You are on page 1of 1096

Brian Lumley

Nekroskop

Tom pierwszy sagi

Spis treci

Prolog Rozdzia pierwszy Rozdzia drugi Rozdzia trzeci

Rozdzia czwarty Rozdzia pity Rozdzia szsty Interwa pierwszy Rozdzia sidmy Rozdzia smy Rozdzia dziewity

Rozdzia dziesity Rozdzia jedenasty Rozdzia dwunasty Rozdzia trzynasty Interwa drugi Rozdzia czternasty

Rozdzia pitnasty Interwa ostatni Epilog

Prolog

Hotel ten cieszy si du popularnoci - by bardzo okazay, z reprezentacyjn fasad i penym przepychu wntrzem. Znajdowa si niedaleko Whitehall. Grne pitro budynku zajmowao towarzystwo midzynarodowych przedsibiorcw tyle mg powiedzie sam dyrektor hotelu. Mieszkacy tego pitra posiadali osobn wind i schody odseparowane od reszty kompleksu. Mieli nawet

wasn drog ewakuacyjn. Waciwie byli cakowicie niezaleni. Patrzc z zewntrz, niewielu mogoby si domyli, e budynek hotelowy jest miejscem tajemniczych bada przeprowadzanych przez mieszkacw ostatniego pitra. Midzynarodowi przedsibiorcy? Mona byo ich za takich uwaa... Nazwa ukrywaa stworzon przez Rzd organizacj, ktra cigle tkwia w stadium rozwoju. Przeznaczano na ni nike fundusze, ktre pokryway jedynie koszty utrzymania administracji. Lecz nawet dla tych niewielkich sum nie byo usprawiedliwienia, gdy korzyci z dziaalnoci organizacji byy kwesti

odlegej, niepewnej przyszoci. Naleao wic unika rozgosu podatnicy nie lubi zbdnych wydatkw. Kade potknicie mogo oznacza likwidacj lub co najmniej zawieszenie dziaalnoci. Trzy dni temu wydarzyo si co, co mogo zachwia lub nawet zniszczy tajemnicz struktur. W drodze do swojego domu zmar na atak serca szef wydziau. Chorowa od duszego czasu, wypadek wic nie wydawa si pocztkowo sam w sobie dziwny. Potem jednak stao si co, co rzucio nowe wiato na to nieszczliwe zdarzenie. Co, czym Alec Kyle nie chcia teraz zaprzta

sobie gowy. Owego poniedziakowego poranka Kyle, nastpca szefa, musia oszacowa straty i przemyle moliwoci ratowania organizacji. Jeeli tylko nie byo ju za pno. Zaoenia projektu od pocztku byy chwiejne, teraz, bez fachowego kierownictwa wszystko mogo si rozsypa. Rozmylajc o tym, Kyle z mokrego chodnika wszed przez szklane drzwi wahadowe do maego hallu. Strzsn z paszcza wilgotny nieg i opuci konierz. On sam nie wtpi ani troch w zasadno projektu, wrcz przeciwnie.

Kyle uwaa, e Wydzia jest bardzo wany, nie wiedzia jednak jak broni go przed sceptycyzmem tych na grze. Stary Gormley potrafi przeciwstawi mu si, a to dziki przyjacioom na wysokich stanowiskach i swej renomie dobrego fachowca. Tak wic o czwartej po poudniu Kyle mia zosta wezwany, by broni swojej pozycji, by udowadnia zasugi sekcji i racj jej istnienia. Niestety organizacja nie przedstawia dotd zadowalajcych raportw ze swojej dziaalnoci. Po piciu latach bezowocnej pracy Wydzia zamierzano zlikwidowa. Waciwie niewane byy argumenty,

ktre chcia przedoy Kyle. Mogli go zakrzycze, a stary Gormley potrafi krzycze goniej ni wszyscy oni razem wzici. Mia autorytet i poparcie, a on Alec Kyle - kim by? Prbowa wyobrazi sobie scen popoudniowego przesuchania: - Tak, panie Ministrze. Nazywam si Alec Kyle. Czym si zajmuj w Wydziale? No... poza funkcj zastpcy Sir Keenana byem, to znaczy jestem... ee, jak to powiedzie... prognostykiem. Przepraszam? Ee... to znaczy, e przewiduj przyszo, sir. No nie, przyznaj, e nie potrafi poda, kto wygra jutro w Goodwood o trzeciej

trzydzieci. Sto lat temu nikt nie wierzy w hipnoz, nawet pitnacie lat temu wymiewano akupunktur. Jak mg si udzi, e przekona ich o wanoci Wydziau i jego pracy? Z drugiej strony, Kyle podwiadomie czu, e nie wszystko stracone. Dlatego te przyszed tutaj - eby przejrze materiay Keenana Gormleya, przygotowa co w rodzaju raportu o wydziale. Zamierza walczy o jego przetrwanie. Ostatniej nocy przynio mu si, e rozwizanie ley wanie tutaj, w tym budynku, wrd papierw pozostawionych przez Gormleya. Przynio si nie jest chyba

najlepszym okreleniem. Objawienia Kylea przychodziy zawsze podczas mglistych chwil midzy snem a przebudzeniem, tu przed odzyskaniem wiadomoci. Przywoywa je zazwyczaj dzwonek budzika, ale rwnie dobrze mg to by pierwszy promie wiata sonecznego, wpadajcego przez okno sypialni. Tak te stao si tego poranka. Rozproszone wiato szarego witu wpado do pokoju, zapowiadajc nowy dzie. I wtedy pojawia si wizja. Przebysk, przywidzenie, halucynacja...? Kyle wiedzia ju, e bdzie to trwao tylko chwil, wic skupi si maksymalnie. Wszystko, co

kiedykolwiek widzia w taki sposb, okazywao si potem niezwykle wane. Tym razem zobaczy siebie samego siedzcego za biurkiem Keenana Gormleya. Przeglda papiery. Prawa grna szuflada bya otwarta. Na biurku leay wyjte z niej dokumenty i akta. Masywny sejf Gormleya sta nietknity przy cianie gabinetu. Klucze schowane byy w dolnej szufladzie. Kady z nich otwiera osobn skrytk w sejfie. Kyle zna kombinacj szyfrw, ale nie o tym teraz myla. To, czego szuka, znajdowao si w rozrzuconych na biurku dokumentach. Kyle widzia, jak pochyla si nad pewn teczk. Bya to ta aktwka, co

znaczyo, e dotyczy ktrego z czonkw organizacji. Kogo z listy. Kto taki by cay czas obserwowany przez Gormleya. Obraz przysun si jak w filmowym zblieniu. Najwaniejszy kadr - nazwisko na okadce teczki: Harry Keogh. I to byo wszystko. Od tej chwili Kyle zacz si budzi. Trudno mu byo zgadn, co to wszystko miao znaczy ju dawno przesta prbowa zgbia znaczenie swoich przebyskw. W kadym razie, jeli cokolwiek dzisiaj go tutaj przynioso, by to ten krtki, niewytumaczalny sen przed przebudzeniem.

Byo jeszcze wczenie rano. Kyle przedar si przez zatoczone ulice Londynu w kilka minut. Za godzin wszdzie dookoa zapanuje zgiek, ale tutaj byo jeszcze cicho. Pozostali pracownicy administracji (troje wraz z maszynistk) mieli wolne z powodu mierci szefa. Biura byy zupenie puste. Kyle nacisn przycisk windy i wszed do rodka. Wycign swj identyfikator i wsun go w otwr kontrolny. Winda drgna, ale nie ruszya z miejsca. Kyle ze zdziwieniem spojrza na kart i cicho zakl. Jej wano wygasa wczoraj. Na szczcie wraz z innymi drobiazgami mia ze sob kart Gormleya. Tym razem winda

ruszya w gr. Uy ponownie identyfikatora, aby dosta si do gwnych pomieszcze. W rodku panowaa gucha cisza. Gabinet Gormleya sprawia troch dziwne wraenie. wiato po przejciu przez ciemnozielone szyby i lekko podniesione aluzje, tworzyo na cianie pokoju poziome smugi. To niesamowite owietlenie potgowao uczucie obcoci, jakiego po raz pierwszy dozna Kyle, mimo i czsto odwiedza to pomieszczenie. Sta na progu i dugo wpatrywa si przed siebie, zanim wszed. Zamkn za sob drzwi i wkroczy na rodek gabinetu. Czujniki ju go

zidentyfikoway, zarwno na zewntrz jak i tutaj. Na ekranie monitora pojawi si napis: SIR KEENAN GORMLEY JEST NIEOBECNY. ZNAJDUJESZ SI W REJONIE STRZEONYM. PROSZ SI ZIDENTYFIKOWA NORMALNYM GOSEM. W PRZYPADKU POZOSTANIA TUTAJ LUB NIEROZPOZNANIA ZOSTANIE WYDANE DZIESICIOSEKUNDOWE OSTRZEENIE. DRZWI I OKNA ZAMKN SI AUTOMATYCZNIE. POWTARZAM: ZNAJDUJESZ SI W REJONIE STRZEONYM... Czu wzbierajc nienawi wobec zimnej, bezmylnej maszyny. Troch z

przekory milcza i czeka. W chwil potem ukazaa si kolejna informacja: ROZPOCZYNA DZIESICIOSEKUNDOWE OSTRZEENIE... SI

DZIESI....DZIEWI....OSIEM....SI - Alec Kyle - powiedzia niechtnie. Nie chcia zosta zamknity. Maszyna rozpoznaa gos, przestaa odlicza, rozpocza od nowa: DZIE DOBRY, PANIE KYLE... SIR KEENAN GORMLEY JEST NIEOBECNY...

- Wiem - powiedzia Kyle. - Zmar. Podszed do klawiatury i wyczy system bezpieczestwa. Maszyna odpowiedziaa: PROSZ NASTAWI WYJCIEM - i zamilka. PRZED

Kyle usiad za biurkiem. Co za wiat! pomyla. Cholernie pocieszna ekipa! Roboty i romantycy. Supernauka i sprawy nadprzyrodzone. Telemetria i telepatia. Komputerowe wzory prawdopodobiestwa i jasnowidztwo. Wynalazki i duchy! Sign do kieszeni po papierosy i zapalniczk, pooy je w wolnym kcie

biurka. Utworzyy wzr, identyczny jak w porannym przebysku z przyszoci. Niele, zaczynamy. Sprbowa otworzy szuflad biurka. Bya zamknita. Wyj notes Gormleya z zewntrznej kieszeni paszcza, sprawdzi kod. SEZAMIE OTWRZ SI - odczyta. Nie mogc opanowa miechu, Kyle wystuka szyfr na klawiaturze i sprbowa raz jeszcze. Prawa grna szuflada otworzya si leciutko. Wewntrz znalaz papiery, dokumenty, akta... Teraz dopiero zacznie si zabawa pomyla.

Wyj ca zawarto, umieci na biurku przed sob i zacz przeglda dokumenty, odkadajc je po kolei do szuflady. By pewien, e przeczucie go nie zawiodo. W kocu dotar do tej teczki. Na okadce widnia napis: Harry Keogh. Harry Keogh. Skd zna to nazwisko... Ju raz pojawio si wczeniej, podczas gry sownych skojarze, ktr zwyk si zabawia z Keenanem Gormleyem. Teczki jednak nie widzia nigdy w yciu - w kadym razie nie w yciu na jawie. Wpatrywa si w ni dokadnie, tak jak we nie. We nie odsun j od siebie. Teraz te tak zrobi. Poczu si troch

nieswojo - nie wiedzia, dlaczego tak si zachowuje. Czu jednoczenie, e jego ciao przenika obca energia. Jeszcze przed chwil w gabinecie byo przyjemnie ciepo. A teraz, w cigu kilku sekund temperatura gwatownie spada. - Jezu Chryste! - szepn. Teczka wysuna si z jego zdrtwiaych palcw i z haasem spada na biurko. Kyle drgn, unis gow i zamar. Naprzeciwko niego, w poowie drogi midzy drzwiami a biurkiem, kto sta. W pierwszej chwili Kyle pomyla, e widzi siebie samego - jak w porannym pnie. Po chwili przekona

si jednak, e ma do czynienia z kim obcym. Z nadprzyrodzonym zjawiskiem! Zreszt nie mogo by inaczej. Czujniki, ktre nieustannie kontroloway gabinet i cae biuro, nic nie wykryy. Gdyby pojawi si ktokolwiek, natychmiast wczyby si alarm. Tylko Kyle postrzega zjaw. Wygldaa ona na mczyzn czy raczej chopca i bya naga. Staa naprzeciwko niego i patrzya mu prosto w oczy. Stopy nie dotykay dywanu, a smugi zielonego wiata z okien przeszyway jej ciao. Kyle czu, e jest obserwowany. W gbi umysu zapyta siebie: Przyjaciel czy...?

Przesun fotel do przodu i we wntrzu szuflady dostrzeg automatycznego browninga, kaliber 9 mm. Wiedzia, e Gormley nosi bro, tej jednak nie zna. Zastanawia si, czy pistolet by naadowany i nawet jeli tak, to czy uycie go ma jakikolwiek sens? - Nie - powiedziaa nagle zjawa powoli, prawie niezauwaalnie krcc gow. Zdziwienie Kylea roso. - Boe! - szepn. Ponownie odrzucio go od biurka. - Ty czytasz w moich mylach! - Kady z nas ma swj talent, Alec.

Zastanawia si, czy wystarczy tylko myle, aby porozumie si ze zjaw. - Lepiej mw - odpowiedziao widmo. - Tak bdzie lepiej. Kyle przekn lin, usiujc co powiedzie. - Ale kim... czym ty, u diaba, jeste? - zapyta w kocu. - To niewane, kim jestem. Wystarczy to, kim byem i kim bd. Teraz posuchaj, mam ci wiele do powiedzenia, wszystko bdzie wane. To troch potrwa, moe kilka godzin. Potrzebujesz czego, zanim zaczniemy?

Kyle wpatrywa si w zjaw, ktra nieporuszenie trwaa w swoim miejscu. Istniaa i chciaa z nim rozmawia. Dlaczego z nim i dlaczego teraz? - Czy czego potrzebuj? - powtrzy pytanie do siebie. - Chciae zapali papierosa przypomniao widmo. - Moe chciaby te zdj paszcz i przynie sobie kawy. Jeli chcesz to zrobi, moemy zacz za chwil. Ogrzewanie znowu zaczo dziaa. Kyle wsta, zdj paszcz i powiesi go na oparciu fotela. - Kawa? - powiedzia. - Tak, zaraz

wracam. - Wyszed zza biurka i przeszed obok swego gocia. Zjawa obrcia si patrzc, jak wychodzi z pokoju. Wygldaa niczym cie unoszcej si w powietrzu istoty, bezcielesna jak obok lub kb dymu. Na pewno bya w niej jaka moc. Kyle woy dwie piciopenswki do automatu stojcego w gwnym biurze. Zanim kubek si napeni, skorzysta z toalety i zabra go w drodze powrotnej. Widmo czekao. Kyle okry je ostronie i ponownie zasiad za biurkiem. Zapali papierosa i przyjrza si gociowi dokadniej. Chcia utrwali sobie ten obraz w pamici.

Widmo musiao mie niecae metr osiemdziesit wzrostu. Gdyby ciao byo rzeczywiste, mogoby way okoo siedemdziesiciu kilogramw. Kyle nie mia pewnoci co do karnacji skry. Wosy, a raczej brudne kudy, miay barw piasku. Drobne nieregularne kropki wysoko na policzkach i czole byy przypuszczalnie piegami. Cao przypominaa czowieka w wieku okoo dwudziestu piciu lat. Interesujce byy oczy. Miay zadziwiajco bkitn barw i swoim spojrzeniem przeszyway Kylea na wylot. Byo w nich co zagadkowego i przejmujcego. Mdro stuleci? Wiedza caych epok skryta pod

jasnobkitnymi tczwkami? Poza tym wyglda cakowicie zwyczajnie. Gdyby nie oczy, nigdy nie obejrzaby si za kim takim na ulicy. By po prostu modym mczyzn... lub modym duchem. A moe bardzo starym duchem? - Nie - odpara zjawa. - Nie jestem adnym duchem. Przynajmniej nie w klasycznym tego sowa znaczeniu. Skoro ju si poznalimy, czy moemy zaczyna? - Zaczyna? Oczywicie. - Kyle omal si nie rozemia. Z trudem si powstrzyma.

- Na pewno jeste gotw? - Tak, tak. Zaczynajmy natychmiast. Czy mog to nagra? Dla potomnoci lub co w tym rodzaju, rozumiesz? Tu mam magnetofon... - Maszyna mnie nie usyszy odpowiedziaa zjawa. - Przepraszam, ale mwi tylko do ciebie, wycznie do ciebie. Mylaem, e to rozumiesz? Ale... jeli chcesz, to rb notatki. - Notatki? Dobrze. - Kyle zacz grzeba w szufladach biurka, znalaz kartki i owek. - W porzdku, jestem gotw. - Historia, ktr ci opowiem nie jest

zwyczajna. Nie powiniene si jednak zbytnio zdziwi, skoro pracujesz w takiej organizacji. Jeli nie uwierzysz... Bdziesz musia potem niele popracowa. Wtedy dopiero wyjdzie na jaw prawda, ktr ci opowiem. Nie jeste pewien przyszoci Wydziau? Nie martw si tym teraz. Twoja praca nie pjdzie na marne. Gormley by szefem, a teraz ty zostaniesz szefem... na pewien czas. Poradzisz sobie, zapewniam ci. Tak naprawd, mier Gormleya niczego nie zmienia na gorsze. Jest nawet lepiej. Opozycja? Zostaa rozbita i jest na najlepszej drodze do upadku. Moe ju nigdy si nie podnios.

Zjawa mwia, a oczy Kylea otwieray si coraz szerzej. On wszystko wiedzia o Wydziale. Wiedzia o Gormleyu, o Opozycji. Sowo Opozycja oznacza w terminologii Wydziau jego rosyjski odpowiednik. Co to ma znaczy, e zostali rozbici? Kyle nic o tym nie wiedzia! Skd to... ta istota ma takie informacje? Ile naprawd wie? - Wiem wicej, ni moesz sobie wyobrazi - odpowiedziaa zjawa lekko si umiechajc. - A tego, czego nie wiem, mog si szybko dowiedzie. - Posuchaj - powiedzia Kyle, usprawiedliwiajc si. - Wcale nie wtpi w to co mwisz, tak jak nie wtpi w swj rozum, ale prbuj

wszystko poskada i... - Rozumiem - przerwao widmo. Poskadasz to sobie, kiedy ju zaczniemy. Jeeli potrafisz. W mojej historii, ktr zaraz opowiem, czas bdzie zagmatwany - musisz si do tego przyzwyczai. Postaram si jednak zachowa chronologi wydarze. Najwaniejsza jest informacja. I jej konsekwencje. - Chyba nie bardzo rozumiem... - Wiem, wiem. Lepiej usid i suchaj, wtedy moe zrozumiesz.

Rozdzia pierwszy Moskwa, Maj 1971.

W guszy gsto zalesionego terenu, blisko miasta, gdzie szosa sierpuchowska przecinaa przecz midzy niskimi wzgrzami, w kierunku Podolska, sta ogromny dom podobny troch do twierdzy, pozbawionej ju dawnej wietnoci, a zbudowanej w nieokrelonym stylu. Kilka skrzyde budowli wzniesiono z nowej cegy na

starych kamiennych fundamentach. Reszt zbudowano z tanich ulowych blokw, pomalowano z grubsza na zielono-szary kolor, jakby dla ukrycia niedopasowanej konstrukcji. Zwisajce przypory i parapety sprawiay przygnbiajce wraenie. Zwajce si ku grze baszty chyliy si wyranie ku ziemi, ale ich kopuy wci jeszcze groway nad okolicznymi drzewami. Ukad budynkw wok domu mg sugerowa, e jest to gospodarstwo rolne. Jednak nigdzie nie byo wida adnych zwierzt hodowlanych czy maszyn rolniczych. Wysoko wznosi si ogradzajcy cao mur, ktry z racji swojej masywnej struktury i

wzmocnionych wspornikw mg by pozostaoci czasw feudalnych, cho widniay na nim lady niedawnych prac renowacyjnych. Cikie, szare bloki betonu zastpiy kruszce si kamienie i star ceg. Cao bya obrazem penym grozy. Znak przy krzywce, gdzie w las odbijaa brukowana droga, oznajmia, e cay teren jest Wasnoci Pastwa chronion przez uzbrojone patrole. Tablica ostrzegaa wszystkich przekraczajcych t granic przed surow kar. Zmotoryzowani nie mieli prawa zatrzymywa si tu z jakiegokolwiek powodu. Wkraczanie do lasu byo surowo zabronione, nie

mwic ju o polowaniach. Okolica wydawaa si opuszczona i odizolowana od wiata. Wraz z nadejciem zmroku mga pokrywaa wszystko mleczn powok, i cho wiata zaczynay migota zza zason okien na parterze, poprzednie ze wraenie nie znikao. Blokujce przejazd czarne, ogromne limuzyny na lenych drogach, wydaway si rwnie porzucone, gdyby nie pomaraczowe ogniki papierosw i dym unoszcy si nad tymi wieccymi punktami. Ludzi trudno byo rozpozna. Stali w zaciemnionych miejscach, ich szare paszcze przypominay mundury, a twarze ukrywali pod opuszczonymi na

oczy kapeluszami. Na dziedzicu gwnego budynku sta ambulans, ktrego tylne drzwi byy szeroko otwarte. Personel w bieli na co czeka. Szofer siedzia za kierownic. Obok, w przypominajcym stodo otwartym budynku wida byo kontury helikoptera. Gdyby podej bliej, mona by zauway na nim insygnia Rady Najwyszej. Kwadratowe okna z niewielkimi szybami zowrogo migotay w ciemnoci. Na jednej z wie, opierajcej si na niskim, okalajcym murze, sta mczyzna z wojskow lornetk i obserwowa teren, w szczeglnoci za odkryt przestrze midzy murem a

poblisk kp drzew. Zza plecw wystawaa mu lufa specjalnej wersji karabinu Kaasznikowa. Wewntrz gwnego budynku nowoczesne, dwikoszczelne ciany dzieliy dawny, ogromny hall na kilka sporej wielkoci pokoi rozmieszczonych wzdu centralnego korytarza owietlonego szeregiem jarzeniwek. Kady pokj mia solidne zamknicie, a drzwi z dodatkow zason od wewntrz zaopatrzone byy w mae wizjery. Powyej zamontowano czerwone lampki, z napisami: Nie wchodzi. Nie przeszkadza. Jedno z tych wiateek w poowie lewej strony korytarza wanie si palio. O cian opiera si wysoki

onierz KGB z pistoletem maszynowym. Czujny, w kadej chwili gotw do akcji, czeka na najdrobniejsze uchylenie drzwi lub nage zganiecie czerwonego wiata. aden z ludzi w rodku nie by jego zwierzchnikiem, ale onierz wiedzia, e jeden z nich jest tak potny jak caa wierchuszka KGB. By to jeden z najbardziej wpywowych ludzi w Rosji. Pokj by w rzeczywistoci podzielony na dwa pomieszczenia. W mniejszym trzech mczyzn siedziao w fotelach palc papierosy i patrzc na cian dziaow, ktrej dua, centralna cz od sufitu do podogi bya ekranem. Na maym stoliku na kkach, w zasigu

ich rk staa popielniczka, kieliszki i butelka wymienitej liwowicy. Milczeli, sycha byo tylko stumione oddechy i szmer klimatyzacji. Mczyzna porodku wyglda na szedziesit kilka lat. Ci po prawej i lewej stronie byli duo modsi. Obaj byli podwadnymi starszego i rywalizowali midzy sob. Mczyzna w rodku wiedzia o tym oczywicie sam wyreyserowa ten ukad. Nazywa to przetrwaniem najbardziej dopasowanego. Tylko jeden z nich mia zaj w przyszoci jego miejsce. Drugi zostaby wtedy usunity. Kade wydarzenie, kada chwila bya czasem ich prby.

Starszy mczyzna sczy wolno alkohol i od czasu do czasu zaciga si papierosem. Z siwizn na skroniach kontrastowao pasmo kruczo czarnych wosw na czubku gowy i nad czoem. Mczyzna po lewej poda mu usunie popielniczk. Poowa gorcego popiou trafia do niej, reszta spada na podog. Po chwili weniany dywan zacz si tli, unis si kb kwaskowatego dymu. Ci po bokach umylnie zignorowali zdarzenie. Wiedzieli, jak bardzo starszy nienawidzi nerwowych i drobiazgowych ludzi. W kocu take szef poczu zapach dymu i spojrza spod czarnych, krzaczastych brwi w d, na podog. Przycisn butem tlce si miejsce na dywanie, dawic pomie.

Na ekranie pojawi si obraz. Siedzcy ujrzeli mczyzn przygotowujcego si do zadania. W jego postpowaniu nie byo nic skomplikowanego. Rozebra si do naga i my si dokadnie, wrcz drobiazgowo. Mydli i szorowa kady kawaek swojego ciaa. Ogoli si, a potem usun cae owosienie, pozostawiajc tylko krtko przycite wosy na gowie. Odda ka przed i po kpieli. Za drugim razem rwnie zadba o czysto, podmy si gorc wod i wytar rcznikiem do sucha. Potem, nadal zupenie nagi, odpoczywa. Jego sposb odpoczywania mgby wydawa si makabryczny dla

niewtajemniczonych, ale to bya rwnie cz przygotowa. Usiad obok drugiego czowieka, ktry lea w pokoju na lekko pochylonym wzku z aluminiowym szerokim blatem. Pooy gow na zoonych na brzuchu rkach lecego. Zamkn oczy i zasn. Nie wygldao to na nic erotycznego, nic z homoseksualnych praktyk. Mczyzna na stole by rwnie nagi, lecz dziwnie pomarszczony i prawie ysy z wyjtkiem siwych wosw na skroniach. Jego blada, nalana twarz, cinite usta i gste, schodzce si ukonie brwi wyglday okrutnie. Wszyscy trzej mczyni po drugiej stronie ekranu w milczeniu obserwowali

t scen, korzystajc z rodzaju klinicznej izolacji. Wiedzieli, e ten artysta nie jest wiadomy ich bliskiej obecnoci. Po prostu zapomnia o ich istnieniu. Jego praca bya tak pochaniajca i tak wana, e nie zwraca uwagi na wiat zewntrzny. Nagle rozbudzi si, unis gow, zamruga oczami i powoli wsta. Trzej obserwatorzy pochylili si do przodu w fotelach. Bezwiednie wstrzymali oddechy i skupili ca uwag na nagim mczynie, jakby bali si w czym przeszkodzi, mimo tego, e pokj by zupenie odizolowany i dwikoszczelny.

Nagi mczyzna skierowa si ku niszej czci wzka z ciaem, gdzie zimne, biae stopy wystaway troch, ukadajc si na ksztat litery V . Przystawi do nich misk. Przycign bliej drugi wzek i otworzy lec na nim teczk. Wewntrz znajdoway si skalpele, noyce, piy - cay zestaw chirurgicznych narzdzi. Mczyzna siedzcy porodku zamia si zowieszczo. Jego podwadni z napiciem oczekiwali na rozpoczcie tej dziwacznej sekcji zwok. Ich szef ledwo mg opanowa zoliwe rozbawienie. By ciekawy, jak zareaguj. Sam widzia ju wczeniej co podobnego i liczy, e teraz zabieg ten posuy mu za pewnego

rodzaju test. Nagi mczyzna unis dugi, pokryty chromem prt, z jednej strony ostry jak iga, z drugiej zakoczony drewnian rczk. Pochyli si nad ciaem i przyoy ostry koniec do nabrzmiaego brzucha, w zagbieniu ppka. Nacisn z caej siy. Ostrze zagbio si w trupa. Wydte wntrze wypucio gazy zbierane od czterech dni, kiedy to nastpia mier. Z sykiem wyleciay w gr, w kierunku twarzy nagiego mczyzny. - Dwik! - warkn rodkowy obserwator. Podwadni poderwali si natychmiast z foteli. - Chc posucha.

Mczyzna po prawej stronie gono przekn lin i podszed do gonika. Nacisn przycisk oznaczony napisem odbir. Jeszcze przez chwil panowaa cisza, a potem usyszeli ostry, zanikajcy wist. Brzuch trupa opad powoli, tworzc pofadowane zway tuszczu. Gdy gazy si ulatniay, nagi mczyzna, zamiast si cofn, pochyli twarz i wdycha je gboko. Ze wzrokiem utkwionym w ekran, poruszajc si niezgrabnie, mczyzna z prawej wrci do swojego fotela i opad na niego ciko. Obaj siedzieli teraz poddenerwowani, z wypiekami na twarzy. Zaciskali rce na drewnianych oparciach. Zapomniany

papieros wpad do popielniczki, roztaczajc kby gryzcego dymu. Tylko zwierzchnik by nieporuszony, jednakowo ciekaw wyrazu twarzy swoich podwadnych, jak i dziwacznego rytuau za ekranem. Nagi mczyzna wyprostowa si i sta tak nad bezwadnym ciaem. Jedna rka spoczywaa na udzie zmarego, druga na piersi. Donie przylegay pasko. Jego ciao wyranie si zmienio. Normalna, zdrowa wieo dopiero co wyszorowanego ciaa znikna cakowicie. Skra staa si matowa - podobna do koloru zwok, ktrych dotyka. By blady jak sama mier. Wstrzyma oddech, jakby

delektowa si trupim smakiem. Policzki z wolna si zapaday. Wtem... Odj rce od trupa, rwnoczenie wypuszczajc z ust mierdzcy gaz, i zatoczy si do tyu. Wydawao si, e upadnie, ale po chwili ponownie ruszy do wzka. Jeszcze raz, ostronie skierowa donie w kierunku ciaa. Dotkn zwok. Jego palce dray, gdy delikatnie przesuwa je od stp do gowy trupa. Nadal nie byo w tym adnej perwersji. - Czy on jest nekrofilem? Co to jest, towarzyszu generale? - zapyta jeden z mczyzn, najwyraniej nie mogc opanowa emocji.

- Sied cicho i ucz si! - rykn genera. - Chyba wiesz, gdzie jeste?! Tutaj nic nie powinno ci dziwi. Wkrtce si dowiesz, kim on jest. Tyle niech ci wystarczy, e jest tylko trzech takich ludzi w caym ZSRR. Jeden to Mongo z Ataju, szczepowy szaman, dogorywajcy na syfilis i bezuyteczny dla nas. Drugi to kompletny szaleniec, ju skierowany na nacicie pata mzgowego. Po tym i tak bdzie... poza naszym zasigiem. Zostaje tylko ten, a ma t sztuk we krwi. Nieatwo si tego nauczy, jest jedyny w swoim rodzaju. Wic teraz zamknij si! Ogldasz wyjtkowy talent. Za szyb wyjtkowy talent nagle si

oywi. Jakby poruszony sznurkami przez szalonego, niewidzialnego mistrza marionetek, wykonywa chaotyczne, spazmatyczne wrcz ruchy. Prawe rami uderzyo w torb z instrumentami i omal nie strcio jej ze stou. Do wykrzywiona skurczem w rzd szarych szponw, zacza porusza si jak rka dyrygenta podczas penego ekspresji koncertu. Zamiast batuty trzymaa byszczcy, zakrzywiony skalpel. Wszyscy trzej widzowie wysunli si do przodu z wytrzeszczonymi oczyma i szeroko rozdziawionymi ustami. Twarze dwch modszych mimowolnie wyraay odraz. Oblicze generaa byo spokojniejsze, malowao si na nim

wyczekiwanie. Z precyzj, ktra zaprzeczaa pozornie szalonym i przypadkowym ruchom, rami nagiego mczyzny opado w d i rozcio zwoki jednym ruchem wzdu klatki piersiowej a po sztywne, szare owosienie onowe. Nogi i drugie rami poruszay si nerwowo, kurczyy si jak u dogorywajcego zwierzcia. Dwa dodatkowe, i absolutnie dokadne cicia nastpiy tak szybko, jakby byy kontynuacj pierwszego ruchu. Mczyzna naci na brzuchu trupa rzymsk jedynk. W nastpnej chwili odrzuci na olep narzdzie i zagbi rce po nadgarstki w rodkowym ciciu. Rozchyli na boki

paty skry. Zimne, widoczne teraz wntrznoci nie wydzielay gazw, nie byo te krwi, ale gdy wycign donie na zewntrz, byszczay ciemn, lepk czerwieni. Wykonanie tych czynnoci wymagao nadludzkiej siy. Wszystkie tkanki trzymajce si ochronnych, zewntrznych cian odka musiay by rozerwane jednym ciciem. Kiedy si to udao, mczyzna wyda grony pomruk, wyranie syszalny w goniku. Napity grymas karykaturalnie wykrzywi twarz. Mczyzna wyj trzewia ze zwok i uspokoi si jakby. Bardziej szary ni przedtem, wyprostowa si i zakoysa

na pitach. Zakrwawione rce opady wzdu tuowia. Pochyli si do przodu raz jeszcze, spojrza w d i rozpocz powolny, dokadny przegld wntrznoci trupa. W drugim pokoju, mczyzna po lewej wczepiony w porcz fotela, bez przerwy przeyka lin. Twarz byszczaa mu od potu. Ten po prawej trzs si cay - teraz blady jak ptno. Sapa ciko pomagajc sercu, ktre walio w piersiach. Pomidzy nimi, byy genera armii Gieorgij Borowic, obecnie szef cile tajnej Agencji Rozwoju Paranormalnego wywiadu, przechyli si do przodu, wyranie pochonity obserwacj. Jego nalana

twarz bya przepeniona mieszanin grozy i fascynacji, ledzi kady szczeg przedstawienia. Zupenie ignorowa siedzcych przy nim podwadnych. Mimochodem zastanawia si, ktry z nich pierwszy zwymiotuje. Na pododze pod stoem sta metalowy kosz zapeniony zgniecionymi kawakami papieru i wygaszonymi niedopakami. Nie odrywajc wzroku od ekranu, Borowic sign w d po kosz i postawi go przed sob na rodku stou. Pomyla perfidnie rozbawiony: Niech o niego walcz. Ktry z nich nie wytrzyma, wymioty bez wtpienia wywoaj t sam reakcj u drugiego. - Towarzyszu generale, sdz, e

nie... - wysapa jeden z obserwujcych. - Cicho! - Borowic kopn go w kostk. - Patrz, jeli moesz. A jeli nie, to nie przeszkadzaj! Nagi mczyzna by pochylony. Tylko centymetry dzieliy jego twarz od wewntrznych organw. Spoglda na prawo i lewo, jakby czego szuka. Rozszerzone nozdrza wszyy podejrzliwie. Brwi, dotychczas gadkie, niesamowicie si nastroszyy. Zachowywa si jak wielki ogar pochonity tropieniem ofiary. - Wiem - chytry grymas przebieg przez jego wargi. W oczach pojawi si bysk objawienia, by bliski odkrycia

tajemnicy. - Tak. Co tu jest, co si ukrywa w rodku! Odrzuci w ty gow i zamia si, gono i krtko. Na chwil jeszcze skoncentrowa uwag i jaka potworna energia przeszya jego umys - rado w jednej chwili zmienia si w gniew. Dysza jak bestia, na jego twarzy odbijay si nieludzkie emocje. Chwyci jakie ostre narzdzie i zachannie zacz wycina rne organy. Wraz z upywem czasu praca stawaa si coraz bardziej ohydna i przeraajca. Wntrznoci leay - to w czciach, to w caoci - rozrzucone dookoa. Zwisay groteskowo na kracach metalowego stou niczym achmany, strzpy starych

ubra. Cigle nie byo mu do. Poszukiwania pochaniay go cakowicie. Wyda nagle krtki krzyk, ktry w goniku w drugim pomieszczeniu zabrzmia niczym niesamowity pisk kredy na tablicy. Triumfujcy grymas pojawi si na jego twarzy. Zacz odcina zwisajce kawaki ciaa i miota nimi dookoa. Przykada je do wasnego ciaa. Trzyma przy uchu i wsuchiwa si. Rozrzuca trzewia na wszystkie strony, ciska za siebie, do zlewu. Krew poplamia cae pomieszczenie. Wtem krzyk peen boleci dobieg z gonika.

- Nie tutaj! Nie tutaj! W ssiednim pokoju, nerwowe wzdychanie mczyzny z prawej przeszo w dawienie. Nagle chwyci kosz ze stou, wyprostowa si, zatoczy w rg pokoju. - Mj Boe! Mj Boe! - powtarza bez koca, za kadym razem goniej. Straszne! Straszne! On jest chory. To maniak! - On jest wspaniay - warkn Borowic. - Widzisz? Widzisz? Za chwil poznamy tajemnic. Za ekranem nagi mczyzna chwyci chirurgiczn pi. Rami i narzdzia

byy jedn plam czerwieni, szaroci i srebra. Ci w gr od mostka. Pot miesza si z krwi na skrze. Spywa obficie, gdy pochyli si nad klatk piersiow trupa. Pia zamaa si, wic odrzuci j. Krzycza jak zwierz. Gwatownym ruchem unis gow i rozejrza si po pokoju. Przez chwil oczy spoczy na metalowym krzele. Wpad na nowy pomys, pochwyci krzeso, uy dwch ng jako dwigni, zagbi je w wieo wycitym kanale. ama koci i rozrywa minie. Lewa strona klatki piersiowej uniosa si w grnej czci tuowia niczym zapadnia. Rce wdarty si do wewntrz i po chwili szaleczej szarpaniny wyjty

zdobycz na powierzchni, unoszc j ku grze. Trzymajc serce w wycignitych doniach, nagi czowiek pijanym krokiem zatoczy si po pokoju. Przytuli je mocno, podnis do oczu, do ust. Przycisn do piersi, pieci, ka jak niemowl. Szlocha z ulgi, zy spyway po szarych policzkach. W jednej chwili opad z si. Jego nogi zaczy dre. Nie wypuszczajc serca z rk, zgi si i upad na podog. Zwin si na ksztat podu. Serce trupa znikno, przykryte jego ciaem. Lea bez ruchu. - Zrobione - powiedzia Borowic.

Wsta, podszed do gonika, nacisn przycisk oznaczony napisem: Interkom. Zanim przemwi, rzuci wzrokiem na podwadnych. Jeden siedzia z opuszczon gow i koszem midzy nogami. Jego rywal zgi si w p z rkoma na udach. Wydycha przy skonie, wdycha prostujc si. Twarze obu byy zalane potem. - Ha! - mrukn Borowic. - Borys! Borysie Dragosani! Syszysz mnie? W porzdku? - powiedzia do gonika. W drugim pokoju mczyzna na pododze drgn, wycign si, unis gow. Rozejrza si dookoa, wzdrygn si. Szybko powsta. Wydawa si teraz bardziej ludzki, ju

nie tak optany. Bose stopy lizgay si po pokrytej wydzielinami pododze. Zatoczy si lekko, ale szybko odzyska rwnowag. Spostrzeg serce cinite w swoich doniach. Wzdrygn si raz jeszcze i odrzuci organ. Wytar rce o uda. Wyglda jakby dopiero co wyrwany zosta z koszmaru... ale nie wolno mu byo obudzi si do koca, za szybko doj do siebie. Borowic musia si czego dowiedzie. Teraz, kiedy jeszcze wszystko pamita. - Dragosani - odezwa si ponownie, tym razem mikkim gosem - syszysz mnie?

Dwaj podwadni doszli ju do siebie i zbliyli si do szefa. Nagi mczyzna rozejrza si. Dopiero teraz zobaczy ekran, ktry z jego strony by tylko matowym oknem zoonym z wielu maych, oowianych szybek. Spojrza na nich wprost, lecz w sposb, w jaki patrz niewidomi. - Tak, sysz was, towarzyszu generale. Mielicie racj. Planowa zamach na was - odpowiedzia. - Ha! Dobrze. - Borowic uderzy potn pici w otwart lew do. Ilu z nim byo? Dragosani wyglda na wyczerpanego. Szaro zanikaa. Rce i

dolne partie ciaa oywiay si, nabierajc bardziej ludzkiej barwy. By tylko czowiekiem, znajdowa si na skraju zapaci. Nie trzeba byo wcale wysiku, by przesun metalowe krzeso, ale wydawao si, e pochonie to ostatnie resztki jego energii. Z okciami na kolanach, z gow w doniach, patrzy na podog midzy stopami. - No? - powiedzia Borowic do gonika. - Jeszcze jeden - odpar Dragosani nie unoszc wzroku. - Kto blisko was. Nie mogem odczyta jego nazwiska. Borowic by rozczarowany.

- To wszystko? - Tak, towarzyszu generale. Dragosani unis gow, spojrza na ekran. Z niebieskich, Wodnistych oczu przebijaa niema proba. - Grigorij prosz, nie pytaj - doda z zayoci, ktra zdumiaa podwadnych. Borowic milcza. - Grigorij - odezwa si ponownie Dragosani. - Obiecae mi... - Wiele rzeczy - odci pospiesznie Borowic. - Bdziesz je mia. Wiele. Za kad drobnostk odpac si tysickrotnie. Kad, najmniejsz twoj przysug ZSRR wynagrodzi hojnie.

Zgbie nowy kosmos, Borysie Dragosani. Wiem, e twoja odwaga jest wiksza ni bohaterstwo kosmonautw. Tam, gdzie oni docieraj, nie ma potworw. Granica, ktr przekraczasz ty, to granica ycia i mierci. Znam si na tym. Dragosani wyprostowa si, zadra. Szaro ponownie okrya jego nagie ciao. Nadal nie mg zobaczy Borowica. - Teraz rozumiesz? - powiedzia genera. Nagi mczyzna westchn, zwiesi gow.

- Co chciaby wiedzie? - zapyta. Borowic obliza wargi, przysun si do ekranu. - Dwie sprawy. Nazwisko tego, ktry spiskowa z t wybebeszon wini, i dowd, ktry mgbym przedstawi Prezydium. Nie tylko ja jestem zagroony. Ty te. Cay wydzia! Pamitaj, Borysie Dragosani, s tacy w KGB, ktrzy wypatroszyliby nas, gdyby tylko znali sposb! Borys nic nie powiedzia, tylko wrci do wzka z resztkami zwok. Na jego twarzy malowaa si dza bezczeszczenia. Oddycha gboko, napenia puca i wypuszcza wolno

powietrze. Za kadym razem jego pier nabrzmiewaa coraz bardziej. Skra zupenie poszarzaa. Po kilku minutach skierowa wzrok na narzdzia chirurgiczne. Teraz nawet Borowic by poruszony, wstrznity. Usiad w centralnym fotelu, napi minie. - Wy dwaj - hukn na swoich podwadnych. - Wszystko w porzdku? Ty, Michai, masz jeszcze czym rzyga? Jeli tak, to zosta z boku. A ty, Andriej? Skoczye ju z tymi skonami? Mczyzna po prawej otworzy usta, lecz nic nie odpowiedzia. Utkwi wzrok w ekranie. Drugi z podwadnych

wyprostowa si resztkami si. - Sprbuj obejrze chocia pocztek. Postaram si nie wymiotowa. A gdy to wszystko si skoczy, bybym wdziczny za wyjanienie. Moecie mwi, co chcecie o tym tam, towarzyszu generale. Ja osobicie kazabym mu milcze, - Dostaniesz czasie - rzuci zgadzam si nieoczekiwanie. zrzyga. wyjanienie w swoim Borowic. - Na razie z tob. - Przyzna - Te nie chciabym si

Dragosani chwyci w jedn do wklse srebrne duto, w drug may motek z miedzianym trzonkiem. Przyoy duto na rodku czoa trupa,

uderzy silnie motkiem. Ostrze zagbio si, motek odskoczy. Troch pynu mzgowego trysno w powietrze. Michai nie wytrzyma. Przekn lin, wycofa si w rg pokoju, sta tam drc. Andriej siedzia na swoim miejscu, ale Borowic ktem oka zauway, e ciska i rozpra pici na porczach fotela. Dragosani odszed od ciaa, przykucn, wpatrywa si w duto sterczce z przedziurawionej czaszki. Kiwa wolno gow. Powsta, podszed do stou z instrumentami. Upuci motek na lepk posadzk. Pochwyci cienk stalow somk i wsun j szybko w wybity otwr. Stalowa rurka zapada si

wolno do rodka po sam ustnik. - Ustnik! - wykrzykn Andriej. - To potworne. Ustnik! Borowic zamkn oczy. By twardy, ale na to nie mg patrze. Widzia to ju kiedy, zna to zbyt dobrze. Miny pene napicia chwile. Michai cigle dra odwrcony plecami do ekranu. Genera z zacinitymi oczyma trzyma si fotela. Nagle... Krzyk, ktry dobieg z gonika, mg przerazi najodwaniejszego. Krzyk peen grozy i szau. Wrzask zranionego drapienika, mciwej, zej bestii.

Na ten ryk Borowic otworzy oczy, unis brwi - wyglda jak mieszna, przestraszona sowa. Palce zacisn na porczach, wyda cichy, chrapliwy jk. Opad caym ciaem na oparcie. Fotel pk pod jego ciarem. Borowic upad na ziemi. Nagle ekran zmieni si w deszcz szka i powyginanych paskw oowianej blachy. Porodku sterczaa noga metalowego krzesa, ktre w szale rzuci nagi mczyzna. - winia! - Krzyk Dragosaniego doszed zarwno z gonika jak i ze zdemolowanego ekranu. - Ty winio! Otrue go. Co zabio jego mzg, a teraz, bydlaku, teraz ja skosztowaem tej samej trucizny!

Oszalay, przepeniony nienawici Dragosani stan w ramie ekranu, wrd wyszczerbionych szklanych odamkw. Wtem co bysno w jego rce... - Nie! - zawy Borowic. ciany maego pokoju odbiy przeraony gos. Nie, Borys! Mylisz si. Nie jeste otruty, czowieku! - Kamca! Czytaem w jego martwym mzgu. Czuem bl jego konania. A teraz to samo jest we mnie! Dragosani zblia si wolno do Borowica, ktry usiowa powsta. Nie zdy, Dragosani powali go, unis srebrny sierpowaty przedmiot w zacinitej doni...

Michai doskoczy, sign rk do wntrza paszcza, zapa napastnika za nadgarstek. Uderzy pak dokadnie tak, eby oguszy. Stal wypada z poraonych palcw Dragosaniego, run twarz przed Borowicem, ktry wanie zdoa si otrzsn. Michai pomg wsta generaowi, ktry zacz przeklina, kopa lecego na ziemi Borysa. Bdc ju na nogach, odsun szorstko pomocnika. Zobaczy pak w jego rce i zrozumia co si stao. Wpad w sza. - Co? - wysapa. - Uderzye go? Uye tego? Gupiec! - Ale towarzyszu generale, on...

Borowic przerwa warkniciem. Odepchn Michaia, a ten si zatoczy. - Dure! Idiota! Mdl si, eby nic mu si nie stao. Powiedziaem przecie, e jest wyjtkowy! - Przyklkn, obrci oguszonego Dragosaniego na plecy. Twarz nagiego mczyzny nabieraa kolorw. Olbrzymi guz rs na potylicy, powieki drgay nieustannie. - wiata! - rykn stary genera. Wszystkie! Nie stj tak... - przerwa i rozejrza si po pokoju. Michai sta przy wycznikach, Andrieja nie byo. - Tchrzliwy pogardliwie. pies! warkn

- Moe poszed po pomoc - rzuci Michai. - Towarzyszu generale, gdybym nie uderzy Dragosaniego, to on... - Wiem, wiem - odpar niechtnie Borowic. Zapomnij ju o tym. Pom mi przenie go na fotel. Dragosani jeszcze jaki czas by nieprzytomny, ale wreszcie mrukn gono i otworzy oczy, patrzc tpo w twarz Borowica. - Tyyy! - sykn, bezskutecznie prbujc si wyprostowa. - Spokojnie! - powiedzia Borowic. Nie bd gupcem. Nie jeste otruty. Czowieku, sdzisz, e pozbybym si

mojego najcenniejszego nabytku. - Ale on zosta otruty - upiera si chrapliwie Dragosani. - Cztery dni temu. Wypalio mu mzg! Umar w agonii. Myla, e gowa mu si topi. A teraz to samo jest we mnie. Szybciej, na pewno jestem otruty! - Prbowa unie si z miejsca. Borowic przytrzyma go i wyszczerzy zby. - Tak. On tak umar, ale ty, Borys, nie umrzesz. To bya specjalna trucizna, bugarski napar. Znika po kilku godzinach bez ladu. Jest niewykrywalny jak lodowy sztylet, uderza i topnieje. Michai gapi si z otwartymi ustami i

osupiaym wyrazem twarzy. - Skd on wie, e otrulimy zastpc szefa? - zapyta. - Cicho! - zgasi go Borowic. - Ten twj dugi jzyk jeszcze kiedy zadusi ciebie samego, Gierkow. - Ale... - Czowieku, lepy jeste? Nic nie pojmujesz? Michai wzdrygn si i zamilk. To byo stanowczo za duo dla niego. Widzia wiele dziwnych rzeczy, odkd trzy lata temu przyszed do Wydziau. Sysza o rzeczach, w ktre wczeniej by

nie uwierzy. To jednak przechodzio wszystko, czego do tej pory dowiadczy, byo nie do pojcia. Genera obrci si do Dragosaniego, klepn po ramieniu. Nagi mczyzna teraz by blady. - Pomyl! To bardzo wane. - Jego nazwisko? - Borys podnis wymczony wzrok. - Powiedziae, e jest blisko mnie. Ten, ktry planowa zamach wraz z zatrutym psem. Kto to jest? Kto? Dragosani schyli gow i zmruy oczy.

- Blisko ciebie. Tak! Nazywa si... Ustinow! - Cooo? - Wyprostowa si Borowic. - Ustinow? - wyszepta Michai Gierkow. - Andriej Ustinow? Czy to moliwe? - Jak najbardziej - odezwa si znajomy gos z progu pokoju. Ustinow mia twardy, bezlitosny wyraz twarzy. W rkach trzyma pistolet maszynowy. Lufa wycelowana bya w trzech mczyzn. - Jak najbardziej moliwe. - Ale dlaczego? - jkn w panice Borowiec.

- Czy to nie oczywiste, towarzyszu generale? - powiedzia z przeksem. Nie sdzicie, e kady, kto byby przy was tak dugo, chciaby was widzie martwym? Przez tyle dugich lat, Grigorij, znosiem twoje napady zoci i szau, wszystkie twoje mieszne intrygi, zncanie si. Tak, suyem ci lojalnie do dzi. Nigdy mnie nie lubie, nigdy nie dopuszczae do wanych zada. Zawsze byem dla ciebie zerem, pogardzanym podwadnym. Ale ja nigdy nie byem twoim sugusem. Nigdy! Powinienem moe ustpi temu parweniuszowi? - skin szyderczo w stron Gierkowa. Twarz Borowica wyraaa zdumienie.

- Bye tym, ktrego chciaem wybra - rzuci. - Co za gupiec ze mnie! Dragosani zacharcza, unis rk, po czym opad na kolana, uderzajc gow w pokryt odpryskami szka podog. Genera uklkn przy nim. - Nie ruszaj si! - rykn Ustinow. Nic mu nie pomoesz. Jest martwy, wszyscy jestecie martwi! - Nigdy ci si nie uda - powiedzia Borowic, krew odpyna mu z twarzy, gos zadra. - Uda si z pewnoci - zadrwi Ustinow. - W tej caej jatce? Wrd tych okropnoci? Opowiem zgrabn

historyjk, zapewniam ci. O tobie, o twoich koszmarnych szalestwach i o maniakach, ktrzy pracuj dla ciebie. Kto mi zaprzeczy? - Podszed bliej i odbezpieczy bro. Cofn zamek, bro wydaa chropowaty szczk. Dragosani lecy u stp Ustinowa, wcale nie by nieprzytomny, jedynie udawa zapa. Teraz jego palce zacisny si na rczce maego, ostrego jak brzytwa chirurgicznego noa. Ustinow podszed dalej o krok, szczerzc zby w zowieszczym umiechu. Wymierzy prosto w twarz Borowica. Stary odsun si, usta mia poplamione krwi. Ustinow przytrzyma mocniej automat i nacisn spust.

Pierwsza seria trafia Borowica w rami, zakrcia nim i powalia na podog. Trafia rwnie w Gierkowa, ktry uderzy w cian, przybity si strzau. Po chwili zrobi krok naprzd, wyplu strumie krwi i pad twarz na ziemi. Borowic czoga si po pododze. Dotar do ciany, skuli si. Nie mogc ucieka ju dalej, czeka na koniec. Ustinow celowa w brzuch. Zbliy palec do spustu. Nagle Dragosani rzuci si do przodu, tnc noem cigna udowe Ustinowa tu za lewym kolanem. Zdrajca wrzasn, Borowic take, druga seria przeszya cian ponad jego gow. Chwytajc paszcz Ustinowa,

Dragosani podcign si, zaci na lepo drugi raz. Ostrze przecio koszul i ciao. Bezwadne rce wypuciy automat. Ostatnim wysikiem Andriej wpad w drzwi i wybieg na korytarz, depczc po ciele onierza KGB, ktrego zwoki leay z rozwalon czaszk. Przeklinajc i dyszc z blu, bieg przez korytarz. Zostawia lady krwi. By ju blisko drzwi prowadzcych na dziedziniec, gdy nagle usysza z tyu jaki haas. Odwrci si, wycigajc z kieszeni granat odamkowy i wyrywajc zawleczk. Ktem oka dojrza, e Dragosani wychodzi na korytarz, potyka si o powalone zwoki. Rzuci granat.

Usysza jeszcze stuk upadajcego granatu, syk apicego oddech czowieka. Otworzy masywne drzwi, wypad na dziedziniec, zatrzaskujc je mocno za sob. Ustinow wpad w mrok, liczy w mylach sekundy. Dobieg do dwch ludzi w bieli przy drzwiach karetki. - Pomocy! - zawy. - Jestem ciko ranny! Jeden z czwrki specjalnych agentw oszala. Zabi Borowica, Gierkowa i onierza KGB. Stumiona detonacja potwierdzia jego sowa. Stalowe drzwi zadray, jakby jaki olbrzym uderzy w gong wielkim motem. Wygiy si wyamujc

zawiasy i wpady do wewntrz. Dym, pomienie, ostry swd materiau wybuchowego wypeniay powietrze. - Szybko! - wrzasn Ustinow ignorujc pytania sanitariuszy i krzyki zbliajcych si stranikw. - Kierowca! Szybko! Wywie nas std! To wszystko zaraz wybuchnie! Te sowa przyspieszyy akcj wydostania si z tarapatw, przynajmniej na jaki czas. Najgorsze, e nie by pewien, czy wszyscy tam s martwi. Jeli tak, to mia mnstwo czasu na uoenie wyjanie. Jeli nie, to by skoczony.

Wskoczy do karetki. Sanitariusze natychmiast zaczli zdejmowa z niego wierzchnie odzienie. Ambulans wydosta si z dziedzica, przejecha pod kamiennym ukiem, zmierzajc w kierunku zewntrznych murw. - Jed! - rykn Ustinow. - Wywie nas std! - Kierowca pochyli si nad kierownic i doda gazu. W tyle, na placu onierze ochrony i pilot migowca biegali chaotycznie, kaszlc w kbach duszcego dymu, ktry wydobywa si zza rozbitych drzwi. Z gstych oparw wyonia si koszmarna posta Dragosaniego. Naga szaro ciaa, upstrzona czerni sadzy i brzowymi plamami zaschej krwi.

Prowadzi wyjcego z blu Grigorija Borowica. - Coo? - krzycza Genera. Plu i kaszla. - Co? Gdzie jest ten zdradziecki pies Ustinow? Pozwolilicie mu uciec? Gdzie ambulans? Co wy tu robicie? Cholerni gupcy! - Towarzysz Ustinow jest ranny. Odjecha ambulansem - odpowiedzia jeden z onierzy. - Towarzysz! Towarzysz! - rykn Borowic. - aden towarzysz! Ranny, ty dupku! Ma by martwy! - Wy tam, widzicie ambulans? krzykn w kierunku wiey.

- Tak, towarzyszu generale. Zblia si do zewntrznych murw. - Zatrzyma! - wrzasn, apic si za poszarpane rami. - Ale... - Rozwal go, do diaba! - Genera szala. Strzelec na wiey zamontowa byskawicznie noktowizor na lufie kaasznikowa, zaoy magazynek smugowych i wybuchowych pociskw. Przyklkn, namierzy pojazd w siatce celownika. Celowa w kabin i silnik. Ambulans zwolni, zblia si do uku przy zewntrznym murze. Strzelec

wiedzia, e pojazd daleko nie zajedzie. Opar bro midzy ramieniem i parapetem, nacisn spust. Strumie ognia trafi obok pojazdu, szybko przewin si i dosign celu. Silnik samochodu wybuchn biaym pomieniem, bryzgajc poncym paliwem. Zepchnity z drogi, przewrcony na bok, pojazd zary w ziemi. Czowiek w bieli wyczogiwa si spod wraku. Rce i nogi pony. Drugi wyskoczy z tylnych drzwi w rozpitej, opadajcej koszuli i ciemnym paszczu. Kuli si bezradnie wrd pomieni. Nie widzc z dziedzica, co si dzieje, Borowic krzykn gono w

kierunku wiey. - Zatrzymae? - Tak, towarzyszu generale. Dwch jeszcze yje. Jeden z obsugi, drugi to... - Wiem, kim jest ten drugi! wrzasn. - To zdrajca! Zdradzi mnie, Wydzia i Zwizek Radziecki. Zabij go! Strzelec przekn lin, wycelowa i wypali. Pociski dosigy Ustinowa i rozerway go poncym fosforem. onierz na wiey pierwszy raz zabi czowieka. Odoy karabin, opar si ciko o balustrad.

- Rozkaz wykonany - jego gos by nienaturalnie cichy i spokojny. - Bardzo dobrze! - odkrzykn Borowic. - Zosta tam jeszcze. Obserwuj. - Jkn, zapa si za rami. Krew sczya si przez materia paszcza. - Towarzyszu generale, krwawicie! zawoa jeden z agentw ochrony. - I co z tego, e krwawi, gupcze! To moe poczeka. Teraz zawoaj tu wszystkich, chc co powiedzie. Nic nie moe si wydosta przez te mury. Ilu mamy tutaj tych drani z KGB? - Dwch - odpowiedzia ten sam

onierz. - Jeden nie yje - warkn niedbale Borowic. - Wic zosta jeden. Jest na zewntrz, w lesie. Reszta to ludzie z naszego Wydziau. - Dobrze! Czy ten w lesie ma radio? - Nie, towarzyszu generale. - To nawet lepiej. Niele. Sprowad go i zamknij na razie. Na moj odpowiedzialno. - Tak jest.

- I niech nikt si nie przejmuje i nie myli za duo. - kontynuowa Borowic. Wszystko jest na moich barkach, ktre s szerokie - jak wiecie. Niczego nie staram si ukry, wszystko w swoim czasie. Teraz jest szansa pozby si KGB raz na zawsze. - Ty... - zwrci si do pilota. - Chc lekarza. Z naszego Wydziau. Sprowad go natychmiast! - Tak jest, towarzyszu generale. Natychmiast. - Pilot podbieg do maszyny, onierze ochrony rozbiegli si do samochodw, ktre byy zaparkowane na zewntrz dziedzica. Borowic obserwowa krztanin swoich ludzi. Spokojniejszy opar si na

ramieniu Dragosaniego. - Borys, nadajesz si jeszcze do czegokolwiek? - Trzymam si - odpowiedzia zdyem ukry si w przedpokoju, zanim granat rozerwa si. Borowic rozemia si ironicznie mimo palcego blu w ramieniu. - Dobrze. Wracaj tam! Jeli co si pali, uga. Potem przyjd do mnie do sali wykadowej. No? Na co czekasz? Przez zniszczone drzwi Dragosani wszed do rodka.

- I towarzyszu, znajdcie sobie ubranie. Nie wypada, eby Borys Dragosani, Nadworny Nekromanta Kremla biega w stroju adamowym. Wykonae swoje zadanie na dzi krzykn z dziedzica genera.

*** Tydzie pniej, na specjalnym przesuchaniu przy drzwiach zamknitych, Grigorij Borowic broni swojego postpowania w czasie wydarze na Zamku Bronnicy. Przesuchanie suyo dwm celom: po pierwsze - genera musia dosta formalne pozwolenie na zaprowadzenie

porzdku w eksperymentalnym wydziale. A po drugie, postanowi wykorzysta wypadek dla uzyskania cakowitej niezalenoci od reszty tajnych sub ZSRR, w szczeglnoci KGB. Krtko mwic - przesuchanie miao doprowadzi do penej autonomii Wydziau. Grono sdziw skadao si z piciu osb: Gieorgija Kriszicza z KC, Olega Bielokhojy i Karla danowa wiceministrw, Jurija Andropowa szefa Komisji Gosudarstwiennoj Biezopasnosti. Ostatni, pity sdzia by osobistym przedstawicielem Leonida Breniewa. Przywdca Partii mia ostatnie sowo. Jego bezimienny, ale

najwaniejszy tutaj czowiek, musia zosta przede wszystkim przekonany przez Borowica. Mimo swej anonimowoci mia on najwicej do powiedzenia. Przesuchanie odbywao si w duym pokoju na drugim pitrze budynku przy Prospekcie Kutuzowa, co byo uatwieniem dla Andropowa i czowieka Breniewa, gdy obaj mieli biura w tym bloku. Przesuchanie nie trwao dugo, zebrani znali si dokadnie i nie musieli sobie wyjania regu ani celu gry. Wszyscy wiedzieli, e z kadym eksperymentalnym projektem wie si element ryzyka. Dao to Andropowowi

okazj do uwagi, e skoro zakada si ryzyko, to mona je uprzedzi. Borowic umiechn si, skin z teatralnym szacunkiem gow. W duchu obieca sobie, e pewnego dnia ten ajdak zapaci za t chodn, szydercz insynuacj, a take za ca swoj przewrotno i niepohamowan ambicj. Borowic relacjonowa zwile, bez niepotrzebnego gadulstwa i pustosowia. Opowiedzia, e jeden z jego podwadnych, Andriej Ustinow, zaama si nerwowo z powodu stresw w pracy. Zwariowa. Zabi onierza KGB, Gratekowa. Usiowa wysadzi zamek w powietrze, ale zosta zatrzymany.

Niestety w czasie akcji dwch mczyzn stracio ycie, trzeci zosta ranny. aden z zabitych nie by znaczcym obywatelem. Pastwo wypacio ju odszkodowania ich rodzinom. Po tym zajciu, do czasu ustalenia faktw, konieczne byo przetrzymanie drugiego agenta KGB w zamkowych piwnicach. Za wyjtkiem pilota migowca Borowic nie pozwoli nikomu opuci zamku, a do wyjanienia sytuacji. Zatrzymano by i pilota, gdyby nie pilna potrzeba interwencji lekarza. Zamknicie w piwnicy agenta KGB suyo jedynie jego wasnemu bezpieczestwu. Oczywicie, jeden agent to bya spora

strata. Cae przesuchanie nie byo niczym wicej jak wielokrotnym powtarzaniem tych samych wyjanie, jednej wersji wydarze. adnej wzmianki o sekcji zwok, o pniejszym patroszeniu i nekromantycznym badaniu pewnego oficera MVD. Gdyby Andropow o tym wiedzia, mgby by z tego bardzo niezadowolony. Ale nic nie wiedzia. Dopiero co, osiem dni temu skada wieniec na grobie tego oficera. Tymczasem ciao leao w bezimiennym miejscu, gdzie na terenie Zamku Bronnicy. Sceptyczny minister danow poczyni kilka niepochlebnych i zbyt

dociekliwych uwag na temat dziaalnoci Wydziau. Zaskoczony Borowic nie mg opanowa zdenerwowania. Na ratunek przyszed mu czowiek Breniewa, ktry poprosi o gos i w paru zdaniach zlekceway wtpliwoci poprzednika. Jaki moe by poytek z tajnego wydziau, jeli mamy teraz wyjawia jego tajemnic? Breniew sprzeciwia si kadej bezporedniej ingerencji w dziaalno Wydziau ESP* [przyp: ESP -(ang. extra sensory perception) - pozazmysowe postrzeganie.]. Borowic by starym onierzem, kombatantem. Dziaa w Partii cae ycie. To mwio samo za siebie.

Andropowowi wyranie nie podobaa si ta argumentacja. Bardzo zaleao mu na ledztwie i przejciu Wydziau przez KGB, a tymczasem zosta przekonany na si, e powinien tego zaniecha. Zebranie dobiego koca, sdziowie opucili sal. Szef KGB nie chcia rezygnowa bez walki i poprosi Borowica, by zosta jeszcze i porozmawia z nim przez chwil. - Grigorij - powiedzia patrzc mu przenikliwie w oczy, kiedy zostali sami - oczywicie zdajesz sobie spraw, e nic, podkrelam - nic nie moe by dla mnie tajemnic. To, czego nie wiem, czy to, czego si nie dowiedziaem, to dla mnie jedno i to samo. Prdzej czy

pniej dowiem si Pamitaj o tym.

wszystkim.

- Wszechwiedza! - Borowic zamia si rozdraniony. - Ciar ponad ludzkie siy, towarzyszu. Wspczuj wam. Jurij Andropow chodno. umiechn si

- Wszyscy musimy dba o przyszo, szczeglnie ty powiniene o tym pamita. Nie jeste ju mody. Jeli twj Wydzia si rozpadnie, co wtedy? Wytrzymasz przedwczesne odejcie, utrat wszystkich przywilejw? Pomyl.... Wystarczy odparowa ostro

Borowic. - Dziki mojej pracy znam przyszo. Przynajmniej t moliw do przewidzenia. Twoj rwnie. Andropow zdziwi si. - Awans do Biura Politycznego w cigu dwch lat - powiedzia z kamienn twarz - a za osiem, dziewi lat przywdztwo Partii. - Naprawd? - Andropow zamia si drwico, ale z pewnym zaciekawieniem. - Tak. Naprawd - cign Borowic. I powiem ci bez obawy, e nie doniesiesz o tym Leonidowi. - Czyby? - odpowiedzia. - A niby

dlaczego nie? - Mona to nazwa zasad Heroda. Jeste najbardziej inteligentn osob, jak znam, i rozumiesz, co mam na myli. Herod, jak wiesz, wola zosta ludobjc, ni znosi zagroenie ze strony uzurpatora, nawet gdyby byo nim dziecko. Jurij, nie jeste naiwny, a Leonid to nie jest jaki tam Herod. Tak wic nie wierz, e doniesiesz mu o tym, co ci powiedziaem. Andropow zamyli si i wzruszy ramionami. - Moe nie powiem. - Umiech znikn z jego twarzy.

Borowic rzuci przez rami: - Moe ja powiem... - Co? - Obaj mamy przyszo przed sob. Po za tym uwaam si za sprytniejszego od tych trzech gupkowatych mdrkw... Lisi umiech powrci na jego twarz, gdy przypomnia sobie jeszcze jeden szczeg z przyszoci Andropowa. Wkrtce po awansie na Pierwszego Sekretarza zachoruje i niebawem umrze. W cigu dwch, najwyej trzech lat. Borowic mg mie nadziej, a nadziei mona pomc...

Pomyla, e mgby zacz wasne przygotowania. Moe powinien porozmawia z zaprzyjanionym chemikiem z Bugarii? Na przykad powolna trucizna... niewykrywalna... bezbolesna... powodujca stopniowy zanik funkcji yciowych organizmu.

*** W nastpn rod wieczorem Borys Dragosani pojecha swoim rozklekotanym gruchotem dwadziecia kilometrw za miasto, do ogromnej, lecz surowej z wygldu daczy Grigorija Borowica. Dom by piknie pooony na wzgrzu, z widokiem na pync leniwie

rzek Moskw. Mimo wielu zabezpiecze i wyeliminowania moliwoci podsuchu rozmow z Dragosanim genera wola przeprowadzi w czasie spaceru. Preferowa otwart przestrze nad zawsze wtpliw prywatno czterech cian - nawet dokadnie sprawdzonych. KGB docierao wszdzie, wic i tutaj, do ukowki. Wielu starszych oficerw, midzy innymi kilku generaw, miao w okolicy swoje wille, nie mwic o caym zastpie emerytowanych, wyrnionych przez pastwo byych tajnych agentw. aden z nich nie by przyjacielem Borowica. Przynajmniej w Wydziale

pozbylimy si tych drani - z satysfakcj mrukn Borowic. Skierowali si w d, wzdu rzeki. Prowadzi Dragosaniego na miejsce, gdzie mona byo przysi na paskich kamieniach. Obserwowali zachd soca, ktry przemieni rzek w ciemne, zielone lustro. Razem tworzyli dziwn par. Borowic - krpy, burkliwy, stary onierz. Typowy Rosjanin. Dragosani mody, przystojny o delikatnych rysach twarzy i szczupych doniach pianisty. Mimo wzajemnego respektu nie mieli ze sob wiele wsplnego. Borowic podziwia jego talent. Nie mia wtpliwoci, e czowiek ten przyczyni si do powstania rosyjskiej potgi. Nie

zwykego supermocarstwa, ale pastwa, ktre odeprze kadego najedc. Niezniszczalnego przez aden system, adn bro, niezwycionego w zaborczym pochodzie. Dragosani mg przypieszy ten proces, jeli speni si oczekiwania Borowica wobec Wydziau. To by wywiad odmienny od tajnej policji Andropowa, o zupenie innych metodach dziaania. Nikt w KGB nie wiedzia, jak tajemnicz osob by Dragosani. Borowic sam odkry go jako nekromant i sprowadzi do siebie. Ale jego podopieczny take mia swoje cele i ambicje. Zatrzyma je dla siebie, zamkn w swoim strasznym umyle. Z

pewnoci nie pokryway si one z wizj Borowica, wizj wiatowej dominacji ZSRR i wszechwadnego imperium Rosji, ktrej synowie nigdy nie mieli by zniewoleni przez aden nard. Dragosani nie uwaa siebie za prawdziwego Rosjanina. Ceni starego generaa, ale nie za jego bohaterskie wyczyny, czy za atwo, z jak powala kadego przeciwnika. Szanowa swojego szefa tylko za to, e zrobi karier, zdoby niezachwian pozycj i wadz. Borowic, urodzony i wychowany w Moskwie, zosta sierot w wieku lat czterech. Zarabia na ycie, rbic

drzewo. Po ukoczeniu szesnastego roku ycia zacign si do wojska. Nazwisko Dragosaniego pochodzio od nazwy miejsca jego urodzenia, miasta nad rzek Oltul, ktra spywa z Karpat Poudniowych w kierunku Dunaju i granicy z Bugari. Kraj jego w dawnych czasach zwano Wooszczyzn, ktrej historia bya krwawa i tragiczna. Woosz sprzedawana, anektowana, grabiona i gwacona zawsze powstawaa z upadku. Odradzaa si jak feniks z popiow. Sia ludzi tkwia w ziemi, a sia ziemi bya w jej ludziach. To by kraj, za ktry walczyli, ktry sam walczy dziki swojemu pooeniu.

Teren otoczony grami i trzsawiskami, z Morzem Czarnym na wschodzie, z bagnami na zachodzie, Dunajem na poudniu, niedostpny, bezpieczny jak forteca. Dragosani by dumny ze swojego dziedzictwa, uwaa si za ostatniego pozostaego przy yciu Woocha. Potem dopiero by Rumunem, ale na pewno nie Rosjaninem. Pod jednym wzgldem mona byo ich porwna - obaj byli sierotami. Borowic jednak mia swoich rodzicw, zna ich, pamita, mimo i wczenie zmarli. Dragosani by podrzutkiem, znalezionym w progu chaty w rumuskiej wiosce, jednodniowym

noworodkiem. Wychowywa si w domu zamonego chopa, potem ksztaci si u ziemskiego waciciela. - Borys! - powiedzia Borowic, wyrywajc swego protegowanego z zadumy. - Co o tym mylisz? - O czym? - Hej! - Warkn stary genera. Suchaj, moe to miejsce rozlunia, moe jestem nudziarzem, ale nie zasypiaj przy mnie. Co mylisz o Wydziale, teraz, gdy jestem wolny od KGB. - Wolny, naprawd?

- Dokadnie. - Borowic zatar rce z zadowolenia. - Mona powiedzie: przeprowadzilimy czystk. Musielimy ich z pocztku tolerowa. Andropow lubi wtyka we wszystko swj nos. Ale wicej ju nie bdzie tego robi. Wszystko poszo nadspodziewanie gadko. - Jak to zrobie? - Dragosani wyczu, e Borowic chce si pochwali. Powiedziaem to i owo. Ryzykowaem moim stanowiskiem, moim Wydziaem. Wiedziaem jednak, e nie mog przegra. - Wic nie ryzykowae. Co dokadnie zrobie?

Borowic chrzkn. - Borys, wiesz, e nie lubi si tumaczy, ale tym razem powiem ci. Widziaem si z Breniewem przed przesuchaniem, powiedziaem mu, jak potocz si sprawy. - Ha! - Parskn Dragosani. - Ty? Ty powiedziae Leonidowi Breniewowi, przywdcy Partii, jak potocz si sprawy? Jakie sprawy? Genera zamia si. - Powiedziaem mu o sprawach, ktre dopiero nastpi. O tym, e rozgrywki z Neronem go wzmocni, powinien si przygotowa na jego upadek za jakie

trzy lata, gdy wiat si dowie, e jest apwkarzem. Powiedziaem, e bdzie mia przewag nad nowicjuszem w Biaym Domu. Doradziem mu take przygotowa si na przyjcie twardzieli w Ameryce. Wkrtce potem podpisze ukad zezwalajcy na fotografowanie baz wojskowych na terenie USA i naszym. Jest szansa dogoni Ameryk w kosmosie. Nadchodzi odprenie, rozumiesz? On tego chce, chce te, by za daleko nie poszli, wic obiecaem mu wsplne przedsiwzicie w kosmosie, ktre nastpi w 1975 r. Co do ydw i dysydentw, ktrzy wiecznie przysparzaj kopotw, obiecaem, e pozbdzie si wikszoci z nich w cigu nastpnych trzech, czterech lat. Borys,

nie bd tak zszokowany czy zdegustowany. Nie jestemy barbarzycami, mj mody przyjacielu. Nie mwi o zsykach na Syberi czy szpitalach psychiatrycznych, ale o emigracji, eksmisji, mwic wprost wykopaniu ich lub pozwoleniu, by zabrali std na zawsze swoje tyki. Powiedziaem to wszystko i jeszcze kilka innych rzeczy. A on w zamian pozwoli kontynuowa nasz prac i pozby si KGB. Co mogli robi ci gupkowaci szpicle? Wszyli dla swojego szefa. Ale dlaczego szpiegowali mnie, tak lojalnego wobec Partii? Jak miaem utrzyma tajno, absolutnie konieczn w organizacji takiej jak nasza, kiedy ludzie z innej

sekcji zagldali mi przez rami? Potem donosili przeoonym o wszystkim, co robi. W ten sposb mona zniszczy wszystko. A wtedy nasi zagraniczni przeciwnicy posun si do przodu. Wiedz, Borys, e Amerykanie, Anglicy, Francuzi, Chiczycy maj tu swoje ESPery. Daj mi cztery lata, Leonid powiedziaem do Breniewa - cztery lata bez tych psw Andropowa, a ja przeka ci agencj wywiadu, ktrej sia bdzie niewyobraalna! - Nieze. - Dragosani by wyranie pod wraeniem Borowica. - A jego odpowied? - Powiedzia: przyjacielu, stary Grigorij, onierzu, stary stary

towarzyszu... dobrze, dostaniesz swoje cztery lata. A ja poczekam i zobacz, czy speni si obietnice. Dam pienidze dla Wydziau. Rozbijajcie si wogami i pijcie wdk. Ja bd obserwowa. Wszystko, co mi powiedziae, musi si speni. Gdy tak si stanie, bd ci wdziczny, jeli nie - wyrw ci jaja! - Wic postawie wszystko na przepowiedni Wadika. Jeste pewien, e ten twj prorok jest nieomylny? - O, tak! - odpali Borowic. - Jest prawie tak dobry w przepowiadaniu przyszoci, jak ty w wywchiwaniu sekretw z truposzy. To dlaczego nie przewidzia

wydarze na zamku? Z pewnoci potrafi wyczu katastrof takich rozmiarw. - On to przewidzia - odpar genera. W okrny sposb. Dwa tygodnie temu powiedzia, e strac dwch najwyszych po mnie w Wydziale. I stao si. Powiedzia te, e mianuj nowych. Tym razem zwykych szeregowych, tak si wyrazi. Dragosani nie zainteresowania. potrafi ukry

- Masz kogo na myli? - chrzkn. - Ciebie. I moe Igora Wadika.

- Nie chc rywala natychmiast, marszczc brwi.

odpar

- Konkurencja nie wchodzi w gr. Macie odmienne talenty. On nie zna si na nekromancji, ty nie potrafisz odgadywa przyszoci. Jedynie wtedy, gdy bdzie was dwch, mona liczy na sukces. Kademu moe si co przytrafi. - Mielimy dwch poprzednikw warkn Dragosani - Jakie posiadali zdolnoci. Czy rwnie mieli siebie uzupenia? Borowic westchn. - Na samym pocztku, gdy zakadaem

Wydzia, brakowao mi ludzi. Pierwszy oddzia ESP-erowcw nie by poddany prbie. Ci z prawdziwym talentem, jak Wadik i ty, jestecie zbyt cenni, aby krpowa was administracyjn robot. Ustinow, ktry by u nas od pocztku jako oficer polityczny, a pniej Gierkow, pasowali na takie stanowiska. Obaj byli energiczni i byskotliwi. Dzisiaj trudno jest znale takich ludzi w Rosji. To nie znaczy, e potrafili znale si tylko w polityce. Miaem nadziej, e chocia jeden z nich zaangauje si w Wydzia, tak jak ja. Potem pojawia si zazdro, wzajemna zawi. Zostali rywalami. To normalne. Zdecydowaem si nie interweniowa. Naturalna selekcja - mona tak

powiedzie. Ale ty i Wadik jestecie zupenie odmienni. Nie pozwol na konkurencj midzy wami. Moesz si nie obawia. - Niemniej jednak - naciska Dragosani - gdy odejdziesz, jeden z nas bdzie musia obj rzdy. - Nie zamierzam nigdzie odchodzi odparowa Borowic. - Przynajmniej na razie. A potem - co bdzie, to bdzie! Zamilk i zamyli si, obserwujc powolny bieg rzeki. - Dlaczego Ustinow obrci si przeciwko tobie? - zapyta w kocu nekromanta. - Dlaczego nie pozby si

Gierkowa? To byoby z pewnoci prostsze, mniej ryzykowne. - Byy dwa powody, dla ktrych nie mg po prostu pozby si rywala powiedzia Borowic. - Po pierwsze: zosta przekupiony przez mojego starego konkurenta. Tego, ktrego sprawdzie. Podejrzewaem od dawna, e knuje co przeciwko mnie. Zawsze nienawidziem tego kata z MVD. Konfrontacja bya nieuchronna. Albo on, albo ja. Poleciem Wadikowi, by go obserwowa, wyczyta jego los. W jego najbliszej przyszoci dojrza mier i zdrad... Zdrada przeciwko mnie, mier moja lub jego. Szkoda, e Igor nie jest bardziej dokadny. Niemniej - bya to

jego mier. Po drugie: zabicie Gierkowa i tak nie rozwizaoby problemu. Jak wyrwanie chwastu, ktry i tak odronie. Przecie mianowabym kogo na puste miejsce, kogo z talentem ESP tym razem. Co by wtedy pocz biedny Ustinow? To by jego wieczny problem - ambicja! Ale jak widzisz przeyem. Wadik przepowiedzia, co ta stara, w dup kopana bolszewicka winia szykuje na mnie. Dopadem go, zanim on dosta mnie. Uyem ciebie, by przejrza jego flaki i zobaczy, kto jeszcze jest w to wmieszany. Niestety, to by Andriej Ustinow. Mylaem, e moe Andropow i jego ludzie z KGB kryj si za tym. Lubi mnie tak, jak ja ich. Borowic umiechn si z przeksem -

Ale oni trzymali si na uboczu. Jaki okrutny i maostkowy jest wiat wok nas, prawda, Borys? Miny dopiero dwa lata od dnia, kiedy strzelano do samego Leonida Breniewa u bram Kremla! Dragosani zamyli si gboko. - Powiedz mi - wyrzuci z siebie w kocu. - Gdy to wszystko si skoczyo, ta noc na zamku, dlaczego zapytae, czy mog sprawdzi ciao Ustinowa? Pewnie mylae, e by zwizany z KGB podobnie jak twj emerytowany, stary przyjaciel z MVD? - Co w tym rodzaju - wzruszy ramionami Borowic. - Ale to ju

niewane. Gdyby zaprzedali si KGB, to moje przesuchanie wygldaoby inaczej. Nasz przyjaciel, Jurij Andropow nie poczynaby sobie tak swobodnie. Zosta zgnojony, bo Leonid uzna, e pora skrci jego smycz. - Co znaczy, e teraz naprawd jest dny twojej krwi. - Nie, nie sdz. Mam spokj przynajmniej na cztery lata. Gdy okae si, e miaem racj, to znaczy, gdy wypeni si przepowiednia Wadika, dowd przydatnoci Wydziau bdzie niezaprzeczalny. Wtedy tym bardziej nic nie zrobi, tak wic przy odrobinie szczcia pozbdziemy si tej bandy na dobre.

- Hmm, miejmy nadziej. Okae si wtedy, e jestecie czujni, generale. Ja ju o tym wiem. Powiedzcie mi teraz, jakie s inne powody mojego wezwania? - Tak, mam co wicej do powiedzenia, co z innej beczki. Ale o tym po obiedzie. Natasza poda wie ryb z rzeki. Pstrg, pod cis ochron, przez to bardziej smaczny. Jeszcze co rzuci przez rami. - Radz ci pozby si tego grata. Spraw sobie porzdny samochd, lecz nic lepszego od mojego wozu. Wyprbujesz go na wakacjach. - Na wakacjach?

