You are on page 1of 236

PITTACUS LORE

JESTEM NUMEREM
CZTERY
DZIEDZICTWA PLANETY LORIEN
KSIGA PIERWSZA
PRZEOYA
URSZULA SZCZEPASKA
G+J KSIKI
MB

WYDARZENIA OPISANE W TEJ KSICE S PRAWDZIWE.


IMIONA I MIEJSCA ZOSTAY ZMIENIONE, BY CHRONI LORYJCZYKA NUMER SZE,
KTRY
POZOSTAJE W UKRYCIU.
PRZYJMIJCIE TO JAKO PIERWSZE OSTRZEENIE.
INNE CYWILIZACJE NAPRAWD ISTNIEJ.
NIEKTRE USIUJ WAS ZGADZI.

Drzwi zaczynaj dre. To takie byle co zrobione z pdw bambusa powizanych wystrzpionymi
kawakami szpagatu. Drenie jest delikatne i prawie natychmiast ustpuje. Obaj unosz gowy,
nasuchujc, czternastoletni chopiec i pidziesicioletni mczyzna, ktrego wszyscy uwaaj za
jego ojca, a ktry urodzi si w pobliu innej dungli na innej planecie odlegej o setki lat
wietlnych. Le bez koszul po przeciwnych stronach chaty; obie powki osania siatkowa
moskitiera. Sysz odlegy trzask, co jak odgos amanej przez zwiewypadku to brzmi, jakby
zamao si cae drzewo.
rz gazi drzewa, cho w tym
- Co to byo? - pyta chopiec.
- Cii... - odpowiada mczyzna.
Sysz brzczenie owadw, nic wicej. Mczyzna przekada nogi przez krawd powki, kiedy
znw zaczyna si drenie. Dusze, mocniejsze, i nastpny trzask, tym razem bliszy. Mczyzna
wstaje i wolno podchodzi do drzwi. Cisza. Mczyzna bierze gboki oddech, zbliajc rk do
zasuwki. Chopiec siada.
- Nie - szepcze mczyzna i w tym momencie ostrze miecza, dumetalu, niespotykanego na Ziemi,
przeszywa drzwi i wbija si gboko w jego pier. Wystaje na pitnagie i lnice, wykute z
byszczcego biaego cie centymetrw z jego plecw, po czym zostaje byskawicznie wyjte.
Mczyzna postkuje. Chopiec apie powietrze. Mczyzna bierze oddech i wydobywa z siebie
jedno sowo:
Pada bez ycia na podog.Uciekaj.
Chopiec zeskakuje z powki i wypada przez tyln cian na zewntrz. Nie przejmuje si
drzwiami ani oknem, dosownie wybiega przez cian, ktra ustpuje jak papier, cho jest zrobiona
z mocnego,twardego afrykaskiego mahoniu. Chopak rzuca sic w kongijsk noc, przeskakuje
drzewa, pdzi z prdkoci blisk stu kilometrw na godzin. Ma ponadludzki wzrok i such.
Lawiruje midzy drzewami, przedziera si przez spltane pncza, jednym susem przesadza mae
strumienie. Cikie kroki s niedaleko za nim, z kad sekund coraz bliej. Jego przeladowcy te
maj swoje moce. I maj co ze sob. Co, o czym on tylko sysza pite przez dziesite, co, czego
nigdy si nie spodziewa zobaczy na Ziemi. Trzaski si przybliaj. Chokto, kto za nim goni,
kimkolwiek jest, nabiera prdkoci. On widzi przed sob przewit dungli. Gdy tam dobiega, piec
syszy niski, potny ryk. Wie, e widzi ogromny wwz, jakie sto metrw wszerz i sto metrw w
gb, z rzek na dnie. Brzeg rzeki jest pokryty wielkimi gazami. Gazami, ktre by go rozupay,
gdyby na nie spad. Jedynym ratunkiem jest przesadzi wwz. Bdzie mia krtki rozbieg i jedn
szans. Jedn jedyn szans na ocalenie ycia. Nawet dla niego, czy kogokolwiek z takich jak on na
Ziemi, ten skok jest prawie niewykonalny Zarwno odwrt, jak i upadek na dno wwozu czy prba
zmierzenia si z wrogiem oznaczaj pewn mier. Ma jedn prb.
Goni go oguszajcy ryk. S pi do dziesiciu metrw za nim. Robi pi krokw w ty i biegnie i tu przed wystpem skalnym odbija si i zaczyna lecie nad wwozem. Szybuje trzy, cztery
sekundy. Krzyczy z ramionami wycignitymi przed sob, czekajc na ocalenie alsi u stp ogromnej
sekwoi. Umiecha si. Nie moe uwierzy, e si udao, e wyjdzie z tego ywy. Nbo swj koniec.
Spada na ziemi, koziokuje do przodu i zatrzymuje ie chcc, aby go zobaczyli, wiedzc, e musi im
uciec na dobre, wstaje. Bdzie musia biec dalej.

Odwraca si w stron dungli. W tym samym momencie olbrzymia rka owija si wok jego szyi i
unosi go nad ziemi. Chopak miota si, kopie, prbuje si wyrwa, cho wie, e to nadaremne, e to
koniec. Powinien by si spodziewa, e bd po obu stronach, e kiedy ju go znajd, nna tyle, e
widzi jego pier i wiszcy na szyi amulet
ie zdoa im uciec. Mogadorczyk unosi chopca wyej,
- amulet, jaki moe nosi tylko on i ludzie jego rasy Zrywa go i chowa gdzie pod swoj dug
czarn peleryn, a kiedy wynurza z powrotem rk, dziery w niej miecz z byszczcego biaego
metalu. Chopak patrzy w gbokie, szeroko otwarte, beznamitne oczy Mogadorczyka i mwi:
- Dziedzictwa yj. Oni si wszyscy odnajd i kiedy bd gotowi, zniszcz was.zdoln zdj czar,
ktry chroni dotd chopca i nadal chroni innych. Ostrze skierowane w niebo zajmMogadorczyk
wybucha miechem, wrednym, szyderczym miechem. Unosi miecz, jedyn bro we wszechwiecie
uje si srebrzystym pomieniem, jak gdyby si oywiao, przeczuwao swoj misj i krzywio si z
niecierpliwoci. A gdy opa-da niby uk wiata przeszywajcy mrok dungli, chopiec wci ufa, e
jaka czstka niego przeyje, powrci do domu. Zamyka oczy tu przed ciosem miecza. I nagle
wszystko si koczy.

1
Na pocztku byo nas dziewicioro. Opucilimy swoj planet jako mae dzieci, prawie zbyt
mae, eby pamita.
Prawie.kiedy oba ksiyce wisz po przeciwnych stronach horyzontu. To bWiem z opowieci, e
grunt dra, e niebo byo pene wiata i wyy czas witowania i najpierw wybuchy wzito za
buchw. Mielimy t dwutygodniow por roku, fajerwerki. Mylnie. Byo ciepo, znad wody wia
agodny wiatr. Cigle sysz o pogodzie: byo ciepo. Wia agodny wiatr. Dotd nie rozumiem,
jakie to ma znaczenie.oczach. Mj dziadek sta nad jej ramieniem. Pamitam, jak jego okulary
zbieray wiato z nieNajywiej pamitam to, jak tamtego dnia wygldaa moja babcia. Bya
rozgorczkowana i smutna. Miaa zy w ba. Byy uciski. Byy sowa wypowiadane przez nich
oboje. Nie pamitam, co mwili. I to mnie drczy bardziej ni wszystko inne.do siebie, gdy
LoPodr tutaj zaja rok. Miaem pi lat, kiedy wyldowalimy. Wszyscy mielimy si
zasymilowa, zanim wrcimy -rien znw bdzie moga utrzymywa ycie. Nasza dziewitka musiaa
si rozproszy, kady mia pj wasn drog. Na jak dugo, nikt nie wiedzia. Nadal nie wiemy.
adne z nich nie wie, gdzie ja jestem, ja nie wiem, gdzie s oni ani jak teraz wygldaj. Chronimy
si w ten sposb za spraw czaru, jaki na nas rzucono, kiedy
3

opuszczalimy planet - czaru dajcego gwarancj, e pki yjemy osobno, poty moemy zosta
zabici tylko w
kolejnoci naszych numerw. Jeeli si zejdziemy, czar przestanie dziaa.
lewej kostce wszyKiedy jedno z nas zostaje wytropione i zabite, wok prawej kostscy mamy inn
ma blizn, powsta wraz z rzuceniem loryjskiego czaru, tak sam jak amulet, ki tych, ktrzy
jeszcze yj, pojaw
ia si blizna. Na

ktry kade z nas nosi. Okrna blizna jest czci tamtego czaru. To system ostrzegawczy, ktry
powiadamia o naszej
sytuacji i mwi, kiedy przyjd po nas jako nastpnych w kolejce. Pierwsza blizna wystpia, kiedy
miaem dziewi
lat. Wyrwaa mnie ze snu, werajc si w moje ciao. Mieszkalimy w Arizonie, w maym
miasteczku przy granicy z
Meksykiem. Obudziem si w rodku nona mojej skrze. To by pierwszy znak, e Mogadorczycy
znaleli nas w kocu na Ziemi, i pierwszy znacy, krzyczc w mczarniach, przeraony palcym
pitnem, ktre odciskao si k, e jestemy
w niebezpieczestwie. Zanim pojawia si blizna, ju prawie przekonaem sam siebie, e moje
wspomnienia s
nieprawdziwe, e to, co opowiada mi Henri, jest nieprawdziwe. Chciaem by normalnym
dzieciakiem yjcym w
normalny sposb, ale tamtej nocy zrozumiaem, ponad wszelkie wtpliwoci czy dyskusje, e tak
nie jest. Nastpnego
dnia przenielimy si do Minnesoty.Druga blizna powstaa, kiedy miaem dwanacie lat. Byem w
szkole, w Kolorado, i braem wtedy udzia w
konkursie ortograficznym. Gdy tylko zaczem czu bl, wiedziaem, co si dzieje, co stao si z
Numerem Dwa. Bl
by straszny, ale tym razem do zniesienia. Zostabym na scenie, lecz od aru zapalia si moja
skarpetka. Nauczyciel
prowadzcy konkurs spryska mnie ganic przeciwpoarow i pdem zawiz do szpitala. Lekarz
na ostrym dyurze
zobaczy pierwsz blidzieckiem. Ale poniewa nie byo go przy mnie, kiedy pojawia si druga
blizna, musieli go puci. Wzn i wezwa policj. Kiedy przyjecha Henri, zagrozili, e go aresztuj
za zncanie si nad siedlimy do sa
mochodu i odjechalimy, tym razem do Maine. Zostawilimy wszystko poza Loryjskim Kuferkiem,
ktry Henri
zabiera ze sob przy kadej przeprowadzce. Do dzisiaj byo ich dwadziecia jeden.
Trzecia blizna pokazaa si przed godzin. Siedziaem w odzi pontonowej. d naleaa do
rodzicw
najpopulzapraszany na adne szkolne przyjcia. Zawsze, wiearniejszego chopaka w mojej szkole,
ktry bez ich wiedzy urzdzi na niej przyjcie. Nigdy dotd nidzc, e w kadej chwili moemy
wyjecha, trzymaem si na e byem
uboczu. Ale przez dwa lata by spokj. Henri nie znajdowa w wiadomociach niczego, co
mogoby naprowadzi
Mogailoiczykw na kogo z naszych ani by dla nas ostrzeeniem przed nimi. Dlatego
zakumplowaem si z kilkoma

chopakami. I jeden z nich przedstawi mnie koledze, ktry urzdza party. Wszyscy spotkali si na
przystani. Byy trzy
przenone chodziarki z napojami, jaka muzyka, dziewczyny, ktre podzirozmawiaem, cho
miaem na to ochot. Wypynlimy prawie kilometr w Zatok Meksykask. Siedziawiaem z
daleka, ale z ktrymi nigdy nie em na burcie
pontonu ze stopami w wodzie, rozmawiajc ze liczn, ciemnowos, niebieskook dziewczyn o
imieniu Tara, kiedy
poczuem, e to si zblia. Woda wok moich ng zawrzaa, a moja gole zacza si jarzy tam,
gdzie wrastaa w
ciao nowa blizna. Trzeci z symboli Lorien, trzecie ostrzeenie. Tara zacza krzycze i zaraz
miaem nad gow tum
ludzi. Wiedziaem, e nie da si tego wyjani. I e musimy natychmiast wyjecha.
Teraz stawka bya wysza. Wytropili Numer Trzy, gdziekolwiek -on czy ona - by, i Numer Trzy
ju nie y.
Uciszyem wic Tar, pocaowaem w policzek i powiedziaem, e mio byo j pozna i e mam
nadziej, i czeka j
dugie pikne ycie. Skoczyem za burt i zaczem pyn, cay czas pod wod z wyjtkiem
jednego oddechu gdzie w poowie drogi, i najszybciej, jak mogem, dotarem do brzegu. Biegem
wzdu autostrady, tu za lini drzew, nie
wolniej ni samochody. Kiedy wszedem do domu, Henri siedzia przed rzdem skanerw i
monitorw, ktre suyy
mu do ledzenia wiadomoci z caego wiata i dziaa policji w naszej okolicy. Wiedzia, nim
zdyem otworzy usta,
ale podnis zmoczone nogawki moich spodni, eby zobaczy blizny.
Na pocztku bylimy dziewicioosobow grup.
Trjka zgina, nie yje.
Zostaa nas szstka.
cigaj nas i nie ustan, dopki nie zabij wszystkich.
Jestem Numerem Cztery.
Wiem, e jestem nastpny

2
Stoj na rodku podjazdu i patrz z zadart gow na dom. Jest bladorowy, prawie jak posypka
do tortu, posadzony trzy metry nad ziemi na drewnianych palach. Od frontu koysze si palma.
Pomost za domem wychodzi dwadziecia metrw w Zatok Meksykask. Gdyby ten dom znajdowa
si ptora kilometra dalej na poudnie, pomost byby na

Oceanie Atlantyckim.drzwi, potem wrzuHenri wynosi z domu ostatnie pudo; niekca klucze do
otworu na listy. Jest druga nad ranem. Ma na sobie szortre od naszej ostatniej przeprowadzki nie
zostay rozpakowane. Zamyka -Ly khaki i czarn koszulk polo. Jest bardzo opalony, jego pokryta
zarostem twarz wydaje si zgaszona. Jemu te jest przykro wyjeda. Rzuca ostatnie puda na pak
furgonetki z reszt naszych rzeczy
- No i tyle - mwi.
Kiwam gow. Stoimy, patrzymy na dom i suchamy, jak wiatr przemyka midzy limi palmy.
Trzymam w rku torb z selerem naciowym.
- Bd tskni za tym miejscem - mwi. - Jeszcze bardziej ni za innymi.
- Ja te.
- Pora na spalenie?
- Tak. Ja czy ty? Jak wolisz?
- Ja to zrobi.
4

Henri wyjmuje swj portfel i rzuca go na ziemi. Ja wyjmuj swj i robi to samo. On podchodzi
do furgonetki i wraca z paszportami, aktami urodzenia, kartami ubezpieczeniowymi, ksieczkami
czekowymi, kartami kredytowymi i kartami bankowymi i rzuca je na ziemi. Wszystkie dokumenty
zwizane z jego i moj tosamoci tutaj, wszystkie faszywe i sfabrykowane. Bior z furgonetki
may kanister benzyny, ktry trzymamy na wszelki wypadek. Polewam benzyn malecz musiaem j
opuci ze wzgldu na prac swojego taty, ktry jest progy stos. Obecnie nazywam si Daniel
Jones. Wedug zmylonej historii wychowywaem si w Kalifornii, ramist komputerowym. Daniel
Jones ma za chwil znikn. Pocieram zapak i rzucam j na stos, ktry zajmuje si ogniem. Fina
kolejnej odsony mojego ycia.
Jak zawsze Henri i ja stoimy i patrzymy w ogie. Cze, Daniel, myl, fajnie, e ci znaem. Kiedy
ogie dogasa,
Henri spoglda na mnie.
- Musimy jecha.
- Wiem.
- Te wyspy nigdy nie byy bezpieczne. Zbyt trudno jest si std szybko wydosta, zbyt trudno uciec.
Gupot z
naszej strony byo decydowa si na to miejsce.
Kiwam gow. On ma racj, wiem o tym. Ale i tak nie chce mi si wyjeda. Przyjechalimy tu,
bo ja tego
chciaem, i po raz pierwszy Henri pozwoli mi wybra, dokd si przeniesiemy. Spdzilimy tu
dziewi miesicy, a to
najduszy pobyt w jednym miejscu, odkd opucilimy Lorien. Bd tskni za socem i ciepem.
Bd tskni za

miliony gekonw, przysigam, e ten odprowadza mnie do szkoy i wydaje si, e ciggekonem,
ktry co dzie rano patrzy ze ciany, jak jem niadanie. Chocia na poudniowej Florydzie s
dosownie le jest gdzie przy mnie. Bd
tskni za gwatownymi burzami, ktre jakby bray si znikd, i za tym, jak wczenie rano, zanim
przylec ry-bitwy,
jest spokojnie i cicho. Bd tskni za delfinami, ktrym zdarza si polowa o zachodzie soca.
Bd tskni nawet za
zapachem siarki z gnijcych przybrzenych wodorostw i za tym, jak ten zapach wypenia dom i
przenika nasze sny.
- Pozbd si selera, ja zaczekam w samochodzie - mwi Henri. -I w drog.
Wchodz w gstwin drzew na prawo od furgonetki. Trzy jelenie wirgiskie ju czekaj. Rzucam
im pod kopyta
seler z torby, przyku-cam i gaszcz kadego po kolei. Nie broni si, pochliwo dawno im
przesza. Jeden z nich
unosi gow i patrzy na mnie. Ciemne obojtne oczy skierowane prosto w moje. Prawie mam
wraenie, jakby chcia mi co powiedzie. Przebiega mnie dreszcz. Jele spuszcza gow i
spokojnie je dalej.
- Powodzenia, mali przyjaciele - mwi.
Wracam do furgonetki i siadam na miejscu pasaera. Patrzymy, jak dom maleje w bocznych
lusterkach, w kocu
Henri wyjeda na gwmwi o tym, e si urwaem, i co bd mwi w poniedziaek, kiedy nie
pojawi si w szkole. auj,n drog i dom znika. Jest sobota. Zastanawiam si, jak toczy si
szkolne party beze mnie. Co e nie mogem
si poegna. Z nikim z tutejszych znajomych ju nigdy si nie zobacz. Z adnym z nich nie
porozmawiam. A oni
nigdy si nie dowiedz, kim jestem ani dlaczego wyjechaem. Pewnie po kilku miesicach, a moe
kilku tygodniach,
nikt z nich o mnie nawet nie pomyli.
ktry zawsze ley na rodkowym siedzeniu. Mamy go, odkd przybylimy na Ziemi. S w nim
narysowane Przed wjazdem na autostrad Henri skrca na stacj benzynow. Gdy on tankuje, ja
zaczynam przeglda atlas, linie
czce wszystkie miejsca, w ktrych dotd mieszkalimy. Dzisiaj siatka tych linii pokrywa cae
Stany Zjednoczone.
Wiemy, e powinnimy si go pozby, ale to jest naprawd jedyny kawaek naszego wsplnego
ycia. Normalni ludzie
zbieraj zdjcia, filmy i gazety, my mamy atlas samochodowy. Przegldajc go, widz, e Henri
zaznaczy now lini z
Florydy do Ohio. Kiedy myl o Ohio, myl o krowach, o kukurydzy i miych ludziach. Znam

slogan turOhio, serce tego wszystkiego". Czym jest to wszystko", nie wiem, ale pewnie si
dowiem. ystyczny
Henri wraca do samochodu. Kupi kilka butelek wody i paczk chipsw. Rusza i kieruje si w
stron autostrady U.S.
1, ktr pojedziemy na pnoc. Siga po atlas.
- Mylisz, e w Ohio s ludzie? - pytam artem. mieje si.
Kiwam gow. Moe nie bdzie tak le.Zakadam, e kilku si znajdzie. I moe jak dopisze nam
szczcie, znajd si nawet samochody i telewizja.
- Co mylisz o tym, ebym si nazywa John Smith? - pytam.
- Zdecydowae si?
- Chyba tak. Jeszcze nigdy nie byem Johnem ani Smithem.
- Trudno o co bardziej pospolitego. Powiedziabym, e mio pana pozna, panie Smith.
Umiecham si.
- Tak, chyba podoba mi si John Smith.
- Wyrobi ci papiery, kiedy si zatrzymamy
Ptora kilometra dalej jestemy poza wysp i przekraczamy most. Pod nami przetacza si woda.
Jest spokojna i
wiato ksiyca poyskuje na niewielkich falach, tworzc ctki bieli w ich grzywach. Po prawej
jest ocean, po lewej
zatoka; to w gruncie rzeczy ta sama woda, ale o dwch rnych nazwach. Cho chce mi si paka,
hamuj zy Nie
ebym a z takim alem opuszcza Floryd, lecz mam doimienia. Mam do nowych domw i
nowych szk. Zastanawiam si, czy kiedykolwiek b uciekania. Mam do wymylania co p
roku nowego dzie moliwe, bymy si
zatrzymali.

3
Zjedamy z autostrady, eby co zje, zatankowa i kupi nowe tegdzie jemy klopsa i makaron z
serem, jedn z paru rzeczy, ktrym Henri przyznaje wylefony Robimy postj na parkingu dla
ciarwek, szo nad wszystkim, co mielimy na Lorien. Podczas jedzenia wyrabia nowe
dokumenty na swoim laptopie, uywajc naszych nowych na-zwisk. Wydrukuje je, gdy dotrzemy na
miejsce, i odtd dla kadego bdziemy tym, za kogo si podamy.
- John Smith, jeste pewien? - pyta.
- Tak.
5

- Urodzie si w Tuscaloosie w Alabamie.


- Jak na to wpade? - pytam z chichotem.
ma na sobie TOn si umiecha, wskazujc brod dwie kobiety siedzce kilka boksw dalej. Obie
s niesamowicie seksowne. Jedna -shirt z napisem ,W Tuscaloosie robimy to lepiej".
- Tam pojedziemy w nastpnej kolejnoci - mwi.
- Moe to zabrzmi dziwnie, ale mam nadziej, e zostaniemy w Ohio na duej.
- No prosz. Z tak ochot mylisz o Ohio?
moe jakim prawdziZ ochot myl o zaprzyjanieniu si z jakimi ludmi, chodzewym yciu.
Zaczem to mie na Florydzie. Byo cakiem fajnie i po raz pierwszy,niu do jednej szkoy duej ni
kilka miesicy i odkd jestemy
na Ziemi, czuem si prawie normalny Chc znale jakie miejsce i tam zosta.
Henri wyglda na zamylonego.
- Spojrzae dzisiaj na swoje blizny?
- Nie, bo co?
- Bo tu nie chodzi o ciebie. Chodzi o przetrwanie naszej rasy, prawie doszcztnie unicestwionej, i
o to, by uchroni
twoje ycie. Za kadym razem, gdy jedno z nas umiera - za kadym razem, gdy jedno z was,
Gardw, umiera - nasze
szanse malej. Jeste Numerem Cztery, jeste nastpny Masz przeciw sobie ca ras
bezwzgldnych mordercw,
ktrzy na ciebie poluj. Na pierwszy sygna o kopotach znikamy i nie bd z tob o tym
dyskutowa.
Henri cay czas prowadzi. Poza postojami i wyrabianiem nowych dokumentw jazda zajmuje okoo
trzydziestu
godzin. Ja przewanie drzemi albo gram w gry wideo.
opanowuj bardzo szybko.

Dziki refleksowi wikszo gier

Dotd adna nie zaja mi wicej ni jeden dzie. Najbardziej lubi wojn z obcymi i gry
kosmiczne. Udaj, e jestem
z powrotem na Lorien i walcz z Mogadorczykami, wycinajc ich w pie, cierajc na proch.
Henri uwaa, e to dziwaczne, i prbuje mnie od tego odwodzi. Mwi, e trzeba y w realnym
wiecie, gdzie wojna i mier s
rzeczywistoci, a nie udawa. Po skoczeniu najnowszej gry, podnosz wzrok. Jestem zmczony
siedzeniem w
furgonetce. Zegar na desce rozdzielczej wskazuje za dwie minuty sm. Ziewam, tr oczy
- Daleko jeszcze?
- Jestemy prawie na miejscu - mwi Henri.

Jest ciemno, ale od zachodu wida blad powiat. Mijamy farmy z komi i bydem, potem jaowe
pola, a za nimi
cign si bezkresne lasy Tego dokadnie chcia Henri - spokojnego miejsca, gdzie mona
pozosta niezauwaonym.
Raz w tygodniu, przez sze, siedem, osiem godzin bez przerwy, mj opiekun przeczesuje internet,
eby uaktualni
dostpno. Powielist dostpnych domw w caym kraju, ktre speniaj jego krytedzia mi, e
wykona cztery prby
ria: wiejska okolica, odosobnienie, natychmiastowa - najpierw jeden
telefon do Dakoty Poudniowej, jeden do
Nowego Meksyku, jeden do Arkansas - nim zaatwi wynajem domu, w ktrym mamy teraz
mieszka. Kilka minut
pniej widzimy rozproszone wiata, ktre zapowiadaj miasteczko. Mijamy tablic:
WITAMY W PARADISE, OHIO LICZBA MIESZKACW 5243
- No! No! - mwi. - To miejsce jest jeszcze mniejsze od tamtej dziury w Montanie.
- Raj w Ohio - Henri si umiecha. - Jak mylisz, dla kogo to jest raj?
- Moe dla krw? Albo strachw na wrble?
Mijamy star stacj benzynow, myjni dla samochodw i cmentarz. Pniej zaczynaj si domy,
pooone jakie sto metrw od siebie. W wikszoci okien wisz dekoracje na Halloween. Mae
podwrka s poprzecinane chodnikami prowadzcymi do drzwi frontowych. W centrum miasteczka
jest rondo, porodku ktrego stoi posg mczyzny na nadziej, e nikt inkoniu trzymajcego miecz.
Henri zatrzymuje si na moment. Obaj patrzymy na rzeb ze miechem, majc przy tym ny z
mieczem tu nie zaglda. Henri objeda rondo i tu za nim GPS kae nam skrci. Kierujemy si na
zachd, poza miasteczko.
Jedziemy sze kilometrw, potem w lewo wirow drog, mijamy ogoocone pola, ktre
prawdopodobnie latem s pene kukurydzy, nastpnie ponad kilometr przez gsty las. I w kocu jest,
schowana w zarolach zardzewiaa srebrna skrzynka na listy z namalowanymi na boku czarnymi
literami, ktre skadaj si w adres: Old Mili 17.
- Do najbliszego domu s trzy kilometry - mwi Henri, skrcajc w wirowy podjazd, cay
poronity zielskiem i peen wybojw, w ktrych stoi bura woda. Zatrzymuje si i gasi silnik.
- Czyj to samochd? - pytam o czarnego SUV-a, za ktrym Henri wanie zaparkowa.
- Przypuszczam, e agentki nieruchomoci.
ostatnio w nim mieszka, da si wystraszy, przepdzi albo po prostu uciek. Wysiadam z furDom
rysujcy si na tle drzew i ciemnoci robi niesamowite wraenie. Przychodzi mi na myl, e
ktokolwiek gonetki. Silnik tyka, czuj parujce z niego ciepo. Wyjmuj swoj torb i stoj z ni,
patrzc.
- Co o tym mylisz? - pyta Henri.
Dom jest parterowy, obity deskami, biaa farba prawie w caoci zuszczona. Jedno z frontowych
okien jest zbite. rozchwianymi krzesami. Samo podwrze jest dugie i zaronite. Mino mnstwo

czasu, odkd trawa poCzarna dachwka wyglda na wypaczon i skrusza. Trzy drewniane schodki
prowadz na ganek zastawiony raz ostatni widziaa kosiark.
- Jak w raju - mwi.
biznesowym kostiuKiedy wchodzimy razem na ganek, w prmie, trzyma podkadk do pisania i
teczk na dokumenty; na pasku spdnicy ma zaczepiony ogu staje dobrze ubrana blondynka mniej
wicej w wieku Henriego. Jest w smartphone. Umiecha si.
- Pan Smith?
- Tak - mwi Henri.
- Annie Hart, agentka z biura nieruchomoci Paradise. Rozmawialimy przez telefon. Prbowaam
dodzwoni si
wczeniej, ale mia pan chyba wyczon komrk.
- Tak, rzeczywicie. Pada mi w drodze bateria.
6

- Och, to jest co, czego nie znosz - mwi kobieta, podchodzc do nas, i podaje Henriemu rk.
Potem pyta mnie o imi, wic si przedstawiam, cho kusi mnie, jak zwykle, eby powiedzie
Czwrka". Podczas
gdy Henri podpisudo miejscowej szkoy redniej. Pani Hart jest bardzo ciepa, serdeczna i
wyjtkowo rozmowna. Henri oddaje umow wynajmu, ona pyta, ile mam lat, i mwi, e ma crk
prawie w moim wieku, ktra chodzi je umow i
wszyscy troje wchodzimy do domu.
kurzu i zdechW rodku wikszo mebli jest osonita biaymi przecieradami. Na tych
nieosonitych zalega gruba
warstwa
ych owadw. Siatki w oknach wygldaj, jakby si mogy rozpa pod byle dotykiem, ciany s
wyoone tani sklejk. S dwie sypialnie, skromnych rozmiarw kuchnia z tozielonym
linoleum, jedna azienka.
Pokj dzienny jest wielki i prostoktny, usytuowany od frontu domu. W tylnym kcie jest kominek.
Przechodz do
mniejszej sypialni i rzucam na ko swoj torb. Patrz na ogromny spowiay plakat z pikarzem
w
jaskrawopomaraczowym stroju. Jest w trakcie podania, w sytuacji, jakby za chwil mia by
zmiadony przez
masywnego zawodnika w czarno-zotym stroju. Plakat jest opatrzony podpisem hemie Kosar,
rozgrywajcy,
Cleveland Browns".
- Chod, poegnaj si z pani Hart - krzyczy Henri z duego pokoju.

Pani Hart stoi z Henrim w drzwiach. Mwi, e powinienem poszuka w szkole jej crki, e moe
si zaprzyjanimy.
Umiecham si i mwi, e fajnie by byo. Po jej wyjciu natychmiast zaczynamy rozod tego, w
jakim popiechu opuszczamy kolejne miejsce, albo podrujemy na lekko pakowywa furgonetk.
Zalenie
- czyli ubrania na grzbiecie,
laptop Henriego i misternie rzebiony Loryjski Kuferek, ktry towarzyszy nam wszdzie, albo
zabieramy troch rzeczy
-zwykle dodatkowe komputery i sprzt, za pomoc ktrego Henri tworzy stref bezpieczestwa i
przeszukuje sie pod
ktem wiadomoci i zdarze, ktre mog mie zwizek z nami. Tym razem mamy Kuferek, dwa
wysokiej generacji
nosilimy na Florydzie, nadajkomputery, cztery monitory telewizyjne i cztery kamery. Wzilimy
te troch ubra, cho niewiele z tego, co e si w Ohio. Henri wnosi Kuferek do swojego pokoju, a
cay sprzt taszczymy do
sutereny, gdzie bdzie zainstalowany, tak eby nikt, kto do nas przyjdzie, go nie zobaczy. Kie-ily
ju wszystko jest w
domu, Henri zaczyna ustawia kamery i wcza monitory.
- Do rana nie bdziemy mieli internetu, ale jeli chcesz i jutro do szkoy, mog ci wydrukowa
wszystkie nowe
papiery
- Jeli zostan, bd musia pomc ci sprztn dom i skoczy instalacj?
- Tak.
- Id do szkoy.
- W takim razie dobrze si wypij.
-

4
Inna nowa tosamo, inna nowa szkoa. Straciem rachub, ile przez lata ich byo. Pitnacie?
Dwadziecia? Zawsze mae miasteczko, maczasem nad sensem naszej strategiia szkoa, zawsze ta
sama rutyna. Nowi uczniowie zwracaj na siebie uwag. Zastanawiam si trzymania si maych
miasteczek, bo przecie trudno w takim miejscu, prawie niemoliwe, pozosta niezauwaonym. Ale
wiem, e Henri myli racjonalnie: dla nich to te jest niemoliwe.
Szkoa znajduje si pi kilometrw od domu. Rano Henri mnie podwozi. Jest mniejsza od
wikszoci moich poprzednich szk i mieci si w niepozornym parterowym budynku, dugim i
przysadzistym. Zewntrzn cian przy drzwiach frontowych pokrywa malowido przedstawiajce

pirata z noem w zbach.


- Wic jeste teraz Piratem? - mwi z boku Henri.
- Na to wyglda.
- Znasz zasady
- To nie jest mj pierwszy wystp.
- Nie okazuj swojej inteligencji. To ich do ciebie zrazi.
- Ani mi si ni.
- Nie wyrniaj si i nie zwracaj na siebie za bardzo uwagi.
- Bd jak mucha na cianie.
- I nie zrb nikomu krzywdy Jeste od nich duo silniejszy.
- Wiem.
- Przede wszystkim masz by zawsze gotowy. Gotowy w kadej chwili znikn. Co masz w
plecaku?
- Porcj suszonych owocw i orzechw na pi dni. Zapasowe skarpetki i bielizn termoaktywn.
Kurtk
przeciwdeszczow. Podrczny GPS. N zamaskowany jako dugopis.
- Zawsze przy sobie. - Henri bierze gboki oddech. - I wypatruj znakw. Twoje dziedziczne
moce ujawni si lada
dzie. Ukrywaj je za wszelk cen i natychmiast do mnie dzwo.
- Wiem, Henri.
- Lada dzie, John - powtarza. - Jeli zaczn ci znika palce albo gdy zaczniesz unosi si w
powietrzu, albo
gwatownie dre, jeli przestaniesz panowa nad miniami czy zaczniesz sysze gosy, cho nikt
nie bdzie mwi,
cokolwiek takiego si zdarzy, dzwo.
Poklepuj plecak.
- Tu mam telefon.
- Bd czeka w tym miejscu po lekcjach. Powodzenia, mody. Umiecham si do niego. Ma
pidziesit lat, co
znaczy, e mia
7

czterdzieci, kiedy wyldowalimy na Ziemi. W jego wieku trudniej byo si przestawi. Wci
mwi z silnym
akcentem loryjskim, ktry czsto ludzie bior za francuski. Na pocztku to byo nieze alibi, wic

przybra imi Henri i


trzyma si go do tej pory, zmieniajc tylko nazwisko, eby zawsze byo zgodne z moim.
- Przeto id zawadn szko - mwi.
- Bd grzeczny.
Ruszam w stron budynku. Tak jak w wikszoci szk rednich tumy uczniw ptaj si na
zewntrz. S
podzieleni na kliki: zapaleni sportowcy i cheerleaderki, dzieciaki ze szkolnej kapeli z
instrumentami, mzgowcy w
okularach, z nosami utkwionymi w podrcznikach i smartphoneach, jaracze daleko z boku,
niezwaajcy na ca reszt.
Jeden chopak, tyczkowaty i w grubych szkach, stoi sam. Jest w dinsach i czarnym T-shircie z
logo NASA i way gra czterdzieci pi kilo. Ma podrczny teleskop i oglda niebo, ktre jest w
wikszoci pokryte chmurami.
Zauwaam dziewczyn, ktra robi zdjcia, przechodzc swobodnie od jednej grupy do nastpnej.
Jest szokujco
pikna, z prostymi wosami blond za ramiona, karnacj w kolorze koci soniowej i ciepymi
niebieskimi oczami.
Wyglda na to, e wszyscy j znaj, kady si z ni wita i nikt nie protestuje, kiedy robi mu zdjcie.
Widzi mnie, umiecha si i macha rk. Zastanawiam si dlaczego i odwracam si, eby
sprawdzi, czy kto jest za
mn. Tylko dwch chopakw, ktrzy omawiaj prac domow z matmy. Odwracam si z
powrotem. Umiechnita
blondynka idzie w moj stron. Nigdy nie widziaem tak adnej dziewczyny, a tym bardziej nigdy z
tak nie rozmawiaem i zdecydowanie adna do mnie nie machaa i nie umiechaa si, jakbymy
byli przyjacimi. Z nerww
zaczynam si czerwieni. Ale te nie opuszcza mnie podejrzliwo, bo tak zostaem wytresomnie,
dziewczyna unosi aparat i zaczyna pstryka zdjcia. Podrywam rce, eby zasoni twarz. Ona
opuszcza wany. Zbliajc si do aparat i
znw si umiecha.
- Nie bd taki niemiay
Ona wybucha miechem.Nie jestem. Staram si tylko chroni twj obiektyw. Moja twarz mogaby
rozbi soczewki.
- Ta skrzywiona mina na pewno. Sprbuj si umiechn.
Umiecham si niewyranie. Jestem tak zdenerwowany, e czuj si, jakbym mia eksplodowa.
Piecze mnie szyja,
donie robi si gorce.
- To nie jest prawdziwy umiech - mwi z przekor. - W umie

Umiecham si szeroko i ona robi zdjcie. Zwykle nie pozwalam nikomu si fotogrchu pokazuje si
zby.afowa. Gdyby moja podobizna
trafia do interne-tu albo jakiej gazety, o wiele atwiej byoby mnie znale. Ju dwukrotnie to si
zdarzyo i za
kadym razem Henri by wcieky, dotar do zdj i je zniszczy. Gdyby wiedzia, co teraz robi,
dostabym za swoje.
Ale nic na to nie poradz - ta dziewczyna jest taka adna i ma tyle wdziku. Gdy robi zdjcie,
podbiega do mnie pies.
brudny, jakby y samTo beagle z oklapymi uszami, biaymi apami i klatk piersiow oraz
smukym czarnym tuowiem. Jest chudy i o-pas. Ociera si o moj nog, skomle, prbuje zwrci na
siebie uwag. Dziewczyn ujmuje ta
scena i prosi, ebym przyklkn, bo chce mi zrobi zdjcie z psem. Gdy tylko zaczyna pstryka,
pies odskakuje, przy
kadej nastpnej prbie coraz dalej. Ona si w kocu poddaje i robi jeszcze kilka zdj mnie
samemu. Pies siedzi,
patrzc na nas z dystansu dziesiciu metrw.
- Znasz go? - pyta ona.
- Nigdy go nie widziaem.
- Wida, e ci lubi. Jeste John, prawda? - Wyciga do mnie rk.
- Tak. Skd wiesz?
- Sara Hart. Moja mama jest agentk nieruchomoci. Mwia, e pewnie zaczniesz dzi szko i e
powinnam ci
znale. A jeste dzisiaj jedynym nowym chopakiem.miej si.
- Tak, poznaem twoj mam. Bya bardzo mia.
Nadal trzyma wycignit w powietrzuPodasz mi rk?
rk na powitanie, i, sowo daj, jest to

do. Umiecham si, ciskam jej

jedno z najprzyjemniejszych uczu, jakich w yciu doznaem.


- Ojej! - mwi.
- Co?
- Masz gorc rk. Strasznie gorc, jakby mia gorczk.
- Nie wydaje mi si. Ona odpuszcza.
- Wic moe jeste gorcokrwisty
- Moe.
Z daleka dobiega dwik dzwonka i Sara mwi, e to dzwonek ostrzegawczy. Mamy pi minut,
eby zdy do klasy Zegnamy si i patrz za ni, kiedy si oddala. Chwil pniej co uderza mnie
pod kolanem. Odwracam si i widz grup draujcych obok pikarzy, wszyscy w reprezentacyjnych

sportowych kurtkach. Jeden z nich gapi si na mnie i domylam si, e to od niego dostaem
plecakiem. Wtpi, eby uderzy mnie niechccy, i ruszam za nimi. Wiem, e nic nie zrobi, chocia
mgbym. Tylko nie lubi uli. Prawie natychmiast podchodzi do mnie chopak w koszulce z logo
NASA.
- Wiem, e jeste nowy, wic moe ci owiec.
-W jakiej sprawie?
- To jest Mark James. Robi tu za wielkiego waniaka. Jego ojczulek jest miejscowym szeryfem, a
on gwiazd druyny futbolowej. Chodzi z Sar, kiedy ona bya cheerleaderk, ale wypisaa si z
druyny i go rzucia. Kole tego nie przebola. Na twoim miejscu w nic bym si nie pakowa.
- Dziki.
Chopak si zmywa. Ja id do gabinetu dyrektora, eby zapisa si na lekcje i zacz od dzisiaj.
Odwracam si i sprawdzam, czy pies dalej si gdzie krci. Jest, siedzi w tym samym miejscu i
patrzy na mnie.
8

Dyrektor nazywa si Harris. Jest gruby i prawie cakiem ysy z wyjtkiem paru dugich wosw z
tyu i po bokach gowy. Brzuch wylewa mu si ze spodni. Ma mae widrujce oczy, osadzone zbyt
blisko. Umiecha si do mnie zza biurka i ten umiech jakby pochania jego oczy.
- Wic jeste drugoklasist z Santa Fe? - pyta.
Kiwam gow, potwierdzam, cho nigdy nie bylimy w Santa Fe ani w ogle w Nowym Meksyku.
Zwyke kamstwo, ktre ma nas chroni przed wytropieniem.
- To tumaczy opalenizn. Co ci sprowadza do Ohio?
- Praca mojego taty
Strem lub, co byoHenri nie jest moim ojcem, ale zawsze mwi, e jest, dla rozby lepiej
rozumiane na Ziemi, moim opiekunem. Na Lorien byy dwa rodzaje obywateli, jedni to wiania
podejrze. W rzeczywistoci jest moim ci, ktrzy przejmuj Dziedzictwa, czyli najrozmaitsze moce,
jak bycie niewidzialnym albo czytanie w mylach, umiejtno latania czy uywanie naturalnych
ywiow, jak ogie, wiatr i pioruny. Ci z mocami zw si Gardami, a ci bez - Cepanami albo
Strami. Ja jestem Gard. Henri jest Cepanem. Kademu Gardzie przydziela si we wczesnym
wieku Cepana. Cepanowie pomagaj nam zrozumie histori naszej planety i rozwin nasze moce.
Cepan i Garda -jedna grupa do zarzdzania planet, druga do jej obrony
Pan Harris kiwa gow.
- A czym on si zajmuje?
- Jest pisarzem. Chcia zamieszka w maym, spokojnym miasteczku, eby skoczy co, nad czym
pracuje - to wyjanienie jest nasz standardow przykrywk.
Pan Harris kiwa gow i mruy oczy.
- Wygldasz na silnego modzieca. Zamierzasz uprawia tu sport?
- Chciabym, prosz pana. Ale mam astm -

zawsze uywam tej wymwki, eby unikn

wszemogyby zdradzi moj si i prdko.

lkich sytuacji, ktre

- Wielka szkoda. Wybieramy wysportowanych uczniw do druyny futbolowej. - Rzuca


spojrzenie na pk z trofeum pikarskim z wygrawerowan ubiegoroczn dat. - Wygralimy Lig
Midzyszkoln -mwi, promieniejc z dumy.Siga do szafki na dokumenty przy swoim biurku,
wyjmuje dwie kartki i mi je wrcza. Pierwsza jest planem lekcji z kilkoma pustymi okienkami, druga
list przedmiotw fakultatywnych. Wybieram lekcje, wpisuj do planu i wszystko oddaj. Dyrektor
udziela mi czego w rodzaju wstpnego przeszkolenia, cay czas mwic, jakby mia nigdy nie
skoczy, wakujc drobiazgowo, strona po stronie, regulamin ucznia. Dzwoni jeden dzwonek,
potem drugi. Na koniec, czego si wreszcie doczekuj, pan Harris pyta, czy mam jakie pytania.
Mwi, e nie.
- Doskonale. Zostao p godziny do koca drugiej lekcji i wybrae astronomi z pani Burton. To
wietna nauczycielka, jedna z naszych najlepszych. Otrzymaa nagrod stanow podpisan przez
samego gubernatora.
- To wspaniale - mwi.buty stukaj o wieo wypastowan podog. W powietrzu czu zapach
farby i rodka czyszKiedy dyrektorowi udaje si podwign z fotela, opuszczamy jego gabinet i
ruszamy szkolnym korytarzem. Jego czcego. ciany s zastawione szafkami, na wielu widz hasa
wspierajce druyn pikarsk. W caym budynku moe by nie wicej ni dwadziecia klas. Licz
je po drodze.
- To tutaj - mwi pan Harris i podaje mi rk. - Ciesz si, e bdziesz z nami. Lubi myle o
szkole jak o zytej rodzinie. I z radoci ci do niej przyjmuj.
- Dzikuj.
Pan Harris otwiera drzwi i wsuwa gow do klasy. Dopiero wtedy zdaj sobie spraw, e jestem
podenerwowany, e czuj si dziwnie sabo. Dry mi prawa noga, mam motyle w odku. Nie
rozumiem dlaczego. To nie moe by stres przed wejciem na pierwsz lekcj w nowej szkole.
Robiem to zbyt wiele razy, eby wci reagowa nerwowo. Bior gboki oddech i staram si
opanowa.
- Pani Burton, przepraszam, e przeszkadzam. Jest tutaj pani nowy ucze.
- Och, to wspaniale! Niech wejdzie - mwi nauczycielka penym entuzjazmu, piskliwym gosem.
Pan Harris przytrzymuje otwarte drzwi i wchodz do rodka. Sala jest idealnie kwadratowa,
dwadziecioro picioro uczniw, plus minus, siedzi przy prostoktnych awkach wielkoci
kuchennego stou, po trzy osoby przy kadej. Wszystkie oczy s zwrcone na mnie. Ja te na nich
patrz, dopiero potem na pani Burton. Ma okoo szedziesitki, jest w rowym wenianym
swetrze i w czerwonych plastikowych okularach z acuszkiem na szyi. Umiecha si szeroko, ma
siwiejce krcone wosy Mnie poc si donie i pali twarz. Mam nadziej, e nie jest czerwona. Pan
Harris zamyka drzwi.
- Jak si nazywasz? - pyta nauczycielka.
John Smith".W swoim podenerwowaniu chc powiedzie Daniel Jones", ale gryz si w jzyk.
Bior gboki oddech i mwi
- wietnie. A skd jeste?
- Z FI... - zaczynam, ale znw gryz si w jzyk. - Z Santa Fe.

- Prosz, powitajmy go ciepo - zwraca si do klasy


Wszyscy klaszcz. Pani Burton wskazuje mi wolne miejsce porodku sali, midzy dwojgiem
uczniw. Dzikuj w duchu, e nie zadaje mi wicej pyta. Odwraca si, eby wrci do swojego
biurka, a ja ruszam midzy rzdami, prostow kierunku Marka Jamesa, ktry siedzi w jednej awce z
Sar Hart. Kiedy przechodz obok, on wystawia nog i mnie szybki obrt.podcina. Na moment trac
rwnowag, ale nie przewracam si. Po klasie rozchodzi si chichot. Pani Burton wykonuje
- Co si stao? - pyta.
Nie odpowiadam, tylko piorunuj wzrokiem Marka. W kadej szkole by taki jeden, oprych,
zabijaka, jak zwa, tak zwa, ale dotd astercz we wszystkich kierunkach. Ma pieczoowicie
przycite baki, szczecin na twarzy. Krzaczaste bden nie ujawni si tak szybko. Jego czarne wosy
s sztywne od elu, starannie ufryzowane, tak e rwi nad
9

ciemnymi oczami. Numer na jego sportowej kurtce mwi, e Mark jest w ostatniej klasie, a tu nad
rokiem zot kursyw wydrukowane jest jego imi. Nie odrywamy od siebie wzroku i klasa wydaje
szyderczy pomruk.
rozpata. Mgbym go przerzuci do ssiedniego hrabstwa. Gdyby prbowa uciec i wsiad do
samochoduZerkam na swoje miejsce trzy awki dalej, potem dalej patrz na Marka. Gdybym
zechcia, mgbym go dosownie przegoni samochd i zawiesi go na czubku drzewa. Ale
pomijajc fakt, e byoby to ostre przeszarowanie, w go, mgbym wie mam sowa Henriego:
Nie wyrniaj si i nie zwracaj na siebie za bardzo uwagi". Wiem, e powinienem pj za jego
rad i zignorowa cay incydent, tak jak robiem do tej pory. To co, w czym jestemy naprawd
dobrzy - wtapianie si w ludzk spoeczno i ycie w jej cieniu. Ale jako kiepsko si czuj, co
mnie niepokoi i zanim mam szans si zastanowi, pytanie ju pado.
- Chciae czego?
Mark odwraca gow i rozglda si po klasie, prostuje si gwatownie na krzele, potem znowu
patrzy na mnie.
- O co ci chodzi? - pyta.
- Podstawie mi nog. I wpade na mnie przed szko. Pomylaem, e moe czego chcesz.
- Co tu si dzieje? - pyta pani Burton za moimi plecami. Spogldam na ni przez rami.
- Nic takiego - mwi i odwracam si z powrotem do Marka. -No wic?
Zaciska rce na awce, ale nic nie mwi. Nasze oczy s w zwarciu, a w kocu on wzdycha i
odwraca wzrok.
- Tak mylaem - mwi do niego z gry i ruszam dalej.
Reszta klasy nie bardzo wie, jak zareagowa, i wikszo wci si gapi, kiedy siadam na swoim
miejscu midzy rud piegowat dziewczyn a otyym kolesiem, ktry patrzy na mnie z
rozdziawionymi ustami.
Pani Burton staje przed klas. Wydaje si lekko wytrcona z rwnowagi, ale dochodzi do siebie i
opowiada, skd si wziy piercienie wok Saturna i jak to jest, e tworz je gwnie czsteczki

lodu i pyu. Wyczam si po chwili i robi przegld klasy Caa nowa grupa ludzi, ktrych jak
zwykle bd si stara trzyma na dystans. Tu zawsze jest cienka granica - mie z nimi akurat tyle
kontaktu, eby pozosta kim tajemniczym, nie robic jednoczenie wraenia dziwaka, przez co
rzucabym si w oczy. Ju to dzisiaj zaliczyem. Fatalna sprawa.
e moje donie s coraz cieplejsze. Mark James siedzi trzy awki przede mn. W pewnej chwili
odwracaRobi gboki wdech i dugi, wolny wydech. Wci mam motyle w odku, wci
uporczywie dry mi noga. Czuj, si i patrzy na mnie, potem szepcze co Sarze do ucha. Ona
odwraca gow. Wydaje si, e jest w porzdku, ale fakt, e kiedy z nim chodzia i e teraz z nim
siedzi, troch mnie zastanawia. Sara posya mi ciepy umiech. Chc si odwzajemni tym samym,
ale jestem zdbiay. Mark znw prbuje do niej szepta, ona potrzsa gow i go odpycha. Mam o
wiele lepszy such ni ludzie, jeli si koncensowa.
truj, ale jej umiech wytrci mnie z
rwnowagi. auj, e nie syszaem, jakie pady
Otwieram i zamykam donie. S spocone i zaczynaj mnie piec. Jeszcze jeden gboki oddech.
Mam mg przed oczami. Mija pi minut, dziesi minut. Pani Burton wci mwi, ale nic z tego
do mnie nie dociera. Na zmian zaciskam i otwieram pici, i raptem oddech winie mi w gardle.
Z mojej prawej doni bije lekki blask. Zerkam na ni kompletnie osupiay. Po kilku sekundach
blask nabiera mocy.
Zamykam pici. W pierwszym odruchu ogarnia mnie strach, e co si stao jednemu z naszych.
Ale co mogo si sta? Nie mona nas zabi poza kolejnoci. Tak dziaa czar. Ale czy to znaczy, e
nie moe ich spotka adne inne nieszczcie? Moe obcili komu praw rk? Nie mam sposobu,
eby si dowiedzie. Ale gdyby co si stao, czu- bym to w bliznach na swoich kostkach. I dopiero
wtedy spada na mnie olnienie. To musi by moje pierwsze Dziedzictwo. Wykluwa si moja
pierwsza moc.
Wycigam z plecaka telefon i wysyam Henriemu wiadomo o treci Do mnie", chocia
chciaem napisa Przyjed". Jestem zbyt otpiay, eby zdoby si na cokolwiek innego. Zaciskam
rce w pici i kad je na kolanach. na cianie i widz, e lekcja prawie dobiega koca. Jeli uda
mi si std wydosta, moe znajd jakS rozpalone i drce. Otwieram donie. Lewa jest
jaskrawoczerwona, z prawej wci bije blask. Spogldam na zegar pust klas, zadzwoni do
Henriego i spytam, co si dzieje. Zaczynam odlicza sekundy: szedziesit, pidziesit dziewi,
pidziesit osiem. Mam uczucie, jakby co miao wybuchn mi w rkach. Skupiam si na
odliczaniu. Czterdzieci, trzydzieci dziewi. Teraz czuj mrowienie, jakby kto wkuwa mi w
donie cienkie igieki. Dwadziecia osiem, dwadziecia siedem. Otwieram oczy i patrz przed
siebie, koncentrujc wzrok na Sarze z nadziej, e jej widok oderwie moj uwag od tego, co si
dzieje ze mn. Pitnacie, czternacie. Patrzc na ni, czuj si jeszcze gorzej. Igieki zamieniaj si
w gwodzie. Gwodzie wyjte z paleniska i rozgrzane do czerwonoci. Osiem, siedem. Rozlega si
dzwonek i w jednej chwili rzucam si do drzwi, wyprzedzajc kogo si da. Mam nogi jak z waty i
krci mi si w gowie. Goni dalej korytarzem i nie mam pojcia, dokd pj. Czuj, e kto mi
depcze po pitach. Wyjmukieszeni plan lekcji i sprawdzam numer swojej szafki.
le
j z tylnej opieram czoo o metalowe drzwiczki. Krc gow, zdajc sobie
spraw, e w caym popiecpym fartem mam j po swojej prawej rce. Przystaj i hu, eby
wydosta si z klasy, zostawiem plecak z telefonem w rodku. I wtedy kto mnie popycha.
-I co, twardzielu?
Zataczam si kilka krokw, odwracam gow. Mark stoi, umiechajc si do mnie.

- Stao si co? - pyta.


- Nie - odpowiadam.
Mam zawroty gowy, czuj, e zaraz zemdlej. I pal mnie rce. Cokolwiek si dzieje, nie mogo
mnie to spotka w
gorszym momencie. Mark znw mnie popycha.
- Straszny twardziel, ale tylko przy nauczycielach, no nie? Trac rwnowag, nie mog si
utrzyma na nogach;
potykam si
o wasn stop i lduj na pododze. Sara staje przed Markiem.
- Zostaw go w spokoju - mwi.
- To nie ma nic wsplnego z tob.
- Akurat. Widzisz, e rozmawia ze mn jaki nowy chopak i natychmiast prbujesz z nim zadrze.
To jest wanie
jeden z powodw, dla ktrych nie jestemy ju razem.
10

Dwigam si na nogi. Sara schyla si, eby mi pomc, i gdy tylko mnie dotyka, bl w rkach
wybucha z now si i mam uczucie, jakby przez moj gow przelecia piorun. Odwracam si i
zwiewam w przeciwnym kierunku do klasy astronomicznej. Wiem, e wszyscy pomyl, e jestem
tchrzem, ale czuj si, jakbym traci przytomno. Podzikuj
Sarze pniej
- i policz si z Markiem. Teraz musz znale sal z zamkiem w
drzwiach.uwzgldniao rozDocieram do koca korytarza, ktry czy si z holem gwnym.
Przypominam sobie szkolenie pana Harrisa, ktre mieszczenie rnych pomieszcze w szkole. Jeli
dobrze zapamitaem, aula, sale muzyczne i pracownie plastyczne znajduj si na kocu tego holu.
Biegn tam najszybciej, jak mog w swoim obecnym stanie. Za plecami sysz wrzeszczcego do
mnie Marka i Sar wrzeszczc na niego. Otwieram pierwsze z brzegu drzwi i zatrzaskuj za sob.
Na szczcie maj zamek, ktry natychmiast przekrcam.mnie rce. Od chwili, kiedy zobaczyem
wiato, trzymaem donie zacinite w pici. OglJestem w ciemni. Wstgi negatyww wisz na
linkach do suszenia. Padam na podog. Krci mi si w gowie i pal dam je teraz i widz, e prawa
rka wci wieci i pulsuje. Wpadam w panik.pierwszych dzieSiadam na pododze, od potu
szczypi mnie oczy. Obie rce potwornie bol. Wiedziaem, e mam spodziewa si wieci jasno,
wiato zaczyna si kondzicznych mocy, ale pojcia nie miaem, e odbdzie si to w taki sposb.
Otwieram donie. Prawa centrowa; lewa blado migocze, palce uczucie jest prawie nie do
zniesienia.
Chciabym, eby Henri by tutaj ze mn. Mam nadziej, e jest w drodze.czasu. MZamykam oczy i
krzyuj rce na piersi. Koysz si na pododze w przd i w ty, cay w blu. Nie wiem, ile upywa
ikorytarzu ludzi. Kto kilka razy prnuta? Dziesi minut? Rozlega si dzwonek wzywajcy na
nastpn lekcj. Sysz rozmawiajcych w buje otworzy drzwi, ale s zablokowane i nikt nie
bdzie mg si dosta do

rodka. Z zamknitymi mocno oczami nie przestaj si koysa. Coraz gwatowniejsze pukanie do
drzwi. ciszone gosy, ktrych nie rozumiem. Otwieram oczy i widz, e blask z moich rk
rozwietli cay pokj. Zaciskam rce w pici, prbujc stumi wiato, ale ono wylewa si
spomidzy moich palcw. Nagle drzwi zaczynaj dre naprawd solidnie. Co oni pomyl o moich
wieccych rkach? Nie da si tego ukry. W jaki sposb to wyjani?
- John? Otwrz drzwi, to ja - mwi gos.
Przenika mnie uczucie ulgi. Gos Henriego, jedyny gos na caym wiecie, ktry chc usysze.

5
Podczoguj si i przekrcam zamek. Drzwi si otwieraj. Henri jest w przykurzonym stroju
ogrodniczym, jakby si oderwa od pracy w obejciu domu. Widzc go, jestem tak szczliwy, e
chciabym si poderwa i rzuci mu si na szyj; nawet prbuj, ale jest mi zbyt sabo i bezradnie
osuwam si na podog.
- Jak tam, wszystko w porzdku? - pyta pan Harris, ktry stoi za plecami Henriego.
- Wszystko dobrze. Prosz tylko da nam minut.
- Czy mam zadzwoni po karetk?
- Nie!
Drzwi si zamykaj. Henri patrzy na moje rce. Prawa wieci jasnym wiatem, a lewa tylko
niemiao migocze, jakby prbowaa zdoby wiar w sam siebie. Henri umiecha si szeroko,
twarz mu promienieje jak soce.
- Ach, dziki, Lorien - wzdycha, po czym wyjmuje z tylnej kieszeni rkawice ogrodnicze. - Co
za traf, e pracowaem wok domu. W je.
Wkadam rkawice, ktre cakiem zakrywaj wiato. Pan Harris otwiera drzwi i wsuwa do
rodka gow.
- Panie Smith? Czy wszystko w porzdku?
- Tak, wszystko dobrze. Prosz tylko da nam jeszcze p minuty - mwi Henri i odwraca si do
mnie. - Twj dyrektor jest wcibski.
Robi gboki oddech i wydech.
- Rozumiem, co si dzieje, ale dlaczego to?
- Twoje pierwsze Dziedzictwo.
- Wiem, ale dlaczego wiata?
- Porozmawiamy o tym w samochodzie. Jeste w stanie i?
- Chyba tak.
Pomaga mi wsta. Mam mikkie nogi, wci cay dr, wic chwytam si jego przedramienia.
- Najpierw musz zabra plecak - mwi.

- Gdzie on jest?
- Zosta w klasie.
- Jaki numer?
- Siedemnacie.
- Zaprowadz ci do furgonetki i sam po niego pjd. Zakadam prawe rami na jego barki. Henri
mnie
podtrzymuje,
obejmujc w pasie lewym ramieniem. Chocia zadzwoni drugi dzwonek, cigle sysz ludzi na
korytarzu.
resztki si, ebyMusisz i tak prosto i tak normalnie, jak tylko jeste w stanie. Nabieram w puca
powietrza. Staram si zebra pokona dug drog do wyjcia.
- Sprbujmy - mwi.
Ocieram pot z czoa i wychodz za Henrim z ciemni. Pan Harris wci jest za drzwiami na
korytarzu.
- Po prostu ciki przypadek astmy - mwi Henri, mijajc go.

11

Na korytarzu stoi jeszcze okoo dwudziestu osb, wikszo z aparatami na szyi, czeka, eby wej
do ciemni na lekcj fotografii. Na szczcie nie ma wrd nich Sary Id tak pewnie, jak tylko mog,
stawiajc jedn stop przed drug. Do wyjcia jest ze trzydzieci metrw. Mnstwo krokw. Ludzie
szepcz.
- Jaki wir.
- Czy on w ogle chodzi do tej szkoy?
- Mam nadziej, jest niezy.
- Jak mylisz, co robi w ciemni, e ma tak czerwon buk? Sysz, jak wszyscy si miej.
haasu i zamieszania. ZaTak jak mona wyty such, mona go rwnie wyczy, co pomaga,
gdy kto stara si skoncentrowa wrd mykam si wic na haas i id tu za Henrim. Kady krok
jest dla mnie jak dziesi krokw,
ale w kocu docieramy do drzwi. Henri otwiera je przede mn i prbuj o wasnych siach doj
do furgonetki
zaparkowanej na wprost wejcia. Na ostatnie dwadziecia krokw znw opieram rami na jego
barkach. Henri otwiera
samochd i pakuj si do rodka. Powiedziae siedemnacie?
- Tak.
- Powiniene go trzyma przy sobie. To takie mae bdy ktre prowadz do wielkich bdw. Nie

moemy sobie pozwoli na aden.


Zamyka drzwi i wraca do szkoy. Kul si na siedzeniu, prbujc zwolni oddech. Wci czuj pot
na cWiem. Przepraszam.
zole. Siadam prosto, opuszczam daszek na
przedniej szybie, eby spojrze w lusterko. Moja twarz jest bardziej czerwona, ni mylaem, oczy
troch zazawione. Mimo blu i wyczerpania umiecham si. Nareszcie, myl. Po latach czekania,
po tych wszystkich latach, kiedy moj jedyn obron przed Mogadorczy-kami byy intelekt i
ostrono, objawia si moja pierwsza moc. Henri wychodzi ze szkoy z moim plecakiem.
Obchodzi furgonetk, otwiera drzwi, rzuca plecak na siedzenie.
- Dziki - mwi.
- Nie ma sprawy
prawej zaczyna si skuKiedy ju jestemy poza parkingiem, zdejmuj rkawice i przpia w wski
snop wiata, taki jak z latarki, lecz janiejszy. Palce uczucie zaczyna ustpowa. ygldam si
dokadniej swoim doniom. Blask w
Lewa do wci lekko migocze.
- Powiniene mie je na rkach, dopki nie wrcimy do domu -mwi Henri.
Wkadam z powrotem rkawiczki i zerkam na niego. Umiecha si z dum.
- Gwnianie dugo trzeba byo czeka - mwi.
- Sucham...?
Spoglda na mnie ktem oka.
- Gwnianie dugo czekalimy - powtarza. - Na twoje Dziedzictwa. Parskam miechem. Z
wszystkich rzeczy, ktre
Henri opanowa
podczas pobytu na Ziemi, sztuka uywania przeklestw nie jest jego mocn stron.
- Cholernie dugo - poprawiam go.
- No. Wanie to powiedziaem. Skrca w nasz drog.
- Wic co dalej? Czy to znaczy, e bd mg strzela laserami z rk czy co?
- Pomarzy dobra rzecz - mwi z umiechem - ale nie.
- To co bd robi ze wiatem? Kiedy bd mnie ciga, mam si odwrci i wieci im w oczy?
Ze niby to ma
ode mnie odstrasza?
- Cierpliwoci - mwi. - Jeszcze nie pora, eby to zrozumia. Wrmy spokojnie do domu.
I wtedy przypominam sobie co, co prawie podrywa mnie z siedzenia.
- Czy to znaczy, e otworzymy w kocu Kuferek? Henri kiwa z umiechem gow.
- Ju niedugo.
- O rany, wreszcie!

Kuferek przeladowa mnie cae ycie. Jest krucho wygdo ktrej Henri zachowuje pen tajemnic.
Nigdy mi nie powiedzia, co jest w rodku, a w aden sposb nie da si jej ldajc, opatrzon
symbolem loryjskim na boku skrzynk, co otworzy; wiem, bo prbowaem mnstwo razy, zawsze
bez powodzenia. Jest zamknita na kdk z niedostrzegalnym otworem na klucz.
Kiedy docieramy do domu, od razu widz, e Henri zabra si do pracy. Trzy krzesa z frontowego
ganku znikny i wszystkie okna s otwarte. Wewntrz przecierada z mebli zostay pozdejmowane,
cz powierzchni odkurzona do czysta. Kad plecak na stole w duym pokoju i go otwieram.
Zalewa mnie fala zoci.
- Skurwiel - mwi.
- Co jest?
- Mj telefon. Nie ma go.
- To gdzie jest?
- Rano miaem lekkie starcie z jednym chopakiem, Markiem Jamesem. To pewnie on go zwin.
John, bye w szkole ptorej godziny Jak w takim czasie, do diaba, mogo doj do starcia? Masz
swj rozum.
Henri wyjmuje z kieszeni swoj komrk i wybiera mj numer. Po chwili zamyka gwatownJak to
w szkole. Jestem nowy. To nie takie trudne.
ie klapk telefonu.
- Jest wyczony - mwi.
- No jasne. Patrzy na mnie.
- Co si dokadnie stao?
rozwaajc kolejny ruch.

pyta tym gosem, ktry dobrze znam, gosem, jakiego uywa,

- Nic. Gupia ktnia i tyle. Pewnie upuciem go na podog, wkadajc do plecaka - mwi,
cho wiem, e to niemoliwe. - Byem w nie najlepszym nastroju. Pewnie czeka na mnie w pokoju
rzeczy znalezionych.
12

Henri rozglda si po domu i wzdycha.


- Czy kto widzia twoje rce?
Przygldam mu si. Ma zaczerwienione oczy, jeszcze bardziej przekrwione, ni kiedy zostawia
mnie rano w szkole, dni temu. Nie wiem, jakim cudem trzyma si cigle na nogach.potargane wosy i
nieprzytomne spojrzenie, jakby lada chwila mg pa ze zmczenia. Ostatnio spa na Florydzie,
dwa
- Nie. Nikt nie widzia.
- Bye w szkole ptorej godziny. Dojrzaa twoja pierwsza moc, omal nie wdae si w bjk i
zostawie w klasie
swj plecak. To ma niewiele wsplnego z wtapianiem si w otoczenie.
- Nic si nie stao. Na pewno nic tak wielkiego, eby przenosi si do Idaho albo Kansas, czy

diabli wiedz gdzie


tym razem.
Henri mruy oczy, rozwaajc wiee okolicznoci, prbujc zdecydowa, czy jest wystarczajcy
powd do
wyjazdu.
- To nie jest czas, eby pozwala sobie na nieostrono - mwi.
- W kadej, ale to kadej szkole kadego dnia s jakie ktnie. Zapewniam ci, oni nie bd nas
ciga tylko
dlatego, e jaki ul zadar z nowym chopakiem.
- Nie w kadej szkole nowemu chopakowi wiec rce.
- Henri - mwi z westchnieniem - wygldasz, jakby mia za chwil umrze. Zdrzemnij si.
Moemy zdecydowa
pniej, jak si troch przepisz.
- Jest mnstwo rzeczy, o ktrych musimy porozmawia.
- Nigdy nie widziaem, eby by a tak zmczony. Przepij si kilka godzin. Porozmawiamy
pniej.
Kiwa gow.
- Pewnie masz racj. Drzemka by mi dobrze zrobia.
Henri idzie do azienki i zamyka drzwi. Ja wychodz na zewntrz, krc si jaki czas po
podwrzu. Soce jest za drzewami, wieje zimny wiatr. Dopiero teraz zdejmuj rkawice i chowam
do tylnej kieszeni. Moje rce s takie same jak przedtem. Prawd mwic, tylko poowa mnie czuje
rado, e pierwsze Dziedzictwo wreszcie si objawio po tylu latach niecierpliwego oczekiwania.
Druga poowa mnie jest zdruzgotana. Nasze cige przeprowadzki mnie wycieczyy, a teraz nie
bdzie nawet mowy, eby wtopi si w otoczenie czy zosta na pewien czas w jednym miejscu. Nie
bdzie mowy, eby pozyska przyjaci ani eby si poczu, jakbym pasowa do reszty. Do mam
faszy-wych imion i kamstw. Do mam cigego ogldania si przez rami, by sprawdzi, czy kto
mnie nie ledzi. Pochylam si i wymacuj trzy blizny na swojej prawej kostce. Trzy piercienie,
ktre reprezentuj trjk nieyjcych. by chopakiem, czy dziewczyn, gdzie mieszka, ile mia lat w
chwili mierci. Prbuj sobie przypomWie nas ze sob co wicej ni rasa. Kiedy czuj pod
palcami blizn, prbuj sobie wyobrazi, kim ten kto by, czy nie inne dzieci, ktre byy ze mn na
statku, i przypisa kademu z nich numer. Myl sobie, jak by to byo si spotka i zwyczajnie ze
sob poby. Jak mogoby by, gdybymy nie opucili Lorien. Jak mogoby by, gdyby los caej
naszej rasy nie zalea od przetrwania tak niewielu z nas. Jak mogoby by, gdyby nam wszystkim
nie grozia mier z rk naszych wrogw.miejsce, bez przerwy uciekajc. I chocia do mam
uciekania, wiem, e tylko dziki temu jeszcze yjPrzeraajca jest wiadomo, e jestem nastpny.
Ale dotd nie dalimy si zapa, przenoszc si z miejsca w emy Jeli si zatrzymamy, oni nas
znajd. Na dodatek teraz, kiedy jestem nastpny w kolejce, z ca pewnoci nasilili poszu-kiwania.
Musz wiedzie, e przyjmujc swoje Dziedzictwa, stajemy si coraz silniejsi.
I jeszcze jedna blizna na drugiej kostce, ktra powstaa, gdy zosta rzucony czar, w tamtym piknym

czasie przed ucieczk z Lorien. To jest nasz stygmat. Pitno, ktre nas wszystkich ze sob wie.

6
Wchodz do rodka i kad si na goym materacu w swoim pokoju. Z wycieczenia po wszystkich
porannych
Wychodz z pokoju. Henri siedzi przy kuchenprzejciach zamykaj mi si powieki. Kiedy po
jakim czasie otwieram oczy, soce wisi ponad wierzchokami drzew. nym stole z otwartym
laptopem i wiem, e jak zwykle przeglda wia-domoci, szukajc informacji czy historyjek, ktre
mogyby nam powiedzie, gdzie s inni.
- Spae? - pytam.
- Niewiele. Mamy ju internet, a nie sprawdzaem wiadomoci od wyjazdu z Florydy. Nie dawao
mi to spokoju.
- Jest co? - pytam. Wzrusza ramionami.
- Czternastolatek w Afryce wypad z okna na trzecim pitrze i nie mia nawet zadranicia. Jest te
pitnastolatek w
Bangladeszu, ktry twierdzi, e jest Mesjaszem.
- Pitnastolatek - mwi ze miechem - na pewno nie jest adnym z nas. Co mylisz o tym drugim?
- E tam. Przeycie upadku z trzeciego pitra to aden wyczyn. Poza tym nikt z naszych nie byby tak
nieostrony -odpowiada, puszczajc oko.
Siadam z umiechem naprzeciw niego. Henri zamyka komputer i kadzie rce na stole. Na jego
zegarku jest za dwadziecia cztery dwunasta. Jestemy w Ohio lekko ponad p dnia, a ju tyle si
wydarzyo. Unosz donie i widz,
e troch przygasy.
- Czy wiesz, jaki masz dar? - pyta.
- wiata w rkach. mieje si pod nosem.
- To si nazywa Lumen. Bdziesz mg to wiato w por kontrolowa.
13

w tym chodzi.Mam wielk nadziej, bo jak one si szybko nie wycz, to jestemy spaleni. A w
ogle to wci nie rozumiem, o co
- Lumen to co wicej ni same wiata. Wierz mi.
- A co jeszcze?
Henri idzie do swojej sypialni i wraca z zapalniczk w rce.
- Pamitasz swoich dziadkw? - pyta.
Nasi dziadkowie s tymi, ktrzy nas wychowuj. Rodzicw rzadko widujemy, a do dwudziestego

pitego roku
dzieci, midzy dwudziestym pitym a trzyycia, kiedy zaczynamy mie wasne dzieci. Loryjczycy
yj okoo dwustu lat, duo duej ni ludzie, i kiedy rodz si dziestym pitym rokiem ycia
rodzicw, zajmuje si nimi starsze pokolenie,
podczas gdy rodzice cigle doskonal swoje dziedziczne moce.
- Troch. Dlaczego pytasz?
- Bo twj dziadek mia taki sam dar.
- Nie pamitam, by jego rce kiedykolwiek wieciy Henri wzrusza ramionami.
- Moe nigdy nie mia powodu, eby go uy.
- Cudownie - mwi. - Rzeczywicie wielki dar, co, czego nigdy nie uyj.
Krci gow.
- Podaj mi rk.
Podaj mu praw, on pstryka zapalniczk i zblia pomie do czubka mojego palca. Wyrywam
rk.
- Co robisz?
- Zaufaj mi.
Wycigam z powrotem rk. On j przytrzymuje i jeszcze raz pstryka zapalniczk. Patrzy mi w oczy
Potem si
umiecha. Opuszczam wzrok i widz, e Henri trzyma pomie przy czubku mojego palca. Nic nie
czuj. Powodowany
instynktem cofam jednak rk. Pocieram palec. W dotyku jest taki sam jak przedtem.
- Czue to?
- Nie.
- Daj mi jeszcze raz rk - mwi. -I powiedz, kiedy co poczujesz.
Czuj lekkie askotaZaczyna znowu od czubka mojego palca, potem bardzo powoli przeciga
pomieniem po wierzchu mojej do
ni.
nie, kiedy pomie dotyka skry, nic wicej. Dopiero gdy ogie siga nadgarstka, zaczyna mnie
parzy. Wyszarpuj rk.
- Auu.
- Lumen - mwi Henri. - Staniesz si odporny na ogie i gorco. Z rkami samo przyszo, ale
reszt ciaa bdziemy
musieli wytrenowa.
Na mojej twarzy zakwita umiech.

- Odporny na ogie i gorco - mwi. - Wic potem ju nigdy nie bd si parzy?


