrotem do Strona 31

3134 kuchni. Do domu zblia si Goodwin. W przejciu obrzuci je obie przelotnym spojrzeniem i wszed z ganku do sieni. Tempie zacza si szamota. - Puszczaj! - szeptaa. - Puszczaj! Puszczaj! Miotaa si to w gr, to w d, tara rk kobiety o framug drzwi, dopki si nie uwolnia. Wyskoczya w zielsko i popdzia do stajni, przebiega pomidzy boksami, wesza po drabinie, przegramolia si przez otwr w puapie na poddasze, wstaa i rzucia si w stron gnijcego siana. Ni std, ni zowd biega do gry nogami: widziaa swoje nogi wci jeszcze biegnce w powietrzu i ju zaraz upada na wznak, lekko, ale na ca dugo, po czym przez chwil leaa spokojnie, wpatrzona w podun wyrw w puapie zamykajc si nad ni z trzaskiem i potnym drganiem tych pknitych desek. W smugach soca opada niky kurz. Poruszya rk w czym, na czym leaa, i po raz drugi przypomniaa sobie szczura. Wzdrygna si, pena obrzydzenia, i samo to bezwiedne wzdrygnicie poderwao j na nogi wrd rozsypanych usek baweny, tak e moga rozcign rce i stan w kcie prosto, przytrzymujc si obu cian, gdy na poprzecznej belce w odlegoci niespena dwunastu cali od jej twarzy przysiad szczur. Oko w oko przez chwil wpatrywali si w siebie i nagle te mae lepia zapaliy si jak dwie malekie arweczki i szczur skoczy jej na gow, a ona daa susa w ty i znw nadepna na co, co przewino si pod jej stop. Upada w stron przeciwlegego kta, twarz w uski baweny i kilka rozrzuconych midzy nimi, dokadnie ogryzionych kaczanw kukurydzy. Co z guchym oskotem odbio si o cian i z odbicia uderzyo j w rk. Ten szczur by teraz w kcie przed ni, na pododze. Znw spojrzeli na siebie z odlegoci niespena dwunastu cali. Oczy szczura zapalay si i przygasay, jak gdyby ich wiateka zasilao powietrze z puc. A nagle szczur stan w kcie na dwch tylnych apkach, przednie przycisn do piersi i zacz cichutko, aonie, urywanie popiskiwa do niej. Nie spuszczajc z niego wzroku wycofaa si tyem na czworakach. Potem wstaa i doskoczya do drzwi, opara si o nie i wygita, eby obserwowa szczura przez rami, walia, drapaa w deski, a nieomal cieraa sobie skr z rk. XII

Kobieta z dzieckiem na rku staa w drzwiach kuchni, dopki Goodwin nie wyszed z sieni na ganek. Ogorzay, mia teraz skrzydeka nosa zupenie biae, wic powiedziaa: - Boe, ty te jeste pijany. Przeszed przez ganek. - Jej tu nie ma - powiedziaa. - Nie znajdziesz jejPrawie potrci j przechodzc i poczua odr whisky. Wszed do kuchni. Odwrcia si za nim. Popatrzy szybko wokoo, a potem spojrza na ni, stojc w drzwiach, zastawiajc mu wyjcie. - Nie znajdziesz jej - powtrzya. - Jej tu nie ma. Podszed do niej podnoszc rk. - Nie dotykaj mnie - powiedziaa. Chwyci j za rami, powoli. Oczy mia troch przekrwione. Nozdrza jak wosk. - Precz z t rk - powiedziaa. - Precz. Powoli odcign j od drzwi. Zacza mu wymyla. - Zdaje ci si, e moesz? Zdaje ci si, e ja na to pozwol? Z t czy z jakkolwiek inn kurewk? Jak gdyby ustawili si do jakiego taca, nieruchomo stali naprzeciw siebie we wzrastajcym straszliwym napiciu mini. Prawie si nie poruszy, a odepchn j w penym obrocie z tak si, e upada na st sigajc rk do tyu, eby si podeprze, macajc doni wrd bru- dnych naczy, ale nie odrywajc od niego oczu ponad bezwadnym dzieckiem. Szed ku niej. - Nie podchod - powiedziaa i lekko uniosa rk, w ktrej trzymaa teraz rzenicki n. - Nie podchod. Ale on podszed, wic rzucia si na niego z noem. Chwyci j za przegub tej rki. Zacza si szarpa. Wyrwa jej dziecko i pooy na stole i w chwili, gdy trzepna go po twarzy, chwyci j za drug rk, po czym przytrzymujc oba jej przeguby jedn doni, drug uderzy j na odlew; rozlego si suche pla- niecie, a raczej dwa planicia, bo uderzy j i w dru- gi policzek, a gowa jej si zakoysaa z boku na bok. - Tak wanie ja robi z nimi - powiedzia. - Rozumiesz? Puci j. Zatoczya si tyem na st, chwycia dziecko i skulona pomidzy stoem a cian patrzya, jak on si odwraca i wychodzi z kuchni. Strona 32

3134 Klczaa w kcie trzymajc dziecko. Przez cay czas dziecko leao bezwadnie. Przyoya do do malekich policzkw. Podniosa si, pooya dziecko w skrzynce, zdja z gwodzia staromodny czepek ogrodowy i woya na gow. Z drugiego gwodzia wzia paszcz bramowany czym, co kiedy musiao by biaym futerkiem, i z dzieckiem na rku wysza z kuchni. W stajni przy drzwiach komrki sta Tommy patrzc w kierunku domu. Na frontowym ganku w socu siedzia starzec. Zesza ze schodkw, dotara ciek do drogi i sza dalej nie ogldajc si za siebie. Przy zwalonym drzewie i rozbitym samochodzie skrcia z drogi na ciek prowadzc do rda. Przy rdle usiada z upionym dzieckiem na kolanach i osonia mu twarzyczk rbkiem spdnicy. W pewnej chwili z krzakw, ostronie stpajc w zaboconych butach, wyszed Wytrzeszcz i na jej widok przystan po drugiej stronie rda. Szybkim ruchem sign do marynarki, wyj papierosa, ugnit i skrci, wsadzi do ust i prztykn o kciuk zapak. - Rany boskie! - powiedzia. - A ja mu mwiem, co bdzie, jak si im pozwoli tak siedzie ca noc i opa to cholerne wistwo. Powinna by jaka ustawa. Spojrza w dal, tam gdzie sta dom. Po czym znw spojrza na ni, na czubek jej staromodnego czepka. - Dom wariatw - powiedzia. - Wanie wariatw. Nie ma jeszcze czterech dni, jak przychodz tutaj i znajduj jakiego przykucnitego bkarta, a on si pyta, czy ja czytam ksiki. Tak jakby chcia mnie zagi jak ksik czy co. Przepyta z ksiki telefonicznej. Znw spojrza w stron domu, wycign szyj, jak gdyby go uwiera konierzyk. Spojrza na kobiet, na czubek jej starowieckiego czepka. - Jad do miasta, rozumiesz? - powiedzia. - W ogle si std wynosz. Rzyga mi si ju chce od tego. Nie podniosa na niego oczu. Poprawia rbek spdnicy nad twarzyczk dziecka. Wytrzeszcz odszed lekko, pretensjonalnie stpajc po podszyciu lasu. A potem jego kroki ucichy. Gdzie w mokradle zapiewa ptak. Jeszcze dosy daleko od domu Wytrzeszcz skrci z drogi i ruszy pod gr zalesionym zboczem. Gdy wyszed z lasu, zobaczy Goodwina stojcego za drzewem w sadzie i patrzcego na stajni. Zatrzyma si na skraju lasu i patrzy na plecy Goodwina. Woy do ust nowego papierosa, zatkn palce za kamizelk. Ostronie stpajc przeszed przez sad. Goodwin usysza jego kroki i obejrza si. Wytrzeszcz wycign z kieszeni kamizelki zapak i zapali papierosa. Goodwin znw spojrza na stajni, wic Wytrzeszcz, podchodzc do niego, spojrza na stajni take. - Kto tam jest? - zapyta. Goodwin nie odpowiedzia. Wytrzeszcz wypuci dym nosem. - Urywam si std - powiedzia. Goodwin milcza patrzc na szop. - W ogle si std urywam, mwi powiedzia Wytrzeszcz. Goodwin skl go, ale nie odwrci gowy. Wytrzeszcz spokojnie pali papierosa, przesaniajcego jego nieruchome, mikkie, czarne spojrzenie girland dymu. Wreszcie odwrci si i poszed w stron domu. Na ganku w socu siedzia starzec. Wytrzeszcz nie wszed do domu. Zboczy przez trawnik midzy cedry idc, dopki nie by pewny, e z domu go nie wida. Wtedy zawrci, przeszed przez ogrd i przez zarosa zielskami polan i wszed od tyu do stajni. Przy drzwiach komrki, zapatrzony w dom, siedzia w kucki Tommy. Palc papierosa Wytrzeszcz patrzy na niego przez chwil, po czym cisn papierosa i cicho wszed do jednego z boksw. Nad obem, bezpo-rednio pod dziur w puapie, wisiay drewniane drabki. Wytrzeszcz wspi si na drabki i cicho dwig-n si po nich przez dziur na poddasze, przy czym jego obcisa marynarka na wskich ramionach i opatkach cigna si w cienkie poprzeczne bruzdy. XIII

Gdy Tempie wreszcie otworzya drzwi komrki, Tommy sta w stajni midzy boksami. Ju w pobrocie, gotowa do skoku w ty, poznaa, e to on, zakrcia si, podbiega do niego i chwycia go za rami. Ale zaraz zobaczya Goodwina stojcego w tylnych drzwiach domu, wic znw si zakrcia i wskoczya z powrotem do komrki, wysuwajc zza drzwi gow, wcigajc powietrze z cienkim dwikiem "iiiiiii", podobnym do musowania wody sodowej w butelce. Wychylona tak i jednoczenie wczepiona w drzwi rkami, eby je domkn, usyszaa gos Tommy'ego. - ... Lee mwi, e jej nie bdzie bolao. e ona ma si tylko pooy... Strona 33

3134 Byy to dla niej jakie puste dwiki, wcale nie dochodzce do jej wiadomoci, tak samo jak spojrzenie jego bladych oczu pod strzech kudw. Opieraa si o drzwi skomlc, usiujc je zamkn. I nagle poczua na udzie jego niezdarn rk. - On mwi, e jej nie bdzie bolao, e ona ma si tylko... Patrzya na niego, na t jego rk tward i niemia. - Tak - powiedziaa - dobrze. Niech pan go tutaj nie wpuszcza. - Ona chce, ebym tu nikogo z nich nie wpuszcza? - Dobrze. Nie boj si szczurw. Niech pan tam stoi i go nie wpuszcza. - Dobrze. Ju ja tak zrobi, e nikt tu nie wlezie. - Dobrze. Niech pan zamknie te drzwi. Niech pan go tu nie wpuszcza. - Dobrze. Zamkn drzwi. Ale znw si wychylia, patrzya na dom. Popchn j do tyu, eby zamkn drzwi. - Lee mwi, e jej nie bdzie bolao. e ona ma si tylko pooy. - Dobrze. Niech pan go tutaj nie wpuszcza. Drzwi si zamkny. Usyszaa, jak Tommy zasuwa skobel. A potem, jak potrzsa drzwiami. - Zamknite - powiedzia. - Nikt z nich nie wlezie. I ja bd tutaj. Przysiad na pitach w plewach i patrzy na dom. Skulony, z kolanami zacinitymi, zobaczy po chwili, jak Goodwin podchodzi do drzwi kuchennego ganku i spoglda w jego stron, i oczy znw mu si rozjarzyy, blade tczwki wyglday przez chwil jak malekie koncentryczne keczka wirujce wok renic. Siedzc na pitach, troch szczerzc zby siedzia . tam i patrzy na Goodwina, dopki Goodwin nie wszed z powrotem do domu. Wtedy odetchn gboko i spojrza na drzwi komrki, zupenie takie same jak zawsze, i znw oczy mu si rozjarzyy jakim godnym, niepewnym, bdnym ogniem i zacz pociera rkami ydki, powoli, lekko koyszc si z boku na bok. Potem przesta si koysa, zesztywnia i patrzy, jak Goodwin szybkim krokiem wychodzi zza wga domu i znika w cedrach. Siedzia na pitach sztywno, troch szczerzy sprchniae zby. Wrd usek baweny i porozrzucanych ogryzionych r kaczanw kukurydzy Tempie podniosa nagle gow i spojrzaa na otwr u szczytu drabiny. Usyszaa kro-ki na poddaszu, a potem zobaczya nog Wytrzeszcza ostronie, po omacku natrafiajc na szczebel. Zszed po drabinie patrzc na Tempie przez rami. Siedziaa zupenie nieruchomo, z ustami rozchylo-nymi. Sta i patrzy na ni. Wysun podbrdek sto-pniowo, szarpliwie, tak jakby go uwiera konierzyk. Unis okcie, doni i po marynarki oczyci je z kurzu, po czym z rk w kieszeni marynarki, bezszelestnie przeszed przez jej pole widzenia. Sprawdzi, czy drzwi s zamknite. Potrzsn nimi. - Otwrz - powiedzia. Przez chwil panowaa cisza. A potem Tommy zapyta szeptem: - Kto to? - Otwrz - powiedzia Wytrzeszcz, Drzwi si otworzyy. Tommy spojrza na Wytrzeszcza. Zamruga. - Nie wiedziaem, e pan Wytrzeszcz tu jest - powiedzia. Sponad ramienia Wytrzeszcza chcia zajrze do komrki. Ale Wytrzeszcz pooy mu rk na twarzy, odepchn go i wychyli si zza niego, eby zobaczy dom; po czym spojrza mu w oczy. - Nie mwiem ci, eby nie azi za mn? - Nie aziem - powiedzia Tommy. - Przed nim pilnowaem - i kiwn gow w stron domu. - To pilnuj przed nim - powiedzia Wytrzeszcz. Wic Tommy patrzy na dom, a Wytrzeszcz wycign rk z kieszeni marynarki. Dla Tempie, siedzcej wrd upin baweny i porozrzucanych kaczanw kukurydzy, ten odgos nie by goniejszy od trzasku zapaki - krtki huczek, ktry z jak nieprzeniknion ostatecznoci zamkn si nad tym wszystkim, nad t chwil, odci zupenie to wszystko, t chwil od ycia; siedziaa tam z nogami wycignitymi, z rkami obwisymi, domi rozwartymi na kolanach, i widziaa obcignite marynark plecy Wytrzeszcza, fady tworzce si na jego ramionach, gdy tak sta wychylony z drzwi, trzymajc za sob w opuszczonej rce pistolet, cienki wisior przy nodze. Odwrci si i spojrza na ni. Machn lekko pistoletem i woy go z powrotem do kieszeni, i nagle ju szed. Krokw jego nie byo sycha wcale; nie zamknite, ziejce drzwi obijay si o futryn, ale te nie byo ich sycha; jak gdyby kady odgos nagle sta si cisz, a cisza staa si odgosem. Tempie syszaa cisz w gstym szelecie, gdy Wytrzeszcz szed ku niej poprzez ten szelest, rozgarnia ten szelest, na boki, i zacza mwi: Strona 34

3134 - Co mi si stanie! - Mwia to do starego czowieka z tymi skrzepami zamiast oczu. - Co mi si dzieje! wrzeszczaa do niego, siedzcego na krzele w socu, z rkami skrzyowanymi na gwce kija. - Mwiam, e tak bdzie! - wrzeszczaa wyrzucajc z siebie te sowa jak gorce, ciche baki powietrza w soneczn cisz wokoo, dopki nie odwrci ponad ni gowy z dwoma skrzepami flegmy skierowany-mi tam, gdzie leaa rzucajc si, miotajc na szorstkich, zalanych blaskiem soca deskach. - M-wiam! Przez cay czas mwiam! XIV

Nad rdem kobieta, z upionym dzieckiem na ko-lanach, stwierdzia, e zapomniaa zabra z domu jego butelk. Po odejciu Wytrzeszcza siedziaa tam pra-wie godzin. Ostatecznie wstaa i ruszya do domu. Z dzieckiem na rku bya mniej wicej w poowie drogi, gdy min j samochd Wytrzeszcza. Usysza-a warkot, wic zesza na bok, stana i patrzya, jak samochd zjeda ze wzgrza. Obok Wytrzeszcza w samochodzie siedziaa Tempie. Wytrzeszcz nawet nie uinis rki, chocia Tempie patrzya prosto na kobiet. Spod swego maego kapelusza Tempie patrzya prosto na kobiet, jak gdyby nie wiedziaa, kogo widzi. Twarz jej nie drgna, oczy nie oprzytomniay; kobiecie stojcej przy drodze ta twarz wydaa si maa trupio blad mask, ktra przesuwa si na sznurku i znika. Samochd przejecha, koyszc si i podska-kujc w koleinach. Kobieta posza do domu. Na frontowym ganku w socu siedzia starzec. W Sieni przyspieszya kroku. Nie czua nawet, e niesie dziecko. Goodwina zastaa w sypialni; wanie wka-da wystrzpiony krawat. Spojrzaa na niego i zoba-zya, e jest wieo ogolony. - Tak - powiedziaa. - Co to znaczy? Co to znaczy? - Musz i do Tulla, eby zatelefonowa po szeryfa - powiedzia. - Po szeryfa - powiedziaa. - Tak. Dobrze. - Podesza do ka i uoya dziecko pieczoowicie. - Do Tulla powiedziaa. - Tak. On ma telefon. - Ty przecie musisz gotowa - powiedzia Goodwin. - Jest tata. - Moesz mu da zimne grzanki. Jemu wszystko jedno. Zostao troch w piecu. Jemu wszystko jedno. - Ja pjd - powiedzia Goodwin. - Ty zosta tutaj. - Do Tulla - powiedziaa. - Dobrze. Tuli to by ten farmer, ktry wynaj samochd Gowanowi. Mieszka w odlegoci dwch mil. Gdy tam przysza, Tullowie jedli obiad. Prosili j, eby zjada z nimi. - Ja tylko do telefonu - powiedziaa. Telefon by w jadalni, gdzie jedli. Zatelefonowaa przy nich, siedzcych tam przy stole. Nie znaa numeru. - Szeryf - powtarzaa cierpliwie w mikrofon suchawki. Wreszcie poczono j z szeryfem, w obecnoci caej rodziny Tulla siedzcej przy niedzielnym obiedzie. - Czowiek nie yje. Szos to moe jeszcze mila od domu pana Tulla i trzeba skrci w prawo... Tak. Dom Starego Francuza. Tak. Mwi Goodwinowa... Goodwinowa. Tak. XV

Benbow doszed do domu siostry okoo godziny pitej po poudniu. Dom sta w odlegoci czterech mil od miasteczka, od Jefferson. Benbow i jego siostra, modsza od niego o lat siedem, urodzili si w Jefferson w innym starym domu bdcym nadal ich wasnoci, jakkolwiek siostra, odkd Benbow oeni si z rozwiedzion on niejakiego Mitchella i wyjecha do Kinston, chciaa ten dom sprzeda. Benbow nie zgadza si na to, chocia pienidze na wybudowanie sobie nowej willi w Kinston musia poyczy i wci jeszcze paci od nich procenty. Gdy przyby, na dole nie zasta nikogo. Wszed do domu i usiad w przyciemnionym zasunitymi roletami salonie; po pewnym czasie usysza kroki siostry, ktra schodzia ze schodw, nic jeszcze nie wiedzc o jego przybyciu. Siedzia cicho. Ju miaa min drzwi salonu i znikn mu z oczu, ale zatrzymaa si nage, na pozr wcale nie zdumiona, obojtna pogodnie i gupio jak pomnik bohaterstwa, i spojrzaa prosto na niego; bya w bieli. - Aha... Horace - powiedziaa. Nie podnis si. Siedzia z min smarkacza majcego nieczyste sumienie. Strona 35

3134 - Skd ty?... - zapyta. - Czy Belle?... - Oczywicie. Depeszowaa do mnie w sobot. e j rzucie i jeeli tu przyjedziesz, mam ci powiedzie, e ona pojechaa z powrotem do domu do Kentucky i e wezwaa tam Ma Belle. - Niech to diabli - powiedzia Benbow. - Dlaczego? - zapytaa siostra. - Tobie wolno tak odjecha, a jej nie wolno? Spdzi u siostry dwa dni. Narcissa, wegetujca pogodnie jak dojrzaa przez cay rok okrgy kukurydza czy owies nie na polu, tylko w osonitym ogrodzie, nigdy nie lubia duo mwi, a ju teraz przez te dwa dni wrcz niemo obnosia po domu swoj spokojn, troch tragikomiczn dezaprobat. Siedzieli po kolacji w pokoju Panny Jenny, gdzie Narcissa zwykle o tej porze czytaa gazet z Memphis przed pooeniem syna do ka. Gdy wysza z chopcem z pokoju, Panna Jenny spojrzaa na Benbowa. - Wracaj do domu, Horace - powiedziaa. - Wrc, ale nie do Kinston - powiedzia Benbow. - W adnym razie nie zamierzaem pozosta tutaj. To nie do Narcissy tak si spieszyem. Nie po to skoczyem z jedn kobiet, eby si uwiesi spdnicy drugiej. - Jeeli tak wci w kko bdziesz to sobie mwi, moe w to uwierzysz kiedy - powiedziaa Panna Jenny. - I co wtedy zrobisz? - Ma pani racj - przyzna Benbow. - wic powinienem by zosta w domu. Wrcia jego siostra. Wesza do pokoju, wyranie na co zdecydowana. - Teraz si zacznie - powiedzia Benbow. Od rana nie zwrcia si do niego bezporednio. - Co ty zamylasz, Horace? - pado pytanie. - Masz chyba w Kinston jakie sprawy, ktre naleaoby zaatwi. - Nawet Horace chyba ma jakie sprawy - powiedziaa Panna Jenny. - Chciaabym tylko wiedzie, dlaczego on odszed. Moe znalaze mczyzn pod kiem, przyznaj si, Horace! - Tak szczliwie si nie zoyo - powiedzia Benbow. - To by pitek i ni std ni zowd pojem, e nie mog i na stacj po t skrzynk krewetek i... - Przez dziesi lat przecie chodzie - powiedziaa siostra. - Wiem. I std wanie wiem, e nigdy nie polubi zapachu krewetek. - I dlatego rzucie Belle? - zapytaa Panna Jenny. Spojrzaa na niego. - Duo czasu potrzebowae na to, eby si dowiedzie, e kobieta, ktra nie bya dobr on dla jednego mczyzny, prawdopodobnie nie bdzie dobra i dla drugiego. - Ale eby tak odej jak byle jaki czarnuch - powiedziaa Narcissa. - I zadawa si z bimbrarza-mi i ulicznicami. - No, on odszed i od tej ulicznicy take - zauwaya Panna Jenny. - Chyba, Horace, e bdziesz z przyborami do manicure w kieszeni chodzi po ulicach i czeka, dopki ona tu nie przyjedzie. - Tak - powiedzia Benbow. I znw zacz im opowiada, jak we trzech: on, Goodwin i Tommy siedzieli na ganku i popijali z gsiora, i rozmawiali, i jak Wytrzeszcz, przyczajony w domu, od czasu do czasu wychodzi na ganek i chcia, eby Tommy zapali latarni i poszed z nim do stajni, a Tommy nie chcia, wic Wytrzeszcz kl, a Tommy w kucki na pododze ganku tylko szura cicho bosymi stopami i chichota, i mwi: "No, czy nie cyrk z niego!" - To, e on ma przy sobie pistolet, byo tak pewne jak to, e ma ppek - opowiada Benbow. - Nie chcia pi, mwi, e mdli go potem jak psa, ani nie chcia siedzie z nami i rozmawia, w ogle nic; tylko pali papierosy i kry si jak nadsane chore dziecko. Rozmawiaem z Goodwinem. On by wachmistrzem na Filipinach i na Pograniczu, a potem suy w puku piechoty we Francji; nie powiedzia mi, dlaczego przenis si do piechoty i straci stopie wojskowy. Moe zabi kogo, moe zdezerterowa. Mwi o Manili i o Meksykankach, a ten pgwek chichota i z gulgotaniem popija z gsiora, i wpycha mi gsior do rki: "Niech pan jeszcze golnie." I nagle wiedziaem, e ta kobieta stoi za drzwiami i przysuchuje si naszej rozmowie. Oni nie s maestwem, to dla mnie pewne tak samo, jak wiem, e ten may facet na czarno mia paski pistolet w kieszeni. Ale ona mieszka tam i haruje, jakby bya czarnuch suc, chocia w swoim czasie miaa brylanty i samochody, a kupowaa je za cisz walut ni gotwka. A ten niewidomy, ten starzec, siedzia tam przy kolacji i czeka, eby go kto nakarmi... czeka w tym bezruchu lepcw jak gdyby wsuchanych w jak muzyk, ktrej czowiek nie syszy, i tylko patrzy na te ich oczy jak gdyby zwrcone do wewntrz. Goodwin wyprowadzi go z pokoju, a zarazem z powierzchni ziemi, tak mi si przynajmniej wydaje, bo ju go potem nie widziaem. Nie dowiedziaem si, kim jest, czyj to krewny. Moe niczyj. Moe w Stary Francuz, ktry wybudowa tam dom przed stu laty, take nie Strona 36

3134 chcia tego starego, wic po prostu zostawi go umierajc czy wyprowadzajc si stamtd. Nazajutrz Benbow wzi od siostry klucz i pojecha do domu w miasteczku. Dom sta na bocznej ulicy, nie zamieszkany od lat dziesiciu. Benbow otworzy drzwi i powyciga gwodzie z pozabijanych okien. Umeblowanie wcale si nie zmienio. W nowym kombinezonie, wyposaony w cierki i wiadra, zacz szorowa podogi. W poudnie wyszed na miasto, kupi pociel i troch konserw. Jeszcze pracowa o godzinie szstej, gdy przyjechaa tam swoim samochodem siostra. - Pora do domu, Horace - powiedziaa. - Czy nie rozumiesz, e to robota nie dla ciebie? - Zrozumiaem to od razu, ledwie si do tego zabraem - odpowiedzia Benbow. - A jeszcze dzi rano mylaem, e umy podog moe kady, kto ma jedn rk i wiadro wody. - Horace - powiedziaa. - Jestem starszy od ciebie, pamitaj - upomnia j. - Bd tu mieszka. Je mam na czym. Na kolacj Benbow poszed do restauracji hotelowej. Gdy wrci, przed domem sta samochd siostry. Szofer Murzyn przywiz tob z pociel. - Od pani Narcissy do spania dla pana - powiedzia Murzyn. Benbow schowa ten tob do szafy i pooy na ku pociel, ktr kupi. Nazajutrz w poudnie siedzc w kuchni przy zimnym drugim niadaniu, zobaczy przez okno, jak na ulicy zatrzymuje si jaki wz. Z wozu wysiady trzy kobiety i na krawniku zaczy bez enady dopenia toalety, wygadza na sobie spdnice i poczochy, otrzepywa si wzajemnie, rozpakowywa jakie paczki, nakada wyjte z tych paczek byskotki. Wz odjecha, kobiety ruszyy za wozem ju pieszo i wtedy on sobie uprzytomni, e jest sobota. Zdj kombinezon, ubra si i wyszed z domu. Uliczka prowadzia na szersz ulic. Idc t szersz w lewo dochodzio si do rynku wylotem pomidzy dwoma budynkami, ktry by teraz ciemny od tumu zdajcego wolno, nieprzerwanie, w dwch kierunkach jak szeregi mrwek, i nad ktrym wyaniaa si z kpy dbw i akacji w strzpiastym niegu kwiecia kopua sdu. Benbow poszed w stron rynku. Wci mijay go puste wozy, a on mija coraz wicej kobiet idcych pieszo, czarnych i biaych, kobiet, ktrych wiejsko poznawa na pierwszy rzut oka, bo tak wyranie nieswojo czuy si wystrojone i szy tak uroczycie, ufne, e mieszczanie bd je uwaa za mieszczanki, a przecie niezdolne zmyli nawet siebie nawzajem. Na uliczkach przy rynku peno byo wozw i uwizanych z tyu za wozami wyprzonych koni, sigajcych bami za tylne deski i ryjcych wrd kosw zboa. Wok rynku w dwch rzdach stay samochody, gdy ich waciciele i waciciele wozw - mczyni w kombinezonach albo w wojskowych mundurach, kobiety w szalach i pod parasolkami z asortymentu towarw przysyanych poczt na zamwienie z katalogu - toczyli si bez popiechu, wchodzili do sklepw i wychodzili zamiecajc bruk skrkami owocw i upinami fistaszkw. Jak owce spokojni i niewzruszeni, szli powoli, wypeniali przejcia, gapili si na nerwowy popiech ludzi w miejskich koszulach z konierzykami, a cechowaa ich owa niezgbiona agodno bydlt albo bogw dziaajcych na zewntrz czasu, bo przecie czas pozostawili za sob, tam na tej nie spieszcej si do niczego i od niczego niezalenej ziemi, zielonej od kukurydzy i baweny w zote popoudnie. Horace, przemiatany to tu, to tam ich wiadomym swoich celw naporem, chodzi wrd nich bez zniecerpliwienia. Niektrych zna dobrze; wikszo kupcw i ludzi wolnych zawodw pamitaa go jeszcze jako chopca, modego czowieka, koleg z awy adwokackiej - poza pienist zason gazi akacji wid^ia brudne okna pierwszego pitra, gdzie aplikowa najpierw jego ojciec, a potem on sam, widzia szyby tych okien, jak dawniej tak i teraz wci jeszcze nie skalane wod i mydem - wic zatrzymywa si od czasu do czasu, eby porozmawia z kim na uboczu, dokd aden popiech nie dociera. W sonecznym powietrzu rozbrzmieway konkurencyjne dwiki aparatw radiowych i gramofonw buchajce z drzwi drogerii i sklepw muzycznych. Przez cay dzie stay przed tymi drzwiami zasuchane tumy. Wzruszaa je ballada prosta w melodii i w treci, opiewajca utrat bliskich bd kar i skruch, wypiewywana gosem bezcielesnym, zalenym od igy gramofonowej czy od zakce atmosferycznych, grzmicym z szafek z imitacji drzewa albo z chropowatych tub gramofonowych ponad urzeczonymi twarzami, ponad skatymi powolnymi rkami, ktre dugo ksztatowaa wadcza ziemia - rkami szorstkimi, ponurymi, smutnymi. To bya sobota w maju: nie czas, eby odchodzi od ziemi. A przecie ju w poniedziaek ci ludzie - wikszo ich - przyjechali tu znowu, i w swoich mundurach wojskowych i w kombinezonach, i w koszulach bez konierzykw wczyli si grupkami przy gmachu sdu i po rynku, kupujc czy sprzedajc troch w sklepach, Strona 37

3134 skoro ju tu byli. Przez cay dzie stali gromadnie przed drzwiami zakadu pogrzebowego. Mali chopcy i wiksi, z teczkami szkolnymi czy bez, rozpaszczali nosy na szybie drzwi, a mielsi z nich i modzi z miasta wchodzili po dwch, po trzech do zakadu, eby popatrze na czowieka zwanego Tommy. Ten czowiek lea tam na drewnianym stole, bosy, w kombinezonie, ze zbielaymi w socu kdziorami zsunitymi na ciemi, zlepionymi zakrzep krwi i osmalonymi prochem, a nad nim siedzia koro-ner usiujc ustali jego nazwisko. Ale nikt nie wiedzia - ani ci, ktrzy go na wsi znali od pitnastu lat w tych okolicach, ani sklepikarze, ktrzy w nieczste soboty widywali go w miecie bosego i z go gow, z oczami urzeczonymi i pustymi z policzkiem dziecinnie rozdtym mitow gum do ucia. O ile byo wiadomo, on nazwiska nie mia. XVI

Tego dnia, gdy szeryf przywiz Goodwina, w wizieniu siedzia Murzyn, ktry zamordowa swoj on; podci jej gardo brzytw, a ona, z gow odrywajc si w drgawkach od rozpienionej krwawymi wymiotami szyi, jeszcze wybiega kilka krokw za prg chaty na spokojn uliczk w ksiycowej powiacie. Wieczorem Murzyn opiera si o kraty w oknie i piewa.' Zawsze po kolacji zbieraa si tam pod ogrodzeniem na dole gromadka Murzynw, rami przy ramieniu, w schludnych tandetnych ubraniach bd w przepoconych kombinezonach, i wszyscy ch-rem razem z morderc piewali spirituals, a biali wtedy zwalniali kroku i zatrzymywali si w liciastych, prawie letnich ju ciemnociach, eby posucha tych, ktrzy na pewno mieli umrze, i tego, ktry ju umar, jak piewaj o swoim zmczeniu i o niebio-sach; czy te moe, eby posucha, jak w przerwach midzy pieniami gboki, z powietrza pyncy gos, wysoko w mrokach, gdzie postrzpiony cie drzewa azjatyckiego okapturza latarni na rogu ulicy, lamen-tuje strapiony: - Jeszcze cztery dni! I powiesz najlepszego bary-tona w pnocnym Missisipi! Czasami i w wietle dziennym Murzyn wychyla si z okna; piewa wwczas sam, chocia mogo si zdarzy, e ju po chwili stawao przy ogrodzeniu paru obdartych chopakw czy Murzynw z koszy-kami penymi zakupw albo bez koszykw, i wtedy biali, ktrzy miarowo ujc siedzieli na odchylonych do tyu krzesach pod zapryskan smarami cian warsztatu samochodowego, syszeli: - Jeszcze jeden dzie! I ju mnie ni ma, biednego skurwysyna. Powiedzcie, ni ma miejsca dla ciebie w niebiesiech! Powiedzcie, ni ma miejsca dla ciebie w piekle! Powiedzcie, ni ma miejsca dla ciebie we wizieniu! - Cholera niech go wemie - powiedzia Goodwin podnoszc swoj ciemn gow, mizern, ogorzaa, troch ju steran twarz. - Nie jestem w takim pooeniu, eby mc komukolwiek tak yczy, ale niech mnie cholera... - Nie chciao mu si mwi. - Ja tego nie zrobiem. Pan sam o tym wie. Pan wie, e ja bym tego nie zrobi. Nie bd mwi, co myl. Ja tego nie zrobiem. Oni musz przypisa to najpierw mnie. Niech sobie. Ja si wypacz. Ale jeeli zaczn mwi, jeeli powiem, co myl czy przypuszczam, to ju nie wypacz si z ca pewnoci. Siedzia na pryczy w swojej celi. Spojrza w gr na okna: dwa otwory w murze niewiele szersze od cicia szabli. - Czy on a tak dobrze strzela? - zapyta Ben-bow. - Mgby trafi czowieka przez ktre z tych okien? Goodwin spojrza na niego. - Kto? - Wytrzeszcz - powiedzia Benbow. - Wytrzeszcz to zrobi? - zapyta Goodwin. - A nie on? - zapyta Benbow. - Powiedziaem ju wszystko, co miaem zamiar powiedzie. Ja nie musz si tumaczy. To ich sprawa, e przypisuj to mnie. - Wic na co panu potrzebny adwokat? - zapyta Benbow. - Co mam dla pana zrobi? Goodwin nie patrzy na niego. - Gdyby mi pan tylko przyrzek, e dzieciak dostanie plik gazet pod pach, kiedy dosy podronie, eby umie wydawa reszt - powiedzia - to Ruby ju da sobie jako rad. Prawda, staruszko? Przecign rk po gowie kobiety, po jej wosach. Siedziaa obok niego na pryczy trzymajc dziecko na kolanach. Dziecko, jak upione narkotykiem owe Strona 38

3134 i niemowlta obnoszone przez ebrakw po ulicach Pa-I rya, leao nieruchomo, z mizern twarzyczk lekko : poyskujc od wilgoci, z wilgotnym kosmyczkiem wosw na wtej, poznaczonej yami gwce, z wskimi pksiycami biaek widocznymi spod oowianych powiek. Kobieta bya w sukni z szarej krepy, schludnie wyczyszczonej i umiejtnie wycerowanej rcznie. Przy kadym szwie biega rwnolega cienka, byszczca linia, ktra dla innych kobiet z odlegoci nawet stu | jardw na pierwszy rzut oka stanowiaby atwy do ' rozpoznania lad przerbki. Sukni zdobi przypity na ramieniu amarantowy klips, z rodzaju tych, jakie za dziesi centw mona kupi w sklepie bd za zaliczeniem pocztowym; na pryczy lea szary kapelusz ze schludnie pocerowan woalk. Benbow nie mg sobie przypomnie, kiedy po raz ostatni widzia woalki, zanim kobiety przestay je nosi. Zabra kobiet do swojego domu. Poszli tam: ona niosc dziecko, a on butelk mleka i troch artykuw spoywczych, konserw. Dziecko wci spao. - Moe pani za duo trzyma je na rkach - powiedzia. - A gdybymy wzili do niego niak? Zostawi j w domu i znw wyszed na miasto, do telefonu - zatelefonowa do siostry, eby przysaa po niego samochd. Przysaa. Przy kolacji opowiedzia siostrze i Pannie Jenny, co si stao. - Tylko wtrcasz si w nie swoje sprawy - powiedziaa siostra z gniewem w gosie i z gniewem na zwykle pogodnej twarzy. - Kiedy zabrae innemu czowiekowi on i dziecko, uwaaam, e to okropno, ale powiedziaam: "Przynajmniej nie bdzie mia czoa wrci tu kiedykolwiek." I kiedy wyszede z domu po prostu jak pierwszy lepszy czarnuch i rzucie j, te uwaaam, e to okropno, ale za nic bym sobie nie pozwolia uwierzy, e ty masz zamiar porzuci j na dobre. I nawet wtedy, gdy ty absolutnie bez powodu upare si i wyprowadzie si std, i^ptworzye dom, i szorowae go sam na oczach caego miasta, eby tam mieszka jak jaki wczga zamiast zosta u mnie, chocia wszyscy by si spodziewali, e bdziesz mieszka tutaj, wic dla wszystkich to jest bardzo dziwne. A teraz rozmylnie zadajesz si z kobiet, o ktrej sam powiedziae, e jest uliczni-c, z kobiet mordercy! - Nic na to nie poradz. Ona nie ma nic i nikogo. Chodzi w przerobionej sukni, niemodnej chyba od piciu lat, i to dziecko tylko na p ywe, owinite w kawaek koca sprany ju prawie do biaoci... I nie chce nic od nikogo poza tym, eby j zostawi w spokoju, i prbuje co zrobi ze swojego ycia, kiedy wy wszystkie, cieplarniane, cnotliwe kobiety... - Czy chcesz przez to powiedzie, e czowiek, ktry pdzi alkohol, nie ma pienidzy, eby wzi sobie najlepszego adwokata w kraju? - zapytaa Panna Jenny. - Nie w tym rzecz - powiedzia Horace. - On na pewno mgby mie lepszego adwokata. Rzecz w tym... - Horace - powiedziaa siostra; patrzya na niego. - Gdzie jest ta kobieta? - Panna Jenny te na niego patrzya, wychylona troch ze swojego fotela na kkach. - Ulokowae t kobiet w moim domu? - zapytaa siostra. - To jest take i mj dom, kochanie - powiedzia. Nie wiedziaa, e on przez dziesi lat kama onie, nie przyznajc si, e nadal jest wspwacicielem starego domu w Jefferson i e na budow ozdobionej stiukami willi w Kinston musia zacign poyczk hipoteczn, od ktrej w tajemnicy przed on spaca procenty, eby tylko ona nie moga wynaj tego starego domu obcym. - Skoro dom stoi pusty i jest to dziecko... - Dom, w ktrym moi rodzice i twoi... dom, w ktrym ja... Nigdy si na to nie zgodz. Nigdy si na to nie zgodz! - Wic na t jedn noc. Jutro rano przeprowadz j do hotelu. Pomyl o niej, jest sama z tym niemowlciem... A gdyby to bya ty z Borym, gdyby to twj m zosta oskarony o morderstwo i wiedziaaby, e on nie zamordowa... - Nie chc myle o niej. W ogle wolaabym nie sysze tego wszystkiego. I to mj brat... wazi w takie brudy. Czy nie widzisz, e zawsze musisz po sobie sprzta? Nie dlatego, e zostawiasz mieci; tu chodzi o to, e ty... e... Ale eby wprowadzi jak ulicznic, morderczyni do domu, w ktrym ja si urodziam... - Bzdurzysz - powiedziaa Panna Jenny. - Ale, Horace, czy to przypadkiem nie jest tak zwana przez adwokatw zmowa? Przestpcze porozumienie? - Horace spojrza na Pann Jenny. - Wydaje mi si, e ju miae z tymi ludmi do czynienia troch wicej, ni powinien mie adwokat wystpujcy w procesie. Niedawno sam bye tam, gdzie to si stao. Ludzie mogliby myle, e wiesz o tym wicej, ni mwisz. - Tak jest, profesorze Blackstone - powiedzia Horace. - Zadaj sobie czasem pytanie, dlaczego nie wzbogaciem si na praktyce sdowniczej. Moe jednak si wzbogac, kiedy bd dostatecznie stary, eby przej tak szko prawa, jak pani przesza. - Ja na twoim miejscu - powiedziaa Panna Jenny - pojechaabym teraz z powrotem do miasta i dzi jeszcze Strona 39

3134 przeniosa j do hotelu. Nie jest pno. - I pojechaabym z powrotem do Kinston i nosa bym stamtd nie wychylaa, dopki ta sprawa si nie skoczy - powiedziaa Narcissa. - Nie twj wiat, ci ludzie. Musisz to robi? - Nie mog sta z zaoonymi rkami i patrze, jak niesprawiedliwo... - Nigdy nie dogonisz niesprawiedliwoci, Horace - powiedziaa Panna Jenny. - No to przynajmniej dogoni t ironi losu. - Hm - powiedziaa Panna Jenny - a wszystko chyba dlatego, e ona jest jedyn kobiet, jak znasz, ktra nic nie wie o tych krewetkach. - W kadym razie - stwierdzi Horace - jak zwykle mwi za duo, wic musz polega na twojej dyskre... - Bzdura - achna si Panna Jenny. - Sdzisz, e Narcissa by chciaa zdradzi komukolwiek, e kto z jej rodziny mgby zna ludzi, ktrzy robi co tak naturalnego jak to, e sypiaj ze sob czy rabuj, czy kradn? Narcissa rzeczywicie bya taka. W cigu caych czterech dni drogi z Kinston do Jefferson Benbow liczy na t jej hermetyczn obojtno. Nie przypuszcza, eby ona - czy jakakolwiek inna kobieta - potrafia zbytnio przejmowa si mczyzn, ktrego ani nie polubia, ani nie urodzia, skoro ju ma jednego, ktrego urodzia po to, by o niego dba i nim si denerwowa. Ale liczy na jej szczegln obojtno, poniewa przez penych trzydzieci sze lat jej ycia waciwie nic do niej nie docierao. Przyjecha do miasta, do domu i w jednym pokoju palio si wiato; poszed tam po podogach, ktre sam wyszorowa, zgodnie ze swoim przewidywaniem posugujc si szczotk do szorowania nie lepiej, ni posugiwa si motkiem przed dziesiciu laty, gdy zabija okna i okiennice - przecie nigdy nie zdoa si nauczy bodaj prowadzenia samochodu. Ale to byo dziesi lat temu i ju nie tym dawnym, zagubionym motkiem, tylko nowym powybija niezdarnie wbite gwodzie, i teraz okna byy otwarte nad wyszorowanymi poaciami podg, nieruchomymi jak stojce stawy wrd upiornych szuwarw mebli w pokrowcach. Kobieta jeszcze nie pooya si spa - zupenie ubrana, zdja tylko kapelusz z gowy. Kapelusz lea na ku, gdzie spao dziecko. Lec tam przy sobie dziecko i kapelusz nadaway caemu pokojowi cech jakiej tymczasowoci dobitniej ni prowizoryczne wiato i paradoksalno przytulnej pocieli w tym mieszkaniu przesyconym stchlizn dugoletniego zamknicia. Jak gdyby kobieco bya prdem przebiegajcym przez drut, na ktrym wisz rzdem identyczne arwki. - Mam troch rzeczy w kuchni - powiedziaa kobieta. - Zaraz wrc. Dziecko leao na ku pod nie osonitym wiatem i Benbow zastanawia si, dlaczego kobiety opuszczajc dom zdejmuj z wszystkich lamp abaury, nawet wtedy gdy poza tym nie dotykaj niczego; patrzy na dziecko, na te nie domknite sinawe powieki z nikymi pksiycami sinawych biaek, na oowiane policzki i wilgotny cie woskw okrywajcych ciemi, na podniesione, te spocone pistki - patrzy i myla: "Dobry Boe! Dobry Boe!" Przypomina sobie, jak po raz pierwszy zobaczy to dziecko w drewnianej skrzynce za piecem kuchennym w ruinie domu odlegej o dwanacie mil od miasteczka; i przypomina sobie czarn obecno Wytrzeszcza, ktra leaa tam na domu jak cie czego nie wikszego od zapaki, padajcy potwornie i zowrogo na rzecz skdind dobrze znan i codziennego uytku, dwadziecia razy od zapaki wiksz; i myla o nich obojgu - o sobie i o kobiecie - w blasku popkanej, zakopconej lampy, stojcej wrd czystych, spartaskich naczy na stole w kuchni, i o Goodwinie, i o Wytrzeszczu gdzie na zewntrz w mroku penym spokoju ab i owadw, a przecie penym te obecnoci Wytrzeszcza, czarnej, nieokrelenie gronej. Kobieta wycigna wtedy skrzynk zza pieca i staa nad ni, z rkami znw ukrytymi w fadach swego lunego acha. - Musz go trzyma w tej skrzynce, eby nie dostay si do niego szczury - wyjania. - Aha - powiedzia on. - Pani ma syna. A potem pokazaa mu rce, wycigajc je ywioowo i niepewnie, z zaenowaniem i z dum, i powiedziaa, e mgby jej przysa kopytko do paznokci. Wrcia teraz z czym opakowanym dyskretnie w gazet. Wiedzia, e to jest wieo uprana pieluszka, zanim zdya powiedzie: - Rozpaliam ogie pod kuchni. Naduyam chyba pana uprzejmoci. - Ale skd - powiedzia. - To jest tylko kwestia ostronoci prawniczej, pani rozumie - tumaczy jej. - Lepiej narazi wszystkich na ma chwilow niewygod ni zaszkodzi naszej sprawie. Zdawaa si nie sucha. Rozoya na ku koc i przeniosa dziecko. - Pani rozumie, jak to jest - powiedzia. - Gdyby sdzia zacz podejrzewa, e ja wiedziaem wicej, ni wynika z tych faktw... to znaczy, musimy stara si, eby wszyscy uznali, e trzymanie Lee w wizieniu za to Strona 40