- A tak, czy nie mwiem? Dostajesz trzy tygodnie na koszt pastwa. Umacniam zamek, wstrzymuj prac Wydziau. - Co robisz? Powiedziae, e... - Umacniam zamek. - Borowic by bardzo konkretny. - Nowe stanowiska karabinw maszynowych, pot pod napiciem. Maj to w Bajkonurze w Kazachstanie, gdzie startuj rakiety, a czy nasza praca nie jest rwnie wana? Projekt zosta zatwierdzony. Zaczynamy w pitek. Jestemy szefami sami dla siebie... Wszyscy dostan przepustki. Bez nich nie wydostaniesz si na zewntrz. Ale to pniej. Teraz jest duo pracy, ktr bd nadzorowa. Chc

rozbudowa siedzib, poszerzy, przekopa, znale wicej przestrzeni na komory eksperymentalne. Mam na to wszystko cztery lata. Pierwszy etap zajmie dobry miesic, wic... - Wic przez ten czas mam wakacje? - Wanie. Ty i jeszcze jeden, moe dwch. Dla ciebie to nagroda. Dobrze si spisae tamtej nocy. Poza moj ran na ramieniu wszystko si udao. No i oczywicie poza strat biednego Gierkowa. Przykro mi, e musiae przez to przej. - Moe ju nie bdziemy o tym rozmawia - Dragosani poczu, e ta naga troska o jego samopoczucie jest

podejrzana. - W porzdku, nie bdziemy o tym mwi - odwrci si i doda z potwornym umiechem. - Swoj drog, ryba lepiej smakuje...! - Sadystyczny stary pryk! - zawoa nekromanta. Borowic zamia si gono. - To mi si w tobie podoba, Borys. Jeste taki jak ja, zupeny brak szacunku dla przeoonych. Gdzie spdzisz wakacje? - W domu - odpowiedzia bez wahania.

- W Rumunii? - Oczywicie. W Dragasani, tam si urodziem. Znam te strony, kocham tamtych ludzi, jeli w ogle mog kocha. Dragasani to teraz spore miasto, ale znajd jakie przytulne miejsce, gdzie na wzgrzach. - Tam musi by przyjemnie - pokiwa gow Borowic. - Masz tam kobiet? - Nie. - To co w takim razie? Dragosani ramionami. chrzkn, wzruszy

- Co mnie tam cignie - wycedzi.

Rozdzia drugi

Harry Keogh czu, jak wpadajce przez okno promienie soca dotykaj jego twarzy. Siedzia w starej szkolnej awce. Jaka osa lataa wok kaamarzy, liniaw, owkw rozrzuconych na parapecie okna. Wszystko to docierao tylko na skraj jego wiadomoci i stanowio dalekie, nieruchome to. By gdzie daleko, serce walio mu w piersi, szybko i gono. Podmuchy wiatru z otwartego okna

chodziy jego twarz. Harry potrzebowa powietrza jak toncy czowiek. Soce nie mogo go ogrza, walczy pod lodem. Bzyczenie osy gubio si cakowicie w plusku wody, wrd pcherzykw powietrza, unoszcych si z nozdrzy i bezgonie rozwartych ust. Poniej - ciemno i zimny mu, powyej... Gruba skorupa lodu, przerbel, przez ktr wpad. Nie wiedzia gdzie jest? Walczy z prdem rzeki! Chwyci za krawd. Krawd lodu bya ostra jak szko. Rce zesane z nieba opuciy si w wod, wolno jak na zwolnionym filmie. Straszne, potworne, ospae, silne rce. Piercie na palcu prawej rki.

Kocie oko w grubym zocie. Sygnet. W grze ujrza twarz zamazan przez zalewajc oczy wod i widoczny przez ld, onieony kontur postaci klkajcej u krawdzi. Twarz wykrzywia si. Grymas drcych, galaretowatych warg. To nie by umiech! Przylgn do lodu, zapomnia o rkach, okrutnych rkach. Ale rce zaczy go wpycha, odrzuca, mordowa. Nie mg zwalczy lodu, rzeki, tych rk. Czer dookoa... w pucach, w gowie, w oczach. Spad ty sygnet. Obraca si wolno w mroku. Krew zabarwia wod purpur. Nieskoczona

czer konania. Szkarat krwi z okrutnych rk. Ju nie mia woli walki, ton... Prd miota go po dnie. - Harry? Harry Keogh? Chopcze! Gdzie ty w ogle jeste? Harry poczu okie kumpla, Jimmyego Collinsa. Gwatownie zapa powietrze. Usysza zgrzytliwy gos nauczyciela matematyki. Szum wodnej kipieli zanika. Znikno uczucie tonicia, zimno i ta bezlitosna tortura brutalnych rk. Koszmar odpyn. Harry nagle uwiadomi sobie, e wiele par oczu spoglda na niego. Ujrza

purpurow, zdenerwowan twarz Hannanta. Patrzy na niego nieprzytomnym wzrokiem. O czym bya ta lekcja? - zastanawia si. Rzuci okiem na tablic. Tak, wzory, powierzchnie, rednice. Harry rozejrza si po klasie. Obok niego Jimmy Collins chichota cicho. Harry opanowa si. - No? - naciska Hannant. - Prosz pana! - zapyta Harry. - Czy mgby pan powtrzy pytanie? Hannant westchn, zamkn oczy, opar swoje wielkie donie na biurku.

Policzy do dziesiciu tak gono, e usyszaa go klasa. - Pytanie brzmiao: Gdzie ty w ogle jeste? - Ja, prosz pana? - Na Boga! Tak. Ty! - Tutaj, prosz pana. - Harry nieudolnie gra niewinnego. Liczy, e uda si z tego wybrn. - ... bo ta osa, prosz pana i... - To byo moje drugie pytanie - uci Hannant. - A moje pierwsze pytanie brzmiao: Jaka jest zaleno midzy rednic koa a pi? rednica? Koo?

Klasa zacza si niecierpliwi, kto chrapn gono. Prawdopodobnie ten osiek, Stanley Green, ten zadziorny, wielkogowy kujon! - Trzy razy! wyszepta ktem ust. Jimmy Collins

Trzy razy? Co to miao znaczy? gorczkowo myla Keogh. - No wic? - Hannant wiedzia, e zapa ucznia na nieuwadze. - Eee, trzy razy! - wypali Harry majc nadziej, e Jimmy nie zrobi mu kawau. Nauczyciel matematyki wcign

powietrze, wyprostowa si i zmarszczy brwi. - Nie, ale dobrze, e prbujesz. Nie trzy razy, ale trzy przecinek jeden, cztery, jeden, pi razy. Ale razy co? - rednica - wyszepta Jimmy - rwna jest obwodowi. - rednica rwna jest obwodowi powtrzy Harry. George Hannant spojrza cikim wzrokiem na Harryego. Trzynastoletni chopiec o jasnych wosach. Piegowaty, w pogniecionej, brudnej koszuli i szkolnym krawacie.

Okulary zsuny si i zatrzymay na koniuszku nosa, za nimi byszczay niebieskie, rozmarzone oczy. Hannant przypuszcza, e Harry ma cakiem niez gow, co kryo si za t nawiedzon twarz. Gdyby tak potrafi go rozgry. Mia nadziej, e moe da si odcign chopca od marze. Rozbudzi go, spowodowa, by zainteresowa si wiatem rzeczywistym, zamiast tym, w ktrym tak czsto wdruje. - Harry Keogh, nie jestem pewien, czy to bya twoja wasna odpowied. Collins siedzi zbyt blisko, a ty wedug mnie nie uwaasz na lekcji. Na kocu ksiki znajdziesz dziesi pyta. Trzy

dotycz powierzchni k i cylindrw. Jutro rano na moim biurku chc mie odpowiedzi, jasne? Harry zwiesi gow i zagryz wargi. - Tak, prosz pana. - Spjrz na mnie, chopcze! Spjrz na mnie! Keogh podnis wzrok. Teraz wyglda rzeczywicie aonie. Ale nie mona byo si ju wycofa. - Harry - westchn Hannant. - Co z tob nie tak. Rozmawiaem z innymi nauczycielami. To nie tylko matematyka. Jeli si nie przebudzisz, synu, to

opucisz szko bez wiadectwa. Moe mylisz, e masz jeszcze troch czasu, kilka lat... Nie ty musisz ruszy od zaraz. Zadanie domowe to nie jest kara, to sposb, w jaki prbuj ci pomc. Spojrza na koniec klasy, gdzie Stanley Green cigle chichota. - A co do ciebie, Green, dostajesz kar nieznony chopcze! Zrobisz pozostae siedem zada! Klasa staraa si ukry zadowolenie. Chopcy woleli nie cieszy si otwarcie, bo Stanley z pewnoci odpaciby z nawizk. Hannant zauway to. Nie dba, czy uwaaj go za drania, a jeli nawet tak - to ju lepiej by draniem z

poczuciem sprawiedliwoci. - Ale prosz pana... - Cicho! - uci ostro Hannant. Siadaj! Chopiec usiad z westchnieniem oburzenia. gonym

- W porzdku, co dalej robimy? Spojrza na popoudniowy plan lekcji. Zbieranie kamieni na play. Dobrze, odrobina wieego powietrza oywi nas. Zacznijcie si pakowa, ale bez baaganu! Potem moecie i. Chopcy nie syszeli ostatnich sw zmienili si w tupic mnstwem ng o

podog, walc owkami w blaty rozwydrzon hord. - Czekajcie! Rzeczy moecie zostawi tutaj. Dyurny wemie klucz i otworzy, jak ju przyniesiecie kamienie z play. Kto jest dyurnym w tym tygodniu? - Ja prosz pana! - Jimmy Collins wycign rk. zdobyem zwyciskiego gola w meczu z Blackhills, prosz pana - powiedzia z dum. Hannant umiechn si do siebie. Jamieson, dyrektor szkoy, mia bzika na punkcie footbolu i caego sportu. Chopcy zebrali si przy drzwiach w

oczekiwaniu na nauczyciela. - No? - zapyta Hannant. - Czekam na pana - powiedzia Collins. - Chc zamkn. - Ju? A okna zostawisz zamknite? Collins wrci do klasy. Hannant ponownie umiechn si, spakowa swoj teczk i poprawi krawat. Wyszed przed chopcem. Collins przekrci klucz w zamku i ruszy biegiem, ostronie mijajc nauczyciela. Pody za grup oddalajcych si kolegw. Matematyka? - pomyla Hannant,

obserwujc jak chopcy znikaj w gbi przestronnego korytarza. Zakurzone, soneczne smugi przedzieray si przez okna. Po co im, do diaba, matematyka? Telewizja i nowe komiksy Marvela! A ja chc ich zaciekawi liczbami. Boe! Jeszcze rok, a zaczn si interesowa krgymi wypukociami u dziewczt. Moe ju zaczli? Matematyka? Beznadziejne! Zamia si smutno. Szkoa dla chopcw w Harden bya pooona na pnocno-zachodnim wybrzeu Anglii. Ksztatowaa umysy synw grnikw. Trzeba przyzna, e na niewiele si to zdawao. Wikszo chopcw zaczynaa potem prac w kopalniach, idc w lady ojcw i

starszych braci. Ale kilku, niewielki procent, przechodzio egzaminy do technicznych i akademickich collegew w ssiednich miastach. Pierwotnie byy to budynki Biur Rady Wgla. Szkoa zostaa odnowiona przed okoo trzydziestu laty, gdy ludno miasteczka zwikszya si dziki ogromnemu zapotrzebowaniu na wgiel. Otacza j niski mur, a od morza dzieli jedynie kilometr drogi. Jeszcze bliej na pnoc znajdoway si kopalnie. Stara czerwona cega, kwadratowe okna sprawiay surowe wraenie. Dookoa ogrdki, starannie utrzymane na potrzeby lekcji biologii. Za to personel nie odzwierciedla powagi budynku. Bya to

jednak grupa rzetelnych nauczycieli. Dyrektor szkoy, Howard Jamieson, zagorzay tradycjonalista pilnowa starego porzdku. Wtorkowe wycieczki w poszukiwaniu kamieni suyy trzem celom: po pierwsze, dzieciaki zayway wieego powietrza, a nauczyciele lubicy wdrwki mieli szans podziwiania przyrody. Po drugie, za darmo pozyskiwano materia na szkolny mur, ktry stopniowo zastpowa stary pot. Po trzecie, raz na miesic trzy czwarte personelu mogo si urwa z zaj zostawiajc obowizki zapalonym wdrowcom. Harry nie przepada specjalnie za wyprawami na pla, ale

byy one lepsze ni monotonne, gorce popoudnia w dusznej klasie. - Suchaj - powiedzia Jimmy Collins do Harryego - powiniene naprawd uwaa na starego Hannanta. Nie myl o tych wiadectwach. To i tak zaley od ciebie. Chodzi mi o lekcje. Stary George nie jest zy, a mgby si zeli, jeli stwierdzi, te nic sobie z niego nie robisz. Harry wzruszy ramionami. - Zamyliem si. To taka zabawa. Zrozum, gdy zaczynam marzy, to nie mog przesta. Tylko krzyk Hannanta i twoje szturchanie wycigny mnie z tego.

- Zauwayem to. Wiele razy. Twoja twarz si wtedy zmieniaa. - Przez chwil patrzy powanie, po czym zamia si i przyjacielsko klepn Harryego po ramieniu. Nie martw si, twoja twarz jest zawsze zabawna! - O co ci chodzi? Ja? Zabawny? Jak to wyglda, gdy jestem zabawny? - Siedzisz z wytrzeszczonymi gaami. Jakby si ba. Ale nie zawsze. Czasami wygldasz jak we nie. Tak jak powiedzia stary George - jakby ci w ogle nie byo. Czy masz przyjaci? - Mam ciebie - sabo odpowiedzia Harry. Domyla si, e Jimmy prbuje wyjani jego zachowanie. Ale on nie

by kujonem. Gdyby by dobry w nauce, to by go w jaki sposb tumaczyo. By zdolny, ale mia problemy z koncentracj. Jego myli nie naleay do niego - skomplikowane marzenia, fantazje, fantasmagorie. Ja wymylaa historie - czy chcia tego czy nie. Historie zadziwiajco dokadne, szczegowe. Jakby odtwarzane z pamici innych ludzi. Ludzi, ktrych nie byo. - Tak, jestem twoim przyjacielem Jimmy przerwa rozmylania Harryego. - A kto jeszcze? Harry drgn, gos jego przybra obronny ton.

- Jest jeszcze Brenda - powiedzia. Czy wszyscy musz mie wielu przyjaci? Ja nie. Jeli kto ma przyjaci to ma. Jeli nie - to nie. Jimmy zignorowa wzmiank o Brendzie Cowell, wielkiej sympatii Harryego. Mieszkali na tej samej ulicy. Jimmy interesowa si sportem. Dziewczyny nie obchodziy go. - No dobra - powiedzia Jimmy. Udao ci si. Starczy. Sam nie wiem, dlaczego ci lubi - zaartowa. - Bo nie wchodzimy sobie w drog odpowiedzia mdrze Harry. - Nie znam si na sporcie, a ty lubisz o tym opowiada. Wiesz, e nie bd si

sprzecza. I tak z nami jest. - Nie chciaby przyjaci? Harry westchn. - Posuchaj, wyglda na to, e mam przyjaci w gowie. - Przyjaciele w wyobrani! - burkn Jimmy, troch lekcewaco. - Nie, to nie jest tak. Oni s... Jestem ich jedynym przyjacielem. - No niele! - parskn Jimmy. - W porzdku, jeste odlotowy. mie wicej

Znajdowali si na skraju wydmy, gdzie ujcie strumienia przecinao klify. Na pomoc i poudnie wznosiy si skay, gwnie z piaskowca. Zerwany most wisia smtnie nad strumieniem. cieka przecinaa podmoky teren i biega ku piaszczystej play. - Sta! - krzykn dononie Lane. Mia na sobie spodnie od dresu i jasn podkoszulk. - Biegiem za most! Wok jeziorka i na pla! Znajdcie kamienie i przyniecie do mnie albo lepiej - pannie Gower. Ona was oceni. Macie p godziny, wic kto szybko znajdzie kamie, moe si popluska. Oczywicie - jeli zabra strj. adnych kpieli na golasa! Pamitajcie, na play s ludzie. I

nie wypywajcie poza boje! Wiecie, jaki tu jest prd, chopaki. To prawda, prd by zdradziecki, szczeglnie przy odpywie. Wielu ludzi tono tu co roku, nawet dobrzy pywacy. Panna Gower, nauczycielka religii i geografii, znajdowaa si gdzie w poowie kolumny. Usyszaa wskazwki Lanea. Skrzywia si lekko. Wiedziaa dobrze, dlaczego ona ma ocenia kamienie. Sierant Lane i Dorothy Hartley chcieli mie troch swobody, aby pobaraszkowa wrd ska. - W porzdku, chopcy. Popieszcie si! Pamitajcie, zabierzcie te troch

may do naszego gabinetu. Najlepiej cae i zamknite, jeli takie znajdziecie. Ale prosz o ywe! Nie bdziemy zbiera gnijcych miczakw. Stanley Green marzy o zemcie, pamita wezwanie panny Gower: adnych martwych miczakw. A on chcia widzie tego okularnika Keogha martwym. No, nie chcia go zabi, ale z pewnoci poturbowa. To przez niego musia wieczorem mczy si z zadaniami. Gupi palant! Siedzi jak umarlak, pi z otwartymi oczyma! pomyla. - Rce z kieszeni, Stanley - liczna panna Hartley odezwaa si z tyu. Dlaczego si tak garbisz? Co ci

martwi? - Nie, prosz pani - wymamrota Green z opuszczon gow. - Rozchmurz si - powiedziaa figlarnie. - Jeste jeszcze mody. Jak bdziesz si zoci na cay wiat, szybko si zestarzejesz! Jak ta sfrustrowana kurwa, Gertruda Gower...! - dodaa w mylach. Harry Keogh w poprzedni wtorek by wiadkiem pewnego zdarzenia na play. Mia nadziej, e si to powtrzy i dzisiaj. Odda znaleziony kamie pannie Gower, sprawdzi, czy nikt na niego nie patrzy i ruszy przez wydmy. Okry botniste jeziorko i sto metrw dalej

zobaczy wiee lady stp na piasku. lady kobiety i mczyzny. Dzisiaj dla spokoju zapomnia zabra slipy. W ten sposb uwolni si od Jimmyego, ktry pobieg si kpa wraz z reszt chopcw. Harry chcia jednego - wskazwek. Siedzc obok Brendy w kinie, ciska jej kolano, przytula, chwyta za rami tak, e przez paszcz i sweter dotyka domi jej maych piersi. Wszystko to byo podniecajce, ale zbyt niewinne i niewystarczajce w porwnaniu z igraszkami Sieranta Lanea i panny Hartley. Zszed z wydmy i odszuka ich wzrokiem. Siedzieli na piaskowej grze

okolonej wysok traw, w tym samym miejscu, w ktrym widzia ich w zeszym tygodniu. Harry szybko si wycofa i wybra miejsce na wierzchoku wydmy. W ostatni wtorek panna Hartley igraa z tym czym Lanea. Dla Harryego rozmiary jego czonka byy oszaamiajce. Ona miaa uniesiony sweter. Sierant jedn rk woy jej pod spdnic, drug ciska piersi. Gdy byo po wszystkim wyja chusteczk i delikatnie stara sperm z jego brzucha i piersi. Poprawia ubranie. Potem pocaowaa go w koniuszek... pocaowaa go dokadnie tam. On lea jak martwy. Harry wyobraa sobie, e robi to samo z Brend.

Tym razem byo inaczej. I wanie to Harry chcia zobaczy. Sierant pooy si na jej brzuchu, mia opuszczone spodnie. Krtka biaa spdniczka tenisowa panny Hartley okrcia si wok talii. On prbowa cign jej majtki, a jego czonek wyda mu si jeszcze wikszy ni wtedy - nabrzmiay i sterczcy. Zza wydm, daleko na play, dochodziy do Harryego krzyki i miechy bawicych si wrd fal chopcw. Soce palio jego szyj i uszy. Lea bez ruchu, z twarz wspart na doniach. Wzrok przyku do kochankw pogronych w erotycznej zabawie.

Z pocztku wygldao na to, e ona walczy z Laneem. Odpychaa go rkoma, ale jednoczenie rozpia bluzk. Nagie piersi ukazay si w promieniach soca, ich sterczce koniuszki byy niewiarygodnie rowe. Harry dostrzeg, e ona dry. Krew zacza szybciej pulsowa w jego yach. Panna Hartley bya jak zahipnotyzowana penisem Sieranta. Uniosa si lekko, ugia kolana i rozoya nogi. Chopiec patrzy oszoomiony. Niewiarygodnie wielki penis nauczyciela gimnastyki znika i pojawia si co chwil. Jdrne poladki poruszay

si rytmicznie. Harry jkn cichutko, poczu rosnce podniecenie, przewrci si na bok, by uly napreniu. Nagle, zauway jak Stanley Green zmierza przez wydmy z dzikim wyrazem twarzy. Jego mae, wiskie oczka byy pene jadu. Idc za kochankami, Harry znalaz mae. Obie skorupy byy nietknite i cae. Zsun si z wydmy, trzymajc ostronie skorupki w doni. Zdawa sobie spraw, e musi by zarumieniony. Odwrci twarz. Uda, e nie widzi Greena, jednak nie mg unikn spotkania. - Jak tam, okularniku? To fajnie, e jeste tutaj, zamiast wygupia si ze

swoim kolek, wielk gwiazd footbolu. Co tu wyrabiasz? Znalaze muszelk dla panny Gower? - Co ci do tego? - wymamrota Harry prbujc go wymin. Green przybliy si, wyrwa muszl z jego doni. Bya jasno oliwkowa, krucha jak wafelek. Stanley zacisn pi, muszelka rozpada si na kawaki. - Masz! - powiedzia gosem penym zoliwego zadowolenia. - Naskarysz na mnie teraz, co? - Nie - odpar szeptem Harry, cigle prbujc si wymkn. Przed oczyma mia cigle poladki Sieranta

poruszajce si w gr i w d. - Nie lubi skary i nie lubi si nad nikim znca. - Znca? Ty? - Green by wyranie rozbawiony. - Nie zmusiby nawet aby do pierdnicia. Dobry jeste tylko w zasypianiu na lekcjach i zgrywaniu gupka. A mnie wpakowae w kopoty. - Sam si w nie wpakowae zaprzeczy. - Przez ten chichot. - Chichot? - Stanley zapa go na koszul i przycign do siebie. - To tylko dziewczyny chichocz, okularniku. Uwaasz mnie za dziewczyn? Harry wyrwa si i zacisn pici.

- Odwal si! - Niegrzeczny jeste - powiedzia wolno Green. Wzruszy ramionami, jakby chcia odej, a gdy Harry opuci rce odwrci si i zada mu cios prosto w twarz. Keogh straci rwnowag, potkn si i upad. Green zamierzy si po raz drugi, gdy ze szczytu wydmy zbieg Sierant, nacigajc popiesznie koszulk. - Co si tutaj dzieje, do diaba? wrzasn. Zapa oszoomionego chopca za rami, zakrci nim i kopn z caej siy w tyek. Green zawy i upad twarz na piasek, obok lecego kolegi. - Stare numery, co Stanley? - krzykn

Lane. - Kogo wybrae na ofiar tym razem? Chuderlaka Harryego Keogha? Na Boga, niedugo bdziesz dusi niemowlta! Green powsta na nogi, plu piaskiem. Nauczyciel pchn go w pier. - Widzisz, to nie jest przyjemne, jak ma si do czynienia ze starszymi i silniejszymi. Tak si czu twj kolega, prawda? - Sam si obroni - krzykn Keogh, trzymajc si za usta. - Powiem tacie - powiedzia aosnym gosem Stanley i nieomal si rozpaka.

- Co? - zamia si Lane. - Powiesz tacie? Temu tustemu pijaczkowi, co siuje si na rk w knajpie? Jak bdziesz skary, to zapytaj, kto mu wczoraj o mao nie zama rki! Stanley zakl pod nosem i rzuci si do ucieczki. - Wszystko w porzdku? - Lane pomg podnie si Harryemu. - Tak prosz pana. - Synu, nie zaczepiaj Greena powiedzia nauczyciel. - To dra, i jest duo silniejszy od ciebie. Duy Stanley szybko nie zapomina. Uwaaj na niego!

- Tak, prosz pana. - No dobra. Uciekaj. - Lane skierowa si w stron wydm, gdzie wanie ukazaa si panna Hartley. Harry odwrci si i pobieg do chopcw zbierajcych kamienie wok panny Gower.

*** Drugi tydzie sierpnia, wtorkowy wieczr. Gorco i duszno. To niesamowite - pomyla Hannant, wycierajc czoo chusteczk - jak wieczorem moe by ciepo. W cigu

dnia wiaa saba bryza, teraz panowaa cisza. ar caego dnia wypywa ze wszystkich stron. Hannant jeszcze raz przetar czoo i szyj. ykn chodnej lemoniady. Mieszka niedaleko szkoy, ale nie od strony kopalni. Tam, wrd ponurych szybw, byo dla niego zbyt strasznie i ponuro. Dzi wieczorem musia przejrze kilka ksiek, zaplanowa lekcje na nastpny dzie. Nie mia na to ochoty, waciwie, na nic nie mia ochoty. Mg pj si gdzie napi, ale knajpy byy jak zwykle pene grnikw w brudnych koszulach i czapkach, huczce od ich gardowych, szorstkich gosw.

Dom Hannanta, jednorodzinny bungalow, znajdowa si na terenie maej posiadoci. Rozlegy cmentarz z kapliczk odgradza go od szkoy. Starannie utrzymane groby otacza wysoki mur. Nauczyciel zwykle przechodzi tdy rano i wieczorem, w drodze do szkoy. Wok duego, wspaniaego kasztanowca znajdoway si przytulne aweczki. Mg tam pj popracowa. Czasami chodzcy o lasce staruszek, emerytowany grnik siada tam, u tyto albo pali fajk. Miejsce byo ustronne. Daleko od centrum miasteczka, od knajp, od kina, od gwnej drogi. Hannant wzi prysznic, wolno wytar

si do sucha. Woy na siebie lune, flanelowe spodnie i koszul bez konierzyka. Zabra teczk i z ulg wyszed z domu. Przemierzy teren posiadoci, skierowa si na cmentarz. Wiewirki skakay po konarach drzew, strcajc pojedyncze licie. Promienie soca spyway po zboczach wzgrz na zachodzie. Mosina tarcza, zawieszona nieruchomo, spieszya si, eby zmieni dzie w noc. Cudowny - mimo gorca wieczr. Hannant pomyla smutno, e wanie marnuje czas. Zastanawia si, czy to, co robi, ma jakikolwiek sens. Pomyla o Harrym. Bardzo chcia znale sposb, by oywi tego chopaka, pki jeszcze nie jest za pno.

Czu, e musi nad nim popracowa. Tak jak ogrodnik pracuje nad egzotyczn rolin w oczekiwaniu na pierwsze kwiaty. Nagle spostrzeg znajom posta, siedzc na starej grobowej pycie, w cieniu drzewa, plecami opart o pie. Tak, to Keogh - pomyla. Promienie soca odbijajce si od okularw przedary si przez listowie, zdradziy jego obecno. Ssa kocwk owka, ksika leaa otwarta na kolanach. By zatopiony w mylach, gow odchyli do tyu. Hannantowi zrobio si przykro... poczu si winny. Do diaba, nie! Keogh za bardzo pogra si w

marzeniach. Pewnego dnia odejdzie i nie bdzie potrafi wrci! - myla z przeraeniem. Przemkn midzy grobami, wzdu przypadkowych cieek do miejsca, gdzie siedzia chopiec. - Keogh! Jak leci? - powiedzia Hannant, sadowic si na nagrobku. Ten zaktek cmentarza nie by obcy nauczycielowi matematyki. Spacerowa tu wiele, wiele razy. Harry wyj umiechn si. owek z ust i

- Cze! Eee... przepraszam!

- Pytaem - Hannant mwi powoli jak leci? - W porzdku, prosz pana. - Nie mw prosz pana. To nam nie pomoe. Zostaw to na lekcje. - A co z zadaniami? O tym mylaem, zadajc ci pytanie. - Zadanie domowe? Zrobione! - Co? Tutaj? - Tutaj jest spokj - powiedzia Harry. - Mgby mi pokaza?

- Prosz. - Poda zeszyt. Hannant spojrza i by podwjnie zdziwiony. Zadanie zostao wykonane bez zarzutu. Dwie odpowiedzi, obie poprawne. - A gdzie trzecie zadanie? - O towotnicy? Tam, gdzie... - zacz. - Bez numerw Keogh. Tylko trzy zadania z dziesiciu nadaway si. Reszta dotyczya bry, a nie k i cylindrw. Czy si myl? Ucze opuci gow, zagryz wargi i poda podrcznik. Hannant przejrza kilka stron. - Towotnica - powiedzia. - Tak, to

zadanie. - Przytkn wskazujcy palec do strony, wskaza na rysunek:

Podano wewntrzne wymiary. Mniejsza i wiksza tuleja byy cylindrami penymi smaru: Przez wiksz przepchano tok. Pytanie brzmiao: Jak duga bdzie struga smaru uchodzca z maej tulei? Harry przyjrza si bliej. - Mylaem, e si nie nadaje. Nauczyciel zezoci si. - Dlaczego nie powiesz od razu, e to

dla ciebie za trudne? - stara si nie krzycze. - Miaem ciki dzie i z pocztku moge mnie nabra. Dlaczego nie przyznasz si, e po prostu nie potrafisz? Chopiec zblad, kropelki pojawiy si na jego twarzy. potu

- Potrafi - odpowiedzia szybko. Gupi by potrafi. Mylaem, e si nie nadaje, to wszystko. Hannant nie wierzy wasnym uszom, moe le zrozumia odpowied chopca. - A wzory? - Niepotrzebne - odpar Harry.

- Co ty gadasz, Harry! Pi razy promie do kwadratu razy dugo rwna si objtoci. To wszystko, co trzeba wiedzie. Spjrz! - I szybko zapisa w zeszycie: Objto duej tulei: 3,14159 x 0,75 x 0,75 x 4,5 / 3,14159 x 0,25 x 0,25 Objto maej tulei: 3,14159 x 0,25 x 0,25 x 1,5 / 3,14159 x 0,25 x 0,25 Odda Harryemu owek. - Masz! Teraz wikszo mona

zredukowa. Dzielnik to oczywicie powierzchnia przekroju strugi smaru. - Strata czasu - powiedzia Harry w dziwny sposb. Gos Keogha brzmia nieokrelon i niezwyczajn powag. Przez chwil Hannant by nawet oniemielony. Jaka sia drzemie w tym chopcu, pod jego czaszk? Co oznacza to niesamowite spojrzenie? - zastanawia si. - Wyjanij, co masz na myli zada. Harry rzuci okiem na diagram, pomin rozwizanie nauczyciela.

- Odpowied wynosi: 42 cm. Ksika stanowia dla Hannanta nowo, nie mia jeszcze czasu, by dokadnie j przejrze. Patrzy na Harryego, czujc podskrnie, e dzieciak ma racj. - Zakrade si z Collinsem do klasy po wyprawie na pla - oskara go. Kazaem zamkn okna. Otworzye moje biurko i znalaze ksik z odpowiedziami. Tak? - Pan si myli - uci Harry tym samym beznamitnym tonem. Wskaza palcem na rysunek. - Prosz spojrze, pierwsze dwa zadania wymagay wzoru. Trzecie - nie. Gdy dana jest rednica z

czterema cyframi po przecinku i jest pytanie o powierzchni, potrzebny jest wzr. Gdy dana jest powierzchnia z dokadnoci do czterech miejsc po przecinku i nieznany jest promie, to wymaga tego samego, tylko przeksztaconego wzoru. - rednica duej tulei jest trzy razy wiksza ni rednica mniejszej. Powierzchnia przekroju jest zatem dziewi razy wiksza. Dugo jest trzy razy wiksza. Dziewi razy trzy dwadziecia siedem. W duej tulei mieci si zawarto dwudziestu siedmiu maych tulei. Razem dwadziecia osiem. Dugo maej tulei wynosi 1,5 cm. Dwadziecia osiem razy

jeden i p daje czterdzieci dwa centymetry, prosz pana. Hannant wpatrywa si w beznamitn, prawie nieobecn twarz chopca. Raz jeszcze spojrza na rysunek w ksice. Zakrcio mu si w gowie. Gdyby odrzuci wzr, byby w stanie to wyliczy po chwili namysu. Ale reakcja Harryego bya momentalna. Nauczyciel zda sobie spraw, e gdyby tak nie zagra, prawdopodobnie straciby tego chopca na zawsze, co oznaczaoby du przegran. Harry mia umys. Umys, o wielkich, nieznanych jeszcze moliwociach. Kryjc zmieszanie, Hannant zmusi si do umiechu.

- Doskonale! Nie badam twojego ilorazu inteligencji. Chciaem wiedzie, czy znasz wzory. Ale zaintrygowae mnie. Skoro jeste tak bystry, to dlaczego twoje prace domowe s tak kiepskie? Harry wsta, ruchy mia sztywne, automatyczne. - Mog ju odej, prosz pana? - Twj czas wolny naley do ciebie. Ale kiedy masz par wolnych chwil moesz powkuwa wzory. Harry odszed z sztywno wyprostowanymi plecami. Po kilku

krokach obrci si i spojrza na nauczyciela. Promie soca przedosta si przez gazie, odbi si od okularw i zmieni jego oczy w migocce gwiazdy. - Wzory? - powiedzia tym dziwnym gosem. - Mgbym poda wzory, o ktrych ci si nie nio. Zimno uderzyo w plecy Hannanta. Wiedzia na pewno, e Keogh nie chepi si. Nauczyciel w pierwszym odruchu chcia zawoa chopca, pobiec za nim. Nogi jednak mia przykute do ziemi, opuciy go wszystkie siy. Przegra. Drc usiad na pycie. Opar si ciko

o nagrobek. Nagle zerwa si i odskoczy od grobu. Keogh znikn ju za kamiennymi tablicami. Wieczr by ciepy, a Hannant czu przeszywajce zimno. W powietrzu, w sercu - mrocy chd. I teraz w nagym przebysku pamici - zda sobie dokadnie spraw, kiedy to usysza gos podobny do gosu Harryego. Tak powany, tak precyzyjny, tak logiczny. Trzydzieci lat temu, gdy by sam chopcem. Mczyzna o tym gosie by jego bohaterem, jego bogiem. Schyli si po ksik swojego ucznia, woy j do teczki. Powoli zbliy si do jednego z grobw. Wycity w kamieniu, czciowo pokryty

mchem napis by prosty w swej treci, Hannant zna go na pami.

JAMES GORDON HANNANT URODZI SI 13 VI 1875 ZMAR 11 IX 1944 Nauczyciel w szkole dla chopcw w Harden przez 30 lat. Dyrektor przez lat dziesi. Teraz zlicza Zastpy Niebieskie.

Epitafium to byo rodzajem artu. Ojciec, podobnie jak syn, uczy matematyki. By jednak o wiele lepszy ni on bdzie kiedykolwiek.

Rozdzia trzeci

Nastpnego dnia rano, przed lekcj matematyki George Hannant przemyla pewne sprawy. Wszystkie dzieciaki zawzicie pracoway, w klasie sycha byo ciche skrobanie pir i szelest kartek. Hannant by zadowolony, e znalaz wytumaczenie spotkania poprzedniego wieczoru. Keogh nalea do tego szczeglnego rodzaju ludzi, ktrzy od razu docieraj do sedna sprawy, bardziej myla ni dziaa. A

jego myli byy w zupenej sprzecznoci z powszechnie przyjtymi teoriami. Chcia zainteresowa chopca przedmiotem jeszcze gbiej. Efekty bez wtpienia byyby nadzwyczajne. Pewnie robiby bdy przy prostym dodawaniu i odejmowaniu, dwa plus dwa wynosioby czasami pi, ale rozwizania niewidoczne dla innych, dla niego byy oczywiste. Hannant zauway podobiestwo midzy chopcem a swoim ojcem. James Gordon rwnie posiada ten intuicyjny dar - by naturalnym matematykiem. On take nie mia czasu na wzory. Nauczyciel bardzo pragn roznieci iskr w umyle Keogha. Z

przyjemnoci patrzy, jak chopiec ciko pracuje, bo rzeczywicie pracowa ciko przez pierwszy kwadrans lekcji. A potem, oczywicie rozmarzy si... Podszed do niego od tyu - chopiec mia gotowe wszystkie odpowiedzi! Byy poprawne, ale nigdzie nie byo wida oblicze. Wkrtce mieli przej do podstaw trygonometrii. Zastanawia si czy Keogh sobie z tym poradzi. Koa nie miay przed nim tajemnic. Ale jak bdzie z trjktami? Cigle co nie dawao spokoju Georgeowi Hannantowi. Zostawi chopcw na pi minut samych,

ostrzegajc uprzednio przed niedozwolonym zachowaniem. Poszed do gabinetu dyrektora szkoy. - Harry Keogh? - Jamieson by wyranie zaskoczony. - Jakie mia wyniki egzaminw do collegeu? Wyj cienk teczk z jednej z szuflad biurka, przejrza zawarto pobienie, unis wzrok. - Obawiam si, e Keogh nie podchodzi do egzaminu - powiedzia. Zmg go katar sienny. Katar sienny, tak, mia zwolnienie na dwa dni. Ale dlaczego pytasz, George? Mylisz, e miaby szans? - Myl, e nawet due - odpar szczerze Hannant.

Jamieson by zdziwiony. - Troch pno, by si teraz o to martwi. Nie wiedziaem, e tak go cenisz. Poczekaj! - Wyj z szaty inn, grubsza teczk. Zeszoroczne sprawozdania powiedzia, przegldajc papiery. - Tak mylaem. Zgodnie z tym raportem, aden z twych kolegw nie dawa mu cienia szansy. Ty, przecie zreszt te, czy nie tak? - Tak - Hannant poczerwienia. - Ale to byo w zeszym roku. Poza tym egzaminy do collegeu maj na celu raczej sprawdzenie poziomu oglnej inteligencji ni iloci nabytej wiedzy. Jeli zbadasz jego zdolnoci, mocno si zdziwisz. Samorodny talent

matematyczny, czysty instynkt, czysta intuicja. Jamieson przytakn. - Co w tym musi by, gdy nauczyciel zaczyna interesowa si chopcem z Harden - powiedzia. - Nie chc nikomu ublia, tym bardziej dzieciakom, ale oni s tu cholernie upoledzeni. Wiesz ilu z naszych chopakw przeszo egzaminy? Trzech. Trzech z caej grupy, ktra liczya chyba szedziesit pi osb... - Czterech, gdy wliczy Harryego. - Tak? - Jamieson nie wydawa si by specjalnie zainteresowany. - W

porzdku - powiedzia. - Zamy, e masz racj co do matematyki. Oczywicie zgadzam si take, e egzaminy mierz przede wszystkim inteligencj. Ale co z innymi przedmiotami? Wedug sprawozda z wynikw nauki, Keogh to sabeusz, prawie zawsze na kocu klasy. - Przykro mi, e zabieram ci czas. Swoj drog nic nie mona powiedzie, skoro nie przystpi do egzaminu. Myl po prostu, e to wstyd. Uwaam, e ten chopak ma due moliwoci. - Co ci powiem - powiedzia Jamieson, obchodzc biurko. - Przylij go do mnie po poudniu. Pogadam z nim, zobacz, co o tym myle. Nie,

poczekaj... moe dam rad zrobi co bardziej konkretnego. Intuicyjny matematyk, powiadasz? Bardzo dobrze... Wrci do biurka, szybko napisa co na kartce papieru. - Daj mu to - powiedzia. Zobaczymy, co wymyli. Niech si tym zajmie w przerwie na lunch. Jeli znajdzie odpowied, przylij go do mnie. Hannant wzi kartk i wyszed na korytarz. Spojrza na zadanie. Pokrci gow z rozczarowaniem. Zgi kartk wp i schowa do kieszeni. Wyj raz jeszcze, rozprostowa i przyjrza si dokadniej. Moe jednak Keogh sobie

poradzi. Jeli troch pomyli, troch poprbuje. Gdyby rozwiza to zadanie, znaczyoby, e jest geniuszem! I bdzie to poparte niezbitym dowodem pomyla z nadziej.

*** Dokadnie o pierwszej po poudniu Hannant zapuka do drzwi gabinetu Jamiesona. Wszed, gdy tylko usysza pozwolenie. Dyrektor by ju po lunchu, siedzia w fotelu przy oknie i pali fajk. Nauczyciel przeszed przez rodek gabinetu, wycign kartk i wrczy dyrektorowi.

- Zrobiem jak chciae - powiedzia zdyszany z nutk tryumfu w gosie. - Oto rozwizanie mojego ucznia. Dyrektor szybko przejrza zadanie. Magiczny kwadrat: Podzielono kwadrat na szesnacie mniejszych, rwnych kwadratw. Kademu przypisano liczby od l do 16. U liczby tak, by suma kadego rzdu i kadej kolumny oraz przektnych dawaa t sam liczb. Poniej, napisana bya owkiem odpowied, cznie ze zym pocztkiem, wstpn prb:

Jamieson przyjrza si, otworzy usta, ale nic nie powiedzia. Hannant widzia jak szybko sprawdza kolumny, rzdy, przektne. - To jest... bardzo dobre wykrztusi w kocu. - Tak - zgodzi si Hannant. - To jest doskonae. - Doskonae? Wszystkie kwadraty magiczne s doskonae. To ich urok, caa ich magia! - Szef spojrza w gr. - Owszem - przytakn Hannant - ale s doskonae i doskonalsze. Chciae, eby suma liczb w poszczeglnych

rzdach, kolumnach, przektnych dawaa ten sam wynik. - Masz to i co wicej. Liczby w rogach daj ten sam wynik, cztery kwadraciki w rodku te, rodkowe liczby na przeciwnych krawdziach, a gdy przyjrzysz si bliej, znajdziesz wicej. To jest niezwyke rozwizanie. Jamieson ponownie zajrza do kartki, zmarszczy brwi i po chwili umiechn si z zadowoleniem. - Gdzie jest teraz Keogh? - Za drzwiami. Mylaem, e zechcesz go zobaczy. Jamieson westchn, opad na fotel.

- W porzdku, George. Niech wejdzie ten twj cudak. Harry wszed, nerwowo przestpowa z nogi na nog przed biurkiem dyrektora. - Keogh - Jamieson stara si przybra przyjacielski ton. - Pan Hannant mwi, e niele orientujesz si w liczbach. - Na przykad ten kwadrat magiczny. Bawi si tym, czysto dla rozrywki, od czasu szkoy, gdy byem taki jak ty. Nie pamitam, abym kiedykolwiek znalaz lepsze rozwizanie. Cakiem nieze! Kto ci pomaga? Ucze spojrza prosto w oczy dyrektora. Wyglda na przestraszonego.

- Nie prosz pana. Nikt. - Rozumiem. A gdzie praca na brudno? Sdz, e nie zgaduje si tego ot tak, po prostu. Mam racj? - Nie, prosz pana - odpar Harry. Praca na brudno jest tam. Przekrelona. Dyrektor spojrza na kartk, podrapa si po swojej ysej gowie. Spojrza na Hannanta, potem na Keogha. - Ale tutaj liczby s zwyczajnie uoone po kolei. Nie rozumiem jak... - Prosz pana - przerwa Harry. Uwaam, e to logiczny pocztek. Doszedem do tego momentu i

wiedziaem ju, co musz zrobi. Dyrektor spojrzenia. i nauczyciel wymienili

- Dalej, Harry - ponagli Jamieson. - Prosz zobaczy, prosz pana. Jeli rozpisa liczby tak jak ja to zrobiem, to rosn na praw stron i do dou. Pomylaem: Jak przerzuci poow z nich z prawej na lew stron, a drug poow z gry do dou? I jak to zrobi jednoczenie? - To jest... logiczne - dyrektor jeszcze raz podrapa si po gowie. - Wic, co zrobie?

- Przepraszam? Zapytaem: Co zro-bi-e, chopcze? - Jamieson nienawidzi powtarza. Uczniowie powinni byli wsuchiwa si w kade jego sowo. Harry nagle zblad. Powiedzia co, ale nikt go nie dosysza. Zakaszla, jego gos opad o oktaw, przemwi w kocu. To nie by gos maego chopaka. - Ma pan to przed sob - powiedzia. - Nie widzi pan? W oczach Jamiesona dostrzeg nagle zy bysk. Odwrciem przektne to

wszystko. Kady inny sposb to gra przypadkw, metoda prb i bdw, szukanie po omacku. Dyrektor powsta gwatownie, wskaza drcym palcem na drzwi. - Hannant, pro-sz za-bra std te-go cho-pca! I niech pan tu wrci! Nauczyciel chwyci Keogha za rk i pocign na korytarz. Czu, e Keogh sabnie, chwieje si na nogach. Postawi go przy cianie. - Czekaj tu! - sykn. Dyrektor wyciera pot z czoa ogromn szkoln bibu. Patrzy uparcie

na rozwizanie Keogha i mrucza do siebie. - Odwrci przektne, hmm... Hannant zamkn za sob drzwi, Jamieson unis wzrok, by wyranie osabiony. - Ten cholerny upa - powiedzia, wskazujc na krzeso. - Tak, to okropne! W szkole jest jak w piecu. To niekorzystnie wpywa na dzieci. Jamieson zrozumia aluzj. Tak, ale to nie jest

usprawiedliwieniem dla zuchwaoci czy arogancji - On nie by zuchway - powiedzia. Myl, e po prostu stwierdzi fakt. Zupenie tak samo jak wczoraj, kiedy to spotkaem go przypadkowo. Nie unosi si, dopki nie przyprze si go do muru. Ten chopiec jest genialny, a udaje, e tak nie jest. Robi co moe, eby to ukry. - Ale dlaczego? Przecie to nie jest normalne. Wikszo chopcw w jego wieku lubi si popisywa. Moe jest niemiay? - Nie wiem - odpowiedzia Hannant. Jamieson zastanawia si, czy

rzeczywicie chopiec jest tak zdolny i czy ma wielkie intuicyjne skonnoci matematyczne. Opar si w fotelu. - Dobrze. Postanowione. Keogh opuci egzaminy, bo by chory. Porozmawiam z Jackiem Harmonem z collegeu. Zobaczymy, moe da si przygotowa dla niego osobny egzamin. Nic nie obiecuj, ale... - Lepsze to ni nic. Dzikuj, Howard. - Dobrze, dobrze. Dam ci zna jak co zaatwi. Hannant wyszed na korytarz, gdzie czeka Keogh.

*** Przez nastpne dwa dni prbowa bezskutecznie zapomnie o Harrym. W rodku nocy, w domu, podczas dugich jesiennych spacerw pojawiaa si moda, dziwnie dojrzaa twarz chopca. Bya wszechobecna. W pitkow noc, o trzeciej nad ranem nauczyciel przebudzi si. Wszystkie okna w domu byy szeroko otwarte, zapraszay kady znikomy podmuch wiatru. Hannant kry po pokojach w piamie. Obudzi si majc przed oczyma Harryego. We nie widzia, jak zmierza on przez szkolne podwrze w kierunku tylnej

bramy, idzie pod kamiennym ukiem, wchodzi w duszne aleje cmentarza. I nagle, chocia nadal byo parno, Hannant poczu chd. To uczucie nie byo mu obce: ten sam, majcy swe rda w podwiadomoci, dreszcz ostrzegajcy, e co poza ludzkimi wyobraeniami, co niesamowitego siedziao w Harrym. George modli si, aby chopiec przeszed kade egzaminy, jakie zgotuje dla niego Jack Harmon, dyrektor collegeu w Hartlepool. Chcia, eby chopcu powiodo si jak najlepiej. Tak bardzo pragn, eby Keogh znikn ze szkoy, opuci rodowisko tych zwyczajnych, normalnych chopakw z Harden.

Czu, e co jest nie tak z Harrym Keoghem, co czego on nie moe obj rozumem, co co szukao sobie ujcia na zewntrz i w kadej chwili mogo eksplodowa z niewyobraaln energi. Postanowi zbada pochodzenie Keogha, odkry, co tylko si da z przeszoci chopca. Chwilami myla, e moe wszystko jest w porzdku i caa sprawa jest po prostu podem jego przewraliwionej wyobrani. Ostatnio le sypia. Dobijaa go nuca i monotonna praca w szkole. Nie mg poj, dlaczego jaki uparty wewntrzny gos powtarza mu, e Keogh jest odmienny. Czasami chopiec wpatrywa

si w niego oczyma, ktre przypominay spojrzenie jego zmarego, dawno pogrzebanego ojca...

*** Dziesi dni pniej doszo do tragedii. Chopcy wraz z Grahamem Laneem Dorothy Hartley i Gertrud Gower poszli na co wtorkow, popoudniow wycieczk na pla. Sierant chcc rzekomo zerwa gatunek rzadkich kwiatw, a prawdopodobnie zaimponowa ukochanej, wspi si na skay. Gdy ju by w poowie drogi, na zdradliwej cianie klifu, kamienie obsuny si pod

nim. Prbowa jeszcze chwyci si kruchej skay, zawadzi stopami o wystp i run w d, na kamienist pla. Ponis mier na miejscu. Byo to tym bardziej przejmujce, e Sierant i Dorothy Hartley dzie wczeniej ogosili swoje zarczyny. Zamierzali si pobra na wiosn. W pitek go chowano. aden z nauczycieli nie czeka, a grb zostanie usypany do koca. Skadano popiesznie konwencjonalne kondolencje Dorothy Hartley. Gdy odeszli grabarze i pooono ostatnie wiece, ostatni aobnik usiad na pobliskim grobie z gow opart w doniach. Matowe niebieskie oczy patrzyy na kopiec zza

okularw. Z wyczekiwaniem...?

*** Howard Jamieson - tak jak obiecywa - postara si o zgod na dodatkowy egzamin dla Harryego Keogha. Test uoono specjalnie, aby zbada werbaln, przestrzenn i matematyczn percepcj chopca. Mia si odby w collegeu w Hartlepool pod cisym nadzorem Harmona, dyrektora szkoy. Wie ta rozesza si szybko i Harry sta si obiektem zawistnych artw i przytykw.

Ju nie nazywano go okularnikiem. Zyska nowe przezwisko - Faworyt. Rozpowszechni je Stanley. To sugerowao, e Harry sta si ulubiecem dyrektora i nauczyciela matematyki. Za pomoc swoich perfidnych metod, w ktrych Stanley by mistrzem, wczajc w to groby i szanta, przekona nawet bardzo opornych chopakw, e co jest nie tak z nagym odkryciem Harryego. Zastanawia si dlaczego ten Faworyt - mia prawo do specjalnych egzaminw? Inni te byli wtedy chorzy. A czy potraktowano ich w ten sam sposb? Nie. Tylko dlatego, e ten rozmarzony wypierdek ma ukady z

nauczycielami. Kto zbiera z zapaem mierdzce muszle dla tej starej rury Gower? Okularnik Keogh. Za kim wstawia si stary Sierant? Za nim. A teraz, gdy zacz co rozumie z matematyki, to nawet zawszony Hannant stan po jego stronie! Do tego wszystkiego doszy te gosy tych, ktrzy nie mogli podej do egzaminw z wasnej winy i tych, ktrzy nie zdali. Wkrtce Stanley mia za sob spor grup dnych odwetu chopcw. Zaniepokojony Jimmy Collins wyrazi si gono, e co tu mierdzi. Przyszed nastpny wtorek, tydzie po mierci nauczyciela gimnastyki. Uczniowie znw wyruszyli na pla po

kamienie. To bya ostatnia wyprawa przed zim. Na pocztku pomys wydawa si dobry, ale z czasem tak chopcy, jak i nauczyciele stawali si nim coraz bardziej znudzeni. mier Lanea kada dodatkowy cie na wyprawach. Opiekunkami byy tym razem: panna Gower i Jean Tasker (nauczycielka fizyki, starsza od Gower, ale mniej przykra) - zastpujca Dorothy Hartley. Jak zwykle, gdy zebrano ju kamienie i uoono w kupk, pozwolono chopcom na dowolne zabawy przed powrotem do szkoy. Nastrj nie by jednak tak beztroski, jak niegdy. Gigi Gower (tak nazywali j chopcy z

powodu inicjaw) pouczaa nie umiejcych pywa. Hannant i Tasker stali na brzegu morza, zbierali muszelki i biae kamyki. Gawdzili dla zabicia czasu. Wtedy Stanley, nie mogc ju duej powstrzyma w sobie zoci, dojrza okazj, by da Keoghowi nauczk. Harry odczy si i przechadza w zamyleniu po play. Gdy spojrza w gr, dojrza Greena i grup innych chopcw. - Prosz, prosz. Czy to nie nasz may ulubieniec belfrw, may okularnik Keogh z garstk muszelek dla starej, zwariowanej Gigi. Jak leci, okularniku? Uwaasz, e masz szans zda

specjalny egzamin, ktry dla ciebie szykuj? - Liczysz, e zdasz, okularniku? powiedzia inny z chopcw. Przepchn ci, co? - To Faworyt - rzuci trzeci. - On musi zda! Ulubieniec nauczycieli miaby obla? Jimmy Collins wyciera si rcznikiem po kpieli, kiedy zorientowa si, e dzieje si co niedobrego. Zosta w tyle, zacz si popiesznie ubiera. - No? - Green pchn Harryego w piersi. - Co o tym mylisz, czterooki? Przepuszcz ci przez ten mieszny

egzamin i pozwol odej od nas, od brzydkich, zych chopcw z Harden? Harry zatoczy si po nastpnym pchniciu, muszle wypady mu z rk. Stanley skoczy i zgnit je butami, ze zoci. - Gwniany, tchrzliwy, nauczycielski maminsynku - szydzi. - Faworyt starego Jamiesona. Rozmazany marzyciel. - Skocz zasrana pao - Keogh odwrci si twarz do niego. - Chcesz, ebym ci oszpeci? - Coo? - Green myla, e si przesysza. - Co powiedziae, Keogh?

- Dlaczego nie zostawisz go w spokoju? - powiedzia Jimmy, ju ubrany, przepychajc si przez chopcw. - Nie mieszaj si, Jimmy - powiedzia stanowczo Harry. - Wszystko w porzdku. - Wszystko w porzdku? - wykrzykn Stanley. - A ja twierdz, e nie, mj synu! I zaraz ci to udowodni! Wraz z ostatnim sowem zamierzy si, Harry zrobi unik, ruszy do przodu i dgn go wyprostowanym ramieniem. Stanley zgi si wp jak scyzoryk, tu przed kolana Keogha, ktre wanie szykoway si do nastpnego ciosu.

Uderzenie byo szybkie jak strza z pistoletu. Green upad na plecy z rozoonymi ramionami. Harry podszed bliej, Green oszoomiony - usiowa si podnie. Potrzsn chwiejnie gow. Krew cieka mu z rozbitego nosa. Oczy szkliy si od wzbierajcych ez. - Ty...ty...ty...! - splun krwi. Harry pochyli si nad nim i pokaza zacinit pi. - Co? - warkn. - No, dalej! Powiedz co. Daj mi powd, a ci przyo. Nic nie powiedzia. Dotkn drc

rk zamanego nosa i rozcitej wargi. Szlocha. Ale Harry jeszcze nie skoczy. Chcia da mu nauczk. - Suchaj! - powiedzia. - Jeli jeszcze raz nazwiesz mnie okularnikiem albo Faworytem, jeli si w ogle do mnie odezwiesz, tak ci spior, e bdziesz plu zbami przez miesic. Zrozumiae, gnojku? Stanley - niedawno tak pewny siebie zapaka jeszcze aoniej. Harry unis wzrok, spojrza na pozostaych chopcw. Zdj okulary i woy je do kieszeni. Nie mia ju zeza.

Nie potrzebowa wcale okularw. - Co powiedziaem jemu, dotyczy i was. A moe kto chce si ze mn sprbowa...? Jimmy Collins stan przy Harrym. - Albo z nami - powiedzia. Chopcy milczeli zaskoczeni. Nie spodziewali si takiego obrotu wydarze. Powoli zaczli si rozchodzi, rozmawia, mia si nerwowo, artujc jakby nic si nie stao. - Harry - powiedzia cicho Jimmy nigdy czego takiego nie widziaem!

Walczye jak prawdziwy mczyzna! Bie si jak dorosy facet, jak Sierant, gdy robi pokazy na gimnastyce. - Szturchn Harryego okciem ostronie w ebra. - Hej, wiesz, co? Jeste odlotowy. Jeste naprawd odlotowy!

*** Dwa tygodnie pniej Harry przystpi do egzaminw. Pogoda na pocztku wrzenia bya okropna. Nieustannie padao. Deszcz la take w dniu egzaminu, walc w szyby okien gabinetu dyrektora collegeu. Harry siedzia za ogromnym biurkiem

zawalonym papierami. Sam Jack Harmon nadzorowa egzamin. Czyta przy tym zapiski z ostatniego zebrania rady pedagogicznej. Od czasu do czasu podnosi wzrok, rzuca okiem na chopca i zastanawia si. Tak naprawd wcale nie chcia Harryego w collegeu. Nie z osobistych pobudek, nie dlatego, e wymuszono na nim zgod na sprawdzenie chopca, ktry przegapi termin, ale dlatego, e mogo to stworzy kopotliwy precedens. I tak narzeka na brak czasu, a tu jeszcze dodatkowa praca. Egzaminy to egzaminy - s wyranie ogaszane co roku.

Z drugiej strony, Howard Jamieson by jego przyjacielem ze starych czasw. Harmon mia u niego spory dug wdzicznoci. Gdy Jamieson po raz pierwszy poruszy ten temat, Harmon przyj prob niechtnie. W kocu jednak zainteresowa si i chcia zobaczy tego nastoletniego geniusza osobicie. Szuka wyjcia z tej sytuacji. Zawsze to niewygodny przypadek. Sam wic uoy pytania, wybra najtrudniejsze zadania z ostatnich szeciu lat. Prawdopodobnie taki chopiec jak Keogh nie bdzie mia szansy na ich rozwizanie. Dodatkowego egzaminu nie

planowano, wic Harmon mg zaspokoi ciekawo, przekona si co do zdolnoci Keogha i jednoczenie unikn zamieszania. Z zadum obserwowa, jak chopiec pracuje nad papierami. Mia godzin czasu na kady temat i dziesiciominutowe przerwy dla odpoczynku. Pierwszy by test z angielskiego, potem matematyka. Keogh pracowa ciko. Marszczy brwi, gryz owek, pisa przepisywa. Gdy upyn czas, jeszcze nanosi poprawki. Zadania z matematyki z pewnoci zbity go z tropu, co chwila to prbowa co pisa, to odkada piro. Przez chwil skroba zawzicie, zaraz

prostowa si i patrzy w okno, blady i spokojny. Wyglda na zmczonego. Nagle zacz pisa jak natchniony. Harmon rozumia jego napicie i podniecenie - pytania byy bardzo trudne. Sze zada, wykonanie kadego z nich zajoby pitnacie minut, gdyby chopak by zaawansowany w programie. Jednego Harmon nie mg zrozumie; dlaczego Keogh tak si mczy? Dlaczego przystpowa do szaleczych atakw na kartk papieru, tylko po to, by za chwil opa z si? O czym tak duma, patrzc w okno? Gdzie bdziy jego myli, gdy na twarzy pojawia si

wyraz rozmarzenia, oddalenia? Dyrektor spojrza na zegarek, mino trzydzieci pi minut. Keogh opar si znowu, opuci ramiona, oczy mia na p przymknite. Harmon cicho wsta i przeszed po sali. Stary, cienny zegar tyka miarowo. Harmon podszed do chopca i spojrza mu przez rami, oczy mu si rozszerzyy ze zdumieniem, pochyli si, by lepiej zobaczy. Keogh usysza jego zdziwiony szept, ale nie zareagowa. Siedzia spokojnie, patrzc na strugi deszczu spywajce po szybach. Harmon po chwili wrci do swojego biurka, otworzy szuflad i wyj rozwizania zada. Okazao si, e

ucze odpowiedzia poprawnie na wszystkie zadania. Co wicej, rozwiza je z minimaln iloci oblicze na brudno, prawie zupenie omijajc znane wzory. Dyrektor Harmon wzi dugi, gboki oddech. Osupiay wpatrywa si w wydrukowane odpowiedzi. Ogrom oblicze, sprawnie przeprowadzonych rozwiza. Ostronie woy papiery z powrotem do szuflady. Gdyby nie to, e by tu przez cay czas, podejrzewaby, e chopak oszukuje. Ale przecie nie opuci sali ani na chwil! Wic... co to ma znaczy? Intuicja. Howard Jamieson nazwa

Keogha intuicyjnym matematykiem. Harmon chcia przekona si jak dziaa ta intuicja podczas nastpnej czci egzaminu. Postanowi porozmawia z Jamiesonem i Georgem Hannantem, ktry pierwszy zwrci uwag na talent chopca. Keogh by po prostu genialny nauczyciele mieli racj, nie wiedzieli tylko, e jego geniusz zmierza w zupenie innym kierunku, ni ktokolwiek mg podejrzewa.

***

Jack Harmon by niskim, tustym, owosionym mczyzn. By szpetny, ale promieniowa dobroci. Mia natur poprawnego dentelmena i bystry umys. W modoci zna ojca Georga Hannanta, ktry w tym czasie by dyrektorem w Harden i naucza matematyki. Harmon pracowa wtedy w maej szkce w Morton, innej grniczej wiosce. Przez te wszystkie lata spotyka si z modym Hannantem i patrzy jak doroleje. Nie zdziwi si, gdy w kocu pody w lady ojca. Nie mg y bez szkoy. Mody Hannant - tak zawsze myla o nim. mieszne, bo George ju od dwudziestu lat by nauczycielem.

Harmon wezwa go do swojego collegeu w Hartlepool, aby porozmawia o utalentowanym uczniu. Spotkali si tu po egzaminie. Harmon mieszka nieopodal i zaprosi modszego koleg na lunch. Jego ona widzc, e rozmawiaj o sprawach zawodowych podaa posiek i wysza. - Mam nadziej, e nie obrazie si, e wezwaem ci w ten sposb. Wiem, e masz duo roboty u Howarda. - Nie ma sprawy. On sam mnie dzi zastpuje. Lubi si czasami tym zajmowa! Mwi, e tskni za zwykymi lekcjami i w kadej chwili zamieniby swj gabinet na klas pen

chopcw. - O tak! A my nie? - zamia si Harmon. - Ale pienidze George, pienidze! I sdz, e jeszcze sprawa prestiu. Dowiesz si, co on czuje, gdy sam zostaniesz dyrektorem. A teraz opowiedz mi o Keoghu. To ty go odkrye, prawda? - Prawd mwic odkry si sam odpar Hannant. - Jakby obudzi w sobie moliwoci. Jak spniony na starcie biegacz... - ... ktry przeciga wszystkich w mgnieniu oka, co? - O! - powiedzia Hannant. Jeszcze

nie zna wynikw egzaminu Harryego. Obawia si, e chopak moe sobie nie poradzi. Co intrygujcego byo w zachowaniu dyrektora. - Zda? - zapyta wprost. - Nie - zaprzeczy gow Harmon. Nie zda, a szkoda. Angielski! Prbowa - nie udao si, ale... Umiech na twarzy Hannanta zamar. -... ale bior go do siebie - dokoczy Harmon. Ich spojrzenia spotkay si. Na podstawie wynikw z pozostaych czci egzaminu. - Jak sobie z tym poradzi?

- Przyznaj, daem mu najtrudniejsze zadania, jakie tylko mogem znale. On je po prostu zmiady. Jedynym jego bdem byo niekonwencjonalne podejcie, jeli mona to uzna za bd. Nic sobie nie robi z oglnie przyjtych wzorw. Dokadnie wiem, o co ci chodzi pomyla Hannant. - O tak! Dokadnie tak - odezwa si gono. - Mylaem, e to dotyczy tylko matematyki, ale to samo stao si podczas nastpnej czci. Mona to nazwa testem przestrzeni czy inteligencji. Rzecz polega na

sprawdzeniu moliwoci intelektu. Uwaam odpowied na jedno z pyta za szczeglnie interesujc, nie odpowied sam w sobie, ale sposb w jaki doszed do rozwizania. Zadanie dotyczyo trjkta. - Tak? - zapyta Hannant wkadajc nieuwanie do ust kawaek pieczonego kurczaka. - Wic jak do tego doszed? - Oczywicie, mona to zadanie rozwiza przy pomocy prostej trygonometrii... albo wzrokowo. To byo proste zadanie, a jednak mnie zastanowio. Poka ci. Odsun talerz, wyj piro narysowa na papierowej serwetce: i

- Odcinek AD jest poow odcinka AC, odcinek AE to poowa odcinka AB. Ile razy trjkt ABC jest wikszy od trjkta ADE. Hannant dorysowa:

- Cztery razy. powiedziae.

Wzrokowo,

jak

- Zgoda, ale Keogh nie dorysowa przerywanych linii. Po prostu zna odpowied. Zatrzymaem go i zapytaem

jak to zrobi. Wzruszy wtedy ramionami i powiedzia: P razy p - to wiartka. Mniejszy trjkt jest cztery razy mniejszy od duego. Hannant umiechn si. - To typowe dla Keogha - powiedzia. - To wanie zwrcio moj uwag na niego. Ignoruje wzory, przeskakuje etapy procesu rozumowania. Powany wyraz twarzy Harmona nie zmieni si. - Jakie wzory? - zapyta. - Czy on przerabia trygonometri? - Nie. Mielimy wanie zacz.

- Wic nie zna tego wzoru? - Nie, nie robilimy tego jeszcze. Hannant zmarszczy brwi. - Ale zna! Tak jak my! - Przepraszam? - Hannant nie nada za rozumowaniem dyrektora. - Zapytaem go: Keogh, wszystko si zgadza, ale gdyby to nie by trjkt prostoktny? Gdyby by na przykad taki? I narysowa:

- Powiedziaem mu - kontynuowa -

odcinek AD jest poow odcinka AB, odcinek BE jest rwny jednej czwartej odcinka BC. Keogh spojrza i wypali: Jedna sma. Jedna czwarta razy jedna druga. A potem dorysowa:

- Co starasz si udowodni? Hannant siedzia z napitym wyrazem twarzy. - Czy to nie oczywiste? To jest wzr. On sam do tego doszed, podczas egzaminu! - To wcale nie musi by takie niepojte jak mylisz. Powiedziaem ju,

e niedugo zaczynamy trygonometri. Keogh zna program. Moe co poczyta na zapas? - Tak? - Harmon umiechn si ironicznie. Wycign rk przez st i klepn koleg po ramieniu. - W takim razie, George, wywiadcz mi przysug i przelij ksik, z ktrej on korzysta, dobrze? Bardzo chciabym j zobaczy. Rozumiesz, w cigu tych lat nauczania w szkole nie spotkaem takiego wzoru. Moe zna go Archimedes, Euklides albo Pitagoras, ale nie ja! - Co? - Hannant jeszcze raz spojrza na rysunek, tym razem dokadniej. - Ale ja znam. To znaczy, rozumiem zasad Keogha. Musiaem gdzie to ju

widzie, musiaem... Ucz trygonometrii od dwudziestu lat. - Mj mody przyjacielu. Ja te ucz, nawet duej. Posuchaj, wiem wszystko o sinusach, cosinusach, tangensach. Dokadnie rozumiem trygonometryczne proporcje, nie s mi obce podstawowe i skomplikowane wzory matematyczne. Podobnie jak tobie. Moe znam si na tym lepiej, ale nigdy nie widziaem tak jasno przedstawionego wzoru, tak logicznie, tak profesjonalnie sformuowanego. Tak! Nie mona powiedzie, e Keogh odkry wzr, bo nie odkry. Tak samo jak Newton nie odkry grawitacji. To jest stae jak pi. Zawsze byo. Keogh pokaza nam, e to

jest! - Wzruszy bezradnie ramionami. Nie wiem jak to lepiej wytumaczy. - Wiem o czym mylisz - odrzek Hannant. - Nie musisz dalej wyjania. To ci wanie powiedziaem; on widzi wszystko na wskro. - Ale to jest wzr! - naciska Harmon, przerywajc tok myli Hannanta. Specyficzny, ale zawsze wzr. I pytam: co jeszcze, czy s w nim inne podstawowe zasady, na ktre nie natknlimy si do tej pory, reguy czekajce na waciwy bodziec, by mogy zaistnie. Bior Keogha do collegeu! - Ciesz si, e go przyjmujesz. - Ju

chcia si zwierzy, e trapi go dziwne myli zwizane z chopcem, ale powstrzyma si. - Nie sdz, e mgby si zrealizowa u nas, w Harden. - Tak, rozumiem - odpar Harmon zamylajc si. - Moesz by pewny, e zrobi wszystko, by chopiec si u nas rozwin. Obiecuj. Opowiedz mi o nim. Co wiesz o jego pochodzeniu?

*** W drodze powrotnej do Harden, siedzc za kierownic swojego forda, Hannant myla o tym, co powiedzia Harmonowi o dziecistwie i

wychowaniu Keogha. Harry spdzi mode lata w domu krewnych. Wuj mia sklep kolonialny na gwnej ulicy, ciotka bya gospodyni domow. Dziadek Keogha by Irlandczykiem. Przenis si z Dublina do Szkocji w 1918 roku, pod koniec wojny. Pracowa na budowach. Babka bya z pochodzenia Rosjank, ucieka przed rewolucj i osiada w Edynburgu. Zamieszkaa w duym domu nad morzem, tam spotka j Sean Keogh. Pobrali si w 1920 roku. Trzy lata potem urodzi si Michael, wuj Harryego, a w 1931 roku jego matka, Mary Keogh. Sean Keogh by surowym ojcem, chcia wcign syna w budownictwo (czego ten nienawidzi),

zmusza do cikiej pracy od czternastego roku ycia. Natomiast dosownie szala za crk. To wywoao zazdro brata wobec siostry. Michael majc 19 lat uciek na poudnie i zacz wasne ycie. Zanim Mary skoczya 20 lat, szalona mio ojca do crki obrcia si w nieopanowan zaborczo. Odci j od wiata zewntrznego, pozostawaa w zupenej izolacji. Pomagaa w pracach domowych mamie, rosyjskiej arystokratce. Ponadto regularnie braa udzia w podejrzanych seansach. Natasza Keogh bya z nich powszechnie znana. Latem 1953 roku stao si

nieszczcie. Sean Keogh zgin w wypadku. ona, ktra dobiegaa pidziesitki, zacza chorowa. Sprzedaa sklep i odsuna si od ycia towarzyskiego. Okazyjnie organizowaa seanse, ya z odsetek bankowych. Dla Mary mier ojca bya pocztkiem wolnoci, jakiej dotychczas nie zaznaa. Wyzwolia si. Przez nastpne dwa lata ya ze skromnego stypendium. Wiosn 1955 roku spotkaa, starszego o 25 lat, bankiera z Edynburga. Pobrali si. On nazywa si Gerald Snaith. yli w duej posiadoci niedaleko Bonnyrigg. W tym czasie stan zdrowia matki Mary zacz si pogarsza, lekarze stwierdzili raka.

Odtd Mary Keogh poow czasu spdzaa opiekujc si matk w domu nad brzegiem morza w Edynburgu. Harry Keogh urodzi si jako Harry Snaith w dziewi miesicy po mierci babki, w 1957 roku. W rok pniej w swym gabinecie bankowym zmar na atak serca jego ojciec. Mary Keogh bya silna i jeszcze moda. Sprzedaa dom rodzinny nad morzem, bya jedyn spadkobierczyni majtku ma. Chcc wyrwa si na jaki czas z Edynburga, wiosn 1959 roku przyjechaa do Harden i wynaja dom. Duo czasu spdzia z bratem i jego on. Pogodzili si. Poniewa nie najlepiej mu si wiodo w interesach,

swoj gotwk pomoga przezwyciy kopoty.

mu

Michael Keogh wyczu smutek i beznadziejno ycia siostry. Gdy prbowa docieka, co j gryzie, przypomniaa mu o szstym zmyle jakim bya obdarzona ich matka. Twierdzia, e odziedziczya po niej t cech. Ten zmys mwi jej, e wkrtce umrze. Baa si o przyszo syna. O to, co si z nim stanie, jeli ona umrze. By jeszcze maym chopcem. Michael Keogh i jego ona nie mogli mie dzieci. Wiedzieli o tym przed lubem, a jednak pobrali si. Uznali, e

nie jest to najwaniejsze, skoro najbardziej liczy si uczucie. Czasami rozwaali adopcj. W tych okolicznociach brat przyrzek zaopiekowa si dzieckiem, cho nie dawa wiary przeczuciom siostry. Ta obietnica miaa przede wszystkim uspokoi j. W tym czasie Mary spotkaa i zostaa omotana przez mczyzn niewiele od siebie starszego. Nazywa si Wiktor Szukszin. By to rosyjski dysydent, ktry uciek na Zachd w poszukiwaniu azylu politycznego. Pobrali si w 1960 roku i zamieszkali w Bonnyrigg. Ojczym Harryego by lingwist, dawa prywatne lekcje rosyjskiego i

niemieckiego w Edynburgu. Nowe maestwo nie miao problemw finansowych. Oboje oddali si yciu bez trosk, zaspokajali swoje pragnienia, robili to, co lubili. Szukszin take by zainteresowany paranormalnoci, podobnie jak Mary. Michael Keogh pozna go dopiero na lubie siostry, potem jeszcze raz widzieli si na wakacjach, a potem na jej pogrzebie. Zim 1963 roku Mary Keogh zmara - jak przepowiedziaa - w wieku 32 lat. Jej rodzina nie lubia Sukszina. Co ich od niego odrzucao, moe to, co przycigao Mary Keogh? Jej mier bya czym dziwnym. Mary utona pod lodem, pochonita przez

rzek. Wiktor by razem z ni, ale nie mg pomc. Oszalay pobieg po ratunek - na prno. Pynca pod lodem rzeka miaa wiele spokojnych miejsc na brzegach, gdzie moga wynie ciao. Czekano do roztopw. Bezskutecznie. Woda nanosia duo muu z okolicznych wzgrz. Sdzono, e przykry ciao. Mary Keogh nigdy nie odnaleziono. Michael wypeni obietnic. Harry zamieszka u niego w Harden. Szukszin musia na to przysta, zreszt nie lubi dzieci i nie by zdolny do samodzielnego wychowywania chopca. Z woli matki Harry otrzyma spory spadek, dom w

Bonnyrigg dosta si Rosjaninowi, ktry powrci do swoich lekcji. Ani razu nie wyrazi chci zobaczenia Harryego, ani o niego nie pyta. Historia rodzinna, mimo e dramatyczna nie mwia nic specjalnego o Harrym Keoghu. Jedyn rzecz, ktra bardziej zainteresowaa Hannanta byy szczeglne skonnoci jego babki i matki do zjawisk paranormalnych. Mary bya przekonana, e odziedziczya moc po matce, Nataszy Keogh. Jaki czas potem, gdy Harry opuci szko dla chopcw w Harden i przeszed do collegeu w Hartlepool, Hannant natkn si na ostatni odmienno dotyczc chopca.

Na strychu staa stara, drewniana skrzynia pena ksiek, papierw, zapiskw ojca z nauczycielskich czasw. Hannant natkn si na ni, gdy poszed naprawia dach. Bya solidnie zbudowana. Ciemne drewno, mosine okucia i zawiasy nadaway jej starowiecki wygld. Obejrza stare fotografie, odoy rzeczy, ktre ewentualnie przydayby si do pracy w szkole. Znalaz stary, oprawiony w skr notes, peen notatek. Ukad i styl prac ojca zastanowi go... W jednej chwili w znany, niewytumaczalny chd otoczy go. Zadra, usiad gwatownie. Ciao

zesztywniao. Jak w transie. Zamkn notes ojca i szybko zbieg na d. Wpad zdyszany do salonu, gdzie w kominku bucha ogie. Bez zastanowienia rzuci zeszyt w pomienie. Tego samego dnia zebra notatki i ksiki Keogha, by przesa je do colle geu. Wzi najnowszy zeszyt i przejrza przelotnie kilka stron. Zamkn go i take wrzuci do ognia.

Rozdzia czwarty

Latem 1972 Dragosani wrci do Rumunii. Wyglda wietnie w modnej, spranej koszuli bez konierzyka, w dobrze skrojonych spodniach. Mia na sobie poyskujce, czarne buty o ostrych, spiczastych czubach, marynark w krat z duymi kieszeniami. Byo upalne popoudnie. Dragosani

znajdowa si teraz na obrzeach wioski, nieopodal drogi czcej miejscowoci Corabia i Calinesti. Sta nieruchomo oparty o samochd. Patrzy na bezadnie rozrzucone wiejskie chaupy. Dookoa rozcigay si pola uprawne. Wyglda jak bogaty turysta z Zachodu, moe z Turcji czy Grecji. Z drugiej strony, woga czarna jak jego buty, nasuwaa inne skojarzenia. Turyci jednak s wszystkiego ciekawi, krc si bezustannie, a on patrzy spokojnie, jakby okolica bya mu dobrze znana. Waciciel zagrody, Hzak Kinkovsi, nadszed od strony budynku gospodarczego, gdzie wanie skoczy

karmi kurczaki. Zdziwi si, bo oczekiwa turystw dopiero pod koniec tygodnia. Co to za jeden? - pomyla podejrzliwie. Moe to urzdnik z Ministerstwa Gospodarki Terenowej, jaki zasrany sugus tych bolszewickich przemysowcw. Musz na niego uwaa. - Kinkovsi? - zapyta przybysz - Hzak Kinkovsi? Powiedzieli mi w Ionestasi, e masz pokoje. Rozumiem, e ten budynek - wskaza na chwiejcy si kamienny dom przy brukowanej drodze to pokoje gocinne. Kinkovsi poblad i udawa, e nic nie rozumie. Zmarszczy brwi i przyglda

si Dragosaniemu, zbierajc myli. Nie zawsze deklarowa swoje dochody z turystyki, przynajmniej nie wszystkie. - Tak, nazywam si Kinkovsi. Mam pokoje, ale o co chodzi? - Mog zosta czy nie? - Przybysz by zmczony i niecierpliwi si. Kinkovsi dostrzeg, e jego odzie, na pierwszy rzut oka modna i elegancka, bya wygnieciona po dugiej podry. - Wiem, e jestem o miesic za wczenie, ale przecie nie masz jeszcze goci. O miesic za wczenie! - teraz

gospodarz przypomnia sobie. - Aha! To pan jest ten Herr z Moskwy. Pyta pan w kwietniu, zamwi pokj, ale nie przysa zaliczki. Herr Dragosani? Rzeczywicie wczenie, ale witam i zapraszam. Przygotuj kwater. A moe dam panu na razie pokj angielski. Ile czasu pan tu zostanie? - Przynajmniej dziesi dni - odpar. Jeli masz czyst pociel, znone jedzenie i jeli twoje rumuskie piwo nie jest zbyt gorzkie. - Spojrza ostro, nieprzyjemnie. Kinkovsi speszy si i zagodnia. - Mein Herr - zacz mamrota

gospodarz - moje pokoje s tak czyste, e mona je z podogi. Moja ona gotuje wymienicie. Moje piwo jest najlepsze w Karpatach Poudniowych. A nasze maniery s lepsze ni u Rosjan. Dragosani zamia si i wycign rk. - artowaem. Lubi wiedzie jacy naprawd s ludzie. Lubi te ducha walki. Jeste typowym synem swego kraju, Kinkovsi. Nosisz chopskie ubranie, ale masz dusz wojownika. Mylisz, e jestem Rosjaninem? Z takim nazwiskiem? Ty jeste tu bardziej obcy ni ja. Masz obce nazwisko, dziwny akcent, mwisz do mnie Herr. Jeste Wgrem, tak?

Kinkovsi przyjrza si twarzy Dragosaniego. Pocztkowa niech znikna. Poczu do niego sympati. Ten czowiek ma poczucie humoru pomyla. - Mj pradziad pochodzi z Wgier powiedzia ujmujc rk gocia i potrzsajc j wylewnie. - Ale moja prababka bya z Wooszy. A co do akcentu, to jest miejscowy. W cigu ostatnich dziesicioleci przybyo tu wielu Wgrw, wikszo osiedlia si na stae. Jestem Rumunem, nie mniej ni ty. Nie jestem tylko tak bogaty. - Zamia si ukazujc te, zniszczone zby. - To prawda mona powiedzie, e jestem

wieniakiem. Herr! Wolaby, ebym nazywa ci Towarzyszu? - Na Boga, tylko nie tak odpowiedzia szybko Dragosani. Mein Herr wystarczy, dzikuj Rwnie si zamia. - No poka mi angielskie pokoje. te

Kinkovsi prowadzi przybysza do wysokiego, pokrytego spadzistym dachem domu gocinnego. - Mam mnstwo pokoi, cztery na kadym pitrze. Moesz wynaj kilka jeli chcesz. - Jeden wystarczy - rzuci Dragosani. - Byle z toalet i azienk.

- Mae mieszkanko, tak? Znajdzie si. Pokj na poddaszu, z osobn toalet i azienk. Bardzo nowoczesny, naprawd! ciany na parterze byy odnowione, pokryte wie cementow zapraw w kolorze piasku. Wysze partie miay pierwotn, kamienn elewacj. Dom wyglda na ponad trzysta lat. Spodoba si Dragosaniemu, przenosi go w przeszo, do korzeni. Kinkovsi zaprosi do wejcia. - Prosz tu pozosta - powiedzia. Pjd na gr i przygotuj pokj. To nie potrwa dugo.

Dragosani zrzuci buty, powiesi marynark na drewnianym krzele. Opad na ko. wiato soca wpadao przez owalne okno. - Nie byo mnie tu przez p ycia. Ale mio wraca. Od trzech lat przyjedam tu na jaki czas. Tak bdzie jeszcze przez cztery lata... - O? Ma pan zaplanowan przyszo na cztery przysze sezony. A co potem? zapyta gospodarz zbiegajc ze schodw. Dragosani wycign si na ku, pooy donie pod gow, spojrza na niego zmruonymi oczyma.

- Badam miejscow histori odrzek. - To zajmie mi jeszcze cztery sezony. - Caa ta okolica to historia! Czy to jest paski zawd - badanie historii? - Nie - potrzsn gow. - W Moskwie mam... zakad pogrzebowy. Historia to moje hobby. - Acha! - sapn Kinkovsi. - Zajm si te posikiem. Toaleta jest w korytarzu... Urwa nagle i spojrza na lecego mczyzn. Przybysz mia zamknite oczy. W pokoju byo cicho i spokojnie. Kinkovsi podnis klucze od samochodu gocia porzucone na pododze przed

kiem. W milczeniu opuci pokj i zamkn za sob ostronie drzwi. Wychodzc rzuci ostatnie spojrzenie. Przybysz spa.

