You are on page 1of 1575

NEKROSKOP V - ROZNOSICIEL przepisa: Kesek kesek@skrzynka.pl Wprowadzenie Cz pierwsza 1. Rozmowa w kostnicy. 2. "...siedz mae, nieznonie gryzce." 3. Odmieniec. 4.

Kto umiera. 5. Wskrzeszeni. 6. Czerwony alarm. Cz druga (cztery lata wczeniej)

1. 2. 3. 4. 5. 6.

Lodowe pustkowia. Wygnacy. Opowie Ferenca. Zamarznici lordowie. Wizy krwi. Mroczny sojusz.

Cz trzecia 1. owcy i zwierzyna. 2. Johny znaleziony. 3. Johny... Found. 4. Sny. 5. "...fantazje". 6. Coraz bliej pieka. 7. Upiorne skrzyowanie. 8. Zabjcy wampirw.

Cz czwarta 1. Ethor - Zek - Perchorsk. 2. W pojedynk - Gwiezdna kraina - Rezydent. 3. Harry i Karen - zagroenie. 4. Znowu Perchorsk - kraina wiecznych lodw. 5. Zachd soca egzorcyzmy - umys Boga. 6. Podniebna bitwa. 7. Stopienie - rozszczepienie - zakoczenie. 8. Epilog. *** Wchodzc szlakiem Mobiusa do

budynku, Keogh pozwoli, by pczkujcy w nim wampirzy instynkt doprowadzi go na odpowiednie pitro. Komu, kto jak Nekroskop kreowa wasne drzwi sam moc liczb, zamki w tych realnie istniejcych nie mogy przysporzy problemw. Dwukrotnie jednak z przyzwyczajenia chcia zapali wiato i dopiero wwczas dotaro do niego, e to niepotrzebne. W pewnej chwili natrafi na due lustro, a to, co w nim zobaczy - obraz mczyzny o pocigej twarzy i wieccych czerwonawych oczach zafascynowao go i przerazio jednoczenie. By oczywicie wiadom zachodzcych w nim zmian, ale dotd nie pojmowa, jak szybki to proces. To

wywoao w nim mieszane uczucia i jakie dziwne pragnienia: tsknot za noc i tajemnic, za wdrwk w jakie obce miejsca, choby i w poszukiwaniu upu. No i wanie zawdrowa w takie miejsce. Ale up upowi nierwny... Dla Melissy, Heather, Anny i Eleanor. Tyle razy sczyy ze mn wino i delektoway si egzotycznymi daniami, a ich sodkie usta przecigay si w poruszaniu dziwnych i obscenicznych tematw, majcych wzbudzi we mnie niesmak (i moe poaskota mj umys?), Trwao to a do chwili, gdy zbyt pno - zadaem sobie pytanie: co cztery tak rasowe potwory robi w tak

miej chiskiej restauracji? WPROWADZENIE Zdolnoci ponadzmysowe, ktre Harry Keogh odziedziczy po matce, rozwiny si w nim w sposb niespotykany. Harry jest Nekroskopem; rozmawia z umarymi, podobnie jak zwykli ludzie rozmawiaj ze swymi przyjacimi i ssiadami. I rzeczywicie - z Harrym przyjani si tumy zmarych, on jest jedynym wiatem w ich wiecznej ciemnoci, jedynym ogniwem czcym ich z utraconym wiatem. Powszechna wiedza na temat

mierci mija si z prawd; umysy nie tylko nie obracaj si wraz z ciaami w proch, ale nawet kontynuuj swe dzieo, korzystajc z niezliczonych moliwoci, jakie za ycia nie byy im dane. Pisarze nadal "pisz" arcydziea, ktre nigdy nie doczekaj wydania; architekci projektuj bajeczne, niemal doskonae miasta, ktrych nikt nigdy nie zbuduje; matematycy, poszukujc Czystej Liczby, zbliaj si do wykadnikw, ktrych jedyn granic jest nieskoczono. Jako chopiec Harry swymi ezoterycznymi "talentami" pomaga sobie w nauce; nigdy nie przepada za szko, tote kilku bardziej dowiadczonych przyjaci zza grobu pokazao mu skrty umoliwiajce

ominicie owych szkolnych problemw. Dziki temu odkry w sobie pocig do matematyki instynktownej, czy te intuicyjnej. Ale Harry Keogh nie by jedynym, ktry "rozmawia' z umarymi. Radziecki Wydzia E (Wydzia Rozwoju Paranormalnego) korzysta ze zdolnoci Borysa Dragosaniego, nekromanty, ktry wydziera bezczeszczonym ciaom ich sekrety. To, za co Ogromna Wikszo kochaa Harry'ego, w przypadku Dragosaniego budzio tylko k i odraz. Rnica bya a nadto widoczna: podczas gdy Nekroskop jedynie rozmawia z umarymi, dajc im przyja i pociech i nie dajc nic w

zamian, rosyjski nekromanta siga w gb i bra, co chcia! Przed Dragosanim, pomnym ohydnych nauk pogrzebanego przed wiekami, ale wci jeszcze nieumarego wampira, ktry obdarzy go swym nasieniem, nic si nie mogo ukry; znajdowa odpowiedzi we krwi, wntrznociach i szpiku kostnym ofiar. Umarli zazwyczaj nie czuj blu, ale i w to ingerowa talent Dragosaniego. Nekromanta swymi zabiegami sprawia, e cierpieli! Czuli jego rce i paznokcie; czuli i pojmowali wszystko, co im czyni! Nigdy nie zadowalao go zwyczajne wypytywanie zmarych; ba si, e mogliby go okama. Nie, woa rozszarpywa ciaa na strzpy, a potem szuka odpowiedzi

w rozdartej skrze i miniach, w pocitych cignach i wizadach, w pynie mzgowym, luzie wypywajcym z oczu i uszu, i wreszcie - w martwej strukturze tkanek! ...Szukajc zemsty na tym, ktry w okrutny sposb pozbawi ycia jego matk, Harry Keogh uwiadomi sobie, e zarwno na Wschodzie, jak i na Zachodzie istniej agencje wywiadu paranormalnego Zwerbowany przez Anglikw, wzi udzia w tajnej wojnie z rosyjskimi mediami, cierajc si z Borysem Dragosanim. Wykorzysta swoj intuicj matematyczn. Dziki pomocy Augusta Ferdynanda Mobiusa (1790 -1868) Harry zyska

dostp do kontinuum Mobiusa, pitego wymiaru, rwnolegego nie tylko do czterech ziemskich, ale i do wszelkich innych wiatw materialnych Mg teraz w jednej chwili "teleportowa si" do dowolnego miejsca na Ziemi, o ile tylko zna jego koordynaty lub pilotowa go przyjazny zmary Co wicej, Harry odkry, e jego niesamowita moc pozwaa wywoa umarych z grobw! Aeby uwolni wiat od wampira Dragosaniego, skorzysta z kontinuum i najecha na Zamek Bronnicy, tajn kwater rosyjskiego Wydziau E. Tam wezwa pod swe rozkazy armi zmumifikowanych Tatarw, ktrych ciaa przetrway w torfiastym gruncie. Dragosani zgin, a wraz z nim

przepada cz personelu i sporo aparatury nalecej do owej radzieckiej agencji. Ale i Harry zapaci za to - jego ciao rwnie zostao zniszczone. Tyle e... Nekroskop dobrze wiedzia o tym, e mier nie jest kresem. Jako bezcielesny, czysty umys, umkn do kontinuum Mobiusa, a pniej w wyniku nic kontrolowanej metempsychozy zaj odmdone ciao brytyjskiego espera. Wwczas ju wiadom by roli, jak bdzie musia odegra w uwolnieniu wiata ludzi od wampirzego pomiotu. Cel w (owo przeznaczenie) uwiadomi sobie, odkrywszy pord jasnoniebieskich linii ywotw ludzkich przenikajcych

przeszo i przyszo, zawartych w kontinuum Mobiusa, szkaratn ni wampira. Julian Bodescu, skaony wampiryzmem przez Tibora Ferenczego - tego samego pogrzebanego przed wiekami wampira, ktry zarazi Dragosaniego - zagrozi zarwno yciu Harry'ego, jak i jego malekiego syna. Ale tym razem to Harry Junior odwrci karty i doprowadzi do unicestwienia Bodescu; on take by Nekroskopem, obdarzonym takimi samymi zdolnociami, jak jego ojciec. A moe nawet wikszymi... Po aferze z Bodescu Harry Junior ulotni si (wygldao na to, e nawet z powierzchni Ziemi), zabierajc z sob

sw nieszczsn, obkan matk. Poszukiwania, jakie prowadzi wwczas Harry Senior, przyniosy mu tylko zwtpienie. Biegnce przez kontinuum Mobiusa linie ycia jego ony i syna giny w jakim innym wiecie, do ktrego nawet on nie mia dostpu. Harry rozsta si z Wydziaem E, powicajc si cakowicie owym poszukiwaniom, ktre z czasem stay si jego obsesj. Mijay lata, a Nekroskop y jak odludek, w walcym si, dziwacznym domu, o kilka mil od Edynburga. A potem... ludzie z Wydziau E znw nawizali z nim kontakt. Nie mogli si obej bez jego pomocy. Wydzia

sta przed podobn zagadk' agent specjalny zagin; nic jednak nie wskazywao na to, e nie yje. w mody szpieg rozwia si w powietrzu, podobnie jak Harry Junior i jego matka. Ludzie z wywiadu paranormalnego mieli podstawy, by sdzi, e nadal yje, ale nie mogli go znale. Harry dowiedzia si od Ogromnej Wikszoci, e zaginiony nie powikszy szeregw umarych A jednak Wydzia E zaklina si, e nie ma go "tu", na Ziemi, wic... gdzie? Czyby w tym samym miejscu, co ona i dziecko Nekroskop? Poszukiwania prowadzone przez Harry'ego, doprowadziy go w kocu do Projektu Perchorsk, eksperymentu, jaki

Rosjanie przeprowadzali w jednym z wwozw Uralu. Usiujc stworzy pole siowe, ktre mogliby przeciwstawi amerykaskiemu programowi Gwiezdnych Wojen, przypadkowo otworzyli "smocz jam", wiodc z tego wymiaru czasoprzestrzennego do wiata rwnolegego. W ten sposb odkryli pradawne rdo wampirzej zarazy, jaka zalewaa Ziemi! Potwory przechodziy przez Bram Perchorsk. Niewiarygodne - ale nie dla Harry'ego i kilku agentw brytyjskiego i radzieckiego wywiadu paranormalnego. Dziki swym kontaktom z umarymi, a zwaszcza dziki pomocy Augusta Ferdynanda Mobiusa Harry odkry drug

Bram i przeszed przez ni do wiata wampirw, ktrego gigantyczne wierchy rzucay upiorny cie na ca Gwiezdn Krain - wiata, w ktrym bero dzieryli krwioerczy Lordowie. Tam odnalaz swego syna, modego mczyzn, skaonego, niestety, wampiryzmem! Harry Junior, znany w owym niesamowitym wiecie rwnolegym jako Rezydent, wci jeszcze panowa nad swoj wampirz natur; mia na swe rozkazy niewielk druyn Wdrowcw (pierwotnie Cyganw) i oddzia troglodytw, prymitywnych tubylcw. Ale jego wrogowie - potwory przewyszali ich sw liczb i tylko jego "magia" - mistrzowskie opanowanie

kontinuum Mobiusa i nowoczesnej technologii - pozwalaa mu zachowa niezaleno. Niestety, wielki i nikczemny Lord Szaitis doprowadzi do tego, e rwce si do walki wampiry, odkadajc na pniej wszelkie wanie, zjednoczyy si i utworzyy przeraajc, nieludzk armi. Rami w rami, ruszyy przeciwko Rezydentowi, zazdronie patrzc na jego woci, na jego Ogrd i siedzib. Nie mogc dopuci do tego, by cakowite opanowanie obu Krain Gwiezdnej i Sonecznej - przez wampiry stao si mrocznym i straszliwym faktem, obaj Keoghowie, ojciec i syn, stawili czoo zastpom potworw. Nie

byli jednak sami' podczas krwawej bitwy o Ogrd Rezydenta doczya do nich Lady Karen. Owa wampirzyca bya i pikna, i mdra. Czytaa w mylach Lordw i przewidywaa ich kolejne posunicia. Mimo to Szaitis, wspierany przez innych wielmow, ich porucznikw i hordy przeraajcych wojownikw, stworzonych z cia ludzi i troglodytw, wygraby t bitw, gdyby nie zatrwaajce moce Nekroskopa i jego syna. Posuywszy si naturalnym wiatem soca, obrocy Ogrodu rozbili armi Szaitisa i zrwnali z ziemi wieyce z kamienia i koci, grskie twierdze wampirw Wszystkie oprcz domostwa ich sojuszniczki,

Karen. Pniej Harry Keogh odwiedzi Karen w jej mrocznej warowni. Lady od niedawna bya wampirzyc; stwr w jej wntrzu nie osign jeszcze dojrzaoci i gdyby Nekroskop zdoa go z niej wyrwa i zniszczy.. mgby uratowa Harry'ego Juniora. Metody Harry'ego byy pozbawione delikatnoci, drastyczne, a nawet brutalne... ale potwornie skuteczne. Czy jednak mg przewidzie w skutek? Karen bya przecie wampirzyc! A potem? Uwolniona od upiornego pasoyta, staa si jedynie liczn, pust dziewczyn. Gdzie podziaa si jej moc, jej wolno, jej surowy, niczym

nie skrpowany wampirzy duch? Wszystko przepado. A kiedy Harry odzyska siy po owym zabiegu, przekona si, e Karen dokonaa wyboru. Patrzy z gry na lece na stoku, skrwawione i pogruchotane ciao, okryte bia szat. Rzucia si ze szczytu murw. Rezydent wiedzia, do czego doprowadzi jego ojciec; pojmowa te dlaczego. Skoro Harry Senior by w stanie uleczy Karen, mg zastosowa t kuracj i wobec swego syna. W obawie, e ojciec ktrego dnia powrci do Gwiezdnej Krainy, by tego dokona, Rezydent odwoa si do swych wampirzych mocy i zredukowa jego zdolnoci do zera. Pozbawi go

znajomoci mowy zmarych (daru umoliwiajcego porozumiewanie si z umarymi), a take wiedzy o liczbach. A potem Harry Keogh, eks-nekroskop, zosta odesany z powrotem do swego wiata, wiata ludzi. Nie mogc ju rozmawia z umarymi - naruszenie tej reguy grozio potworn kani, zarwno fizyczn, jak psychiczn - ani korzysta z kontinuum Mobiusa, Harry Keogh sta si niemal "normalnym" czowiekiem. Jeeli bra pod uwag wiedz, jak dotd posiada zabieg, ktremu go poddano, mona by przyrwna do lobotomii. Do tej pory by Nekroskopem - teraz sta si nikim. A jednak, mimo i nie mg

wiadomie porozumiewa si z rzeszami zmarych, sysza ich glosy we nie. To co mwiy, byo przeraajce. wiat znw nawiedzi Wielki Wampir! Harry walce z wampiryzmem powici ycie, c jednak mg zrobi teraz" jako eks-nekroskop? Przynajmniej suy rad; by wszak najwikszym na wiecie ekspertem w tej dziedzinie. Musia co zrobi; wiedzia, e jeli wraz z Wydziaem E nie uderzy pierwszy, w nieumary potwr prdzej czy pniej sam go odnajdzie. Tak, Harry by przecie legend: zabjc wampirw" w ktrego zablokowanym umyle wci tkwiy sekrety Ogromnej Wikszoci i wzory matematyczne, opisujce kontinuum Mobiusa. Strach

myle" co by si dziao, gdyby zrodzone po raz kolejny monstrum wydaro mu nekromancj owe zakazane, metafizyczne talenty! Umarli, pomimo zakazu ograniczajcego kontakt z Harrym tylko do sfery snw, nie opucili go w potrzebie Znaleli inn drog przekazywania informacji i ostrzegli go, e wampir grasuje na wyspach Morza Egejskiego Harry i kochajca go dziewczyna raz jeszcze sprzymierzyli si z Wydziaem E i wyruszyli zobaczy, co da si zrobi. Niestety, Janosz Ferenczy, zrodzony z krwi Faethora "brat" Tibora, Starego Stwora spod Ziemi, zdy ju zarazi

wampiryzmem dwch brytyjskich esperw i wspomc swoje moce ich talentami ezoterycznymi. Janosz wrci, by na nowo zawadn swoimi wociami i odkopa staroytne skarby, ktre sam ongi ukry, by zabezpieczy si na wypadek zmian, jakie mogy przynie stulecia biernego pycia skarby, czekajce w ziemi na jego "'zmartwychwstanie". Zadba o to ju w pitnastym wieku, kiedy dowiedzia si, e jego potny ojciec, Faethor, po niemal trzech wiekach krwawych wojen u boku krzyowcw, Czyn-Gis-Chana i Turkw wraca na Wooszczyzn Faethor bowiem nienawidzi Janosza i mg sprbowa go "zabi" (podobnie jak jego brata, Tibora, ktrego pogrzeba w

ziemi, odmawiajc mu prawa do mierci), a w takim przypadku owe zapasy na niepewn przyszo mogy okaza si bezcenne. Kiedy Harry poj, e ma do czynienia z Janoszem i kiedy wampir zawadn jego kobiet, stao si jasne, e musi w jaki sposb odzyska zdolno porozumiewania si ze zmarymi i wadz nad tajemniczym kontinuum Mobiusa. Bez tych mocy nie mia najmniejszych szans. I wtedy skontaktowa si z nim, oferujc sw pomoc, duch Faethora Ferenczego, rezydujcy w walcych si, zapuszczonych ruinach nie opodal rumuskiego miasta Ploeszti.

Przypomnia, e umys Harry'ego zosta okaleczony przez Rezydenta, Harry'ego Juniora, wampira o nad wyraz rozwinitych mocach psychicznych. Gdyby tylko Harry otworzy si przed Faethorem, "ojciec" wampirw sprbowaby usun blokad i odryglowa zamknite strefy. eksnekroskopowi niezbyt podoba si ten pomys (wpuci w swj umys wampira, t e g o wampira!); wiedzia, jak przeraajcy w skutkach moe by to eksperyment. Ale ebrakom nie przystoi wybrzydza. Faethor gotw by pomc, gdy nie mg pogodzi si z myl, e podczas gdy on jest tylko gasncym wspomnieniem, odrzucanym nawet przez

umarych, zrodzony z jego krwi Janosz ma si dobrze i podbija wiat "Ojciec" wampirw chcia raz jeszcze pogrzeba swego syna, pragn przyczyni si do jego zguby. A jedynym, ktry mg do niej doprowadzi, by Harry Keogh. Tak przynajmniej Faethor uzasadni sw decyzj... Harry spdzi noc pord szcztkw ostatniego azylu Faethora, a kiedy spa, "ojciec" wampirw wszed w jego umys i pootwiera pewne psychiczne "drzwi" zatrzanite przez Harry'ego Juniora. Obudziwszy si, Harry stwierdzi, e znw wada mow zmarych. Mg teraz skontaktowa si z Mobiusem i nakoni go, by poczy si

z jego mylami i przywrci mu wiedz numerologiczn oraz zdolno poruszania si w kontinuum Mobiusa. A jednak Faethor skama; raz wpuszczony w umys Harry'ego nie zamierza odej. W zamku grujcym nad transylwaskimi grami Zarandului Harry odzyska peni si, star w proch Janosza i przegna ducha Faethora w wieczn pustk i najgbsz samotno strumieni czasu przyszego, zawartych w czasoprzestrzeni Mobiusa. Zwycistwo miao jednak swoj cen. Od tamtej pory czstk Harry'ego wadaj dziwne dze i jeszcze dziwniejszy gd. Ni jego ycia nadal biegnie w nie koczc si przyszo wymiaru Mobiusa. Tylko e o ile kiedy

bya bkitna, jak linie wszystkich istot ludzkich, teraz splamiona jest czerwieni... CZ PIERWSZA ROZDZIA PIERWSZY ROZMOWA W KOSTNICY - Harry. - Nawet przez telefon byo sycha, e Darcy Clarke silnie stara si zapanowa nad swym drcym gosem. Mamy pewien problem i przydaaby si nam pomoc. Pomoc w twoim Stylu. Harry Keogh, Nekroskop, mg si domyla, co drczyo szefa brytyjskiego INTESP. Mg te zadawa

sobie pytanie, czy to nie dotyczyo wanie jego. - O co chodzi, Darcy? - zapyta cicho. - To morderstwo - odpowiedzia tamten nerwowo. Naprawd by roztrzsiony. - Cholernie paskudne morderstwo, Harry! Mj loe, w yciu czego takiego nie widziaem! Darcy Clarke mia okazj niejedno ju widzie i Harry'emu Keoghowi trudno byo uwierzy w te sowa. Chyba, e Clarke mwi o... - Pomoc w moim stylu, powiedziae? - Harry zaniepokoi si. Darcy, sdzisz, e... - Co? - Tamten dopiero po chwili zorientowa si, o co chodzi. O rany,

nie! To nie robota wampira, Harry. Ale i tak dzieo potwora. Czowieka, ale potwora. Harry odetchn z ulg. Niemal z ulg. Spodziewa si, e INTESP prdzej czy pniej przypomni sobie o nim. Mia pewne obawy, a jednak... Darcy Clarke by jego przyjacielem. Nie zrobiby nic - nawet w tej sytuacji - nie sprawdziwszy wszystkiego dokadnie. I nawet wtedy, zdaniem Harry'ego, nie polowaby na niego z kusz i gwajakowym betem, maczet i bak benzyny. Sprbowaby najpierw porozmawia, wysuchaby ego argumentw. Ale w kocu... Szef INTESP wiedzia o wampirach

prawie tyle co Harry. Pojby, e sprawa jest beznadziejna. Owszem, kiedy si przyjanili, walczyli po tej samej stronie i Keogh by przekonany, e to nie Darcy nacisnby spust. Kto by to jednak zrobi. - Harry? - zaniepokoi si Clarke. Jeste tam jeszcze? - Skd dzwonisz, Darcy? - zapyta Nekroskop. - Z zamku, z posterunku andarmerii - odpowiedzia natychmiast Clarke. Znaleli jej ciao pod murami. Harry, to by zaledwie dzieciak. Osiemnastka lub dziewitnastka. Jeszcze nie ustalili tosamoci. Gdyby tak zdoa si dowiedzie, kto to zrobi...

Jeli istnia jaki czowiek, ktremu Harry Keogh ufa, z pewnoci by nim Darcy Clarke. - Za kwadrans tam si zjawi. - Dziki, Harry. - Clarke wreszcie odetchn. - Docenimy to. - My? - powtrzy Nekroskop Nie zdoa wymaza z gosu tonu podejrzliwoci. - Co? - Clarke wyglda na zdziwionego, zbitego z tropu. - No, policja I ja. - Morderstwo? Policja? zastanawia si Harry. - To nie sprawa dla INTESP Skd wic wzi si tam Clarke?" - Jak si w to wpltae? - zapyta.

- Ja jestem w "podry subowej", z wizyt u mej starej cioteczki, Szkotki. Odwiedzam j od wielkiego wita. Ju od dziesiciu lat azi na ostatnich nogach, ale wci nie zamierza si ka. Miaem dzi wraca do centrali, ale akurat wynika ta sprawa. To co, w czym INTESP usiuje wesprze policj' seria, o Boe, seria makabrycznych mordw. Harry nigdy dotd nie sysza o owej krewniaczce Darcy'ego. A z drugiej strony, to bya wymienita okazja, by sprawdzi, czy esperzy co wiedz o... jego problemach. Musia jednak zachowa ostrono; zbyt dobrze zna INTESP, by pakowa si w prost puapk.

- Harry? - znw rozleg si gos Clarke'a, metaliczny i nieco znieksztacony; zapewne wiatr nieustannie krcy wok wysokich murw zamku targa przewodami. Gdzie si spotkamy? - Na esplanadzie, na grnym kracu Krlewskiej Mili - warkn Nekroskop. - Darcy... - Tak? - Niewane. Porozmawiamy o tym pniej. Pooy suchawk na widekach i wrci do kuchni, by skoczy niadanie - gruby na cal stek, surowy i krwisty Sdzc z wygldu, Darcy Clarke by najprzecitniejszym czowiekiem na

wiecie. Natura wynagrodzia mu jednak t fizyczn anonimowo, ofiarowujc wyjtkowy talent. Clarke by deflektorem, przeciwiestwem ofiary losu. Wystarczyo, by otar si o jakie zagroenie, a ju interweniowa jego paranormalny anio str. Jeli przyj, e cay prowadzony przez Clarke'a zesp ekstrasensorykw to fotografie, on byby jedynym negatywem. Nie panowa nad swym darem; jego obecno uwiadamia sobie jedynie w chwilach, gdy rozmylnie mierzy si z niebezpieczestwem. Talenty innych - telepatia, lokalizowanie, przepowiadanie przyszoci, onejromancja, wykrywanie

kamstw - byy bardziej uchwytne, posuszne i praktyczne. Z darem Clarke'a sprawa wygldaa inaczej. Wci robi swoje' czuwa nad esperem. Niczemu innemu nie suy. Zapewnia mu jednak dugowieczno, co sprawiao, e Clarke by idealnym kandydatem na stanowisko, ktre obecnie piastowa. Jedno w tym talencie byo paradoksalne' kiedy nie dawa zna o sobie, Clarke powtpiewa w jego istnienie. Wci jeszcze na przykad wycza korki przed wkrceniem arwki. Ale moe i to stanowio dowd na jego dziaanie? Gdyby kto przyjrza si Clarke'owi, z ca pewnoci nie domyliby si, e moe piastowa

jakiekolwiek stanowisko kierownicze, nie wspominajc o zarzdzaniu najtajniejsz z brytyjskich sub. redniego wzrostu, o mysich kdziorkach, lekko przygarbiony i z niewielkim brzuszkiem, do tego jeszcze w rednim wieku - z kadej strony wyglda na przecitniaka. W nieskorej do umiechu twarzy tkwiy nie wyrniajce si niczym, piwne oczy. Mocno zacinite usta mona byo ewentualnie zapamita, ale generalnie Darcy Clarke nie mia w sobie nic szczeglnego; jego obraz zaraz zaciera si w pamici. Wszystko w nim - cznie z doborem garderoby - byo rednie.. Takie przyziemne myli przemkny przez gow Harry'ego Keogha w cigu

tych kilku sekund, ktre miny, odkd wydosta si z metafizycznego kontinuum Mobiusa na esplanad Zamku Edynburskiego i ujrza plecy Darcy'ego Clarke'a, ktry wpychajc donie w kieszenie prochowca, czyta legend, wypisan na mosinej tabliczce nad siedemnastowiecznym wodopojem. elazn fontann, ozdobion wizerunkami dwch gw - szpetnej i anielskiej - ustawiono... w pobliu miejsca, gdzie spalono niejedn czarownic. Gowy - nikczemna i czysta - maj symbolizowa fakt, e cz skazanych posugiwaa si sw wyjtkow wiedz w niecnych celach, inne za pady ofiar niezrozumienia,

yczc swym pobratymcom jedynie tego, co najlepsze. Tylko porywisty wiatr nie pozwala uzna tego sonecznego, majowego dnia za ciepy. Esplanada bya prawie pusta: grupki turystw - ze dwa tuziny osb - trzymay si wyszego kraca szerokiego asfaltowego placu; spoglday z murw na miasto lub fotografoway potn, szar twierdz Zamek na Skale - skryt za fasad blankw i dziedzicw. Harry przyby w chwil po tym, jak Clarke, zlustrowawszy uwanie ca esplanad, zainteresowa si tabliczk. Jeszcze przed chwil szef INTESP przebywa sam na sam ze swymi mylami, a w promieniu pidziesiciu stp od niego nie byo ywego ducha.

Teraz jednak za jego plecami rozleg si cichy gos: - Ogie to bezstronny zabjca usysza. - Dobre czy ze, wszystko sponie, jeeli tylko jest do gorce. Serce podskoczyo Clarke'owi do garda. Drgn i odwrci si z impetem. Krew odpyna mu z twarzy i przez moment wyglda miertelnie blado. - Ha... Ha... Harry! - zajkn si. Boe, nie zauwayem ci! Skd si tu..? - Urwa, gdy doskonale wiedzia, skd si tu wzi. Nekroskop kiedy nawet i jego tam zabra, do owego miejsca, ktre byo wszdzie i zawsze, wewntrz i na zewntrz - do kontinuum Mobiusa. Rozdygotany Clarke, nie mogc

zapanowa nad omotaniem serca, wczepi si w mur, by nie upa To jednak nie byo przeraenie, a jedynie szok; jego talent nie doszuka si u Keogha adnych zych zamiarw. Harry umiechn si, skin gow, dotkn ramienia Clarke'a i znw popatrzy na tabliczk. Umiech Nekroskopa zabarwia nuta goryczy. - Przewanie zabijali swj wasny strach - zauway. - Oczywicie, wikszo z tych kobiet bya niewinna, moe nawet wszystkie. Tak, obymy wszyscy byli tak niewinni. - Co? - Clarke nie doszed jeszcze do siebie. - Niewinne? - Kompletnie. Keogh raz jeszcze skin gow. - O, moe na swj sposb posiaday talent,

ale trudno byoby uzna to za zo. Czarownice? Dzisiaj zapewne staraby si zwerbowa je do INTESP. Nagle dotaro do Clarke'a, e nie ni. To wszystko dziao si naprawd; takie doznania zawsze towarzyszyy spotkaniom z Harrym Keoghem. To samo przey przed trzema tygodniami (naprawd upyny tylko trzy tygodnie?) w Grecji. Wtedy jednak Harry by niemal bezsilny' nie pamita mowy zmarych. Potem wrcia do niego ta zdolno i wyruszy, by osign dwie rzeczy' zniszczy wampira Janosza Ferenczego i odzyska kontrol nad... - Odzyskae! - Chwyci Harry'ego za rami. - Kontinuum Mobiusa!

- Nie skontaktowae si ze mn stwierdzi spokojnie Harry. Inaczej wiedziaby. - Dostaem twj list - broni si Clarke. - Z tuzin razy prbowaem si do ciebie dodzwoni, ale jeli bye w domu, to wolae nie odpowiada. Nasi lokalizatorzy nie mogli ci znale. Unis w gr rce. - Daj mi szans, Harry. Zaledwie kilka dni temu wrciem znad Morza rdziemnego, a tu nazbierao si troch zalegoci. Ale spraw wysp zaatwilimy definitywnie i, jak sdzimy, ty rwnie uporae si ze swoim odcinkiem. Nasi esperzy te byli na miejscu, przysyali raporty. Zamek Janosza, grujcy nad Halmagiu, zosta dosownie zdmuchnity. To moga

by tylko twoja robota. Pojlimy, e jakim sposobem zwyciye. Ale eby i kontinuum Mobiusa? Ale to... cudownie! Ciesz si wraz z tob. "Naprawd?" - pomyla Harry. Dziki. - Jak to zrobie, do cholery? Clarke nie mg powstrzyma swego entuzjazmu. - To znaczy, jak rozwalie ten zamek? O ile przekazano nam prawd, rozsypa si w proch. Czy tak wanie zgin Janosz? Rozerwany przez wybuch? - Uspokj si - powiedzia Keogh, biorc go pod rami. Zaprowad mnie do tej dziewczyny. Porozmawiamy po drodze.

- Zgoda - stwierdzi Clarke, zniajc gos. - To co zupenie innego. Nie spodoba ci si to, Harry. - I to ma by co nowego? Nekroskop zdawa si by tak zrezygnowany czy sardoniczny, jak zwykle. Ale i czujny, takie przynajmniej wraenie odnis Clarke. - Czy kiedykolwiek pokazae co, co mi si spodobao? Clarke tylko czeka na to pytanie. - Gdyby wszystko toczyo si zgodnie z naszymi upodobaniami, Harry, nie byoby dla nas roboty - odpar. - Ja z przyjemnoci ju od jutra przeszedbym w stan spoczynku. Ilekro trafiam na co takiego, jak to, co zamierzam ci pokaza, uwiadamiam sobie, e kto tu musi

zaprowadzi porzdek, kierowali si w gr esplanady. - To dopiero zamek - stwierdzi Harry. W jego gosie czuo si teraz wiksze oywienie. - A co do zamku Ferenczego, to by ju kup gruzw, zanim si nim zajem. Pytae, jak to zaatwiem? Westchn, a potem znw podj temat: - Dawno temu, pod koniec sprawy Bodescu, dowiedziaem si, e w Koomyi jest skad amunicji i materiaw wybuchowych. Zabranymi stamtd adunkami wysadziem zamek Bronnicy. A skoro najprostsze sposoby s przewanie najskuteczniejsze, powtrzyem ten numer. Urzdziem sobie dwie czy trzy wycieczki,

oczywicie, wycieczki spod znaku Mobiusa, i nafaszerowaem fundamenty twierdzy Janosza dostateczn iloci plastyku, by wyprawi go do samego pieka! Wol nawet nie myle, co kryo si w trzewiach tego zamku, ale jestem pewny, e bya tam... materia, ktrej nie chciabym nigdy oglda. Wiesz, Darcy, e nawet taka ilo semtexu, jaka mieci si na koniuszku palca, jest w stanie rozwali ceglany mur? Wyobra sobie, czego moga dokona sto razy wiksza ilo. Jeli pierwotnie byo tam co, co moglibymy nazwa "ywym" - wzruszy ramionami i potrzsn gow - to kiedy skoczyem, nie pozosta ju po nim aden lad. Szef INTESP uwanie przyglda

si Keoghowi. Zdawa si by tym samym czowiekiem, z ktrym spotka si miesic wczeniej, podczas owej wizyty, ktra jego, Clarke'a, pchna na Rodos i wyspy Dodekanezu, a Nekroskopa w gry Transylwanii. Zdawa si by tym samym czowiekiem, ale czy nim by? Prawd mwic, Darcy Clarke zna kogo, kto twierdzi inaczej. Ciao Harry'ego Keogha naleao kiedy do Aleca Kyle'a. W swoim czasie Darcy zna Kyle'a. Najdziwniejsze, e z biegiem lat twarz i sylwetka Kyle'a upodobniy si do rysw i ksztatu dawnego ciaa Harry'ego - tego, ktre umaro. Myl o

tym przeraaa Clarke'a. Darowa sobie te rozwaania, porzuci kwesti metafizyki i skupi si na stronie czysto fizycznej. Nekroskop liczy sobie czterdzieci trzy albo czterdzieci cztery lata, ale wyglda o pi lat modziej. To znowu dotyczyo jedynie ciaa, umys pozosta modszy o kolejne pi Jat. Oczy Harry'ego miay barw miodu. Czasem tay w oczekiwaniu na atak, przewanie jednak byo w nich co rozczulajcego, jak u szczeniaka - a raczej byoby, gdyby mona przenikn owe szka przeciwsoneczne, ktre nosi pod szerokim rondem kapelusza z lat trzydziestych. Clarke nie chciaby za adne skarby oglda niczego, co

czyoby si z ciemnymi okularami i kapeluszem, zwaszcza na gowie Harry'ego. Okulary stanowiy co, na co Clarke by szczeglnie wyczulony. Owszem, na wyspach Morza Egejskiego z kocem kwietnia i w pocztkach maja noszono je do powszechnie, ale czym innym byo ogldanie ich w Edynburgu, nawet w tym samym okresie. Chyba, e kto mia sabe oczy. Albo, po prostu, inne... W rdzawo-brzowych, falistych wosach Harry'ego lniy srebrne smugi, rozmieszczone tak rwnomiernie, e wyglday na efekt wiadomego dziaania. Jeszcze kilka lat, a siwizna wemie gr; ju teraz dodawaa mu

pewnej klasy, sprawiaa, e mia w sobie co z naukowca. Owszem, naukowiec, lecz raczej specjalista od do fantastycznych zagadnie. Chocia waciwie Harry Keogh nie pasowa do takiego obrazu. Harry czarnoksinikiem? Magiem? Po prostu: Nekroskopem, czowiekiem, ktry rozmawia z umarymi. Keogh nie nalea do szczupych, kiedy nawet mona byo posdzi go o odrobin nadwagi. Przy jego wzrocie nie miao to jednak wikszego znaczenia. A waciwie miao, ale tylko dla niego samego. Po ataku na Zamek Bronnicy i owej mimowolnej metempsychozie zaj si wiczeniem nowego ciaa, doprowadzajc je do

zdumiewajcej sprawnoci. A przynajmniej zrobi, co mg, jeli wzi pod uwag wiek owego ciaa. Dlatego wanie wygldao teraz na trzydzieci siedem lub trzydzieci osiem lat. Minli bram wartowni, gdzie kilku oficerw policji przesuchiwao grup onierzy, i weszli w brukowany pasa wiodcy na gwny zamek. Wygldao na to, e wszyscy oficerowie z wartowni uwaaj Clarke'a za "szych"; nikt nie prbowa zatrzyma ani jego, ani Harry'ego. Ju po chwili ujrzeli przed sob masywn bry zamku. - Obejdzie si wic bez poprawek? Zaatwie wszystko, co trzeba, tak? -

Darcy odezwa si pierwszy. - Wszystko - potwierdzi Harry. - A co ze wsparciem, jakie Janosz zostawi na wyspach? - Usunici - oznajmi Clarke, zamykajc spraw. - Wszyscy. Cay komplet. Mimo to zostawiem tam kilku udzi, eby upewni si, e wszystko gra. Na bladej i ponurej twarzy Harry'ego zagoci cie dziwnego, smutnego umiechu. - Susznie, Darcy - powiedzia Nekroskop. - Zawsze sprawdzaj, czy wszystko gra. Nigdy nie ryzykuj. Nie, gdy masz do czynienia z takimi sprawami. W jego gosie pojawia si jaka

nowa nuta. Clarke przyjrza si Harry'emu ktem oka, znw badawczo, lecz nie natrtnie. Wchodzili wanie w cie szerokiego dziedzica, z trzech stron osoni tego przez ponure budynki. - Opowiesz mi, jak to byo? - Nie - pokrci gow Harry. Moe pniej, a moe nigdy. Odwrci si i spojrza Clarke'owi prosto w oczy. - Wampiry waciwie nie rni si midzy sob C nowego mgbym ci o nich powiedzie? Liczy si to, e ju wiesz, jak je zabija... Clarke wpatrywa si w czarne, zagadkowe szka okularw. - To ty mnie tego nauczye, Harry. Nekroskop raz jeszcze zdoby si na

w smutny umiech i niemal od niechcenia - cho Clarke by pewien, e rozmylnie - unis rk, by zdj okulary. Nie odwracajc ani na moment twarzy, zoy je i schowa do kieszeni. - I co? - zapyta. Darcy cofn si chwiejnie, ledwie tumic westchnienie ulgi. Zbity z tropu, spojrza w absolutnie normalne, spokojne piwne oczy. - Co takiego? - wymamrota. - Idziemy dalej? - dokoczy Harry, wzruszajc ramionami. - A moe jestemy ju na miejscu? - Jestemy na miejscu - potwierdzi Clarke. - Prawie. Poprowadzi Harry'ego kamiennymi schodami w d, potem pod kolejn bram i wreszcie

przez cikie drzwi wiodce na wyoony kamiennymi pytami korytarz. Ledwie tam weszli, stojcy na warcie andarm wypry si i zasalutowa. Clarke ledwie skin gow. Poprowadzi Keogha dalej. W poowie korytarza znajdoway si okute dbowe drzwi, strzeone przez mczyzn w rednim wieku. Tajniak otworzy je, odsuwajc si na bok. - Ju jestemy na miejscu. - Harry Keogh uprzedzi Clarke'a. Nikt mu nie musia mwi, e w pobliu znajduje si nieboszczyk. Raz jeszcze zerknwszy na Nekroskopa, Clarke wprowadzi go do wntrza. Policjant zosta na korytarzu i

zamkn cicho drzwi. W izbie panowao zimno. Zamiast budowa dwie ciany, wykorzystano tu naturaln ska - w jednym z ktw kamienn posadzk czya ze cianami brya wulkanicznego gnejsu. Pod jedn ze cian zsunito stalowe regay, pod drug, kamienn i zimn, sta wzek chirurgiczny, na ktrym spoczyway zwoki, przykryte biaym gumowym przecieradem. Nekroskop nie traci czasu. Nie przeraali go martwi. Gdyby mia rwnie wielu przyjaci wrd ywych, byby najbardziej kochanym czowiekiem na wiecie. By nim zreszt, tyle e ci, ktrzy go kochali, nie mogli o tym nikomu powiedzie.

Podszed do wzka, odsoni twarz ofiary, zamkn oczy i zakoysa si na pitach. Dziewczyna wygldaa tak sodko, tak modo i niewinnie, a kto zada jej bl. I wci j drczy. Oczy miaa zamknite, ale Harry wiedzia, e gdyby pozostay otwarte, zobaczyby w nich przeraenie. Czul, jak martwe oczy przepalaj zakrywajce je, blade powieki, nie mieszczc w sobie zgrozy. Potrzebowaa pociechy. Rzesze umarych - Ogromna Wikszo prboway jej pomc, ale nie zawsze potrafiy. Ich glosy czsto wydaway si tym, ktrzy pierwszy raz mieli z nimi do czynienia, zbyt pospne, upiorne lub zatrwaajce. W mroku mierci mogy

uchodzi za woanie nocnych goci rodem ze zego snu, za wycie widm przychodzcych po dusz. Dziewczyna moga sdzi, e ni, nawet e umiera, ale przez myl jej nie przeszo, e ju jest martwa. Oswojenie si ze mierci wymaga czasu i zazwyczaj ci, ktrych ona bezporednio dotyczy, ostatni przyjmuj w fakt do wiadomoci. To nieuniknione, jako e wanie im najtrudniej jest zaakceptowa taki stan rzeczy. Zwaszcza jeli s modzi i w ich umysach nie uksztatowao si jeszcze waciwe podejcie. Ale z drugiej strony, jeli dziewczyna widziaa nadchodzc mier, jeeli wyczytaa j w oczach kata, jeeli czuj oguszajcy cios, ucisk

odcinajcy dopyw powietrza albo dotyk ostrza wrzynajcego si w ciao musiaa wiedzie, e nie yje. Czua chd, lk i smak ez. Harry by wiadom, jak strasznie potrafi rozpacza umarli. Zawaha si, nie mia pewnoci, w jaki sposb do niej dotrze, nie by nawet pewien, czy ma jeszcze prawo szuka kontaktu. Wiedzia, e ona jest czysta, a o sobie nie mg tego powiedzie. Owszem, jej ciao rozkadao si, ale rozkad rozkadowi nie rwny... Ze zoci odrzuci t myl. Nie by przecie potworem. Jeszcze nie. By przyjacielem. Jedynym przyjacielem,

Nekroskopem. Pooy do na zimnym jak marmur czole. Dziewczyna wzdrygna si. Nie fizycznie, gdy bya martwa, ale jej umyl skuli si ze strachu, zamkn si w sobie niczym pierzaste czuki jakiego anemonu morskiego, munite przez pywaka, Harry czu, jak krew cina mu si w yach. Przez moment ba si samego siebie. Za nic w wiecie nie chcia jej jeszcze bardziej przerazi. Otoczy j swymi mylami, tymi samymi, ktre dotd niosy zmarym ukojenie. - Wszystko w porzdku Nie bj si. Nie skrzywdz ci. Nikt ju ci nie skrzywdzi - wyszepta w swym umyle. To przyszo atwo. Nie zwlekajc

powiedzia jej, e umara. - Precz! - Jej gos wdar si w myli Harry'ego. Rozpaczliwy jk udrczonej. - Zostaw mnie w spokoju, ty... brudny potworze! Harry zadra, jakby dotknito go nie izolowanym przewodem elektrycznym. Zadra, przeywajc z dziewczyn jej ostatnie chwile. Ostatnie chwile ycia, oddechu, lecz nie ostatnie cierpienia, jakich zaznaa. W pewnych, na szczcie, rzadko spotykanych okolicznociach na rozkaz pewnych potworw w ludzkiej skrze, nawet martwe ciao odczuwa bl. Przez ekran umysu Nekroskopa przemkn nagle cig zmieniajcych si

jak w kalejdoskopie, koszmarnych, upiornie wprost plastycznych obrazw. Znikn, ale zostawi po sobie powidoki, a tych, jak wiedzia Harry, nieatwo byo si pozby. Wiedzia, e zapewne utrwal si w jego pamici Zorientowa si te, z czym ma do czynienia, gdy kiedy ju zajmowa si podobnym potworem. Tamten nazywa si... Dragosani! Ten, ktry zamordowa t nieszczsn dziewczyn, podobnie jak Dragosani, uprawia nekromancj, ale pod pewnym szczeglnie odraajcym wzgldem by jeszcze gorszy Nawet Dragosani nie gwaci trupw swoich ofiar! - Ale to ju mino - powiedzia dziewczynie Nekroskop. - On nie wrci

Jeste ju bezpieczna. Czu, e rozdygotane myli cichn, otwierajc drog naturalnej ciekawoci bezcielesnego umysu. Chciaa go pozna, ale i baa si tej wiedzy Chciaa te pozna swj stan, cho to mogo okaza si najbardziej przeraajcym dowiadczeniem. Ale na swj sposb bya dzielna; musiaa pozna prawd. - Czy ja... - Jej gos zabrzmia spokojnie, chocia dra lekko. Naprawd ju...? - Tak, naprawd - Harry kiwn gow, wiedzc, e wyczua ten ruch. Zmarli zawsze wyczuwali nastroje i gesty. - Ale... - Zawaha si. - To znaczy... mogo by gorzej.

Niejeden raz ju przez to przechodzi - zbyt wiele razy - i zawsze byo to tak samo trudne. Jak przekona kogo, kto wanie umar, e mogo by gorzej? "Twoje ciao zgnije i por je robaki, ale twj umys bdzie trwa. Nic ju nie zobaczysz, zawsze bdzie ciemno, niczego ju nie dotkniesz, nie posmakujesz ani nie usyszysz, ale mogo by gorzej. Twoi rodzice i inni, ktrych kochasz, bd paka na twym grobie, sadzi tam kwiaty, szukajc w nich ladu twojej twarzy, a ty nawet nie bdziesz miaa pojcia, e tam s, i nie bdziesz moga zawoa' Tu jestem! Nie bdziesz moga pocieszy ich, e mogo by gorzej," Tylko w ten sposb Harry mg

wyrazi al, chcia go zachowa dla siebie, ale przecie jego myli i mowa zmarych byy tym samym. Dziewczyna usyszaa je, poczua zawart w nich prawd i poja, e ma do czynienia z przyjacielem, - Ty jeste Nekroskopem powiedziaa, - Prbowali mi o tobie powiedzie, ale byam przeraona i nie suchaam. Kiedy zaczynali mwi, odwracaam si. Nie chciaam rozmawia z umarymi. Harry paka. Ogromne zy ciekay po nieco zapadnitych policzkach, Spadajc na jego do i czoo dziewczyny, paliy. Nie chcia paka, nawet nie wiedzia, e potrafi, ale

tkwio w nim co, co oddziaywao na jego uczucia, potgowao je do stopnia przekraczajcego moliwoci zwykych ludzi, Nic gronego - dopki dziaao na takie emocje, jak ta. Jak cakowicie naturalny al. Darcy Clarke zbliy si o krok i dotkn ramienia Nekroskopa. - Harry? Harry odepchn jego rk. Gos mia zdawiony, lecz i tak szorstki. - Zostaw nas samych! Chc porozmawia z ni na osobnoci! - Oczywicie - powiedzia. Odwrci si i wyszed na korytarz, zamykajc za sob drzwi, Harry wzi spod regaw metalowe krzeso i usiad obok martwej

dziewczyny. Delikatnie wzi w donie jej gow. - Ja... ja to czuj - powiedziaa zdumiona, - A zatem czujesz te, e nie jestem taki, jak tamten - stwierdzi gono Harry. Wola tak mwi do umarych, to brzmiao bardziej naturalnie, Ju niemal uwolnia si od przeraenia. Nekroskop dawa jej poczucie spokoju, by ciepym, bezpiecznym azylem. Tak jakby to ojciec gadzi j po twarzy, Jednak tylko Harry mg dotyka zmarych. Tylko Harry i... znw wezbrao w niej przeraenie, ale Nekroskop natychmiast je wyczu i odegna.

- Ju po wszystkim, teraz jeste bezpieczna. Nie pozwolimy, ja nie pozwol, by znw ci kto skrzywdzi. W chwil pniej jej myli znw si wyciszyy. Byo jej teraz lekko, moe nawet lej ni przedtem. Ale czua te gorycz. - Ja umaram, ale on, tamten potwr, yje! - powiedziaa. - To jeden z powodw, dla ktrych tu jestem - wyjani Harry. Nie tylko ciebie to spotkao. Przed tob byy inne, a jeli go nie powstrzymamy, bd i nastpne. Rozumiesz wic, jakie to wane, abymy go dopadli. Jest nie tylko morderc, ale i nekromant, a poczenie tych cech jest gorsze ni kada z nich z osobna.

Morderca unicestwia ywych, a nekromanta drczy umarych. Ten jednak upaja si cierpieniem swych ofiar zarwno za ich ycia, jak i po mierci! - Nie mog mwi o tym, co mi zrobi - wyszeptaa dygoczc. - Nie musisz. - Pokrci gow Harry. - Teraz tylko ty mnie interesujesz. Zapewne kto martwi si o ciebie. Dopki nie dowiemy si, kim jeste, nie zdoamy go uspokoi. - Harry, naprawd mylisz, nie mona ich uspokoi? - Nie musimy mwi im wszystkiego - odpowiedzia. - Mgbym postara si o to, by dowiedzieli si tylko, e kto ciebie zabi. Nie musz

zna szczegw. - Mgby to zrobi? - Jeli tylko chcesz - potwierdzi. - Wic zrb to! - nieledwie westchna. - Harry, to wanie byo najgorsze: sama myl o nich, o moich rodzicach. O tym, jak to przyjm. Ale jeli mgby im to uatwi... Sdz, e zaczynam rozumie, czemu zmarli tak ci kochaj. Mam na imi Penny. Penny Sanderson. Mieszkam... mieszkaam w... Opowiedziaa o sobie wszystko, a Nekroskop zapamita nawet najdrobniejsze szczegy. - Posuchaj, Penny - odezwa si. Nic teraz nie rb ani nie mw. Nie prbuj si do mnie odzywa. Jak ju powiedziaem, to powana sprawa.

- Chodzi o niego? - zapytaa. - Penny, kiedy pierwszy raz ci dotknem, a ty pomylaa, e to on wrci, by znw ci drczy, przypomniaa sobie, jak to si odbyo. Przynajmniej czciowo. Pami podsuwaa twoim mylom urywane obrazy. Odebraem je, jak odbieram mow zmarych. Ale to byy jedynie chaotyczne migawki. - Bo tak to wygldao - odpara. To wszystko, co pamitam. - W porzdku. Musz jednak raz jeszcze si im przyjrze. Im lepiej je zapamitam, tym wiksza bdzie szansa, e go znajd. Nie musisz nic mwi, nie podejmuj adnych wiadomych dziaali.

Zamierzam rzuci ci kilka sw, ktre wywouj potrzebne mi obrazy. Rozumiesz? - Skojarzenia sowne? - Tak, co w tym stylu. Wprawdzie te skojarzenia mog okaza si piekielnie bolesne, ale i tak atwiejsze to ni opowiadanie o wszystkim. Zrozumiaa. Harry wyczu, e jest gotowa. - N - powiedzia, zanim zdoaa zmieni zdanie. Obraz zala ekran jego umysu mieszanin krwi i kwasu. Krew odurzya go, a kwas pali, na dobre utrwalajc w widok. Harry ugi si pod naporem jej przeraenia - naprawd, nie do zniesienia - gdyby nie siedzia, upadby.

Wstrzs, mimo i trwa zaledwie sekundy, stanowi tak realne doznanie... - Dobrze si czujesz? - zapyta, kiedy przestaa ka. - Nie. Tak. - Twarz! - rzuci. - Twarz? - Jego twarz - sprbowa ponownie. I przed oczyma jego duszy migna czerwona i rozdziawiona, rozdta przez dz twarz o otwartych, zalinionych ustach i oczach martwych jak zamroone diamenty. Migna, ale to wystarczyo, by mg j zapamita. Tym razem dziewczyna nie kaa. Chciaa, by zabieg okaza si skuteczny. Chciaa, by sprawiedliwo dosiga tamtego. - Gdzie?

Parking? Zajazd? Ciemno przeszyta snopami wiata. Sznury samochodw osobowych i ciarwek, mknce trzema pasami; zbliajce si, olepiajce wiata. I wycieraczki, przesuwajce si w lewo i w prawo, w lewo i w prawo, w lewo... Tu jednak nie byo blu i Harry poj, e to nie miejsce zbrodni. Prawdopodobnie tam wszystko si zaczo. Tam go spotkaa. - Zabra ci do samochodu? zapyta Keogh. Zamazany przez deszcz, lodowo bkitny ekran, na ktrym wydrukowano lub wymalowano litery: FRID czy FRIG. Ekran oparty na wielu koach, wypuszczajcy kby dymu. Tak to

zapamitaa. Duy samochd? Ciarwka? Z przyczep? - Penny - powiedzia Harry. Musz to powtrzy. Gdzie go spotkaa? Gdzie? Ld! Kliwe zimno! Ciemno! Wszystko lekko wibruje albo dygocze! Wszdzie martwe ciaa, zwisajce z hakw. Harry prbowa zakodowa to w pamici, wszystko jednak byo niewyrane, znieksztacone przez emocje i zdumienie dziewczyny. Nie potrafia poj, e to zdarza si wanie jej. Znw kaa, a Harry zrozumia, e wkrtce bdzie musia przesta; nie mg ju duej jej krzywdzi. Ale wiedzia te, e jeszcze nie moe

ustpi. - mier! - warkn, nienawidzc siebie za to. Znw pojawia si scena z noem i Keogh poczu, e traci kontakt, e dziewczyna si wycofuje. Dopki jednak jeszcze pozostawaa z nim... - Co... potem? - wykrzykn z przeraeniem. Penny Sanderson wrzeszczaa i wrzeszczaa. Nekroskop jednak zobaczy to, co mia zobaczy. I poaowa, e musiao do tego doj... ROZDZIA DRUGI - "...SIEDZ MAE, NIEZNONIE GRYZCE"

Harry spdzi z ni jeszcze p godziny, kojc, tulc, robic, co tylko w jego mocy, by j uspokoi. Przy tej okazji wycign z niej jeszcze kilka danych personalnych, w sam raz tyle, by co podsun policji. A kiedy nadesza pora rozstania, Penny wymoga na nim, e znw j odwiedzi. Mimo i od niedawna bya martwa, zdya ju odkry, e mier to wejcie w wiat samotnoci. Nekroskop mia ju serdecznie do - a przynajmniej tak mu si zdawao ycia, mierci, w ogle wszystkiego. Czu, e trzeba mu silnej motywacji. Zanim odszed, zapyta dziewczyn, czy nie mgby jej obejrze. Odpowiedziaa, e gdyby prosi j o to kto inny, byoby

to jej obojtne - i tak nic by nie poczua. Ale z Harrym sprawa wygldaa inaczej, by przecie Nekroskopem. A ona jedynie niemiaym dzieciakiem. - Hej - zaprotestowa agodnie. Nie jestem podgldaczem. - Gdybym nie bya... Gdyby on nie... Gdybym nie bya okaleczona, chyba nie miaabym nic przeciwko temu. - Penny, jeste wspaniaa owiadczy Harry. - A ja? Pomimo tego wszystkiego, co sobie powiedzielimy i czego dokonalimy, jestem tylko czowiekiem. Ale wierz mi, naprawd nie interesuj mnie te rzeczy. Chc ci zobaczy dlatego, e jeste okaleczona. Musz wzbudzi w sobie gniew.

Zdyem ci ju pozna i wiem, e jeli zobacz, co tamten zrobi, gniew mnie ogarnie. - Bd wic udawaa, e jeste moim lekarzem. Harry delikatnie zsun z jej bladego, modziutkiego ciaa gumowe przecierado, przyjrza si i zaraz zasoni zwoki, rozdygotany. - A tak le? - Bronia si przed kaniem. - Taki wstyd. Mama zawsze mwia, e mogabym by modelk. - Mogaby - potwierdzi. - Bya naprawd pikna. - Ale ju nie jestem? - Mimo i powstrzymaa si od paczu czu, e jej rozpacz siga szczytw. - Harry, czy to wzbudzio w tobie gniew? - zapytaa po

chwili. Czu, jak wzbiera w nim wcieko. Stumi j. - O tak, wzbudzio - powiedzia wychodzc. Darcy Clarke czeka na korytarzu razem z tajniakiem. Harry doczy do nich, zamykajc drzwi. Wyglda na wykoczonego. - Odsoniem jej twarz - powiedzia Potem zwrci si ju tylko do policjanta, piorunujc go wzrokiem: Nie zakrywaj jej twarzy! Tajniak unis brwi i wzruszy ramionami. - Kto, ja? - zapyta w miar yczliwie. Akcent mia nosowy, rodem z Glasgow. - Nic do tego nie mam, szefie.

Tyle e denatw zwykle si przykrywa. Harry ruszy w jego stron. Blad twarz Nekroskopa wykrzywi jaki grymas, oczy byy niemal wytrzeszczone, a nozdrza rozdte. Instynkt Darcy'ego Clarke'a zadziaa W niesamowity talent poj, e Harry Keogh sta si grony. Przepenia go potworny gniew, szukajcy ujcia. Szef INTESP wiedzia, e nie chodzi tu o niego, czy te o policjanta. Nekroskop musia si po prostu wyadowa. Czym prdzej zastpi drog Keoghowi i zapa go za ramiona. - Nic si nie stao, Harry powiedzia z naciskiem. - Nic si nie stao. Zrozum, ci ludzie wci ogldaj

takie rzeczy. Przestay robi na nich wraenie. Przyzwyczaili si. Harry opanowa si wreszcie, cho nie przyszo mu to atwo. Przyjrza si Clarke'owi. - Takich rzeczy na pewno wci nie ogldaj! warkn - Nikt nie mgby "przyzwyczai si" do faktu, e kto... co moe tak skatowa dziewczyn! Zauway na twarzy Clarke'a zdumienie. Pniej ci to wyjani. - Przenis wzrok na policjanta. - Masz notes? zapyta tonem nieco spokojniejszym. Tamten wyglda na zupenie zdezorientowanego. Nie nada za tym, co dziao si wok niego; chcia tylko jak najlepiej wypeni swoje obowizki.

- Tak jest - odpowiedzia i sign do kieszeni. Pospiesznie zapisa dane, ktre Harry wyrzuca z siebie - nazwisko i adres Penny, szczegy dotyczce rodziny. W miar jak pisa, twarz jego przybieraa coraz gupszy wyraz. - Pewien jest pan tych wszystkich danych, sir? Harry kiwn gow. - Przeka innym to, co powiedziaem. Niech nikt nie zakrywa jej twarzy. Penny nigdy sobie tego nie yczya. - A zatem zna pan t mod dam? - Nie - odpar Harry. - Ale teraz j znam. Zostawiwszy na stray tajniaka,

ktry drapic si w gow, rozmawia z kim przez walkie-talkie, Harry i Clarke udali si na dziedziniec, by zaczerpn wieego powietrza. Ledwie oblao ich wiato soca, Harry zaoy okulary i postawi konierz paszcza. - Masz co, tak? - zapyta Clarke. - Mniejsza o to, co ja mam. Czy wiesz ju co na jego temat? Clarke unis rce. - Jedynie to, e jest wielokrotnym morderc, i to obkanym. - Ale czy wiesz, co on robi? - Tak. Wiemy, e to ma podoe seksualne. Przynajmniej do pewnego stopnia. Facet jest cholernym zboczecem.

- Jest bardziej zboczony, ni ci si zdaje. - Harry wzdrygn si. - To zboczeniec spod znaku Dragosaniego. - Co? - Clarke zamar. - Nekromanta - wyjani Harry. Morderca i nekromanta. W pewnym sensie jest nawet gorszy od Dragosaniego, jest take nekrofilem! Clarke jakim cudem zdoa pogodzi grymas odrazy z wyrazem gbokiego zdumienia. - Odwie mi pami. Wiem, e powinienem kojarzy, ale niestety... Harry przez chwil zastanawia si nad odpowiedzi, doszed jednak do wniosku, e tylko naga prawda bdzie tu na miejscu.

- Dragosani rozszarpywa ciaa umarych, by wydoby z nich informacje - powiedzia w kocu. - Na tym polega jego "talent". Kiedy pracowa w Zamku Bronnicy dla Grigoria Borowica i radzieckiego Wydziau E, mia za zadanie "przesuchiwa" trupy wrogw stanu. Potrafi z bony oczu wyczyta ich pasje, z parujcych jelit wydrze prawd o ich yciu, dostroi si do szeptu zamierajcych mzgw, a w gazach, wzbierajcych we wzdtych brzuchach, wywszy najgbiej ukryte sekrety. - Boe, Harry. - Clarke unis do na znak protestu. - Ja to wszystko wiem. - Ale nie rozumiesz, co znaczy by

martwym, i dlatego nie apiesz, o czym myl. Nawet nie jeste w stanie sobie tego wyobrazi. Wiesz, czym si param, i przyjmujesz to za fakt, ale w gbi duszy nadal uwaasz, e to zbyt nawiedzone, by zaprzta sobie tym gow. Nie mam ci tego za ze. Ale posuchaj. Zawsze protestowaem, kiedy porwnywano mnie z Dragosanim. A jednak pod pewnym wzgldem, bylimy do siebie podobni. Nawet dzi niemio mi si do tego przyznawa, ale to prawda. Przykadowo, wiesz, co tamten sukinsyn zrobi z Keenanem Gormleyem, jak go poharata, ale tylko ja wiem, jak przyj to sam Gormley! Clarke poj wreszcie, o co chodzi. Zaczerpn powietrza, jego ciao przeszy dreszcz.

- O Jezu, masz racj - westchn. Nie przyszo mi to do gowy, bo odcinaem si od tej myli! Ale to fakt. Keenan wiedzia o wszystkim. Czu wszystko, co robi Dragosani. - Zgadza si. - Harry by bezlitosny. - Tortury to esencja pracy nekromantw. Umarli odczuwaj ich skutki, podobnie jak sysz, co do nich mwi. Jedno tylko rni ich od ywych: nie mog si broni, ani nawet krzycze. I nikt ich nie syszy. Nikt nie sysza Penny Sanderson. Clarke zrobi si blady. - Ona czua...? - Wszystko - warkn Keogh. - I ten sukinsyn, kimkolwiek by, doskonale o tym wiedzia! Gwat jest udrk dla

ywych, a nekrofilia kala nic nie czujcych zmarych, ale to, co on robi, przekracza wszystko. Torturuje swe ofiary, kiedy yj i kiedy s martwe, wiedzc doskonale, e cay czas cierpi! Uywa zakrzywionego noa, przypominajcego narzdzie, jakim dry si w ziemi otwory pod sadzonki. N jest ostry jak brzytwa... i nie w ziemi dubie. Clarke planowa przedtem, e zatrzyma si w warowni, by porozmawia z policj. Teraz jednak, blady jak zjawa, zatoczy si na niski murek i wpi si w niego, by nie run. apczywie chon podmuchy powietrza, walczc z ci, podchodzc z rozpalonych trzewi a do

garda. - Jezu, Jezu - powtarza zduszonym gosem. Widzia ju wszystko jasno i nie potrafi wyrzuci z siebie tego obrazu. Zboczeniec? Boe, co za eufemizm! Harry rwnie podszed do muru. Szef INTESP zerkn na niego, oczy mia wilgotne. - On... on wierci w ciaach tych biednych dzieciakw dziury, w ktre potem wchodzi, eby si zaspokaja! - Zaspokaja? - rykn Nekroskop. Darcy, jego ciao nurza si we krwi jak wiski ryj w glebie! Tyle e gleba nic nie czuje. Czyby ci nie powiadomiono, gdzie wykryto jego nasienie?

Clarke wci jeszcze mia bdny wzrok i rozpalone czoo, ale przynajmniej mdoci ustpiy miejsca lodowatemu wstrtowi, niemal tak silnemu, jak u Nekroskopa. Nie, policja pomina ten fakt, ale teraz wiedzia ju wszystko. Popatrzy na zamglone miasto. - Skd wiesz, e on ma wiadomo, i to czuj? - Robic to, mwi do nich. - Harry nie szczdzi mu adnego szczegu. Syszy, e krzycz z blu, bagajc go, by przesta, a on mieje si. "Chryste, nie powinienem by o to pyta! - pomyla Clarke. - A ty, sukinsynu, Harry Keoghu, nie powiniene by mi tego mwi!" Pprzytomnym wzrokiem poszuka

Nekroskopa... i nie znalaz go. Na esplanadzie hula wiatr, turyci z trudem apali rwnowag. Wysoko w grze skrzeczay mewy, zataczajc krgi w coraz cieplejszym powietrzu. Harry znikn bez ladu... *** Harry Keogh wymg na Clarke'u, by ciao Penny Sanderson poddano kremacji. Tak chcieli jej rodzice i zaspokojono ich pragnienie, mimo i ceremonia staa si jednym wielkim teatrem. O tym jednak nie wiedzieli. Nie mieli pojcia, e w chwili gdy ich zy

spaday na pust trumn, majc za chwil znikn za szeleszczcymi zasonami i zamieni si w dym, Penny ju bya popioem. Clarke wolaby postpi inaczej, ale by to winien Harry'emu. Za cae mnstwo innych spraw. Chcia te czym prdzej pochwyci maniaka, ktry tak potraktowa Penny i wiele innych dziewczt. - Jeli zachowam jej popioy powiedzia mu Harry - nienaruszone i nie zanieczyszczone przez okruchy spalonego ptna czy wgla drzewnego, bd mg z ni rozmawia, kiedy tylko zechc. I moe przypomni sobie co wanego. Brzmiao to logicznie - o ile

przyj, e caa dziaalno Nekroskopa nie wymykaa si logice - wic Clarke pocign za odpowiednie sznurki. Pozycja szefa INTESP dawaa mu dostatecznie due moliwoci. Gdyby jednak zna szczegy tego, co wydarzyo si w transylwaskim zamku Janosza Ferenczego, zapewne by si zawaha. A potem nie kiwnby palcem. Z pewnoci nie pozwoliby na to, gdyby Zek Foener nadal obstawaa przy swoich podejrzeniach. A jeli nawet nie podejrzeniach, to przynajmniej uprzedzeniach. Zek bya telepatk, niemal bezgranicznie lojaln wobec Nekroskopa. Pod koniec afery z

Ferenczym, kiedy przebywaa na Dodekanezie, prbowaa nawiza psychiczny kontakt z Harrym. Wyowia co, co ni wstrzsno. Dopiero po jakim czasie miaa okazj opowiedzie o tym Clarke'owi. Spotkali si na Rodos przed niespena miesicem i wci jeszcze mia w pamici szczegy tamtej rozmowy. - O co chodzi, Zek? - zapyta, gdy znalaz si z ni na osobnoci. Zauwayem, e kiedy czya si z Harrym, zmienia si na twarzy. Czy Harry ma jakie problemy? - Nie... Tak... Nie wiem! odpowiedziaa. W kadym jej sowie, w kadym ruchu czuo si strach i rozczarowanie.

Podniosa wzrok i zobaczy w jej oczach to samo dziwne niedowierzanie, ktre dostrzeg, kiedy prbowaa skomunikowa si z Harrym - tak jakby ogldaa jakie dziwne stwory, zamieszkujce wiat odlegy od miejsc i czasw, jakie znamy. I nagle przypomnia sobie, e przecie bya w takim wiecie wraz z Harrym Keoghem. W wiecie wampirw! - Zek - powiedzia wwczas - jeli istnieje co dotyczcego Harry'ego, co powinienem wiedzie, najlepiej bdzie, gdy... - Dla kogo najlepiej? - ucia. - Dla kogo? Po co? Clarke poczu, e krew cina mu si

w yach. - Sdz, e powinna to wyjani. - Nie mog wyjani - warkna. Zdawa by si mogo, e wszystkie umysy, z jakimi czyam si w cigu kilku ostatnich dni, byy opanowane przez nich. Moe wic doszukuj si ich... tam, gdzie ich nie ma? Gdzie nie mogyby si pojawi? Poj, co Zek prbuje mu powiedzie. - Twierdzisz, e kiedy skontaktowaa si z Harrym, wyczua...? - Tak... Tak! - wykrzykna. - Ale mogam si myli. Przecie on teraz mierzy si z nimi. Nawet w tej chwili ociera si o wampiry. Mogam wic

wyczu ktrego z tamtych. Boe, to musia by ktry z tamtych... Rozmowa na tym si zakoczya, ale w pamici Clarke'a utrwalia si niezwykle wyranie. Kiedy nadesza pora, by opuci wysp i wrci do domu, zapyta Zek, czy nie zechciaaby odwiedzi Anglii jako go INTESP. Nie by specjalnie zaskoczony jej odpowiedzi. - Nikogo nie nabierzesz, Darcy. Zreszt, nie podoba mi si nawet myl, e mgby chcie mnie nabra, nie po tym wszystkim. Powiem ci jasno: wydziay ESP budz we mnie wstrt. Wszystko jedno do kogo nale, do Rosjan czy do Anglikw! I nie chodzi mi

o esperw, ale o sposb, w jaki s wykorzystywani, o sam fakt, e si ich wykorzystuje. A jeli chodzi o Harry'ego, nie wystpi przeciwko niemu! - Zdecydowanie potrzsna gow. - Kiedy ju Harry i ja walczylimy po przeciwnych stronach. Da mi wwczas dobr rad. "Nigdy nie wystpuj przeciwko mnie ani moim ludziom", powiedzia. Nigdy tego nie zrobi, Darcy. Zajrzaam w jego umys i wiem, e jeli kto taki jak Harry mwi co podobnego, lepiej go posucha. Wic jeeli s jakie problemy, sami powinnicie je rozstrzygn. Takie postawienie sprawy tylko przysporzyo mu zmartwie. Kiedy po powrocie z Grecji znw

znalaz si w Londynie, w kwaterze gwnej INTESP czekao na wiele pracy. Pierwsze kilka dni, ktre spdzi! przy biurku, pozwolio mu upora si przynajmniej z czci tych zalegoci, a take w znacznej mierze uwolni umys od grozy, jak nioso w sobie spotkanie z Ferenczym. Ale i tak niemal co noc drczyy go koszmarne sny. Jeden z nich by szczeglnie natrtny i paskudny. Oto jego sedno: wszyscy (Clarke, Zek, Jazz Simmons, Ben Trask i Manolis Papastamos - caa ekipa grecka, jeli pomin Harry'ego Keogha) znajdowali si w odzi, hutajcej si leniwie na absolutnie gadkim morzu. Bkit wody by tak intensywny, e mg kojarzy si

jedynie z Morzem Egejskim. Niewielka stroma skaa, wyaniajca si z lazuru, rysowaa si obramowan zotem czerni na tle olepiajcej polwki zotej tarczy, nikncej za horyzontem, by da pocztek krtkotrwaemu zmierzchowi. Czysto tej sceny bya nienaganna, tak wyrazista, e nic nie zapowiadao nadchodzcego koszmaru. Ale ta sekwencja powracaa niemale co noc i Clarke wiedzia, czego si spodziewa i gdzie szuka pocztku owego zdarzenia. Spojrza na Zek, wygldajc nad wyraz atrakcyjnie w kostiumie, ktry niewiele zostawia! wyobrani. Wycigna si na wskiej platformie umocowanej na rufie. Leaa na brzuchu,

z twarz zwrcon w bok i zanurzaa do w wodzie. Morze byo tak spokojne, e tylko palce Zek przydaway jego powierzchni zmarszczek. I wtedy... Popatrzya na sw do, wycigna j z wody i przyjrzaa si dokadnie. Nagle krzykna i stoczya si na dno odzi. Rka bya czerwona! Nie krwawia, bya zakrwawiona, tak jakby zanurzya j we krwi! Caa zaoga zdya ju zauway, e morze skalaa ogromna szkaratna smuga, rozlewajca si niczym wyciek ropy, a raczej krwotok. Zbliaa si do odzi, ogarniaa j gstymi, czerwonymi pasmami. Spojrzeli na morze, szukajc jej rda. Dopiero teraz zauwayli, e

zaledwie o pidziesit jardw dalej wynurza si z wody olizy, oblepiony pklami dzib toncego statku. Na galionie widniaa odraajca, ale znajoma twarz o rozdziawionych ustach, z ktrych wyaniay si nieproporcjonalnie wielkie ky. Z owej rozwartej w niemym krzyku paszczy lal si bez koca strumie krwi. Jak si nazywa ten statek, gincy wrd swej wasnej krwi? Clarke nie musia nawet czyta wymalowanych na sparszywiaej burcie, czarnych liter, ktre, jedna po drugiej, pogray si w szkaratnych odmtach. O... R... K... E... N... I tak wiedzia, e to "Nekroskop", statek z Edynburga, dotknity zaraz w jakich odlegych

portach i skazany na wieki bkania si po oceanach posoki. A do tej chwili, kiedy przyszo mu uton. Clarke ze zgroz wpatrywa si w gincy statek. Nagle poderwa si, widzc, e Papastamos klnie i rzuca si po kusz. Plama krwi tu przy burcie odzi pienia si i kbia, jakby jaki nieokrelony stwr prbowa przebi si na powierzchni. Z wody wynurzyo si nagie ciao, odwrcone grzbietem ku grze. Kolebao si niczym jaka upiorna meduza, wymachujc mackowatymi koczynami. I cho wte, jednak starao si pyn. Papastamos sta ju przy burcie, podnis bro. Clarke rzuci si w

przd, wrzeszczc' "Nie!", ale byo ju za pno. Stalowy harpun ze wistem wbi si w plecy rozbitka, szarpic go i przewracajc. Twarz ofiary bya t sam, ktra widniaa na galionie, i nawet kiedy na zawsze gina w gbinach, szkaratne oczy jarzyy si wciekle, a ze szkaratnych ust laa si krew... I wtedy Clarke budzi si z dreniem. Teraz te drgn, ledwie zabrzcza telefon. Przerwanie owego acucha mrocznych myli powita westchnieniem ulgi. Najpierw jednak musia podda w sen osdowi zimnej logiki. Clarke nie by onejromant, ale zinterpretowanie tego koszmaru

wydawao si do prostym zadaniem. Zek, lkajc si swego odkrycia, rzucia na Harry'ego cieli podejrzenia. A owa krew i Morze Egejskie, zwaywszy na okolicznoci i niedawne zdarzenia, byy najzupeniej na miejscu. A fina snu? Papastamos pooy kres grozie, ale nie to byo najwaniejsze. To mg uczyni kady z nich - wyjwszy samego Clarke'a. I o to wanie chodzio! Darcy Clarke tego nie zrobi i nie chcia, by tak si stao. Prbowa nawet przeszkadza nie chcc zaczyna wszystkiego od nowa... Kiedy sign po suchawk, telefon zabrzcza ju po raz pity. Okazao si jednak, e ulga, jak przynis mu sygna

aparatu, miaa krtki ywot. Dzwonia do niego zjawa z owego koszmarnego snu. - Darcy? - Gos Nekroskopa by spokojny, ton wywaony, nieomal swobodny. - Harry? - Clarke wcisn dwa klawisze: jeden, by upewni si, e rozmowa zostanie nagrana, i drugi, aby centrala rozpocza namierzanie numeru. - Mylaem, e wczeniej si ze mn skontaktujesz. - Dlaczego? Harry zadawa nieze pytania, a to teraz dosownie zamurowao Clarke'a. W kocu Harry Keogh nie nalea do INTESP. - Dlaczego? - zastanawia si

pospiesznie. - Zainteresowaa ci przecie ta seria zabjstw! Od dnia, kiedy spotkalimy si w Edynburgu, rozmawialimy tylko raz. Sdz, e liczyem na to, i szybciej trafisz na jaki trop. - A twoi ludzie? - odpar Harry. Twoi esperzy, czy oni co znaleli? Twoi telepaci i media, tropiciele, jasnowidze i lokalizatorzy? Czy policja wpada na jaki trop? Nie, nie wpada, inaczej by mnie nie pyta. Hej, Darcy, ja jestem zdany na siebie, a ty masz ca band! Clarke zdecydowa, e pobawi si z tamtym w podchody. - Dobrze, powiedz mi wic, czemu

zawdziczam t przyjemno, Harry? Nie przypuszczam, by to bya rozmowa towarzyska. Ulyo mu nieco, kiedy usysza miech Nekroskopa, normalny, nieco drwicy. - Niezy z ciebie mwca stwierdzi Harry - ale szybko si poddajesz. - I zanim Clarke zdoa skontrowa, wyjani: - Darcy, dzwoni, poniewa potrzebuj pewnych informacji. "Z kim ja rozmawiam? zastanawia si Clarke. - Z czym ja rozmawiam? Gdybym tylko mg mie pewno, e z tob, Harry! To znaczy, tylko z tob, z nikim wicej. Ale tego nie mog by pewien, a jeli nie jeste

cakiem sob... prdzej czy pniej przyjdzie mi co z tym zrobi." Tu wanie tkwio sedno owego koszmarnego snu. - Informacje? Czym mog ci suy? - Dwiema sprawami - odpowiedzia Harry. - Pierwsza z nich jest wikszego kalibru: chodzi o dane dotyczce pozostaych ofiar mordercy. Tak, wiem, e mgbym sam do nich dotrze. Mam odpowiednich przyjaci, nie? Ale rym razem wolabym nie sprawia kopotu rzeszom zmarych. - Tak? - Clarke by zaskoczony. W gosie Harry'ego czuo si jakie wahanie. "Sprawia kopot Ogromnej Wikszoci? Ale dla Nekroskopa

umarli zrobiliby wszystko, cznie ze wstaniem z grobw!" - pomyla. - Zbyt wiele razy prosilimy umarych o pomoc - sprbowa wyjani Harry, jakby czyta w umyle Clarke'a. Czas, bymy wywiadczyli im kilka przysug. - Daj mi p godziny, a skopiuj wszystko, co mamy - powiedzia Clarke, wci jeszcze zaintrygowany. - Wyl ci albo... ale nie, to byoby gupie. Moesz przecie sam to odebra. Harry znw si rozemia. - Korzystajc z kontinuum Mobiusa, tak? Znowu uruchomi te wszystkie alarmy? - Przesta si mia. - Nie, lepiej wylij. Nie przepadam za waszym lokalem. Wy, esperzy, przyprawiacie

mnie o dreszcze. Teraz Clarke wybuchn miechem. Nieco wymuszonym, liczy jednak na to, e tamten tego nie zauway. - A ta druga sprawa, o ktr ci chodzio, Harry? - To bdzie proste - stwierdzi Nekroskop. - Opowiedz mi o Paxtonie. - Pax...? - Z twarzy Clarke'a znikn umiech, zastpi go gboki mars. Paxton? Niewiele o nim wiedzia: jedynie to, e przeszed przez testy, odby kilkumiesiczny sta jako esper-telepata, po czym minister znalaz jaki powd, by go odsun; najprawdopodobniej doszuka si w jego przeszoci jakich

haczykw. - Tak, Paxton - potwierdzi Keogh. Geoffrey Paxton. To jeden z waszych, czy nie? - W jego gosie pojawi si nowy ton, niemal mechaniczna precyzja, zimna i kontrolowana. Jak w komputerze, ktry czeka na zestaw danych niezbdnych do przeprowadzenia oblicze. - By - odpowiedzia w kocu Clarke. - Owszem, mia by jednym z naszych. Nie sprawdzi si jednak. A przy okazji, skd to pytanie? Albo konkretniej, co o nim wiesz? - Darcy. - Ton Harry'ego sta si ostrzejszy. Nie wrogi, nie byo w nim groby, ale wyczuwao si zawarte w nim ostrzeenie. Przez dugi czas

bylimy chyba przyjacimi? Ja nadstawiaem karku za ciebie, ty za mnie. Nie chciabym myle, e mnie kiwasz. - Kiwa ciebie? - Reakcja Clarke'a bya instynktowna, naturalna, nie pozbawiona cienia urazy. Niczego przecie nie ukrywa ani nikogo nie zamierza zwodzi. - Nawet nie wiem, o czym mwisz! Jak powiedziaem, Geoffrey Paxton jest przecitnym telepat, do szybko si jednak uczy. A raczej, uczy. Stracilimy go z oczu. Nasz minister odkry co, co mu si nie spodobao, i Paxton wylecia. Bez nas nie zdoa osign penego potencjau si. Od czasu do czasu kontrolujemy jego

poczynania, by si upewni, e nie naduywa swoich zdolnoci, ale poza tym... i tak ich naduywa! - przerwa mu Nekroskop, nie kryjc zoci. - A przynajmniej prbuje, i to przeciwko mnie! Darcy, on siedzi mi na karku, przyczepiony jak rzep do psiego ogona. Stara si wedrze w mj umys, jak dotd, bezskutecznie. Odpieranie go wymaga wysiku, jest mczce i szlag mnie ju trafia, e marnuj siy na walk z czym takim. Z maym, wcibskim sukinsynem, ktry odwala za kogo brudn robot! Clarke czu w gowie zamt. Wiedzia jednak, e z kad chwil zwoki sam staje si coraz bardziej podejrzany.

- Co miabym zrobi? - zapyta. - Rzecz jasna, odkry, dla kogo pracuje! - warkn Harry. - I dlaczego. - Zrobi, co w mojej mocy. - Zrb wicej - nieomal hukn tamten. - Inaczej sam si tym zajm. "Dlaczego jeszcze tego nie zrobie? - zastanawia si Clarke. Harry, czy ty boisz si Paxtona? A jeli tak, to dlaczego?" - Powiedziaem ju, e to nie nasz czowiek. Takie s fakty i nie musisz mnie straszy. Ale zrobi, co mog. Przez chwil panowaa cisza. - I dostarczysz mi dane tych dziewczt? - Obiecaem.

- OK. - Gos Nekroskopa zagodnia, napicie troch spado. Nie... nie zamierzaem stawia sprawy tak ostro, Darcy. - Harry, wydaje mi si, e miaby wiele do opowiedzenia. Moe udaoby si nam porozmawia, to znaczy, twarz w twarz? Nie musisz obawia si tej wizyty. - Obawia si? - Powiedzmy, przejmowa si. Nie martw si, e wynikn jakie sprawy, o ktrych nie bdziemy mogli rozmawia albo ktre bdziesz woa zatai. Nie istnieje nic takiego, o czym nie mgby mi powiedzie, Harry. - Teraz jednak nie mam ci nic do powiedzenia, Darcy. Ale jak tylko co

wyniknie, skontaktuj si z tob. - Obiecujesz? - Tak, ja te obiecuj I, Darcy... dziki. *** Clarke dugo jeszcze rozpamitywa t rozmow. I kiedy tak siedzia za biurkiem, wystukujc palcami monotonny rytm, zacz zastanawia si, czy rzeczywicie Paxton mg pracowa dla kogo innego. Czy dziaa przeciw INTESP? Stanowisko, ktre piastowa Clarke, naleao poprzednio do Harolda Wellesleya, zdrajcy. Wprawdzie tamten

poegna si z yciem, ale sam fakt, e kiedykolwiek dziaa - i to wanie z tej pozycji - musia narobi szumu na grze. Podwjny agent? Szpieg pord telepatw? Co, na co, rzecz jasna, nie mona ju nigdy wicej pozwoli, ale jak si przed tym zabezpieczy? Czyby zlecono komu obserwowanie obserwatorw? Clarke przypomnia sobie rymowank, ktr powtarzaa mu matka, kiedy by may i co go swdziao. Drapaa go wwczas w to miejsce, recytujc: "Na pchach duych siedz mae,

Nieznonie gryzce. Na pchach maych siedz mniejsze I tak ju bez koca". Czyby i jego mia na oku jaki esper? A jeli tak, to co wyczyta z jego umysu? Wywoa central. - Pocz mnie z ministrem - poleci. - Jeeli bdzie nieosigalny, przeka, eby jak najszybciej do mnie zadzwoni. Chciabym te, eby kto sporzdzi dla mnie kopi raportw policyjnych dotyczcych dziewczyn ze sprawy wielokrotnego mordercy. Otrzyma te raporty w pl godziny

pniej, a kiedy wkada je do duej koperty, zadzwoni telefon. - Czy pan Clarke? Chcia pan ze mn rozmawia. - Sir - powiedzia. - Dzwoni do mnie Harry Keogh. - Tak? - Prosi o zestaw raportw na temat ofiar tego wielokrotnego mordercy. O ile pan sobie przypomina, prosilimy go o pomoc. - Tak, przypominam sobie, e pan go prosi o pomoc, Clarke. Prawd mwic, nie jestem pewien, czy to by dobry pomys. Myl nawet, e nadesza pora, by zrewidowa nasz stosunek do Keogha - oznajmi minister. - Tak?

- Owszem, wiem, e w jakiej mierze pomg wydziaowi i... - W jakiej? - przerwa Clarke. - W jakiej mierze? Gdyby nie on, dawno ju nie byoby nas na tym wiecie. Nigdy nie zdoamy si mu odwdziczy. Nie tylko my, ale i wszyscy inni. Dosownie wszyscy. - Czasy si zmieniaj, Clarke - rzek tamten, niewidoczny i nieznany. - Wy, chopcy, tworzycie do niesamowit ekip, bez obrazy, a Keogh jest najbardziej niesamowity z was wszystkich. Waciwie, nawet nie naley do waszej grupy. Chciabym wic, abycie od tej chwili unikali kontaktw z nim. Jestem pewien, e wrcimy

jeszcze do tego tematu. Dzwonki alarmowe w umyle Clarke'a brzczay coraz goniej. Z ministrem zawsze rozmawiao si jak z jakim precyzyjnym robotem, ale tym razem okaza si zbyt precyzyjny. - A raporty policyjne? Dostarczy mu je? - Sdz, e nie naley. Przez jaki czas potrzymajmy go na dystans, zgoda? - odrzek minister. - Czy co pana niepokoi? - zapyta bez ogrdek Clarke. - Sdzi pan, e powinnimy wzi go pod obserwacj? - No, prosz, zaskakujesz mnie! owiadczy tamten. - Zdawao mi si, e Keogh by twoim przyjacielem. - Jest nim.

- C, w swoim czasie byo to niewtpliwie bezcenne, ale, jak powiedziaem, czasy si zmieniaj. Kiedy nadejdzie pora, wrc do jego sprawy w ten czy inny sposb. Ale na razie... czy to wszystko? - Jeszcze jeden drobiazg. - Clarke nadal zachowywa neutralny ton. Chodzi o Paxtona... - Sam rwnie podziela wtpliwoci Harry'ego Keogha. - Paxton?- Wyranie sysza, e ministrowi zaparo dech w piersiach. Paxton? - zapyta ostronie, moe z odrobin zaciekawienia tamten. - Ale on nas ju chyba nie interesuje? - Wanie czytaem jego dossier -

skama Clarke. - Wie pan, raport o postpach. Odniosem wraenie, e stracilimy niezy talent. Moe okaza si pan nieco zbyt surowy? Gupio byoby go straci, gdyby istniaa jakakolwiek szansa, e bdziemy mieli z nie go poytek. Naprawd, nie moemy sobie pozwoli na marnowanie takich uzdolnie. - Clarke - westchn minister - ty odpowiadasz za swoj robot, a ja za swoj. Ja nie kwestionuj twoich decyzji, prawda? I doceni to, e nie bdziesz kwestionowa moich. Zapomnij o Paxtonie. Jest wyczony ze sprawy. - Jak pan sobie yczy. Sdz jednak, e powinnimy przynajmniej mie go na

oku. Choby z daleka. Przecie nie tylko my gra my w te klocki. Wolabym, eby nie zwerbowaa go druga strona... Minister zirytowa si. - Chwilowo mam do roboty na swoim podwrku! - uci. - Daj spokj Paxtonowi. Wystarczy okresowa kontrola, kiedy j zarzdz! Clarke zachowywa si w sposb miy tylko wtedy, gdy inni byli dla niego mili. Sta zbyt wysoko, by pozwoli si ignorowa. - Tylko spokojnie... sir - warkn. Wszystko, co mwi albo robi, ley w dobrze pojtym interesie INTESP, prosz mi wierzy. Nawet, kiedy wa komu na odcisk.

- Oczywicie, oczywicie. - Tamten od razu postara si go udobrucha. Ale wszyscy jedziemy na tym samym wzku, Clark, i nikt z nas nie jest wszechwiedzcy. Moe wic sprbujemy sobie ufa? - wietnie - stwierdzi Clarke. Przepraszam, e zabraem tyle paskiego czasu. - Nic nie szkodzi. Pewien jestem, e wkrtce znw sobie porozmawiamy. Clarke pooy suchawk, popatrzy na ni koso, po czym za klei kopert z raportami policyjnymi i napisa na niej adres Harry'ego Keogha. Wymaza swoj ostatni rozmow z nim i zapyta central, czy sprawdzono numer, Sprawdzono; Harry dzwoni z

domu, spod Edynburga. Clarke zatelefonowa tam, ale nikt nie podnis suchawki. Na koniec wezwa do siebie kuriera i wrczy mu kopert. - Nadaj j, prosz - powiedzia, ale zanim kurier wyszed, zmieni zdanie. Nie, przepakuj j i wylij jako przesyk specjaln. A potem zapomnij, e j widziae. W chwil pniej znw powsta sam ze swymi podejrzeniami i uporczywym swdzeniem midzy opatkami, z ktrym nie mg sobie poradzi. I z matczyn rymowank o pchach, ktra nkaa go rwnie natrtnie. ROZDZIA TRZECI - ODMIENIEC

Harry Keogh, Nekroskop, nie zna rymowanki Clarke'a, ale rwnie cierpia przez pch, a nawet przez kilka pche. Najmniej znaczcy okaz tego gatunku stanowi zapewne Geoffrey Paxton. Znajdowa si jednak blisko i przez to by najgroniejszy. Chocia Harry nie tyle ba si jego, ile tego, co sam mgby zrobi z Paxtonem, gdyby poniosy go nerwy. I tego, co owa porywczo przyniosaby jemu, Nekroskopowi. Wiedzia, jak atwo mgby si zdradzi, ujawni, e utraci niewinno i dopuci do siebie bdc jeszcze w zarodku, ale rozwijajc si

Ciemno. Wiedzia te, e na to wanie czyha Paxton: na dowd, e Nekroskop nie jest ju penoprawnym obywatelem, czy te mieszkacem Ziemi - e nie jest ju w peni czowiekiem, lecz obcym stworem, potwornym zagroeniem. Byo jasne, e kiedy znikn wszelkie wtpliwoci, Paxton zgosi w fakt i zacznie si wojna. Harry Keogh kontra Reszta wiata. Reszta Ludzkoci. Konflikt ze wiatem i ludmi, o ktrych bezpieczestwo usilnie walczy od tylu ju lat, przeraa Harry'ego. Paxton by pch albo kleszczem, usiujcym wgry si gboko w cudzy umys. Za jego plecami czaio si wyzwanie zagraajce istnieniu

Nekroskopa. Dla wampirw bowiem jedyn "honorow" odpowiedzi na jakiekolwiek wyzwanie bya ta, ktr pisao si krwi. Wampiry! Samo sowo kryo w sobie... Moc. Przejmowao dreszczem sedno jego natury, uwiadamiao istnienie namitnoci daleko intensywniejszych ni wte i niedone emocje czowiecze. Miao w sobie nieokieznan energi, ktra ledwie miecia si w jego wrzcej krwi. Oznaczao zachodzc we wntrzu Nekroskopa - nawet i w tej chwili reakcj acuchow, ktrej katalizatorem bya krew. I samo w sobie te stanowio wyzwanie. Ale takie,

ktremu musia si oprze. Nie mia i nie moga nie odpowiedzie. Nie, jeli pragn zachowa przewag i jak najwicej czowieczestwa. Pojawi si wic Paxton. Intruz, ktry wbija ssawk w najbardziej osobiste i nienaruszalne z ludzkich dominiw - w sam umys i wyscza z niego myli. Szpieg, zodziej myli, pasoyt syccy si sekretami Harry'ego, pcha. Niestety, tylko jedna z wielu, a Harry nie mg sobie pozwoli na podrapanie si. Drczy go te fakt, Ze umarli Ogromna Wikszo ludzkoci, oddzielona od reszty i nie znana nikomu - odwracaj si od niego. Traci kontakt. Transformacja, jakiej ulega, zmieniaa i

ich stosunek. Zaufanie zmarych sabo. Owszem "yo" pord nich wielu, ktrzy zawdziczali mu wicej, ni sami mogli da, a take cae tumy tych, ktrzy kochali go za to, e by jedynym promykiem rozjaniajcym wieczny mrok, ale nawet i ci zaczynali si go wystrzega. Kiedy by po prostu Harrym - nieskazitelnym, niewinnym i agodnym. To, e mg kontaktowa si ze zmarymi i odpowiada na ich wezwania, byo wspaniae. Wszystko to jednak dziao si wczoraj. A teraz, kiedy sta si czym wicej ni tylko Harrym? Istniej pewne rzeczy, ktrych boj si nawet umarli, i pewne granice, poza ktrymi nawet oni nie

mog spoczywa w spokoju... Od dnia unicestwienia Janosza Ferenczego i jego tworw Harry by zaabsorbowany prac. Poza nieustannym natrctwem Geoffreya Paxtona mogo go od niej oderwa tylko jedno - co, nad czym nie mia adnej wadzy wiadomo, Ze w Anglii yje i oddaje si swym ohydnym praktykom jaki nekromanta. Zaangaowa si w to, gdy Penny Sanderson staa si teraz dla niego kim bliskim, wiedzia te, co przesza i co przeszy jej poprzedniczki. Nie wtpi, Ze w kocu siy prawa i porzdku wytropi i zatrzymaj tego, ktry skatowa, zamordowa i zgwaci Penny. Pojmowa jednak i to, Ze wadze nie dysponuj miar pozwalajc oceni

ogrom jego zbrodni. W tym przypadku nie byy w stanie sporzdzi kompletnej listy zarzutw, ani nawet poprawnie ich sformuowa. adna kara nie stanowiaby wystarczajcego zadouczynienia. Nie w majestacie prawa. Nekroskop doskonale rozumia natur tej bestii i jej czynw, a co wicej, by zwolennikiem do surowych kar. I nie sprawia tego zachodzca w nim przemiana. w ogie zapon, kiedy zamordowano jego ukochan matk, i dotd pali si rwnie jasno. To, czym Harry zajmowa si od dnia wygnania ze wiata ywych

ostatniego z Ferenczych, byo niesamowite i cudowne, niemal tak, jak myli rodzce si w jego inspirowanym przez Mobiusa umyle. Najpierw sprowadzi z Rodos prochy Trevora Jordana. Tak yczy sobie w bezcielesny teraz telepata, cho nawet i on nie zna rzeczywistych zamiarw Nekroskopa. Aby obrci w czyn swe plany i zyska zadowalajcy go rezultat, Nekroskop potrzebowa jednak czego wicej ni owej esencji czowieczestwa. Dlatego wanie, zanim zrwna z ziemi zamek Janosza Ferenczego, zabra stamtd pewne substancje chemiczne, ktrych w wampir uywa, tworzc sw wasn, potworn odmian nekromancji. Harry

mia wiadomo, e nie wszyscy zmarli bd zainteresowani ewentualnym zmartwychwstaniem. Tracki krlwojownik, Bodrogk, i jego ona, Sofia, ktrych wiat zawali si przed dwoma tysicami lat, z radoci padli sobie w ramiona i obrcili si w proch; ich mody zostay wysuchane. Ale ci, ktrzy niedawno rozstali si z yciem? Na przykad Trevor Jordan. Odpowied wydawaa si prosta. Czemu go o to nie zapyta? To jednak wbrew pozorom okazao si najtrudniejsze. - Zamierzam przywrci ci ycie. Posiadam odpowiedni aparatur, ale nie mam stuprocentowej pewnoci, na czym polega jej dziaanie. Komu

innemu suya dobrze, ale on mia za sob wiele eksperymentw. O ile wszystko pjdzie, jak naley, staniesz si taki, jaki bye, tyle e... c, bdziesz pamita, e wpakowae sobie kul w mzg. Nie jestem pewien, jak to na ciebie wpynie. Jeeli wskrzesiwszy ci z popiow, stwierdz, e jeste kompletnym, bekoczcym, pieprzonym idiot, pomimo wszelkich oporw bd musia znw ci zaatwi. A teraz, skoro mog ci uszczliwi... Albo w przypadku Penny Sanderson. - Penny, myl, e potrafi sprowadzi ci na ziemi. Ale jeli mikstura nie uda si, moe si okaza, e nie bdziesz ju tak urocza, jak przedtem. Moliwe, e twoja skra i

rysy oka si znieksztacone, moe nawet pojawi si ohydne krosty. Wiesz, cz istot, jakie widziaem w zamku Ferenczego, wygldaa potwornie; same ubytki, niedorzecznoci i, jak to si mwi, anomalia. Dlatego z gry zastrzegam sobie prawo skasowania ci, jeli co pjdzie nie tak. Ale, oczywicie, sprbujemy ponownie, kiedy, jeli mi szczcie dopisze, ustal waciwe propozycje. Nie mg zdradzi im swych planw, jeszcze nie. Jeli przedstawiby im szkielet caej sprawy, zadaliby, eby oblek go w ciao. A jeli rozwinby temat, zaczliby si zadrcza najdrobniejszymi

szczegami. I tak a do samego zmartwychwstania; na przemian rado i lk. Zaczliby dre z podniecenia i trz si ze strachu, pi si na wysokie gry nadziei tylko po to, by znw zwali si w czarne jeziora najgbszej rozpaczy i przygnbienia. Podobnie chyba czuby si Harry, gdyby zamienili si rolami. Z drugiej strony wiedzia, e przecie nawet skrawek nadziei to wicej ni nic. A moe to tkwicy w nim wampir, wytrwale dcy do niemiertelnoci, myla teraz za niego? Albo... moe Harry zawaha si z innego, daleko istotniejszego powodu: co go ostrzego, e ze swoimi znikomymi zdolnociami, znikomymi

wobec wszechwiata lub rwnolegych wielowiatw, nie ma prawa, nie powinien uzurpowa sobie prawa do jednego z Wikszych Darw Tego, ktrego ludzie nazwali Bogiem? Znani z historii nekromanci, ktrych spadkobierc by Janosz, omielili si po ten dar sign i dokd zaszli? Czy i przed Harrym nie istniay anioy zemsty, ktre naprawiay zo, wyrzdzone przez tych czarnoksinikw? A jeli tak, to czy teraz nie znajdzie si kolejny, ktry i jego ukarze? Harry kiedy by Nekroskopem, teraz zamienia si w wampira i zamierza jeszcze sta si nekromant. Jak mg jednoczenie ciga morderc

Penny i zgbia tajniki jego mrocznego kunsztu? Jaka kara bya mu pisana? Moe Nekroskop ju zabrn za daleko i zakci delikatn rwnowag pomidzy Dobrem a Zem do takiego stopnia, e niezbdna staa si natychmiastowa poprawka? Czyby sta si zbyt potny, a przez to zniewolony? Jak brzmiao to stare porzekado? "Wadza absolutna zniewala absolutnie." mieszne! Czy Bg jest zniewolony? Nie, gdy maksymy ludzi s jak ich prawa: dotycz tylko ludzi. Takie wewntrzne spory nieustannie towarzyszyy przemianie jego umysu i ciaa. Czasem sdzi!, i popada w obd. Potem myli znw staway si wyraziste i pojmowa, e to nie

szalestwo, e to tkwicy w nim stwr zmienia jego sposb widzenia wiata. I wwczas przypomina sobie, jaki by kiedy, postanawia!, e musi taki pozosta, i odkrywa!, e owo wahanie zrodzia troska o przyjaci z tamtego wiata. Po prostu, nie chcia, by Penny i Trevor znosili ciar przeduajcej si niepewnoci tylko po to, by, kiedy ju minie czas oczekiwania, dozna najgbszego z rozczarowa. Jedno spojrzenie na zniewolonych przez Janosza Trakw, uwizionych w trzewiach zamku Ferenczego, pozwalao a nadto wyranie odczu, e raz umrze najzupeniej wystarczy. Harry wiele czasu powica sporom - przewanie z

samym sob. Nekroskop toczy dugie boje sowne, dochodzc nierzadko na prg delirium i dezorientacji. To byo co w rodzaju umysowego samogwatu. Ale upust owym namitnociom dawa nie tylko sam na sam z sob. Podczas rozmw z umarymi by rwnie skory do polemizowania, nawet jeli wiedzia, e to on nie ma racji. Zdawao si czasem, e spiera si dla samego spierania, z czystej przekory. Wiele myla o Bogu i dyskutowa na jego temat. To samo dotyczyo dobra i za, nauki, pseudonauki i magii, ich podobiestw, rnic i dwuznacznoci. Fascynoway go: czas, przestrze i czasoprzestrze, a zwaszcza matematyka z jej niepodwaalnymi prawami i czyst

logik. Owa niezmienno matematyki niosa zmieniajcemu si umysowi Nekroskopa, ukrytemu w zmieniajcym si ciele, autentyczn rado i ukojenie. W dzie lub dwa po powrocie z Dodekanezu wykona byskawiczny skok przez kontinuum Mobiusa - prosto do Lipska, by zobaczy si, a raczej porozmawia z Augustem Ferdynandem Mobiusem, spoczywajcym na tamtejszym cmentarzu. Mobius wci jeszcze by wielkim matematykiem i astronomem, ktrego geniusz kilkakrotnie uratowa Harry'emu ycie. I mimo i gwnym celem wizyty Keogha byo podzikowanie za przywrcenie wiedzy o liczbach, spotkanie zakoczyo

si sporem. Uczony napomkn, e ma w planach pomiary przestrzeni. Nekroskop, ledwie to usysza, rzuci si w wir dyskusji. Tym razem dotyczya: Przestrzeni, Czasu, wiata i Wielowiatw. - Czy wszechwiat ci nie wystarcza? - chcia wiedzie Mobius. - Absolutnie nie - odpar Harry. Wiemy przecie, e istniej wiaty rwnolege. Sam odwiedziem jeden z nich, pamitasz? Studenci, obarczeni notatnikami, ze zdziwieniem patrzyli na tego dziwacznego czowieka, ktry stojc nad grobem wielkiego uczonego, mamrota co do siebie. - W porzdku. A zatem

skoncentrujmy si na tym, ktry znamy najlepiej. - Logice Mobiusa nic nie mona byo zarzuci. - Na tym tutaj. - Zmierzysz go? - Taki mam zamiar. - Ale w jaki sposb chcesz do tego podje, skoro cigle si rozszerza? - Ustawi si na jego najdalszym kracu, poza ktrym nie ma jut nic. Nastpnie byskawicznie przenios si na drugi, rwnie najdalszy kres. Podczas owej wdrwki zmierz dzielc je odlego. Potem wrc do siebie. Kolejnych pomiarw dokonam dokadnie w godzin i dwie godziny pniej. - wietnie - przyzna Harry. -

Tylko... co osigniesz? - W ten sposb bd mg, kiedy tylko zechc, obliczy aktualne rozmiary wszechwiata! Harry przez chwil milcza. - Ja te troch podumaem nad t kwesti - powiedzia w kocu. - W aspekcie czysto teoretycznym, gdy praktyczne okrelanie liczby, ktra wci si zmienia, wydaje mi si sztuk dla sztuki. O wiele wicej satysfakcji przyniosoby chyba odkrycie, na czym polega ten proces; w jaki sposb i do jakiego stopnia wiek wszechwiata uzaleniony jest od jego ekspansji. Czy to relacja staa, czy przypadkowa, i tak dalej. - No, prosz! - Harry nieledwie

widzia, jak brwi Mobiusa stykaj si w nie skrywanym marsie. - Ty nad tym dumae? Teoretycznie, powiadasz? A mgbym spyta o twoje wnioski? - Chcesz, ebym powiedzia ci wszystko o przestrzeni, czasie, wietle i wielowiatach? - Jeli tylko starczy ci czasu. Sarkazm Mobiusa sta si naprawd nieznony. - Pierwszy z twoich pomiarw wystarczy; pozostae s zbdne oznajmi Nekroskop. - Znajc rozmiary wszechwiata, i to nie tylko tego, ale i rwnolegych, przypadajce na dany moment, automatycznie poznajemy dokadny wiek i szybko ekspansji,

wsplne dla wszystkich wiatw. - Wyjanij to. - A teraz teoria - cign Harry. Na pocztku nie byo nic. Potem pojawio si Pierwsze wiato! Prawdopodobnie zapono w kontinuum Mobiusa, a moe zrodzi je jaki kolosalny fajerwerk. Tak czy inaczej, by to pocztek wszechwiata wiata. Przed wiatem nie istniao nic, a potem... ju tylko wszechwiat, rozszerzajcy si z prdkoci wiata! - Co? - Nie zgadzasz si? - Wszechwiat rozszerza si z prdkoci wiata? - Waciwie, z prdkoci dwukrotnie wiksz ni prdko

wiata. Pamitasz, tu tkwio sedno problemu, jaki wynik, kiedy przywracae mi zdolno pojmowania liczb? Jeeli zapalisz w przestrzeni wiato, para obserwatorw, umieszczonych po obu stronach jego rda i oddalonych od niego o sto osiemdziesit sze tysicy mil, dostrzee je dokadnie w sekund pniej, gdy wiato bdzie rozchodzi si rwnomiernie w obu kierunkach, Zgadzasz si z tym? - Oczywicie! Pierwsze wiato, jak kade inne, musiaa rozszerza si wanie tak, jak to przedstawie. Ale... Wszechwiat? - Z tak sam prdkoci. I nadal

rozszerza si w tym samym tempie. - Wyjanij to. I postaraj si zrobi to z sensem. - Przed pojawieniem si wiata nie byo nic, nie byo wszechwiata odrzek Nekroskop. - Zgoda. - Czy co porusza si szybciej ni wiato? - Nie... tak! My, ale tylko w kontinuum. Sdz te, e i myli rozchodz si natychmiast - stwierdzi Mobius. - A teraz pomyl! Pierwsze wiato wci jeszcze si rozchodzi, poszerzajc objte nim obszary ze sta prdkoci stu osiemdziesiciu szeciu tysicy mil na sekund. Powiedz mi, czy poza tymi

obszarami co si znajduje? Cokolwiek? - Oczywicie, e nie. Nic w fizycznym wszechwiecie nie porusza si szybciej nit wiato - odpar uczony. - Wanie! A zatem to wiato okrela wymiary i wielko wszechwiata! Dlatego nazwaem go Wszechwiatem wiata. U = U/c - Zgadzasz si? Mobius przyjrza si rwnaniu wypisanemu w umyle Harry'ego. - Wiek wszechwiata jest rwny dugoci jego promienia, podzielonej przez prdko wiata.

Po chwili przyzna bardzo cicho: - Tak, zgadzam si. - Ha! - zawoa Harry. - Trudno dzi o porzdn dysput. Mobius zaczyna si irytowa. Nigdy dotd nie widzia Harry'ego w takim nastroju. Instynktowna matematyka Nekroskopa nie wtpliwie bya czym cudownym, naprawd niesamowit spraw, ale gdzie si podziaa pokora Harry'ego? Zastanawia si, co w niego wstpio. Moe naleao nacign go na dalsze dywagacje, a potem wykaza luki w rozumowaniu i przytrze mu nieco nosa? - A czas i wielowiaty? Harry tylko na to czeka. - Wszechwiat czasoprzestrzenny,

majcy takie same rozmiary i tyle samo lat, co ktrykolwiek ze wiatw rwnolegych, ma ksztat stoka, ktrego wierzchokiem jest Pierwsze wiato, od ktrego si wszystko zaczo, a podstaw jego aktualna granica, albo te obwd. Czy to jest logiczne i prawdopodobne? Mobius, mimo i usilnie szuka bdw, nie by w stanie niczego zakwestionowa. - Tak. - musia odpowiedzie. Logiczne i prawdopodobne, ale niekoniecznie suszne. - Wystarczy mi, e prawdopodobne - stwierdzi Harry. Powiedz mi teraz, co znajduje si poza stokiem?

- Nic, skoro wszechwiat jest zawarty w jego wntrzu. - le! wiaty rwnolege te s stokowate. Zrodziy si w tej samej chwili i maj to samo rdo! Mobius uzmysowi sobie ten obraz. - Ale... w takim razie kady stoek styka si z pewn liczb innych. Czy istniej na to dowody? - Czarne dziury - odpowiedzia natychmiast Harry, ktre onglujc materi, dostarczaj niezbdnej rwnowagi. Wysysaj materi ze zbyt cikich wszechwiatw i wpuszczaj j w wiaty zbyt lekkie. Biae dziury to, oczywicie, rewersy czarnych. W czasoprzestrzeni dziury objawiaj si jako linie czce owe stoki, w

przestrzeni s - wzruszy ramionami - po prostu dziurami. Mobius czu ju zmczenie. - Te stoki w przekroju poprzecznym wygldaj jak koa zaprotestowa. Zestaw trzy, a powstanie midzy nimi trjkt. - Szara dziura. - zgodzi si Harry. Jedna z nich znajduje si na dnie Jaru Perchorskiego, a druga w pewnej podziemnej rzece w Rumunii. I tak postawi na swoim, zwyciajc w tym sporze, o ile mona mwi o jakim zwycistwie. Faktem byo, e dyskutowa tylko dla sportu, nie zastanawiajc si nawet i nie przejmujc, czy rzeczywicie ma racj.

Mobius jednak przej si tym, gdy i on nie wiedzia, czy racja rzeczywicie znajduje si po stronie Harry'ego... *** Innym razem Nekroskop rozmawia z Pitagorasem. I znw gwnym powodem owej wizyty byo podzikowanie (wybitny grecki mistyk i matematyk pomg mu nieco w odnalezieniu drogi do liczb), ale i ona przerodzia si w spr. Harry spodziewa si znale jego grb w Metapontum, a jeli nie tam, to w Krotonie, na poudniu Woch. Wci jednak trafia na uczniw owego Greka,

a przypadkiem natkn si na wyspie Chios na liczc sobie dwa tysice czterysta osiemdziesit lat mogi jednego z czonkw Bractwa Pitagorejczykw. Nie byo tam nagrobka; jedynie kamieniste pustkowie o barwie ochry i kozy obgryzajce cierniste krzewy niespena pidziesit jardw od skalistego brzegu Morza Egejskiego. - Pitagoras? Nie, nie tutaj - odezwa si tamten cicho i bardzo tajemniczo, ledwie Harry wdar si w jego odwieczne rozmylania. - Jest gdzie indziej, czeka na swoj por. - Na swoj por? - A przeistoczy si w ywego, mogcego znw oddycha czowieka.

- Ale czasem rozmawiacie? Jeste w stanie skontaktowa si z nim? zapyta Keogh. - Czasem, kiedy przyjdzie mu do gowy jaka myl, kontaktuje si z nami. - Z nami? - Z Bractwem! Ale za duo ju powiedziaem. Odejd. Zostaw mnie w spokoju. - Jak sobie yczysz - zgodzi si Harry. - Ale nie bdzie rad, e odprawie Nekroskopa. - Co? Nekroskopa? - W glosie zabrzmiao zdumienie. - Ty jeste tym, ktry nauczy umarych mwi i pozwoli im porozumiewa si midzy sob, jak za ycia?

- Dokadnie. - I pragniesz pobiera nauki u Pitagorasa? - Pragn go czego nauczy. - To blunierstwo! - Blunierstwo? - Harry zdziwi si. - A zatem Pitagoras jest bogiem? Jeli tak, to potwornie powolnym. Pomyl, ja ju przeszedem w nowe ciao. Nawet w tej chwili wchodz w nowe stadium, w nowy stan. - Twoja dusza jest w trakcie migracji? - Powiedziabym, e przemiana jest ju blisko. Zapado milczenie. - Jeli porozumiem si w twoim imieniu z naszym mistrzem, Pitagorasem,

a okae si, e skamae, rzuci na ciebie kltw liczb, moesz by pewien. Tak, a zapewne wraz z tob i na mnie! Nie, nie odwa si. Najpierw dowied prawdziwoci swoich sw. - Moe zdoam pokaza ci kilka liczb. Harry usilnie stara si zachowa cierpliwo. - I jestem pewien, e jako czonek Bractwa, docenisz ich wag. - Chcesz mnie omami swoimi marnymi cyferkami? Prac jednego ywota? Sdzisz; e w cigu dwch tysicy lat, jakie miny od zoenia mnie tutaj, nie wyniem swoich wasnych liczb, rwna i wzorw? Nekroskop czy nie, jeste zbyt zarozumiay!

- Zarozumiay? - Harry rozeli si na dobre. - Ja znam wzory, o jakich nigdy ci si nie nio! - Rozwin komputerowy ekran swego umysu i pokry go nie koczcymi si, wci ulegajcymi zmianie cigami liczb rodem z matematyki Mobiusa. Potem otworzy drzwi do kontinuum i pozwoli tamtemu na krtkie wejrzenie w owo nigdzie i wszdzie, czekajce tu za ich progiem. - Co... co to byo? - sapn tamten. - Wielkie Zero - warkn Harry, pozwalajc, by drzwi si zamkny. Miejsce, gdzie wszystkie liczby maj swj pocztek. Ale trac czas. Przyszedem porozmawia z mistrzem, a wci ueram si ze zwykym uczniem, i

to przecitnym. Powiedz mi teraz: uzyskam audiencj u Pitagorasa czy nie? - On... on jest na Samos. - Tam, gdzie si urodzi? - Wanie tam. Uzna, e to ostatnie miejsce, w ktrym go bd szukali... - W gosie tamtego pojawi si popoch. Nekroskopie, wstaw si za mn u niego! Zdradziem go! Wykluczy mnie! - Bzdury! - Harry znw warkn, ale tym razem bez cienia wzgardy. Wykluczy ciebie? On ci wywyszy, gdy ujrzae tajemne drzwi matematyczne, wiodce do wszystkich czasw i miejsc. Nie wierzysz mi? .Wzruszy ramionami. C, twj wybr. Tak czy inaczej, dzikuj i egnaj. -

Wywoa kolejne drzwi Mobiusa, wszed w nie... ...i wyoni si o dwadziecia mil dalej, na Samos, gdzie przed dwudziestoma picioma wiekami Pitagoras spdzi swe dziecistwo i gdzie pniej potajemnie zoono jego koci. Mimo i Pitagoras by skrytym, nieufnym introwertykiem nie mg zignorowa wezwania Nekroskopa, wysanego z tak niewielkiej odlegoci. Zostao przecie wyemitowane w mowie zmarych i w odludek Usysza je. I... - Jaka jest twoja liczba? - zapyta. - Taka, jak wybierzesz. - Wzruszy ramionami Harry, nastawiajc si na w wewntrzny szept mistyka, A kiedy

dokadnie okreli jego pooenie, kolejnym mobiusowym skokiem przenis si z pustego, poronitego krzewami brzegu do niewielkiego gaju oliwnego porastajcego agodny stok, grujcy nad cyplem, na ktrym wzniesiono biay kociek. W dole przez sosny i powykrcane przez wiatr dby przewitywaa turkusem, bkitem i srebrem zatoka Tigani. W czystym letnim powietrzu wibrowaa muzyka z pobliskiej tawerny. W cieniu drzew panowa chd i Nekroskop z ulg zdj swj szerokokresy kapelusz i ciemne okulary, chronice tak wraliwe teraz oczy. A poniewa Pitagoras milcza, zadumany,

Harry odezwa si pierwszy: - Liczb jest w brd. Nie bd wybredza. - A powiniene. - Szept mistyka by drcy, gorczkowy. - One s Wszystkim. Bogowie to te liczby, cho tych nie zna aden czowiek. Kiedy odkryj liczby bogw, dopeni si moja reinkarnacja. - Jeli naprawd w to wierzysz, dugo ci jeszcze przyjdzie czeka powiedzia natychmiast Harry. - Moesz pozna wszystkie liczby we wszystkich ich kombinacjach std do wiecznoci, a i tak nic to nie zmieni. Nie dla ciebie. To nie jest adna magia, Pitagorasie. Ile by liczb do tego nie zaprzg, twa dusza i tak nie przepynie w nowe ciao. Ju ci

nie pomoe adna magia ani nauka. - Ha! - W mistyku wezbra gniew, okraszony spor doz szyderstwa. Patrzcie no, kto wygasza takie blunierstwa! Czy to Nekroskop, ktry niedawno jeszcze by bezradny i nie zna najmniejszej nawet cyfry? Ten, dla ktrego najprostsze dodawanie stanowio tajemnic nie do zgbienia? Czy ty jeste tym, za ktrym ujmoway si owe legiony prochw, rzesze zmarych? Mobius przyszed tu na kolanach, by mnie baga, a kim ty jeste, jak nie niewdzicznikiem? Te sowa sprawiy Harry'emu bl, ale ukry go przed Grekiem. Tak samo ukry to, co myla: "Stary, nadty

pierdoa!" - Przybyem podzikowa ci za to, e przywrcie mi wiedz o liczbach owiadczy gono. - Bez tego bybym prochem rozpadajcym si w grobie jak ty. A moe nawet nie, gdy istnia czowiek, ktry chcia wydrze ze mnie moje sekrety. - Nekromanta? - Wanie. - To czarna sztuka! - zawoa matematyk. - Nie zawsze. Ma swoje zalety. W kocu to, co teraz robi, te jest pewn form nekromancji. Ja, ywy czowiek, rozmawiam teraz z umarymi. Pitagoras zastanawia si nad tym przez chwil.

- Syszaem tw rozmow z jednym z Braci - powiedzia. - Czy blunierstwo to twoje drugie miano? Chepie si sw reinkarnacj, transmigracj, metempsychoz. - Podaem fakt - odpar Harry. Kiedy miaem swoje wasne ciao, a kiedy umaro, zajem inne. Nie musisz wierzy mi na sowo, zapytaj umarych, ktrym kamstwo nie przyniosoby adnego zysku. Powiedz ci, e to prawda. Co wicej, gdyby twoje popioy byy czyste, ciebie te mgbym wskrzesi! Nie liczbami, lecz sowami. I to nie blunierstwo, Pitagorasie, ale prosta prawda. A moe... sam akt byby blunierstwem, tego nie jestem pewien.

Jeli tak, to ty masz suszno, a ja jestem blunierc i chyba ju taki pozostan. - Mgby mnie wskrzesi z popiow? - Tylko, jeli s czyste, nieskalane. Czy pochowano ci w dzbanie? - Pogrzebano mnie w ziemi, potajemnie, tu, pod twymi stopami, gdzie jako chopiec biegaem wrd drzew. Moje ciao i koci zespoliy si z ziemi. Zreszt, nie wierz ci. Sowa, a nie liczby? Sowa pochodz z warg s frywolnymi tworami, ktre si wygasza i zmienia, podczas gdy liczby bior si z czystego umysu i s niewzruszone. - To tylko akademicki spr obruszy si Harry. - W cigu dwch

tysicy lat twoje sole zwizay si z gleb. Nie istniej adne sowa ani liczby, ktre mogyby ci pomc. - Blunierstwo i rokosz! Chcesz zwrci mych wyznawcw przeciwko mnie? - Pitagorasie, jeste szarlatanem! W swoim wiecie strzege swych maych, nic nie znaczcych, matematycznych "tajemnic", elementarnych odkry, ktre dzi kade dziecko poznaje ze szkolnych podrcznikw, jakby daway wadz nad yciem i mierci. I nawet prawdziwa mier ci nie odmienia. Ja daem ci mow zmarych i moge, gdyby tylko chcia, porozumie si z pniejszymi, prawdziwymi mistrzami. Z Galileuszem,

Izaakiem Newtonem, Albertem Einsteinem, z Roemerem, Maxwellem L. - Do! - rozeli si tamten. Powinienem by zignorowa Mobiusa! Powinienem by... - Ale nie moge go zignorowa! przerwa mu Harry. - Nie odwaye si... - Co masz na myli? - Znam twj prawdziwy sekret. Bye oszustem. Nie tylko za ycia robie durniw z czonkw swego niezwykego "Bractwa", ale i po mierci nadal ich zwodzisz! Pitagorasie, w liczbach nie ma nic mistycznego i ty zapewne o tym wiesz. Choby dlatego, e jeste uczonym mem. Sam powiedziae, te liczby s niewzruszone

i niezmienne. A to oznacza, e s trwa prawd, a nie wybrykami fantazji! elazn prawd, a nie eteryczn magi! - garz! garz! - szala Pitagoras. Przekrcasz sowa, zmieniasz znaczenia! - Dlaczego si kryjesz nawet przed zmarymi? - Poniewa nic nie rozumiej. Ich ignorancja jest zaraliwa. - Nie! Dlatego, e oni wiedz wicej od ciebie! Twoi wyznawcy opuciliby ci. Powiedziae im, e ich dusze odbd podr, znw oblek si w ciao i spotkaj si z tob w wiecie Czystej Liczby, a teraz wiesz, e gosie nieprawd. - Mylaem, e to prawda.

- Ale to byo dwa i p tysica lat temu. I czy wrcie na ziemi? Ile czasu trzeba, by przyzna, e si mylie? - Wyniem liczby, ktre mogyby ci zniszczy! - No to mnie zniszcz. Pitagoras ka. Cisn w Harry'ego cay zbir liczb, ktre rozbiy si o mur, otaczajcy metafizyczny umys Nekroskopa. Wstrzsny nim jednak, uwiadomiy kopotliwe pooenie stwr w jego wntrzu ze wszystkich si stara si go wyprze, tym razem przy pomocy pokrtnej wampirzej "logiki". I to odkrycie go uratowao. Harry bowiem nigdy nie pragn krzywdzi czy nawet niepokoi zmarych.

- Ja... ja przepraszam - powiedzia. - Przepraszasz? Jeste demonem! szlocha Pitagoras. - Ale... masz racj. - Nie, ja tylko si spieraem. Moe mam racj, moe nie. Ale le zrobiem, spierajc si dla sportu. I powiedzmy sobie jedno, nie zgadzam si ze swymi argumentami. - Jak to? - Wiem, e liczby nie s niewzruszone. - Ach... - westchn. - Czy mgby... mi tego dowie? Wwczas Harry ukaza Pitagorasowi ekran swego umysu i wszystkie Mobiusowe konfiguracje, przesuwajce si po jego powierzchni,

zmieniajce si nieustannie i cignce si w nieskoczono. Stary Grek dugo milcza. - Byem bystrym chopcem, ktry sdzi, e wie wszystko - powiedzia potem amicym si gosem. - Czas mnie wyprzedzi. - Ale nigdy o tobie nie zapomni podkreli czym prdzej Harry. Pamitamy twoje twierdzenie. Napisano o tobie wiele ksiek, nawet dzi s jeszcze pitagorejczycy. - Moje twierdzenie? Moje liczby? Gdybym ja ich nie odkry, zrobiliby to inni - Ale to twoje imi pamitamy. A przy okazji, to, co powiedziae, mona by rzec o kadym.

- Wyjwszy Nekroskopa. - Nie jestem pewien - stwierdzi Harry. - Myl, e przede mn mogli by inni. A na pewno jest ju mj nastpca. Oni wszyscy yj teraz w innych wiatach. - I ty bdziesz tam y? - Moliwe. Prawdopodobnie. I to chyba ju wkrtce. - Jak teraz wyglda wiat? - zapyta po jakim czasie Pitagoras. Harry podejrzewa, e mistyk po raz pierwszy od dugiego czasu zada komu konkretne pytanie. - Na tej wyspie - odpowiedzia jest wielu, ktrzy zmarli nie tak dawno temu. Ale ty si od nich odcie.

Moge pyta ich o Samos, o wiat, o ywych. Bae si jednak tej prawdy. A czy wiesz, e mieszkacy tej wyspy niemal nie interesuj si liczbami? No, moe to nie cakiem prawda. Na pewno interesuje ich przeliczanie drachm na funty, marki i dolary. - Wyjani, o co mu chodzi. - wiat zrobi si taki may! Harry woy kapelusz i okulary, po czym wyszed z cienia na wiato soneczne. Pki mia rce w kieszeniach, nie dranio go zbytnio, musia jednak i powoli, inaczej potyka si na wyboistej ciece wiodcej do Tigani. Pitagoras mu towarzyszy. Poprzez mow zmarych - kiedy kontakt zosta ju nawizany, odlego tracia

znaczenie. - Zlikwiduj Bractwo, cakiem je rozpuszcz, skocz z nim. Tak wiele musz si nauczy. - Ludzie wyldowali na Ksiycu powiedzia Harry. Myli Pitagorasa zataczay coraz szersze krgi. - Obliczyli prdko wiata. Myli starego mistyka ukaday si w jeden wielki, zdumiony znak zapytania. - Wiesz, pord umarych s matematycy, ktrzy mogliby wiele zyska dziki twojej wiedzy. - Co, mojej? Jestem niemowlciem! '

- W adnym wypadku. Trzymae si czystej liczby. W cigu dwch tysicy lat z okadem stae si mistrzem byskawicznych oblicze. Mog ci sprawdzi? - Jak najbardziej, tylko prosz, daj mi co prostego. Nie te oszaamiajce wzory, jakie wpisae w zakamarki swego umysu. - Podaj mi wic sum wszystkich liczb od jednego do stu. - Pi tysicy pidziesit odpowiedzia natychmiast Pitagoras. Mistrz byskawicznych oblicze. - Harry dobrze go oceni. Pord mniej praktycznych matematykw, specjalistw od teorii, byby mwicym suwakiem logarytmicznym! Sdz, e jak na umarego, masz przed

sob wielk przyszo, Pitagorasie. - To byo tak proste - rozpromieni si Grek. I to obliczone w pamici Mnoenie, dzielenie, dodawanie i odejmowanie, tak i trygonometria tylekro si tym zajmowaem. Nie ma kta, ktrego nie potrafibym obliczy. I oto chodzi. - umiechn si Harry. Uwierz mi, niewielu jest dzi ludzi znajcych wszystkie kty. - doda, zachowujc najwysz powag. - A ty, Harry? Czy ty byskawicznie liczysz? Harry nie zamierza sprawi mu przykroci. - Tak, ale u mnie to co innego, to sprawa intuicji.

- A wic od jednego da miliona? - Piset milionw piset tysicy odpowiedzia niemal jednym tchem Nekroskop. Bierzesz dziesi i mnoysz je przez dziesi tyle razy, ile tylko chcesz, za kadym razem dziaa. Poowa z dziesiciu to pi; zestawiasz obie powki: 55. Polowa ze stu to pidziesit; znw zestawiasz obie powki: 5 050. I tak dalej. Dla jednych to "magia", dla mnie intuicja. Pitagoras zaspi si. - Na c im jestem potrzebny, skoro maj ciebie? - Jak ju powiedziaem, chyba wkrtce odejd. Masz racj, wiat zrobi si taki may. Trudno jest si w nim ukry.

*** Na peryferiach Tigani znalaz niewielk tawern i usadowi si w jej cieniu, zamawiajc uzo z odrobin lemoniady. W zatoczce w ciepej bkitnej wodzie pluskay si mode Angielki. Piersi ich lniy i Harry nawet z daleka czu zapach olejku kokosowego. Pitagoras wyowi z jego umysu ten obraz i skrzywi si. - Moe dobrze, e jednak nie mam ciaa - stwierdzi ponuro. One potrafi wyssa czowieka jak wampiry. Zaskoczy Nekroskopa. Ale ju po chwili usysza jego odpowied

- C, ale wampir wampirowi nierwny. ROZDZIA CZWARTY - KTO UMIERA Wampir Nekroskopa nie by jeszcze dojrzay - ot, kijanka jakiego obcego stwora, pasoyt. I jako taki, nie dy do adnych konfliktw wewntrznych ani zewntrznych, pragn jedynie rozwija si w zgodzie z dugotrwaym procesem przemiany, jakiej ulega jego nosiciel. Dlatego te stara si go osabi. Harry, wyczerpany emocjonalnie i umysowo, mniej byby skonny naraa na niebezpieczestwo siebie, a zarazem i

swojego niesamowitego "sublokatora". Std bray si w jego umyle przebyski wampirzej wiadomoci - skrawki informacji o rodzcej si, nieokieznanej Potdze - i palcy niedosyt sporw i krzyowego ognia pyta, sprawiajcy, e Harry nawet sw psychik poddawa dugim sesjom bezwzgldnych przesucha, mimo i wiedzia, e prowadzi to tylko do wybuchw zoci i wyczerpania umysowego. Krew Nekroskopa rwnie czua obecno intruza. Zdawa si mogo, e rozpala j niesamowita gorczka psychiczna. Harry sta si nerwowy, wci czeka na niespodziewany atak. Nosi w sobie wulkan, ktry jak dotd tylko wrza, uwalniajc co jaki czas

nieco pary. Nie wiedzc, kiedy ma nastpi wybuch, nie mg sobie pozwoli nawet na chwil relaksu, musia bez przerwy pilnowa "pokrywki", suchajc w napiciu - z przeraeniem, ale i z ciekawoci dobiegajcego spod niej bulgotu. Z chci sprawdziby wszelkie moliwoci swych wampirzych talentw - wszak stanowiy ju cz jego natury, cho ich aspekt fizyczny pozostawa jeszcze w stanie embrionalnym wiedzia jednak, e to by tylko przyspieszyo proces. Jedno bowiem byo pewne jego symbiont, jakkolwiek wci niedojrzay, rs szybko i szybko si uczy.

Ale cho owego pasoyta cechowa waciwy jego gatunkowi upr, to samo mona byo rzec o Nekroskopie. Czy jego syn nie poskromi swojego wampira? Jaki syn, taki ojciec. Harry gotw by na wszystko, byle pj w jego lady. Ju samo to stanowio do trudne zadanie, a w gr wchodzia jeszcze narastajca niech Ogromnej Wikszoci... wiadomo, a przynajmniej uzasadnione podejrzenie, e INTESP szykuje si do wojny... i fakt, e pomimo tych wszystkich przeciwnoci Harry postanowi ukara pewnego maniaka. Przedtem jednak musia go znale. Dawniej potrafi jeszcze opracowa

sobie logiczny system dziaania, sporzdzi list priorytetw. Teraz zamt i znuenie, wywoane przez potwora, zaciemniay mu umys i, chocia wiadom bytu pywajcego czasu i mobilizacji wrogich si, nie umia przebi si ponad swj osobisty chaos. To z kolei potgowao frustracj i gniew, byo pierwszym ostrzeeniem, e wzburzone, kbice si emocje daj uwolnienia. Harry, nie mogc wyrazi swych uczu - niczym kto dotknity autyzmem - czu, jak wzbiera w nim agresja, oddzielona od zewntrznego wiata tylko cienk bon. Sam wampir beznamitny, jedynie potgowa uczucia

nosiciela. Najbardziej jednak dobijaa Harry'ego wiadomo, e adne z podejmowanych przez niego dziaa czy te z takich, ktre przychodziy mu do gowy - niczym nie przyczyniao si do zapewnienia mu bezpieczestwa. Kto inny, w jego sytuacji, staraby si zmieni tosamo, szuka kryjwki, odcina si od wszelkich niebezpiecznych spraw i miejsc. Czy aby na pewno byby w stanie to uczyni? Przecie, jak sam dowid Pitagorasowi, wiat zrobi si taki may. Poza tym kady inny, postawiony na miejscu Harry'ego, te przeistoczyby si w wampira, te zostaby przypisany do miejsca. Bo to by jego wiat, ten dom

pod Edynburgiem by jego domem. A najbardziej osobiste terytorium stanowiy jego myli i czyny - wikszo z nich, przez wikszo czasu przynajmniej wtedy, gdy nikt si do nich nie dobiera. Dzie wczeniej Harry uda si do ruin zamku Ferenczego, by porozmawia z Bodrogkiem z Tracji. Bodrogk, przyjaciel od niedawna, nie znal Harry'ego sprzed transformacji akceptowa go w jego obecnej postaci. Co wicej, w Trak by nieustraszony, a zreszt nie musia obawia si ani Nekroskopa, ani nikogo innego spord yjcych. Prochy jego i jego ony Sofii rozproszy wiatr i w Karpatach

pozostay jedynie ich duchy. A tych adna ywa istota nie moga ju skrzywdzi. Harry zapyta krla Trakw o skad i proporcje magicznych eliksirw Janosza Ferenczego. Odwayby si wskrzesi Penny Sanderson i Trevora Jordana jedynie wwczas, gdyby mia pewno, e odtworzy ich wiernie lub niemal wiernie. Bodrogk, ofiara takich wanie eksperymentw, by w tej dziedzinie autorytetem. Ale i tak, zanim udzieli Harry'emu niezbdnych informacji, przyjrza si cho z grubsza jego zamiarom. I tak oto Harry by ju gotw sta si autentycznym nekromant. Mg waciwie przystpi do dziaania... ale

nagle poczu ukucie, szpil wbit ukradkiem w kcik jego umysu, wiadczc o tym, e Geoffrey Paxton jest w pobliu i go obserwuje. Wiedzc, e Paxton tylko czyha na jakikolwiek lad jego nienaturalnej aktywnoci, Harry zmuszony zosta odoy eksperyment. I wtedy wanie, ledwie panujc nad nerwami, zadzwoni do kwatery gwnej INTESP, by porozmawia z Darcym Clarke'em. Z ulg przyj fakt, e Paxton nie jest czowiekiem Darcy'ego. Zastanawia si, czy kto zdoa to odkry. Wiedzia jednak, e i tak, prdzej czy pniej, tamci - Darcy i caa reszta -

bd musieli sprzymierzy si przeciwko niemu. Sk w tym, e szef INTESP nalea kiedy do jego przyjaci. Nekroskop nie wyobraa sobie nawet, e mgby go zrani. Ale jak mia to wytumaczy wci rozwijajcemu si stworowi? Okoo czternastej Harry przebywa w swoim gabinecie i "nasuchiwa". Jednake jego wampirze zmysy byy jeszcze w powijakach - niczego nie zdoa wykry. Chocia waciwie... na samym skraju obszaru, jaki ogarnia swoj percepcj, co chyba zadrgao. Cokolwiek to byo, zachowao si na tyle podejrzanie, e raz jeszcze odoy swj eksperyment na pniej, wcisn na gow szerokokresy kapelusz i wyszed

z domu, by porozmawia ze swoj matk. *** Siedzia na osypujcym si brzegu rzeki i wpatrywa si w pync leniwie wod, ktra przed wielu laty staa si grobem Mary Keogh. Posa matce swe myli - mow zmarych. Poza nim nie byo tutaj nikogo, mg wic mwi na gos. - Mamo, ton w kopotach. Gdyby odpowiedziaa. "Nic nowego", nie zdziwiby si. Wygldao na to, e wiecznie wpada w kopoty. Jednake Mary Keogh, jak kada matka,

kochaa swego syna i nawet mier tego nie zmienia. - Harry? - Jej gos wydawa si taki wty, tak odlegy, jakby znioso j w d rzeki, w lad za jej ziemsk powok. - Och, Harry. Wiem o tym, synku. C, mg si tego spodziewa. Nie potrafi niczego ukry przed mam, a ona niejeden raz ostrzegaa go, e s rzeczy, do ktrych nie naley podchodzi zbyt blisko. A wanie tak postpi. - Czy wiesz, o czym mwi? - Moesz mwi tylko o jednym, synku. - Byo w tym tyle smutku, tyle wspczucia. - Wiedziaabym o tym, nawet gdyby do mnie nie przyszed Wszyscy o tym wiemy, Harry.