3134 zabjstwo jest po prostu... - Pan mieszka w Jefferson? - zapytaa owijajc dziecko kocem. - Nie, w Kinston. Mieszkaem w Kinston... Praktykowaem jednak tutaj. - Ale ma pan tu rodzin. Kobiety. Mieszkay w tym domu. - Podniosa dziecko, podsuna podbrdkiem otulajcy je koc; po czym spojrzaa na niego. - W porzdku. Ja wiem, jak to jest. Pan ma dobre serce. - Niech to diabli! - powiedzia. - Czy pani myli... No, jedziemy do hotelu. Wypi si pani porzdnie, a ja tam przyjd jutro z samego rana. Prosz, ja go wezm. - Przecie ju go trzymam - powiedziaa. Spokojnie przez chwil patrzc na niego chciaa powiedzie co jeszcze, ale rozmylia si i posza. Zgasi wiato, wyszed za ni, zamkn drzwi na klucz. Czekaa w samochodzie, wsiad. - Do hotelu, Isom - poleci szoferowi. - Nigdy jako nie nauczyem si prowadzi samochodu. Nieraz myl o tych wielu latach, ktre zmarnowaem nie uczc si niczego... Ulica bya wska, cicha. Teraz wybrukowana, chocia pamita czasy, gdy po deszczu zamieniaa si w kana prawie czarnej substancji, na p ziemi, na p wody, i szemray gono rynsztoki, po ktrych on z Narciss podkasani, z oboconymi tykami brodzili, chlapic w pogoni za nieporadnie z kory wystrugan dk, albo udeptywali i udeptywali boto, zapamitali i napici jak alchemicy. Pamita czasy, gdy z obu stron jezdni, nie pokalanej betonem, biegy chodniki z czerwonej cegy, uoonej bez fantazji, chocia nierwno, ale z biegiem lat tak skruszaej i tak wbitej w niedostpn dla poudniowego soca czarn ziemi, e tworzyy kasztanowat mozaik, przypadkowo wspania; teraz by ju beton, na ktrym przy podjedzie pozostay jeszcze odciski bosych stp jego i siostry. Latarnie uliczne, dosy dalekie jedna od drugiej, zagciy si na rogu ulicy pod arkadami stacji benzynowej. Kobieta raptownie pochylia si do przodu. - Tu prosz zatrzyma - powiedziaa. Isom zahamowa. - Wysid tu i dojd pieszo - powiedziaa. - Wykluczone - powiedzia Horace. - Jed, Isom. - Nie, zaraz - powiedziaa kobieta. - Bdziemy mija ludzi, ktrzy pana znaj. A potem na rynku... - Nonsens - powiedzia Horace. - Jed, Isom. - No to niech pan wysidzie i zaczeka. On moe od razu tu wrci po pana. - Nie zrobi mi pani tego - powiedzia Horace. - Na Boga... Jed, Isom! - Lepiej niech pan wysidzie - powiedziaa. Opara si o poduszk siedzenia, po czym pochylia si znowu. - Niech pan posucha. Pan ma dobre serce. Chce pan jak najlepiej, ale... - Sdzi pani, e za mao we mnie z adwokata. O to chodzi? - Myl, e spotkao mnie to, co miao spotka. Walczy z tym nie zda si na nic. - Oczywicie, jeeli tak to pani odczuwa. Ale wiem, e nie. Bo gdyby tak byo, kazaaby pani Isomowi odwie si na stacj, prawda? Patrzya na dziecko, otulajc mu kocem twarzyczk. - Wypi si pani porzdnie, a ja przyjad jutro rano. Przejedali koo wizienia, kwadratowego budynku ostro pocitego bladymi szparami wiata. Tylko rodkowe okno z cienk krat byo do szerokie, eby mona je byo nazwa oknem. Tam sta Murzyn morderca; na dole wzdu ogrodzenia stercza rzd gw w kapeluszach i bez kapeluszy nad zgrubiaymi od pracy barkami, i stopione w chrze gosy gbokie, wezbrane smutkiem pyny w agodny, bezdenny wieczr, piewajc o niebiosach i o zmczeniu. - No, niech si pani wcale nie martwi. Kady wie, e Lee tego nie zrobi. Podjechali pod hotel, gdzie na krzesach przy krawniku siedzieli i suchali piewu czarnych akwizytorzy. - Musz... - powiedziaa kobieta. Horace wysiad, przytrzyma dla niej otwarte drzwiczki. Nie poruszya si. - Niech pan posucha, musz panu powiedzie... - Tak. - Wycign rk. - Wiem. Przyjd jutro rano. Pomg jej wysi. Minli akwizytorw, odwracajcych si za nimi, patrzcych na jej nogi i w hallu hotelowym podeszli do kontuaru. piew przenika przymiony przez mury i wiata. Z dzieckiem na rku kobieta czekaa spokojnie, dopki Horace nie zaatwi formalnoci. - Niech pan posucha - powiedziaa. Portier z kluczem podchodzi ju do schodw. Horace wzi j za rk i odwrci w tamt stron. - Musz panu co powiedzie - powtrzya. Strona 41

3134 - Jutro rano - rzek. - Przyjd wczenie. - I poprowadzi j do schodw. Wci jeszcze zwlekaa patrzc na niego. Wyzwo-'lia rk, odwrcia si i stana przed nim. - Wic dobrze - powiedziaa cicho, rzeczowo, z twarz lekko pochylon nad dzieckiem. - My nie mamy pienidzy. Mwi to panu teraz. Za t ostatni parti whisky Wytrzeszcz nie... - Tak, tak - przerwa jej. - Z samego rana. Przyjd, zanim pani skoczy je niadanie. Dobranoc. Wrci do samochodu w rozbrzmiewajcy piew. - Do domu, Isom - powiedzia. Zakrcili i znw przejedali obok wizienia, w ktrym ten czowiek opiera si o kraty okna ponad gowami sterczcymi wzdu ogrodzenia. Na 'okratowa-nej, pocitej szparami wiate cianie trzs si, ttni potwornie, chocia wiatru prawie nie byo, rozmazany cie drzewa azjatyckiego; bogaty i smutny ucich za nimi piew. Samochd sun gadko i szybko, mijajc wylot wskiej uliczki. - Tutaj - powiedzia Horace. - Dokd ty?... Isom nacisn hamulec. - Pani Narcissa kazaa przywie pana do domu - powiedzia. - Och, naprawd? - zapyta Horace. - To bardzo uprzejmie z jej strony. Moesz jej powiedzie, e ja to zmieniem. Isom cofn samochd i skrci w wsk uliczk, a potem w alej wjazdow, tunel nie strzyonych cedrw, gdzie wiata reflektorw wznosiy si i wierciy drog przed sob jak w najgbszej ciemnoci morza, jak w rozbiegajcym si tumie dziwnych sztywnych postaci, ktrym nawet wiato nie mogo nada barwy. Samochd zatrzyma si przed drzwiami domu, Horace wysiad. - I moe by jej powiedzia, Isom, e nie do niej uciekem. Zapamitasz to? XVII

Ostatnie kwiaty w ksztacie trbek spady ju z drzewa azjatyckiego w rogu wiziennego dziedzica. Leay gsto, lepiy si do podeszew, biy w nozdrza sodk, a za sodk woni - jak sodycz przesy-tliw, dogorywajc, a wieczorem poszarpany cie teraz ju w peni rozwinitych lici ttni i falowa strzpiasto na zakratowanym oknie. To byo okno celi oglnej, o cianach bielonych wapnem, caych w plamach od brudnych rk, w dese z imion, nazwisk i dat, i blunierczych bd spronych wierszyde na-bazgranych owkiem, wydrapanych gwodziem czy noem. Co wieczr opiera si w tym oknie Murzyn morderca, z twarz poprzekrelan cieniem krat pord niespokojnych, rozchylajcych si coraz to inaczej lici, i piewali chrem: on i ci, ktrzy stali wzdu ogrodzenia na dole. " Czasami w cigu dnia te piewa, ale sam; i tylko zwalniali kroku przechodnie, suchali obdarci chopcy i mczyni z warsztatu samochodowego naprzeciwko. - Jeszcze jeden dzie! Ni ma miejsca dla ciebie w niebiesiech! Ni ma miejsca dla ciebie w piekle! Ni ma miejsca dla ciebie we wizieniu biaych! Murzynie, gdzie ty pjdziesz? Gdzie ty pjdziesz, Murzynie? Co dzie rano Isom przywozi butelk mleka i Horace dawa to mleko kobiecie w hotelu dla dziecka. W niedziel po poudniu pojecha do siostry. Zostawi kobiet w celi Goodwina siedzc na pryczy, trzymajc dziecko na kolanach. Dziecko, ktre z powiekami przymknitymi nad cieniutkimi pksiycami biaek leao dotychczas bezwadnie i sprawiao wraenie upionego narkotykiem, tego dnia poruszao si od czasu do czasu jak martwa aba wstrzsana prdem elektrycznym i kwilio. Poszed na gr do pokoju Panny Jenny. Siostra si nie pokazaa. - On odmawia zezna - powiedzia Horace. - Mwi tylko, e bd musieli dowie, e to on. I e nie mog zarzuci mu wicej ni jego dziecku. Nawet by nie wzi pod uwag zwolnienia za kaucj, gdyby mg je uzyska. Mwi, e lepiej mu w wizieniu. I chyba ma racj. Jego interes tam i tak ju si skoczy, choby nawet szeryf nie znalaz tych kociokw i nie zniszczy... - Kociokw? - Jego alembiku. Kiedy si podda, szukali dugo, dopki nie znaleli. Wiedzieli, co on robi, ale czekali z tym, a mu si noga powinie. I teraz wszyscy na niego skoczyli. Dobrzy klienci, ktrzy kupowali u niego whisky i kiedy ich czstowa, pili za darmo, i moe jeszcze prbowali za jego plecami zaleca si do jego ony! Gdyby pani moga usysze, co gadaj teraz na miecie! Dzi rano pastor baptystw obra go sobie za temat kazania. Nie tylko jako morderc, ale i cudzoc. Kalajcego powietrze, to wolnomylne demokratyczno-protestanckie powietrze hrabstwa Yoknapatawpha. O ile mi wiadomo, mile by widzia Strona 42

3134 spalenie Goodwina i jego ony na stosie, co byoby naleytym przykadem dla ich dziecka; a dziecko ma si wychowywa i uczy angielskiego tylko po to, by poj, e zostao spodzone w grzechu przez dwoje ludzi, ktrzy susznie zginli na stosie "wanie dlatego, e je spodzili. Dobry Boe, czy czowiek, cywilizowany czowiek, moe powanie... - To tylko baptyci - powiedziaa Panna Jenny. - Jak z pienidzmi? - Mia troch, niecae sto szedziesit dolarw. W puszce zakopanej w stajni. Pozwolili mu wykopa. "Chyba jej wystarczy na utrzymanie - powiedzia - dopki to si nie skoczy. A potem si std wyniesiemy. Ju od dawna mielimy ten zamiar. Gdybym posucha jej, ju by nas tu nie byo. Dobra z ciebie dziewczyna" powiedzia. Ona z dzieckiem siedziaa przy nim na pryczy, uj j za podbrdek i potrzsn lekko jej gow. - Dobrze przynajmniej, e wrd przysigych nie bdzie Narcissy - powiedziaa Panna Jenny. - Tak, ale gupi Goodwin nie pozwoli mi nawet swkiem napomkn, e ten zbir by tam kiedykolwiek. Powiedzia: "Oni niczego nie mog mi dowie. Bywaem ju w tarapatach. Kady, kto mnie cho troch zna, wie, e ja bym nie skrzywdzi pgwka." Ale to nie dlatego on nie chce, eby mwi o tym oprychu. I wiedzia, e ja wiem, e to nie dlatego, bo wci powtarza, kiedy tak siedzia tam w tym swoim kombinezonie i z kapciuchem w zbach i skrca papierosy: "Po prostu przeczekam tutaj t burz. Tu mi lepiej; tak czy owak, na wolnoci jako nie umiem sobie radzi. A jej wystarczy na utrzymanie i moe co z tego jeszcze zostanie dla pana, dopki panu Wicej nie bdziemy mogli zapaci." Ale ja czytaem w jego mylach. "Nie wiedziaem, e pan jest tchrzem" - sprbowaem mu powiedzie. A on mi na to: "Niech pan zrobi, jak mwi. Mnie tu dobrze." Tylko e on... - Horace siedzia pochylony, wolno rozcierajc rce. - On nie zdaje sobie sprawy... Niech to diabli, mwcie sobie, co chcecie, ale ju w samym patrzeniu na zo, choby przypadkowym, tkwi jaka sprzedajno; nie mona kupczy, frymarczy zgnilizn. Zauwaya pani, jak Narcissa, odkd tylko usyszaa o tym... jaka jest niespokojna i podejrzliwa. Wydawao mi si, e wrciem tutaj z wolnej i nieprzymuszonej woli, ale teraz widz, e... Czyby ona sobie mylaa, e ja t kobiet sprowadzam do domu na noc, czy co w tym rodzaju? - Sama tak mylaam z pocztku - powiedziaa Panna Jenny. - Ale teraz sdz, e ta kobieta zorientowaa si, e ty w kadym razie bdziesz z jakich swoich wasnych powodw dokada wikszych stara, ni by to robi nawet za najwysze honorarium, jakie ktokolwiek mgby ci zaproponowa czy da. - Chce pani przez to powiedzie, e ona specjalnie mwia mi, e oni nie maj pienidzy, kiedy... - A czemu by nie? Czy nie dobrze zajmujesz si t spraw bezpatnie? Wesza Narcissa. - Wanie rozmawialimy o morderstwach i przestpstwach - powiedziaa Panna Jenny. -- Mam nadziej, e ju te rozmow skoczylicie - wycedzia Narcissa Nie usiada. - Narcissa te ma swoje zmartwienia - powiedziaa Panna Jenny. - Prawda, Narcisso? - Co tam znowu? - zapyta Horace. - Chyba nie poznaa po oddechu Bory'ego, e pi alkohol? - Zostaa na lodzie. Adorator j porzuci. - Niemdra jest Panna Jenny! - achna si Narcissa. - Tak, prosz ja aski pana - cigna Panna Jenny. - Go wan Stevens puci j kantem. Nawet nie wrci z tego balu w Oxford, eby si z ni poegna. Tylko napisa list. - Zacza szuka koo siebie w fotelu. - I teraz wzdrygam si przy kadym dzwonku, bo myl, e to jego matka... - Panno Jenny - powiedziaa Narcissa - ja poprosz o mj list. - Zaczekaj - powiedziaa Panna Jenny. - Jest. No, Horace, co powiesz o takiej listownej delikatnej operacji dokonanej bez znieczulenia na ludzkim sercu? Zaczynam wierzy w to wszystko, co sysz o dzisiejszej modziey, ktra uczy si pewnych rzeczy, eby wstpi w zwizki maeskie, kiedy mymy wstpowali w zwizki maeskie wanie, eby si tych rzeczy nauczy. Horace wzi z rk Panny Jenny arkusz papieru. "Narcisso moja kochana. Nie podaj miejscowoci, z ktrej pisz. Wolabym rwnie nie podawa daty. Ale gdybym serce mia tak wyprane z uczu jak ta kartka, list wcale nie byby konieczny. Nigdy ju nie zobacz Ciebie. Trudno mi pisa, bo przeyem co, o czym nie mog myle spokojnie. W tej ciemnej otchani widz tylko jeden jedyny saby promyk, ktrym jest wiadomo, e swoim, szalestwem nie zrobiem krzywdy nikomu poza samym sob i e o rozmiarach tego szalestwa ty nie dowiesz si nigdy. Nie potrzebuj dodawa, e nadzieja, i nie dowiesz si nigdy, jest jedyn przyczyn, dla ktrej ju Ciebie nie zobacz. Myl o mnie tak dobrze, jak moesz. Pragnbym mie prawo powiedzie: Strona 43

3134 Jeeli dowiesz si o moim szalestwie, nie miej mi go za ze. G." Horace przeczyta to, t jedn stronic. Trzyma jaw obu rkach. Odezwa si nie od razu. - Dobry Boe - powiedzia. - Kto pomyli si na parkiecie i wzi go za Missisipijczyka. - Ja bdc na twoim miejscu chyba bym... - zacza Narcissa. Po chwili zapytaa: - Jak dugo jeszcze to si bdzie cigno, Horace? - Nie duej, ni trzeba. Jeeli znasz jaki sposb, ebym mg go ju jutro wydosta z wizienia... - Jest tylko jeden sposb - powiedziaa. Patrzya na niego dosy dugo. Potem odwrcia si ku drzwiom. Dokd poszed Bory? Zaraz bdzie obiad. Wysza z pokoju. - I ty wiesz, jaki to sposb - powiedziaa Panna Jenny - jeeli nie masz krgosupa. - Bd wiedzia, czy mam krgosup, czy nie mam, kiedy mi pani powie, jaki jest inny sposb. - Wracaj do Belle - powiedziaa Panna Jenny. - Wracaj do domu. Murzyn morderca mia zosta powieszony bez ostentacji w sobot i pochowany bez obrzdw pogrzebowych. Przez jedn noc mg przy zakratowanym oknie jeszcze piewa i wrzeszcze w agodny, gwiadzisty nocny mrok majowy; ju nazajutrz mia stamtd odej, pozostawi okno Goodwinowi. Spraw Goodwina wyznaczono na sesj czerwcow i mowy nie byo o zwolnieniu go do tego czasu za kaucj. Ale Goodwin wci si nie zgadza, eby Horace ujaw-ni obecno Wytrzeszcza na miejscu zbrodni. - Mwi panu, niczego nie mog mi dowie - powiedzia Goodwin. - Skd pan wie, e nie mog? - zapyta Horace. - No, cokolwiek im si zdaje, e maj przeciwko anie, w sdzie przecie jest szansa na uniewinniemnie. Ale niechby tylko doszo do Memphis, e powieziaem, e on krci si gdzie w tych okolicach, jaka szansa, wedug pana, byaby na to, e po zoeniu zezna w ogle wrc do celi? - Ma pan za sob prawo, sprawiedliwo, cywilizacj. - Z pewnoci, gdybym ju do koca ycia nie ruszy si z tego tu kta. Niech pan zobaczy - popro-wadzi Horace'a do okna. - Jest pi okien w tym tam hotelu na wprost tego okna. A ja widziaem, jak on z odlegoci dwudziestu stp strzaem z pistoletu zapala zapak. Nie, do cholery, w dniu zoenia ta-kich zezna ju bym tu nie wrci z sali sdowej. - Ale to jest hamowanie biegu sprawiedl... - Hamowanie, cholera. Niech dowiod, e ja to zrobiem. Znaleli Tommy'ego w stajni, z kul w tyle gowy. Niech znajd ten pistolet. Byem tam, czekaem na nich. Nie prbowaem ucieka. Mogem uciec, a nie uciekem. Sami zawiadomilimy szeryfa. Pe-wnie, e fakt, e nie byo tam ze mn nikogo oprcz niej i taty, wyglda niedobrze. Gdyby to miao by krtactwo, czy rozsdek nie mwi panu, e wymylibym co lepszego? - Ale nie rozsdek bdzie rozpatrywa pana spraw - powiedzia Horace. - Bdzie j rozpatrywaa awa przysigych. - Niech wic sobie przysigli radz, jak potrafi lajlepiej. Nic wicej si nie dowiedz. Trup w stajni, nie ruszony. Ja i moja ona, i dziecko, i tata w domu; domu te nic nie ruszone. I sam zawiadomiem sze-ryfa. Nie, nie, ja wiem, e w ten sposb mam jak szans, ale wystarczy, ebym puci par z ust o tym facecie, i wszelka szansa przepadnie. Wiem, co mnie czeka. - Ale pan sysza strza - powiedzia Horace. - Ju pan to mwi. - Nie - powiedzia Goodwin. - Nie syszaem, nic nie syszaem. Nie wiem, co mwiem... Czy mgby pan poczeka minut na korytarzu, bo chciabym porozmawia z Ruby? Upyno pi minut, zanim kobieta wysza z celi. Horace powiedzia: - Jest tu co, czego jeszcze nie wiem, czego mi nie mwilicie, ani pani, ani Lee; on pani teraz ostrzeg, eby mi pani dalej tego nie mwia. Prawda? Sza obok niego z dzieckiem na rku. Dziecko kwilio od czasu do czasu i wtym ciakiem podrzucay nage drgawki. Staraa si je uspokoi, nucc, koyszc je w ramionach. - Moe za duo go pani nosi - powiedzia. - Moe, gdyby moga pani zostawi go w hotelu... - Myl, e Lee wie, co robi - owiadczya. Strona 44

3134 - Ale adwokat powinien wiedzie o wszystkim, co zaszo, o wszystkim. To wanie adwokat decyduje, co mwi, a czego nie mwi. W przeciwnym razie po co mie adwokata? Zupenie, jakby si zapacio dentycie za wprawienie zbw, a potem nie dao mu si zajrze do ust, czy pani tego nie rozumie? Dentysty, lekarza tak by pani nie potraktowaa. Nie odpowiedziaa mu, wci jeszcze pochylajc gow nad dzieckiem. Dziecko pakao. - Cicho - szepna - no, ju cicho. - A co gorsze, to jest tak zwane w jzyku prawnym hamowanie biegu sprawiedliwoci. Powiedzmy, on przysiga, e tam nikogo innego nie byo, powiedzmy, ju ma zosta uniewinniony... rzecz zreszt w takim wypadku mao prawdopodobna... i nagle zjawia si kto, kto w okolicy miejsca zbrodni widzia Wytrzeszcza, czy te widzia jego odjedajcy samochd. Wtedy orzekn: "Jeeli Lee nie zezna prawdy w sprawie niewanej, trudno wierzy w to, co mwi, kiedy chodzi o jego gow." Doszli do hotelu. Otworzy przed ni drzwi. Nie spojrzaa na niego. - Myl, e Lee wie najlepiej - powiedziaa wchodzc. Dziecko zanosio si cienkim, rozpaczliwym skomleniem. - Cicho - szepna. - Ciii... Isom najpierw pojecha po Narciss, ktra bya na jakim przyjciu; dopiero pod wieczr samochd siostry zatrzyma si na rogu i zabra Horace'a. Gdzieniegdzie ju zapalono wiata i ludzie po kolacji szli w stron placu, ale na to, by Murzyn morderca zacz piewa, byo jeszcze za wczenie. - Powinien jednak si z tym piewaniem popieszy - zauway Horace. - Ma przed sob tylko dwa dni. Ale Murzyn jeszcze nie piewa w oknie. Fasada wizienia bya od strony zachodu; ostatni saby miedziany blask pada na brudne zakratowane okno i na ma, blad plam rki opartej o prt; w prawie nieruchome powietrze ulecia stamtd niebieski dymek papierosa, rozwiewajc si strzpiasto, powoli. - Jak gdyby nie dosy, e jej m tam siedzi, jeszcze ten biedny bydlak liczy na cay gos, ile oddechw mu zostao do koca ycia... - Moe poczekaj i powiesz ich obu razem - powiedziaa Narcissa. - Czasami tak robi, prawda? W ten wieczr, chocia wcale nie chodny, Horace rozpali w kominku may ogie. Uywa teraz tylko tego jednego pokoju i jada w hotelu, reszta domu znw bya zamknita. Sprbowa czyta, ale zrezygnowa i rozebra si - lec w ku patrzy, jak ogie dogasa. A na miejskim zegarze wybia dwunasta. - Kiedy to si skoczy - powiedzia - wyjad chyba do Europy. Potrzebna mi jaka zmiana. Albo ja, albo Missisipi, jedno z dwojga. Moe kilku z nich jeszcze stoi wzdu ogrodzenia, skoro to jego ostatnia noc; moe on piewa jeszcze, gruby, z ma gow jak goryl, i na jego cieniu, na pokratkowanym otworze okna ttni wci zmienna, poszarpana rozpacz drzewa azjatyckiego, gdy wokoo w lepkich plamach le ostatnie kwiaty w ksztacie trbek. Horace znw odwrci si na ku. - Powinni zmie ten cholerny baagan z chodnika - powiedzia. - Cholera! Cholera! Cholera! Zasn rankiem, po wschodzie soca. Zbudzio go stukanie do drzwi. Byo p do sidmej. Podszed do drzwi. To przyszed Murzyn, portier z hotelu. - Co? - zapyta Horace. - Od pani Goodwin? - Ona prosi pana do siebie, jak pan wstanie - powiedzia Murzyn. - Bd za dziesi minut. Wchodzc do hotelu Horace min jakiego modego czowieka z ma czarn walizeczk w rodzaju tych, jakie nosz zazwyczaj lekarze. Wszed na gr. Kobieta staa w na p otwartych drzwiach swojego pokoju. - W kocu doczekaam si doktora - powiedziaa. - Ale chciaam w kadym razie... Dziecko leao na ku, zarumienione niezdrowo i spocone; z pistkami nad gwk jak ukrzyowane, oczy miao zamknite, oddech krtki, wiszczcy. - Chorowa przez ca noc. Poszam i dostaam jakie lekarstwo, i prbowaam go uspokaja a do witu. Wreszcie doczekaam si doktora. Staa przy ku patrzc na dziecko. - Tam bya kobieta - powiedziaa - moda dziewczyna. - Mo... - powiedzia Horace. - Och! - powiedzia. - Tak. Lepiej niech mi pani o tym opowie. XVIII

Strona 45

3134 Wytrzeszcz jecha gliniast drog i po piachu z szybkoci du, ale nie majc w sobie nic z popiechu czy ucieczki. Przy Wytrzeszcza siedziaa Tempie, Wosy spltanymi kakami opaday jej spod wygniecionego, wcinitego na ty gowy kapelusza. Z twarz lunatyczki kiwaa si bezwadnie z boku na bok w rozchybotanym samochodzie. Odruchowo podniosa rk, za sabo jednak, i zarzucio j na Wytrzeszcza. Nie odrywajc doni od kierownicy odepchn j o-kciem. - We si w gar - powiedzia. - Ale ju! Zanim dojechali do zwalonego drzewa, minli kobiet. Z dzieckiem na rku staa przy drodze, rbkiem podniesionej spdnicy osaniaa jego twarzyczk spod swego wypowiaego, staromodnego czepka patrzya na nich spokojnie, bez adnego ruchu czy znaku, przelatujc jednym migniciem przez pole widzenia Tempie. Gdy dojechali do zwalonego w poprzek drogi drzewa, Wytrzeszcz zboczy gwatownie i nie zwal-lniajc ani troch, przejecha po podszyciu i przechylo-nym do ziemi wierzchoku drzewa, po czym tak sa-mo gwatownie wprowadzi samochd na drog z powrotem, przy trzaskaniu trzcin brzmicym jak ogie karabinowy wzdu okopu. Obok zwalonego drzewa lea przewrcony na bok samochd Gowana. Te jednym migniciem przelecia do tyu przed otpia-ym wzrokiem Tempie. Wytrzeszcz gwatownie znw wprowadzi samochd w piaszczyste koleiny. A przecie w tej gwatownoci lie byo popochu, tylko jakie gadzinowate rozdra-nienie, nic wicej. To by potny samochd. Nawet po piachu wyciga czterdzieci mil na godzin, nie zwalniajc te i w wskim parowie przed wjazdem na szos, gdzie Wytrzeszcz skrci na pnoc. Tempie sie-dziaa u boku Wytrzeszcza napita, przygotowana na wstrzsy, chocia jechali ju po gadkim, coraz goniej syczcym wirze, i tpo patrzya, jak szosa, ktr jechaa poprzedniego dnia, zaczyna ucieka pod koami do tyu, zdawaoby si nawijana na jak wielk szpul, i czua powolne midzy ldwiami sczenie si krwi. Siedziaa bezwadna w kcie siedzenia i patrzya, jak ziemia pdzi do tyu miarowo, jak w otwartych nagle perspektywach wyrastaj sosny zbryzgane zwidym kwieciem dereniu; patrzya na sitowie, na pola zielone od modej baweny, bezludne i spokojne, jak gdyby dzie witeczny by cech powietrza, wiata i cienia - siedziaa z nogami zsunitymi, zasuchana w drobne, gorce sczenie si krwi i powtarzaa tpo: - Ja jeszcze krwawi. Ja jeszcze krwawi. Pogoda bya adna, beztrosko soneczne przedpoudnie pene owej niewiarygodnej, mikkiej promien-noci maja, bogate w obietnic poudnia i upau, z wysokimi obokami, ktre suny tuste jak planicia bitej mietany i lekkie jak odbicia w lustrze, rzucajc na szos agodne cienie. Wiosna nadesza wczenie w tym roku. Biao kwitnce drzewa owocowe miay ju mae listki, zanim zaczy kwitn, nie osigny wic owej wspaniaej bieli, w jak je przystroia zeszoroczna wiosna. Rwnie dere rozkwit po rozwiniciu si lici i zamiast przesania swoj ziele coraz bujniejszym kwieciem, przesania swoje kwiecie coraz bujniejsz zieleni. Ale bzy i glicynia, i drzewa judaszowe, a nawet ndzne drzewa azjatyckie chyba nigdy nie wyglday pikniej, jasne, bijce ciep woni daleko na sto jardw w balsamicznym powietrzu kwietnia i maja. Kwiaty pnczy bougainvillei przy werandach byy wielkie jak piki do koszykwki i chwiay si jak balony, i nagle Tempie, patrzc pustymi, otpiaymi oczami na wsteczny pd tych przydronych widokw, zacza krzycze. Zrazu zawodzia coraz goniej i goniej, a to przeszo w krzyk, przecity raptownie rk Wytrzeszcza. Siedziaa prosto, z rkami na kolanach i krzyczaa; czua cierpki smak jego chropowatych palcw, czua, jak potajemnie sczy si ta krew, gdy samochd z piskiem opon na wirze zjecha na pobocze i stan. Wytrzeszcz pochwyci j za kark, a ona znieruchomiaa, z ustami otwartymi jak okrga, maa pusta jama. Potrzsn jej gow. - Zamknij si - powiedzia. - Zamknij si. - Zatka jej usta. - Popatrz na siebie. Masz. Drug rk nastawi lusterko przy przedniej szybie i wtedy zobaczya swoj twarz, przekrzywiony kapelusz, skotunione wosy, okrge rozdziawione usta. Jeszcze patrzc w lusterko zacza szuka czego w kieszeniach paszcza. Puci j. Wycigna puder-' niczk i otworzya, popakujc cicho. Upudrowaa si, |. umalowaa usta i poprawia kapelusz, popakujc w malekie lusterko puderniczki, ktr pooya sobie f na kolanach. Wytrzeszcz przyglda si jej. Zapali papierosa. - Jak ci nie wstyd - powiedzia. - Jeszcze leci - kwilia. - Czuj, e leci. Z pomadk do ust w podniesionej rce spojrzaa na niego i znw otworzya usta. Pochwyci j za kark. - Przesta! Zamkniesz ty si? - Tak - zakwilia. - No to ju. No! We si w gar. Schowaa puderniczk. Znw zapuci silnik. Na szosie coraz czciej spotykali jadce spacero-wo, niedzielnie samochody - mae, brudne od zaschnitego Strona 46

3134 bota fordy i chevrolety; czasem szybszy, wikszy samochd z gromadk kobiet w chustkach wrd zakurzonych koszw, bd ciarwk, zatoczon wieniakami o twarzach drewnianych, wystrojonymi w rzeczy te jak malowane, pracowicie wyciosane z drewna; czasem jakie wozy albo bryczki. W jakim gaju, przed pociemniaym wskutek opadw, wzniesionym z bali kocioem na wzgrzu, peno byo sptanych muw i starych samochodw, i ciarwek. Potem lasy zamieniy si w pola; domw stao coraz wicej. Nisko nad horyzontem, nad dachami i paroma szpicami wie zawisa chmura dymu. Zamiast wiru ju by asfalt i wjechali do Dumfries. Temple zacza si rozglda jak zbudzona ze snu. - Tutaj nie - powiedziaa. - Przecie nie mog- Cicho bd, no - powiedzia Wytrzeszcz. - Nie mog... Chciaabym... - kwilia. - Jestem godna - powiedziaa w kocu. - Nic nie jadam od... - Ach, nie jeste godna. Poczekaj, a dojedziemy do rdmiecia. Rozgldaa si szklistymi, nic nie widzcymi oczami. - Tu mog by ludzie... Wytrzeszcz podjecha do stacji benzynowej. - Przecie nie mog wysi - zakwilia. - Wci mi leci, wci. - Kto ci kae wysiada? - Stan przy samochodzie i spojrza na ni ponad kierownic. - Nie ruszaj si std! Patrzya, jak on odchodzi, idzie do jakich drzwi. Bya to brudna cukiernia. Wszed tam, kupi paczk papierosw i od razu woy jednego do ust. - Daj mi pan ze dwa batony - powiedzia. - Jakie? - Sodkie - powiedzia. Pod szklanym kloszem na ladzie sta talerz z kanapkami. Wzi jedn kanapk, prztykniciem palcw rzuci dolara na lad i ruszy ku drzwiom. - Reszta dla pana - powiedzia subiekt. - Sobie pan we - powiedzia Wytrzeszcz. - Prdzej pan zrobisz fors. Gdy wyszed na ulic, zobaczy, e w samochodzie nie ma nikogo. Z nie zapalonym papierosem sterczcym mu ukonie w d z kcika ust zatrzyma si w odlegoci dziesiciu stp od samochodu i przeoy kanapk do lewej rki. Mechanik ze stacji benzynowej, zawieszajc gumowego wa na haku, wskaza mu kciukiem rg ulicy. Za rogiem bya wnka w murze. Staa tam zatusz-czona beczka, napeniona do poowy odpadkami metalu i gumy. Tempie kulia si pomidzy beczk a murem. - O mao mnie nie zobaczy - szepna. - Prawie ju patrzy na mnie! - Kto? - zapyta Wytrzeszcz. Obejrza si. - Kto ci zobaczy? - Szed prosto w moj stron! Jeden chopiec. Z uczelni. Patrzy prawie na... - Prdzej. Wya std! - Patrzy... Wytrzeszcz chwyci j za rami. Przysiada w kcie, usiujc mu si wyrwa, kryjc poblad twarz za wystpem muru. - No, jazda! Chwyci j za kark. - Och! - jkna zdawionym gosem. To byo tak, jak gdyby on tylko t jedn rk powoli unis j, wyprostowan, w powietrze. Naw,et jej nie szarpn. I ju stali obok siebie, i prawie rwni wzrostem, wygldali zupenie przyzwoicie - ot, dwoje znajomych, ktrzy zatrzymali si na chwil w ten niedzielny poranek przed pjciem do kocioa. - Idziesz? - zapyta. - Czy nie idziesz? - Nie mog. Spywa mi na poczoch. Popatrz! Z obrzydzeniem podniosa skraj sukienki, opucia i znw podniosa, wyginajc si od pasa do tyu, otwierajc usta w bezdwicznym okrzyku, bo trzyma j mocno. Ale zaraz odszed o krok. - Pjdziesz teraz? Wysza zza beczki. Wzi j pod rami. - Przesika na paszcz - kwilia. - Popatrz. - Dobrze. Jutro kupi ci nowy. Chod! Ruszyli do samochodu. Na rogu znw stawia opr. - Chcesz oberwa jeszcze? - zapyta szeptem, nie dotykajc jej. - Chcesz? Strona 47

3134 Posza dalej i ju spokojnie wsiada do samochodu. Uj kierownic. - Masz. Kupiem ci kanapk. - Wycign kanapk z kieszeni i wetkn jej do rki. - Jedz. Posusznie ugryza kawaek. Zapuci silnik i wyjecha na szos do Memphis. Trzymajc nadgryzion kanapk w rce przestaa u i znw otworzya usta okrgo, beznadziejnie jak dziecko; znw odj jedn rk od kierownicy i chwyci j za kark, a ona, wpatrzona w niego, znieruchomiaa z ustami otwartymi, z papk jeszcze nie przeutego chleba i misa na jzyku. Dojechali do Memphis okoo czwartej po poudniu. U stp skarpy poniej ulicy Gwnej Wytrzeszcz skrci w wsk ulic jednakowych zakopconych domw, z drewnianymi galeriami na kadym pitrze, stojcych w gbi posesji, na ktrych nie byo trawnikw, tylko tu i wdzie roso jakie samotne i wytrwae, ndzne drzewo - zmarniaa magnolia o obwisych gaziach, karowaty wiz czy akacja o szarawych, trupich kwiatkach; zza domw przewiecay tyy warsztatw samochodowych; na nie zabudowanej parceli pitrzya si kupa mieci; w niskich drzwiach moe, ale niekoniecznie kawiarni migny stoki barowe, obity cerat kontuar, metalowy ekspres do kawy i grubas w brudnym fartuchu i z wykaaczk w zbach, wynurzajc si na chwil z mroku jak marnie wywoana fotografia, zowieszcza, chocia bez znaczenia. Ze skarpy, spoza rzdu biurowcw, rysujcych si ostro na sonecznym niebie, dolatyway odgosy ruchu ulicznego - klaksony samochodw, klekot tramwajw - unoszone wysoko wiatrem od rzeki. U wylotu tej wskiej ulicy nagle, jak pod wpywem czarw, zmaterializowa si ze zdumiewajcym oskotem i zaraz znikn tramwaj, ktry przejeda przecznic. Na galerii pierwszego pitra moda Murzynka w halce, oparta okciami o balustrad, pospnie palia papierosa. Wytrzeszcz podjecha pod jeden z tych brudnych dwupitrowych domw, z wejciem ukrytym za brudnym, przybudowanym troch krzywo przedsionkiem z gstej drewnianej kratki. Po zakopconym trawniku chodziy dwa psy, owej rasy maych, wenistych biaych psw, majcych w sobie co z gsienicy; jeden z row, a drugi z niebiesk kokard na karku, lamazarne, sprone jakie i paradoksalne. Kudy ich w blasku soca wyglday jak oczyszczone benzyn. Pniej Tempie syszaa te psy, gdy skomlay i drapay do drzwi jej pokoju, po czym gdy skbione w popiechu, ledwie suca Murzynka im otworzya, wbiegy i wskoczyy mozolnie na ko, na kolana pani Reby, z posapywaniem i jazgotem kotujc si przy wielkim, zdawaoby si, napompowanym biucie, wycigajc jzyki do metalowego kufla w upiercienionej rce, ktr pani Reba ywo gestykulowaa, eby podkreli swoje sowa. - Kady w Memphis ci powie, kto to jest Reba Rivers. Zapytaj byle mczyzn, na ulicy, glin czy nie glin. Najgrubsze ryby w Memphis przyjmuj tutaj w tym domu: bankierw, adwokatw, doktorw, ich wszystkich. Dwch kapitanw policji popijao piwo u mnie w jadalni, a sam komisarz by na grze z jedn z moich dziewczynek. Upili si, rozwalili drzwi i zastali go nagusiekiego, kiedy sobie hopsa w tacu szkockim. Chop pidziesicioletni, wysoki na siedem stp, a z gow jak fistaszek. wietny by. Zna mnie. Oni wszyscy znaj Reb Rivers. Pienidze pyn im tutaj jak woda, faktycznie. Znaj mnie. Nigdy tak nie byo, ebym ja kogo wykantowaa, laleczko. Napia si piwa, oddychajc chrapliwie w kufel, zatapiajc drug rk, ozdobion tymi, wielkimi jak wir brylantami, pomidzy bujne bawany piersi. Najlejszy bodaj ruch przychodzi jej kosztem oddechu chyba nieproporcjonalnym do przyjemnoci, jak mg jej sprawi. Prawie natychmiast po ich przybyciu do tego domu zacza opowiada Tempie o swojej astmie, gdy w filcowych bamboszach gramolia si przed nimi po schodach, ociaa i z drewnianym racem w jednej rce, z kuflem piwa w drugiej. Wanie wrcia z kocioa i jeszcze nie zdja czarnej jedwabnej sukni, szaleczo ukwieconego kapelusza; doln poow kufla srebrzy szron od chodu dopiero co nalanego piwa. Psy kbiy si jej pod nogami, a ona przetaczaa swj ciar z jednego wielkiego uda na drugie i chrapliwym, zdyszanym, macierzyskim gosem mwia przez rami. - Ju Wytrzeszcz wiedzia, co robi, e ci przywiz nie gdzie indziej, a tylko do mojego domu. Chodziam za nim, ile to ju lat, kotu, chodziam za tob, eby ci da dziewczynk? Bo przecie mody mczyzna tak samo nie moe y bez dziewczyny, jak... Urwaa, zdyszana, zacza kl na psy kbice gi jej pod nogami i przystana, eby je odepchn. - Zej mi na d - powiedziaa groc im racem. Warkny na ni zjadliwym falsetem, wyszczerzyy zby, gdy nagle opara si o cian i staa tak bez tchu, w rozrzedzonym zapachu piwa, z jedn rk podniesion do piersi, z ustami otwartymi, oczami znieruchomiaymi, pena aosnego strachu przed koniecznoci oddychania, z pkatym kuflem wysoko w drugiej rce, wygldajcym troch w mroku jak matowe srebro. Strona 48

3134 Wska klatka schodowa krcia si w kko pod gr szeregiem niskich kondygnacji. wiato, ktre przenikao przez grub portier drzwi frontowych i przez zamknite okiennice okien na ppitrach, byo jakie znuone. Byo przygase, zmartwiae, wyczerpane - nacechowane przewlekym znueniem jak bajoro gdzie, dokd nie docieraj promienie soca i ywe odgosy sonecznego dnia. W tym wietle snu si zapach minionych posikw nie majcych tu swojej staej pory, zapach nieuchwytnie alkoholiczny i wydawao si, e nawet niewiadom tego Tempie zagarnia jaka upiorna mieszanina wyuzdania, intymnych czci garderoby, sekretnych szeptw zatchego ciaa, napastowanego czsto i uodpornionego - co, co emanowao spoza kadych cichych drzwi, obok ktrych przechodzili. Psy, poyskujc kudami, nadal ptay si to z tyu, to przy nogach Tempie i pani Reby, pazurki ich zgrzytay o metalowe prty chodnika na schodach. Pniej Tempie, gdy ju z rcznikiem owinitym wok obnaonych ldwi leaa w ku, syszaa, jak te psy wsz i skoml za zamknitymi drzwiami. Jej paszcz i kapelusz wisiay na gwodziach wbitych w drzwi, sukienka i poczochy leay na krzele, a ona nieomal syszaa ten rytmiczny szmer prania na tarze, wic znw rzucia si w udrce wstydu, szukajc osony tak samo jak przed chwil, wtedy gdy zdejmowano z niej majtki. - No, no - powiedziaa pani Reba - ja sama krwawiam przez cztery dni. To nic. Doktor Quinn zahamuje to w dwie minuty, a Minnie wszystko wypierze i wyprasuje i nawet ladu po tym nie bdzie. Za t krew to ty skosisz z tysic dolarw, laleczko. - Podniosa kufel, przy czym sztywne nieboszczyki kwiatw na jej kapeluszu przytakny jak gdyby z uznaniem dla tej stypy. - Biedne my dziewczyny - powiedziaa. Opuszczone rolety, w dese gsty i drobny jak stara, spkana skra, powieway sabo w jasnym powietrzu, wpuszczajc do pokoju przycichymi falami szum niedzielnego ruchu, witeczny, spokojny i ulotny. Tempie, z nogami wyprostowanymi i zwartymi, leaa nieruchomo pod kodr podcignit po sam twarz, ma i mizern w obramowaniu szeroko rozrzuconych gstych wosw. Pani Reba opucia rk z kuflem, nabraa tchu i chrapliwym, zduszonym gosem zacza mwi, jakie to Tempie ma szczcie. - Kada w tej dzielnicy chciaa go sobie zapa, laleczko. Jest taka jedna zamna kobietka, co si czasami wykrada z domu. Wic ona to nawet chciaa da Minnie dwadziecia pi dolarw, eby tylko Minnie cigna go do pokoju i nic wicej. Ale czy mylisz, e on cho spojrza na ktr? Na takie nawet, ktre bior po sto dolarw za noc. A gdzie tam! Pienidze mu pyn jak woda, ale czy mylisz, e on by spojrza na ktr i chciaby co wicej ni z ni zataczy? Zawsze wiedziaam, e on nie wemie adnej z tych zwyczajnych kurw. I nieraz im mwiam, ta z was, ktra go zapie, mwiam, bdzie chodzia w brylantach, tylko e to nie bdzie adna z was, zwyczajnych kurw, a teraz Minnie wypierze je i wyprasuje, a ich nie poznasz nawet. - Ja ich ju nie mog woy - szepna Tempie. - Nie mog. - Jeeli nie chcesz, nie musisz. Dasz je Minnie, chocia nie wiem, co ona z nimi zrobi, chyba e... Psy za drzwiami zaskowytay goniej. Kto szed. Drzwi si otworzyy. Z psami kbicymi si u ng wesza suca Murzynka niosc na tacy du butelk piwa i szklank dynu. - Jutro sklepy bd otwarte i pjdziesz ze mn nakupi sobie rnych rzeczy; on powiedzia, ebymy kupiy. I wyszo na moje, ta dziewczyna, ktra go zapie, bdzie chodzia w brylantach. Przekonasz si, e mam... Zwalista, z kuflem w rce, pani Reba odwrcia si do psw, ktre wlazy na ko i z ka na jej kolana, zjadliwie powarkujc. Wrd znieksztacajcych ich ebki skrconych kudw oczy jak paciorki yskay dzik wciekoci, otwarte pyski ziay rowo spomidzy zbw ostrych jak szpilki. - Reba! - powiedziaa pani Reba. - Na podog! Ty, Panie Binford! - Zrzucia z kolan oba psy, kapice zbami ku jej rkom. - Gryziesz mnie... Ugryze pann... jak si nazywasz, laleczko? Bo nie dosyszaam. - Tempie - szepna Tempie. - Pytam si, laleczko, o imi. My tu nie robimy adnych ceremonii. - To jest imi, Temple. Temple Drake. - Masz imi chopca?... Minnie, czy rzeczy panny Tempie ju uprane? - Tak, pszani - odpowiedziaa suca. - Schn do sucha za piecem. Podesza z tac, ostronie odpychajc na bok psy kapice zbami ku jej nogom. - Porzdnie je wypraa? - Miaam ja z nimi - odpowiedziaa suca. - W yciu chyba nie spieraam takiej wartej krwi. Tempie konwulsyjnie odwrcia si do ciany i wsuna gow pod kodr. Poczua na sobie rk pani Reby. - No. No, no, no. Masz, wypij. Ja ci stawiam. Nie dopuszcz, eby dziewczynka Wytrzeszcza... - Nie chc ju - powiedziaa Tempie. - No, no - powiedziaa pani Reba. - Wypij, a od razu poczujesz si lepiej. - I podniosa jej gow. Strona 49

3134 Tempie wtulaa szyj w kodr. Miaa jednak ju t szklank przy ustach. Przekna dzy i znw si skrcia zaciskajc kodr na sobie, patrzc oczami szeroko otwartymi, czarnymi. - Gow dam, e rcznik ci opad - powiedziaa pani Reba i pooya rk na kodrze. - Nie - szepna Tempie. - Nie opad. Jest tam. Wzdrygna si i skulia. Tamte dwie widziay, jak jej nogi kul si pod kodr. - Czy wezwaa doktora Quinna, Minnie? - zapytaa pani Reba. - Tak, pszani. - Minnie wlewaa z butelki piwo do kufla, zachodzcego coraz wyej mglistym szronem. - On mwi, e w niedziel po poudniu na adne wizyty nie chodzi. - Powiedziaa mu, do kogo? Powiedziaa, e do pani Reby? - Tak, pszani. On mwi, e na adne... - Wracaj tam i powiedz temu skur... powiedz mu, e ja go... Nie, poczekaj. - Pani Reba wstaa ociale. - eby kto tak odpowiedzia mnie, kiedy ja mog trzy razy tam i nazad wpakowa go do wizienia... Z psami kbicymi si przy jej filcowych bamboszach, rozkoysana ruszya ku drzwiom. Suca te wysza i zamkna drzwi za nimi. Do uszu Temple jeszcze doleciay przeklestwa, ktrymi pani Reba obrzucaa psy, gdy powoli, straszliwie powoli schodzia na d. Potem to ucicho. Rolety w oknach chwiay si i szeleciy miarowo. Tempie zacza sysze niegone tykanie. Zegar sta na parapecie kominka, ponad paleniskiem wypenionym zielon karbowan bibuk. By porcelanowy, malowany w kwiaty i podtrzymyway go cztery porcelanowe nimfy. Wskazwk mia tylko jedn, skrcon spiralnie, pozacan, znieruchomia w poowie drogi pomidzy godzin dziesit a jedenast, co nadawao jego pustej poza tym tarczy jaki stanowczy wyraz twierdzenia, e ten zegar nie ma z mijaniem czasu nic wsplnego. Tempie podniosa si z ka. Przytrzymujc na sobie rcznik, wytajc such, prawie niewidoma od wysiku nasuchiwania, ruszya po cichu ku drzwiom. By pmrok; w przymglonym lustrze, ustawionym pionowo jasnym owalu zmierzchu, migna samej sobie jak zwiewny duch, jak blady cie suncy w naj-otchanniejszej gbi cienia. Dosza do drzwi. I natychmiast usyszaa sto sprzecznych odgosw stopionych w jak jedn grob. Wciekle zacza drapa po drzwiach, szuka po omacku zasuwki, a znalaza j i zasuna; rcznik opad na podog. Podniosa rcznik nie patrzc i biegiem wrcia do ka, otulia si kodr po podbrdek i znw leaa cicho, zasuchana w tajemny szept swojej krwi. Pukali do drzwi przez jaki czas, zanim si odezwaa. - To doktor, laleczko - sapaa ochryple pani Reba. - No, otwrz. Bd grzeczn dziewczynk! - Nie mog - odpowiedziaa Tempie cienkim, sabym gosem. - Jestem w ku. - No, otwrz. On ci chce postawi na nogi - sapaa pani Reba. - Boe mj, ebym to ja moga cho raz zapa peny oddech. Nie oddycham porzdnie, odkd... L Nisko za drzwiami Tempie usyszaa psy. - Laleczko! Wstaa z ka, przytrzymujc na sobie rcznik. Podesza do drzwi bardzo cicho. - Laleczko - prosia pani Reba. - Zaraz - powiedziaa Tempie - tylko wrc do ka. - Grzeczna dziewczynka - wyrazia uznanie pani Reba. - Wiedziaam, e bdzie grzeczna. - Niech pani liczy do dziesiciu - powiedziaa Tempie tym drewnianym drzwiom. - Moe pani policzy do dziesiciu? - zapytaa. Bezszelestnie odsuna zasuwk, odwrcia si i z cichncym tupaniem bosych stp pobiega z powrotem do ka. Doktor by dosy tgi, mia rzadkie, kdziorkowate wosy i okulary w rogowej oprawie, tak nie zmieniajce jego oczu, jakby byy ze zwyczajnego szka, a on nosi je tylko dla przydania sobie godnoci. Tempie patrzya na niego sponad kodry. - Niech oni wyjd - szepna. - Byleby tylko wyszli. - No, no - powiedziaa pani Reba. - Doktor ci postawi na nogi. Tempie kurczowo przytrzymywaa na sobie kodr. - Jeeli panienka pozwoli... - powiedzia doktor. Wosy paroway mu cieniutko od czoa. ciga wargi pene, wilgotne i czerwone. Jego oczy za okularami wyglday jak malekie keczka mkncego zawrotnie roweru; byy metalicznie piwne. Wycign grub bia rk zdobn w piercie masoski, poros cienkim czerwonawym puchem a do drugich staww palcw. Zimne powietrze owiono j po ciele a pod Strona 50