*** Za kadym razem Dragosani wybiera inn kwater, ale zawsze w pobliu miasta, ktre nazywa swoim domem. Nie chcia by rozpoznany. Myla o uywaniu innego nazwiska, pseudonimu, ale odrzuci ten pomys. By dumny ze swego nazwiska i ze swojego pochodzenia. Nie z powodu miasta Dragasani i jego geograficznego pooenia, ale dlatego, e tutaj zosta

znaleziony. Jego ojcem byy szczyty gr Transylwanii, matk yzna, ciemna ziemia. Mia swoj wersj o prawdziwych rodzicach. To, co zrobili, byo prawdopodobnie najlepszym rozwizaniem. Wyobraa ich sobie jako Cyganw, modych kochankw wyrzuconych z taboru. Ich mio nie moga przezwyciy rodzinnych wani, a oni kochali si nade wszystko. Dragosani urodzi si i zosta porzucony. Niedawno chcia odnale nieznanych rodzicw i dlatego tu przyjecha, cho zdawa sobie spraw, e byo to niemoliwe do wykonania. Przez Rumuni od wiekw przetaczay si

tysice Cyganw, przez wszystkie jej krainy: Star Wooszczyzn, Transylwani, Modawi. Wszystkie te regiony posiaday pewien rodzaj naturalnej autonomii, wasny charakter. O tym myla Dragosani, gdy zasypia. We nie widzia obrazy z dziecistwa zanim opuci Rumuni, by dokoczy edukacj. By samotnikiem, y wasnym yciem. Wdrowa tam, gdzie inni bali si pj, gdzie nie wolno byo im chodzi... Ciemny i gsty las spywa po stromych i krtych stokach wzgrz. Borys odwiedzi to miejsce tylko raz, w trzy dni przed swoimi sidmymi urodzinami (przed sidm rocznic jego

znalezienia, jak mawia przybrany ojciec). Prezentem urodzinowym bya podr do Dragasani. Poszed tam do maego kina. Krtki rosyjski film teraz ju zamazywa si w pamici. Przypomina sobie te jak szalon jazd w wesoym miasteczku. To byo przeraajce i ekscytujce zarazem. To byo nieuczszczane miejsce, zupenie opustoszae. Dlatego te Borys tak bardzo je lubi. Nie wycinano tu drzew od prawie piciuset lat, aden gajowy nie opiekowa si tymi poronitymi sosnami stokami. Promienie soca rzadko przebijay si przez gszcz krzeww i drzew. Tylko ciche gruchanie lenych gobi i szelest

pezajcych jaszczurek sporadycznie zakca cisz. Wok wiroway pyki nasion, szyszki i igy zacielay ziemi. Wzgrza znajdoway si na starej wooskiej rwninie. Przypominay swoj rzeb, ksztatem krzy z centraln belk dug na dwie mile z pnocy na poudnie i poprzeczn belk milow ze wschodu na zachd. Wok rozpocieray si pola uprawne, oddzielone od siebie murami, potami, wskimi alejami drzew. W najbliszym ssiedztwie krzyowych wzgrz rosy ostre, dzikie trawy. Piy si wysoko, tryskay soczyst zieleni. Czasami przybrany ojciec Borysa pozwala wypasa tam bydo. Ale nawet

zwierzta unikay tego miejsca, obawiay si go bez adnego widocznego powodu. amay zapory, przeskakiway ogrodzenia, by uciec od tych dziwnych, zbyt spokojnych pl. Dla maego Borysa to miejsce byo wyjtkowe, Tu mg si bawi, penetrowa dungl Amazonki, szuka zapomnianych miast Inkw. Nigdy nie way si powiedzie przybranej rodzinie o swoich zabawach, i o miejscu, gdzie to robi. Fakt, e by to zakazany teren, fascynowa go, byo w nim co, co przycigao jak magnes. Tak jak teraz. Wspina si po stromych, krzyowych stokach, chwyta si gsto rosncych drzew. Oddycha

ciko. Sapa, targa za sob wielki karton. W rodku by jego pojazd, podobny do tego z wesoego miasteczka, tyle, e bez k. Duga wyprawa warta bya trudu. To mia by ostatni zjazd, tym razem z samego szczytu. Soce zachodzio i w domu czekay go ju wymwki za spnienie. Ale jeden dodatkowy zjazd nie mg ju wicej zaszkodzi. Zatrzyma si na szczycie dla zaczerpnicia oddechu, przysiad na chwil w bladym wietle spywajcym zza wysokich, pospnych sosen. Podcign pudo do miejsca, gdzie cieka spadaa wprost do podna. Kiedy, dawno temu wyrbano tu

przecink, nie uprzedzono drwali o naturze tego miejsca. Wyrosy mode drzewka, ale nie zakryy blizny, ktra bya torem miaych rajdw Borysa. Przez chwil balansowa pojazdem na krawdzi, potem wskoczy do rodka, chwyci za cianki i mocno rozkoysa pudo, a zaczo zsuwa si w d. Z pocztku suno gadko po warstwie igie i trawy, midzy krzakami i modymi drzewami, wzdu blizny ale... Borys by dzieckiem. Nie zdawa sobie sprawy z niebezpieczestwa, nie czu stromizny i siy przypieszenia. Zjazd coraz bardziej przypomina oszaamiajcy pd z wesoego

miasteczka. Wtem pudo uderzyo w kp traw, wyskoczyo w gr. Odbio si polizgiem o mode drzewo i wpado w gsty las. Nie byo mowy o kontroli nad pojazdem. Borys nie mg hamowa ani kierowa pudem. Z kad chwil by coraz bardziej potuczony i posiniaczony. Trzso nim jak ziarnkiem grochu w strczku. Odbi od przecinki, a sabe wiato znikno zupenie. Uchyla si przed niewidocznymi, chostajcymi twarz gaziami. Wci trwa koszmar zjazdu. Jazda skoczya si w miejscu, gdzie teren tworzy drobne usypisko pod

drzewami, ktrych korzenie wystaway na powierzchni i wiy si niczym grube we. Borys wypad z puda, stacza si gdzie w przepa. Widzia tylko skrawki ciemnego nieba ponad szczytami pospnych sosen. Pamita jedynie uderzenie o krawd kamienia i pogranie si w ciemnej, zapylonej przestrzeni. Moe straci wiadomo na minut, moe na pi, a moe na pidziesit. Moe wcale nie straci przytomnoci? Kt mg mu da prawdziw odpowied... - Kim jeste? - zapyta nagle jaki gos w jego bolcej gowie. - Dlaczego tu przyszede? Czy skadasz... z siebie

ofiar? Borys poczu jak paraliuje go przeraenie, paniczny lk, przed ktrym nie ma ucieczki. Dotychczas strach kojarzy mu si ze skrzypicymi odgosami krokw w ciemnoci, z pukaniem gazek do okien jego sypialni w nocy. Ba si te ropuch i karaluchw. Pewnego razu, gdy zszed do gbokiej chodnej piwnicy pod zagrod, gdzie jego przybrany ojciec trzyma wino i sery owinite w ptno, usysza niezwykle dranice i natrtne bzyczenie. W krgu wiata maej pochodni ujrza olbrzymi zielon much. Podszed bliej, chcia ja zabi

znienacka, ale mucha znikna! Odwrci si i zobaczy dwie nastpne, gdy zamachn si na nie szmat, znw znikny. W zimnej piwnicy zrobio mu si gorco - po pce, na ktrej stay omszae butelki, aziy cztery wielkie muchy... Tym razem nawet nie prbowa ich dosign - uciek w popochu, jakiego si po sobie nie spodziewa. Kiedy zdyszany stan w wietle dnia, z rkawa koszuli wyleciay, gono bzyczc, wielkie owady. Dugo nie mg si otrzsn, by przeraony. Dziao si co zego. Tak wanie koszmar. Chytra wyobraa sobie inteligencja, ktra

zblia si do nas coraz prdzej, w miar jak od niej uciekamy. - Wic jeste jednym z moich... dlatego tu przyszede, wiedziae jak mnie znale... - powiedzia gos silniej. Wtedy Dragosani zda sobie spraw, e jest wiadomy; gos by rzeczywisty! Zo w nim zawarte byo lepkim dotkniciem ropuchy, zielonymi muchami w ciemnoci, tykaniem zegara, ktry zdaje si mwi w nocy rzeczy, o ktrych milczy w dzie. Wyobraa sobie usta wypowiadajce te ociekajce jadem sowa. W umyle obraz rysowa si ywy i potworny: wargi ociekay krwi niczym pynnym

rubinem, byszczce ky wystaway jak u wielkiego, wciekego psa! - Jak... ci na imi, chopcze? Dragosani - pomyla, bo gardo mia zbyt suche, eby przemwi. To jednak wystarczyo. - Dragosani! - gos zmieni si w chrapliwy szept, wiszczce westchnienie nagego objawienia. Jeste niestety za mody! Nie masz siy, chopcze! Jeste dzieckiem, zwykym dzieckiem. C moesz dla mnie zrobi? Nic! Krew pynie jak woda w twoich yach. Nie ma w niej elaza... Borys powsta i rozejrza si

przeraony. Huczao mu w gowie. Znajdowa si w poowie zbocza, na krawdzi skay, powyej drzewa. Nie by tu nigdy przedtem, nie wiedzia, e to miejsce istnieje. Oczy przyzwyczaiy si ju do ciemnoci, zobaczy, e siedzi na pokrytej mchem kamiennej pycie, ktra moga by tylko grobowcem. Widzia ju co takiego. Jego wuj zmar miesic temu. Ale pochowano go w powiconej ziemi, na cmentarzu w Slatinie - to miejsce nie byo powicone. Niewidzialne istoty poruszay si dookoa w stchym powietrzu, nie muskajc nawet girland pajczych sieci i martwych zwisajcych gazek. Byo

zimno, wilgotno. Soce nie zagldao tu od kilkuset lat. Grb by wyciosany z grubego bloku skay, przykrywaa go masywna pyta. Gdy Borys spada, musia uderzy gow o ten kamie. Czu i sysza rzeczy, ktrych nie mona byo sysze i czu. Wsucha si, wyty wzrok. Prbowa powsta. Udao si za trzecim razem. Drc opar si caym ciaem o pyt. Sucha i patrzy. aden gos, aden obraz nie pojawi si. Odetchn z ulg. Zbite skorupy bota, mchu i sosnowych igie odpady od pyty, gdy

unis rce. Dragosani oczyci grb z resztek mieci. Ukaza si fragment herbu. Cofn gwatownie rce, zatoczy si do tyu. Usiad, ciko oddychajc, serce mu koatao. Herb przedstawia smoka z wysunit gronie przedni ap, nietoperza o trjktnych, rozpustnych oczach, a nad nimi zowieszcz gow samego diaba z wywieszonym podliwie jzykiem. Wszystkie trzy symbole - smok, nietoperz i diabe wryy si w pami chopca. Ten obraz na stae zamieszka w jego wyobrani. - Uciekaj, mody czowieku, uciekaj...

odejd std. Jeste za may, za mody! Zbyt niewinny, a ja jestem za saby i tak bardzo stary. Nogi uginay si pod nim, obawia si, e upadnie. Wycofa si, obrci i zacz ucieka z tego ponurego miejsca. Chcia si znale jak najdalej od pokrytego igliwiem nagrobku, gdzie skate, wiekowe korzenie wystaway nad powierzchni ziemi, z dala od tego przekltego grobu i jego sekretw. Wci bieg, przeciskajc si pomidzy drzewami chostany przez gazie, posiniaczony od upadkw. Gos odezwa si raz jeszcze w jego gowie, gos ohydny i podstpny.

- Uciekaj, uciekaj! Ale nie zapomnij o mnie, Dragosani. Bd pewny, e i ja nie zapomn o tobie. Poczekam, a bdziesz silny, a twoja krew stanie si gorca i bdziesz ju wiedzia, co czynisz. Musisz mie siln wol. Wtedy zobaczymy. Teraz musz spa... Borys wydosta si z lasu u stp wzgrza, przeskoczy niski pot, ktrego grna belka bya nadamana. Upad twarz w dzikie trawy i osty. Bogosawi wiato. Wsta i pobieg w kierunku domu. Na rodku pola, kiedy zabrako mu tchu, zatrzyma si na chwil. Odwrci twarz w kierunku pospnych gr. Soce zachodzio, ostatnie promienie obleway zotem

szczyty sosen. Dragosani wiedzia, e tam, w tajemnym miejscu, spoczywa w cieniu drzew nietknita pyta starego grobu. Kim jeste - zapyta w mylach. - Dobrze wiesz Dragosani. Wiesz dokadnie. Nie pytaj kim jeste, zapytaj kim jestem? Odpowied jest jedna. Jestem twoj przeszoci, Dragosani. A ty... jeste... moj... przyszooooci! - odezwa si gos unoszony powiewem wieczornego, zimnego wiatru znad wzgrz i pl Transylwanii.

*** - Herr Dragosani! - Czym... kim... kim jeste? powtrzy pytanie ze snu. Zerwa si nagle i - usiad pprzytomny na ku. Moda dziewczyna skonia si po wiejsku. Umiechn si do niej cierpko. Gdy si budzi, zawsze by rozdraniony, szczeglnie jeli wyrywano go ze snu przed czasem. - Jeste gucha? - Przecign si. Zapytaem kim jeste? Jego surowy gos nie zaskoczy jej, umiechna si prawie bezczelnie.

- Na imi mam Ilza, Herr Dragosani. Ilza Kinkovsi. Spa pan trzy godziny. By pan bardzo zmczony. Ojciec powiedzia, by nie budzi pana. Przygotowaam pokj na grze. Jest ju gotowy. - A czego teraz chcesz ode mnie? zapyta rozdraniony. Byo w niej co irytujcego, moe zbytnia pewno siebie. adna, moda, moe miaa dwadziecia lat, zauway te, e nie ma obrczki. Przeszed mu dreszcz po plecach. - Na grze jest cieplej. Soce ogrzewa szczyt domu. Wspinaczka po schodach oywi krew. - Dragosani

rozejrza si po pokoju. Wsta i maca kieszenie marynarki wiszcej na krzele. - Gdzie s moje klucze? I moje walizki? - Ojciec zabra walizki, a oto klucze. - Jej do dotkna jego zimnej jak skaa rki. Zadra, a ona zamiaa si. - Niewinny jak dziewica! - Co? - sykn przybysz. - Co po-wiedzia-a? Odwrcia si ku drzwiom i podesza do schodw. - To takie miejscowe powiedzenie, e

gdy chopiec dry od dotknicia dziewczyny, znaczy, e jest prawiczkiem. - Co za gupota! - rzek Dragosani. Spojrzaa na niego i znw si zamiaa. - To pana nie dotyczy. Nie jest pan chopcem, nie wyglda pan na niemiaego. Tak tylko powiedziaam! - Za bardzo spoufalasz si z gomi warkn Borys. Drani go jej opiekuczy ton. - Staram si by uprzejma. To nie jest dobre, gdy ludzie nie rozmawiaj ze

sob. Ojciec kaza si zapyta, czy bdzie pan jad kolacj z nami czy u siebie, w pokoju. - Zjem w pokoju - odpar natychmiast. Wzruszya ramionami i zacza si wspina na drugie pitro. Ilza nie bya zbyt gustownie ubrana, nosia bawenian spdnic za kolana, ciasno spit w talii, krtk, czarn bluzk zapinan od przodu, na nogach za miaa gumiaki. Ten strj nadawa si tylko do pracy w gospodarstwie. Szed za ni. Prbowa odwrci wzrok. Krcia tykiem! Jej krge poladki poruszay si niezwykle

kuszco pod t nieadn spdnic. Przystana na drugim pitrze, umylnie czekaa na kracu schodw. Dragosani stan take i wstrzyma oddech. Spojrzaa w d, bezczelnie umiechajc si i patrzc mu prosto w oczy. Prowokacyjnie potara wntrze uda kolanem. Patrzya na niego coraz bardziej wyzywajco. - Jestem pewna, e si tu panu... spodoba - powiedziaa. - Tak, tak... z pewnoci...

Rozdzia pity

Nie zatrzymujc si ju wicej, Ilza Kinkovsi zaprowadzia Dragosaniego na poddasze. Pokazaa azienk, ktra o dziwo bya bardzo nowoczesna. Pokoje wyglday bardzo przytulnie: bielone ciany, stare dbowe belki, powleczone pokostem szafki i pki. Dragosani poczu si lepiej, przychylnie spojrza na dziewczyn. Pomyla, e byoby niegrzecznie je w samotnoci,

kiedy ojciec i crka okazali tak gocinno. - Ilza! - zawoa nagle. - Ee. Przepraszam... panno Kinkovsi, zmieniem zdanie. Chciabym je z wami. O ktrej jest posiek? Ilza, schodzc po stopniach, spojrzaa przez rami. - Jak tylko si pan odwiey powiedziaa bez umiechu. - Dobrze. Bd za kilka minut. Jej kroki ucichy. Dragosani szybko zdj koszul, otworzy jedn z walizek. Wyj rczniki, aparat do golenia, nowe

spodnie i skarpety. Dziesi minut pniej by gotw, wyszed na zewntrz. Przy drzwiach budynku gospodarczego spotka starego Kinkovsi. - Przepraszam! Przepraszam! powiedzia. - pieszyem si jak mogem. - Nie szkodzi - gospodarz wycign rk. - Witaj w moim domu. Prosz wej, zaraz zaczynamy je. Jadalnia bya do dua, ale ciemna i niska. Na rodku sta wielki kwadratowy st, przy ktrym mogoby zasi dwunastu ludzi. Go usiad na krzele, twarz do okna. Ilza umiejscowia si naprzeciw, kiedy ju

pomoga matce poda do stou. Po prawej stronie usiad Hzak Kinkovsi z on, ktra wanie skoczya swoje obowizki. Obok nich dwaj synowie w wieku moe dwunastu i szesnastu lat. Posiek by prosty, ale obfity. Naleao pochwali kuchni, wic Dragosani wymrucza kilka komplementw. Ilza umiechna si, a jej matka, Maura Kinkovsi, promieniaa z zadowolenia. - Domylam si, e musi by pan godny. Taka duga podr, a z Moskwy... - Zatrzymywaem si, by co przeksi - odpowiedzia go. - Ale

zawsze posiki nie zadowalay mnie i byy bardzo drogie. Spaem godzin, moe dwie w samochodzie, gdzie za Kijowem. Przyjechaem przez Gaacz, Bukareszt, Pitesti. Omijaem gry. - Tak, daleka droga - potakn gospodarz. Tysic szeset kilometrw. - W linii prostej - powiedzia Dragosani. - Przejechaem samochodem, ponad dwa tysice kilometrw wedug licznika. - Taka droga po to, by studiowa miejscow histori - pokrci gow gospodarz.

Skoczyli posiek. Gospodarz opar na rkach ogorza twarz. Zapali fajk. Aromatyczny dym unosi si dookoa. Dragosani zapali rothmansa z paczek, jakie Borowic zakupi dla niego w specjalnym sklepie dla moskiewskiej elity partyjnej. Dwaj synowie udali si do wieczornych zaj, kobiety poszy pozmywa naczynia. Zostali sami. Wzmianka gospodarza o miejscowej historii zdziwia przybysza, ale zaraz potem przypomnia sobie, e taki poda powd swojej wizyty w Rumunii. Zacign si papierosem. Poda si za waciciela zakadu pogrzebowego. Zastanawia si czy zabrzmi to dziwnie, jeli wyjani swoje chorobliwe

zainteresowania. - Mgbym rwnie dobrze pojecha na Wgry, do Modawii czy dalej przez Alpy, do Ordei. Albo na przykad do Jugosawii, czy daleko na wschd, do Mongolii. Wszystkie te miejsca mnie interesuj, ale Rumunia najbardziej. Tutaj si urodziem. - A co pana tu przyciga? Gry? A moe bitwy? Mj Boe, ten kraj wie, co to wojny. - Kinkovsi nie tylko by uprzejmy, szczerze si zainteresowa. Nala wicej domowego wina (z miejscowych winogron) do szklanki gocia i uzupeni swoj. Gry to nie wszystko -

odpowiedzia Dragosani. - Tak jak i bitwy. Legenda, ktr badam jest starsza ni historia znana przez naukowcw. Moe tak stara jak okoliczne gry. Bardzo tajemnicza sprawa - i bardzo straszna. Pochyli si nad stoem, spojrza w wodniste oczy gospodarza. - No dobrze, prosz nie trzyma mnie w napiciu. Co to za tajemnicza pasja? Czego pan poszukuje? Wino byo mocne, Dragosani rozluni si i sta si mniej ostrony. Soce zachodzio. Mrok ogarnia wszystko.

Z kuchni dobiega brzk naczy i stumione, kobiece gosy. W drugim pokoju tyka stary zegar. To bya wymarzona sceneria. - Legenda o ktrej myl - powiedzia powoli i powanie - dotyczy wampira. Przez chwil Kinkovsi wyglda na zaskoczonego. Potem rykn miechem i poklepa si po udzie. - Ha! ha! Wampir. Powinienem si domyli. Kadego roku przyjeda wielu takich jak pan. Wszyscy szukaj Drakuli. - Wielu takich? Kadego roku? Dragosani by zaskoczony.

- Przyjedaj. Teraz, kiedy wasza elazna kurtyna troch si podniosa. Przyjedaj z Ameryki, Anglii, Francji, czasami z Niemiec. Gwnie s to ciekawscy turyci, ale nawet wyksztaceni ludzie, naukowcy. Wszyscy poluj na legend. Sam nabraem kilku, w tym pokoju, udajc, e boj si Drakuli. Kady wie, nawet taki wieniak jak ja, e to stworzenie to wymys z ksiki bystrego Anglika, ktr napisa na przeomie wieku. Tak! Niecay miesic temu widziaem film pod takim samym tytuem, w kinie w miecie. - Naukowcy mwisz? - Borys z trudem ukry zakopotanie. Wyksztaceni ludzie?

Kinkovsi wsta i wczy wiato. Pykn z fajki. - Tak, naukowcy. Profesorowie z Kolonii, Bukaresztu, Parya. Przez ostatnie trzy lata. Uzbrojeni w notesy, fotokopie starych, spleniaych dokumentw i map, w aparaty i szkicowniki, i cay ten ich kram. - I w ksieczki czekowe. Kinkovsi wybuchn miechem. - O tak! Maj pienidze. Syszaem, e na przeczach mae wioskowe sklepiki sprzedaj im buteleczki z ziemi z zamku Drakuli.

Dragosani poczu wzbierajc zo, czu, e jest obiektem artw gospodarza. Ten tozby prostak nie wierzy w wampiry, kpi z nich. To byy dla niego turystyczne atrakcje oparte na przesdach i babskim gadaniu! - Co to za rozmowy o potworach? Maura Kinkovsi wysza z kuchni wycierajc rce w fartuch. - Lepiej uwaaj, Hzak. Bd ostrony, gdy mwisz o diabach. Pan te, Herr Dragosani. S jeszcze opuszczone miejsca, ktrych ludzie nie potrafi zrozumie. - Jakie opuszczone miejsca, kobieto? - zamia si m.

O tak! S takie miejsca - pomyla Dragosani. Jest miertelnie opuszczone miejsce w twoim grobie. Czuem samotno, z ktrej nikt nie zdaje sobie sprawy, dopki nie wskrzesz ci moim dotykiem! - Wiesz, o czym myl - podchwycia Maura. - Kr pogoski, e w grach jeszcze istniej wioski, gdzie ludzie wbijaj drewniane koki w serca zmarych za modu. To taki zwyczaj. Jak zdejmowanie kapelusza przed konduktem aobnym. W drzwiach pojawia si Ilza. - Poluje pan na wampiry? Chyba nie jest pan jednym z nich, Herr Dragosani?

- Oczywicie, e nie. artowaem, to wszystko. - Powsta. - Tak? - sapn Kinkovsi wyranie rozczarowany. - Szkoda, chciaem porozmawia. Moe pniej? - Z pewnoci znajdziemy czas na rozmow - powiedzia, podajc za gospodarzem do drzwi. - Ilza - zarzdzi Kinkovsi - we pochodni i odprowad pana do pokoju gocinnego, dobrze? Dziewczyna uczynia, jak jej kazano, poprowadzia gocia przez podwrze. - Herr Dragosani, obok ka jest

przycisk, jeli bdzie pan czego potrzebowa, wystarczy tylko nacisn. Ale to z pewnoci zbudzi moich rodzicw, wic lepiej niech pan zostawi zasony rozsunite, to dojrz z okna mojej sypialni... - Co? - zapyta, udajc, e nie rozumie. - W rodku nocy? - Mj pokj jest na parterze. Lubi otworzy na noc okno i wdycha powietrze. Czasami wstaj i spaceruj o pierwszej po pnocy. Dragosani pokiwa gow, odwrci si i wszed po schodach na gr. Czu na plecach jej gorcy wzrok.

*** W pokoju szybko zasun dokadnie zasony. Rozpakowa walizki i wzi kpiel. Gorca woda parowaa kuszco. Dragosani doda soli i rozebra si do naga. Lea i moczy si w wannie, rozkoszujc si ciepem, nie mylc o niczym szczeglnie. Woda ozibia si. Zakoczy kpiel i wytar si do sucha. Bya dopiero dziesita, kiedy ju lea pod kodr, chwil potem zasn. Obudzi si przed pnoc. Zobaczy

pasek biaego, ksiycowego wiata w miejscu, gdzie nie stykay si zasony. Przypomnia sobie, co powiedziaa Ilza Kinkovsi. Wsta, wzi spinacz i szczelnie poczy zasony. Nie ba si kobiet. Ani troch! Ale nie mg zrozumie ich odmiennej natury, a oprcz tego mia tyle spraw na gowie, tyle do zrozumienia. Nie chcia marnowa czasu na wtpliwe przyjemnoci. Mia inne potrzeby ni pozostali mczyni, jego ambicje byy mniej przyziemne. To, co straci z pospolitej zmysowoci, nadrabia nadprzyrodzonymi zdolnociami. Wiedzia, e jego talent nie jest w peni wykorzystany. Chcia pozna gbi

wiedzy nie badan od piciuset lat. Tam, pord nocy lea ten, ktry zna prastare tajemnice, ktry za ycia wada potworn magi. Tam, w ziemi, bio rdo wiedzy. Pragn je odszuka. Bya pnoc. Dragosani zastanawia si, w jaki sposb moe wezwa tajemniczy gos. Ksiyc by w peni, gwiazdy byszczay jasno, gdzie w grach wyy wilki. Tak jak piset lat temu. Lea bez ruchu i wyobrazi sobie zniszczony grb oplatany przez skamieniae macki korzeni, pospne drzewa dookoa, kryjce tajemnic. Widzia polan na wzgrzu.

Stary, wrciem. Przynosz nadziej w zamian za twoj wiedz. To ju trzeci rok, zastay tylko cztery. Co u ciebie? pomyla. Zerwa si wiatr z gr. Drzewa szumiay, gazie pochylay si ku oknom. Dragosani usysza przeraajce westchnienie, wiatr zamar. - Dragosani! To ty, mj synu? Wrcie do mnie? - Kt inny mgby to by? Tak, to ja, Szatanie. Jestem silny, jestem potny. Ale chc wicej. Dlatego wrciem i dlatego bd wraca... - Jeszcze cztery lata, Dragosani. A

potem... potem zasidziesz po mojej prawej stronie, a ja naucz ci wielu rzeczy. Cztery lata, Dragosani. Cztery lata. - Za dugo dla mnie, Stary Smoku. Budzc si kadego rana, zasypiam wieczorem i licz godziny. Czas pynie wolno. A u ciebie, co si wydarzyo przez ostatni rok? - Min jak chwila, szybko, niezauwaalnie. Obudzie mnie, wzniecie tsknot. Przez pierwsze pidziesit lat spoczywaem i pragnem zemsty, zemsty na tych, ktrzy mnie tu uwizili. Nastpne pidziesit lat chciaem ju tylko powsta. Pomylaem sobie, e moi zabjcy ju

nie istniej, e s szcztkami we wasnych grobach, prochem na wietrze. Przez nastpne sto lat chciaem wyrwna rachunki z synami moich oprawcw. Legiony przetoczyy si u stp tych gr, zastpy Lombardczykw, Bugarw, Awarw i Turkw. Aaa! Turcy! Dzielni onierze, moi dawni wrogowie. Upyno piset lat, a ja zapominam o swojej chwale, tak jak dziad nie pamita dziecistwa. I prawie zapomniaem! I mnie zapomniano! Zostaa po mnie wzmianka w rozsypujcej si ksidze. Moe nie miaem ju prawa istnie? Moe si z tego cieszyem. I wtedy ty przyszede do mnie. Zwyky chopak

imieniem... Dragosaaaniiii... Gos zamilk, wiatr zerwa si ponownie i ucich. Borys zadra w swoim ku. To by jego wybr, jego przeznaczenie. Ba si, e straci kontakt. - Ty, spod znaku smoka, nietoperza i diaba - jeste tam? - zawoa niecierpliwie. - A gdzie miabym by, Dragosani? gos jakby artowa. - Tak, jestem tutaj. Oywiem si w moim grobie. W ziemi, ktra jest teraz moim yciem. Mylaem, e o mnie zapomniae. Nasienie zostao jednak posiane. I wzeszo. Pamitae o mnie, a ja o tobie. Znamy si wzajemnie...

- Opowiedz raz jeszcze. Powiedz jak to byo. Moja matka i ojciec; jak si spotkali? Opowiedz mi o tym! - Syszae t histori dwa razy westchn gos w jego gowie. - Chcesz jeszcze raz? Masz nadziej ich odnale? Nie mog ci pomc. Ich nazwiska nic dla mnie nie znaczyy. Nic o nich nie wiedziaem. Znaem tylko ciepo ich krwi. Ale, skosztowaem jedn kropl, jedn row kapk. Moja krew bya w nich, ich krew we mnie tak stae si ty. Nie pytaj o nich, Dragosani. Ja jestem twoim ojcem.... - Chciaby chodzi oddycha, gasi swoje Nietoperzu? Chciaby po ziemi, pragnienie, wyrzyna

wrogw, rozrywa ich na strzpy, tak jak czynie przed wiekami, tak jak czynili twoi przodkowie, Tym razem nie jako suga niewdzicznego ksicia Drakuli. Jeeli chcesz, to zamie si ze mn. Opowiedz o moich rodzicach. - Twoja propozycja brzmi jak groba. miesz mi grozi? - gos sta si lodowaty. - Omielasz si do mnie mwi, przypomina o Vladach, Radanach, Drakulach? Nazywasz mnie sug? Chopcze, moi panowie bali si mnie bardziej ni Turkw. Dlatego przykuli mnie srebrnymi i elaznymi acuchami i pochowali w zapomnianym miejscu na krzyowych wzgrzach. Walczyem dla nich, ku ich chwale, za

ich wity krzy, za ich chrzecijastwo. Teraz walcz, by si uwolni. Boli mnie ich zdrada, ich krzy to sztylet wbity w moje serce! - Sztylet, ktry ja mog wycign. Twoi wrogowie odeszli A ty leysz bez si! Pksiyc Turkw zamieni si w sierp, to czego nie zdoa ci, rozwala motem. Jestem Woochem, tak jak ty. Moja krew jest starsza ni dzieje Wooszy. Nie cierpi najedcw. Mamy nowego wroga, Stary Diable. Nasi przywdcy jeszcze raz okazali si sugami obcych. Wic jak bdzie? Chciaby znw walczy? Nietoperz, smok i diabe przeciw motowi i sierpowi!

- Dobrze, powiem ci jak to byo, jak... nastae. Bya... wiosna. Czas wschodzenia. Rok... czym dla mnie s lata? wier wieku temu. - By rok 1945 - powiedzia Dragosani. - Wojna miaa si ku kocowi. Cyganie uciekali w gry, tak czynili od wiekw. Tym razem przed niemieck machin wojenn. Ukryy ich wyyny Transylwanii. Niemcy polowali na nich po caej Europie. Wieli na rze razem z ydami do obozw mierci. Stalin te deportowa wiele mniejszoci, rzekomych kolaborantw z Krymu i Kaukazu. Ale zblia si ju koniec. Bya wiosna 1945 roku. My poddalimy si ju sze miesicy wczeniej.

Niemcy uciekali. W kwietniu zabi si Hitler... - Wiem tylko to, co mi powiedziae. Poddalimy si, mwisz? Ha! Nie dziwi si. Cztery i p roku mino i cigle najedcy. A ja nie mogem pi wina wojny. Wzbudzasz we mnie stare pragnienia, Dragosani. Tak, bya wiosna, gdy przysza ta para. Podejrzewam, e uciekali. Moe przed wojn? Kto wie? Byli bardzo modzi, ale pyna w nich stara krew. Cyganie? Nie wiem... Mj grb uszkodzono w dniu mojego uwizienia. Nikt nie pojawi si od tamtej pory. Z wyjtkiem ksiy, ktrzy

w pierwszych latach przyszli wykl ziemi, w ktrej spoczywam. Potem przyszli oni, noc, kiedy ksiyc wieci nad grami. Chopiec i dziewczyna. Bya wiosna, noce byy jeszcze chodne. Mieli koc i ma oliwn lampk. Kochali si. Myl, e to wyrwao mnie ze snu. A moe byem ju rozbudzony? Przecie huczaa wojna, jej grzmot przeszywa ziemi, porusza moje stare koci... Czuem, co robili. Przez cztery i p wieku nauczyem si odrnia upadek licia z drzewa od municia pirka. Pooyli koc na dwie zbiegajce si pyty; to byo ich schronienie. Zapalili lampk, by widzie siebie.

Oni... zainteresowali mnie. Przez lata, przez wieki wzywaem. Nikt nie przyszed. Moe powstrzymali ich ksia, ostrzeenia, mity i legendy, ktre narosy w cigu tych dugich lat. Moja skarga musiaa do nich dotrze. Przez setki lat gniewao mnie, e nikt nie przyszed mnie uwolni, pomci. W kocu przyszli... Cyganie. Dziewczyna bya przeraona, a on nie mg jej uspokoi. Wdarem si do jej umysu, daem si, by odpdzi strach, si, by moga zderzy si z jego ciaem. Tak, to bya dziewica! Jej bona bya nie naruszona! O mao nie umarem w moim grobie - z dzy.

Tak... byli kochankami, ale nie w penym sensie tego sowa. On by chopcem, modzieniaszkiem - nigdy nie dotkn kobiety. Ona bya dziewic. Wdarem si i do jego umysu. Oddaem im t noc, jedyn. Uciekli nad ranem. Potem - nic o nich nie syszaem. - Poza tym, e ona urodzia mnie. powiedzia Dragosani. - I zostawia na progu. Odpowied nie przysza natychmiast, dopiero z nastpnym porywem wiatru. Stwr w ziemi by ju zmczony, mia mao si w sobie, za mao nawet na mylenie. Ziemia zatrzymaa go w ciasnym grobie, pilnowaa nieubagalnie... uciszaa.

- Taaaak. Ale wiedziaa, gdzie ci zanie. Bya Cygank, wdrowaa. Przyniosa ci tam, gdzie zostae poczty. Zrobia tak, bo wiedziaa, kto jest naprawd twoim ojcem. Tamtej nocy kochaem szczerze. W podzice jedna kropla krwi, drobna kropelka, Dragosaniii... - Krew mojej matki. - Krew twojej matki. Spada na ziemi, w ktrej leaem. Jaka cenna kropla! To bya i twoja krew, pynie teraz w twoich yach. Ta kropla przyniosa ci tutaj, gdy bye dzieckiem - mwi tajemniczy gos.

Dragosani milcza. W gowie kbiy si myli, wizje, wspomnienia wywoane sowami starego Szatana. - Wrc jutro. - Jak zechcesz, mj synu. - pij teraz... ojcze. Ostatni poryw wiatru poruszy lun dachwk. - pij dobrze, Dragosaaaniii... Dziesi minut pniej Ilza Kinkovsi wstaa z ka, podesza do okna i wyjrzaa. Mylaa, e to wiatr wyrwa j ze snu, ale wok panowaa cisza, ani

jednego powiewu. Z nieba pyno srebrne wiato ksiyca. Zasony w oknie pokoju Dragosaniego byy zacignite.

*** Nazajutrz Dragosani zjad niadanie i wyjecha swoim samochodem jeszcze przed dziewit. Wybra drog prowadzc blisko krzyowych wzgrz. W dole, na rozlegej nizinie znajdowaa si zagroda, gdzie spdzi dziecistwo. Szuka dogodnego miejsca do obserwacji na mao uczszczanej drodze.

Odwrci wzrok od zabudowa, spojrza na wzgrza. Wiedzia dokadnie, gdzie patrze. Z niewiarygodn dokadnoci i ostronoci skoncentrowa wzrok na pewnym miejscu, gdzie dostrzeg zielone sklepienie drzew, a poniej zniszczon pyt. Nie mg tam pj przed zapadniciem zmroku. Przypomnia sobie jeszcze jeden wieczr, gdy by maym chopcem... Mia wtedy siedem lat. Sze miesicy po pierwszej wizycie na wzgrzach, wyszed na sanki, z psem dla towarzystwa. Buba, podwrkowy kundel, zawsze biega za nim. Tu za wiosk znajdowa si may spadek

terenu, gdzie kadej zimy dzieci bawiy si w nieki i jedziy na sankach. Tam wanie mia i, ale wiedzia, gdzie czeka na niego lepsza jazda - na przecince. Wzgrza byy miejscem przekltym i zakazanym. Ludzie w okolicy miewali dziwne sny. Co wnikao w ich umysy, dranio w nocnych koszmarach. Jego to przycigao. Przecinka doskonale nadawaa si do jazdy. Borys przychodzi tu czsto. Tamtego dnia zjecha tylko raz, w poowie drogi rozejrza si dookoa, sprawdzi, czy moe dojrze miejsce pod drzewami. Zostawi sanki u podoa gry i wraz z Bub zacz si wspina.

Wmawia sobie, e to by zwyky grb, zapomniane miejsce pochwku dawnego waciciela ziemskiego - nic wicej. Za pierwszym razem to musia by zy sen, uderzy gow w drzewo i std ten koszmar. Teraz mia Bub dla towarzystwa i ochrony. Pies pomacha ogonem, zaszczeka, gdy zbliali si do tajemnego miejsca. A potem nagle uciek. Borys widzia go poprzez drzewa, jak waruje przy saniach, nerwowo machajc ogonem. Skamla. Chopiec znalaz miejsce, ktre pamita z dnia rajdw w pudle. Tutaj zima nie dotara, ziemia bya czarna dla oczu przyzwyczajonych do bieli. Z

pewnoci byo to miejsce ze zych snw. Dotar do miejsca, gdzie pyty schodziy si, a na zapadym nadprou widniaa stara tarcza herbu. Oczy rozrniay ju szczegy mrocznej scenerii, a zimne palce szukay symbolu nietoperza-smoka-diaba wyrytego w kamieniu. Pamita ten najbardziej zy ze zych gos, kiedy by tu ostatnim razem. Sen? Tak realny sen, ktry przypomina mu o wzgrzach od ponad p roku! Czego w kocu si obawia? Starego zniszczonego grobu, niejasnych symboli na pytach nagrobka, gosu, ktry tak chorobliwie tuk si po jego gowie?

Od tamtej chwili szept przychodzi do niego czsto noc w snach, gdy lea bezpiecznie w ku: Nigdy mnie nie zapomnij, Dragosaaaniii... Widzisz, nie zapomniaem, wrciem, przyszedem. Do ciebie. Nie, do siebie. Na moje tajemne miejsce. wykrzykn gono. Jego ciepy oddech zabieli si gst par w mronym powietrzu. Borys sucha caym sob. Jego sowa zamknite w zamarznitych krysztakach oddechu przesay znak w gb ziemi. - Ty...? - Usysza swj gos skierowany do nikogo, do niczego, w mrok. - Czy to... ty?

- Dragosaaaniii! Moc jest ju w twojej krwi. Dlatego wrcie? Borys przygotowywa odpowied na to pytanie setki razy, czeka przygotowany, a gos znowu przemwi w tajemnym miejscu. A teraz odwaga zupenie go opucia. - No? Mrz przyku twj jzyk do zbw? Powiedz w myli jeli nie moesz wykrztusi z siebie sowa, chopcze. Co z tob? Znikne? Wilki wyj na przeczach. Wiatry dm nad grami i morzami, nawet spadajcy nieg oddycha. A ty, peen sw, wybuchajcy pytaniami, spragniony wiedzy - oguche?

Borys chcia powiedzie: To moje wzgrza. To moje miejsce. Ty jeste tu tylko pogrzebany. Bd wic cicho. Zamierza powiedzie to tak odwanie, jak to wiele razy powtarza. - Ty jeste... naprawd? - wykrztusi. - A jak istniej gry? Jak istnieje penia ksiyca? Gry rosn i niszcz je wiatry, ksiyc pojawia si i znika. Tak jak istniej gry i ksiyc, tak istniej ja. Borys nie zrozumia, ale nabra odwagi. - Jeli istniejesz naprawd, to uka si.

- Igrasz ze mn? Wiesz, e nie mog. Chciaby bym oblek si w ciao? Nie potrafi. Jeszcze nie. Widz, e twoja krew to nadal woda. Zamarzaby jak ld na moim grobie, gdyby mnie tylko ujrza, Dragosani. - Czy ty nie yjesz? - Jestem nieumary. - Wiem, kim jeste. Jeste tym, co mj ojciec nazywa imaginacj. Mwi, e to jest we mnie silne. - To prawda, ale moja natura jest odmienna. Istniej nie tylko w twoim umyle.

Borys usiowa cokolwiek poj. - Ale co ty robisz? - zapyta. - Czekam. - Na co? - Na ciebie, mj synu. - Ale ja jestem tutaj! Pociemniao przez chwil, jakby drzewa skoniy si ku sobie. Dotyk niewidzialnego istnienia by delikatny jak municie pirka. - Dziecko, nie ku mnie. Poszoby szybko, smacznie, ale na prno. Nie

jeste do silny, Dragosani. Twoja krew nie ma treci. Jestem godny i bybym ci poar, ale c po skromnej przeksce? - I... id ju... - egnaj. Wr, gdy bdziesz mczyzn, gdy nie bdziesz mnie drani. Borys opuci polan, kierowa si ku czystym poaciom niegu. - Jeste martwy. Nic nie wiesz. Co moesz o mnie wiedzie? - Jestem nieumary. Wiem wszystko, co naley wiedzie. Mog ci o

wszystkim powiedzie. - O czym? - O yciu, o mierci, o yciu poza mierci. - Nie chc nic o tym wiedzie. - Ale zechcesz, jeszcze zechcesz. - A kiedy mi o tym opowiesz? - Gdy bdziesz potrafi zrozumie. - Powiedziae, e jestem twoj przyszoci. Powiedziae, e jeste moj przeszoci. To kamstwo. Nie mam przeszoci. Jestem tylko

chopcem. - Ha! Ha! Ha! Jeste, jeste. W twojej krwi zawiera si historia wielkiej rasy, Dragosani. Jeste we mnie, a ja w tobie. Nasz rd jest... odwieczny! Wiem wszystko, co pragniesz wiedzie. Caa wiedza bdzie twoja, znajdziesz si w elicie wszelkich istnie. Borys by w poowie drogi do domu. Teraz poczu si bezpieczniej. Trzymajc si pnia drzewa, obrci si. - Dlaczego chcesz mi co ofiarowa? Czego ode mnie chcesz? - krzykn w stron wzgrz. - Nic, czego nie dasz z wasnej woli.

Chc twojej modoci, twojej krwi, twojego ycia, Dragosani. Chc, by y we mnie. A w zamian... twoje ycie bdzie dusze ni moje. Borys wyczu w tych sowach dz, chciwo, wiekowe pragnienie. Ciemno za nim wydawaa si nabrzmiewa, rozprzestrzenia, naciera niczym czarny, trujcy obok. Odwrci si, ucieka. Przez pnie drzew zobaczy w przodzie dachy okolicznych budynkw. - Chcesz mnie zabi - zaszlocha. Chcesz, ebym umar tak jak ty! - Nie. Chc by y poza mierci, a to rnica. Ja jestem t rnic. Jeste

ni i ty. Jest w twojej krwi, w samym twoim imieniu - Dragosaaaniii... Gos zamar. Borys znalaz si na otwartej przestrzeni przecinki. W zamierajcym wietle dnia poczu, jak opuszcza go strach. Odnalaz sanki. Buba czeka cierpliwie. Kiedy Borys wycign rk, by poklepa psa, ten warkn i wycofa si z podwinitym ogonem. Sier zjeya si na caym jego tuowiu. Od tej pory Buba ju nigdy nie zbliy si do Dragosaniego. nieg stopnia, zbocza pokryy si na powrt zieleni. Stara blizna przecinki zlewaa si z reszt drzew, zrastaa ze starym lasem. Mode drzewka dojrzay,

pokryy si bujnym listowiem. Myli Dragosaniego znw popyny ku przyszoci... Gdy mia dziewi lat, zamknito szko w Ionesti, przybrany ojciec wyprawi go wic do szkoy w Ploiesti. Po krtkim czasie odkryto, e poziom inteligencji Borysa jest bardzo wysoki. Interweniowao pastwo, posyajc go do szkoy redniej w Bukareszcie. Poszukujc modych, zdolnych ludzi wrd satelickich narodw, sowieccy urzdnicy z Ministerstwa Edukacji znaleli go i polecili, by podj wysze studia w Moskwie. To, co okrelali wysz edukacj byo waciwie intensywn indoktrynacj, w

nastpstwie ktrej Borys mia wrci pewnego dnia do Rumunii jako marionetkowy urzdnik w marionetkowym rzdzie. Gdy dowiedzia si, e przechodzi do Ploiesti, e bdzie mg wraca do domu najwyej dwa razy w roku, wyprawi si nad stary grb pod drzewami, by zapyta o rad. Teraz wraca raz jeszcze, na skrzydach pamici. Widzia siebie: chopca klczcego przy zniszczonej pycie, lejcego zy na paskorzeb nietoperza-smoka-diaba. - Co? Wiesz, e pragn elaza i misa! A ty skadasz mi w darze sl ez.

Czy to ty Dragosani, ten ktry ma w sobie nasienie potgi? Pomyliem si. Czy jestem przeklty, by lee tu na wieki? - Mam i do szkoy w Ploiesti, tam bd teraz mieszka. Nie bd tu teraz wraca. - I to jest powd twego smutku? - Tak. - Nie bd bab! Jak chciaby nauczy si wiata? Tu w cieniu gr? Nawet ptaki lataj dalej, ni ty kiedykolwiek zaszede. wiat jest wielki. Aby go pozna, trzeba go zobaczy. Ploiesti? Znam to miasto,

odlege tylko o dwa dni konnej jazdy. Czy z tego powodu trzeba paka? - Nie chc jecha... - Ja te nie chciaem by osadzony w ziemi, ale mnie odkopali, Dragosani. Widziaem swoj siostr z odcit gow, kokiem wbitym w pier i oczyma wiszcymi na policzkach, ale nie pakaem. Nie! Dopadem jej oprawcw, odarem ze skry i kazaem im j zje. Smayem gorcym elazem. Zanim zdechli, nasczyem oliw. Podpaliem i zrzuciem ze ska zamku w Braszowie. Wtedy dopiero zapakaem zami szczerej radoci! Ja nazwaem ciebie moim synem!

- Nie jestem twoim synem - odci Borys, wybuchajc znw zami. - Jestem niczyim synem. Musz jecha do Ploiesti. I to wcale nie s dwa dni drogi, tylko trzy albo cztery godziny samochodem. Udajesz, e wszystko wiesz, a nigdy nie widziae samochodu, co? - Nie widziaem - do teraz. Teraz widz - w twojej gowie, synu. Ujrzaem wiele rzeczy w twoim umyle. Wiele z nich mnie zdziwio, ale adna nie przestraszya. Wic samochd twojego przybranego ojca uatwi ci podr do Ploiesti oraz powrt, gdy przyjdzie pora... - Ale...

- Posuchaj teraz: id do szkoy w Ploiesti. Bd mdry jak twoi nauczyciele, a nawet mdrzejszy od nich. Wr jako wyksztacony czowiek, jako mczyzna. yem przez piset lat i wiele si nauczyem. To byo konieczne, Dragosani. Nauka bardzo mi si przydaa. W rok po moim powstaniu zostan najpotniejszym na wiecie. O, tak! Kiedy zadowolibym si Wooszczyzn, Transylwani, Rumuni. Teraz zdobd wszystko. Ty take bdziesz wielki, Dragosani. Wszystko w swoim czasie. Ten gos zniewala Borysa, w tych sowach ttnia wielka pierwotna moc.

- Chcesz, bym si... wyksztaci? - Tak. Gdy znw zejd na ten wiat, bd rozmawia z mdrymi, nie z wioskowymi gupkami. Naucz ciebie synu - wicej ni nauczyciele w Ploiesti. Przejmiesz ode mnie wiedz, a ja wiele naucz si od ciebie. - Powtarzasz si - powiedzia Dragosani. - Czego moesz mnie nauczy? Tak mao wiesz o tym, co jest teraz na wiecie. Niewiele wiesz. Jeste martwy - yjesz poza mierci - leysz w ziemi od piciuset lat. Borys usysza miech w swojej gowie.

- Moe masz racj. Ale s inne rodzaje wiedzy. Dobrze, co ci dam. Dar... znak, e potrafi ci wiele nauczy. Rzeczy, ktrych nie potrafisz sobie wyobrazi. - Dar? - W rzeczy samej. Teraz szybko, znajd martwe stworzenie. - Martwe stworzenie? - zadra Borys. - Jakie martwe stworzenie? - Jakiekolwiek. uka, ptaka, mysz len. To bez rnicy. Znajd martwe stworzenie albo zabij ywe i przynie tu ciao. Daj mi je w darze, a ja w zamian przekae ci cz mojej wiedzy.

- Widziaem martwego ptaka u podna stoku. Piskl gobia. Musiao wypa z gniazda. Wystarczy? - Ha! Ciekawe, c za sekrety kryje w sobie piskl gobia? Ale... dobrze, wystarczy. Przynie je. Borys wrci po dwudziestu minutach. Pooy bezwadne ciako na czarnej ziemi obok zapadej, zniszczonej pyty. - Ha! Rzeczywicie maa danina. Niewane. Teraz powiedz, Dragosani, chciaby pozna uczucia i myli martwego stworzenia? - Ono nie myli. Jest martwe.

- A zanim umaro? - Nic nie wiedziao. To todzib. C moe wiedzie piskl? - Wiedziao wiele rzeczy. Posuchaj uwanie, rozpostrzyj skrzyda, wyskub pira u dou. Powchaj je, poczuj, przetrzyj midzy palcami i suchaj. Zrb to... Borys wykona polecenie. Nie wiedzia czego si spodziewa. Pchy i mae chrabszcze popiesznie uciekay z maego ciaka. - Nie tak. Zamknij oczy. Niech tam dotrze twj umys. Tak, teraz dobrze!

Borys by wysoko. Czu szelest, koysanie gazi. Nad gow mia sklepienie nieba. Czu, jak moe wystrzeli w bezkresn przestrze i nigdy nie ldowa. Zawrt gowy. Powrci do swojego umysu, upuci martwego ptaka, chwyci si ziemi. - I co? Nie spodobao ci si gniazdo, Dragosani? Ale to nie koniec. Jest co wicej. We ptaka, cinij mocno zwoki, niech ulegn twoim doniom. Poczuj mae koci pod skr, ma czaszk. Unie ku twarzy. Wdychaj, ucz si. Poczekaj, pomog ci... Borys nie by sam. - bliniacze istnienie zawadno nim. Ten drugi nie by Borysem! Przeraajce, dziwne

uczucie. Uczepi si jani Borysa. - Nie, nie! Dalej, wejd. Stacie si jednoci. Dowiedz si, co czuo piskl. Teraz... Ciepo... twarda ziemia poniej, tulce ciepo nad gow... Niebo ju nie tak jasne, bkitne - ciemne... iskierki gwiazd... spokojna noc... ciepo opiekuczych skrzyde... kto obok tuli si... hukanie... ciepe ciao wznosi si ciao rodzicw... naciska, broni, szczelnie okrywa skrzydami... powolne, cikie uderzenie powietrza, coraz mocniejsze, zanika, sabnie, hukanie w oddali... sowa upatrzya ofiar tej nocy... ciao rodzicw osuwa si, serce

zamiera... wietliste punkty gwiazd wypeniaj niebo... mikko w d... ciepo. - Teraz! Rozerwij ciao, Dragosani! Otwrz! Rozgnie czaszk midzy palcami. Wczuwaj si w opary mzgu. Spjrz do wntrza, patrz na pira, krew i koci. Sprbuj! Dotknij, posmakuj, zobacz, posuchaj, powchaj, uyj wszystkich piciu zmysw - a odkryjesz szsty! Pora lecie!... uciec... powietrze wzywa, unosi mae pirka... rodzestwo ju odleciao... rodzice pouczaj, wzywaj: Lataj! O tak! O tak!... ziemia wiruje poniej... gniazdo koysze si na wietrze.

Piskl-Dragosani wyskakuje z drcej konstrukcji gazek, opuszcza gniazdo... przez chwil tryumf latania... i jego gorycz... upadek. Wiatr przechytrzy niewiadomo pisklcia. Zaniepokojenie... koszmar! Rozpaczliwe wirowanie, skrzydo prbuje chwyci ga drzewa. Uderza, amie si. Agonia, bezbronne konanie, spadanie, trzepotanie, pikowanie i ostatnie zderzenie maej czaszki z kamieniem... Borys wrci do siebie, zobaczy szcztki w swoich rkach. - Tak! - powiedzia gos z ziemi. Nadal uwaasz, e niczego nie potrafi ci nauczy, Dragosani? Czy to nie jest

wiedza? Dostae kiedy tak niepospolity dar? W caym swoim yciu niewielu widziaem z takim talentem. A ty poje to jak... jak piskl pojmuje sztuk latania. Witaj w maym, starym, bractwie wybranych, witaj, Dragosani. Resztki zwok pisklcia wypady z rk Borysa, splamiy ziemi, zostawiy skaz na doniach. Borys Dragosani - nekromanta! Dreszcz przeszy chopca, ktry krzycza dugo i gono. Jeszcze raz ucieka, tak panicznie, e pamita tylko tupot wasnych ng i walenie serca w piersi.

Nie mg uciec od tego daru, on zosta z nim, ucieka z nim. Co wdaro si pomidzy krzyk i uczucie latania, mglisty obraz czego pozosta odtd w jego pamici, tkwi w wiadomoci: Pogruchotana pyta grobu, ponury kamie, a na nim ciao w kbowisku pir i wntrznoci, koczyn wyrywanych ze staww. I... obrzydliwa macka przebijajca si przez pniakowaty grunt, przepychajca si przez gleb, warstw igie, mech i kamienie. Wstrtna, inna ni wszystko, co ziemskie, ohydna wi, w ktrej pulsoway purpurowe yy. A potem... a potem... krwiste oko na czubku macki rozgldao si dookoa. Zaczerwienione oko i gadzie szczki w

rozdziawionej paszczy. Wi przybraa posta lepego, ctkowanego wa z purpurowym, rozszczepionym jzykiem, ktry migota nad porzuconymi szcztkami pisklcia. Ostre jak igy ky byszczay nien biel. lina ociekaa na such ziemi dopki ostatnia drobina nie zostaa poarta! Potem gad szybko wycofa si, naga ziemia wessaa pulsujc, obrzydliw wi.

*** Dragosani otrzsn si, przerwa rozmylania - dojeda do miasta. Na

obrzeach znalaz targowisko, ktre w kad rod ttnio yciem. Wieki temu tureccy najedcy, nacierajc od wschodu, grabic i palc wszystko po drodze, zatrzymywali si przy tej rzece, ktra pyna z Karpat do Dunaju. Tutaj Hunyadi, a potem wooscy ksita przybywali ze swoich zamkw. Zbierali rycerzy pod swoimi sztandarami i wyznaczali wojewodw-wojownikw do obrony przed najazdami upieczych Turkw. Znakiem obrocw tej ziemi by smok, smok zawsze patronowa chrzecijanom w ich walce z Turkami. Dragosani zacz si zastanawia, czy std nie pochodzi przypadkiem nazwa miasta - Dragasani. Z pewnoci tak. Dlatego te, podobizna smoka widniaa

na tarczy na zapomnianym grobie. Na targowisku kupi ywe prosi, woy je do podziurawionej, dla wentylacji, torby. Przynis do samochodu i schowa do baganika. Wyjecha z miasta i znalaz spokojny trakt poza gwn drog. Tam uchyli lekko torb, zama kapsuk z chloroformem i wrzuci do baganika. Zamkn go i odszed. Policzy do pidziesiciu. Nie chcia, by zwierz umierao z jego rki. Wczesnym poudniem skierowa si ku wzgrzom i zaparkowa samochd kilkaset metrw od zakazanego miejsca. Zacz si wspina. Tutaj, pod oson sosen czu si bezpieczny, mozolnie pi

si do tajemniczego miejsca. Torb z prosiciem przerzuci przez rami. Stojc przy grobie, Dragosani pooy zwierz w zagbieniu midzy dwoma korzeniami, przymocowa do pnia. Wrci do kwatery, zamwi wczesn kolacj i zasn. Byo jeszcze jasno, gdy Ilza Kinkovsi obudzia go, wchodzc z posikiem na tacy. Zostawia kolacj, by Dragosani mg zje w spokoju. Gdy wychodzia obj wzrokiem jej rozkoysane biodra. Jak na wieniaczk bya bardzo atrakcyjna. Dziwi si, dlaczego nie miaa ma?

Rozdzia szsty

Tu przed zachodem soca Dragosani wrci na tajemne miejsce. Prosi oyo, ale nie miao siy wsta. Borys wprawnie oguszy zwierz. Usiad i czeka. Zapada zmrok i pojawiy si pierwsze gwiazdy. - Dragosaaaniiii! - odezwa si nagle gos. Niewidzialne istoty toczyy si

dookoa. Wyaniay si nie wiadomo skd. Niewidzialne palce nieboszczykw dotykay twarzy Dragosaniego, jakby chciay go rozupa. - Tak, to ja - wyszepta. - Przyniosem co. Podarunek. - O! Jaki podarunek? Co chciaby w zamian? - Przychodziem na to miejsce wiele razy - a ty prawie nic mi nie powiedziae. Nie twierdz, e mnie oszukujesz czy zwodzisz. Po prostu nauczye mnie niewiele. Moe to moja wina. Moe nie stawiaem waciwych pyta, ale teraz jedno pytanie zadam ci

wprost! Jest co, co pragn pozna. Kiedy by czas, gdy posiadae... moce! Podejrzewam, e zachowae si o ktrej nie wiem. - Moc? O tak - wielka, potna moc. - Chc mie we wadzy te siy. Wszystko, co wiedziae i co wiesz wiedzie chc ja! - To znaczy, e pragniesz zosta... wampirem! Samo sowo i sposb w jaki zabrzmiao, wprawio Dragosaniego w drenie, ktrego nie mg powstrzyma. Nawet on, nekromanta, inspektor ledczy zmarych - poczu strach, jakby w

samym sowie zawierao si co ze strasznej natury tej istoty. - Tutaj w Rumunii - odezwa si Dragosani - kryy legendy, ktre w ostatnich stuleciach rozprzestrzeniy si po wiecie. Sam wiem od wielu lat kim jeste, Stary Diable. Zw ci strzyg, upiorem, wampirem. Jeste stworzeniem z bajek opowiadanych w nocy przy kominku, straszydem z historyjek do straszenia dzieci. Ale teraz chc wiedzie, kim naprawd jeste. Chc oddzieli prawd od faszu. Chc wypleni kamstwa z legendy. Powtarzam, musisz wampirem. Nie ma innej drogi. zosta

- Musisz mie swoj histori naciska Dragosani. - Leysz tu od piciuset lat, co byo zanim umare? - Umarem? Ja nie umarem. Moe mnie zamordowali, tak, na tyle byo ich sta. Ale nie uczynili tego. Wybrali bardziej okrutn kar. Pogrzebali mnie nieumarego. Zostawmy to... chcesz pozna histori mojego ycia? - Tak. - Byo dugie i krwawe. Opowie wymaga czasu. - Mamy czas, mnstwo czasu gorczkowo nalega Borys.

Wyczu zaniepokojenie niewidzialnych istnie. Co ostrzegao, by nie naduywa chwili, nie przeciga struny - nieumarli nie lubi przymusu. - Tak, mog ci opowiedzie, co zrobiem, ale nie jak zrobiem. Nie w wielu sowach... Gdy poznasz moje pocztki, moje pochodzenie, nie staniesz si wampirem, nawet nie pojmiesz. Tak jak ryba nie wyjani, jak by ryb, tak jak ptak nie wytumaczy, jak zosta ptakiem, tak ja nie mog powiedzie, jak zosta wampirem. Zeskocz ze skay. Spadniesz i rozbijesz si... skoro nie mona zgbi tajemnic zwyczajnych stworze, jak wyobraasz sobie posi sekrety wampirw.

- Nie mona si wic nauczy? Pokazae mi jak rozmawia ze zmarymi. Czemu wic nie pokaesz wicej? - Ach! Mylisz si Dragosani. Pokazaem ci jak zosta nekromanta, a to ludzki talent. To stara zapomniana przez czowieka sztuka, istniaa od zarania ludzkiego gatunku. Rozmawia ze zmarymi? To zupenie co innego. Nieliczni wadaj t si. - Ale ja rozmawiam z tob! - Nie mj synu. Ja rozmawiam z tob, bo jeste czci mnie. I zapamitaj: nie jestem martwy. Tylko poza mierci. To polega na odmiennym do nich podejciu.

Ci, ktrzy umiej rozmawia ze zmarymi, lubi ich, wspczuj, akceptuj. Nekromanci nie maj tak uczuciowego stosunku, oni tylko prowadz ledztwo. Borys nagle poczu, e rozmowa zmierza w lepy zauek. - Starczy! - krzykn. - Umylnie mnie zwodzisz! - Odpowiadam na pytania - najlepiej jak potrafi. - Nie musisz mwi, jak zosta wampirem, powiedz, kim jest wampir. Opowiedz mi o sobie, o tym co robie za ycia i jak to robie. Opowiedz o

swoich pocztkach. - Jak chcesz. Ale najpierw... najpierw ty powiedz, co wiesz - o wampirach. Opowiedz o tych mitach, przesdach, ktre syszae. Wtedy oddzielimy kamstwo od prawdy. Dragosani westchn, opar si plecami o nagrobek, zapali kolejnego papierosa. - Opowiem po kolei. Dobrze, zacznijmy od tego: wampir to stworzenie ciemnoci, wierny Szatanowi. - Ha! Ha! Ha! Shaitan by pierwszym wampirem - w naszej legendzie,

rozumiesz? Stworzenie ciemnoci: tak, jestemy w nocy, noc jest w nas. Mwi, e w ciemnoci wszystkie koty s czarne. Tak wic, w nocy rnice nie s due, przynajmniej ich nie wida. Z powodu upodobania do ciemnoci soce nam szkodzi. - Szkodzi? Niszczy was, obraca w proch! - Co? To mit. Nie jest tak gronie, ale nawet sabe wiato soca osabia nas, tak jak silne osabia ciebie. - Boicie chrzecijan. si krzya, symbolu

- Nienawidz krzya. To symbol

wszystkich kamstw, zdrady, wiaroomstwa. Ale nie boj si go. - Mwisz, e wymierzony w ciebie krzy, wity krucyfiks, nie spali twojego ciaa? - Nie, moje ciao mogoby si spali z obrzydzenia na ten widok, ale pewnie wczeniej umiercibym tego, kto ten krzy trzyma. - Nie oszukujesz mnie? - Dragosani nabra powietrza. - Twoje wtpliwoci poddaj prbie moj cierpliwo. - Nie masz odbicia: ani w wodzie, ani

w lustrze. Podobnie - nie masz cienia. - To nieporozumienie, ale nie bez powodu. Moje odbicie nie jest zawsze identyczne, mj cie nie oddaje zawsze mojego ksztatu. Borys zastanowi si, przypomnia sobie obrzydliw mack sprzed dwudziestu lat. - To znaczy, e jeste pynny, e moesz zmienia ksztat. - Tego nie powiedziaem. - Wic wyjanij. - Nic si przed tob nie da ukry... -

Stary Diabe w ziemi westchn. - Potrafisz zmienia ksztat? - nalega Borys. - Nie, ale mog by tak postrzegany. W istocie, moliwo zmiany ksztatu nie istnieje, przynajmniej ja nigdy si z tym nie spotkaem... - No dobrze. Powiedz co wiesz o sile hipnozy? - Hipnoza! - westchn. - Masowa hipnoza! Robie to! Oczywicie. Potrafi zmci umys, ale nie oszuka lustra. Moe pojawiam si jako trzepoczcy skrzydami nietoperz czy przemykajcy wilk, ale mj cie jest ludzki.

Dragosani raz jeszcze przypomnia sobie wstrtn mack, ale nic nie powiedzia. Zdawa sobie spraw, e martwe (czy nieumare) stwory, ktre przemawiaj w umysach ywych s mistrzami obudy i zakamania. - Nie moesz przekroczy rwcej rzeki, topisz si? - zapyta Borys. - Za ycia byem zachannym wojownikiem. Nie przeprawiaem si przez rwc rzek. To bya moja strategia. Gdy nadchodzi najedca, czekaem i pozwalaem mu si przeprawi. Wyrzynaem wrogw na swojej stronie. Moe wtedy powstaa legenda, na brzegach Dunaju, Motrulu, Siretulu. Widziaem jak te rzeki spyny

krwi... - Pijesz krew ywych. To twoja dza, kieruje tob, panuje nad tob. Umierasz bez krwi. Twoja za natura wymaga, by erowa na innych. Krew to twoje ycie - wyrzuci z siebie jednym tchem. - mieszne! Co do za: to stan umysu. Jeli przyjmujesz dobro, musisz zaakceptowa i zo. Moe nie rozumiem twojego wiata, Dragosani, ale w moim niewiele byo dobra. Picie krwi? Poerasz miso zwierzt, wysysasz krew winogron. Czy to zo? Poka mi stworzenie, ktre nie poera sabszego od siebie. Ta legenda ma korzenie w

okruciestwie, ktre czyniem. We krwi, ktr przelaem. Byem okrutny! Mylaem, e gdy wrogowie dowiedz si, e jestem potworem, nie bd mieli wystpowa przeciwko mnie. I byem potworem! Legenda przetrwaa. Czy nie miaem racji? - To nie jest odpowied! - Jestem zmczony. Zdajesz sobie spraw, ile mnie kosztuje takie wypytywanie? - Zadam ci ostatnie pytanie, prosz pozwl. - Dobrze, jeli musisz.

- Legenda mwi, e ugryzienie wampira zmienia normalnego czowieka w wampira. Gdyby wyssa ze mnie krew, Stary Szatanie, ja te stabym si nieumary? Nastaa chwila dugiej przerwy, Dragosani wyczu po drugiej stronie zakopotanie, usilne poszukiwanie odpowiedzi. - By czas, gdy ziemia bya moda, gdy w lasach yy wielkie nietoperze, wraz z innymi stworzeniami. Choroba zniszczya wikszo z nich. Osobliwa zaraza. Kilka z nich przetrwao. Za moich czasw istnia gatunek, ktry ssa krew z innych zwierzt. Z ludzi te. Nietoperze przeniosy epidemi na tych,

ktrych ksay. Zaraone nabyway cechy nietoperzy.

ofiary

- Zaczekaj! - wykrzykn Dragosani. Masz na myli nietoperza-wampira, ktry yje do dzi w rodkowej i Poudniowej Ameryce. Tak, ta choroba to wcieklizna, ale... nie widz zwizku. - Ameryka? - zapyta gos zdumiony. - To nowy kontynent - wyjani Borys. - Odkryty za twoich czasw. Ogromny i bogaty, i bardzo potny! - Tak mwisz? Dobrze! Musisz opisa mi ten twj nowy wiat szczegowo, ale nie teraz... teraz... jestem zmczony i...

- Nie tak szybko! - zawoa Dragosani, wiadomy, e rozmowa zesza na lepy tor. - Mwisz, e nie stabym si wampirem, gdyby mnie ugryz. Usiujesz twierdzi, e legenda jest bezpodstawna, poza domniemanym zwizkiem z nietoperzami. To nie przejdzie. To nietoperz otrzyma imi od ciebie, nie ty od niego! Zapytae, czy chc by wampirem. A jak mgbym si nim sta, jeli nie w ten sposb? Moe by mnie tym obdarzy, tak jak ciebie obdarowano uczestnictwem w Zakonie Smoka. Ha! Bez kamstw! Chc zna prawd. Jeli rzeczywicie jeste moim ojcem, dlaczego co ukrywasz, czego si obawiasz?

Dragosani czu, e otaczajce go istnienia byy niezadowolone, wycofyway si. Gos w jego jani by zmczony i oskara. - Obiecae podarunek, ma danin a przynosisz zmczenie i tortury. Jestem iskr, ktra zanika, mj synu, wygasajcym arem. Utrzymywae pomie, a teraz chcesz go zdawi. Daj mi spa zanim... wyczerpiesz... mnie... do koca... Dragosaaniiii... Borys zacisn zby, przekn zo wraz ze lin w gardle. Chwyci prosi za zwizane nogi. Powsta, wyj sprynowy n. Bysno metalowe ostrze.

- Dar dla ciebie! - warkn. Prosi oyo, zaczo wierzga, zakwiczao przeraliwie, Dragosani podci mu gardziel, purpurowa posoka nasczya czarn ziemi. Wiatr zerwa si nagle i wrd drzew sycha byo ciki oddech. Rzuci ciao prosiaka na korzenie. Wyj chusteczk i wyczyci donie. Niewidzialne istoty pojawiy si znowu. - Wynocha! - warkn Dragosani, szykujc si do odejcia. - Wynocie si, wy, duchy ludzkie! To dla niego, nie dla was. Zszed na d. Mimo zupenej ciemnoci stpa pewnie jak kot. On te

by stworzeniem nocy! Rozmyla o yciu, mierci, o pmierci. Umiechn si blado. Rozwaa pytanie, ktrego nie zada: Jak zabi wampira? Jak pozbawi go ycia i mierci?

*** W czwartek Dragosani wsta wczenie. Wyjrza przez okno i zobaczy Ilz Kinkovsi karmic kurczaki, ktre biegay po podwrzu i na skraju wiejskiej drogi. Dziewczyna ktem oka dojrzaa go w oknie. Mczyzna otworzy szeroko okna, wdycha powietrze poranka gboko do

puc. Opar si rkoma na parapecie, wystawi si do soca. Jego ciao byo biae jak kreda. Ilza spojrzaa na jego nag pier. Oddycha gboko, muskuy pod ramionami napray si, nadymay si niczym worki powietrza. Pomylaa, e jest bardzo silny. - Dzie dobry! - krzykna w gr. Kiwn gow w odpowiedzi i przygldajc si jej zrozumia, dlaczego tak le spa. Ona bya tego przyczyn... - Wszystko w porzdku? - zapytaa ukazujc biae zby, ktre umylnie musna jzykiem. - Co? - Dragosani przybra obronn postaw.

- Jest pan taki blady! Moe trzeba si opali? - Tak, moe... moe masz racj wymamrota. Cofn si do pokoju i zacz si ubiera. Ze zoci naciga koszul. Kobiety, samice, seks! To takie... obrzydliwe? Takie nienaturalne? Takie... konieczne? Czy tego mi brak? myla ze zdenerwowaniem. Ilza dalej karmia kurczaki. Usyszaa jego kaszlnicie. Podniosa wzrok i zobaczya jak zapina koszul, patrzc si na ni. - Ilza, czy w nocy jest chodno? -

zapyta z gbi. Uniosa brwi, zastanawiajc si o co mu chodzi. - Chodno? Nie. Jest lato. - Wic, dzisiaj - zostawi okna nie... zasonite. - To bardzo zdrowo. Jestem pewna, e bdzie si pan dobrze czu. Zamiaa si. Zamkn okno i dokoczy ubieranie. Przez chwil aowa swojego czynu. Ostatecznie pozby si wtpliwoci. Modzieniaszek - nigdy nie dotkn kobiety - przypomnia sobie opowie Diaba o ojcu. Wdarem si i do jego umysu... oddaem im t noc.

Kamyk stukn o szyb. To bya Ilza. - niadanie w swoim pokoju, Herr Dragosani - zawoaa - czy zje pan z nami? - Nacisk na sowa w swoim pokoju by wyrany. Borys uda, e nie rozumie. - Zejd - odpowiedzia i zmruy oczy. Zauway rozczarowanie na twarzy Ilzy. Potrzebowa pomocy tym razem, tym pierwszym razem. Ona wiedziaa o tym wszystko, a on nic. Ale... Wampir wiedzia jeszcze wicej i Borys mia nadziej, e zdradzi mu t tajemnic rozkoszy. Seksualny problem Dragosaniego, czy raczej psychiczny blok, ktry nie

pozwala mu dotychczas bra udziau w tej sferze ycia, mia swe pocztki w okresie dojrzewania. Zdarzyo si to podczas trzeciego roku pobytu w Bukareszcie, gdzie uczszcza do szkoy redniej. Mia trzynacie lat i niecierpliwie czeka na letnie wakacje, na powrt do domu. Tymczasem otrzyma list od przybranego ojca zakazujcy mu przyjazdu - na farmie wybucha zaraza. Perspektywa spdzenia wakacji w przyszkolnym internacie nie bya zachcajca. Borys jednak mia w Bukareszcie rodzin - modsz siostr przybranego ojca i mg u niej spdzi wakacje. To byo lepsze ni nic.

Ciotka Hildegarda bya mod wdow, miaa dwie crki - starsze od niego o rok: Ann i Katrin. Wszystkie trzy mieszkay w duym, drewnianym budynku przy ulicy Budesti. Dziwne, ale w domu Borysa nigdy o nich nie wspominano. Dragosani spotyka je rzadko, czasami przyjeday na wie. Uwaa, e ciotka jest zbyt tkliwa, a kuzynki chichocz i szczebiocz jak typowe smarkate dziewczta. Mia te wraenie, e ojczym traktuje ciotk jak czarn owc w rodzinie. Borys zamieszka wic na trzy tygodnie u ciotki. Tam odkry zmysowo i perwersj kobiety. To

dowiadczenie utkwio w jego pamici na dugie lata. Okazao si, e ciotka bya nimfomank. Uwolniona od wszelkich hamulcw przez mier ma, w peni zaspokajaa swj wielki gd seksualny, a jej crki byy ulepione z tej samej gliny. Nawet gdy y jej chorowity m, potajemnie miewaa kochankw. Niektre szczegy docieray do jej brata na wsi. Przybrany ojciec Borysa nie by wity, ale swoj siostr uwaa za dziwk, cho nie mwi tego wprost. Jak daleko posuwaa si w swoich ekscesach - tego nie wiedzia dobrze. Gdyby zna ca prawd, zapewne poszukaby dla syna innej kwatery na wakacje, ktry wkrtce mia okazj wystarczajco si

przekona, do czego mog by zdolne kobiety... W drzwiach domu ciotki nie byo adnych zamkw, ani w sypialni, azience, nawet w toalecie. Ciotka wyjania, e w jej domu nie ma tajemnic. Borys z trudem to znosi, jak i ukradkow, figlarn wymian spojrze midzy matk a crkami w jego obecnoci. Nie byo miejsca na prywatno, nic nie byo zakazane, ale niczemu nie wolno si dziwi. Ciotka powiedziaa mu, e to jest dom natury, gdzie ludzkie ciao i jego cechy s czci przyrody, istniej po to, by je bada, odkrywa, rozumie i w peni si nim

rozkoszowa ogranicze.

bez

tradycyjnych

Mia szanowa kade naturalne zachowanie kobiet w tym domu. Ich filozofia gosia, e za mao mioci jest na wiecie, za duo nienawici. Gdyby pragnienia ciaa i ogie ducha ostudzi, zaspokoi przyjemn gr uciskw, wiat byby lepszym miejscem. Borys z pocztku tego nie rozumia, ale wkrtce... Po kolacji pierwszego wieczoru poszed do swego pokoju. Chcia troch poczyta w samotnoci. U podna schodw prowadzcych do sypialni znajdowa si may pokoik, zwany przez

ciotk bibliotek. Dragosani zajrza do rodka i znalaz pki ksiek i czasopism penych erotyki. Kilka ilustrowanych pism tak go zafascynowao, e zabra je ze sob. Nigdy wczeniej nie widzia takich rzeczy. Ju siedzc w sypialni na ku, z wypiekami na twarzy przeglda ksiki. Pochony go cakowicie. Jedna z nich bya uderzajco realna, ale tak nieprawdopodobna dla umysu chopca. Wiedzia, e musiao by w tym jakie szachrajstwo, fikcja, ale nie mg zrozumie, jak zrobiono takie zdjcia. Wiedzia, co to masturbacja. Teraz poczu podniecenie, ale tu, w

domu ciotki, nie czu si wystarczajco bezpieczny, by to zrobi. Zajty kolorowymi obrazkami, usysza samochd, zajedajcy pod dom. Jaki go przyjecha i wszed do domu. Gdy Borys chykiem odnosi pisma do biblioteki, dobieg go miech i wesoe westchnienia z gwnego salonu. Ten pokj pokazano mu wczeniej. Podziwia lustra rozwieszone na cianach i suficie. Drzwi byy lekko uchylone, Borys podszed do nich na palcach. Wewntrz sycha byo gardowy, mski gos i ordynarne, ponaglajce szepty ciotki i kuzynek. To, co zobaczy, przypominao fotografie z biblioteki. Ospowaty mczyzna z brod i ogromnym owosionym brzuchem by

nagi. Patrzc tylko w jedno z luster, Dragosani nie mg zobaczy caego przedstawienia, ale to, co dojrza wystarczyo mu nad wyraz. Trzy kobiety roznegliowane przecigay si w pobudzaniu mczyzny do jeszcze wikszego wysiku. Dotykay go rkoma, ustami, piersiami - caym ciaem. On lea plecami na dywanie, modsza kuzynka klczaa na nim i hutaa si, w gr, w d, w gr, w d. Za kadym uniesieniem odsaniaa dugi, gruby pal byszczcy od wydzielin. Gdy tylko ukazywa si ten

liski drg, chopiec mg dojrze ma, delikatn rk Katriny zacinit wok niego. Matka dziewczt, klczaa u gowy mczyzny. Uderzaa go swoimi wielkimi piersiami w twarz, tak, e sutki na zmian znikay w jego ustach. Kobiety nie byy nagie, ich biae, lune fataaszki byy porozpinane. Piersi i poladki wyaniay si na przemian pulsujce, drce. Wszyscy czworo byli pochonici i zaangaowani, rozkoszowali si nie tylko swymi doznaniami, ale take sycili oczy przeyciami partnerw. Na oczach Borysa zmienili miejsca i pozycje, i zaczli seri nowych, zmysowych wysikw. Tym razem

mczyzna wspi si od tyu na ciotk niczym ogromny, zy pies, a dziewczta gray drobniejsze role. W oczach chopca wygldao to odpychajco. Mczyzna tryska sperm co chwila, stkajc z przyjemnoci, jakby wcale si nie mczy, jakby porwao go niczym niepohamowane podanie. Borys otrzsn si z trudem i zacz si wycofywa w kierunku swojego pokoju. - Chwileczk dziewczynki - usysza nagle gos ciotki. - Nie mczmy tak naszego Dymitri. Moe pjdziecie zabawi si z Borysem. Tylko nie za ostro, bo moe si przerazi, nie

wyglda na dowiadczonego... Dragosani rzuci si pdem po schodach. Wpad do pokoju, rozebra si byskawicznie i wskoczy do ka. Lea skulony bez ruchu pod kodr. Czeka, bojc si goniej odetchn. Dotychczas wyobraenia i marzenia chopca o seksie byy zwyczajne, wrcz banalne. Bawi si mylami o kontakcie z ciotk, o dotykaniu jej piersi, jej biaych poladkw. Nie uwaa tego za specjalnie wstydliwe czy odraajce, to bya tylko gra wyobrani. Dotychczas. Ale teraz? W porwnaniu z tym co zobaczy jego fantazje okazay si tak niewinne.

Widzia trzy kobiety, spkujce z niezmordowan besti. Widzia wielki drg rozpustnego ciaa wochatego mczyzny. Kuzynki nie krpujc si, wpady do sypialni. Borys lea nieruchomo zawinity w pociel. Wstrzyma oddech udajc, e pi. - Borys, pisz? - Jedna z nich zachichotaa i zapytaa. - Przecie wiato zauwaya druga. si pali! -

- Borys? - Ciar ciaa Anny spad na ko. - Na pewno pisz?

Chopak udawa e pi, a serce walio mu w piersi. Obrci si. - Co? Co? Odejd. Jestem zmczony wymamrota. Obie zaczy chichota. - Borys, nie pobawisz si z nami? zapytaa Katrina. - Wystaw w kocu gow. Mamy tu co. Chcemy ci co pokaza. Tak mocno nacign kodr, e nie mg oddycha. Wci mia przed oczyma Ann, ktra opiera swoje drobne rce na brzuchu mczyzny i huta si na jego rowym czonku. - Jeli zgasimy wiato, wystawisz gow?