Pokiwa gow. - Ju tak nie pragn ze mn rozmawia - powiedzia, moe z nut goryczy. - A ja nigdy nikogo z nich nie skrzywdziem. - Harry, powiniene sprbowa to zrozumie. Ci, ktrzy tworz Ogromn Wikszo, kiedy yli, a teraz s martwi. Pamitaj czym byo ycie, wiedz czym jest mier, ale nie rozumiej i nie akceptuj tego, co ley pomidzy. Nie rozumiej tego, co zmienia ywych w nieumarych, odbierajc im prawdziwe ycie i dajc w zamian bezduszn chciwo, dz... i zo. Dzieci i wnuki rzesz zmarych wci jeszcze - podobnie jak ty - pozostaj w

wiecie ywych. Harry, nieistotne, od jak dawna kto nie yje - i tak bdzie si martwi o swoje dzieci Ale ty, synku, o tym wiesz, prawda? Harry westchn. Jej gos z zawiatw mimo i cichy i moe zabarwiony nut krytycyzmu brzmia jak zawsze, ciepo. Niczym ciepy koc, otula Nekroskopa, dawa mu poczucie bezpieczestwa, pozwala myle i snu plany, a nawet marzy. By tak obcy owej koszmarnej istocie, ktra staa si czci Harry'ego, e ta nie prbowaa nawet go zrozumie, lub te mu przeszkodzi. Krya si w nim matczyna mio, nad wyraz kojca. - Rzecz w tym - odezwa si po chwili Harry - e zanim... zanim skocz

ze wszystkim, jedno jeszcze musz zaatwi. To wane, mamo. Wane dla mnie, dla ciebie, a take dla rzesz zmarych. Gdzie tu grasuje potwr, ktrego musz dopa. Potwr, synku? - zapytaa agodnie, ale wiedzia, co miaa na myli. - Jakim prawem nazywasz kogo potworem? - Mamo, ja nic zego nie zrobiem powiedzia. - I dopki bd sob, nie zni si do tego. - Harry, synku, ja mam ju do. Nie tylko glos miaa wty; bya bardzo zmczona. - Jestemy osamotnieni Pogramy si w mylach, stopniowo gasnc, jak wszystko, co istnieje. Dugo to trwa, alei na nas przychodzi kres. A

jeli szarpi nami bodce z zewntrz, wszystko toczy si szybciej. Sdz, te na tym wanie to polega. Synku, ty bye wiatem, rozjaniajcym nasz dug noc; niemal przywrcie nam Wzrok. Teraz jednak musimy pozwoli ci odej. Znw pogrymy si w ciemnoci Za tycia zadawalimy sobie pytanie, czy co jest po tamtej stronie. Okazao si, te jest; a potem ty si zjawie i poczye nas, dajc co na ksztat tycia. I teraz znw zadaj sobie pytanie: co dalej? Chc ci powiedzie, te niedugo jut tu zabawi. Ale nie mogabym odej, nie wiedzc, czy z tob wszystko w porzdku. Jakie masz plany, Harry? Po raz pierwszy uwiadomi sobie,

e nie obejdzie si bez planw. Jednym prostym sowem matka przedara si przez panujcy w jego umyle zamt. - C, jest takie miejsce, gdzie mog odej - wyjani w kocu. - Nic specjalnego, ale lepsze to ni mier... tak mi si zdaje. I jest tam kto, kto - jeli zechce - nauczy mnie wiele. On te mia problemy, ale w jaki sposb radzi sobie z nimi. Wiedziaa, oczywicie, o jakim miejscu, o kim i o czym mwi. Ale czy to nie zowrogi wiat, Harry? - By taki. - Wzruszy ramionami. Moe nadal jest. Ale przy najmniej nikt tam nie bdzie na mnie polowa. A jeli

tu zostan, by moe do tego dojdzie. Tego si boj i tego chc unikn. Mamo, jestem jak zaraza w probwce niegrony, dopki kto mn nie potrznie albo nie sprbuje rozbi szka. W tamtym wiecie istnieje miejsce dla owej zarazy. To, co tu jest niepojte, tam staje si zrozumiae. Nie aprobowane - absolutnie nie - ale i nie odrzucane. Westchna. - Ciesz si, synku, te si nie poddajesz. - W jej gosie znw pojawio si co z dobrze mu znanej czuoci. Jeste wojownikiem, Harry. Zawsze nim bye. - Przypuszczam, e byem - zgodzi si - ale tu ju nie mog walczy. To

tylko wyzwolioby tamtego. A boj si, e w kocu okazaby si silniejszy ode mnie. Trzymaj mnie tu jeszcze pewne sprawy, pewien nie zaatwiony interes. I tym si musz zaj, dopki jeszcze mam troch czasu. Pytaa o moje plany. S naprawd proste. Kiedy w mojej gowie panuje jasno, widz je wyranie, czarno na biaym. Istnieje pewna dziewczyna, ktra zmara straszn mierci, nie zasugujc na to, gdy na co takiego nikt nie moe zasuy. Jest te potwr, ktry zabi j i jej podobne, niewinne dziewczyny. On, wbrew temu, co powiedziaem, zasuguje na taki los. Czeka mnie te duga rozmowa - wyjanienie, ktre

jestem winien Darcy'emu Clarke'owi. Poza tym chciabym zgbi pewne zdolnoci, ktre zapewne przydadz mi si w tamtym, nowym miejscu. To wszystko: kilka spraw do zaatwienia, co, co musz naprawi i jedna lub dwie nowe lekcje do przerobienia. Potem nadejdzie pora, bym odszed. Wol odej ni zosta przegnany. - I nigdy nie wrcisz? - Moe wrc, jeli naucz si trzyma tego stwora w ryzach. A jeli nie... nie, nigdy. - Jak uporasz si z tym czowiekiem, morderc i potworem, ktre go cigasz? - Tak szybko i skutecznie, jak mi na to pozwoli. Mamo, nie masz pojcia, do

czego on jest zdolny. Mog ci tylko obieca, e nie splami sobie nim rk, jeli bd mg temu zaradzi. Ale zabicie go bdzie uwolnieniem ciaa ludzkoci od raka. - Ju kilka usune, synu. - I zosta jeszcze jeden. - Pokiwa gow Keogh. - A ta dziewczyna, ktra nie zasuya na mier? Dziwnie to powiedziae, Harry. - To dla niej cakiem nowy stan, mamo. - Harry mia wiadomo, e wszed na pole minowe; na prno szuka na nim jakiego drogowskazu. Jeszcze do niego nie przywyka. I... i nie musi si z nim oswaja. Chc

powiedzie, e mog jej pomc. - Nauczye si czego nowego, Harry - powiedziaa tak powoli, e wyczu w jej gosie jak now nut, by moe, lk. - Nauczye si tego od Janosza Ferenczego. Czuj, co to jest. Tak. I to nas od ciebie odpycha. Wszyscy to czujemy! - I nagle gos jej zacz si ama, dra. Nekroskop przerazi, sposzy nawet swoj czu, dobr matk. Odnis wraenie, e jeli j wypuci, ona odpynie od niego i ju si nie zatrzyma. Moe uda si w tamto nieznane miejsce, ktrego istnienie czua? Zosta mu jednak jeszcze jeden atut. - Mamo, jestem dobry czy zy? Urodziem si dobry czy zy?

Wyczytaa w jego gosie niepokj i zaraz wrcia. - Och, bye dobry, synku. Jak moesz w to wtpi? Zawsze bye tak dobry! - I nic si nie zmienio, mamo. Jeszcze nie i nie stanie si to tutaj. Obiecuj ci, e nie pozwol, by cokolwiek mnie odmienio, nie na tym wiecie. Jeli poczuj, e tak si dzieje, e ju nie mog si broni - odejd. - A jeli przywrcisz tej dziewczynie ycie, to jaka ona bdzie? Pikna, jak bya. Moe nie fizycznie pikna - cho naprawd bya urocz ale ywa. A to wanie jest pikno. Wiesz o tym.

- Ale jak dugo, synku? Czy bdzie si starze? Czy umrze? Czym bdzie, Harry? Nie umia na to odpowiedzie. - Po prostu dziewczyn. Nie wiem. - A jej dzieci? Czym one bd? - Mamo, nie wiem! Wiemy tylko, e za wiele w niej ycia, by miaa pozosta martwa. - Czy robisz to... dla siebie? - Nie, tylko dla niej i dla was wszystkich. - Nie wiem, synku. Po prostu nie wiem. - Zaufaj mi, mamo. - Przypuszczam, e bd musiaa. Jak wic mog ci pomc? Harry nie mg si doczeka tego pytania, ale

zachowa dystans. - Mamo, nie chc ci osabi. Mwia, e jestecie zmczeni, osamotnieni... - Jestemy, ale jeli ty moesz walczy, ja rwnie. Skoro umarli nie chc z tob rozmawia, moe ze mn sprbuj? Dopki jeszcze mog. Ruchem gowy wyrazi sw wdziczno. - Przed Penny Sanderson zamordowa inne dziewczyny powiedzia po chwili. - Ich nazwiska znam z gazet, musz jednak wiedzie, gdzie je pogrzebano. Potrzebuj te wprowadzenia. Widzisz, strasznie je skrzywdzono i prawdopodobnie nie zaufaj komu takiemu jak ja, kto moe

je dotkn, pozostajc po tej stronie. Ten, ktry je zabi, te to potrafi. Pragn z nimi porozmawia, nie chc jednak wzbudzi w nich jeszcze wikszego przeraenia. Widzisz wic, e bez twojej pomocy byoby to trudne. - Chcesz wic dowiedzie si, na jakich cmentarzach spoczywaj? - Tak. Prawdopodobnie sam bym to odkry bez wikszego trudu, ale mam na gowie tyle spraw, ktre mogyby mi w tym przeszkodzi. A czas ucieka. - W porzdku, Harry. Zrobi, co w mojej mocy. Nie chciaabym jednak znw ci szuka, lepiej byaby wic, gdyby ty do mnie przyszed Dziki temu ja... - Umilka, urwaa nagle. - Mamo?

- Nie czue tego, synku? Ja zawsze czuj, kiedy si zbliaj. - Co to byo? - Kto doczy do nas - odpara ze smutkiem. Kto umiera. A waciwie, co. Mary Keogh i za ycia bya medium, po mierci za w kontakt z umarymi jeszcze si pogbi. - Co? - powtrzy za ni. - Piesek, szczeniak; wypadek westchna. - Jakie biedne dziecko. Zamane serce. W Bonnyrigg. Wanie w tej chwili. Nekroskop poczu, e i jego serce zadrao. Tak wiele w swym yciu utraci, i sama myl o najmniejszej nawet stracie, dotykajcej kogo innego,

sprawiaa mu bl. Moe te wpyn na niego sposb, w jaki matka zareagowaa na to zdarzenie - w smutek w jej gosie? Moga tu zadziaa jego wyostrzona obecnie wraliwo. Moe mia szans przynie komu pociech? - Powiedziaa: Bonnyrigg? Mamo, musz teraz odej. Odwiedz ci jutro. Moe zdysz si ju czego dowiedzie. - Uwaaj na siebie, synku. Harry wsta, popatrzy w gr rzeki. Z ulg przyj fakt, e jasne soce skryo si ze wenistymi chmurami. Przeszed przez pot i schroni si w niewielkim zagajniku. Tam, pord zieleni, wywoa drzwi Mobiusa. W chwil pniej pojawi si w jednym z

zaukw, nie opodal gwnej ulicy Bonnyrigg. Niczym wachlarz albo pajczyn, rozpostar wok siebie sw wraliwo na mow zmarych, szukajc tego, ktry wanie wczy si w ich szeregi. Skowyt, zawierajcy w sobie panik i bl sprzed kilku chwil, a take zdumienie, i w bl ustpi, a jasny dzie tak nagle przerodzi si w najczarniejsz z nocy - oto jak zwierz odbierao swoj mier. Harry doskonale rozumia owe doznania; podobnie reagoway istoty ludzkie. Rnica tkwia jedynie w tym, e psy nigdy nie przeczuwaj mierci i nie zaprztaj sobie ni ba, o tyle wic

wiksz jest dla nich niespodziank. Pies, uderzony bez powodu, cofa si z takim samym zdumieniem, z takim samym niedowierzaniem. Liczc na to, e nikt go nie zauway, Nekroskop wrci do kontinuum Mobiusa, po czym - ladem psich myli - uda si do rda: na skrzyowanie, gdzie gwna ulica skrcaa, przechodzc w drog do Edynburga. By dzie roboczy i niewielu ludzi kryo po miasteczku, a garstka, ktra zebraa si na miejscu wypadku, nie zauwaya, e gdzie z tyu pojawi! si Harry Keogh. Z miejsca dostrzeg dugi, ciemny lad, po polizgu, wyryty w nawierzchni. Teraz, kiedy szczeniak niemal poj,

e nie znajdzie drogi wyjcia z tej nowej sytuacji, da upust swojej rozpaczy. Straci! czucie, kontakt ze wiatem; zniko gdzie wiato. Gdzie jego bg, jego mody pan? - - uciszy go Harry. - Ju dobrze, malutki. Wszystko gra. Nekroskop wysun si przed gapiw i zobaczy klczcego w rynsztoku chopca o policzkach mokrych od ez. Malec trzyma w ramionach martwego szczeniaka. Pies mia wybit opatk i pokrzywiony krgosup. Prawa przednia apa zwisaa bezwadnie. Ze zmiadonej czaszki wycieka przez rozdarte ucho pyn mzgowy. Harry uklk, obj chopca i pogadzi martwe

zwierz. - , malutki - uspokaja jednego i drugiego. Rozpaczliwy pisk szczeniaka przeszed w ciche skomlenie. Piesek czu Harry'ego. Chopca jednak nie sposb byo pocieszy. - On nie yje! - szlocha. - Nie yje! Paddy nie yje! Dlaczego samochd potrci jego, a nie mnie? Dlaczego si nie zatrzyma? - Gdzie mieszkasz, synku? - zapyta Harry. Omio- czy dziewicioletni blondynek popatrzy na niego przez zy. - Tam, w dole. - Obojtnie skin gow w prawo. - Pod sidmym. Obaj tam mieszkamy, Paddy i ja.

Harry delikatnie wzi psa na rce i wsta. - Chodmy wic do domu powiedzia. Tumek rozstpi si przed nimi. - Co za wstyd. - Usysza Harry. Jaki straszny wstyd! Kiedy skrcali w wsk, opustosza uliczk, chopiec chwyci Nekroskopa za rami. - Paddy nie yje! - zawoa. By martwy, ale... czy naprawd musia pozosta w tym stanie? - Chyba nie musisz, Paddy? - wyszepta Keogh. Odpowied, ktra nadesza z tamtej strony, nie zabrzmiaa jak szczeknicie czy sowo, ale niewtpliwie bya

znakiem aprobaty. Psy zwykle zgadzaj si ze swymi przyjacimi i raczej rzadko sprzeciwiaj si panu. Harry wprawdzie nie by ukochanym panem Paddy'ego, ale na pewno sta si jego nowym przyjacielem. Decyzja zapada byskawicznie. Doszli do ogrdka pod numerem sidmym. Keogh popatrzy na malca. - Jak masz na imi, synku? - spyta. - Peter - wykrztusi may przez zy. - Peter, ja... - Harry zatrzyma si nagle. Odgrywajc sw rol najlepiej, jak potrafi, zerkn na szczeniaka, ktrego trzyma w ramionach. - Mam wraenie, e si poruszy! Chopiec rozdziawi usta. - Paddy si poruszy? Ale jest

ciko ranny! - Synku, jestem weterynarzem skama Harry. - Moe uda mi si go uratowa. Biegnij szybko i powiedz rodzicom, co si wydarzyo, a ja zabior Paddy'ego do ambulatorium. I cokolwiek si stanie, skontaktuj si z tob, kiedy ju bd wiedzia, co z pieskiem - czy dobrze, czy le. Okay? - Ale... - Nie tra czasu, Peter - ponagli go Nekroskop. - Chodzi o ycie Paddy'ego, racja? Chopiec wstrzyma zy, kiwn gow i przebieg przez furtk, a kiedy ju na dobre znikn w ogrdku, Harry wywoa drzwi Mobiusa. Po chwili

matka Petera, zaamujc rce, wypada z domu - byle tylko zapa owego weterynarza - Harry jednak znajdowa si pod cakiem innym adresem... *** yjcy przyjaciele Nekroskopa nie stanowili moe zbyt licznej grupy, ale by pord nich stary garncarz z Pentlands, ktry dysponowa wasnymi piecami. Kiedy Harry wrczy Paddy'ego Hamishowi McCullochowi, proszc o spalenie go, piesek, rzecz jasna, ju nie y. - Jestem gotw da ci dwie dychy, Hamish, jeli zamienisz go w popi -

powiedzia Keogh. - To nie dla mnie, ale dla jego pana, chopca o zamanym sercu. Zapac ci te za jeden z twoich garnkw. Zoymy w nim prochy. - Sdz, e da si to zaatwi, Harry - zgodzi si stary Szkot. - Jeszcze jedno. Uwaaj, jak bdziesz go zbiera. Chopiec chce go mie w caoci, jasne? - Skoro tak mwisz. - Szkot skin gow. Cay zabieg trwa pi godzin, ale Harry czeka cierpliwie i spokojnie, nie tracc panowania nad sob. Znw by starym Harrym Keoghem i, cho niewiele zostao mu ju czasu, na to, co teraz robi, musiao go wystarczy. Suyo to przecie i wyszym celom. Stanowio prb czego

wikszego. Szans na wykrycie ewentualnych... znieksztace. Wszak mzg Trevora Jordana te wsta zmiadony, a ciao Penny Sanderson poszarpane. *** O dwudziestej drugiej Harry znajdowa si w przestronnej, zakurzonej piwnicy swego starego domu, o jak mil od Bonnyrigg. Posprzta, najlepiej jak potrafi, a rodek kamiennej posadzki wyszorowa tak, e niemal lni jak szko. Stary Hamish przed spaleniem szczeniaka poda mu jego dokadn wag, tak e

nawet skpa wiedza matematyczna pozwoliaby Harry'emu na odmierzenie funt po funcie niezbdnych skadnikw. A jego wiedzy nikt nie nazwaby skp... Wreszcie na wyszorowanej pododze pojawi si may kopczyk, usypany z popiow i chemikaliw. Harry tym razem nie traci czasu na sprawdzenie, czy jego osobista pcha psychiczna znw zacza skaka; tym razem martwi si nie o siebie, a o chopczyka, ktry mia przed sob cik noc. Teraz, kiedy ju wszystko byo gotowe, wydao mu si to miesznie atwe. Zastanawia si, czy rzeczywicie dostatecznie przygotowa si. A moe o czym zapomnia? Czy ta niesamowita

formua ezoteryczna, jak wydoby z trzewi zrujnowanego zamku Janosza Ferenczego - owo zaklcie z najkoszmarniejszych eonw naprawd moga wskrzesi...? A skoro tak, czy nie by to akt blunierczy? Z drugiej strony, nie musia si jednak tym trapi. Jeeli dziaania jego zasugiwayby na kltw, dawno ju zostaby wyklty. Czyciec ma w sobie co z nieskoczonoci: jeli skazuje na wieczne cierpienia, nie mona ju przeduy kary. I znw argumenty ganiay si w koo, wiroway pod czaszk. Nagle "poj", e to tkwicy w nim wampir stara si go ogupi. Zareagowa wic i

zerwa te wizy. Kierujc wycignity sztywno palec i swe myli ku owemu kopcowi popiow, wymwi sowa i zaklcia: Y Al NG NGAH YOG SOTHOTH H EE L GEB FLAI THRODOG UAAAH Jakby przytkn zapalon zapak do stosu atwopalnych materiaw... Pojawio si olepiajce wiato, kolorowy dym i odr, lekko kojarzcy si z siark. A potem rozleg si pisk!

Paddy, wskrzeszony z popiow, wybieg chwiejnie z rozpraszajcej si chmury gazw i oparw. Pooy uszy po sobie, ogonek zwisa mu luno. Dra i koleba si na gumowych nogach, ledwie utrzymujcych ciar ciaa. Wizyta w zawiatach, gdzie nikt nie ma zewntrznej powoki trwaa krtko, ale zwierzce apki zdyy ju odwykn od biegania. - Paddy - szepn Nekroskop przyklkajc. - Paddy, piesku, tutaj! Szczeniak znw upad, ale podnis si. Raz jeszcze si zachwia, tracc rwnowag Podbieg do Harry'ego Krtkonogi, aciaty, o kapciastych uszach; prawdziwy kundelek - i naprawd ywy!

- Paddy - powtrzy Nekroskop. Tym razem uy mowy zmarych. Nie doczeka si odpowiedzi. Paddy y. Naprawd. *** W p godziny pniej Harry dostarczy Paddy'ego do Bonnyrigg, do schludnego domku z tarasem, oznaczonego numerem sidmym. Nie zamierza zabawi tam dugo. Gdyby tylko mg, ulotniby si natychmiast, jednake pragn si czego dowiedzie o Paddym, o jego charakterze i czy rzeczywicie by to ten sam pies. Wygldao na to, e tak

Przynajmniej Peter tak myla. Pan Paddy'ego powinien ju spa, upar si jednak, e musi czeka na wiadomo od "weterynarza" Powrt szczeniaka i jemu wyda si cudem, cho prawdziw skal tego incydentu zna tylko Nekroskop. Ojciec Petera by wysoki i szczupy, nieskory do umiechu, ale sympatyczny. - Chopiec opowiada, e zdawao si mu, i Paddy nie yje powiedzia, nalewajc Harry'emu solidn porcj whisky. - Poamane koci, krew i mzg wyciekajcy z ucha, rozwalony krgosup. Zmartwio nas to Peter kocha tego szczeniaka. - Wygldao to o wiele gorzej, ni byo w istocie - odpar Harry. Szczeniak straci przytomno i jego

koczyny zwiotczay. Pokaleczy si troch, std krew, a to zawsze wyglda fatalnie. Zakrztusi si te lin. Generalnie, przey szok. - A jego opatki? - zapyta tamten. Peter twierdzi, i byy zamane. - Wybite - wyjani Harry. Nastawilimy je i wszystko wrcio do normy. - Jestemy panu wdziczni. - W porzdku. - Ile jestemy winni? - Nic - odrzek Keogh. - To bardzo mio z pana... - Chciaem si tylko upewni, e Paddy wrci do siebie - powiedzia Nekroskop. - To znaczy, czy wstrzs nie

odmieni jego osobowoci? Zdaniem pastwa, zachowuje si tak samo, jak zawsze? Z sypialni Petera dochodziy piski, szczekanie i miech. - Bawi si. Matka Petera podniosa gow i umiechna si ze zrozumieniem. - Nie powinni, ale dzi zrobimy wyjtek. Tak, panie...? - Keogh - podpowiedzia Harry. Tak, Paddy nic si nie zmieni. - Ojciec Petera odprowadzi Harry'ego do furtki, raz jeszcze mu podzikowa i poegna si. - C za niezwykle uczynny, miy czowiek. W jego oczach byo tyle uczucia! - powiedziaa ona, kiedy wrci do domu.

- Hmm? - Wyglda na zadumanego. - Nie sdzisz? - O tak, pewnie. Ale... - Ale? Nie spodoba ci si? Czy czowiek, ktry nie przyjmuje zapaty za dobrze wykonan robot, musi by zaraz podejrzany? - Nie, nie. To nie to. Ale jego oczy... - Pene uczucia, prawda? - Czyby? Tam przy furtce, w ciemnoci, kiedy na mnie spojrza... - Tak? - Nie, nic - stwierdzi jednak ojciec Petera, potrzsajc gow. Gra wiate i tyle... ***

Harry wrci do domu, czu si wspaniale. Czu si tak po raz pierwszy od owego dnia w Grecji, kiedy przywrcono mu dar mowy zmarych i wiedz o liczbach. Usiad w fotelu i zacz rozmow z... urn, stojc w mrocznym kcie gabinetu. A raczej - wygldao na to, e z kim ukrytym wewntrz niej, jako e urny gosu nie maj. - Trevor, bye telepat, i to dobrym. Zatem nadal nim jeste. Wiem, e suchasz mnie, nawet gdy do ciebie nie mwi. Suchasz moich myli. A zatem... wiesz, co dzisiaj zrobiem, tak? - Nic na to nie poradz, e jestem

tym, kim jestem - odpar Trevor Jordan. "Dech" mu zaparo z podniecenia. Podobnie jak ty. Tak, wiem, co zrobie - i co zamierzasz zrobi. Jeszcze nie mog w to uwierzy... Sdz, e nawet jeli to si stanie, dugo nie bd mg si z tym oswoi. To jest jak cudowny sen, z ktrego nie chc si obudzi. Chyba e istnieje szansa, e jawa okae si jeszcze cudowniejsza. Dotd nie miaem nadziei, adnej, a teraz jest... - Ale poznae chyba moje intencje? - To, e kto chce co zrobi, nie oznacza, e potrafi - odpowiedzia Jordan. - Teraz jednak po tej historii z psem... - Pomidzy psem a czowiekiem jest jednak pewna rnica. Nie zyskamy

pewnoci... dopki si nie upewnimy. - Czy mam co do stracenia? - Sdz, e nie - odrzek Keogh. - Harry, bd gotw. Ju jestem gotw! - Trevor, przed sekund stwierdzie, e podobnie jak ja nic nie poradzisz na to, i jeste tym, kim jeste. Czy chciae przez to po wiedzie co wicej? Chyba wiele wyczytae w moim umyle? Chwil poczeka na odpowied. - Harry, nie bd ci okamywa. Wiem, co ci si przydarzyo i czym si stajesz Nawet nie masz pojcia, jak mi przykro. - Wkrtce to cae cholerne stado

szczurw wpadnie na mj trop. - Wiem. Wiem te, co uczynisz i dokd si udasz. Harry skin gow. To dziwne i zowrogie miejsce. Prawdopodobnie przyda mi si kada pomoc. - Czy jest co, co mog dla ciebie zrobi? Pewnie niewiele. Nie tu, gdzie teraz jestem. - Obecnie nie - stwierdzi Harry. Moglibymy zaatwi to od razu. Ale nie chc korzysta z sytuacji. Jeli wszystko si uda, bdzie jeszcze do czasu. Ale i wtedy - zwaszcza wtedy - decyzja bdzie naleaa do ciebie. - Zatem... - kiedy? - Jordan znw traci "dech".

- Jutro. - Jezu! - Nie mw tak! - zgromi go Nekroskop. - Przeklinaj, ile chcesz, ale uwaaj, kogo wzywasz... Pniej rozmawiali o wielu sprawach i wspominali stare dzieje. Szkoda, e brakowao dobrych reminiscencji. O tak, tamte sprawy same w sobie byy ze jak diabli. - Harry, wiesz; te Paxton wci ci obserwuje? - odezwa si po krtkiej przerwie Jordan. Ju wczeniej zwrci uwag Nekroskopa na tamtego szpicla. Harry pamita o rym. Po ostrzeeniu, jakie otrzyma przed tygodniem, coraz czciej odzywaa si jego intuicja, a

zwaszcza kiedy zblia si w telepata. W pierwszej chwili instynkt podszepn Harry'emu, e powinien rozwiza ten problem, odwoujc si do talentu, jaki otrzyma w spadku po Haroldzie Wellesleyu, byym szefie INTESP, ktry popeni samobjstwo, kiedy wyszo na jaw, e jest podwjnym agentem. Talent Wellesleya nalea do tych negatywnych; jego umys by szczelniejszy ni sejfy bankowe, dosownie - nieprzenikniony. Wydawao si, e czyni go to idealnym kandydatem na szefa brytyjskiego wywiadu paranormalnego. Wydawao si. Jako zadouczynienie, przekaza w dar Harry'emu. Ale talent Wellesleya okaza si te

broni obosieczn: jeli zatrzaskiwa drzwi przed wrogami, zamyka te swoich przyjaci. A jeli, bdc w gbokiej grocie, gasi wiec, wszyscy lepli. Harry wola wiato, wola wiedzie, e Paxton si czai, i wiedzie, co knuje. Poza tym podtrzymywanie takiej osony byo do wyczerpujce. Energi, kad energi, naleao skd czerpa, a przez nieustannie narastajcy stres moc Nekroskopa coraz bardziej saba. W kwestii pilnowania szpicla Harry musia wic polega na swej intuicji i na rozrastajcej si inteligencji tkwicego w nim stwora, na jego potgujcych si zdolnociach. A te

stopniowo zmierzay ku czemu na ksztat telepatii - telepatii i innych form postrzegania pozazmysowego. Nekroskop pragn wykorzysta wic talent Jordana, jako "dodatkow opcj". Esper to te usysza. - Harry, nie ma sprawy. Wiem, te si zmienie. Bierz go, jeli tylko chcesz. Prdzej czy pniej... sprbujesz mnie nim dotkn, ale to niewane. Nie zmieni zdania. Pewien jestem, te uyjesz go po to, by si broni, a nie, by nas zrani. - Nas? - Ludzi, Harry. Wtpi, w to, te mgby zrani czowieka. - Chciabym by tego pewny. Sk w tym, e to ju wkrtce zaczn myle inaczej.

- Musisz wic realizowa swj plan Kiedy poczujesz, te to si zblia, albo kiedy okolicznoci zmusz ci do obrony lub unikw - wiej std. - Wygnany z mego wasnego wiata? - warkn Nekroskop. - Albo to, albo wpucisz Dina z butelki. - Walisz prosto z mostu, Trevor. - Czy nie po to s przyjaciele? - Ale na swj sposb, to ty jeste Dinem w butelce, nie? Wampir Harry'ego znw dawa zna o sobie, prowokowa ktni. Wszystko jedno, o co. Jordan nie czu jego aktywnoci, ale na wszelki wypadek stara si utrzyma lekki ton tej rozmowy. - Moe to wanie stanowi rdo

owych starych legend islamu, co? Czowiek obdarzony Moc, ktry zna magiczne zaklcie, wywouje z prochu, zawartego w butelce, potnego niewolnika. Jak brzmi twoje yczenie, o Panie? - Moe yczenie? - Gos Harry'ego sta si ponury i zimny. Czasami auj jak cholera, e si w ogle urodziem. yczybym sobie, eby nigdy do tego nie doszo! Jordan wyczu dwoisto Harry'ego - owe dziwne przypywy, rzdzce krwi i podmywajce brzeg jego woli; ow groz, ktra nawet teraz rzucaa wyzwanie jego czowieczestwu i ktrej dania rosy z dnia na dzie, z godziny na godzin.

- Jeste zmczony, Harry. Moe powiniene si nieco rozluni? Przepij si. - W nocy? - zamia si Nekroskop, drwico i pospnie. - To wbrew mej naturze, Trevor. - Musisz z ni walczy. - Walcz z nim! - warkn jeszcze goniej Harry. - Wszystko, co robi, jest czstk owej walki. Jordan milcza. - Moe... moe powinnimy zrobi przerw? - zapyta po chwili. Gos mu dra. Harry czu jego strach, czu przeraenie umarego. "O Boe! Ju nawet umarli si mnie boj" - szepn w najgbszym

zakamarku swej jani, do ktrego nawet Trevor nie mia dostpu. Poderwa si raptownie, z takim impetem, e omal nie przewrci! fotela. Przez wziutk szczelin u zbiegu zason wyjrza w noc, popatrzy na drugi brzeg rzeki. Akurat w tej samej chwili kto kryjcy si tam, midzy drzewami, zapali! zapak. Ogie widoczny by zaledwie przez sekund, zaraz jaka do osonia go przed wiatrem. Pniej dostrzeg jedynie ty poblask, intensywniejcy, kiedy obserwator zacign si gboko dymem z papierosa. - Dra znw si czai - rzek Harry do siebie. Mona przyj, e powiedzia to do

siebie, gdy Jordan za bardzo by przeraony, by zdoby si na odpowied... ROZDZIA PITY - WSKRZESZENI O pnocy Harry przywoa talent Wellesleya. Wymkn si do ogrodu i pobieg ciek, a pod mur, gdzie na zardzewiaych zawiasach trzymaa si jeszcze stara furtka. Noc bya mu yczliwa i wtopi si w ni niczym kot, a nie pozosta po nim aden lad. Spogldajc przez szczelin w bramie, pomimo mroku widzia wyranie nieruchom sylwetk, ukryt midzy drzewami: t pch psychiczn,

Paxtona. - Paxton... To nazwisko, niby trucizna, palio jego wargi i umys... jego umys, a moe i owego stwora, ktry by teraz rozrastajc si szybko czstk jego ciaa. Wampir Harry'ego rwnie widzia zagroenie, tyle e on inaczej rozwizaby ten problem. Gdyby mu na to pozwoli. - Paxton - wysapa Nekroskop w zimne, nocne powietrze, a jego oddech zmieni si w mg, ktra popyna nad ciek. Ciemna, wampirza natura bya ju tak silna, nieomal nim zawadna... - Nie syszysz mnie, draniu? Wydychana przeze mga przecisna si pod furtk, przesuna nad zaronit

drk i chaszczami, rozpostara si nad spokojn wod. - Nie apiesz mnie? Nawet nie wiesz, e tu jestem Nagle, bez adnej wyranej przyczyny, w mzgu Harry'ego zaszemra niesamowity gos, ktrego nie sposb byo pomyli z adnym innym gos Faethora Ferenczego. - Kiedy czujesz, e jest blisko, nie zamykaj si, ale znajd go! Wchodzi w twj umys? Ty wejd w jego! Spodziewa si, e okaesz lk? Poka, e jeste odwany! A kiedy rozdziawi szczki, wejd w nie - wewntrz jest mikki! Rozleg si potworny gos, ale pochodzi musia z pamici Harry'ego.

Talent Wellesleya nie dopuciby do adnej ingerencji z zewntrz. Zreszt Faethor przepad tam, gdzie nie dosignie go aden czowiek; na zawsze zagubi si w przyszoci. "Ojciec" wampirw mia wwczas na myli syna swej krwi, Janosza, ale Nekroskop doszed do wniosku, e te same metody przydadz si tu i teraz. A moe to jego wampirzy rdze tak uwaa? Paxton zjawi si tu, by dowie, e Harry jest wampirem. Nekroskop by wampirem; temu nie mgby zaprzeczy. Czy jednak mia biernie czeka na konsekwencje raportw owej pchy? Pali si do tego, by cho troch wyrwna rachunki i da temu szpiclowi co do mylenia.

Nie, nie zamierza si "podrapa", gdy stanowioby to koronny dowd, wpychajcy go jeszcze gbiej pod i tak ju nieyczliw lup, grocy nieustann kontrol ze strony wikszych pche, ktrych ukszenia mogy si okaza fatalne w skutkach. Poza tym przekona siebie, e to byoby morderstwo. Sama myl o tym przywoywaa krwawe wizje. Pragn zdecydowanie odrzuci intencje tego stwora Odsun si od furty w starym kamiennym murze, wywoa drzwi i przeszed przez nie do kontinuum Mobiusa... po czym wyszed na drog, biegnc rwnolegle do drugiego brzegu rzeki. Nikogo nie zauway. Niebo

zasnuo si chmurami. Poprzez rzdy drzew widzia rzek, oowian wstg niknc beztrosko w oddali. Samochd Paxtona sta na skraju drogi, pod zwisajcymi nisko gaziami. Nowy model, do kosztowny. Lakier poyskiwa w mroku, drzwiczki byy zamknite, a okna dokadnie zasunite. Wz przechyla si nieco w d wzgrza, ku obmurowanemu zakrtowi, gdzie boczna droga dochodzia do gwnej trasy, wiodcej do Bonnyrigg. Harry zszed z podziurawionej nawierzchni, min samochd i schroni si wrd drzew Mga nie odstpowaa go ani na moment. Nie moga, gdy to on stanowi jej rdo i katalizator. Uwalniaa si z ziemi, po ktrej szed;

odrywaa si od jego ciemnego ubrania; uchodzia z jego ust niczym oddech. Porusza si cicho, pynnie, a jego stopy same nieomylnie znajdoway mikki grunt, omijajc kruche, zdradliwe gazki. Czu, e jego "sublokator" pry minie i mocniej wpija si w jego wol. Potwr mia wspania okazj, by dowie swej wadzy - by raz na zawsze przej kontrol i zmusi go do dokonania tego, co zamknie przed nim wszystkie drzwi. Do tej pory Harry w miar panowa nad swoj gorczk. Gniew objawia si gwatowniej, a przygnbienie daleko intensywniej, wybuchy radoci rwnay

si euforii, ale mimo to nie odczuwa dotd niepohamowanej dzy, przymusu, ktrego nie umiaby zwalczy. Teraz przysza ta chwila. Mia wraenie, e Paxton uosabia wszystko, co w jego yciu poszo nie tak - e by robakiem toczcym i tak niedoskonay wiat. Mga wyprzedzia Harry'ego. Poderwaa si z brzegu rzeki, wypeza spord pni wyrastajcych z wilgotnej ziemi i oplota wirujcymi mackami stopy Paxtona. Telepata siedzia na pniaku, tu nad wod, wpatrzony w ciemn bry domu za rzek i wiato, sczce si z okna na pitrze. Harry specjalnie je tam zostawi. Nekroskop nie widzia jednak wyrazu twarzy Paxtona, owej

mieszaniny niepokoju i niezadowolenia, wywoanego tym, e telepata utraci kontakt z aur swej ofiary. Esper podejrzewa, e Harry wci jest w domu, ale pomimo caej swej koncentracji nie mg go zapa. Nie potrafi wychwyci nic, co choby w najdrobniejszym stopniu pozwolioby dotkn Keogha. Oczywicie, mogo to nic nie znaczy. Dziki swym talentom Nekroskop by w stanie przenie si dosownie wszdzie. Ale mogo to te sugerowa bardzo wiele. Mao kto wymyka si o pnocy, znikajc z oczu zarwno zwykym ludziom, jak i telepatom. Keogh mg szykowa co powanego.

Paxton zadra, jakby zobaczy ducha. To, oczywicie, tylko stare powiedzonko; przez moment czu jednak, e co go dotyka, tak jakby znad wody nadleciaa jaka niewidzialna istota i staa teraz obok niego na cichym, spowitym w mg brzegu. "Spowitym w mg?" - pomyla z niepokojem. -"A skd si wzia, do diaba?" Wsta, popatrzy w bok i zacz si odwraca. Harry, oddalony o niespena pi krokw, znikn cicho w mroku. Paxton powoli obrci si o trzysta szedziesit stopni, znw zadygota, niepewnie wzruszy ramionami i znw zacz obserwowa dom za rzek. Sign po paszcz i wydoby piersiwk w skrzanym etui. Przechyli

j i pocign tgi yk mocnego alkoholu. Przygldajc si esperowi oprniajcemu flaszk Harry czu, e wzbiera w nim co niepokojcego. Co wielkiego, moe nawet wikszego ni on sam. Przesun si do przodu, stan za nie podejrzewajcym niczego telepat. Mgby teraz zabawi si troch, opuci oson Wellesleya i posa swe myli prosto w potylic Paxtona. Esper z pewnoci wskoczyby prosto do rzeki! A moe odwrciby si powoli i zobaczyby, e Harry stoi tu za nim, wpatrujc si w niego, przenikajc wzrokiem jego roztrzsion, rozdygotan dusz? I gdyby jeszcze Paxton zacz

krzycze... Rkami Harry'ego zawadna ciemna, obca, rozdta przez nienawi istota. Ju wycigaa je ku karkowi Paxtona. Opanowaa te serce, oczy i twarz Nekroskopa. Czu, jak odciga mu wargi, ukazujc zalinione zby. Bez trudu mgby porwa espera do kontinuum Mobiusa i... i tam z nim skoczy. Tam, gdzie nikt by go nie znalaz. Wystarczyo tylko zacisn rce... Achhh! Stwr, tkwicy we wntrzu Harry'ego, opiewa teraz niezwykle doznania, ktre mgby mu ofiarowa. Nekroskop z dreniem przyjmowa t wiedz, ten bezdwiczny krzyk,

przepeniajcy najgbsze zakamarki jego jani. - Wampir! Wam... ...Paxton odcign rkaw paszcza i spojrza na zegarek. To wystarczyo; ten ruch by tak naturalny, tak zwyczajny, tak bardzo z tego wiata, e w czar rodem z innego poziomu rzeczywistoci prysn bez ladu. Harry poczu si tak, jak onanizujcy si z zapaem dwunastolatek, ktremu w ostatniej chwili przeszkodzi pukajcy w drzwi azienki wujek. Odsun si od Paxtona, otworzy drzwi Mobiusa i niemal przetoczy si przez prg. Dopiero teraz esper wyczu, e co si dzieje, i spojrza za siebie...

...Ale zobaczy jedynie kb mgy. *** Skpany w swym wasnym pocie Nekroskop opuci kontinuum Mobiusa i zaj miejsce na tylnym siedzeniu samochodu Paxtona. Pozosta tam, dygoczc i wymiotujc na podog, a wywali z siebie w koszmar. Pniej spojrza na wasne cuchnce rzygowiny i poczu, e znw wzbiera w nim zo. Zo do samego siebie. Wyruszy, by da esperowi nauczk, a omal go nie zabi. Piknie to wiadczyo o tym, jak panowa nad owym stworem, ktry przecie by

jeszcze... noworodkiem. Niemowlakiem? Zastanawia si, na c bdzie mg liczy, kiedy w potwr doronie. A Paxton wci jeszcze siedzia na brzegu, ze swymi mylami, papierosami i whisky. Prawdopodobnie mia zamiar pojawi si tam i jutro, i pojutrze. I tak a do dnia, kiedy Harry popeni bd i si odsoni. O ile ju tego nie zrobi. - Pieprzy go! - powiedzia z gorycz Nekroskop. - Tak, rn go, wali tego drania! Lepsze to, ni go zabi. Przelaz na przednie siedzenie, zwolni! hamulec i poczu, e koa zaczynaj si obraca. Samochd ruszy. Harry wyprowadzi go na drog i

pozwoli, by reszt zaja si grawitacja. Staczajc si po pochyoci, wz nabiera rozpdu. Harry dodawa gazu, a wntrze auta wypeni intensywny zapach benzyny. wier mili pniej samochd jecha ju z prdkoci dwudziestu piciu czy trzydziestu mil. Zakrt by coraz bliej, tak samo pas trawy i wysoki kamienny mur. Harry puci wreszcie kierownic, wywoa na ssiednim siedzeniu drzwi Mobiusa i wlizgn si w nie. W dwie sekundy pniej samochd Paxtona przejecha po trawie, wbi si w mur i wybuch niczym bomba! Akurat wtedy wracajcy znak rzeki

esper obrzuci zdziwionym spojrzeniem miejsce, gdzie zaparkowa wz. Usysza huk eksplozji. Nad zakrtem podniosa si ognista chmura. - Co...? - wyjka. - Co? W owym czasie Harry znajdowa si ju w domu, wykrca numer 999. Wywoa central w Bonnyrigg, ktra poczya go z posterunkiem. - Policja. Czym moemy suy? zapyta kto, ciko akcentujc sowa. - Na bocznej drodze do starej posiadoci koo Bonnyrigg zapali si samochd - wysapa Harry, po czym dokadniej okreli miejsce. - Jest tam te czowiek, ktry pociga z piersiwki i grzeje si przy ogniu. - Przepraszam, kto mwi? - Gos

zrobi si wadczy, czujny i bardzo oficjalny. - Nie mog czeka - powiedzia Harry. - Musz zobaczy, czy nie ma tam rannych. - Odoy suchawk. Siedzc na pitrze, w oknie sypialni, przypatrywa si coraz janiejszym pomieniom. W dziesi minut pniej zobaczy, jak nadjeda wz straacki, eskortowany przez policj. Przez jaki czas sycha byo wycie syren, a snop pomieni otoczyy wiata aut, migoczce bkitnie i pomaraczowo. Potem ogie zgas, syreny ucichy i wz policyjny odjecha... bogatszy o pasaera. Harry ucieszyby si z tego, e

owym pasaerem by Paxton, zaklinajcy si, e jest niewinny, i zioncy oparami whisky w twarze policjantw. Ale nie przekona si o tym, gdy poszed spa. Nie zastanawia si, czy wypoczynek nocny jest zgodny z jego charakterem, czy te nie. Trevor mia racj... *** ar wschodzcego soca wygna Harry'ego z ka. Wzeszo za rzek, wkrado si przez okno i palcym promieniem dotkno jego lewej rki. Przynio mu si, e wsadzi j do ktrego z piecw Hamisha McCullocha. Zbudziwszy si, stwierdzi

z ulg, e to tylko jaskrawote wiato zalao pokj. Na niadanie zrobi sobie kaw, tylko kaw, a potem zszed do chodnej piwnicy. Nie mia pojcia, ile czasu mu jeszcze zostao moe to bya kwestia "teraz albo nigdy"? Zreszt obieca Trevorowi Jordanowi, e to bdzie ten dzie. Urny Penny i Jordana czekay ju na dole, podobnie jak preparaty, ktre zabra z zamku Ferenczego. - Trevor - powiedzia, wac i odmierzajc proszki -.dzi w nocy zapolowaem na Paxtona... Nie, nic powanego, ale prawie. Na jaki czas go unieruchomiem. Nie wyczuwam teraz jego obecnoci, ale moe to dlatego, e jest ranek i soce wzeszo. Moesz mi

powiedzie, czy si czai? - Kioskarz z Bonnyrigg otworzy wanie swj sklepik, a mleczarz zalicza swe codzienne rundki - odpar Jordan. A wielu absolutnie zwyczajnych mieszkacw tej wioski spoywa niadanie. Ale ani ladu Paxtona Wyglda mi to na cakiem zwyczajny poranek - Nie cakiem zwyczajny sprostowa Harry. - Przynajmniej nie dla ciebie. - Staraem si zbytnio na to nie liczy - stwierdzi Jordan, a jego dobiegajcy z zawiatw gos dra. Staraem si nie modli o to. Nadal wydaje mi si, e ni. My tutaj te

czasem zamykamy si i nimy. Wiedziae o tym? Nekroskop skin gow, skoczy szykowa proszki i podnis urn Jordana. - Sam kiedy nie posiadaem ciaa, pamitasz? Czuem wwczas wielkie zmczenie. Wyczerpanie umysowe jest daleko cisze ni fizyczne. W ciszy starannie przesypywa prochy telepaty. - Harry, tak jestem przeraony, e brak mi sw- odezwa si po chwili Jordan. - Przeraony? - powtrzy niemal automatycznie Nekroskop. Uywajc motka, rozbi urn i uoy jej skorupy, wntrzem do gry, wok kopca

usypanego z popiow espera i katalizatorw, tak by drobiny, ktre do nich przywary, rwnie obja wypowiadana formua. *** - Przeraony, podekscytowany, nazywaj to, jak chcesz.. ale jestem pewien, e gdybym mia wntrznoci, wyrzygabym je! Trevor, musisz zrozumie, e jeli co z tob bdzie nie tak... Chodzi mi o... - Wiem, co masz na myli Wiem. - Okay. - Harry wsta i zwily zaschnite wargi. - No to zaczynamy.

Z wypowiedzeniem sw zaklcia Harry nie mia najmniejszych problemw - zupenie, jakby spisano je w jego ojczystym jzyku mimo i ten guchy pomruk w niczym nie przypomina ludzkiej mowy. Czy Nekroskop by dumny ze swego kunsztu? Mia przynajmniej wiadomo, e to co niepospolitego i e on sam jest niepospolit istot. - UAAAH! - Koczcy formu okrzyk nieledwie zamieni si w ryk... a w chwil pniej odpowiedzia mu jakby wrzask blu! Nagle kby gryzcego purpurowego dymu wypeniy piwnic. Nekroskop cofn si. Nad niewielk kupk popiow unosia si potna

chmura w ksztacie grzyba. Tak wanie wygldaj Diny' potna masa, wyzwalajca si z malekiego rda. Spomidzy owych kbw wybieg chwiejnie nagi czowiek, krzykiem oznajmujcy bl ponownych narodzin. Trevor Jordan. Keogh tylko czeka, nie wiedzc, czy bdzie musia usun ten pd. W pierwszej chwili dym przesoni mu cay obraz, w nastpnej co ju migno. Dzikie, wytrzeszczone oko, rozdziawione usta, cz gowy. Rce Jordana wycigny si ku Harry'emu; donie dray, nieomal wibroway. Nogi telepaty ugiy si. Opad na kolano. Harry'ego przeszed

dreszcz autentycznej grozy. W jego umyle i na wyschnitych wargach czaiy si ju sowa formuy odrzucenia. I Wtedy... Dym rozwia si, odsaniajc... klczcego Trevora Jordana. Idealnego! Harry rwnie klkn i obj go. Popakali si, zupenie jak dzieci... *** Potem przysza kolej na Penny. Ona take mylaa, e ni; nie moga uwierzy w to, co obiecywa jej Nekroskop. Paczc pada mu ramiona. Zanis j do swej sypialni, pooy na ku i

poradzi, by sprbowaa zasn. Nic z tego nie wyszo w domu znajdowa si szaleniec, gania na olep, jednoczenie mia si i paka Trevor Jordan wybiega i wraca, trzaska drzwiami, kursowa tam i z powrotem zatrzymywa si tylko po to, by dotkn siebie, by dotkn Penny i Harry'ego, a potem znw wybucha miechem. mia si jak wariat, jak optany. Optany yciem! Podobnie zachowywaa si Penny kiedy dotaro do niej, co si stao; kiedy tylko w to uwierzya. I przez godzin albo dwie trwao szalestwo. Zaoya piam Harry'ego oraz jedn z jego koszul... i zacza taczy. Walca, piruety, hot jazz. Harry by rad, e nikt

nie mieszka w pobliu. W kocu jednak zmczyli si i troch uspokoili. *** Zaparzy im mnstwo kawy. Byli spragnieni. Byli te godni; urzdzili najazd na jego kuchni. Jedli... wszystko! Jordan co jaki czas zrywa si, ciska Harry'ego tak, e omal nie poama mu eber, wypada do ogrodu, by nasyci si socem, po czym pdem wraca do stou. Penny raz po raz zanosia si paczem albo serdecznie caowaa wskrzesiciela. A on czu si wietnie. I to go niepokoio. Nawet

teraz przeywa wszystko intensywniej od nich. - Penny, sdz, e moesz wraca do domu - oznajmi Harry. Pouczy j, co ma powiedzie: e zapewne stracia pami i nie wie, co si z ni dziao, dopki nie znalaza si na swojej ulicy, w maej wiosce w pnocnym Yorkshire; e zwoki ktre odkrya policja musiay nalee do kogo bardzo do niej podobnego. Nic wicej, adnego rozwijania tematu. I e nie wolno jej szepn nawet swka o Harrym Keoghu, Nekroskopie. Spisa sobie jej wymiary i nastpnie uda si drog Mobiusa do Edynburga, eby kupi jakie ciuchy. Ubraa si szybko.

Odstawi j do domu - przez kontinuum Mobiusa, w co rwnie trudno byo uwierzy. Po drodze zatrzymali si tylko raz, na falujcym wrzosowisku, gdzie udzieli jej ostatniego pouczenia. - Penny - ostrzeg j - od tej pory twoje ycie znw zacznie toczy si normalnie i moe z czasem sama uwierzysz w histori, ktr dla ciebie sprokurowalimy. Tak bdzie lepiej dla ciebie, dla mnie i dla wszystkich. A przede wszystkim - dla mnie. - Ale... jeszcze si zobaczymy? Uwiadomia sobie, e odkrya co, z czym bdzie musiaa si rozsta. Po raz pierwszy zadaa sobie pytanie, czy

rzeczywicie na tym wygraa? - Penny, przez cae ycie ludzie przychodz i odchodz. Tak to ju jest. - A po mierci? - Obiecaa mi, e o tym zapomnisz. To nie pasuje do naszej historyjki, prawda? Potem wykonali kolejny skok, prosto na rg ulicy, ktr znaa od dziecka. - egnaj, Penny. A kiedy si obejrzaa... Jako mae dziecko, ogldaa powtrk przygd Samotnego Jedca. "Kim by ten niewidzialny czowiek...?" - usiowaa przypomnie sobie. ***

Jordan czeka w domu Harry'ego. Uspokoi si nieco, ale nadal przepeniao go zdumienie i zachwyt. To sprawiao, e wyglda wspaniale i wieo, jakby niedawno wrci ze sonecznych wakacji, albo wykpa si w grskim strumieniu. - Harry, powiedz mi tylko, co mam robi. - Ty, nic. Nie zamykaj si przede mn, to wszystko. Chc wej w twj umys i zgbi twj dar. - Jak Janosz? - Nie tak, jak Janosz. - Harry potrzsn gow. - Janie przywrciem ci ycia, po to, by ci zrani. Nawet nie

zrobiem tego dla siebie. Ono wci naley do ciebie. Jeli nie podoba ci si mj pomys, powiedz. To musi pochodzi z twojej wolnej woli. Zabrzmiay bardzo znaczce sowa. Jordan popatrzy na niego. - Ty nie uratowae mi ycia odpar - ale je przywrcie! Cokolwiek tylko chcesz, Harry. Nekroskop wyzwoli swe wampirze myli, a Jordan otworzy im drog, wpuci do wntrza swej gowy. Tam Harry znalaz to, czego szuka; natychmiast rozpozna w dar, tak podobny do mowy zmarych. Mechanizm by prosty, stanowi cz psychiki. Potgowa zdolnoci umysowe, sam jednak opiera si na procesie czysto

fizycznym, zachodzcym w tej czci mzgu, ktrej wikszo udzi nie umiaa jeszcze wykorzystywa. Owe umiejtnoci wystpoway niekiedy u bliniakw, wywodzcych si z jednego jaja. Samo odkrycie niewiele znaczyo, naleao je jeszcze opanowa. Harry wycofa si. - Twoja kolej - powiedzia. .Jordan mia przed sob atwe zadanie. By wszak telepat. Zajrza do umysu Harry'ego i znalaz tam zapadk. Naleao j tylko zwolni. Odtd miaa dziaa jak kontakt: Harry mg j wcza i wycza, wedle uznania. - Wyprbuj - rzek Jordan, opuciwszy umys Nekroskopa. Harry

wyobrazi sobie Zek Foener, wysokiej klasy telepatk, i dotkn jej swym nowym talentem. Pywa, nie - ona pywaa, polujc z harpunem, w ciepej bkitnej wodzie nie opodal wyspy Zakinsthos, gdzie mieszkaa wraz ze swym mem, Jazzem Simmonsem. Zanurzya si na gboko dwudziestu stp i wanie namierzya ryb: piknego czerwonego cefala, zerkajcego na ni z piaszczystego dna. - Raz, dwa, trzy... prba mikrofonu powiedzia Harry niby to powanie. Mimo i miaa aparat tlenowy, niemal zachysna si son wod. Zwolnia spust i chybia. Wypucia kusz i bezadnie machajc nogami, wynurzya si. Unosia si teraz na

wodzie, krztuszc si i chlapic. Bdnym wzrokiem rozgldaa si dokoa. I nagle uwiadomia sobie, e te sowa musiay zrodzi si w jej gowie. Ale tego gosu psychicznego nie moga pomyli z adnym innym. W kocu ponownie nabraa tchu i uporzdkowaa myli. - Ha... Harry? - Jedyny i niepowtarzalny odpowiedzia ze swego domu w Bonnyrigg, oddalonego o ptora tysica mil od Zakinsthos. - Harry, ty... jeste telepat? - Totalnie zgupiaa. - Nie chciaem ci przestraszy, Zek. Zamierzaem tylko sprawdzi, na ile jestem dobry. - Hm, jeste dobry! O mao nie... nie

utonam! Nagle sposzya si i Nekroskop poj, e wyczua ow istot, ktra stanowia teraz jego cz. Sprbowaa wykluczy j ze swych myli. - Wszystko w porzdku, Zek oznajmi. - Wiem, co mylisz na mj temat. Sdz, i powinna usysze, e ze mn bdzie inaczej. Nie zamierzam tu zosta. A jeli ju, to na krtko. Musz tylko zaatwi pewn spraw, a potem znikam. - Wracasz tam? - Wyczytaa to w jego umyle. - Od tego zaczn. Ale moe znajd si i inne miejsca. Ty wiesz najlepiej, e nie mog tu zosta. - Harry - powiedziaa nie zwlekajc

- wiesz, e nie wystpi przeciwko tobie. - Wiem o tym, Zek. Przez dusz chwil milczaa. Nagle Harry'emu co przyszo do gowy. - Zek, jeli popyniesz z powrotem na pla, znajdziesz tam kogo, kto chciaby zamieni z tob sowo. Postaraj si jednak sta obiema nogami na ziemi, gdy trudno ci bdzie uwierzy w to, e go widzisz, i w to, co ma do powiedzenia. To spotkanie naprawd moe grozi utoniciem! Mia racj, trudno jej byo uwierzy. I to przez dugi czas... ***

Po poudniu Jordan oswoi si ju z now sytuacj i straci nieco ze swej euforii. - A co ze mn, Harry? Mog wraca do domu? - zapyta. - By moe, popeniem bd stwierdzi Nekroskop. - Darcy Clarke wie, e zabraem prochy dziewczyny. Moe si wszystkiego domyla. A jeli tak, to zorientuje si te, e posiadem kilka nowych umiejtnoci. Twj powrt tylko to potwierdzi, i to jak dobitnie! Mam zreszt wraenie, e bomba wkrtce wybuchnie. Trevor, moesz wraca, kiedy tylko zechcesz, bybym jednak rad, gdy by wsta tutaj i

przez jaki czas nie ujawnia si. - Jak dugo? - Musz zaatwi pewn spraw. Myl, e nie potrwa to duej ni cztery, pi dni. - W porzdku, Harry. Tyle wytrzymam. Nawet cztery czy pi tygodni, jeli bdzie trzeba. - A przy okazji, co zamierzasz robi w przyszoci? Z powrotem do INTESP? - To byo dobre ycie. Starczao na wszystko. Zaatwialimy wane sprawy - odrzek Jordan. - Najlepiej wic bdzie, jeli zaczekasz, a odejd. Wiesz przecie, e zaczn na mnie polowa? - Po tym wszystkim, co dla nas

zrobie? Dla wiata? Harry wzruszy ramionami. - Kiedy stary wierny pies rzuci si na twoje dziecko, musisz go upi. Jego dawne zasugi nie mog w tym przeszkodzi. Co wicej, jeli jeste pewien, e moe by niebezpieczny nie czekasz na tragiczne skutki. Moe potem bdziesz aowa staruszka i nawet uronisz ezk, ale wiedziae, do diaba, e ma wcieklizn i nie wolno ci byo si waha! Zrobie to zarwno dla innych, jak i dla niego. Jordan niczego nie ukrywa, postawi spraw jasno. - Czy to naprawd a tak ci niepokoi? Powiedzmy sobie jedno,

Harry, nieatwo im bdzie ciebie zaatwi. Janosz Ferenczy te mia wielkie fory, a przecie stoisz teraz o klas wyej od niego! - Dlatego musz odej. Jeli tego nie zrobi, bd zmuszony si broni, a to tylko przyspieszy przemian. I moe ju na zawsze zostan przeklty? Nie po to walczyem z nimi wszystkimi - z Dragosanim, Tiborem, Janoszem, Faethorem i Julianem Bodescu - by skoczy tak jak oni. - W takim razie... chyba powinienem odje? Natychmiast odpar Jordan. - Tak? - Mog pozosta w cieniu i mie ich na oku. Wysali Paxtona, eby ci

obserwowa. Nie spodziewaj si, e kto moe wanie ich ledzi. Nawet nie wiedz, e yj. Wicej, maj pewno, e jestem martwy. To zaciekawio Harry'ego. - Mw dalej - poprosi. - Bd obserwowa Darcy'ego. Nie w jego biurze, ale w domu. Wiem, gdzie mieszka; znam te sposb jego rozumowania. Bdzie wiele myla o tobie - z dwch powodw. Dlatego, e jeste tym, czym jeste, ale i dlatego, e to porzdny go, ktry nie mgby o tobie zapomnie. Kiedy ju wszystko zostanie zapite na ostatni guzik, dowiem si o tym i zaraz dam ci zna. - Zrobiby to dla mnie? - Harry

wiedzia, e tak. - Czy nie jestem ci nic winien? Harry powoli pokiwa gow. - To niezy pomys. Dobra, wyruszymy, gdy zapadnie noc. Odstawi ci do Edynburga, dalej sam sobie poradzisz. Tak te zrobili. *** Nastpnego ranka wrci Paxton. Jego obecno momentalnie popsua Harry'emu humor. Obieca sobie jednak, e wkrtce odwrci sytuacj i sam zajrzy w umysowego szpicla. Rozkoszowa si t myl. Najpierw

jednak musia spotka si z matk i dowiedzie si, czy zdobya dla niego jakie informacje. Niebo byo zakryte chmurami. Sta na brzegu rzeki. Sipi drobny, ale dokuczliwy, natrtny kapuniaczek. - Mamo, s efekty? - Harry? Czy to ty, synku? - Jej gos by tak wty, wydawa si tak odlegy, e Nekroskop w pierwszej chwili wzi go za podziemne "szumy", za szmer rozmw, jakie zmarli prowadzili w swych grobach. - Tak, to ja, mamo. Ale... okropnie osaba. - Wiem, synku. Mnie te, podobnie jak tobie, nie zostao ju wiele czasu. A przynajmniej - nie tutaj. Wszystko ju

zmierzcha... Chciae czego, Harry? Czua chyba ogromne zmczenie, a jej umys gdzie bdzi. - Mamo - stara si by cierpliwy, tak jak za dawnych czasw jako e coraz trudniej przychodzi mi kontaktowanie si ze zmarymi, ustalilimy, e mi pomoesz i sprawdzisz, czy wobec ciebie nie bd bardziej otwarci... Chodzi mi o tej nieszczsne zamordowane dziewczyny. Powiedziaa, ebym da ci nieco czasu, a potem znw si z tob spotka. No i jestem. Nadal potrzebuj tych informacji, mamo. - Zamordowane dziewczyny? powtrzya za nim, niewiele chyba kojarzc. I nagle Harry wyczu, e

zebraa myli. Jej gos zabrzmia wyraniej w jego niezwykym umyle. Oczywicie, te biedne zamordowane dziewczyny! Niewinne ofiary. Chocia... Harry, nie wszystkie byy naprawd niewinne. - Moim zdaniem, byy. Dla mnie byy wystarczajco niewinne. Powiedz jednak, co miaa na myli? - C, wikszo z nich nie chciaa nawet ze mn rozmawia. Wyglda na to, te je ostrzeono, te powiedziano im o tobie. Harry, jeeli chodzi o wampiry, umarli nie znaj miosierdzia. Ta, ktra zgodzia si na rozmow, bya jedn z pierwszych ofiar tego mordercy, ale w aden sposb nie mogabym nazwa jej niewinn. Bya prostytutk, synku, o

plugawym jzyku i plugawych mylach. Zgodzia si jednak opowiedzie o tym zdarzeniu i stwierdzia te, te nie miaaby nic przeciwko rozmowie z tob. Waciwie wyznaa co jeszcze. - Tak? - Tak. Powiedziaa, te dla odmiany chtnie by tylko... tylko porozmawiaa z mczyzn - podkrelia z dezaprobat matka Harry'ego. A taka moda, taka modziutka. - Mamo - odrzek Nekroskop wkrtce j odwiedz. Ale ty tak sabniesz, e nie wiem, czy uda nam si jeszcze kiedy porozmawia. Pomylaem wic, e teraz ci powiem, i bya najlepsz z matek, jakie

kiedykolwiek istniay, a... - A ty bye najlepszym z synw, Harry - przerwaa mu. - Suchaj, daruj sobie opakiwanie mnie. Obiecuj ci, te ja nie bd paka po tobie. Synu, przeyam dobre tycie i pomimo okrutnej mierci w grobie te nie czuam si zbytnio nieszczliwa. Duo zawdziczam tobie, Harry, jaka te twoim dzieem jest wiele z tego, co tu uchodzi za szczcie. A jeli umarli przestaj ci ufa... C, to ich strata. Przesa jej pocaunek. - Bardzo tskniem za tob, kiedy ci zabrako. Ale ty, oczywicie, tsknia o wiele bardziej. Mamo, mam nadziej, e poza mierci istnieje jaki inny wiat i e ty tam trafisz.

- Harry, jest co jeszcze. - Gasa coraz szybciej i musia wyty ca sw uwag, inaczej nie usyszaby jej sw. - Chodzi o Augusta Ferdynanda. - Augusta Ferdy...? O Mobiusa? Harry przypomnia sobie ostatni rozmow z wielkim matematykiem. Aha! - Zagryz wargi. - C, moliwe, e obraziem go, mamo... ale niechccy, rozumiesz? Chc powiedzie, e wwczas nie w peni byem sob. - Powiedzia mi, te nie bye sob i te rozmawia z tob po raz ostatni. - Ach tak... - wyjka Harry, zakopotany. Mobius nalea do jego najlepszych i najbliszych przyjaci. Rozumiem.

- Nic nie rozumiesz, Harry zaprzeczya Mary Keogh. Rozmawialicie po raz ostatni, poniewa jego jut tam nie znajdziesz. To znaczy, tu. On te musi gdzie odej, a przynajmniej uwaa, e powinien. Opowiada mi o rzeczach, ktrych nie rozumiaam: o czasie, przestrzeni, czasoprzestrzeni, stokach i wszechwiatach wiata. Sugerowa, te wasz spr nie da mu odpowiedzi na jedno wielkie pytanie. - Tak? - Tak Na pytanie O... o samo kontinuum. Stwierdzi... myli... wie, co to jest. Powiedzia... jest... umys Tracia wtek, sowa si rway. Harry wiedzia, e to ju koniec.

- Mamo? - zaniepokoi si. - Mobius... powiedzia... jest... umys, Harry. - Umys? Mamo, powiedziaa: "Umys"? Prbowaa odpowiedzie na to pytanie, ale nie daa ju rady. Dotar do niego jedynie najcichszy z gasncych szeptw. - Haarrry... Haarrry... A potem zapada cisza. *** Paxton przeczyta dossier Nekroskopa i niejednego si dowiedzia. Ludziom twardo stojcym na ziemi wikszo z zawartych tam

danych wydaaby si nieprawdopodobna, ale Paxton, rzecz jasna, do takich nie nalea. Kryjc si na drugim brzegu rzeki, obserwowa Harry'ego przez lornetk. - Ten dziwaczny skurwiel rozmawia ze swoj matk, z kobiet, ktra zgina wier wieku temu i dawno ju zamienia si w pomyje! Jezu! A mwi, e to telepatia jest niesamowita! Harry "usysza" wszystko i poj, e Paxton wychwyci rozmow. Ogarna go furia, inna jednak ni poprzedniej nocy, lodowata. I znw przypomniaa mu si rada Faethora: "Wchodzi w twj umys? Ty wejd w jego!" Paxton zobaczy, e Nekroskop

znika za krzakiem; zaczeka, a wyjdzie z drugiej strony. Nie wychodzi jednak. "Odlewa si?" - pomyla esper. - Aktualnie nie - powiedzia cicho Harry za jego plecami. - Ale kiedy to robi, nie trawi natrtw. - Co...? - Telepata odwrci si gwatownie, tracc rwnowag. Zachwia si na samym skraju urwiska. Harry wycign rk i zapa go za kurtk. Trzymajc obdarzy go umiechem, w ktrym nie byo cienia wesooci. Od stp do gw obejrza sobie tego drobnego, wygldajcego jak uschnity badyl, czowieczka przed trzydziestk, o pysku i oczach asicy. Dajc mu w prezencie telepati, Matka

Natura chciaa pewnie wynagrodzi inne braki. - Paxton - wysapa Harry. Glos wci mia niebezpiecznie cichy, niczym gorce tchnienie wyduszone z rozpalonych miechw. - Jeste psychiczn pchek, wysysajc wszelkie mty. Podejrzewam, e kiedy twj ojciec ci robi, to, co najlepsze, wycieko z dziurawej gumy i spyno po nodze twojej matki prosto na podog burdelu Jeste draskim mieciem, najechae na moje terytorium, nadepne mi na odcisk i zalaze za skr. Mam wszelkie prawo co z tym zrobi, nie uwaasz? Paxton klapa szczkami, jak wyrzucona na brzeg ryba. W kocu

odzyska dech i nieco zimnej krwi. - Ja... ja tylko wykonuj swoj robot - wyszepta, prbujc uwolni si z uchwytu. Nekroskop jednak wci trzyma go na dugo ramienia, i to trzyma bardzo mocno - nie wydatkujc wcale energii. - Wykonujesz swoj robot? powtrzy za Paxtonem. - A dla kogo, mieciu? - To nie twj inte... - zacz telepata. Harry potrzsn nim, wbijajc we wzrok. Esper po raz pierwszy zauway czerwonaw powiat, ktra wymykaa si spod grubych ciemnych szkie okularw, zabarwiajc zapade policzki.

Grone czerwone wiato - pynce z oczu Nekroskopa! - Dla INTESP? - Gos Harry'ego zmieni si w guchy warkot, niemal w ryk. - Tak... nie! - wywali z siebie Paxton. Trzs si jak galareta, marzy tylko, by std zwia; gotw by powiedzie wszystko, co lina na jzyk przyniesie. Harry doskonale o tym wiedzia, czyta to z jego bladej twarzy i trzscych si warg. O ile jednak wargi mogy skama, umys zazwyczaj mwi prawd. Nekroskop wszed w myli Paxtona, przyjrza si im raz a dobrze, po czym wydosta si na zewntrz, majc wraenie, e wynurza si z breji,

wypeniajcej jaki ciek. w smrd ajna przebija nawet przez ostry odr potu Paxtona. Dobrze, e takie umysy spotykao si do rzadko, inaczej Nekroskop mgby si pokusi o wypowiedzenie wojny caej rasie ludzkiej, i to z miejsca! Paxton wiedzia, e Harry spenetrowa jego myli; czu jego obecno, dranic jak okruchy lodu. - A wic teraz wiesz ju na pewno stwierdzi Harry. - Masz materia do raportu dla swojego szefa. wietnie, id i powiedz ministrowi, e najgorszy z jego snw si zici. Powiedz mu to, Paxton, a potem zrezygnuj z posady.

Wynie si gdzie i nie wracaj. Wiem, e nie wszystkie ostrzeenia do ciebie trafiaj, ale tym razem skorzystaj z dobrej rady i zwiewaj, pki moesz. Dwa razy nie bd tego powtarza. Upewniwszy si, e to dotaro, wypchn espera poza skraj urwiska, w wirujc agodnie wod. Po chwili Nekroskop dostrzeg otwarty neseser Paxtona, lecy na pobliskim pniaku. Uwag jego przycigno kilka biaych kopert z reklamwkami i jedna wiksza z szarego papieru. Wszystkie oznaczono tym samym adresem: Harry Keogh, Riverside 3 itd... itd... Harry raz jeszcze spiorunowa wzrokiem krtacza, ktry krztusi si i szamota w lodowatej wodzie, na jaki

czas unieszkodliwiony. Potem zgarn wszystkie swoje listy i zabra je do domu. Paxton mia szczcie, e umia pywa. Nekroskopowi bowiem byo to obojtne... ROZDZIA SZSTY - CZERWONY ALARM Harry przewertowa akta zamordowanych, szukajc nazwiska modej prostytutki, nazwy jej rodzinnego miasta i miejsca ostatniego spoczynku. Nastpnie uda si na niewielki cmentarz pooony na pnocnych kracach Newcastle. Wykonanie tych

wszystkich czynnoci zajo mu niewiele czasu. W chwili gdy sadowi si w cieniu drzewa, tu przy prostym nagrobku Pameli Trotter, o sto mil dalej Paxton, ktry zdoa si wreszcie wygramoli na brzeg, zaczyna apa oddech. - Pamela - odezwa si Nekroskop jestem Harry Keogh. Sdz, e moja matka wspomniaa ci o mnie. - I twoja matka, i inni - przyszo w odpowiedzi. - Spodziewaam si ciebie, Harry. Cho musz przyzna, e mnie ostrzegano. Harry pokiwa gow, moe z alem. - To fakt, e moja reputacja ostatnio nieco ucierpiaa. - Moja chyba bardziej -

zachichotaa. - A wszystko zaczo si jaki czas temu. Miaam wwczas czternacie lat i pewien miy "wujcio" pokaza mi swoj row sikawk, wyjaniajc, gdzie si j wkada. Waciwie to ja go uwiodam, gdy zauwayam, e ilekro zblia si do mnie, to mu stawa A gdyby nie on, znalazby si kto inny, bo ja lubi ten sport. Wiele razy baraszkowalimy, a ktrego dnia przyapaa nas jego stara; zazdrosna nietoperzyca! Wesza akurat, gdy robiam na nim patataj. Wycign szybko maego, ale za daleko ju zabrn i spuci si na dywan. Chyba od dawna nie widziaa u niego wytrysku, a takiego - to na pewno nigdy w yciu. Jeli ju o

to chodzi, to on pewnie te nie. Dopiero gdy na mnie trafi.. Ale ja lubiam i na cao. Dobrze jest, kiedy praca sprawia czowiekowi rado. Harry milcza, zaskoczony, moe nawet nieco zbulwersowany. Naprawd nie wiedzia, co ma jej odpowiedzie. - Czy twoja mama nie powiedziaa Ci, e byam dziwk? - W jej gosie nie czuo si goryczy, co najwyej lekki smutek i to si Keoghowi spodobao. - Co w tym stylu - odrzek ostronie.- Ale to chyba nic nie zmienia? Po tamtej stronie musi was by mrowie! Rozemiaa si, a Harry jeszcze bardziej j polubi. - Najstarszy zawd wiata - przypomniaa. - Ale tamtej nocy, niespena osiem

tygodni temu, przejechaa si na nim, tak? - Czu, e przy niej mg od razu przej do rzeczy. - Facet nie by moim klientem. I nawet nie chcia mnie... mnie zaliczy. - To byo tylko przypuszczenie wyjani szybko Harry. - Nie chciaem ci obrazi, nie pal si te do wycigania z ciebie wspomnie. Jeeli jednak wszyscy bd milcze, trudno bdzie mi znale tego otra. - Och, Harry, chciaabym zobaczy jak dostaje za swoje. Zrobi, co tylko bd moga, by ci pomc. Boj si tylko, e zbyt mao pamitam. - Nie mw hop... - Od czego mam zacz?

- Najpierw opisz, jak wygldaa. Wiedzia, e umarli zachowuj w pamici to, jacy byli za ycia, i zamierza porwna j z Penny Sanderson. Jednym sowem, ciekaw by, czy nekromanta dziaa wedug jakiego schematu. Jej umys natychmiast przesa mu obraz dugonogiej, ciemnookiej brunetki w minispdniczce i niebieskiej jedwabnej bluzce, pod ktr rysoway si, niczym nie podtrzymywane, nieco niezgrabne piersi. Miaa do ksztatne poladki. Nie znalaz jednak w tym portrecie, w jej portrecie, nic wskazujcego na inteligencj czy te osobowo. Bya tam tylko zmysowo, a nawet jawny seksapil. Niezbyt to

pasowao do jego pierwszych wrae. - I co? Jaka byam? - Bardzo atrakcyjna - przyzna. Myl jednak, e siebie nie doceniasz. - Czstokro - potwierdzia, tym razem bez ladu rozbawienia. Westchnienie, ktre nastpio potem, byo czym, na co Nekroskop czsto trafia podczas kontaktw ze zmarymi. Byo reakcj na to, e pewne chwile i sprawy stanowi zamknity rozdzia i nigdy nie wrc. Zaraz si jednak rozpogodzia. - I oto rozmawiam teraz z mczyzn, cho raz nie zastanawiajc si, co on ma w portkach. I z przodu, i w tylnej kieszeni - Czy zawsze robia to dla

pienidzy? Czasem dla zabawy. Mwiam Ci, e byam nimfomank. Chcesz lecie dalej? Harry by zakopotany. Udzielia mu szablonowej odpowiedzi, najwidoczniej do czsto syszaa to pytanie. - Czy jestem wcibski? - W porzdku - odpara. - Wszyscy mczyni s ciekawi, co taka prostytutka moe mie w gowie. Nagle jej gos zlodowacia. - Wszyscy oprcz tamtego. On nie musi si nad tym zastanawia. Moe to sprawdzi pniej, po jej mierci. Nekroskop by ju pewien, e dziewczyna powie mu wszystko, co zapamitaa.

- Opowiedz mi o tym - zada. Rozpocza opowie... By pitkowy wieczr i wybraam si na dancing. Sama rozporzdzaam swoim czasem, dziaaam na wasn rk. Nie potrzebowaam alfonsa, ktry by mi nagania klientw, zgarnia moj fors i odstawia mnie swoim kumplom za friko. Ale dancing by w miecie, a ja mieszkaam kawaek dalej. Po pnocy taryfy s drogie; Kopciuszkowi zaczo wic brakowa karocy. Nic strasznego, zawsze si znajdzie paru miych choptasiw, ktrzy odstawi dziewczyn do domu za szans na ma macank. A jeli facet przypadby mi do gustu i nie by zbyt

namolny, mgby dosta nawet wicej. Przejadka za przejadk, jak mwi przysowie. Tym razem wybraam niewaciwego gocia; nie, nie owego faceta, ale podobnej maci. Ledwie znalazam si w wozie, jego grzeczne, pene troski podejcie poleciao hen, za okno. Nie poapa si, jaki jest mj fach, wzi mnie za porzdn dziewuszk, a do tego atwy ksek. A z trudem prowadzi, tak si lini, usiowa si zatrzyma w kadej mijanej zatoczce i kadym zauku. Miaam na sobie drogie ciuchy i nie chciaam, eby je podar. A poza tym... i tak mi si nie podoba. Powiedzia, e zna takie miejsce, nieco w bok od autostrady, i zanim

zdyam mu powiedzie, e nie mam ochoty, pojecha w kierunku Edynburga. W zatoczce, pod jakimi drzewami, wykona pierwszy ruch i dosta kolanem w sabizn! Jak tylko doszed do siebie, odjecha, zostawiajc mnie na lodzie. wier mili dalej bya stacja obsugi. Poszam tam i strzeliam sobie kaw. Nie byam ani poruszona, ani nic w tym gucie, po prostu mnie suszyo. Za wiele byo tego dinu w "Paace". Kiedy tak siedziaam w tamtej niewielkiej budzie, dosiad si do mnie jaki szoferek. Tak wanie go oceniam: jaki szofer, specjalista od dugich tras, walczcy ze zmczeniem za pomoc kubka kawy.

Nie pytaj, jak wyglda. Lokal by w trzech czwartych pusty, wic przygasili wiata, eby oszczdzi na kosztach, a we mnie byo jeszcze do dinu. Wiesz, nawet rozmawiaam z tym facetem, ale waciwie na niego nie patrzyam. Przynajmniej wyglda do porzdnie i nie by nachalny. Kiedy wypi kaw i wsta. Zapytaam, dokd zmierza. - A gdzie chcesz jecha? - spyta. Gos mia cichy, do sympatyczny. Powiedziaam mu, gdzie mieszkam, a on stwierdzi, e zna tamte strony. - Masz szczcie - oznajmi. - Bd przejeda tam autostrad. To jakie pi mil std? Wysadz ci przy zjedzie. Bdziesz miaa parset jardw

do domu. Obawiam si, e bliej nie zdoam ci podrzuci, gdy rozliczaj mnie z paliwa i przejechanych mil. Zreszt rb, jak chcesz. Moe bezpieczniej byoby wezwa takswk? Ale ja nie naleaam do tych, ktre darowanemu koniowi patrz w zby. Opucilimy kafejk i poszlimy na parking. Wydawa mi si cichy i spokojny, nie spieszy si. Czuam si z nim bezpieczna. Prawd mwic, dugo si nie zastanawiaam. Jego ciarwka, ktr obeszlimy, by doj do tylnych drzwi, bya jedn z tych dugich, czonych landar. Reflektory przejedajcego autostrad samochodu rzuciy na ni snop wiata.

Na bkitnym tle wymalowany by napis. FRIGIS EXPRESS. Dobrze go zapamitaam, gdy z jednego z ramion "X" zuszczya si farba i wygldao to jak "EYPRESS". Kiedy znalelimy si z tyu ciarwki, szofer przystan, popatrzy na mnie. - Musz si tylko upewni, e drzwi s zabezpieczone - powiedzia. Staam obok, a on otworzy zamek i podnis zasuwane drzwi, odsaniajc wntrze przyczepy. Lodowaty podmuch, ktry si stamtd wydosta, przyprawi mnie o dreszcze. Wewntrz wozu... wisiay chyba cae rzdy jaki przedmiotw, ale byo zbyt ciemno i nie widziaam ich dokadnie. Wycign

obie rce w kierunku platformy i co tam zrobi, a potem zerkn na mnie przez rami. - Gotowe - zawoa. Zdaje mi si, e wtedy uwiadomiam sobie, i nie widziaam, eby si umiechn. Choby raz. Pokaza, e powinnimy i do szoferki, a kiedy zacz zasuwa drzwi, odwrciam si do niego plecami. I wanie wtedy mnie zapa. Jedn rk chwyci mnie za szyj, a drug przycisn mi co do twarzy. Oczywicie, chciaam nabra powietrza i nawdychaam si chloroformu! Kopaam i szarpaam si, a wtedy jeszcze bardziej chce si zapa oddech.

A potem film mi si urwa... Kiedy doszam do siebie, leaam a waciwie, lizgaam si na poaci lodu; takie przynajmniej miaam wraenie. W powietrzu unosi si jaki dziwny zapach, ale nie potrafiam go okreli. Byo o wiele za zimno; wszystkie moje zmysy zdrtwiay. A po chloroformie krcio mi si w gowie i miaam mdoci. Przypomniaam sobie wszystko i pojam, e le w ciarwce i lizgam si, kiedy tamten zwalnia lub przyspiesza. I, oczywicie, pojam te, e wpakowaam si w kopoty, w miertelnie powane kopoty, Mj szofer mg zrobi ze mn, co tylko chcia. Istniao te due prawdopodobiestwo,

e zechce mnie zabi. Widziaam jego ciarwk, mogabym te i jego opisa, jeli nie teraz, to na pewno pniej wszystko wskazywao na to, e byo ju po mnie. Wczogaam si w kt tej mrocznej lodowni i sprbowaam rozgrza si. Kuliam si, chuchaam na donie, machaam rkami. Ale przez to zimno i chloroform czuam si osabiona. Nawet kotek byby silniejszy... Pniej, po... nie wiem, ile to trwao, moe po pitnastu minutach droga zrobia si wyboista i usyszaam, e facet uruchomi hamulce hydrauliczne. Po dzi dzie nie wiem, gdzie bylimy, gdy nie dane mi byo

opuci auta. Ciarwka stana, a po chwili drzwi podjechay do gry. Na zewntrz panoway ciemnoci, ciemno te otulaa posta, ktra, dyszc, wspia si na ty przyczepy. Szofer zasun za sob drzwi i zapali do sabe wiato; jedn okratowan arwk na suficie. A potem podszed do mnie. Mia na sobie dugi kouch; skr na zewntrz pokryway ciemne plamy, a z pod spodu wystawao brzowe futro. Jak tylko si zbliy, zdj go i narzuci na mnie. - Wa na niego - poleci, dyszc z jakiego niesamowitego podania. Mimo to jego gos by rwnie lodowaty, jak miejsce, w ktrym zamierza mnie posi. Wiedziaam ju, e to naprawd

chodnia. Z hakw zwisay cae rzdy padliny, szarej, brzowej i czerwonej. A ta lodowa powoka, po ktrej si lizgaam, bya warstw zamarznitej krwi. - Obejdzie... obejdzie si bez szarpaniny - powiedziaam. - Zrobimy tak, jak bdziesz chcia. - I mimo i cakowicie przemarzam, rozpiam bluzk i podcignam minispdniczk, pokazujc mu koronkowe majteczki. Spojrza na mnie, cigle nieskory do umiechu, i zobaczyam, e jego twarz przypomina rozdt czy opuchnit czerwon mask, w ktrej zamiast oczu osadzono bryki poyskliwego wgla. - Tak, jak bd chcia? - powtrzy

za mn. - W kady moliwy sposb. I przysigam, e bdziesz zadowolony. Tylko mnie nie krzywd! I moesz mi zaufa. Po wszystkim... nie pisn nawet swka. - Kamaam jak diabli. Chciaam y. - cigaj ciuchy! - wydysza. Wszystko. Boe, ani w jego gosie, ani w oczach nie odnalazam ladu duszy! Tylko duszcy ar jego ciaa i gorczkowe pulsowanie krwi. Czuam, jak bardzo jest silny, jak niesamowity inny od wszystkich, ktrych znaam. - Szybko! - rozkaza, a jego gos przeszed w skrzeczenie. Nalana twarz a trzsa si z napicia i potwornego

podniecenia. Musiaam zrobi, co mi kaza, zadowoli go. Potworne zimno sprawio, e palce odmawiay posuszestwa. Nie daam rady si rozebra. Klkn i zobaczyam, jak byszcz narzdzia, przypite do jego szerokiego pasa. Jedno z nich, hak do misa, odczepi i pokaza mi! Kiedy westchnam, odwracajc twarz, zdar mi z plecw kurtk oraz bluzk. Potem zaczepi hak o spdniczk i rozszarpa j, rozrywajc zarwno materia, jak i plastykowy pasek. Podobnie zerwa mi majtki. Skurczyam si, rwnie skostniaa, jak wiszce wok mnie zwierzaki. "A jeli i na

mnie uyje tego haka?" - pomylaam. Ale nie uy. Nie haka. Potem zdar z siebie ubranie; gr nie, tylko spodnie. I ju wiedziaam, o co mu chodzio. Jednake kto tak silny i niebezpieczny mg mnie paskudnie skrzywdzi. Musiaam wic mu wszystko uatwi - sobie zreszt te - jak tylko si dao. Rozchyliam nogi i pogadziam kpk lodowatych wosw. I - na Boga - sprbowaam si do niego umiechn. - Wszystko jest na miejscu mwiam, a sowa, ktre opuszczay moje wargi, z miejsca zamieniay si w nieg. - Wszystko dla ciebie. - H? - stkn, patrzc na mnie. Jego ogromny penis drga, jakby

obdarzony wasnym yciem. - Wszystko dla mnie? Wszystko dla Johnny'ego? To? - A potem si umiechn. I odczepi kolejne ze swoich narzdzi. Przypominao n, ale byo puste w rodku, zrobione ze stalowej rurki o rednicy okoo ptora cala, citej pod ktem, tak by zaznaczy szpic. I ostrej jak brzytwa. - O Boe! - westchnam, gdy duej ju nie mogam kry swego przeraenia. Zwinam si w kbek i sprbowaam Zasoni sw nago. Ale mj szofer, mj niedoszy kat, ten... ten potwr tylko si rozemia. Nie wyraa tym adnej emocji, przynajmniej w moim rozumieniu tego sowa, po prostu

si mia. - Tak, zakryj si - wymamrota. Jego wykrzywione, trzsce si wargi ociekay lin. O zakryj si, dzieweczko. Johnny nie potrzebuje twej szkaradnej, pieprzonej szparki. Johnny sam robi dla siebie szpary! Przysun si bliej, a jego ciao kipiao, rwao si ku mnie. A potem... a potem... - Ju dobrze. - Harry mia dosy. Gos mu dra, ama si. Wiem, co zdarzyo si potem. Do ju opowiedziaa. Ja... to mi najzupeniej wystarczy. Pamela pakaa, wypakiwaa sw biedn, okaleczon dusz. Groza, jak musiaa w sobie odtworzy, by pomc

Nekroskopowi, zdawia i zmiadya w niej ca odporno. - On... on oszpeci moje ciao! zakaa. - Podziurawi je! I wszed we mnie, nim zdyam umrze. A kiedy ju byam martwa, nadal czuam, jak mnie rani; syszaam, jak stka. - Ju dobrze. Ju dobrze. - Tyle tylko mg powiedzie Harry, aby j pocieszy. Ale nawet mwic to, wiedzia, e nie mwi prawdy, e nie bdzie dobrze, dopki sam nie zakoczy tej sprawy. Wyczytaa to w jego mylach, zrozumiaa jego decyzj i dodaa do niej swj wasny gniew. - Dorwij go dla mnie, Harry.

Dorwij dla mnie ten suczy pomiot! - I dla mnie - doda. - Gdy wiem, e jeli tego nie zrobi, na zawsze powstanie w moim umyle, czepiajc si jego cian niczym brud. Ale, Pamelo... - Tak? - Zabi go tak po prostu, to za mao. Rozumiesz? Za mao! Jeli si zgodzisz, skorzystam jeszcze z twojej pomocy. Pamelo, po mierci jeste rwnie silna, jak za ycia. A oto, co mi przyszo do gowy... Nie wtpi, e ucieszy ci to bardziej ni wszystko, czym radowaa si dawniej. - Wyoy jej swj plan. Przez jaki czas milczaa. - Myl, e wiem teraz, dlaczego umarli si ciebie boj, Harry powiedziaa potem, zdumiona. - Czy to

prawda, e jeste wampirem? - Tak... nie! - odpar. - Nie cakiem. Przynajmniej - jeszcze nie. I nie tutaj. Ale ktrego dnia stan si nim - moe si nim stan w zupenie innym miejscu. - Tak. - Wyczu, e kiwna gow. - Myl, e nim jeste albo bdziesz, gdy aden czowiek nie wymyliby czego podobnego. aden stuprocentowy czowiek. - Ale zrobisz to? - O tak - odpowiedziaa w kocu, akcentujc to kolejnym, zdecydowanym ruchem gowy. - Kim - czy czymkolwiek jeste, zrobi wszystko, co mi polecisz, Harry Keoghu, wampirze, Nekroskopie. Wszystko, jakkolwiek i gdziekolwiek,

byle tylko wyrwna rachunki. Co tylko zechcesz i kiedy tylko bdziesz chcia. Wszystko... Harry skin gow. - Wic zaatwione - wykrzykn. *** Przez nastpne trzydzieci godzin nie tylko Nekroskop dziaa bardzo intensywnie; INTESP rwnie. A w dzie pniej, w ciepy, majowy wieczr, minister doprowadzi do uruchomienia procedury alarmowej. Najpierw, opierajc si na niepokojcej informacji od Geoffreya Paxtona (dotyczcej midzy innymi raportw,

ktre Darcy Clarke wysa do Harry'ego Keogha), zdj Clarke'a ze stanowiska i umieci w nieformalnym areszcie domowym w jego londyskim mieszkaniu przy Crouch End. Nastpnym krokiem byo spotkanie z Grup O, wezwan do kwatery gwnej INTESP. Wiedzia, e esperzy czuj, i co duego wisi w powietrzu; kaza przecie cign wszystkich osigalnych agentw. Paxton czeka na ministra na parterze. Kiedy wymieniali krtki ucisk doni, w wahadowych drzwiach budynku pojawi si Ben Trask, wieo po robocie. Wyglda na przemczonego, a nawet wymizerowanego. Poprosi ministra na

bok i przez minut lub dwie rozmawiali po cichu, a Paxton cho raz wiedzia, e nie naley si pcha tam, gdzie go nie prosz. Potem wszyscy pojechali wind na najwysze pitro i udali si bezporednio do sali narad. Zwalani agenci siedzieli w milczeniu, czekajc na ministra. Zaj miejsce na podium i omit wzrokiem wpatrzone w niego, pospolite twarze esperw - asw brytyjskiego wywiadu ESP. Dziki fotografiom z dossier zna ich wszystkich, ale tylko Darcy Clarke i Ben Trask utrzymywali z nim kontakt. No i - oczywicie - Paxton. Gdyby wrd nich przebywa Clarke, moe powitaby go, a reszta

zgromadzona w sali z pewnoci wziaby z niego przykad. A moe i nie. Kopot z t ekip by wiecznie ten sam: uwaaa si za CO specjalnego. Minister wiedzia jednak, e nikomu nie wmwi, e jest inaczej - a ju najmniej sobie. Byli czym specjalnym, specjalnym jak cholera. Patrzc na nich, czul to, co przed nim musiao odczuwa ju kilku innych. Fizyka i metafizyka, roboty i romantycy, gadety i duchy. Ale czy rzeczywicie? Nauka i parapsychologia? Sprawy przyziemne i nadnaturalne? Zastanawia si, na czym polega ta rnica. Czy telefon i radio nie maj w sobie nic magnetycznego? Rozmawia z kim, kto jest na drugim kracu wiata, albo nawet

na ksiycu? A czy istniao kiedykolwiek mocniejsze, straszliwsze zaklcie ni E = mc2? Takie myli przelatyway przez gow ministra, kiedy przyglda si twarzom esperw i przypisywa im nazwiska. Ben Trask, czowiekwykrywacz kamstw; masywny, przyciki, ponurak o spadzistych ramionach. Moliwe, e jego smutek bra si ze wiadomoci, i cay wiat jest zakamany. A jeli nawet nie cay, to potny jego kawa. Tak wanie dziaa "talent" Traska: pozwala mu rozpozna fasz. Natychmiast wykryby kade faszywe sowo czy te gest. Moe nie zawsze rozrnia niuanse prawdy, ale

nieomylnie okrela, co prawd nie jest. adna, nawet najprzemylniej skonstruowana fasada nie zdoaaby go zmyli. Czstokro wsppracowa z policj, by zdemaskowa zatwardziaych mordercw, suy te pomoc przy midzynarodowych negocjacjach. David Chung; mody londyczyk; lokalizator i tropiciel najwyszej klasy. Mczyzna szczupy, ylasty, skonooki i ty, w gbi duszy lojalny Brytyjczyk" obdarzony zdumiewajcymi zdolnociami. Tropi "zabkane" radzieckie okrty podwodne o napdzie atomowym, aktywne oddziay IRA, handlarzy narkotykw. Zwaszcza tych ostatnich. Rodzice Chunga byli

narkomanami i to nagich zabi. To wanie wyzwolio w nim w talent, ktry wci jeszcze si rozwija. Anna Marie English stanowia zupenie inny przypadek (Ale czy kade z nich nie stanowio odrbnego przypadku?). T blad i zaniedban, mao energiczn dwudziestolatk o sabym wzroku trudno byoby nazwa R Albionu! "Zawdziczaa" to swemu talentowi, ktry umownie nazywaa "utosamianiem si z Ziemi". Na wasnej skrze odczuwaa agoni dungli; znaa rozmiary dziur ozonowych, czua, jak pustynie zawaszczaj kolejne obszary, a erozja grskich masyww dosownie wpdzaa

j w chorob. Jej "czuo ekologiczna" dalece przekraczaa granice powszechnych piciu zmysw. Zieloni mogliby oprze na jej odczuciach ca kampani, tyle e nikt w nie nie wierzy. Nikt poza INTESP, ktry wykorzystywa j jako tropiciela, podobnie jak Davida Chunga. Wykrywaa nielegalne skadowiska odpadw promieniotwrczych, kontrolowaa skaenie powietrza, donosia o nadchodzcych inwazjach stonki ziemniaczanej i o zarazie atakujcej holenderskie wizy, krzyczaa wniebogosy, e gin wieloryby, sonie, delfiny i inne gatunki zwierzt. Wiedziaa, i Ziemia jest chora i jej stan pogarsza si z kadym dniem. Wiedziaa

to, przegldajc si w lustrze. No i wspomnie naley jeszcze Geoffreya Paxtona, telepat. Zdaniem ministra, by do niemiym, ale za to przydatnym osobnikiem. Przecie wiata nie tworz same ideay. Paxton chcia mie wszystko dla siebie. Lepiej wic go zatrudni i mie na oku, ni dopuci, by sta si szantayst lub szpiegiem, agentem jakiego obcego mocarstwa. Przyjdzie jeszcze pora, eby przyjrze si karierze Paxtona. I to dokadnie. Tu, pod tym dachem, zebrao si ich szesnacioro, a kolejna jedenastka przebywaa w rnych czciach wiata, sterujc jego losem lub przynajmniej nad nim czuwajc. Opacono esperw na

miar ich talentu, sowicie! Gdyby zdecydowali si dziaa na wasn rk, koszta byyby o wiele wiksze... Tak, siedziao ich tu szesnacioro i w miar jak minister przypatrywa si im, oni te poddawali go dokadnym ogldzinom. Jego, czowieka, ktry jak dotd trzyma si w cieniu i pozostaby tam, lecz wywabiy go sprawy najwyszej wagi. Mg mie jakie czterdzieci pi lat; by niski, fertyczny; ciemne wosy zaczesywa do tyu i przylizywa. Mwio si te, e nie posiada nerww, a przynajmniej nie ujawnia ich istnienia. Mia na sobie ciemnoniebieski garnitur, jasnoniebieski krawat i czarne lakierki. Jeli pomin kilka zmarszczek rysujcych si na

czole, twarz ministra wygldaa zazwyczaj pogodnie. Teraz jednak nie prezentowa si najlepiej. - Panie, panowie. - Nie przepada za dugimi wstpami. - To, co mam do powiedzenia, niemal kademu wydaoby si bajk, podobnie jak niemal wszystko, z czym macie do czynienia. Postaram si jednak nie zanudzi was nadmiarem szczegw, ktre ju znacie. Generalnie, zebraem was tu po to, by przekaza, i stoimy przed piekielnym problemem. Najpierw opowiem wam, jak do tego doszo, a potem powiecie mi, jak mamy sobie z tym poradzi. Nawet najmniej utalentowany spord was - o ile kto taki istnieje - ma w tej

kwestii wiksze dowiadczenie ni ja. Prawd mwic, jestecie jedynymi, ktrzy dysponuj jakimkolwiek dowiadczeniem, a zatem i jedynymi, ktrzy mog poradzi sobie z t spraw. - Przerwa, by wzi gboki wdech, po czym mwi dalej. - Jaki czas temu szefem INTESP mianowalimy zdrajc. Tak, mwi o Wellesleyu. C, on ju nam nie zaszkodzi. Do moich obowizkw naleao jednak zabezpieczenie wywiadu przed powtrzeniem si takiej sytuacji. Jednym sowem, potrzebowalimy kogo, kto szpiegowaby szpiegw. Wiem, e wy tutaj kierujecie si niepisanym prawem' nie podsuchujecie si wzajemnie. Nie mogem zatem uy

adnego z was, nie na tym terenie. Musiaem wyczy kogo z wydziau, tak by odpowiada wycznie przed mn. Wybraem takiego, ktry nie zdy jeszcze zwiza si z wami zbyt blisko. Zdecydowaem wic, e moim obserwatorem obserwatorw bdzie Geoffrey Paxton, nowicjusz w waszych szeregach. Natychmiast unis rce, jakby chcia odeprze ewentualne protesty, cho nikt nie zgasza pretensji - jeszcze nie. - adnego z was, podkrelam adnego, o nic nie podejrzewamy. Ale po aferze z Wellesleyem nie mog pozwoli sobie na ryzyko. Chciabym

jednak, ebycie zrozumieli, e w wasze ycie prywatne nie zamierzamy ingerowa. Paxton otrzyma wyrane instrukcje, aby nie wtrca si ani nie wnika w adne kwestie uboczne, a jedynie koncentrowa si na sprawach wydziau, Na bezpieczestwie wywiadu ESP. Przed kilkoma tygodniami zajmowalimy si pewnym problemem na Morzu rdziemnym. Dwaj nasi ludzie, Layard i Jordan, natknli si tam na niebezpiecznego przeciwnika. Szef INTESP, Darcy Clarke, te tam wyruszy, wraz z Sandr Markham i Harrym Keoghem, by sprawdzi, co moemy zrobi. Pniej doczyli do nich Trask i Chung, pojawio si te

wsparcie z innych placwek. Jeeli chodzi o kwalifikacje, zarwno Clarke, jak i Trask mieli ju do czynienia z podobnymi sprawami, a Keogh... c, Keogh to Keogh. Gdyby udao si go uaktywni, przywrci mu dawne zdolnoci, stanowiby wspaniae dopenienie naszego wydziau. Pocztkowo wystpowa tam jednak jako obserwator i doradca, gdy nikt bardziej od niego nie zgbi zagadnie wampiryzmu... - Tu na moment zawiesi gos, moe znaczco. - Do dzi nie wiemy dokadnie, co wydarzyo si na Rodos, na wyspach Morza Egejskiego i w Rumunii, wiemy jednak, e stracilimy Trevora Jordana, Kena

Layarda i Sandr Markham. Stracilimy ich, gdy ponieli mier! Problem by naprawd powany, a o tym, e zosta rozwizany, wiemy jedynie z zapewnie Darcy'ego Clarke'a. Harry Keogh, oczywicie, mgby nam wszystko wyjani, ale jak dotd powiedzia nam nie wiele. Minister sysza wyranie oddechy publiki, niekiedy cikie albo przyspieszone. Zobaczy, e kto wstaje. wiata skierowano na podium, musia wic zmruy oczy, eby zidentyfikowa wstajce go, po chwili jednak rozpozna w nim bardzo wysokiego, chudego jak szkielet wrbit, czy te prognost, lana Goodly'ego. - Tak, panie Goodly? - Panie ministrze - odezwa si

Goodly wysokim, przenikliwym gosem, tak bardzo dla niego typowym - wiem, e nie bdzie si pan doszukiwa jakich wyimaginowanych podtekstw w moim stwierdzeniu, e do tej pory wszystkie wypowiedziane przez pana sowa tchny absolutn szczeroci i rzetelnoci. Pyny z gbi serca, wynikay z paskiej oceny sytuacji i dobrych intencji Nie sdz, by ktokolwiek z zebranych tutaj w to wtpi, jako e tylko kto odwany zdecydowaby si przyj tu i prbowa nas o czym przekona, wiedzc przecie, i s tu ludzie, zdolni w jednej chwili przenikn jego umys. Minister pokiwa gow.

- Nie bardzo rozumiem rozwaania o odwadze, ale z reszt si cakowicie zgadzam. Z pewnoci widzicie, e nie chc tu zaatwi adnych swoich spraw. A zatem... do czego pan zmierza, panie Goodly? - Zmierzam do tego, e ja chc zaatwi swoje sprawy - odpowiedzia Goodly. - My wszyscy chcemy. Uznaem, i kilka spraw moglibymy zaatwi, zanim si rozstaniemy. Prosz zrozumie, nie chodzi tu o pask osob. To i tak byoby bezcelowe, gdy mj talent podpowiada, e jeszcze dugo pozostanie pan naszym ministrem. Wic... niewane, co pan powiedzia lub pomyla, ale to, co pan zrobi lub zamierza zrobi. Albo - o co zamierza

pan nas prosi. Chyba e - oczywicie ma pan naprawd istotne powody. - Mgby pan to wyjani? - W gowie ministra panowa coraz wikszy zamt. - Tylko krtko, bo mam jeszcze wiele do powiedzenia. - Wyjanienia przychodz atwo. Kto jeszcze wsta. Wstaa. Millicent Cleary, liczna, drobna telepatka, ktrej talent jeszcze si rozwija. Ledwie zerkna na ministra, natychmiast spiorunowaa wzrokiem potylic siedzcego w pierwszym rzdzie Paxtona. - Przynajmniej niektre wyjanienia. To znaczy, zapewne inwigilowanie nas byo konieczne, ale czemu... przez tamto? - Oburzona,

potrzsna gow, kadc nacisk na ostatnie sowo. Wskazaa na Paxtona. - Panno...? - Zakopotany minister zapomnia jej nazwiska. A szczyci si tym, e takich rzeczy nie zapomina. Popatrzy na ni, potem na Paxtona. - Cleary - podpowiedziaa. .Millicent... - cigna dalej. - Paxton zlekceway paskie instrukcje. Zwyczajnie zignorowa paskie rozkazy. Bezpieczestwo wydziau? Sprawy wydziau? Och, poda mu pan zgrabny pretekst - ktrego waciwie nie potrzebowa - lecz jego interesoway raczej sprawy innych ludzi! I pakowanie w nie nosa! Minister zmarszczy brwi. Popatrzy groniej na Paxtona.

- Mogaby pani mwi konkretniej, panno Cleary? Sk w tym, e czua si niezrcznie. Czy miaaby powiedzie wszystkim, e pewnej nocy przyapaa tego zeschnitego gnoja w swym umyle i stwierdzia, e si onanizowa, wsuchany w pomruk jej wibratora i w jej rozdygotane zmysy? - Podglda nas w kadej sytuacji stwierdzi dobitnie kto inny, przychodzc jej w sukurs. - Wybiera najbardziej pikantne grzeszki, ktre - czy si to komu podoba, czy nie - kady z nas ma na sumieniu, i robi to, jeszcze zanim upowani go pan do tego. A potem, c... zapewne przyglda si i

paskim pikantnym grzeszkom! I znw odezwa si ten chudzielec, Goodly: - Panie ministrze, gdyby nie usun pan Paxtona z naszej organizacji, sami bymy to zrobili. On jest niemal tak godny zaufania, jak wadliwy rodek antykoncepcyjny. Gdyby AIDS rozprzestrzeniao si poprzez myli, nasze mzgi dawno zamieniyby si w zesche gwno! Wszystkie, bez wyjtku! - Odczeka, a to dotrze do ministra, a potem znw podj: - Uwaamy wic, e pozbawi nas pan kogo, komu ufalimy, dajc w zamian psa acuchowego, ktry gotw jest chapn swego pana. Tak, a do tego wybra pan cholerny czas na ten manewr!

Zakl ju dwa razy, a przecie nawet najlejsze przeklestwa nie byy w jego stylu. Paxton przez cay czas czyci sobie paznokcie, najwyraniej niezbyt zainteresowany tym, co dziao si wok niego, teraz jednak uszy mu poczerwieniay. Wsta i odwrci si, posyajc gniewne spojrzenia tym, ktrzy wpatrywali si w niego, osdzajc go w milczeniu. - Mj talent jest... niesforny! warkn. - Co wicej, jest peen zapau, peen entuzjazmu, a wy, zawistne bkarty, dawno ju go utracilicie! Wci dowiaduj si o nim czego nowego, wci eksperymentuj. On nie

jest adnym cholernym drzewkiem bonsai, ktremu mona nada okrelony z gry ksztat! Niemal jednoczenie potrzsnli gowami; byli ostatnimi ludmi na ziemi, ktrych udaoby si mu przekona. Jego blade, kulawe wykrty na nich nie dziaay. Wszyscy mieli z nim na pieku. Wreszcie zabra glos Ben Trask, nadajc ich wsplnej myli ksztat i tre. - Paxton, jeste kamc - powiedzia po prostu. A poniewa by tym, kim by, nie musia uzasadnia swoich zarzutw. Minister mia wraenie, e wpad w gniazdo szerszeni. Mimo swych stara albo wanie przez nie - traci kontrol nad tym ze braniem, na co w adnym wypadku nie mg sobie pozwoli.

Podnis rce, przyj twardy, bardziej wadczy ton. - Na lito bosk, odcie na bok wasze wanie i osobiste antypatie! zawoa. - Chocia na chwil albo do koca tego zebrania. Jedno jest pewne, przecie wszyscy jestecie ludmi! To okazao si prawdziwym gromem z jasnego nieba. Widzc, e skupi na sobie uwag esperw i korzystajc z tego, minister zwrci si z prob do Bena Traska. - Panie Trask, prosz powtrzy to, co powiedzia mi pan na dole - tylko spokojnie, jeli laska. Trask popatrzy na niego z niechci, ale skin gow. - Najpierw

jednak chciabym dokoczy histori, ktr pan zacz opowiada. Wszyscy tutaj znaj jej znaczn cz i zapewne domylaj si reszty, a wic przejd prosto do sedna. I chyba bdzie lepiej, jeli usysz to ode mnie. - wietnie - zgodzi si minister, oddychajc z ulg. I Trask przeszed do rzeczy. - W Grecji pomagaa nam Zek Foener. Wiecie z dossier Keogha, kim ona jest, co zdarzyo si w Perchorsku, Gwiezdnej Krainie itd. Zek to wielkiej klasy telepatka, jedna z najlepszych na wiecie. Ale, podobnie jak Nekroskop, nie przepada za gr wywiadw. Tak czy inaczej, na Morzu rdziemnym zabijalimy wampiry i

wiele razy sami ledwie uchodzilimy z yciem. A jednak to Harry wzi na siebie lwi cz tej roboty i zmierzy si z Wielkim, z samym Janoszem Ferenczym. Nie musz wam mwi, kim byli Ferenczowie. Kiedy Harry znajdowa si ju w Rumunii przed samym finaem, Zek sprbowaa nawiza z nim kontakt, by si dowiedzie, jak mu idzie. Niestety, due odlegoci nie sprzyjaj telepatii i niewiele zdziaaa. Tak nam przynajmniej powiedziaa, jednak co j zaszokowao. Darcy Clarke paskudnie si tym zaniepokoi, jako e uwaa Nekroskopa za najwikszy cud pod socem. Wiem,

e kilkoro z was te tak sdzi. Ja rwnie, do cholery! Przynajmniej do niedawna tak sdziem... A zatem... uporalimy si z robot i wrcilimy do Anglii. Na ile nam wiadomo, Harry'emu te si powiodo. Wyglda na to, e odwali kawa wspaniaej roboty. Ale do ostronie opowiada o tym, co wydarzyo si w Karpatach. W kocu Harry straci tam Sandr Markham. Darcy zdecydowa wic, e pozwoli, by Harry sam wybra moment i wyrzuci z siebie w ciar. I za to wanie - bo wszystko chyba na to wskazuje - Darcy zosta "zdegradowany", zdymisjonowany, wysadzony z sioda... Lecz waciwie za co - prosz mi wyjani! Za

spolegliwo - gdy nie chcia przedwczenie osdza starego przyjaciela? Za ociganie si; za to, e nie ruszy do akcji na p gwizdka? Za to, e by- do cholery! - czowiekiem maej wiary? I minister, i Paxton otworzyli usta, by mu przerwa, ale Trask nie da im doj do gosu. - Mwic o Darcym Clarke'u, powinnicie pamita o jednym: jego talent nie wdziera si w umysy innych ludzi, nie podsuchuje ani nie szpieguje ich z daleka. Ogranicza si do czuwania nad Darcym. Clarke cay czas pozostawa w kontakcie z Nekroskopem i jak dotd nie sygnalizowa niczego

niepokojcego. w talent nie wy czu adnej groby. Gdyby wyczu - daj gow - Darcy pierwszy narobiby szumu! O niczym mniej nie marzy, jak o kolejnym Julia nie Bodescu! - Ale...! - zaprotestowa Paxton. - Zamknij gb! - usadzi go Trask. Ci ludzie wci jeszcze suchaj kogo, kto mwi im prawd. Tylko prawd... Po chwili podj przerwany wtek. Tak to przynajmniej wygldao wczoraj, lecz dzie dzisiejszy jest dniem dzisiejszym i sprawy chyba przybray inny obrt... - Urwa i popatrzy na ministra. - Chciaby pan kontynuowa, sir? Minister obrzuci go ponurym spojrzeniem i unis brew.

- Nie powiedzia pan jeszcze wszystkiego, panie Trask. Trask zacisn zby, ale skin gow. - Wanie wrciem z roboty odrzek po chwili. - Chodzi o tego wielokrotnego morderc, nad ktrym i my pracowalimy, o te potworne, sadystyczne morderstwa, ktrych ofiarami byy mode kobiety. Rzecz w tym, e Darcy poprosi Harry'ego o pomoc w tej sprawie, jako e... Wiecie, co potrafi Nekroskop. Jest jedynym czowiekiem na wiecie, zdolnym porozumie si z ofiar morderstwa. I wanie Darcy poinformowa mnie, e Harry wyjtkowo przej si mierci

ostatniej z dziewczyn, niejakiej Penny Sanderson. Przed dwoma dniami owa Penny pojawia si wrd ywych, jak diablik z pudelka. - Mwic to, nawet si nie umiechn. - Jeszcze niedawno uznana za martw jak gaz i oto nagle, ywa jak rt, wraca do domu, do swych staruszkw. Sk w tym, e nie zdoaa ich przekona, e jej nie zamordowano! Widzieli jej ciao, rozpoznali swoj crk i jej powrt zaliczyli do kategorii cudw. Policja nie zachwycia si tym wszystkim. Dziewczyna miaa dla nich historyjk, ale rwnie bezdwiczn, jak pknity dzwon. I jeli rzeczywicie jest Penny Sanderson, to czyje ciao poddano kremacji? Pan minister poleci mi wic

wzi udzia w "standardowym przesuchaniu" Penny. Nic prostszego, jestem przecie policyjnym wykrywaczem kamstw. C, to rzeczywicie bya - jest Penny; pod tym wzgldem mwia prawd. Ale okamaa mnie, mwic, e stracia pami. Domyliem si, i Keogh bra udzia w tej sprawie i postanowiemzapyta j, czy go znaa, czy go spotkaa, czy chocia o nim syszaa. Odpowiedziaa, e nie, nigdy. Zrobia gupi min. Jawne kamstwo! Zadaem jej kolejne pytanie, ktrego nie opatrzyem jednak znakiem zapytania? Jedynie wzruszyem ramionami i stwierdziem: "Miaa szczcie.

Morderca mg przecie trafi na ciebie, a nie na twego sobowtra". Spojrzaa mi prosto w oczy i odpara: "al mi jej, kimkolwiek bya, ale nie miaa ze mn nic wsplnego. Ja nie umaram". I znw bezczelnie gaa. Ufam mojemu talentowi. Nigdy mnie nie zawid. Nie zrobio jej si al tamtej dziewczyny, gdy adna inna dziewczyna nie istniaa. A to stwierdzenie: "ja nie umaram"? Co najmniej dziwaczne sformuowanie, nieprawda? Podsumowujc, mog jedynie stwierdzi, e Penny Sanderson umara, a potem... wrcia z tamtego wiata! Zebrani esperzy wydali jedno wsplne westchnienie. Wszyscy. -

oczywicie, nie mogem powiedzie policji, e - co, do cholery? zmartwychwstaa, zostaa wskrzeszona owiadczy na koniec Trask. Powiedziaem po prostu, e wszystko gra. A jak "gra"... to ju inna sprawa. Minister uzna, e nadszed waciwy moment, aby dostarczy zebranym kolejn porcj obciajcych poszlak. - Clarke przesa Keoghowi dossier wszystkich ofiar mordercy. A w Edynburskim Zamku na Grze pozwoli nawet na to, by Nekroskop porozmawia z Penny Sanderson - po swojemu, rozumiecie? Ben Trask, pomimo tego co sam

powiedzia, nie mia jednak stuprocentowej pewnoci. - Ale czy nie chodzio o to, eby Harry odkry, kto j zabi? Minister skin gow. - Takie byo zaoenie. - Otar twarz chusteczk. - Lecz bdne, jak si dzi zdaje. Paxton rwnie wczy si do gry. - On jest telepat - owiadczy twardo, wyzywajco. - Harry? - Ben Trask wbi w niego wzrok. - Wlaz w mj umys, jak fretka do szczurzej nory! - potwierdzi Paxton. Ostrzeg mnie i poinformowa, e robi to ostatni raz. Mia dzikie oczy. A lniy za tymi ciemnymi okularami. Niezbyt

przepada za socem. - Solidnie si napracowae, co? warkn Trask. Tym razem jednak nie mg zarzuci mu kamstwa. - Suchaj - odpar tamten. - Zlecono mi t robot. Minister sam powiedzia, e po aferze z Wellesleyem nie chcia ju ryzykowa. A wic, kiedy Clarke wrci z Grecji, podczyem si do niego. Odkryem, e podejrzewa, i Keogh jest wampirem. Druga sprawa: Keogh poleci mi przekaza ministrowi, e "najgorszy z jego snw" si zici. Ergo - Keogh jest wampirem! - To jeszcze nie zostao dowiedzione - wtrci szybko minister. Niestety, wszystko zaczyna na to

wskazywa. Rzecz w tym, e Keogh wielokrotnie styka si tymi potworami. I to blisko. Ostatnim razem chyba - zbyt blisko. - Suchajcie - wczy si znw Paxton. - Wiem, e jestem niemal nowicjuszem w tej brany, i to niezbyt lubianym, a wy wszyscy co zawdziczacie Harry'emu Keoghowi. Ale czy to zamiewa wam fakty? Trudno, nie chcecie mi wierzy - nie chcecie wierzy nawet sobie - ale pomylcie tylko, co nas czeka, jeeli mamy racj. Keogh jest w stanie rozmawia z umarymi, ktrzy cholernie wiele wiedz. Posuguje si kontinuum Mobiusa; moe przenie si, gdzie zechce rwnie atwo, jak my

przechodzimy do ssiedniego pokoju. Jest telepat. A obecnie nie tylko rozmawia z umarymi, ale i wywouje ich z grobw. - Przedtem te to robi - stwierdzi Ben Trask, wzdrygnwszy si mimowolnie. - Ale teraz przywraca im co w rodzaju ycia - nie ustpowa Paxton. Wskrzesza ich z popiow! ycia? Czy raczej pycia? Syszc to, David Chung zadra, zatoczy si niczym uderzony i wykrztusi kilka sw w dialekcie kantoskim. Wikszo esperw zerwaa si z miejsc, ale Chung namaca w kocu krzeso i opad na nie.

- Panie Chung? - zaniepokoi si minister. Blado nadaa twarzy Chunga niezdrowy, cytrynowy poblask. Tropiciel star pot z czoa, zwily wargi i znw wymamrota co po chisku. Potem podnis wzrok; oczy mia szeroko otwarte. - Wszyscy wiecie, czym si zajmuj - wyszepta, lekko seplenic i cinajc kocwki wyrazw. - Jestem lokalizatorem, poszukiwaczem. Korzystajc z modelu lub czstek czego, odnajduj orygina. Zgodnie z przepisami wydziau, zbieram i przechowuj otrzymane od was, osobiste drobiazgi. Dla waszego wasnego bezpieczestwa; jeli

zaginiecie, bd mg was odnale. Posiadam kilka rzeczy nalecych do Harry'ego Keogha, przedmiotw, ktre kiedy mi podrzuci... Wraz z innymi wyruszyem na Morze rdziemne. Zauwayem, e Zek Foener jest czym zaniepokojona, wic sam sprbowaem namierzy Harry'ego. Mwiem sobie, e to dla jego dobra. Wiedziaem jednak, co robi i czego szukam. Pocztkowo, ilekro go znajdowaem, by sob, taki jak zawsze, nic odmiennego. Rozumiecie, pojawia mi si jego obraz. Nie podgld, ale po prostu obraz takiego, jakiego znaem, przychodzcy z jego domu pod

Edynburgiem lub z kadego innego miejsca, w jakim si akurat znajdowa. Ostatnio jednak ten obraz sta si niewyrany, zamglony, a zeszej nocy i dzisiaj rano nie odnalazem go wcale; jedynie kby mgy. Zamierzaem to jutro zgosi. - Za dawnych dni nazywalimy to "psychicznym smogiem" - powiedzia Trask. - Pojawia si zawsze, kiedy prbowalimy namierzy wampira. - Wiem - potwierdzi Chung. Ju niemal doszed do siebie. - To wanie mnie uderzyo, ale nie tylko to. Paxton powiedzia, e Harry jest w stanie wskrzesi czowieka z popiow. To mnie najmocniej rbno. - Co? - zaniepokoi si znw

minister. Chung popatrzy na niego. - Mam take kilka rzeczy, ktre kiedy naleay do Trevora Jordana wyjani. - I dzisiejszego ranka, zupenie przypadkowo, dotknem jednej z nich. Odniosem wraenie, e Trevor jest w pobliu, w pokoju obok albo na ulicy. Pomylaem sobie, e to pami pata mi figle. Taki przebysk, ktry zaraz znikn. Ale uderzyo mnie, e rwnie dobrze Trevor mgby sta wwczas gdzie tam, na ulicy! Minister niewiele zrozumia, ale Trask postara si wyrazi to dobitniej. - Mj Boe - wyszepta, blady jak ciana. - Na Rodos ciao Jordana zostao spalone. Zamienilimy je w

popi, lkajc si, i jest skaone wampiryzmem. Jezu, jak tylko o tym pomyl, uwiadamiam sobie, e nalega na to wanie Harry Keogh! CZ DRUGA (cztery lata wczeniej) ROZDZIA PIERWSZY - LODOWE PUSTKOWIA Po wielkich wampirzych Lordach, Belathu, Lesku, Menorze Ksajcym, Lasculi Dugim Zbie i Torze Drapiecy, nie pozosta nawet lad. Wszyscy oni, podobnie jak wiele pomniejszych wampirw, ich wojska i

monstrualni wojownicy, zostali rozbici w proch przez Rezydenta i jego ojca podczas bitwy o Ogrd. Spotkaa ich klska; metan, rozdymajcy dzikie bestie, zamieni wysokie na kilometr wieyce (wyjwszy t, ktra naleaa do Lady Karen) w zway gruzu i rozszczepionych koci, a wampirzy Lordowie Gwiezdnej Krainy musieli schyli czoa przed zwycizc, ktry ich tak upokorzy. I oto teraz Szaitis, niegdysiejszy wdz krwioerczej armii, kierowa eb swego lotniaka pod wiatr, wiejcy ze wistem z mronej pnocy, z Krainy Wiecznych Lodw. Nie by pierwszym wampirem, ktry wdrowa t drog. Zbiegowie i

wygnacy trafiali tam ju od stuleci, a po bitwie o Ogrd udaa si tam take garstka niedobitkw. Cokolwiek kryy w sobie lodowe pustkowia, lepsze byo ni potworna bro, jak posuyli si Rezydent i jego ojciec. Ludzie o rozlegych zdolnociach, przybysze spoza sferycznej Bramy - z czeluci piekielnych - ktrzy, wykorzystujc energi soca, zmienili protoplazmatyczne, metamorficzne ciaa wampirw w rozgrzany gaz i cuchnce opary! Harry Keogh i jego syn, zwany Rezydentem, rozbili armi Szaitisa, zdruzgotali jego plany i nieledwie zgadzili jego samego. Ale nieledwie to

nie znaczy cakiem, a wiat nie pozna stworze cierpliwszych ni wampiry. Gdyby tylko okolicznoci cho troch zaczy sprzyja Lordowi, nawet w szcztek jego siy pozwoliby mu wrci na wyyny. I jeli kiedy nadejdzie ta chwila, przybysze z pieka zapac za wszystko i wraz z nimi ci wszyscy, ktrzy ich wsparli podczas bitwy o Ogrd. A wspara ich rwnie Lady Karen, zdradziecka wampirza suka! Szaitis ze zoci cign skrzane wodze, a zote wdzido wgryzo si w ciao lotniaka. Stwr ongi czowiek, Wdrowiec, straszliwie przeksztacony przez kunszt Lorda - parskn aonie i gwatowniej zamacha boniastymi skrzydami, wzbijajc si jeszcze wyej

w mrone powietrze, jakby chcia dosign lodowatych diamentw gwiazd. Nagle gry za plecami Szaitisa eksplodoway zotym, palcym blaskiem, a okruch wiata zza skalnej bariery, ze Sonecznej Krainy, dgn go niczym grot. Wampir poczu, e w blask dotyka jego czarnego, nietoperzowego futra, i skuli si, pojmujc, e znalaz si za wysoko. Wschd soca! Zza szczytw powoli wyania si rozarzony, tawy skraj tarczy. Pomimo wszechobecnego mrozu Szaitis czu, jak pali go w plecy. Zespolony myl ze sw atajc besti, ktra wci jeszcze miaa w

sobie co z czowieka, mkn dalej. - Szybuj! - rozkaza jej. Niepotrzebnie - cho i nieznacznie wydatkowa sw energi psychiczn, gdy lotniak take wyczu grone promienie soca. Koce rozlegych boniastych skrzyde zagiy si ku grze; wibrowanie ustao. Niesamowity wierzchowiec, opuszczajc eb, poszybowa nieco niej. Szaitis westchn z ulg i znw pogry si w ponurych mylach. Lady Karen... "Matka", ktrej wampir - jak przewidywano - pewnego dnia obdarzy wiat setk jaj, pocztych w jej ciele! I w jakiej niewyobraalnej przyszoci nad Gwiezdn Krain znw zapanuj

wieyce, wszystkie bez wyjtku zasiedlone przez czarny pomiot Karen, a owa suka zostanie wampirz krlow pszcz! Niewtpliwie dojdzie wwczas do rozejmu, pojednania, lub nawet zwizkw cielesnych pomidzy ni i Rezydentem. Szaitis nie mg poj, jak sprawy mogy przybra taki obrt. Ale na wasne oczy widzia Karen i Harry'ego Keogha na szczycie jej wiey, jedynego domostwa w caej Gwiezdnej Krainie, ktre nie obrcio si w proch! Karen... Wszyscy, dosownie wszyscy wampirzy Lordowie podali jej ciaa i krwi. A gdyby bitwa o grd Rezydenta zakoczya si triumfem Lorda, on pierwszy by j posiad. Teraz

mg tylko o tym marzy! Karen. Szaitis zapamita j tak, jak oglda w jej wasnej wieycy podczas jednej z narad wszystkich Lordw. Wosy Karen przypominay polerowan mied; zdaway si pon; spaday na jej ramiona zot przdz, blaskiem dorwnujc obrczom, ktrymi ozdobia ramiona. Podobnie zote byy piercienie, umocowane na delikatnym acuszku otaczajcym szyj i podtrzymujce przylegajc do ciaa szat, odsaniajc cakiem lub niemal cakiem dumnie sterczc lew pier i prawy poladek, co zwaywszy na to, e nic nie miaa pod spodem, dawao icie piorunujcy efekt. Gdyby obecni

wwczas Lordowie przywdziali rkawice bojowe i gdyby powd spotkania by mniejszej wagi, na pewno co bardziej podliwi stoczyliby o ni bj. A ktry z wampirw nie by podliwy? Z bladego ramienia zwisaa przejrzysta czarna peleryna, zrcznie utkana z futra desmodusa i przetykana zot nici. T sam zot nici haftowane byy jej sanday z jasnej skry, a uszy Karen zdobiy zote tarcze, oznaczone jej godem - bem warczcego wilka. Ten widok zapiera dech! Szaitis czu, e myli innych Lordw kipi, podobnie jak ich krew; wiedzia, e

wszyscy pragn j mie. Zawrcia mu w gowie. wiadomie zwioda go ta wiedma! Przemylna Karen. Wci jeszcze j widzia; ten obraz odcisn si ogniem na jego wewntrznym oku. Jej ciao wio si niczym u taczcych kobiet Wdrowcw - u niej jednak byo to naturalne, nieomal niewinne. Jej twarz w ksztacie serca, z owym ognistym lokiem zdobicym czoo, rwnie mogaby wydawa si idealnym lukiem; blade, lekko zapade policzki podkrelay jeszcze krwisto warg. Jedyn skaz w owym oszaamiajcym obrazie by nos, lekko skrzywiony, zadarty, o nozdrzach nieco za okrgych i za ciemnych. I moe jeszcze jej uszy, na p ukryte we

wosach, wywinite niby dziwne orchidee ze Sonecznej Krainy. Pikna... wampirzyca. Lord Szaitis zadra. Nie z zimna, ale z podania i z odrazy. Dreszcz, ktry go przenikn, przypomina rozwibrowany impuls elektryczny. Pomg mu dokadniej okreli plany na przyszo. Rzecz jasna, ich ukoronowaniem wci byo zniszczenie Rezydenta, ale teraz doszo co jeszcze. - Ktrego dnia, Karen - obieca sobie Szaitis, gosem przypominajcym bardziej guchy pomruk - ktrego dnia, jeli istnieje sprawiedliwo, posid ci. I ca ci napeni, a zarazem wyscz do ostatniej kropli! Prosto w

twe serce wbij zot somk i za kad mlecznobia kropl, jak pochonie twoje ono, wycign z ciebie struk szkaratu. I tak oboje co stracimy, ale podczas gdy moja strata bdzie chwilowa, twojej... twojej, niestety, nic ju nie wyrwna. I tak si stanie! Zoy wampirz przysig. Krzywic si pod naporem ostrego wiatru, wci lecia na pnoc. Soce, wschodzce z wolna nad swoj krain, nie zdoao dosign Szaitisa. Mimo i lot wzdu krzywizny wampirzego wiata ku jego sklepieniu wydawa si niespieszny Lord coraz bardziej oddala si od ognistej tarczy. I w ten sposb ju po chwili min granic, za ktr nigdy nie sigay

promienie, i uwiadomi sobie, e znalaz si w Krainie Wiecznych Lodw. Szaitisa nigdy nie pocigay legendy ani dawne dzieje. Na temat lodowych pustkowi wiedzia jedynie to, co byo powszechnie wiadome albo pojawiao si w plotkach. Nigdy nie wiecio tam soce, ale szeptano rwnie, i gdyby kto uda si poza biegun, znalazby tam gry i nietknite terytoria, czekajce na podbj. Za ycia Lorda nikt nie dowid prawdziwoci owej legendy (a przynajmniej - nie z wasnej woli), gdy od niepamitnych czasw siedliskiem wampirw, miejscem, gdzie wznosiy si ich wieyce i domostwa, byy

szczyty Gwiezdnej Krainy. To jednak... byo wczoraj. Dzi wygldao na to, e wiarygodno owego mitu zostanie dogbnie sprawdzona. A jaka zwierzyna krya si na lodowych pustkowiach? W odmtach tamtejszych oceanw - jak mwiono wyrzucay z siebie fontanny wielkie, gorcokrwiste ryby, dorwnujce rozmiarami najpotniejszym wojownikom, obdarzone ogromnymi paszczami, choncymi wod w poszukiwaniu drobniejszego upu. Przypyny tam z ciepym nurtem rzeki, czcej te wody z jakim oceanem, lecym na wschodzie! To jednak Szaitis uwaa za garstwo. Byy tam te nietoperze, ywice si

najmniejszymi z ryb. Owe niewielkie albinosy, gniedce si w lodowych grotach, odbieray myli wampirw podobnie jak ich pobratymcy z bardziej gocinnych rejonw. Ten mit rwnie naleao sprawdzi. Ale yy tam nie tylko wieloryby i nietoperze niene. Lord sysza take o niedwiedziach, pokrewnych brunatnym zwierzakom ze Sonecznej Krainy, ale potniejszych i nieskazitelnie biaych, niezauwaalnych wrd niegw i lodw, gdzie czaiy si na nieostronych wdrowcw. I o tym te przekona si mg tylko naocznie. Ani jeden z tych stworw nie budzi w nim przeraenia. Byy wszak ywe, a ycie to krew. I na

odwrt - jak w starym wampirzym porzekadle - krew to ycie... Szaitis lecia wci na pnoc. Przez cay ten czas, ktry na Ziemi wynisby dwa i p dnia, nie zatrzyma si ani razu, a do chwili gdy postanowi zakoczy w dugi lizg i wzbi si wyej. Wtedy wanie wypatrzy niedwiedzie, wylegujce si w blasku gwiazd na krze, na samym skraju skutego lodem morza. Lotniak Lorda by zmczony, ubyo mu nieco tuszczu, sokw i metamorficznego cielska. I w Gwiezdnej Krainie bywao zimno, ale tu, w Krainie Wiecznych Lodw, panoway wieczne mrozy. A ten brzeg nie gorzej ni inne miejsca nadawa si do tego, by na nim osi i

chwil odpocz. Szaitis te czu si zmczony, a do tego by godny. Wyldowa na potnym klifie, grujcym nad wodami, i nakazawszy lotniakowi, by nie rusza z miejsca, poszed wzdu zamarznitego brzegu. Oddalone o wier mili niedwiedzie wyczuy, e Lord si zblia. Dwa z nich stany na zadnich apach i wszyy zaniepokojone, pomrukiem wyraajc swe niezadowolenie. Dwie samice, ktre zaraz zaniosy si wciekym rykiem, ostrzegajc plczce si im pod nogami mode. Szaitis umiechn si zowrogo i przyspieszy kroku. Ich ryk stanowi wyzwanie. Wampirza natura natychmiast

je podja. Twarz Lorda wyduya si, a ze szczk i dzise wyrosy, niczym kociane sztylety, zakrzywione, ostre jak igy, zby. Paszcz wypenia jego wasna krew; jej sony smak potgowa przemian. Wampirzy Lord mia prawie siedem stp wzrostu, lecz niedwiedzice, ryczce wniebogosy, przewyszay go co najmniej o dwanacie cali! Ich apy, trzykrotnie grubsze od jego doni, zakoczone byy pazurami, na tyle ostrymi, e jednym uderzeniem przeszyway na wylot fok, a nawet sonia morskiego. - Ach! - powiedzia w duchu. Dobre, silne ciaa i ta zaciek/o, wrodzona agresywno. Jakich

wspaniaych wojownikw bym z nich stworzy! Dzielio go od nich ju tylko sto jardw; zbyt mao, by owe troskliwe matki mogy to znie. Skoczywszy w mrone, leniwe fale, ruszyy ku brzegowi. Chciay odstraszy lub zabi intruza. Wystarczyoby to pierwsze. A gdyby zaistniaa konieczno drugiego rozwizania... c, mode otrzymayby pyszne, czerwone miso. Bdc ju o pidziesit jardw od miejsca, w ktrym wydostay si na brzeg i otrzsay si teraz jak wielkie, kudate psiska, Szaitis odpi od pasa sw rkawic bojow i wepchn w ni praw do.