3134 uda; oczy miaa zamknite. Lec na wznak, z nogami zsunitymi, rozpakaa si beznadziejnie i biernie jak dziecko w poczekalni dentysty. - No, no - powiedziaa pani Reba. - yknij sobie jeszcze dynu, laleczko. Dobrze ci zrobi. Od czasu do czasu roleta w oknie odchylaa si i z cichym szelestem trc o futryn, sabo falujc wpuszczaa do pokoju zmierzch. Powolnymi kbami zmierzch o barwie dymu wsuwa si spod rolety i gstnia w pokoju coraz bardziej. Porcelanowe figurki, podtrzymujce zegar, delikatnie poyskiway przymionymi gadkimi wygiciami kolan, okci, bokw, ramion i piersi w postawach lubienego znuenia. Szklana tarcza zegara staa si lusterkiem zatrzymujcym na sobie cae chyba niechtne wiato, gdy jednoczenie w swej spokojnej gbi zatrzymywaa cichy gest czasu, ktry musia umiera z jedn wskazwk, jak weteran wojenny z jedn rk. P do jedenastej. Tempie leaa w ku, patrzya na zegar, mylaa, jak to jest o godzinie p do jedenastej. Bya w za duej nocnej koszuli z winiowej krepy, zupenie teraz czarnej na tle pocieli. Jej wosy, ju uczesane, rozpocieray si na poduszce te czarno. Twarz, szyj i ramiona pod kodr miaa szare. Gdy oni wyszli z pokoju, dosy dugo leaa z gow pod kodr. Suchaa odgosu zamykania drzwi, a potem krokw w d po schodach, a beztroski, nie milkncy gos doktora i strudzone sapanie pani Reby, zadymiajc si stopniowo zmierzchem, ucichy w brudnym ha-llu. Wyskoczya wtedy z ka, podbiega do drzwi i zasuna zasuwk, po czym biegiem wrcia do ka, znw nacigna kodr na gow i kulia si tak, dopki nie zabrako jej powietrza. Na sufit i wysoko na ciany padao ostatnie szafranowe wiato, ktremu ju przydawaa fioletu zbko-wana na tle zachodu palisada dachw ulicy Gwnej. Tempie patrzya, jak to wiato zanika wchaniane przez ziewajc raz po raz rolet. Patrzya, jak ostatni blask kondensuje si w tarczy zegara i jak tarcza - jeszcze przed chwil okrgy otwr w mroku - staje si krkiem zawieszonym w nicoci, w chaosie pierwotnym, a potem nagle krysztaow kul i zawiera w swej spokojnej, tajemnej gbi ju uporzdkowany chaos tego zawiego, cienistego wiata, ziemi, ktra si krci i na ktrej boki poznaczone bliznami wystpuj w tym zawrotnym wirze dawne rany, znw otwarte w pen czajcych si nowych nieszcz ciemno nocy. Ale mylaa, jak to jest o godzinie p do jedenastej. 0 tej godzinie ubierania si na tace, jeeli ma si u chopcw dostateczne powodzenie na to, by punktualno wcale nie obowizywaa. W powietrzu jeszcze opary kpieli i w blaskach lamp moe puder, jak plewy na poddaszu stodoy, a one ogldaj si wzajemnie i porwnuj, i miej si, e siayby wiksze spustoszenie na parkiecie, gdyby tam weszy nagie. Niektre by nie chciay, zwaszcza te z krtkimi nogami. Niektre s zgrabne, ale te by nie chciay. 1 to nie wiadomo dlaczego. Ale ta najbardziej zepsuta z nich wszystkich mwi, e dla chopcw kada dziewczyna jest brzydka, kiedy si rozbierze. I mwi, e W widywa Ew ju od kilku dni, a jednak nie zwrci na ni uwagi, dopki Adam nie kaza jej naoy figowego listka. "Skd wiesz?" - pytaj one wszystkie, a ona tumaczy im, e W tam by jeszcze przed Adamem, bo zosta najpierw wyrzucony z nieba; W tam by przez cay czas. Ale im chodzi nie o to, tylko o tych chopcw, wic znowu pytaj: "Skd wiesz?" I Tempie przypomniaa sobie, jak ta dziewczyna najbardziej zepsuta z nich wszystkich staa wtedy oparta o toaletk i jak one j otaczay, ju uczesane i z ramionami pachncymi wonnym mydem, i jak puder lekko unosi si w powietrzu, a ich oczy niczym noe prawie odczuwalnie krajay j w kadym miejscu, na ktre patrzyy; i te jej oczy, w brzydkiej twarzy takie odwane i przeraone, i zuchwae, gdy one wszystkie pytaj: "Skd wiesz?" - a wreszcie ona im mwi, skd wie, i podnoszc rk przysiga, e si pucia. I w tym momencie najmodsza z nich odwraca \si i wybiega z garderoby. Zamyka si w azience i sycha, jak tam wymiotuje. Mylaa take, jak to jest o godzinie p do jedenastej przed poudniem w niedziel, gdy parami bez popiechu idzie si do kocioa. Patrzc na wskazwk zegara, ten gasncy spokojny gest czasu, przypomniaa te sobie, e jeszcze jest niedziela, ta sama niedziela. Moe to p do jedenastej dzi przed poudniem - tamte p do jedenastej. "Wic mnie tu nie ma - mylaa. - To nie jestem ja. Bo ja jestem teraz w Oxford i dzi wieczorem mam randk z..." Pomylaa 0 studencie, z ktrym umwia si na dzisiaj. Nie pamitaa, ktry to, ale nie musiaa ama sobie nad tym gowy. Wszystkie randki zawsze zapisywaa w aciskim "bryku". Nie... nie musiaa sobie ama gowy. Musiaa tylko wsta i ubra si, bo za chwil ktry po ni przyjdzie. - Wic powinnam ubra si - powiedziaa patrzc na zegar. Wstaa i cicho przesza przez pokj. Patrzya na zegar, ale na tarczy, chocia widziaa rozhutany w Strona 51

3134 geometrycznej miniaturze zamt wypaczonego sabego wiata i cienia, siebie zobaczy nie moga. "To przez t koszul" - pomylaa spogldajc na swoje ramiona, na pier wyaniajca si z wtopionego w mrok kiru, spod ktrego, gdy sza, palce jej ng migay blado, przelotnie, miarowo. Odsuna cicho zasuwk, wrcia do ka i pooya si, gow wtulia w okcie. W pokoju byo jeszcze troch wiata. Uprzytomnia sobie, e syszy tykanie swojego zegarka, e syszaa je ju od pewnego czasu. Dom okaza si peen odgosw, ktre przenikay do pokoju stumione, nie dajce si rozrnia, jak gdyby z bardzo daleka. Gdzie sabo i piskliwie zadzwoni dzwonek; kto z szelestem sukni czy paszcza wchodzi po schodach. Kroki miny drzwi, rozlegy si na schodach wyej i ucichy. Suchaa tykania zegarka. Na dole pod oknem zgrzytliwie ruszy jaki samochd, znw zadzwoni dzwonek, saby, piskliwy i przecigy. Zorientowaa si, e nike wiato w pokoju jest odblaskiem latarni ulicznej. Wtedy poja, e ju jest wieczr i e ciemno za oknami jest pena odgosw miasta. Usyszaa te dwa psy wciekle drepczce po schodach na gr. Haas, jaki czyniy, przesun si pod jej drzwiami i usta; zrobio si zupenie cicho, tak cicho, e moga prawie widzie, jak one, wpatrzone w schody, kul si tam po ciemku przy cianie. "Jeden nazywa si Pan jaki" - przypomniaa sobie czekajc na odgos krokw paii. Heby. Ale to nie bya pani Reba, to byy kroki zbyt rwne i lekkie. Drzwi si otworzyy. Psy wkbiy si do pokoju bezksztatnymi plamami i ze skowytem smyrgny pod ko. - Wy, psy! - zabrzmia gos Minnie. - Wszystko mi si przez was rozleje. Zajaniaa lampa. Minnie wniosa tac. - Kolacj przyniosam - powiedziaa. - Gdzie poszli, te psy? - Pod ko - powiedziaa Tempie. - Nie chc kolacji. Minnie podesza, postawia tac na kodrze i spojrzaa agodnie, ze zrozumieniem; twarz miaa sympatyczn. - Chce panienka, ebym... - zacza wycigajc rk. Tempie szybko odwrcia gow. Usyszaa, jak Minnie klka prbujc przymilnie wywoa psy spod ka i jak psy astmatycznie, skomliwie warcz na ni i kapi zbami. - Wyazi mi zarazi - powiedziaa Minnie. - Oni to zawsze wywsz, kiedy pani Reba si uwemie na pijastwo. Ty, Pan Binford! Tempie podniosa gow. - Pan Binford? - Ten z niebiesk kokard - powiedziaa Minnie. - Pochylia si i machna rk na psy. Przy samej cianie pod wezgowiem ka ujaday i warczay w szalonym strachu. - Pan Binford to by kawaler pani Reby. Wynajmowa jej ten dom przez jedenacie lat, a wzi i umar, bdzie ze dwa lata temu. I zaraz na drugi dzie pani Reba kupia tych psw i nazwaa jednego Pan Binford, a drugiego Pani Reba. Jak tylko idzie na cmentarz, to si potem upija, jak dzisiaj, i oni oba musz ucieka. Ale Pan Binford i tak oberwie. Ostatnim razem to go wyrzucia przez okno na pitrze i zesza na d, i wybraa wszystkie ubrania z szafy pana Binforda, i te wyrzucia na ulic, wszystkie je, poza tym, w czym go pochowaa. - Och - powiedziaa Tempie. - Nic dziwnego, e one si boj. Niech zostan tam, mnie nie przeszkadzaj. - Chyba musz ich zostawi. Pan Binford nie wyjdzie z tego pokoju, eby tam nie wiem co. - Minnie ju staa znowu patrzc na Tempie. - Niech panienka je t kolacj. Od razu zrobi si lepiej. Dynu panience te przemyciam. - Nie chc - powiedziaa Tempie i odwrcia gow. Usyszaa, jak Minnie wychodzi z pokoju. Drzwi zamkny si cicho. Pod kiem psy siedziay przy cianie w odrtwiajcym, gniewnym strachu. Lampa zwisaa ze rodka sufitu; abaur z karbowanej rowej bibuki zbrzowia tam, gdzie dotykaa go arwka. Na pododze lea wzorzysty, kasztanowaty dywan, przytwierdzony do podogi tamami metalowymi; na oliwkowych cianach wisiay dwie litografie w ramkach. Przy obu oknach zakurzone firanki z maszynowej koronki wyglday jak postawione pionowo pasy lekko skrzepego kurzu. Cay pokj wyglda zatche, mieszczasko przyzwoicie; w falistym lustrze nad tani politurowan toaletk jak w sadzawce zdaway si odbija jeszcze zwlekajce z odejciem sterane widma lubienych gestw i martwych dz. W kcie staa ukonie na przybitej do dywanu, wyblakej, popkanej ceracie umywalnia z miednic w kwiaty, dzbanem i rzdem rcznikw; za umywalni sta kube do brudnej wody, przystrojony jak lampa karbowan row bibuk. Psy siedziay pod kiem zupenie cicho. Tempie poruszya si lekko, suchy lament materaca i spryn zamar w straszliwej ciszy, w ktrej kuliy si psy. Mylaa o nich, wenistych i bezksztatnych, o penej Strona 52

3134 wciekoci i rozdranienia, i zepsucia jazgotliwej monotonii ich chronionych istnie, przerywanej znienacka niepojt chwil grozy i strachu przed raptownym unicestwieniem zagraajcym im z tych wanie rk, ktre zwykle s dla nich symbolem usankcjonowanego spokoju ich bytowania. Dom rozbrzmiewa odgosami. Nie dajce si rozrnia, dalekie, dobiegay te odgosy do Tempie i miay w sobie co ze zmartwychwstania, z przebudzenia, jak gdyby sam ten dom po dugim nie budzi si z nadejciem nocy; gdzie chyba parskna piskliwym miechem jaka kobieta. Z tacy na ku ulatyway zapachy. Tempie odwrcia gow i spojrzaa na tac, na zakryte i odkryte fajansowe talerze. Porodku midzy talerzami zobaczya szklank bladego dynu, paczk papierosw i pudeko zapaek. Przytrzymujc opadajc jej z piersi koszul, opara si na okciu. Podniosa pokrywki znad pulchnego befsztyka i kartofli, i zielonego groszku; poza tym byy paszteciki i rowy pat czego niewiadomego, co jakim zmysem - moe drog eliminacji - utosamia z legumin. Znw podcigna opadajc z piersi koszul i pomylaa o nich tam przy kolacji w uczelni, o wesoym zgieku ich gosw, szczkaniu widelcw; pomylaa o ojcu i o braciach, siedzcych przy stole w domu; i pomylaa o tej poyczonej koszuli i o zapowiedzi pani Reby, e jutro pjd po sprawunki. "A ja mam tylko dwa dolary" - pomylaa. Patrzc na jedzenie dosza do wniosku, e wcale nie jest godna, e nawet nie chce patrze na nie. Podniosa z tacy szklank, krzywic si wypia dzy do dna, odstawia szklank i z gow ju odwrcon namacaa wrd talerzy papierosy. Zanim zapalia, znw spojrzaa na tac, ostronie wzia w palce jedn frytk i zjada. Trzymajc nie zapalonego papierosa w drugiej rce, zjada nastpn, po czym odoya papierosa, wzia n i widelec i zacza je t kolacj, z maymi przerwami od czasu do czasu, eby podcign koszul na ramieniu. Gdy zjada, zapalia papierosa. Znw usyszaa dzwonek i jeszcze raz dzwonek, ju w nieco innej tonacji. I poprzez szybkie gdakanie kobiecego gosu trzaniecie drzwi na dole. Dwie osoby weszy po schodach i miny jej drzwi Usyszaa dudnicy gdzie gos pani Reby, a potem powolne, coraz blisze czapanie pod gr. Patrzya na drzwi, dopki si nie otworzyy i nie stana w nich pani Reba z kuflem w rce. Pani Reba miaa teraz na sobie suknie; domow, ktr wypeniaa baniasto, i wdowi kapelusz z welonem. Wesza cicho w tych filcowych kapciach haftowanych w kwiaty. Oba psy pod kiem wyday zduszony zgodny skowyt kracowej rozpaczy. Nie zapita z tyu suknia marszczya si obwise na ramionach. Jedn upiercienion rk pani Reba przysaniaa pier, drug wysoko unosia kufel. Otwarte, nabite zotymi plombami usta ziay mordg chrapliwego oddechu. - Boe! Boe! - powiedziaa. Psy wysuny si spod ka i w obdnym popiechu smyrgny do drzwi. Gdy przebiegay obok niej, odwrcia si i cisna kuflem za nimi. Kufel uderzy 0 futryn, a piwo chlusno po cianie, i odbi si z aosnym szczkniciem. Przyciskajc rk do piersi, z powistem zapaa oddech. Podesza do ka i spojrzaa przez welon na Tempie. - Bylimy szczliwi jak dwa gobki - podniosa lament i zachysna si, przy czym piercionki wrd bawanw jej piersi sypny gorcymi skrami. - I musia mnie odumrze! - Z powistem zapaa oddech ustami rozdziawionymi, nadajcymi ksztat niewidocznej mce udaremnionych puc, i wybauszaa oczy, blade i okrge, poraone bezsi. - Jak dwa gobki - rykna chrapliwym, zdawionym gosem. Znw czas docign martwy gest wskazwki za szkem zegara: zegarek Tempie na szafce nocnej wskazywa p do jedenastej. Od dwch godzin Tempie leaa w niezakconym spokoju, nasuchujc. Rozrniaa ju gosy dolatujce z dou. Do dugo syszaa je, gdy tak leaa w zatchym odosobnieniu tego pokoju. Pniej zaczy dolatywa dwiki pia-noli. Chwilami syszaa zgrzyt hamulcw samochodowych na ulicy; raz zbliyy si i wdary pod rolet jakie dwa gosy podniesione w zaartej ktni. Usyszaa dwoje ludzi - mczyzn i kobiet, jak wchodz na gr i zamykaj si w ssiednim pokoju. A potem usyszaa, jak pani Reba czapie po schodach i przechodzi obok jej drzwi; z oczami szeroko otwartymi i nieruchomymi lec w ku usyszaa, jak pani Reba wali w ssiednie drzwi tym swoim metalowym kuflem i krzyczy co. Mczyzna i kobieta za drzwiami zachowywali si zupenie cicho, tak cicho, e znw pomylaa o psach, pomylaa o nich obu sku-onych przy cianie pod jej kiem, zesztywniaych w furii strachu i rozpaczy. Suchaa gosu pani Reby krzyczcej co chrapliwie w nieczue drewno. Krzyk ucich, nastpio straszliwe urywane sapanie, a potem rozbrzmia znowu, i to byy ordynarne, soczycie mskie przeklestwa. Mczyzna i kobieta za drzwiami zachowywali si zupenie cicho. Tempie leaa i patrzya na cian, za ktr znw si podnosi gos pani Reby przy akompaniamencie walenia kuflem w drzwi. Ani nie widziaa, ani nie syszaa, kiedy otworzyy si drzwi do jej pokoju. Przypadkiem tylko, nawet .nie Strona 53

3134 wiedzc po jak dugim czasie - spojrzaa w ich stron i zobaczya, e w kapeluszu ukonie nasuni-'tyrn na twarz stoi tam Wytrzeszcz. Nadal bezszelestnie wszed do pokoju, zanikn drzwi i zasun zastrwk, po czym ruszy w stron ka. Tak samo powoli ona zacza wtula si w pociel, podciga kodr pod brod, patrzc na niego znad kodry. Podszed do niej. Skrcaa si w sobie powoli i kurczya, kurczya w jakim odosobnieniu tak cakowitym, jakby leaa przywizana do wierzchoka kocielnej wiey. Umiechaa si przymilnie, sztucznie, samymi tylko ustami wykrzywionymi w sztywnym porcelanowym grymasie. Gdy dotkn jej, zakwilia. - Nie, nie - szepna. - On powiedzia, e ja teraz nie mog, powiedzia... Szarpn kodr i odrzuci. Leaa nieruchomo, z domi uniesionymi i jej ciao pod opask na biodrach cofao si rozstpujc gwatownie jak przeraeni ludzie w tumie. Gdy znw wycign ku niej rk, mylaa, e j uderzy. I nagle zobaczya, e twarz miknie mu i drga jak dziecku bliskiemu paczu, i usyszaa jego dziwne pojkiwanie. Chwyci nocn koszul na jej piersiach. Zapaa go za przeguby rk i zacza rzuca si z boku na bok, otworzya usta do krzyku. Zatka jej usta doni, a ona, ciskajc go za przegub, linic mu palce, miotajc si wciekle z uda na udo, zobaczya, e przysiad przy ku i z twarz wykrzywion nad cofnitym podbrdkiem wydyma sinawe wargi, jak gdyby dmucha na gorc zup, i dobyo si z tych warg jakie wysokie renie nieomal koskie. Za cian pani Reba napeniaa pitro i dom chrapliwym, zdawionym rykiem plugawych przeklestw. XIX

- Ale ta dziewczyna - powiedzia Horace. - Jej si nic nie stao. Pani wychodzc z domu wiedziaa, e jej si nic nie stao. I pniej, kiedy j pani zobaczya przy nim w samochodzie. On po prostu odwozi j do miasta. Jejsi nic nie stao. Pani wie, e nic. Kobieta siedziaa na krawdzi ka i patrzya na dziecko. Dziecko leao pod spowiaym, czystym kocem i z rczkami podniesionymi do gwki wygldao tak, jakby umaro w samej tylko obecnoci jakiej nieznonej udrki, zanim ta udrka zdya je poruszy. Oczy miao na p otwarte, wywrcone biaka o barwie wodnistego mleka. Twarzyczka bya jeszcze wilgotna od potu, ale oddech sta si lejszy. Nie oddychao ju z tym sabym powistem, urywanie jak wtedy, gdy Horace wszed do pokoju. Na krzele przy ku sta kubek, yka tkwia w blado zabarwionej wodzie. Przez otwarte okno Horace sysza tysice odgosw z rynku samochody, wozy, kroki na chodniku - i widzia gmach sdu i mczyzn na dziedzicu, grajcych w cetno czy licho pomidzy rosncymi na swoich kawaltkach ziemi akacjami i bagiennymi dbami. Kobieta dumaa nad dzieckiem. - Nikt jej tam nie chcia. Lee mwi im i mwi, e nie powinni przywozi kobiet, i ja jej powiedziaam, zanim jeszcze si ciemnio, e to nie s ludzie z jej wiata, wic eby si czym prdzej stamtd zabraa. To przez tego faceta, ktry j przywiz. Siedzia z nimi na ganku i widocznie dalej pi, bo kiedy przyszed na kolacj, prawie si przewraca. Nawet nie prbowa zmy sobie krwi z twarzy. Smarkacze z koszulami w zbach, ktrym si zdaje, e tylko dlatego, e Lee amie prawo, mog przyjeda i traktowa nasz dom jak... Doroli nie s dobrzy, ale przynajmniej kupuj whisky tak jak wszystko inne. To wanie przez takich jak on, za modych, eby rozumie, e ludzie nie ami prawa tylko dla rozrywki... - Horace patrzy na jej rce wijce si, zacinite na kolanach. - Boe, gdyby to ode mnie zaleao, wieszaabym kadego, kto pdzi whisky czy kupuje, czy pije... kadego. Ale czemu to musiao spa na mnie, na nas? Czy ja kiedy co zrobiam jej albo takim jak ona? Powiedziaam jej, eby si stamtd zabraa. Powiedziaam, e nie powinna zosta po zapadniciu zmroku. Ale ten, ktry j przywiz, pi dalej i obaj z Vanem wci sobie skakali do oczu. Gdyby ona tylko przestaa tak lata wszdzie, rzuca si im w oczy. Nie moga usiedzie na miejscu. Wyskakiwaa jednymi drzwiami i za chwil wpadaa drugimi z innej strony. A on, gdyby tylko da spokj Vanowi, bo Van musia wraca t ciarwk o pnocy, wic Wytrzeszcz by dopilnowa, eby Van zachowywa si przyzwoicie. I to bya sobota w dodatku, wic oni i tak by siedzieli przez cay wieczr i pili, a ja ju tyle razy przez to przechodziam i mwiam jemu, ebymy wyjechali. Lee, mwiam, do niczego to ciebie nie doprowadzi, tylko znowu bdziesz mia taki atak jak wczoraj, a tu nie ma ani doktora, ani telefonu. Raptem ona musiaa si zjawi, kiedy ja harowaam jak niewolnica dla niego, jak niewolnica. Nieruchoma, z gow spuszczan, z rkami wci jeszcze na kolanach, miaa w sobie co z martwoty komina Strona 54

3134 wznoszcego si nad gruzami domu zburzonego przez cyklon. - Staa tam w kcie za kiem w tym paszczu nieprzemakalnym. Tak si zlka, kiedy wnieli tego faceta znowu caego we krwi. Pooyli go na ku i Van mu jeszcze dooy, zanim Lee zapa Vana za rami, a ona staa tam z oczami jak dziury w takiej, wie pan, masce. Ten paszcz wisia przedtem na cianie, ale wzia go i woya na swj paszcz. Jej sukienka leaa zoona na ku. Prosto na sukienk rzucili tego faceta zakrwawionego i w ogle, i ja wtedy powiedziaam: "Boe, ty take jeste pijany!" Ale on, Lee, tylko spojrza na mnie, a ja przecie widziaam, e ju ma nos biay, jak zawsze kiedy si upije. Tam w drzwiach nie byo zamka, ale pomylaam sobie, e niedugo oni musz i do tej ciarwki i bd moga co zrobi. Ale zaraz Lee i mnie te kaza wyj stamtd i zabra lamp, wic musiaam zaczeka, a oni pjd na ganek, i wtedy dopiero mogam tam wrci. Stanam przy samych drzwiach. Ten facet chrapa na ku i dysza, i mia nos i usta rozbite na nowo, i syszaam tamtych na ganku. A potem chodzili przed domem i po domu, i na tyach. A potem zrobio si cicho. Staam tam pod cian. On chrapa, dawi si i apa dech, i tak jakby jcza, a ja mylaam o tej dziewczynie, e ley w ciemnociach, ma oczy otwarte i nasuchuje, i mylaam o sobie, e musz tak sta i czeka, eby oni wreszcie poszli i ebym moga co zrobi. Powiedziaam jej, eby si zabraa. Powiedziaam: "Czy to moja wina, e pani nie jest matk? Tak samo ja pani tu nie chc, jak pani nie chce tu by." Powiedziaam: "yj swoim yciem bez adnej pomocy takich ludzi jak wy;.-wic jakim prawem pani oczekuje pomocy ode mnie?" Bo ja wszystko robiam dla niego. Dla niego poniewieraam si w bocie, wszystko zostawiam za sob i nie chciaam nic, tylko mie spokj. Potem usyszaam, jak drzwi si otwieraj. Poznaam, e to Lee, po jego oddechu. Podszed do ka i powiedzia: "Paszcz jest potrzebny. Prosz usi i zdj go." Syszaam, jak chrzszcz te uski w sienniku, kiedy zdejmowa z niej paszcz, i zaraz wyszed. Tylko wzi ten paszcz i wyszed. To by paszcz Vana. Tyle ju si nachodziam po tym domu noc przy tych mczyznach tam... mczyznach, ktrzy yli z ryzyka Lee, ale w razie wpadki palcem by nie kiwnli w jego obronie... e a mogam kadego pozna po sposobie oddychania, no a Wytrzeszcza poznaam tym bardziej po zapachu tego paskudztwa na wosach. Tommy azi za nim. Wszed za Wytrzeszczeni i spojrza na mnie, i widziaam jego oczy jak u kota. A potem te oczy odeszy i wyczuam, e przykucn obok mnie, i usyszelimy Wytrzeszcza od strony ka, gdzie ten facet chrapa i chrapa. Syszaam tylko cichy szmer upin w sienniku, wic wiedziaam, e jeszcze nic si nie stao, i zaraz Wytrzeszcz wyszed, i Tommy chykiem za nim, a ja staam, dopki nie usyszaam, e oni poszli do ciarwki. Wtedy podeszam do ka. Dotknam jej, a ona zacza si szamota. Sprbowaam zasoni jej usta rk, eby nie narobia haasu, ale i tak zachowywaa si cicho. Leaa i tylko miotaa si, i krcia gow z boku na bok, i zaciskaa na sobie paszcz. "Ty gupia mwi jej. - To przecie ja, kobieta." - Ale ta dziewczyna... - powiedzia Horace. - Jej si nic nie stao. Na drugi dzie rano, kiedy wracaa pani do domu po butelk dla dziecka, zobaczya j pani i wiedziaa, e jej si nic nie stao. Z pokoju by widok na rynek. Horace widzia przez okno modych mczyzn na dziedzicu przed sdem, grajcych w cetno czy licho, widzia wozy, jak przejeday, i zaprzgi uwizane przy supach i sysza kroki i gosy ludzi na powolnym, opieszaym chodniku poniej okna - ludzi, ktrzy kupowali dobre rzeczy, eby je zabra do domu i zje przy spokojnych stoach. - Pani wie, e jej si nic nie stao. W ten wieczr Horace pojecha do siostry wynajtym samochodem; nie zatelefonowa przedtem. Pann Jenny zasta w jej pokoju. - No - powiedziaa. - Narcissa bdzie... - Nie chc si z ni widzie - powiedzia Horace. - Ten jej miy, dobrze wychowany mody czowiek. Ten jej dentelmen z Virginii! Ja wiem, dlaczego on nie wrci. - Kto? Gowan? - Tak. Gowan. I, na Boga, lepiej, eby nie wraca. Na Boga, kiedy pomyl, e miaem sposobno... - Ale co? Co on takiego zrobi? - Tamtego dnia zawiz tam gupi ma dziewczyn i upi si, a potem uciek i j zostawi. Oto co zrobi. Gdyby nie ta kobieta... I kiedy pomyl, e takie typy chodz po ziemi bezkarnie tylko dlatego, e maj modnie skrojone ubrania i e przeszli przez zadziwiajce dowiadczenia studiw w Virginii... W byle pocigu czy w byle hotelu, na ulicy; wszdzie, wyobraa pani sobie... - Aha - powiedziaa Panna Jenny. - W pierStrona 55

3134 wszej chwili nie wiedziaam, o kogo tak si boisz. No - zmienia temat. - Przypominasz sobie ten ostatni raz, kiedy on tu by po twoim przyjedzie? Kiedy nie chcia zosta na kolacji i pojecha do Oxford? - Wanie. I robi mi si... - Poprosi wtedy Narciss o rk. A ona odpowiedziaa, e jedno dziecko jej wystarczy. - Zawsze mwiem, e Narcissa jest bez serca. Nie zadowoli si niczym mniej ni zniewag. - Wic on si wciek i powiedzia, e pojedzie do Oxford, gdzie jest kobieta, ktrej prawdopodobnie nie bdzie wydawa si mieszny; co w tym rodzaju. No - spojrzaa na Horace'a przyciskajc podbrdek do szyi, eby zobaczy go znad okularw. - A ja powiem, e mczyzna-ojciec to dziwny stwr, ale niech tylko mczyzna zacznie mie co do powiedzenia w sprawach kobiety, ktra nie jest jego crk czy ona... Co to jest takiego, co kae mczynie myle, e kobieta, ktr polubi lub spodzi, mogaby zej na ze drogi, ale wszystkie inne, ktrych ani nie zalubi, ani nie spodzi, z reguy na ze drogi zej musz? - Wanie - powiedzia Horace - dziki Bogu, e Maa Belle nie jest moj rodzon crk. Mog si pogodzi z tym, e ona od czasu do czasu si rzeczy spotka jakiego ajdaka, ale ciarki mnie przechodz, kiedy pomyl, e w kadej chwili moe si w co wpakowa z gupcem. - No wic, jak zamierzasz na to zaradzi? Wszcz kampani policyjn? - Zrobi to, co ona powiedziaa; postaram si o uchwalenie ustawy zobowizujcej wszystkich bez wyjtku do zastrzelenia. kadego mczyzny poniej lat pidziesiciu, ktry produkuje, kupuje czy sprzedaje whisky, czy choby myli o whisky... ajdaka mog znie, ale kiedy pomyl, e rnoe by na asce byle gupca... Wrci do miasta. Noc bya ciepa, mroki pene wierkania modziutkich cykad. Z mebli uywa teraz tylko ka, krzesa i biurka nakrytego rcznikiem, na ktrym leay szczotki, zegarek, fajka i kapciuch z tytoniem i staa oparta o ksik fotografia jego pasierbicy, Maej Belle. Szklista powierzchnia odbijaa wiato. Zacz przestawia fotograii, a "wreszcie twanz Maej Belle zrobia si zupenie wyrana. Stan przed ni i patrzy na t twarz liczn, nieodgadnion, na oczy nawet z martwej tektury patrzce nie na niego, tylko na co poza jego ramieniem. Myla 0 oplecionej dzikim winem altanie w Kinston, o letnim zmierzchu i o szeptach ciemniejcych w cisz, gdy si zblia - chocia nie zamierza im obojgu, jej, szkodzi, chocia, Bg wiadkiem, chcia dla niej jak najlepiej; myla o tych gosach przygasych w blady szmer jej biaej sukienki, o tym delikatnym a natarczywym, sscym szepcie zaciekawionego maego ciaa, ktrego nie spodzi, o tej dziewczcej, delikatnej a fermentujcej, kipicej wsplnocie uczu z rozkwitym dzikim winem. Drgn nagle. Jak gdyby samowolnie fotografia - oparta o ksik zbyt lekko - osuna si troch niej. Zobaczy j zamazan odblaskiem wiata jak co dobrze znanego, co raptem znalazo si pod zmcon, chocia czyst wod. I patrzy z jak spokojn zgroz i z rozpacz - na t twarz nagle starsz w grzechu, ni on sam by teraz czy kiedykolwiek, na t twarz raczej zamglon ni liczn, oczy raczej zagadkowe ni agodne. Sigajc po fotografi potrci j i przewrci; ale potem znowu ta twarz, -ze sztywn parodi umalowanych ust, dumaa, czule zapatrzona poza jego rami. Lea w ubraniu na ku, przy zapalonym wietle, dopki nie usysza, e zegar na gmachu sdu wybija godzin trzeci. Wtedy wsta, woy do kieszeni zegarek i kapciuch z tytoniem i wyszed z domu. Musia przej trzy czwarte mili. W poczekalni na stacji palia si jedna saba arwka. Nie byo nikogo oprcz mczyzny w kombinezonie, ze zwinitym paszczem pod gow chrapicego na awce, i kobiety w perkalowej sukni, w brudnym szalu i w nowym kapeluszu zdobnym w sztywne, martwe kwiaty, nasadzonym rzetelnie, niezgrabnie. Kobieta siedziaa z gow pochylon, z rkami skrzyowanymi na owinitej w papier paczce na kolanach, z wiklinowym kuferkiem u stp; moe te spaa. W poczekalni Horace stwierdzi, e zapomnia wzi z domu fajk. Gdy przyjecha pocig, Horace wasa si tam i z powrotem po zasypanym ulami peronie. Mczyzna i kobieta, on niosc swj pomity paszcz, ona - paczk i kuferek, wsiedli. Wsiad za nimi do wagonu, rozbrzmiewajcego chrapaniem, penego cia, ktre jakby w wyniku jakiej niespodziewanej a gwatownej zagady chybotay si, z gowami zwisy mi, z ustami otwartymi i szyjami wysunitymi, zdawaoby si, pod pchnicie noem, i do poowy tarasoway przejcie. Drzema. Pocig turkota, zatrzymywa si, trzs, a on budzi si i drzema znowu. A przez kogo wytrcony ze snu w pierwiosnkowy brzask, ockn si na dobre wrd nie ogolonych, nabrzmiaych twarzy, lekko przemytych, jakby powleczonych przedmiertn biel ofiar caopalnych - twarzy o mrugajcych, martwych oczach, w ktre tajemniczymi, mtnymi falami powracaa ju osobowo. Wysiad, zjad niadanie i przesiad si do innego pocigu, do wagonu, gdzie beznadziejnie zawodzio jakie dziecko; depczc po chrupkich Strona 56

3134 upinach fistaszkw, przeszed w St-chym odorze amoniaku na koniec wagonu i znalaz sobie miejsce przy jakim mczynie. Ale po Chwili zobaczy, jak ten mczyzna schyla si i spluwa sokiem tytoniowym midzy kolana. Podnis si szybko i poszed dalej, do wagonu dla palcych. Tu rwnie byo peno. Otwarte drzwi pomidzy tym wagonem a wagonem dla Murzynw hutay si na zawiasach. Sta w przejciu i patrzy tam na coraz wszy szpaler zielonych pluszowych opar, nad ktrymi chwiay si rwno kule armatnie w kapeluszach i zza ktrych podmuchy rozmw i miechw leciay do tyu i utrzymyway w cigym ruchu sine, kwaskowate, powietrze w jego wagonie, gdzie, spluwajc w przejcie, siedzieli biali. Znw si przesiad. Poow pasaerw na peronie stanowili modzi chopcy w studenckich ubraniach, z tajemniczymi znaczkami na koszulach i kamizelkach oraz dwie dziewczyny o umalowanych twarzyczkach i w szatkach kusych, jaskrawych, jak dwa identyczne sztuczne kwiaty otoczone rojem jasnych, niespokojnych pszcz. Gdy przyjecha pocig, zaczli, rozmawiajc i miejc si wesoo, pcha si naprzd, odtrca niegrzecznie ludzi starszych, trzaska podnoszonymi siedzeniami, a usadowili si i jeszcze rozemiani patrzyli zimno, jak przez wagon id trzy niemode kobiety i rozgldaj si w toku na prawo i lewo, szukaj wolnych miejsc. Te dwie dziewczyny siedziay razem, zdjy ju, jedna beowy, druga niebieski kapelusz, i podnoszc smuke, adne rce, poprawiay sobie municiami palcw gadko uczesane wosy, co wida byo midzy pochylonymi ku nim gowami i rozstawionymi okciami dwch modziecw wiszcych nad oparciem tego siedzenia, w otoczeniu barwnych wstek na kapeluszach wyej i niej, w zalenoci od, tego, czy ich waciciele siedzieli na siedzeniach, czy na porczach siedze, czy stali w przejciu; po chwili wrd tych kapeluszy ukazaa si czapka konduktora, ktry przepycha si midzy nimi, aonie, z rozdranieniem podpiewujc jak ptak: - Bilety, prosz o bilety! Przez chwil trzymali go pomidzy sob, tak e bya widoczna tylko jego czapka. Potem dwaj z nich przeliznli si szybko do tyu, na siedzenie za plecami Horace'a. Oddychali gono. Na przedzie wagonu szczkny szczypce konduktora dwa razy. Konduktor przeszed do tyu. - Bilety - podpiewywa - bilety! Wzi bilet Horace'a i zatrzyma si przy tych dwch modych. - Pan ju wzi mj bilet - powiedzia jeden. - Tam. - Gdzie pana kwitek? - zapyta konduktor. - Pan nam nie da. Ale zabra pan nasze bilety. Mj bilet mia numer... - powtrzy numer pynnie, szczerze, yczliwym tonem. - Czy zauwaye numer swojego biletu, Shack? Ten drugi te wyrecytowa numer szczerze, yczliwym tonem. - Z pewnoci ma pan nasze bilety. Niech pan sprawdzi. - I zacz gwizda przez zby niemelodyj-nie urywek jakiej melodii do taca. - Czy ty jadasz w Gordon Hall? - zapyta pierwszy. - Nie. mierdzi mi z ust od urodzenia. Konduktor poszed dalej. Gwizd brzmia coraz goniej, modzieniec wali si rkami po kolanach i wykrzykiwa dla podkrelenia rytmu: "Da-da-da", po czym po prostu rozwrzeszcza si zawrotnie, bez sensu. Suchajc tego wrzasku Horace czu si tak, jakby siedzia przed stert zadrukowanych kartek przewracanych w szalonym tempie i czyta je na wyrywki; przy czym pozostawa mu tylko szereg skojarze niejasnych, ni w pi, ni w dziewi. - Bez biletu przejechaa tysic mil. - I Marge te. - I Beth te. - Da-da-da! - I Marge te. - Przedziurkuj bilet swj w noc pitkowi- liiuuu! - Czy wtrbki lubisz smak? - Nie sigam a tak. - liiuuu! Gwizdali uderzajc obcasami o podog coraz goniej i goniej, wykrzykujc ,,Da-da-da". Ten pierwszy pchn oparcie siedzenia tak energicznie, e trzepno Horace'a w gow. Wsta. - Chod - powiedzia. - On ju poszed. I znw Horace poczu trzepnicie odskakujcego siedzenia, a potem patrzy, jak ci dwaj wracaj przez wagon Strona 57

3134 do swojej gromady blokujcej przejcie i jak jeden z nich kadzie zuchwa, szorstk do na jednej z podniesionych ku nim tych dziewczcych jaskrawych, gadkich twarzyczek. Za nimi wszystkimi staa przycinita do siedzenia wieniaczka z niemowlciem na rku. Od czasu do czasu ogldaa si na wolne miejsca, do ktrych dosta si nie moga. W Oxford Horace wysiad w cay ich tum na peronie - w jasnych sukienkach, bez kapeluszy, z ksikami pod pach albo bez ksiek, wrd rojw kolorowych koszul, grupkami nikomu nie dajcymi przej, te obiekty dorywczych, szczeniackich umizgw powoli szy pod gr w kierunku uczelni, trzymay swoich chopcw za rozhutane rce, koysay bioderkami, patrzyy na Horace'a zimno, obojtnie, gdy schodzi z chodnika, eby je wymin. Na szczycie wzgrza by duy gaj, w ktrym rozchodziy si trzy aleje i za ktrym przewiecay wrd zieleni budynki z czerwonej cegy i z szarego kamienia, skd ju dolatywa czysty sopran dzwonu. Procesja rozlaa si teraz w trzy strumienie, ktre zway si raptownie tam, gdzie szy opieszaie pary, z przypadkowym a ogromnym, bezcelowym, dziecinnym zapamitaniem trzymajc si za rozhutane rce, kroczc zygzakami, wpadajc na siebie i popiskujc wtedy jak szczeniaki. Szersza aleja prowadzia do urzdu pocztowego. Horace wszed i czeka, dopki przy okienku nie byo nikogo. - Szukam pewnej panienki, panny Temple Drake. Minem si z ni chyba, prawda? - Jej tu ju nie ma - odpowiedzia urzdnik. - Wyjechaa moe ze dwa tygodnie temu. By mody, mia bezmyln, gadk twarz, okulary I w rogowej oprawie i bardzo starannie uczesane wo-tfsy. Po dugiej chwili Horace usysza wasny gos, zapytujcy spokojnie: - Nie wie pan, dokd ona wyjechaa? Urzdnik spojrza na niego. Wychyli si z okienka j szepn: - Czy pan take jest detektywem? - Tak - odpowiedzia Horace. - Tak. Niewane zreszt. To niewane. Potem spokojnie zszed ze schodkw, znowu w blask soca. Sta tam, gdy z obu stron one go mijay nieprzerwanym strumieniem - gdy szy w folklorowych sukienkach z krtkimi rkawkami, Lnicowose, i przecie zna tak dobrze to ich jednakowe, chodne, niewinne, nieustraszone spojrzenie nad jednakow, szaleczo czerwon szmink na ustach; jak chodzca muzyka, jak mid sczcy si w sonecznym blasku, pogaskie i przelotne, i pogodne, nieuchwytnie przypominay w socu wszystkie stracone dni i rozkosze, ktrych zazna si nie zdyo. Jasno rozedrgana upaem otwieraa przewity wrd miray - budowli z kamienia czy cegy, kolumn bez wierzchokw, wie jak gdyby w powolnej ruinie ponad zielon chmur lici ulatujcych z wiatrem poud-niowo-zachodnim - miray zowieszczych, niewa-kich, kojcych - a on sta tam i sucha rzewnych klasztornych dwikw dzwonu i zadawa sobie pytanie: "Co teraz! Co teraz?" - I odpowiedzia sobie: "No nic. Nic. To skoczone." Wrci na stacj, chocia mia jeszcze godzin do odejcia pocigu; ale ju trzyma nabit tytoniem, tyle e jeszcze nie zapalon fajk z kaczana. W toalecie zobaczy imi i nazwisko nabazgrane na plugawej, wypamionej cianie: "Temple Drake." Odczyta to spokojnie, pochylajc gow, wolno w palcach obracajc nie zapalon fajk. Na p godziny przed odejciem pocigu one zaczy si zbiera; bez popiechu schodziy ze wzgrza i gromadziy si na peronie, i rozbrzmieway ich ciekie, wesoe, chrypliwe mieszki, i janiay jednakowo ich nogi, i jaskrawiy si kuse sukienki, i nieustanna bya ta niezdarna, zmysowa i bezcelowa ruchliwo modoci. W pocigu powrotnym by wagon sypialny. Horace przeszed tam przez wagon zwyky. Zasta tylko jednego pasaera; przy oknie w poowie wagonu siedzia kto rozparty, z go gow, z okciem na parapecie okna, z nie zapalonym cygarem w ozdobionej piercieniem rce. Gdy pocig ruszy mijajc poyskliwe korony drzew w ich biegu do tyu, w pasaer wsta i ruszy do wagonu dziennego. Nis brudny, jasny pilniowy kapelusz i przerzucony przez rami paszcz. Kcikiem oka Horace zobaczy jego rk, grzebic w kieszeni na piersi i zauway ostr lini wosw nad szerokim, pulchnym, biaym karkiem. "Rwno jak gilotyn" - pomyla patrzc na tego czowieka, ktry przecisn si obok tragarza w przejciu i w chwili wkadania kapelusza znikn mu tak z oczu, jak i z myli. Pocig pdzi, koysa si na zakrtach i migay rzadko stojce domy, migay wykopy i doliny, gdzie wachlarzowato przetaczay si rzdy modej baweny. Pocig jecha coraz wolniej, szarpn, rozlegy si cztery gwizdki. Ten w brudnym kapeluszu wrci do wagonu wyjmujc z kieszeni na piersiach cygaro. Szed szybko i nagle spojrza na Horace'a. Z cygarem w palcach zwolni kroku. Pocig znw szarpn. Ten czowiek zapa za oparcie siedzenia i stan przed Strona 58

3134 Horace'em. - Czyby pan sdzia Benbow? - zapyta. Horace patrzy na ogromn, nalan twarz, woln od jakichkolwiek ladw wieku czy myli - na wspaniae pocie misa z obu stron maego, tpo zakoczonego nosa, ktry z profilu wyglda tak, jakby stercza zza paskowyu - a przecie z tym wszystkim bya to twarz subtelnie paradoksalna, jak gdyby Stwrca uzupeni swj art rozwietlajc ten i szczodry wkad kitu czym pierwotnie przeznaczonym dla jakiego sabego, chciwego stworzonka, jak wiewirka czy szczur. - Mam przyjemno z panem sdzi Benbow? - zapyta w czowiek wycigajc rk. - Jestem senator Snopes. Claence Snopes. . - Aha - powiedzia Horace. - Owszem. Dzikuj - powiedzia. - Ale obawiam si, e pan mnie tak tytuuje troch przedwczenie. Mam tylko nadziej... Snopes machn mu cygarem przed nosem i wycign drug rk, do zabarwion przy rodkowym palcu zielonkawo od ogromnego piercienia. Horace potrzsn ni i wyzwoli swoj rk. - Zawitao mi, e to pan, od razu kiedy wsiad pan w Oxford - powiedzia Snopes - ale... Mog usi? zapyta i nie czekajc na odpowied odepchn nog kolano Horace'a. Rzuci na siedzenie swj tandetny granatowy paszcz z zatuszczonym aksamitnym konierzem i usiad akurat w chwili, gdy pocig zatrzyma si na jakiej stacji. - Wanie, zawsze rado dla mnie spotka ktrego z chopcw... Wychyli si przed Horace'em i wyjrza przez okno na brudn stacyjk, na tablice ogoszeniowe z tajemniczym jakim ogoszeniem wypisanym kred, na ciarwk z drucianym kojcem, w ktrym siedziay dwie przygnbione, samotne kury, na paru opartych wygodnie o cian i ujcych prymk mczyzn w kombinezonach. - Faktycznie, pan ju nie jest w moim hrabstwie, ale, jak to ja zawsze powiadam, przyjaciele to przyjaciele, i kropka, gdzieby nie gosowali. Bo przyjaciel to przyjaciel i czy moe mi si przysuy, czy nie... - z nie zapalonym cygarem w palcach odsun si od okna. - Pan nie jedzie teraz z naszego wielkiego miasta. - Nie - powiedzia Horace. - Ilekro pan bdzie w Jackson, z tak chci pana przenocuj, jakby pan jeszcze by w moim hrabstwie. Jak to ja zawsze powiadam, kady musi mie czas dla swoich starych przyjaci. Zaraz, zaraz, wic pan jest teraz w Kinston, co? Znam obu waszych senatorw. wietne chopy, jeden w drugiego, tylko e nie pamitam ich nazwisk. - Sam ich nie pamitam - powiedzia Horace. Pocig ruszy. Snopes wychyli si i popatrzy w gb przejcia. Mia na sobie popielate ubranie, odprasowane, ale nie oczyszczone. - No - powiedzia. Wsta i wzi paszcz. - Wic ilekro pan bdzie w miecie... Teraz jedzie pan do Jefferson, co? - Tak - odpowiedzia Horace. - No, to si jeszcze zobaczymy. - Nie chce pan siedzie tutaj? - zapyta Horace. - Tu przecie wygodniej. - Id na cygaro - powiedzia Snopes machajc cygarem. - No, to cze. - Moe pan tu pali. Nie ma pa. - Jasne - powiedzia Snopes. - Zobaczymy si w Holly Springs. Z cygarem w ustach ruszy z powrotem do wagonu dziennego i znikn Horace'owi z oczu. Horace przypomnia go sobie sprzed lat dziesiciu - niezgrabnego, tpego mokosa, syna waciciela restauracji, czonka rodziny, ktra od dwudziestu lat stopniowo si przenosia z okolic Siedziby Starego Francuza do miasteczka Jefferson; rodziny dostatecznie rozgazionej, eby wybra go do ciaa ustawodawczego z pominiciem wyborw publicznych. Siedzia nieruchomo z zimn fajk w rku. I nagle wsta, i przeszed do wagonu dla palcych. Zobaczy tam Snopesa w przejciu, opierajcego si udem o porcz kanapki zajtej przez czterech mczyzn i ywo gestykulujcego nie zapalonym cygarem. Podchwyci jego spojrzenie i skin na niego z platformy. Po chwili Snopes podszed, z paszczem przerzuconym przez rk. - Co sycha w stolicy? - zapyta Horace. Snopes zacz mwi swym szorstkim, stanowczym gosem. Stopniowo wyania si obraz gupich, drobnych machinacji, ktre zwykle miay co gupiego, drobnego na celu, a ktrych widowni byy przewanie pokoje hotelowe, gdy znienacka wpadali tam, E torsami usztywnionymi liberi, hotelowi gocy, owiewani dyskretnym podmuchem damskich spdnic w zamykajcych si szybko drzwiach szaf. - Ilekro pan bdzie w miecie... - powiedzia Snopes. - Zawsze mio mi oprowadza chopcw. Pyta pan Strona 59