Wyczone! dziewczta.

zachichotay

Gdy uwolni si z pocieli, zacz gboko apa powietrze. Natychmiast wrd miechw - zapalio si wiato. Jedna z nich staa tu obok ka z koszul zarzucon na gow. Stchy zapach bi w jego twarz. Ujrza jej ciemne ono. Kuzynka umylnie wygia nogi. Wargi rozchyliy si na boki... - I co? - Borys ledwo usysza gos wrd powodzi prostackiego miechu. A nie mwiymy, e chcemy ci co pokaza? Dragosani nie wytrzyma, opanowa go paniczny wstrt! Miota si jak w

transie. Pniej niewiele z tego pamita, by zbyt oszoomiony. Chichot zmieni si we wrzaski i pacz. Poczu ostry bl w piersiach i na wystajcych kostkach doni. Na drugi dzie drczycielki trzymay si od niego z dala. Obie miay wiele siniakw: Anna miaa rozcit warg, Katrina podbite oko. Wyczerpany po nieprzespanej nocy, Borys zabarykadowa si w pokoju. Musia cierpie gniew ciotki i oskarenia kuzynek. Ciotka Hildegarda nie daa mu je za kar i zagrozia, e wszystko powie ojcu. daa, by wyszed z pokoju i przeprosi kuzynki. Nie zrobi tego, pozosta w swoim

pokoju i zabarykadowa drzwi. Dopiero, kiedy zapad zmierzch, gdy groby ciotki zmieniy si w baganie, odstawi ko i szafk od drzwi i zbieg na d. Ciotce byo przykro. Powiedziaa, e nie pojmuje dlaczego dziewczta napastoway go zeszej nocy. Udawaa, e nie wie, co zrobiy, czym go obraziy, e zareagowa tak gwatownie. Cokolwiek to byo - prosia, eby o tym zapomnia i nie mwi nic ojczymowi. Borys dla witego spokoju zgodzi si z ciotk - nie potrzebne byy jeszcze jakie kopoty. Dymitri dawno opuci dom. Hildegarda przygotowaa kolacj i

poprosia crki, by nie dokuczay chopcu wicej. Przysza noc... Dragosani wyczerpany spa na ku przysunitym do drzwi. Okoo trzeciej nad ranem zbudzi si. Usysza gos ciotki. Mwia niewyranie i oddychaa ciko. Gdy wycign rk w ciemnoci, odkry, e bya naga. To rozbudzio go zupenie. Bya pijana. Uwiadomi sobie, e ta niezaspokojona kobieta pragnie wsun si do jego ka. Natychmiast opanowa go gniew. - Ciotko Hildegardo - powiedzia w ciemnoci. Odwrci twarz od jej alkoholowego oddechu. - Zapal wiato,

prosz! - O! Mj chopcze, obudzie si, chcesz mnie zobaczy? Byam w ku, nie mam nic na sobie. Te gorce letnie noce. Wstaam, by napi si wody i przez pomyk znalazam si tutaj. - Jej piersi otary si o usta Borysa. Zaciskajc zby, odwrci gow. - Zapal wiato - powtrzy. - To nieadnie tak - prbowaa dziecinnie zaprotestowa. Znalaza wycznik. Staa naga w olepiajcym wietle, w miejscu skd odsuna ko. Umiechaa si.

Wygldaa gupio i odpychajco. Zbliya si do chopca, wycigajc ramiona. Zobaczya wyraz jego twarzy, peen obrzydzenia. Zasaniaa rk usta. - Borys, ja... - Ciociu! - Dragosani usiad na ku i wsun stopy w buty. - Prosz wyj, natychmiast! - krzykn. - Jeli nie, wyjedam. Opowiem mojemu ojcu, co tu si wyprawia, dokadnie! - Wyprawia? - wytrzewiaa szybko. Sprbowaa zapa Borysa za rk, bya zakopotana. - Opowiem o tych mczyznach, ktrzy pieprz si z tob i twoimi

crkami jak byki, zupenie jak buhaje, ktre zapadniaj krowy mojego ojca. - Ty... - odsuna si od niego poblada. - Ty widziae? - Wyno si! - warkn. Spojrza na ciotk z nienawici i pogard. - A wic to tak! Starsi chopcy ze szkoy ju ci dostali, co? Podobaj ci si bardziej ni dziewczta, prawda? Borys krzeso. obrci si i pochwyci

- Wynocha! Zaraz wyjedam. Natychmiast! Kademu milicjantowi na mojej drodze powiem o tych

wistwach, o tych ksikach, za ktre mogaby pj siedzie. O twoich crkach, ktre jeszcze s dziewcztami, a ju s gorsze ni stare dziwki... - Dziwki? - warkna, a Borys pomyla, e zaraz si na niego rzuci. - Ale kt moe by bardziej zepsuty ni ty - dokoczy. Zacza paka. Potem zerwaa si i wypada z pokoju. Nazajutrz przyjecha ojczym, by zabra chopca do domu. Nigdy w swoim yciu, Borys nie cieszy si tak z czyjego przybycia. Stara si, tego nie okazywa. Gdy pakowa si, ciotka

Hildegarda p godziny rozmawiaa z bratem, ktry wypytywa midzy innymi o siostrzenice. Anna i Katrina byy nieobecne. Ciotka poegnaa si czule i podejrzanie serdecznie. Spojrzaa raz jeszcze na Borysa, gdy wsiada do samochodu. Pomachaa rk, patrzya z baganiem w oczach, prosia o milczenie. W odpowiedzi Borys zamia si szyderczo. Jego spojrzenie mwio lepiej ni tysic sw, co o niej myli. Nigdy potem nie mwi nikomu o tych zajciach, nawet Diabu w ziemi.

*** Dragosani po dugiej wspinaczce

dotar na miejsce, gdzie leaa grobowa pyta. Zapada zmierzch. Prosi drao w worku. Soce zachodzio i oblao czerwieni daleki horyzont. - Dragosani? - Szatan pierwszy zacz mwi. - Przyszede mnie drczy? Nowymi pytaniami, nowymi daniami? Chciaby skra moje sekrety? Kawaek po kawaku, a nic nie zostanie ze mnie. A potem jak mi to wynagrodzisz, skoro le w zimnej ziemi? Krwi winki? Prosi dla tego, ktry kpa si we krwi wrogw, dziewic, caych armii! - Krew to krew, Stary Smoku odpar. - Widz, e oywie si po wczorajszym posiku.

- Tym, co wypiem! - wykrzykn szyderczo. - To ziemia wypia, Dragosani, nie moje stare koci. - Nie wierz ci. - Nie obchodzi mnie czy wierzysz, czy nie. Id, zostaw mnie. Zniewaasz mnie. Nie mam nic dla ciebie, a ty nie masz nic dla mnie. Nie pragn rozmowy, egnaj! - Przyniosem prosiaka, dla ciebie czy dla ziemi - niewane, ale i co jeszcze, co innego. Pod warunkiem... - Pod warunkiem? zainteresowa si. Diabe

- Moe jest ju za pno. Moe to zbyt trudne - nawet dla ciebie. Kim bowiem jeste, jak nie martw istot... Dobrze, dobrze. Nie jeste umary, skoro nalegasz. - Nalegam? Ubliasz mi Dragosani. C mi przynosisz tej nocy? Co chcesz da? - Posiadem wiedz. - Mw dalej. - Jestem mczyzn, zdobyem msk wiedz o kobietach i... - Zamilk zmieszany. Stary Smok zamia si. Wiedzia, e to kamstwo. tajemnic, pewn

- Mska wiedza o kobietach? O czym mwisz - Dragosani? - Nie miaem czasu... praca, studia... nie byo okazji - odpar po chwili, prbujc usprawiedliwi si. - Czas? Studia? Okazje? Dragosani, nie bd dzieckiem. Miaem jedenacie lat, gdy rozerwaem pierwsz bon dziewicz, tysic lat temu. A potem dziewice, matki, dziwki, wdowy, kurwy - co za rnica? Miaem je wszystkie - na wszystkie sposoby. A ty? Nie prbowae? Nie nurzae si w ich pocie, luzie, w gorcej, sodkiej krwi? Ani razu? I ty mnie nazywasz martwym? Stary Diabe wybuchn miechem,

mia si chrapliwie, wciekle i zarazem spronie. Nie posiada si z radoci. - Bd przeklty! - Dragosani powsta i tupa w ziemi, i plu ze zoci. - Bd przeklty! - Unis zacinit pi ku czarnej ziemi. - Bd przeklty, bd przeklty, bd przeklty! - Jestem ju przeklty, mj synu! I ty te! - zawy Diabe. Borys wyj byszczcy n i pochwyci oguszone prosi. - Czekaj, bez popiechu. Powiedz, skoro niczym chorowity ksidz unikae tego przez dugie lata, dlaczego teraz? Dragosani pomyla, e moe czas

powiedzie prawd - Szatan pewnie i tak ju go przejrza. - To kobieta. Jtrzy mnie, kusi swoim ciaem. - Znam takie, znam... - Myli, e wol mczyzn. - To obraza! - Te tak uwaam - potakn Dragosani. - Wic... zrobisz to? - Zapraszasz mnie do swojej jani, czy mam racj? Dzi wieczorem, gdy ta kobieta przyjdzie do ciebie? - zapyta Szatan.

- Tak. - Dobrze, zgadzam si, ale bd mia - moje wasne ciao, Dragosani. Nie tak sabe jak twoje. - Potrafisz? Czy ja si tego naucz? - O tak, potrafi, mj synu. Zapomniae o pisklciu. Niczego si wtedy nie nauczye? Kto uczyni ciebie nekromant, Dragosani? Tak, i tym razem nauczysz si... wiele. - Nie chc nic wicej od ciebie - na razie. - Odszed od grobu, ruszy w d wzgrza, oddala si od miejsca grozy. - A co z prosiakiem? - Zapyta ciko

gos w jego gowie. - Prosi? Rzeczywicie. - Szybko powrci, naci gardo zwierzcia, rzuci rowe zwoki na ziemi. Nie oglda si, odszed cicho. Zsuwa si po stoku. Zahaczy o pie drzewa, ktrego korzenie wystaway nad ziemi. Zatrzyma si na chwil. Wtem ujrza co dziwnego: to bya wczorajsza danina. Brya rowej skry i koci zgniecionych na miazg. Sucha jak pieprz. Leny uk peza, na prno, szukajc ksa dla siebie.

***

Dragosani wrci do domu rodziny Kinkovsi na kolacj. To mia by jego ostatni posiek tutaj, chocia jeszcze tego nie wiedzia. Ilza nie okazaa mu adnego zainteresowania - czu si spity i rozdraniony. Nie by pewien czy dobrze postpi. Stary Diabe nie by gupcem i podkrela, e wszystko nastpi na wyczne zaproszenie Dragosaniego. Czas nadchodzi, a jego ciao pragno ulgi po latach milczenia zmysw. Pierwszy raz od przyjazdu tutaj, jedzenie wydawao by si bez smaku, piwo miao nieprzyjemny zapach. Po kolacji przechadza si po swoim pokoju i rozmyla. By zy na siebie i

niespokojny. Mijay kwadranse. Kilka razy wyciga swoje ksiki o wampiryzmie, ktre przywiz ze sob. Czyta urywki, to znw odkada je do walizki. Wedug legendy nie wolno nigdy przyjmowa zaproszenia od wampira, jak te nigdy nie wolno zaprasza wampira do czegokolwiek. wiadoma wola ofiary jest najwaniejsza. Znaczyo to, e czowiek sam decyduje sta si ofiar. Wola jest barier w jani ofiary, na ktr wampir si nie porywa, nie jest zdolny jej przeama bez pomocy samej ofiary. W przypadku Dragosaniego bya to kwestia gbi wiary. Wiedzia, e

Potwr istnieje, nie wiedzia jednak jak moc, si posiada na ziemi. Skoro ju zaprosi wampira do siebie, to powinien wiedzie czy bdzie wystarczajco odporny, czy w ogle bdzie w stanie si mu oprze... Godzina midzy pnoc a pierwsz mina niesychanie szybko. Czas spotkania zblia si. Borys zastanawia si czy Ilza ju pi i czy w ogle zamierza si z nim spotka. Moe tak igraa z wszystkimi gomi. Moga rwnie myle o mczyznach, tak jak on do tej pory myla o kobietach. Podchodzi do otwartego okna, zsuwa i rozsuwa zasony. Przeklina

swj brak konsekwencji. Siada na ku w ciemnoci. Byo ju po pierwszej, nazwa siebie baznem i raz jeszcze ruszy do okna. Na podwrzu ciemna i lekka posta przemykaa si cicho. To ona! pomyla. Podniecenie walczyo ze strachem. By mczyzn, ale w tych sprawach cigle jeszcze - chopcem. Jedyne ciaa, ktre poznawa, ktrych sekrety zgbia, byy zimne i martwe. A to byo ywe i gorce. Niech wzbieraa w Dragosanim. By chopcem, po prostu - chopcem. Przed oczyma przesuny si obrazy:

pobyt w domu ciotki... kopulujcy samiec...

kuzynki...

Usysza skrzypienie schodw, podbieg do okna. Nikogo nie dostrzeg. Ilza ju bya na pitrze, podchodzia do drzwi. Wiatr wdar si do pokoju, zasony zafaloway. Zdawao si, e podmuch dotar a do serca Dragosaniego. W jednej chwili znikn strach, caa niepewno. Stan w cieniu. Czeka. Otworzyy si drzwi - wesza. W ksiycowej powiacie jej odzienie byo przeroczyste jak welon. Podesza do ka.

- Herr Dragosani? drcym gosem.

zawoaa pada w

- Czekam na ciebie odpowied z mroku.

Usyszaa, ale nie spojrzaa kierunku, z ktrego dochodzi gos.

- Wic... myliam si co do pana powiedziaa, unoszc ramiona tak, e przejrzysta tkanina opada. Jej poladki i piersi wyglday jak biay marmur. - Oto - obrcia si ku niemu - oto jestem. Staa niczym mleczny posg, patrzya bez cienia zmieszania. Jego ciemna sylwetka przysuna si do niej. W wietle dnia mylaa, e jego oczy s

miesznie sabe, wodniste, niebieskie i mikkie jak u kobiety, ale teraz... W wietle ksiyca byy dzikie jak u wilka! Gdy powali j na ko, poczua jego ogromn si. - Myliam si co do pana - zdoaa jeszcze wyszepta.

*** Nastpnego poranka Dragosani zamwi niadanie do swojego pokoju. Hzak Kinkovsi nie widzia jeszcze go tak oywionego - wiejskie powietrze musiao mu suy, natomiast samopoczucie Ilzy nie byo najlepsze...

- Moja Ilza to jest dziewczyna silna. Ale od operacji... - mrucza gospodarz, podajc niadanie na tacy. - Jakiej operacji? - Borys uda, e jest zainteresowany. - Sze lat temu lekarze wykryli raka macicy. Wszystko jej wycili, dobrze e yje. Ale tu jest wie. Mczyzna chce ony, ktra rodzi dzieci. Bdzie chyba star pann, moe znajdzie prac w miecie. - Rozumiem - przytakn Dragosani. - Ale dzi jak si czuje? - Czuje si rzeczywicie le. Zostanie

w ku dzie, moe dwa. Zasonia okna i ley w ciemnym pokoju. Mwi, e nie potrzeba lekarza, ale martwi si o ni. - Nie trzeba - to znaczy, nie martw si o ni. - Nie? - Kinkovsi zdziwi si. - To dojrzaa kobieta. Wie co dla niej najlepsze. Odpoczynek, cisza, spokj w ciemnym pokoju. To jej pomoe - robi to samo, gdy czuj si le. - Moe. Ale martwi si - to zawsze moje dziecko. Poza tym tyle pracy dzisiaj przyjedaj Anglicy.

- Moe ich spotkam wieczorem. Dragosani ucieszy si ze zmiany tematu. Kinkovsi pokiwa ponuro gow, zabra pust tac. - Nie znam angielskiego. Tyle, co od turystw. - Ja troch znam - odpar Borys poradzimy sobie. - Przynajmniej bd mogli z kim porozmawia. Przywioz pienidze, a to najlepszy tumacz - prbowa si umiechn. - ycz smacznego, Herr Dragosani. W poudnie Borys pojecha do Pitesti,

bez specjalnego powodu. Pamita, e bya w tym miecie maa biblioteka. Po drodze zatrzymaa go miejscowa milicja. Wszystkiego mg si tylko domyla. Obawia si, e odkryto jego kontakty ze Starym Diabem. Uspokoi si, gdy dowiedzia si w czym tkwi problem: Borowic prbowa go odszuka. W kocu udao mu si. Agenci bezpieczestwa wytropili Dragosaniego w Ionestasi, stamtd lad wid do rodziny Kinkovsi, dostali go w Pitesti. Szli tropem jego wogi, nie byo ich wiele w Rumunii, tym bardziej z radzieckimi numerami. Dowdca patrolu przeprosi za

utrudnianie i przekaza wiadomo, ktra zawieraa cile zastrzeony numer telefonu Borowica. Dragosani pojecha z milicjantami na posterunek. Zadzwoni stamtd. Borowic po drugiej stronie linii by bardzo konkretny. - Borys, wracaj jak najprdzej. - Co si stao? - Pracownik ambasady USA mia wypadek na wycieczce. Rozbi samochd. Masakra. Nie zidentyfikowalimy go jeszcze oficjalnie, ale musimy to wkrtce zrobi. Amerykanie bd chcieli dosta

ciao. Chc, by pierwszy go obejrza... - Czy jest on taki wany? - Podejrzewalimy od pewnego czasu, e on i dwch innych szpieguj na rzecz CIA. Jeli to prawda, powinnimy si jak najwicej dowiedzie. Wracaj natychmiast, dobrze? - Ju jad. Wrci szybko do domu rodziny Kinkovsi. Wrzuci rzeczy do samochodu, zapaci z nadwyk i podzikowa gospodarzowi za gocin. Przyj kanapki, termos kawy i butelk miejscowego wina. Hzak Kinkovsi nie mia ju wtpliwoci.

- Mwi pan, e prowadzi zakad pogrzebowy. Milicjanci miali si, gdy im to powiedziaem. Twierdzili, e jest pan grub ryb w Moskwie. Wyszedem na gupka. Przykro mi przyjacielu odpowiedzia Dragosani. - Jestem wan osob i moja praca jest wyjtkowa. Gdy wracam do domu, chc zapomnie o niej, pragn odpocz. Prosz, wybacz. Hzak Kinkovsi zamia si. Podali sobie rce. Borys wsiad do samochodu. Zza zason Ilza patrzya, jak odjeda. Odetchna z ulg. Pomylaa, e nie spotka ju takiego mczyzny, moe dobrze, ale...

Sice nabieray kolorw - wkrtce znikn. Zawsze bdzie moga powiedzie, e potkna si i upada. Sice znikn z jej ciaa, ale nie pami jak si na nim znalazy. Westchna z ulg i zadraa na przypomnienie doznanej rozkoszy.

Interwa pierwszy

Na grnym pitrze znanego hotelu w Londynie, Alec Kyle siedzia za biurkiem zmarego szefa i stenografowa. Duch sta naprzeciw. Od ponad dwch godzin dyktowa mikkim, agodnie modulowanym gosem. Kylea bolaa rka, gowa bya pena niezliczonych obrazw. Nie mia wtpliwoci, e duch mwi prawd ca prawd. Skd to wszystko wiedzia? Kyle by pewien jednego: to

co usysza, byo niesychanie wane. Uwaa za przywilej to, e informacje zostan wanie przez niego dalej przekazane. Bl przeszy go nagle od nadgarstka po okie. Upuci owek i zapa si za zesztywnia rk. Nieziemski go przerwa. - Dlaczego nie wemiesz pira? zapyta duch normalnym tonem. Kyle zapomnia nawet, e mwi do czego mniej cielesnego ni obok dymu. - Wol owek. Taki nawyk - wolno wypisuj si. Przepraszam, e przerwaem - boli mnie nadgarstek.

- Mamy czas. - Poradz sobie jako. - Posuchaj, przynie sobie kawy, zapal. Rozumiem, e to dla ciebie dziwne. Gdybym by na twoim miejscu, nie wytrzymabym nerwowo. Niele ci idzie, posuwamy si do przodu. Jestem dobrze przygotowany. Odwiedziem kilka miejsc, by mia czas si dostosowa. Jak sam zobaczysz jestemy do przodu! - Ale mam mao czasu - odpar Kyle, zapalajc papierosa. Rozkoszowa si wdychanym dymem. - Mam zebranie o czwartej. Musz przekona paru wanych facetw. Chc utrzyma sekcj

i przej j po Keenanie. Musz zdy... - Nie martw si o to - umiechn si duch. - Pomyl, e ju ich przekonae. - Tak? - Kyle wsta, przeszed przez biuro i wrzuci monety do automatu. Tym razem duch pody za nim. Stan tu za plecami. Mczyzna odwrci si i popatrzy na ppynn posta, obok czy kb jakiej dziwnej energii. Hologram, baka mydlana, ektoplazma - pomyla. Omin ducha i wrci do gabinetu Gormleya. - Tak - zjawa, wrcia na swoje miejsce. - Zobaczysz: przecigniemy twoich przeoonych na nasz stron.

- Przecigniemy? My? - Zobaczysz. A teraz opowiem ci o Harrym Keoghu. Przepraszam, e tak przeskakuj. Tak bdzie lepiej, by mia kompletny obraz. - Jak wolisz. - Jeste gotowy? - Tak - Kyle chwyci owek - ale zastanawiaem si wanie, gdzie w tym wszystkim jest twoje miejsce. - Moje? - zjawa uniosa brwi. - Jeli wszystko pjdzie dobrze, bd twoim szefem.

Twarz mczyzny skrzywia si w umiechu. Duch? Moim przyszym szefem? - umiechn si do siebie. - Mylaem, e to ju wyjanilimy powiedziaa zjawa. - Nie jestem duchem i nigdy nie byem. Ale dobrze, dojdziemy do tego, zobaczysz. Moemy ju zaczyna?

Rozdzia sidmy

Harry Keogh buja mylami w chmurach, ktre dryfoway niczym kule puchu na niebieskim oceanie letniego nieba. Rce uoy pod gow, dbo trawy sterczao, jak maszt, osadzone w zbach. Milcza od czasu, gdy skoczyli si kocha. Mewy krzyczay, nurkoway w wodzie. Trawy na wydmach cicho szumiay. Brenda piecia rk Harryego.

Lubia go takiego, jak teraz. Spokojnego, na skraju snu, bez tej caej dziwnoci. By dziwny, to prawda, ale to by jeden z powodw, dla ktrych go kochaa. Czasami wyobraaa sobie, e on te j kocha, cho nigdy jej tego nie powiedzia. - Harry - zapytaa delikatnie, stukajc go pod ebro - jest tam kto? - Tak? - dbo zadrao w ustach. Wiedziaa, e nie lekceway jej, po prostu, nie byo go tutaj. By gdzie daleko. Czasami chciaa pozna to miejsce, tajemne miejsce Harryego. Usiada, zapia bluzk, poprawia spdnic i strzsna z niej piasek.

- Harry, zrb ze sob porzdek. Na play s ludzie. Poprawia jego rzeczy, przytulia si i pocaowaa go w czoo. - O czym mylisz? Gdzie jeste, Harry? - szczypic w ucho zapytaa. - Chciaaby wiedzie - powiedzia. Tam nie jest przyjemnie. Ja przywykem. Nie polubiaby tego miejsca. - Polubiabym, gdyby ty tam ze mn by. - To nie jest miejsce, gdzie mona by z kim - powiedzia. - Tam mona by tylko samemu.

- Harry, powiedz... - zaintrygowao j to. - Przecie jestemy tutaj - uci. Jestemy tutaj i kochamy si. Wiedziaa, e gdy sprbuje dalej wypytywa, to i tak niczego nie zmieni. - Kochae si ze mn - powiedziaa osiemset jedenacie razy. - Przywykem do tego. To zbio j z tropu. - Do czego przywyke? - zapytaa po chwili.

- Do liczenia. Czegokolwiek. Kafelkw w ubikacji, gdy tam siedz, na przykad. achna si rozdraniona. - Mwiam o kochaniu, Harry. Nie jeste ani troch romantyczny. - Teraz nie - zgodzi si. - Miaa ca przyjemno? Ju nie by tak chorobliwie zamylony. Tak wanie okrelaa jego dziwne stany wiadomoci. Bya zadowolona, e wrci mu humor. - Osiemset jedenacie razy powtrzya - w cigu trzech lat. To

duo. Wiesz, od jak dawna chodzimy ze sob? - Od dziecka - odpowiedzia. Patrzy w niebo. Wiedziaa, e tylko jednym uchem sucha tego, co ona mwi. Co dziao si w jego gowie, unosi si na krawdzi rzeczywistoci. Znowu odpyn. Miaa nadziej, e kiedy dowie si dokd. Teraz tylko odchodzi i wraca. - Ale jak dugo? - naciskaa. Zapaa go za podbrdek. - Jak dugo? Cztery, pi lat chyba. Patrzy na ni bez wyrazu.

- Sze - powiedziaa. - Miae wtedy dwanacie lat, a ja jedenacie. Zabrae mnie do kina i trzymae za rk. - A! O to ci chodzi - pokiwa gow. A mwisz, e nie jestem romantyczny. - Zao si, e nie pamitasz tytuu filmu. To by Psycho. Nie wiem, kto z nas bardziej si ba. - Ja - zamia si Harry. - Potem - kontynuowaa - gdy miae trzynacie lat pojechalimy na piknik na polach Ellisons Bank. Podjedlimy troch i zaczlimy si wygupia. Wtedy pooye rk na mojej nodze pod sukienk. Skrzyczaam ci. Udae,

e to by przypadek. Za tydzie znowu to zrobie. Nie rozmawiaam z tob przez duszy czas. - Byo mi wtedy tak smutno westchn Harry. - Potem zacze chodzi do szkoy w Harden. Rzadko ci wtedy widywaam. Nastpne lato byo pikne - dla nas. Pewnego razu wzilimy namiot na pla w Crimdon. Poszlimy popywa, potem w namiocie wycierae moje plecy. - A ty moje - przypomnia sobie. - Chciae, bym pooya si obok ciebie.

- Ale ty nie chciaa. - Harry! Nie miaam wtedy jeszcze pitnastu lat. To byo straszne! - Nie byo tak le - zamia si znowu. - Pamitasz pierwszy raz? - Oczywicie. - To byo jak otwieranie wytrychem zupenie nowego zamka! - Szybko si sprawie. - Musiaa si umiechn. - Zawsze si dziwiam, skd si tego nauczye. Naprawd zastanawiaam si, czy moe kto inny nie udzieli ci lekcji...

Jego twarz przybraa powany wyraz. - O co ci teraz chodzi? - No, jaka inna dziewczyna! - Bya zaskoczona jego nag zmian nastroju. A o czym pomylae? - Inna dziewczyna? - cigle by nachmurzony. Powoli zacz umiecha si, rozbawio go to, w kocu wybuchn serdecznym miechem. - Inna dziewczyna! - Jeste zabawny - Brenda odetchna z ulg. - Wiesz - odpowiedzia, powaniejc znowu - cae ycie ludzie mwi mi, e

jestem zabawny. A ja nie jestem taki. Boe, czasami chciaem dobrze si umia. Jakbym nie mia na to czasu nigdy. Nie czua czasami, e jeli si nie wymiejesz, to zaczniesz wrzeszcze. To wanie czuj. - Nie rozumiem ciebie. A ty nawet nie chcesz, abym ci rozumiaa westchna. - Tak piknie by byo, gdyby pragn mnie tak, jak ja ciebie. Powsta, poda jej rce. Pocaowa w czoo, tak zwykle zmienia temat. - Przejdziemy pla do Hartlepool. Stamtd zapiemy autobus do Harden. - I do Hartlepool? To cay dzie

drogi. - Wstpimy na kaw w Crimdon. Moemy jeszcze si wykpa. Potem pjdziemy do mnie. Moesz zosta do wieczora, jeli chcesz. Chyba, e masz inne plany? - Nie, nie mam. Wiesz, e nie mam, ale... - Ale co? - Harry, co bdzie z nami? - Brenda staa si rozdraniona. - O co ci chodzi? - Kochasz mnie?

- Chyba tak. - Ale nie wiesz na pewno? Bo ja wiem, e ci kocham. Szli wrd wydm, po mokrym piasku, gdzie niedawno odpyna fala. W morzu kpali si ludzie. - Tak - odpowiedzia w kocu. Wiem, e ci kocham. Co ciebie martwi? e nie okazuj mioci? Nie wiem, co chcesz, bym ci mwi. Nie miaem czasu pomyle, co mam ci powiedzie. Przylgna do jego ramienia, przytulili si, szli tak.

- Nie, nic nie musisz mwi. Nie chciaabym, eby to si skoczyo. - Dlaczego miaoby si skoczy? - Nie wiem, ale martwi si. Dokd zmierza nasza mio? Moi rodzice te si martwi. - O! - pokiwa gow. - Maestwo, tak? - Nie, nie to - westchna. - Mwisz od zawsze, e jestemy za modzi. Zgadzam si. Wiem, e lubisz by sam i masz racj: jestemy za modzi. - Ty to powtarzasz - zaprzeczy.

Brenda spojrzaa w d. - Gdyby mi powiedzia, co ci tak pochania. Wiem, e jest co, o czym mi nie mwisz. Wiesz, e to nie przez pisanie. Bye nieobecny zanim zacze pisa ksiki. Tak naprawd, od kiedy ci znam... - Brenda! - zatrzyma si, pochwyci j w ramiona. Zabrako mu tchu, nie mg wykrztusi sowa. Przerazia si. - Tak, Harry? Co? Przekn lin, puci j i zacz i przed siebie. Dogonia go, chwycia za rk.

- Harry? - Brenda, chc... porozmawia. chc z tob

- Ja te tego chc - powiedziaa z naciskiem. Zatrzyma si znowu, obj dziewczyn ramieniem, patrzy na morze. - To dziwna rzecz, to cae... Poprowadzia go wzdu play. - Dobrze, przejdmy si. Ty mw, a ja bd sucha. Dziwna rzecz...? Pokiwa gow, spojrza na ni ktem oka, odchrzkn.

- Brenda, zastanawiaa si, o czym myl martwi ludzie. To znaczy, jakie s ich myli, gdy le w swoich grobach? Poczua gsi skrk na szyi i plecach. To, co powiedzia, zmrozio j do szpiku koci. - Czy si zastanawiaam? - Powiedziaem, e to dziwny temat doda popiesznie. Nie wiedziaa, co odpowiedzie. Mimowolnie zadraa. Pewnie artuje - pomylaa. A moe nad czym pracuje. To musi by to, moe historia jego powieci?

Moe le zrobia, lekcewac pisanie jako rdo jego nastrojw. Moe by wanie taki, bo nie mg o tym z nikim porozmawia. Kady wiedzia, e Harry jest nad wyraz rozwinity: jego ksiki byy wietne, jak prace dojrzaego pisarza. Czy dlatego jest tak dziwny, e wiele zatrzymuje w sobie. - Harry, powiniene by wczeniej powiedzie, e chodzi o pisanie. - O moje ksiki? - Jego brwi uniosy si. - To pomys z ksiki? O to chodzi, prawda? Zaprzeczy gow, a za chwil

przytakn. - Zgada, pomys z ksiki. Dziwna historia. Mam kopoty z caoci, gdybym mg z kim porozmawia... - Przecie moesz ze mn. - Wic porozmawiajmy. przyniesie mi to nowe pomysy. Szli dalej, trzymajc si za rce. - W porzdku - powiedziaa i dodaa po chwili - maj szczliwe myli. - Kto? - Ci zmarli z grobach. Myl, e maj Moe

szczliwe myli. - Ludzie, ktrzy byli szczliwi za ycia, o niczym nie myl - powiedzia rzeczowo. - Ciesz si, e ju si ycie skoczyo. - Sdzisz, e mona umarych na kategorie? podzieli

- Zgadza si. Dlaczego by nie? Nie myleli tak samo, gdy yli, prawda? Niektrzy s szczliwi, na nic si nie skar. Ale s tacy, co le peni nienawici wiedzc, e ich zabjcy yj bezkarnie. - Harry, to straszne! Co to za historia? O duchach?

Obliza spieczone wargi, przytakn. - Co w tym rodzaju. To opowiadanie o czowieku, ktry moe rozmawia z ludmi w ich grobach. Syszy ich gosy w gowie i wie, o czym myl. - Nadal uwaam, e to straszne. To okropne. A... a czy ci zmarli chc z nim rozmawia? Dlaczego? - Bo s samotni, jedynie ten czowiek potrafi z nimi rozmawia. - Czy on nie oszaleje od tego? Te wszystkie gosy w gowie jednoczenie! - To nie jest tak - Harry umiechn si krzywo. - Widzisz, ciao gnije,

zmienia si w proch. Ale umys yje. Nie pytaj jak, sam nie wiem, jak to tumaczy. Jest tak, e ja jest cay czas wiadoma. Gdy czowiek umiera, ona trwa dalej. Tyle tylko, e na poziomie podwiadomoci. Zmary jakby pi, tak na swj sposb. Widzisz nekroskop rozmawia z ludmi, z ktrymi chce, ktrych wybiera. - Nekroskop? - To nazwa takiej osoby, ktra zaglda w umysy zmarych. - Rozumiem - powiedziaa Brenda marszczc brwi. - Przynajmniej wydaje mi si, e rozumiem. Wic szczliwi ludzie le, rozpamitujc dobre czasy,

a nieszczliwi po prostu wyczaj si. - Co w tym rodzaju. li ludzie myl o zych rzeczach, mordercy o morderstwach i tak dalej. Jak zwykli ludzie. Kady ma swoje pieko. Ich myli biegn normalnym torem. Powiedzmy, e za ycia mieli przyziemne myli. Nie poniam ich - nie byli byskotliwi, to wszystko. S jeszcze ludzie nadzwyczajni, twrczy. Wielcy myliciele, architekci, matematycy, pisarze - prawdziwi intelektualici. Jak uwaasz, o czym oni myl? Brenda patrzya, prbujc zrozumie. Zatrzymaa si, podniosa jasny, morski kamyk.

- Jeli, powiedzmy, byli za ycia wielkimi mylicielami, to myl na swj niezwyky sposb. - Zgadza si! - powiedzia z naciskiem Harry. - Wanie tak. Budowniczowie mostw buduj w swych mylach mosty. Pikne, napowietrzne, czce kontynenty. Muzycy komponuj cudowne piosenki i melodie. Matematycy konstruuj abstrakcyjne teorie, tak zadziwiajce, e obejmuj tajniki wszechwiata. Zmarli przecigaj osignicia swojego ycia. Rozwijaj pomysy do granic ideau. Doskonal niedokoczone - na co nigdy nie mieli czasu za ycia. Nikt im nie przeszkadza - nie ma zakce z

zewntrz. Nikt ich nie kopocze, nikt si nie miesza, nikt ich nie obchodzi. - Sdzisz, e tak jest naprawd? - Oczywicie - przytakn i poprawi si - w moim opowiadaniu, w kadym razie. Skd mam wiedzie jak naprawd jest? Tak gupio zapytaam odpowiedziaa. - Oczywicie, e tak nie jest. Nie rozumiem, dlaczego ci zmarli ludzie chc rozmawia w twoim, no, nekroskopem? Czy on im nie przeszkadza? - Nie - Harry potrzsn gow wrcz przeciwnie. Co za poytek z

czego piknego, jeli nie moesz powiedzie czy pokaza komukolwiek co zrobie? Dlaczego te oni lubi rozmawia z nekroskopem - on docenia ich geniusz. Jest jedynym, ktry to potrafi. Jest przyjacielski, chce pozna ich cudowne odkrycia, fantastyczne wynalazki, ktre stworzyli! - To wspaniay pomys, Harry podchwycia Brenda. - Wcale nie jest taki okropny, jak z pocztku mylaam. Nekroskop moe wynajdowa za nich wynalazki. Moe budowa mosty, komponowa muzyk, pisa nie napisane arcydziea. Tak to si dzieje, w twoim opowiadaniu? Harry odwrci twarz, sta i patrzy

daleko w morze. - Co w tym rodzaju. Nie pracowaem nad tym jeszcze... Przez chwil milczeli. Ruszyli dalej, doszli do Crimdon, zatrzymali si ma kaw w maej kafejce przy play. Po krtkim odpoczynku, przeszli jeszcze mil do opuszczonej czci play. Kpali si w bielinie, z dala nikt nie mg tego zauway - mona byo pomyle, e s w strojach kpielowych. Po chwili, gdy wygupiali si na falach, jaki stary wczga pojawi si na play. Ubrali si szybko i wyruszyli w dalsz drog. Autobus z Hartlepool zawiz ich na miejsce, prawie pod

drzwi trzypitrowego, wiktoriaskiego domu, gdzie Harry zajmowa poddasze. Brenda zdya przygotowa kanapki, wzili prysznic, a potem kochali. Dzieli midzy sob rozkosze mioci. Smakowali sl na swoich ciaach. Byli peni soca, promieniowali ciepem, wszystko byo udane, naturalne. Brenda najbardziej lubia Harryego w lecie. Nie by wtedy tak blady i jego posta wydawaa si bardziej muskularna. Harry nie by saby czy cherlawy, potrafi si obroni, nie da sobie plu w twarz. Brenda widziaa, jak radzi sobie z silniejszymi od siebie. Tamci wracali w siniakami. W duchu bya dumna, e to ona wanie bya przyczyn

bjki. Harry nie zwaa na docinki pod swoim adresem, ignorowa je, kad je na krab gupoty zaczepnych prostakw. Ale nigdy nie znis obrazy Brendy albo siebie. Stawa si wtedy zupenie innym czowiekiem. Harry mia szesnacie lat, gdy kochali si pierwszy raz. On pragn tego od dawna. Szybko sta si w tym dobry. Brenda bya niewinna, mylaa, e istnieje tylko jeden sposb mioci, Harry za odkry przed ni tajemnice zmysw, o ktrych nie nia nawet i nie podejrzewaa, e jej ciao moe by zdolne do tylu dozna. Czsto zastanawiaa si, czy kto inny nie uczy go, jak to si robi. W kocu przestaa si

tym martwi, zoya to na karb jego osobowoci i... przypieszonego rozwoju. Z jaki niewiadomych przyczyn zacz celowa w nowych dziedzinach, celowa jako naturalnie, jakby bez uprzedniej nauki czy intensywnego treningu. Kiedy Harry przyzna, e kad angielski na kadym egzaminie, przez ten jzyk o mao co, nie zdaby do collegeu. Wtedy jego wypracowanie byo zupenie do niczego. Ale ten przypadek nie powtrzy si wicej. Moe pracowa nad angielskim? Ale kiedy? Brenda nigdy nie widziaa go, jak si uczy. Nigdy niczego si nie uczy. Mia dopiero osiemnacie lat, a ju by

tak podnym pisarzem. Dotychczas pisa krtkie opowiadania, ale przynajmniej trzy w tygodniu. Wszystkie dopracowane, perfekcyjne. Wiedziaa, e teraz zajmuje si powieci. Jego rozklekotana maszyna staa na maym stoliku przy oknie. Pewnego razu Brenda niespodziewanie odwiedzia mieszkanko, w ktrym pracowa. To by ten jeden z rzadkich momentw, kiedy widziaa go przy pracy. Gdy wchodzia po schodach syszaa stukanie klawiszy. Wesza do maego przedpokoju i zajrzaa przed drzwi. Harry siedzia przy stoliku, zamylony, umiecha si do siebie, co mrucza. Wspar podbrdek na rkach, potem

wyprostowa si, wystuka kilka wersw dwoma palcami, zatrzyma si. Kiwa gow, umiecha si do swoich myli. Wyglda przez okno na ulic. Gdy zapukaa do drzwi, przestraszy si. Ale przywita si, odoy prac. Zdya rzuci okiem na kartk papieru w maszynie: Pamitnik rozpustnika z XVII wieku. Dziwia si potem, co to miao znaczy? Co Harry moe wiedzie o XVII wieku? Z jego ograniczon wiedz o historii, ktra zawsze bya jego najsabszym punktem? No i rozpustnik...? Gdy si ubraa po miosnych igraszkach, podesza do lustra, aby zrobi sobie makija. Znalaza si blisko

stolika. Spojrzaa na maszyn i niedokoczon stron - Harry pracowa nad ni wczeniej. Kartka papieru A4 oznaczona bya: str. 213, a w lewym grnym rogu: Pamitnik... itd. Brenda przekrcia waek nieco i przeczytaa fragment. Zarumienia si, odwrcia wzrok. Wygadzony, pikny styl, ale niesamowicie lubiena tre. Ktem oka ponownie spojrzaa na kartk, lubia siedemnastowieczne romanse. Styl Harryego by doskonay. Ale to nie by romans - czysta pornografia. Wtedy dopiero uwiadomia sobie, co znajduje si za oknem: stary cmentarz po

drugiej stronie ulicy. Mia ponad czterysta lat. Rosy tam ogromne kasztanowce otoczone zarolami i kwiatami. Wida byo zwietrzae nagrobki, a wok nich dobrze utrzymany kamienny pot. Dlaczego Harry wybra takie miejsce na mieszkanie? Wok byy lepsze budynki. Powiedzia, e podoba mu si widok. zastanawiaa si. Teraz dopiero uwiadomia sobie, co to za widok! Harry co mamrota, przewraca si na ku. Podesza i umiechna si opiekuczo. Lea w cieniu, zacz dre. Chciaa go obudzi przed odejciem. Musiaa ju i. Rodzice woleli, gdy wracaa za dnia. Zaparzya

sobie jednak kaw i usiada na fotelu. - Nie martw si, mamo, nie skrzywdzi mnie! - nagle przemwi Harry. - Byem z cioci i wujkiem, dbali o mnie. A teraz jestem ju dorosy. Moe wkrtce wszystko bdzie w porzdku, bdziesz moga wtedy spa spokojnie... Chwila przerwy, wsuchiwa. jakby si

- Ale dlaczego nie moesz, mamo? ...Nie mog! Za pno. Wiem, e chcesz mi co powiedzie, ale... tylko szept, mamo. Sysz, ale... nie wiem co... jak rozumie twoje sowa. Moe odwiedz ci, przyjd do ciebie... - mamrota bezadnie.

Rzuca si niespokojnie, poci obficie i dra. Brend opanowa lk o niego. Czyby gorczka? Pot zbiera si w maym zagbieniu nad grn warg, tworzy krople na czole, zmoczy wosy. Harry trzs si pod kodr. - Harry? - wycigna rk i dotkna go. - Co! - obudzi si nagle. Oczy mia szeroko otwarte, ciao sztywne. Patrzy nieruchomo w jeden punkt. - Kto...? - Harry, Harry! To tylko ja. Miae jaki straszny sen! - Brenda wtulia go w swe ramiona, zarzucia jego rce wok siebie. - O twojej mamie. Ju wszystko dobrze!

Przycisna go mocniej do siebie na chwil, a potem delikatnie uwolnia si. Jego oczy byy cigle szeroko otwarte, patrzy za ni. - O mojej matce? - powiedzia. Podaa mu kubek z kaw. - Mwie mamo. Rozmawiae z ni. Rozprostowa si, poprawi palcami zmierzwione wosy. - Co mwiem? - Niewiele. Takie mamrotanie, e jeste dorosy i eby bya spokojna. By to tylko sen, Harry.

Zdy si ubra, zanim dopia kaw. Nastpnie zeszli na przystanek. Czekali na autobus do Harden. Harry pocaowa dziewczyn w policzek. - Do zobaczenia, powiedzia. kochanie -

- Jutro? Jutro bdzie niedziela. - W tygodniu zajrz do ciebie. Pa, kochanie. Zaja miejsce z tyu autobusu. Obserwowaa przez szyb jak Harry stoi samotnie na przystanku. Po chwili ruszy, ale nie w stron domu, skierowa si w cmentarn bram.

*** Harry nie odwiedzi Brendy. Praca w damskim salonie fryzjerskim w Harden nie sza jej dobrze, bya rozkojarzona, zacza si martwi. Ojciec twierdzi, e zgupiaa, daa si omami. - Ten chopak to cholerny dziwak owiadczy. - Brenda, nie moesz by taka uczuciowa. Nie pozwalam ci jecha do Hartlepool. W pitkowy wieczr, kiedy chopaki pij piwo? Moesz jutro zobaczy swojego stuknitego Harryego. le spaa tej nocy. Sobotniego

poranka wstaa wczenie, pojechaa autobusem do Harryego. Miaa swj klucz, wesza na poddasze. Nie zastaa go. W maszynie do pisania znajdowaa si kartka papieru oznaczona wczorajsz dat i krtka wiadomo:

Brenda! Pojechaem do Edynburga na weekend. Musz zobaczy tam paru ludzi, wrc najpniej w poniedziaek, wtedy si zobaczymy. Obiecuj. Przepraszam, e nie wpadem w tygodniu. Duo rzeczy chodzio mi po gowie i nie byoby nam dobrze.

Kocham, Harry.

Dwa ostatnie sowa sprawiy, e mu przebaczya. Poniedziaek by blisko. Zastanawiaa si, kogo mg odwiedza w Edynburgu. y tam jeszcze jego ojczym, ktrego nie widzia od lat. Kto jeszcze? Moe inni krewni, o ktrych nie wiedziaa. Moe ya te kiedy jego matka, ktra prawdopodobnie utona, gdy by maym chopcem. Nigdy nie znaleli jej ciaa. Nie ma grobu. Zacza si zastanawia nad czym, o czym nigdy nie mylaa. Szczegowo przejrzaa papiery Harryego. Sprawdzaa opowiadania, powieci.

Nigdzie wrd papierw nie natkna si na histori o nekroskopie. To oznaczao, e Harry nie zacz tego opowiadania albo e kama. W tym czasie, kiedy Brenda Cowell staa w smudze porannego wiata w mieszkaniu, Harry znajdowa si o sto dwadziecia mil od Hartlepool. Patrzy na duy dom ukryty w zieleni ogrodu. Niegdy posiado ta bya dobrze utrzymana. To dziao si dawno temu. Pamita matk. Gdzie w gbi podwiadomoci nigdy jej nie zapomnia. I ona nigdy o nim nie zapomniaa, nadal martwia si o syna. Po chwili skierowa si nad rzek,

pync nieopodal. Jej nurt by powolny, wirujcy, jakby... zapraszajcy. Gboka, zielona to przycigaa. Gdzie tam, na dnie, midzy kamieniami i szlamem dostrzeg may byszczcy przedmiot. Piercionek, sygnet. Kocie oko osadzone w zocie. Harry podszed do brzegu, przysiad. wiecio soce, ale byo chodno. Niebo zsiniao, w jednej sekundzie stao si szar, pynn nawanic zdradliwej rzeki. Znalaz si pod wod, pyn w kierunku przerbli. Przez ld dojrza twarz, drce galaretowate wargi unosiy si i opaday w zym grymasie. Rce wpychay go pod wod. Na jednym z palcw - sygnet, z kocim

okiem. Harry drapa te rce, chwyta si ich, w szale je rozrywa. Zoty sygnet obluzowa si, zawirowa, wpad w mrok lodowatej gbi. Krew zabarwia wod purpur. Czerwie i czer umierania Harryego. Nie, to nie jest tylko jego mier. Umiera te jego matka. Uwizieni pod wod tonli. Prd nis ich pod lodem, obracajc, miotajc bezlitonie. Kto zaopiekuje si teraz Harrym? Biedny, may chopiec... Koszmar ustpowa. Pd i wirowanie wody w rzece zastygo. apa powietrze. Trzyma si trawiastego brzegu zacinitymi do blu domi. To byo tutaj. To stao si tutaj - myla oszoomiony. Ona umara w tym

miejscu. Tutaj zostaa zamordowana! Gdzie ona teraz jest? Wsta i powoli ruszy brzegiem rzeki. Tam, gdzie si zwaa, przeszed przez may most. ywopoty ogrodu cigny si wzdu brzegu. Szed wsk, zaronit ciek midzy cian zieleni z jednej strony, a trzcinami i wod z drugiej. Po chwili dotar do miejsca, gdzie brzeg stawa si lekko urwisty. cieka koczya si nad spokojn wod. ywopoty przechylay si w stron rzeki. Harry wiedzia, e nie musi dalej szuka. Ona bya tutaj. Jeli kto ledziby go z drugiego brzegu, zauwayby dziwn rzecz. Harry usiad, macha nogami nad pytkim,

mulistym zbiornikiem. Podparszy gow, patrzy gboko w wod. zy pyny mu z oczu, czyy si z wod w rzece. Po raz pierwszy w dorosym yciu Harry Keogh spotka si z matk, rozmawia z ni w cztery oczy, mg sprawdzi straszne szczegy ze snw i koszmarw, z przesankami, ktre wzbudzay w nim podejrzenia od wielu lat. Rozmawiali. On paka zami smutku, zami blu i niemocy. Tak dugo czeka na ten dzie. Paka zami czystego gniewu, gdy wszystko zaczo si ukada si w cao. W kocu powiedzia jej, co zamierza uczyni.

Wtedy Mary Keogh zacza jeszcze bardziej obawia si o niego. Prosia, bagaa, by nic nie czyni nieroztropnie. Syn przysta na jej proby - opowiedzia skinieniem gowy. Nie wierzya mu, krzykna za nim, gdy wsta. Przez uamek sekundy wydawao si, e dno zadrao. Po chwili woda ucicha. Harry wraca do miejsca, w ktrym przed wieloma laty zdarzya si tragedia. Stan na brzegu, wok rosy wysokie trzciny. Sprawdzi czy jest zupenie sam. Popyn na rodek rzeki, gdzie prd by najbardziej rwcy. Ale nawet tam sia nurtu bya niewielka. Po dwudziestu minutach nurkowania i szperania wrd kamieni na dnie,

znalaz to, czego szuka. Ju bez blasku, troch zaniedziay sygnet. Wsun go na wskazujcy palec lewej doni. By troch za luny, ale nie tak, by mona byo go zgubi. Obrci na palcu. By zimny jak dzie, w ktrym zosta zgubiony przez waciciela. Harry ubra si i skierowa do Bonnyrigg, stamtd chcia zapa autobus do Edynburga i wsi w pierwszy pocig do domu, do Hartlepool. ni, e teraz, gdy ju odnalaz matk, nie bdzie mia nigdy trudnoci z nawizywaniem z ni kontaktu, osuszy zy, uspokoi j. Tego pragna od

dawna. Ju nie bdzie musiaa wicej martwi si o maego synka. Zanim opuci miejsce nad rzek, zatrzyma si i spojrza na duy dom na drugim brzegu. Tam nadal mieszka jego ojczym - morderca. Pragn, by Wiktor Szukszin zapaci za mier jego matki. Musi go spotka najsrosza kara odpowiadajca zbrodni, ktr popeni. Nic nie wyniknie z prostego oskarenia. Jaki dowd przedstawiby po tylu latach? Harry chcia zastawi puapk, wyrwna rachunki poza wymiarem sprawiedliwoci. Postanowi wykorzysta swoj niezwyk, tajemn moc czowieka-nekroskopu. Wysucha tych, ktrych nie ma ju wrd ywych.

Rozdzia smy Lato 1975 roku...

Trzy lata miny od ostatniej wizyty Dragosaniego w Rumunii. Ju niedugo mia nadej moment, kiedy Stary Diabe wyzna mu swoje sekrety, sekrety wampirw. W zamian nekromanta przywrci go do ycia, czy raczej pozwoli uwolni si ze mierci i zstpi na ziemi.

Nekromanta urs w si. Jego pozycja bya nie do podwaenia. Po odejciu generaa Borowica mia stan na szczycie sowieckiego wydziau ESP. Z wiedz wampirw - jego wadza bdzie niezmierzona. To, co kiedy wydawao si nierealnym marzeniem, miao si speni. Stara Wooszczyzna bdzie najpotniejszym ze wszystkich pastw. Z Dragosanim jako przywdc. Zwyky miertelnik mao moe osign w cigu swojego ycia, ale niemiertelny moe doj do wszystkiego. Drczyo go jednak jedno pytanie: Jeli to prawda, e niemiertelno ma niezmierzon si, dlaczego gatunkowi wampirw nie powiodo si? Dlaczego nie rzdz, nie

panuj nad tym wiatem? Dla czowieka samo dopuszczenie moliwoci pojawienia si wampira jest przeraajce. W czasie, gdy ludzie uwierzyli, kiedy mieli niepodwaalny dowd ich istnienia, zabijali je i niszczyli. Wampiry stay si niewidzialne, ukryway si w dzie, nie mogy porusza si swobodnie po ziemi. Jednoczenie musiay zaspokaja swoje pragnienia, dze, gd wadzy - jak mogo da im Zo. Mie wadz: polityczn czy jakkolwiek inn, to znaczy by pod obserwacj, a to bya jedna z najgorszych rzeczy, ktrych wampiry si obawiay. Ale gdyby zwyky czowiek mg posi wiedz

wampirw, te ograniczenia zniknyby osignby wszystko! Dlatego Dragosani raz jeszcze przyjecha do Rumunii. Praca i obowizki zbyt dugo nie pozwalay mu na kontakt z Diabem. Chcia porozmawia z nim, podzieli si informacjami o ziemskim wiecie i pochon reszt tajemnej, upiornej wiedzy. Ju wkrtce miaa nadej odpowiednia pora, kiedy sekrety wampirw roztocz przed nim horyzonty wszechpotnej wadzy. Miny trzy lata od kiedy by tu ostatni raz - lata cikiej pracy. Przez ten cay

czas Grigorij Borowic nie oszczdza swoich ludzi - nekromanty take. Stary genera musia w peni wykorzysta cztery lata dane mu przez Breniewa tak, by wydzia umocni swoj pozycj w systemie. Pierwszy Sekretarz przekona si, e Wydzia jest potrzebny. Co wicej, bya to jedna z najbardziej tajnych sub i najbardziej niezalena - tak jak zaplanowa Borowic. Dziki wczesnym ostrzeeniom, Breniew by zupenie przygotowany na upadek politycznego rywala - Richarda Nixona, prezydenta USA. Afera Watergate zaszkodzia czy te nawet zrujnowaa kariery wielu politykw, a

Breniew na tym skorzysta. Oczywicie dziki przepowiedni Borowica czy dokadnie, Igora Wadika... Podobnie, zgodnie z przewidywaniami generaa, Breniew znajc przyszo, sprawnie prowadzi polityk zagraniczn. Przed upadkiem Nixona, wczeniej, bo w 1972 roku wiedzc, e w Ameryce do wadzy dojd nieustpliwi politycy, Breniew podpisa ukad z USA, traktujcy o sztucznych satelitach. Ameryka bya daleko w przodzie w rozwoju technologi kosmicznych, wic szybko zoy podpis pod szczytowym osigniciem odprenia wsplnym przedsiwziciem Skylab, co ju teraz

przynosio korzyci. W rzeczy samej, przywdca radziecki podj te i inne sugestie Borowica, zrealizowa prognozy otrzymane z Wydziau ESP. Wypuci tysice dysydentw i ydw. Kady krok koczy si sukcesem, umacnia jego pozycj. Breniew cile honorowa umow z 1971 roku ze starym generaem. Tak jak dobrze wiodo si Breniewowi i jego reymowi, tak i powodzio si Borowicowi i Borysowi Dragosaniemu. Podczas gdy genera zapewnia

stabilno Wydziau i zdobywa sobie szacunek przywdcy, jego stosunki z Jurijem Andropowem pogarszay si. Nie byo otwartej nienawici, ale Andropow by zazdrosny i bez przerwy knu swoje intrygi. Dragosani wiedzia, e Borowic stale obserwuje szefa KGB, ale nie domyla si, e i on jest pod nadzorem. Co w jego zachowaniu nie dawao spokoju staremu generaowi. Dragosani zawsze by arogancki i nieposuszny. Borowic w pewien sposb akceptowa to, nawet si z tego cieszy ale byo co jeszcze. Przypuszcza, e to ambicja tak si objawia, oczywicie podana - do pewnego momentu.

Dragosani take zauway w sobie zmian. Mimo tego, e jego najwiksze upoledzenie przeszo do historii, sta si nawet bardziej oziby wobec pci przeciwnej. Gdy bra kobiet, to zawsze z niezmienn brutalnoci - nie byo w tym adnego uczucia, czysty upust zdawionych emocji i fizycznych potrzeb. Co do ambicji: coraz trudniej mu byo si kontrolowa. Nie mg doczeka si dnia, gdy Borowic odejdzie. To by dodatkowy powd wyjazdu do Rumunii. Chcia spotka si z Diabem. Mimowolnie zacz uwaa go za swj najwikszy autorytet. Mg z nim rozmawia w absolutnym zaufaniu o swoich ambicjach i planach. Wampir sta si swojego rodzaju wyroczni.

Swojego rodzaju, bowiem Dragosani nigdy nie by pewny, czy jego sowa nie s faszywe. Wiedzia te, e skoro co tak silnie przycigao go do Rumunii, to powinien by ostrony podczas obcowania z Potworem. Te i inne myli kryy mu po gowie, gdy jecha wog star, wiejsk drog z Bukaresztu do Pitesti. Do miasta pozostao szesnacie kilometrw. Trzy lata temu by tu ostatnio. Dziwne, ale przez ten cay czas ani razu nie pomyla o bibliotece w Pitesti. Teraz poczu, e cignie go do tego miejsca. Nadal mao wiedzia o wampiryzmie i o pmierci, a caa wiedza, ktr posiada bya raczej

wtpliwa - pochodzia przecie od samego Wampira. Jeli jakakolwiek biblioteka miaa by rdem miejscowych poda i legend - to bya to z pewnoci ta w Pitesti. Dragosani pamita, e szkoa czsto wypoyczaa stare dokumenty i zapiski dotyczce historii dawnej Wooszczy. Dua cz zbiorw zostaa wywieziona podczas wojny ze wzgldw bezpieczestwa To byo mdre posunicie, bo Pitesti przeszo jedno z najciszych bombardowa. Nie mniej jednak, wiele materiaw pozostao do tej pory w miasteczku. O jedenastej by ju na miejscu.

Przedstawi si dyurnemu, poprosi o pokazanie dokumentw dotyczcych rodzin bijarw, ziem, bitew, pomnikw, ruin, cmentarzy Wooszczyzny - w szczeglnoci okolicznych terenw z pitnastego wieku. Bibliotekarz by uprzejmy i chtny do pomocy, cho zapytanie przybysza wywoao umiech na jego twarzy. Po chwili weszli do pokoju, w ktrym mieciy si stare dokumenty... Wtedy Dragosani domyli si, co go tak rozbawio. W pokoju o wymiarach stodoy znajdoway si pki z ksikami i dokumentami. Byo tego wystarczajco duo, by zapeni kilka ciarwek.

Wszystko dotyczyo przedmiotu zainteresowania Dragosaniego. - Czy... to jest skatalogowane? - Oczywicie, prosz pana odpowiedzia mody bibliotekarz i znowu si umiechn. Przynis skrzynki z zawartoci, ktrej przeczytanie tylko zajoby kilka dni. - Samo pobiene przejrzenie tych materiaw zabierze rok albo wicej zauway Dragosani. - Katalogowanie trwao dwadziecia lat - odpar bibliotekarz. Teraz wadze dziel zbiory: wikszo przechodzi do Bukaresztu, cz do Budapesztu. Nawet

Moskwa zgosia wniosek. Zabior je w cigu trzech miesicy. - Mam niewiele czasu. Tylko kilka dni. Zastanawiam si.... czy mgbym jako zawzi zakres moich poszukiwa. - Dragosani by przytoczony tym widokiem. - Jest jeszcze kwestia jzyka. Chciaby pan zobaczy dokumenty w jzyku tureckim, wgierskim czy niemieckim? A moe interesuj pana jzyki sowiaskie? Do czego chciaby pan si odnie? Jakie punkty orientacyjne? Wszystkie materiay maj przynajmniej trzysta lat, kilka datuje si sprzed siedmiu stuleci i dalej. Mamy dokumenty obcych najedcw i tych,

ktrzy ich wyparli. zrozumie te dziea? Dojrza beznadziejne Dragosaniego.

Potrafi

pan

spojrzenie

- Prosz pana, moe powie pan bardziej konkretnie. - Jestem zainteresowany pewnym mitem, ktrego korzenie tkwi tutaj, w Transylwanii, Modawii, Wooszy i ktry pochodzi, o ile wiem, z pitnastego wieku. Mitem wampira. - Ale pan nie jest turyst? bibliotekarz nagle sta si ostrony. Nie, jestem Rumunem. Teraz

mieszkam i pracuj w Moskwie. Co to ma do rzeczy? Bibliotekarz by moe trzy, cztery lata modszy od Borysa i troch skrpowany jego wiatowym wygldem. - Jeli si przyjrze tym katalogom, ktre wanie pokazaem, mona zauway, e s napisane tym samym charakterem pisma - jedn rk. Powiedziaem ju, e zabrao to dwadziecia lat pracy. Czowiek, ktry to wykona, yje do dzi i mieszka niedaleko - w Titu. To w kierunku Bukaresztu, dwadziecia pi kilometrw std. - Wiem - powiedzia Dragosani. -

Przejedaem tamtdy niecae p godziny temu. Mylisz, e on mgby mi pomc? - O tak, jeli zechce. - Zechce? Mczyzna rozejrza si niepewnie po pokoju. - Zrobiem bd dwa lata temu. Wskazaem drog amerykaskim badaczom, Nie chcia z nimi rozmawia - wyrzuci ich. To troch ekscentryk, rozumie pan? Odtd jestem bardziej ostrony. Mamy duo zapyta w tej sprawie - ten Drakula daje widocznie jaki biznes na Zachodzie. Pan Giresci

unika komercyjnej strony zagadnienia. - Wic mwisz, e ten czowiek to ekspert. - Nekromanta poczu, lekkie podniecenie. - To znaczy, e studiowa legend, ledzi histori, dokumenty przez dwadziecia lat? - Tak, midzy innymi. To jest tak zwane hobby, a moe obsesja. To poyteczna obsesja dla biblioteki pracownik zamia si nerwowo. - Musz si z nim zobaczy. To zaoszczdzi mi mnstwo czasu i energii. Bibliotekarz wzruszy ramionami. - Dobrze, mog da adres, ale... to

bdzie od niego zaleao, czy zechce pana widzie. Moe wemie pan butelk whisky. To amator tego trunku. Rzadko moe sobie pozwoli na szkock. - Daj mi ten adres - powiedzia Dragosani z byskiem w oczach. Dom Giresci sta samotnie - na kocu osady, zagubiony wrd dziko rosncych ogrodw, ywopotw - ton w zieleni. By bardzo zaniedbany. Troch wysiku woono jednak w utrzymanie budynku, bo gdzie niegdzie stare deski zastpiono nowymi, poatano dach. cieka prowadzca pod drzwi bya zaronita. Dragosani zapuka w deski, z ktrych odpady ostatnie paty farby.

W jednej rce trzyma torb z butelk whisky - zakupion w miejscowym sklepie alkoholowym w Pitesti bochenkiem chleba, trjktem sera, paroma owocami. Zapuka ponownie, tym razem mocniej. W kocu usysza odgosy wewntrz. Mczyzna, ktry otworzy drzwi, mia okoo szedziesiciu lat i wyglda delikatnie jak zasuszony kwiat. Jego wosy byy biae niczym czapa niegu. Cera bardzo blada i byszczca. Cho prawa noga mczyzny bya drewniana, panowa nad swoj uomnoci, porusza si zgrabnie. Mia przygarbione plecy, jedno rami trzyma sztywno, drgao, kiedy nim porusza.

Przenikliwym spojrzeniem brzowych oczu przeszywa stojcego na progu gocia. - Pan mnie nie zna, panie Giresci powiedzia Dragosani. - Jestem historykiem, ktrego fascynacje wi si ze star Wooszczyzn. Powiedziano mi, e nikt nie zna dziejw tych okolic lepiej ni pan. - Hmm - mrukn Giresci, mierzc gocia wzrokiem. - S profesorowie w Budapeszcie, ktrzy polemizowaliby z twoj tez. Sta cigle blokujc wejcie, ale Dragosani zauway, e jego oczy spoczy na torbie i butelce. - Whisky? - zapyta. - mam sabo do

kieliszka. - Przebyem dug drog z Moskwy. Moe wypijemy razem podczas rozmowy. - A kto powiedzia, e bdziemy rozmawia? - jego spojrzenie ponownie zatrzymao si na butelce. - Szkocka, co? - Oczywicie. Jedyna prawdziwa whisky i... - Jak si nazywasz, mody czowieku? - uci Giresci. Nadal sta w wejciu, ale oczy wyraay zainteresowanie. - Borys Dragosani. Urodziem si w tych stronach.

- I dlatego interesuje ci miejscowa historia? - By nadal podejrzliwy. - Nie cigniesz za sob jakich cudzoziemcw, co? Na przykad Amerykanw? Go umiechn si. - Wrcz przeciwnie. Wiem, e mia pan z nimi przedtem kopoty. Ale nie bd kama, Ladislau Giresci. Moje zainteresowania s identyczne. Bibliotekarz z Pitesti da mi adres. - Tak? Ale powiedz, tylko bez wykrtw, co ciebie interesuje? - Chc porozmawia o wampirach. Dragosani postanowi zagra w otwarte

karty. Stary czowiek popatrzy przenikliwie, nie by zaskoczony. - O Drakuli? - Nie, o prawdziwych wampirach, o ich kulcie. Giresci oywi si, zacz ciko oddycha. Wampiry? No, moe porozmawiamy. Tak, i napij si whisky. Ale najpierw powiedz: chcesz pozna legend prawdziwych wampirw. Powiedz, wierzysz w wampiry?

Borys spojrza na starca. - Tak, wierz - oznajmi stanowczo. Gospodarz odsun si. - Wejd, Dragosani, wejd, wejd. Porozmawiamy. Mimo e dom Giresci na zewntrz wyglda na zaniedbany, w rodku by czysty i porzdny. ciany wyoone na ludowo dbow boazeri. Wzorzyste, utkane wedug starej sowiaskiej tradycji, dywany wycielay wypolerowane przez wieki sosnowe deski. Pomimo swej prostoty, pomieszczenie emanowao ciepem, ale z drugiej strony...

Wszechobecne hobby czy obsesja starca yy w kadym pokoju. Przepajay atmosfer domu w ten sposb, jak mumie w muzeum daj poczucie niezmierzonych piaskw pustyni i wiecznych tajemnic. Tutaj czuo si pasma grskie, dzik traw, dum, procesj niekoczcych si wojen, krew, niewiarygodne okruciestwo. Te pokoje byy star Rumuni, Wooszczyzn. Na cianach wisiaa stara bro. Miecze, czci szesnastowiecznej zbroi, zdradliwa haczykowata pika. Czarna kula armatnia przytrzymywaa drzwi Giresci znalaz j na starym polu bitewnym, niedaleko twierdzy

Tirgoviste. Para ozdobnych, tureckich buatw dekorowaa miejsce nad kominkiem, Obok topory, maczugi, cepy, zardzewiay pancerz z tarcz piersiow przecit prawie do poowy. ciana na korytarzu, ktry dzieli salon od kuchni i sypialni bya obwieszona obrazami z podobiznami Vladw i drzewami genealogicznymi rodzin bojarskich. Herby i znaki rodw, skomplikowane mapy bitewne, szkice fortyfikacji, kurhanw, szacw, zrujnowanych zamkw i baszt. I ksiki. Pka przy pce. Wiele z nich niezmiernie cennych. Wszystkie ocali Giresci. Znajdowa je na aukcjach, w ksigarniach,

antykwariatach, w zrujnowanych i podupadych posiadociach niegdy potnej arystokracji. - To musi by warte fortun zauway Dragosani. - Dla muzeum, dla kolekcjonera, moliwe. Nigdy nie patrzyem na to pod tym ktem - odpar gospodarz. - A jak ci si podoba ta bro? - wrczy mu kusz. Dragosani zway bro w doniach, zamyli si. Kusza bya cakiem nowoczesna. Cika jak strzelba i na pewno miercionona. Interesujce, bo strzaa wykonana bya z drewna, prawdopodobnie gwajakowego, czubek z wypolerowanej stali.

- To nie pasuje do reszty - powiedzia przybysz. Starzec zamia si, ukazujc zepsute zby. - Pasuje, pasuje. Ta kusza jest rodkiem odstraszajcym. Dragosani pokiwa gow. - Drewniany koek w serce, co? Upolowae tym wampira? Giresci ponownie si zamia. - Nie jestem gupi. Kto chce upolowa wampira musi by szalony. Ja jestem tylko dziwakiem. Upolowa? Nigdy. Ale co wtedy, jeli wampir

zechce zapolowa na mnie? Nazwij to samoobron jeli chcesz, czuj si z tym bardziej bezpieczny w domu. - Ale dlaczego si boisz? Dlaczego ktry z nich miaby ci odwiedzi? - Gdyby by tajnym agentem powiedzia gospodarz, a Borys umiechn si w myli - czy byby zadowolony, wiedzc, e kto z zewntrz zna twoje metody? Oczywicie, e nie. A wampir? Posuchaj dwadziecia lat temu, gdy kupowaem t bro, nie byem taki pewny. Widziaem co, czego nie zapomn do koca ycia. One istniay naprawd. Im bardziej zgbiaem ich legend, histori, tym bardziej staway

si dla mnie potworami. Nie mogem spa - wieczne koszmary. Zakup broni by jak pogwizdywanie w ciemnoci. Moe nie odsuno to ciemnych mocy, ale byo znakiem, e opanowaem swj strach. - A bae si? - zapyta Dragosani. Stary spojrza podejrzliwie. - Oczywicie, e si baem odpowiedzia w kocu. - Tu, w tym domu, gdzie zbieraem i studiowaem wiedz o wampirach. Baem si, tak. Ale teraz... - Co teraz?

Jakby rozczarowanie odbio si na twarzy Giresci. - Nadal tu jestem, yj, nic mi si nie przytrafio, wic myl, e moe wymary. Tak istniay, ale prawdopodobnie ostatni z nich odszed na zawsze. - Lepiej trzymaj swoj kusz. Dragosani odda bro. - Tak, Ladislau, trzymaj w gotowoci. Bd te ostrony, kiedy zapraszasz nieznajomych do domu. Sign do wewntrznej kieszeni po paczk papierosw. Nagle zamar, Giresci skierowa kusz w jego serce, z odlegoci tylko jednego metra.

- Jestem ostrony - powiedzia, wpatrujc si w oczy gocia. - Obaj wiemy duo, ty i ja. Ja wiem, dlaczego wierz, ale ty? - Ja? - Dragosani wyj marynark pistolet z kabury. - Dlaczego chcesz zna prawd? Nekromanta szybkim ruchem wymierzy w kierunku Giresci... Stary zabezpieczy kusz, pooy na maym stole. - Za spokojnie - zamia si - jak na wampira. Nacig strzay jest uregulowany, by ugodzi i nie przeszy pod

na wylot. Tylko wtedy, gdy koek utkwi w ciele, wampir bdzie naprawd unieszkodliwiony. Dragosani blady jak mier, odoy pistolet obok kuszy, na stole. - Mj nacig - mwi Borys chrapliwie - wystarczy, by przepcha ci serce przez plecy. Widziaem lustra na cianach korytarza i jak w nie patrzye, gdy je mijaem. Za duo luster, pomylaem. I krzy nad drzwiami, i jeszcze jeden na twojej szyi. Przydao si? No wic, jestem wampirem, stary czowieku? - Nie wiem, kim jeste - pokrci gow. - Wampirem? Nie. Nie ty.

Przyszede za dnia. Ale pomyl: kto poszukuje mnie, dokadnie chce posi tajemnic. I nawet zna nazw: wampiry. Moe kilku - jeli w ogle - na wiecie j zna. Nie byby przezorny? Dragosani wzi gboki oddech, rozluni si. - Twoja przezorno o mao nie kosztowaa ci ycia - powiedzia bez osonek. - Co jeszcze trzymasz w zanadrzu? - Nic, nic. - Giresci zamia si nerwowo. - Myl, e si teraz rozumiemy. Zostawmy to, zobaczmy lepiej, co masz w torbie. - Wskaza miejsce przy stole jadalnym pod oknem.

- Tu jest cie - wyjani. - Chodniej. - Whisky dla ciebie - odrzek przybysz. - Reszta dla mnie na obiad, ale nie jestem pewien, czy chce mi si teraz je. Ta twoja kusza to piekielna bro! - Musisz zje, oczywicie, e musisz zje! Co? Ser na obiad? Nie, nie ma mowy. Mam bekasy w piekarniku. Ju wypieczone. Grecka recepta. Przepyszne. Whisky jako aperitif, chleb nasczymy tuszczem ptakw, ser na potem. Dobrze! wietny obiad. Potem opowiem ci moj histori. Giresci posadzi gocia. Dragosani dosta szklaneczk wyjt ze starego, dbowego sekretarzyka, pozwoli sobie

na ma whisky. Gospodarz pokutyka do kuchni. Zapach pieczonego misa powoli napeni pokj. Wrci z parujc tac, poleci wyj talerze z szuflady. Naoy jeden kawaek sobie, dwa dla gocia. Oprcz ptasiego misa byy pieczone ziemniaki. - Ja pij twoj whisky - powiedzia Giresci - ty jedz moje ptactwo. To byo w czasie wojny - stary rozpocz swoj opowie. - Gdy byem maym chopcem, miaem wypadek. Rami i plecy. Nie mogem pj do wojska. Chciaem co zrobi, dlatego zacignem si do Obrony Obywatelskiej. Obrona Obywatelska! Miasto pono noc w noc. Jak mona

si broni, gdy z nieba leci deszcz bomb? Biegaem wraz z setk innych. Wynosilimy ciaa z poncych i walcych si budynkw. Byem mody i przywykem szybko. Gdy jest si modym krew, bl, mier - nie robi wraenia. Robisz to, bo tak trzeba. Wtedy... wtedy przysza noc najcisza. Byo ciko kadej nocy, ale tamta... - opuci gow, zgubi sowa. Na peryferiach, w kierunku Bukaresztu, byo wiele starych domw. Rezydencje arystokracji z dawnych czasw. Wiele tych budynkw rozsypywao si, ludzie nie mieli pienidzy na ich utrzymanie. Ci, co w nich mieszkali, nadal mieli pienidze, ziemi, ale nie tak wiele.

yli, stopniowo umierali, rozpadali si jak ich domy. Tej nocy bomby spady wanie tam. Kierowaem ambulansem. Jechaem na przedmiecia, gdzie w wikszych domach tworzono szpitale. Dotychczas wikszo bombardowa dotkna centrum. Jechaem wzdu starych, bogatych rezydencji, niebo na wschodzie i poudniu byo czerwone od pomieni ognia. Na ziemi panowao pieko. Ambulans by pusty - dziki Bogu wanie skoczylimy kurs, wyadowalimy p tuzina ciko rannych w jednym z prowizorycznych szpitali. Byem ja i jeszcze jeden

sanitariusz. Wracalimy do Ploiesti. Samochd dra na starych brukowanych drogach, na kupach gruzu. Wtedy spady bomby. Spady na stare posiadoci, wszystko wylatywao w powietrze. Pikne widowisko, gdyby nie tak piekielne. Pierwsza - trzysta metrw od prywatnych posiadoci. Guchy pogos, nagy bysk - wulkaniczny wybuch ognia i popiou. Ziemia draa pod pdzcym ambulansem. Nastpna, dwiecie pidziesit metrw dalej. Cisna ogniem w drzewa i uniosa ziemi ponad dachy. Dwiecie metrw - nastpna. Kula ognia wniosa si nad kamienne mury, wyej ni domy. Za kadym razem

ziemia draa coraz mocniej, coraz bliej. Dom ma prawo, troch oddalony od drogi jakby podskoczy z fundamentami. Wiedziaem, gdzie spadnie nastpna bomba. Trafi dokadnie w ten dom! I co wtedy? I miaem racj - prawie. Przez uamek sekundy widziaem szkielet budynku podwietlony od tyu. wiato tak jasne jakby przenikao kamienie. Na dole, w oknie staa posta z rozpostartymi ramionami, wymachiwaa rkoma w szalonym gniewie. Kiedy zgas bysk wybuchu i opada dymica ziemia, uderzya nastpna bomba. Wtedy nastpio pieko. Dach ambulansu zosta zmiadony, podmuch

wyrzuci drzwi wrd dymu i ognia. Droga uniosa si w gr i w d - jak w. Wyrzucia kostki bruku w szyby, wtedy... wszystko zaczo wirowa, wszystko pono! Ambulans unis si jak zabawka w doni szaleca. Zatoczy si, opad na pobocze. Straciem wiadomo, byem w szoku. Miaem nudnoci. Gdy doszedem do siebie, odczogaem si od poncego pojazdu. Kilka sekund pniej, kilka sekund i... Nie znaem nawet imienia mojego towarzysza z ambulansu. Poznaem go tej nocy i poegnaem. Bomby sypay si z nieba nieustannie.

Draem na bezbronny.

caym

ciele.

Byem

Spojrzaem na dom, ktry zosta trafiony. Ku mojemu zdziwieniu - kto sta w oknie. Pobiegem tam. Skoro ju jedna bomba trafia, byo mao prawdopodobne, e spadnie druga. W szoku nie zwrciem uwagi na to, e dom pon. Wszedem przez zniszczone okno. W pomieszczeniu, ktre kiedy zapewne byo bibliotek znalazem zmasakrowanego czowieka - to, co z niego zostao. To, co powinno po nim zosta - ciao. Ten jego stan... powinien

by umrze. y, cho powinien umrze. Nie jeste pierwszy, ktry syszy t histori. Opowiadaem j potem - czy raczej paplaem - kilka razy. Z upywem czasu coraz bardziej niechtnie. Wiedziaem, e spotka si to z niedowierzaniem. Caa ta przygoda bya bodcem, szokiem, ktry spowodowa moje poszukiwania, badania. Staa si moj obsesj. To moje najbardziej znaczce wspomnienie. Przez kilka lat bardzo ograniczyem grono suchaczy, ale nadal musz o tym opowiada. Prawd powiedziawszy - ty Dragosani bdziesz pierwsz osob od siedmiu lat. Z pocztku, nic nie widziaem w pokoju. Tylko szcztki, ogromne

zniszczenie. ciana bya naruszona i przechylona, w kadej chwili moga run. Pki leay dookoa w bezadzie, tomy rozrzucone. Niektre paliy si. Gryzcy dym, pomienie i chaos. I wtedy usyszaem jk. Dragosani s jki i jki. Jki ludzi wyczerpanych do cna, jki rodzcych kobiet, jki umierajcych. Ale s te jki nieumarych! Nic wtedy o tym nie wiedziaem. Byy to dla mnie odgosy agonii, ale jakiej agonii - jakiej nieskoczonoci blu... Dochodziy zza starego, przewrconego biurka blisko okien. Przedarem si przez gruzy, dotarem do

biurka, postawiem je na nogi odsunem od naruszonej ciany. Tam, midzy regaami i cik belk - lea czowiek. Wedug wszelkich zewntrznych oznak by to czowiek, zreszt dlaczego miaem myle inaczej... Potem musiaem znale dla niego inne imi... Jego oblicze byo imponujce. Byby przystojny, ale jego twarz szarpaa agonia. Wysoki, potny mczyzna. I silny. O, Boe, jaki on musia by silny to wanie pomylaem, kiedy zobaczyem jego obraenia. aden czowiek nie przeyby takich ran. Wielka drzazga wiekowej sosny przebia jego pier na wylot.

Przyszpilia go do podogi niczym motyla w kolekcji. To powinno go byo zabi, ale nie... Ciao byo rozerwane na dwie czci. Widziaem cae wntrznoci. Jego flaki pulsoway. Wntrznoci, jakich nigdy nie widziaem - to nie byy wntrznoci normalnego czowieka. Co? widz, e chcesz o co zapyta. Zapytaj siebie. Wntrznoci to wntrznoci! luzowate rurki, pozwijane tuby, dymice kanay. Dziwne ksztaty czerwone, te, purpurowe kaway misa. Skrcone, parujce pcherze. O tak, to wszystko byo we wntrzu! I co jeszcze! - Giresci gboko odetchn i popi whisky.

Nekromanta sucha w napiciu... Mimo, e ca uwag skierowa na histori starego, jego twarz nie okazywaa emocji czy przeraenia. - Jeste odporny, mj mody przyjacielu Giresci zauway obojtno gocia. - Wielu zbladoby, nawet zwymiotowao, wysuchujc tej opowieci. Ale to jeszcze nie koniec. Powiedziaem, e dojrzaem co we wntrzu ciaa tego czowieka. Rzeczywicie! Przez chwil migno mi to... Mylaem, e wzrok nie zawodzi. Zreszt - zobaczylimy si nawzajem jednoczenie. Wtedy, to co zaczo si kurczy i znika wrd wntrznoci. A moe... po prostu, wyobrania podsuna

mi ten obraz. Wtedy pomylaem, e dojrzaem jakby omiornic o wielu ruchliwych mackach. Ale dlaczego te macki byy wiksze od normalnych ludzkich organw. To bya wielka wi, oplatajca misie serca! Ranny, mimo blu, by wiadomy. Pomyl - wiadomy! Wyobra sobie jak musia cierpie! Gdy przemwi do mnie, prawie zemdlaem, on jeszcze myla, ukada poprawnie zdania: Wycignij to, wycignij to ze mnie. Ostrze belki - wycignij z mego ciaa. Doszedem do siebie, zdjem marynark i pooyem ostronie na odsonite wntrznoci. Nie mogem nic

zrobi, byy na wierzchu. Chwyciem belk. Nie dam rady - powiedziaem mu zaciskajc zby. To ci zabije na miejscu. Jeli to wyjm, umrzesz od razu. Mwi szczerze, nie mog. Sprbuj jako - westchn. Sprbowaem. Niemoliwe. Trzech ludzi nie daoby rady. Dosownie: przebio go na wylot, do podogi. Poruszyem lekko belk i wtedy spady kaway sufitu, ciana niebezpiecznie zadraa. Co gorsza, krew wypyna w zagbieniu piersi, tam, gdzie przykua go belka.

Wtedy rykn i wytrzeszczy oczy, zamarem ze strachu. Jego ciao zaczo dre pod marynark, jakby przeszy go elektryczny prd. Stopy waliy w podog w nagym paroksymie blu. Ale czy uwierzysz? W tej boleci, jego drce rce objy pal. Stara si przekaza mi swoj si, kiedy prbowaem go uwolni. Prny wysiek. Obaj o tym wiedzielimy. Powiedziaem: Nawet gdy zdoam to wycign, cay sufit zawali si na ciebie. Posuchaj, mam ze sob chloroform. Mog ci tym upi. Nie bdziesz czu blu. Nie, nie - sapn natychmiast. Sprowad pomoc, ludzi. Id, id

szybko! Nie ma nikogo! - zaprotestowaem a jeli s tu ludzie, to ratuj swoje ycie, swoje rodziny, dobytek. Caa dzielnica jest jak pieko. Kiedy to powiedziaem, usyszaem daleki pomruk bombowcw i odgosy wybuchw. Nie - naciska. Moesz to zrobi. Wiem, e potrafisz. Znajdziesz pomoc i wrcisz. Zapac ci sowicie. Nie umr wytrzymam. Jeste... jeste moj jedyn szans. Jak moesz mi odmwi. By zdesperowany. I teraz ja dowiadczaem bezsilnoci,

zupenej niemonoci. Ten odwany, silny czowiek mia umrze. Wiedziaem, e nie znajd nikogo, e wszystko skoczone. Pody za moim wzrokiem, ujrza pomienie lice parapety okienne. Dym gstnia, ksiki pony. Ogie przerzuca si na powalone pki i mebel. Dym sczy si z nadwtlonego sufitu. ciana obsuna si i tuman gipsowego pyu wypeni powietrze. Spo... spon - westchn. Przez chwil jego oczy byy szeroko rozwarte, byszcza w nich strach, a potem pojawia si w nich dziwna rezygnacja. Sko... skoczone. Skoczone. Po tylu dugich wiekach.