- Owszem, w kocu do tego dojdzie.
- Niesamowite!
- I jak, cakiem nieze to twoje Dziedzictwo, no nie?
- No nieze. A co z tymi wiatami? Czy one si kiedykolwiek wycz?
Ale bdziesz musia uwaa przez jaki czas, eby nie da si wyprowadzi z rwnowagi. Kade
rozchwiWycz si, wycz. Prawdopodobnie po dobrze przespanej nocy, kiedy twj umys
zapomni, e s wczone. anie emocjonalne spowoduje, e rce znowu si zawiec, jeli za bardzo
si zdenerwujesz, wpadniesz w zo albo
przygnbienie.
- Przez jaki czas?
- Dopki nie nauczysz si nad tym darem panowa. - Zamyka oczy i pociera twarz domi. Chyba sprbuj
jeszcze raz zasn. Pogadamy o twoim treningu za kilka godzin.
Henri idzie do siebie, a ja zostaj przy kuchennym stole, otwieram i zamykam donie, oddycham
gboko i staram
si wyciszy, eby wiata zgasy. Co oczywicie nie dziaa.
W domu wci jest totalny baagan, nie liczc kilku rzeczy, ktre zrobi Henri, kiedy byem w
szkole. Czuj, e on
zastanie dom wysprztany i doprowadzony do adu, uatwi mu to podjcie waciwej
decyzji.skania si do wyjazdu, cho nie do tego stopnia, eby nie da si przekona do zostania
tutaj. Moe gdy si obudzi i
Zaczynam od swojego pokoju. cieram kurz, myj okna, zamiatam podog. Kiedy wszystko jest
czyste, rzucam na
ko pociel, poduszki i koce, potem wieszam i skadam swoje ubrania. Komoda jest stara i
rozeschnita, ale
zapeniam j i kad na wierzchu kilka ksiek. No i prosz, czysty pokj, cay mj dobytek
uoony i pochowany.
podczas sprztaniaPrzenosz si do kuchni, chowam naczynia i wycieram blaty To zajcie odciga
moj uwag od rk, za to myl
0Marku Jamesie. Po raz pierwszy w yciu komu si postawiem. Wiele razy miaem ochot, ale
chcc by posuszny
radzie Henriego, trzymaem si w cieniu. Zawsze staraem si odwlec nastpny ruch najduej jak
si da. Ale dzisiaj
byo inaczej. Miaem wielk satysfakcj z tego, e kto mnie popchn, a ja odpowiedziaem tym
samym. No i jest
sprawa telefonu, ktry kto mi ukrad. Jasne, e bez problemu moemy kupi nowy, lecz gdzie tu

sprawiedliwo?

7
14

Rano otwieram oczy przed dzwonkiem budzika. W domu jest zimno i cicho. Wycigam spod
pocieli rce. S normalne, bez wiate, bez adnego blasku. Wya z ka, id do duego pokoju.
Henri przy kumiejscow gazet, popijajc kaw.
chennym stole czyta
- Dzie dobry - mwi. - Jak si czujesz?
- Bosko.
Zalewam mlekiem patki zboowe i siadam naprzeciw niego.
- Co bdziesz dzisiaj robi?
- Gwnie zaatwia sprawy. Kocz nam si pienidze. Moe pojad do banku zrobi przelew.
Lorien jest (albo bya, zaley, jak na to patrze) planet bogat w zoa naturalne, wrd nich s
szlachetne kamienie i metale. Kiedy zbieralimy si do ucieczki, kady Cepan dosta woreczek
peen diamentw, szmaragdw i rubinw do sprzedania na Ziemi. Henri uzyskane pienidze
ulokowa na zagranicznym rachunku bankowym. Nie wiem, ile tego jest, i nigdy nie pytam. Ale
wiem, e wystarczyoby nam obu co najmniej na dziesiciokrotne ycie. Henri robi wypaty z tego
konta mniej wicej raz w roku.
- Ale sam nie wiem - cignie. - Wolabym si dzisiaj za bardzo nie oddala, bo moe zdarzy si
co jeszcze.
Nie chcc robi wielkiej sprawy z wczorajszych przygd, uspokajam go:
- Nic mi nie bdzie. Jed po kas.
Wygldam przez okno. Wstaje wit, rzucajc na wszystko blade wiato. Furgonetk okrywa rosa.
Sporo czasu obywalimy si bez zimy. Nie mam nawet kurtki i wyrosem z wikszoci swetrw.
- Wyglda na to, e jest zimno - mwi. - Moe ktrego dnia pojedziemy kupi co do ubrania.
Mylaem o lym wczoraj, wanie dlatego musz zaatwi bank.
Dziesi minut pniej To zaatw. Nic si dzisiaj nie stanie. Kocz jedzenie, wrzucam brudne
naczynia do zlewu i wskakuj pod prysznic. jestem ubrany w dinsy i czarn termoaktywn koszul z
podwinitymi do okci rkawami. Zerkam w lustro, potem na swoje rce. Czuj wewntrzny spokj.
I tak musz trzyma. W drodze do szkoy Henri podaje mi rkawice.
- Pamitaj, eby mia je zawsze przy sobie. Nigdy nie wiadomo. Wkadam je do tylnej kieszeni.
Przed szko stoi rzd autobusw. Henri podjeda pod sam buPewnie si nie przydadz. Czuj si
cakiem dobrze. dynek.
- Martwi mnie, e nie masz telefonu - mwi. - Zawsze co moe pj nie tak.

- Spokojna gowa, na pewno go odzyskam. Wzdycha i krci gow.


- Tylko nie zrb jakiego gupstwa. Bd czeka w tym miejscu po lekcjach.
- Nie zrobi.
Wysiadam z furgonetki i Henri odjeda.
W szkole na korytarzach panuje wrzawa, ludzie krc si przy szafkach, rozmawiaj, miej si.
Niektrzy zerkaj na mnie i szepcz. Nie wiem, czy to z powodu starcia w klasie, czy z powodu
ciemni. Moliwe, e szepcz o jednym i drugim. To maa szkoa, a w maych szkoach niewiele jest
rzeczy, o ktrych bez trudu nie dowiaduje si kady.lekcji pisania wypracoZ gwnego wejcia
skrcam w prawo i znajduj swoj szafk. Jest pusta. Mam pitnacie minut do rozpoczcia -wa.
Przechodz obok klasy, bo chc mie pewno, e bez szukania do niej trafi, potem kieruj si do
sekretariatu. Sekretarka wita mnie umiechem.
- Dzie dobry - mwi. - Zgubiem wczoraj telefon i chciaem spyta, czy kto go przypadkiem
nie znalaz i tu nie przynis.
Krci gow.
- Nie, niestety, wrd rzeczy znalezionych nie ma adnego telefonu.
- Dzikuj.gapi i szepcz, ale nic mnie to nie obchodzi. Widz go jakie sto pidziesit metrw
przed sob. CWychodz i w korytarzu nigdzie nie widz Marka. Wybieram kierunek i wolno
zaczynam i. Ludzie cigle si zuj natychmiastowy przypyw adrenaliny Spogldam na swoje
rce. Wygldaj normalnie. Mam stracha, e si zawiec i e wanie ten strach moe to
spowodowa.
Mark z zaoonymi rkami opiera si o jedn z szafek, otoczony grupk, w ktrej jest piciu
chopakw i dwie dziewczyny, wszyscy rozemiani o czym gadaj. Sara siedzi na parapecie z
pidziesit metrw dalej. Dzi te wyglda promiennie z jasnymi wosami cignitymi w koski
ogon, ubrana w spdnic i szary sweterek. Czyta ksik, ale podnosi wzrok, gdy do nich
podchodz. Staj, patrz nieruchomo na Marka i czekam. Zauwaa mnie po jakich piciu sekundach.
- Czego chcesz? - pyta.
- Wiesz, czego chc.
Mierzymy si wzrokiem. Krg wok nas pcznieje do dziesiciu osb, po chwili do dwudziestu.
Sara wstaje i podchodzi do krawdzi tego zgromadzenia. Mark w swojej kurtce zawodnika i ze
starannie nastroszonymi czarnymi wosami wyglda, jakby prosto z ka wskoczy w ubranie.
Odpycha si od szafki i rusza ku mnie. Przystaje tak blisko, e prawie stykamy si torsami i
korzenny zapach jego wody koloskiej wypenia mi nozdrza. Jest sporo wyszy ode mnie, ma co
najmniej metr osiemdziesit sze. Mamy tak sam budow. Do gowy by mu nie przyszo, e w
rodku mam co innego ni on. Jestem szybszy i duo silniejszy Ta myl wywouje pewny umiech
na mojej twarzy
- Mylisz, e dzisiaj uda ci si zosta w szkole troch duej? Czy znowu uciekniesz jak dupek?
W tumie rozchodzi si rcy miech.
- To si okae, no nie?

- Tak, to si okae - mwi i zblia si jeszcze bardziej.


Chc odzyska swj telefon. Nic mam twojego telefonu. Potrzsam wymownie
gow.
- Dwie osoby widziay, jak go brae - kami.
15
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

Po tym, jak marszczy brwi, widz, e zgadem bez puda.


- A nawet jeli to byem ja? Co mi zrobisz?
Pewnie otacza nas ju ze trzydzieci osb. Nie mam wtpliwoci, e w dziesi minut od
rozpoczcia pierwszej lekcji caa szkoa bdzie wiedziaa, co si stao.
- Zostae ostrzeony - mwi. - Masz czas do koca dnia. Odwracam si i odchodz.
- Albo co? - wrzeszczy za mn.
Nie reaguj. Niech troch porozmyla. Przez cay czas miaem zacinite pici i teraz zdaj sobie
spraw, e pomyliem adrenalin z napiciem nerwowym. Dlaczego byem taki zdenerwowany?
Chodzio o nieprzewidywalno sytuacji? Fakt, e po raz pierwszy wszedem z kim w konflikt?
Ryzyko, e moje rce zaczn wieci? Chyba wszystko
to naraz.
Zamykam oczy i wzdyId do toalety, wchodz do pustej kabiny i zatrzaskuj za sob drzwi.
Otwieram donie. Lekki blask w prawej. cham, skupiam si na wolnym oddychaniu. Minut pniej
blask jest taki sam. Krc gow. Nie mylaem, e pierwsze Dziedzictwo bdzie takim wraliwym
darem. Zostaj w kabinie. Cienka warstwa potu oblepia moje czoo; obie rce s ciepe, ale na
szczcie lewa wci wyglda normalnie. Ludzie wchodz i wychodz z toalety, a ja stoj w
kabinie, czekajc. Blask nie ganie. W kocu sysz dzwonek na pierwsz lekcj i toaleta pustoszeje.
Jestem sam z waZe skwaszon min przyjmuj do wiadomoci nieuniknione. Nie mam komrki, a
Henri jest w drodze do banku. sn gupot i nie mam kogo wini poza sob. Wycigam z kieszeni
rkawiczki i je wkadam.
Skrzane rkawice ogrodowe. Nawet w butach klowna i tych spodniach nie wygldabym
gupiej. I to ma by
wtapianie si w otoczenie". Zdaj sobie spraw, e musz odpuci
Markowi. On jest gr. Moe sobie zatrzyma mj telefon; wieczorem kupimy z Henrim nowy
Wychodz z toalety i pustym korytarzem id do swojej klasy Gdy wchodz, kady si gapi na mnie,
potem na rkawice. Nie ma sensu prbowa ich ukry. Wygldam jak gupek. Jestem kosmit, mam
niezwyke moce, bd mia ich wicej, i mog robi rzeczy, o jakich ludziom si nie marzy, ale i tak
wygldam jak ostatni gupek.
Siadam porodku sali. Nikt si do mnie nie odzywa i jestem zbyt wytrcony z rwnowagi, eby
sysze, o czym mwi
nauczyciel. Kiedy rozlega si dzwonek, zbieram swoje rzeczy, pakuj i zarzucam plecak na rami.
Cigle jestem w
rkawicach. Za drzwiami odchylam mankiet prawej i sprawdzam do. Wci wieci. Przemierzam
korytarz rwnym
krokiem. Wolne oddychanie. Staram si rozjani swj umys, ale to nie dziaatym samym miejscu
co poprzedniego dnia, Sara siedzi obok. On si do mnie szyderczo umiecha. Prbujc . Wchodzc
do klasy, widz Marka w

zaszpanowa, nie zauwaa moich rkawic.


- Jak tam, biegaczu? Syszaem, e druyna krosowa szuka nowych zawodnikw.
- Przesta by takim palantem - mwi do niego Sara.
Przechodzc, patrz na ni, w jej niebieskie oczy, ktre mnie oniemielaj, wprawiaj w
skrpowanie, przez ktre
piek mnie policzki. Krzeso, na ktrym siedziaem poprzedniego dnia, jest zajte, wic id na
sam koniec. Klasa si
zapenia i siada koo mnie chopak, ktry ostrzega mnie przed Markiem. Dzi te jest w czarnym
T-shir-cie z logo
NASA, wojskowych spodniach i teniswkach marki Nike. Ma rozczochrane wosy blond w
odcieniu piaskowym, jego
orzechowe oczy s powikszone przez szka okularw. Wyjmuje notes zape
Odwraca do mnie gow i jawnie si gapi.

niony wykresami konstelacji i planet.

- Jak leci? - pytam. Wzrusza ramionami.


- Dlaczego nosisz rkawice?
Otwieram usta do odpowiedzi, ale pani Burton zaczyna lekcj. Prawie bez przerwy mj ssiad z
awki rysuje
postacie, ktre zdaj si jego wyobraeniem Marsjan. Mae korpusy, wielkie gowy, rce i oczy.
Ten sam stereotypowy wizerunek, jaki pokazuj w filmach. Na dole kadej kartki pisze maymi
literami swoje imi: Sam Goode". Gdy za
uwaa, e si przygldam, odwracam wzrok.
Przygarbiony nad stoPodczas wykadu pani Burton mwi o szedziesiciu jeden ksiycach
Saturna, a ja patrz na ty gowy Marka. wywouje mj umiech. Pani Burton gaem co pisze. Potem
prostuje si i podsuwa Sarze ksi wiato i puszcza film. Krce planety na ciennym ekranie
przyarteczk. Ona j bez czytania odrzuca, co wodz mi
na myl Lorien. To jedna z osiemnastu utrzymujcych ycie planet we wszechwiecie. Wrd nich
jest Ziemia. I
Mogadore, na nieszczcie.
Lorien. Zamykam oczy i uruchamiam pami. Stara planeta, stokrotnie starsza od Ziemi. Wszystkie
problemy, ktre
ma teraz Ziemia - zanieczyszczenie rodowiska, przeludnienie, globalne ocieplenie, niedostatki
ywnoci - miaa
kiedy Lorien. W pewnym momencie, dwadziecia pi tysicy lat temu, planeta zacza gin. To
byo na dugo przed
er podry kosmicznych i mieszkacy Lorien musieli co zrobi, by przetrwa. Powoli, ale z
uporem podjli wysiek,

eby planeta miaa zapewnion samowystarczalno. Zmienili sposb ycia, zrezygnowali ze


wszystkiego, co
szkodliwe - z armat i bomb, trujcych chemikaliw, substancji zanieczyszczajcych rodowisko
- i z czasem sytuacja
zacza si poprawia. W dobrodziejstwie ewolucji, przez tysice lat, pewni mieszkacy - zwani
Gardami - rozwinli moce suce ochronie planety i temu, by jej pomaga. To tak, jakby Lorien
nagrodzia moich przodkw za ich
dalekowzroczno i szacunek.
Pani Burton wcza wiato. Otwieram oczy i patrz na zegar. Prawie koniec lekcji. Znw jestem
opanowany i
kompletnie zapomniaem o swoich rkach. Bior gboki oddech i odchylam mankiet prawej
rkawicy. wiato zgaso!
Z umiechem ulgi zdejmuj obie rkawice.
Powrt do normalnoci. Zostao sze lekcji, podczas ktrych musz zachowa zimn krew.
Pierwsza poowa dnia mija bez przygd. Zachowuj spokj, nie mam te dalszych zatargw z
Markiem. W przerwie na lunch id jak wszyscy do stowki, napeniam tac jedzeniem i znajduj
pusty st w kocu sali. Kiedy jestem w poowie kawaka pizzy, Sam Goode, chopak z lekcji
astronomii, siada naprzeciwko mnie.
- Naprawd masz zamiar walczy po lekcjach z Markiem? - pyta.
- Nie.
- Tak mwi.
16

- To znaczy, e si myl.
Wzrusza ramionami, je dalej swj lunch. Za minut pyta:
- Gdzie si podziay twoje rkawice?
- Zdjem je. Ju nie jest mi zimno w rce.
Otwiera usta, eby co powiedzie, ale ogromny pulpet, jestem pewien, e przeznaczony dla mnie,
wylatuje nie
obryzgao mnie. Kiedy zaczynam si wyciera, drugi pulpet przecina powietrze i lduje prosto na
moimwiadomo skd i trafia go w ty gowy. Jego wosy i ramiona oblepiaj kawaki misa i sos do
spaghetti. Troch tego policzku. Po
stowce rozchodz si ochy".
Wstaj, wycieram serwetk bok twarzy i czuj, jak wzbiera we mnie zo. Nie przejmuj si w
tym momencie
rkami. Mog sobie wieci jak soce w zenicie i jeli do tego dojdzie, ja i Henri moemy po
poudniu std wia. Ale

niedoczekanie, bym udawa, e nic si nie stao. Odpuciem rano, a teraz nie.
- Nie rb tego - mwi Sam. - Jeli z nimi zadrzesz, ju nigdy nie dadz ci spokoju.
Id. W stowce zapada cisza. Setka par oczu skupia si na mnie. Wcieko wykrzywia mi twarz.
Przy stole Marka
Jamesa siedzi siedem osb, same chopaki. Caa sidemka wstaje, kiedy si zbliam.
- Masz jaki problem? - pyta jeden z nich.
Jest wielki, zbudowany jak zawodnik linii ataku. Ma kpki ryych wosw na policzkach i dolnej
szczce, jakby
prbowa zapuci brod. Jego twarz wydaje si przez to brudna. Tak jak oni wszyscy jest w
swojej kurtce zawodnika.
Krzyuje rce na piersi i zachodzi mi drog.
- To nie dotyczy ciebie - mwi.
- eby si dosta si do niego, musisz si przebi przeze mnie.
- Zrobi to, jeli nie zejdziesz mi z drogi.
Podnosz kolano i traCo mi si zdaje, e jeste za cienki.fiam go w krocze. Oddech winie mu w
gardle, kole zwija si wp i pada. Caa stowka
wydaje stumiony okrzyk.
- Ostrzegaem.
Przestpuj go i id prosto na Marka. Mam go w zasigu rki, kiedy kto mnie chwyta od tyu.
Odwracam si z
zacinitymi piciami, gotowy do ciosu, ale w ostatniej sekundzie zdaj sobie spraw, e to
pracownik stowki.
- Dosy tego, chopcy.
- Niech pan zobaczy, panie Johnson, co on zrobi Kevinowi - mwi Mark.
Kevin ley skulony na pododze z twarz czerwon jak burak.
- Niech pan go wyle do dyrektora!
- Zamknij si, James. Pjdziecie wszyscy czterej. Nie myl sobie, e nie widziaem, jak rzucae
tymi pulpetami. Pan Johnson spoglda na lecego Kevina. - Wstawaj.
Raptem, jakby wyrs spod ziemi, zjawia si Sam. Wida, e prbowa zetrze tust brej z
wosw i ramion.
Poradzi sobie z kawakami misa, ale sos si tylko rozmaza. Nie bardzo wiem, po co przyszed.
Spogldam na swoje
rce, gotowy wia na pierwszy zwiastun wiata, ale ku mojemu zdziwieniu nic si nie dzieje.
Moe dlatego, e
sytuacja bya naga i miaem szans zareagowa bez wstpnego zdenerwowania? Nie wiem.

Kevin wstaje i patrzy na mnie. Jest roztrzsiony, cigle z trudem oddycha. Chwyta si ramienia
koleki, ktry stoi u
jego boku.
- Dostaniesz za swoje - mwi.
- Wtpi - odpowiadam.
Wci mam wciek min, wci jestem upaprany jedzeniem. I mam to gdzie.
We czterech idziemy do gabinetu dyrektora. Pan Harris siedzi za biurkiem i z serwetk zatknit
pod szyj je lunch z
mikrofali.
- Przepraszam, e przeszkadzam - mwi pracownik stowki -ale mielimy lekkie zamieszanie
podczas lunchu. Ci
chopcy na pewno wszystko wyjani.
Pan Harris wzdycha, wyciga zza koszuli serwetk i wrzuca j do kosza. Wierzchem doni odsuwa
na bok lunch.
- Dzikuj, panie Johnson.
Pracownik stowki wychodzi, zamykajc za sob drzwi gabinetu, a my czterej siadamy
- Wic kto chce zacz? - pyta dyrektor z irytacj w gosie.
Nie odzywam si. Pan Harris ma napite minie szczki. Zerkam na swoje rce. Cigle nic. Na
wszelki wypadek
przykadam donie do dinsw. Po dziesiciu sekundach ciszy zaczyna Mark:
- Kto rzuci w niego pulpetem. Myli, e to ja, wic kopn w jaja Kevina.
- Wyraaj si - mwi pan Harris, po czym zwraca si do Kevina: - Jak tam? yjesz?
Kevin, cigle czerwony na twarzy, kiwa gow.
- Wic kto rzuci tym pulpetem? - pyta mnie pan Harris. Milcz, wci gotujc si w rodku,
zirytowany ca t
scen. Bior
gboki oddech, eby troch ochon.
- Nie wiem - mwi.
Moja zo osigna nowy poziom. Nie chc rozlicza si z Markiem poprzez pana Harrisa,
wolabym to zaatwi
poza gabinetem dyrektora.
Sam patrzy na mnie zdziwiony. Sfrustrowany pan Harris wyrzuca w gr rce.
- Wic co wy tu, chopcy, do licha, robicie?
Dobre pytanie - mwi Mark. - My sobie zwyczajnie jedlimy lunch.

Odzywa si Sam:
- To Mark rzuci pulpetem. Widziaem go, pan Johnson te.
17

jedzenie. Ale jeSpogldam na Sama. Wiem, e tego nie widzia, bo najpierw siedzia odwrcony
plecami, a potem ciera z siebie kumplom. Mark ypie na niego z mordem w oczach.stem pod
wraeniem, e tak powiedzia, e wzi moj stron, chocia naraa si Markowi i jego
- Bagam, panie Harris - mwi. - Jutro mam wywiad dla Ga-zette", a w pitek mecz. Nie mam
czasu zajmowa si
pierdoami. Jestem oskarany o co, czego nie zrobiem. Trudno si skupi, jak tu wpuszczaj mnie
w jakie gwno.
- Licz si ze sowami! - wrzeszczy pan Harris.
- To prawda.
- Wierz ci - mwi dyrektor i bardzo ciko wzdycha. Patrzy na Kevina, ktry nadal z trudem
apie oddech. - Nie
powiniene pj do pielgniarki?
- Nie, przejdzie mi. Pan Harris kiwa gow.
- Obydwaj zapomnijcie o incydencie w stowce. Ty, Mark, pozbieraj myli. Zabiegalimy o ten
artyku sporo
czasu. Mog nas nawet puci na pierwszej stronie. Wyobra to sobie, czowka Gazette" -mwi
z umiechem.
- Dzikuj - mwi Mark. - Bardzo si na to ciesz.
- No dobrze. Wy dwaj moecie i.
Wychodz, a pan Harris rzuca surowe spojrzenie Samowi, ktry nie odwraca oczu.
- Powiedz mi, Sam. Tylko dam prawdy Widziae, jak Mark rzuci pulpetem?
Sam mruy oczy. Dalej nie odwraca wzroku.
- Tak.
Dyrektor krci gow.
- Nie wierz ci, Sam. I dlatego zrobimy, co nastpuje. - Patrzy na mnie. - A wic kto rzuci
pulpetem...
- Dwoma - wtrca Sam.
- Co?! - krzyczy pan Harris, znowu gromic go wzrokiem.
- Rzuci dwoma pulpetami, nie jednym. Pan Harris wali pici w biurko.
- Kogo obchodzi, ile ich byo! John, ty napade Kevina. Oko za oko. I na tym skoczymy.
Rozumiesz?

Ma czerwon twarz i wiem, e nie ma sensu si spiera.


- Tak.
- ebym tu was wicej nie widzia. Jestecie wolni. Wychodzimy
- Dlaczego nie powiedziae mu o telefonie? - pyta Sam.
- Bo on ma to gdzie. Myla tylko o tym, eby wrci do jedzenia. I uwaaj - mwi - podpade
Markowi.
Po lunchu mam zajcia z gospodarstwa domowego - nie eby szczemiaem tylko chr. A cho
mam wiele atutw i zdolnoci uznawanych na Ziemi za wyglnie ciekawio mnie gotowanie, ale do
wyboru jtkowe, nie naley do nich piew. Id wic na gospodarstwo domowe i zajmuj pierwsze
lepsze miejsce. Sala jest niewielka i tu przed dzwonkiem wchodzi Sara i siada koo mnie.
- Cze - mwi.
- Cze.
Krew napywa mi do twarzy i sztywniej ramiona. Chwytam owek i zaczynam obraca go w
prawej rce, podczas
gdy lew odginam rogi notesu. Wali mi serce. Litoci, niech tylko nie zawiec mi si donie.
Zerkam na jedn i
wzdycham z ulg; jest normalna. Spokojnie, myl. To tylko dziewczyna. Sara na mnie patrzy.
Mam uczucie, jakby
wszystko we mnie w rodku zamieniao si w miazg. Moliwe, e to najpikniejsza dziewczyna,
jak kiwidziaem.
edykolwiek
- Przykro mi, e Mark jest wobec ciebie takim draniem - mwi.
- To nie twoja wina. - Wzruszam ramionami.
- Chyba nie bdziecie na serio si bili, co?
- Ja nie chc. Kiwa gow.
- On potrafi by strasznym palantem. Zawsze prbuje pokaza, e jest najmocniejszy
- To wiadczy o braku pewnoci siebie.
- On nie jest niepewny siebie. Zwyky palant i tyle.
Jasne, e jest niepewny. Ale nie chc si spiera. Poza tym ona mwi z takim przekonaniem, e ja
sam zaczynam w to wtpi. Sara patrzy na plamy z sosu, ktre przyschy na mojej koszuli, potem
wyciga rk i zdejmuje stwardniae kawaki misa z moich wosw.
- Dziki - mwi. Ona wzdycha.
- Przykro mi, e to si stao. - Zaglda mi w oczy. - My nie jestemy razem, wiesz?
- Nie?
1

Krci gow. Jestem zaintrygowany faktem, e czua potrzeb, by

mnie o tym zapewni. Po dziesiciu minutach instrukcji, jak si robi naleniki - z czego nic tak

naprawd do mnie nie dociera


- nauczycielka, pani Benshoff, kae nam dwojgu pracowa w parze. Wchodzimy przez drzwi na
kocu sali do kuchni, ktra jest trzykrotnie wiksza od samej klasy. Mieci si w niej dziesi
rnych stanowisk kuchennych wyposaonych w lodwki, szafki, zlewozmywaki, kuchenki. Sara
zajmuje jedno z nich, siga do szuflady po fartuch i go wkada.
- Zawiesz? - pyta, odwracajc si do mnie plecami. Zacigam zbyt mocno kokardk i musz
wiza od nowa.
Czuj pod palcami lini jej krzya. Kiedy jej fartuch jest zawizany, wkadam swj i zabieram si
do wizania.
- Hej, odwr si, guptasie - mwi, po czym bierze troki i robi to za mnie.
- Dziki.
Prbuj rozbi pierwsze jajko, ale uderzam za mocno i nic nie trafia do miski. Sara si mieje.
Wkada mi nowe
jajko do rki, bierze moj rk w swoj i pokazuje, jak si rozbija skorupk o brzeg miski.
Przytrzymuje moj do
sekund duej ni to konieczne. Patrzy na mnie z umiechem.
- W ten sposb.
18

Kiedy miesza ciasto, kosmyki wosw opadaj jej na twarz. Strasznie chciabym sign rk i
wsun te lune wosy za jej ucho, ale si nie odwaam. Pani Benshoff wchodzi do naszej kuchni
sprawdzi, jak nam idzie. Na razie wszystko dobrze, a to wycznie dziki Sarze, bo ja nie mam
pojcia, co robi.
- Jak ci si wstpnie podoba Ohio? - pyta Sara.
- W porzdku. Przydaby si ciekawszy pierwszy dzie szkoy Umiecha si.
- No wanie, co si stao? Martwiam si o ciebie.
- Uwierzyaby, gdybym powiedzia, e jestem kosmit?
- Spadaj - mwi artobliwie. - Co si naprawd stao? miej si.
- Mam wyjtkowo paskudn astm. Z jakiego powodu miaem wczoraj atak - mwi, cho jest
mi przykro, e musz kama. Nie chc, eby widziaa we mnie sabo, szczeglnie tak sabo,
ktra nie ma nic wsplnego z prawd.
- Dobrze, e dzi czujesz si lepiej.
Robimy cztery naleniki. Sara ukada wszystkie w niewielk stert na jednym talerzu. Polewa je
absurdaln iloci syropu klonowego i wrcza mi widelec. Patrz na innych. Wikszo par je z
dwch talerzy. Sigam do naszego po pierwszy ks.
- Nieze - mwi, ujc.
W ogle nie jestem godny, ale pomagam jej zje wszystko. Bierzemy ksy na zmian, a zostaje

pusty talerz. Pod koniec boli mnie brzuch. Potem Sara myje naczynia, a ja je wycieram. Po dzwonku
wy chodzimy z klasy razem.
- Wiesz, niezy jeste jak na drugoklasist - mwi ona, szturchajc mnie w bok. - Nie obchodzi
mnie, co gadaj.
- Dziki, ty te jeste nieza jak na... wszystko jedno, jaki masz sta.
Jestem pierwszakiem. Przez kilka krokw idziemy w milczeniu.
- Moe jednak nie bdziesz dzi walczy z Markiem, co?
- Musz odzyska telefon. Poza tym spjrz, jak wygldam - m
Wzrusza ramionami. Przystaj przed swoj szafk. Ona zwraca uwag na numer.wi, pokazujc
palcem swoj koszul.
- Nie powiniene.
- Nie chc. Przewraca oczami.
- Chopaki i te ich bjki. Tak czy inaczej do zobaczenia jutro.
- Miego dnia po szkole - mwi.
Po dziewitej lekcji, historii Ameryki, id wolnym krokiem do szafki. Myl o spokojnym wyjciu
ze szkoy bez szukania Marka. Z dru
Wykadam do szafki niepotrzebne ksiki, potem stoj tam i czuj, jak ogarnia mnie
zdenerwowanie. Z giej strony zdaj sobie spraw, e wtedy bd do koca uchodzi za i
tchrza. rkami na razie nic si nie dzieje. Zastanawiam si, czy na wszelki wypadek nie woy
rkawic, ale nie, ryzykuj. Oddychajc gboko, zamykam szafk. i
- Cze - sysz gos i wzdrygam si z zaskoczenia. To Sara. Zerka przez rami. - Mam co dla
ciebie.
mieje si nerwowo.Ale to nie jest dokadka nalenikw? Cigle mam uczucie, e za chwil
pkn. ;
- To nie s naleniki. Ale jeli dam ci to co, musisz obieca, e nie bdziesz si bi z Markiem.
- Okej - mwi.
Znw zerka przez rami i siga szybko do przedniej kieszeni swojego plecaka. Wyjmuje mj
telefon i mi go daje.
- Jak go zdobya? Wzrusza ramionami.
- Mark wie?
- Co ty Wic dalej chcesz by twardzielem? - pyta.
- Chyba nie.
- To dobrze.
- Dziki - mwi.
Nie mog uwierzy, e posuna si tak daleko, eby mi pomc -ledwie mnie zna. Ale nie powiem,

ebym si
smuci.
- Bardzo prosz.
Odwraca si i szybkim krokiem odchodzi.
dopada mnie w gwnym holu.Cay czas z ni patrz, mimowolnie si umiechajc. Kiedy
zmierzam do wyjcia, Mark James z omioma kumplami
- Popatrz, popatrz - mwi. -I co, udao si przey dzie?
- Jasne. I zobacz, co znalazem.
Na widok mojego telefonu opada mu szczka. Omijam go, id dalej przez hol i wychodz z
budynku.

8
Henri zaparkowa dokadnie w umwionym miejscu. Wskakuj do furgonetki, cigle umiechnity.
- Miae dobry dzie? - pyta.
- Niezy. Odzyskaem telefon.
- Bez adnych awantur?
- Nic takiego.
19

Patrzy na mnie podejrzliwie.


- Mylisz, e chciabym wiedzie, co to znaczy?
- Raczej nie.
- Czy zawieciy ci si rce?
- Nie - kami. - A jak tobie min dzie? Rusza podjazdem wok szkoy.
- Dobrze. Prosto std pojechaem do Columbus, ptorej godziny drogi.
- Dlaczego do Columbus?
- Tam s due banki. Nie chciaem wzbudzi podejrze daniem przelewu na sum wiksz od
tego, co posiada
cznie cae miasto.
- No tak. Sprytne mylenie. Wjeda na drog.
- Wic powiesz mi, jak ona ma na imi?
- Sucham...?
- Musi by jaki powd tej twojej miesznej rozanielonej miny Najbardziej oczywistym powodem

bywa
dziewczyna.
- Skd wiesz?
- John, mj przyjacielu, kiedy na Lorien ten stary Cepan by niezym kobieciarzem.
- Przesta - mwi. - Na Lorien nie ma czego takiego jak kobieciarze.
Kiwa z uznaniem gow.
- Nauka nie idzie w las.
dwudziestu piciu lat, plLoryjczycy s monogamistami. Kiedy si zakochujemy, to na cae yus
minus, i nie ma ono nic wsplnego z kontraktem prawnym. Opiera si bardziej na obietnicy cie. Na
maestwo przychodzi pora w wieku
i zobowizaniu ni na czymkolwiek innym. Henri, zanim opuci ze mn planet, by przez
dwadziecia lat onaty
Mino dziesi lat, a wiem, e nie ma dnia, aby nie tskni za swoj on.
- Wic kim ona jest? - pyta.
- Nazywa si Sara Hart. Jest crk agentki nieruchomoci, ktra wynaja ci dom. Chodzi ze mn
na dwa
przedmioty. Jest w pierwszej klasie.
- Uhm. adna?
- Bardzo. I bystra.
wyjazdu.No taak... Spodziewaem si tego od dawna. Miej tylko na uwadze, e w kadej chwili
moemy by zmuszeni do
- Wiem - mwi i reszta drogi upywa w milczeniu.
W domu zastaj na stole Loryjski Kuferek. Jest wielkoci kuchenki mikrofalowej, o prawie
idealnie kwadratowych bokach, czterdzieci pi na czterdzieci pi centymetrw. Przebiega mnie
dreszcz podniecenia. Podchodz do stou i bior do rki kdk.
- A mnie skrca, eby wiedzie, jak go si otwiera. Chyba bardziej mnie to interesuje, ni co jest
w rodku -mwi.
- Naprawd? To moe ci pokaza, jak go si otwiera, a potem zamkniemy go z powrotem i
zapomnimy o tym, co jest w rodku.
Umiecham si do niego.
- Nie dziaajmy pochopnie. No powiedz, prosz. Co jest w rodku?
- Twoja Scheda.
- Co znaczy moja Scheda"?
-przyjmowa swoje Dziedzictwo.To jest to, co kady Garda dostaje wraz z przyjciem na wiat,
czym posuy si jego Str, gdy Garda bdzie

Kiwam gow w radosnym podnieceniu.


- Wic co tam jest?
- Twoja Scheda.
Oczywicie nic z tego.Rozdraniony t jego powcigliwoci, bior do rki kdk i jak wiele
razy wczeniej prbuj otworzy j na si.
- Nie otworzysz jej beze mnie, a ja nie otworz jej bez ciebie -mwi Henri.
- Ale jak mamy j otworzy? Tu brakuje otworu na klucz.
- Si woli.
- O rany, Henri. Przesta by taki tajemniczy Odbiera mi kdk.
- Ona otwiera si tylko wtedy, gdy jestemy razem, i dopiero po ujawnieniu si twojej pierwszej
mocy
Podchodzi do drzwi frontowych, wystawia na zewntrz gow, potem je szybko zamyka i przekrca
zamek. Wraca.
- Przycinij do do kdki - mwi.
- Jest ciepa.
- Dobrze. To znaczy, e jeste gotw.
- Co teraz?
Henri przykada do do przeciwnego boku kdki i splata swoje palce z moimi. Mija sekunda.
Kdka otwiera si z trzaskiem.
- Niesamowite! - mwi.
- Chroni j loryjski czar, tak jak ciebie. Jest niezniszczalna. Mgby przejecha po niej walcem i
nie byoby ladu
rysy. Tylko my dwaj moemy j wsplnie otworzy. Chyba e umr, wtedy bdziesz mg zrobi to
sam.
- Dobra, mam nadziej, e do tego nie dojdzie. Prbuj unie wieko, ale Henri przytrzymuje moj
rk.
- Jeszcze nie - mwi. - Tu s rzeczy, ktrych nie moesz jeszcze zobaczy. Nie jeste gotw. Id,
usid na kanapie.
- Henri,dlaczego...
20

Krc gow i siadam. Henri otwiera Kuferek, wyjmuje kamie, klry ma z pitnacie centymetrw
duPo prostu mi zaufaj.gruboci. Zamyka wieko na kdk, przynosi kamie do mnie. Jest doskonale
gadki, o podunym ksztacie, goci i pi
przejrzysty na zewntrz, ale matowy w rodku.
- Co to jest? - pytam.

- Loryjski kryszta.
- I do czego to suy?
- Potrzymaj.
W zetkniciu z kamieniem moje donie rozbyskuj wiatem jeszcze janiejszym ni poprzedniego
dnia. Kryszta
zaczyna si rozgrzewa. Unosz go, ogldam dokadnie z bliska. Matowa mawewntrz jak fala.
Czuj te, jak amulet na mojej szyi robi si coraz gortszy. Cay ten nowy stan rzesa w rodku kbi
si, zwijajc do czy budzi mj
zachwyt. Dotd nic, tylko czekaem i czekaem, i nie mogem si doczeka na objawienie si moich
Dziedzictw.
Byway co prawda momenty, kiedy miaem nadziej, e nigdy do tego nie dojdzie, e w kocu
bdziemy mogli gdzie
osi i prowadzi normalne ycie, ale teraz - trzymajc kryszta, ktry ma w rodku co, co wyulda jak kbek dymu,
i wiedzc, e moje rce s odporne na gorco
1ogie i e nastpne dziedziczne moce s w drodze, a po nich objawi si moja moc gwna (ta,
ktra pozwoli mi
walczy) - to wszystko jest cakiem fajne i podniecajce. Nie mog przesta si umiecha.
- Co si z nim teraz dzieje?
- Ten kamie jest podlegy twojemu Dziedzictwu. Twj dotyk go uaktywnia. Gdyby darem, ktry
rozwijasz, nie by
Lumen, sam kryszta rozwietlaby si tak jak twoje rce. Tymczasem jest odwrotnie.
Wpatruj si w krysztaowy kamie, obserwujc, jak dymek kbi si i jarzy.
- Zaczynamy? - pyta Henri.
- Jasne! - Kiwam ochoczo gow.
***
Pod koniec dnia zrobi si zib. W domu jest cicho, tylko od czasu do czasu powiew wiatru
wstrzsa oknem. Le na plecach na dugim drewnianym stoliku do kawy, ze zwieszonymi luno
rkami. W ktrym momencie Henri pod jedn i drug rozpali ogie. Oddycham wolno i rytmicznie
zgodnie z jego wskazwkami.
Musisz mie zamknite oczy - mwi. - Wsuchuj si tylko w wiatr. Mog ci lekko piec ramiona,
kiedy bd przeciga po nich krysztaem. Prbuj to znie najdzielniej, jak potrafisz.
Sucham wiatru poruszajcego drzewami na zewntrz. W pewien sposb czuj, jak si koysz i
uginaj.gr po przedraHenri zaczyna od mojej prawej rki. Przyciska kryszta do wierzmieniu.
Czuj pieczenie, jak zapowiada, ale na tyle znone, e nie cofam rchu doni, potem przesuwa go do
nadgarstka i w ki.
- Pozwl odpyn swojemu umysowi, John. Udaj si tam, dokd ci poniesie wewntrzna

potrzeba.
Nie wiem, o czym on mwi, ale prbuj rozjani swj umys i oddycha wolno. Nagle mam
wraenie, e naprawd odpywam. Nie wiadomo skd czuj ciepo soca na twarzy i wiatr
cieplejszy od tego, ktry wieje za oknem. Kiedy otwieram oczy, nie jestem ju w Ohio.Jestem nad
bezmiarem wierzchokw drzew, nic tylko dungla jak okiem sign. Bkitne niebo,
bijcepromieniami soce, prawie dwukrotnie wiksze od soca Ziemi. Ciepy, agodny wiatr
przewiewa mi wosy W dole rzeki dr gbokie kaniony pord anw zieleni. Unosz si nad
jedn z nich. Zwierzta wszelkich ksztatw i wiel-koci - niektre dugie i smuke, inne o krtkich
koczynach i krpych ciaach, niektre z dug sierci, inne o ciemnej skrze, ktra wyglda na
szorstk w dotyku - stoj u wodopoju nad brzegiem spokojnej rzeki. W dali widz zakole na linii
horyzontu i wiem, e jestem na Lorien. To planeta dziesiciokrotnie mniejsza od Ziemi i
patrzc z wystarczajco duej odlegoci, mona zobaczy krzywizn jej powierzchni.
Jakim cudem umiem lata. Wzbijam si i obracam w powietrzu, potem pikuj w d i mkn nad
rzek. Zwierzta unosz gowy, patrz z zaciekawieniem, ale bez strachu. Lorien w peni swojej
wietnoci, pokryta zieleni, zamieszkana przez zwierzta. Troch tak wyobraam sobie Ziemi
sprzed milionw lat, kiedy to natura kierowaa yciem stworze, zanim pojawili si ludzie i zaczli
kierowa natur. Lorien w czasach rozkwitu; wiem, e dzi ju tak nie wyglda. Widocznie yj
pamici. Raczej nie wasn.
I nagle dzie przechodzi w ciemno. Gdzie daleko zaczyna si wielki pokaz fajerwerkw
strzelajcych wysoko w to.niebo i rozpryskujcych si w ksztaty zwierzt i drzew, a ciemne niebo,
ksiyce i milion gwiazd su za olniewajce
- Czuj ich desperacj - sysz nie wiadomo skd. Odwracam si i rozgldam. Nikogo tam nie ma.
- Wiedz, gdzie jest jedna z nas, ale czar wci dziaa. Nie mog jej tkn, pki nie zabij ciebie.
Ale stale s na jej
tropie.
Skd ten gos? Wzlatuj wysoko, potem znw nurkuj, szukajc jego rda.
- Wanie teraz musimy by najbardziej ostroni. Musimy da z siebie wszystko, eby
wyprowadzi ich w pole.
Lec dalej ku fajerwerkom. Ten gos dziaa mi na nerwy, moe zagusz go huki.
- Mieli nadziej, e spokojnie zd nas wszystkich pozabija, zanim dojrzej wasze moce. Ale nie
dalimy si
wyapa. Musimy zachowa zimn krew. Pierwszych troje spanikowao. Pierwszych troje nie yje.
Musimy by dalej
sprytni i ostroni. W panice popenia si bdy Oni wiedz, e bdzie im coraz trudniej, w miar
jak reszta z was bdzie
dojrzewaa, a kiedy staniecie si w peni dojrzali, dojdzie do wojny. Odpowiemy atakiem na atak i
poszukamy zemsty.
Widz bomby spadajce z wysokoci kilometrw nad powierzchni Lorien. Eksplozje wstrzsaj
gruntem i

powietrzem, wiatr niesie krzyki, kule ognia spadaj na podszycie i drzewa. Ponie las. Musi by z
tysic rnych
statkw powietrznych, wszystkie zlatuj z wysoka w niebie, eby wyldowa na Lorien.
Mogadorscy onierze wylgaj tumnie z karabinami i granatami, ktrych sia raenia jest o wiele
wiksza ni broni uywanej tutaj. S od nas
fuksji, u niektrych czarne. Ciemne mocne obwdki tworz opraw ich oczu i jest co
wyjtkowego w icwysi, ale zbudowani podobnie; wyrniaj ich tylko twarze. Nie maj powiek,
ich tczwki s w kolorze gbokiej h bladej
skrze - prawie pozbawionej koloru, jakby lekko posiniaczonej. Ich zby| poyskuj midzy
wargami, ktre wydaj si
21

nigdy nie styka, zby wyranie opiowane, zakoczone w nienaturalny szpic. Mogadorskie bestie
wysiadaj ze
statkw, ktre wyldoway z tyu, maj ten sam zimny wyraz oczu. Niektre s ogromne jak domy,
poka- | uj naostrzone zby, ryczc tak gono, e bol mni
e uszy.
- Stalimy si lekkomylni, John. Dlatego tak atwo nas pobili. Wiem, e gos, ktry sysz, naley
do Henriego.
Ale nie wida go nigdzie, a nie mog oderwa oczu od masakry i spustoszenia pode mn, by go
poszuka. Wszdzie
biegaj ludzie, odpierajc atak. Ginie tyle samo Mogadorczykw co Loryjczykw. Ale Loryjczycy
przegrywaj
bitw z bestiami, ktre ich dziesitkuj, ziejc ogniem, zgrzytajc zbami, wymachujc zowrogo
apaCzas mknie znacznie szybszym tempem ni normalnie. Ile godzin mino? Jedna? Dwie?
mi i
ogonami.
Bitwie przewodz Gardowie, dajc peny pokaz swoich dziedzicznych mocy. Niektrzy lataj, inni
potrafi biega tak szybko, e staj si niewyran plam, s tacy, ktrzy cakiem znikaj. Z rk
strzelaj lasery, ciaa oblekaj si w ogie, nad wojownikw zdolnych wada pogod cigaj
burzowe chmury wraz z wichurami. Ale oni wci przegrywaj. Jest ich piset razy mniej. Ich
moce nie wystarczaj.
- Osaba nasza czujno. Mogadorczycy dobrze zaplanowali, wybierajc akurat ten moment, kiedy
pod
nieobecno Starszyzny planety bylimy najbardziej bezbronni. Atak nastpi po tym, jak Pittacus
Lore, najwaniejszy
z nich, zwoa ich wszystkich na zgromadzenie. Nikt nie wie, co si z nimi stao, dokd si udali i
czy w ogle jeszcze
yj. By moe Mogadorczycy wyapali ich pierwszych i dopiero wtedy, usunwszy z drogi
Starszyzn, zaatakowali. Wiemy na pewno, e w dniu zgromadzenia wystrzeli w niebo, daleko jak

wzrokiem sign, sup poyskujcego


biaego wiata. Utrzymywa si przez cay dzie, potem znikn. My, jako lud, powinnimy byli
odczyta w tym znak,
e co jest nie w porzdku, ale stao si, jak si stao, i moemy za to wini wycznie samych
siebie. Mielimy
szczcie, e udao si kogokolwiek wywie z planety, tym wiksze, e uratowao si
dziewicioro modych Gardw, zdolnych w przyszoci podj walk i zachowa nasz ras.
W oddali jaki statek kosmiczny mknie wysoko w chmury, cignc za sob bkitn smug.
Obserwuj go ze
swojego miejsca na niebie to ostatniej chwili, a znika. Jest w nim co znajomego. I nagle mnie
olniewa: jestem w
tym statku razem z Henrim. To jest statek, ktrym lecimy na Ziemi. Loryjczycy musieli wiedzie,
e zostali pobici. Z
jakiego innego powodu mieliby wysya nas na obc planet?
Bezcelowa rze. Tak to widz. Sfruwam na pobojowisko i przechodz przez kul ognia. Ogarnia
mnie furia. Mczyni i kobiety umieraj, Gardowie i Cepanowie, razem z bezbronnymi dziemi.
Jak mona to znie? Jak zatwardziae musz by serca Mogadorczykw zdolnych do czego
takiego? I dlaczego ja ocalaem?
Rzucam si na pierwszego z brzegu onierza, ale przelatuj przez niego i upadam. Wszystko, czego
jestem wiadkiem, ju si dokonao. Ogldam nasz upadek i nic nie mog zrobi.
najmniej szecioOdwracam si i staj oko w oko z besti, ktra ma ze dwanacie metrw wzrostu,
szerokie bary, czerwone oczy i co metrowej dugoci rogi. Z jej dugich ostrych zbw toczy si
lina. Stwr wydaje ryk, a potem rzuca
si do ataku.
bestia kroczy dalej, kadc trupem nastpnych. Poprzez scen zagady sysz drapicy dwik, co
niePrzenika przeze mnie, ale wykacza dziesitki Loryjczykw naokoo. Tak po prostu, wszyscy po
kolei gin. A masakr na Lorien. Odpywam gdzie albo dokd wracam. Dwie rce naciskaj na
moje barki. Otwieram szezwizanego z roko oczy
i jestem z powrotem w naszym domu w Ohio. Rce zwisaj mi ze stolika. Pod jedn i drug stoi
kocioek z ogniem i obie moje donie z nadgarstkami s zanurzone w pomieniach. W ogle tego nie
czuj. Henri stoi nade mn. Drapanie, ktre syszaem przed minut, dochodzi z frontowego ganku.
-Co to jest? - pytam szeptem, siadajc.
-Nie wiem - mwi. Milkniemy obaj, wytajc such. Jeszcze trzy drapnicia w drzwi. Henri
patrzy na mnie.
- Kto tam jest.
Spogldam na cienny zegar. Mina niecaa godzina. Jestem spocony, zdyszany, wstrznity
scenami rzezi,
ktrych byem wiadkiem. Po raz pierwszy w yciu naprawd rozumiem, co si stao na Lorien. Do

tej pwydarzenia byy czci jeszcze jednej historii, podobnej do wielu innych, jakie czytaem w
ksikach. Ale teraz ory tamte
widziaem krew, zy, zmarych ludzi. Widziaem zagad. To wszystko skada si na to, kim jestem.
Na zewntrz zapad mrok. Trzy nastpne drapnicia w drzwi, niski pomruk. Obaj podskakujemy.
Natychmiast myl
o niskich pomrukach, jakie wydobyway si z bestii. Henri wpada do kuchni i chwyta n z
szuflady obok zlewu.
- Schowaj si za kanap.
- Dlaczego?
- Bo tak powiedziaem.
- Mylisz, e tym maym noem zaatwisz Mogadorczyka?
- Tak, jeli trafi go prosto w serce. No, rusz si.
Za ze stolika i przykucam za kanap. W dwch kociokach wci ponie ogie, a w mojej gowie
cay czas, jak przez mg, kbi si wizje Lorien. Zza drzwi frontowych dobiega zniecierpliwiony
pomruk. To pewne, e kto albo
co tam jest. Moje serce galopuje.
- Sied - nakazuje Henri.
Unosz gow, eby mc zerka ponad oparcie kanapy. Tyle krwi, myl. Oni na pewno wiedzieli,
e s na straconej pozycji. A jednak walczyli do koca, ginc, eby ocali innych, ginc, eby ocali
Lorien. Henri zaciska w rce n. Powoli siga do mosinej gaki u drzwi. Zalewa mnie
wcieko. Mam nadziej, e to jest jeden z nich. Niech jaki Mogadorczyk wejdzie przez te drzwi.
Trafi na godnego przeciwnika.
Nie ma mowy, ebym zosta za t kanap. Sigam po jeden z kociokw, wsadzam do rodka rk i
wyjmuj poncy kawaek drewna z zaostrzonym kocem. Jest zimny w dotyku, cho ogie dalej
ponie, lic i ogarniajc moj do. Trzymam szczapk drewna jak sztylet. Niech przyjd, myl.
Nie bdzie wicej uciekania. Henri spoglda na mnie, bierze gboki oddech i mocnym szarpniciem
otwiera drzwi.
22

9
Kady misie mojego ciaa jest naprony, wszystko spite do blu. Henri wyskakuje za prg i
jestem gotw ruszy za nim. Czuj up-up w piersi. Poncy kawaek drewna ciskam palcami tak
mocno, e pobielay mi kykcie. Przez otwarte drzwi wtargn powiew wiatru i teraz ogie taczy w
mojej doni i peza po nadgarstku. Nikogo tam nie ma.
Raptem Henri odpra si i patrzc pod swoje nogi, chichocze. A tam ze skierowanym ku niemu
spojrzeniem stoi ten sam beagle, ktrego widziaem wczoraj w szkole. Pies macha ogonem i skrobie
ap. Henri pochyla si i go gaszcze; wtedy pies przepycha si przez drzwi i wbiega do domu z

wywieszonym jzykiem.
- Co on tu robi? - pytam.
- Znasz tego psa?
- Widziaem go wczoraj. Przyplta si do mnie rano przed szko.siedzi u moich stp i patrzy
wyczekujco w gr, tukc ogonem Odkadam szczapk na miejsce, potem wycieram rk o dinsy,
zostawiajc na udzie smug czarnego popiou. Pies obserwuj ogie w obu kociokach. Teraz, kiedy
sytuacja si wyjania i podniecenie opado, wracam mw tward drewnian podog. Siadam na
kanapie i ylami do swojej wizji. Wci mam w uszach krzyki, wci widz, jak krew poyskiwaa
na trawie w wietle ksiyca, wci widz ciaa i zwalone drzewa, czerwony bysk w oczach
mogadorskich bestii i przeraenie w oczach Loryjczykw.
Spogldam na Henriego.
- Widziaem, co tam si dziao. W kadym razie pocztek.
- Tak przypuszczaem, e zobaczysz.
- Syszaem twj gos. Mwie do mnie?
- Tak.
- Nie rozumiem. To bya masakra. Byo w nich zbyt duo nienawici, eby mogo chodzi
wycznie o nasze
bogactwa naturalne. Byo w tym co wicej.
Henri wzdycha i siada przy stoliku naprzeciwko mnie. Pies wskakuje mi na kolana. Gaszcz go.
Jest brudny, sier pod moj rk jest sztywna i zatuszczona. Ma psi identyfikator w ksztacie piki
futbolowej przypity z przodu obroy. To stary identyfikator, sdzc po prawie cakiem zuszczonej
brzowej farbie. Bior go do rki, numer 19 po jednej stronie, imi Bernie Kosar" po drugiej.
- Bernie Kosar - mwi, na co pies macha ogonem. - To pewnie jego imi. Facet z plakatu na
mojej cianie nazywa si tak samo, musi by popularny w tych stronach. - Przecigam rk po
psim grzbiecie. -Wyglda na bezdomnego. I
jest godny. - Skd to wiem.
Otwieram zapalniczHenri kiwa gow. Przyglda si Berniemu Kosarowi. Pies wyciga si, opiera
mordk na apach, zamyka oczy stronie przedramienia. Dopiero przed zgik i przykadam pomie
do swoich palcw, doni, potem przesuwam go w gr po wewciem w okciu pomie zaczyna mnie
parzy. Cokolwiek Henri zrobi, to ntrznej zadziaao i strefa mojej odpornoci powikszya si.
Zastanawiam si, kiedy cae moje ciao stanie si odporne.
- Wic co tam si wydarzyo? - pytam. Henri bierze gboki oddech.
- Ja te miaem takie wizje. Tak rzeczywiste jak to, e tu jeste.
- Nie zdawaem sobie sprawy, e to wszystko byo tak straszne. To znaczy wiem, e mi mwie,
ale tak naprawd tego nie rozumiaem, dopki nie zobaczyem na wasne oczy.
- Mogadorczycy s inni ni my. To skryci manipulatorzy, wobec wszystkiego nieufni. Maj pewne
moce, ale to nie s takie moce jak nasze. yj stadnie i s w swoim ywiole w wielkich
zatoczonych miastach. Im gciej zaludnione,

tym lepiej. To dlatego my dwaj trzymamy si teraz z dala od wielkich miast, chocia mieszkajc w
ktrym z
molochw, atwiej byoby si wtopi w tum. Im te byoby atwiej - milion razy atwiej ni nam.
Sucham nie przerywajc. Okoo stu lal temu cignie Henri - Mogadore zacza gin, podobnie
jak Lorien dwadziecia populacja ludzka zaczyna rozumie go dzisiaj. Zlekcewayli to. Wyniszczyli
swoje oceany,pi tysicy lat wczeniej. Oni jednak nie zareagowali tak jak my. Nie zrozumieli
problemu w taki sp wypenili rzeki i jeziora osb, jak
odpadami i ciekami, eby dalej powiksza swoje miasta. Rolinno zacza gin, co
spowodowao wymieranie zwierzt rolinoernych, po czym niedaleko w kolejce znalazy si
misoerne. Mogadorczycy wiedzieli, e musz wykona jaki drastyczny krok.
Henri zamyka oczy, milczy przez pen minut.
- Czy wiesz, jaka jest najblisza Mogadore planeta utrzymujca ycie? - pyta w kocu.
- Tak. To jest Lorien. Albo bya.
- Tak, to jest Lorien. I na pewno wiesz, e chodzio im o nasze bogactwa naturalne.
Kiwam gow. Bernie Kosar podnosi gow i wydaje gbokie, ziewnicie. Henri podgrzewa w
mikrofali ugotowan pier kurczaka, kroi j w paski, po czym wraca na kanap z talerzem i stawia
go przed j psem. Bernie poera jedzenie, jakby od kilku dni nie mia nic w pysku,
- Na Ziemi jest mnstwo Mogadorczykw - mwi dalej. - Nie wiem, ilu jest tutaj, ale
wyczuwam ich, kiedy pi. Czasem widz ich w swoich snach. Nigdy nie wiem, gdzie s ani co
mwi. Ale widz ich. I nie sdz, eby wasza szstka bya jedynym powodem, dla ktrego jest ich
tutaj tak wielu.
Henri patrzy mi w oczy.Co chcesz przez to powiedzie? Z jakiego innego powodu mieliby tu by?
- Czy wiesz, jaka jest druga najblisza Mogadore planeta utrzymujca ycie?
- Ziemia, tak?
- Mogadore jest dwukrotnie wiksza od Lorien, a Ziemia jest piciokrotnie wiksza od Mogadore.
Ziemia jest lepiej przygotowana na inwazj. Mogadorczycy, nim zaatakuj, bd musieli pozna t
planet lepiej. Nie do koca umiem powiedzie, dlaczego zostalimy pokonani lak atwo, bo wielu
rzeczy wci nie rozumiem. Ale z penym
23

przekonaniem mog powiedzie, e wpyn na to zbieg dwch okolicznoci: z jednej strony ich
wiedza o naszej
planecie i naszym ludzie, a z dru giej to, e nie mielimy adnej innej obrony poza nasz
inteligencj i
Dziedzictwami Gardw. Cokolwiek by mwi o Mogadorczykach, na pewno s byskotliwymi
strategami
wojennymi.Przeczekujemy nastpn chwil w milczeniu, na zewntrz wci huczy wiatr.
- Nie wydaje mi si, eby byli zainteresowani zdobywaniem bogactw naturalnych Ziemi - mwi

Henri.
- Dlaczego nie?
oni o tym wiedz. Myl, e zamierzaj zgadzi ludzi. Myl, e chc zawadn
Ziemi.Mogadore wci zmierza ku zagadzie. Mimo e zaatali najpilniejsze problemy, mier
planety jest nieunikniona i
Po kolacji kpi Berniego Kosara, uywajc szamponu i odywki do wosw. Czesz go starym
grzebieniem, ktry zosta w jednej z szuflad po poprzednim lokatorze. Pies wyglda i pachnie duo
lepiej, ale jego obroa wci cuchnie.
Wyrzucam j. Przed pjciem do ka otwieram mu drzwi frontowe, ale nie wybiera si z
powrotem pod goe niebo. Kadzie si na pododze z pyskiem na przednich apach i czuj, e chce
zosta z nami w domu. Zastanawiam si, czy on czuje, e chc tego samego.
- Myl, e mamy nowego zwierzaka - mwi Henri. Umiecham si. Jak tylko zobaczyem dzi
tego psa, miaem nadziej, e Henri pozwoli mi go zatrzyma.
- Na to wyglda - odpowiadam.
Kiedy p godziny pniej kad si do ka, Bernie Kosar wskakuje ze mn i zwija si w kbek
przy moich nogach. Za minut ju chrapie. Le jaki czas na plecach, wpatrujc si w ciemno, i
milion rnych myli bka si w mojej gowie. Sceny z wojny: chciwy, wygodniay wzrok
Mogadorczykw, wcieky, twardy wzrok bestii, mier i krew. Myl o urodzie Lorien. Czy kiedy
znowu bdzie utrzymywa ycie, czy Henri i ja bdziemy czeka tu, na
Ziemi, w nieskoczono?
Prbuj odpycha od siebie te myli i obrazy, ale one jeszcze dugo mnie nie opuszczaj. Wstaj i
zaczynam chodzi po pokoju. Bernie Kosar unosi gow i przez chwil mnie obserwuje, ale zaraz z
powrotem zasypia. Wzdycham, bior z szafki nocnej swoj komrk i sprawdzam, czy Mark James
czego nie namiesza. W porzdku, numer Henriego jest, ale ju nie jest jedynym kontaktem. Dodany
zosta inny numer, zapisany pod nazw Sara Hart". Po ostatnim dzwonku, zanim Sara podesza do
mojej szafki, wpisaa swj numer do mojej komrki.Zamykam telefon, kad go przy ku i
umiecham si. Mijaj dwie minuty, na wszelki wypadek znw sprawdzam kontakty, bo moe mi si
przywidziao. Nie, w porzdku, nic mi si nie przywidziao. Zatrzaskuj klapk telefonu, odkadam
go tylko po to, eby pi minut pniej znw spojrze na jej numer. Nie wiem, ile czasu mona
zasypia, ale w kocu zasypiam. Rano budz si z komrk przycinit rk do piersi.

10
Budz si, syszc, jak Bernie Kosar skrobie w drzwi mojej sypialni. Wypuszczam go na zewntrz.
Patrpodwrze, pdzc z nosem przy ziemi, po czym rzuca si na przeaj w stron lasu i znika.
Zamykam drzwi i wskakuj oluje cae pod prysznic. Kiedy wychodz dziesi minut pniej, pies
jest w domu, usadowiony na kanapie. Na mj widok macha ogonem.
- Wpucie go? - pytam Henriego, ktry siedzi przy kuchennym stole z otwartym laptopem i
czterema gazetami przed sob.
- Tak.

Po szybkim niadaniu wychodzimy. Bernie Kosar biegnie przed nami, potem przystaje i siada przed
furgonetk ze wzrokiem skierowanym na drzwi pasaera.
- Dziwne... - mwi. Henri wzrusza ramionami.
- Widocznie nie jest mu obca jazda samochodem. Wpu go. Otwieram drzwi i pies wskakuje do
rodka. Siada na
rodkowymszyb, on wystawia si do poowy z cigle otwartym pyskiem i opoczcymi na
wietrzefotelu z wywieszonym jzykiem. Kiedy ruszamy z podjazdu, przeskakuje na moje kolana i
skrobie w okno. Opuszczam uszami. Niecae pi kilometrw drogi i jestemy przed szko.
Otwieram drzwi, Bernie Kosar wyskakuje przede mn. Pakuj go z powro-tem do furgonetki, a on z
powrotem wyskakuje. Wsadzam go jeszcze raz i zamykajc drzwi, musz blokowa go ciaem, eby
znw nie wyskoczy. Staje na tylnych apach z przednimi opartymi na opuszczonej szybie. Klepi go
po gowie.
- Masz rkawice? - pyta Henri.
- Tak.
- Telefon?
- Tak.
- Jak si czujesz?
- Dobrze.
- Okej. Dzwo w razie najmniejszych kopotw.
Odjeda, Bernie Kosar patrzy za
Odczuwam podobne

mn przez tylne okno, a furgonetka znika za zakrtem.

zdenerwowanie jak poprzedniego dnia, ale z innych powodw. Z jednej strony chc nadrugiej mam
nadziej, e w ogle jej nie zobacz. Nie bardzo wiem, co jej powiedzie. A jak nic nie wymyl i
bd tychmiast zobaczy Sar, z
sta tam jak gupek? A jeli ona bdzie z Markiem? Czy powinienem j zauway i zaryzykowa
kolejne starcie, zy po
24

prostu przej obok, udajc, e nie widz ani jej, ani jego? W najgorszym razie spotkam ich oboje
na drugiej lekcji.
Tego nie da si unikn.
Id prosto do swojej szafki. Mj plecak jest wypakowany ksikami, ktre miaem wczoraj czyta,
ale adnej nawet
nie otworzyem. Zbyt duo myli i obrazw kotowao si w gowie. Nie odeszy w zawyobrazi,
by kiedykolwiek miay odej.
To wszystko byo cakiem inne, ni si spodziewaem. mier nie wygl
pomnienie i trudno sobie da

jak w filmach. Odgosy, wygld szczegw, zapachy. Tak inne.


Podchodzc do szafki, od razu zauwaam, e co jest nie w porzdku. Metalowy uchwyt do zamka
jest
wysmarowany botem albo czym, co wyglda jak boto. Zastanawiam si, czy powinienem go
dotyka, ale bior
gboki oddech i mocnym ruchem przekrcam uchwyt.
Szafka jest do poowy wypeniona gnojem i gdy otwieram na ocie drzwiczki, prawie wszystko
wypada na
podog, paskudzc moje buty. Smrd jest potworny. Zatrzaskuj drzwiczki i widz, e stoi za mn
Sam Goode.
Pojawi si tak nagle, nie wiadomo skd, e lekko si wzdrygam. Wyglda aonie, jest w biaym
T-shircie z logo
NASA, ale troch innym ni tamten, ktry nosi wczoraj.
- Cze, Sam - mwi.
Patrzy na kup gnoju na pododze, potem z powrotem na mnie.
- Ty te? - pytam. Kiwa gow.
- Id do dyrektora. Chcesz pj ze mn?
Potrzsa gow, po czym odwraca si i odchodzi bez sowa. Id do gabinetu pana Harrisa, pukam
do drzwi i
wchodz, nie czekajc na zaproszenie. Siedzi za biurkiem, w krawacie we wzorki ze szkoln
maskotk, co najmniej
dwadziecia malekich gw pirata rwnomiernie rozrzuconych. Dyrektor umiecha si do mnie z
dum.
- To wielki dzie, John - owiadcza, a ja nie wiem, co ma na myli. - Dziennikarze z Gazette"
powinni by tu nie
dalej ni za godzin. Pierwsza strona!
Przypominam sobie: wielki wywiad Marka Jamesa dla miejscowej gazety.
- Musi pan by bardzo dumny - mwi.
krzele,Jestem dumny z kadego ucznia Paradise bez wyjtku. Umiech nie schodzi mu z twarzy
Przechyla si w ty na
splata palce, opiera rce na brzuchu.
- Co mog dla ciebie zrobi?
- Chciaem pana powiadomi, e dzisiaj moja szafka zostaa wypeniona gnojem.
- Jak to? Co to znaczy wypeniona"?

- To znaczy, e jest pena gnoju.


- Gnoju? - pyta w konsternacji.
- Tak.
Wybucha miechem. Jestem zaskoczony jego kompletnym lekcewaeniem sprawy i zalewa mnie
zo. Czuj ciepo
na twarzy.
- Chciaem pana powiadomi, eby to mogo zosta sprztnite. Szafka Sama Goodea rwnie jest
pena gnoju.
Dyrektor wzdycha i krci gow.
- Pol tam wonego, pana Hobbsa, i przeprowadzimy dochodzenie.
- Obaj wiemy, kto to zrobi, panie Harris. Rzuca mi protekcjonalny umieszek.
- Przeprowadz dochodzenie, panie Smith.
Nie ma co dalej strzpi jzyka, wic wychodz i id do azienki obmy zimn wod rce i twarz.
Musz si uspokoi. Nie chc by znowu zmuszony do chodzenia w rkawicach. Moe w ogle nie
powinienem nic robi, po prostu machn na to rk. Czy to zakoczy spraw? Swoj drog, mam
inne wyjcie? Jestem w mniejszoci, a moim jedynym sprzymierzecem jest wacy tyle co kurczak
drugoklasista sfiksowany na punkcie istot pozaziemskich. Cho moe to nie do koca prawda
-moe mam jeszcze jednego sprzymierzeca w Sarze Hart.
Patrz na swoje rce. W porzdku, nie wiec. Wychodz z azienki. Wony usuwa ju gnj z mojej
szafki, razem z ksikami, ktre wyrzuca do mieci. Mijam go, id do klasy i czekam na rozpoczcie
lekcji. Omawiane s zasady gramatyki, a gwnym tematem jest rnica midzy gerundium a
czasownikiem i dlaczego gerundium nie jest
przed nastpczasownikiem. Uwaam troch bardziej ni poprzedniego dnia, ale im bliej koca,
tym bardziej jestem zdenerwowany n lekcj. Nie dlatego, e mog spotka Marka... Dlatego, e
mog spotka Sar. Czy dzisiaj te si do mnie umiechnie? Myl sobie, e najlepiej bdzie
przyj wczeniej, zaj miejsce i patrze na ni, kiedy bdzie wchodzia. Zobacz w ten sposb,
czy powie mi pierwsza cze".
Rwno z dzwonkiem wypadam z klasy i gnam na astronomi. Wchodz pierwszy, potem sala si
zapenia i znowu spodniach, umiecha sSam siada koo mnie. Sara i Mark wchodz razem tu przed
dzwonkiem. Ona, w biai do mnie, idc na swoje miejsce. Odpowiadam umiechem. Mark w ogle
nie patrzy w moj ej zapinanej koszuli i czarnych stron. Pocigam nosem i cigle czuj gnj na
swoich butach, albo ten smrd pochodzi z butw Sama.
Sam wyciga z plecaka jakie pisemko z tytuem na okadce Oni chodz wrd nas". Wyglda na
poktnie wydrukowane w czyjej piwnicy. Sam przewraca kartki do artykuu w rodku i zaczyna z
uwag czyta. Patrz na Sar, ktra siedzi cztery awki przede mn, na jej wosy zwizane w koski
ogon. Widz jej delikatny kark. Krzyuprostuje si na krzele. Chciabym teraz siedzie koo niej i
wzi j za rk. Chciabym, eby ju bya sma lekcja. je nogi i Zastanawiam si, czy znw bd z
ni w parze na zajciach z gospodarstwa domowego.
Pani Burton zaczyna wykad, cig dalszy o Saturnie. Sam wyjmuje kartk i zaczyna z zapaem

gryzmoli, robic przerwy na zerknicie do artykuu w pimie, ktre przed chwil otworzy.
Zapuszczam urawia przez jego rami i czytam tytu: Cae miasto Montana uprowadzone przez
obcych".
Do wczoraj w ogle bym nie rozwaa takiej teorii. Ale Henri wierzy, e Mogadorczycy
zamierzaj przej Ziemi, i tu moe by na rzeczy. Wiem na pewno, e Lorymusz przyzna, i
cho hipoteza w publikacji Sama jest niedorzeczna, na jej najbardziej podstawowym poziomie co
jczycy wielokrotnie odwiedzali Ziemi w rnych okresach istnienia tej planety Obserwowalimy,
jak Ziemia si rozwija, ogldalimy j w czasach rozkwitu i dostatku, gdy wszystko szo
25

do przodu, i w czasach lodu i niegu, kiedy nic nie szo. Pomagalimy ludziom, uczylimy ich
krzesa ogie,
dawalimy im narzdzia rozwoju mowy i jzyka, przez co nasz jzyk jest tak podobny do jzykw
Ziemian. I chocia
my nigdy nie uprowadzalimy ludzi, nie jest powiedziane, e nigdy co takiego nie zaszo. Patrz na
Sama. Nie
spotkaem dotd czowieka, ktry byby zafascynowany kosmitami a tak, eby wczytyrobi z nich
notatki.
wa si w teorie spiskowe i
W tym momencie otwieraj si drzwi i pan Harris wsuwa do rodka swoj umiechnit twarz.
- Przepraszam, e przeszkadzam, pani Burton. Bd musia zabra std Marka. S tu dziennikarze z
Gazette",
ktrzy przeprowadz z nim wywiad - mwi na tyle gono, eby caa klasa syszaa.
Mark wstaje, bierze plecak i bardzo spokojnie wychodzi z sali. Przez otwarte drzwi wida, jak pan
Harris klepie go
po plecach. Potem znw patrz na Sar, aujc, e nie mog zaj wolnego miejsca obok niej.
Na czwartej lekcji mam wychowanie fizyczne. Sam jest w mojej grupie. Po przebraniu si
siadamy obok siebie na pododze sali gimnastycznej. On ma na sobie buty tenisowe, szorty i o dwa,
trzy rozmiary za duy T-shirt. Wyglda jak bocian, same kolana i okcie, dosy tyczkowate mimo e
jest niski.
Nauczyciel wuefu, pan Wallace, stoi wyprony przed nami w szerokim rozkroku, z rkami
zacinitymi w pici opartymi na biodrach.
- Dobra, chopaki, suchajcie. To pewnie ostatnia szansa, eby powiczy na zewntrz, wic
trzeba j dobrze wykorzysta. Bieg na ptora kilometra, na peny gaz. Czasy bd notowane i
zachowane dla porwnania z nastpnym biegiem na wiosn. Wic dajcie z siebie wszystko!
Odkryta bienia zrobiona jest z gumy syntetycznej. Okra boisko futbolowe, a za ni s lasy, przez
ktre, jak sobie wyobraam, moe prowadzi droga do naszego domu, ale nie jestem pewien. Wieje
zimny wiatr i Sam ma na ramionach gsi skrk. Prbuje je rozetrze.
- Bieglicie ju ten dystans? - pytam.
- Tak. W drugim tygodniu po wakacjach.

- Jaki miae czas?


- Dziewidziesit minut, pidziesit cztery sekundy. Patrz na niego spod oka.
- Mylaem, e chuderlaki powinny by szybkie.
- Spadaj.kilometra. W poowie pierwszego okrenia zaczynam zostawia w tyle Sama.
Zastanawiam si, jak szybkBiegn rami w rami z Samem w ogonie grupy Cztery kka. Tyle razy
musz obiec bieni, eby zaliczo mgbym y ptora przebiec ptora kilometra, gdybym si
naprawd postara. W dwie minuty, moe minut, moe mniej?
Ruch sprawia mi frajd i troch bez zastanowienia wyprzedzam prowadzcego. Potem zwalniam,
udaj zmczenie i nagle widz biao--brzow ruchom plam, ktra wypada zza krzakw przy
wejciu na trybun... i pdzi prosto na dopingujce sowa, ale patrzy poza mnie, gdzie w bok od
bieni. Wiod wzrokiem za jmnie. Halucynacje, myl. Odwracam gow i biegn dalej. Mijam
nauczyciela, ktry ze stoperem w rku wyego oczami. S skupione na krzykuje biao-brzo-wej
plamie. To co dalej gna prosto na mnie i nagle wracaj wczorajsze wizje. Mogadorskie bestie.
Byy te mae, z zbami, ktre poyskiway w wietle jak ostrza brzytwy, szybkie stworzenia
nastawione na zabijanie. Zaczynam pdzi.
Pokonuj dzikim sprintem poow okrenia i znw si odwracam. Niczego za mn nie ma. To
co zostao w tyle.
Mino dwadziecia sekund. Odwracam si z powrotem i to co jest wprost przed mn. Musiao
biec skrtem, przecinajc boisko. Staj jak wryty i moje widzenie wraca do normy. To Bernie
Kosar! Siedzi z wywieszonym jzykiem porodku bieni i macha ogonem.
- Bernie Kosar! - wrzeszcz. - Wystraszye mnie jak diabli! Biegn dalej wolnym tempem,
Bernie Kosar rwnolegle ze mn.
Mam nadzieje, e nikt nie zauway, jak szybko biegem. Wkrtce si zatrzymuj, udajc, e
chwyci mnie kurcz i nie mnie dwch chopakw.mog zapa oddechu. Przez jaki czas id. Potem
troch podbiegam. Przed kocem drugiego okrenia wyprzedzio
- Smith! Co si stao? Miae niesamowit przewag! - wrzeszczy pan Wallace, kiedy go mijam.
Oddycham ciko, na pokaz.
- Ja... mam... astm.
Krci gow z rozczarowaniem.
- A ja mylaem, e jeszcze w tym roku bd mia stanowego mistrza bieni w swojej klasie.
Wzruszam ramionami i biegn dalej, od czasu do czasu przechodzc do chodu. Bernie Kosar jest
cigle przy mnie i tak jak ja czasem idzie, czasem biegnie. Na pocztku ostatniego okrenia dogania
mnie Sam i do koca biegniemy razem. Jest czerwony jak burak.
- Co to byo, co czytae dzisiaj na astronomii? - pytam. - Cae miasto Montana uprowadzone
przez obcych"?
Umiecha si do mnie.
- Tak, jest taka teoria - mwi troch niemiao, jakby zakopotany.
- Po co kto miaby uprowadza cae miasto? Sam wzrusza ramionami, nie odpowiada.