3134 kogo z tamtejszych o cokolwiek i kady tylko si dziwi, e to, o co pan pyta, w ogle istnieje. Ale Cla'ence Snopes zawsze wie, gdzie co jest. Podobno ma pan dosy cik spraw w Jefferson. - Jeszcze trudno powiedzie. - I Horace przystpi do rzeczy. - Byem dzi po drodze w Oxford na uniwersytecie i rozmawiaem z koleankami mojej pasierbicy. Jednej z jej najserdeczniejszych przyjaciek ju tam nie ma. Panienka z Jackson, nazywa si Temple Drake. Snopes patrzy na niego mtnymi, blisko osadzonymi oczkami. - Aha, ta maa sdziego Drak - powiedzia. - Ta, co ucieka. - Ucieka? - zapyta Horace. - Ucieka do domu, prawda? Dlaczego? le si uczya? - Nie wiem. Kiedy to wyszo w gazecie, ludzie myleli, e ucieka z jakim gachem. Moda na te maestwa koleeskie. - Ale kiedy wrcia do domu, chyba ju wiedzieli, e to nie to? No, no, Belle bdzie zdumiona. Co ona teraz robi? Obija si po Jackson pewnie? - Jej tam nie ma. - Nie ma? - zapyta Horace. Czu na sobie wzrok Snopesa. - A gdzie jest? - Papcio wysa j z ciotk gdzie na pnoc. Do Michigan. Podali w gazecie par dni pniej. - Aha - powiedzia Horace. Trzyma jeszcze zimn fajk i stwierdzi, e szuka w kieszeni zapaek. Odetchn gboko. - Ta gazeta w Jackson to zupenie dobra gazeta. Uwaana za najbardziej wiarygodn gazet w caym stanie, prawda? - Jasne - powiedzia Snopes. - Czy pan by w Oxford po to, eby dowiedzie si, gdzie ona jest? - Nie, nie. Po prostu spotkaem przypadkowo przyjacik mojej crki i std wiem, e jej tam ju nie ma. No, zobaczymy si w Holly Springs. - Jasne - powiedzia Snopes. Horace wrci do sypialnego wagonu, usiad i zapali fajk. Kiedy pocig zwalnia w Holly Springs, wyszed na platform, ale szybko si cofn. Z ssiedniego wagonu wanie wychodzi Snopes; sucy kolejowy ze stokiem w rce otworzy drzwi wagonu i opuci stopie. Snopes wysiad. Wyj co z kieszeni i da temu Murzynowi. - Masz, George - powiedzia. - Zapal sobie cygaro. Horace wysiad. Snopes oddala si w przybrudzonym kapeluszu, sterczcym o p gowy wyej nad innymi. Horace spojrza na sucego. - On to panu da? Murzyn podrzuci cygaro na doni. Woy je do kieszeni. - Co pan z nim zrobi? - zapyta Horace. - Ja tam bym go nie da nikomu znajomemu - powiedzia Murzyn. - Czsto on taki hojny? - Kilka razy do roku. Chyba to zawsze ja si na niego natykam... Dzikuj panu! Horace zobaczy, e Snopes wchodzi do poczekalni. Brudny kapelusz i szeroki kark znw znikny mu z oczu i z myli. Znw nabi fajk. Spacerujc po ulicy w pobliu stacji usysza, jak nadjeda pocig do Memphis. Gdy wrci na stacj, ten pocig sta ju przy peronie. Przed otwartymi drzwiami wagonu Snopes rozmawia z jakimi dwoma modymi ludmi w nowych somkowych kapeluszach, przy czym zarwno w pochyleniu jego tgich ramion, jak i w ruchach byo co nieuchwytnie metorskie-.go. Pocig gwizdn. Modziecy wskoczyli do wagonu. Horace wycofa si za wgie stacyjnego budynku. Potem idc do swojego pocigu zobaczy, e Snopes idzie przed nim i wsiada do wagonu dla palcych. Wystuka popi z fajki, wsiad do innego wagonu i zaj miejsce na jego kocu, tyem do kierunku jazdy. XX

- Gdy Horace wychodzi ze stacji w Jefferson, zatrzyma si przy nim jaki samochd jadcy w stron rdmiecia. Bya to takswka, ktr on zwykle jedzi do siostry. - Tym razem podwioz pana za darmo - powiedzia kierowca. - Bardzo dzikuj - powiedzia Horace. Wsiad. Wjechali na rynek o godzinie, jak wskazywa zegar na gmachu sdu, smej dwadziecia, ale w jej oknie w hotelu nie byo wiata. Strona 60

3134 - Moe dziecko pi - powiedzia Horace. - Zechce mnie pan tylko podrzuci do hotelu. Zorientowa si, e kierowca patrzy na niego z dyskretn ciekawoci. - Nie byo pana dzi w miecie - powiedzia kierowca. - Nie byo mnie - potwierdzi Horace. - Ale co? Stao si tu co dzisiaj? - Ona ju nie mieszka w hotelu. Syszaem, e pani Walker zabraa j do wizienia. - Och - powiedzia Horace. - Wysiadam przed hotelem. W hallu nie zasta nikogo. Dopiero po chwili ukaza si waciciel, czowiek szpakowaty, z wykaaczk w zbach, w kamizelce rozpitej na schludnym brzuszku. Kobiety w hotelu nie byo. - To te kocielne paniusie - powiedzia waciciel hotelu. Zniy gos trzymajc wykaaczk ju w palcach. Przyszy dzi rano. Caa ich delegacja. Wie pan chyba, jak to jest. - Czy to znaczy, e pan pozwala Kocioowi baptystw dyktowa, jakich pan tu moe mie goci? - To te paniusie. Wie pan, jak to jest, kiedy one ju raz si do czego przyczepi. Mczyzna po prostu musi ustpi i zrobi, co mwi. Oczywicie, jeeli chodzi o mnie... - Boe, gdyby tu by mczyzna... - Psst! - powiedzia waciciel. - Wie pan, jak to z nimi jest... - Ale oczywicie mczyzny tu nie byo, eby... I pan siebie uwaa za mczyzn, pan, ktry pozwala... - Mam swoj pozycj i chc si na niej utrzyma - wyjani waciciel hotelu pojednawczo - skoro ju o tym mowa... - Cofn si o krok do kontuaru. - I chyba mog sam decydowa, kto bdzie mieszka w moim domu, a kto nie - powiedzia. - I znam jeszcze niejednego takiego, nawet nie w odlegoci jednej mili, ktry najlepiej zrobi, jak wemie przykad ze mnie. Nikomu nie jestem zobowizany. W kadym razie nie panu. - Gdzie ona teraz jest? Czy moe wypdzili j z miasta? - To ju nie moja sprawa, dokd kto jedzie, kiedy si std wymelduje. - Waciciel odwrci si plecami. I doda: - Wydaje mi si, e kto jednak dal jej dach nad gow. - Tak - powiedzia Horace. - Chrzecijanie. Chrzecijanie. Ruszy do drzwi. Waciciel hotelu przywoa go z powrotem. Wyj jaki papier z szafki na listy. Wic on wrci do kontuaru. Ta kartka ju na kontuarze leaa. Waciciel hotelu, z wykaaczk sterczc mu z ust, opar si o kontuar okciami, - Powiedziaa, e pan to zapaci - rzek. Wic Horace zapaci rachunek, odliczajc pieni-,dze drc rk. Wkroczy na dziedziniec wizienia, podszed do drzwi i zapuka. Po chwili przysza z latark jaka chuda kobieta w mskim paszczu, ktry przytrzymywaa na piersi. Zerkna na niego i zanim zdy si odezwa, powiedziaa: - Pan pewno szuka pani Goodwin. - Tak. Ae skd... skd... - Pan jest adwokatem. Ju tu pana widziaam. Ona jest tutaj. pi teraz, - Dzikuj - powiedzia Horace. - Dzikuj. Wiedziaem, e kto... Nie mogem uwierzy w to, e... - Zawsze przecie u mnie znajdzie si ko dla matki z dzieckiem - powiedziaa kobieta. - Mnie tam nie obchodzi, co mwi Ed. Chce pan od niej czego specjalnie? Bo ona pi teraz. - Nie, nie. Chciaem tylko... Kobieta patrzya na niego znad latarki. - To nie trzeba jej dzi budzi. Z rana pan tu przyjdzie i postara si dalej o jaki pensjonat. Nie pali si. Nazajutrz po poudniu, znw wynajtym samochodem, pojecha do siostry. Powiedzia jej, co si stao. - Teraz musz j wzi do domu. - Nie do mojego domu - powiedziaa Narcissa. Spojrza na ni. Powoli i starannie zacz nabija fajk. - Nie ma wyboru, moja droga. Chyba sama to widzisz. - Nie w moim domu - powiedziaa Narcissa. - Mylaam, emy to ju uzgodnili. Zapali fajk i starannie pooy zapak na palenisku kominka. - Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, e j wyrzucili na ulic i e... - To dla niej raczej nie jest szczeglny cios. Do ulicy powinna by przyzwyczajona. Spojrza na Narciss. Woy fajk w usta i starannie rozarzy cay tyto, patrzc, jak raka mu dry na cybuchu. - Posuchaj. Jutro prawdopodobnie ka jej wyjecha z miasta. Tylko dlatego e przypadkiem nie wysza za m za czowieka, ktrego dziecko nosi po tych uwiconych chodnikach. Ale kto im o tym donis? To wanie chc wiedzie. Przecie w Jefferson nikt o tym nie wiedzia z wyjtkiem... - Ja dowiedziaam si o tym od ciebie - powiedziaa Panna Jenny. - Ale, Narcisso, dlaczego... Strona 61

3134 - Nie w moim domu - powtrzya Narcissa. - No - powiedzia Horace. Zacign si tak, eby wyrwna ar w fajce. - To oczywicie rozstrzyga spraw powiedzia cierpko, niedbale. Narcissa wstaa. - Zostaniesz na noc? - Co? Nie. Nie. Bd... powiedziaem jej, e przyjd po ni do wizienia i... - Possa fajk. - No, nie sdz, eby to miao jakie znaczenie. Mam nadziej, e nie ma. Zwrcona do niego, nie odchodzia. - Zostaniesz czy nie? - Nawet mgbym jej skama, e nawalia opona - powiedzia. - Czas to ostatecznie wcale nie taka za rzecz. Byle tylko wykorzysta czas w sposb waciwy, a rozciga si jak guma, dopki w ktrym miejscu nie trzanie, no i ju! Caa tragedia i rozpacz w dwch malekich kbuszkach pomidzy kciukiem jednej i palcem wskazujcym drugiej rki. - Zostaniesz czy nie zostaniesz, Horace? - zapytaa Narcissa. - Chyba zostan - powiedzia. Lea w ku. Lea w ciemnociach ju od godzimy i gdy - raczej wyczuwalnie ni widzialnie - drzwi pokoju si otworzyy. Siostra. Podnis si na okciu. Zacza przybiera wyraniejszy ksztat zbliajc si do ka. Podesza i spojrzaa na niego. - Jak dugo jeszcze zamierzasz to cign, Horace? - Tylko do rana odpowiedzia. - Wracam do miasta. Nie musisz widywa si ze mn. Staa przy ku nieruchomo. Po chwili zabrzmia nad nim jej zimny, nieugity gos. - Przecie wiesz, o czym mwi. - Przyrzekani ci, e ju jej nie wprowadz do twojego domu. Chcesz, to przylij tam Isoma, eby ukry si w kannach na klombie i ledzi mnie Milczaa. - Moe masz co przeciwko temu, e ja tam mie-szkam? - zapyta. - Nie obchodzi mnie, gdzie ty mieszkasz. Obcho-dzi mnie tylko, gdzie mieszkam ja. Mieszkam tutaj, w tym miecie. I bd musiaa mieszka tu nadal. Ty jeste mczyzn. Dla ciebie to nieistotne. Moesz wyjecha. - Aha - powiedzia. Lea spokojnie. Staa nad nim nieruchomo. Rozma-wiali spokojnie, jak o deseniu tapety albo o doborze potraw. - Czy nie rozumiesz, e to jest moje rodzinne mia-sto, w ktrym musz y a do mierci? W ktrym si urodziam. Nie obchodzi mnie, dokd ty chodzisz i co robisz. Nie obchodzi mnie, ile masz kobiet i kim one s. Ale nie mog dopuci do tego, eby mj brat zadawa si z kobiet, o ktrej ludzie mwi. Wtpi, czy cokolwiek by zrobi przez wzgld na mnie. Musisz jednak mie wzgld na pami naszego ojca i naszej matki. Zabierz j do Memphis. Mwi, e odmwie porczenia za tego czowieka, bo nie chciae zwolnienia go z aresztu. Zabierz j do Memphis. Moesz dla niego wymyli jakie kamstwo i o wyjedzie do Memphis rwnie. - Aha. Wic tak ty mylisz? - Ja nic nie myl na ten temat. W ogle mnie to nie obchodzi. Ale ludzie w miecie myl. Wic nieistotne, czy to prawda, czy nie. Dla mnie osobicie istotny jest tylko fakt, e codziennie zmuszasz mnie do mwienia kamstw w twojej obronie. Wyjed std, Horace. Kady z wyjtkiem ciebie ju by poj, e to sprawa morderstwa z premedytacj. - Z jej powodu, oczywicie. Zapewne i tak te mwi w tym swoim wszechmocnym odr sanctitatis. Czy ju zaczli mwi, e to ja zamordowaem? - Wedug mnie nic nie zmienia fakt, kto zamordowa. Chodzi o to, czy zamierzasz dalej miesza si do tej sprawy? Teraz, kiedy ludzie ju wierz, e ty i ona zakradacie si noc do mojego domu. Jej zimny, nieugity gos rzebi nad nim te sowa w ciemnociach. Przez okno z podmuchem ciemnoci dolatyway senne dysonanse cykad i wierszczy. - A ty czy w to wierzysz? - zapyta. - Nieistotne, w co ja wierz. Wyjed std, Horace. Prosz. - Mam zostawi j... ich, na pastw losu? - We adwokata, jeeli on jeszcze upiera si, e jest niewinny. Ja zapac. Mona znale lepszego adwokata do spraw karnych, ni ty sam jeste. Ona nie bdzie wiedziaa. Jej to nawet bdzie obojtne. Czy nie rozumiesz, e ta kobieta ci zwodzi, eby wydosta go z wizienia za darmo? Nie wiesz, e ma gdzie ukryte pienidze? Jutro wracasz do miasta, prawda? - Odwrcia si wtapiajc w czer. - Ale nie wyjedaj przed Strona 62

3134 niadaniem. Nazajutrz przy niadaniu siostra zapytaa: - Kto bdzie w tym procesie wystpowa jako oskaryciel? - Prokurator okrgowy. Dlaczego pytasz? Zadzwonia na suc i kazaa poda wiey chleb. Horace patrzy na ni. - Dlaczego o to pytasz? - powtrzy i po chwili powiedzia: - Cholerny may ptak. - Mwi o prokuratorze okrgowym, ktry te wychowa si w Jefferson i ktry razem z nimi obojgiem chodzi do miejskiej szkoy. - Sdz, e to on by spryn tej Sprawy przedwczoraj wieczorem. W hotelu. Wyrzucenie jej z hotelu dla nastawienia opinii, kapita polityczny. Na Boga, gdybym wiedzia, gdybym by pewny, e on to zrobi tylko po to, eby wybrali go do Kongresu... Po odejciu Horace'a Narcissa posza na gr do pokoju Panny Jenny. - Kto jest prokuratorem okrgowym? - zapytaa. - Znaa go od urodzenia - powiedziaa Panna Jenny. - Nawet gosowaa na niego. Eustace Graham. Na co ci ta informacja? Czy rozgldasz si za nastpc Gowana Stevensa? - Po prostu byam ciekawa - powiedziaa Narcissa. - Bzdura - achna si Panna Jenny. - Ty nie jeste ciekawa. Cigle tylko zaczynasz co mota, a potem przestajesz, dopki nie nawinie ci si co innego. Horace natkn si na Snopesa, ze szczkami popielatymi od pudru i w oparach zapachu brylantyny wychodzcego od fryzjera. W gors koszuli poniej muszki Snopes mia wpit spink z imitacji rubinu, takiej jak w jego piercieniu. Muszka bya niebieska w biae groszki, te biae groszki okazyway si z bliska bardzo brudne; cay ten czowiek z karkiem wygolonym, w ubraniu odprasowanym i w poyskliwych butach emanowa czym, co kazao przypuszcza, e jest raczej oczyszczony na sucho ni umyty. - No, panie sdzio - powiedzia. - Syszaem, e ma pan troch kopotu ze znalezieniem pensjonatu dla tej swojej klientki. Jak to ja zawsze powiadam... - pochyli si i odwracajc swe rozlatane, mae oczy koloru bota, zniy gos: - Dla Kocioa nie ma miejsca w polityce, a dla kobiet nie ma miejsca ani w polityce, ani w Kociele, a co dopiero w palestrze. Niech sobie baby siedz w domu, gdzie i tak dosy jest dla nich roboty, i niech nie baagani mczynie procesu w sdzie. Poza tym mczyzna to te tylko czowiek i ma swoje sprawy, i nic nikomu do tego. Co pan z ni zrobi? - Ona jest w wizieniu - powiedzia Horace. Powiedzia to krtko i chcia i dalej. Ale Snopes niby to niechccy zastpi mu drog. - Tak czy owak, wsadzi pan kij w mrowisko. Ludzie mwi, e nie chcia pan da Goodwinowi porki, bo panu wygodnie, kiedy on siedzi... Znw Horace sprbowa i dalej. - Poowa kopotw na tym padole jest przez baby, jak to ja zawsze powiadam. Ta dziewczyna te dobrze ujebaa swojego papcia tak ucieczk. Co mi si zdaje, e on susznie postpi, e j wyprawi z naszego stanu. - Tak - powiedzia Horace sucho, z wciekoci. - Bardzom rad, e podobno ten proces zapowiada si dobrze. Mwic midzy nami, chciabym, eby dobry adwokat wystrychn tego prokuratora okrgowego na dudka. Tylko da takiemu facetowi may urzd w hrabstwie, a on od razu wyrasta z gaci. No, rad jestem, e pana spotkaem. Mam tu pewne interesy za miastem i na par dni wyjedam. Pan chyba nie wybiera si teraz w tamte strony? - Co? - zapyta Horace. - Dokd? - Do Memphis. Nie zaatwi tam panu czego? - Nie - powiedzia Horace. Ruszy dalej. Kilka krokw przeszed na olep. Stpa miarowo, zaczynajc odczuwa bl w zacinitych szczkach, mijajc ludzi, ktrzy go zagadywali, i nawet nie wiedzc o tym. XXI

W miar jak pocig zblia si do Memphis, Virgil Snopes coraz bardziej przygasa i mwi coraz mniej w przeciwiestwie do Fonza, ktry wyjadajc makagigi z woskowanego papieru, oywia si coraz bardziej, jak po zayciu jakiego rodka podniecajcego, i zdawa si nie dostrzega wprost odwrotnego nastroju przyjaciela. Nie przestawa te mwi, gdy z nowymi walizkami z imitacji skry, w nowych Strona 63

3134 kapeluszach przekrzywionych modnie na bakier nad ogolonymi karkami wysiedli z pocigu na dworcu Memphis. W poczekalni zapyta: - No, to gdzie idziemy najpierw? Virgil nie odpowiedzia. Kto ich potrci. Fonzo przytrzyma na gowie kapelusz. - To gdzie idziemy? - zapyta, po czym spojrza na Virgila, na jego twarz. - Co si stao? - Nic si nie stao - powiedzia Virgil. - No, to gdzie idziemy? Ty ju bye. Ja nie. - Myl, eby si troch porozglda - powiedzia Virgil. Fonzo patrzy na niego porcelanowoniebieskimi oczami. - Co ci ugryzo? W pocigu to opowiada, ile razy bye w tym Memphis. ebym tak zdrw by, jak ty nigdy nie... Kto potrci ich, rozdzieli; zacz midzy nimi przepywa strumie ludzi; ciskajc walizk i kapelusz Fonzo przepchn si z powrotem do przyjaciela. - I jeszcze jak byem! - powiedzia Virgil patrzc wokoo szklistym wzrokiem. - No, to gdzie idziemy? Tam si otworzy a jutro rano o smej. - To do czego ci tak pilno? - No, tu, na tej stacji nie mam zamiaru nocowa... Co robie, kiedy przyjedae tu przedtem? - Do hotelu si szo - powiedzia Virgil. - Do ktrego? Tu jest niejeden hotel. Mylisz, e tyle narodu zmieci si w jednym hotelu? Ktry to by hotel? Virgil mia oczy te blado, porcelanowoniebieskie Patrzy wokoo szklistym wzrokiem. - Hotel "Gayoso" - powiedzia. - No, to idziemy do niego - powiedzia Fonzo. Ruszyli ku wyjciu. Jaki czowiek spojrza na nich i krzykn: "Takswka!" Inny, w czerwonej czapce, usiowa wzi od Fonza walizk. - Uwaaj pan - powiedzia Fonzo zabierajc mu walizk z rk. Na ulicy wicej kierowcw szczekao do nich: "Takswka!" - Wic to jest Memphis - powiedzia Fonzo. - Ktrdy teraz? - Nie usysza odpowiedzi. Rozejrza si i zobaczy Virgila odchodzcego od jednego z kierowcw. - Co ty... - Tdy - powiedzia Virgil. - To niedaleko. To byo ptorej mili. Od czasu do czasu przekadali walizki z rki do rki. - Wic to jest Memphis - powiedzia Fonzo. - Gdzie ja siedziaem przez cae ycie? Gdy wchodzili do "Gayoso", odwierny sign po ich walizki. Wyminli go szybko i weszli do hallu, ostronie stpajc po tafelkach podogi. Virgil zatrzyma si. - Chod - powiedzia Fonzo. - Zaczekaj - powiedzia Virgil. - Mylaem, e tu by przedtem - powiedzia Fonzo. - A byem. W tym tutaj za drogo. Bd chcieli dolara dziennie. - No, to gdzie idziemy? - Myl, eby si troch porozglda. Wrcili na ulic. Bya godzina pita. Rozgldajc si szli z walizkami w rkach. Doszli tak do innego hotelu. Zajrzeli do hallu i zobaczyli marmury, miedziane spluwaczki, zapdzonych chopcw hotelowych, ludzi siedzcych pord palm. - Ten tak samo niedobry - powiedzia Virgil. - No, to gdzie idziemy? Nie moemy przecie chodzi tam na powrt przez ca noc. - Chod ju std, z tej ulicy - powiedzia Virgil Zboczyli z ulicy Gwnej. Na nastpnym rogu Virgil znw skrci. - Sprbujemy tdy. Byle daleko od tych wiel-lkich luster i czarnych map. Bo wanie za to oni ka- paci. - Dlaczego? Przecie to ju mieli kupione, kiedy-my tam weszli. Wic dlaczego my musimy za to paci? - A gdyby kto je potuk, kiedymy tam byli, i nie mogliby go zapa, mylisz, e puciliby nas za darmo? Kazaliby nam zapaci nasz cz. O p do szstej wkroczyli w wsk, odrapan ulic drewnianych domw i podwrek penych rupieci. Po chwili doszli do jakiego dwupitrowego domu na maym podwrku z trawnikiem. Wejcie do domu osaniaa udajca ganek maa przybudwka z drewnianej gstej kratki. Na schodkach siedziaa tga kobieta w lunej sukni i patrzya na dwa biae kudate psy, ktre biegay po podwrku. Strona 64

3134 - Sprbujemy tutaj - powiedzia Fonzo. - To nie hotel. Gdzie masz wywieszk? - Jak to nie hotel? - zapyta Fonzo. - Hotel jak nic. Sysza kto kiedy, eby w pojedynk mieszka w dwupitrowym domu? - Nie moemy wej tdy - powiedzia Virgil. - Bo to ty. Nie widzisz tego wychodka? Wskaza gow drewniane okratowanie. - No to zajdziemy od frontu - powiedzia Fonzo. - Chod. Przecznic przeszli na rwnoleg ulic. Zobaczyli rzd salonw wystawowych z samochodami. Stanli na rodku jezdni trzymajc walizki w prawych rkach. - ebym tak zdrw by, jake tu nigdy nie by - powiedzia Fonzo. - Wracajmy. To tam musi by front. - Co ty! Z tym wychodkiem przybudowanym do drzwi! - powiedzia Fonzo. - Moemy zapyta si tej pani. - Kto moe? Bo ja nie. Wrcili. Kobiety i psw nie byo. - No i widzisz - powiedzia Fonzo. - Widzisz? - Zaczekajmy troch. Moe ona wrci. - Ju prawie sidma godzina - powiedzia Fonzo. Postawili walizki przy ogrodzeniu. W grze zapalone ju wiata migotay w szeregu okien na tle wysokiego, pogodnego nieba zachodu. - Szynka mi pachnie - powiedzia Fonzo. Podjechaa takswka. Z takswki wysiada pulchna jasnowosa kobieta, a za ni wysiad mczyzna. Patrzyli, jak ci dwoje id do domu i wchodz za drewniane okratowanie. Fonzo wcign powietrze przez zby. - Niech mnie cholera, jeeli oni nie... - szepn. - Moe to jej m - powiedzia Virgil. Fonzo podnis swoj walizk. - Chod. - Zaczekaj - powiedzia Virgil - daj im troch czasu. Czekali. Mczyzna wyszed, wsiad do takswki i odjecha. - To nie moe by jej m. Ja bym jej nie zostawi. Chod - powiedzia Fonzo i otworzy furtk. - Zaczekaj - powiedzia Virgil. - Ty sobie zaczekaj - powiedzia Fonzo. Virgil wzi walizk i poszed za nim. Przystan z tyu, gdy Fonzo ostronie otworzy drzwi i zajrza. - O, psia noga! - powiedzia. Wszed. Byy tam jeszcze drugie drzwi, oszklone, zasonite od wewntrz. Fonzo zapuka. - Nie moge nacisn tego guzika? - zapyta Virgil. - Nie wiesz, e ludzie w miecie nie otwieraj na adne pukanie? - To nacisn - powiedzia Fonzo. Zadzwoni. Drzwi otworzya ta kobieta w lunej sukni; syszeli za ni psy. - Ma tu pani jaki wolny pokj? - zapyta Fonzo. Pani Reba spojrzaa na nich - na ich nowe kapelusze i walizki. - Kto panw przysa? - zapytaa. - Nikt. My sami z siebie. - Pani Reba spojrzaa na niego. - Bo tamte hotele to za drogie. Pani Reba odetchna chrapliwie. - Wy nie tutejsi? - Mymy przyjechali na robot - powiedzia Fonzo. - Mamy zamiar sporo czasu tu zosta. - Jeeli nie jest za drogo - powiedzia Virgil. Pani Reba spojrzaa na niego. - A skd przyjechalicie, kotu? Powiedzieli jej skd, i jak si nazywaj. - Mamy zamiar zosta tu miesic albo i wicej, jak bdzie nam odpowiada. - No, chyba bdzie odpowiada - rzeka po chwili. Patrzya na nich. - Mog warn wynaj pokj, ale za dopat za kady raz, kiedy ta robota bdzie w pokoju. Musz z czego y, tak jak kady. - Nie bdzie adnej w pokoju. Mamy robot w kolegium - powiedzia Fonzo. - W jakim kolegium? - zapytaa pani Reba. - W kolegium fryzjerskim - odpowiedzia Fonzo. - A to dopiero! - powiedziaa pani Reba. - Ty koguciku! I zacza si mia, przyciskajc rk do piersi. Patrzyli na ni rzeczowi, powani, gdy miaa si i chwytaa Strona 65

3134 chrapliwie oddech. - Boe, Boe - powiedziaa. - Wejdcie. Prosz. Pokj by na samej grze od tyu. Pani Reba pokazaa im drzwi azienki. Ledwie pooya rk na klamce, zza drzwi dolecia gos kobiecy: - Momencik, kotuniu! I drzwi si otworzyy, i ona mina ich w kimonie. Patrzyli, jak idzie w gb korytarza, wstrznici a do gbi swoich modych istot smug zapachu, ktra pozostawia za sob. Fonzo ukradkiem szturchn Virgila. Gdy wrcili do pokoju, powiedzia: - To bya druga. Ta pani ma dwie crki. A to ci heca! Wpadem midzy same baby jak liwka w kompot. Dugo nie mogli zasn tej pierwszej nocy, w obcym ku, w obcym pokoju, w pogwarze gosw z zewntrz. Syszeli miasto obce a wywoujce mnstwo skojarze, dalekie a nieuchronne; grone i pene obietnic zarazem - gboki, nieustanny szum, ponad ktrym migotay i faloway wiata niewidocznych latar; i w tych kolorowych spiralach wspaniaoci ju zaczynay si porusza kobiety agodnie wabice nieznan rozkosz i wszystkimi dziwami, jakich pragnie tsknota. Fonzowi wydawao si, e otaczaj go warstwy za warstwami rowych rolet i wrd nich w szelecie jedwabiu, w zdyszanych szeptach jego modo, wszechmocna jak bstwo, wcielaa si w tysic rnych postaci. "Moe to si zacznie ju jutro - myla. - Moe jutro wieczorem..." Przez szczelin nad rolet wpado wiato i szerokim wachlarzem rozcigno si na suficie. Z dou. poniej okna, usysza gos kobiety, a potem gos mczyzny, i zaraz te gosy stopiy si w szmer; trzasny jakie drzwi. Kto, kobieta wchodzia po schodach, z powistem dugiej spdnicy, z szybkim stukotem twardych damskich obcasw. I poznawa odgosy domu: gwar, miech, dwiki pianoli. - Syszysz to? - zapyta szeptem. - Mnie to si wydaje, e ta pani ma duo dzieci - powiedzia Virgil rozespany. - Dzieci, do diaba - powiedzia Fonzo. - To jest przyjcie. Chciabym tam by z nimi. Trzeciego dnia, gdy rankiem wychodzili z domu, nrzy drzwiach czekaa na nich pani Reba. Potrzebowaa ich pokoju w godzinach popoudniowych, pod jich nieobecno. W miecie by zjazd tajnej policji, fwlc spodziewaa si wikszego napywu klientw. i - Waszym rzeczom nic si nie stanie - powiedzia-jjta. - Ka Minnie wszystko przedtem pozamyka. 'Z mojego domu nikt warn niczego nie zwdzi. | - Czym ta pani si zajmuje, jak mylisz? - zapyta Fonzo, gdy wyszli na ulic. - Ja nie wiem - powiedzia Virgil. - Chciabym u niej pracowa w kadym razie - powiedzia Fonzo. - Tyle tych panien w kimonach i bieganiny. - Guzik by z tego mia - powiedzia Virgil. To wszystko matki. Nie syszae ich mw? Nazajutrz po powrocie z kursw znaleli pod umywalni damskie majtki. Fonzo podnis je. - Ta pani jest krawcow - powiedzia. - Mnie te tak si wydaje - powiedzia Virgil. - Zobacz, czy ci nie wziy czego z rzeczy. Wydawao si, e ten dom jest peen ludzi wcale nie sypiajcych w nocy. Syszeli o kadej porze ruch ,na schodach i wci Fonzo by wiadom bliskoci kobiet, kobiecego ciaa. To docierao do jego samotnego ka i mia wtedy wraenie, e otaczaj go kobiety, gdy tak lea obok chrapicego miarowo Virgila i owi wytonym suchem szepty i szelesty jedwabiu, ktre dolatyway zza cian i spod podogi i wydaway si skadnikiem tych cian i podogi tak jak deski i tynk - i myla o tym, e jest w Memphis ju od dziesiciu dni, a pozna dotychczas tylko paru chopcw na kursach fryzjerskich. I co noc, gdy wiedzia, e Virgil ju pi, wstawa z ka i odsuwa zasuwk na drzwiach, pozostawia drzwi uchylone, c, kiedy nic si nie dziao. Dwunastego dnia powiedzia Virgilowi, e z koleg Z kursw fryzjerskich pjd na dziewczynki. - A gdzie? zapyta Virgil. - Nic si nie bj. Chod. Ju ja si wywiedziaem. I jak pomyl, e dwa tygodnie jestem w Memphis jak gupi... - Duo to bdzie kosztowa? - zapyta Virgil. - Miae w yciu jak zabaw za darmoch? - zapyta Fonzo. - Chod. - Pjd - powiedzia Virgil - ale nie mam zamiaru wyda ani grosza. - Ciekawym, czy tak powiesz, kiedy ju tam bdziemy - powiedzia Fonzo. Kolega fryzjer zaprowadzi ich do burdelu. Po wyjciu stamtd Fonzo powiedzia: - I pomyle, jestem tu dwa tygodnie i wcale o tym domu nie wiedziaem. Strona 66

3134 - Ja to bym wola, eby dalej nie wiedzia - powiedzia Virgil. - Trzy dolary mnie kosztowao. - A nie byo warte? - zapyta Fonzo. - Nic nie jest warte a trzy dolary, czego nie mona zabra ze sob - powiedzia Virgil. Gdy dochodzili do domu pani Reby, Fonzo zatrzyma si. - Musimy wej po cichu - powiedzia. - Bo jakby si ta pani skapowaa, gdziemy byli i comy robili, pewnie by nam nie daa mieszka tu z nimi wszystkimi. - eby wiedzia. Niech ci diabli - powiedzia Virgil. - Mao, e przez ciebie wydaem a trzy dolary, jeszcze nas obu wyrzuc. - Rb tylko to co ja - powiedzia Fonzo. - I nic wicej. Nie odzywaj si. Wpucia ich Minnie. Pianola ryczaa na cay regulator. W drzwiach w gbi hallu stana pani Reba z cynowym kuflem w rce. - No, no - powiedziaa. - Co pno dzi wracacie, chopcy. - Owszem - przyzna Fonzo popychajc Virgila w stron schodw. - Bylimy na zebraniu w domu modlitwy. W ku w ciemnociach nadal syszeli pianol. - Trzy dolary przez ciebie wydaem - powiedzia Virgil. - O, nie gadaj - powiedzia Fonzo. - Jak pomyl, e jestem tutaj prawie dwa tygodnie... Nazajutrz po zajciach wracali o zmierzchu wrd wiate mrugajcych, zaczynajcych ju pon i janie, wrd kobiet cielistonogich spotykajcych si z mczyznami i wskakujcych do samochodw, i w ogle. - A nie wyda by tak teraz trzech dolarw? - zapyta Fonzo. - Mnie si zdaje, e lepiej nie chodzi tam co wieczr - powiedzia Virgil. - Za drogo wyniesie. - Racja - powiedzia Fonzo. - I kto mgby nas zobaczy, powiedzie tej pani. Przeczekali dwie noce. - Teraz to ju bdzie nas kosztowao po sze do-, larw - powiedzia Virgil. - Wic nie chod - powiedzia Fonzo. Gdy wracali, Fonzo powiedzia: - Staraj si dobrze udawa dzisiaj. Wtedy o mao ta pani nas nie zapaa, tak le udawae. - No to co, jak nas zapie? - zapyta Virgil pospnie. - Przecie nie moe nas zje. Stali przed drewnianym okratowaniem, szepczc. - Skd wiesz, e nie moe? - zapyta Fonzo. - No, to nie musi. - Skd wiesz, e nie musi? - No, nawet niech musi - powiedzia Virgil. Fonzo otworzy drzwi w drewnianej kratce. - Szkoda mi tych szeciu dolarw - powiedzia Virgil. - Wolabym, eby nie byo szkoda, ale nie poradz. Wpucia ich Minnie. Powiedziaa: - Kto tu jest do panw. Czekali w hallu. - Ju wpadlimy - powiedzia Virgil. - A mwiem ci, eby nie wyrzuca tych pienidzy. - Ach, zamknij si - powiedzia Fonzo. W drzwiach ukaza si, obejmujc blondynk w czerwonej sukni, wysoki grubas w kapeluszu na bakier. - No i masz, Clarence! - powiedzia Virgil. W ich pokoju Clarence zapyta: - W jaki sposb dostalicie si tutaj? - Po prostu emy trafili - powiedzia Virgil. Opowiedzieli, jak to byo. W brudnym kapeluszu, z cygarem w palcach Clarence siedzia na ku. - A skd wrcilicie teraz? - zapyta. Nie odpowiedzieli. Patrzyli czujnie, z twarzami bez wyrazu. - No, mwcie. Ja i tak wiem. Gdzie to byo? Powiedzieli mu. - W dodatku trzy dolary mnie kosztowao - powiedzia Virgil. - Niech mnie cholera wemie, jak nie jestecie dwaj najwiksi durnie po tej stronie Jackson - powiedzia Clarence. - Idziemy! Poszli za nim potulnie. Poprowadzi ich z domu pani Reby na trzeci czy czwart przecznic. Przeszli przez ulic sklepw i teatrzykw murzyskich i skrcili w uliczk wsk i ciemn, gdzie zatrzyma ich pod owietlonymi, zasonitymi czerwieni rolet oknami jakiego domu. Nacisn dzwonek przy drzwiach. Usyszeli muzyk w tym domu, ostre gosy i kroki. Wpuszczono ich na korytarz zupenie pusty i o cianach zupenie goych, gdzie dwch obszarpacw Murzynw kcio si z pijanym biaym w zatu-szczonym kombinezonie. Przez otwarte drzwi zobaczyli pokj peen ciemnoskrych kobiet w jaskrawych sukniach, z wosami zaondulowanymi i z umiechami byskajcymi zotem. Strona 67

3134 - Przecie to czarnuchy - powiedzia Virgil. - Jasne, e czarnuchy - powiedzia Clarence. - Ale widzisz ty? - Machn banknotem kuzynowi przed nosem. - Forsa jest lepa na kolory. XXII

W trzecim dniu poszukiwa Horace znalaz mieszkanie dla kobiety i dziecka. By to pokj w walcym si domu na p obkanej biaej staruszki, ktra warzya rzekomo czarodziejskie zioa dla Murzynw. Ten dom przy skraju miasteczka sta na malekiej parceli gsto zaronitej wysokim do pasa zielskiem, tworzcym nieprzerwan dungl wzdu fasady. Tylko od kuchni biega wydeptana cieka do poamanej furtki na tyach. Przez ca noc w obdnych gbinach domu palio si mtne wiateko i prawie o kadej z dwudziestu czterech godzin doby mona byo tam na tyach zobaczy jaki wz czy bryczk z uwizanym zaprzgiem i Murzyna, wchodzcego lub wychodzcego tylnymi drzwiami. Kiedy zrewidowali ten dom policjanci szukajc whisky. Nie znaleli nic poza kilkoma wizkami ususzonych zi i zbiorem brudnych butelek z jakim pynem, o ktrym mogli powiedzie jedynie, e alkohol to nie jest, gdy przytrzymywana przez dwch z nich ta starucha, z kosmykami tustych szpakowatych wosw na poyskliwej ruinie twarzy, nie przestawaa ich ly ochrypym gosem. Na poddaszu w pokoju, gdzie stao tylko ko i beczka pena odpadkw mieci niewiadomego pochodzenia i gdzie od wieczora do rana chrobotay myszy, kobieta znalaza dom. - Tu bdzie pani dobrze - powiedzia Horace. - Moe pani zawsze zatelefonowa do mnie do... - poda jej nazwisko ssiada. - Albo nie, zaraz. Jutro na nowo zao telefon. Wtedy bdzie pani moga... - Tak - powiedziaa kobieta. - Chyba lepiej, eby pan tu nie przychodzi. - Dlaczego? Myli pani, e to by... e ja nie gwid na... - Musi pan tu mieszka w tym miecie. - Niech mnie pieko pochonie, jeeli bd mieszka tutaj. Ju i tak zbyt wielu kobietom pozwoliem zaatwia za mnie moje sprawy i skoro ci panto-flarze... Ale wiedzia, e to czcze sowa. I wiedzia, e ona to wie, bo ma w sobie zapas owej drzemicej w kadej kobiecie podejrzliwoci nieugitej wobec wszelkich ludzkich postpkw, ktra wydaje si dopatrywaniem w innych wasnej przewrotnoci, ale ktra naprawd jest tylko praktyczn mdroci yciow. - Myl, e w razie czego znajd pana - powiedziaa. - W aden inny sposb nie daabym sobie rady. - Na Boga - powiedzia Horace. - Niech im pani nie pozwala... Wiedmy - powiedzia. -- Wiedmy. Nazajutrz Horace ju mia w domu telefon. Z siostr nie widzia si od tygodnia; nie miaa skd dowiedzie si o tym telefonie, a jednak, gdy na tydzie przed otwarciem sesji sdu usysza, jak dzwonek telefonu rozdziera cisz wieczorn, w ktrej siedzia czytajc, pomyla, e to na pewno Narcissa, i by zdumiony, bo w suchawce poprzez ryk pianoli czy radia zabrzmia ostrony, grobowy gos mski: - Mwi Snopes. Jak si pan ma, panie sdzio? - Sucham? - zapyta Horace. - Kto mwi? - Senator Snopes. Clarence Snopes. Sabo na drugim planie ryczaa pianola; mg sobie wyobrazi, jak ten czowiek w brudnym kapeluszu pochyla szerokie bary nad telefonem w drogerii czy restauracji, jak szepcze w suchawk, ktr zasania jedn ogromn, mikk, upiercienion rk, gdy drug bawi si aparatem telefonicznym. - Aha - powiedzia. - Sucham. O co chodzi? - Mam co, co mogoby pana zainteresowa. - Co, co by mogo mnie zainteresowa? - Tak mi si zdaje. To by interesowao i par innych osb. Wprost w ucho pakay Horace'owi cienkim arpeggio czy z pianoli, czy moe z radia, saksofony - sprona atwizna, ktra przypominaa ktni dwch skaczcych po klatce zwinnych map. I sysza cikie sapanie tego czowieka na drugim kocu drutu. - Dobrze - powiedzia. - Co pan wie takiego interesujcego dla mnie? - Czy rzeczywicie interesujcego, to ju pan sam osdzi. - Dobrze - powiedzia. - Jutro rano bd w miecie. Moe mnie pan znale. - I zaraz wykrzykn: - Halo! Sysza, jak ten czowiek oddycha mu prosto w ucho, zdawaoby si; spokojny, chamski oddech, nagle jako zowieszczy. - Halo! - powiedzia. Strona 68

3134 - Wic widocznie to pana nie interesuje. No, chyba spikn si w tej sprawie z drug stron, a panu ju nie bd zawraca gowy. Do widzenia. - Nie, niech pan zaczeka - powiedzia Horace. - Halo! Halo! - H? - Przyjd dzisiaj. Bd za jakie pitnacie... - Nie trzeba - powiedzia Snopes. - Mam samochd. Podjad tam do pana. Horace wyszed do bramy. Ksiyc wieci i w czar-no-srebrnym tunelu cedrw peno byo latajcych robaczkw witojaskich, jak gdyby bezmylnie kto ku ciemno szpilk. Czarne i zaostrzone na tle nieba cedry wyglday jak wycite z papieru; pochyy trawnik pokrywaa nikym poyskiem srebrna patyna. Gdzie w grze ponad owadami raz po raz aonie odzywa si lelek. Trzy samochody przejechay. Czwarty zwolni i podjecha pod bram. Horace wszed w blask reflektora. Za kierownic majaczy zwalicie Snopes, sprawiajc wraenie, e zosta tam wepchnity gr, zanim na ten samochd pooono dach. Snopes wycign rk. - No, jestem. Cze, panie sdzio. Nie wiedziaem, e pan mieszka w miecie, i najpierw prbowaem pana zapa u pa Sartoris. - No, dzikuj - powiedzia Horace. Uwolni do. - Co pan takiego ma? Snopes przechyli si nad kierownic i spod dachu samochodu wyjrza na dom. - Tu porozmawiamy - powiedzia Horace. - Nie bdzie pan musia zakrca. - Tu moe nas kto podsuchiwa - powiedzia Snopes. - Ale to ju pana rzecz. Ogromny i gruby majaczy zgarbiony, z twarz w powiacie ksiyca, sam bez rysw jak ksiyc. Horace czu na sobie jego spojrzenie. Znw dozna owego uczucia zowieszczoci jak przedtem, przy telefonie; w spojrzeniu Snopesa byo jakie wyrachowanie chytre, brzemienne w skutki. Wydawao si Horace'-owi, e widzi wasn myl to tu, to tam trzepoczc, ale wci obijajc si o zwalisty, ogromny bezruch Snopesa, jak gdyby spada na ni lawina usek baweny. - Wic dobrze. W domu - powiedzia Horace. Snopes otworzy drzwiczki. - Niech pan sam jedzie - powiedzia Horace. - Ja pjd. Snopes pojecha. Wysiad z samochodu, gdy Horace podszed. - Wic co to takiego? - zapyta Horace. Snopes znw spojrza na dom. - Garsoniera, co? - zapyta. Horace nic nie odpowiedzia. - Jak to ja zawsze powiadam, kady onaty powinien mie swj kcik, gdzie moe si czu u siebie i gdzie nikt nie wcibia nosa. Jasne, e co nieco naley si onie, ale przecie dopki ona nie wie, to si jej nie krzywdzi, no nie? Dopki robi si swoje po cichu, rzeczywicie nie daje si onie adnego powodu do alw. Racja? - Jej tu nie ma - powiedzia Horace. - Jeeli to ma by aluzja. W jakiej sprawie pan chcia si ze mn zobaczy? Znw czu na sobie wzrok Snopesa, bezceremonialny, kalkulujcy, peen niedowierzania. - No, jak to ja zawsze powiadam, nikt nie moe si wtrca do prywatnych spraw mczyzny poza nim samym. Nie mam panu tego za ze. Ale kiedy pan mnie ju pozna lepiej, to bdziesz pan wiedzia, e zanadto gadu nie jestem. Bywao si tu i wdzie... Zapali pan cygaro? Wielk rk sign do kieszeni na piersi i wycign dwa cygara. - Nie, dzikuj. Zapali wic sam, przy czym jego twarz wynurzya si w blasku zapaki jak ustawiony sztorcem placek. - W jakiej sprawie pan chcia si ze mn zobaczy? - powtrzy Horace swoje pytanie. Snopes zacign si cygarem. - Par dni temu przypadkiem nawina mi si informacja i pomylaem sobie, e bdzie miaa dla pana pewn warto. - Aha. Warto. Jak warto? - To ju pana uznanie. Mog w tej sprawie spikn si z drug stron, ale poniewa pan ziomek z Jefferson, itede... Chwilami co Horace'owi witao. Snopesowie wywodz si z okolic Siedziby Starego Francuza i nadal tam mieszkaj. Wiedzia o krtych drogach, jakimi wiadomoci przechodz z ust do ust wrd niepimiennych ludzi zamieszkujcych t cz hrabstwa. "Ale to chyba nie moe by nic takiego, co by prbowa sprzeda rzdowi stanu - pomyla. - Nawet on nie jest a tak gupi." - No wic - rzek - powinien pan powiedzie mnie. Czu na sobie spojrzenie Snopesa. - Czy przypomina pan sobie - zacz Snopes - tamten dzie, kiedy wsiad pan do pocigu w Oxford, gdzie Strona 69

3134 pan by, eby co zaa... - Tak - powiedzia Horace. Snopes zacign si, starannie wyrwnujc popi na cygarze do pewnej dugoci. Podnis rk, przesun palcami po karku. - Przypomina pan sobie, mwilimy o jednej dziewczynie? - Wic co? - To ju pana rzecz. Zapach kapryfolium unosi si po srebrnym zboczu i wylewnie, aonie powtarza raz po raz swoj skarg lelek. - Czy chce pan przez to powiedzie - zapyta Horace - e pan wie, gdzie ona jest? Snopes nie odpowiedzia. - I e za pewn cen pan mi powie? Snopes nie odpowiedzia. Horace zacisn pici i wsun je w kieszenie, a przywary mu do bokw. - Dlaczego pan myli, e ta informacja moe mnie interesowa? - To ju pana uznanie. Ja nie jestem obroc w procesie o morderstwo. Ja nie byem tam w Oxford i nie szukaem jej. Jasne, e jeeli to pana nie interesuje, spikn si z drug stron. Chciaem tylko, eby pan mia szans. Horace odwrci si ku schodkom. Ostronie jak starzec. - Usidmy - powiedzia. Snopes podszed do niego i usiad na schodkach. Siedzieli w powiacie ksiyca. - Wie pan, gdzie ona jest? - Widziaem j. - Znw przesun palcami po karku. - Tak, wanie. Jeeli jej tam nie ma albo jej tam nie byo, to zwrc panu pienidze. Uczciwiej nie mona, co? - A jaka jest paska cena? - zapyta Horace. Snopes zacign si cygarem wyrwnujc starannie popi. Niech pan mwi. Nie bd si targowa. Snopes powiedzia. - Dobrze - zgodzi si Horace. - Zapac tyle. - Podcign w gr kolana, opar na nich okcie i ukry twarz w doniach. - Gdzie ona... Zaraz. Nie jest pan przypadkiem baptyst? - Moja rodzina to, owszem, baptyci. Ja sam jestem dosy liberaem. Szerokie horyzonty pod kadym wzgldem, jak si pan przekona, kiedy pozna mnie pan lepiej. - Dobrze - powiedzia Horace z twarz ukryt w doniach. - Wic gdzie ona jest? - Ja panu zawierz - powiedzia Snopes. - Ona jest w Memphis w bajzlu. XXIII