Nie miae szans - mwiem. Twoje rany... Twj bl jest tak wielki! Przekroczye ju jego prg... Wtedy spojrza na mnie i dostrzegem szyderstwo w jego oczach. Moje rany, mj bl? - powtarza. Zamia si gorzko, peen jadu i pogardy. Kiedy nosiem szyszak smoka, kopia przeszya moj przybic, zamaa grzbiet nosa. To by bl! Bl, bo cz prawdziwego MNIE zostaa zraniona. Silistria pobilimy tam Turkw. Tak, znam bl, mj przyjacielu. Znamy si dobrze - bl i ja! W 1294 roku doczyem do czwartej krucjaty. Spalono mnie za okruciestwo. Ale czy si nie

odpaciem? Przez trzy dugie dni upilimy, gwacilimy, wycinalimy w pie. W agonii, na poy strawiony ogniem, prawie do samego MOJEGO serca, byem siepaczem wszechczasw. Ludzkie ciao spalio si, ale ciao wampira yo. A teraz le przykuty, unieruchomiony. Pomienie dojd do mnie i dokocz dziea. Ludzki bl, ludzka agonia - nie znam ich, nie obchodz mnie. Ale bl wampira? Przybity, w pomieniach, rozdzierany w ogniu - warstwa za warstw. Nie! Takie byy jego sowa. Mylaem, e majaczy. Kim by? Wyksztacony czowiek, z pewnoci. Pomienie zbliay si, byo gorco - nie do

zniesienia. Nie mogem tam duej zosta - nie mogem go te opuci, dopki by wiadomy. Wyjem ma buteleczk z chloroformem. Dojrza moje zamiary, wytrci otwart butelk z rk. Zawarto wylaa si i po chwili znikna w ogniu. Gupcze! - sykn - zabiby tylko ludzk powok. Czuem gorco pod ubraniem, mae jzyki ognia lizay belk. Ledwo mogem oddycha. Dlaczego nie umierasz? - krzyknem wtedy, nie mogem si od niego oderwa. Na Boga, umieraj. Bg? Nie ma dla mnie miejsca w

twoim niebie, odpowiedzia.

mj

przyjacielu

Na pododze, wrd innych szcztkw lea n. Niezwykle ostry. Chwyciem i zbliyem si do lecego. Mierzyem w gardo. Jakby czyta w moich mylach. Nie wystarczy - powiedzia. Caa gow. Co? - zapytaem. Co mwisz? Wtedy przyku swj wzrok do mnie. Podejd! Pochyliem si nad nim, wycignem n. Wzi go ode mnie, odrzuci daleko. Zrobimy inaczej - powiedzia. Patrzyem w jego oczy - trzymay

mnie. Byy... magnetyczne! Id do kuchni - zarzdzi. Tasak. Duy. Przynie. Id ju. Jego sowa - nie, jego umys trzymay moj ja. Przedarem si do kuchni przez dym i pomienie. Wrciem. Pokazaem tasak. Pokiwa gow z zadowoleniem. Pokj by ju cay w pomieniach, moje ubranie zaczo dymi, wosy miaem osmolone i poskrcane. Twoja nagroda - powiedzia. Nie chc nagrody. Ale ja chc, by j mia. Chc, by

wiedzia kogo zabie. Rozerwij moj koszul przy szyi. Zrobiem, jak poleci. Wok szyi mia zoty acuch z cikim medalionem. Odpiem go i woyem do kieszeni. Masz - westchn. Pena zapata. Teraz kocz Uniosem tasak drc rk, ale... Czekaj! - powiedzia. Posuchaj, kusi mnie, eby ci zabi. To jest instynkt samozachowawczy, silny u wampirw. Wiem, e na to za pno. mier, ktr mi zadasz, bdzie czysta i miosierna. Pomienie s powolne i

bezlitosne. Mog ciebie uderzy, zanim ty to zrobisz, nawet w chwili, gdy zadasz cios. A wtedy obaj umrzemy straszliwie... uderz, gdy zamkn oczy. Uderz mocno i uciekaj! Uderz i odskocz daleko! Rozumiesz? Przytaknem. Uderzyem. Zamkn oczy.

W jednej chwili proste, byszczce ostrze dotkno jego szyi. Zanim odciem gow, otworzy oczy. Ostrzega mnie - zrobiem, jak chcia. Uskoczyem, gdy gowa odpada, potoczya si i zatrzymaa wrd poncych ksiek. Ale te oczy patrzyy na mnie pene oskarenia. I ten rozszczepiony jzyk jak u wa, licy

wargi. Caa gowa potwornie zmienia si. Skra skurczya si na czaszce, koci wyduyy si jak u wielkiego wilka. Przenikliwe oczy - przedtem ciemne oblay si purpur krwi. Zby opady na doln warg, uwiziy jzyk midzy wielkimi, ostrymi jak igy kami. To prawda! Widziaem to - przez krtk chwil, zanim gowa zacza si byskawicznie deformowa. Ogarno mnie przeraenie. Potykajc si, uciekem od tej wpatrzonej we mnie, obcej, trawionej ogniem gowy. Uciekaem od bezgowego tuowia... Pamitasz, przyoyem marynark od

odkrytych wntrznoci. Niewidzialna sia uja j od dou, rozerwaa i rzucia w dwch patach pod sufit. A potem, drgajca, dzika olizga macka obrzydliwe cielsko wypezo z brzucha. Miotaa si, szarpaa w potwornym blu, szukajc czego. Suna po pododze, dokadnie sprawdzajc poncy pokj. Wskoczyem na krzeso i przykucnem na nim przykuty strachem. Widziaem, jak gnij resztki korpusu, sypi si koci - pozosta tylko py. Macka staa si ociaa, wrcia do miejsca, gdzie jeszcze przed chwil leao ciao, do prochu, do pyu. Wszystko to, rozumiesz, dziao si w

kilka chwil. Szybciej, ni mona opowiedzie. Popieszyem do wyjcia. Caa powierzchnia pokoju, gdzie ta okropno miaa miejsce, zaja si ogniem, ktry pochon wszystko. Nie pytaj mnie, jak si stamtd wydostaem, jak przebiegem si na zewntrz, to uszo z mojej pamici. Usyszaem jeszcze, jakby z otchani piekielnych, dugi jk agonii. aosny, okropny i zowieszczy. Wtedy... Posypay si bomby. Nic wicej nie pamitam. Przytomno odzyskaem w szpitalu. Straciem nog i jak mi pniej powiedzieli - cz umysu. Nerwica wojenna. Nie byo

sensu niczego tumaczy, pozwoliem im pozosta przy swoim. Mj umys i ciao byy ofiarami bombardowania... Ale pomidzy rzeczami, ktre przy mnie znaleziono, byo to, co powiadczyo ca histori. Nadal to mam!

Rozdzia dziewity

Giresci na kamizelce nosi zoty acuch. Z lewej kieszeni wyj zegarek na srebrnym, troch ju zaniedziaym ze staroci acuszku, z prawej medalion, o ktrym wspomnia wczeniej. Dragosani pochwyci medalion i wpatrywa si we. Na jednej stronie widnia stylizowany krzy heraldyczny, prawdopodobnie znak Zakony Joannitw z Jeruzalem. By przekrelony i mocno zamazany, a po drugiej stronie widniaa

surowa, chropowata paskorzeba, a na niej trjposta: nietoperz, smok i diabe. Zna dobrze ten motyw. - Zbadae to? Trjposta? Jej znaczenie? Prbowaem, ale do tej pory nie udao mi si odkry jej pochodzenia. Mog powiedzie o symbolice smoka i nietoperza w lokalnej historii, ale co do motywu diaba - to raczej... ciemna sprawa. - Nie - uci niecierpliwie Dragosani. - Nie o to mi chodzi. Znam ten motyw. Co z czowiekiem, tym stworzeniem, ktre dao ci medalion? Zdoae wyledzi jego losy?

Giresci medalion.

odebra

mu

zegarek

- To ciekawe - powiedzia. - Po takich przeyciach powinienem trzyma si z daleka do tego prawda? Kto by pomyla, e przed dugie lata bd prowadzi poszukiwania i badania. Tak si stao! Na pocztku zajem si nazwiskiem, rodzin i pochodzeniem, tego stworzenia, ktre zabiem tamtej nocy. Jego nazwisko brzmiao: Faethor Ferenczy. - Ferenczy? - powtrzy Dragosani, jakby delektowa si sowem. Pochyli si do przodu, nacisn palcami st. To imi mwio co. Ale co?

- Co? - Giresci by wyranie zdziwiony. Uwaasz, e to nieszczeglne imi? Nazwisko jest do pospolite, wgierskie. Spotkaem si z podobnym w przypadku ksicia z Biaej Chorwacji - z IX wieku. Jego nazwisko brzmiao Ferrenzing. Ferenczy, Ferrenzing - pomyla Dragosani - jeden i ten sam. Zastanowi si, czemu doszed do takiego wniosku. Zda sobie od razu spraw, e faktycznie o tym wiedzia - o podwjnej tosamoci wampirw. Podwjna tosamo? Z pewnoci by to zbyt popieszny wniosek. To nazwiska musiay by te same - nie ludzie, ktrzy jej nosili - pomyla. -

A jeli tych dwch, jeden - ksi biaochorwacki, a drugi - rumuski waciciel ziemski to jedna i ta sama osoba! Nekromanta wiedzia, e idea pmierci wampirw wcale nie jest tak szalona, jak sdz niewtajemniczeni. - Czego jeszcze dowiedziae si o nim? - przerwa cisz. - O jego rodzinie? O tych, co przeyli? O jego pochodzeniu? Starzec zmarszczy brwi i podrapa si po gowie. - Rozmawia z tob to troch bezcelowe i frustrujce. Mam cigle wraenie, e ju znasz wszystkie odpowiedzi. Moe nawet wiesz wicej ni ja - jakby chcia ode mnie potwierdzenia swoich przekona... -

Zamyli si przez chwil. - O ile wiem, Faethor Ferenczy by ostatnim z rodu. - Mylisz si! - wyrzuci z siebie Dragosani. - Nie moesz by tego pewien. Giresci by zaskoczony. - Znw wiesz wicej ni ja? - Pi whisky wolno, ale wydawa si by pod jej wpywem. Nala sobie znowu. Powiem ci dokadnie, czego dowiedziaem si o tym Faethorze. Wojna ju skoczya si, gdy zaczem badania. Na ycie nie mogem si uskara. Miaem dom, wynagrodzono

mi utrat nogi. Renta kombatanta pozwalaa przey, dawaem sobie rad. Bez luksusw, ale nie godowaem. I miaem dach nad gow. Nie miaem rodziny, nie oeniem si powtrnie. Dlaczego zajem si legend wampirw? Przypuszczam, e gwnie dlatego, e nie miaem nic innego do roboty, a to przycigao mnie jak wielki magnes. Jak ju wiesz, zaczem badania od Faethora Ferenczy. Wrciem do miejsca, gdzie to si stao, rozmawiaem z ludmi, ktrzy mogli go zna. Dom Ferenczego by jedn wielk wypalon jam, szkieletem. Dowiedziaem si o jego nazwisku z poczty, z rejestru ziemi i wasnoci, z list zaginionych i zabitych,

z raportw wojennych etc. Ale nikt nie zna go osobicie. Wtedy odnalazem star kobiet, ktra mieszkaa w tej dzielnicy, wdow Luorni. Jakie pitnacie lat przed wojn pracowaa u Faethora. Sprztaa, chodzia tam dwa razy w tygodniu. Robia to moe przez dziesi lat, czy wicej, dopki nie zniechcia si do tej pracy. Co narastao w niej, a nie moga dalej tego znie. W kadym razie, nigdy nie wymwia jego imienia, uprzednio nie przeegnawszy si. Mimo wszystko, dowiedziaem si paru interesujcych szczegw. W domu nie byo luster. Wiem, e nie musz wyjania, co to znaczy...

Wdowa Luorni nigdy nie widziaa swojego pracodawcy w wietle dnia. Wychodzi jedynie dwa razy, zawsze wieczorem, do ogrodu. Nie przygotowywaa mu nigdy posiku i nigdy nie widziaa, eby co jad. Mia kuchni, to prawda, ale nie korzysta z niej, a jeli nawet, to sprzta j sam. Nie mia ony, rodziny, adnych przyjaci. Poczta przychodzia rzadko. Wyjeda z domu na cae dnie. Nigdzie nie pracowa, a zawsze mia pienidze. Mnstwo pienidzy. Sprawdzaem w banku, ale niczego nie odkryem. Krtko mwic, Faethor Ferenczy by bardzo dziwnym, bardzo tajemniczym i samotnym czowiekiem. Ale to nie

wszystko. Pewnego ranka wdowa Luorni przysza sprzta i natkna si na miejscow policj. Trzej bracia - znany gang wamywaczy, grasujcy w okolicach Moreni - szajka, ktr policja tropia latami zostaa ujta w domu Faethora. Widocznie wamali si do mieszkania we wczesnych godzinach rannych. Myleli, e dom jest pusty nieszczsna pomyka. Zgodnie z tym, co pniej zeznali na posterunku, Faethor wanie zaciga ca trjk do piwnicy. Pamitasz, w tamtych czasach policja cigle uywaa koni w bardziej odlegych rejonach. Nigdy zoczycy nie cieszyli si tak jak oni, z oddania w rce prawa. To byli

twardzi opryszkowie, ale nie mogli by rywalami dla Ferenczego. Kady mia zaman nog i rk. Namierzona ofiara staa si oprawc. Pomyl o jego sile, Dragosani! Policja bya wdziczna, e przyczyni si do ich ujcia. Tak powiedziaa wdowa Luorni. W kocu broni swego ycia i mienia. Bya tam, kiedy zabierano braci, kilka godzin pniej. Gdy ich zobaczya, zrozumiaa, e jej pracodawca wyssa w nich rado ycia. Jak powiedziaa, Ferenczy cign ich do piwnicy. Po co? By ich zatrzyma, dopki nie nadejdzie pomoc? Nie! eby ich przechowywa, niczym miso w spiarni, dopki nie bdzie ich

potrzebowa. Wkrtce potem, wdowa przestaa tam pracowa. - Tak? - wymamrota Borys. - Dziwi mnie, e pozwoli jej odej. Wiedzia chyba, e zacza co podejrzewa. Nie ba si, e moe o nim zacz rozpowiada? - Chwileczk - odrzek Giresci - o czym zapomniae, Dragosani. Pamitasz sposb w jaki panowa nade mn oczami i umysem - tej nocy podczas bombardowania, tej nocy, podczas ktrej zmar? - Hipnoza! - wykrzykn nekromanta. Giresci umiechn si ponuro.

- To umiejtno wampirw, jedna z wielu. Po prostu, rozkaza jej, e dopki yje ma milcze. Dopki y, wdowa niczego nie pamitaa. - Rozumiem - powiedzia Dragosani. - Jego sia bya tak potna kontynuowa gospodarz - e doprawdy zapomniaa, do chwili, gdy zaczem j wypytywa po latach. Wtedy, oczywicie Faethora ju nie byo wrd ywych. Opowie Giresci zacza irytowa Borysa. To jego poczucie samozadowolenia, bystroci, wysokie mniemanie o swoich zdolnociach detektywistycznych.

- Ale to wszystko to s, oczywicie, przypuszczenia - powiedzia. - Nie wiesz tego na pewno. - Wiem - odpowiedzia natychmiast gospodarz - wiem to od wdowy. Nie zrozum mnie le, nie twierdz, e si po prostu wygadaa. To nie bya zwyka pogawdka - wcale nie. Siedziaem, pytaem o niego bezustannie, dopki nie dokopaem si do wszystkiego. Zmar i jego moc odesza. Dragosani zamyli si, zmruy oczy. Nagle poczu si zagroony. Poczu, e jest mu za ciasno. Klaustrofobia? Moe. Wzdrygn si, usiad prosto, prbowa si skoncentrowa.

- Ta wdowa nie yje? - zapyta. - Tak, umara wiele lat temu. - Wic tylko ty i ja wiemy cokolwiek o Faethorze Ferenczy? Giresci spojrza przenikliwie na gocia. Gos nekromanty pyn wolno, sta si zowieszczym pomrukiem. Co byo z nim nie w porzdku. - Tak - odpowiedzia Giresci marszczc brwi. - Nie mwiem nikomu, nie przypominam sobie. Nie byo sensu kto by uwierzy? Dobrze si czujesz, mj przyjacielu? Wszystko w porzdku? - Ja? - Dragosani zorientowa si, e

pochyla si do przodu, jakby stary przyciga go. Usilnie prbowa wyprostowa si na krzele. - Troch jestem senny, to wszystko. Moe po posiku. Podae mi dobry obiad. - Jeste pewny? - Tak zupenie. Prosz ci, Giresci, nie przerywaj. Opowiedz wicej. O Ferenczym i jego przodkach. O Ferrienzingach. O wampirach. Zdrad mi wszystko, co wiesz i czego si domylasz. - Wszystko? To zabierze tydzie i duej! - Mam tydzie czasu - odrzek Borys.

- Do diaba, mwisz powanie? - Nie przyszedem tu artowa! - No dobrze, Dragosani, bez wtpienia miy z ciebie czowiek. Dobrze jest porozmawia z kim, kto tak bardzo jest zainteresowany i orientuje si w temacie, ale czy mylisz, e stracibym na to cay tydzie? W moim wieku czas jest niezmiernie cenny. A moe mylisz, e jestem dugowieczny jak Ferenczy, co? Go umiechn si dwuznacznie, ju mia powiedzie: Moemy porozmawia tutaj albo w Moskwie. To nie byo jednak konieczne. Nie teraz. Borowic mgby domyli si, skd

pochodzi jego talent nekromanty. - Moesz wic powici mi godzin lub dwie? Skoro ju o tym wspomniae, zacznijmy od problemy dugowiecznoci Faethora. - Dobrze! - Giresci zamia si. Zostao jeszcze troch whisky. - Nala do kieliszka, rozluni si. Dugowieczno Ferenczego. Prawie niemiertelno wampirw. Najpierw powiem, czego jeszcze dowiedziaem si od wdowy Luorni. Kiedy bya jeszcze ma dziewczynk, jej babka mwia, e pamita Faethora - mieszka w tym samym domu. I jej prababka te! Nic dziwnego - syn nastpuje po ojcu, prawda? Tu mieszkao wiele rodzin

bojarw, ktrych nazwiska sigay niepamitnych czasw. Nadal yj takie rodziny. Ale nigdy w tym domu nie byo kobiet. A jak mczyzna przeduy istnienie swego rodu, jeli nie ma ony, ani adnej innej kobiety? - Oczywicie sprawdzie i to. - Tak. Mao byo dokumentw, wojna zniszczya wikszo. Ale z pewnoci nigdy nie byo tam kobiety. Celibat? Dragosani poczu si obraony. - Nie sdz - dopowiedzia sztywno. - Oczywicie, e nie - potwierdzi starzec. - Wampir i celibat? mieszne.

Podanie to sia, ktra nim kieruje wszechobecna dza wadzy, ciaa, krwi! Posuchaj: W roku 1840 Bela Ferenczy wyprawi si przez gry, z wizyt do kuzyna, na pnocn granic Austro-Wgier. Ten fakt jest dobrze udokumentowany. Bela jakby umylnie zada sobie trud, by rozpowszechnia wiadomo o wyjedzie. Wynaj czowieka do opieki nad domem podczas jego nieobecnoci. Nie miejscowego, nawiasem mwic, ale jakiego Cygana. Wynaj powz, wonic na pocztek trasy, zarezerwowa kwatery na przeczach. Poczyni wszelkie moliwe

przygotowania do podry - jak na tamte czasy. Rozgosi wok, e to wizyta poegnalna, postarza si szybko w cigu ostatnich lat; pojecha odwiedzi po raz ostatni dalekich krewnych. Pamitaj, tutaj cigle bya Wooszczyzna-Modawia. W Europie huczaa ju rewolucja przemysowa wszdzie tylko nie tutaj. Zawsze bylimy opnieni. Kolej poprzez gry, czca Gaacz i Lww miaa dopiero powsta za dziesi lat. Wiadomoci kryy wolno, trudno byo przechowywa informacje. Mwi to, by podkreli, e w tym przypadku komunikacja bya dobra, a zapiski przetrway do dzi. - Przypadku? - zdziwi si Dragosani.

- O jakim przypadku mwisz? - O przypadku nagej mierci Beli. Powz wraz z komi wpad w przepa, zmiota go lawina. Wiadomo o tym szybko rozesza si. Cygaski nadzorca zabra zapiecztowany testament do notariusza. Wol zmarego wypeniono niezwocznie. Dom i posiadoci Ferenczych miano przekaza pewnemu kuzynowi imieniem Giorg, ktry zasuy sobie na dziedzictwo. - I oczywicie pojawi si ten Giorg Ferenczy i przej majtek. By duo modszy od Beli, ale podobiestwo byo zdumiewajce. - Zgadza si, podasz za moim

tokiem rozumowania. Przeywszy pidziesit lat, w cigu ktrych jako czowiek zestarza si, zdecydowa si, e pora umiera i zrobi miejsce dla nastpcy. - A kto przyszed po Giorgu? - zapyta Borys. - Faethor, oczywicie - Giresci podrapa si odruchowo po gowie. Zastanawiaem si - powiedzia gdybym go nie zabi w t noc, gdyby przey bombardowanie, jakie byoby jego nastpne wcielenie? Czy pojawiby si po wojnie w nowej skrze, odbudowaby dom i y jak przedtem? Myl, e odpowied brzmi: prawdopodobnie tak. Wampiry s

przywizane do swojego terytorium. - Jeste wic przekonany, e Bela, Giorg i Faethor to jedna i ta sama osoba? - Oczywicie. Sam mi opowiedzia jak szala w bitwie pod Silistr. Przed Bel byli: Grigor, Karl, Peter i Stefan, i Bg tylko wie ilu innych. To byo ich terytorium, rozumiesz, panowali tu krwawo. Panowali jak bojarowie. Zachannie kochali swoj ziemi. Dlatego doczy do czwartej krucjaty, chcia powstrzyma dawnych i przyszych wrogw z dala od swoich ziem. Swoich ziem, rozumiesz? Niewane jaki krl, jaki rzd, jaki

system jest u wadzy - wampir uwaa swoje tereny za dom. Walczy o swoje ziemskie dziedzictwo, nie dla ndznej garstki krzykliwych cudzoziemcw z Zachodu. Widziae krzy rycerzy krucjaty przekrelony na odwrocie medalionu. Gdy go zniewayli, pogardzi nimi, naplu na nich! - Tak dokadnie wytropie jego korzenie? Do roku 1204? - Co ze strachu wampira byo syszalne w gosie Dragosaniego. Giresci przekrzywi gow na bok. - Jak twoja Dragosani? znajomo historii,

- Nieza, myl. - Wiele nazwisk czy si zwan krucjat, ale trudno tam znale Ferenczego czy Ferrenzinga. Ale on tam by - nie ma wtpliwoci. Skd o tym wiem? C, moliwe, e rozmawiasz z czoowym autorytetem w tej sprawie. Odkryem fakty pominite przez historykw. Oczywicie miaem przewag, bo wiedziaem czego szukam - mj cel by wyranie okrelony. W procesie ledzenia wampira zajem si take wieloma ubocznymi dziedzinami. Czowieku, mgbym napisa ksik o czwartej krucjacie! C to musiao by za pieko! Co z bitwa! I to pewne, e w najwikszym wirze walki znalaz si on

i jego zowieszcza horda, ktr dowodzi. By tam, gdzie pado miasto. On i zgraja chciwych wojownikw szaleli w okolicy. Gwacili, grabili wyrzynali w pie przez cae trzy dni. To papie Innocenty III powoa t krucjat. Osupia, przerazi si na wie, jaki przybraa obrt. Wymkna mu si spod kontroli. Krzyowcy przysigali odbi Ziemi wit, ale Innocenty III i jego legat zwolnili ich z tego. Umy rce. W tajnych komunikatach owiadczy, e zostao mu mao wadzy, zarzdzi, e odpowiedzialni za czyny pene nieludzkiego okruciestwa nie mog zyska chway ani nagrody. Ich imiona mieli wymaza, zapomnie, pozbawi szacunku.

Nie trzeba byo szuka daleko koza ofiarnego. Pewien spragniony krwi Wooch najty w Zara zosta obarczony odpowiedzialnoci. Z pocztku krzyowcy szanowali go - moe skrycie zazdrocili albo bali si. Teraz Ferenczy poczu si zdegradowany, pozbawiono go wszelkich zaszczytw. Popad w nieask, jego imi wymazano ze wszystkich kronik. W rewanu pogardzi nimi, zbezczeci znak krucjaty - krzy na medalionie. Zebra swoich ludzi i wrci do domu dumny, srogi, pod proporcem nietoperza, diaba i smoka. - Zamy, e rzeczywicie wszystko to prawda, a przynajmniej opiera si na prawdzie. Jednak nadal pozostaje kilka

pyta. - Dragosani zagryz warg. - Jakich. - Ferenczy by wampirem. Wampir szuka ofiar. Gdy opanowuje go gd, zabija bezlitonie, jak lis duszcy kurczta, i rwnie bezmylnie. A nic o tym nie wiadczy. Jak to moliwe, e y przez prawie tyle wiekw i ani razu nie wzbudzi podejrzenia. Pamitaj, Giresci, krew to ycie. Nie odnotowano przypadkw wampiryzmu? - Wok Ploiesti? Nie, ani jednego. Odkd istniej zapiski. - Stary umiechn si i pochyli si w stron gocia. - Gdyby by wampirem, Dragosani, szukaby ofiary tu za

progiem domu? - Przypuszczam, e nie - Borys zainteresowa si. - Ale gdzie w takim razie? - Na pnocy, mj przyjacielu. W samych Karpatach Poudniowych. W Alpach Transylwanii! Wszystkie historie o wampirach maj tam swoje korzenie. Sianie i Sinaia u podny, Braszw i Sacele za przecz. adne z tych miejsc nie ley dalej ni pidziesit mil od domu Faethora. Wszystkie s unikalne, bo maj z saw. - Nawet dzi? - go uda zdziwienie, ale pamita, co powiedziaa mu Maura Kinkovsi na ten temat trzy lata temu.

- Legendy trwaj, Dragosani. Szczeglnie legendy o duchach. Grale nie zastanawiaj si, gdy kto umiera modo i nie da si tej mierci prosto wytumaczy. Drewniany koek z pewnoci czeka na trupa. Ostatni przypadek: dziecko umaro od ukszenia wampira w lanicy zim 1943 roku. Pogrzebano je z kokiem wbitym w serce. W okolicznych wioskach w tym samym roku byo takich przypadkw jedenacie. - W 1943, powiadasz? Giresci przytakn. - O tak, widz, e zaczynasz czy fakty. Zgadza si, na krtko przed

mierci Faethora. Ta dziewczynka bya jego ostatni zdobycz. Oczywicie, w czasie wojny ofiary byy bardziej dostpne. Mg rwnie dobrze pochwyci wielu, o ktrych nie wiemy. Ludzi, ktrzy po prostu zaginli podczas nalotw na wioski, a byo ich niemao, wierz mi - zamilk. - Masz jakie pytania? - Powiedziae, e te miasta w grach, pidziesit mil od Ploiesti, to dzika okolica. Teren wznosi si miejscami ponad siedemdziesit metrw. Jak Ferenczy to robi? Zamienia si w nietoperza, lecia polowa na swoje erowiska? - Lud powiada, e wampir ma moc

nietoperza, wilka - a gdy chce nawet pchy, pluskwy, pajka. Pytasz jak dociera na miejsce mordu? Nie wiem. Mam swoje hipotezy... ale adnych dowodw. - Jakie hipotezy? - zapyta Dragosani. Czeka ze zniecierpliwieniem na odpowied. Wierzy, e ju j zna - teraz mia si tylko przekona na ile bystry jest Giresci. I na ile niebezpieczny... Prbowa wyprostowa si w krzele. Co dziwnego dziao si z jego tokiem mylenia. - Wampir - mwi powoli starzec, ostronie formuujc myli - nie jest czowiekiem. Wystarczajco duo

widziaem tej nocy, gdy umiera Ferenczy. Przekonaem si, e jest to obca istota, wspmieszkaniec ludzkiego ciaa. W najlepszym wypadku yje w symbiozie, w najgorszym jako pasoyt czowieka. - Dokadnie! - wyrwao si Dragosaniemu. Czu si oszoomiony i zmieszany. Wiedzia, e Giresci dokadnie zna si na wampirach - ale jak si dowiedzia? Zastanawia si nad swoim samopoczuciem, dziwny, zimny dreszcz przeszy jego ciao. - Czy jest istot nadprzyrodzon? Z pewnoci musi by - mordowa i nie by wykrytym przez tyle lat! - Borys usysza swj gos.

Nie jest nadprzyrodzonym stworzeniem - Giresci zaprzeczy ruchem gowy. - Nadludzki, hipnotyczny, magnetyczny - tak. Nie jest nietoperzem, ale jest cichy jak nietoperz. Nie jest wilkiem, a ma zwinno wilka. Nie jest pch, a aknie krwi niczym pcha monstrualna pcha. To moja hipoteza. Zgadza si wszystko - pomyla Dragosani. - Nazwisko Ferenczy. Mwie, e jest do pospolite - zapyta gono. Dlaczego, biorc pod uwag cae twoje badania, nie wytropie innych Ferenczych? Mwie, e wampir jest przywizany do swojego terytorium. Ten region nalea do Faethora. S przecie

jeszcze inne ziemie: kto w takim razie by ich panem? Gospodarz zaskoczony. zdawa si by

Przelicytowae mnie odpowiedzia w kocu. - Trafne spostrzeenie. Faethor Ferenczy wada despotycznie przez siedemset albo i wicej lat Modawi i wschodni Transylwani. A co byo z reszt Rumunii? Czy o to ci chodzi? - Rumunia, Wgry, Grecja gdziekolwiek nadal yj wampiry. - Nadal yj? Boe, uchowaj! -

- Niech bdzie jak chcesz, tam gdzie zwykli y - ustpi Borys. Giresci odsun si troch od gocia. - Zamek Ferenczy wybuchn w Alpach pod koniec lat dwudziestych. Rozsadzi go gaz botny, ktry zebra si w podziemiach i lochach. O ile mi wiadomo, ten sam los spotka waciciela, barona. Nazywa si Janosz Ferenczy. Wzmianki o nim zostay dokadniej wymazane ni zapiski o starym Faethorze z czwartej krucjaty. - Susznie - zgodzi si natychmiast Dragosani. - Poszed do wszystkich diabw, co Ladislau Giresci? Dobrze, teraz powiedz: wyledzie innych

Ferenczych? A co mylisz o Zachodnich Karpatach, powiedzmy, za rzek Oltul? - Co? To ty powiniene si na tym lepiej zna, Dragosani! - odpowiedzia. - Urodzie si tam w kocu. Wiesz tak duo, jeste bystry i tak ywo interesujesz si wampirami. Z pewnoci prbowae co sam wytropi? - Piset lat temu byo takie stworzenie na zachodzie - potwierdzi Dragosani. - Wyrzyna tysice Turkw i sam zosta ukarany za swj tak zwany nienaturalny zapa! - Niele - Giresci uderzy pici w st. - Masz racj. Mia na imi Tibor,

by potnym bojarem, zosta pokonany przez Vladw. Mia wadz nad Cyganami. Ksita obawiali si go. Prawdopodobnie przypuszczali, e jest wampirem. Tylko my, wyksztaceni, nowoczeni ludzie wtpimy w takie rzeczy. A ludy prymitywne - one wiedz lepiej. - Co jeszcze wiesz o nim? - mrukn go. - Niewiele. - Oczy jego straciy ostro, oddech zrobi si ciki. Giresci ykn troch whisky. - To mj nastpny obiekt docieka. Wiem, e zosta stracony... - Zamordowany - wtrci Dragosani.

- Niech bdzie - zamordowany. Gdzie na wschd od rzeki. Wbito w niego koek i pochowano w tajemnym miejscu, ale... - A czy ucito mu gow - jemu Tiborowi? - Co? Nie znalazem na to dowodu odrzek starzec. - Nie cito! - sykn przez zby przybysz. - Zakuli go w srebrne i elazne acuchy, wbili koek i zakopali. Ale zostawili gow. Powiniene wiedzie, co to znaczy, Ladislau Giresci. On nie umar - yje poza mierci. Jest nieumary!

Giresci poderwa si z krzesa. Poczu, e co niedobrego wisi w powietrzu. Skupi wzrok na twarzy Dragosaniego. Zacz ciko oddycha i dre na caym ciele. - Troch tu ciemno - westchn. - Zbyt blisko... - Dosign drc doni okna. Otworzy. Soce wlao si do rodka. Go wsta, pochyli si do przodu przygarbiony. Sign rk przez st, zapa starego za nadgarstek w swoje silne stalowe palce. - Obiekt docieka, gupcze? A gdyby go znalaz, odkry grb wampira, co wtedy? Faethor pokazaby ci co trzeba

zrobi, prawda? Zrobiby to, Ladislau Giresci? - Jeste szalony! - wycofa si Giresci. Mimowolnie pocign rami Dragosaniego w stron smugi wiata. Nekromanta natychmiast uwolni ucisk, wyprostowa si, uciek w cie. Promienie soca paliy jak kwas. - Tibor! - Giresci wyplu sowo jak zgniy owoc. - Czowieku, jeste chory! - Ty stary ajdaku, ty stary diable, ty stara kreaturo z ziemi. Chciae mnie wykorzysta! - Dragosani szala. Gdzie na kracu jani, na skraju wiadomoci co zamiao si, skurczyo i znikno.

- Potrzebujesz lekarza! - zadra starzec. - Psychiatry! Borys nie sucha. Teraz wszystko zrozumia. Podszed do maego stolika, wzi pistolet, ulokowa pewnie w kaburze pod ramieniem. Chcia wyj z pokoju, ale zatrzyma si i odwrci. Giresci lea skulony. - Za wiele - mamrota stary gospodarz - za wiele wiesz. Nie wiem, kim jeste, nie wiem czym jeste, Dragosani, ja... - Suchaj, co mwi! - uderzy starca z caej siy w twarz. Giresci spojrza zazawionymi, rozszerzonymi zami. - Su... sucham.

- Dwie prawdy - sykn Dragosani. Po pierwsze: nikomu nie powiesz o Faethorze Ferenczym ani o tym, co odkrye. Po drugie: nigdy wicej nie wymwisz imienia Tibora Ferenczy. Zaprzestaniesz swoich docieka. Zrozumiano? Gospodarz przytakn, po chwili jego oczy rozwary si jeszcze bardziej. - T... ty? Borys zamia si szyderczo. - Ja? Czowieku, gdybym by Tiborem, ju by nie y. Znam go i on teraz zna ciebie! - Obrci si ku drzwiom, zatrzyma si i rzuci przez

rami. - Moe si jeszcze spotkamy. Na razie - egnaj. Dragosani opuci dom, wyszed na pene wiato. Warkn i zazgrzyta zbami... soce ju nie ranio. Mimo to wtpi, e kiedykolwiek polubi jego promienie. To nie jego, Dragosaniego, soce ksao w domu Giresci. Czu to Tibor, stary Diabe z ziemi, ktry wstpi w niego - zawadn jego jani. Borys wiedzia o tym, a mimo to cieszy si, e ju wyszed z blasku dnia w cie samochodu. Wntrze wogi byo rozpalone jak piec. Opuci szyby, odjecha w kierunku gwnej drogi. Temperatura spada, lej byo oddycha. Zacz przeszukiwa sw

wiadomo, dokopywa si do tej pijawki, ktra si w niej ukrya. Wiedzia, e jeli Tibor moe dotrze do niego, tak te i on moe dotrze do Tibora. - O tak! Znam teraz twoje imi, Szatanie - mwi do siebie. - To ty tam bye w domu Giresci! Ty prowadzie mj jzyk, zadawae pytania. Nagle powiao chodem, rozleg si przenikajcy wszystko gos. - Nie zaprzeczam Dragosani. Ale bd rozsdny - nie ukrywaem swojej obecnoci. Nie zrobiem krzywdy, tylko...

- Tylko sprawdzae swoj si! rzuci Borys. - Chciae opanowa moj wol. Usiowae to zrobi przez trzy lata. Moe i by ci si udao, ale byem daleko. - Teraz oskarasz mnie? Pamitaj, Dragosani, to ty przyszede do mnie pierwszy - z wasnej woli. Zaprosie mnie do swojego umysu. Prosie o pomoc z kobiet. Chtnie jej uyczyem. - Zbyt chtnie - odpowiedzia gorzko Dragosani. - Skrzywdziem j, to ty j skrzywdzie przeze mnie. Swoj dz w moim ciele.. Nie mogem jej opanowa. Przecie mogem j zabi!

- Miae rozkosz - chytrze doda gos. - Nie, ty miae. Mnie tylko porwa wir. Dobrze, moe sobie na to zasuya, ale ja nie zasuguj, by wkrad si do mojego umysu i niczym zodziej chwyta moje myli. Twoja dza pozostaa w moim ciele. Wiedziae, e tak bdzie. Moje zaproszenie byo czasowe, Stary Smoku. Nauczyem si wiele - nie mona ci ufa. Pod adnym pozorem, jeste zdradliwy! - Ja? Zdradliwy? Dragosani, jestem twoim ojcem... - gos w gowie mczyzny zadraa. - Ojcem kamstw!

- Kiedy skamaem? - Wiele razy. Trzy lata temu bye saby, a ja przyniosem ci krew, wrciem ci si. Gardzie krwi prosiaka, mwie, e to tylko dla ziemi. Kamae! To byo dla ciebie. Dao ci wystarczajco siy, by dotrze do mnie nawet po trzech latach - i to w wietle dnia! Dobrze, ju nie bd ci karmi. Powiedziae, e wiato soca tylko ci drani. Kolejne kamstwo. Czuem, jak ci pali. Ile jeszcze kamstw wyszo z twoich ust? Nie, Tibor, robisz wszystko dla swoich korzyci. Dotychczas si tego obawiaem, a teraz wiem na pewno. - I co zamierzasz zrobi?

Dragosani wyczu drenie w jego gosie. Czyby Stary Diabe zacz si z nim liczy? - pomyla. - Nic. Zupenie nic. Moe zrobiem bd, pragnc sta si takim jak ty jednym z wampirw. Moe odejd i nie wrc, dopki czas nie pochonie ciebie. Moe daem twym cuchncym kociom miso i odrobin ycia, ale wszystko przeminie, jestem pewny. - Dragosani, nie! Posuchaj. Nie sprawdzaem swojej siy. Pamitasz, powiedziaem, e jestem jedyny. Inne wampiry wymary. Czekaem przez wieki. Miay przyj i uwolni mnie lub chocia pomci. Nikt nie pojawi si.

Pamitasz? - Tak, i co dalej? - Co? Nie rozumiesz? Gdybymy zamienili si rolami, zdoaby si oprze? Dae mi sposobno dowiedzenia si o pozostaych, wiem ju, co si z nimi stao. Stary Faethor by moim ojcem. Umar. A Janosz, mj brat, ktry zawsze mnie nienawidzi? Zosta rozerwany przez wybuch gazw, zebranych w lochach swojego zamku. Odeszli obydwaj - ciesz si z tego. Co? Czy nie zostawili mnie na pastw zgnilizny przez p tysiclecia? Syszeli, jak ich wzywaem przez dugie noce, ale czy przyszli mnie uwolni? Nie! A wic Ladislau Giresci uwaa si z tropiciela

wampirw, czy nie? Pokazaem jak tropi tych, ktrzy zostawili mnie wrd ajna i robakw na dugie stulecia. Gdybym tylko mg powsta! No dobrze, odeszli, a z nimi moja zemsta... Borys umiechn si ponuro. - Powraca do mnie pytanie: Tibor, dlaczego opucili ci, pozostawili na ask losu? Na przykad twj ojciec, Faethor Ferenczy? Kto zna ciebie lepiej ni on? Dlaczego twj brat, Janosz tak bardzo ci nienawidzi? Co ukrywasz. Czarna owca wrd wampirw? Niesychane! Sam nieraz wspominae o swoich wystpkach. Czy drczy ci sumienie? Czy wampiry maj sumienie?

- Przesadzasz, Dragosani. - Chyba nie. Zaczynam ci rozumie, Tibor. Gdy nie kamiesz otwarcie, tylko wykrzywiasz prawd. - atwo ci mnie obraa, bo wiesz, e nie mog tobie nic zrobi. Jak to wykrzywiam prawd? - gos zadra z wciekoci. - Jak? Powiedziae przecie, e daem ci sposobno dowiedzenia si, co stao si z twoimi krewnymi. Naprawd to ty stworzye t moliwo. Nie miaem takiego zamiaru, kiedy wyjedaem z Moskwy, gdy odwiedzaem bibliotek w Pitesti. Kto wic zaszczepi we mnie ten pomys? A

gdy dowiedziaem si o Ladislau Giresci, dlaczego pojechaem go odwiedzi? - Posuchaj, Dragosani... - Nie. To ty posuchaj. Wykorzystae mnie, jak wampir z opowieci wykorzystuje swoich ludzkich wasali, tak jak wykorzystae swoich cygaskich niewolnikw piset lat temu. Ale ja nie jestem niewolnikiem. Tiborze Ferenczy. To by twj bd, ktrego poaujesz. - Dragosani, ja... - Nie chc nic wicej sysze, Szatanie, wyno si z mojej jani!

Umys Borysa by w peni rozwinity, wytrenowany, ostry jak jego skalpele. Wyprbowany w nekromancji, ktrej nauczy go Wampir. Myla szybko. Teraz mia si przekona, jaka bya jego sia. Zdusi wampira w sobie, wyrzuci daleko od siebie. - Niewdzicznik! - oskara Tibor w odwrocie. - Nie myl, e to koniec. Pewnego dnia bdziesz mnie potrzebowa - wrcisz. Tylko nie zwlekaj Dragosani. Najwyej rok, potem zapomnij o poznaniu wiedzy wampirw, bo bdzie za pno. Rok, mj synu, nie duej ni rok! Bd czeka i moe wtedy prze...ba...cz...ci Dragosaaaaniiii...

Odszed. Borys poczu si miertelnie wyczerpany. To nie byo atwe wypdzi Tibora. Teraz wiedzia, e potrafi on potajemnie zakra si do wiadomoci. Postanowi bardziej uwaa na Starego Diaba. Rumuskie wakacje skoczyy si prdzej ni zaczy. Wszystko czego pragn, to znale si jak najdalej od upiornego mieszkaca grobu.

*** Dragosani zatrzyma si za

Bukaresztem, na stacji benzynowej. Prbowa wezwa Tibora. Bio wiato dnia, ale udao si. Saba odpowied echo w gowie odbio si jak w trumnie, skurczyo niczym robak-trupojad. Pod wieczr za miejscowoci Braida sprbowa ponownie. Obecno nasilaa si wraz z nastaniem ciemnoci. Tibor by tam i odpowiedziaby, gdyby Dragosani da mu szans. Ale on rozproszy myli i pojecha dalej. W Reni, po kontroli celnej, zrezygnowa z obrony, zaprosi Tibora. Bya ju pena noc, ale szept pojawi si saby, jakby z odlegoci tysica kilometrw. - Dragosaaaaaniii, tchrzu! Uciekasz ode mnie, od Starego Diaba

uwizionego w ziemskiej puapce. - Nie jestem tchrzem, Szatanie. Nie uciekam. Wychodz poza twj zasig. Tam, gdzie ju mnie nie dopadniesz. Widzisz teraz, Tibor, potrzebujesz mnie bardziej ni ja ciebie. Pole sobie i przemyl wszystko. Moe pewnego dnia wrc, ale to ja bd stawia warunki. egnaj Tibor. - Borys! Ja... - gos zanika, rozprasza si w nocnej mgle. Dragosani z kadym kilometrem oddala si od tajemnych miejsc, uwalnia si od zimnych westchnie Upiora.

Rozdzia dziesity

Dragosani przez trzy miesice szlifowa swj angielski. By ju koniec lipca, wraca do Rumunii - do Wooszy, jak nazywa w swoich mylach strony rodzinne. Przyczyna powrotu bya jedna - min ostatni rok. Stary Diabe ostrzega, e czas jest niezwykle wany. Dragosani nie mia pojcia, co to miao znaczy, ale jednego by pewien, e nie moe pozwoli, by Tibor Ferenczy wygas przez jakiekolwiek jego

przeoczenie. Jeli jego koniec mia by nieunikniony, to moe teraz Wampir bdzie bardziej skonny podzieli si z nim tajemnicami, w zamian za przeduenie pmierci. Borys przejeda przez Bukareszt. Zatrzyma si na targowisku, kupi par ywych kurczt w wiklinowym koszyku. Przykry je kocem i umieci z tyu swojej wogi. Kiedy min stolic, sprbowa skontaktowa si z Tiborem bezskutecznie. Skoncentrowa si cakowicie na wywoaniu diablej jani z wiekowej drzemki. Nie usysza odpowiedzi - moe ju byo za pno. Jak dugo wampir moe lee w ziemi,

y w pmierci - zapomniany. Mimo wielu rozmw ze starym smokiem i Ladislau Giresci - nadal mao wiedzia o wampirach. To bya strzeona wiedza, powiedzia kiedy Tibor, ale Dragosani posidzie ja, gdy zostanie przyjty do braterstwa wampirw. Znalaz kwater w gospodarstwie nad brzegiem rzeki Oltul. Wrzuci rzeczy do pokoju, po czym natychmiast pojecha w kierunku zadrzewionych krzyowych wzgrz. Teraz sta na obrzeu niepowiconego krgu, pod pospnymi sosnami. Przyglda si zniszczonym pytom porozrzucanym na ciemnej ziemi pomidzy poskrcanymi korzeniami, wystajcymi niczym zwoje martwych

wy. - Tibor, jeste tam? - wyszepta w mroku, przyzwyczai oczy do ciemnoci, penetrowa wzrokiem teren dookoa. Tibor, wrciem. Przyniosem podarunki. - Kurczta gdakay w koszyku, miay zwizane nogi. adnej odpowiedzi, adne nozdrza nie wywszyy jego obecnoci. Miejsce byo wysuszone do szcztu, martwe. Zwisajce gazie amay si z trzaskiem. Py wznosi si w miejscach, po ktrych stpa Dragosani. - Tibor - sprbowa raz jeszcze. Powiedziae: rok. Min rok wrciem. Spniem si? Przynosz krew, Stary Smoku, oywi twoje serce

i dam ci znw si. Cisza. Borys zaniepokoi si. Czy wiedza, ktr chcia przej od wampira odesza na zawsze? Przez chwil czu rozpacz, gniew, niemoc, ale wtedy... Zwizane kurczaki w koszyku poruszyy si. Powiew zakoysa gronie wysokimi gaziami nad gow Dragosaniego. Soce zatono za odlegymi wzgrzami, co obserwowao nekromant z mroku, zza starych pyt, przez py i strzaskane gazki. Niby nic ale czu wpatrzone w siebie oczy. Nic

si nie zmienio, ale wydawao si, e to miejsce oddycha. Oddycha plugawym oddechem, ktrego Borys nie lubi. Poczu zagroenie, niebezpieczestwo, jakiego dotychczas nie zazna. Pochwyci koszyk i oddali si od niepowiconego krgu. Opar si o stary pie wielkiego drzewa, tak starego jak grb. Tutaj byo bezpieczniej. Nagle zrobio mu si sucho w gardle, przekn z trudem lin. - Tibor, wiem, e tu jeste. Stracisz, Stary Diable, jeli mnie zlekcewaysz. Wiatr zaszeleci wysoko w gaziach. Szept wdar si do umysu nekromanty.

- Dragosaaaniii? Czy to ty? - zawoa gos. - Tak, to ja - odpowiedzia ochoczo. Przynosz ci ycie, Szatanie, przeduam pmier. - Za pno, Dragosani, za pno. Przyszed mj czas, musz odpowiedzie na zew czarnej ziemi. Ja, Tibor Ferenczy - wampir. Cierpiaem wiele niedostatkw, moja iskra palia si sabo, a teraz ledwo si tli. To koniec... - Nie, nie wierz. Przynosz ci ycie wie krew. Jutro bdzie wicej. W kilka dni odzyskasz dawn si. Dlaczego nie powiedziae, e jest tak

le. Mylaem, e to faszywy alarm. Jak miaem ci wierzy, skoro wszystko, co mwie byo kamstwem. - Moe ja te si myliem. Nawet mj wasny ojciec, mj rodzony brat nienawidzili mnie... dlaczego miabym ufa synowi? Zastpczemu synowi na dodatek. Nie wie nas prawdziwe ciao, Dragosani. Obiecalimy sobie wiele - ty i ja, nie warto byo wierzy, e co si speni. Skorzystae troch zostae nekromant - a ja przynajmniej znw posmakowaem krwi, co prawda ohydnej. Pogdmy si, jestem ju saby... Borys podszed bliej.

- Nie! - krzykn. - Moesz mnie jeszcze wiele nauczy, przekaza tajemnice wampirw. Ziemia zadraa, niewidzialne istoty podpezy bliej? Powrci do drzewa. Gos w jego gowie westchn westchnieniem wielkiego zmczenia, westchnieniem alu zapomnianego przez wiat. Dragosani zapomnia, e byo to zdradzieckie westchnienie wampira. - Dragosani! Dragosani! Nauka wampirw jest zakazana dla miertelnikw. eby pozna wampiry, trzeba zosta wampirem! egnaj, mj synu, zostaw mnie przeznaczeniu. Ja mam ci da wadz nad wiatem, gdy

le tu i obracam si w proch? Gdzie tu sprawiedliwo - czy to uczciwe? Nekromanta by zrozpaczony. - Przyjmij chocia krew, ktr ci przyniosem, sodkie miso. Ronij znw w si. Przyjm twoje warunki. Skoro musz zosta wampirem, by pozna tajemne sekrety, niech si tak stanie. Zgadzam si - skama. - Bez ciebie nie potrafi! Potwr milcza dugo. Dragosani wstrzyma oddech, czeka. Wyobrazi sobie, e ziemia dry, pod jego stopami. To musiao by tylko zudzenie, e co starego i zego, zgniego, istniejcego w pmierci ley tu pogrzebane. Drzewo

za jego plecami byo twarde jak skaa. Nawet nie przypuszcza, e jest wyarte w rodku - puste. Co przebijao si na powierzchni, przez suchy sprchniay pie. Moe w kadej innej chwili Dragosani wyczuby ruch, ale dokadnie w tym momencie, Tibor ponownie przemwi i odwrci jego uwag. - Powiedziae, e... masz dla mnie dar? W gosie Wampira mona byo wyczu zainteresowanie. Borys chwyci si ostatniej deski ratunku. - Tak, tak! Mam u stp, wiee miso,

krew. - Pochwyci kurczaka, cisn za gardo. Wyj stalowy n i naci szyj. Trysna czerwona krew. Rzuci ciao, ktre jeszcze chwil trzepotao w agonii. Biae pira opaday na czarn ziemi. Spleniae licie wessay krew ptaka jak gbka chonca wod. Za plecami Dragosaniego jaki poduny ksztat sun szybko w gr wydronego drzewa. Jego cuchncy biay koniuszek znalaz dziur, ktr utworzya opada, obumara ga, przepchn si na powietrze. Znajdowa si niecae p metra nad gow Dragosaniego. Koniuszek dygota, byszcza dziwnym wiatem.

Nekromanta pochwyci drugiego ptaka za szyj, podszed do samej krawdzi bezpiecznej strefy. - Mam tu co wicej, Tibor, tutaj w rce. Oka tylko troch zaufania, troch wiary i powiedz co o mocach, ktre posid, kiedy stan si taki jak ty. - Czu... czuj czerwon krew spywajc w gb ziemi - to dobrze, mj synu. Ale cigle myl, e przyszede za pno. Nie, nie winie ci. Jestem tak winny jak i ty. Ale, nie mgbym tak odej bez podzielenia si przynajmniej jednym maym sekretem. - Czekam - odpowiedzia ochoczo

Dragosani. - Dalej... - Na pocztku - mwi Potwr wszystkie stworzenia byy rwne. Pierwszy wampir by takim samym tworem Natury jak pierwszy czowiek. Tak, jak y czowiek i inne nisze istoty - tak i y wampir. Obaj, widzisz, bylimy na swj sposb pasoytami, wszystkie stworzenia s takie. Czowiek zabija, by mie poywienie, za wampir by agodny - traktowa stworzenie jak ywiciela. Wampiry nie umieray - yy w pmierci. W tym rozumieniu wampir jest nie mniej naturalny ni pijawka, czy nawet zwyka pcha. Ciao ywiciela staje si prawie niemiertelne - nie jest zjadane na sposb

pasoytniczego aroctwa. Czowiek sta si doskonaym ywicielem wampira. Tak wic wampir, gdy czowiek wspi si najwyej - podzieli si z nim wadz. - Symbioza - powiedzia Dragosani. - Czytam znaczenie tego sowa w twoim umyle - cign Tibor. - Tak, zgadza si - tylko, e wampir musia nauczy si maskowa. Wraz z ewolucj przysza zasadnicza zmiana. Przedtem mg istnie bez ywiciela, teraz sta si zupenie zaleny. luzica umiera bez ryby-ywiciela, wampir potrzebuje czowieka, eby przetrwa. Gdyby ludzie odkryli go w innym czowieku zabiliby bez wahania. Co gorsze,

nauczyli si to robi. Na tym nie kocz si kopoty wampirw. Natura jest okrutna gdy przychodzi do poprawiania wasnych bdw - jest bezlitosna. Nic, co ona tworzy nie yje wiecznie. Kade swe dzieci obdarza mierci. A tu pojawia si istota odrzucajca te surowe prawo, stworzenie, ktre - wyjwszy wypadki mogo y nieskoczenie. Wezbra w niej sza, poczua odraz do wampirw. Z biegiem wiekw ziemi - a po dzi dzie wampiry wyksztaciy w sobie sabo. Zostaa im podstpnie wszczepiona, przechodzia z pokolenia na pokolenie przez wszystkie lata. Takie byo ograniczenie Natury: skoro

wampiry tak rzadko umieraj, rwnie rzadko mog si rozmnaa. - Dlatego te - odrzek Dragosani wymieracie jako rasa. - Moemy tylko raz w cigu ycia reprodukowa si - bez wzgldu na to, jak dugo yjemy. - Ale macie tak potencj! Nie rozumiem dlaczego. Wina ley w waszych samcach. A moe wasze samice s niepodne? To znaczy, maj jedn sposobno wydania potomstwa. - Nasze samce, Dragosani? powiedzia gos w jani Borysa sardonicznie. - Nasze samice...?

- Co mwisz? - Samce, samice! Nie, Borys. Gdyby natura tak rozwizaa problem, z pewnoci ju dawno by nas nie byo. - Ale ty jeste samcem. Wiem, e tak! - Mj ywiciel by samcem. Oczy Dragosaniego rozszerzyy si w ciemnoci. Co z wewntrz ponaglao do ucieczki - ale skd? Wiedzia, e Diabe nie moe - nie omieli si go skrzywdzi. - Wic jeste samic...? - Mylaem, e to ju wyjaniem. Nie

jestem ani jednym ani drugim. - Hermafrodyta? - Nekromanta nie by pewny czy uywa waciwego sowa. - Nie. Zatem agamiczny! jeste bezpciowy,

Perlista kropka uformowaa si na bladym, pulsujcym koniuszku cuchncej macki, wystajcej tu nad gow Dragosaniego. Urosa, bya niczym pera, zwiesia si i zadraa. Ponad ni pojawio si purpurowe oko bez powieki. Spogldao upiornie na przybysza.

- Co myle wtedy o twej dzy, tej nocy, gdy mielimy t wieniaczk? - Twojej dzy, Borys. - A wszystkie kobiety, ktre miae w yciu? - Posiadem je moj si, ale dza bya ywiciela! - Ale... - Mj synu, mj synu - ju prawie koniec, po wszystkim - Gos w gowie Dragosaniego zawy przeraliwie. Strwoony nekromanta ponownie ruszy na kraniec potpionego krgu.

- Co jest? Co zego? Masz! Wicej krwi! - Przeci gardo drugiego ptaka i odrzuci ciao, ziemia wessaa czerwon krew. Diabe pi apczywie. Nagle w gowie nekromanty zakrcio si, przez chwil poczu wielk si Wampira - i wielk chytro, przebiego. Szybko odskoczy do tyu i w tej samej chwili perlista kropla nad gow przybraa purpurowy kolor. I... spada na szyj Dragosaniego, tu poniej linii konierzyka. Poczu to, jak kropl wilgoci z drzewa. Ale tu byo niezmiernie sucho! Moe ptak? - nigdy przedtem nie widzia tu ptaka! Zapa si szybko za szyj, chcia wytrze... nic nie znalaz. Jajo Wampira, niczym rt,

szybko przenikno przez skr - teraz docierao do krgosupa. Borys poczu bl, odskoczy od drzewa, ale bl nasili si. Ucieka z krgu, lepo uderza w pnie drzew na swojej drodze. Zatoczy si i upad. I ten bl w czaszce, sigajcy do krgosupa, ogie lejcy si przez yy niczym kwas. Ogarna go miertelna panika, jakiej nie zazna w caym swoim yciu. Wydawao mu si, e umiera, e co nim zawadno i cokolwiek to jest, musi go niechybnie zabi. Czu jak pkaj wszystkie organy wewntrzne, jak ponie mu mzg. Nasienie Wampira znalazo miejsce spoczynku w klatce piersiowej

Dragosaniego. Przestao dry, uspokoio si. Byo bezpieczne. Pragno odpoczynku. Mki w jednej chwili opuciy nekromant. Tak wielka bya ulga, e straci wiadomo, ton w bogiej bezboleci - zapada si w mikk rozkosz.

*** Harry Keogh lea w swoim ku, zlepione potem wosy oblepiay czoo, koczyny dray w rytm snu. To byo co wicej ni sen - za ycia jego matka bya uznanym medium, mier nie zmienia

jej, a nawet wyostrzya talent. Przez lata odwiedzaa Harryego w snach - tak jak teraz. ni, e stoj razem w ogrodzie w Bonnyrigg. Byo lato. Za potem, rzeka toczya wolno swe wody midzy zaronitymi zieleni brzegami. Soce i rzeka - sen peen kontrastw i ywych kolorw. Ona bya znw mod dziewczyn, on - rwnie mody, mgby by raczej jej kochankiem ni synem. W tym nie ich pokrewiestwo odeszo daleko. Ona jak zawsze martwia si o niego. - Harry, twj plan jest niebezpieczny i moliwe, e ci si nie powiedzie powiedziaa. - Nie zdajesz sobie

sprawy, co robisz? Jeli ci si uda - to bdzie morderstwo, Harry! Nie bdziesz lepszy ni on. - Gowa o zotych warkoczach obrcia si i spojrzaa na dom niebieskimi krysztaami oczu. Dom by ciemn plam na tle bkitnego nieba. Wyglda niczym czarna dziura, czarny jak dusza mczyzny, ktry w nim mieszka. Harry potrzsn gow, odwrci wzrok wielkim wysikiem woli. - Nie morderstwo - powiedzia sprawiedliwo, ktrej on nie zazna od pitnastu lat. Byem jeszcze dzieckiem, maym chopcem, gdy zabra ciebie ode mnie. Teraz jestem mczyzn. Jakim

bd czowiekiem, jeli to tak zostawi? - Nie, Harry! - naciskaa matka. Zemsta nie przyniesie sprawiedliwoci, dwa za nie dadz dobra. Usiedli na trawie, pogaskaa po wosach. obja go,

- Nie chc zemsty, mamo powiedzia. - Chc wiedzie dlaczego zamordowa ciebie. Bya pikn, mod on, dam z majtkiem i talentem. Powinien by ciebie uwielbia - a on zabi. Przytrzyma pod lodem, a gdy ju nie moga walczy, pozwoli rzece, aby ci porwaa. Zabi z zimn krwi. Wyrwa z ycia tak, jak wyrywa si chwasty w ogrodzie. Tylko, e to on by

chwastem, a ty r. Dlaczego tak postpi? - Nie wiem, Harry. Nigdy nie wiedziaam. - Dlatego wanie ja chc si dowiedzie. Dopki on yje, nigdy si nie przyzna. Dowiem si, gdy bdzie martwy. Umarli nie odmawiaj mi niczego. - Strasznie to zaplanowae, Harry. - Wiem. - Teraz on zadra. Przytakn, spojrza zimno. - Tak wanie musi si sta. Zacza si obawia, przycigna

syna do siebie. - A jeli co si nie uda? Wystarczy, e wiem, e jeste zdrw. Mog lee w spokoju, Harry. Gdyby co ci si przytrafio... - Nic mi si nie stanie. Bdzie tak, jak zaplanowaem. Pocaowa jej zmartwione brwi, ona cigle przytrzymywaa go przy sobie. - Wiktor Szukszin jest sprytny i... zy! Czasami czuam to w nim. C, byam tylko dziewczyn, a on by tak czarujcy! Rosyjska dusza, oboje mielimy rosyjskie dusze. Wcigay mnie jego mroczne zamylenia. Bylimy jak dwa

bieguny, przycigalimy si. Wiem, e z pocztku kochaam go, nawet czujc jego zimne serce. By w nim jaki obd, niewymowna obsesja, ktrej nie mg opanowa. - To wanie musz wiedzie odrzek Harry. - Spjrz! - nagle westchna, przytulia si mocniej. Mniejsza plama oderwaa si od wielkiej czarnej masy domu - plama w ksztacie czowieka. Przeszed ciek w d ogrodu, rozglda si dookoa, zaamywa rce. Na czarnej plamie gowy zabysy dwa bliniacze srebrne owale. Oczy patrzyy na pot na skraju ogrodu. Harry i matka przytulili si do siebie, przez chwil

wizerunek Szukszina nie zwraca na nich uwagi - min ich, zatrzyma si, wszy podejrzliwie - jak pies. Ruszy dalej. Zatrzyma si przy pocie. Patrzy przez dugie minuty na powolny bieg rzeki. - Wiem, o czym on myli - wyszepta Harry. - On moe co wyczu! - uciszya go matka. Szukszin zacz si wycofywa, zatrzymywa si co kilka krokw, wszy zapamitale. Gdy by blisko patrzy na wskro nich srebrnymi oczyma. Ruszy z powrotem w kierunku domu, zacierajc rce jak uprzednio. Gdy zla si z plam domu sycha byo

donone trzaniecie drzwi. Dwik ten kry po gowie Harryego, rozlega si pod czaszk, by trzaniciem, to pukaniem, to znowu seri pukni. - Ju id, prosz - powiedziaa matka. - Bd ostrony, Harry, uwaaj - mj biedny, may Harry... Obudzi si w swoim mieszkaniu. Ukone promienie soca oznajmiay, e dzie ma si ku kocowi. Spa okoo trzech godzin. Kto zapuka do drzwi. Zastanawia si, kto to moe by. Brenda? Nie. Bya przecie sobota i miaa nadgodziny w pracy. Ukadaa

wosy kilku modnym paniom w salonie fryzjerskim w Harden. Kto zatem puka? Harry zwiesi sztywne nogi z ka, powsta i podszed do drzwi. Mia zmierzwione wosy i zaspane oczy. Gocie przychodzili tu rzadko. Z pewnoci puka jaki intruz - pomyla. Zapi spodnie i naoy koszul. Znowu odezwao si stukanie. Za drzwiami czeka Keenan Gormley. Wiedzia, e Harry Keogh jest w domu, czu to ju, gdy szed ulic, kiedy wspina si po schodach na poddasze. Aura ESP Keogha bya tu wszechobecna. Gormley, podobnie jak Wiktor Szukszin i Grigorij Borowic,

mia jeden wielki talent - by wykrywaczem. Instynktownie wiedzia, kiedy ma do czynienia z czowiekiem obdarzonym pozazmysow percepcj. Emanacja ESP bya u Keogha bardzo silna. Harry otworzy drzwi... Gormley widzia ju wczeniej Keogha, ale nigdy tak blisko. Przez ostatnie trzy tygodnie, kiedy goci u Jacka Harmona, obserwowa go czsto. Gormley i Harmon ledzili Keogha, trzymali chopca pod cis, ale dyskretn kontrol. Gormley szybko przyzna, e Keogh jest wyjtkowy. By nekroskopem, mia moc inteligentnego

obcowania z umarymi. W cigu ostatnich trzech tygodni Gormley czsto myla o talencie Keogha, talencie, ktry tak bardziej chcia mie pod kontrol. Teraz musia znale sposb, by nakoni Harryego do wsppracy. Chopak przetar rozespane oczy, obejrza przybysza. Chcia szybko go odprawi. Jedno spojrzenie na Gormleya przekonao go, e atwo nie da si spawi. Ten mczyzna robi wraenie mdrego, skromnego czowieka. Do tego dobrotliwy umiech i proszca o odwzajemnienie ucisku rka - rozbroiy go cakowicie. - Harry Keogh? - powiedzia Gormley, wiedzc oczywicie, e to on.

Nalega na przyjcie powitania, wysuwajc rk bardziej do przodu. Nazywam si Keenan Gormley. Nie znasz mnie, ale ja wiem prawie wszystko o tobie. Schody byy sabo owietlone, Harry nie mg dokadnie przyjrze si rysom gocia. Pozostawao pierwsze wraenie. W kocu pochwyci przelotnie rk gocia, osun si i pozwoli wej. Ten kontakt, jakkolwiek krtki, powiedzia mu wiele. Ucisk rki Gormleya by energiczny i prny. Chodny, ale szczery. Nic nie obiecywa, ale te niczym nie grozi. To moga by rka przyjaciela - chyba, e...

- Wie pan wszystko o mnie? - Harry zdziwi si. - Chyba niewiele mona o mnie wiedzie? - Nie zgadzam si odpowiedzia Gormley. stanowczo za skromny. z tob - Jeste

Teraz, w wietle padajcym z okien Harry przyjrza si gociowi. Mg mie jakie szedziesit lat. Zielone oczy byy lekko zamglone, skra pokryta sieci drobnych zmarszczek. Nad wysokim czoem rosy starannie pielgnowane siwe wosy. Mia prawie metr osiemdziesit wzrostu. Dobrze skrojona marynarka nie skrywaa jednak lekko zaokrglonych ramion. Keenan mia najlepsze lata za sob, ale Harry

pomyla, e jeszcze wiele mu ich zostao. - Jak mam do pana mwi? - zapyta. - Wystarczy: Keenan, skoro mamy si zaprzyjani. - Skd wiesz, e bdziemy przyjacimi? Nie mam ich wielu. - Nie mamy wyboru - umiechn si Gormley. - Duo nas czy. Ja syszaem, e masz wielu przyjaci. - To le syszae - Harry zmarszczy czoo. - Moich przyjaci mog policzy na palcach jednej rki.

- Mwisz o ywych - odpowiedzia cicho, umiech powoli zamiera na jego ustach. - Myl o innych. A ci s bardziej liczni. To zbio Harryego z tropu. Po raz pierwszy kto - i to obcy - zrobi aluzj do jego talentu. Dopad rozpadajcego si krzesa, osun si na nie bezwadnie. Dra, by blady jak ciana. - Nie wiem o czym... - zacz chrapliwie. - Wiesz, wiesz, Harry. Dokadnie wiesz, o czym mwi. Jeste nekroskopem, prawdopodobnie jedynym prawdziwym nekroskopem na caym wiecie.

- Chyba ci odbio! - wysapa desperacko Harry. - Przychodzisz i wmawiasz mi takie... takie rzeczy. Nekroskop? Nie ma nic takiego. Kady wie, e nie mona... - Nie mona? Rozmawia umarymi? Ale ty potrafisz, prawda? Lepki pot Harryego. spywa po z

czole

Gormley podszed, uj chopca za ramiona, potrzsn nim razem z krzesem. - No, rusz si, czowieku, wygldasz jak smarkacz zapany na masturbacji. To, co robisz, to nie jest choroba. To

talent! - To tajemnica - sabo zaprotestowa Keogh, twarz byszczaa od potu. - Ja... ja ich nie krzywdz. Nie miabym. Z kim maj rozmawia, jak nie ze mn? S tacy samotni. By przekonany, e jest w tarapatach i tylko usilne wyjanienie moe co pomc. Gormley nie chcia zrazi chopca do siebie. - W porzdku, synu. Spokojnie, nikt ciebie o nic nie oskara. - Ale to tajemnica! - naciska Harry. Zacisn zby, opanowa gniew. Przynajmniej bya. Ale teraz, skoro

wszyscy maj si dowiedzie... - Nie dowiedz si. - Ale ty wiesz. - To mj zawd, eby wiedzie o takich rzeczach, synu. Powtarzam: nie jeste w tarapatach - nie z mojego powodu. Mwi tak spokojnie, tak przekonujco. Przyjaciel, prawdziwy przyjaciel... Harry nie mg opanowa myli, e kto wiedziao jego sekrecie. Nie by pewien czy moe ufa temu czowiekowi, czy moe komukolwiek ufa? Skoro Gormley wiedzia, e Harry jest nekroskopem, co z zemst na

Wiktorze Szukszinie? Rozpaczliwie sign mylami na cmentarz w Easington, skontaktowa si ze znajomym, zaufanym nacigaczem. Przez chwil Gormley poczu moc, ktra wybucha z gowy Harryego, pierwotn, obc energi, jakiej nigdy nie dowiadczy. Zaszumiao mu pod czaszk, serce zabio gwatowniej. To musiao by to! Talent nekroskopa w akcji. Gormley by tego pewien. Harry skupi si, pochyli si na krzele. Poczu, jak pot spywa po nim, niczym topniejcy nieg, lao si z niego jak z uszkodzonego kranu. Ale teraz...

Powsta, zacisn zby i zamia si dziko. Odrzuci gow, wyprostowa si jak struna. Przez chwil opuci go strach, rce ju prawie nie dray, poprawi wosy. Rumieniec szybko wrci na jego policzki. - Zgadza si - powiedzia, szczerzc zby w umiechu. - Koniec rozmowy. Gormley by zaskoczony t nag zmian. - Powiedziaem: koniec. To wszystko, co chciae wiedzie, prawda? Przyszede porozmawia z autorem opowiada. Kto ci powiedzia o moim pomyle na now powie. Pisz przepuszczaem, e nikt o tym nie wie.

Przyszede - chciae sprawdzi jak zareaguj, tak? To horror. Syszae zapewne, e zawsze wczuwam si w to, o czym pisz. Wic staem si nekroskopem. Sam ukuem to sowo, nawiasem mwic. Jestem dobrym aktorem - sam widziae. Dobra, po zabawie - koniec rozmowy. Tam s drzwi, Keenan... Gormley powoli potakiwa gow. Z pocztku by zaskoczony, ale teraz instynkt wzi gr. Przeczucie podpowiedziao mu, co tu naprawd si dzieje. - Sprytnie - powiedzia - ale nie do koca. Z kim teraz rozmawiasz, Harry? Inaczej: kto mwi przez ciebie?

Jeszcze przez chwil z oczu Harryego bia przekora. Gormley ponownie poczu upyw dziwnej mocy chopiec przerywa kontakt ze swoim chytrym zmarym przyjacielem. Twarz jego zmienia si. - Co chciaby wiedzie? - zapyta matowym, pozbawionym emocji gosem. Wszystko natychmiast Gormley. odpowiedzia

- Mylaem, e ju wiesz wszystko. - Chc faktw. Zasig twojego talentu, na przykad, i jego ograniczenia. Jeszcze przed chwil przepuszczaem, e

nie moesz uywa go na odlego dajmy na to. Chc wiedzie, o czym rozmawiacie, co ich interesuje. Czy uwaaj ci za intruza czy za przyjaciela? Chc wiedzie wszystko. - Wszystko? - Harry umiechn si gorzko. Wic mamy by przyjacimi, czy tak? Keenan przysun krzeso i usiad naprzeciwko Keogha. - Harry, nikt si o tobie nie dowie. To prawda, bdziemy przyjacimi. Pewnie mylisz, e jestem ostatni osob, ktrej mgby potrzebowa. Na razie bdziesz mnie potrzebowa, zapewniam ci.

Harry powieki.

patrzy

przez

zmruone

- Dlaczego ty mnie potrzebujesz? Zanim cokolwiek powiem, wyjanisz mi kilka spraw. Gormley oczekiwa takiej reakcji. Patrzy prosto w pytajce, rozwane oczy chopca. - Postaram si. Wiesz kim jestem, wic teraz powiem ci, jak zarabiam na ycie. Opowiem ci o ludziach, z ktrymi pracuj. Opowiedzia Harryemu o brytyjskim wydziale E i co wiedzia o jego odpowiednikach w Ameryce, Francji,

ZSRR i Chinach. Opowiedzia o telepatach, ktrzy mog ze sob rozmawia przez kontynenty bez telefonu - tylko za pomoc siy umysu. Mwi o jasnowidztwie, moliwoci zobaczenia przyszoci, przepowiedzenia wydarze, ktre maj dopiero nastpi. Wspomnia te o telekinezie i psychokinezie, o ludziach, ktrzy mog przesuwa masywne obiekty wycznie si woli bez odwoywania si do siy mini. Opowiedzia o dalekowidzcych ludziach, ktrzy dostrzegaj dowolne miejsca i wydarzenia na wiecie. Przypomnia histori o psychicznym uzdrowicielu, o lekarzu, ktry potrafi wywoa si ycia goymi rkoma, odpdza choroby bez potrzeby

konwencjonalnych lekw. Przedstawi esperw, ktrych mia pod swoim zwierzchnictwem. Uwiadomi Harryemu, e i dla niego jest tam miejsce. Powiedzia to wszystko w taki sposb, tak klarownie, zrozumiale, z takim przekonaniem, e Harry by pewien, e syszy najczystsz prawd. - Wic, jak widzisz - koczy Gormley - nie jeste dziwaczny, Harry. Moe twj talent jest unikalny, ale nie ty - jako czowiek obdarzony talentem ESP. Twoja babka miaa talent i przekazaa go crce, twojej matce. Ona, z kolei, tobie. Bg tylko jeden wie, do czego zdolne bd twoje dzieci. - A teraz chcesz, ebym dla ciebie

pracowa? - Harry wyszepta po duszej chwili, kiedy dotaro do niego wszystko, co usysza. - Tak. - A jeli odmwi? - Harry, znalazem ci. Jestem wykrywaczem, wyczuj kadego espera na mil. Nie wiem nigdy, jaki talent posiada, ale wiem, e go ma. S jeszcze inni tacy jak ja. Jeden z nich to szef radzieckiej jednostki ESP. Powiedziaem ci o sprawach, o ktrych nie mam prawa mwi. Dlatego, e chc twojego zaufania. Myl, e i ja tobie mog ufa. Nie musisz si mnie obawia, Harry, ale nie mog obieca,

e jeste bezpieczny. - Mylisz... e mog mnie znale? - Coraz wicej rozumiesz, Harry powiedzia Gormley. - tak jak i my. Maj przynajmniej jednego swojego czowieka w Anglii. Nie spotkaem go jeszcze, ale czuj blisko siebie. Wiem, e mnie obserwuje, ledzi. To prawdopodobnie take wykrywacz. Posuchaj co mwi: znalazem ciebie, wic jak dugo to potrwa, zanim oni ci odnajd? Jest jedna rnica: oni nie dadz ci moliwoci wyboru. - A ty mi dajesz, tak? - Oczywicie, e tak. To zaley od

ciebie - przychodzisz do nas albo nie. Zastanw si, Harry - przemyl to! Szybko! Harry nie domyla si, e Szukszin to ten sam czowiek - obserwator, ktrego wyczuwa Gormley. - Mam kilka spraw do zaatwienia powiedzia. - Potem podejm ostateczn decyzj. - Oczywicie, rozumiem. - To zajmie troch czasu. Moe pi miesicy. Gormley zgodzi si.

- Skoro musisz... - Musz. - Po raz pierwszy podczas tego spotkania, Harry umiechn si niemiao, naturalnie. - Suchaj, zrobio mi si sucho w gardle. Napijesz si kawy? - Z wielk chci - Gormley odwzajemni umiech. - Wypijemy, a ty moe opowiesz mi o sobie, co? - Dobrze - westchn - opowiem.

*** Miny dwa tygodnie. Harry Keogh

skoczy pisa powie i zacz szykowa si na Wiktora Szukszina. Zaliczka za ksik zapewnia mu finansow stabilno, ktrej potrzebowa na przysze pi, sze miesicy - na przygotowania. Pierwszy krok zrobi, doczajc do grupy zwariowanych morsw, entuzjastw pywania, ktrzy wyrobili sobie nawyk kpieli w Morzu Pnocnym przynajmniej dwa razy w tygodniu, przez cay okrgy rok, cznie ze witami Boego Narodzenia. Brenda, dziewczyna zrwnowaona, uznaa, e Keogh oszala. To dobre w lecie, Harry - pamita jak mwia do niego pewnego wieczoru,

gdy ju leeli nago przytuleni do siebie. - A co wtedy, gdy bdzie zimno? Nie wyobraam sobie, e wyamiesz ld i zanurkujesz. O co chodzi z t nag pywack mani? To sposb na zdrowie i kondycj powiedzia caujc j w piersi. - Nie chcesz, bym mia dobr kondycj? Czasami - odpowiedziaa i przytulia si bardziej - Myl, e masz nawet za dobr kondycj! W rzeczywistoci bya szczliwsza ni kiedykolwiek przez te trzy lata. Harry by otwarty, mniej oddawa si zamyleniom, by oywiony i podniecajcy. Jego nage

zainteresowanie sportem nie koczyo si na pywaniu. Nauczy si samoobrony, zapisa si do maego klubu judo w Hartlepool. Ju po tygodniu trener okreli go jako naturalnego judok i oczekiwa po nim wiele. Nie wiedzia oczywicie, e Harry ma innego trenera, ktry kiedy by mistrzem puku w judo, a teraz pozostao mu przekaza wszystkie umiejtnoci modziecowi. W pywaniu za, Harry zawsze uwaa si za niezego, teraz okazao si, e by nie tylko niezy. Z pocztku caa grupa wyprzedzaa go przynajmniej do czasu, gdy znalaz sobie trenera, byego srebrnego medalist

olimpijskiego, ktry zgin w wypadku samochodowym w 1960 roku, jak zapisano na jego nagrobku na cmentarzu witej Marii w Stockton. Harry zosta entuzjastycznie przyjty przez nowego przyjaciela, ktry doczy do wodnych zabaw z wielk pewnoci siebie. Majc nawet tak przewag, pozostawa do przezwycienia fizyczny aspekt sprawy. Harry pozwala umysowi zawodowego pywaka przekaza technik, ale to nie mogo zrekompensowa braku muskuw; tylko wiczenia mogy pomc. W kadym bd razie, postp by gwatowny. We wrzeniu zapanowa sza nurkowania, kady przeciga si w

zostawaniu pod wod jak najduej na jednym oddechu, w przepywaniu jak najwikszych dystansw bez wynurzania si na powierzchni. Nadszed pamitny dzie dla Harryego, w zanurzaniu pokona dwie dugoci basenu. Wszyscy zebrani przerwali wiczenia, by patrze. Zdarzenie miao miejsce na basenie w Seaton Carew. Jeden z morsw podszed, chcia wiedzie, w czym ley tajemnica. Harry otrzsn si z wody. - To umys i sia woli - odpowiedzia. Po trosze pokrywao si to z prawd. Nie zdradzi tylko, e bya to sia jego woli, ale nie jego umys.

Pod koniec padziernika porzuci treningi judo. Jego postpy byy tak szybkie, e instruktorzy w klubie zaczli si go obawia. By zadowolony, e sam moe si obroni, nawet bez pomocy Sieranta Grahama Lanea. W tym czasie zacz te trenowa ywiarstwo ostatni dyscyplin swoich przygotowa. Brenda, sama bdc niez ywiark, bya zaskoczona. Czsto prbowaa namwi Harryego na lizgawk w Durham. Zawsze odmawia. Rozumiaa to. Wiedziaa, w jaki sposb umara matka Keogha, ale mylaa, e zdoa przeama jego opory. Nie moga wiedzie, e to nie by jego strach, a

strach jego matki - w kocu Mary Keogh zauwaya sens poczyna syna i ochoczo przysza z pomoc. Z pocztkiem obawiaa si - ld, wspomnienie mierci nadal nie odchodzio. Ale po krtkim czasie znw rozkoszowaa si jazd na ywach, jak za dawnych lat. Cieszya si, e Harry korzysta z jej wskazwek. - Jedno, co mog powiedzie, Harry dyszaa, kiedy szaleczo wirowa z ni na lizgawce - to, e nigdy si z tob nie nudz. Ale z ciebie sportowiec! W pierwszym tygodniu listopada spad nieg.

Keogh czu si dobrze, jak nigdy dotd, gotowy podbi cay wiat. Pewnej nocy matka przysza do niego we nie. Za dnia sam musia nawizywa kontakt, jeli chcia z ni porozmawia - we nie inaczej. Wtedy ona miaa niestrzeony dostp. Zwykle szanowaa prywatno jego ycia, teraz zmuszona bya pomwi z synem w nie cierpicej zwoki sprawie. - Harry? - wkrada si do jego snu. Spacerowaa z synem przez zamglony cmentarz, wrd pospnych, wysokich jak domy grobw. - Harry, moemy porozmawia? - Tak, mamo - odpowiedzia. - O co chodzi?