- No nie... - mrucz pod nosem.


- Naprawd chcesz wiedzie?
-Jasne
-No wic jest taka teoria, e wadza pozwala obcym na uprowadzenia w zamian za technologi.
- Serio? Jak technologi?
- Na przykad czipy do superkomputerw, sposoby konstrukcji nowych bomb, zielone technologie.
Tego rodzaju
rzeczy
- Zielona technologia za ywe okazy? Dziwne. Po co obcy chc uprowadza ludzi?
26

- eby mc nas bada.


- Ale po co? Jaki mogliby mie cel?
- Po to, eby w dniu nadejcia Armagedonu zna wszystkie nasze saboci i przez demaskow
atwo nas pokona.

anie tych saboci

Ta odpowied troch zbija mnie z tropu, ale tylko z powodu scen z wczorajszych wizji, ktre
cigle przewijaj si w
mojej gowie. Pamitam bro, jakiej uywali Mogadorczycy, i tamte straszne bestie.
- To chyba i tak byoby dla nich atwe, jeli maj ju bro i technologie o wiele doskonalsze od
naszych?
- No wanie. Zdaniem niektrych ludzi oni maj nadziej, e najpierw sami si pozabijamy.
Zerkam na Sama. Umiecha si do mnie, prbujc ustali, czy traktuj t rozmow powanie.
- Dlaczego mieliby chcie, ebymy si sami pozabijali? Z jakiego powodu?
- Z zazdroci.
- Zazdroszcz nam? Czego? Naszej surowej mskiej urody? Sam parska miechem.
- Powiedzmy.
Kiwam gow. Przez minut biegniemy w milczeniu i widz, e Sam ledwie zipie.
- Skd si wzio twoje zainteresowanie tym wszystkim? Wzrusza ramionami.
- Zwyke hobby - tumaczy, cho mam niejasne przeczucie, e jest co, o czym nie chce mi
powiedzie.
Koczymy bieg z czasem osiem minut, pidziesit dziewi sekund, lepszym ni poprzedni wynik
Sama. Bernie
Kosar idzie za nami do szkoy. Niektrzy go gaszcz, a kiedy wchodzimy do rodka, on prbuje
wej z nami. Nie
wiem, skd wiedzia, gdzie jestem. Czy mg zapamita drog podczas porannej jazdy do szkoy?

Ta myl wydaje si mieszna.


Pies zostaje na zewntrz. Id z Samem do szatni i od chwili zapania oddechu mj kumpel sypie jak
z rkawa innymi
spiskowymi teoriami, z ktrych wikszo budzi miech. Lubi go, jest zabawny, ale czasem chc,
eby przesta gada.
Zajcia z gospodarstwa domowego zaczynaj si bez Sary Przez pierwszych dziesi minut pani
Benshoff udziela instrukcji, a potem idziemy do kuchni. Wchodz do stanowiska sam, pogodzony z
faktem, e bd kucharzy dzi w pojedynk, i ledwie o tym pomylaem, wchodzi Sara.
- Czy omino mnie co dobrego? - pyta.
- Okoo dziesiciu minut wartociowego czasu ze mn - odpowiadam.
mieje si.
- Syszaam rano o twojej szafce. Przykro mi.
- A to ty wpakowaa tam gnj? Znowu si mieje.
- Jasne, e nie. Ale wiem, e oni ci przeladuj z mojego powodu.
- Maj szczcie, e nie uyem swoich supermocy i nie wykopaem ich do nastpnego hrabstwa.
apie mnie artobliwie za bicepsy
- No tak, te potne muskuy. Twoje supermoce. O rany, chopaki naprawd maj szczcie.swoj
histoNaszym zadaniem jest zrobi babeczki z jagodami. Kiedy bierzemy si do mieszania ciasta,
Sara zaczyna opowiada rodzicw i swoich przyjaci. Bya dziewczyn Marka,ri z Markiem.
Chodzili ze sob dwa lata, ale im duej byli razem, tym bardziej ona odsuwaa si od nikim wicej.
Miaa wiadomo, e zacza si przy nim zmienia, przyjmowa pewne jego postawy wobec
ludzi: zoliwo, krytykowanie wszystkich innych, przekonanie, e jest od nich lepsza. Zacza te
pi i mie gorsze oceny Po poprzednim roku szkolnym rodzice wysali j na wakacje do ciotki w
Kolorado. Gdy tylko si tam znalaza, zacza chodzi na dugie wdrwki w gry i robi zdjcia
krajobrazowe aparatem swojej ciotki. Zakochaa si w fotograzdaa sobie spraw, e w yciu liczy
si co wicej ni bycie cheerleaderk i profii i spdzia najcudowniejsze wakacje, podczas ktrych
wadzanie si z uaterbackiem druyny futbolowej. Po powrocie do domu zerwaa z Markiem,
rzucia futbol i przyrzeka sobie, e bdzie dla wszystkich dobra i mia. Mark tego nie przebola.
Sara mwi, e wci uwaa j za swoj dziewczyn i wierzy, i ona do niego wrci. Brakuje jej
jedynie psw, do ktrych si przywizaa, bywajc w jego domu. Opowiadam jej wtedy o Berniem
Kosarze, o tym, jak pojawi si u nas ni std, ni zowd po moim pierwszym dniu w szkole.
Rozmawiajc, pracujemy W pewnym momencie sigam do piekarnika bez rkawic kuchennych i
wyjmuj foremk z babeczk. Ona to widzi i pyta, czy nic mi nie jest, udaj wic, e si oparzyem,
potrzsam rk, cho tak naprawd nic nie czuj. Idziemy do zlewozmywaka i Sara odkrca letni
wod, eby zagodzi oparzenie, ktrego nie ma. Kiedy tylko jeoglda moj rk, wzruszam
ramionami. Podczas dekoroden zapisany numer. Tumacz jej, e to numer Henriego, e zgubiem
swoj star komrk z wszystkimi wania babeczek pyta o mj telefon i mwi, e widziaa w nim
kontaktami. Pyta, czy zostawiem tam, gdzie mieszkaem poprzednio, jak dziewczyn. Mwi, e
nie, ona si umiecha, co mnie powala na kolana. Przed kocem zaj Sara opowiada o zbliajcym
si festynie Halloween, wyraa nadziej, e si tam pojawi i e moe spdzimy ten czas razem.

Mwi, e byoby fajnie, udaj luzaka, cho w rodku jestem cay wniebowzity.

11
Nachodz mnie wizje w przypadkowych chwilach, zwykle gdy si ich najmniej spodziewam.
Czasem s krtkie i przelotne: moja babcia trzymajca szklank wody i otwierajca usta, eby co
powiedzie, ale nie doczekuj si sw, bo obraz znika tak szybko, jak si pojawi. Czasem s
dusze, bardziej realistyczne: mj dziadek bujajcy mnie na hutawce. Czuj si jego ramion,
kiedy wzbija mnie w gr, i motyle w odku, kiedy opadam. Mj mwiatrem. Potem obraz
odpywa. Czasem wyranie pamitam sceny ze swojej przeszoci, pamitam, e byem ich iech
niesiony czci. Ale bywa, e s dla mnie cakiem nowe, jakby to, co widz, nigdy si nie
wydarzyo.
27

W duym pokoju, kiedy Henri przeciga loryjskim krysztaem po moich ramionach, a moje donie
zwisaj nad pomieniami, widz tak scen: jestem maym chopcem - trzy-, moe czteroletnim biegncym przez nasze frontowe podwrze ze wieo przycit traw. Jest przy mnie zwierz z
ciaem psa, ale sierci jak u tygrysa. Ma okrg gow, tuw z wydatn klatk piersiow
osadzony na krtkich noPrzykuca i spina si do skoku na mnie. miej si bez opanowania. Potem
zwierzak podskakuje, ja prbuj go zapa,gach. Nie przypomina adnego znanego mi zwierzcia.
ale jestem za may i obaj upadamy na traw. Mocujemy si. On jest ode mnie silniejszy. Nagle
wyskakuje w powietrze i zamiast spa na ziemi, jak si spodziewam, zamienia si w ptaka,
podfruwa i kouje tu nade mn, poza moim zasigiem. Kry jaki czas, potem opada, przefruwa
midzy moimi nogami i lduje pi metrw dalej. Zamienia si w zwierz, ktre wyglda jak maW
tym samym momencie pojawia si jaki mczyzna. Jest mody, ubrany w srebrnoniebieski gumowy
kombipa bez ogona. Przykuca nisko, eby na mnie skoczy.nezon przylegajcy ciasno do jego ciaa,
tego typu kombinezon, jakich uywaj nurkowie. Mwi do mnie w jzyku, ktrego nie rozumiem.
Wymawia imi Hadley" i kiwa na zwierz. Hadley podbiega do niego, zmienia posta z mapy na
co wikszego, podobnego do niedwiedzia, ale z grzyw lwa. Maj gowy na tym samym poziomie
i mczyzna pidziesit lat. Podaje mczynie rk na powitanie. Mwi co, ale ja nic z tego nie
rozumiem. Mdrapie Hadleya pod brod. Wtedy wychodzi z domu mj dziadek. Wyglda modo, ale
wiem, e musi mie co najmniej czyzna spoglda na mnie, umiecha si, unosi rk i nagle
odrywam si od ziemi i frun. Hadley mi towarzyszy, znw jako ptak. Cakowicie panuj nad
swoim ciaem, ale to mczyzna steruje moim lotem, ruszajc rk w prawo lub w lewo. Bawi si z
Hadleyem w powietrzu, on askocze mnie dziobem, ja prbuj go zapa. I raptem mam otwarte
oczy, koniec wizji.
- Twj dziadek potrafi na zawoanie stawa si niewidzialny - mwi Henri, a ja znw zamykam
oczy. Kryszta przesuwa si w gr po moim ramieniu, rozprowadzajc neutralizator ognia po caym
moim ciele. - To jedno z najrzadszych Dziedzictw, rozwijajce si tylko u jednego na stu
Loryjczykw, i on nalea do tych wybracw. Umia,]sprawi, e on sam i wszystko, czego dotkn,
cakowicie znikao. Pewnego razu, kiedy jeszcze nie wiedziaem, jakie rodziny. Poprzedniego dnia
zjawiem si u was po raz pierwszy i kiedy na drugi dzie wspiem si naodziedziczy moce, twj
dziadek chcia ze mnie zaartowa. Miae trzy latka i wanie zaczem pracowa u twojej to samo
wzg-rze, nie zobaczyem domu. By podjazd i samochd, i drzewo, ale adnego domu. Pomylaem,

e miesza mi si w gowie. Ruszyem na przeaj dalej. W kocu pewien, e si zapdziem,


spojrzaem za siebie i tam w oddali by dom, ktrego, przysigbym, przedtem nie byo. Zawrciem,
ale gdy podszedem do blisko, on znowu znikn. Staembezradny, patrzc na miejsce, w ktrym,
jak wiedziaem, musia by dom, ale widziaem tylko drzewa za nim. Poszedem wic dalej.
Dopiero przy moim trzecim podejciu twj dziadek sprawi, e dom powrci na dobre na swoje
miejsce. Potem on pka ze miechu. mialimy si z tego przez nastpne ptora roku, a do samego
koca.
Kiedy otwieram oczy, jestem ponownie na polu bitwy Cay czas wybuchy, ogie, mier.
- Twj dziadek by chodzc dobroci - mwi Henri. - Lubi wszystkich rozmiesza, lbyo dnia,
ebym nie wyszed od was z obolaym od miechu brzuchem.
ubi opowiada dowcipy Nie
Niebo poczerwieniao. Cae drzewo przecina powietrze, rzucone przez mczyzn w
srebrnoniebieskim kombinezonie, tego, ktrego widziaem przed domem. Zaatwia dwch
Mogadorczykw i mam ochot wiwatowa z radoci. Ale z czego tu si cieszy? Choby nie wiem
ilu Mogadorczykw zgino na moich oczach, bilans tamtego dnia ju si nie zmieni. Loryjczycy i tak
bd pokonani, wszyscy co do jednego wybici. A mnie i tak wyl na Ziemi.
- Ani razu nie widziaem, eby twj dziadek wpad w zo. Kiedy wszyscy inni tracili panowanie
nad sob, kiedy ponosiy ich nerwy, on zachowywa spokj. Wanie wtedy siga po swoje
najlepsze dowcipy i kady znowu si mia.
Mae bestie wybieraj na ofiary bezbronne dzieci trzymajce w rkach wiecideka z festynu. To
dlatego przegrywamy - tylko nieliczni Loryjczycy walcz z bestiami, bo reszta prbuje ratowa
dzieci.
- Twoja babcia bya inna. Cicha i powcigliwa, bardzo inteligentna. W ten sposb twoi
opiekunowie nawzajem si uzupeniali: dziadek by tym beztroskim, babcia dziaaa za kulisami tak,
eby wszystko szo, jak naley.
Wysoko na niebie wci widz smug niebieskiego dymu ze statku powietrznego, ktry wiezie nas
na Ziemi, nasz dziewitk i naszych Strw. Jego obecno drani Mogadorczykw.
Gdzie z oddali sycha eksplozj, ktra przypomina odpalanie ziemskich rakiet. Nastpny statek
wzlaNo i bya Juliann, moja ona.
tuje w powietrze, cignc za sob ognist
smug. Najpierw do wolno, potem nabiera prdkoci. Nie wiem, co o tym myle. Nasze statki
nie uyway do startu ognia; nie uyway ropy ani benzyny Wydzielay niewielk smug bkitnego
dymu, ktry pochodzi z krysztaw stosowanych do ich zasilania, ale nigdy nic pozostawiay za
sob takiego ognia. Drugi statek w porwnaniu z pierwszym jest wolny i przyciki, ale jako leci,
wzbijajc si w niebo i nabierajc szybkoci. Henri nigdy nie wspomina o drugim statku. Kto w
nim jest? Dokd on zmierza? Mogadorczycy krzycz i pokazuj go palcami. Znw okazuj
zdenerwowanie i na krtki moment Loryjczycy odzyskuj pole.
- Miaa najzielesze oczy, jakie kiedykolwiek widziaem, jasnozielone jak szmaragdy, do tego
serce tak wielkie jak mnie widziaa.sama planeta. Zawsze pomocna innym, wiecznie znosia do
domu jakie zwierzta. Nigdy nie zrozumiem, co ona we
Wielka bestia wrcia, ta z czerwonymi oczami i ogromnymi rogami. lina zmieszana z krwi
cieka z ostrych jak brzytwa zbw, tak wielkich, e nie mieszcz si w jej pysku. Mczyzna w
srebrnoniebieskim kombinezonie stoi na wprost niej. Prbuje podnie besti, uywajc swych

mocy, i podrywa j z ziemi na jaki metr, ale wyej, mimo wysikw, nie jest w stanie. Bestia ryczy,
szarpie si i spada z powromczyzny, ale nie moe tego zrobi. On podnosi j jeszcze raz. Jego
twarz w wietle ksiyca lni otem na tylne apy. Szaruje, by zama moce d potu i krwi. Potem
zgina donie i bestia zwala si na bok. Pod scen bitwy dry grunt. Grzmoty i byskawice
przeszywaj niebo, ale nie spada ani kropla deszczu.
-wychodziem na spacer. Bywao, e wracaem, a ona wci spaa. Byem zniecierpliwioBya
rannym piochem i zawsze budziem si wczeniej. Siadaem w pokoju i czytaem gazet, robiem
niadanie, ny, nie mogem si doczeka, eby zacz wsplnie dzie. Zawsze dobrze si czuem,
kiedy ona bya gdzie blisko. Wchodziem do sypialni i prbowaem wycign j z ka.
Pomrukujc na mnie, chowaa gow pod pociel. Prawie codziennie to samo.
28

Bestia mci apami powietrze, ale mczyzna cigle panuje nad sytuacj. Przyczaj si inni
Gardowie, kady
uywa jakiej mocy przeciwko gigantycznemu stworowi: ogie, deszcz byskawic, promienie
laserowe bombarduj go
ze wszystkich stron. Niektrzy Gardowie szkodz mu w sposb niewidoczny, stojc z dala, z
wycignitymi w
chmura ronie i poskupieniu rkami. Wreszcie wysoko w grze szykuje si decydujnie blaskiem
na skdind bezchmurnym niebie, gromadzc jaki rodzaj energii. Pracuj nca burza, dzieo ich
zbiorowej mocy. Jedna wielka a to
wszyscy Gardowie, pomagaj stworzy ten katastrofalny ywio. I w kocu ostateczny, masowy
grom spada i trafia
prosto w lec besti. I ta ginie na miejscu.
- Co mogem zrobi? Czy ktokolwiek mg co zrobi? W sumie byo nas dziewitnacioro na
tamtym statku.
Dziewicioro was, dzieci, i dziewicioro nas, Cepanw - wybranych nie wedug jakiego klu
przypadkiem bylimy tamtej nocy tam, gdzie bylimy
nas tu dowiz. My, Cepanowie, nie moglimy

cza, ale dlatego, e - i pilot, ktry

walczy, zreszt co by to dao, gdybymy mogli? Cepanowie s urzdnikami, stworzonymi do


zarzdzania planet,
stworzonymi do nauczania, stworzonymi do szkolenia modych Gardw, tak eby rozumieli, na
czym polegaj ich
moce i potrafdi si nimi posugiwa. Nigdy nie bya nam przeznaczona rola wojownikw.
Bylibymy nieskutecz ni.
Zginlibymy jak reszta. Moglimy jedynie uciec. Uciec z wami, by y i by pewnego dnia
przywrci do wietnoci najpikniejsz planet w caym wszechwiecie.
Zamykam oczy i gdy je z powrotem otwieram, jest po bitwie. Znad pobojowiska, spomidzy
polegych i

umierajcych unosi si dym. Powalone drzewa, spalone lasy nic nie ocalao poza kilkoma
Mogador-czykami, ktrzy
przeyli, by opowiedzie, jak byo. Soce wschodzce ku poudniowi i blada powiata nad
jaow ziemi skpan w
czerwieni. Stosy cia, nie wszystkie nienaruszone, nie wszystkie w caoci. Na szczycie jednego ze
stosw l
mczyzna w srebrnoniebieskim kombinezonie. Nie ma wyranych ladw na jego ciele, ale nie
yje. ey
Otwieram szeroko oczy. Nie mog zapa tchu i mam suche, spieczone wargi.
- No ju - mwi Henri.
Pomaga mi zej ze stou, prowadzi mnie do kuchni i sadza na krzele. zy napywaj mi do oczu,
cho staram si je
powstrzyma. Henri przynosi mi szklank wody, wypijam j duszkiem do dna.Oddaj mu szklank,
po chwili dostaj znw pen. Zwieszam gow, cigle apic oddech. Wypijam drug

szklank wody, potem patrz na Henriego.


- Dlaczego nic mi nie powiedziae o drugim statku powietrznym? - pytam.
- O czym ty mwisz?
- By drugi statek.
- Gdzie by drugi statek?
- Na Lorien, w dniu naszego wylotu. Drugi statek, ktry wystartowa po naszym.
- Niemoliwe - odpowiada.
- Dlaczego niemoliwe?
- Bo inne statki byy zniszczone. Widziaem to na wasne oczy. Kiedy Mogadorczycy wyldowali,
najpierw
zniszczyli nasze porty. Podrowalimy jedynym statkiem, ktry ocala. To by cud, e ucieklimy
- Widziaem drugi statek. Mwi ci. Ale on by jaki inny. Lecia na paliwie, z kbem ognia za
sob.
Henri przyglda mi si ze zmarszczonymi brwiami. Intensywnie myli.
- Jeste pewny, John?
- Tak.
Przechyla si do tyu na krzele, spoglda przez okno. Bernie Kosar waruje na pododze, patrzc na
nas obu.
- Wystartowa z Lorien - mwi. - Patrzyem na niego bez przerwy, dopki nie znikn.
- To si nie trzyma kupy Nie wiem, jak to moliwe. Tam nic nie zostao.

- By drugi statek. Zapadamy w dugie milczenie.


- Henri?
- Tak?
- Co byo na tym statku?
Wbija we mnie wzrok.
- Nie wiem - mwi. - Naprawd nie wiem.
Siedzimy w duym pokoju, w kominku ponie ogie, Bernie Kosar ley na moich kolanach. Z
rzadka trzask w
palenisku przerywa cisz.
- Pstryk! - mwi, strzelajc palcami.
mnie trenowa, naMoja prawa rka rozwietla si, nie tak jasno jak poprzednio, ale prawie. W
krtkim czasie, odkd He
nri zacz
uczyem si panowa nad blaskiem.
rozproszony

Umiem zmienia jego natenie, sprawi, eby by

jak wiato w domu albo skupiony jak wiato latarki. Moja umiejtno posugiwania si tym
darem rozwija si
szybciej, ni przypuszczaem. Lewa rka wci wypada blado przy prawej, ale nadrabia strat.
Strzelam palcami i
mwi pstryk", eby si popisa, ale nie potrzebuj tego robi, eby manipulowa wiatem ani
eby je wcza. To si
dzieje tak po prostu, od rodka, rwnie bezwysikowo jak poruszenie palcem czy mrugnicie
okiem.
- Jak mylisz, kiedy rozwin si inne Dziedzictwa? - pytam. Henri zerka znad gazety
- Wkrtce. Nastpne powinno si objawi w cigu miesica, cokolwiek to jest. Musisz tylko
zachowa czujno.
Nie wszystkie moce bd tak oczywiste jak wiato w rkach.
- Jak dugo mog czeka na ca reszt? Henri wzrusza ramionami.
- Czasem wszystko si dokonuje w dwa miesice, czasem potrzeba nawet roku. Z kadym Gard
bywa troch
inaczej. Ale wszystko jedno, ile czasu to zajmie, twoja gwna moc pojawi si ostatnia.
Zamykam oczy i wciskam si w oparcie kanapy Myl o swoim najwaniejszym Dziedzictwie, tym,
ktre pozwoli
mi walczy. Nie jestem pewien, czego bym chcia. Laserw? Czytania w cudzych mylach? Daru
wpywania na

29

pogod, jaki mia mczyzna w srebrnonie-bieskim kombinezonie? Czy raczej chciabym czego
mroczniej szego,
bardziej zowrogiego, jak zdolno zabijania bez dotyku?
Przecigam rk po grzbiecie Berniego Kosara. Spogldam na Henriego. W szlafmycy i okularach
na czubku nosa wyglda jak szczur biblioteczny.
- Dlaczego tamtego dnia znalelimy si na lotnisku? - pytam.
- Bylimy na pokazie lotniczym. Po skoczonej imprezie obejrzelimy kilka statkw.
- To by naprawd jedyny powd?
Odwraca si do mnie i kiwa gow. Ma dziwnie ciki oddech, co budzi podejrzenie, e co
przede mn ukrywa.
- W jaki sposb postanowiono, e odlecimy na Ziemi? - pytam. -Tego rodzaju plan musia
wymaga wicej ni paru minut na podjcie decyzji, prawda?
- Wystartowalimy dopiero trzy godziny po rozpoczciu inwazji. Nic z tego nie pamitasz?
- Bardzo mao.
- Spotkalimy si z twoim dziadkiem przy posgu Pittacusa. On mi ciebie powierzy i kaza zabra
ci na lotnisko. Powiedzia, e to nasza jedyna szansa. Lotnisko miao podziemny kompleks. Twj
dziadek powiedzia, e od zawsze istnia plan kryzysowy na wypadzagroenie najazdem wydawao
si absurdalne. Identyczek, gdyby wydarzyo si co podobnego, ale nikt tego nie traktowa
powanie, bo nie byoby tutaj, na Ziemi. Gdyby powiedzia teraz jakiemu Ziemianinowi, e grozi
im najazd obcych, wymiaby ci i tyle. Nie inaczej byo na Lorien. Kiedy zapytaem go, skd wie o
tym planie, nie odpowiedzia, umiechn si tylko i poegna z nami. Wydaje si sensowne, e nikt
o tym planie mia nie wiedzie albo miao wiedzie tylko niewielu.
- Aha. Wic wy sobie tak po prostu wpadlicie na pomys, e polecicie na Ziemi?
- Oczywicie, e nie. Jeden ze Starszyzny spotka si z nami na lotnisku. To ten, ktry rzuci
loryjski czar znaczcy
bliznami wasze kostki i wicy was wszystkich i da kademu z was amulet. Powiedziadziemi,
dziemi bogosawionymi, przez co rozumia, jak zakadam, e dostalicie szans ucieczki. W, e
jestecie wyjtkowymi
edug
pierwotnego planu mielimy wyprowadzi statek na orbit i przeczeka inwazj, zaczeka, a nasi
przeami atak i
zwyci. Ale tak si nie stao...
Utrzymywalimy si na orbicie przez

mwi zanikajcym gosem. Potem wzdycha.

tydzie. Dokadnie tyle zajo Mogador-czykom spustoszenie Lorien. Kiedy stao si jasne, e nie
bdzie dla nas
powrotu, obralimy kurs na Ziemi.

- Dlaczego on nie rzuci takiego czaru, eby nikt z nas nie mg zosta zabity, bez wzgldu na
numery?
- Tylko tyle dao si zrobi, John. To, o czym mwisz, byoby darem niezwycionoci. To
niemoliwe.
krzywda, jak chce wyrzKiwam gow. Ten czar robi tylko tyle. Kiedy jaki Mogadzi, obraca si
przeciwko niemu samemu. Gdyby wczeniej ktry prbowa strzeli mi w dorczyk prbuje nas
zabi poza kolejnoci, kada
gow, kula przeszyaby jego gow. Ale teraz ju nie. Teraz, jeli mnie dorw, zgin.
Siedz przez moment w milczeniu, mylc o tym wszystkim. Lotnisko. Loridas, jedyny pozostay ze
Starszyzny
Lorien, ktry rzuci na nas czar, ju nie yje. Starsi byli pierwszymi mieszkacami Lorien, istotami,
ktre uczyniy j
tym, czym bya przed zagad. Na poczttacy pradawni, e wydawali si bardziej jak z mitu ni z
rzeku byo ich dziesiciu i skupiali w sobie wszystkie Dziedzictwa. Taczywistoci. Nikt nie
wiedzia, co si stao z reszt cy starzy,
Starszyzny poza Loridasem. Prbuj przypomnie sobie czas, kiedy orbitowalimy nad planet,
czekajc w nadziei, e
bdziemy mogli wrci, ale nic z tego nie pamitam. Z podry zostay mi strzpy wspomnie.
Wntrze statku byo
okrge i otwarte, poza dwiema azienkami, ktre miay drzwi. Wszystkie koje mieciy si po
jednej stronie, druga
strona bya przeznaczona do wicze i zabaw, potrzebnych do rozadowywania zbyt duego
napicia. Nie pamitam, jak wygldali inni. Nie pamitam, w co si bawilimy. Pamitam, e si
nudziem, w kocu to by cay rok spdzon
yw
statku powietrznym z siedemnastk innych pasaerw. Miaem pluszowe zwierztko, z ktrym
spaem, i cho jestem
pewien, e pami kamie, wydaje mi si, i to zwierztko si ze mn bawio.
- Henri?
- Tak?
- Cigle mi si przypomina mczyzna w srebrnoniebieskim kombinezonie. Widziaem go w
naszym domu i na polu walki. Potrafi wpywa na pogod. I widziaem go martwego.Henri kiwa
gow.
- Za kadym razem, kiedy zagbisz si w przeszo, bdziesz widzia tylko te sceny, ktre duo
dla ciebie znacz.
- To by mj ojciec, prawda?
- Tak. Nie powinien by si tyle pokazywa, ale faktem jest, e to robi. Bywa u was bardzo

czsto.
Wzdycham. Mj ojciec dzielnie walczy, zabijajc besti i wielu onierzy. Ale to i tak nic nie
dao.
- Czy naprawd mamy szans zwyciy?
- Co masz na myli?
- Tak atwo nas wtedy pokonali. Jaka jest nadzieja, e tym razem, kiedy nas znajd, skoczy si
inaczej? Nawet nadziej, zwaywszy na kiedy wszyscy rozwiniemy swoje moce i kiedy si
wreszcie zejdziemy, i bdziemy gotowi walto, co si dziao wtedy?
czy, jak mamy
- Pytasz o nadziej? - mwi. - Zawsze jest nadzieja, John. Nie znamy rozwoju wydarze. Nie
wszystko z gry wiadomo. Nie porzucaj jeszcze nadziei, to ostatnia rzecz, jak mona zrobi. Jeli
stracie nadziej, stracie wszystko. A kiedy ci si wydaje, e wszystko stracone, kiedy wszystko
wyglda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest nadzieja.

12
30
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

W sobot, niecae dwa tygodnie po przybyciu do Paradise, Henri i ja jedziemy do miasta na parad
Halloween. Myl,
e nam obu zaczyna doskwiera samotno. Nie ebymy nie byli przyzwyczajeni do samotnoci.
Jestemy. Ale samotno w Ohio rni si od samotnoci w wikszoci poprzednich miejsc. Jest w
niej pewna szczeglna cisza, szczeglne osamotnienie.
Dzie jest chodny, soce tylko od czasu do czasu przeziera przez sunce nad gowami gste biae
chmury
Miasteczko roi si od ludzi. Wszystkie dzieciaki s poprzebierane. Kupilimy obro i smycz dla
Berniego Kosara, ktry ma na grzbiecie peleryn Supermana, z wielkim S" na piersi. Zdaje si, e
to nie robi na nim wraenia. Nie jest jedynym psem przebranym za superbohatera.czekamy na
parad. W oknie wisi wycinek z Gazette" z artStoimy na chodniku przed Godnym Niedwiedziem,
tani reykuem o Marku Jamesie. Na zdjciu Mark w swojej kurtce stauracj tu przy wylocie z
gwnego ronda, i zawodnika stoi na linii pidziesiciu jardw boiska futbolowego, z zaoonymi
rkami i praw stop na pice, z kpiarskim, pewnym siebie umiechem na twarzy. Nawet ja musz
przyzna, e wyglda imponujco.
Henri widzi, e gapi si na gazet.
- To twj przyjaciel? - pyta z umiechem.
Henri zna ca histori, od nieomal bjki po krowi gnj w szafce, i nawet moj sabo do jego
byej dziewczyny.
Odkd si o wszystkim dowiedzia, nie mwi o Marku inaczej ni twj przyjaciel".
- Mj najlepszy przyjaciel - poprawiam go.
W tym momencie zaczyna gra orkiestra. Rusza na czele parady za ni rozmaite platformy z
halloweenowymi motywami, jedna z nich wiezie Marka i jeszcze kilku pikarzy Niektrych znam z
klasy, innych nie. Wszyscy rzucaj dzieciakom garcie cukierkw. Raptem Mark wyapuje mnie
wzrokiem i daje kuksaca kolesiowi, ktry stoi przy nim -to Kevin, chopak, ktrego zaatwiem
kopniakiem w krocze w szkolmwi. Obaj parskaj miechem.
nej stowce. Mark
pokazuje mnie palcem i co
- To on? - pyta Henri.
- To on.
- Wyglda na palanta.
- Mwiem ci.
Potem id cheerleaderki, wszystkie w kostiumach, ze zwizanymi wosami, umiechaj si i
machaj do tumu.
Sara fotografuje je z boku. Robi wszystko, eby uchwyci je w rupomponami. W dinsach i bez
makijau jest o wiele adniejsza od kadej z nich. W szkole coraz wichu, gdy one podskakuj i
wymachuj
nie mog przesta o niej myle. Henri widzi, e si w ni wpatruj.
- To ona, co?

cej rozmawiamy i

- Ona.
Sara mnie zauwaa i macha doni, potem wskazuje palcem aparat, co znaczy, e chtnie by
podesza, ale robi
zdjcia. Umiecham si i kiwam gow.
- No tak - mwi Henri. - Zdecydowanie atrakcyjna.
Ogldamy parad. Przejeda burmistrz Paradise, siedzc na tylnym siedzeniu
kabrioletu. On te rzuca

czerwonego

dzieciom cukierki. Bdzie dzisiaj mnstwo rozszalaych dzieci, myl.Czuj klepnicie w rami,
odwracam si.
- Sam Goode. Co sycha? Wzrusza ramionami.
- Nic. Co u ciebie?
- Ogldam parad. To mj tata, Henri. Podaj sobie rce.
- John opowiada mi o tobie - mwi Henri.
- Naprawd? - Sam upewnia si z krzywym umiechem.
- Naprawd. - Henri jakby si zastanawia przez chwil, potem na jego twarzy wyania si
umiech. - Wiesz, co czytaem. Moe ju o tym syszae, ale moe nie. Czy wiedziae, e to
przez kosmitw mamy burze z piorunami? Oni je wywouj, eby dosta si na nasz planet w
niezauwaalny sposb. Burza odwraca uwag, a byskawice, ktre widzimy, pochodz tak
naprawd ze statkw kosmicznych wchodzcych w atmosfer ziemsk.
Sam umiecha si i drapie w gow.
- I co jeszcze - mruczy po nosem. Henri wzrusza ramionami.
- Tak syszaem.
- W porzdku - odpowiada Sam, wyranie chcc zrewanowa si Henriemu. - A wiedzia pan,
e dinozaury tak przetransportowa na wasn planet.naprawd wcale nie wyginy? Kosmici byli
nimi tak zafascynowani, e postanowili zebra je wszystkie do kupy i
Henri krci gow.
- Tego nie wiedziaem - mwi. - A wiedziae, e potwr z Loch Ness pochodzi z planety
Trafalgra? Sprowadzili go na Ziemi w ramusieli zabra go z powrotem do siebie,mach
eksperymentu, eby zobaczy, czy zdoa przey, i przey. Ale kiedy ludzie go odkryli, obcy
1dlatego nikt go wicej nie widzia.
miej si nie z samego pomysu, lecz z nazwy Trafalgra. Nie istnieje planeta o nazwie Trafalgra i
zastanawiam si, czy Henri zmyli j na poczekaniu.
- Wiedzia pan, e piramidy egipskie zostay zbudowane przez obcych?
- Syszaem o tym - przyznaje Henri z umiechem. To go mieszy, bo chocia piramidy nie zostay
zbudowane przez obcych, przy ich budowie wykorzystano wiedz Loryjczykw oraz ich pomoc. Wiedziae, e koniec wiata ma nastpi dwudziestego pierwszego grudnia 2012 roku?

- Tak, syszaem - Sam jest rozpromieniony. - Przypuszczalna data wanoci Ziemi, koniec
kalendarza Majw.
31

- Data wanoci? - wtrcam si w ich licytacj. - Jak najlepiej spoy przed" drukowane na
kartonach z mlekiem? Czy Ziemia ma si zsi?
- miej si z wasnego dowcipu, ale Sam i Henri nie zwracaj na mnie uwagi.
- Czy wiedzia pan - pyta Sam - e kr
rasy Agharian? Ale to byo tysice lat temu. Teraz tworz je tylko znudzeni farmerzy.gi zboowe
byy pierwotnie stosowane jako narzdzie nawigacyjne dla obcej Znowu bierze mnie miech. Korci
mnie, eby spyta, jakiego typu ludzie tworz kosmiczne teorie spiskowe, jeli to znudzeni farmerzy
tworz krgi zboowe, ale odpuszczam.
- A lud Centuri? - pyta Henri. - Wiesz co o nich?
Sam krci gow.
- To rasa obcych yjca w jdrze Ziemi. S bardzo konfliktowi, pozostaj w cigej wzajemnej
niezgodzie i kiedy prowadz wojny domowe, powierzchnia Ziemi odmawia posuszestwa. To
wtedy zdarzaj si takie rzeczy jak trzsienia ziemi i erupcje wulkanw. Tsunami z 2004 roku?
Wszystko dlatego, e zagina crka krla Centuri.
- Znaleli j? - pytam.
Henri krci gow, patrzy na mnie, potem z powrotem na Sama, ktry wci ma zadowolon min,
wida podoba mu si ta gra.
- Niestety, teoretycy sdz, e ona potrafi zmienia swoj posta i teraz yje gdzie w Ameryce
Poudniowej.
Hipoteza Henriego jest dobra i myl, e nie ma siy, aby wyssa j z palca ot tak. Stoj tam i
rozwaam rzecz na
serio, cho nigdy nie syszaem o rasie obcych zwanych Centuri i cho wiem na pewno, e nie
istnieje ycie w jdrze Ziemi.
- A czy pan wie, e... - Sam urywa.
strasznego, i przechodzi mnie dreszcz grozy:Przypuszczam, e Henri zabi mu klina, i w
momencie, gdy ta myl wita mi w gowie, Sam mwi co tak
- Czy pan wie, e Mogadorczycy d do zawadnicia wszechwiatem i e ju zgadzili jedn
planet, a teraz
zamierzaj zgadzi
Ziemi? S tutaj i ledz ludzkie saboci, eby nas przechytrzy, kiedy zacznie si wojna.
Opada mi szczka, Henri wpatruje si w Sama kompletnie osupiay Wstrzymuje oddech. Zaciska
coraz mocniej
rk wok kubka z kaw i a si boj, e zaraz go zgniecie. Sam popatruje to na Henriego, to na

mnie.
- Hej, wygldacie, jakbycie zobaczyli ducha. Czy to znaczy, e wygraem?
- Gdzie to syszae? - pytam, na co Henri rzuca mi tak wcieke spojrzenie, e wolabym si w
por ugry w
jzyk.
- Czytaem w Oni chodz wrd nas".
Henri wci nie wie, co odpowiedzie. Otwiera usta, ale nic mu nie przychodzi do gowy Sytuacj
ratuje drobna
kobieta stojca za Samem.
- Sam - mwi. - Gdzie bye?
Sam odwraca si do niej i wzrusza ramionami.
- Staem w tym miejscu.
Ona wzdycha i zwraca si do Henriego z wycignit rk.
- Dzie dobry, jestem matk Sama.
- Henri - mwi. - Mio mi.
Unosi oczy w zdumieniu. Co w akcencie Henriego wyranie j podekscytowao.
Henri umiecha si agodnie.Ah bon! Vous parlez francais? Cesi super! Jai personne avec qui
je pewc parlerfrancais depuis longtemps.
- Przykro mi. Nie mwi po francusku, cho wiem, e mj akcent to sugeruje.
- Nie? - Jest zawiedziona. - A niech to. Ju mylaam, e wreszcie troch wielkiego wiata
zawitao do tej mieciny.
Sam patrzy na mnie, przewracajc oczami.
- No c, Sam, zbierajmy si - mwi jego matka. Sam znowu wzrusza ramionami.
- Wybieracie si potem do parku i na przejadk na wozie z sianem?
Patrz na Henriego, potem na Sama.
- Tak, jasne - odpowiadam. - A ty?
Ponownie wzrusza ramionami, tym razem bez sowa.
- No to sprbuj nas znale, jak bdziesz mg. Kiwa z umiechem gow.
- Okej, fajnie.
- Pora i, Sam. I nie wiadomo, jak bdzie z t przejadk. Po-trzebuj twojej pomocy w domu mwi jego
matka.
Biedak otwiera usta, eby co powiedzie, ale ona odchodzi. Sam idzie za ni.
- Bardzo mia kobieta - zauwaa drwico Henri.

- Jak ty to wszystko zmylie? - pytam.


Tum zaczyna przemieszcza si Main Street w gr, oddalajc si od ronda. Henri i ja idziemy za
wszystkimi w
stron parku, gdzie mona napi si cydru i co zje.
- Normalnie, masz za sob lata kamania i zaczynasz si do tego przyzwyczaja.
- No tak. Wic co o tym mylisz?
Bierze gboki haust powietrza i powoli je wydycha. Jest na tyle zimno, e widz, jak wychodzi z
jego ust.
- Nie mam pojcia. Nie wiem, co tym myle. Zaskoczy mnie.
- Obu nas zaskoczy.
- Bdziemy musieli zajrze do pisma, z ktrego czerpie te informacje, dowiedzie si, kto i gdzie
to pisze.
Patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
- Co?
- Bdziesz musia zdoby jeden egzemplarz - mwi.
- Zdobd. Tak czy inaczej to jaka bzdura. Skd kto miaby wie- i dzie o takich rzeczach?
- Kto to podrzuca.
- Mylisz, e jedno z nas?
- Nie.
- Oni?
32

- Moliwe. Nigdy nie pomylaem, eby sprawdza te szmatawce z teoriami spiskowymi. By


moe oni myl, e my je czytamy i e wypuszczajc takie informacje, bd mogli nas wyuska. To
znaczy... - urywa, myli o tym przez kilka chwil. - Cholera, nie wiem, John. Bdziemy musieli si
temu przyjrze. W kadym razie to na pewno nie jest zbieg okolicznoci.
Idziemy w milczeniu, wci troch zszokowani, wakujc w mylach moliwe rozwizania
zagadki. Bernie Kosar truchta midzy nami ze zwieszonym jzykiem, jego pelerynka opada na jeden
bok i szarga si po chodniku. Pies ma wielkie powodzenie u dzieci i niektre nas zatrzymuj, eby
go pogaska.
Park jest pooony na poudniowym obrzeu miasta. Na samym kracu przylegaj do niego dwa
jeziora oddzielone wskim pasmem ziemi, ktre prowadzi do lasu. Sam park skada si z trzech
boisk do baseballa, placu zabaw i wielkiego pawilonu, w ktrym wolontariusze podaj cydr i
placek z dyni. Po jednej stronie szutrowego podjazdu stoj trzy wozy z sianem z wielk tablic:
DRYJCIE, LUDZIE!
HALLOWEENOWE STRASZENIE NA SIANIE ODJAZD @ ZMIERZCH

5 DOL. OD GOWY
Przed granic lasu szutrowa aleja przechodzi w piaszczyst drog. Wjazd do lasu jest
udekorowany wycitymi sylwetkami duchw i karykaturami goblinw. Wyglda na to, e trasa
przejadki ze straszeniem prowadzi przez las.
Wypatruj wkoo Sary, ale nigdzie jej nie widz. Zastanawiam si, czy ona bdzie na jednym z tych
wozw.
Wchodzimy do pawilonu. Po jednej stronie jest grupa cheerleade-rek, niektre maluj dzieciom
twarze w motywy halloweenowe, inne sprzedaj kupony loteryjne na losowanie, ktre odbdzie si
o szstej.
- Cze, John - sysz za sob, wic odwracam si i widz Sar z aparatem fotograficznym. - Jak
ci si podobaa parada?policzku. Umiecham si do niej, wsuwajc rce do kieszeni. Przygldam
si j biaemu duszkowi namalowanemu na jej
- Cze - odpowiadam. maomiasteczkowego uroku Ohio.

Podobaa mi si. Chyba powoli si przyzwyczajam do

- Uroku? Masz na myli nud, prawda?


- Nie wiem. - Wzruszam ramionami. - To nie jest tak le.
- Hej, to ten maluch ze szkoy. Pamitam ci - mwi Sara, kucajc, eby pogaska Berniego
Kosara. |
Pies wachluje ogonem, podskakuje i prbuje poliza j po twarzy ! Sara si mieje. Odwracam si
przez rami.
Henri jest par metrw dalej, gawdzi z mam Sary przy jednym z piknikowych stow. Jestem
ciekaw, o czym rozmawiaj.
- Myl, e ci lubi. Ma na imi Bernie Kosar.
- Bernie Kosar? To nie jest imi dla takiego cudownego psa. I ta peleryna... no nie. Sama sodycz.
Umiecha si i wstaje.Wiesz, e jeli pocigniesz tak dalej, stan si zazdrosny o wasnego psa.
- Wic kupisz ode mnie los na loteri czy nie? Dochd jest przeznaczony na odbudowanie
niedochodowego schroniska dla zwierzt w Kolorado, ktre miesic temu zniszczy poar.
Kolorado?Naprawd? W jaki sposb dziewczyna z Paradise w Ohio dowiaduje si o jakim
schronisku dla zwierzt w
- Prowadzi je moja ciotka. Namwiam do akcji wszystkie dziewczyny z druyny cheerleaderek.
Pojedziemy
tam i wemiemy udzia w odbudowie. Wyrwiemy si na tydzie ze szkoy i z Ohio i bdziemy
pomaga
zwierztom. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Wyobraam sobie Sar w kasku budowlanym i z motem w rce i nie mog si nie umiechn.
- Wic mwisz, e przez cay tydzie bd musia sam zajmowa si kuchni? - Wzdycham z
udawan irytacj i

krc gow. - Nie wiem, czy mog wspomc tak wypraw, nawet jeli maj skorzysta na tym
zwierzta.
Ona wybucha miechem i daje mi kuksaca w rami. Wyjmuj portfel i wrczam jej pi dolarw
za sze losw.
- To jest sze szczliwych losw - zapewnia.
- Naprawd?
W tej samej chwili ponad Jasne. Kupie je ode mnie, guptasie.ramieniem Sary widz, jak Mark i
reszta pikarzy z platformy wchodz do pawilonu.
- Wybierasz si na straszenie na sianie? - chce wiedzie Sara.
- Tak, mylaem o tym.
Mark zauwaPowiniene, to nieza zabawa. Wszyscy jad. I to naprawd napa Sar i mnie i
wykrzywia twarz we wcieky grymas. Rusza w nasz stron. W tym samym stroju co dza sporo
strachu.
zawsze - kurtka zawodnika, niebieskie dinsy, wosy sztywne od elu.
- A ty jedziesz? - pytam Sar.
Nie ma szansy odpowiedzie, bo wczeniej wcza si Mark.
- Ja ci si podobaa parada, Johnny? - zagaduje.
Sara odwraca si byskawicznie i piorunuje go wzrokiem.
- Bardzo mi si podobaa.
- Jedziesz na wieczorne straszenie czy miaby za duego cykora? Umiecham si do niego.
- Wyobra sobie, e jad.
- Odwali ci palma jak w szkole i bdziesz zwiewa z lasu, paczc jak dziecko?
- Nie bd dupkiem, Mark - mwi Sara.
zbiegowisko, zreszt i tak nie wierz, e cokolwiek On patrzy na mnie, kipic z wciekoci. Przy
takim tumie dookoa nie moe nic zrobi bez naraania si na by zrobi.
- Wszystko w swoim czasie - warczy Mark.
- Tak mylisz?
- Doczekasz si swego niedugo.
- To cakiem moliwe - odpowiadam. - Ale na pewno nie od ciebie.
- Przestacie! - krzyczy Sara, staje midzy nami dwoma i jednego od drugiego odpycha.
Patrz na nas ludzie. Ona rozglda si wok, jakby zaenowana publiczn uwag, w kocu
wydziera si, najpierw na Marka, potem na mnie:
- W porzdku. Bijcie si, prosz bardzo, jeli tego wanie chcecie! Powodzenia!
Sara odwraca si i odchodzi. Patrz za ni. Mark nie.

- Sara! - woam, ale ona idzie dalej, a znika za pawilonem.


- Niedugo - mwi Mark.
- Wtpi.
On wraca do swoich kumpli, wtedy podchodzi do mnie Henri.
- Chyba nie pyta o prac domow z matematyki?
- Niezupenie.
- Nie przejmowabym si nim - rzuca lekcewaco Henri. - Wyglda na takiego, co duo gada,
mao robi.
- Nie przejmuj si - odpowiadam i zerkam na miejsce, w ktrym znikna Sara.
- Powinienem za ni pj? - pytam i patrz w twarz Henriego, ktry by kiedy onaty i
zakochany, Henriego, ktry wci, kadego dnia, tskni za swoj on, a nie Henriego Stra, ktry
dba o moje bezpieczestwo.
Tak - mwi z westchnieniem. - Jakkolwiek bardzo nie chc tego przyzna, myl, e powiniene
za ni pj.

34

13
Dzieci biegajce, rozkrzyczane, na zjedalniach i drabinkach. Kade z torebk cukierkw w rce,
z buzi wypchan sodyczami. Dzieci przebrane za bohaterw kreskwek, rne potwory, upiory i
duchy. Wszyscy mieszkacy Paradise sobie drog midzy wrzaskami i piskami. Sara umiecha si na
mj widok; te jej ogromne niebieskie ocs teraz w parku. I pord caego tego szalestwa widz
Sar, cakiem sam, agodnie bujajc si na hutawce. Toruj zy s jak la-tarnie.
- Pobuja? - pytam.

Kiwa brod na ssiedni hutawk, ktr przed sekund kto zwolni. Siadam obok niej.
- Ju dobrze? - pytam.
- Tak, w porzdku. On mnie normalnie zaamuje. Zawsze musi gra twardziela, a przy swoich
kumplach jest tak
wredny, e bardziej nie mona.
Zakrca si na hutawce a do naprenia liny, potem unosi stopy i wiruje w przeciwn stron,
najpierw wolno,
stopniowo nabierajc prdkoci, jej blond wosy frun za ni jak zota smuga. I cay czas si
mieje. Ja robi to samo. Kiedy w kocu hutawka si zatrzymuje, wiat nie przestaje wirowa.
- Gdzie jest Bernie Kosar?
- Zostawiem go z Henrim.
- Twoim tat?
- Tak, z moim tat.
Nie mog nad tym zapanowa, cigle nazywam Henriego po imieniu, zamiast mwi tata".
Temperatura szybko spada i moje donie, zacinite na linach, pobielay na kostkach. Przygldamy
si dzieciom,
ktre szalej wok nas. Sara zatrzymuje spojrzenie na mnie i jej bkitne oczy wydaj si jeszcze
bkitniejsze w
nadchodzcym zmierzchu. Nie odrywamy od siebie wzroku, po prostu patrzymy jedno na drugie,
bez sowa, ale wiele si midzy nami dzieje. Dzieci jakby wtapiay si w to. Potem ona umiecha
si niepewnie i odwraca gow.
- Wic co zamierzasz zrobi? - pytam.
- Z czym?
- Z Markiem.
- A co mog zrobi? - Wzrusza ramionami. - Ju z nim zerwaam. I cigle mu powtarzam, e to
nieodwoalne.
Kiwam gow. Nie bardzo wiem, jak na to odpowiedzie.
- Wiesz co? Powinnam sprzeda reszt tych kuponw loteryjnych. Za godzin losowanie.
- Pomc ci?
- Nie, dam sobie rad. Id si rozerwa. Bernie Kosar pewnie ju za tob tskni. Ale naprawd
powiniene zosta na przejadk na sianie. Moe pojedziemy razem?
- Zostan.
Rozpiera mnie szczcie, ale staram si to ukry. No to niedugo si zobaczymy.
- Powodzenia z kuponami.
siedz tam jeszcze chwil, Sara bierze mnie za rk i trzyma j dobre trzy sekundy. Potemlekko si

hutam i ciesz rzekim wiatrem, jakiego nie czuem od bardzo dawna, bo j zeskakuje z hutawki i w
popiechu odchodzi. Ja
ostatni zim spdzilimy na Florydzie, a przedostatni w poudniowym Teksasie. Kiedy wracam
do pawilonu,
Henri, z Berniem Kosarem przy nogach, siedzi przy piknikowym stole, jedzc placek z dyni.
Jak poszo? - pyta.
- Dobrze - mwi z umiechem.
Skd wystrzela pomaraczowo-niebieski fajerwerk i eksploduje na niebie. Przypominam sobie
Lorien i fajerwerki, ktre widziaem w dniu inwazji.
syszy. Mamy stZastanawiae si nad tym drugim statkiem, ktry widziaem? Henri rozglda si
dla pewnoci, czy nikt nas nie tylko dla siebie, usytuowany w odlegym kcie, z dala od tumu.
- Troch. Ale cigle nie mam pojcia, co to znaczy.
- Mylisz, e on mg dotrze tutaj?
- Nie. Niemoliwe. Jeli by napdzany paliwem, jak mwisz, nie doleciaby tak daleko bez
uzupeniania baku.
Siedz przez chwil zamylony.
- Chciabym, eby si okazao, e tak.
- Ze co tak"?
- e dolecia na Ziemi z nami.
- Krzepica myl.
Mija godzina i widz, jak wszyscy pikarze z Markiem na czele id przez trawnik. S przebrani za
mumie, zombi, buzie dzieciom, zabieraj si do chaduchy, w sumie dwudziestu piciu. Siadaj na
otwartej trybunie boiska baseballowego i cheerleaderki, ktre maloway rakteryzacji Marka i jego
kolegw. Dopiero wtedy zdaj sobie spraw, e to pikarze bd straszy podczas przejadki na
sianie, e to oni bd czeka na nas w lesie.
- Widzisz to? - zagaduj Henriego.
Przebiega wzrokiem po nich wszystkich i kiwa gow, potem podnosi swoj kaw i upija dugi yk.
- Uwaasz, e mimo wszystko powiniene tam jecha? - pyta.
- Nie. Ale i tak pojad.
- Tak mylaem.
Mark jest przebrany za co w rodzaju zombi: ciemne poszarpane achy, czarno-szary makija,
manite na chybi trafi czerwone plamy udajce krew. Po skoczonej charakteryzacji podchodzi
do niego Sapodnosi gos, ale nie sysz jej sw. Gestykuluje z oywieniem i mwi tak szybko, e
pewnie si zacina. Sara i co mwi. On wyranie ra krzyuje rce na piersi i krci gow. On cay
sztywnieje. Podrywam si, ale Henri chwyta mnie z rami.
- Zosta - mwi. - On j tylko jeszcze bardziej do siebie zraa. j Patrz na nich i wiele bym da,

eby sysze, co
mwi, ale dooko-

a jest zbyt duo wrzeszczcych dzieci, eby to wyapa. Po skoczo- j nej pyskwce stoj oko w
oko: Mark z bolesnym
grymasem na twarzy, i Sara z niewiarygodnym umiechem. W kocu ona krci gow i od-chodzi.
- Co powinienem teraz zrobi? - pytam Henriego.
- Nic - odpowiada. - Absolutnie nic.
Mark wcieky, ze zwieszon gow, wraca do swoich kumpli. Kil 1 ku z nich patrzy w moj
stron. Pojawiaj si znaczce umieszki. Potem ruszaj do lasu. Wolno maszerujc, dwudziestu
piciu kolesi w halloweenowych kostiumach niknie w oddali.
Dla zabicia czasu wracam z Henrim do miasta i jemy obiad w Godzachodzie soca i pierwszy
wyadowany sianem wz doczepiony do zielonego traktonym Niedwiedziu. W parku zjawiamy si
tu po ra wyrusza do lasu. Tum znacznie si przerzedzi, a ci, ktrzy zostali, to w wikszoci
uczniowie szkoy redniej i wyluzowani doroli, w sumie okoo setki ludzi. Wypatruj wrd nich
Sary, ale nigdzie jej nie ma. Nastpny wz rusza za dziesi minut.
Przeczytaem w ulotce, e caa zabawa trwa ptorej godziny, traktor jedzie przez las wolno,
napicie ronie, potem jest postj, wysiadka, wszyscy na piechot ruszaj innym szlakiem i odtd
zaczynaj si strachy.
Henri i ja stoimy pod dachem pawilonu i znowu przebiegam wzrokiem dugi ogonek ludzi
czekajcych na swoj kolej. Cigle jej nie widz, ale w tym momencie zaczyna wibrowa w
kieszeni mj telefon. Nie pamitam, kiedy ostatnio dzwoni do mnie kto inny ni Henri. Kiedy
czytam na wywietlaczu Sara Hart", ogarnia mniepodniecenie. Musiaa wprowadzi mj numer do
swojej komrki tego samego dnia, kiedy wprowadzia swj numer do mojej.
- Halo? - mwi.
- John?
- Tak.
- Hej, to ja, Sara. Jeste jeszcze w parku? - mwi w taki sposb, jakby telefonowanie do mnie
byo czym
normalnym, podobnie jak to, e ma mj numer, chocia nigdy go jej nie daem.
- Tak.
- Fajnie! Bd tam za jakie pi minut. Pierwszy wz ju odjecha?
- Tak, kilka minut temu.
- Ale ty si jeszcze nie zabrae?
- Nie.
- Och, to dobrze! Zaczekaj, to pojedziemy razem.
- No jasne. Drugi rusza za chwil.

- Dobrze, czyli zd na trzeci.


- To do zobaczenia.
Rozczam si z wielkim umiechem na twarzy.
- Bd tam bardzo ostrony - prosi Henri.
- Bd.
Potem chwil odczekuj, eby nada swojemu gosowi lekkoci.
- Nie musisz tu tkwi. Jestem pewien, e kto mnie podwiezie do domu.
- John, chciabym zosta i poy w tym miecie. Chocia pewnie mdrzej z naszej strony byoby si
zwin, biorc
pod uwag wydarzenia, do ktrych ju doszo. Ale w pewnych sprawach bdziesz musia
wychodzi mi naprzeciw. I to
jest jedna z takich spraw. Nie podobao mi si, w jaki sposb te typki na ciebie patrzyy.
- Poradz sobie.
- W to nie wtpi. Ale na wszelki wypadek zostan tu i poczekam na ciebie.
- Dobrze - mwi z westchnieniem.
Sara zjawia si pi minut pniej z adn koleank, ktr widziaem wczeniej, ale ktrej nigdy
nie zostaem
przedstawiony. Przebraa si w dinsy,
policzka namalowanego

weniany sweter i czarn kurtk. Zmya z prawego

duszka i rozpucia wosy.


- Hej - mwi.
-Cze.
Owija mnie ramionami w niepewnym ucisku i czuj zapach perfum unoszcych si z jej szyi.
Potem si odsuwa.
- Dobry wieczr, tato Johna - zwraca si do Henriego. - To moja przyjacika Emily
- Mio mi pozna was obie. Wic wybieracie si, kochani, w nieznan straszno?
- Wanie. Czy ten tu da sobie rad? Nie chc, eby si mnie za bardzo wystraszy - mwi Sara i
umiecha si do Henriego, wskazujc mnie brod.
On promienieje i jestem pewien, e ju j lubi.
- Na wszelki wypadek trzymajcie si blisko siebie.
Sara oglda si przez rami. Trzeci wz jest w jednej czwartej zapeniony
- Bd go pilnowaa - obiecuje Sara. - Chyba powinnimy si zbiera.
- Dobrej zabawy - rzuca Henri.
Sara, ku mojemu zdziwieniu, bierze mnie za rk i we trjk ruszamy w stron wozu z sianem,

ktry parkuje sto metrw za pawilonem. W kolejce jest okoo trzydziestu osb. Stajemy na kocu i
zaczynamy rozmawia, chocia ja czuj si troch oniemielony i gwnie sucham rozmowy dwch
dziewczyn. W pewnej chwili widz Sama, ktry krci si z boku, jakby nie wiedzia, czy do nas
podej, czy nie.
- Sam! - wrzeszcz z wikszym od zamierzonego entuzjazmem. Podchodzi niepewnym krokiem.
- Zabierzesz si z nami?
- Mog?
- Chod - mwi Sara, przywoujc go machniciem rki.
Sam staje obok Emily i na jej umiech gwatownie si rumieni. Ja prawie skacz z radoci, e
pojedzie z nami. Nagle zjawia si chopak z walkie-talkie, ktrego kojarz z druyn pikarsk.
- Cze, Tommy - mwi Sara.
- Heja. Na wozie zostay cztery miejsca. Chcecie si zaapa?
36

- Mwisz serio?
- Tak.
pyta nas o bileOmijamy kolejk, wskakujemy na wz i w czwrk siadamy na jednej beli siana.
Wydaje si dziwne, e Tommy nie uraz. Nie powiem, ebym mia im to za ze.ty. I w ogle jestem
ciekaw, dlaczego wpuci nas poza kolejk. Niektrzy czekajcy patrz na nas z
- Bawcie si dobrze - mwi Tommy z umiechem, takim, ktry pojawia si u ludzi na wiadomo,
e komu, kogo
nie znosz, stao si co zego.
- Dziwne - mrucz. Sara wzrusza ramionami.
- Pewnie Emily wpada mu w oko.
- O Boe, mam nadziej, e nie - jczy Emily, po czym udaje odruch wymiotny.
Obserwuj Tommyego ze swojego miejsca na sianie. Wz jest tylko do poowy zapeniony, co jest
kolejn rzecz,
ktra mnie dziwi, bo tylu ludzi czeka.
jest gsty i poza przedTraktor rusza, podskakuje na wirze i gdy wjeda do lasu, z ukrynimi
lampami traktora nie dociera tam adne wiato. tych gonikw dobiegaj upiorne odgosy. Las Jak
tylko zgasn, myl, bdzie kompletna
ciemno. Sara znw bierze mnie za rk. Ma chodn do, a mimo to przejmuje mnie poczucie
ciepa.
- Troch si boj - szepcze mi do ucha.
zombi. Traktor staje w miejscu i gasn reflektory. Potem przez dziesi sekund wiec pulNa
niskich gaziach, tu nad nami, wisz sylwetki duchw, a spod drzew na poboczu drogi
wykrzywiaj si rne sujce stroboskopy. Nie ma

w nich nic strasznego i dopiero, gdy przestaj miga, rozumiem ich efekt: nasze oczy potrzebuj
paru sekund na
adaptacj i wtedy nic nie widzimy. Nagle czarn ciemno przeszywa krzyk. Sara nieruchomieje,
gdy wkoo nas
przemykaj jakie sylwetki. Wytam wzrok, widz, e Emily przesiada si na miejsce obok Sama
i e on si szeroko umiecha. Prawd mwic, ja te si troch boj. Delikatnie obejmuj
ramieniem Sar. Jaka rka
zapala i rusza dalej, w zasigu jego wiate s tylko zarysy drzew.omiata nasze plecy i Sara chwyta
si mojej nogi. Niektrzy piszcz. Z gwatownym szarpniciem traktor z powrotem
Jedziemy jeszcze trzy, cztery minuty. Napicie ronie wraz z prze-czuwalnym lkiem, e t sam
odlego
bdziemy zmuszeni pokona na piechot. Wreszcie traktor zjeda na okrg polan i gasi silnik.
- Wszyscy z wozu! - wrzeszczy kierowca.
zostawiajc niczego poza nocnym mrokiem i ani jednego dwiku poza odgosem naszej
obecnoci.Kiedy ostatnia osoba schodzi z platformy, traktor odjeda. Jego wiato blednie w
oddali, w kocu znika, nie
- Niech to szlag - mwi kto tam i wszyscy si miejemy.
W sumie jest nas jedenacioro. Rozbyska smuga wiata, pokazujc nam drog, i zaraz ganie.
Zamykam oczy, chc
si skupi na dotyku palcw Sary splecionych z moimi.
- Nie mam pojcia, dlaczego robi to co roku - mwi nerwowo Emily, obejmujc si ramionami.
Inni poszli ju wyznaczonym szlakiem, wic ruszamy i my. Od czasu do czasu byska rzd wiate,
ktre toruj nam
drog. Reszta ludzi jest na tyle daleko z przodu, e ich nie widzimy. Ja ledwie dostrzegam grunt
pod stopami. Nagle
bardzo blisko rozlegaj si trzy albo cztery wrzaski.
- O nie - szepcze Sara, ciskajc moj rk. - To brzmi jak zapo
W tej samej chwili spada na nas co cikiego. Obydwie dziewczywied kopotw.ny krzycz,
Sam te. Potykam si i przewracam,
ocierajc sobie kolano, zapltany w cholera wie co. Nagle do mnie dociera, e to siatka!
- Co jest, do cholery? - pyta Sam.
Rozrywam skrcany sznurek, ale w momencie, gdy jestem wolny, dostaj mocne pchnicie od tyu.
Kto mnie apie
Tego nie byo w programie prze jadki.i odciga od dziewczyn i Sama. Uwalniam si i wstaj, ale
natychmiast zostaj po walony nastpnym ciosem od tyu.
- Zostaw mnie! - krzyczy jedna z dziewczyn.

Jaki typ odpowiada miechem. Nic nie widz. Gosy dziewczyn oddalaj si.
- John? - woa Sara.
- Gdzie jeste, John? - krzyczy Sam.
Wstaj, eby za nimi pobiec, ale znw zarabiam cios w plecy. Nie, to nie w porzdku. Zostaem
powalony. Jakby uszo ze mnie cae pork o drzewo. Zgarniam z ust piawietrze, kiedy le tam
wbity w ziemi. Podrywam si i staram zasek i licie.
pa oddech, podpierajc si
Stoj tak kilka sekund, nie syszc adnego innego dwiku ni wasny ciki oddech. I kiedy ju
myl, e dali mi spokj, kto popycha mnie ramieniem i lduj na ssiednim drzewie. Trzasnem
gow
0pie i przez moment widz gwiazdy. Zaskakuje mnie sia tej osoby. Sigam rk do czoa i czuj
krew na czubkach palcw. Rozgldam si, ale nie widz niczego poza konturami drzew.
Sysz krzyk jednej z dziewczyn, po nim odgosy szamotaniny Zaciskam zby. Cay si trzs. Czy
pomidzy najbliszymi drzewami s ludzie? Nie wiem. Ale czuj na sobie czyj par oczu.
- Odwal si ode mnie! - wrzeszczy Sara. Kto odciga j dalej. Tyle mog powiedzie.
- Okej - zwracam si do ciemnoci, do drzew. Ogarnia mnie furia. - Chcesz ze mn pogra? tym razem mwi gono.
Kto z bliska si mieje. Robi krok w tamt stron. Dostaj pchnicie od tyu, ale przed upadkiem
udaje mi si zapa rwnowag. Wyrzucam lepy cios i wierzch mojej doni szoruje o kor drzewa.
1tyle. Nie da si zrobi nic wicej. Co komu z tych Dziedzictw, jeli nie uywa si ich wtedy,
kiedy s potrzebne? Nawet gdybym mia jeszwiedzia, e zrobiem to, co naleao.cze dzisiaj
spakowa z Henrim manatki i wia do innego miasteczka, przynajmniej bd
Chcesz ze mn pogra? - wywrzaskuj jeszcze raz. - Prosz barStruka krwi spywa po moim
policzku. Okej, myl, do dziea. Ze mn mog robi, co chc, ale nie podzo, masz to jak w
banku! zwol, eby
wos spad z gowy Sarze. Albo Samowi czy Emily
Bior gboki oddech i czuj przypyw adrenaliny. Zowrogi umiech nabiera ksztatu, a moje ciao
jakby uroso,
zmniao. Rce zapalaj si jak latarki i wiec ywym, jasnym wiatem, ktre przedziera si
przez ciemno i nagle
wiat jest staje si jasny.Patrz w gr. wiec rkami po drzewach i skacz
w noc.

14
Kevin, przebrany za mumi, wychodzi spomidzy drzew.
zaskakuj i wyglda na

To on mnie powali. wiata go

osupiaego, prbujc zrozumie, skd si wziy. Jest w goglach noktowizyjnych. Wic to dlatego

nas widz, myl.


Skd oni je maj?
Rzuca si na mnie, ja w ostatniej sekundzie robi unik w bok i go podcinam.
- Odczep si ode mnie! - sysz ze szlaku gdzie dalej. Podnosz wzrok, omiatam swoimi
wiatami drzewa, ale nic
si nie
rusza. Nie wiem, czy tamten gos naley do Emily, czy do Sary W odpowiedzi rozlega si mski
miech.
Kevin prbuje wsta, ale dostaje ode mnie kopa w bok i pada z powrotem na ziemi z gonym
planiciem.
Zdzieram mu z twarzy gogle i rzucam jak najdalej, wiedzc, e wylduj najmarniej kilometr std,
moe dwa, trzy, a
moe pi, bo jestem tak wcieky, e moja sia jest poza kontrol. Potem puszczam si biegiem
przez las, zanim Ke-vin zdy usi. cieka skrca w lewo, potem w prawo. Moje rce wiec
tylko wtedy, gdy potrzebuj
widzie.
Czuj, e jestem blisko. I nagle widz przed sob Sama stojcego w kleszczach ramion jednego z
zombi. Trzej inni s
blisko obok.
Zombi go puszcza.
- Wyluzuj, my si tylko wygupiamy Jak si nie bdziesz stawia, nic ci nie grozi - mwi do Sama.
- Usid albo co.
Strzelam z doni olepiajcym wiatem prosto w ich oczy. Kiedy najbliej stojcy przebieraniec
robi krok w moj
stron, zdzielam go w twarz i facet pada bez ruchu na ziemi. Jego gogle lec w jeynowe zarola i
znikaj. Drugi
prbuje zrobi mi niedwiedzia, ale zrywam chwyt i unosz go w powietrze.
- Kurde, co jest? - mwi ogupiay.
tylko czwarty, ten, ktRzucam nim jak pik i kole uderza w pie drzewa z sze metrw dalej.
Trzeci, widzc to, ucieka, wry trzyma Sama. Podnosi rce, jakbym celowa z broni w jego
pier.
ic zostaje mi
- To nie by mj pomys - mwi.
- Co on planuje?
- Nic takiego. Chcielimy tylko zrobi sobie z was jaja, postraszy was troch.
- Gdzie oni s?
- Pucili Emily. Sara jest dalej, na przedzie.

- Dawaj mi swoje gogle - mwi.


- Mowy nie ma, stary Poyczamy je od policji. Wpadn w kopoty. Robi krok w jego stron.
- Dobra, ju!
Zdejmuje gogle i podaje mi je.
wytumacz policji.Ciskam nimi jeszcze mocniej ni poprzedni par. Mam nadziej, e lduj w
nastpnym miecie. Niech to chopaki
Chwytam praw rk koszul Sama. Bez swoich wiate nic nie widz. Dopiero wtedy do mnie
dociera, e powinienem zostawi dwie pary gogli dla nas. Ale nie zostawiem, wic bior gboki
oddech i wiecc lew rk, ruszam ciek dalej z Samem po prawej stronie. Jeli dla niego to
podejrzane, zupenie si z tym nie zdradza.
Przystaj, nasuchujc. Nic. Idziemy dalej, lawirujc midzy drzewami. Gasz wiato.
- Sara! - woam.
Znowu przystaj i nie sysz niczego poza wistem wiatru midzy gaziami i cikim oddechem
Sama.
- Ilu ludzi jest z Markiem? - pytam.
- Chyba piciu.
- Wiesz, ktrdy poszli?
- Nie widziaem.
Pchamy si dalej, cho nie mam pojcia, w jakim kierunku. Z do daleka sysz warkot traktora.
Rusza czwarty wz z sianem. Czuj si jak w gorczce i chciabym pogna byle szybciej, ale wiem,
e Sam nie nady. Ju oddycha ciko i nawet ja si poc, mimo e temperatura nie przekracza
siedmiu stopni. A moe bior krew za pot. Nie wiem.Kiedy mijamy grube drzewo o skowatym
pniu, kto mnie napada od tyu. Sam wrzeszczy, ja dostaj pici w ty gowy i przez moment
jestem oguszony, ale potem obracam si, chwytam gocia za gardo i wiec mu w twarz. Prbuje
oderwa moje palce, ale jest bez szans.
- Co planuje Mark?
- Nic - mwi.
- Za odpowied.
Rzucam go na najblisze drzewo ptora metra dalej, potem stawiam na nogi i rk owinit wok
jego szyi podnosz go p metra w powietrze. Wierzga jak szaleniec, ale napinam minie i jego
kopniaki s bezbolesne.
- Co on planuje?
Stawiam go na ziemi, zwalniajc ucisk, eby mg mwi. Czuj, jak Sam mnie obserwuje,
chonie to wszystko jak gbka, ale trudno, nic na to nie poradz.
- Chcielimy was postraszy i tyle - wydusza.
- Przysigam, e rozerw ci na p, jeli nie powiesz prawdy.

- Mark myli, e tamci z tyu cign was teraz do Shepherd Falls. Zabra tam Sar. Chcia, eby
widziaa, jak bdzie dawa ci wciry, a potem mia ci puci.
- Prowad - mwi.
Rusza niemrawo, ja gasz swoje wiato. Sam apie si mojej koszuli i idzie z tyu. Kiedy
przechodzimy przez polank rozjanion wiatem ksiyca, widz, e patrzy na moje rce.
- To s rkawice
halloweenowego.

mwi.

Kevin Miller mia je na doniach. Rodzaj rekwizytu

Kiwa gow, ale wyczuwam, e jest skoowany i nie do koca to kupuje. Idziemy prawie minut,
wreszcie syszymy odgos pyncej wody w prostej linii przed nami.
- Daj mi gogle - nakazuj pikarzowi, ktry nas prowadzi.
Waha si, wic wykrcam mu rk. Zwija si z blu i zrywa gogle z twarzy.
38

- Dobra, we je sobie, we - skomle.


Zakadam je i wiat przybiera zielony odcie. Mocnym pchniciem powalam przebieraca na
ziemi.
- Chod - mwi do Sama i dalej idziemy we dwch. Wkrtce widz przed sob grup. Jeli
dobrze policzyem,
omiu
facetw i Sar.
- Widz ich. Chcesz tu poczeka czy idziesz ze mn? Moe by nieprzyjemnie.
- Id z tob - mwi Sam.
Widz, e si boi, cho nie jestem pewien, czy dlatego, e zobaczy, do czego jestem zdolny, czy z
powodu bliskiego
spotkania z pikarzami.
Reszt drogi pokonuj najciszej, jak mog, Sam na palcach drepcze za mn. Przed nami jeszcze
tylko par krokw, gdy pod stop Sama strzela sucha gazka.
- John? - pyta Sara.
Siedzi na wielkim kamieniu, z rkami wok podcignitych kolan. Nie ma gogli i wypatruje nas,
mruc oczy.
- Tak. I Sam.
- Mwiam ci - umiecha si i zakadam, e zwraca si do Marka. Woda, ktr syszaem, jest
niczym wicej ni
szemrzcym strumykiem. Mark robi krok w przd.
- No, no, no...
- Zamknij si, Mark - mwi. - Gnj w mojej szafce to byo jedno, ale tu si posune o wiele

za daleko.
- Tak mylisz? Jest nas omiu na dwch.
- Sam nie ma z tym nic wsplnego. Bae si ze mn zmierzy jeden na jednego? - pytam. - Na co
ty liczysz?
Prbowae porwa dwie osoby. Naprawd mylisz, e oni bd milcze?
- Tak. Kiedy zobacz, jak ci skopi tyek.
- Jeste mocny z urojenia - mwi, potem zwracam si do pozostaych. - Tym, ktrzy nie chc
znale si w
wodzie, radz odej teraz. Mark znajdzie si w niej tak czy inaczej. Straci swoj szans na
barter.
Wszyscy pikarze chichocz. Jeden z nich pyta, co znaczy barter".
- Teraz macie ostatni szans - mwi. aden ani drgnie.
- Niech i tak bdzie.
Nerwowe podniecenie skupia si w centralnym punkcie mojej klatki piersiowej. Kiedy robi krok
w przd, Mark
cofa si i potyJeden zamierza si pici, ale roka o wasn stop, ldujc na ziemi. Dwch jego
kumpli rzuca si na mnie, obaj s ode mnie potniejsi. bi unik, posyam mu cios, po ktrym on
zgina si jak scyzoryk z rkami
przycinitymi do brzucha. Popycham drugiego i jego stopy trac kontakt z podoem. Lduje z
guchym omotem dwa
metry dalej i si rozpdu wpada do wody. Wyania si z pluskiem. Pozostali stoj jak wryci.
Wyczuwam, e Sam
przesuwa si bliej Sary. Chwytam pierwszego kolesia i przecigam po ziemi. Jego bezadne
kopniaki mc
powietrze, ale w nic nie trafiaj. Nad brzegiem strumienia podnastpny, ja si tylko uchylam, on
lduje twarz w strumieniu. Trzech z gowy, zonosz go za pasek dinsw i wrzucam do wody.
Szaruje stao czterech. Zastanawiam si, ile z
tego mog widzie bez gogli Sara i Sam.
- Chopaki, zrbcie co, eby to nie bya taka atwizna. Ktry nastpny?
Najpotniejszy z paczki wyrzuca cios, ktry nie ma szansy mnie trafi, bo odparowuj tak
byskawicznie, e jego
okie zahacza o moj twarz i strzela pasek gogli. Gogle spadaj na ziemi. Widz teraz mgliste
cienWyrzucam cios i trafiam czowieka w szczk, po czym on zwala si na ziemi jak worek
kartofli. Wyglie, nic wicej. da jak nie
ywy i boj si, e uderzyem za mocno. Zrywam mu z twarzy gogle i sam je natychmiast zakadam.