Gdy Horace otworzy furtk pani Reby i szed do drzwi za drewnian kratk, kto zawoa go po nazwisku. By wieczr; okna w pociemniaej od opadw, uszczcej si cianie lniy bladymi spoistymi kwadratami. Horace przystan i obejrza si. Zza pobliskiego rogu ulicy zupenie jak indyk wysuwa gow Snopes. Po chwili ukaza si cay. Spojrza w gr na dom, spojrza w lewo i w prawo, po czym z ostron min przeszed wzdu ogrodzenia i wkroczy w furtk. - No, panie sdzio - powiedzia. - Chopcy to zawsze chopcy, co? - Nie poda rki. Z ow min bezczeln i czujn zarazem sta zwalisty nad Horace'em, zerkajc przez rami na ulic. - Jak to ja zawsze powiadam, jeszcze adnemu mczynie nie zaszkodzio wypuci si od czasu do czasu i... - O co chodzi? - zapyta Horace. - Waciwie czego pan ode mnie chce? - No, no, panie sdzio. Nie bd tego rozpowiada tam u nas. Niech pan t myl w ogle wyrzuci z gowy. Gdybymy my, chopcy, zaczli mwi, co wiemy, ju by aden z nas nie mg wysi z pocigu w Jefferson, no nie? - Wie pan rwnie dobrze jak ja, po co tu przyjechaem. Czego pan chce ode mnie? - Jasne, jasne - powiedzia Snopes. - Potrafi wczu si w faceta onatego itede, takiego, ktry nie ma pewnoci, czym sobie teraz czas uprzyjemnia jego poowica. - Midzy jednym a drugim urywanym zerkniciem przez rami mrugn do Horace'a. - Moesz pan by spokojny. Jak ja co wiem, to jakby wpado do studni. Tylko e mi przykro patrzy na porzdnego... Horace ruszy ku drzwiom. Strona 70

3134 - Panie sdzio - powiedzia Snopes widrujcym szeptem. Horace odwrci si. - Niech pan tu nie zostaje. - Jak to? - Zobaczy si pan z ni i od razu pan wychod. To lokal dla frajerw. Dla parobkw. Pompuj fors z czowieka jak w Monte Carlo. Poczekam tutaj i zaprowadz pana gdzie, gdzie... Horace ruszy naprzd i wszed za drewniane okratowanie. W dwie godziny pniej, gdy rozmawia z pani Reb w jej pokoju, do ktrego przez zamknite drzwi dolatyway chwilami z hallu i ze schodw kroki i gosy - wesza Minnie i podaa mu wistek papieru. - Co to jest? - zapytaa pani Reba. - To zostawi dla niego ten wielki z mord jak placek - wyjania Minnie. - Mwi, eby pan prosto tam przyszed. - Wpucia go? - zapytaa pani Reba. - A gdzie tam, pszani. On si nawet nie naprasza wchodzi. - No myl! - powiedziaa pani Reba. Chrzkna. - Pan go zna? - zapytaa Horace'a. - Owszem. Jako nie sprawiam wraenia, e potrafi sam dawa sobie rad - powiedzia Horace. Rozoy wistek, oddarty kawaek jakiej ulotki. Przeczyta adres napisany owkiem, schludnie, wyrobionym charakterem pisma. - Pierwszy raz przyszed ze dwa tygodnie temu - powiedziaa pani Reba. - Przyszed, bo szuka tu dwch chopcw, i zaraz mi si rozsiad w jadalni, i zacz rycze na cae gardo, i maca moje dziewczynki po tykach, ale czy w ogle wyda cho centa, tego nie wiem. Zamawia on co, Minnie? - A gdzie tam, pszani - powiedziaa Minnie. - Po paru dniach znowu przyszed wieczorem. Nie wyda nic, nie robi nic, tylko gada, wic mu zwrciam uwag: "Prosz pana, jeeli ju si siedzi w tej poczekalni, to trzeba od czasu do czasu postawi kolejk." Wic nastpnym razem przynis z sob wiartk whisky. Do dobrego klienta nie mam o to pretensji. Niech sobie. Ale eby mi taki go jak on przychodzi tutaj trzy razy pod rzd i szczypa moje dziewczynki, a potem przynis wiartk whisky z miasta i zamwi cztery coca-cole... To cham, achudra i tyle, kotu. Wic powiedziaam Minnie, eby mi go wicej nie wpuszczaa, a tu jednego dnia po poudniu wystarczyo, em si zdrzemna, kiedy... Zupenie nie wiem, co on takiego zrobi Minnie, e go wpucia. Wiem, e nigdy nie da jej ani centa. Jak on to zaatwi, Minnie? Chyba musia ci pokaza co, czego jeszcze nie widziaa, no, powiedz? Minnie potrzsna gow. - On nie mia nic, co ja bym chciaa widzie. Ju i tak widziaam za duo na moje nieszczcie. M Minnie porzuci j. Nie aprobowa zajcia Minnie. By kucharzem w restauracji i zabra ubranie i biuteri - wszystko, co Minnie dostaa od biaych pa - i uciek z kelnerk z teje restauracji. - Cigle si wypytywa o t dziewczynk i cigle 0 niej napomyka - powiedziaa pani Reba. - A ja mu mwiam, eby poszed zapyta Wytrzeszcza, jeeli ju tak niemoebnie chce wiedzie. Byam dyskretna, mwiam tylko, eby si std wynosi i to raz na zawsze, rozumie pan; wic tego dnia jest moe druga po poudniu i ja pi, a Minnie go wpuszcza, i on j pyta, kto tutaj jest, i Minnie mwi, e nie ma nikogo, i wtedy on wazi na gr. I Minnie mwi, e akurat przychodzi Wytrzeszcz. Nie wiedziaa, mwi, co robi. Baa si go nie wpuci, mwi, ale wiedziaa, e jak go wpuci, to on z pistoletu rozchlasta tego grubasa, skurwysyna po caym pitrze, i wiedziaa, mwi, e wtedy ja j odprawi, a m j wanie rzuci, i w ogle... Wic Wytrzeszcz idzie na gr na tych swoich kocich apach i patrzy, a pana znajomy klczy i zaglda przez dziurk od klucza. Wytrzeszcz sta za nim z minut, mwi Minnie, w kapeluszu przekrzywionym na oko. Wyj papierosa, mwi, i prztykn zapak 0 paznokie cichusieko, i zapali tego papierosa, a potem pochyli si, mwi, i przyoy zapak do karku pana znajomemu. Minnie staa tam, mwi, na ppitrze i uwaaa na nich, i ten facet tam klcza, z t swoj mord jak niedopieczony placek, i ani si ruszy, a Wytrzeszcz wypuszcza dym nosem i tak jako podrzuca na niego gow. A potem zesza na d, i za jakie dziesi sekund zazi ten po schodach i trzyma si za gow obiema rkami, i idzie buch--buch-buch przez dom jak jaki perszeron, i maca przy drzwiach przez dobr minut, a jczy przy tym jak wiatr w kominie, mwi Minnie, a mu otworzya drzwi. I od tamtej pory ju mi do tych drzwi nie Strona 71

3134 zadzwoni, a dopiero dzisiaj... Niech mi pan to pokae. Horace poda jej wistek. - To przecie murzyski interes - powiedziaa. - Zawszon... Minnie, powiedz mu, e jego znajomego tu nie ma. Powiedz mu, e nie wiesz, dokd poszed. Minnie wysza. Pani Reba powiedziaa: - Miaam ju najrniejszych goci w swoim domu, ale gdzie przecie musi by granica. Adwokatw miaam take. Najwikszy adwokat w Memphis u mnie w jadalni fundowa moim dziewczynkom. Milioner. Way dwiecie osiemdziesit funtw i kaza sobie zrobi specjalne ko i przysa je tutaj. Jest w tej chwili na grze to ko. Ale to wszystko po myli mojego interesu, a nie ich. Nie dam adwokatom drczy adnej z moich dziewczynek bez wanego powodu. - Wic to nie jest dla pani wany powd? To, e czowiek moe zosta skazany na mier za co, czego nie zrobi? Moe ju dopuszcza si pani przestpstwa, ukrywajc zbiega przed sprawiedliwoci. - Wic niech przyjd i go zabior. Ja nie mam z tym nic wsplnego. Tylu ju policjantw przewino mi si przez ten dom, e wcale policji si nie boj. - Podniosa kufel, ykna i wytara usta wierzchem doni. Nie chc mie nic wsplnego z czym, o czym nie wiem. Co Wytrzeszcz robi poza moim domem, to jego rzecz. Jak zacznie zabija ludzi tu u mnie, wte-. dy si wtrc. - Czy pani ma dzieci? Spojrzaa na niego. - Nie zamierzam wnika w pani prywatne sprawy - powiedzia. - Mylaem tylko o tej kobiecie. Ona znowu znajdzie si na ulicy, i Bg jeden wie, co si stanie z tym niemowlciem. - Mam - powiedziaa pani Reba. - Utrzymuj czworo w jednym domu dziecka w stanie Arkansas. Co prawda, nie moje rodzone... - Podniosa kufel i wolno nim koyszc zajrzaa na dno. Postawia kufel. - Lepiej by si stao, gdyby ono si w ogle nie urodzio - powiedziaa. - Gdyby adne z nich si w ogle nie urodzio. Wstaa, ociale podesza do Horace'a i stana nad nim oddychajc chrapliwie. Pooya mu rk na gowie i uniosa ku sobie jego twarz. - Pan mi nie kamie, prawda? - patrzya na niego przeszywajco, ze skupieniem i smutkiem. - Nie, pan nie kamie. Pucia go. - Niech pan tu chwil zaczeka. Zobacz. Wysza. Sysza jej gos, gdy rozmawiaa z Minnie w hallu, a potem jej cikie czapanie na schodach. Siedzia spokojnie tak, jak go zostawia. Rozglda si po tym jej pokoju: drewniane ko, malowany parawan, trzy pkate fotele, skrytka w cianie. Toaletka zarzucona przyborami toaletowymi zdobnymi w kokardy z rowej satyny. Na parapecie kominka woskowa lilia pod szklanym kloszem, nad lili przystrojona w czarn krep fotografia potulnie wygldajcego mczyzny z ogromnym wsem. Na cianach kilka litografii scen pseudogreckich i obraz z frywolitek. Wsta i podszed do drzwi. Minnie siedziaa na krzele w mrocznym hallu. - Minnie - powiedzia. - Musz wypi. Jeden gbszy. Wanie skoczy pi, gdy Minnie znw wesza do pokoju. - Pani Reba prosi pana na gr. Wszed po schodach. Pani Reba czekaa na podecie. Poprowadzia go przez korytarz i otworzya przed nim drzwi do jakiego ciemnego pokoju. - Bdzie pan z ni musia rozmawia po ciemku - powiedziaa. - Ona nie chce wiata. - Smuga jasnoci z korytarza padajca przez otwarte drzwi kada si w poprzek ka. - To nie jej pokj. Nawet nie chciaa pana przyj u siebie w pokoju. Mnie to si zdaje, e powinien pan j jako rozkrochmali, bo inaczej pan si od niej nie dowie tego, o co panu chodzi. Weszli. Smuga wiata kada si w poprzek ka na falistym wzniesieniu kodry, nieruchomym, jakby nie lea tam nikt. "Ona si udusi" - pomyla Horace. - Laleczko - powiedziaa pani Reba. Wzniesienie kodry nie poruszyo si. - Ten pan przyszed, laleczko. Skoro jeste zakryta, zapalimy wiato. Wtedy bdziemy mogli zamkn drzwi. Zapalia wiato. - Ona si udusi - powiedzia Horace. - Zaraz wyjdzie spod kodry - powiedziaa pani Reba. - No, prosz. Niech pan jej powie, czego pan chce. Ja tu lepiej zostan. Ale to panu nie szkodzi. Nie mogabym pracowa w moim interesie, gdybym si ju dawno nie Strona 72

3134 nauczya by gucha i niema. Zreszt chobym nawet bya kiedy ciekawska, od lat by mi to przeszo w tym domu. Tu jest krzeso. Odwrcia si, ale Horace uprzedzi j i przycign dwa krzesa. Usiad przy ku i powiedzia nieruchomemu wzniesieniu kodry, czego chce. - Chc tylko wiedzie, jak si to stao naprawd. Pani si tym nie narazi. Ja wiem, e nie pani to zrobia. I zanim pani mi cokolwiek powie, przyrzekam, e nie bdzie pani musiaa zeznawa w sdzie, jeeli tylko zdoam bez pani zezna uchroni go od powieszenia. Ja pani rozumiem. Nie zawracabym pani gowy, gdyby nie chodzio o ycie tego czowieka. Wzniesienie nie poruszyo si. - Powiesz go za co, czego wcale nie zrobi - powiedziaa pani Reba. - I ona nie bdzie miaa nic, nikogo. Ty z brylantami, a ona z tym biednym dziecitkiem. Widziaa je, prawda? Wzniesienie nie poruszyo si. - Ja pani rozumiem - powiedzia Horace. - Moe pani wystpi pod innym nazwiskiem, przebra si tak, e nikt pani nie pozna, woy okulary. - Wytrzeszcza nie zapi, laleczko - powiedziaa pani Reba. - On jest cwany. I przecie nie znasz jego nazwiska, w aden sposb, i jeeli bdziesz musiaa pojecha na wiadka w tym sdzie, ja mu powiem o tym po twoim wyjedzie i on wtedy wyjedzie gdzie i sprowadzi ci tam do siebie. Ani ty, ani on nie potrzebujecie mieszka tu w Memphis. Ten pan adwokat zajmie si tob i nie bdziesz musiaa mwi nic, czego by... Wzniesienie si zakbio. Tempie odrzucia kodr i usiada. Bya potargana, twarz miaa napuchnit, dwie plamy ru na kociach policzkowych i usta barbarzysko umalowane w uk amora. Przez chwil patrzya na Horace'a czarno i wrogo, potem odwrcia wzrok. - Chc dynu - powiedziaa podcigajc nocn koszul na ramieniu. - Po si - powiedziaa pani Reba. - Dostaniesz kataru. - Chc jeszcze dynu - powiedziaa Tempie. - Po si i zakryj swoj golizn w kadym razie - powiedziaa pani Reba wstajc. - Trzy ju wypia od kolacji. Tempie znowu podcigna koszul. Spojrzaa na Horace'a. - Wic pan niech mi postawi. - No, laleczko - pani Reba sprbowaa popchn j na poduszk. - Po si i nie odkrywaj, i opowiedz panu t ca histori. A ja ci przynios dynu za chwileczk. - Prosz mnie puci - powiedziaa Tempie wyrywajc si pani Rebie. Pani Reba nacigna jej kodr na ramiona. - Wic niech mi pan da papierosa. Ma pan papierosy? - zapytaa Temple Horace'a. - I papierosa te ci dam - powiedziaa pani Reba. - Czy zrobisz to, czego ten pan chce od ciebie? - Co? - zapytaa Tempie. Patrzya na Horace'a czarno, wojowniczo. - Nie musi mi pani mwi, gdzie ten pani... on... - Horace zajkn si. - Niech pan nie myli, e ja si boj powiedzie - obruszya si Tempie. - Wszdzie to powiem. Niech pan nie myli, e ja si boj. Chc dynu. - Powiedz mu, to ci przynios - powiedziaa pani Reba. Siedzc na ku, z kodr nacignit na ramiona, Tempie opowiedziaa Horace'owi o nocy, ktr spdzia w tym zrujnowanym domu - od chwili gdy wesza tam do pokoju i na prno zastawia drzwi krzesem, a do chwili gdy ta kobieta podesza do niej, do ka i wyprowadzia j stamtd. Wydawao si, e tylko ten fragment ze wszystkiego, co ona tam przeya, utkwi jej szczeglnie w pamici: ta noc, ktr spdzia stosunkowo spokojnie. Od czasu do czasu Horace usiowa poruszy temat samej zbrodni, ale Tempie wymykaa mu si i znw opowiadaa o sobie, jak siedziaa na ku nasuchujc gosw tych mczyzn na ganku albo leaa w ciemnociach, a oni wchodzili do pokoju i kroki ich si zbliay i stawali nad ni. - Tak. Tamto - mwia - po prostu stao si. Nie wiem. Przedtem tak dugo byam w strachu, e ju chyba si z tym strachem oswoiam. Wic po prostu siedziaam w tych nasionach baweny i patrzyam na niego. Najpierw mylaam, e to szczur. Tam byy dwa szczury. Jeden by w kcie i patrzy na mnie, a drugi by w drugim kcie. Nie wiem, czym one si odywiay, bo tam nie miay nic oprcz kolb kukurydzy i tych nasion. Moe chodziy na jedzenie do domu. Chocia w domu nie byo szczurw. Nie syszaam w domu ani jednego. Ale mylaam, e to pewnie szczur, kiedy po raz pierwszy syszaam, jak wchodz, ale mona w ciemnym pokoju wyczu ludzi; czy wiedzia pan o tym? Wcale si nie musi ich widzie. Mona ich wyczu, to troch tak, jak si Strona 73

3134 wyczuwa w samochodzie, kiedy mczyzna zaczyna si rozglda za dobrym miejscem do zaparkowania, no wie pan, na chwil... I dalej tak mwia, cignc jeden z owych ywych, wylewnych monologw, jakie potrafi wygasza kada kobieta, gdy tylko si zorientuje, e jest orodkiem zainteresowania. Horace poj nagle, e ona opowiada z rzeczywist dum, jako naiwnie, bezosobowo zadowolona z siebie, jak gdyby cae to przeycie wymylaa w czasie opowiadania, gdy tak spogldaa to na niego, to na pani Reb szybko, krtko, przypominajc psa, ktry wiejsk uliczk zagania do zagrody dwie krowy na raz. - ...Wic przy kadym swoim oddechu syszaam chrzst tego siennika. Nie rozumiem, jak w ogle mona spa na czym takim. Ale moe to kwestia przyzwyczajenia. Albo moe oni s bardzo zmczeni w nocy. Bo przy kadym oddechu syszaam ten chrzst, nawet wtedy, kiedy tylko siedziaam na ku. Nie mogam zrozumie, dlaczego siennik chrzci od samego oddychania, wic siedziaam, jak mogam najspokojniej, ale wci syszaam. To dlatego e oddech idzie w d. Myli si, e w gr. a wcale tak nie jest. Idzie w d, i syszaam, jak oni na ganku upijaj si. A prawie widziaam w cianie te miejsca, o ktre oni z tamtej strony opieraj gowy, kiedy podnosz gsior do ust, i mwiam sobie: "Teraz ten pije. A teraz ten." Wie pan, jak takie wgniecenie od gowy na poduszce, kiedy si wstaje rano. To wanie wtedy przyszo mi na myl co dziwnego. Wie pan, ze strachu przychodz na myl rne rzeczy. Patrzyam na swoje nogi i sprbowaam sobie wyobrazi, e jestem chopcem. Ach, gdybym bya chopcem, mylaam, i staraam si zmieni w chopca samym myleniem. Wie pan, jak si to robi. Na lekcji na przykad, kiedy si umie co, o czym jest mowa, patrzy si wtedy na profesora i myli si bardzo usilnie: "Wywoaj mnie! Wywoaj mnie!" Przypomnia mi si te ten sposb dla dzieci z caowaniem si w okie i sprbowaam pocaowa si w okie. Rzeczywicie pocaowaam si. Z tego strachu. I zaczam si zastanawia, czy poznam, kiedy ju bd chopcem. To znaczy, zanim spojrz i zobacz, i jak to ja wtedy do nich wyjd i poka im... wie pan. Zapal zapak i powiem: "Patrzcie! Widzicie? Wic dajcie mi ju wity spokj." I jak potem bd moga bezpiecznie wrci do ka i spa. Mylaam o tym, bo szalenie mi si chciao spa. Po prostu oczy mi si kleiy. Wic mocno zaciskaam powieki i mwiam sobie: "Jestem chopcem. Ju jestem." I patrzyam na swoje nogi i mylaam, jak duo dla nich zrobiam. Na ile zabaw w yciu je zabieraam... po wariacku mylaam w ten sposb. Bo chodzio mi o to, e ja tak duo dla nich zrobiam, a teraz wanie one, te moje nogi wpakoway mnie w tak straszn histori. I mylaam, e moe trzeba modlitwy, ebym si zamienia w chopca, wic pomodliam si, a potem siedziaam zupenie bez ruchu i czekaam. A potem miaam nadziej, e moe ju si zmieniam, tylko o tym nie wiem, nawet byam gotowa spojrze. Ale zaraz doszam do wniosku, e jeszcze chyba za wczenie, a spojrze za wczenie, to zepsu wszystko i wtedy z ca pewnoci nic by z tego nie wyszo. Wic liczyam. Kazaam sobie liczy najpierw do pidziesiciu, ale jeszcze wydawao mi si za wczenie, wic kazaam sobie liczy drugi raz do pidziesiciu. A potem zlkam si, e jeeli nie spojrz w por, to bdzie ju za pno. A potem wpadam na pomys, eby si jako czym okrci. Jedna moja koleanka bya kiedy na wakacjach za granic i opowiadaa mi, e widziaa w muzeum taki jaki pas elazny, w ktrym krl czy kto tam zamyka na klucz krlow, kiedy musia od niej odjeda, i pomylaam sobie: "Gdybym ja miaa taki pas." To dlatego wziam ten paszcz nieprzemakalny i woyam. Przy paszczu wisiaa manierka, wic wziam manierk te i... - Manierk? - zapyta Horace. - Dlaczego? - Nie wiem, dlaczego j wziam. Chyba po prostu baam si j tam zostawi. Ale mylaam sobie: "Gdybym tylko miaa t francusk rzecz." Mylaam, e moe byyby na tym dugie ostre kolce i on by si zorientowa za pno, i ja bym go dgaa tymi kolcami. Dgaabym go na wylot, i mylaam o tej krwi, ktra by na mnie spywaa, i e powiedziaabym mu: "Sdz, e to pana nauczy! Sdz, e teraz ju da mi pan spokj!" - tak bym powiedziaa. Nie wiedziaam, e bdzie akurat na odwrt... Chc dynu. - Zaraz ci przynios - powiedziaa pani Reba. - No, dalej, opowiadaj mu. - Och, tak. To byo te co dziwnego. Opowiedziaa, jak leaa obok Gowana chrapicego u jej boku i przysuchiwaa si chrzstowi siennika, i syszaa ciemno pen ruchu, i wyczuwaa zblianie si Wytrzeszcza. I jak syszaa krew w swoich yach i czua, e te mae minie w kcikach oczu rozszerzaj si jej z pocztku sabo, potem coraz bardziej, i nozdrza s na zmian to ciepe, to zimne. I jak sta nad ni, a ona mwia: ,,No, dotknij mnie! Dotknij mnie! Jeste tchrz, jeeli mnie nie dotykasz. Tchrz! Tchrz!" - Chciaam zasn, rozumie pan. A on wanie sta tam i sta. Pomylaam, e gdyby zrobi co i ju skoczy z Strona 74

3134 tym, mogabym zasn. Wic mwiam: "Tchrz jeste, jeeli mnie nie dotykasz! Tchrz jeste, jeeli mnie nie dotykasz!" I czuam, jak usta same mi si ukadaj do krzyku, i czuam t ma gorc kulk, ktr si ma w sobie i ktra krzyczy. I wtedy dotkna mnie ta obrzydliwa maa, zimna rka, zacza gmera pod paszczem tam, gdzie byam naga. Jak ywy ld, ta rka, i skra mi przed ni odskakiwaa, jak takie mae latajce rybki przed dk. Tak jak gdyby, jeszcze zanim ta rka zacza si posuwa, moja skra wiedziaa, ktrdy to bdzie, i jak gdyby staraa si o to, eby tam, gdzie ta rka si dostanie, nie byo w ogle nic. A dostaa si ta rka tam, gdzie mi si zaczynaj wntrznoci, a ja nic nie jadam od obiadu w pitek i kiszki zaczy mi gra marsza, i siennik chrzci gono, to byo jak miech. Pomylaam, e siennik mieje si ze mnie, bo przez cay czas on posuwa rk po mnie od pasa coraz dalej pod majtkami, a ja jeszcze nie zamieniam si w chopca. I wanie wtedy stao si co dziwnego, bo ja wcale nie oddychaam. Wstrzymaam oddech na bardzo dugo. Wic wydawao mi si, e umaram. I wanie wtedy stao si co dziwnego: zobaczyam siebie w trumnie. Wygldaam licznie... wie pan: caa w bieli. Miaam welon jak panna moda i pakaam, nie dlatego e umaram ani e tak licznie wygldam, ani nie dlaczego tam. Nie. Pakaam dlatego, e mi nakadli tych rozkruszonych kolb kukurydzy z siennika do trumny. Pakaam dlatego, e mi nakadli ich do trumny, w ktrej leaam martwa, ale przez cay czas czuam, e mam nos to zimny, to gorcy, to zimny, to gorcy, i widziaam tych wszystkich ludzi, jak siedzieli naokoo trumny i mwili: "Czy nie licznie ona wyglda! Czy nie licznie ona wyglda!" Ale powtarzaam dalej: "Tchrz! Tchrz! Dotknij mnie, tchrzu!" I wciekaam si, bo on to tak dugo robi. Mwiam do niego. Mwiam: "Mylisz, e ja tu bd leaa przez ca noc i tylko czekaa na ciebie?" Mwiam: "Ju ja ci powiem, co zrobi." I leaam tam, a ten siennik mia si ze mnie, a ja si wzdryga-am przed t jego rk i mylaam, co mu powiem - mwiam do niego jak nauczycielka w szkole, i ju byam nauczycielk w szkole, a to by taki may czarny stwr jak murzyski smarkacz, co w tym rodzaju, a ja byam nauczycielk. Bo zapytaam: "Ile mam lat?" - i odpowiedziaam: "Mam czterdzieci pi lat." Miaam wosy szare jak elazo i okulary, i duo sada tutaj, jak kobiety w starszym wieku. Byam w szarym kostiumie, a mnie w szarym nie do twarzy. I mwiam temu maemu czarnemu, co zrobi, a on si tak kurczy i kurczy, jakby widzia rzg. A potem powiedziaam: "To na nic. Powinnam by mczyzn." I ju byam starcem z dug bia brod, i wtedy ten may czarny zacz si stawa coraz mniejszy i mniejszy, a ja mwiam: "No, teraz widzisz. Teraz ja jestem mczyzn." I mylaam, jak to jest, kiedy si jest mczyzn, i ledwie o tym pomylaam, stao si. To byo takie "pfff" jak wylatywanie korka z butelki albo powietrza z gumowej rurki, kiedy si w ni dmuchnie nie z tej strony, co trze-. ba. Zrobio mi si zimno jak w ustach, kiedy si je trzyma otwarte. Czuam to i leaam bez ruchu, i staraam si nie mia z tego, jaki on bdzie zdumiony. Czuam, jak moja skra wzdryga si przed jego rk w moich majtkach, i leaam tam, i staraam si nie mia z tego, jaki on za chwil bdzie wcieky i zdumiony. I ni std, ni zowd zasnam. Nie mogam ju duej czuwa choby do tej chwili, kiedy jego rka si tam dostanie. Po prostu zasnam. Nie czuam ju nawet, jak wzdrygam si przed jego rk, tyle e wci jeszcze syszaam chrzst siennika. I obudziam si dopiero wtedy, kiedy przysza ta kobieta i zaprowadzia mnie do stajni. Gdy Horace wychodzi stamtd, pani Reba powiedziaa: .- Wolaabym, eby pan j zabra i nie da jej tu wrci. Sama bym znalaza jej rodzin, gdybym wiedziaa, jak to zrobi. A pan przecie wie, jak... Ona umrze albo skoczy w szpitalu wariatw ju po roku, jeeli dalej tak bd cign to, co teraz wyprawiaj tam w jej pokoju. Co w tym wszystkim jest dziwnego, czego jeszcze nie wykryam. Moe ona. Nie urodzia si do takiego ycia. Myl, e trzeba si do tego urodzi, tak jak trzeba si urodzi na rzenika czy na fryzjera. Nikt by nie zosta rzenikiem ani fryzjerem tylko dla pienidzy czy dla przyjemnoci. "Lepiej byoby dla niej, gdyby dzi ju nie ya - myla Horace idc. - Dla mnie te." Myla o niej, o Wytrzeszczu, o kobiecie, o dziecku, o Goodwinie - eby tak dla nich wszystkich jedna komora, otchan-na, pusta, komora natychmiastowej mierci; unicestwienie w jednym uamku sekundy pomidzy zaskoczeniem i oburzeniem. "I dla mnie te." Myla, e to byoby jedyne rozwizanie. Usunici, wypaleni z penej nieszcz starej powierzchni globu. "I dla mnie te, teraz, kiedy jestemy tak zupenie odosobnieni." Myla o agodnym, ciemnym wietrze wiejcym w dugich korytarzach snu; o tym, e ley si tam gdzie pod niskim zacisznym stropem, pod dugo-strunnym dwikiem deszczu; myla o mocy za, o niesprawiedliwoci i zach. U wylotu zauka zobaczy dwoje ludzi, ktrzy stali twarz w twarz, nie dotykajc si; mczyzna Strona 75

3134 pieszczotliwym szeptem mwi jeden niecenzuralny epitet po drugim, kobieta milczaa nieruchoma, jak gdyby odrtwiaa w zadumie zmysowego upojenia. "Moe to wanie w tym uamku sekundy, kiedy umieramy, uwiadamiamy sobie, przyznajemy, e zo przecie ma jaki swj ukad logiczny" - pomyla 1 przypomnia sobie wyraz w oczach pewnego zmarego dziecka i innych zmarych, jakich widzia: ten wstrzs rozpaczy, to chodniejce oburzenie zanika i pozostaj dwie puste kulki, w ktrych gbi czai si znieruchomiay wiat w miniaturze. Nawet nie wrci do hotelu. Skierowa si prosto na dworzec. Pocig do Jefferson mia o pnocy. Wypi filiank kawy i natychmiast zacz tego aowa, bo kawa lega mu gorc bryk w odku. W trzy godziny pniej, gdy wysiad w Jefferson, jeszcze ja odczuwa. Powdrowa do miasta i przeszed przez opustoszay rynek. Pomyla, e par dni temu te przechodzi przez rynek nad ranem. To byo tak, jak gdyby midzy tymi dwoma witami ani troch czasu nie mino: ten sam gest Wskazwek na owietlonej tarczy zegara, te same spie cienie w bramach - mg to by ten sam wiat, a on po prostu przeszed przez rynek, zrobi w ty zwrot i teraz wanie wraca; wraca z jakiego snu wypenionego wszystkimi koszmarnymi ksztatami, ktrych wymylenie zajo mu czterdzieci trzy lata i ktre zerodkoway si teraz w gorcej, twardej bryce w jego odku. Przyspieszy nagle kroku, a ta kawa przewalaa mu si we wntrznociach jak gorcy ciki kamie. Cicho szed alej wjazdow, czujc od ywopotu zapach kapryfolium. Dom by ciemny, zmartwiay, jak gdyby osiad na jakiej mielinie w przestrzeni po odpywie wszelkiego czasu. Brzczenie owadw opado do niskiej jednostajnej tonacji i rozbrzmiewao wszdzie, nigdzie, znuone, a wydawao si chemiczn substancj agonii wiata, opuszczonego, ogooconego, koczcego si, odkd wyrzucia go fala cieczy, w ktrej dotd y i oddycha. Ksiyc sta w w grze, ale bez wiata; ziemia leaa w dole bez ciemnoci. Wic on otworzy drzwi domu i po omacku ruszy do pokoju, do wiata. Gos nocy - brzczenie owadw, cokolwiek to byo, wkrado si za nim do domu. Nagle wiedzia, e to, co syszy, jest tarciem ziemi o o, e nadchodzi chwila, gdy ziemia musi zadecydowa, czy bdzie si krci dalej, czy ustanie na zawsze; w chodniejcej przestrzeni nieruchoma kula i wok niej jak zimny dym wije si gsty zapach kapryfolium. Natrafi rk na kontakt i zapali wiato. Na komodzie staa fotografia. Podnis j oburcz. Otoczona wskim odciskiem ramki, z ktrej j zabra, twarz Maej Belle marzya w sodkiej rzewnoci wiatocienia. Moe dlatego, e wiato nadawao kartonowi jak swoj cech, a moe wskutek jakiego nieskoczenie sabego drenia jego rk czy powiewu oddechu, ta twarz w jego doniach, w pytkiej kpieli blasku, na pozr oddychaa pod opieszaymi, dymnymi jzykami niewidocznego kapryfolium. Ta wo prawie tak namacalna, e a widoczna, napeniaa pokj, a maa twarzyczka zdawaa si omdlewa w rozkosznym rozmarzeniu, zamazujc si coraz bardziej, zanikajc, zostawiajc mu w oczach agodny, zanikajcy poblask urokliwoci i zmysowych obietnic, i tajemnego potwierdzenia - jak sama wonno kwiatw. A potem ju wiedzia, co oznacza to uczucie w odku. Szybko odoy fotografi i poszed do azienki. Otworzy drzwi ju w biegu i zacz po ciemku szuka kontaktu. Ale nie mia na to czasu, wic zrezygnowa z zapalenia wiata i rzuci si ku umywalni, uderzy o krawd i opar si nad ni na wyprostowanych rkach, podczas gdy siennik chrzci straszliwie pod jej udami. Leaa z gow lekko uniesion, z podbrdkiem opuszczonym, jak figura zdjta z krucyfiksu, patrzc na co czarnego, wciekego, co z rykiem wychodzio z jej bladego ciaa. Naga, przywizana leaa na wznak na niskim samochodzie, ktry pdzi przez czarny tunel i dwa sztywne sznury czerni suny nad jej gow i w uszach jej huczay elazne koa. Samochd poderwa si i ca swoj mas wystrzeli ukonie z tunelu w ciemno teraz rozcieczon dwoma rwnolegymi strzpami ywego ognia, coraz wyej i wyej ku owemu crescendo, jak wstrzymany oddech ku jakiej luce, w ktrej ona bdzie koysa si lekko i leniwie w nicoci penej niezliczonych bladych wiateek. Z daleka, z dou, jeszcze bdzie sysze ten saby, wcieky chrzst siennika. XXIV

Gdy za pierwszym razem Tempie dosza do podestu schodw, z pmroku przy drzwiach pani Reby na dole ypny biakami oczy Minnie. Potem znw w swoim pokoju stojc pod zamknitymi na zasuwk drzwiami Tempie usyszaa, jak po schodach czapie pani Reba, i usyszaa jej stukanie. Staa cicho oparta o drzwi, za ktrymi pani Reba sapaa i zachystywaa si mieszanin pochlebstw i pogrek. Staa zupenie cicho. Po chwili pani Reba poczapaa z powrotem na d. Wtedy Tempie odesza od drzwi i stana na rodku pokoju, bezdwicznie uderzajc doni o do - oczy Strona 76

3134 miaa zupenie czarne, twarz sin. Bya w spacerowej sukience i w kapeluszu. Zdja kapelusz i cisna w kt; podesza do ka, rzucia si twarz w poduszk. ko nie byo zasane. Stolik nocny zamiecay niedopaki papierosw, podog wokoo pokrywa popi. Powoczk poduszki od strony stolika ctkoway brzowe wypalone dziury. Czsto w nocy Tempie budzc si czua zapach tytoniu i widziaa jedno rubinowe oko rozarzone tam, gdzie w ciemnociach byy usta Wytrzeszcza. Dochodzia dziesita rano. Spod opuszczonej rolety okna wychodzcego na poudnie blask soca cienk prg kad si na parapecie i wskim pasem na pododze. Dom trwa w swojej zwykej porannej ciszy, jak gdyby po nocy nie mia siy oddycha. Od czasu do czasu ulic przejeda jaki samochd. Tempie odwrcia si na ku. Gdy si odwrcia, wzrok jej pad na przerzucone w poprzek krzesa jedno z wielu czarnych ubra Wytrzeszcza. Popatrzya na to ubranie, zerwaa si nagle, chwycia je i cisna w kt, gdzie ju lea kapelusz. W drugim kcie bya szafa zaimprowizowana z wzorzystej zasony. Wisiay tam sukienki na kad okazj, wszystkie zupenie nowe. Z wciekoci zacza zdziera je z wieszakw i w zmitych kbach ciska w lad za tym czarnym ubraniem - to samo zrobia z kapeluszami, rzdem uoonymi na pce. Jeszcze wisiao inne czarne ubranie Wytrzeszcza. Zrzucia je take. Ukaza si wtedy zwisajcy z gwodzia pistolet automatyczny w futerale z impregnowanego jedwabiu. Ostronie zdja go stamtd, wycigna z futerau i przez chwil trzymaa w rce. Potem podesza do ka i schowaa pistolet pod poduszk. Na toaletce peno byo toaletowych drobiazgw i kosmetykw te nowych - szczotek i lusterek, buteleczek i soiczkw o ksztatach finezyjnych i dziwacznych, opatrzonych etykietkami francuskimi. Jedn po drugiej zgarniaa te rzeczy i ciskaa w kt ju to z guchym stukniciem, ju to z brzkiem tuczonego szka. Wreszcie wzia z toaletki platynow torebk - delikatn siatk z acuszkw, poprzez ktr pomaraczowo przewiecay banknoty spokojnie ufne w swoj warto. Torebk take cisna w kt i wrcia do ka, znw rzucia si twarz w poduszk, wrd gstniejcych powoli oparw kosztownych perfum. W poudnie usyszaa pukanie do drzwi i gos Minnie: - Obiad przyniosam. - Nie poruszya si. - Postawi pode drzwiami. Wemie panienka, jak si zachce je. Minnie odesza cichncymi stopniowo krokami. A ona nie poruszya si. Pas sonecznego blasku powoli przesuwa si na pododze; od strony zachodu okno byo ju w cieniu. Usiada z gow przechylon, jakby nasuchujc, machinalnie rozczesujc wosy zrcznymi, nawykymi do tego palcami. Potem cicho wstaa z ka, podesza do drzwi i nasuchiwaa znowu. Otworzya drzwi. Na pododze pod drzwiami zobaczya tac. Przestpia j, podesza do schodw i wyjrzaa przez porcz. Po chwili zobaczya w hallu Minnie, siedzc na krzele. - Minnie - powiedziaa. Minnie zadara gow; znw jej oczy ypny biakami. - Przynie mi dynu - powiedziaa Tempie. Wrcia do pokoju. Czekaa pitnacie minut. Z trzaskiem otworzya drzwi i tupic wciekle wysza na schody; zobaczya Minnie w hallu. - Tak, pszanienki - zawoaa Minnie. - Pani Reba mwi, e ju nie mamy... Otworzyy si drzwi pokoju pani Reby. Nie patrzc w gr pani Reba powiedziaa co do Minnie. Minnie zawoaa w gr: - Tak, pszanienki. Ju si robi. Zaraz przynios. - Tylko sprbuj nie przynie! ~ powiedziaa Tempie. Wrcia do pokoju, zamkna drzwi i staa przy nich, a usyszaa kroki Minnie. Uchylia drzwi. - Obiadu panienka nie zje? - zapytaa Minnie wpychajc w szpar kolano. Tempie przytrzymaa drzwi. - Gdzie dzy? - zapytaa. - Jeszcze dzi u panienki nie sprztaam - powiedziaa Minnie. - Daj mi - Tempie wycigna rk przez szpar. Wzia szklank z tacy. - Ale wicej niech ju panienka nie chce - powiedziaa Minnie. - Pani Reba mwi, eby wicej nie dawa... Jak mona byo tak potraktowa jego? Kiedy on wyda tyle pienidzy na to wszystko. Jak panience nie wstyd! I przecie adny jest, i owszem, chocia nie aden tam John Gilbert, i kiedy on wyda tyle tych swoich pienidzy... Tempie zamkna drzwi i zasuna zasuwk. Wypia dzy, przycigna krzeso do ka, usiada na krzele kadc nogi na ko i zapalia papierosa. Po chwili przesuna krzeso do okna i podniosa troch rolet, tak eby widzie ulic w dole. Zapalia drugiego papierosa. O pitej zobaczya, jak na ulic wychodzi pani Reba w czarnych jedwabiach, w ukwieconym kapeluStrona 77

3134 szu i kieruje si w stron rdmiecia. Skoczya na rwne nogi, wygrzebaa spod masy garderoby w kcie kapelusz i woya. Ju przy drzwiach odwrcia si, wrcia do kta i wygrzebaa platynow torebk. Zesza ze schodw. W hallu zastaa Minnie. - Dam ci dziesi dolarw - powiedziaa. - Wychodz tylko na dziesi minut. - Ja nie mog panienki wypuci. Miejsce strac, jak si pani Reba dowie, i gow z karku, jak si pan Wytrzeszcz dowie. - Przysigam, e wrc za dziesi minut. Przysigam, e wrc. Dwadziecia dolarw. Wetkna Minnie banknot w rk. - Ale na pewno - powiedziaa Minnie otwierajc drzwi. - Jak panienka za dziesi minut nie wrci, to i ja si std wynios. Tempie otworzya drzwi drewnianego przedsionka i wyjrzaa na ulic. Byo pusto, tylko po drugiej stronie zobaczya stojc przy krawniku takswk, a w bramie za takswk sta mczyzna w cykli-stwce. Szybkim krokiem posza ulic. Na rogu podjecha i zahamowa przy niej kierowca innej takswki patrzc pytajco. Ale ona skrcia do drogerii i posza w gb, do budki telefonicznej. Potem wrcia do domu. Na rogu spotkaa tego w cyklistwce, ktry przedtem sta w bramie. Wesza za okratowanie. Minnie otworzya jej drzwi. - Bogu dziki - powiedziaa Minnie. - Kiedy ta takswka tam jechaa, ju chciaam si apa za pakowanie, bo mylaam, e panienka wsidzie. Jak panienka nic o tym nie powie, to przynios dynu. Przyniosa dzy i Tempie zacza pi. Znw w swoim pokoju staa przy drzwiach i nasuchiwaa podniecona, ze szklank w drcej rce. - Przyda mi si na pniej - powiedziaa. - Przyda si bardziej ni teraz. Nakrya szklank spodkiem i schowaa j starannie. Ze sterty garderoby w kcie wygrzebaa sukienk wieczorow i powiesia z powrotem w szafie. Przez chwil niezdecydowana patrzya na inne rzeczy, ale ostatecznie wrcia do ka i pooya si znowu. Natychmiast wstaa, przycigna do ka krzeso i usiada na krzele kadc nogi na skbionej pocieli. Powoli zapada zmierzch, a ona tak siedziaa, palia papierosa za papierosem, owia uchem kady odgos na schodach. O p do sidmej Minnie przyniosa jej kolacj. Na tacy staa jeszcze jedna szklanka dynu. - Ten przysaa sama pani Reba - powiedziaa Minnie. - I pyta, jak si panienka czuje? - Powiedz jej, e dobrze - polecia Tempie. - Wykpi si i pjd spa, tak jej powiedz. Po odejciu Minnie rozdygotanymi rkami przelaa zawarto obu szklanek do kubka z umywalni i wpatrzya si w dzy podliwie. Ale po chwili odstawia kubek ostronie i przykrya, usiada na ku i zacza je kolacj. Gdy ju zjada, zapalia papierosa. Ruchy miaa nerwowe, urywane, palia szybko, chodzc po pokoju. Przez chwil staa w oknie przy odchylonej rolecie, potem rolet opucia i odesza od okna, stana przed lustrem i z uwag przyjrzaa si sobie, palcej papierosa. Cisna papierosa przez rami w stron kominka, podesza do lustra i uczesaa si. Jednym szarpniciem odsuna zason zaimprowizowanej szafy w kcie, zdja z wieszaka sukienk, rozoya j na ku, podesza do komody i wycigna z szuflady bielizn. I raptem zawahaa si z t bielizn w rce, woya j do szuflady z powrotem, zamkna szuflad, szybko wzia sukienk z ka i powiesia j w szafie. I ju zaraz chodzia znw po pokoju, bezwiednie palc nastpnego papierosa. Po chwili ockna si z zamylenia, odrzucia papierosa, podesza do stolika, Spojrzaa na zegarek i opara go o paczk papierosw tak, eby wida go byo z ka, po czym pooya si. Przez poduszk poczua pistolet. Wycigna go spod poduszki, obejrzaa, wsuna sobie pod bok i znw leaa nieruchomo, z nogami wyprostowanymi, z rkami pod gow i renice jej byy jak czarne epki szpilek za kadym razem, gdy ze schodw dolatywa jaki odgos. O dziewitej wstaa. Znw wzia pistolet w rk; trzymaa go przez chwil, a potem wepchna pod materac, rozebraia si i w kimonie w zociste smoki i zielonkawe i szkaratne kwiaty wysza z pokoju. Gdy wrcia, wosy wiy si jej wok twarzy w wilgotnych lokach. Podesza do umywalni, wzia kubek, potrzymaa go oburcz, ale ostatecznie odstawia na umywalni. Ubraa si wycigajc z kta buteleczki i soiki. Malowaa si przed lustrem wciekle, a przecie bardzo starannie. Podesza do umywalni i wzia kubek, ale znw go odstawia i posza do kta, wycigna ze sterty garderoby paszcz i narzucia na siebie, schowaa do kieszeni platynow torebk, po czym jeszcze raz przyjrzaa si swojej twarzy w lustrze. Odesza od lustra, wzia kubek, wypia dzy wielkimi ykami i wybiega z pokoju. W hallu palia si tylko jedna lampa. Nie byo nikogo.. Z pokoju pani Eeby dolatyway gosy, ale w hallu nie Strona 78

3134 byo nikogo. Szybko i cicho zesza na d do drzwi frontowych, zdawao si jej, e wanie przy drzwiach j zatrzymaj, wic z dojmujcym alem pomylaa o pistolecie, prawie chcc po niego wrci, wiedzc, e uyaby go bez adnych skrupuw, a nawet z pewn przyjemnoci. Rzucia si jednak do drzwi i z gow odwrcon w gb hallu namacaa rygiel. Otworzya drzwi. Wyskoczya za prg, otworzya drugie drzwi w drewnianym okratowaniu i pobiega chodnikiem do furtki i za furtk na ulic. W tej samej chwili zatrzyma si przy niej samochd, ktry wolno jecha wzdu krawnika. Przy kierownicy siedzia Wytrzeszcz. Drzwiczki samochodu otworzyy si jak gdyby same przez si. Bo on siedzia bez ruchu, bez sowa, w somkowym kapeluszu lekko zsunitym na bakier. - Nie wsid! -- powiedziaa. - Nie wsid! Siedzia bez ruchu, bez sowa. Podesza do samochodu. - Nie wsid, mwi ci! - I krzykna nieopanowanie: - Ty si go boisz! Boisz si tam pojecha! - Daj mu szans - powiedzia. - Wracasz do tego domu czy wsiadasz? - Boisz si tam pojecha! - Daj mu szans - -wycedzi :zimno i cicho. - No, prdzej. Albo, albo. Pochylia si i pooya mu rk na ramiendu. - Wytrzeszcz - powiedziaa - tatuku! To rami pod jej rk byo wte, nie grubsze ni rami dziecka, martwe i twarde, i lekkie jak patyk. - Mnie wszystiko jedna, co zrobisz - powiedzia. - Ale zdecyduj si na co. No! Pochylaa si ku niemu, wci jeszcze trzymajc mu rk na ramieniu. I nagle wsiada do samochodu. - Nie zrobisz tego. Boisz si. On jest lepszy ni ty. Poprzez ni sign -do klamki drzwiczek i zamkn je. - Dokd? - zapyta. - Do "Groty"? - On jest lepszy ni ty! - powtrzya piskliwie. - Ty nawet nie jeste mczyzn'! On wie o tym. Kto moe wiedzie, jeeli nie on? - Ju jechali. Zacza na niego wrzeszcze: - Ty! Mczyzna, miay, zy mczyzna, kiedy nie moesz nawet... Kiedy musisz przyprowadza prawdziwego mczyzn po to, eby... I zagapiony nad kiem beczysz, mazgaisz si j.ak... Tylko raz moge mnie oszuka. Nic dziwnego, e wtedy krwawiam i... Zatka jej usta mocno, a wbi jej paznokcie w twarz. Drug rk prowadzi samochd z szalecz szybkoci. Gdy przejedali pod wiatami, widziaa jego oczy, szamoczc si, szarpic go za rk, miotajc gow, widziaa wzrok, jakim patrzy na ni. Przestaa si szamota, ale wci jeszcze z !bdku na bok krcia gow, szarpaa jego rk. A on wci jeszcze zatyka jej usta, rozdziela je palcem w grubym piercionku tak, e nie moga ich zamkn, wpija czubki palcw w policzek. Drug rk prowadzi samochd gwatownie poprzez ruch na jezdniach, zagraajc innym samochodom, a ze zgrzytem hamulcw zjeday mu z drogi, przy czym wcale nie zwalnia na skrzyowaniach ulic. Raz krzykn na nich policjant, ale on nawet si nie obejrza. Zacza kwili, jcze pod jego rk, lini mu palce. Piercionek by jak instrument dentystyczny, nie moga zamkn ust, eby przekn lin. Gdy wreszcie odj t rk, czua zimny odcisk jego palcw na szczce. Chwycia si za twarz. - Skaleczye mnie w usta - zakwilia. Byli ju prawie na przedmieciu, szybkociomierz wskazywa pidziesit mil na godzin. Kapelusz przekrzywi si Wytrzeszczowi nad wtym, ptasim profilem. Zacza rozciera szczk. Zamiast domw mijali teraz szerokie, ciemne parcele, z ktrych wyaniay si raptownie i upiornie, z jak beznadziejn pewnoci siebie tablice agencji sprzeday nieruchomoci. Pomidzy tablicami, w chodnej pustej ciemnoci dmcej robaczkami witojaskimi, wisiay wiata niskie i dalekie. Rozpakaa si cicho, czujc w odku chd podwjnej porcji dynu. - Skaleczye mnie w usta - pisna cienko i sabo, pena litoci nad sob. I rozcieraa szczk niepewnymi palcami, naciskaa skr coraz mocniej, a znalaza to obolae miejsce. - Poaujesz tego - oznajmia stumionym gosem - kiedy powiem Rudemu. Chciaby nim by, co? Chciaby mc robi to, co on moe? Chciaby, eby to on patrzy na nas, a nie ty? Skrcili do "Groty" przejechali wzdu ciany o szczelnie zasonitych oknach, spoza ktrych upalnymi podmuchami buchay dwiki muzyki. Jednym skokiem, gdy on zamyka samochd, wysiada i wbiega na schodki. - Daam ci szans - powiedziaa. - Ty sam mnie przywioze tutaj. Ja o to nie prosiam. Posza do toalety. Dokadnie obejrzaa swoj twarz w lustrze. Strona 79