- Chodcie tutaj, moje panie ponagli je swym telepatycznym gosem, nie wiedzc jednak ani si zbytnio nie troszczc, czy go usyszay. - Mam za sob drug i Przyprawiajc o gd drog, a czeka mnie jeszcze nastpna, zimna i rwnie budzca aknienie. Jego "do", cho i teraz o jedn trzeci mniejsza od niedwiedziej apy, daleko bardziej bya miercionona. Rozstawi szeroko ukryte w rkawicy palce i groteskowa rka najeya si zdatnymi do cicia krawdziami, brzeszczotami i sierpami. A kiedy zacisn j w pi - na ile tylko byo to moliwe - z knykciw wyrs ostry jak brzytwa grzebie, z ktrego dumnie sterczay cztery spiowane w szpic

elazne kolce. Niedwiedzice natary; mniejsza wyprzedzia swoj rolejsz towarzyszk. Szaitis wybra ju pole walki, strzsn z ramion paszcz i stan dumnie na zamarznitym niegu, pord ostrych, nierwnych bry lodu. Niedwiedzice znalazy si w niekorzystnym pooeniu: atakoway, potykajc si i lizgajc na wyboistym gruncie. Ryczay, a wic Lord te zarycza, potgujc jeszcze ich furi. Przed chwil Szaitis mia w sobie co z czowieka. Teraz by wszystkim, tylko nie czowiekiem. Jego czaszka wyduya si na ksztat wilczej, paszcza staa si niezgbion czeluci,

wypenion biaymi igami, zachodzcymi na siebie jak zby rekina. Dugi, zakrzywiony nos rozszerzy si, przylegajc pasko do twarzy pomarszczony i wraliwy, jak ryjek nietoperza. Nawet gdyby wampir straci wzrok. w ryjek i wywinite uszy informowayby go o ruchach przeciwnikw tak samo pewnie, jak szkaratne oczy. Prawa okryta rkawic do rozszerzya si, wypeniajc bez reszty owo straszliwe narzdzie i przydajc mu jeszcze ciaru, lewa za przypominaa szponiast ap jakiego jaszczura, zakoczon gronymi, chitynowymi dutami. Tak wic, pomimo czekopodobnej sylwetki, w rzeczywistoci by hybryd, potwornym

wojownikiem, wampirem. Pierwsza niedwiedzica, lizgajc si niezdarnie, wpada na pole walki i zaraz si wyprostowaa. Lord zaczeka, a podejdzie, po czym w ostatniej chwili przykucn i rzuci si na jej masywne apy. Przywar do nich, otoczy je rkami i jednym szarpniciem rkawicy przeci cigna. Zwierz, wyjc, zwalio si na niego i, zanim zdoa umkn, rozdaro mu grzbiet, a do krgosupa. Ledwie poczu bl, zdusi go, poskromi si swej woli i zrzucajc z siebie okaleczon niedwiedzic, poszuka wzrokiem jej rolejszej towarzyszki. Bya tu, tu! Olbrzymie apy spady na niego w

chwili, gdy sun na poranionych plecach. Potne szczki zacisny si na lewym przedramieniu,ktrym osoni twarz. A kiedy ogromny eb pastwi si nad jego rk, a pazury rozdzieray ciao, rkawica zakrelia miercionony uk. Uderzya, rozgniatajc ucho i wcinajc si w oko. Niedwiedzica poderwaa si, podnoszc jednoczenie wampira. Lew rk znw mia woln, ale zmiadon, chwilowo bezuyteczn. Gdyby tak owe potworne szczki zwary si na jego karku lub ramieniu, byby skoczony. Ryczc z blu i furii, niedwiedzica potrzsna czerwonym, poszarpanym bem. Krople jej krwi dosigy oczu Szaitisa. Zignorowa je, a kiedy

nachylia swj rozwarty pysk nad jego twarz, wbi we rkawic. Zby rozprysy si jak cite ebki gwodzi. Ale Lord wpycha sw potworn bro jeszcze gbiej, wiercc ni w lewo i w prawo, i rozpychajc gardziel, a dosign przeyku. Zwierze chwiao si na wszystkie strony, bezskutecznie wymachujc apami. Wampir rozprostowa palce i wyrwa je z paszczy, rozbijajc doszcztnie doln szczk niedwiedzicy. Podczas gdy tuka si bezadnie, rkawica raz jeszcze zatoczya luk, tym razem wysuwajc elazne kolce. Przez czerwon miazg, ktra kiedy bya uchem zwierzcia,

wbia si w czaszk i wgniatajc delikatn ko, przenikna do mzgu. Niedwiedzica zostaa pokonana, sapaa i parskaa; chwiejc si, dara apami powietrze. Szaitis ostatkiem si znw wepchn rkawic w bezwadne szczki, sigajc w gb gardzieli. Zacisn palce na stosie krgowym, zgnit go i przerwa. Zwierz zdecho, stojc - w jednej chwili pozbawione gowy. W chwil pniej ld zadra, przygnieciony jego wielkim cielskiem. Wampir dopad do niego jednym susem, zanurzy swj potworny pysk w roztrzaskanej czaszce i nasyci si parujcym szkaratem. Krew to ycie! Po jakim czasie wsta. Druga niedwiedzica zostawia za sob

krwaw ciek. Wlokc bezwadne apy, krelia na lodzie szalone wzory. Lord, poskramiajc bl, ruszy jej ladem. Kiedy nadarzya si okazja, rozszarpa do reszty minie i cigna przednich ap okaleczonego zwierzcia. A kiedy ju cakiem je unieruchomi, rozdar mu krta, pozwalajc, by parujce resztki ycia wylay si na ld. I znw syci si gorc, aromatyczn krwi, czujc, jak wracaj mu siy. Czekajcy na szczycie lodowego klifu lotniak pokiwa wielkim, romboidalnym bem. - Przybd! - Szaitis rozkaza mu. Stwr posucha rozkazu. lizgajc si na skraju otchani, rozwin mrowie

swych wowatych ng, odepchn si do lotu i poszybowa w morze. Tam opuci jedno boniaste skrzydo i zawrci. Osiad na brzegu, zachowujc podyktowany szacunkiem dystans, potem jednak, na wyrane polecenie swego pana, podfrun do padliny. Wampirzy Lord wyci z piersi niedwiedzic wielkie, dymice serca i ukry je w sakwie. Przydadz si pniej. Cofn si i usiad na bryle lodu. - Jedz - poleci lotniakowi. Nabierz paliwa. I tak, skpany w blasku ksiyca i gwiazd, potworny odmieniec odzyska wiele ze swego aru, tuszczw i sokw. - Tak, najedz si - powiedzia

Szaitis. - Dugo nie bdzie tak poywnego misiwa. Dopiero kiedy znw dojd do siebie. A pniej stopniowo uwalnia swj bl; czu rozdarte plecy, zmiadone rami i ebra poamane uderzeniami niedwiedzich ap. Udrka, potworna udrka! Jego wampirzy rdze rwnie cierpia - tym prdzej powinien zacz leczenie. Byway ju takie chwile po cikim i zwyciskim boju, kiedy bl by mu milszy ni soczyste wntrze kobiety. Lord z dum pawi si w swym cierpieniu, czujc, jak rany zaczynaj si zasklepia. Mg waciwie zachowa kilka z nich - otwartych lub te ledwie

zablinionych - jako pamitk owego zwycistwa. Tylko... kt miaby je podziwia? *** I znw Szaitis odby dugi lot, a w kocu wypatrzy lodowe zamki, w ktrych odbijay si wowe skrty zorzy polarnej. Budowle przypominay wieyce, orle gniazda. W szerokiej piersi Lorda zaomotao nagle serce. Zastanowi si, jakiego rodzaju istotami byy, skoro przyszo im znosi tak niskie temperatury, panujce wszechwadnie na lodowych pustkowiach. Albinosy, podobnie jak owe mityczne nietoperze;

moe nawet poronite biaym futrem, chronicym je przed mrozem? Jaka bya ich warto odywcza? I chyba najwaniejsze: jak zareaguj na jego widok? Skierowa swego lotniaka znacznie wyej, by lepiej przyjrze si skutej lodem krainie. Dalej, na pnocy, moe na najdalszej pnocy, ze zmarzliny i naniesionego przez wiatr niegu wyaniay si kratery wygasych wulkanw. Ich malejce szeregi cigny si na prawo i lewo, jak tylko okiem sign; znika za byszczcym, mronym widnokrgiem. Cz z nich pokrywa ld, inne jawiy si jako nagie skay. Szaitis domyli si wic, e te ostanie musiay zachowa co ze swego

wewntrznego ognia. Utwierdzi si w tym przekonaniu, kiedy zobaczy, e ze rodkowego, najwyszego stoka sczy si smuka dymu. Obraz ten zaraz jednak znikn, mg wic by tylko zud, wywoan przez wszechobecny blask. Blask gwiazd i blask zorzy. Zdawao si, i cay strop wiata przesyca upiorne, bkitne wiato dnia! Ale wampiry nie przywizyway wikszej wagi do kwestii wiata, ich ywioem bya przecie noc. Ich oczy widziay nawet w najgbszej ciemnoci. Lodowe wieyce za Lord podda jak najdokadniejszym ogldzinom. W porwnaniu z zamczyskami z koci i

kamienia, jakie niegdy groway nad Gwiezdn Krain, byy po prostu kretowiskami - nawet najwysze nie sigay poowy najniszej z tamtych iglic. Tam, gdzie nie pokryway ich niegowe czapy, wida byo wyranie, e s z najczystszego lodu; odwrcone, ogromne sople, otaczajce koncentrycznymi krgami rodkowy wulkan. Dziki wiatu, ktre wnikao przez ich szczyty, Szaitis mg si przekona, e cae s z owego tworzywa, jedynie u ich podstaw dostrzega kamienny rdze. Przypuszcza, e za swoich wielkich dni rodkowy wulkan porozrzuca dookoa ogromne iloci materii, formujc z owych bryzgw koa, podobne do tych,

jakie tworzy gar bota wrzucona do sadzawki. A potem, przez stulecia, obrosy one lodowymi powokami, stopniowo przeradzajcymi si w poszczerbione, spiczaste wieyce. Ju na pierwszy rzut oka wida byo, e lodowe zamki nie nadaj si do zamieszkania. Wampir mg waciwie lecie dalej. Zobaczy jednak u podna jednego z tych zamczysk co, co wygldao na wyczerpanego - a nawet zamarznitego - lotniaka i opad w d, by mu si lepiej przyjrze. I znw na ldowisko wybra skraj lodowego klifu, zostawi tam swego wierzchowca i przemierzywszy jeszcze p mili, zbliy si do stwora lecego bezwadnie na

niegu. Spoczywa pokryty szronem, wychudzony i zapewne martwy. Zapewne. Jednake Szaitis doskonale wiedzia, jak trudno jest zabi tak istot. Lotniaki, podobnie jak ich twrcy, wyrniay si niezwyk wytrzymaoci. Wampir wysa do mzgu owej ogromnej romboidalnej pachty, liczcej sobie moe z pidziesit stp rozpitoci, sygna majcy j poruszy, lub nawet podnie. Nie zareagowaa, co go waciwie nie zdziwio, gdy mdki lotniakw nader rzadko posuszne byy bodcom, nie pyncym z umysu ich pana. Mg si jednak spodziewa jakiej oznaki zaciekawienia, wynikajcej choby z

faktu, e oto nieznany zwierzciu wampirzy Lord wydaje nic nie znaczce polecenia. Nie doczeka si wszake adnej reakcji, a to oznaczao, e mzg jest martwy. A skoro mzg, to i wielkie cielsko. Wspiwszy si na zimny, garbaty grzbiet, a do nasady karku, gdzie skrzyda czyy si z sob, Szaitis przyjrza si siodu i uprzy. Rozpozna utrwalony na skrze herb pana i twrcy tego lotniaka: karykaturaln twarz, znieksztacon nadmiarem ogromnych naroli i brodawek! A potem umiechn si sardonicznie i pokiwa gow. Latajcy stwr nalea do Lorda Pinescu.

Volse Pinescu: najszpetniejszy ze wszystkich wampirw, majcy w zwyczaju ozdabia ropiejcymi wrzodami i sznurami czyrakw swe oblicze i ciao, by uczyni je jeszcze bardziej przeraajcym. To, e i Volse tu trafi, Szaitisa poniekd zdziwio, gdy na wasne oczy widzia, jak po bitwie o Ogrd Rezydenta dosiadajcy okaleczonych lotniakw Lord Pinescu i Fess Ferenc zwalili si pord kbw kurzu na skalist rwnin. Myla, e z nimi ju koniec. Albo koniec, albo przyszo im pieszo ucieka na pnoc. Pomyli si jednak... przynajmniej, jeli chodzio o Volse'a. Ten stary, chytry diabe musia mie w rezerwie jeszcze jednego lotniaka, tak na wszelki

wypadek, zastanawia si, co z "wielkim Ferencem" - bo tak pragn by nazywany. Czyby i on tu si znalaz? Fess Ferenc, czowiek, czy te potwr, przed ktrym szczeglnie naleao mie si na bacznoci. Przy liczcym sobie sto cali wzrostu, wielkim Ferencem, karlay nawet ogromne niedwiedzice, ktre zabi dla misa. To wanie Ferenc, jako jedyny z wampirw, nie nosi rkawicy. Nie musia jego palce byy morderczymi szponami! Szaitis pomyla, e na lodowych pustkowiach mogo si jeszcze zrobi cakiem interesujco... dosiad w siodle Volse'a, ujc niedwiedzie serce. - Chod, jedz! - zawoa do

lotniaka. Kiedy w stwr nadlecia i usadowi si na lodzie, Szaitis zsun si z sioda i obszed ciao martwego zwierzcia. Kto wyar dziur w boku lotniaka, rozcinajc yy grube jak kciuki, wysysajc krew, a nastpnie wic je w wzy. Wampirzy Lord wysnu z tego wniosek, e Volse Pinescu przey swego powalonego wierzchowca. Pojawio si nowe pytanie: gdzie teraz przebywa? Wyty swe wampirze zmysy, wysyajc telepatyczn sond. Nie po to, by do kogo mwi, ale by sucha. Nic nie usysza. A moe echo zatrzaskujcego si pospiesznie umysu? Jeeli Volse i Fess przebywali gdzie w

tych stronach, milczeli. I znw Szaitis umiechn si sardonicznie. Przegranych nikt nie oklaskuje. Wiedzia, e gdyby zdoby Ogrd Rezydenta, wszystko wygldaoby inaczej; gdyby go zdoby, nie trafiby tutaj. Podczas gdy lotniak si syci, Lord przyglda si lodowemu zamczysku. Ta zimna, byszczca rzeba bya w zasadzie dzieem Natury. Ale nie cakiem. Toporne stopnie z czasem si zaokrgliy, jednake przedtem kto musia je wyciosa. Wiody do ukowatego wejcia, ukrytego pod fasad potnych sopli. W gbi dostrzeg kamienny trzon zamku,

mroczny i nie gocinny. Szaitis wspi si po stopniach, wszed do rodka i zagbi si w lodowy labirynt, czujc, jak szron skrzypi mu pod stopami. Czu te, e czai si tu co strasznego - a moe co strasznego si tu wydarzyo - i po raz pierwszy od spotkania z Rezydentem lka si Nieznanego. Zamek przepeniy echa i zowieszcze jki. Echo byo odbiciem krokw Lorda, przeksztaconym jednak przez wnki i zakamarki w guche, basowe zgrzyty albo szumy, przywodzce na myl kry cierajce si na wzburzonym morzu albo trzaskanie lodowych wrt. A owe jki to tylko wist mronego wiatru, wnikajcego w

wieyce zamku, spotgowany przez ld i przemieniony w skowyt konajcego potwora. - Nie wyobraam sobie - wyszepta Lord, chcc moe doda sobie otuchy aby czowiek, nawet wampir, mg tutaj y, gdyby si nie przystosowa. O tak, mgby przez jaki czas, zapewne przez sto wschodw soca. Cho tutaj zawsze trwa noc - ale w kocu zimno by go zmogo. I chyba pojmuj, co by przeywa. Wampir na pewno nie umarby. yby tu, dopki nie ciby go albo nie zmiady walcy si ld. Ale c miaby z tego ycia? Moi przodkowie usuwali swych wrogw na trzy sposoby.

Tych, ktrymi gardzili, grzebali jako nieumarych, by si zmienili w kamie. Tych, ktrzy knuli, zsyali do Krainy Wiecznych Lodw. Tych za, ktrych si bali, wypdzali z Gwiezdnej Krainy przez sferyczn Bram. Kt moe powiedzie, ktra kara bya najsurowsza? I do pieka, obrci si w ld, a moe skamienie? Ja na pewno nie chciabym sta si bry lodu! Owe wydychane gono myli opuszczay go jako szept i wracay spotgowane jako oskot. Przypominao to szeptanie w jakiej penej pogosw jaskini, tyle e te lodowe labirynty byy o wiele bardziej akustyczne. Sople zwisajce z wysoko sklepionych stropw wibroway, kruszyy si i

wreszcie spaday. Niektre z nich na tyle byy due, e Szaitis musia uskakiwa w bok. Z tej przyczyny, kiedy ju zapanowa spokj, postanowi opuci zamek... i w tej samej chwili w jego telepatycznym umyle rozleg si dochodzcy z oddali, nikncy i drcy gos. - Czy to ty, Szaitanie? - Usysza. Przybye po tych wszystkich wiekach, by mnie odnale i pochon? Wiedz zatem, e czekaem na to! Jestem tu, tu na grze. Przyjd, skocz ze mn. Lodowate stulecia zmroziy m, ognist niegdy, wampirz namitno. Przyjd wic, pospiesz si i zdmuchnij ten ostatni

ledwie pegajcy pomyk! ROZDZIA DRUGI - WYGNACY Szaitis, zdumiony, przykucn i rozejrza si powoli. Widzia jedynie ld, ale by ju pewien, e w owym zamku kryo si co jeszcze. Po chwili, mruc szkaratne oczy, nada swym mylom ksztat pytania. - Kto to mwi? - Co takiego? - W jego umyle znw zabrzmia ten sam saby, rozedrgany gos, ale tym razem dao si te wyczu drwice parsknicie. - Nie rozmieszaj mnie, Szaitanie! Wiesz doskonale, kto to mwi! A moe owe dugie, spdzone w

samotnoci lata pomieszay ci rozum? Mwi Kehrl Lugoz, stary czarcie! Razem nas wygnano; czas jaki ylimy w jaskiniach wulkanu; bylimy nawet przyjacimi, dopki byo miso. Ale kiedy si skoczy/o, nasza przyja prysa. I uciekem, pki jeszcze mogem. "Kehrl Lugoz? - Szaitis zmarszczy brwi, prbujc przywoa z pamici legendy tak stare, jak rasa wampirw. A w Szaitan, do ktrego si zwraca ukryty rozmwca... to chyba nie sam Szaitan?". Znw zmarszczy brwi, a jego podejrzenia przerodziy si w ciekawo. - Gdzie jeste? - zapyta. - Gdzie jestem od... Od jak dawna? Zachowany w lodzie, nie umary: oto,

gdzie jestem. Od niepamitnych czasw ni w mym mronym piekle. A ty, Szaitanie? Jak si tobie wiodo? Czy wulkan dawa ci ciepo? A moe jego ogie powrci, by ci wygna? ni w mronym piekle? Ten sam scenariusz, ktry Szaitis przywoa chwil czy dwie temu! Kehrl Lugoz, kimkolwiek by, mwi do niego przez sen. Moe poruszyo go spadanie wielkich sopli? - Mylisz si - odpowiedzia z lekk ulg wampirzy Lord. - Nie jestem Szaitanem. Co najwyej, synem jego synw, ale zw si Szaitis. Nie Szaitan. - O? Ha ha ha! - Tamten uzna jego sowa za gorzki dowcip. - Do samego

koca Wadca garzy, co, Szaitnie? Jak zawsze, przewrotny. Tak, ty by najgorszym spord otrw. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Przyjd do mnie, jeli chcesz - albo przepadnij i pozwl mi dalej ni. Gos zamar, jego waciciel zapad w sen zimowy, a Szaitis, koncentrujc wszystkie swe wampirze zmysy, nabra nieomal pewnoci, e zlokalizowa jego rdo. "Jestem tu" powiedzia na pocztku w telepatyczny gos. Gdzie na grze. Szaitis znajdowa si w samym sercu wydronego, wyrzebionego przez wiatr zamku. Mia przed sob uwiziony w czystym, grubym na trzy stopy lodzie, masywny trzon,

chropowat ska wulkaniczn, sigajc w gr niczym skostniay korze szklanego zba; kamienn plwocin pradawnego wulkanu. liskie schody wyrbane w zimnym krysztale, ktre oplatay w skalny fundament, znikay w rozwietlonych, lodowych grotach. Wampirzemu Lordowi nie pozostawao nic innego, jak tylko nimi pj. Wspi si na oszronione stopnie i wszed niemal na sam poszczerbiony szczyt kolumny, gdzie czarny kamienny pazur strzela w niebo, groc, e wyrwie si z lodowej powoki. Tam wanie, przenikajc wzrokiem ld tak twardy jak gaz, Szaitis odnalaz w kocu tego, ktrego

sysza w korytarzu na dole. By tam, zakuty w bkitny ld siedzia wyprostowany w bazaltowej wnce, jedn rk opierajc lekko na skale, niczym na oparciu ulubionego fotela - czowiek tak stary jak czas, zmczony, wyschnity, niesamowity! Uwiziony jak mucha w bursztynie, o oczach zamknitych, nieruchomym ciele i obliczu rwnie smutnym jak jego los. A mimo to siedzia tak dumnie, z gow uniesion wysoko na chudej szyi - byo w nim co, co jednoznacznie przypominao o jego rodowodzie, o tym, e by wampirem! Szaitis dotkn gadkiej ciany lodu. Naciska coraz mocniej, a do zrobia si zimna i paska. Mina minuta, potem

druga i wreszcie... Ciche, tak bardzo ciche i odlege stuknicie, a jednak dao si wyczu. I po kolejnych dwch minutach... i znowu. Kehrl Lugoz y. Cho serce bio bardzo powoli, cho jego ciao byo skamieniae, i to niemal cakiem, wci jeszcze y. "Tylko - zapyta siebie Lord - czy to naprawd jest ycie?" Przyglda si uwanie tej wyschnitej istocie; studiowa j przez ten trzystopowy ld, ktry mimo i czysty zamazywa obraz i znieksztaca go przy najdrobniejszym nawet ruchu. Szaitis poj, e zna ju odpowied na inne ze swych niedawnych pyta: co jest gorsze - by pogrzebanym jako

nieumary, zosta zesany do piekielnych krain czy na te pustkowia? Wampirzy Lord zadra na sam myl o tych wszystkich nienazwanych stuleciach, jakie miny od chwili, gdy Kehrl Lugoz zasiad tu, czekajc, a pokryje si lodem. Kehrl Lugoz za bardzo si zestarza, by mona byo okreli jego wiek. Po wampirach nie zawsze wida, e si starzej. Sam Szaitis mia przeszo piset lat, a wyglda na dobrze utrzymanego pidziesiciolatka. Ale Kehrlowi Lugozowi warunki, jakich zazna, nie pozwoliy na ukrycie staroci. Tak, wyglda na rwienika czasu. Brwi nad zamknitymi, wyranie

skonymi oczyma byy krzaczaste i biae, jak cae ciao - dotknite lodem. Nad brzowym i porytym zmarszczkami, niby orzech, czoem rysowaa si niena aureola wosw, a biae kudy bokobrodw po czci przesaniay konchy uszu. Starcza twarz bya nie tyle pomarszczona, co raczej poradlona, zmumifikowana jak u troglodyty, ktry zmarnia, spdziwszy zbyt wiele czasu w kokonie. Szare policzki zapady si; na sterczcym podbrdku rosa kpka biaych wosw. Zby oczne, zachodzce niczym ky na wyschnit doln warg, byy te - a ten z lewej, zamany. Skostniay wampir nie znalaz w sobie do siy, by wyhodowa nowy.

Nozdrza owego krtkiego, pomarszczonego nosa - znacznie bliszego ryjkowi nietoperza ni nosy wikszoci wampirw - wyglday na nadarte; Szaitis przypisa to jakiej chorobie. Poniej podbrdka wida byo wielk fioletow narol, przypominajc podgardle pewnego ptaka ze Sonecznej Krainy, pczniejce w okresie godowym. Kehrl Lugoz mia na sobie prost czarn szat z odrzuconym w ty kapturem i szerokimi rkawami, ktre mikko spowijay kociste rce. Spod wiszcego luno rbka wyaniay si cienkie ydki. Tyle e owe rkawy i rbek w rzeczywistoci nie wisiay luno; byy zamarznite, zwarte jak

kamie. Z szaty wystaway donie o niezwykle dugich palcach uzbrojonych w ostre, spiczaste paznokcie. Na wskazujcym palcu prawej rki lni duy zoty piercie. Wampir nie mg jednak dojrze wyobraonego na nim goda. yy, rysujce si wyranie na grzbietach doni, byy biae, nie oliwkowe albo fioletowe. Ten osobnik dugo przed swym zamarzniciem musia obywa si bez krwi. - Zbud si! - zaapelowa Szaitis. Chc pozna tw histori, twoje tajemnice. Wanie to, gdy zdaje mi si, i sam stanowisz histori wampirw. Czy Szaitan, o ktrym mwie, to Szaitan Odwieczny? On i jego

uczniowie zostali wygnani na lodowe pustkowia w czasach, z ktrych pocztek wziy wszystkie nasze legendy. Czyby jeszcze tu byli? Jakim sposobem? Nie, w to nie mog uwierzy. Zbud si, Kehrlu Lugozie! Odpowiedz na moje pytania. adnej reakcji. Prastary stwr pogrony w lodzie powrci do swoich snw. Jego wyschnite serce wci bio, ale chyba wolniej. Umiera. Dugowieczno, nawet przy totalnym bezruchu, nie rwna si niemiertelnoci. - Niech ci cholera! - warkn gono Szaitis. Przeklestwo wrcio do niego echem wraz z innymi odgosami z najgbszych czeluci zamku. Zaczeka,

a owe echa zamr, ustpujc miejsca upiornemu zwodzeniu mronych wichrw, i rozesa na wszystkie strony swe wampirze zmysy. - Czy kto tu jest? Jeeli by, potrafi zrcznie zatai sw obecno. Chyba e... I nagle Lord przypomnia sobie o lotniaku, ktrego zostawi przy padlinie. Jeli kto znalazby go tam... Dosign hybrydy swoim umysem. Odkry, e si wci jeszcze obera. Znw zakl soczycie, ale tym razem tylko w myli. Nie zdoaby teraz podnie tej bestii. Ale przynajmniej postanowi odesa j gdzie dalej. - Id - nakaza jej. - Czap, koleb

si, czogaj si, lizgaj, ale id std! Na zachd, jakie pl mili dalej. Tam si ukryj. Jednym sowem, rb, co moesz. Poczu, e gupie stworzenie z miejsca posuchao rozkazu. Zadowolony, e lotniak oddala si ju od martwego wierzchowca Volse'a i tego, co mogo - kto mg - czyha w pobliu, Szaitis znw zaj si swoim problemem. Poprzednio starca uwizionego w lodzie zbudzio spadanie sopli. Niech i teraz tak bdzie. Badajc grny taras, wampirzy Lord odkry potny lodowy nawis, co jak zamarznity wodospad, otoczony podobnymi, lecz mniejszymi formacjami. Jeden z takich sopli, czterostopow drzazg, ktrej rednica

liczya sobie jakie dziewi cali, odama i zanis przed uwizion w lodzie upin zwan Kehrlem Lugozem. Pomyla, e skoro ten stary, skamieniay dure nie reagowa na bodce mylowe, niech go obudzi absolutnie fizyczne zjawisko: rozbicie owego lodowego ostrza o jego wizienie. Pochonity czekajcym go zadaniem, Szaitis nie czu nawet, e kto skrada si po byszczcych schodach. - Kehrlu Lugozie, zbud si! krzykn do skostniaej, znieksztaconej przez dzielc ich powok istoty. Potem unis lodowy mot, by rbn nim w t skorup. Jednak... co

go powstrzymao! Syczc i zionc gniewem z gbi czerwono ebrowanej gardzieli ponad poyskliwym, wibrujcym ukiem rozdwojonego jzyka i wytrzeszczajc szkaratne lepia, tkwice w obliczu, ktre z miejsca zatracio resztki ludzkich rysw, przeradzajc si w wilcz mask, Szaitis zerkn przez rami, wypuci z doni sopel i sign po rkawic. Ale w tej samej chwili jego przegub usidlia szponiasta apa. Wampirzy Lord zobaczy nad sob pospne, szare twarze dwch niedobitkw z walk o Ogrd Rezydenta: Fessa Ferenca i Volse'a Pinescu! Wyrwa rk i odskoczy od nich. - Niech was szlag! - warkn. - Ale

si nauczylicie skrada! - Nauczylimy si wielu rzeczy wykrztusi Volse Pinescu. Mwi niewyranie, przeszkadzaa mu zaschnita ropa zlepiajca wargi. Nawet i tego, e mona poskromi ogniem, rozbi i zmiady "niezwycion" armi Szaitisa, obrci w proch wieyce, a niedobitkw przegna niby psy, na wieczn lodow pustyni. Ohydna twarz Volse'a posiniaa z wciekoci. Zbliy si do Szaitisa, ciki i grony. Ferenc zachowa si bardziej powcigliwie. Obdarzony ogromnym wzrostem, si oraz potwornymi szponami, nie musia sili

si na gniew. - Mnstwo strcilimy, Szaitisie zadudni. - Dopiero gdy tu trafilimy, uwiadomilimy sobie, jak wiele. To zimna i pusta kraina. - Zimna? - zadrwi Szaitis. Czyme jest zimno dla wampira? Przyzwyczaicie si. Volse agresywnie wysun gow w przd, a kilka krost na lewej stronie szyi rozpryso si i na ld spady te krople ropy. - Tak? - warkn. - Tak, jak on si przyzwyczai? - Ostrym ruchem ohydnie przystrojonej gowy wskaza na Kehrla Lugoza, siedzcego nieruchomo zaledwie o nieprzeniknione dwa metry dalej. - Jak on i wszyscy inni, ktrych tu

znalelimy zakutych w swe lodowe twierdze? - Inni? - Szaitis popatrzy niepewnie na Ferenca, a potem znw na Volse'a. - Cae tuziny - potwierdzi w kocu Fess Ferenc, kiwajc nieproporcjonalnie wielk gow. Wszyscy zagarnici przez ld, chwytajcy si somki, czekajcy na chwil, a przyjd jakie magiczne roztopy i uwolni ich, dajc w zamian wadz nad penymi ycia ziemiami. Albo - a umr. Tutejsze zimno w niczym nie przypomina chodw panujcych w Gwiezdnej Krainie. Tutaj trwa ono wiecznie! Przyzwyczai si do niego? - powtrzy za Volse'em Pinescu.

- Oprze si mu? Rozgrza si? Przeciwstawi mu nasz wewntrzny ogie? Ale ogie potrzebuje paliwa, a krew jest yciem! Czym mamy si ywi, "przyzwyczajajc si" Szaitisie, krew stygnie, struka za struk, godzina za godzin. Stawy sztywniej i nawet najsilniejsze serce bije wolniej. - Pytasz, czym jest zimno dla wampirw? - podj Volse. - Ha! Ile razy byo ci zimno w Gwiezdnej Krainie, Szaitisie? Odpowiem za ciebie: ani razu! Rozgrzewa ciebie ar oww, ogie bitewny, gorca i sona krew troglodyty albo Wdrowca. Twoje oe o kadym wschodzie soca byo ciepe i gocinne, podobnie jak piersi i poladki podliwych kobiet,

wysysajcych do z twego ogona. Wszystko to dawao ciepo. Tak, jak kademu z nas! A wreszcie nasz "przywdca" owiadczy: "Poczmy siy i zajmijmy Ogrd Rezydenta". 1 jak na tym wyszlimy? Szaitis popatrzy na Ferenca, ktry wzruszy ramionami. - Jestemy tu duej ni ty powiedzia olbrzym. - Zimno tu i my te przemarzlimy. Co gorsza, zgodnielimy... - Jego gos zamieni si w guchy pomruk. Rka Volse'a dotkna obrzydliwej rkawicy wiszcej na biodrze... od niechcenia... a moe rozmylnie. Ten gest mg znaczy wszystko. Szaitis

wola si odsun. I kiedy czujc zagroenie, sam wepchn do w rkawic i rozprostowa palce, prezentujc byszczce noe, tarniki i zdatne do cicia krawdzie, Fess Ferenc unis brew. - Dwch na jednego, Szaitisie? szepn. - Lubisz takie proporcje? - Nie bardzo - sykn Lord - ale zapewniam was, e stracicie co najmniej tyle krwi, ile zdoacie sami wypi! Gdzie tu sens? Volse odchrzkn i splun t flegm. - A jednak warto to zrobi! wycedzi. Przykucn; teraz i on mia zaoon rkawic. Jednake Ferenc rozluni si,

odszed na bok i raz jeszcze wzruszy ramionami. - Wy obaj walczcie, jeli chcecie powiedzia. - Jeeli o mnie chodzi, ja wolabym co zje. Pene brzuchy agodz zapalczywo, a nasycone krwi mzgi rozumuj przemylniej. By moe ta maksyma nie przekonaaby ludzi, ale z pewnoci przemawiaa do wampirw. Volse, zobaczywszy, e zosta sam, zastanowi si. - Ha! - parskn znowu, tym razem adresujc to do Ferenca. - Wyglda jednak na to, e twj mzg, Fess, pracuje dobrze, nawet niedokrwiony! Gdybym zdecydowa si

na walk z Szaitisem, ty poywiby si tym, ktry przegra, i tak staby si silniejszy od zwycizcy! - Pokiwa gow i zdj rkawic. - A takim gupcem nie jestem. Ferenc podrapa si w wydatn szczk. Umiechn si krzywo. - To dziwne, ale zawsze miaem ciebie za a takiego gupca... Szaitis, wci jeszcze czujny, przytroczy rkawic do pasa, skin gow i wyj z sakwy sine serce, wielkie jak jego pi. - Macie, skoro jestecie godni. Rzuci je. Volse schwyci miso, nim dotkno lodu i wpi w nie ociekajce lin szczki. Ferenc tylko pokrci gow.

- Dla mnie czerwone i soczyste oznajmi!. - Kiedy ju do niego dotr. Szaitis zmarszczy brwi i mruc podejrzliwie oczy, przyjrza si olbrzymowi schodzcemu po lodowych stopniach. - Jakie masz plany? - szczekn. Kogo zabijesz? - Nie kogo, tylko co - rzuci przez rami Ferenc. - I nie zabij, a bd stopniowo oprnia. Mylaem, e to oczywiste. Lordowie, lizgajc si, ruszyli za nim. - Co takiego? - zapyta Volse, usta majc wci zapchane misem niedwiedzicy. - Co jest oczywiste?

Ferenc obrzuci go spojrzeniem. - A czym si ywie, kiedy twj wyczerpany lotniak zwali si tutaj? - Aha! - Volse wyplu kawaki chodnego, ciemnego serca. - Co? - Szaitis zapa Ferenca za potne rami. - Mwisz o moim lotniaku? Uwiziby mnie tu na zawsze? Wielki Ferenc zatrzyma si, odwrci! i popatrzy mu prosto w oczy. Ten olbrzym patrzy mu prosto w oczy, mimo i sta dwa stopnie niej! - A czemu nie? - zapyta. - Wydaje mi si, e to przez ciebie wszyscy jestemy tu uwizieni. Szaitis spada. Zbyt osabiony i ograniczony brakiem przestrzeni, by rozwin skrzyda, mg jedynie

zacisn zby i czeka, co przyniesie mu sia cienia. Lecc w d, obija si o lodowe parapety, ale nie odnis powaniejszych obrae. W kocu uderzy ramieniem i piersi - w nieg! W litociwy nieg. Wiatr nanis go tu przez ukowate okno, tworzc gbok na trzy lub cztery stopy zasp, pokryt cienk skorup lodu. Lord zmiady t ostatni i zgnit t pierwsz, wybijajc sobie rami i amic par wieo zronitych eber. A potem ju tylko lea, potwornie obolay, i w gbi czarnego serca przeklina Fessa Ferenca. Ferenc usysza go. - Klnij, ile tylko zapragniesz,

Szaitisie. Ale pewien jestem, e przyznasz mi racj. Tak bdzie, bo przecie chodzi tu o wybr: ty czy twj lotniak. Volse wybraby ciebie, gdy masz w sobie wampira! Najczystsz esencj wampiryzmu! Ja osobicie sdz, e lepiej bdzie, jak zostaniesz ywy. Choby przez jaki czas. Lord podnis si i chwiejnie odszed, szukajc miejsca, gdzie mgby si skry. Podda si blowi, wiadomie przywoujc wszystkie cierpienia, jakich przysporzy mu upadek w Gwiezdnej Krainie, kiedy to poama sobie koci i zmiady twarz. Wskrzesi te udrk, spowodowan przez walk z niedwiedzicami - a wszystko po to, by spotgowa obecny bl. Stworzy

pozory powanych obrae, liczc na to, e wampirzy umys Ferenca odbierze je i bdnie zinterpretuje. Volse te mg je odczyta, w to jednak Szaitis wtpi. Mionik ohydy by tpakiem, nazbyt zafascynowanym produkowaniem ropni. - Co? - Ferenc, mimo i nadal chodny, wyglda na troch zaskoczonego. - A tyle blu? Czyby spad na twarz, Szaitisie? - Zamia si ponuro. C, wiesz teraz, co ja czuem, skoro nawet widok twojej twarzy sprawia mi bl. Szaitis nie mg puci tego pazem. - miej si dugo i gono, Fessie Ferencu! Ale pamitaj: ten si mieje... Wampirzy Lord wyczu, e miech

Ferenca cichnie. - Rany nie s tak grone? Szkoda. A moe tylko grasz dzielnego? Jak by nie byo, sdz, ze powinienem ci ostrzec. Nie przeszkadzaj mi, Szaitisie. Jeli mylae, e nakaesz lotniakowi uciec, zapomnij o tym. Nie znajdziemy twego wierzchowca, to wrcimy po ciebie, moesz by pewien. Jeli za rozkaesz mu nas zaatakowa, to i tak triumf bdzie nalea do nas. Jak doskonale wiesz, lotniaki nie nadaj si na wojownikw; nasze myli podziurawi go niczym strzay. A potem zajmiemy si tob! Jeeli jednak nie bdziesz protestowa i pozwolisz nam robi swoje, ju niedugo... no, przynajmniej bdziesz wiedzia, dokd i, jeeli

zgodniejesz Dopki starczy twego lotniaka, dopty i ty poyjesz, wampirze Szaitisie. Lord znalaz w zakamarkach zamku gbok, osonit wnk i ukry si w niej. Owin si paszczem i wytumi sw rozwibrowan, wampirz aur. Nadesza pora na wygojenie ran. Chcia si przespa, by zachowa energi. Zostao te troch niedwiedziego serca, ktre postanowi zje po przebudzeniu. Wiedzia, e dopki bdzie strzeg swych myli i snw, Volse Pinescu i Fess Ferenc nie znajd go. Czego jeszcze musia si jednak dowiedzie. - Dlaczego, Fess? - zapyta myl. Moge mnie zabi, a pozwolie mi y.

Zapewne nie z przyrodzonej "dobroci". A zatem dlaczego? Bdcy ju w poowie schodw, Ferenc rozchyli usta w umiechu niemal tak szerokim, jak jego twarz. - Zawsze miae gow na korku, Szaitisie. I to niez. Czasem si, oczywicie, mylie, ale ten ktry nie popenia bdw, nigdy nic nie osignie. Moim zdaniem, jeli istnieje jakie wyjcie z tej krainy, ty je odnajdziesz. A wtedy ja bd tu za tob. - A jeli go nie odnajd? Lord wyczu, e Ferenc wzruszy ramionami. - Krew to krew, Szaitisie. A twoja jest dobra i suta. Powiedzmy sobie jasno: jeli nie zajdziemy ju nigdzie

dolej, jeli naszym przeznaczeniem jest ld, ja bd ostatnim, ktry zamarznie, czekajc na Wielkie Roztopy. Nie kto inny, tylko Fess Ferenc. Ale nie bd godny czeka na mj los... Dwaj wygnani wampirzy Lordowie - jeden groteskowy i ogromny, a drugi ogromnie groteskowy - opucili lnicy lodowy zamek i odetchnli ostrym powietrzem, po czym, kierujc si wchem, odnaleli nieszczsnego wierzchowca Szaitisa. Lotniak rzadko jada miso; jego codzienna karma skadaa si z pomiadonych koci, traw ze Sonecznej Krainy, miodu oraz syropw, a take krwi. Jednake dziki swemu

metamorficznemu ciau by w stanie ywi si niemal kad organiczn materi. Teraz, obarty zamarznitym misem innego lotniaka, musia czeka, a przetrawi i przetworzy przyjty pokarm. Napczniay, niemal lea ju tam, gdzie uprzednio dostrzegli go wampirzy Lordowie - tu obok ogryzionego zezwoku lotniaka Volse'a ale schroni si za wielkim blokiem lodu, o p mili na zachd od miejsca, gdzie zostawi go Szaitis. Wyksztaciwszy na swych skrzastych bokach wielkie, spodkowate oczy, stwr smtnie przyjrza si Ferencowi i Volse'owi Pinescu i pokiwa ogromnym, romboidalnym bem. Wilgotne lepia o cikich powiekach "widziay", ale

niewiele potrafiy odczyta. Bez wyranego polecenia - i to podanego przez jego prawowitego pana, Szaitisa lotniak nie umia nawet pomyle. O tak, w pewnej mierze mg si broni, ale nigdy nie posunby si tak dalece, by zrani wampira. Dgnicia skoncentrowanej wampirzej energii mylowej niczym groty kaleczyy takie stwory, zmuszajc je do rozdygotanej ulegoci. Nie mogc wic zaatakowa Fessa ani Volse'a, latajcy stwr czeka na nich w absolutnym bezruchu. Nie poruszy si, nawet gdy wcili si w jego ciepe podbrzusze, by otworzy wielkie yy, czekajce na wyssanie. Szaitis, ukryty w lodowej niszy,

"usysza" aosny bek wielkiego stwora i bliski ju by wydania rozkazu: "Przetocz si, zmiad tych, ktrzy ci drcz! Zmobilizuj si i zaatakuj! Nawet z tak daleka mg mu to poleci, wiedzc, e zwierz natychmiast instynktownie go posucha. Ale wiedzia te, e nawet jeli wierzchowiec zrani Lordw, nie zdoa ich zabi, a wci mia w pamici ostrzeenie Ferenca. Napuszczajc na nich lotniaka - przy braku pewnoci, e ten skutecznie ich okaleczy - sam znalazy si w paskudnych opaach. Dlatego te tylko zagryz wargi, ale nadal pozosta cakiem bierny. Przeznaczenie dobrego lotniaka na pokarm uzna za bezsensown strat.

Zwaszcza, e marnowa si ju wierzchowiec Volse'a dwie tony wybornego, cho niezbyt apetycznego misa. Nie, to nie cakiem tak. Zmarznity stwr nie marnuje si, a zachowa go mona dugo. Rzecz w tym, e to nie bya tylko kwestia godu: Ferenc mia w tym swj cel, wykraczajcy poza napenienie brzucha. Po pierwsze, po owej "uczcie" Fessa i Volse'a zwierz bdzie tak osabione, e dalsze podre przestan wchodzi w gr, a wic Szaitis zostanie tu uwiziony, podobnie jak tamci. Tym sposobem Ferenc odpaca si mu za przegran bitw o Ogrd Rezydenta, ale znw nie tylko o to mu chodzio. Nie

byo bowiem przesady w sowach, e Szaitis mia gow na karku, a swoim talentem do intryg przerasta nawet swj rd: z zasady przemylne wampiry. Jeli byo komu pisane znale drog wyjcia z Krainy Wiecznych Lodw, tym kim mg by tylko on. A taka ucieczka wybawiaby i Fessa Ferenca, jako e w olbrzym bez wtpienia podyby jego ladem. I to wanie jak to plastycznie wykaza Ferenc - byo powodem, dla ktrego darowa Szaitisowi ycie: wampirzy Lord mia zadba o ratunek dla wszystkich wampirw. Owo "wszystkich" odnosio si, rzecz jasna, gwnie do Fessa Ferenca Szaitis nie wtpi, i w kocu - o ile nie

nastpi jaka nieprzewidziana i znaczna zmiana sytuacji - odraajcy Volse Pinescu podzieli los lotniakw. Dlaczego Ferenc wci jeszcze znosi jego obecno? Moe mierzia go nawet myl o spoyciu tamtego? Cho obolay i peen goryczy, Szaitis pozwoli sobie na umiech, po czym raz jeszcze zastanowi si nad przyczyn przetrwania Volse'a. O wiele prawdopodobniejsze wytumaczenie niosy w sobie nuda i samotno, panujce na lodowych pustkowiach. Moe olbrzymi Ferenc akn towarzystwa? Sam Szaitis, cho przebywa tu od niedawna, czu dojmujcy ciar samotnoci... Cho waciwie...?

Mimo i caa ta kraina wydawaa si absolutnie martwa, wolna od istot o dostrzegalnej inteligencji, nie mg si uwolni od wtpliwoci. Nawet tutaj, w lodowej wnce, cho dobrze chroni swe myli, jego wampirzy rdze ostrzega go przed czym, jego wampirzy umys podejrzewa... e kto obserwuje jego poczynania? Moliwe. Ale mie wiadomo lub podejrzewa to jedno, a udowodni - to zupenie inna sprawa. Dlatego te zamierza teraz zasn i da tkwicemu w nim wampirowi czas na wygojenie ran, a pniej zaj si kwesti przetrwania... i, oczywicie, takim drobiazgiem, jak zemsta. Uszczelniwszy jeszcze swj umys,

Szaitis uoy si do snu i po raz pierwszy poczu zimno, kliwe, fizyczne zimno. Wiedzia, e Ferenc i Volse Pinescu maj racj: nawet ciao wampira nie mogo si oprze mrozom Krainy Wiecznych Lodw. Nie sposb byo temu zaprzeczy, nie w obliczu takiego dowodu, jak Kehrl Lugoz.. Kiedy ju Lord mia zamkn prawe oko (lewe zawsze byo otwarte, nawet we nie), przed jego twarz zawiso co maego, mikkiego i biaego. Zaraz umkno ku wyszym pitrom lodowej twierdzy, zanoszc si cichym, niemal niesyszalnym jazgotem. Szaitis jednak zdy si mu przyjrze. Maleki, rowooki stworek

o boniastych skrzydach i pomarszczonym, ykowanym ryjku. Karowaty nietoperz albinos podsun Lordowi pewien pomys Volse Pinescu i Ferenc byli zapewne pochonici ucztowaniem, odrtwiali z obarstwa. Szaitis mg zaryzykowa otwarcie swego umysu. Rozpuci myli, wzywajc nietoperze z lodowego zamku. Zaczy si zlatywa. Pocztkowo, lkliwie, siaday na nim pojedynczo, potem po dwa i po trzy, a wreszcie niemal przykryy go mikkim, nienobiaym kocem. W niszy zebraa si caa kolonia nietoperzy. I wwczas Lord, ogrzany przez ich drobne ciaka, zasn...

*** Nietoperze, wierne sugi Szaitana Odwiecznego (zwanego take Upadym), nie tylko ogrzeway Szaitisa podczas snu, ale i obserwoway go, i to od chwili jego przybycia. Obserwoway take Fessa Ferenca i Volse'a Pinescu. ledziy te Arkisa z Trdowatych i je go dwch niewolnikw (ktrych krew Arkis wyssa, a ciaa ukry w lodzie - i to wszystko w przecigu zaledwie dwch zrz) oraz dwch porucznikw Menora Ksajcego, uwolnionych z chwil jego mierci w bitwie o Ogrd. Wszyscy oni wydeptywali tu swoje cieki, a o ich dziaaniach miniaturowe

albinosy wiernie informoway swego odwiecznego wadc - Szaitana. Owi wspomniani na ostatku dwaj Wdrowcy, zwampiryzowanych przez Menora, trafili tu jako pierwsi. Porucznicy, zamczywszy najlepszego lotniaka swego pana, runli wraz z traccym dech, odwodnionym wierzchowcem w sone morze na skraju lodowych pustkowi i ostatnie trzydzieci mil przeszli pieszo. Potem dojrzeli dym, ktry Szaitan wiadomie wypuci z krateru, i powlekli si do owego miejsca, gdzie spodziewali si ciepa. I rzeczywicie znaleli ciepo. Przyszo im obraca si wolno na kocianych hakach, zwisajcych z niskiego stropu pradawnej rozpadliny, jaka otwara si

na zachodnim stoku wulkanu: lodowej spiarni Szaitana. Porucznicy okazali si atwym kskiem; nie mieli w sobie wampirw. Ich umysy i ciaa zostay odmienione, ale nie stali si jeszcze wampirami. Jeszcze sto lat i trudniej by ich byo zdyba. Jednake ich czas skoczy si tu i teraz, wyciek razem z ich sut czerwon krwi. Szaitan sw chytroci przerasta chyba i czterech wampirzych Lordw. Niech walcz midzy sob, niech si najpierw osabi! To jedyne roztropne rozwizanie. Za swych modych lat - ktre ledwie sobie przypomnia - Szaitan inaczej

zaatwiby t spraw. Daby rad im wszystkim i jeszcze czterem takim jak oni. Ale trzy i pl tysica lat to szmat czasu, a czas odbiera nie tylko pami. W rzeczywistoci odbiera prawie wszystko. Szaitan by ju... zmczony? Po prawdzie, nawet jego wampir by zmczony. A w wampir niewtpliwie stanowi wiksz cz jego istoty. Nie schorowany, sabowity albo skonany, po prostu... zmczony. Bezlitosnym zimnem, ktre co jaki czas przedzierao si przez wulkaniczn ska do serca gry, a nawet do owej groty w jej oysku; nie koczc si monotoni bytu; jednym sowem, niezmiennoci i pustk istnienia pord owych wiecznych, odwiecznych mronych

pustkowi. Nie by jednak zmczony yciem. Nie cakiem. A na pewno nie do tego stopnia, by mia zdradzi sw obecno takim osobnikom, jak Fess, Volse, Szaitis i Arkis z Trdowatych! Nie, jeli ju o to chodzio, istniao wiele lepszych recept na mier. Co wicej, wraz z pojawieniem si tych wygnacw pojawiy si, by moe, nowe, lepsze powody, by zosta przy yciu. Zwaszcza ten Szaitis. Majc takie imi, mg nawet sta si spenieniem - ucielenieniem cakowicie nowego bytu. A o tym Szaitan mg dotd tylko ni. w sen nie wyblak z czasem. Podczas gdy

wszystko inne szarzao, on jeden pozosta jasny i wyrany. I czerwony. Sen o modoci i odzyskanej energii, o triumfalnym powrocie do Gwiezdnej i do Sonecznej Krainy, o spustoszeniu ich i o podboju odleglejszych wiatw. Wanie ta wiara, instynktowna wiedza, e takie wiaty istniej, utrzymywaa Szaitana przy yciu przez te wszystkie jednostajne stulecia, jakie spdzi na wygnaniu, nadawaa cel temu, co w innym przypadku byoby nie do zniesienia. Jednake, mimo i w sen wci by mody i wyrazisty, nicy zestarza si i nieco zmatowia. Nie chodzio tu o jego umys, lecz o ciao. Ludzkie czstki ciaa Szaitana zmarniay, zastpiy je

nieludzkie tkanki; metamorfoza jego wampira prowadzia do postpujcej degeneracji ciaa nosiciela, a to, co czowiecze, nieomal zniko, pozostawiajc po sobie szcztkowe lady pierwotnej struktury. Ale zespolony umys czowieka i wampira pozosta niezmienny i, cho pami niezbyt mu dopisywaa, zasb zawartych w nim informacji - wiedzy - wci by ogromny. I przesiknity zem. Zo Szaitana nie znao granic, on sam jednak nie by szalecem. Inteligencja i zo nie wykluczaj si wzajemnie. Co wicej, nawet si dopeniaj. Morderca musi ruszy gow, by stworzy sobie dobre alibi.

Idiota nie skonstruuje broni atomowej. Zo jest przewrotnym odrzuceniem dobra, a w tej dziedzinie Szaitan sign absolutu. By zem, ktre mogo podpali wszechwiat, by potem z satysfakcj przyglda si popioom! By ciemnoci, przeciwiestwem wiata; rzec nawet mona, e stanowi Pierwotn Ciemno, przeciwiestwo Pierwotnej wiatoci. Dlatego wanie nawet Wampiry go odepchny. Wiedzia jednake chocia nie pamita, skd to wie - e odtrcono go o wiele wczeniej. Odtrcio go... Dobro? Jaki dobroduszny Bg? Szaitan, mimo i nie by gnostykiem, mg przysta na Jego istnienie. Czy ZO mogoby istnie bez

DOBRA? Ale na razie... Darowa sobie dalsze rozmylania. Wystarczajco dugo si nad tym zastanawia. W cigu trzech i p tysica lat umys ma dostatecznie wiele czasu, by myle o rnych sprawach, od trywialnych po nieskoczenie gbokie. A w tej chwili wane byo nie tyle jego pochodzenie, co przeznaczenie. I wanie owo przeznaczenie mogo sta si udziaem tamtego czowieka; tamtej istoty, ktra zwaa si Szaitisem. Za Dawnych Czasw wampiry nadaway swym "synom" wasne imiona. Synowie krwi, nosiciele jaja, pospolite wampiry - wszyscy przyjmowali imiona ojcw. Arkis z Trdowatych nosi w

sobie jajo Radu Arkisa, zwanego Trdowatym. I tak w "syn" Wdrowiec, ktry przeszo sto lat temu znalaz uznanie w szkaratnych oczach Radu - kontynuowa lini. Fess Ferenc za by synem krwi (zrodzonym z kobiety) Iona Ferenca; jego matka (z rodu Wdrowcw) zmara, wydajc na wiat owego olbrzyma, ktrego rozmiary wywary na ojcu takie wraenie, e pozwoli mu y. Popeni ogromny bd. Jeszcze jako mokos, Fess zabi Iona, po czym otworzy jego ciao, by zagarn i pochon jego wampirze jajo. I tak Ion nie zdy go przekaza nikomu innemu, a jego wieyca w Gwiezdnej Krainie "naturaln" kolej rzeczy przesza w

rce Ferenca. Szaitan za swoich dni rnymi drogami dorobi si licznego potomstwa, swe jajo wszake przekaza Szaitanowi, ktry z kolei sta si ojcem wampirw. Dzieciom swej krwi Szaitan nada takie imiona, jak: Szaitos, Szailar Koszmarny, Szaitag - i dalej w tym duchu. Pord potomkw Szaitana by Szailar Plugawy, znaleli si te pewnie inni o podobnie brzmicych imionach, wszyscy wywodzcy si od Pierwszego i Jedynego. I wszystko to, zanim Szaitana wygnano. A zatem... czy fakt, e w trzy tysice lat pniej przyby tu w Szaitis - wygnaniec, podobnie jak jego przodek

- by rzeczywicie czym zbyt wspaniaym, by mg okaza si prawdziwym? Szaitan uwaa inaczej. Ale czy tamten by potomkiem w prostej linii? Krew to ycie. Tylko ona moga to wykaza. - Niech ktry skradnie mu krew rozkaza Szaitan swym miniaturowym poddanym. - Tylko jeden. Kropl, najdrobniejszy yczek. Skradnij mu i przynie do mnie. - Wicej nie musia mwi. picy w lodowej rozpadlinie Szaitis ledwie poczu, e ostre igieki kuj go w maowin, wyzwalajc kropl krwi. Ledwo te dotar do niego furkot skrzydeek, nikncy w labiryncie lodowego zamku i wymykajcy si z tej

zadziwiajcej rzeby w rozgwiedon noc. Nieco pniej albinos zanurkowa do wntrza nie wygasego jeszcze, rodkowego wulkanu, odnalaz te od siarki komnaty Szaitana i zawis w powietrzu, czekajc na dalsze rozkazy. - Zbli si tu, may. Nie zmiad ci. - Z mrocznego kta dobiego polecenie. Maleki nietoperz podlecia do Szaitana, zoy skrzyda i usiad na jego... rku? Wykrztusi na to, co uchodzio za do, nieco liny, luzu i kapk rubinowej krwi. - wietnie - powiedzia wampir. A teraz le.

Uradowany tym rozkazem nietoperz oderwa si od swego pana i zostawi go samego. Szaitan, zafascynowany, dugo wpatrywa si w rubinow kropl. To bya krew, ycie. Z niecierpliwoci czeka, czy wampirze ciao jego doni rozchyli malekie usta, ktre j pochon - odruchowo, wiedzione potwornym instynktem - dowodzc tym, e to jedynie krew kogo pospolitego. Ale czeka na prno, gdy Szaitis, podobnie jak on sam, daleki by od pospolitoci. Mieli wiele wsplnego. - Moja! - owiadczy w kocu chrapliwym, przyprawiajcym o dreszcz, ale i radosnym szeptem. - Ciao z mego ciaa.

W tej samej chwili kropla zadrgaa i przesczya si przez odraajc skr w gb jego ciaa, tak jakby by gbk. ROZDZIA TRZECI - OPOWIE FERENCA Szaitis spa bardzo dugo. Nietoperze daway mu ciepo, a przynajmniej chroniy go przed zamarzniciem w lodowatej niszy; rany si goiy; myli - podobnie jak on sam pozostaway w ukryciu. A do chwili kiedy zosta zmuszony zbudzi si i stan na nogi. Doszo do tego prdzej, ni mg si spodziewa. Jego kryjwka zostaa

odkryta. - Co? Kto? - Umys Szaitisa wypeniy podwiadome okrzyki zdumienia, wyrway go ze snu. Dzwoniy echem, nawet kiedy wstawa, a biae nietoperze rozpierzchy si z jazgotem, wypeniajc powietrze ywym niegiem W chwil pniej do Lorda wypenia rkawic. Otworzy swe wampirze zmysy - ostronie, na prb szukajc intruza. Kimkolwiek by, musia znajdowa si blisko, inaczej nie wyczuby jego obecnoci. pic, Szaitis wszystkie swe myli kierowa do wewntrz; t sztuk opanowa doskonale, nikt nie mg podsucha jego snw. Jednake podczas przejcia z gbokiego,

uzdrawiajcego marzenia w stan jawy wymkny si niczym ziewnicie, a kto znalaz si na tyle blisko, e je wychwyci. O wiele za blisko. Lord pozwoli, by jego psychiczna sonda dotkna zmysw tamtego, po czym zaraz j cofn. Kontakt trwa krtko, ale rozpoznanie byo wzajemne. Nie doszo wprawdzie do ujawnienia niczyjej tosamoci, wystarczyo jednak, e kady z wampirw wiedzia, i drugi jest tu obok. Szaitis rozejrza si. Wyj z niszy mg tylko jedn drog. Jeeli znalaz si w puapce... - Kto to? - Wcign do swego nietoperzowego ryjka zimne powietrze. Czy to ty, Fess? Przyszede tu na

wieczerz? A moe mam unurza sw dobr rkawic w ropie, wydzierajc plugawe serce ohydnego Volse'a Pinescu? Odpowied, ktra nadesza niemal natychmiast, przypominaa raczej okrzyk zdumienia. - Ha! Szaitis! A zatem Rezydent nie zniszczy ci promieniami mierci? Arkis z Trdowatych! Lord pozna go od razu. Odetchn z ulg, przez chwil patrzy zaciekawiony, jak jego oddech zamienia si w nieg, a potem ruszy do wyjcia. Po drodze napry minie, poruszy koczynami, zaczerpn potny haust powietrza i sprawdzi stan eber, Wygldao na to, e wszystko jest w porzdku. Zreszt,

czy te drobne stuczenia i zadrapania mogy uchodzi za rany? Kuracja zostaa ograniczona do minimum, tak by nie nadwtlia zbytnio wampirzego ciaa; pozostawia nieco blu i kilka sicw. Arkis sta u podna lodowatych schodw, Jak na wampirzego Lorda, by do przysadzisty; liczy sobie niewiele ponad sze stp wzrostu - za to w barach szeroki by na trzy! Masywny jak db, syn z kolosalnej siy. Troch chyba jednak straci na wadze. Szaitis zbliy si do niego, pokonujc dzielc ich przestrze mikkimi, pynnymi ruchami, przeraajcymi zwykych ludzi, ale tak typowymi dla wampirw. W chwil pniej stanli twarz w twarz.

- A wic pokj? - zapyta Szaitis, Czy gd nie pozwala ci rozsdnie myle? Bd szczery, przydaby mi si przyjaciel. A sdzc z tego, jak wygldasz... Ha! Jedziemy na tym samym wzku. Wybr naley do ciebie, ale ja wiem, gdzie jest arcie! Reakcja tamtego bya najzupeniej instynktowna, jedno czknicie. - arcie? - Oczy Arkisa rozwary si szeroko, a z rozdtego, pomarszczonego nosa buchn kb pary. Wida byo, e przymiera godem, Szaitis obdarzy go pospnym umiechem, wyj z sakwy ostatni kawaek niedwiedziego serca, poow wzi na zb, a reszt rzuci synowi trdowatego, ktry schwyci j w

powietrzu, wydajc niemal okrzyk blu, Natychmiast wepchn je sobie do ust, Ojciec Arkisa, Morgis aobny Szloch, spodzi go z kobiet odepchnit przez Wdrowcw. Owa kobieta dotknita bya trdem, zaraz, ktra zniszczya czonek Lorda, a take jego wargi, oczy i uszy. Choroba rozprzestrzeniaa si w nim niczym ogie; spalaa ciao szybciej, ni jego wampir mg je odtworzy. W kocu, przy wtrze szlochw oddajcych w peni sens jego przydomku, Morgis wzi w do pochodni i rzuci si wraz ze sw odalisk w wypenion mieciem otcha. Zgromadzony tam metan dopeni dziea. Samobjstwo

Morgisa uczynio modego Arkisa Lordem i dziedzicem wspaniaej wieycy. Arkis nie odziedziczy jednak chorobyrodzicw. Moe go omina. Przeszo ju tak wiele zachodw soca. Podczas gdy Arkis jad, Szaitis uwanie mu si przyglda. Przysadzisty Lord czaszk mia rwnie pkat, jakby troch spaszczon. Twarz wydawaa si nieco wypchnita w przd, a z wysunitej dolnej szczki wyrastay ky - jak u dzika - zakrzywiajce si ku misistej grnej wardze. Mimo to oglny obraz przywodzi na myl nie tyle wini, co wilka, a to wraenie potgowaa jeszcze nadmierna dugo kosmatych, spiczastych uszu. Tak, gdzie pord jego przodkw musia

znajdowa si ten szary zwierz. Co wicej, Arkis by sprysty jak wilk no, przynajmniej wedle dawniejszych norm. Oczy, rozpalone dz jedzenia, mimo i ksek okaza si tak may, nieodmiennie zway si, ilekro wzrok Lorda pad na Szaitisa. - Niezy ks - mrukn, skoczywszy je - ale czy to wanie arcie obiecae? - Nic nie obiecywaem - odpar Szaitis. - Stwierdziem tylko, e wiem, gdzie jest jedzenie, i to cae tony! - He! - chrzkn tamten, przechylajc gow. - Mylisz o lotniaku Volse'a. Obaj z Ferencem dobrze go strzeg. To puapka. Zbli si tylko do

ich spiarni, a sam w niej skoczysz! Tu nie ma miejsca na rycersko, przyjacielu. Zimne, zamroone miso nigdy nie bdzie smakowao tak dobrze, jak czerwony sok, tryskajcy z przecitej ttnicy! Ale... ebracy nie mog wybredza. Ja prbowaem i przegraem. Za kadym razem tamci s w pobliu. Wiem, e akn mojej krwi. - Tak nisko upadlicie? - Szaitis unis czarn, krzaczast brew. Dybiecie na siebie? Wiedzia doskonale, e tak wanie robi. Wiedzia te, e i jego to wkrtce czeka. "Rycersko" wampirw bya co najwyej mitem. Tak czy inaczej, owa obelga -"dybiecie na siebie" - nie dotkna Arkisa z Trdowatych.

- Lordzie - odrzek. - Jestem tu ju od czterech zachodw soca, teraz idzie na pity. Waciwie od czterech zrz, ale to chyba to samo? Tak nisko upadlimy, e polujemy na siebie? Powiadam ci, polowabym na wszystko, co si rusza! Pocztkowo poeraem nietoperze, caymi garciami. Miadyem je w doni, a ciekay mi do ust - a potem zjadaem i miazg! Niestety, ju mnie omijaj. Te malekie albinosy maj swj rozum. Teraz wybieram si, by obejrze tego wyschnitego dziadunia, ktry tkwi tu w lodzie. Dawno ju bym si do niego dobra, ale za mao we mnie desperacji - teraz

za jest jej dosy! Nie gadaj mi wic O adnym upadku! Wszyscy upadlimy, Szaitisie, i ciebie to rwnie dotyczy! Moe wic obelga do niego dotara? To prawdziwa niespodzianka, syn trdowatego zawsze uchodzi za tpaka. Moe ten mrz wyostrzy mu rozum? - Arkisie - powiedzia Szaitis - jest nas tu teraz dwch i podzielilimy si jedzeniem. To dobrze, gdy sdz, e lepiej bdzie poczy swe siy. yjc tutaj, wiele si nauczye i poznae zapewne niejedn puapk. Taka wiedza ma swoj warto. Co wicej, w wstrtny Volse i gigantyczny Fess Ferenc dobrze si zastanowi, zanim nas obu zaatakuj. Co by powiedzia na to,

ebymy opucili t nadmiernie akustyczn lodow skorup i poszukali naszego niadania? Syn trdowatego westchn zniecierpliwiony, co troch rozgniewao Lorda. Dranio go, e ta pkata, tpa kreatura stawia si na rwni z nim. - Pozwl, e powtrz - mrukn Arkis. - Tamci strzeg lotniaka Volse'a, dobrze go strzeg! Zreszt, w odrnieniu od nas, s dobrze odywieni. Jak sam przed chwil powiedziae, Ferenc to cholerny olbrzym! Nozdrza Szaitisa rozdy si; przez chwil mia ochot da sobie spokj z tym durniem. To oznaczaoby jednak

zdanie go na ask innych. Wampir za pragn mie go dla siebie - kiedy nadejdzie pora. Te myli skierowa jednak w gb swego umysu. Nie chcia, by Arkis je usysza. - A czy mog strzec dwch wierzchowcw? - zapyta. - Sdzie, e przybyem tu pieszo, Arkisie Okrutna mierci? Tak brzmia drugi przydomek owego idioty. Arkisa zamurowao. - H? Drugi lotniak? Nie widziaem go. Ale przecie nie wypuszczaem si zbyt daleko, by mnie nie wypatrzyli! Gdzie wic jest ten lotniak? - Tam, gdzie go posiaem. Jeszcze dobry, wiey. Zaczekaj chwil. Poszuka myl wierzchowca i wyczu

pegajce jeszcze, cho coraz wtlejsze ycie. - I nie wykrwawi si jeszcze. Nie cakiem. - Wiedz, gdzie jest - Ferenc i ta beka brudu? .Oczywicie, inaczej nie potrzebowabym twojej pomocy. - Ha! - zawoa Arkis. - Mogem si tego spodziewa! Nic darmo! Co? Pomyl jeszcze, mj miy Arkisie. Rozmawiasz oto z Wielkim Lordem Szaitisem. Och, bdmy przyjacimi, Arkisie, gdy jeste mi potrzebny! - Niech i tak bdzie - wzruszy ramionami Szaitis. - Zaproponowaem ci po prostu spk, ktra mogaby przynie korzyci, to wszystko. Rwne udziay. Ale nic za darmo? Czy

naprawd mylisz, e to Soneczna Kraina, gdzie o zachodzie wczy si wielu sodkich Wdrowcw? - Uda, e si odwraca. - Goduj wic. - Czekaj! - Tamten zbliy si o krok. - Jaki masz plan? - doda bardziej ugodowo. - adnego. Chc tylko zje. - H? Teraz Szaitis westchn. - Suchaj, pytam ci po raz drugi: czy Volse i Ferenc mog strzec dwch lotniakw? - Pewnie, e tak - kady jednego. Ale nas jest dwch! - A jeli s razem? - To jedno zwierz jest nie strzeone! Czy twj niegdy bystry mzg zdrtwia z zimna, Arkisie? - W tym

ostatnim zdaniu nie wszystko byo prawd, ale mae pochlebstwo nigdy nie zawadzi. - Hmm! - Syn trdowatego zastanawia si przez moment, po czym skrzywi si i dgn Lorda palcem. Zgoda, ale jeli natrafimy na samotnego Volse'a Pinescu, zabijemy go. I ja dostan jego serce! Umowa stoi? - Zgoda - potwierdzi Szaitis. Cho przyszo mi do gowy, e to jedyna jego czstka, jaka nadaje si do zjedzenia. - Ha! - parskn Arkis. - Har har! Och, cha cha chaa! - Rozemia si po swojemu. "miej si, miej - pomyla Lord. -

Ale, kiedy ju skoczymy z Volse'em i Ferencem, przyjdzie twoja kolej, ptasi mdku!" - Zacznij strzec swych myli powiedzia gono. - Wychodzimy na ld *** Lotniak Volse'a Pinescu by oszroniony i twardy jak deska. Pomimo to, Arkis z Trdowatych zajby si nim, gdyby Szaitis go nie powstrzyma. - Nie tramy tu cennego czasu. Chcesz poama ky? Arkis spojrza na niego spode ba. - To chyba jedzenie, nie?

- Tak - prychn Lord. - A p mili dalej jest jeszcze wicej poywienia gstego, czerwonego, pyncego w apetycznych yach. Arkisie, ja hoduj najprzedniejsz zwierzyn, o najlepszym misie. Posuchaj teraz, czy wyczuwasz naszych wrogw? Nie? Ja te nie. Wyglda na to, e dzisiaj nie strzeg go zbyt bacznie? Arkis powcha mrone powietrze. - I to mnie martwi. Jak sdzisz, co zamierzaj? - Na sdy przyjdzie czas, gdy napenimy sobie brzuchy. Szaitis kroczy ju po niebieskawym lodzie. Arkis niezgrabnie podrepta za nim. Wielki Lord obrzuci go spojrzeniem i kiwn gow. Potem

patrzy ju tylko przed siebie, umiechajc si chytrze. Zupenie tak, jak za dawnych lat. Urodzony przywdca, raz jeszcze szed na czele. A za nim wierny pies, Arkis z Trdowatych... *** Zerwa si wiatr. Kiedy Szaitis i Arkis z Trdowatych, zwany take Okrutn mierci, siedzieli w jamie, wycitej przez Volse'a i Fessa w pobliu lotniaka, sczc pulsujce niemrawo soki nic ju nie czujcej bestii, przygnane przez wiatr, ciemne chmury

zasnuy wiato gwiazd. Rozptaa si krtkotrwaa nieyca, ktra przykrya ld wt i mikk powok. Kiedy wiatr usta, lotniak by ju martwy, a jego yy sztywniay. - Od tej pory ju tylko zimny bufet - rzek Szaitis, wystawiajc gow na zewntrz, by si rozejrze. Popatrzy na pasmo wulkanw. Po chwili znw si im przyjrza. I zmarszczy brew, zaniepokojony. - Co to moe by, Arkisie? Syn trdowatego wsta, czkn gono i przyjrza si miejscu wskazanemu przez Wielkiego Lorda. - H? Tamto? Trba powietrzna, nieny diabe, ostatnie podrygi burzy. Skd u ciebie tak wielka fascynacja

Natur, Szaitisie? - Fascynacja? Tym, co naturalne - w adnym przypadku. Tym, co nienaturalne - ogromna. Szczeglnie, kiedy jestem w takim miejscu, jak to tutaj. - Co nienaturalnego? - Jeeli nie w oczach wampirw, to przynajmniej dla ludzi. Nie odrywa wzroku od owego zjawiska: wirujcego tumanu niegu, przypominajcego ksztatem walec, liczcy sobie jakie dwadziecia stp wysokoci i tyle samo rednicy. W jego wntrzu co si poruszao, niby kijanka w galaretowatym jaju, a cae to... urzdzenie... suno prosto na nich. Odpadajcy od niego nieg zasypa

ziemi, ale mimo to walec nie mala. Wampir Szaitis pokiwa gow. Wiedzia, co to jest. - Fess Ferenc - wyszepta ponuro. - Co? Fess? - Arkis rwnie gapi si na to zjawisko, oddalone ju tylko o sto jardw lnicego lodu. Poruszao si szybciej ni idcy czowiek i chyba zaczynao rzedn. - Jak to? Fess? - To wampirza mga - wyjani Lord, wcigajc rkawic. - W Gwiezdnej Krainie rozpezaby si, czy rozpyna, otaczajc go szerokim krgiem. Tutaj zamienia si w nieg. Ten wielkolud Fess... robi wspania mg. Kiedy podczas oww widziaem, jak spowi w ni cay stok... Obaj wysali swe wampirze zmysy

ku tej niesamowitej, zwizanej z ziemi chmurze. Wewntrz znajdowa si tylko jeden osobnik; tak, Ferenc, ale - jak nigdy dotd - wyndzniay! Nawet nie mia siy si chroni. - Aha! - warkn Arkis. - Teraz go mamy! - Najpierw jednak sprawdmy, co si stao - upomnia go Szaitis. - Czy to nie oczywiste? W kocu rozgnit ten potworny wrzd, zwany Volse'em Pinescu, lecz walka nieco go osabia. I przyszed prosi nas o ask, u mnie jednak nadzwyczaj trudno o ten towar. Dwadziecia krokw dalej mga si rozwiaa i ujrzeli Ferenca Nagiego! Cakiem nagiego, nie tylko

pozbawionego nienej osony. Arkis wytrzeszczy oczy. - I c, Fessie, fortuna koem si toczy? - zawoa. - Na to by wygldao. - Gboki bas tamtego zadudni nad lodow rwnin. w gos dra; Ferenc by skostniay. A mimo to sw odzie nis pod pach, zwinit w kbek. Szaitis nie widzia w tym adnego sensu. To wymagao wyjanie, ktre musia usysze. Arkis wyczu zaciekawienie Lorda. - Mnie to nie interesuje. Powiadam, zabijmy go teraz! - Za duo gadasz. - sykn Wielki Lord. - Mylisz tylko o chwilowym przetrwaniu, nie o przyszoci. Ja za mam na uwadze wytrwanie tak dugo,

jak tylko bdzie to moliwe. Uzbrj si wic w cierpliwo, inaczej nasza wsppraca tu si skoczy. - Czy mam umrze? - Ferenc stan dumnie, mierzc Szaitisa ponurym wzrokiem. - Jeli tak, zaatwmy to szybko, gdy nie zamierzam zmieni si w bry lodu. - A jednak odrzuci przyodziewek i pochyli si, unoszc szpony, ostre niby brzytwy. - Zdaje mi si, e mam przewag oznajmi Lord. - A take rachunek do wyrwnania. Przysporzye mi niemao blu. Ferenc nie odpowiedzia. - Jednake - podj znw Szaitis moemy si jeszcze dogada. Jak

widzisz, Arkis i ja poczylimy siy. Im wicej, tym bezpieczniej, wiesz? Ale dwch przeciwko lodowym pustkowiom? Szanse zbyt mae. We trzech poradzilibymy sobie lepiej. - Jaki fortel? - Fess nie wierzy w to, co sysza. Gdyby role si odwrciy, Szaitis ju by nie y. - aden fortel. Ty, podobnie jak Okrutna mier, znasz te strony. Nie tylko krew jest yciem, wiedza rwnie. Zawsze ywiem t pewno. Jeli bdziemy walczy midzy sob, umrzemy. Dzielc si wiedz, czc nasze siy - przetrwamy. - Mw dalej - zada Fess, gosem jeszcze bardziej drcym. - Nie mam ju nic do powiedzenia -

stwierdzi Lord. - Zejd z tego zimna, posil si i powiedz, co sprawio, e przychodzisz tu nagi jak niemowl, spowity w dziwaczn i wielce toporn mg. A moe zechcesz nawet powiadomi nas, gdzie przebywa niemiy nam Volse Pinescu, twj niedawny towarzysz? Ferenc nie mia wyboru. Wiedzia, e jeeli ucieknie, to go zapi - s przecie dobrze odywieni; jeeli nie ruszy si z miejsca zamarznie, a oni go rozgrzej i por. Postanowi podej, by porozmawia... i moe zawrze pokj. Z Szaitisem, bo z Arkisem sprawa nie wygldaa tak prosto. Zbliy si do nich, schroni si za

cakiem ju sztywnym lotniakiem, wyrwa z jego ciaa y i wgryz si w ni. Nic nie pocieko (resztki krwi, ktrych nie dao si wyssa, zamarzy), a wic, po prostu, obnay j zbami i pogryz na miazg. Zawsze to jaki posiek. - Moe powinnimy byli pozosta w Gwiezdnej Krainie - zauway pomidzy jednym ksem a drugim. - Przynajmniej Rezydent zapewniby nam szybki koniec. - Wci jeszcze mnie winisz, Fessie? - Wielki Lord sta nad nim, patrzc, jak si posila. Arkis siedzia znacznie dalej; jak zwyke, gapi si spode ba. - Wszystkich nas wini - odpar z gorycz Ferenc. - Bylimy zbyt

zapalczywi; pognalimy, jak lepcy do przepaci. Bylimy zbyt durni: wyruszylimy zabija, a popenilimy samobjstwo. Owszem, plan by twj, ale wszyscy dalimy si na niego zapa. Wsta i wrci na ld, by podnie swj przyodziewek. Przykucn i zacz starannie szorowa go niegiem. Kiedy skoczy, wrci do jamy w stygncym ciele i odoy ubranie, by wyscho, czy raczej wymarzo. - Jaki niezwyky brud? zastanawia si gono Szaitis. - Mona tak rzec. - Olbrzym zmarszczy swj i tak pofadowany nos. - Te cuchnce plamy to wszystko, co zostao po Volsie! Wrci do jedzenia, a w przerwach

pomidzy poszczeglnymi ksami opowiedzia im ca histori. - Obaj z Volse'em zauwaylimy dym unoszcy si znad rodkowego wulkanu. Co wicej, tu pod szczytem co si chwilami poruszao. Pomylelimy wic, e skoro ta stara gra kryje w sobie ogie i ar, kto mg si tam osiedli. Tylko kto? Zwyczajni ludzie? A moe wygnane wampiry? eby si tego dowiedzie, naleao sprawdzi. Rzecz jasna, wysalimy tam nasze sondy, ale mieszkaniec wulkanu, kimkolwiek by, zazdronie strzeg swych myli. Idzie si tam duej, ni by si wydawao; moe z pi mil do samego wulkanu, a potem jeszcze dwie pod gr. Tu pod szczytem, gdzie droga

robia si stroma, znajdowao si wejcie do jaskini. Tam wanie dostrzeglimy owe oznaki ruchu, jakby byski zwierciade w wietle gwiazd. Jacy tubylcy, pomylelimy. nieni troglodyci albo co podobnego. Jednym sowem, miso. - Ferenc spochmurnia nagle. - Tak, byo tam miso. Caa tona. Ale najlepiej bdzie, gdy opowiem wszystko po kolei, nie wybiegajc w przd... I tak stanlimy u wejcia do jaskini, pord ostrych ska pokrytych siark. Pomylaem, e tdy dawniej uchodzia lawa. Miejsce to jednak nie nadawao si do zamieszkania, nie byo tam te ani na jot cieplej ni

gdziekolwiek indziej. Znw zapucilimy nasze sondy; w gbi jaskini czaio si ycie - jaka znikoma inteligencja, ktra nie wzbudzia w nas niepokoju. Wygldao na to, e ten chodnik prowadzi a do wntrza gry. I tam chyba naleao szuka ladw ycia, skoro stamtd brao si ciepo? Weszlimy wic do rodka. Tunel by peen zakrtw i zaomw; by te ciemny i cuchn jak mietnisko. Czyme jest jednak ciemno dla wampirw? Volse, ktry spotgowa jeszcze swj potworny wygld, tworzc nowe, najdziwniejsze krosty, poszed przodem. Zdj bluz, odsaniajc tors, podobnie pokryty wszelakim okropiestwem. "Kim - lub czymkolwiek s -

owiadczy - jak tylko mnie zobacz albo wyczuj, pojm, e powstaje im tylko zemdle i modli si, eby to tylko by zy sen!" Pomylaem, e zapewne ma racj i nie broniem si przed tym, eby poprowadzi. Potem... Ach! - Fess drgn, zobaczywszy miniaturowego nietoperza albinosa, przemykajcego tu obok, pod nawisem utworzonym przez martwego lotniaka. Byskawicznym ruchem przepoowi go w locie. - Ach tak powiedzia. - Moe powinienem i o tym wspomnie. Volse i ja przez ca drog mielimy towarzystwo. Te przeklte nietoperze! Wszdzie si wcisn.

- Czemu traktujesz je tak ostro? zdziwi si Szaitis. - W Gwiezdnej Krainie byy naszymi maymi kompanami. - Te s inne. - Fess pokrci ogromn gow. - Brakuje im posuszestwa. - Daruj sobie te nietoperze, a skocz sw opowie - warkn Arkis. Zainteresowaa mnie. Nieco nasycony i pokrzepiony, Ferenc zacz si ubiera, generujc swe wewntrzne ciepo, by dopeni dziea suszenia. Zna si na tym rwnie dobrze, jak na tworzeniu mgy. Odziewajc si, kontynuowa sw opowie. - Jednym sowem, Volse wszed pierwszy do tej groty. Mwic szczerze,

wtpilimy, e co tam znajdziemy. A przynajmniej co, co mogoby nas zaatakowa lub nam zagrozi. Mimo to czuem, e w obraz tego miejsca i jego mieszkaca, czy te mieszkacw, jaki sobie nakrelilimy, jest z gruntu faszywy. Miaem wraenie, e kto obserwuje mj umys, cho nie udao mi si wykry tego obserwatora. Im bardziej wnikalimy w gb gry, tym mocniejsze stawao si przekonanie, e jestemy ledzeni. Przez cay czas; tak jakby kady krok przyblia nas do jakiego strasznego spotkania, do jakiej przewidzianej specjalnie dla nas, monstrualnej konkluzji. Sowem, do puapki!

Arkis chrzkn i pochyli gow. - To samo czuem - zauway cicho i ponuro - przy kadej z tych nielicznych okazji, kiedy zakradaem si do lotniaka Volse'a, by co przegry. - Wanie to - powiedzia Ferenc nie burzc si. Zapewne wola nie sysze pretensji zawartych w sowach Arkisa.- I czuem... strach? Nie, nie strach, gdy aden z nas nie zna jego smaku. Moe wystarczy, jeli powiem, e doznaem jakiego nowego uczucia, ktre nie byo przyjemne? I nie bez powodu, jak si pniej okae. A przez cay ten czas owe przeklte nietoperze nie odstpoway nas ani na krok, a ich trzepotanie i jazgot stay si tak uciliwe, e zostaem z tyu, by dooy

tym, ktre kryy mi nad gow. I to prawdopodobnie uratowao mi ycie. Volse kroczy dalej przed siebie. Nadejcie tamtego wyczu w tej samej chwili, co ja, a zanim uderzyo, zdy wypowiedzie jedno sowo. Zapyta: Co? - i oczywicie nie otrzyma odpowiedzi, nie dowiedzia si, co go zabija. - Wyjanij! - Arkisowi zaparo dech. Szaitis za w skupieniu chon kade sowo Ferenca. Fess wzruszy ramionami. Ju w peni ubrany, cina z eber lotniaka kaway misa, ykajc je jeden za drugim. - Trudno to wyjani - powiedzia

po chwili. - Tamto byo szybkie. Wielkie. Bezrozumne. Okropne! Ale zobaczyem, co zrobio z Volsem, i postanowiem, e ze mn tego nie zrobi. Nigdy przed niczym nie uciekaem - no, wyjwszy Rezydenta i potworn jatk, jak nam sprawi podczas bitwy o Ogrd - ale przed tamtym umknem. Byo biae, lecz ta biel nie miaa w sobie nic zdrowego. Byo biae, gdy zbyt dugo przebywao w ciemnociach jak jaki jaskiniowy grzyb. Miao nogi wydaje mi si, e cae mnstwo - o szponiastych i jednoczenie boniastych stopach. Ciao, jak u ryby, podobnie gowa o okrutnych szczkach! A jego bro... - Bro! - Arkis pochyli si

gwatownie. - Przedtem powiedziae, e ten stwr by bezrozumny. A teraz... na tyle rozumny, by nosi bro? Ferenc spojrza na niego ze wzgard, a potem unis szponiaste donie. - A to nie jest bro? Bro tamtego stwora bya czstk jego ciaa, durniu, tak jak twe ky s czstk ciebie! - Tak, tak, zrozumiae - rzek zniecierpliwiony Szaitis. - Mw dalej. Fess znw usiad, ale na jego masywnej, znieksztaconej twarzy i w szeroko otwartych oczach malowa si niepokj. - Ta bro bya jak n, miecz albo lanca. Cala, od koniuszka po ryj, pokryta

zbami, przypominajcymi ciernie. Kolczasty szpikulec, ktry wbijajc si w skr, wizi ofiar, nie dajc jej umkn bez rozdarcia ciaa. A na kocu tego kocianego tarana zauwayem dziurki, podobne do nozdrzy. Ale nie suyy do oddychania... - Zawiesi gos. - Do czego wic? - wyrwa! si Arkis. - Do ssania! - Wampirzy stwr. - Szaitis chyba mu uwierzy. - Wojownik, ale puszczony samopas, pozbawiony swego pana. Stworzona przez jakiego Lorda bestia, ktra przeya swego twrc. - Tak mwi, cho waciwie sam w to nie wierzy. Rzuca te sowa, by ukry natur swych prawdziwych myli, najzupeniej odmiennych.

Fess da si na to zapa. - Tak, to moliwe - zgodzi si. Wypezn ukradkiem z bocznego tunelu; znienacka, przemylnie jak lis, ale kiedy uderzy... Ha! Byskawica porusza si wolniej. Pojawi si tak nagle, a jego wcznia w okamgnieniu trzykrotnie przeszya Volse'a. Pierwsze uderzenie rozpruo czyraki i reszt ohydy, ochlapujc mnie i ciany tunelu potworn iloci ropy. Volse by niczym - jeden wielki wrzd, ktry, pkajc, zala wszystko cuchnc ciecz. Przemoczy mnie do suchej nitki. Drugi cios, ktry trafi go, zanim zdy odzyska rwnowag, nieomal ci mu gow. A potem trzeci; wpi si w niego;

ten stwr wessa si w niego jak wielka pompa. I kiedy tak wizi go, wci jeszcze wyprostowanego, pomidzy swym szpikulcem a cian, cay czas si wsysajc, we mnie wwierca si okropnym spojrzeniem swych spodkowatych lepi. Wiedziaem, e bd nastpny. I dlatego uciekem. Ferenc zadygota, co zdumiao Szaitisa. - Nie moge go uratowa? skrzywi si Arkis, poddajc w wtpliwo mstwo Ferenca; zada w najlepszym razie niebezpieczne pytanie. Ale tamten przekn je gadko. - Mwi ci, e Volse by ju skoczony! Tyle ju straci pynw, gow mia na p cit, a w ciele wielk, oprniajc go ssawk.

Uratowa go? A co ze mn? Ty, Okrutna mierci, nie widziae tego potwora! Ha, nawet Lesk, w jakim bd piekle teraz przebywa, trzymaby si z dala od takiej bestii! Nie, ja uciekem. I biegnc przez ten dugi, bardzo dugi tunel, syszaem jak siorbie, sczc soki Volse'a. A kiedy ju wypadem na wiato dzienne i otwarte powietrze, miaem wraenie, e to siorbanie przybrao na sile; moe ju gna za mn? Czujc co na ksztat paniki - tak, przyznaj si do tego - wywoaem z siebie mg i popdziem po stoku na lodowo- nien rwnin. Tam rozebraem si, gdy odr Volse'a nadto by duszcy, i nie zwlekajc,

pospieszyem tutaj... i odkryem, e na mnie czekacie. To caa historia. Arkis i Szaitis odchylili si w ty, zmruyli oczy i potarli palcami podbrdki. Wielki Lord nie zdradza swych myli, natomiast Okrutna mier, czujc, e wci jeszcze gruje na Ferencem, nie zamierza rezygnowa z takiej sposobnoci. - Czasy i ukady si zmieniaj stwierdzi w kocu w syn trdowatego. - Ja przymieraem godem, i to lkajc si o wasne ycie! Natomiast ty i tamten ogromny pryszcz bylicie gr. A teraz... stoisz sam jeden przede mn i Lordem Szaitisem. - To prawda - odrzek Fess wstajc.

Przecign si i poruszy palcami o potnych szponach. - A wiesz, e nie mog poj, co Lord Szaitis w tobie widzi, synu trdowatego? Moim zdaniem, jeste tak samo przydatny, jak tamten potny bukak pomyj, ktrego zwano Volsem Pinescu! Szczerze mwic, uderza mnie, e opowiadajc moj przygod, zniosem tyle przytykw i obelg. Oczywicie, byem godny i przemarznity do koci, a czowiek, ktry ma szans napeni brzuch, wiele zniesie. Ale teraz brzuch mam ju peny i znw jest mi ciepo... sdz wic, e dobrze zrobisz, jeli dasz mi spokj, Okrutna mierci. Albo spotka ci taki kres, jaki sugeruje twj przydomek.

- Fakt - potwierdzi szybko Szaitis, wchodzc pomidzy obu Lordw. - Ju dosy. Postawmy spraw jasno: jeli nie rzucimy si sobie do garde, wiele zdoamy zdziaa w Krainie Wiecznych Lodw. - Wzi ich za rce i usiad, zmuszajc, by zrobili to samo. Powiedzcie mi teraz, jakie sekrety kryj w sobie te pustkowia? Ja tu przebywam od niedawna, ale wy obaj... C, z pewnoci wiele przeylicie i zobaczylicie! Im prdzej dowiem si wszystkiego, tym prdzej zdoamy ustali nasze nastpne posunicie. Wzrok Szaitisa wdrowa tam i z powrotem, od jednego wampira do drugiego, a w kocu spocz na ciemnej, drcej z napicia twarzy

Arkisa, na jego szorstkich wargach i tych kach. - Co powiesz, Arkisie? To prawda, miae nieco mniej swobody ni Fess, ale zdoae przecie zbada kilka lodowych zamkw. Ferenc opowiedzia nam o potworze z wulkanu; sdz wic, e teraz twoja kolej. Co z lodowymi wieycami? Co z pradawnymi wygnacami, z Lordami pogronymi w lodzie? Arkis popatrzy na niego wilkiem. - Chcesz, bym opowiedzia o zamarznitych? - Im prdzej si tego dowiemy, tym prdzej bdziemy mogli zacz dziaa. Arkis niechtnie wzruszy

ramionami. - Mnie to nie drczy - stwierdzi. A zatem... chcesz wiedzie, co widziaem, zrobiem, odkryem? Opowie nie bdzie duga, obiecuj! - Tak czy inaczej, opowiedz - rzek Szaitis - a my ju zobaczymy, na co si zda. - Niech i tak bdzie - zgodzi si Arkis. ROZDZIA CZWARTY ZAMARZNICI LORDOWIE - Po masakrze w Ogrodzie - zacz Arkis - kiedy to Rezydent i jego ojciec z pieka rodem rozbili nasze wojska,

roztrzaskali odwieczne wieyce i strcili na ziemi nasze domostwa, pozostao nam tylko ucieka. Rezydent by gr; wampiry upady. Pozostajc wrd gruzw Gwiezdnej Krainy, cignlibymy sobie na gowy kolejny i zarazem ostatni wybuch wciekej mocy Wielkich Wrogw. Na szczcie pradawne prawo dozwala pokonanym opuci Gwiezdn Krain i uda si na lodowe pustkowia. I tak, gdy po obaleniu naszych wie zapanowa spokj, te niedobitki, ktre mogy odlecie, porzuciy swe dawne ziemie i ruszyy na pnoc. Ja rwnie byem jednym z takich niedobitkw. Wraz z dwoma ambitnymi porucznikami - Wdrowcami, ktrych

zmieniem w niewolnikw; bliniakami; Goramem i Belardem Largazi, rywalizujcymi o moje jajo - oczyciem z gruzu gboko ukryte wejcie do mych podziemnych laboratoriw, uwalniajc z nich lotniaka i wojownika. Trzymaem tam ich na wypadek takiego wanie nieszczcia, jakim byo zwycistwo Rezydenta. Osiodalimy zwierzta i dosiedlimy ich (ja wybraem wojownika - zoliw kreatur, ktr sam wyszkoliem wedle mych gustw) i wreszcie opucilimy ruiny wieycy, uchodzc na pnoc. Waciwie to nie kierowalimy si na pnoc, a raczej na pnocny zachd, ale c to zmieniao? Dach wiata to

dach wiata; na lewo czy na prawo nadal pozostaje dachem. Zatrzymalimy si tylko raz, przy pytkim, zamarznitym jeziorze, gdzie utkna awica wielkich niebieskich ryb. Tam te nasycilimy si przed dalsz drog. Niedugo potem lotniak braci Largazi, obciony, jakby nie byo, dwoma jedcami, straci siy. Spad do niezbyt gbokiego morza, niedaleko brzegu, pograjc w wodzie obu porucznikw. Wyldowaem na lodzie i posaem wojownika, by wysun koczyny i wycign ich na brzeg. A trafilimy w bardzo dziwne miejsce. Gorce kratery zabarwiy nieg na to, pieniste gejzery utworzyy w odwiecznym lodzie gorce sadzawki, a

morskie ptaki karmiy si ikr maych rybek trcych si na obrzeach oceanu. Bylimy na najdalszym kracu acucha gr - tego samego, co tutaj - na tajemniczych zachodnich rubieach, gdzie wulkany s nadal aktywne. Kiedy ju obaj Largazi suszyli si na brzegu, poszukaem odpowiedniego miejsca na start i odkryem lodowiec, schodzcy ku oceanowi. Nakazaem wojownikowi, by spocz tam, na lodzie; ten wierzchowiec rwnie by zmordowany - wyciganie bliniakw z topieli raczej nie wzmocnio jego si ywotnych. Wojownicy musz zabija i pochania potne iloci czerwonego misa, inaczej marniej. Zadaem wic

sobie pytanie: co bardziej przyda mi si w Krainie Wiecznych Lodw? Krzepki wojownik czy para ktliwych, niewanych i wiecznie godnych niewolnikw? Ha! Gdzie tu porwnanie? Przyszo mi do gowy, e naley jednego z braci zarn natychmiast, a jego ciaem nakarmi wojownika. Tylko e... c, przyznaj: nie doceniem owych niedoszych wampirw. Oni te przemyleli ca spraw i doszli do tych samych co ja wnioskw, korzystnych dla mej bestii bojowej. Oddalili si wic na bezpieczn odlego i skryli si w gbokiej i wskiej szczelinie, tak e ani grob, ani obietnic nie mogem zmusi ich do wyjcia i powrotu do mnie.

Buntownicze psy! Dobrze: niech zamarzn! Niech zdechn z godu! Niech obaj umr! Wspiem si na grzbiet wojownika i dgniciem ostrg skoniem go do zelizgnicia si po lodowym stoku. W ostatniej chwili wzbi si w gr i polecia nad morze. Ani o moment za wczenie: poderwanie tak zmczonego zwierzcia stao si wielce ryzykowne, niemal posmakowaem sonej piany fal bijcych o lodowiec. Ale wreszcie znalazem si w powietrzu. Skrciem w gb ldu, zataczajc luk wysoko nad gowami zdradzieckich Langazich, ktrzy wyleli na ld i gapili si na mnie, przekrzywiajc gowy.

Pomachaem im szyderczo na poegnanie i obraem kurs na odlege szczyty, rysujce si wyranie na tle pulsujcej wstgi zorzy. Na te same szczyty, ktre w tej chwili mamy za plecami, wraz z owym rodkowym wulkanem, ktrego wydronego przez law wntrza strzeg, przynajmniej wedug Ferenca stwory o ostrych jak miecze nosach. Tak, te same szczyty. Nie chciabym ani nie mgbym stwierdzi, e Fess kama, mwic, e Volse zosta zabity przez jak nieznan besti, jako e i mojego wojownika spotka smutny, intrygujcy koniec. A kt moe dowie, e Volse i mj nieszczsny, znuony zwierzak nie padli ofiar tego samego krwioerczego

potwora? Opowiem wam, jak to si stao. Mj wojownik wydawa si miertelnie zmczony; no, moe nie a tak, wiecie wszak dobrze, e bestie bojowe trudno jest umierci, a zgon ze zmczenia to naprawd rzadko. Jednake zwierzak osabiony i zdyszany zaczyna ju protestowa. Rozejrzaem si po okolicy. Na wyszych partiach zboczy rodkowego wulkanu wypatrzyem nacieki lawy; dobre, dostatecznie liskie rampy startowe, w sam raz dla wojownika, o ile nabierze si na dalszy lot. Niestety, ldowanie wyszo fatalne i wojownik zrzuci mnie; strzaska swj

pancerz, wywichn lotk, a ostry wystp skalny rozdar mu dysz. Zanim jego metamorficzne ciao zakryo bon, a nastpnie zasklepio rany, utraci wiele galonw pynw. Moje nieznaczne obraenia zignorowaem, jednak taka mnie wzia zo, e sklem i skopaem wojownika. Przestaem dopiero, gdy i on, rozelony, zacz rycze i fuka. Pozostao mi tylko uspokoi rozsierdzone zwierz i ukry je w wyjciu do tunelu, bardzo podobnego - a moe nie tylko podobnego? - do tego, w ktrym Ferenc umiejscowi owego chorobliwie biaego potwora. Mj tunel, podobnie jak tamten, zosta wydrony przez law uchodzc z rozgrzanego ongi jdra wulkanu, moe wic

powinienem by zbada go nieco gbiej. Wwczas jednak rodkowy wulkan nie budzi jeszcze adnych moich podejrze. Poleciem wojownikowi, by leczy swe rany i zostawiem tam, na progu jaskini, a sam, ulegajc swej ciekawoci, zszedem na rwnin pen lnicych, lodowych zamkw, eby przekona si, co w sobie kryj. Jak sami widzielicie, niezwykle przypominaj wieyce wampirw albo wzniesione z lodu twierdze. To, co w nich odkryem, byo bardzo dziwne, niesamowite, naprawd przeraajce! W owych lnicych zamczyskach tkwili uwizieni w lodzie, zastygli w

bezruchu, wygnani Lordowie. Wielu, niestety, ju martwych, zmiadonych albo citych przez osuwajce si tafle; wielu te - zbyt wielu, jak mi si zdawao - w rny sposb... pomaro? Pozostali przetrwali, upieni w nieprzeniknionych bryach lodu twardego jak elazo; swj wampirzy metabolizm zredukowali tak dalece, e na ich ciaach nie zosta niemal lad minionych stuleci. To jednak byo tylko faszywe wraenie. Ich sny pozostay wyblakymi, ulotnymi obrazami, zaledwie wspomnieniem ywotw, jakie wiedli za Dawnych Dni, kiedy to wieyce Gwiezdnej Krainy zajmoway pierwsze wampiry, walczce midzy sob o

ziemi. Wszyscy niegdysiejsi Lordowie umierali; tak, powoli, a jednak nieuchronnie. Nic dziwnego; krew to ycie, a oni od niezliczonych wiekw mogli si ywi tylko lodem... - Niektrzy z nich! - wtrci! Fess Ferenc. - Powiedzmy wikszo. Ale przynajmniej jeden z nich nie musia odbywa si bez krwi. Do takiego wniosku doszlimy wraz z Volsem Pinescu, badajc lodowe zamczyska. Szaitis popatrzy na niego, potem na Arkisa. - Czy kto z was moe to rozwin? A moe obaj? Arkis wzruszy ramionami. - Mam wraenie, e Ferenc mwi o

rozbitym lodzie i pustych tronach. Jak ju wspomniaem, cz zamarznitych warowni i redut - znaczna cz - wstaa rozbita, a ich bezradni, zamroeni mieszkacy usunici. Ale przez kogo, dokd... i w jakim celu? I znw si wtrci wielki, masywny Ferenc o spadzistej czaszce. - Wysnuem co do tego pewne wnioski. Mam mwi dalej? Arkis z Trdowatych ponownie wzruszy ramionami. - Jeli jeste w stanie rzuci nieco wiata na t zagadk... - Tak, mw powiedzia Wielki Lord. Ferenc skin gow i podj wtek. - Jak sami zauwaylicie, lodowych zamkw jest tu od pidziesiciu do szedziesiciu. Tworz koncentryczne

krgi wok wygasego wulkanu, ktry tkwi w samym rodku. Tylko czy ten wulkan naprawd jest wygasy? A jeli tak, to dlaczego z prastarego, oszronionego krateru nadal wypywa smuka dymu? Wiemy te ja a za dobrze - e tuneli wiodcych do jego wntrza strzee przynajmniej jeden monstrualny wojownik. Tak, ale czego albo kogo waciwie strzee? Pauza zacza si nieznonie przedua, a w kocu i Szaitis wzruszy ramionami. - Mw dalej, bagam. Masz nas w garci, Fess. Najzupeniej nas zaintrygowae. - Doprawdy? - Ferenc poczu si

mile poechtany. Niespiesznie i bardzo gono strzela kostkami szponiastych palcw. - Zaintrygowani. Tak? No i dobrze. Widzisz wic, Wielki Lordzie, e nie jeste jedynym bystrzakiem, jaki przey gniew Rezydenta? Z rozdtych nozdrzy Szaitisa wydobyo si parsknicie, wiadczce, by moe, o pewnym wahaniu. Lord pokrci gow. - Doceni, co naley doceni stwierdzi wreszcie - kiedy zobacz cay obraz. - wietnie - zgodzi si Ferenc. - A oto, co ja widziaem i o czym jestem przekonany. Wraz z tym parszywym ropniem, Volse'em Pinescu, zbadalimy wieyce wewntrznego krgu i

odkrylimy, ze wszystkie zostay zupione. Na tej podstawie, i zwaywszy, ze Volse zgin, wyssany do cna przez Potwora z wulkanicznego tunelu, z atwoci mog zoy do wiarygodny obraz tego, co tu si dzieje. Moim zdaniem, owym upionym wulkanem wada jaki prastary wampirzy Lord - a moe wampirza Lady. W minionych wiekach, ilekro trafiay tu bezdomne wampiry, ten kto broni przed nimi "rozkoszy" wulkanu... tej odrobiny ciepa, jaka musiaa tam pozosta. Pniej, kiedy oblegajce go wampiry podday si zimnu i zapady w letarg, chytry pan wulkanu opuszcza

czasem sw kryjwk, by penetrowa ich lodowe komnaty i ywi si zamarznitym misem. I tak lodowe zamki stay si jego spiarni! - Ha! - Arkis klepn si w swe potne udo. - To wszystko wyjania. Ferenc pokiwa rozdt, groteskowo wielk gow. - A zatem zgadzasz si z moimi wnioskami? - A jak inaczej? - spyta Arkis. - Co o tym sdzisz, Szaitisie? Wielki Lord popatrzy na niego zdziwiony. - Powiedziabym, ze krcisz si jak chorgiewka na wietrze: najpierw tu, a potem tam. Pierwotnie pragne zabi Ferenca, teraz za zgadzasz si z kadym jego sowem. Tak atwo zmieniasz

pogldy? Syn trdowatego zerkn na niego spode ba. - Poznaj prawd, ledwie j sysz - odpar. - Poza tym uwaam, ze mylenie na gos ma sens. To, jak Ferenc ocenia tutejsze sprawy, przekonuje mnie, a twj apel, ebymy dla wikszego bezpieczestwa trzymali si razem, wydaje mi si rwnie rozsdny. Czym si wic gryziesz, Szaitisie? Mylaem, ze chciae, abymy byli przyjacimi? - Wci tego chc. Martwi mnie tylko, ze kto tak szafuje swoj lojalnoci. Ale czy nie zechciaby dokoczy swojej opowieci? Poprzestae na tym, ze zostawie

rannego wojownika u wejcia do wulkanicznego tunelu i zszede na rwnin, by zbada lodowe zamki. - Tak wanie zrobiem - zgodzi si Arkis. - I odnalazem w nich miejsca podobne do tych, ktre opisa Ferenc: zamknite w lodzie trony odwiecznych, zapomnianych wampirzych Lordw strzaskane i puste, niczym okradzione z miodu ule w sonecznej Krainie. lady takich napaci znajdowaem te w zamkach bardziej oddalonych od centralnego wulkanu, cho tam niejednokrotnie ld okazywa si zbyt gruby i upieni przed eonami Lordowie pozostali bezpieczni, cali i nienaruszeni. A to oznaczao, e i ja nie zdoabym naruszy ich bezpieczestwa.

W kocu znuyy mnie te bezowocne poszukiwania. Byem godny, a nie mogem wama si do tych prastarych lodowni; mae nietoperze ju mi nie ufay i omijay moje miadce donie, a jeli moi dawni niewolnicy, bracia Largazi, yli, przebyli dopiero poow drogi do tego miejsca i wyczerpani, nie zdoaliby przede mn uciec. Ale o tym mogem jedynie marzy! Nadszed czas, bym wrci do swego wojownika i zobaczy, jak si trzyma. Wspiem si wic do owej wysoko pooonej jaskini, gdzie go ukryem. Rzecz w tym, e go tam nie spotkaem. Zostao po nim jedynie kilka strzpw.

- Tamten krwiopijca - pokiwa gow Ferenc. - Bestia o wydronym, kocianym mieczu zamiast nosa. - Jakim sposobem? - Szaitis mia jeszcze wtpliwoci. - Zgadzam si, e bezmylna bestia moe wyssa do cna czowieka lub nawet wojownika, jeli jej starczy czasu. Ale jak mogaby poci tak wielki zewok na kawaki i jeszcze je usun? Ferenc wzruszy tylko ramionami. - To s lodowe pustkowia powiedzia. - Tu yj dziwne stwory o jeszcze dziwniejszych obyczajach, a z poywieniem jest krucho. Pomyl tylko: czy w Gwiezdnej Krainie nioby si nam, e bdziemy u gumiaste ttnice lotniakw? Co? Wszak mielimy w

swych spiarniach troglodytw, a tu po drugiej stronie gr ywych Wdrowcw? Mao prawdopodobne! Ale tutaj? Ha! Nauka nie trwaa dugo. O, do szybko spucilimy z tonu. A co z domniemanymi zwierztami i innymi istotami, jakie zapewne spdziy tu cae swe ycie? Jeli ta ohydna, plugawa bestia poluje jedynie na swoje konto, moe ma tu gdzie spiarni. A jeli poluje dla swojego pana? Moe to on posieka wojownika Arkisa i ukry jego szcztki? Szaitis skierowa swe myli do wewntrz, by lepiej ich strzec, "Masz racj, pan! Pan za, samo rdo za pomyla - obleczone w posta

pradawnego wampirzego Lorda. Doprawdy, jeden z pierwszych prawdziwych Lordw. Mroczny Lord Szaitan! Szaitan Przedwieczny! Szaitan Upady!" - I c? - zapyta Arkis z Trdowatych. - Sowa Ferenca maj sens czy nie? A jeli tak, to jaki bdzie nasz nastpny ruch? - Sowa Ferenca zapewne maj sens - odpowiedzia ostronie Szaitis. "Faktycznie, maj, ty nieksztatny durniu! - doda w duchu. - Ale on przebywa tu duej ode mnie. Moe to nie tyle nage i niespodziewane objawienie inteligencji tego miesznego wielkoluda, co raczej skutek duszego obcowania z dzieem Szaitana... odczuwania spojrzenia jego

prastarych oczu, patrzcych przez rowe lepka niezliczonych biaych wasali?" - I c? - powtrzy za Arkisem Ferenc. - Co teraz, Szaitisie? Czy masz jaki plan? "Plan? O tak, dobry plan! myla Dowiedzie si wicej o Szaitanie; odnale go i zapyta, dlaczego pozwoli, by albinosy mnie ogrzay - ale przede wszystkim dowiedzie si, co to za niesamowita wi przyciga mnie do tego, ktrego znaem tylko z szeptanych cicho mitw i legend." - Tak, mam plan - odrzek gono. I rozumiejc z waciw sobie jasnoci, niemal od niechcenia, stworzy w plan

na poczekaniu, dosownie pod wpywem chwili. Plan, ktry, jak sdzi, zadowoli jego kompanw, a co najwaniejsze, bdzie odpowiada jemu. Najpierw wytniemy z tego lotniaka solidn porcj misa, ile tylko zdoamy bez trudu unie, a potem wyruszymy ku rodkowemu wulkanowi. Po drodze pokaecie mi kilka zamarznitych Lordw. Jak dotd widziaem tylko jednego - Kehrla Lugoza, przegnanego tu wraz z Szaitanem u zarania wampirzej tyranii - a na tak skpej podstawie nie mog oprze niczego konkretnego. Pniej, kiedy dotrzemy do zamkw wewntrznego krgu, obejrzymy owe rozbite komnaty, z ktrych wykradziono ciaa Lordw. To na pocztek. "Dalszy

cig wymyl po drodze" - szepn do siebie. Arkis mia chyba wtpliwoci. - H? C to ma by za plan? Zabieramy miso i skadamy wizyt garstce zeschnitych, prehistorycznych, uwizionych w lodzie Lordw? A potem ogldamy zupione, puste grobowce innych staroytniakw, ktrych losw moemy si tylko domyla? - Idc do rodkowego wulkanu przypomnia Szaitis. - Co dalej? - spyta Ferenc. - Moe zniszczymy tego, ktry si tam kryje - odpar Wielki Lord. Zawadniemy jego sekretami, bestiami i majtkiem, a moe nawet odkryjemy

jaki sposb na opuszczenie tych potwornie nudnych i jaowych lodowych pustyni. Ferenc pokiwa groteskowo gow. - Odpowiada mi to. Zgoda, niech i tak bdzie. - Zacz cina z krzywych cian klatki piersiowej lotniaka paski zamarznitego misa; wypenia sobie nim kieszenie. Arkis niechtnie poszed w jego lady. - Wiem, e miso to miso burcza. - Ale mroone miso lotniakw? Ha! Krew bya yciem! - Wiedziaem, e o czym zapomnielimy - stwierdzi Szaitis, strzelajc palcami. - Powiedz mi teraz, Okrutna mierci, co z twymi

niewolnikami, brami Largazi? Czy przyszli tu za tob z zachodu? Z zasnutego dymami wybrzea, znad kipicych gejzerw i jezior siarki? Czy przeyli? A moe sczeli na szlaku? - Tak, sczeli, - przyzna tamten i umiechn si z luboci, wiedzc, co mwi; jego ky poyskiway matowo. Ale nie na szlaku. Sczeli, kiedy tu dotarli i kiedy ich znalazem wyczerpanych i drcych - w pustym wntrzu najdalej na zachd wysunitego zamku. A jak bagali o wybaczenie. I wiecie, e im wybaczyem? Naprawd? "Goramie! - krzyknem. - Belarcie! Moi wierni niewolnicy! Moi zaufani porucznicy! Powrcilicie w kocu pod

skrzyda swego nauczyciela!" Och, jak mnie ciskali. I ja rwnie objem ich za szyje - i rozdarem je! Szaitis westchn, moe nieco ponuro. - Spoye ich obu? Za jednym zamachem? Nie mylc o jutrze? Arkis wzruszy ramionami i skoczy wypycha kieszenie misem. - Od przeszo dwch zrz byem zmarznity i godny. A krew Largazich bya gorca i mocna. Moe naleao si powstrzyma i zachowa jednego z nich w zapasie... a moe i nie? Wszak wtedy wanie przybyli Fess i Volse. Oszczdziem sobie rozczarowania faktem, e wykradli mi jednego z niewolnikw. Lecz trupy dobrze ukryem

w sercu lodowca. Niestety, znikny tak samo, jak mj wojownik. Co je wykrado, kiedy udaem si na poszukiwania. Szaitis, mruc oczy, zerkn na Ferenca, ktry natychmiast potrzsn gow. - To nie ja. - broni si przed niemym oskareniem. - Ani ja, ani Volse. Nic nie wiedzielimy o zamroonych niewolnikach Arkisa. Gdybymy wiedzieli, moe wypadki potoczyyby si inaczej? - Wygramoli si z wntrza spustoszonego lotniaka i wyprostowa si. W blasku gwiazd i zorzy wydawa si gigantyczny. Wszystko ustalone?

Szaitis i Arkis doczyli do niego i wszyscy trzej zwrcili si w stron rodkowego wulkanu. Od owej wygasej gry dzieli potworn trjk lodowy zamek, jaki w cigu niezliczonych stuleci wyrs wok bazaltowego trzonu. Rwnie dobrze od niego mogli zacz poszukiwania. Wielki Lord ogarn wzrokiem jednostajny krajobraz i popatrzy chwil w szkaratne lepia "towarzyszy". - Wszystko ustalone - odpowiedzia wreszcie. - Chodmy wic i sprawdmy, jak wyglda reszta tych zamarznitych przed eonami wygnacw. I trzy wampiry ruszyy razem, przynajmniej chwilowo razem, ku nienym rwninom i roziskrzonym

lodom, a niesamowite tarasy i byszczce blanki owego zamku rosy im w oczach, w miar jak si do niego zbliay. Pospny wierzchoek lnicych, koncentrycznych krgw wieyc, mroczny i matowy, "wygasy" wulkan, co jaki czas wydmuchiwa kb dymu w rozwietlone, wiecznie zmieniajce si niebo. A moe to tylko zudzenie? Moliwe, Szaitis sdzi inaczej. *** Wielki Lord do szybko zorientowa si, e lodowe zamki niewiele si od siebie rni. Ten tutaj

na przykad mgby rwnie dobrze by martw, budzc dreszcze i przejmujc kliwym mrozem wieyc Kehrla Lugoza; cho, rzecz jasna, to jaki inny Lord, nie nieumary Kehrl, czeka w nim od stuleci, skuty lodem. I to kimkolwiek by za ycia - czeka zbyt dugo, jako e jego ycie dobiego ju kresu, sta si naprawd martwym. Lodowa mumia zamarznita, zagodzona, odwodniona ponad wszelk miar. Tamten wampir odszed ju w przeszo, pozostawiajc teraniejszoci jedynie swoj powok. Szaitis, przygldajc si mu przez znieksztacajc obraz tafl, zastanawia si, z kim ma do czynienia. Ale dobrze, e tamten ju umar, inaczej jego myli

mogyby zdradzi Arkisowi i Ferencowi pewne tajemnice, ktrych lordowie nie powinni zgbi... ujawni, dlaczego lea na wyciosanym z lodu piedestale, wspierajc si na kocistym okciu i wycigajc przed siebie szponiast do, jakby chcia odstraszy jakie nieznane zo. Tak, nawet w pradawny wampir czego si lka! Czego albo kogo, stojcego w miejscu, ktre teraz zajmowa Szaitis. - Co o tym sdzisz? - Wielki Lord drgn, wyrwany z zadumy przez donony, spotgowany jeszcze przez echo gos Ferenca. Spojrza na to, co olbrzym wskazywa pazurzast ap, na okrg dziurk, ktra usza jego

uwadze. Ten niemal niewidoczny otwr o rednicy siedmiu czy omiu cali, sigajcy w gb lodu, niemal dochodzi do zwok wampira, lecych na lodowym katafalku. - Dziura? - Szaitis zmarszczy brwi. - Wanie - potwierdzi Ferenc, Jak te, ktre robaki dr w ziemi. Czyby jaki lodowy robak? .Klkn i wsun w otwr rk a po rami. Wycign j i raz jeszcze zajrza w gb lodu. - Wiodaby prosto do serca doda. - Tu jest wicej dziur! - zawoa Arkis, stojcy z boku bryy. - I wydaje mi si, e zostay wywiercone. Widzicie te kopczyki okruchw na posadzce? "Odrobina niedostatku, jakiej

zaznali moi tpi przyjaciele, wyostrzya ich percepcj" - pomyla Szaitis. Obszed bry a do miejsca, w ktrym sta Arkis, i przyjrza si nowym, a raczej nowo odkrytym otworom; wydrono je przecie przed stu, a moe i dwustu laty. Zagldajc do nich, wzorem Ferenca, stwierdzi, e i te idealne okrge wloty znajduj si na wysokoci korpusu zlodowaciaej mumii. "Wanie, wloty" - powiedzia sobie w duchu i zmruy oczy, zastanawiajc si nad tym skojarzeniem. W swoim czasie zapuszcza si na wschodni stron pasma gr oddzielajcego Krain Gwiezdn od

Sonecznej i goci w obozowiskach Cyganw parajcych si metalurgi. Tam wanie yli "blacharze", projektujcy i wytwarzajcy dla wampirw straszliwe rkawice bojowe. Szaitis widzia kiedy, jak owi pstrokaci Wdrowcy wlewali cieky metal w formy, uywajc do tego celu glinianych rurek albo luz. Otwory, ktre teraz oglda, rwnie przypominay mu kanaliki, przez ktre przepuszczano ciecz. Sk w tym, e wszystkie, cho lepe, piy si agodnym lukiem ku martwemu Lordowi, co wskazywao na to, e ich przeznaczeniem nie byo dostarczenie mu czego. A zatem odebranie? Szaitis zadra; zaczyna ju

przeklina te poszukiwania, a zwaszcza pynce z nich wnioski. Tak, w caej tej scenie odkry co, co nawet jego wampirze serce uznao za zowieszcze, przytaczajce, tchnce groz. Fess Ferenc zdoby si na to, by powiedzie to gono. - Wraz z pryszczatym Volsem natrafilimy na bryy, gdzie ld nie by tak gruby. Tam wszystkie otwory przechodziy na wylot, a wewntrz pozostay tylko kupki szmat, skry i koci! - Co? - Szaitis spojrza na niego z niepokojem. Ferenc skin gow. - Tak, jakby picy mieszkacy

lodowych wieyc zostali nieomal cakiem wyssani przez te kanaliki i pozostay po nich jedynie co twardsze resztki. Dokadnie to samo pomyla sobie Wielki Lord. - Ale jakim cudem? - wyszepta. Przecie byli zamarznici? Jak mona cae, zamroone na ko ciao przecign przez otwr, w ktrym nie zmieciaby si nawet gowa? - Nie wiem. - Ferenc potrzsn nieksztatnym bem. - Ale mimo to sdz, e tego wanie obawia si ten staruszek. Co wicej, podejrzewam, e zabi go wanie w lk... ***

Pniej, pokonawszy kolejn mil, dzielc ich od rodkowego wulkanu, weszli do jednego z zamkw wewntrznego krgu. - W tym jeszcze nie byem stwierdzi Ferenc - ale stoi tak blisko tej wygasej gry, e atwo przewidzie, co tu znajdziemy. - O? - Szaitis przyjrza si mu uwanie. - Nic! - pokiwa gow Ferenc, dobrze wiedzc, co mwi. - Tylko okruchy lodu otaczajcego bry czarnej magmy i miejsce po jakim pradawnym Lordzie, ktrego kto wykrad. Nie myli si, Kiedy wreszcie

znaleli wysoki tron z zastygej lawy, stwierdzili, e stoi pusty, a okrywajca go ongi lodowa powoka zmienia si w bezadny stos odamkw. Znaleli te kilka strzpw szmat, ale tak starych i tak zesztywniaych, e kruszyy si w rku. I to byo wszystko. Szaitis klkn nad szcztkami rozbitego bloku, by zbada jego krawdzie i znalaz to, czego szuka: wyobienia pozostae po licznych, rozmieszczonych wachlarzowato otworach, wiodcych w to samo miejsce - w pust nisz w czarnej skale. Spojrza na Fessa i Arkisa i ponuro pokiwa gow. - Ten, ktry dokona tak straszliwego dziea, mg wyssa owego

nieznanego Lorda jak tko z jajka, ale nie musia tego robi, gdy powoka miaa zaledwie dwie i p stopy gruboci. Nawierci dookoa mnstwo dziur, by nadwery ld, a potem wyrywa go caymi kawakami, a dotar do skamieniaej ofiary. - Czy si nie przesyszaem? zapyta Ferenc. - Powiedziae "tak straszliwego dziea"? Szaitis przyjrza si olbrzymowi, a potem przenis wzrok na Arkisa. - Jestem wampirem - warkn gucho. - Dobrze mnie znacie. Nic w sobie nie mam z miczaka. Szczyc si sw wielk si, swym gniewem i furi, swymi dzami i apetytem. Ale jeli to

tutaj jest dzieem czowieka - i mojego pobratymca - twierdz, e jest straszliwe. Przeraa mnie ten, dziaajcy ukradkiem, wszechobecny, tajemniczy zabjca. Tak, ja take jestem wampirem! I gdybym na zawsze utkn w Krainie Wiecznych Lodw, bez wtpienia opracowabym rne sposoby podtrzymania ycia, zadbabym o twierdz, doskonay system obronny i rdo poywienia. Ja rwnie stabym si tajemniczy i zowrogi, jeeli wymagayby tego okolicznoci. Nie rozumiecie? Kto ju tego dokona! Znajdujemy si na terytorium kogo, kto przeraa i podporzdkowuje sobie nawet wampiry! To wanie jest straszliwe. Sama atmosfera tej krainy

jest przesiknita zem. I jeszcze co: wydaje mi si, e to zo jest celem, a nie rodkiem! Szaitis powinien wczeniej ugry si w swj rozwidlony jzyk. Ale byo ju za pno; czu, e zbyt wiele powiedzia lub zasugerowa. Lecz to miejsce tak przytaczao jego wampirze zmysy, tak szarpao nerwy, e musia przyj, i tamci, ktrzy nic nie czuli, utracili wszelk wraliwo. Kiedy Szaitis mwi, Arkis rozdziawi usta. Teraz je zamkn. - Ha! - mrukn. - Zawsze miae dryg do przemawiania, Wielki Lordzie. Ja take odczuem gron, zowrog aur tego miejsca. To samo czuem, kiedy

odkryem kilka skrwawionych usek i skrawkw pancerza mego wojownika i kiedy kto wykrad z mej lodowej spiarni bezkrwistych, ale wci jeszcze do misistych - Largazich. Czsto zadawaem sobie pytanie: "Kt to mnie ledzi i zna kady mj ruch? Czy wdar si w mj umys? A moe to lodowe zamki maj oczy i uszy?" Potem odezwal si Ferenc: - Nie przecz, ja te wyczuem tu co niesamowitego. Sdz jednak, e to tylko duch, relikt, pozostao po dawnych czasach. Echo czego, co ju nie istnieje. Rozejrzyjcie si i zadajcie sobie pytanie: czy zauwaylicie tu lady jakich niedawnych zdarze? Odpowied brzmi: nie. Wszystko,

co tu si stao, miao miejsce bardzo dawno temu. - A mj wojownik? - prychn Arkis. - A bracia Largazi? Fess wzruszy ramionami. - Wykrado ich jakie tutejsze zwierz. Moe kuzyn owego bladego, jaskiniowego mieczonosa. Szaitis otrzsn si z chwilowego przygnbienia. Rozproszy ten dziwny, zowieszczy nastrj, ktry ogarn go niczym mga. Wyjanienie Ferenca odpowiadao mu. Nie zgadza si z nim absolutnie, ale odpowiadao mu, e tamci sdz, i da si przekona. Jeszcze tylko jedna sprawa... - A skoro nie dziaa tu adna

zowroga inteligencja - zapyta - a przynajmniej ju nie dziaa, to po co mamy bada wulkan? Fess ponownie wzruszy ramionami. - Lepiej si upewni, nie? Jeli dziaaa tu jaka "zowroga inteligencja", nawet i dawno temu, moe gdzie w sercu wulkanu pozostawia po sobie co, co nam si przyda. Jedno jest pewne: nie przekonamy si, dopki tego nie sprawdzimy. - Teraz? - zapali si Arkis. - Proponuj, ebymy si przespali rzek Szaitis. - Ja na razie mam do chodzenia, poza tym wolabym zajmowa si wulkanem, kiedy bd wypoczty i po sutym niadaniu. A przy okazji, zauwayem, e zorza znw

intensywnieje. To dobry znak. Niech ponce niebo owietli nam drog. - Zgadzam si, Wielki Lordzie zadudni Ferenc. - Ale gdzie uoymy si do snu? - Czemu nie tutaj? W zasigu gosu, ale kady w swojej niszy. - To mi odpowiada - zgodzi si Arkis. Rozdzielili si i wspili na niepewne, lecz dajce poczucie prywatnoci lodowe pki, skryli si w niszach, gdzie nikt nie mg zakra si nie zauwaony, i tam uoyli si do snu. Szaitis mia ochot przywoa albinosy, by znw przykryy go ciepym, ywym kocem, lecz odrzuci t myl. Fess i

Arkis mogliby uzna pojawienie si nietoperzy za do podejrzane. Zapytaliby, czemu waciwie Szaitis ma wadz nad nietoperzami, skoro ich nie suchaj? Wanie, czemu? Na to pytanie nie umia odpowiedzie. Jeszcze nie. Wtuli si w paszcz z sierci czarnych nietoperzy i zacz u miso lotniaka. Marny to by posiek, ale chocia syccy. Majc jedno oko otwarte, bdzi nim po lodowej grocie, od Fessa do Arkisa. "Przyjdzie jeszcze pora na co smakowitego" - pomyla Szaitis. Tak, na co smakowitego; na Fessa i Arkisa, ktrzy na pewno roili sobie teraz podobne plany, zwizane z jego osob. Ukadajc si do snu, oddycha

coraz gbiej, a jego szkaratne oko wci penetrowao jaskini. Z wolna zaczy napywa sny... ROZDZIA PITY - WIZY KRWI Wampir Szaitis ni o czym wspaniaym. Jak to czsto bywa w snach, w jedno splatay si rne myli i tematy, niekiedy trudne do wytumaczenia, moe bdce tylko echem jego rosncych ambicji. w sen ju od jakiego czasu rozwija si w najmroczniejszych zakamarkach podwiadomoci Lorda, teraz za przerodzi si w uporzdkowany cig obrazw.

Szaitis ujrza swj triumf, moment chway. Lady Karen klczaa naga pomidzy jego rozchylonymi udami, gadzia potne jdra, piecia i nawet ksaa nadzwyczaj ostronie purpurowy, pkaty koniuszek jego ogromnego, nabrzmiaego penisa, przerywajc czasem, by wtuli w rozpulsowany czonek midzy swe doskonae piersi. Lord wylegiwa si na wyoonym wspaniaymi poduszkami, wysoko wyniesionym, kocianym tronie Dramala Druzgoccego, w zamku Karen ostatniej z wielkich wieyc wampirw, nalecej teraz do niego na mocy prawa siy - i spoglda na te wszystkie osoby, stwory i przedmioty, ktre mg teraz wedle swego upodobania

wykorzystywa, ly lub niszczy. W grze, nad przyporami, blankami i balkonami kilometrowej wieycy, wzniesionej ze skamieniaych koci, gazw, bon i chrzstek, pojawiy si nowe gwiazdy, wzbogacajce i tak ju rozgwiedone niebo. Soce, niknce nad Soneczn Krain, po raz ostatni bysno zocistym wachlarzem i na krtk, zapierajc dech w piersiach chwil gry zamieniy si w masywn, nieregularn plam, za ty blask, spowijajcy ostre szczyty, przeszed w fiolet, po czym pogry si w szaroci. I wwczas... gwatownie wyduajcy si cie gr ogarn skaliste rwniny, topic je w mroku -

nadszed w zachd soca, na ktry tak dugo czeka Szaitis; nadesza godzina jego najwikszego triumfu i zemsty. Jak na komend, jego porucznicy odcignli cikie gobeliny zasaniajce okna i odcili sztandary Karen, strcajc je w ciemno, po czym rozwinli jeszcze dusze, spiczasto zakoczone chorgwie, ozdobione nowym herbem Lorda - zacinit w pi, wampirz rkawic, uniesion gronie nad wietlist kul, przejciem do piekielnych krain. Zwisay teraz z najwyszych parapetw zamku, falujc na lekkim wietrze. - Tak postanowiem - rykn Wielki Lord - i tak musiao si sta. Popatrzy wyzywajco na sal,

czekajc, czy kto omieli si zakwestionowa jego wadz. A jednak w gbi serca czu, e to zwycistwo nie byo jego dzieem. Wiedzia, e nie powinien si mieni jego autorem, e sam nie zdoaby pokona dziwnych mocy i nieznanej magii Rezydenta. Nie poradziby sobie bez wsparcia. Szaitis waciwie nie pamita, w jaki sposb zwyciy, wiedzia tylko, e mia potnego sojusznika, ktry nawet teraz sta u jego boku. Skoro jednak wygldao na to, e nikt poza nim nie by wiadomy obecnoci tamtego, a co wicej, on jeden spord wszystkich ludzi nadawa si do tego, by obj wadz - by ogosi si wadc Nowej

Krainy Lordw - czy co to zmieniao? Wszak widmo nie moe zaj miejsca czowieka? Mruc oczy, spojrza w prawo (dyskretnie, tak, by tego nikt nie zauway) i przez chwil przyglda si Zakapturzonej Istocie. Staa niedaleko, spowita w czarny paszcz, obserwujc bacznie wszystko, co si dziao. Czarna, za Istota, ktrej nie zna i nie widzia nikt poza nim. Ta, ktra umoliwia mu podbicie gwiezdnej Krainy. Mimo to, nie czu ani cienia wdzicznoci, a jedynie gorycz. Uwiadomi sobie, e to w tajemniczy, pozbawiony twarzy sojusznik - jego niewidzialny kompan by prawdziwym wadc, on za tylko figurantem. To poczucie rozdranio go,

uczynio jego triumf gorzkim. By przecie wampirem i monowadc, a ani w tym, ani w adnym innym wiecie nie byo miejsca dla dwch wodzw. Zerwa si nagle, dotknity jak dziwn frustracj. Lecy na posadzce niewolnicy i ich klczcy nadzorcy podnieli si wraz z nim (cho i panowie, i sudzy cofnli si, poraeni jego surowym spojrzeniem), a czterej niewielcy wojownicy w poyskujcych matowo pancerzach, sposzeni tym ruchem, syknli nerwowo, nie opuszczajc jednak swych posterunkw w odlegych ktach wielkiej sali. Lady Karen odsuna si od stp Szaitisa. W jej szkaratnych oczach

zobaczy co na ksztat uwielbienia, jak zwykle zdradliwego, gwnie jednak strach. Odepchn j kopniakiem i podszed do wysokiego, ukowatego okna. Na zewntrz roio si od szarych nietoperzy, migajcych niczym roje zaaferowanych muszek wok gigantycznych wojownikw, przeczesujcych niebo. Ujrza te szeregi przypominajcych paszczki lotniakw w paradnych, bogatych uprzach i porucznikw oraz co godniejszych niewolnikw, siedzcych dumnie w siodach ozdobionych Rkawic. To by prawdziwy pokaz powietrznej potgi, dopenienie jego najwikszego zwycistwa. Wielki Lord przez chwil nie rusza

si z miejsca; wzi si pod boki i z godnoci unis gow, jak genera podczas przegldu wojsk. Potem popatrzy na zachd, na Ogrd, a raczej na przecz pord szarych wzgrz, gdzie kiedy kwit. Ale to byo wczoraj, a dzi... szalay tam pomienie, w niebo szy szare kby dymu, a brzuchy chmur, suncych nad szczytami, jarzyy si czerwon un. Szaitis lubowa sobie, e do tego doprowadzi, i oto stao si! Ogrd pon, a jego obrocy... zginli? Nie, nie wszyscy. Jeszcze nie. - Sprowadzi ich! - rzuci w przestrze nicy wampir. - Teraz si nimi zajm.

P tuzina porucznikw pospieszyo wykona rozkaz i ju po chwili przed obliczem Wodza stana para winiw. Przy jego ogromie wydawali si karami. Oczywicie, e tak. By przecie wadc Krainy Lodw, wyhodowa w swym ciele i mzgu wampira, podczas gdy oni byli zaledwie ludmi. Tylko ludmi? Zobaczy w ich postawie co wyzywajcego - co, co przywodzio na myl... Wampiry? A potem dojrza ich oczy i pozna zadziwiajc prawd. Ha! I jak si to miao do zemsty? Wszak nic nie jest milsze wampirowi ni drczenie, katowanie i pozbawianie sokw yciowych osobnika lub osobnikw tego samego gatunku!

- Rezydencie - powiedzia Lord gosem zowieszczym i tak cichym, e mg niemal uchodzi za szept. Rezydencie, zdejmij sw zot mask. Teraz ci znam, a powinienem by pozna ci ju na samym pocztku. Twoja "magia" zwioda mnie, tak jak zwioda nas wszystkich. Magia? Ha! To nie magia - ale prawdziwy kunszt wielkiego wampira! Kt jak nie mistrz wampirzych mocy, omieliby si w pojedynk wypowiedzie wojn wszystkim Lordom? I kt, jak nie najchytrzejszy... najchytrzejszy wampir, wygraby taki bj? Rezydent nie odpowiedzia. Po prostu sta tam w luno puszczonej

szacie i zotej masce, zza ktrej jarzyy si jego czerwone oczy. Szaitis, wierzc, e dostrzeg w nich przeraenie, umiechn si ponuro. A nawet jeli jeszcze nie tlio si w nich przeraenie, wkrtce powinno ono tam zagoci. O drugim winiu rwnie nie mg zapomnie! Wszak tamten by nie tylko przybyszem z pieka, ale i ojcem Rezydenta. Sta rami w rami z synem podczas owej tragicznej bitwy, kiedy wampiry spaday z nieba i giny miadone jak komary. Co wicej, kiedy walka ju dobiega koca i wszystkie potne wieyce wampirw zostay zrwnane z ziemi (wszystkie, wyjwszy domostwo Karen), widzia go

z rzeczon "Lady" w tych samych komnatach - w prywatnych komnatach Karen, jak je wwczas zwano. Zastanawia si wwczas, czy s kochankami? C, moe byli, a moe nie. Niewykluczone, e jedynie zawarli przymierze przeciwko Wielkiemu Lordowi i jego wampirom, dziki czemu oszczdzono t wieyc - tylko po to, by pniej dostaa si w rce Wodza, podobnie jak caa reszta majtku Lady. To co tamtych czyo, nie miao waciwie znaczenia, ale Szaitis z jakich nieokrelonych przyczyn chcia wiedzie, czy ten piekielnik dobrze pozna Karen i czy wszed w ni. A na

to pytanie atwo mg znale odpowied. Lady leaa tam, gdzie j zostawi, obok kocianego tronu. - Karen, chod do mnie! - zawoa. Chciaa wsta - Nie, czogaj si! - doda szybko. Posuchaa. Pontne ciao, ktre jej wampir uczyni fascynujcy, osonite jedynie obrczami i zotymi piercieniami i natarte olejkami, lnio w wietle pochodni. Bujne wosy onowe poyskiway niczym wilgotny, miedziany gszcz, a sterczce sutki i ciemne otoczki wyglday - na tle bladych rozkoysanych piersi - jak sice. Nawet teraz, gdy zgodnie z daniem Lorda posuwaa si w ten upokarzajcy,

zwierzcy sposb, nic jej nie mogo pozbawi uroku. Ledwie si zbliya, Szaitis wycign rk i chwytajc dziewczyn za rude pukle, odchyli jej gow w ty. Szarpniciem postawi j na nogi. Nawet nie pisna, nie zaprotestowaa, natomiast Rezydent pochyli si nieco przyjmujc do dziwn postaw, niczym pies balansujcy na tylnych apach - i Lord odnis wraenie, e zza zotej maski dobieg guchy warkot. Wci unoszc Karen tak, e staa na palcach, Wielki Lord niespiesznie przenis wzrok ze zotej maski Rezydenta na dziwne, smutne oczy jego ndznie wygldajcego ojca.