- Jacy ochotnicy?
Dwch podnosi rce w gecie kapitulacji, trzeci stoi jak debil z rozdziawionymi ustami.
- Zostae ty, Mark. Na to wychodzi.
Mark odwraca si, jakby chcia uciec, ale doskakuj do niego i zakadam mu penego nelsona.
Facet skrca si z
blu.
- To ma si natychmiast skoczy, rozumiesz mnie? - Zaciskam chwyt, on jczy i rzzi. Cokolwiek masz
przeciwko mnie, od w tej chwili dajesz sobie spokj. To dotyczy te Sama i Sary. Rozumiesz?
Mj chwyt jest coraz mocniejszy. Boj si, e jeli docisn jeszcze troch, Markowi wyskoczy
bark ze stawu.
- Pytam, czy mnie rozumiesz.
- Tak!
Cign go do Sary Sam siedzi teraz na kamieniu obok niej.
- Przepro.
- Odpu, co? Pokazae ju swoje. Dociskam.
- Przepraszam! - wrzeszczy.
- Powiedz to tak, jakby mwi szczerze. Bierze gboki oddech.
- Przepraszam.
- Jeste dupkiem, Mark! - mwi Sara i daje mu z caej siy w twarz.
On si napra, ale cay czas go trzymam i nic nie moe zrobi. Cign go do wody Jego kumple s
w szoku. Ten,
ktrego znokautowaem, siedzi, drapic si po gowie, jakby prbowa zrozumie, co si stao.
Oddycham z ulg, e nie
zrobiem mu wikszej krzywdy
- Nikomu o tym nie piniesz, rozumiemy si? - mwi tak niskim gosem, e tylko Mark moe mnie
sysze. Wszystko, co si wydarzyo tego wieczoru, zostaje pogrzebane tutaj. Przysigam, e jeli
usysz o tym jedno sowo w
szkole, dzisiejsza nauczka jest maym piwem w porwnaniu z tym, co si z tob stanie. Rozumiesz?
Ani sowa.
- Naprawd mylisz, e co bym powiedzia? - pyta.
- Nie zapomnij powtrzy tego swoim kumplom. Jeli powiedz komukolwiek, ja policz si z
tob.
- Nic nie powiemy.
boku. Kiedy podchoDaj spokj. Stawiam nog na jego tyku i spycham go gow nadz, rzuca mi

si na szyj.

przd do wody. Sara stoi na kamieniu z Samem u

- Znasz kung-fu czy co takiego? - pyta. miej si nerwowo.


- Duo widziaa?
- Nie za duo, ale i tak miaam pojcie, co si dzieje. Powiedz, trenowae cae ycie w grach czy
co? Nie
rozumiem, jak to zrobie.
- Chyba baem si po prostu, e stanie ci si krzywda. A swoj drog, tak, ostatnie dwanacie lat
spdziem wysoko Himalajach, gdzie trenowaem sztuki walki.
- Jeste niesamowity. - mieje si Sara. - Spadajmy std.
aden z pikarzy nie odzywa si ani sowem. Po paru metrach zdawic daj gogle Sarze, by moga
prowadzi.
j sobie spraw, e nie mam pojcia, dokd id,
- Nie mog w to, cholera, uwierzy - mwi. - e te mona by takim dupkiem. Zobaczymy, jak
bd si tumaczy przed policj. Nie podaruj mu tego.
- Chcesz i na policj? Przecie ojciec Marka jest szeryfem.
- Dlaczego miaabym nie pj po czym takim? To by pieprzony rozbj. Do ojca Marka naley
egzekwowanie prawa, nawet jeli prawo amie jego synek.
W ciemnoci wzruszam ramionami.
- Uwaam, e ju dostali za swoje.
nie ma innego wyjPrzygryzam warg. Na myl o interwencji policji przechodz mnie ciarki. Jeli
dcia. Jak tylko dowie si Henri, w godzin bdziemy spakowani i gotoo tego dojdzie, bd musia
ucieka, wi do drogi. Wzdycham.
- Przemyl to - mwi. - Oni stracili kilka par gogli noktowizyjnych. Bd musieli to
wytumaczy. Nie mwic o kpieli w lodowatej wodzie.
Sara nie odpowiada. Idziemy w milczeniu i mam pobon nadziej, e ona rozwaa sensowno
moich argumentw na to, eby da spokj z policj.
Wreszcie wyania si koniec lasu i przezieraj wiata z parku. Kiedy si zatrzymuj, oboje, Sam i
Sara, patrz na mnie. Sam przez cay czas milcza; mam cich nadziej, e po prostu nie by w stanie
widzie, co si dziao - ciemno cho raz posuyaby za niespodziewanego sprzymierzeca - i
e moe jest tym wszystkim lekko wstrznity
- Jak uwaacie - mwi - ale ja jestem za tym, eby pozwoli sprawie umrze. Naprawd nie
chc rozmawia z policj o tym, co si stao.Sara krci gow. wiato pada na jej sceptyczn
twarz.
- Myl, e on ma racj - przyznaje Sam. - Nie chce mi si siedz
najblisze p godziny. Bd mia straszny syf; moja mama myli, e godzin temu poszedem do
ka.ie i pisa jakiego gupiego zeznania przez
- Mieszkasz gdzie blisko? - pytam.

- Tak, i musz wrci, zanim ona sprawdzi mj pokj. Cze wam, na razie.
Bez jednego sowa wicej Sam pospiesznie odchodzi. Jest wyranie podminowany
Prawdopodobnie nigdy nie bra udziau w bjce, a ju na pewno nikt go dotd nie porwa i nie
napad w ciemnym lesie. Sprbuj pogada z nim jutro. Jeli jednak widzia co, czego nie
powinien by widzie, przekonam go, e mia omamy wzrokowe.
Sara odwraca moj twarz do swojej i kciukiem ledzi lini moich wosw, sunc delikatnie, sam
opuszk palca, po czole. Potem przeciga po brwiach, patrzc mi w oczy.
- Dzikuj za wszystko. Wiedziaam, e przyjdziesz. Wzruszam ramionami.
- Nie mogem pozwoli, eby ci straszy.
Umiecha si i widz, jak w wietle ksiyca byszcz jej oczy. Przysuwa si do mnie i kiedy zdaj
sobie spraw, co si zaraz wydarzy, oddech winie mi w gardle. Sara przykada swoje wargi do
moich i wszystko we mnie topnieje. To jest agodny pocaunek. Mj pierwszy Potem ona si
odsuwa i jej oczy mnie pochaniaj. Nie wiem, co powiedzie. Milion rnych myli przebiega mi
przez gow. Nogi mam jak z waty i ledwie mog usta.
- Od pierwszej chwili, jak tylko ci zobaczyam, wiedziaam, e jeste niezwyky - mwi.
- Czuem to samo, kiedy zobaczyem ciebie.
Unosi rk i znw mnie cauje, przyciskajc lekko do do mojego policzka. Przez kilka
pierwszych sekund zatracam si w dotyku jej warg i w myli, e jestem z t pikn dziewczyn.
Ona si odsuwa i oboje si umiechamy, nic nie mwic, tylko patrzc sobie w oczy.
- Lepiej chodmy zobaczy, czy jest tam jeszcze Emily - mwi Sara po jakich dziesiciu
sekundach. - Jak nie, to bd zdana na sam siebie.
- Jestem pewien, e jest.
Wracamy do pawilonu, trzymajc si za rce. Nie mog przesta myle o naszych pocaunkach.
Na szlak wyjeda pity traktor. Wz jest peen, a jeszcze z dziesi osb czeka w kolejce. I po
wszystkim, co wydarzyo si w lesie, z ciep doni Sary w mojej doni, umiech nie schodzi mi z
twarzy.

15
Dwa tygodnie pniej spada pierwszy nieg. Cienka warstewka, tyle, eby pokry furgonetk
drobnym sypkim puchem. Tu po Halloween, gdy tylko loryjski kryszta rozprowadzi Lumen po
caym moim ciemn prawdziwy trening. wiczymy codziennie, bez wymwek, w chd i deszcz czy
jak teraz przy niegu.le, Henri rozpocz ze
Chocia on tego nie mwi, czuj, e nie moe si doczeka, kiedy bd gotw. Zaczo si od
penych niepokoju spojrze, marszczenia brwi z jednoczesnym przygryzaniem dolnej wargi, potem
doszy gbokie westchnienia, w kocu bezsenne noce, skrzypienie podogi w rytm jego krokw,
kiedy leaem z otwartymi oczami w swoim pokoju, i wreszcie to, co mamy teraz: nieodczna
desperacja w spitym gosie Henriego. Stoimy za domem naprzeciw siebie w odlegoci trzech
metrw.

- Naprawd nie jestem dzisiaj w nastroju - mwi.


- Wiem, e nie jeste, ale i tak musimy zrobi swoje. Wzdycham i patrz na zegarek. Jest czwarta.
- O szstej przyjdzie Sara.
- Wiem. Dlatego musimy si pospieszy.
W jednej i drugiej rce Henri trzyma pik tenisow.
- Jeste gotowy?
- Tak, e bardziej nie mona.
Rzuca pik wysoko w gr i w momencie, gdy osiga ona najwyszy punkt, prbuj wydoby z
siebie moc, ktra zatrzyma j w powietrzu. Nie wiem, jak mam to zrobi, wiem tylko, e
powinienem by zdolny to zrobi z czasem i
40

poprzez wiczenia, jak mwi Henri. Kady Garda rozwija zdolno poruszania przedmiotami na
odlego za pomoc myli. Dar telekinezy I zamiast pozwoli, ebym sam to w sposb naturalny
odkry - tak jak byo z rkami - Henri wyranie si upar, by t zahibernowan gdzie moc
obudzi.
w przysypanej niePika spada tak jak z tysic razy wczeniej, bez chwili zatrzymania, odbija si
dwukrotnie, pgiem trawie.
o czym ley nieruchomo
Wydaj gbokie westchnienie.
- W ogle tego dzisiaj nie czuj.
- Jeszcze raz - mwi Henri.
Rzuca drug pik. Prbuj ni poruszy, zatrzyma j na moment, spinam si cay, by to
cholerstwo przemiecio
si cho o centymetr w prawo czy w lewo, ale bez powodzenia. Pika spada na ziemi. Bernie
Kosar, ktry nas cay czas obserwuje, idzie po ni i, trzymajc j w zbach, odchodzi.
- To przyjdzie w swoim czasie - mwi.
Henri, krcc gow, napina minie szczki. Jego humory i niecierpliwo zaczynaj mnie
dobija. Patrzy, jak Bernie Kosar oddala si truchtem z pik, potem wzdycha.
- Co? - pytam. Znowu krci gow.
Odchodzi kilka krokw i schyla si po nastpn pik. Wyrzuca Prbujmy dalej.
wysoko w powietrze. Staram si j zatrzyma, ale oczywicie nic z tego. Pika spada.

- Moe jutro - mwi.


Henri kiwajc gow, patrzy w ziemi.
- Moe jutro.
Po naszym treningu jestem pokryty potem, bockiem i stopniaym niegiem. Dzi Henri dawa mi
do wiwatu ostrzej ni normalnie i atakowa z agresj, ktra moga by wycznie przejawem paniki.

Poza wiczeniami telekinezy wikszo sesji zesza nam na nauce technik walki - zapasw, walki
wrcz, kombinowanej sztuki bojowej - a zaelementw sztuki opanowania
- zachowania zimnej krwi w kadej sytuacji, kontroli umysu, tego, jak dostrzec strach w raz potem
oczach przeciwnika, a potem go jak najlepiej obnay. To nie ciki trening narzucony przez
Henriego mnie dobija, lecz wyraz jego oczu. Przygnbiony wzrok naznaczony lkiem, smutkiem,
rozczarowaniem. Nie wiem, czy on si po prostu martwi brakiem postpw, czy jest w tym co
gbszego, ale te sesje staj si bardzo wyczerpujce - emocjonal-nie i fizycznie.
Sara zjawia si punktualnie. Wychodz i cauj j na frontowym ganku. Za progiem bior od niej
paszcz i wieszam. Za tydzie mamy sprawdzian psemestralny z gospodarstwa domowego i to ona
wpada na pomys, by przewiczy danie, ktre bdziemy musieli przyrzna spacer. Zabiera
Berniego Kosara i jestem wdziczny za troch prywatnoci. Robimy pieczone piersi dzi w klasie.
Ledwie zaczynamy gotowa, Henri apie swoj kurtk i wychodzi kurczaka z ziemniakami i
warzywami gotowanymi na parze i danie wychodzi duo lepiej, ni miaem nadziej. Kiedy
wszystko jest gotowe, we trjk siadamy do stou. Henri prawie si nie odzywa. Sara i ja
przeamujemy niewygodne milczenie rozmow o tym i owym, o szkole, o wypadzie do kina w
przysz sobot. Henri rzadko unosi gow znad talerza, raz tylko co mwi o pysznym jedzeniu.
Po kolacji ja i Sara myjemy naczynia, po czym sadowimy si na kanapie. Sara przyniosa film,
ktry ogldamy na maym telewizorze, ale Henri prawie cay czas patrzy w okno. Mniej wicej w
poowie wstaje i wychodzi na zewntrz.
Sara i ja odprowadzamy go wzrokiem do drzwi. Trzymamy si za rce, Sara opiera gow na
moim ramieniu, a Bernie przytulnie.Kosar ley obok, z gow na jej kolanach, s przykryci kocem.
Moe za oknem chd i wiatr, ale w domu jest ciepo i
- Czy twj tata dobrze si czuje? - pyta Sara.
- Nie wiem. Zachowuje si dziwnie.
- Przy kolacji by strasznie milczcy
- Tak. Wiesz co, pjd zobaczy, co z nim. Zaraz wrc. Henri stoi na ganku wpatrzony w
ciemno.
- Co si dzieje? - pytam. Spoglda w zamyleniu na gwiazdy.
- Co jest nie tak.
- Co masz na myli?
- Nie spodoba ci si to, co powiem.
- Okej - mwi. - Miejmy to z gowy.
- Nie wiem, jak dugo jeszcze powinnimy tu zosta. To nie wydaje si bezpieczne.
Zamiera mi serce i nic nie mwi.
- Oni dostaj szau i myl, e s blisko. Czuj to. Czuj, e nie jestemy tu bezpieczni.
- Nie chc wyjeda.
- Wiedziaem, e to powiesz.
- Przecie cay czas si kryjemy.

Henri patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.


- Bez urazy, John, ale trudno powiedzie, eby trzyma si w cieniu.
- Tam, gdzie to ma znaczenie, tak. Kiwa gow.
- No nic, zobaczymy.
Podchodzi do krawdzi ganku i kadzie rce na balustradzie. Staj przy nim. Zaczyna sypa wiey
nieg, drobne
patki bieli iskrz si na tle czarnej nocy.
- To nie wszystko - mwi Henri.
- Tak mylaem, e jest co jeszcze. Wzdycha ciko.
- Powiniene mie ju dar telekinezy To prawie zawsze przychodzi z pierwszym Dziedzictwem,
bardzo rzadko po
nim, ale wtedy najwyej tydzie pniej.
Przygldam mu si z bliska. Z jego oczu bije niepokj, czoo ma poobione zmarszczkami
zmartwie.
- Wasze Dziedzictwa pochodz od Lorien. Zawsze pochodziy od Lorien.
- Co chcesz mi przez to powiedzie?
- Nie wiem, ile od tej pory moemy si spodziewa - mwi i robi pauz. - Skoro ju nie
jestemy na swojej
planecie, nie wiem, czy reszta twoich Dziedzictw w ogle si objawi. Jeli moje obawy s
suszne, nie ma nadziei na
podjcie walki z Mogadorczykami, nie mwic o ich pokonaniu. A jeli ich nie pokonamy, nigdy
nie bdziemy mogli wrci.
nasz tuaczk i w kocu moglibymy gdzie osi. Henri wskazuje palcem gwiazdy.Patrz na
nieg, niezdecydowany, czy powinienem si martwi, czy odetchn z ulg, bo moe to zakoczyoby
- O tam - mwi. - Wanie tam jest Lorien.
Oczywicie sam dobrze wiem, gdzie jest Lorien, nie trzeba mi o tym mwi. Jest jaki magnes, co,
co zawsze przyciga mj wzrok ku tamtemu miejscu, gdzie miliardy kilometrw std znajduje si
Loniegu na czubek jzyka, potem zamykam oczy i wdycham zimne powietrze. Z otwartymi z
powrotem oczamirien. Prbuj zapa patek odwracam si i patrz przez okno na Sar. Siedzi z
podwinitymi nogami, Bernie Kosar wci trzyma gow na jej kolanach.
- Mylae kiedy, eby zapuci tu korzenie, powiedzie do diaba z Lorien i urzdzi sobie ycie
na tu na Ziemi? pytam Henriego.
- Ucieklimy, kiedy bye may. Pewnie niewiele stamtd pamitasz, prawda?
to s rzeczy, ktre paNiewiele. Od czasu do czasu co do mnie wraca, jakie strzpy obrazw.
Cho nie bardzo mog powiedzimitam, czy wizje z naszych treningw.
e, czy
- Nie sdz, eby czu w ten sposb, gdyby pamita.

- Ale nie pamitam. I pewnie w tym tkwi problem.


nieostroni i osidziemy w jednym miejscu, moesz by pewien, e nas znajd. I obu zabij. Nie da
siMoliwe. Ale czy chcesz wrci, czy nie, Mogadorczycy i tak nie przestan ci szuka. A jeli
staniemy si tego zmieni.
W aden sposb.
Wiem, e ma racj. W jaki sposb wyczuwam to wszystko, tak jak Henri czuj to gbok noc,
kiedy woski na moich rkach stoj na baczno, kiedy przenika mnie lekki dreszcz, cho nie jest mi
zimno.
- Nie zdarza ci si aowa, e tak dugo masz mnie na karku?
- aowa? Dlaczego miabym aowa?
- Dlatego, e zupenie nie mamy do czego wraca. Twoja rodzina nie yje. Tak samo jak moja. Na
Lorien s tylko
zgliszcza do odbudowania. Gdyby nie ja, mgby bez problemu stworzy sobie tutaj jak
tosamo i spdzi reszt
ycia w miejscu, do ktrego zaczby nalee. Mgby mie przyjaci, moe nawet znw si
zakocha.
Henri si mieje.
- Jestem ju zakochany i bd do dnia swojej mierci. Nie wymagam, eby to zrozumia. Lorien
jest inna ni
Ziemia.
Wzdycham z irytacj.
- Ale mgby nalee do jakiego miejsca.
- Nale do jakiego miejsca. W tej chwili razem z tob nale do Paradise w stanie Ohio.
- Henri - mwi, krcc gow - dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Czego mi wedug ciebie brakuje?
- ycia.
- Dzieciaku, ty jeste moim yciem. Ty i moje wspomnienia s wszystkim, co mnie wie z
przeszoci. Bez ciebie
nie mam niczego. Taka jest prawda.
W tym momencie otwieraj si drzwi za nami i Bernie Kosar wybiega przed Sar, ktra staje jedn
nog przed
progiem, drug za nim.
- Hej, wy dwaj, czy naprawd mam obejrze ten fdm cakiem sama? - pyta.
Henri umiecha si do niej.
- Wykluczone.

Po filmie odwozimy Sar do domu. Odprowadzam j do drzwi i przez chwil stoimy na szczycie
schodw, umiechajc si do siebie bez sowa. egnam j na dobranoc dugim, leniwym
pocaunkiem, trzymajc delikatnie jej donie w swoich.
- Do jutra - mwi Sara, ciskajc mi rce.
- Sodkich snw.
Wracam do furgonetki. Henri rusza z podjazdu Sary i jedziemy do domu. Nie mog zapanowa nad
uczuciem
strachu, wspominajc, co powiedzia Henri, kiedy przyjecha po mnie pierwszego dnia szkoy:
Miej tylko na uwadze,
e w kadej chwili moemy by zmuszeni do wyjazdu". On ma racj, wiem o tym, ale pierwszy raz
w yciu kto wywouje we mnie takie uczucia. Kiedy jestemy razem, to jakbym si unosi w
powietrzu, i czuj lk, kiedy si
rozstajemy, jak teraz, mimo e spdziem z ni kilka ostatnich godzin. Sara nadaje jaki cel
naszeuciekaniu, jaki powd, ktry wykracza poza samo przetrwanie. Powd, aby zwyciy. Mam
te wiadomo, e mu ukrywaniu si i
bdc z ni, mog narazi na niebezpieczestwo jej ycie - i to mnie przeraa. Po powrocie Henri
idzie do swojej
sypialni i wychodzi z Loryjskim Kuferkiem. Stawia go na kuchennym stole.
- Naprawd? - pytam.
- Tak. Jest tu co, co od lat chciaem ci pokaza.
Nie mog si doczeka, eby zobaczy, co jeszcze jest w rodku. Otwieramy razem kdk i Henri
unosi wieko w taki sposb, ebym nie mg zajrze do rodka. Wyjmuje aksamitn sakiewk,
zamyka Kuferek i zatrzaskuje kdk.
- One nie s czci twojego Dziedzictwa, ale kiedy ostatnim razem otwieralimy Kuferek,
schowaem je tutaj pod wpywem zych przeczu, jakie mnie drcz. Gdyby Mogadorczycy nas
zapali, tego nigdy nie bd w stanie otworzy - mwi.
- Wic co jest w tej sakiewce?
- Ukad Soneczny.
- Jeli nie jest czci mojego Dziedzictwa, dlaczego mi go dotd nie pokazae?
- Bo eby go uaktywni, najpierw musiae rozwin dziedziczn moc.
Sprzta z kuchennego stou i siada naprzeciwko mnie z sakiewk na kolanach. Umiecha si do
mnie, wyczuwajc
mj entuzjazm. Potem wyjmuje z sakiewki siedem szklanych kul rnej wielkoci. Podnosi je w
zoonych doniach do swojej twarzy i na nie dmucha. Ze szklanych kul wydobywaj si malekie
iskierki wiata, wtedy Henri podrzuca je w
powietrze i nagle wszystkie oywaj, zawieszone nad kuchennym stolem. Szklane kule s replik

naszego Ukadu
Sonecznego. Najwiksza jest wielkoci pomaraczy - soce Lorien - i wisi porodku, emitujc
lak sam ilo wiata
42

jak arwka, a wyglda jak pojedyncza kula lawy. Pozostae kule kr wok niej; te, ktre s
najbliej Soca, poruszaj si szybciej, te bdce najdalej jakby si ledwie toczyy. Wszystkie
wiruj, dni wschodz i zachodz w zawrotnym tempie. Czwart planet od Soca jest Lorien.
Obserwujemy jej ruch, widzimy, jak zaczyna ksztatowa si jej powierzchnia. Wielkoci
przypomina pik do ra-bo w rzeczywistoci Lorien jest o wiele mniejsza od naszego Seuetballa.
Model ukadu nie zachowuje odpowiedniej skali, oca.
- Wic co si dzieje? - pytam.
- Kula przybiera dokadnie tak posta, jak ma Lorien w tym momencie.
- Jak to jest moliwe?
Dziedzictwa. To jest to, co daTo jest wyjtkowe miejsce, John. Stara magia kryje si w samym jej
jdrze. To stamtd pochodz twojeje ycie i realno przedmiotom skadajcym si na twoj
Sched.
- Ale powiedziae, e ten Ukad Soneczny nie jest czci mojego Dziedzictwa.
- Nie, ale pochodzi z tego samego miejsca.
Tworz si zagbienia, rosn gry, gbokie bruzdy przecinaj powierzchnie, gdzie wiem, e
kiedy biegy rzeki. I nagle wszystko ustaje. Szukam jakiej barwy, ladu ruchu, moe wiejcego
wiatru, czegokolwiek. Ale nic tam nie ma. Cay krajobraz jest monochromatyczn plam szaroci i
czerni. Nie wiem, co miaem nadziej zobaczy, czego si spodziewaem. Jakiego ruchu, ladu
ywotnoci. Trac humor. Potem powierzchnia planety si rozmywa, tak e mona j przejrze na
wylot, i w samym jdrze globu wyania si saby blask. Janieje, blednie, potem znowu janieje,
jakby naladujc bicie serca picego zwierzcia.
- Co to jest? - pytam.
- Planeta wci yje i oddycha. Wycofaa si w gb siebie, czekajc na swj moment. Poddajc
si hibernacji, jak kto woli. Ale pewnego dnia si obudzi.
- A co daje ci tak pewno?
- Ten wty blask tutaj - mwi. - To jest nadzieja, John. Przygldam mu si. Widok tego blasku
sprawia mi dziwn
przyjemno. Prbowali zgadzi nasz cywilizacj, sam planet, a ona wbrew wszystkiemu
cigle oddycha. Tak,
myl, zawsze jest nadzieja, H jak od pocztku mwi Henri.
- To nic wszystko. Henri wstaje, strzela palcami i planety nieruchomiej. Przysuwa twarz na par
centymetrw od
Lorien, potem zwija donie wok ust i znw na ni dmucha. Odrobiny zieleni i bkitu omiataj

kul i po ulotnieniu
si pary z ust Henriego prawie natychmiast znikaj.
- Co zrobie?
- Powie na ni rkami - mwi.
nad kul, nie znikaj.
trzymam rce

Zapalam wiata i ziele z bkitem wracaj, lecz tym razem, pki

- Tak wygldaa Lorien dzie przed inwazj. Widzisz, jakie to wszystko jest pikne? Czasem nawet
ja zapominam. sposb odczuwam. Na wodzie pojawiaj si zmarszczki. Planeta naprawd yje, jest
caa kwitnca. Ale To jest pikne. Wszystko zielone i bkitne, bujne i soczyste. Rolinno zdaje
si falowa na wietrze, ktry w jaki kiedy gasz swoje wiata, wszystko z powrotem blaknie do
odcieni szaroci.
Henri wskazuje punkt na powierzchni globu.
- To jest dokadnie to miejsce - mwi. - Std wystartowalimy w dzie inwazji. - Potem
przesuwa palec centymetr niej. - A tu byo kiedy Loryjskie Muzeum Eksploracji.
Kiwam gow, patrzc na jaki punkt w morzu szaroci.
- Co maj do tego muzea? - pytam, siadajc z powrotem na krzele. Trudno na to patrze bez
smutku.
- Wiele mylaem o tym, co widziae...
- Aha... - zachcam go, eby mwi dalej.
budynku mieciy si stare rakiety wynalezione tysice lat temu. Rakiety napdzane pewnym
rodzajem pTo byo olbrzymie muzeum powicone w caoci rozwojowi wypraw kosmicznych. W
jednym ze skrzyde aliwa, ktre
znali tylko Loryjczycy... - urywa, patrzc znowu na szklan kul wiszc p metra nad naszym
kuchennym stoem.
- Jeli to, co widziae, naprawd si wydarzyo, jeli jakiemu drugiemu statkowi udao si
wystartowa i uciec z
Lorien w rodku wojny, to on musia pochodzi z muzeum kosmicznego. Nie ma na to innego
wytumaczenia. Nadal
trudno mi uwierzy, eby taki eksponat mg odpali, a nawet jeli to zrobi, eby dolecia bardzo
daleko.
- Wic gdyby mia nie dolecie bardzo daleko, dlaczego wci o tym mylisz?
Henri krci gow.
- Sam ju wiem. Moe dlatego, e przedtem byem w bdzie. A moe mam nadziej, e teraz
jestem w bdzie. I, Mogadore. Wtedy naley przypuszcza, e byy na nimno c, jeli on jednak
dokd dotar, to musia dotrze tutaj, na najblisz utrzymujc y przede wszystkim ywe istoty, e
nie by peen muzealnych arcie planet, nie liczc - tefaktw ani nie lecia wycznie po to, eby
zdezorientowa Mogadorczykw. Myl, e musia by przynajmniej

jeden Loryjczyk pilotujcy statek, bo, jak zapewne wiesz, statki tego rodzaju nie pilotuj si same.
pory moemy si spodziewa," powiedzia dzi Henri. wiato w jdrze Lorien wci si tli,
przedmiotKolejna bezsenna noc. Stoj nagi do pasa przed lustrem, z obu zapalonymi wiatami w
doniach. Nie wiem, ile od tej y, ktre stamtd
mamy, wci dziaaj, wic niby dlaczego tam miaaby si skoczy magia? I co z innymi: czy maj
takie same
problemy? Czy pozostaj bez swoich Dziedzictw?
Napinam si przed lustrem, wykonuj zamach w powietrzu z nadziej, e lustro pknie albo huk
wstrznie
drzwiami. Ale nic si nie dzieje. Wygldam jak idiota, walczc pnagi z cieniem, podczas gdy
Bernie Kosar obserwuje mnie z ka. Jest prawie pnoc i w ogle nie jestem zmczony. Bernie
Kosar zeskakuje z ka, siada przy mojej
nodze i patrzy na moje lustrzane odbicie. Kiedy umiecham si do niego, macha ogonem.
-A ty? -pytam. Masz jakie wyjtkowe dary? Jeste superpsem? Moe powinienem woy ci
pelerynk, eby
mg sobie polata w powietrzu?
Macha dalej ogonem i skrobie w podog, patrzc na mnie. Unosz go nad swoj gow i przelatuj
z nim po pokoju.
- Patrzcie ludzie! To Bernie Kosar, wspaniay superpies!
Wije si w moim ucisku, wic stawiam go na ku. Przewraca si na bok, tukc ogonem o
materac.
- No tak, stary, jeden z nas powinien mie supermoce. A co si nie zanosi, e to bd ja. Chyba e
wrcimy do
Ciemnych Wiekw i bd mg przyda si wiatu jako dostarczyciel wiata. Inaczej, niestety,
jestem bezuyteczny
Bernie Kosar obraca si na grzbiet i patrzy na mnie wielkimi oczami, domagajc si drapania po
brzuchu.

16
Sam mnie unika. W szkole chowa si na mj widok albo upewnia si, czy jestemy w grupie. Pod
wpywem nalega Henriego - ktry koniecznie chce dosta do rk pisemko Sama po tym, jak
dokadnie przeczesa internet i nie znalaz niczego takiego - postanawiam zocodziennym treningu.
Sam mieszka na peryferiach Pay swojemu koledze wizyt bez zapowiedzi. Henri podwozi mnie do
niego po
-radise, w maym skromnym domu. Nikt nie odpowiada na moje pukanie, wic naciskam klamk.
Drzwi si otwieraj i wchodz do rodka.

Podog pokrywa brzowa wochata wykadzina, na cianach wyoonych boazeri wisz rodzinne
zdjcia z czasw, kiedy Sam by bardzo may On, jego matka i mczyzna, ktry, jak zakadam, jest
jego ojcem, ktry nosi rwnie grube okulary jak Sam. Potem przygldam si bliej. Wygldaj na
dokadnie te same okulary.Skradam si korytarzem, a znajduj drzwi, ktre musz by drzwiami do
sypialni Sama; na koku wisi tabliczka z napisem ,Wejcie na wasne ryzyko". Drzwi s uchylone i
zerkam do rodka. W pokoju jest bardzo czysto, wszystko Saturnem. Poduszki do kompletu. ciany
obwieszone plawiadomie poukadane, bez ladw baaganu. Pojedyncze ko jest zasane, czarna
kodra ma powtarzajcy si dese z katami. Dwa z NASA, plakat filmowy z Obcego, plakat z
Porodku pokoju wisi na przezroczystej nici Ukad Soneczny, wszystkie dziewi planet i Soce.
Od Gwiezdnych wojen i wieccy w ultrafioletowym wietle plakat z zielon gow kosmity na tle z
czarnego filcu. razu mam przed oczami to, co Henri pokaza mi na pocztku tygodnia, i myl, e
gdyby Sam zobaczy to samo, zbzikowaby do reszty. W kocu widz Sama, zgarbionego nad maym
dbowym biurkiem, ze suchawkami na uszach. Kiedy otwieram drzwi na ocie, odwraca si przez
rami. Jest bez okularw i ze swoj drobn postur i widrujcym wzrokiem wyglda prawie
karykaturalnie.
- Co sycha? - pytam zwyczajnie, jakbym bywa w jego domu co dzie.widz, e czyta Oni
chodz wrd nas". Kiedy patrz z powrotem na niego, celuje we mnie z pistoletuJest zszokowany i
przeraony, gwatownie ciga suchawki i siga do jednej z szuflad. Spogldam na jego biurko i .
- Hej - mwi, instynktownie podnoszc rce. - Co jest grane? Wstaje. Trzs mu si donie.
Bro jest wymierzona w moj pier.
Myl, e zwariowa.
- Powiedz mi, kim jeste.
- O czym ty mwisz?
-miaem nadziej, i zoWidziaem, co robie wtedy w lesie. Ty nie jeste istot ludzk.
Obawiaem si tego, e widzia wibaczy w tamtych ciemnociach.
cej, ni
- To jakie szalestwo, Sam! Dooyem im, to wszystko. Trenuj sztuki walki od lat.
- Twoje rce wieciy jak latarki. Rzucae ludmi, jakby byli kukami z papieru. To nie jest
normalne.
- Nie bd gupi - mwi z podniesionymi cigle rkami. - Spjrz na nie. Widzisz jakie
wiata? Mwiem ci, e to
byy rkawice, ktre zabraem Kevinowi.
- Pytaem Kevina! Powiedzia, e nie mia adnych rkawic!
- Mylisz, e powiedziaby ci prawd po tym, co si stao? Od ten pistolet.
- Powiedz mi! Kim naprawd jeste? Przewracam oczami.
- Dobra, jestem kosmit, Sam. Jestem z planety pooonej setki milionw kilometrw std. Mam
supermoce. Czy
to chciae usysze?Gapi si na mnie z dygoczcymi rkami.
- Sam syszysz, jak to kretysko brzmi. Przesta wirowa i od ten pistolet.

- Czy to, co wanie powiedziae, jest prawd?


- e wirujesz? Tak, to prawda. Masz zwyczajn obsesj. Wszdzie, na kadym kroku widzisz
obcych i jakie
kosmiczne spiski, nawet w swoim przyjacielu. Hej! Przesta we mnie celowa t cholern
pukawk.
Wpatruje si we mnie i wida, e intensywnie myli. W kocu, kiedy opuszczam rce, on wzdycha
i opuszcza
pistolet.
- Przepraszam - mwi. Bior gboki, nerwowy oddech.
- Jest za co. Cholera, Sam, co ci przyszo do gowy?
- Nie by naadowany.
- Powiniene powiedzie mi to wczeniej. Dlaczego tak strasznie chcesz wierzy w te historie?
Krci gow i odkada bro do szuflady Daj sobie minut na uspokojenie i staram si
zachowywa normalnie, jakby
nic wielkiego si nie zdarzyo.
- Co czytasz? - pytam. Wzrusza ramionami.
- Jak zwykle, rzeczy o kosmitach. Moe powinienem troch odpuci.
- Albo czyta to jako fikcj, a nie fakty. Chocia te historyjki musz by bardzo przekonujce.
Mog to zobaczy?
Sam wrcza mi najnowszy numer Oni chodz wrd nas" i siadam niepewnie na brzegu jego
ka. Myl, e
w szkole, jest kiepsk fotokopi, wyochon na tyle, e przynajmniej nie wyskoczy znw z
pistoletem. Pisemko, tak samo jak egzemplarz, ktry widziaem druk jest nierwny. Nie jest zbyt
grube - osiem stron, gra dwanacie, w formacie
papieru podaniowego. Ma grudniow dat na grze, wic to na pewno najwieszy numer.
- Dziwne to jakie.
- Dziwni ludzie lubi dziwne rzeczy - Sam odpowiada z umiechem.
- Gdzie to dostajesz?
- Prenumeruj.
- Wiem, ale jak?
Sam wzrusza ramionami.
- Nie wiem. Ktrego dnia to zaczo po prostu przychodzi. Nie wiem skd.
- Prenumerujesz jakie inne czasopismo? Moe stamtd wycignli twoje namiary
44

- Poszedem kiedy na takie zebranie. Chyba zgosiem si do konkursu czy co w tym rodzaju. Nie
pamitam.
Uznaem w kadym razie, e to stamtd wzili mj adres.
uwag, e Henri przePrzygldam si dokadnie okadce. Nigdzie nie podaj strony interszuka ju
internet w t i we w t. Czytam tytu gwnego artykuu:netowej, ale si jej nie spodziewaem,
biorc pod
CZYTWJ SSIAD
ABYTOSTWIE1DZII

JEST

KOSMIT?

DZIESIBEZPIECZNYCE

SPOSOBW,

pojemnika na mieW rodku artykuu jest zdjcie mczyzny trzymajcego w jednej rce torb ze
mieciami, a w drugiej pokryw do cie. Stoi na kocu podjazdu i mamy si domyla, e jest w
trakcie wrzucania torby do pojemnika.
Cho caa publikacja jest czarno-biaa, mczyzna ma w oczach jaki nienaturalny blask. To
okropne zdjcie - jak
gdyby kto sfotografowa znienacka ssiada i obrysowa mu oczy kredk. Chce mi si mia.
- Co? - pyta Sam.
- Okropne zdjcie. Facet wyglda jak posta z Godzilli. Sam przyglda si, potem wzrusza
ramionami.
- Nie wiem. Mgby by prawdziwy. Tak jak powiedziae, ja widz obcych wszdzie, we
wszystkim.
- A ja mylaem, e obcy wygldaj jak tamten go na cianie. -Kiwam brod na fosforyzujcy
plakat.
- Na pewno nie wszyscy. Powiedziae, e jeste kosmit z super-mocami, a wcale tak nie
wygldasz.
Obaj wybuchamy miechem i cigle myl, jak si z tego wyplta. Przy odrobinie szczcia Sam
nigdy si nie dowie, e powiedziaem mu prawd. Cho z jednej strony chciabym mu powiedzie
- o sobie, o Henrim, o Lorien - i zastanawiam si, jak by zareagowa. UwierzyPrzewracam
kartk, szukajc stopki redakcyjnej, jak zamieszczaj wszystkie gazety i czasopisma. Nieby mi czy
nie?
ma niczego takiego, same artykuy i hipotezy
- Nie ma stopki redakcyjnej.
- To znaczy?
- Wiesz, e w gazetach i czasopismach jest taka strona, na ktrej podaj skad zespou
redakcyjnego, nazwiska redaktorw, dziennikarzy, gdzie to jest drukowane i tak dalej. No wiesz,
prosimy kontaktowa si drog tak a tak". Kada publikacja ma stron redakcyjn, a tu tego nie
ma.
- Musz chroni swoj anonimowo - mwi Sam.
- Przed czym?
- Przed obcymi - mwi, umiechajc si, jakby przyznawa, e to absurd.

- Masz poprzedni numer?


Wyjmuje go
z szafki. Przerzucam byskawicznie strony, majc nadzieje, e artyku o
Mogadorczykach jest w tym, a nie wczeniejszym numerze. I jest. Znajduj go na czwartej stronie.
MOGADOBSKA BASA CBCEZAWADNZIEMI
Mogadorska rasa kosmitw, z pla-ny Mogadore w Dziewitej Ga-laktyce, od ponad
dziesiciu latjest obecna na Ziemi. Jest tobezwzgldna rasa dca do za-wadnicia
wszechwiatem. Krpogoski, e zgadzili ju inn
planet nieco podobn do Ziomi i zamierzaj obnay ziemskie saboci, by nastpnie je
wyko- rzysta i przej nasz planet,
(wiecej o tym w nastpnym numerze)
Czytam artyku trzykrotnie. Miaem nadziej, e jest w nim co wicej ni to, co usyszelimy od
Sama, ale niestety.
Poza tym nie ma Dziewitej Galaktyki. Zastanawiam si, skd oni to wzili. Prze-kartkowuj
dwukrotnie ostatni napisania, e nie pojawiy si adne nowe rewelacje. Ale nie bardzo wierz, e
onumer. Nie ma najmniejszej wzmianki o Mogadorczykach. Moja pierwsza myl jest taka, e nie
mieli nic wicej do to chodzi. Myl raczej, e
Mogadorczycy przeczytali ten tekst i od rki zaatwili problem, czymkolwiek ten problem by.
- Mgbym poyczy ostatni numer? - pytam.
- Dobra, ale uwaaj z tym.
Trzy godziny pniej matki Sama wci nie ma w domu. Pytam go, gdzie jest, ale on wzrusza
ramionami, jakby nie wiedzia i jej nieobecno nie bya niczym nowym. Gramy w gry wideo i
ogldamy telewizj, a na kolacj jemy gotowe dania z mikrofalwki. Ani razu od chwili, kiedy
przyszedem, Sam nie zaoy okularw, co jest dziwne, bo szka na nosie. Biowczeniej nigdy nie
widziaem go bez nich. Nawet kiedy bieglimy ptora kilometra na wuefie, mia tr je z jego
komody i przymierzam. wiat staje si niewyran plam i ju po sekundzie boli mnie e swoje grube
gowa.
Patrz na Sama. Siedzi po turecku na pododze, plecami oparty o ko, z ksik o jakich obcych
na kolanach.
- Jezu, ty naprawd masz taki zy wzrok? - pytam. Podnosi wzrok.
- To byy okulary mojego taty. Zdejmuj je i odkadam.
- Sam, czy ty w ogle potrzebujesz okularw?
- Waciwie nie.
- Wic po co je nosisz?
- To byy okulary mojego taty. Zakadam je z powrotem.
- Rany, nie wiem, jak ty w nich moesz prosto chodzi.
- Przyzwyczaiy mi si oczy.

- A wiesz, e spieprzysz sobie wzrok, jak bdziesz je dalej nosi?


- Wtedy bd mg widzie to, co widzia mj tata.
Zdejmuj okulary i kad tam, skd wziem. Nie bardzo rozumiem, dlaczego Sam je nosi. Z
powodw
sentymentalnych? Naprawd myli, e to ma sens?
- Sam, gdzie jest twj tata?
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

- Nie wiem.
- Jak to?
- Znikn, kiedy miaem siedem lat.
- Nie wiesz, dokd poszed?
Wzdycha, spuszcza gow i wraca do czytania. Wyranie nie chce o tym rozmawia.
- A ty wierzysz w te rzeczy? - pyta po kilku minutach milczenia.
- W kosmitw?
- Tak.
- Tak, wierz w kosmitw.
- Mylisz, e oni naprawd uprowadzaj ludzi?
Kiwa gow.Nie mam pojcia. Pewnie nie mona tego wykluczy. A ty wierzysz, e to robi?
- Tak, raczej tak. Ale czasem to wydaje si gupie.
- No wanie. Patrzy prosto na mnie.
- Myl, e mj tata zosta uprowadzony.
Sztywnieje w momencie, gdy te sowa opuszczaj jego usta, i jego twarz przybiera taki niewinny,
bezbronny wyraz.
Przychodzi mi na myl, e podzieli si kiedy tym podejrzeniem z kim, kto zareagowa mniej ni
yczliwie.
- Dlaczego tak mylisz?
- Bo on po prostu znikn. Pojecha do sklepu po chleb i mleko i ju nie wrci. Jego furgonetka
bya zaparkowana
przed samym sklepem, ale nikt go tam nie widzia. Po prostu si rozpyn, a jego okulary leay na
chodniku koo
furgonetki. - Milknie na moment. -Baem si, e przyszede mnie uprowadzi.
Moe jego tata mia powd, eby porzuci dom i uknu wasne zniknicie. Nie tak znowu trudno
jest siHipoteza trudna do uwierzenia. Jak to moliwe, eby w rodku miasta nikt nie widzia, jak
porywali j ulotni; Henri i ego ojca? ja robimy to od dziesiciu lat. Ale zainteresowanie Sama
kosmitami cakiem niespodziewanie nabiera sensu. Moliwe,
e Sam chce widzie wiat takim, jaki wydawa si jego ojcu, ale moe jaka czstka jego
naprawd wierzy w to, e
ostatnia rzecz, jak widzia jego ojciec, zostaa uchwycona w jego okularach, w jaki sposb wryta
w soczewki. By
moe myli, e jeli starczy mu uporu, kiedy te to zobaczy, i e ostatnie, co widzia jego ojciec,
potwierdzi to, co on
ma ju w gowie. A moe wierzy, e jeli bdzie szuka niezmordowanie, trafi w kocu na artyku,

ktry udowodni nie tylko to, e jego ojciec zosta uprowadzony, ale e mona go uratowa.
A kim ja jestem, by mwi, e pewnego dnia nie znajdzie dowodu?
- Wierz ci. Myl, e uprowadzenia przez obcych s bardzo moliwe.

17
Notwartym laptopem i przeglda strony gazet. Soce jeszcze nie wstao i w domu jest
ciemastpnego dnia budz si wczeniej ni normalnie, gramol si z ka i id do kuchni, gdzie
Henri siedzi przy stole z no, jedyne wiato daje ekran komputera.
- Jest co?
- Nie, nic ciekawego.
Zapalam wiato. Bernie Kosar skrobie we frontowe drzwi. Otwieram je i pies wyskakuje jak co
dzie na poranny
patrol, obiega teren z podniesion gow, szukajc czegokolwiek podejrzanego. Wszy to tu, to
tam, na chybi trafi, w
kocu zadowolony, e wszystko jest, jak by powinno, wyrywa do lasu i znika.
Na kuchennym stole le dwa egzemplarze Oni chodz wrd nas", orygina i fotokopia, ktr
Henri zrobi dla siebie. Midzy nimi ley szko powikszajce.
- Znalaze co szczeglnego na oryginale?
- Nie?
- To co teraz? - pytam.
- Miaem troch szczcia. Poszukaem odniesie do innych artykuw w tym numerze i znalazem
kilka
prawdziwych ciekawostek, jedna z nich naprowadzia mnie na prywatn stron internetow
jakiego mczyzny.
Wysaem mu e-maila.
Patrz na Henriego szeroko otwartymi oczami.
- Spokojnie - mwi. - Nie wyledz drogi moich emaili.
- A jak drog je wysyasz?
- Przepuszczam je przez rne serwery w miastach caego wiata, tak e pierwotna lokalizacja gubi
si po drodze.
- Nieze.
Bernie Kosar drapie w drzwi i wpuszczam go do rodka. Zegar na mikrofali wskazuje za minut
szst. Za dwie godziny musz by w szkole.
- Czy my naprawd chcemy grzeba wok tego wszystkiego? -pytam. - Bo jeli to jest jedna
wielka zasadzka? Jeli oni prbuj nas I w ten sposb wycign z kryjwki?

- Hm. Wiesz, gdyby w tym artykule bya jaka wzmianka o nas, to pewnie bym si gboko
zastanawia. Ale to byo tylko o szykowaniu inwazji na Ziemi podobnej do tej, jakiej dokonali na
Lorien. Jest w tym tyle rzeczy, ktrych nie rozumiemy. Miae racj kilka tygodni temu, mwic, e
pokonali nas tak atwo. Fakt. To wszystko nie trzyma si kupy. Caa sytuacja ze znikniciem
Starszyzny te jest niezrozumiaa. Nawet wysanie ciebie i innych dzieci na Ziemi, czego nigdy nie
kwestionowaem, wydaje si dziwne. I skoro widziae, co si stao - a ja miaem takie same wizje
-co tu si cigle nie zgadza. Jeli pewnego dnia wrcimy, myl, e trzeba bdzie zrozumie, co
si wydarzyo, i nie dopuci, by to samo wydarzyo si znowu. Znasz powiedzenie: Kto nie rozumie
historii, jest skazany na jej powtarzanie.A kiedy historia si powtarza, to stawka jest podwjna.
- Okej - mwi. - Ale z tego, co powiedziae w sobot wieczorem, nasza szansa na powrt
maleje z dnia na dzie. Wic biorc to pod uwag, mylisz, e sprawa jest warta ryzyka?
Henri wzrusza ramionami.
46

- Poza tob wci jest picioro innych. Moe oni ju otrzymali swoje Dziedzictwa. Moe twoje si
tylko
spniaj. Myl, e najlepiej jest planowa, zakadajc wszystkie moliwoci.
- No dobrze, co zamierzasz zrobi?
pocign tematu. Jedna z dwch moliwoci: albo nie znalaz wicej informacji i straci zaintePo
pierwsze zadzwoni do tego faceta. Jestem ciekaw, co wie. Zastanawiam si, co spowodowao, e
nieresowanie spraw,
albo po ukazaniu si tej notatki kto go dopad.
- No wanie - mwi z westchnieniem. - Bd ostrony.
***
Wcigam dresowe spodnie, bluz na dwa T-shirty, zawizuj sportowe buty i rozcigam minie.
Wrzucam do plecaka ubranie do woenia w szwzi prysznic. Odtd codziennie bd biega do
szkoy. Henri rzekomo wierzy, e dodatkowa porcja rukole, razem z rcznikiem, kostk myda i
buteleczk szamponu, ebym mg przed lekcjami chu pomoe w moim treningu, ale tak naprawd
ma nadziej, e to pomoe w przemianie mojego ciaa i wydobdzie z upienia moje moce, jeli one
rzeczywicie gdzie pi. Patrz w d na Berniego Kosara.
- I co, stary, jeste gotowy do przebieki? No jak? Biegniesz ze mn?
Pies macha ogonem i krci si w kko.
- Do zobaczenia po szkole.
- Miego biegu - mwi Henri. - Uwaaj na drodze.
Wychodzimy na zimne, rzekie powietrze. Bernie Kosar poszczekuje z podniecenia. Wybiegam
truchtem z podjazdu na wirow drog, pies przy mojej nodze, tak jak si spodziewaem. Pierwsze
p kilometra traktuj jak rozgrzewk.

- I co, stary, dodamy troch gazu?


Nie zwraca uwagi na moje gadanie, po prostu biegnie obok z wywieszonym jzykiem, wyranie
uszczliwiony.
- No dobra, koniec artw.
Wrzucam wyszy bieg, przechodzc do prawdziwego biegu, i zaraz potem gnam jak najszybciej.
Zostawiam Berniego Kosara daleko w tystanie mnie dogoni. Wiatr przewiewa mi wosy, drzewa
rozmazuj si w oczach. Jest fantastycznie. Nle. Ogldajc si za siebie, widz, e biegnie tak
szybko, jak tylko moe, ale nie jest w agle Bernie Kosar rzuca si w las i znika z pola widzenia. Nie
wiem, czy nie powinienem si zatrzyma i poczeka na niego. Odwracam si, a tu Bernie Kosar
wyskakuje z lasu trzy metry przede mn.
Patrz na niego, on na mnie, z jzykiem dyndajcym z boku i dzik satysfakcj w oczach.
- Jeste dziwnym psem, wiesz o tym?
Po piciu minutach w oddali wyania si szkoa. Biegn jeszcze niecay kilometr, wykonujc
maksymalny wysiek, bo jest na tyle wczenie, e przed szko ani w okolicy nie ma nikogo, kto
mgby mnie zobaczy. W kocu przystaj i z rkami splecionymi za gow api oddech. Bernie
Kosar przybiega p minuty pniej, siada i obserwuje mnie.
Klkam, eby go pogaska.
-wyjmuj zawinitkoDobra robota, kolego. Zdaje si, e mamy nowy poranny zwyczaj. cigam z
ramion plecak, odpinam suwak i z kilkoma plasterkami bekonu, ktre daj psu. Poera je naraz.
- Okej, stary id. Wracaj do domu. Henri czeka.
Patrzy na mnie przez chwil, potem odwraca si i biegnie truchtem w stron domu. Jego zdolno
pojmowania kompletnie mnie zadziwia. Odwracam si, wchodz do budynku i id wzi prysznic.
Jestem drug osob, ktra wchodzi na astronomi. Pierwszy by Sam, siedzi ju na swoim zwykym
miejscu w kocu klasy.
- No, no - mwi. - Bez okularw. Co si stao? Wzrusza ramionami.
- Mylaem o tym, co powiedziae. To chyba gupie, ebym je nosi.
Siadam obok niego z umiechem. Nie wiem, czy kiedykolwiek si przyzwyczaj do tych jego
widrujcych oczu.
Oddaj mu poyczony numer Oni chodz wrd nas". Wtyka go do plecaka. Ukadam palce w
pistolet i dgam go w bok.
- PifSam zaczyna si mia. Potem ja te. Obaj ryczymy, nie mogc si opanowa. Za kadym
razem, kiedy jepaf!
den z nas prawie przestaje, drugi zaczyna si mia
i gupawka zaczyna si od pocztku. Powoli schodz si ludzie i wszyscy na nas patrz. Zjawia si
te Sara. Wchodzi sama, idzie do nas z niepewnym spojrzeniem i siada obok mnie.
- Hej, z czego si miejecie?
- Waciwie nie bardzo wiem - odpowiadam i to mnie jeszcze bardziej rozmiesza.
Ostatni osob, ktra wchodzi na lekcj, jest Mark. Siada tam, gdzie zwykle, ale koo niego

zamiast Sary siedzi dzisiaj inna dziewczyna. Myl, e jest z ostatniej klasy Sara siga pod stoem
po moj rk.
- Musz ci co powiedzie.
- Co?
- Wiem, e to na ostatni chwil, ale moi rodzice chc, eby przyszed do nas jutro ze swoim tat
na obiad
witodzikczynny
- O rany. Super, bardzo bym chcia. Musz zapyta, ale wiem, e nie mamy adnych planw, wic
zakadam, e
odpowied brzmi tak".
- Fajnie - mwi z umiechem.
- Jestemy tylko we dwch, wic zwykle w ogle nie urzdzamy wita Dzikczynienia.
- My to naprawd idziemy na caego. I moi bracia przyjad z col-legeu. Chc ciebie pozna.
- Skd o mnie wiedz?
- A jak mylisz?
Wchodzi nauczycielka, wic Sara puszcza do mnie oko, potem oboje zaczynamy notowa.
nie mnie zobaczy. Wsiadam.Henri czeka na mnie jak zwykle, Bernie Kosar, wspity na tylnych
apach, tucze ogonem we drzwi od chwili, kiedy
- Athens - mwi Henri.
- Athens?
- Athens w Ohio.
- I co z tym Athens?
- To tam pisz i drukuj Oni chodz wrd nas". Tam dochodz e-maile.
- Jak si dowiedziae?
- Mam swoje sposoby. Patrz na niego.
- Okej, okej. Kosztowao mnie to trzy e-maile i pi rozmw telefonicznych, ale mam ich numer. Rzuca mi wymowne spojrzenie. -Czyli przy odrobinie wysiku znalezienie ich nie byo takie trudne.
Kiwam gow. Wiem, co chce mi powiedzie. Mogadorczycy do-szliby do tego rwnie atwo jak
on. Co oznacza, e szala przechyla si na korzy drugiej hipotezy Henriego - e kto dopad
wydawc, zanim historia moga si rozwin.
- Jak daleko jest do Athens?
- Dwie godziny samochodem.
- Pojedziesz?
- Mam nadziej, e nie. Najpierw chc zadzwoni.

Po wejciu do domu Henri natychmiast bierze telefon i siada przy kuchennym stole. Siadam po
drugiej stronie i sucham.
- Tak, dzwoni, eby dowiedzie si o artyku z poprzedniego numeru Oni chodz wrd nas".
Odpowiada niski gos. Nie sysz, co mwi. Henri si umiecha.
- Nie, nie jestem prenumeratorem. Jest nim mj przyjaciel. - Nastpna pauza. - Nie, dzikuj. Kiwa gow. Zainteresowa mnie artyku o Mogadorczykach. W najnowszym numerze nie ukaza si
zapowiadany cig dalszy.
niespokojny Potem zalega cisza.Pochylam si i wytam such, jestem cay sztywny i spity Gos,
ktry udziela odpowiedzi, wydaje si roztrzsiony,
- Halo?
Henri odsuwa telefon od ucha, przyglda mu si, prbuje jeszcze raz.
- Halo?
Zrezygnowany zamyka klapk i kadzie telefon na stole. Patrzy na mnie.
- Powiedzia: Prosz tu wicej nie dzwoni". I rozczy si.

18
Po kilku godzinach wieczornych rozwaa Henri budzi si nastpnego rana i drukuje szczegow
tras do Athens w stanie Ohio. Mwi, e wrci na tyle wczenie, bymy mogli zdy na witeczny
obiad w domu Sary, i wrcza mi kartk z adresem oraz numerem telefonu.
- Jeste pewien, e to jest warte wieczki? - pytam.
- Musimy si dowiedzie, o co tu chodzi. Wzdycham.
- Myl, e obaj wiemy, o co tu chodzi.
- By moe - mwi, ale z penym przekonaniem, bez ladu niepewnoci zwykle towarzyszcej tym
sowom.
- Zdajesz sobie spraw, co ty by mi powiedzia, gdyby role byy odwrcone, prawda?
Henri si umiecha.
- Tak, John. Wiem, co bym powiedzia. Ale myl, e to nam pomoe. Chc si dowiedzie, co oni
zrobili, eby tak bardzo przestraszy tego czowieka. Chc wiedzie, czy wspomnieli co o nas, czy
szukaj nas metodami, o jakich jeszcze nie pomylelimy To pomoe nam pozosta w ukryciu,
zachowa nad nimi przewag. I jeli ten czowiek ich widzia, dowiemy si, jak wygldaj.
- Wiemy ju, jak wygldaj.
- Wiemy, jak wygldali podczas najazdu, ponad dziesi lat temu, ale mogli si zmieni. S na
Ziemi od dawna.
Chc wiedzie, jak si kamufluj.
- Nawet jeli si dowiemy, jak wygldaj, to kiedy zobaczymy ich na ulicy, raczej i tak bdzie za

pno.
- Moe tak, moe nie. Jak tylko takiego zobacz, zrobi wszystko, eby go zabi. I wcale nie jest
powiedziane, e on bdzie w stanie zabi mnie - mwi Henri, tym razem z niepewnoci, bez ladu
przekonania.
Poddaj si. Nie podoba mi si ani troch jego pomys wyprawy do i Athens, podczas gdy ja bd
siedzia w domu.
Ale wiem, e kady mj | argument bdzie jak grochem o cian.
- Jeste pewien, e wrcisz na czas?
- Zaraz wyjedam, wic powinienem tam by okoo dziewitej. Wtpi, by caa wizyta zaja mi
duej ni godzin, gra dwie. Do ! pierwszej powinienem wrci.
- Wic po co mi to? - pytam, podnoszc kartk z adresem i telefonem.
- No wiesz, nigdy nie wiadomo.
- Wanie dlatego myl, e nie powiniene tam jecha.
- Punkt dla ciebie -krzeso.
stou i zasuwa

przyznaje, koczc dyskusj. Zbiera swoje papiery, wstaje od

- Zobaczymy si po poudniu.
- Okej.
Wychodzi do furgonetki i wsiada za kierownic. Bernie Kosar i ja patrzymy z ganku, jak odjeda.
Nie wiem dlaczego, ale mam ze przeczucia. Mam nadziej, e uda mu si wrci.
To jest bardzo dugi dzie. Jeden z tych dni, kiedy czas zwalnia i kada minuta jest jak dziesi
minut, kada godzina jak dwadziecia godzin. Gram w gry wideo i przegldam internet. Szukam
wiadomoci, ktre mogyby mie zwizek z Unikajc naszych wrogw.ktrym z innych dzieci. Nie
znajduj niczego, co mnie cieszy To znaczy, e pozostajemy poza zasigiem radaru.
Co jaki czas sprawdzam komrk. W poudnie wysyam Henriemu wiadomo. Nie odpowiada.
Jem lunch i karmi Berniego, potem wysyam nastpn wiadomo. Bez odzewu. Robi si
niespokojny i podenerwowany. Henri zawsze
48

natychmiast odpisuje. Moe ma wyczony telefon. Moe pada bateria. Staram si przekona do
tych moliwoci, cho
w adn z nich tak naprawd nie wierz.
obiad jest dla mnie wany. I za nic by ot tak nie nawali. Id pod prysznic z nadziej, e kiedy
wyjO drugiej zaczynam si martwi. I to bardzo powanie. Za godzin powinnimy by u Hartw.
Henri
wie, e ten
d, Henri bdzie

siedzia przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Odkrcam na peny strumie gorc wod, nie
zawracajc sobie
gowy ustawianiem temperatury. I tak jej nie czuj. Cae moje ciao jest teraz nieczue na gorco.
Mam wraenie,
jakby spywaa po mnie letnia woda, i prawd mwic, brakuje mi uczucia gorca. Zawsze lubiem
wyparzy si"
pod prysznicem. Sta pod wod, pki leciaa gorca. Z zamknitymi oczami czu, jak strumie
uderza w moj gow
i spywa w d. To mnie odrywao od ycia. Pozwalao zapomnie na krtk chwil, kim i czym
jestem.
Po wyjciu z azienki otwieram szaf i szukam najlepszych ubra. Nie powiem, eby to byo co
specjalnego:
pcienne spodnie, zapinajest tak zabawne, e po raz pierwszy tego dnia chce mi si mia. Id do
pokoju Henriego, by zajrzena koszula, sweter. Poniewa wiedziemy ycie uciekinierw, mam tylko
buty do biegania, co do jego szafy Ma
mokasyny, ktre s na mnie dobre. Widok wszystkich jego ubra wprawia mnie w jeszcze wiksze
przygnbienie.
Chc wierzy, e zeszo mu si duej, ni planowa, ale powinien si ze mn skontaktowa. Co
musi by nie tak. Id
do frontowych drzwi, gdzie siedzi Bernie, by wyjrze przez okno. Pies patrzy na mnie i skomle.
Poklepuj go po
gowie, wracam do swojego pokoju. Patrz na zegar. Mina trzecia. Sprawdzam telefon. Nie ma
adnych wiadomoci. Postanawiam i do Sary i jeli Henri nie odezwie si do pitej, wtedy
wymyl, co dalej.
Moe im powiem, e Henri zachorowa, i ja te nie czuj si najlepiej. Moe powiem, e nawali
mu w drodze
samochd i musz jecha mu pomc. A nu Henri si zjawi i witodzikczynny obiad bdzie
uratowany. Swoj drog
nasz pierwszy w yciu. Jeli nie, co im powiem. Bd musia.
Nie majc innego wyjcia, postanawiam pobiec. Zadyszka mi raczej nie grozi, a dotr tam nawet
szybciej, ni
gdybym pojecha samochodem. Poza tym w takie wito drogi powinny by puste. egnam si z
Berniem, mwi mu,
e wrc pniej, i wyruszam. Biegn skrajem pl, przez las. Dobrze jest spali troch energii. To
agodzi moje
zdenerwowanie. Kilka razy zbliam si do swojej penej prdkoci, co prawdopodobnie wynosi
okoo setki na godzin.
Niesamowite uczucie, kiedy zimne powietrze smaga moj twarz. I fantastyczny jest ten dwik, taki

sam, jaki sysz,


wychylajc gow prze okno furgonetki, kiedy jedziemy autostrad. Zastanawiam si, jak szybko
bd biega w wieku
dwudziestu, dwudziestu piciu lat.
Zwalniam do chodu jakie sto metrw przed domem Sary. Nie mam nawet ladu zadyszki. Kiedy
wchodz na
podjazd, widz w oknie twarz Sary. Macha do mnie z umiechem, otwiera drzwi, jak tylko
wchodz na ganek.
- Cze, przystojniaku.
Odpowiada miechem.Odwracam si przez rami, jakbym sprawdza, czy mwi do kogo innego.
Potem pytam, czy mwi do mnie.
- Jeste gupi - mwi, szturchajc mnie w rami, i zaraz przyciga mnie blisko na dugi, sodki
pocaunek.
Wcigam gboko powietrze i wyczuwam zapachy: indyk z nadzieniem, sodkie ziemniaki,
brukselka, placek z dyni.
- Niele pachnie - mwi.
- Moja mama gotowaa cay dzie.
- Nie mog si doczeka, kiedy usid do jedzenia.
- Gdzie jest twj tata?
- Co go zatrzymao. Powinien niedugo tu by.
- Wszystko z nim dobrze?
- Tak, nic si nie dzieje.
Wchodzimy do rodka i Sara oprowadza mnie po wielkim domu. To klasyczny rodzinny dom z
sypialniami na pitrze, mansard, gdzie swj pokj ma jeden z jej braci, i ca przestrzeni wspln
na par
terze - z salonem, pokojem
jadalnym, kuchni i pokojem dziennym. Kiedy wchodzimy do jej pokoju, zamyka drzwi i mnie
cauje. Jestem
zaskoczony, ale ogarnia mnie rado.
- Czekaam na t chwil cay dzie - mwi agodnie, odsuwajc si. Kiedy odwraca si w stron
drzwi, przycigam j
z powrotem i caujemy si jeszcze raz.
- A ja bd czeka na nastpny pocaunek - szepcz. - Pniej. Ona si umiecha i znw daje mi
kuksaca w rami.
Schodzimy do pokoju dziennego, gdzie obaj jej starsi bracia, ktrzy przyjechali z collegeu na
weekend, ogldaj futbol

z jej ojcem. Siadam z nimi, a Sara idzie do kuchni pomc swojej mamie i modszej siostrze przy
obiedzie. Nigdy nie
byem prawdziwym kibicem. Chyba dlatego, e yjc z Henrim w wiadomy sposb, nie miaem
waciwie szansy
zaintere
kadego nowego otoczenia i to, eby zawsze by gotowym przenie si gdzie indziej. Jej bracia,
taksowa si czymkolwiek, co by wykraczao poza nasze tuacze ycie. Zajmowao mnie
dopasowywanie si do samo jak kiedy
jej ojciec, grali w pik w szkole redniej. Wszyscy trzej uwielbiaj futbol. I ogldajc dzisiejszy
mecz, jeden z braci i
jej ojciec kibicuj przeciwnej druynie ni drugi brat. Kc si, wzajemnie drani, krzycz z
radoci i pomrukuj,
zalenie od tego, co dzieje si na boisku. Wida, e robi to od lat, pewnie cae ycie, i maj z tego
wielk frajd.
Troch mi smutno, e Henri i ja nie mamy niczego -maskowaniem si
treningami oraz bezustannym uciekaniem i

poza moimi

- co by nas obu wcigao i przy czym moglibymy si dobrze bawi. Smutno mi, e nie mam
prawdziwego ojca i braci.
W przerwie matka Sary woa nas na obiad. Sprawdzam komrk i cigle nic. Zanim usidziemy do
stou, id do
azienki i prbuj zadzwoni do Henriego, ale od razu wcza si poczta gosowa. Jest prawie
pita i wpadam w panik.
Wracam do stou, gdrwniutko uoona podkadka z nakryciem. Pmiski s rozzie wszyscy ju
siedz. St wyglda niesamowicie. Porodku kwiaty, przed kadym krzesem stawione wkoo na
caym stole, z indykiem na honorowym
miejscu przed panem Hartem. Ledwie zajmuj miejsce, do pokoju wchodzi pani Hart. Zdja
kuchenny fartuszek i jest
w piknej spdnicy i sweterku.
- Masz jakie wieci od taty? - pyta.
- Wanie prbowaem do niego zadzwoni. On, umm... spnia si i prosi, eby na niego nie
czeka. Bardzo
przeprasza za kopot.
Pani Hart zaczyna dzieli indyka. Sara umiecha si do mnie przez st, co na p sekundy
poprawia mi nastrj.
Zaczynaj kry pmiski i nakadam sobie wszystkiego po trochu. Wtpi, ebym by w stanie
duo zje. Trzymam
na kolanach telefon nastawiony na wimniej wierz, e doczekam si wiadomoci i e w ogle

zobacz jeszcze Henriego. Myl, e zostan sambrowanie z wyczonym dwikiem. Jednak z kad
mijajc sekund coraz
- z
rozwijajcymi si mocami, i bez nikogo, kto mi je wyjani i bdzie mnie trenowa; myl o yciu na
wasn rk, o
samotnym uciekaniu, samotnym ukrywaniu si, o znalezieniu wasnej drogi, o walce z
Mogadorczykami, walce na
mier i ycie przeraa mnie.
Obiad trwa w nieskoczono. Czas znowu zwolni. Caa rodzina Sary zasypuje mnie pytaniami.
Nigdy dotd nie
byem w sytuacji, w ktrej a tylu ludzi chciaoby si dowiedzie tak mnstwa rzeczy w tak
krtkim czasie. Pytaj o
moj przeszo, o to, gdzie wczeniej mieszkaem, o Henriego, o moj matk - ktra, mwi jak
zwykle, osierocia
mnie we wczesnym dziecistwie. To jedyna odpowied, ktra ma cokolwiek wsplnego z prawd.
Nie mam pojcia,
prostu ley jak zdechy.czy wszystkie inne trzymaj si w ogle kupy. Telefon na kolanach ciy
mi, jakby way z p tony. Nie wibruje. Po
Po obiedzie, a przed deserem, Sara prosi wszystkich, eby wyszli do ogrodu, bo chciaaby zrobi
troch zdj. Kiedy
wychodzimy razem, Sara pyta mnie, czy co si stao. Mwi, e martwi si o Henriego. Prbuje
mnie uspokoi,
mwi, e wszystko bdzie dobrsobie wyobrazi, gdzie on jest, co robi, i jedyny obraz, ktry mog
wywoa, to Henri stojcy przed ze, ale to nie dziaa. Jeli w ogle, to na odwrt, bo czuj si
jeszcze gorzej. PrMogadorczykiem, buj
przeraony i majcy wiadomo, e zaraz zginie.
Kiedy ustawiamy si do zdj, jestem bliski paniki. Jak mog dosta si do Athens? Mgbym
pobiec, ale byoby mi
Mgbym pojecha autobusem, alciko ustali tras, zwaszcza e musiabym unika ruchu
samochodowego i trzye to by zabrao zbyt duo czasu. Mgbym poprosi Sar, ale to wymagaoby
wielu ma si z dala od gwnych drg.
wyjanie, cznie z tym, e jestem kosmit i przypuszczam, i Henri zosta porwany albo zabity
przez innych wrogich
kosmitw, ktrych gwnym celem jestem ja. Nie najlepszy pomys.
Podczas gdy pozujemy, ogarnia mnie rozpaczliwa potrzeba wyjcia, ale musz to zrobi w taki
sposb, eby nie
zezoci Sary ani jej rodzicw. Kieruj wzrok na aparat, patrz prosto w obiektyw, prbujc

wymyli usprawiedliwienie, ktre wywoa jak najmniej pyta. Nagle przestaj panowa nad
panik. Zaczynaj drze mi rce,
czuj, e s gorce. Zerkam na nie, czy przypadkiem nie wiec. Nie wiec, ale kiedy podnosz z
powrotem gow,
widz, e aparat w rkach Sary cay si trzsie. Wiem, e ja to powoduj, ale nie mam pojcia w
jaki sposb ani co
zrobi, eby to powstrzyma. Zimny dreszcz przebiega mi po krgosupie. Oddech winie mi w
gardle i w tym samym
momen
oszoomieniu. Otwiera usta i zy napywaj jej do oczu. Podbiegaj do niej wystraszeni rodzice, a
jacie pka obiektyw aparatu i roztrzaskuje si na proszek. Sara krzyczy, puszcza aparat i patrzy na
niego w stoj tam w szoku
jak skamieniay Nie wiem, co robi. Jest mi strasznie przykro z powodu aparatu i dlatego, e Sara
to przeywa, ale te
ciesz si jak diabli, bo wreszcie objawia si moja telekineza. Czy bd umia nad ni panowa?
Henri, kiedy si
dowie, oszaleje z radoci. Henri. Wraca panika. Zaciskam donie w pici. Musz si std zmy.
Musz go znale.
Jeli dopadli go Mogadorczycy, cho mam nadziej, e nie, zatuk wszystkich po kolei, eby go
uwolni.
Mylc szybko, podchodz do Sary i odcigam j od rodzicw, ktrzy ogldaj aparat, chcc
zrozumie, co si stao.
- Wanie dostaem wiadomo od Henriego. Strasznie mi przykro, ale musz i.
Jest zdezorientowana, patrzy to na mnie, to na rodzicw.
- Wszystko z nim dobrze?
- Tak, ale naprawd musz i, on mnie potrzebuje.
Kiwa gow i delikatnie si caujemy Mam nadziej, e nie po raz ostatni.
Dzikuj jej rodzicom, braciom i siostrze i wychodz, nie dajc im czasu na zbyt duo pyta.
Przechodz przez dom
do drzwi frontowych i tu za progiem rzucam si do biegu. Wracam ta sam drog, trzy- majc si
z dala od gwnej
i

szosy biegnc przez las. Jestem w domu po kilku minutach. Ju Jest wyranie niespokojny, jak
gdyby on te wyczuwa, e co jest nie w porzdku. Id prosto do swoj z podjazdu sysz, jak
Bernie Kosar skrobie 1 w drzwi. ego pokoju.
I

Wyjmuj z plecaka kartk z telefonem i adresem, ktr zostawi mi Henri. Wybieram numer.
Przepraszamy, wybrany
abonent jest niedostpny lub numer jest nieczynny". Patrz na kartk i prbuj jeszcze raz. Ten
I

sam komunikat. Szlag! - wrzeszcz. Kopi w krzeso, ktre leci przez kuchni do duego pokoju.
Wchodz do swojej sypialni.
Wychodz. Wracam z powrotem. Patrz w lustro. Mam czerwone oczy, nabrzmiae zami, ale adna
nie spada. Trzs mi si rce. Poera mnie zo, furia i potworny strach, e Henri nie yje.
Zaciskam powieki i wpycham cay gniew w
gb odka. Po chwili z nagym wrzaskiem otwieram oczy, wyrzucam rce w kierunku lustra i
szko si roztrzaskuje,
cho stoj trzy metry dalej. Przygldam si. Wiksza cz lustra nadal trzyma si ciany. To, co
wydarzyo si u Sary,
nie byo czystym przypadkiem. Patrz na rozkruszone szko na pododze. Wycigam przed siebie
rk i koncentrujc
si na jednym pojedynczym odamku, prbuj nim poruszy. Kontroluj oddech, ale cay strach i
gniew we mnie tkwi.Strach jest zbyt prostym sowem. Groza. Wanie j czuj.
Na pocztku odamek si nie porusza, dopiero po pitnastu sekundach zaczyna dre. Najpierw
powoli, potem
szybko. I wtedy sobie przypominam. Henri mwi, e zwykle to emocje wywouj dziedziczne
moce. Wytam siy, by
podnie kawaeczek szka. Kropelki potu wystpuj mi na czoo. Skupiam w sobie ca energi,
wszystko, co mam, i
wszystko, czym jestem, niezalenie od wszystkiego, co si dzieje. Strasznie ciko jest oddycha.
Powoli, bardzo wolno odamek szka zaczyna si unosi. Centymetr po centymetrze. Jest p metra
nad podog, coraz wyej, moja
wycignita prawa rka unosi si wraz z nim, a szkieko osiga poziom oczu, i wtedy je
zatrzymuj.
Gdyby tak Henri mg to widzie, myl. I raptownie, w oszoomieniu nowo odkryt radoci,
wraca panika i strach.
Patrz na odamek, na to, jak odbija si w nim boazeria, wygldajc w szkle staro i krucho.
Drewno. Stare i kruche. I
nagle moje oczy otwieraj si szerzej ni kiedykolwiek dotd w caym moim yciu.
- Kuferek!
Henri powiedzia tak: Tylko my dwaj moemy go wsplnie otworzy. Chyba e umr, wtedy
bdziesz mg zrobi
to sam".
do kuchni i stawiam na stole. Kdka w ksztacie loryjskiego goda patrzy mi w twarz.Upuszczam
szkieko i gnam do sypialni Henriego. Kuferek ley na pododze przy jego ku. Chwytam go,
biegn
Siadam przy stole i wpatruj si w kdk. Dry mi warga. Staram si zwolni oddech, ale to na
nic; pier mi faluje,

jakbym przebieg na czas z pitnacie kilometrw. Boj si poczu w doni cichy trzask. Bior
gboki oddech i
zamykam oczy.
Chwytam kdk. ciskam tak mocno, jak tylko mog, na wstrzyProsz, nie otwieraj
si.
manym oddechu, z mg w oczach, miniami
przedramienia napity mi do ostatecznoci. Czekajc na trzask. Trzymajc kdk i czekajc na
trzask.
Nie ma trzasku.
Daj sobie spokj i wiotczej na krzele, chowajc gow w rkach. Iskierka nadziei. Przeczesuj
rkami wosy i
wstaj. Na kuchennym blacie ptora metra dalej ley brudna yeczka. Skupiam si na niej,
omiatam domi swoje
50

ciao i yeczka zaczyna lata. Henri byby taki szczliwy. Henri, myl, gdzie jeste? Gdzie
jeste i cigle yjesz. I ja mam zamiar ci stamtd wycign.
Wybieram numer Sama, jedynego przyjaciela oprcz Sary, jakiego mam w Paradise, jedynego w
swoim yciu, prawd mwic. Odbiera po drugim sygnale.
- Halo?
Zamykam oczy i skubi brzeg nosa. Nabieram gboko powietrza. Drczka wrcia, jeli w ogle
cho na moment ustaa.
- Halo? - powtarza.
- Sam.
- Hej... Ale masz gos. Wszystko w porzdku?
- Nie. Potrzebuj twojej pomocy
- Pomocy? Co si stao?
- Jest jaka szansa, eby twoja mama ci tu przywioza?
- Nie ma jej. Wzia dyur w szpitalu, bo w dni witeczne zarabia podwjnie. Co si dzieje?
- Niedobrze si dzieje, Sam. Potrzebuj twojej pomocy. Nastpna chwila milczenia.
- Przyjad do ciebie najszybciej, jak mi si uda.
- Na pewno?
- Na razie.
Zamykam telefon i opuszczam gow na st. Athens. Tam jest Henri. W jaki sposb musz tam
jecha. I musz
dosta si tam szybko.