Chwycia go za rami, cisna mocno. Wierzya, e dojdzie z synem do porozumienia, pozwolia wic swoim wszystkim lkom wyla si pospiesznym potokiem sw. - Harry, rozmawiaam z innymi. Powiedzieli, e grozi ci wielkie niebezpieczestwo ze strony Szukszina. Jeli nawet go zabijesz - zagroenie pozostanie! O, Harry, tak strasznie boj si o ciebie! - Niebezpieczestwo ze strony ojczyma? - przytuli si do matki. Wiem, oczywicie. Zawsze o tym wiedzielimy. Ale zagroenie po jego mierci? Z jakimi innymi

rozmawiaa, mamo? Nie rozumiem. - Przecie rozumiesz! - wyrzucia. Zrozumiaby, gdyby tylko zechcia. Jak mylisz, Harry, od kogo dostae ten talent, jak nie ode mnie? Rozmawiaem z umarymi, kiedy ciebie jeszcze nie byo na wiecie. Nie tak dobrze jak ty, ale wystarczajco. Wszystko, co zdoaam osign, to tylko mgliste wraenia, wspomnienie. Ty rozmawiasz z nimi, uczysz si od nich, zapraszasz do siebie. Ale wiele si zmienio, wicz swoj zdolno od pitnastu lat, Harry. Jestem w tym teraz lepsza ni kiedy yam. Musiaam wiczy dla twojego dobra. Jak inaczej mogam si tob opiekowa? Przycign j do siebie, obj

ramionami, spojrza gboko w jej rozdranione oczy. - Nie walcz ze mn, mamo. Nie trzeba. Powiedz mi: o jakich innych mwisz? - O innych, takich jak ja, o ludziach, ktrzy za ycia byli uwaani za medium. Niektrzy, podobnie jak ja, le w ziemi od niedawna, ale s tacy, ktrzy spoczywaj w grobach ju od dawien dawna. Nazywano ich za ycia czarownikami, czarownicami. Wielu zgino z tego powodu. To o nich mwiam. Harry przerazi si. Umarli rozmawiaj z umarymi, komunikuj si

midzy sob, rozwaaj zdarzenia ze wiata ywych, z ktrego ju dawno odeszli - zadra na sam myl - I co ci powiedzieli, ci inni? Znaj ciebie, Harry odpowiedziaa. - A przynajmniej wiedz, e istniejesz. Jeste jedynym, ktry przyjani si z umarymi. Dziki tobie umarli maj przyszo - niektrzy. Dziki tobie maj okazj dokoczy to, czego nie zdyli za ycia. Uwaaj ci za bohatera. I martwi si o ciebie. Bez ciebie ich nadzieje zostan zaprzepaszczone, rozumiesz. Oni... oni bagaj, eby porzuci t obsesj, myl o zemcie. Usta Harryego stwardniay.

- Chodzi ci o Szukszina? Nie mog. To on ci zabi, mamo. - Tu nie jest tak le. Nie jestem samotna. - To nie przejdzie, mamo. Mwisz to tylko z troski o mnie, przez to jeszcze bardziej ciebie kocham. I tskni bardziej. ycie to dar, a Szukszin odebra ci go. Suchaj, wiem, e to, co czyni, jest ze, ale sprawiedliwe. Potem wszystko si odmieni. Mam pewne plany. To ty daa mi talent, to prawda. Kiedy wszystko si skoczy, wykorzystam go w prawych celach. Obiecuj.

- Ale najpierw zaatwisz spraw Wiktora? - Musz. - To twoje ostatnie sowo? - Tak. Pokiwaa smutno gow, uwolnia si i odesza. - Powiedziaam im, e taka bdzie twoja odpowied. W porzdku, Harry, nie bd si ju sprzecza. Dostaniesz ostrzeenia, dwie przestrogi. Nie bd przyjemne. Jedna przyjdzie od zmarych, odnajdziesz j dalej we nie. Druga czeka na ciebie w wiecie ywych. Dwa

ostrzeenia, Harry. Jeli nie przyjmiesz ich... za wszystko bdziesz sam odpowiada. Zacza odpywa od syna, znikna za strzelistymi nagrobkami, mga pywaa wok jej stp. Stara si poda za ni - nie mg. Niewidzialna materia snu rozdzielia ich postacie, jego stopy byy jak przyspawane do wiru cielcego si na ciekach cmentarza. - Ostrzeenia? Jakie ostrzeenia? - Id t ciek - wskazaa drog. Znajdziesz tam jedno z nich. Drugie przekae ci osoba, ktrej ufasz szczerze. Obydwa powiedz ci o przyszoci.

- Przyszo jest nieodgadniona, mamo! - zawoa do ducha owinitego wstg mgy. - Nikt nie potrafi jej przewidzie. Nikt nie wie na pewno. - Wic nazwij to prawdopodobn przyszoci - odpowiedziaa. Przyszoci swoj i dwch innych osb. Jedna ci kocha, druga poprosia o pomoc. Jej gos i posta zlay si z wirujc mg. Keogh spojrza na wskazan ciek. Nagrobki wyglday jak gigantyczne kostki domina, ich szczyty giny w kbach mgy. Byy zowieszcze, pospne, tak jak droga midzy nimi -

cieka wskazana przez matk. Moe lepiej, eby nie pozna tych ostrzee, moe nie powinien pj t drog? Harry dryfowa na wirowej ciece midzy rzdami nagrobkw, pchany przez sen. Na kocu alei bya pusta przestrze, gdzie wirowaa mleczna mga. Zimne, opustoszae miejsce, a dalej... Trzy nagrobki, najbardziej pospne ze wszystkich. Keogh popyn przez pust przestrze w ich kierunku. Gdy ju by blisko strzelajcych z ziemi gazw, sia snu znikna i odzyska swobod ruchw. Spojrza na nagrobki.

Pierwszy kamie: BRENDA COWELL UR. 1958 WKRTCE UMRZE PORODZIE KOCHAA I BYA KOCHANA PRZY

Drugi kamie: SIR KEENAN GORMLEY

UR. 1915 WKRTCE MCZARNIACH UMRZE W

PRAWDZIWY PATRIOTA

Trzeci kamie: HARRY KEOGH UR. 1957 UMARLI BD GO OPAKIWA

- Nie! - krzykn Harry. Powlk si, oddali od pospnych kamieni, wycign rce w obawie przed upadkiem... ...i uderzy w may stolik. Przez dusz chwil lea, cigle w sennym szoku. Serce walio jak mot. Zadzwoni telefon! To by Keenan Gormley. - Ach, to ty! - odezwa si Harry. - Rozczarowae Gormley powanie. si? zapyta

- Nie, spaem. Przebudziem si.

Telefon mnie wytrci ze snu. - Przykro mi, przepraszam. Czas mija... - Tak - odrzek odruchowo Harry. - Co? - Gormley by zdziwiony - czy powiedziae tak? - Tak, przycz si do was. Musimy o tym porozmawia. Keogh rozwaa propozycj Gormleya od pewnego czasu. Obieca, e pomoe. W rzeczywistoci ten sen ktry by czym wicej ni snem przekona go ostatecznie. Matka powiedziaa komu moe ufa, czy

mgby to by kto inny ni Gormley? Dotychczas nie by zdecydowany czy przyczy si do ekipy Sir Keenana, ale teraz, kiedy matka odkrya prawdopodobn przyszo, jego, Brendy i Gormleya, to... - To cudownie, Harry! - Gormley by szczerze uradowany. - Kiedy przyjdziesz? Musisz pozna wielu ludzi, mamy tak duo do pokazania... i wiele do zrobienia. - Jeszcze nie teraz - Harry stara si stonowa rado rozmwcy. - Przyjd wkrtce. Kiedy? Gormley by

rozczarowany. - Wkrtce - powtrzy. - Jak tylko skocz... to, co musz skoczy. - Dobrze - odpar Gormley - niech i tak bdzie. Ale Harry, nie za dugo, dobrze? - Nie, to nie potrwa dugo. - Odoy suchawk. Ledwo dotkna wideek aparatu, znw zadzwoni telefon. Keogh obrci si i unis suchawk. - Harry? - to bya Brenda, miaa cichy, spokojny gos. - Brenda? Posuchaj, kochanie powiedzia, nie dajc jej zacz. -

Myl... to znaczy... pobierzmy si! - O, Harry - westchna zaskoczona i uradowana. - Tak si ciesz, e zanim... - Pobierzmy si jak najszybciej - uci krtko. - Dlatego wanie dzwoniam powiedziaa. - Widzisz, Harry: wydaje mi si, e i tak bymy musieli... Dla Harryego Keogha nie bya to niespodzianka.

Rozdzia jedenasty Poowa grudnia 1976 roku.

Dawno odeszo gorce lato, teraz natura staraa si wyrwna rachunki zanosio si na srog zim. Borys Dragosani i Maks Batu przyjechali do Anglii, zimny klimat harmonizowa z chodem ich serc, z mron natur ich misji. Szykowali si do morderstwa.

W czasie lotu po gowie snuy si Dragosaniemu mroczne myli: obawy, lki, zo. By zy na Grigorija Borowica, e ten wysa go w t misj. Ba si Tibora Ferenczy - Diaba uwizionego w ziemi. Teraz ukojony, wyciszony szumem silnikw i klimatyzacji, zagbi si w fotelu i wrci mylami do ostatniej wizyty na krzyowych wzgrzach. Myla o drapienej naturze prawdziwego wampira, o agonii i panicznej ucieczce z tajemnego miejsca, o utracie wiadomoci na zadrzewionym stoku. Musia skrci sw wizyt w Rumunii, wrci do Moskwy i odda si w rce najlepszych lekarzy, by

wytumaczy sobie to, co si stao. Okazao si jednak, e by cakowicie zdrowy. Zdjcia rentgenowskie nic nie wykazay, prbki krwi i moczu byy w stu procentach normalne. Cinienie, puls, oddychanie - wszystko w idealnym porzdku. Czy istnia jaki miernik jego zmiany? Nigdy nie miewa blw gowy czy atakw astmy. Nie skary si na zatoki. Moe si przepracowywa? Na pewno nie! Czy naprawd zdawa sobie spraw, co naprawd jest powodem jego zmartwie? Tak, ale nawet nie dopuszcza do siebie tej myli, nie podaby jej w

adnych okolicznociach. Lekarz zapisa leki umierzajce bl, na wypadek gdyby objawy miay si powtrzy. I to wszystko. Prbowa skontaktowa si z Tiborem na odlego. Zastanawia si czy Stary Diabe zna odpowied, nawet kamstwo mogo zawiera jaki klucz. Ale Tibor nawet jeli sysza, to nie odpowiada. Rozwaa setki razy wypadki tamtego dnia. Okropny bl, ucieczka, zapa co spado na szyj. Deszcz? Nie, bya pikna noc - sucho. Li, kawaek kory? Nie, to byo co wilgotnego. Moe ptak zapaskudzi skr? Nie, rka bya

czysta, gdy dotkn szyi. Co jednak spado... Po chwili pon mzg, napi si krgosup. Co to byo? Dragosani domyla si, ale nie dopuszcza takiego wytumaczenia do siebie. Podejrzenie wdaro si wic w jego sny, stao si koszmarem nocnym. Opanowaa go obsesja, myla tylko o tym. Miao to zwizek z pewnymi zmianami, ktre u siebie zauway - od czasu tego zdarzenia... - Dragosani, mj chopcze powiedzia tydzie temu Borowic starzejesz si przedwczenie. Przepracowujesz si czy co? A moe masz za mao roboty? Kiedy to ostatni raz skrwawie sobie te delikatne

paluszki, co? Miesic temu, prawda? Krwi francuskiego podwjnego szpiega. Spjrz na siebie, czowieku wosy ci wypadaj, dzisa obsuwaj si, spjrz! Wygldasz jak anemik. Moe ta wyprawa do Anglii ci pomoe... Borowic prowokowa, Borys nie omiela si jednak odeprze zaczepki. W istocie genera mia racj. Wosy rzeczywicie przerzedziy si, ale nie w zwyky sposb. Zmiana miaa miejsce w samej czaszce, ktra jakby si wyduya z tyu. To samo dotyczyo dzise: nie obsuway si; to rosy zby, szczeglnie dolne i grne siekacze. Podejrzenie o anemi byo zupenie

mieszne. Moe by blady, ale z pewnoci nie by saby. W rzeczywistoci czu si silniejszy, zdrowszy ni kiedykolwiek w yciu. Blado bya wynikiem szybko postpujcej fotofobii, Borys unika jak mg wiata dziennego. Nie pokazywa si nawet w pmroku bez sonecznych okularw. Fizycznie by sprawny, to prawda ale sny, bezustanne lki, obsesje nerwice... Bez wzgldu na wynik brytyjskiej misji, Dragosani zamierza wrci do Rumunii. Zostay pytania, problemy, ktre musia rozwiza - im szybciej, tym lepiej. Tibor Ferenczy kierowa

biegiem wydarze stanowczo za dugo. Obok Borysa, na trzech zczonych rzdem siedzeniach, z rozdzielajcym je ruchomym oparciem, siedzia Maks Batu. - Towarzyszu Dragosani - wyszepta przysadzisty, may Mongo. - Podobno to ja jestem tym, co ma Ze Oko. Czyby nasze role si zmieniy? - O co chodzi? - zapyta nekromanta i drgn w swoim fotelu na dwik sw. - O czym mylisz, mj przyjacielu? powtrzy Batu. - Miae bardzo surowy wyraz twarzy!

- Nie wtrcaj si - odpowiedzia Dragosani. - To moje myli i mj wyraz twarzy. - Jestecie twardzielem, towarzyszu odrzek Batu. - Czuj bijcy od was chd. - Umiech powoli znikn z jego twarzy. - Czy was obraziem? - Tym swoim gadaniem! - mrukn Borys. - Moliwe, ale musimy gada. Miae mi poda szczegy, dobrze by byo, gdyby to teraz zrobi. Jestemy sami - w samolocie nie ma podsuchu. Zostaa nam jeszcze godzina do ldowania w Londynie.

- Masz racj - przyzna niechtnie Dragosani. - Dobrze, opowiem ci wszystko dokadnie. Bdziesz mia przegld caej sytuacji. Borowic wymyli sobie Wydzia E okoo dwadziecia pi lat temu. W tym czasie spora grupa tak zwanych pseudonaukowcw zacza powanie interesowa si parapsychologi, wtedy jeszcze przeladowan w ZSRR. Borowic take si zapali, zawsze by zainteresowany ESP mimo swojego prostackiego, wojskowego obycia i ateistycznego wiatopogldu. Dziwnie utalentowani ludzie zawsze go fascynowali. On sam jest wykrywaczem - wczeniej nie zdawa

sobie z tego sprawy. Gdy poj, e posiada ten szczeglny talent, od razu postara si o kierownictwo nad naszym wywiadem ESP. Pierwotnie bya to szkoa bez adnych operacyjnych dziaa. KGB zlekcewaya ESP - oni lubi minie i kamizelki kuloodporne. Jego suba w armii zbliaa si do koca, mia rne powizania, nie mwic ju o jego wasnym talencie, wic dosta to stanowisko. Kilka lat pniej natrafi na innego wykrywacza w bardzo szczeglnych okolicznociach. Stao si to tak: Telepatka, jedna z dziewczyn ekipy Borowica, ktrej talent dopiero si rozwija, zostaa brutalnie zamordowana. Jej m, Wiktor Szukszin, zosta oskarony o popenienie tej

zbrodni. Na swoj obron powiedzia, e dziewczyna bya optana przez diaby. Borowic od razu si tym zainteresowa, zbada Szukszina i odkry, e on te jest wykrywaczem. Co wicej, powiata esperw wyprowadzaa go z rwnowagi, drania, doprowadzaa do niepohamowanych, zbrodniczych obsesji. Z jednej strony, Szukszin zosta wcignity do ekipy - a drugiej kusio go, by j zniszczy. Borowic uratowa Szukszina od wizienia w kopalni soli, tak jak uratowa ciebie, i wzi pod swoje skrzyda. Myla, e mona wypdzi z niego te mordercze zapdy, utrzymujc jednoczenie zdolno do wykrywania ESP. Pranie mzgu nie dao

rezultatu, nawet pogorszyo spraw. Ale u Borowica nic nie moe si zmarnowa, szuka sposobu na wykorzystanie agresji Szukszina. W tym samym czasie Amerykanie rwnie zaczli interesowa si ESP jako broni, ostatecznie ruszyli do przodu. W Anglii maa sekcja ESP ju istniaa wczeniej. Brytyjczycy byli bardziej skonni do podjcia powaniejszych bada i wykorzystania zjawisk paranormalnych. Szukszin zosta umieszczony w dugoletniej szkole dla szpiegw w Moskwie, w kocu wysano go do Anglii, otrzyma kryptonim: Zdrajca. - Mia zabija brytyjskich esperw? wyszepta Batu.

- Takie byo pocztkowe zaoenie. Znale ich, zda raport o ich dziaalnoci, a gdyby psychiczne napicie byoby zbyt silne - zabi. Po kilku miesicach Wiktor Szukszin rzeczywicie zdradzi. - Zaprzeda si Brytyjczykom? - Tak, dla wasnego bezpieczestwa. Nic sobie nie robi z Matki Rosji, teraz mia now ojczyzn, now tosamo. Mg przecie godnie y, zrobi karier. By lingwist, mia mistrzowskie kwalifikacje z rosyjskiego, niemieckiego i angielskiego. Lizn te p tuzina innych jzykw. Zdradzi ZSRR. Uciek, zwia. Pragn wolnoci!

- Mwisz, jakby aprobowa system brytyjski - zamia si Mongo. - Nie martw si o moj lojalno, Maks - odpar Dragosani. - Nie znajdziesz czowieka bardziej lojalnego ni ja. Oddanego Rumunii! - To warto wiedzie - przytakn Batu. - Chciabym mc powiedzie to samo o sobie. Ale jestem Mongoem i moje pojcie lojalnoci jest odmienne. Pki co, jestem lojalny wobec Maksa Batu. - W takim razie jeste podobny do Szukszina. Wyobraam sobie, co czu. Stopniowo jego raporty staway si ubosze. W kocu znikn z z pola

widzenia. To rozdranio Borowica, ale nic nie mg zrobi. Skoro Szukszin by zdrajc, przyznano mu azyl polityczny. Borowic nie mg przecie prosi o jego odesanie - zostao mu tylko go obserwowa. - Obawia si, e przystpi do brytyjskich esperw, co? - Nie, raczej nie. Genera ledzi go regularnie. Plan Szukszina okaza si prosty. Dosta prac w Edynburgu, kupi ma chat ryback w Dunbar, oficjalnie zacz si stara o obywatelstwo brytyjskie. Osiedli si, zarabia na ycie, zacz prowadzi normaln egzystencj. Potem pozna dziewczyn pochodzenia rosyjskiego. Bya

psychicznym medium. Naturalnie, ten fakt, jej talent, dziaa na niego jak magnes. Polubi j, a nastpnie zabi. A potem - cisza. - Unikn kary? - Uznano mier za przypadkow. Podobno wypadek. Szukszin odziedziczy po onie pienidze i dom nadal w nim mieszka. - A teraz mamy go zabi... - zamyli si Batu. - Dlaczego? - Gdyby nie miesza si w nasze sprawy, wszystko byoby w porzdku. Ale szczcie opucio go, Maks. Nie ma pienidzy, uboeje, nie wytrzymuje

tej nagej zmiany. Wic po tylu dugich latach zacz szantaowa. Zagraa Borowicowi, Wydziaowi E, caemu przedsiwziciu. - Jeden czowiek stwarza tak wielkie zagroenie? - Batu unis brwi. Dragosani pokiwa gow. - Brytyjski odpowiednik naszego Wydziau to dua sia. Na ile s dobrzy tego nie wiemy, moe nawet s lepsi od nas. Bardzo mao o nich wiemy, co samo w sobie jest zym znakiem. Moe s tak sprytni, e potrafi si ukry, otoczy stuprocentow zason bezpieczestwa ESP. A jeli tak s zdolni...

- To ile wiedz o nas, co? - Wanie! - Borys popatrzy na swojego towarzysza z gbszym szacunkiem. - Moe nawet wiedz o naszej misji! - Wic towarzysz genera obawia si, e jeli nie zdejmiemy Szukszina, to on moe wygada wszystko Brytyjczykom? - Tym wanie grozi. Chce pienidzy, inaczej przekae brytyjskiej sekcji E wszystko, co wie. Zwa, e po tak dugim czasie jego wiedza o naszym Wydziale jest znikoma, ale nawet drobny szczeg poza kontrol, to za duo na nerwy Borowica.

Maks Batu zamyli si na chwil. - A jeli Szukszin przemwi, to si wyda, e na pocztku pojawi si w Anglii jako radziecki agent ESP? Dragosani zaprzeczy ruchem gowy. - List jest anonimowy, Maks. Nawet rozmowa telefoniczna. I nawet po dwudziestu latach s jeszcze rzeczy, ktre Borowic chce utrzyma w tajemnicy. Po pierwsze: pooenie Zamku Bronnicy, druga: fakt, e Borowic jest szefem naszego Wydziau. Takie wanie zagroenie stwarza i dlatego musi zgin. - Ale przecie jego mier nie jest gwnym celem naszej wyprawy?

Nekromanta milcza przez chwil. - Nie, naszym gwnym celem jest mier kogo waniejszego. Nazywa si Sir Keenan Gormley, jest szefem brytyjskiego wywiadu ESP. Jego mier... i jego wiedza - to nasze zadanie. Ty zabijasz Gormleya - na swj specjalny sposb, a ja - przebadam na swj. Przedtem zabijamy Szukszina, ktrego rwnie przepytamy. - Naprawd moesz ich przepyta z tajemnic? Kiedy ju nie yj? - Batu wydawa si wtpi. - Tak, naprawd mog. Wydr ich najgbsze myli prosto z ich krwi, ich szpiku, z ich zimnych koci.

Krpa stewardessa ukazaa si przy kocu kabiny. - Zapi pasy - powiedziaa mechanicznym gosem. Pasaerowie jak roboty zapili pasy. - Jakie s twoje ograniczenia? zapyta Batu. - Pytam z czystej ciekawoci. - Ograniczenia? - Co wtedy, gdy czowiek nie yje ju, na przykad, od tygodnia? Dragosani wzruszy ramionami. - Nie ma adnej rnicy.

- A gdy nie yje od stu lat? - Nawet mumie nie mog ukry tajemnic przed nekromant. - Ale zwoki gnij - naciska Batu. Powiedzmy kto nie yje od miesica czy dwch. To musi by straszne... - Jest straszne - odrzek - ale przywykem. Cae to wistwo nie przeraa mnie tak jak ryzyko. W trupach a roi si od chorb. Musz by ostrony. - To wstrtne - westchn Batu. Dragosani zauway, e Mongo wstrzsn si.

wiata Londynu byszczay w oddali na krawdzi nocnego horyzontu, miasto byo otulone mglist powiat za maymi, okrgymi oknami. - A ty? - zapyta Borys - czy twj talent ma swoje granice, Maks? Mongo poruszy si. - Take jest niebezpieczny. Wymaga duo energii, ssie moj si, osabia mnie. Jak ju wiesz, jest skuteczny tylko wobec sabych i niedonych osb. Jest te podobno inna przeszkoda. To legenda, ale nie zamierzam jej sprawdza. - Hmm?

- W moim kraju kry opowie o czowieku ze Zym Okiem. To stara legenda - siga tysic lat wstecz. Ten czowiek by bardzo zy i uywa swojej siy, by terroryzowa okolice. Najeda ze swoj band na wioski, grabi, gwaci, potem odjeda bezkarnie. Nikt nie mia si mu przeciwstawi. W jednej z wiosek y starzec, ktry twierdzi, e potrafi sobie poradzi z grabiec. Gdy banda pojawia si, wieniacy wzili za jego rad zwoki, przymocowali do nich wcznie i postawili na waach ochronnych. Najedcy podeszli w zmroku, ich przywdca zobaczy, e wie jest broniona. Spojrza swym Zym Okiem na stranikw. Oczywicie, nie mona

umrze dwa razy, urok odbi si od trupw i uderzy w nadawc. Spali go ze szcztem. - A mora? - zapyta Dragosani. Batu chrzkn. - Czy to nie mwi samo za siebie? Nie mona zniewaa zmarych. Oni zawsze oka si w kocu zwycizcami. Dragosani pomyla o Tiborze Ferenczy. A co z nieumarymi zastanawia si - czy oni te wygrywaj? Jeli tak, to przysza pora, eby to zmieni...

*** Czowiek z ambasady rozpozna ich i przepuci przez kontrol celn. Baga, jak za dotkniciem magicznej rdki znalaz si w czarnym mercedesie z dyplomatycznymi numerami. Umundurowany kierowca, podobnie jak czowiek z ambasady mia chodny wzrok. Towarzyszcy im mczyzna usiad na przednim siedzeniu, opar rk niedbale na siedzeniu kierowcy, prbowa stworzy nastrj przyjacielskiego zainteresowania, zadajc konwencjonalne pytania. - Pierwszy raz w Londynie, towarzysze? To ciekawe miasto, z

pewnoci. Dekadenckie, pene gupcw, a mimo to interesujce. Jak dugo zamierzacie zosta? - Dopki nie wrcimy - odpowiedzia Dragosani. - Dobrze. Prosz, wybaczcie moj ciekawo! - powiedzia bez urazy. - Rozumiem. Jeste Dragosani odezwa si. Twarz czowieka skamieniaa. z z KGB. -

ambasady

- Nie uywamy tego okrelenia poza ambasad.

- A jakiego uywacie - umiechn si Maks Batu - dupki? - Co? - twarz rozmwcy zblada. - Przyjechaem wraz z moim przyjacielem w sprawach, ktre nie powinny was obchodzi - powiedzia Borys stanowczym tonem. - Mamy wszelkie penomocnictwa, najwysze penomocnictwa. Kade wejcie nam w drog, le si dla was skoczy. Jeli bdziemy potrzebowa pomocy, poprosimy. Mczyzna zacisn usta. - Nie rozmawia si ze mn w taki sposb - powiedzia, cedzc sowa.

- Jeli nadal bdziesz si z nami spiera - kontynuowa Dragosani bez zmiany tonu - zawsze moemy ci zama rami, a wtedy bdziesz si trzyma z dala przynajmniej przez dwa, trzy tygodnie. - Grozisz mi? - Nie, to jest obietnica - nekromanta wiedzia, e rozmowa prowadzi do nikd. Wkrtce potem dojechali do ambasady. Wyszli z samochodu, wyjli bagae i sami zanieli je do budynku. I nikt wicej nie wchodzi im w drog.

*** Druga roda po Nowym Roku, 1977. Wiktor Szukszin czu zbliajce si niebezpieczestwo. Opanowaa go, cika, psychiczna depresja, ktra tylko na krtko ustpia po przyjciu przesyki od Borowica zawierajcej tysic funtw. Szukszin niepokoi si jednak, dlaczego stary genera tak atwo si podda, dlaczego o nic nie pyta. Dzisiaj czu si wyjtkowo le. Poda nieg. Szary, gruby ld sku rzek. Dom by wyzibiony. Panowaa w nim lodowata pustka. Po raz pierwszy

wszystko tutaj wydawao mu si dziwne i zowieszcze. Dwiki gitary w niegu. Tykanie starego zegara byo cikie i monotonne. Deski podogowe nie skrzypiay ju tak przytulnie jak kiedy. Wszystko to niekorzystnie wpywao na stan nerww Rosjanina. Jakby dom wstrzyma oddech... O drugiej trzydzieci po poudniu, Szukszin nala sobie wdki do szklanki i usiad w swoim gabinecie przy piecyku. Patrzy przez brudne, upstrzone przez muchy szyby na zamarznity ogrd. Dwik telefonu wytrci go z rwnowagi. Z bijcym sercem, o mao co nie wyla drinka, zanim podnis suchawk.

- Ojczym? Tu Harry. Jestem w Edynburgu, u przyjaci. Co u ciebie? Szukszin ukry gniew, w swoim gosie, zwalczy w sobie ch wybuchu i przeklestw. - Harry? To ty? Jeste w Edynburgu? To mio, e o mnie pamitae, Ty draniu! Twoja emanacja zabija mnie pomyla. - Twj gos zdrowo brzmi odpowiedzia Harry. - Gdy widziaem ci ostatnio, bye w zej formie. - Tak, wiem - Szukszin hamowa zo. - Nie czuem si wtedy dobrze.

Ale teraz jest ju lepiej. Czy chcesz czego? Zarbym twoje serce, ty niewydarzona winio! Moe ci odwiedz, porozmawialibymy o mojej matce. Mam te ze sob ywy. Jeli na rzece jest ld, mgbym troch pojedzi. - Nie! - warkn. Zastanawia si, co Harry wiedzia czy podejrzewa, gdy znalaz sygnet, o ktrym on myla, e zagin w rzece, jaka wi czy syna z matk? Dlaczego nie skoczy z tym teraz? Zdrowy rozsdek ustpi wobec dzy krwi, ktrej Szukszin nie mg w sobie pohamowa.

- Ojcze? - Tak, jestem... Harry. Oczywicie, chciabym si z tob zobaczy. Ld na rzece doskonale nadaje si do jazdy, ale nie wiem czy umiabym przyj gromad modych ludzi? - Nie, ojcze. Nie zamierzaem nikogo sprowadza. Nie mylaem sprawia a takiego kopotu. Krtko mwic: chciabym przyjecha sam, pj nad rzek, pojedzi na ywach. Tak jak moja matka, to wszystko. Ten dra co wie, na pewno co podejrzewa. Wic chce pojedzi na ywach? Na rzece, gdzie jego matka? myla Rosjanin. Twarz jego skrzywia

si w grymasie nienawici. - Kiedy mog si ciebie spodziewa? - Za jakie dwie godziny, mog? - Dobrze - odrzek Szukszin. - Czekam na ciebie, Harry. Zdy odoy suchawk zanim zwierzcy charkot nienawici wybuch, zdradzajc prawdziwe uczucie: O, jak bardzo na ciebie czekam!

*** Harry nie by w Edynburgu, w istocie

znajdowa si w hallu hotelu Bonnyrigg, gdzie przebywa od kilku dni. Po rozmowie z ojczymem narzuci paszcz i poszed do samochodu, starego, rozsypujcego si morrisa, ktrego zakupi specjalnie na t wypraw. Jecha oblodzon drog na szczyt wzgrza oddalonego niecae wier mili od starego domu. Zaparkowa, wysiad, przyglda si budynkowi, wok nie byo nikogo. Monotonny, zimowy krajobraz - przenikliwe zimno. Wzi lornetk w drce palce i ukry si midzy drzewami. Szukszin wyszed ze swojego gabinetu i popieszy do ogrodu. Potem pojawi si w bramie potu, stojcego wzdu

rzeki, w rkach trzyma siekier... Harry powoli wypuszcza powietrze w mrone otoczenie. Rosjanin przedar si przez kruche krzewy na brzeg rzeki, stpa ostronie po lodzie. Obrci si i rozejrza dookoa, okolica bya opustoszaa. Podszed na rodek szarej lodowatej poaci, pochyli si nad ni, wydawa si by zadowolony. Harry przyku wzrok do tego obrazu. Ojczym zachowywa si tak kiedy, z pewnoci. Wyznaczy siekier krg na chropowatej powierzchni lodu. Rba wzdu zaznaczonej linii z si i

zaciciem szaleca, dopki nie pojawiy si pierwsze bryzgi wody. Po chwili wielki krg lodu, szeroki na trzy metry oddzieli si od zamarznitej caoci. Zatrzyma si, raz jeszcze rozejrza si dookoa. Obszed przerbel dookoa wpychajc nogami okruchy lodu. Woda zaraz zamarznie, ale to miejsce nie bdzie bezpieczne jeszcze przez wiele godzin. Szukszin przygotowywa puapk, ale nie wiedzia, e ofiara obserwuje go przez cay czas. Harry z trudem opanowa drenie. Widzia zawzit twarz wpatrzon w rozpryskujcy si ld. Twarz szaleca, ktry z niewiadomych powodw poda ycia Harryego, tak jak kiedy

poda - i zabra - ycie matce. Wiktor Szukszin by zmczony, fizycznie i psychicznie. Skoczy prac i skierowa si w stron domu. Szed po oblodzonych kamieniach. Odrzuci siekier i wszed przez ogrodowe drzwi do gabinetu. Jeszcze dwa kroki... i zamar! Cay dom by peen dziwnych mocy, wrcz cuchn ESP, powietrze drgao od obcych energii. Drzwi ogrodowe zatrzasny si tu za nim! Obrci si. - Kto...? Co...? - wykrztusi.

Naprzeciw stali dwaj mczyni, jeden z nich trzyma pistolet wycelowany prosto w niego. Rozpozna radziecki model broni. Poczu jak przeznaczenie zaciska go w swojej twardej doni. Myla nieraz, e pewnego dnia moe si spodziewa wizyty, ale dlaczego teraz? Dlaczego w tej chwili? - Siadajcie, towarzyszu - powiedzia wyszy. Maks Batu popchn krzeso, na ktre Szukszin opad. Batu stan za oparciem, Dragosani naprzeciwko., Emanacja ESP obezwadniaa go, jego mzg pywa w nicoci. O tak, ci dwaj przybyli z pewnoci z Zamku Bronnicy -

pomyla. - Esperzy! - wyplu sowo Szukszin. Ludzie Borowica! Czego ode mnie chcecie? - Masz wiele powodw, eby le wyglda - mwi ponuro Dragosani. Zdrajca, szantaysta, prawdopodobnie morderca... Szukszin zerwa si z miejsca. Batu pooy cikie apy na jego ramionach. - Zapytaem, czego ode mnie chcecie? - Twojego ycia - odrzek nekromanta. Wyj z kieszeni tumik, przymocowa do lufy pistoletu, podszed

i przyoy bro do czoa zdrajcy. Tylko twojego ycia. Maks ostronie odsun si. - Poczekajcie - wrzasn - robicie bd. Borowic nie podzikuje wam za to. Duo wiem o Brytyjczykach. Nadal dla was pracuj, na swj sposb. Nawet teraz! - Teraz? - zapyta Dragosani, Nie zamierza zastrzeli Szukszina, chcia go tylko nastraszy. Zastrzelenie to by niedobry sposb umiercania, z punktu widzenia nekromanty. Borys zaplanowa jego mier inaczej - bardziej interesujco.

Pragn dowiedzie si wszystkiego, co moliwe za pomoc konwencjonalnego przesuchania, zabra Szukszina do azienki, zwiza i woy do wanny penej zimnej wody. Dragosani mia zamiar uy jednego ze swych chirurgicznych skalpeli do nacicia nadgarstkw i obieca, e gdy Szukszin powie wszystko, rany zostan opatrzone i bdzie wolny. Szukszin oczywicie bdzie mia mao czasu na odpowied, czas, do kiedy krew zabarwi wod na kolor purpurowy. Cokolwiek powie - nie bdzie miao znaczenia. Kiedy umrze, Dragosani wypucze ciao, wyjmie z wanny i wtedy... dokoczy przesuchania.

Odsun pistolet. - Co teraz? Szukszin stara si przeama strach i nienawi. Jego ycie wisiao na wosku, musia uporzdkowa myli, zega jak nigdy przedtem. - Wiecie, e jestem wykrywaczem? - Oczywicie. Borowic przysa ci tutaj z tym zadaniem: wykrywa i zabija. Widocznie si nie spisae. Nie zwaa na ironi w gosie Borysa. - Zanim wszedem, ju wiedziaem, e jestecie, czuem wasz obecno.

Obydwaj posiadacie szczeglnie ty Dragosaniego.

potne ESP, spojrza na

- Wiem, co to wykrywacz, Szukszin, wic nie kr, mw dalej. - Nie krc. Chciaem powiedzie o czowieku, ktrego chc zabi... dzisiaj! Dragosani spojrzenia. - Kto to jest? - Nazywa si Harry Keogh, to mj przybrany syn. Ma talent, ktry odziedziczy po swojej matce. Zabiem j szesnacie lat temu... - Rosjanin i Batu wymienili

wpatrywa si w nekromant. - Zabiem j. Rania mnie jak wszyscy esperzy, jej talent doprowadza mnie do obdu! - Zapomnij o niej - mrukn Borys. Co z tym Keoghem? - Wanie do tego zmierzam. Jego talent jest... ogromny! Rozumiesz? Im wikszy, tym bardziej mnie rani. Wic zabijam go nie tylko dla ciebie, ale i dla siebie! Dragosani zainteresowa si. Zawsze znajdzie czas, by zakoczy porachunki z Szukszinem, ale skoro Harry Keogh jest tak potny, chcia co o nim wiedzie.

- Myl, e moemy si dogada powiedzia w kocu i odoy pistolet. Kiedy dokadnie zamierzasz zabi tego czowieka? I jak? Szukszin przedstawi swoje zamiary.

*** Kiedy Szukszin wrci do domu, Harry pody do samochodu i zjecha ze wzgrza w kierunku Bonnyrigg. Na dole zaparkowa na poboczu, przeszed polami w kierunku rzeki. Cikie patki niegu, spadajce z czarnego nieba pogbiay ponury nastrj. Wszystko to przypominao mgliste kolory zimowych

pejzay w dawnym malarstwie. Harry skierowa si w gr rzeki, do miejsca spoczynku matki. Nie wiedzia dokadnie, gdzie to jest. Chcia si upewni, e potrafi j zawsze odnale. Spacerowa po lodzie. - Mamo, syszysz mnie? Pojawia si natychmiast. - Harry, to ty? Tak blisko! - I znw jej bolesny strach. - Harry! Czy to... teraz? - Teraz, mamo - ale nie dodawaj mi kopotw. - Potrzebuj pomocy. Nie chc, by cokolwiek mcio mi umys. - O, Harry, Harry! C mog ci

powiedzie? Jak mog przesta martwi si o ciebie? Jestem twoj matk... - Wic, pom mi. Zamilka, ale jej troska wgryzaa si w gow Harryego. Szed dalej, zamkn oczy i... trafi. Znalaz to miejsce. Zatrzyma si, otworzy oczy. Sta w zakolu rzeki na grubym, biaym lodzie, na kamieniu grobowym matki. Teraz wiedzia, e moe j znale. - Jestem tutaj, mamo - pochyli si, odgarn cienk warstw niegu. Spojrza na ciki klucz samochodowy w swoich doniach. To by drugi powd, dla ktrego tu przyszed. Zacz kruszy ld.

- Teraz rozumiem, Harry. Oszukae mnie. Mylisz, e potem skocz si problemy? - Nie, nie myl. Ale jestem teraz silniejszy - pod wieloma wzgldami... W tym miejscu, blisko brzegu ld by troch grubszy. Harry spoci si, ale zdoa zrobi dziur o prawie metrowej rednicy. Wyrzuci, na ile si dao, kawaki lodu z przerbli. W dole wirowaa czer wody. Pod wod, pod muem i szlamem... Zrobione. Teraz trzeba ju i. Zaczo mocniej pada, wraz ze niegiem pojawi si zimowy zmierzch.

- Harry! - zawoaa matka po raz ostatni, gdy pieszy do samochodu. Harry, kocham ciebie. Powodzenia, synku...

*** W godzin pniej Dragosani i Batu stanli za modymi sosnami na brzegu rzeki, okoo trzydziestu metrw od domu Szukszina. Nie byli tu jeszcze nawet p godziny, a ju czuli jak zimno przenika przez ich ubrania. Batu wymachiwa rytmicznie ramionami. Dragosani zapali papierosa. W kocu nad podwrzowymi drzwiami domu zapalio si te wiato - sygna, e zaraz nastpi

morderstwo. W rzeczywistoci nie byo jeszcze nocy, ale zimowa ciemno zawadna okolic. Chmury odpyny i nieg przesta pada. Wschodzcy ksiyc rzuci srebrn wstk na krt rzek lodu. Dwie postacie skieroway si nad rzek. Borys zacign si ostatni raz papierosem, pod oson doni. Zdepta niedopaek butem. Batu przesta wymachiwa ramionami. Obaj stali nieruchomo, obserwujc rozwijajc si akcj. Na brzegu rzeki, mczyni zdjli paszcze, pooyli je na niegu, usiedli i

zaoyli ywy. Rozmawiali, ale do uszu ukrytych obserwatorw docieray tylko strzpy zda. Gos Szukszina, ponury i basowy, brzmia wojowniczo niczym ujadanie psa. Gos Harryego matowo i jednostajnie, prawie beztroski. Wjechali na ld. Z pocztku jedzili rami w rami. Wtem szczuplejsza posta wysuna si do przodu, Harry zrcznie nabiera prdkoci, sun w gr rzeki, ku miejscu, gdzie ukryli si obserwatorzy. Dragosani i Batu przykucnli. Keogh zrwna si z nimi, zakrci po caej szerokoci rzeki i pojecha w drug stron. Za nim - ojczym. Wydawa si

zwalnia w porwnaniu z szybkoci jazdy Keogha. Harry by z pewnoci bardziej oswojony z lodem, Rosjanin wyglda przy nim niezdarnie. Nagle Keogh wykona slalomowy zakrt pod ostrym ktem, a ywy wyrzuciy chmur niegu i lodu. Udao mu si omin Szukszina. Skrci raz jeszcze rwnie ostro i wrci do dawnego kursu. Jego ywy wyhamoway na krawdzi zdradzieckiego krgu, gdzie wiey ld ledwo si trzyma. Szukszin take musia gwatownie skrci, rozpostar szeroko ramiona, ledwo unikn wasnej puapki. - Ostronie, ojcze! - krzykn Keogh

przez rami i przypieszy. - O mao co nie zderzyem si z tob. Obserwatorzy syszeli to. - Szczciarz, ten mody! - powiedzia Mongo. Dragosani nie rozumia, co to ma wsplnego ze szczciem. Rosjanin zatrzyma si i zamar w pochylonej pozycji, obserwujc jazd syna. Ciao jego wyranie drao - jakby odczuwa bl czy jakie emocjonalne napicie. - Tutaj, Harry - zawoa ochryple. Tutaj. Jeste dla mnie za dobry, mgby krci kka wok mnie.

Harry powrci, kry wok pochylonej postaci. Z kadym koem, ywy zbliay si do krawdzi puapki. Szukszin wycign ramiona i chwyci Keogha za rce, obraca nim wok wasnej osi. - Teraz - szepn Batu Dragosaniego - Coup de grace! do

Nagle Szukszin przesta si obraca i rzuci si na Keogha. Keogh skrci, chcia unikn zderzenia. ywiarze mieli sczepione rce. Jedna z yew Keogha zagbia si w wyobieniu krgu wycitego przez Szukszina. Zatrzyma si. Ucisk Rosjanina uratowa go przed upadkiem na kruchy pat lodu.

Szukszin wybuchn nagym miechem, odrzuci Harryego od siebie - w ramiona mierci. Keogh trzyma si jednak mocno rkaww ojczyma i pocign go za sob. Ten straci rwnowag i run, Harry zrobi unik i przerzuci Rosjanina przez biodro. Chcia si uwolni od niego, ale bezskutecznie. Mczyzna wpad do wasnej puapki-przerbli, pocigajc Keogha za sob. Spleceni ze sob padli na ld, ktry natychmiast zacz si zapada. Krg zazgrzyta na krawdziach, woda wytrysna w gr czarnymi bryzgami. Dysk zadygota i rozama si na dwie

czci. Szukszin wrzasn niczym szalona, raniona bestia. Pkole lodu unioso si na krawdzi, wpadli do mronej wody. - Szybko, Maks - sapa Dragosani. Nie moemy ich obu straci. - Ktrego mamy uratowa? - rzuci Mongo, gdy biegli po lodzie. - Keogha - pada odpowied. W ostatniej chwili fantastyczny pomys wpad mu do gowy. Skoro potrafi nauczy si nekromancji od Diaba z grobu i dziki temu krad myli zmarych, to moe da rad kra take ich talenty. Dlaczego by nie skra

talentu Keogha i uy do swoich celw? Batu i Dragosani zbliyli si do dziury, kawaki lodu unosiy si na czarnej, zimnej wodzie. Kiedy ostronie podeszli do krawdzi, tylko pynca pod lodem rzeka szemraa cicho. Na chwil rka wystrzelia z wody, chwycia krawdzi, znikna jednak, zanim Dragosani zdy j pochwyci. - Tdy! - rzuci Borys. - Z biegiem rzeki. - Mylisz, e jest szansa? - Batu uwaa, e sprawa jest beznadziejna. - Niewielka - wykrzykn nekromanta.

Biegali po lodzie, jak szybko tylko mogli w wietle zimnego, srebrnego ksiyca. Pod lodem Harry zdoa zrzuci kurtk. Pod koszul mia gumow, wodoodporn kamizelk, a mimo to zimno byo przeraliwe. Szukszin nie mg tego przetrzyma. Harry zacz pyn. Szuka miejsc, gdzie zbierao si powietrze. Pyn ku matce, w strumieniu jej myli, tak jak nieomylnie poda za nimi dwie godziny temu z zamknitymi oczyma. Wtedy jednak powietrza byo pod dostatkiem - i byo ciepo, tam bya jego matka - tam! Zacz szybciej pyn, co jednak chwycio go za nog - ojczym.

Harry pyn, rozpaczliwie rzuca ramionami i jedn woln rk. Pyn jak nigdy dotd. Puca wybuchay, serce walio jak mot z w ebra. Szukszin uczepi si, jego rce niczym kleszcze wielkiego kraba trzymay Harryego. Nie mg pyn, woda bya czarna jak krew wielkiego, obcego organizmu. Mamo! Pom mi! - krzykn w mylach Harry, stara si wzi oddech, ale tylko lodowata woda wlaa si przez usta i nozdrza. - Harry! - odpowiedziaa natychmiast. Bya blisko, jej gos przepeniaa rozpacz.

Wierzgn obiema nogami w kierunku Rosjanina, uderzy plecami i gow w pokryw lodu, ktra natychmiast rozerwaa si na kawaki. Gowa i ramiona Keogha wydostay si na powierzchni. Oczy zaczy przyzwyczaja si do powietrza, zmysy przestay dygota. Ostatkiem si Harry zapa si nadbrzenych korzeni i powoli wydosta si z przerbla. Woda zawirowaa. Obok wynurzya si szalona twarz Szukszina. Krztusi si i kaszla, wymiotowa wod. Chwyci syna rkoma silnymi jak stalowe szpony. Harry kopn go kolanem w ebra, mimo to Szukszin nie puszcza i cign Harryego w kipiel. Keogh walczy,

wali piciami - bez skutku. Rosjanin zdobywa przewag, Harry ju si zanurza... Sign raz jeszcze w kierunku mocnych korzeni na brzegu rzeki. Rce napastnika zacinite na gardle odcinay mu powietrze. - Mamo! - krzycza Harry. - Miaa racj. Powinienem by ci posucha. - Nie - zaprzeczya jego woli poddania si. - Szukszin zabi mnie, ale nie zabije mojego syna. I znw gorzka woda spienia si i zabulgotaa.

Dragosani i Batu obserwowali walk. Do tej pory dwie postacie rzucay si na siebie, ale teraz pojawia si trzecia. Borys nigdy nie sysza, nie wyobraa sobie czego takiego w najczarniejszych koszmarach! Nie bya ywa, a poruszaa si jak ywa! Przylgna do Szukszina, owina si wok niego, obja botnokocistymi ramionami. Jej wosywodorosty omotay jego rce. Nie miaa oczu, zgniy blask wieci z pustych oczodow. Rosjanin wy, wierzga jak szaleniec. Krzycza i walczy ze zjaw. Rozdzierajcy, przeraliwy wrzask dobieg do uszu Dragosaniego i Batu.

- Nie ty! - bekota Szukszin. - O, Boe, nie ty! Nie ty! Znikn, a wraz z nim posta z koci i muu... Harry wygrzeba si na brzeg. Batu ju si zamierza, by powali i sparaliowa Keogha swoim wzrokiem, pochyli si w zabjczej pozycji, ale Borys go powstrzyma. - Nie, Maks - wyszepta chrapliwie. Nie teraz. Zobaczymy, co potrafi, moe posiada jakie inne talenty. Batu zrozumia, rozluni si i

wyprostowa. Ju na brzegu Harry zda sobie spraw z obecnoci obserwatorw. Odwrci si i patrzy. Przez dug chwil wpatrywali si w siebie wszyscy trzej. Harry rzuci wzrokiem na at czarnej wody. - Dzikuj ci, mamo - powiedzia. Po czym obrci si i potykajc zacz biec w kierunku domu. Nie podyli za nim, Keogh znikn im z pola widzenia. - Towarzyszu Dragosani? To nie mg by... czowiek? Co to byo? - pyta zmieszany Maks. Nekromanta pokiwa gow. Domyla si odpowiedzi, ale jej nie

wyjawi. - To kiedy by czowiek. Jedno wiemy na pewno. Gdy Keogh potrzebowa pomocy, dosta j. To jest jego talent, Maks. Umarli odpowiadaj na jego woanie. Odpowiadaj na jego zew, Maks. A zmarych jest wicej ni ywych.

Rozdzia dwunasty

Nazajutrz Harry wrci nad rzek, w miejsce, gdzie jego matka leaa uwiziona w mule. Teraz byo ich tam dwoje. Nie poszed rozmawia z ni, ale z Wiktorem Szukszinem. Wzi poduszk z samochodu. Pooy j na niegu, usiad podcigajc kolana. Przerbel ponownie ci ld i przykry nieg, tylko saby kontur krawdzi przebija si lekko. Przez chwil siedzia w ciszy.

- Ojcze, syszysz mnie? - zapyta szeptem. - Tak - odpowied przysza po duszej chwili. - Sysz Ciebie, Harry i czuj twoj obecno. Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? - Posuchaj, ojcze. Moe to ju ostatni gos, jaki kiedykolwiek usyszysz. Jeli odejd i zostawi ci w spokoju, kto bdzie z tob rozmawia? - A wic, to tak, Harry? Grzebiesz w mylach zmarych! To mnie rani. Kade ESP mnie rani. Ostatniej nocy, po raz pierwszy od wielu lat spaem spokojnie w moim mronym ku. Nie czuem blu. Nie chc, by ktokolwiek ze mn

rozmawia, chc spokoju. - Co to znaczy, e ciebie rani? naciska Harry. - Jak moje istnienie moe rani? - Harry chcia wiedzie wszystko, Od pocztku do koca. Opowiedz wszystko, a przysigam, e nie bd ci ju nachodzi. Opowiedzia mu o Borowicu i o Zamku Bronnicy, o radzieckim Wydziale E, o ludziach dcych do podboju wiata. Opowiedzia jak Borowiec wysa go do Anglii, by zabija esperw, jak on zdradzi i zosta obywatelem brytyjskim. Powiedzia, jak ludzie obdarzeni ESP szarpali jego nerwy i doprowadzili do obdu. Harry rozumia go, lecz by on morderc jego matki!

W czasie opowieci, Harry myla o Sir Keenanie Gormleyu i o brytyjskiej sekcji ESP. Przypomnia sobie o obietnicy wstpienia do jego grupy po rozwizaniu swoich problemw. Wszystkie problemy teraz mia za sob. Postanowi odwiedzi Gormleya. Wiktor Szukszin nie by jedynym winnym - byli o wiele gorsi od niego. Gdyby go nie przysali do Anglii, matka Harryego yaby do dzi. Dotychczas ycie wydawao si niepene - jedyn ambicj byo zabicie ojczyma. Teraz wiedzia, e ma wiksze zadania. - W porzdku, ojcze - powiedzia odchodz i daj ci spokj. Spokj, na

ktry nie zasugujesz. Nie mog ci wybaczy. - Nie chc twojego przebaczenia, Harry, obiecaj tylko, e zostawisz mnie w spokoju. Odejd i daj si zabi... Harry wsta sztywno. Bolaa go kada ko, gowa ttnia od nadmiaru myli. By zupenie wyczerpany. Otrzsn si i wrci do samochodu. - Do widzenia, Harry! - pody za nim gos. - Do widzenia, mamo - odpowiedzia. - Dzikuj. Zawsze bd ci kocha.

- I ja ciebie, Harry. - Co to jest? - zapyta przestraszony gos Szukszina. Harry nie odpowiada. matce zrobi to za niego. Pozwoli

- Witaj, Wiktorze. Harry nie oywi mnie. Sama powstaam, z mioci - ty tego nigdy nie zrozumiesz. Nie uczyni tego wicej. Teraz ju nie bd tak osamotniona... - Keogh! Obiecae mi, e jeste jedynym, ktry moe ze mn rozmawia. A teraz ona mwi do mnie - ona rani mnie najbardziej!

- Spokojnie, spokojnie Wiktor usysza odpowied matki, jakby mwia do maego dziecka - nic ci to nie pomoe. Powiedziae, e pragniesz spokoju i ciszy? Ale przecie wkrtce znudzisz si tym, Wiktor. - Keogh! - wrzask Szukszina by sabszy. - Musisz mnie z tego wycign. Wykop mnie, powiedz komu jak znale moje ciao - tylko nie zostawiaj mnie z ni! - Wiktor - cigna Mary bezlitonie ciesz si, e mog z tob porozmawia. Jeste tak blisko, mwi do ciebie bez wysiku. - Keogh, ajdaku! Wracaj! Och...

prosz... wr! Harryego ju nie byo.

*** Harry wrci do Hartlepool o pierwszej trzydzieci. Droga bya koszmarna, pokryta zbitym niegiem. Jecha nerwowo, a kiedy w kocu dotar do domu, ledwo wdrapa si po schodach. Brenda, jego ona, cieszya si jak mae dziecko ich mieszkaniem. Bya dopiero w trzecim miesicu ciy, ale brzuch ju si uwydatni. Harry by

ostatnio w wietnym humorze. Ale dzi.... Ledwo zdoby si na pocaunek w policzek, zasn jak kamie, gdy tylko gowa spocza na poduszce. Nie byo go przez trzy dni. Gdzie i co robi - nie powiedzia. Taki ju by i powinna si do tego przyzwyczai. Teraz wyglda tak, jakby spdzi te dni w piekle. Spa cae popoudnie, wydawao si, e ma gorczk. Brenda wezwaa lekarza. Harry nawet nie przebudzi si w czasie wizyty. Doktor podejrzewa zapalenie puc, chocia objawy nie byy jednoznaczne. Zostawi lekarstwa i

wskazwki, co robi w razie pogorszenia stanu zdrowia w nocy. Na niadanie Harry jad niewiele. Potem porozmawia z on. Brenda przerazia si. Mimo e i dawniej by skryty, ta rozmowa bya jak nigdy przedtem przygnbiajca. Mwi o sporzdzeniu testamentu. Wszystko chcia przekaza onie i dziecku. - Harry - powiedziaa, chwytajc go za rce. Siedzia z opuszczonymi ramionami na skraju ka. - O co tu chodzi? Wiem, e miae jakie przejcia, e moe niezbyt dobrze si czujesz. Pobralimy si dwa miesice temu, a ty mwisz tak, jakby mia zaraz umrze! Nigdy nie syszaam podobnych

gupstw. Jeszcze tydzie temu pywae, trenowae, jedzie na ywach - bye peen ycia, wic co ci tak nagle przygnbio? Poczu, e nie wytrzyma duej. W kocu Brenda bya jego on, nie mg jej trzyma w niepewnoci. Posadzi j przy sobie i opowiedzia wszystko z wyjtkiem snu z nagrobkami i mierci Wiktora Szukszina. Opowiedzia o brytyjskiej organizacji ESP, ale nie do koca. Wystarczyo mu, e Brenda wie, i jest szczeglnie utalentowanym czowiekiem. W istocie takich ludzi byo wielu, byo te wiele si zagraajcych wolnemu wiatu. Cz pracy Harryego, to zapobieganie tym niecnym

zamierzeniom. Stwierdzi, e jego talent nekroskopa ma by uyty jako bro. Najblisza przyszo bya niepewna. Uwaa, e naley przygotowa si na kad okoliczno. Mwic to wszystko, Harry cigle si zastanawia, czy nie popenia bdu. Moe lepiej byo to zatai przed on? Zastanawia si nad swoim postpowaniem. Czy zwierza si tylko po to, by przygotowa j na... wszystko, co moe si zdarzy? A moe przechodzi kryzys i potrzebowa podzieli si kopotami? Harry czu e, Brendzie te grozi niebezpieczestwo. Ostrzeenia matki, nie mwiy, e ona umrze w rezultacie

jakiegokolwiek jego posunicia. Bya w ciy, oczekiwali urodzin dziecka. Potrzebowa rozmowy, rozmowy z przyjacielem. Wszystko wygldao na zagmatwane i niejasne, tak trudno byo wycign rozsdne wnioski. Kiedy ju skoczy opowiada, da Brendzie czas na zastanowienie si. Przyja wszystko, co powiedzia jak oczywisty fakt, odczua ulg. - Harry, wiem, e nie jestem tak zdolna jak ty, ale nie jestem te gupia. Wiedziaam, e co wisi w powietrzu, od kiedy opowiedziae mi t histori z nekroskopem. Czuam, e nie

dopowiedziae wszystkiego. Zdarzao si, e pan Hannant zaczepia mnie i wypytywa o ciebie. Sposb, w jaki mwi, sugerowa, e w tobie jest co dziwnego... - Hannant? podejrzliwie brwi. Harry zmarszczy

- Och, nic. Nic wanego. Prawd mwic, myl, e on si boi o ciebie Harry. Syszaam jak rozmawiasz ze swoj zmar mam we nie. Wiedziaam, e to prawdziwa rozmowa. I wiele innych rzeczy. Twoja twrczo, na przykad. Skd tak nagle stae si byskotliwym pisarzem? Czytaam twoje opowiadania, Harry, To nie jeste ty. Prawdziwy ty - to zwyky chopak.

Oczywicie, bardzo ci kocham, ale nie dam si ogupi. A twoje pywanie, ywy, judo? Mylae, e uwierz, e jeste supermanem? To ulga zna teraz prawd, Harry. Ciesz si, e w kocu powiedziae mi to. - Ale nie mog ci powiedzie wszystkiego, kochanie - odezwa si ze zdziwieniem. - Tak, wiem - odpowiedziaa. - Skoro masz pracowa dla kraju, to musz by sprawy, ktrych nie wolno ci ujawni, nawet przede mn. Rozumiem, Harry. Jakby kto zdj wielki ciar z jego ramion! Pooy si, gowa zatona w poduszce.

- Brenda, nadal jestem zmczony ziewn - pozwl mi spa, kochanie. Jutro wyjedam do Londynu. - Dobrze, kochanie - pochylia si i pocaowaa go w czoo. - Nie martw si, o nic ju nie zapytam. Harry spa do wieczora, potem wsta i zjad obiad. Okoo smej poszli na spacer. Wrcili po kilkunastu minutach, bo Brendzie zrobio si zimno. W domu wzili gorcy prysznic, kochali si, a potem oboje twardo zasnli.

***

Sir Keenan Gormley opuci kwater gwn brytyjskiego wywiadu ESP, zjecha wind do maego hallu, wyszed na ulic w zimn, londysk noc. Kilka rzeczy zastanawiao go ostatnio. Keogh nie skontaktowa si z nim jeszcze. Z kadym upywajcym dniem Gromley czu, e czas ucieka bezpowrotnie. Byo po dziewitej, Gormley szed w kierunku stacji metra Westminster. Sir Keenan mia dwa powody do zmartwie. Jego zastpca, Alec Kyle wypytywa si nieustannie o jego zdrowie. Talent Kylea polega na przepowiadaniu przyszoci. Troska o zdrowie przeoonego bya cakiem wyrana. Gdyby Alec wiedzia co

dokadnie, z pewnoci powiedziaby, dlatego te Gormley nie naciska. Nie mniej jednak martwi si tym. I byo jeszcze co waniejszego. W cigu ostatnich tygodni Gormley czu, e wok niego krc si esperzy wykry ich. Nigdy ich nie spotka, nie potrafi odszuka, ale wiedzia, e s. To nie byli jego ludzie - ich emanacja bya obca. Zawsze obserwowali Gormleya bezpiecznie ukryci w tumie, w ruchliwych miejscach, gdzie nie mg przypisa odczucia do twarzy. Zastanawia si, jak dugo bd go obserwowa? Co zrobi? Doszed do stacji, zszed na peron, przez paszcz i marynark sprawdzi browninga kaliber

9 - przynajmniej jakie pocieszenie. Nie byo takiego espera, ktry byby odporny na kule. Na peronie stao par osb, jeszcze mniej w przedziale, do ktrego wszed. Przejrza porzucony egzemplarz Daily Mail dla rozbicia monotonii podry. Zupenie nie reagowa na nagwki. Czy rzeczywicie tak si wyobcowa ze wiata? Pewnie tak. Praca zabieraa stanowczo za duo czasu. To by ju trzeci z rzdu wieczr pracy w godzinach nadliczbowych. Nie pamita, kiedy ostatni raz czyta ksik, kiedy bawi si z przyjacimi. Ale moe Alec Kyle mia powody do troski o jego zdrowie. Moe pora ju na przerw,

pora odda zastpcy prowadzenie sekcji. Prdzej czy pniej bdzie musia to zrobi. Obieca sobie, e zrobi przerw, jak tylko wprowadzi modego Harryego Keogha. Zaduma si, pocig wtoczy si na stacj St. James. Para bardzo zgrabnych ng w krtkiej spdniczce odwrcia uwag Gormleya. To dziw, e to liczne stworzonko nie zamarzo na mier - pomyla. To dopiero byaby strata Keenan zamia si do swoich myli. Jego ona zawsze dokuczaa mu, e zbyt czsto oglda si za spdniczkami. Moe z sercem co nie dobrze, ale caa reszta w zupenym porzdku. Gdyby

mia trzydzieci lat mniej... Zakaszla gono, spojrza w gazet, prbowa przebrn przez wiadomoci. Ale w poowie straci ch czytania. Takie przyziemne sprawy, w porwnaniu ze wiatem jasnowidzw, telepatw, a teraz nekroskopa. Pomyla o grze, w ktr zwyk bawi si z Kyleem. Gra sownych skojarze. Grali kilka dni temu. Gormley pomyla o Keoghu, kiedy wszed do gabinetu Kylea. Zobaczy zastpc, umiechn si. - Zagramy?

Kyle zrozumia. - Wal. - To bdzie nazwisko - ostrzeg Gormley. - Harry Keogh. - Gormley cofn si i szybko rzuci. - Mbius - odpar natychmiast Kyle. - Matematyka? - Czasoprzestrze - Kyle zblad. Gormley wiedzia, e ju co maj. - Nekroskop - rzuci na koniec.

- Nekromanta. - Nekromanta? - powtrzy Gormley. - Wampir! - wykrzykn zrywajc si z miejsca. - Starczy, sir. Cokolwiek to byo - mino. Spojrza przez szyb, zorientowa si, e pocig wanie min stacj Viktoria. W przedziale byo pusto. Zostao jeszcze p drogi. Wtedy poczu wszechogarniajc depresj. Czu, e co nie jest w nim w porzdku. Moe pustka pocigu, moe za bardzo straci kontakt z codziennym yciem? Kiedy pocig wjecha na peron, ju wiedzia, co to byo. To pracowa

jego talent. Otworzyy si drzwi, para w rednim wieku opucia wagon, Gormley zosta sam. Zanim jednak zamkny si, weszo dwch mczyzn. Emanacja ich ESP wrcz porazia, oszoomia Gormleya! Dragosani i Batu usiedli naprzeciw swojej ofiary, patrzc zimnym beznamitnym wzrokiem. Tworz dziwn par - pomyla Gormley. Zupenie nie pasuj do siebie. Przynajmniej na pozr. Wyszy pochyli si, jego zapadnite oczy przypominay mu oczy Keogha. Moe podobiestwo inteligencji? Ale nie bya to ludzka duchowo. Raczej... inteligencji bestii.

- Wiesz, kim jestemy - powiedzia basowym, ponurym tonem, nie silc si na ukrycie rosyjskiego akcentu. - I my wiemy, kim jeste. W takim razie gupio tak siedzie i udawa, e si nie znamy. Zgadzasz si? - Mwisz logicznie, nie spieram si przyzna Gormley, i poczu, e krew zamarza mu w yach. - Wic dalej bd mwi logicznie powiedzia Dragosani. - Gdybymy chcieli ci zabi, ju dawno by nie y. Nie brakowao nam okazji. Wic kiedy wysidziemy z pocigu na South Kensington, nie bdziesz prbowa robi zamieszania ani zwraca

niepotrzebnej uwagi. Jeli nie, bdziemy zmuszeni ci zabi, niestety. Gormley z trudem zachowa spokj, unis brwi. - Jeste bardzo pewny siebie, panie... - Dragosani - przedstawi si nekromanta. - Tak, jestem bardzo pewny siebie, podobnie jak mj przyjaciel, Maks Batu. - Niele! - kontynuowa Gormley. Chyba zostan uprowadzony. Ale czy jestecie pewni, e wiecie wszystko o moich nawykach. Moe co przeoczylicie. - Nerwowo wyj zapalniczk z prawej kieszeni paszcza i

pooy na kolanie. Poklepa si po kieszeniach, jakby szuka paczki papierosw, zacz siga do wntrza paszcza. - Nie - odrzek Dragosani z ostrzeeniem w gosie. Byskawicznie wyj wasny pistolet, wycign na dugo ramienia, kierujc go prosto w twarz Gormleya. - Niczego nie przeoczylimy. Maks, przeszukaj go! Batu usiad obok Gormleya i wycign zza poy paszcza jego rk. Drce palce trzymay browninga. Gormley nie zdy odwie kurka. Batu wyj magazynek, schowa do kieszeni i odda pistolet Anglikowi.

- To by twj ostatni nierozwany ruch - cign Borys. Odoy swoj bro. Caa jego posta bya nienaturalna, jakby kocia, prawie kobieca. - Jakiekolwiek bohaterstwo kontynuowa nekromanta - skoczy si twoj mierci. Gormley ostronie woy bezuyteczny pistolet do kieszeni. - Czego ode mnie chcecie? Chcemy porozmawia odpowiedzia Dragosani. - Chciabym zada ci kilka pyta. - Domyliem si - odpar Gormley,

zmuszajc si do umiechu. - To bd bardzo dogbne pytania, tak? - Nie - achn si Borys. Teraz umiechn si zowieszczo. Keenan poczu do niego fizyczn odraz. Usta tego czowieka wyglday jak paszcza psa z wyduonymi kami. - Nie bdziemy tobie wieci lamp w oczy, sir, jeli o to chodzi - powiedzia Dragosani. - adnych narkotykw, kleszczy, nie napenimy ci brzucha wod od tyu. Nic z tych rzeczy. Ale i tak powiesz mi wszystko, co chc wiedzie. Zapewniam ciebie. Pocig zwolni i wjecha na stacj South Kensington. Serce uprowadzonego zabio mocniej, Tak blisko do domu - i

tak daleko - pomyla. Na peronie staa garstka ludzi, gwnie modych. Nawet gdyby Gormley zawoa o pomoc, nikt pewnie by nie zareagowa. - Opu stacj, jak to robisz codziennie - szepn Borys, idc przy uprowadzonym. Serce Anglika zabio gwatowniej, wiedzia, e jeli pjdzie z nimi - to ju koniec. Wiedzia, e jest na straconej pozycji, jedynym ratunkiem jest ucieczka. Wyszli z metra na ulic Pelham, doszli przez Brompton Road do Queens

Gate. - Tutaj przechodz na wiatach powiedzia Gormley. Doszli do parkingu, Dragosani zwikszy ucisk na ramieniu Anglika. - Tutaj - do samochodu - powiedzia cignc Gormleya na prawo i wzdu zaparkowanych pojazdw w kierunku forda. Borys kupi pojazd z drugiej rki za gotwk, bez adnych wyjanie. Po zakoczeniu misji policja miaa odnale wypalone szcztki w podmiejskich lasach. Zbliyli si do forda, Keenan dostrzeg ostatni szans. Niecae trzydzieci metrw dalej, na parking wjecha policyjny patrol,

umundurowany funkcjonariusz wyszed ospale i sprawdza drzwi stajcych samochodw. Rutynowa kontrola pomyla Gormley. Dla niego by to cud! Dragosani poczu nage napicie w umyle Keenana, zablokowa go, zanim zdy zrobi jaki ruch. Batu otworzy drzwi forda. - Teraz, Maks! - Sykn nekromanta. Batu natychmiast przybra swoj postaw, jego okrga twarz przesza metamorfoz. Dragosani wzmocni ucisk. Anglik otworzy usta, chcia krzykn, ale z ust wydoby si jedynie saby skrzek. Ujrza twarz Batu: jedno oko byo wsk szpark, a drugie,

okrge, zielone - pulsowao pene wrzcej mazi. Co przeniko z tej twarzy niczym cicie bezcielesnego noa. Wiedzia, e jego serce nie wytrzyma tego. Odrzucony ciosem strasznego wzroku, Gormley osun si na botnik ssiedniego samochodu. Policjant spojrza w ich stron. Drugi wyszed z wozu patrolowego. Co gorsza, nastpny pojazd, niebieski porsche wjecha z piskiem hamulcw. Olepiajce wiata reflektorw wyowiy z ciemnoci trzy postacie. Po chwili wysoki, mody mczyzna wysiad, trzaskajc drzwiami. Na jego twarzy pojawia si troska, chwyci Gormleya za rami.

- Keenan! - powiedzia, patrzc mu w oczy. - Na Boga, to serce. Dwaj policjanci popieszyli zobaczy, co si dzieje. Sytuacja ta sparaliowaa Dragosaniego. Stara si odzyska spokj. - Do samochodu! - szepn do Batu. Policjanci byli ju na miejscu. - Co si stao? - zapyta jeden z nich. Borys myla szybko. - Zobaczylimy jak si potyka powiedzia. - Mylelimy, e jest pijany. Chciaem pomc, spytaem, czy mog

co zrobi. Powiedzia co o sercu... Ju miaem zabra go do szpitala, ale wtedy pojawi si ten pan i... - Nazywam si Artur Banks powiedzia mczyzna, waciciel porsche. - To jest Sir Keenan Gormley, mj te. Umwilimy si na stacji, potem zobaczyem tych dwch. Nie ma czasu na wyjanienia, musimy zawie go do szpitala! - Prosz zadzwoni pniej, sir rzuci jeden z policjantw do Dragosaniego. - Poda pan wicej szczegw. Dzikuj. - Pomg Banksowi uoy Gormleya w porsche, drugi policjant pobieg do wozu patrolowego i zapali niebieskie

wiata. Banks zjecha z krawnika. - Za nami, sir - krzykn policjant. Bdzie pod opiek za dwie minuty. Wskoczy do wozu, wczy sygna. Osupiay Dragosani patrzy jak samochody odjedaj. Powoli wsiad do forda, usiad obok Batu, trzs si ze zoci. Drzwi zostawi otwarte, w kocu chwyci za klamk i trzasn tak mocno, e o mao nie odpady zawiasy. - Kurwa! - rzuci. - Cholerni Anglicy! Pieprzony Gormley i jego zi. Pieprzona cywilizowana policja. - Jest dobrze - powiedzia Batu.

- Niech ci... szlag trafi i twoje zabjcze oczko. Nie zabie go! - Znam si na rzeczy - odpar cicho Batu. - Zabiem go jak chciaem. Rozgniotem jak pluskw. Ju nie yje, towarzyszu, zaufajcie mi. W tej chwili ju nie yje. W samochodzie Gormley zdy wykrztusi jedno sowo: Dragosani, ktre nic nie znaczyo dla przeraonego zicia. Opad bezwadnie, kropla krwi pojawia si w kciku ust. Maks Batu mia racj. Sir Keenan Gormley zmar przed przyjazdem do szpitala.

*** Harry Keogh pojawi si w domu Gormleya na South Kensington okoo trzeciej po poudniu, nastpnego dnia. Arthur Banks by zagoniony, czu jakby min rok od czasu, kiedy wyjecha z on, crk Gormleya, z Chichester. To miaa by krtka wizyta, a tu ten straszny wypadek! wiat wirowa dookoa szaleczo. Najpierw niemiy obowizek - telefon do teciowej, Jacke Gormley. Powiedzia co si stao. Crka pocieszaa j, jak moga przez ca noc,

a ona chodzia w obdzie po domu, szukajc ma. Nastpnego ranka czekaa, a przywieziono ciao ze szpitalnej kostnicy. Zrobili, co mogli, ale twarz pozostaa wykrzywiona w okropnym grymasie. Formalnoci pogrzebowe przebiegay sprawnie. Tak jak sobie yczy Gormley - bdzie kremacja. Do tego czasu zwoki miay pozosta w domu. Jacke nie moga przebywa przy martwym mu, to nie by ten sam czowiek, zabrano j na drugi koniec Londynu, do brata. Wszystko zostao na gowie Banksa. Odwiz on na Waterloo, skd wrcia do Chichester, do czasu pogrzebu. Banks obieca, e bdzie przy zmarym.

Ale gdy wrci do domu, staa si rzecz najgorsza ze wszystkich, czyste szalestwo! Upiorne, niesychane! Kiedy Harry Keogh zadzwoni do drzwi, ujrza Banksa chwiejcego si na nogach. - Jestem Harry Keogh. Sir Keenan Gormley prosi, ebym przyszed... - Pomocy! - szepn Banks. - Jezu Chryste, kimkolwiek jeste - pom mi. Harry spojrza zdziwiony, podtrzyma mczyzn, by uchroni go przed upadkiem. - Co si stao? To jest dom Keenena

Gormleya, czy tak? Banks przytakn sabo. Jego twarz zzieleniaa. Zbierao mu si na wymioty. - Tak. On jest t...tam, w salonie... ale nie wchod tam! Musz zadzwoni na policj. Harry posadzi Banksa na krzele. Pochyli si i potrzsn nim. - Tam jest Keenan? Co si z nim stao? Zanim pada odpowied, przypomnia sobie: Wkrtce umrze w Keogh

mczarniach

najprzedniejszy patriota. Banks patrzy na Harryego, mia zielon twarz. - Czy pracowae dla niego? - Miaem zamiar - Keogh nagle zrozumia. Mczyzna wsta. - Umar wczoraj - zdoa wykrztusi atak serca. Jutro ma by kremowany. Ale teraz... - Otworzy drzwi i wybieg do azienki. Harry zamkn osabionego Banksa i wszed do salonu. Zobaczy na wasne

oczy... Jedno spojrzenie przekonao go, e w istocie by atak, ale jaki atak! Wrci do Banksa, ktry sania si przy zlewie w azience. - Wezwij policj, jeli jeste w stanie. Zadzwo do biura Keenana. Zostan z tob i z nim... przez jaki czas. - Dzi...dziki - powiedzia mczyzna nie unoszc gowy. - Przepraszam, nie mog na razie... - Rozumiem - odrzek Harry. - Zaraz wrc do siebie, ju mi troch lepiej.

- W porzdku. Keogh wrci do salonu. Ogarn cao wzrokiem. Jego uwag zwrcio stylowe, przewrcone krzeso. Jedna z ng bya wyrwana, a w niej tkwi nabity zb! Reszt uzbienia zmarego rozrzucono na pododze. Usta zwok byy rozwarte jak czarna jama, w dziko wykrzywionym zamarym grymasie. Po omacku znalaz krzeso wolne od szcztkw ciaa. Zamkn oczy, wyobrazi sobie pokj przed zajciem. Sir Keenan w trumnie na dbowym stole, wiece u gowy i ng. I wtedy, gdy lea w spokoju, kto go napad! - Dlaczego, Keenan? - zapyta.

- Nieeeee! Odejd! - odpowied poruszya Harryego. - Dragosani, ty potworze, odejd, na Boga. Miej lito, czowieku! - Dragosani? - zapyta w mylach Keogh. - Nie jestem Dragosani, Keenan. To ja, Harry Keogh. - Co? - sowo byo szeptem w jego jani. - Keogh? Dziki Bogu! Dziki Bogu, to ty, Harry! - To by Dragosani? - Harry zacisn zby. - Czy on jest chory? - Nie - ywo odci Gormley. - On jest szalony, oczywicie. Jego talent jest... okropny!

Nage Keogha.

objawienie

spyno

na

- Przyszed do ciebie, gdy ju umare - westchn. - Jest nekroskopem, tak jak ja. - Nie, absolutnie nie - zaprzeczy Gormley. - Nie jak ty, Harry. My wszyscy tutaj rozmawiamy z tob. Przynosisz ciepo i spokj. Jeste jak miy sen, ktry powraca. Jeste szans, e co po nas przetrwa, zostanie przekazane innym. Jeste wiatem w ciemnoci, Harry, a Dragosani... - Kim on jest? - To nekromanta, a to zupenie inna

rzecz. Harry otworzy oczy, rozejrza si po pokoju. - Przecie to upiorne! - Gorzej - gos Gormleya zadra. On nie rozmawia, nie pyta. Siga i bierze. Kradnie. Nic nie mona przed nim ukry. Znajduje odpowiedzi na swoje pytania we krwi, wntrznociach, w samym szpiku koci. Umarli nie czuj blu, Harry. Ale gdy dobiera si do nas, czujemy bl. Czuem jego noe, jego rce, rozdzierajce paznokcie. Widziaem, co robi. To byo pieko! Po minucie powiedziabym wszystko, ale to nie jego metoda. On siga prawdy,

zapisanej w skrze, muskuach, cignach, w kadej komrce. Czyta w pynie mzgowym, w luzie oczu, w martwych tkankach. Harry poczu si sabo. Krcio mu si w gowie, by zdezorientowany, jakby to wszystko przytrafio si komu innemu. - To nie stanie si ju nigdy wicej. Trzeba go powstrzyma! - krzykn w przeraeniu. - O tak, trzeba go powstrzyma, Harry. Tym bardziej teraz. Rozumiesz, zabra wszystko. Zna nasz si i nasze saboci, moe uy caej wiedzy. On i jego zwierzchnik, Borowic. By moe

tylko ty potrafisz go powstrzyma! Gdzie z oddali sysza jak Banks telefonuje z przedpokoju. Zostao mao czasu, a Gormley musi tak wiele jeszcze powiedzie. - Posuchaj, Keenan. Musz si spieszy. Przyjd do ciebie, gdy znajd pokj w hotelu. Jeli tu zostan, policja bdzie chciaa ze mn rozmawia. Znajd ci, gdy... - ...bd kremowany, tak? - Harry wyobrazi sobie, jak Gormley kiwa gow ze zrozumieniem. - To miao si szybko odby, ale teraz prawdopodobnie opni si...

- Bd w kontakcie - uci Harry. Nadal niewiele wiem o organizacji, o nich... - Znasz Batu? - Gormley nie ukrywa obawy. - tego Mongoa? - Wiem, e to jeden z nich, nic poza tym... - Ma Ze Oko, moe zabi samym spojrzeniem. To on spowodowa mj atak serca. Maks Batu zabi mnie. Moc jego oka pali jak kwas, wyera mzg, serce. Zabi mnie... - Wic i z nim si policz powiedzia z determinacj Harry.

- Bd ostrony, Harry. - Bd. - Myl, e rozwizanie jest w tobie, mj chopcze, i Bg jeden wie, jak mocno modl si, by je znalaz. Dam ci jeszcze ostrzeenie: kiedy Dragosani przyszed do mnie, poczuem w nim co odmiennego. To nie bya jego nekromancja, Harry. W tym czowieku jest zo, pierwotne zo. Gdy on pozostaje na wolnoci, nic ani nikt nie jest bezpieczny. Nawet ludzie, ktrzy myl, e go kontroluj. Harry pokiwa gow. - Bd na niego uwaa - powiedzia.

- Znajd rozwizanie, Keenan, wszystkie odpowiedzi. Z twoj pomoc, ile tylko bdziesz mg jej uyczy. - Mylaem i o tym, Harry. Wiesz, to jeszcze nie koniec, to nie ja... To, co tu widziae byo mn, to byem ja. Niemowl urodzone w Afryce Poudniowej, mody chopak wstpujcy do Armii Brytyjskiej w wieku siedemnastu lat, szef sekcji E przez ponad trzynacie lat - to wszystko ja. Wszystko mino, ale ja nadal tu jestem, gdzie tu... - Wierz - powiedzia Harry. Otworzy drzwi i powsta, unikajc wzrokiem pokoju.

- Znajd zatem hotel - prosi Gormley - i wr do mnie, kiedy tylko bdziesz mg. Im szybciej, tym lepiej. A potem... to znaczy, gdy bdzie ju po wszystkim, jeli to w ogle si skoczy... - Co takiego? - Byoby mio, gdyby odwiedza mnie od czasu do czasu. Rozumiesz, o ile si nie myl, jeste jedynym, ktry jest w stanie rozmawia z umarymi. Zawsze przyjm ci z radoci... W godzin potem Harry zamkn si w pokoju taniego hotelu, ponownie skontaktowa si z Gormleyem. Jak zwykle kiedy mia za sob uprzednie spotkanie, byo to atwe. Byy szef

sekcji E czeka na niego, rozwaa co przekaza, porzdkowa informacje. Zaczli od sekcji E i ludzi, ktrzy w niej pracowali. Gormley wytumaczy, dlaczego na tym etapie nie powinien spotyka si z pierwszym zastpc i w ogle nie prbowa wej do organizacji. - To pochonie zbyt wiele czasu wyjani Gormley - skorzystaby na tym, to prawda. Po pierwsze, otrzymaby fundusze na swoje poczynania, na kady konieczny wydatek. Miaby ochron i oczywicie zadbano by o twj talent, szczeglnie teraz, gdy odszedem. Ale kiedy wyda si, e kto grzeba przy moich

zwokach... - Mylisz, e bd mnie podejrzewa? - Co? Nekroskopa? Oczywicie, e tak. Mam twoje akta, ale oglnikowe, nieprzekonywujce, niekompletne. Jestem jedynym, ktry mgby za ciebie porczy. Zanim wszystko by wyjaniono, tamci poszliby za daleko do przodu. Czas to pienidz, Harry, nie moemy zmarnowa ani chwili. Proponuj takie rozwizanie: nie bdziesz prbowa wej do sekcji E od zaraz, bdziesz dziaa w pojedynk. Tylko Dragosani i Batu wiedz o tobie cokolwiek. Problem polega na tym, e Dragosani wie o tobie wszystko. Skrad to ze mnie. Musimy sobie zada pytanie:

dlaczego Borowic przysa tych ludzi? Dlaczego teraz? Do czego zmierza? Moe tylko zapuszcza swoje macki. Owszem, mia przedtem swoich agentw, byli to jednak zwykli wywiadowcy. Wrogowie - szukali informacji, ale nie zabijali. Dlaczego Borowic zdecydowa si na otwarty konflikt, zakoczy zimn wojn ESP? Harry opowiedzia o Szukszinie, podsumowa to, co dotychczas wiedzia. Gormley zdziwi si. - Rzeczywicie, wychodzi na to, e pracowae dla nas od dawna. Szkoda, e nie wiedziaem tego, gdy spotkaem si z tob pierwszy raz. Moglibymy

zacz wczeniej dziaa. Szukszin by wany dla ciebie, Harry, ale w rzeczywistoci by potk. Moglimy go nawet wykorzysta... - Chciaem go dla siebie - powiedzia zjadliwie Harry. - Chciaem go wykoczy. Nie wiedziaem zreszt, e jest jakie powizanie. Dowiedziaem si, gdy go zabiem. Ale to ju skoczone, przejdmy dalej. Wic... chcesz, bym dziaa w pojedynk. Jest pewien problem: widzisz, nie mam zielonego pojcia jak by agentem. Wiem, co mam zrobi: zabi Dragosaniego, Batu i Borowica. To mj cel, ale nie domylam si nawet, jak go osign.