Zaciekawiony, przechyli na bok swj wielki eb. - A zatem ty jeste tym piekielnikiem, ktry przysporzy mi tylu kopotw w Ogrodzie? C, czowieku, przyszo mi do gowy, e ty i twj syn mielicie mnstwo szczcia, a jeli naprawd jeste najlepszy z tych, jakich maj za Sferyczn Bram, najwyszy czas, by wampiry j przekroczyy i pokazay, co potrafi! Chocia... musz przyzna, e czego tu nie rozumiem. Chodzi mi o to, e jeste tak kreatur ma, mikk, ndzn, nieco rozlaz niczym jaki chopaczek - a ja mam uwierzy, e miae to? - Mocniej zacisn w wielkiej garci wosy Karen, podnoszc j, a musiaa zataczy na

koniuszkach palcw. - I miaby si tym chepi? - Szyderczy miech Szaitisa zazgrzyta, jak rozgrzany pogrzebacz w popielniku. Przybysz z pieka zesztywnia, a jego szkaratne oczy otwary si nieco szerzej; kcik ust zadrga lekko, a blada skra zbielaa jeszcze bardziej. Znalaz w sobie jednak do siy, by stumi furi wywoan drwinami Lorda. - Wierz w to, w co chcesz. Ja nie potwierdzam ani nie zaprzeczam odpowiedzia cicho i spokojnie. Szaitis uzna ten wykrt za dowd niemocy piekielnika. Gdyby rzeczywicie by kochankiem Karen, niewtpliwie - wzorem innych

wampirw - szczyciby si na prawo i lewo, e j zaliczy. Za to zuchwalstwo Szaitis wypatroszyby go niezbyt ostrymi narzdziami, a dymicymi wntrznociami - na jego oczach nakarmiby wojownika. Ale mniejsza o impotencj, wampirzy Lord nie otrzyma jeszcze odpowiedzi na swoje pytanie. - wietnie - wzruszy ramionami Szaitis. - Przyjmuj wic, e ona nic dla ciebie nie znaczy. Gdybym myla inaczej, odcibym ci powieki, eby nie mg zamkn oczu - i powiesi ci, zakutego w srebrne acuchy, na cianie mej sypialni, by obserwowa najdrobniejsze szczegy naszych czuoci... a do jej mierci! - Przesta! - Usysza nagle.

To ostrzeenie zabrzmiao w jego umyle niczym gong. Natychmiast zorientowa si, skd przyszo. Wbi wzrok w stojc po drugiej stronie sali Zakapturzon Istot i zobaczy, e pod czarnym, nieprzeniknionym kapturem zapony te jak siarka lepia o szkaratnych renicach. Wypaliy w mzgu Lorda upomnienie. - Nie posuwaj si za daleko! Zniewoliem ich, stumiem ich moce, ale podjudzanie ich jest wbijaniem ostrych kokw pod uski wojownika! To ich niepokoi, pobudza; to osabia moj wadz nad nimi - Ale oni s pokonani, przegrani, zbici jak psy! - odpar Szaitis. Sam

wiesz to najlepiej, gdy ich umysy trzymasz w garci, niby winogrona, ktre moesz rozetrze lub zmiady, kiedy tylko zechcesz. Zreszt, mam tu wojownikw, tum porucznikw oraz sugi. Na zewntrz za - wszystkie stwory, krce na nocnym wietrze. Powiedz mi, prosz, czego mam si obawia? - Tylko swej chciwoci, synu, i swej dumy - odpowiedzia tamten. Czyby powiedzia "mam tu wojownikw, tum porucznikw oraz sugi"? Ty masz? Czy nie przyczyniem si do twego triumfu? Byo nas dwch, zapomniae? A teraz powiadasz "ja" zamiast "my"? To zapewne tylko przejzyczenie. Zapewne, ale jzyki

wampirw s rozdwojone, czy nie? - Czego ode mnie chcesz? - sykn Lord. - Tylko tego, by nie przesadza z dum - wyjania Zakapturzona Istota. Ja ongi te byem dumny i przekonaem si, e to wiedzie do upadku. Tego ju byo za wiele! Zakazywa wampirowi dumy? Ogranicza gigantyczne, zwielokrotnione emocje kogo takiego jak Szaitis? - Przysigem sobie, e sam zadam mier Karen - w moim ou i w cile okrelony sposb - powiedzia do Zakapturzonej Istoty. Dopki to nie nastpi, mj triumf nie bdzie zupeny. A Rezydent i jego ojciec to moi miertelni

wrogowie, ktrych zamierzam zniszczy. - A zatem zniszcz ich! - odrzeka zjawa, a jej oczy wypeniy si ogniem. - Zabij ich od razu; nie torturuj. Moesz ich doprowadzi do... - Tak? - Sdz, e nawet nie znaj swojej siy, swoich mocy. - Swojej siy? - zdumia si Wielki Lord. - Nie widzisz, e s sabi? Swoich mocy? Wyranie wida, e s bezradni! Dowiod ci tego! Puci wosy Karen. I przynio si Szaitisowi, e znw odwrci si do winiw, ktrzy podczas jego rozmowy z mroczn istot stali bez ruchu, przytrzymywani przez wampirze sugi. - Kiedy ta suka, Karen, za jednym

zamachem zdradzia swego prawowitego pana - czyli mnie - i ca Krain Lordw - oznajmi. - Zdradzia nas? Ha! Jej perfidia omal nas nie zniszczya! Przysigem sobie wwczas, e kiedy czasy i okolicznoci si zmieni, wbij w jej bijce serce rurk i wyscz ca krew. yk po yku. Przysigem te, e w miejsce jej sokw yciowych wpuszcz swoje ciao. Ofiaruj owej najniewdziczniejszej z dam podwjn ekstaz. Tak przysigem i tak si stanie! - Potem zwrci si do jednego z porucznikw. - Sprowad mi tu moje oe przykryte czarnym jedwabiem. I ostr, zot somk, ktr znajdziesz na poduszce.

Szeciu potnych niewolnikw wnioso oe, a paszczcy si porucznik - jedwabn poduszeczk, na ktrej leaa cienka, zota rurka. Jej lejkowate zakoczenie bysno w wietle pochodni. Lord podnis somk, zrzuci szaty i wskaza Karen oe. Ale kiedy mia ju do niej doczy... w krtani Rezydenta znw zrodzi si guchy warkot i Szaitis raz jeszcze wyczu, e tamten wychyla si w jego stron niczym jaka nie nazwana groba. Wampirzy Lord zatrzyma si, przekrzywi szyderczo gow, rozchyli usta w nieludzkim umiechu, po czym usadowi si obok cakowicie zniewolonej Karen. Lady leaa bez

ruchu, jakby sparaliowana i obojtna, nie spuszczajc ze szkaratnych oczu. Oddech miaa pytki, spazmatyczny, a na jej czole pojawiy si pierwsze krople potu; znak, e wiedziaa, co j czeka. Szaitis unis jej lew pier, przyjrza si bladej skrze i wbi ostrzejszy koniec somki pomidzy dwa ebra, nakierowujc j na ttnice sedno ciaa dziewczyny. Kiedy wok rurki wykwita baka ciemnoczerwonej krwi, wampirze podanie doprowadzio Lorda do potnego wzwodu. Wypuci somk i chwyci szerok doni prawe udo Karen, naciskiem palcw sygnalizujc, e powinna si dla niego otworzy...

I wtedy po raz pierwszy poczu, e Lady niemiao sprzeciwia si jego woli - wspierana w tym oporze przez innych oraz, e ogniskuj si jakie siy, ktrych istnienia nawet nie podejrzewa. Zakapturzona Istota te je wyczua. - Ostrzegaem ci! - W umyle Szaitisa rozleg si krzyk. Ale byo ju za pno. Sen wampirzego Lorda przeradza si w najczystszy koszmar. Szaitis po raz trzeci usysza warkot Rezydenta - tym razem zdecydowanie zwierzcy. Spojrza na winia, szeroko otwierajc oczy. Zobaczy, e tamten wyrywa si z rk stranikw i zdziera z twarzy zot mask. To, co si ukazao, przepenio Wielkiego Lorda

najgbszym zdumieniem. Oblicze Rezydenta nie miao w sobie nic dosownie nic - ludzkiego. Paskouche i pokryte szczecin, przypominao eb wielkiego szarego wilka, ale o krwawych, wampirzych lepiach! Pomarszczony, rozedrgany pysk ocieka pian i szczerzy lnice, sierpowate zby. W chwil pniej warczca bestia odwrcia si i zapaa ogupiaego stranika. Na oczach Szaitisa szczki potwora, niczym stalowe paci, zacisny si na rce porucznika i odgryzy j poniej okcia. I wwczas wszystko pogryo si w obdzie. W miar jak rosy stwr

przeistacza si w poronitego szarym futrem wilka, jego obszerne szaty rozpaday si jak zetlae, odsaniajc ukryty pod nimi ogrom. Tak, to by wilk, ale wielki jak dorosy czowiek! Niewolnicy Lorda, widzc szybko i zacieko tego potwora, czym prdzej szukali ucieczki. Ogromny zwierz opada cztery apy, wzbudzajc jeszcze wikszy popoch, po czym rzuci si na drugiego porucznika i bez wysiku zmiady mu gow. Szaitis poj a za dobrze, e koo fortuny wanie si obrcio, wprawiajc w ruch dalsze niespodziewane zmiany. Mimo to uzna, e chocia czci snu powinien pokierowa na swoj mod, i dawic

Karen potnym ramieniem, uchwyci zot somk, by doprowadzi j do serca. Uchwyci... i natychmiast cofn drc do. Lady rwnie ulega przemianie, nie mniej gwatownej i przeraajcej ni metamorfoza Rezydenta. I to - odraajcej! Ciao Karen zapado si w jednej chwili, jak gdyby somka wampira zatrua je i niewiarygodnie przyspieszya proces starzenia si. Rce zmieniy si w tawe patyki; zdobice je obrcze zsuny si na posadzk, a szkaratne oczy ucieky gdzie w gb. Spod zmierzwionych brwi patrzya na niego teraz chorobliwa . Skra

pomarszczya si, przypominaa upin suszonego owocu. - Co? - zaskrzecza, kiedy zniszczone wargi rozchyliy si w parodii umiechu, odsaniajc ohydny, rozwidlony jzyk, wyschnite dzisa i obluzowane, prchniejce zby. - Co? To nie byo najwaciwsze pytanie, ale i tak na nie odpowiedziaa, gosem przypominajcym upiorny klekot, sigajc jednoczenie po kurczcy si czonek Szaitisa. - Jestem gotowa przyj ci, panie. Wielki Lord gorczkowo docisn doni ustnik rurki, wbijajc J w ciao Karen - i tym samym wyzwoli bulgoczcy strumie cuchncej ropy, ktra zaraz przywara do jego ciaa!

Krzyczc co bekotliwie, Szaitis zerwa si z oa, wskaza na ulegajcego coraz szybszemu rozpadowi, czy te rozkadowi, stwora, - Zniszczy to! - rozkaza. Natychmiast usun do dou na odpadki! Ale nikt go nie sucha. Porucznicy i niewolnicy Lorda biegali jak optani. Rezydent - wilk dawi ich niczym lis w kurniku, a jego ojciec - piekielnik... Wampirzy Lord nie wierzy wasnym oczom. Po dwch rosych pwampirach, ktre przywiody tu ow wt, niepozorn ludzk istot, pozostay jedynie zwiotczae, dopalajce si strzpy cia, a pyty posadzki mokre byy

od ich posoki. Mag, ktry ich spali, sta teraz przy oknie, wbijajc swj niszczcy wzrok w rozgwiedone niebo i zasypane gruzami rwniny. Gdziekolwiek pado i spoczo na duej jego palce spojrzenie, co obracao si w ruin. Na caym obszarze nieba hordy nowych wampirw Szaitisa eksplodoway pomieniem, a ich szcztki spaday deszczem na zdruzgotane wieyce przodkw. Szalejc ze zoci, Wielki Lord odkry, e znw jest odziany, a u boku ma rkawic. Wiedzc, co naley zrobi, pojmujc, e bdzie musi albo stawi czoa Rezydentowi i jego ojcu dopasowa miercionon bro do rki i natar, wzorem dawnych wampirw, by

posieka wrogw. W kocu byli zaledwie ciaem i krwi, podobnie jak owe wielkie biae niedwiedzie z Krainy Wiecznych Lodw, a on doskonale wiedzia, jak sabe jest ciao. Nawet ciao wampira, gdy przyjdzie co do czego. Zakapturzona Istota usyszaa chaotyczne, krwioercze myli Szaitisa. - Gupiec! - zawoaa. Ale wampirzy Lord nie sucha. Zaatakowa piekielnika i zamierzy si rkawic... ta jednak zamara w powietrzu, jak gdyby czas si zatrzyma. Lord poj zaraz, e to nie tak; czas si po prostu rozcign, a rkawica wci przedzieraa si przez powietrze, tyle e w niesamowicie

zwolnionym tempie. Ojciec Rezydenta zobaczy j i zwrci swe dziwne, smutne oczy, tak bardzo powoli, ku twarzy Szaitisa. Szkaratne lepia jego syna - wilkoaka, szybujcego wanie w powietrzu i znajdujcego si w najwyszym punkcie skoku, rwnie skupiy si na obliczu Lorda. A w rozszalaym, przesyconym krwi umyle Szaitisa zabrzmiay ich wampirze gosy. Nie tylko ich - take Zakapturzonej Istoty. Wszystkie mwiy to samo. - Zniszczye nas wszystkich. Swoj ambicj, Swoj pasj, swoj dum. - Gi! - krzycza Lord, a Jego rkawica powoli wbijaa si w gow piekielnika, rozwalajc jej jasny rdze.

Jasny, olepiajcy i miercionony niczym rozpalone soce. W gowie maga nie byo krwi, koci, szarego i mikkiego mzgu, je dynie zoty ogie. Wrzcy, palcy ar sonecznego jdra. To naprawd byo soce; rozrastao si w nieskoczono, ogarniajc i niszczc... wszystko! Szaitis zbudzi si nagle, poczu, e dotyka lodu, i przez chwil myla, e to w zloty ogie tak parzy. Krzykn i z bajecznego sufitu lodowej komnaty spado z brzkiem tysic kruchych sopli. W uamku sekundy uwiadomi sobie, gdzie jest i co robi, a w miar jak w koszmarny sen ustpowa miejsca rzeczywistoci, uspokaja swj oddech i

rozdygotane serce. A potem... Ogarn wzrokiem lodowate wntrze zamku i dostrzeg w niszach ciemne sylwetki Fessa Ferenca i Arkisa z Trdowatych. Zauway, e pierwszy z nich te si zbudzi. Spojrzenia obu wampirw spotkay si w tej roziskrzonej czeluci. Co ci si nio, Wielki Lordzie? zawoa tamten, a jego glos odbi si echem w zimnym, kliwym powietrzu. Moe to jaki omen? Krzyczae i miaem wraenie, e si boisz. Szaitis zastanawia si, czy podobnie jak kierowanie do wewntrz myli, ten sen rwnie pozosta w ukryciu. A moe Fess go "podsucha?" Ohydne byo, e kto mgby go ledzi,

wnika w jego podwiadomo, gdzie dojrzeway w ciemnoci, czekajc na wzejcie, nasiona wszystkich jego ambicji. Wszystkich jego zamiarw. - Omen? - odpowiedzia w kocu, tumic resztki niepokoju. Nie sdz. adna wrba, Fess. Jedynie przyjemny sen o kobiecym ciele i sodkiej krwi Wdrowcw - doda. "O tym, jak Lady Karen gnia w moim ku, a caa rasa wampirw zgina w bysku eksplozji obcego umysu!" przypomnia sobie w mylach. - Ha! - mrukn tamten. - Ja niem tylko o lodzie. nio mi si, e zostaem uwiziony w lodowym grobowcu, a jaki nieznany stwr topi ld, by do

mnie dotrze. - I zapewne to mj okrzyk rozkoszy ci zbudzi - powiedzia Szaitis. - Tak, ale za wczenie - utyskiwa Ferenc. - Arkis nadal pi. Pod tym wzgldem jest mdry. Zdrzemnijmy si jeszcze godzin lub dwie, a potem wstaniemy i zabierzemy si do dziea. Lord przysta na to i cieszc si, e olbrzym nie zgbi jego snu, znw uoy si, po czym zamkn oko. *** I znw ni. Jednake tym razem bardziej nawet ni poprzednio wiedzia, e to niepospolity sen. Oto spotka si z

samym Szaitanem Upadym, w ktrym z miejsca rozpozna Zakapturzon Istot, zowrogiego i pospnego sojusznika z tamtego snu o koszmarnej zemcie, czy moe nawet swoje drugie "ja". Dostrzega ow Istot jako cie, ciemniejszy od innych wypeniajcych grot w czarnej skale, wyrniajcy si jedynie czerwonym arem renic, pegajcym w jarzcych si to orbitach. Tego, co on sam, Szaitis, robi w takim miejscu, nie umia powiedzie, mia jednak wraenie, e go tu przywoano. Tak, nie przyszed tu z wasnej woli; wezwaa go ta zagadkowa posta. - Szaitisie, mj synu - zwrcia si do niego Zakapturzona Istota jakby na

potwierdzenie tych myli. Jej prawdziwy gos by gbszy, mroczniejszy i prawdopodobnie bardziej zwodniczy ni wszystkie, jakie si zdarzyo Lordowi sysze do tej pory. - Wreszcie mi odpowiedziae. Trudno do ciebie dotrze przez tw wspania oson, inaczej dawno ju bym ci tu wezwa, ebymy si poznali. Oczy i inne wampirze zmysy Szaitisa oswoiy si ju z ciemnoci. Widzia i czu rwnie dobrze, jak zawsze, a to znaczyo - doskonale; jak kot w nocy albo leccy nietoperz. Mrok nie przeszkadza mu, a nawet pozwoli potwierdzi wczeniejsze domniemania. Tak, Wielki Lord znajdowa si w

jakiej naturalnej komnacie, gboko w brzuchu upionego wulkanu. Wygldao wic na to, e to Szaitan jest wadc owych podziemi. Stojc tak blisko, tamten czyta jego myli, jakby byy wypowiedziane na gos. - Ale oczywicie - potwierdzi. Jestem tu ju od... och, od tak dawna. Lord usiowa przenikn wzrokiem ten szkaratnooki cie. Dziwne, ale pomimo i wyty wszystkie swe wampirze zmysy widzia jedynie zarys sylwetki tamtego. Nie byo w tym jego winy, z jego zmysami nic si nie mogo rwna. Szaitan musia strzec swej fizycznej postaci, podobnie jak Wielki Lord swych myli. Ale... Szaitan Upady? Czy to naprawd by!... czy to

mg by on? Czy mgby y tak dugo? Szaitis przyj, e tak; mia przed sob dowd. To nie jest sen - powiedzia Wielki Lord, potrzsajc gow. Czuj twoj obecno i wiem, e naprawd istniejesz. Jeste tym Szaitanem, ktrego Kehrl Lugoz wci jeszcze miertelnie boi - pradawn istot z najstarszych legend wampirw. Zostae tu przegnany w czasach prehistorycznych i nadal yjesz. To wszystko prawda - przyzna tamten, a spowijajca go ciemno drgna, jak gdyby wzruszy ramionami. - Jestem tym sa.1 Szaitanem, ktrego zw Odwiecznym, tym, ktry by i jest m

najdawniejszym przodkiem. - Ach! - zawoa Szaitis, wreszcie pojmujc prawd. - Jestemy tej samej krwi. - Naturalnie. Wyrniasz si spord innych, jak meteor mkncy przez nieruchome gwiazdy; tak samo i ja si wyrniaem w tych odlegych czasach, kiedy spadem na ziemi. I twoje ambicje s te same, a take twoja inteligencja. Szaitisie, ja jestem twoj przeszoci i przyszoci. A ty moj. - Nasze losy s z sob zwizane? - Nierozerwalnie. - Poza tymi lodowymi pustkowiami? W bardziej cywilizowanych krainach? - W Gwiezdnej Krainie i w

wiatach poza ni. - Co? - Szaitis zdumia si; co tu kcio si z jego poprzednim snem. wiaty poza Gwiezdn Krain? Czyli krainy piekielne? - Na pocztek. - A znasz tamte strony? - Kiedy byem mieszkacem takiego wiata. Dawno temu, zanim spadem - albo zostaem strcony - na Ziemi. - I pamitasz go? Nic nie pamitam! - warkna Zakapturzona Istota, przysuwaj si nieco bliej. Co w tym ruchu - jakby jego utajona wiadomo, niepokojca kleisto - zmusio Szaitisa do cofnicia

si o krok. - Pami moj, odebrano mi, kiedy mnie wygnano. - Nie pamitasz, co robie, kim bye? Istota znw si przysuna i Lord raz jeszcze si cofn, lecz nie na tyle daleko, by wypa z wasnego snu. Tylko swe imi i to, e byem prny, dumny i pikny - owiadczy Szaitan, przywoujc kolejne echo poprzedniego snu. - Ale to byo dawno temu, mj synu, a z czasem wszystko si zmienia. Ja rwnie si zmieniem. - Zmienie si? - Szaitis stara si to zrozumie. - Nie jeste ju prny ani dumny? Wszak nawet najmarniejsze wampiry znaj te cechy i si nimi szczyc? Zawsze tak bdzie.

Szaitis powoli pokrci zakapturzon gow, czego Wielki Lord domyli si, widzc ruch szkaratnych oczu - jedynych czstek ciaa tamtego widocznych przez nieprzeniknion, mroczn powok blokady mylowej. - Nie jestem ju pikny. - Ale to los nas wszystkich - rzek Szaitis. - Wiemy, e nie jeste my pikni i akceptujemy to. C wsplnego ma pikno z potg? S wrd nas nawet tacy, ktrzy kultywuj sw brzydot jako dowd mocy! Myla, oczywicie, o Volsie Pinescu. Szaitan wyuska ten obraz z jego umysu. - Tak, tamten by szpetny. Ale sam

tego chcia. Ja nie chciaem. Zreszt, nawet istoty tak szpetne fizyczne i psychicznie jak wampiry, w porwnaniu ze mn, s pikne. - Po raz trzeci podsun si bliej. Wampirzy Lord nie ruszy si z miejsca, ale chwyci rkawic. Mimo i to mu si tylko nio, nie traci kontroli nad sob. - Chcesz mnie zrani? - zapyta Szaitis. - Wprost przeciwnie - odpar tamten - gdy czeka nas duga droga. Ale posugiwanie si tym kunsztem jest mczce. Lepiej byoby, gdyby mnie pozna takiego, jakim jestem. - To mi si poka. - Przygotowywaem si do tego oznajmi Szaitan. - A waciwie...

przygotowywaem ciebie. - Dosy! - uci Szaitis. - Jestem przygotowany. - Niech i tak bdzie! - rzek jego przodek i rozpuci hipnotyczn zason. To, co Lord zobaczy zbudzio go po raz wtry; wstrzsno nim, jakby to upiony wulkan wybuch pod jego stopami. Obudzi si w rodku lodowej niszy, apic powietrze i otwierajc szeroko oczy, zdumiony jasnoci panujc w zamku, tak kontrastujc z mrokiem, w jakim tony czelucie wulkanu. Dreszcz targajcy jego czarnym sercem by bardziej - daleko bardziej - reakcj na to, co pokazaa mu Zakapturzona Istota, ni skutkiem

jakichkolwiek doczesnych, fizycznych dozna. A poniewa w sen okaza si czym wicej ni snem, raczej objawieniem, nie zapad w otcha podwiadomoci, ale porasta wyrazisty. Wrazi si w umys Lorda rwnie mocno, jak goda na sztandarach i proporcach zwisajcych z okien wieycy. Szaitis, sam bdc pod kadym wzgldem potworem, nie nalea do istot, ktre atwo przestraszy. Dla wampirw, pojcia "strach" i "zgroza" byy w zasadzie nic nie znaczcymi zwrotami, wypartymi z obiegu i zastpionymi przez "wcieko". Adrenalina wyzwalajca si w ich organizmach rzadko suya wzbudzaniu

odwagi albo zdolnoci latania, zazwyczaj uruchamiaa zwierzc pasj, nakazujc im rwa si do walki podstpnej i brutalnej! Ow wiadomo wasnej wyszoci wampiry z Gwiezdnej Krainy nabyy w cigu wiekw swego panowania, kiedy jasnym si stao, e gruj na innymi yjcymi tam gatunkami. Zdominoway tamten wiat, podobnie jak ludzie - swj wasny. Pozostawao jednak faktem, e i Szaitis by ongi zwyczajnym czowiekiem - Wdrowcem, zwampiryzowanym przez Szaidara, syna Szaigisa, ktry nada mu nowe imi, uczyni gwnym porucznikiem lub te

swoim "synem" i obdarzy jajem i jako taki, mia niejedn okazj pozna, czym jest strach. I mimo i od tamtych dni mino pi wiekw wci pamita to uczucie, dowiadcza go choby we nie. Jakim potworem nie staby si czowiek, to, co go przeraao za modu, powraca bdzie w jego snach. W owych dniach, tu po porwaniu go ze Sonecznej Krainy przed piciuset lat-" zanim Lord Szaidar wtoczy mu w krta swe szkaratne jajo, na zawsze go przemieniajc - Szaitis najbardziej ba si niezliczonych i nienaturalnych monstrw zamieszkujcych wynios wieyc: chrzstkotworw i bestii garowych, niewiarygodnych wysysaczy, a take ogromnych kadzi, w ktrych

przeksztacono troglodytw i Wdrowcw w lotniaki, wojownikw oraz jeszcze dziwniejsze twory eksperymentw Szaidara. w wampirzy Lord uwielbia pokazywa Szaitisowi, wwczas jeszcze modemu i niewinnemu Wdrowcowi, swe najkoszmarniejsze dziea, drczc go sugesti, e ktrego dnia i jego przeistoczy w lotniaka o romboidalnej gowie, opancerzonego wojownika lub mikkiego, bezksztatnego wysysacza. I wanie takich obkaczych, wynaturzonych hybryd pene byy w owych dniach sny Szaitisa. Potem, kiedy ju zaj sal tronow wieycy, koszmary ustpiy, zdawione przez

tkwicego w nim wampira, ktry i jego uczyni twrc potworw, pozwalajc mu t sztuk doprowadzi do doskonaoci. Jego lotniaki najwicej miay upiornego wdziku; jego wojownicy byli najdziksi z dotd znanych, a inne twory i eksperymenty... najdziwniejsze. Ale w powracajcych snach modoci wci z lkiem wspomina te potwory. Mimo to nawet w najbardziej plastycznych i przeraajcych koszmarach, jakie wywoywaa jego pami, nie oglda nic nawet w poowie tak strasznego, jak to, co ukazaa mu Zakapturzona Istota. Szaitan nazwa siebie "szpetnym", ale istniay rne rodzaje szpetoty. A co do hybryd...

Lord znw mia przed oczyma owego stwora, ktry stan przed nim, ledwie jego przodek odrzuci hipnotyczn zason i ukaza sw prawdziw posta: ohyd, jaka nie mogaby si zrodzi nawet w najbardziej spaczonym czy obkanym wampirzym umyle, tym straszliwsz, e rzeczywist. Wygldaa jak... jak co? Jak limak albo pijawka wielkoci czowieka - karbowana, czarna i poyskliwa, pokryta szarozielonymi ctkami - i jak czowiek wyprostowana. Wampir, jaki mgby si wylc z jaja zoonego we wntrzu kobiety albo mczyzny, ale przeronity ponad wszelk miar - a Szaitis musia zada

sobie pytanie: "Jeli rozwin si w czowieku, co stao si z jego nosicielem?" Pniej, kiedy ten groteskowy, lecz do oglny obraz (oglny, bo zbyt odpychajcy) wrazi si w jego pami, Lord uwiadomi sobie pewne jego szczegy, zbyt szokujce, by mg dalej ni. Ten stwr obdarzony by gumiastymi koczynami, z ktrych cz wieczyy lejkowate macki, reszt za pozostaoci po ciaach ludzi i zwierzt: zmumifikowane donie i wyschnite, szcztkowe stopy, a nawet lnicy, zrogowaciay szpon. To wanie owe szcztki, a take paskie, niespjne oblicze Szaitana, widniejce na

opatowatej jak u kobry gowie, wzbudziy w Szaitisie taki wstrt i wskrzesiy dawno zapomniane lki. Hybryda, ktr mia przed sob Wielki Lord, nie wyonia si z kadzi jakiego nekromanty, lecz bya dzieem Natury, a raczej nadnaturalnej nieustpliwoci owego wampira, kurczowego trzymania si ycia w najbardziej nie sprzyjajcych okolicznociach, mozou i triumfw, liczcych sobie wiele wiekw. Lord Szaitan by ju po prostu zbyt stary, by przyswaja kruche ciaa miertelnikw, a jego pierwotna posta sczeza, niemal w caoci zastpiona przez metamorficzny organizm jego wampira.

Wampira, z ktrym si w peni utosamia. Szpetny? Raczej ohydny, zwaszcza w oczach Szaitisa; stanowi wszak ucielenienie wszystkich koszmarw jego modoci. Los, jaki spotka Szaitana w lodowej samotni - jego ewolucje, nie jego degeneracja od czowieka-wampira do czystego wampira - mona byo wyczyta w szkaratnych oczach owej pijawki, patrzcych sztywno spod kaptura i przesyconych ogromn inteligencj, nienawici i najczystszym zem. Nie byy to jednak rozpalone nieokieznan, bezrozumn nienawici lepia wojownika ani pozbawione powiek, zobojtniae oczy ogromnego

lotniaka, ani tym bardziej wodniste i bezmylne narzdy wzroku, tak typowe dla wysysaczy. Krya si w nich prawdziwie za inteligencja, dowodzca niezbicie, e w stwr nie by owocem jakiego chorego eksperymentu, ale dzieem prawdziwej mutacji. Szaitis wiedzia ju, e rzeczywicie ma do czynienia z Szaitanem Odwiecznym, zwanym te Upadym. Ze wszystkich bowiem wampirzych legend najbardziej znana bya ta, ktra gosia, e Szaitan jest do gruntu zy, e zem swoim przerasta inne stworzenia, w tym take ludzi... ROZDZIA SZSTY - MROCZNY SOJUSZ

Szaitis opuci! sw psychiczn gard; kiedy otrzsa si ze snu, droga do jego umysu zostaa otwarta. Jaki mroczny byt skorzysta z tej sposobnoci. Rzecz jasna, by to Szaitan; nawet pomimo dzielcego ich dystansu z atwoci rozpozna jego szemrzcy, jadowity gos. - Zo? Powiedziae, e jestem zy? Nie, ja zostaem le osdzony. le osdzony przez wampiry, przez mych pobratymcw! Bali si mnie, gdy okazaem si silniejszy. A ty, synu moich synw? Te si mnie boisz? Widziaem, jak si zbudzie - zareagowae tak, jakbym nis ci zagad, a nie

wybawienie. Szaitis mia ju zatrzasn swj umys... ale si zawaha. Przecie jego ohydny przodek by panem wygasego wulkanu! Jak wic mia jemu tu zagrozi? Co wicej, nadarzaa si wspaniaa okazja, by dowiedzie si o nim czego jeszcze, nie alarmujc przy tym pozostaych Lordw. Szaitan odebra owe myli Szaitisa i zamia si niesamowicie. - Tak. Nigdy nie dopucimy ich do naszej tajemnicy. Chyba e bdzie ju za pno. Za pno dla nich. Wielki Lord wycign si, zmruy oczy i popatrzy na drugi kraniec ogromnej i lnicej lodowej komnaty, gdzie spali skuleni Fess Ferenc i Arkis z

Trdowatych. Otworzy swe wampirze zmysy i dotkn kruchych barier psychicznych, ktrymi otoczyli swe upione mzgi. Upewni si, e rzeczywicie zmorzy ich sen. I wreszcie odezwa si do owej mrocznej inteligencji, ktra mienia si jego przodkiem. - Sdz, Szaitanie, e bardziej odpowiada ci rozmowa na jawie, nie spowita w sny. Sprytnie mnie jednak podszede. aden z tak zwanych "rwnych mi" wampirw nigdy na to nie wpad - Nie s z twojej krwi - odpar Szaitan. - A moe powinnimy powiedzie, e nie z mojej? Nasze

umysy cz si jak u blinit, Szaitisie. To znak, e jeste autentycznym synem moich synw i dziki temu jestemy jednym. Zostalimy stworzeni, by by jednym i zatriumfowa nad wszelkimi przeciwnociami, osign niewyobraaln wadz. - Owszem. - Szaitis pokiwa gow, zamylony. W tym i w innych wiatach, jak rzeke. Sdz, e warto byoby dowiedzie si o tym co wicej. W istocie, wielce by mnie interesowao odebranie Gwiezdnej Krainy wrogim przybyszom z zewntrz, ktrzy ni teraz rzdz, i dopenienie zemsty. Zdrad mi teraz swe zamysy. Zasugerowae, e mamy przed sob wspln drog. Czy zaplanowae jut nasze pierwsze kroki?

I skd mam wiedzie, czy mog ci zaufa? Legendy o tobie budz niech nawet wrd wampirw, ktre przecie nie syn ze szczeroci I znw ten wstrtny miech Szaitana, - Mj synu, zaufasz mi, bo musisz beze mnie tu utkniesz - a ja zaufam tobie z tego samego powodu. Ale skoro potrzebujesz dowodu dobrej woli... czyby jej nie dostrzeg? Kto przysa ci te mae nietoperze, ktre rozgrzeway twe obolae koci podczas snu? A kto usun jednego z twoich wrogw, ktrego zamiary wzgldem ciebie byy co najmniej okrutne? - Wroga? - Wielki Lord unis

brew. - Kog tak nazywasz? - Co? Wiesz doskonale! Mwi o kim ohydnie pryszczatym, ktry obsypywa si krostami i towarzyszy Ferencowi Nie raz ponagla owego groteskowego olbrzyma, by ci odnalaz i zamordowa! - Tak, to pasowaoby do Volse'a przyzna Szaitis. - Nigdy za nim przepadaem. Potworny bazen; gdyby rozum kryl si we wrzodach, on niejednego z nas by zami! A wic to twoja bestia go zabia? - Oczywicie, oczywicie Psychiczny glos Szaitana stal si jeszcze gbszy i mroczniejszy. - Sdzisz, e ciebie nie mgbym zabi? Och, mgbym, mgbym, mj synu... ale tego

nie zrobi. - Wrci do agodniejszego tonu. - Nie, gdy czuj, e razem wiele zdziaamy, A skoro na rne sposoby okazaem sw dobr wol, nastpny etap naley do ciebie. - Etap? - zdziwi si Wielki Lord. Jaki etap? - Planu - oznajmi Szaitan, - A moe wolaby, ebym zrobi wszystko sam i przypisa sobie ca zasug? - Wyjanij. - Ale tu nie ma co wyjania. Dziaaj tylko zgodnie ze swymi planami, dokadnie tak, jak zamierzae, i to wystarczy. Jednym sowem, sprowad ich do mnie, mj synu, ebym mg rozprawi si z nimi na swj sposb.

- Fessa i syna trdowatego? A ty ich zabijesz? A potem i mnie? Moe lepiej bdzie, jak stan z nimi przeciwko tobie? Powiadaj, e lepszy diabe, ktrego si zna. - Diabe? - odezwa si po duszej chwili Szaitan. - To sowo, za ktrym nie przepadam. Nie wiem dlaczego, ale go nie lubi. Lepiej byoby, gdyby nigdy mnie tak nie nazywa, nawet pgbkiem. Szaitis wzruszy ramionami. - Jak sobie yczysz. Nie zdy jednak spyta o nic wicej. - Budz si - sykn Szaitan. - I krpy, i wielkolud. Wol odej, eby nie narazi ci na szwank. Ale sprowad

ich do mnie, Szaitisie. Wiele od tego zaley. I nagle umys Lorda znw uwolni si od zewntrznych wpyww. W sam por. - Szaitisie?! .Ryk Ferenca przenikn mrone powietrze. - Czuj, e nie pisz. Ha! To chyba nieczyste sumienie ci na to nie pozwala? Powiniene si poprawi. - Wybuchn dononym miechem. Lodowy zamek zadra w posadach, a z gry posypay si rnej wielkoci sople, do reszty wyrywajc Arkisa ze snu. Syn trdowatego usiad, drapic si. - Co to za haas? - zapyta. - Czas wstawa! - krzykn do niego

Szaitis. - Do wylegiwania si. Zrobimy niadanie - niestety, dosy marne - a potem w drog. Cokolwiek kryje si wewntrz wulkanu, wpadnie nam dzi w rce. I wszystkie zgromadzone tam dobra. - Wielkie sowa, Szaitisie stwierdzi Arkis. Ale najpierw bdziemy musieli wymin t blad, krwioercz besti. - Tym razem bdzie nas trzech uspokoi go Wielki Lord - Co wicej, Fess wie, gdzie czai si ten potwr. Ominiemy go szerokim ukiem i poszukamy innej drogi. Ferenc przeu nieco zimnego misa i zszed na d. - Jeeli o mnie chodzi, to ju jestem

gotowy - powiedzia. - Czowiek nie moe y wiecznie. Wampirzy Lord rwnie nie, jak moglibymy to zauway; a ja cholernie nie chc umrze z nudw albo zaku si w lodzie i dre, e co si do mnie dobierze. Szaitis wola si nie zdradza z tym, co mu teraz przyszo do gowy. "Nie mona y wiecznie? No, moe nie... ale prawie, jak dowodzi przykad Szaitana. A czy odkrycie sekretu dugowiecznoci samo w sobie nie jest wystarczajcym powodem, by si z nim sprzymierzy? Jest z ca pewnoci. I tak bd musia kiedy koczy z Arkisem i Ferencem, po c wic

zwleka? To nawet lepiej e Szaitan chce si do tego przyczyni." Mylc wci o tym i o innych, pokrewnych sprawach (i wci strzegc swych myli, zwaszcza takich myli), Wielki Lord doczy do swych kompanw, szykujcych si do opuszczenia lodowego zamku. Wkrtce potem rozpoczli dug, powoln wspinaczk ku wznoszcej si jakie tysic piset stp wyej grze. Ku ogromnej wulkanicznej skale, czekajcej pod baldachimem zimnych gwiazd i dziko wijcych si zrz, niczym czarny, przyczajony olbrzym... ***

Malekie biae nietoperze Szaitana, niemal niewidoczne pord niegw i lodw, nie odstpoway wampirw ani na krok, o kadym ich posuniciu informujc swego odwiecznego pana. Dziki temu wadca wulkanu na bieco wiedzia, co si dzieje, i zadowoleniem przyjmowa fakt, i posuwaj si najwaciwszym szlakiem wiodcym prosto do jednej z jego puapek. Szli w zasadz, ale nie czekaa ich mier. Po c zabija Fessa Ferenca i Arkisa z Trdowatych, jeeli mona ich lepiej wykorzysta? To przecie dobre, silne ciaa. Obdarzone wampirzym rdzeniem, czy nie? Podobnie jak Volse

Pinescu... To dopiero uczta! Volse wyglda potwornie, pokryty pryszczami, polipami i wszelkimi innymi narolami, ale pod pcalow warstw parchatej ktry kryo si to samo, co u innych ludzi: mnstwo tkanki tuszczowej i dobre, mocne miso. Poza tym by wampirem, a to oznaczao, e jest w nim co wicej ni w pospolitym czowieku; gdzie gbiej kry si jego wampir. A kiedy ju apczywiec Szaitana pozbawi Volse'a krwi i przywlk zmiadone zwoki przed oblicze lana... ...Nadesza chwila najwyszej rozkoszy; rozdarcie pobladego cielska w poszukiwaniu tej pijawki - tego wampira, ktry zrcznie unikn ostrza

apczywca, lecz nie mg si mierzy z Szaitanem. A lotem ju tylko przyszo ci mu eb i syci si pysznym nektarem. Wczeniej jednak Odwieczny zagarn resztki jego jaja i ukry w rozgniecionym mzgu Volse'a jako ksek na przyszo. Och tak, najwikszy wampirzy przysmak. Ale Szaitan nie skoczy jeszcze ze sw ofiar. Wycig z ciaa Volse'a (przemienionego przez wampira i wci jeszcze ywego) mai mu posuy do dalszych eksperymentw, do kreowania nowych hybryd, takich jak apczywce i inne przydatne twory. I tak, obdarte ze skry, pozbawione krwi, wypatroszone i okaleczone, lecz nadal "ywe" szcztki

Volse'a spoczy w magazynach Szaitana obok innych materiaw przeznaczonych do pniejszego wykorzystania. Jeli wszystko pjdzie zgodnie z planem, trafi tam te szcztki ogromnego Ferenca i krpego Arkisa z Trdowatych. Co do Wielkiego Lorda...? C, bywaj rne rodzaje planw. Szaitis mia w sobie krew Szaitana i by te najpikniejszym z wampirw. Nie w oczach ludzi, ale na pewno wedug norm Odwiecznego. Pikny, silny i peen ycia. Bo przecie krew jest yciem! Szaitan pawi si w takich mylach, pamitajc jednak, by chroni je nie gorzej, ni czyni to jego przebiegy potomek.

Malekie albinosy wci dostarczay mu nowych wieci o wdrwce trzech wampirw, wkrtce te okazao si, e Lordowie zboczyli z drogi i naleao ich znw poprowadzi. eby tego dokona, musia skontaktowa si z Szaitisem, ktry pi si wanie po magmowych stokach i znajdowa si ju w poowie drogi do zachodniego zbocza wulkanu. Pozostali Lordowie trzymali si w zasigu gosu, ale skupili si gwnie na wspinaczce. Szaitan wysa wsk, potn wizk myli prosto do nieobcego mu ju umysu Szaitisa. - Synu moich synw, nieco zboczye. Musisz wrci na szlak.

Szaitis drgn, lecz szybko opanowa sposzony trzepot myli. Fess Ferenc nie zdy nic wyczu. - Co? - zawoa jednak spod stromej ciany skalnej. - Co ci zaniepokoio, Szaitisie? - Polizgnem si na lodzie skama Wielki Lord. - Droga w d jest duga. Gdybym spad... Szykowaem si do przemiany. Ferenc pokiwa gow. - Tak, osablimy. Dawniej rozwinbym si do lotu, wzbijajc si ponad te wyyny. Dzi zbytnio by mnie to osabio. Naley uwaa. Szaitis mg w kocu odpowiedzie swemu przodkowi, pragn zachowa ostrono, skoncentrowa si na

utajnieniu tego telepatycznego przekazu. Zanim odpowiedzia, wspi si na wsk, lecz bezpieczn pk. - Szaitanie, omal mnie nie zdradzie. Powiedz mi teraz, jak zeszlimy ze szlaku? I jak na niego wrci? Lepiej te zdrad mi, czego si mog spodziewa: Nie chc skoczy z przeszytym sercem i bez krwi jak Volse Pinescu. - Gupcze - sykn tamten. Mylaem, e ju to wykluczylimy. Gdybym chcia ci zabi, ju by nie y. Nawet teraz mgbym wysa stwora, ktry strciby was z tego zbocza. Mae udaoby ci si odlecie a moe nie. Tak czy inaczej, byby osabiony. Moje

potwory znalazyby ci bez trudu. Ale potrzebuj ci, Wielki Lordzie. Obaj siebie potrzebujemy, i dlatego yjesz. Tamtych te nie chc uszkodzi. Potrzebuj ich w caoci. Nie sdzisz, ze Arkis t Ferenc byliby par wspaniaych wojownikw? Sowa Szaitana byy tak zowieszcze, e musia mwi prawd. Nie chepiby si swoj wyszoci, gdyby nie mg jej dowie. To zabrzmiao jak ultimatum, a nawet groba: zdecyduj si, docz do mnie albo poniesiesz konsekwencje. - Zgoda - odpowiedzia Szaitis. Dziaamy razem. Powiedz mi, co mam robi. - Syn trdowatego zanadto zbacza

na wschd; odchodzi od ciebie. Tam znajduje si stary, nie strzeony kana, ktry wiedzie prosto do mych komnat we wntrzu wulkanu Gdyby Arkis odkry to wejcie, mgby zagrozi mej pozycji, a wwczas me plany ulegyby nagej i radykalnej zmianie. - Nie strzeone wejcie? To niezbyt roztropne - Moje siy nie s nieograniczone. Ani sowa wicej. Powiniene cign tamtych, a zwaszcza Arkisa, bardziej na siebie - W porzdku - powiedzia Szaitis. A potem krzykn do Lordw - Arkisie, Fessie, zanadto si rozdzielilimy Wyczuwam jakie problemy - na

wschd od nas. Arkis natychmiast schroni si w najbliszym zagbieniu. Rozejrza si. - Problemy? - wybuchn miechem - l to blisko, powiadasz? Ha! Ja nic nie czuj - Mimo to w gosie wampira wyczuwao si napicie, a jego myli kryy w popochu. Ferenc, ktry zbliy si do Wielkiego Lorda o jakie pidziesit stp, wrci na szlak. - Mnie rwnie co zaniepokoio stwierdzi. - A przynajmniej wzbudzio moje podejrzenia. Masz racj, Szaitisie, dopki jestemy rozdzieleni, zbyt atwo nas zowi. - Ale ja nic nie widz ani nie czuj! - zaprotestowa znw Arkis, obstajc

przy swoim. - Powiadasz, e twoja wampirza wraliwo jest mocniejsza ni nasze, razem wzite? - zawoa wzgardliwie Szaitis. - A zatem sprawdmy to. Rb, jak chcesz. Bd panem swego losu. Przynajmniej ci ostrzegaem. To wystarczyo. Arkis skierowa si w lewo, doczajc do pozostaych. W sam por - Szaitis, z miejsca, w ktrym si znajdowa, dojrza w kocu na prawo od Arkisa, nieco ponad nim, ciemn plam jaskini. Gdyby syn trdowatego wspi si wyej, musiaby tam trafi. W umyle Wielkiego Lorda znw pojawiy si myli jego przodka, o

wiele spokojniejsze. - Dobrze! I z tym problemem bym sobie poradzi, ale najprostsze wyjcia s zawsze najlepsze. - Co teraz? - zapyta Szaitis. - Nad tob jest szeroka plka, pozostao po krawdzi dawnego krateru. Kiedy jut na ni wejdziesz, przesu si na lewo, to znaczy na zachd Trafisz na kolejn jaskini. Zignoruj j i id dalej. Nastpne wejcie bdzie przypominao pknicie powstae w stygncej skale i to wanie bdzie wasza droga w gb wulkanu. Ale pu tamtych przodem! Czy to jasne? Wielki Lord zadra, moe i pod wpywem odrtwiajcego zimna, ktre wdzierao si nawet w gb jego

wampirzych koci, ale przede wszystkim pod wraeniem tych sw. Myli, podobnie jak mowa, czsto kryy w sobie podteksty i tym razem z ca pewnoci wyczul zowieszczy "ton" owego psychicznego gosu. I wiedzia te, e myli Szaitana s niezgbione. Nawet on, Wielki Lord wampirw, obcujc ze zem emanujcym z planw tamtego, czu co w rodzaju lku. - Szaitanie - powiedzia ostronie. Ja ci ufam. Wyglda na to, te moja przyszo ley w twoich rkach. - A moja w twoich - odrzek tamten. - Teraz dalej strze swych myli i skoncentruj si na wspinaczce. I znw znikn.

Szaitis zacz si zastanawia, na ile mdry jest w mroczny sojusz. Niewiele odnajdywa w tym mdroci; to przecie gwnie kwestia instynktu i, oczywicie, koniecznoci. Ale wszystko przemawiao na korzy Szaitana. To niezaprzeczalnie jego terytorium, ktre zna doskonale, a do tego nie by pozbawiony zapasw. Szaitisowi pozostawaa jedynie nadzieja, e to, co Odwieczny zaplanowa dla Ferenca i Arkisa z Trdowatych, nie obejmie take jego. Czu jednak, e nie. A przynajmniej jeszcze nie. Tu znw odezwa si jego wampirzy instynkt, ktry rzadko zawodzi. Zawsze jednak istnieje jaki

pierwszy raz. I czsto bywa ostatnim... Odrzuci od siebie te ponure rozwaania i poszuka janiejszych omenw. Przypomnia sobie swj sen, ten o wieycy Lady Karen i o tym, jak odzyska wadz, podbiwszy w tajemniczy sposb Gwiezdn Krain i zniszczywszy Ogrd Rezydenta. Mia wraenie, e w kadym nie kryje si jaki element przepowiedni. Rzecz w tym, e stara wampirza maksyma gosia, i ten, kto wczytuje si w przyszo, kusi los. W finale owego snu pojawiy si ruiny i masakra, ale i sugestia, e jednak istnieje jaka przyszo. Jaka? Mg tylko zgadywa. - Pka - mrukn Fess Ferenc,

wspinajc si na ni przed Szaitisem. Ledwie gowa Wielkiego Lorda wysuna si ponad jej krawd, olbrzym wycign potn, szponiast do. Szaitis przyglda si jej przez dusz chwil, a potem sam wycign rk. Ferenc bez wysiku podnis go na pk. - Ostatnio w podobnej sytuacji zrzucie mnie - przypomnia mu Wielki Lord. - Ostatnio sigae po rkawic. Doczy do nich Arkis. - Wy i wasze uprzedzenia! mrukn. - Nadal mwi, e nie czuj nic gronego. Co wicej, niemal dotarem do jakiej jaskini. To rwnie dobrze mg by tunel.

- O? Sdzisz, e ta jaskinia bya pusta? - spyta Szaitis. - A moe kry si w niej jeden z mieczonosw, o ktrym opowiada Fess? - Chyba bym go wyczu? - zjey si Arkis. Fess skrzywi si. - Volse nie wyczu - zauway. - A ja dopiero wtedy, gdy okazao si to zbyteczne. - Odwrci si do Szaitisa. Co dalej? Wielki Lord zmruy szkaratne oczy i pocign spaszczonym, karbowanym nosem, udajc, e wszy. - Okolica na prawo od nas wci wydaje mi si niebezpieczna. Proponuj wic, bymy poszli t

pk w lewo, poza rejon zagroenia. Sprawdzimy, dokd ona prowadzi. Przynajmniej odetchniemy po tej wspinaczce. Ferenc pokiwa groteskowo gow. - To mi odpowiada. Ale jak nisko upadlimy, nieprawda? Ruszyli wzdu pki. - Upadlimy? Jak to? - zapyta Arkis. Ferenc wzruszy ramionami. - Tylko popatrz na nas. Trzej wampirzy Lordowie - czy te byli Lordowie - obdarci z wikszej czci swoich mocy, id zwart grupk, jak przeraone dzieci, by zbada dziwne, nieznane zakamarki. I lkaj si tego, co moe ich tam zaskoczy! - Lkaj si? - Arkis a si nad. -

Mw za siebie! Ferenc mg tylko westchn. - Nie zapominaj, e to ja widziaem besti, ktra przedziurawia Wielkiego Pryszcza. Nagle zrobio si ciemniej i wszyscy trzej zatrzymali si, spogldajc na siebie badawczo, niepewnie. Grne partie wulkanu zasnua cienka warstwa chmur. Na pk zaczy spada pierwsze, drobne patki niegu. Arkis popatrzy w niebo. - Jedna chmura? - zastanawia si gono. - I akurat tu si zrodzia? Jak mylicie, czy to wampirza mga? - Oczywicie - potwierdzi Ferenc.

- Ktokolwiek tu yje, wyczu, e nadchodzimy. Chce nam utrudni wdrwk. Przesania swe lee i drog do niego. - A to oznacza, e obralimy waciwy szlak - doda Szaitis. Ruszy dalej, a pozostali Lordowie, niemal automatycznie, poszli za nim. - Ha! - burkn! Arkis. Przynajmniej przeczucie ci nie zawiodo. Moe spisao si a za dobrze. Zdaje mi si, e tamten ma nas na oku. On wie i widzi wszystko, a my wci bkamy si w ciemnoci, jak te tutaj - Uderzy doni maego biaego nietoperza, ktry podlecia zbyt blisko. Oczy Ferenca rozwary si szerzej. A drgn.

- Jego albinosy! Jego nietoperze! wyrzuci z siebie. - Powinnimy byli na to wpa. To tak nas ledzi. Te karzeki podaj za nami, jak pchy za wilczym szczeniciem. - Podejrzewaem to - pokiwa! gow Szaitis. - Su mu, podobnie jak desmodus i jego mniejsi czarni bracia suyli nam w Gwiezdnej Krainie. Obserwuj nasze pooenie i o wszystkim donosz... temu komu. Arkis wytrzeszczy oczy i zapa Wielkiego Lorda za rami, zmuszajc go, by stan. - Podejrzewae to i nic nam nie powiedziae? - Niczym nie potwierdzone

podejrzenie pozostaje tylko podejrzeniem - odpar Szaitis, ze zoci strzsajc jego do. - Ale i tak to do wany fakt, ktry pozwaa nam gbiej wejrze w jego sytuacj. - Co? Wejrze? W sytuacj? O co ci chodzi? Do czego zmierzasz? - Do tego, e pan wulkanu si nas boi! Nietoperze ledz nasze ruchy; nieyca ma nas powstrzyma; mieczonos strzee jego ula, podobnie jak pszczoy-onierze ze Sonecznej Krainy strzeg swego miodu? O tak, on si nas boi, a to oznacza, e nie jest taki silny. "Sensowny wywd - moe rzeczywicie nie jest - stwierdzi w duchu. - Ale i tak zaryzykuj. Jedno przynajmniej mamy wsplne:

inteligencj." - I nasz krew - zaszemrao natychmiast w umyle Szaitisa. - Nie zapominaj o wsplnej krwi - Co takiego? - warkn Ferenc. Ogromny eb zwrci si ku Szaitisowi, a pod zjeonymi czarnymi brwiami bysny gniewnie lepia. - Co to byo? Czy co mwie albo mylae, Szaitisie? Wielki Lord ukry moment paniki za zason absolutnej niewinnoci. - Co? - Unis brew. - Mwiem? Mylaem? Co masz na myli, Fessie? A kiedy Ferenc i Arkis rozgldali si nerwowo, wysa w przestrze potrjnie osonit myl.

- Ju drugi raz omal mnie nie zdradzie, Szaitanie. Czy sdzisz, e to jaka gra? Jeli domyl si choby skrawka tego, co mam zrobi, przepadem! - Co mam na myli? - obruszy si Ferenc. - Nic nie mam na myli poza tym, e chc to wszystko jak najprdzej skoczy. - Wyprostowa si. - Co wic powiesz: idziemy dalej czy sobie darujemy? Czy w pan wulkanu jest rzeczywicie saby, czy my jestemy sabsi? Taka wspinaczka wrd niegu, kiedy nie wiadomo, co bdzie dalej, potwornie dziaa na nerwy. I znw w umyle Szaitisa zaszemra Szaitan: - Pospiesz si; sprowad ich;

sprowad ich do mnie! I zrb to szybko. Ten olbrzym nie jest gupcem. Jest wraliwy i obaj go zlekcewaylimy. Bdziesz musia na niego uwaa, tylko dyskretnie. - Zauwayem - odezwa si Szaitis, jak gdyby od niechcenia - e te mae albinosy lataj wci na zachd. Powiem wic, e powinnimy trzyma si tej pki i zobaczy, dokd prowadzi. - Nie! - zadudni Ferenc. - Co tu nie gra, jestem tego pewien. Szaitis popatrzy na niego, a potem na Arkisa. - Chcesz wic zej na d? Cay nasz czas i wysiek ma pj na marne?

Czy ta wampirza mga do reszty wytrcia ci z rwnowagi? Przecie nasz wrg nie stworzyby jej, gdyby sam nie czu niepokoju. - Ja jestem z Ferencem - oznajmi Arkis. Wielki Lord wzruszy ramionami. - No to dalej pjd sam. - Co? - Ferenc wbi w niego wzrok. - Moesz by pewien, e idziesz po mier. - Jak to? To tutaj zgin Volse? - Nie, po drugiej stronie gry, ale... - A zatem zaryzykuj. - Sam? - zapyta Arkis. - A czy lepiej umrze teraz, czy pniej? Ja wol zgin uwiziony w czyim ucisku, a nie w lodzie, kiedy

co dowierci si do mego serca. - I nagle sykn, jak gdyby skoczya si jego cierpliwo. - Pamitajcie, e jest nas tu trzech! Trzech "wielkich" - ha! wampirzych Lordw przeciwko... czemu? Nieznanej istocie, ktra boi si nas prawie tak samo, jak my - wy - jej. Odwrci si od nich. - Szaitisie! - zawoa Ferenc, wcieky, a jednoczenie zdziwiony. Dosy! - rzuci przez rami Szaitis. - Ju z wami skoczyem. Jeeli zwyci, wszystko bdzie moje. A jeli przegram... c, przynajmniej zgin, jak yem: jako wampir! Poszed wzdu pek i nawet nie

ogldajc si, wiedzia, e oczy tamtego ledz kady jego krok. - Jestemy z tob - zadecydowa w kocu Ferenc, lecz Szaitis wci patrzy przed siebie. I wreszcie usysza gos Arkisa. - Wielki Lordzie, zaczekaj na nas! Nie speni jego oczekiwa, a nawet jeszcze przyspieszy, tak e musieli si niele naszarpa, by go dogoni. I tak, podczas gdy owa para nastpowaa mu na pity, doszed do wylotu pierwszej jaskini, ktr opisa mu Szaitan. Przystan; nie mg ich rozczarowa. Dyszcy ciko Lordowie zobaczyli ciemn szczelin, w ktr wbija wzrok. - Sdzisz, e to wejcie? - zapyta Arkis, niezbyt jednak ochoczo.

Szaitis jeszcze intensywniej wpatrzy si w mroczne wntrze jaskini, a potem uda, e si ostronie cofa. - To oczywiste - odpar. - Moe zbyt oczywiste... - A potem zwrci si do Ferenca: - A co ty powiesz, Fessie? A nadto wida, tamtejsze mrozy wyostrzyy twoje zmysy. Czy ta droga jest bezpieczna czy te nie? Ja sdz, e nie. Wydaje mi si, e w gbi tej groty co si rusza. Wyczuwam jakiego potnego stwora o do ograniczonej inteligencji, ale za to zdolnego dziaa z ukrycia. - Odwoa si, oczywicie, do opisu mieczonosa, podanego przez Ferenca. I nie przeliczy si, sdzc, e wywoa w umyle olbrzyma wanie taki

obraz. Fess wetkn swj wielki eb do jaskini, sign wzrokiem w i zmarszczy ryjkowaty nos. - Te to czuj. I moe to jest wejcie, skoro pan wulkanu wysa besti, aby go strzega. Szaitis pokiwa gow. - Moe t sam besti? - Co? - zdziwi si Arkis. - Moe ma tylko jednego potwora wyjani Wielki Lord. - Gdyby mia ich wicej, mgby jednoczenie usun i Volse'a i Fessa. Ale jakie to ma znaczenie? wzruszy ramionami Ferenc. Gdyby nawet ta bestia bya sama, to i tak jest potworem. Sugerujesz, e moglibymy

na ni zapolowa? To obd! Jeden z nas na pewno przypaciby yciem - a moe nawet dwaj albo i wszyscy - a w najlepszym razie potnymi ranami. Widziaem, jak w cigu trzech sekund zadaa trzy nieomylne ciosy, dziurawic Volse'a jak ocie Wdrowca ryb. A tamten nawet nie wiedzia, co go trafio! - Nie, nie proponuj walki. Wprost przeciwnie - wyjani Szaitisie. Chc tylko powiedzie, e jeli istnieje tylko jedna taka bestia, ktra czai si tutaj, mamy szans wej jak inn drog. - Co znowu? - skrzywi si Arkis. A tych wej i wyj pewnie jest tu w brd? - Na to wyglda - stwierdzi Szaitis.

- Tunel, w ktrym zgin Volse. Jaskinia, ktr podobno widziae na stoku. Ta ciemna grota, przed ktr stoimy. A teraz posuchajcie: wadca wulkanu stworzy mg, ktra miaa nas zmyli? Nie chodzio mu jednak o to, by ukry przed nami t jaskini, inaczej nie wysaby tu swego mieczonosa. A zatem... moe nie opodal znajduje si drugie wejcie? Proponuj, ebymy poszli jeszcze t pk na zachd. Nawet jeeli na nic nie trafimy, bdziemy mogli sobie powiedzie, e dokadnie zbadalimy t cz stoku. - To ma sens - zgodzi si Ferenc. Nie mam zastrzee. Dopki nie zaczniesz nalega, bym wszed do tej jaskini.

- No to chodmy - warkn Arkis. Ta gadanina i te domniemania to tylko strata czasu. Ruszy, mijajc pozostaych, a Ferenc poszed w jego lady. W ten sposb Szaitis znalaz si z tyu. niegowa chmura rozwiaa si, zorza wci si wia, a gwiazdy naday zakrzywionemu widnokrgowi niebieskawy poysk. Wielki Lord wyczu, e obaj jego "towarzysze" swe wampirze zmysy kieruj przed siebie; mg teraz swobodnie rozmawia z Szaitanem. - Hej tam. Jak ci odpowiada taki ukad? - zapyta, bacznie strzegc swych myli. - I czy ta maa nieyca to twj

pomys? Mylaem, e zaley ci na nich, a ty chcesz ich odstraszy. Odpowied przysza natychmiast. - Po pierwsze, taki ukad idealnie odpowiada nam obu. Po drugie, nieyca miaa odwrci ich uwag i zbi ich - a zwaszcza olbrzyma - z tropu. Posuchaj uwanie, opisz ci dalszy szlak. Zaraz dojdziecie do miejsca, gdzie skaa poorana jest gbokimi szczelinami. Jedno z pkni bdzie miao co w rodzaju posadzki z zastygej lawy. Pjdziesz tamtdy, doprowadzi ci do mej siedziby w czeluciach wulkanu. Czas twoich towarzyszy niestety si koczy. Nie zd ju sami tam dotrze. A przynajmniej nie na wasnych nogach. Nie byo w tym nic z artu, a

jedynie lodowato zimne stwierdzenie faktu. Szaitis powstrzyma si od komentarzy, zreszt Arkis, idcy na czele, wanie si zatrzyma. Najpierw doczy do niego Ferenc, a potem Szaitis. Dalsz cz pki i niemal pionow cian przecinay gbokie szczeliny, niekiedy szerokie a na krok. Arkis popatrzy na pozostaych Lordw. - Co teraz? - Idziemy dalej - powiedzia Szaitis. Moe pospieszy si z t odpowiedzi albo okaza zbyt wiele pewnoci siebie, gdy Ferenc przyjrza mu si uwanie. - Ale ta droga wyglda na

rumowisko - wykrzykn olbrzym po duszej chwili. - Tutejsze, ze jaskinie s pewnie bliskie zawalenia. - Nie dowiemy si tego, dopki nie sprawdzimy - odpar Szaitis. - Czuj, e jestemy ju niedaleko. Ferenc zmruy oczy. - Wyglda na to, e nie tylko moje zmysy s wyostrzone a do przesady. Ale zgoda, pchajmy si dalej. Arkisie, prowad. Syn trdowatego, mamroczc co pod nosem, przeszed przez pierwsz szczelin; zachwia si, ale odzyska rwnowag. Poszli dalej. Kiedy przedostali si przez kolejne p tuzina rozpadlin, Arkis przystan. - Hej! - zawoa. - Nastpne

pknicie ma jakby podog, utworzon przez zamarznit ska. - Dawny odpyw lawy poinformowa Ferenc, stajc tu przy nim. Szaitis podszed ostatni i popatrzy na klif, rozdarty przed wiekami przez szukajc ujcia, rozarzon magm. - Lawa z serca wulkanu stwierdzi. - Moe wic w kocu znalelimy nasze wejcie? Ferenc wszed pod skalny nawis i znikn w jego cieniu. - Pozwlcie, e sprawdz. Arkis poszed za nim, a Szaitis ubezpiecza tyy. Wszyscy trzej wszyli, penetrujc drog nadzwyczaj czuymi

wampirzymi zmysami. - Nie wyczuwam... nic! zaryzykowa w kocu Arkis. - Ja te nie - doda Wielki Lord. Z ulg przyj fakt, e obdarzony niewielkim talentem Okrutna mier nie wykry adnego zagroenia (on sam uzna to miejsce za nad wyraz grone i odpychajce). Ferenc jednak czu chyba to samo, co Lord i nie zawaha si tego powiedzie. - To mi si nie podoba owiadczy. - Cuchnie tu niemal tak, jak w jaskini, w ktrej Volse dosta za swoje. - Chyba mier Volse'a pada ci na mzg - powiedzia Szaitis. Przypomnij sobie, co mwiem wczeniej - tym

razem jest nas trzech. Obaj z Arkisem mamy nasze solidne rkawice, a ty jeszcze solidniejsze szpony. W kocu ustalilimy ju, e bestia kryla si w tamtej jaskini. Moim zdaniem... Przerwa, by znw pocign nosem, po czym mwi dalej. - Moim zdaniem, jest wielce prawdopodobne, e wadca wulkanu zamaskowa to miejsce, przesyci je mrokiem i odorem mierci. Ale odr to tylko odr, a ja czuj nasz triumf! Jestem za tym, by tam wej. Przenis wzrok z Ferenca na Arkisa. Syn trdowatego wzruszy ramionami. - Jeli tak zwany "wadca wulkanu" ma tam wszelkie wygody, Id z tob,

Szaitisie. Ju powyej kw mam tych niedostatkw! Marzy mi si suta czerwona krew i kobieta w ou. Jak sdzisz, moe to haremu strzee tak zazdronie? Teraz to Szaitis wzruszy ramionami. - Nigdy nie bray mnie takie opowieci, ale syszaem, e cz wygnanych Lordw zabraa z sob swe konkubiny. Przekonamy si o tym, gdy dojdziemy do celu. - Tak, wygody - powtrzy za Arkisem Ferenc, oblizujc wargi. - Mnie te by si przyday. W porzdku, idziemy. Wielki Lord zagra rozelonego. - A c to za nagy zwrot? - zapyta.

- Stae si naszym przywdc? Zdaje mi si, e lubisz mie ostatnie sowo, Fessie Ferencu. "Arkisie, prowad", "W porzdku, idziemy". - Ba! - zareplikowa Ferenc. Gdyby nikt nie podj decyzji, wiecznie bymy tu sterczeli. Pozwl, e ja poprowadz... I wanie tego chcia Szaitis. Ciemno panujca w grocie staa si dla wampirzych Lordw wiatem dnia, daleko atrakcyjniejszym od blasku zorzy i bkitnej powiaty rzucanej przez gwiazdy. Ferenc, tam gdzie droga bya prosta i pozbawiona przeszkd, kroczy pewnie; porusza si jednak ostroniej tam, gdzie blokoway j kamienie lub

strop si niebezpiecznie obnia, a take w miejscach, gdzie tryskajca lawa zostawia po sobie okrge wybrzuszenia o ostrych krawdziach, co na ksztat maych kraterw. Szed wci gwnym chodnikiem, nie zwaajc na inne naturalne szczeliny czy boczne odnogi. Arkis zatrzyma si o krok m nim, a tu przed Szaitisem. W miar jak posuwali si coraz gbiej, poczucie zagroenia nie byo ju tak przytaczajce, co potwierdzao (zdaniem Okrutnej mierci i Ferenca) "teori" Szaitisa, i mieszkaniec wulkanu wiadomie roztoczy tak przeraajc aur, chcc zniechci ewentualnych intruzw.

Szaitis by czujny i starannie strzeg swych myli. Najchtniej porozumiaby si z Szaitanem, ale wola nie ryzykowa. Fess i Arkis rozpucili dokoa swe wampirze sondy, polujc na najmniejszy nawet lad jakiejkolwiek aktywnoci psychicznej. Grunt, e wchodzili w gb tej gry. Po jakim czasie Ferenc da znak, by si zatrzyma. - Jestemy co najmniej w poowie drogi - wyszepta. - Pora si przygotowa. - Do czego? - warkn Arkis. To gupie pytanie zahuczao niczym lawina, odbijajc si powoli cichncym echem. - Durniu! - szepn Fess, kiedy upewni si, e ju go sycha. Po co

mamy korzysta z naszych nietoperzowych zmysw, wszy jak wilki i dostraja nasze umysy do cudzych myli, skoro nie przepuszczasz adnej okazji, by narobi haasu i uprzedzi wroga o naszym nadejciu? - Do diaba, jeli jest w domu, z pewnoci wie, e nadchodzimy powiedzia zmieszany Arkis, zniajc gos. - Moliwe - wtrci Szaitis - ale mimo to zachowujmy si cicho. - I przygotowujmy si - przypomnia Ferenc. - To maszerowanie na czele dziaa mi ju na nerwy. Arkisie, moesz mnie zastpi. - aden problem. Syn trdowatego poszed pierwszy, rad, e moe

naprawi swj bd. Ale przeszli tylko z tuzin krokw. - Sta! - sykn Arkis. - Co tu jest nie tak! Wyczuli to jednoczenie: swoist prni, woln od jakichkolwiek wibracji - i dobrych, i zych - miejsce tak nieruchome, jak martwe i mroczne, podziemne jezioro. Wszyscy pojli, co to znaczy: ten rejon uczyniono sterylnym, wytumiono nawet emanacje ciemnoci i zimnej skay. Kto chcia, by uwierzyli, e nie ma tu absolutnie nic... gdy wanie tu co byo! Szaitis czu, jak przenika go dreszcz: wiedzia, e tamci reaguj tak samo. Arkis, wysunity najdalej do

przodu, zamar i co wybekota, ale byo ju za pno nawet na bekot. Wielki Lord poczu, e zasona psychiczna pka, i ugi si pod naporem grozy, przezierajcej si przez jej strzpy, a potem zobaczy jaki ohydny szary bysk, zwiastujcy koniec Arkisa z Trdowatych, zwanego te Okrutn mierci. Zaiste, okrutn mierci zgin! Trudno powiedzie, skd wzi si w Potwr - z wnki w cianie, z bocznego tunelu, a moe zza ktrej skay - ale natar z wielk szybkoci i ze wiadomoci celu. By dokadnie taki, jak opisa go Ferenc. Pokryty szarymi i biaymi plamami, poykowany jak marmur; rozwin si,

czy te poderwa tak nagle, e zdawa si mogo, i to jaki masywny, na p wronity w podoe gaz oy i mieni swj ksztat. Jego odna przeistoczyy si w mgiek; drc pazurami powietrze, stan dba tu przed Arkisem. Rybi eb zakoczony mia spiczast lanc, na caej dugoci pokryt cierniami albo haczykami. Wielkie jak spodki oczy sparalioway ofiar swym wypranym z emocji spojrzeniem. Do Arkisa osonita bya rkawic, gotowa do walki, ledwie jednak unis rk, Potwr zaatakowatak szybko, e niemal niedostrzegalnie. Lanca rozcia krtk, grub szyj Lorda, a igowate zby zacisny si na

zakoczonym rkawic ramieniu. Potwr odgryz je i natychmiast pokn. Cofajc si, znw ci Arkisa w szyj, tym razem rozpru mu tchawic. W chwil pniej natar po raz drugi, mierzc w korpus. Przeszy barykowate ciao i dosign serca. Nadziany na kociane ostrze Lord szarpa si konwulsyjnie i dygota. Ky, bezradnie ksajce powietrze, poczerwieniay zakrztusi si krwi. Fess rzuci si w ty (Szaitis sam mia ochot uciec), a jego oczy zrobiy si ogromne, nabiegy szkaratem. Ale rozpalio je co wicej ni zwyky strach; bya w nich take furia! Olbrzym jedn szponiast doni chwyci Wielkiego Lorda, drug za unis do

ciosu. Przypominaa wizk czarnych, poyskliwych sierpw. - Podstpny bkarcie! .warkn Jajo twojego ojca byo zgnie i jeszcze w tobie jest ropa! - Co? - Szaitis nakaza swemu metamorficznemu ciau, by wypenio rkawice. - Oszalae? - Pewnie tak, skoro ci zaufaem! Ferenc gotw ju by uderzy Szaitisa, wbi szpony midzy jego ebra, uchwyci serce i wyrwa je z piersi. Jednake co go powstrzymao. Co, co zobaczy za Wielkim Lordem. Szaitan barw i faktur skry przypomina czarn magm. Jedynie to, e si porusza, pozwalao go dostrzec

na tle ska - i to tylko dlatego, e chcia, by go widziano. Fess zobaczy go i rozdziawi usta. Nabra powietrza, zapominajc, e chcia uderzy Szaitisa, ten za odpaci mu si, walc zacinit w pi prawic w bok jego gowy. A wwczas... ...Praprzodek Szaitisa wygarn swego potomka z rozlunionego nagle ucisku Ferenca i owin oguszonego olbrzyma mrowiem choszczcych macek. Skrpowany ciasno Ferenc by najzupeniej bezradny, lecz Szaitan i tak nie da mu czasu na dojcie do siebie. Rozleg si dwik przypominajcy darcie skry i rozcigliwa paszcza zamkna si, pochaniajc gow olbrzyma.

Szaitis, uciekajcy na olep, wpad na jakie kamienie. Potkn si. Czujc, e traci siy - on, Szaitis, traci siy! run na pokad zastygej lawy. Z jednej strony widzia koszmarnego apczywca, ktry syczc i bulgoczc, spija resztki sokw yciowych Arkisa, z drugiej za ciao "niezwycionego" Fessa Ferenca, wibrujce i pulsujce w splotach pierwszego z wampirw, Szaitana. "Jeli istnieje pieko - pomyla Szaitis - stoj u jego bram." Pord ciemnoci, kryjcej metamorficzny eb Szaitana, jarzyy si tylko jego czerwone oczy. Przesay do skoatanego umysu Szaitisa odpowied. - Tak, to jest swoiste pieko, w

ktrym wadza naley do nas. To wanie pieko, synu moich synw, ktrego dnia przeniesiemy je do Gwiezdnej Krainy, a pniej do wszystkich dalszych wiatw! CZ TRZECIA ROZDZIA PIERWSZY - OWCY I ZWIERZYNA Harry Keogh, Nekroskop i niedoszy mciciel, myla pocztkowo, e bez wikszego trudu wytropi tego, ktrego szuka: modego wampira z Frigis Express, bdcego take nekromant, gwacicielem i obkanym

zabjc, odpowiedzialnym za mier szeciu modych kobiet. Wkrtce jednak odkry, e nie bdzie to tak atwe, jak sdzi. Frigis mia tuzin filii, rozsianych po caym kraju, mniej wicej tyle samo magazynw i zamraalni oraz przeszo dwiecie ciarwek, z ktrych poowa bya w kursie o kadej porze dnia lub Firma musiaa wic zatrudnia niejednego kierowc, pasujcego do oglnikowego opisu, jakim dysponowa Harry. Oglnikowego, gdy podejrzewa, e owa rozdta, podliwa karykatura, jak mu przedstawiono, stanowia bardziej twr roztrzsionej wyobrani ni wierny portret czowieka. Poza tym byo wielce prawdopodobne, e Frigis zatrudnia rwnie ludzi na

zlecenie i mog zdarzy, e czowiek Harry'ego nalea wanie do tej kategorii. Gdzie jednak musia si znajdowa przynajmniej spis pracownikw etatowych i Keogh mia nadziej, e go znajdzie, a w nim owego Johna, czy te "Johnny'ego", ktrego ciga W trzeci rod maja, o trzeciej trzydzieci nad ranem, odwiedzi gwne, londyskie biuro Frigis, chcc przejrze kartoteki firmy. Uda si tam przez kontinuum Mobiusa, zatrzymujc si po ze na kilku dobrze znanych przystankach i w kocu pojawi 'bramie sklepu przy Oxford Street. O tej godzinie powietrze byo niemal cakiem wolne od

spalin i nawet orzewiajce, a lampy uyczay ulicy do niezwykej powiaty. Wiatr unosi nad rynkiem wielkie stronice jakiej bezpaskiej gazety, opoczce niemrawo jak wielkie, powolne ptaki. Biura, ktre interesoway Harry'ego, znajdoway si dokadnie naprzeciw. W budynku nie palio si adne wiato; mia nadziej, aden nocny stranik nie skomplikuje mu sprawy. Nie przeliczy si. Wchodzc szlakiem Mobiusa do budynku, Keogh pozwoli, by pczkujcy w nim wampirzy instynkt doprowadzi go na odpowiednie pitro. Komu, kto jak Nekroskop kreowa wasne drzwi sam moc liczb, zamki w tych realnie

istniejcych nie mogy przysporzy problemw. Dwukrotnie jednak z przyzwyczajenia chcia zapali wiato i dopiero wwczas dotaro do niego, e to niepotrzebne. W pewnej chwili natrafi na due lustro, a to, co w nim zobaczy obraz mczyzny o pocigej twarzy i wieccych czerwonawych oczach zafascynowao go i przerazio jednoczenie. By oczywicie wiadom zachodzcych w nim zmian, ale dotd nie pojmowa, jak szybki to proces. To wywoao w nim mieszane uczucia i jakie dziwne pragnienie: tsknot za noc i tajemnic, za wdrwk w jakie obce miejsce, choby i w poszukiwaniu upu. No i wanie zawdrowa w takie

miejsce. Ale up upowi nie rwny... Biuro kadr byo brudne i zaniedbane; cuchno w nim mocn kaw i zastarzaym dymem papierosowym. Dokumenty trzymano w archaicznych szafkach, do tego jeszcze otwartych. Harry szybko trafi na rejestr kierownikw filii i skadw, nie znalaz jednak adnych informacji na temat szeregowych pracownikw. Odkry natomiast spis adresw i telefonw wszystkich terenowych biur Frigis Express. Schowa go do kieszeni. To miao zaoszczdzi mu nieco czasu. Wszystko to jednak okazao si mao satysfakcjonujce. Zniechcony, zastanowi si nad kolejnym posuniciem. Naleao chyba

zacz od pierwszej pozycji w rejestrze filii i jecha w d. Ni std ni zowd przyszed mu na myl Trevor Jordan. Moe przydaaby si teraz jaka filianka kawy, chwila przyjaznej rozmowy, kto, z kim - mwic krtko mona by poby, choby po to, by oddali od siebie niepokj. Wtpi w to, e Jordan nie pi, ale na wszelki wypadek poszuka go, odwoujc si do telepatii - i natychmiast znalaz. - Harry? - Jedyny w swoim rodzaju "gos" Jordana zabrzmia w umyle Nekroskopa tak wyranie, jakby esper szepta mu wprost do ucha. - Czy to ty? Harry odkry, e telepatia jest

zjawiskiem zarwno podobnym do mowy zmarych, jak i kracowo od niej rnym. Posugiwa si ju czym takim - odwrcon mow zmarych, jak mniema- ale to miao miejsce dobre kilka lat temu, kiedy by pozbawiony ciaa, i jednak bardzo si rnio. Telepatia okazaa si wic dla niego nowym dowiadczeniem. Ale mimo to nie mg si oprze wraeniu,e jest ona czym... naturalniejszym? Teoretycznie wszystko w wiecie jest naturalne. Jednake kontakt telepatyczny przypomina normaln rozmow telefoniczn, nie pozbawion nawet zakce, i trzaskw, natomiast mowa zmarych bya jak wiatr, szumicy tajemniczo nad pustynnym wwozem,

skpanym w wietle. Jednym sowem, rozmowa ywych umysw dostarczaa zupenie innych dozna ni metafizyczne porozumiewanie si z umarymi. A mimo to Jordan zareagowa nieufnie, jakby nie by pewien tosamoci Harry'ego i nie chcia ujawni swojej wasnej. Dlaczego tak si zachowa, tego Nekroskop nie umia powiedzie. Spochmurnia. - A kt by inny, Trevor? Jordan pozna go, ledwie usysza jego gos. Jednake jego telepatyczne westchnienie zasugerowao Harry'emu, e dzieje si co niedobrego. Tak samo to, co Trevor powiedzia pniej. - Harry, znasz moj star met w

Barnet? Tu wanie jestem Nie umiem jednak powiedzie, jak dugo tu jeszcze zostan. Chciabym si std wynie. Wol tego teraz nie wyjania - to mogoby by ryzykowne ale moe mgby do mnie zajrze? Na przykad teraz? - Jaki problem? Harry sta si czujny, wyczulony na niebezpieczestwo. Wyranie dobiera niepewno Jordana. - Sam nie wiem. Przyjechaem do Londynu, by sprawdzi, czy zdoam si dowiedzie czego, co ci zainteresuje, ale niemal od samego pocztku jestem zablokowany, i to na caego. Przybyem tutaj, by obserwowa INTESP, ale do diaba... nie sadziem, e sam bd

obserwowany! - Natychmiast? - Natychmiast. - Ruszam - powiedzia Harry. W pustej przestrzeni, jak zostawi po sobie, wchodzc w drzwi Mobiusa, zawirowao powietrze; podmuch poruszy papiery w otwartej szafce. Jeszcze szeleciy, kiedy Keogh, ladem myli Jordana dociera do Barnet. Pojawi si cicho w mieszkaniu wskrzeszonego telepaty, w pokoju od frontu. ukowate okna spoglday z wysokoci pierwszego pitra na brukowany zauek, mur otaczajcy park i widoczne za nim ciemne sylwetki agodnie falujcych drzew. Pokj ton

w mroku, a Jordan sta przy oknie. Przez szpar w zasonach wyglda na zalan tym wiatem ulic. Harry sign do kontaktu i zapali lamp. Jordan sykn i przykucn, odwracajc si gwatownie. W doni mia pistolet. - W porzdku - uspokoi go Nekroskop. - To tylko ja. Telepata odetchn gboko i niemal pad na krzeso. Machn rk, zapraszajc Harry'ego, by te usiad. - Tak si pojawiasz i znikasz powiedzia. - Zaprosie mnie - przypomnia mu Keogh. Jordan pokiwa gow. - Po prostu jestem kbkiem nerww. Wygldam na ulic - a tu nagle

zapala si wiato! - To nie byo rozsdne... cho, waciwie. Gdybym si najpierw odezwa, odwrciby si i zobaczyby mnie. Nie jestem pewien, co wywoaoby wikszy szok: nage zapalenie wiata czy widok mych oczu w ciemnoci. - Twoich oczu? Harry skrzywi si. - S piekielnie czerwone, Trevor. I nic ju nie moe tego powstrzyma. To, co we mnie siedzi, jest silne. - Ale... zostao ci jeszcze troch czasu? Keogh wzruszy ramionami. - Nie wiem ile. Mam nadziej, e

wystarczy go na zaatwienie jeszcze jednej sprawy, a potem odejd. - W kocu usiad. - Moe odoysz ten pistolet i powiesz, co ci gryzie? Jordan popatrzy na bro, jakby zapomnia, e wci j trzyma. Parskn i wsun j do kabury pod pach. - Zrobiem si nerwowy jak kot powiedzia. - A raczej jak mysz obserwowana przez kota! - Jeste obserwowany? - Harry nie wiedzia, gdzie skierowa swe myli, by to sprawdzi. Znalezienie Jordana przyszo atwo, gdy wiedzia, kogo szuka; podobnie byo z Paxtonem. Ale znalezienie kogo, o kim nic nie wiedzia - kogo zupenie nieznanego byo sztuczk, ktrej jeszcze nie

opanowa. - Jeste pewien? Jordan wsta i zgasi wiato. Znw podszed do zason. - Nigdy nie miaem takiej pewnoci. Tamten... tamci s teraz gdzie w pobliu, ledz mnie. A jeli nawet nie ledz, to zaciemniaj. Blokuj mnie. Nie mog si przez nich przebi. Podejrzewam, e to ludzie z INTESP; tylko skd wiedz, e wrciem? Ze znw yj? Odwrci wzrok od zason i zobaczy zmienion twarz Harry'ego. - Ju rozumiem, co miae na myli. Keogh- wysoki i ciemny, o oczach, ktre uczyniy z jego twarzy demona pokiwa gow. Ale drczyy go teraz

sprawy powaniejsze ni bysk przekrwionych oczu. - Jak to jest, kiedy kto obserwuje i blokuje twj umys? - zapyta. - Czue , jak Paxton ci obserwowa, a blokada to ingerencja w psychik. Ekran zakce - odrzek Trevor. - Ale ja nawet nie byem pewien, e Paxton tam jest, dopki mi nie powiedziae. Czuem tylko wierzbienie. A co do ingerencji w psychik... - W porzdku. - Teraz tamten wzruszy ramionami. - Dam ci przykad. Sprbuj skierowa na mnie swe myli. Harry zrobi to i natrafi na cian szumw. Gdyby nie wiedzia, o

czynienia z Jordanem, gowiby si, co to jest. - Jak trafisz na co takiego, bdziesz wiedzia, e kto ci wygusza wyjani Trevor. - wiadomie. Miaem okazj to pozna. Kiedy rosyjscy esperzy osaniali Zamek Bronnicy, cay czas to trwao. Prbowalimy si przebi, a oni nieustannie dyli do tego, by utrudni. - Znw badawczo popatrzy na Keogha. - A przy okazji Harry, ty cay czas blokujesz, chyba e chcesz kogo odczyta albo sam zosta odczytany. Ale u ciebie to inna sprawa. To co, co jest stae i si nasila. Nie szumy, lecz co innego, naturalnego dla ciebie. Tak naturalnego, e nawet o rym

nie wiedziae, prawda? Cho moe "naturalne" to nie najlepsze okrelenie. W INTESP nazywalimy to psychicznym smogiem. - Te si nad tym zastanawiaem potwierdzi Nekroskop. - To zdradza. Esperzy Darcy'ego musz ju wiedzie, czym jestem. Jeli nie wiedz, powinien ich spawi! Wyglda wic na to, e talent, ktry otrzymaem od Wellesleya, sta si zbdny... cho moe nie. Zamyli si. - Nie, zdecydowanie nie. Dar Wellesleya to totalne zaciemnienie; nie tyle czyni umys nieczytelnym, co cakowicie go otula. Wampir, jak powiedziae, powoduje tylko smog psychiczny. Ale jak w takim razie Paxton odkry, co si ze mn dzieje?

Jakim cudem zdoa do mnie dotrze? - To dopiero zaczynao dziaa odpar Jordan. - Twj wampir nie nabra jeszcze si. Wci nie jest gotw, ale mia do mocy, by mnie powstrzyma. W cigu ostatnich kilku dni usiowaem dotrze do ciebie z p tuzina razy, ale udawao mi si tylko wtedy, gdy sam chciae kontaktu. I jeszcze jedno. Wspomniae o Darcym Clarke'u, tak? C... - Nagle umilk i unis rk w gecie ostrzeenia. Czekaj. Czue to? Harry potrzsn gow. - Sonda - wyjani Jordan. - Kto prbuje mnie zapa. Wystarczy, e si rozluni i ju s na miejscu.

Keogh zbliy si do telepaty i wielkich ukowatych okien, ale wci trzyma si w cieniu. - Mwie, e chcesz si std wynie. Co miae na myli? - Tylko to, e nie wiem, co oni maj na myli. Wiem, e to mog by tylko ludzie z wywiadu ESP, ale nie mam pojcia, czego szykuj i do czego zmierzaj. Czy wiedz, e maj do czynienia ze mn? To mao prawdopodobne: co, zmartwychwstaem? A z drugiej strony i z ich punktu widzenia, kim innym mog by, skoro jestem telepat i zajmuj mieszkanie Trevora Jordana? Te ich obserwacje przypominaj mi czasy, kiedy ledzilimy Juliana Bodescu. Za

kogo oni mnie maj, Harry? - Zaczynam rozumie - powiedzia Nekroskop. Zapa Jordana za okie. Masz racj: jest dokadnie tak jak wtedy, gdy ledzilimy Juliana Bodescu. A to oznacza, e chodzi nie tyle o to, za kogo ci maj, ile... za co! - Chcesz powiedzie, e myl, i ja... - To moliwe. Zmartwychwstae, prawda? - odrzek Harry. - Ale nie wytwarzam psychicznego smogu. - Ja do niedawna te nie wytwarzaem. Jordan westchn. - Czekaj na dalszy rozwj wypadkw, a potem wkrocz! To

prawie wszystko wyjania. A na pewno wyjania, czemu mam takiego pietra. Odbieram co z ich podejrze, z ich zamiarw. Wyczuwam polujcych na mnie owcw. Harry, oni myl, oni podejrzewaj, e jestem wampirem! - Ale nie jeste i atwo tego dowie. - Keogh prbowa go uspokoi. - Poza tym wywiadem ESP zarzdza Darcy Clarke... Co chciae mi powiedzie o Darcym? Jordan odsun si od okna. Kolejne spojrzenie w oczy Nekroskopa przekonao go, e lepiej zgasi wiato. Nacisn kontakt, a potem opad na krzeso. - Darcy siedzi w domu i czym si trapi. Pamitasz, to jego miaem

obserwowa. Dlatego, e on jest szefem i wie, co jest grane. Teraz jednak wyglda na to, e go zdjli. A jako e on sam nie jest telepat, kto inny niele go ekranuje, utrudniajc zdobycie jakichkolwiek informacji. To brzmiao fatalnie. - Moe powinnimy go odwiedzi? - zaproponowa Harry. - Moe powinnimy si z nim spotka i zapyta prosto z mostu, co si dzieje? Cho jestem pewien, ze i tak wiem. Wydzia tylko czeka, a mi si noga powinie. Jeeli Darcy nam to powie, zyskamy cakowit pewno. Jordan wzruszy ramionami.

- Przynajmniej jest powd, bym std wyszed. Czuj, e jeli tu zostan, zaczn wirowa! Boe, paskudnie jest by szpiegowanym i nie wiedzie, co tamci myl. - Dobra - rzeki Harry. - A co potem? Wrcisz tu? Rzecz w tym, e przydaaby mi si pomoc w sprawie tego wielokrotnego zabjcy. Jako bazy moglibymy uy mego domu w Bonnyrigg. Choby czasowo. Dziki temu bdziemy mogli na zmian uwaa na obserwatorw. A kiedy misja, jak sobie wyznaczyem, dobiegnie koca i zanim odejd - zanim odejd na amen znajdziemy jaki sposb, by dogada si z INTESP i oczyci twoje konto. - Niele to brzmi. - Telepata

odetchn z ulg. - Powiedz tylko sowo, a wchodz w ten ukad. - Powiem: idziemy zobaczy si z Darcym. yje samotnie, jak wikszo z was, esperw? Wiem, e kiedy mieszka w Hoddeson: czy nadal tam siedzi? I czy jest sam, czy moe ma jak kobiet? Darcy'emu szok by zbytnio nie zaszkodzi, ale nie chciabym straszy kobiet. - Nic nie wiem o adnej kobiecie. Pokrci gow Jordan. Darcy dawno temu polubi swoj prac. Ale nie mieszka ju w Hoddeson. Kupi sobie dom w Crouch End, mil lub dwie std domek z ogrodem przy Haslemere Road. Przenis si tam par tygodni temu.

Zaraz po tej robocie w Grecji. - Nie znam tej okolicy, ale pokaesz mi, gdzie to jest. Chcesz co ze sob zabra? - zapyta Keogh. - Walizka jest ju spakowana. - No, to moemy i. - O czwartej dwadziecia rano? Skoro chcesz. Nie mam samochodu, a wic albo pjdziemy pieszo, albo bd musia wezwa... Jordan poj swj bd, ledwie zobaczy dziwny umieszek Harry'ego. - Takswka nie bdzie potrzebna oznajmi Nekroskop. - Mam wasny rodek transportu... ***

Darcy Clarke by jeszcze na nogach; przez ca noc kry niespokojnie po pokoju. Ale nie jego talent go tak drczy; jemu samemu nic nie zagraao. Martwi si o wydzia i o akcj, ktr, jak sdzi, wanie planowano. Martwi si te o Harry'ego Keogha. Waciwie te dwie sprawy czyy si w jedn. Kiedy Harry wyprowadzi Jordana przez drzwi Mobiusa, wiata na parterze domu Clarke'a, przewitujce przez cian drzew i krzeww, paliy si jasno. - Moesz ju otworzy oczy powiedzia do telepaty. Jordan zatoczy si, przygity ciarem grawitacji, od

ktrej na moment si uwolni. odek podszed mu do garda, podobnie jak dzieje si to w windzie, ktra zatrzymuje si nagle na danym pitrze, tyle e akurat ta winda nie miaa cian, podogi ani sufitu i "spadaa" we wszystkich kierunkach jednoczenie. Dlatego wanie Harry poleci mu na chwil zamkn oczy. - Mj Boe - wyszepta Trevor, chwiejc si jeszcze. Rozejrza si po mrocznej ulicy. "Bg? - pomyla Keogh. Kontinuum Mobiusa? Moe i masz racj. Tak wanie myli August Ferdynand." Podtrzyma telepat. - Rozumiem. Niesamowite wraenie, co? - zapyta.

Jordan popatrzy na Harry'ego i poczu lk. Tamten mwi o sprawach nieziemskich, absolutnie niewiary godnych, takim tonem, jakby byy po prostu dziwne. - Niezy strza, Harry. Darcy mieszka tam. Pozwolili sobie przej przez furtk i weszli na ciek pord krzeww. Wiszca nad drzwiami frontowymi lampa - biaa kula, wygldajca jak may ksiyc - przycigaa chmary ciem. Nekroskop poleci Jordanowi stan z boku, zaoy ciemne okulary i nacisn na dzwonek. Po chwili usyszeli kroki. W drzwiach znajdowa si judasz; Darcy Clarke skorzysta z niego i

zobaczy stojcego na progu Keogha. Talent nie przeszkodzi mu w otwarciu drzwi, a to ju wiele mwio. - Harry! - zawoa. - Wejd, wejd! - Darcy - powiedzia Keogh, apic go za rami - posuchaj; nie denerwuj si, ale przyprowadziem ci kogo. - Przyprowadzie... - Chcia powtrzy Darcy, ale ju Jordan wysun si zza drzwi. Esper zobaczy go. - Trevor...? - wyszepta. - .- Drgn gwatownie i cofn si o krok. - Wszystko w porzdku, w porzdku - uspokaja go Harry, idc za nim. - Trevor? - wysapa Darcy, wybauszajc oczy; twarz mu nagle Trevor Jordan! O mj Boe! O sodki Jezu!

Keogh nie lubi, gdy ludzie bezmylnie przywoywali owe Imiona Potgi, ale tym razem to zrozumia i nie protestowa. Trevor Jordan przesun si obok Harry'ego i wzi Clarke'a za drug rk. W pierwszej chwili Darcy chcia si od nich uwolni. To znw bya najzupeniej normalna reakcja, nie majca nic wsplnego z jego talentem. - Darcy, to naprawd ja powiedzia Jordan. - I wszystko ze mn w porzdku. - W porzdku? - Clarke rozdziawi usta i zaraz je zamkn. Nie tyle powiedzia, co wyskrzecza te sowa. Sprbowa jeszcze raz. - To naprawd

ty? Tak, poznaj ci. Ale wiem, e ty nie yjesz. Pamitasz, bye w szpitalu na Rodos, kiedy wpakowae sobie kul w mzg. - Moemy wej do rodka, usi i pogada? - zapyta Harry. - Pogada? - Clarke popatrzy na niego, na nich, jakby nie by pewien kto tu zwariowa, on czy oni. Zaraz jednak skin gow- Jasne czemu nie? Moe si potem obudz! Kiedy znaleli si w salonie, Clarke wskaza im krzesa, machinalnie robi drinki, przeprosi za nieporzdek i wyjani, e jeszcze si tu nie zadomowi. Potem bardzo ostronie usiad, jednym haustem wychyli potn porcj whisky... i zerwa si.

- Do kurwy ndzy, mwcie! zawoa. - Przekonajcie mnie, e mi nie odbio! Harry uciszy go i czym prdzej wyjani wszystko, albo prawie wszystko, nie wchodzc jednak w szczegy. - A zatem przyszlimy do ciebie stwierdzi na koniec - by si dowiedzie, co si dzieje, co szykujesz wraz z INTESP. Zreszt, chyba ju wiem. Licz na to, e dopilnujesz, eby trzymali si z pki nie zaatwi tego, co sobie poprzysigem. Clarke wreszcie zamkn usta i wbi wzrok w Jordana. Tak, to by Jordan; wyglda dokadnie tak samo jak

zawsze, ale mimo to Darcy chwyci go za rk i mocno cisn, przygldajc si jeszcze intensywniej, eby upewni si na sto procent. Telepata znosi spokojnie to drobiazgowe badanie, bez protestu przyjmujc fakt, e jego stary, wieloletni przyjaciel tak go sprawdza, sprawdza kady zapamitany rys jego twarzy i sylwetki. Twarz Jordana bya owalna, pogodna, o zdrowej cerze; zazwyczaj wygldaa chopico, teraz jednak postarza j niepokj i niemaa doza zadumy. Uczucia Jordana zawsze mona byo okreli, patrzc na jego usta: naturalnie zakrzywione, prostoway si i zaciskay, ilekro co si komplikowao. Tak te wyglday teraz, proste i

zacinite. I Clarke wietnie wiedzia dlaczego. "Dobry, stary, wyrozumiay Trevor! - pomyla Darcy. - Przezroczysty jak okno, czytelny jak otwarta ksika. Od tej strony przynajmniej zawsze si pokazywae. Tak jakby chcia, by ludzie czytali w twoich mylach rwnie atwo, jak ty w ich umysach; jakby prbowa zrekompensowa im ten swj metafizyczny talent, a nawet czu si winien, e go posiadasz. Nigdy nie spotkaem czowieka, ktry by ciebie nie lubi. A jeli znalazby si kto taki, po prostu unikaby go. I jeeli naprawd jeste sob, wiesz dokadnie, co teraz myl."

Jordan umiechn si. - Zapomniae wspomnie, e rwnie przystojny i silny, o sportowej sylwetce! A co ma znaczy ta "chopica twarz"? Uwaasz mnie za wielkiego dzieciaka, Darcy? Clarke wrs w krzeso i dotkn drc doni rozpalonego czoa. Nie wiedzia, na ktrego powinien patrze, na Harry'ego Keogha czy na Trevora Jordana. - C mog rzec? - powiedzia w kocu. - Chyba tylko... witaj w domu, Trevor! Po kilku dalszych drinkach nadesza kolej Darcy'ego. Przekaza swym gociom to, co wiedzia, cho nie byo tego wiele.

- Paxton musia wic donie, e przesaem ci dossier tych dziewczt, Harry, i to wystarczyo, by mnie zawiesili. A skoro pytasz, czy zapoluj na ciebie - znasz sposb dziaania wydziau niemal rwnie dobrze jak ja. Oczywicie, prdzej czy pniej dobior si do ciebie. - A do mnie? - zapyta Trevor. - Nie - uspokoi go Darcy - gdy pierwsze, co jutro zrobi, to udam si do miasta i nawietl im ca spraw. Mgbym ju teraz zadzwoni do ministra, ale o tej porze nie byby tym zbytnio zachwycony. Jutro pojad do kwatery INTESP i porozmawiam ze wszystkimi, ktrzy co tam znacz;

zadbam o to, by w peni zrozumieli, co si dzieje. Moe uda si nawet zdj ich na jaki czas z karku Harry'ego. - Mam nadziej, e si uda powiedzia zimno Nekroskop. - Licz na to. - Zdj przyciemnione okulary i poprosi Darcy'ego, by zgasi wiato. Ledwie zawieszony w czynnociach szef INTESP wypatrzy w mroku w twarz Keogha, powiedzia cicho: - Harry, ja te na to licz... Tak bdzie lepiej; lepiej dla nich! Harry Keogh przypuszcza, e Darcy mwi szczerze; uwaa go za jednego z niewielu, ktrym mg zaufa. Jednake wpywy wampira byy ju na tyle silne, e patrzc na Darcy'ego Clarke'a, widzia w nim zarwno przyjaciela, jak

i wroga. Harry nie by w stanie bezbdnie okreli przyszoci wiedzia, e prognostyka to niebezpieczna, najeona paradoksami gra - mg jednak do trafnie przewidzie dalszy tok wydarze. Gdyby mia powsta w tym wiecie duej, ni planowa, gdyby jego misja miaa potrwa duej ni kilka dni, Darcy mgby si poczu zobowizany do wsparcia swego zespou. Darcy by wszak ekspertem, a skoro metamorfoza Harry'ego postpowaa tak szybko, wydzia mg zosta zmuszony do szukania pomocy u wszystkich dostpnych ekspertw. Tak czy inaczej, w kocu nawet Darcy nie bdzie mia

wyboru: nosiciela zarazy naley prdzej czy pniej unicestwi. Prosta konsekwencja. - Darcy - powiedzia Harry, kiedy znw zapali wiato - jeli kiedy staniemy po przeciwnych stronach, ty bdziesz chyba jedynym, ktry zdoa mnie powstrzyma! I dlatego troch si ciebie obawiam. Wiesz, e jestem teraz telepat? I tak si zastanawiam; miaby co przeciwko temu, bym zajrza do twego umysu? Talent Darcy'ego nie wyczuwa zagroenia. Harry nie zamyla nic zego. Chcia tylko zapewni sobie co w rodzaju polisy ubezpieczeniowej, ktr bdzie mona skasowa, kiedy niebezpieczestwo minie. Nie Darcy'ego

Clarke'a zamierza okaleczy, ale jego talent. Bo tego wanie obawia si Nekroskop; wiedzia, e z Clarke'em nie wygra, e anio str chroni deflektora. Gdyby jednak pozbawi Clarke'a owego talentu, esper byby bezradny. Przynajmniej do chwili, kiedy czas Harry'ego si skoczy. - By zajrza do mojego umysu? powtrzy Darcy. - Za twoim pozwoleniem podkreli Harry. - To musi pyn z lej wasnej woli. Clarke nie doszuka si w tych sowach niczego zdronego. - A nie moesz po prostu czyta moich myli, tak jak Trevor? - To co innego - odpar

Keogh. - Bdziesz musia mnie wpuci, tak jakby otwiera drzwi. - Jak chcesz - wzruszy ramionami Darcy. Spotkali si wzrokiem, nawizali kontakt, a w chwil pniej Harry wnikn w jego umys. Mechanizm, ktrego szuka, nietrudno byo znale. Keogh z miejsca zobaczy, e to anomalia, mutacja. Naprawd wyjtkowy talent, ktry przez cae ycie chroni Clarke'a przed zagroeniem z zewntrz, ale sam nie by w stanie obroni si przed wewntrznym, ktre zwao si Harry Keogh. Gdyby nawet mg si broni, nie zrobiby tego, gdy Harry nie zamierza go niszczy. Nekroskop nie znalaz adnej

zapadki, ktr mgby zablokowa, wic po prostu owin cay mechanizm skrawkiem osony Wellesleya. Trwao to zaledwie moment i ju by na zewntrz, zadowolony, e przynajmniej na jaki czas zakneblowa anioa stra Clarke'a. - Czy to wszystko? - Darcy zmarszczy brwi. - Uspokoie si, e ci nie zagraam? "Absolutnie - powiedzia do siebie Harry. Na zewntrz za jedynie skin gow. Jeli nawet sprbujesz, nic ci nie bdzie chroni, a to oznacza, e ja bd mg zadba o siebie." Nagle w jego gowie rozleg si inny gos, gos Jordana.

- To znaczy, e jut w ogle nie jest chroniony. Moe cho powiesz mu, co zrobie? - Nie - odpowiedzia Keogh. Znasz Darcy'ego; z miejsca popadby w paranoj na punkcie wasnego bezpieczestwa. To paradoksalne, ale pomimo tego niesamowitego talentu zawsze uwaa na siebie, jakby by szczeglnie podatny na wypadki - Pozostaje mie nadziej, e nic mu si nie stanie - stwierdzi telepata. - I co? - ponagli Harry'ego Darcy. - Rad jestem, e nie zwrcisz si przeciwko mnie - powiedzia Harry. Ale na nas ju czas. - Nie zdziwi si, jeli wydzia odkryje, e tu bylimy - rzek Jordan. -

Darcy, jeli nie chcesz popsu sobie ukadu z nimi, zadzwo do oficera dyurnego i sam go o tym powiadom. Niech zobacz, e nie jeste z nami w zmowie. A przy tej okazji mgby skorzysta ze swych kontaktw, by mnie oczyci. Clarke skrzywi si. - Aktualnie moje "kontakty" nie pal si do tego. Ale i tak sprbuj. A gdzie si teraz wybieracie? Moe nie powinienem pyta? - Nie powiniene - przyzna Keogh ale ci powiem: tropimy twojego wielokrotnego morderc. Poniekd mnie to wcigno. To wanie t robot chc skoczy, zanim odejd.

- Tym sposobem oczyciby sobie konto, Harry. I tak wanie powinno by. Zawsze bdziesz czym w rodzaju legendy. I to sawnej, a nie okrytej niesaw. Harry milcza. Sawa, a nawet niesawa - to go nie dotyczyo. Liczya si tylko jego obsesja. Oto wypdzano go z jego ziemi, zmuszono, by opuci wiat, o ktry walczy. Nie wyganiano go sil - jeszcze nie - ale i do tego wkrtce dojdzie. A wampir, zwaszcza prawdziwy wampir, jest nieustpliwy i przywizany do swego terytorium. Harry walczy z tym przywizaniem do swego terytorium. Skoro jednak musia si na kim wyadowa, wola, eby by to kto sam jest demonem. Jednym sowem,

eby to by ten wielokrotny morderca, nekromanta, zabjca Penny i innych niewinnych dziewczt. Nawet Pameli Trotter; ona te bya niewinna. Przynajmniej - w porwnaniu z tamtym. Nadesza pora, by Harry i Trevor Jordan rozstali si z Clarke'em. Poegnali si z nim, tak po prostu, i Keogh poleci Jordanowi zamkn oczy. Darcy Clarke obserwowa ich odejcie, a kiedy ju zniknli, wycign drc do ku przestrzeni, w ktrej otwarli i Mobiusa wiodce w pustk... ROZDZIA DRUGI - JOHNNY ZNALEZIONY

W Edynburgu zaczynao ju wita, ale Harry Keogh wiedzia, e sprawy wszelkie sprawy - raptownie zmierzaj do kresu, a nie by jeszcze gotw odej. Skoro ju zacz dziaa, myla jedynie o tym, by to dziaanie sfinalizowa. W ciemnoci, a jeli zajdzie taka konieczno, to i za dnia. Letnie soce mogo stanowi pewien problem, ale raczej jako utrudnienie, nie bezporednie zagroenie. Soce nie zabioby go, jeszcze nie, ale przyjmowane w duych dawkach mogoby mu pogorszy samopoczucie, osabi go. Oczy chroni przed tym blaskiem za pomoc okularw; mikki kapelusz osania mu gow i twarz, acz go zarazem

demaskowa; musia te czsto trzyma rce w kieszeniach, co dodawao mu pewnej niedbaoci, typowej dla trudnej modziey lub politykw laburzystowskich, ale tego nie sposb byo unikn. Sprzyjaa mu jedynie brytyjska pogoda, prawie zawsze paskudna. Owe ograniczenia nie dotyczyy jednak Trevora Jordana. Mg wychodzi, kiedy tylko chcia, a dziki pomocy Harry'ego mg znale si, gdzie tylko zapragn, i to byskawicznie. W Bonnyrigg, w domu Nekroskopa, napili si kawy - Harry wolaby dobre czerwone wino, ale potrzebowa pokrzepienia - i podzielili midzy siebie

list filii Frigis Express. Postanowili bada wszystkie w kolejnoci alfabetycznej, a znajd to, czego szukaj. Jordan wzi na siebie dzienn zmian, Harry mia tylko zapewnia mu transport. Noce za miay nalee do Keogha, a Jordan peniby wwczas wart. Zapytany przez telepat, dlaczego tak zaley mu na tej sprawie, Harry pokaza mu seri plastycznych obrazw mylowych, jakie otrzyma od Penny Sanderson i Pameli Trotter. Gdzie w wiecie szala potwr l naleao go zabi. - Pewien jestem, e tam s nocni stranicy - stwierdzi Jordan, studiujc sw poow listy - ale o tej porze raczej kimaj, pi gdzie po ktach.

Moglibymy zaraz zaliczy kilka magazynw, zanim pojawi si szoferzy, adowacze czy ktokolwiek inny. - Typ, ktrego szukamy, jest szoferem - przypomnia Harry. - Jedzi tras M1, a prawdopodobnie te A1 lub A7. Moe powinnimy zacz od skadw lecych niedaleko tych gwnych szlakw? Telepata wertowa akta zamordowanych dziewczyn. Szczeglnie zainteresowa go raport dotyczcy Penny. - Harry, wiedziae, e ciao Penny znaleziono w ogrodzie pod murem zamku? - zapyta, nie zwaajc na to, co powiedzia Nekroskop.

- Czy to ma jakie znaczenie? zapyta Keogh. - Moliwe. Na zamku mieci si szereg maych, wyspecjalizowanych lokali. Wszystko wskazuje na to, e nasz facet z Frigis tamtej nocy dostarcza miso do rnych jadodajni i kuchni, a kiedy na wybrzeu zapanowa spokj, przerzuci ciao Penny przez mur. Harry przyzna mu racj. - Sprawdz, gdzie dokadnie j znaleziono. Pamitam, jak wygldaem przez mur. S tam miejsca, gdzie wznosi si on nad poronitymi traw pkami i spadzistym brzegiem; tam ma tylko kilka stp wysokoci, gdyby spada - lub zostaa zrzucona - obyoby bez zama i powaniejszych obrae. A jeeli nie

liczy obrae i ran, ktre zawdziczaa tamtemu, bya w zupenie niezym stanie. - Na wymizerowanej twarzy Nekroskopa pojawiy si lady gniewu; przypomnia sobie, jak wygldaa Penny, kiedy zobaczy j po raz pierwszy. Potrzsn gow, eby odpdzi to wspomnienie. - Jednym sowem, rozejrz si tam. Jeli tylko okae si to moliwe, lub nawet prawdopodobne... C, niewykluczone, e zawzie nam pole dziaania. Dziki, Trevor. Jak widzisz, nie nadawabym detektywa, ani nawet na policjanta lub dozorc w parku! - doda z alem. - Posuchaj - rzek Jordan. - Zaraz podrzucisz mnie do Edynburga i dasz mi

si tym zaj. Postawmy spraw jasno, ciebie widziano w zamku. Ludzie mogli ci zapamita. Mnie jednak nie znaj. Wezm z sob ten raport. Nadal mam swoj star legitymacj INTESP, zabraem j z mieszkania. Jeli chodzi o wejcie gdzie i zdobycie informacji, jest rwnie skuteczna, jak mundur policjanta. A kiedy ja bd si koncentrowa na tym etapie roboty, ty moesz sprawdza list filii. - Zgoda. Spotkamy si tutaj dzi wieczorem. Jeeli do tej pory co wyniknie, bdziemy mogli si bez trudu skontaktowa. Musisz zrozumie, e soce ogranicza moje moliwoci. Moe utrudni nam poczenie. Jeli za dzie bdzie pochmurny, wszystko

zagra. Jedyny problem to... - Zawaha si. - Tak? - Trevor czeka na wyjanienie. - Bdziesz zdany tylko na siebie dokoczy Nekroskop. - Jeeli wydzia zdecyduje si wystpi przeciwko mnie, zajmie si take mymi przyjacimi... - Zajmie si nimi - powtrzy telepata - a nie ich zdejmie! Zreszt, Darcy obieca, e ruszy t spraw. Keogh pokiwa gow. - Ale nie moe zlekceway faktu, e jestem wampirem. Wiesz take, e wydzia nie pozwoli sobie na ryzyko. Mgbym si zaoy, e wydali ju na mnie wyrok i pewnie zajci s

blokowaniem wszelkich drg ucieczki. Na razie... prawdopodobnie, daruj sobie t chat, gdy naley do mnie i znam j lepiej ni oni. Ale prdzej czy pniej nawet mj dom przestanie by bezpieczny. Do cholery, byby idealnym miejscem, eby si ze mn policzy! Na uboczu, cakowicie samotny. - Trapic si, nigdzie nie zajdziesz, Harry. Sprbujemy najpierw znale tego Johnny'ego, dobra? Pniej bdzie do czasu, eby pomyle nad reszt. Nekroskop wiedzia, e Jordan ma racj. Myli si tylko, mwic, e bdzie do czasu... ***

Nastpnego ranka minister wezwa Darcy'ego Clarke'a do kwatery gwnej INTESP. Kiedy Clarke wszed do pokoju, w ktrym miecio si kiedy jego biuro, minister siedzia za jego dawnym biurkiem, a w kcie sta... Geoffrey Paxton. Telepata rce skrzyowa na piersiach; za piecami mia okno ze zbrojonego szka. Darcy czuby si lepiej, gdyby Paxton nie dobiera mu si do myli, ale nie mia ju na to adnego wpywu. Przywitali go - czy te potwierdzili jego obecno - zdawkowymi ukonami, po czym minister stwierdzi, e Darcy wyglda mamie.

- Pno wstaem - odpowiedzia Clarke. - Prawd mwic, zanim paskie biuro zadzwonio, by umwi nas na to spotkanie, zaliczyem godzin lub dwie snu. Ale dobrze si stao, bo i tak zamierzaem tu przyj. Wie pan, zeszej nocy miaem goci. Obawiam si jednak, e pan nie uwierzy, kiedy powiem, kto by jednym z nich. Paxton od razu zareagowa. Wiemy, kim byli, Clarke powiedzia kwano. - Harry Keogh i Trevor Jordan - wampiry. Clarke by na to przygotowany. Westchn i odwrci! si do ministra. - Czy musimy znosi tego mota? To znaczy, skoro ju musi wwierca si w ludzkie gowy, jak wielki pieprzony

robal, to czy nie tego robi z daleka? Powiedzmy, zza tych drzwi? Minister przyjrza mu si uwanie. - Powiadasz, e Paxton si myli, Clarke? Darcy znw westchn. - Tak, zeszej nocy widziaem si z Harrym i Trevorem. Co do tego, ma racj. - Powiadasz wic, e Harry Keogh i Jordan nie s wampirami? - Gos ministra by bardzo cichy. Darcy popatrzy na niego, spojrza w bok i zacz u doln warg. Czy s wampirami! - ponagli go minister. Clarke znw na niego spojrza. - Jordan... nie jest - odpowiedzia.

- Ale Keogh jest? - Co do lego zdylimy nabra pewnoci, racja? - warkn Darcy Clarke. - I to dziki - spiorunowa wzrokiem Paxtona - dziki temu liskiemu gwnu! Tak, Harry si zarazi. Podapa to cholerstwo, chronic nas nas wszystkich - podczas misji w Grecji, gdy ja prosiem go o pomoc. Moim zdaniem, nie zmieni si teraz w zabjc! C wicej mog wam powiedzie? - Sdzimy, e wiele - odpar Paxton, ale ju ciszej. Jego ziemista twarz poczerwieniaa pod wpywem obelgi Clarke'a. Darcy popatrzy na niego, a potem na ministra i poczu, e nie ma z nimi

kontaktu. Nic do nich nie docierao. - Dlaczego nie pozwolicie mi opowiedzie wszystkiego? - zapyta. - I dlaczego nawet nie prbujecie mnie wysucha? Kto wie, moe nawet nauczylibycie si czego? - Albo by nas skoowa powiedzia Paxton. - Clarke spojrza na niego ze zoci, po czym odwrci si do siedzcego za jego biurkiem ministra. - Suchaj, twoja papuka gada bez sensu. Do cholery, nie chwytam ani sowa! Czy ty rozumiesz, co on bredzi? Minister zdecydowa si. Kiwn gow i zabra gos: - Clarke, chc ci to jasno

powiedzie. Zeszej nocy wywiad ESP kontrolowa twj dom. Jordana zreszt te. Wczeniej ni ty, dowiedzielimy si, e Jordan wrci z tamtego wiata e sta si nieumary. Co takiego? Czowiek nie yje, a potem znw jest na chodzie, pomidzy ywymi? Nieumary! Tak to widzimy, nie sposb inaczej. Nie tylko Jordan, take jedna z tych zamordowanych dziewczyn. S wampirami, nie ma innej moliwoci. - Ale gdybycie tylko zechcieli mnie wysucha... - wtrci desperacko Clarke. Minister jednak nie sucha. - Wiem, o ktrej Keogh dosta si do mieszkania Jordana, wiemy o ktrej je razem opucili i gdzie si udali.

Jestemy absolutnie pewni, e Harry Keogh jest wampirem! Skd ta pewno? Ma stygmaty wampira. Mona by rzec, e cuchnie wampirem. Mwic krtko, ukrywa si w psychicznym smogu. Nadasz za mn? - Oczywicie, e nadam - odpar Clarke, czujc, e coraz bardziej ogarnia go desperacja. Wiedzia, e minister montuje spraw; tylko jak? Przeciw komu? Po raz ostatni sprbowa do niego dotrze. - Czyby pan nie widzia, e nawet tu si myli? Z caym szacunkiem twierdz, e nic nie wiecie na temat wampirw. Nie mielicie z nimi do czynienia. Nie jest pan nawet obdarzony

talentem. Wie pan tylko to, co pan przeczyta albo usysza od innych. A pogoski nigdy nie zastpi dowiadczenia. Prosz zrozumie, ten smog psychiczny, o ktrym pan mwi, jest czym, nad czym Harry nie panuje. Nie "ukrywa si" w nim, on po prostu jest. To efekt przemiany, ktrej uleg Harry. Ma ten smog tak jak pies ma ogon. To nie jest wiadome. Doprawdy, gdyby mg, pozbyby si go, gdy on go demaskuje. Minister zerkn pytajco na Paxtona, ktry niechtnie pokiwa gow. A moe nie tyle niechtnie, co ponuro? Potwierdzi? Clarke poszed wic za ciosem. - Widzi pan teraz, jak atwo

popeni bd? - powiedzia. Wszystkie wampiry maj ten psychiczny smog? - zapyta minister, przygldajc mu si uwanie, bez drgnicia powieki. Clarke za zamruga. Nerwy zaczynay odmawia mu posuszestwa. Nie mia si czego obawia, talent i tak by go ostrzeg, a mimo to by coraz bardziej zdenerwowany. - O ile wiemy, tak - odpowiedzia. Przynajmniej wszystkie, z ktrymi mielimy do czynienia. Kiedy telepata prbuje namierzy wampira, znajduje tylko ten smog. Twarz ministra zbielaa. - Darcy Clarke, wiele nerww musiao ci kosztowa przyjcie tutaj.

Chyba e jeste szalecem albo naprawd nie wiesz, co si z tob stao. - Co si ze mn stao? - Clarke czu narastajce napicie, ale nie rozumia jego przyczyny. - O czym pan, u diaba, mwi? - Ty masz psychiczny smog! wyrzuci z siebie Paxton. - Co? Ja mam...? - Panno Cleary i Ben, moecie ju wej. - Minister podnis glos. - . Drzwi otworzyy si I do pokoju wesza Millicenty Cleary, a tuz za ni Ben Trask. Dziewczyna spojrzaa na Clarke'a. - To prawda, sir - powiedziaa niemal niesyszalnie. - Pan... pan to ma. - Nigdy nie zwracaa si do Clarke'a

inaczej ni "sir". Popatrzy na ni, cofn si o krok i potrzsn gow. - Darcy, ona mwi prawd - doda Ben Trask. - Nawet Paxton teraz nie kamie. Clarke z wahaniem ruszy w jego stron... Trask zmruy oczy, cofn si i unis rce, by odparowa ewentualny cios! Clarke nie mg uwierzy w to, co widzia w jego oczach. - Ben, to ja - powiedzia. - Majc taki talent, musisz wiedzie, e mwi prawd! - Darcy - odpar Trask, cofajc si nada - dobrano si do ciebie. To jedyna moliwo.

- Dobrano? - I nawet o tym nie wiedziae. Ty wierzysz, e mwisz prawd. Gdybym by tu sam, pewnie by mnie to zmylio. Ale tu jest dwa do jednego, Darcy. Poza tym trzymae si do blisko z Harrym Keoghem. Clarke obrci si na picie, popatrzy na otaczajce go twarze. Na kredowobia twarz ministra, siedzcego przy jego biurku. Na pospnego Paxtona, bawicego si nerwowo klap marynarki. Na Traska, ktrego nigdy nie zawid talent - a do tej pory. I na Millicent Cleary, nadal pen szacunku, mimo i przed chwil nazwala go potworem! - Wszyscy, do cholery,

powariowalicie? - wychrypia roztrzsiony. Wsun lew do do kieszeni, wycign sw legitymacj i cisn j na biurko. - Dobra jest; mam do tego wszystkiego. Kocz z tym na dobre. Odchodz. - Sign praw rk pod marynark i wycign swj subowy pistolet kaliber 9 mm. - Sta! - wrzasn Paxton i unis wycignit przed chwil bro. Clarke, zdumiony, odwrci si w jego stron - wraz ze swym pistoletem i Paxton dwukrotnie nacisn spust. W oguszajcy huk wploty si krzyki Millicent Cleary i Bena Traska. - Nie! Za pno; pierwsza kula cisna

Clarke'a na rodek pokoju, druga zbia go z ng i pchna na cian. Puszczajc pistolet, skuli si pod zakrwawion cian i dygoczc rk poszuka serca. Znalaz dwie dziury w marynarce. Tryskajca z nich czerwie przesczaa mu si przez palce. - Cholera! - wyszepta. - Co...? Run na twarz i przetoczy si na bok. Trask i Millicent Cleary uklkli przy nim. Minister zerwa si, osupiay, wpijajc palce w krawd biurka, eby nie upa. Paxton wysun si do przodu, wci jeszcze nie wypuszczajc broni. Jego twarz przypominaa kartk papieru, w ktrej zrobiono kilka dziurek udajcych oczy i usta. - On mia bro - wysapa. - Chcia

uy broni! - Ja... ja mylaem, e chce mi j odda - powiedzia minister. Tak mi si zdawao. Ben Trask tuli do siebie gow Clarke'a. Dziewczyna rozpia marynark rannego, rozdara jego szkaratn koszul. Ale krew niemal ju przestaa pyn. Clarke popatrzy z niedowierzaniem na swoj pier i uchodzce z niej czerwone ycie. - To... niemoliwe! - powiedzia. Dzie wczeniej byoby to nie moliwe. - Darcy, Darcy! - powtrzy Trask. - Niemoliwe - wyszepta po raz

ostatni Clarke i jego oczy zaszy mg, a gowa stoczya si na kolana Bena Traska. Nikt jednak nie wezwa lekarza ani karetki. Trwali tak w bezruchu przez dugie sekundy... a Paxton przerwa cisz. - Zostawcie go! Powariowalicie? Zostawcie go! Trask i dziewczyna spojrzeli na niego. - Jego krew! - wyjani Paxton. Macie na sobie jego krew. Zarazi was! Trask wsta i z jego oczu powoli odpyna groza. A przynajmniej groza tego, co tu si wanie wydarzyo. Ale to, co nosi w sobie Paxton, byo czym zupenie innym. - Darcy nas zarazi...? - powtrzy za

Paxtonem i dopad do niego jednym susem. - Jego krew nas zarazi? - Co, u licha, w ciebie wstpio? Paxton cofn si o krok. - Darcy mia racj - warkn Trask. - Co do ciebie. - Wskaza na ministra. - I co do ciebie. - Zbliy si jeszcze do Paxtona. - Odejd! - ostrzeg go telepata, wymachujc pistoletem. Trask zapa go za przegub, wykrci mu rk. Wcieko dodaa mu sil. Pistolet upad na podog. - Nigdy nie powiedzia nic bardziej prawdziwego - oznajmi Ben, trzymajc Paxtona na odlego wycignitego ramienia, jak kawa cuchncego,

zgniego misa. - O wampirach wiesz tylko tyle, ile wyczytae albo usyszae. Nie miae z nimi do czynienia. Inaczej wiedziaby, e kule nie mog ich powstrzyma - a przynajmniej nie na dugo! Jeli masz cho odrobin talentu, wiesz, e nieszczsny Darcy jest martwy jak kamie. I to ty go zabie! - Ja... ja... - Paxton szamota si. - Zarazi? - wysycza Trask przez zacinite zby. Przycign Paxtona do siebie i wtar krew Clarke'a w jego wosy, oczy i nozdrza. - Co by ci miao zarazi, kupo gwna? - Unis szerok do, zacisn j w pi i... - Trask! - zawoa minister. - Ben! Pu Paxtona! Daj mu spokj! Stao si.

Moe to bya pomyka. Prawdopodobnie, bd. Ale stao si. Mog si zdarzy jeszcze inne rzeczy, ktre nam trudno bdzie zaakceptowa. Pi Traska zawisa w powietrzu; a rwaa si, by trzasn w twarz Paxtona. Ale ledwie sowa ministra dotary do espera, odepchn od siebie telepat. Chwiejnie, niemal jak pijany, wrci do skulonego, martwego ciaa Clarke'a. - Wezwij lekarza... i karetk powiedzia minister do Paxtona. I wwczas zobaczy jego twarz. Telepata zapanowa ju nad swymi nerwami i umysem. Wyciera twarz chusteczk i potrzsa gow.

- Nie potrzebujemy ani lekarza, ani karetki, a tylko piec - powiedzia. Musimy natychmiast spali Clarke'a. Susznie czy nie, ale nie moemy ryzykowa. Trzeba go wrzuci w ogie tak szybko, jak tylko bdzie to moliwe. Co do mnie, to zamierzam si wykpa. Trask, Cleary, wiem, co czujecie, ale na waszym miejscu... - Nie wiesz, co czujemy. - Ben Trask popatrzy na niego, cakowicie wyprany z uczu. - Mniejsza o to. Na waszym miejscu, wzibym kpiel. I to zaraz. Minister wskaza mu drzwi. - No to id. Id i przygotuj... likwidacj. Zrb to zaraz - i we prysznic, jeli uwaasz to za konieczne -

a potem zgo si do mnie. A kiedy ju telepata opuci pokj, mijajc stoczonych w korytarzu esperw, minister zwrci si do Traska. - Ben, zabijanie ju si zaczo powiedzia. - Susznie czy nie, jak stwierdzi Paxton, ale si zaczo. I obaj wiemy, e nie wolno ju si wycofa. Chc wic, eby ty si tym zaj. Chc, eby prowadzi ca gr, a co si tak czy inaczej wyklaruje. Trask wsta, opar si o cian i popatrzy na ministra. "Tak czy inaczej? - pomyla. Nie, w gr wchodzi tylko tak, inaczej byoby nie do pomylenia. C, kto to musi

zrobi, a ja mam tyle samo dowiadczenia, co inni. A nawet wicej. Prowadzc to, zyskam chocia pewno, e ten idiota, Paxton, nie narobi wicej szkd." Dawniej miaby do pomocy Darcy'ego, Kena Layarda, Trevora Jordana i garstk innych. I oczywicie Harry'ego. Teraz wszystko ulego zmianie: to na Harry'ego polowali. I mimo tego, co powiedzia Clarke, wygldao na to, e zapoluj take na Jordana. I na t dziewczyn, Penny Sanderson? Wedug dossier to jeszcze dzieciak! Ale nieumary dzieciak! - Zgadzasz si? - zapyta minister. Trask westchn i niemal niedostrzegalnie skin gow..

- Tak, zgadzam si. Moe nawet Paxton mia racj? Gdyby z Darcym byo co - cokolwiek - nie tak... Gdy ju... gdy spalimy, bdziemy musieli rozproszy jego popioy. Rozproszy je na ogromnym obszarze. - Zadygota. Harry Keogh potrafi wiele zdziaa z popioem. Nie sdz, bym chcia znw zobaczy Darcy'ego. *** Dziewita czterdzieci. Harry Keogh koczy wanie sprawdzanie akt personalnych filii Frigis Express w Darlington, kiedy rwnoczenie nastpiy trzy zdarzenia.

Pierwsze: urzdnik, ktrego Harry wywabi z jego klitki faszywym wezwaniem telefonicznym, niespodziewanie wrci. Drugie: pier Keogha przeszyo niemal bolesne ukucie, tak jakby kto obla jego serce lodowat wod. I trzecie: jaki nieokrelony krzyk odbi si echem w jego umyle, znikajc w niedostpnej, metafizycznej czeluci. I mimo i Nekroskop nie zna jego rda, odnis wraenie, e by adresowany wanie do niego, jakby kto znajdujcy si w przepaci pomidzy yciem a mierci wykrzycza jego imi. Mowa zmarych? Albo co poredniego? Harry przypomnia sobie, jak jego matka opisywaa, co czuo jej

niematerialne serce, kiedy szczeniaka imieniem Paddy potrci w Bonnyrigg samochd. A zatem... kto umar? - Kim jeste? - zapyta tgi, rudowosy urzdnik w koszulce o krtkich rkawach, wpychajc Harry'ego w cie zakurzonego kta, gdzie metalowe szafki stykay si ze cian. Gapi si na zawarto tych szafek, zalegajc teraz podog. Keogh tylko spojrza na jego podejrzliw twarz. - - sykn. - - powtrzy tamten z niedowierzaniem. - Ja ci tam , ty wamywaczu! No, co jest grane? Harry desperacko prbowa nie

zgubi cichncego, eterycznego echa owego... woania o pomoc? - Suchaj - zwrci si do tego wielce nietypowego urzdnika ucisz si na minutk, dobra? - Sprbowa przecisn si obok niego. - Ale ty...! - Na potnych policzkach tamtego pojawiy si wciekle czerwone plamy. - Oszust i zodziej, co? Poznaj twj gos. Pewnie, to ty dzwonie. No, tym razem nadziae si na nie tego faceta, zodzieju! - Zapa Harry'ego za klapy; wygldao na to, e chce go rbn w twarz. Nekroskop, nie przestajc koncentrowa si na krzyku, wycign rk i zapa napastnika za gardo. Dawic go jedn szerok doni, drug

zdj swe ciemne okulary. Urzdnik zobaczy jego oczy i zakrztusi si jeszcze bardziej. Zacz wymachiwa rkami. Keogh bez wysiku odepchn go i zacign na rodek pokoju. Nogi urzdnika trafiy w kocu na krawd biurka. Siad na plastykowej tacce na papiery, amic j swym tustym tykiem. Harry nie puszcza go jednak; czeka, a krzyk si powtrzy. Nic z tego. Przepad, zapewne znikn ju na zawsze. Nekroskop czu, jak ogarnia go gniew - czu si oszukany, rozczarowany - a jego do zamykaa grdyk urzdnika w elaznym ucisku. Paznokcie wpijay

si w ciao tamtego. Harry wiedzia, e mgby jednym ruchem rozgnie mu jabko Adama i rozedrze gardo. Co wicej, tkwicy w nim stwr ponagla go: zrb to, zrb to! Nie zrobi. Zamiast tego zmit urzdnika z biurka i posa go na podog, miadc krzeso i drewniany kosz na mieci. - Mj... Moe! - wykrztusi urzdnik. Splun, rozmasowa gardo i odczoga si w kt. Potem odwrci si i spojrza z lkiem tam, gdzie sta w krwawooki, wcieky przybysz o dugich kach. Ale oczywicie Nekroskopa ju tam nie byo. - Mj Boe! Dobry Boe! wyjka znowu.

*** Eliminujc w porzdku alfabetycznym kolejne pozycje ze swej listy, Harry zdy ju zbada trzy filie i skady Frigis, park maszynowy w Alnwick, rzeni oraz zakady misne w Bishop Auckland, oraz na koniec kompleks chodni w Darlington. Jak dotd spisa sobie adresy czterech moliwych kandydatw, szoferw o imieniu John lub Johnny Jednake, mimo i od poudnia dzielio go jeszcze kilka godzin, w niesamowity krzyk znikd wzbudzi w nim niepokj oraz wtpliwoci i zburzy koncentracj. Harry wrci szlakiem Mobiusa do

swego domu w Bonnyrigg i stamtd porozumia si z Trevorem Jordanem, przebywajcym w Edynburgu, w Zamku na Skale. - Harry? - odpowiedzia natychmiast Jordan. Z jego telepatycznego "gosu" przebijaa ulga, e znw nawiza kontakt z Nekroskopem. - Prbowaem ci znale, ale twj smog psychiczny by zbyt gsty. Wci zreszt gstnieje. Mgby zjawi si tu i mnie zabra? Moliwe, e mam jaki trop. Keogh skin gow, jakby rozmawia z kim, kto znajduje si naprzeciwko niego, a nie o dziesi mil dalej. - Znasz "Laird's Larder"? - zapyta.

- To bar kawowy tu koo Krlewskiej Mili. Kady, kogo zapytasz, pokae ci drog. Zjawi si tam za pi minut. Ale powiedz mi, Trevor, czy zdarzyo si co szczeglnego? Czy czue co dziwnego? Czy powinienem by, no, ostroniejszy ni zwykle? - Masz na myli obserwatorw INTESP? - Jordan chyba pokrci gow. - Nic takiego nie odkryem. Co najwyej, jakie prbne dotknicia, ale nic, co mona by przygwodzi. Nic skoncentrowanego. Jeli czaj si tu ich ludzie, to s za dobrzy dla mnie. A ja sam jestem cholernie dobry! - adnych szumw? Moe Paxton? - Nie odbieram adnych szumw.