3134 - Bzdura! - powiedziaa. - Nie ma adnych ladw. - I zacza naciga skr twarzy to w t, to w t stron. Ty gupia smarkulo - powiedziaa swemu odbiciu w lustrze. I pynnie, bezmylnie jak papuga, jeszcze powiedziaa co spronego. Znw umalowaa usta. Do toalety wesza jaka kobieta. Szybko i ukradkiem obrzuciy nawzajem swoje suknie spojrzeniami zimnymi, ogarniajcymi wszystkie szczegy. Wytrzeszcz z papierosem w palcach sta przy drzwiach sali. - Daam ci szans - powiedziaa Tempie. - Moge tu nie przyjeda. - Mnie szans niepotrzebne - powiedzia. - Jedn miae - powiedziaa. - aujesz tego, co? - Wchod - pooy rk na jej plecach. Ju miaa przestpi prg, gdy nagle odwrcia si, troch wysza ni on, spojrzaa mu w oczy i szybko signa pod jego pach. Chwyci j za przegub, wic signa drug rk. Ale i t drug chwyci w swoj mikk, zimn do. Patrzyli sobie w oczy - ona z ustami otwartymi, z plamami ru powoli ciemniejcymi na policzkach. - Ja tobie daem szans tam w miecie - powiedzia. - A ty zaryzykowaa. Za jej plecami rozbrzmiewaa muzyka, parna, pena reminiscencji; rozttniona ruchem ng, upojna histeria mini, rozgrzewajca zapach ciaa, krwi. - Boe! Boe! - powiedziaa prawie nie poruszajc wargami. - Wracam. Wracam tam. - Zaryzykowaa - powiedzia. - Wic teraz tu zosta. Sprbowaa wyzwoli rce, sign do jego marynarki tu poza zasigiem jej palcw. Powoli odwraca j ku sali, ale wci patrzya na niego. - Tylko si omiel! - krzykna. - Tylko... Zacisn rk na jej karku, palce jak stal, a przecie lekkie i zimne jak aluminium. Usyszaa sabe ocieranie si swoich krgw i jego gos zimny i spokojny: - Zataczysz? Skina gow. Taczyli. Czua jeszcze na karku jego rk. Zza jego ramienia szybko rozgldaa si po sali i wrd taczcych wodzia wzrokiem z twarzy na twarz. W pokoju gry, widocznym przez ukowate wejcie toczono si przy duym stole. Przechylaa gow w lewo i w prawo, eby dojrze twarze graczy. I nagle zobaczya tych czterech. Siedzieli przy stoliku w pobliu drzwi. Jeden z nich u gum; wydawao si, e zamiast szczki ma tylko zby niewiarygodnie biae i wielkie. Widzc tych mczyzn odwrcia Wytrzeszcza w tacu plecami do nich i nieznacznie poprowadzia go z powrotem ku tym drzwiom. I znw jej udrczony wzrok przelatywa po twarzach w tumie. Gdy znw spojrzaa na tych mczyzn, dwaj z nich ju wstali od stolika. Zbliali si. Pocigna Wytrzeszcza w ich stron, starajc si, eby nadal by do nich odwrcony plecami. Przystanli, sprbowali przej bokiem; a ona znw pchna Wytrzeszcza ku nim. Chciaa co powiedzie, zagada go, ale usta miaa zimne i nie moga. To byo tak, jakby usiowaa zdrtwiaymi palcami podnie szpilk. I nagle poczua, jak on j od siebie odrzuca, poczua mae jego rce, lekkie i sztywne jak aluminium. Zatoczya si na cian patrzc, jak tamci dwaj wychodz z sali. - Ja wracam. Wracam. - Parskna piskliwym miechem. - Cicho bd - powiedzia Wytrzeszcz. - Bdziesz cicho? - Zamw mi co do picia - powiedziaa. Poczua na sobie jego rk; nogi te miaa teraz zimne, jakie nie swoje. Siedzieli ju przy stoliku. 0 dwa stoliki dalej, oparty okciami o blat, nadal u gum ten zbaty. Czwarty z nich, w marynarce zapitej, prawie lea na krzele i pali papierosa. Patrzya na rce, ktre stawiay butelki na stoliku: na brzow rk w biaym rkawie i na brudn bia pod zaszarganym mankietem. Wzia szklank z dynem. Wychylia j, wypia dzy przeykajc szybko i zanim odstawia szklank, zobaczya, e w drzwiach stoi Rudy w popielatym ubraniu i w muszce w kropki. Wyglda zupenie jak student i rozglda si po sali, dopki jej nie zobaczy. Spojrza na ty gowy Wytrzeszcza, a potem na ni, gdy tak siedziaa z t szklank w rce. Tamci dwaj o dwa stoliki dalej nie drgnli nawet. Widziaa tylko, jak sabo, miarowo poruszaj si uszy tego, ktry uje gum. Znw zabrzmiay dwiki muzyki. Staraa si, eby Wytrzeszcz siedzia tak odwrcony tyem do Rudego. A Rudy patrzy na ni, prawie o gow wyszy od wszystkich w sali. - Chod - powiedziaa Wytrzeszczowi do ucha. - Jeeli chcesz taczy, to tacz. Strona 80

3134 Wychylia jeszcze jedn szklank. I znw taczyli. Rudy znikn. Gdy wrcili do stolika, wypia jeszcze. Nie zrobio jej to dobrze. Lego tylko twardo i gorco w odku. - Chod - powiedziaa. - Graj znowu. Ale on nie chcia wsta. Staa nad nim, czujc, jak minie jej drgaj i skacz z wyczerpania i ze strachu. Zacza z niego szydzi: - Taki z ciebie mczyzna, miay, zy mczyzna, pozwolisz, eby dziewczyna zwalia ci tacem z ng! I nagle z twarz bez krwi, ma, mizern i szczer powiedziaa jak dziecko, ze spokojn rozpacz: - Wytrzeszcz! Siedzia opierajc rce o stolik nad drug szklank, w ktrej rozpuszcza si ld, i bawi si papierosem. Pooya mu do na ramieniu. - Tatuku! - powiedziaa. Podesza bliej, eby odgrodzi go sob od sali, i ukradkiem podsuna palce do jego pachy, dotkna kolby paskiego pistoletu. Pistolet tkwi sztywno w lekkim, martwym imadle jego ramienia i boku. - Daj mi go - szepna. - Tatuku! Tatuku! - Podesza jeszcze bliej i zacza ociera si udem o jego rami. Daj mi go, tatuku - szepna. Szybko, ukradkiem zsuna rk w d po jego ciele i natychmiast poderwaa j z odraz. - Zapomniaam - szepna. - Nie chciaam... nie... Jeden z tamtych dwch o dwa stoliki dalej sykn przez zby. - Siadaj - powiedzia Wytrzeszcz. Usiada. Napenia swoj szklank dynem, patrzc, jak jej rce wykonuj t czynno. Potem patrzya ju na po popielatej marynarki. "Odama mu si guzik" - pomylaa gupio. Wytrzeszcz siedzia bez ruchu. - Taczysz to? - zapyta Rudy. Pochyla gow, ale nie patrzy na ni. Sta zwrcony raczej do tamtych dwch o dwa stoliki dalej. Wytrzeszcz siedzia nadal. Delikatnie skuba koniec papierosa, wyszczypujc wkienka tytoniu. Potem woy papierosa do ust. - Nie tacz - odpowiedziaa zimnymi wargami. - Nie? - Rudy nie odszed. Zapyta spokojnie: - Jak si czuje nasz amant? - wietnie - odpowiedzia Wytrzeszcz. Tempie patrzya na niego, gdy zapala zapak; zobaczya znieksztacony przez szko szklanki pomyk. - Ty ju masz do - powiedzia Wytrzeszcz. Odj jej szklank od ust. Patrzya, jak on wylewa zawarto szklanki do miski z lodem. Znw zabrzmiay dwiki muzyki. Siedziaa i milczc rozgldaa si po sali. I nagle zacz jej w uszach sabo brzcze jaki gos, a potem Wytrzeszcz chwyci j za przegub i potrzsn jej rk i poja, e ma usta otwarte i piszczy. - Cicho bd, no - powiedzia. - Pij, jeeli chcesz. Napeni jej szklank. - Jeszcze mi wcale nie poszo do gowy - powiedziaa. Poda jej szklank. Wypia. Stawiajc szklank uwiadomia sobie, e jest pijana. Pijana chyba od duszego czasu. Pomylaa, e moe stracia przytomno i e to ju si stao. Syszaa sam siebie powtarzajc raz po raz: "Mam nadziej, e to ju si stao. Mam nadziej, e ju." A uwierzya w to i ogarno j podanie i uczucie utraty. Mylaa: "Ju nigdy nie bd", i siedziaa w rozkoysanym odrtwieniu, czujc rozpaczliwy smutek i tsknot miosn, mylc o ciele Rudego, patrzc na swoj rk, w ktrej nad szklank trzymaa pust butelk. - Wszystko ju wypia - powiedzia Wytrzeszcz. - Wsta teraz. Wytacz to. I taczyli znowu. Poruszaa si sztywno, ociale, oczy miaa otwarte, ale nie widziaa nic; taczc w takt muzyki, zrazu wcale melodii nie syszaa. Dopiero po chwili uprzytomnia sobie, e orkiestra gra dalej melodi, przy ktrej prosi j do taca Rudy. A wic to jeszcze nie mogo si sta. Poczua szalon ulg. Nie jest za pno - Rudy jeszcze yje. Poczua, jak j zalewaj dugie, drce fale podania, jak odbarwiaj jej usta, jak w dreszczach omdlenia wcigaj jej gaki oczne w gb czaszki. Byli ju przy stole gry. Syszaa sam siebie wykrzykujc co do kostek. Rzucaa kostki, wygrywaa; gromadziy si sztony, ktre zagarnia ku niej Wytrzeszcz pouczajc j i poprawiajc cicho, ktliwie. Sta obok, niszy od niej. Sam wzi kubek z kostkami. Staa przy nim, chytra, przejta muzyk i zapachem swojego ciaa i czua, jak zalewa j fala za fal podanie. Ucicha. Stopniowo, nieznacznie odsuwaa si i odsuwaa, dopki kto nie Strona 81

3134 wlizn si na jej miejsce. Potem ju sza prdko, uwanie przez parkiet ku drzwiom, gdy tanczce pary i dwiki muzyki wiroway wok niej jaskraw, zrnicowan nieskoczenie powodzi. Przy stoliku, przy ktrym przedtem siedzieli ci dwaj, nie byo teraz nikogo, ale ona tam nawet nie spojrzaa. Wysza na korytarz. Podszed do niej kelner. - Pokj - powiedziaa. - Prdko! W pokoju by st i cztery krzesa. Kelner zapali wiato i zatrzyma si w drzwiach. Odprawia go machniciem doni; wyszed. Oparta o st napitymi rkami, patrzya na drzwi, a stan w nich Rudy. Szed do niej. Nie poruszya si. Pociemniao jej w oczach, wzniesionych gdzie w gb czaszki ponad pksiyce biaek bez renic, zastygych jak oczy posgw. Szeptaa: ,,A-a-a-a-", coraz ciszej, odchylajc si powoli, jak gdyby czekay j jakie wymylne mki. Gdy dotkn jej, sprya si w uk, przywara do niego i z ustami otwartymi, brzydkimi jak paszcza ryby na piasku, zacza ociera si o niego ldwiami. Si wyzwoli twarz z jej rk. Trupio blada, trc o niego biodrami, wysuwajc rozdziawione usta, mwia teraz: - Pospieszmy si. Dokdkolwiek. Ja go rzuciam. Powiedziaam mu. To nie moja wina. No bo czy moja? Nie potrzebujesz bra kapelusza, ja take nie. Przyjecha tu, eby ci zabi, ale ja powiedziaam, e przecie daam mu szans. To nie bya moja wina. Odtd bdziemy ju tylko my. On ju nie bdzie patrzy na nas. Chod! Na co czekasz? Wysuna usta ku niemu, ze skomlcym jkiem przycigna jego gow do swojej. Wyzwoli twarz z jej rk. - Powiedziaam mu, e go rzucam. Powiedziaam mu: "Jeeli mnie tu przywieziesz. Przecie daam ci szans." Tak powiedziaam. A teraz on ma ich tutaj... tych czterech, eby ciebie sprztnli. Ale ty si nie boisz, prawda? - Wiedziaa o tym, kiedy do mnie telefonowaa? - zapyta. - Co? On powiedzia, e ju mi nie da widywa si z tob. Powiedzia, e ci zabije. Ale kaza ledzi mnie, kiedy telefonowaam. Widziaam tego typa. Ale ty si nie boisz. On nawet nie jest mczyzn, a ty jeste. Jeste mczyzn. Jeste mczyzn. I ocieraa si o niego znw, cigna go za gow, szeptaa mu jak papuga epitety z podziemnego wiata bezkrwistymi ustami, z ktrych blado wyciekaa lina. - Boisz si? - Tego mtniaka, tego bkarta? Unoszc j z podogi i odwracajc, zdoa wreszcie sam odwrci si do drzwi i wyzwoli praw rk. Zdawaa si nie wiedzie, e to zrobi. - Prosz. Prosz. Prosz. Prosz. Nie ka mi czeka. Pal si. - Dobrze. Wr do sali. Czekaj na znak ode mnie. Wrcisz do sali? - Nie mog czeka. Musisz. Pal si, przecie ci mwi. Przywara do niego. Razem zataczali si zygzakiem ku drzwiom. Trzyma j z daleka od swego prawego boku, a ona w zmysowym omdleniu, niewiadoma, e oboje id, prya si przy nim tak, jakby chciaa dotyka go ca sob. Uwolni si i wypchn j na korytarz. - Id - powiedzia. - Ja tam zaraz przyjd. - Ale zaraz? Pal si. Umieram, mwi ci. - Tak. Zaraz. No, id ju! Syszaa muzyk. Posza korytarzem, troch chwiejnie. Mylaa, e opiera si o cian, gdy nagle stwierdzia, e znowu taczy; a potem, e taczy z dwoma mczyznami jednoczenie, a potem, e wcale nie taczy, tylko posuwa si ku wyjciu pomidzy tym, ktry u gum, i tym drugim w zapitej marynarce. Usiowaa si zatrzyma, ale prowadzili j pod pachy; rzucajc ostatnie pene rozpaczy spojrzenie na rozwirowan sal otworzya usta do krzyku. - Wrzanij - powiedzia ten w zapitej marynarce. - Tylko sprbuj raz. Rudy sta przy stole gry. Zobaczya jego odwrcon gow, kubek z kostkami w podniesionej rce. Wanie kubkiem pomacha do niej krtko, wesoo. Patrzy na ni, dopki nie znikna z tamtymi dwoma za drzwiami. Potem rozejrza si szybko po sali. Twarz mia zuchwa i spokojn, ale u nasady nozdrzy dwie biae zmarszczki i na czole kropelki potu. Zagrzechota kubkiem i rzuci kostki, przy czym rka mu nie draa. - Jedenacie - powiedzia krupier. - Niech zostanie w puli - powiedzia Rudy. - Jeszcze milion razy bd rzuca tej nocy. Wsadzili Tempie do samochodu. Ten w zapitej marynarce uj kierownic. Tam gdzie podjazd czy si z uliczk wiodc na szos, sta dugi samochd turystyczny. Gdy go mijali, Tempie zobaczya wty ptasi profil Wytrzeszcza w kapeluszu na bakier i z papierosem, pochylony nad osonit domi zapak. I natychmiast ta zapaka migna w powietrzu jak gasnca miniaturowa gwiazda, razem .z profilem wessana przez pd ich przejazdu w ciemno. Strona 82

3134 XXV

Wszystkie stoliki ustawiono z jednej strony parkietu. Na kadym lea czarny obrus. Story w oknach nadal byy zasunite, padao przez nie wiato mgliste, ososiowe. Trumna staa tu poniej podium orkiestry, kosztowna trumna, czarna ze srebrnymi okuciami, umieszczona na kozach, niewidocznych pod mas kwiatw. Te kwiaty, uplecione w wiece, krzye i inne ksztaty ku ozdobie ceremoniau pomiertnego, wprost zaleway symboliczn fal katafalk, a take podium i fortepian, w oparach gstych, dusznych woni. Waciciel lokalu chodzc od stolika do stolika rozmawia z przybywajcymi i zajmujcymi miejsca gomi. Kelnerzy Murzyni w czarnych koszulach pod wykrochmalonymi biaymi kurtkami ju roznosili szklanki i butelki imbirowego piwa. Ruchy ich byy chepliwie, czcigodnie powcigliwe; w sali zaczynao panowa przyciszone oywienie, nastrj nieco gorczkowy, makabryczny. ukowate wejcie do pokoju gry przysaniay dra-perie kiru. Czarny caun lea te i na stole, pod spiet-trzonymi tam wizankami kwiatw, ktrych nie dao si zmieci przy trumnie. Nieustannie napywali j ludzie: mczyni w przyzwoitych ciemnych garniturach bd w jasnych, jaskrawych ubraniach wiosennych, co podkrelao nastrj makabrycznego paradoksu; kobiety - te modsze rwnie ubrane jasno, w jaskrawych kapeluszach i szalach, starsze w nobliwej szaroci, w czerni i w granacie, siejce skrami brylantw: godne matrony, mona by pomyle, stateczne panie domu na popoudniowej niedzielnej imprezie. W sali podnosi si ju szum przyciszonych piskliwych rozmw. To tu, to tam z wysoko rozchybotanymi tacami chodzili kelnerzy, wygldajcy w swoich biaych kurtkach i czarnych koszulach jak fotograficzne negatywy. Od stolika do stolika sun waciciel lokalu i pobyskiwa ysin i wielkim brylantem w czarnym krawacie, a za wacicielem wykidajo, siacz o kulistej gowie, barczysty i tgi, w smokingu tak obcisym, jak gdyby lada chwila mia trzasn z tyu na nim, niczym kokon na larwie. W prywatnej jadalni na stole obwieszonym dra-periami kiru staa ogromna waza z ponczem, w ktrym pyway kawaki lodu i plasterki owocw. Nad waz pochyla si jaki grubas w pomitym zielonkawym ubraniu z brudnymi mankietami, wyacymi z rkaww a na zakoczone czarnymi paznokciami palce. Mia uszargany konierzyk, sflaczay i obwisa-jcy z szyi, zwizany zatuszczonym czarnym krawatem, w ktrym tkwia szpilka z faszywym rubinem. Twarz mu lnia wilgoci, gdy ochryple, arliwie zaprasza goci stoczonych wok wazy. - No, ludzie. Gene stawia. Nic was to nie kosztuje. Podchodcie i pijcie. Nigdy jeszcze po tej ziemi nie stpa chopak lepszy od niego. Pili i odchodzili, i na ich miejsce przychodzili z nadstawionymi kubkami inni. Od czasu do czasu przybiega kelner z lodem i owocami, ktre wrzuca do wazy. Z walizki pod stoem Gene wyjmowa coraz to nowe butelki i dopenia waz ich zawartoci, po czym z min gospodarza, gocinny i spocony, podejmowa swj ochrypy monolog, rkawem ocierajc twarz. - No, ludzie. Na rachunek Gene'a. Jestem tylko biednym przemytnikiem, ale on nigdy nie mia lepszego przyjaciela ode mnie. Podchodcie i pijcie, ludzie. Jeszcze jest duo, nie zabraknie. Z sali dansingowej dobiegay dwiki strojenia instrumentw. Gocie tam przechodzili i szukali wolnych krzese. Na podium bya orkiestra sprowadzona z jednego z hoteli w miecie, we frakach. Waciciel lokalu i jaki drugi mczyzna rozmawiali z dyrygentem. - Niech graj jazzowe kawaki -- powiedzia ten drugi. - Rudy lubi taczy jak nikt. - Nie, nie - powiedzia waciciel. - Gene ich wszystkich tak szprycuje t whisky za darmo, e jeszcze mi si tu puszcz w plsy. To bdzie niedobrze wygldao. - Moe "Nad piknym modrym Dunajem"? - zaproponowa dyrygent. - Nie, nie, aden charleston - powiedzia waciciel. - Na tych marach ley nieboszczyk. - To nie jest charleston - powiedzia dyrygent. - A co? - zapyta ten drugi. - Walc. Straussa. - Jakiego makaroniarza? - zapyta ten drugi. - Cholera w bok. Rudy by Amerykaninem. Pan moesz sobie nie by, ale on by. Nie umiecie czego amerykaskiego? Zagrajcie "Oprcz mioci mej niczego da ci nie mog". On to bardzo lubi. - eby mi tu taczyli? - zapyta waciciel. Obejrza si na stoliki, przy ktrych kobiety rozmawiay ju nieco piskliwie. - Lepiej zacznij pan od "Bliej, mj Boe, do Ciebie" - powiedzia - eby ich troch otrzewi. A Strona 83

3134 mwiem Gene'owi, e to ryzyko wyskakiwa z tym ponczem tak wczenie. Radziem zaczeka z tym, a wyruszymy z powrotem do miasta. Ale gdybym wiedzia, e kto si uprze zrobi z tego karnawa... Lepiej zacznij pan uroczycie i cignijcie to, dopki nie dam znaku. - Rudy by wcale nie chcia uroczycie -powiedzia ten drugi. - I pan to wiesz. - Wic niech sobie idzie gdzie indziej - powiedzia waciciel. - Ja robi tylko grzeczno. Nie prowadz zakadu pogrzebowego. Orkiestra zagraa: "Bliej, mj Boe, do ciebie". Publiczno si uciszya. Do sali wesza chwiejnie jaka kobieta w czerwonej sukni. - Paaa! - powiedziaa. - Tymczasowo, Rudy! On prdzej bdzie w piekle, zanim mnie zd posadzi w tym mamrze, w Little Rock. - Pssst! - zasyczay gosy. Opada na krzeso. W drzwiach sali ukaza si Gene i sta tam przez cay czas, gdy orkiestra graa. - Chodcie, ludzie! - wrzasn, ledwie przestaa gra, i podrzuca przy tym grubymi rkami, jakby chcia ich wszystkich wygarn z sali. - Chodcie i pijcie. Gene warn stawia. eby za dziesi minut nie byo tu ani jednego suchego garda, ani jednego suchego oka! Ci w tyle ruszyli ku drzwiom. Waciciel zerwa si i skin na orkiestr. Wsta kornecista i zacz gra solo "W tej przystani spoczynku", ale tum z gbi sali ju i tak wycieka drzwiami, w ktrych wymachujc rk sta Gene. Dwie niemode kobiety pakay cicho pod ukwieconymi kapeluszami. Tok i zgiek zapanowa wok wysychajcej wazy. Z sali dolatyway tubalne dwiki kornetu. Dwaj uszargani modziecy z walizkami przepychali si do stou, pokrzykujc monotonnie: - Przejcie! Przejcie! Otworzyli walizki; wyjmowali z nich butelki i stawiali na stole, skd Gene, wyranie ju zapakany, bra je, odkorkowywa i przelewa do wazy. - Podchodcie, ludzie! Kochaem go jak rodzonego syna! - wrzeszcza ochryple zza rkawa, ktrym ociera sobie twarz. Bokiem przecisn si do stou kelner z misk lodu i owocw. - Co do diaba? - zapyta Gene. - Chluniesz tu te pomyje? Wyno si z tym, do diaba! - Urra! - wrzeszczano trcajc si kubkami, zaguszajc wszystko, tak e Gene bezdwicznie jak w pantomimie wytrci misk z owocami z rk kelnera i zabra si znw do wlewania alkoholu w waz i rozchlapywania po wycignitych rkach i kubkach. Dwaj modziecy we wciekym tempie otwierali butelki. Jak gdyby przymieciony tam mosinym podmuchem muzyki, w drzwiach stan wymachujc rkami waciciel z twarz zafrasowana. - Chodcie, ludzie - wrzasn. - Najpierw niech si skoczy program muzyczny. To kosztuje pienidze. - Do cholery z programem muzycznym! - krzyknli. - Kogo kosztuje pienidze? - Kogo to obchodzi? - Kogo kosztuje pienidze? - Kto auje pienidzy? Ja za to zapac. Jak rany Boga, zafunduj mu dwa pogrzeby! - Ludzie! Ludzie! - krzycza waciciel. - Zrozumcie! Chodcie. Tam na marach... - Kogo kosztuje pienidze? - Tam na arak? - zapyta Gene. - Na arak? - gos mu si zaama. - Czy kto mnie chce tutaj znieway... - On auje pienidzy dla Rudego. - Kto auje? - Joe auje, skurwysyn, ptak. - Czy kto mnie chce tutaj znieway?... - Wic przeniemy si z tym pogrzebem. To nie jest jedyny lokal w miecie. - Przeniemy Joe'go. - Do trumny tego skurwysyna! Niech bd dwa pogrzeby. - Na arak? Na arak? Czy kto... - Do trumny skurwysyna! Zobaczymy, jak mu tam bdzie przyjemnie. - Do trumny skurwysyna! - wrzasna kobieta w czerwonej sukni. Hurmem ruszyli w stron drzwi, gdzie waciciel wymachiwa rkami nad gow, przekrzykiwa ogln Strona 84

3134 wrzaw, zanim odwrci si i uciek. W sali piewali czterej revellers! zaangaowani z teatrzyku wodewilowego. Zgranym chrem piewali koysanki, a przysza kolej na "Sonny Boy". Prawie wszystkie starsze kobiety pakay. Kelnerzy teraz podawali im kubki z ponczem, a one siedziay z tymi kubkami w grubych, upiercienionych rkach i pakay. Znw zagraa orkiestra. Do sali zataczajc si wesza kobieta w czerwonej sukni. - Prdzej, Joe! - krzykna. - Otwieraj gr! Wyrzu ju tego cholernego sztywniaka i otwieraj gr! Jaki mczyzna sprbowa j powstrzyma; bluzn-a na niego stekiem wyzwisk, podesza do okrytego kirem stou gry i cisna jeden z wiecw na podog. Popdzi do niej waciciel, a za nim wykidajo. Waciciel chwyci j, gdy braa ze stou nastpny wieniec. w mczyzna, ktry przedtem usiowa j powstrzyma, przyskoczy, eby jej broni, ale klnc piskliwie -zacza ich obu bez rnicy okada wiecem. Wykidajo uj obroc za rami, ten zakrci si i waln wykidaj, za co zosta trzanity z tak si, e przelecia przez p pokoju. Doskoczyli jeszcze trzej mczyni. Pierwszy wsta z podogi i rzucili si na wykidaj wszyscy czterej. Wykidajo znw powali pierwszego, zakrci si i niewiarygodnie szybko da susa do sali. Orkiestra graa. Ale natychmiast j zaguszyo raptowne pandemonium oskotu krzese i wrzaskw. Wykidajo zakrci si znw i natar na podbiegajcych tamtych czterech. Zakotowali si; drugi wylecia w powietrze, po czym plecami przefroterowa podog; wykidajo uskoczy przed pozostaymi trzema. Znw si zakrci i natar na nich tak, e rozwirowanym kbem gruchnli w katafalk. Muzyki ju nie byo. Czonkowie orkiestry z instrumentami wazili na krzesa. Kwietne hody fruny z katafalku; trumna si zachybotaa. - apa trumn! - kto wrzasn. Doskoczyli, ale trumna ciko gruchna na podog, wieko odpado. Powoli, statecznie z trumny wytoczy si nieboszczyk i spocz, z twarz w jednym z wiecw. - Grajcie co! - rykn waciciel wymachujc rkami. - Grajcie! Grajcie! Podnieli nieboszczyka razem z wiecem, bo koniec ukrytego w kwiatach drutu wbi si w policzek. Nieboszczyk mia na gowie cyklistwk, ktra spada teraz i na rodku jego czoa ukazaa si maa sina dziurka. Dziurka bya przedtem schludnie zatkana woskiem i zamalowana, ale wosk odprysn i gdzie zgin. Nie da si znale, wic w kocu odpili zatrzask cyklistwki i nasunli j nieboszczykowi gboko na oczy. Gdy kondukt dojeda do rdmiecia, przyczyo si wicej samochodw. Za karawanem suno sze odkrytych duych packardw, z szoferami w liberii, z masami kwiatw wypeniajcymi je po brzegi. Byy jednakowe, z rodzaju tych, jakie wynajmuje na pogrzeb przedsibiorstwo pogrzebowe lepszej klasy. Za packardami cigny sznurem najrozmaitsze takswki, samochody sportowe i limuzyny, coraz liczniejsze, w miar jak kondukt w drodze ku gwnej arterii prowadzcej za miasto, w kierunku cmentarza, posuwa si wolno ulicami, gdzie szybko ruchu koowego bya ograniczona i gdzie spod opuszczonych rolet w oknach wyzieray jakie twarze. Na gwnej ulicy karawan ruszy szybciej, kondukt rozcign si i zaczy powstawa w nim luki. Po chwili samochody prywatne i takswki zaczy odpada. Na kadym skrzyowaniu skrcay w lewo albo w prawo, a wreszcie zosta ju tylko sam karawan i owych sze packardw, w ktrych nie jecha nikt oprcz szoferw w liberii. rodkiem szerokiej, teraz pustej jezdni biega przed nimi biaa linia, zmniejszajc si w dali i znikajc w gadkiej asfaltowej prni. Wkrtce karawan jecha ju z szybkoci czterdziestu mil na godzin, potem czterdziestu piciu, a potem pidziesiciu. Jedna z tych takswek zatrzymaa si przed domem pani Reby. Z takswki wysiada pani Reba, za ni chuda kobieta w surowo nobliwym kostiumie i w binoklach w zotej oprawie, za chud druga kobieta, niska i pulchna, w kapeluszu z pirem, trzymajca przy twarzy chustk do nosa, i wreszcie wysiad may, picio czy szecioletni chopiec o kulistej gowie. Ta, ktra chustk ocieraa oczy. nie przestawaa ka i gwatownie pochlipywa, gdy szli wszyscy razem alejk i wchodzili za drewniane okratowanie. Za drzwiami ju jazgotay psy. Minnie otworzya, a one zaczy kbi si pod nogami pani Reby. Odpdzone przez ni kopniciem, znw j opady i ujaday z zapaem; a znw je kopna, tak e obiy si gucho o cian. - Wchodcie, panie, wchodcie - powiedziaa pani Reba przyciskajc rk do piersi. W domu kobieta z chustk przy oczach rozszlochaa si na cay gos. - Czy nie wyglda sodko? - lamentowaa. - Czy nie wyglda sodko? - No, no - powiedziaa pani Reba i poprowadzia goci do swojego pokoju. - Nieche pani wejdzie i napije si piwa. Od razu poczuje si pani lepiej. Minnie! Weszy do pokoju z udekorowan toaletk, skrytk w cianie, parawanem i portretem przystrojonym w krep. - Siadajcie, panie. Siadajcie - dyszaa pani Reba wysuwajc krzesa. Sama te ciko usiada i ze straszliwym Strona 85

3134 wysikiem pochylia si ku swoim stopom. - Wujciu Bud, serduszko - powiedziaa ta paczca, znw zajta ocieraniem sobie oczu. - We i rozsznuruj pani Rebie buciki. Chopiec uklk i zdj pani Rebie buciki. - A gdyby tak jeszcze sign pod ko, kotu, i poda mi ranne pantofle? - poprosia pani Reba. Chopiec przynis pantofle. Do pokoju wesza Minnie, za ni wpady psy. Popdziy do pani Reby i zaczy tarmosi jej przed chwil zdjte obuwie. - Odpiepscie si - powiedzia chopiec dajc jednemu z psw klapsa. Pies byskawicznie zwrci ku niemu pysk, zby kapice, oczy na p ukryte pod kudami, byszczce zoci. Chopiec cofn si. - Tylko mnie ugly, ty skulfysynie - powiedzia. - Wujciu Bud! - upomniaa go grubaska, ze zdumieniem i zgorszeniem odwracajc do niego twarz okrg, zastyg w fadach tuszczu i smugach ez, przy czym pira na jej kapeluszu niepewnie przytakny. Wujcio Bud mia idealnie kulist gow i nos zbry-zgany piegami tak, jak uliczny chodnik bywa zbryzgany pierwszymi kroplami letniej ulewy. Druga kobieta siedziaa wyprostowana godnie. W binoklach w zotej oprawie i na zotym acuszku, szpakowata, uczesana gadko i starannie, wygldaa na nauczycielk. - To przechodzi wszelkie pojcie - powiedziaa gruba. - Nie wiem, od kogo on, u Boga Ojca, moe si uczy takich sw na farmie w stanie Arkansas. - Wszdzie naucz si niegodziwoci - powiedziaa pani Reba. Minnie pochylia tac, na ktrej stay trzy oszronione kufle. Wujcio Bud patrzy okrgymi chabrowymi oczami, jak kada bierze kufel. Grubaska znw si rozpakaa. - Tak sodko wyglda! - zawodzia. - Wszystkich nas to czeka - powiedziaa pani Reba. - Oby jak najpniej - dodaa podnoszc kufel. Wypiy z ceremonialnymi ukonami. Gruba otara sobie oczy. Obie zaproszone damy wytary sobie wargi godnie i przyzwoicie. Chuda zakaszlaa delikatnie na bok, osaniajc usta doni. - Znakomite piwo - powiedziaa. - Nieprawda? - zapytaa gruba. - Zawsze mwi, e nie ma wikszej przyjemnoci jak wizyta u pani Reby. Potoczya si grzeczna towarzyska rozmowa, pena niedomwie gwoli przyzwoitoci, przerywana krtkimi, przytakujcymi westchnieniami. Chopiec, nie majc co robi, podszed do okna i wyjrza spod uniesionej rolety na ulic. - Jak dugo on u pani bdzie, pani Myrtle? - zapytaa pani Reba. - Tylko do soboty - odpowiedziaa gruba. - W sobot wrci do domu. Ten tydzie czy dwa u mnie to dla niego zawsze mia maa odmiana. A ja te lubi go mie przy sobie. - Dzieci s tak pociech kademu - zauwaya chuda. - Wanie - potwierdzia pani Myrtle. - Czy pani ma jeszcze u siebie tych dwch sympatycznych modziecw, pani Rebo? - Mam - odpowiedziaa pani Reba. - Chocia wydaje mi si, e powinnam si ich pozby. Nie powiem, ebym bya specjalnie czuego serca, ale ostatecznie nie powinno si pomaga modym ludziom uczy si niegodziwoci tego wiata, dopki nie musz. Uznaam za swj obowizek zabroni dziewczynkom tej bieganiny po domu na golasa, i dziewczynkom wcale si to nie podoba. Znw si napiy; tamte dwie wstrzemiliwie, ujmujc kufle delikatnie, z maymi palcami odgitymi. Pani Reba dzierc swj kufel, jakby to bya bro, drug rk zatapiajc w bawany piersi. Odstawia pusty kufel. - Tak mi w gardle zascho jako - powiedziaa. - Nie napiybycie si, panie, jeszcze? Zaczy si certowa. - Minnie! - zawoaa pani Reba. Przysza Minnie i napenia kufel. - Faktycznie, e po prostu mi wstyd - wyznaa pani Myrtle. - Ale pani Reba ma takie dobre piwo. A poza tym wszystkie troch si zdenerwowaymy dzisiaj. - Mnie tylko dziwi, e nie byo wicej zdenerwowania - powiedziaa pani Reba. - Tak dawa za darmo tyle tego alkoholu, jak dawa Gene! - Ta gala musiaa kosztowa ciki pienidz - powiedziaa chuda. - Zgadzam si z pani - przytakna pani Reba. - I na co to komu? Same, panie, powiedzcie! Jedyny zaszczyt, e mu si napchaa do lokalu kupa ludzi, ktrzy nie wydali nawet centa. Odstawia przedtem kufel na stolik przy swoim fotelu. Teraz odwrcia raptownie gow i zajrzaa do kufla. Strona 86

3134 Wujcio Bud sta za jej krzesem, opierajc si o stolik. - Czy ty przypadkiem nie dorwa mi si do piwa, chopcze? - zapytaa. - Ty, Wujciu Bud! - powiedziaa pani Myrtle. - Nie wstyd ci? Owiadczam, dochodzi ju do tego, e nie miem go zabra nigdzie z wizyt. W yciu nie widziaam chopca tak asego na piwo. Wyjd std i pobaw si na podwrku. Prdzej! - Psecies id - powiedzia Wujcio Bud. Ruszy w nieokrelonym kierunku. Pani Reba wypia reszt piwa, odstawia kufel z powrotem na stolik i wstaa. - Skoro wszystkie mamy troch stargane nerwy - rzeka - to moe bd moga namwi was, panie, na yczek dynu. - Nie, faktycznie - powiedziaa pani Myrtle. - Pani Reba to doskonaa gospodyni - powiedziaa chuda. - Ile razy ja o tym mwiam, pani Myrtle? - Nie podjabym si policzy, ile razy, serduszko - powiedziaa pani Myrtle. Pani Reba znikna za parawanem. - Widziaa pani kiedy, eby w czerwcu byo tak ciepo, pani Lorraine? - zapytaa pani Myrtle. - Nigdy nie widziaam - odpowiedziaa chuda. Pani Myrtle znw skrzywia si, bliska paczu. Postawia kufel i zacza szuka chustki do nosa. - Tak mnie wanie nachodzi - powiedziaa. - I oni tam piewali tego "Sonny Boy", i w ogle. Wyglda tak sodko - zakaa. - No, no - powiedziaa pani Lorraine. - Niech pani yknie odrobink piwa. Od razu zrobi si lepiej. Pani Myrtle znowu wzio - powiedziaa podnoszc gos w stron parawanu. - Jestem za bardzo wraliwego serca - wyjania pani Myrtle. Pochlipujc za chustk, zacza po omacku szuka kiifla. Pomacaa przez chwil, a natrafia rk na kufel. Szybko podniosa oczy. - Ty, Wujciu Bud - powiedziaa. - Czy ci nie kazaam wyj zza tych foteli i i si pobawi? Uwierzycie mi, panie? Onegdaj, kiedymy std wyszli, czuam si taka upokorzona, e wprost nie wiedziaam, co robi. Wstyd mi byo, e mnie widz na ulicy z chopcem takim pijanym jak ty. Pani Reba wynurzya si zza parawanu niosc trzy szklanki dynu. - To nas troch podniesie na duchu - powiedziaa. - Siedzimy tu jak trzy stare chore koty. Ukoniy si sobie ceremonialnie, wypiy dzy. pocmokay. Znw potoczya si rozmowa. Z pocztku mwiy wszystkie jednoczenie, zdaniami niepenymi, ale ju nie robiy przerw na przytaknicia i potwierdzajce westchnienia. - Tak to jest z nami, dziewczynami - powiedziaa pani Myrtle. - Mczyni chyba nigdy nie dadz nam by tym, czym faktycznie jestemy same z siebie. To oni robi z nas takie, jakie jestemy, a pniej wymagaj, ebymy byy inne. Wymagaj, ebymy nie spojrzay ju nigdy na adnego, ale im wolno przychodzi i odchodzi, kiedy chc. - Kobieta, ktra chce si wygupia wicej ni z jednym na raz, jest gupia - powiedziaa pani Reba. - Z kadym jednym kopot, to po co jeszcze sobie kopot podwaja? A kobieta, ktra nie potrafi by wierna jednemu dobremu mczynie, kiedy go zdobdzie dla siebie i on hojnie na ni puszcza pienidze, i nawet przez godzin nie robi jej zmartwienia i zego sowa nie powie... Spojrzaa na tamte oczami posmutniaymi, przysnu-wajcymi si mgiek nie wysowionej, daremnej i cierpliwej rozpaczy. - No, no - powiedziaa pani Myrtle. Wychylia si z fotela i poklepaa jej ogromn rk. Pani Lorraine wyrazia wspczucie planiciem jzyka. - Bo si pani rozrzewni - powiedziaa pani Myrtle. - On by taki dobry - powiedziaa pani Reba. - ylimy jak dwa gobki. Przez jedenacie lat jak dwa gobki. - No, serduszko. No, serduszko - powiedziaa pani Myrtle. - W takich wanie momentach to mnie nachodzi - powiedziaa pani Reba. - Jeszcze go mam w oczach, tego chopca tam, jak ley pod tymi kwiatami. - Nie mia wicej kwiatw ni pan Binford - powiedziaa pani Myrtle. - No, no. Niech pani yknie odrobink piwa. Pani Reba otara oczy rkawem. ykna piwo. Strona 87

3134 - Rudy powinien by wiedzie, e z dziewczynk Wytrzeszcza nie ma co ryzykowa - zmienia temat pani Lorraine. - Mczyni nigdy nie naucz si wiedzie - rozwina to pani Myrtle. - Jak si pani zdaje, pani Re-bo, dokd oni wyjechali? - Nie wiem i nie obchodzi mnie to - powiedziaa pani Reba. - Ani jak prdko go zapi i spal za zabicie tego chopca. Ani to, ani to mnie nie obchodzi. Wcale. - On jedzi co rok letni por a do Pensacola, eby odwiedzi swoj matk - powiedziaa pani Myrtle. - Mczyzna, ktry to robi, nie moe by do szpiku koci zy. - Wic ju nie wiem, jacy maj by ci li, wedug pani uwaania - powiedziaa pani Reba. - Ja si staram prowadzi przyzwoity dom, to znaczy od dwudziestu lat prowadz normalny bajzel, a ten chce mi tu raptem urzdzi jaki francuski wizjer czy co. - Tak to jest z nami, biednymi dziewczynami - westchna pani Myrtle. - Wszystkie kopoty przez nas i wszystkie cierpienia na nas. - Podobnie jeszcze dwa lata temu on si zupenie do tego nie nadawa - powiedziaa pani Lorraine. - Cay czas o tym wiedziaam - potwierdzia pani Reba. - Mody mczyzna i pienidze mu pyn na dziewczynki jak woda, a on z adn nigdy nie skoczy do ka. To wbrew naturze. Wszystkie mylay, e to dlatego, e on ma jak kobietk gdzie na miecie, ale ja warn mwi, moje panie, zapamitajcie sobie moje sowa, w nim jest co dziwnego. Jaka to dziwna sprawa. - Pienidze przepuszcza, i owszem - powiedziaa pani Lorraine. - Ta biuteria i stroje, ktre ona kupia, to skandal - cigna pani Reba - Byo chiskie kimono, sto dolarw zapacia za nie, z importu byo... i perfumy po dziesi dolarw uncja; na drugi dzie rano kiedy tam poszam na gr, wszystko leao zwalone w kcie, i perfumy, i szminki rozsypane, jakby cyklon przelecia. To wanie zrobia z wciekoci na niego, kiedy j zbi. Wic potem zamkn j i nie pozwoli, eby wychodzia. Kaza pilnowa frontu mojego domu, jakby to by... Wzia kufel ze stolika i podniosa do ust, po czym, zatrzymujc rk z kuflem w powietrzu, zamrugaa. - Gdzie moje... - Wujciu Bud! - powiedziaa pani Myrtle. Chwycia chopca za rami, jednym szarpniciem wycigna go zza fotela pani Reby i zacza nim tak potrzsa, e kulista gowa z twarz niezmcenie tp podrygiwaa mu na ramionach. - Nie wstyd ci? Nie wstyd ci? Jak moge rusza piwo tych pa? A mam ochot zabra ci z powrotem tego dolara, eby odkupi pani Rebie dzbanek piwa. Faktycznie, a mam ochot! No, id do okna i stj tam, syszysz! - Gupstwo - powiedziaa pani Reba. - Nieduo tam byo. Wy, panie, take ju wypiycie, prawda? Minnie! Pani Lorraine przytkna chustk do ust. Zza binokli ypna oczami niejasno, tajemniczo, w bok. Drug rk przyoya do swojej paskiej, staropanieskiej piersi. - Zapomniaymy o pani sercu, laleczko - wyrazia zrozumienie pani Myrtle. - Nie sdzi pani, e teraz lepiej by pani posuy dzy? - Faktycznie. Ja... - powiedziaa pani Lorraine. - Tak, napijcie si, panie, dynu - powiedziaa pani Reba. Wstaa ociale i zza parawanu przyniosa jeszcze trzy szklanki dynu. Wesza Minnie i znw napenia kufle. Piy cmokajc. - Wic tak to byo, powiada pani? - podja pani Lorraine. - Najpierw Minnie mi powiedziaa, e tam si dzieje co dziwnego - powiedziaa pani Reba. - e jego prawie nie ma, a kiedy jest, co par nocy mniej wicej, to na drugi dzie przy sprztaniu adnych ladw w ogle nie wida. I Minnie syszaa, jak si kcili, i ona mwia, e chce wyj, a on jej nie pozwoli. Chocia tyle strojw jej nakupowa, wyobracie sobie, nie chcia, eby wychodzia z domu, wic rozzocia si, zamkna drzwi na zasuwk i nie chciaa go nawet wpuci. - Moe on wyjecha i kaza sobie zaszczepi taki gruczo, z tych mapich gruczow, i nie przyjo mu si -powiedziaa pani Myrtle. - Potem kiedy rano przyszed tutaj z Rudym i zabra go na gr. Byli tam co godzin i wyszli i nie pokaza si ju do nastpnego dnia. Wtedy znw przyszed z Rudym i byli tam co godzin. Po ich wyjciu Minnie do mnie przyleciaa i mwi, co tam si dziao, wic nastpnego dnia rano to ju na nich czekaam. Woam go tutaj i mwi: "Suchaj no ty, skur-wy..." -. urwaa. Strona 88