19
Czekajc na Sama, chodz po domu i unosz w powietrze rne przedmioty bez dotykania ich:
jabko z kuchennego blatu, widelec ze zlewu, ma rolin w doniczce z parapetu frontowego okna.
Umiem to robi tylko z maymi rzeczami, a i te odrywaj si od podoa jakby nienie
dzieje.
miao. Kiedy prbuj z czym ciszym - krzesem, stoem - nic si
W koszyku na drugim kocu pokoju s trzy piki tenisowe, ktrych Henri i ja uywamy do
treningw. Jedn z nich przenosz zdalnie do siebie, a Bernie Kosar, gdy pika przekracza lini jego
widzenia, staje na baczno. Potem rzucam pik, nie dotykajc jej, i pies za ni biegnie; ale nim
zdy j capn, szybko j cofam, albo kiedy uda mu si pik zapa, wycigam mu j z pyska wszystko to bez wstawakrzywdy, ktra moga mu si sta, i od poczucia winy za kamnia z fotela. W
ten sposb uciekam mylami od Henriego, od stwa, jakich bd musia naopowiada Samowi.
Przejechanie na rowerze szeciu kilometrw, ktre dziel nasze domy, zajmuje mu dwadziecia
pi minut. Sysz, jak wjeda na podjazd. Zeskakuje z roweru, ktry pada z omotem na ziemi,
gdy on wbiega przez frontowe drzwi bez pukania, ciko dyszc. Twarz ma zlan potem. Rozglda
si, jakby bada miejsce zajcia.
- Wic o co chodzi? - pyta.
- Caa sprawa wyda ci si absurdalna. Ale musisz obieca, e potraktujesz to serio.
O czym ja mwi? MwiO czym ty mwisz? o Henrim. On znikn z powodu nieostronoci,
tej samej nieostronoci, przed jak mnie zawsze przestrzega. Mwi o tym, e kiedy
mierzye we mnie tamtym pistoletem, powiedziaem ci prawd. Jestem kosmit. Henri i ja
przybylimy na Ziemi dziesi lat temu i ciga nas zowroga rasa innych obcych. Mwi o
rozumowaniu Henriego, e moe uda mu si im wymkn, jeli ich lepie zrozumie. A teraz go
nie ma, przepad. O tym mwi, Sam. Rozumiesz? Ale nie, tego nie mog mu powiedzie.
- Sam, mj tata zosta porwany. Nie jestem cakiem pewien przez kogo ani co z nim robi. Ale co
si wydarzyo i myl, e jest wiziony. Albo gorzej.
Umiech rozjania mu twarz.
- Daj sobie spokj - mwi. Potrzsam gow i zamykam oczy Powaga sytuacji sprawia, e znowu
ciska mnie w gardle. Odwracam si i patrz bagalnie na Sama. zy napywaj mi do oczu.
- Ja si nie wygupiam. Sam zmienia si na twarzy
- Jak to? Kto go porwa? Gdzie on jest?
- Namierzy autora jednego z artykuw w twojej gazetce. Facet drukuje j w Athens w Ohio i
Henri tam dzisiaj pojecha. Pojechai nie wrci. Ma wyczony telefon. Co mu si stao. Co
zego. Sam jest oszoomiony.
- Co? Co go to obchodzio? Czego tu nie kapuj. To tylko gupia gazeta.
-takie gupie hobby. Jeden z artykuw wyjtkowo go zaciekawi i pewnie chcia si dowieNie
wiem, Sam. On jest taki jak ty... uwielbia historie o kosmitach i te wszystkie teorie spiskowe. Od
zawsze mia tam pojecha. '
dzie czego wicej, wic

- Ten o Mogadorczykach?
- Tak. Skd wiesz?
- Wyglda, jakby zobaczy ducha, kiedy wspomniaem o tym na Halloween - mwi, krcc
gow. - Ale dlaczego kto miaby si przejmowa pytaniami na temat jakiego gupiego artykuu?
- Nie wiem. To znaczy wyobraam sobie, e ci ludzie nie maj najrwniej pod sufitem. Pewnie s
paranoikami imaj urojenia. Moe wzili go za obcego. Ty z tego samego powodu celowae we
mniez pistoletu. Mia wrci do pierwszej i jego komrka jest wyczona. To wszystko, co mog
powiedzie.
Wstaj i podchodz do kuchennego stou. Bior karteczk z adresem i telefonem czowieka, z
ktrym rozmawia Henri.
- To tam pojecha dzi rano - mwi. - Czy masz blade pojcie, gdzie to jest?
Patrzy na kartk, potem na mnie.
- Chcesz tam jecha?
- Nie wiem, co innego mgbym zrobi.
- Moe zadzwoni na policj i powiedzie im, co si stao?
Siadam na kanapie, prbujc wymyli najsensowniejsz odpowied. Chciabym mc powiedzie
mu prawd: e zawiadomienie gliniarzy w najlepszym wypadku zmusioby mnie i Henriego do
poegnania si z Paradise. W najgorszym wypadku Henri byby przesuchiwany, moe zdjliby mu
odciski palcw, wpuciliby spraw w niemraw mapewn mierci.chin biurokratyczn, co daoby
Mogadorczykom szans na dziaanie. A kiedy ci nas dopadn, nie ma ratunku przed
- Na ktr policj mam dzwoni? Do gliniarzy z Paradise? Jak mylisz, co oni by zrobili, gdybym
powiedzia im prawd? Nie wiem, ile dni to by trwao, zanim potraktowaliby mnie powanie, a ja
nie mam czasu.
Sam wzrusza ramionami.
- Moliwe, e potraktowaliby ci powanie. Poza tym moe twojego tat co zatrzymao albo ma
uszkodzony
telefon? Moe jest teraz w drodze do domu.
- Moe, ale ja w to nie wierz. Mam ze przeczucie i musz si tam jak najszybciej dosta.
Powinien by w domu
wiele godzin temu.
- A moe mia wypadek. Krc gow.
- Moe masz racj, ale nie wydaje mi si. A jeli dzieje mu si krzywda, to tracimy czas.
Sam zerka na kartk z adresem. Przygryza warg i kilkanacie sekund milczy.
- Mniej wicej wiem, jak si jedzie do Athens. Gorzej bdzie ze znalezieniem tego adresu.
- Mog wydrukowa tras z internetu. O to si nie martwi. Martwi si, czym tam dojecha. W
swoim pokoju

mam sto dwadziecia dolarw. Mog zapaci komu, eby nas zawiz, ale nie mam pojcia,
kogo poprosi. O ile
wiem, w Paradise nie ma za wiele takswek.
- Moemy pojecha nasz furgonetk.
- Jak furgonetk?
- Mojego taty Wci j mamy Stoi w garau. Odkd zagin, nikt jej nie tkn.
- Mwisz powanie? Kiwa gow.
- Jak dugo ona tam stoi? Mylisz, e jest na chodzie?
- Osiem lat. Dlaczego miaaby nie by na chodzie? Bya prawie nowa, kiedy j kupi.
- Zraz, zaraz, ustalmy. Proponujesz, ebymy pojechali tam sami, ty i ja, dwie godziny do Athens?
Twarz Sama wykrzywia si w chytrym umiechu.
Odrywam plecy od oparcia kanapy. Ja te nie mog powstrzyma umiechu.Dokadnie to
proponuj.
- Chyba wiesz, e jak nas zapi, bdziemy mieli totalnie prze-chlapane. aden z nas nie ma prawa
jazdy.
- Wiem. Moja mama mnie zabije, a moe zabije i ciebie. No i przepisy. Ale co tam, jeli naprawd
mylisz, e twj tata jest w niebezpieczestwie, jaki mamy wybr? Na twoim miejscu, gdyby to mj
tata by w niebezpieczestwie, pojechabym natychmiast.
odlegego o dwie godziny drogi, wiedzc o tym, e aden z nas Patrz na Sama. Nie widz na jego
twarzy cienia wahania, gdy pronie umie prowadzi i e nie maponuje wypraw bez prawa jazdy do
miasta my pojcia, co nas tam czeka. A jednak Sam na to idzie. I to nawet by jego pomys.
- W porzdku, w takim razie jedziemy do Athens.
***
Wrzucam do plecaka telefon, sprawdzam, czy wszystko jest zapite na ostatni guzik. Pniej
obchodz dom, chonc wszystko oczami, jakby to byo moje ostatnie poegnanie z nim. To gupie
mylenie i wiem, e zachowuj si sentymentalnie, ale jestem zdenerwowany, a w tym jest co
uspokajajcego. Bior do rki rzeczy, ogldam i odkadam je na miejsce. Po piciu minutach jestem
gotw.
- Chodmy - mwi do Sama.
- Pojedziesz na baganiku?
- Jed sam, ja bd bieg obok.
- A twoja astma?
- Dam rad.
Sam wsiada na rower, stara si jecha najszybciej, jak tylko moe, ale nie jest w formie. Biegn
par krokw za nim i udaj, e jestem zdyszany. Bernie nam towarzyszy. Kiedy docieramy na
miejsce, Sam ocieka potem. Biegnie do swojego pokoju i wraca z plecakiem. Kadzie go na

kuchennym blacie i idzie si przebra. Zerkam do rodka. Jest krucyfiks, kilka zbkw czosnku,
drewniany koek, motek, bryka sprystej modeliny i scyzoryk.
- Zdajesz sobie spraw, e ci ludzie nie s wampirami? - pytam Sama, gdy wraca po minucie.
- Tak, ale nigdy nie wiadomo. Pewnie s szalecami, jak powiedziae.
- Nawet gdybymy cigali wampirw, po co ci, do diaba, modelina?
- Chc by przygotowany - mwi ze wzruszeniem ramion. Nalewam misk wody dla Berniego,
ktry natychmiast j wycheptuje. Zmieniam w azience ubranie i wyjmuj z plecaka wydrukowan
tras podry. Potem idziemy przez dom do gaNa dziurkowanych pytach wisz zardzewiae od
nieuywania narzdzia. Furgonetka stoi na rodku gararau, w ktrym jest ciemno i mierdzi
benzyn oraz starymi cinkami trawy Sam zapala wiato. u, przykryta wielk niebiesk plandek,
ktr powleka gruba warstwa kurzu.
- Kiedy ta plandeka bya ostatnio zdejmowana? - pytam.
- Od zaginicia taty nigdy.
Chwytam za jeden rg, Sam za drugi i razem j cigamy, po czym kadziemy w kcie. Sam patrzy
na furgonetk szeroko otwartymi oczami i z umiechem na twarzy Wz jest niewielki,
ciemnoniebieski, z miejscem w kabinie tylko dla dwch osb, od biedy trzech, gdyby siedzcy w
rodku chcia znosi niewygod. Doskonae miejsce dla Berniego
Kosara. Ani odrobina kurzu z minionych omiu lat nie przedostaa si pod plandek, wic
karoseria lni jak wieo wywoskowana. Rzucam swj plecak na pak.
- Furgonetka mojego taty - mwi z dum Sam. - Tyle lat. Wyglda dokadnie tak samo.
- Nasza zota karoca. Masz kluczyki?
Idzie do ciany narzdziami i zdejmuje z haka komplet kluczykw. Otwieram drzwi garau.
- Kto prowadzi? - pytam. - Chcesz zagra w papier, kamie, noyce?
- Nie - mwi Sam, po czym otwiera drzwi od strony kierowcy i wsiada za kierownic.
Silnik dugo krci i w kocu zapala. Sam opuszcza szyb.
52

- Myl, e mj tata byby dumny, gdyby zobaczy, e prowadz. Umiecham si.


- Te tak myl. Wyjed, a ja zamkn drzwi.
Bierze gboki oddech, rusza i bardzo wolno, niemiao wyprowadza samochd z garau. Wciska
hamulec za
mocno, za wczenie i furgonetka si zatrzymuje.
- Nie wyjechae do koca - mwi.
Zdejmuje stop z hamulca i wysuwa si dalej na podjazd. Zamykam za nim gara. Bernie Kosar z
wasnej woli
wskakuje do rodka, ja siadam przy nim. Donie Sama, pobielae na kostkach, ciskaj kierownic
w pozycji za

dziesi druga.
- Zdenerwowany? - pytam.
- Przeraony
- Poradzisz sobie. Obaj tysice razy widzielimy, jak to si robi.
- Okej. W ktr stron mam skrci z podjazdu?
- Naprawd chcemy to zrobi?
- Tak - mwi pewnie.
- Skrcamy w prawo i kierujemy si na wyjazd z miasta.
Obaj zapinamy pasy Opuszczam szyb, tak eby Bernie Kosar mg wystawi gow, co robi
natychmiast, stajc
tylnymi apami na moich kolanach.
- Skicham si ze strachu - mwi Sam.
- Ja te.
Bierze gboki oddech, zatrzymuje powietrze w pucach, po czym wolno wydycha.
- I... ju... jedziemy - mwi, zdejmujc stop z hamulca przy ostatnim sowie.
Samochd, podskakujc, zaczyna zjeda z podjazdu. Sam depcze w hamulec i gwatownie
stajemy Rusza znowu, tym razem jedzie wolniej, a zatrzymuje si na kocu, patrzy w obie strony i
skrca w prawo na drog. Znw najpierw wolno, potem nabierajc prdkoci. Jest spity,
pochylony do przodu i raptem, po pierwszym kilometrze, pogodnieje i odchyla si od kierownicy.
- To nie jest takie trudne.
Trzyma si linii namalJeste do tego stworzony.owanej po prawej stronie drogi. Denerwuje si za
kadym razem, kiedy jedzie co z naprzeciwka, ale wkrtce mu przechodzi i widz, e nie zwraca
na inne samochody wikszej uwagi. Robi jeden skrt, drugi i po dwudziestu piciu minutach
wjedamy na autostrad midzystanow.
- Nie mog uwierzy, e to robimy - mwi w kocu Sam. - To jest, kurde, najwiksze
szalestwo, na jakie si w yciu zdobyem.
- Mog powiedzie to samo.
- Wiesz, co chcesz zrobi, jak dojedziemy na miejsce? Masz jaki plan?
czy to jest dom, czy jaki biurowiec, czy cholera wie co. Nawet nie wiem, czy Henri tam
jest.adnego. Mam nadziej, e bdziemy mogli przyjrze si temu miejscu, a potem si zobaczy.
Nie mam pojcia,
Kiwa gow.
- Mylisz, e wszystko z nim okej?
- Nie wiem.
Oddycham gboko. Mamy przed sob ptorej godziny drogi i bdziemy w Athens.

I znajdziemy Henriego.

20
Jedziemy na poudnie, a naszym oczom ukazuje si Athens, miasteczko kiekujce wrd drzew,
wtulone w podna
Apallachw. W bledncym wietle wida wijc si agodnie rzek, ktra obejmuje miasto, suc
za jego granic po wschodniej, poudniowej i zachodniej stronie, na pnocy s wzgrza i drzewa.
Jak na listopad jest dosy ciepo.
Mijamy stadion futbolowy collegeu. Tu za nim stoi przykryta bia kopu arena.
- Tym zjazdem - mwi.
Sam zjeda z autostrady i skrca prosto w Richland Avenue. Obaj jestemy wniebowzici, e
udao nam si tu dotrze cao i zdrowo i nie zapaa nas policja.
- Wic tak wyglda miasto akademickie...
- Chyba tak - mwi Sam.
Po obu stronach mijamy budynki wydziaw i akademiki. Trawa jest zielona, pieczoowicie
przycita, mimo e to ju listopad. Podjedamy pod strome wzniesienie.
- Na szczycie jest Court Street i tam skrcimy w lewo.
- Daleko to jest? - Ponad kilometr.
- Chcesz najpierw przejecha obok tego miejsca?
Jedziemy wzdu Court Street, ktra jest gwn arteri centrum miasta. Wszystko jest zamknite z
poNie, myl, e powinnimy zaparkowa gdzie w okolicy i pj na piechot.
wodu wit
ksigarnie, kafejki, bary. I nagle j zauwaam, wyrnia si z otoczenia jak klejnot.
- Zatrzymaj si! - mwi. Sam wciska hamulec.
Trbi za nami samochd.Co jest?!
- Nic, nic. Jed dalej. Zaparkujmy gdzie.
adresu.Przejedamy ca przecznic, nim znajdujemy wolne miejsce. Na oko mamy pi minut
spacerem do waciwego
- Co to byo? Wystraszye mnie jak cholera.
- Tam staa furgonetka Henriego. Sam kiwa gow.
- Dlaczego czasem nazywasz go Henri?
- Nie wiem, tak po prostu. To taki nasz prywatny dowcip - mwi, spogldajc na Berniego
Kosara. - Mylisz, e
powinnimy go zabra?
Sam wzrusza ramionami.

- Moe nam przeszkadza.


i drapa w okno, ale myl, e niedugo wrcimy. Ruszamy Court Street w przeciwnym kiDaj
Berniemu kilka smakoykw i zostawiam go w wozie z uchylon szyb. Nie jest zadowolony,
zaczyna skomle erunku. Zarzucam plecak na rami, Sam trzyma swj w rku.
Wycign modelin i ciska j tak, jak to robi ludzie z pieczkami z pianki, kiedy s
zdenerwowani. Dochodzimy do furgonetki Henriego. Drzwi s zamknite. Na siedzeniach ani desce
rozdzielczej nie widz niczego godnego uwagi.
- No tak - mwi. - To oznacza dwie rzeczy. Henri cigle tu jest i ktokolwiek go przetrzymuje,
jeszcze nie znalaz jego furgonetki, czyli Henri nic nie powiedzia. Co zreszt jest oczywiste.
- A co by powiedzia, gdyby jednak zacz mwi?
Na moment o tym zapomniaem. Przecie Sam nie zna prawdziwych powodw, dla ktrych Henri tu
przyjecha. Ju wczeniej si zapomniaem i niechccy nazwaem go Henrim. Musz uwaa, eby
nie chlapn czego wicej.
- Nie wiem... To znaczy, kto wie, o co tym typom chodzi.
- Okej, co dalej?
Wycigam map z adresem, ktry poda mi Henri.
- Idziemy
spostrzegam, jesteWracamy t sam drog. Due budynki ustpuj miejsca pojedynmy na
miejscu.
czym domom, zaniedbanym i brudnym. Nim si
Spogldam na kartk z adresem, potem na dom. Bior gboki oddech.
- To tutaj.
Stoimy, przygldajc si jednopitrowemu domowi z szarym winylowym sidingiem. cieka
prowadzi do niepomalowanego ganku z zepsut, zwisajc krzywo hutawk.
Trawa jest wysoka i niepielgnowana. Dom wyglda na niezamieszkany, ale na tylnym podjedzie
stoi samochd. Nie wiem, co robi. Wyjmuj telefon. Jest dwanacie po jedenastej. Wybieram
numer Henriego, cho wiem, e nie odbierze. Prbuj w ten sposb doda sobie otuchy, wymyli
jaki plan. Nie wybiegaem mylami zbyt daleko do przodu i teraz, w zderzeniu z rzeczywistoci,
mam pustk w gowie. W komrce wcza si od razu poczta gosowa.
- Zapukam do drzwi - mwi Sam.
- I co powiesz?
- Nie wiem, byle co.
Sam nie ma szansy si wykaza, bo w tym momencie z domu wychodzi mczyzna. Jest wielki,
przynajmniej dwa metry wzrostu, ponad sto kilogramw wagi. Ma kozi brdk i ogolon gow.
Jest w roboczych butach, dinsach i czarnej bluzie z podwinitymi rkawami. Na prawym
przedramieniu ma tatua, ale stoj za daleko, eby widzie, co to jest. Spluwa na podwrze, potem
odwraca si i zamyka drzwi, schodzi z ganku i rusza w nasz stron. Sztywniej, gdy do nas
podchodzi. Tatua przedstawia kosmit trzymajcego w jednej rce bukiet tulipanw, jakby je
podawa jakiej niewidocznej istocie. Mczyzna mija nas bez sowa. Sam i ja obracamy si za nim

i patrzymy, jak odchodzi.


- Widziae tatua? - pytam.
wrednego.Tyle jest wart stereotyp, e kosmici fascynuj tylko wychudzonych kujonw. Ten facet
jest ogromny i wyglda na
- We mj telefon, Sam.
- Co? Dlaczego? - pyta.
- Musisz go ledzi. We mj telefon. Ja wejd do domu. Wiadomo, e nikogo tam nie ma, inaczej
nie zamknby
drzwi. Henri moe by w rodku. Zadzwoni do ciebie, jak tylko bd mg.
- Niby jak do mnie zadzwonisz?
- Nie wiem, znajd jaki sposb. Masz. Sam z ociganiem bierze telefon.
- A jeli Henriego tam nie ma?
- Dlatego chc, eby go ledzi. Moe on idzie do Henriego.
- A co zrobimy, jak wrci?
- Co wymylimy. Id ju, obiecuj, e zadzwoni, jak tylko bd mg.
Sam odwraca si, patrzy w kierunku mczyzny, ktry jest ju pidziesit metrw dalej. Potem z
powrotem na mnie.
- Okej, zrobi, jak chcesz. Ale uwaaj na siebie.
- Ty te uwaaj. Nie spuszczaj go z oczu. I staraj si, eby ci nie zauway.
- Nie ma szans.
Obraca si i pdzi w lad za mczyzn. Patrz, jak si oddalaj, i kiedy nikn mi z oczu, ruszam w
stron domu.
Okna s zasonite biaymi roletami. Nie mog zajrze do rodka. Obchodz dom dookoa. Z tyu
jest betonowe patio prowadzce do tylnych drzwi, ktre s zamknite. Robi pene okrenie wok
budynku. Przeronite chwasty i krzaki nieprzycite po lecie.
Prbuj otworzy okno, ale jest zamknite. Wszystkie s zamknite. Moe jedno wybi? Szukam
kamieni pord jeyn i w momencie, gdy widz jeden i podnosz go z ziemi, wpada mi do gowy
pomys. Pomys tak szalony, e waciwie moe si uda. Upuszczam kamie i id z powrotem do
tylnych drzwi. Maj prosty zamek, bez rygla. Bior gboki oddech, zamykam w skupieniu oczy i
chwytam za gak. Potrzsam ni. Moje myli migruj z gowy do serca, z serca do odka,
wszystko si tam koncentruje. Zacieniam chwyt i wstrzymuj oddech, prbujc wywoa wizj
pracy zamka. I wtedy sysz i czuj w swojej doni delikatny trzask zapadki. Na mojej twarzy
pojawia si umiech.
Przekrcam gak i drzwi si otwieraj. Nie mog uwierzy, e potrafi tak po prostu otworzy
zamek, wyobraajc sobie jego weKuchnia jest zaskakujco czysta, w zlewie nie ma adnych
brudwntrzny mechanizm.
nych naczy. Na blacie ley wiey bochenek chleba. Id wskim

korytarzem do salonu, ktrego ciany s obwieszone plakatami sportowymi, a w kcie stoi telewizor
z duym ekranem. Po lewej stronie s drzwi do sypialni. Zagldam do rodka. Pokj jest w
nieadzie, pociel
54

skotowana na ku, baagan na toaletce. W powietrzu unosi si smrd brudnych ubra


przesikych niewyschnitym potem.
We frontowej czci domu przy drzwiach wejciowych s schody prowadzce na pitro. Zaczynam
wchodzi na gr. Trzeci stopie trzeszczy pod moj stop.
- Hej, Frank! - krzyczy gos z gry Zastygam i wstrzymuj oddech.
- Frank, to ty?
Nie odzywam si. Sysz, jak kto wstaje z krzesa, skrzypienie krokw na drewnianej pododze
zblia si w moj stron. Nie szczycie schodw pojawia si mczyzna. Ciemne zmierzwione
wosy, bokobrody, nieogolona twarz. Nie tak olbrzymi jak ten, ktry wyszed, ale te niemay
- Co jest, do diaba? Kim jeste?
- Szukam swojego przyjaciela - mwi.
Patrzy na mnie spode ba, znika i za chwil pojawia si z kijem baseballowym w rku.
- Jak si tu dostae?
- Na twoim miejscu odoybym kij.
- Jak si tu dostae?
- Jestem szybszy od ciebie i duo silniejszy.
- Akurat.
- Szukam swojego przyjaciela. By tu dzi rano. Chc wiedzie, gdzie jest teraz.
- Jeste Jednym z nich, co?
- Nie wiem, o czym mwisz.
Trzyma kij jak prawdziwy zawodnik: zaciska rce na cienkim trzonJeste jednym z nich!
- krzyczy
niekamany strach w oczach, zacinite nerwowo szczki.
zamach. Ma

ku, a mu kostki bielej, i robi

- Jeste jednym z nich! Zostawcie nas wreszcie w spokoju!


- Nie jestem jednym z nich. Przyszedem po mojego przyjaciela. Powiedz mi, gdzie on jest.
- Twj przyjaciel jest jednym z nich!
- Nie, nie jest.
- Wic wiesz, o kim mwi?

- Tak.
Schodzi o jeden stopie w d.
- Ostrzegam ci - cedz przez zby - Opu kij i powiedz, gdzie on jest.
Rce mi si trzs z dezorientacji, dlatego, e on ma w rkach kij, a ja nie mam nic oprcz
wasnych umiejtnoci. Niepokoi mnie lk w jego oczach. Schodzi jeszcze jeden stopie w d.
Teraz dzieli nas tylko sze schodw.
- Rozwal ci eb. To bdzie jasne przesanie dla tych twoich przyjaci.
- To nie s moi przyjaciele. Zapewniam ci, e krzywdzc mnie, zrobisz im tylko przysug
- No to zobaczymy - mwi.
Rzuca si schodami w d. Nie mam innego wyjcia, ni zareagowa. Facet zamachuje si kijem.
Robi unik i kij uderza z guchym oskotem o cian, zostawiajc spor dziur w drewnianych
panelach. Zachodz go od tyu i unosz w powietrze. Jedn rk ciskam go za gardo, drug
trzymam pod pach, niosc go na pitro. Rzuca si, kopie mnie po nogatuczonego szka ktch i w
krocze. Kij wypada mu z rk. Stacza si ze schorego z okien.
dw, obijajc si o stopnie,
sysz za sob dwik
Na pitrze jest otwarta przestrze. Jest ciemno. Cz cian jest pokryta egzemplarzami pisemka
Oni chodz wrd nas", reszt zajmuj inne przedmioty zwizane z kosmitami. Ale inaczej ni u
Sama plakaty s prawdziwymi zdjciami robionymi przez lata, powikszonymi do takiej
ziarnistoci, e ciko rozpozna, co na nich jest - gwnie biae plamki sombrero. Na suficie s
przyklejone fosforyzujce gwiazdki. Wydaj si nie na miejna czarnym tle. W kcie siedzi gumowy
manekin kosmita z ptl na szyi. Kto zaoy mu na gow meksykaskie scu, pasowayby do
sypialni dziesicioletniej dziewczynki.
skierowuj j na niego gwatowRzucam mczyzn na podog. Odsuwa si ode mnie i wstaje.
Wtenym pchniciem rki, ktre wyrzuca go w powietrze i ciska o cian.dy skupiam ca swoj moc
w odku i
- Gdzie on jest? - pytam.
- Nigdy ci nie powiem, on jest jednym z was.
- Nie jestem tym, za kogo nie masz.
- Nigdy wam si nie uda, nigdy! Zostawcie Ziemi w spokoju! Podnosz rk i dusz go. Czuj pod
doni
naprone cigna,
cho go nie dotykam. Nie moe oddycha i czerwienieje mu twarz. Puszczam go.
- Zapytam jeszcze raz.
- Nie.
zaczyna paka i jest mi przykro, e go skrzywdziem. Ale on wie, gdzie jest Henri, co mu zrobi,
iPrzyduszam go jeszcze raz, ale tym razem, gdy czerwienieje na twarzy, przyciskam mocniej. Kiedy
odpuszczam, moje wspczucie

znika rwnie szybko, jak si pojawio.


apic oddech pomidzy szlochami, mczyzna mwi:
- Jest na dole.
- Gdzie? Nie widziaem go.
- W piwnicy. Drzwi s za plakatem Steelersw w salonie. Wykrcam numer swojej komrki z
telefonu stojcego na
biurku.
Sam nie odbiera. Wycigam kabel telefoniczny ze ciany i rozbijam aparat.
- Daj mi swoj komrk.
- Nie mam komrki.
Podchodz do gumowego kosmity i cigam ptl z jego szyi.
- Nie rb tego, czowieku... - baga.
- Zamknij si. Porwae mojego przyjaciela. Trzymasz go wbrew jego woli. Masz szczcie, e
tylko ci z
cigam mu rce za plecami i obwizuj ciasno sznurem, potem przywizuj go do jednego z
krzese. Ob wi.awiam si,
e to go nie zatrzyma na zbyt dugo. Zaklejam mu tam usta, eby nie mg krzycze. Zbiegam na
d i zdzieram ze
ciany plakat Steelersw, odsaniajc zamknite czarne drzwi. Otwieram je w taki sposb jak
poprzednie. Drewniane schody prowadz w d w absolutn ciemno.
Do moich nozdrzy dociera zapach pleni. Zapalam wiato i ruszam na d powoli, przeraony
myl, co mog tam znale. B
osoby, kogo, kto jest tu ze mn. Zamieram, bior gboki oddech, a potem si odwracam. Przede
mn, elki stropowe s upstrzone pajczynami. Docieram do podna schodw i natychmiast czuj
obecno innw kcie ej piwnicy, siedzi Henri.
- Henri!
Mruy oczy przed wiatem. Usta ma zakneblowane tam klej-c, rce sptane za plecami, kostki
przywizane do ng krzesa, na ktrym siedzi. Do tego rozczochrane wosy, na prawym policzku
struka zaschnitej krwi, ktra wydaje si prawie czarna. Jego widok napenia mnie furi.
Podchodz i zrywam tam z jego ust. Bierze gboki oddech.
- Dziki Bogu - mwi sabym gosem. - Miae racj, John, to by gupi pomys. Przepraszam,
powinienem by ci posucha.
- Cii - szepcz.
Schylam si, eby uwolni mu kostki. mierdzi uryn.
- Wpadem w zasadzk.

- Ilu ich jest? - pytam.


- Trzech.
- Jednego zwizaem na grze. Henri prostuje z ulg rozwizane nogi.
- Siedz na tym cholernym krzele cay dzie.
Zaczynam uwalnia jego rce.
- Jak si tu dostae? - pyta.
- Przywiz mnie Sam.
- artujesz sobie?
- Nie byo innego sposobu.
- Czym przyjechalicie?
Henri milczy przez chwil, zastanawiajc si, co to oznacza.Star furgonetk jego ojca.
- On nic nie wie - mwi. - Powiedziaem mu, e kosmici to twoje hobby, nic wicej.
Kiwa gow.
- No c, ciesz si, e ci si udao. Gdzie on jest?
Z gry dochodzi skrzypienie drewnianej podogi. Wstaj, rce Henriego s tylko do poowy
rozwizane.ledzi jednego z nich. Nie wiem, dokd poszli.
- Syszae to? - pytam szeptem.
Obydwaj obserwujemy drzwi z zapartym tchem. Na grnym stopniu pojawia si stopa, potem druga
i nagle wyania si ten sam ogromny mczyzna, ktrego ledzi Sam.
- Zabawa skoczona, chopaki - mwi. Trzyma bro wycelowan w moj twarz. - Odsu si od
niego.
Podnosz rce i robi krok w ty. Zastanawiam si nad uyciem swoich mocy, eby wyrwa mu
bro, ale jeli przez przypadek bro wypali? Jeszcze nie cakiem wierz w swoje umiejtnoci. To
zbyt ryzykowne.
- Powiedzieli nam, e si pojawicie. e bdziecie wyglda jak ludzie. e jestecie naszymi
prawdziwymi wrogami.
- O czym ty mwisz? - pytam.
- Co im si roi - mwi Henri. - Myl, e jestemy ich wrogami.
- Zamknij si! - krzyczy mczyzna.
Robi trzy kroki ku mnie. Potem zabiera bro sprzed mojej twarzy i celuje ni w Henriego.
- Jeden faszywy ruch i on dostanie kulk. Rozumiesz?
- Tak.
- Teraz ap to - mwi.
ziemi, w poowie drogi midzy nami. Mczyzna gapi si na tam oszoomiony.Z pki obok

siebie zdejmuje rolk tamy klejcej i rzuca j w moj stron. Zatrzymuj j w locie dwa metry nad
- Co za...
Korzystajc z jego nieuwagi, wykonuj ruch, jakbym czym rzuca. Rolka tamy leci z powrotem i
uderza go w nos. Leje si krew i kiedy mczyzna siga do rozbitego nosa, wypuszcza z rki bro,
ktra udedo w stron pocisku, zatrzymujc go w locie, i sysz za sob miech Henriego.
Przesuwam pocisk, tak eby zawis rza o beton i strzela. Kieruj przed twarz mczyzny
- Hej, grubasie - mwi.
Otwiera oczy i widzi pocisk zawieszony w powietrzu przed swoj twarz.
- Bdziesz musia przynie wicej.
Pozwalam kulce upa na posadzk u jego stp. Facet rzuca si do ucieczki, ale cigam go z
powrotem przez cae pomieszczenie i rzucam nim o wielki sup podpierajcy sufit. Olbrzym traci
przytomno i osuwa si na ziemi. Bior tam i przywizuj go do supa. Dopiero kiego
rozwizywa.
dy mam pewno, e jest unieszkodliwiony, wracam do Henriego i kocz
- John, to chyba najpikniejsza niespodzianka, jaka spotkaa mnie w caym yciu - mwi szeptem
z tak ulg w gosie, jakby mia si za chwil rozpaka.
Umiecham si z dum.
- Dziki. To wyszo przy dzisiejszym obiedzie.
- Tak auj, e mnie przy tym nie byo.
- Powiedziaem Hartom, e co ci zatrzymao. Umiecha si.
- Dziki Bogu, e ujawnio si to Dziedzictwo.
Nagle zdaj sobie spraw, e stres zwizany z ujawnieniem si moich mocy - albo strach
zwizany z ich brakiem odbija si na Henrim bardziej, ni sobie wyobraaem.
- Wic co tu si wydarzyo? - pytam.
- Zapukaem do drzwi. Wszyscy trzej byli w domu. Kiedy wszedem do rodka, jeden z nich
zdzieli mnie kijem w
gow. Potem obudziem si w tym krzele.
56

Potrzsa gow i wypowiada dug wizank przeklestw po loryj-sku. Kocz go rozwizywa.


Wstaje i rozprostowuje nogi.
- Musimy si std wydosta - mwi.
- Musimy znale Sama. I wtedy go syszymy.
- John, jeste tam?

21

Wszystko zwalnia. Widz drug osob na szczycie schodw. Sam wydaje z siebie jk zaskoczenia.
Odwracam si w jego stron, cisza wypenia moje uszy tym niepokojcym szumem akustycznym, jaki
towarzyszy projekcji w zwolnionym tempie. Mczyzna za jego plecami popycha go gwatownie i
stopy Sama odrywaj si od ziemi. Kiedyuderzy o ziemi, bdzie ju u podna schodw, gdzie
czeka na niego betonowa podoga. Patrz, jak szybuje w powietrzu, macha rkami z wyrazem
przeraenia na twarzy. Mj instynkt przejmuje kontrol nad mylami i w ostatniej chwili podnosz
rce, eby go zapa. Gowa Sama zatrzymuje si kilka centymetrw nad posadzk. Delikatnie
ukadam go na pododze.
- Cholera - mwi Henri.schodw, rusza ustami, ale nie wydobywa z siebie ani sowa. Posta,
ktra go popchna, stoi na szczSam siada i wycofuje si rakiem, a dociera do ciany z pustakw.
Ma szeroko otwarte oczy, gapi si na stopnie ycie schodw, prbujc zrozumie, tak jak Sam, co si
stao. To ' musi by ten trzeci.
I

- Sam, prbowaem... - mwi. w d. Sam widzi czowieka, ktrego trzyma niewidzialna sia, i
moje rami wycignite w jego stronMczyzna na grze odwraca si i rzuca do ucieczki, ale ja go
cigam dwa stopnie . Jest zszokowany i oniemiay. Bior tam klejc, unosz mczyzn w
powietrze i przemieszczam go na pitro, utrzymujc przez ca drog zawieszonego w powietrzu.
Kiedy przywizuj go do krzesa, wykrzykuje przeklestwa, ale ja ich nie sysz - mj skupiony
umys pracuje na maksymalnych obrotach, prbujc wymyli, co powiemy Samowi.
I

- Zamknij si - mwi.
Wyrzuca kolejny potok obelg. Mam do, wic zaklejam mu usta i wracam do piwnicy Henri stoi
obok Sama, ktry wci siedzi pod cian, z tym samym tpym spojrzeniem.
- Nie rozumiem - bka. - Co tu si stao?
Henri i ja wymieniamy spojrzenia. Wzruszam ramionami.
- Powiedzcie mi, co si dzieje. - W bagalnym gosie Sama jest desperacja, by pozna prawd, by
si przekona, e nie zwariowa i e to, co widzia, nie byo wytworem jego wyobrani.
Henri wzdycha i krci gow. Potem mwi:
- A waciwie to o co chodzi?
- O co chodzi z czym? - pytam.
Ignoruje mnie i odwraca si do Sama. Zaciska usta w zamyleniu, patrzy na mczyzn
zwieszonego bezwadnie na
krzele, by upewni si, e cigle jest nieprzytomny, a potem na Sama.
- Nie jestemy tym, kim mylisz - mwi krtko i robi pauz.
Sam wpatruje si w Henriego bez sowa. Nic nie odczytuj z jego twarzy i nie mam pojcia, co
Henri mu powie czy znowu wymyli jak wyduman histori, czy wreszcie powie mu prawd, a
mam szczer nadzieje, e to drugie.
Kiedy spoglda na mnie, kiwam gow na zgod.
- Przybylimy na Ziemi dziesi lat temu z planety Lorien.Przybylimy, bo nasza planeta zostaa
zniszczona przez

rodowisko ycia zamienili w cywilizacyjn kloak. Jestemy tu, eby si ukrywa do dnia, kiedy
bdzmieszkacw innej planety o nazwie Mogadore. Zniszczyli Lorien dla jej bogactw naturalnych,
poniewa wasne iemy mogli
wrci na Lorien, co kiedy nastpi. Ale Mogadorczycy podyli za nami. Poluj na nas. I mam
podstawy sdzi, e
chc zawadn Ziemi. Wanie dlatego tu dzisiaj przyszedem, eby dowiedzie si czego
wicej.
Sam milczy. Jestem pewien, e gdybym ja mu to wszystko powiedzia, nie uwierzyby mi i tylko by
si rozzoci.
Ale powiedzia mu to Henri, a w nim jest wyjtkowa uczciwoci i prawo, ktr zawsze
wyczuwaem i ktr Sam te musi wyczuwa.
Miaem racj, jestecie kosmitami. Nie artowae wtedy - Sam mwi do mnie.
- Tak, miae racj. Patrzy z powrotem na Henriego.
- A te historyjki, ktre opowiadae mi w Halloween?
- Nie, to byy tylko historyjki - przyznaje Henri. - Idiotyczne bajeczki z internetu, ktre mnie
rozmieszay, nic
wicej. Ale to, co powiedziaem ci teraz, jest najprawdziwsz prawd.
- No tak... - Sam szuka waciwych sw. - Wic co si stao tutaj przed chwil?
- John rozwija w sobie pewne moce. Jedn z nich jest telekineza. Kiedy zostae popchnity, John
ci uratowa.
Sam cigle si umiecha, przyglda mi si z boku. Kiedy odwracam do niego wzrok, kiwa gow.
- Wiedziaem, e jeste inny
- To oczywiste - mwi Henri do Sama - e bdziesz musia zachowa to wszystko dla siebie. Potem spoglda na
mnie. - Musimy zdoby informacje i wydosta si std. Oni s na pewno w pobliu.
- Faceci na pitrze mog by przytomni.
- Chodmy z nimi pogada.
obok, potem wkada magazynek z powrotem i wsuwa pistolet za pasek swoich dinsw. PoHenri
podnosi z podogi bro i wyciga magazynek. Jest peny Wyjmuje wszystkie pociski, kadzie je na
pce wszyscy trzej idziemy na pitro. Mczyzna, ktrego telekineza przeniosem na gr, cigle si
szamocze. Ten drugi magam Samowi wsta i
siedzi bez ruchu. Henri podchodzi do niego.
- Zostae ostrzeony - owiadcza. Mczyzna przytakuje skiniciem gowy.
- Teraz bdziesz mwi. - Henri zrywa mu z ust tam. - A jak nie bdziesz... - Odbezpiecza
bro i celuje w pier
mczyzny. - Kto

ci odwiedza?

- Byo ich trzech.


- Nas te jest trzech i kogo to obchodzi. Mw dalej.
- Powiedzieli mi, e jeli si zjawicie i puszcz par z ust, to mnie zabij. Nic wicej wam nie
powiem.
Henri przyciska luf do jego czoa. Jako nie czuj si z tym najlepiej. Sigam do pistoletu i kieruj
wylot lufy na
podog. Henri patrzy na mnie z zaciekawieniem.
- S inne sposoby - mwi.
Henri wzrusza ramionami i opuszcza bro.
- W takim razie prosz, masz pole do popisu.
Staj jakie ptora metra przed mczyzn. Patrzy na mnie ze strachem w oczach. Jest ciki, ale
po tym, jak
zapaem Sama w locie, wiem, e mog go bez trudu podnie. Wycigam ramiona, moje ciao
napina si w
Szamocze si, ale przymocowany tam do krzesa nie moe nic zrobi. Skupiam si caym sob,
ale ktkoncentracji. Pocztkowo nic si nie dzieje, a potem bardzo wolno mczyzna zaczyna unosi
si nad podog. em oka widz,
e Henri umiecha si z dum, podobnie jak Sam. Wczoraj nie potrafiem unie nawet pieczki
tenisowej, a teraz
podnosz krzeso ze stukilowym czowiekiem. Szybko rozwina si moja moc. Po podniesieniu go
na wysoko
swojej twarzy odwracam krzeso i wisi teraz do gry nogami.
- Przesta! - krzyczy
- Zacznij mwi.
- Nie! Powiedzieli, e mnie zab
Puszczam go i krzeso zaczyna spada. Mczyzna krzyczy przeij.
zatrzymuj go tu nad podog. I

raliwie, ale

podnosz z powrotem.
- Byo ich trzech! - mwi szybko. - Pojawili si tego samego dnia, kiedy rozesalimy nowy
numer. Przyszli tego
samego wieczoru.
- Jak wygldali? - pyta Henri.
- Jak upiory Byli bladzi, prawie jak albinosi. Mieli okulary przeciwsoneczne, ale kiedy nie
chcielimy mwi,
jeden z nich je zdj. Mieli czarne oczy i spiczaste zby, ktre wyglday nienaturalnie, nie jak u

zwierzt. Ich
wyglday tak, jakby zostay zamane i opiowane w szpic. Wszyscy mieli na sobie dugie paszcze
i kapelusze jak ze
starego filmu szpiegowskiego. Czego wicej chcecie?
- Po co przyszli?
wyczno, zacz wykrzykiwa co o grupie kosmitw chccych zniszczy nasz cywilizacj. Ale
zadzwChcieli zna rdo naszego tekstu. Powiedzielimy im. Kto zadzwoni, powiedzia, e ma
dla nas materia na oni akurat w dniu, kiedy pismo szo do druku, wic zamiast caej historii
dalimy krtk wzmiank z zapowiedzi d
alszego cigu.
Mwi tak szybko, e ledwie mona byo zrozumie, o co mu chodzi. Mielimy do niego zadzwoni
nastpneI

go wieczoru, ale to nie doszo do skutku, bo wczeniej pojawili si Mogadorczycy.


- Skd wiedzielicie, e to Mogadorczycy?
kosmitw pojawia si tego samego dnia, dajc rda informacji. Nietrudno byo si domyli.A
kim innym, do diaba, mogli by? Napisalimy artyku o rasie kosmitw z Mogadore, a tu
niespodzianka, grupa
Mczyzna jest ciki, zaczynam mie trudnoci z utrzymaniem go w powietrzu. Pot wystpuje mi
na czoo i z trudem oddycham.
Przekrcam go z powrotem i zaczynam powoli opuszcza. Kiedy jest jakie p metra nad podog,
upuszczam go i
spada z gonym stkniciem. Pochylam si i z rkami opartymi na kolanach prbuj zapa
oddech.
- Co jest, czowieku? Przecie odpowiadam na twoje pytania.
- Przepraszam - mwi. - Jeste za ciki.
- I to bya ich jedyna wizyta? - pyta Henri.
Mczyzna krci gow.
- Wrcili.
- Po co?
- Zeby si upewni, e nie wydrukowalimy nic wicej. Nie sdz, eby nam ufali, ale ten
czowiek, ktry do nas
zadzwoni, nie odebra wicej telefonu, wic i tak nie mielimy o czym pisa.
- Co si z nim stao?
- A jak mylisz? - pyta mczyzna. Henri kiwa gow.
- Wic wiedzieli, gdzie on mieszka?

- Mieli numer telefonu, na ktry mielimy oddzwoni. Na pewno atwo znaleli adres.
- Grozili wam?
- Jasne, e tak. Zdemolowali nam biuro. Pobetali mi w gowie. Od tej pory nie jestem sob.
- W jaki sposb pobetali ci w gowie? Zamyka oczy i znowu bierze gboki oddech.
chrapliwymi goWygldali jak nie z tego wiata
- mwi. - Wyobra sobie, stoi przed nami trzech mczyzn mwicych gbokimi,
sami, wszyscy w prochowcach i okularach przeciwsonecznych, mimo e bya noc. Zupenie jakby
si wystroili na Halloween czy co takiego. Wygldali zabawnie i troch odjazdowo, wic
zaczem si z nich mia... - cignie zaamujcym si gosem. - Ale ju w momencie, kiedy si
zamiaem, zrozumiaem, e to by bd. Pozostali dwaj zdjli okulary i ruszyli w moj stron.
Prbowaem oderwa od nich wzrok, ale nie mogem. Te oczy, musiaem w mi do miechu. Nie
tylko musiaem by wiadkiem mierci, ale czuem j. Niepewno. Bl. Potwnie patrze, jakby co
mnie wcigao do rodka. Jakbym widzia mier. Wasn i ludzi, ktrych kocham. Ju nie byo orne
przeraenie. Nie byem ju w tamtym pokoju, tylko zupenie gdzie indziej. Potem przyszy
wszystkie te rzeczy, ktrych baem si jako dziecko. Pluszaki, ktre nagle oyy, z ostrymi zbiskami
i ostrzami w miejscu pazurw. Wszystko, czego zwykle boj si dzieci. Wilkoaki, demoniczne
klauny, ogromne pajki. Ogldaem to wszystko oczami dziecka i byem miertelnie przeraony Za
kadym razem, gdy ktry z tych stworw wgryza si we mnie, czuem, jak jego zby wyszarkawaek ciaa. Czuem, jak krew leje si z ran. Nie mogem przesta krzycze.
puj mi
- Prbowae w ogle walczy?
- Mieli ze sob takie dwa stworzenia, wyglday jak asice, grube, na krtkich apach. Nie wiksze
od psa. Miay pian na pyskach. Jeden z tych typw trzyma je na smyczy, widzielimy, e maj na
nas ochot. Powiedzieli, e puszcz je luzem, jeli bdziemy si stawia. Mwi ci, czowieku, to
nie byy ziemskie stworzenia. Gdyby to byy psy, prbowabym walczy. Ale te stwory mogyby nas
pore w caoci, chocia nie byy za wielkie. I wyryway si na
tych smyczach, warczay, normalnie chciay nas dopa.
- Wic zacze mwi?
- Tak.
58

- A kiedy przyszli znowu?


- Dzie przed wydaniem ostatniego numeru, ponad tydzie temu. Henri rzuca mi zaniepokojone
spojrzenie.
Zaledwie tydzie temu
Mogadorczycy pokazali si niewiele dalej ni sto kilometrw od nas. Mog tu cigle gdzie by,
moe ledz los
kadej gazetki. Moe to dlatego Henri czuje od pewnego czasu ich obecno. Sam stoi obok mnie,
prbujc to

wszystko zrozumie.
- Dlaczego po prostu was nie zabili, tak jak waszego informatora?
- Skd mam, do diaba, wiedzie? Moe dlatego, e wydajemy powaan gazet?
- Skd facet, ktry dzwoni, wiedzia o Mogadorczykach?
- Powiedzia, e jednego zapa i torturowa.
- Gdzie?
- Nie wiem, jego numer telefonu by z okolic Columbus. Czyli na pnoc std. Dziewidziesit,
moe sto
kilometrw std.
- Rozmawiae z nim?
- Tak. Nie byem pewien, czy jest wirem, czy nie, ale syszelimy podobne plotki wczeniej.
Zacz mwi o tym,
e oni chc zgadzi nasz cywilizacj. Chwilami mwi tak szybko, e trudno byo zrozumie sens
jego sw Ale powtarza na okrgo, e oni na co czy na kogo poluj. Potem zacz sypa
liczbami.
Wytrzeszczam oczy
- Jakimi liczbami? Czego dotyczyy te liczby?
zapisa.Nie mam pojcia. Mwiem ju, e gada tak szybko, e jedyne, co mogem zrobi, to
prbowa wszystko
- Pisae w trakcie rozmowy? - pyta Henri.
Oczywicie,
opisujemy?

jestemy

dziennikarzami
mwi
Mylisz, e zmylamy historie, ktre

niedowierzaniem.

- Tak myl.
- Masz jeszcze te notatki? - pytam. Kiwa gow.
- Zapewniam ci, e s bezuyteczne. Wikszo z tego, co naba-zgroliem, jest o planach
zgadzenia ludzkiej rasy.
- Musz je zobaczy - prawie krzycz. - Gdzie one s? Wskazuje biurko pod cian.
- Na wierzchu. Na tych karteczkach do przylepiania. Podchodz do biurka, ktre jest zarzucone
papierami, i
zaczynam
przeglda te karteczki. Znajduj niejasne zapiski o tym, jak Mogadorczycy chc podbi Ziemi.
Nic konkretnego, adnych planw ani detali, tylko kilka niewyranych sw.Przeludnienie".
Zasoby naturalne Ziemi".
Bro biologiczna?"
Planeta Mogadore".

Wreszcie znajduj notatk, ktrej szukam. Czytam j uwanie trzy, cztery razy.
PLANETA LORIEN? LORYJCZYCY?
1-3 NIE YJ
4?
7 NAMIERZONY W HISZPANII
9 UKRYWA SI W AP
(O CZYM ON MWI? JAKI ZWIZEK MAJ TE NUMERY Z PODBOJEM ZIEMI?)
- Dlaczego po numerze czwartym jest znak zapytania? - pytam.
- Bo powiedzia co o tym, ale mwi za szybko i nic nie zrozumiaem.
- arty sobie stroisz?
Potrzsa gow. Wzdycham. Takie mam szczcie, myl. Akurat tego jednego zdania, ktre
powiedzia o mnie, nie udao si zapisa.
- Co znaczy AP? - pytam.
- Ameryka Poudniowa.
- Powiedzia gdzie w Ameryce Poudniowej?
- Nie.
Kiwam gow, wpatrujc si w skrawek papieru. auj, e nie mogem sysze tej rozmowy,
zada wasnych pyta. Czy Mogadorczycy rzeczywicie wiedz, gdzie jest Sidemka? Czy
naprawd j lub jego ledz? Jeli tak, to loryjski czar cigle dziaa. Zwijam karteczki, wsuwam je
do swojej tylnej kieszeni.
- Wiecie, co oznaczaj te liczby? - pyta mczyzna.
- Nie mam pojcia.
- Nie wierz ci.
- Zamknij si - mwi Sam i szturcha go w brzuch grubym kocem kija baseballowego.
- Czy jest co jeszcze, co moesz mi powiedzie? - pytam. Zastanawia si przez chwil, potem
mwi:
- Myl, e przeszkadza im jaskrawe
sonecznych sprawia im bl.

wiato. Miaem wraenie, e zdejmowanie okularw

Syszymy haas z dou. Jakby kto powoli prbowa otworzy drzwi. Wymieniamy spojrzenia. Ja
patrz na mczyzn na krzele.
- Kto to? - pytam szeptem.
- Oni.
- Co?
- Powiedzieli, e bd nas obserwowa. Wiedzieli, e kto si moe pojawi.

Syszymy ciche kroki na parterze. Henri i Sam patrz po sobie przeraeni.


- Dlaczego nam nie powiedziae?
- Zagrozili, e mnie zabij. Mnie i moj rodzin.
Podbiegam do okna, wygldam na tylne podwrze. Jestemy na pitrze, do ziemi mamy jakie sze
metrw.
Dookoa podwrka jest ogrodzenie. Drewniane sztachety wysokoci dwch i p metra. Podchodz
z powrotem do schodw i patrz w d. Widz trzy postacie w dugich czarnych prochowcach,
czarnych kapeluszach i okularach
sonecznych. Maj ze sob dugie lnice miecze. Nie ma szans, eby zej po schodach. Moje
Dziedzictwa nabieraj
mocy, ale nie s jeszcze wystarczajco silne, ebym mg si zmierzy si z trzema
Mogadorczykami. Jedyn drog
ucieczki jest ktre okno albo przylegajcy do pokoju may taras od frontu. Okna s mniejsze, ale z
tylnego podwrza
mamy szans uciec niezauwaeni. Jeli wyjdziemy od frontu, bdziemy widoczni jak na doni.
Sysz gosy dochodz-ce z piwnicy i Mogadorczykw rozmawiajcych w okropnym, gardowym
jzyku. Dwch z nich idzie w stron
piwnicy, trzeci rusza ku schodom.Mam sekund czy dwie na reakcj. eby wyj przez okna, mu
sz je wybi. Jedyn szans s drzwi prowadzce na
taras. Otwieram je, uywajc telekinezy. Na zesiebie Henriego i Sama, zarzucam ich na ramiona
jak worki kartofli.wntrz jest cakiem ciemno. Sysz kroki na schodach. Przycigam do
- Co robisz? - szepcze Henri.
- Nie mam pojcia - mwi. - Ale mam nadziej, e si uda.
W momencie, gdy widz czubek kapelusza pierwszego Moga-dorczyka, rzucam si do drzwi i tu
przed krawdzi ganku skacz. Lecimy w nocne niebo. Przez dwie, trzy sekundy unosimy si w
powietrzu. Widz samochody jadce
ulic pod nami. Widz ludzi na chodniku. Nie wiem, gdzie wyldujemy ani czy moje ciao
wytrzyma ciar, ktry na
sobie dwigam. Kiedy trafiamy w dach domu po drugiej stronie ulicy, upadam na niego wraz z
Henrim i Samem. Nie
mog zapa oddechu i czuj si, jakbym mia poamane nogi.
telekinezy, eby spuci ich obu na ziemi. Mog i robi to. Mwi, e musz zeskoczy. Staj na
drSam zaczyna si podnosi, ale Henri go przytrzymuje. Cignie mnie do krawdzi dachu i pyta,
czy mog uy cych, obolaych
nogach i na moment przed skokiem odwracam si: widz Mogadorczykw, ktrzy stoj na ganku po
drugiej stronie
ulicy i wygldaj na zdezorientowanych. Ich miecze lni w ciemnoci. Uciekamy nim nas

zauwa.
Wracamy do furgonetki Sama. Henri i Sam pomagaj mi i. W samochodzie czeka na nas Bernie.
Postanawzostawi furgonetk Henriego, bo Mogadorczycy raczej wiedz, jak ona wyglda, i
mogliby nas namierzy. iamy Wyjedamy z Athens i Henri bierze kurs na Paradise, miasteczko,
ktre po tym, co nas dzisiaj spotkao, moe si wyda prawdziwym rajem.
Henri zaczyna od pocztku, opowiada Samowi o wszystkim. Mwi przez ca drog, bez przerwy,
a do chwili, kiedy wjedamy na nasz podjazd. Cigle jest ciemno. Sam odwraca si do mnie.
- Nie do wiary - mwi z umiechem. - To najfajniejsza rzecz, jak w yciu syszaem.
Patrz na niego i czytam w jego oczach potwierdzenie, ktrego szuka od lat. Potwierdzenie, e
cay ten czas, ktry spdzi z nosem w pimidach specjalizujcych si w kosmicznych teoriach
spiskowych - po to, eby znale jaki klucz do zaginicia swojego ojca - nie by stracony
Naprawd jeste odporny na ogie? - pyta.
- Tak.
- Boe, to niesamowite.
- Dziki, Sam.
- Umiesz lata?
W pierwszej chwili myl, e artuje, ale potem widz, i pyta powanie,
- Nie umiem lata. Jestem odporny na ogie i umiem wieci domi. Mam moc telekinezy, ktrej
nauczyem si
uywa dopiero wczoraj. Reszta Dziedzictw powinna si wkrtce rozwin. Przynajmniej tak nam
si wydaje. Ale nie
mam pojcia, jakie to bd moce, pki si nie pojawi.
- Mam nadziej, e bdziesz mg stawa si niewidzialny.
- Mj dziadek to potrafi. Wszystko, czego dotkn, stawao si niewidzialne.
- Powanie?
- Tak.
Zaczyna si mia.
- A ja cay czas nie mog uwierzy, e sami przyjechalicie do Athens - mwi Henri. - Nieze z
was zika. Kiedy
zatrzymalimy si po benzyn, sprawdziem, e rejestracja samochodu jest niewana od czterech
lat. Nie wiem, jakim
cudem nie zatrzymaa was policja.
- W kadym razie od tej pory moecie na mnie liczy - mwi Sam. - Zrobi wszystko, eby
pomc ich
powstrzyma. Zwaszcza e jestem pewien, e to oni porwali mojego ojca.
- Dziki, Sam - mwi Henri. - Najwaniejsze, co moesz dla nas zrobi, to zachowa milczenie.

Jeli kto jeszcze


si o tym dowie, moemy by w miertelnym niebezpieczestwie.
miejemy si i jeszcze raz mu dzikujemy, potem Sam odjeda. Wchodzimy z Henrim do domu.
Mimo e spSpokojnie. Nigdy nikomu nie powiem. Nie chc, eby John uy swoich mocy na
mnie.
aem
troch w samochodzie, jestem wyczerpany. Kad si na kanapie. Henri siada w fotelu
naprzeciwko mnie.
- Sam nic nie powie - odzywam si.
Henri nie odpowiada, tylko wpatruje si w podog.
- Oni nie wiedz, gdzie jestemy. Podnosi na mnie wzrok.
- Nie wiedz - powtarzam. - Gdyby wiedzieli, ju by za nami przyjechali.
Nadal nic nie mwi. Nie wytrzymuj tego.
- Nie wyjad z Ohio z powodu nieudowodnionych podejrze. Henri wstaje.
- Ciesz si, e znalaze przyjaciela. Uwaam, e Sara jest wspania dziewczyn. Ale nie
moemy zosta. Zaczn
nas pakowa.
- Nie.
- Kiedy bdziemy ju spakowani, pojad do miasta i kupi now furgonetk. Musimy std znikn.
Moe za nami nie pojechali, ale wiedz, jak niewiele brakowao, eby nas zapa, i wiedz, e
moemy by gdzie blisko. Jestem przekonany, e mczyzna, ktry zadzwoni do tego pisma,
rzeczywicie jednego z nich zapa. Tak opowiedzia histori: e dorwa ktrego i torturowa, a
tamten zacz mwi, a potem go zabi. Nie wiemy, jak oni maj technik ledzenia, ale nie sdz,
eby znalezienie nas zajo im duo czasu. A kiedy nas znajd, bdzie po nas. Twoje
60
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

Dziedzictwa wreszcie si ujawniaj i twoja sia ronie, ale jeszcze dugo nie bdziesz gotowy,
eby si zmierzy z Mogadorczykami.
Wychodzi z pokoju. Podnosz si na kanapie. Nie chc std wyjeda. Po raz pierwszy w yciu
mam prawdziwego
przyjaciela. Przyjarazem ze mn walczy i razem ze mn naraa si na niebezpieczestwo. I mam
dziewczyn. Kogo, kto cciela, ktry wie, kim jestem, i nie boi si, nie uwaa mnie za dziwado.
Przyjaciela, ktry gotw jest hce by ze
mn, jeszcze nie wiedzc, kim naprawd jestem. Dziewczyn, z ktr jestem szczliwy, za ktr
jestem gotw
walczy i narazi si na niebezpieczestwo, eby j chroni.
Moje moce nie ujawniy si jeszcze w caoci, ale mam ich dostatecznie duo. Pokonaem trzech
dorosych
mczyzn. Nie mieli ze mn szans. Zupenie jakbym walczy z maymi dziemi. Mogem z nimi
robi, co chciaem. Poza tym ju wiemy, e ludzie te mog walczy, e s w stanie zapa,
unieszkodliwi i nawet zabi Mogadorczy
-ka.
Jeli oni mog, my te z pewnoci damy rad. Nie chc wyjeda. Mam przyjaciela, mam
dziewczyn. Nie wyjad.
Henri wychodzi ze swojego pokoju. Niesie Loryjski Kuferek, nasz najcenniejsz rzecz.
- Henri.
- Tak?
- Nie wyjedamy
- Wanie, e wyjedamy
- Jeli chcesz, moesz wyjecha, wtedy ja zamieszkam u Sama. Nie wyjedam.
- Nie do ciebie naley decy
- Jak to nie? Mylaem, e to na mnie poluj. e to ja jestem w niebezpieczestwie. Ty mgby w
kade
zja.
j chwili
odej i Mogadorczycy w ogle by ci nie szukali. Mgby y normalnie, dugo i spokojnie.
Mgby robi,
pitnacie lat. Nie jestem ju dzieckiem. To jest moja decyzja.cokolwiek zechcesz. Ja nie mog.
Oni zawsze bd mnie ciga. Zawsze bd prbowali mnie znale i zabi. Mam
Wpatruje si we mnie przez ca minut.

- To bya adna przemowa, ale niczego nie zmienia. Pakuj si. Wyjedamy.
go w rg pokoju, wyWycigam rk w jego kierunku i unosz go nad podog. Jest tak zdziwiony,
e nic nie mwi. Wstaj i psoko pod sufit.
rzenosz
- Zostajemy - mwi.
- Opu mnie na podog, John.
- Opuszcz, kiedy zgodzisz si zosta.
- To zbyt niebezpieczne.
- Nie wiemy tego. Ich nie ma w Paradise. Mog nie mie pojcia, gdzie jestemy.
- Opu mnie.
- Nie, dopki nie zgodzisz si zosta.
- Opu mnie.
Nie odpowiadam. Po prostu trzymam go pod sufitem. Szamocze si, prbuje odepchn si od
sufitu i ciany, ale
nie moe si ruszy. Moja moc trzyma go w miejscu. Nagle czuj si bardzo silny Silniejszy ni
kiedykolwiek w yciu.
Nie wyjedam. Nie bd ucieka. Koswoj dziewczyn. Jestem gotowy walcham swoje ycie w
Paradise. Jestem szczliwy, e mam przyjaciela, i kocham czy o to, co kocham. Zmuszony, bd
walczy z Mogadorczykami, ale z
Henrim rwnie.
- Wiesz, e nie znajdziesz si na pododze, dopki ja ci nie sprowadz na podog.
- Zachowujesz si jak dziecko.
- Nie, zachowuj si jak kto, kto zaczyna sobie zdawa spraw z tego, kim jest i co potrafi.
- I naprawd bdziesz mnie trzyma tu, w grze?
- Dopki nie zasn albo si nie zmcz, ale zrobi to znowu, jak tylko odpoczn.
- Dobrze, moemy zosta. Ale pod pewnymi warunkami.
- Jakimi?
- Opu mnie, to porozmawiamy
Opuszczam go powoli i stawiam na pododze. Przytula mnie. Jestem kompletnie zaskoczony,
mylaem, e si
wkurzy. Puszcza mnie i siadamy razem na kanapie.
- Jestem dumny z twoich postpw. Wiele lat czekaem, szykujc ci na to, co powinno si
wydarzy, na
pojawienie si twoich Dziedzictw. Wiesz, e cae moje ycie suy zapewnieniu ci bezpieczestwa
i warunkw, eby
rozwin swoje moce. Nigdy bym sobie nie wybaczy, gdyby co ci si stao. Gdyby zgin na

mojej warcie, nie wiem,


jak mgbym dalej y. Kiedy Mogadorczycy na pewno nas znajd. Chc, ebymy byli gotowi na
ich przyjcie. Nie
sdz, eby ju by gotowy, nawet jeli ty tak sdzisz. Masz przed sob jeszcze dug drozosta,
jeli si zgodzisz, e najwaniejszy bdzie trening. Waniejszy ni Sara, ni Sam, ni cokolwiek
innego. A na g. Moemy na razie tu
pierwszy znak, e s blisko albo na naszym tropie, wyjedamy bez adnych pyta, ktni i bez
trzymania mnie pod
sufitem.
- Zgoda - przytakuj z umiechem.

22
Zima przychodzi wczenie i z rozmachem do miasteczka Paradise w Ohio. Najpierw wiatr, potem
mrz, na koniec
nieg. Najpierw lekko prszy, potem potna nawanica grzebie ziemi pod niegiem tak
skutecznie, e dwik szorowania pugw nienych jest rwnie wszechobecny jak gwizd wiatru, a
wszystko pokrywa si warstw soli. Na dwa dni zamykaj szko. nieg przy drogach przechodzi
od bieli do obskurnej czerni i w kocu topnieje w stojce kaue brei, ktra nie chce wsika.
Henri i ja spdzamy czas na treningach, na dworze i w domu. ongluj ju trzema pieczkami bez
ich dotykania, co oznacza, e potrafi robi wicej ni jedn rzecz naraz. Dochodz coraz wiksze i
cisze przedmioty: st kuchenny, odniearka, ktr Henri kupi w zeszym tygodniu, nasza nowa
furgonetka, ktra wyglda jak miliony innych w
Ameryce. Wszystko, co mog podnie si mini, potrafi te ju podnie si swojego umysu.
Henri jest przekonany, e z czasem sia mojego umysu przewyszy t fizyczn.pitrzy si kilka
centymetrw biaego puchu. nieg siga nam do kolan, poza niewielW ogrdku za domem drzewa
peni wok nas stra, zamarznite gazie wygldaj jak szklane figurki, na kadej kim skrawkiem,
ktry odniey
Henri. Bernie Korsar przyglda si wszystkiemu ze swojego miejsca na ganku. Nawet on nie ma
ochoty na bliskie spotkania ze niegiem.
- Jeste przekonany? - pytam.
- Musisz si nauczy, jak sobie z tym radzi - mwi Henri.
Za nim stoi Sam i przyglda nam si z niezdrow ciekawoci. Po raz pierwszy jest wiadkiem
mojego treningu.
- Jak dugo to si bdzie pali? - pytam.
- Nie wiem.
Mam na sobie atwopalny kombinezon, zrobiony gwnie z naturalnych wkien nasczonych
rnymi rodzajami olejw; niektre z nich pal si wolno, inne szybka Chc to ju wszystko

podpali, choby po to, eby pozby si wstrtnych zapachw, od ktrych zawi mi oczy. Bior
gboki oddech.
- Jeste gotowy? - pyta.
- Tak.
- Nie oddychaj. Nie jeste odporny na dym i mgby poparzy sobie wntrznoci.
- Mnie to si wydaje gupie.
- To jest element twojego szkolenia. Sztuka zachowania zimnej krwi. Musisz
wielozadaniowoci,

si nauczy

nawet w pomieniach.
- Ale po co?
- Bo kiedy dojdzie do starcia, oni bd mieli wielk przewag liczebn. Ogie bdzie naszym
sojusznikiem. Musisz
si nauczy walczy w pomieniach.
- Uff.
promiennyW razie kopotw, skacz w nieg i zacznij si tarza. Spogldam na Sama, ktremu nie
schodzi z twarzy
umiech. Trzyma czerwon ganic, na wszelki wypadek.
- Tak, wiem - mwi.
Wszyscy zachowuj cisz, podczas gdy Henri grzebie w zapakach.
- Wygldasz w tym kombinezonie jak yeti - mwi Sam.
- Wypchaj si, co?
- No to zaczynamy - rozkazuje Henri.
ciao. Wydaje si nienaNabieram powietrza w puca i zaraz potem Henri przykada zapak do
kombinezonu. Ogie ogarnia cae moje trzy metry nad moj gow. Cay wiat spoturalne, eby w
takiej sytuacji mie otwarte oczy, ale ja patrz w gwity jest w pomaracze, czerwienie i cie,
ktre tacz na linii mojer. Pomienie wystrzeliwuj
go
wzroku. Odczuwam ciepo, ale agodne, jakby soce wiecio w letni dzie. Nic wicej.
- Ruszaj! - krzyczy Henri.
Wycigam rce na boki i z szeroko otwartymi oczami wstrzymuj oddech. Mam wraenie, jakbym
si unosi.
Wchodz w gboki nieg, ktry zaczyna skwiercze, topnieje pod moimi stopami i wydobywa si
spod nich para.
Wycigam praw rk i unosz pustak, ktry wydaje si duo ciszy ni zwykle. Czy to dlatego, e

nie oddycham? A
moe z powodu stresu wywoanego przez ogie?
- Nie ma czasu do stracenia! - krzyczy Henri.
Rzucam pustakiem najmocniej, jak potrafi, w kierunku drzewa stojcego jakie pitnacie metrw
dalej. Sia
uderzenia powoduje, e pustak rozbija si na miliony kawaeczkw, zostawiajc wgniecenie w
drzewie. Potem
podnosz trzy pieczki tenisowe nasczone benzyn. ongluj nimi zdalnie w powietrzu, jedn za
drug. Przycigam je
bliej siebie. Zapalaj si, a ja nie przerywam onglerki. Jednoczenie podnosz dugi, cienki kij
od szczotki. Zamykam oczy. Jest mi ciepo. Ciekawe, czy si poc. Jeli tak, to pot musi
wyparowywa w tej samej sekundzie, w ktrej
pojawia si na powierzchni skry
Zaciskam zby, otwieram oczy, wyrzucam tuw do przodu i wszystkie swoje moce kieruj do
wntrza kija.
wygldaj jak unoszca si w powietrzu chmura Eksploduje, rozpryskujc si w drzazgi. Nie
pozwalam ani jednej opa na ziemi, trzypyu. Przycigam je ku sobie na spalenie. Trzaski
poncego drewna mam je w zawieszeniu i razem
przebijaj si przez szum pomieni. Zbieram drzazgi z powrotem w zwart wczni ognia, ktra
wyglda jak
wystrzelona prosto z czeluci piekielnych.
- Doskonale! - woa Henri.
Mina jedna minuta. W pucach pojawia si palcy bl od aru pomieni, od tego, e tyle czasu
wstrzymuj oddech. Cae swoje jestestwo skupiam na ognistej wczni i rzucam ni tak mocno, e
przeszywa powietrze jak kula z pistoletu. Uderza w drzewo z tak si, e setki poncych drobinek
wylatuj w powietrze i gasn niemal na tychmiast. Miaem nadziej, e suche drzewo zajmie si
ogniem, ale nie wyszo. Upuciem te pieczki tenisowe. Skwiercz w niegu dwa metry dalej.
- Zapomnij o pieczkach! - wrzeszczy Henri. - Drzewo, zajmij si drzewem!
Martwe drzewo wyglda upiornie ze swymi artretycznymi koczynami na tle otaczajcej go bieli.
Zamykam oczy. Nie dam rady wstrzymywa duej oddechu. Rodzi si frustracja i gniew podsycane
pomieniami i niewygod kombinezonu oraz zadaniami, ktrych nie wykonaem. Skupiam si na
duej gazi, ktra wychodzi z pnia drzewa, staram si j odama, ale nie puszcza. Zgrzytam
zbami, marszcz brwi, w kocu rozlega si trzask jak wystrza z pistoletu i ga leci prosto do
mnie. api j i trzymam nad sob. Niech ponie, myl. Musi mie z sze metrw dugoci. W
kocu zajmuje si ogniem i unosz j w powietrze, jakie dwadziecia metrw nad sob. Potem, nie
dotykajc jej, wbijam ga prosto w ziemi, jakbym uznawa swoje zwycistwo, jak jaki
starodawny rycerz stojcy na Otwieram usta, instynktownie bior wdech i nagle pomienie
wdzieraj si do rodka, a moje wntrznowzgrzu po wygranej bitwie. Dymica ga chwieje si
w przd i w ty, pomienie tacz wzdu jej grnej poowy.ci przejmuje palcy bl. Jestem tak

zszokowany i cierpi tak bardzo, e nie wiem, co zrobi.