Moe w oddali, ale nie tu, na miejscu. A jeli chodzi o Paxtona, pewien jestem, e wyczubym go na dwadziecia mil. A co u ciebie? - Jedynie... dziwne wraenie odpar Harry. - W Darlington. - W Darlington? - Nekroskop niemal widzia, jak tamten unosi brwi. - To doprawdy zbieg okolicznoci! A znalaze w Darlington jakich Johnnych? - Dwch. I jeden z nich to prawdziwy "Johnny". Takie przynajmniej podaje imi. Johnny Courtney. Drugi nazywa si John Foud. Harry wyobrazi sobie, e telepata ponuro kiwa gow. - A Dragosani by znajd

{nieprzetumaczalna gra sw: found (ang.) - znaleziony, foundling (ang.) znajda, podrzutek (przyp. Tum.)}, zgadza si? - Mylisz, e to ma jakie znaczenie? - spyta Keogh. Ale wiedzia, e ma. - Lepiej w to uwierz - zauway Jordan. - Zobaczymy si przed "Laird's Larder". Pi minut... Rozgorczkowany, odczeka te pi minut, potem przeduy okres do szeciu, by zyska pewno, e Jordan zdy dotrze ju na miejsce, po czym przenis si drog Mobiusa na spadzist, brukowan ulic nie opodal

Krlewskiej Mili. Przeszed z kontinuum na zatoczony chodnik, gdzie zarwno turyci, jak i miejscowi kryli niczym pszczoy w ulu; natarczywi i zaaferowani, gonili za swoimi sprawami. Nikt nie zauway, jak nagle pojawi si Harry; ludzie napywali ze wszystkich stron, mijali si wzajemnie. Jordan sta w bramie "Laird's Larder". Wypatrzy Harry'ego, zapa go za okie i wycign z ulicy w cie. To ucieszyo Nekroskopa, gdy soce, ktre wyonio si zza chmur, powodowao co wicej ni tylko podranienie. Nienawidzi go. - Kup trzy sandwicze - poleci telepacie. - Dla mnie ze stekiem, maksymalnie niedosmaonym, dla

siebie, z czym chcesz, a trzeci obojtnie jak, byle byo duo chleba. Dobra? Trevor, zdziwiony, skin gow i podszed do oblonej przez klientw lady. Zamwi, zosta obsuony i wrci do Harry'ego. Nekroskop chwyci go za rami. - Zamknij oczy - powiedzia i wprowadzi telepat w drzwi Mobiusa. Kademu, kto to widzia, wydawao si zapewne, e wychodz na ulic. Ale nie pojawili si na niej. Zmaterializowali si w moment pniej o dwie mile dalej, nad jeziorem znajdujcym si na wierzchoku rozlegego wulkanicznego pokadu, zwanego Tronem Artura.

Znaleli tam woln awk, na ktrej usiedli. Przez jaki czas jedli w milczeniu, a Harry podrobi trzeciego sandwicza i okruchami nakarmi kaczki i samotnego abdzia, ktry podpyn, zwabiony t uczt. - Opowiedz mi o tym - powiedzia w kocu Nekroskop. - Najpierw ty - zaproponowa Jordan. - O co chodzi z tym "dziwnym wraeniem" w Darlington? Wyczuem, e co ci gryzie, Harry. Co innego ni odkrycie paru podejrzanych Johnnych. Chc powiedzie, e wytropienie tego maniaka jest wane - temu nie mona zaprzeczy - ale istnieje te kwestia bezpieczestwa osobistego. Lepiej wic powiedz, gro nam jakie problemy?

- O tak. I to ju wkrtce. Co w rodku mwi mi, e nawet Darcy Clarke nie zdoa temu zapobiec Ale nie o to mi chodzio. I najlepiej, jak potrafi, wyjani Jordanowi, co czul. Potem opowiedzia mu, jak jego matka zareagowaa na mier maego pieska. - Mylisz, e dzi kto umar? Domylasz si kto? Harry potrzsn gow. - Kto mnie wola, i tyle. Tak mi si przynajmniej zdaje. - A twoja mowa zmarych? Nie moesz... ich o to zapyta? - Ogromna Wikszo nie chce mnie zna. Nie teraz. Ju nie. I nie mog

powiedzie, bym j za to wini. - Keogh wzruszy ramionami. - Z drugiej strony, jeli kto umar mimo to chce si ze mn skontaktowa, wkrtce bdzie w stanie to zrobi. - Tak? - Przy pomocy mowy zmarych wyjani Harry. - Tyle, e bdzie musia sam mnie odnale, gdy nie wiem, gdzie go szuka. I musi zrobi to w nocy. Za dnia soce zbytnio mi przeszkadza. Gdyby nie ten kapelusz, mgbym mie problemy. Nawet, kiedy go nosz, czuj si zmczony, chory, nie potrafi logicznie myle. Jeszcze przed chwil byo tu troch chmur i ju si rozpraszaj. A im janiej si robi, tym ciemniej mam w gowie! - Wsta i rzuci

na powierzchni skalnego jeziora ostatni gar okruchw. - Zabierajmy si std. Przyda mi si troch cienia. Powdrowali szlakiem Mobiusa do ponurego, starego domu na peryferiach Bonnyrigg, po czym telepatycznie spenetrowali ca okolic. - Nic - stwierdzi telepata, a Harry przyzna mu racj. - W porzdku - powiedzia wreszcie. Zrzuci kapelusz i wycign si w fotelu. - Teraz twoja kolej. Co odkrye na zamku? Widz, e jeste podekscytowany. - Masz racj - umiechn si Jordan. - To bya okazja, by ci si odwdziczy, za to, co dla mnie

zrobie, Harry. Za moje ycie, za moje zmartwychwstanie. Mj Boe, ja yj i wiem, jakie to cudowne uczucie! Chciaem wic na co wpa. Mona by rzec, e niemal marzyem o tym, by co si stao. I stao si. - Sdzisz, e znalaze naszego czowieka, naszego potwora? Harry, poruszony, wychyli si z fotela. - Jestem pewien, e tak - odpar telepata. - Tak, jestem tego cholernie pewien! ROZDZIA TRZECI - JOHNNY... FOUND

- W wartowni pokazaem legitymacj INTESP - oznajmi Jordan. I powiedziaem im, e prowadz ledztwo w sprawie mierci dziewczyny, ktr znaleziono pod murami. Wyjaniem, e za pierwszym razem le ocenilicie sytuacj, bo denatka nie bya tym, za kogo j wzilimy, i dlatego zaczynamy bada wszystko od nowa. Dyurujcy wartownicy przeczytali wszystko w tej sprawie - w gazetach, a poza tym nie byem pierwszym ledczym, jakiego widzieli. Nawet nie pierwszym dzisiaj. Poinformowali mnie, e w kasynie podoficerskim jest ju dwch cywilw Ta wiadomo powstrzymaa mnie troch, przez kilka

chwil rozwaaem sytuacj, ale ostatecznie pomylaem: co, do diaba? Przecie w kocu jestem z INTESP ...moe nie? No, przynajmniej byem do niedawna. W kadym razie, nigdy nie wchodziem w adne konflikty z prawem. W gruncie rzeczy policja zawsze okazywaa mi, jak i caemu wydziaowi, wiele szacunku. I vice versa. Poprosiem o wskazanie drogi do kantyny i tam wic si skierowaem. Zamek Edynburski zajmuje rozlegy obszar, ale tylko do niewielkiej czci maj dostp zwiedzajcy. Przecitny turysta wie, e na zamkowej esplanadzie odbywaj si defilady. Jest tam mnstwo przestrzeni nawet na

zbudowanie stadionu z omioma tysicami miejsc, loami krlewskimi i tak dalej, ale rozlegy kamienny kompleks poza Mons Meg, armat O'Clock i kawiarni Ye Olde Tea we wnce skalnej pozostaje tajemnic dla wikszoci osb. Dopiero tam, gdzie droga zostaa zamknita, zaczyna si waciwy teren zamku. Ale ty tam bye, Harry, wic wiesz, jak to wyglda labirynt zaukw, gankw i dziedzicw - fantastyczne miejsce! I atwo zgubi w nim drog. Wreszcie znalazem kantyn podoficersk. Dwch oficerw tajniakw rozmawiao z sierantemkucharzem i jego cywilnym pomocnikiem, robic notatki. Pokazaem

legitymacj i zapytaem, czy mgbym uczestniczy biernie w przesuchaniu. Na to ci nawet nie mrugnli okiem. Pamitali, jak wiele wydzia reprezentowany przez Darcy'ego Ciarka i ciebie samego, Harry - pomaga przy tej robocie. W kadym razie, przybyem w sam por, bo pytali akurat o dostaw mroonego misa, ktr tej nocy przywieziono do kuchni. Najwyraniej zwrcili uwag na zwierzc krew na ubraniu Penny, rozumiesz? Potrafisz sobie wyobrazi, Harry, jakie odniosem wraenie, kiedy kucharz wycign list dostaw, eby sprawdzi transport tusz zwierzcych... Tak,

przywiezionych przez firm Frigis Express! Naturalnie, nic nie mwiem. Staraem si zapamita tyle, ile tylko mogem. A nie byo tego mao, bo ten czerwony na twarzy, tusty kucharz z kantyny mia bzika na punkcie gorliwoci. Nie tylko trzyma spis dat i godzin wszystkich dostaw ywnoci, posiada take kopie potwierdzonych przez siebie pokwitowa, ktre nosiy podpisy dostawcw. Mia nawet numery rejestracyjne samochodw dowocych! Oczywicie zanotowaem w umyle numer ciarwki, ktra dostarczya towar tamtej koszmarnej nocy morderstwa. A oto w jaki sposb dziaa system dostawczy:

W czasie dnia esplanada jest zatoczona, a poza tym w tych godzinach ulice Edynburga to nie najlepsze miejsce do ogromnych, przegubowych ciarwek. Wic Frigis Express przywozi towar noc. Oczywicie, ogromne pojazdy nie mog przejecha pod ukiem wartowni i przez wskie bramy, wic parkuj na esplanadzie, a kuchnia przysya po odbir misa wojskowy landrover. Szofer z Frigis przeadowuje towar prosto ze swej ciarwki na przyczep landrovera, ktry wiezie go dalej, do gwnej kuchni. Kierowca Frigis natomiast jedzie jako pasaer, eby dosta pokwitowanie odbioru. I czasami, zanim

wrci do ciarwki stojcej na ciemnej esplanadzie wypija z kucharzem piwo w jego maym biurze. No wic ci oficerowie w cywilu chcieli wiedzie, czy to wszystko miao take miejsce w noc morderstwa. Waciwie sierant-kucharz zna do dobrze tego kierowc; pracowa on dla Frigis w Darlington i przywozi dostawy do zamku co trzy lub cztery tygodnie. Wypijali zwykle razem kufelek. Co do nazwiska, to podpis by zupenie nieczytelnym bazgroem, moe nawet umylnie niewyranym... z wyjtkiem litery "F"', od ktrej zaczynao si nazwisko. A tusty sierant zaklina si, e przedstawia si on jako "Johnny"!

To tyle w tej kwestii. Kiedy oficerowie zdobyli potrzebne im informacje, wyszedem razem z nimi. Po drodze napomknem o tym, jak dobrze sobie radz w tej sprawie bez INTESP. Nie byli zbyt pewni, co to w ogle jest INTESP - a zreszt, kto to wie oprcz samych jego czonkw? Domylali si jednak, e to jaki rodzaj wyszej organizacji wywiadowczej, ktra zajmuje si, i to z powodzeniem, sprawami nadprzyrodzonymi: wywoywaniem duchw, wreniem z fusw i tak dalej. I przypuszczam, e na swj sposb mieli racj. Potem spdzilimy troch czasu na murach, ogldajc okolic, w tym

ogrody cignce si do Princes Street. Na pewno s tam miejsca, gdzie mona wepchn ciao. Gliniarze wydawali si szczeglnie zainteresowani jednym punktem i domylaem si, e to tam znaleziono Penny. Zajrzaem ostronie do ich gw, i przekonaem si, e miaem racj. Wreszcie, egnajc si z nimi na esplanadzie, powiedziaem: "Bdziemy w kontakcie, a jeli ten cay Johnny nie okae si tym, za kogo..." Ale jeden z nich wszed mi w sowo: "O, jestemy zupenie pewni, e to on. I moemy poczeka jeszcze kilka dni. Waciwie, zanim dobierzemy si do tego drania, chcielibymy go zapa na podrywaniu jakiej dziewczyny. Robi

te swoje paskudztwa czsto i chtnie, wic sdzimy, e moe przy najbliszej okazji znowu sprbuje. Jeszcze dzie, co najwyej dwa. I lepiej uwierzcie, e bdziemy tu za nim..." Potem tylko wzruszy ramionami. Wic yczyem im powodzenia i na tym si skoczyo. Czuem si doskonale - doskonale dlatego, e yj, a jeszcze lepiej, poniewa zdobyem kolejne informacje w tej sprawie, i wypiem piwo w Royal Mile. A potem czekaem ju tylko na kontakt z tob. Koniec historii... *** Nekroskop wydawa si nieco

rozczarowany. - Nie zdobye oglnego rysopisu tego mczyzny ani nie wykrye, kiedy znowu poprowadzi ciarwk Frigis? - Tych rzeczy nie znalazem w ich mylach - odrzek Jordan, krcc gow. - A tak czy owak, gdybym mia skupi si na przetrzsaniu ich umysw, mgbym zrobi co gupiego i zdradzi si. Wiesz przecie, jestemy telepatami. Kiedy czytamy nawzajem swoje myli, to s one wyrane i prawdziwe, poniewa robimy to z rozmysem. Ale czytanie w mzgach zwykych osb to co innego. Ich myli s pomieszane, bezadne i rzadko koncentruj si na czymkolwiek duej ni kilka chwil. Harry pokiwa gow.

- Nie chciaem robi ci wyrzutw odrzek. - Spisae si na medal. Wszystko idzie znakomicie, przynajmniej jak dotd. Teraz jednak chc si dowiedzie czego bliszego o tym czowieku, na przykad: dlaczego robi to, co robi. Ta wiedza moe okaza si po prostu uyteczna. Jeli me dla mnie, to dla wydziau po moim odejciu. Zastanawia mnie take jego nazwisko. Mwie, zdaje si, e Dragosani by te podrzutkiem? C, by moe, to o wiele wiksza sprawa, ni sdziem. A wic tak... Musz zdoby kilka informacji na temat tego Johnny'ego Founda. I, oczywicie, chc do niego dotrze przez policj. Zostanie oskarony o

morderstwo, wiem, ale za to, co zrobi, i moe jeszcze zrobi, naley mu si znacznie wicej. Pojawi si na scenie w sposb okrutny. I tak samo powinien z niej zej. Przy ostatnich sowach gos Nekroskopa przeszed w gboki pomruk, opadajcy coraz niej. Jordan cieszy si, e trzyma si z dala od jego umysu. "Panie Johnny Found, kim - lub czymkolwiek i dlaczegokolwiek jeste, nie chciabym by w twojej skrze nawet za cae zoto Fortu Knox!" - nie mg oprze si jednak cichej myli. ***

Ben Trask zwoa zebranie na godzin czternast i wszyscy bdcy w dyspozycji agenci INTESP stawili si na nie. Zjawi si te minister w towarzystwie Geoffreya Paxtona, ktrego Trask nie spodziewa si waciwie ujrze. Ale nie robi z tego powodu szumu; ju wczeniej doszed do wniosku, e ta sprawa jest zbyt wana, aby miesza do niej niesnaski osobiste. Niepokoia go jednak ironia losu, e tak ndzna kreatura jak Paxton, cieszy si bezpieczestwem i szacunkiem, a wartociowy wsppracownik, Harry Keogh, stoczy si na dno i ma niebawem pa ofiar swoich wasnych metod. Wanie Harry nauczy wydzia

zaatwiania tego rodzaju spraw. Jak zorganizowa akcj, jakiej broni uy drewnianego kolka, miecza lub ognia - i w jaki sposb uderzy. Jak zabija wampiry. Kiedy wszyscy ju przybyli. Trask, nie tracc czasu, przystpi do rzeczy. - Teraz wszyscy ju wiecie, kim sta si Harry Keogh - zacz. Chc przez to powiedzie, e jest on najbardziej niebezpieczn istot, jaka kiedykolwiek ya... czciowo dlatego, e nosi zaraz wampiryzmu, ktra mogaby pochon nas wszystkich i na ktr nie ma lekarstwa. Owszem, przed Harrym byli te inni, wszyscy jednak zginli, i to przede wszystkim za spraw jego

samego! A oto pozostae powody, dla ktrych jest tak grony: ma pen wiedz o tym, o nas, o... po prostu o wszystkim! Nie zrozumcie mnie le - on nie jest adnym nadczowiekiem i nigdy nim nie by, lecz niewiele mu do tego brakuje. Co zreszt stanowio ogromn zalet, kiedy pracowa z nami, ale w obecnej sytuacji jest zupenie na odwrt. No i, oczywicie, w przeciwiestwie do innych wampirw, z ktrymi wydzia mia do czynienia, Harry z pewnoci wie, e chcemy go wytropi. - Odczeka, a sowa przebrzmi, po czym wzi gboki oddech. - I jeszcze kilka przyczyn - mwi dalej - dla ktrych jest niebezpieczny. Sta si telepat, wic od tej chwili wszyscy musicie bacznie

kontrolowa swoje myli. W przeciwnym wypadku, Harry w nie wejdzie. A wiedzc, co zamierzamy robi, raczej nie bdzie na to czeka, prawda? Poza tym posiada zdolno teleportacji, uywa czego zwanego kontinuum Mobiusa, aby przenosi si wedle swojej woli w rne miejsca. Moe znale si dosownie wszdzie, i to w okamgnieniu. Prosz to przemyle... Wreszcie rzecz ostatnia przynajmniej ostatnia, o jakiej wiemy cho rwnie bardzo wana. Harry jest teraz nekromant w nie mniejszym stopniu ni Dragosani. Ba, nawet w wikszym! Dragosani bowiem tylko

bada swoje ofiary. Harry natomiast potrafi przywrci je do ycia, nawet z prochw - prawdopodobnie w postaci wampirw. Za, jako takie, osoby te z pewnoci dla niego pracuj. Tak wic powiadam: wszystko, co wczeniej osign, teraz obrcio si przeciwko niemu - to on jest naszym celem! Harry oraz kady, kto z nim wsppracuje. Wielu z was zapewne zastanawia si nad Darcym Clarke'em, pozwlcie wic, e przedstawi t spraw. Darcy zgin... wskutek wypadku. To by swoisty wypadek - powtrzy Trask - na swj sposb moliwy do zrozumienia, jeli nawet nie do zaakceptowania. No c, ja sam musiaem przeprowadzi pewien rachunek sumienia, zanim si z

tym pogodziem, wic atwo mi przychodzi poj wasz niepewno. Darcy jednak zosta zmieniony. Nie zabilibymy go, gdyby nie zosta zmieniony. Wanie tak, powiedziaem "my", to znaczy INTESP. Gdyby Darcy nadal y, stanowiby nasze najsabsze ogniwo i tak czy owak zostalibymy wczeniej czy pniej zmuszeni do rozliczenia si z nim. Jednak nie yje i nie mona go do ycia przywrci... ani wykorzysta przeciwko nam. Jego ciao zostao spalone, a prochy rozsiane. Darcy Clarke i Harry Keogh byli jednak przyjacimi i mieli z sob wiele kontaktw. Ju to wyjaniam. Harry'emu "wypadek" przydarzy si gdzie na

wyspach greckich lub, co bardziej prawdopodobne, w Rumunii zaledwie kilka tygodni temu. Od tamtej pory co wada nim niepodzielnie. I prawdopodobnie bez wiedzy Darcy'ego - i tak samo bez wiedzy, czy nawet podejrze samego Nekroskopa - ta rzecz, choroba, zakaenie, jakkolwiek by to nazwa, w jaki sposb dostaa si do jego organizmu. Przynajmniej tak to widzimy. Jednake faktem jest, e Darcy'ego ogarn bardzo ciki, psychiczny smog, a w dodatku straci swego anioa stra - talent, dziki ktremu od wielu lat przechodzi bezpiecznie przez wszystko, na co wystawia go praca w wydziale. Co do ewentualnej pracy espera z

Harrym lub dla niego, to wiedzielimy, e przekazywa mu informacje. Trudno tylko powiedzie, kiedy te zmiany zaszy. By moe, ju dawno, ale wyszy na jaw dopiero ostatniej nocy. Bo wanie wtedy Harry odwiedzi espera w domu. Darcy nabawi si wwczas psychicznego smogu. I to miaem na myli, mwic, e Darcy zosta zmieniony. Kiedy gin... to po prostu nie by ju Darcy Clarke, przynajmniej nie ten, ktregomy wszyscy znali. A teraz nie jest ju nikim. I co waniejsze, nigdy nie bdzie zagroeniem dla INTESP czy dla... wiata. Natomiast Harry Keogh

zdecydowanie jest niebezpieczny, tak samo jak ludzie, ktrych zdy zarazi. Tych jest co najmniej dwoje: moda dziewczyna, Penny Sanderson, i... telepata Trevor Jordan. - Trask unis rk, by uspokoi zebranych. - Tak, wiem, Trevor rwnie nalea do moich przyjaci. I, do diaba, on take by nieywy! Ale ju nie jest. Harry Keogh wskrzesi ich oboje z prochw - co samo w sobie wiadczy o tym, kim si stali. Nieumarymi! Zatem w jakiej nas to stawia sytuacji? Po prostu pozostaje nam tylko walka. Walka wymagajca umiejtnoci i wysikw kadego nas. Jeli bowiem jej nie wygramy, to nastpnej nie bdzie komu prowadzi. Oto jak si do tego

zabierzemy: dzi wieczorem moda Sanderson bdzie pod dyskretn obserwacj. Pozostawimy to Wydziaowi Specjalnemu. W tym stadium nikt z nas nie ma prawa si do tego miesza. Dlaczego? Poniewa Harry Keogh i Jordan reagowaliby na naszych ludzi, jak na radioaktywnych. Dla niego nie bdzie to kolejna praca inwigilacyjna. Co powinno by dosy bezpieczne, bo, o ile wiemy, dziewczyna nie miaa adnego kontaktu z Jordanem czy Nekroskopem, od kiedy zostaa przywrcona do ycia. Tak wic pozostanie pod nadzorem zwykych funkcjonariuszy, do chwili, gdy nadejdzie odpowiednia pora, a wtedy

ich odwoamy i wkroczymy sami. Do tego czasu dowiemy si, w jaki sposb z ni postpi. Nawiasem mwic, jeli wydaje si, e podchodz do tej sprawy zbyt chodno, to tylko dlatego, e tak trzeba. Jestem jedyn osob, jaka pozostaa z dawnej druyny, co oznacza, e jako jedyny wiem, jak wyglda to pieko. Widziaem je w czasie sprawy Bodescu i na wyspach greckich. Ktokolwiek myli, e przesadzam, powinien przeczyta akta Keogha albo raport Darcy'ego Clarke'a o tej sprawie w Grecji. A jeli kto z was tego jeszcze nie czyta, niech to, do cholery, zrobi, natychmiast! Dobrze, wic od dzisiejszego

wieczora dziewczyn mamy z gowy do czasu, a wszystko zostanie przygotowane. Zreszt to potka, a grube ryby, rekiny, nadal s aktywne. To nimi powinnimy si niepokoi. Tylko jak bardzo mamy si niepokoi? Porozmawiajmy o Jordanie. Dzi przed poudniem odwiedzi Edynburg. Zamek na Skale. Interesowa si spraw tego wielokrotnego mordercy. Kiedy Darcy Clarke prosi Nekroskopa o pomoc w tej kwestii i zdaje si, e ten si tym zaj. Sdz, e teraz pracuj razem z Jordanem. Nie pytajcie mnie dlaczego. Wiadomo tylko, e Penny Sanderson bya jedn z ofiar mordercy. Zemsta? Bardzo moliwe, to

nawet podobne do wampirw. Jeli tak, wczeniej czy pniej Harry i spka sprbuj dopa tego zboczeca. Wiemy o pobycie Jordana na zamku, poniewa ni std, ni zowd, przylepi si do dwch policjantw w cywilu prowadzcych tam dochodzenie! Mg to zrobi, gdy wci posiada legitymacj INTESP. Pniej, kiedy jeden ze ledczych napomkn o Jordanie swemu przeoonemu pomylano, e wydzia wci zatrudnia w tej sprawie swego czowieka. Szef policji zadzwoni prosto do nas, mwic: "Dziki za pomoc, lecz ju jej nie potrzebuj, chyba nasi ludzie poradz sobie sami". C, przynajmniej zdoalimy

uzyska nazwisko i adres podejrzanego, co moe si okaza bardzo uyteczne. Najwyraniej nazywa si John lub Johnny Found i mieszka w Darlington. Tak wic jacy zwykli funkcjonariusze zajm si take obserwacj pana Founda, a ja pol kogo, eby z kolei obserwowa ich. Trzeba jednak trzyma si na razie z dala, chyba eby Keogh i Jordan zdecydowali si wkroczy do akcji. Co jeszcze na temat Jordana? C, jak wiecie, Trevor by, to znaczy jest, bardzo dobrym telepat. Moliwe, e wanie dziki temu Harry zdoby swj nowy talent. Harry jest take nekromant, pamitajcie? Potrafi

gromadzi talenty podobnie jak Dragosani. To jednak tylko spekulacje, ktre wymagaj jeszcze dowodw. Wrmy do Jordana - kontynuowa Trask. - Zawsze by z niego kawa fajnego chopa. O tak, wiem, nie ma czego takiego jak "fajny" wampir. Mnie nie trzeba tego mwi! Nie sdz jednak, aby zo przyszo mu atwo i naturalnie. Bdzie to prawdopodobnie stopniowy proces. Przynajmniej tak mam nadziej, bo, oczywicie, jego wampiryzm wzmocni i tak ju siln zdolno telepatii. A co za tym idzie... no, nie bdzie na niego adnego sposobu. Dobrze, ju prawie kocz. W cigu godziny otrzymacie wszystkie szczegy

dotyczce swoich zada. A oto w jaki sposb si do tego zabierzemy: Wiemy, e ulubionym terenem dziaania Harry'ego Keogha miejscem, ktre poniekd susznie uwaa on za swoje "terytorium", gdy mieszka tam przez wikszo ycia - jest stary dom Bonnyrigg niedaleko Edynburga. Sdzimy, e Harry obecnie musi znajdowa si poza tym terenem, prawdopodobnie tropic wraz z Jordanem Johnny'ego Founda lub, jeli ju go zlokalizowali, przygotowujc si do wzicia na nim odwetu. Tak wic oprcz ledzenia tej Sanderson i pana Founda, zamierzamy te, oczywicie

prowadzi obserwacj starego domu Harry'ego. Jednake, co musz silnie podkreli, ma to by obserwacja bardzo dyskretna, zrozumiano? Jeeli zdoamy dotrze do dziewczyny, Harry'ego i Jordana w tym samym czasie, wwczas na nich ruszymy. Moe do tego doj wkrtce, kiedy Harry i Jordan zdecyduj si zapa Founda. Najlepiej gdybymy mogli zaatakowa wszystkich troje jednoczenie. W ten sposb nie przeka sobie adnego ostrzeenia. Nie wolno nam prbowa wyuska ich po kolei, poniewa to mogoby zaalarmowa reszt. Rozumiemy si? Na koniec - mam wam do powiedzenia co, o czym wiem, e nie w

peni zostanie zrozumiane. Mianowicie, obecny tu pan minister poinformowa o sprawie radziecki Wydzia E. - Trask popatrzy na osupiae twarze, ale nikt si nie odezwa. - Sk w tym - cign dalej - e nawet jeli znajdziemy sposb na wytropienie Nekroskopa, co nie jest atwe, bdzie on jeszcze mia moliwo ucieczki do miejsca, z ktrego prawdopodobnie moe wrci cigajc z sob z powrotem, Bg wie co! Tak, mwi o Bramie zwizanej z Projektem Perchorskim na Uralu. Obserwacj tego koszmaru prowadzimy, od kiedy tylko si o nim dowiedzielimy, i wiemy, e Rosjanie usiuj ogranicza spraw do czasu

znalezienia bardziej satysfakcjonujcego rozwizania. Jeli uprzykrzymy Harry'emu ycie tutaj. a moe nawet uniemoliwimy - moe on po prostu uciec do Gwiezdnej Krainy. Dlatego wanie zwierzylimy si Rosjanom. Nie powinnimy go tam dopuci. Nie byoby problemu, jeliby zechcia tam zosta, lecz doszoby do tragedii, gdyby zdecydowa si kiedykolwiek sprowadzi co stamtd. Co skania nas do mylenia, e mgby ukry si w innym wiecie? Ot pewien notatnik, ktry znalelimy przed godzin w mieszkaniu Clarke'a. Darcy zapisywa tam co niektre myli, ale musiao to si dzia, zanim dobra sil; do niego Harry. By moe, wanie

dlatego go dopad. Te zapiski to w gruncie rzeczy kupa bazgrow, ale wynika z nich jasno, e Darcy przewidywa ucieczk Harry'ego do Gwiezdnej Krainy. No c, teraz Rosjanie wiedz o Harrym przynajmniej tyle, ile moglimy im powiedzie, i bd na niego uwaa. Zatem wydaje si, e Brama Perchorska jest dla niego zamknita. Dobrze, omwmy wic teraz nasze... wyposaenie. I to, w jaki sposb go uywa. Potem przystpimy do rozdzielania was na mniej wicej rwne grupy i ustalimy wstpnie podzia zada. Trask podnis koc zakrywajcy skadany stolik, na ktrym leao kilka

elementw "wyposaenia". Najwaniejsze, ebycie si nauczyli korzysta z tego - owiadczy. - Maczety mwi same za siebie. Ale uwaajcie z nimi, s ostre jak brzytwa! Co do tego przedmiotu, to chyba wszyscy rozpoznajecie w nim kusz? Jednak ta trzecia rzecz moe nie jest tak dobrze znana. To lekki miotacz ognia, nowy model. Myl wic, e powinnimy od niego zacz. Tu widzicie zbiornik paliwa, ktry w ten sposb umieszcza si na plecach... I tak trwao to dalej. Zebranie cigno si przez kolejn godzin. ***

Tu po zachodzie soca Harry odby podr przez kontinuum ,Mobiusa do Darlington. Pozostawi Trevora Jordana picego w sekretnym pokoju na poddaszu domu nad rzek. Nic dziwnego, e esper odczuwa zmczenie; powrt z Nicoci zdawa mu si nadal dziwniejszym snem. Z pokoiku mona byo si dosta do opuszczonego, starego domu w ssiedztwie, wic, gdyby wydarzyo si co nieprzewidzianego, Jordan mgby ratowa si ucieczk. Jednak wczeniej obaj esperzy sprawdzili psychiczn "atmosfer" okolicy i nie wykryli nic podejrzanego. Jordan nie doszuka si

nikogo mogcego wiadczy o tym, e INTESP chce zrobi z niego drugiego Juliana Bodescu. Adres Johnny'ego Founda w Darlington doprowadzi do mieszkania na parterze starej czteropitrowej wiktoriaskiej kamienicy na skraju centrum miasta. Czerwone cegy poczerniay od bliskiego ssiedztwa gwnej linii kolejowej. Szyby byy zasnute brudem. ciek w malekim, zaniedbanym ogrodzie frontowym dzieliy od wsplnego ganku zaledwie trzy schodki. Za fasad tego ganku - za upstrzonymi przez muchy oknami, wanie tam - mieszka Found. Na myl o tym Harry'ego przeszy dreszcz. Przechodzc ulic, wpierw w

jedn, nastpnie w drug stron, obok ponurej naronej rezydencji wspczesnego nekromanty, mordercy sodkiej i modej Penny Sanderson, czu, jak wzmagaj si w nim rozpalone zmysy wampira. Zwyka konfrontacja stanowiaby, oczywicie, najprostsze rozwizanie, ale to nie leao w planach Nekroskopa. Nie mogo lee, gdy wwczas skutek okazaby si pospieszny i niezgodny z zamierzeniami: oskarony albo "zachowywaby si spokojnie" mwic jzykiem prawa - albo zareagowaby gwatownie. A Harry by go zabi. To byoby zbyt proste. Sposb postpowania Founda, jego

modus operandi polega okruciestwie i podstpie, na tym, by przeraa, zanim jeszcze sam przeraajcy czyn zostanie popeniony. Harry by przekonany, e w tym przypadku kara musi dorwnywa winie. Tylko e... powinien jeszcze odby si te jaki proces. Ale proces jako wystawienie na prb, nie jako dociekanie majce doprowadzi do osdzenia. Jeli bowiem Johnny Found by w istocie tym czowiekiem, to wyrok ju zapad. *** Dzie pracy si skoczy, na ulicach sab ruch, ludzie kierowali si ku swym

domom. Kobieta w rednim wieku, z wypchan plastikow torb na zakupy, przepchna si niezdarnie przez frontowe drzwi kamienicy nekromanty. Moda niewiasta cignca za sob paczce dziecko zawoaa do kobiety z siatk, eby na ni zaczekaa i przytrzymaa drzwi; starszy mczyzna w roboczym kombinezonie, zmczony i przygarbiony, nis skrzan torb z narzdziami. W pokoju na poddaszu pod stromym okapem zapalio si wiato. Kolejne rozbyso na drugim pitrze, nastpnie na trzecim. Keogh rozglda si przez chwil, po czym znw spojrza na dom... W sam por, by ujrze bysk czwartego, bardziej przymionego

wiata w oknie na parterze. Nie widzia jednak, eby Found wchodzi do rodka. Harry pomyla, e musz istnie boczne drzwi. Poczeka jeszcze chwil, nastpnie przeci jezdni i skrci za rg budynku. I rzeczywicie, znalaz drugie drzwi, prywatne wejcie do nory Johnny'ego Founda. Przeszed znw przez brukowan ulic i wtopi si w cienie budynkw po drugiej stronie. Odwrci si i opar lekko plecami o cian, po czym spojrza na wiato, ktre padao przez mae okienko parterowego mieszkania Founda. Zastanawia si, co jego ofiara tam robi, co planuje... Nagle przypomnia sobie, e wcale

nie musi bawi si w domysy. Trevor Jordan da mu bowiem moc, dziki ktrej mg si sam o wszystkim dowiedzie. Pozwoli swojej wzmoonej przez wampiryzm telepatii popyn w nocne powietrze, w mrok, przez cegy ciany, do wntrza ponurego, ospaego domu za. Sonda jednak nie bya ukierunkowana ani wyprbowana i zostaa posana bez naleytego skupienia. Rozbiega si wokoo we wszystkich kierunkach, jak fale na spokojnej tafli stawu. A nagle... Nekroskop natkn si na co wicej, ni zamierza! Fala telepatii trafia na umys - nie, dwa umysy - i Harry w jednej chwili

poj, e aden z nich nie naley do Johnny'ego Founda. Obie osoby nie znajdoway si w domu... a ich myli skupiay si na nim! Keogh wcign z sykiem oddech i spojrza w jedn i drug stron ciemnej uliczki. Nie wyczu jednak adnej mocy, adnego talentu, adnej siy metafizycznej. Nagle rozarzy si w mroku papieros. Za po przeciwnej stronie gwnej drogi, pod supem latarni staa posta w Ciemnym, lekkim paszczu, z domi wbitymi w kieszeni. Osobnik w rozglda si to w t, to w drug stron, sprawiajc wraenie czowieka, ktry wci ma nadziej, e randka dojdzie do

skutku. Fortel, majcy odcign uwag od tego drugiego cienia. Obaj mczyni myleli o Harrym, ktry wychwytywa poszarpane informacje prosto z ich niczego nie podejrzewajcych umysw. "Found jest w domu, ale kim jest ten bubek?... Chodzi w t i z powrotem, skrada si jak kot... Moe to ten, na ktrego mielimy uwaa?... Mwili, e jeeli si pokae, nie mona go rusza, ale... znaczcy dodatek do listy osigni... Awans na inspektora?" pomyla ten pod latarni. Ten drugi wanie wychodzi z cienia i rusza w stron Harry'ego. "Niby ma by niebezpieczny... No, zaraz si przekonamy. Jak bd musia si

broni... odstrzel mu jego cholerny eb!" Keogh czu, jak rka mczyzny zaciska si nerwowo na ogumowanej kolbie ukrytego w kieszeni pistoletu. Gdy uzbrojony mczyzna szed niemal zawadiackim krokiem naprzd, drugi wyprostowa si, wyj rce z kieszeni i ruszy w poprzek ulicy ku Harry'emu. I tak, niby mimochodem, bez popiechu, lecz z sercem tukcym si w piersiach zbliali si do niego. Harry spojrza na nich gniewnie i ku swemu zaskoczeniu usysza wasne warczenie. Przez yy przetoczya si rzeka ognia, wzniecajc wewntrz co, co rozpalio si i zapiewao mu o rzezi i tryskajcej szkaratnej krwi. O yciu i

o mierci! Wampir! - Nie! To nie s twoi wrogowie! Kiedy, zanim zacze sam dla siebie stanowi prawo, mogli nawet by twoimi przyjacimi. Po co krzywdzi, skoro tak atwo mona im umkn? wyszepta Harry, a waciwie jego ludzka strona. - Poniewa ucieka to niezgodne z moj natur: powinienem stan i walczy! - odrzek wampir. - Walczy? C to za walka? Oni s jak dzieci... - Czyby? Tylko e przynajmniej jedno z tych dzieci ma pistolet! Mczyzna przechodzcy przez jezdni czeka, a strumie samochodw zniknie w najbliszej przecznicy.

Znajdowa si o dziesi - pitnacie krokw od Harry'ego, nie wicej. Drugi o jakie dwadziecia krokw. Obaj zdecydowanie zmierzali ku niemu. Wampir zdawa sobie spraw z niebezpieczestwa. Nekroskop poci si dziwnym, zimnym potem, wdychajc niesamowity opar, ktry spowija ciao niczym coraz grubszy paszcz. W chwili gdy dwaj policjanci zbliyli si, mga wydobya si z miejsca w cieniu, gdzie sta, i rozlaa si szeroko, przypominajc par wypuszczon z piwnicznej kotowni. - Ich bro jest teraz bezuyteczna odezwa si wampir w jego wntrzu. Nie mog mnie zobaczy. Ale ja widz,

czuj, mog nawet sign i ich dotkn, jeli zechc. Sign i wykoczy! - Niech ci cholera! - skl gono Harry siebie, czy raczej t istot w rodku. - Niech ci cholera, ty olizy czarny sukisynu! - No, w porzdku, kole odpowiedzia mu jeden z policjantw, kierujc oburcz bro w mg. - Przed chwil przeklinalimy wadz, tak? Wic wychod stamtd. Ta caa para moe ci zaszkodzi. Chcesz sobie zniszczy puca? A moe chcesz, ebym ja ci to zrobi, co? No jazda, mwi: wya! Nie byo adnej odpowiedzi, tylko nage zawirowanie, gdy mga zdaa zwija si do wewntrz, jakby kto w

samym jej rodku potrzsn kocem lub zatrzasn drzwi. Po kilku sekundach opar rozrzedzi si, opad na ziemi i zmieni w cienk bon cieczy, pozostawiajc na bruku poyskliw wilgo... *** W Bonnyrigg Trevor Jordan obudzi si. Jaki natychmiast zapomniany nocny koszmar skpa go w pocie i wyrwa ze snu, przyprawiajc o spazmatyczny oddech. Telepata wsta z ka w pokoiku na poddaszu i przeszed przez pokj i korytarze starego domu nad rzek, zapalajc wszystkie wiata i

dygocc ze strachu. Nie potrafi okreli, czym byy jego lki, lecz czul, e co si czai, wisi w powietrzu, czeka. Jaka okropna istota tumica chwilowo sw moc, lecz pena potwornych zamiarw. Jordan zastanawia si, czy to nie by Harry, czy te co, czym stanowczo zbyt szybko si stawa? Czy mg to by niepokj o los Harry'ego. Martwi si o to, co spotka jego samego, jeli bdzie nadal przebywa z Nekroskopem. Przypuszcza, e tak czu si Julian Bodescu w Harkley House w Devonshire tego wieczora, gdy INTESP otoczyli go, dc do unicestwienia? Zdawa sobie spraw, e przyszed ju czas, aby opuci Harry'ego.

Opuci na dobre i wmiesza si z powrotem w doczesny wiat zwyczajnych ludzi. Jordan wiedzia jednak, e on sam nie moe juz nigdy by prawdziwie doczesny, gdy widzia t drug stron i z niej powrci. Ale mg sprbowa. Mgby nad tym popracowa, stopniowo zapominajc, e przez jaki czas nie by ywy, i ostatecznie zosta znw zwykym czowiekiem, aczkolwiek obdarzonym pewnym niezwykym talentem. Lecz problem tkwi w tym, e nie mg mie pewnoci, czy rzeczywicie pozostanie t sam osob. Jeli bowiem potworna metamorfoza Harry'ego nadal bdzie si potgowa

Jordan wcign gwatownie oddech, jego cae jestestwo przesza nagle telepatyczna wiadomo obecnoci Nekroskopa. Doznanie to przypominao zanurzenie w lodowatej wodzie, budzce w caym ciele gwatowne dreszcze. Harry znajdowa si gdzie tam, po drugiej stronie rzeki. Nie podsuchiwa Jordana, lecz sprawdza telepatycznie najblisz okolic domu. Cho rzeczywicie wykry co nieco z lkw espera, a to nie przysuyo si uspokojeniu miotajcej si wewntrz niego bestii. Przyczyna, dla ktrej Harry postanowi wynurzy si z kontinuum Mobiusa w zarolach po drugiej stronie rzeki, a nie bezporednio w domu, bya

prosta kiedy czyta w umysach tajniakw w Darlington, widzia jak na doni, e go oczekuj. Najwyraniej INTESP musia ich uczuli na to, e moe si tam pojawi. Zatem... cokolwiek Darcy Clarke opowiedzia o nim, nie odnioso wikszego skutku. Szukali go w Darlington. Odstraszy wprawdzie Paxtona - przynajmniej na jaki czas - lecz ten by tylko jednym z nich, w dodatku nietypowym. Od tej chwili wic postanowi sprawdza kade miejsce i oceni, czy jest bezpieczne. Wszystko przyczynio si do wzmoenia u Nekroskopa uczucia klaustrofobii, niesamowitego wraenia, e przestrze - wczajc przestrze

Mobiusa - kurczy si wok niego. Nie mwic ju o czasie. W dodatku odkry jeszcze, e Trevor Jordan boi si go, boi si tego, co mgby mu uczyni... Umarli, nawet sam Mobius, obrcili si przeciwko niemu. Matka opucia go; nie istnia na wiecie nikt, ywy ni martwy, kto miaby dla dobre sowo. I to by ten wiat i ta rasa, dla ktrych tak ciko i tak dugo walczy. Harry przeszed przez drzwi Mobiusa do mrocznego korytarza domu za rzek i zacz wchodzi cicho po schodach do swojej sypialni. Nagle poczu si zmczony. Pomyla, e sen bdzie najlepszym lekarstwem a... przyszo niech sama si o siebie

troszczy. W poowie pierwszej kondygnacji zatrzyma go gos Jordana. - Harry? - Telepata patrzy na niego, stojc u podna schodw. Trevor Jordan, ktry mg czyta w mylach Nekroskopa. - Ja... nie powinienem by myle w taki sposb. Harry pokiwa gow. - A ja nie powinienem by podsuchiwa ciebie. W kadym razie, nie przejmuj si tym. Wykonae dla mnie robot, za co jestem wdziczny. Zawsze byem sam. Wic jeli chcesz odej, to id... id zaraz! Spjrzmy prawdzie w oczy, coraz bardziej trac kontrol nad tym czym i zostawienie

mnie teraz jest chyba najbezpieczniejszym wyjciem. - Nie teraz, Harry - Jordan potrzsn gow - kiedy cay wiat jest przeciwko tobie. Jeszcze ci nie opuszcz. Harry wzruszy ramionami i odwrci si, by ruszy dalej po schodach. - Jak chcesz, ale nie zwlekaj z tym za dugo... ROZDZIA CZWARTY - SNY Harry pooy gow na poduszce. Noc bya jeszcze wczesna, lecz ksiyc ju wsta, a gwiazdy wieciy jasno.

Nadesza jego ulubiona pora. W wietle dnia zmysy mia przytpione, ale w ciemnoci nocy staway si czue jak nigdy dotd. Nawet te, ktre kieroway lub byy kierowane przez podwiadomo. I sny take wydaway si bardziej intensywne, namacalne. Najpierw ni o Mobiusie i wyczuwa, e jest to co wicej ni zwyky sen. Dawno nieyjcy matematyk przyszed, usiad na ku i chocia twarz i sylwetk mia nieokrelon, jego gos brzmia ostro i wyranie jak nigdy. - To ostatni raz, kiedy moemy porozmawia, Harry. Przynajmniej na tym wiecie. - Jeste pewny, e tego chcesz? odrzek Nekroskop. - Wydaje si, e

ostatnio wbrew swojej woli sprawiam ludziom wiele kopotw. Mglista, niewyrana posta Mobiusa pokiwaa gow. - To prawda, ale obaj wiemy, e nie jeste do koca sob. Wanie dlatego postanowiem przyj do ciebie teraz, pki jeszcze sny stanowi twoj wasno. Keogh rozluni si nieco, westchn i wycign si na ku. - Zatem o czym chcesz rozmawia? - O innych miejscach, Harry. O innych wiatach. - Moja teoria stokowych wiatw rwnolegych? - Nekroskop umiechn si krzywo, jakby przepraszajco. - To

by w wikszoci bluff, prowadziem dyskusj dla samej dyskusji. wiczylimy, mj wampir i ja. - By moe - odpar Mobius - ale bluff czy nie, w kadym razie miae racj. To intuicja, Harry. Jedyn rzecz, ktrej twoja wizja nie braa pod uwag, byo "jak". - Jak? - Moe raczej: "kto" - rzek Mobius. - Jak? Kto? Czy znw mwimy o Bogu? - O pierwotnym wietle - odpar matematyk - przy narodzinach przestrzeni i czasu. To wszystko nie mogo powsta z niczego, Harry. A jednak zdecydowalimy si ju wczeniej, e przed tym Pocztkiem nie

istniao nic. To byo nierozsdne z naszej strony, gdy obaj wiemy, e nie trzeba ciaa, eby mie umys - Bg. - Harry pokiwa gow. Absolutna Istota Bezcielesna. On to wszystko stworzy tak? Ale w jakim celu? Moe aby sprawdzi, co si bdzie dziao? - Mobius wzruszy ramionami. - Chcesz powiedzie, e On nie wiedzia tego wczeniej? Czyme to jest wobec wszechwiedzy? - Bd - rzek Mobius. - Nikt nie moe nic wiedzie przed faktem. A prbowa jest niebezpiecznie. Ale od tej pory On ju wszystko wie. - Opowiedz mi o tych innych

miejscach - podsun Harry, wbrew sobie zafascynowany. - wiat Gwiezdnej i Sonecznej Krainy to jedno - zacz Mobius. - Ale wanie to okazao si niepowodzeniem. Wystpiy nieprzewidziane paradoksy i rzeczy przybray katastrofalnie zy obrt. Gwiezdna Kraina, bagna wampirw i same wampiry byy zarazem przyczyn i skutkiem! Przyczyn przyszoci i skutkiem przeszoci, A mwienie o tym teraz mogoby zmieni ten stan rzeczy, co byoby posuwaniem si za daleko. - Przestrze i czas s wzgldne zaoponowa Harry. - Czy nie twierdziem tak zawsze? Lecz na swj sposb s okrelone. Nie mona na nie wpyn przez mwienie o nich.

Mobius zamia si, jednak do smtnie. - Bardzo to bystre, Harry. Nie moesz jednak na mnie wyprbowywa swoich wampirzych sztuczek, chopcze! A poza tym nie mwi o Gwiezdnej Krainie. - No, wic sucham - odpar Nekroskop, odrobin niezadowolony. - Wspomniae kiedy przypomnia mu Mobius - o rwnowadze wielowiata, gdzie czarne i biae dziury przemieszczaj materi midzy wszystkimi rnorakimi poziomami egzystencji i hamuj, lub nawet zawracaj entropi. Tak jak ciarki w starym zegarze, regulujce

wychylenia wahada. Ale to tylko jeden rodzaj rwnowagi - fizyczny. Poza tym jest jeszcze rwnowaga metafizyczna, mistyczna, duchowa. - Znowu Bg? - Rwnowaga midzy Zem i Dobrem - odrzek matematyk. - Ktre wziy wsplny pocztek z jednego rda? Teraz ja przytocz twoje sowa, Augucie Ferdynandzie: "Nie byo niczego przed Pocztkiem". Zgadza si? - Tu nie ma adnej sprzecznoci. Mobius potrzsn gow. - Wrcz przeciwnie, cakowicie si zgadzamy! - Bg ma swoj ciemn stron? Harry by zdezorientowany. - Wanie! Stron, ktr odrzuci! -

doda Mobius. Sowa matematyka i ich znaczenie zelektryzoway Harry'ego. - I ja mog zrobi to samo? To chcesz powiedzie? - Chc powiedzie, e te inne miejsca s jak poziomy, jedne z nich wysze, a inne nisze. I to, co robimy tutaj, wyznacza nastpny krok. Idziemy w gr lub w d. - Do nieba albo do pieka? - Jeli w ten sposb atwiej ci to zrozumie. - Mobius znw wzruszy ramionami. - Zmierzasz do tego - odpar Keogh - e kiedy przechodz dalej, mog zostawi moj ciemn stron, moe

nawet mojego wampira, za sob? - Dopki jest jeszcze rnica, tak potwierdzi uczony. - Rnica? - Dopki mona was rozrni. - To znaczy, jeli mu nie ulegn? zapyta Nekroskop. - Musz ju i - owiadczy Mobius. - Ale ja musz wiedzie wicej! Harry by zdesperowany. - Pozwolono mi wrci - rzek Mobius prosto. - Nie wolno mi jednak zosta. Moje nowe miejsce jest wyej, Harry. Naprawd, nie mog sobie pozwoli na jego utrat. - Zaczekaj! Keogh usiowa usi i chwyci

nocnego gocia za rk. Nie mg jednak si poruszy, a poza tym i tak rwnaoby si to apaniu mgy czy dymu. I podobnie jak zestaw jego ezoterycznych formu, wielki naukowiec zamieni si w nico... *** Wizyta Mobiusa jeszcze bardziej zmczya Harry'ego. Zapad w gbszy sen. W jego wampirzym umyle wci pobrzmiewao imi, ktre drczyo i nie dawao spokoju, imi Johnny Found. Kiedy Harry pojecha zmierzy si z potomkiem Faethora Ferenczego, Janoszem, w grach Transylwanii,

Ferenczy ostrzega go, e tylko jeden z nich wyjdzie z tego ywy i e zwycizca bdzie istot o niesychanej mocy. Janosz odczytywa przyszo i ujrza tam to samo, wiedzia, e nie moe przegra. Jednake... nigdy nie powinno si prbowa zrozumie przyszoci. Mona j czyta, jeli to konieczne, lecz lepiej nie prbowa zrozumie. To Harry okaza si tym, ktry wrci z gr. I cho nie zna jeszcze rozmiarw swoich mocy - zwaszcza najnowszej umiejtnoci, telepatii to z pewnoci byy one niesychane. Czu, e s ogromne ju wczeniej, lecz teraz, kiedy wzmaga je wampir... nic Harry nie panowa nad swoimi talentami, niemniej jednak,

pozostaway one aktywne. Sny s ksigowoci umysu, gdzie utrzymuje si rwnowag, s cenzorem, ktry wydala wszelkie miecie i banay, a rzeczy istotne porzdkuje. Wizje oniryczne zaspokajaj rwnie pragnienia. A take, dla kadego, kto ma sumienie, wycigaj na wiato tumione poczucie winy. Harry by winny i mia a nadto pragnie wymagajcych zaspokojenia. A wszystko, czego nie udao mu si uporzdkowa na jawie, usiowaa uoy podwiadomo - wraz z wampirem, ktry stanowi jej cz podczas snu. Wzmoona wiadomo wydobya

si na zewntrz, by utworzy telepatyczn sond, ktra w mgnieniu oka pokonaa wielomilow drog do swego celu w Darlington. Celem tym by picy umys Johnny'ego Founda, umys z talentem rwnie dziwnym, co wypaczonym. Harry pragn wszystko o nim wiedzie. Dziki przemylnoci swego wampira musia jedynie zasugerowa, zaproponowa, trci t lub ow strun, by - o ile dopisaoby cho troch szczcia - Johnny Found mu o tym opowiada. Wszystko od pocztku... ***

Johnny rwnie ni; ni o swoim dziecistwie. Nie czyni tego z wasnej woli, lecz jaka nocna zmora wci dobijaa si do drzwi wspomnie, dajc, by je otworzy. Wspomnienia z dziecistwa? Owszem, posiada je, lecz nie uwaa ich za warte pamitania lub godne marze. Poruszy si lekko we nie. Jego podwiadomo prbowaa zatrzasn drzwi do przeszoci. Lecz co okazao si silniejsze i Johnny mg tylko patrze bezradnie, jak drzwi rozwieraj si W rodku czekay na niego wszystkie dawne Ze Rzeczy: wiele popenionych drobnych zbrodni oraz wszystkie kary i pokuty. Lecz wwczas by niewinnym

dzieckiem, tak mawiali, i wkrtce mia z tego wyrosn. I tylko sam Johnny wiedzia, e nigdy z tego nie wyronie i e nigdy nie znajdzie kar do surowych, by dorwnyway jego zbrodniom. Usiowali go przekona, e to, co robi, jest ze. Prawie im si udao, lecz do tego czasu Johnny dors na tyle, by zda sobie spraw, e kami i nic nie rozumiej. A skoro nie rozumieli, nigdy nie mogli si dowiedzie, jak dobre byy rzeczy, ktre robi. W jak dobre wprawiay go samopoczucie. Miejsce za uchylonymi drzwiami wydawao si samotne. O ile bardziej byoby samotne, gdyby nie mia swoich martwych stworze do rozmowy? I do

zabawy. I do zncania si. Poniewa jednak posiada t tajemnic, prowadzi swoje pomysowe igraszki ze stworzeniami, na ktre przyszed kres, Jego sieroctwo stao si niemal cakiem do zniesienia. Wiedzia bowiem, e innym jest jeszcze trudniej, e ich sytuacja jest o wiele gorsza. Otwarte drzwi zarazem odpychay i przycigay. Za nimi kryy mgy wspomnie, wirujc i hipnotyzujc. A wbrew swojej woli Johnny zda sobie spraw, e przechodzi przez nie do rodka. Gdzie czekao na cae dziecistwo... ***

Nazywano go "Found", poniewa wsta znaleziony w kociele. W pewien niedzielny poranek klczniki zadray od jego wrzaskw, krokwie odbiy je echem, a zjawi si kocielny, by si przekona, skd ten rwetes. Ujrza podrzutka zakrwawionego po porodzie, zawinitego w gazet. Jeszcze cieple oysko, ktre tu po nim wyszo na wiat, leao w plastikowym worku, wcinite pod jedn z aw. Johnny wrzeszcza z niezwykym wigorem, niemal do rozdarcia puc, wy, jakby chcia potuc witrae i zwali strop, jak gdyby wiedzia, e nie powinien by przebywa w tym domu

modlitwy. By moe jego biedna matka rwnie to wiedziaa i chciaa go w ten sposb uratowa, co jednak nie powiodo si. Nie tylko Johnny zosta zgubiony, lecz ona take. W kadym razie, krzycza tak, a go zabrano z kocioa do sali intensywnej opieki na oddziale pooniczym miejscowego szpitala. I dopiero wtedy, poza domem Boga, Johnny zamilk. Ambulans, ktry pdzi z nim do szpitala, wiz rwnie jego matk, znalezion pod nagrobkiem na przykocielnym cmentarzu, w kauy krwi, z gow opadajc na obrzmiae piersi. Lecz w przeciwiestwie do Johnny'ego, ona nie przeya tej podry. Lub moe przeya, gdy nieco pniej...

Dziwny start do dziwnego ycia, lecz ta dziwno stanowia dopiero pocztek. Na sali intensywnej opieki zajto si Johnny'm, umyto go, opatrzono i tymczasowo - potem okazao si, e na cae ycie - dano nazwisko. Kto nabazgra "FOUND" na plastikowej etykiecie otaczajcej jego maleki przegub, aby odrni go od wszystkich innych niemowlt. I Foundem pozosta. Lecz kiedy pielgniarka zajrzaa do, by sprawdzi, dlaczego przesta kwili i nagle si uciszy... zdarzya si najdziwniejsza rzecz ze wszystkich. Przy pustym eczku Johnny'ego siedziaa jego bezimienna matka, a on

spoczywa w jej martwych rkach, sczc struk zimnego mleka z martwego, zimnego sutka. Do pitego roku ycia Johnny przebywa w sierocicu dla maych dzieci, nastpnie przez trzy lata wychowywa si u pewnego maestwa, do czasu gdy przybrani rodzice rozstali si z nim w tragicznych okolicznociach. Pniej zosta przyjty do przytuku dla starszych dzieci w Yorku. Jego przybrani rodzice, pastwo Prescott, mieli duy dom na samym skraju Darlington. Kiedy w roku 1967 zaadoptowali Johnny'ego, posiadali ju czteroletni crk, jednak wystpiy pewne problemy i pani Prescott nie

moga mie wicej dzieci. Szkoda, bo maestwo to zawsze pragno stworzy "idealny" model rodziny: ich dwoje plus jeden chopiec i jedna dziewczynka. Johnny mg doskonale pasowa i uzupenia ten deficyt. A jednak David Prescott by zaniepokojony chopcem od chwili, gdy go ujrza. Nie byo to nic konkretnego, po prostu - co, czego nie potrafi okreli - jakie odczucie. Lecz z tego powodu sprawy wyglday tylko nieco mniej idealnie anieli powinny. Johnny otrzyma nazwisko rodziny i sta si Prescottem, w kadym razie, tymczasowo. Jednak od samego pocztku nie ukaday mu si stosunki z

siostr. Nie mogli ich zostawi samych nawet na pi minut, aby nie doszo do bijatyki, a rzucane sobie wzajemne spojrzenia mroziy krew w yach. Alice Prescott obwiniaa siebie za bdy w wychowaniu crki, a jej m wini Johnny'ego za to, e jest dziwny. - Oczywicie, e tak! - sprzeciwiaa si jego ona. - Johnny to podrzucone dziecko, bez domu i rodziny. Sierociniec nie wpyn najlepiej na niego. Czy tam kto kocha albo chocia toleruje te biedne dzieci? Nawet wygldao na to, e bardzo chcieli si go pozby! I co tu mwi o mioci! "Moe jest jaka przyczyna? zastanawia si David Prescott. Ale jaka mogaby by? Johnny nie

ma nawet jeszcze szeciu lat. Jak kto mgby si zwrci przeciwko tak maemu dziecku? A ju na pewno nie sierociniec, ktry powinien zapewni opiek takim nieszcznikom." Prescottowie posiadali may, lecz dobrze prosperujcy sklepik, w ktrym kupi mona byo niemal wszystko. Znajdowa si nieca mil od ich domu, przy pnocnej drodze do Darlington, i suy caemu osiedlu, liczcemu sobie z trzysta domw. Pracujc od dziewitej do pitej przez cztery dni tygodnia oraz w sobotnie i rodowe przedpoudnia, uzyskiwali w nim dochody pozwalajce na godziwe ycie. Dziki pomocy niani, modej dziewczyny mieszkajcej nie

opodal, nie musieli si przepracowywa. W budce na skraju duego, nieco oddalonego od domu ogrodu David hodowa gobie; Alice lubia po zakoczeniu pracy kopa grzdki, sadzi i podlewa roliny; kiedy niania miaa wolne, na przemian zajmowali si dziemi. Tak wic, poza tarciami midzy Johnnym i jego siostr Carol, ycie Prescottw mona byo uzna za normalne, przyjemne i cakiem przecitne. Tak te si rzeczy miay a do lata, kiedy Johnny skoczy osiem lat. W istocie, ich ycie do tego czasu mogoby zosta nazwane idyll. Wanie wtedy David Prescott zacz miewa kopoty ze swymi

ptakami, za domowy ulubieniec, agodny kocur Moggit wyszed pewnego poranka i nigdy nie wrci. Coraz czciej nadcigay te dugie, duszne upay, irytujce, mczce i niekiedy powodujce wzburzenie. Tego samego ata David wykopa basen dla dzieci i pokry go dachem z polietylenu rozpitego na aluminiowym szkielecie. Johnny pocztkowo myla, e pywanie i wygupianie si we wasnym basenie bdzie wielk frajd, lecz rycho go to znudzio. Carol natomiast przepadaa za kpielami, co zocio jej przybranego brata - Johnny nie znosi, kiedy komu sprawiao przyjemno co, czego on nie lubi, a poza tym nie

znosi Carol. Pewnego ranka, trzy lub cztery dni po zaginiciu Moggita, Johnny wsta wczenie z lka. Nie mia pojcia, e Carol ju nie pi. Ledwie dziewczynka usyszaa, jak cicho otwieraj si i zamykaj drzwi do jego pokoju, pospiesznie si ubraa. Jej brat - zawsze kada na to sowo silny ironiczny akcent - ostatnimi czasy czsto wstawa wczenie, na kilka godzin przed reszt domownikw. Postanowia wic, e tym razem dowie si, c takiego robi. Nie kierowaa ni zoliwo, cho nie mona zaprzeczy, e bya troch zazdrosna i wicej ni troch zaciekawiona. Jeeli nawet Johnny zachowywa si jak winia, to jednak

wolaa bawi si razem z nim w basenie, ni eby on sam gdzie tam urzdza sobie te swoje gupie, tajemnicze, samotne zabawy. Johnny skrupulatnie zagospodarowywa kad chwil swojego czasu. W okresie letnich wakacji nie mieli zaj szkolnych, a on czsto zaatwia swoje "sprawy". Zwykle przebywa za parkanem ogrodu, w gszczach ywopotu, ktry dalej wtapia si w k i pola uprawne, rozcigajce si na pnoc i pnocny zachd. Jednake zawsze pojawia si natychmiast, gdy go woano, i raczej nie spnia si na posiki. Tylko e to, co caymi godzinami

robi poza domem, stanowio zagadk. Jeli przybrani rodzice pytali, odpowiada: "Bawiem si" i na tym si koczyo. Carol jednak chciaa wiedzie, w co si tam bawi. Fakt, e Johnny potrafi znale sobie co bardziej interesujcego ni basen, przekracza jej zdolnoci pojmowania. Wic wysza za nim, przekradajc si na palcach obok pokoju rodzicw, w wiato wczesnego poranka, kiedy wit zaledwie rozjani horyzont swym zotym umiechem. Johnny min basen pod foliowym dachem i podszed do parkanu ogrodu. Wdrapa si na wysoki mur w dobrze sobie znanym miejscu, by zeskoczy po drugiej stronie. Nastpnie ruszy obok

szpaleru przeronitego ywopotu ku szachownicy pracych si w porannym socu p. A Carol zaraz za nim. P mili dalej, przy skrzyowaniu starych, pobrudonych koleinami i zaronitych drg, stay ruiny zaniedbanej farmy, pochylonej i zielenicej si od kwitncych jeyn i skupisk ptasich gniazd, gdzie wrd chybotliwych stosw kamieni wznosiy si fragmenty zwalonych, poronitych szarym mchem cian i resztki starego komina. Johnny ruszy w poprzek ki i tylko jego gow wida byo ponad wysok, rozkoysan traw. Balansujc na szczycie nie uywanej furtki, Carol zobaczya, dokd

kieruje si jej brat, i postanowia pj za nim. Ta ruina stanowia najwyraniej kryjwk Johnny'ego, miejsce, gdzie bawi si w te swoje tajemne gry. Zanim tracc dech przebiega k, Johnny znikn gdzie w chaosie poamanych, omszaych cian. Zatrzyma si na chwil, rozejrza dookoa. Usyszaa nage wrzask. Wrzask kota! Do Carol bezwiednie zamkna usta. Dziewczynka zapaa oddech i wstrzymaa go. Pomylaa, e by moe, wanie to przy cigno tutaj Johnny'ego - pisk Moggita, wcinitego w jak dziur, uwizionego i przymierajcego godem w tym rumowisku. Carol zastanawiaa si, czy nie odpowiedzie gono na to dziwne,

chrapliwe miauczenie, ale dosza do wniosku, e lepiej tego nie robi. Kot mgby zacz gwatownie si miota i wpa w jeszcze gorszy potrzask. Wstrzymujc oddech, dziewczynka przekroczya twardo ubit, zakurzon drog, kierujc si ku temu, co ongi stanowio szeroki wjazd na podwrze. Obecnie luka wypeniona bya mas porozwalanych kamieni. lizgajc si na potuczonych cegach i kamieniach, Carol ruszya w gb wyranie widocznej cieki wrd krzeww, wydeptanej, jak przypuszczaa, przez Johnny'ego. Droga ta wioda przez tunel gstwiny, pord pajczyn i kurzu, gdzie

wiato nie miao dostpu; siedmioletnia Carol niemal dusia si, przedzierajc si naprzd. Jednak nie moga zemdle, piski Moggita gnay j naprzd. A wreszcie przebia si przez krzaki w blask soca i zobaczya Johnny'ego, siedzcego na rodku ki. Ujrzaa take... ...To, czym si otacza. Cho w pierwszej chwili waciwie tego nie widziaa, bowiem jej dziecicy umys nie potrafi tego poj. Nie moga uwierzy, e Moggit ze nienobiaym brzuchem i apkami, puszystym ogonem i pyszczkiem podobnym do maski Samotnego Jedca z filmu, z gadkim, lnicym czarno grzbietem, szyj i uszami.. i ten

torturowany, wiszcy stwr - to ten sam Moggit. Carol o mao nie zemdlaa; cofna si i upada za jakim fragmentem ciany, potrcajc ceg. Johnny usysza haas. Rozejrza si wokoo. W pierwszej chwili nie zauway jej. Jednak Carol wci go widziaa: jego nabrzmia twarz, wytrzeszczone, beznamitne oczy i krwawe rce jak szpony. Na murze obok miejsca, gdzie siedzia, lea otwarty scyzoryk, a jedna rka ciskaa zaostrzony patyk, zabarwiony czerwieni. I nadal widziaa te Moggita. Moggita, z tylnymi apami ledwie dotykajcymi ziemi, taczcego

konwulsyjnie, aby utrzyma si prosto i nie pozwoli, by na szyi zacisna si druciana ptla, zwisajca z gazi czarnego bzu! Jedno te oko wisiao na strzpie tkanki, ociekajc wilgoci i koyszc si na mokrej sierci policzka; a tusty biay brzuch by teraz chudy i purpurowy, za spomidzy rozprutej skry wylewaa si gar byszczcych, czarno-czerwono-tych wntrznoci! Ale by tam nie tylko Moggit. Mianowicie dwa ulubione gobie ojca Carol, zwisajce bezwadnie z innych gazi, z wykrconymi skrzydami. A take je, jeszcze ywy, lecz przyszpilony do ziemi zardzewiaym elaznym prtem, tak e miota si szaleczo wok wasnej osi w agonii

bez koca, charczc przeraajco. Dostrzega jeszcze inne ofiary... Johnny zadowolony, e nikogo nie ma w pobliu, wrci do swej "zabawy". Przez zachodzce zami oczy Carol widziaa, jak wstaje, chwyta w jedn rk martwego gobia i wbija patyk w zimne ju zwoki. I wpycha ten patyk w nieczue ciao, jak gdyby... jak gdyby wcale nie byo nieczue! Jakby naprawd wierzy, e ta zbroczona krwi, sztywna istota z przetrconymi komi nadal yje. A przez cay czas mia si i mwi, i mrucza co do tych nieszczsnych, torturowanych, ywych lub martwych, bd pozostajcych na granicy mierci stworze, nie zwaajc

ani troch na ich udrki, rzeczywiste czy wyimaginowane. Dziewczynka poja teraz nieco z istoty tej zabawy. Domylia si, e zamczywszy zwierz na mier, Johnny nie mg pogodzi si z tym, e mu ucieko i nadal je torturowa w tym ciemnym drugim wiecie! Tak oto Carol jako pierwsza poznaa prawd o swoim przyrodnim bracie, cho nawet nie zdawaa sobie z tego sprawy. Sama bdc dzieckiem, uznaa to tylko za dziecicy wybryk. A jednak Moggit, biedny Moggit! Dotaro do niej w kocu, e to umczone, na wp wypatroszone stworzenie to jej kochany kot, coraz bliszy mierci. I duej nie moga tego

znie. - Moggit! - wrzasna na cae gardo. - Johnny, nienawidz ci! Och, jak ci nienawidz! Podniosa si, zatoczya i odzyskawszy rwnowag, rzucia si ku niemu, chwytajc kanciast powk cegy. Johnny wreszcie j spostrzeg i jego zarumieniona twarz nagle poblada. Zapa swj scyzoryk - nie po to, aby uy go przeciw niej, lecz z zamysem zgoa innym, moe jeszcze gorszym - i j przerzyna sznurek, ktry nagina do ziemi ga z Moggitem. Pojedyncze wkna pkay, lecz cao trzymaa si jeszcze. W nagej furii Johnny szarpa sznurem w jedn i

drug stron, a Moggita unosio i krcio jak jaki gagan, Ochrype kocie wrzaski ustay dopiero, kiedy drut wpi si w otart do ywego misa szyj. Po chwili Johnny sapn triumfalnie, n przeci sznurek, a Moggit wystrzeli w gr, dawic si i parskajc przez moment, a zaciskajca si ptla dokoczya dziea. Lecz Johnny by tak pochonity mordowaniem kota, e Carol zdya go dopa. Machajc na olep rkoma, runa na niego, atakujc ostrymi paznokcia mi i ceg zacinit w drugiej doni! Ostry odamek cegy uderzy go w czoo i zwali z ng. Po chwili znw usiad, potrzsajc gow i rozgldajc si za swym noem. Jego oczy pony i

miotay iskry. - Najpierw Moggit, a teraz ty! zagrozi. Podnis si niepewnie, z rozcitego czoa cieka krew. Dostrzeg scyzoryk i skoczy po niego. I w tej samej chwili Carol uwiadomia sobie, e znalaza si w miertelnym niebezpieczestwie. Johnny nie mg pozwoli jej, by powiedziaa rodzicom, co widziaa. A istnia tylko jeden sposb, aby j powstrzyma. Po raz ostatni ogarnwszy wzrokiem ca scen - biednego Moggita, powieszonego i koyszcego si na gazi czarnego bzu, wyczerpanego jea, wydajcego ostatnie tchnienie, i

nieywe, okaleczone ptaki, wiszce rzdem - odwrcia si i rzucia do ucieczki. Przedzierajc si przez tunel wrd krzeww, by wydosta si poza ruiny, miaa wraenie, e brat jest tu za ni. Johnny wiedzia, e jeeli Carol dotrze pierwsza do domu, sprowadzi kogo, eby to zobaczy. A do tego nie mg dopuci. Odci szybko Moggita i ptaki, po czym wyrwa z ziemi prt przebijajcy jea. Ciko dyszc pod wpywem szalonego tempa swych wysikw i ogarniajcej go wciekoci, wrzuci to wszystko do gbokiej, zatchej studni, ktrej drewniana pokrywa po czci ju zbutwiaa. Nie mg patrze, jak martwe

i umierajce stworzenia spadaj w mroczny gb, tonc z pluskiem w czarnej, niewidocznej z gry wodzie. Strci, zmarnowa je wszystkie, gdy miay w sobie jeszcze tyle "ycia"! Wini za to Carol. Ruszy za ni w pocig, podajc krzywym, zygzakowatym szlakiem, ktry zostawia w wysokiej trawie. Pmilowy bieg przez nierwny, otwarty teren to bardzo wiele dla dziecka o rozdartym sercu i oczach penych ez. Serce Carol tuko si w piersiach. Oddech rwa si spazmatycznie. Si dodawa Jej tylko stojcy wci przed oczami obraz: Moggit wiszcy i szarpicy si w

drucianej ptli, z trzewiami zwisajcymi jak gar przemielonych owocw, z ktrych jej matka robia dem, A jeszcze bardziej ponagla j glos Johnny'ego: "Caaaaarol! Carol, poczekaj!" Nawet nie braa tego pod uwag. Mur ogrodu by tu przed ni, zaraz za ywopotem. Z tyu, dyszc - cho take warczc jak jaki wcieky pies dogania j Johnny. Wycignita rka mina o wos jej ydk. Carol, na wp wspinajc si, na wp spadajc, pokonaa mur. Ale po drugiej stronie lega bez ruchu, zbyt przeraona, spakana i wyczerpana, by mc posuwa si dalej. Johnny zeskoczy z muru i dopad do niej, z szalem w rozpalonych oczach,

zaciskajc i rozluniajc pici. Carol spojrzaa w kierunku domu, ale ten sta ukryty za drzewami owocowymi i mglist kopu basenu. Brako jej nawet tchu, by krzycze. Johnny wyszczerzy zby i chwyciwszy j silnie za wosy, zacz wlec w stron basenu. - Kpiel! - powiedzia, a sowo to wyszo z jego ust jak grudka szlamu. Wykpiesz si, Carol. Spodoba ci si to, zobaczysz. I mnie te. Zwaszcza potem. *** Od mniej wicej tygodnia David Prescott wstawa wczeniej. Alice nie

narzekaa na to ani nie pytaa dlaczego, bo m zawsze zachowywa si cicho i taktownie oraz niezmiennie przynosi jej filiank kawy. Przyczyn moglo by po prostu lato, rzekie poranki, stary syndrom "rannego ptaszka". W istocie chodzio o poczt. Przesyki pocztowe dostarczano zawsze wczenie, o wicie, a David spodziewa si listu. Z sierocica. Nie dlatego, eby mia on zawiera co szczeglnie wanego - to byo mao prawdopodobne - lecz jednak Prescott chcia go sam odebra. Gdyby Alice pierwsza zobaczya list... No c, powiedziaaby tylko, e m ma urojenia. Na punkcie Johnny'ego. I rzeczywicie, na to by wygldao, bo

waciwie dlaczego miaby pisa w jego sprawie do sierocica? Rzecz w tym, i David zdecydowanie pragn, by wszystko biego pomylnie. Naprawd chcia kocha to nieszczsne dziecko Lecz jednoczenie zawsze mniej ulega nastrojom ni Alice - by bardziej wiadom aury ludzi, zwaszcza dzieci i wiedzia, e z aur Johnny'ego co jest nie tak. Jeeli to wizao si z przeszoci i wiedziano o tym w sierocicu, to, zdaniem Davida, on i jego ona powinni byli zosta o tym poinformowani. Podejrzewa bowiem, e Alice miaa racj, uskarajc si na zachowanie udzi z sierocica.

Rzeczywicie, nazbyt palili si do tego, by umy rce od sprawy. Johnny'ego, czy raczej umieci go pod opiek normalnej, kochajcej rodziny, gdzie wyrsby na zdrowego czowieka. Zdrowego zarwno na ciele, jak i na umyle. Tak powiedzia im dyrektor sierocica, kiedy przyjechali odebra swego nowego syna, i sowa te na dobre utkwiy w pamici Davida. "Zdrowy zarwno na ciele, jak i na umyle". David zastanawia si, czy z umysem Johnny'ego byo co nie w porzdku? Jaka drobna choroba? A moe powana? Bo taka bya istota aury, ktr czasami czu u chopca - chorej, zimnej i mokrej jak u starca na ou

mierci. Johnny zdawa si by miertelnie chory. Lecz nie o jego mier tu chodzio. Tego ranka list wreszcie nadszed. David otworzy go i przeczyta, ale przez chwil nie mg doszuka si sensu w tych sowach. Papuki faliste z sali dziecicej, ktre Johnny krad, zabija i kolekcjonowa? Zbir martwych stworze: myszy, uki, karaluchy? Nieywa kotka pod jego kiem, ktrej Johnny wykrca apy, a zostay mu w doniach? Pracownicy sierocica dowiedzieli si o wszystkim, kiedy pozostae dzieci przybiegy do nich z wrzaskiem. I David tu i teraz usysza wrzask

dzieci. Tylko, e nie byy to tamte dzieci, lecz jedno z jego wasnych, jego jedyne dziecko - Caroi. Na skraju ogrodu! Z gry dobieg zasapany, mrukliwy gos Alice: - Gdzie jest kawa? - zawoaa. Tak wczenie, a dzieci ju na nogach... Rozleg si kolejny wrzask z ogrodu, ucity nagle przez bulgot. David zawsze nalea do tych, ktrzy wycigaj pochopne, czsto niewaciwe wnioski. To samo uczyni teraz, tym razem jednak si nie myli. W koszuli nocnej pogna do ogrodu. Jak obkany woa Carol, zdzierajc gardo. adnej odpowiedzi. A na brzegu basenu, pod polietylenow kopu

klczaa maa, niewyrana posta. David podbieg bliej; to Johnny tam klcza. Wyglda na to, e prbowa wycign Carol na brzeg. Dziewczynka pywaa twarz w d, z rozrzuconymi bezwadnie rkoma, rozpita na bkitnej, chlupicej cicho wodzie. *** Johnny bawi si na polu; usysza krzyk Carol i zobaczy jakiego czowieka - brudnego, brodatego i w achmanach - ktry przeazi przez mur ogrodu. Mczyzna uciek przez ki, a on poszed sprawdzi, co si wydarzyo. Zobaczy, e Carol pywa w basenie,

sprbowa wic j wycign. Tak histori opowiedzia Davidowi, Alice, policji, kademu, kto tylko chcia jej wysucha. I wikszo ludzi mu uwierzya. Nawet David na wp uwierzy, cho nie chcia ju duej mie go przy sobie. I Alice prawdopodobnie mu uwierzya, chocia trudno to stwierdzi na pewno, jako e od tamtej pory nic do niej nie docierao. Policja odnalaza w ruinach starej farmy obozowisko i wycigna ze studni wiele mieci. Stwierdzili, e kto, jeden lub wielu, musia koczowa tam w ndznych warunkach, kradnc z pobliskich ogrodw gobie Davida, aby si wyywi. Mogli to by Cyganie, a moe jaki wczga. Istniay szanse,

e ostatecznie ten kto zostanie schwytany. Jednake nigdy nikogo nie zatrzymano. A Johnny powrci do sierocica... *** Harry spa nadal, dowiadczajc jeszcze przez chwil snw Johnny'ego Founda. Rzecz jasna, oglda przeszo nekromanty z jego punktu widzenia, co byo nawet gorsze, jeli to w ogle moliwe, od oglnego obrazu i dawao niezbit pewno, e trafi na waciwego czowieka. Ale w kocu ekscesy Founda stay si tak przesadne,

senne wspomnienia jego zych czynw przeradzay si w upiorn litani zwyrodnienia, e nienawi Harry'ego przerodzia si w szal. Johnny Found przey cae swe mode ycie jako potwr i morderca i dotychczas uchodzio mu to pazem, zwaszcza e do niedawna jego przybrana siostra Carol pozostawaa jedyn ludzk ofiar. Jednak tak ludzie, jak i potwory kiedy dojrzewaj - a wraz z nimi ich gusty - i Johnny nie stanowi wyjtku. Tylko... jak form przyjmie dojrzao u kogo, kto od pocztku by zepsuty? Kiedy, dla jakich zgoa niezrozumiaych przyczyn, ktrych Harry Keogh nawet nie ogarnia myl, Found

podj prac w kostnicy. Rycho go jednak wyrzucono, kiedy jego szef nabra podejrze. Ale dopiero sen o jego nastpnej pracy, tym razem w rzeni, niczym ostatnia kropla przepeni czar odrazy Nekroskopa. Wwczas Harry, wzdrygnwszy si, wycofa swoj telepatyczn sond i opuci ja Johnny'ego, pozostawiajc go z jego koszmarami. Rzecz w tym, e w przypadku Founda te koszmary z trudem mogy dorwna rzeczywistoci... ROZDZIA PITY - "...FANTAZJE" Nekroskop ni rwnie o Darcym

Clarke'u, co stanowio jak form koszmaru, gdy esper w tym nie by nieywy, a jego gos dochodzi jako mowa zmarych. Co wicej, nie dochodzi wyranie, napywa ze wszystkich kierunkw tysicem ech, czcych si w dziwny, asynchroniczny szept. - Trudno mi uwierzy, e moge to zrobi, Harry - owiadczy Darcy, okreliwszy swoj tosamo. - Chc przez to powiedzie, e ju w chwili, kiedy mnie zabijali, kiedy zobaczyem, e naprawd mog mnie zabi, pomimo mojego anioa stra, wiedziaem, e to ty jeste odpowiedzialny. Powodem musiao by to, czego dokonae wewntrz mej gowy. Zabie co, co

czuwao nade mn, pozostawie mnie bez broni. Jednak wci nie mog uwierzy, e bye do tego zdolny, i wci nie wiem dlaczego. Wydawao mi si, e ci znam, ale nie znaem ani troch! - To tylko sen - odpowiedzia mu Harry - To moje sumienie, pki jeszcze je mam, robi mi wyrzuty, poniewa broniem samego siebie cudzym kosztem. To tylko koszmar, Darcy, a ty nie jeste naprawd martwy. Wszystko dlatego, e obwiniam siebie o grzebanie w twojej gowie. Zrobiem to, aby mie pewno, e jeli wystpisz przeciwko mnie, zanim std odejd, staniesz si bezbronny. Ze wszystkich talentw w

INTESP, twj budzi we mnie najwikszy lk. Dawa ci ogromn przewag, czyni niezwycionym. Mgbym ci wci na nowo powstrzymywa, zapewne bez skutku, a tobie wystarczyoby raz pocign za spust i bybym skoczony. Niematerialna obecno Darcy'ego potgowaa si, kumulowaa dziki czystej sile woli, tak e jego rozproszony gos przesta by szelestem i przybra na sile. - To nie sen, Harry. Jestem tak martwy, jak to tylko moliwe. I mimo e przyszedem do ciebie podczas snu, powiniene to poj. Ale jeli mi nie dowierzasz, czemu nie zapytasz swoich licznych przyjaci, Ogromnej

Wikszoci? Rzesze umarych powiedz Ci, e nie kami. Jestem teraz jednym z nich. - Nie da rady! - odpar Harry, umiechajc si i krcc gow. Nie mog o nic pyta umarych, poniewa oni nie chc ju mnie zna. Przecie staem si wampirem, zapomniae? Nie jestem jednym z ywych ani jednym z umarych. Istniej gdzie porodku, Darcy. Niemary. Wampir! - Harry - rzek zgorycz Darcy - po co te wszystkie wykrty? Nie musisz na mnie wyprbowywa swoich wampirzych gier sownych. Przyznaj: wygrae. Nie wiem, dlaczego chciae mojej mierci, ale w kadym razie

dopie swego. Ja jestem umary! Harry rzuca si i krci w ku, zacz si poci. Czasami, jak u kadego innego czowieka, jego sny byy nic nie wartym mieciem. Niekiedy przypominay erotyczn lub ezoteryczn fantazj czy marzenia. Tym razem jednak znaczyy o wiele wicej. - W porzdku - powiedzia wreszcie Nekroskop, nadal nie przekonany, rozpaczliwie bronic swej pozycji. - Jeste umary. Wobec tego, kto ci zabi? I dlaczego? - INTESP - odpar Darcy, nieledwie "wzruszajc ramionami". Cokolwiek zrobie z moj jani, sam fakt, e tam bye, spowodowa psychiczny smog. Wlaze do mojej

gowy, co tam skasowae, czego mnie pozbawie. A w tamtym miejscu zosta lad po tobie. Nie, nie mwi, e mnie zwampiryzowae, tylko po prostu... zepsue mnie. Oni natomiast wywszyli ciebie w samym rodku mojego jestestwa i nie mogli da mi szansy. Harry zastanawia si nad tym przez chwil. - Darcy, jeeli naprawd jeste umarym, to postaram si odnale ci. To znaczy, bdziemy mogli znw z sob porozmawia w mowie zmarych. Poczu, e Darcy kiwa gow. - Bd na ciebie czeka, Harry. Tylko e... to nie takie proste. Wci si ucz, jak zebra si do kupy.

- Jak to? Moesz to wyjani? - Spalili mnie i rozsiali prochy rzek esper. - Chyba nie musz ci mwi dlaczego...? A to oznacza, e nie mam adnego punktu skupienia Nie nale do adnego szczeglnego miejsca. Fruwam na wietrze, unosz si na falach, spywam miejskimi ciekami. Nagle Nekroskop zacz podejrzewa, e to prawda. J przewraca si i krci na ku jeszcze gwatowniej. Wydawao si, e Darcy spostrzeg jego udrk, bo kiedy znowu si odezwa, ton gosu by mniej szorstki, a nawet pojednawczy. - Jeli krzywdz ci tymi oskareniami, Harry, to tylko dlatego, e ty mnie skrzywdzie.

- To musi by senny koszmar wysapa Keogh. - Musi by, Darcy. Nie zamierzaem ci zrobi nic zego. Ze wszystkich znanych mi ludzi ty jeste jedynym, ktrego nie mgbym skrzywdzi! W adnym przypadku. Nie z powodu twojego talentu, ale dlatego... dlatego, te jeste tym, kim jeste. Clarke przekona si teraz, e Harry jest jak najbardziej niewinny, a jeli kogokolwiek, cokolwiek naleao wini, to tylko stworzenie, ktre tak raptownie spajao si z nim. Chcia go pocieszy o ile jeszcze byo to moliwe - ale poczu, e znowu odpywa, rozpada si, i wiedzia ju, e nie posiada do mocy ani wiedzy, by si temu przeciwstawi.

Umarym by przecie dopiero od niedawna. - Bd... w pobliu, kiedy si obudzisz, Harry. Sprbuj si wtedy ze mn skontaktowa. Jeeli... zaczniesz mnie... szuka... I po tych sowach Keogh znw zosta sam. Przynajmniej na chwil. Odprony, jeszcze gbiej zapad w sen. *** A w nim Nekroskop ni o niemale nieludzkiej istocie. Jego wewntrzny pasoyt zareagowa na tego gocia, drugiego wampira, w typowym dla

wampirw stylu. - Kime jeste ty, ktry miesz wkrada si do moich myli podczas snu? - zapyta Harry. - Odpowiadaj... W mym umyle kryj si drzwi, ktre pochon ci caego! - Ach - odpowiedziano natychmiast - wic to prawda. Wygrae walk z Janoszem, a zarazem j przegrae. Tak mi przykro, Harry. Tak przykro. - Ken Layard! - zawoa Nekroskop. - Odcilimy ci gow i spalilimy ciao w grach nad Halmagiu. A ty z ochot poszede na mier. Layard tylko to potwierdzi. - mier bya niczym w porwnaniu z perspektyw wiecznej niewoli u Janosza Ferenczego. On rwnie

zamieniby mnie w proch... ale tylko po to, eby w kadej chwili mc skorzysta z mojego talentu! Poszedem na mier z wasnej woli, poniewa wiedziaem, te bdzie mi jeszcze ciej, jeeli postpi inaczej. Bodrogk i jego Trakowie szybko to zaatwili. Nawet nic nie poczuem. - Ale w kocu mnie to zawdziczasz, prawda? - W glosie Harry'ego, pojawia si gorycz. - Jak by na to nie patrze, to ja odnalazem ciebie. A teraz oni siedz mi na karku, wic przyszede nacieszy swe oczy. - Jak moesz tak mwi, Harry? obruszy si Layard. - Posuchaj, wiem, e sporo ci si dostao od umarych, ale

wci jeszcze masz kilku przyjaci! - Przyszede z przyjani? - Przyszedem podzikowa! Za Trevora Jordana! - Nie rozumiem. - Keogh potrzsn gow. - Podzikowa za to, co dla niego zrobie. I zaofiarowa sw pomoc, jeli w czymkolwiek mog by uyteczny. Nekroskop zacz dostrzega w tym sens. - Trevor by twoim przyjacielem i koleg po fachu, prawda? Obaj stanowilicie jedn z najlepszych druyn, jakie kiedykolwiek oglda INTESP. - Najlepsz! - owiadczy Layard. Wic kiedy umarem, chciaem go

przypilnowa, zobaczy, jak bdzie sobie radzi To, w czym specjalizowaem si za ycia, po mierci przyszo mi jeszcze atwiej, byem bowiem cholernie dobrym lokalizatorem. - Wic powicie troch czasu na lokalizowanie ludzi, ktrych znae za ycia, tak? - Troch? Cay ten czas. Wic wyledziem Trevora i odkryem, e on take jest martwy. Chciaem z nim porozmawia, ale Ogromna Wikszo uniemoliwia kontakt. Wrd umarych jest kilka niezych talentw, Harry, i niewiele bywa rzeczy, ktrych nie mog zrobi. Zaczli zagusza mnie mow

zmarych za kadym razem, gdy chciaem z kim porozmawia, z kimkolwiek, to jest oprcz... - Mnie? - zapyta Keogh. - Wanie! Oni robi wszystko, co w ich mocy, eby nas traktowa z gry, ale nie mog nami pokierowa! Chcemy sobie porozmawia, nie ma sprawy, dopki nie sprbujemy sprowadzi na z drog jednego z nich. - Rozumiem - rzek Harry. - Tylko przeze mnie moge dotrze do Trevora. - Zgadza si. - Tylko e spnie si, a zreszt twoja mowa zmarych ju tu nie zadziaa, poniewa Trevor jest znowu ywy. A to oznacza, e nadal nie moecie komunikowa si bezporednio,

lecz musicie uywa mnie jako cznika. - Skomplikowane, ale mniej wicej tak to wyglda. - No c, wybrae zy moment powiedzia Harry niemal przepraszajco. - Sprbuj pniej, kiedy si obudz. - Tak zrobi. Ale... moe ja take mog wywiadczy ci przysug. - Tak? - Harry - mwi Layard. - Zanim w to wpadem, byem jednym z tych dobrych facetw i do koca zachowaem duo z siebie. Staem si po czci tworem Janosza, jego "niewolnikiem", owszem, ale gdyby mi dano najmniejsz szans, zaatwibym go. Nie byo to moliwe, przynajmniej nie dla mnie, i

dlatego umarem. Ale nie masz pojcia, jak bardzo si ciesz, e jemu te si dostao. Wic, jak powiedziae, zawdziczam ci co. I jestem ci winien przysug. Na przykad... talent lokalizowania? - Na pewno przydaby si - odrzek Nekroskop. - Mam ju mow zmarych, telepati i jeszcze to i owo. Moliwo szybkiego znalezienia kogo lub czego stanowiaby niezy dodatek. - Tak te mylaem. Wic moe ubijemy interes? Ty dostaniesz mj talent, a w zamian ja bd mg od czasu do czasu porozmawia. Do tego zaatwisz mi ponowny kontakt z Trevorem Jordanem. To znaczy, bdziesz naszym cznikiem.

- I co dalej? - Harry nabra podejrze. - No c. - Layard wzruszy ramionami, oczywicie, nie dosowne. Jestem ju i tak w twoim umyle, a przynajmniej w kontakcie z nim, wic przypuszczam, e bdziesz musia po prostu otworzy si troch i pozwoli mi zajrze gbiej do rodka. Rozumiesz, znam t sztuczk, ten mechanizm, dziki ktremu jestem lokalizatorem. I jeli zdoam znale u ciebie co niedobrego... - Uruchomisz to? - Co w tym stylu. - I chcesz, ebym otworzy si przed tob z wasnej woli, tak? - zapyta Keogh.

- Ju wczeniej si w to bawie, Harry. - Layard zamia si, aczkolwiek oschle. Keogh potrzsn gow. - I owszem, czasami z katastrofalnym skutkiem. Layard natychmiast spowania. - Harry, we mnie nie ma takiego wistwa. Kiedy zszedem, byem nadal sob. Nie chowam niczego w zanadrzu. - Zgoda - owiadczy Nekroskop po chwili zastanowienia. - Ale... ostrzegaem ci ju, te mj umys to dziwne miejsce. Nie prbuj mn manipulowa, Ken. - Nie musisz si mnie obawia! - W porzdku - rzek Harry. Jeszcze ostatnia rzecz. Mwisz, e

przyszede mi podzikowa za to, co zrobiem dla Jordana? Przypuszczam, te miae na myli jego wskrzeszenie? Wobec tego, skd wiedziae, te sprowadziem go z powrotem? Layard wzruszy ramionami. - To, te Ogromna Wikszo nie chce ze mn rozmawia, nie oznacza, te nie mog niczego tu i wdzie podsucha. Posiadasz mnstwo rzadkich talentw, Harry. Szkoda, te nie zdobye te talentw Darcy'ego, zanim go dopadli To przykuo uwag Nekroskopa. - Darcy jest martwy? Mylaem, te to tylko koszmarny sen. W kadym razie, tak miaem nadziej.

- Wspczuj Ci, Harry - rzek Layard. - Ale to prawda. - Nikt mi jut nie przynosi dobrych wieci.. - Harry potrzsn w milczeniu gow, po czym z rozmysem wrci do poprzedniego tematu. - No dobra, Ken, mj umys naley do ciebie. Lokalizator wszed do rodka, by rwnie szybko wrci na zewntrz. - Miae racj, te to dziwne miejsce, Harry - powiedzia. - Wydaje si, jakby tam byo promieniowanie: jednoczenie jest zimno i gorco! Ale znalazem to, co chciaem; a raczej nic nie znalazem. Nie ma tam nic, co mgbym wczy. - Trudno, przynajmniej si starae Keogh wzruszy ramionami. - Ale masz

umys podobny do umysu Chunga. - Chung? To ten lokalizator kontaktowy? - zapyta Nekroskop. - Wanie. I zamiast tamtego uruchomiem ten wanie mechanizm. Teraz bdziesz potrzebowa tylko jakiej rzeczy nalecej do tego, kogo chcesz zlokalizowa. Skupisz si na niej i ju! A przy twoich moliwociach staniesz si prawdopodobnie o wiele lepszy od Chunga - No c, teraz chyba znw jestem twoim dunikiem. Dziki, Ken - odrzek Nekroskop. - O, jeszcze wrc po odbir swojej doli - powiedzia Layard. Wiesz, Trevor by dla mnie jak modszy

brat. A teraz dam ci jut troch pospa. Jeste zmczony, Harry, zarwno fizycznie, jak umysowo. Gdy Layard wycofa si i rozwia w nicoci, w umyle Nekroskopa pojawio si, miejsce dla ewentualnego nastpnego gocia. A ten niebawem si zjawi. *** ni o Penny. I nawet wwczas zastanawia si, czy by to efekt porzdkowania psychiki - segregowania zdarze doczesnych we wszystkich szufladach podwiadomoci, rnicowania ich od niewanych,

poprzez banalne, do wysoce istotnych czy te pozostao budzcego si podania? Od dawna wiedzia, e dziewczyna jest na niego "napalona". Stao si to jasne ju przy pierwszym spotkaniu. W kocu, ilu mczyzn ma okazj zobaczy kobiet nago na pierwszej randce? A moe byo to po prostu rozwinicie czego, nad czym pracowaa jego podwiadomo, a co powinno zosta zatytuowane: "Jak mogyby mie si sprawy, gdyby Harry Keogh mia wolny czas i gdyby nie by cholernym wampirem", W kadym razie, przynioso to bogosawion ulg, ukoio jego umys, umczony koszmarami Johnny'ego

Founda, upiornymi oskareniami Darcy'ego Clarke'a i wyznaniami Kena Layarda. Odpryo go te fizycznie, Odpowiadajc na pieszczoty Penny, kocha si z ni, jak zwyczajny mczyzna kocha si z dziewczyn. Inicjatywa jednak naleaa w caoci do niej - musiaa naee, inaczej jego wyczerpanie wcignoby go w jeszcze wikszy sen bez marze. - Czy sprowadzenie mnie z powrotem ci nie wystarcza? wyszeptaa, kierujc jego odrtwiae palce do swych sztywniejcych sutkw. - Czy musisz jeszcze go dopa? Wiesz, Harry, duo mylaam od czasu, kiedy to wszystko si stao. I naprawd jestem

szczliwa. Byam umara, a teraz yj! Nie chc zemsty. O tak, na pocztku jej pragnam, wiem, ale teraz nie jestem ju taka pewna. Ale, oczywicie, zgodziabym si na to dla ciebie. Wycign si na plecach i sucha jej, czujc, jak drobne, delikatne palce zaciskaj si na tej czci jego ciaa, ktra zaczynaa pulsowa, cho jeszcze leniwie. Penny usiada obok niego, nachylia si i ja go pieci. Nie chcia si obudzi. Teraz, tutaj, we nie, by po prostu mczyzn. adnym Nekroskopem ani wampirem, po prostu mczyzn, ktrego kochano i ktry kocha, czekajc, a rozpalone, sodkie sedno jej kobiecoci zczy si z jego ciaem.

Wbrew wszystkiemu mia nadziej, e ten sen nie zganie ani nie zmieni kierunku i e dojdzie do spenienia. Mio uprawia ledwie kilka tygodni temu, lecz zdawao mu si, e mina ju wieczno. Cay a kipia. Moe po prostu obcujc z Penny, czu si czowiekiem, niewykluczone, e po raz ostatni? Napicie byo tak wielkie, e kiedy w kocu, tracc dech, zagarna go swym sodkim, modym ciaem, niemal natychmiast doszed jak rozogniony modzieniec, gaszczcy piersi swej pierwszej mioci. Penny, czujc w sobie jego drgania i gorcy wybuch sokw, cisna go jeszcze mocniej, a

rozdygotane ciao wydao z siebie ostatni kropl. A potem... podniecenie wracao powoli, lecz nieodparcie i przy wprawnej pomocy Penny znw wszed w jej ciao. Tym razem leeli na boku i gdy jego lewa do gadzia, gniota i ciskaa jej prawy poladek, ciasna pochwa wchaniaa go do rodka, domagajc si mleka mioci i ycia. "Gdyby to dziao si naprawd myla Harry - nie odwaybym si, babym si, e zapodni j tym przekltym wampirzym nasieniem!" Gdzie w gbi duszy mia si jego wampir. Mleko ycia? Raczej spienione szumowiny dzy. Wiadomo przecie, e

tylko krew jest prawdziwym yciem. - Harry! - Penny chwycia go kurczowo za ramiona, trc w zapamitaniu spaszczonymi, obfitymi piersiami o jego tors. - Harry! wydyszaa znowu. - Ju dochodz... dochodz... To rwnie jego doprowadzio na szczyt - wystarczya myl o jej orgazmie i wiadomo owych gwatownych, wilgotnych drga. Ale to take wrcio mu zmysy. Nagle obudzi si. Lea zupenie trzewy wrd potu i sokw, ton w intensywnym zapachu ich mioci - i wszystko to nie blado ani nie cofao si w gbi podwiadomoci! Nie byo

ulotnym snem! Penny leaa tu obok niego! *** Harry westchn i otworzy oczy, po czym usiad wyprony jak struna w pomitej pocieli. - Wszystko w porzdku, ju dobrze powiedziaa Penny, chwytajc go za rk. - Och! - zawoaa, patrzc w jego oczy. Zakrya doni usta. - Och? - powtrzy za ni. Cholerne och! Penny, nie masz pojcia, co ty zrobia! Odrzuci kodr i zacz si ubiera. Penny ruszya za nim nago, zatrzymaa

si i drc rk dotkna jego twarzy. - Kiedy byam umara - mwia szeptem - oni chcieli mi wmwi, te jeste potworem. Nie suchaam ich, bo nie chciaam rozmawia z trupami. Ale pamitam, jak mwili, e jest ycie, mier i miejsce pomidzy. Ludzie egzystuj w dwch pierwszych stanach, ale nie w trzecim, ktry zosta zarezerwowany dla... - Dla wampirw - dokoczy ostro Harry. - Owszem, a take dla ich ofiar, dla ludzi, ktrych przemieniaj w wampiry. I dla gupich gsi, ktre przez swoje bezmylne dziaanie same siebie zmieniaj w wampiry! Potrzsna gow. - Ale ty nie wzie mojej krwi,

Harry. Nawet nie spowodowae krwawienia! - buntowaa si. - Mam prawie dziewitnacie lat, a zreszt, nie byam dziewic. Poznaam mczyzn ju ponad rok temu. - Poznaa mczyzn! - parskn. Jeste dzieckiem! - A ty jeste niedzisiejszy! odparowaa. - Mamy rok osiemdziesity dziewity. Mnstwo dziewczyn, brytyjskich dziewczyn, wychodzi teraz za m w wieku lat szesnastu i siedemnastu. Tak, a o wiele wicej woli wcale nie bra lubu i po prostu yje ze swymi kochankami. Nie jestem dzieckiem. Moe powiesz, e moje ciao jest dziecice?

- Tak! - warkn, po czym zazgrzyta zbami i wzi j w ramiona. - Nie mrukn. - Jeste kobiet. Ale gupi kobiet. Niczego nie rozumiesz, Penny. Do tego nie trzeba krwi. Widzisz, teraz jest w tobie co ze mnie. Nie jest tego wiele, ale nawet odrobina wystarczy, eby ciebie zmieni. - Nie obchodzi mnie to, dopki jestemy razem. - Przycigna go do siebie. - Ty sprowadzie mnie z powrotem, Harry. Dae mi ycie, wic chc, eby z niego korzysta. - Ucieka z domu? - odsun j od siebie. - Wyjechaam z domu - westchna. - Tysic dziewiset osiem dziesity dziewity, pamitasz?

Chcia j uderzy i nie mg. "Mj Boe - myla. - Ona jest moj niewolnic! Ale bya ju przedtem. Tylko e nazywalimy to napaleniem". Bagam, niech nic ze mnie - z tego - w niej nie zostanie!" *** - Ktra godzina? - Spojrza na zegarek. Byo dopiero wp do jedenastej. - Jak mnie znalaza? I co waniejsze, jak wesza do rodka? Wyczula jego niepokj i zareagowaa. - Co si stao, Harry? - W jej oczach malowaa si teraz trwoga.

Zapali wiato i jego twarz przybraa bardziej normalny wygld. - Kiedy byam tu poprzednio mwia Penny - zauwayam adres na jednym z twoich listw. Zapamitaam go, zapamitaam wszystko, co wizao si z tob. Waciwie nawet na chwil nie mogam o tobie zapomnie. I wiedziaam, e przyjd. Bez wzgldu na to, kim bdziesz. - I Trevor Jordan wpuci! ci? Nie budzc mnie? - Harry otworzy gwatownie drzwi sypialni. - Trevor! krzykn. - Bd askaw, do diabla, przyjd tu! Nie odpowiedzia, tylko Penny potrzsna gow. Harry popatrzy na ni: dugonog,

jasnowos, niebieskook. Obj wzrokiem jej jdrne piersi, uda i poladki, wszystkie cudownie modziutkie ksztaty. Gdy widzia j po raz pierwszy nag, ciao szpeciy ohydne czarne dziury. Teraz skra bya gadka i czysta. Tylko jej intencje zostawiay wiele do yczenia. - Lepiej si ubierz - poleci. - Co z Jordanem? - Odszed. Powiedziaam mu, e musz wsta z tob. Wymg na mnie obietnic, e si tob zaopiekuj, i kaza poegna ci w jego imieniu. - To wszystko? - Nie, twierdzi!, e nie powinnam tu zostawa. A kiedy nie mg mnie

przekona, poszed sobie. Powiedzia, e INTESP, czy co takiego... e oni to zrozumiej. - INTESP - powtrzy jak echo Harry. - Darcy! - krzykn po chwili. - Kto? - Bya ju ubrana. Wpatrywaa si w niego. - Zejd na d - powiedzia. - Zrb sobie kaw, a mi nalej kieliszek czerwonego wina. - Harry, ja... - Zrb to zaraz! Kiedy Harry zosta sam, wysa strumie umowy zmarych, szukajc Darcy'ego Clarke'a. Jednoczenie modli! si, eby go nie znale. Jednake znalaz unoszonego z wiatrem, dryfujcego na falach, spukiwanego w

ciekach. *** Nekroskop usiad na brzegu ka i uroni kilka gorcych ez. Odzywao si jego czowieczestwo, wzmocnione jeszcze przez przytaczajce emocje wampira. Nawet gdyby by tylko czowiekiem, pakaby rwnie, tylko wwczas zy nie paliyby jak lawa wulkanu. - Darcy - zapyta - kto to by? - Ty sam, Harry - rozleg si saby gos Darcy'ego. - Boe, wiem! - Keogh czu, e co dgno go w serce. - Kto odebra ci

ycie? I jak umare? Nie w dawny sposb? - Kolek, miecz i ogie? Nie, zwyka kula. No, waciwie dwie kule. Ogie pojawi si pniej. - A twj zabjca? - Po co to? eby mg go wytropi? Nie, nie, Harry. Przecie on w kocu wykonywa tylko swoj prac i zapewne podejrzewa, e jestem miertelnym zagroeniem. Poza tym... no c, faktem jest, e moje wasne dziaania mogy by bardziej rozwane. - Nie powiesz mi, kto ci zabi? - Ju ci mwiem. Ty - odrzek Darcy. - A zatem bd musia dowiedzie si wszystkiego od kogo innego.

- Czemu po prostu nie wykradniesz tego z mojego umysu? - Ja nie zabieram. Nie od moich przyjaci - powiedzia Keogh. - A jednak zabrae, i to nie tylko informacj. Przez to teraz jestem umarym przyjacielem. Po prostu jednym z Ogromnej Wikszoci. - Czego chcesz si dowiedzie, Harry? - zapyta kto trzeci. Nekroskop wzdrygn si lekko. Penny staa w progu z kieliszkiem czerwonego wina w doni. Mowa Darcy'ego Clarke'a zgasa, kontakt zosta zerwany. Ale Harry nie czu zoci. Penny nic nie zawinia. Gdyby on i Darcy dalej to cignli,

rozstaliby si prawdopodobnie w jeszcze gorszych nastrojach. - Zejdmy na d - powiedzia. - Do ogrodu. Czy niebo jest bezchmurne? Chciabym popatrze na gwiazdy. I pomyle. Owszem, chcia popatrze na gwiazdy - na znajome konstelacje. Kto wie, moe mia po temu ostatni okazj. Harry by teraz lokalizatorem. Zawsze zreszt posiada niezwykle talenty. Dziki telepatii mg bez trudu odszuka swoich znajomych, Zek Foener i Trevora Jordana. A jeli pozna zmar osob, zawsze by w stanie odnale drog do jej mogiy. I bez wzgldu na odlego, rzadko miewa trudnoci w nawizaniu rozmowy z tymi umarymi

przyjacimi. A teraz... wikszo umarych nie chciaa ju z nim rozmawia. - Niektrzy chc - odezwa si w jego metafizycznym umyle gos Pameli Trotter. Penny wysza z Nekroskopem do ogrodu, ale oczywicie nie syszaa wypowiedzianych sw. - Nie odpycham ci - wyszepta ale na kilka minut musz zosta sam. Potem bdziemy mieli mnstwo czasu dla siebie. "Poniewa musz ci obserwowa, pki si nie upewni, e jeste tylko sob. Lub, jeli dojdzie do najgorszego, pki nie bd pewien, e jeste inna" -

doda w mylach. Myli byy tosame z mow zmarych i Pamela je przechwycia. - Kochanka-wampir, Harry? Jestem zazdrosna! - odezwaa si Pamela. - Raczej nie powinna. - Pokrci gow i wytumaczy, co si zdarzyo, w jakie kopoty Penny prawdopodobnie si wpakowaa. - No, wiesz, ju ja bym umiaa wykorzysta tego rodzaju kopoty! odpara Pamela. - Naprawd, nie miaabym nic przeciwka temu, aby by yw z kim takim jak ty! Ale... na to za pno. Niezbyt si nadaj do figli i zabaw. A moe chocia ostatni raz, co? Z waciwym czowiekiem, rozumiesz? Zamilka, czekajc na jego

odpowied. Zapada duga, brzemienna cisza, prowokujca go do wycofania si z ich umowy. Nie zamierza jednak tego robi. - Mylisz, e powinnimy to kontynuowa? - spyta wreszcie. - No c - westchna. - Nie ma wtpliwoci, ktry z was jest teraz gr. - Czyby? - To ty panujesz, Harry, czowieczy ty. Bo gdyby to twj wampir by gr, nie miaby tych wtpliwoci. Po prostu wiedziaby, co jest waciwe! Harry parskn drwico. - Mj wampir miaby wiedzie, co jest dla mnie najlepsze? Najlepsze dla wampira, to owszem!

- Wic w czym problem? - Pamela zaczynaa si niecierpliwi. Jestecie jednym. - Sprawa jest prosta - odrzek Nekroskop. - Jeli moja ciemna strona wemie gr, strona ludzka przegra, chyba na zawsze. Wic moe powinienem po prostu pozwoli policji zapa Johnny'ego Founda. Wiem, e s w stanie o wasnych siach dopa go niebawem, ju teraz siedz mu na karku. Ale... - Ale zawarlicie umow przerwaa mu. - Nie mog uwierzy, te chciaby j zerwa. Przecie tak si do tego palie! Czy wpuszczaam ci do swojego umysu na prno? A pozostae dziewczta? Czy ich mier ma pj na

marne, nie dasz im adnej szansy zaatwienia porachunkw? To ty stanowie jedyn szans, jak kiedykolwiek miaymy, Harry. A teraz chcesz zostawi go policji? Wiesz, co? Pieprzy policj! Przecie oni nie bd nawet wiedzieli, co z nim zrobi! Co, moe zamkn go na par lat w zakadzie dla obkanych, a potem z powrotem wypuci? O nie! On musi teraz zapaci. - Pamela, zaraz... - adnego zaraz! Ty... gupi wampirze! To ja i reszta przez cay czas mczyymy si na darmo? To zaskoczyo Harry'ego. - Reszta?

- Poznaam paru przyjaci I oni chc pomc. - No tak. - Wzruszy ramionami. To niech pomog. - Wic... nie zmienie zdania? - Ani na moment. Po prostu zastanawiaem si, nic wicej. To ty wygldasz na podenerwowan i zmienion. - Wydaje mi si - odezwaa si po chwili milczenia - te odrobin wczeniej, ledwie przed minut, umylnie chciae mnie sprowokowa do prbnej dyskusji! - Moliwe - przyzna. - My, wampiry, sprzeczamy si dla samej sprzeczki. - Przepraszam, Harry. - Nagle

poczua si skoczon idiotk. - Ale kiedy si z tob poczyam, miaam wraenie, e si rozmylie. - Nie - powtrzy. - Tylko to rozwaaem, a moe sprzeczaem si z sob dla dobra sprawy. Mniejsza o to. Czego chciaa? Niemal sysza jej westchnienie ulgi. - Miaam nadziej, te moe masz jakie pojcie, kiedy moemy si spodziewa... ? - Wkrtce - wszed jej w sowo. Teraz potoczy si to bardzo prdko. Jeeli mam dopa Johnny'ego Founda, to musz zdy, zanim INTESP wpadnie na mj trop.

W istocie, mia podstawy, by sdzi, e s na tropie - nie, waciwie wiedzia, e musz by - a ta noc moga to tylko potwierdzi... *** Harry skoczy drinka i wrci do rodka. Penny czekaa na niego, blada i liczna. Zapytaa, w jaki sposb tak si zmieni. Harry sam prbowa znale odpowied wiele razy. Nie tracc wielu sw, opowiedzia jej pokrtce o starej rezydencji Faethora Ferenczego w Ploeszti w Rumunii, gdzie w starych ruinach spoczywa pradawny

ojciec wampirw, gdzie do tej pory buldoery zrwnay zapewne wszystko z ziemi i ku szaremu niebu wznosio si betonowe mauzoleum. Tylko e ten potny ul nie mia suy upamitnieniu za Faethora, lecz rolno-przemysowej obsesji szaleca Ceausescu. Tak czy owak, obecnie nic z Faethora tam nie pozostao; a jeeli cokolwiek, to tylko wspomnienie. I nawet w tym przypadku nie wrd ludzi, ale w ziemi, ktr ten Wielki Wampir zatru. - Straciem swoje talenty tumaczy Harry. - Nie miaem ju daru rozmawiania z umarymi i zostaem odcity od kontinuum Mobiusa. Ale Faethor powiedzia, e moe mi to wszystko przywrci, jeli tylko

przybd na spotkanie z nim. Miaem n na gardle i musiaem to zrobi. I faktem jest, e rzeczywicie zwrci mi mow zmarych i pomg w odzyskaniu zdolnoci teleportacji. To wszystko byo jednak czci jego planu, wedug ktrego mia si odrodzi, powrci do wiata ludzi jako Moc i Zaraza. Nie wiem, czy by to akt zej woli, czy automatyczne dziaanie obcej natury. Nie mam pewnoci, czy sam to uruchomi ze zoliw premedytacj, czy to po prostu ostatnie tchnienie niesychanej siy przetrwania jego wasnego wampira. Wiem jedynie, e nie ma nic bardziej nie ustpliwego ni wampir.

Sprawa wygldaa prosto: Faethor zgin, kiedy podczas wojny zbombardowano jego dom. Zosta przeszyty na wylot spadajc belk stropu i dobity z litoci przez pewnego czowieka, ktry si tam przypadkiem zjawi. Ciao spono. Nic z niego nie pozostao... ale czy na pewno? Moe troch tuszczu - tuszczu skaonego wampirem - uszo z jego ciaa, spyno w szpary midzy deskami podogi, wsikajc w ziemi. Dawniej greccy kapani chrzecijascy wiedzieli, jak postpowa z wampirami: kada cz wrykoulakasa musiaa zosta spalona, poniewa nawet najmniejsza odrobina posiada moc regeneracji! Ja, w kadym razie, widz to tak'

duch Faethora - i nie tylko, bo rwnie co z fizycznej istoty tego potwora pozosta w atmosferze tego miejsca i w ziemi. Czeka w ukryciu, eby zosta pobudzony w momencie, kiedy uzna siebie za odpowiedni obiekt do podry w przyszo. Tak przypuszczam. A ja miaem by jego przewonikiem. Jaka pozostao jego ciaa moesz to nazwa esencj ycia, jeli chcesz - wsika w ziemi pod zgliszczami, uchodzc przed ogniem, a kiedy ja przybyem na spotkanie z nim i pooyem si spa dokadnie na tym samym miejscu, to co wyszo na powierzchni, by wnikn we mnie. Nie, waciwie widziaem... co.

Po tych sowach Nekroskop skierowa zafascynowane spojrzenie Penny ku pce z ksikami, wiszcej na cianie przy kominku. Stao tam okoo tuzina tomw, wszystkie dotyczyy tego samego: grzybw. Penny popatrzya na ksiki, nastpnie na Harry'ego. - Grzyby? - zapytaa. Wzruszy ramionami. - Grzyby trujce, muchomory, purchawki. Jak widzisz, zebraem na ich temat sporo materiaw. W rzeczy samej, wcigu ostatnich kilku tygodni powiciem im troch czasu. Wycign jedn z ksiek zatytuowan "Podrczny przewodnik po grzybach jadalnych i innych" i otworzy na mocno sfatygowanej stronie. - To nie jest ten

sam - pukn paznokciem w ilustrowan stronic - ale najbardziej zbliony, jaki znalazem. Mj grzyb by prawie czarny, to zreszt chyba odpowiedni kolor. Przyjrzaa si ilustracji. - Purchawka pospolita? - Nie tak bardzo pospolita! - odpar. - Przynajmniej nie ta odmiana, ktr widziaem. Nie byo ich tam, kiedy kadem si do snu, ale pojawiy si po przebudzeniu. Piercie chorobliwie owocujcych rolin, maych czarnych grzybkw lub purchawek, ktre ju dojrzeway i przy najmniejszym ruchu pkay, wyzwalajc swe purpurowe zarodniki. Pamitam, e kichnem, kiedy py dosta mi si do nosa. Pniej

ulegy rozkadowi, a ich odr przypomina... mier. Pamitam, jak giny w promieniach soca. Wkrtce po tym Faethor yczy mi powodzenia, co samo w sobie powinno by dla mnie ostrzeeniem, i poradzi, ebym nie traci czasu, lecz skutecznie koczy zadanie, ktrego si podjem. To wydao mi si podejrzane, zwaszcza sposb, w jaki to powiedzia, ale nie wyjani tego szerzej. - Wdychae zarodniki trujcego grzyba i stae si... - Penny potrzsna gow. - Wampirem, tak - dokoczy za ni Harry. - Ale to nie byy po prostu zarodniki jakiego grzyba. One zostay zapodnione luzem Faethora, jego

trupimi sokami. To jego nasiona mierci. Przez wiele lat miaem sporo do czynienia z wampirami i nauczyem si ich metod; chyba zbyt wiele si nauczyem. Moliwe, e to te miao znaczenie, nie jestem pewien. Ale rozumiesz chyba teraz, dlaczego nie powinna bya i ze mn do ka. Dla mnie wystarczyo kilka zarodnikw. Wic... co moe sta si z tob? - Jednak dopki jestem z tob... zacza. - Penny - przerwa jej. - Ja tutaj nie zostan. Nie zostan w ogle na tym wiecie. Rzucia mu si w ramiona. - Nie obchodzi mnie, na ktrym

wiecie! Zabierz mnie, dokdkolwiek pjdziesz, kiedykolwiek pjdziesz, a zawsze bd obok, eby o ciebie dba. - Nie moesz jednak pj ze mn, dopki nie skocz z Foundem. - Found? - Johnny Found, tak si nazywa. I chc go dopa. Musi umrze, poniewa... poniewa jest podobny do mnie i wszystkich tamtych, z ktrymi miaem do czynienia: wybryk natury. Nie ma dla niego miejsca na adnym czystym wiecie. Chc przez to powiedzie, e Found krzywdzi nawet umarych! Poza tym, czy umieranie nawet bez niego nie jest do straszne? A jeli kiedy spodzi dzieci? Kim one zostan? I czy matka porzuci je gdzie na

progu, tak jak zostawiono Johnny'ego? Nie, trzeba go powstrzyma tu i teraz. Sama myl o nekromancie wprawiaa Harry'ego we wcieko, a jeli nie jego, to z pewnoci jego wampira. Zastanawia si, co Found teraz robi, dokadnie w tej chwili. Harry uwolni si z obj Penny i zgasi wiato. Znajdowa si w zaciemnionym pokoju. Otworzy swj metafizyczny umys. Zna adres Founda, wiedzia, jak tam trafi. Wysa sond do Darlington, odszuka ulic, dom, mieszkanie na parterze... i odkry, e jest puste. Mia teraz szans, by zabra co, co naleao do nekromanty. - Penny, musz

teraz wyj - powiedzia. - Ale zaraz wrc. Najpniej za kilka minut. Zamkniesz na klucz wszystkie drzwi i nie ruszysz si z domu na krok. - Jego czerwone oczy rozbysy. To moje mieszkanie! Niech tylko si omiel... sprbowa... a... - Niech kto si omieli? wyszeptaa. - INTESP? Co mog zrobi, Harry? - Kilka minut - mrukn. - Wrc, zanim zdysz si obejrze. ROZDZIA SZSTY - CORAZ BLIEJ PIEKA

Harry postanowi wynurzy si z kontinuum Mobiusa w tym sam punkcie, co poprzednio - w cieniu ciany po przeciwnej stronie zauka przy mieszkaniu Founda. I wanie w tym miejscu sta jeden z policjantw! Wychodzc z kontinuum w "realny", fizyczny wiat, Nekroskop usysza, jak tajniak bierze oddech, i poczu, e w cieniu kryje si co jeszcze. Poczu rwnie, e w kto siga po pistolet. Harry wycign byskawicznie rk, by wytrci bro z doni mczyzny... i przekona si, jaki to model "pistoletu" doby tamten spod paszcza. To bya kusza! Tak czy inaczej, odrzuci j, a zagrzechotaa na bruku, i chwytajc espera za gardo,

przydusi do ciany. Mczyzna przerazi si. Jako prognostyk - obdarzony zdolnoci odczytywania przyszoci - wiedzia wczeniej, e Harry tu przybdzie. Tylko tak daleko sigay jego przewidywania. Jednak wiedzia rwnie, e jego wasna ni ycia cignie si dalej poza ten punkt. A to znaczyo, e w razie kopotw Harry bdzie poszkodowany. Nekroskop wydoby te myli prosto z roztrzsionego umysu espera. - Odczytywanie przyszoci to niebezpieczna zabawa - wycedzi zez zby. - Wic masz zamiar y, prawda? No c, to moliwe. Tylko w jakiej postaci? Czowieka czy wampira? -

Przekrzywi nieco gow i umiechn si do tamtego oczyma rozarzonymi jak wgielki, a po chwili wyszczerzy zby. Esper ujrza rozwarte do granic moliwoci szczki. Stalowe rce wampira zacisny si na tchawicy. "O Chryste! Jestem trupem! Trupem!" krzycza w mylach. - Moesz nim by - wysapa Harry. - I to bardzo szybko. Zaley tylko od tego, jak grzecznie bdziesz si zachowywa. A teraz w: kto zabi Darcy'ego Clarke'a? Mczyzna, niski i krzepki, oburcz prbowa oderwa donie Keogha od swojej krtani. Bez skutku. Zsiniay zdoa jednake pokrci gow, odmawiajc jakiejkolwiek odpowiedzi

na to pytanie; mg jedynie charcze. Jednak Nekroskop i tak wyczyta wszystko z jego mzgu. "Paxton! Ten wredny, obleny..." Harry'ego zacza rozsadza wcieko. Tak atwo byoby po prostu zacisn rce... ale nie mg kara tego czowieka za co, co zrobi kto inny. Poza tym nie chcia ulec szalejcej wewntrz niego bestii. Odepchn mczyzn, wzi gboki oddech, zacz wydziela wampirz mg i po chwili... znikn. Przenis si przez kontinuum do mieszkania Johnny'ego Founda. Zdawa sobie spraw, e nie ma zbyt wiele czasu. Wszystko zaleao od

tego, ilu ludzi przysa wydzia. Z pewnoci byli wyposaeni w odpowiedni sprzt. Kusza stanowia diabelnie nieprzyjemn bro, lecz miotacz ognia po stokro gorsz! Mieszkanie Founda byo brudne jak chlew i nie inaczej cuchno. Harry porusza si po nim, niczego nie dotykajc. "Nawet moje buty si zapaskudz" pomyla. Na pocztek sprawdzi drzwi. Byy niewyobraalnie grube, wykonane ze staromodnej dbiny, zamocowane na masywnych zawiasach i opatrzone trzema zamkami oraz dwiema duymi zasuwami. Najwyraniej Johnny nie yczy sobie, by kto si wama.

Nekroskop take poczu si bezpieczniej. Zatrzyma si w pokoju przy maym, ciemnym oknie z widokiem na spokojn teraz ulic. Jedna z szuflad biurka stojcego przy cianie bya na wp wysunita Harry zauway w jej wntrzu jaki metaliczny poysk. Na blacie lea wymity i poplamiony kalendarz z zakrelon dugopisem aktualn dat i jakimi gryzmoami na marginesie oraz zapisan kartk papieru, noszc znak firmowy Frigis Express. Kalendarz nie wyda mu si szczeglnie wany... dopki Harry nie przeczyta nabazgranej wiadomoci.

"Johnny Dzisiaj wieczorem. Trasa do Londynu. Zaaduj dla ciebie twoj szczliw ciarwk. Odbierz j w zajezdni o 23.40. Dostawa dla Parkinsona w Slough. Maj z samego rana przygotowa towar dla Heathrow Suppliers, wic nie moemy si z tym spni. Przepraszam, e tak pno ci powiadamiam. Jeli nie dasz rady, daj mi zna jak najszybciej". Notatka bya podpisana jakim zawijasem nie do rozszyfrowania. Data na grze wiadczya, e Johnny tego wieczoru mia uda si do Londynu. Powinien wic wyjecha z zajezdni w

Darlington 23.40. Harry spojrza ponownie na kalendarz. Na marginesie obok zakrelonej daty Found napisa: "Trasa do Londynu! wietnie, bo czuj si wspaniale, i to moe by moja noc. A mam ochot przewin co..." Zerkn na zegarek, dochodzia 23.30. Nekroskop podj natychmiastow decyzj. Jego szalona ofiara wykorzystywaa ciarwk Frigis Express do swych obkanych zabaw, morderstw i nekromancji. Wobec tego ten wz przyda si Keoghowi przy wymierzaniu kary. Teraz Harry potrzebowa tylko jakiego przedmiotu nalecego do szaleca.

Szarpniciem otworzy zupenie szuflad biurka. Wewntrz zatrzso si kilka cikich, metalowych rurek, umieszczonych w wyoonych aksamitem przegrdkach. Found musia zrobi sam albo zleci komu wykonanie owych przedmiotw, ktrymi nastpnie drczy swe ofiary. A przynajmniej jedn z nich. Na byszczcym metalu namalowano maym pdzlem czarne litery: "Penny". "To wanie to ostrze weszo w Penny, zanim wszed w ni Found" - pomyla Keogh. Narzdzie idealnie pasowao do opisu podanego przez Pamel Trotter. By to fragment stalowej rury o

wewntrznej rednicy okoo ptora cala, ktrej jeden koniec cito w poprzek i zaopatrzono w gumow oson na uchwyt, a drugi ukonie, tak e tworzy ostrze. Nekroskop ju wiedzia, w jaki sposb - i w jakim celu - mona posuy si tym ohydnym noem. Sama myli o tym przyprawiaa o mdoci. Harry spojrza na pozostae narzdzia zbrodni. Byo ich jeszcze pi. Cztery podpisano imionami dziewczt, ktrych nazwiska Harry pamita z akt policyjnych, lecz nie zna osobicie, pita rurka nosia imi "Pamela". Ten ajdak przechowywa je jak pamitki, jak fotografie dawnych mioci. Keogh pomyla, e pewnie si przy nich onanizowa.

Znalaz sze okazw tej specyficznej broni, lecz szuflada zawieraa siedem wyoonych aksamitem przegrdek. Sidm tulej Found musia zabra z sob, tylko ta prawdopodobnie nie zostaa jeszcze podpisana. Nagle wampirza wiadomo Harry'ego ostrzega go, e kto a waciwie kilka osb - wchodzi przez gwne drzwi i skrada si korytarzem. Harry posa tam mack swoich myli, zajrza do umysw. Czyj inny umys lustrowa go przez chwil, by zaraz cofn si w zgrozie i przeraeniu. Keogh wyczu jednego rednio uzdolnionego telepat, pozostali byli

zwykymi policjantami. Oczywicie, uzbrojonymi po zby. Nekroskop warkn cicho i poczu, e twarz wykrzywia mu nie naturalny grymas. Przez krtki, szalony moment rozwaa, czy nie stan do walki przecie mgby nawet zwyciy! Jednak przypomnia sobie cel, dla ktrego tu przyby i wywoa drzwi Mobiusa. Przenis si do zajezdni Frigis Express. Wynurzywszy si z kontinuum na poboczu drogi czcej zakady Frigis z gwn szos, poczu podmuch powietrza suncej obok wielkiej ciarwki. Kierowca wyglda jak cie, skryty za poyskujc przedni

szyb. Napis na burcie pojazdu gosi tylko: "FRIGIS EXPRESS", jednak Harry'emu powiedzia bardzo wiele. Jedno rami litery "X" zuszczyo si, przez co wyraz przybra posta "EYPRESS" {eypress - identyczna wymowa jak przy "aperess", tj. mapka, maskotka (przyp. tum)}. Harry podszed do skraju jezdni i dosta si na chwil w snop reflektorw duego samochodu, trzymajcego si nieco w tyle za ciarwk. Skupione twarze wewntrz ledwie zwrciy na niego uwag i wz przemkn obok. Jednak w tych twarzach odkry co szczeglnego. Keogh posa za nimi swe myli. Policja! ledzili Founda; cigle

chcieli go zapa na gorcym uczynku, a przynajmniej przy prbie poderwania jakiej nieszczsnej, niczego nie podejrzewajcej dziewczyny. W jego mieszkaniu znajdowao si przecie dosy dowodw, by go zamkn na... na zbyt krtki czas. Pamela miaa bowiem racj - prawdopodobnie umieciliby go w domu wariatw i wkrtce wypucili. Nagle Harry przypomnia sobie o Penny, czekajcej samotnie w domu w Bonnyrigg. Nie wiedzia, jak wiele czasu zabierze mu rozprawa z Foundem. Mg, oczywicie, zabi go na miejscu lub na wiele sposobw spowodowa jego mier. Jednak zawar umow z Pamel Trotter, a nie chcia oszukiwa umarych. Poza tym kara powinna by

adekwatna do zbrodni. Nie mg jednak zostawi Penny samej... Nie na tak dugo... Przecie Darcy'ego Clarke'a zabili, czy nie... Harry czu rosnce napicie... pczniejce i rozpierajce. Penny mylaa przede wszystkim o nim; teraz on musia w pierwszej kolejnoci zaj si ni. Przenis si szlakiem Mobiusa do Edynburga. Nie byo jej w domu! Nie mg w to uwierzy. Kaza jej tu zosta i czeka na niego. Sign w dal swoim telepatycznym umysem... Pozwoli kierowa sob wampirzej wiadomoci; posa w czer nocy

sondy, rozbiegajce si jak fale po powierzchni ywego stawu myli, szuka Penny... Lecz nie j znalaz! Znowu pojawili si esperzy. Warkn w duchu i poczu, jak pokrywy ich umysw zatrzaskuj si ciasno niczym u miczakw, przywierajcych do skay po odejciu fali. Byli blisko, lecz nie za blisko, prawdopodobnie w Bonnyrigg, w jakim domu, ktry obrali na swoj kwater. Harry wymin ich i sprbowa pody dalej, lecz trafi na zakcenia mylowe, ktre zasyczay mu w mzgu jak skwierczcy na patelni boczek. INTESP zagusza jego myli. "Niech was wszystkich szlag, wy mylowi szpicle! - zakl. - Powinienem

teraz odej, pozwalajc, bycie sami znaleli sobie drog do pieka. A na pamitk zostawibym wam co, co z pewnoci was tam zaprowadzi, przyprawiajc o koszmarne sny!" Mg to zrobi, jeliby sobie tak zayczy, gdy nosi w sobie ziarno zarazy. Oto wanie zapata dla wiata i rasy, ktra go odepchna: zaraza wampirw. Jego wampir by wci jeszcze nie rozwinity, niedojrzay. Ale krew mieli jedn i ukszenie musiao by zaraliwe. A majc do dyspozycji nieskoczon przestrze metafizycznego kontinuum Mobiusa, mgby posia wampiry na kadym kontynencie zaraz, tej nocy,

gdyby tylko zechcia. Wybieg do ogrodu. Na niebie wieciy gwiazdy, ksiyc ju wzeszed. Panowaa noc. Esperzy pojawili si tu nie przypadkiem. - Wic chodcie, chodcie! zadrwi z nich. - A zobaczycie, co was czeka! Na skraju ogrodu skrzypna furtka. - Harry? - W zasigu wzroku pojawia si Penny. Ruszya ciek ku niemu. - Penny? - Nekroskop wycign do niej rce i myli. Lecz jej umys by zamglony, jej psyche utona gdzie, nawet o tym nie wiedzc. Psychiczny smog. W Harrym wezbraa rozpacz, lecz

musia j ukry. Teraz i ona bya wampirem - lub wkrtce miaa nim zosta - i naprawd staa si jego niewolnic. To ju nie miao nic wsplnego z namitnoci. Zastanawia si, czy kiedykolwiek miao. Przecie w kocu sprowadzi j zza grobu. - Co robia w nocy na dworze? Kazaem ci czeka. - Ale noc bya taka pikna i, tak jak ty, musiaam co przemyle. Pozwolia mu wzi si w ramiona. - O czym mylaa? - zapyta. "Skusia ci noc. Poczua, jak w twoich yach zaczyna kry ogie. A jutro soce bdzie ci razi w oczy, drani

skr" - myla. - Obawiam si.... e moe nie chcesz mnie zabra z sob. - Mylia si. Zabior. Musz, gdy porzuci ci na tym wiecie, oznacza podpisa twj wyrok mierci. - Ale ty mnie nie kochasz. - Ale kocham - skama. "Lecz to i tak nie bdzie miao znaczenia, bo ty rwnie nie bdziesz mnie kocha. Pozostanie nam wszake nasza dza." - Harry, boj si! - Nie chc ci tu teraz zostawia powiedzia. - Bdzie lepiej, jak pjdziesz ze mn. - Ale dokd? Wprowadzi j do domu, przebieg przez pokoje, zapalajc wszystkie

wiata, po czym prdko do niej wrci. Pokaza n Johnny'ego, podpisany jej imieniem. Penny wcigna gwatownie oddech i cofna si. - Potrafisz go sobie wyobrazi? zapyta gosem ciemnym jak jesienna noc. - Potrafisz odtworzy w pamici jego obraz, patrzc na to i przypominajc sobie swj bl i jego rozkosz? - Ja... chyba zapomniaam. Wzdrygna si. - Staraam si zapomnie. - I zapomnisz - przytakn. - Tak samo jak ja... po wszystkim. Ale nie mog ci tu zostawi, a musz skoczy t spraw.

- Czy bd go widziaa? - Poblada na t myl. Harry skin gow. - Tak. - Jego szkaratne oczy rozbysy w niesamowitym umiechu. Tak, a on bdzie widzia ciebie! - Ale nie pozwolisz, eby mnie skrzywdzi? - Obiecuj. - Wobec tego, jestem gotowa... *** Godzin wczeniej na dworcu Waverley w Edynburgu Trevor Jordan wsiad do wagonu sypialnego nocnego pocigu do Londynu.