3134 Przez chwil wszystkie trzy siedziay bez ruchu, lekko wychylone z foteli. Potem wolno odwrciy gowy i spojrzay na chopca, ktry opiera si o stolik. - Wujciu Bud, serduszko - powiedziaa pani Myrtle. - Czy nie masz yczenia wyj i pobawi si na podwrku z Reba i Panem Binfordem? - Mam zycenie - powiedzia chopiec. Ruszy ku drzwiom. Patrzyy na niego, dopki nie zamkn drzwi za sob. Pani Lorraine podsuna swj fotel bliej do tamtych; omal nie stykay si teraz gowami. - Wic oni tak to robili? - zapytaa pani Myrtle. - Mwi mu: "Od dwudziestu lat ten dom prowadz i jeszcze nigdy nie dziao si tu u mnie nic podobnego. Jeeli chcesz na swoj dziewczynk napuszcza gachw, mwi, rbcie to gdzie indziej. Ja nie dam zamienia mojego domu w jaki francuski interes." - Skurwysyn - powiedziaa pani Lorraine. - Miaby przynajmniej tyle oleju w gowie, eby wzi do tego jakiego brzydkiego starucha - powiedziaa pani Myrtle. - Tak nas kusi, biedne dziewczyny. - Mczyni zawsze wymagaj od nas, ebymy si opieray pokusom - powiedziaa pani Lorraine. Siedziaa wyprostowana jak nauczycielka w szkole. - Parszywy skurwysyn! - Byle nie tym pokusom, jakie sami podstawiaj - powiedziaa pani Reba. - Wtedy trzeba na nich uwaa... No wic, co rano przez cztery dni to si dziao, a potem przestali przychodzi. Wytrzeszcz nie pokaza si przez cay tydzie, a ta dziewczynka wciekaa si jak moda klacz. Mylaam, e on moe wyjecha gdzie za jakim interesem, a Minnie mi powiedziaa, e nie i e dostaje od niego pi dolarw dziennie za pilnowanie tej dziewczynki, eby nigdzie nie telefonowaa i nie wychodzia. A ja chciaam z nim porozmawia, eby zabra j z mojego domu, bo nie miaam yczenia, eby dziao si u mnie co podobnego. Wanie! Minnie opowiadaa, e oni oboje byli goli jak we, a Wytrzeszcz przewiesza si przez porcz ka i nawet kapelusza nie zdj, i tylko ra tak jako. - Moebne, e wiwatowa na ich cze - powiedziaa pani Lorraine. - Parszywy skurwysyn! Usyszay kroki w hallu i zaraz gos Minnie podniesiony w jakiej gorcej perswazji. Drzwi si otworzyy. Wesza Minnie, wyprostowan rk z daleka od siebie trzymajc za kark Wujcia Buda. Zwisa bezwadny, z twarz zastyg w wyrazie szklistej tpoty. - Pani Rebo! - powiedziaa Minnie. - Ten chopiec wama si do lodwki i wyopa ca butelk piwa. Ty! Chopiec! - powiedziaa potrzsajc nim. - Sta na nogi! Bezwadnie zwisa, umiechnity sztywno, gupkowato. I nagle na jego twarzy pojawi si wyraz zatroskania, konsternacji. Minnie gwatownie odrzucia go od siebie, gdy zaczai wymiotowa. XXVI

O wschodzie soca Horace nie tylko nie lea jeszcze w ku, ale nawet nie by rozebrany. Koczy wanie pisa list do swojej ony na jej adres u ojca w Kentucky - list, w ktrym prosi j o rozwd. Siedzc przy stole patrzy na t jedn stronic zapisan starannym, nieczytelnym pismem i po raz pierwszy od czterech tygodni, odkd nad rdem poczu na sobie wzrok Wytrzeszcza, byo mu pusto i cicho. Siedzia tak i ni std, ni zowd zapachniaa mu kawa. "Ukocz t spraw i wyjad do Europy. Jestem miertelnie zmczony. Jestem za stary na to. Urodziem si ju za stary na to. Jestem miertelnie zmczony i akn spokoju." Ogoli si, zaparzy kaw, wypi j i zjad troch chleba. Gdy przechodzi koo hotelu, przy krawniku sta autobus majcy odwie pasaerw na poranny pocig. Wrd akwizytorw, ktrzy wsiadali do autobusu, by Clarence Snopes z brzow walizk w rce. - Jad do Jackson na par dni w jednym malekim interesiku - powiedzia. - Szkoda, emy si rozminli wczoraj wieczorem. Wrc samochodem. Co mi si wydaje, e znalaz pan sobie wczoraj jaki zaciszny kcik, co? - Patrzy na Horace'a, zwalisty i obleny, i nie ulegao wtpliwoci, co chce przez to powiedzie. Mogem zabra pana do pewnego domu, o ktrym mao kto wie. Tam mczyzna moe robi wszystko, do czego dors. Ale jeszcze bdzie okazja, skoro ju poznalimy si bliej. - Zniy troch gos odsuwajc si nieznacznie na bok. - Moesz pan by spokojny. Ja nie rozgadam. Tu w Jefferson jestem takim wanie czowiekiem; a co robi tam w miecie z paczk dobrych kumpli, to interes tylko mj i ich. Suszne podejcie? Strona 89

3134 Pniejszym rankiem tego samego dnia Horace zobaczy z daleka na ulicy swoj siostr, ktra, idc przed nim nagle zboczya i znikna w jakich drzwiach. Zaczai jej szuka, zaglda do wszystkich pobliskich sklepw pytajc o ni. Nie byo jej nigdzie. Nie zajrza tylko tam, gdzie klatka schodowa pomidzy dwoma sklepami prowadzia na pierwsze pitro, na korytarz biur, z ktrych jedno byo kancelari prokuratora okrgowego, Eustace'a Grahama. Graham mia szpotaw stop i to zadecydowao o jego karierze. Z trudem torowa sobie drog na uniwersytet stanowy i potem na studiach; w Jefferson pamitano go jeszcze z czasw jego modoci, gdy rozwozi artykuy spoywcze ze sklepw, z pocztku powoc komi, pniej prowadzc ciarwk. Na pierwszym roku studiw zasyn z pracowitoci. By kelnerem w stowce i jako listonosz miejscowej poczty nosi przesyki po przybyciu kadego pocigu, kutyka po ulicy z workiem przewieszonym przez rami - sympatyczny mody czowiek o szczerej twarzy, z uprzejmym sowem dla kadego i z wyrazem czujnej drapienoci w oczach. Na drugim roku studiw nie odnowi ju umowy z poczt, jak rwnie zrezygnowa z pracy w stowce; mia take nowe ubranie. Ludzie cieszyli si, e dziki swojej pracowitoci zaoszczdzi troch i teraz ju cay czas bdzie mg powici studiom. By wwczas na wydziale prawnym i profesorowie hodowali go jak konia wycigowego. Ukoczy prawo z dobrym wynikiem, jakkolwiek bez odznaczenia. "Bo mia przeszkody na samym pocztku" - powiedzieli profesorowie. "Gdyby zaczyna tak jak inni... On zajdzie daleko'' - powiedzieli. Dopiero po jego wyjedzie dowiedzieli si, e przez trzy lata grywa w pokera za opuszczonymi roletami w biurze pewnej stajni koni do wynajcia. Gdy w dwa lata pniej zosta wybrany do stanowej izby ustawodawczej, zaczto o nim opowiada nastpujc anegdot z jego czasw studenckich. Partia pokera w biurze tej stajni. Graham ma dorzuci do puli. Patrzy ponad stoem na waciciela stajni, ktry jest jego jedynym pozostaym przeciwnikiem. - Ile pan tam ma, panie Harris? - pyta. - Czterdzieci dwa dolary, Eustace - odpowiada waciciel stajni. Eustace wrzuca par sztonw do puli. - Ile tego jest? - pyta waciciel stajni. - Czterdzieci dwa dolary, panie Harris. - Hm! - mwi waciciel stajni. Przyglda si swoim kartom. - Ile kart wycigne, Eustace? - Trzy, panie Harris. - Hm. Kto rozdawa karty, Eustace? - Ja rozdawaem, panie Harris. - Pasuj, Eustace. Teraz prokuratorem, okrgowym by od niedawna, ale ju zdy da do zrozumienia, e bdzie si ubiega o mandat do Kongresu na podstawie iloci ska-za, ktre przeprowadzi, tote gdy po drugiej stronie biurka w swojej brudnej kancelarii zobaczy Nar-ciss, min mia tak, jak wtedy wkadajc do puli czterdzieci dwa dolary. - Wolabym, eby to nie by brat pani - powiedzia. - Przykro mi widzie towarzysza broni, jeeli mona si tak wyrazi, prowadzcego tak niedobr spraw. Ogarniaa go spojrzeniem bez wyrazu. - Ostatecznie musimy chroni spoeczestwo nawet wtedy, kiedy si wydaje, e spoeczestwo nie potrzebuje ochrony. - Czy jest pan pewny, e on nie wygra? - zapytaa. - No, pierwsz zasad prawa jest: "Bg tylko wie, co zrobi awa przysigych." Oczywicie, trudno wymaga... - Ale, zdaniem pana, on nie wygra? - Naturalnie, ja... - Ma pan konkretny powd, eby sdzi, e on nie moe wygra. Zapewne wie pan o tym co, czego on nie wie. Spojrza na ni krtko, po czym wzi z biurka piro i zacz oskrobywa koniec stalwki noem do przecinania papieru. - To jest cile poufne - powiedzia. - ami przysig subow. Nie musz pani tego mwi. Ale moe zaoszczdz pani zgryzoty, kiedy powiem, e on nie ma cienia szansy. Wyobraam sobie, jakie to bdzie dla niego rozczarowanie, niestety nie ma na to rady. My, tak si skada, wiemy, e ten czowiek jest winny. Wic jeeli da si w jaki sposb odsun brata pani od tego procesu, radzibym to zrobi. Przegrywajcy adwokat to zupenie to samo co przegrywajcy kady inny, pikarz czy kupiec, czy lekarz; jego zadaniem jest przecie Strona 90

3134 wy... - Wic im prdzej przegra, tym lepiej, prawda? - zapytaa. - Jeeli powiesz tego czowieka i ju raz z tym skocz. Rce Grahama znieruchomiay. Nie podnis wzroku. - S powody, dla ktrych chc Horace'a wyplta z tej sprawy - powiedziaa chodno, spokojnie. - Im prdzej, tym lepiej. Trzy dni temu wieczorem telefonowa do mnie ten Snopes, wie pan, ten z izby ustawodawczej, i chcia si z nim skomunikowa. Nastpnego dnia Horace wyjecha do Memphis. Pojcia nie mam, po co. Bdzie pan musia sam to zbada. Ja tylko chc wyplta Horace'a z tego wszystkiego moliwie jak najprdzej. Wstaa i ruszya ku drzwiom. Graham wyszed zza biurka i kutykajc pospieszy, eby przed ni otworzy drzwi. Znw zmierzya go owym zimnym, zgaszonym, niezgbionym spojrzeniem, jak gdyby by psem albo krow i mia zej jej z drogi. Potem wysza. Zamkn za ni drzwi i ledwie odszed kulawo o krok, prztykajc palcami w powietrzu, drzwi otworzyy si znowu. Wic szybko te prztykajce palce podnis do krawata i uda, e poprawia wze, przy czym patrzy na Narciss, ktra znw stana w drzwiach. - Jak pan myli, ktrego dnia to si skoczy? - zapytaa. - No, nie umiabym... Sesja sdu zaczyna si dwudziestego - powiedzia. - To bdzie pierwsza sprawa. Potrwa... hmm... ze dwa dni. Trzy najwyej, z pani askaw pomoc. I nie potrzebuj zaznacza, e zostanie to na pewno midzy nami. Ruszy ku niej, ale jej zimne, obojtne spojrzenie byo jak otaczajcy go mur. - Dwudziestego czwartego. - Potem spojrzaa na niego znowu. - Dzikuj - powiedziaa i zamkna drzwi. Jeszcze tego wieczora napisaa do Belle, e Horace wrci do domu dwudziestego czwartego. Zatelefonowaa do Horace'a i zapytaa o adres Belle. - Na co? - zapyta Horace. - Chc napisa do niej - odrzeka gosem spokojnym, bez groby. "Niech to diabli - pomyla trzymajc suchawk, w ktrej szumiaa ju cisza. - Jak mona oczekiwa ode mnie walki, kiedy oni nawet nie uciekaj si do wybiegw!" Ale wkrtce zapomnia o tym - zapomnia, e Nar-cissa telefonowaa. Nie widzia si z ni, dopki nie nadszed dzie rozpoczcia procesu. Na dwa dni przed procesem ludzie widzieli Snopesa, gdy wychodzi z gabinetu dentystycznego i potem spluwajc stan na krawniku. Wyj z kieszeni cygaro owinite zot blaszk, usun j i ostronie wetkn cygaro midzy zby. Mia podbite oko i na nasadzie nosa brudny opatrunek. - Jaki samochd potrci mnie w Jackson - wyjani u fryzjera. - Ale niech warn si nie zdaje, e ten skurwysyn nie musia mi za to zapaci - powiedzia i pokaza plik tych banknotw. Woy je do portfela i schowa portfel. - Ja jestem Amerykanin - cign. - Nie chepi si tym, bo jestem rodowity Amerykanin. I przyzwoity baptysta przez cae ycie. Och, nie aden kaznodzieja ani stara panna; od czasu do czasu wyskocz gdzie razem z chopcami, ale uczciwie uwaam, e nie jestem gorszy od mnstwa innych, ktrzy udaj, e piewaj gono w kociele. Jednake najnisze, najpodlejsze stworzenie na tym padole to nie jest Negr, to jest yd. Nam potrzeba ustaw w obronie przed ydami. Srogich ustaw. Kiedy byle cholera z ydowskiej hooty moe przyjecha do takiego wolnego kraju jak nasz, tylko dlatego e ma magisterium praw, naprawd ju pora czemu podobnemu pooy wreszcie kres. yd jest najniszym rodzajem stworzenia. A najniszy rodzaj yda to yd adwokat. A najniszy rodzaj yda adwokata to yd adwokat z Memphis. Kiedy yd adwokat z Memphis moe trzyma pod rewolwerem Amerykanina, biaego, i da mu tylko dziesi dolarw za co, za co dwch Amerykanw, dentelmenw z Poudnia: sdzia, ktry mieszka w stolicy stanu Missisipi, i adwokat, ktry zostanie kiedy takim samym wielkim czowiekiem, jakim by jego papcio, i take sdzi... kiedy tacy dwaj daj temu Amerykaninowi, biaemu, za to samo dziesi razy wicej ni ten ydowski hoociarz, my naprawd potrzebujemy opieki prawa. Przez cae ycie hojnie sypaem pienidzmi; co byo moje, to byo i moich przyjaci, zawsze. Ale kiedy jaki cholerny, cuchncy ydowski hoociarz nie chce Amerykaninowi, biaemu, zapaci nawet jednej dziesitej czci sumki, ktr inny Amerykanin, i w dodatku sdzia... - Wic dlaczego pan mu to sprzeda? - zapyta fryzjer... - Co? - zapyta Snopes. Fryzjer patrzy na niego bacznie. - No... to, co stara si pan sprzeda temu samochodowi, zanim pana potrci. Strona 91

3134 - Zapal pan cygaro - powiedzia Snopes. XXVII

Proces wyznaczono na dwudziestego czerwca. W tydzie po swojej wizycie w Memphis Horace zatelefonowa do pani Reby. - Chc tylko wiedzie, czy ona tam jeszcze jest - powiedzia. - ebym mg j cign w razie potrzeby. - Ona jest - powiedziaa pani Reba. - Ale to ciganie. Nie podoba mi si. Gliny to ja lubi widzie u siebie wycznie po linii mojego interesu. - Przyjdzie tylko wony sdowy - powiedzia Horace. - Kto, kto jej dorczy to pismo do rk wasnych. - Wic niech to zrobi listonosz - powiedziaa pani Reba. -- I tak-tu przychodzi. I te w mundurze. Wyglda nie gorzej ni odpierdolony na ostatni guzik glina. Niech listonosz to zrobi. - Nie bdzie pani miaa kopotw przeze mnie. Nie nara pani na adne przykroci. - Wiem, e nie. - Gos pani Reby w suchawce by cienki i skrzeczcy. - Nie pozwol panu na to. Minnie dzi wieczorem dostaa ataku spazmw o tego drania, ktry wzi j i porzuci, a emy tu siedziay z pani Myrtle, take zaczymy paka. A musiaymy otworzy now butelk dynu i do ostatniej kropli wypi. Nie sta mnie na takie poczstunki. Wic niech pan tu nie nasya adnych poli-kierw z pismami do nikogo. Niech przedtem pan zatelefonuje, to ja ich oboje wyrzuc na ulic i tam moe pan sobie ich aresztowa. Wieczorem dziewitnastego znw do pani Reby zatelefonowa. Byo troch trudnoci z przywoaniem jej. - Wyjechali - powiedziaa. - On i ona. Nie czyta pan adnych gazet? - Jakich gazet? - zapyta Horace. - Halo! Halo! - Nie ma ich tutaj, mwi - powiedziaa pani Reba. - Nic o nich nie wiem i nie chc wiedzie, poza tym kto mi zapaci za ten tydzie ich... - Ale nie mogaby pani dowiedzie si, dokd ona wyjechaa? Moe mi by potrzebna. - Nic nie wiem i nie chc wiedzie - powiedziaa pani Reba. Usysza trzask suchawki. Ale nie rozczono ich od razu. Usysza, jak suchawka uderza gucho o st, na ktrym sta telefon, i jak pani Reba woa: "Minnie! Minnie!" Potem czyja rka podniosa tam suchawk i pooya na widekach. W drucie co pstrykno przy jego uchu. I obojtny gos, wypracowany jak obraz Del Sarto, powiedzia: - Pine Bluff. Sk-czone. Dzia-nkuj! Proces rozpocz si nazajutrz. Na stoie leay nie-, liczne przedmioty, przedoone przez prokuratora o-krgowego. Kula wyjta z czaszki ofiary, kamienny gsior z kukurydzian whisky. - Poprosz o zeznanie pani Goodwin - powiedzia Horace. Nie obejrza si, tylko czu, jak Goodwin patrzy na niego, gdy pomaga kobiecie usi w fotelu. Zoya przysig trzymajc dziecko na kolanach. Powtrzya to wszystko, co Horace'owi opowiadaa rankiem po owej nocy, w ktrej zachorowao dziecko. Dwa razy Goodwin prbowa jej przerwa i sdzia go ucisza. Horace nie patrzy na Goodwina. Kobieta skoczya zeznawa. Siedziaa wyprostowana, w schludnej, znoszonej szarej sukni z amaran-tow ozdob na ramieniu, w kapeluszu z pocerowan woalk. Dziecko na jej kolanach miao oczy zamknite, leao nieruchome jak pod narkoz. Przez chwil rka jej krya przy tej maej twarzyczce, niepotrzebne macierzyskie zabiegi, bezwiedne, zbyteczne. Horace podszed do niej i usiad. Potem patrzy ju wycznie na Goodwina. Ale tamten siedzia teraz spokojnie, z rkami zaoonymi, z gow troch pochylon, nie na tyle jednak, eby Horace nie mg zobaczy jego nozdrzy woskowo biaych z wciekoci na tle smagej twarzy. Pochyli si ku niemu, zacz szepta, ale Goodwin nie poruszy si nawet. Teraz prokurator stan przed kobiet. - Pani Goodwin - powiedzia. - Zechce pani poda dat swojego lubu z panem Goodwinem. - Wnosz o uchylenie tego pytania - powiedzia Horace wstajc. - Czy oskaryciel moe wyjani, jaki to pytanie ma zwizek ze spraw? - zapyta sdzia. - Wycofuj pytanie, wysoki sdzie - powiedzia prokurator i rzuci okiem na aw przysigych. Gdy sdzia zawiesi rozpraw do dnia nastpnego, Goodwin powiedzia z gorycz: - No, mwia, e mnie kiedy zabijesz, ale nie mylaem, e mwia to powanie. Nie mylaem, e ty... - Niech pan nie bdzie gupi - powiedzia Horace. - Czy pan nie widzi, e paska sprawa jest ju wygrana? e Strona 92

3134 oni ju nic nie mog zrobi, wic tylko usiuj podway reputacj wiadka obrony? Ale gdy wyszli z wizienia, stwierdzi, e kobieta wci jeszcze patrzy na niego z jakiej otchannej gbi zych przeczu. - Nie ma si czym martwi, mwi pani. Moe wy lepiej ode mnie znacie si na sprawach whisky czy mioci, ale ja znam si lepiej od was na postpowaniu karnym, niech pani o tym pamita. - Nie uwaa pan, e popeniam bd? - Mao "nie uwaam", wiem, e pani nie popenia. Czy pani nie rozumie, e to obrcio wniwecz ca ich argumentacj? W najlepszym razie mog liczy tylko na rnic zda wrd przysigych. A i tu maj szans nawet nie jedn na pidziesit. Mwi pani, on jutro wyjdzie z wizienia jako wolny czowiek. - To chyba ju czas pomyle o tym, eby panu zapaci. - Tak - powiedzia Horace. - Dobrze. Przyjd dzi wieczorem. - Dzi wieczorem? - Tak. On jutro moe zada od pani ponownych zezna. W kadym razie lepiej przygotowa si do tego. O godzinie smej wszed na podwrko obkanej. W murszejcych gbinach domu byskao wiato jak witojaski robaczek w gszczach, ale kobieta nie pokazaa si na jego woanie. Podszed do drzwi i zapuka. Usysza wykrzykujcy co piskliwy gos; czeka przez chwil. Ju mia zapuka po raz drugi, gdy znw to usysza: gos piskliwy i dziki, ale saby, daleki, jak gdyby to byy dwiki trzcinowej piszczaki z jaskini przywalonej grsk lawin. Okry dom brnc w bujnym, wysokim do pasa zielsku. Drzwi kuchenne stay otworem. Lampa z kloszem zakopconym i zmetniaym napeniaa izb - zbiorowisko niewyranych ksztatw w zaduchu starego, brudnego ciaa kobiecego - nie wiatem, tylko cieniem. ypny biaka oczu wysoko w maej kulistej gowie, ktra poyskiwaa brzowo nad podart koszulk gimnastyczn wpuszczon w spodnie kombinezonu. Wariatka staa za Murzynem przy otwartym kredensie; odwrcia si do Horace'a, przedramieniem zgarniajc sobie z twarzy dugie, tuste wosy. - Pana kurwa posza do wizienia - powiedziaa. - Gzi j si pan z ni dalej. - Do wizienia? - zapyta Horace. - A do wizienia. Tam gdzie mieszkaj dobrzy ludzie. Jak si dostanie ma, to go trzeba trzyma w wizieniu, eby si nie naprzykrza. - Z ma, pask butelk w rce odwrcia si do Murzyna. - Nue, kochasiu. Daj mi za to dolara. Masz moc pienidzy. Horace wrci do miasta, do wizienia. Wpucili go. Wszed na schody; dozorca zaryglowa za nim drzwi. Do celi wpucia go kobieta. Dziecko leao na pryczy. Goodwin siedzia przy dziecku; z rkami skrzyowanymi na piersiach, z nogami wycignitymi wyglda tak, jakby by w ostatnim stadium wyczerpania fizycznego. - Dlaczego pan tu siedzi naprzeciwko tej szczeliny? - zapyta Horace. - Moe lepiej niech si pan zaszyje w kt i przykryjemy pana siennikiem? - Przyszed pan popatrzy, jak si to stanie? - zapyta Goodwin. - No, susznie. To naley do pana. Pan obieca, e nie bd wisia, prawda? - Ma pan jeszcze godzin spokoju - powiedzia Horace. - Pocig z Memphis nie przyjedzie do Jefferson przed sm trzydzieci. A on z pewnoci jest do mdry, eby tu nie zajeda tym swoim kanarkowym samochodem. - Zwrci si do kobiety. - Ale pani. Miaem o pani lepsze pojcie. Wiem, e my obaj to gupcy, ale po pani nie spodziewaem si tego. - Oddaje pan jej przysug - powiedzia Goodwin. - Mogaby trzyma si mnie a do czasu, kiedy bdzie ju za stara na to, eby sobie zowi jakiego porzdnego faceta. Jeeli tylko pan mi przyrzeknie, e dzieciak dostanie plik gazet na sprzeda, ledwie podronie i nauczy si wydawa reszt, mog by spokojny. Kobieta ju znowu siedziaa na pryczy. Dziecko wzia na kolana. Horace podszed do niej. - Idziemy - powiedzia. - Przecie nic si nie stanie. On tu jest bezpieczny. I wie o tym. Musi pani i do domu i przespa si, bo jutro oboje std wyjedacie. No ju. - Lepiej, jak tu zostan - powiedziaa kobieta. - Do diaba, czy pani nie wie, e takie wyczekiwanie nieszczcia to najpewniejszy w wiecie sposb, eby je wreszcie cign? Nigdy pani tego nie dowiadczya? Lee wie o tym. Nieche pan jej kae wyj std. - Id, Ruby - powiedzia Goodwin. - Id i po si spa. - Lepiej, jak tu zostan - powtrzya kobieta. Horace sta przy nich. Kobieta zadumaa si nad dzieckiem, nieruchoma, z gow pochylon. Goodwin opar si plecami o cian, ukrywajc brzowe na-pistki w wypowiaych rkawach koszuli. Strona 93

3134 - Teraz pan jest mczyzn - powiedzia Horace. - Prawda? Szkoda, e przysigli nie mog widzie, jak siedzi pan zamknity w tej betonowej celi i straszy pan kobiety i dzieci piciorzdnymi brukowymi opowieciami o upiorach. Wtedy by wiedzieli, e pan by nigdy nikogo nie zabi. Brak panu tej ikry. - Lepiej, eby pan std poszed przespa si - powiedzia Goodwin. - Ju bymy oboje spali tutaj, gdyby nie robi pan tyle haasu. - Nie. Jak na nas to byoby za rozsdnie - powiedzia Horace. Wyszed z celi. Dozorca otworzy mu drzwi i wypuci go z gmachu. Ale po dziesiciu minutach on wrci przynoszc jak paczk. Goodwin nie poruszy si. Kobieta patrzya na niego, kiedy rozwija to opakowanie. Zawierao butelk mleka, bombonierk i pudeko cygar. Da Goodwinowi jedno z cygar i sobie wzi jedno. - Pani ma tu jego butelk? - zapyta. Kobieta wycigna butelk z zawinitka pod prycz. - I mleka mam jeszcze troch - powiedziaa. Dodaa mleko z kupionej butelki. Horace zapali cygaro i poda ogie Goodwinowi. Gdy znw spojrza, butelki nie byo. - Czy nie pora na karmienie? - zapyta. - Ogrzewam j - powiedziaa kobieta. - Aha - powiedzia. Odchyli si z krzesem do ciany naprzeciwko pryczy. - Jest miejsce na tym ku - powiedziaa kobieta. - Bdzie panu wygodniej. Zmieci si pan. - Nie bdzie pani moga przewin dziecka, jeeli usid przy was - powiedzia. - Niech pan posucha - odezwa si Goodwin. - Niech pan wraca do domu. To przecie bez sensu. - Mamy co nieco do roboty - powiedzia Horace. - Jutro prokurator zacznie j wypytywa. Jedyna jego szansa: obali w jaki sposb jej zeznanie. Pan mgby si troch zdrzemn, kiedy my to bdziemy omawia. - Dobrze - powiedzia Goodwin. Chodzc tam i z powrotem po wskiej celi, Horace poucza kobiet. Goodwin wypali cygaro i znw siedzia nieruchomo, z rkami skrzyowanymi na piersiach, z gow zwieszon. Zegar nad rynkiem wybi godzin dziewit, a potem dziesit. Dziecko zakwilio, poruszyo si niespokojnie. Kobieta przerwaa rozmow z Horace'em, przewina je i nakarmia butelk, ktr wycigna spod pachy. Potem ostronie pochylia si i zajrzaa w twarz Goodwinowi. - pi - szepna. - Pooymy go? - szepn Horace. - Nie. Niech tak zostanie. Cichutko pooya dziecko przy Goodwinie i przesuna si na drugi koniec pryczy. Przenis tam swoje krzeso. Rozmawiali szeptem. Zegar wybi jedenast. Przewidujc coraz to nowe ewentualnoci Horace wci jeszcze poucza kobiet. W kocu rzek: - To chyba wszystko. Czy pani to ju zapamita? Jeeli on zada jakie pytanie, na ktre nie bdzie pani moga odpowiedzie dosownie tak, jak pani nauczyem, to prosz przez chwil po prostu nie mwi nic. Ja wtedy zabior gos. Czy pani to zapamita? - Zapamitam - szepna. Sigajc przed ni, wzi z pryczy bombonierk i otworzy, przy czym cynfolia zatrzeszczaa sabo. Wzia czekoladk. Goodwin nie poruszy si. Spojrzaa na niego, a potem na t wsk szczelin okienn. -- I po co to? - szeptem zapyta Horace. - On nie mgby dosign go przez to okno nawet szpilk do kapelusza, a c dopiero mwi o kuli. Nie wie pani? - Wiem - powiedziaa. Trzymaa cukierek w rce. Nie patrzya na niego. - Wiem, co pan myli - szepna. - Co? - Kiedy pan tam przyszed do tego domu i nie zasta mnie... Wiem, co pan myli. Horace patrzy na ni, na jej odwrcon twarz. - Powiedzia pan dzisiaj, e ju czas, eby zacz panu paci. Patrzy na ni jeszcze przez chwil. - Ach - westchn. - O temporal O mores! O, do diaba! Czy wy, gupie ssaki, nigdy nie zdoacie uwierzy w to, e kto, e kady... Mylaa pani, e ja w tym celu tam przychodz? Mylaa pani, e gdybym mia takie zamiary, czekabym tak dugo? Spojrzaa na niego szybko. Strona 94

3134 - Nic by pan nie osign, gdyby pan nie czeka. - Co? Aha. Tak. Ale dzi wieczorem pani by?... - Mylaam, e wanie o to... - Wic teraz pani by to zrobia? Obejrzaa si na pochrapujcego Goodwina. - Och, nie mwi, e w tej chwili - szepn... - Ale zapaci mi pani na danie. - Wiedziaam, e o to panu chodzi. Mwiam, e my nie mamy... Jeeli to nie wystarczy, nie wiem, czy mog mie do pana pretensj. - Nie o to chodzi. Pani wie, e nie o to. Ale czy pani nie rozumie, e kto mgby co zrobi tylko dlatego, e widzi w tym suszno i nieodzowno, jeeli ma istnie harmonia rzeczy? Kobieta powoli obrcia czekoladk w race. - Mylaam, e pan jest wcieky z jego powodu. - Z powodu Lee? - Nie. Jego - dotkna dziecka. - Bo musiaabym zabiera go z nami wszdzie. - Chce pani przez to powiedzie, e leaby wtedy na ku? A pani by go moe przez cay czas trzymaa za nog, eby nie spad? Patrzy jej w oczy powane, obojtne, zadumane. Zegar na rynku wybi pnoc. - Dobry Boe - szepn. - Z jakimi mczyznami miaa pani do czynienia? - Raz ju wycignam Lee z wizienia w ten sposb. I to z Leavenworth. Kiedy wiedzieli, e jest winny. - Wycigna go pani? - zapyta. - Prosz. Niech pani wemie inn czekoladk. Ta ju rozgnieciona. Spojrzaa na swoje pobrudzone palce i na miazg czekoladki. Upucia j na prycz. Horace wycign chustk do nosa. - Pobrudz panu chustk - powiedziaa. - Niech pan zaczeka. Wytara palce o zuyt pieluszk i siedziaa znw z rkami splecionymi na kolanach. Goodwin chrapa miarowo. - Kiedy pojecha na Filipiny, zostawi mnie w San Francisco. Dostaam tam posad i mieszkaam w sublokatorskim pokoju, i gotowaam na palniku gazowym, bo mu przyrzekam. Nie wiedziaam, jak dugo jego nie bdzie, ale przyrzekam mu i on wiedzia, e dotrzymam. Kiedy zabi onierza z powodu tej czarnuchy, nawet o tym nie wiedziaam. Nie miaam od niego listu przez pi miesicy. A dopiero przypadkiem zobaczyam star gazet, ktr wykadaam pk kredensu tam, gdzie pracowaam, i przeczytaam, e jego puk wraca do kraju, a kiedy spojrzaam na kalendarz, to by wanie ten dzie. Przez cay czas prowadziam si dobrze! A miewaam rne okazje, co dzie okazje z gomi z tej restauracji. Szef nie chcia mnie zwolni, ebym wysza na spotkanie tego statku, wic musiaam rzuci posad. A potem nie pozwolili mi si z nim zobaczy, nawet nie wpucili mnie na pokad. Staam tam, kiedy oni wychodzili ze statku, i wypatrywaam go, i pytaam tych, ktrzy obok mnie przechodzili, czy nie wiedz, gdzie on jest, ale tylko kpili sobie ze mnie, pytali, czy mam z nim randk w ten wieczr, i mwili, e nigdy o nim nie syszeli albo e on nie yje, albo e uciek do Japonii z on pukownika. Prbowaam znowu dosta si na pokad, ale nie wpuszczali. Wic w tamten wieczr wystroiam si i zaczam chodzi po kabaretach, a wreszcie znalazam jednego z nich i daam mu si przygada, i powiedzia mi. Byo mi tak, jakbym umara. Siedziaam tam i muzyka graa, i w ogle, ten pijany onierz mnie obmacywa, a ja tylko zdziwiona, dlaczego si nie puszczam, nie puszczam si z nim, i dlaczego nie jestem pijana, pijana na umr raz na zawsze; i mylaam sobie: dla takiego bydlaka zmarnowaam cay rok. Chyba wanie dlatego nie puciam si. Tak czy inaczej, nie puciam si. Wrciam do swojego pokoju i nastpnego dnia zaczam go szuka. I szukaam, a ci dranie mi kamali, prbowali mnie uwodzi, ale wreszcie dowiedziaam si, e on jest w Leavenworth. Miaam za mao pienidzy na bilet, wic musiaam znowu wystara si o posad. Dwa miesice pracowaam i odkadaam pienidze. Potem pojechaam do Leavenworth. Wziam posad kelnerki na nocnej zmianie u Childsa, eby mc odwiedza go co drug niedziel po poudniu. Zdecydowalimy si wzi adwokata. Nie wiedzielimy, e w sprawie winia skazanego przez sd wojskowy adwokat nie moe nic zrobi. Ten nasz nie powiedzia mi tego, a ja nie powiedziaam Lee, w jaki sposb go wziam. Lee myla, e mam troch odoonych pienidzy. yam z tym adwokatem przez dwa miesice, zanim si dowiedziaam, e to na nic. Potem wojna wybucha, wic wypucili Lee i wysali go do Francji. Pojechaam do Nowego Jorku i zaczam pracowa w fabryce amunicji. Dobrze si prowadziam, chocia w miecie peno byo onierzy z pienidzmi i nawet ndzne zdziry chodziy w jedwabiach. Ale prowadziam si dobrze. Potem Lee wrci do kraju i wyszam na ten statek, eby go powita. Ale aresztowali go i odesali z powrotem do Leaven-worth za zabicie Strona 95

3134 tego onierza przed trzema laty. Wic wziam adwokata, ktry namwi jednego posa na Kongres, eby go wydosta. Daam temu adwokatowi take wszystkie pienidze, jakie miaam odoone. Wic kiedy Lee wyszed z wizienia, bylimy bez grosza. Powiedzia, e si pobierzemy, ale nie sta nas byo na lub. I kiedy mu powiedziaam, co z tym adwokatem, zbi mnie. Znw upucia rozgniecion czekoladk za prycz i wytara rce o pieluszk. Wybraa z bombonierki jeszcze jedn i zjada. Jedzc popatrzya na Horace'a przecigle, obojtnie, w zadumie. Przez szczelin okienn przenikaa zimna, martwa ciemno. Goodwin przesta chrapa. Poruszy si i usiad. - Ktra godzina? - zapyta. - Co? - zapyta Horace. Spojrza na zegarek. - P do trzeciej. - Musiaa mu nawali kicha - powiedzia Goodwin. Przed witem sam Horace spa siedzc na krzele. Gdy si obudzi, przez okno wpada poziomo cienki, rowy owek sonecznego blasku. Goodwin i kobieta rozmawiali cicho na pryczy. Goodwin spojrza na Horace'a ponuro. - Dzie dobry - powiedzia. - Mam nadziej, e ju pan przespa ten swj koszmar - odpar Horace. - Jeeli przespaem, to i tak ostatni w moim yciu. Podobno tam nic si nie ni. - Z pewnoci dooy pan stara, eby mie zy sen - powiedzia Horace. - Mam nadziej, e po tym ju nam pan uwierzy. - Uwierz, do cholery! - zdenerwowa si Goodwin, dotychczas taki opanowany, pospnie spokojny, taki niedbay w kombinezonie i w niebieskiej koszuli. - Czy pan naprawd bodaj przez jedn minut wyobraa sobie, e ten czowiek pozwoli mi po wczorajszej rozprawie wyj z celi i przej na drug stron ulicy? Gdzie i midzy jakimi ludmi pan y do tej pory? W pokoju dziecinnym? Ja sam na jego miejscu bym nie pozwoli. - Niech tylko to zrobi, a wpadnie we wasn puapk - owiadczy Horace. - Ale co mnie z tego przyjdzie? Nieche mi pan da... - Lee - przerwaa Goodwinowi kobieta. - ...powiedzie. Nastpnym razem, kiedy zechce si panu gra w koci o czyj gow... - Lee - powtrzya Powoli gaskaa go po wosach. Wyrwnaa mu przedziaek, a potem obcigna na nim t niebiesk koszul bez konierzyka. Horace przyglda si im. - Czy nie chciaby pan tu zosta dzisiaj? - zapyta cicho. - Mog to zaatwi. - Nie - powiedzia Goodwin. - Rzyga mi si chce od tego. Chc ju raz z tym skoczy. Tylko niech pan powie temu cholernemu zastpcy szeryfa, eby nie szed za blisko mnie. A w ogle to pan i ona powinnicie i na niadanie. - Nie jestem godna - powiedziaa kobieta. - Id, jak ci mwi - powiedzia Goodwin. - Lee. - Idziemy - powiedzia Horace. - Po niadaniu moe pani tu wrci. Na wieym porannym powietrzu zacz gboko oddycha. - Niech pani napeni puca - powiedzia. - Noc tam w celi mogaby kadego przyprawi o delirium tremens. Pomyle, e troje dorosych ludzi... Boe mj, czasami mam wraenie, e wszyscy jestemy dziemi, z wyjtkiem samych dzieci. Ale dzisiaj to ju ostatni dzie. W poudnie on stamtd wyjdzie wolny; czy pani zdaje sobie z tego spraw? Szli w wieym blasku soca pod wysokim pastelowym niebem. Ponad nimi na tle bkitu wysoko pyny z poudniowego zachodu tuste oboczki i w chodnych, miarowych podmuchach wiatru dray i migotay akacje, z ktrych ju dawno opado kwiecie. - Nie wiem, jak pan dostanie to honorarium - powiedziaa kobieta. - Prosz nie myle o tym. Ja ju je dostaem. Pani tego nie zrozumie, ale moja dusza terminowaa przez czterdzieci trzy lata. Czterdzieci trzy lata. Dwa razy tyle, ile pani ma lat. Wic widzi pani, gupota, tak samo jak ndza, dba o swoich. - I pan wie, e on... e... - No, skoczmy z tym. Przenilimy i ten koszmar take. Bg jest czasami niemdry, ale przynajmniej jest dentelmenem. Nie wie pani o tym? Strona 96

3134 - Zawsze uwaaam Go za mczyzn - powiedziaa kobieta. Dzwon ju dzwoni, kiedy Horace szed przez rynek do sadu. Na rynku stao mnstwo wozw i samochodw i pod gotyckie sklepienie bramy suny powoli tumy kombinezonw i kurtek khaki. Gdy wchodzi na schody, zegar w grze wybija godzin dziewit. Szerokie podwjne drzwi na podecie tych zatoczonych schodw byy otwarte. Dolatyway spoza nich nieustanne odgosy usadawiania si ludzi w sali. Ponad oparciami siedze Horace widzia gowy - yse, siwe, kudate i ostrzyone nad opalonymi karkami, lnice od brylantyny nad miejskimi konierzykami i gdzieniegdzie jaki damski czepek czy ukwiecony kapelusz. Szum rozmw i ruchw dolatywa przez drzwi wraz z nieustannym przecigiem. Ponad gowami tych ludzi powietrze z otwartych okien napyno ku Horace'owi fal ju przesycon zapachem tytoniu, stchego potu i ziemi, i owym charakterystycznym odorem sal sdowych - owym spleniaym odorem wygasych chciwych zachcianek i dz, zajadego pie-niactwa i goryczy, wywaonych na szali tej sprawiedliwoci w braku lepszej... Okna wychodziy na balkony w ukach portyku. Wlatujcy przez nie wiatr nis wiergotanie wrbli i gruchanie gobi, ktre gniedziy si pod okapami, i od czasu do czasu beknicia klaksonw samochodowych z rynku poniej - to goniej, to ciszej przy tym guchym tupocie ng na korytarzu i na schodach. awa sdziowska bya pusta. Po jednej stronie przy dugim stole Horace widzia czarn gow Goodwi-na, jego mizern ogorza twarz i szary kapelusz kobiety. Przy drugim kocu stou siedzia dubic w zbach jaki mczyzna. Czaszk jego pokrywaa obcisa mycka drobniutko skrconych wosw rzedncych na ciemieniu. Mia dugi blady nos. Ubrany by w elegancki jasnobrzowy letni garnitur; tu przy nim na stole leaa elegancka skrzana teczka i somkowy kapelusz z czerwono-brzow wstk, a on, dubic w zbach, patrzy leniwie ponad rzdami gw w niebo za oknem. Horace zatrzyma si w drzwiach. - To adwokat - powiedzia. - ydowski adwokat z Memphis. - Potem patrzy ju tylko na tyy gw ponad stoem dla wiadkw. - Z gry wiem, co zobacz. Ona bdzie. W czarnym kapeluszu. Ruszy w gb sali. Zza balkonowego okna, zdajcego si koncentrowa dwiki dzwonu i gardowe gruchanie gobi pod okapem, dolecia gos wonego: - Posiedzenie Wysokiego Sdu Okrgowego hrabstwa Yoknapatawpha zostaje otwarte zgodnie z prawem... Tempie rzeczywicie bya w czarnym kapeluszu. Sekretarz sdu dwa razy wywoa jej nazwisko, zanim wystpia i usiada w fotelu wiadkw. Dopiero po chwili Horace poj, e sdzia nieco zgryliwie zwraca si do niego. - Czy to jest wiadek obrony, panie Benbow? - Tak jest, wysoki sdzie. - Czy obrona yczy sobie zaprzysienia wiadka i zaprotokoowania zezna? - Tak jest, wysoki sdzie. Za oknem pod spokojnym gruchaniem gobi jak w innym wiecie bucza gos wonego - raz po raz bucza uprzykrzony, natrtny, chocia dwik dzwonu ju usta. XXVIII

Prokurator stan przed aw przysigych: - Jako dowd rzeczowy przedkadam ten oto przedmiot znaleziony na miejscu zbrodni. Trzyma w rku kaczan kukurydzy. Kaczan wyglda tak, jakby go zanurzono w ciemnobrzowej farbie. - Nie przedoyem tego dowodu wczeniej, poniewa jego zwizek ze spraw nie by jasny do czasu zoenia przez on oskaronego zezna, odczytanych przed chwil na moje zlecenie z protokou. Usyszelicie, panowie, rwnie i orzeczenie biegych, chemika i ginekologa, ktry, jak panom wiadomo, jest autorytetem w najwitszych sprawach najwitszej rzeczy w yciu, a mianowicie kobiecoci... i ktry twierdzi, e to ju nie jest sprawa dla kata, tylko e to wymaga ogniska z benzyny... - Zgaszam sprzeciw! - powiedzia Horace. - Oskaryciel usiuje skierowa... - Sd si przychyla - powiedzia sdzia. - Panie sekretarzu, prosz wykreli z protokou zdanie od sw: "ktry twiedzi, e..." Panie Benbow, moe pan poleci przysigym, eby nie brali tego pod uwag. Do rzeczy, panie prokuratorze. Prokurator skoni lekko gow, po czym odwrci si do fotela, w ktrym jako wiadek siedziaa Tempie. Wosy jej, wymykajce si spod czarnego kapelusza w mocno skrconych rudych lokach, wyglday jak zlepki Strona 97

3134 ywicy. Kapelusz zdobiy sztuczne brylanty. Na obcignitych czarn satyn kolanach leaa platynowa torebka. Spod rozpitego beowego paszcza wystawaa fioletowa kokarda na ramieniu. Rce Tempie trzymaa na kolanach nieruchomo, domi do gry. Siedziaa z dugimi nogami zsunitymi ukonie, jedwabicie cielistymi, wiotkimi w kostkach, tak e jej czenka z byszczcymi klamrami stay jak gdyby puste przy nogach. Ponad rzdami twarzy zastygych w napiciu, biaych niczym sterczce z wody brzuchy nitych ryb, siedziaa tam niedbale i sualczo zarazem, zapatrzona w co w gbi sali. Twarz miaa zupenie blad, z dwiema plamami ru, jakby kka z glansowanego czerwonego papieru naklejono na jej koci policzkowe, i z ustami umalowanymi barbarzysko w ksztat doskonaego uku, te jak jaka naklejona, symboliczna i zagadkowa wycinanka z purpurowego papieru. Stan przed ni prokurator: - Nazwisko wiadka? Nie odpowiedziaa. Lekko przechylia gow, jak gdyby zasania jej pole widzenia, i nadal patrzya na co w gbi sali. - Nazwisko wiadka? - powtrzy przesuwajc si take w kierunku jej spojrzenia. Poruszya ustami. - Goniej - powiedzia. - miao. Nikt pani nie skrzywdzi. Niech ci zacni ludzie tutaj, ojcowie i mowie, usysz to, co ma pani do powiedzenia. Niech naprawi zo, ktre si pani stao. Sdzia unoszc brwi spojrza na Horace'a. Ale Horace nie drgn nawet. Siedzia z gow pochylon, z rkami zacinitymi na kolanach. - Temple Drake - powiedziaa Tempie. - Wiek? - Osiemnacie lat. - Miejsce zamieszkania? - Memphis - szepna prawie niedosyszalnie. - Prosz mwi troch goniej. Ci ludzie nie skrzywdz pani. S tutaj po to, eby naprawi zo, ktre zostao pani wyrzdzone. Gdzie pani mieszkaa przed przybyciem do Memphis? - W Jackson. - Ma pani tam rodzin? - Tak. -- Kogo? No, niech pani powie tym zacnym ludziom... - Ojca. - Matka pani nie yje? - Tak. - Ma pani siostry? - Nie. - Jest pani jedyn crk swojego ojca? Znw sdzia spojrza na Horace'a i znw Horace nie ruszy si. - Tak. - Gdzie pani mieszka od dnia dwunastego maja tego roku? Sabo przechylia gow, jak gdyby chciaa zobaczy co, co byo poza nim, ale przesun si na lini jej wzroku i przytrzyma jej spojrzenie. Wic udzielaa dalej swoich papuzich odpowiedzi wpatrzona znw w niego. - Czy ojciec pani wiedzia, e pani jest tam? - Nie. - Myla, e gdzie pani jest? - Myla, e jestem w szkole. - Wic ukrywaa si pani przed nim dlatego, e co si pani stao, i nie miaa pani odwagi... - Zgaszam sprzeciw! - powiedzia Horace. - To pytanie naprowadza... - Sd si przychyla - powiedzia sdzia. - Sam ju chciaem pana upomnie, panie prokuratorze, ale obrona z jakiego powodu nie zgaszaa sprzeciwu. Prokurator skoni gow w stron sdziego. Odwrci si do przesuchiwanej i znw przytrzyma jej wzrok. - Gdzie pani bya w niedziel dwunastego maja rano? - Byam w tej stajni, w komrce. Sala zareagowaa zbiorowym westchnieniem, syczcym w spleniaej ciszy. Weszli jacy nowi ludzie, ale zatrzymali si zbit gromadk na tyach. Tempie znw przechylia gow. Prokurator podchwyci i Strona 98

3134 przytrzyma jej wzrok. Na p odwrcony wskaza rk Goodwina. - Widziaa pani kiedykolwiek przedtem tego czowieka? Patrzya na prokuratora i twarz miaa zastyg, bez wyrazu. Z maej odlegoci jej oczy, dwie plamy ru i usta wyglday jak pi bezsensownych przedmiotw na talerzyku majcym ksztat serca. - Prosz patrze tam, gdzie pokazuj. - Tak. - Gdzie pani go widziaa? - W komrce, w stajni. - Co pani tam robia? - Schowaam si. - Przed kim si pani schowaa? - Przed nim. - Przed tym czowiekiem? Niech pani patrzy tam, gdzie pokazuj. - Tak. - Ale on trafi do pani? - Tak. - Czy by tam kto jeszcze? - By Tommy. Powiedzia... - Czy by w komrce, czy na zewntrz? - By na zewntrz, przy drzwiach. Pilnowa. Powiedzia, e nie wpuci... - Chwileczk. Czy pani prosia go, eby nikogo nie wpuszcza? - Tak. - I on zamkn drzwi od zewntrz? - Tak. - Ale Goodwin wszed? - Tak. - Mia co w rce? - Mia pistolet. - Tommy usiowa go zatrzyma? - Tak. Powiedzia, e... - Zaraz. Co on zrobi z Tommym? Wpatrywaa si w niego. - Mia pistolet w rce. Co zrobi? - Zastrzeli go. Prokurator okrgowy odstpi na bok. Od razu wzrok jej pad w gb sali i utkwi tam. Prokurator wrci i znw stan przed ni. Przechylia gow; podchwyci i przytrzyma jej spojrzenie, po czym podnis ten splamiony kaczan. Sala zareagowaa przecigym, syczcym westchnieniem. - Czy widziaa to pani kiedykolwiek przedtem? - Tak. Prokurator odwrci si. - Wysoki sdzie i panowie przysigli, syszelicie t okropn, niewiarygodn histori, ktr opowiedziaa warn ta moda dziewczyna; widzicie dowd rzeczowy i znacie ju orzeczenie lekarskie; nie bd duej poddawa tego znkanego, bezbronnego dziecka mczarniom... - urwa. Wszystkie gowy odwrciy si jak jedna i wszystkie oczy patrzyy teraz na czowieka, ktry kroczy wolno przejciem ku sdziemu. Szed tak, poprzedzany i odprowadzany powolnym gapieniem si maych biaych twarzy i szmerem powoli odwracajcych si konierzykw. By siwy, starannie uczesany i jego przystrzyone wsy wyglday jak sztabka kutego srebra przy jego ciemnej cerze. Pod oczami tworzyy mu si worki. Mia may brzuszek, schludnie opity nieskazitelnym pciennym ubraniem. W jednej rce trzyma kapelusz panam, w drugiej cienk czarn lask. Rwnym krokiem szed ku sdzimu, nie patrzc ani w lewo, ani w prawo, w powolnym wydechu ciszy rozbrzmiaym jak przeduone westchnienie. Min fotel wiadkw bez jednego spojrzenia na siedzc tam dziewczyn, wci jeszcze wpatrzon w co w gbi sali; po prostu przeci lini jej wzroku, jak biegacz zrywa tam, i zatrzyma si przed kratkami, ponad ktrymi sdzia na p wsta, z rkami na blacie stou. - Wysoki sdzie - zapyta ten stary czowiek. - Czy sd ju skoczy przesuchiwa wiadka? - Tak jest, panie sdzio - odpowiedzia wysoki sd. - Tak jest, prosz pana. Czy obrona rezygnuje z... Strona 99