- nieg, nieg! - krzyczy Henri.
Rzucam si gow do przodu i zaczynam si tarza. Ogie ganie prawie natychmiast, ale tarzam
si dalej, syszc tylko, jak nieg skwierczy w zetkniciu z poszarpanym kombinezonem, i widzc
unoszce si nade mn smugi pary
62

wodnej i dymu. I wtedy wreszcie Sam wyciga zawleczk z ganicy i zasypuje mnie gstym
proszkiem, ktry jeszcze
bardziej utrudnia mi oddychanie.
- Nie! - krzycz.
Sam przestaje. Le, prbujc zapa oddech, ale kady wdech sprawia bl w pucach, ktry
promieniuje na cae
ciao.
- Cholera, John. Miae nie oddycha - mwi Henri, stajc nade mn.
- Nie wytrzymaem.
- Jak si czujesz? - pyta Sam.
- Puca mnie pal.
Wszystko jest rozmazane, ale powoli wiat wok mnie z powrotem nabiera ksztatw. Le,
patrzc w nisko
zawieszone szare niebo i spadajce na nas pospnie patki niegu.
- Jak mi poszo?
- Niele jak na pierwsz prb.
- Sprbujemy jeszcze raz, prawda?
- W swoim czasie.
- To byo niesamowite - mwi Sam. Wzdycham, potem bior z wysikiem gboki oddech.
- To byo do dupy.
- Poszo ci dobrze jak na pierwszy raz - powtarza Henri. - Nie moesz oczekiwa, eby
wszystko przychodzio z
atwoci.
w ten sposb trening.Kiwam gow, nie wstajc. Le jeszcze minut, moe dwie, potem Henri
podaje mi rk i pomaga wsta, koczc
kuchennym stole. WyczoDwa dni pniej budz si w rodku nocy, na zegarze jest za trzy minuty
trzecia. Sysz, jak Henri pracuje przy -guj si z ka i wychodz ze swojego pokoju. Henri siedzi
zgarbiony nad jakim dokumentem, na nosie ma dwuogniskowe okulary i trzyma pset znaczek.
Podnosi na mnie wzrok.

- Co robisz? - pytam.
- Wyrabiam ci papiery
- Po co?
- Mylaem o tym, jak ty i Sam przyjechalicie po mnie samochodem. Wydaje mi si gupie, e
posugujemy si
cigle twoim prawdziwym wiekiem, kiedy moemy go zmienia w zalenoci od potrzeb.
Podnosz akt urodzenia, ktry Henri ju sfabrykowa. Widnieje na nim nazwisko James Hughes.
Data urodzenia
dodaaby mi rok. MiaHenri jeszcze pracuje. Nazwisko Jobie Frey, osiemnacie lat, wedug prawa
dorosy czowiek.bym szesnacie lat i mgbym ju prowadzi. Potem pochylam si nad papierem,
nad ktrym
- Dlaczego wczeniej na to nie wpadlimy? - pytam.
- Dotd nie mielimy powodu.
Papiery rnych rozmiarw i gruboci s rozrzucone na blacie, dua drukarka stoi na krawdzi
stou. Butelki z
atramentem, gumowe stemple, urzdowe pieczcie, metalowe tabliczki, przerne narzdzia, ktre
kojarz si najbardziej z gabinetem dentystycznym. Proces wyrabiania dokumentw zawsze
pozostawa dla mnie zagadk.
- Zmienimy tak w ogle mj wiek?
- Nie. Za pno, eby zmieni twj wiek w Paradise. Te dokumenty przydadz nam si na
przyszo. Kto wie, co
prowadzi samochodu, ni przeprowadzi si w nowe miejsce.si zdarzy. Myl o ewentualnych
przenosinach wywouje we mnie mdoci. Wol zosta pitnastolatkiem i nigdy nie
Sara wraca z Kolorado tydzie przed Boym Narodzeniem. Nie widziaem jej osiem dni, a wydaje
si, jakby min miesic. Autobus podwozi wszystkie dziewczyny do szkoy, a jedna z jej
przyjaciek podKiedy sysz szmer opon na podjedzie wybiegam z domu. Witam j uciskiem i
pocaunkiem, potem podnorzuca j prosto do mnie. sz i obracam ni w powietrzu. Ostatnie dziesi
godzin spdzia w samochodzie i samolocie, ma na sobie spodnie dresowe, ani ladu makijau,
wosy cignite w koski ogon, a mimo to jest najpikniejsz dziewczyn, jak w yciu widziaem,
i nie chc wypuci jej z obj. Patrzymy sobie w oczy w wietle ksiyca i adne z nas nie moe
przesta si umiecha.
- Tsknie za mn? - pyta.
- W kadej sekundzie kadego dnia. Cauje mnie w czubek nosa.
- Ja te za tob tskniam.
- Czy zwierzta maj ju swoje nowe schronisko?
- Och, John, to byo niesamowite! auj, e ci tam nie byo. Zebrao si ze trzydzieci osb, ktre

nam pomagay na okrgo. Budynek wyrs bardzo szybko i jest o wiele adniejszy ni poprzedni.
Na jednym rogu zbudowalimy takie drzewo dla kotw i mwi ci, przez cay czas, kiedy tam
bylimy, koty si na nim bawiy Umiecham si.
- To brzmi super. Ja te auj, e nie mogem tam z tob by. Bior jej torb i razem idziemy do
domu.
- Gdzie jest Henri? - pyta.
- Na zakupach. Wyszed z dziesi minut temu.
ciga butySara przechodzi przez pokj i rzuca kurtk na oparcie fotela po drodze do mojej
sypialni. Siada na krawdzi ka i
- Co bdziemy robi? - pyta.
Stoj i przygldam jej si. Ma na sobie czerwon bluz z kapturem zapinan na suwak. Jest
zasunity tylko do poowy Umiecha si i patrzy na mnie przez rzsy
- Chod tu do mnie. Wyciga do mnie do.
Podchodz do niej, a ona bierze mnie za rk. Podnosi wzrok i mruy oczy przed wiatem, ktre
wieci nad moj gow. Strzelam palcami wolnej rki i wiato ganie.
- Jak to zrobie?
- Czary
Siadam obok niej. Zakada za ucho kilka lunych kosmykw wosw i cauje mnie w policzek.
Potem ujmuje mj podbrdek, obraca twarz do siebie, delikatnie mnie cauje. Cay dr. Odsuwa
si, jej rka cigle spoczywa na moim policzku.
- Naprawd za tob tskniam.
- Ja te.
Przez chwil siedzimy w ciszy. Sara przygryza doln warg.
ze zwierztami, mylaam tylko o tym, e chciaabym to robi razem z tob. A kiedy w kocu
wyjechaliNie mogam si doczeka powrotu. W Kolorado przez cay czas mylaam tylko o tobie.
Nawet kiedy bawi
am si
my dzi rano,
caa podr wydawaa mi si piekem, mimo e z kadym kilometrem byam bliej ciebie.
Umiecha si, gwnie oczami, jej usta tworz cienki, zwrcony w gr pksiyc, za ktrym
chowaj si zby
Cauje mnie znowu, pocaunek zaczyna si powoli i delikatnie. Oboje siedzimy na krawdzi ka,
jej do jest na
moim policzku, moja na jej plecach. Pod palcami czuj zarys jej ciaa, czuj smak jagodowego
byszczustach. Przycigam j do siebie. Chc by jeszcze bliej, chocia nasze ciaa s do siebie
ciasno przytulone. Wdruj yku na jej

rk w gr jej plecw, czuj porcelanow gadko skry. Jej donie zapltuj si w moje wosy,
oboje ciko
oddychamy. Upadamy na ko, obydwoje na boku. Mamy zamknite oczy, ja swoje cigle
otwieram, eby na ni
popatrze. W pokoju jest ciemno poza wiatem ksiyca wpadajcym przez okno. Zauwaa, e na
ni patrz, i
przestajemy si caowa. Przykada swoje czoo do mojego i wpatruje si we mnie.Kadzie mi
rk na karku, przyciga mnie do siebie i nagle znowu si caujemy Spleceni, zamknici w ciasnym
kokonie naszych ramion. Moje myli s wolne od wszelkiej zarazy, ktra je zwykle przeladuje,
wolne od obcych
planet, od pocigu Mogadorczykw'. Sara i ja na ku, caujcy si, zatraceni w sobie nawzajem.
Nic innego na
wiecie si nie liczy. I wtedy otwieraj si drzwi frontowe. Oboje podskakujemy
- Henri wrci - mwi. Wstajemy i szybko wygadzamy swoje ubrania. Umiechnici, poczeni
sekretem, ktry
wywouje w nas chichot, wychodzimy z sypialni, trzymajc si za rce. Henri stawia torb
zakupw na kuchennym
stole.
- Witaj, Henri - mwi Sara.
zaczynaj rozmawia o jej pobycie w Kolorado. Wychodz na zewntrz po reszt zaOn umiecha
si do niej. Sara puszcza moj rk, podchodzi do Henriego, ciska go na powitanie, po ckupw.
Wdycham zimne zym
powietrze, staram si zrzuci z siebie napicie po wydarzeniach sprzed chwili i rozczarowanie
tym, e Henri wrci do
domu w takim momencie. Cigle ciko oddycham, wchodzc do pokoju, gdzie Sara opowiada ju
Henriemu o kotach
ze schroniska.
- I nie przywioza dla nas adnego?
- Henri, wiesz, e chtnie bym jakiego przywioza, gdyby mi wczeniej o tym powiedzia - mwi
Sara z zaoonymi rkami i wysunitym na bok biodrem.
On umiecha si do niej.
- Wiem, e na pewno by to zrobia.
Henri rozpakowuje zakupy, a my wychodzimy na zewntrz pospacerowa na lodowatym powietrzu,
zanim po Sar przyjedzie jej mama. Bernie Kosar idzie z nami na spacer. Przejmuje prowadzenie i
wybiega do przodu. Ja z Sar botnista. Bernie Kosar znika w lesie, po chwili wybiega z powrotem
z umorusan sierci na apach iidziemy przez podwrze, trzymajc si za rce, temperatura jest ciut
powyej zera. nieg topnieje, ziemia jest mokra i brzuchu.

- O ktrej ma przyjecha twoja mama? - pytam. Sara spoglda na zegarek.


- Za dwadziecia minut. Kiwam gow.
- Tak si ciesz, e ju wrcia.
- Ja te.
Podchodzimy do skraju lasu, ale jest za ciemno, eby tam wchodzi. Spacerujemy wzdu granicy
podwrka, rka w rk, co jaki czas zatrzymujemy si na pocaunek, majc za wiadkw ksiyc i
gwiazdy. adne z nas nie mwi o tym, co si wydarzyo, zanim przyszed Henri, cho wiadomo, e
oboje o tym mylimy.
Kiedy koczymy pierwsze okrenie wok podwrza, mama Sary podjeda pod dom. Jest
dziesi minut za wczenie. Sara podbiega i rzuca si jej na szyj. Ja wchodz do domu zabra
torb Sary. egnamy si, a potem patrz, jak tylne wiata samochodu znikaj w oddali.
a kiedy wracam, kolacja jest gotowa. Siedzimy przy stole i jemy bez sowa. Nie moStoj jeszcze
chwil przed domem i z Berniem Kosarem wracam do rodka. Henri szykuje kolacj. Id wyg
przesta o niej myle. Gapi si kpa psa, bezmylnie w talerz. Nie jestem godny, ale staram si
wmusi w siebie jedzenie. Udaje mi si przekn kilka ksw, a potem odstawiam talerz i siedz
w milczeniu.
- No wic powiesz mi wreszcie? - pyta Henri.
- Co mam ci powiedzie?
- Co ci ley na sercu.
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Kiwa gow, wraca do jedzenia. Zamykam oczy. Wci czuj zapach Sary na konierzu
swojej koszuli,
wci czuj na policzku dotykMog myle tylko o tym, co ona w tej chwili robi i jak bardzo bym
chcia, eby tu ze mn bya.jej doni. Jej wargi na swoich ustach, dotyk jej wosw, kiedy
przeczsuj je palcami.
- Uwaasz, e my moemy by kochani? - pytam.
- O czym mwisz?
- Przez ludzi. Czy ludzie mog nas naprawd kocha?
- Myl, e mog nas kocha tak, jak kochaj siebie nawzajem, zwaszcza jeli nie wiedz, kim
naprawd jestemy.
Ale nie sdz, eby mg kocha Ziemiank tak, jak by kocha Loryjk.
- Dlaczego?
- Bo w gbi duszy jestemy inni. I kochamy inaczej. Jednym z da- i rw naszej planety jest mio
absolutna. Bez
zazdroci, niepewnoci czy strachu. Bez maostkowoci. Bez gniewu. Moesz mie silne uczucia
dla Sary, ale to nie to,
co by poczu do dziewczyny z Lorien.

- Nie mam kontaktu z Loryjkami.


- To tym bardziej powd, eby zachowa ostrono w kontaktach z Sar. Kiedy, jeli przetrwamy
wicie
jeszcze duo czasudostatecznie dugo, bdziemy musieli odrodzi nasz ras i zaludni z powrotem
nasz planet. Masz o, zanim bdziesz musia si tym martwi, ale nie liczybym na to, e Sara
bdzie twoj czy
partnerk.
- Co si dzieje, kiedy prbujemy mie dzieci z Ziemianami?
- To si nieraz zdarzao. Zwykle owocem takiego zwizku jest niezwykle utalentowany czowiek.
Niektre z
wielkich postaci w historii Ziemi byy potomkami Ziemian i Loryjczykw, midzy innymi Budda,
Arystoteles,
64

Juliusz Cezar, Aleksander Wielki, Czyngis-chan, Leonardo da Vinci, Isaac Newton, Thomas
Jefferson i Albert
Einstein.
Wielu z bogw staroytnej Grecji, ktrzy dla wikszoci ludzi s postaciami mitycznymi,
pochodzio ze zwizkw
Ziemian z Loryjczykami gwnie dlatego, e bywao nas na tej planecie o wiele wicej, kiedy
pomagalirozwija cywilizacj. Afrodyta, Apollo, Hermes i Zeus, oni istnieli naprawd i mieli
jednego loryjskiego rodzica.my ludziom
- A wic to moliwe.
- To byo moliwe. W naszej obecnej sytuacji byoby lekkomylne i niepraktyczne. Wiem, chocia
niestety nie znam jej numeru, e jednym z dzieci, ktre przybyy z nami na Ziemi, bya crka
przyjaci twoich rodzicw. artowali, e waszym przeznaczeniem jest by razem. Mogli mie
racj.
- Wic co mam robi?
-si do ciebie.Ciesz si czasem, ktry spdzasz z Sar. Ale nie przywizuj si do niej zbytnio i nie
pozwl, by ona przywizaa
- Ach tak?
- Zaufaj mi, John. Nawet gdyby ju nigdy mia nie uwierzy w adne moje sowo, uwierz w to
jedno.
Henri puszcza do mnie oko.Wierz we wszystkie twoje sowa, nawet jeli nie chc w nie wierzy.
- To dobrze.
powstrzyma. Ja ju si do niej przywizaem. Chyba jestem w niej zakochany RozmawiaPniej
id do siebie i dzwoni do Sary. Jeszcze przez moment myl o tym, co powiedzia Henri, ale nie

mog si my przez dwie godziny.


Koczymy rozmow o pnocy. Potem le w ku, umiechajc si w ciemnociach.

23
Dzie przeszed w ciemno. Ciepa noc niesie agodny wiatr, a niebo zasypuj urywane byski
wiata, ktre powleka goniejszego, grochmury jaskraw czerwieni, bkitem i zieleni.
Fajerwerki, na pocztku. Fajerwerki, ktre przechodnego, ochy i achy przeradzaj si we wrzaski i
okrzyki strachu. Rozptuje si chaos. Biegajcy z w co innego, ludzie, pacz dzieci. Ja stoj w
samym rodku tego wszystkiego, obserwujc bezradnie, nie mogc nic zrobi. bbenki w uszach,
drenie wybuchw czuj a na dnie odka. Tak oguszaj, e bolonierze i bestie wylgaj z
kadej strony, jak to ju wczeniej widziaem, cigy huk spadajcych bomb uszkadza daj odpr z
tak zaciekoci i odwag, e jestem dumny, bdc jednym z nich. mnie zby. Potem Loryjczycy
Zmiana sceny Pdz w powietrzu z tak prdkoci, e wiat pode mn jest zamazany, nie mog na
niczym skupi wzroku. Nagle si zatrzymuj i teraz jestem na pycie lotniska. Obok mnie stoi
srebrny sta- v tek powietrzny, na rampie prowadzcej do jego wntrza toczy si ze j czterdzieci
osb. Dwoje ludzi ju weszo do rodka, stoj w drzwiach f ze wzrokiem zwrconym ku niebu,
bardzo moda dziewczyna i mczyzna w wieku Henriego. Raptem widz siebie, czteroletniego
chopca, zapakanego, ze skulonymi ramionami. Duo modsza wersja Henriego stoi tu za mn. On
te obserwuje niebo. Przede mn przyklka moja babcia i trzyma mnie za ramiona. Dziadek stoi za
ni, z surowym wyrazem twarzy, soczewki jego okularw zbieraj wiato z nieba.
,Wr do nas, syszysz? Wr do nas", mwi moja babcia na zakoczenie duszej przemowy.
auj, e nie mog usysze sw, ktTeraz mam chocia tyle. Czteroletni ja nie odpowiada.
Czterore pady wczeniej. Dotd nie przypominaem sobie niczego, co zostaletni ja jest zbyt
wystraszony. Nie rozumie, co si dzieje, o powiedziane tamtej nocy. skd ten popiech i strach w
oczach wszystkich dookoa. Babcia mnie przytula, potem wypuszcza z obj. Wstaje i odwraca si
do mnie plecami, ebym nie widzia jej ez. Czteroletni ja wie, e babcia pacze, lecz nie wie
dlaczego.wykrzywion od napicia, jakby by gotw do dalszej bitwy, gotw i i zrobi wszystko
w walceTeraz kolej na mojego dziadka, ktry jest cay pokryty potem, brudem i krwi. Wida, e
walczy, ma twarz
0przetrwanie. Swoje i jego planety. Przyklka przede mn jak wczeniej babcia. Pierwszy raz
rozgldam si dookoa. Powykrcane sterty metalu, bryy betonu, wielkie dziury w ziemi tam, gdzie
spady bomby Wszdzie pomienie, potuczone szko, py, rozupane drzewa. A w rodku tego
wszystkiego jeden statek powietrzny, nieuszkodzony, ten, do ktrego wsiadamy
Musimy rusza!", kto krzyczy Mczyzna o ciemnych wosach
1 oczach. Nie wiem, kim jest. Henri spoglda na niego i przytakuje skinieniem gowy. Dzieci
wchodz po rampie.
Dziadek zatrzymuje mnie twardym spojrzeniem. Otwiera usta, ale nim zdy co powiedzie,
znowu porywa mnie pd powietrza, wiat w dole jest rozmazan plam. Prbuj rozpozna ksztaty
pode mn, ale poruszam si zbyt szybko. Udaje mi si wypatrzy jedynie miejsca wybuchu
nieustannie spadajcych bomb, jasne rozbyski wiata we wszystkich kolorach podczas eksplozji.

Potem znowu zmiana sceny. Jestem w rodku wielkiego otwartego budynku, ktrego nigdy
wczeniej nie boiska futbolowego. Nie ma okien, ale huk wywidziaem. Panuje absolutna cisza. Sufit
jest regularn kopu, podoga jedn wielk betonow pyt o powierzchni buchw i tak przenika
do rodka, odbijajc si echem od cian. Na sa-mym rodku stoi samotnie, wysoka i dumna, biaa
rakieta, ktra siga szczytu kopuy.hali wchodzi dwch mczyzn, mwi szybko i gono, s
zdenerwowani. NiespodziewaNagle w dalekim rogu pomieszczenia z gonym trzaskiem otwieraj
si drzwi. Obracam instynktownie gow. Do stado zwierzt. Na oko pitnacie sztuk, wszystkie bez
przerwy zmieniaj ksztat. Niektre lec, inne biegn, na dwch nie za nimi do rodka wbiega
nogach, potem na czterech. Za stadem wchodzi jeszcze jeden mczyzna i drzwi si zamykaj.
Pierwszy mczyzna podchodzi do statku powietrznego, otwiera klap przy spodzie i zaczyna
zagania zwierzta do rodka.
- Dalej! Dalej! Do rodka! - krzyczymczyzn podciZwierzta id, wszystkie zmieniaj ksztat,
eby zmieci si w wejciu. Kiedy ostatnie znika we wnga si do wazu i wchodzi do rodka.
Pozostali dwaj zaczynaj wrzuca torby i puda. Zaadowanie trzu, jeden z wszystkiego na pokad
zajmuje im dobrych dziesi minut. Potem wszyscy trzej krztaj si wok rakiety, przygo-towujc
j do startu. Mczyni dysz z wysiku, uwijaj si jak szaleni, dopki wszystko nie jest gotowe. W
ostatniej chwili, zanim znikn we wntrzu, kto podbiega do nich z zawinitkiem, ktre wyglda jak
opatulone dziecko, ale zbyt sabo widz, eby mie pewno. Zabieraj zawinitko i wchodz na
pokad. Zatrzaskuj si drzwi i uszczelniaMijaj minuty. Wydaje si po odgosach wybuchw, jakby
bomby spaday tu przy cianach budynku. I nagle znikd j.
nadchodzi eksplozja wewntrz budynku, widz, jak z dna rakiety wystrzeliwuje ogie, ktry szybko
si rozprzestrzenia,
ogie, ktry pochania wszystko wewntrz budynku. Ogie, ktry pochania nawet mnie.
Otwieram oczy. Jestem z powrotem w domu, w Ohio, le w ku. W pokoju jest ciemno, ale
czuj, e nie jestem
sam. Jaka posta si porusza, rzucajc cie na ko. Czekam w napiciu, gotowy wycelowa w
ni swoim wiatem, gotowy rzuci ni o cian.
- Mwie przez sen - odzywa si Henri. - Przed chwil mwie przez sen.
Zapalam swoje wiata. Henri stoi przy ku, w spodniach od piamy i biaym T-shircie. Ma
zmierzwione wosy,
oczy zaczerwienione od snu.
- A co mwiem?
- Mwie tylko: Dalej, dalej, do rodka!". Co si dziao?
- Byem na Lorien.
- We nie?
- Raczej nie. Po prostu tam byem, tak jak poprzednio.
- Co widziae?
Przesuwam si na ku, eby oprze si plecami o cian.

- Zwierzta.
- Jakie zwierzta?
wyleciaa po naszej. Widziaem, jak adowano do niej zwierzta. Nieduo. Moe pitnacie sztuk. I
jeW tym statku kosmicznym, ktry widziaem, jak startowa. W tym starym, w muzeum. W rakiecie,
ktra szcze trzech
Loryjczykw. Raczej nie byli Gardami. I co jeszcze. Jakie zawinitko. Wygldao jak dziecko,
ale nie jestem pewien.
- Dlaczego mylisz, e nie byli Gardami?
- adowali do rakiety zapasy, z pidziesit pude i toreb. Nie uywali telekinezy.
- Do rakiety w muzeum?
- Przypuszczam, e to byo muzeum. Byem w duym budynku krytym kopu, w rodku nie byo nic
oprcz
rakiety. Mog si tylko domyla, e to byo muzeum.
Henri przytakuje.
- Jeli pracowali w muzeum, to byli Cepanami.
- adowali zwierzta - mwi. - Zwierzta, ktre zmieniay ksztat.
- Chimery.
- Co?
- Chimery Tak na Lorien nazyway si zwierzta, ktre mogy zmienia ksztat.
- Czy takim zwierzciem by Hadley? - pytam, przypominajc sobie wizj sprzed kilku tygodni,
wspomnienie o
tym, jak bawiem si przed domem swoich dziadkw, kiedy mczyzna w srebrnoniebie-skim
kombinezonie unis mnie w powietrze.
- Pamitasz Hadleya? - Henri si umiecha.
- Tak, widziaem go, podobnie jak widz wszystko inne.
- Masz wizje nawet wtedy, kiedy nie trenujemy?
- Zdarza si.
- Jak czsto?
- Henri, kogo obchodz wizje? Dlaczego oni adowali zwierzta do rakiety? Co robio z nimi
dziecko i czy to w
ogle byo dziecko? Dokd polecieli? Jaki mogli mie cel?Henri zastanawia si przez chwil.
Przenosi ciar ciaa z nogi na nog.
- Prawdopodobnie taki sam cel, jaki my mielimy. Pomyl, John. Jak inaczej nasze zwierzta
mogyby na nowo
zasiedli Lorien? One te, eby przetrwa, musiayby si znale w czym w rodzaju rezerwatu.

Tam nastpia zagada.


Nie tylko ludzi, ale zwierzt i caej rolinnoci. Moe w zawinitku te byo jakie zwierz.
Wraliwe, a moe mode.
- No dobrze, ale dokd oni polecieli?
- Myl, e na jedn ze stacji kosmicznych. Rakieta z loryjskim paliwem raczej powinna tam
dotrze. Moe
myleli, e inwazja bdzie krtkotrwaa i e bd mogli j tam przeczeka.
kosmicznej mogliby miesza

Ale na stacji

tak dugo, dopki wystarczyoby im zapasw.


- Czy s stacje kosmiczne w pobliu Lorien?
Stracilimy z ni kontakt nTak, dwie. W kadym razie byy dwie. Wiem na pewno, e wikiecae
dwie minuty po tym, jak spada pierwsza bomba.sza zostaa zniszczona w czasie inwazji.
- Dlaczego nie wspomniae o tym wczeniej, kiedy pierwszy raz powiedziaem ci o rakiecie?
- Zaoyem, e bya pusta, e wystrzelono j w powietrze na wabia. Poza tym myl, e jeli jedna
ze stacji zostaa
zniszczona, to druga z pewnoci te. Obawiam si, e ich wyprawa, bez wzgldu na cel, by
daremna.
- A jeli po wyczerpaniu zapasw wrcili? Mylisz, e mieli szanse przey na Lorien? - pytam
w desperacji.
Znam ju odpowied, wiem, co powie Henri, ale pytam i tak, czepiajc si nadziei, e nie jestemy
w tym wszystkim
sami. Ze moe gdzie, daleko std, s inni, ktrzy tak jak my czekaj, obserwuj nasz planet, aby
ktrego dnia na
ni wrci. I e kiedy my wrcimy, nie bdziemy na niej sami.
- Nie, tam nie ma teraz wody Widziae to na wasne oczy Sama jaowa pustynia. A nic nie
przetrwa bez wody.
Osuwam si na plecy z cikim westchnieniem. Przykadam gow do poduszki. Po co si
sprzecza? Henri ma racj
i dobrze o tym wiem. Jeli szklanym kulom, ktre wycign z Kuferka, mona zaufa, Lorien
rzeczywicie jest teraz
pustyni, mietniskiem. Planeta wci yycia. Nic oprcz pyu, ska i gruzw cywilizacji, ktra
kiedy tam ije, ale na powierzchni nie ma nic. Nie ma wody. Nie ma rolinnoci. Nie ma stniaa.
- Czy widziae co jeszcze? - pyta Henri.
- Widziaem nas w dniu, w ktrym ucieklimy. Wszystkich nas na statku na chwil przed startem.
- To by smutny dzie.
Potakuj. Henri krzyuje ramiona i wyglda przez okno, pogrony w mylach. Bior gboki

oddech.
- Gdzie bya wtedy twoja rodzina?
Moje wiata s wyczone od dobrych dwch, trzech minut, ale widz wpatrzone we mnie oczy
Henriego.
- Nie ze mn, nie tamtego dnia - odpowiada.
Przez chwil obaj milczymy, potem Henri odsuwa si od okna.
- No c, pjd si pooy - mwi, koczc nasz rozmow. -Wypij si.
66

Po jego wyjciu le z otwartymi oczami, mylc o zwierztach, o rakiecie, o rodzinie Henriego i o


tym, e nigdy nie mia szansy si z nimi poegna. Wiem, e ju nie zasn. Nigdy mi si to nie udaje,
kiedy nachodz mnie wizje, kiedy wyczuwam smutek Henriego. Ta myl musi by cigle w jego
gowie; trudno byoby si od niej uwolni kademu, kto zosta zmuszony do ucieczki w podobnych
okolicznociach - zostawiajc jedyny znany sobie dom i wiedzc, e ju nigdy nie zobaczy tych,
ktrych kocha. Bior komrk i wysyam SMS
-a do Sary. Zawsze do siebie piszemy, kiedy jedno z nas nie moe zasn.
Potem rozmawiamy tak dugo, a zmczenie przyniesie sen. Sara dzwoni do mnie dwadziecia
sekund po tym, jak nacisnem wylij".
- Hej - mwi.
- Nie moesz spa?
- Nie.
- Co si stao? - pyta, ziewajc do suchawki.
- Stskniem si za tob, to wszystko. Le w ku i gapi si w sufit od jakiej godziny.
- Jeste niemdry. Widzielimy si sze godzin temu.
- Chciabym, eby wci tu bya.
Sara pomrukuje. W ciemnoci sysz, jak si umiecha. Przewracam si na bok i trzymam telefon
pomidzy uchem a
poduszk.
- Ja te chc cigle by z tob.
Rozmawiamy dwadziecia minut. Waciwie dziesi, bo przez drugie dziesi leymy bez sw,
suchajc
wzajemnie swoich oddechw. Czuj si po tym lepiej, ale jeszcze trudniej mi zasn.

24
W kocu cho raz, odkd mieszkamy w Ohio, ycie na jaki czas si uspokaja. Szkoa koczy si

bez wrae i mamy jedenacie dni ferii zirazem Boe Narodzenie. Caujemy si, gdy o pnocy w
sylwestra spada krysztaowa kula. Mimo niegu imowych. Sam wyjeda ze swoj mam do ciotki
w Illinois. Sara zostaje w domu. Spdzamy zimna, moe nawet na zo pogodzie, chodzimy na
dugie spacery do lasu za moim domem, trzymajc si za rce, caujc si, wdychajc zimowe
powietrze pod niskim szarym niebem. Spdzamy ze sob coraz wicej czasu. Nie ma dnia w czasie
caych tych ferii, ebymy przynajmniej raz si nie spotkali.
Spacerujemy rka w rk pod bia czap niegu pokrywajc gazie nad naszymi gowami. Sara
ma przy sobie aparat i od czasu do czasu przystaje, eby robi zdjcia. Wikszo niegu na ziemi
ley nietknita poza dwiema koleinami, ktre wydeptalimy, idc z domu. Teraz wracamy po
wasnych ladach. Bernie Kosar prowadzi, rzucajc si co rusz w jeyny, zaganiajc krliki w lene
kpy i gszcze kolSara ma czarne nauszniki. Policzki i czubek nosa poczerwieniay jej z zimna, przez
co oczy wydaj siczastych krzakw, wypaszajc na drzewa wiewirki. jeszcze bardziej
niebieskie. Nie mog oderwa od niej oczu.
- Co? - pyta, umiechajc si.
Przewraca oczami. W wikszoci las jest gsty poza pojedynczymi polanami, na ktre cigle
trafiamy. Nic, po prostu podziwiam widok.
Nie jestem pewien, jak daleko
cignie si ten las w rnych kierunkach, ale na adnym z naszych spacerw nie dotarlimy jeszcze
do jego skraju.
- Musi tu by piknie latem - mwi Sara. - Chyba bdziemy urzdza pikniki na polanie.
Zaczyna ciska mnie w doku. Do lata jeszcze pi miesicy, a gdybymy dotrwali tu z Henrim do
maja, to byoby siedem miesicy w Ohio. Prawie nasz najduszy pobyt w jednym miejscu.
- Tak - zgadzam si. I Sara patrzy na mnie podejrzliwie.
- Hej...?
- No co?
- To nie byo bardzo przekonujce - mwi. Chmara wron przelatuje nam nad gowami, gono
kraczc.
- Chciabym po prostu, eby teraz byo lato.
- Ja te. Nie chce mi si wierzy, e jutro wracamy do szkoy
- Uff, nie przypominaj mi. j Wchodzimy na nastpn polan, wiksz ni poprzednia, prawie
idealne koo o rednicy trzydziestu metrw. Sara puszcza moj rk, biegnie na rodek i ze
miechem pada na nieg. Obraca si na plecy i zaczyna robi nienego anioka. Padam bok niej i
robi to samo. Czubki naszych palcw muskaj si leciutko, kiedy robimy skrzyda. Wstajemy
- Zupenie, jakbymy si trzymali za skrzyda - mwi.
- Czy to moliwe? To znaczy, jak bymy latali, gdybymy trzymali si za skrzyda?
- Oczywicie, e to moliwe. Anioy mog wszystko.
Odwraca si i wtula we mnie. Jej zimna twarz przy mojej szyi sprawia, e odruchowo si cofam.
- Auu! Twoja twarz jest jak ld.
- To ogrzej mnie - mwi ze miechem.

Bior j w ramiona i cauj pod otwartym niebem, w otoczeniu drzew. Nic nie zakca lenej ciszy
poza ptakami
i pacynami niegu spadajcymi z gazi. Dwie zimne twarze przycinite mocno do sietruchtem,
zziajany, z wywieszonym jzykiem. Macha ogonem, poszczekuje i siada na niegu, patrzc na nas
oboje bie. Bernie Kosar przybiega
z przechylon na bok gow.
- Bernie Kosar! Urwae si na pogo za krlikami? - pyta Sara.
Szczeka dwa razy, podbiega i wskakuje na ni. Znowu szczeka, odpycha si i patrzy na ni
wyczekujco.
Sara podnosi z ziemi patyk, otrzsa ze niegu i rzuca go w stron drzew. Pies goni za nim i znika z
pola widzenia. Wyania si z lasu po dziesiciu sekundach, ale nie w tym miejscu, gdzie znikn,
tylko po przeciwnej stronie polany.Sara i ja obracamy si byskawicznie, syszc, jak biegnie.
- Jak on to zrobi? - pyta ona.
- Nie wiem. To jest wyjtkowy pies.
- Syszae, Bernie Kosar? On nazwa ci wyjtkowym!
Bernie wypuszcza z zbw patyk u jej stp. Ruszamy w stron domu, trzymajc si za rce, dzie
idzie ku zmierzchowi. Przez ca drog Bernie drepcze obok, gowa mu chodzi, jakby nas pilnowa,
chroni nas przed tym, co a nu wyoni si z ciemnoci poza lini naszego wzroku.
Pi gazet rozoonych na kuchennym stole, Henri przy komputerze, zapalone grne wiato.
- Jest co? - pytam wycznie z przyzwyczajenia.
Od miesicy nie byo adnej obiecujcej historii, i dobrze, ale nic na to nie poradz, e zawsze,
kiedy pytam, na co licz.
- Owszem, myl, e tak.
Natychmiast si oywiam, obchodz st i zerkam przez rami Henriego na ekran komputera.
- Co?
- Wczoraj wieczorem byo trzsienie ziemi w Argentynie. W malekiej miejscowoci na wybrzeu
szesnastoletnia
dziewczyna uwolnia starszego mczyzn spod stosu gruzw.
- Numer Dziewi?
- No c, myl, e ona na pewno jest jedn z nas. Czy jest Numerem Dziewi, czy nie, to si
okae.
- Skd ta pewno? Wycignicie czowieka spod gruzw to jeszcze nic niezwykego.
- Spjrz - mwi Henri, przewijajc strony do pocztku artykuu. Widz zdjcie potnej
betonowej pyty, gruboci
co najmniej trzydziestu centymetrw, ze dwa i p metra szerokoci i dugoci.

- Podniosa j, eby go wycign. Ta pyta musi way z pi ton, I popatrz na to - mwi,


przewijajc z powrotem
na koniec strony. Podwietla ostatnie zdanie: Nie udao si odszuka Sofii Garcii, eby poprosi
j o komentarz".
Czytam ostatnie zdanie trzykrotnie.
- Nie udao si jej odszuka - mwi.
- Wanie. Ona nie odmwia komentarza, po prostu nie mogli jej znale.
- Skd wiedzieli, jak si nazywa?
- To maa miecina, mniej ni jedna trzecia Paradise. Kady tam musia j zna.
- Ucieka, prawda?
pozosta niezauwaNa to wyglda. Pewnie jeszcze przed ukazaniem si gazety. To jest ta za strona
maych miejscowoci, trudno onym.
- Dla Mogadorczykw to te jest trudne.
- No wanie.
- Dziewczyna ma przechlapane, szkoda gada - mwi, odchodzc od stou. - Kto wie, co
musiaa zostawi za sob.
komputerem. Wracam do swojego pokoju. Pakuj do plecaka wie zmian ciuchw i ksiki na
dzisiejszHenri rzuca mi sceptyczne spojrzenie, otwiera usta, eby co powiedzie, ale rezygnuje i
pochyla si nad e lekcje.
Znowu do szkoy. Nie tskni za ni, cho milo bdzie spotka si z Samem, ktrego nie widziaem
prawie dwa
tygodnie.
- Okej - mwi. - Spadam.
- Dobrego dnia. Pilnuj si tam.
- Do popoudnia.
wyglda na to, e po ptoratygodniowej przBernie Kosar wybiega z domu przede mn. Jest dzisiaj
kbkiem energii. Myl, e polubi nasze poranerwie a si pali, eby wrci do
normalnoci.
ne bieganie,
Przez wikszo drogi dotrzymuje mi kroku. Przed szko gaszcz go i drapi za uchem.
- No dobra, le do domu - mwi, na co Bernie odwraca si i rusza truchtem w drog powrotn.
Bior spokojnie prysznic i kiedy jestem gotw, zaczynaj si schodzi ludzie. Id korytarzem do
swojej szafki,
potem do szafki Sama. Klepi go w plecy. Odwraca si wystraszony, ale widzc mnie, umiecha
si od ucha do ucha.

- A ju mylaem, e bd musia komu skopa tyek.


- To tylko ja, przyjacielu. Jak byo w Illinois?
- Uff... - Przewraca oczami. - Ciotka robia mi herbatki i ogldaem z ni powtrki Maego
domku na prerii. Prawie
dzie w dzie, nie byo wyjcia.
Wybucham miechem.
- To brzmi jak masakra.
- Horror, wierz mi - mwi, sigajc do plecaka. - To zastaem w skrzynce, kiedy wrcilimy
Wrcza mi najnowszy numer Oni chodz wrd nas". Zaczynam
go przeglda.
- Nie ma nic o nas ani o Mogadorczykach - mwi Sam.
- To dobrze. Musieli si nas przestraszy.
- No tak, jasne.
Widz ponad ramieniem Sama, e w nasz stron idzie Sara. Na rodku korytarza zatrzymuje j
Mark James i daje
jej kilka pomaraczowych kartek. Potem ona idzie dalej.
- Cze, przystojniaku - mwi, podchodzc do nas.
Wspina si na palce, eby da mi causa. Jej pocignite byszczy-kiem usta maj smak truskawek.
- Cze, Sam. Jak si masz?
- W porzdku. A co u ciebie?
Wida, e czuje si ju przy niej swobodnie. Przed akcj ratowania Henriego, co wydarzyo si
ptora miesica
temu, obecno Sary wyranie go krpowaa; unika jej wzroku i nie wiedzia, co zrobi z rekami.
Teraz patrzy na ni
normalnie, umiecha si i mwi pewnym gosem.
- Wszystko dobrze. Mam wam to da.
Wrcza nam po jednej z pomaraczowych kartek, ktre dostaa przed chwil od Marka.
Zaproszenia na przyjcie w
jego domu, ktre ma si odby w najblisz sobot.
- Ja jestem zaproszony? - pyta Sam. Sara kiwa gow.
- Tak. Caa nasza trjka.
- Chcesz i? - pytam.
68

- Moemy zaryzykowa, zobaczymy jak bdzie.


- Okej. A ty, Sam? Jeste zainteresowany?
bya z nami na przePatrzy gdzie poza nami. Odwracam si i przy szafce po drugiej stronie
korytarza widz Emily, dziewczyn, ktra nas, widzi, e Sam na ni patrzy, i uprzejjadce
halloweenowej, do ktrej Sam od tamtej pory wyranie wzdymie si umiecha
cha. Emily
przechodzi obok
.
- Emily? - mwi do Sama.
- Co Emily? - pyta, patrzc z powrotem na mnie. Odwracam si do Sary.
- Myl, e Sam bardzo lubi Emily Knapp.
- Nieprawda.
- Mogabym j poprosi, eby zabraa si na to przyjcie z nami.
- Mylisz, e by posza? - pyta Sam. Sara zerka na mnie.
- Wiesz, moe nie powinnam jej zaprasza, skoro Sam jej nie lubi.
- Dobra, dobra, okej. - Sam si umiecha. - Ja tylko... Nie wiem.
- Ona cigle pyta, dlaczego do niej od tamtej pory nie zadzwonie. Wyglda na to, e ci lubi.
- To prawda - przyznaj. - Syszaem, jak to mwia.
- Dlaczego mi nie powiedziae? - obrusza si Sam.
- Bo ty nigdy nie zapytae. Sam spoglda na zaproszenie.
- Wic to jest w t sobot?
- Tak.
- Jestem za tym, ebymy poszli - owiadcza, patrzc na mnie. Wzruszam ramionami.
- Nie ma sprawy.
Kiedy ostatni dzwonek koczy lekcje, Henri ju na mnie czeka. Bernie Kosar jak zwykle stoi na
przednim siedzeniu i na mj widok zaczyna macha ogonem z prdkoci dwustu kilometrw na
godzin. Wskakuj do furgonetki. Henri wcza stacyjk i odjeda.
- Bya dalsza cz historii o dziewczynie z Argentyny - mwi.
- I?
miejscu jej pobyTylko krtka notatka o tym, e ona zagina. Burmistrz miatu. To brzmi, jakby
zakadali, e kto j porwa. steczka wyznaczy skromn nagrod za informacj o
- Boisz si, e dopadli j Mogadorczycy, nim zdya uciec?
- Jeli jest Dziewitk, jak wskazywaaby na to tamta notatka z rozmowy telefonicznej, i
Mogadorczycy byli na jej

tropie, to dobrze, e znikna. A jeli zostaa porwana, Mogadorczycy nie mog jej zabi, nie mog
jej nawet zrani. To daje nam nadziej. Dobr rzecz dla nas, pomijajc sam wiadomo, jest to, e
teraz pewnie wszyscy Mogador
czycy
na Ziemi szturmuj Argentyn.
- A propos, Sam ma ostatni numer tej gazetki.
- Jest tam co?
- Nie.
- Tak jak si spodziewaem. Twj numer z lewitacj musia zrobi na nich ogromne wraenie.
W domu zmieniam ubranie i wychodz z Henrim na codzienny trening. wiczenie rnych
umiejtnoci w
pomieniach ognia nie jest ju takie trudne. Nie denerwuj si tak bardzo jak za pierwszym razem.
Potrafi duej
wstrzymywa oddech, blisko cztery minuty. Lepiej panuj nad przedmiotami, ktre unosz w
powietrze, i umiem to zrobi z kilkoma rzeczami naraz. Stopniowo, z dnia na dzie, zmartwienie,
jakie widziaem na twarzy Henriego
podczas pierwszych moich prb, si rozwiao. Mj Str czciej kiwa gow. Czciej si
umiecha. W dni, kiedy
idzie mi naprawd dobrze, w jego oczach pojawia si lekko szalone spojrzenie, wyrzuca w gr
rce i krzyczy Tak!"
najgoniej, jak moe. W ten sposb nabieram zaufania do swoich Dziedzictw. Pozostae s jeszcze
w drodze, ale
myl, e niezbyt daleko. Wrd nich to najwaniejsze, moja gwna moc, czymkolwiek ona
bdzie.
Podniecajce oczekiwanie nie daje mi w nocy zasn. Chc walczy. Marz, by jaki Mogadorczyk
zawita na nasze
tylne podwrze i ebym w kocu mg si upomnie o zemst.
dwadziecia minut HenTo atwy dzie. Bez ognia. Gwnie unoszenie przedmiotw i mari rzuca
we mnie rnymi rzeczami
nipulowanie nimi w powietrzu. Przez ostatnie - czasem pozwalam im
po prostu upa na ziemi, innym
razem uywam ich jak bumerangu, tak e skrcaj w powietrzu i byskawicznym lotem wracaj ku
Henriemu. W
pewnym momencie tuczek do misa zawraca tak szybko, e Hen
twarz w nieg, eby nie dosta w gow.

ri nurkuje

miej si w gos. Henri nie. Bernie Kosar ley na ziemi, nie spuszczajc z nas oczu, sprawiajc
wraenie, jakby nas
dopingowa. W kocu jestem wolny i wracam do domu. Bior prysznic, odrabiam lekcje i siadam

do kolacji.
- W t sobot jest przyjcie, na ktre chc i. Henri podnosi wzrok znad talerza, przeyka
jedzenie.
- Jakie przyjcie?
- U Marka Jamesa. Robi zdziwion min.
- Tamto ju si skoczyo - mwi, nim zdy zaprotestowa.
- No c, przypuszczam, e wiesz, co robisz. Tylko pamitaj, co ryzykujesz.

25
I nagle si ociepla. Po rzekich wiatrach, przejmujcym zimnie i cigniebem i temperatur
dziesiciu stopni. nieg topnieje. Najpierw s stojce kaue przed dole sypicym niegu nadchodz
dni z niebieskim mem i na podjedzie, mokra droga z dwikiem chlapicych opon, ale po jednym
dniu caa woda wsika i wyparowuje, samochody przejedaj normalnie jakby nigdy nic. Przerwa
w akcji, krtkie wytchnienie, zanim staruszka zima z powrotem przejmie cugle.
Siedz na ganku, czekajc na Sar, patrzc w wieczorne niebo z migoczcymi gwiazdami i
ksiycem w peni. si wiata i samochd zatrzymuje si na podjeCienka jak ostrze chmura
przecina wp ksiyc i zaraz szybko znika. Sysz chrzst wiru pod koamidzie. Sara wysiada od
strony kierowcy Jest w ciemnoszarych spodniach , potem ukazuj z rozszerzonymi nogawkami i
granatowym rozpinanym sweterku pod beow kurtk. Wystajca nad suwakiem kurtki niebieska
bluzka podkrela kolor jej oczu. Jej zote wosy opadaj za ramiona. Umiecha si z udawan
skromnoci i
podchodzc do mnie, trzepocze rzsami. Czuj motyle w odku. Prawie trzy miesice razem i
wci jestem zdener- wowany, kiedy j widz. I nie wierz, eby to mi kiedykolwiek przeszo.
- Wygldasz piknie - mwi.
- Dziki - odpowiada i odwzajemnia si uprzejmoci: - Ty te wygldasz nie najgorzej.
Cauj Sar w policzek. Wtedy wychodzi z domu Henri i macha do mamy Sary, ktra siedzi w
samochodzie na miejscu dla pasaera.
- Zadzwonisz, kiedy bdziecie chcieli, eby po was przyjecha, tak? - pyta Henri.
- Tak.
Wsiadamy do samochodu, ja na tylne siedzenie, Sara za kierownic. Od kilku miesicy ma
modzieowe prawo jazdy, co oznacza, e moe prowadzi pod warunkiem, e obok niej siedzi
dorosy kierowca. W poniedziaek, za dwa dni, ma egzamin na zwyke prawo jazdy i denerwuje si
tym, odkd w czasie ferii zimowych ustalia termin. Wycofuje si z podjazdu i rusza, odchylajc
troch lusterko wsteczne, eby si do mnie umiechn. Odwzajemniam umiech.
- Jak ci min dzie, John? - pyta jej mama, odwracajc do mnie gow.
Sara prowadzia. Ja mwi o zabawie z Berniem na podwrzu i o przebiece, jak
pRozmawiamy o tym i o owym. Ona opowiada o dzisiejszej wyprawie z Sar do centrum

handlowego i o tym, jak niej zrobilimy. Nie mwi o pniejszym trzygodzinnym treningu za
domem. Nie mwi o tym, jak za pomoc telekinezy rozupaem na p obumary pie drzewa, ani o
tym, jak Henri rzuca we mnie noami, ktrym zmieniaem kierunek lotu, tak eby trafiay w worek z
piaskiem pi metrw dalej. Nie mwi jej o smaeniu si w ogniu ani o przedmiotach, ktre
podnosz bez kamstwo. Chciabym powiedzie Sarze. Czuj si troch, jakbym j zdradza,
ukrywajc, kim jedotykania, jak je miad i rozupuj. Jeszcze jeden skrywany sekret. Jeszcze jedna
pprawda, ktra ciy jak stem, i od kilku tygodni to mnie naprawd mczy Ale te wiem, e nie
mam innego wyjcia. W kadym razie nie w tym momencie.
- To tutaj? - pyta Sara.
- Tak.
Wjeda na podjazd Sama. On drepcze u jego wylotu ubrany w dinsy i weniany sweter. Patrzy na
nas bdnym wzrokiem jak pochwycony w wiata reflektorw jele. Ma el we wosach. Nigdy
dotd nie widziaem, eby ukada wosy na el. Podchodzi do samochodu, otwiera tylne drzwi i
siada koo mnie.
- Cze, Sam - mwi Sara, potem przedstawia go swojej mamie, wycofuje samochd z podjazdu i
jedzie dalej.zaraz potem zjeSam ze zdenerwowania przyciska rce do siedzenia. Sara skrda w
prawo na krty podjazd. Po jednej stronie stoi ze trzydzieci zaparkowanych saca w drog, ktrej
nigdy przedtem nie widziaem, i mochodw. Na kocu podjazdu, otoczony drzewami, wyania si
wielki jednopitrowy dom. Ju wczeniej syszymy muzyk.
- Jezu, nieza chaupa - mwi Sam.
- Bdcie wszyscy grzeczni - upomina mama Sary - I uwaajcie na siebie. Zadzwo - zwraca si
do mnie -gdybycie czegokolwiek potrzebowali albo gdyby nie mg si dodzwoni do swojego
taty.
- Dobrze, pani Hart.
Wysiadamy i ruszamy w stron frontowych drzwi. Zza domu wybiegaj do nas dwa psy, golden
retriever i buldog.
Machaj ogonami i przypadaj do moich spodni, niuchajc zapach Berniego Kosara. Buldog trzyma
w pysku patyk.
Wyrywam mu go, rzucam przez podwrze i oba psy rzucaj si w pogo.
- Buldoer i Abby - mwi Sara.
- Rozumiem, e Buldoer to buldog.
Kiwa gow i umiecha si do mnie jakby przepraszajco. Niechccy mi uwiadomia, czy
przypomniaa, jak dobrze musi zna ten dom. Zastanawiam si, czy to nie jest dla niej dziwne
uczucie pojawienie si tu ze mn.
- Fatalny pomys - mwi do mnie Sam. - Dopiero teraz to do mnie dociera.
- Dlaczego tak mylisz?
- Bo zaledwie trzy miesice temu kole, ktry tu mieszka, zapaskudzi obie nasze szafki krowim
gnojem i waln mnie w gow klopsem podczas lunchu. A my tu przyjedamy na imprez.

- Zao si, e Emily ju tu jest - zmieniam temat, szturchajc go okciem.


Widz, e teOtwieraj si drzwi do holu. Psy mijaj nas pdem i znikaj w kuchni, ktra znajduje
si w gbi na wprost wraz Abby trzyma patyk. Wita nas gona muzyka, ktr musimy
przekrzykiwa, eby sysze si ejcia. nawzajem. W salonie tacz ludzie, prawie kady z puszk
piwa w rce, niektrzy pij butelkowan wod albo jaki napj gazowany. Najwyraniej rodzice
Marka gdzie wyjechali. Caa druyna futbolowa jest w kuchni, poowa w klubowych
kurtkach.podaje rki Samowi. W ogle go nie zauwaa. By moe Sam ma racj. Moe przyjcie
tuMark podchodzi ucisn Sar. Potem wita si ze mn, wytrzymuje mj wzrok przez sekund i
odwraca oczy. Nie taj byo bdem.
- Fajnie, e udao wam si wpa. Wchodcie. Piwko jest w kuchni.
Emily stoi w odlegym kcie, rozmawia z innymi ludmi. Sam popatruje w jej stron, potem pyta,
gdzie jest
azienka. Mark pokazuje mu drog.
- Zaraz wracam - mwi do mnie.
Wikszo chopakw stoi wok wyspy porodku kuchni. Patrz na mnie, kiedy wchodz z Sar.
Zatrzymuj wzrok na kadym z nich i bior butelk wody z kubeka z lodem. Mark otwiera puszk
piwa i podaje Sarze. Sposb, w jaki nani patrzy, uwiadamia mi znowu, jak mao mu ufam. I teraz
zdaj sobie spraw, jak dziwaczna jest caa ta sytuacja. Ja w jego domu z Sar, jego by
dziewczyn. Ciesz si, e jest ze mn Sam. Pochylam si i bawi z psami do powrotu
Sama z azienki. Tymczasem Sara przeniosa si na koniec salonu i rozmawidzc, e nie mamy nic
innego do roboty, jak podej do nich i przywita si z Emily. Bierze gwia z Emily. Sam jest
wyranie spity, boki oddech. W kuchni dwaj faceci przykadaj ogie do rogu gazety tylko po to,
eby zobaczy, jak si bdzie pali.
- Nie zapomnij powiedzie jej komplementu - radz Samowi w ostatniej chwili.
- O, jestecie - mwi Sara. - Ju mylaam, e zostawilicie mnie na pastw losu.
- Nie ma takiej moliwoci - odpowiadam. - Cze, Emily. Jak leci?
- W porzdku - mwi i zwraca si do Sama: - Fajne masz wosy. Sam patrzy na ni bez sowa,
wic szturcham go w rami. Umiecha si.
- Dziki. Bardzo adnie wygldasz.
Sara rzuca mi wymowne spojrzenie. Wzruszam ramionami i cauj j w policzek. Muzyka jest
coraz goniejsza.
Sam rozmawia z Emily jako nerwowo, ale ona si zamiewa i po chwili mj przyjaciel troch
wyluzowuje.
- I jak, wszystko dobrze? - pyta mnie Sara.
70

- Jasne. Jestem z najadniejsz dziewczyn na imprezie. Czy mogoby by lepiej?


- Przesta - mwi i daje mi kuksaca w brzuch.

Taczymy we czwrk mniej wicej przez godzin. Pikarze cay czas pij. Kto pojawia si z
butelk wdki i
niedugo potem jeden z nich - nie wiem ktry - puszcza w azience pawia, tak e smrd
wymiocin roznosi si po caym
parterze. Inny, spity do nieprzytomnoci, zwala si na sof w salonie, a kilku jego kumpli mae mu
twarz markerem.
dziesiciu minut nie widz nigdzie Sary. Zostawiam Sama, przechodz przez salon i kuchLudzie
przewalaj si w t i we w t przez drzwi prowadzce do sutereny. Nie mam pojcia, co tam si
dzieje. Od ni, potem id schodami na
pitro. Biay gruby dywan, na cianach obrazy i rodzinne portrety. Drzwi do kilku sypialni s
otwarte. Niektre s
zamknite. Nie znajduj Sary. Wracam na d. Sam stoi sam w kcie z ponur min. Podchodz do
niego.
- Co jest? - pytam. Krci gow.
- Chyba nie chcesz, ebym ci zawiesi w powietrzu i odwrci do gry nogami jak tamtego gocia
w Athens?
Umiecham si, Sam nie.
- Zostaem zapdzony do rogu przez Aleksa Davisa - mwi. Alex Davis to jeszcze jeden ze zgrai
Marka Jamesa,
skrzydowy
w jego druynie. Pierwszoklasista, wysoki i chudy. Nigdy z nim nie rozmawiaem i niewiele o nim
wiem.
- Co rozumiesz przez zapdzony do rogu"?
- Tylko sobie gadalimy. On zobaczy, e rozmawiam z Emily. Zdaje si, e przez cae wakacje ze
sob chodzili.
- No to co? Dlaczego ci to martwi? Wzrusza ramionami.
- To jest do dupy i martwi mnie, okej?
- Sam, wiesz jak dugo Sara chodzia z Markiem?
- Dugo.
- Dwa lata.
- Martwi ci to? - pyta.
- Ani troch. Kogo obchodzi przeszo? Poza tym spjrz na Aleksa, tam w kuchni.
Alex kiwa si pochylony nad kuchennym blatem, ma rozbiegane oczy i byszczce od potu czoo.
- Naprawd mylisz, e ona za nim tskni?
Sam przyglda mu si chwil, wzrusza ramionami.

- Jeste porzdnym facetem, Samie Goode. Nie douj tak sam siebie.
- Wcale si nie douj.
- No to przesta si martwi przeszoci Emily. Niekoniecznie wiadczy o nas to, co robilimy
lub czego nie
robilimy w swojej przeszoci. Niektrzy ludzie pozwalaj, eby kierowa nimi al. Moe jest
czego aowa, moe
nie. To jest tylko co, co si wydarzyo. Zostaw to, daj sobie spokj.
Sam wzdycha. Wci si z tym zmaga.
- Hej, rusz si. Ona ci lubi. Nie ma si czego ba - mwi.
- Ale ja si boj.
- Najlepszym sposobem na strach jest stawi mu czoo. Po prostu podejd do niej i pocauj j.
Jestem pewien, e te
ci pocauje.
Sam patrzy na mnie i kiwa gow, potem idzie do sutereny gdzie krci si Emily Dwa kotujce si
ze sob psy
wpadaj do salonu. Z wywieszonymi jzorami. Obydwa ogony w ruchu. Buldoer przypada
brzuchem do podogi i
czeka, dopki Abby nie podejdzie wystarczajco blisko, wtedy na ni skacze, a ona odskakuje.
Obserwuj je do chwili,
pokoju jaka para obciskuje si na kanapie. Pikarze okupujcy kuchni dalej pij. Zagdy znikaj
na schodach, bawic si w przeciganie gumowej zabawki. Jest za kwadrans pnoc. Po drugczynam
by picy. Wci niej stronie ie
mog znale Sary.
Rzuca si do zlewozmywaka, odkrca wod na peny strumie i zaczyna otwiera wszystkie po
kolei szafWanie wtedy jeden z druyny futbolowej wybiega z sutereny z gorczkowym, oszalaym
spojrzeniem w oczach. ki.
- Na dole si pali! - mwi do stojcych obok.
Zaczynaj napenia wod garnki i patelnie, co si da, i jeden za drugim pdz na d.
Emily i Sam wbiegaj po schodach. Sam jest roztrzsiony.
- Co jest? - pytam.
- Dom si pali!
- Bardzo le to wyglda?
- Czy poar moe wyglda dobrze? I chyba to my go rozniecilimy My... umm, strcilimy
wieczk na zason.
Sam i Emily, oboje troch rozmamani, wygldaj, jakby si obci-skiwali. Notuj sobie w gowie,
eby nie zapomnie Samowi pogratulowa.

- Widziaa gdzie Sar? - pytam Emily Krci gow.


Nastpni ludzie wybiegaj z sutereny, wrd nich Mark James. Widz w jego oczach strach. I
dopiero teraz czuj
dym. Patrz na Sama.
- Wychodcie na zewntrz - mwi.
Kiwa gow, bierze Emily za rk i wychodz razem. Cz ludzi idzie za nimi, ale niektrzy
zostaj, obserwujc
sytuacj z pijanym zaciekawieniem. Kilku chopakw stoi jak banda kretynw, poklepujc po
plecach pikarzy, ktrzy
biegaj schodami w gr i w d, dopingujc ich okrzykami, jakby to wszystko byo artem. Id do
kuchni i api
metalowy garnek redniej wielkoci - najwiksz rzecz, jaka zostaa. Nalewam wody i schodz
na d. Wszyscy si
std wynieli poza tymi, ktrzy walcz z poarem, o wiele wikszym, ni si spodziewazajta
ogniem. Gaszenie go ma iloci wody, jak mi zostaa, jest nadaremne. Nawet nie prbuj, tylko
rzucam garnek em. Poowa sutereny jest
i gnam z powrotem na parter. Mark pdzi w d. Zatrzymuj go na schodach. Ma bdne pijane
oczy, ale widz w nich
strach i rozpacz.
- Daj sobie spokj - mwi. - Nie ma szansy Musimy wyprowadzi wszystkich z domu.
Patrzy w d schodw na ogie. Wie, e mam racj. Maska twardziela opada. adnego udawania.
- Mark! - wrzeszcz.
Kiwa gow, wypuszcza z rk garnek i wracamy razem na gr.
- Wszyscy wychodzi! Ju! - wydzieram si ze szczytu schodw. Kilku pijanych ani drgnie.
Niektrzy si miej.
Jeden kole pyta
Gdzie jest pianka?" i Mark zdziel go w twarz.
- Wyazi! - krzyczy.
Zrywam ze ciany bezprzewodowy telefon i wpycham go do rki Markowi.
- Dzwo na 911 - przekrzykuj jazgot gosw i muzyk, ktra cigle skd grzmi jak cieka
dwikowa do wybuchajcego pandemonium.
Rozgrzewa si podoga. Dym zaczyna bucha w gr spod naszych stp. Dopiero wtedy ludzie
zaczynaj bra to na powanie. Zaczynam ich popycha w stron drzwi. Zostawiam Marka, ktry
dzwoni po stra, i lec przeszuka dom. Wbiegam po trzy schody naraz i otwieram kopniakiem
kolejne drzwi. Jedna para migdali si na ku. Wrzeszcz na oboje, eby uciekali. Nigdzie nie ma
Sary Wracam pdem na d i wybiegam na zewntrz w ciemn, zimn noc. Wkoo sto

si miej. Mnie ogarnia panika. Gdzie jest Sara? Sam stoi na kocu tumu, ktry musi liczy okoj
ludzie, przygldajc si. Niektrzy, widz to po nich, s podnieceni perspektyw, e dom cay spo
setki osb. Biegn onie. Niektrzy do niego.
- Widziae Sar? - pytam.
- Nie.
Patrz z powrotem na dom. Ludzie wci wychodz. Okna sutereny jarz si na czerwono,
pomienie li od wewntrz szyby. Z jedysi przez tum i w tym momencie domem wstrzsa
eksplozja. Wszystkie okna sutereny wypadaj i roztrzanego otwartego okna wydobywa si dym i
wznosi wysoko w powietrze. Zaczynam przemyka skuj si na kawaki. S tacy, ktrzy wiwatuj.
Pomienie dosigy pitra i szybko zagarniaj reszt przestrzeni. Mark James stoi na przedzie tumu
niezdolny oderwa od nich wzroku. Pomaraczowa powiata rozwietla mu twarz. Ma zy w oczach
i taki sam wyraz rozpaczy, jaki widziaem w spojrzeniu Loryjczykw w dniu inwazji. Jak dziwn
rzecz musi by
Mark moe tylko patrze. Pomienie wznosz si ju ponad okna parteru. Czujeogldanie
gwatownego zniszczenia tego wszystkiego, co si w yciu znao. Ogie rozprzestrzenia si z
wrogoci. my ar na twarzach.
- Gdzie jest Sara? - pytam go.
Nie syszy mnie. Potrzsam jego ramieniem. Odwraca si i patrzy na mnie z tak bdnym wyrazem
twarzy, jakby wci nie wierzy w to, co mwi mu oczy.
- Gdzie jest Sara? - pytam jeszcze raz.
- Nie wiem.
Zaczynam przedziera si przez tum, wypatrujc jej, coraz bardziej optany strachem. Wszyscy
gapi si w ogie.
Winylowy siding zacz si marszczy i topi. Wszystkie zasony w oknach spony Frontowe
drzwi s otwarte, dym wylewa si spod grnej futryny jak odwrcony do gry nogami wodospad.
Widzimy cae przejcie do kuchistnym piekem. Po lewej stronie domu ogie sign pitra. I wtedy
wszyscy to syszymy.
ni, ktra jest
Dugi przeraliwy krzyk. I szczekanie psw. Zamiera mi serce. Wszyscy wytamy such, majc
cholern nadziej,
e nie syszelimy tego, co kady z nas bez wyjtku wie, e sysza. I nagle to samo. Nieomylnie.
Rozlega si ze wzmoon si i tym razem nie milknie. Po tumie przelatuje stumiony okrzyk.
- Och nie - mwi Emily - O Boe, nie, bagam nie.

26
Nikt si nie odzywa. Wszystkie oczy s szeroko otwarte, zszokowane spojrzenia zwrcone w gr.
Sara i psy musz by gdzie z tyu. Zamykam oczy i opuszczam gow. Czuj tylko zapach dymu.
Pamitaj, co ryzykujesz", ostrzega mnie Henri.
Dobrze wiem, co ryzykuj, ale cigle sysz jego sowa. Swoje ycie, a teraz te ycie Sary.

Sycha kolejny krzyk. Peen blu i przeraenia. Czuj na sobie wzrok Sama. On widzia na wasne
oczy moj odporno na ogie. Ale wie te, e mnie cigaj. Rozgldam si dookoa. Mark klczy na
ziemi, kiwajc si w przd i w ty. Chce, eby to si skoczyo. Chce, eby psy przestay szczeka.
Ale nie przestaj, a z kadym szczekniciem Mark kuli si, jakby dosta noem w brzuch.
- Sam - mwi cicho, eby nikt inny nie sysza. - Wchodz do rodka.
Zamyka oczy, bierze gboki oddech, wbija we mnie nieruchome spojrzenie.
- Id po ni - mwi.
Zaczynam si przeZostawiam mu swj telefon i prosz, eby zadzwoni do Henriemieszcza na
koniec tumu, lawirujc wrd masy cia. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Kiedy ju go, jeli z
jakiego powodu nie wrc. Kiwa gow. nie mam nikogo za sob, pdz po obrzeach dziedzica
na tyy domu, eby wej niezauwaony Kuchnia jest caa w pomieniach. Przez moment przygldam
si temu z zewntrz. Sysz Sar i psy. Wydaje mi si, e teraz s gdzie bliej. Bior gboki
oddech i wraz z nim przychodz rne emocje. Zo. Determinacja. Nadzieja i strach. Nie broni
mnie pieko ognia, nie sysz nic oprcz trzaskw i syku pomieni. Moje si przed tym, wszystko to
czuj. Potem ruszam przez podwrze i wpadam do domu. W uamku sekunubranie zajmuje si
ogniem. Ogie jest ju dy pochania wszdzie. Id w stron frontowej czci domu i widz, e
poowa schodw jest spalona. To, co z nich zostao, pali si, wyglda niepewnie, ale nie ma czasu
na sprawdzanie wytrzymaoci. Biegn na gr, jednak schody zaamuj si pod moim ciarem w
poowie drogi. Spadam na d razem z nimi, pomienie strzelaj w gr, jakby kto dooy do
ognia. Co ra
Sary. Krzyczy, jest przeraona i umrze, umrze potworn mierci w mczarniach, jeli zaraz do
niej nie dotni mnie w plecy. Zaciskam zby, cigle wstrzymujc oddech. Wydostaj si z rumowiska
i nasuchuj woania r. Nie ma czasu do stracenia. Bd musia wskoczy na pitro.
Odbijam si, api krawdzi podogi i podcigam si na rkach. Ogie zaj drug stron domu.
Sara z psami jest gdzie po mojej prawej. Pdz wielkimi susami korytarzem, sprawdzam po kolei
pokoje. Zdjcia na cianach spony w ramkach, zostay tylko poczerniae sylwetki wtopione w
ciany Raptem moja stopa wpada w dziur w pododze i w zaskoczeniu bior oddech. Zamiast
powietrza api haust dymu i aru. Zaczynam si krztusi. Zakrywam ramieniem usta, ale to niewiele
pomaga. Dym i ogie wypalaj mi puca. Osuwam si na kolana, kaszlc, duszc si w blu. Nagle
ogarnia mnie furia i tylko dziki niej jako wstaj i ruszam dalej. Zgarbiony, z zacinitymi
szczkami, gotw na wszystko.zamknite, wywaI wreszcie ich znajduj: w ostatnim pokoju po lewej
stronie. Saam je kopniakiem, wypadaj z zawiasw. Wbici w najdalszy kt siera wzywa pomocy.
Psy piszcz i skoml. Drzwi s dz wtuleni w siebie ciasno. Sara mnie widzi, wykrzykuje moje imi
i zaczyna wstawa. Pokazuj jej na migi, eby zostaa tam, gdzie jest. W momencie,
72

gdy wchodz do pokoju, pomidzy nas spada wielka ponca belka stropowa. Podnosz rk i bez
dotykania wyrzucam belk do gry, przez resztki poncego dachu. Sara nie moe poj tego, co
zobaczya. Rzucam si do niej, pokonujc pi metrw jednym skokiem. Przedzieram si przez
pomienie i nic mi nie jest. Psy stoj przy nogach Sary Wpycham jej do rk buldoga, sam bior
retrievera. Drug rk pomagam jej wsta.
- Przyszede po mnie.

- Pki yj, nikt i nic ci nie skrzywdzi.


Spada kolejna belka i zabierajc ze sob cz podogi, lduje w kuchni na parterze. Musimy
wyj tyem, eby nikt mnie nie zobaczy ani nie zobaczy tego, co raczej bd zmuszony zrobi.
Przyciskam mocno Sar do swojego boku, a psa do piersi. Robimy dwa kroki w przd, potem
przeskakujemy ponc wyrw w pododze, t, ktr wybia spadajca belka. Kiedy prbujemy
ucieka korytarzem, wielki wybuch pod nami niszczy wiksz jego cz. Nie ma korytarza,
zostaa tylko ciana z oknem, byskawicznie poerana przez ogie. Nasz jedyn szans jest
wydosta si przez okno.
Sara krzyczy, trzyma si kurczowo mojego ramienia, na piersi czuj wbijajce si w ciao psie
pazury Unosz rk
w kierunku okna, wpatruj si w nie, skupiam ca swoj energi. Okno wylatuje z framugi,
zostawiajc po sobie otwr, ktrego potrzebujemy. Spogldam na Sar, przycigajc j bliej
siebie.
- Trzymaj si mocno - mwi.
Bior trzy kroki rozpdu i rzucam si naprzd. Pomienie pochaniaj nas w caoci, ale pdzimy w
powietrzu jak kula wystrzelona z pistoletu, prosto w kierunku otworu. Boj si, e nam si nie uda. I
ledwie si miecimy; czuj, jak potrzaskana framuga szoruje o mo
eby wyldowa na plecach pod nimi. Uderzamy o ziemi z guchym omotem. Buldoer turla si
po ziemije ramiona i nogi. Trzymam Sar i psy najlepiej jak potrafi, obracam si w locie, skomle.
Sy
. Abby gowy pokaleczonej odamkami szyby z framugi okna.sz
dugi, przecigy oddech Sary Jestemy jakie dziesi metrw od domu. Dotykam czubka swojej
przedni ap, aBuldoer podnosi si pierwszy. Wyglda na to, e wszystko z nim dobrze. Abby jest
bardziej niemrawa. Kuleje na le zdaje si, e to nic powanego. Le na plecach, obejmujc mocno
Sar, ktra zaczyna paka. Czuj swd jej nadpalonych wosw Struka krwi z rany na mojej
gowie spywa bokiem po twarzy i zbiera si w uchu. Sia- dam w trawie, eby zapa oddech. Sara
jest w moich ramionach. Podeszwy moich butw cakiem si roztopiy, koszula si spalia,
podobnie jak wiksza cz dinsw. Cae ramiona mam pokaleczone. Ale w ogle nie jestem
poparzony. Buldoer lie moj rk. Gaszcz go.
- Dobry pies - mwi midzy szlochami Sary. - miao, we swoj siostr i idcie przed dom.
W oddali sycha wycie syren, stra powinna zjawi si za minut, moe dwie. Las jest jakie sto
pidziesit metrw od tyw domu. Obydwa psy siedz i obserwuj mnie. Wskazuj gestem gowy
front domu i razem wstaj, jakby zrozumiay, o co mi chodzi. Ruszaj w dobrym kierunku. Sara jest
cigle w moich ramionach. Obracam j, tak eby mc j nie, wstaj i ruszam w stron lasu. Sara
pacze w moje rami. W chwizaczyna wydawa okrzyki radoci. Musieli zauway Buldoera i
Abby Las jest gsty. Na niebie jest ksli, kiedy mijamy lini drzew, tumiyc w peni, ale daje
niewiele wiata. Owietlam drog rkami. Zaczynam dre i ogarnia mnie panika. Jak to
wytumacz Henriemu? Mam na sobie spalone ubranie. Rany na gowie. Rany na plecach.
Pokaleczone ramiona i nogi. Pali mnie w pucach przy kadym oddechu. I trzymam w ramionach
Sar. Ona wie ju, do czego jestem zdolny, co potrafi zrobi, widziaa wystarczajco duo. Bd
musia jej wszystko wytumaLista moich wykrocze jeszcze si wyduya. Henri powie, e w kocu
kto komu nieczy. Bd musia powiedzie Henriemu, e ona wie. chccy sypnie. Bdzie nalega,

ebymy wyjechali. To jest nieuniknione.