Nie snu adnych planw. Prawdopodobnie rankiem chcia zadzwoni do INTESP i zorientowa si, jakie panuj nastroje, i moe zaproponowa im ponownie swoje usugi. Liczy si z tym, e z pewnoci go sprawdz, w tych okolicznociach trudno si spodziewa czego innego i oczywicie bd chcieli dowiedzie si wszystkiego o jego dowiadczeniach z Harrym Keoghem. Telepata zapaci za miejsce lece, jednake nie mg zasn. Zbyt wiele myli kbio mu si w gowie. Wrci spomidzy umarych i nie potrafi do tego przywykn, prawdopodobnie nigdy nie bdzie umia. Nawet czowiek, ktry wyzdrowia z beznadziejnej

choroby, nie mg czu si tak, jak czu si Jordan. On bowiem zaszed dalej, ni sigaa jakakolwiek choroba, dalej ni ycie samo - i powrci. A to wszystko dziki Harry'emu. Jednake Jordan nie bra pod uwag tego, e Harry odwiedzi jego umys. "dotkn" go, cho tylko przelotnie, to jednak na tyle mocno, by zostawi tam swoje lady. I nie byo sposobu, eby je zatrze. Dla INTESP - a waciwie dla dwch esperw, idcych za Jordanem a do pocigu, z ktrych jeden by wykrywaczem, a drugi telepat - lady te przybray form skbionej mgy mylowej, zwanej psychicznym

smogiem. Nie mogli, oczywicie, zbyt gboko wnikn w jego mzg; Jordan, sam bdc wysokiej klasy telepat, zauwayby to. Gareth Scanlon, jeden z dwch ledzcych go ludzi, by niegdy uczniem Trevora, ksztaconym przez niego do czasu, a jego wasny talent dojrza. Jordan natychmiast rozpoznaby jego umys, nie mwic ju o twarzy czy gosie. Dlatego te ci dwaj trzymali si od niego z daleka, wsiedli do wagonu przy kocu pocigu, za wagonem restauracyjnym i przez pierwsz cz podry siedzieli w kapel uszach, kryjc si za gazetami, ktre zdyli ju przeczyta cztery lub pi razy. Trevor jednak ani razu nie

skierowa si w ich stron ani nie posa tam nawet pojedynczej myli. Po prostu, zadowala si tym, e siedzi w przedziale sypialnym, sucha stukotu k na szynach i obserwuje przetaczajcy si za oknem nocny wiat. I cieszy si, e ponownie jest czci tego wiata, nie zastanawiajc si zbytnio, na jak dugo. Gdy pocig nieco zwolni przed wiaduktem midzy Alnwick i Morpeth, Scanion siad prosto i nieco sposzony zamkn oczy, koncentrujc si. Kto prbowa do niego dotrze. Jednak te myli byy ostre, czyste i zupenie ludzkie, bez ladu waciwego wampirom smogu. Odezwaa si Millicent Cleary z kwatery gwnej w

Londynie, gdzie wraz z ministrem penomocnym i oficerem dyurnym INTESP koordynowaa dziaania. - Gareth? Jak wyglda sytuacja? Wypowied ograniczya do minimum. Scanlon rozluni barier zakce mylowych i poda zwizy opis wydarze. - Teraz jest w wagonie sypialnym, jedzie do samego Londynu poinformowa. - Moe nie dojecha - odpara. - To zaley od tego, jak potocz si wypadki, ale minister mwi, e moe ju niedugo bdziemy w stanie zgarn ca trjk. - Co? - Scanlon nie potrafi ukry przeraenia na myl, e w kadej chwili moe otrzyma rozkaz zabicia

czowieka, swojego dawnego przyjaciela. Przechwycia to Cleary. - Owszem, byego przyjaciela, ale teraz wampira. Minister pyta, czy s jakie problemy? - Chodzi o to, e jestemy w pocigu, chyba pamitasz? Nie bardzo moemy go spali. - Pocig zatrzymuje si w Darlington, a tam mamy ju agentw Wic czekajcie na komend. Moe bdziecie musieli wysi i zabra Trevora... to jest, Jordana z sob. To na razie wszystko. Wkrtce znw nawi kontakt. Scanlon przekaza wiadomo

swemu koledze, wykrywaczowi Alanowi Kellwayowi, ktry by jednym z najwieszych rekrutw wydziau. - Ja nie znaem tak blisko Jordana rzek Kellway - wic nie mam takich problemw. Wiem tyle, e by martwy, a teraz yje, i e to nie jest naturalne. Przywrmy zatem naturalny porzdek rzeczy. - Ale ja go znaem. - Scanlon skuli si na siedzeniu. - By moim przyjacielem. To morderstwo! - Na pierwszy rzut oka, owszem perorowa Kellway. - Ale czy rzeczywicie? Musisz pamita, e Harry Keogh, Jordan i im podobni mogliby wymordowa cay wiat! - Tak. - Scanlon pokiwa gow. -

Wanie to cigle sobie powtarzam. *** W kontinuum Mobiusa makabryczny n Johnny'ego Founda zachowywa si jak magnes - wskazywa kierunek. A waciwie, to talent lokalizacyjny Harry'ego kierowa narzdziem, on sam za tylko poda we wskazan stron. Penny przylgna do niego kurczowo. Ciemno kontinuum wydawaa si tak gsta, jakby bya ciaem staym. Dziao si tak wskutek braku czegokolwiek materialnego; nawet czas tu nie istnia. Tam gdzie nie ma Nic, nawet myli maj swj ciar.

- To jaka magia - szepna na wp do siebie. - Nie - odrzek Nekroskop. - Mog ci jednak wybaczy ten bd mylowy. W kocu Pitagoras te tak uwaa W tym momencie Harry, ekspert od wdrwek w czasoprzestrzeni Mobiusa, wyczu osabienie ruchu, co wiadczyo, e znalaz Founda. Otworzywszy drzwi Mobiusa i wyjrzawszy na zewntrz, zobaczy ywopot rwnolegy do szerokiej drogi, ktra biegnc prosto jak strzeli, gina w oddali. Pojazdy przetaczay si z oskotem po szutrowanej szosie, zamieniajc reflektorami krzewy ywopotu w migocce, to-zielonoczarne kalejdoskopy. W tej chwili

przemkna koo nich ciarwka Frigis Express. Krtki skok przez kontinuum zanis ich mil dalej, gdzie wysiedli na nadziemnym przejciu spinajcym brzegi wielopasmowej szosy. - Jedzie - odezwa si Harry po chwili. Patrzyli w d przez szyby osaniajce przejcie, jak ciarwka przejeda pod nimi i pdzi dalej drog. Tylne wiata przygasy i wreszcie znikny w potokach nocnego ruchu. - Co teraz? - zapytaa Penny. - Mil lub dwie na poudnie jest Boroughbridge - wyjani Harry. Johnny moe si tam zatrzyma lub nie.

Tak czy owak, nie zamierzam ledzi jego jazdy mila za mil. Wiem na pewno, e gdzie na tej trasie zrobi sobie postj, prawdopodobnie przy jakim caodobowym barze. To przecie jego sposb dziaania, czy nie? Jego teren, miejsce oww, gdzie znajduje swoje ofiary, samotne kobiety w rodku nocy. Ale... chyba nie musz ci tego mwi, prawda? - Nie, nie musisz. - Penny wzdrygna si. Rozejrzeli si wok. Po jednej stronie drogi znajdowaa si stacja benzynowa, po drugiej przydrony bar. - Zrobimy sobie przerw na kaw, dobrze? A przy okazji moe ci wyjani, jak chc to rozegra - powiedzia

Keogh. - Dobrze. - Skina gow i zdobya si nawet na blady umiech. Ruszyli przejciem ku schodom wiodcym na d, do kawiarni. Na gr wchodzili ludzie zmierzajcy do stacji benzynowej i parkingu po drugiej stronie. Penny chwycia Harry'ego za rami. - Twoje oczy! - sykna. Harry zaoy ciemne okulary i wzi j za rk. - Prowad mnie - powiedzia. Rozumiesz, tak jak niewidomego. Nie by to zy pomys. W kawiarni, gdzie posilaa si garstka podrnych, ludzie obrzuciwszy go spojrzeniami, prdko

odwracali wzrok. "To zabawne pomyla Harry. Ludzie nie patrz na osob z jakim upoledzeniem. A jeli nawet, to patrz ukradkiem. Ha! Z pewnoci wymykaliby si ukradkiem, gdyby znali istot mego upoledzenia!" Jednake nie znali. W kadym razie, nie wszyscy... *** Na brzegu rzeki nie opodal Bonnyrigg, w ciemnoci rozpraszanej wiatem ksiyca i gwiazd stali Ben Trask i Geoffrey Paxton. "Nasuchiwali" te, czy nie pojawi si jakie sygnay,

lecz jak dotd bez skutku. Obserwowali stary dom na przeciwlegym brzegu - dom Nekroskopa. Wypatrywali ruchu za oszklonymi drzwiami wychodzcymi na taras, cienia padajcego na zasony w oknach na pitrze, jakiegokolwiek objawu ycia.. albo tego, co yciem nie jest - pycia. A obserwujc dotykali bezwiednie swej broni. Trask mia karabin pmaszynowy z magazynkiem na trzydzieci dziewiciomilimetrowych naboi, pewnie zamocowany w stalowym oysku; Paxton trzyma kusz, ktrej sia pozwoliaby przeszy gwajakowym betem kade ludzkie ciao. Mil dalej, na drodze do Bonnyrigg,

czekali w samochodzie dwaj nastpni agenci INTESP. Obaj posiadali pewne talenty, lecz nie byli telepatami. aden z nich nie mia ani dowiadczenia Bena Traska, ani "gorliwoci" Paxtona. Lecz gdyby stao si to konieczne, z pewnoci potrafiliby zrobi, co naley. Samochd zosta wyposaony w radio, nastrojone na czstotliwo londyskiej kwatery gwnej. W tej chwili ich praca polegaa na przekazywaniu wiadomoci i wsparciu dwch ludzi na "pierwszej linii frontu". Gdyby Trask i Paxton tego zadali, byliby w stanie zabra ich po niespena minucie. To dawao dwm mczyznom nad rzek przynajmniej cie poczucia bezpieczestwa.

- No i co? - szepn teraz Trask, chwytajc telepat za okie. Jest w rodku? Stojc w pobliu miejsca, gdzie kiedy Harry Keogh wepchn go do wody, Paxton denerwowa si. Nekroskop ostrzeg go, e nastpnym razem... e lepiej byoby, gdyby nie zdarzy si nastpny raz. A teraz oto si zdarzy. Do Traska wci ciskaa okie Paxtona. - Nie wiem. - Telepata pokrci gow. - Ale ten dom jest skaony, na pewno. Nie czujesz tego? - O tak - przytakn Trask. - Czuj, e co w nim nie jest tak. Co z dziewczyn? - Z pewnoci bya tu godzin temu

- odrzek Paxton. - Myli miaa zamglone, tak, psychiczny smog, lecz do pewnego stopnia czytelne. Jest jego niewolnic, nie ma wtpliwoci. Wydawao mi si, e Keogh rwnie tam by, waciwie, przez chwil miaem pewno, ale teraz... - Wzruszy ramionami. - Telepatia z wampirami to bardzo liski interes. Trzeba widzie, nie bdc widzianym, i sysze, nie bdc syszanym. Zanim Trask zdy odpowiedzie lub uczyni jak uwag, przy jego kieszonkowej krtkofalwce zaczo miga sabe, czerwone wiateko. Wysun anten i wcisn klawisz odbioru. Wrd trzaskw zwykych

zakce odezwa si cichy, nieco metaliczny gos Guya Teale'a. - Tu samochd. Jak mnie syszysz? zapyta. - Dobrze - odpowiedzia Trask, zniajc gos. - Co si dzieje? - Otrzymalimy wiadomo z kwatery - powiedzia Teale. - Mamy przej na pozycje ostatecznego uderzenia, ustawi si, utrzymywa cisz radiow i mylow i czeka na komend. - Moemy si przygotowa, oczywicie, ale jak bdziemy mogli uderzy, skoro naszego celu tam nie ma? Zapytaj dowdztwo, dobrze? - Dowdztwo mwi, e jeli nikogo nie znajdziemy w domu, naley czeka

na komend. Mamy zachowa pozycje i obserwowa, co si bdzie dziao. Odpowied Teale'a nadesza natychmiast. Grymas na twarzy Traska pogbi si. - Popro ich o potwierdzenie tego. Moe na pimie? - Ju to zrobiem. - Sycha byo wyrane westchnienie Teale'a. - Zanim si z tob poczyem. O ile im wiadomo, Keogh ma z sob t Sanderson i razem tropi wielokrotnego morderc. My z kolei obserwujemy Keogha i Founda, a take Jordana, ktry jedzie pocigiem do Londynu. Tak wic pozwolimy Keoghowi lub policji

rozprawi si z Foundem, a potem ruszymy jednoczenie na niego, dziewczyn i Jordana. Trask pokiwa gow. - Zatem jeeli nasi ludzie nie zgarn Keogha i on ucieknie z powrotem tutaj, my si nim zajmiemy, tak? - Tak to widz - odrzek Teale. - W porzdku - zgodzi si Trask. Zabezpieczcie wz i chodcie tu. Spotkamy si przy starym mocie... za dziesi minut. Wwczas przegrupujemy si, rozdzielimy i wybierzemy punkty obserwacyjne z przodu i z tylu domu. Na razie to wszystko. Do zobaczenia. Wyczy krtkofalwk. Paxton wpatrywa si nerwowo w ciemno pod drzewami.

- Sdz, e Teale i Robinson nie sprawdz si razem. - Chyba masz racj. - Trask popatrzy na niego surowo. Nie podobao mu si wszystko, co widzia. Zwaszcza to, e co rusz od czuwa, jak talent Paxtona dobiera si do jego umysu, prbujc go otworzy. - Ja pjd z Teale'em, a ty moesz wzi Robinsona. Paxton odwrci si, jego oczy zabysy dziko w wietle ksiyca. - Nie chcesz, ebymy pracowali razem? - Powiem ci otwarcie, Paxton rzek Trask. - Jedynym powodem, dla ktrego chciaem tu z tob pracowa, byo to, eby mie ci na oku. Widzisz,

myl, e jeste nabuzowany, i to wpywa na twoje zachowanie. Tak, masz racj, nie chc, ebymy pracowali razem. W gruncie rzeczy, wolabym pracowa z zasranym rekrutem! Paxton skrzywi si i zacz i w stron drogi. Ale Trask chwyci go za rk i obrci ku sobie. - Ach, jeszcze jedna rzecz, panie niezmiernie utalentowany telepato. Mam okoo dziewidziesiciu procent pewnoci, e prbowae czyta w moich mylach. Kiedy bd mia sto, pierwszy si o tym dowiesz. A wtedy Harry Keogh nie bdzie jedynym, ktry ci wepchn do rzeki. Jasne? Paxton mia dosy rozsdku, eby nic nie mwi. W milczeniu wrcili na

drog i podeszli do starego kamiennego mostu, by tam zaczeka na Teale'a i Robinsona... *** Harry i Penny wypili pierwsz kaw p godziny temu. Teraz sczyli drug. Penny sprbowaa jeszcze ciasta z kremem, lecz ugryza ledwie jeden ks. Nie bya pewna, czy to wina ciasta, czy jej nastroju, lecz skoro nic nie smakowao waciwie, dosza do wniosku, e jednak wie si to z jej samopoczuciem. Nekroskop raz po raz siga do swej wewntrznej kieszeni i ciska w doni okropn bro

Johnny'ego. Za kadym razem Penny miaa wiadomo, e dotyka narzdzia, ktrym zadano jej niegdy mier - i za kadym razem przeszywa j dreszcz. Harry po raz kolejny sign do kieszeni. - A jeli on si nie zatrzyma? Jeli pojedzie bez przystanku od Londynu? krzykna Penny. Harry wzruszy ramionami. - Jeeli bdzie si na to zanosi, to pozwol mu dojecha... a... do... Przerwa gwatownie, dotykajc palcami makabrycznego noa, i na chwil przymkn oczy, ukryte za ciemnymi okularami. Gdy je ponownie otworzy, jego gos zabrzmia zimno i ostro: - Ale nie dojdzie do tego. On ju

si zatrzyma! - Wiesz, gdzie? - cisna go za rk. Potrzsn gow. - Nie. Jedyny sposb, eby si tego dowiedzie, to uda si tam i sprawdzi. - O mj Boe! - szepna. - Mam zobaczy czowieka, ktry mnie zamordowa? - A co waniejsze - doda Harry on zobaczy ciebie. I na pewno go to zastanowi. Jeli czyta gazety, z pewnoci wie, e Penny, jedna z zamordowanych przez niego dziewczt, miaa sobowtra, noszcego dziwnym trafem to samo imi. Jednak trudno mu bdzie uwierzy, e wanie natkn si

na t osob. Bo s przypadki i przypadki. Jeli ma w gowie cho krzyn rozumu, wyda mu si to cholernie podejrzane, zaniepokoi go. A wanie to chc zrobi: za niepokoi go. Myl, e Johnny zasuguje na kilka cikich chwil, zanim ostatecznie wyrwnamy z nim rachunki. - My? - zdziwia si. - Wyglda... jakby mnie wykorzystywa, Harry. - Przypuszczam, e tak jest odpowiedzia pozwalajc, by go wyprowadzia z baru. - Jednak nie tak bezwzgldnie, jak on to zrobi. I nie mw mi, e to niesprawiedliwe. Sprawiedliwo jest jak pikno, zaley od punktu widzenia. Co wicej, nie prosz ci o wiele, chc tylko, eby tam

bya. Gwn rol w tym spektaklu zagra kto inny. - Moe i masz racj - rzeka, gdy Harry obj j, otworzy drzwi i wnis przez prg do kontinuum Mobiusa. ROZDZIA SIDMY - UPIORNE SKRZYOWANIE Johny zatrzyma si przy przydronym barze na pnoc od Newark. Wybra autostrad Al, gdy stacje usugowe przy tej drodze byy lepsze i korzystali z nich nie tylko kierowcy ciarwek i podrni, lecz take mieszkacy pobliskich miejscowoci. Johnny wiedzia z

dowiadczenia, e okolo pnocy, kiedy miejskie i wiejskie kluby pustoszej nieco, modzi przyjedaj do barw na tani posiek, przepici i wyczerpani tacami. Zatrzymywa si tutaj ju wczeniej, lecz dotd nie dopisywao mu szczcie. Zaparkowa swoj ciarwk na asfaltowym placu. Ustawi j przodem do drogi wyjazdowej. Znalaz miejsce przy gwnym skrzyowaniu; parking dla aut by zatoczony, plac dla ciarwek prawie pusty. Ludzie wchodzili maymi grupkami do jasno owietlonego baru. Johnny chcia upodobni si do zwykego podrnego, pochylajcego si nad porcj kurczaka z frytkami i kuflem bezalkoholowego piwa.

Wewntrz, przy kontuarze samoobsugowym, nie byo prawie kolejki. Po krtkiej chwili usadowi si przy stole w naronej loy i zacz dzioba posiek, co jaki czas rozgldajc si po sali za jak odpowiedni kobiec twarz. Zauway kilka dziewczt, ale... nie pasoway mu. Jedne za stare, inne zbyt ponure, to znw o twarzach bez wyrazu, bystrookie, w towarzystwie albo lodowato trzewe. Byo te par piknookich podlotkw, lecz wszystkie siedziay na kolanach swoich chopakw. Na trasie do Londynu znajdowao si jeszcze mnstwo takich miejsc. Nigdy nie wiadomo, kiedy umiechnie si

szczcie... Przypomniaa mu si panienka, ktra kiedy na opustoszaym odcinku drogi przemkna obok niego w malekim, czerwonym aucie sportowym. Pogna za ni i zepchn z jezdni do rowu. Potem wysiad, przeprosi i powiedzia, e to by przypadek i e chtnie podrzuciby j do najbliszego garau. A potem ona dala mu si przejecha, i to nie byle jak. Tamtej nocy Johnny by w dziwnym nastroju zabiwszy dziewczyn, wyci dziur w jej szyi pod szczk, a potem rn w gardo. Dziewczyna wszystko czua i jczaa z blu. Ju wczeniej braa do garda, tylko nie z tej strony. To wspomnienie podniecio go.

Pragn tej nocy jak mie. Ju chcia jecha dalej, do innej knajpy, lecz nagle zobaczy Nie mg uwierzy; bya tu obok, w pobliskiej loy. Siedzia tam te jaki lepiec, a w kadym razie, facet w ciemnych okularach, ale nie wygldao na to, e jest razem z ni. Pia kaw, tylko kaw i wygldaa tak samo, jak ta ostania. Dokadnie tak samo. Johnny'emu zakrcio si w gowie, bo mgby przysic, e ju j wczeniej mia! "Jak to moliwe? - pyta siebie. - Jak to moliwe?!" Odpowied brzmiaa: to niemoliwe. Chyba e ta dziewczyna bya bliniaczk tamtej... albo

sobowtrem! I wwczas przypomnia sobie, e czyta o tym co w gazetach: wszyscy myleli, e ta, ktr mia w Edynburgu Penny, tak si nazywaa - jest kim innym. Ale wtedy tamta pojawia si ywa, wierne odbicie tej, ktr przern, zamordowa i znowu przerzn. A co dziwniejsze, tamta nowa rwnie nazywaa si Penny. Zbieg okolicznoci? By moe. Ale najbardziej niezwyke wydawao si to, e spotka j wanie tu i teraz. Johnny zacz powoli kierowa spojrzenie ku rzebionym w rolinne motywy, szklanym parawanom, ktre daway gociom w loach zudzenie prywatnoci. Wreszcie jej twarz

znalaza si w zasigu jego wzroku. Przez moment patrzyli na siebie. Nibylepy facet, ktry siedzia w jej loy, by odwrcony plecami do Johnny'ego. Nie wyglda zbyt okazale, zgarbiony nad swoim kubkiem kawy. "Moe jej ojciec?" - pomyla morderca. "Nie, jej kochanek - odpar Harry Keogh, kierujc te myli tylko do siebie. - Jej kochanek-wampir, ty wywoko." Penetrowa umys Founda od chwili, gdy weszli z Penny do lokalu. Po raz pierwszy natkn si na tak cuchnce psychiczne szambo. Fakt, e nekromanta rozpozna w Penny sw by ofiar, albo te sobowtra ofiary, potwierdzi

przypuszczenia Harry'ego, wzmocni determinacj. Ale to rozpoznanie nie pocigno za sob reakcji, ktrej Nekroskop oczekiwa. Ciekawo owszem, ale nie strach. W pewnym sensie, mona to byo uzna za zrozumiae. Found wiedzia, e ta druga Penny nie yje; wiedzia, e to nie moe by dziewczyna, ktr zgwaci. Mimo to szok trwa zbyt krtko i Harry poczu si zawiedziony. Teraz zrozumia, e ma do czynienia z zimnym draniem. Zastanawia si, czy Found bdzie potrafi zachowa zimn krew, gdy stanie w obliczu tego, co jest mu pisane. Opuciwszy umys Johnny'ego, Nekroskop pochyli si nieco nad

stoem. - Widz, jak bardzo jeste wstrznita - powiedzia. - Potrafi to zrozumie. Przykro mi, Penny, ale postaraj si zachowa spokj. Kiedy Found wyjdzie, pjd za nim. Ty tu zostaniesz i zaczekasz na mnie. W porzdku? - Wydaje si, e podchodzisz do tego tak... beznamitnie, Harry. - Zdecydowanie - sprostowa. - Ale widzisz, Found naprawd jest bezwzgldny i gdybym pofolgowa swoim emocjom, mgby zyska pewn przewag. Mwic to, Harry zobaczy dwch mczyzn wchodzcych do baru.

Wygldali do pospolicie, a jednak byo w nich co odmiennego. Gdy posuwali si wzdu kontuaru, biorc napoje chodzce, rozgldali si po caym lokalu. Harry sprbowa zajrze do ich umysw i... telepatyczna sonda trafia na barier zakce mylowych. Natychmiast si wycofa. Przynajmniej jeden z tych ludzi by esperem, a to oznaczao, e INTESP depcze po pitach... Johnny'emu Foundowi, a zarazem jemu. Keogh nie chcia mie ich na karku. Tym razem naprawd nie mg pozwoli sobie na tak komplikacj. Przypomnia sobie samochd, ktry sun za ciarwk Founda na drodze za Darlington. Nie oznakowany wz

policyjny z... dwoma czy trzema ludmi w rodku. Wwczas sdzi, e to policjanci, teraz wiedzia wicej. Znienacka poczu, e w gardle narasta mu pomruk. Jego druga natura - ta wampirza - zareagowaa na zagroenie. wiadom bacznego spojrzenia Penny, zdusi w sobie ten warkot. - Harry? - Gos miaa zatroskany. Jeste bardzo blady. - Musz co zaatwi - powiedzia. - To oznacza, e zostawi ci tutaj, ale tylko na chwileczk. Poradzisz sobie? - Tutaj, sam na sam z nim? - Oczy miaa wielkie i okrge. - W barze jest z pidziesit osb - odpar. "A co najmniej dwie z nich to twardziele." -

Przyrzekam, e zaraz bd z powrotem. Dotkna jego rki i skina gow. - Wobec tego, poradz sobie. Harry wsta, rzuci jej wymuszony umiech i wyszed w ciemno nocy. Postronnemu obserwatorowi mogoby si zdawa, e zmierza do mskiej toalety, lecz przechodzc obok wahadowych oszklonych drzwi wyjciowych, skrci nagle. Znalaz si na zewntrz, przykucn, wytworzy mg i spowity ni jak caunem zacz przesuwa si midzy samochodami, ustawionymi w szeregu niczym onierze. Wiedziony zmysami swego wampira, poszed prosto do nie oznakowanego wozu policyjnego. Kierowca, policjant w cywilu,

siedzia z okciem opartym na progu okna. Wyranie widoczny mimo mroku wyglda na zewntrz i wdycha agodne nocne powietrze. Wci wydzielajc opary, Nekroskop przegi si w ty w jakim akrobatycznym mostku i jak pajk, z tuowiem tu nad ziemi, podpezn bezszelestnie wzdu boku samochodu. Nagle wsta. Policjant rozdziawi szeroko usta, chwytajc w osupieniu spazmatyczny oddech, kiedy niespodziewanie jaki cie przesoni gwiazdy. Keogh zada pojedynczy cios, ktry rzuci kierowc na przednie siedzenie. Nekroskop sign do wntrza

samochodu i zama kluczyk w stacyjce. Chcia uniemoliwi im dalsz jazd za nim lub za Johnnym. Wyj z kieszeni n Founda i na wszelki wypadek wbi go w opon, a powietrze uszo z sykiem. Podnoszc si, zerkn na tylne siedzenie samochodu i... zamar. Noc nie stanowia przeszkody dla oczu Nekroskopa, bya jego ywioem. Widzia wntrze samochodu wyranie jak w dzie. A tam, na tylnym siedzeniu rysowa si duy, wstrtny, ciemny ksztat - miotacz ognia. Na pododze poyskiway chromowan stal dwie nabite kusze. Harry sykn. Poj, e szykowali si na niego. Rzuci si do drugiego koa i

przebi opon, po czym obszed wz i uczyni to samo z trzecim. Wwczas zatrzyma si i zaczerpn powietrza. Dra, ale nic poza tym. Ten krtki wybuch agresji speni rol zaworu bezpieczestwa, uwolni ogromne napicie. Gdy mga zacza rzedn, Nekroskop westchn z ulg, wyprostowa si, przyjmujc bardziej ludzk postaw, schowa n i ruszy z powrotem w stron baru. *** Te par chwil- najwyej dwie, trzy minuty - wystarczyo, by Penny poja w peni, jakim zagroeniem by dla niej

Johnny Found. Od momentu gdy Harry wyszed przez wahadowe drzwi i znikn w mroku nocy, wiedziaa, e nie potrafi czeka spokojnie w jednym pomieszczeniu z tym potworem, niezalenie od tego, czy wok bdzie pidziesit, czy piset osb. Te par chwil pozwolio te Johnny'emu podj decyzj. Penny miaa sta si ofiar. Sdzi, e facet w ciemnych okularach nie jest jej towarzyszem. Co wicej, widzia, e dziewczyna unika jego wzroku. Odsun na bok talerz i opar! rce na stole, domi w d, jakby zamierza si podnie. Przez cay czas wpatrywa si w Penny pragnc, by spojrzaa w jego stron. Po chwili zerkna

ukradkiem i ujrzaa, e wstaje. Caa krew odpyna jej z twarzy. Poderwaa si i wymkna ze swej loy, cofajc si przed nim. Wpada na jakiego grubego mczyzn z tac; mleko, gorce danie i bulki poleciay na wszystkie strony. Johnny kroczy za ni, silc si na niepewny umiech. Wygldao na to, e chce powiedzie; "co si stao? Czy ci przestraszyem?" Kady obserwator pomylaby: "Co, do licha, si dzieje z t dziewczyn? Jest pijana czy moe napana? Taka blada! A ten miy modzieniec wydaje si tak bardzo zdziwiony". Johnny Found rzeczywicie wyglda jak "miy modzieniec". Kiedy

Harry Keogh go zobaczy, by zaskoczony tym, e nekromanta wyglda tak zwyczajnie. redni wzrost i masywna budowa, dugie do ramion blond wosy, zdrowe mocne zby i pena twarz, niemal niewinny umiech... Obraz psua jedynie lekko tawa cera. A take oczy - ciemne i gboko zapadnite. Oraz fakt, e mieszka w chlewie i z zimn krwi znca si zarwno nad ywymi, jak i martwymi ciaami. Penny przeprosia zbaraniaego, zrzdzcego co grubaska, ktry obmacywa ociekajc mlekiem marynark. Podniosa wzrok i gdy ujrzaa, e Johnny zblia si do niej, odwrcia si i ruszya do wyjcia.

Johnny wzruszy ramionami i skrzywi si lekko, jak gdyby mwi: "Dziwna dziewczyna... ale to nie ma nic wsplnego ze mn, ludzie!", po czym spokojnie poszed za ni. Tak jednak by pochonity udawaniem i zakniony dziewczyny, e dotar do koyszcych si jeszcze drzwi i przeszed przez nie, nie zauwaywszy, e dwch czujnych mczyzn rusza jego ladem. Na zewntrz Penny miotaa si nerwowo, nie wiedzc, dokd ucieka. Nad rozlegym, po czci otoczonym drzewami parkingiem unosia si cienka warstwa mgy. Reflektory pojazdw z pobliskiej bocznej drogi wieciy jej w

oczy. Nie moga nigdzie do strzec Harry'ego. Natomiast Jonny Found widzia Penny i by coraz bliej. Usyszaa, jak chrzci wir na prowadzcej od drzwi baru ciece, lecz baa si odwrci. Oczywicie, to mg by ktokolwiek... lecz rwnie dobrze tamten. Wytya wszystkie zmysy, prbujc okreli, kto si od niej zblia. "Boe - modlia si - eby to tylko nie by on!" - Penny? - zagadn chytrze, z lekkim niedowierzaniem. Teraz odwrcia si, ale dziwnie sztywno i powoli niczym lalka poruszana przez paralitycznego mistrza marionetek. I ujrzaa, jak zblia si do niej z przylepionym do ust umiechem.

Serce w niej prawie zamaro; chciaa krzykn, lecz zdobya si jedynie na zdawiony jk. Tracc niemal przytomno, pada w jego ramiona. Johnny chwyci j i rozejrza si szybko. Nikogo nie dostrzeg. - Moja! - zabulgota, wpatrujc si w jej szkliste oczy. - Caa jeste moja, Penny! Chcia jej zada kilka pyta, tu i teraz, lecz wiedzia, e ich nie usyszy. Wymykaa mu si, uciekaa przed nim i przed przeraeniem w inny wiat. Uciekaa w niewiadomo. Znajdowali si przed barem, na parkingu samochodowym. Dalej by plac dla ciarwek. Oba te miejsca dzieli

pas drzew. Johnny podnis Penny i pobieg w tamt stron. Z lokalu wypadli kolejni ludzie: wykrywacz z INTESP i detektyw z Wydziau Specjalnego. Ujrzeli, jak znikaj w mroku. Pobiegli pdem za morderc i ofiar - a za nimi pogna Nekroskop. Harry usysza psychiczny krzyk Penny. Bya zbyt przeraona, by w ogle wydoby z siebie jakikolwiek dwik. Wzywaa go. Woanie przyszo w chwili, gdy oddala si od unieruchomionego wozu. Keogh w biegu przypomina bardziej wilka ni czowieka. Porusza si niczym cie chmury przemykajcej si w wietle ksiyca. Jednak gdy wpad midzy drzewa, chcc trafi na

Johnny'ego i jego ofiar, poj, e popeni bd. Drzewa i krzewy byy ozdobn cian majc oddziela oba parkingi, a jako takie zostay wzmocnione ogrodzeniem z drutu kolczastego. Harry straci cenne sekundy, wspinajc si na pot, zakl i otworzy drzwi Mobiusa. W nastpnej chwili wynurzy si zza pasa drzew na skraju twardej nawierzchni... gdzie zderzya si z nim zataczajca si, bekoczca co posta. Esper rozpozna Harry'ego od razu - wyczu zatrwaajc moc jego metafizycznego umysu i wampira w rodku - i wyrzuci w gr rk, by zasoni si przed nim. Do mia zakrwawion, podobnie jak ziejc

w policzku ran. Johnny Found wydar mu jedn trzeci twarzy. Harry przytrzyma go, warkn, po czym pchn w stron jednej z drek wrd drzew. - Id po pomoc, szybko, zanim wykrwawisz si na mier! Esper wykrztusi jaki nieartykuowany dwik i oddali si. Nekroskop uwolni sw wampirz wiadomo, obejmujc ni cay parking. Natychmiast odnalaz trzy osoby: Penny o nieprzytomn; Johnny'ego Founda - wciekego; oraz zamordowanego policjanta. Harry okreli dokadnie ich pooenie, otworzy drzwi i wbieg w nie... by wyoni si z tylu ciarwki

Frigis Express, gdzie wanie Johnny zasuwa rygiel drzwi przyczepy. U jego stp leay skrcone zwoki mczyzny, tonce w kauy krwi. Lewa strona twarzy zmienia si w czerwon miazg. Nekromanta zabra pistolet policjanta. Wyczul teraz obecno Harry'ego, obrci si, wymierzy i strzeli. Harry, ktry bieg pochylony, poczu potny cios. Kula ugodzia go w prawy obojczyk, obrcia i rzucia na asfalt. Sposzony eksplozj i byskiem Johnny zacz szarpa si niezdarnie z broni i upuci j. Potkn si o wijcego si z blu Keogha. Potem

pobieg do kabiny, jednoczenie miejc si, klnc i wrzeszczc. Zapalony silnik zawy na wysokich obrotach. Sykny pneumatyczne hamulce i rozbysy wiata wsteczne, dorwnujc purpur oczom Harry'ego i czerwonej galaretowatej papce wyciekajcej z gowy martwego policjanta. Targany blem, Nekroskop widzia, jak ogromne cielsko ciarwki drgno, szarpno si i zaczo cofa. Po chwili para podwjnych k zawirowaa z piskiem i wcigna pod siebie zwoki policjanta. Kola uniosy si ledwie o cal, a ciar samochodu wycisn wntrznoci z trupa jak past z tubki; trysna krew i trzewia. "Ten ma szczcie, e jest martwy -

pomyla Harry w oszoomieniu. - Z pewnoci nie podobaoby mu si to, gdyby jeszcze y." Nie kontrolowa tych skojarze, spowodowanych szokiem na widok rozbryzgujcego si mzgu, kau i pokrconych jelit, a przecie wypowiedzia je w mowie zmarych i policjant je usysza. Harry odturla si rozpaczliwie na bok, uciekajc przed cofajc si ciarwk. Ociekajce szkaratem Kola miny go o wos. Wrd ryku silnika, smrodu i breji na asfalcie usysza elektryzujc odpowied policjanta: - Ale ja to czuem! Boe, to byo jak druga mier! - rozlego si. Krew Harry'ego zastyga.

Przypomnia sobie, e ciarwk prowadzi Johnny Found, nekromanta, ktrego czyny przypominaj dziaania Dragosaniego. Pneumatyczne hamulce zasyczay i ciarwka zatrzymaa si, drgna, ruszya do przodu i pojechaa z oskotem ku wyjazdowi. Johnny Found prbowa uciec, uwoc Penny. "O nie, pieprzony bydlaku!" - Harry zlokalizowa w umyle pooenie ciarwki, podnis si na kolana, run w drzwi Mobiusa i pojawi si z powrotem w przyczepie chodniczej. Byo tu ciemno, ale to w niczym mu nie przeszkadzao. Dostrzeg Penny, podczoga si do niej i wsun rk pod

gow, by uoy j sobie na kolanach. Podniosa powieki i spojrzaa w jego wiecce oczy. - Harry, ja... nie zostaam w barze wyszeptaa. - Wiem - burkn. - Czy on ci zrani? - Nie. - Potrzsna lekko gow. Ja... chyba tylko zemdlaam. - Trzymaj si mnie - powiedzia Keogh. Przepuci przez komputerowy ekran swego mzgu rwnanie Mobiusa. W chwil pniej Penny poczua budzc groz gsto kontinuum, a zaraz potem powrcia grawitacja. Opadli bezwadnie na ko Harry'ego w domu pod Bonnyrigg.

- Tym razem zosta tu! - rozkaza. I zanim zdya choby usi, oddali si... *** Millicent Cleary, minister penomocny, Chung i drugi oficer dyurny, skupili si po jednej stronie duego biurka w pokoju sztabowym kwatery gwnej INTESP. Biuro zostao wyposaone w odbiornik radiowy, radiotelefon, normalne telefony, powikszone mapy Anglii pod owietlon foli oraz tac zawierajc rne drobne przedmioty nalece do terenowych agentw wydziau.

Millicent Cleary wanie odebraa od Paxtona zwizy sygna telepatyczny, stwierdzajcy, e grupa szturmowa zaja pozycje. Keogh i dziewczyna wrcili. Lecz Paxton i Frank Robinson sdzili, e tylko jedno z tych dwojga pozostao w domu. Poniewa nie mona byo wyczu adnych znacznych zakce w psychicznym "eterze", przypuszczali, e t osob jest dziewczyna. *** Cleary przekazaa zebranym tre mylowego komunikatu. Minister parskn z irytacj.

- Dochodz do wniosku, e mielicie racj co do Paxtona - rzek. Zdaje si, e on nie bdzie zadowolony, pki nie zawadnie wiatem. Cleary zmarszczya brwi. - Raczej, pki nie zniszczy tego wiata - powiedziaa cierpko. Mamy racj i nie trzeba nadprzyrodzonych zdolnoci, by to stwierdzi. On jest grony. Mamy szczcie, e jest z nim Ben Trask. Czy mam mu co przekaza? Minister popatrzy na ni - a take na Chunga, ktry w skupieniu dotyka licznych przedmiotw lecych na tacy, sondujc miejsce pobytu, nastroje i uczucia aktywnych agentw - i zastanowi si nad sytuacj.

Telepata Trevor Jordan, ktry wedug wszelkich danych i praw natury powinien by jedynie garstk prochw w urnie, znajdowa si w nocnym pocigu, jadcym do Londynu przez Darlington. W tym samym pocigu byo dwch agentw INTESP, ktrzy nie przewidywali wikszych kopotw, mimo e Jordan wydawa si by wampirem. Zostali jednak wyposaeni w siln bro automatyczn, poza tym jeden mia niewielk, acz miercionon kusz. Kolejny czowiek zmierza na stacj kolejow w Darlington, aby udzieli im wsparcia. Porusza si samochodem; w jego baganiku lea miotacz ognia.

Penny Sanderson, rwnie wampirzyca, przebywaa prawdopodobnie w domu Keogha pod Bonnyrigg. Obecni tam agenci tworzyli najsilniejsz grup esperw, jak INTESP mg zebra. Nekroskop mg znajdowa si dosownie wszdzie, ale najprawdopodobniej tropi Johnny'ego Founda. Jego tajemnic byo, co go do tego skonio. Motywem mg by fakt, e Sanderson bya jedn z ofiar Founda. Wie niosa, e wampiry zawsze byy niesychanie mciwe. Tak wic, gdyby INTESP wkroczy teraz do akcji, dwa cele z trzech zostayby wyeliminowane, jednak Keogh nadal pozostaby wielkim znakiem

zapytania, osi sprawy, wok ktrej wszystko si krcio. A wszystkim wyszoby na dobre, gdyby Nekroskopa udao si usun w tym samym czasie co reszt. - Sir? - Dziewczyna wci czekaa na odpowied. Minister otwiera ju usta, lecz w tym momencie podnis rk Chung. - Chwileczk! - powiedzia. Cleary i minister spojrzeli na lokalizatora. Jego druga do spoczywaa na zapalniczce, nalecej od dawna do Paula Garveya, telepaty wsppracujcego z policj w Darlington. Nagle oderwa rk od tacy, cofn si nieco od biurka. W chwil

pniej opanowa si i wrci na miejsce. - Garvey zosta ranny! - powiedzia. - Nie wiem, w jaki sposb, ale to powane... - Zamkn oczy i jego do unosia si przez chwil nad mapami, pokrytymi przezroczystym laminatem. - Potrafisz poczy si z Garveyem? - minister zapyta Cleary. Pracowaam z nim wiele razy odrzeka. - Sprbuj. Zamkna oczy i skoncentrowaa uwag na mylowym obrazie znajomego espera. Od razu go zapaa. Garvey wanie nadawa. Jednak jego sygna i przekazy by sabe, wypaczone, znieksztacone blem, ktry Cleary rwnie poczua. Zachwiaa si, na

sekund stracia kontakt. Zaraz go odzyskaa, jednak po chwili sygna zgas i telepatyczne myli rozsypay si na kawaki. Natok psychicznych wiadomoci nie by wszake pozbawiony obrazw, ktre Cleary zdya odebra, zanim Garvey straci przytomno. - Twarz Paula jest zmasakrowana! powiedziaa. - Policzek zwisa w strzpach. Ale jest przy nim lekarz. S chyba w jakim... barze przydronym? Zdaje si, e zaatakowa go Johnny Found, ale Nekroskop te tam by. Policjant nie yje! Minister chwyci j za rk, prbowa uspokoi.

- Policjant? Nie yje? I by tam Keogh? Jeste pewna? Skina gow, cisno j w gardle. - Znalazam to w umyle Paula: widok... krwawej dziury w gowie policjanta. I Harry'ego z oczyma arzcymi si jak czerwone lampki! - Garvey jest gdzie tutaj owiadczy Chung, wskazujc na map. Na drodze A1. Minister nabra tchu, pokiwa gow. - No, wanie - odezwa si. Wszystko w tej chwili zblia si do punktu kulminacyjnego. Keogh, by moe, podejrzewa to od dawna, ale teraz ju z pewnoci wie, e depczemy mu po pitach. Wic pki te trzy... trzy

istoty znajduj si w rnych miejscach, z ktrych przynajmniej dwie nie mog uciec, powinnimy na nie uderzy. Zwrci si do dziewczyny' - Panno Cleary... to jest, Millicent, czy Paxton wci czeka? Pocz si z nim i wydaj rozkaz natychmiastowego ataku. Potem skontaktuj si ze Scanionem i wiedz mu to samo. - Obrci si do Chunga. - A ty, Dawid... Lokalizator jednak ju zaj si radiem, rozmawia z ludmi w Darlington. *** Zanim ciarwka Frigis Express przetoczya si przez luk objazdu przy

skrzyowaniu A1 i A46 za Newark, Johnny Found odzyska spokj. Prowadzi sprawnie i przepisowo. Gdyby przy jedzie sta patrolujcy wz policyjny, funkcjonariusze zapewne e zwrciliby nawet uwagi na przejedajcy wz. Jednake nie pojawi si aden patrol. Natomiast Harry Keogh poda ladem ciarwki. Wykonywa krtkie skoki Mobiusa czekajc, a jego ofiara nieco zwolni i bdzie mg sprbowa niesychanie trudnego zadania: wyjtkowo precyzyjnego skoku do wntrza poruszajcego si obiektu prosto do kabiny Founda. Co wicej, naleao to wykona jak najdelikatniej, aby nie uderzy o co paskudnie

rozupanym obojczykiem. Czujc taki bl, kady inny czowiek wiby si w udrce lub cakiem straci przytomno. Kady inny, lecz nie Harry. W rzeczy samej, z kad mijajc chwil Nekroskop traci cechy ludzkie, stajc si coraz bardziej potworem, aczkolwiek z ludzk dusz. Nekromanta wyprowadzi wz z objazdu na drog A1. Po chwili Harry wynurzy si z wiecznej ciemnoci kontinuum Mobiusa i pojawi si na siedzeniu ciarwki. Pocztkowo Found go nie wio zia, a jeli nawet, to uzna za jaki nic nie znaczcy cie. Keogh za siedzia cicho i nieruchomo w samym rogu kabiny, przycinity )

drzwi, wpatrzony w kierowc. Zmruywszy powieki, obserwowa twarz Founda, ktra wczeniej zdawaa si niezbyt pasowa do rysopisw podanych przez dziewczta, teraz jednak okazaa si zaiste okropna. Johnny ju wiedzia, e wszystko si skoczyo. Zbyt wielu ludzi widziao go tej nocy - w barze, na parkingu, z dziewczyn. Waciwie wydawao mu si, e zosta wcignity w puapk. ledzili go, potem dopadli z dziewczyn, ktra okazaa si wiernym odbiciem jednej z jego ofiar. A on da si na to nabra. Tak wyglday myli Johnny'ego, ktre Harry, patrzc prosto a niego, czyta rwnie wyranie, jak stronice

ksiki. Gdy nekromanta zacz gbiej rozwaa rozkosze, ktrych zamierza dozna z dziewczyn, Harry odezwa si bardzo cicho: - adna z tych rzeczy si nie zdarzy - wyszepta. - Dziewczyny nie ma w przyczepie. Uwolniem j. Mam zamiar uwolni wszystkich zmarych od twojej tyranii, Johnny. Ju przy pierwszym sowie Found rozdziawi szeroko usta. Zwisajca w lewym kciku ust kropla liny, luzu, czy te piany spyna po wardze na podbrdek. - Co... co? - wykrztusi, a jego czarne jak wgiel oczy zastygy niczym dwa kleksy na poszarzaym pergaminie.

- Jeste trupem, Johnny owiadczy Harry i otworzy szerzej swe rozarzone oczy, oblewajc pomienn powiat zmartwiae rysy szofera. Jednake parali Founda okaza si krtkotrway. Niemal natychmiast nastpia instynktowna reakcja, zbyt szybka nawet dla Nekroskopa. - Co? - warkn Johnny, odrywajc lew rk od kierownicy i sigajc za gow po hak od misa. - Trupem? No, przynajmniej jeden z nas na pewno nim bdzie! Pierwotny plan Harry'ego by prosty: w razie ataku Founda mia otworzy drzwi Mobiusa i przecign go przez nie. Jednake nie tak atwo

zapa mczyzn w kabinie ciarwki, zwaszcza gdy ten wymachuje hakiem do misa. Johnny spostrzeg wielk plam krwi na kurtce Harry'ego i uwiadomi sobie, e to jego p0strzeli na parkingu przy barze. W jaki sposb ranny zdoa si dosta do kabiny, to zgoa inna sprawa, ale z pewnoci niewiele mg zdziaa z tak dziur w ramieniu. - Kimkolwiek jeste - krzykn, zamierzajc si hakiem - staniesz si pieprzon kup padliny! Cios by niezgrabny, zadany lew rk, lecz mimo to Harry nie zdoa go unikn. Skuli si nieco, a byszczcy, metalowy "znak zapytania" przelecia

mu nad prawym ramieniem, spad i zagbi si w wyrwanej przez kul ranie. Nekroskop sykn z blu, a Found przycign go do siebie, wpatrujc si w jego twarz. Po czym - uywajc Harry'ego jako przeciwwagi, nekromanta unis lew nog i kopniakiem otworzy drzwi kabiny. A kiedy ciarwka utoczya uk, pdzc dwupasmow jezdni, kopn powtrnie, tym razem Harry'ego, wypuszczajc jednoczenie hak. Zelizgujc si z siedzenia w pd nocnego powietrza, Nekroskop prbowa jeszcze chwyci za rozkoysane drzwiczki. Uczepi si ramy okna, uderzajc stopami o schodek. Johnny nie mg ju o dosign, nie

puszczajc kierownicy. Nie zwaajc na inne pojazdy, maniak zacz kierowa ciarwk od krawnika do krawnika, a Harry wci wisia na zewntrz kabiny. "Moe by tak wielkie drzwi? Najwiksze drzwi, jakie tylko mona sobie wyobrazi?" - pomyla. Nagle jaki samochd zosta zmieciony na bok. Wirujc przele1a przez barier na poboczu. Zazgrzyta zgniatany metal. Wz uderzy w nasyp i eksplodowa jak bomba. A wielka ciarwka pdzia dalej, zostawiajc za sob umierajcych, smacych si ludzi. Johnny za upaja si ich cierpieniem i wiedzia, e nawet po

mierci bd sysze jego szaleczy miech. "Dosy!" - krzykn w mylach Harry i utworzy gigantyczne drzwi na drodze, tu przed ciarwk. Rumor, zgrzyt i gwatowne koysanie ustay w jednej chwili, gdy samochd wpad przez drzwi Mobiusa w absolut ciemnoci. Podobnie zgas obkaczy miech Johnny'ego Founda, ucity przez pojedyncz, dzwonic myl, ktra wypenia budzce groz kontinuum Mobiusa. Snop wiata reflektorw bieg w nieskoczono, przecinajc tunel wiecznego mroku. Ale poza rym wiatem i ciarwk, w ktrej tkwi nekromanta, nie byo zupenie nic.

adnej drogi, adnego dwiku, adnego wraenia ruchu, nic. - Cooo???!!! - znowu wrzasn Johnny, zaguszajc zarwno swj umys, jak i Nekroskopa. - Nic ci jut nie pomog krzyki, Johnny - poinformowa Harry, wiszc na drzwiach. - Jak powiedziaem, jeste skoczony. Witamy w piekle! Johnny puci kierownic i rzuci si na siedzenie. Dotarli na miejsce. Harry utworzy przed ciarwk nastpne drzwi i odepchn si od kabiny zwalniajc powoli, a do cakowitego zatrzymania. Ciarwka za pdzia dalej... ...Wypada poza kontinuum,

wyaniajc si kilka cali ponad powierzchni wskiej drogi. Z oskotem spada, podskoczya, zachwiaa si. A gdy wirujce w powietrzu koa dotkny asfaltu, pojazd wystrzeli jak pocisk. Johnny wrzasn, widzc zbliajcy si ostry zakrt, gdzie droga omijaa dugi, wysoki mur, poronity bluszczem. Prbowa rozpaczliwie uchwyci kierownic, lecz ciarwka wjedaa ju na krawnik. Pokonaa wski pasek trawy, przedara si przez gszcz czarnych jak noc krzeww, trzasna w cian... i zatrzymaa si. Wraz z przyczep zwina si jak harmonia, gdy mur pk, eksplodujc kawakami kamieni. Wielkie zbiorniki z paliwem roztrzaskay si i trysny

fontannami benzyny na gorcy, poharatany metal, zamieniajc pojazd w ponce pieko. Johnny'ego poderwao z siedzenia i rzucio przez przedni szyb. Koci lewej rki i ramienia pky, kiedy wirujc wok wasnej osi, uderzy w szczyt ciany, po czym run w d na co twardego, daleko po przeciwnej stronie muru. Poczu bl, silniejszy ni kiedykolwiek przedtem. A po chwili do migotliwego wiata ognia doczya ryczca, oguszajca eksplozja drugiego zbiornika, po czym zapada martwa cisza. Cisza, pozwalajca na zebranie myli, dziki ktrej nawet przez

paroksyzmy agonii zda sobie spraw, e kto - kilka bezlitosnych istot obserwuje go. Johnny podnis gow i zobaczy, e tu nad nim stoi Harry Keogh. A za nim ujrza kilkoro innych... stworw, ktre, zdaniem Johnny'ego, nie miay ju prawa istnie. Istoty te szy, pezy, potykay si, czogay si naprzd, a jedna z nich bya - przynajmniej kiedy dziewczyn. Johnny cofn si, odpychajc si odartymi ze skry rkoma, sun na brzuchu i kolanach, lizgajc si w zakrwawionym wirze, a zderzy si z czym twardym, co go zatrzymao. Odwrci si z trudem i ujrza t przeszkod - nagrobek.

- Pie... pie... pieprzona mogia! wycharcza. - To koniec drogi, Johnny - rzek Harry Keogh. - Dotrzymae obietnicy, Harry - odezwaa si Pamela Trotter. Johny Found, nekromanta, zrozumia, co sobie powiedzieli. - Nie - sapn. - Nieeeeeee! Chcia si podnie. Mimo potucze, zamanych koci, ran na caym ciele, chcia uciec od tego pieka. Lecz nieywi przyjaciele Pameli dopadli go i przycisnli do ziemi. Gnijca, oblaza robactwem do zatkaa mu usta. A wwczas Pamela podesza do niego i przeszukaa podarte achmany. Znalaza nowy n. Rozpozna j mimo daleko

posunitego rozkadu, mimo e ciao odpadao od jej twarzy. - Pamitasz nasze pikne wsplnie spdzone chwile? Nawet mi nie podzikowae, Johnny, i nie zostawie nic, co by ci przypominao. Nadszed chyba czas, ebym wzia sobie ma pamitk. A moe nawet du, co? Co, co zabior z sob z powrotem do ziemi, nie? Pokazaa mu jego wasny n i umiechna si, odsaniajc wyduone zby, z ktrych obsuny si poczerniae dzisa. Harry nie chcia tego oglda. Wygna te z umysu bezgone, szalecze wrzaski Founda. - Dopilnuj, eby by martwy -

powiedzia do Pameli. - Za pno! - zaszlochaa zawiedziona. - A raczej, za wczenie! Niech go szlag; Harry, ten sukinsyn ju umar! Harry odetchn z ulg. "No i dobrze" - pomyla. Usyszaa go. - Tak, chyba tak Waciwie, nie chciaam upapra sobie rk tym gwnem! I nagle oboje, Harry i Pamela, usyszeli Founda: - Co... to jest? Gdzie... ja jestem? Kto... tam jest? - woa. adne z nich mu nie odpowiedziao, lecz sama obecno Harry'ego przedara si do umysu Founda jak wiato

przebijajce si przez zacinite powieki. Wiedzia, e Harry tam stoi i e jest kim wyjtkowym. - To ty, nie? - powiedzia. - Facet w ciemnych okularach, ktry zna jak magi. Sprowadzie mnie tu swoj magi, Tak? Harry wiedzia, e Pamela prawdopodobnie nigdy nie odezwie si do Johnny'ego Founda, podobnie jak i pozostali czonkowie ponionej Ogromnej Wikszoci. Zamiast urga nekromancie, po prostu bd si go wystrzega, wyrzuc poza nawias jak trdowatego. Moliwe zatem, e Harry rwnie nie powinien z nim rozmawia, ale zwyczajnie odej. I moe to byoby najbardziej litociwe.

Tyle e... Keogh nosi w sobie stworzenie nie znajce litoci, ktre zmusio go do odezwania si. - Ty opanowae t sam sztuk, Johnny - powiedzia. - Moge rozmawia z umarymi, podobnie jak ja, nauczy si tego i zaprzyjani si. Ale nie, ty woae ich torturowa. - Wic teraz jestem jednym z nich, tak? - Found szybko podchwyci temat. Jestem nieywy i to twoje dzieo. Odpowiedz mi tylko na jedno: dlaczego? Harry mgby wyjani, e musia jako ukierunkowa pasje swego wampira, powici im kogo innego ni ludzie, ktrzy wczeniej zaliczali si do jego przyjaci; a to dotyczyo INTESP i

caego wiata w ogle. Ale nie zrobi tego. Jego wampir nie pozwoliby mu na to. Found by za ycia zimny, okrutny i bezwzgldny. mier powinna stanowi dla niego rwnie zimne i okrutne "miejsce". - Dlaczego ci zabiem? - Harry wzruszy tylko ramionami i zacz si odwraca. - Hej, zasracu! - krzykn za nim Found, krnbrny i wcieky, nawet po mierci. - To niczego nie wyjania. Miae swoje powody, na pewno. Ze wzgldu na zmarych? No, powiedz mi... dlaczego? ROZDZIA SMY - ZABJCY WAMPIRW

Ogromna Wikszo nie ufaa ju Harry'emu, lecz on nadal j szanowa. Podzikowa Pameli i jej przyjacioom, ktrzy pomogli w wymierzeniu sprawiedliwoci Johnny'emu Foundowi. A gdy ci rozpoczli swj mudny powrt tam, gdzie wreszcie miao by miejsce ich ostatecznego spoczynku, Nekroskop zastosowa w swym metafizycznym umyle niezwyke rwnania i zmaterializowa drzwi Mobiusa. Lecz nim zdy w nie wej... dotar do udrczony gos - pierwotnie telepatyczny, lecz z chwili na chwil zmieniajcy si mow zmarych. Dochodzi z opuszczonej hali nie opodal

stacji kolejowej w Darlington. Woa Trevor Jordan - najpierw ywy, nastpnie martwy, obracajcy si w spalone ciao, skwierczc krew i osmalone, poczerniae koci. Oddzia byych kolegw z INTESP zamieni go w kupk dymicego popiou. - Trevor! - wysapa Harry. Jego wasna udrka dorwnywaa niemal mkom telepaty, gdy otrzyma peny obraz jego ostatnich chwil. - Trevor, id... zaraz... Musisz mwi, a znajd... - Nie! - przerwa mu Jordan, gdy cae cierpienie koczcego si ycia zgaso i otuli go chodny mrok mieci, wszechogarniajcy niczym fale oceanu. Nie, Harry, nie... nie przychod tutaj. Oni tylko na ciebie czekaj, a wierz mi,

maj odpowiedni sprzt. A co wicej, nie ma na to czasu Dziewczyna, Harry, dziewczyna! Nekroskop zrozumia. Oczywicie Penny. - Trevor! - Harry poczu si rozdarty midzy wtrn agoni, frustracj i niezdecydowaniem. Nikogo nie mona skaza na tak mczesk mier, a ju z pewnoci nie niewinnego. A Jordan by niewinny, tak samo Penny. - Nie moesz mi pomc, Harry powiedzia Jordan, prbujc uatwi mu decyzj. - Nie tym razem. Moesz tylko narazi na niebezpieczestwo swoje ycie i Penny. Wszystko w porzdku, nie

martw si o mnie. yem dwa razy, to dosy. A umiera dwa razy... to naprawd za wiele. Nie chc ju wicej. W kontinuum Mobiusa Harrym wci targay wtpliwoci, niepewno. Jkn z przeraenia, z wciekoci i w swym umyle przerwa kontakt z Jordanem. *** Wynurzy si na brzegu, nie opodal Bonnyrigg, z daa od domu. Pojawi si w ciemnoci, rozwietlonej purpur wewntrznej furii. Wampirzej furii! Teraz rzdzia owa tkwica w nim istota. Jej wiadomo wysaa sond z

umysu Nekroskopa niczym z ludzkiego, a raczej nieludzkiego radaru, omiatajc pogrony w mroku dom. Wampir spotgowa zdolnoci telepatyczne Harry'ego. W domu znajdowao si picioro udzi - pi ciepych stworze penych krwi - pi inteligentnych, mylcych istot, z ktrych cztery obdarzone byy niezwykymi, niesamowitymi talentami. Lecz nic nie dorwnywao sw niezwykoci zdolnociom Harry'ego. Sw metafizyczn jani dotkn ich zmysw - ale ostronie, eby nie wzbudzi podejrze. Najpierw Penny - przeraona do utraty zmysw, lecz caa i zdrowa. Dalej Guy Teale - jeszcze niedojrzay

jasnowidz, potraficy czasami przewidzie przyszo. Harry wiedzia, e to w najlepszym wypadku niezdarny, trudny do kierowania talent. Z kolei Frank Robinson - wykrywacz, zdolny rozpozna innego espera przez kontakt wzrokowy, a nawet na niewielk odlego. Talent Robinsona by rwnie jeszcze w powijakach. A nastpnie... To smutne - Keogh mia nadziej, e nie spotka adnych dawnych przyjaci, a jednak zjawi si Ben Trask i wreszcie... Paxton! Paxton, mylowy pasoyt, dotychczas nieuchwytna pcha, wampir w nie mniejszym stopniu ni sarn Harry, gardzcy krwi innych na rzecz

sekretnych sokw ich umysw - samych myli. W istocie, Paxton by inny od pozostaych - nadmiernie gorliwy, zawzity do obdu, zowrogi jak kusza, z ktrej wanie mierzy do Penny Sanderson w sypialni Nekroskopa. Chocia Harry byskawicznie wycofa sw sond, esper odkry jego obecno. - On jest blisko! Nadchodzi! zawoa Paxton. W przestronnym pokoju frontowym, ktrego oszklone drzwi wychodziy na ogrd i na brzeg rzeki Ben Trask i Guy Teale odebrali ostrzeenie i przyjli je milczc wymian spojrze i niezdarnymi, nerwowymi ruchami. Jedyne wiato, z jakiego korzystali, zawdziczali ksiycowi i gwiazdom, co

sarno w sobie byo bdem z ich strony. Oczy musiay przystosowa si do ciemnoci, a nawet i teraz sabo widzieli w mroku pokoju. Natomiast zmysy Nekroskopa reagoway doskonale; noc bya jego ywioem. Teale take wyczu obecno Harry'ego. - Paxton ma racj - szepn. - On jest blisko. I, mj Boe, nagle uwiadamiam sobie, co my tu robimy! Ben, co zrobimy, jeli on tu przyjdzie, do pokoju? - Nic - odrzek Trask burkliwie. Wymierzysz w jego stron i dasz mi szans rozmawia z nim, to wszystko. A jeeli nie bd mia tej szansy albo jeli

zachowa si niebezpiecznie, wtedy strzelisz. W serce. Czy to jasne? - Jasne. - A teraz bd cicho. Patrz i suchaj. Przez bram w murze, wiszc na zardzewiaych zawiasach, wpezaa do ogrodu mga. Mleczne macki pokryy nisze tarasy i suny wzdu cieek. Trask wiedzia dobrze, co to oznacza. Harry wykona skok Mobiusa z nabrzea rzeki za bram i wyoni si pod cian domu, tu obok otwartych oszklonych drzwi. Zacz nasuchiwa i wychwyci oddechy dwch mczyzn w pokoju, czu nawet bicie ich serc. Penny nie byo z nimi. Przebywaa na pitrze... wraz z Paxtonem. - Jezu! - wykrztusi Teale, tracc

dech. - On tu jest! Wiem, e jest! Wanie wyczuem mnstwo kopotw, ca mas cierpienia dla jednego z nas. Trask przeadowa pautomat. Wyszed na zewntrz przez oszklone drzwi i stan po kostki we mgle, rozgldajc si po toncym w ciemnociach ogrodzie. Po chwili wrci do pokoju. - Kopoty? Cierpienie? Czyje cierpienie, do jasnej cholery? - Paxtona! - sykn Teale. Trask popatrzy z przeraeniem w sufit. Paxton, Robinson i dziewczyna byli na grze. Harry nie wyrwna jeszcze wszystkich rachunkw z Paxtonem, a ten trzyma tam jego

dziewczyn. Trask zaoy uprzednio, opierajc si na czysto ludzkiej logice, e podobnie jak kady zwyczajny przeciwnik, Nekroskop wkroczy najpierw do pomieszcze na parterze. Wanie z tego powodu wysa Paxtona na pitro - chcia zapewni Harry'emu bezpieczestwo, przynajmniej na jaki czas. Pragn z nim porozmawia i upewni si, czy rzeczywicie zaszy w nim wszystkie te zmiany, ktre mu przypisywano. Jednake Harry nie nalea do zwyczajnych przeciwnikw i Trask powinien by przewidzie, e zacznie dziaa po swojemu, w sposb absolutnie wyjtkowy, Na grze dowodzi Paxton, a Robinson mia cholerny miotacz ognia!

- Na gr! - wysapa Trask. Idziemy, ju! Harry take zdecydowa, e nadesza ju pora. Wiszc do gry nogami nad oknem swojej sypialni, zajrza do rodka. Przesuwajca si przed tarcz ksiyca chmura sprawia, e nie rzuci cienia. Zaglda do wntrza tylko przez chwil i szybko si wycofa. Lecz poczywszy razem to, co zobaczy, i myli osb w pokoju, uzyska kompletny obraz. Oderwa si od ciany, wywoa drzwi i wpad przez nie... do sypialni. Robinson natychmiast si zorientowa. - On tu jest! - zawy, obracajc si

na picie. Stara si ogarn wylotem miotacza ognia wszystkie kierunki jednoczenie, lecz nie dostrzeg adnego celu. Paxton poczu, e myli Nekroskopa dotykaj jego umysu niczym czuki limaka. Z parteru dochodziy chrapliwe gosy Traska i Teale'a, ktrzy biegli z oskotem po schodach, ostrzegajc ich. - Gdzie? - zaskrzecza przeraony Paxton. - Gdzie jest ten skurwiel? Stanli naprzeciw siebie. Paxton popatrzy na migoccy przy wylocie miotacza pomyk kontrolny, a Robinson wpatrywa si w nabit kusz Paxtona. Obaj signli do wcznika wiata. Penny siedziaa na ku, naga, podcigajc kodr a pod brod... a

Harry pojawi si wanie pod kodr. Dziewczyna nie wiedzc, co si dzieje, poczua dotyk jego rk. Paxton odczyta myli Penny. Robinson zlokalizowa wreszcie rozlegy talent Harry'ego. Gdy pokj zalao elektryczne wiato, obaj zwrcili si w kierunku ka i uyli broni. Jednak Harry zdy ju wytworzy drzwi - dokadnie pod sob i dziewczyn. Zapadli si na pozr w samo ko. W kontinuum Mobiusa Penny otworzya oczy, po czym westchna nerwowo i ponownie zacisna powieki. Ale wiedzc ju, kto przy niej jest, czua si bezpieczna. Harry zabra j w odlege miejsce.

- Zosta tu, bd cicho i czekaj! wyszepta. A gdy dziewczyna opada zdyszana na piasek w cieniu drzewa na opustoszaej, skpanej w socu, australijskiej play, Harry powrci do domu. Musia wrci, gdy rzucono mu wyzwanie. Wyzwa go Paxton - zignorowa ostrzeenie - a wampir Harry'ego by wcieky! *** W pokoju na pitrze domu pod Bonnyrigg ko Nekroskopa buchao ogniem i dymem, a Paxton i Robinson

taczyli wok jak szalecy, prbujc zdusi pomienie. Wiedzieli ju, e Harry i dziewczyna uciekli. Trask i Teale wpadli z hukiem do wntrza. Jasnowidz rzuci tylko jedno spojrzenie, zblad i natychmiast wycofa si z pokoju. Trask skoczy za nim i chwyci go za rk. - Co zobaczye? - zapyta. Teale otwiera i zamyka usta niczym ryba wyrzucona z wody. - On... on znowu wraca! - wydysza wreszcie. I jest wcieky. Trask wsun gow do wypenionej dymem sypialni. - Paxton, Robinson, jazda std, ju! - Ale dom si pali! - jkn Robinson. - Wanie. - odkrzykn Trask. - I

spali si doszcztnie. Podoymy ogie na parterze, we wszystkich pokojach. Zrwnamy to miejsce z ziemi. Nie bdzie mg wicej korzysta z tej kryjwki. Nekroskop obserwowa wszystko z drugiego brzegu rzeki. W chwil pniej usysza grzmicy huk miotacza ognia i ujrza pomienie rozprzestrzeniajce si po wszystkich pokojach parteru. "Mj dom. - myla Keogh. - Mj dom ponie. To ju koniec. Teraz nic mnie tu nie trzyma." Kiedy esperzy znaleli si ju na dole w gabinecie Harry'ego rozwcieczony Paxton rzuci si na Traska.

- Co ty chcesz zrobi? - zapyta wzburzony. - Wiesz, e on nie przyjdzie do palcego si domu. Teale mwi, e Keogh chce mnie dosta, Robinson twierdzi, e jest blisko, a ty, ty go ostrzegasz. Przecie musi do nas przyj, ebymy mogli sukinsyna zabi! A moe wanie o to chodzi? Moe nie chcesz go zabi, co? Trask zapa go za klapy kurtki. - Ty gnojku! - Wywlk go z poncego domu do ogrodu. - Ty achudro! Nie, nie chc zabija Harry'ego, bo by moim przyjacielem. Ale zrobibym to, gdybym musia. To jednak nie ma znaczenia, bo i tak nie sdz, ebymy mogli go zlikwidowa. Ani ty, ani ja, ani cala armia takich jak

my. Pytasz, czemu go odstraszam? Dla ciebie, Paxton, dla twego dobra! - Dla mnie? - Paxton wyzwoli si z ucisku i zaadowa kusz. - Jak najbardziej - warkn Trask. Bo skoro ty nie moesz zabi Keogha, to lepiej uwierz, e on moe zabi ciebie! Parterowe pokoje domu Harry'ego stay si teraz czerwono-tym piekem, przez grne okna zacz bucha dym. Kiedy szyby oszklonych drzwi zaczy si sypa, czterech agentw INTESP wycofao si w gb ogrodu. Paxton rozglda si niespokojnie na wszystkie strony, przyciskajc do piersi kusz. Zdawao mu si, e wysokie mury ogrodu patrz na niego gniewnie;

powczc nogami potkn si, nie trafi na stopie i potoczy si w d cieki, w sigajc do kolan mg, zalegajc dolne tarasy. Z tej niesamowitej mgy wynurzy si Harry Keogh niczym duch powstajcy z grobu, z piekielnym ogniem w oczach, ktry by czym wicej ni tylko odbiciem poncego domu. - NUURUH! Twarz Paxtona poszarzaa, oczy stany w sup, ledwie Nekroskop wyrs przed nim jak posg. Nieartykuowany, paniczny bekot skierowa spojrzenia agentw na zmartwiaego ze zgrozy mczyzn. Ujrzeli nastpujcy widok: Paxton

gin w ucisku istoty, ktra bya ledwie p, lub nawet mniej ni pczowiekiem. W umysach caej trjki pojawia si ta sama myl: trafili tu jako ochotnicy, przyszli zabi To, dostali swoj szans, by znale si w szeregach najdzielniejszych lub najbardziej szalonych bohaterw wszechczasw! Dolna poowa postaci Harry'ego tona we mgle, widoczna jedynie jako niewyrany zarys w matowym mlecznym wirze... lecz reszt byo wida a nazbyt dobrze. Nekroskop mia na sobie najzupeniej przecitne ubranie, ktrego czarne, nie dopasowane elementy zdaway si by o dwa numery za mae,

take tuw wyrasta ze spodni, na ksztat tpego klina. cinita marynark, trjktna klatka piersiowa Harry'ego bya niezmiernie muskularna. Biaa koszula pka z przodu, ukazujc rzd gincych w zwaach mini eber. Konierzyk koszuli wystawa spod marynarki jak zmarszczona kryza, gin przytoczony nawaem cinitej, masywnej szyi. Ciao byo oowianoszare, poar i powiata ksiyca rzucay na nie pomaraczowe i trupio te plamy. Lecz barwi si tam rwnie szkarat, wypywajcy z dziury w marynarce i rozchlapany ukonie na napronej koszuli. Harry o pene pitnacie cali przerasta Paxtona, przygniata jego

karzekowat, paszczc si posta A teraz... Ben Trask gapi si na niego niedowierzajc. "O mj Boe! A ja sdziem, e bd mg z tym czym rozmawia!" - myla w przeraeniu. - Ale moesz nadal ze mn rozmawia, Ben - odpowiedzia mu Nekroskop. To pierwsze bezporednie zetknicie Traska z telepati stao si moliwe dziki mocy Harry'ego. - Tylko Paxtona wolabym nie sucha. Teale bekota co do siebie. Rozpaczliwie prbowa znale siy, by podnie kusz i strzeli, ale bez rezultatu. Jego talent - nie cakiem wiarygodna zdolno odczytywania tego

i owego z przyszoci - kreowa w wyobrani najprzerniejsze niesamowite wydarzenia, skada je w coraz wikszy stos, zupenie pozbawiajc chopaka odwagi. Tak dziaaa na niego obecno Harry'ego. Robinson reagowa podobnie. Bdc tak blisko prawdziwej metafizycznej Mocy, jego drobny talent zachowywa si jak opiki elaza wirujce w silnym polu magnetycznym. A poza tym esper nie mg uy swej okropnej broni, nie zabijajc Paxtona. Trask panowa nad sob, jako jedyny spord agentw mg dziaa. Podnis teraz swj pautomat i wycelowa w Harry'ego, ktry nadal trzyma przed sob Paxtona jak

szmacian lalk. Paxton wisia w powietrzu, rozdziawiajc usta. Gapi si wytrzeszczonymi oczyma na niewiarygodn twarz Nekroskopa i wiedzia, e stoi u wrt piekie. Harry patrzy na i... umiecha si. Czy to by jednak umiech? W obcym wiecie wampirw, zwanym Gwiezdn Krain, po drugiej stronie kontinuum Mobiusa, tylko tam moe nazywano to umiechem. Tutaj by to gniewny, ociekajcy pian grymas ogromnego wilka. Spod warg wyrastay wyduajce si w oczach ky, ktre zakrzywiay si na zewntrz w byszczcej koci szczk, przecinajc dzisa broczce strugami rubinowej

krwi. Potworna gowa pochylaa si stopniowo w bok, zatrzymujc si z jakim zaciekawieniem, jakby przygldaa si niegrzecznemu pieskowi. Keogh, chwytajc Paxtona i podnoszc go z ziemi, wytrci mu kusz z rk i odrzuci w bok. Bez broni Paxton stawa si sam sodycz, cukierkiem, rozkosznym batonikiem. Harry mgby odgry mu twarz, gdyby tego zapragn. - Harry! - krzykn Trask. - Nie! Nekroskop powoli zwar szczki, oderwa wzrok od ofiary. Popatrzy na Traska poprzez zamglony ogrd, owietlony czerwono przez poncy dom. Na Bena Traska, dawnego przyjaciela, z ktrym stawa rami w rami przeciwko... przeciwko takim

istotom, jak ta, ktr teraz si stal. - Zastrzeliby mnie, Ben? - zapyta telepatycznie Nekroskop. - Wiesz sam, e tak. Nie chciabym tego, nawet teraz, ale musiabym. Albo ty, albo cay wiat, nie rozumiesz? Nie chc widzie, jak cay wiat umiera w krzyku... a potem mieje si i zaraz wypeza z powrotem z grobu! Ale jeli pucisz Paxtona, jeli pucisz go ywego, bd gotw uwierzy, e nie pragniesz mierci nas wszystkich. - Twj wiat jest bezpieczny, Ben. Ja tu nie zostaj. - Gwiezdna Kraina? zapyta Trask. - Nie ma innego miejsca. - Harry wzruszy ramionami.

Trask spojrza w celownik pautomatu. Mgby strzeli w spowite mg nogi Harry'ego i by moe powali go na ziemi, mgby te wycelowa w gow i tors Nekroskopa, starajc si nie trafi przy okazji Paxtona. Mg te po prostu wzi za dobr monet sowo Harry'ego, e wynosi si std i wiat nie ma si czego obawia z jego strony. Tylko kto by w to uwierzy, widzc go w tej chwili? . Harry wyczyta wszystko w umyle Traska i postara si uatwi mu decyzj - postawi Paxtona. A nie byo to atwe, musia walczy z tkwic w nim istot, i to walczy zawzicie. Jednak zwyciy. - No i jak, Ben? - odezwa si gbokim wampirzym basem.

- Dobrze, Harry. Dobrze. - Trask sapn z ulg. Zanim skoczy to mwi, zauway ktem oka, e Teale i Robinson otrzsnli si z bezruchu i podnosz bro. - Sta, wy dwaj! - krzykn. Harry przeszy Teale'a spojrzeniem swych krwawych oczu, co wystarczyo, by ten zatoczy si do tyu. Jednoczenie wdar si do umysu Robinsona. - Lepiej posuchaj Traska, synu. Sprbujesz usmay mnie na Ziemi, to ja usma ciebie w Piekle! Trask zabezpieczy pautomat i odrzuci go na bok. - Wojna skoczona, Harry - powiedzia.

Ale Paxton, lecy we mgle, tam gdzie upuci go Harry, przycisn spust swojej odzyskanej kuszy. - Wanie, e nie skoczona! wrzasn. Na kilka chwil przedtem Nekroskop przechwyci t wiadomo wprost z umysu Paxtona - poj, e miercionony gwajakowy bet za chwil wyleci w jego stron. Nieomal instynktownie utworzy drzwi Mobiusa. A teraz, ze zwodniczo gitk wampirz gracj, wszed, czy te wpyn w nie tyem. Wygldao to tak, jakby po prostu znikn. Strzaa Paxtona wpada w mglisty wir prni. - Dostaem go! - sapn telepata. Na... na pewno go dostaem! Nie

mogem chybi! - I miejc si niepewnie, wsta... A mga, ktra zamkna si za Nekroskopem, otwara si ponownie i wydoby si z niej zdawiony, bekotliwy, bezosobowy gos. - Tak mi przykro, e musz ci rozczarowa. - odezwa si Harry. "Cholera" - pomyla Trask, biorc gboki oddech, gdy nage zjawia si wielka, szara do o ogromnych szponach. Zacisna si na szyi Paxtona i wywloka go, wrzeszczcego, z ogrodu i zarazem z tego wiata. A niesamowity gos Harry'ego wisia jeszcze w powietrzu: - Ben, niestety, musz to zrobi...

W kontinuum Mobiusa Keogh odepchn od siebie Paxtona. Sysza tylko jego krzyk, gasncy w bezkresnych przestrzeniach. Mglby go tu wstawi, by wirowa wok wasnej osi, wiecznie unosi si po rwnolegych nieskoczonociach, woa i szlocha, by wreszcie, gdy pknie mu serce, umar. Lecz to oznaczaoby zanieczyszczenie tego mistycznego miejsca. Popdzi wic za nim, chwyci go i zatrzyma, po czym przycign do siebie. Tu, w czasoprzestrzeni Mobiusa, ktrej natury sam Harry dopiero zaczyna si domyla, nawet najdrobniejsza myl miaa swj ciar. - Paxton, jeste aosn kreatur -

powiedzia. - Odejd ode mnie! Odejd ode mnie! - Cicho! - sykn Harry przez zby, ktre stopniowo zaczynay wraca do normalnych rozmiarw. - I ty jeste telepat! W kontinuum Mobiusa nie musisz wrzeszcze, pchlo mylowa. Wystarczy myle. Wszed w osupia, przeraon ja Paxtona, by odnale telepatyczny mechanizm, ktry stanowi rdo talentu tego mczyzny. U Paxtona bya to cecha wrodzona i nie dao si jej "wyczy". Jednake udawao si j zasoni, zagrzeba w psychicznym "oowiu" jak kapryny reaktor, pki nie stopi si lub

nie wypali wewntrznie, prbujc si wyzwoli. I wanie to uczyni Nekroskop. Zawin talent Paxtona w esencj wampirzego smogu psychicznego, spowi w caun ciszy paranormalnej, pokry efemeryczn, aczkolwiek niemal niezniszczaln powlok tego, co przecitni ludzie okrelaj terminem "zacisze wasnego umysu". W przypadku Paxtona to "zacisze" miao by wizieniem. Gdy Harry ukoczy swe dzieo, dostarczy Paxtona z powrotem do ogrodu, gdzie ludzie z INTESP wanie uchodzili przed arem poogi w kierunku rzeki. Harry wyoni si z kontinuum na tle huczcego, zotokrwawego ognia i pchn

pochlipujcego Paxtona w ramiona Bena Traska. Telepata zala si zami, opad pokornie na kolana i obj Traska za nogi. Ten patrzy na niego osupiay. - Co ty mu zrobi? - Wykastrowaem - odpar Harry. - Co?! Harry potrzsn gow. - Nie, nie usunem mu jaj, tylko jego telepati. Psychiczna sterylizacja. Po raz ostatni zgwaci jaki umys. I jeli chodzi o INTESP, to wywiadczyem wam ostatni przysug. - Harry? - Uwaaj na siebie, Ben. - Harry, zaczekaj!

Lecz Nekroskopa ju nie bylo... Stal przez dugie chwile nad rzek, patrzc, jak plonie jego stary dom. Ostatni lad Harry'ego Keogha na Ziemi. *** Na rozsonecznionej biaej play po drugiej stronie globu Penny sporzdzia z paskw przecierada Harry'ego bikini. Idc teraz skrajem oceanu, podnosia i ogldaa egzotyczne muszle, przynoszone przez fale. Zwykle opalaa si bez trudnoci, wic zdziwio j, i tak bardzo dokucza jej soce. Jej wci jeszcze niewinny umys nie pojmowa znaczenia tego faktu. Wystawiona na

promienie soneczne skra pokrya si ju plamkami i w szybkim tempie czerwieniaa. Aby si ochodzi, Penny zanurzya si w wodzie. Wtedy wanie wrci Harry i zawoa j z cienia pod pochylonym przez wiatr drzewem. Kiedy go dostrzega, silniej ni poprzednio poczua moc jego magnetyzmu. Bya to mio i co znacznie wicej - nie istniao nic, czego by dla niego nie zrobia. Bya cakowicie zniewolona. Zanim Nekroskop do niej wrci, zatrzyma si gdzie po drodze, by zabra czarny kapelusz z szerokim rondem i dugi paszcz w tyme kolorze. "Dziwaczny ubir jak na pla, tonc w skwarze poudniowego soca" - pomylaa

Penny. Harry przypomina teraz ponurolicego owc nagrd ze starych westernw albo waciciela zakadu pogrzebowego. Tamci jednak nie nosili przyciemnionych okularw. W miejscu, gdzie drzewo dawao najgbszy cie, Harry rozpi paszcz, odsaniajc lady swoich ran; krew zakrzepa, pokrywajc skorup strzpy ubrania i przyklejajc je do ciaa. Penny, czujc jego bl - czujc go nawet bardziej ni on sam - zdja z piersi pasek przemoczonego bawenianego przecierada i obmya son wod zakrwawione miejsca. Nastpnie zdobya si na to, by zdj powalane achy z jego teraz ju ludzkiego ciaa.

Z przodu przestrzelony obojczyk Harry'ego nie wyglda najgorzej, na plecach jednak okropnie. Kula wydara kawa tkanki rozmiarw pici dziecka, a grny skraj otworu porozrywany by hakiem Johnny'ego Founda. Jednak, co byo zaskakujce - dla Penny, a moe i dla samego Nekroskopa - rana ju zacza si goi. Dziura zarastaa wokoo now skr i mimo e materia w rodku lnia czerwono jak miso na rzenickim pniu, to przestaa ju prawie krwawi. - Ju si goi - mrukn Harry. Gdyby tylko tak siedziaa i przygldaa si, zobaczyaby, jak rana si zasklepia. Jeszcze dzie, najwyej dwa, i zostanie tylko blizna. Nastpny tydzie i nawet

odbudowana ko przestanie sprawia bl. Dziewczyna obja go i otara si piersiami o ran na jego plecach. Ten instynktowny, tchncy erotyzmem ruch przysporzy Nekroskopowi nieco blu i sprawi ogromn przyjemno. Ogldajc si przez rami, ujrza jej brzowe sutki zabarwione na czerwono wie krwi. W chwil pniej, zaskoczona si wasnej zmysowoci, Penny zamara. - Ja... zupenie nie wiem, czemu to zrobiam - wyszeptaa. - Ale ja wiem - mrukn Harry. Po czym wzi j, tam na piasku, raz i drugi - i tak wci na nowo przez cae

gorce popoudnie. Bya to mio, podanie i wszystko, co kochankowie robi od zarania dziejw; lecz zarazem co innego, co wicej. Swoista inicjacja, zarwno dla Harry'ego, jak i dla Penny. I potwierdzio to bez cienia wtpliwoci, jak niezmordowane s wampiry i ich niewolnice. *** Obudzia si zzibnita i ujrzaa, e Harry siedzi obok. Twarz mia ponur, niemal zbola. Soce, chylc si nad rozkoysanym oceanem, owietlao krawdzie jego oczodow niczym

pytkie kratery na tarczy ksiyca. Mruc oczy, a jego posta staa si ciemnym konturem, Penny staraa si zagodzi nieco obraz nowego dla niej Keogha. Zbyt ostre linie nieco stopniay, przydajc mikkoci rysom, lecz cierpienie nadal malowao si na twarzy. Usiada dygocc, a on otuli j swym paszczem. Dziewczyna podniosa lec obok muszl. - Jest pikna, prawda? powiedziaa. Obrzuci j dziwnym spojrzeniem. - To martwy przedmiot, Penny odpar. - Czy widzisz w niej mier? - Nie. - Harry potrzsn gow. -

Czuj. Jestem Nekroskopem. - Czujesz, e ta muszla jest martwa? - zapytaa dziewczyna. Skin gow. - I to, w jaki sposb zgino zamieszkujce j stworzenie. Waciwie nie czuj. Raczej... dowiadczam tego? Nie. - Wzruszy ramionami i westchn. - Po prostu, wiem. Spojrzaa ponownie na konch. Soce odbijao si w opalizujcej masie perowej. - Czy nie jest liczna? Pokrci gow. - Jest brzydka. Widzisz t malek dziurk przy ostrzejszym kracu? Przytakna.

- Jaki inny limak, mniejszy, lecz miercionony, wwierci si w muszl i wyssa ycie. Wampir, tak. S nas miliony. - To okropna historia, Harry! Odoya muszl. - Ale prawdziwa. - Skd moesz to wiedzie? - Poniewa jestem Nekroskopem. Jego gos zrobi si szorstki. - Poniewa martwe istoty rozmawiaj ze mn. Wszystkie martwe istoty. A jeli nie maj na tyle umysu, wtedy... przekazuj sygnay. A twoja cholerna "liczna" muszla? Przekazuje powolne drenie skorupy przez zabjc, myszkowanie jego czukw, a potem jednostajny, piekcy bl,

zwizany z wysysaniem sokw. liczna? To s zwoki, Penny, trup! Wsta i zacz bezmylnie wierci stop w piasku. - Czy zawsze byo w ten sposb? Mam na myli ciebie. - Nie - zaprzeczy. - Ale teraz mj wampir ronie. Robi si coraz sprytniejszy i wyostrza moje talenty. Kiedy umiaem rozmawia tylko z martwymi ludmi, a waciwie z istotami, ktre potrafiem zrozumie. Psy trwaj po mierci zupenie tak samo jak my, wiesz? A teraz... - Znw wzruszy ramionami. - Jeli jakie stworzenie kiedy yo, a teraz jest martwe, czuj je. I czuj ich coraz wicej.

Ponownie kopn piasek. - Widzisz t pla? Nawet sam piasek wzdycha, szepcze i jczy. Miliony zwok przyniesionych przez czas i fale. Wszystko to ycie, stracone ycie, ktre nie chce lee spokojnie i cicho. I kade nieywe stworzenie pyta: "Dlaczego umarem? Dlaczego umarem?" - Tak musi by - wyszeptaa, przeraona jego tonem. - Jaki byby sens ycia, gdyby nie mier? Gdybymy byli wieczni, nie staralibymy si o nic, bo wszystko byoby moliwe! - Na tym wiecie jest ycie i mier. - Wzi j za ramiona. - Ale znam inny wiat, gdzie istnieje stan na granicy tych dwch... - I podczas, gdy niebo

ciemniao, opowiedzia jej wszystko o Gwiezdnej Krainie. Gdy skoczy, Penny zadraa, oszoomiona nieuchronnoci tej perspektywy. Kiedy tam pjdziemy? - Wkrtce - odpar. - Nie moemy zosta tutaj? Wydaje mi si, e tamto miejsce bdzie mnie przeraa. - Czy moje oczy ci przeraaj? - W tej chwili arzce si oczy owietlay jego twarz jak dwie lampki. - Nie, bo wiem, e to twoje oczy. Umiechna si. - Przeraaj jednak innych. - Oni nie znaj ciebie.

- W Gwiezdnej Krainie wybuduj dla nas orle gniazdo - powiedzia Harry. - A twoje oczy bd tak czerwone, jak moje. - Naprawd?- Niemal zapaaa entuzjazmem. - O, tak! - potwierdzi Harry. "Moesz by tego pewna, moje biedne dziecko." - pomyla, bowiem ju tu i teraz, wczeniej ni oczekiwa dostrzega w nich sabiutki purpurowy blask... *** Zasna, a Harry ukada plany. Nie byy one istotne, suyy raczej zabiciu

czasu. Pozwalay mu nie zagbi si zbytnio w myli o swoim i Penny odejciu, o ewentualnych niebezpieczestwach z nim zwizanych. I o jego nieuchronnoci. Usysza warkot helikoptera, ktrego reflektory omiatay pla od wschodu. Mia nadziej, e bd tu bezpieczni przez... no, bardzo dugi czas. Gdy sign mylami i dotkn zmysw ludzi w buczcej wace, przekona si, i zbliaj si. To espery. - INTESP - mrukn z nutk goryczy, budzc Penny i ukadajc w mzgu rwnania Mobiusa. - Co, nawet tutaj? - mamrotaa sennie, kiedy przenosi j przez kontynent do sklepu z ubraniami w

Sydney. - Nawet tutaj... tam... Tak potwierdzi. - Waciwie wszdzie. Ich lokalizatorzy odnajd mnie bez wzgldu na to, gdzie si udam, zaalarmuj swoich udzi na caym wiecie. Esperzy i owcy nagrd bd nas ledzi, tropi, a w kocu spal. Nie moemy walczy z caym wiatem. A nawet gdybym mg, to nie chc. Walka oznacza dla mnie poddanie si tej istocie wewntrz mnie. A ja wolabym by wycznie sob. Przynajmniej tak dugo, jak to moliwe. Dzisiaj w nocy jednak damy im potaczy. Jutro bowiem umieramy. - Umieramy? - Przynajmniej dla tego wiata

umrzemy - powiedzia. Wybrali drogie ubrania i rwnie drog skrzan walizk, by je zapakowa. Nastpnie, gdy zaczy brzcze alarmy domu towarowego, przenieli si dalej. Kiedy opuszczali pla, bya dziewita wieczorem czasu lokalnego. Sklep okradli o jedenastej trzydzieci. Przenisszy si na wschd, ubrali si na kolejnej play Long Beach o pitej rano, w pierwszym wietle brzasku, a o smej rozpoczli szampaskie niadanie w Nowym Jorku - a wszystko to w przecigu niespena trzydziestu minut. Penny jada befsztyk z rona, rednio wypieczony. Befsztyk Harry'ego by tak nie dopieczony, e ocieka krwi - dokadnie taki sobie zamwi. Wypili

trzy butelki szampana. Gdy pokazano mu rachunek, Nekroskop rozemia si, porwa Penny na kolana, odchyli si w ty na krzele i... i oboje zniknli z tego wiata, wkraczajc do kontinuum Mobiusa. Kilka minut pniej i jakie trzy i p tysica mil na pnoc od miejsca startu obrabowali pilnie strzeony, podziemny skarbiec Banku Hong Kongu. A do pnocy zdyli wyda milion dolarw w kasynach w Makau. Nieco pniej, o osiemnastej trzydzieci czasu lokalnego Harry zanis pijan w sztok Penny do ka w hotelu w Nikozji i zostawi j tam, by odespaa wszystko. Bya obwieszona perami i brylantami, a

jej skra pachniaa lekko alkoholem. Wikszo kobiet oddaaby cay wiat za to, co Penny widziaa, robia i przeya przez ostatnie p dnia swego ycia na Ziemi. Tak wic Penny oddaa cay wiat. Po to wanie Harry zaplanowa i wykona ten wypad. Hulanka trwaa nieco ponad trzy godziny - lokalizatorzy w kwaterze gwnej INTESP w Londynie - i inni w Moskwie - byli zupenie zorientowani. Penny stanowia dla nich jeszcze zbyt sabe rdo, by mogli je namierzy. Nekroskop postanowi wobec tego pozostawi dziewczyn na Cyprze. Przynajmniej na jaki czas. Teraz nadesza pora, by poczyni rezerwacj na podr do ej Krainy...

CZC CZWARTA ROZDZIA PIERWSZY - ETHOR ZEK - PERCHORSK W kontinuum Mobiusa Harry otworzy drzwi przyszoci i zacz szuka Faethora Ferenczego. Faethor zmar dawno temu i istnia w formie bezcielesnej, prawdopodobnie pozbawiony umysu. Nekroskop pragn porozmawia z nim i dowiedzie si czego o chorobie, jakiej si nabawi, o moliwociach wyleczenia. Czas Mobiusa jak zwykle budzi groz. Przed zapuszczeniem si w

nieskoczony strumie Keogh przystan i popatrzy na ludzko z perspektywy, jakiej dostpiy jedynie nieliczne osoby z krwi i koci, a nastpnie przyjrza si rdu wasnego jestestwa. Zobaczy je jako bkitne wiato - bkitny lad ludzkiego ycia - biegnce w dal z niekoczcym si westchnieniem anielskim bez koca i na wieki. Westchnienie to jednak istniao tylko w jego umyle - wiedzia, e jest wytworem jego psychiki - gdy czas pyn w absolutnej ciszy. Gdyby jednak zgromadziy si tu wszystkie dwiki wszystkich lat wszystkich ywotw, powstaaby oguszajca kakofonia. Keogh sta, czy te unosi si w progu metafizycznych drzwi i patrzy na

te wszystkie linie bkitnego wiata pynce w dal - miliardy wkien ycia caej rasy ludzkiej. Wiedzia, e w istocie kada olepiajca nitka jest yciem, ktre mg ledzi od narodzin po mier w bezkresnych przestworzach czasu Mobiusa. Nawet teraz jego wasna linia ycia odchodzia niczym nitka od szpulki, przecinaa prg drzwi i mkna w przyszo... Niestety, gdzie w oddali jaj bkit mia zastpi szkarat. Gdyby istniaa linia Faethora, powinna nosi barw czystej purpury. Jednake nie istniaa, gdy ycie Faethora byo skoczone. ywioem tej pradawnej, niegdy nieumarej istoty, staa si prawdziwa mier, w ktrej

pdzi coraz dalej i dalej, poza granice bytu... a wszystko dziki Harry'emu. Stary wampir by bezcielesny, ale Nekroskop wiedzia, jak go odnale. W kontinuum Mobiusa bowiem myli maj swj ciar i, podobnie jak sam czas, trwaj w nieskoczono. - Faethorze - zawoa Harry, posyajc w gb strumienia czasu sw psychiczn sond. - Chciabym zoy ci wizyt, jeeli masz na to ochot. - Tak? - przysza natychmiast odpowied. A po chwili, o dziwo, chichot; jeden z najczarniejszych, najbardziej szataskich chichotw Faethora. - Spotkanie dwch starych druhw, co? Czy to dzisiaj dzie wizyt? No c, czemu nie? Prawd mwic,

spodziewaem si ciebie. - Czyby? - Harry zrwna si z jani Faethora. Z jego pamici, duchem, bo tylko tyle z niego pozostao. - O tak! Kt poza mn znaby odpowied? - Odpowied? - Keogh wiedzia dobrze, o co chodzi. Odpowied na jego problem, rozwizanie. Zakadajc, e takowe w ogle istniao. - No, no! - obruszy si Faethor. Czy ja wygldam na naiwnego? Nazywaj mnie, jak chcesz, Harry, ale nigdy tak! - Faethor pokiwa gow, oczywicie, nie dosownie, a nastpnie przejrza Harry'ego na wskro. - Ho, ho, ho! No, wiesz, ty chyba nigdy nie

przestaniesz mnie zadziwia. Tyle talentw! A teraz jeszcze ta nadwietlna podr! O, prosz, popatrz, przecigne nawet samego siebie! Nie skoczy jeszcze mwi, a ju ni ycia Harry'ego zafalowaa, drgna i rozszczepia si na dwoje. Jedna czstka skrcia w bok i pomkna prostopadle do kierunku jego podry, by wkrtce znikn w kuli czerwonobkitnego ognia. Druga polowa za, niczym kometa, ktrej jdro stanowi Harry, pdzia dalej naprzd, dotrzymujc kroku Faethorowi. Keogh spodziewa si czego takiego. Zjawisko, ktrego sta si wanie wiadkiem, a ktre sygnalizowao jego ryche odejcie do

Gwiezdnej Krainy, leao w prawdopodobnej przyszoci. Tu jednak panowa czas Mobiusa, czas spekulatywny, i nic nie byo cakiem pewne. Gdyby bowiem pomidzy "teraz" a "wtedy" przydarzyo mu si co niepomylnego, odejcie nie doszoby do skutku. Innymi sowy - pomijajc fakt, e o tym wiedzia - byo to po prostu co, co mogo si wydarzy. - Ale tylko prawdopodobnie odezwa si Faethor i ponownie zachichota. - Zatem... pozbywaj si ciebie, co? - Wcale nie. - Harry wzruszy ramionami. - Odchodz z wasnej woli. - Bo jeli zostaniesz, znajd ci i

zgadz. - Bo tego chc. - upiera si Harry. - Zdobye sobie rozgos - mwi Faethor - a oni zaczli ci bacznie obserwowa. Teraz dokadnie wiedz, jaki jeste. Przez te wszystkie lata bye ich bohaterem, teraz stae si uciekinierem z najczarniejszych koszmarw. A wic wracasz do Gwiezdnej Krainy? No, c, powodzenia. Ale uwaaj na tego swojego syna. Przecie, gdy tam bye ostatnio, okaleczy ci! Aeby dalej cign t rozmow, Harry otuli swj umys nieprzeniknion oson. Faethorowi wystarczyaby nawet najmniejsza szparka, by zaraz wlizn si do rodka. Nie tylko po to, by czyta

najskrytsze myli Nekroskopa, ale by na stae zagniedzi si w jego jani. Dla Pradawnego Wampira bya to jedyna szansa naprawd ostania - na jakiekolwiek trwanie, realniejsze ni ten nieskoczony, bezcelowy pd w przyszo. Zabezpieczywszy si, Keogh znw si odezwa: - Tak, mj syn mnie okaleczy przyzna - Odebra mi mow zmarych, pozbawi dostpu do kontinuum Mobiusa. Wwczas przyszo mu to atwo, gdy byem tylko czowiekiem. Ale teraz... jak widzisz, jestem wampirem! - Wracasz, aby z nim walczy? -

sykn Faethor. - Z wasnym synem? - Jeli nie bdzie innego wyjcia. Harry jeszcze raz wzruszy ramionami, gwnie po to, by ukry swe kamstwo. Ale wcale nie musi doj do walki. Gwiezdna Kraina jest ogromna. Zwaszcza teraz, kiedy wampiry wyginy. - Hm - zaduma si Faethor. - Wic wrcisz, postawisz sobie wieyc i, o ile zajdzie taka konieczno, stoczysz bitw z wasnym synem o kawaek jego terytorium. Tak? - Moliwe. - Wobec tego, po co do mnie przychodzisz? Co ja mam z tym wsplnego? Jeli masz taki plan, to go zrealizuj.

Harry duszy czas milcza. - Pomylaem... - odrzek wreszcie e moe chciaby zabra si ze mn. Faethor sapn i zamilk zdumiony. Nie wierzy w to, co sysza. - Ze moe chciabym...? - powiedzia w kocu. - Zabra si ze mn - dokoczy Harry. - Nie - rzek po chwili Faethor. Nie mog da temu wiary. To jest, to musi by... jaka puapka! Ty, ktry niegdy tak dugo i zaciekle walczye o to, by si mnie pozby, teraz zapraszasz, ebym zamieszka razem z tob w twym nowym wampirzym umyle, ciele i... - Nie mw nic o duszy! - przerwa mu Harry. - A w ogle, to le mnie

rozumiesz. - Tak? - Faethor natychmiast sta si czujny. - Ale gdzie popeniem bd? Zabra si z tob z tego... tego piekielnego nie-miejsca do Gwiezdnej Krainy mog jedynie jako cz ciebie. Tutaj jestem niczym, ale jeli z wasnej woli wpucisz moj ja do swojej...? - Na pocztek, owszem powiedzia Harry. - Ale tym razem musisz obieca, te wyniesiesz si stamtd; kiedy tego zadam. I to bez oporw, ebym znw nie musia ucieka si do podstpu. - Wynie si? Dokd? - Faethor osupia. - Do umysu i ciaa jakiego innego mieszkaca Gwiezdnej Krainy, krla

Wdrowcw lub kogo podobnego. Wreszcie Faethor poj wszystko, przynajmniej tak mu si wydawao, i jego myli stay si gorzkie jak pioun. - W kocu okazae si niegodziwcem - owiadczy. - I bye taki od pocztku Kiedy leaem w ziemi w Ploeszti, mylaem sobie: "Nekroskop moe posi wszystko, cay wiat! Tibor by otrem, niewdzicznikiem, ale Harry jest inny. Janosz by ndzn szumowin, zrodzon z moich ldwi, w porwnaniu z nim Harry posiada trwao i czysto krysztau. Uczyni Harry'ego moim trzecim i ostatnim synem!" Tak, takie miaem myli, na ktre nie zasugujesz.

- Jak to? - zaprotestowa Harry. Dlaczego mi ubliasz? - Co? - Faethor nie dowierza. Chyba chciae powiedzie: dla czego si smuc! Moge by najpotniejsz istot wszechczasw. Panem Wampirw! Nosicielem Wielkiej Zarazy! Jeste wampirem tylko dlatego, te ja, Faethor Ferenczy, tego zapragnem! Sam to przyznae. A jednak teraz chciaby to wszystko odrzuci. Czy nic dla ciebie nie znaczy bycie wampirem? A co z pasj, moc, chwa? - A co ze mn? - odpar Harry. Prawdziwym mn. - Teraz jeste doskonalszy! - Nie mam nic przeciwko

doskonaoci. - Harry pokrci gow. Proponuj ci warunki i nie mam czasu do stracenia. Moesz mi pomc, czy nie? - Zatem, karty na st - rzek Ferenczy. - Wpucisz mnie do swej jani, przeniesiesz do Gwiezdnej Krainy, ktra przecie jest lub powinna by przyrodzonym mi wiatem, a tam scedujesz na kogo innego, kim bd kierowa, jak kierowaem tob. W zamian za to mam ci powiedzie, czy istnieje sposb na pozbycie si istoty, ktra w tobie ronie. Zgadza si? - I jeli istnieje sposb - doda Harry - podasz mi go dokadnie i zrozumiale, ebym mg sta si z powrotem tylko sob.

- A nastpnie wrcisz do swego wasnego wiata, zostawiajc mnie w mym nowym wcieleniu w Gwiezdnej Krainie - doda Faethor. - Taki jest mj plan. - A jeeli nie ma sposobu, eby ci uwolni? - Umowa to umowa. - Keogh wzruszy ramionami. - Tak czy owak, staniesz si potg w Gwiezdnej Krainie. - eby ostatecznie zosta twoim rywalem? I twojego syna? - jak mwiem, odkd wyginy wampiry, w Gwiezdnej Krainie jest wiele miejsca. - Wyglda na to, e zawsze wyjd na tym najlepiej. - Faethor nabra podejrze. - Tylko czemu miaby by

taki dobry dla mnie? - Moe jest tak, jak mwie? odrzek Harry. - Spotkanie dwch starych druhw. - Dwch starych duchw - poprawi Ferenczy. - Jak sobie yczysz, tylko e ja nie jestem duchem z wasnej woli. I chocia to ty wpdzie mnie w te tarapaty, nie zapominam o tym, e w przeszoci zadawae sobie trud, by wywiadczy mi pewne przysugi. Cho wszystkie one - doda nieco cierpko - jak sobie teraz uwiadamiam, suyy ostatecznie twoim interesom. A jednak chyba si do ciebie przyzwyczaiem. Po prostu grasz wedug wasnych regu. Regu wampirw. Poza

tym, jestem peen ludzkiego wspczucia, nic na to nie mog poradzi i musz przyzna, e mam wyrzuty sumienia. Wszak uwiziem ci tutaj, w czasoprzestrzeni Mobiusa. Wszak ci tu zostawiem. I wreszcie... no c, sam to mwie: jeli istnieje lekarstwo na moj chorob, kt znaby je lepiej od ciebie? I to jest gwna przyczyna, dla ktrej tu przybyem. Nie miaem wielkiego wyboru - zakoczy Harry swj sugestywny wywd. - Dobrze - powiedzia Faethor. Zgadzam si. A teraz wpu mnie do swego umysu. - Najpierw powiesz mi, co chc wiedzie - odrzek Keogh. - Czy moesz pozby si swego

wampira? - I jeszcze co - doda Nekroskop. - Tak? - Skd si tam wzi. Przede wszystkim - jak we mnie wszed - Nie domylie si tego? - To te purchawki, prawda? - Owszem - potwierdzi Faethor. A w purchawkach bye ty? - Tak. Zostay zapodnione moimi sokami, ktre wsiky w ziemi, tam gdzie spaliem si i sczezem. Posoka, esencja warzya si pod ziemi. Kiedy roztwr by gotw, si woli wypchnem grzyby na wiato dzienne. Jednak dopiero wtedy, gdy wiedziaem, e ty bdziesz mg je wchon.

- To w nich si ukrye? dopytywa si Harry. - Sam wiesz o tym najlepiej, bo przez nie wniknem w ciebie. Ale ty mnie wyrzucie. - A te grzyby, czy to naturalna cz acucha rozrodczego wampirw? Stadium yciowego cyklu? - Nie wiem. - To zabrzmiao szczerze. - Nie miaem nikogo, kto mgby mi wyjawi takie tajemnice. Moe stary Belos to wiedzia, moe nawet przekaza t wiedz memu ojcu, ale Waldemar Ferrenzig nigdy mi o tym nie mwi. Wiem tylko, e zarodniki znalazy si w sokach mego ciaa i e potrafiem je zmusi do wzrostu. Ale nie pytaj mnie, skd to wiedziaem. A skd

pies wie, jak szczeka? - Czy to moliwe, e takie purchawki rosn na wampirzych bagnach w Gwiezdnej Krainie? Wydaje mi si to logiczne, skoro z tych bagien wywodz si wampiry. Faethor westchn zniecierpliwiony. Przecie ja nigdy nie widziaem wampirzych bagien Gwiezdnej Krainy. Cho mam nadziej je zobaczy, i to wkrtce! No, ju, wpu mnie do swego umysu. - Czy mog pozby si swego wampira? - zapyta Harry. - Czy nasza umowa obowizuje nadal, niezalenie od odpowiedzi? - O ile odpowied bdzie

prawdziwa. - Nie, jeste raz na zawsze zronity ze swoim wampirem! - powiedzia Faethor. Harry'ego nie zdziwio to zbytnio. Przypuszcza, e tak bdzie. I nawet kiedy rozwaa kwesti "wyleczenia si", jego wola stopniowo saba. Nauczy si bowiem, co oznacza bycie wampirem A jeli nawet prawej rce si to nie podobao, lewa to aprobowaa. Ciemna strona mczyzny zawsze okazywaa si silniejsza. A kobiety? Lady Karen lekarstwo przynioso zgub. W gowie Nekroskopa wci dwiczaa odpowied Faethora: "Jeste raz na zawsze zronity ze swoim wampirem!" "Niechaj i tak bdzie!" -

pomyla. - Zatem, egnaj - odezwa si do Ferenczego. Zacz zmniejsza prdko pozwalajc, by oszoomiony wampir znacznie go wyprzedzi. Gdy luka midzy nimi powikszya si, Faethor przerazi si. - Co? Przecie mwie... zawoa. - Kamaem - uci Harry. - Co? Ty kamc? - Faethor nie potrafi si z tym pogodzi. - Ale... to cakiem do ciebie niepodobne! - Rzeczywicie - odrzek Harry ponuro. - Za to podobne do istoty we mnie. Podobne do mojego wampira. Bo

on jest czci ciebie, Faethorze. - Czekaj! - krzykn zdesperowany Ferenczy. Moesz si tego pozby... Naprawd, moesz! - To wanie ta cz! - powiedzia Harry, przenoszc si ze strumienia czasu z powrotem do kontinuum Mobiusa. - Kamliwa cz. I tak Faethor pozosta w strumieniu czasu. Wrzeszcza i zorzeczy, ale jego gos stawa si coraz sabszy i cichszy, a w kocu brzmia jak szelest kruchych zimowych lici unoszonych przez wiatr wiecznoci... ***

Harry uda si na wysp Zakinthos, na spotkanie z Zek i Jazzem Simmonsami. Mieli tam will z widokiem na Morze Joskie, ukryt wrd drzew, w Porto Zoro, na pnocno-wschodnim wybrzeu. Zmaterializowa si obok ich domu. Mina wanie sma wieczorem. Wypuci swoj sond i przekona si, e Zek jest sama. Uzna jednak, e mogaby mwi w imieniu obojga. Najpierw poczy si z ni telepatycznie. Sposb, w jaki mu odpowiedziaa, brak jakichkolwiek obaw, dawa powody do przypuszcze, e spodziewaa si go. - Na kilka dni? - zapytaa, zaprosiwszy go do rodka, kiedy

wyjani, co go sprowadza. - Na pewno bdzie jej tu dobrze. Biedna dziewczyna! - Nie taka znowu biedna - odrzek impulsywnie, niemal bronic si przed zarzutami. - Poniewa nie do koca to rozumie, nie bdzie walczya tak ciko, jak ja walczyem. A zanim si zorientuje, stanie si ju wampirzyc. - Ale Gwiezdna Kraina? Jak zamierzacie tam y? Chodzi mi o to, czy... - Umilka. Rozmawiaa przecie z wampirem. Wiedziaa, e jego oczy, ukryte za ciemnymi okularami, pon. Wiedziaa te, e mogyby j spali. Lecz jeli nawet baa si go, to nie okazywaa tego.

- Musimy sprbowa odpowiedzia. - Mj syn zdoa przey... - Moim zdaniem - odezwaa si, wzdrygnwszy si niemal niezauwaalnie - krew to silny narkotyk. - Najsilniejszy! - odpar. - Wanie dlatego musimy odej. Zek nie miaa ochoty kontynuowa tego tematu, ale poczua, e musi, zwyciya w niej kobieca ciekawo. - Poniewa kochasz bliniego swego, a nie moesz sobie zaufa? Wzruszy ramionami i posa jej krzywy umiech. - Poniewa INTESP nie moe mi zaufa! - Jego pumiech szybko zgas. - Kto wie, moe maj racj. A co z

Jazzem? - zapyta. Popatrzya na niego i uniosa brwi, jak gdyby chciaa rzec: czy naprawd musisz pyta? - Jazz nie zapomina swoich przyjaci, Harry. Gdyby nie ty, dawno leelibymy martwi w Gwiezdnej Krainie. A na tym wiecie? Gdyby nie ty, Janosz, syn Ferenczego, nadal by y i grasowa. Tak czy inaczej, Jazz jest w Atenach, stara si o podwjne obywatelstwo. - Kiedy mog sprowadzi tu Penny? - To zaley od ciebie. Nawet teraz, jeli chcesz. Harry zabra Penny z hotelowego ka w Nikozji, nawet jej nie budzc, a

w kilka chwil pniej Zek zobaczya, jak ukada j delikatnie w chodnej pocieli w sypialni. - A co teraz, Harry? zapytaa, podajc kaw z dodatkiem brandy, kiedy zasiedli ju na balkonie, grujcym nad klifami i owietlonym przez ksiyc morzem. - Teraz Perchorsk - odpowiedzia prosto. Ale zaraz zapad w sen, nie oprniwszy nawet swojej filianki. *** To, e chcia i potrafi tu zasn, dowodzio, e jej ufa. Zek Foener za

nie posza po swoj kusz lub srebrny harpun i nie skorzystaa z okazji, aby zabi go, a po nim take Penny. Nie zrobia tego, mimo e nie moga czu si zupenie bezpieczna. Nim zasna, wezwaa wilka zrodzonego w Gwiezdnej Krainie. A kiedy ten wyoni si z ciemnoci, z sierci pachnc rdziemnomorskimi sosnami, posadzia go przy swoich drzwiach na stray. Harry obudzi si o pnocy i przenis si do Perchorska na Uralu. Kiedy odchodzi, Zek yczya mu powodzenia. Na Uralu bya 3.30 nad ranem. Wiktor uchow spa w czeluciach Projektu Perchorskiego, nkany

koszmarnymi snami. Odkd tu przebywa, nie mg uwolni si od strasznych wizji. Od kiedy INTESP przesa mu ostrzeenie, stay si one znacznie okropniejsze. - Czego waciwie dotyczyo to ostrzeenie? - zapytaa go we nie mglista, ciemna sylwetka Harry'ego Keogha. - Nie, nie mw, sprbuj sam zgadn. Chodzio te o mnie, prawda? uchow, dyrektor Projektu nie wiedzia, skd si tu wzi Harry. Nagle zjawi si obok i przemierza wraz z nim pancerne metalowe pyty okrgego pomostu, toncego w olepiajcym blasku kulistej Bramy; rami w rami jak starzy przyjaciele kryli wok

pulsujcego serca Perchorska. - O co pytasz? - odezwa si wreszcie. - Czy w ostrzeeniu chodzio te o ciebie? Nie doceniasz si, Harry. Chodzio wycznie o ciebie! - Opowiedzieli ci o mnie? - Tak. To znaczy, waciwie, nie mnie. Ale ostrzegli nowego szefa naszego Wydziau E, a on zaraz mnie powiadomi. Tylko... nie jestem pewien, czy powinienem ci to powtarza. - Nawet we nie? - Sen? - uchow wzdrygn si, gdy jego podwiadomo mimowolnie wrcia do tego, co niegdy si stao. Przez moment rozpamitywaa to zdarzenie, by zaraz cofn si jak oparzony. - Mj Boe... Przecie ta caa

potworna sprawa bya jak zy sen! W gruncie rzeczy, mimo e przerazie mnie do utraty zmysw, ty waciwie reprezentowae ludzko. - Owszem - potwierdzi Harry. Ale teraz jest inaczej. uchow wyswobodzi rk i odsun si nieco na bok, po czym odwrci si i spojrza na Nekroskopa. Wpatrywa si we uparcie, z zaciekawieniem, a zarazem z lkiem, jakby usiowa go sprowadzi do jakiej konkretnej postaci. Lecz obraz Harry'ego by niewyrany, nieostry; na tle rozjarzonej Bramy, ktrej kopua wystawaa ponad pomost, kontury sylwetki zdaway si poszarpane, naruszone przez lnice sztylety biaego

wiata. - Mwi, e ty... e jeste... - e jestem wampirem? - dokoczy Harry. - A jeste? - uchow lea nieruchomo w swym ku, wstrzymujc oddech w oczekiwaniu na odpowied. - Pytasz o to, czy zabijam innych dla ich krwi? Czy moje ukszenie zamienio udzi w potwory? Czy ja sam staem si potworem wskutek ukszenia wampira? Odpowied na to jest tylko jedna... Nie. Dyrektor Perchorska odetchn z ulg, znw zacz rzuca si w pocieli. I razem z Keoghem kontynuowa spacer wok jarzcej si kulistej Bramy. Gdy tak szli, Nekroskop, posugujc si telepati - najbardziej klasycznym

narzdziem wywiadu paranormalnego penetrowa tajemnicze centrum Projektu, tchnce groz jdro, odbite w podwiadomoci naukowca jak w lustrze. Dokadnie widzia ogromn sferyczn grot, wyobion w skalnej podstawie gr, wydron przez niewyobraalne siy. Niesamowita Brama wygldaa jak wielka gsienica, unoszca si wbrew zasadom grawitacji w centrum tej pieczary, zwinita w doskonay kbek niematerialnego wiata, nieruchoma, lecz przesycona energi, wchonit w chwili powstania. Brama niczym nieziemska poczwarka, czekajca, a nadejdzie pora, by uwolni, rozpta ukryte w niej pieko

Harry zauway te, e pewne rzeczy ulegy zmianie. Kiedy by tu ostatnio, przy samym jdrze, pkolist grot wypeniaa pajcza sie rusztowa, podtrzymujcych drewnian platform, ktra otaczaa rozjarzon Bram, unoszc si w rozrzedzonym powietrzu na samym jej rodku. W efekcie kua przypominaa planet Saturn, oplecion piercieniem desek. Caa grota maa nieco ponad czterdzieci metrw rednicy, za wietlista kua niespena dziesi. Wewntrzny skraj platformy dzielio od gadkiej powoki kuli zaledwie kilka cali. W miejscach, gdzie rusztowania i supy tworzyy najsilniejsz podpor,

zostay zainstalowane trzy podwjne katiusze, wsparte o czarne, podziurawione wylotami korytarzy ciany i wymierzone wprost w olepiajce centrum, gotowe w kadej chwili rzygn gorc, ppynn stal w to, co mogoby si wyoni z jasnoci. Dodatkowym zabezpieczeniem byo zaopatrzone w furtk ogrodzenie, pozostajce nieustannie pod napiciem. Ale przed czym si tak zabezpieczono? Odpowied brzmiaa: przed istotami, ktre zdaway si by mieszkacami piekie. Zwizek Radziecki postanowi uruchomi Perchorsk, kiedy Stany Zjednoczone rozpoczy prace nad

swoim programem "wojen gwiezdnych", Skoro celem Amerykanw stao si wyeliminowanie dziewidziesiciu procent radzieckich rakiet, Rosjanie musieli znale sposb na zlikwidowanie lub unieszkodliwienie stu procent rakiet wytwarzanych w USA. Optymalnym rozwizaniem mia by ekran energii, ktry chroniby obszar ZSRR, a przynajmniej jego newralgiczne czci nieprzenikalnym parasolem. Zebrano prdko zesp wysoko wykwalifikowanych naukowcw i w czeluciach wwozu perchorskiego, w jego skalnym podou, wywiercono i wyrbano zadziwiajcy kompleks podziemi. W wwozie zbudowano zapor wodn, ktrej turbiny miay

dostarcza owemu kompleksowi energii elektrycznej, zdolnej wspomc reaktor. Pracujc zawzicie, radziecki zesp operacyjny wkrtce doprowadzi Projekt Perchorsk do koca, nie przekraczajc napitego planu Plan rycho okaza si zbyt napity. Przeprowadzono prb pracy urzdzenia. Test odby si tylko raz, lecz okaza si katastrofalny w skutkach... Defekt mechaniczny. Energia, ktra miaa zosta wydalona na zewntrz i rozproszona na wielkim sferycznym wycinku nieba, zawrcia do rdzenia Projektu Perchorskiego. Projekt poar swe wasne serce! Poar swe ciao, krew i koci - sztuczne tworzywa, ska

i stal, paliwo nuklearne i sam stos atomowy. Energia ostatecznie strawia sam siebie. A kiedy wszystko si skoczyo, w rozrzedzonym powietrzu, gdzie uprzednio znajdowa si stos, unosia si kulista Brama, a laboratoria i wszystkie poziomy nad i pod reaktorem zostay obrcone w magmaty Tak wanie okreli dyrektor uchow te monstrualne miejsca w ssiedztwie centralnej groty i Bramy "poziomami magmatw". Ogromne siy, wyzwolone przez implozj, zmieszay razem ciaa, ska i wszystko inne, stapiajc je i formujc niby plastelin, nadajc im niesamowite, niewyobraalne ksztaty Ludzkie wntrznoci wtopiy si w kamie A

bliej centrum ciaa spopielone przez ar implozji pozostawiy w poczerniaej skale powykrcane, nieziemskie odciski. Przypominao to na swj sposb Pompeje. Nienaturalny eksperyment wyrwa dziur w cianie dzielcej ten wszechwiat od innego, istniejcego rwnolegle. Owa wietlista kula stanowia przejcie, drzwi... Bram. Bya to specyficzna brama. Cokolwiek przez ni przeszo, nie mogo wrci. Podobnie nic, co weszo z drugiej strony, z rwnolegego wiata Gwiezdnej i Sonecznej Krainy. A najwikszy problem stanowio to, e Gwiezdna Kraina bya rdem

wampiryzmu, "ojczyzn" wampirw. Pewne istoty rzeczywicie przeszy z tamtej strony, lecz dziki Bogu - lub dziki przypadkowi czy szczciu zostay unicestwione, nim zdyy wnie swe zabjcze nasienie, plag wampiryzmu, w zewntrzny wiat. Ale przeraenie ludzi okazao si tak wielkie, e po prostu nie byli w stanie stawi im czoa. Std te katiusze. Std widoczne wszdzie miotacze ognia, podczas gdy w innych takich placwkach mona si raczej spodziewa ganic. Harry zauway, e sporo si zmienio od tamtego czasu. Drewniane platformy, "piercienie Saturna" ustpiy miejsca stalowym pytom, okalajcym

rozjarzon kul. Znikny take katiusze, zastpione przez otaczajce Bram, zowieszcze zraszacze. Wyej za, pod sklepieniem groty, znajdoway si ustawione na specjalnych platformach, wielkie szklane butle, zawierajce adunek dla systemu spryskiwaczy wiele galonw silnie rcego kwasu. Stalowe pyty piercienia opaday skonie w stron centrum, tak aby wylewany kwas spywa w d. Pod kulist Bram, porodku magmatowego dna groty stal duy szklany zbiornik, sucy do zbierania kwasu. Wszystkie te systemy miay olepi, unieszkodliwi i byskawicznie zamieni w par kade stworzenie, ktre

by przeszo z tamtej strony. Po ostatniej wizycie stamtd Wiktor uchow poj, e ani eksplodujca stal, ani oddzia ludzi z konwencjonalnymi miotaczami ognia nie wystarczy. Tylko jedno okazao si wystarczajcym zabezpieczeniem: uywany wwczas system awaryjny, ktry wyla tysice galonw wybuchowego paliwa do rdzenia, a nastpnie je podpali. Rzecz w tym, e przy okazji rwnie cay kompleks zosta zniszczony do cna. I odtd... - Dlaczego wtedy nie opucilicie wwozu? - zapyta Harry. Czemu po prostu nie porzucilicie tego miejsca, nie zamknlicie? - Owszem, zrobilimy to... na

pewien czas - odrzek uchow. Mrugajc gwatownie, przyglda si w wietle Bramy swemu gociowi ze snu. Opucilimy, zablokowalimy tunele, wypenilimy betonem wszystkie poziome szyby wentylacyjne i "smocze jamy", wstawilimy w dawne wejcie ogromne stalowe drzwi, niemal jak do bankowego skarbca. No, odwalilimy przy Projekcie Perchorskim nie gorsz robot ni wykonano po katastrofie w Czarnobylu! A potem kilka osb siedziao w wwozie z czujnikami nasuchujc... a uwiadomilimy sobie, ze po prostu me moemy znie ciszy! Harry zrozumia, o co mu chodzio. Tragedia Czarnobyla nie moga si

samoistnie powtrzy, nie wchodzia tam w gr adna wroga inteligencja. Skoro za inteligentne istoty potrafiy zatka dziury w Perchorsku, to inne, aczkolwiek obce, mogy je przecie odetka. - Musimy wiedzie, mie moliwo sprawdzenia, czy tam w rodku wszystko jest w porzdku cign uchow. - Przynajmniej do czasu, kiedy bdziemy w stanie zaatwi to ostatecznie. - Tak? - Harry by szczerze zainteresowany. - Zaatwi ostatecznie? Moe to wyjanisz? Zapewne dyrektor Perchorska zrobiby to, gdyby nie fakt, e Harry nieopatrznie sta si zbyt rzeczywisty, a

sen zacz wydawa si czym wicej ni zwyczajnym snem. Rosjanin obudzi si w swoim surowym, podobnym do celi pokoju. Usiad gwatownie na ku i ujrza obok siebie Harry'ego, ktry patrzy na oczyma jak dwie krople fosforyzujcej krwi. uchow przypomniawszy sobie sen, westchn nerwowo i przytuli si do nagiej stalowej ciany. - Harry Keogh! To ty! Ty... ty kamco! - krzykn. - Nie skamaem, Wiktorze - odpar Keogh, - Nie zabijaem ludzi dla krwi, nie stworzyem adnych wampirw i sam nie wstaem zaraony w ten sposb. - By moe - sapn uchow. Jeste

jednak wampirem! Harry umiechn si, aczkolwiek umiech ten mg zmrozi krew w yach. - Spjrz na mnie - powiedzia gosem mikkim, niemal ciepym, wrcz miym. - Temu chyba nie mog zaprzeczy, prawda? Rosjanin nie zmieni si tak bardzo od czasu ostatniej wizyty Harry'ego, Cera uchowa staa si moe troch bardziej ziemista, oczy bardziej rozgorczkowane, ale zasadniczo by tym samym czowiekiem. Niski i szczupy, o podbiegej tymi ykami czaszce, czciowo pozbawionej wosw i poznaczonej okropnymi bliznami. Lecz jakkolwiek bezbronny mgby si wydawa, Keogh wiedzia,

e w istocie jest on zwycizc, Przetrwa zwycisko okropny wypadek, ktry zrodzi Bram; przetrwa odwiedziny istot, ktre przez ni przeszy; wreszcie przetrwa nawet kocowy poar. uchow poblad, nie mogc znie wzroku Nekroskopa i zacz dysze jeszcze bardziej nerwowo. Modli si, aby stalowa ciana wchona go w siebie i wyrzucia w ssiedniej celi, byle dalej od tego... czowieka? Stan ju kiedy twarz w twarz z wampirem i sama myl o tym budzia w nim lk. - Dlaczego tu jeste? - wykrztusi w kocu. Harry nie odwraca wzroku.

Obserwowa te yy, pulsujce pod zablinion skr czaszki. - Doskonale wiesz, dlaczego odpowiedzia. - INTESP na pewno ci to przekaza albo poleci, by ci to przekazano: jestem zmuszony opuci ten wiat, za eby to uczyni, musz skorzysta z Bramy. Waciwie, chyba powinnicie si cieszy, e widzicie mnie po raz ostatni! - Ale tak, tak! - przyzna ochoczo Rosjanin. - Chodzi tylko o to, e... e... Harry pochyli nieco gow i znw si umiechn, rwnie niesamowicie. - No, dalej. - Jeli to, co mwie, jest prawd zacz mamrota, usiujc zmieni temat - e dotychczas jeszcze nikogo... nie

skrzywdzie... to znaczy... - Prosisz mnie, ebym ci nie skrzywdzi? - Harry umylnie ziewn, taktownie zasaniajc doni rozwarte szeroko usta, lecz wpierw pozwoli Rosjaninowi zauway dugo i ostre krawdzie wampirzych zbw. Nie chowa te swych szponw. - A to niby czemu? Ze wzgldu na reputacj? Kady esper w Europie, a moe nawet nie tylko tam, dybie na moje ycie, a ja mam by grzecznym chopcem? Uczciwo to uczciwo, Wiktorze. No, moe teraz mi powiesz, co INTESP przekaza waszym ludziom i o co prosi? - Nie mog... nie wolno mi odpowiedzie na adne z tych pyta. -

zaskomla uchow, wtulajc si w stalow cian. - Wic wci jeste wiernym synem Matki Rosji, co? - parskn szyderczo Harry krzywic si. - Nie. - Rosjanin potrzsn gow. - Jestem po prostu czowiekiem, czonkiem rasy ludzkiej. - Ale takim, ktry wierzy we wszystko, co mwi mu ludzie, prawda? - Przynajmniej w to, co mwi mi oczy. Cierpliwo Nekroskopa wyczerpaa si. Nachyli si jeszcze bardziej i chwyci w stalowe szpony przeguby uchowa. - Umiesz argumentowa, Wiktorze. Moe powiniene sta si jednym z

wampirw! Dyrektor Projektu teraz mia okazj na wasne oczy zobaczy, jak jego najczarniejszy koszmar przybiera materialn posta. Widzia czowieka, ktry nosi w sobie najgorsz zaraz, i zdawa sobie spraw, e atwo mgby sta si jej kolejnym nosicielem. Lecz wci jeszcze trzyma w zanadrzu jedn kart. - Ty... ty jeste zaprzeczeniem zasad nauki - wybekota. - Przychodzisz i odchodzisz w ten swj dziwaczny sposb. Ale czy mylae, e ja o tym zapomniaem? Sdzie, e nie bd pamita i nie zadbam o rodki ostronoci? Lepiej ju odejd, Harry,

zanim wpadn przez te drzwi i spal ci na popi. - Co? - Harry puci jego rk i cofn si. uchow unis pociel i pokaza Nekroskopowi guzik zamontowany na stalowej ramie ka, ktry migota czerwonym wiatekiem. Harry wiedzia, e aczkolwiek mimowolnie, to jednak zdradzi go jego wasny wampir. Bya to bowiem poraka jego ciemnej strony. Istota wewntrz niego pragna si pokaza, przej wadz, zaatwi t spraw po swojemu, wydusi z uchowa informacje si i przeraeniem. Gdyby opar si swemu pasoytowi, moe wydobyby te odpowiedzi prosto z umysu naukowca.

Lecz teraz okazao si to niemoliwe. Nie byo wszak zbyt pno na to, by odpowiedzie ciosem, stamsi w sobie ow istot, zmusi do ulegoci. Tak te uczyni i uchow ponownie zobaczy w nim czowieka. - Mylaem... - zaka Rosjanin. Mylaem, e mnie zabijesz! - Nie ja - odpar Harry, syszc dobiegajcy zza drzwi tupot. - Nie ja, lecz to! Owszem, to mogo ci zabi. Ale, do cholery, przecie kiedy mi zaufae, Wiktorze. I czy ci zawiodem? No, tak, fizycznie zmieniem si. Jednak to, co we mnie prawdziwe, nie ulego zmianie. - Ale teraz jest inaczej, Harry -

rzek uchow, nagle uwiadamiajc sobie, e wanie unikn... Bg wie czego. - Chyba to rozumiesz? Ja ju niczego nie robi dla siebie. Ani nawet dla "Matki Rosji". Tylko dla rasy ludzkiej, dla wszystkich nas. Kto zaomota we drzwi, odezway si krzyki. - Suchaj. - Twarz Harry'ego staa si tak powana i tak ludzka, jak nigdy dotd; a raczej byaby, gdyby nie te piekielne oczy. - Do tej pory INTESP, a take wasz rosyjski Wydzia E, jeli jest cokolwiek wart, na pewno ju wiedz, e chc si tylko wydosta. Wic dlaczego nie pozwalacie mi po prostu odej?! Z korytarza dobieg huk wystrzaw,

krtka seria, zoona chyba z dziesiciu pociskw. Grad gorcego oowiu uderzy w zamek opancerzonych drzwi, rozbijajc jego mechanizm. - Chcesz... chcesz powiedzie, e nie wiesz? - uchow widzia teraz tylko Harry'ego, Harry'ego - czowieka. Chcesz powiedzie, e nie rozumiesz? - By moe wiem i rozumiem odrzek Keogh. - Nie jestem pewien. Lecz teraz tylko ty jeden moesz to potwierdzi. - Oni nie martwi si twoim odejciem - powiedzia, gdy drzwi otworzyy si z trzaskiem i pokj zalao wiato. - Obawiaj si, e kiedy mgby wrci. Lkaj si te tego, co

mgby z sob sprowadzi! W progu stoczyli si przestraszeni ludzie. Jeden z nich trzyma miotacz ognia, migoccy wylot celowa prosto w uchowa. - Nie! - wrzasn dyrektor, rzucajc si w kt i przykrywajc twarz chudymi, drcymi rkoma. - Na mio bosk, nie! On ju odszed! Odszed! Stali nadal w drzwiach, ich sylwetki maloway si nieostro w kordytowym dymie; spogldali na nagie ciany pokoju. - Kto odszed, dyrektorze? - zapyta kto w kocu. - Czy towarzyszowi dyrektorowi... co si nio? - chcia wiedzie inny. uchow zwali si na ko, wci

kajc. Tak bardzo pragn, eby to by tylko sen. Wci jeszcze bola go przegub, za ktry chwyci go Nekroskop, i wci czu ar tych straszliwych oczu, dotykajcych jego twarzy i wwiercajcy si w mzg. Dyrektor domyla si, e Harry nie dowiedzia si jeszcze wszystkiego, na czym mu zaleao, e moe zjawi si w kadej chwili. - Podczcie go! - sapn dyrektor. - Co? - Jeden z naukowcw pospiesznie i bezceremonialnie rozepchn pozostaych, by wcisn si w luk obok ka uchowa. - Dysk? Powiedzielicie, eby go wczy? - Tak. - uchow chwyci go za rk.

- I to ju, Dymitrze. Zrbcie to zaraz, natychmiast! - Opad na plecy i zapa si za gardo. - Nie mog oddycha. Nie mog... oddycha. - Na zewntrz! - rozkaza natychmiast Dymitr Kolczow, wymachujc rk. - Wszyscy na zewntrz! Ledwie zaczto opuszcza pokj, dyrektor wycign zesztywnia do. - Czekajcie! Ty z miotaczem ognia. Zosta przy drzwiach. Ty ze strzelb te. Jest nabita? Srebrne kule? - Oczywicie, dyrektorze. Mczyzna wydawa si zaskoczony. Co za poytek z nie nabitej strzelby? - Jest tu kto z granatami? - uchow by ju spokojniejszy, bardziej

opanowany. - Tak, dyrektorze. uchow pokiwa gow i zaczerpn powietrza. - Zatem wy trzej, nie, wszyscy, czekajcie za drzwiami. I od tej chwili nie spuszczajcie mnie z oczu. - Z wysikiem opuci nogi na podog. Zauway, e Dymitr Kolczow wci stoi obok. - Dyrektorze, ja... - zacz Kolczow. - Ju! - rykn uchow. Czowieku, czy jeste guchy? Nie Syszae? Powiedziaem: uruchomi natychmiast dysk. A potem powiadomcie pokj dyurny i poczcie mnie gorc lini z Moskw.

- Z Moskw? - Kolczow wycofywa si z niewielkiej izby, blady i nieco przygarbiony. - Z Gorbaczowem - wychrypia uchow. - Z Gorbaczowem i nikim innym. Bo nikt inny nie moe decydowa w tej sprawie! ROZDZIA DRUGI - W POJEDYNK - GWIEZDNA KRAINA - REZYDENT Nekroskop wiedzia, e czasu pozostao niewiele, e nie ma chwili do stracenia. Rosjanie opracowali jakie "ostateczne rozwizanie" problemu perchorskiego, a to znaczyo, e musi

przedosta si przez Bram, zanim wciel swj plan w ycie. Przenis si do Detroit i tu po osiemnastej dwadziecia znalaz zakad obsugi motocykli poczony z salonem wystawowym, ktry akurat zamykano. Ostatni zmczony pracownik zbiera si do odejcia - czarny dozorca paacu, odstawi miot, umy rce. Za plustrzan szyb stay w szeregu przepikne, chromowane, lnice maszyny. - Nekroskop, tak? - powiedzia kto w mowie zmarych, ledwie Harry skorzysta z drzwi Mobiusa, by dosta si do rodka salonu wystawowego. Zaskoczyo go to, gdy umarli niewiele z nim ostatnio rozmawiali. - To chyba ty

jeste tym sprzymierzecem - cign nieznajomy - bo sysz twoje myli! - Masz nade mn przewag - odpar niezwyke uprzejmie Harry, jednoczenie wpatrujc si w acuch, ktry przechodzi przez szprychy przednich k byszczcych motocykli. - e niby co? Ach, tak! Nie znasz mnie, o to chodzi? No wic, za ycia byem Anioem. Czasami mowa zmarych przekazuje wicej ni same sowa. Harry'ego nie zdziwioby ju, gdyby takie istoty rzeczywicie istniay, zwaszcza w kontinuum Mobiusa. Tym razem jednak stwierdzi, e rzekomy anio nie posiada adnej aureoli.