Gormley Keogha.

zrozumia

wtpliwoci

- Tu jest wanie rnica midzy wywiadem konwencjonalnym, a wywiadem ESP. Wiadomo, co to wywiad: paszcze z postawionymi konierzykami i pistolety, toporne zbiry, brygady od mokrej roboty - cay ten kram. Ale nikt naprawd nie wie, co to jest wywiad ESP. Robisz to, co podpowiada ci twj talent, znajdujesz najlepszy sposb na jego wykorzystanie. To wszystko, co kady z nas moe zrobi. Dla wielu z nas to proste: nie mamy wielkiego talentu, nie moemy go rozwija. Na przykad ja - wyczuj espera na mil, ale to wszystko, nic

wicej. Jednak w twoim przypadku... Harry by przeraony. Zadanie wielkie, niemoliwe do wykonania. By tylko czowiekiem, jedynym umysem z jednym ledwo wyksztaconym talentem. C zatem moe zdziaa? Gormley podchwyci jego myl. - Nie suchasz, Harry. Powiedziaem, e naley dobra najlepsz drog wykorzystania swojego talentu. Do tej pory nie robie tego. Spjrzmy prawdzie w oczy: co osigne? - Rozmawiaem ze zmarymi - rzuci Harry. - To wanie robi, jestem nekroskopem.

- Suchaj, napisae opowiadania, ktrych nie mg dokoczy zmary pisarz. Poznae wzory, do ktrych matematyk nie mia czasu doj za ycia. Martwi nauczyli ci prowadzi samochd, mwi po rosyjsku i niemiecku, rozwinli twoje moliwoci pywackie, zdolno samoobrony i kilka innych rzeczy. Uwaasz, e nauczye si czego? - Niczego! - odpar Harry po chwili zastanowienia. - Racja, niczego. Bo rozmawiae z nieodpowiednimi ludmi. Pozwalae, aby twj talent ciebie prowadzi, zamiast sam nim kierowa. Wiem, e moe to ze porwnanie, ale jeste jak

hipnotyzer, ktry moe tylko siebie zahipnotyzowa, jak jasnowidz, ktry na nastpny dzie przepowiada swoj mier. Masz niebyway talent, ale nie osigasz niczego. Problem w tym, e jeste samoukiem. Jeste ignorantem. Opychasz si wszystkim, a niczym si nie delektujesz. Nie wiesz, co dobre, myl ci pozory. O ile wiem, miae te moliwoci od dziecka, ale twj umys przegapi szans. Teraz jeste ju dorosy i powiniene by wiadom swoich moliwoci. Masz talent musisz nauczy si jak najlepiej go wykorzysta. To wszystko. Harry zdawa sobie spraw, e to, co mwi Gormley, jest prawdziwe.

- Od czego powinienem zacz? zapyta rozpaczliwie. - Moe mam dla ciebie klucz Gormley stara si nie okazywa zbytniego optymizmu. - To rezultat gry ESP, w ktr zwykem bawi si z Kyleem, moim zastpc. Nie mwiem o tym przedtem, bo moe nic w tym nie ma, ale skoro mamy zacz... - Dalej - powiedzia Harry. W umyle Keogha Gormley nakreli pewien schemat:

- Co to jest, do cholery? - zakopota

si Harry. - To wstga Mbiusa - powiedzia Gormley nazwana tak od nazwiska odkrywcy, Augusta Ferdynanda Mbiusa, niemieckiego matematyka. We pasek papieru i obr do poowy, pocz koce. Wstga redukuje powierzchni dwuwymiarow do jednowymiarowej. Std wiele nastpstw... tak mi powiedziano. Nie wiedziaem, bo nie jestem matematykiem. Harry by nadal zmieszany, nie z powodu zasady, ale jej konsekwencji. - I to ma co wsplnego ze mn?

- Z twoj przyszoci, moliwe, e z twoj najblisz przyszoci. - Gormley umylnie mwi niejasno. Powiedziaem, e moe nic w tym nie ma. Dobrze, wyjani ci, co si zdarzyo. - Opowiedzia Harryemu o grze sownych skojarze. - Zaczem od twojego imienia, Harry Keogh. Kyle odpowiedzia: Mbius, zapytaem: Matematyka?, odpowiedzia: Czasoprzestrze. Czasoprzestrze? Harry zainteresowa si. - To moe pasowa do tej wstgi Mbiusa. Wydaje mi si, e pasek to tylko model. Czas i przestrze s nierozerwalnie powizane, - Hmm? - Harry wyobrazi sobie

zdziwion twarz Gormleya - Czy sam tak pomylae czy moe... kto ci pomaga? To podsuno Harryemu pewien pomys. - Poczekaj - powiedzia - nie znam tego Mbiusa, ale znam dobrze kogo innego. - Poczy si z Jamsem Gordonem Hannantem z cmentarza w Harden, pokaza mu wstg. - Przykro mi, ale nie mog ci pomc myli Hannanta byy jak zawsze dokadne - poszedem w zupenie innym kierunku. Nie zajmowaem si krzywymi, to znaczy, moja matematyka bya... jest bardzo praktyczna.

Odmienna, ale praktyczna. Wiesz przecie o tym. Jeli mona to zrobi na papierze, to poradz sobie. Jestem wzrokowcem, mona powiedzie, bardziej ni Mbius. Jego przemylenia, a mia ich wiele, byy abstrakcyjne i teoretyczne. Gdyby Mbius mg pracowa z Einsteinem, doszliby... - Pozostamy przy wstdze - odrzek Harry z poczuciem beznadziejnoci w gosie. - Moesz co zasugerowa? Hannant wyczu, e sprawa jest bardzo pilna, zastanowi si. - Czy nie widzisz odpowiedzi, Harry? Dlaczego nie zapytasz samego Mbiusa? Tylko ty potrafisz to zrobi?

Harry nagle oywi si, wrci do Gormleya. - No dobrze - powiedzia przynajmniej mam jaki punkt zaczepienia. Co jeszcze wynikno z tej gry skojarzeniowej z Kyleem? Kiedy odpowiedzia czasoprzestrze, sprbowaem z nekroskopem - kontynuowa Gormley natychmiast odpar: nekromanta. - Wyglda na to, e rwnie dobrze przewidzia twoj jak i moj przyszo - stwierdzi Harry. - Chyba tak - odpar Gormley - ale wtedy powiedzia co jeszcze, co

zastanawia mnie do tej pory. Zamy, e wszystko do tej pory jest ze sob jako powizane, ale co do diaba robi w tym zestawieniu wampir, co? Ciarki plecach. przebiegy Harryemu po

- Keenan, zostawmy to na razie, wrc jak najszybciej. Teraz musz zaatwi dwie sprawy. Musz zadzwoni do ony, znale bibliotek, trzeba co zbada. Musz te pojecha na spotkanie z Mbiusem, zamwi lot do Niemiec. Poza tym jestem godny i... chc wszystko przemyle. Sam. - Rozumiem, Harry. Bd czeka i wtedy zaczniemy na nowo. Zatroszcz si

teraz o swoje potrzeby, musz by z pewnoci wiksze ni moje. Ruszaj synu, zaopiekuj si ywymi, umarli maj mnstwo czasu. - Jeszcze... - doda Harry - jest kto inny, z kim chc porozmawia... ale to na razie tajemnica. Gormley nagle zmartwi si. - Nie rb nic popiesznie, Harry. To znaczy... - Powiedziae, e mam dziaa w pojedynk, swoimi metodami przypomnia Keogh. - Racja, synu. Miejmy nadziej, e

wszystko ci si uda. Harry nie widzia innej moliwoci.

Tego samego wieczoru, w ambasadzie radzieckiej w Londynie, Dragosani i Batu skoczyli pakowanie, czekali na poranny samolot. Borys jeszcze nie zacz pisa raportu, to miejsce zupenie si do tego nie nadawao. Zajmowali ssiednie pokoje poczone rozsuwanymi drzwiami, z tylko jednym telefonem w apartamencie

Batu. Nekromanta wycign si na ku, zapad si w swoich dziwnych, ciemnych mylach. Telefon zadzwoni w pokoju Batu. Za chwil may, przysadzisty Mongo zapuka do drzwi. - Do ciebie - jego gos dochodzi zza poplamionej, wyblakej dbowej boazerii. - Centrala, kto z zewntrz. Dragosani powsta, wszed do drugiego pokoju. Mongo siedzia na ku i szczerzy zby. - Towarzyszu, macie przyjaci w Londynie? Kto widocznie was zna. Borys rzuci mu grone spojrzenie, pochwyci za suchawk.

- Centrala? Tu Dragosani. O co chodzi? - Rozmowa z zewntrz, towarzyszu odpowiedzia zimny, matowy gos. - Wtpi. To pomyka. Nikogo tu nie znam. - Mwi, e bdziecie z nim rozmawia - odpowiedziaa telefonistka. - Nazywa si Harry Keogh. - Keogh? - Dragosani spojrza na Batu, unis brwi. - A tak. Tak, znam go, poczcie mnie. - Dobrze, pamitajcie, towarzyszu rozmowa jest kontrolowana. - W

suchawce potem...

odezwa

si

sygna,

- Dragosani, to ty? - to by mody, ale bardzo twardy gos. Nie pasowa do bladej, wychudzonej twarzy, jak Borys pamita z wyprawy na brzeg skutej lodem rzeki w Szkocji. - Tu Dragosani. Keogh? Czego chcesz,

- Chc ciebie, nekromanto - odpar zimny, nieugity gos. - Dopadn ciebie. Wargi Dragosaniego uniosy si, w cichym umiechu, ukazujc zby ostre jak igy.

- Nie wiem kim jeste - sykn - ale niewtpliwie jeste szalecem. Albo odoysz suchawk, albo wytumaczysz... - Niczego nie bd tumaczy, towarzyszu - powiedzia bardziej twardo Keogh. - Wiem co zrobie z Keenanem Gormleyem. By moim przyjacielem. Oko za oko, zb za zb. To moja zasada, jak ju pewnie zdye zauway. Jeste martwy. - Tak? - zamia si Dragosani - ju nie yj, tak? A ty take obcujesz ze zmarymi, prawda, Harry? - To, co widziae na rzece, to drobiazg, towarzyszu - powiedzia

lodowatym tonem Keogh. - Nie wiesz wszystkiego, nawet Gormley nie wiedzia. - Blef, Harry! Widziaem, co potrafisz i kpi sobie z tego. mier jest moim przyjacielem, powie mi wszystko. - Dobrze, porozmawiasz sobie z ni sam na sam. Ju wkrtce. Wic wiesz, co potrafi, czy tak? Teraz wiedz: nastpnym razem bd to robi z tob. - To wyzwanie, Harry? - Dragosani zniy gos, zabrzmiaa w nim groba. - Wyzwanie - powiedzia Harry. Zwycizca bierze wszystko.

Krew Woocha zawrzaa Dragosanim, oywi si.

- Gdzie? Jestem poza twoim zasigiem, jutro bdzie nas dzieli p wiata. - Wiem, e uciekasz - powiedzia Harry pogardliwie. - Odnajd ci wkrtce. Ciebie, Batu i Borowica. - Moe si spotkamy Harry, ale gdzie, jak? - sykn Borys. - Dowiesz si, jak przyjdzie pora. Wiedz teraz jedno: to bdzie dla ciebie straszne, bardziej potworne ni mier Gormleya.

Chd gosu Keogha nagle zmrozi yy Dragosaniego, z trudem otrzsn si, zebra w sobie. Dobrze. Kiedykolwiek gdziekolwiek. Czekam na ciebie. - Zwycizca bierze powtrzy gos na linii. wszystko i -

Poczenie zostao przerwane. Jeszcze przez dug chwil Dragosani patrzy w suchawk w swej doni, zanim rzuci j na wideki aparatu. - Wygram z pewnoci - powiedzia chrapliwie. - Zabior ci wszystko, Harry Keogh!

Rozdzia trzynasty

Dragosani wrci na Zamek Bronnicy popoudniem nastpnego dnia. Borowic by nieobecny. Nekromanta otrzyma informacj, e Natasza Borowic umara dwa dni wczeniej. Grigorij opakiwa j w swojej wilii, czuwa przy zwokach ju dzie czy dwa. Nie byo go dla nikogo. Mimo to Dragosani zadzwoni. - Borys? - gos starego generaa by mikki i pusty. - Wic wrcie.

- Tak mi przykro - powiedzia nekromanta zgodnie ze zwyczajem, ktrego nie rozumia. - Mylaem, e zechcesz wiedzie. Wypeniem misj. Wicej - Szukszin nie yje. Gormley te, wiem wszystko. - Dobrze - odezwa si sabo Borowic - nie mwmy teraz o mierci, Borys. Nie teraz. Wrc w przyszym tygodniu. Potem... to potrwa zanim dojd do siebie. Kochaem t ktliw, star dziwk. Miaa guza, powiedzieli, w gowie. Nagle zacz rosn. Miaa lekk mier - na szczcie. Brakuje mi jej, nie wiedziaa, co z ni jest. - Przykro mi - powtrzy Dragosani

Borowic oywi si na chwil. - We wolne - powiedzia - przygotuj raport, w cigu tygodnia czy dziesiciu dni. Dobry raport! Dragosani cisn mocniej suchawk. - Przyda mi si wolne - powiedzia odwiedz starego przyjaciela. Mog wzi ze sob Maksa Batu? - Tak, tak, tylko zostaw mnie ju w spokoju. Do widzenia, Borys. Nekromanta nie lubi Batu, ale mia dla niego zadanie. Swoj drog, Mongo by znonym towarzyszem podry; mwi mao, trzyma si wasnych myli,

mia skromne potrzeby. Przepada za liwowic, ale to nie stanowio problemu. Ten may Azjata mg pi, dopki wdka nie wylewaa mu si uszami i cigle by trzewy. By rodek rosyjskiej zimy, ogromne zaspy niegu, pojechali wic pocigiem. Po dugiej podry dotarli w cigu ptora dnia do miejscowoci Gaacz. Tam Dragosani wynaj samochd z acuchami na oponach. Odzyska niezaleno, ktr tak uwielbia. W kocu, wieczorem drugiego dnia wyprawy, gdy ju wynajli pokoje w maej wiosce niedaleko Waleni, Nekromanta znudzi si milczeniem Batu.

- Maks, nie dziwisz si, co tu robimy? Nie interesuje ci, dlaczego tu jeste? zapyta. - Nie, raczej nie - odpowiedzia Mongo. - Przypuszczam, e dowiem si, kiedy mi powiesz. Moe towarzysz genera wyszuka dla mnie wicej zada w dalekich stronach. Borys pomyla: Nie, Maks, nie dostaniesz ju adnych zada - chyba, e ode mnie. A gono powiedzia: - Moe - powiedzia gono. Ledwo zdyli zje, zapada noc. Wtedy po raz pierwszy Dragosani zasugerowa ch powanej rozmowy.

- Mamy dzi adn noc Maks. Gwiazdy wiec adnej chmury na niebie. To dobrze, pojedziemy na przejadk, musz z tob porozmawia. W drodze na krzyowe wzgrza zatrzymali si przy polu. Owce toczyy si w miejscu, w ktrym wyoono wiee siano. Leaa cienka warstwa niegu, ale temperatura bya znona. Dragosani zatrzyma samochd. - Mj przyjaciel bdzie spragniony wyjani. - Nie przepada za liwowic. Myl, e byoby nie w porzdku nie zabra czego do picia i dla niego. Wyszli z pojazdu, Borys wkroczy na pole, rozpdzajc owce.

- Tam Maks - wskaza na jedno ze zwierzt, ktre odczyo si od stada i znalazo si najbliej Mongoa. - Nie zabijaj. Ogusz, jeli potrafisz. Maks pochyli si, twarz wykrzywia si, gdy wzrok spocz na upatrzonej ofierze. Dragosani odwrci si, kiedy mode jagni zabeczao przeraliwie i pado bezwadnie. Wsplnymi siami zanieli jagni do baganika, odjechali. - Wasz przyjaciel musi mie dziwny apetyt, towarzyszu - odezwa si po chwili Batu. - I ma, zgade Maks. - Dragosani

opowiedzia Mongoowi ca histori. Batu zamyli si na kilka minut. - Towarzyszu Dragosani. Wiem, e jestecie dziwnym czowiekiem, obaj jestemy dziwnymi ludmi, ale teraz prawie uwaam, e jestecie obkani. Nekromanta zawy jak pies, opanowa miech. - To znaczy, e ty nie wierzysz w wampiry, Maks? - Wierz, wierz - odpowiedzia skoro tak mwicie. Nie uwaam was za szaleca, dlatego, e wierzycie, ale dlatego, e chcecie wydosta tego

stwora na powierzchni. - Zobaczymy, co bdzie - odrzek Borys bardziej trzewo. - I jeszcze jedno, Maks: cokolwiek usyszysz czy zobaczysz - niewane, co si stanie, nie moesz przeszkadza. Nie chc, aby mj przyjaciel wiedzia o twojej obecnoci. Przynajmniej tym razem - rozumiesz, co mwi? Nie mieszaj si, masz by cicho, zapomnij, e w ogle istniejesz. - Jak chcesz - zgodzi si Mongo ale on przecie czyta w twoich mylach. Moe ju wie, e jestem z tob. - Nie - odparowa Dragosani. - Czuj, gdy si zblia do mnie. Wiem jak go nie dopuci. I tak bdzie bardzo saby, nie

bdzie w stanie walczy ze mn, nawet na sowa. Nie, Tibor Ferenczy nie ma pojcia, e przyjechaem, ucieszy si, gdy przemwi do niego; nawet nie pomyli o zdradzie. - Skoro tak mwisz - zgodzi si Batu. - Suchaj - rzuci Borys powiedziae, e jestem obkany. Wrcz przeciwnie, Maks. Wiedz, e ten wampir zna sekrety nieumarych - chc mu je wydrze. Tak czy inaczej musz je pozna! Szczeglnie teraz, gdy nadchodzi moment spotkania z Keoghem. Dotychczas Tibor mnie denerwowa, tym razem bdzie inaczej. Skoro musz go odkopa, by wydosta sekrety... niech tak si stanie!

- A wiesz jak go wykopa? - Nie, jeszcze nie. On mi powie Maks, jestem pewny... Przybyli na miejsce. Dragosani zaparkowa samochd na poboczu, pod oson zwisajcych gazi drzew. W zimnym wietle gwiazd posuwali si mozolnie w gr przeronitej przecinki, wymieniajc si ciarem bezwadnej owcy. Gdy ju zbliali si do tajemnego miejsca, Borys wzi zwierz na rami. - Maks, ty zostaniesz tutaj. - szepn Moesz podej bliej, obserwowa, ale

pamitaj - nie mieszaj si! Mongo przytakn, podszed jeszcze kilka krokw, przykucn i owin si paszczem. Dragosani, samotnie, pomidzy drzewami, podszed do grobu Potwora. Zatrzyma si na krawdzi krgu, dalej ni podczas ostatniej wizyty. - I jak, Stary Smoku? - powiedzia ciszonym gosem, drce, na poy zabite jagni upado na twardy grunt pod jego stopami. - Jak leci, Tiborze Ferenczy, ty, ktry uczynie mnie wampirem. - Mwi tak cicho, e Maks Batu nie mg sysze. Zawsze wola mwi, ni prowadzi w myli rozmow

z wampirem. - Ach - pojawi si syk w jego gowie, westchnienie przebudzenia z najgbszego snu. - A to ty, Dragosani. Domylie si, co? - To nie bya trudna zagadka, Tibor. Kwestia miesicy. Zmieniem si. Nie jestem ju cakiem czowiekiem. - Nie oszalae, Dragosani? Nie zocisz si? Wydaje mi si, e przychodzisz w pokorze - dlaczego? - Dziwisz si. Wiesz dobrze dlaczego, Stary Smoku. Chc si tego pozby! - Nie (wyobrazi sobie jak bestia

zaprzecza ruchem gowy) - niestety, to zupenie niemoliwe. Ty i ja to jedno, Dragosani. Czy nie nazywaem ci moim synem na samym pocztku? To przecie pasuje - mj prawdziwy syn ronie w tobie. - Zamia si w mylach Dragosaniego. Nekromanta nie mg sobie pozwoli na gniew. Nie teraz. - Syn? - naciska - to co wpucie we mnie? Syn? Znowu kamstwo, Stary Diable. Kto mi mwi, e wasz gatunek nie ma pci? - Nigdy nie suchasz uwanie, Borys westchn Tibor. - Ty, jako jego ywiciel okrelie pe. Gdy uronie

stanie si w peni czci ciebie, a ty upodobnisz si do niego. W kocu, bdziecie jednym stworzeniem, jedn istot. - A co z mzgiem? - Twj mzg pozostanie - subtelnie zmieniony. Twj mzg i twoje ciao pozostanie, tyle tylko, e troch si zmienisz. Twj apetyt... zaostrzy si, twoje pragnienia odmieni si. Posuchaj, gdy bye czowiekiem twoje dze, pasje, gniew, byy ograniczone ludzk si, ludzkimi moliwociami. Ale jako jeden z wampirw... Czemu miaaby suy taka wielka moc wampira w tobie? Miaaby sterowa workiem misa i kruchych koci?

Tego oczekiwa Dragosani w odpowiedzi. Przed podjciem ostatecznej, moe nieodwoalnej decyzji, sprbowa po raz ostatni zagrozi. - Wic odejd i oddam si w rce lekarzy. Rni si od lekarzy z twoich czasw, Tibor. Powiem, e wampir ronie we mnie, wykryj obce ciao, wytn. Maj narzdzia, o jakich ci si nie nio. Otworz, dostan, przestudiuj, odkryj prawd. Bd chcieli wiedzie, jak i dlaczego. A ja im opowiem o wampirach. Bd si mia, uznaj za szaleca, ale nie znajd innego wytumaczenia. Przyprowadz ich tutaj,

poka tajemne miejsce. I to bdzie koniec! Koniec ciebie, koniec twojego syna, koniec legendy. Kimkolwiek s wampiry - ludzie zniszcz ich wszystkich... - Dobrze powiedziane, Borysie odrzek ironicznie Tibor - brawo! Dragosani poczeka chwil. - To wszystko, powiedzenia. co masz do

- Tak, nie rozmawiam z gupcami. - Wytumacz si. Gos w jani Dragosaniego sta si

niezmiernie zimny i zy. Potwr stara si zapanowa nad sob, ale i tak mwi przeraajcym tonem. - Jeste pustym, egoistycznym, gupim czowieczkiem, Borysie Dragosani. Zawsze tylko: powiedz mi to, powiedz mi tamto, wyjanij. Byem potg na ziemi na wieki przed twoim poczciem, a ty nawet nie urodziby si bez mojego udziau! Teraz spoczywam tu i pozwalam si wykorzystywa. Ale to si skoczy. Dobrze, wytumacz ci, skoro dasz - ostatni raz. Potem... bdziemy inaczej rozmawia i dobijemy targu. Mczy mnie przebywanie tutaj w bezwadzie, Dragosani. Wiesz dobrze, e masz si, eby mnie std wycign.

To jedyny powd mojej ustpliwoci wobec ciebie! Ale i ona si koczy. Najpierw zajmijmy si twoim pooeniem. Mwisz, e oddasz si w rce lekarzy. Owszem, myl, e mona ju odkry w tobie wampira, istnieje fizycznie, namacalnie. Prawdziwy organizm yjcy z tob w symbiozie. Sam nauczye mnie tego sowa. Chcesz go wyci? Wypdzi? Moe twoi lekarze s dobrzy, ale czy potrafi wyci wampira z poszczeglnych zwojw mzgu, z rdzenia krgosupa? Z brzucha? Z serca? Czy mog wyrwa go z krwi? Nawet gdyby by na tyle gupi zezwalajc im na pierwszy ruch, wampir

pierwszy zabiby ciebie. Poraziby twj krgosup, wstrzykn jad do mzgu. Z pewnoci zrozumiae ju istot naszej spoistoci. Mylisz, e sztuka przeycia to tylko ludzka cecha? Sztuka przeycia! Nawet nie wiesz, co znacz te sowa! Dragosani milcza. - Zoylimy obietnice, ty i ja cign Diabe. - Ja dotrzymaem przyrzeczenia. A ty? Czy to nie pora zapaty, Borys? - Przyrzeczenia? - nekromanta by zaskoczony. - artujesz sobie, jakie przyrzeczenie? Zapomniae? Chciae pozna

sekrety wampirw. Prosz bardzo - s twoje. Stae si jednym z nas. Wampir ronie w tobie, z nim przyjdzie wiedza, nauczysz si wszystkiego. - Co? - Dragosani by przeraony Zoenie we mnie jaja wampira - to bya obietnica? Co za pieprzona obietnica! Chciaem wiedzy, chc jej teraz, Tibor. Nie chc gni jak owoc drony przez pasoyta, robaka! - Pogardzasz moim jajem? Kady z wampirw moe rozmnoy si tylko raz, przekaza jedno ycie - ja daem tobie moje... - Nie graj uraonego ojca, Tiborze Ferenczy - szala Dragosani - nawet nie

staraj si udawa, e zraniem twoj dum. Chc pozby si tego bkarta. Mwisz, e troszczysz si o swoje nasienie. Przecie wiem, jak wy wampiry nienawidzicie si nawzajem. Bardziej ni nienawidz was ludzie. Potwr zda sobie spraw, e Borys przejrza jego intencje. - Dobre argumenty, dobra dyskusja powiedzia chodno. - Pieprz dyskusj. Chc si tego pozby - wrzasn nekromanta. Powiedz jak... a ja uwolni ciebie. - Nie moesz tego zrobi. Twoi lekarze te. Tylko ja mog usun

mojego syna z ciebie. - Wic zrb to! - Co? Niemoliwe! Uwolnij mnie... a uczyni to. Teraz Dragosani mia czas na rozwaenie propozycji wampira, przynajmniej na udanie zastanowienia. - Dobrze, jak mam to zrobi? Tibor oywi si. - Po pierwsze: czy robisz to z wasnej woli? - Wiesz, e nie - odrzek Borys z pogard. - Chc si pozby tego robaka.

- Ale czy z wasnej woli? - naciska Tibor. - Cholera, tak! - Dobrze. Tu w ziemi s acuchy. Zwizali mnie, ale kajdany poluniy si, gdy ciao przegnio. Rozumiesz, Dragosani, s chemiczne substancje, ktrych wampiry nie mog znie. Srebro i elazo we waciwych proporcjach paraliuj nas. Wikszo elaza pokrya si rdz, ale pozostaa w ziemi. Podobnie srebro. Na pocztek wycignij srebrne acuchy. - Nie mam narzdzi. Chcesz, bym grzeba w brudzie moimi rkoma? Jak gboko?

- Wcale nie gboko. Pytko. Przez wieki wypychaem srebrne acuchy ku powierzchni. Miaem nadziej, e kto je znajdzie i zabierze jako skarb. Czy srebro dalej jest w cenie? - Jak nigdy przedtem. Wic we je z moim bogosawiestwem. Podejd i kop. - Ale... ale z drugiej strony nie wszystko zostao ustalone - jak dugo to potrwa? Cay proces? Co jeszcze bd musia zrobi? - zapyta Borys. - Zacznijmy dzisiaj, skoczymy jutro. - To znaczy, e nie mona wycign

ci z ziemi natychmiast? - Dragosani stara si nie okazywa uczucia ulgi. - Nie mona, jestem za saby. Czuj, e masz dla mnie dar. To dobrze. Nabior troch si z twojej daniny... a kiedy wycigniesz acuchy... - Dobrze - uci nekromanta. - Gdzie mam kopa? - Podejd bliej, mj synu. Podejd do samego rodka. Tutaj! Tutaj! Teraz moesz kopa... Ciarki przeszy po plecach nekromanty. Przykucn i zacz rozdrapywa palcami warstw zbutwiaych lici. Zimny pot wstpi na

jego czoo - nie od wysiku. Pamita, co wydarzyo si, gdy by tu ostatnim razem. Wampir poczu napicie w jego mzgu i zamia si ponuro. - Co, boisz si mnie, Dragosani? A tak si przechwalae. Taka odwana moda krew, a tu stary Tibor Ferenczy, biedny, nieumary stwr w ziemi. Wstyd si, mj synu! Borys zerwa wierzchni warstw gleby, odsun na bok, dokopa si na pi, sze cali. Sign gbiej do zamarznitej ziemi. Kiedy raz jeszcze zanurzy palce w dziwnie yznej ziemi, dotkn czego - chodnego i gadkiego. Ruszy energiczniej i odsoni pierwsze ogniwa solidnego acucha - byy dugie

na dwa cale, grube na p cala. - Ile... ile tego tu jest? - wysapa. - Wystarczajco duo, eby mnie tu trzyma - pada odpowied. - Do dzi! Sowa Wampira, proste i spontaniczne, zawieray grob, ktra zjeya wosy Dragosaniemu. Gos Tibora bulgota niczym gotujca si smoa, by peen za. Nekromanta, uwaa siebie za potwora, ale w obliczu Starego Diaba czu si niewinny jak niemowl. Zapa za srebrne ogniwa, powsta natajc si. Zdziwi si, e wyciga acuchy z tak atwoci, ktre

rozdzieray strupy gleby, warstw zgniych lici. Wstrzsn korzeniami drzew, ktre rosy przez tyle lat na tajemnym miejscu. Trzy razy powraca, odcigajc skarb na kraj krgu, z dala od korzeni, zniszczonej pyty i rozerwanej ziemi. Dragosani przepuszcza, e musiao by tu dobre dwiecie, trzysta kilogramw kruszcu. Na zachodzie byby bogaczem, ale w Moskwie... najmniejsza prba skorzystania z majtku skoczyaby si wyrokiem przynajmniej dziesiciu lat pracy w syberyjskich kopalniach soli. Prawo ZSRR nazwaoby ten przypadek kradzie, a nie znalezieniem skarbu. Z drugiej strony, co znaczy dla niego

ten kruszec. Nie mg si nim cieszy jak zwyky czowiek. Wkrtce bdzie si rozkoszowa, kiedy wszyscy ludzie, zaczn peza u jego stp, a przywdcy wszystkich pastw bd skada hod na dworze wielkiego supermocarstwa Wooszczyzny. Takie byy myli Borysa, gdy wycign ostatnie acuchy. Wyprostowa si i oddycha ciko. Patrzy w ciemno, na rozwarstwion, rozdart ziemi. Zamia si, gdy przypomnia sobie, jak do niedawna trudno byo mu dojrze cokolwiek w mroku, nawet kocimi oczyma. A teraz, byo jasno jak w dzie! Kolejny dowd, e wampir zagniedzi si na dobre, tuczy si w jego ciele.

Nekromanta wiedzia, e obietnica wyrwania nasienia dana przez Tibora, nie jest warta garci gleby z jego grobu. Skoro musi y z t pijawk - trudno, niech i tak bdzie. Ale to on mia zamiar zosta jego panem. Skoczy prac, leay dookoa. srebrne acuch

- Masz - powiedzia. - Skoczone. Nic ci ju nie trzyma Tiborze Ferenczy. - Niele si spisae, Dragosani. Jestem zadowolony. Teraz musz si poywi i odpocz. To nie takie atwe powrci z grobu. Prosz o twoj danin. Wierz, e zostawisz mnie teraz, bym mg si ni nacieszy w spokoju.

Jutro bd jej te potrzebowa, zanim powstan. Wtedy i tylko wtedy bdziesz wolny... Borys kopn jagni, zwierz oywio si. Chwyci drc owc pomidzy nogi. Byszczce ostrze przesuno si gadko po przedniej czci szyi, znikno w niej. Pierwszy bryzg krwi trysn na ciemn, niepowicon ziemi. Nekromanta podnis wierzgajce jagni, jak kota za fad skry na karku. Zakrci i rzuci na sam rodek koa. Zwierz pado gucho, skpane we krwi. Resztka ycia uchodzia z ciaa. Dragosani odszed, w gowie usysza westchnienie zadowolenia, potwornego nasycenia.

- Niewyszukane, Borys, ale zadowala - bez wtpienia. Winien ci jestem podzikowanie, mj synu, ale poczekaj do jutra. Teraz egnaj. Jestem zmczony i godny. Samotno to nag, ktry musz jak najprdzej porzuci. Dragosani odwrci si od krgu, od martwego ksztatu aa rodku tajemnego miejsca. Kiedy ju odchodzi, jego oczy uchwyciy znak nowej wolnoci Wampira. Tak, Tibor Ferenczy porusza si. Nekromanta czu to pod stopami, czu jak Wampir przeciga si, sysza zgrzyt twardych mini, skrzypienie starych koci Ziemia chona krew. Wtem...

Ciao jagnicia wygio si, zgbio w nasiknitej posok ziemi, jakby jakie ssanie wcigao zwierz, jakby sama ziemia bya rozwart paszcz. Co poruszyo si pod zarnit owc... a moe tylko tak si Dragosaniemu zdawao. Ruszy, opar si o drzewo, pie troch zasania widok. Patrzy na ciao jagnicia. Zwierz byo due i cikie. Borys zauway, e zmniejszyo si troch, skurczyo, zapado. Oderwa si w mylach od Potwora - sysza tylko rozpustne sapanie bestii. A jagni kurczyo si, znikao... Zwierz zostao poarte, ziemia dymia mg, gstniejc dookoa. Co

oddychao w gbi - co, co posiadao niezwyk moc i mogo eksplodowa upiorn energi. Dragosani obrci si i szybko doczy do Maksa Batu. Zeszli na przecink, ruszyli do samochodu.

*** Tego samego dnia, siedemset mil od krzyowych wzgrz Harry sta nad grobem A. F. Mbiusa. Zmar w 1968 roku dwudziestego szstego wrzenia. To by zy dzie dla nauki, bardzo nieszczliwy dzie dla topologii i astronomii.

Jeszcze przed chwil byli tu studenci, gwnie Niemcy z NRD. Studenci jak wszyscy inni. Dugowosi, w lunych ubraniach, ale peni szacunku. Tak powinno by, pomyla Harry. On take czu respekt wobec Mbiusa, obawia si obecnoci tak wielkiego czowieka. Nie chcc zwraca na siebie uwagi, Harry poczeka, a zostanie sam. Potrzebowa czasu, by zastanowi si jak najlepiej podej uczonego. To nie by zwyky czowiek, ale myliciel, ktry przetar dla nauki wiele nowych drg. W kocu zdecydowa si na bezporedni kontakt. Usiad, pozwoli swoim mylom sign do umysu

martwego geniusza. Uspokoi si, jego oczy przybray dziwny, szklisty wyraz. Byo niesamowicie zimno, a mimo to pot wystpi nad jego brwiami. Powoli zdawa sobie spraw, e Mbius, czy to, co z niego zostao, byo tutaj - istnia. Wzory, tabele pene liczb, odlegoci astronomiczne, konfiguracje geometrii Riemanna docieray do jani Harryego jak potok znakw z monitora komputerowego. Ale... czy to wszystko mogo si mieci w jednym umyle, umyle, ktry operowa tyloma mylami jednoczenie? Harry domyli si, e Mbius nad czym pracuje, wertuje stronice pamici, uczy si, zbiera w cao kawaki ukadanki zbyt

skomplikowanej dla niego, w ogle nie do pojcia przez umys ywego czowieka. Wszystko poprawne, dokadne. Prosz pana? Przepraszam, nazywam si Harry Keogh Przebyem dug drog, eby spotka si z panem. Widmowy potok liczb i wzorw znikn natychmiast jak wyczony monitor komputera. - Co? Kto? - Harry Keogh, prosz pana. Jestem Anglikiem. - Anglik? Moesz by Arabem - dla

mnie jeste natrtem. O co chodzi? Nie przywykem do odwiedzin. - Jestem nekroskopem - wyjani Harry jak tylko mg najlepiej. Rozmawiam z umarymi. Umarymi? Rozmawiasz z umarymi? Mylaem o tym... Dawno temu doszedem do wniosku, e nie yj wic pewnie rzeczywicie potrafisz. mier przychodzi do wszystkich. I ma swoje zalety. Prywatno, po pierwsze tak przynajmniej dotd mylaem. Mwisz, nekroskop? Czy to nowa nauka? Harry umiechn si.

- Mona tak to nazwa. Tylko, e ja jeden j uprawiam. Spirytualici to zupenie co innego. - Z pewnoci! To zgraja szalbierzy, No, dobrze, w czym mog ci pomc, Harry? Przypuszczam, e masz jaki powd, e mi przeszkadzasz. Rozsdny powd, czy tak? - Najbardziej rozsdny na wiecie odrzek Harry. - cigam maniaka, morderc. Wiem, kto to jest, ale nie wiem jak go odda w rce sprawiedliwoci. Mam tylko klucz do rozwizania sprawy, a to ma zwizek z panem. - cigasz morderc. Masz taki talent,

a uganiasz si za zbrodniarzami. Chopcze, powiniene porozmawia z Euklidesem, Arystotelesem, Pitagorasem. Nie, zapomnij o tym ostatnim. Nic si od niego nie dowiesz. Od niego i tajemniczego braterstwa Pitagorejskiego. To cud, e zdoa stworzy swoj Theorem. No dobrze, a jaki jest twj klucz? Harry ukaza w mylach obraz wstgi Mbiusa. - To wanie - powiedzia - czy przyszo moj i mojego uciekiniera. Matematyk zainteresowa si. - Topologia w tym samym wymiarze?

Std pynie wiele interesujcych pyta. Mwisz o swojej prawdopodobnej przyszoci czy o waciwej przyszoci? Rozmawiae z Gaussem? On jest mistrzem prawdopodobiestwa i topologu. Gauss by wielki, kiedy ja byem tylko jego zwykym studentem, aczkolwiek byskotliwym. - O waciwej przyszoci - doda Harry. - Trzeba wstpnie zaoy, e ju co wiesz o przyszoci. Jasnowidztwo to take twj talent, chopcze? - Nie, ale mam przyjaci, ktrzy tak pewnie wychwytuj przebyski przyszoci jak ja...

- Puste sowa - uci Mbius. Zollneryci. Czcza gadanina. - ...rozmawiam z umarymi - Harry dokoczy z rozpdu. Naukowiec milcza przez chwil. - Moe zgupiaem... ale wierz ci. To znaczy, wierz, e ty wierzysz. Oszukano ci, ale nie rozumiem zupenie jak moja wiara w ciebie moe ci pomc w poszukiwaniach. - Te nie wiem - powiedzia strapiony Harry. - Chyba, e ...wstga Mbiusa. To jedyny punkt zaczepienia. Moesz mi wyjani, kto moe wiedzie wicej na ten temat od ciebie? Przecie odkrye wstg!

- Nie, przypisali jej tylko moje nazwisko. Odkryem? mieszne! Zauwayem, to wszystko. Jak tu wyjani... kiedy nadejdzie czas, gdy to bdzie najprostsza rzecz, teraz jednak... Keogh czeka. - Ktry mamy rok? Naga zmiana Harryego. tematu zdziwia

- Tysic dziewiset siedemdziesity sidmy - odpowiedzia. - Naprawd? Tak pno? Tak, tak! Zobaczysz sam, Harry, jestem w ziemi ju od ponad stu lat. Mylisz, e

leniuchowaem? Ani troch! Liczby, mj chopcze, ostateczna odpowied na zagadki wszechwiata! Przestrze, jej krzywizna, jej wasnoci i cechy s niewyobraalne dla wiata ywych, tak myl. Wcale nie musz myle, bo wiem. Ale wyjani? Jeste matematykiem? - Troch si znam? - Astronomia? Harry zaprzeczy gow. - Jak pojmujesz nauk, to znaczy, jak rozumiesz fizyczny, materialny, zakrzywiony wszechwiat?

Harry ponownie zaprzeczy ruchem gowy. - Rozumiesz co... z tego? - Potok symboli, rwna, oblicze zabysn na ekranie jani Keogha. Cz rozpozna z rozmw z J. G. Hannantem, troch wyczuwa intuicyjnie, ale wikszo wygldaa zupenie obco. - To wszystko jest... cakiem trudne powiedzia. - Hmm? Ale z drugiej strony... naprawd masz intuicj. Tak, siln intuicj. Myl, e mgby zosta moim uczniem, Harry. - Uczniem? Matematyka? Pracowae

nad tym cae ycie i sto lat od chwili jego zakoczenia. Kto tu rzuca puste sowa? Zajoby mi to przynajmniej tyle czasu, co tobie. I kto tu jest zollneryst? - J. K. F. Zollner by matematykiem i astronomem, przey mnie. By take spirytualist, troch stuknitym. Dla niego liczby byy magiczne. Nazwaem ciebie zollneryst? Przepraszam, musisz mi wybaczy. Tak naprawd, to nie myli si wiele, jego topologia bya bdna, to wszystko. Prbowa nacign niefizyczny czy duchowy wiat do fizycznego. To nie przechodzi, czasoprzestrze jest staa, trwaa, niezmienna jak pi. - Nie ma tu miejsca dla metafizyki? -

zapyta Harry prawie ju pewny, e le trafi. - Zupenie nie ma. - Dla telepatii? - Bzdura! - A teraz? Rozmawiam przecie z tob. Mbius by zaskoczony. - Nekroskopia, zaczynam wierzy. - To punkty cznikowe - powiedzia Harry. - Podobnie jasnowidztwo, dalekowidzenie - zdolno ogldania

zdarze na odlego tylko przy pomocy umysu. - W fizycznym wiecie - niemoliwe. Powtrzysz bdy Zollnera. - Ale wiem, e to moliwe zaprzeczy Harry. - Wiem, e s ludzie, ktrzy to potrafi. To jest nowa nauka wymaga intuicji. - Kusi mnie, aby ci uwierzy. W jakim celu miaby kama? Ludzka wiedza, pojmowanie wiata, ronie cay czas. Ja te potrafi, ale nie jestem z fizycznego wiata, ju nie... W gowie Harryego zawirowao.

- Potrafisz? Powiadasz, e widzisz odlege zjawiska? - Tak, widz - mwi Mbius - ale nie w krysztaowej kuli. Nie s odlege, odlego jest wzgldna. Id tam, gdzie maj zdarzy si rzeczy, ktre pragn zobaczy. - Ale... dokd? Jak? - Jak - to trudno powiedzie, dokd - o wiele atwiej. Nie byem tylko matematykiem, ale take astronomem. Kiedy umarem, zostaa mi tylko oczywicie matematyka. Astronomia bya we mnie, bya czci mnie. Wszystko przychodzi po pewnym czasie oczekiwania. Mija czas, czuem,

e gwiazdy wiec nade mn, zarwno w noc jak i w dzie. Byem wiadom ich ciaru, masy, odlegoci od nich, odlegoci midzy nimi. Wkrtce wiedziaem o nich wicej ni za ycia. Zdecydowaem si osobicie je zobaczy. Gdy przyszede do mnie wanie obliczaem wkrtce wybuchnie nowa w Andromedzie. Bd tam, zobacz, co si dzieje. Czemu nie? Nie jestem cielesny, prawa fizycznego wiata ju mnie nie dotycz. - Dopiero co zaprzeczye istnieniu metafizyki - zaprotestowa Harry - a teraz mwisz, e teleportujesz si ku gwiazdom. - Teleportacja? Nie, co fizyczne nie

porusza si w ten sposb. Powtarzam ci, nie jestem istot fizyczn. Moe jest tak zwany metafizyczny wszechwiat, ale aden z nich fizyczny czy metafizyczny, nie styka si z drugim. - Tak mylae dopki nie spotkae mnie - odrzek Harry, jego oczy rozszerzyy si w niewidomym lku. Nagle w gowie Mbiusa zabyso wiato, janiej ni jakakolwiek nowa. - Co? Co to ma znaczy? - Powiadasz - Harry by nieugity - e nie ma cznoci midzy wiatem fizycznym i metafizycznym. Tak twierdzisz?

- Dokadnie! - Ja... jestem fizycznym ciaem, a ty czysto metafizycznym... i spotkalimy si! Keogh poczu zdziwienie rozmwcy. - Zadziwiajce! Pominem oczywisty fakt. - Uywasz wstgi do podry ku gwiazdom, prawda? - wykorzysta przewag. - Wstgi? Korzystam z jej wariantu, tak, ale... - I ty nazwae mnie zollneryst? -

zapyta Harry z ironi. Mbius nie mg wykrztusi sowa. - Wyglda twierdzenia... zastosowania. na to... e nie maj moje ju

- Teleportujesz si - powiedzia Harry - teleportujesz czysty umys. Taki jest twj talent. Zawsze go posiadae, nawet za ycia wiedziae rzeczy niewidzialne dla innych. Wstga to doskonay przykad. Ten talent to potna bro. Ja chc pj dalej. Chc zwiza, chc trwale poczy swoje fizyczne istnienie z metafizycznym wszechwiatem.

- Harry, prosz, nie tak szybko zaprotestowa Mbius - Musz... - Chciae mnie uczy - modzieniec by niewzruszony - przyjmuj ofert. Ale powiesz tylko to, co absolutnie konieczne. Mj instynkt, intuicja zaatwi reszt. Mj umys to czysta tablica, w twoim rku jest kreda. Zaczynamy, ucz mnie... Naucz mnie podry po wstdze Mbiusa!

*** Znw przysza noc. Dragosani wspina si na krzyowe wzgrza. Na plecach dwiga kolejne jagni, tym

razem oguszone duym kamieniem. To by ciki dzie. Maks Batu mia ponownie szans zademonstrowania strasznej siy Zego Oka, tym razem na Ladislau Giresci. Na tym skoczyy si zadania Maksa Batu. Dragosani wysa Mongoa w innej wanej sprawie. Nekromanta by sam, zupenie sam. Zbliy si do grobu Wampira i posa w mylach sowa, wzrokiem penetrowa mrok pod ciemnymi, martwymi drzewami. - Tibor, pisz? Jestem jak kazae. Gwiazdy wiec jasno, noc jest chodna, ksiyc wspina si na wzgrzach. Wybia godzina, Tibor. Dla nas obu...

- Dragosaniiii?? pi? Chyba tak. Spaem zdrowo snem nieumarego. niem wielki sen. O podbojach, o imperium! Po raz pierwszy moje twarde oe byo mikkie jak piersi kochanki. Moje stare koci stay si spryste jak chd chopca, ktry idzie na spotkanie dziewczyny. Wielki sen, ale... tylko sen. Dragosani wyczu zmartwienie w gosie Diaba. Co z jego planami? pomyla - Co nie tak? - Przeciwnie, wszystko w porzdku, mj synu, tylko... obawiam si, e to moe potrwa troch duej ni mylaem. Twoja wczorajsza danina

daa mi si, prawda, wyobraam sobie, e przybyo mi ciaa. Ziemia jest jednak twarda, a moje cigna s sztywne jak stalowe prty. Potwr oywi si. - Pamitae, Dragosani? Przyniose mi kolejny podarunek? Mam nadziej, e nie za may. Moe co podobnego do wczorajszego posiku? W odpowiedzi nekromanta podszed do krawdzi krgu, zrzuci jagni z ramienia na ziemi, zwierz upado bezwadnie. - Nie zapomniaem - powiedzia. Dalej, Stary Smoku, powiedz, o co

chodzi. Dlaczego ma to potrwa duej ni mylae? - Rozczarowanie Borysa byo szczere, jego plan zalea od wywoania Wampira z pmierci wanie w nocy. - Nie potrafisz zrozumie, Dragosani? - pada odpowied Tibora. - Wrd moich ludzi, ktrzy szli ze mn, kiedy byem wojownikiem, wielu byo ranionych w bitwach. Kurowali si, po miesicach bezruchu byli zmarnowani, mieli obolae ciaa. Wyobra sobie teraz mnie, po piciuset latach... Zobaczymy, co bdzie. Gdy tak rozmawiamy, coraz bardziej chc powsta, moe po maym pokrzepieniu... Borys potakiwa ze zrozumieniem,

wycign may, byszczcy n z kieszeni, schyli si ku jagniciu. - Zaraz! - krzykn Wampir. - Jak powiedziae Dragosani: wybia godzina - dla obu nas. Myl, e powinnimy j uszanowa. Nekromanta zmarszczy potakiwa gow. - Co to ma znaczy? - Dotychczas, mj synu - myl, e zgodzisz si ze mn - zachowywaem si z rezerw. Rzucae mi poywienie, jakbym by wini w chlewie. Nie skar si - chc by wiedzia, Dragosani, e jadaem przy stole. czoo,

Ucztowaem na dworach ksit - i znw tak bdzie! Ty zasidziesz po mojej prawej stronie. Czy nie zasuguj w takim razie na askawsze traktowanie? Czy zawsze musz pamita ciebie jako czowieka, ktry nalewa mi posiek jak brej do koryta? - Za pno na subtelnoci - Dragosani zastanawia si, do czego zmierza Tibor. - Czego chcesz w takim razie? Wampir zauway nekromanty. zaniepokojenie

- Co? Nadal mi nie ufasz? Pewnie masz swoje powody. Moj si bya ch przeycia, ale patrz - uoylimy si. Kiedy powstan, wycign moje

nasienie z twojego ciaa. Nawet potem bd mg ciebie dopa. Pozornie wydaje si, e postpujesz nierozwanie, Dragosani, uwalniajc mnie z grobu. Gdybym chcia, mgbym ci unicestwi, ale kto prowadziby mnie po wiecie, na ktry niedugo wstpi. Nauczysz mnie, a ja bd naucza ciebie. - Nie powiedziae czego chcesz. Wampir westchn. - Musz przyzna si do maej saboci. Oskaryem ciebie w przeszoci o prno, a teraz wyznaj, ja te jestem prny. Chciabym bardziej uroczycie witowa moje odrodzenie.

Przynie mi jagni, mj synu, po przede mn. Ten ostatni raz, niech bdzie to szczery hod, rytualna ofiara dla si natury, a nie pomyje dla tuczenia wi. Chc je z tacy, Dragosani, nie z koryta. Stary ajdaku - pomyla Borys, trzymajc w tajemnicy sowa. A wic mam by sug Wampira! Niczym cygaski gupek, zakuty i podajcy za panem jak pies. Mam dla ciebie nowin, mj stary przyjacielu. Raduj si, Tiborze Ferenczy, bo ostatni raz czowiek przynosi tobie ofiar. - Chcesz, bym zoy ci zwierz w ofierze?

- Czy prosz o wiele? Nekromanta wzruszy ramionami. Odoy ostry ja brzytwa n, wzi owc i zanis na rodek krgu. Schyli si, pooy na miejscu wczorajszej rzezi. Jeszcze przed chwil polana bya spokojna, cicha jak grb. Teraz Dragosani poczu poruszenie, ciche skradanie si kota w kierunku myszy, zbieranie liny na jzyku kameleona przed atakiem. Drc z przeraenia, nawet taki potwr, jakim by Dragosani, odskoczy od gowy oguszonego zwierzcia. Zascho mu w gardle, wtedy...

- Nie trzeba, mj synu - odezwa si Tibor Ferenczy. Borys chcia uciec, ale w tej samej chwili zorientowa si - za pno - e Diabe nasyci si w peni prosiakami i jagniciem. Dragosani nie zdy si wyprostowa z przysiadu, gdy falliczna macka wyskoczya spod ziemi, cia jego ubranie jak n, wbijaa si w ciao. Uciekby, chcia si uwolni, nawet za cen ycia, uciekby - ale nie mg. Haki wewntrz ciaa, macka wypeniajca nogi cigna go, jak ryb wyowion z rzeki. Ziemia usuna si spod stp nekromanty, uderzy w ciemn, kipic gleb. Nie mia adnej szansy ucieczki.

Bl, mka, piekielna tortura... Topniay jelita, paliy si wntrznoci, jakby siedzia na fontannie kwasu. Przez niewypowiedziany bl Dragosani sysza tylko wycie tryumfu Tibora, drwi z prawdy, z rzeczywistej prawdy, do ktrej nekromanta nie zdoa dotrze przez wszystkie lata, szydzi z odpowiedzi na pytania. - Dlaczego tak mnie nienawidzili, mj synu? Przecie byli moj rodzin. Dlaczego wampiry nienawidz si nawzajem? Odpowied jest taka prosta: krew to ycie, Dragosani. Tak, krew wini wystarczy, kiedy niczego lepszego nie mona wypi. Take krew owiec i

drobiu. O wiele lepsza jest krew ludzi ju wkrtce sam to odkryjesz. Ale ponad wszystko, prawdziwy nektar ycia mona ssa tylko z y innego wampira. Dragosani smay si jak w piekle. Czu jak rozdziera si wewntrz, pasoytnicze nasienie gino. Koszmarna macka Tibora przyssaa si i pia, pia... Bya protoplazmatyczna, nie czynia rzeczywistych spustosze, przybieraa ksztaty tak, by nie naruszy organw, penetrowaa bez zniszcze. Jej haczyki nie zadaway ran, trzymay si bez naruszenia tkanek. Bl spowodowany by ich obecnoci - kontaktem z otwartymi nerwami i miniami. Kiedy poruszaa si w gwaconym ciele, Borys

czu - jakby szalony lekarz wyla roztwr kwasu na otwarte yy. To nie zabijao, ale mogo zabi. Nie teraz, nie tym razem. Umczony Dragosani nie wiedzia o tym, krzycza z blu. - S... Skocz... skocz z tym, cholera! Niech ci... twoje czarne serce, kamco kamstw! Zabij... mnie, Tibor! Teraz! Skocz z tym, pro... prosz ci! Usiad w ciemnoci pod drzwiami pomidzy zniszczonymi pytami, rozsypujcymi si szcztkami starego grobu. Zgroza zjadaa jego mzg jak szczur wpuszczony do gowy, szukajcy na lepo wyjcia. Kto uruchomi w jego

brzuchu maszynk do misa, rozrywa jelita. Dragosani powsta, zachwia si i upad ponownie. Wrzeszcza, szarpa swe ubranie, a Tibor Ferenczy posila si. - Dae mi si, Dragosani. Si i krew zwierzt, ale prawdziwym yciem jest krew bliniaczej istoty, nawet niedojrzaa krew mojego dziecka. Rzuca si teraz, sabnie, tak jak ty sabniesz z blu. Ale zabi je? Zabi ciebie? Nieee! Nieee! Co? Pozbawi siebie tysica uczt w przyszoci? Razem przemierzymy wiat, Dragosani. Bdziesz pod moim jarzmem, dopki ci nie wypuszcz, dopki nie pojmiesz do koca, e przeznaczenie wszystkich wampirw

jest jednakowe. Wampir nasyci si, macka wysuna si z ciaa nekromanty i znikna w ziemi. Jej wyjcie byo gorsze ni wejcie - jakby szaleniec wycign rozpalony do biaoci miecz. Dragosani krzykn, wrzask odbi si echem od krzyowych wzgrz. Nekromanta run na ziemi. Tibor powiedzia kiedy, e zwano go palownikiem, teraz Borys zrozumia dlaczego. Usiowa powsta - na prno. Nogi dray jak galareta, mzg kipia jak kwas w misie czaszki. Potoczy si po zbeszczeszczonym krgu, prbowa

wsta - nie dao rady, sia woli to nie wszystko. Lea kajc. Zbiera energi. Wampir mwi o nienawici, mia racj. Nienawi trzymaa Dragosaniego przy wiadomoci. Nienawi i tylko nienawi. Nienawi jego i stworzenia w rodku. Obaj zostali spldrowani. Dragosani podpar si na boku, spojrza z obrzydzeniem na czarn ziemi, ktra dymia oparami pieka. Pojawiy si pknicia, ziemia zabulgotaa, zacza si rozwiera. Co wysuwao si w gr, wtem... To co powstao - co niewyobraalnego! Wargi nekromanty rozchyliy si mimowolnie, odsaniajc zby w grymasie obrzydzenia i przeraenia. To

by Potwr. To z nim rozmawia, spiera si, to jego przeklina. To by Tibor Ferenczy nieumare wcielenie Nietoperza, Smoka i Diaba. Dragosani mia pewnego dnia sta si taki sam! Grube uszy wystaway lekko powyej wyduonej czaszki, sprawiay wraenie rogw. Nos by skrcony i pomarszczony, jak u wielkiego nietoperza, osadzony tu przy ustach. uskowata skra i purpurowe oczy, jak u smoka. By... ogromny! Ukazay si rce, uzbrojone w przeraajco ostre szpony. Borys zwalczy w sobie strach i zmusi si do powstania. Wampir

obrci wilcz gow i spojrza na nekromant, przeszywajcym, potwornym wzrokiem. Oczy rozwary si szeroko, ich purpurowy blask pad na chwiejcego si na nogach mczyzn. - Widz ciebie - powiedzia Tibor dononym gosem, penym za, jak nigdy przedtem, w przesaniach z grobu. Nie byo w nim groby, stwierdza fakt widzia. Dojrza Dragosaniego, patrzy z mieszanym uczuciem ulgi i niedowierzania. Nekromanta skurczy si ze strachu i w tej samej chwili... - Uciekaj Borys - krzykn Maks Batu,

wychodzc z ukrycia. Gowa Tibor Ferenczy obrcia si byskawicznie w kierunku Mongoa. Dojrza Batu, psie szczki rozwary si, lina kapaa na ziemi. Batu bez wahania spojrza na potwora, wycelowa i wypali z kuszy odebranej Ladislau Giresci. Pocisk z gwajakowego drewna by gruby na cal, zakoczony stal. Zanurzy si bez trudu, utkn w dyszcej piersi Wampira, unieruchomi stwora. Tibor krzykn, prbowa wrci do kipicej ziemi, ale ugrzz wrd korzeni. Dar swoje ciao, wy przeraliwie, rzuca si na strony. Koek tkwi w piersiach. Wampir przeklina i plu luzem z, wykrzywionej grymasem

zoci, paszczy. Batu podbieg do Dragosaniego, poda mu rk i wrczy n. Nekromanta pochwyci narzdzie, odtrci Mongoa, podszed niepewnie do wijcego si z blu stwora, w poowie wystajcego z ziemi. - Ostatnim razem, kiedy ciebie grzebali - wysapa - popenili jeden wielki bd, Tiborze Ferenczy. Muskuy na szyi i ramionach napiy si, gdy zamierzy si sierpem. - Zostawili ci t przeklt gow! Potwr prbowa walczy mimo wbitego koka, patrzy na Dragosaniego niesamowitym wzrokiem. Ba si, ale w

jego oczach by te zawd i zdziwienie. Bestia nie rozumiaa, nie potrafia przyj poraki. - Poczekaj - rykn, kiedy nekromanta podszed bliej. Zamany, basowy ton gosu przypomina huk lawiny. - Nie widzisz? To ja!!! Dragosani nie czeka duej. Wiedzia kim i czym by Potwr. Jako nekromanta zna ju dobry sposb na przyjcie jego wiedzy, jego mocy. Co za ironia losu! Tibor sam przekaza mu ten dar. - Gi, faszywy gadzie! - wycedzi. Ostrze zabyso w ciemnoci, odcita od korpusu gowa potoczya si.

- Gupcze, skoczony gupcze!!! rycza Diabe. I nagle zamilk, zgasy purpurowe oczy. Usta otworzyy si raz jeszcze, krwawa plwocina wylaa si z wewntrz. - Gupcze! - wyrwa si ostatni szept. Dragosani odpowiedzia drugim ciosem noa, rozci czaszk na p, jak wielki przeronity melon. Mzg wyglda jak papka; obok za znajdowa si poskrcany rdze. Dwa mzgi! Ludzki i ten obcy - mzg wampira. Bez wahania, bez obawy, wiedzc dokadnie co robi, Dragosani zanurzy donie w skorupie czaszki, drcymi palcami przebiera w smrodliwej papce i mazistych pynach. Wszystkie sekrety,

sama istota wampirw bya tutaj, tutaj czekaa na niego. Oba mzgi zgniy, rozpady si przez wieki, ale talent nekromanty wyczu sekrety nieumarego (teraz wreszcie zmarego) Potwora. Dragosani, szary jak kamie, unis szcztki ku twarzy, lecz za pno! Wszystko sczezo i wyparowao na jego oczach, przeciekao strukami pyu przez drce palce, znieksztacona czaszka obrcia si w proch. Dragosani wyda okrzyk boleci, zamacha ramionami jak wiatrak, obrci si i zanurkowa ku bezgowemu tuowiu, ktre sterczao z ziemi.

Rozdarta szyja ju parowaa, zapadaa si. Tuw zanika w okamgnieniu. Nekromanta zanurza rce w zgnilinie, ziemia buchna chmur trujcych oparw. Opad na rozpywajce si ciao. Dragosani zawy aonie i wycign rami z organicznego trzsawiska, wycofa si, z dala od drcej, dymicej dziury. Ziemia uspokoia si. Zatrzyma si na skraju krgu, zwiesi gow. Paka dugo z rozpaczy i zmczenia. Maks Batu, wstrznity do gbi, patrzy ze zdumieniem na nekromant. Powoli podszed bliej. Przyklkn obok niego i chwyci za rami.

- Towarzyszu, Dragosani - gos mia ciszony, chrapliwy. - Ju koniec? Nekromanta przesta paka. Nadal mia zwieszon gow, rozwaa pytanie Batu: Czy ju koniec? Koniec Tibora Ferenczy, ale pocztek nowego wampira, niedojrzaego jeszcze stworzenia, ktre dzielio ciao z Dragosanim. Bd si uzupenia, uczy jeden od drugiego, stan si jedn istot. Pozostawao pytanie: ktry z nich zdobdzie przewag? Wampir wygra ze zwykym czowiekiem - zawsze! Ale Dragosani by niezwyky, mia moc swojej wiedzy, swoich talentw.

- Nie, Maks - powiedzia - jeszcze nie koniec. Jeszcze troch. - Wic co mam robi? - may Mongo chcia suy pomoc. - Jak mog ci wesprze? Czego potrzebujesz? Bl i rozpacz opuciy Dragosaniego, wiele zostao do zrobienia, a czasu mao. Przyby tutaj, eby zdoby nowe moce do walki z Harrym Keoghem i brytyjsk sekcj E. Nie wykona planu, sekrety Tibora wyparoway, zginy wraz z Wampirem - stracone na zawsze. Ale to jeszcze nie koniec. Czu si teraz saby i zdruzgotany, lecz wiedzia, e nic mu nie dolega. Bl rozdar mzg i dusz (jeli jeszcze j mia). Te rany zablini si. Nie, nie by ranny - po prostu,

wyczerpany. Wyczerpany. Potrzeby wampira oyy w jego ciele. Dragosani wiedzia, czego pragnie pasoyt. Poczu rk Batu na swoim ramieniu, czu jak krew pulsuje w yach Mongoa. Wtedy te dojrza ostry n, ktrym podcina gardo jagnit. Lea tu przy doni, srebro na tle czarnej ziemi. Zamierza to w kocu zrobi, prdzej czy pniej.

Interwa drugi

- Musz przerwa - powiedzia Alec Kyle do dziwnego gocia. Odoy owek, rozmasowa obolay nadgarstek. Biurko byo zamiecone struynami z piciu zuytych owkw. Kyle pisa wanie szstym, bl szarpa rami od szaleczego notowania. Sterta papierw pitrzya si przed Kyleem, papierw penych zapiskw z gry do dou, od lewej krawdzi do

prawej. Pisa ju od czterech czy piciu godzin. Notatki byy bardzo szczegowe, ju po godzinie pismo przypominao ledwo czyteln bazgranin. Sam Kyle ledwo mg odczyta tre, cho byy to tylko daty i krtkie wzmianki wydarze. Odpoczywa jego nadgarstek i umys. Kyle rzuci okiem na daty i pokiwa gow. Wierzy, instynktownie wiedzia, e syszy absolutn prawd - tylko jedna anomalia... niezaprzeczalna dwuznaczno. Kyle zmarszczy brwi, spojrza na zjaw dryfujc po drugiej stronie biurka. - Jest co, czego nie rozumiem zamia si troch histerycznie - to

znaczy, wiele rzeczy tu nie rozumiem, co nie znaczy, e w nie wtpi. Trudno mi jednak uwierzy... - Tak? - odezwaa si zjawa. - No dobrze - cign Kyle - sk w tym, e to, co mwisz jest prawd, podejrzewam, e reszt take. Wiesz to, czego nikt poza mn i Keenanem Gormleyem nie wiedzia, ale... - Ale? - ...ale twoja opowie - wybuchn nagle Kyle - wyprzedza czas. Notuj wszystko. Wanie powiedziae, co stanie si w rod, za dwa dni. Wedug ciebie, Tibor Ferenczy nadal istnieje,

nie zginie do rody wieczr. - Rozumiem, e to dla ciebie dziwne. Czas jest wzgldny, Alec, tak jak przestrze - s ze sob powizane. Powiem wicej: wszystko jest wzgldne. Istnieje Wielki Porzdek Rzeczy... Co umkno Kyleowi. Przez chwil widzia tylko to, co chcia zobaczy. - Widzisz przyszo? Tak dokadnie? - mia przeraon twarz. - A ja mylaem, e mam talent! Tak zaglda w przyszo, to wprost nie do wiary zatrzyma si i westchn. Nie do, e wszystko byo wystarczajco niewiarygodne, nowa, bardziej

niesamowita myl przemkna przez jego gow. Go dojrza to w wyrazie jego twarzy. Umiechn si zwiewnie. - Co nie tak, Alec? - zapyta. - Gdzie... gdzie jeste? Gdzie ty jeste, prawdziwy ty, materialny? Skd mwisz? Z jakiego czasu przemawiasz? - Czas jest wzgldny - powiedziao widmo, nadal si umiechajc. - Mwisz do mnie z przyszoci, prawda? - wysapa Kyle. To mogo by jedyne wytumaczenie, tylko tym sposobem widmo mogo wszystko

wiedzie. Bdziesz mi przydatny powiedziaa zjawa. - Chyba masz intuicyjn zdolno rozumienia swoich wizji. Moe to ten sam talent, ale zaraz... moemy kontynuowa? Kyle chwyci owek, cigle si gapic. - Tak, idmy dalej. wszystko, do koca... Powiedz

Rozdzia czternasty Moskwa, pitkowy wieczr. Prospekt Puszkina, mieszkanie Dragosaniego.

ciemniao si, kiedy nekromanta wrci do domu. Nala sobie wdki. Pocigi wloky si bezlitonie podczas podry powrotnej z Rumunii, nieobecno Maksa Batu uczynia j jeszcze dusz. Do tego rosnce poczucie popiechu, pdu do wielkiej konfrontacji. Czas mija szybko, a tak

wiele zostao jeszcze do zrobienia. Borys by bardzo zmczony, a nie mg nawet myle o odpoczynku. Instynkt pcha go do dziaania, ostrzega przed najmniejsz przerw. Po drugim kieliszku poczu si troch lepiej. Zadzwoni na Zamek Bronnicy, sprawdzi czy Borowic nadal opakuje sw on w ukowce. Chcia te porozmawia z Igorem Wadikiem, ten jednak wrci do domu. Dragosani zadzwoni i tam, zapyta czy moe przyj. Igor zgodzi si natychmiast. Wadik mieszka niedaleko. Dragosani pojecha jednak samochodem. Nie mino dziesi minut, a ju siedzia w maym pokoju, kosztujc powitalny

kieliszek wdki. - I co, towarzyszu? - zapyta Wadik, kiedy ju przebrnli przez powitalne konwenanse. - Czym mog suy? patrzy ciekawie, prawie dociekliwie na ciemne okulary i pospne rysy gocia. Nekromanta skin gow, jakby co potwierdza. - Widz, wizyty. e oczekiwae mojej

- Tak. Mylaem, e moe przyjdziesz - odpowiedzia ostronie Wadik. Borys nie chcia przedua niepotrzebnie rozmowy. Postanowi, e

jeli Wadik nie odpowie waciwie na zadane pytania, zabije go. - Wic jestem - odrzek - a teraz powiedz: co bdzie? Wadik by maym brunetem, zwykle otwartym dla ludzi. Takie przynajmniej sprawia wraenie. Unis brwi, przybra wyraz zdziwienia. - Co bdzie? - powtrzy niewinnie. - Suchaj, bez wygupw - powiedzia gronie Dragosani. - Pewnie ju wiesz, dlaczego przyszedem. Za to ci pac, za zdolno przewidywania wydarze. Pytam raz jeszcze: co bdzie?

- Z Borowicem, tak? - Wadik cofn si. - Na pocztek, tak. Twarz Wadika staa si chodna i beznamitna. - Umrze - powiedzia bez emocji jutro, okoo poudnia. Atak serca, chyba, e... - Chyba, e co? Igor zadra. - Atak serca - powtrzy. Dragosani pokiwa gow, westchn

i odpry si. - Tak - powiedzia - tak bdzie. A co ze mn... i z tob? - Nie przewiduj przyszoci dla siebie - odrzek szczerze. - To kuszce, oczywicie, ale zbyt frustruje. Zna przyszo i nie mc nic zrobi. Boj si... co do ciebie... to troch osobliwe... Borysowi to okrelenie nie spodobao si. Odoy kieliszek i nachyli si. - Osobliwe? - zapyta. To byo dla niego bardzo wane.

Wadik wzi oba kieliszki i nala wdki. - Najpierw co wyjanijmy powiedzia. - Towarzyszu, nie jestem waszym rywalem. Nie mam ambicji zwizanych z Wydziaem E. adnych. Wiem, e Borowic uczyni mnie zastpc - tak jak i was - ale mnie to nie interesuje. Myl, e powinnicie to wiedzie. - To znaczy, e nie bdziesz mi wchodzi w drog. - Nikomu nie schodz z drogi! zaprzeczy Igor. - Nie chc po prostu. Andropow nie spocznie dopki nas nie wytpi, nawet jeli mu to zabierze reszt

ycia. Szczerze mwic, cholernie chciabym si std wydosta. Wiesz, e jestem architektem, Dragosani? Tak, jestem. Jestem dobry w zagldaniu w przyszo, ale wol zaglda do planw budynkw. - Dlaczego mi to mwisz? - Borys zaciekawi si. - To nie ma ze mn nic wsplnego. - Wanie, e ma! To ma wiele wsplnego z yciem. A ja chc y. Widzisz, Dragosani, wiem, e bdziesz zamieszany w mier Borowica. Ten atak serca... Skoro moesz z nim walczy i zwyciy, a tak si stanie, to jakie s moje szans? Nie jestem odwany, nie jestem te gupi. Wydzia

E naley do ciebie. Dragosani pochyli si bardziej do przodu, oczy byy plamkami czerwieni przebyskujcymi zza czarnych szkie okularw. - To twj obowizek mwi Borowicowi takie rzeczy - powiedzia twardo. - Szczeglnie takie rzeczy. Nie powiedziae mu jeszcze? A moe ju wie, e bd w to zamieszany? Wadik otrzsn si, wyprostowa. Przez chwil czu si jak zahipnotyzowany. Nekromanta mia spojrzenie wa. Moe wilka? Na pewno nieludzkie.

- Naprawd nie wiem dlaczego powiedziaem tobie to wszystko, moe nawet stary ciebie tu przysa? - Nie wiedziaby, gdyby tak byo? odpar Dragosani. - Twj talent nie przewidziaby takiej moliwoci? - Nie widz wszystkiego - broni si Wadik. Borys skin gow. - Zgadza si. Nie przysa mnie. A teraz powiedz szczerze: czy on wie, e jutro umrze? Jeli tak, to czy wie, e bd w to wmieszany? No, czekam. Wadik zagryz wargi.

- Nie wie - wymamrota. - Dlaczego mu nie powiedziae? - Z dwch powodw. Po pierwsze; to nic by nie zmienio, nawet gdyby wiedzia. Po drugie: nienawidz tego skurwysyna. Mam narzeczon, chc si oeni, chc tego od dziesiciu lat. Borowic mwi: Nie. Chce, bym mia otwarty umys, mwi, e za duo seksu mnie zmczy. Pieprzony sukinsyn! Wydziela mi moj wasn narzeczon. Dragosani rozpar si i zamia gono. Wadik dojrza jam jego ust, dugo zbw. Raz jeszcze poczu, e rozmawia z jakim dziwnym zwierzciem, a nie z czowiekiem.

- Tak, wyobraam to sobie nekromanta stara si opanowa miech. - To typowe dla niego. Myl, e spokojnie moesz przygotowywa zalubiny, kiedy tylko zechcesz. - Zatrzymasz mnie w Wydziale? - Igor mwi dalej gorzkim tonem. - Oczywicie - Dragosani podnis brwi. - Jeste zbyt cenny, eby zosta zwykym architektem, Igor. Masz duy talent. Wydzia? - to dopiero pocztek. W yciu liczy si co wicej. I ja do tego dojd, ty moesz i ze mn. Wadik odpowiedzia pustym spojrzeniem. Dragosani nagle poczu, e Igor co ukrywa.

- Miae powiedzie, co widzisz w mojej przyszoci - przypomnia. Skoczylimy z Borowicem, niele. Powiedziae, e jest co... osobliwego? - Tak, osobliwego - zgodzi si Igor. Ale mog si myli. I tak jutro si dowiesz zadra nerwowo, zobaczywszy poruszenie na twarzy gocia. - Co, co jutro? - nekromanta powoli powsta z krzesa. - Marnujesz mj czas, gadasz gupoty, wiedzc, e co si szykuje na jutro. Kiedy? Jutro? Gdzie? - Jutro wieczorem na Zamku Bronnicy - powiedzia Wadik. - Co wielkiego, nie wiem, co to bdzie.

Borys nerwowo przemierza pokj, szuka klucza. - KGB? Czy to moliwe, e tak szybko znajd ciao Borowica? Wtpi. Jeli jednak, to dlaczego mieliby podejrzewa Wydzia? Czy mnie? Przecie to bdzie tylko atak serca. Kademu moe si przytrafi. A moe ty, Igor - Wadik popiesznie zaprzeczy gow. - Z twoj podwjn lojalnoci? Czy to kto z Wydziau? Sabota? Jeli tak, to jaki sabota? - potrzsn gow w zoci. - Nie, nie. Nie rozumiem. Cholera dalej, Igor, wiesz jeszcze co wicej? Co waciwie widziae? - Nie rozumiesz? - krzykn Wadik. Czowieku, nie jestem nadludzki. Nie

zawsze jestem dokadny. - Dragosani wiedzia, e Wadik mwi prawd. Gos Igora zdradza irytacj, on te chcia zna odpowied. - Czasami widz przez mg, jak w przypadku Ustinowa. Wiedziaem, e bdzie granda i ostrzegem Borowica, ale nie mogem za choler odpowiedzie, kto bdzie w to zamieszany. To samo tym razem. Jutro bdzie nieza awantura, a ty bdziesz w samym jej centrum. Przyjdzie z zewntrz, to bdzie... wielka awantura! Tylko tego jestem pewien. - Nie tylko - odezwa si zowieszczo Dragosani. - Nadal nie wiem, co znaczy

sowo osobliwy. Dlaczego tego unikasz? Jakie niebezpieczestwo? - Tak - odpar Wadik. - Wielkie niebezpieczestwo. Nie tylko dla ciebie, dla kadego na zamku. - Co jest, czowieku? - Borys waln pici w st. - Mwisz, jakbymy wszyscy mieli zgin. Twarz Igora poblada. Odwrci si od Dragosaniego, ale ten pochyli si, uj w palce policzki jasnowidza i przycign si twarz z drcymi, zaokrglonymi ustami. Spojrza w przestraszone oczy Igora. - Jeste pewien, e powiedziae

wszystko? - cedzi wolno i uwanie sowa. - Moe przynajmniej wyjanisz, co znaczy sowo osobliwy? A moe przypadkiem przewidziae na jutro moj mier? Wadik uwolni twarz z ucisku, opad na krzeso. Biae znaki od palcw nekromanty znikny, teraz zaczerwieni si mocno. Dragosani bez wtpienia by w stanie zabi. - Posuchaj - powiedzia. - Wyjani najlepiej jak potrafi. Zrobisz z tym... co zechcesz. Kiedy patrz na czowieka, gdy zagldam w jego przyszo, zwykle dostrzegam prost, niebiesk lini, tak jak kresk na papierze, z gry do dou. Moesz to nazwa lini ycia, jeli

chcesz. Po dugoci tej linii mog okreli dugo ludzkiego ycia. Ze skrtw i odchyle okrelam przysze zdarzenia i ich konsekwencje. Linia Borowica koczy si jutro. Na kocu jest zaamanie, ktre wskazuje na fizyczne niedomaganie, atak serca. Skd wiem, e bdziesz zamieszany? Po prostu, twoja linia przecina jego lini. Dalej ju biegnie sama. - Jak daleko? Co z jutrzejsz noc, Igor? Moja linia si koczy? Wadik zadra. - Twoja linia jest zupenie odmienna odpowiedzia w kocu. - Prawie nie wiem jak j rozumie. P roku temu

Borowic zada, bym przygotowa przewidywania dla ciebie, tylko dla jego oczu. Prbowaem, ale to byo niemoliwe. W twojej linii byo tyle anomalii, e nie mogem nic stwierdzi na pewno. Skrty, zaamania, jakich dotd nigdy nie widziaem. Z biegiem miesicy jedna linia rozdzielia si na dwie rwnolege. Nowa nie bya niebieska, ale czerwona. Tego te nigdy nie widziaem. Stara linia powoli zacza czerwienie. Jeste niczym... bliniaki, Dragosani, nie wiem jak to wyrazi. A jutro... - Tak? - Jutro jedna z twoich linii koczy si. Poowa mnie zginie - pomyla

Dragosani. - Ktra linia? - zapyta gono czerwona czy niebieska? - Czerwona - powiedzia Wadik. - Wampir umrze? - zamia si w duchu, ale opanowa wybuch wewntrz. - A co z drug lini? Igor pokrci przeczco gow, zdradzajc brak wytumaczenia. - To jest najbardziej osobliwe. Nie jestem w stanie tego wytumaczy. Druga linia wraca do normalnego zabarwienia, zakrca tworzy koo i czy si z drug w miejscu, gdzie powstao

rozszczepienie. Borys usiad i ponownie pochwyci kieliszek. To, co przekaza Wadik nie byo zadowalajce, ale lepsze ni nic. - Byem surowy, Igor - powiedzia przepraszam, widz teraz, e starae si z caych si. Dzikuj. Powiedziae, e na zamku bdzie straszna awantura, to znaczy, e przewidywae przyszo i dla innych, prawda? Chc wiedzie, co to bdzie. Wadik zagryz warg. - Nie spodoba wam si odpowied, towarzyszu - ostrzeg.

- Powiedz mimo wszystko. - To bdzie total... sia, moc, spadnie na Zamek Bronnicy, przyniesie zniszczenie. Keogh! To moe by tylko Keogh! Nie ma innego zagroenia... Dragosani powsta, chwyci paszcz i skierowa si do drzwi. - Musz ju i, Igor - powiedzia. Jeszcze raz dzikuj. Wierz mi, nie zapomn, co dla mnie zrobie. Jeli dojrzysz co jeszcze, bd ci wdziczny. - Oczywicie - odrzek Wadik, oddychajc z ulg. Odprowadzi gocia

do drzwi. - Towarzyszu, co si stao z Maksem Batu? - To byo niebezpieczne pytanie, ale musia je zada. Dragosani zatrzyma si za progiem, rzuci w ty szybkie spojrzenie. - Z Maksem? I o nim wiesz? To by wypadek. - Ach, wypadek - przytakn Wadik. Oczywicie. Igor zosta sam, dokoczy wdk, usiad w mroku, pogry si w mylach. Gdzie na miecie zegar wybija pnoc. Zdecydowa si zama sw zasad.

Rzuci spojrzeniem w przyszo, przeledzi swoj lini ycia a do jej nieuchronnego koca, ktry mia przyj za trzy dni - gwatownie i ostatecznie. Wadik automatycznie zacz pakowa swoje rzeczy, przygotowa si do ucieczki. Wiedzia, e gdy Borowic odejdzie, Dragosani przejmie Wydzia E - to, co z niego zostanie. Grigorij Borowic by pody, ale by czowiekiem. A Dragosani...? Wadik wiedzia, e nigdy nie bdzie mg dla niego pracowa. Moe Borys umrze jutro wieczorem, a jeli nie? Jego linia bya tak obca, tak zadziwiajca. Wadik widzia dla siebie tylko jedn drog: musi sprbowa, przynajmniej

sprbowa unikn tego, czego nie da si unikn.

*** Tysic mil dalej, mroczna wiea stranicza strzega muru w Berlinie Wschodnim. Karabin maszynowy Kaasznikowa czeka na Igora Wadika. Jasnowidz nie wiedzia, e jego przyszo i przyszo karabinu zaczy si do siebie zblia. Spotkaj si dokadnie o dziesitej trzydzieci dwie, za trzy dni.

*** Dragosani wrci prosto do swojego mieszkania. Zadzwoni na zamek i poczy si z oficerem dyurnym. Poda nazwisko: Harry Keogh wraz z opisem, do natychmiastowego przekazania na wszystkie przejcia graniczne ZSRR. Poinformowano, e Harry Keogh to szpieg z Zachodu, ktry powinien zosta bezwarunkowo aresztowany, a jeli to si okae za trudne - zastrzelony. KGB te miaa si dowiedzie, Dragosani nie zwaa na to. Gdyby zapali Keogha ywcem, nie bd wiedzieli, co z nim pocz, wic w kocu przeka go jemu. A jeli zabij... tym lepiej.

Dragosani po trosze wierzy w przepowiednie Wadika, ale nie cakowicie. Igor upiera si, e przeszoci nie mona zmieni, Borys myla inaczej. Tylko jeden z nich mia racj, obaj musz poczeka do jutra. W kadym bd razie, obiecany kopot na zamku moe nie mie nic wsplnego z Harrym Keoghem. Po wykonaniu telefonu Dragosani wypi jeszcze jeden kieliszek. To nie by jego nawyk. W kocu pad do ka i spa do pnego rana... Za dwadziecia dwunasta rano, nastpnego dnia zaparkowa swoj wog w zagajniku, poza gwn drog, p mili od najbliszej daczy. Postawi

konierz paszcza i przemierzy pieszo reszt drogi do osady ukowka. Przed poudniem zszed z drogi i pody przez lasek po gbokim niegu. Doszed do willi Borowica. Umiechn si ponuro i szybko podbieg brukowan ciek do drzwi. Zapuka delikatnie w dbowe drewno. Czeka, wdycha zapach drewna unoszcy si w cierpkim zimnym powietrzu. Topniejce sople zwisajce z dachu wskazyway, e temperatura ronie. Wkrtce nieg stopnieje, a wraz z nim znikn lady butw Dragosaniego - nie bdzie mia z tym miejscem nic wsplnego. Usysza kroki wewntrz, drzwi uchyliy si skrzypic. Blady, ze

zmierzwionymi wosami i zaczerwienionymi oczyma, genera wyjrza, mruc powieki w szarym wietle dnia. - Dragosani? Powiedziaem, przeszkadza. - zdziwi si. eby mi nie

- Towarzyszu generale - uci nekromanta - gdyby nie bya to sprawa najpilniejszej wagi... Borowic wyszed, uchyli szerzej drzwi. - Wejd, wejd - wymamrota bez zwykego dla siebie wigoru. By tu sam przez tydzie, zgubi swoj krzepko,

jego smutek by prawdziwy. Zestarza si, wyglda na zmczonego. To wszystko pasowao do planu nekromanty. Wszed, pozwoli poprowadzi przez krtki korytarz. Doszli do maego, pokrytego sosnow boazeri pokoju. Natasza leaa zakryta caunem. Borowic pogaska jej zimn twarz, odszed od ciaa z opuszczon gow. Nie mg ukry zy, ktra bysna w kciku oka. Zaprowadzi Borysa do bardziej przytulnego pokoju, stanowicego jednoczenie salon i jadalni. Wskaza na miejsce pod oknem. Rozpostarte okiennice szeroko wpuszczay zimowe

wiato. Dragosani zaakceptowa miejsce skinieniem gowy, Borowic ciko opad na kanap. - Wol posta - powiedzia nekromanta. - Nie zajm duo czasu. - Przelotna wizyta? - chrzkn genera bez zainteresowania. - Moge poczeka, Borys. Jutro zabieraj Natasz, wracam do Moskwy, potem za Zamek Bronnicy. C tak pilnego sprowadza ci do mnie? Powiedziae, e wyprawa do Anglii udaa si cakowicie. - W istocie - potwierdzi - ale po drodze wynikn problem.