Stawiam Sar na ziemi. Przestaa ju paka. Patrzy na mnie zagubiona, wystraszona, oszoomiona.
Wiem, e musz znale jakie ubrania i wrci do ludzi, eby nie nabrali adnych podejrze.
Musz zaprowadzi tam Sar, aby nie myleli, e zgina w poarze.
- Moesz chodzi? - pytam.
- Chyba tak.
- Id za mn.
- Dokd?
- Musimy znale jakie ubranie. Moe ktry z pikarzy ma co na zmian po treningu.
Ruszamy przez las. Mam zamiar pokrci si i pozaglda do samochodw, eby znale jakie
ciuchy
- John, co si waciwie wydarzyo? Co si dzieje?
- By poar i ja ci stamtd wycignem.
- To, co zrobie, jest nieprawdopodobne. Niemoliwe.
- Dla mnie moliwe.
- Co to znaczy?
wiedziaem, e to nierealne, miaPatrz na ni. Miaem nadziej, e nigdy nie bd musia
powieem nadziej, e uda mi przetrwa w Paradise. Henri zawsze powtarza, ebym si do dzie
jej tego, co za chwil powiem. Chocia nikogo za bardzo nie zblia. Bo jeli to zrobi, ' w ktrym
momencie ludzie si zorientuj, e jestem inny, i bd da wyjanie. A wtedy bdziemy musieli
wyjecha. Serce wali mi jak i oszalae i trzs mi si rce, nie z zimna. Jeli jest cie nadziei na
pozostanie w Paradise, na to, e ujdzie mi pazem mj dzisiejszy wyczyn, to musz jej wszystko
powiedzie.
- Nie jestem tym, kim mylisz.
- A kim jeste?
- Jestem Numerem Cztery.
- Co to znaczy?
- Saro, to zabrzmi gupio i nieprawdopodobnie, ale wszystko, co ci powiem, to prawda. Musisz mi
uwierzy.
Sara dotyka doni mojej twarzy.
- Jeli mwisz, e to prawda, uwierz ci.
- To prawda.
- Wic powiedz mi.
- Jestem kosmit. Jestem czwartym z dziewiciorga dzieci wysanych na Ziemi po tym, jak nasza
planeta zostaa
zniszczona. Mam moce, moce, jakich nie ma aden czowiek na Ziemi, moce, ktre pozwalaj mi

robi takie rzeczy,


jakie robiem w tym domu. S na Ziemi inni kosmici, ktrzy mnie cigaj, ktrzy napadli moj
planet. Jeli mnie
znajd, zgin.
Spodziewam si, e Sara lada moment da mi w twarz albo wybuchnie miechem, albo zacznie
krzycze. Albo odwrci si i ucieknie. Tymczasem zatrzymuje si i patrzy na mnie. Patrzy mi prosto
w oczy.
- Mwisz prawd - mwi.
- Tak.
Ja te patrz jej w oczy, chc, eby mi uwierzya.
Przyglda mi si badawczo przez dug chwil, potem kiwa gow.
- Dzikuj, e uratowae mi ycie. Nie obchodzi mnie, kim jeste ani skd pochodzisz. Dla mnie
jeste Johnem, chopcem, ktrego kocham.
- Co?
- Kocham ci, John. Uratowae mi ycie i tylko to si liczy.
- Ja te ci kocham i nigdy nie przestan ci kocha. Przygarniam j do siebie i cauj. Po minucie,
moe dwch,
Sara si
odsuwa.
W czwartym samochodzie, ktry sprawdzamy, Sara znajduje komChod, znajdziemy ci jakie
ubranie i wrcimy do ludzi, eby wiedzieli, e nic nam nie jest.plet ubrania: dinsy i zapinan
koszul, wystarczajco podobne do tego, co miaem na sobie, eby nikt nie zauway rnicy.
Zatrzymujemy si jak najdalej domu, eby widzie, co si dzieje. Dom zawali si cakowicie, jest
stosem zwglonych szcztkw ociekajcych wod. Gdzieniegdzie znad rumowiska unosz si smugi
dymu, robic upiorne wraenie na tle nocnego nieba. Obok stoj trzy wozy straackie. Udaje mi si
naliczy sze radiowozw. Byska dziewi zestaww migajtowarzysz im adne syreny.
Niewielu ludzi, jeli w ogle ktokolwiek, opucio to miejsce. Zostali ocych wiate, ale nie
dsunici w ty, dom otoczono kordonem z tej tamy. Policjanci przesuchuj niektrych
wiadkw. Piciu straakw przekopuje rumowisko.
Nagle sysz za plecami Tam s! i wszystkie oczy w tumie zwracaj si ku nam. Mija pi
sekund, nim orientuj si, e to o mnie mowa.
Podchodzi do nas czterech oficerw policji. Za nimi jest mczyzna z notatnikiem i dyktafonem.
Podczas szukania ubra ustalilimy z Sar wspln wersj wydarze. Poszedem na tyy domu,
gdzie ona staa, przygldajc si poarowi. Chwil wczeniej wyskoczya z drugiego pitra domu
razem z psami, ktre gdzie ucieky Potem
przygldalimy si poarowi razem, z dala od tumu, ale w kocu obeszlimy dom i przyczylimy
si do reszty ludzi. Przekonaem Sar, e absolutnie nikomu nie moemy powiedzie, co si
naprawd wydarzyo, nawet Samowi ani Henriemu; powiedziaem, e jeli ktokolwiek dowie si

prawdy, bd musia natychmiast wyjecha. Uzgodnilimy, e ja bd odpowiada na pytania, a ona


zgodzi si ze wszystkim, co powiem.
- Nazywasz si John Smith? - pyta jeden z gliniarzy.
Jest redniego wzrostu i stoi przygarbiony. Nie ma nadwagi, ale daleko mu do wietnej formy; ma
wyranie zarysowany brzuszek.
- Tak, a o co chodzi?
- Dwoje ludzi zeznao, e widzieli, jak wbiegae do domu, a potem wyleciae tyem jak
Superman z psami i
dziewczyn w ramionach.
- Powanie? - pytam z niedowierzaniem, a Sara stoi przy mnie.
- Tak to opowiedzieli. Wybucham sztucznym miechem.
- Dom si pali. Czy ja wygldam, jakbym wyszed z poncego domu?
Oficer marszczy brwi, opiera donie na biodrach.
- Wic twierdzisz, e nie bye w rodku?
potem przyszlimy tutaj.Poszedem na tyy domu, eby znale Sar. Wydostaa si razem z psami.
Stalimy tam, obserwujc poar, a
Oficer przenosi wzrok na Sar.
- Czy to prawda?
- Tak.
- Wic kto w takim razie wbieg do domu? - wtrca si stojcy za policjantami dziennikarz.
historyjk.Odzywa si po raz pierwszy. Patrzy na mnie przenikliwym, nieufnym wzrokiem i wida,
e nie wierzy w moj
- Skd mam wiedzie?
Kiwa gow i zapisuje co w swoim notatniku. Nie mog odczyta co.
-Wic twierdzisz, e tych dwoje wiadkw kamie? - pyta dalej dziennikarz.
- Baines... - jeden z oficerw krci znaczco gow.
- Nie wchodziem do domu, nie ratowaem Sary ani psw. Oni byli na zewntrz.
- Czy kto powiedzia o ratowaniu jej albo psw? - pyta Baines. Wzruszam ramionami.
- Zdawao mi si, e wanie to pan sugeruje.
Podchodzi Sam
sugerowaem.

moj komrk. Prbuj powstrzyma go


kiem, da mu do zrozumienia, e to nie najlepszy

moment, ale on nie apie i wrcza mi telefon.


- Dziki.
- Ciesz si, e nic ci nie jest - mwi Sam.

wzroNiczego

nie

Policjanci ypi na niego wymownie i Sam si wycofuje. Baines obserwuje mnie spod zmruonych
powiek. uje
gum, usiuje poskleja strzpki informacji w jak cao. Sam do siebie kiwa gow.
- Wic zanim poszede na spacer, dae swj telefon koledze? -pyta.
- Daem mu telefon podczas imprezy. Byo mi niewygodnie z telefonem w kieszeni.
- Zapewne. Wic dokd poszede?
- Baines, wystarczy tych pyta - mwi policjant.
- Czy mog ju odej? - pytam.
Wyraa zgod skiniciem gowy Odchodz z telefonem w rce, wybierajc numer Henriego. Sara
jest cigle przy
mnie.
- Halo - odbiera Henri.
74

- Jestemy gotowi, eby wraca. By tu straszny poar.


- Co?
- Moesz nas po prostu odebra?
- Tak. Zaraz tam bd.
- Wic jak by wyjani t ran na czubku gowy? - pyta Baines zza moich plecw.
Szed za mn, podsuchujc rozmow z Henrim.
- Skaleczyem si gazi w lesie.
- Jakie proste wytumaczenie - mwi i znowu zapisuje co w notatniku. - A wiesz, e ja wiem,
kiedy kto kamie?
Zbywam go milczeniem i id dalej, trzymajc Sar za rk. Podchodzimy do Sama.
- Dojd prawdy, panie Johnie Smith. Ja nigdy nie ustpuj - krzyczy w lad za mn Baines.
- Henri jest w drodze - mwi do Sama i Sary.
- O co im, do cholery, chodzio? - pyta Sam.
- A kto to wie? Komu si wydawao, e widzi, jak wbiegam do poncego domu, pewnie komu,
kto za duo wypi
- mwi bardziej do Bainesa ni Sama.
Stoimy na kocu podjazdu do momentu, kiedy przyjeda Henri. Gasi silnik, wysiada i patrzy na
spalone resztki domu w oddali.
- Do diaba. Daj sowo, e nie miae w tym adnego udziau - mwi.
- Nie miaem.

Wsiadamy do furgonetki i odjedamy, patrzc na dymice pogorzelisko.


- Czu od was dymem - mwi Henri.
Nikt nie odpowiada, jedziemy w milczeniu. Sara siedzi na moich kolanach. Najpierw podwozimy
Sama, potem
Henri rusza w kierunku domu Sary.
- Nie chc si dzisiaj z tob rozstawa - mwi do mnie Sara.
- Ja te nie chc si z tob rozstawa.
Przed jej domem wysiadam i odprowadzam j do drzwi. Nie chce mnie puci, kiedy obejmuj j
na poegnanie.
- Zadzwonisz do mnie z domu?
- Jasne.
- Kocham ci.
- Ja te ci kocham - mwi z umiechem.
sposb, eby nie dowiedzia si prawdy o dzisiejszym wieczorze, eby niSara wchodzi do rodka.
Ja wracam do samochodu, gdzie czeka mnie rozmowa z Henrim. Musz wymyli jaki e zmusi
mnie do wyjazdu z Paradise. Henri
rusza.
- Co si stao z twoj kurtk? - pyta.
- Bya w szafie Marka.
- Co ci si stao w gow?
- Walnem si o co, uciekajc z domu, kiedy wybuch poar. Henri patrzy na mnie podejrzliwie.
- To od ciebie czu dymem. Wzruszam ramionami.
- Dymu byo wszdzie peno.
- Co spowodowao poar?
- Myl, e pijastwo.
Henri kiwa gow i skrca w nasz ulic.
- No c - mwi. - Ciekawe, co na ten temat napisz w ponie
Odwraca w bok gow, badajc moj reakcj. Milcz

dziakowych gazetach..

Tak, to bardzo, bardzo ciekawe.

27
Nie mog zasn. Le w ciemnoci nocy i gapi si w sufit. Dzwotelefon i dalej le z szeroko
otwartymi oczami. O czwartej zwlekam si z ka i wychoni do Sary i rozmawiamy do trzeciej,
odkadam dz z pokoju. Henri siedzi przy kuchennym stole, pijc kaw. Podnosi wzrok, widz worki

pod jego oczami, rozczochrane wosy.


- Co robisz? - pytam.
- Ja te nie mogem zasn. Przegldam wiadomoci.
- Znalaze co?
- Tak. Ale nie jestem jeszcze pewien, co to dla nas oznacza. Mczyni, ktrzy pisali i wydawali
Oni chodz
wrd nas", ci, ktrych poznalimy, zostali zabici, a przed mierci byli torturowani.
- Co?
Siadam po drugiej stronie stou.
- Policja znalaza ich po telefonie od ssiadw, ktrzy syszeli dochodzce z domu krzyki.
- Oni nie wiedzieli, gdzie my mieszkamy
- Nie, nie wiedzieli. Na szczcie. Ale to znaczy, e Mogadorczycy poczynaj sobie coraz mielej.
I s niedaleko.
Wic arty si skoczyy. Teraz, jeli zobaczymy czy usyszymy cokolwiek podejrzanego,
wyjedamy natychmiast,
bez zadawania pyta, bez dyskusji.
- Okej.
- Jak twoja gowa?
- Boli.
Zamknicie rany wymagao siedmiu szww. Henri sam je zaoy. Mam na sobie workowat bluz.
Jestem pewien, e jedna z ran na plecach te si nadaje do zszycia, ale musiabym zdj koszul, a
jak bym wyjani Henriemu inne
rany i zdrapania? Domyli si od razu, co si wydarzyo. Nadal pali mnie w pucach. Bl jest
nawet jeszcze silniejszy.
- Wic najpierw zapalia si suterena?
- Tak.
- A ty bye w salonie?
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

- Tak.
- Skd wiesz, e zaczo si od sutereny?
- Bo wszyscy zaczli stamtd ucieka.
- I kiedy wyszede na zewntrz, wiedziae, e nikt nie zosta w domu?
- Tak.
- Skd moge wiedzie?
historRozumiem, e chce mnie zapa na sprzecznoci w zeznaniach, e jest sceptyczny co do
prawdziwoci moyjki. On po prostu nie wierzy, e staem na zewntrz, gapic si jak wszyscy
inni.
jej
- Nie wchodziem do rodka - robi to z blem, ale jednak okamuj go w ywe oczy.
- Wierz ci.
Budz si okoo dwunastej w poudnie. Za oknem wiergol ptaki, soce wlewa si do pokoju.
Wzdycham z ulg.
Fakt, e Henri pozwoli mi tak dugo spa, oznacza, e nie byo obciajcych mnie wiadomoci.
Gdyby byy, wycignby mnie z ka i kaza si pakowa.
Przewracam si na bok i wtedy chwyta mnie bl. Mam uczucie, jakby kto uciska moj klatk
piersiow, przygniata mnie. Nie mog wzi penego oddechu. Kiedy prbuj, apie mnie ostry bl.
Ogarnia mnie strach.
Bernie Kosar chrapie zwinity w kulk przy moim boku. Na dzie dobry, eby go obudzi, siuj
si z nim.
Najpierw pomrukuje, potem wciga si w zabaw. Tak wyglda pocztek naszego dnia. Ja budz
chrapicego przy mnie psa. Jego machanie ogonem i wywieszony jzyk natychmiast sprawiaj, e
czuj si lepiej. Mniejsza o bl w piersi, mniejsza o to, co przyniesie dzie.
Przed domem nic ma furgonetki Henriego. Na stole jest kartka: Pojechaem do sklepu. Md o
pierwszej".
Wychodz na podwrze.
Boli mnie gowa, moje ramiona s czerwone i plamiaste od sicw, skaleczenia lekko obrzknite,
jakby podrapa mnie kot. Nie obchodz mnie skaleczenia ani bl gowy, ani palce uczucie w piersi.
Obchodzi mnie to, e cigle jestem w Ohio, e jutro pjd do tej samej szkoy, do ktrej chodz od
trzech miesicy, i e dzi wieczorem spotkam si z Sar.
Henri wraca o pierwszej. Wyglda marnswojej sypialni i zamyka drzwi. Ja wychodz z Berniem
Kosarem na spacer do lasu. Prbuj biec i na pocztku daj ie, jak po cakiem nieprzespanej nocy.
Po wyadowaniu zakupw idzie do
rad, ale po gra kilometrze bl jest silniejszy ode mnie i musz si podda. Dalej idziemy siedem
kilometrw. Las si
koczy przy innej wiejskiej drodze, ktra przypomina nasz. Zawracamy do domu. Henri po
naszym powrocie wci

jest w swoim zamknitym pokoju. Siadam na ganku i drtwiej za kadym razem, kiedy przejeda
jaki samochd.
Cigle myl, e jeden z nich si zatrzyma, ale nie, nic si nie dzieje. Spokj, jaki czuem po
przebumiar, jak ubywa dnia. Paradise Gazette" nie drukuj w niedziel. Czy jutro bdzie co o
poarze? Chyba spodziewadzeniu, kruszeje w
em si telefonu albo e pojawi si w drzwiach ten sam dziennikarz lub jeden z policjantw, eby
zada wicej pyta.
Nie wiem, dlaczego tak si przejmuj jakim drugorzdnym pismakiem, ale on by natarczywy zbyt natarczywy. I
wiem, e nie uwierzy w moj bajeczk. A jednak nikt do nas nie przychodzi. Nikt nie dzwoni.
Nastawiam si na co, a
kiedy to co si nie zdarza, napywa strach, e lada moment zostan zdemaskowanyDojd prawdy,
panie Johnie Smith. Ja nigdy nie ustpuj", powiedzia Baines. Korci mnie, by pobiec do miasta,
sprbowa go znale i wyperswadowa mu wszelk tego rodzaju prawd, ale wiem, e to tylko
nasilioby podejrzenia.
Mog jedynie wstrzyma oddech i liczy, e wszystko bdzie dobrze.
Nie byem w tamtym domu.
Nie mam nic do ukrycia.

***

Wieczorem wpada Sara. Idziemy do mojego pokoju i trzymam j w ramionach, lec na wznak na
ku. Z gow na
moim torsie i owinit wok mnie nog pyta, kim jestem, o moj przeszo, o Lorien, o
Mogadorczykw. Wci nie
mog wyj z podziwu, jak szybko i jak atwo Sara we wszystko uwierzya i jak to zaakceptowaa.
Odpowiadam
szczerze i dobrze si z tym czuj po tyu kamstwach, jakich dotychMogadorczykach, nachodzi mnie
strach. Martwi si, e nas znajd.czas naopowiadaem. Ale kiedy rozmawiamy o Ze to, co
zrobiem, moe nas zdemaskowa. Nie
auj i zrobibym to jeszcze raz, bo gdybym postpi inaczej, Sara by nie ya - ale boj si. Boj
si te, co zrobi
Henri, jeli si dowie. Cho nie biologicznie, w rzeczywistoci jest moim ojcem. Kocham go i on
kocha mnie, i nie
chc sprawia mu zawodu. Podczas gdy le tak z Sar, stopniowo mj lk osiga nowe poziomy.
Drczy mnie, e nie
wiem, co przyniesie jutro - niepewno rozdziera mnie na p. W pokoju jest ciemno. Migoczca
wieca stoi na parapecie okiennym kilka krokw dalej. Oddycham gboko, to znaczy tak gboko, jak mog.

- Dobrze si czujesz? - pyta Sara. Otulam ja ramionami.


- Tskni za tob.
- Tsknisz? Przecie jestem tutaj.
- To najgorszy rodzaj tsknoty. Kiedy ten kto jest tu przy tobie, a ty i tak za nim tsknisz.
- Opowiadasz jakie gupstwa.
eby przestaa mnie caowa. Dopki to robi, wszystko jest w porzdku. Wszystko jest doPrzyciga
moj twarz do swojej i zamyka mi usta mikkim pocaunkiem. Chc, eby to trwao wiecznie. Nie
chc, bzostabym w tym pokoju na zawsze. wiat moe si obywa si beze mnie, bez nas. Tak
dugo, jak tylkorze. Gdybym mg,
moemy
trwa tu razem, w swoich ramionach.
- Jutro - mwi.
- Co jutro?
- Sam nie wiem. - Potrzsam gow. - Chyba si boj. Patrzy na mnie, nie rozumiejc.
- Czego si boisz?
- Nie wiem. Po prostu si boj.
Kiedy po odwiezieniu Sary wracam z Henrim do domu, id do siebie i kad si po tej stronie
ka, gdzie leaa ona. Cigle czuj jej za pach na poduszce. Nie zasn dzisiaj. Nie bd nawet
prbowa. Drepcz w t i we w t po pokoju. Dopiero gdy Henri idzie spa, wychodz z sypialni,
siadam przy kuchennym stole i pisz przy wietle wiecy. Pisz o Lorien, o Florydzie, o rzeczach,
ktre zobaczyem w wizjach, kiedy zaczynalimy trening mojej pierwszej mocy - o
76

wojnie, zwierztach, obrazach z dziecistwa. Licz na swego rodzaju katartyczn ulg, i ale nie
dowiadczam jej. To mnie jeszcze bardziej przygnbia. Kiedy drtwieje mi rka, wychodz na
ganek. Zimne powietrze agodzi bl przy oddychaniu. Ksiyc jest prawie w peni, tylko odrobin
spaszczony po jednej stronie. Za dwie godziny wschd soca, j a wraz z nim przyjdzie nowy dzie
i wiadomoci z weekendu. Gazety lduj przed naszym progczasem o wp do sidmej. Do tego
czasu bd ju w szkole i jeli bdzie co o mnie w gazecie, nie zgodz si iem o szstej,
wyjecha, pki nie zobacz si jeszcze raz z Sar i nie poegnam z Samem.
Wchodz do domu, przebieram si i pakuj plecak. Wymykam si na palcach i cicho zamykam za
sob drzwi. Schodzc z ganku, sysz za drzwiami znajome skrobanie. Cofam si i wypuszczam
Berniego Kosara. Okej, myl, chodmy razem.
Idziemy, czsto przystajc i wsuchujc si w cisz. Niebo jest ciemne, ale wkrtce, akurat gdy
wchodzimy na
teren szkoy, blada powiata od wschodu przepasza noc. Na parkingu nie ma samochodw, w
rodku wszystkie

wiata s pogaszone. Przed sam szko, przed malowidem z piratami, ley ogromny kamie
pomalowany
przez klasy, ktre ostatnio opuciy szko. Siadam na nim. Bernie Kopgodzinie podjeda
pierwszy samochd, zamknita furgonetka, i zakadam, e to wony, pan Hobbs, tsar ley na trawie
dwa metry dalej. Po ak
wczenie zaczyna prac, ale jestem w bdzie. Furgonetka zatrzymuje si przed wejciem i
kierowca wychodzi,
nie gaszc silnika. Niesie paczk zwizanych tam gazet. Kiwamy do siebie gow, mczyzna
zostawia
pakunek przed drzwiami i odjeda. Siedz na kamieniu, ypic z pogard na gazety Obrzucam je w
mylach przeklestwami, groc, co im zrobi, jeli zawieraj niedobre wiadomoci, ktrych
panicznie si boj.
- Nie byem w sobot w tamtym domu - mwi gono i w tym samym momencie czuj si jak
gupek.
Potem odwracam gow, wzdycham i podrywam si z kamienia.
- Dobra - mwi do Berniego. - Co ma by, to bdzie.
Pies otwiera na moment oczy, z powrotem zamyka i wraca do swojej drzemki na zimnej ziemi.
Rozrywam tam i bior pierwsz z wierzchu gazet. Historia trafia na pierwsz stron. Na samej
grze jest zdjcie pogorzeliska zrobione o wicie. Jest w nim gotycka mroczno, co
zowieszczego. Poczerniae zgliszcza na tle nagich drzew i trawy pokrytej szronem. Czytam
nagwek:
DOM JAMESW IDZIE Z DYMEM
Wstrzymuj oddech, aosne uczucie sadowi si w moich wntrznociach, jakby lada chwila miaa
mnie dopa straszna wiadomo. Przebiegam oczami po artykule. Nie czytam go, tylko wypatruj
w tekcie swojego nazwiska.
Docieram do koca. Mrugam i potrzsam gow, eby si pozby mroczkw w oczach. Wyania si
ostrony umiech. Potem szukam jeszcze raz.
- Nie ma co - mwi. - Bernie Kosar, tu nie ma mojego nazwiska! Nie zwraca na mnie uwagi.
Biegn przez trawnik i wskakuj na kamie.
- Tu nie ma mojego nazwiska! - wrzeszcz znowu, tym razem naj
Siadam z powrotem i czytam artyku. Tytu odwouje si do Z dy goniej, jak
potrafi.mem Cheecha i Chonga, ktry jest bezspornie filmem o narkotykach. Zdaniem ledczych z
policji tym, co wzniecio poar, by skrt z marihuany, ktr uczestnicy imprezy palili w suterenie.
Jak na to ledczy wpadli, nie mam pojcia, zwaszcza e ta informacja mija si z prawd.
Sam artyku jest wredny, prawie napastliwy wobec rodziny Jamesw. Nie podoba mi si tamten
dziennikarz. Jest oczywiste, e jemu nie podobaj si Jamesowie. Kto wie z jakiego powodu?Siedz
na kamieniu i do czasu, kiedy zjawia si osoba otwierajca szko, czytam tekst trzykrotnie. Umiech
nie schodzi mi z ust. Zostaj w Ohio, w miasteczku Paradise. Jego nazwa ju nie wydaje mi si taka

gupia. Przy caym tym podnieceniu czuj, jakby co mi umykao, mam niejasne wraenie, e
zapomniaem o jakim kluczowym elemen-cie. Ale jestem tak szczliwy, e si nie przejmuj. Co
zego mogoby si teraz zdarzy? W artykule nie wspomniano o mnie ani sowem. Nie wbiegem do
tamtego domu. Dowd jest tutaj, w moich rkach. Nikt nie powie, e byo inaczej.
- Z czego ty si tak si cieszysz? - pyta na astronomii Sam, widzc mj przylepiony do twarzy
umiech.
- Nie czytae dzisiejszej gazety?
- Bo co?
- Sam, nie wspomnieli o mnie sowem! Nie musz wyjeda.
- Dlaczego mieliby o tobie pisa w gazecie?
krokiem do nas.Wpadam w osupienie. Otwieram usta, eby powiedzie swoje, ale w tym
momencie wchodzi Sara. Idzie wolnym
- Witaj, pikna.
Pochyla si i cauje mnie w policzek, co nigdy w yciu mi nie spowszednieje.
- Kto jest dzisiaj w radosnym nastroju - mwi.
- Radosny, widzc ciebie. Denerwujesz si egzaminem na prawo jazdy?
- Moe troch. Chciaabym po prostu mie to z gowy.
Siada obok mnie. To jest mj dzie, myl Oto gdzie byemi gdzie wanie jestem. Sara po jednej
stronie. Sam po drugiej.
Jestem na lekcjach jak kadego innego dnia. Siedz z Samom w sto owce. Nie rozmawiamy o
poarze. Jestemy chyba jedynymi w calcj szkole, ktrzy nie poruszaj tego tematu. Ta sama
opowie, wakowa na na okrgo. Ani razu nie sysz swojego imienia. Tak, jak si spodziewaem,
Mark nie przyszed. Kry plotka, e on i kilku innych bd zawieszeni za to, co zarzucia im gazeta.
Nie wiem, czy to prawda, czy nie. Nie wiem, czy to mnie obchodzi.
Do smej lekcji, kiedy Sara i ja wchodzimy do kuchni na zajcia z gospodarstwa domowego, moje
przekonanie, e jestem bezpieczny, zdyo si umocni. Teraz jestem pewien, e si myl, i co
przeoczyem. Wtpliwo sczy mi si do gowy przez cay dzie, ale cakiem sprawnie daj sobie z
ni rad.na niego i od razu wiem, o co chodzi. Posaniec zych wieci. Zwiastun mierci.
PodchoRobimy pudding z tapioki. atwy dzie. W rodku zaj otwieraj si drzwi. To dyurny
korytarzowy. Spogldam dzi prosto do mnie i wrcza mi karteczk.
- Masz si zgosi do pana Harrisa.
- Teraz?
- Tak.
Spogldam na Sar i wzruszam ramionami. Nie chc, eby widziaa mj strach. Umiecham si do
niej i id do drzwi. Przed wyjciem odwracam si i patrz na ni jeszcze raz. Pochylona nad stoem
miesza skadniki, jest w tym samym zielonym fartuchu, ktry wizaem na niej pierwszego dnia, tego
dnia, kiedy robilimy naleniki i jedlimy je z jednego talerza. Ma koski ogon i lune kosmyki

wosw wisz przed jej twarz. Zakada je za uszy, nie widzc, e stoj w drzwiach i na ni patrz.
Wpatruj si w ni, wgapiam, prbujc zapamita kady najdrobniejszy szczeg tej chwili:
sposb, w jaki trzyma drewnian yk, jedwabisto jej cery w wietle padajcym z okna za jej
plecami, czuo w jej oczach. Guzik przy konierzyku jej bluzki wisi na jednej nitce. Zastanawiam
si, czy ona o tym wie. Stojcy za mn dyurny co mwi. Macham do Sary, zamykam drzwi i
oddalam si korytarzem. Nie spiesz si, prbujc przekona samego siebie, e chodzi o jak
formalno, dokument, ktrego zapomniaem podpisa, pytanie o wykazy ocen z poprzednich szk.
Ale wiem, e nie.
Pan Harris siedzi przy swoim biurku. Umiecha si w sposb, jaki mnie przeraa; to ten sam peen
dumy umiech, z jakim wyciga z lekcji Marka na wywiad.
- Usid - mwi. - A wic czy to prawda?
Spoglda na ekran komputera, potem z powrotem na mnie.
- Czy co prawda?
Na jego biurku ley koperta z moim imieniem i nazwiskiem napisanym rcznie czarnym
dugopisem. Dyrektor widzi, e na ni patrz.
- Ach tak, to przyszo do ciebie faksem jakie p godziny temu. Podnosi kopert i rzuca mi j przez
biurko.
- Co to jest? - pytam.
- Nie mam pojcia. Moja sekretarka od razu zapakowaa to do koperty.
Kilka rzeczy dzieje si w tym samym czasie. Otwieram kopert i wyjmuj zawarto. Dwie kartki
papieru. Wierzchnia jest stron tytuow z moim nazwiskiem i dopiskiem POUFNE" skrelonym
duymi czarnymi literami. biaPrzekadam j pod drug kartk. Jedno zdanie napiym
papierze.
sane drukowanymi literami. Bez nazwiska. Tylko cztery sowa na
- A wic, panie Smith, czy to prawda? e wbieg pan do tamtego poncego domu, by uratowa
Sar Hart i psy? -pyta pan Harris.
Krew napywa mi do twarzy Podnosz wzrok. Dyrektor obraca do mnie ekran komputera. To blog
powizany z Paradise Gazette". Nie musz sprawdza nazwiska autora, eby wiedzie, kto to
napisa. Tytu mi cakowicie wystarczy
POAR W DOMU JAMESW:
HISTORIA NIEOPOWIEDZIANA
Oddech winie mi w gardle. Serce omocze. wiat staje w miejscu, przynajmniej tak si wydaje.
Czuj si w
rodku martwy. Zerkam z powrotem na kartk, ktr trzymam w rce. Biay, gadki w dotyku
papier. I jedno pytanie:
CZY JESTE NUMEREM CZTERY?
Obie kartki wypadaj mi z rk, zlatuj z biurka i lduj bezwadnie na pododze. Nie rozumiem.
Jak to moliwe? -Wic to prawda?
- pyta Harris.

Opada mi szczka. Pan Harris umiecha si, dumny i uszczliwiony. Ale to nie jego widz, tylko
to, co za nim, widoczne przez okno jego gabinetu. Czerwony zamazany ksztat wypadajcy zza rogu,
poruszajcy si szybciej, ni to normalne, szybciej, ni to bezpieczne. Wizg opon przy skrcie na
parking. Odkryta furgonetka rozsypujca na boki
wir przy pokonywaniu drugiego zakrtu. Henri pochylony nad kierownic jak jaki oszalay
maniak. Wciska hamulce tak mocno, e a wstrzsa nim caym i samochd z piskiem przystaje.
Zamykam oczy.
Zakrywam gow rkami.
Sysz przez okno, jak otwieraj si drzwi furgonetki. Sysz j blisko.Henri bdzie w tym
gabinecie za minut.

28
- Dobrze si pan czuje, panie Smith? - pyta dyrektor. Podnosz na niego wzrok. Na sekund
przybiera zatroskan min, po czym na jego twarz powraca szeroki umiech.
- Nie, panie Harris - mwi. - Nie czuj si dobrze. Podnosz z podogi kartk. Czytam j
jeszcze raz. Skd ona si wzia? Czy oni robi sobie z nas jaja? Nie ma tu ani numeru telefonu, ani
adresu, nie ma nazwiska. Nic tylko cztery sowa i znak zapytania. Wygldam za okno. Wz
Henriego jest zaparkowany, z rury wydechowej buchaj spaliny. Do rodka i jak najszybciej w
drog. Spogldam z powrotem na ekran komputera. Artyku zosta opublikowany za minut
dwunasta, prawie dwie godziny temu. Dziwi mnie, e Henriemu i zajo a tyle czasu, by tu
dojecha. Krci mi si w gowie, mam uczucie, jakbym odpywa.
- Nie potrzebuje pan pielgniarki? - dopytuje pan Harris.
zajcia z gospodarstwa domowego. I tak naprawd, panie Harris, potrzebuj znale si tam z
powrotemPielgniarka, myl, nie, nie potrzebuj pielgniarki. Gabinet pielgniarki jest obok
kuchni, w ktrej odbywaj si pitnacie minut temu, zanim pojawi si dyurny. Sara na pewno
postawia ju pudding na ogniu. Ciekawe, czy ju si gotuje? Czy Sara zerka w stron drzwi,
czekajc na mj powrt?
Potem szybko do saSabe echo trzanicia drzwiami frontowymi dosiga gabinetu dymochodu.
Potem do domu. Potem gdzie? Do Maine? Mrektora. Za pitnacie sekund pojawi si Henri. issouri?
Kanady? Nowa szkoa, nowy pocztek, kolejne nowe imi. Nie spaem od prawie trzydziestu godzin
i dopiero teraz czuj wyczerpanie. Ale wraz
nim pojawia si co innego; i w tym uamku sekundy pomidzy odruchem i dziaaniem
wiadomo, e odjedam
na zawsze, bez poegnania, jest nagle zbyt trudna do zniesienia. Mru oczy, twarz wykrzywia mi
grymas udrki i
- bez zastanowienia, nie wiedzc tak naprawd, co robi - przeskakuj biurko pana Harrisa i
rzucam si przez
okno. Szyba rozpryskuje si na milion kawaeczkw i sysz za sob okrzyk przeraenia.
78

Moje stopy lduj w trawie przed budynkiem. Obracam si w prawo i biegn przez szkolne
podwrko. Klasy, ktre
mijam po prawej, rozmazuj si w jeden cig, przecinam szkolny parking i wbiegam do lasu za
boiskiem do baseballa.
Mam wiee skaleczenia na czole i lewym okciu. Pali mnie w pucach. Do diaba z blem. Biegn
dalej, kartka
papieru cigle tkwi w mojej prawej rce. Wciskam j do kieszeDlaczego po prostu si nie zjawili?
To jest ich gwna przewaga zjawianie si nieoczekiwanie, bez ostrzee. Przewni. Po co
Mogadorczycy mieliby wysya faks?
aga
zaskoczenia.
W rodku lasu bior ostry zakrt w prawo, przedzierajc si przez gszcz, a wybiegam na pole.
Krowy
przeuwajce traw patrz pustymi oczami, kiedy przemykam obok nich. Jestem w domu przed
Henrim. Nigdzie nie
widz Bernie Korsara. Wpadam do rodka i staj jak wryty. Z wraenia zapiera mi dech. Przy
kuchennym stole, przed laptopem Henriego siedzi kto, kto na pierwszy rzut oka moe by jednym z
nich. Uprzedzili mnie, zaplanowali to tak,
e jestem teraz sam, bez Henriego. Osoba przy stole odwraca si, a ja gotowy do walki zaciskam
pici.
Ale to tylko Mark James.
- Co ty tu robisz? - pytam.
- Prbuj zrozumie, co tu jest grane. - W jego spojrzeniu kryje si lk. - Kim ty, do diaba,
jeste?
- O co ci chodzi?
- Spjrz - mwi, wskazujc ekran komputera.
dokadna kopia kartki w mojej kiPodchodz bliej, ale nie patrz w ekran; mj wzrok koncentruje
si na biaej kartce lecej obok koeszeni, tyle e wydrukowana na grubszym papierze ni
faks. mputera. To jest
Potem zauwaam co jeszcze. U dou kartki Henriego, bardzo maymi cyframi, jest napisany numer
telefonu. Chyba
nie myl, e zadzwonimy? Tak, to ja, Numer Cztery. Czekam tu na was. Uciekalimy przez
dziesi lat, ale bardzo
prosz, teraz przyjedcie nas zabi, a nie bdziemy stawia oporu". To zupenie bez sensu.

'1

- To twoje? - pytam.
- Nie, ale zostao dorczone przez UPS w momencie, kiedy tu dotarem. Twj tata to przeczyta,
kiedy

pokazywaem mu filmik wideo, a potem wybieg z domu.


- Jaki filmik? - pytam.
- Obejrzyj. Spogldam na komputer i widz, e Mark otworzy YouTube. Naciska play". Obraz
ma fataln
rozdzielczo, ziarno jak groch, tak jakby kto nakrci ten film komrk. Rozpoznaj jego dom
natychmiast.
Frontowa cz stoi w pomieniach, kamera si trzsie, ale dobrze sycha szczekanie psw i
okrzyki
rozchodzce
1

si po tumie. Potem kto, kto to filmuje, oddala si od tumu, obchodzi dom i dociera na jego tyy
Obiektyw
przyblia tylne oknodalej. ija jakie dwadziecia sekund i w momencie, kiedy wylatuj przez okno
z Sar i psem w ramiona, z ktrego dochodzi szczekanie. Szczekanie cichnie, a ja zamykam oczy, bo
wiem, co bdzie ch, Mark
zatrzymuje wideo. Na przyblionym ujciu nasze twarze s dobrze widoczne, nie do pomylenia.
- Kim jeste? - pyta Mark. Ignoruj jego pytanie, zadajc wasne:
- Kto to nakrci?
- Nie mam pojcia.
Sysz, jak wir chrzci na podjedzie pod koami samochodu Henriego. Prostuj si gwatownie
i moim
pierwszym odruchem jest ucieczka. Wybiec std i wrci do szkoy, gdzie Sara ma wywoa
zdjcia a do
egzaminu na prawo jazdy o wp do pitej. Jej twarz jest rwnie dobrze widoczna na tym filmie
jak moja, przez co
znalaza si w takim samym niebezpieczestwie jak ja. Co jPrzechodz na drug stron stou i
czekam. Zatrzaskuj si drzwi furgonetki. Henri wchodzi do domu pi sekund ednak powstrzymuje
mnie przed ucieczk.
pniej, Bernie Korsar wbiega przed nim.
- Okamae mnie - mwi od progu z surowym wyrazem twarzy, z napitymi do ostatecznoci
miniami szczki.
- Wszystkich okamuj. Nauczyem si tego od ciebie.
- Nie okamujemy siebie nawzajem! - krzyczy. Mierzymy si wzrokiem.
- O co tu chodzi? - pyta Mark.
- Nie wyjad, dopki nie znajd Sary - mwi. - Ona jest w niebezpieczestwie, Henri!
- Nie czas na sentymenty, John. Nie rozumiesz tego? Podchodzi do stou, apie kartk i zaczyna
wymachi
przed moim nosem.

wa ni

- A to skd si wzio, jak mylisz?


- Co tu si, do diaba, dzieje? - Mark prawie ryczy. Lekcewa kartk i Marka i skupiam wzrok
na Henrim.
- Tak, widziaem to, i dlatego musz wrci do szkoy Zobacz j i bd ciga.
Henri rusza w moj stron. Kiedy robi drugi krok, wycigam rk i zatrzymuj go trzy metry przed
sob. Prbuje i
dalej, ale trzymam go w miejscu.
- Musimy ucieka, John - mwi zranionym, niemal bagalnym tonem.
Wci trzymajc go na dystans, cofam si w kierunku swojej sypialni. Henri daje za wygran.
Milczc, przyglda mi
si z blem, a to jego spojrzenie sprawia, e czuj si gorzej ni kiedykolwiek w yciu. Musz
odwrci wzrok. Kiedy
docieram do drzwi, znowu patrzymy sobie w oczy. Ma zgarbione plecy, rce zwieszone wzdu
ciaa, wyglda, jakby
nie wiedzia, co ze sob pocz. Tylko wpatruje si we mnie z min, jakby mia si rozpaka.
- Przepraszam - mwi.
Daj sobie wystarczajc przewag, eby zdy uciec. Odwracam si, biegn przez swj pokj, z
szuflady komody
wycigam n, ktrego uywaem na Florydzie do oprawiania ryb. Wyskakuj przez okno i pdz
w kierunku lasu. Za
sob sysz szczekanie Berniego Kosara, nic wicej.
Biegn ponad kilometr i zatrzymuj si na tej duej polanie, gdzie ja i Sara robilimy niene
anioy. Nasza polana,
tak j nazywaa. Polana, na ktrej mielimy latem urzdza pikniki. Myl, e latem mnie tu nie
bdzie, co boli tak
strasznie, i zginam si wp i zgrzytam zbami. Gdybym tak mg zadzwoni i ostrzec j, eby nie
zostawaa w szkole. Mj telefon, razem z innymi rzeczami, ktre wziem do szkoy, jest w mojej szafce. Wydostan
tylko Sar z
niebezpiecznej sytuacji, potem wrc do Henriego i wyjedziemy.Odwracam si i pdz do szkoy
tak szybko, jak pozwalaj na to moje puca. Dobiegam w momencie, kied
y
autobusy ruszaj z parkingu. Obserwuj je ze skraju lasu. Przed frontowym wejciem stoi Hobbs i
mierzy du pyt ze
sklejki, eby zakry dziur, ktr zrobiem, wyskakujc przez okno. Uspokajam oddech, prbuj
poukada

w gowie myli. Patrz, jak samochody wyjedaj jeden po drugim, a zostaje ich tylko kilka.
Hobbs zakrywa dziur i znika w szkole. Zastanawiam si, czy ostrzegano go, by jeli mnie
zobaczy, zadzwoni na policj. Patrz na zegarek. Dopiero wp do czwartej, ale wydaje si, e
zmrok zapada szybciej ni zgstnieje, pochaniajc wszystko wok. wiata na parkingu ju si
zapaliy, ale na
wykle, ciemno wet one wydaj si blade i
przygaszone.Wychodz z lasu, przebiegam boisko i zagldam na parking. Zostao z dziesi
samochodw. Drzwi do szkoy s
zamknite na klucz. Chwytam gak, zamykam w skupieniu oczy i zamek ze szczkiem ustpuje.
Wchodz do rodka i
nikogo nie widz. Na korytarzu pali si tylko poowa wiate. Powietrze jest nieruchome i panuje
cisza. Gdzie sysz
pracujc froterk. Skrcam do holu i w oddali wyaniaj si drzwi do ciemni fotograficznej. Sara.
Miaa dzi
wywoywa zdjcia przed egzaminem na prawo jazdy Mijam swoj szafk, zagldam do niej. Nie
ma mojego telefonu, szafka jest zupenie pusta. Miejmy nadziej, e Henri go ma.
W drodze do ciemni nie zauwayem ani jednej osoby Gdzie s sportowcy, czonkowie orkiestry,
nauczyciele,
ktrzy czsto zostaj do pna, eby sprawdzi prace domowe czy dopeni jakich innych
obowizkw? Ogarnia mnie
ze przeczucie, boj si, e co strasznego mogo sta si Sarze. Przykadam ucho do drzwi ciemni,
nasuchuj, ale nie
sysz niczego poza wardrzwi. S zamknite. Znowu przyciskam do nich ucho i delikatnie pukam.
Nikt nie odpokotem froterki dochodzcym z koca korytarza. Bior gboki oddech i prbuj
otworzy wiada, ale sysz za drzwiami
jakie poruszenie. Znowu bior gboki oddech, szykujc si na to, co mog zasta za drzwiami, i
otwieram zamek. W
pomieszczeniu panuj egipskie ciemnoci. Wczam swoje wiata i omiatam nimi pokj. Wydaje
mi si, e pokj jest
pusty, ale nagle, w samym kcie, zauwaam nieznaczny ruch. Kucam, eby si temu przyjrze, i pod
blatem znajduj
ulg.skulon Sar. Przygaszam wiata, eby moga mnie zobaczy. Wyglda do mnie z cienia,
umiecha si i oddycha z
- Oni tu s, prawda?
- Jeli jeszcze ich nie ma, to niedugo bd.
Pomagam jej wsta z podogi, ona obejmuje mnie i ciska tak mocno, jakby w ogle nie miaa
zamiaru mnie puci.
- Weszam tu zaraz po smej lekcji i jak tylko skoczyy si wszystkie zajcia, z korytarza zaczy

dochodzi te
dziwne odgosy. I zrobio si cakiem ciemno, wic zamknam si od rodka i siedziaam pod
awk, po prostu baam
si ruszy. Czuam, e co jest nie tak, zwaszcza po tym, jak usyszaam, e wyskoczye przez
okno i nie odbierae
telefonu.
na korytarzuMdrze zrobia, ale teraz musimy std uciec, i to szybko. Wychodzimy z ciemni,
trzymajc si za rce. wiata
gasn, caa szkoa pogra si w ciemnociach, mimo e zmierzch dopiero za godzin. Po jakich
dziesiciu sekundach
wiata z powrotem si zapalaj.
- Co si dzieje? - pyta szeptem Sara.
- Nie wiem.
droga ucieczki prowadzi przez tylne drzwi wychodzce na parking dla nauczycieli. Kiedy idziemy
w tamPrzemieszczamy si korytarzem jak najciszej, wszystkie odgosy wydaj si przytumione,
zduszone. Najkrtsza tym kierunku,
dwik froterki staje si wyraniejszy. Przypuszczam, e za chwil wpadniemy na Hobbsa. A
poniewa on wie, kto
wybi okno, to czy przegoni mnie szczotk i zawoa policj? W tym momencie to ju chyba nie ma
znaczenia.
Kiedy docieramy do koca korytarza, wiata znw gasn. Zatrzymujemy si i czekamy, a znw
si zapal, ale nic
z tego. Froterka daciemnociach. Wydaje si dziwne, e maszyna dalej pracuje, e Hobbs po
ciemku froteruje podog. Wlej gdzie pomrukuje. Nie widz jej, ale musi by z pi metrw od
nas w nieprzeniknionych
czam swoje
wiata, a Sara puszcza moj rk i staje za mn, z domi na moich biodrach. Najpierw znajduj
wtyczk w cianie,
potem kabel, wreszcie sam froterk. Stoi w miejscu, obijajc si o cian, pozostawiona samej
sobie, bez nadzoru.
Ogarnia mnie panika, a za ni czai si wielki strach. Musimy si wydosta ze szkoy.
Wyrywam sznur z gniazdka i froterka milknie. Wyczam swoje wiata. Gdzie w gbi korytarza
powoli, ze skrzypieniem otwieraj si drzwi. Przykucam z plecami opartymi o cian, Sara trzyma
si kurczowo mojego ramienia.
Oboje jestemy zbyt przeraeni, by wydusi sowo. Instynktownie wyczyem froterk, a teraz
mam ochot wczy j
z powrotem, ale wiem, e to zdradzi nasze pooenie, jeli oni tu s. Zamykam oczy i wytam

such. Skrzypienie
ustaje. Jakby znikd wpada delikatny powiew wiatru. Na pewno adne okno nie jest otwarte.
Myl, e wiatr moe
dochodzi z okna, ktre wySara krzyczy. Co przemyka obok nas, ale nie widzbiem. Nagle
zatrzaskuj si drzwi i stuczone szko rozpryskuje po pododze., co to jest, i wcale nie mam ochoty
si dowiedzie. Pocigam
Sar za rk i pdzimy korytarzem przed siebie. Wywaam drzwi ramieniem i wybiegamy na
parking. Sara wydaje
okrzyk przeraenia i oboje stajemy jak wryci. Zapiera mi dech, po plecach przechodz lodowate
ciarki. wiata wci
si pal, ale s przygaszone, wygldaj upiornie w gstych ciemnociach. Pod najblisz latarni
widzimy go oboje:
prochowiec powiewajcy na wietrze, kapelusz nacinity tak nisko, e nie wida spod niego oczu.
Stwi szczerzy na mnie zby.
r podnosi gow
Ucisk Sary zacienia si na mojej doni. Oboje robimy krok w ty i potykamy si z popiechu.
Idziemy dalej
rakiem, a uderzamy plecami o drzwi.
- Chod! - wrzeszcz i zrywam si na rwne nogi.
Sara wstaje. Szarpi za gak, ale drzwi za nami ju si zatrzasny.
- Jasny szlag! - krzycz.
Ktem oka widz nastpnego, pocztkowo stoi bez ruchu. Patrz, jak robi pierwszy krok w moj
stron. Za nim jest
jeszcze jeden. Mogadorczycy. Po tylu latach w kocu s. Prbuj si skupi, ale za bardzo trzs
mi si rce, eby
otworzy drzwi. Wyczuwam, jak si zbliaj, zacieniaj krg. Sara przywiera si do mnie i czuj,
jaNie mog si skoncentrowa na tyle, by otworzy drzwi. Gdzie si podziaa moja zimna krew, co
mi po k dry tych
wszystkich treningach w ogrodzie? Nie chc umiera, myl. Nie chc umiera.
- John - mwi Sara, a w jej gosie jest tyle strachu, e moje oczy otwieraj si szeroko i
twardniej w determinacji.
Szczk zapadki. Drzwi ustpuj. Przeciskamy si z Sar do rodka i blokujemy zamek. Sycha
guche dudnienie,
jakby jeden z nich kopa w drzwi. Biegniemy korytarzem. Dwiki podaj za nami. Nie wiem,
czy jacy
Mogadorczycy s w szkole. Wylatuje nastpne okno i Sara wydaje krzyk zaskoczenia.
- Musimy by cicho - mwi.
Prbujemy otwiera drzwi klas, ale wszystkie s zamknite. Obawiam si, e nie mam do czasu

na pokonanie
ktrego zamka. Gdzie jakie drzwi si zatrzaskuj i nie wiem, czy to byo za, czy przed nami.
Haas si zblia,
osacza nas, wypenia nam uszy Sara bierze mnie za rk i biegniemy szybciej, mj umys pracuje
na najwyszych
80

obrotach, eby przypomnie sobie rozkad budynku, ebym nie musia zapala swoich wiate, eby
nas nie zobaczyli. W kocu ktre drzwi si otwieraj i wpadamy przez z impetem do rodka. To
sala historyczna, po lewej stronie szkoy, wychodzca na agodne zbocze i z powodu
szeciometrowego uskoku w oknach s kraty. Ciemno mocno przylega do szyb, nie przepuszczajc
z zewntrz ani troch wiata. Zamykam cicho drzwi, majc nadziej, e nas nie widzieli. Potem
omiatam klas swoimi wiatami i natychmiast je gasz. Jestemy sami i chowamy si pod biurko
nauczyciela. Prbuj zapa oddech. Pot spywa mi po twarzy i szczypie w oczy
-Ilu ich tu jest? Widziaem co najmniej trzech. Na pewno gdzie czaj si inni. Czy maj ze sob
bestie, te
chocia Bernie Kosar.asicopodobne stworzenia, ktrych tak bali si dziennikarze z Athens? Tak
chciabym, eby Henri by z nami, czy
Powoli otwieraj si drzwi. Wstrzymuj oddech, nasuchujc. Sara wtula si we mnie,
obejmujemy si ciasno rodka, eby sprawdzi, czy tu jestemy? Czy naprawd poszli dalej, nie
wchodzc do rodka? Znaleliramionami. Drzwi zamykaj si bardzo cicho i zatrzaskuj. Nie
sycha krokw. Czy tylko otworzyli drzwi i zajrzeli do dugim czasie; z pewnoci nie s a tak
leniwi.
mnie po tak
- Co teraz zrobimy? - szepcze po minucie Sara.
- Nie wiem.
W klasie panuje cisza. Ktokolwiek otworzy drzwi, musia sobie pj albo stoi na korytarzu i
czeka. Ale wiem te, e im duej tu posiedz
gboki oddech.
zaryzykowa. Bior

imy, tym wicej ich przybdzie. Musimy si std wydosta. Musimy

- Musimy wyj - szepcz. - Nie jestemy tu bezpieczni.


- Ale oni tam s.
- Wiem, ale nie odejd. Henri jest w domu i jest w takim samym niebezpieczestwie jak my.
- Ale jak si std wydostaniemy?
Nie mam pojcia, nie wiem, co powiedzie. Jedyna droga wyjcia to ta, ktr weszlimy. Sara
nadal mnie obejmuje.
ch Jestemy atwym celem, Saro. Znajd nas, a wtedy przyjd po nas wszyscy naraz. Prbujc
ucieczki, bdziemy samochd. Jeli mi si nie uda, bdziemy mimo wszystko prbowali jako
uciec.ocia mieli przewag zaskoczenia. Jeli wydostaniemy si ze szkoy, to myl, e uda mi si
uruchomi jaki

Sara kiwa gow na zgod.


Bior gboki oddech, wychodz spod biurka i pomagam jej wyj. Moliwie najciszej robimy
pierwszy krok.
Potem nastpny Dojcie do drzwi zajmuje nam ca minut i nic nam w ciemnoci nie staje na
drodze. Z moich rk sczy si lekki blask pozwalajcy nam nie wpa na adn awk. Wpatruj si
w drzwi. Otworz je, wezm Sar na
plecy i pobiegn korytarzem najszybciej jak potrafi, z zapalonymi wiatami, wybiegn ze szkoy i
przez parking do
lasu. Znam dobrze te lasy i drog do domu. Mogadorczykw jest wicej, ale my mamy przewag
wasnego boiska.
Kiedy zbliamy si do drzwi, serce bije mi tak mocno, e boj si, czy tamci go nie sysz.
Zamykam oczy i powoli
sigam do gaki. Sara w napiciu ciska moj do. Kiedy moja rka jest tu-tu, tak blisko gaki,
e czuj chd bijcy od metalu, co apie nas oboje od tyu i pociga na podog.
Prbuj krzycze, ale czyja do zakrywa mi usta. Przeszywa mnie strach. Czuj, jak Sara
szamocze si w czyim
ucisku, usiuje si wyrwa, i robi to samo, ale chwyt jest zbyt mocny Nigdy nie przypuszczaem,
e Mogadorczycy
bd silniejsi ode mnie. Zdecydowanie ich nie doceniaem. Nie ma ju nadziei. Zawiodem Sar i
Henriego i bardzo
auj. Henri, mam nadziej, e popiszesz si lepiej ni ja.Sara oddycha ciko, a ja z caej
mocy prbuj si wyrwa, lecz nie m
am szansy.
- Ciii, przestacie si szarpa - jaki gos szepcze mi do ucha; gos dziewczyny. - Oni s na
zewntrz i czekaj,
musicie si oboje uciszy.
To dziewczyna, rwnie silna jak ja, moe nawet silniejsza. Nic z tego nie rozumiem. Kiedy
rozlunia ucisk,
Orzechowe oczy, wydatne koci policzkowe, dugie ciemne wosy cignite w koski ogon,
szerokie ustodwracam si do niej twarz. Przygldamy si sobie. Ponad blaskiem swoich rk widz
twarz troch starsz od mojej. a i mocny nos,
oliwkowa cera.
- Kim jeste? - pytam.
istnieniu. Kto jest tutaj, eby nam pomc.Ona zerka na drzwi, cigle nic nie mwi.
Sprzymierzeniec, myl. Kto poza Mogadorczykami wie o naszym
- Jestem Numerem Sze - mwi dziewczyna. - Chciaam si tu dosta przed nimi.

29
- Skd wiedziaa, e to ja? - pytam. Spoglda na drzwi.
- Od dawna prbowaam ci znale. Trjk zabili. Ale wyjani to wszystko pniej. Najpierw
musimy si std
wydosta.
- Jak ci si udao tu wej? Jakim cudem oni ci nie zauwayli?
- Umiem stawa si niewidzialna.
Umiecham si. Ta sama moc, ktr mia mj dziadek. Niewidzial-no. Zdolno czynienia
niewidzialnym
wszystkiego, czego dotkn, jak z tym domem w drugi dzie pracy Henriego.
- Jak daleko std mieszkasz? - pyta dziewczyna.
- Pi kilometrw.
Wyczuwam w ciemnoci jej skinienie gow.
- Masz Cepana?
- Tak, oczywicie. A ty nie?
Przenosi ciar ciaa na drug nog i nie odpowiada od razu, jakby czerpaa si od jakiej
niewidocznej istoty.
- Miaam. Ona zmara trzy lata temu. Odtd radz sobie sama.
- Przykro mi - mwi.
- To jest wojna. Bd gin ludzie. Musimy si std natychmiast wydosta albo te zginiemy. Skoro
oni s w
okolicy, wiedz ju, gdzie mieszkasz, a to znaczy, e ju tam s, wic nawet nie ma co si
maskowa, kiedy std
wyjdziemy. Ci tutaj to tylko skauci. onierze s w drodze. Maj miecze. Bestie bd tu za nimi.
Czasu jest mao. W
najlepszym razie mamy dob. W najgorszym - oni ju tu s.
Moja pierwsza myl: Oni ju wiedz, gdzie mieszkam. Wpadam w panik. W domu jest Henri, z
Berniem Kosarem,
i onierze z bestiami mog ju tam by. Moja druga myl: jej Cepan nie yje od trzech lat. Szstka
od tak dawna jest
sama, cakiem sama na obcej planecie od ktrego - trzynastego roku ycia? Czternastego?
- On jest w domu - mwi.
- Kto?
- Henri, mj Cepan.

- Jestem pewna, e nic mu nie jest. Nie tkn go, dopki ty jeste wolny. To ciebie chc dopa, a
jego sprbuj uy
jako przynty - mwi Numer Sze, po czym unosi gow w stron zakratowanego
okna.Odwracamy si i patrzymy razem z ni. wiata pojazdu, bardzo sab
e, tak e nic poza nimi nie wida, mkn wzdu
zakrtu w kierun
do nas. ku szkoy, zwalniaj, mijaj wyjazd, potem skrcaj we wjazd i szybko znikaj. Szstka
odwraca si
- Wszystkie drzwi s zablokowane. Jak inaczej moemy si std wydosta?
Myl nad tym, dochodzc do wniosku, e najlepiej bdzie sprbowa wyj przez ktre z
niezakratowanych okien
w innej klasie.
- Moemy wyj przez sal gimnastyczn - mwi Sara. - Pod scen jest przejcie, ktre
prowadzi na tyy szkoy
przez takie drzwi jak do piwnicy
- Naprawd? - pytam.
Kiwa gow, a we mnie wzbiera duma.
- Oboje wecie mnie za rk - mwi Szstka. Ja bior j za praw, Sara za lew.
- Bdcie jak najciszej. Dopki nie pucicie moich rk, bdziecie niewidzialni. Oni nas nie
zobacz, ale bd
sysze. Jak tylko wyjdzieznaleli. Jedynym sposobem ucieczki jest ich zabi, wszystkich co do
jednego, zanim przyjd inni.my na zewntrz, gonimy na eb na szyj. Nigdy im si nie wymkniemy,
skoro ju nas
- Okej - mwi.
- Rozumiesz, co to znaczy?
Krc gow. Nie jestem pewien, o co mnie pyta.
- Nie ma ju ucieczki przed nimi - mwi Szstka. - To znaczy, e bdziesz musia walczy.
Chc odpowiedzie, ale szuranie, ktre syszaem wczeniej, ustaje za drzwiami. Cisza. Potem kto
szarpie za gak. Numer Sze bierze gboki oddech i puszcza moj rk.
Podrywa si, wyrzuca przed siebie rce i drzwi wypadaj z futryZapomnijmy o ucieczce. Wanie
zaczyna si wojna.
ny, roztrzaskujc si o podog. Rozupane na kawaki drewno. Potuczone
szko.
- Zapal swoje wiata! - krzyczy.
Zapalam. Mogadorczyk stoi wrd szcztkw rozbitych drzwi. Umiecha si, z kcika ust, w ktre
musia dosta
jaskiniowiec. Rzuca czym, czego nie widrzwiami, sczy si krew. Czarne oczy, blada skra, jakby

nigdy nie musno jej soce. Powstay z martwych dz, i tylko sysz stknicie Szstki. Patrz
stworowi w oczy i przeszywa
mnie taki bl, e zastygam w bezruchu. Zapada ciemno. Smutek. Moje ciao sztywnieje. Przez
zamglon wiadomo
przemykaj obrazy z dnia inwazji: mier kobiet i dzieci, moi dziadkowie; zy, krzyki rozpaczy,
krew, stosy poncych
cia. Szstka odczynia urok, podrywajc Mogadorczyka w powietrze i ciskajc nim o cian. Gdy
ten prbuje wsta,
Szstka podnosi go znowu, tym razem z caej siy rzucajc nim o jedwykrcony i pogruchotany,
jego pier unosi si tylko raz i nieruchomieje. Mija sekunda lub dwie. Cae jego ciao n cian,
potem drug. Skaut pada na podog
rozpada si w garstk prochu przy dwiku podobnym do tego, z jakim torebka piasku spada na
ziemi.
- Co jest, do diaba? - pytam, zastanawiajc, jak to moliwe, by ciao ulego tak gwatownemu
rozpadowi.
- Nie patrz im w oczy! - krzyczy Numer Sze, ignorujc moje zdziwienie.
Myl o redaktorze Oni chodz wrd nas". Teraz rozumiem, przez co przeszed, kiedy patrzy im
w oczy.
Zastanawiam si, czy nie wita z ulg mierci, kiedy w kocu nadesza, mierci, ktra bya
wyzwoleniem od
nieustannie drczcych wizji. Mog sobie tylko wyobrazi, jak nieznone stayby si moje wizje,
gdyby Szstka nie
zdja ze mnie uroku.Dwch innych skautw nadciga do nas z koca korytarza. Spowija ich
zasona ciemnoci, jak gdyby pochaniali
wszystko wok siebie i zamieniali to w czer. Szstka stoi przede mn wyprostowana,
niewzruszona, z wysoko
uniesion gow. Jest ode mnie pi centymetrw nisza, ale dziki swojej postawie wydaje si
wysza. Sara stoi za
mn. Obaj Mogadorczycy przystaj tam, gdzie korytarz krzyuje si z innym korytarzem, zby maj
odsonite w
szyderczym grymasie. Jestem spity, minie piek z wyczerpania. Oni dysz gbokim, chrywanie to syszelimy za drzwiami, ich oddech, a nie kroki. Obserwuj nas. Raptem jaki inny haas
picym oddechem; wypenia korytarz
i obaj Mogadorczycy kieruj ku niemu ca swoj uwag. Kto szarpie drzwiami, jakby chcia je
si otworzy. Nie
wiadomo skd rozlega si strza, a potem omot wywaanych kopniciem drzwi. Obaj wygldaj
na zaskoczonych i
kiedy zbieraj si do odwrotu, dwa nastpne strzay przeszywaj korytarz i obaj skauci zostaj

wyrzuceni do tyu. Syszymy zbliajcy si odgos dwch par butw i chrobot psich pazurw.
Szstka spina si obok mnie, gotowa zmierzy si z nadchodzcym zagroeniem, czymkolwiek to si
okae. Henri! To wiata jego furgonetki widzielimy przez
okno. Trzyma dubeltwk, ktrej nigdy nie widziaem. Bernie Kosar jest przy jego nodze i rusza
biegiem do mnie.
Przykucam i podnosz go z podogi. Lie mnie szaleczo po twarzy i z emocji omal zapominam
powiedzie Szstce,
kim jest mczyzna z dubeltwk.
- To jest Henri. Mj Cepan.
Henri zblia si wolno, czujny, spogldajc na drzwi kadej klasy, ktr mija, a za nim, z
Loryjskim Kuferkiem w
ramionach, idzie Mark. Pojcia nie mam, po co Henri go tu przywiz. Mj opiekun ma oszatakie,
ktre wiadczy o kracowym zmczeniu, pene strachu i niepokoju. Spodziewam si najgorszego po
tym, w jaki lae spojrzenie w oczach,
sposb uciekem z domu, porzdnej bury, moe nawet zdzielenia w twarz, tymczasem on przekada
dubeltwk do
lewej rki i z caej siy mnie ciska. Obejmuj go rwnie mocno.
- Przepraszam, Henri. Nie wiedziaem, e wydarzy si co takiego.
82

- Wiem, e nie wiedziae. Ciesz si tylko, e jeste cay i zdrowy - mwi. - Chodcie, musimy
si std wydosta.
Caa ta cholerna szkoa jest otoczona.
Sara prowadzi nas do najbezpieczniejszej sali, jaka przychodzi jej do gowy, czyli do kuchni, w
ktrej mamy zajcia
z gospodarstwa domowelodwkami, Henri w popiechu opuszcza rolety we wszystkich oknach.
Sara wchodzi do stanogo, na kocu korytarza. Zamykamy za sob drzwi na zamek. Szstka zastawia
je trzema wiska, w ktrym zwykle
pracujemy, otwiera szuflad i wyjmuje najwikszy n kuchenny, jaki udaje jej si znale. Mark,
widzc, co zrobia,
stawia na pododze Kuferek i wybiera n dla siebie. Potem grzebie w innych szufladach, wyjmuje
tuczek do misa i
wtyka go za pasek spodni.
- Jak tam, wszystko z wami w porzdku? - pyta Henri. - Nikomu nic si nie stao?
- Mnie nic - mwi.
- Poza sztyletem w ramieniu nic mi nie jest - mwi Szstka. Zapalam swoje wiata i ogldam jej
rami. Nie

artowaa. Tam,
gdzie bicRzuci w ni noem. Henri podchodzi i wyciga ostrze. Szstka stka z blu.eps styka si
z barkiem, tkwi may sztylet. To dlatego syszaem jej stumione jknicie, nim zabia skauta.
- Na szczcie to tylko sztylet - mwi, patrzc na mnie. - onierze bd mieli miecze, ktre lni
rnymi mocami.
Chc spyta, jakimi mocami, ale przerywa nam Henri.
- Potrzymaj - mwi do Marka, podajc mu dubeltwk.
si, jak duo Henri mu powiedzia. Zastanawiam si, po co w ogle Henri go tu przywiz.
Odwracam siTamten bierze j bez sowa do wolnej rki, obserwujc w zdumieniu wszystko, co si
wok dzieje. Zastanawiam do Szstki.
Henri przyciska jej do rany jak szmatk i kae j tak trzyma. Podnosi Kuferek i stawia na
najbliszym stole.
- Chod, John - mwi.
Bez wyjaniania pomagam mu otworzy kdk. Podnosi wieko, siga do rodka i wyjmuje paski
kamyk, rwnie
ciemny jak aura otaczajca Mogadorczykw. Szstka zdaje si wiedzie, do czego ten kamyk suy.
Zdejmuje koszule.
Ma pod ni czarnoszary gumowy kombinezon bardzo podobny do srebrnoszarego kombinezonu, w
jakim widywaem
mojego ojca w wizjach z przeszoci. Biorc gboki oddech, podstawia Henriemu swoje rami.
On przyciska do rany
nabrzmiae cigna nakamyk i dziewczyna, z zacinitymi mocno zbami, jczy i zwija si z blu.
Kropszyi. Henri trzyma tak kamie prawie minut, a kiedy jest po wszystelki potu na czole, psowa
twarz, kim, Szstka zgina si wp,
oddychajc gboko, eby doj do siebie. Patrz na jej rami. Poza resztk lnicej nadal krwi po
ranie nie ma ladu,
adnej blizny, tylko niewielkie przecicie w kombinezonie. ,
- Co to jest? - pytam, patrzc na kamyk.
- Uzdrawiajcy kamie - mwi Henri.
- Takie rzeczy naprawd istniej?
- Na Lorien tak, ale bl leczenia jest dwukrotnie silniejszy od pierwotnego blu spowodowanego
urazem,
kogo albo zabicia. I uzdrawiajcy kamie musi , by zastosowany natychmiast.czymkolwiek to
byo, poza tym kamie dziaa tylko wtedy, gdy rana bya zadana umylnie, z zamiarem skrzywdzenia
- Umylnie? Wic kamie by nie zadziaa, gdybym si potkn i niechccy rozci sobie gow?
- Nie. To jest cay sens naszych Dziedzictw. Obrona i czysto intencji.

- Czy on uleczyby Marka albo Sar?


- Nie mam pojcia - mwi Henri. - I obymy nie musieli tego sprawdza.
Szstka uspokaja oddech. Staje prosto, obmacujc swoje rami. Czerwone wypieki na jej twarzy
zaczynaj
blednc. Za ni Bernie Kosar biega w t i z powrotem od zamknitych drzwi do okien, ktre s
zbyt wysoko od podogi, aby mg przez nie wyjrze, ale staje na tylnych apach i mimo wszystko
prbuje, warczc na co, co
wyczuwa na zewntrz. Moe to nic takiego, myl. Od czasu do czasu szczeka w powietrze.
- Wzie mj telefon, kiedy bye dzisiaj w szkole? - pytam Henriego.
- Nie. Niczego nie braem.
- Nie byo go, jak wrciem.
- W kadym razie i tak by nie dziaa. Oni zrobili co z naszym domem i szko. Nie ma prdu, i,
nie wiem, jaka tarcza, ktr musieli zamontowa, nie przepuszcza adnych sygnaw. Stany
wszystkie zegary. Nawet powietrze wydaje si martwe.
- Mamy niewiele czasu - wtrca Szstka.
Henri kiwa gow. Patrzc na ni, lekko si umiecha, z wyrazem dumy, moe nawet ulgi.
- Pamitam ciebie - mwi.
- Ja ciebie te pamitam. Henri podaje jej rk.
- Gwnianie dobrze jest ci znw widzie.
- Cholernie dobrze - poprawiam go, ale nie zwraca na nie uwagi.
- Szukaam was sporo czasu - mwi Szstka.
- Gdzie jest Katarina? - pyta Henri.
Szstka potrzsa gow. Cie smutku przebiega po jej twarzy.
- Nie doya. Zmara trzy lata temu. Wtedy zaczam szuka innych, nie wyczajc was dwch.
- Tak mi przykro - mwi Henri.
Szstka kiwa tylko gow. Spoglda przez sal na Berniego Kosara, ktry wanie zacz wciekle
warcze. Wydaje si, jakby urs, na tyle, e siga gow ponad parapet. Henri podnosi z podogi
strzelb i podchodzi na odlego piciu krokw do okna.
- John, zga swoje wiata podcigniesz rolety.

mwi, co natychmiast robi.

A teraz na moj komend

Podchodz z boku do okna i owijam dwukrotnie sznurek wok doni. Kiwam do Henriego i widz
ponad jego
ramieniem, e Sara zasonia rkami uszy w oczekiwaniu na strza. Henri podnosi strzelb i celuje.
- Czas zapaty - mwi. - Teraz!
Pocigam sznurek i roleta w uamku sekundy odsania okno. Henri strzela. Dwik jest oguszajcy,

odbija si
echem w moich uszach jeszcze przez kilka sekund.
wycelowan

Henri znowu podnosi bro, trzyma z

luf. Wychylam si, eby spojrze przez okno. Dwch powalonych skautw ley na trawie, bez
ruchu. Jeden rozpada
si na proch z takim samym guchym pacniciem jak tamten w korytarzu. Drugiego Henri dobija
jeszcze jednym
strzaem i dzieje si to samo. Wok ich spopielonych resztek roi si od cieni.
- Szstko, przerzu tu jedn lodwk - prosi Henri.
Mark i Sara patrz w zdumieniu, jak lodwka pynie do nas w powietrzu i ustawia si przed
oknem, tak eby
Mogadorczycy nie mogli wej ani zajrze do rodka.
- Lepsze to ni nic - mwi Henri i odwraca si do Szstki. - Ile mamy czasu?
- Niewiele. Oni maj baz trzy godziny drogi std, w wydronej grze w Wirginii Zachodniej.
Henri amie strzelb, wkada dwa wiee naboje i zamyka luf.
- Ile tu si mieci pociskw? - pytam.
- Dziesi.
Sara i Mark szepcz do siebie. Podchodz do nich.
- Wszystko w porzdku? - pytam.
Sara kiwa gow, Mark wzrusza ramionami, adne z nich tak naprawd nie wie, co powiedzie w
sytuacji grozy.
Cauj Sar w policzek i bior j za rk.
- Nie martw si. Wybrniemy z tego. Zwracam si do Szstki i Henriego:
- Dlaczego oni czekaj na zewntrz i nic nie robi? Dlaczego nie wybij ktrego okna i nie
wtargn do rodka?
Przecie wiedz, e maj przewag.
- Oni tylko chc nas przytrzyma, tu w rodku - wyjania Szstka. - Maj nas dokadnie tam,
gdzie chc, wszystkich razem, zamknitych w jednym miejscu. Czekaj teraz na innych, na onierzy
z ich broni, wprawnych w zabijaniu. S zdesperowani, bo wiedz, e rozwijamy nasze
Dziedzictwa. Nie mog sobie pozwoli na schrzanienie okazji i ryzyko, e staniemy si silniejsi.
Wiedz, e cz z nas jest zdolna podj walk.
- W takim razie musimy si wydosta - mwi bagalnie Sara sin bym i drcym gosem.
Szstka przytakuje jej uspokajajco. I wtedy przypominam sobie co, o czym w caym tym
poruszeniu zapomniaem.
- Zaraz... Przecie to, e tu jeste, e jestemy tu razem, likwiduje moc czaru. Wszyscy inni s teraz
atwym upem

- mwi. - Kadego z nas mog zabi, kiedy zechc.


W przeraonej twarzy Henriego czytam, e jemu rwnie wypado to z gowy
- Tak. Musiaam podj to ryzyko - mwi Szstka. - Nie moemy cigle ucieka i mam dosy
czekania. Wszyscy
si rozwijamy, wszymam zamiaru zapomnie, co zrobili Katarinie. Wszyscy, ktrych znalimy,
zginli, nasze rodziny, nasiscy jestemy gotowi wzi odwet. Nie zapominajmy, co oni nam zrobili
tamtego dnia, a ja nie
Myl, e oni postanowili zrobi z Ziemi to samo, co zrobili z Lorien, i s prawie gotowi. Sie
przyjaciele. rkami to zgoda na takie samo zniszczenie, tak sam mier i zagad. Jak mona sta
bezczyndzenie z zaoonymi
tego doszo? Jeli ta planeta zginie, my zginiemy razem z ni.

nie i pozwoli, eby do

spieniony pysk, odsonite zby, zjeon sier na rodku grzbietu. Pies jest gotw, myl.
Pytanie,Bernie Kosar wci ujada przy oknie. Jestem skonny wypuci go na zewntrz, zobaczy, co
moe zrobi. Ma czy reszta z nas jest
gotowa.
- No c, jeste teraz tutaj - mwi Henri. - Miejmy nadziej, e inni s bezpieczni, e poradz
sobie sami. Jeli
ktremu co si stanie, wy dwoje natychmiast bdziecie wiedzie. W naszym wypadku wojna
przysza do nas sama. Nie prosilimy o ni, ale skoro ju jest, nie mamy innego wyjcia, ni stawi
jej czoo, dajc z siebie wszystko.
- Unosi
gow i patrzy na nas dug chwil, biaka jego oczu lni w ciemnoci sali. - Zgadzam si z tob,
Szstko. Nadszed
ju czas.

30
bardziej e szkoa jest wyzibiona z powodu braku prdu. Szstka jest teraz w samym guDo sali
gospodarstwa domowego wpada zimny wiatr, przystawiona do wybitego okna lodwka niewiele
dajemowym kombinezonie, caym , tym
czarnym poza szarym ukonym pasem na przedzie. Stoi porodku grupy tak opanowana i pewna
siebie, e zapragnem
mie wasny loryjski kombinezon. Kiedy otwiera usta, eby co powiedzie, przerywa jej gony
huk z zewntrz.
Wszyscy rzucamy si do okien, ale nic nie wida i nie mamy pojcia, co si dzieje. Po omocie
nastpuje kilka
gonych uderze i odgosy rozdzierania, miadenia, jakby kto brutalnie co niszczy.