- Anioem Piekie? - Harry stan na acuchu i pocign go oburcz. Wyzwoli ogromn wampiryczn si, a jedno z ogniw pko z trzaskiem przypominajcym wystrza pistoletu. - A nie miae przypadkiem jakiego imienia? - Ej! Ho, ho, ho! - Anio gwizdn z podziwem. - Potrafisz pewnie te przeskakiwa wysokie budynki, co? Czy to ptak? Czy samolot? Nie, miociwy, rwcy acuchy, budzcy trupy Nekroskop! - Uspokoi si. - Moje imi? Pete! Cholernie fajne do nabijania si, nie? Petey, Petey! To brzmi jak jaki pieprzony piczu. Wic uywam imienia nadanego przez Kapitu: Wampir! O, ale widz, e masz problemy.

Harry zoy stopk harleydavidsona i wycofa go z szeregu w kierunku tylnej ciany salonu. Jednak ostatni pracownik usysza "strza" pkajcego acucha i zawrci poprzez cig zamknitych na klucz drzwi. - Mnie si Pete podoba powiedzia Harry. - A co ty tutaj robisz? - Wanie tu odwaliem kit odpowiedzia Anio. - Nigdy nie mnie sta na jedno z tych wielkich byszczcych cacek Ale wci ,przychodziem, chocia popatrze. To miejsce byo wityni, kocioem, a te harleye wszechpotnymi kapanami. - W jaki sposb umare? - Harry przekrci kluczyk w stacyjce i wielki

motocykl zapali. Kady puls kadego toka byo sycha niemal oddzielnie. - Ktrej nocy miaem awantur z moj cizi - odrzek Anio. - I Randy Mandy nawiaa. No to zatankowaem sobie troch wysokich procentw, a swojej maszynie super oktanw. Zabuzowao mi w gowie akurat wtedy, kiedy na liczniku wybia setka. Na zakrcie wyleciaem z drogi, wpadem na stacj benzynow i gruchnem w dystrybutor. Spalilimy si, ja i mj motor w rozgrzanym do biaoci gejzerze! To, co zostao z mojego ciaa, pofruno razem z wiatrem. Ale ja wyldowaem tutaj. - Pete - odezwa si Harry - zawsze chciaem jedzi motorem, ale jako

nigdy nie mogem znale na to czasu. - Nie umiesz? - No wanie - przytakn Keogh. Wiesz, mog zacz mudn nauk albo przyj troch porad eksperta, prawda? Wic... masz t na przejadk? - Ja? - No a kto? - No jasne! - I Harry niemal fizycznie poczu jego obecno na dopasowanym do ciaa siodeku. Ich umysy zlay si w jedno, kiedy Harry doda gazu i wyrwa z piskiem opon i grzechotem biegw prosto w szklan cian! Tymczasem dozorca, a zarazem sprzedawca, otworzy ostatnie drzwi i

wszed do salonu. Sta teraz oparty o ogromne okno wystawowe, tu przed Harrym. Wyrzuciwszy na boki rce, wrzasn z przeraenia, nie odrywajc wzroku od pdzcego motocykla. Wiedzia, e maszyna za chwil pogruchocze mu koci, podobnie jak i obkanemu cyklicie, lecz nie mia pojcia, w ktr stron uskoczy. Zamykajc oczy i odmawiajc modlitw, osun si na szyb, a potem ryczcy potwr uderzy w niego i... przeszy na wylot. Gdy haas ucich, sprzedawca uchyli nieco powieki, poczym otworzy szeroko oczy. Harley-davidson i szalony jedziec zniknli. Na posadzce widniay lady opon, w powietrzu unosiy si

niebieskawe spaliny, pobrzmiewao jeszcze gasnce echo silnika, lecz nie byo adnego motoru ani motocyklisty. A szklana ciana nadal bya nienaruszona. "Nawiedzone! - pomyla mczyzna, zanim straci przytomno. Chryste, zawsze to wiedziaem! To miejsce jest nawiedzone przez ze duchy!" Mia racj, a zarazem jej nie mia. Miejsce to od kilku chwil przestao by nawiedzone. Bowiem motocyklista Pete, zwany Wampirem zabra si razem z Harrym Keoghem i podobnie jak Harry mia nigdy tu nie wrci... ***

Harry popyn przez kontinuum Mobiusa na Zakinthos, wywoa drzwi i wypad przez nie z prdkoci czterdziestu mil na godzin na wyboist powierzchni owietlonej gwiazdami, greckiej drogi. Nie majc dowiadczenia z motorami, z pewnoci znalazby tam wasn zgub, ale jego rkoma i umysem kierowa Pete cyklista. Wielka maszyna trzymaa si pewnie na podziurawionym asfalcie. Zek czekaa na Nekroskopa na krtych biaych schodach prowadzcych do drzwi, ale ju wczeniej powitaa go telepatycznie.

- Penny wstaa. Pije kaw - wypia jej ju mnstwo! - To moja wina - odpowiedzia Harry. - Pohulalimy troch. To by nasz bal poegnalny. - Przypomnia mu si jego dom koo Bonnyrigg niedaleko Edynburga. Bardzo "gorco" go poegnali. - Och! - wykrzykn z zachwytem Wampir, widzc obraz Zek, odbity w umyle Harry'ego. - To twoja cizia? Ale oczywicie woa w mowie zmarych i Zek nie moga tego usysze, nie wiedziaa nawet o jego obecnoci. - Nie - odpar Harry, zwracajc si tylko do Pete'a. - To przyjacika. A poza tym pilnuj swoich spraw i swego jzyka!

Zek i Harry ucisnli sobie donie. Po chwili doczya do nich Penny. Podesza blada do drzwi i umiechna si, jednake z jakim zmczeniem, nieco... niesamowicie, widzc, ze Nekroskop wrci. I nagle Zek ujrzaa, e renice Penny, owietlone przez lamp nad drzwiami, jarz si czerwono jak u my... Wolaa nie patrze w oczy Harry ego. Zreszt nie istniaa taka potrzeba, podobnie te nie trzeba byo mwi nic na gos, gdy ich umysy pozostaway w kontakcie. - Zek - rzek Harry. - Jestem twoim dunikiem. - To my jestemy twoimi

duniczkami - odpara. - Wszyscy. Teraz ju nie. Zrewanowaa mi si w imieniu caej reszty. - egnaj, Harry powiedziaa na gos. Pochylia si i pocaowaa go w usta, chwilowo zupenie ludzkie, chocia zimne. Poprowadzi Penny wzdu drzew do motocykla. Zek staa w wietle lampy i gwiazd, machajc na poegnanie. Reflektor harleya wydoby z mroku ciek prowadzc do drogi. Zek syszaa, jak warkot silnika przechodzi w wycie, widziaa snop wiata przecinajcy noc, wstrzymaa oddech. Po chwili haas sta si gasncym echem, przetaczajcym si wrd wzgrz, motocykl znikn jakby nigdy

nie istnia... - Masz zamknite oczy? - zapyta telepatycznie Harry. - Tak - odpowiedziaa w mylach, szeptem. - Dbaj o to, eby byy mocno zacinite, pki nie ka ci otworzy. Pdzc wielkim motocyklem przez kontinuum Mobiusa, wraz z Penny i Petem Wampirem na tylnym siodeku, Harry kierowa si u Bramie Perchorskiej. Zna dokadnie jej pooenie. Na ekranie jego metafizycznego umysu migay rwnania Mobiusa, otwierajce i zamykajce nie koczc si krzyw drzwi na jego drodze. A kiedy drzwi zaczy

wykrzywia si i dre, Harry poj, e jest ju prawie na miejscu. Tak oddziaywaa Brama, zakrzywiaa czasoprzestrze Mobiusa, podobnie jak czarna dziura zakrzywia wiato. W chwil pniej Keogh przeprowadzi motor przez ostatnie topniejce, rozpadajce si drzwi i wypad z kontinuum na skraj stalowego dysku otaczajcego Bram. Wiktor uchow natychmiast go spostrzeg. Dyrektor Projektu rozmawia wanie z grupk naukowcw. Stali na brzegu tarczy, gdzie pyty byy pokryte trzycalow gum. Taka warstwa izolujca zabezpieczaa cay obwd. Dysk nie tylko pozostawa pod

mierciononym napiciem, ale take by cile poczony z systemem zraszaczy. Ledwie potna maszyna Harry'ego wyonia si z rykiem z kontinuum, materializujc si w tej czasoprzestrzeni, zataczyy wok niej biao-niebieskie wstgi wyadowa. Opony harleya -"Wrzeszczcego Ora" - byy szerokie, grube i z najlepszej gumy, ale nagy upadek przeszo pisetsiedemdziesiciofuntowego motocykla zatrzs gwatownie stalowymi pytami, wywoujc trzaski i buczenie wyadowa elektrycznych. Bkitne byskawice rozpezy si po caym dysku niczym wietlne we,

potgujce jeszcze guchy warkot tokw, przepeniajcy kulist, wielce akustyczn grot. A w grze otwary si zawory z kwasem! Intuicja matematyczna Nekroskopa bya w szczytowej formie. Wszystko obliczy idealnie, a poza tym c zego mogoby si zdarzy w przecigu niespena sekundy? Obchodzc wraz z uchowem grot, waciwie wizj groty zawart w umyle dyrektora, nie dostrzeg adnej broni palnej. Wyloty zraszaczy znajdoway si jakie dwadziecia stp nad powierzchni dysku. Uruchomienie ich i napenienie zajmowao na pewno nieco czasu. Harry mia szans znikn w kulistej Bramie, nim pierwsze mordercze krople

dosign stalowych pyt. A jednak, gdy wynurzy si w rozwietlonej grocie i koa pisny na metalu, prbujc znale oparcie, od razu poj, e co jest nie tak. Dotyczyo to nie tyle jego oblicze, co raczej planu jako takiego, tego, co o tym planie ju wiedzia, co wczeniej wiedzia. Przypomnia sobie swoj zabarwion purpur, neonow ni ycia, ktra uciekaa z biegncego w przyszo toru, odrywajc si pod ktem prostym, by znikn w olepiajcym, czerwonobkitnym ogniu, rozsta si z tym wymiarem i czasem, zaszy si w Gwiezdnej Krainie. Oderwaa si tylko ta jedna,

samotna linia ycia. Natomiast linia ycia Penny... Zmniejszajc prdko z czterdziestu do trzydziestu mil na godzin, tak eby koa przestay si lizga, Harry wspomnia niezmiernie wan zasad: nigdy nie prbuj odczyta przyszoci, to moe by zwodnicze. Lecz przecie wzi pod uwag nawet to chwilowe ograniczenie szybkoci, zreszt caa akcja bya kwesti sekundy, jednego tyknicia zegara. Kto zatem popeni bd? Odpowied bya prosta: Penny. Czy chocia raz go posuchaa? Czy cho raz wypenia dokadnie jego polecenia? Nie, nigdy! Mimo i bya niewolnic, nie czua przed nim

respektu. Traktowaa go jak kochanka, a nie wadc. A w swojej niewinnoci Penny bya ciekawska i lekkomylna. Kaza jej trzyma oczy zamknite, ale Penny, jak to Penny, postpia na przekr. Otworzya je, ledwie wypadli z drzwi Mobiusa, w sam raz, by ujrze rozjarzone cyklopie oko Bramy, wyaniajce si przed rozpdzonym motocyklem. Widzc je, "czujc", e za chwil si z nim zderz, zareagowaa instynktownie. A przecie nie powinna bya si tym przejmowa; mieli si zderzy, przebi na drug stron - na tym polega cay plan. Gdyby Nekroskopowi nie zaleao tak bardzo na czasie, zdyby moe jej to wszystko

wytumaczy. *** Ten cig mylowy przemkn przez gow Harry'ego w uamku , kiedy Penny krzykna i pucia go, by zakry sobie oczy... Tylne zawieszenie motocykla podskoczyo, amortyzujc drenie stalowych pyt... i, jak narowisty rebak, wyrzucio oszoomion dziewczyn w powietrze! W uamek sekundy pniej Keogh przeszy powok wietlistej kuli i znikn w jej wntrzu... Sam jeden, samotny. A cilej, jedynie z Petem Wampirem, uczepionym jego plecw. - Hej! - rykn Pete. - Keogh,

zgubie swoj cizi! Harry obejrza si do tylu i zobaczy Penny spadajc w upiornie zwolnionym tempie na pyty dysku. Wosy i ubranie spowiy macki bkitnego wiata, obracajc jej ciao w roziskrzony, wirujcy fajerwerek. Lun deszcz kwasu i z platformy podniosa si kurtyna cuchncych oparw. Wijce si jak piskorz zwoki stay si wilgotne i czarno-czerwone, skra i odzie zaczy odpada, przearte kwasem. W jakim makabrycznym tacu miotay si po stalowych pytkach pord rozwibrowanych czsteczek wrzcej krwi, skwierczcej niczym krople wody spadajce na rozpalon, tust patelni. Rzecz jasna, Penny zgina ju przy

pierwszym bysku niebieskiego ognia i niczego nie czua. W przeciwiestwie do Harry'ego. On poj absolutn groz tej sceny. Wcign z sykiem oddech, widzc, e ostatni impuls elektryczny przylepi jej ciao do stalowych usek, gdzie kwas i ogie obrciy je w popi, smo, dym i odr. Nie mg nic zrobi, nawet on, Harry Keogh. Znalaz si ju w i nie mg si cofn. Jednake los czasami bya litociwy. Jej pojedynczy, niemy, telepatyczny krzyk nie zdy dosign Harry'ego, gdy przekroczy on ju prg drzwi do innego wiata. Podobnie mowa zmarych; jeli Penny z niej teraz

korzystaa, sowa roztrzaskiway si o Bram... *** Nekroskop pragn umrze. Najchtniej wyzionby ducha tu i teraz, natychmiast. Jednake tkwica w nim istota miaa inne plany. Pete Anio rwnie nie zamierza na to pozwoli. Wsplnymi siami zamknli Harry'ego midzy sob, przeobrazili w nieczuy kamie, zamrozili jego uczucia. Wyzuty z emocji i myli, wewntrznie pusty, kiwa si na siodeku harleya, pozwalajc im prowadzi.

I prowadzili go przez ca drog, a do Gwiezdnej Krainy... *** Harry siedzia na gazie, obok milczcego ju harleya. Wielka maszyna staa nieruchomo, osrebrzona przez ksiyc w peni i upiorne wiato gwiazd. Motocykl nawet w salonie wystawowym na Ziemi sprawia do niesamowite wraenie, tutaj za, w Gwiezdnej Krainie, by zupenie, i dosownie, obcym ciaem. Natomiast Harry - wrcz przeciwnie. Jako wampir, nalea do tego miejsca. Znw mia przed oczyma Penny. Przypomniawszy

sobie jej mier, nabra tchu, by rozpaczliwie zawy, ale zakrztusi si. Zacisn pici i nie otwiera szkaratnych oczu, pki na zawsze nie wypdzi jej ze swych myli. Wysiek ten do dna wypompowa ze siy, ale okaza si konieczny. Wszystko, czym bya Penny - czy ktokolwiek inny - stao si odlege i nieosigalne. Nie mg ju wrci, nie mg jej wskrzesi. - Ze wibracje, facet - powiedzia cicho Pete. - Co teraz, Harry? Koniec jazdy? Harry wsta, wyprostowa si i rozejrza dookoa. Nadciga zmierzch i strzelistych grskich szczytw na poudniu nie oblewa zoty blask.

Wschd zasay szcztki zdruzgotanych wieyc - obalonych wampirzych paacw. Tylko jeden z nich pozosta nietknity: ponura kolumna z ciemnego kamienia i szarej koci, wysoka na kilometr. Kiedy byo to domostwo Lady Karen, lecz te czasy dawno miny, a Karen wybraa mier. Na poudniowym zachodzie, wysoko w grach, mia swj Ogrd Rezydent. Tak, Rezydent - Harry Junior, otoczony Wdrowcami i troglodytami, bezpiecznymi w schronieniu, ktre dla nich 354 wybudowa. Ale od bitwy o Ogrd miny ju cztery lata. "Czy mj syn nadal panuje, czy te jego wampir ostatecznie wzi gr?" - zastanawia

si Keogh. Jego myli byy, oczywicie, tosame z mow zmarych. Pete Anio spieszy z odpowiedzi. - Moe bymy po prostu pojechali sprawdzi, co? - odrzek. - Kiedy ostatnio tu byem powiedzia Harry - Pokcilimy si i syn da mi si zdrowo we znaki. Ale wzruszy ramionami - i tak czy pniej, dowie si, e wrciem. - No, to jedziemy! - Pete pali si do przejadki. - Wskakuj na starego 'Wrzeszczcego Orla" i zapalaj. Nekroskop potrzsn gow. - Nie potrzebuj motocykla, Pete. Ju nie. - No tak, racja. - Eks- Anio zaspi

si. - Masz swj wasny rodek transportu. Ale co ze mn? Harry zastanawia si nad tym przez chwil, po czym umiechn si lekko. To, e nadal potrafi zdoby si na umiech, dowodzio jego siy. Pete, rzecz jasna, odczyta jego myli i wyda dziki okrzyk radoci. - Nekroskop, naprawd chcesz to zrobi? - Nie posiada si z podniecenia. - Oczywicie - rzek Harry. - Czemu by nie!? - I dosiedli motocykla. Zawrcili, znaleli prosty odcinek twardo ubitej, wolnej od ska ziemi i ruszyli niczym pocisk. Wydawao si, e jaka prehistoryczna bestia wypenia

rykiem rozgwiedon cisz Gwiezdnej Nastpnie, nie schodzc poniej setki i wzbijajc za sob pmilowy ogon kurzu, Harry otworzy drzwi Mobiusa i wpadli do rodka, taranujc bram czasu przyszego. I oto mknli w przyszo pord nieskoczonych bkitnych, i zielonych, a nawet czerwonych linii ycia. Bkitne oznaczay Wdrowcw, zielone tropicieli, a czerwone... - Wampiry? - podchwyci Pete. - Na to wyglda. - odpar Harry wzdychajc. Ale Pete zamia si tylko jak szaleniec. - Moi ludzie! - wykrzykn. I sunli dalej, jeszcze przez krtk chwil.

- Pete, tutaj wysiadam - powiedzia wreszcie Harry. - To znaczy... e motor jest cakiem mj? - Na wieki wiekw. Pete'owi brakowao sw, by wyrazi sw wdziczno, wic nawet nie prbowa. Harry otworzy drzwi do przeszoci i zatrzyma si na chwil przed progiem, by spojrze na mkncego w przyszo harleya. Z oddali dochodzio zwielokrotnione echo radosnego okrzyku Anioa. ***

Nekroskop przenis si na skraj Ogrodu. Opar si o niski kamienny mur i przyglda si Gwiezdnej Krainie. Gdzie pomidzy tym miejscem a dawnymi terytoriami Lordw, gdzie teraz walay si szcztki ich wieyc, powinna janie ostrym blaskiem kulista Brama - drugi koniec czasoprzestrzennego przejcia, aberracja przestrzeni, ktrej odpowiednik znajdowa si w Perchorsku. Harry'emu wydawao si, e nawet std dostrzega lad jej wiata, upiorny blask u podna odlegych, szarych gr. Wraz z bezcielesnym Petem wyjecha motocyklem z tutejszej Bramy, przeniknwszy olepiajc jasno "szarej dziury" czcej Perchorsk z t

skalist rwnin, lecz niewiele z tego pamita. Co wicej, przypomina sobie wyranie swj ostatni tutaj pobyt, ktry, o dziwo, zdawa mu si bardziej rzeczywisty ni wszystko, co zaszo do tej chwili. Przyczyn takiego stanu rzeczy mogo by to, e pragn teraz zapomnie o wszystkim, co spotkao go na Ziemi. Ogarn wzrokiem wielomilowe, nieznane, pnocne przestrzenie, cignce si po krzywizn granatowozielonego horyzontu, lecego pod wdrujcym ksiycem, byszczcymi gwiazdami i kuszcym blaskiem zorzy polarnej. Gdzie tam znajdowaa si nigdy nie dotknita socem Kraina

Wiecznych Lodw, dokd od niepamitnych czasw wypdzano potpione, skazane i zapomniane wampiry. A take Szaitisa, kiedy Lordowie ponieli klsk, a ich wieyce legy w gruzach podczas bitwy o Ogrd Rezydenta. Nekroskop i Lady Karen rozmawiali z Szaitisem, zanim ten uda si na wygnanie. Nawet wwczas butny wampirzy Lord otwarcie poda ciaa Karen, a jeszcze bardziej serca Rezydenta. Ale poda na prno. Przynajmniej wtedy. Harry potrzebowa Lady Karen do swoich wasnych celw. Podobnie jak jego syn nosia w sobie wampira. I gdyby potrafi wygna z niej to kosza

marne stworzenie, prawdopodobnie mgby te wyleczy Rezydenta. Godzi Karen w jej wiey, wykorzysta krew prosicia do wywabienia jej pasoyta, a nastpnie spali go, zanim potwr zdy wrci do jej ciaa. Jednake potem sprawy nie potoczyy si zgodnie z planem. Reszta wydarze wci jeszcze trwaa w jego pamici. Karen przysza do niego we nie, stana nad nim w przewitujcej biaej sukni i obrcia jego triumf w klsk. "Nie rozumiesz, co mi zrobie?" powiedziaa. "Ja, ktra byam wampirzyc, teraz jestem pust skorup! Bo kiedy si poznao t moc, t

wolno, te spotgowane wampirze emocje... czym to potem zastpi? al mi ci, gdy wiem, dlaczego to zrobie, i wiem take, e poniose porak!" Harry obudzi si i szuka jej we wszystkich pokojach na wielu poziomach jej orlego gniazda, lecz nie mg odnale. W kocu poszed na wysoki balkon i popatrzy w d. Ujrza bia sukni Karen. Leaa pomita na osypisku przeszo kilometr niej. I nie bya ju zupenie biaa, a przesiknita czerwieni. Ale wci otulaa ciao Karen. Nekroskop otrzsn si z zadumy, z rozmysem porzuci myl o Gwiezdnej Krainie i o ranach, ktre mu zadaa, i popatrzy na Ogrd. Zorientowa si

natychmiast, e musiao co si zdarzy. Ujrza zdemolowane cieplarnie, zrujnowane siedziby Wdrowcw. Stawy pokrya warstwa zielonej rzsy. Przezroczysta folia palmiarni opotaa, targana zimnymi prdami wiejcymi znad Gwiezdnej Krainy. Domy mieszkalne, a zwaszcza ten Harry'ego Juniora niszczay: na dachach brakowao dachwek, okna byy potuczone, rury centralnego ogrzewania, wyprowadzone z ciepych staww popkay wylewajc sw zawarto na ziemi. - To ju nie to samo, HarryPiekielniku, prawda? - odezwa si tu obok gboki i gardowy, smutny gos,

cho moe nie dokadnie tymi sowy. Jednak telepatia Nekroskopa dodaa brakujce fragmenty, ktrych jego uszom nie udao si rozpozna - atwo by lingwist, gdy jest si rwnoczenie telepat. Harry odwrci si w kierunku mczyzny, ktry zblia si z brzkiem pod oson ciany. Kiedy tamten zauway ponur szaro jego skry i szkaratne oczy zatrzyma si. - Witaj, Lardisie - rzek Keogh gosem rwnie, lub nawet bardziej gbokim ni przybysz i skin gow. Mam nadziej, e ta strzelba jest przeznaczona na mnie! - Bynajmniej nie artowa; ten czowiek mgby mu grozi. - Na ojca Rezydenta! - Lardis

spojrza na bro w swych rkach, jakby widzia j po raz pierwszy, z niejakim zaskoczeniem. Zaszura niezgrabnie nogami, jak chopiec przyapany na przygotowaniach do jakiego drobnego wystpku. - Skde! Ale... - Przywdca Wdrowcw znw spojrza Harry'emu w oczy, opuszczajc nieco powieki. Gdziekolwiek bye i cokolwiek robie po opuszczeniu Gwiezdnej Krainy, Harry - widz, e cik miae dol. W kocu odwrci wzrok zerkn na Ogrd. - No tak, tu te panoway cikie czasy. I obawiam si, e przyjd jeszcze gorsze. - Cikie czasy? Mgby to wyjani? - poprosi Keogh.

Lardis Lidescu by Cyganem. Mia okoo piciu stp i omiu cali wzrostu, zwalist budow ciaa i z wygldu wydawa si by w wieku Nekroskopa. W istocie by o wiele modszy, lecz Gwiezdna Kraina i wampiry odcisny na nim swe pitno. Mimo swej krpej postury, wyrnia si zrcznoci. Otwarte i szczere, okrge oblicze Lardisa okalay ciemne, dugie wosy, wrd ktrych mieniy si siwe pasma. Mia skone, krzaczaste brwi, spaszczony nos i szerokie wargi, ukrywajce mocne, cho nierwne zby. Brzowe oczy nie kryy w sobie cienia zoliwoci, patrzyy bacznie, rozumnie i przenikliwie. - Wyjani? - zdziwi si Lardis,

nie zbliajc si ani o krok. - A czy to, co widzisz, nie wystarcza? - Rozpostar szeroko rce, jakby chcia obj cay Ogrd. - Nie byo mnie tu przez cztery lata, Lardisie - przypomnia mu Harry, acz nie wyrazi tego dokadnie w ten sposb. W mylach dokonywa autentycznego przekadu. Czasu w Gwiezdnej i Sonecznej Krainie nie mierzyo si w latach, a w okresach midzy wschodem, gdy soce oblewao zotem szczyty granicznych gr, a zachodem, kiedy to na pnocnym niebie taczyy zorze. - Opuciem to miejsce po skoczonej i zwyciskiej wojnie z Lordami. Rezydenta wwczas bardzo

dotkliwie poparzyo soce, ale zaczyna ju odzyskiwa siy. Przyszo twoja i twego plemienia Wdrowcw, a take troglodytw Rezydenta rysowaa si jasno. C wic si stao? Gdzie s wszyscy? I gdzie jest sam Rezydent? - W sam por. - Lardis pokiwa powoli gow. - Akurat w sam por. Po chwili zachmurzy si. - Pamitam ciebie, Zek i Jazza, jakby to wszystko zdarzyo si wczoraj. Wspominam te dobre czasy, jakie nastay bezporednio po bitwie o Ogrd. W chwili, gdy zobaczyem twoje oczy, pojem, e jeste w nie mniejszym stopniu ofiar ni kiedy Rezydent. A poniewa jeste jego ojcem, i chyba te dlatego, e mam t strzelb, nabit srebrem - nie

obawiaem si ciebie. Przecie w kocu jestem Lardis Lidescu, ktrego nawet wampiry darzyy szacunkiem. - Przede wszystkim czuy respekt! wtrci Harry. - Nie bd taki skromny. Wic do czego zmierzasz, Lardisie? - Zastanawiam si... - zacz Lardis, po czym przerwa i westchn. Rezydent, kiedy by normalny, wspomina... Harry mia ochot zajrze do umysu Lardisa, lecz co go ostrzego, eby nie bra na siebie zbyt wiele. - Tak? - zachci. - Czy to moliwe... - Lardis gwatownie przeadowa strzelb i skierowa luf prosto w serce Harry'ego

- e jeste ich stra przedni? Nekroskop wytworzy pod sob drzwi Mobiusa i wpad w nie - by w nastpnej chwili wyrosn za plecami wodza Wdrowcw. Echo strzau dwiczao jeszcze wrd ska; w powietrzu zawis zapach czarnego prochu. Lardis kl siarczycie i obraca strzelb i lewo, zataczajc peny uk. Harry dotkn jego ramienia, a gdy ten przykucn i odwrci si, wyrwa mu bro. Opar strzelb o cian i zmruy oczy. - Przejdmy si i porozmawiajmy, Lardisie - warkn. - Ale tym razem sprbujmy by nieco bardziej szczerzy. Cygan przez moment czai si w pprzysiadzie, wycigajc rce i

mruc oczy. Jednak ostatecznie rozmyli si. Harry by wampirem. Walka z nim rwnaa si mierci. - Nie ma potrzeby umiera, Lardisie - powiedzia mikkim gosem. - I nie ma potrzeby zabija. Nie jestem niczyj stra przedni. No, moe w kocu mi powiedz, co si tutaj stao, co si tu dziej? - Wiele rzeczy si zdarzyo mrukn Lardis, odzyskawszy oddech. A jeszcze wicej si zdarzy. To znaczy, jeli sprawdz si przeczucia Rezydenta, jego sny o zagadzie. - Gdzie jest teraz Rezydent? zapyta z naciskiem Harry. - Popatrzy ostro na Lardisa. - Wilkoak, tak go

nazwae? I gdzie jego matka? - Jego matka? - Lardis unis swe skone brwi. - A, jego matka! Twoja ona, najagodniejsza dama, Brenda. - Bya kiedy moj on potwierdzi Harry. - Chod za mn - rzek Lardis. Poprowadzi Keogha przez Ogrd. Stao si jasne, e nikt nie dba o to miejsce. Stawy zarastay, cieplarnie byy puste i zimne, ostry wiatr goni kby uschnitej rolinnoci przez pask, niegdy yzn przecz. A po jednej stronie, gdzie grunt zaczyna wznosi si ku wyszym szczytom, znajdowa si skromny kopiec, grb Brendy. W przypywie wzruszenia Harry

sign tam mow umarych. To przyszo instynktownie... jak bicie serca... jak oddychanie... W chwil pniej przypomnia sobie jednak, w jakim ostatnio bya stanie, i wycofa si. - Czy umara spokojnie? - zapyta Lardisa. - Tak - odpar Cygan. - Wschd, agodny deszcz i kwitnce kwiaty. Odpowiednia pora na odejcie. - Nie bya chora? Lardis potrzsn gow. - Moe troch sabowita. Przyszed jej czas. Harry odwrci si. - Ale samotna, tutaj... - Nie bya samotna! - zaprotestowa

Lardis. Troglodyci j kochali. Moi Wdrowcy te. I jej syn. Pozosta przy niej do koca. To pomogo mu zapomnie o wasnych kopotach. - Wasnych kopotach? - powtrzy za nim Harry. - Nazwae go: Harry Wilkoak. Pytam ci jeszcze raz: gdzie jest Rezydent, Lardisie Lidescu? Cygan przyglda si mu przez chwil, po czym spojrza na ksiyc wygldajcy zza szczytw i zadra. - Tam, w grach - owiadczy. Gdzieby indziej? Dziki jak jego bracia, ugania si z nimi midzy drzewami porastajcymi granie. Albo wyleguje si ze sw suk w jaskini w Sonecznej Krainie, albo poluje na lisy na dalekim zachodzie. Ludzie widuj go czasem z t

sfor... Rozpoznaj go po ludzkich rkach, ktre ma zamiast ap. I, oczywicie, po purpurowych oczach. Harry nie musia pyta o nic wicej, teraz ju wiedzia. Do czsto rozmyla o tym wczeniej. - Kiedy Rezydent - powiedzia cicho - zmieni si, a Lordowie zostali pobici i nie stanowili ju zagroenia, nie istniao nic, co by trzymao tu jego ludzi, wizao z sob. Moe nawet balicie si go. I tak wy, Wdrowcy, odeszlicie z powrotem do Sonecznej Krainy, troglodyci wrcili do swoich jaski. A Ogrd... chyli si ku upadkowi. Chyba e ja przywrc mu dawn wietno. - Ty?

- Czemu nie? Kiedy o niego walczyem. Gos Lardisa sta si cierpki, burkliwy. - I bdziesz rwnie polowa w Sonecznej Krainie - na mczyzn, kobiety i dzieci - w bezksiycowe noce? - Czy mj syn poluje na Wdrowcw? Czy kiedykolwiek to robi? Lardis odwrci si nagle. - Musz ju i. Na tyach tej przeczy jest szlak, rozpadlina, przejcie. Tamtdy wrc przez gry do Sonecznej Krainy. Harry nie odstpowa go na krok. - A tak w ogle, po co tu

przyszede? - zapyta Keogh. - eby przypomnie sobie to miejsce, odwiedzi je po raz ostatni. - Jak yje si teraz w Sonecznej Krainie, kiedy nie ma wampirw. Osiedlilicie si, czy koczujecie jak przedtem? Lardis odwrci si i parskn. - Co? Nie ma ju wampirw? No, moe chwilowo! Ale bagna wr od ich nasienia. Jest tak, jak byo w dalekiej przeszoci, a co zdarzyo si wwczas, znowu si powtrzy. Dzisiaj wampiry, jutro Lordowie-wampiry. Harry przystan. Cygan szed dalej, ginc pord gstej mgy. - Lardisie - zawoa Nekroskop. -

Pamitaj: nie wchod mi w drog, a ja nie bd przeszkadza tobie ani twoim ludziom. Obiecuj. A jeli znajdziesz si w potrzebie, odszukaj mnie. Tylko szukaj uwanie. - Ha! - dosza z mgy odpowied Cygana. - Przecie ty jeste teraz wampirem, Harry! I dajesz obietnice? A ja miabym w nie wierzy? No c, moe i bym uwierzy, kiedy. Ale wierzy istocie wewntrz ciebie? Nie ma mowy! Nigdy! O, na pewno niebawem zaczniesz polowa. Na kobiet, eby ogrzaa ci oe, albo na sodkie dziecko Wdrowcw, kiedy obrzydnie ci miso krlikw. - Lardisie, zaczekaj! - rykn Harry. - Chc, eby wyjani mi kilka spraw.

Oczywicie Keogh mgby go zatrzyma i zrobi z nim wszystko. Jednak nie chcia ze wzgldu na dawne czasy. A take dlatego, e on by cigle gr, wci mia wadz. Ksiyc w peni sun nisko po niebie: osrebrza szczyty, wydua czarne cienie ska, rozwietla pezajc mg, Harry zauway, e mga nie podnosi si, a nawet opada - cofa si z ocienionych wypenia przecze i paskowye, przetacza si przez granie niby wolny wodospad. Usysza wycie wilka, odbio si echem wrd gr. Zawtrowao mu nastpne, i jeszcze jedno. Ta mga nie bya naturalna. Za te niewidzialne stworzenia wydaway si

dziwne i niesamowite. Wreszcie dotar do niego gos Lardisa, chrapliwy i zdyszany. - Syszysz to, Harry? - woa. Szare bractwo! A z nimi ich krl, przybywa usi przy matce i porozmawia chwil, jak to ma w zwyczaju. Jego zapytaj o wszystko. Moe bdzie chcia porozmawia rwnie ze swoim ojcem. Sycha byo jeszcze odlegy chrzst wiru, szmer osuwajcych si kamieni. Lardis powoli oddala si w stron Sonecznej Krainy. Z mgy wyoniy si wilki dugouche, o szarej sierci, zziajane, o lepiach jak ponce zoto. Harry przyglda si im, a one

odpowiaday mu czujnym spojrzeniem. Nie ba si ich. Otoczyy go z dwch stron, pozostawiajc drog ucieczki. Skorzysta z niej, lecz nie bieg, tylko wolnym krokiem ruszy z powrotem ku domowi Rezydenta. Mga i szare bractwo zamkny za nim krg. Wewntrz domu panoway nieprzeniknione ciemnoci, dla Nekroskopa jednak nie miao to znaczenia. W pokoju, ktry by dawniej salonem, przy stole, pod otwartym oknem, wpuszczajcym ukony snop ksiycowego wiata, siedzia Rezydent. Mia na sobie dug szat z kapturem, ujawniajcym tylko rozarzone, trjktne wgielki oczu.

Wyranie wida byo jedynie dugie, smuke donie Harry usiad naprzeciw niego. - Przypuszczaem, e pewnego dnia wrcisz - odezwa si Rezydent. Jego gos by zarazem warkotem, skrzekiem i krakaniem. Ju w pierwszej chwili, kiedy wyjc, przeszede przez kulist Bram, wiedziaem, e to ty. Kto, kto nieopatrznie przybywa w takie miejsce jest albo nieustraszony, albo bardzo si czego obawia, a moe na niczym ju mu nie zaley. - W owej chwili nie zaleao mi na niczym... - rzek Harry. - Nie tramy czasu - powiedzia Rezydent. - Niegdy posiadaem ogromn moc. Ale miaem te w sobie

wampira i mylaem, e zechcesz wypdzi go ze mnie i zabi, przez co zabiby mnie. Obawiajc si tego, wpuciem do twej gowy myl, ktra jak n wycia wszystkie twoje tajemne talenty. Podobnie jak ja, potrafie zjawia si i znika wedle woli - ja ci unieruchomiem. Jak ja, syszae umarych i rozmawiae z nimi uczyniem ci guchym i niemym. Potem przeniosem z powrotem w twoje dawne miejsce i tam porzuciem. Nie byo to zbyt okrutne; znalaze si we wasnym wiecie, wrd wspbraci. Pniej przez krtki czas panowa na tym wiecie spokj. We mnie rwnie trwa jaka namiastka spokoju.

Niestety, aby wytpi wampiry, posuyem si moc samego soca. Ty i ja spalilimy ich jasnym ogniem sonecznym i zburzylimy doszcztnie ich wieyce. Wszystko zapowiadao si wspaniale, lecz igrajc ze socem, sam si poparzyem. Miaem wkrtce wyzdrowie. Tak si wydawao... Jednak nie wyzdrowiaem. Proces gojenia wkrtce si zatrzyma ,a nawet cofn. Mj przeobraony przez wampira organizm nie potrafi odbudowa jednoczenie i ciaa wampira, i mojego, ludzkiego. I wampir musia zwyciy. To, co byo we mnie ludzkie stopniowo zanikao, niemal poerane przez trd albo jaki potworny nowotwr. Nawet mj mzg zosta w

znacznej czci usunity i zastpiony nowym. Instynkt pasoyta rycho sta si moim Wampir musia mie silnego, aktywnego ywiciela karmicego jego jajo do czasu, a bdzie mogo zosta przekazane, i "pamitajcego" ksztat i istot swego pierwszego nosiciela. Jak wiesz, mj "drugi ojciec", dawca tego jaja, by wilkiem! Wiedziaem, e moje ciao i umys zanikaj, i zrozumiaem, e cofam si do postaci zwierzcej. Lecz nadal miaem kogo, kto zna moj histori - ca, od dnia poczcia - kogo, z kim mogem rozmawia w godzinie potrzeby. Mwi, oczywicie, o mojej matce. Dziki cigym wiczeniom nie

zapomniaem przynajmniej mowy zmarych. Ale pozostae talenty zaniky, odeszy. Los si zemci - zniszczyem twoje zdolnoci i straciem swoje! A teraz uchodz mi z pamici rne rzeczy... Rezydentem targay emocje gigantyczne emocje wampira. Nie potrafi nale sw, z trudem myla. W cigu kilku krtkich godzin, w maym uamku czasu, cay jego ywot uleg bezpowrotnej zmianie. Lecz to nie miao znaczenia, jego cierpienie byo niczym. Inni przeszli o wiele wicej i nadal cierpieli. A rdo tego blu tkwio take i w jego wntrzu. - Synu! - zawoa Nekroskop, - Nie przyjd tu wicej -

powiedzia Rezydent. - Ju ci zobaczyem. I teraz, kiedy... wybaczye mi? ...mog zapomnie, kim byem, i by tym, czym jestem. Sam rwnie mgby tego sprbowa ojcze. - Wycign rk, by dotkn drcej doni Harry'ego. Przedrami, ktre wysuno si z rkawa jego szaty, byo pokryte szar sierci. Harry odwrci twarz. zy nie przystoj szkaratnym oczom wampira. W chwil pniej, gdy znowu spojrza... Szara sylwetka Rezydenta ogromnym, sprystym susem wyskoczya przez okno. Harry zerwa si. Jego syn oddala si pdem wrd wampirzej mgy. Po chwili zatrzyma

si, odwrci i rozejrza. Mrugn trjktnymi oczyma, podnis pysk, wszy w zimnym powietrzu. Postawi uszy; przechyli gow w jedn i drug stron, jakby... sucha. - Kto nadchodzi! - szczekn ostrzegawczo. - Ach, tak! To ona doda. - Zapomniaem o niej, jak o wielu innych sprawach. Zdaje si, e nie tylko ja zauwayem twj powrt, ojcze. Ona te wie, e wrcie. - Ona? - powtrzy Nekroskop, a jego syn, wilkoak, odwrci si i pogna ku szczytom. Znikn we mgle, a wraz z nim cae szare bractwo. Na dom Rezydenta pad cie i Harry skierowa strwoony wzrok ku niebu, skd wanie opuszcza si dziwny

romboidalny stwr. - Ona? - powtrzy szeptem. - Chodzio mu o mnie, Harry. Doszed go jej telepatyczny gos, niemal agodny, niemniej eksplodujcy w umyle niczym bomba. - Ty! - odpowiedzia w ten sam sposb, kiedy wielki stwr latajcy opad na ziemi. Keogh ujrza dawno temu zabit lecz ju niemartw - nieumar Lady Karen! ROZDZIA TRZECI - HARRY I KAREN - ZAGROENIE Karen posadzia swego lotniaka na

ziemi tu za pnocnym murem Ogrodu, gdzie grunt opada stromo ku Gwiezdnej Krainie. Byo to dobre ldowisko, wietnie jej znane, gdy wanie tutaj kiedy olepia oszalaego Leska, wydara mu serce, a groteskowe ciao oddaa obrocom Ogrodu, by je spalili. Wychodzc z domu Rezydenta i kierujc si ku niej przez rzedniejc mg, Keogh wysya pene zdumienia myli. - To naprawd ty, Karen, czy ja mam halucynacje? Czyi to moe by prawd? Widziaem ci martw i poaman na osypisku pod j wieyc, z ktrej szczytu si rzucia. - Miae przywidzenia, Harry odpara i przesza przez wyrw w

murze. Zatrzymaa si, czekajc na niego. Jej sylwetka rysowaa wyranie na tle muru. Latajcy stwr - zupenie nieszkodliwy, mimo i wyglda jak prehistoryczne zwierz - kiwa paskim bem, lini si i mruga wielkimi, sowimi oczyma. Wilgotne, poyskliwe, przywodzce na myl paszczk skrzyda skaday si z delikatnych, gitkich i pustych w rodku koci, okrytych cienk warstw metamorficznej skry. Owadzie nogi, czy te odna, uginay si pod cizarem mikkiego jak ciasto tuowia. Harry patrzy na to stworzenie i zastanawia si, dlaczego nie czuje wcale grozy i zaledwie odrobin litoci. Przecie wiedzia, e ta istota zostaa

utworzona z ciaa troglodyty lub Wdrowca. Moe byo w nim ju miejsca na przeraenie? A moe nie by ju zdolny do ludzkich uczu? Jednake, zbliajc si do Karen, zda sobie spraw, e przynajmniej niektre jego emocje pozostay ludzkie. Jej wygld zapiera dech w piersiach. W wiecie po drugiej stronie kulistej Bramy - wiecie ludzi, oddalonym teraz o cay wszechwiat nie sposb byo znale kogo podobnego do niej. Nawet purpurowe oczy wydaway si pikne... teraz. Harry'ego zachwycia jej uroda, zafrapowaa nie mniej ni przy pierwszym spotkaniu. Karen przybya wwczas do Ogrodu, by wzi udzia w

walce przeciwko wampirom. Zniewolia go wtedy i teraz dziao si podobnie. Nie potrafi oderwa od niej oczu. Poczwszy od miedzianego poysku wosw, poprzez wszystkie cudowne krgoci ciaa, a po jasne skrzane sanday, ktre odsaniay pomalowane zotem paznokcie, Karen oszaamiaa. Na ramiona narzucia czarne futro, za tali owina szerokim pasem ze szmaragdowo-zielon klamr w ksztacie szczerzcej ky, wilczej gowy. Znaczenie tego goda zatracio si gdzie w przeszoci. Symbol przekazali Dramalowi jego przodkowie, a ten z kolei powierzy go Karen. I da jej nie tylko swj herb, lecz take swoje jajo.

Zelektryzowany jej niesamowitym przybyciem, nieziemsk urod i zderzeniem barw, Harry zatrzyma si. Karen wydaa mu si jeszcze pikniejsza, bardziej godna podania. - Kiedy o mao mnie nie zabie, Harry - wyszeptaa. - I powinnam ci ostrzec: przybyam tu przede wszystkim po to, by ci si odwdziczy! - wysuna lew rk, dotd skrywan za plecami. Do osaniaa bojowa rkawica; kiedy zgia rk, w blasku gwiazd zalini srebrem upiorny przepych ostrzy, hakw i miniaturowych sierpw. Harry otworzy na prawo od siebie drzwi Mobiusa i pozostawi je tam. Niewidzialne, stanowiy doskona drog ucieczki. Gdyby Karen

sprbowaa go zaatakowa, wykonaby minimalny zwrot w bok i znikn. Ale te myli musia zachowa dla siebie. - Chcesz powiedzie, e jeste tu po to, by mnie zabi? - odezwa si. - A ty chcesz powiedzie, e na to nie zasugujesz? - odpowiedziaa mu w podobny sposb. Strzegc wci bacznie wasnych myli, Harry zajrza w jej umysu i dostrzeg wrzce tam dzikie pasje, gniew sigajcy niemal wciekoci, nie znalaz jednak nienawici. Co wicej, odkry samotno Lady Karen. Teraz oboje byli do siebie podobni. - Nie rozumiaem, co oznacza by... - zacz. - Mylaem, e ci pomagam, e

lecz z jakiej wstrtnej choroby. Ale przyznaj, robiem to tyle dla ciebie, co dla mego syna. Bo, gdybym zdoa ciebie wyleczy... - Wyleczy! - wyplua to sowo. Czemu nie sprbujesz wyleczy siebie? Nie ma adnego lekarstwa, Nekroskopie! Chyba ju si o tym przekonae? Skin gow i zaryzykowa podejcie jeszcze o krok. - Tak, przekonaem si - odpar. Ale w pewnym sensie wyleczyem ci. Miaa w sobie wampira, jednego z tych, ktre wampiry nazyway "matk". Gdyby zrodzia mnstwo modych wampirw, to by ci przytoczyo, zabio. Mam racj?

- Nie wiadomo - warkna. Harry sta przed ni, wyprostowany, w zasigu jej rkawicy. - Zatem przysza mnie zabi. Pokiwa gow. - Ale chyba widzisz, e sam doznaem bolesnej przemiany? I w gbi duszy zapewne wiesz, e nigdy nie byem twoim wrogiem, Karen? Byem niewinny i niewiadomy. Przez chwil przypatrywaa mu si bacznie, zmruya nieco oczy, skina gow i umiechna si. Waciwie, nie by to umiech, raczej szyderczy grymas ust. - Przejrzaam ci - owiadczya. Wyczuam twoje drzwi, Harry! Zabrae mnie tam kiedy, pamitasz? Przeniose

z Ogrodu do mojej wieycy w okamgnieniu. A teraz drzwi s tu obok ciebie. Czy bez nich odwayby si stan tak blisko? Jeli tak, zrb to. Poka mi, na ile jeste "niewinny". Harry potrzsn gow. - To zdarzyo si wtedy powiedzia. - A teraz niezalenie od moich pragnie i ycze mog by tylko wampirem! Bardzo niewiele we mnie teraz niewinnoci... Tak, to moja wewntrzna istota poradzia mi, ebym otworzy drzwi, ebym si zabezpieczy. A moe, ebym j zabezpieczy? Ale czowiek, ktrym nadal jestem, mwi mi, e nie potrzebuj tego zabezpieczenia, e to wystawi wszystko, co mgbym powiedzie - co chc

powiedzie - na drwin. A pki yj, ludzki pierwiastek we mnie ma decydujcy gos. Niechaj wic tak bdzie! Odrzucajc na bok ostrono, zlikwidowa drzwi Mobiusa i otwar na ocie swj umys. W przecigu kilku chwil Karen przeczytaa, czy te przejrzaa wszystko, co byo tam zapisane, gdy niczego nie ukrywa. Kiedy w gr wchodzi telepatia, takie odczytywanie czy si czsto z odczuwaniem i Karen przede wszystkim poczua jego cierpienie - rwnie wielkie, a nawet wiksze ni jej wasne. Poznaa nieszczcia, ktrych zazna wicej ni ona. I zobaczya, jak bardzo

by samotny i wewntrznie pusty, a to nadao jej samotnoci i pustce waciwy wymiar. By jednak kobiet i pamitaa pewne rzeczy. Gdy obj j w talii, zgia rk w okciu i lekko opara otwart rkawic o jego plecy. - Pamitasz, jak bardzo pragnam ci? - zapytaa. - Jak wielorako ci pragnam? Jak kobieta, owszem - ale te jak wampir! A pamitasz, jak prbowaam ci skusi, kiedy uwizie mnie w moim pokoju? Przyszam do ciebie naga, rozpalona, z rozfalowan piersi - a ty mnie zignorowae. Zachowywae si, jakby mia ciao z kamienia i serce z lodu. - Nie - szepn, rozkoszujc si

naturaln woni jej skry. - W ciele miaem law, a we krwi ogie. Ale wyznaczyem sobie pewn drog i musiaem si jej trzyma. Teraz... droga przebyta. Czua, jak ronie jego pragnienie, rwne jej dzy. Odbieraa piersi omotanie jego serca. Jeste... jeste gupcem, Keogh! wyszeptaa, gdy przytuli j do siebie. I kadym nerwem jej ciaa targn dreszcz - to wampirzy instynkt domagaj si, aby wbia sw rkawic w jego plecy i wydara z nich miso i koci, po czym jednym ciciem zamienia serce w tryskajcy krwi gejzer. I znw poczua dreszcz, zdumiona, e rozlunia

roztrzsione palce i grona rkawica zsuna si bezwadnie za ziemi! - Tak wielkim gupcem, jak ja - jkna, zatapiajc pomalowane na czerwono i ostre jak brzytwa paznokcie w ciele Harry'ego, podczas gdy on zagarnia j brutalnie, ksajc jej wargi i twarz, pki nie pojawia si krew. - A to oznacza dyszaa, gdy wreszcie rozczyli swoje rozpalone ciaa - prawdziwy bezmiar gupoty. Polecieli do jej wieycy. Siedzc w ozdobnym siodle, umocowanym na karku lotniaka, u nasady paszczkowatych skrzyde Harry musia trzyma si Karen lub ryzykowa upadek. Ale nie mg spa, wszak pieci jej jdrne piersi, o sutkach

sterczcych pod podart szat, niczym dwie bryki zlota. Nie mg spa, wszak jego msko prya si midzy jej wspaniaymi poladkami, wpychaa si tam, jakby chciaa j unie. - Czekaj - powiedziaa mu Karen jeszcze w Ogrodzie pod murem, gdzie rozbudziwszy w sobie wampirz namitno, gotw by wzi j natychmiast, przeora niczym urodzajne pole. - Czekaj! powtarzaa jeszcze dwukrotnie podczas lotu, gdy jcza goniej ni wiatr w jej uszach i ksa jej plecy i szyj, a ona czua, jak jego metamorficzne ciao rozrasta si, by j obj, a donie powikszaj i spaszczaj, jakby chciay j ca

ogarn. - Czekaj! Och, czekaj! - bagaa znowu, kiedy lotniak osiad na ldowisku kilka poziomw poniej najwyszych jej apartamentw. Musiaa niemal ucieka przed jego dz, przebiega pokryte chrzstk schody z rzebionej koci, umkna do swych pokoi. Lecz wreszcie dopad j w sypialni i wiedzia, ze czekanie si skoczyo - dla nich obojga. Od ostatniej nocy, jak Harry spdzi z kobiet, upyno niewiele czasu, mimo to zdawao mu si to teraz niewyrane i odlege - moe i nie bez powodu. Jeli bowiem przestrze i czas s z sob tak powizane, e tworz nierozerwaln cao - przynajmniej dla

przecitnego czowieka - jak dawno temu Harry by z Penny? Wymiar temu? Cay wszechwiat? A skoro wszechwiat jest tak ogromny, e niemal nieskoczony, to co z t luk czasow midzy wszechwiatami? Czas jest wzgldny, o czym Keogh przekona si a nazbyt dobrze. Tak czy owak, tamta wczeniejsza faza zdawaa si teraz niewyrana i nieokrelona jak sen, natomiast "teraz" stanowio jedyn rzeczywisto. Penny bya miraem, postaci ze snu, zjaw, lekk jak puch na wietrze, zniewolon i wcignit w jego sen, a w kocu przez niego unicestwion Karen za bya... kobiet realn, zniewalajc, zachann. Niczym

magnes o sile przycigania rwnej niewielkiej planecie, trzymaa Nekroskopa na uwizi niby ksiyc na orbicie, by owietla jej ciao i poda jej. Dla Harry'ego stanowia ucielenienie wszelkiej ziemskiej i nieziemskiej dzy. Bya czym wicej ni tylko planet - bya czarn dziur, ktra mogaby go wessa na wieczno. Zaiste, Karen bya nawet czym wicej wampirzyc! Spletli si z sob na jej ou, jczc i warczc. Harry zatraci ju wiadomo tego, co jest rzeczywistoci, a co wytworem fantazji. Nigdy dotd nie wykorzystywa swego metamorfizmu, nie zna stopnia cielesnej elastycznoci, nie zgbi

potencjau wasnych namitnoci. - Dotd zatrzymywaa swe ciao dla siebie? - zapyta dyszc, Keogh. Wsun w ni wyduon rk i palcami penetrowa i pieci wszystkie jej najbardziej wewntrzne organy i zaktki, podczas gdy ona zwilaa lin jego byszczcy trzon mskoci, dranic delikatnym, rozwidlonym jzykiem. - Nie - jkna. - Dwa razy poleciaam do Sonecznej Krainy, eby znale sobie kochanka. Ale jak mona uwie przeraonego mczyzn? Tak czy inaczej sprowadziam tutaj jednego. Szybko przezwyciy swj lk i wlizgn si do mojego ka. Och, ale ja byam ziejc otchani, rozpalon

gardziel, do ktrej on wrzuci kamyk! Nie mg mnie zaspokoi. Wydoiam go do cna i chciaam wicej, ale nie pozostao w nim nic poza krwi. Wiedziaam, e mog go zgnie, zetrze na miazg, umierci w jdrze mej kobiecoci i wchon w siebie bez najmniejszego trudu. Jednak... odwiozam go z powrotem do Sonecznej Krainy. A od tego czasu miaam swe ciao tylko dla siebie. Podobnie jak mczyni i kobiety s sobie przeznaczeni, tak i wampirzyca moe zaspokoi tylko ciao wampira. Wszak zwierzta nie daj adnej rozkoszy, a kiedy krew wampira jest rozpalona, czowiek jest przy nim niezwykle kruchy.

- To prawda - powiedzia niewyranie Harry, czujc jak jej lewy sutek wydua si i wnika w gb jego garda niczym jzyk, a jego moszna pod cinieniem wewntrznych sokw nabrzmiewa do granic wytrzymaoci. Przez to, co teraz robi, kobieta umaraby w mczarniach! - Tak samo mczyzna od moich pieszczot - odpara, wzdrygnwszy si. Ale czuby rozkosz, chocia potworn! I wycigna ze swego ciaa jego wielk, mikk, pajkowat rk, zgia mu nogi w kolanach i wprowadzia je w siebie. W kocu zasta w ni wcignity po ppek i poczua wytrysk jego zimnego nasienia, ktre zalaa jej

rozpalone wntrze. - A jednak niegdy Lordowie brali sobie kobiety Wdrowcw wysapa Harry w uniesieniu. Karen bya teraz nim wypeniona, jej blady brzuch, okrgy i byszczcy, wydyma si groteskowo pod naciskiem jego rk; a jej ciao tak go wchono, e wyglda niczym na wp narodzony, a ich twarze stopiy si w jedno. W chwil pniej wypchna go jednym potnym skurczem. Z miejsca wszed w ni ponownie, tym razem gow naprzd, tak e chcc kontynuowa rozpoczt kwesti, musiaa odwoa si do telepatii. - Te kobiety umieray w cierpieniach - powiedziaa. Syszaam,

e Lesk, powracajc z wypraw, bra ich dziesi lub wicej w cigu nocy i rozsadza jak balony swoim seksem! O, to dopiero by gwat! Ale nie wszyscy tak zwani "Lordowie" byli tacy. Pikna dziewczyna miaa szans przey Stopniowo wychowywana, bya te wampiryzowana, a w miar jak postpowaa metamorfoza, jej pan udziela jej wskazwek. Lord Magula wyhodowa sobie tak ogromn kobiet, e sypia w jej wntrzu, gdy wyczerpay go ich wsplne ekscesy. Rozwara si szeroko, by wypuci go z siebie, po czym pada na i bdzia po jego gadkim ciele niezmordowanymi domi. Porwaa ich bezgraniczne

wampirze wyuzdanie... Wszelkie otwory ciaa, w ktre mona byo co woy u obojga - zostay wypenione; pocaunki uwalniay krew; ich soki przemoczyy pociel i ciekay na posadzk. Stoczyli si z oa, lizgajc si i pawice wasnych wydzielinach. Organizm Harry'ego bez koca produkowa nasienie, ktre wci wsysay niezliczone wargi Karen. Zatrcili si w niepohamowanej dzy swoich wampirw. Szablaste zby gryzy - jednak nie tak gboko, by dotrze do koci - paznokcie jak szpony tyranozaura szarpay i oray skr. Zmienili pociel w przemoczone szmaty, kamienne oe w rumowisko, wielk sal w ruin. Uprawianie mioci

rozroso si do rozmiarw szalu, zagubili si w niewyobraalnych spazmach i ewolucjach. Krzyki stay si nieartykuowane, ciaa zczyy si nierozerwalnie. Poznali seks, jakiego nigdy nie dowiadczya adna czysto ludzka istota. Najpotniejszy spord licznych szczytw Nekroskopa nastpi wwczas, gdy Karen wesza w niego. Przez pitnacie godzin dawali upust swoim chuciom, w uniesieniu, udrce i na granicy obdu. Wreszcie... nie tyle zapadli w sen, co padli nieprzytomni, wci jeszcze zczeni... ***

Harry ockn si, kiedy Karen go mya. - Daj spokj - powiedzia, niemrawo prbujc j odsun. - To strata czasu. Pragn ci znowu, teraz, pki jeszcze tu jeste. - Pki tu jestem? - Wzia w do jego czonek, by ochodzi wod otarcia, i patrzya, jak ronie niczym pal. - To sen, Karen, to sen! - wydysza, szukajc doni jej ciaa. Tak jak i wszystko przedtem. Sny szaleca. Wiem to na pewno, bo widziaem, jak leaa martwa. Jednak teraz, tutaj... yjesz! Chyba e... czy w Sonecznej Krainie jest jaki nekromanta? Potrzsna gow i cofna si nieco, kiedy jego rka zacza

uporczywie siga po ponownie cakiem ludzkie piersi. - Lepiej mnie posuchaj, Harry zacza. - Nie byam wtedy martwa. To nie mnie tam widziae lec na stosach koci. - Nie ciebie? Wic kogo? - Pamitasz, jak mnie godzie? Karen spojrzaa na niego uwanie, chodno, a nawet z wyrzutem. Pamitasz, jak uye struki wiskiej krwi, by wywabi z mego ciaa wampira? O, ale ja byam wampirzyc, i to przebieg! Owa "matka" tkwica we mnie bya naprawd przebiega! Bardziej ni wszystkie inne. Pozostawia we mnie swe jajo. Wampirza

odporno, Harry. - Ty... bya wci wampirzyc? Niemal rozdziawi usta. - Mimo tego, e spaliem twego pasoyta i jego jaja? - Spalie wszystkie oprcz jednego - powiedziaa - ktre we mnie pozostao. I ono miao si rozwin. Ale wiedziaam, e gdyby to podejrzewa, sprbowaby jeszcze raz. A wwczas naprawd bym umara! Och, ta myl mnie przeraaa. - Pamitam, e wtedy zasnem. Harry obliza suche, spieczone wargi. Byem nawet bardziej wyczerpany ni teraz - zmczyo mnie to, co widziaem i co zrobiem. - Tak - potwierdzia. - Zasne w fotelu i to mnie uratowao. Bo kiedy

spae, do gniazda wrcio jedno z moich. - Jedno z twoich? Stworze? Harry zmarszczy brwi. - Ale wszystkie spotkaa zagada albo wygnanie. - Wanie, wygnanie - odpara. - To jedno uwolnie z "dobroci" serca... wypdzie j na mier! - J? - To bya suca, kobieta troglodytw. Wykonywaa proste prace w paacu i w moich osobistych komnatach. Tutaj si urodzia i nie dowiadczya nigdy adnego innego ycia, tote ostatecznie wrcia do jedynego domu, jaki poznaa. Dowiedziaam si o tym ju wtedy, gdy

postawia nog na najniszym stopniu schodw. Usyszaa moje psychiczne wezwanie i przybiega tak szybko, jak moga. Niestety, bya wyczerpana wczg po zimnych pustkowiach Gwiezdnej Krainy i miertelnie zmczona wspinaczk przez wszystkie poziomy wiey. Wanie, miertelnie. - Umara? - Harry wyczu lekki smutek Karen, taki jak po mierci ulubionego zwierzcia domowego. Kobieta skina gow. - Ale wczeniej zdja z moich drzwi srebrne acuchy i usuna roliny blokujce. Dopiero wtedy upada i zmara, a ja dostrzegam swoj szans. Kiedy spae, ubraam jej zwoki w moj najlepsz bia sukni i

zepchnam z murw. Spadaa z furkotem coraz niej i niej, nieledwie fruna! A w kocu runa na kamienie i roztrzaskaa si. To wanie j zobaczye, kiedy spojrzae w d z tamtego wysokiego balkonu, Harry. Ja za ukrywaam si, czekajc, a odejdziesz. Pami Nekroskopa znw oywia te sceny. - Wrciem do ogrodu Rezydenta stwierdzi. - Mj syn wiedzia, co uczyniem. Obawiajc si o swoje ycie, pozbawi mnie mocy, a potem przenis z powrotem w mj wasny wiat, gdzie przez jaki czas byem tylko czowiekiem. Ale i tam odkryem

potwory, a one odkryy mnie. I wreszcie, jak sama widzisz, napotkaem na swej drodze o jednego wampira za wiele. Karen usadowia si midzy jego nogami. Niezalenie od powagi owej rozmowy o przeszoci, czonek Harry'ego pulsowa niczym drugie serce, gdy jej palce draniy byszczcy brzeg jego kielicha. Przerwaa na moment, by zwily swym wowym jzykiem ttnicy czubek, po czym uwizia koyszcy si trzon midzy swoimi piersiami. - Jaki ty jeste silny, Harry westchna rozmarzona. - Naprawd, wydaje mi si, e jeste znowu peen. - Widzc twoj twarz - odrzek czujc zapach twojego ciaa i tw

wilgo... jak mgbym nie by znowu peen? Unis Karen w gr, aby posadzi na swym palu, lecz wymkna mu si z rk i zesza na posadzk. - Nie tutaj. - wydyszaa. - Tak? - Tam! - owiadczya. - W tym twoim sekretnym miejscu. - W kontinuum Mobiusa? Tam chcesz si kocha? - Dlaczego nie? Czy to jakie wite miejsce? Harry nie odpowiedzia. Ale... mogo takim by. Mona byo je uzna za wite. - Zabierzesz mnie tam, Harry? I bdziesz mnie tam kocha? - Och, tak - odpar chrapliwie. - l

poka ci miejsce, ktrego nie potrafisz sobie nawet wyobrazi, gdzie bdziemy si kocha przez sekund lub wiek, jak sobie zayczysz! Rzucia mu si w ramiona, a on przeturla j przez pociel wprost do kontinuum Mobiusa. - Ale... tu nie ma adnego wiata! sykna, rozchylajc szeroko uda i wprowadzajc go w siebie. - Chc ci widzie - jak dry ci twarz, kiedy dochodzisz, jak pczniej usta, gdy pulsowanie sabnie i zaczyna si bl. - Bdziesz miaa wiato. - mrukn, kiwajc gow... lecz w chwil pniej opad go miertelny lk. To brzmiao prawie jak blunierstwo. Nie o to jednak mu chodzio. Mia na myli wiato -

bkitne, zielone i nieco czerwone. Kiedy wbijaa paznokcie w jego poladki, ujedajc ten wierzgajcy, skaczcy sup, Harry eksplodowa wewntrz niej i przenis jczc przez drzwi do przyszoci. Ujrzaa mknc w dal przyszo i emanujce z jej wasnego ciaa purpurowe wiato z lekk tylko domieszk bkitu. Co wicej, wiato Karen zmieszao si z lini Harry'ego, obie nici sploty si z sob podobnie jak ich ciaa, a jego linia wydawaa si tylko nieco mniej czerwona ni jej. - Nasze linie ycia - powiedzia jej. - Pdzimy na nich w przyszo. Mkniemy tam, wyprzedzajc ycie!

- Pdzimy na sobie w przyszo odpara, drc pod wpywem zarwno tego niesamowitego doznania, jak i dozna, ktrych dostarcza jej Harry. Bkitne? - zapytaa. - To Wdrowcy - poinformowa. Prawdziwe ludzkie istoty. - Zatem garstka czerwonych to z pewnoci wampiry! Ktrzy przetrwali w Krainie Wiecznych Lodw. A te zielone to pewnie troglodyci. Nigdy nie widziaam takich barw, takiego wiata! Nawet najjaniejsze zorze nigdy nie byty tak jasne. Harry ugniata jej piersi niczym ciasto i po raz kolejny osign szczyt. Poczua, jak obmywa jej wewntrzne cianki i zadygotaa.

- Twj wytrysk jest zimny jak wodospad... - Nie, jest gorcy. Ale chodny przy twoim wntrzu, ktre jest wulkanem. - Tylko tak ci si wydaje - stkna. - Naprawd oboje jestemy zimni, Harry. Oboje. - Jestemy wampirami - odpar lecz nie jestemy nieumarli. Nigdy nie bylimy martwi, tak jak niektrzy zwampiryzowani ludzie, ktrzy "umieraj" i pi przez jaki czas przed powtrnym narodzeniem. Oczywicie, wczeniej spodziewaem si, e bd zimny, spodziewaem si te, e poznam wampirze dze, nieokieznane pragnienie ycia i wszelkie formy

cielesnego wyuzdania, ale nie uwaaem tego za trwa warto. Ale to, co si stao, to co wicej, co innego - Moe dla ciebie - odpowiedziaa bo od niedawna jeste wampirem. A jednak... by moe, masz racj. To nie jest tak, jak sobie wyobraaam Dawne wampiry byty kamcami, to kady wie. Czy to moliwe, e to takie byo kamstwo? Niezdolni do mioci, tak mwili Ale czy rzeczywicie tacy byli? Czy te po prostu nie potrafili si do tego przyzna? Czy kocha kogo to okazywa sabo, Harry? A bycie zimnym i wyzbytym mioci to objaw siy? Zespoli si z jej ciaem, wszystkie jego czonki wtopiy si w ni.

- Zimny? - warkn. - No, skoro jestemy tacy zimni, to czemu nasza krew jest taka gorca? A jeli jestemy sabi, dlaczego czuj si tak bardzo silny? Nie, myl, e patrzysz na to zbyt jednostronnie. To byo ostatnie i najbardziej race kamstwo wampirw - to, e nie znaj mioci To nieprawda, po prostu obawiali si do tego przyzna. Nekroskop wiedzia, e wreszcie dotkn prawdy. Wampiry zawsze byy zdolne do ciemnych czynw, dz i namitnoci niedostpnych zwykym miertelnikom, lecz teraz, stajc po tej samej odlegej stronie spektrum, on i Karen odkryli w sobie szczere, rwnie silne poczucie wizi. A oddanie si tym

emocjom mona byo okreli jedynie mianem ekstazy. Jakkolwiek gwatowna, dziwna i obca bya ich mio, jednak czuli si prawdziwymi kochankami. Oczywicie, kryo si w tym te podanie, lecz czy istniaa kiedykolwiek mio midzy kobiet i mczyzn wolna od podania? Zespoleni w jedno ciao - pierwsza od zarania dziejw na poy ludzka para, nierozczna w najpeniejszym znaczeniu tego sowa - pdzili w gb strumienia przyszoci. A nagle, ni std, ni zowd... Ukazao si nowe wiato... zocisty ogie... niewyobraalny... wszechpochaniajcy! W pierwszej chwili Harry sdzi, e jest to jaki

dziwny i cudowny efekt ich zwizku, mioci, lecz byo to co wicej. Potny, wibrujcy, monotoniczny zapiew przyszoci bdcy nie tyle dwikiem jako takim, co raczej reakcj umysu na trjwymiarow projekcj wszechogarniajcego czasu - w okamgnieniu przemieni si w dziki syk. Nekroskop przerwa gwatownie ten szaleczy pd. Bronic si przed rozczeniem wirowali wok siebie, pozwalajc, by czas pyn dalej naprzd. Karen, chwilowo olepiona, wpia paznokcie w ramiona Harry'ego. - Co to byo? - wydyszaa. Lecz nawet Harry Keogh nie zna odpowiedzi. Kiedy oczy jego oswoiy

si z t zocist wiatoci, a umys zaakceptowa widrujcy syk, odwrci si i odnis wraenie, e patrzy na jdro eksplodujcej bkitnej gwiazdy, gdzie zachwiania rwnowagi chemicznej wywouj czerwone i zielone protuberancje. Z tyu wszystko pozostao niezmienione. Ale przez nimi, w czasie przyszym... Nici ycia Harry'ego i Karen nie miay barwy czerwonej lecz jasnozot, odryway si od ich cia w przyszo. A sama przyszo jawia si jako olepiajcy zoty blask, rozpalony pomaraczowymi jzykami ognia. Jasno ta stopniowo szarzaa i gasa, wypalajc si w mroku, niczym ar ogniska zmoczonego deszczem. A

linie ich obu ywotw znikay wraz z ni. Poza tym punktem nie istniaa dla nich przyszo, przynajmniej w Gwiezdnej Krainie. A jednak bya przyszo dla innych. Bowiem nieco zwichrzone bkitne linie ycia pdziy dalej; podobnie zielone, chocia przygasay. Zgin za wszelki lad po czerwonych. A ciemno zdawaa si intensywniejsza ni wiato. "Katastrofa" - pomyla Harry; Karen go usyszaa. - Ale co tu si stao... co si stanie? Oszoomiony, potrafi jedynie potrzsn gow i wzruszy ramionami. - Zielone wydaj si chore. One wymieraj.

W rzeczy samej - widzieli, e wiele ywotw troglodytw ciemniao, migotao, sabo i gaso. Jednak serce Harry'ego zaczo na nowo bi, gdy zauway, e pozostae wydaj si przybiera na sile i jasnoci i mkn dalej. Odetchn z ulg, widzc, jak w bysku powstaj do ycia nowe linie, oznaczajce narodziny i nowy pocztek. Pozbiera swoje oszoomione zmysy, utworzy drzwi i przecign przez nie Karen w bardziej "normalny" przepyw metafizycznego istnienia. - Ale co si stao? - wtulia si w niego. - Nie wiem. - Pokrci gow i wprowadzi j w kolejne drzwi, by wynurzy si z kontinuum na dachu jej

wiey. Wystawi twarz na zimny wiatr, wiejcy znad Gwiezdnej Krainy. Czujc drenie Karen i wyczuwajc jej rozpacz, popatrzy pytajco w purpurowe oczy. - Moe ja wiem - powiedziaa wreszcie. - Ju nieco wczeniej przewidywalimy ich odrodzenie. - My? - Harry pozwoli jej sprowadzi si na d, do najwyszych komnat wieycy. - Twj syn i ja. - Pokiwaa gow. Kiedy by jeszcze sob. - Ich odrodzenie? Ich? - Ale Harry zna ju odpowied. Zrozumia teraz take niepokj i wrogo Lardisa Lidescu.

- Wampirw - przytakna. Dawnych Lordw. Zostali skazani na wygnanie, lecz Kraina Wiecznych Lodw nie spodobaa im si. Przemierzyli przestronne, pokryte jaskrawymi freskami korytarze z rzebionego kamienia i obionej koci, zeszli po chrzstkowych schodach do jej komnat, gdzie opadli na wielkie oe. - Opowiedz mi wszystko - odezwa si Harry. Zdaniem Karen, zaczo si to (wedug kalendarza Harry'ego) dwa lata wczeniej, czyli w dwa lata po bitwie o Ogrd Rezydenta, po rozgromieniu wampirzych Lordw. - Wyczuwajc zagroenie ze strony Krainy Wiecznych Lodw cigna

Karen - poprosiam o spotkanie z Rezydentem i zdradziam mu, czego si obawiam. W owym czasie ju doskonale wiedzia, e przeyam twoj "kuracj", ale mimo to istnia midzy nami swoisty rozejm. W kocu przecie walczyam u waszego boku z wampirami; nie mg wtpi e jestem jego sprzymierzecem. Od czasu do czasu odwiedzaam go w grach, a on z kolei, bywao, goci u mnie. Bylimy przyjacimi, rozumiesz, nic ponadto. Ale to byy dziwne czasy - ulega przemianie, traci ciao ludzkie i przybiera posta i zwyczaje wilka. Mimo to nadal rozumowa jak czowiek, podtrzymywalimy to przymierze. Bo on

rwnie, na swj sposb, czu zagroenie ze strony Lordw niesamowite przeczucie, ktre potgowao si i blado wraz z polarnymi zorzami. Jakie fatum, ktre przyczaio si jak zwierz na granicy zmarzliny, czekajc w napiciu, a nadarzy si okazja do ataku. Powiedziaam, e wyczuwa to "na swj sposb", Twj syn jest teraz wilkiem, ma wilcze zmysy i instynkty. Potrafi wywszy ich w pnocnym wietrze, widzial w powiacie zrz, sysza ich szepty i knowania. Planowali swj powrt i zemst! Wanie, Harry, zemst - na Rezydencie i jego ludziach, na mnie, na wszystkich, ktrzy pomogli zniszczy ich paace, wypdzi w krain

wielkiego chodu. A to oznacza take zemst na tobie. Tyle e, oczywicie, ciebie tu wtedy nie byo. Pozostalimy tylko my, Rezydent i ja. A zwaywszy na to, w co si przeobraa... obawiaam si, e ju wkrtce zostan sama. Zapytaam go, co trzeba zrobi. "Musimy wystawi strae powiedzia mi - na tym zimnym pustkowiu, eby strzegy pnocy i donosiy o wszelkich niepokojach i zdarzeniach w Krainie Wiecznych Lodw. Ty musisz je stworzy. Czy nie jeste wampirzyc i prawowit spadkobierczyni Dramala. Nie nauczy ci tego?" "Rzeczywicie, wiem, jak stwarza

istoty" - odparam. "Wic zrb to - szczekn. - Stwrz wojownikw, ale nadaj im msk i esk pe. Uczy ich takimi, eby mogli si rozmnaa!" "Samopowielenie?" Sama myl zmrozia mi krew. "Przecie to jest zakazane! - wykrzyknam. - Nawet najgorsi z wampirzych Lordw nigdy by si nie omielili... nawet by nie pomyleli..." "Dlatego ty musisz to zrobi! Pozosta nieugity. - Tak, bo to pozwoli ci nie marnowa czasu przy kadziach. Stwrz ich takich, by mogli y i mnoy si wrd ludw, i ywi si wielkimi rybami, zamieszkujcymi tamte wody. Ale zadbaj o bezpieczestwo - tylko

troje modych od pary, i to samce. Dziki temu do szybko wymr. Wczeniej jednak donios nam, czym jest to zagroenie - i stworz bitw, kiedy od pnocy nadcignie burza!" Karen wzruszya ramionami. - Twj syn by bardzo mdry, Harry - cigna. - Wiedzia, co jest dobrem, i zna rdo za najgorszego z moliwych, lecz jego czowieczestwo szybko zanikao. Pojmowa, e gdy nadejdzie pora, nie bdzie w stanie mi pomc, dlatego chcia pomc od razu, dobr rad Przynajmniej wydawaa mi si ona dobra. - A Kraina Wiecznych Lodw? zaciekawi si Harry. - Szaitis? Czy to

on? Karen wzdrygna si - Nikt inny. I nie sam. - Tak? - Pamitasz tamte chwile w Ogrodzie? - Chwycia go za rk. Ogie i grzmot; gazotwory wybuchajce w powietrzu i deszcz ich wntrznoci walcy si na wszystko; wrzaski troglodytw i Wdrowcw, kiedy Lordowie i ich porucznicy nacierali dumnie, wymachujc rkawicami ociekajcymi krwi? Harry skin gow. - Pamitam wszystko. Take to, jak przypalilimy ich lampami Rezydenta, olepilimy ich lotniaki, wysalimy przeciwko nim twoich wojownikw, a

do koca, kiedy dziki sile soca, zmienilimy ich w cuchnce opary. - Nie wszystkich jednak wykrzykna. - I Szaitis by jednym z tych, ktrzy przeyli. - Kto jeszcze? - Olbrzymi Fess Ferenc i ohydny Volse Pinescu; poza tym Arkis z Trdowatych oraz kilku porucznikw i niewolnikw. Nikt z nich nie pad w bitwie. Prawdopodobnie uciekli na pnoc, odkrywszy, e ich gniazda zburzono i zrwnano z ziemi. Nekroskop odetchn z ulg. - Zatem to tylko garstka. Potrzsna gow. - Sam Szaitis stanowi ju si,

Harry. Moe nie byo tak wtedy, kiedy mielimy u boku twego syna i jego armi, ale teraz, gdy pozostay tylko niedobitki, sprawa wyglda inaczej. A co ze wszystkimi innymi Lordami, wypdzonymi i wywoonymi na lodowe pustkowie od zarania wampirzych dziejw? A jeli oni te przeyli? Tamci odchodzili w pojedynk, potajemnie, nigdy w grupie. Moe jednak pozwalano im zabra z sob kobiet i kilku niewolnikw. By moe Szaitis i pozostali odnaleli ich i utworzyli ma armi? Ale czy o jakiejkolwiek armii wampirw mona powiedzie, e jest maa? - Moe by jeszcze gorzej - rzek ponuro Harry. - Jeeli zabierali z sob

kobiety - i jeli potrafili y w tym wiecznym chodzie czemu nie mieliby si rozmnaa, jak twoi wojownicy? Spjrzmy prawdzie w oczy, nie wiemy nawet, jak wyglda Kraina Wiecznych Lodw. - Poza tym - przypomniaa mu - tam na brzegu zimnego i leniwego morza jest z tuzin albo i wicej wojownikw, obserwatorw, stranikw. - Posza za rad mojego syna i stworzya takie istoty? - Tak... Odwrcia gow. - Z czego? I czemu unikasz mojego spojrzenia? Karen achna si, piorunujc go nieustpliwym spojrzeniem, - Niczego

nie unikam! Znalazam swoje materiay w ruinach wieyc, w pracowniach Lordw. Wikszo bya zniszczona, zmiadona lub pogrzebana na wieki, ale niektre zupenie nietknite. Na pocztku bdziam po omacku, tworzyam lotniaki, ktre nie umiay lata, i wojownikw, ktrzy nie chcieli walczy. Ale stopniowo udoskonaliam sw sztuk. Widziae i miae okazj dosi mojego lotniaka - to wyjtkowe stworzenie. Tak samo, jak moi wojownicy. Stali si dzielni, silni i straszliwi. Tylko... - I znowu odwrcia gow. - Tylko? - Od jakiego czasu nie odpowiadaj na moje wezwania.

Wysyam myli z Gwiezdnej Krainy, dajc informacji, ale oni mnie nie sysz. A jeli sysz, to nie mog albo nie chc odpowiedzie. Harry zaspi si. - Stracia nad nimi kontrol? Karen oburzya si. - Wanie tego zawsze si obawiay wampiry stworzenia istot posiadajcych woln wol, ktre mogyby pewnego dnia uciec i zdzicze. Na szczcie, uwzgldniam ostrzeenie Rezydenta i te stwory s genetycznie skazane na wymarcie - wrd potomstwa nie bdzie samic. Harry odchrzkn. - Wic masz strae, ktre nie

strzeg, i wojownikw, ktrzy nie chc walczy. Jakie jeszcze "rodki bezpieczestwa" podja, by ustrzec si przez zagroeniem. - Drwisz sobie z mojej pracy. Karen sykna ze zniecierpliwieniem. Mam ci mwi, ile ode mnie wymagaa decyzja o przeciwstawieniu si potencjalnej grobie? Pamitaj, zanim tu przyszede, byam samotn kobiet. Wyobraasz sobie, jak Szaitis rozprawiby si ze mn - z Karen, suk, ktra zdradzia wampiry - gdyby nie sczez w Krainie Wiecznych Lodw i teraz tu wrci? Miaam zda si na jego wtpliw lito? Ha! O nie, dopki mogam mu si przeciwstawi! - Przeciwstawi? - Na widok jej

ognistych wosw, oczu i lnicych zbw, Harry przerazi si. "Ona jest wulkanem, w rodku i na zewntrz" pomyla. - Jak si przeciwstawi? - No c - znowu si achna zamiast czu, jak wazi na mnie Szaitis, woaabym odda si groniejszemu, jeszcze bardziej niewiernemu kochankowi. Dosiadabym swego lotniaka, kierujc si na poudnie, ponad grami i Krain Soneczn, ku tej tarczy soca. Niechby Szaitis ciga mnie, jeli wola, a po warkocze gorcych gazw, eksplodujce ciaa i nico. Niechby tak byo! Harry wzi j w ramiona: poddaa si bez oporu.

- Nie dojdzie do tego - szepn ochrype, gaszczc jej wosy i tulc rozdygotane ciao. - Dopki ja mam tu co do powiedzenia. Jednak w gbi umysu Keogha, ukryta nawet przed telepati Karen, trwaa wci scena z przyszoci, ktrej w aden sposb nie potrafi przegna. Przyszo tonca w gorejcym, pynnym zocie. Wizja Koca wrd szkaratnych, wszechogarniajcych pomieni absolutnego pieka... ROZDZIA CZWARTY - ZNOWU PERCHORSK - KRAINA WIECZNYCH LODW

Od nocnej wizyty Harry'ego Keogha u dyrektora Projektu, Wiktora uchowa, i najazdu potnego amerykaskiego motocykla na centraln grot mino sze dni. Wszystko przygotowano do zabiegu, ktry - zgodnie z oczekiwaniami uchowa - mi na trwae zamkn Bram. uchow stal w centralnej grocie, na wieo umytych i wyczyszczonych pytach, okalajcych kuliste wrota. W niemym zachwycie, zmieszanym z groz, ogarnia wzrokiem par objtych cis tajemnic rakiet krtkiego zasigu Tokariew Mk II (a w potocznym argonie - jdrowych egzorcystw), zamontowanych na szczycie niewielkiej lawety na gsienicach, bdcej zarazem

wyrzutni i moduem sterujcym. Oczy dyrektora Projektu, ukryte za przydymionymi szybkami plastykowych okularw, wyglday jak wskie szparki, jakby zastygy w jakim grymasie blu. Brao si to z ciaru odpowiedzialnoci - jak obarczya go Moskwa - mia dopilnowa zaadowania i oprogramowania tokarieww. uchow a nazbyt dobrze zdawa sobie spraw z niebezpieczestwa - wiedzia, e smuke korpusy rakiet wypeniono ohydnymi bryami toksycznego metalu; wrzecionowate cielska spoczyway spokojne, lecz w kadej chwili gotowe byy obudzi si do ycia. Wystarczyo

jedynie przycisn guzik. Wok tokarieww krcia si zaaferowana grupa wojskowych inynierw, sprawdzajc raz po raz obwody elektryczne, systemy pautomatyczne i skomputeryzowane, poziomy promieniowania, odczyty wskanikw. Ich przeoony, odpowiedzialny bezporednio przed dyrektorem Projektu, dotkn ramienia uchowa. Dyrektor drgn. Na prno stara si ukry swe zdenerwowanie. - Tak, o co chodzi? - warkn. Mczyzna by mody, mia nie wicej ni dwadziecia sze lub siedem lat, lecz ju posiada stopie majora; oznak swojej rangi nosi na wyogach munduru, obok insygniw

Oddziau Artylerii Specjalnej wystylizowanego jdra atomu. - Towarzyszu dyrektorze zakomunikowa formalnie - jestemy wszyscy gotowi. Od tej chwili, dopki nie zajdzie potrzeba uycia tej broni, dwch z nas bdzie nieustannie czuwa... oczywicie, osoby te bd uzbrojone, jako ochrona przed sabotaem. Zdajemy sobie spraw, e w przyszoci trafiali tutaj... hmm... intruzi? uchow skin gow. - Tak, bardzo dobrze. - W pierwszej chwili nie zastanawia si nad tym, co syszy. Ale gdy dotar do niego sens tych sw, odwrci si gwatownie, by spojrze na rozjarzon Bram.

- A czy wiecie waciwie, przeciwko czemu maj by te strae? zapyta. - Jestecie pewni, e jeli zajdzie potrzeba, bdziecie wiedzie dokadnie, kiedy przycisn guzik? Oficer zesztywnia. Zna dobrze swoje obowizki. Upokarzajce byo to, e musia teraz przyjmowa rozkazy od jakiego przekltego cywila! Kusio go, aby wygarn to uchowowi. Wczeniej jednak powiedziano mu wyranie, e ten starszy naukowiec jest wielkim autorytetem w swojej dziedzinie. - Oczywicie, zapoznaem si z histori Projektu, towarzyszu dyrektorze - owiadczy chodno. - Obejrzelimy rwnie wszystkie filmy. Ale tak czy owak, proces odpalania moe zosta

uruchomiony wycznie na wasze polecenie. - Suchaj. - uchow chwyci go drc doni za rami. - Tak was poinstruowano na odprawie, owszem, ale to jeszcze nie wszystko. W istocie, to bardzo niewiele. Ogldae filmy, tak? wietnie! Ale filmy nie oddaj zapachu, prawda? A obraz nie moe wyskoczy z ekranu, eby ci pokn, czy nie? Kiwajc zapamitale gow i ponownie wskazujc na jarzc si biao grn pkul Bramy, cign chrapliwie. Tam kryje si koszmar, zaraza, co, przy czym Czarnobyl wydaje si dziecinn igraszk! Jeli to co, wydostanie si stamtd... to bdzie koniec, koniec

naprawd wszystkiego! Rodzaj ludzki pjdzie w lady dinozaurw, trylobitw, drontw - wyginie! Wic nie wciekaj si na mnie, kiedy pytam, czy wiesz, z czym masz do czynienia Blady oficer z trudem hamowa gniew. Sta na baczno, lekko rozdziawiwszy usta. Jednake uchow jeszcze nie skoczy, nie zdy wspomnie mu o najgorszym. - Tydzie temu pewien czowiek, powiedzmy, eks-czowiek, przedar si przez t Bram na tamt, drug, stron. Kiedy odszed, wiat odetchn z ulg - i od tego czasu wstrzymuje oddech! Poegnalimy go z radoci, poniewa by skaony, by nosicielem. Ale teraz zastanawiamy si tylko - ile czasu

zostao, zanim znajdzie drog powrotn? Rozumiesz mnie? Twarz majora zacza odzyskiwa kolor. Wyczuwa wag sw dyrektora Projektu, ich przytaczajcy ciar. - Rozumiem - przytakn. - To dobrze - rzek uchow. - A teraz co, czego nie byo na waszej odprawie. Wspomniae o naszym wczeniejszym problemie z intruzami. Racja, mielimy ten problem. I to moe si powtrzy. Wic teraz chc co doda do twoich instrukcji i nieco zmieni regulamin. - Nachyli si. Mianowicie: gdyby co mi si przytrafio - gdyby zdarzyo si co dziwnego lub niewytumaczalnego, co

pozbawioby mnie moliwoci dziaania, albo nawet wyeliminowao z biegu wypadkw - wtedy ty mnie zastpisz. Moesz si uwaa za nominowanego, tu i teraz. - Co? - Oficer spojrza na blad, byszczc twarz uchowa, na ohydnie okaleczon gow, i zastanawia si, czy jest on w peni wadz umysowych. - Wy mnie... nominowalicie, towarzyszu dyrektorze? - Jak najbardziej! - wybuchn. Mianuj ci Strem Ziemi, tak! - Strem...? - Przycinij! - uci uchow przenikliwym szeptem. - Jeeli co mi si stanie, przyciniesz ten cholerny guzik! Nie zwlekaj, nie tra czasu na

telefony do Gorbaczowa czy tych tpych kretynw, ktrzy mu tak ndznie su, tylko przycinij guzik! Zaatw to jednym ruchem i wylij egzorcyty na wojn z demonami, do krainy po drugiej stronie Bramy, zanim wyskoczy stamtd sarn diabe, rzygajc ci prosto w twarz! Jasne? Major cofn si. Oczy mia szeroko rozwarte, pene niepokoju. uchow wci trzyma jego rami w stalowym ucisku. - Towarzyszu dyrektorze, ja... Nagle uchow puci go, wyprostowa si i zerkn za siebie. - Nic nie mw. - Machn gow, jakby od czego si opdza.

Na razie nie mw w ogle nic. Ale nie zapomnij o tym, co powiedziaem. Nie wa si o tym zapomnie! Major czu si zakopotany. Na szczcie uratowa go czowiek z obsugi technicznej, ktry otworzy ze szczkiem waz w metalowych pytach Zatoczywszy si nieco, stan w blasku Bramy, zerwa z twarzy aparat oddechowy i zaoy plastykowe okulary. Nastpnie wycign na olep rk, jakby szukajc oparcia, i znw si zatoczy. - Feliks Szalny? - Dyrektor Projektu chwyci mczyzn za rk i przytrzyma. - To ty, Feliksie? - Potrafi by przyjacielski, gdy uwaa, e wymaga tego sytuacja. - Ale ty

wygldasz, jakby zobaczy ducha! Ubrany w roboczy kombinezon czowiek z obsugi technicznej, niski i ysiejcy, skin gow. Zamruga raptownie i obejrza si w stron otwartego wazu. - Co w tym rodzaju, dyrektorze wymamrota na poy do siebie, cierajc jak szmat zimny pot z czoa. - Co si stao? - uchow poczu zimny dreszcz. - Co na dole? - Tak, tam w dole, w jednym z zaplombowanych szybw, ktre stanowiy cz pierwotnego kompleksu - odpar Szalny. - Sprawdzaem jedn z tych "Smoczych jam". O dziwo, promieniowanie spado prawie do

normalnego poziomu; w kadym razie nie jest ju niebezpieczne. Wic otworzyem zaplombowany waz i wszedem. "Smocza jama" czya si z dawnym poziomem obsugi reaktora. Tam w rodku... znalazem oczywicie magma ty. - Aha! - Dyrektor wiedzia, co si wydarzyo. A przynajmniej tak mu si zdawao. - Znalaze tam zwoki! - Tak, zwoki - powiedzia Szalny, kiwajc gow. - To stanowio cz tego koszmaru. Byy spieczone, wywrcone, przenicowane. Niektre na p wtopione w magma ty, jak mumie zawinite w wypaczon ska, gum i tworzywa sztuczne. I mimo tych dugich lat izolacji, zdawao mi si, e jeszcze

sysz ich krzyki! uchow potrafi sobie to wyobrazi. Przebywa przecie w Perchorsku, kiedy zdarzya si ta koszmarna katastrofa. Wci nosi blizny, zarwno na zwidej jak pergamin skrze gowy, jak i - bardziej trwae - w mzgu. - Dobrze, e stamtd wyszede powiedzia. - Moe pniej skierujemy na d grup, ktra oczyci to miejsce, ale na razie... - Ja... potknem si o co. - Szalny nadal by oszoomiony, nada mwi prawie do siebie. - Co rozsypao si w py pod moj stop, tak, e potknem si i uderzyem o cyst - ktra

natychmiast pka! Mody major dotkn okcia uchowa, tym razem bardzo delikatnie. - Czy on powiedzia co o cycie? Dyrektor obrzuci go niechtnym spojrzeniem. - O, a ciebie to interesuje? .I nie czekajc na odpowied, pokiwa gow. - Zatem musisz to sam zobaczy. Przywoa jakiego szeregowego onierza, wyda mu jakie polecenie i odesa go. Potem znw spojrza na Szalnego. - Feliksie - powiedzia - usid lepiej na ktrym z tamtych krzese i napij si gorcej herbaty. uchow i major przypili do ubra tabliczki, sygnalizujce wzrost

promieniowania. Po chwili wrci onierz, niosc dwie maski gazowe. Zarzuciwszy je na rami, obaj mczyni spucili si przez stalowy waz na niszy poziom groty, owietlony jedynie przez Bram wiszc w centrum sferycznej przestrzeni. Dotarszy do najniszych stopni stalowej drabinki, dyrektor Perchorska zszed ostronie midzy okrge wyloty szybw, przecinajcych pod rnymi ktami nieckowate oysko. To byy owe "smocze jamy" - kanay wyarte w spoistym gruncie przez olbrzymi energi wyzwolon w pierwszych sekundach katastrofy, kiedy to niewzruszona dotd materia zmienia si

w ciasto. - Uwaaj, jak idziesz - pouczy uchow modego oficera. - I trzymaj si z dala od "smoczych jam", ktrych nie odplombowalimy. S wci troch napromieniowane. Ale ty, oczywicie, sam wszystko wiesz najlepiej, prawda? - doda z ironi. Ruszy przez idealnie gadkie kamienne podoe, idc po "schodach" z falistej gumy, ktre uoono dla zapewnienia lepszej przyczepnoci. Oddalajc si od rodka pieczary, doszli w kocu do elaznych stopni, przytwierdzonych do pochyej "podogi", ktra stopniowo przechodzia w pion. uchow zrwna si wreszcie z otworem o rednicy trzech stp, ktrego

nie zabezpieczaa teraz oowiana klapa. Zauway go schodzc i domyli si, e to tam pracowa Szalny. Nie myli si, w ziejcej czerni paszczy korytarza leaa latarka, oznaczona wydrapanym na plastykowej obudowie nazwiskiem inyniera. Podnis latark i owietlajc sobie drog, wczoga si do otworu. - Wci jeste zainteresowany, tak? - Jego niemal sardoniczny gos odnalaz pezncego za nim majora. - To dobrze. Ale na twoim miejscu zaoybym mask gazow. Szalny zostawi lin przywizan do ostatniego szczebla; sigaa w gb "smoczej jamy", ktra skrcaa najpierw

w lewo, nastpnie opadaa agodnie przez jakie trzydzieci stp, biega poziomo, wreszcie koczya si ostrym zakrtem w prawo... wychodzcym w ciemno. W wieczn noc dawno porzuconego miejsca. - W dawnych czasach - sapa uchow, przeszywajc smolist czer snopem wiata i pochylajc si ostronie nad gruzowatym, nierwnym podoem - obsugiwano z tego miejsca stos. - Jego gos, stumiony przez mask, odbija si niesamowitym echem. Mody oficer trzyma si tu za nim. Wyczogawszy si niezdarnie z korytarza, podnis si i zapa za kitel dyrektora, aby si przytrzyma. Rka majora draa, a oddech sta si

nierwny. Prawdopodobnie zostao to wywoane nienormalnym cinieniem. W istocie, to by gwny powd... do chwili, kiedy uchow omit wiatem latarki ciany, podog i magmatowych mieszkacw tego miejsca. Wwczas oddech majora przeszed w spazmatyczne sapanie, a rce zatrzsy si jeszcze mocniej. - Mj Boe! - wyrzzi po chwili. uchow ostronie, wrcz delikatnie, przeskakiwa potwornie znieksztacone, lecz jednak ludzkie szcztki. Szcztki, ktre kiedy miay w sobie co ludzkiego. - Kiedy nastpia katastrofa powiedzia - materia staa si bardzo

elastyczna i pynna. Wrzcy tygiel, cho nie spowodowany przez ar Oczywicie, ar rwnie gdzieniegdzie wystpi, ale gwnie w wyniku reakcji chemicznej lub jdrowej. I nie on spowodowa takie stopienie si skay, metalu i gumy, tworzyw sztucznych, ciaa i koci. To by inny rodzaj aru, najzupeniej obcy, efekt formowania si Bramy. Jak widzisz, na styku wszechwiatw wszystko si wika. Nagle snop latarki min jaki punkt na cianie i natychmiast do wrci. "Cysta", o ktrej mwi Szalny - gadka, jajowata powoka z magmatowego kamienia, wiszca przy cianie jak pcherz wielkoci czowieka. Skorupa pka i z otworu wycieka jaki czarny

pyn. Mimo masek eliminujcych wszelkie trucizny, czuli jego odr Ich ruchy i stumiony, budzcy echo gos uchowa wywoay jak reakcj - z cysty zaczy si wynurza lepkie, czarne koci... Major znieruchomia i przesta bekota i dysze, dopiero gdy znalaz si poza "smocz jam", w biaym blasku groty. Tutaj w kocu, tu pod drabink, zatrzyma si, zdar z twarzy mask i zwymiotowa. uchow dogoni go i stan w bezpiecznej odlegoci przygldajc si. Mody oficer skoczy, lecz nadal klcza, przylepiony do szczebli jak mokra szmata. - Teraz zaczynasz rozumie -

odezwa si dyrektor. - Rozumiesz cho troch, jaki koszmar ogldao to miejsce; rozumiesz, co tkwi w jego atmosferze, nawet w cianach! Tam, na dole, odbita w magmatach - i w innych miejscach, zamurowanych przez ludzi, ktrzy nie mogli znie jej widoku kryje si prawdziwa groza. O, ale tam w grze - podnis oczy ku podstawie dysku zoonego z zachodzcych na siebie stalowych pyt - po drugiej stronie tej szaleczo rozjarzonej Bramy Cyklopw, jest jej znacznie wicej. Cay wiat grozy, ktry, o ile wiemy, wci yje! Major otar usta. - Sdzc z twoich spojrze, wydawao ci si, e mi odbio - cign

uchow. - Oczywicie, miae racj! Naprawd mylisz, e pozostabym tu, gdybym by przy zupenie zdrowych zmysach? Major kaszln w kuak. - Mj Boe! Mj Boe! wymamrota. - Pobona myl... ale co On ma wsplnego z tym miejscem, h? - odpar dyrektor Projektu. - Obawiam si, e bardzo niewiele. A im duej si tu jest, tym bardziej staje si ono pozbawione Boga. Oficer nie prbowa nawet odpowiedzie, wci ciska kurczowo szczeble drabinki... ***

Pod kraterem dawno wygasego wulkanu, w miejscu podobnym do podziemnych czeluci Perchorska, aczkolwiek oddalonym od nich o cay wszechwiat - pord wydronych przez law korytarzy i siarkowych cian, gdzie przed wiekami rozgrzane gazy rozszerzyy si, tworzc jaskinie niczym bble w czekoladzie, a pynne trzewia planety najpierw wygryzy, a nastpnie utrwaliy w porowatej skale pajcz sie kanaw - tu wanie, w dawno zapomnianych czasach, zamieszka potworny Lord Szaitan. I tutaj przed czterema laty jego potomek, Szaitis z wampirw, znalaz go, wci ywego i

snujcego intrygi. Szaitis - wysoki, lecz niemal niewidoczny na tle ciemnych, wyszczerbionych cian krateru - sta niczym posg na skraju magmowego wierzchoka, pod sklepieniem polarnych zrz, przebijanym co chwila przez smugi meteorytw. Patrzy na odlegy, niewyrany horyzont, wspominajc minione lata i wspaniae plany. Plany jego przodka, Szaitana, i jego wasne. Plany, ktre pozornie wydaway si zbiene, cho w istocie byo zgoa inaczej. Pilnie strzegc tych myli - jake zazdronie, jak lkliwie - Szaitis wspomina sw wdrwk z Gwiezdnej Krainy, lot przez graniczne szczyty,

grone oceany pene lodowatych gr i bezkresne, niene pustkowia. On i pozostali, ktrzy uszli przed gniewem Rezydenta - olbrzymi Fess, ohydny Volse, przysadzisty Arkis i rni niewolnicy - wszyscy zbiegli tutaj, udali si na dobrowoln banicj, lkajc si wampirzej mierci, o wiele boleniejszej ni ta, ktra dotyka zwykych ludzi, i to nie tylko z czysto fizycznego punktu widzenia. Czowiek bowiem wie, e musi umrze, natomiast wampir ma wiadomo, e nie jest to nieuniknione. Cztery lata temu, tak... Po odraajcym zgonie olizgego Volse'a, Szaitis skierowa Arkisa z

Trdowatych zwanego Okrutn mierci oraz Fessa Ferenca w objcia Szaitana Odwiecznego, w siarkowote zakamarki starego korytarza, gdzie ten pradawny potwr ujawni sw obecno. Szaitis wzdrygn si, przypominajc sobie to zdarzenie: byskawiczny, cichy atak apczywca (obecnie tak nazywa te stworzenia); Arkis przebity i uniesiony w gr, szarpicy si na ostrzu z wydronej koci, ktre wbio si w jego serce. Oczy wyszy potworowi z orbit, policzki wydymay si i wcigay niczym miechy, wypuszczajc leciutk, wilgotn, purpurow mg. Niezwykle leciutka bya ta mga ycia, bowiem apczywiec

Szaitana dba o to, aby nie straci, nie uroni choby kropelki. A ogromny Fess rzuci si na Szaitisa, chcc za wszelk cen wydrze mu serce. Ale w sukurs Wielkiemu Lordowi przyby Szaitan, wypyn z mroku niczym fala za i owin oszalaego giganta sieci macek, podczas gdy Szaitis wali sw rkawic, chcc rozwali Fessowi gow. I ostatnia scena, ktra do dzi pozostaa w pamici Szaitisa, wiea jak parujca krew' ogromne, pulsujce ciao Ferenca, uwizione w ucisku Szaitana. W kocu drgawki olbrzyma ustay, a elastyczne szczki kobry wypuciy jego gow, mokr, dymic i na pozr ca - jednak wida byo puste

oczodoy, ociekajce pynem, ktry skapywa take z nozdrzy i rozdziawionej bezwadnie paszczy. Szaitisowi przyszy wwczas do gowy sowa, ktre do dzi paliy go swym zimnem: "O, to zaiste przedsionek pieka! Wanie widziaem, jak mj tak zwany "przodek" oprni gow Ferenca niczym szczur wysysajcy skradzione jajo". - Rzeczywicie, widziae! zaszemra natychmiast Szaitan, a jego purpurowo-te oczy jarzyy si pod czarnym, przywodzcym na myl kobr kapturem. - Moje stworzenie spucio z niego krew - przyda si pniej, rozumiesz - a ja wyssaem mu mzg. Ale chyba widzisz, e zostawilimy dla

ciebie najlepszy ksek, co? Mwic to, bez wysiku pchn zwoki olbrzyma w stron Szaitisa. Wydawao si, e wykonay dwa niepewne kroki, po czym zwaliy si mu pod nogi. Szaitis oczywicie wiedzia, co tamten mia na myli. Bowiem w ogromnym, bladym, wysuszonym ciele Ferenca wci pozostawa jego wampir - sodycz wszystkich sodyczy - ktrego naleao odnale i pochon. - Moe do mnie doczysz? .zaproponowa potem Szaitan zduszonym, chrapliwym gosem i cign Arkisa z zakrwawionego ostrza apczywca, ciskajc go na ska, by rzuci si - czy spyn na - w

poszukiwaniu oszalaego, kurczcego si pasoyta. Do owej chwili wydarzenia nieco oszaamiay Szaitisa, lecz rycho si otrzsn. By przecie wampirem, a wszystko to zostao w pewnym sensie przepowiedziane. No i, oczywicie, krew to ycie. Wsplny posiek z Szaitanem mg przypiecztowa swoist wi midzy nimi. *** Wiele byo tych wspomnie, a wydarzenia splatay si dziwnie. Niezliczone strzpy scen i rozmw nakaday si na siebie, pogbiajc

chaos. Gdy znad owietlonych gwiazdami i zorz pustkowi nadcigay niene tumany, wirujce wok opustoszaych lodowych grobowcw wampirzych wygnacw, Szaitis usiowa uoy chronologicznie owe fragmenty, lub - w przypadku niepowodzenia - przynajmniej je rozdzieli. Na przykad pracownia Szaitana, ukryta w jaskini bezporednio pod nie zbadanym dotd, pnocnym zboczem wulkanu, jedno z pierwszych miejsc, ktre Szaitisowi pokaza Upady. Gdyby nie ogrom tego ozdobionego stalaktytami pomieszczenia o pmatowych lodowych oknach, wychodzcych na ten absurdalny dach

wiata, oraz wiecznie zamarznitych doach, gdzie Szaitan wizi co bardziej ulotne, trudniejsze do opanowania efekty swych eksperymentw - pracownia nie rniaby si od innych. Szaitis rwnie by mistrzem w tego typu metamorfizmie, a przy najmniej za takiego si uwaa, pki nie ujrza prac swego przodka. Wpatrywa si przez przejrzysty ld w jedno z takich dzie. - Ju samo to wystarczyoby - powiedzia, eby ci zadenuncjowa i na nowo wypdzi, a moe nawet z miejsca zgadzi, gdyby to byo w Gwiezdnej Krainie, a dawne wampiry wci trway u steru. Przecie to ma organy rozrodcze, wbrew

wszelkim zakazom! - To samiec, owszem - odrzek Szaitan, kiwajc swym kapturem, Niestety, prokreacja, akt kopulacji i jego perspektywa - samo posiadanie organw - doprowadzaj te stworzenia do szalu, Temu tutaj stworzyem towarzyszk, samic, ktr natychmiast rozerwa na strzpy! A gdyby nawet ya i urodzia mode, co wtedy? Nie sdz, eby pozwoli mi przey, raczej poarby przy pierwszej sposobnoci, Tylko na niego popatrz, a jest dopiero na wp dojrzay! Jednak tak niegodny zaufania, e musiaem go w kocu zamrozi. Bdem jest jego pe. Uczynia go dumnym, a duma jest przeklestwem. To samo, oczywicie, wystpuje u ludzi...

- A zatem i u wampirw - doda Szaitis. - Jeszcze bardziej! - wykrzykn Szaitan. - Bo u nich wszystkie te popdy s dziesiciokro silniejsze! - A jednak nie rozdzieraj na strzpy swoich naonic. Przynajmniej nie zawsze. - Bo s gupi - stwierdzi Szaitan. Jeeli mona y przez wieki, jaki ma sens podzenie istot, ktre pewnego dnia mog si zbuntowa i ci zgadzi? - A jednak wyszukae sobie kobiet, w ktrej zoye swoje nasienie. - Nie omieszka mu wytkn Szaitis. - W przeciwnym wypadku nie byoby mnie tutaj.

W tym momencie ich spojrzenia spotkay si i zwary nad zamroonym tworem. - Tak, to prawda - odpowiedzia Szaitan. - I chyba z tej wanie przyczyny... Bya to ich pierwsza sprzeczka, czy te polemika, jedna z wielu, ktre miay dopiero nadej. I, mimo e Szaitis wkrtce zacz narzeka na to, i jego przodek zwraca si do niego jak do dziecka, to jednak generalnie akceptowa fakt, e ta pradawna, pena za Istota prbuje go poucza. Moe uwaa, i jego niezmierzony wiek daje mu do tego prawo. By wszak starszy od Szaitisa o siedem dugoci jego ycia.

*** Innym razem pokaza Szaitisowi rozwijajcego si rurkoryja, ktry, wchaniajc pyny wypeniajce kad, nabiera ksztatu i masy. Stworzenie to byo w duej mierze podobne do apczywcw ktrych pan wulkanu posiada trzy - lecz rurk miao dusz, bardziej gitk, a u podstawy osadzon wrd wielkich patw misa, tak, e malekie, chytrze byszczce lepia niemal zupenie tony w wylewajcych si fadach szarych, poyskujcych mini. Szaitis natychmiast pozna, czym jest to zwierz.

- Nie wystarcz ci tamte stworzenia? - zagadn. - Zadziwia mnie, e zaprztasz sobie gow robieniem nastpnych. Zapewne ju si rozprawie z wikszoci uwizionych w lodzie wampirw... w kadym razie z tymi, ktre atwo byo dopa. Wic po co si przy tym upiera? Szaitan przechyli na bok swj kobropodobny eb i splt ramiona. - A czy zastanawiae si gbiej nad tym wszystkim, mj synu? - zapyta. - Czy wiesz dokadnie, jakie maj zastosowanie te moje bestie? - Oczywicie. To wariacje na temat; apczywce podobne do tych, ktre powstrzymay Volse'a i Arkisa, tylko raczej bardziej wyspecjalizowane. Ich

wiotkie ryjki z chrzstki zakoczonej na czubku koci, wibrujc, wdzieraj si w ld, eby go skruszy, dziki czemu, w nieprzepuszczalnej dotd powoce powstaj otwory prowadzce do zatopionych wewntrz wygnacw. Kiedy kana jest ju wydrony, wwczas to zwierz wysysa swoim ryjem pyny ofiary, ktre... - Zostaj nastpnie przepompowane do moich rezerwuarw! dokoczy za niego Szaitan, jakby nieco rozdraniony domylnoci Szaitisa. - Tak, tak... ale jeste ciekaw, w jaki sposb? Jak mog wiertacze wysysa ciaa stae? Bo oczywicie ofiary s w duej mierze zamarznite, ich soki krzepn niczym

klej. - Ach! - Szaitis by urzeczony. - Wyjani to... za chwil. Na pytanie dlaczego zawracam sobie gow tymi Dawnymi Lordami, skoro, jak zauwaye, s tak nieliczni i wszyscy bez wyjtku maj problemy z przeyciem, odpowied jest prosta' poniewa daje mi to zadowolenie. Przeraenie w umysach tych spord nich, ktrzy jeszcze w ogle potrafi myle, jest tak rzadkie i rozkoszne, e a wyborne. Gdyby nie oni, kogo miabym przeraa? Czy mgbym egzystowa bez tej dawki grozy i strachu? Szaitis zrozumia. Zo karmi si przeraeniem. Jedno bez drugiego nie

moe istnie. S nierozdzielne jak przestrze i czas. Szaitan odczyta te myli. - Wanie tak - potwierdzi - na tym wszystko polega: po prostu lubi to i potrzebuj wprawy! Wyjanione zostao "dlaczego"; za odpowied na pytanie "jak" okazaa si rwnie prosta. Wiertacze wstrzykuj w swe ofiary metamorficzne kwasy, ktre rozpuszczaj wysuszon tkank, a ta zostaje wyssana, zanim zdy ponownie zastygn. - To nadal nie daje odpowiedzi na moje pierwsze pytanie - powiedzia Szaitis. - Brzmiao ono: dlaczego

zaprztasz sobie gow robieniem nastpnych stworze? Szaitan wzruszy ramionami, czy raczej ich odpowiednikiem. Powtarzam, gwnie dla wprawy. Podobnie jak prawie wszystko, co robiem przez ostatnie trzy tysice at. Przymiarka do czasw, kiedy stworzymy armi wojownikw i z nimi wyruszymy na podbj Gwiezdnej Krainy i wszystkich wiatw poza ni! Przez chwil purpurowe oczy Upadego paliy si janiej ni zwykle, niczym pomiennie buchajce z jego wntrza. Zaraz jednak pokiwa gow, wyrywajc si z gbin swoich mrocznych myli. - Ale teraz musisz mi powiedzie:

skoro twierdzisz, e hoduj ich zbyt wiele, to ile widziae moich lodowiertaczy i pokrewnych im stworze? To zaniepokoio Szaitisa. Wyobraa sobie, e tych istot jest mnstwo; by o tym przekonany. Ale wszystkie dowody ich istnienia, jakie oglda w ograbionych lodowych zamkach, stanowiy efekt pracy niezliczonych stuleci, nie mogy powsta w okresie kilku zrz, czy nawet caych takich cykli. I mimo e tutaj, w gbinach wulkanu, kilka kadzi parowao i bulgotao, dajc pocztek nowym tworom Szaitana, to jednak niemal nie widywao si aktywnych stworze. Nie

byo tu zwiotczaych syfoniarzy, jak w zamkach Gwiezdnej Krainy, bo w kraterze kryo si niewielkie jezioro; nie istniao zapotrzebowanie na gazo twory, skoro wiele jaski wulkanu - zwaszcza komnaty mieszkalne Szaitana - byo ogrzewanych przez aktywne cieplice. - Waciwie, to nie mog powiedzie, ebym w ogle je widzia odrzek Szaitis - oprcz tego warzcego si w kadzi. - Wanie, bo te ich nie ma! W kadym razie tych widzialnych, ruchliwych i odgryzajcych sobie by. Trzymam tylko moje apczywce; zapewniaj mi ochron. A teraz chod. I Szaitan zaprowadzi swego potomka na d, w gb czarnych, pozbawionych

wiata grot, gdzie wszystkie nisze, szczeliny i wygase kanay wulkaniczne suyy za przechowalnie dla uwizionego w lodzie potomstwa z dowiadczalnych kadzi. - I powiedz mi - zapyta go tam - w jaki sposb by utrzyma te stworzenia czynne i jednoczenie syte? - Milcza przez chwil. - To wykluczone! zawoa. - Tutaj, w tej niemal jaowej krainie lodw? Niemoliwe. Tote, kiedy ju wypeni swe rnorakie zadania, zamraam je tu i unieruchamiam. I tutaj pozostaj, chwilowo bezczynne, jako surowiec jutrzejszej armii. A kiedy potrzeba mi jakiego innego stworzenia, o innych

funkcjach - po prostu projektuj je i wytwarzam! To sztuka metamorfozy. Ale nic si nie marnuje, mj synu, nigdy. Nie odrywajc wzroku od zakonserwowanych skutkw eksperymentw swego przodka, Szaitis pokiwa gow. - Widz, e prbowae stworzy wojownikw - zauway. - S przeraajcy, ale.. archaiczni? Chyba powinienem da ci rad: wojownicy w Gwiezdnej Krainie wiele si zmienili. Prawd mwic, te twoje istoty nie miayby szans stawi czoa pewnym moim wytworom! Jeli Szaitan poczu si dotknity, nie okaza tego. - Zatem prosz bardzo, naucz mnie

tych twoich wyszych zdolnoci w dziedzinie metamorfizmu - odpar. Mwi powanie, a eby mg to uczyni, bdziesz mia swobodny dostp do moich pracowni, materiaw i kadzi. A to Szaitisowi byo na rk... *** - Jak to jest z twoimi apczywcami? - Innym znw razem zapyta Szaitis. Skoro s to zwierzta robocze i skoro masz w zwyczaju... izolowa je?... od tego, co wycigaj ze swych ofiar, to jak utrzymujesz je przy yciu? Czym karmisz? Przecie, jak sam zauwaye, lodowe pustkowia s niemal cakiem

jaowe. Wwczas Szaitan pokaza mu zapasy zmroonej krwi i rozdrobnionego, metamorficznego misa. - Przebywam tutaj od bardzo, bardzo dawna - wyjani. - Kiedy tu przybyem, och, szybko poznaem, co znaczy by godnym. Od tego czasu robiem zapasy nie tylko dla siebie, lecz rwnie dla moich stworze, zarwno na czas obecny, jak i na przysze nasze odrodzenie. W niemym osupieniu, Szaitis przyglda si tuzinom dokw z czarn plazm. - Krew? Tyle krwi? Ale chyba nie z zamarznitych Lordw? W caej

Gwiezdnej Krainie nigdy nie yo ich dostatecznie wielu, eby wypeni te wielkie naczynia! - To krew zwierzca - powiedzia Szaitan. - W tym rwnie wielorybia. I troch ludzkiej, owszem. Ale, masz suszno, ostatniej jest bardzo niewiele. Krew zwierzt i wielkich ryb jest dobra dla moich stworze; dostarczy im energii, kiedy nadejdzie pora wojny. A potem... no c, dla kadego wystarczy jada, nieprawda? Lecz ludzka krew suy za poywienie tylko mnie - i take tobie, teraz, kiedy tu jeste. Szaitis by jeszcze bardziej zaskoczony. - Upuszczae krew z tych wielkich

ryb, pywajcych w lodowatym morzu? - Nazwaem je rybami, ale waciwie to ssaki. - Szaitan znw wzruszy "ramionami". - Te olbrzymy s ciepokrwiste i karmi swoje mode. Wkrtce po moim tu przybyciu zobaczyem ich awic, igrajc z pluskiem przy brzegu oceanu. Projektujc mego pierwszego apczywca, gwnie je miaem na myli. By to dobry projekt i prawie go nie zmieniem przez wszystkie stulecia. Bez wtpienia zauwaye ladowe petwy, skrzela i inne pozorne anomalie u stworze strzegcych wulkanu. Podobnie u mojego wiertacza. ***

Przy innej okazji, zafascynowany wiekiem swojego samozwaczego mentora, Szaitis postanowi podj inny wtek. - Przecie ty trwasz tutaj - na ziemi, w Gwiezdnej Krainie, w Krainie Wiecznych Lodw i zwaszcza pord tych lodowcw prawie od Pocztku! Jeszcze nie skoczy! mwi, a ju zda sobie spraw, jak naiwnie musiay zabrzmie te sowa i jak bardzo zauroczony musia si wyda swojemu przodkowi, co te zaraz potwierdzi mroczny chichot tamtego. - Od Pocztku? O nie, przyjmuj, e wiat jest milion razy starszy ode mnie.

A moe chodzio ci o pocztek wampirw? W tym wypadku mog tylko przytakn, bowiem byem pierwszy ze wszystkich. - Naprawd? - Szaitis ponownie zapomnia ukry swoje zaskoczenie. Jednak trudno byo zachowa kamienny spokj w obliczu takich rewelacji. Oczywicie, legendy Gwiezdnej Krainy mwiy, e Szaitan by pierwszym wampirem, lecz kady gupiec wie, e legendy s jak mity - w wikszoci nieprawdziwe, a w najlepszym wypadku pene przesady. - Pierwszy? Ojciec nas wszystkich? - Pierwszy z wampirw, tak odpowiedzia! wreszcie Szaitan po duszej chwili intrygujcej ciszy. - Ale

nie... Ojciec, tak powiedziae? Nie, nie byem Ojcem. Owszem, swoje spodziem, na pewno, bo byem mody i peen mskich dz. Waciwie, kiedy byem po prostu mczyzn i spadem tu na ziemi, gdzie wszed we mnie wampir... ktry wyszed z... z bagien... Umilk, pozostawiajc wibrujce sowa w napitej ciszy. - Z bagien wampirw? - naciska Szaitis. - Na zachodzie Gwiezdnej Krainy s wielkie bagniska, a wedug legendy jeszcze inne na wschodzie. Syszaem o nich, lecz nigdy nie widziaem. To o tych bagnach mwisz? Szaitan wci pogrony by w zadumie. Mimo to skin gow. - To s

te bagna, tak. Spadem na ziemi na zachodzie. Szaitis ju wczeniej sysza okrelenie "upa na ziemi". - Nie potrafi zrozumie. Jak moe czowiek spa na ziemi? Z nieba, o to ci chodzi? Z ona matki? Lecz czy nie zwano ci take Odwiecznym? Skd spade i w jaki sposb? Szaitan ockn si. - Jeste bardzo wcibski, a twoje pytania nieuprzejme! Mimo to odpowiem na nie, najlepiej jak potrafi. Po pierwsze, zrozum to, e moje wspomnienia zaczynaj si od bagien, a i te s wyblake i niepene. Przed bagnami... nie jestem pewien. Lecz kiedy przybyem nagi na ten wiat, przyszedem w wielkim blu i z wielk

dum. Wydaje mi si, e wypdzono mnie tu, wyrzucono, kto postpi podobnie, jak pniej wampiry, ktre wypdziy mnie do tej krainy. Wampiry wygnay mnie, poniewa miaem by Jedyn Moc. No c, moe usiowaem te by Moc w tamtym miejscu, z ktrego zostaem wypdzony i strcony na ziemi. To dla mnie tajemnica. Ale jedno wiem na pewno: w porwnaniu z tamtym miejscem, ten wiat okaza si piekem! - Kto zesa ci tutaj za kar, skaza na pieko? - Albo na wiat, ktry przy moim udziale mgby sta si piekem. To bya kwestia woli - wszystko mogo si

zdarzy, gdybym tego zapragn lub na to pozwoli. Powtarzam: znalazem si tutaj dlatego, e byem samowolny i dumny. A przynajmniej tak to teraz widz. - Zatem waciwie nie pamitasz swego upadku? Tylko to, e nagle znalaze si na bagnach wampirw? - W pobliu bagien, gdzie wszed we mnie mj wampir. Szaitis by szczerze zainteresowany t ostatni kwesti. - W swoim czasie - mrukn - obaj mielimy okazj zabija wrogw i wydarszy z nich ywe wampiry, poera je. Fess Ferenc i Arkis z Trdowatych to tylko ostatnie przypadki. Wiemy, jak wygldaj te pasoyty;

dorose przypominaj kolczaste pijawki, ktre kryj si w ludziach, ksztatujc ich myli i potrzeby. A z czasem potrafi tak si zrosn ze swymi nosicielami, e ju nie sposb ich rozczy. - Owszem, tak byo i ze mn odrzek Szaitan. - W istocie, pierwotnego mnie pozostao bardzo niewiele, za mj wampir rozrs si do postaci, jak widzisz. - Wanie - rzek Szaitis. - Ty, a waciwie twj wampir - wskutek przeduonej metamorfozy - jest obecnie w peni wyronity. Ale jaki by wtedy? Wnikn w ciebie jako jajo? Czy istotarodzic pozostaa w bagnach? Czy moe pasoyt wszed w ciebie cakiem

rozwinity, wlizn si niepostrzeenie kompletny? - To przyszo do mnie z bagien powtrzy Szaitan. - Tyle wiem... Problem ten niepokoi Szaitisa, a jeszcze bardziej jego przodka, lecz przynajmniej w owym czasie nie doczeka si rozwizania. *** Jednake wiele zrz pniej, kiedy Szaitis, krztajc si w kcie pracowni, za zgod swego przodka pracowa nad nowym wojownikiem... - Oto jak byo! - rzek podniecony Szaitan, zbliajc si do pracujcego

Lorda, podpezajc do niczym nocny cie. - W tamtej wczeniejszej egzystencji, o ktrej ci mwiem, suyem komu innemu, lecz pragnem by sam sobie panem. W nagrod za moj dum - to jest za moj mdro i wielk urod, ktrych byem moe a nazbyt wiadom - i za moje cierpienia, wyrzucono mnie, usunito z mego prawowitego miejsca w tamtym spoeczestwie. Nie zgadzono mnie ani okaleczono, tylko wykorzystano! Staem si dla nich... narzdziem! Nasieniem za, ktre chcieli zasia pord sfer! Rozumiesz? Byem wybrykiem i pokut! Stanowiem ciemno, ktra warunkuje wiato! Syszc ten wybuch, Szaitis

przerwa prace przy kadzi. Niewiele jednak rozumia. - Nie moesz tumaczy tego janiej? - Niech ci cholera - n i e! krzykn Szaitan. - niem o tym; wiem, e to prawda, ale nie potrafi tego zrozumie! Powiedziaem ci to, eby sam sprbowa to zgbi - i eby ci si to nie udao, tak jak nie udao si mi! Po czym wybieg wcieky, by znikn w labiryncie wulkanu. *** Po tym zdarzeniu Lord przez duszy czas nie widywa swego przodka;

jedynie zdawa sobie spraw z jego mglistej obecnoci. Lecz przysza chwila, kiedy wracajc do swych kadzi, zasta tam Odwiecznego, ktry oglda jego twory, wijce si i twardniejce pord cieczy. - Wypdzono mnie z wielu sfer i wyrzucono z wielu wiatw Szaitan ni std ni zowd mrukn. - Tak, i innych mi podobnych, we wszystkich stokowatych wymiarach wiata. - I to byo wszystko. "Szalona istoto! - pomyla Szaitis, skrywajc t myl - podobnie jak inne gboko i wycznie dla siebie. - Ale dobrze, e krcisz si jak obkany, kiedy zabieram si do pracy. Ostatni rzecz, jakiej bym pragn, byoby twoje

zainteresowanie tym, co mam teraz robi." Znalaz si bowiem tutaj akurat po to, by wstrzykn w swj nowy twr mas mzgow, stymulujc tym wzrost embrionalny zwojw nerwowych, lub nawet nim sterujc. Tyle e... komrki te zaczerpn z raczej niezwykego rda, i to za pomoc kruszcego ld apczywca Szaitana... Jednak odsun na razie na bok wszystkie te kwestie. - W takim razie, kiedy udamy si na podbj Gwiezdnej Krainy na czele wojownikw, ktrych ksztatuj, twoja zemsta bdzie tym bardziej sodsza. Nic si nam nie oprze. A jeli mona podbi

jakie wysze wiaty, one rwnie upadn, tak jak ty upade na ziemi. Jego sowa zdaway si wyrywa tamtego z otchani szalestwa, przywracay chwilowo zachwian rwnowag. - Zaiste, wygldaj oni na dobrych wojownikw, mj synu! - zauway natychmiast Odwieczny. Ten rzadki w jego ustach komplement zaraz zosta okryty cieniem. - Tacy te by powinni, wszak w Gwiezdnej Krainie miae dosy znakomitego materiau, wywiczy swj kunszt... Stworzyli pospou smukego, opywowego, silnego lotniaka, wyposayli go w ssawk i dali ogoocony do samego rdzenia mzg

jednego z porucznikw Menora. Nakarmiwszy stworzenie wysokiej jakoci plazm, wysali je na lot rozpoznawczy do Gwiezdnej Krainy. Potem przez wiele zrz oczekiwali jego powrotu - na prno. Wreszcie, gdy niemal wszelkie nadzieje zgasy... latajcy stwr wrci, przynoszc z sob wychude i drce, zabkane dziecko Wdrowcw. Lotniak porwa tego omio- lub dziewicioletniego chopca z grupki Wdrowcw obozujcych w grach nad Soneczn Krain. Wygldao na to, e Wdrowcy nie schodz ju na rwniny, kiedy soce zachodzi i zapada noc. Zastanawiali si dlaczego, skoro

wampiry wygiy? Tak czy owak, powrt do Krainy Wiecznych Lodw trwa dugo i dziecko byo ledwie ywe. Szaitan zanis je prywatnych komnat na "przesuchanie". Wkrtce potem Lorda Szaitisa pracujcego przy swych kadziach, odnalazo telepatyczne woanie pradawnego. - Chod! - rozkaza. Jedno sowo, lecz podniecenie jego nadawcy mwio bardzo wiele... ROZDZIA PITY - ZACHD SOCA - EGZORCYTY - UMYS BOGA Szaitis sta na czarnej,

poszczerbionej cianie krateru i patrzy! na poudnie, ku Gwiezdnej Krainie. Niebo, poza miejscami, gdzie wia si zorza, byo smolicie czarne, ale Lord wiedzia, e w Gwiezdnej Krainie nadesza ju pora wschodu. Szczyty grskie zapewne poyskiway zlotem, a w zamku Karen grube zasony i draperie, opatrzone jej herbem, strzegy najwyszych okien przed lancami. Patrzy na poudnie; mruy szkaratne oczy, by skupi wzrok na odlegej, sabej linii ognia, cigncej si wzdu horyzontu - wskiej zocistej wstdze, ktra oddzielaa tamten daleki obszar wiata od bkitnej i dalej czarnej przestrzeni, gdzie wszystkie gwiazdy nocy wisiay migocce i

hipnotyczne, zdajc si go zaprasza. By to zew, na ktry mia wkrtce odpowiedzie. Musia odpowiedzie, wszak rozumia, je kiedy migotanie zorzy osabnie, a poudniowe niebo ciemnieje, nastpi pora zachodu. Przed jej nadejciem on i jego odepchnity, zdegenerowany przodek mieli zebra swych wojownikw, dosi lotniakw i wyruszy niewielk, lecz potworn armi ze stromych zboczy wulkanu. Dla nich spenienie snu, a dla Gwiezdnej Krainy nadejcie koszmaru, stao si wreszcie tylko kwesti czasu. Odwieczne marzenie Szaitana nabierao teraz formy, urzeczywistniao si dziki

samotnemu lotniakowi, ktry powrci! niedawno z Gwiezdnej Krainy, przynoszc wspaniay up - dziecko Wdrowcw. Szaitis pamita! to zdarzenie w najdrobniejszych szczegach podniecony tym darem przodek zanis! wwczas wyczerpanego, pywego chopca w mrok swoich izb, przesyconych siark. A potem, po jakim czasie, wezwa w mylach swego potomka. Oczyma wyobrani Szaitis ujrza to wszystko na nowo: Upady triumfalnie przemierza! czarn, ziarnist podog swych komnat... ***

- Ten Rezydent, o ktrym mwie zwrci si do niego - ten dziwny modzieniec, co wykorzysta moc samego soca, by obali potne wampiry... - Tak, co z nim? - Co z nim? zarechota chrapliwie Szaitan. Zwyrodnia! Podobnie, jak zwyrodniaem ja - lecz jego to o wiele wicej kosztowao. Skpa was wszystkich w palcym sonecznym ogniu, tak? Ha, i sam te si poparzy! Jego wampir ucierpia i nie potrafi si zregenerowa; metamorficzne ludzkie ciao odpado jak u trdowatego. A potem... zdesperowany wampir

powrci go do wczeniejszej postaci nada Rezydentowi form i wygld swego pierwszego nosiciela. Przez to masa ulega zmniejszeniu i atwiej byo opanowa ubytki, rozumiesz? I tak oto twj Rezydent jest teraz... wilkiem! - Wilkiem? - Szaitis, osupiay, przypomnia sobie swj sen. - A jake, zwierzciem biegajcym na czterech apach. Szary, dziki przywdca sfory, bez adnych mocy. Wdrowcy boj si go, a rozpoznaj po ludzkich rkach, ktre ma zamiast ap. Zachowa te cz ludzkiego umysu, przynajmniej t, w ktrej kryj si wspomnienia. No i, oczywicie, przetrwa jego wampir, cho nieco ograniczony, gdy to go wanie uratowao. Ale reszta pochodzi

od wilka. - Wilk! - sapn znowu Lord. Nie po raz pierwszy jego sen okaza si proroczy. Po prostu naleao to do wampirzych kunsztw. A jego ojciec, Harry Keogh, z krainy piekie? - Jest znowu w Gwiezdnej Krainie. - Znowu? - Owszem, bowiem po bitwie w ogrodzie Rezydenta powrci do swego wasnego wiata. Nic dziwnego, e o tym nie wiedziae, bo wtedy przebywae ju na wygnaniu. - Do swego wiata? Do krainy piekie? - Kraina piekie! Kraina piekie! To nie adna kraina piekie! Ile razy mam ci

powtarza: wanie to miejsce jest piekem, z tymi siarkowymi wyziewami, bagnami wampirw i rozpalonymi przez soce ldami po drugiej stronie gr! O, ale wiat Harry'ego Keogha... dla takich jak my byby rajem! - Skd moesz to wiedzie? - Domylam si. - Ten Harry Keogh - mrukn Szaitis - posiada moc, na pewno, ale nie by wampirem. - No c, teraz jest - oznajmi Szaitan. - Lecz jak dotd nie odkry swych mocy. Bo i kt miaby go tam sprawdzi, w podchwytliwej rozmowie lub w bitwie? Co wicej, Wdrowcy nie obawiaj si go zbytnio, nie wysysa bowiem ludzkiej krwi.