- No? - Towarzyszu generale - powiedzia Dragosani. - Grigorij nie zadawaj na razie pyta, powiedz mi co. Pamitasz nasz rozmow o przyszoci Wydziau E? Powiedziae, e pewnego dnia podejmiesz decyzj, kto przejmie wadz, gdy ty... odejdziesz. Powiedziae te, e zdecydujesz midzy mn a Igorem. Borowic cign brwi, spojrza na nekromant z niedowierzaniem. - Wic po to tu jeste! - burkn. - To jest ta pilna sprawa? Mylisz, e chc odej. A moe mylisz, e ju pora, bym si odsun? Natasza umara, wic

moe pomyl o emeryturze, co? Wyprostowa si, oczy bysny ogniem, ktry Borys nieraz ju widzia. Tym razem nie ba si tego spojrzenia. - Powiedziaem, by nie zadawa pyta - przypomnia Dragosani ponurym, dudnicym gosem. - To ja szukam odpowiedzi, Grigorij. Teraz powiedz: kogo wybrae na swoje miejsce? Czy ju zdecydowae? Jeli tak, to czy zapisae, uwiecznie to postanowienie? Borowic by zdziwiony i oburzony. - Jak miesz? - podnis gos, oczy wyszy mu z orbit. - Jak miesz? Zapominasz si. Zapomniae, kim

jestem i gdzie jeste. Zapomniae albo umylnie wykorzystujesz fakt, e ostatnio przytrafio mi si nieszczcie. Niech ci... Dragosani. Ale odpowiem na twoje pytania. Nie zapisaem nic na papierze - nie ma potrzeby. Jeszcze dugo bd szefem Wydziau E, zapewniani ci. Co wicej, nawet gdybym ju napisa, wybra nastpc, to od tej chwili moesz sobie wybi z gowy, e kiedykolwiek obejmiesz to stanowisko. - Wsta, poniosa nim zo. - Teraz zabieraj std swoj pieprzon dup, wyno si zanim... Borys zdj ciemne okulary. Genera spojrza, by oszoomiony wielk zmian, jaka zasza na twarzy

nekromanty. Prawie nie przypomina ju dawnego Dragosaniego. Te oczy, te nieprawdopodobne purpurowe oczy! - Zwalniasz mnie? - Borowic prbowa odsun si od Dragosaniego, ale tapczan blokowa drog odwrotu. Ty? Zwalniasz mnie? Nekromanta rozwar szczki, pokaza ky ostre jak sztylety. - Mamy dla prezent, generale. - My? - Ja i Maks Batu - odrzek Borys. Borowic spojrza na piekieln twarz ciebie poegnalny

nekromanty. Zatoczy si do tyu, rozpostar ramiona, uderzy o cian i odbi si. Pki i obrazy posypay si z hukiem. Borowic pad, uderzy o kanap. Zapa si za serce, prbowa opanowa drenie koczyn, usiowa wsta, apa powietrze do wytonych z wysiku puc. Serce walio mocno. Nie wiedzia jak, ale czu, e Dragosani zaatwi go. Ostatnia nadzieja koataa w jego mylach. - Dragosani! - wycign drce, cikie rce ku nekromancie. - Drago... Borys posa psychiczny pocisk. I jeszcze jeden. Borowic zdoa usi i

dokoczy ostatnie sowo, zanim dobio go kolejne ze spojrzenie. - ...sani. Byy szef Wydziau E siedzia prosto, martwy jak skaa, niewtpliwie - atak serca. - Klasycznie! - pochwali sam siebie Dragosani. Rozejrza si po pokoju. Drzwi naronej szafki byy uchylone, wewntrz dojrza star, rozklekotan maszyn do pisania i kartki papieru. Zanis maszyn na st, woy wiey arkusz i pracowicie wystuka:

Nie czuj si dobrze. To serce. mier Nataszy rozstroia mnie. Myl, e idzie koniec. Dotychczas nie wyznaczyem nastpcy - czyni to teraz. Jedynym czowiekiem godnym zaufania jest tow. Borys Dragosani, szczerze oddany ZSRR i Pierwszemu Sekretarzowi. Jeli przyjdzie na mnie koniec, chc, eby moje ciao znalazo si pod opiek tow. Dragosaniego. On zna moje yczenia w tym wzgldzie...

Dragosani umiechn si do zapisanej kartki papieru. Przeczyta tre jeszcze raz, zoy i opatrzy inicjaami:

G.B., starajc si naladowa charakter pisma Borowica. Wytar chusteczk klawisze i zanis maszyn na kanap. Usiad obok trupa, chwyci za jeszcze ciepe rce i przyoy palce do klawiszy. Borowic patrzy nieruchomymi oczyma. - Zrobione, Grigorij - szepn nekromanta i zanis maszyn na st. Id, ale to jeszcze nie kocowe do widzenia. Gdy ciebie odnajd, spotkamy si jeszcze na zamku. Na ile cenisz swoje najskrytsze myli, generale? Dochodzia pierwsza, kiedy Dragosani wyszed z willi i skierowa si do samochodu.

*** Sobota. W zamku Bronnicy byo mniej ludzi ni zwykle. Strae sprawdziy Dragosaniego przy zewntrznych murach, przekazano dalej wiadomo o jego przybyciu. W centralnym budynku ju czeka oficer dyurny. Nosi specjalny mundur, szary kombinezon z pojedynczym, tym paskiem na piersi. Podszed do parkujcej na wyznaczonym miejscu wogi, zasalutowa. - Dobre wieci, towarzyszu owiadczy, idc z Dragosanim przez korytarz i otwierajc kolejne drzwi. Mamy lad tego brytyjskiego agenta.

Wiadomo czeka na was na grze. Borys uj rami oficera jak w ucisk imada. Oficer ostronie zwolni, patrzy z ciekawoci na przybyego. - Co nie w porzdku, towarzyszu? - Nie, jeli zapiemy Keogha mrukn. - Wszystko w porzdku. To nie z tob rozmawiaem zeszej nocy? - Nie, towarzyszu - jestem dopiero od rana. Przeczytaem dziennik, to wszystko. Gdy przysza wiadomo o tym Keoghu... Dragosani przyjrza si bliej rozmwcy. Chudy, z opuszczonymi

ramionami - typowa miernota. Przede wszystkim pracownik operacyjny, zapewni zdolny, ale zbyt pompatyczny, zbyt zarozumiay i zadowolony z siebie jak na jego gust. - Chod ze mn - powiedzia chodno - opowiesz mi o Keoghu po drodze. Nekromanta z atwoci bieg przez korytarze zamku. Wspina si po schodach do prywatnego sektora Borowica. Oficer z trudem nada. - Zwolnijcie, towarzyszu, bo mi nie starcza powietrza, eby cokolwiek powiedzie - wysapa. Dragosani bieg dalej.

- O Keoghu? - rzuci przez rami. Gdzie on jest? Kto go zapa? Przyl go tutaj? - Nikt go nie zapa, towarzyszu dysza oficer. - Wiemy tylko, gdzie jest, to wszystko. Znajduje si w NRD, w Lipsku. Przeszed przez Checkpoint Charlie jako turysta. Nie ukrywa swej tosamoci - bardzo dziwne. Jest w Lipsku od czterech czy trzech dni. Wikszo czasu spdza na cmentarzu. Pewnie czeka na kontakt. - Och? - Dragosani zatrzyma si na chwil, rzuci wzrokiem na oficera i wyszczerzy zby w umiechu. Mwicie pewnie.

- Powiem wam, towarzyszu, nic nie jest pewne z tym draniem! - Teraz szybko do mojego biura, wydam rozkazy - krzykn Borys Wpadli Borowica do przedpokoju gabinetu

- Waszego biura? - rozdziawi usta oficer. Za biurkiem siedzia sekretarz Borowica, mody mczyzna w grubych okularach, przedwczenie ysiejcy. By zaskoczony. Dragosani wyrzuci kciuk w kierunku otwartych drzwi. - Wyno si. Poczekaj na zewntrz.

Wezw ci w razie potrzeby. - Co? - zaskoczony mczyzna powsta z miejsca. - Towarzyszu Dragosani, protestuj, ja... Borys sign rk przez biurko, chwyci sekretarza za lewy policzek, przecign go po blacie, rozsypujc pira i owki. Mczyzna wyda cichy, skrzekliwy wrzask blu. Dragosani obrci nim w kierunku drzwi, wycelowa kopniaka i uwolni. - Poskar si generaowi, jeli go zobaczysz - rzuci - a teraz wykonuj moje rozkazy, bo zastrzel! Nekromanta przeszed przez stare

biuro Borowica, oficer dyurny poda za nim. Dragosani opad w fotelu za biurkiem, spojrza na oficera. - Dobrze, kto ledzi Keogha? Oficer dyurny, zbyt przestraszony, jka si zanim co wykrztusi. - Ja... ja... my... GREPO - uspokoi si w kocu. - Grenzpolizei, niemiecka policja graniczna. - Tak, tak - wiem, co to GREPO hukn Borys. Pokiwa gow. - Dobrze. Ci s nieli, tak mi mwiono. A teraz moje rozkazy w imieniu Borowica: uj Keogha, jeli moliwe - ywego. To wanie rozkazaem wczoraj, nie lubi

si powtarza. - Nie maj podstaw do zatrzymania, towarzyszu - wyjani oficer dyurny. Nie jest poszukiwany, dotychczas nie zama prawa. - Podstaw zatrzymania jest... morderstwo - powiedzia Dragosani Keogh zabi naszego agenta w Anglii. Musi zosta ujty. Jeli to okae si niemoliwe - zabi! To take rozkazaem ostatniej nocy. Oficer dyurny poczu si osobicie oskarony, zacz si usprawiedliwia. - Ale ci Niemcy, towarzyszu - cign - wierz jeszcze, e sami si rzdz,

rozumiecie? - Nie - odpar Borys - nie rozumiem. Skorzystaj z telefonu obok, pocz mnie z kwater gwn Grenzpolizei w Berlinie. Pomwi z nimi. Oficer sta z otwartymi ustami. - Ruszaj - rzuci - i zawoaj tu tego dupka. Wszed sekretarz Borowica. - Siadaj i suchaj. Dopki towarzysz genera nie wrci, ja tu rzdz. Co wiesz o zamku? - Prawie wszystko, towarzyszu. -

Mczyzna by cigle blady i przestraszony, trzyma si za policzek. Towarzysz genera powierzy mi wiele spraw... - Ludzie? Nie Dragosani. rozumiem, towarzyszu

- Omi to - hukn - adnych towarzyszy. To strata czasu. Mw po prostu: Dragosani. - Tak, Dragosani. - Ludzie? - powtrzy nekromanta. Ilu mamy ludzi? Tutaj! Teraz!

- Tu, na Zamku? Teraz? Bazowy personel esperw, moe dwunastu ludzi ochrony. - Moliwo mobilizacji? - Istnieje. - Dobrze, chc mie trzydziestu ludzi. Do pitej, najpniej. Chc tutaj naszych najlepszych telepatw i jasnowidzw, cznie z Igorem Wadikiem. Czy to moliwe zebra tych ludzi do pitej? - W ponad trzy godziny? Tak, Dragosani, z pewnoci - sekretarz potwierdzi byskawicznie. - Ruszaj!

Borys zosta sam, usiad na krzele, pooy nogi na biurku. Myla, co robi: Jeli Niemcy zapi Keogha, szczeglnie, jeli go zabij, to naley odrzuci moliwo jego udziau w wieczornym zamieszaniu. Czy jednak na pewno? Ale przecie trudno poj, jak Keogh moe si tutaj znale. Z Lipska na Zamek Bronnicy w kilka godzin? Moe lepiej skoncentrowa si nad inn ewentualnoci? Ale jak? Sabota? Czy zimna wojna ESP przybraa gorcy charakter? Moe zabjstwo Keenana Gormleya przepalio dotychczasowy bezpiecznik? Co moe si zdarzy na zamku? To miejsce to istna twierdza nawet pidziesiciu Keoghw nie daoby sobie rady z zewntrznym

murem! Dragosani by zy na siebie - napicie roso, zmusi si, eby ju nie myle o Harrym. Nie - zagroenie musi przyj z innej strony. Zacz zastanawia si nad systemem obronnym twierdzy. Dotd nigdy nie mg zrozumie, dlaczego umacniano zamek. Stary genera Borowic by onierzem, zanim otworzy Wydzia E, by ekspertem strategii, bez wtpienia mia swoje powody, zwracajc szczegln uwag na bezpieczestwo. Ale tutaj, pod Moskw - czego si obawia? Rebelii? Kopotw z KGB? A moe bya to pozostao, sabo z onierskich czasw?

Zamek nie by jedynym umocnionym miejscem w ZSRR. Orodki kosmiczne, stacje bada atomowych, laboratoria broni biologicznej i chemicznej - to byy gwne chronione obiekty, strzeone jak renica oka. Dragosani zawy - tak bardzo chcia mie teraz Borowica na dole, w sali pokazowej, rozcignitego na stalowym stole, z wywieszonymi jelitami, z wszystkimi tajemnicami na wierzchu. - Towarzyszu Dragosani - gos oficera dyurnego, dobiegajcy z ssiedniego pokoju rozwia myli nekromanty. - Na linii centrala GREPO, w Berlinie - cz.

- Dobrze - odkrzykn - ja porozmawiam, a dla ciebie zadanie: przeszuka dokadnie zamek, szczeglnie piwnice. O ile wiem, s pomieszczenia, do ktrych nikt nie zaglda. Przewrci wszystko do gry nogami. Szukajcie bomb, urzdze zapalajcych, wszystkiego, co moe wyglda podejrzanie. Chc jak najwicej ludzi, szczeglnie ekspertw. Zrozumiane? - Tak jest, towarzyszu! - A teraz pocz mnie z tymi pieprzonymi Niemiaszkami.

*** Trzecia pitnacie. Na cmentarzu miejskim w Lipsku panowao arktyczne wrcz zimno. Harry Keogh opatulony paszczem, trzyma pusty kubek po kawie. Siedzia zzibnity u stp grobu A. F. Mbiusa, by zdesperowany. Stara si poj umysem espera, swoim metafizycznym talentem zakrzywione wasnoci czasoprzestrzeni, czterowymiarowej topologii. Nie dao rady, cho intuicja mwia, e to moliwe, mona podrowa w czasie po wstdze Mbiusa. Ale przeszkod bya mechanika - nieosigalny szczyt gry. Jego intuicyjne czy instynktowne rozumienie matematyki i nie-

euklidesowej geometrii nie wystarczao. Czu jakby przedstawiono mu rwnanie: E = mc2 i poproszono o udowodnienie przez eksplozj jdrow, tylko przy uyciu goych rk. Jak zmieni bezcielesne liczby, czyst matematyk w fizyczne fakty? Nie wystarczy wiedzie, e dom jest zbudowany z dziesiciu tysicy cegie. Nie buduje si liczb potrzeba cegie! Mbiusa posya swj bezcielesny umys do najdalszych gwiazd, ale Harry by fizycznym, trjwymiarowym czowiekiem, istot z krwi i koci. Zamy, e si udao, e odkry, jak teleportowa si z hipotetycznego punktu A do punktu B bez przemierzania fizycznej odlegoci. I co z tego? Gdzie si teleportuje? To byo

rwnie niebezpieczne, jak udowadnianie prawa grawitacji przez skok z nadbrzenej skay. Umys Harryego roztrzsa ten problem od kilku dni. O niczym innym nie myla. Jad, pi, spa - zaspokaja tylko podstawowe potrzeby, nic poza tym. Problem pozostawa nierozwizany. Czasoprzestrze nie chciaa si wygi dla niego, rwnania wyglday jak niezbadane zakrtasy. Pragn wedrze si fizycznie w matafizyczny wiat. - Potrzebujesz bodca, Harry powiedzia Mbius, wamujc si do myli Keogha pewnie ju pidziesity raz tego dnia. - Myl, e tylko to ci

pozostao. Potrzeba jest matk wynalazkw, prawda? Ju wiesz, co chcesz zrobi, myl nawet, e masz nosa i intuicyjn zdolno, cho jeszcze nie doszede do rozwizania. Nie masz tylko powodu. Tego wanie ci trzeba dobrego bodca, ukucia, ktre pozwoli tobie zrobi ostateczny krok. Harry potakiwa ze zrozumieniem. - Pewnie masz racj - doda. - Wiem, e to zrobi, po prostu... jeszcze nie prbowaem. To tak jak z rzucaniem palenia. Moesz, ale nie potrafisz. Rzucisz, kiedy bdzie za pno, gdy bdziesz umiera na raka. Ale ja nie chc czeka tak dugo! Mamy ju

wszystko: matematyk, teori, wiadomo, intuicj, jak ty to okrelasz. Brakuje tylko powodu. Powiem ci, co czuj. Siedz w dobrze owietlonym pokoju. S drzwi i okno. Wygldam na zewntrz. Ciemno - tak jak zawsze. To nie noc, to wiecznie trwajca ciemno. Przestrze midzy przestrzeniami. Wiem, e s inne pokoje. Problem w tym, e nie wiem dokadnie gdzie. Jeli wyjd, otoczy mnie ciemno, stan si jej czci. Mog ju nie wrci do pokoju. To nie znaczy, e nie mog wyj, po prostu nie chc myle jak tam jest. Czuj, e wyjcie bdzie rozszerzeniem poznania, moich zdolnoci, ale nie do koca.

Jestem jak piskl w skorupie - nie wydostan si dopki nie bd musia. - Z kim rozmawiasz, Harry? - zapyta gos. To nie by gos Mbiusa. Beznamitny, chodny, obcy ton. - Co? - Harry spojrza w gr zdziwiony. Byo ich dwch. Od razu pozna, kim s. Nawet nic nie wiedzc o szpiegostwie, rozpoznaby tych dwch na pierwszy rzut oka. Zmrozili go bardziej ni wiatr, ktry na dobre rozszala si na pustym cmentarzu, miota limi, skrawkami papieru po ciekach midzy grobami.

Jeden by wysoki, drugi niski. Obaj w ciemnoszarych paszczach, w opuszczonych na oczy kapeluszach, w czarnych okularach. Wygldali jak bliniacy. Z pewnoci mieli podobne charaktery, podobne ambicje. Z miejsca mona byo pozna, e s policjantami, agentami tajnej suby. - Co? - powtrzy, wstajc sztywno. Rozmawiam ze sob. Przepraszam, ale tak ju jest. Taki nawyk. - Mwienie do siebie? - powiedzia wysoki i zaprzeczy ruchem gowy. - Nie sdz. - Mia szorstki akcent, wskie usta i zowieszczy umiech. - Sdz, e rozmawiae z kim innym, prawdopodobnie z innym szpiegiem,

Keogh. Harry cofn si dwa kroki. - Naprawd nie rozu... - zacz. - Gdzie jest nadajnik, Herr Keogh? zapyta niski. Podszed i kopn w ziemi, gdzie przed chwil jeszcze siedzia Harry. - Tutaj? Zakopany w ziemi? Przesiadujesz tu codziennie godzinami i gadasz do siebie? Uwaasz nas za gupcw? - Posuchajcie - tumaczy si Harry, wycofujc si - to pomyka. Ja szpiegiem? To nieporozumienie, jestem turyst.

- Tak? - powiedzia wysoki. Turyst? W rodku zimy? Jaki turysta siedzi na cmentarzu dzie w dzie i rozmawia ze sob. Sta ci na wicej, Herr Keogh. A nas na jeszcze wicej, wedug naszych danych jeste agentem brytyjskiego wywiadu, a take morderc. Pjdziesz z nami. - Nie id z nimi, Harry! - to gos Keenana Gormleya przyszed z nikd nieproszony do umysy modzieca Uciekaj, czowieku! Uciekaj! - Ale jak? - szepn. - O, Harry, mj synu! - krzykna matka. - Prosz uwaaj!

Niszy wycign kajdanki. - Ostrzegam pana, Herr Keogh, przed prb oporu. Jestemy z kontrwywiadu, z Grenzpolizei i... - Uderz, go Harry! - ponagli Graham Sierant Lane. - Wiesz, jak poradzi sobie z tymi facetami, zaatwiasz ich, zanim oni zaatwi ciebie. Uwaaj, s uzbrojeni! Niszy podszed o trzy kroki, trzymajc przed sob wycignite kajdanki. Harry przybra obronn pozycj. Wysoki rwnie podszed. - Co to ma znaczy? - rykn. Stawiasz opr. Wiedz, Keogh, e mamy

rozkaz wzi ciebie ywego, bd martwego! Ju chcia zapi kajdanki na nadgarstkach Harryego, gdy ten w ostatniej chwili odrzuci je, wykona pobrt i uderzy Niemca pit wyprostowanej nogi. Cios trafi w klatk piersiow, zama ebra. Szpicel krzykn z blu i pad na ziemi. - Nie wygrasz, Harry! - naciska Gormley. - Nie tak! - On ma racj - doda James Gordon Hannant. - To twoja ostatnia szansa, Harry. Musisz z niej skorzysta. Nawet jeli zatrzymasz tych dwch, i tak przyjd inni. Nie tdy droga. Musisz

uy swojego talentu. Jest wikszy ni podejrzewasz. Nie nauczyem ci wiele matematyki, pokazaem tylko jak wykorzysta to, co w tobie siedzi. Twj potencja jest niezmierzony. Czowieku, znasz wzory o jakich mi si nawet nie nio. Sam mi to powiedziae, synu, pamitasz? Zawie rwnania natychmiast pojawiy si na ekranie umysu. Metafizyczna ja signa fizycznego wiata, dna nagi go do swoich potrzeb. Sysza w oddali jk szau blu powalonego szpicla, ktem oka dojrza, jak wyszy siga do paszcza po rewolwer z krtk luf. Otwarte, ponad obrazem rzeczywistoci, drzwi do

czasoprzestrzeni Mbiusa byy ju w jego zasigu, ich ciemne progi zapraszay do rodka. - Jest! - krzykn ktrekolwiek z nich! Mbius -

- Nie wiem dokd prowadz! wykrzykn Harry. - Powodzenia! - powiedzieli Lane, Gormley i Hannant jednoczenie. Rewolwer wyszego szpicla wyplu ogie i ow. Harry obrci si, poczu na szyi gorcy podmuch, kula przebia konierz paszcza. Zakrci si, skoczy i kopn wysokiego. Uderzeniem zmiady twarz Niemca. Szpicel pad,

bro poleciaa na bok. Przeklina, plu krwi i zbami. Podpez do rewolweru, chwyci w obie rce, wsta, kiwajc si na nogach. Harry ktem oka wytropi drzwi na wstdze Mbiusa. Blisko, wystarczyo sign rk. Wysoki mamrota niezrozumiale, wycelowa bro. Harry odkopn rewolwer, chwyci Niemca za rami, wytrci z rwnowagi i rzuci... przez otwarte drzwi. Szpicel... znikn. Znikd dobiego echo sabego wrzasku. Krzyk potpionego, jk zagubionej duszy, zatraconej na zawsze w nieskoczonej ciemnoci. Keogh sucha i zadra, ale tylko na chwil. Jk zanika, usysza komendy,

chrzst biegncych po wirze butw. To nadcigali nastpni Niemcy, przeskakiwali groby, otaczali go. Keogh ju wiedzia, e to ostatnia chwila, by skorzysta z drzwi. Zraniony mczyzna trzyma rewolwer w drcych doniach. Mia wystraszone oczy ... nie by pewien, czy warto nacisn spust i strzeli. Harry nie da mu czasu na zastanowienie. Znw odkopn bro, zatrzyma si jeszcze na uamek sekundy, na ekranie jani przewijay si fantastyczne wzory. Niemcy byli coraz bliej. Pierwszy pocisk wyrwa kawaek marmuru z nagrobka.

Nad grobem Mbiusa pojawiy si drzwi. Teraz - pomyla Harry i rzuci si w bezdenn otcha. Miotajcy si na zimnej ziemi, niemiecki szpicel patrzy, jak Keogh znika w kamieniu. Podbiegli inni, dyszeli ciko, zatrzymali si... Trzymali bro gotow do otwarcia ognia. Rozgldali si podejrzliwie dookoa. Jeden z nich wskaza drcym palcem na nagrobek Mbiusa. Zaszokowany do granic, nie by w stanie nic powiedzie. Wia przejmujcy wiatr...

*** Czwarta czterdzieci pi. Dragosani ju wiedzia: Keogh y, nie zosta pojmany, zdoa uciec. Raporty byy do zawie, niejasne, trudno byo cokolwiek zrozumie. Zgin jeden niemiecki agent, drugi powanie raniony. Niemcy robili duo szumu wok sprawy, dali wyjanie, chcieli wiedzie z kim walczyli. Czas nagli, nie byo wtpliwoci, e to Harry Keogh zjawi si dzi wieczorem. Pozostawao pytanie, w jaki sposb to zrobi. Dragosani by pewien tylko jednej rzeczy, e tu przybdzie. On sam przeciwko armii Zamku Bronnicy. Zadanie niemoliwe - ale nekromanta

wiedzia, e istniej rzeczy uznane za niewykonalne. System obrony twierdzy dziaa sprawnie. Dragosani zebra wszystkich swoich ludzi i dodatkowo sze osb. Wzmocni stanowiska karabinw maszynowych na zewntrznych murach, podobnie baterie w przybudwkach i na samym zamku. Esperzy pracowali na dole w laboratoriach, w otoczeniu aparatury najbardziej odpowiadajcej ich zdolnociom i talentom. Dragosani zamieni biura Borowica w sztab operacyjny. Zamek dokadnie przeszukano. Oderwano podogi, wiekowe stropy,

odsonito fundamenty prawie do goej ziemi. Trzy tuziny ludzi mog narobi wiele szkd, szczeglnie, jeli oznajmi si, e od tego moe zalee ich ycie. Fakt, e cae to zamieszanie powstao z powodu jednego czowieka, doprowadza Dragosaniego do szau. To wszystko znaczyo, e Keogh posiada niesychan niszczycielsk si. C to mogo by? Borys wiedzia, e Keogh by nekroskopem, widzia, jak oywi zmarego w rzece i skorzysta z jego pomocy. Ale to bya jego matka! To byo w Szkocji, tysice mil std. Zastanawia si, kto mg tutaj stoczy bitw w imieniu Harryego Keogha? Dragosani by przeraony. W kadej

chwili mg opuci to miejsce (awantura zostaa przewidziana tylko na Zamek Bronnicy), ale jednak nie byo to w jego interesie. Byby tchrzem, a przepowiednie Wadika o mierci Wampira mogyby si nie speni. Borys pragn szczerze pozby si wsptowarzysza swego ciaa. To bya jego ambicja, sam umys podwiadomie dy do tego celu. Ludzie wysani do mieszkania Wadika znaleli list do narzeczonej wyjaniajcy nieobecno. Wadik mia wkrtce zadzwoni do niej z Zachodu. Dragosani z ponur satysfakcj przekaza opis zdrajcy do wszystkich punktw granicznych. Nie da mu adnej

szansy, rozkaz brzmia: Zastrzeli na miejscu w imieniu bezpieczestwa ZSRR Wadik... czy tutaj poyby duej? zastanawia si Dragosani. Czy przestraszy si mnie, czy ucieka przed czym zupenie innym... Co nadcigao... przyszoci. z najbliszej

Rozdzia pitnasty

Stao si tak, jak Harry przewidywa, za drzwiami Mbiusa odkry pierwotn ciemno, ciemno, ktra istniaa przed pocztkiem wszechwiata. Nieobecno wiata, ale i nieobecno wszechrzeczy. By jak w czarnej dziurze, tyle, e czarna dziura posiada ogromn grawitacj - to miejsce nie miao jej wcale. W pewnym sensie bya to metafizyczna paszczyzna

istnienia, ale nic tutaj nie istniao. Byo to miejsce, w ktrym Bg nie wypowiedzia jeszcze cudownych sw stworzenia: Niech si stanie wiato. By nigdzie - by wszdzie, w rodku i na skraju. Std mona byo dotrze w kade miejsce i zaj donikd, zgubi si na zawsze. Na zawsze, bo w tym bezczasowym otoczeniu nic si nie zmieniao, nic nie starzao - oprcz siy woli. Harry Keogh by tutaj obcym ciaem, niechcianym pykiem w samym sercu kontinuum Mbiusa - musia zosta odrzucony. Czu napierajce, niematerialne siy prbujce go usun, wypchn do fizycznej rzeczywistoci. Mg wyczarowa drzwi, miliony

milionw drzwi prowadzcych do wszelkich miejsc i wszystkich chwil w czasie. Wiedzia, e wikszo z nich przynosi mier. Nie mg, jak Mbius wyoni si w obcej galaktyce, daleko w kosmosie. Nie by ciaem jani, by zwyk materi. Nie zamierza zamarzn, usmay si, stopi czy wybuchn. Skok w grb Mbiusa mg zanie go dalej o metr albo o rok wietlny, minut albo wieczno od teraniejszoci. Poczu pierwsze, prbne pchnicie siy innej, ni odrzucajce parcie ponadczasowego wymiaru. Nawet nie pchnicie, raczej delikatne cinienie, ktre wydawao si by

przewodnikiem w ciemnoci. Czu ju to kiedy wczeniej, kiedy szuka matki pod lodem, gdy dopyn do miejsca jej spoczynku pod zwisajcym brzegiem. Ta sia nie moga by zagroeniem. Harry odda si mocy, dryfowa, poczu jak cinienie wzmaga si. Poda za nim jak niewidomy postpuje za przyjacielskim gosem. A moe jak ma w kierunku wiecy? Nie - intuicja mwia, e cokolwiek to byo, nie stanowio niebezpieczestwa. Sia narastaa, pchaa Keogha w strumieniu czasoprzestrzeni. Jakby widzc wiato w tunelu, Harry czu bliski koniec podry. - Dobrze - odezwa si odlegy gos

w gowie Harryego - bardzo dobrze, chod do mnie, Harry, chod do mnie. To by kobiecy gos, zimny jak ld. Gos przejmujcy jak wiatr na cmentarzu w Lipsku, stary jak wiat. - Kim jeste? - zapyta Harry. - Przyjacielem - pada odpowied. Keogh skierowa si w kierunku gosu, chcia dryfowa wanie w t stron. I ju przed nim stay drzwi Mbiusa. Sign, zatrzyma si. - Skd mam wiedzie, e jeste przyjacielem? Dlaczego mam ci ufa? - Kiedy zadaam to samo pytanie -

odpowiedzia gos, teraz zupenie blisko. - Nie mogam wiedzie, ale ufaam. Harry otworzy drzwi, przestpi je. Rzuci si przez nie na olep jak za pierwszym razem, znalaz si w zawieszeniu, tu nad ziemi, po chwili upad. Chwyci si ziemi, przytuli si. Gos w jego gowie zamia si szczerze. - I co? - powiedzia - Widzisz? Jestem przyjacielem. Harry czu zawrt gowy, powoli wycign palce z suchej ziemi. Unis si, rozejrza dookoa. wiato i mnogo kolorw oszoomiy go.

wiato i ciepo - to byo pierwsze wraenie, ktre do niego dotaro. Gleba gotowaa si pod jego ciaem, soce palio szyj i rce. Powoli, wci czujc zawroty gowy, usiad. Stopniowo przyzwyczaja si do siy grawitacji, obraz przed oczyma przesta wirowa. Nie zapdzi si daleko, od razu rozpozna, e znajduje si gdzie w okolicach Morza rdziemnego. Gleba bya tobrzowa, przemieszana z piaskiem. Soneczne ciepo w styczniu to mogo si zdarzy tylko blisko rwnika. Znajdowa si teraz bliej rwnolenika zero ni Lipska.

W oddali przebijay si ku niebu grskie szczyty, bliej - ruiny, walce si biae mury, stoki gruzu, a nad gow... Dwa odrzutowce, jak srebrne strzay na czystym bkicie nieba, zostawiay cigi pary, spieszc ku linii horyzontu. Stumiony grzmot silnikw przetoczy si nad gow Harryego. Oddycha atwiej, jeszcze raz spojrza na ruiny. Bliski Wschd? zastanawia si. By moe. Pewnie staroytna osada, ktra pada ofiar czasu i natury. - Endor - powiedzia gos w gowie taka bya nazwa tego miejsca, gdy ttnio yciem. To by mj dom.

- Endor? - zapyta Harry. - Biblijny Endor? Miejsce, w ktrym Saul przed swoj mierci poszed na stoki Gilboa? Miejsce, gdzie szuka Wiedmy? - Tak mnie wanie nazywali zamiaa si sucho Wiedma z Endor. To byo dawno temu. S wiedmy i wiedmy. Ja byam potna, ale teraz potniejszy wstpuje na wiat. W moim dugim nie usyszaam o wielkim czarowniku. Zmarli nazywaj go swoim przyjacielem. Wrd ywych s tacy, ktrzy obawiaj si jego mocy. Tak, zapragnam z nim porozmawia, z tym, ktry jest legend wrd grobowych zastpw. Wezwaam i przyszed do mnie. Jego imi brzmi: Harry Keogh!

Harry patrzy na ziemi pod sob, zapar si na rkach. - Ty jeste... tutaj? - zapyta. - Jestem prochem wiata odpowiedzia gos - moje popioy s tutaj. - Dwa tysice lat to szmat czasu. Harry przytakn. - Dlaczego mi pomoga? - Chciaby, eby wszyscy zmarli potpili ci na wieki? Dlaczego pomogam? Poniewa mnie poprosili wszyscy! Twoja sawa jest wielka, Harry. Uchowaj go - bagali - jest przez nas ukochany.

- Moja matka? - Nie tylko - odpowiedziaa wiedma. - To niewtpliwie twj gwny rzecznik, ale zmarych jest wielu. Wstawia si za tob i tysice innych rwnie. - Nie znam innych. Znam tuzin, moe dwa. - Harry zdziwi si. Wiedma chrapliwie. miaa si dugo i

- Ale oni ci znaj. Nie mog znieway moich braci i sistr! - Pomoesz mi? - zapyta Keogh. - Tak.

- Wiesz, co mam zrobi? - Inni mi powiedzieli. - Wic pom mi, jeli potrafisz. Szczerze mwic, nie chciabym okaza si niewdziczny, ale nie rozumiem, jak moesz mi pomc. - Jak? Dwa tysice lat temu opanowaam cz tych mocy, ktre ty posiadasz. Krl Saul prosi mnie o pomoc, Harry. Baga, ebym przepowiedziaa mu przyszo. - Moesz zdradzi, co mnie czeka? - Twoj przyszo? - przez chwil panowaa cisza. - Zagldaam do twojej

przyszoci, Harry, ale nie pytaj... - A tak le? - Zo - mwia wiedma - trzeba naprawi. Gdybym zdradzia przyszo, nie pomogoby ci to w wykonaniu zadania. Moe, podobnie jak Saul, padby osabiony na ziemi. - Przegram...? - serce Harryego zabio mocniej. - Cz ciebie przepadnie. Harry potrzsn gow. - To mi si nie podoba. Moesz powiedzie co wicej?

- Nic wicej nie powiem. - Wic, moe pomoesz mi z kontinuum Mbiusa. Nie wiem, jak si w tym odnale. Nie wiem, co bym zrobi, gdyby mnie nie wyprowadzia. - Nie znam si na tym odpowiedziaa zaskoczona. - Wezwaam ciebie, a ty usyszae. Niech prowadz ciebie umarli, ktrzy darz ciebie mioci. - Czy to moliwe? To przynajmniej co. Mog sprbowa. Jak inaczej moesz mi pomc? - Gdy przyszed do mnie Saul odrzeka Wiedma wezwaam

Samuela. S teraz tacy, ktrzy chc z tob rozmawia. Bd medium ich przekazw. - Przecie sam potrafi rozmawia z umarymi. - Ale nie z tymi trzema odpowiedziaa - bo ich nie znasz. - Dobrze, pomwi z nimi. - Harry - szepn nowy gos, zdradzajcy minione okruciestwo waciciela. - Widziaem ciebie tylko raz i ty mnie te. Nazywam si Maks Batu. Harry westchn, splun z -

obrzydzeniem na piasek. - Maks Batu? Nie jeste moim przyjacielem! - zawoa. - Zabie Keenana Gormleya. - Zastanowi si przez chwil. - Ale ty? Nie yjesz? Nie rozumiem. - Zabi mnie Dragosani. Zrobi to, eby skra mj talent przy pomocy nekromancji. Podci mi gardo, wypatroszy i zostawi moje ciao zbezczeszczone. Teraz on ma Ze Oko. Nie musz by twoim przyjacielem, Harry, ale nie jestem te przyjacielem tego szaleca. Chc, eby go zabi, dlatego mwi z tob. To moja zemsta! Gos Maksa Batu oddali si.

- Byem Tiborem Ferenczy zagrzmia gos Diaba, peen aoci. Mogem y wiecznie, byem wampirem, ale Dragosani zniszczy mnie. Byem nieumary, a teraz nie yj. Wampir! To stworzenie pojawio si nagle w grze sownych skojarze Kylea i Gormleya. - Nie potpiam Dragosaniego za zabicie wampira - powiedzia Harry. - Nie chc, by go potpia - gos sta si szorstki. - Chc, by go zabi! Chc, eby ten oszukaczy, nekromancki pies zdech. Ma umrze. Umrze! Umrze! Wiem, e zginie, wiem, e to ty go zabijesz - ale tylko z moj pomoc.

Jednak najpierw musisz... porozumie si ze mn. - Nie - ostrzega Wiedma - sam Szatan nie przecignie Wampira w kamstwie i oszustwie. - adnych ukadw - pochwyci Harry. - Ale to taka maa rzecz zaprotestowa Tibor, gos sta si proszcym o lito jkiem. - Jak maa? - Obiecaj mi, e co pewien czas, niech nawet trwa to dugo, znajdziesz chwil, ebym porozmawia ze mn.

Nikt nie jest tak samotny, jak ja. - Dobrze, obiecuj. Wampir odetchn z ulg. - Dobrze! Teraz wiem, dlaczego zmarli kochaj ciebie. Wiedz jedno, Harry: Dragosani ma w sobie wampira. To stworzenie jest jeszcze niedojrzae, ale ronie szybko i jeszcze szybciej si uczy. Wiesz jak zabi wampira? - Drewnianym kokiem? - Tym go tylko unieruchomisz. Potem musisz odci mu gow. - Zapamitam - Harry nerwowo

oblizywa wargi. - Zapamitaj te swoj obietnic przypomnia Tibor i jego gos odpyn. Przez chwil trwaa cisza. Harry myla o straszliwej naturze stworzenia, z ktrym mia si zmierzy. Ale wtem, z gbokiej ciszy, wyoni si nowy gos. - Harry, nie znasz mnie, ale Keenan Gormley pewnie opowiedzia tobie o mnie, co nieco. Byem Grigorijem Borowicem. Dragosani zabi mnie Zym Okiem Maksa Batu. - Wic i ty szukasz zemsty - odezwa si Harry. - Czy ten Dragosani nie ma przyjaci? Chocia jednego?

- Mia mnie. A ja miaem wobec niego wielkie plany. Ale ten dra mia swoje, nie byem w nich uwzgldniony. Zabi mnie dla wiedzy o Wydziale E. Chce kontrolowa to, co ja tak pieczoowicie stworzyem. Ale to jeszcze nie wszystko. Sdz, e on chce... zagarn... wszystko! Jeli bdzie y, moe w kocu... - W kocu? Gos Borowica zadra. - Widzisz, on jeszcze mnie nie dopad. Moje ciao ley w daczy w ukowce, prdzej czy pniej zostanie dostarczone w jego apska. Postpi ze mn, jak z Maksem Batu. Nie chc tego,

Harry. Nie chc, eby to bydl grzebao w moich trzewiach w poszukiwaniu sekretw. Harry przerazi si, ale nie czu alu. - Rozumiem twoj motywacj odrzek - ale gdyby nie on, ja bym ciebie zabi. Musiabym. Za moj matk, za Keenana, za kadego, kogo skrzywdzie, kogo miae skrzywdzi. - Wiem, wiem - powiedzia bez wrogoci Borowic. - Byem kiedy onierzem, jestem wierny zasadom, Harry. Ceni honor. Chc tobie przede wszystkim pomc. - No c, przyjmuj twoje argumenty -

zgodzi si Harry - jak moesz mi pomc? - Najpierw opowiem ci wszystko, co wiem o Zamku Bronnicy, o jego strukturze, otoczeniu, o ludziach, ktrzy tam pracuj - o esperach. I powiem ci co jeszcze: twj talent moe to wykorzysta z powodzeniem. Powiedziaem, e kiedy byem onierzem. Tak, znaem si wtedy na sztuce wojennej. Studiowaem histori wszystkich konfliktw zbrojnych od pocztkw ludzkoci. Przeledziem dokadnie wszystkie bitwy. Pytasz jak mog ci pomc? Posuchaj, opowiem ci... Harry sucha i powoli jego oczy

otwieray si coraz bardziej, umiech pojawi si na twarzy. Dotychczas by zdesperowany, ale teraz ciar spad mu z serca - mia szans! Borowic skoczy przekazywanie swych rad. - Bylimy wrogami - powiedzia Harry - mimo, e nie spotkalimy si. Dzikuj za rady. Ale wiesz, e wraz z Dragosanim, zniszcz i twoj organizacj. - Na pewno nie bardziej, ni on to uczyni - rykn stary genera. - Musz odej, musz kogo odnale... Harry rozejrza si dookoa, zobaczy, e soce zniyo si na niebie. Tumany pyu szalay na szczytach dalekich

wzgrz. Po niebie kooway latawce, koczy si dzie, cienie staway si coraz dusze. Przez dobr chwil siedzia jeszcze na piasku, z gow midzy domi. - Wszyscy chc mi pomc. - Bo przynosisz im nadziej odpowiedziaa Wiedma z Endor. Przez wieki, od pocztku czasu, umarli leeli w swych grobach. Teraz, szukaj si nawzajem, rozmawiaj ze sob - tak jak ich nauczye. Znaleli swojego mistrza. Popro ich, Harry, bd ci suy... Keogh powsta, rozejrza si dookoa. Poczu przez skr chd wieczornego

powietrza. - Nie widz powodu, eby zostawa tu duej - powiedzia. - Nie wiem, pani, jak ci dzikowa. - Otrzymaam ju zastpw zmarych. Harry pokiwa gow. - Tak, chc jeszcze porozmawia z kilkoma z nich. - Ruszaj wic - odpowiedziaa. Przyszo wzywa ciebie i wszystkich ludzi. Harry nie powiedzia ju nic, podzik od

wywoa drzwi Mbiusa, wybra jedne z nich - ruszy.

*** Najpierw odwiedzi matk - znalaz j bez trudu. Potem ruszy do Sieranta Grahama Lanea z Harden, gdzie na krtko zawita te u Jamesa Gordona Hannanta. Przerzuci si do Garden of Repose w Kensington, gdzie rozrzucono prochy Keenana Gormleya. Na koniec przyby do daczy Borowica w ukowce. W kadym z miejsc spdzi okoo pitnastu minut - oprcz ostatniego. Rozmawia z umarymi w ich grobach to jedno, a patrze na trupa,

ktry siedzi i patrzy szklistymi, ropiejcymi oczyma - to zupenie inna sprawa. Za kadym razem, kiedy przestpowa drzwi, cieszy si, e robi to z wielk atwoci, e zgbi zawioci kontinuum Mbiusa. Zostao jeszcze jedno miejsce, ktre musia odwiedzi. Przedtem zaopatrzy si w dwulufow strzelb myliwsk Borowica, napeni kieszenie nabojami z szuflady. Bya szsta trzydzieci czasu wschodnioeuropejskiego. Ruszy z ukowki na Zamek Bronnicy. W drodze poczu, e nie podruje sam - kto jeszcze przebywa w kontinuum Mbiusa.

- Kto tam?! - krzykn w mylach, w bezgranicznej ciemnoci. - Jeszcze jeden umarlak - pada odpowied, gos by szorstki i obcy. - Za ycia patrzyem w przyszo, ale dopiero mier sprawia, e ostatecznie poznaem rozmiar mojego talentu. To dziwne, ale w swojej teraniejszoci nadal yj - umr wkrtce. - Nie rozumiem - odpowiedzia Harry. - Nie spodziewaem si, e pojmiesz od razu. Wanie wyjaniam: nazywam si Wiktor Wadik, pracowaem dla Borowica. Popeniem bd,

przewidujc wasn przyszo, wasn mier, ktra nastpi za dwa dni od teraz. Stanie si to na rozkaz Dragosaniego, po mierci poznam swj potencja. To, co robiem za ycia, usprawni po mierci. Gdybym tylko zechcia, mgbym patrze w przeszo do pocztkw czasw na sam jego koniec. Czas jednak nie ma koca, jest czci kontinuum Mbiusa, nieskoczonym zwojem przestrzeni. Zaraz to poka. Wskaza Harryemu drzwi z przeszoci i przyszoci. Keogh stan w progu i spojrza w czas miniony i w czas, ktry nadejdzie. Nie rozumia tego, co widzia. Za drzwiami przyszoci

dochodzi zgiek miliona linii niebieskiego wiata. Jedna z nich wybiegaa z Harryego. Jego przyszo. To samo byo za drzwiami przeszoci, niebieskie wiato nikno w oddali jego przeszo. Podobnie rozrzucone tysice innych linii, ktrych jasno ycia bya olepiajca. - Ale adne wiato nie bije od ciebie - powiedzia do Igora Wadika. Dlaczego? - Moje wiato wygaso. Jestem jak Mbius, czyst jani. Przestrze nie ma przed nim tajemnic, czas nie ukrywa nic przede mn. Harry zastanowi si.

- Chc ujrze raz jeszcze moj ni ycia. - I stan ponownie na progu przyszoci. Zajrza w bkitn jasno i ujrza, e jego linia iskrzy si niczym neonowa wstga. Widzia wyranie jak zakrzywia si i zanika. Wtedy dojrza, e niebieskie wiato wcale nie wypywa z jego ciaa - wpywa! On sam pochania lini, gdy zblia si jej koniec. Koniec linii jak meteor naciera z przyszoci! Szybko, w strachu przed nieznanym, zszed z progu i pogry si w ciemnoci. - Umr? - zapyta - czy to wanie chciae mi pokaza? - Tak - odrzek, podrujcy w

przyszoci Igor Wadik - i nie. Harry nie zrozumia. - Niedugo przechodz drzwi Mbiusa, do Zamku Bronnicy powiedzia - jeli mam zgin, to chc o tym wiedzie. Wiedma z Endor przepowiedziaa, e cz mnie przepadnie. Teraz zobaczyem kraniec mojej linii ycia - krzykn nerwowo zdaje si, e nadchodzi mj koniec! - Gdyby mg skorzysta z drzwi do przyszoci, przeszedby poza kraniec swej linii - do jej pocztku! - Pocztku? - Harry by wyranie zbity z tropu - to znaczy, e bd y raz

jeszcze. - Istnieje druga ni, take twoja, Keogh yje ju teraz. Tylko nie ma jani. - Wadik wyjani wszystko do koca. Przewidywa przyszo dla Harryego, tak jak kiedy dla Dragosaniego. Tam, gdzie Harry mia przyszo, Dragosani mia tylko przeszo. Keogh wiedzia ju wszystko. - Winien ci jestem podzikowanie. - Nic mi nie jeste winien - odpar Igor. - Przyszede przecie w sam por naciska Harry i dopiero teraz uwiadomi sobie znaczenie tych sw.

- Czas jest wzgldny - zamia si Wadik - to, co bdzie, ju byo. - Mimo wszystko, dzikuj - zawoa Harry i przelizgn si przez drzwi Mbiusa na Zamek Bronnicy.

*** Szsta trzydzieci jeden wieczorem. Telefon zadzwoni przeraliwie, Dragosani poderwa si z miejsca. Na zewntrz byo ju ciemno, nieg spadajcy z czarnego nieba pomniejsza widoczno. Reflektory na zewntrznych murach i wieach zamku przeszukiway

okolic midzy murami ju od zapadnicia zmroku. Teraz snopy wiata zamieniy si w strugi szaroci skuteczno owietlenia bya znikoma. Nekromanta denerwowa si, e widoczno jest tak ograniczona. System obrony posiada jeszcze czue elektroniczne detektory, nawet pole minowe, reagujce na kroki ludzkie. adne z zabezpiecze nie dawao Dragosaniemu poczucia bezpieczestwa. I to nie by telefon z warowni na umocnionym murze, bo wszyscy ludzie na pozycjach obronnych byli zaopatrzeni w krtkofalwki. Musia dzwoni kto z zewntrz albo z innego departamentu na zamku.

Borys zerwa suchawk z wideek. - Tak, co jest? Tu Feliks Krakowicz odpowiedzia drcy gos. - Jestem u siebie w laboratorium. Mam... mam co. Dragosani zna tego czowieka, by jasnowidzem, podrzdnym prognostykiem, jego talent zupenie nie mg si rwna z moliwociami Igora Wadika, ale nie mona byo go lekceway, szczeglnie tej nocy. - Co? - nozdrza nekromanty rozszerzyy si podejrzliwie. Feliks Krakowicz pooy tajemniczy nacisk na

to sowo. - Mw po ludzku - co u licha? - Nie wiem, towarzyszu. Co... nadchodzi, co strasznego. Ju tutaj jest! Wewntrz! - Co tutaj? - Dragosani zachrypia do telefonu. - Gdzie tutaj? - W niegu. Bieow te to czuje. Bieow by telepat, szczeglnie dokadnym na mae odlegoci. Borowic czsto uywa go na przyjciach w ambasadach do wycigania informacji z gw goci.

- Bieow jest tam z tob? Daj mi go! Telepata mia astmatyczny gos, zawsze dysza, mwi niezmiernie krtkimi zdaniami - teraz stay si jeszcze krtsze. - On ma racj, towarzyszu. Jaka moc. Na zewntrz. Potna moc. Keogh! To musi by on! pomyla nerwowo. - Jedna? - Wargi Dragosaniego odsoniy rzd biaych, ostrych jak sztylety zbw, purpurowe oczy nabray blasku. Nie wiedzia, jak Keogh mg si tutaj dosta, ale jeli by sam, to nie mia adnych szans.

Na drugim kocu linii Bieow apa powietrze, szuka sw. - Dalej - ponagli Borys. - Nie... nie jestem pewien. Mylaem, e tylko jedna moc, ale teraz... - Dalej - krzykn nekromanta. - Ja chyba pracuj z kretynami! Co to jest, Bieow? Co tam jest? Bieow sapa do telefonu. - On... wzywa. Jest rodzajem telepaty, wysya wezwanie... Do ciebie? Dragosani rozdraniony wszy podejrzliwo, sam

wyczu odpowied w powietrzu. - Nie, nie do mnie. Wzywa... innych. O, Boe... oni mu odpowiadaj. - Kto odpowiada? - rykn. - Co si z tob dzieje, Bieow? Zdrajcy? Tutaj, na zamku? Usysza stukot po drugiej stronie, lament i jaki guchy odgos. - Bieow Dragosani. zasab, towarzyszu

- Co? - Borys nie wierzy wasnym uszom - Bieow osab? Co, do diaba? wiata na centralce mikrofalwek,

ktr Dragosani przej od oficera dyurnego zaczy gwatownie migota. Ludzie na stanowiskach obronnych prbowali si skontaktowa. Za drzwiami, sekretarz Borowica, Julij Galeski siedzia cay w nerwach za biurkiem, dra suchajc szalejcego Dragosaniego. - Galeski, jeste guchy? Chod tutaj. Potrzebuj pomocy. W tej samej chwili do pokoju wpad oficer dyurny, przy boku trzyma karabin. Galeski wanie wstawa. - Zosta tutaj, ja wchodz - oficer hukn.

Nie pukajc wbieg, wypry si szybko, dysza ciko. Dojrza Dragosaniego pochylonego za tablic migoczcych wiate. Borys zdj okulary, zacz rozbija aparatur, wyglda bardziej na oszala besti ni na czowieka. Oficer rzuci bro na krzeso i patrzy zdziwiony na twarz nekromanty, w jego purpurowe oczy. - Przesta si gapi - rzuci Dragosani. Sign rk i chwyci oficera za rami, przycign bez wysiku ku sobie. - Wiesz, jak obsugiwa te cholerne graty? - Tak, towarzyszu - przekn lin

oficer. - Chc si z wami poczy. Przecie widz, idioto! Porozmawiaj z nimi. Dowiesz si, czego chc. Oficer usadowi si na kracu metalowego krzesa przed tablic. Wzi suchawk, wdusi przecznik. - Tu Zero. Potwierdzi odbir, over. Kolejno przychodziy odpowiedzi. - Tu Jedynka, wszystko w porzdku, over. - Dwjka, w porzdku, over.

- Trjka... I tak zgaszao si pitnacie posterunkw. Gosy byy metaliczne, troch niewyrane, ale przebija z nich strach, mona byo wyczu ledwo opanowywan panik. - Zero do Jedynki, podajcie sytuacj, over - powiedzia oficer dyurny. - Tu Jedynka. Co jest w niegu przysza natychmiast odpowied. Zbliaj si do mnie. Prosz o pozwolenie otwarcia ognia, over. - Zero do Jedynki. Poczekajcie, over rzuci oficer i spojrza na Dragosaniego. Czerwone oczy byy szeroko rozwarte,

wyglday jak krople krwi zamarznite na ludzkiej twarzy. - Nie - warkn Borys. - Najpierw chc wiedzie z kim mamy do czynienia. Niech wstrzyma ogie i przekazuje wieci na bieco. Poblady oficer przekaza rozkaz. skin gow i

- Zero do jedynki - gos wojskowego przybra histeryczny ton. - Nadawajcie! - Otaczaj pkolem, za chwil wejd na miny. Id... strasznie wolno. Jest! Jeden wpad na min, rozwalio go na kawaki, ale inni id dalej. S drobnej budowy, w achmanach, id cicho.

Niektrzy maj... miecze? - Zero do Jedynki. Nazwij ich wreszcie! Czy to nie ludzie? Jedynka zapomniaa o poprawnej procedurze kontaktu. - Ludzie? - gos by zupenie histeryczny. - Moe to ludzie, moe kiedy to byli ludzie. Chyba zwariowaem! To nie do wiary. Zero... jestem tu sam, a ich... jest mnstwo! dam pozwolenia na otwarcie ognia. Prosz! Musz si broni... Piana zacza zbiera si w kcikach ust nekromanty, patrzy na plan cienny, sprawdzajc pozycj Jedynki.

Zewntrzna wartownia znajdowaa si tu powyej centrum dowodzenia, pidziesit metrw od samego zamku, momentami przez kuloodporne okna mona byo ujrze jej przysadzisty kontur. Ale adnego znaku nieznanych najedcw. Dragosani wyjrza przez okno i tej samej chwili wybuch pomaraczowego ognia owietli przybudwki, nastpia eksplozja kolejnej miny. Oficer czeka na rozkazy. - Powiedz... niech ich opisze. Zanim oficer wykona polecenie, przyszo kolejne wezwanie.

- Zero? Tu Jedenastka. Pieprzy Jedynk. Te dranie s wszdzie. Jeli zaraz nie otworzymy ognia, rozgniot nas. Chcecie wiedzie kim s? Mwi: to trupy! Tego Borys najbardziej si obawia. To by z pewnoci Keogh! Wzywa do siebie zmarych. - Niech strzelaj - wyrzuci sowa wraz z pian. - Niech ich wyrn do nogi. Oficer przekaza polecenie. Guche eksplozje rozbrzmieway wok zamku. Wdar si w nie zgrzytliwy terkot karabinw maszynowych - to obrocy wartowni zaczli lepo strzela do armii

umarych, ktra nieubaganie posuwaa si do przodu w gbokim niegu. Borowic nie kama - rzeczywicie wietnie zna histori wojen, szczeglnie swego kraju. W 1579 roku Moskwa zostaa spldrowana przez Tatarw Krymskich, w samym miecie doszo do wielkiej ktni o upy. Samozwaczy chan podway wadz zwierzchnikw - on i jego ludzie w sile trzystu jedcw zostali pozbawieni udziau, zdegradowani i wyrzuceni z miasta. Ponieni, wygnani, ruszyli na poudnie. Bya cika ulewa, utknli w lenych trzsawiskach, rzeki wylay z brzegw. Wtedy to rosyjski oddzia, liczcy piciuset ludzi, pieszcy na

odsiecz miastu natkn si na Tatarw. Wyci ich w pie. Bagna i bota pochony ciaa. Nikt ich nigdy ju wicej nie widzia - do dzi... Harry nie musia dugo nakania Tatarw do walki. W rzeczy samej, czekali na niego gotowi na jeden znak uwolni si z ziemi, gdzie leeli od czterystu lat. Ko przy koci, skra przy skrze - powstali. Cz z nich dzierya jeszcze star bro. Na rozkaz Harryego ruszyli na Zamek Bronnicy. Keogh zszed z wstgi Mbiusa poza okalajcymi murami, obrocy strzegli terenu na zewntrz, nie zauwayli intruza, zajci walk z martw armi. Karabiny byy zwrcone w jej kierunku,

a noc i nieg daway doskona oson. Na przeszkodzie stay jeszcze elektroniczne systemy ostrzegawcze i pole minowe, wok wewntrznego krgu zamaskowanych wartowni. adna z tych przeszkd nie moga zatrzyma Keogha. C to za bariera, jeeli mg przenosi si w nico i wraca co chwil do dowolnego pomieszczenia na zamku. Harry najpierw chcia zobaczy, jak atakuj wspierajce go, martwe siy. Pragn, eby wszyscy obrocy zajli si walk o swoje ycie, a nie o ycie Borysa Dragosaniego. Przez chwil zrobio mu si

niedobrze, podmuch wybuchu rzuci w niego mieszanin skry i koci. Jedynka i onierz obsugujcy karabin maszynowy wygldali przez wizjery, strzelali seriami w atakujcych Tatarw. Cz armii Harryego, prawie poowa trzeciej setki wyonia si wanie w tym miejscu. Miny atwo zbieray niesprawiedliwe niwo. Bunkier z terkoczcym karabinem pomnaa straty. Harry zdecydowa si wykluczy t wartowni z gry, zaadowa strzelb Borowica. - Zabierz mnie ze sob - poprosi Tatar, ktry osania go tarcz. Wdzieraem si do niezdobytych twierdz, a to tylko zwyky zameczek. -

Jego czaszka bya naruszona przez odamek miny. - Nie - powiedzia Harry. - Tam nie ma zbyt wiele miejsca. Musz si sam dosta - uycz mi swojej tarczy. - We - odrzek Tatar, uwalniajc cik oson z ucisku biaych koci. Myl, e bdzie ci dobrze suy. Gdzie na prawo od niego wybucha mina, owietlia spadajcy nieg, ziemia zadraa. W blasku eksplozji Harry dojrza szkielety, zbliajce si coraz bardziej w stron bunkra. Karabinowe kule z trzaskiem przebijay zbroje, rozryway szcztki Tatarw. Tarcza bya cika, pokryta rdz, rozpadaa si. Nie

moga da ochrony przed bezporednim strzaem. - Teraz! - ponagli wojownik, prbowa wsta na kocistych stopach, nagle, bez gowy opad do przodu. Pomcij mnie! Harry zmruy oczy od blasku niegu, wymierzy myl w plujcy ogniem bunkier, przedar si przez drzwi Mbiusa prosto do wntrza wartowni. Tu nie byo czasu na mylenie, ani miejsca na zbyteczne ruchy. Z zewntrz, wygldajcy jak stodoa, bunkier by w istocie gniazdem zbitych stalowych pyt i blokw betonu. Szare wiato przebijao przez otwr strzelniczy.

onierze w szoku strzelali szaleczo, gorczkowo, prawie na olep. Harry wyoni si tu za nimi, upuci elazn tarcz na betonow podog, unis naadowan strzelb. Rosjanie usyszeli brzk metalu, obrcili si na swych stalowych krzesach, zobaczyli bladego mczyzn. Jego oczy byy jasnymi punktami nad dyszcymi nozdrzami i ponur lini zacinitych ust. - Kto...? - wysapa stranik, wyglda jak przestraszony mieszny robot ze suchawkami na uszach, w oczach pojawio si przeraenie. Sign do kabury, drugi powsta przeklinajc.

Harry nie mia dla nich litoci, albo on albo oni. Nacisn oba spusty. Z wrzaskiem wpadli w ramiona mierci. Zapach wieej krwi zmiesza si ze smrodem potu. Byo duszno. Oczy Harryego zaczy zawi, zabysy szaleczo. Zaadowa strzelb, znalaz nastpne drzwi Mbiusa. To samo uczyni z kolejnymi bunkrami. Sze razy. Wszystko w niecae dwie minuty. W ostatnim, gdy byo ju po wszystkim, odezwaa si zagubiona ja zabitego obrocy. - Dla ciebie to ju si skoczyo -

zawoa Harry - ale ten, ktry do tego doprowadzi jeszcze yje. Obiecuj, e dzi wieczorem bdziesz ju u siebie, ja take. A teraz powiedz: gdzie jest Dragosani? - W biurze Borowica, na wiey. Zmieni je w centrum dowodzenia. Nie jest sam... - odezwa si gos. - Wiem - powiedzia Harty, patrzc w dymic, zmasakrowan nie do poznania twarz Rosjanina. - Dzikuj. Zostaa jeszcze jedna rzecz do wykonania, Harry potrzebowa pomocy. Zluzowa zaciski trzymajce karabin maszynowy na obrotowej podstawie.

Chwyci bro i rzuci mocno o tward podog, unis ponownie, cisn raz jeszcze. Drewniana kolba rozszczepia si, Harry wyama wystrzpiony koek o ostrym kocu. Poszuka naboi, zosta tylko jeden. Zacisn zby i zaadowa ostatni nabj do strzelby. Otworzy drzwi bunkra i wyszed na zasypany niegiem dziedziniec. Zamek pon matowym wiatem tumionym przez noc. Reflektory szukay celu. Wikszo armii Keogha - to, co z niej jeszcze zostao - zbliaa si do samego zamku, z ktrego dochodzio nieustanne staccato karabinw maszynowych. Ocalali obrocy

usiowali zabi martwych wojownikw, co byo nie lada sztuk. Harry rozejrza si dookoa, dojrza grup maruderw suncych mozolnie ku oblonemu budynkowi. Niesamowite postacie - wychudzone straszyda ludzkie. Nie lka si mierci, zatrzyma dwch Tatarw, wrczy jednemu twardy drewniany koek. - Dla Dragosaniego - powiedzia. Drugi Tatar nis wielki, zakrzywiony, pokryty rdz miecz niszczycielsko suy w swoim czasie. Teraz mia zosta sprawiedliwie uyty raz jeszcze.

- To take na Dragosaniego, dla wampira, ktry w nim siedzi - krzykn, wskazujc na miecz. Otworzy kolejne drzwi Mbiusa i przeprowadzi towarzyszy.

*** Zamek pozostawiony dwiecie trzydzieci lat temu na starym polu bitewnym, mao kto wiedzia, e w istocie by mauzoleum tuzina najstraszliwszych tatarskich wojownikw. Dragosani rozkaza, by uniesiono

masywne, kamienne pyty w piwnicach, gdy poszukiwano znakw sabotau, tak wic na pierwsze zawoanie Keogha nic nie mogo zatrzyma ponownie oywionych Tatarw. Przebili si ze swoich wiekowych grobw i na rozkaz Harryego zaczli grasowa na korytarzach twierdzy, w laboratoriach, warsztatach. Gdziekolwiek napotkali esperw czy onierzy - wykluczali ich z bitwy. Zostay jeszcze umocnione stanowiska karabinw maszynowych, ktre uniemoliwiay obsudze ucieczk, zamykay odwrt. Mona byo do nich wej tylko od strony zamku, nie miay zewntrznych drzwi. Gos jednego z

onierzy uwizionego w umocnionym stanowisku opowiedzia ca prawd w krwawych szczegach. Dragosani syszc to, szala i rzuca si w swoim centrum dowodzenia. - Towarzyszu, to czyste szalestwo jcza gos w goniku, blokujc czno z pozostaymi stanowiskami. To... trupy! Jak mona zabi umarych? Podchodz, wycinam ich w pie, rozwalam na kawaki, a potem kawaki podchodz. Chmara szcztkw wije si, kopie, wbija w mur twierdzy. Korpusy, nogi, rce, nagie koci. Zaraz wtocz si do bunkrw. Co robi? Dragosani miota si jak zwierz,

wygraa pici, szala. - Wiem, e tu jeste. Przyjd, przyjd tu i skoczymy z tym wszystkim krzycza w szale. - S ju wewntrz zamku - zaszlocha gos. - Jestemy w puapce. Mj strzelec oszala, bredzi i strzela na lepo, zamknem stalowe drzwi, ale co si dobija, chce wej do rodka. Wiem, co to jest. Widziaem, potrzsnem rk luno ubran w skr, zamaa si w nadgarstku, a teraz... O. Boe ta rka chwyta si moich ng, wspina si. Widzisz? Widzisz? Znowu! Znowu! gos zamar, a potem salwa histerycznego miechu przetoczya si w

suchawce. Julij Galeski krzycza z przeraenia w swoim gabinecie. - Schody! Id po schodach! - mia piskliwy, dziewczcy gos, nigdy nie walczy, by tylko urzdnikiem. Kto zreszt mia dowiadczenie w takiej sytuacji? Oficer dyurny sta przy oknie, dra na caym ciele, by blady. Pochwyci pistolet maszynowy i ruszy, mijajc kulcego si Galeskiego. Zabra granaty lece na biurku Dragosaniego. Do uszu Borysa doszo przeklestwo z ust oficera, gwatowna eksplozja, rzuconych w d schodw, granatw. I

ostatni przekaz z nieznanego stanowiska obrony: - Nie, nie! Mj strzelec zastrzeli si doszed ostatni przekaz z jakiego stanowiska obrony. - Oni przedzieraj si przez stanowiska strzelnicze. Rce, gowy. Chyba te si zabij, ja ju duej... Ale oni... trwaj! Przedzieraj si przez wybuchy. Nie! Zatrzymaj ich! Sycha byo jeszcze oddalony wybuch granatu, wrzaski, jeden wielki krzyk... i cisza. W goniku co zasyczao. Nagle na Zamku Bronnicy zrobio si bardzo cicho - ten spokj nie mg dugo trwa.

Oficer wycofa si do pokoju Galeskiego. Dym i spalenizna piy si kbami w gr. Harry i jego tatarscy przyjaciele wyonili si z kontinuum Mbiusa. Pojawili si, jakby kto ich wyczarowa. Oficer usysza skomlenie Galeskiego, jk przeraenia. Osmalony modzieniec sta w otoczeniu zowieszczych mumii: resztek czarnej skry i byszczcych biaych koci. Sam widok wystarczy, eby oszale, straci panowanie nad sob. Usta oficera zacisny si ze strachu, by zdesperowany. Wykrztusi co niezrozumiaego, sign po pistolet maszynowy...

Ledwo to zrobi, bro spada na podog, twarz jego zmienia si w bezksztatn mas - Harry wypali ostatni pocisk ze strzelby. Galeski dysza i kuli si za biurkiem, Harry wszed do byej wityni Borowica. Dragosani wanie zrzuca ze stou aparatur, obrci si, zauway przeciwnika. Jego wielkie szczki rozwary si z wciekoci. Sykn jak w, zabysy czerwone oczy na chwil spotkay si ich spojrzenia. Obaj znacznie si zmienili. Dragosani przeszed wewntrzn metamorfoz. Harry rozpozna go, ale w kadej innej sytuacji byoby to trudne. A Harry?

Drobna cz jego dawnej osobowoci pozostaa, odziedziczy wiele nowych talentw. Obaj byli niesamowitymi istotami, zdawali sobie z tego spraw. Patrzyli na siebie lodowatym wzrokiem. Dragosani dojrza strzelb w rkach Harryego, nie wiedzia, e jest bezuyteczna. Sykn z nienawici, oczekiwa w kadej chwili strzau, rzuci si za wielkie, dbowe biurko, chcc dopa pistoletu maszynowego. Harry chwyci strzelb za luf i zada cios w gow. Dragosani zatoczy si, pistolet gucho upad na podog. Borys dopiero teraz zorientowa si, e strzelba Harryego nie jest naadowana, dojrza jego dziki wzrok, szukajcy

broni. Nekromanta mia przewag - nie potrzebowa pistoletu, eby dokoczy dziea. Wrzaski z ssiedniego pokoju nagle ucichy. Harry wycofa si w kierunku uchylonych drzwi. Dragosani nie zamierza go tak wypuci. Skoczy do przodu, chwyci go za rami i trzyma mocno. Harry zahipnotyzowany potwornym obrazem twarzy Dragosaniego nie mg odwrci wzroku, apczywie chwyta powietrze, czu jak straszliwa sia tego stworzenia miady jego wntrznoci. - Dyszysz! - rykn Borys. - Dyszysz jak pies, Keogh, umierasz jak pies - i

zamia si. Trzymajc swoj ofiar, nekromanta pochyli si, rozwar szczki. Z olbrzymich kw cieka lepka lina. Co, co z pewnoci nie byo jzykiem, migno w rozdziawionej paszczy. Nos Dragosaniego by spaszczony, prkowany jak skrcony pysk nietoperza. Jedno oko bulgotao purpur, drugie stao si wsk szpark. Harry patrzy w pieko i nie mg oderwa wzroku. Wiedzc, e wygra, Dragosani rozluni ucisk i... dokadnie w tym momencie drzwi za Keoghem otworzyy si z oskotem. Harry uwolni si ze szponw nekromanty. Drzwi zasoniy

go, pad na podog. Kto inny wszed do pokoju i przyj na siebie ca si wzroku Dragosaniego. Nekromanta zobaczy, kto wchodzi, ale byo za pno. W uamku sekundy przypomnia sobie ostrzeenie Maksa Batu: Nie wolno przeklina umarych, oni nie umieraj dwa razy. Spojrzenie Zego Oka wrcio na twarz nekromanty. Poczu jakby gigantyczna pi powalia go i rzucia w kt pokoju. Koci gruchny gono, gdy uderzy o biurko. Zatrzyma si na cianie, pad na podog. Zbiera si powoli, wrzeszcza przeraliwie. Zamane nogi drgay w paroksyzmach blu na pododze, dray jak galareta.

Dragosani ramiona.

wyrzuci

przed

siebie

Na lepo, bo zabjczy pocisk spojrzenia wrci do rda: jego oczu! Harry wyszed zza chronicych go drzwi, zobaczy powalonego nekromant, odetchn z ulg. Oczy Dragosaniego jakby wybuchy od wewntrz i pozostawiy puste kratery na twarzy, purpurowe strugi ciekay po bladych policzkach. Harry wiedzia, e jest ju po wszystkim, odek podszed mu do garda, odwrci wzrok od nekromanty. - Dokoczcie dziea. - wyszepta do towarzyszy. Tatarzy, zgrzytajc komi

zbliyli si do poraonego potwora. Dragosani by olepiony, podobnie i wampir w jego ciele, ktry widzia oczami nekromanty. Byo to jeszcze niedojrzae stworzenie, ale miao wystarczajco rozwinite zmysy, eby wyczu nadchodzcy koniec. Dragosani przesta krzycze, zakaszla, zapa si za gardo. Piana i krew wypyny z niesamowicie szeroko rozwartych szczk, rzuca szaleczo gow. Cae ciao drao w konwulsjach. Bl wikszy od blu wypalanych oczu i amanych koci narasta... Dragosani umiera.

Szyja pogrubia si, szar twarz oblaa purpura i bkit: Wampir wycofa si z mzgu, ucieka z wewntrznych organw, odrywa si od nerww. Przybra ksztat pijawki, przebijajc si w gr, do garda, wypyn ustami Dragosaniego z krwi i luzem. Nekromanta wyplu stworzenie na piersi, wielka pijawka zwina si, paska gowa zakoysaa si jak u kobry. Purpura krwi byego ywiciela ciekaa na podog. I wtedy kociste donie Tatara zaday mier. Koek przebi pulsujce ciao Wampira i zwoki Dragosaniego. Pojedynczy cios miecza, ze wistem dokoczy dziea! Odci monstrualn

gow od wijcego si ciaa. Dragosani lea bezwadnie w agonii. Ale jego rka dosiga jeszcze pistoletu maszynowego. Rozogniony umys rozpozna gos Harryego. Nekromanta wiedzia, e umiera, ale za i mciwa natura zwyciya po raz ostatni. Odchodzi, ale nie chcia umiera samotnie. Kurczowo uchwycony pistolet wyplu na lepo seri, popyn cigy strumie kul, dopki nie wyczerpa si magazynek. Chwil potem miecz Tatara rozpata potworn czaszk. Bl. Piekielny bl. I mier - dla obu rywali. Harry, trafiony seri, znalaz drzwi

Mbiusa i rzuci si w nie rozpaczliwie. Nieuwanie zapomnia o swoim ciele zostaa tylko ja. Wszed w kontinuum Mbiusa, pocign za sob umys nekromanty. Bl opuci ich obu. - Gdzie jestem? - zawoa Dragosani. - Tam, gdzie chciaem - odpowiedzia Harry. Znalaz drzwi do przeszoci, otworzy. Z umysu Dragosaniego trysna struga czerwonego wiata lad przeszoci wampira. Harry rzuci Dragosaniego przez drzwi. Nekromanta wpad, purpurowa ni pochwycia go, cigna ku

sobie...do siebie. Nie mg jej porzuci, cho tak bardzo chcia. Harry patrzy jak purpurowa ni porywa go. Rozejrza si i znalaz drzwi do przyszoci. Gdzie tam, dalej, pyna jego naderwana ni ycia, braa nowy pocztek - musia j tylko odnale. Rzuci si w bkitn nieskoczono jutra...

Interwa ostatni

Alec Kyle rzuci okiem na zegarek. Czwarta pitnacie. Ju od pitnastu minut by spniony na wane spotkanie Rady Rzdowej. Czas, chocia wzgldny, ucieka, Kyle by wyczerpany, papiery naprzeciw utworzyy gruby plik. Bolao cae ciao, szczeglnie prawa rka, czu jak nadgarstek luno pracuje w stawach. - Przegapiem zebranie - powiedzia,

z trudem rozpoznajc wasny gos. Sowa z trudem wydobyy si na zewntrz. Zamia si i odkaszln. Straciem te chyba troch kilogramw. Nie ruszyem si z krzesa od sidmej rano. To mj najwikszy wysiek od wielu lat. Widmo przytakno. - Wiem. Przepraszam, wystawiem ci na solidn prb - twoje ciao i umys. Mylisz, e nie byo warto? - Warto! - Kyle zamia si raz jeszcze, tym razem swobodniej. Radziecki wydzia E jest zniszczony. - Bdzie - poprawia zjawa - ...za

tydzie. - A ty pytasz, czy byo warto. O tak! dobry humor opuci Kylea. Opuciem jednak zebranie, to byo wane. - Chyba nie - odpowiedziaa zjawa a swoj drog, to nie opucie. Mona powiedzie: tak i nie. - Nie rozumiem? - Kyle unis brwi. - Czas... - zaczo widmo. - ...jest wzgldny - dokoczy szeptem Kyle. Zjawa umiechna si.

- Na wstdze Mbiusa s drzwi do kadego czasu. Jestem tu, jestem tam. Dzieo Gormleya, twoje i moje przetrwao. Otrzymasz pomoc, nikt nie bdzie ciebie pogania. Kyle zacisn usta, zakrcio mu si w gowie, czu si wyczerpany, opad prawie z si. - Podejrzewam, e chcesz odej powiedzia - a musz ci jeszcze o co zapyta. Wiem, kim jeste... nie moesz by nikim innym. - Tak? - Gdzie teraz jeste? Gdzie jest twoje teraz? Gdzie? Czy rozmawiasz ze

mn, z kontinuum Mbiusa czy... - pyta Kyle. - Zapytaj lepiej kim jestem. - Widmo umiechno si cierpliwie. - Jestem nadal Harrym Keoghiem. Kyle poczu zawrt w gowie. To przecie byo w notatkach, a nie domyli si wczeniej. Teraz wszystko czyo si w cao. - Ale Brenda, to znaczy, twoja ona miaa umrze, przepowiedziano jej mier. Jak mona zmieni czy unikn swojej przyszoci? Sam wiesz, e to niemoliwe. Harry umiechn si leciutko.

- Ona umrze. Ju wkrtce, ale zmarli nie przyjm jej. - Umarli nie... - Kyle straci gow. - mier to miejsce poza ciaem. Zmarli maj swoje ycie. Niektrzy o tym wiedzieli, wikszo nie. Teraz wszyscy wiedz? To nie zmienia niczego w wiecie ywych, ale znaczy wiele dla umarych. Teraz zdaj sobie spraw, jak cenne jest ycie. Wiedz, bo je stracili. Gdy umrze Brenda, moje ycie take bdzie zagroone - oni nie mog na to pozwoli. S mi wdziczni, rozumiesz? - Nie przyjm jej? Mwisz, e wrc jej ycie?

- W rzeczy samej. S wrd nich tacy, ktrzy maj talenty, o ktrych nikomu si nie nio, Alec. Miliardy talentw. Jeli czego pragn, uczyni to. - Zjawa umiechna si delikatnie. - Chyba ju pora...? - Poczekaj - Kyle poderwa si z miejsca. - Poczekaj, prosz, jeszcze jedno... Harry unis mgliste brwi. - Mylaem, e wyjaniem wszystko. Nawet jeli nie, to i tak sam do tego dojdziesz. Kyle kiwn byskawicznie gow.

- Tak, z pewnoci. Tylko jedno pytanie: Dlaczego? Dlaczego wrcie do mnie i opowiedziae... - Proste - odpowiedzia Harry - mj syn bdzie mn. Bdzie mia wasn osobowo, wasne ycie. Nie wiem, ile prawdziwego mnie znajdzie si w nim. Moe przyj taki czas, kiedy on - my bdziemy potrzebowali przypomnienia. Jedno jest pewne: to bdzie bardzo utalentowany chopak. Kyle nareszcie zrozumia. - Chcesz, ebym... eby sekcja... zaopiekowaa si nim, tak? - Wanie - powiedzia Keogh i

zacz zanika, bkitna powiata zacza dre jakby zoona z miliona cienkich neonowych nitek. Zaopiekujesz si nim... a on bdzie w stanie potem zaopiekowa si tob. Wszystkim. Podoasz? Kyle wytoczy si zza biurka, wycign rce ku zanikajcej zjawie. - Tak, uczyni jak powiedziae. - To wszystko, o co prosz. Zaopiekuj si te jego matk. Bkit przeistoczy si w mg, pojedyncz lini niebieskiego wiata, zjawa skurczya si do rozmiarw maego punkcika, niebieskiej iskierki -

znikna. Kyle wiedzia, e Harry Keogh ruszy ku swoim narodzinom. - Jestemy z tob, Harry - krzykn chrapliwie, gorce zy spyway mu po policzkach, nie wiedzia, dlaczego pacze. - Jestemy z tob... Harry?

Epilog

Dragosani wpad we wasn przeszo wdrujc po linii ycia Wampira. Podr bya krtka, ale przestraszya go, oszoomia. Zorientowa si, e znw ma ciao wicej ni ciao. Czu, otaczajc go obc ja - by czci kogo innego. Ten kto by lepy... i pogrzebany! Nieznany ywiciel walczy o wydostanie si z pytkiego grobu, z

ciemnoci wiekw, wizienia ziemi.

gorzkiego

Dragosani dusi si, krztusi, znw by na skraju zapaci. Pozna bl i nie pragn go wicej. Przyczy si swoj wol do wysikw ywiciela. Ziemia pkaa powyej. Dragosani powsta wraz z ywicielem. Bya noc, w grze, poprzez zwisajce gazie drzew, gwiazdy wieciy na zimnym niebie. Kto sta opodal, w ciemnociach, patrzy na posta Dragosaniego. Wzrok ywiciela nabra ostroci. - Wi... widz... ciebie! - rykn

Potwr. Potny jk grozy przetoczy si po krzyowych wzgrzach. I wtedy pojawia si druga posta przysadzisty czowieczek, o przenikliwym spojrzeniu. Po chwili rozleg si wist gwajakowego koka. Pocisk trafi w korpus ywiciela utkn. Wtedy Dragosani przyczy swj gos do wycia wspmieszkaca ciaa, prbowa schowa si pod ziemi. Nie byo ucieczki, wiedzia, e nie byo ucieczki! Nie mg w to uwierzy. - Poczekaj - wrzasn gosem ywiciela, gdy wysza posta zbliaa si, dzierc w doni byszczcy, ostry przedmiot.

- Nie widzisz? To ja! Drugi Dragosani nie wiedzia, nie mg zrozumie, nie chcia czeka. N mign stalowym byskiem, uderzy celnie. - Gupcze! Skoczony gupcze! ryczaa gowa Ferenczy Dragosaniego, toczc si po ziemi. Wiedzia, e to tylko jedna z wielu agonii, wielu mierci na niekoczcej si ptli jego istnienia. To ju si wydarzyo... dzieje si teraz... wydarzy si raz jeszcze... raz jeszcze... raz jeszcze... - Gupcze - plujce krwi, drce usta wyszeptay ostatnie sowo. Tym razem

mwi tylko do siebie...

You might also like