3134 Powoli ten stary czowiek odwrci si, wyprostowany ponad powstrzymanym oddechem sali, ponad maymi biaymi twarzami, i spojrza na sze osb przy stole obrocy. Za jego plecami dziewczyna w fotelu wiadkw nie poruszya si. Jak odurzona siedziaa w swoim dziecicym bezruchu, wci wpatrzona poza te twarze w co w gbi sali. Stary czowiek odwrci si do niej i wycign rk. Nie poruszya si. Sala wytchna powietrze, wessaa je szybko i znw wstrzymaa oddech. A on ju dotkn ramienia dziewczyny. Zwrcia ku niemu gow, puste spojrzenie oczu, w ktrych wida byo tylko renice nad trzema barbarzyskimi plamami ru. Wsuna do w jego wycignit do i nadal wpatrzona w co w gbi sali wstaa, przy czym platynowa torebka zsuna jej si z kolan i z cichym trzaskiem upada na podog. Stary czowiek czubkiem swego maego, lnicego pantofla pchn torebk w kt, gdzie awa przysigych czya si z trybunaem i gdzie staa spluwaczka, po czym pomg dziewczynie zej z podium. Sala odetchna, gdy ruszyli oboje ku drzwiom. W poowie drogi dziewczyna zatrzymaa si znowu, wysmuka w rozpitym eleganckim paszczu, z twarz zastyg bez wyrazu i z rk w doni starego czowieka; dopiero po chwili daa si poprowadzi dalej. Szli powoli przez sal przy akompaniamencie powolnego szmeru konierzykw - ona i ten stary czowiek wyprostowany u jej boku, nie patrzcy ani w lewo, ani w prawo. Potem znw si zatrzymaa. Sprya si, wygia do tyu, sprbowaa wyzwoli rk. Pochyli si ku niej i co powiedzia. Jak urzeczona ruszya znowu, kurczc si w ponieniu. Przed drzwiami sztywno jak na baczno stali czterej modsi mczyni. Stali jak onierze, patrzc prosto przed siebie, dopki nie podszed do nich ten stary czowiek z dziewczyn. Dopiero wtedy ruszyli si, otoczyli ich dwoje i zbit gromadk osaniajc dziewczyn poszli do drzwi. W drzwiach znw przystanli; wida byo, jak dziewczyna kuli si i znw spra i przyciska do ciany. Przez chwil wydawao si, e nie mona jej od ciany oderwa, po czym piciu ich znw zasonio j sob i znw zbit gromadk wszyscy razem przeszli przez prg i zniknli za drzwiami. Sala odetchna: zabrzmiao to, jak gdyby nagle zerwa si wiatr. Przecige, wzbierajce westchnienie nioso si powoli ponad dugi st, przy ktrym siedzieli oskarony i kobieta z dzieckiem, i Horace, i prokurator okrgowy, i adwokat z Memphis - i poprzez aw przysigych ku awie sdziowskiej. Adwokat z Memphis siedzia rozparty i marzycielsko patrzy w okno. Dziecko zakwilio niespokojnie. - Cicho - powiedziaa kobieta. - Ciiiii... XXIX

Narada przysigych trwaa osiem minut. Gdy Horace wyszed z sdu, ju zmierzchao. Przygotowywano wozy do odjazdu, niektre do przebycia dwunastu i szesnastu mil wiejskiej drogi. Narcissa w samochodzie czekaa na niego. Wyszed z tumu kombinezonw powoli, z twarz cignit i wsiad do samochodu sztywno jak starzec. - Chcesz jecha do domu? - spytaa Narcissa. - Tak - odpowiedzia. - Do domu tutaj czy do domu na wsi? - Tak - odpowiedzia. Siedziaa przy kierownicy, silnik warcza. Spojrzaa na niego; bya w ciemnej sukni z surowym biaym konierzykiem i w ciemnym kapeluszu. - Wic dokd? - Do domu - powiedzia. - Wszystko jedno. Po prostu do domu. Przejedali koo wizienia. Pod murem staa gromada gapiw: wieniakw i obuzw, mokosw, ktrzy przyszli z sdu za Goodwinem i zastpc szeryfa. Nie opodal bramy staa kobieta w szarym kapeluszu z woalk, trzymajc dziecko na rku. - Stoi tak, eby on mg je zobaczy przez okno - powiedzia. - I czuj zapach szynki w dodatku. Moe on bdzie jad szynk, zanim dojedziemy do domu. I siedzc w samochodzie obok siostry zacz paka. Prowadzia samochd spokojnie, niezbyt szybko. Wkrtce wyjechali z miasta i po obu stronach szosy uciekay rwnolegle do tyu przysadziste rzdy modej baweny. Na wznoszcym si podjedzie jeszcze leao troch kwietnego niegu akacji. - Trwa - powiedzia Horace. - Wiosna trwa. Prawie mona by pomyle, e w tym jest jaki cel. Zosta na kolacji. Jad mnstwo. - Przygotuj ci pokj - powiedziaa siostra dosy agodnie. Strona 100

3134 - Dobrze - powiedzia Horace. - To adnie z twojej strony. Wysza. Fotel Panny Jenny sta na podstawie ze specjalnymi naciciami na kka. - To adnie z jej strony - powiedzia Horace. - Chyba wyjd na dwr zapali fajk. - Odkd to nie palisz tutaj? - zapytaa Panna Jenny. - Tak - powiedzia. - To byo adnie z jej strony. Przeszed przez ganek. - A ja miaem zamiar tu si zatrzyma. Patrzy na siebie; patrzy, jak Horace Benbow przechodzi przez ganek, a potem depcze nieg kwiatw akacji pozbawionych ju wszelkiej nadziei; wyszed za elazn furtk na wir szosy. Przeszed bez maa mil, gdy zwolni przy nim jaki przejedajcy samochd i kierowca zaofiarowa si, e go podwiezie. - Ja tylko wyszedem na spacer przed kolacj - powiedzia Horace. - Zaraz zawracam. Gdy przeszed nastpn mil, widzia ju wiata miasteczka. Janiay na niebie sab un, nisk i skupion, coraz janiejsza w miar jak podchodzi. Z daleka zacz sysze ten haas i gosy. A potem zobaczy tych ludzi, fal ich rozlewajc si po ulicy i po ponurym pytkim dziedzicu, nad ktrym majaczya kwadratowa, pocita wskimi szczelinami okien masa wizienia. Na dziedzicu poniej zakratowanego okna sta jaki mczyzna bez marynarki i gestykulujc przemawia ochryple do tumu. W zakratowanym oknie nie byo nikogo. Horace szed dalej na rynek. Przed hotelem, wrd akwizytorw siedzcych przy krawniku, sta szeryf. By grubasem o szerokiej twarzy, ktrej tpota kontrastowaa z wyrazem zaniepokojenia w oczach. - Nic nie zrobi - powiedzia szeryf. - Za duo jest gadania. I wrzawy. I za wczenie. Motoch, kiedy powanie si do czego zabiera, nie gada tyle i nie traci czasu. I nie zabiera si do tego tam, gdzie wszyscy mog zobaczy. Tum sta na ulicy do pnej nocy. By jednak zupenie zdyscyplinowany. Wygldao to tak, jakby wikszo tych ludzi przysza tu, eby si pogapi, popatrzy na wizienie i na zakratowane okno, posucha czowieka bez marynarki. W kocu on powiedzia wszystko, co mia do powiedzenia. I wtedy zaczli odchodzi, niektrzy znowu na rynek, inni do / domw, a pod lamp ukow u wylotu rynku zostaa tylko gromadka przy nocnym zastpcy szeryfa i dwch zastpcach tymczasowych. Nocny zastpca szeryfa by w jasnym kapeluszu z szerokim rondem, mia latark, zegar kontrolny i pistolet. - Do domu teraz - powiedzia. - Ju po przedstawieniu. Juecie si zabawili, chopcy. Teraz do domu spa. Akwizytorzy siedzieli jeszcze przez chwil wzdu krawnika pod hotelem. Horace midzy nimi; pocig na poudnie odchodzi o pierwszej po pnocy. - I oni tak mu to puszcz pazem? - zapyta ktry z akwizytorw. - Ten kaczan kukurydzy? Jakich wy ludzi tutaj macie? Czego im potrzeba, eby wpadli we wcieko? - W moim miecie w ogle by nie doszo do takiego procesu - powiedzia drugi. - Nawet do uwizienia tego faceta - powiedzia trzeci. - A ona to kto? - Studentka. Przystojna. Nie widziae pan jej? - Widziaem. Dzieciaczek. O, rany! Ja to bym nie uy kaczana. Potem na rynku zrobio si cicho. Zegar wybi godzin jedenast; akwizytorzy weszli do hotelu, przyszed portier Murzyn i zacz odwraca krzesa, opierajc je o cian. - Czeka pan na pocig? - zapyta Horace'a. - Tak. Ju zapowiadali? - Przyjdzie na czas. Ale to dopiero za dwie godziny. Moe pan si pooy w Salonie Prbek, jeeli pan chce. - Mog? - Zaprowadz pana - powiedzia Murzyn. Salonem Prbek nazywano pokj, w ktrym akwizytorzy pokazywali swoje towary. Staa tam sofa. Horace zgasi wiato i pooy si na sofie. Widzia drzewa i jedno skrzydo gmachu sdu wznoszce si ponad rynkiem cichym i pustym. Ale ludzie nie spali. Wyczuwa czujno, pogotowie tych ludzi w miecie. - I tak nie mgbym zasn - szepn do siebie. Usysza, jak zegar wybija dwunast. A potem upyno moe p godziny, moe wicej - usysza, jak kto przebiega pod oknem. Kroki biegncego, goniejsze ni ttent koski, rozlegy si echem po pustym rynku o tej spokojnej porze przeznaczonej na sen. I usysza teraz ju nie odgosy, tylko co, co wisiao w powietrzu, w eo zamieni si cichnc ten tupot. Na korytarzu w drodze do schodw Horace wcale nie wiedzia, e biegnie, dopki zza ktrych drzwi nie doleciay sowa: - Poar! To jest... Strona 101

3134 I dalej ju nic, bo tak szybko min te drzwi. - Przestraszyem go - powiedzia. - Moe jest z Saint Louis i nie przyzwyczajony do tego. Wybieg z hotelu na ulic. Przed nim ju bieg, miesznie, waciciel hotelu, grubas w spodniach zebranych w gar przy brzuchu, szelki dynday mu spod nocnej koszuli, potargane pasmo wosw stao dba nad ysin. Biegiem minli hotel trzej inni mczyni. Zdawao si, e biegn znikd, e w penym stroju, w penym biegu wynurzyli si na ulicy wprost z nicoci. - To poar - powiedzia Horace. Widzia un; na tle uny ponur, dzik sylwet majaczyo wizienie. - Ta pusta parcela tam - powiedzia waciciel hotelu przytrzymujc na sobie spodnie. - Nie mog i, bo w recepcji nie ma nikogo... Horace bieg. Widzia, jak inni biegn i skrcaj w zauek za wizieniem; po chwili usysza oskot tego poaru, wcieky huk benzyny. Skrci w zauek. Widzia ogie gdzie porodku pustej parceli, na ktrej w dni targowe zostawiano wozy. W blasku pomieni widzia podrygujce czarne postacie; sysza zdyszane okrzyki; przelotnie utworzya si luka i wtedy zobaczy, jak kto, jaki czowiek, a raczej ywa pochodnia, odwraca si i biegnie, wci jeszcze z picio-galonow bak nafty, ktra wybucha mu w rkach rozbyskujc jak rakieta. Wbieg w tum, w krg zamknity wok pomiennej masy porodku parceli. Z jednej strony tego krgu rozlegay si wrzaski czowieka, ktremu w rkach wybucha baka z naft, ale ze rodkowej masy ognia nie dobiega aden gos. Nic ju tam nie mona byo rozrni, tylko pomienie skrcay si w grzmice wysokie piropusze i z tej masy rozpalonej do biaoci sterczay zamglone, niewyrane czubki kilku supw i koce desek. Horace wbieg midzy ludzi; trzymali go, ale nie wiedzia o tym; mwili, ale ich nie sysza. - To jego adwokat. - To ten, co go broni. Co si stara o jego uniewinnienie. - Wrzucie go take. Jeszcze wystarczy, eby spali i adwokata. - Zaatwi tego adwokata tak samo, jak jegomy zaatwili, jak on t ma. Tylko e my bez kaczana. Ale na pewno ju by wola kaczan. Horace nie sysza ich. Nie sysza wrzaskw czowieka, ktry si zapali. Nie sysza ognia, chocia pomienie nadal wzbijay si wirem, rozhukane, a wydawao mu si, e s ogniem spalajcym tylko ogie; i jak gos furii we nie ryczay cisz ze spokojnej prni. XXX

Na pocigi, ktre zatrzymyway si w Kinston, czeka zawsze pewien staruszek, eby odwozi pasaerw ze stacji swoj siedmioosobow takswk. By szczupy, mia szare oczy i szare wsy o wypomadowanych kocach. By synem jednego z pierwszych osadnikw w dawnych czasach, zanim miasto nagle rozkwito jako ruchliwy orodek sprzeday drewna, wacicielem plantacji, ziemianinem. Utraci majtek przez chciwo atwowierno, po czyrn kupi dorok i niezmienny, ze swoimi wsami o wypomadowanych koeach, w cylindrze i w znoszonym tuurku d la ksi _Albert, kursowa tam i z powrotem pomidzy miastem i stacj, opowiadajc ajentom handlowym, jak to niegdy przewodzi towarzystwu w Kinston; obecnie je przewozi. Gdy mina, era koni, kupi samochd i nadal wyjeda na kady pocig. Nadal mia wsy o wypomadowanych kocach, chocia zamiast cylindra nosi ju cyklistwk, a zamiast tuurka popielaty garnitur w czerwone paski, uszyty przez ydw w czynszowej dzielnicy Nowego Jorku. - No, przyjecha pan - powiedzia, gdy Horace wysiad z pocigu. - Niech pan wstawi walizk do wozu. Usadowi si przy kierownicy. Horace usiad obok niego na przednim siedzeniu. - O jeden pocig pan si spni. - Spniem si? - zapyta Horace. - Ona przyjechaa dzi rano. Odwiozem j do domu. Pana on. - Aha - powiedzia Horace. - Jest w domu? Kierowca zapuci silnik, wczy tylny bieg i zawrci. To by dobry, mocny, zwrotny samochd. - A pan myla, e kiedy ona przyjedzie?... Jechali. - Syszaem, e spalili tego faceta tam, w Jefferson. Pan to widzia pewnie. - Spalili - powiedzia Horace. - Spalili. Syszaem o tym. - Dobrze mu tak - powiedzia kierowca. - Musimy chroni nasze dziewczta. Nam samym mog si Strona 102

3134 przyda. Skrcili w boczn ulic. By tam naronik pod lamp ukow. - Tu wysid - powiedzia Horace. - Nie bdzie pan musia zakrca. - Jak pan sobie yczy - powiedzia kierowca. - Za to pan przecie paci. Horace wysiad i wycign z samochodu walizk; kierowca nie ruszy si, eby mu pomc. Samochd pojecha dalej. Horace podnis walizk - t, ktra przez dziesi lat leaa w szafie u siostry i ktr zabra do domu w miecie wtedy rano, gdy siostra zapytaa go o nazwisko prokuratora okrgowego. Jego willa bya nowa, staa na sporym trawniku wrd topoli i klonw, przez niego tu zasadzonych te niedawno. Podchodzc zobaczy rowe story w oknach pokoju ony. Wszed od tyu, podszed do jej drzwi i zajrza do pokoju. Leaa na ku czytajc szeroki magazyn z kolorow okadk. wiato lampy padao przez rowy abaur. Na stoliku stao otwarte pudeko czekoladek. - Wrciem - powiedzia Horace. Spojrzaa na niego sponad magazynu. - Zamkne tylne drzwi? - zapytaa. - Tak, wiedziaem, e jej nie bdzie - powiedzia Horace. - Czy ty dzisiaj... - Czy ja co? - Do Maej Belle. Czy telefonowaa?... - Po co? Jest tam na wsi, bawi si. I czemuby miaa tam nie pojecha? Czemuby miaa psu sobie plany, odrzuci zaproszenie? - Tak - powiedzia Horace. - Wiedziaem, e jej nie bdzie. Czy ty... - Rozmawiaam z ni przedwczoraj wieczorem. Id i zamknij tylne drzwi na klucz. - Tak - powiedzia Horace. - Z ni wszystko w porzdku. Oczywicie. Ja tylko... Telefon sta na stoliku w ciemnym hallu. By to numer linii wiejskiej; poczenie zabrao troch czasu. Horace siedzia przy telefonie. Wchodzc do domu nie zamkn tylnych drzwi. Nadlatywa z tamtego koca hallu lekki, bdny, niepokojcy wietrzyk letniej nocy. - Noc jest cika dla starych ludzi - powiedzia Horace cicho, ze suchawk w rce. - Letnie noce s cikie dla starych ludzi. Jako trzeba temu zaradzi. Ustaw. Belle zawoaa do niego ze swojej sypialni gosem nieco zduszonym, jak zwykle gdy si woa lec: - Dzwoniam do niej przedwczoraj wieczorem. Czy musisz jej zawraca gow? - Wiem - powiedzia Horace. - Ja niedugo. Ze suchawk w rce patrzy na drzwi, przez ktre wpada ten bdny i dranicy powiew. Zacz cytowa co z jakiej dawno czytanej ksiki: "Spokoju coraz mniej! Spokoju coraz mniej!" Suchawka telefonu oya. - Halo! Halo! Belle? - zapyta. - Sucham? - gos jej by niky i saby. - Co si stao? Czy co zego? - Nie, nie - powiedzia. - Chciaem ci tylko powiedzie "Halo!" i dobranoc. - Co powiedzie? Co to? Kto mwi? Ze suchawk przy uchu siedzia w ciemnym hallu. - To ja, Horace, Horace. Chciaem tylko... Usysza odgosy szamotania i oddech Maej Belle. A potem czyj gos, mski gos: - Halo, Horace. Pozwl, e ci przedstawi... - Cicho - gos Maej Belle by niski i saby. I znw Horace usysza, jak oni si tam szamocz, a ucichli oboje, jakby im zabrako tchu. - Przesta - odezwaa si Maa Belle. - To Horace! Mieszkam u niego! Trzyma suchawk przy uchu. Gos Maej Belle by zdyszany, a przecie spokojny, chodny, rozsdny i obojtny. - Halo, Horace. Mama dobrze si czuje? - Tak. Czujemy si dobrze. Chciaem ci tylko powiedzie... - Aha! Dobranoc! - Dobranoc! Dobrze si bawisz? - Tak, tak. Jutro napisz. Czy mama dostaa dzi mj list? - Nie wiem. Ja dopiero co... - Moe zapomniaam go wysa. Ale jutro ju nie zapomn. Jutro napisz. Czy to wszystko, o co ci chodzio? Strona 103

3134 - Tak. Chciaem ci tylko powiedzie... Odoy suchawk; usysza, jak telefon martwieje. wiato z pokoju ony rzucao smug przez hali. - Zamknij na klucz tylne drzwi - przypomniaa. XXXI

Gdy Wytrzeszcz jecha do Pensacola w odwiedziny do matki, aresztowano go w Birmingham za zamordowanie policjanta w maym miasteczku w stanie Alabama siedemnastego czerwca tego roku. Aresztowano go w sierpniu. To .wanie w nocy siedemnastego czerwca Tempie mina Wytrzeszcza, siedzcego w samochodzie zaparkowanym przy podmiejskiej knajpie - tamtej nocy, gdy Rudy zosta zabity. Co rok latem Wytrzeszcz jedzi do matki. Mwi jej, e jest nocnym portierem w jednym z hoteli w Memphis. Jego matka bya crk kierownika pensjonatu. Jego ojciec by zawodowym amistrajkiem, ktrego naja dyrekcja komunikacji miejskiej w czasie strajku w roku tysic dziewisetnym. Jego matka pracowaa wtedy w domu towarowym w rdmieciu. Przez trzy wieczory wracaa z pracy tramwajem siedzc przy motorniczym, to znaczy ojcu Wytrzeszcza. Czwartego wieczora, gdy wysiada z tramwaju na rogu swojej ulicy, amistrajk wysiad take i odprowadzi j do domu. - A nie zwolni pana? - zapytaa. - Kto niby? - zapyta amistrajk. Szli obok siebie. On by szykownie ubrany. - Zaraz by mnie przyjli tamci. Dyrekcja te to wie. - Kto by pana przyj? - Ci strajkujcy. Guzik mnie obchodzi, dla kogo prowadz ten wz. Jasne? Tak samo dobrze mog dla tych, jak dla tamtych. Ale ju wol dla tych, eby co wieczr jedzi t tras. - Serio pan mwi? - No, pewnie. Wzi j pod rami. - Mnie to si zdaje, e i oeni si moe pan tak samo z t, jak z tamt? - Kto pannie powiedzia? - zapyta. - Czy te bkarty ju co na mnie naszczekay? W miesic pniej oznajmia mu, e musz si pobra. - Jak to, musimy? - zapyta. - Nie mam odwagi im powiedzie. Powinnam wyjecha. Nie mam odwagi. - No, szkoda nerw. Dla mnie to bez rnicy. I tak musz przejeda tdy co wieczr. Pobrali si. Wieczorem przejeda koo rogu. Dzwoni wtedy, naciskajc peda dzwonka w tramwaju. Czasami przychodzi do domu. Dawa jej pienidze. Podoba si jej matce; przychodzi do domu w niedziel w porze obiadowej, porykiwa i mwi po imieniu wszystkim mieszkacom pensjonatu, nawet starym. A potem pewnego dnia przesta przychodzi. Dzwonek ju nie dzwoni, gdy tramwaj przejeda koo rogu. Strajk si skoczy. Na Boe Narodzenie dostaa od niego pocztwk - obrazek z dzwonkiem i wytoczonym pozacanym wianuszkiem - z jakiego miasta w stanie Georgia. Na odwrocie wiadomo: "Chopaki staraj si urzdzi to tutaj. Ale tu okropnie lamazarny nard. Chyba dalej bdziemy jedzi, dopki si nie wstrajkujemy w jakie przyzwoite miasto, ha, ha, ha." Sowo "wstrajkujemy" byo podkrelone. W trzy tygodnie po lubie zacza niedomaga. Bya wtedy w ciy. Nie posza do lekarza, bo pewna stara Murzynka powiedziaa jej, dlaczego jest le. Wytrzeszcz urodzi si w Boe Narodzenie, akurat wtedy, gdy przysza ta pocztwka. Na pocztku mysieli, e jest niewidomy. Potem stwierdzili, e widzi, ale do czterech lat nie nauczy si chodzi ani mwi. Tymczasem drugi m jej matki, may, zatabaczony czeczyna z obwisymi, bujnymi wsami, ktry plta si po domu naprawiajc poamane schodki, przeciekajce rury i inne takie rzeczy, wyszed kiedy po poudniu, eby czekiem podpisanym przez on in blanco zapaci dwanacie dolarw rzenikowi. Nie wrci ju. Podj z banku tysic czterysta dolarw oninych oszczdnoci i znikn. Ona wci jeszcze pracowaa w rdmieciu, a dzieckiem opiekowaa si jej matka. Raz po poudniu jeden z pensjonariuszy wracajc do domu zasta swj pokj w pomieniach. Wygasi ogie; w tydzie pniej zobaczy, e z jego kosza do mieci unosi si gsty dym. Dzieckiem opiekowaa si babka. Nosia je ze sob wszdzie. Raz wieczorem nie mona jej byo znale. Cay dom przetrznito. Ktry z ssiadw nacisn sygna przeciwpoarowy i wreszcie straacy znaleli babk na strychu, gdy zadeptywaa ponc gar weny Strona 104

3134 drzewnej porodku podogi; dziecko spao na starym, nie uywanym materacu. - Te bkarty chciay si dobra do niego - powiedziaa staruszka. - Podpalili dom. Nazajutrz wyprowadzili si wszyscy pensjonariusze. Moda kobieta zrezygnowaa z pracy. Cigle siedziaa teraz w domu. - Powinna wychodzi troch na powietrze - powiedziaa babka. - Mam dosy powietrza - zaprotestowaa crka. - Mogaby wychodzi i kupowa jedzenie - powiedziaa matka. - Mogaby kupowa je taniej. - Dostajemy je dostatecznie tanio - powiedziaa crka. Pilnowaa wszystkich kominkw; nie chciaa w domu trzyma zapaek. Chowaa je w niewielkich ilociach za ceg w murze od zewntrz. Wytrzeszcz mia Wtedy trzy lata. Wyglda na roczne dziecko, chocia jada zupenie dobrze. Lekarz poleci karmi go jajkami gotowanymi w oliwie. Pewnego dnia po poudniu chopiec ze sklepu spoywczego, wjedajc na rowerze w alejk, wpad w polizg i przewrci si. Co pocieko z paczki. - To nie jajka - powiedzia chopiec. - Widzi pani? To bya butelka z oliw. - Powinna pani kupowa oliw w puszkach, jednake - powiedzia chopiec. - Dla niego przecie bez rnicy. Przywioz pani drug butelk. I powinna pani kaza naprawi t furtk. Chce pani, ebym sobie na niej kark skrci? O szstej jeszcze si nie pokaza. Byo lato; w domu nie byo ognia, ani jednej zapaki. - Wychodz na pi minut - powiedziaa crka. Wysza z domu. Babka odprowadzia j wzrokiem, Potem owina dziecko w lekki koc i te wysza z domu. Ta boczna ulica prowadzia na gwn ulice. gdzie kwit handel i gdzie zatrzymywali si po drodze bogaci ludzie w limuzynach, eby zaatwi sprawunki. Gdy babka dochodzia do rogu, przy krawniku stan samochd. Wysiada jaka kobieta i wesza do sklepu, pozostawiajc za kierownic szofera Murzyna. Babka podesza do samochodu. - P dolara - powiedziaa. Murzyn spojrza na ni. - Wiele? - P dolara. Chopiec zbi butelk. - Aha - powiedzia Murzyn. Sign do kieszeni. - I jak ja mam wyj na swoje, kiedy pani pobiera tutaj? Ona pani tu przysaa po te pienidze? - P dolara. Zbi butelk. - To ja ju chyba wejd do sklepu - powiedzia Murzyn. - Widzi mi si, e wy, ludzie, zamiast tak pobiera pienidze, powinnicie pilnowa, eby klienty takie dawne jak my dostawali w waszym sklepie, co naley. - P dolara - powtrzya. Da jej p dolara i wszed do sklepu. Odczekaa chwil. Potem pooya dziecko na siedzeniu w samochodzie i posza za Murzynem. To by sklep samoobsugowy i klienci w ogonku przesuwali si wolno wzdu bariery. Murzyn sta za t bia kobiet, ktra wysiada z samochodu. Odwracajc si kobieta daa Murzynowi do niesienia kilka buteleczek z sosami i zup w kostkach. - To ju jeden dolar dwadziecia pi centw - powiedziaa babka. Murzyn da jej pienidze. Wzia je, mina tamtych dwoje i przesza przez sklep. Zobaczya butelk importowanej oliwy woskiej z podan cen. - Jeszcze mam dwadziecia osiem centw - powiedziaa. Posza dalej patrze na ceny, dopki nie znalaza czego, co kosztowao dwadziecia centw. Byo to siedem kawakw myda kpielowego. Z dwiema paczkami wysza ze sklepu. Na rogu sta policjant. - Nie mam zapaek - powiedziaa. Policjant pogrzeba w kieszeni. - Dlaczego nie kupia pani zapaek tam w sklepie? - Zapomniaam po prostu - odpowiedziaa. - Pan wie, jak to jest, kiedy si kupuje z dzieckiem. - Gdzie jest dziecko? - zapyta policjant. - Przehandlowaam je tam - odpowiedziaa. - Powinna pani wystpowa w wodewilu - powiedzia policjant. - Ile pani chce tych zapaek? Mam tylko par. - Wystarczy jedna - odpowiedziaa. - Nigdy nie rozpalam ognia wicej ni jedn. - Powinna pani wystpowa w wodewilu - powiedzia policjant. - Zrobiaby panu furor, a by si strop zawali. - I zrobi, e si zawali - powiedziaa. - Zawali si. - Gdzie? - spojrza na ni. - Chyba w przytuku dla ubosich? Strona 105

3134 - Zawali si - powtrzya. - Jutro pan przeczyta w gazetach. Mam nadziej, e dobrze wydrukuj moje nazwisko. - A jak si pani nazywa? Calvin Coolidge? - Nie, prosz pana. Tak si nazywa mj chopak. - Aha. I dlatego ma pani tyle kopotu z zakupami, prawda? Powinna pani wystpowa w wodewilu... Czy dwie zapaki wystarcz? Stra ogniowa dostaa ju trzy wezwania pod ten L adres, wic teraz za czwartym razem si nie spieszya. Pierwsza przybiega crka. Drzwi zastaa zamknite, a gdy wreszcie straacy przyjechali i wywalili je, dom by ju wypalony. Babka wychylaa si w kbach dymu z okna na pitrze. - Te bkarty - mwia. - Myleli, e si do niego dobior. Ale im powiedziaam: "Ja wam pokae." - Tak im powiedziaam. Matka mylaa, e Wytrzeszcz take zgin. Krzyczaa rozpaczliwie i musieli j trzyma, gdy babka - z wrzaskiem znikna w dymie i upina domu si zawalia; tam wanie znaleli j, owa kobieta z samochodu i policjant nioscy dziecko - znaleli mod matk, ktra z obdem na twarzy, z ustami rozdziawionymi, powoli oburcz odgarniajc wosy z czoa, patrzya na dziecko tak, jakby go nie poznawaa. Ju nigdy nie przysza do siebie cakowicie. Cika praca, brak wieego powietrza i rozrywek i wreszcie choroba - spadek po jej przelotnym mu, zoyy si na to, e w wstrzs nie min bez ladw i nieraz jeszcze jej si wydawao, e dziecko zgino, chocia trzymaa je w ramionach i nucia mu. Wytrzeszcz rwnie dobrze mg umrze. Wosy zaczy mu rosn dopiero, gdy mia pi lat i chodzi do przedszkola dla dzieci niedorozwinitych; by za may na swj wiek, saby i odek mia tak delikatny, e przy najmniejszym odchyleniu od diety przepisanej mu przez lekarza dostawa konwulsji. - Alkohol zabiby go jak strychnina - powiedzia doktor. - I on nisdv nie bdzie mczyzna w penym tego sowa znaczeniu. Pod odpowiedni opiek poyje jeszcze przez jaki czas. Ale nigdy nie bdzie dojrzalszy, ni jest teraz. Mwi to kobiecie, ktra znalaza Wytrzeszcza w swoim samochodzie tamtego dnia, gdy jego babka podpalia dom, i ktra zapewnia Wytrzeszczowi t sta opiek lekarsk. W wita i czasem w dni powszednie po poudniu przywozia go do siebie do domu, gdzie bawi si sam. Kiedy postanowia wyda dla niego dziecinne przyjcie. Powiedziaa mu o tym, kupia mu nowe ubranko. Nadeszo to popoudnie, zaczli si schodzi gocie, ale Wytrzeszcza nigdzie nie byo. Szukajc go suca stwierdzia, e drzwi azienki s zamknite od wewntrz. Woali do niego, nie odpowiada. Posali po lusarza, ale zanim lusarz przyszed, przeraona kobieta kazaa wyama drzwi siekier. W azience nie zastali nikogo. Okno byo otwarte. Wychodzio na niszy dach, z ktrego do samej ziemi zwieszaa si rynna. Ale Wytrzeszcz znikn. Na pododze staa klatka dwch papuek nie-rozczek; przy klatce leay oba ptaszki i zakrwawione noyczki, ktrymi on poci je ywcem. W trzy miesice pniej, na naleganie ssiada matki, Wytrzeszcza zabrano i umieszczono w domu poprawczym. Poci bowiem w taki sam sposb maego kociaka. Matka bya chronicznie chora. Utrzymywaa si z szycia i innych robt, jakie jej dawaa kobieta, ktra przedtem okazaa tyle dobroci jej dziecku. Wytrzeszcz po zwolnieniu z zakadu - gdzie sprawujc si nienagannie przebywa pi lat i zosta uznany za zupenie wyleczonego - pisywa do matki dwa, trzy razy na rok najpierw z Mobile, potem z Nowego Orleanu, potem z Memphis. Rokrocznie latem przyjeda do niej zamony, spokojny, szczupy, czarny i nieprzystpny w swoich obcisych czarnych ubraniach. Mwi jej, e pracuje jako portier nocny w hotelach i e jego zawd wymaga, by przenosi si z miasta do miasta jak doktor czy adwokat. Jadc do matki tego lata zosta aresztowany za zabicie kogo w jakim miecie o tej samej godzinie, kiedy w innym miecie zabi kogo innego. Ten czowiek, ktry robi pienidze i nie mia na co ich wydawa ani trwoni, poniewa wiedzia, e alkohol zabiby go jak trucizna, ktry nie mia adnych przyjaci i ktry nie zazna kobiety i wiedzia, e jej nie zazna nigdy - zosta aresztowany i powiedzia: - Rany boskie! Rozejrza si po celi wizienia w miasteczku, gdzie zabito owego policjanta, po czym woln rk (drug by skuty z policjantem, eskortujcym go z Birmingham) wyskuba z kieszeni marynarki papierosa. - Niech on wezwie swojego adwokata - powiedzieli. - I niech zrzuci ten ciar z serca. Chcesz pan zadepeszowa? - Nie - odpowiedzia, spojrzeniem zimnych, mikkich oczu ogarniajc prycz, okienko wysoko w cianie, zakratowane drzwi, przez ktre padao wiato z korytarza. Zdjli mu te kajdanki; wydawao si, e jego rka Strona 106

3134 wykrzesuje pomyk z powietrza. Zapali papierosa i cisn zapak ku drzwiom. - Po co mi adwokat? W yciu nie byem tutaj... Jak si nazywa ta dziura? Powiedzieli mu. - Zapomniae, co? - Teraz ju nie zapomni - powiedzia drugi z nich. - Chyba e do rana przypomni sobie nazwisko swojego adwokata - powiedzia pierwszy. Odeszli, a Wytrzeszcz na pryczy pali papierosa. Sysza trzaskanie drzwi. Od czasu do czasu sysza gosy dolatujce z innych cel. Gdzie przy kocu korytarza piewa jaki Murzyn. Wytrzeszcz lea na pryczy i nogi w poyskliwych, czarnych, maych bucikach mia skrzyowane. - Rany boskie - powiedzia. Nazajutrz rano sdzia zapyta go, czy chce mie adwokata. - Po co? - odpowiedzia sdziemu. - Mwiem im wczoraj wieczorem, e nigdy w yciu tu nie byem. Nie podoba mi si wasza dziura tak znw bardzo, ebym mia bez powodu sprowadza tu jeszcze kogo obcego. Sdzia i szeryf porozmawiali ze sob na stronie. - Lepiej niech oskarony wezwie swojego adwokata - powiedzia sdzia. - Dobrze, ju dobrze! - powiedzia Wytrzeszcz. Odwrci si i rzuci pytanie: - Ktry tam z was, najmimordy, chciaby na jeden dzie roboty? Sdzia zastuka w st. Wytrzeszcz znw odwrci si do niego, lekko wzruszajc wskimi ramionami, robic rk ruch ku kieszeni, w ktrej mia papierosy. Sdzia wyznaczy obroc, modego adwokata, wieo upieczonego. - I adnym zwolnieniem za kaucj nie bd sobie zawraca gowy - powiedzia Wytrzeszcz. - Skoczcie ju raz z t zabaw. - Ja bym i tak oskaronego nie zwolni - powiedzia sdzia. - Nie? - zapyta Wytrzeszcz. - Wic dobrze, Jack - powiedzia adwokatowi. - Rb pan swoje. Powinienem ju by w Pensacola. - Prosz zabra oskaronego z powrotem do wizienia - poleci sdzia. Ten adwokat mia brzydk twarz pen zapau i powagi. Terkota bez przerwy z ponurym entuzjazmem, podczas gdy Wytrzeszcz w kapeluszu nasunitym na oczy lea na pryczy i pali papierosa, nieruchomy jak wygrzewajcy si w socu gad, tyle e miarowo podnosi papierosa do ust. W kocu odezwa si: - Suchaj no pan. Przecie ja to nie sdzia. Jemu pan powiedz to wszystko. - Ale musz... - No, pewnie. Im pan to powiedz. Ja nie o tym nie wiem. Nawet nie byo mnie przy tym. Id pan std i wyspaceruj to z siebie. Proces trwa jeden dzie. Gdy zeznawali wiadkowie - policjant, kolega zabitego, sprzedawca papierosw i telefonistka - i gdy obroca odpiera te zeznania aosn mieszanin niezdarnego entuzjazmu i gorliwoci, i kiepskiego rozeznania, Wytrzeszcz, rozparty na krzele, patrzy w okno ponad aw przysigych. Od czasu do czasu ziewa; robi raka ruch ku kieszeni, w ktrej mia papierosy, po czym zatrzymywa j i kad na czarnym suknie ubrania, niedu, ksztatn, bezdusznie woskow jak rka lalki. Narada przysigych trwaa osiem minut. Stanli, popatrzyli na niego i orzekli, e jest winny. Znieruchomiay patrzy na nich w tpym milczeniu przez dug chwil. - No, rany boskie - powiedzia. Sdzia raptownie stukn motkiem; policjant dotkn ramienia Wytrzeszcza. - Wnios apelacj - bekota adwokat miotajc si przy nim. - Bd z nimi walczy we wszystkich instancjach. - No, pewnie - powiedzia Wytrzeszcz. Lea teraz na pryczy i zapala papierosa. - Ale nie tutaj. Zjedaj pan. Zayj pan jak tabletk. Prokurator okrgowy ju nakreli plany w zwizku z apelacj. - To poszo za atwo - powiedzia. - On to przyj... Widzielicie, jak on to przyj? Jak gdyby sucha piosenki i nie chciao mu si zastanowi, czy jest mia, czy niemia, a sdzia akurat wtedy mwi, za ile dni skrc mu kark. Prawdopodobnie on ma adwokata w Memphis, ktry pod drzwiami wyszej instancji czeka tylko na depesz. Ja ich znam. Wanie tacy bandyci od tak dawna wystawiaj sprawiedliwo na pomiewisko, a dochodzi do tego, e nawet kiedy uzyskujemy wyrok skazujcy, wszyscy wiedz, e ten wyrok si nie uprawomocni. Wytrzeszcz wezwa dozorc i da mu banknot stu-dolarowy. Chcia mie przybory do golenia i papierosy. - Reszt pan zatrzymaj i daj mi zna, kiedy zabraknie. Strona 107

3134 - Wedle mnie, to pan ju niedugo bdzie u mnie pali - powiedzia dozorca. - Wemie pan sobie tym razem dobrego adwokata. - A nie zapomnij pan o tej wodzie kwiatowej - powiedzia Wytrzeszcz. - Ed Pinaud. - Wymawia E d P a j n u d. Szare byo lato, nieco chodne. Niky blask dnia rzadko kiedy dociera do celi i tylko wiato palce si przez cay czas na korytarzu wpadao szerok bia mozaik, dosigajc jego ng na pryczy. Dozorca przynis krzeso dla niego. Suyo mu za st; lea tam jego zegarek za dolara i obok kartonu papierosw staa wyszczerbiona miska do zupy pena niedopakw, a on lea na pryczy palc i w zadumie przygldajc si swoim nogom, i tak mu przechodzi dzie za dniem. Poysk butw zmatowia; ubranie bardzo si pognioto, bo w kamiennej celi byo chodno i nie rozbiera si ani na chwil. Jednego dnia dozorca powiedzia: - Poniektrzy mwi, e ten glina a si prosi, eby go zabi. Zrobi par grubszych wistw i ludzie o tym wiedz. Wytrzeszcz w kapeluszu nasunitym na twarz pali papierosa. Dozorca powiedzia: - Moe oni nie wysali tej pana depeszy. Chce pan, ebym wysa panu drug? Oparty o kraty, widzia buty Wytrzeszcza, jego nieruchome, szczupe czarne nogi, przechodzce w wty zarys lecego ciaa, kapelusz nasunity krzywo na odwrcon twarz, papieros w maej doni. Buty byy w cieniu dozorcy, w cieniu, ktry pada stamtd, gdzie dozorca przesania krat. Po chwili dozorca odszed po cichu. Gdy Wytrzeszczowi zostao sze dni, dozorca zaofiarowa si, e mu przyniesie czasopisma i tali kart. - A po co? - zapyta Wytrzeszcz. Unis gow i po raz pierwszy spojrza na dozorc oczami tak okrgymi w gadkiej, bladej twarzy i tak mikkimi jak gumowe czubki strza do dziecinnych ukw. Potem znw pooy si na wznak. Odtd co dzie rano dozorca wpycha przez drzwi zwinit gazet. Gazety upaday na podog i leay tam gromadzc si z dnia na dzie, rozwijajc si i spaszczajc jedna pod drug. Gdy zostay ju tylko trzy dni, przyjecha pewien adwokat z Memphis. Nieproszony wpad do celi. Przez cay poranek dozorca sysza jego gos podniesiony w perswazji, w gniewie i tumaczeniu; w poudnie gos by zachrypnity, cichy, prawie jak szept. - Bdzie pan tu tak lea i dawa si... - Mam wszystko, co trzeba - powiedzia Wytrzeszcz. - Nie wzywaem pana. Pilnuj pan swojego nosa. - Wisie pan chce? O to chodzi? Chce pan w ten sposb popeni samobjstwo? Robienie forsy a tak pana zmczyo, e... Pan, najsprytniejszy... - Raz ju powiedziaem. Dosy o was wiem. - Pan, eby da to sobie przypisa jakiemu maemu sdziemu pokoju?! Kiedy wrc do Memphis i powiem im, przecie mi nie uwierz. - Wic im pan nie mw. Lea przez jaki czas, gdy adwokat przyglda mu si zawiedziony, wcieky, peen niedowierzania. - Te cholerne prowincjay - powiedzia Wytrzeszcz. - Rany boskie!... Zjedaj pan std, no! - powiedzia. - Przecie panu mwi. Mam wszystko, co trzeba. W poprzedzajcy wieczr wszed do celi pastor. - Pozwolisz mi pomodli si z tob, synu? - zapyta. - No, pewnie - powiedzia Wytrzeszcz. - Wal pan. I nie zwracaj pan na mnie uwagi. Pastor uklk przy pryczy, na ktrej Wytrzeszcz lea palc papierosa. Po chwili pastor usysza, jak Wytrzeszcz wstaje, przechodzi przez cel i wraca. Gdy podnis si z klczek, Wytrzeszcz znw palc papierosa lea na pryczy. Pastor spojrza tam, gdzie przedtem sysza Wytrzeszcza, i zobaczy u podstawy ciany dwanacie kresek, jak gdyby dziaek, nakrelonych spalon zapak. Dwie dziaki byy pene niedopakw uoonych rwno rzd za rzdem. W trzeciej leay dwa niedopaki. Przed odejciem zobaczy jeszcze, jak Wytrzeszcz znw tam idzie, zdusza nastpne dwa i kadzie je starannie przy tamtych. Pastor powrci o wicie, ledwie mina godzina pita. Wszystkie dziaki byy zapenione niedopakami z wyjtkiem dwunastej. Ta ostatnia bya zapeniona w trzech czwartych. Wytrzeszcz lea na pryczy. - Idziemy? - zapyta. - Jeszcze nie - powiedzia pastor. - Sprbuj si pomodli, synu. Sprbuj. - No, pewnie - powiedzia Wytrzeszcz. - Wal pan. Strona 108

3134 Pastor znw uklk. Usysza raz, jak Wytrzeszcz wstaje z pryczy, idzie przez cel i wraca. O p do szstej przyszed dozorca. - Przyniosem... - Urwa. Niemo wycign zacinit gar przez krat. - Reszta dla pana z tych stu dolarw, co pan nie... Przyniosem... Czterdzieci osiem dolarw zostao. Zaraz, jeszcze policz. Nie wiem dokadnie, ale mog da panu spis... te kwitki... - Zatrzymaj to - powiedzia nie poruszajc si Wytrzeszcz. - Kup sobie kko do poganiania patykiem. Przyszli po Wytrzeszcza o szstej. Pastor go prowadzi, podtrzymywa pod okie, a potem sta przy podwyszeniu i modli si, gdy oni nacignli Wy-trzeszczowi ptl na lnic od brylantyny gow, targajc mu wosy. Wytrzeszcz mia rce zwizane, wic zacz szarpa gow, eby odrzuci wosy do tyu, tylko e zaraz spaday znowu na twarz; pastor modli si, a oni z gowami pochylonymi stali na swoich miejscach i nie ruszali si. Wic Wytrzeszcz zaczai raz po raz wysuwa podbrdek. - Pssst! - sykn i to syknicie wwiercio si w pomruki pastora. - Pssst! Szeryf spojrza na niego; wtedy on przesta wysuwa podbrdek i sta sztywno, jak gdyby musia utrzyma na gowie jajko. - Popraw mi wosy, Jack! - powiedzia. - Oczywicie - powiedzia szeryf. - Poprawi ci wosy. I nacisn spryn klapy. Szary by dzie, szare lato, szary rok. Na ulicy widziao si starych ludzi ubranych ciepo, a w Ogrodzie Luksemburskim, gdy Tempie i jej ojciec przechodzili, kobiety, siedzce tam z robtkami na drutach, byy w szalach, i nawet mczyni, ktrzy grali w krokieta, nie zdejmowali marynarek i czapek; pod kasztanami w smutnym pmroku suche trzaski ku krokieto-wych i przypadkowe okrzyki dzieci miay w sobie ow jesienno, ow ao oporu, jaki jeszcze stawiao lato. Spoza krgu pseudogreckiej balustrady, gdzie tumy spaceroway w szarej jasnoci o tej samej barwie i konsystencji co woda spadajca z fontanny do basenu, dolatywa miarowy omot muzyki. Szli dalej, minli basen, nad ktrym staruszek w zniszczonym brzowym palcie bawi si z dziemi puszczaniem maych stateczkw, weszli znw midzy drzewa i usiedli. Natychmiast ze zgrzybia skwapli-woci podesza do nich jaka stara kobieta i pobraa cztery sows za krzesa. W muszli orkiestra w bkitnych mundurach wojskowych graa Masseneta, Skriabina, Berlioza, majcych w tym wykonaniu smak pajdy czerstwego chleba posmarowanej cieniutk warstewk udrczonego Piotra Czajkowskiego, a na muszl i na pospne muchomory wielkich parasoli mokrym poyskiem z gazi osuwa si zmierzch. Huczne dwiki dtych instrumentw rozbrzmieway i cichy w tym gstym zielonym zmierzchu, hucznymi smutnymi falami przelewajc si nad Tempie i jej ojcem. Tempie przysonia usta doni i ziewna, po czym wyja puder-niczk i otworzya miniaturowe odbicie swojej twarzy nadsanej i smutnej. Obok niej siedzia ojciec, ze sztywn sztabk wsw oszronion srebrnie kropelkami wilgoci, z rkami na gwce laski. Zamkna puderniczk i spod nowego eleganckiego kapelusza zapatrzya si w przestrze, jak gdyby cigaa wzrokiem fale muzyki, ktre w cichncym brzku instrumentw dtych ulatyway ponad basen i przeciwlege pkole drzew, tam gdzie oddzielone od siebie ciemnoci dumay spokojne martwe krlowe z brudnobiaego marmuru, i dalej, w niebo pochylone, pokonane, w objciach pory deszczu i mierci.

Strona 109

You might also like