- Co?! - Wedug chopca - potwierdzi Upady - ojciec Rezydenta jada tylko zwierzce miso. W porwnaniu z twoim wampirem, synu, jego istota wydaje si kwilcym, niedorozwinitym szczeniciem. - A Lady Karen? - Ach, wanie. - Szaitan pokiwa gow. - Lady Karen, ostatnia spord wampirw Gwiezdnej Krainy. Wiesz z ni pewne plany, prawda? Pamitam, jak wspominae o jej zdradzie. No wic, Harry Keogh i Karen s razem. Przynajmniej tyle w nim jeszcze zostao z mczyzny. yj razem w jej wiey. Jeli Karen jest taka pikna, jak

opowiadasz, to niewtpliwie nawet w tej chwili Keogh tkwi w niej po uszy. Bya to jawna drwina i Szaitis zdawa sobie z tego spraw, lecz mimo to nie potrafi si oprze tej przyncie. - Niechaj wic ciesz si sob, pki mog - odrzek ponuro. I w kocu rozejrza si, szukajc dziecka Wdrowcw. - Nie ma go - powiedzia Szaitan. Ludzkie ciao, czyste i proste. Przez te wszystkie tysice lat zadowalaem si metamorficzn papk. Chopiec by drobnym smacznym kskiem, ale dobre i to. - Cae dziecko? - W Sonecznej Krainie yj cae plemiona - odpar Szaitan, gosem

zduszonym i chrapliwym. - A poza ni istniej cae wiaty! I tak rozpoczli przygotowania do swego powrotu... *** Lord czeka tylko na pojawienie si swego najnowszego tworu, wojownika, za jego przodek, Szaitan Upady, sta u jego boku. Mieli wyruszy na podbj Gwiezdnej Krainy, kiedy uski, haczykowate koczyny i wszelkie atrybuty bitewne stworzenia obrc si w chityn tward jak elazo. Co do ewentualnej przyszej "bitwy" - czy miaa szanse tak si

przecign, by w ogle zasuy na to miano? Szaitis w to wtpi. Mocno bowiem wierzy, i on sam - w pojedynk kontrolujc ze swego lotniaka najmniejsz garstk wojownikw potrafiby pokona Karen i jej kochanka oraz wszelkich sprzymierzecw, jakich zdoaliby zebra. I tym samym zapanowa nad ca Gwiezdn Krain. "C to za przeciwnik - mylazwyka kobieta? Sfora wilkw? I wampirzy Lord, co wzdraga si przed ludzk krwi? adna armia - to motoch! Niechajby Keogh wezwa umarych, jeli wola; to dobre na strachliwych troglodytw i Wdrowcw, lecz ja nie boj si gnijcych umarlakw. A te ta druga strona magii Keogha - ta jego

sprytna sztuczka, polegajca na przychodzeniu wedle woli - nie pomoe mu. Nie tym razem. Jeli odejdzie znakomicie! A jeli wrci, to tylko po sw mier!" Lecz z drugiej strony... Szaitis nie mg zaprzeczy swoim niepokojcym snom, ktrych wtki byy dziwne jak wiata zorzy, nawet teraz rozwietlajce niebo. Powinien raz jeszcze rozway te wizje tak, jak czyni to wczeniej, ale... Poczu znajomy sygna i poj, e Szaitan jest blisko, jeli nawet nie fizycznie, to na pewno mylowo. - Co jest? - zapyta. - Jaki ty bystry - mrukn tamten. - I

jake czujny! Nie sposb ci podej, mj synu. - Wic czemu tak si starasz? odpar chodno Szaitis. - Powiniene teraz tu przyj oznajmi! - Nasze stworzenia kwicz w kadziach i zaraz zaczn wyazi. Trzeba je sprawdzi. Czeka nas duo pracy, duo przygotowa. Temu nie mona byo zaprzeczy. - Zaraz tam bd - odpowiedzia Lord, rozpoczynajc niebezpieczne zejcie w d wierzchoka. Nie tylko jego przodek paa chci uwolnienia si od tego miejsca. Tyle, e s rne rodzaje wolnoci i dla dwch istot nigdy nie znacz tego samego. Szaitan pragn tylko wyrwa si z

Krainy Wiecznych Lodw, natomiast jego potomek... *** Nieco wczeniej, kilka tysicy mil dalej na poudnie, Nekroskop wyruszy, by sprawdzi strae przednie Karen, w system wczesnego ostrzegania zoony z wyspecjalizowanych wojownikw lub maruderw, jeeli wierzy przypuszczeniom, ulokowanych przez ni na skraju zamarznitego morza. Dotar tam przez kontinuum Mobiusa. Przenis si za pnocny horyzont, na owietlone zorz pustkowia, gdzie na wybrzeach ponurego, skutego lodem

oceanu wiecznie zalegay biae zaspy. Stworzenia Karen byy na miejscu i Harry mia okazj przekona si, jak dobrze si przystosoway. Dziki metamorfizmowi wystarczyo jedno pokolenie, by przyspieszy ich ewolucj - porosy grubym, biaym futrem, chronicym je przed zimnem. Harry'emu .')'dao si, e w zaspie dostrzeg jaki nieznany ruch. Ostronie zbliy si i ...nagle wyrosy przed nim trzy stwory, trzy ogromne, rozszalae bestie! Przenis si na niewielk odlego. "Bybym zaledwie przeksk dla tych trzech wielkich kocurw" pomyla. - Ale zauwa ich instynktown tendencj do maskowania si

skomentowaa Karen z oddalonej o jakie dwa tysice mil wiey. Moe i umysy maj sabe, ale mimo to potrafiy ukry przed tob swoje myli, a tym samym siebie. Co wicej, jeste wampirzym Lordem, panem, ale to rwnie ich nie powstrzymao! Nekroskop odnalaz w Karen swoist dum; to byy jej stworzenia, solidne si nad nimi napracowaa. Niestety, potem pozwolia im zerwa si z postronka. Karen, skoncentrowana na jego umyle, przechwycia take t informacj. - Po prostu odlego okazaa si zbyt dua - obruszya si. - Teraz to rozumiem. Telepatia to szczeglny

talent, ktry posiadamy oboje. Nasze zasadniczo ludzkie umysy s wielkie i zdolne do skupienia, std tei kontakt midzy nami jest atwy. Ale ich mzgi s mae i gwnie zajte sprawami walki o byt. No c, najzwyczajniej zapomniay o mnie. - Wobec tego czas, eby sobie przypomniay - odrzek Harry. Karen spotgowaa i umocnia swoje pierwotne rozkazy i polecenia, on natomiast przekaza je bezporednio i stanowczo grupce otpiaych umysw. Std te, kiedy wszed pomidzy nie po raz drugi, zachowyway si z wikszym szacunkiem. - Co za odwaga! - zauwaya Karen nieco zdenerwowana. Oglda je z tak

bliskiej odlegoci. I chyba takie gupota. Wyjd stamtd; Harry, dobrze? Wracaj lepiej do domu. Do domu... Miaa na myli powrt do wieycy? Czy to rzeczywicie by teraz jego dom? By moe to do niego pasowao: ten potworny kopiec grujcy nad rwninami Gwiezdnej Krainy, wyposaony w sprzty z wosw i sierci, chrzstek i koci niegdysiejszych ludzi i zwierzt. Gdzie istnia lepszy dom dla czowieka, ktremu przez cae ycie towarzyszya mier? Gorzkie myli. Lecz z drugiej strony Harry mia wraenie, e Karen szczerze go prosi i martwi si o niego. Tak czy owak, Keogh wypeni ju

to swoje zadanie, poza tym zmarz. A wiedzia, e Karen go ogrzeje... *** O wszechwiat dalej, pod Uralem. W grocie perchorskiej podczas ostatniej symulowanej komputerowo prby odpalenia tokarieww by obecny major Aleksiej Bizarnow. Za prb odpowiada jego drugi zastpca, kapitan Igor Klepko. Klepko by niski, o ostrych rysach, ciemnych oczach i ogorzaej cerze, odziedziczonej po zamieszkujcych stepy przodkach. Od samego pocztku na bieco objania przygotowania uczestniczcym w

pokazie podoficerom. Pojawi si take dyrektor Projektu, Wiktor uchow, obserwujcy bacznie proces przygotowa. Stojc na skraju obwodu, pod zakrzywiajcym si do wewntrz ukiem granitowej ciany, w milczeniu i napiciu sucha instruktaowego monologu Klepki. - Tak jest, dwie rakiety - cign kapitan. - System podwjny. W terenie ich odpalenie stanowioby albo uderzenie uprzedzajce w dotd bezatomowej strefie bitwy, albo odwet za uycie przez wroga podobnej broni. Pierwszy tokariew odnajduje kwater gwn nieprzyjaciela gdzie poza stref walk, drugi za trafia w najwiksze zagszczenie wrogich wojsk w obrbie

pola bitwy. Jednake dla naszych potrzeb... - Klepko wzruszy ramionami. - Mimo i nasze cele s bardziej okrelone, to jednak, co paradoksalne, pozostaj hipotetyczne. Zamierzamy zdetonowa pierwsz rakiet w wiecie za... hm... za t Bram - niedbaym machniciem rki wskaza rozjarzon bia kul za swymi plecami - a drugiego tokariewa, kiedy bdzie jeszcze w ""przejciu" midzy wszechwiatami. Mechanizm tego procesu jest bardzo prosty. Zamontowane w rakietach komputery s poczone drog radiow. W chwili, gdy pierwszy tokariew opuci Bram, wpadajc w tamten wiat, kontakt

zostanie zerwany. Jedn pit sekundy pniej oba urzdzenia dadz impuls do detonacji. - Kapitan Klepko westchn i pokiwa gow. - Pokazano wam wszystkim filmy o stworzeniach z tamtej strony, przedzierajcych si do naszego wiata. Zapewne nie musz podkrela, jak istotne jest to, aby w przyszoci nie dopuci do ich ponownego natarcia. Wreszcie, zanim przejdziemy do symulacji, chc omwi kwesti dowodzenia i bezpieczestwa osobistego. Dowodzenie: ta bro zostanie uyta wycznie na polecenie dyrektora Projektu, potwierdzone przez oficera dowodzcego, majora Bizarnowa lub przeze mnie. Wyjwszy sytuacj, kiedy

zostanie uruchomiony acuch rozkazw, adna inna osoba nie bdzie miaa tego prawa. Bezpieczestwo osobiste: od momentu przycinicia guzika i uzbrojenia gowic bojowych do odpalenia pozostanie tylko pi minut. Kady, kto bdzie w tym czasie przebywa w wwozie, zostanie ostrzeony cigym sygnaem syren. Syreny bd oznaczay tylko jedno: Ucieka! Spaliny tokarieww s toksyczne. Jeeli, co mao prawdopodobne, zawiod systemy wentylacyjne Projektu, maruderzy, dopki nie opuszcz kompleksu, zostan zmuszeni do korzystania z aparatw

oddechowych. Sprawnemu mczynie wydostanie si z groty centralnej do wwozu zajmuje okoo czterech minut. Tokariewy to potna bro. Zostan uyte nie eksperymentalnie, lecz w konkretnym celu. Nie ma mowy o adnym falstarcie. Po odpaleniu procesu nie mona zawrci, a my nie moemy liczy na wicej ni szedziesit sekund do momentu detonacji. Razem daje to sze minut od uruchomienia systemu. Eksplozja rakiety po przeciwnej stronie nie powinna na nas wpyn w aden sposb, Ile wybuch tej w przejciu to inna sprawa. Moe doj do tego, e sama sia detonacji wypchnie radioaktywne gazy i szcztki z powrotem do groty. Miejmy nadziej, e wszystkie

te trucizny zostan odcite tutaj, w pobliu jdra, za do tego czasu to miejsce zostanie oprnione, a wyjcia zapiecztowane. - Klepko wyprostowa si i opar rce na biodrach. - S pytania? Panowaa gboka cisza, nikt si nie odezwa. - Symulacja zostanie przeprowadzona przez komputer. Kapitan rozluni si i podrapa w nos, wzruszajc niechtnie ramionami. Obawiam si, e to moe was nieco rozczarowa, jeeli spodziewalicie si pokazu fajerwerkw. Wszystko wydarzy si na tamtym ekranie, w przekazie czarno-biaym, bez dwiku i z

napisami. I bez efektw specjalnych! Publiczno rozemiaa si. - Gwnie... - Klepko unis rk, by ich uciszy - ma to wam uzmysowi, e sze minut to naprawd niewiele czasu. - I przycisn czerwony guzik zainstalowany na skrzynce, lecej przed nim na pulpicie. Major Bizarnow oglda ju t symulacj. Nie ciekawio go to zbytnio, za to by zainteresowany wyrazem twarzy Wiktora uchowa. Malowaa si na niej bezbrzena fascynacja. Bizarnow cofn si o dwa kroki, przysun si niepostrzeenie do wychudego naukowca i chrzkn cicho. uchow odwrci gow i wbi

wzrok w majora. - Wci pan uwaa, e to jaki rodzaj zabawy, prawda? - powiedzia z wyrzutem. - Nie - odpar Bizarnow - i nigdy tak nie uwaaem. - Zauwayem, e kady wydany przeze mnie rozkaz odpalenia ma by "potwierdzony" przez pana lub paskiego zastpc. Podejrzewa pan zatem, e mgbym zarzdzi co takiego lekkomylnie? - Skde znowu. - Major potrzsn gow, cho pamita o gsto zadrukowanych, zoonych arkuszach papieru, ktre wypychay mu kiesze - o aktualnej diagnozie stanu psychicznego

uchowa, dostarczonej przez miejscowego psychiatr. "Lekkomylny, nie, raczej nie w peni wadz umysowych" - pomyla. Spojrzenie uchowa nagle stao si jakby nieobecne. - Czasem czuj si, jakbym odbywa pokut. - Tak? - Tak, za mj udzia w tym wszystkim. Chodzi mi o to, e pomagaem w budowie pierwotnego Projektu. W tamtym dniach dyrektorem by Franz Ajwaz, lecz zgin w wypadku i zapaci za swoj cz Od tego czasu odpowiedzialno przesza na mnie. - Dla kadego byoby to cikie brzemi. - Bizarnow skin gow, odsun si nieco na bok i postanowi

zmieni temat. - By pan... w opuszczonych poziomach magmatw? - Boe - wyszepta - jaki tam na dole panuje chaos! Tak wielu ludzi zostao uwizionych, wtopionych. Otworzyem cyst. Istota w rodku przypominaa... jak nieziemsk mumi. Tym razem nie byo adnej zgnilizny, ani pynw, tylko groteskowa masa przenicowanego, na p skamieniaego ciaa. Na zewntrz wystawao kilka gwnych organw oraz wiele niezwykych - nie wiem, przydatkw z gumy, plastyku, skay i... i tak dalej. Bizarnow zaczyna mu wspczu. uchow przebywa tu zbyt dugo. Lecz jego problemy miay wkrtce si

skoczy, bowiem major wysa ju odpowiedni raport do Moskwy. - Rzeczywicie, tam na dole jest okropnie, Wiktorze - zgodzi si - Moe byoby lepiej, gdyby trzyma si od tego z dala. uchow spojrza na niego uwanie, po czym gwatownie odwrci si. - Dopki jestem dyrektorem Projektu, majorze, sam bd ustala swoje trasy! Bizarnow podszed do kapitana Klepki. Dwa wrzecionowate ksztaty, przesuwajce si po ekranie komputera, wanie znikny. Symulacja dobiega koca. - Wci bd pene trujcych spalin - kapitan koczy wykad i mog by

wysoce radioaktywne! Ale wwczas my, rzecz jasna, musimy trzyma si z dala. Major odczeka, a Klepko da sygna do rozejcia si, po czym wzi go na stron. Odbyli krtk, wan narad dotyczc uchowa. *** Nekroskop ni. ni o chopcu zwanym Harrym Keoghem, ktry rozmawia z umarymi i by ich jedynym przyjacielem, jedynym wiatekiem w bezkresnym mroku. ni o miociach i yciach tego modzieca, o umysach, ktre odwiedzi,

zamieszkiwanych przeze ciaach, poznanych dotd miejscach - w przeszoci i przyszoci, w obydwu wiatach. By to sen bardzo dziwaczny i fantastyczny - tym bardziej, e prawdziwy - i mimo e Nekroskop ni O sobie samym, o wasnym yciu, to jednak mia wraenie, jakby dotyczyo to kogo innego. ni te o swoim synu, wilku... tylko e ta cz wizji okazaa si rzeczywistoci, nie za tylko wspomnieniem z innego wiata. Jego syn przyby do z wywieszonym jzykiem i oznajmi: "Ojcze, oni nadchodz!" Harry w okamgnieniu przebudzi si, wyskoczy z oa Karen, podbieg szybko i zwinnie do framugi okna,

rozsun zasony. Stan z boku, gotw natychmiast cofn rk, gdyby stao si to konieczne. Jednak nie dostrzeg nic, wci trwaa noc. Pord granicznych gr pezay cienie, spychajc pozot ze szczytw. Gwiazdy, pierwotnie prawie niewidoczne, z chwili na chwil oyway blaskiem. Panowaa ciemno, a nadchodzia jeszcze gbsza. Karen krzykna, wyrwaa si ze snu i usiada gwatownie. - Harry. Ujrzaa Keogha, stojcego przy oknie, i w jej oczach znowu zapono ycie. Oni nadchodz! Ich szkaratne spojrzenia spotkay si i zczyy, tworzc dwukierunkowy kana, pozwalajcy przekaza upione

do niedawna myli. Harry przez oczy Karen zajrza do jej umysu. - Wiem - owiadczy. Wysza nago z ka i podpyna ku niemu, wtopia si w jego ramiona. - Ale oni nadchodz! - zakaa. - Tak, i bdziemy z nimi walczy warkn. Ciao Keogha zareagowao na dotyk i zapach jej ciaa, ktre byo mikkie, jedwabiste, dojrzae i wilgotne. - Niech ten raz bdzie najlepszy, Harry - wyszeptaa gorco. - Dlatego e moe by ostatni? - Po prostu na wszelki wypadek jkna, tworzc w sobie wypustki, by wcign go gbiej. A potem...

*** - A jeli przegramy? - zapyta Harry, kiedy skoczyli. - Przegramy? Karen staa obok niego, wychylali si razem przez okno wychodzce na pnoc, ku Krainie Wiecznych Lodw. Nic waciwie nie widzieli, ale te niczego si jeszcze nie spodziewali. Co jednak czuli. Szo z pnocy, niczym fale na smolistym stawie - powolne, drce i czarne jak samo zo. Harry pokiwa gow. - Jeeli przegramy, najwyej mnie zabij - rzek. I przypomnia sobie Johnny'ego Founda oraz sposb, w jaki

tamten drczy swoje ofiary. Potworny sposb. Ale, w porwnaniu z Szaitisem, czy jakimkolwiek niedobitkiem dawnych wampirw, Johny wydawa si dzieckiem, a jego wyobrania bya aonie uboga. Karen wiedziaa, dlaczego Keogh zamkn przed ni swj umys - chcia j ochroni. Jednak na prno znaa wampiry o wiele lepiej ni on. - Jeli ty umrzesz, ja rwnie umr przyrzeka. - Och, tak? A oni pozwol ci umrze, prawda? Tak atwo? - Nie mog mnie powstrzyma. Po tej stronie gr trwa noc, ale w Sonecznej Krainie... tam kadego wampira czeka prawdziwa mier. Pali

jak pynne zoto, rozlane na niebiosach. Wanie tam bym ucieka, daleko za gry, w soce. Niech mnie cigaj, jeli starczy im odwagi, ale ja nie bd si baa. Pamitam, jak byam dzieckiem i soce przyjemnie spywao mi na skr. Jestem pewna, e tu przed mierci potrafiabym znowu przywoa to uczucie. Dziki sile woli poczuabym si dobrze! - Ponure. - Harry wyprostowa si. Zadra. - To wszystko jest ponure. Mw dalej, a bdziemy pobici jeszcze przed rozpoczciem walki. Musi istnie przynajmniej jaka szansa na zwycistwo. A przecie mamy co wicej ni szans. Czy oni potrafi

znika na yczenie tak jak my - niczym duchy - w czasoprzestrzeni Mobiusa? - Nie, ale... gdziekolwiek si udamy - wzruszya ramionami - i ilekolwiek razy bdziemy ucieka, zawsze tu powrcimy. Nie moemy pozosta w tamtym miejscu na zawsze. - Jej logika bya nieodparta. Harry prbowa znale waciw odpowied, by pocieszy j lub siebie. - A Szaitis jest potwornym wrogiem - dodaa. Tak zwyrodniay, e trudno to sobie wyobrazi. - To prawda. - W umysy obojga nagle wdar si jaki glos znikd. Szaitis jest zwyrodniay. Ale jego przodek, Szaitan, jest o wiele gorszy. - Rezydent! - sapna Karen,

rozpoznajc telepatycznie gocia. - Ale powiedziae... Szaitan? - zapytaa nie dowierzajc. - Tak, Upady. - Zgrzytn w ich gowach wilczy gos. - On yje, nadchodzi, i to on, nie Szaitis, jest naprawd przeraajcy. Harry i Karen uruchomili wasn telepati, starali si wzmocni myliwy most midzy sob a gociem. Na chwil wieyca wypenia si ulotnymi obrazami: zobaczyli grskie zbocza, gdzie z osuwajcych si piargw wystaway wypuke otoczki; ksiyc w peni, okrywajcy skay mikk, t powiat; wielkie jody strzelajce dumnie w niebo. A w cieniu drzew

mrugay srebrzyste, trjktne oczy. Byo ich wiele. Tam sfora odpoczywaa przed owami. Potem obrazy zblaky i znikny, a wraz z nimi ten, co nimi y i wrd nich si porusza. Lecz jego ostrzeenie pozostao w pamici Karen i Nekroskopa... Czas upywa. Harry i Karen albo rozmawiali, albo po prostu czekali. Nie mieli nic innego do roboty. Tym razem, usadowiwszy si przy kominku w przestronnej wielkiej sali, rozmawiali. - Szaitan to take czstka legend mojego wiata - powiedzia Harry. Nazywaj go tam Szatanem, Diabem, ktrego miejsce jest w piekle. - Wedug opowieci z Gwiezdnej

Krainy, to wanie twj wiat jest piekem - odpara Karen. - I wszyscy jego mieszkacy to diaby. Dramal Druzgoccy gboko w to wierzy. Harry pokrci gow. - To, e Wampiry miayby wierzy w demony, diaby i takie tam - jeszcze raz potrzsn gow - jest trudne do pojcia. - Jak to? - Wzruszya ramionami. Czy Pieko to nie jest po prostu Nieznane, jakiekolwiek miejsce lub region, ktrego za nic nie mona zrozumie? Dla plemion Wdrowcw ley ono za grami w Gwiezdnej Krainie, za dla wampirw - czeka po drugiej stronie kulistej Bramy. Za t

Bram musi si kry co przeraajcego i mierciononego, bo nikt nigdy stamtd nie powrci. W taki sposb pojmuj to wampiry. Ja te tak to widziaam, zanim spotkaam Zek, Jazza, ciebie i twojego syna. I nie zapominaj, Harry, nawet wampiry byy kiedy ludmi. - Szaitan - mrukn Harry. Tajemnica spinajca dwa wiaty. Ta legenda zostaa przeniesiona do mojego wiata przez wygnanych wampirzych Lordw, a take przez ich sugi, Wdrowcw, ktrych wysano przez Bram Gwiezdnej Krainy. A jednak nkay go inne myli. "Czyby? A moe tak zwana legenda jest bardziej uniwersalna? - zastanawia si. - Wielkie Zo Wadca kamstw i

wszelkiej podoci? A ta zbieno imion...? Szatan - Szaitan? Czy diaby istniej we wszystkich wiatach?" - Lepiej przesta traktowa go jako legend - ostrzega Karen, jakby suchaa myli Keogha. - Rezydent mwi, e on jest rzeczywistoci i zblia si do nas, a to oznacza, i aby przey, musimy go zabi. Ale jeli Szaitan yje ju dwa, trzy tysice lat - czy jest w ogle sens wierzy w to, e moemy go unicestwi? Harry prawie jej nie sucha. Wci pochaniay go wasne myli. - Ilu ich jest? - zapyta wreszcie. - Szaitan bdzie ich wodzem, a Szaitis obok niego. Ale kto jeszcze?

- Niedobitki z bitwy o Ogrd odpowiedziaa Karen. - Pamitam - przytakn Harry. Mwilimy o nich wczeniej: Fess Ferenc, Volse Pinescu, Arkis z Trdowatych i ich niewolnicy. Nie wicej ni garstka. Lub, jeeli inni z Lordw przeyli prb wygnania, spora gar. Ale ja wci jestem Nekroskopem. I jeszcze raz pytam: Czy oni potrafi przenosi si przez kontinuum Mobiusa? Czy potrafi wywoa umarych z grobw? - By moe Szaitan posiada t sztuk - odrzeka. - By wszak pierwszym z wampirw. Od tamtej pory mia dosy czasu na nauk. Moliwe, e umie wydusi z umarych ich sekrety.

- Czy chc mu odpowiada? warkn Harry; jego oczy byszczay w wietle ognia niczym rubiny. - Nie, nie miaem na myli nekromancji, lecz Nekroskopi! Nekromanta moe "przebada" zwoki, lub nawet prastar mumi, ale ja rozmawiam z duchami umarych. I oni mnie kochaj, naprawd, powstaj dla mnie z prochw... Keogh wsta rozgorczkowany. "Jeste Wampirem, Harry Keoghu! myla. - Wzywa umarych? O tak, kiedy to potrafie." - Musz sprbowa - zawoa. ***

Zszed z gr do Gwiezdnej Krainy, gdzie niegdy wezwa armi zmumifikowanych troglodytw, ktra stoczya bj z niewolnikami wampirw. I po swojemu zwrci si do ich duchw, lecz odpowiedzia mu tylko pnocny wiatr. Czu, e s tutaj i go sysz, lecz milcz. Wybrali milczenie... Poszed do Ogrodu. Odnalaz mogiy - zbyt wiele mogi - obecnie zaniedbane. Wdrowcy, ktrzy zginli w bitwie, troglodyci, zoeni na wieczny spoczynek w niszach pod skaami. Ci rwnie go syszeli i dobrze pamitali. Lecz czuli w nim co innego, czego nie akceptowali. Wiedzieli, e ten czowiek - moe potwr, zna sowa, mogce nada im straszliwy pozr ycia, nawet

wbrew ich woli. - I mgbym to uczyni! - zagrozi, wyczuwajc ich sprzeciw i przeraenie. Lecz co w jego duszy zaszeptao: "Tak jak Janosz Ferenczy? Na ile cenisz teraz swoje czowieczestwo, Harry?" Powrci wic do wiey Karen. - Kiedy... - odezwa si smutno mogem zwoa armi umarych. Teraz jest nas tylko dwoje. - Troje - zawarcza w ich umysach Rezydent wyranie, jakby sta tu obok. Niegdy dla mnie walczye, oboje walczylicie o moj spraw. Teraz moja kolej. To chyba przewayo szal, okrelao ich pooenie, wyznaczao

kurs. Zreszt... nie mieli adnego wyboru. Karen przyniosa sw rkawic bojow i zanurzya j w oczyszczajcym roztworze kwasu, po czym zabraa si do oliwienia zawiasw. - Ja - rzeka - sama wyrwaam ywe serce Leska Przeronitego! Tak, a w tamtych dniach czuam znacznie wikszy strach. Teraz ju wiem. Boj si nie o siebie, tylko o strat tego, co mamy. Chocia: gdy si temu przyjrze, c waciwie posiadamy? Harry zerwa si, zacz kry tam i z powrotem, potrzsajc piciami; cay a kipia. Ale po chwili uspokoi si zupenie. To jego wampir wci dy do przejcia wadzy. Harry

pokiwa ze zrozumieniem gow. - No tak - mrukn - moe ju dostatecznie dugo tumiem twoje pragnienia. Czas chyba, abym ci wypuci. - Co? - Karen spojrzaa z niepokojem. - Nic. - Nic? - Uniosa brwi. - Pytaem tylko... gdzie to bdzie? - W Ogrodzie - podsun z daleka Rezydent. Usyszeli go. - Tak, Ogrd ma swoje zalety. A poza tym dobrze go znamy. - przyznaa Karen. Wreszcie, wciekle potrzsnwszy

gow, Nekroskop uleg swemu wampirowi. Przynajmniej czciowo. - Dobrze - warkn - Ogrd. Niechaj tak bdzie! *** W Gwiezdnej Krainie... Nadesza godzina, kiedy po palcym socu pozosta jedynie brudnoszary poblask, za bezimienne gwiazdy stay si brykami nieziemskiego lodu, zamarzajcego na dziwacznych orbitach. Najgbsza, najciemniejsza godzina zachodu, kiedy ostatni spord wampirw - Szaitis, Szaitan, Harry Keogh i Karen - gotowali si do

stoczenia bitwy na pustkowiu zwanym niegdy Ogrodem. Ich czworo oraz Rezydent, jednake ten nie by ju wampirem jako takim, a jeli nawet, to jego wasny wampir nie cakiem zdawa sobie z tego spraw. Karen od pewnego czasu czua, e najedcy znajduj si niedaleko i zbliaj si do Gwiezdnej Krainy. Waciwie czua to od momentu, kiedy jej stworzenia, czatujce na brzegu oceanu, wezway j po raz ostatni, by przekaza t wiadomo. A kiedy umieray, Karen zapytaa, ilu jest wrogw i jakie maj ksztaty. Taka ocena siy i istotny wroga bya daleko wiarygodniejsza ni skomplikowane opisy. Odlego dzielia ich ogromna, a

mzgi wojownikw okazay si niezbyt due. Niemniej jednak z pnocy nadeszy naznaczone blem obrazy lotniakw, wojownikw oraz istot sterujcych, ukazujce Karen, jak niewielk armi dowodzi Szaitan. Skadaa si zaledwie z dwch Lordw, jadcych na potnych lotnikach o bach i podbrzuszach pokrytych usk oraz szeciu sug o do niezwykej budowie Niezwykej... mwic najbardziej ogldnie. Bowiem najedcy, kierujcy tymi zwierztami, najwyraniej dostrzegli korzy w zamaniu dawnych regu wampirw. Po pierwsze, posiaday one organy rozrodcze, podobnie jak twory Karen,

po wtre za - zdaway si dziaa w duej mierze samowolnie, bez cisych rozkazw ich domniemanych panw! Na pocztku, jak zostaa poinformowana, pojawia si inna para lotniakw, zmczonych stworze, na ktrych jedcy wyldowali w gbokich zaspach, nie opodal skraju oceanu. Zsiadszy, Lordowie cignli z nieba wojownikw i nowe bestie latajce, ktrym pozwolili poywi si wyczerpanymi ciaami pierwszych wierzchowcw. I gdy te byy zajte posikiem, zaatakowali wartownicy Karen... tylko po to, by zaraz przekona si o przytaczajcej dzikoci i wyszoci wojownikw Szaitana. Tak brzmiaa wiadomo przesana Karen

przez ostatniego jej stranika, zanim saby przekaz mylowy uton w tpym blu i zgas. Harry w tym czasie spa, nkany koszmarami. Lady patrzya, jak rzuca si i wierci, suchaa jego mamrotania, o "stokowatych wszechwiatach wiata" i o Mobiusie, czarodzieju, ktrego pozna w krainie piekie. By to matematyk, ktry odnalaz swoj religi, szaleniec, wierzcy, e Bg to rwnanie... co pokrywao si mniej wicej z pogldami Pitagorasa, sformuowanymi na wiele wiekw przed nim o kontinuum Mobiusa, tym baniowym, niezgbionym miejscu, w ktrym uprawia z ni metamorficzn

mio, i ktre teraz uwaa za "bezgraniczny mzg sterujcy ciaami wszechwiatw". Dotd sen Keogha przypomina gorczkowy majak, peen myli, rozmw i skojarze z przeszoci, nawet z przyszych wydarze, spltanych w kalejdoskop rzeczy realnych i nadrealnych. W tej wizji jego ycie od zarania byo postrzegane, podobnie jak ciao: jako metamorficzne, z uwagi na sposb, w jaki wybuchao, owocujc niesamowitymi koncepcjami i odkryciami. Gdy na szare czoo Nekroskopa wystpi zimny pot, Karen zastanawiaa si, czy go delikatnie nie obudzi. Ale jego sowa urzeky j. Zreszt

potrzebowa snu, by nabra si przed nadchodzc bitw. Miaa nadziej, e uspokoi si, kiedy ten koszmar minie. Tak wic siedziaa przy nim, gdy poci si i roi o rzeczach zupenie dla niej niepojtych. O wzgldnoci czasu i o caej historii - zarwno przeszoci, jak i przyszoci - dziejcej si rwnolegle, lecz wystpujcej w jakim dziwnym "gdzie indziej"; o zmarych prawdziwych zmarych, nie nieumarych - ktrzy cierpliwie czekaj w swych mogiach na nowy pocztek, na powtrne ich przyjcie; i o wielkim wietle, Pierwotnym wietle, dziki ktremu wszystkie wszechwiaty

rozszerzaj si, pochaniajc ciemno! Mamrota co o liczbach posiadajcych moc rozdzielania przestrzeni i czasu i o metafizycznym rwnaniu, "ktrego jedynym znaczeniem jest rozszerzenie Umysu poza zasig czysto fizyczny". By to podwiadomy wir matematycznego geniuszu Harry'ego, Spotgowany jeszcze przez sprawujcego teraz wadz wampira; natomiast na wyszej paszczynie odbywaa si gwatowna konfrontacja midzy dwiema elementarnymi siami: Ciemnoci i wiatem, Dobrem i Zem, Wiedz jako ce sam w sobie (co jest grzechem) i totaln nieobecnoci wiedzy, to jest Niewinnoci, Rozgrywaa si podwiadoma bitwa

Nekroskopa z sob i w sobie, ktr musia wygra, aeby nie zapada ostateczna ciemno, Bowiem Harry mg sta si wietlistym strem wiatw, ktre dopiero nadejd lub sprawc ostatecznej zagady, ktra miaa nastpi jeszcze przed ich narodzeniem. Lecz Karen o tym wszystkim nie wiedziaa, rozumiaa tylko to, e nie powinna go jeszcze budzi. Za Harry majaczy dalej. - Mgbym poda ci wzr, o jakim ci si nawet nie nio... - drwi z jakiej istoty z czasw niemale zapomnianych, podczas gdy przez szaleczo rozedrgane powieki przenikao szkaratne wiato. Oko za oko, Dragosani, i zb za zb! Ja

byem Harrym Keoghem... staem si szstym zmysem wasnego syna, zanim oprniona gowa Aleca Kyle'a wessaa mnie i uczynia jego ciao moim... Wielki kamca Faethor chcia y w nim razem ze mn i gdzie teraz jest, co? I gdzie Tibor? A co z tym bachorem Bodescu? A Janosz? - Nagle zanis si szlochem i spod przewietlonych powiek wycisny si wielkie zy. - A Brenda? Sandra? Penny? Jestem przeklty czy bogosawiony..? Miaem miliony przyjaci i byoby wspaniale, gdyby nie to, e wszyscy byli martwi! "yli" w wymiarze poza yciem, gdzie nadal mogem z nimi rozmawia. Istnieje wiele wymiarw, ogrom paszczyzn egzystencji, wiatw bez

koca. Miriady stokowatych wszechwiatw wiata. I ja wiem, jak powstay. Przede mn wiedzia to Mobius. Pitagoras by moe si domyla. Niech si stanie... Zmarszczy zacinite mocno powieki. Niech si stanie... - Wielkie strugi potu oblay jego drce ciao. - Niech si stanie... Karen nie potrafia znie duej jego cierpienia, bo czyme innym mogo to by? - Co si ma sta, Harry? - zapytaa. - wiato! - rykn, a jego dzikie oczy otwary si gwatownie, rozjarzone jeszcze przez gorczk. - wiato? - powtrzya za nim,

zdziwiona. Usiowa usi, zrezygnowa i uton w jej ramionach. Tak, Pierwotne wiato, ktre pyno z Jego umysu wyszepta. *** Oczy Harry'ego zawsze wydaway si dziwne, nawet zanim jego wampir skazi je krwi, lecz teraz zmieniay si z chwili na chwil. Karen widziaa, jak umyka z nich wcieko, potem k, i patrzya urzeczona, jak caa ta obca witalno - wampirza pasja - ganie. Bowiem, poza jedynym wyjtkiem, Keogh by pierwszym ze swego gatunku,

ktry zrozumia i uwierzy. - Jego umysu? - odezwaa si w kocu Karen, z zastanowieniem obserwujc jego twarz, agodn jak u dziecka. - Umysu... Boga? - Nawet Harry nie mg mie absolutnej pewnoci. Lecz by tego bardzo bliski. - W kadym razie, jakiego Boga - powiedzia wreszcie umiechajc si. Stwrcy! Za wewntrz niego instynktownie przeczuwajcy nadchodzc klsk wampir skuli si, sta si maleki, i chyba pogodzi si ze swym losem" mia stanowi jedno z czowiekiem, ktry pragn by tylko.. czowiekiem. ROZDZIA SZSTY - PODNIEBNA

BITWA Od tamtego czasu Keogh sta si inny; przewaga pasoyta zostaa stumiona; czowieczestwo ponownie przejo wadz. Karen za - wrcz przeciwnie. Uparcie namawiaa Nekroskopa, by towarzyszy jej w wypadach do Sonecznej Krainy, majcych na celu "dokrwienie si". Naturalnie nie chcia o tym sysze, a ona dostawaa szau. - Przecie nie jeste dokrwiony! warczaa na niego. - W wampirach mieszka dziko, ktr tylko krew potrafi wyzwoli, bo krew to ycie! Musisz nakarmi si przed walk, nie

rozumiesz? Jak mam ci to wyjani? W istocie Harry nie potrzebowa adnych wyjanie. Spotka si z tym w swoim wasnym wiecie. Na przykad w walkach bokserw, kiedy widok krwi pobudza zawodnikw do wikszego wysiku, wikszej zacitoci. Widzia to u kotw, duych i maych: pierwsza kropla mysiej krwi zamieniaa kociaka w besti. A co do rekinw - nic innego nie wywoywao tak gwatownych reakcji. - Najadem si ju - odpowiedzia. - Ha! - prychna drwico - Czym? Misem wi, do tego pieczonym? To ma by posiek? - Mnie to wystarcza. - Ale nie twojemu wampirowi!

- Wic niech ten dra goduje! - Nie pozwala sobie na to, by gniew wzi nad nim gr. - Co ma by, to bdzie rzek. - Czy nie widzielimy tego w kontinuum Mobiusa, w czasie przyszym? Ze wszystkich lekcji mojego ycia, Karen, tej jednej nauczyem si najlepiej nigdy nie prbuj zmieni lub unikn tego, co jest zapisane w przyszoci. - I kto zosta pobity jeszcze przed walk? - wykrzykna. - Mylisz, e nie czuj pokusy? - odpar. - O wierz mi, jeszcze jak! Ale walczyem z t tkwic we mnie istot tak dugo, e teraz nie mog pozwoli jej zwyciy, bez wzgldu na cen. Gdybym uleg

pasji i dzy, poszed pozbawi ycia czowieka i wypi jego krew - co wtedy? Czy daoby mi to si, jakiej potrzebuj do zniszczenia Szaitisa i Szaitana? By moe, lecz kto siaby si nastpn ofiar? Ile czasu upynoby, zanim bym zapocztkowa nowy rd wampirw, tym razem silniejszych ni kiedykolwiek, majcych do dyspozycji wszystkie moce? Co bym pocz, gdyby pasoyt zapaa dz krwi? Sdzisz, e nie zaczbym szuka powrotu do wasnego wiata, by przyby tam jako najwikszy nosiciel plagi wszechczasw? - Moe zostaby tam krlem odpowiedziaa. - A ja dzieliabym z tob kociany tron.

Pokiwa pospnie gow. - Owszem, Czerwonym Krlem, a w kocu cesarzem szkaratnej dynastii. A caa nasza dworska wita, nasi rodzeni synowie i ci, co otrzymali jajo wampira, oraz ich synowie i crki, wszyscy zalewaliby swym nasieniem upadajc ludzko, budowaliby wasne wieyce i tworzyli swoje krlestwa, jak czyni to Janosz na swojej rdziemnomorskiej wyspie i wojewoda Tibor, kalajcy czerwieni Wooszczyzn, i Faethor w krwawych krucjatach. A cae nasze potomstwo posiadaoby dar Nekroskopii i ani ywi, ani umarli nie mieliby dokd uciec. Nie chcia sucha argumentw

Karen. Zreszt byo ju za pno. Wwczas to bowiem inni wartownicy Lady, wielkie, krwioercze nietoperze z zamieszkujcej wieyc kolonii, przyniosy wieci o przybyciu na odlege pnocne granice Gwiezdnej Krainy Szaitana i jego niewielkiej, lecz mierciononej, powietrznej armii. Niesyszalne dla nikogo, z wyjtkiem Karen i ich pobratymcw krzyki tych wielkich bestii przekazyway wieci spoza siedmiuset mil jaowych kamiennych rwnin: po niemal piciu latach pokoju Lordowie wracali do Gwiezdnej Krainy. Kiedy nadeszo to ostrzeenie, Karen zajmowaa si wydobywaniem nowych wojownikw z kadzi. Udaa si

prosto do Harry'ego, ktry sta zadumany na pnocnym balkonie. - Stj tu tak dalej, Nekroskopie powiedziaa mu - a bdziesz mg pomacha im na powitanie. I nie bdziesz musia czeka zbyt dugo. - Wiem, e tu s - odezwa si. Czuem, jak zbliaj si niczym robaki nadgryzajce zakoczenia moich nerww. Nie jest ich zbyt wielu, ale wstrzsaj eterem, jak wojsko trzsie ziemi. Czas, ebymy udali si do Ogrodu. - Ty tam id - powiedziaa, dotykajc jego ramienia, a w jej glosie zabrzmiaa jaka nutka blu. - Sprawd, czy potrafisz cign swojego syna z

gr. Moe sprowadzi z sob szare bractwo, chocia trudno powiedzie, czy bdzie z nich jaki poytek. Ale ja mam trjk niewolnikw, ktrych pozostao tylko zahartowa i pouczy. S zbudowani z najlepszego materiau, jaki pozostawili Menor Ksajcy i Lesk, i ktry znalazam nietknity w ruinach ich zamkw, ale jeli chodzi o ksztatowanie... no c, w porwnaniu z nimi jestem w tym nowicjuszk. - Postaraj si tylko, eby uznay zarwno ciebie, jak i mnie za swych wadcw - odpar. - Dziki temu, jeli nawet nie bd si rwna stworzeniom Szaitana, pozwol mi zastosowa pewne sztuczki. - Nastpnie odwrci si, porywajc j w ramiona tak szybko, e

a westchna. - Karen - rzek widzielimy nasz przyszo. Czerwone nici naszych bytw stopiy si w zocistym ogniu, a potem zgasy w nicoci. Nie wryo to nam zbyt dobrze, lecz jednoczenie mogo to znaczy cokolwiek. Po prostu nie rozumiemy tego. Jednak z pewnoci okae si to lepsze od przyszoci naszych wrogw, bo tej nie bd mieli! W adnym z przyszych dni Gwiezdnej Krainy nie byo szkaratnych nici, Karen. - Pamitam - powiedziaa nie uwalniajc si, a nawet przywierajc mocniej do jego ciaa. - Tote zostaj i walcz. Cokolwiek si z nami stanie, jest to warte wiadomoci, e oni

rwnie zginli. Harry trzyma j bardzo blisko, bardzo mocno zapragn, by to wszystko okazao si nierealnym snem, z ktrego zbudzi si, majc przed sob ca przyszo. - auj, e nie poznaem ci jako zwyczajnej dziewczyny w moim wiecie, kiedy byem tylko czowiekiem - powiedzia pod wpywem impulsu. Karen nie zachowywaa si tak romantycznie. W swoim czasie bya niewinna, pki jej nie porwano. Zarwno teraz, jak i wtedy, pragnli jej wstydliwi modziecy Wdrowcw, lecz w tamtych dniach chowaa swe ciao - jak jej si zdawao - na jak lepsz okazj.

- Bylibymy tylko niezdarnymi, chichoczcymi kochankami odpowiedziaa szorstko. - Do diaba z tym... Wol to, co mielimy! Zreszt jeste Nekroskopem. Co ty wiesz o zwyczajnych ludziach? Wewntrzny ogie emanowa z niej, ukazujc j tak, jak bya naprawd wampirzyc! Harry mg si do niej upodobni, oczywicie, ale... Stawa przeciwko Dragosaniemu, Tiborowi, Julianowi Bodescu i wszystkim innym jako czowiek - o niezwykych mocach, lecz nigdy nie by potworem. A teraz pojawili si nastpni, z ktrymi mia stoczy bj. - Czy lotniak jest gotowy? - zapyta

Keogh. - Tak, na ldowisku. A nie skorzystasz ze swojej drogi Mobiusa? Potrzsn gow. - Mj syn i jego szarzy bracia nie zobaczyliby mnie. Lecc na tej bestii stan si widoczny i niezwyky. Obecnie rzadko mona spotka latajce stwory nad Gwiezdn Krain. Na ldowisku, obserwujc jak si oddala na grzbiecie rytmicznie opoczcej paszczki, Karen przekonaa si, e mia racj - poza nim, cae niebo byo puste. Czujc wewntrzn pustk, Lady wrcia do swych wojownikw... ***

Kiedy Szaitis i Szaitan powrcili do serca krainy Lordw, Harry i Karen czekali na nich w opuszczonym Ogrodzie. Jednak, wbrew oczekiwaniom, najedcy nie przypucili natychmiastowego ataku, natomiast wyonili si, jeden za drugim z ciemnego, rozwietlonego zorz pnocnego nieba i niezwykle ostronie kryli nad usan szcztkami rwnin, gdzie walay si ruiny zburzonych paacw. W kocu, jeszcze ostroniej, osiedli na wieycy Karen i przeszukali puste poziomy, nie znajdujc nic nieprzyjaznego, adnych puapek ani wrogich stworze, czajcych si po

ktach. I nie zastali take gazostworw, syfoniarzy, jakichkolwiek sug. Nie byo te adnych umocnie, za wyjtkiem potnych murw pradawnego paacu. - Byem wiadkiem zagady wikszych domw ni ten - powiedzia Szaitis. - Nie wyczajc mojego wasnego! - Jest ich dwoje. - Zamia si Szaitan, kiwajc swym wielkim czarnym kapturem. - Jedynie Harry Keogh i Rezydent potrafili opanowa moc soca. Nie rozumiesz tego? A teraz ju nie ma Rezydenta - odszed, przemieni si w wilka. A co do jego ojca c, ten wty i bezkrwisty cudzoziemiec, to mniej ni kwilce dziecko!

- Zatem czemu nie atakujemy od razu? - zapyta Lord Szaitis. - Zrobimy to, lecz najpierw nakarmimy zwierzta i napenimy wasne odki. Potem, kiedy damy odpocz nieco naszym kociom a by moe zaspokoimy rwnie inne potrzeby, ktrych zbyt dugo sobie odmawialimy - wszystko pjdzie szybko. Przebylimy dug, zimn i mczc drog, Szaitisie. I to nie tylko po to, by pozby si tych twoich znienawidzonych wrogw ani da ci ciao samicy, ktra ci odtrcia i zdradzia. Wic uspokj si i bd cierpliwy, a speni si wszystko, czego najbardziej pragniesz. Lecz mimo caej pewnoci siebie,

Szaitana w gbi jego czarnego serca, rwnie niepokoi ich przeciwnik, Harry Keogh, i wampir, ktry nie zakosztowa jeszcze krwi innego czowieka. Bez wiedzy Szaitisa, jego wielki, pijawkowaty przodek zacz ju korzysta ze swych potnych, nieskoczenie mrocznych mocy, by zdalnie bada Nekroskopa. Telepatia Szaitana staa si doskonalsza ni ta, jak dysponowali Karen i Harry, w istocie, ona bya owym robakiem, ktry wera si w nerwy Keogha, mimo to, wysyane sondy nie miay wnika w gb. Przyczyna bya prosta: wystarczyoby przenikn zewntrzn powok psychicznej aury Nekroskopa wnikn na milowe wntrze tego jdra

wiata, niezbadanego Centrum Mocy, do ktrego powstania nigdy nie naleao dopuci - a kada wraliwa istota zaraz by to odczua. Owa stumiona energia Nekroskopa bya o wiele wiksza ni moc zwykego czowieka, wiksza chyba nawet ni u niejednego wampira. Pozostawili na stray wieycy samotnego wojownika, reszt za zabrali z sob do Sonecznej Krainy, gdzie rycho wyledzili ogniska Wdrowcw Potem nocne powietrze wypenio si krzykami ludzi, rykiem wojownikw i ich mlaskaniem; rwnie gorcymi wyziewami wieo zabitych i wrzaskami wzitych ywcem. Tych ostatnich bya szstka. Same kobiety.

Wysze okna wieycy Karen rozbysy czerwon powiat; z kominw unosi si dym; wygldao na to, jakby miaa tam miejsce wielka i radosna uczta. W kadym razie, dla tak wygodzonych wampirw, bya ona radosna. *** W Ogrodzie za Harry i Karen spali. Nekroskop wci dzieli czas na dnie i noce. Jak dotd, kiedy jego umys mwi, e jest noc, ciao reagowao sennoci. Jego zmczenie byo tak umysowe, jak i fizyczne, wiedzia

bowiem, e w przyszej bitwie bdzie musia walczy tyle z wrogiem, co i z sob. Przed kadym zaniciem drczy go ten sam, niemal nierozwizalny problem: jak wygra, nie uciekajc si do pomocy wampira, nie przekazujc mu penej wadzy nad swym wachlarzem mocy? Pozwolenie owej pijawce na panowanie staoby si oznak poddania si, w nastpstwie czego nie byby ju czowiekiem, lecz wampirem w penym tego sowa znaczeniu. Karen nie miaa tego typu problemw - ona ju staa si wampirzyc! Ale przede wszystkim bya kobiet, a Keogh jej mczyzn. Gdy zasypia, wtulia si w jego ramiona. Mieli jednak na sobie ubrania, a zbrojna rkawica Karen leaa w zasigu rki.

Pamitajc o swoim pooeniu, wystawili wart. Wojownik, postkujc, przesuwa swe solidnie uzbrojone cielsko, a usadowi si wygodnie w cieniu pod skarp. Podobnie drugie stworzenie Karen, czatowao pod oson stoku, gdzie grunt opada stromo do podna gr. Co do trzeciego wartownika, ten zosta umieszczony wyej, na wystpie pod skalnym nawisem, na zachd od picych, gdzie jego liczne, widzce w nocy oczy przeszyway czer, wypatrujc na granatowym niebie i owietlonych gwiazdami pustkowiach jakiego podejrzanego ruchu. picy nie wiedzieli jednak, e

czuwa jeszcze czwarty str. Niegdy znany jako Rezydent, teraz smuky cie, ktry obserwowa zaniedbany Ogrd, kryjc si pord drzew. Chwilami tylko, kiedy pami mu dopisywaa, rozumia, po co tu przyby. To wanie jego psychiczne wtargnicie - wraz z nagym rykiem i wrzaskiem wcignitych w walk stworze - wyrwao ze snu Harry'ego i Karen, gdy wreszcie najedcy uderzyli. I mimo wszystkich podjtych rodkw ostronoci, wzito ich z zaskoczenia, gdy wrg nie uderzy od strony Gwiezdnej Krainy, lecz znad gr, znad pogronej wci w mroku krainy soca. Najedcy wystartowali z wieycy

Karen, minli szczyty daleko na wschodzie, gdzie nikt ich nie mg zobaczy, i skrcili na zachd, osonici przez gry. Ukryci za wierzchokami, przelecieli wzdu skalnego grzbietu na wysoko Ogrodu, gdzie, wzbijajc si w gr, aby widzie dobrze terytorium obrocw, dokadnie odnotowali pozycje wojownikw oraz fakt, i nic poza nimi nie poruszao si. Wwczas ich sondy odkryy picy umys Karen. Umys Nekroskopa nawet podczas snu pozostawa osonity i nie do przeniknicia. Harry ni, e pdzi w strumie czasu Gwiezdnej Krainy, oczy mia pene olepiajcego blasku niebieskich,

zielonych i czerwonych linii ycia, za uszy zdaway si by dostrojone do nie koczcego si, monotonicznego okrzyku, towarzyszcego rozprzestrzenianiu si ycia we wszystkich jutrach Wszechwiatw wiata. Poprzednio znalaz si tu z Karen, lecz tym razem by sam, zwraca wiksz uwag na otoczenie i uwiadomi sobie zbieno purpurowych nici wampirw z jego wasn. I gdy ju zdawao si, e musz stopi si z sob w jakiej niesamowitej kolizji, czas Mobiusa stawa si zoty, obraca si w szalony, wrzcy tygiel, ktry koczy... wszystko? Lecz wtedy wanie sen Harry'ego przeszed w jaw, w zrujnowanym

domostwie Wdrowcw, z ktrego uczynili sobie kwatery. I Karen rwnie ockna si w jego ramionach. - Wojownicy! - wydyszaa, wycigajc rk, aby wepchn j w kolczast rkawic. - Sprawdz - odpar Harry, tworzc drzwi Mobiusa, ktre przypadkiem pokryy si z framug wejcia do kamiennego domostwa. A przestpujc oba progi, spojrza w niebo. Zauway latajce bestie, opocce szeroko paszczki, z siode ktrych wampirzy jedcy kierowali atakiem swych wojsk. Lecz oprcz wojownikw staczajcych naziemn bitw ze stworzeniami Karen, byo jeszcze kilka w powietrzu,

unoszcych si na tle gwiazd, niczym latajce omiornice, z wysunitymi opatkami i rozgrzanymi dyszami wylotowymi. Trzy takie istoty tworzyy ochronn formacj wok swoich panw. Harry wyoni si z czasoprzestrzeni Mobiusa na tyach przeczy. Wartownik Karen odpiera atak dwch mniejszych, lecz niezwykle zacitych bestii. Jedna znajdowaa si pod nim i pracowaa kleszczami i sierpami, by go wypatroszy, natomiast druga siedziaa mu na karku, wgryzajc si w krgosup. Nawet metamorficzne ciao musiao niebawem ulec. - Wyrwij si - rozkaza Nekroskop. - Unie si w gr, jeli jeszcze moesz.

Zaatakuj wroga w powietrzu. - Aeby zwrci si do wojownika, musia otworzy swj umys, co zaraz wykorzystaa Karen. - Wysaam tamtego ze skalnego wystpu - powiadomia go natychmiast. - Jest szybki i dziki Jeli potrafisz posia w powietrze nastpnego. Szaitis i Szaitan mog straci przewag. Ich lotniaki s niekonwencjonalne, potnie uzbrojone, ale jednak musz rwna si z wojownikami. Moe uda si strci tych sukinsynw! Lecz teraz byli na tyle blisko wroga, e ich myli nie stanowiy ju ich wycznej wasnoci. - Witaj, Karen - zawoa wesoo

Szaitis. - Wci zdradziecka, co? No c, naprawd myl, e zmarnowaaby swj ostami oddech, by mnie przekl. I tak tei zrobisz, ja tego dopilnuj! Nastpnie zwrci si do Harry'ego - Co do ciebie, piekielniku... ach, ciebie pamitam doskonale! Miaem kiedy wieyc, dawno temu, dopki ty i twj syn, Rezydent, nie obrcilicie jej w kup gruzu. Ale gdzie jest teraz twj syn, h? Jaki wielki wilk, jak syszaem, porywa szczenita w wietle ksiyca. No? Ha, ha, ha! A z jak to suk go spodzie, co? Harry sysza szyderstwa Lorda cakiem wyranie; tak samo i nag ingerencj Szaitana, ktrego glos wsczy si mu w umys, niczym

mylowy szlam. - Urganie niczemu nie suy zawoa. - Zabij go za wszelk cen, kiedy przyjdzie waciwy czas, lecz teraz daj mu spokj. Wampir Nekroskopa szala; chcia zaatwi to po swojemu; domaga si tego tak psychicznie, jak i fizycznie; Keogh niemal sysza jego wrzaski: "Daj mi wadz! Pozwl walczy z nimi! Przeka mi swj umys i ciao, a ja w zamian dam ci... wszystko!" - Jednak Nekroskop wiedzia, e to kamstwo i e to w istocie pasoyt zagarnby wszystko. Usysza opot, przykucn w pozycji obronnej i spojrza w gr.

Karen ju znajdowaa si w powietrzu; lotniak, ktrego mu przysaa, wykona ostry zwrot i opuci si ku niemu. Kiedy pidziesit stp boniastych, modliszkowatych skrzyde, gbczastego ciaa, chrzstek i koci zwisao nad jego gow, podskoczy i chwyci za uprz wiszc pod szyj stworzenia. W chwil pniej Harry wcign si na siodo. Zaatakowany na ziemi wojownik odepchn napastnikw i wzbi si w gr. - wietnie - pochwali go Keogh. A teraz docz do swego wstrtnego bliniaka i pom mu zwali lotniaka przeciwnika no ziemi. - Pommy im wszyscy - odezwaa si Karen, kiedy jej stwr zacz si

wznosi ku najedcom. Harry wzbi si w kierunku uzbrojonych latajcych stworw Szaitisa i Szaitana oraz trjki syczcych, rozedrganych wojownikw. - Gdzie nasz onierz numer trzy? zapyta. - Zabity na miejscu, Nekroskopie odpowiedziaa ponuro Karen. - Zmiadony przez najpotworniejszego wojownika, jakiego kiedykolwiek widziaam. W dawnych czasach samo wymylenie takiej bestii rwnaoby si wygnaniu. Stara zasada bya prosta: nigdy nie powoywano do ycia niczego, co mogoby si okaza trudne do poskromienia. Bo nawet

najbardziej sabowity mdek w kocu nauczy si nowych sztuczek. Co do istot, ktre zaprojektowali Lordowie, a zwaszcza tamtej, no, czy ty sam nie czujesz ich zoliwej inteligencji? To istne paskudztwa! Harry ogarn wzrokiem niebo, potem popatrzy na d, na tysic stp ciemnej, pustej przepaci, i ujrza to, co podao z tylu. - Rozumiem, co masz na myli rzek. Zobaczy wznoszcego si obok niego i Karen, w tej samej czci spiralnego prdu, wojownika, ktrego wysaa w powietrze, broczy ciecz z rozerwanego podbrzusza. Plazmatyczny wyciek byszcza czerwono niczym

rubinowy naszyjnik, a metamorficzne tkanki zasklepiay ju gbokie rany szyi. Chwilowo narzdy napdowe wojownika buchay penym cigiem, lecz Harry'emu zdawao si, e dostrzega pewne zaburzenia rytmu. Nieco wyej, ponad nim i Karen, pia si coraz szybciej nie uszkodzony wojownik, ktrego cigna ze skal. Z furi wypuszcza gazy napdowe, prycha jak smok, wyranie zmierzajc ku obcym lotnia kom i ich jedcom. Reagujc na zagroenie, niczym jakie potworne automaty, trzej wojownicy z eskorty zaczli zblia, si ku sobie, po czym runli jak kamienie, pikujc w kierunku celu.

W jednej chwili stao si jasne, e tu w grze nieprzyjaciel przewaa liczebnie. Lecz sytuacja w dole wygldaa jeszcze gorzej. Wojownicy wroga, ktrzy poturbowali stworzenie Karen na tyach Ogrodu, ,korzystali z tego samego wznoszcego si prdu i zbliali si. Za nimi poda jeszcze szybciej zabjca trzeciego jej tworu, ten, ktrego nazwaa najpotworniejszym wojownikiem, jakiego kiedykolwiek widziaa. Harry, mimo i nie by w tych sprawach ekspertem, musia si z tym zgodzi. Wojownik przypomina kaamarnic... i tu zaamyway si wszelkie dalsze porwnania ze zwierztami dotychczas znanymi.

Gigantyczne cielsko skadao si z misa i krwi, chrzstek i koci, lecz posiadao wygld i szary poysk jakiego niesamowitego, elastycznego metalu. Grona gazowych pcherzy, niczym korale, wybrzuszay ,i z pulsujcego tuowia; ograniczay wprawdzie zdolno manewrowania, lecz wydaway si niezbdne do uniesienia dodatkowego ciaru pancerza i broni. To bynajmniej nie byy dodatki, lecz integralne czci ciaa wojownika; jak ogromny jaszczur z prehistorycznej Ziemi cay arsena mia wbudowany w siebie. Tyle, e Natura w swych najdzikszych fantazjach nigdy tak nie wyposaya adnej istoty. Ta za bestia

nie jej bya wytworem, ale Szaitisa. - No i co, Nekroskopie? - W telepatycznym gosie Karen czuo si k. - Ucieczka tylko opni bieg wydarze - odpar. - Wic? - Wic zadajmy im tu i teraz najsilniejszy cios, na jaki nas sta! W grze miercionona szpica spadaa na wojownika Karen niby jastrzbie na gobia. - Pozostali przy swojej pani. Harry nakaza swemu lotniakowi, po czym sturla si z sioda w utworzone pospiesznie drzwi Mobiusa... i wynurzy si zaraz na pokrytym usk grzbiecie wojownika Karen, gdzie niemal mg

poczu gorce wyziewy nadlatujcych bestii. - Unik! - rozkaza swemu sposzonemu wierzchowcowi. Wytworzy due drzwi i skierowa w nie potwora. Trjka wrogw zbia si w warczc mas w miejscu, gdzie przed chwil znajdowa si Harry, ktry teraz wystrzeli wysoko z kontinuum Mobiusa... W chwili gdy spotkay si ich spojrzenia, udao mu si przechwyci nieco z telepatycznego zorzeczenia Szaitisa. - Ty z t swoj przeklt magi, ty wypierdku z krainy piekie! krzycza wciekle. Harry by oszoomiony; spojrza w

szkaratne oczy Szaitana, a ten odpowiedzia mu w ten sam sposb. Jednak w umyle tej wielkiej pijawki nie byo nienawici, nie wobec Nekroskopa; jedynie czujna ciekawo - Oszczd sobie tych przeklestw rzek do Szaitisa. - On moe nam jeszcze wyrzdzi wielk krzywd. Wtedy bdziesz mia prawdziwy powd do wciekoci. W dole pod nimi trzej zdezorientowani wojownicy wypltali si ze swych cia; ich napdzacze zaryczay, gdy ponownie zaczli si wzbija. - Wy trzej - zawoa do nich telepatycznie Szaitis. - Do mnie, pdem! Signijcie kobiet. Wiecie, co robi...

- Ty pody bkarcie! - wrzasn Harry do Lorda, zanim zda sobie spraw, e to dla adna obelga. Rozejrza si za lotniakiem Karen i zobaczy, e stwr uchodzi ze wznoszcego si prdu i poda wzdu gr na wschd. Z tyu towarzyszyo mu dwch wojownikw, ale tylko jeden nalea do Karen; co chwila cierali si z sob w dzikiej walce. Stworzenie Lady dostawao przy tym tgie cigi, lecz jej lotniak zyskiwa czas i dystans. Chwilowo Harry nie widzia nigdzie gigantycznego wojownika. Liczc na to, e Karen nie zagraa bezporednio niebezpieczestwo, przytuli si do usek swego

monstrualnego wierzchowca i skierowa go gow naprzd ku wampirom, Ci czmychnli czym prdzej nad skalist rwnin, zmierzajc mniej wicej w kierunku zburzonych wieyc Lordw. Teraz stao si jasne, e ich bestie podczas lotu poziomego maj przewag; widzc, e nie ma nadziei na zapanie ich w ten sposb, Harry wyczarowa drzwi i wprowadzi w nie swojego wojownika... Wyoni si wprost nad lotniakami, ktre suny z prdem, zmierzajc na wschd. Szaitis usysza wycie napdzaczy wojownika, poczu jego cie na swych plecach i podnis wzrok. Nekroskop umiechn si zowrogo; trzasn swoim wierzchowcem w

lotniaka Lorda. Wampir natychmiast wlizn si w zagbienie pomidzy barkami swojego stworzenia. Wojownik Harry'ego wysuwa haki, kleszcze i ruchome szczki, zacz ci lotniaka na kawaki; ostre narzdzia wcinay si niebezpiecznie blisko Szaitisa, ktry wi si, walczc o ycie. Ociekajc krwi swej rozdartej ofiary, wojownik podnis si nieco, by ponownie run caym ciarem na latajc besti. Szaitis zsuwajc si z sioda, aby zawisn na strzemionach w purpurowym deszczu, wiedzia, e jego wierzchowiec zdycha. - Szaitanie! - krzykn, koyszc si u podbrzusza. Wielka pijawka pojawia

si nieco niej, z boku. - Skacz! polecia, przesuwajc si pod niego. Szaitis przymierzy si do skoku na besti - przodka... i odlecia w bok, gdy wojownik Harry'ego po raz trzeci uderzy w kark jego wierzchowca, tym razem go amic. Nie trafiwszy na Szaitana, Lord zacz spada... Lune ubranie rozdaro si, gdy spaszczy swe ciao w pacht, przypominajc prehistorycznego pterodaktyla, i stopniowo przeszed w szybowanie. Daleko na wschodzie wypatrzy wieccy punkt i poj, e to Brama do krainy piekie. Stanowia dobry punkt orientacyjny, tote skierowa si w tamt stron. Nekroskop zgubi go. Szaitis,

ciemna plamka na jeszcze ciemniejszym niebie, znikn. Natomiast Szaitan, pradawny ojciec wampirw, wysforowa si naprzd; Harry mg pokona ten sam dystans, jaki zajmuje uoenie rwnania. Ju mia to uczyni... gdy kto zaatakowa jego wojownika! Wstrzs omal nie oderwa Nekroskopa od pyt pancerza. Napastnikiem okaza si ten najpotworniejszy ze wszystkich wojownikw; chwyci w kleszcze jego stworzenie i wyrwa z mini napdzajcych dysz wydechowych wielkie paty misa. Pozostae bestie Szaitana trzymay si z dala, pozwalajc swemu znacznie bardziej monstrualnemu kuzynowi wykona zadanie.

Karen nawizaa telepatyczny kontakt z Harrym. Mniejszy wojownik, ktrego posa za ni Szaitis, rozprawi si ju z jej stranikiem i teraz zblia si do lotniaka. Dla Karen wszystko zdawao skoczone. - To koniec, Nekroskopie! - nadaa. - Mj wierzchowiec jest osabiony, brak mu sil. Mog tylko siebie za to wini, bo jago zaprojektowaam. Skierowaabym si ku gorcym ldom i zotej mierci we schodzcym socu, ale wtpi, czy by si nam udao. No, przynajmniej odejd z honorem - rkawica bojowa przeciwko wojownikowi! Jej lotniak ciko dysza, zmierza na poudnie, ku szerokiemu przesmykowi. Osabiony nie mg ju

przelecie nad szczytami, lecz dogania go zioncy ohydnymi gazami potwr. Za prosto w dole, niedaleko miejsca gdzie blizna przesmyku rozszczepiaa gl... jarzyo si wiato... tutejsza Brama. Harry byby j od razu rozpozna, ale taki widok z lotu ptaka zupenie go zaskoczy. W chwil pniej w obraz przesonia czerwie - rozdarte zwoki pokonanego wojownika Karen zwaliy na ziemi i roztrzaskay. A jego zabjca przyspieszy, atakujc Lady. Harry zeskoczy z karku swego skazanego na zagad stworzenia w drzwi Mobiusa i wyszed u podna gr wznoszcych si tu przy wrotach do

Gwiezdnej Krainy. Brama stanowia bd w materii wielowiata, wielkie wypaczenie w strukturze Mobiusowe czasoprzestrzeni; jednak Nekroskop znalaz si na tyle daleko, e nie miao to wikszego wpywu. Omit wzrokiem szerok paszcz przesmyku, gdzie jaki stwr latajcy bka si bez jedca. Drog Mobiusa Nekroskop dosiad jego grzbietu. - Jeszczemy nie skoczyli - zawoa do Karen. Usyszaa go; usysza take i Szaitis. Swj dugi i szybki lot zakoczy w pobliu Bramy i przeksztaci si na powrt w czowieka. Ujrza swego wojownika w powietrzu. - Przynie mi kobiet, nawet w

kawakach, jeli inaczej si nie da! rozkaza. Odzew potwora by natychmiastowy - run swym cielskiem na lotniaka Karen i prawie wytrci j z sioda. A gdy chwiaa si, usiujc odzyska zmysy i rwnowag, wysun swoje hakowate cgi i porwa j. Nastpnie, ryczc triumfalnie, uderzy po raz ostatni pozbawionego jedca lotniaka, by przetrci mu kark. A gdy pogruchotane stworzenie Karen wirowao, walc si z nieba w przesmyk, zwrci! si ku skalistej rwninie. - Brawo! - pochwyci besti Szaitis. - Przynie mi j. Harry skierowa swego

wierzchowca tak, by przeci wojownikowi drog, jednakie tamten nie usucha i polecia dalej. - Przeka j mnie - nada Harry bezporednio do jego malekiego mdka. - Nie rb tego! .zaprotestowa prawowity pan wojownika. - Odepchnij go na bok... zabij, jeli moesz! Potwr znalaz si na Harrym. Karen, trzymana mocno w ucisku chitynowych kolcw, ktre przekuway jej ciao, dzierc niczym ryb na tysicu haczykw. Moga jedynie krzycze. Szyja bestii wygia si w uk, by uderzy w Keogha, natomiast szczki, bardziej miercionone ni paszcza tyranozaura, otwary si niby jaskinia,

aby go zgnie. Nastpne wydarzenia wypyway z czystego instynktu. Tak jakby Faethor Ferenczy y nadal w Nekroskopie i szepta mu do ucha: "Kiedy otworzy przed tob swoj paszcz, wejd w ni!" Harry wiedzia, e nie moe mie nadziei na zadanie temu stworzeniu powaniejszych ran, przynajmniej z zewntrz. Lecz gdzie w rodku tej monstrualnej czaszki znajdowa si maleki mzg, za gdzie wewntrz Harry'ego co byo lub wci pragno by wampirem! Harry podnis si na siodle i wszed wodr paszczy wojownika, pomidzy zamykajce si szczki. Lecz

przekraczajc bram kw, przeszed rwnie przez prg drzwi Mobiusa... i wynurzy si wewntrz gowy potwora. Dosownie w rodku jego gowy! Pord prymitywnych narzdw, ttnicych przewodw i kanaw, gaek i wzw, luzu i mokrych bon ywej czaszki! Poczu, jak ustpuje wypierana masa, jak kurczy si metamorficzne ciao, gdy zmaterializowa si, trc o otwarte zakoczenia nerwowe, wilgotn, gbczast tkank oraz pulsujc plazm, niosc tlen do mzgu. Wycign szponiaste, wampirze donie, chcc odnale i popieci sam centralny zwj nerwowy. I zmiady go na papk. Wwczas...

Znikna grawitacja, napdzacze wojownika zamkny si i potwr zacz spada. Za wewntrz jego gowy Harry rozpaczliwie prbowa znale sobie miejsce i utworzy drzwi metafizyczne. Potrzebowa przestrzeni, by to osign, powietrza, by oddycha; gdy wczeniej nie prbowa kreowa drzwi pod wod lub w otoczeniu lepkich cieczy - takich, jak gorca krew - lecz teraz musia. Musia wytworzy wrota, wydosta si std, wyrwa Karen ze szponw martwej ju istoty, zanim ta roztrzaska si o ziemi. Jednak, ledwie rwnania Mobiusa zaczy przeobraa si na :ranie umysu Nekroskopa, zrozumia, jak bardzo

nieodpowiednie, jak bdne okazay si w tej sytuacji. Drzwi pulsoway i drgay, e mogy si ustabilizowa. Natomiast wytworzona energia skua si w przestrzeni na obwodzie ich jdra i gwatownie je odksztacaa. Pospolita materia, wyparta ze swej naturalnej formy i ksztatu, rozpyna si jak magmaty, a po chwili nieudane wrota rozprysy si w nicoci! Szaitis widzia swoje stworzenie walce si ku ziemi i przez moment zdawao mu si, e musi wpa w Bram. Osupiay ujrza, k uzbrojona gowa marszczy si, topi i rozpryskuje, mimo i potwr nie dotkn jeszcze ziemi, zaledwie kilka krokw od trjwymiarowych wrt! Za kiedy

uderzy, Lord zobaczy, e co podobnego do czowieka - lecz czerwone, te i szare jak luz wypado roztrzaskanej czaszki na skalist rwnin. A gdy opad py i ostatnie bryzgi flegmy i plazmy utworzyy kaue wrd kamieni i kurzu, Wielki Lord podszed bliej. Osaniajc oczy przed blaskiem, stpa ostronie midzy szcztkami swego wojownika. Przyjrza si Lady Karen, potuczonej, krwawicej i nieprzytomnej, wci uwizionej w kleszczach potwora. Popatrzy te na poamane, wykrcone ciao Harry'ego Keogha z krainy piekie, a by to

najbardziej krwawy widok, jak wampirzy Lord kiedykolwiek oglda. Jednake ciao nie byo jeszcze martwe. "Oczywicie, e nie - pomyla Szaitis - On jest wampirem! A jednak... innym i trudnym do zrozumienia." - W istocie! - zgodzi si Szaitan, szybujc na swoim lotniaku. Lecz wanie to musimy zrobi: zrozumie go Jego umys zawiera wszystkie tajemnice Bramy i wiatw za ni. Wic nie rb mu krzywy, lecz pozwl, by jak najprdzej nabra sil A kiedy bdzie mg odpowiada, wtedy ja go przepytam... ***

Zdradzony przez wasny talent metafizyczny umys Nekroskopa nie cierpia najbardziej. Ciao zostao zwampiryzowane i wkrtce miao si wygoi, podobnie rdze mzgu. Karen natomiast nie wstaa poszkodowana. Podczas gdy Szaitan zaj si Harrym, jego mroczny potomek - Szaitis - rozmyla tylko o Karen. Obaj szukali nowych dowiadcze; w przypadku tego drugiego dowiadcze zmysowych. Dociekania Szaitana opieray si na telepatii. W miar jak umys Keogha goi si i okruchy rozbitej pamici z wolna si spajay. Upady wyciga to,

co przedstawiao dla jak warto. Niektre pojcia byy trudne; wspomnienia zbyt skomplikowane lub zbyt bolesne by wdawa si w szczegy. Tak stao si z podziemnym kompleksem w Perchorsku, ktry zawsze uwaano za mroczn, pospn fortec. Obrazy Projektu Perchorskiego byy monochromatyczne; wspomnienia z tego miejsca odbiegay wyranie form i treci od niektrych wizji z gronych wierzyc; jakby Harry obawia si szczegw. Wizao si to z Penny, gdy nawet bdc nie w peni wadz umysowych, Harry nie potrafi wspomnie Perchorska, nie przywoujc tej tragedii.

Lecz o ryciu Harry'ego przed Perchorskiem i o caym wiecie ludzi Szaitan dowiedzia si wiele. Wystarczajco duo, by mie pewno, i kiedy przekroczy Bram i wtargnie najpierw do podziemnego kompleksu rozbrajajc system obrony i przeksztacajc to miejsce w sw fortec nie do zdobycia - a nastpnie dokona inwazji na reszt wiata Nekroskopa, niewiele mu si oprze. Armia jego wampirzych wasali rozprzestrzeni si podstpnie po caej Ziemi, a mroczni uczniowie bd nosi jego zaraz w kady zaktek, pki nie zdobdzie wadzy. Za kadym razem, gdy Szaitan o tym

myla, podchodzi do Harry'ego, lecego koo ogniska na pledzie utkanym przez Wdrowcw, przypatrywa mu si i duma, gdzie widzia wczeniej t chyba znajom skd twarz. Na jakim odlegym ldzie, w jakim mrocznym i zamierzchym czasie, w ktrej poprzedniej egzystencji? Zastanawia si rwnie nad dziwnymi mocami Nekroskopa, zadziwiajcymi siami, ktre on jeden posiada i sprowadzi z sob z obcego wiata Na wasne oczy Szaitan widzia, jak Nekroskop w okamgnieniu przenosi si z miejsca na miejsce, nie przemierzajc dzielcej je odlegoci! Blini Keogha wyrzucili go,

podobnie jak wyrzucono Szaitana, zanim jeszcze wypdziy go wampiry, za jego odmienno, zmusili go do ucieczki. Tak wic ojciec wampirw w pewien sposb czul nawet swoist wi z Nekroskopem. A gdy umys Harry'ego troch wydobrza, Szaitan ponownie do wkroczy - Czy ja znam ciebie? Gdzie widziaem ci wczeniej? Jeste potomkiem tych, co pozbawili mnie mojego prawowitego miejsca? Umys Harry'ego chwilami wyania si z otchani niepamici; wiedzia, e sowa odnosz si do niego; wiedzia nawet co nieco o tym, ktry je

wypowiada, i rozumia sens pyta. - Nie - odpowiedzia na wszystkie trzy. Szaitan prbowa jeszcze raz. - Syszaem twoje myli. Zastanawiae si nad dziwnymi wiatami poza zakresem zwykego pojmowania. wiatami, ktre istniej nie w przestrzeniach midzy gwiazdami, lecz w przestrzeniach midzy przestrzeniami! W istocie, masz dostp do takiej wanie niewidzialnej sfery, gdzie poruszasz si pewniej i szybciej ni ryba w wodzie. Ja te chciabym si tam dosta, w t ciemno nie z tego wiata. Poka mi, jak. By to dotd najlepiej skrywany sekret Nekroskopa, jednak majc

uszkodzone tak ciao, jak i umys, nie potrafi duej go utrzyma. A gdyby nawet sprbowa, hipnoza i tak by t tajemnic wydara. A wic pokaza Szaitanowi komputerowy ekran jani, gdzie zaraz zaczy pitrzy si stosy rwna Mobiusa. Lord zobaczy je. Poczu niepokj i lk - Przesta! - rozkaza, gdy w jego umyle zacz tworzy si sabiutki zarys jakich wykrzywionych drzwi Mobiusa. Kiedy ekran osta starty do czysta, a niedosze drzwi zapady si, wielka pijawka odetchna z ulg i z zadowoleniem oddalia si od Harry'ego. Poznawszy bowiem energi emanujc z tych rwna i otaczajc

drzwi, Szaitan odnis wraenie, i naprawd pozna j wczeniej , innym wiecie, gdzie bya jedn z przyczyn jego upadku. I odtd... Lord wiedzia, e tajemne miejsce Keogha pozostanie na zawsze poza jego zasigiem, i ta wiadomo wprawiaa go w gniew. "Co, pokrewiestwo? - myla. - Z tym raczkujcym niemowlciem, tym dzieckiem w dziedzinie ciemnych sztuk, tym poamanym i pokrwawionym, niedoszym niewinitkiem?" Musia by szalony, jeeli co takiego przyszo mu do gowy. Tak czy owak, jakie to miao znaczenie, e istniay jakie zakazane, niewidzialne miejsca? Na pocztek wystarcz widzialne, a na razie i jedno

bdzie dobre. Planowa atak na wiat za Bram, na wiat Nekroskopa. Owa inwazja miaa zacz si niebawem, zanim wzejdzie soce. Szaitan pozna wszystko czego chcia si dowiedzie. Tera mg przekaza jeca Szaitisowi. Pragn, aby ten tak zwany "mieszkaniec krainy piekie" dozna agonii i mierci swego wampira, potem wraz ze swoj tajemnic pogry si w ogniu i dymie. Takie byy myli Upadego, ktrym pozwoli wypyn z siebie Lecz w rodku nurtoway go gbsze problemy. Wiedzia, e sprawny Harry Keogh dysponowa ogromn si. Sdzi wic, e rozsdniej byoby si z nim

rozprawi. Z punktu widzenia Nekroskopa - czy raczej wedug jego uszkodzonej percepcji - wydarzenia kryy w nie koczcym si wir, mdoci i oszoomienia, pprzytomnej agonii i gmatwaniny zamazanych obrazw na jawie, natrtnych przebyskw niekompletnych wspomnie i ywych, lecz zwykle nic nie znaczcych wybuchw treci. Czasami, gdy metamorficzne tkanki usilnie pracoway nad regeneracj tak ciaa, jak i mzgu, jego ja wydawaa si czci jakiej obkanej karuzeli, ukazujcej wci na nowo te same sceny Chwilami za tkwia uwiziona w zwierciadach kalejdoskopu, gdzie kady okruch

kolorowych szkieek obrazowa oderwany fragment przeszego ycia i obecnej egzystencji. Kiedy umys pracowa w miar jasno, Harry zdawa sobie spraw z tego, i nawet w najlepszych warunkach regeneracja musiaaby zabra wiele czasu. Szaitan przekaza go Szaitisowi, a ten kaza go ukrzyowa nieopodal Bramy. Srebrne gwodzie trzymay go przy surowych bokach, za rwnie srebrny szpic przeszy ciao oraz jego wampira wychodzi po drugiej stronie gwnego drzewca krzya. W miar jak wampirze ciao regenerowao si, srebro je zatruwao.

Harry myla - nie, waciwie wiedzia, e nie zejdzie z te; krzya ywy. Potwierdza t tez stos suchych, poamanych gazi lecych u jego stp. Drugi krzy wzniesiono dla Karen. Czasami na nim wisiaa, hamowao jej powrt do zdrowia i czynio uleg. Czasami za nie byo. Harry wspczu jej najbardziej, kiedy krzy sta pusty. Wtedy to bowiem wykorzystywa j Szaitis. Gdyby starczyo si porozmawiaby z ni telepatycznie; jednake podejrzewa, e nie pozwoliaby mu na to. Dlatego, e wolaa zachowa swoje udrki dla siebie i nie pogbia jego rozpaczy. Niekiedy Harry patrzy na skrzany namiot Szaitisa i nienawi palia go w

rodku jak ogie. A potem - lecz o wiele za pno aowa czstokro, e nie da swemu wampirowi szansy na swobodne panowanie. Mia chyba szczcie, e takie chwile jasnoci, zrozumienia i wewntrznych wyrzutw trway krtko i niezbyt czsto si zdarzay. Nie pamita przybycia Wdrowcw wezwanych przez Lorda. Na swj sposb "lojalni" wobec wampirw, byli raczej pogardzam, lkliwym i sualczym plemieniem wytwrcw rkawic bojowych. Przychodzc ze Sonecznej Krainy, posuszni rozkazom Szaitisa, wykradali kobiety i modych chopcw grupom mniej pokornych Wdrowcw. Poza tym

pracowali przy budowie schronienia wampirzych Lordw oraz musieli wycina i zbiera drewno na ogniska i krzye. Nie na wiele im si to zdao: Szaitis i jego potworny przodek wszystkim odpacili podobnie zgwacili i zapodnili ich kobiety, garstk najlepszych mczyzn zwampiryzowali, czynic swymi niewolnikami i porucznikami, reszt za rzucili na er wojownikom przygotowanym do inwazji na Bram. To ostatnie wydarzenie - rze, jaka miaa miejsce, gdy ostatni Wdrowcy sprbowali uciec, i wielk uczt bestii Nekroskop zapamita. Szaitis, dla rozrywki, rzuci jedn z kobiet wojownikowi z mskimi narzdami.

Kiedy si to skoczyo, Lord zdj Karen z krzya i zabra do swego namiotu. Gdy za i to si dokonao, a Karen z powrotem przybito, przyszed pod krzy Harry'ego, by nacieszy si jego widokiem. - Zabawiem si z twoj dziwk, czarodzieju. - Lord rzeki niby mimochodem. - Mylaem nawet, czy nie pooy si z ni na otwartym polu i nie da ci popatrze, ale, jak widzisz, te moje bestie s troch rozbrykane. Nie miaem ochoty podsuwa im jaki pomysw. Ale nastpnym razem jak zejdzie z krzya... o, to bdzie ostatni raz. I kiedy zaczniesz pon przynajmniej dopki skra wok

twoich oczu nie zuszczy si - bdziesz to wszystko oglda. Szkoda tylko, e agonia przeszkodzi ci w docenianiu jej rozkoszy! Gorycz Harry'ego staa si tak wielk tortur, e z powrotem zapad si w otcha zapomnienia. Lecz wczeniej zdy usysze, jak Upady telepatycznie ostrzega potomka. - Uwaaj, Szaitisie - wola. - Radz ci nie posuwa si za daleko. Wydaje mi si, e w nim jest co, czego sam nie potrafi nawet doceni. Co poza jego kontrol, jaki dziwny, instynktowny mechanizm, ktry w nim drzemie. Nie bud tego, mj synu. Nawet Wdrowcy, kiedy poluj i zabijaj dzikie zwierzta, maj dosy rozumu, eby nie igra ze

sw zdobycz. Lecz w sekretnych gbiach umysu Lorda Szaitisa nie byo nic prcz pogardy. Zbyt dugo y marzeniami o tych chwilach triumfu... SROZDZIA SIDMY - TOPIENIE ROZSZCZEPIENIE ZAKOCZENIE Wampirzy Lordowie wykradli ze Sonecznej Krainy wiele kobiet; zaspokoiwszy dze i napeniwszy brzuchy, zasnli; podobnie ich stworzenia i niewolnicy. Lordowie mieli zaatakowa, zanim do Gwiezdnej Krainy wtargn promienie soca.

Zamierzali przeprawi si przez Bram, by dokona inwazji po tamtej stronie. Lecz pki spali... Harry Wilkoak - niegdy Harry Junior, nastpnie Rezydent, obecnie za przywdca szarego bractwa - zszed z gr i stan z lala, w cieniu, by przyjrze si sile za, spoczywajcego w blasku Bramy. Przypatrywa si Lordowi, a take nagim postaciom lecym pord nich. I chocia jego wilcza gowa w aden sposb nie moga o tym wiedzie, on, jego ojciec i Szaitan borykali si z tym samym problemem: ich pami zostaa osabiona. Jednak gdy u Szaitana niewydolno ta okrelia si i ustabilizowaa, za u Harry'ego Seniora

stopniowo ustpowaa, w przypadku Harry'ego Wilkoaka ,tan pogarsza si z chwili na chwil. Lecz teraz napyway niejasne wspomnienia - o spoczywajcej pod tward ska kobiecie, ktra karmia go piersi, o wiszcym na krzyu mczynie, bdcym jego ojcem, i dziewczynie tak samo ukrzyowanej. Rwnie o dawnej bitwie o miejsce nazwane Ogrodem, ktra stanowia koniec jednego ycia i pocztek drugiego; i O kolejnej, stoczonej niedawno w tym samym miejscu, w ktrej on jego szarzy bracia nie brali udziau. Pamita teraz, jak planowa swj udzia w tym starciu, po stronie

tych dwojga ukrzyowanych, Ile... nie przypomina ju sobie powodw. Tak czy owak, nic by to nie zmienio; oni prowadzili walk w powietrzu, a ich wojownicy byli ogromni, on za by tylko wilkiem. A jednak czu, e w jaki sposb zawid te nieszczsne, ukrzyowane istoty nieprzytomnego teraz mczyzn i kobiet, wiadom, oswojon z cierpieniem, nawet godzc si na nie, lecz nie uodpornion na wasn, czarn nienawi. Z tyu, u podna gr, jeden z braci unis do gry eb i zawy do ksiyca. Wkrtce miaa nadej pora wschodu, Harry Wilkoak posa instynktown myl.

- Cicho, milcze! Niechaj picy pi nadal - wyszepta. Usyszeli go bracia, a take Lady Karen. - Rezydent? - Jej sygna by saby, ukryty przed umysami upionych wampirw. Jednak wywoa powd wspomnie, aczkolwiek niewyranych. Harry Wilkoak wiedzia, e kobieta mwi do niego. - Ja nim jestem - odpar wreszcie. Ja... nim byem. - Pragn dowiedzie si prawdy. - Czy... zdradziem was? zapyta. - Masz na myli bitw? Potrzsna gow; wyczu to telepatycznie - Nie, jej wynik od pocztku by przesdzony. Twj ojciec i

ja zobaczylimy wczeniej nasz przyszo: zocisty ogie palcy si w kontinuum Mobiusa! A co do naszych wrogw, to wydawao nam si, te widzielimy rwnie ich koniec, ale mylilimy si. Bo okazuje si, e ich przyszo nie ley tu, w Gwiezdnej Krainie, lecz w wiecie za Bram. Sowom towarzyszyy obrazy ilustrujce podr jej i Nekroskopa w czas przyszy. - Przykro mi. - Wspomnienia stay si teraz ostrzejsze i przepyway szybciej. - Mj ojciec powinien by wiedzie, e czytanie przyszoci to zwodnicza sprawa. - Owszem - przytakna. Mylaam, te ten zoty ogie to soce.

Ale nie, to by tylko... ogie. I jedno, i drugie parzy, to prawda, lecz pomie Szaitisa bdzie pali najdotkliwiej. Nienawidz tego czarnego sukinsyna! Ujrza zgromadzone wok niej gazie. - Szaitis chce ci spali? - To, co zostanie, kiedy skocz ze mn jego wojownicy. - Nawet umys wilka potrafi odczyta jej przeraenie. - Czy mog jako pomc? - Harry Wilkoak podsun si bliej czogajc si midzy niewolnikami, ktrzy leeli wok dwch czarnych namiotw. - Odejd - odpowiedziaa. - Wr w gry. Ocal siebie. Sta si dc koca wilkiem. Zjadaj, co zabijesz, lecz nigdy

nie wat si uksi mczyzny lub kobiety, aeby nie zaznali twego losu! - Ale... bylimy razem w Ogrodzie powiedzia. A w swym umyle ponownie ujrza ogie, mier i zniszczenie. - Tak, lecz wtedy stanowie potg, Ty i twoja bro. Lecz w jej gowie zagocia ju inna idea. Zemsta. Czy pozostao co z twego arsenau? Myli Rezydenta znowu si rozproszyy; spoglda w t i tamt stron i zastanawia si, co tutaj robi, Zaniepokoi si, e jego ostatnio zapodniona wilczyca zgodnieje, czekajc na niego, - Arsenau? Nie potrafi sobie przypomnie,

wic pokazaa mu obraz. - Moesz przynie mi jedn z tych rzeczy? Jakie dwiecie jardw dalej, na skalistej rwninie, najedzony wojownik chrapa przez sen, Harry Wilkoak wycofa si z powrotem w cie, pobieg wielkimi susami w gry, by doczy do sfory. Karen, wrd nocy i chodu Gwiezdnej Krainy, tracia nadziej, sdzia bowiem, e Harry Junior nie bdzie pamita. Mylia si. ***

Przyby jeszcze raz, w ostatniej chwili. Przyszed wraz z chmurami z poudnia, z pierwszym ciepym deszczem, z szarym wiatem janiejcym na niebie za grami. Nadszed o przedwicie, przed prawdziwym brzaskiem, i przekrad si przez krg niewolnikw mamroczcych przez sen. I wspiwszy si po pniach i gaziach stosu Karen, stan na tylnych apach, twarz w twarz, jakby chcc j ucaowa. Lecz jej usta rozdziawiy si jak gboka szrama w metamorficznej twarzy, a to co sobie przekazali, nie byo pocaunkiem. - Czarodzieju, Nekroskopie, obud si! Harry zadra, kiedy myli Szaitisa

smagny go niczym bicz. Myli, a nastpnie wypowiedziane sowa. - Twoje mczarnie niebawem si skocz, Nekroskopie. - powiedzia Lord. - Wic otwrz oczy i poegnaj si ze wiatem, Ze swoj Lady, swoim yciem... ze wszystkim. Myli Harry'ego nabray ksztatu i porzdku; umys mia prawie wygojony; ciao za to byo dalekie od tego. Srebro dziaao na jego wampirz krew jak ziarenka arszeniku. Lecz usysza szyderstwa Szaitisa i poczu krople deszczu, tote otworzy przesycone blem oczy na szare wiato przedwitu. A wtedy niemal zapragn by lepym. Porucznicy Szaitisa wspili si na

drabiny, cignli Karen z krzya. Gowa kobiety kiwaa si na boki, koczyny zwisay bezadnie. Cisnli j na pled rozoony na kamiennym gruncie. Lord podszed do swojego namiotu i przeci liny, tak e skry opady jak przekuty balon. - Jak widzisz, Nekroskopie - mwi sodkim gosem - zamierzam dotrzyma obietnicy. Aeby teraz wszystko zobaczy, usysza i zrozumia, tym razem - ten ostatni raz-wezm j na odkrytej przestrzeni. Dla mnie nie bdzie to adn atrakcj, ju nie. Wszystkie moje wysiki zostan przeznaczone dla ciebie. A kiedy skocz, zobaczysz, jak zajmuj si ni moi wojownicy! Naszym stworzeniom

te przecie naley si troch radoci, prawda? One take kiedy byli ludmi. Deszcz zacz si wzmaga i Szaitis wydal rozkazy Jego niewolnicy rozerwali zwalony namiot na dwie poowy, nastpnie uyli przedartych skr do przykrycia mczeskich stosw. Miao to zapobiec zbytniemu ich zamoczeniu. Lord tymczasem wrci pod krzy. Szaitan rwnie wyszed ze swego namiotu i zbliy si. Oczy Upadego - bardziej pijawki ni czowieka - arzyy si jak wgielki pod czarnym, pomarszczonym kapturem. - Ju czas - odezwa si chrapliwie, jakby odchrzkiwa flegm a Brama czeka. Lepiej kocz to wszystko. Po

kobiet na stos i spal ich. Szaitis znieruchomia. Przypomnia mu si nagle dawny sen. Mia teraz do wszystkich mrocznych omenw, a zwaszcza uwag swego przodka. - Ten czowiek stanowi przyczyn mojego wygnania - odpar. Poprzysigem mu zemst i teraz jej dopeni. Obaj, Szaitis i Szaitan, zmierzyli si wzrokiem. W olepiajcym blasku Bramy ich oczy zdaway si paa ogniem. Wreszcie Upady odwrci si. - Jeeli chcesz - rzek cicho. - Niech tak bdzie. Chmury rozwiay si i deszcz usta. Szaitis poleci swym niewolnikom zapali pochodnie. Wzi jedn z nich i

podnis, owietlajc rozpite na krzyu ciao Harry'ego. - No i co, Nekroskopie, czemu nie wezwiesz swoich umarych? Mj przodek mwi mi, e w twoim wiecie bye ich wadc, a ja sam widziaem, jak podczas bitwy o Ogrd Rezydenta wzywae sypicych si troglodytw Czemu wic nie zrobisz tego teraz? Harry nie mia na to si - o czym doskonale wiedzia jego oprawca - a gdyby nawet zachowa dawn moc, to i tak zmarli by mu nie odpowiedzieli. By wszak wampirem i oni si go wyrzekli. Lecz u podna gr, nieopodal Bramy, dygota i skomla szary cie. Miota si tam i z powrotem, tam i z powrotem, a

sfora obserwowaa go bacznie. Pami wielkiego wilka okazaa si niedoskonaa, a jego natura legaa zmianie, lecz w tej chwili rozumia kad myl Keogha. W odlegej przeszoci, jako ludzkie dziecko, Harry Wilkoak dzieli ze swym ojcem jeden umys. Nekroskop wyczuwa obecno syna, poczu jego trosk i natychmiast zamkn ja przed zewntrznymi wpywami. Sprawio mu to pewien wysiek, lecz dokona tego. Szaitan z miejsca to wychwyci. - Bierz si do roboty - rozkaza. Ten tutaj nie jest jeszcze skoczony, mwi ci! Teraz wanie zamkn swj umys, ebymy nie wiedzieli, co tam w

rodku si warzy. - No co, Harry Keoghu!? - zawoa Szaitis do swej ukrzyowanej ofiary. Pomacha pochodni i odsun na bok skry przykrywajce suche gazie. Czyby mia ochot pozbawi mnie twojej sodkiej agonii? A moe potrafisz nie zwaa na cierpienie? O, my, wampiry, posiadamy swoje sekrety, to prawda: moemy si uodporni na bl rozdzieranego ciaa i amanych koci; owszem, nawet je zregenerowa. Ale nie zrodzi si jeszcze wampir, nieczuy a ogie. I ty te go bdziesz czu, Nekroskopie, kiedy twe ciao zacznie si rozpywa! - Sign pochodni do podstawy stosu. Wic co powiesz? Mam

go teraz podpali? Jeste gotw na mier? - To ty si spalisz - w kocu Harry odpowiedzia - ty... bobku spod ogona troglodyty i wyziewie gazotworw! Spalisz si w piekle! Szaitis klepn si w udo i wybuchn obkaczym miechem. - Och tak? Cha, cha, cha! Szyderstwo za szyderstwo, co? Chciaby znieway swego kata? Przytkn pochodni do wizki chrustu i zaraz podniosa si wstga dymu, a potem may jzyk ognia. Za u podna okrytych cieniem gr Harry Wilkoak zawy rozpaczliwie, po czym odwrci si i skoczy w d stoku, ku straszliwiej scenie. Szare bractwo

pognao za nim, lecz je powstrzyma. - Nie! Wracajcie w gry. Musz wypeni co mi pisane. Pomienie lizay stos Harry'ego, mae, jasne jzyki raptownie rosy. Lord podszed do Karen rozcignitej przez niewolnikw na ziemi. Bya ju przytomna, chciaa ich odepchn, lecz brako jej si. - Nekroskopie! - drwi dalej wampirzy Lord - Bywalcu dziwnych wiatw i jeszcze dziwniejszych przestrzeni pomidzy nimi. Powiedz mi czemu nie wyczarujesz teraz jednej z tych twoich tajemniczych mysich dziur i nie zejdziesz z krzya? Zstp, staw mi czoa i obro po rycersku t dziwk,

ktrej ciao obaj poznalimy. Chod, wyrwij j z mojego ucisku. Metafizyczna ja Harry'ego zacza odruchowo ukada rwnania Mobiusa. We wntrzu jego umysu formowaa si niewidoczna dla nikogo wicej, migocca framuga. Tylko e, oczywicie, owe drzwi byy nieksztatne i niezwykle ulotne. Gdyby pozwolili im osign peni, nastpiby kres - Brama bya tak blisko, e Harry'ego prawdopodobnie by rozerwao, a jego atomy rozproszyyby si w miliardach wszechwiatw. A moe to bya waciwa odpowied, droga, ktr mia pj. Przynajmniej oszczdziby sobie agonii w pomieniach. Lecz co z agoni innych? Co z przysz agoni caego

wiata, ktry lea za Bram? Za pno, by si martwi - Ziemia ju zostaa skazana na zagad Harry wiedzia, e cuda si zdarzaj, gdy wszystko wydaje si stracone. Zreszt, gdyby udrka staa si wielka, zdyby jeszcze utworzy kolejne drzwi wiksze, potniejsze. - Nie! - zaprotestowa Harry Wilkoak, akurat, gdy Nekroskop uzna, e naley zniszczy te, ktre ju wykreowa. - Zachowaj je, ojcze. Tylko na chwil - I Harry poczu, e syn przyglda si przeksztacajcym si w jego jani wzorom Mobiusa i rozedrganemu, wykrzywionemu zarysowi czciowo uformowanych

wrt. Patrzy, usilnie prbowa zrozumie... i wreszcie sobie przypomnia. W chwil pniej wielki wilk uoy rwnania, ktrych Harry, nawet dysponujc peni swych mocy nie potrafiby rozpozna, symbole przywoane z czasw, kiedy syn by o wiele potniejszy od ojca. Na kilka sekund powrciy niektre z zagubionych talentw Harry'ego Wilkoaka. Z naturaln swobod, rwnie wywodzc si z tych niemal zapomnianych czasw, uy jednego z nich, aby przez nie dokoczone drzwi przesa obraz ich obecnego pooenia oraz ostrzeenie przed potencjalnymi wariantami przyszoci. w sygna

rozszed si z prdkoci myli, przenikajc do wszystkich wszechwiatw wiata. Nekroskop wymaza swoje obliczenia i zwolni te obecnie wysoce niebezpieczne drzwi, pozwalajc, by Brama cigna je, niczym magnes. Ale sygnay i ostrzeenia poszy ju w przestrze. Harry Wilkoak wykona cz narzuconej sobie misji; teraz pozostawaa tylko jej strona fizyczna. Jednak gdy to pierwsze zadanie byo jedyne nieprawdopodobne, reszta jawia si jako zgoa niemoliwa. O jednak nie sprawiao adnej rnicy szaremu wilkowi, ktry te pamita, i niegdy by czowiekiem. Rwnie dobrze mg

wic zgin jak czowiek. Da susa ponad krgiem niewolnikw, by jak widmo wyoni si dymu obok Harry'ego. Warczc, natar na klczcego nad Karen Szaitisa. Atak jednak si nie powid; drog zastpili mu porucznicy. Jeden z nich rzuci wczni i powali go na ziemi. Toczc pian i szczerzc ky, przeszyty wczni na wylot, wilkoak wci jeszcze wyciga rozdygotane, szczupe donie ku Lordowi - kiedy srebrny bysk miecza pozbawi go gowy. Ukrzyowany widzia t scen, pomimo kbw dymu - dobrze, e jeszcze nie pomieni - ktre przesaniay mu wzrok. - Nie! - krzykn gono. "Nie...

nie... nie!!!" - krzycza w mylach dalej I jaka czstka jego udrki, nie tyle fizycznej, co duchowej, przedostaa si przez niszczejce wrota Mobiusa, ktre w chwil, pniej wpady w Bram. A wtedy... Szczyty gr rozwietlia pojedyncza, olepiajca byskawica, potem rozleg si dugi, niski, zowieszczy grzmot, a wreszcie zapada cisza, ktr burzy jedynie trzask ognia i syk wieych kropli deszczu wpadajcych w pomienie. Szaitan po raz trzeci zwrci si do Szaitisa. - Ty tego nie czujesz, prawda? Stan nad swoim potomkiem,

spiorunowa go wzrokiem, po czym unis gow i wszy w powietrzu niczym ogromny chart. - Nekroskop wypuci co w powietrze, w swoje tajemne przestrzenie. A ty czujesz tylko swoje dze. Nie dbasz o przyszo, mylisz tylko o tym, co moesz mie dzisiaj. Tak wic ostrzegam ci po raz ostatni: uwaaj, synu moich synw, eby nie pozbawi nas wiata! Na twarzy Lorda malowa si grymas szau, Szaitis by najwikszym spord wampirw, a teraz jeszcze zdj pta tkwicej w nim istocie. By besti, jego palce przemieniy si w szpony. Z potnych szczk ciekaa krew, gdy zby przeszy w ky i rozdzieray dzisa. ciskajc w garci wosy Karen

- ongi wspaniae i lnice, obecnie skotunione i ndzne - podnis wzrok na Szaitana oraz na mczyzn na krzyu. - Miaby co czu? Co dziwnego i mistycznego? - odpowiedzia, widrujc ich szkaratnym spojrzeniem. Wszystko, czego pragn, to agonia Nekroskopa oraz ostatnie tchnienie jego i jego wampira. Ale jeli bd mg zada mu troch cierpie, zanim umrze, to i lepiej! - Gupcze! - Cika, szaro ctkowana koczyna Szaitana - p-rka, p-szpon - spada na rami Lorda Szaitisa. Ten strzsn j bez wysiku i wsta. - Przodku mj - wycedzi -

posuwasz si za daleko. I czuj przez skr, e nigdy nie uwolni si od twych ingerencji. Porozmawiamy o tym jeszcze - krtko. Ale najpierw... - Myl wyprowadzi z cienia swojego wojownika i umieci pomidzy sob a Szaitanem Upadym. Szaitan cofn si, spojrza ponuro na wojownika - tego samego, ktrego Szaitis stworzy tu przed opuszczeniem Krainy Wiecznych Lodw. - Grozisz mi? - zapyta. Lord wiedzia, e wschd jest ju blisko, i e najistotniejszy jest czas. Postanowi zmierzy si z ojcem wampirw pniej, moe po zdobyciu fortecy za Bram. - Grozi ci? - odrzek. - Skde

znowu. Przecie jestemy sprzymierzecami, ostatnimi z wampirw! Ale jestemy te indywidualnociami i mamy indywidualne potrzeby. Dlatego te Szaitan darowa swemu potomkowi ycie. Na razie. A kiedy ogie buchn janiejszym pomieniem, nie zwaajc na deszcz, a Harry Keogh poczu pierwszy podmuch aru i zobaczy, e pomienie niemal dotykaj jego ng, Szaitis ponownie zaj si Lady Karen. *** Natomiast w innym wiecie...

Na Uralu wybia pnoc. Gboko pod wwozem perchorskim, w pokoju, Wiktor uchow ockn si gwatownie z jakiego potwornego koszmaru. Dyszc i drc, wci jeszcze w pnie, unis niepewnie gow i rozejrza si po szarych cianach. Prbowa odzyska rwnowag. W pierwszej chwili chcia przycisn guzik alarmowy i wezwa ludzi czuwajcych na korytarzu. Jeszcze teraz chtnie by to uczyni, lecz, jak przekona si a nazbyt dobrze ostatnim razem, takie dziaanie pogbioby tylko strach. Zwaszcza w tym kalustrofobicznym, szarpicym nerwy wizieniu, jakim by Projekt Perchorski. Ubierajc si niezdarnie,

analizowa swj sen - dziwny, wrcz zowieszczy. Wydawao mu si, e sysza rozdzierajcy, udrczony krzyk, dobiegajcy z Bramy w centralnej grocie. Domyli si, e to los nalecy do Harry'ego Keogha. Nekroskop telepatycznie informowa o swych cierpieniach rzesze zmarych, spoczywajce w niezliczonych grobach, jak wiat dugi i szeroki. Oni za odpowiadali mu najlepiej, jak umieli, jczc i postkujc, a nawet nieznacznie poruszajc si w grobach. Umarli bowiem wiedzieli, jak bdnie osdzili Nekroskopa, jak niesusznie odwrcili si od niego, a take ostatecznie odepchnli. I teraz zdawali si ton w

smutku i przygotowywa do nowej Golgoty. Nagle obok dyrektora Projektu zmaterializowa si duch Pawia Gawinkowa - czowieka, ktry tu wanie pracowa dla majora KGB, Czyngiza Khuwa i tutaj zgin okropn mierci. Odezwa si do uchowa, opowiedzia mu o ostrzeeniu, ktre syn Harry'ego Keogha przesia za Bram. Za ycia Sawinkow by telepat i talent ten zachowa nawet po tamtej stronie. Odkry w umyle uhowa, e problem Bramy ma wsta rozwizany przy pomocy atomu. - Zatem wiesz, co robi, Wiktorze? - zapyta Sawinkow. - Robi?

- Tak, bo tamci zza Bramy ju nadchodz, a ty wiesz; jak ich powstrzyma! - Nadchodz? Kto nadchodzi? dopytywa si dyrektor Projektu. - Ty wiesz, kto. - Ale tej broni nie mona uy odrzek po chwili uchow pki nie bdziemy pewni. Kiedy zobaczymy zagroenie... - Bdzie ju za pno! - warkn Sawikow. - Jeli nawet nie dla nas, za pno dla Harry'ego Keogha. Wszyscy wyrzdzilimy mu krzywd i teraz musimy j naprawi, bo on cierpi niezasuone mczarnie. Ocknij si, Wiktorze. Teraz wszystko w twoich

rkach. - Mj Boe! - uchow rzuca si i wierci, lecz Sawinkow wiedzia, e si nie obudzi. Jeszcze nie. Ale... byli tu inni, ktrzy mogli to zrobi. Mczyzna usysza, jak telepata znowu rozmawia, domyli si z kim rozmawia, o co prosi, a wrcz blaga i... z miejsca ockn si. Teraz by ju ubrany i prawie zapanowa nad sob, lecz oddech wci si rwa, such dostraja si do ttna Projektu. Skd dochodzio guche dudnienie silnika, sabo przebijajce si przez podog, to znw szczknicie wazu roznioso si echem, wci klekota i szumia system na grnym poziomie, znacznie bliej korytarza wyjciowego. Tam panowa chyba

wikszy spokj. Lecz tu, na dole, gdzie niemal pod stopami mia magmatowe jaskinie i wielk grot, odnosi wraenie, e gra osiada mu na barkach. Nadal wytajc such, uchow stopniowo uspokaja oddech i skoatane nerwy. Z ulg przyj fakt, e wszystko jest w porzdku, a tamto uzna za koszmarny sen. A moe nie? Ten nagy tupot dobiegajcy z korytarza? I chrapliwe, zaniepokojone gosy? Ledwie ruszy, by otworzy drzwi do pokoju, na dnie umysu usysza co na ksztat echa swego snu. - Przecie ju wiesz, Wiktorze. Rozleg si telepatyczny gos Pawa

Sawinkowa, czysty jak dwik dzwonu. Tyle e tym razem nie by to aden sen! Ko zaomota w drzwi. Nerwy odmawiay uchowowi posuszestwa, ale otworzy; donie mu dray. Zobaczy wartownikw, zdumienie malujce si na ich zmczonych twarzach i dwch pospnych technikw, przybyych wanie z centralnej groty. - Towarzyszu dyrektorze - wysapa jeden z nich, wpijajc si w jego rami. - Dyrektorze! Ja... chciaem zatelefonowa, niestety, linie s w remoncie. uchow wiedzia, e technik by przeraony tym, co mia do zakomunikowania, gdy wiedzia, e to co niewiarygodnego. Wtedy po raz

pierwszy dotary do nich odgosy odlegych wystrzaw. - To chyba... nie jest co z Bramy? wykrztusi! Wiktor. - Nie, nie! Ale to jakie... stwory! uchowowi cierpa skra. - Stwory? - Spod Bramy! Ze strefy magmatw. Na Boga, to s trupy, towarzyszu dyrektorze! Trupy, istoty, ktre zrozumiaby Harry Keogh i ktre jego rozumiay a nazbyt dobrze. A jeli wierzy ostrzeeniom pewnego umarego, najgorsze miao dopiero przyj! Ale czy uchow nie prbowa ostrzec Bizarnowa, co moe si sta? Czy nie

radzi! mu, by nie zwleka z przyciniciem tego cholernego guzika, jeli zajdzie taka potrzeba? Oczywicie, e tak, cho wyczu wwczas, e major nie do koca to zrozumia i wola niczego nie gwarantowa. Zreszt, Bizarow by wojskowym i mia swoje rozkazy. Ale okolicznoci si zmieniy; moe teraz zechce odoy tamte rozkazy i wzi sprawy we wasne rce? Dyrektor Perchorska ju wczeniej przetrwa podobn katastrof. Teraz mia powany dylemat: czy powinien uciec na gr i opuci teren projektu, czy zobaczy, co da si; zrobi na dole? Zwyciyo sumienie. Byli tam przecie ludzie, wanie wypeniajcy cholerne rozkazy! Skierowa si do jdra

kompleksu. Biegnc po pochyym stalowym pomocie, przecinajcym magmow jaskini, ku schodom prowadzcym do centralnej groty, dyrektor Projektu sysza krzyki, wrzaski i kolejne wystrzay. Tu za nim gnali technicy, a take jego ludzie, uzbrojeni w pautomaty i miotacz ognia. A kiedy ju dotar do szybu, zalanego blaskiem emanujcym z Bramy, usysza, e major Siergiej Bizarnow woa, by zaczeka. Po chwili major ich dopdzi. - Obudzono mnie - wysapa. Posaniec nie mg wyduka sensownego zdania. Bekoccy idiota! Moesz powiedzie, co si dzieje

Wiktorze? Cho uchow jeszcze tego nie widzia - zna tylko relacje - to jednak mia niejakie pojecie, "co si dzieje". Ale tego w aden sposb nie zdoaby wytumaczy Bizarnowowi. - Nie wiem, co si dzieje odpowiedzia krtko. To proste kamstwo, wydao mu si; waciwie pprawd. Tak czy inaczej, nie mieli czasu na dalsz rozmow. Kiedy podniosa sit; nowa fala wrzaskw i strzaw, major chwyci uchowa za rami. - Wic lepiej to, do cholery, sprawdmy! - krzykn. Na kocu pochylni, tu przy zejciu do szybu, stao pudo z plastykowymi

osonami na oczy Bizarnow, uchow i jego wartownicy, wszyscy zaopatrzyli si w przydymione gogle. Caa grupa opucia si na galeryjk, umocowan wysoko na zakrzywionej do wewntrz cianie. Z tego punktu obserwacyjnego, patrzc w d na jarzc si Bram i byszczcy piercie stalowych pyt, mogli obj wzrokiem ca, niewiarygodn w swej grozie scen. Na dysku znajdowali si; ludzie niegdysiejsi ludzie, przeistoczeni w potworne magmowe zlepki, ktrych odr zatyka oddech nawet tu na grze. Wychodzili przez wazy w stalowych pytach, wdzierali si do strefy

bezpieczestwa i na pokryte gum stanowisko wyrzutni rakiet. Byo ich dziewiciu, szeciu z nich ju zeszo z Obszaru zagroonego prdem i kwasem. Wygldali tak niesamowicie, e Bizarnow nie dowierza wasnym oczom. ciskajc rami uchowa, zatoczy sit; na barierk. - Na rany Chrystusa... wymamrota, wytrzeszczajc oczy. Doktor wiedzia, e nie potrzebuje nic mwi. Major mg si na wasne oczy przekona, czym s te istoty. Kilka z nich widzia wczeniej na dole, gdzie stanowiy czstk magmatw! Niektrzy "ludzie" znajdowali si w stanie czciowego rozkadu, inni zmumifikowani, lecz aden nie skada

si wycznie z ciaa. Zostali "stworzeni" z kamienia, gumy, metalu, tworzyw sztucznych, nawet z papieru. Ciaa niektrych przenicowano, wzbogacono o inne materiay nierozerwalnie z nimi zczone. To byy magmaty. Ani czyste, ani proste, lecz wysoce zoone: magmaty w swej najkoszmarniejszej postaci. Jeden z tych niby-ludzi, pilnujcy chodnika na obwodzie, mia zamiast doni otwart ksik. W chwili zagady Projektu czyta podrcznik napraw i ksika ta staa si integraln czci jego ciaa... Teraz lewe przedrami w nadgarstku przechodzio w sztywny papierowy grzbiet; a kiedy si porusza,

kartki trzepotay i strzpiy si. Ale nie to byo najgorsze - dolne partie ciaa zostay odwrcone, tak e pity znajdoway si z przodu. Nawet plastikowa oprawka okularw wtopia mu si w twarz, tworzc kruche pcherzyki, natomiast soczewki ciekay na policzki i stwardniay na wzr ez ze szka optycznego. Jednak ten by jednym z... szczliwszych? Zamknity w magmatach, zgnieciony w ucisku konwulsyjnych si i pozbawiony powietrza, umar natychmiast, a pniej jego ciao przeszo proces mumifikacji. Lecz kiedy Incydent Perchorski dobieg koca i czasoprzestrze wrcia do normy, inni pozostali martwi,

powykrcani, porzuceni na odkrytej przestrzeni i znajdowali si w takim stanie, e zwyczajni ludzie nie potrafili si zmusi, aby co z nimi zrobi. Cakowicie lub czciowo wystawionych na dziaanie powietrza przypadkowo doczajcych do wikszych fragmentw magmatw lub na poy w nie wtopionych - pozostawiono ich na... wieczn niepami, w tych rejonach Projektu, ktry wwczas zaplombowano i porzucono. Ostatecznie ich ludzkie organy zgniy, odsaniajc zdeformowane szkielety, bo nawet ko nie opara si przeksztaceniom - w tych okropnych chwilach, gdy materia cofna si do najpierwotniejszej

postaci. Bizarnow widzia ludzi bdcych czciowo maszynami. Ujrza istot z pogniecion butl tlenow przedziurawion palnikiem tlenowym, zamiast gowy. Inny znw by od pasa w d goym szkieletem, lecz wok klatki piersiowej i gowy spowity w szklist ska, niczym kto w p-skafandrze kosmicznym. Kolczaste krysztay magmatw wyrastay ze stopionych koci ng, a za szkem "przedniej szyby" nie uszkodzona twarz zastyga w grymasie nie koczcego si krzyku. Inny wcale nie mia ng, by pczowiekiem, ktrego wybuch magmy wzbogaci o kka wzka bagaowego zamocowane tu przy biodrach. Porusza

si, odpychajc rkoma, czarnymi od spalonego ciaa, uszczcego si do koci. Dugie drewniane rczki wzka wystaway mu z ramion, niczym dziwna antena otaczajca gow. Powykrcane, zmumifikowane hybrydy, pl-maszyny przeraay sw potwornoci, lecz najstraszniejsze ze wszystkich byy istoty ppynne, ktre gdyby nie magmaty. Musiayby po prostu zmieni si w mierdzc kau. Bizarnow niemal przesta oddycha; nastpnie zaczerpn spazmatycznie powietrza. - Ale... jak? - zapyta. - I co oni robi? - Odwrci si do jednego z przeraonych technikw. - Czemu ich nie

spalilicie ani nie zalalicie kwasem? - Pierwszemu, ktry wszed na gr, udao si dopa do mechanizmu systemu obronnego - odpowiedzia tamten. - Wyrwa kable. Nikt nie podnis rki, eby go powstrzyma. Nikt nie wierzy... Bizarnow potrafi to zrozumie. - Ale czego oni chc? - Jeste lepy? - uchow zacz schodzi po schodach. - Nie widzisz tego? Dziewiciu umarych otoczyo krgiem egzorcyty. Byli coraz bliej. Trzech inynierw majora wraz z garstk obecnych w Perchorsku onierzy prbowao ich tam nie dopuci. Martwi nie czuj blu. Mimo

caego swego zapau, obrocy wyrzutni nie mogli zabi ich po raz drugi. - Ale... czemu? - Bizarnow, potykajc si, ruszy za uchowem. Technicy i wartownicy nie kwapili si do zejcia. - Co oni zamierzaj? - Przycisn ten cholerny guzik! warkn uchow. - Mog by martwi, znieksztaceni, niesamowici, ale nie s gupi. To my jestemy durniami. Kiedy zeszli, major zapa dyrektora Projektu za rami. - Przycisn guzik? Odpali rakiety? Ale, nie mog! - Ale musz! - odpar uchow. Nie rozumiesz? Cokolwiek ich postawio na nogi, wiedziao wicej ni

my. Umarli nie wya z grobw dla byle kogo lub byle czego. Nie, musz mie cholernie wany powd, eby wystawia si na takie tortury! - Wariat! - sykn Bizarnow. By bliski zaamania. - O, to z pewnoci jaki opniony w czasie, sztuczny efekt oddziaywania tego cakiem nienaturalnego miejsca, ale te oywione... istoty... nie mog mie adnego konkretnego celu. S lepe, niewraliwe, martwe! - Oni chc wystrzeli te rakiety wrzasn mu w twarz uchow, przekrzykujc kanonad - a my musimy im pomc! W tym momencie major by pewien, e dyrektor Projektu postrada zmysy.

- Pomc im? - wycign pistolet i wymierzy w pier uchowa. - Ty nieszczsny, szalony sukisynu! Wynocha std! uchow odwrci si i pobieg przez ogumowan stref bezpieczestwa w kierunku stwora. - Wszystko w porzdku - wysapa. Przepu mnie. Zrobi to za was. - I, ku zdumieniu Bizarnowa, istota niezgrabnie odsuna si na bok. - Akurat zrobisz! - rykn major, przyciskajc spust swego automatu. Kula ugodzia uchowa w bark i przesza na wylot, wyzwalajc z otworu w klatce piersiowej szkaratn fontann. Run na twarz i przez chwil lea

nieruchomo. Bizarnow podszed do niego, znw szykujc si do strzau. Ale magmowe stwory potrafiy rozpozna sprzymierzeca. Istota z ksik zamiast rki zastpia drog majorowi, zasaniajc mu cel, natomiast inna, o koczynach wtopionych w magmow ska i korpusem, ktry by mieszank stopionych koci, gumy i szka, saniajc si, przysza z pomoc dyrektorowi. Major oprni cay magazynek, lecz bez skutku. Ale kiedy stwr by ju blisko, ktry strza rozupa magmow obudow jego ramienia. Krucha osona natychmiast si rozsypaa, a ze rodka zacza wycieka czarna, odraajca breja, rozdrobniona

na papk, przegnie miso. Major wpad na cian, dosownie przygnieciony smrodem. A rozkadajca si hybryda wci si zbliaa, Bizarnow unis pistolet i pocign za spust, lecz usysza tylko suchy trzask. Mia zapasowy magazynek w kieszeni. Sign po niego... Magmowa istota zacisna kocist do na jego tchawicy. Bizarnow zacz si dusi. Zobaczy, e uchow podnosi si chwiejnie i zmierza ku moduowi odpalajcemu, porzuconemu przez wikszo obrocw. Pozosta tam tylko jeden onierz i jeden technik. Skakali, bekotali i tulili si do siebie jak dzieci, patrzc na otaczajce ich, gnijce

potwory rodem z koszmarnego snu. Dwa z tych magmowych zlepkw pomagay dyrektorowi, podtrzymujc go, gdy wlk si ku konsoli odpalania! Major zdoby si na ostatni wysiek; wycign z kieszeni zapasowy magazynek i usiowa zamontowa go. Gdy to czyni, magmowa osona cakowicie odpada z lewej rki napastnika. Bizarnow otworzy usta, by wrzasn lub zwymiotowa... a zwyrodniaa istota wepchna mu szkielet rki z resztkami galaretowatego, przegniego misa prosto w gardo! Major dawi si i dygota, przygwodony przez potwora. Oczy wyszy mu z orbit, a serce przestao bi. Umar, lecz zdy jeszcze zobaczy

uchowa przy konsoli odpalania. Zobaczy, e tamten osuwa si na gumow wykadzin. W tej samej chwili zaryczay syreny. *** Za w Gwiezdnej Krainie... Harry Keogh pon. Z nieba spadaa lekka mawka, ktra w aden sposb nie moga zdawi ognia, a Nekroskop pon. Pon na zewntrz i w rodku - z wierzchu paliy go pomienie, wewntrz - niszczca nienawi do Szaitisa, ktry wanie si bra Lady Karen, tu przed krzyem. Karen zdawaa si by cakowicie

wyczerpana, nie opieraa si wcale, gdy si w ni wdziera. "Bestia - myla Harry - nawet wojownik nie mgby zrobi nic gorszego." Chwil wczeniej prbowa utworzy drzwi Mobiusa - najwiksze ze wszystkich, tu przed sam Bram ktre, przy dozie szczcia, mogyby implodowa caym swym ogromem i wessa wampiry wraz z ich stworzeniami i wszystkim innym w wieczn ciemno. Jednake cyfry nie chciay si pojawi, komputerowy ekran umysu pozostawa pusty. Wydawao si, e zdolnoci Nekroskopa umary wraz z jego wilkiem-synem, starte do czysta niczym kreda z tablicy. I

rzeczywicie tak si sprawy miay - po caym swym niezwykym yciu, umys Harry'ego ostatecznie si podda, przytoczony ciarem tragedii. Teraz by z powrotem czowiekiem, tylko czowiekiem, a wampir w jego wntrzu nie dors jeszcze nawet do tego, by uciec z topniejcego ciaa. - Zejd, Nekroskopie - kpi Szaitis. - Moe ci zostawi troch z twojej dziwki? Pomienie sigay coraz wyej, bucha czarny dym. Szaitan jakim cudem wymin wojownika Lorda i sta teraz w pobliu, przygldajc si tej scenie. I mimo e Upady by obcy, nieludzki, jednak co w jego postawie -

w sposobie, w jaki jego oczy spoglday spod czarnego kaptura, zdradzao niemal ludzk niepewno i obaw. Jak gdyby widzia to wszystko ju wczeniej i teraz czeka na jaki budzcy groz fina. Dolne partie ciaa Harry'ego poera ju ogie. Pozostawao tylko zasn i na zawsze uciec od trudw ycia. Tylko e... zamiast traci przytomno, czu, jak bl odpywa, odbija si od niego, ucieka. I wiedzia, e to nie jest po prostu sztuczka wampira. Jego ciao pono, lecz bl nalea do kogo innego. Wielu innych go wchaniao: wszyscy umarli z Gwiezdnej Krainy, ktrzy - gdy byo ju zbyt pno - pragnli przynie mu cho ulg.

- Nie - Prbowa przekona tak troglodytw, jak i Wdrowcw. Musicie pozwoli mi umrze - Ale nie zna mowy zmarych. - Gdzie teraz twoja moc? - mia si Szaitis. - Skoro jeste tak silny, uwolnij si. Wezwij swoich gnijcych umarych. Przeklnij mnie Sowami Potgi, Nekroskopie. Ha! Twoje sowa, jak i sami umarli, to ndzny proch! Jakim cudem Harry znalaz do siy, by mu odpowiedzie. - Odsu si, Szaitisie - wysapa. Twj widok jest bardziej przykry ni jakikolwiek ogie. Te pomienie s bogosawiestwem pozwalaj mi ci nie widzie!

- Dosy! - rozeli si Szaitis, wpezajc na Karen, niczym fala szumowin. - Jeszcze jeden, ostatni pocaunek i bdzie po niej, a ty odejdziesz wraz z ni! - Spad na ni: jego szczki rozwary si szeroko; zacz zblia usta do twarzy Karen, by zmiady jej gow... Jej szkaratne oczy bysny jak ogie. Moliwe, e otwara rwnie swj umys, by Lord mg wyczyta w nim swoj mier. W kadym razie prbowa oderwa si od niej. Na prno. Jej ramiona i nogi oploty go, oba metamorficzne ciaa stopiy si w jedno. Karen wykaszlaa granat Rezydenta, wycigna rozwidlonym jzyczkiem zawleczk i wepchna

twarz midzy rozdziawione szczki swego oprawcy! Szaitis prbowa oddzieli si od niej... Jeszcze sekunda i mogoby mu si uda... Za pno! - egnaj, Harry - powiedziaa. I ciemno Gwiezdnej Krainy rozdar pojedynczy bysk, ktremu towarzyszya detonacja, nieco tylko stumiona przez miso i koci, ktre obrciy si w szaro-szkaratn ma. Kiedy opad czerwony deszcz, a ich bezgowe, drgajce ciaa rozczyy si, podpez Szaitan. Nie zwraca uwagi na Karen, widzia jedynie zwoki Szaitisa. Signwszy szponiast mack w gb rozdartej szyi swego potomka,

wycign wijc si, pozbawion gowy pijawk, cisn w rodek ogniska - i rozemia si. Bowiem Szaitis nie mia gowy ani mzgu. - Ty gupcze - powiedzia do pustego trucha. - I ty chciae nasia na mnie swego wojownika? Ty i ja bylimy jednej krwi, ale moje panowanie nad umysami takich stworze byo o wiele silniejsze ni twoje! Przez blisko trzy tysice lat syszaem, jak stary Kehrl Lugoz jczy, pic w swojej lodowej torbieli, jak przeklina mnie w snach. Mylae, e nie zauwa, e umilk? O tak, przeklina mnie, ale by tchrzem. Naprawd chciae natchn swoje stworzenie jego nienawici i dz? Co? Starego Kehrla? On nie czul

adnej dzy, ju nie! Odwrci si i cisn mylow strza w wojownika, ktry natychmiast stan na tylnych apach i zakwicza trwoliwie. - Ty nie rozumiesz znaczenia tego sowa! Nienawi? Nie masz pojcia, jak ciebie znienawidziem. Gdybym pofolgowa swojej zawici... sto razy ju mgbym ci zabi! Ale nie tak sodko. Przysun si do Szaitisa, podnis jego zwoki i przytuli do siebie. I czarne, pomarszczone ciao Szaitana zaczo pka wzdu caej dugoci, niczym zgnieciony orzech ukazujcy mikkie jdro. W gbi tego pradawnego

korpusu czekaa mniejsza, bardziej wiotka, ale i bardziej wytrzymaa wersja jego samego - pierwotny wampir, ktry czeka przez te wszystkie tysiclecia. Lecz plany Szaitana, aby poczy si z ciaem zrodzonym z jego ciaa i tak si ,odrodzi, nie miay si powie. Bowiem kady z Harrych wysa wie o swych cierpieniach nie tylko do Gwiezdnej Krainy, na Ziemi i do wszystkich innych wiatw, ale i w przestrzenie midzy nimi. Ich udrki poznali wszyscy umarli, za ich ostrzeenie zostao wysuchane przez Innych, ktrzy nie byli martwi i nigdy nie bd. Nekroskop i Szaitan w jednej

chwili poczuli Jedyn Wielk Prawd. Harry pozna, za Szaitan... wreszcie sobie przypomnia! - Aaach! - sapn Upady, dgnity tym wspomnieniem. Gdy jego wampir wyrwa si, aby uwolni si od starej powoki i wlizgn w Szaitisa, jego osonite kapturem oczy skieroway si ku Harry'emu Keoghowi, poncemu na krzyu. Szaitan spojrza na t twarz otoczon ogniem i uzmysowi sobie, gdzie j wczeniej widzia. Ujrza te czy raczej wyczu co innego. Co, co bysno srebrem na tle biaego blasku Bramy, a nastpnie przerodzio si w jeszcze wikszy blask. Nad Gwiezdn Krain wybucho

nuklearne soce, konkurujc przez chwil ze wiatem brzasku. A midzy pojawieniem si egzorcytu i eksplozj wszechpoerajcej gowicy, Szaitan zobaczy co jeszcze: widok, ktry mgby wydusi ostatnie, dugie westchnienie z garda tego Pierwotnego Za... Ukaza si wielki krzy, przeszywany wczniami wielkiej wiatoci, ktre w kocu rozniosy go na atomy... EPILOG mier. Harry zastanawia si, dlaczego si jej ba. Bowiem spord

wszystkich ludzi, tylko on jeden wiedzia, e nie jest taka, jaka si wydaje. Wszak ju jej zazna. Bezcielesny, niematerialny, jak kada istota, ktr zawiodo ciao, by teraz wolny od wszystkiego. Tyle e w jego przypadku wygldao na to, i doczesna mier nie naley do scenariusza. Zawsze wiedzia, e mier nie jest kocem - e do czegokolwiek czowiek dy za ycia, bdzie nadal dy w swym wiecznym tchnieniu. Harry Keogh zna doskonale kontinuum Mobiusa, tak wic bez zdziwienia przyj fakt, i teraz tam si wanie znalaz. Pdzi pod prd, pord bkitnych, zielonych i czerwonych nici Gwiezdnej Krainy, ku ich zamierzchej przeszoci. Nie on

jednak wytworzy drzwi. Nie on znalaz drog ucieczki. A to mogo jedynie znaczy, e zosta... uratowany? Ale przez kogo? > jeli istotnie Kto uzna za korzystne ocalenie jego umysu, jaki poytek mg mie ze spalonego, zwampiryzowanego ciaa? Kiedy bowiem Harry ujrza, e jego dymice zwoki pdz obok, zwijajc swoj czerwon ni do punktu przejcia do Gwiezdnej Krainy, a nastpnie nurkuj dalej. On za poda wraz z nimi, lecz bezcielesny, odrbny, pdzcy na olep w czasy, ktrych fizycznie nigdy nie pozna. Harry za ycia nigdy nie by

stuprocentowo przekonany o istnieniu Boga, czy te boga. Ale jeszcze w Gwiezdnej Krainie wyczu pojawienie si Potgi. Co wicej, zna rdo tej Potgi i by przewiadczony, e Mobius i Pitagoras mieli suszno. Teraz... Keogh i jego pozbawiona jestestwa powoka stali si zaledwie impulsami w Umyle, ktry nazwano take "kontinuum Mobiusa", liczbami w nieskoczonej strukturze Wielkiego Niepojtego Rwnania. - Istoty zawsze czemu su, Harry - odezwa si wreszcie Umys. - Jaki byby sens tworzenia, gdyby cay wysiek mia pj na marne? Czasem nam si udaje, a czasem ponosimy klsk. Lecz dla kadego naszego dziea,

tak dobrego, jak i zego, znajdziemy zastosowanie. Harry nie by pewien, czy oczekuj od niego odpowiedzi, zreszt adna nie przychodzia mu na myl. Mia za to pytanie, aczkolwiek krtkie. - Bg? - wyszepta. Poczu co na ksztat rozlegego wzruszenia ramion. - Twrca, doradca, anio? Bg... jest, powiedzmy, e On stoi o kilka szczebli wyej na tej drabinie. Jego umys, jak wiesz; jest rozlegy! My nosimy Jego myli, wypeniamy Jego wol. Najlepiej, jak umiemy. - Miaem pewne wtpliwoci. - My rwnie je miewamy, czasami.

Mia je i Szaitan, kiedy by jednym z nas... Tylko e on chcia przekona o swej racji wszystkich, we wszystkich Wszechwiatach wiata Chcia zmusi ich do wiary w siebie! Harry'emu wydawao si, e rozumie. Zrozumienie powinno wystarczy. Lecz bdc - przynajmniej kiedy - czowiekiem i widzc, e tor jego lotu skrca, oddala si od cuchncych zwok, na wet nie potrafi si oprze ciekawoci. - Co teraz? - zapyta wic. - Stoisz na kilku pierwszych szczeblach. Wyznaczye sobie cel, Wybrae drog i tego si trzymae. Twoja historia to historia powodzenia. Podobnie jak Szaitan, nie bdziesz

pamita, lecz bdziesz zna! Ale podczas gdy on znal tylko wielki mrok, ty poznasz wiato. We wszystkich twoich wiatach. - Wszystkich moich...? - Gdziekolwiek zjawisz si. Bowiem jego wiaty s rwnie nieskoczone, jak Jego myli. - A... to? - Harry wskaza sw poczernia powok, ktra zmniejszya si, pdzc ku jakiemu nie okrelonemu celowi. - Przyczyny maj skutki, a Skutki przyczyny. Nie moe zdarzy si nic, co nie zaszo ju wczeniej wiat Gwiezdnej i Sonecznej Krainy okaza si bdem, gdzie zwyciyo zo. Wic

chyba naley da mu now szans. Poza tym zajmie to Szaitana, ktry dotd zamiewa wiato w wielkiej liczbie wiatw. Tutaj zacznie od nowa, od najniszego szczebla. Bowiem, jak dobrze wiesz, Harry, co bdzie, ju byo. Czas jest wzgldny. Keogh poczu si nieco zdezorientowany. Nie majc w sobie wampira, ponownie by niewinny i niewiadomy. - To wszystko bardzo trudno zrozumie - powiedzia- ale przypuszczam, e naucz si podczas swej drogi. - O, z pewnoci! - obieca rozmwca. Zwoki Harry'ego zatoczyy koo,

niknc w wielobarwnej mgiece czasu przeszego. Kiedy bezcielesny umys rozprysn si we wspaniaym bysku, dajc pocztek setce zocistych odamkw, z ktrych kady pomkn do innego wiata, jego myli i nawet mowa zmarych dobiegy kresu. Tylko e kady z tych wietlistych okruchw by nim... i mia w sobie t wiedz. *** Odzyskawszy przytomno, Szaitan krzykn. Krzykn, czujc jak wiadomo spowija inteligencj, jak wola pozbawiona wiedzy zamieszkuje umys wytarty do czysta. Zasta siebie

klczcego na skraju nieruchomej wody i ujrza obraz swj, odbity w mtnej gbinie. A gdy zobaczy, e jest nagi, zawstydzi si; lecz gdy zobaczy, U jest pikny, poczu dum Bowiem wstyd i duma pochodz z duszy, nie z wiedzy. Powstawszy, Szaitan odkry, e potrafi chodzi. I o owym szarym, mglistym brzasku posuwa si brzegiem ciemnych, cuchncych wd, ktre byy bagnem. I zobaczy, jak pospne i odludne jest miejsce, na ktre spad lub gdzie zosta strcony. Tote uzna siebie za grzesznika, a to miejsce za pokut. Ta wiadomo okrelia jego natur: instynktownie rozumia takie pojcia jak grzech i pokuta. I pomyla, e ukarano go za to, e jest pikny. To podsuna mu

jego duma, jego prawdziwy grzech. Bowiem Szaitan widzia Pikno jako Moc, Moc jako Prawo, za Prawo wedle swojej woli. I t wol mia narzuci innym. Z t myl oddali si od cuchncych wd i poszed narzuca sw prawd temu obcemu wiatu. Lecz w chwili gdy si odwrci, grzzawisko za nim zabulgotao, wic zatrzyma si, aby zerkn na czarne bble przebijajce si na powierzchni. I wrd wodorostw ujrza Szaitan wynurzajc si z wody posta. Ciao miaa obrzmiae i poparzone, lecz twarz bya nienaruszona. Wiedzia, e to by jaki znak. Posiada wol - mg

zaczeka i sprawdzi, co si stanie; mg te pj dalej, wedle swojej woli. Podejrzewa, e ta istota w bagnie kryje w sobie zo. Przez chwil sta nieruchomo, jak na rozstaju drg... po czym zawrci i raz jeszcze klkn nad bagnem. Bowiem zapragn pozna zo. Patrzy na twarz, ktrej nigdy nie znal i ktrej nie bdzie mg sobie przypomnie przez niezliczone lata. A kiedy nad wod przychodziy stworzenia tego wiata brzasku, by zaspokoi pragnienie, kiedy mgy podnosiy si znad bagien, Upady patrzy na wasn przyszo, uwizion w wodorostach wrd mtw i szlamu. W pewnej chwili nadpalone, obrzmiae ciao pko, ukazujc mae,

czarne grzyby, ktre nagle uwolniy w szare wiato przed witu czerwone zarodniki. Szaitan z wasnej woli wcign nasienie wraz z oddechem koczc tym samym ze sw niewinnoci. Koo zatoczyo peen obrt i cykl zosta zamknity. I otwarty...

You might also like