- Co si dzieje? - pytam.
- Twoje wiata - mwi Henri ponad dwikami destrukcji. Zapalam je i przeczesuj dziedziniec,
ale wiato siga
na odlego
w kocu kiwa gow w bezsilnej rezygnacji.trzech metrw, a dalej pochania je mrok. Henri cofa
si i przechyla gow, wytajc such w najwyszym skupieniu,
- Niszcz wszystkie samochody z moim wcznie. Jeli wyjdziemy z tego ywo i uda nam si uciec
z tej szkoy, to
tylko na wasnych nogach.
Na twarzy Marka i Sary maluje si przeraenie.
- Nie mamy wicej czasu do stracenia - mwi Szstka. - Musimy si ruszy, zanim przyjad
onierze i bestie. Ona
mwia, e mona si wydosta przez sal gimnastyczn. - Kiwa na Sar. - To nasza jedyna
nadzieja.
- Ona ma na imi Sara - mwi.
Siadam na najbliszym krzele wytrcony z rwnowagi zniecierpliwieniem w gosie Szstki.
Wydaje si ona
najbardziej opanowan osob, ktra zachowaa zimn krew w tych chwilach grozy Bernie Kosar
jest znowu przy
pierwszy przyglda mu si dokadnie, mruy oczy i wysuwa twarz do przodu. Podchodzi do niego i
schyldrzwiach, skrobie pazurami w lodwki, ktre je blokuj, warczy i skomle. Mam zapalone
wiata, wic Szstka po raz a si, eby go
pogaska. Widz, jak si umiecha, i wydaje mi si to dziwne.
- Co? - pytam.
- Nie wiesz?
- Czego nie wiem?
Jej umiech rozkwita i poda za Berniem, ktry biegnie z powrotem do okna, drapie w nie,
warczy,
poszczekuje w rosncej frustracji. Szkoa jest otoczona, grozi nam mier, prawie pewna, a
Szstka si umiecha. To mi dziaa na nerwy
- Twj pies - mwi. - Naprawd nie wiesz?
- Nie - przyznaje Henri.
Odwracam si do niego. Krci gow, patrzc na Szstk.
84

- Co jest, do diaba? - pytam. - O co chodzi?

Szstka spoglda to na mnie, to na Henriego. Potem zamiewa si krtko, lecz nic nie mwi, bo co
innego
przyciga jej uwag. Spieszy si do okna, a my za ni, i tak jak poprzednio przymione wiata
reflektorw mkn po zakrcie drogi i znikaj na szkolnym parkingu. Nastpny samochd, moe jaki
trener albo nauczyciel.
Zamykam oczy i gboko oddycham.
- Moe to nic nie znaczy - mwi.
- Zga swoje wiata - prosi Henri.
Gasz, zaciskam donie w pici. Z jakiego powodu samochd na parkingu wywouje we mnie
zo. Do
diaba ze zmczeniem, z cigymi dreszczami, ktre mam od chwili, gdy wyskoczyem przez okno
dyrektora. Nie
wytrzymam tego duej, nie chc tu siedzie w zamkniciu, wiedzc, e przed szko czekaj
Mogadorczycy
gdy wpada mi do gowy ta szykujcy nam mier. Tamten samochd mg przywie pierwszych
onierzy Ale w tym samym momencie, myl, widzimy, e wiata wycofuj si szybko z parkingu i
oddalaj pdem t sam
drog.
- Musimy si wydosta z tej cholernej szkoy - mwi Henri.
***
Henri siedzi na krzele trzy metry od drzwi z wycelowan w nie dubeltwk. Oddycha wolno, cho
jest podminowany i widz, jak zaciska zby. Nikt z nas si nie odzywa. Numer Sze staa si
niewidzialna i wymkna si na zwiady My po prostu czekamy i w kocu jest. Trzy lekkie klepnicia
w drzwi, umwiony sposb pukania Szstki. Henri opuszcza bro, ona wchodzi, a ja zastawiam z
powrotem drzwi jedn z lodwek. Nie byo jej dziesi minut.
- Miae racj - mwi do Henriego. - Zniszczyli wszystkie samoszko wraki, eby zablokowa
kade drzwi. I Sara miaa racj: przeoczyli waz w podochody na parkingu i w jaki sposb
przenieli pod dze sceny. Doliczyam si siedmiu zwiadowcw na zewntrz i piciu w rodku
pilnujcych korytarzy. Jeden by za tymi drzwiami, ale zosta sprztnity. Robi si nerwowi. To
moe znaczy, e inni powinni ju tu by, czyli e s niedaleko.
Henri wstaje, bierze Loryjski Kuferek i kiwa na mnie. Pomagam mu otworzy kdk. Siga do
rodka i wyjmuje kilka maych okrwieko, zamyka Kuferek na kdk igych kamyczkw, ktre
wrzuca do kieszeni. Nie mam pojcia, do cze chowa go do jednego z piekarnikw. Przystawiam do
piekarnika lodwk, eby go su. Potem opuszcza uchroni go przed otwieraniem. Naprawd nie
ma innego wyjcia. Kuferek jest za ciki, nie daoby si z nim walczy, zreszt potrzebujemy kadej
wolnej rki, eby wyj z tych opaw.
- Zostawiam go z blem serca - mwi Henri, potrzsajc gow. Szstka ma rwnie niewyran
min. Myl o tym,

e Mogadorczycy poo ap na Loryjskim Kuferku, przeraa ich oboje.


- Nic mu si tutaj nie stanie - mwi.
Henri przeadowuje strzelb, spoglda na Sar i Marka.
- To nie jest wasza wojna - mwi. - Nie wiem, czego si tam spodziewa, ale jeli sytuacja
przybierze zy obrt, wy dwoje wracacie do szkoy i czekacie w ukryciu. Im nie zaley na was i nie
sdz, eby zechcieli tu szpera, jeli bd ju mieli nas.Sara i Mark wygldaj na sparaliowanych
strachem, jedno i drugie ciska w prawej doni n. Mark poupycha za paskiem spodni wszystko z
kuchennych szuflad, co mogoby si przyda - inne kuchenne noe, tuczek do misa, tark do sera,
noyczki.
- Wychodzimy z tej sali na lewo - zwracam si do Henriego -jest pi, sze metrw na prawo za
podwjnymi drzwiami. i jak dojdziemy do koca korytarza, sala gimnastyczna
- Waz jest na samym rodku sceny - dodaje Szstka. - Pod niebiesk mat. W sali gimnastycznej
nie ma zwiadowcw, ale to nie znaczy, e nie bd krci si gdzie obok.
- Wic mamy po prostu wyj na zewntrz i prbowa nie da si zapa? - pyta Sara; oddycha
ciko, jej gos jest przepeniony panik.
- To nasza jedyna szansa - odpowiada Henri. Bior Sar za rk i czuj, jak strasznie dry.
- Bdzie dobrze - mwi.
- Skd wiesz? - pyta tonem raczej wymagajcym ni pytajcym.
- Nie wiem.
Szstka odsuwa od drzwi lodwk. Bernie Kosar natychmiast zaczyna drapa w drzwi, prbujc
wyj, warczc.
- Nie mog was wszystkich uczyni niewidzialnymi - mwi Szstka. - Jeli znikn, to i tak bd
obok.
Kiedy chwyta gak od drzwi, Sara, biorc gboki oddech, ciska mnie za rk tak mocno, jak
tylko moe. Widz drcy w jej prawej doni n.
- Trzymaj si blisko - prosz.
- Bd cay czas przy tobie.
Drzwi si otwieraj i Szstka wypada na korytarz, Henri tu za ni, potem ja. Bernie Kosar
wybiega przed nas wszystkich i oddala si pdem jak futrzana kula. Henri kieruje strzelb to w
jedn, to w drug stron. Korytarz jest pusty. Bernie Kosar dotar ju do poprzecznego korytarza.
Znika. Szstka za jego przykadem staje si niewidzialna i reszta z nas biegnie w kierunku sali
gimnastycznej, z Henrim na czele. Puszczam przed siebie Marka i Sar.
Poruszamy si w cakotorowa drog, i to jest pierwszy bd, jaki popeniam.witej ciemnoci,
syszc tylko nawzajem swoje kroki. Wczam swoje wiata, eby pomc
Po mojej prawej rce otwieraj si gwatownie drzwi ktrej z klas. Wszystko dzieje si w
mgnieniu oka i nim mamszans zareagowa, dostaj czym cikim w rami. Moje wiata gasn.
Wpadam z impetem na szklan gablot przy cianie. Mam cit ran na czubku gowy i po twarzy
cieknie mi krew. Sara krzyczy Kolejny, poraajcy, cios lduje z guchym omotem na moich

ebrach.
- Zapal wiata! - wrzeszczy Henri.
Zapalam i widz nad sob zwiadowc trzymajcego dwumetrowej wielkoci kawa drewna, ktry
musia znale w sali wychowania technicznego. Robi zamach, eby uderzy mnie znowu, ale Henri,
stojcy z sze metrw dalej, zdywszy nawet pa na podog.oddaje celny strza. Gowa
zwiadowcy znika roztrzaskana na kawaeczki. Reszta jego ciaa zamienia si w proch, nie
Henri opuszcza strzelb.
- Niech to szlag - mwi na widok krwi.
Kiedy robi krok w moj stron, ktem oka zauwaam drugiego zwiadowc, w tych samych
drzwiach, z uniesionym nad gow dwurcznym motem.
Widz, jak rzuca si do przodu, i moc telekinezy cigam do siebie najblisz rzecz, nawet nie
wiedzc co. Zoty byszczcy przedmiot, ktry gwatownie przeszypowala go na podog. Podbiega
Henri, za nim Mark i Sara. Zwiadowca wci yje. Henri bierze od Sarywa powietrze. Uderza
zwiadowc z tak si, e miady mu czaszk i n i przebija na wylot pier Mogadorczyka, z
ktrego zostaje garstka prochu. Oddaje n Sarze. Ona trzyma go w wycignitej rce, midzy
kciukiem a palcem wskazujcym, jakby kto jej niespodziewanie wrczy par brudnych gaci. Mark
schyla si i podnosi przedmiot, ktrym rzuciem, teraz w trzech oddzielnych kawakach.
- To mj puchar za Lig Midzyszkoln - mwi i mimowolnie parska miechem. - Zdobyem go
miesic temu.
Wstaj. To, co rozbiem wasn gow, byo gablot z pucharem.
- Jak si czujesz? - pyta Henri, ogldajc moj ran.
- W porzdku, chodmy ju.
Biegniemy dalej korytarzem, pniej przez ca sal gimnastyczn i wskakujemy na scen.
Zapalam wiata w rkach i widz niebiesk mat, ktra przesuwa si na bok, jakby sama z siebie.
Potem otwiera si klapa. Dopiero wtedy Szstka staje si znowu widzialna.
- Co tam si dziao? - pyta.
- Nie obyo si bez maego kopotu - odpowiada Henri, schodzc po drabinie pierwszy, eby
sprawdzi przedpole.
Za nim id Sara i Mark.
- Gdzie jest pies? - pytam. Szstka krci gow.
- Chod - mwi.
zdradzam w ten sposb swoj obecno. Czekam.Schodzi pierwsza, zostawiajc na scenie tylko
mnie. Gwid najgoniej, jak umiem, doskonale wiedzc, e
- Chod, John - woa z dou Henri.
Wchodz do wazu, stoj ju na szczeblu drabiny, ale od pasa w gr wci jestem na scenie i
wypatruj psa.
- Hej! - mwi pod nosem. - Gdzie jeste?

I kiedy ju nie mam innego wyjcia, ni si podda, w tym uamku sekundy, kiedy opuszczam niej
stop, Bernie Kosar pojawia si na drugim kocu sali i rusza pdem do mnie, z uszami po sobie.
Umiecham si.
- Za! - Henri tym razem wrzeszczy.
- Zaraz! - odwrzaskuj.
Bernie Kosar wskakuje na scen i w moje ramiona.
- Ju! - krzycz, podajc psa Szstce.
Schodz, zamykam za sob i rygluj klap, po czym zapalam wiata najjaniej, jak si da.
Betonowa posadzka i ciany mierdz stchlizn. Musimy i nisko zgarbieni, eby nie uderzy si
w gow.
Szstka prowadzi. Tunel ma ze trzydzieci metrw dugoci i nie mam pojcia, do czego mg
kiedy suy. Docieramy na koniec; kilka schodkw prowadzi do metalowych piwnicznych drzwi.
Szstka czeka, a wszyscy si zbierzemy
- Na co wychodz te drzwi? - pyta.
- Na parking dla nauczycieli. Niedaleko boiska. Szstka przykada ucho do wskiej szpary w
drzwiach. Nic tylko gwizd wiatru. Nasze twarze obleczone s potem, kurzem i strachem. Szstka
daje znak Henriemu. Gasz wiata.
- No dobrze - mwi i staje si niewidzialna.
Uchyla drzwi na tyle, eby wystawi gow i rozejrze si dookoa. Reszta z nas patrzy z zapartym
tchem, czekajc, nasuchujc, wszyscy w nerwach. Ona odwraca si w jedn stron, potem w drug.
Zadowolona, e nam si udao, otwiera drzwi na rocie i wychodzimy pojedynczo. Jest ciemno i
cicho, bezwietrznie, drzewa w lesie po prawej stronie ani drgn. Rozgldam si, widz
znieksztacone sylwetki poskrcanych samochodw, zwalonych na sterty przed ciemnoci, rodzajem
kopuy, gdzie pozostaj tylko cienie. Bernie Kosar zaczyna warcze, najpierw cicwejciami do
szkoy. Nie ma adnych gwiazd ani ksiyca. W ogle nie wida nieba, prawie jakbymy byli pod
bak ho, wic w pierwszej chwili myl, e to tylko z niepokoju; ale warczenie przechodzi w co
bardziej zaciekego, groniejszego i rozumiem, e musia co wyczu. Wszyscy odwracamy gowy,
eby zobaczy, na co tak warczy, ale nic si nie porusza. Robi krok do przodu, aby wzi Sar na
plecy. Zastanawiam si, czy nie wczy wiate, ale wiem, e to by nas zdradzao jeszcze bardziej
ni warczenie psa. Raptem Bernie Kosar wyrywa przed siebie. Biegnie ntrzydzieci metrw, robi
skok w powietrze i wgryza si w jednego z niewidocznych zwiadow ajwyej
cw, ktry pojawia si nie wiadomo skd, jakby nagle prys jaki czar niewidzialnoci. W jednej
chwili widzimy ich wszystkich, otacza nas co najmniej dwudziestu, wyranie si zbliajc.
- To bya zasadzka! - krzyczy Henri i strzela dwukrotnie, powalajc dwch zwiadowcw.
- Wracajcie do tunelu! - wrzeszcz do Marka i Sary.
Jeden ze zwiadowcw szaruje w moj stron. Unosz go w powietrze i ciskam nim z caej siy o
db rosncy dwadziecia metrw dalej. Spada z hukiem na ziemi, szybko wstaje i rzuca we mnie
sztyletem, ktremu zmieniam w proch u podna pnia. enri wyadowuje kolejne magazynki,
strzapor lot. Podnosz zwiadowc jeszcze raz i ciskam nim jeszcze mocniej o to samo drzewo.

Spada, rozsypujc si w y nakadaj si i odbijaj echem. Dwie rce


chwytaj mnie od tyu. Ju mam je odtrci, gdy zdaj sobie spraw, e to Sara. Nie wida nigdzie
Szstki. Bernie Kosar powali na ziemi Mogadorczyka i z piekielnym ogniem w oczach wbija zby
w jego szyj.
- Wracaj do szkoy! - wrzeszcz do Sary.
Nie chce mnie puci. Cisz przeszywa grzmot i rozptuje si burza, z ciemnymi chmurami,
zygzakami byskawic i piorunami rozdzierajcymi nocne niebo, seri huczcych gromw, ktre
wprawiaj Sar w rytmiczny dygot. Wreszcie pojawia si Szstka. Stoi dziesi metrw dalej,
wpatrzona w niebo, z grymasem skupienia na twarzy i uniesionymi rkami. To ona stwarza t burz,
ma wadz nad pogod. Byskawice zaczynaj spada na zwiadowcw, kadc ich trupem na
miejscu, tworzc mae eksplozje, po ktrych zostaj chmury popiou ospale rozchodzce si po
dziedzicu. Henri stoi z boku, adujc nastpne pociski do strzelby. Zwiadowca zaatakowany przez
Berniego Kosara wreszcie kona i rozsypuje si w kupk popiou, ktry osiada na psim pysku.
Bernie po jednym kichniciu otrzsa popi z sierci i rzuca si w pogo za najbliszym
Mogadorczykiem, a obaj znikaj w gstym lesie pidziesit metrw dalej. Ogarnia mnie potworny
strach, e widziaem go po raz ostatni.
- Musisz wej do szkoy - powtarzam Sarze. - Natychmiast. I musisz si ukry. Mark! wrzeszcz, nie widzc go w pobliu.
86

Rozgldam si. Jest. Pdzi w kierunku Henriego, ktry co rusz aduje strzelb. W pierwszej chwili
nie rozumiem, ale ju widz, co si dzieje: mogadorski zwiadowca podkrad si do Henriego
niezauwaony.
- Henri! - krzycz, prbujc przycign jego uwag.wywizuje si walka wrcz. Henri
zatrzaskuje strzelb, podczas gdy Mark odkopuje n.Podnosz rk, eby zatrzyma zwiadowc z
jego uniesionym wysoko noem, ale Mark dopada go pierwszy i
Henri strzela i zwiadowca eksploduje. 1 leni i mwi co do Marka, ja woam go jeszcze raz i w
kocu przybiega, cikodyszc.
- Musisz zabra Sar do szkoy.
- Mog si tu przyda - mwi.
- To nie jest wasza bitwa. Musicie si ukry! Wracaj do szkoy i ukryj si gdzie z Sar!
- Okej.
- Musicie czeka w ukryciu, eby nie wiem co! - wrzeszcz midzy grzmotami. - Oni nie przyjd
po was. Chc
mnie. Obiecaj mi, Mark! Obiecaj, e ukryjesz si z Sar!
- Obiecuj!
usta, przyciskajc donie do mojej twarzy, i wiem, e zostaaby tak na zawsze. Mark j powoli
odcigSara pacze, ale nie ma czasu, eby j pociesza. Kolejny huk pioruna, kolejny wystrza z
broni. Ona cauje mnie w a.

- Kocham ci - mwi Sara, patrzc na mnie w taki sam sposb, jak ja patrzyem na ni wczeniej,
zanim wyszedem
obraz miaa zapamita do koca ycia.z zaj gospodarstwa domowego, jakby si baa, e widzi
mnie po raz ostatni, i chciaa dobrze zapamita, jakby ten
- Ja te ci kocham - odpowiadam bezgonie, kiedy oboje znikaj na schodkach do tunelu, i w
tym samym
momencie Henri wydaje okrzyk blu.
boku Henriego ostrze lnice od krwi. Robi zamach, eby dgn jeszcze raz. WyciOdwracam si.
Jeden ze zwiadowcw trafi go noem w brzuch. Ogarnia mnie przeraenie. Zwiadowca wycigam
rk, w ostatniej sekundzie ga z
wyrywam mu n i tylko goa pi dosiga Henriego. Mj Cepan stka z blu, przez moment
zbiera siy i przystawia
luf do garda Mogadorczyka. Strzela. Zwiadowca pada krtszy o gow.
Spada deszcz, zimny, rzsisty Nie wiedzie kiedy jestem przemoknity do suchej nitki. Henri
powanie krwawi.
Mierzy z broni w ciemno, ale wszyscy zwiadowcy usunli si w cie, z dala od nas, tak eby nie
by dla niego
atwym celem. Nie s duej zainteresowani atakiem, wiedzc, e dwoje z nas si wycofao, a
trzeci jest ranny. Szostka
wci ma oczy i rce zwrcone ku niebu. Burza nabraa siy, zaczykoca panuje nad rozptanym
ywioem. Zimowa nawanica, pioruny w styczniu. Rwna wy wiatr. Wydaje si, e Numer Sze
nie do nie szybko, jak si zaczo, to
wszystko nagle ustaje - grzmoty, byskawice, deszcz. Wiatr zamiera i skd w oddali dobiega
cichy zgrzyt. Szstka
opuszcza rce, wszyscy nasuchujemy. Nawet Mogadorczycy si odwracaj. Dwik narasta,
nieomylnie zblia si do
nas. Zwiadowcy wychodz z cienia i zaczynaj si mia. Mimo e zabilimy przynajmniej
dziesiciu, jest ich o wiele
wicej ni przedtem. Z oddaZwiadowcy kiwaj do siebie, szczerz zby we wrednych umiechach
i okraj li ponad wierzchoki wznosi si chmura dymu, jakby z nadjedajcenas z wyranym
zamiarem zagonienia go parowozu.
nas z powrotem do szkoy. I jest oczywiste, e to nasza jedyna szansa. Podchodzi do nas Szstka.
- Co si dzieje? - pytam.
Henri utyka, strzelba zwisa bezwadnie u jego boku. Oddycha ciko, na policzku pod prawym
okiem ma przecit
skr, okrg plam krwi na szarym swetrze w miejscu, gdzie dosta noem.
- To oni, prawda? - Henri pyta Szstk. - Caa reszta?

Szstka patrzy na niego przejta, z mokrymi wosami przylepionymi do twarzy


- Bestie - mwi. - I onierze. Ju tu s. Henri podnosi strzelb i bierze gboki oddech.
- Czyli zaczynamy prawdziw wojn - oznajmia. - Nie wiem, jak wy, ale jak ju, to ju. Ja w
kadym razie... Niech
mnie diabli, jeli padn bez walki.
Szstka kiwa gow.
- Nasz lud walczy do koca. Wic ja te bd walczy. Kilometr dalej cigle unosi si dym.
ywy adunek, myl.
To tak
ich transportuj, pciarwkami z ogromn naczep. Szstka i ja ruszamy za Henrim po
schodkach do tunelu. Woam
Berniego Kosara, ale nigdzie go nie wida.
- Nie moemy znw na niego czeka - mwi Henri. - Nie ma czasu.
Rozgldam si ostatni raz i zamykam piwniczne drzwi. Pdzimy z powrotem tunelem, po drabinie
na scen i przez
Mam nadziej, e si dobrze schowali, e Mark dotrzyma obietnicy i zostan w swojej kryjwce,
dokd sal gimnastyczn do wyjcia. Nie trafiamy na adnego zwiadowc, nie widzimy te Marka i
Sary, co sprawia mi ulg. bdzie trzeba.
W sali gospodarstwa domowego odsuwam lodwk i wycigam Loryjski Kuferek. Otwieram go
szybko z Henrim,
Szstka wyjmuje uzdrawiajcy kamie i przyciska do rany Henriego. Jest spokojny, ma zamknite
oczy i wstrzymuje
oddech. Z blu czerwienieje na twarzy, ale ani pinie. Po minucie rana jest zagojona. Henri
wypuszcza z puc powietrze, ma czoo lnice od potu. Potem jest kolej na mnie. Szstka
przygow, i przejmuje mnie bl, jakiego w yciu nie doznaem. Stkam i jcz, kady misie
mokada kamie do miejsca, gdzie mam rozcit jego ciaa jest napity do
granic. Nie mog oddycha, a jest po wszystkim, i wtedy zginam si wp i uspokajam oddech
przez pen minut.
Na zewntrz usta mechaniczny zgrzyt. Ciarwka z naczep jest poza widokiem. Podczas gdy
Henri zamyka
Kuferek i chowa go do te go samego piekarnika, co poprzednio, ja wygldam przez okno w nadziei,
e wypatrz gdzie
osobowy, czy ciarwka; pojazd zwalnia przy wjedzie, potem szybBerniego Kosara. Nie widz
go. Nastpna para wiate mija szko. Tak jak przedtem nie wiem, czy to samochd ko, nie
skrcajc do rodka, odjeda. Henri
opuszcza koszul, podnosi strzelb. Kiedy idziemy do drzwi, jaki dwik zatrzymuje nas w p
kroku. Z zewntrz

dobiega ryk, gony, zwierzcy, zowrogi, niepodobny do niczego, co dotd syszaem, tu potem
metaliczny zgrzyt
zamka i dwik otwieranej bramy Potny huk zatrzymuje nas w miejscu. Bior nastpny gboki
oddech. Henri
potrzsa gow i wzdycha bezsilnie, ten gest zwykle oznacza przegran bitw.
- Zawsze jest nadzieja, Henri - mwi i czekam, by na mnie spojrza. - Nie znamy dalszego
rozwoju wydarze. Nie
wszystko z gry wiadomo. Nie porzucaj jeszcze nadziei.
Kiwa gow i maleki lad umiechu przebiega po jego twarzy. Spoglda na Szstk, ktrej
pojawienia si aden z nas, jak sdz, w najmielszych snach nie przewidzia. Wic kto moe mie
pewno, e nie wydarzy si co jeszcze? I
wtedy Henri dopowiada, cytujc dokadnie sowa, ktrymi on mnie dodawa otuchy, gdy pewmego dnia zapytaem,
jakim cudem mielibymy zwyciy w tej walce, sami, w znacznej mniejszoci, daleko od domu przeciwko Mogadorczykom, ktrym wojna i mier zdaj si sprawia wielk frajd.
- To ostatnia rzecz, jak mona zrobi - mwi Henri. - Jeli stra
wydaje, e wszystko stracone, kiedy wszystko wyglda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest
nadziejcie nadziej, stracie wszystko. A kiedy ci si a.
- No wanie - przyznaj.

31
Nastpny ryk przeszywa nocn cisz, przenika ciany szkoy. Ryk, ktry mrozi krew w yach.
Ziemia zaczyna dre pod krokami spuszczonej bestii. Potrzsam gow. Widziaem te ogromne
stwory w swoich wizjach wojny na Lorien.
- Dla dobra nas i waszych przyjaci - mwi Szstka - zwiewajmy z tej cholernej szkoy, pki
jeszcze czas.
Prbujc nas tu dopa, rozwal cay budynek.
Patrzymy po sobie nawzajem i zgodnie potakujemy
- Nasz jedyn szans jest przedosta si do lasu - owiadcza Henri. - Czymkolwiek jest to co,
moe uda nam si uciec, jeli bdziemy niewidzialni.
- Dobra, trzymajcie si moich rk - rozkazuje Szstka. Bez dalszej zachty Henri i ja apiemy j
za rce.
- Tylko ani mru-mru - przypomina Henri.
W korytarzu panuje cisza i absolutna ciemno. Poruszamy si z kontrolowanym popiechem
robic jak najmniej haasu. Znowu rozlega si ryk i zanim przebrzmi pierwszy, syszymy nastpny.
Zatrzymujemy si. To nie jedna bestia, zatrzymuje. Odwracam gow, ale go nie wilecz dwie.
Idziemy dalej, wchodzimy do sali gimnadz. stycznej. Ani ladu zwiadowcw. Na samym rodku

sali Henri si
- Dlaczego stoimy? - szepcz.
Wytam such, ale nie sysz nic oprcz szumu wasnego ttna.Cii... Posuchaj.
- Bestie si zatrzymay - mwi Henri.
- Co z tego?
- Ciii... Tam jest co jeszcze.
Dwiki s zduszone, ale wyranie przybieraj na sile.Po chwili ja te to sysz, ciche, wysokie
popiskiwanie, dwik, ktry mogyby wydawa jakie mae zwierzta.
- Co jest, do cholery? - pytam.
Co zaczyna wali w klap wazu w pododze sceny tego wazu, ktrym mielimy nadziej uciec.
- Wcz swoje wiata - mwi.
Puszczam rk Szstki, kieruj wiata na scen. Henri patrzy w d na koniec lufy strzelby Klapa
podryguje, jakby co chciao si przez ni wydosta, ale brakowao mu siy. asice, myl, te opase
mae stworzenia, ktrych tak strasznie si bali faceci z Athens. Ktre uderza tak mocno, e w kocu
klapa odskakuje i z hukiem wali o podog. z trudem rozpoznaj ich ksztaty. Henri celuje do nich z
rozbawionym umieKoniec z myleniem, e brak im siy. Dwa stworzenia wyskakuj z wazu i
biegn w nasz stron z tak prdkoci, e chem. Ich cieki si rozchodz i z odlegoci piciu
metrw jedna asica skacze na Henriego, druga na mnie. Henri strzela i zwierz eksploduje,
obryzgujc go swoj krwi i wntrznociami. W chwili, kiedy mam rozszarpa drug asic
telekineza, Szstka swoj niewidoczn rk przechwytuje j w powietrzu i ciska na ziemi jak
pik, zabijajc na miejscu.
Henri przeadowuje strzelb.
- No, poszo nam nie najgorzej.
Zanim mam szans odpowiedzie, caa ciana wzdu sceny zostaje rozwalona pici bestii.
Potwr cofa si, naciera jeszcze raz i rozbija ca scen w drzazgi, ukazujc naszym oczom goe
niebo. Sia uderzenia odrzuca w ty mnie i Henriego.
- Uciekaj! - krzyczy Henri, wpakowujc w cielsko bestii wszystkie pociski z magazynku.
Bez adnego skutku. Bestia pochyla si w przd i ryczy tak gono, e czuj, jak opocze na mnie
ubranie. W moj stron wyciga si rka i apie mnie, czynic niewidzialnym. Bestia szaruje prosto
na Henriego, a mnie zdejmuje groza na sam myl, co moe mu zrobi.
- Nie! - krzycz. - Henri, ratuj Henriego!
Szarpi si w ucisku Szstki, w kocu api j i odpycham od siebie. Staj si widoczny, j nadal
chroni moc niewidzialnoci. Bestia zblia si do Henriego, ktry stoi pewnie i czeka z pust broni.
W sytuacji bez wyjcia.
- Ratuj go! - znowu krzycz. - Szstko, ratuj go!
- Uciekaj do lasu! - odkrzykuje.
Mog si tylko bezsilnie przyglda. Bestia ma z dziesi, moe dwanacie metrw wzrostu.

Ryczy, w jej lepiach ponie czysta furia. Wyrzuca w powietrze ogromn misist pi tak wysoko,
e przebigimnastycznej. A potem pi spada z tak prdkoci, e staje si rozmazan plam jak
opja belki stropu sali atki krccego si wiatraka.
Krzycz w obdnym strachu, wiedzc, e zaraz Henri zostanie zmiadony. Nie mog odwrci
oczu, Henri wydaje si taki maleki, stoi ze zwieszon bezwadnie broni... i nagle znika, w
ostatnim uamku sekundy przed uderzeniem.
Pi przebija podog sali, drewno amie si w drzazgi, sia uderzenia wyrzuca mnie na trybuny
pi metrw w ty.
Bestia obraca si do mnie, zasaniajc swym cielskiem miejsce, w ktrym przed chwil sta Henri.
- Henri! - wrzeszcz.
Odpowied, jeli w ogle nadesza, ginie w oguszajcym ryku bestii, ktra robi krok w moj
stron. Do lasu", powiedziaa Szstka. Uciekaj do lasu". Wstaj i biegn najszybciej, jak mog, na
koniec sali, gdzie bestia przebia si przez cian. Odwracam si, eby sprawdzi, czy idzie za mn.
Nie idzie. By moe Szstka odwrcia w jaki sposb jej uwag. Wiem jedno: jestem teraz zdany
wycznie na siebie, zupenie sam.
Przeskakuj przez stert gruzw i pdz na zamanie karku w stron lasu. Cienie roj si dookoa,
ledz mnie jak zowrogie upiory, ale wiem, e jestem w stanie im umkn. Bestia znw ryczy i
sysz, jak wali si kolejna ciana.
Docieram do linii drzew i cienie wydaj si znika. Przystaj, nasuchujc. Drzewa koysz si na
lekkim wietrze. Wic tutaj wieje wiatr! Wydostaem si z jakiej dziwnej kopuy, ktr utworzyli
Mogadorczycy. Co ciepego zbiera si przy pasku moich spodni. Rana na plecach, ktr odniosem
w czasie poaru, znowu si otworzya.
Z miejsca, gdzie stoj, sylwetka szkoy maluje si niewyranie. Po sali gimnastycznej zosta! tylko
zwa cegie. Cie bestii wyrasta pord ruin stowki. Dlaczego nic pobiega za mn? I gdzie jest
druga bestia, ktr wszyscy
88

syszelimy? Pi bestii znowu opada, rujnujc nastpne pomieszczenie. Gdzie tam s Mark i
Sara. Kazaem im
wraca do szkoy i teraz zdaj sobie spraw, jakie to byo gupie. Nie przewidziaem, e bestia
bdzie niszczy szko,
wiedzc, e mnie tam nie ma. Musz natychmiast co zrobi, eby j stamtd odcign. Bior
gboki oddech dla
ze
miejsce, gdzie dostaem cios, i czuj, e caa moja do jest we krwi. Odwracam si, w pierwszej
chwbrania si i kiedy robi pierwszy krok, co uderza mnie mocno w ty gowy. Upadam twarz w
boto. Obili nic nie widz, macuj
a potem to co wychodzi z cienonierz. Wic tak wygldaj. Wyszy od zwiadowcw, ponad
dwa, moe dwa i p metra wzrostu, rozronia i szczerzy si w umiechu.

ite
muskuy dobrze widoczne pod czarnym obszarpanym paszczem. Grube, nabrzmiae yy ramion.
Czarne buciory.
Odkryta gowa, dugie opadajce do ramion wosy. Taka sama woskowoblada cera jak u
zwiadowcw. Umiech wy-raajcy pewno siebie, nieprzejednanie. W jednej rce mogadorski
onierz trzyma miecz. Dugi i lnicy, wykuty z
metalu, jakiego nigdy nie widziaem na Ziemi ani w swoich wizjach z Lorien. Miecz zdaje si
pulsowa, jakby by
czym ywym.
podcigam si do gry. onierz jest trzy metry ode mnie. ZacPrbuj si odczoga, krew skapuje
po mojej szyi. Bestia w szkoiskam w pici obie dole wydaje kolejny ryk. Sigam po najblisz
ga i nie. onierz nonszalanckim
gestem kieruje miecz w moj stron, z jego czubka wysuwa si co, co przypomina may sztylet.
Widz, jak ten sztylet
wygina si w uk, zostawiajc za sob delikatny lad, podobny do smugi dymu za samolotem.
Zaczarowuje mnie w
jaki sposb wiato i nie mog odwrci od niego wzroku.
Bysk jasnoci pochania wszystko, wiat zanika, przechodzc w bezgon pustk. Bez cian, bez
dwikw, bez podogi i sufitu. Bardzo powoli ksztaty rzeczy powracaj, drzeistnia kiedy, w
jakiej odmiennej rzeczywistoci, gdzie mieszkaj tylko cienie.wa stoj jak pradawne posgi,
szepczc o wiecie, ktry
Sigam do najbliszego drzewa, chc go dotkn, jedynej szaroci w wiecie penym bieli. Moja
rka przenika pie i przez moment drzewo lni, jakby byo pynne. Bior gboki oddech. Kiedy
wypuszczam powietrze, powraca bl - do rozcicia z tyu gowy i do skalekapania wody. Powoli
materializujcze na ramionach i caym ciele z poaru w domu Marka. Skd dochodzi odgos e si
posta onierza, jakie pi, dziesi metrw dalej. Jest gigantyczny
Przygldamy si sobie. W tym nowym wiecie jego miecz lni janiej. Jego oczy zwaj si, a
moje donie znowu zaciskaj si w pici. Podnosiem przedmioty duo cisze od niego,
rozupywaem drzewa i siaem spustoszenie. Z pewnoci dorwnuj mu si. Skupiam wszystko, co
czuj, w samym jdrze swego istnienia, wszystko, czym jestem, i wszystko, czym bd, a czuj,
jakbym mia wybuchn.
Z gonym Haaa!" wyrzucam przed siebie ramiona. Brutalna sia opuszcza moje ciao, pdzc w
stron onierza.
On w tym samym momencie robi gest mieczem, jakby odgania natrtn much. Caa moc go omija i
trafia w drzewa, ktre tacz przez chwil jak zboe na wietrze, po czym z powrotem nieruchomiej.
onierz mieje si ze mnie niskim wypenia je lawa. Unosi woln rk, a ja si cay spinam,
szykujc na nieznane. W mgnieniu oka dziegardowym miechem, w ktrym jest czyste szyderstwo.
Jego czerwone oczy zaczynaj si jarzy i pywal , jakby ca nas przestrze znika, a ja, nie
wiedzc, co si stao, czuj jego elazny ucisk na gardle. Podnosi mnie jedn rk i oddychajc z

otwartymi ustami, zieje wstrtnym kwanym odorem, woni rozkadu. Miotam si, prbuj oderwa
jego palce od swojego garda, ale s jak ze stali.
A potem mn rzuca.
Lduj na plecach dziesi metrw dalej. Wstaj, a on naciera, wymachujc mieczem nad moj
gow. Robi unik i z caej siy go popycham. Chwieje si, robi krok w ty, ale utrzymuje si na
nogach. Prbuj podnie go moc telekinezy, ale nic si nie dzieje. W tym odmiennym wiecie
moje moce s przytumione, prawie bezskuteczne.
Mogadorczyk ma tu przewag.miejc si z mojej bezsilnoci, podnosi oburcz miecz, ktry na
moich oczach oywa, kolor z lnicego srebra przechodzi w lodowy bkit. Niebieskie pomienie
li jego ostrze. Miecz, ktry lni moonierz robi zamach i kolejny sztylet wyla
c, jak
mwia Szstka. tuje z czubka miecza, prosto na mnie. Z tym sobie poradz, myl. Te wszystkie
treningi z Henrim na podwrzu za domem, tyle przygotowa do tej wanie chwili. Zawsze z noami
podobnymi do sztyletu. Czy Henri wiedzia, e ich uyj? Na pewno, chocia w swoich wizjach
bitwy na Lorien nigdy ich nie widziaem. Ale tych istot te niwyglday na chore i zagodzone.
Czyby to Ziemi zawdzigdy nie widziaem. Tam byczay swoj rekonwalescencj? Moe tutejsze
warunki y inne, nie wyglday tak gronie. W dniu inwazji pozwoliy im ozdrowie i zmnie?
Leccy sztylet dosownie krzyczy. Ronie i pochaniaj go pomienie. W chwili, gdy chc go odbi,
eksploduje w kul ognia i pomieinny by spon, ale nie ja, w jaki sposb to przywraca mi si.
Mog oddycha. onierz nienie strzelaj we mnie. Jestem w potrzasku, uwiziony w samym rodku
ognistego globu. Kady wzmocni. Teraz moja kolej, by kpi z jego bezsilnoci.
ma
pojcia, e ogie mnie
- To wszystko, na co ci sta? - krzycz.
Jego twarz zmienia si w grymas furii. Sprowokowany siga za plecy i wyciga bro podobn do
maej armaty, ktra zaczyna si dopasowywa do jego ciaa, lufa owija si wok jego
przedramienia. Jego rami i bro staj si jednym. Wycigam z tylnej kieszeni n, ktlepsze to ni
nic. Otwieram ostrze i atakuj. Ognisry zabraem z domu przed powrotem do szkoy. May,
nieskuteczny, ale ta kula szaruje wraz ze mn. Mogadorczyk wypra si z uniesionym mieczem i
zadaje mocarny cios. Odbijam go kieszonkowym noem, ale ciar miecza amie mae ostrze na p.
Upuszczam resztki noa na ziemi i zamach uje si z ca sia. Moja pi wbija si w brzuch
onierza, ktry zgina si wp, ale natychmiast si wypra do nastpnego ciosu. Robi unik w
ostatniej sekundzie. Pomienie miecza przypalaj mi wosy na czubku gowy. Zaraz po mieczu
atakuje dziao. Nie mam czarami padam z jkiem do tyu. onierz kieruje armat w niebo. Na
pocztku nie wiem, o co chodzi. Lusu na reakcj i postrzelony w fa broni wciga do rodka szaro
drzew. Wtedy zaczynam rozumie. Bro, eby moga wystrzeli, musi si naadowa, musi wcign
esencj Ziemi, eby nadawaa si do uytku. Szaro drzew to nie cienie, szaro to ycie drzew na
najbardziej elementarnym poziomie. I teraz to ycie jest grabione, zuywane przez Mogadorczykw.
Ras kosmitw, ktrzy wyczerpali zasoby naturalne swojej planety, dc do postpu, a teraz
dokadnie to samo robi tutaj. To dlatego zaatakowali Lorien. Z tego samego powodu zaatakuj
Ziemi. Drzewa padaj jedno po drugim, zamieniajc si w kupki popiou. Dziao jarzy si coraz to
janiej, blaskiem tak silnym, e bol od niego oczy. Nie ma czasu do stracenia.Atakuj. onierz z
dziaem skierowanym w niebo zamachuje si mieczem. Robi unik i wbijam si w pot
ne cielsko, ktre zaczyna si pry i zwija w mczarniach. Piecze si w otaczajcym mnie

ogniu. Ale odsoniem si. onierz zamachuje si mieczem, zbyt sabo, eby mnie zrani, niemniej
nie mog powstrzyma uderzenia. Miecz trafia
mnie tpym ciosem i odrzuca pi metrw w ty, zupenie jakby strzeli we mnie piorun. Le
wstrzsany dreszczami jak po miertelnym poraeniu prdem. Podnosz gow. Otacza nas
trzydzieci kupek popiou pozostaych po
drzewach. Ile razy pozwoli mu to wystrzeli? Zrywa si lekki wiatr i popi zaczyna si unosi w
pustej przestrzeni midzy natym wie. Bro jest naadowana. Podmi. Powraca ksiyc. Odmienny
wiat, do ktrego wcign mnnosz si z trudem z ziemi. Kilka metrw ode mnie, wci rozjarzony,
ley jeden ie Mogadorczyk, powoli si rozmywa. On o ze sztyletw, ktrymi strzela we mnie
onierz. Podnosz go.onierz celuje we mnie z armaty. Ota
czajca nas biel zaczyna nikn, powracaj kolory I wtedy dziao wystrzela, i w jasnym snopie
wiata widz duchy wszystkich znanych mi istot: Henriego, Sama,
ich. Chc zabra mnie ze sob, zbliaj si pdem w wielkiej, rosncej kuli energii. Prbuj
zmieniBerniego Kosara, Sary. Wszyscy oni s martwi w tej odmiennej rzeczywistoci, a wiato
tak jaskrawe, e widz tylko tor uderzenia, ale jest zbyt silne. Biel dociera do mojego poncego
kokonu, w zderzeniu dwch energii nastpuje eksplozja i jej sia odrzuca mnie w ty. Lduj na
ziemi z guchym omotem. Oceniam sytuacj. Nie staa mi si adna krzywda. Kula
ognia zgasa. W jaki sposb przyja na siebie uderzenie, ratujc mnie od pewnej mierci. Bo tak
musi dziaa ta armata, mier jednej rzeczy zdziki destrukcji pierwiastkw wiata. Zwiadowcy
nauczyli si to roa mier innej. Moc kontroli umysu, manipulacja, ktra ywi si strachem,
moliwa bi ograniczon si swoich umysw. onierze polegaj na broni nieporwnanie
skuteczniejszej.
Wstaj, w jednej rce wci trzymam lnicy n. onierz pociga za jak dwigni z boku
broni, jakby j przeadowywa. Ruszam ku niemu biegiem. Gdy jestem dostatecznie blisko, celuj w
serce i ciskam noem najmocniej, jak potrafi. On strzela po raz drugi. N jak pomaw moj. Mijaj
si w powietrzu bez dotyku. I kiedy ju si spodziewam tego drugiego trafienia i tej raczowa
torpeda pdzi w jego stron, a pewna biaa mier zmierza pewnej mierci, dzieje si co innego.
wiat wok zniMj n uderza pierwszy.ka. Cienie si rozpywaj, a wraca zimno i ciemno,
jakby nigdy nic. Zmiana przyprawiajca o onierza nade mn. Wystrza z dziazawrt gowy. Robi
krok w ty i upadam. Moje oczy adaptuj si do braku wiata. Skua nie przenis si z nami do tego
wiata. Byszczcy n tak. Ostrze tkwi piam wzrok na ciemnej postaci zatopione w sercu
Mogadorczyka, rkoje mieni si pomaraczowo w ksiycowym wietle. onierz si chwieje,
n zostaje we-ssany gbiej i znika. onierz charczy Czarna krew tryska z otwartej rany Jego oczy
staj si puste, potem wywracaj si do wntrza czaszki. Upada na ziemi, ley bez ruchu i w kocu
eksploduje w chmur popiou, ktry osiada na moich butach. onierz. Zabiem pierwszego
mogadorskiego onierza. Oby nie ostatniego.
Dowiadczenie z odmienn rzeczywistoci wyranie mnie osabio. Opieram rk na najbliszym
drzewie, eby zapa oddech, lecz tego drzewa ju tam nie ma. Rozgldam si dookoa. Wszystkie
drzewa rozpady si w kupki popiou, tak samo jak w odmiennej rzeczywistoci, tak jak si dzieje
si z Mogadorczykami, kiedy kocz ycie.
Sysz ryk bestii i prbuj dojrze, co zostao ze szkoy. Ale zamiast szkoy widz co innego. Pi

metrw ode mnie, z mieczem w jednej rce i czym w rodzaju armaty w drugiej, stoi kolejny
onierz. Dziao jest wycelowane prosto w moje serce, dziao, ktre zostao ju naadowane i lni
peni mocy Jeszcze jeden onierz. A ja nie czuj si
na siach, eby go pokona, tak jak pokonaem pierwszego.
Nie mam czym rzuci, a odlego midzy nami jest zbyt dua, by rzuci si na niego, zanim
wystrzeli. Nagle widz, e rami onie
spodziewajc si pocisku, ktry rozerza drgno, i w tym samym momencie rozlega si odgos
wystrzau. Wzdrygam si instynktownie, rwie mnie na p. Ale nic mi nie jest. Zdziwiony podnosz
wzrok i widz w czole onierza dziur wielkoci wierdolarwki, z ktrej sika jego paskudna
krew. Potem onierz upada i rozsypuje si w proch.
- To za mojego tat - sysz za sob.
Obracam si. Sam ze srebrnym pistoletem w prawej rce. Na mj umiech opuszcza bro.
- Przejechali przez centrum miasta - mwi. - Wiedziaem, e to oni, jak tylko zobaczyem
naczep.
Staram si uspokoi oddech, patrzc z podziwem na Sama. Zaledwie chwil wczeniej, podczas
walki z pierwszym onierzem, Sam jawi mi si jako gnijcy trup, ktry chcia mnie zabra ze sob
do pieka. A teraz uratowa mi ycie.
- Jak tam, nic ci nie jest? - pyta.
- W porzdku, yj. Skd si tu wzie?
- Pojechaem za nimi furgonetk taty, po tym jak minli mj dom. Podjechaem pitnacie minut
temu. Otoczyli mnie ci, ktrzy ju tam byli. Wic odjechaem, zaparkowaem na polu kilometr dalej
i przeszedem przez las.
Te drugie wiata, ktre widzielimy z okna szkoy, to bya furgonetka Sama. Otwieram usta, chcc
co powiedzie, gdy grzmot pioruna wstrzsa niebem. Kolejna burza, wic ogarnia mnie ulga, e
Szstka usza z yciem. Byskawica przeszywa niebo, ze wszystkich stron nadcigaj chmury, czc
si w jedn gigantyczn mas. Zapada jeszcze gbsza ciemno, a za ni nadchodzi deszcz, tak
ulewny, e mru oczy, aby dojrze Sama, ktry stoi o dwa metry dalej. SzkoSyszymy jej miera
jest doszcztnie zrujnowana. Nagle uderza grom i w wietle pottelny skowyt.
nej
byskawicy widz, e bestia zostaa trafiona.
- Musz si dosta do szkoy! - krzycz. - Mark i Sara s tam gdzie w rodku.
- To ja id z tob! - Sam przekrzykuje ryk burzy
Robimy najwyej pi krokw, kiedy zrywa si huczcy wiatr, zatrzymujc nas w miejscu, pchajc
do tyu, siekc strumieniami po twarzach. Jestemy przemoczeni, trzsiemy si z zimna. Ale jeli
dr z zimna, to znaczy, e yj.
Sam przyklka, potem kadzie si na brzuchu, eby nie da si zwia. Robi to samo. Spod
przymruonych powiek patrz w chmury, cikie, ciemne, zowieszcze, wirujce po maych
okrgach. A w samym rodku - miejscu, ktrego ca si woli prbuj dosign - zaczyna
wyania si twarz.Jest to stara ogorzaa twarz z brod, spokojna, jakby we nie. Twarz, ktra
wyglda na starsz od samej planety. Chmury zaczynaj opada, powoli dosigajc ziemi,

pochaniajc wszystko dookoa, wszystko spowijajc ciemnoci tak gst i nieprzeniknion, e


trudno sobie wyobrazi, aby gdziekolwiek istniao jeszcze soce. Kolejny ryk, ryk gniewu i zguby.
Prbuj wsta, ale nieprzejednany wiatr z powrotem cina mnie z ng. Twarz w chmurach oywa.
uosobieniem gniewu i zemsty. Zblia si w szybkim tempie. Wszystko zastyga w
oczekiPrzebudzenie. Oczy si otwieraj, twarz wykrzywia zy grymas. Czy to jest take dzieem
Szstki? Twarz staje si waniu. Nagle otwieraj si
usta, godne, wargi si rozchylaj, ukazujc zby, zmruone oczy wyraaj czyst furi.
Niehamowan skrajn wcieko.
Twarz w kocu lduje jak balon i wielki akustyczny wybuch wstrzsa ziemi. Eksplozja dosiga
szkoy, owietlajc wszystko blaskiem w odcieniach czerwieni, pomaraczowego zota i ci. Sia
wybuchu odrzuca mnie w ty. Drzewa ami si jak zapaki. Ziemia dry w posadach. Zasaniam si
przed spadajcymi na mnie gaziami i botem. Dzwoni
90
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

mi w uszach jak nigdy dotd. Wybuch musia by syszalny w promieniu kilkudziesiciu


kilometrw. I raptem deszcz
ustaje i zapada cisza.
Powietrze ani drgnie. Rozgldam Le w bocie, suchajc bicia wasnego serca. Chmury si
rozsi dookoa, nie widzc nigdzie Sama. Nawouj, ale odchodz, odsaniajc wiszcy nade mn
ksiyc. powiada mi guche milczenie.
Tak bardzo chciabym co usysze -cokolwiek, kolejny ryk, strzelb Henriego - ale wszdzie
panuje cisza.
Podnosz si z lenej ciki, otrzepuj z bota i gazek, na ile to moliwe. Wychodz po raz
drugi z lasu. Znowu
pojawiy si gwiazdy, cae roje gwiazd migoczcych wysoko na nocnym niebie. Czy to ju koniec?
Wygralimy? Czy
to tylko cisza przed kolejn burz? Szkoa, myl. Musz si dosta do szkoy Robi krok
naprzKolejny ryk dochodzi z lasu za moimi plecami.
d i wtedy to sysz.
Powracaj dwiki. Trzy kolejne strzay odbijaj si echem w powietrzu, wic nawet nie wiem, z
ktrej strony
pady. Mam nadziej, e to z broni Henriego, e on yje, e dalej walczy.
Ziemia zaczyna dre. Bestia jest w drodze, w pogoni za mn, nie mam ju cienia wtpliwoci.
Drzewa z tyu ami
si i zwalaj wyrywane z korzeniami. Wydaje si, e wcale nie opniaj jej biegu. Czy ta jest
jeszcze wiksza ni
poprzednia? Wolabym si nie dowiedzie. Ruszam biegiem do szkoy, ale zdaj sobie szybko
spraw, e to ostatnie
miejsce, w ktrym powinienem si znale. Sara i Mark wci tam s, wci si ukrywaj.
Przynajmniej tak mam nadziej.
Wszystko powraca do stanu sprzed burzy, ledz mnie cienie i s tu-tu. Zwiadowcy onierze.
Skrcam w prawo i
pdz obsadzon drzewami ciek, ktra prowadzi na szkolne boisko. Bestia depcze mi po
pitach. Czy w ogle mog jej uciec? Jeli dobiegn do lasu po drugiej stronie boiska, moe mi si
uda. Znam te lasy, prowadz do naszego
domu. Tam bd mia przewag wasnego boiska. Rozgldam si i widz Mogadorczykw na
szkolnym podwrzu.
Jest ich o wiele za duo. Maj nad nami wielk przewag liczebn. Czy naprawd wierzylimy w
szans na wygran?
Ktem oka widz przelatujcy sztylet, bysk czerwieni cudem omija moj twarz. Wbija si w pie
drzewa obok
mnie i cae drzewo sta

stadion, przebiegam lini pidziesiciu jarje w pomieniach. Znowu ryk. Bestia trzyma tempo. Kto
z nas jest wytrzymalszy? Wpadam na dw, potem drug poow boiska. Kolejny n przelatuje koo
mojej gowy,
tym razem niebieski. Las jest o krok i przekraczajc lini drzew, pozwalam sobie na umiech.
Odcignem besti od
innych. Jeli pozostali s bezpieczni, zrobiem swoje. W momencie, kiedy kiekuje we mnie
poczucie triumfu, uderza
nastpny sztylet.
dosign rkojeWydaj okrzyk blu i padam twarz w boto. Czuj ostrze wbite midzy
opatkami. I ostry, paraliujcci i wycign sztylet, ale wbi si za wysoko. Mam wraenie, e si
porusza, wbija si sam coraz y bl. Prbuj
gbiej, a bl przenika mnie caego, jakby do krwi dosta si jad. Le w mczarniach. Nie mog
wycign sztyletu
moc telekinezy, ta moc mnie zawodzi. Zaczynam si czoga do przodu. Jeden z onierzy - a
moe to zwiadowca, nie
wiem -stawia stop na moich plecach, schyla si i wyciga n. Jcz z blu. Ostrza nie ma, ale
bl pozosta.
Mogadorczyk zdejmuje ze mnie stop, ale czuj jego obecno i z trudem obracam si na plecy,
eby stawi mu czoo.Nastpny onierz gruje nade mn z nienawistnym umiechem. Wyglda tak
samo jak poprzedni, ma taki sam
miecz. Sztylet z moich plecw obraca si w jego doni. To wanie czuem, obracajce si ostrze
zatopione w moim
ciele. Podnosz rk w kierunku onierza, eby go przesun, ale wiem, e to daremne. Nie mog
si skurozmazuje mi si przed oczami. onierz unosi w powie
pi, wszystko
trze miecz. Ostrze wyczuwa mier, zaczyna si jarzy na tle
ciemnego nieba.
koczy, tak cicho. Ale za onierzem czai si co innego. Co duo groniejszego od miliona oJu
po mnie, myl. Nic nie mog zrobi. Patrz w oczy Mogadorczyka. Dziesi lat uciekania i tak
nagle si to mieczy. Lnice biel zby, tak dugie jak caa posta onierza, niemieszczce si w
paszczy. Bestia ze swoim nierzy z milionem
wrednym spojrzeniem gruje wysoko nad nami.
Gwatowny oddech winie mi w gardle, oczy wybauszaj si z przeraenia. Wykoczy nas obu,
myl. onierz zdaje si nie zauwa
rozpata. Ale jest zbyt wolny i bestia uderza pierwsza: jej szczki zatrzaskuj si jak sida,
zbya bestii. Napra si, grymas wykrzywia mu twarz i zaczyna opuszcza miecz, eby mnie
przecinaj ciao
onierza chirurgicznym ciciem na p, tu poniej bioder, pozostawiajc stojce na ziemi nogi jak
dwa bliniacze

pniaki. Bestia przegryza tuw w gow dwoma ruchami szczki i poyka. Nogi upadaj
bezwadnie na ziemi, jedna na
prawo, druga na lewo, i byskawicznie rozpadaj si w py.
Ostatkiem si sigam po sztylet, ktry upad pod moje stopy Wkadam go za pasek dinsw i
zaczynam si czoga.
Czuj, jak bestia pochyla si nade mn, czuj jej oddech na karku. Odr mierci i gnijcego misa.
Wczoguj si na
ma polan. W kadej chwili spodziewam si ataku bestii, tego, e jej pazury i zby rozerw mnie
na strzpy Czogam
si przed siebie, a dalej nie mog. Opieram si plecami o pie dbu.
Bestia stoi na rodku polany, dziesi metrw ode mnie. Po raz pierwszy widz j w caej
okazaoci. Wyniosa jak
w pozycji stojcej. Gruba szara skra napita na masywnych miniach. Brak szyi, wyranie
wystajwiea sylwetka, mglista w mroku i chodzie nocy Wysza i potniejsza od bestii w szkole,
dobre dwanacie metrw ca uchwa. Dolne ky celuj w niebo, grne ku ziemi, ociekajc krwi i
lin. Dugie, tgie rami
kiedy bestia stoi wyprostowana, sprawiajc, e wyglda na lekko pochylon do przodu. te oczy.
Okrge dyski po ona zwisaj p metra nad ziemi, nawet
bokach gowy, ktre pulsuj wraz z biciem jej serca, jedyny znak, e ten stwr ma co w rodzaju
serca.
Pochyla si i opiera lew grn ap na ziemi. ap z krtkimi pkatymi palcami zakoczonymi
szponami jak u
drapienego ptaka, szponami, ktre su do rozszarpywania wszystkiego, co spotka na swojej
drodze. Obwchuje
mnie i ryczy tak gono, e fala dwiku zepchnaby mnie w ty, gdybym nie by oparty o drzewo.
Otwiera paszcz,
pokazujc
naraz.

pidziesit
zbisk,
jedno
ostrzejsze
od
drugiego.
rzuca w bok woln ap, cinajc dziesi, pitnacie

Wydrzew

Koniec uciekania. Koniec walki. Cieknie mi krew z rany na plecach, rce i nogi trzs si jak w
febrze. Za paskiem
spodni wci mam sztylet, ale jaki jest sens go wyciga? Jaka nadzieja w dwunastocentymetrowym ostrzu przeciw
dwunastometrowej bestii? Dla niej to byaby drzazga. I tylko by j rozjuszya. Moja jedyna
nadzieja to wykrwawi si,
nim ten potwr zabije mnie i pore.Zamykam oczy i godz si na mier. Nie zapalam swoich
wiate. Nie chc widzie tego, co zaraz si stanie. Sysz
za sob jaki ruch. Otwieram oczy. W pierwszej sekundzie myl, e to ktry z Mogadorczykw
chce by wiadkiem

mojego koca, ale nie, to aden z nich. Jest co znajomego w tym chodzie i co, co rozpoznaj po
oddechu.
Umiecham si, ale umiech szybko znika. Skoro ju jestem stNa polan wpada Bernie
Kosar.
racony, nie ma sensu, eby on gin ze mn. Me,
Bernie Kosar. Nie moesz tu by. Musisz natychmiast std znikn. Musisz gna jak wiatr,
uciec najdalej jak moesz.
Udaj, e wanie skoczylimy nasz poranny bieg do szkoy i pora wraca do domu.
Spoglda na mnie i podchodzi. Jestem tu, wydaje si mwi, jestem tu i bd przy tobie.
- Nie - mwi na gos.
Zatrzymuje si i lie mi rk, jakby chcia mnie podnie na duchu. Patrzy na mnie swoimi
wielkimi brzowymi oczami. Uciekaj, John, sysz w swoich mylach. Czogaj si, jeli nie dasz
rady i, ale uciekaj natychmiast. Mam sobie tylko wyurojenia z powodu utraty krwi. Bernie
Kosar
wydaje
si
ze
mn
porozumiewa.
Czy
Bernie
w
ogle
tu
jeobraam?
st, czy to
Stoi przede mn jakby gotw do obrony. Zaczyna warcze, z pocztku cicho, a potem tak wciekle
jak sama bestia. Bestia wpatruje si nieruchomo w Berniego Kosara. Pojedynek na wzrok. Sier
Berniego jest zjeona wzdu grzbietu, uszy pooone po sobie. Jego lojalno, jego odwaga prawie
doprowadzaj mnie do ez. Jest sto razy mniejszy od bestii, a jednak trwa przy mnie dzielnie,
gotowy do walki. Jedno uderzenie bestii i bdzie po wszystkim.jegoWycigam rk do Berniego
Kosara. auj, e nie mog wsta, zapa go i uciec. Warczy tak zacieke, e caym ciaem
wstrzsaj drgawki.
I wtedy co zaczyna si dzia. Bernie Kosar zaczyna rosn.

32
Po tak dugim czasie wreszcie rozumiem. Poranne biegi do szkoy, kiedy za bardzo si
rozpdzaem, by mg dotrzyma mi tempa. Znika w lesie i kilka sekund pSpojrzaa na niego i od
razu wiedziaa. Podczas tamtych biegw Bernie Kosar znika w lesie, eby zmieni poniej pojawia
si przede mn. Szstka prbowaa mnie owieci. sta, przeobrazi si w ptaka. Sposb, w jaki
codziennie rano wypada z domu i gorliwie z nosem przy ziemi patrolowa podwrze. Chronic
mnie i Henriego. Szukajc ladw obecnoci Mogadorczykw. Gekon na Florydzie. Gekon, ktry
mia zwyczaj przyglda mi si ze ciany, kiedy jadem niadanie. Ile czasu by z nami? Chimery, te,
ktre w mojej wizji adowano do rakiety - czyby dotary jednak na Ziemi?
Bernie Kosar wci ronie. Mwi, ebym ucieka. Umiem si z nim porozumiewa. Nie, to nie
wszystko.
Porozumiewam si ze wszystkimi zwierztami. Jedno z Dziedzictw. Zaczo si od jelenia na
Florydzie w dniu naszej ucieczki. Dreszcz, jaki przebieg mi po plecach, kiedy zwierz co mi
przekazywao, jakie uczucie. Tumaczyem to porannych biegwswoim smutkiem z powodu
wyjazdu, ale byem w bdzie. Psy Marka Jamesa. Krowy, ktre mijaem podczas. Czuj si jak
ostatni gupek, dopiero teraz to odkrywajc. Tak raco oczywiste zjawiska, wprost przed moimi

oczami. Jedna z mdroci Henriego: rzeczy najbardziej oczywiste najatwiej nam umykaj. Ale
Henri wiedzia. To dlatego powstrzyma Szstk, kiedy chciaa mi powiedzie.
Bernie Kosar przesta rosn, wypada mu sier zastpiona podunymi uskami. Wyglda jak
smok bez skrzyde. bJego ciao jest potnie uminione. Poszczerbione ky i pazury, zakrcone rogi
jak u baestii, ale duo niszy. Wyglda rwnie gronie. Dwa olbrzymy po przeciwnych stronach
polany porykujrana. Jest masywniej szy od ce na siebie.
Uciekaj, mwi do mnie Bernie. Prbuj odpowiedzie, e nie mog. Nie wiem, czy jest mnie w
stanie zrozumie.
Moesz, mwi. Musisz.
Bestia robi zamach. Zamach drwala, ktry ma pocztek w chmurach i spada brutalnym ciosem w
d. Bernie Kosar odpiera go swoimi rogami i rzuca si do ataku, nie dajc bestii czasu na drugie
zamachnicie. Kolosalne starcie na samym rodku polany. Bernie Kosar odbija si z tylnych ap,
zatapia zby w boku bestii. Bestia odrzuca go jednym ruchem.
Oba stworzenia s tak szybkie, e to nie mieci si w gowie. Ju oba poranione do krwi.
Przygldam si oparty o drzewo. Prbuj pomc. Ale moja telekineza zawodzi. Po plecach
nieustannie cieknie mi krew. Mam ociae koczyny, jak gdyby moja krew zamienia si w ow.
Czuj, e gdzie odpywam.
Bestia utrzymuje si wci na dwch apach, podczas gdy Bernie Kosar musi walczy na czterech.
Bestia szaruje. Bernie Kosar opuszcza gow i dopadaj si w zwarciu, taranujc drzewa po mojej
prawej stronie. W zajadej kotowaninie bestia lduje na wierzchu. Wpija gboko zby w szyj
Berniego Kosara. Szarpie paszcz, prbujc wy-pazurami w skrze bestii i nic wicej nie moe
zrobi. Bestia nie puszcza.drze mu gardo. Bernie Kosar miota si pod przytaczajcym go
cielskiem, ale nie jest w stanie si wyrwa. Ryje
Raptem jaka rka apie mnie od tyu za rami. Prbuj j odepchn, ale nawet na to jestem za
saby. Bernie Kosar ma zamknite szczelnie oczy Pry si pod szczkami bestii, ze cinitym
gardem, niezdolny oddycha.
- Nie! - krzycz.
- Chod! - odzywa si gos za mn. - Musimy std wia.
- Pies - mwi, nie majc pojcia, czyj to gos. - Pies!
Bernie Kosar jest zagryzany i duszony, o krok od mierci, a ja nic, jasny szlag, nie mog z tym
zrobi. Jestem nastpny w kolejce. Oddabym za niego wasne ycie. Krzycz wniebogosy. Bernie
Kosar przekrca gow i patrzy na mnie z twarz zacinit grymasem blu, z poczuciem
nadchodzcej mierci.
- Musimy i! - wrzeszczy gos za mn, a czyja rka podrywa mnie z ziemi.
Oczy Berniego Kosara s utkwione w moich. Id, mwi. Wyno si std w tej chwili, pki
moesz. Masz mao
czasu.
Jako staj na nogach. wiat wok mnie wiruje rozmyty jak we mgle. Tylko oczy Berniego Kosara
s cigle przejrzyste. Oczy woajce Pomocy!", gdy co innego mwi jego myli.

- Musimy i!
Nie odwracam si, ale wiem, kto to jest. Mark James, nie chowa si ju w szkole, prbuje mnie
wyratowa z tej matni. To, e jest tutaj, musi znaczy, i nic zego nie stao si Sarze, i przez krtk
chwil pozwalam sobie na uczucie ulgi. Lecz ulga znika tak szybko, jak si pojawia. W tym
momencie liczy si tylko jedno. Bernie Kosar lecy na boku, patrzcy na mnie szklistymi oczami.
Uratowa mi ycie. Teraz kolej na mnie, eby uratowa jego.Mark zakada mi rk na pier, zaczyna
mnie cign do tyu w stron wyjcia z polany, z dala od walki. Wyrywam si. Bernie Kosar
powoli zamyka oczy. Odchodzi, myl. Me bd patrzy, jak umierasz, mwi mu. Mog patrze
spokojnie na rne rzeczy na tym wiecie, ale niech mnie szlag trafi, jeli bd patrzy, jak ty
umierasz. Nie ma odzewu. Szczki bestii zaciskaj si coraz mocniej. Czuj, e mier jest blisko.
92

Robi jeden chwiejny krok i wycigam zza paska dinsw sztylet. Kiedy zaciskam na nim do,
ostrze oywa i
zaczyna lni. Nie ma mowy, ebym unieszkodliwi besti, rzucajc sztyletem, a wszystkie moje
moce diabli wzili.
atwa decyzja. Jedyn szans jest atak wrcz.
ciele miejsca, ktre by w jaki sposb nie bolao.Jeden gboki, drcy oddech. Odchylam tuw,
cay si spinam na przekr blowi i wycieczeniu; nie ma na moim
- Nie! - krzyczy za mn Mark.
Rzucam si przed siebie i gnam do bestii. Ma zamknite oczy, szczki zacinite wok szyi
Berniego Kosara, a tu
wok wiato ksiyca byszczy w kauach krwi. Dziesi metrw. Pi. Oczy bestii otwieraj
si w tym samym momencie, gdy skacz. te lepia, ktre obracaj si z furi na mj widok
- gdy szybuj w powietrzu prosto na nie,
ze sztyletem w obu rkach uniesionym wysoko nad gow, jak w jakim heroicznym nie, z ktrego
nie chciabym si
obudzi. Bestia puszcza gardo Berniego Kosara i rozdziawia pysk, ale musi wiedzie, e wyczua
mnie za pno.
Ostrze sztyletu jarzy si w oczekiwaniu i wbijam je gboko w lepie bestii. Natychmiast wytryska
pynna ma. Bestia
wydaje cinajcy krew w yach skowyt, tak gony, e obudziby umarego.
Padam jak dugi na plecy Unosz gow i widz, jak bestia chwieje si nade mn, prbujc
nadaremno wycign
sobie z oka sztylet; jej apy s za due, a sztylet za may Bro Mogadorczykw dziaa w szczeglny
sposb, ktrego
pewnie nigdy nie zrozumiem z powodu mistycznych przej midzy rzeczywistociami. Sztylet te
jest wczer nocy
wpadajca w oko bestii w wirujcej lejkowatej chmurze, tornado

mierci.

yjtkowy;

Bestia milknie, gdy resztka wielkiej czarnej chmury zagbia si w jej czaszce i sztylet zostaje
wessany wraz z ni.
Olbrzymie ramiona bezwadnie opadaj wzdu bokw Zaczynaj dre apy, a potem gwatowny
wstrzs przenika cae
cielsko. Kiedy ustaj konwulsje, bestia zgina si i osuwa na ziemi, ldujc plecami na drzewach.
Sia wci przewysza mnie o jakie dziesi metrw. Wszystko cichnie zawieszone w oczekiwaniu
na to, co ma nadej. edzi przygarbiona,
Rozlega si wystrza, tak blisko, e jeszcze kilka sekund pniej dzwoni mi w uszach. Bestia bierze
wielki oddech,
zatrzymuje powietrze, jakby w medytacyjnym skupieniu, i nagle eksploduje jej gowa, opadajc na
ziemi szcztkami
mzgu, ciaa i czaszki, po czym to wszystko zamienia si w popi.
Las zamiera. Odwracam gow do Berniego Kosara, ktry wci ley nieruchomo na boku z
zamknitymi oczami.
Nie wiem, czy yje, czy nie. Kiedy na niego patrz, zaczyna z powrotem zmienia posta, kurczc
si do swojej
normalnej wielkoci, cigle bez oznak ycia. Sysz dobiegajcy z bliska chrzst lici i trzaskanie
gazi.
Ostatkiem si unosz nieco gow nad ziemi. Otwieram oczy i wypatruj w mglistej ciemnoci
Marka Jamesa. Ale to nie on stoi nade mn. Oddech winie mi w gardle. Majaczca posta,
nierozpoznawalna w wietle wiszcego nad
ni ksiyca. Potem ten kto robi krok do przodu, zasaniajc sob ksiyc, a ja stawiam oczy w
sup. Z niepewnoci i
grozy.

33
Zamazany obraz wyostrza si. Poprzez wyczerpanie, bl i strach przebija si umiech i poczucie
niesamowitej ulgi. Henri. Rzuca strzelb w krzaki i przyklka. Ma zakrwawion twarz, koszul i
dinsy w strzpach, na ramionach i szyi peno ran i zadrapa, a w jego oczach widz przeraenie
tym, co on widzi w moich.
- Ju po wszystkim? - pytam.
- Ciii... Powiedz, trafi ci ktry z ich sztyletw?
- W plecy
Zamyka oczy i krci gow. Siga do kieszeni, wyjmuje jeden z okrgych kamykw, ktre zabra z
Loryjskiego
Kuferka, nim wyszli- j my z sali gospodarstwa domowego. Dygocz mu rce.

- Otwrz usta - prosi i wkada mi do nich kamyk. - Trzymaj go pod jzykiem. Nie poykaj.
Dwiga mnie z ziemi, podtrzymujc pod pachami. Staj na nogi, a Henri obejmuje mnie ramieniem,
czekajc, a zapi rwnowag. Potem obraca mnie delikatnie, eby obejrze ran na plecach. Czuj
ciepo na twarzy. Jaka oywiajca sia promieniuje od tego jednego kamyka. Wci jestem obolay
z wyczerpania, ale odzyskaem wadz w rkach i nogach na tyle, eby mc funkcjonowa.
- Co to jest?
- Loryjska sl. Spowolni i osabi skutki dziaania sztyletu. Poczujesz przypyw energii, ale to nie
potrwa dugo, dlatego musimy jak najszybciej wrci do szkoy.wzrok, zastanawiajc si nad
sytuacj, potem otrzepuj si z popiou po bestii.Kamyk daje uczucie chodu w ustach, ale wcale nie
smakuje jak sl, waciwie jest bez smaku. Opuszczam
- Co si dzieje z reszt? - pytam Henriego.
- Szstka jest ciko ranna. Sam niesie j teraz do samochodu, potem przyjedzie po nas pod szko.
Dlategomusimy tam wrci.
- Widziae Sar?
- Nie.
- Mark James by tutaj. W pierwszej chwili wziem ci za niego.
- Ja go nie widziaem.
Spogldam ponad ramieniem Henriego na psa.
- Bernie Kosar - mwi.
On cigle si kurczy, uski opadaj, na ich miejsce pojawia si czar-no-brzowo-beowa sier i
tak oto Bernie
powraca do znanej mi poprzednio postaci: oklape uszy, krtkie apy, dugi tuw. Beagle z
zimnym, mokrym nosem,
zawsze skory do biegu.
- Wanie uratowa mi ycie. Wiedziae, prawda?
- Oczywicie, e wiedziaem.
- Dlaczego mi nie powiedziae?
- Bo on ciebie pilnowa, kiedy ja nie mogem.
- Ale jak on si tu znalaz?
- By z nami na statku.
I nagle przypominam sobie to co, co wydawao mi si pluszowym zwierztkiem, ktre bawio si
ze mn na statku kosmicznym. Tak naprawd bawiem si z Berniem Kosarem, tyle e wtedy wabi
si Hadley. Obaj podchodzimy do psa. Przykucam i gaszcz go po boku.
- Musimy si spieszy - powtarza Henri.
Bernie Kosar nie rusza si. Las wok nas jakby oy peen kbicych si cieni, co moe oznacza

tylko jedno, ale nic mnie to nie obchodzi. Przykadam ucho do piersi psa. Sysz sabiutkie bicie
jego serca. A wic tli si w nim jeszcze iskierka ycia. Ma mnstwo gbokich ran, skalecze,
dosownie cay krwawi. Jego przednia apa, wygita podnienaturalnym ktem, jest na pewno
zamana. Ale wci yje.
Podnosz go delikatnie, tulc w ramionach jak mae dziecko. Henri mi pomaga, potem siga do
kieszeni, wyciga nastpny kamyk i bierze go do ust. Zastanawiam si, czy to siebie mia na myli,
mwic, e mamy niewiele czasu. Obaj jestemy sabi i chwiejemy si na nogach.
I raptem co przyciga mj wzrok na udzie Henriego. Rana wiecca na granatowo poprzez
stygnc wok niej krew. On te zosta ugodzony sztyletem. Zastanawiam si, czy tak jak ja stoi na
wasnych nogach wycznie dziki solnemu kamykowi.
- A co ze strzelb? - pytam.
- Skoczya mi si amunicja.
Opuszczamy polan, nie spieszc si. Bernie Kosar jest bezwadny w moich ramionach, ale czuj,
e nie uszo z lici.niego ycie. Jeszcze nie. Wychodzimy z lasu, zostawiajc za sob zwisajce
gazie, krzaki, zapach wilgoci i gnijcych
- Mylisz, e dasz rad biec? - pyta Henri.
- Nie. Ale i tak pobiegn.
Niedaleko przed nami sycha wielkie poruszenie, postkiwania, ktrym towarzyszy brzk
acuchw.
A potem syszymy ryk, nie tak zowrogi jak wczeniejsze, ale wystarczajco gony, by nie mie
zudze: jeszcze
jedna bestia.
- O nie... - mwi Henri.
Z lasu za nami dobiega trzask amanych gazi. Odwracamy si, ale drzewa s za gste, eby
wypatrzy co po ciemku. Wczam wiato lewej rki i omiatam nim lini lasu. Na skraju stoi
siedmiu, omiu onierzy. Wszyscy na
widok wiata wycigaj miecze, ktre natychmiast oywaj, wiecc na rne kolory.
- Nie! - krzyczy Henri. - Nie uywaj mocy. To ci osabi.
czekam na atak onieZa pno. Wyczam pospiesznie wiato, ale zawroty gowy i sarzy Ale nic
si nie dzieje. Nie dochodz do nas adne dwiki poza odbo powracaj. Bl te. Wstrzymuj
oddech i gosami walki, ktra toczy
si przed nami.
Nagle z tyu wybucha wrzawa. Odwracam si. Lnice miecze unosz si butnie dziesi metrw
od nas. Jeden z
onierzy mieje si triumfalnie. Ich dziewiciu, uzbrojonych i w peni si, przeciwko nam trzem,
zaamanym i
przed jakim stoimy wyborem.pobitym, z jedynym orem w postaci wasnej odwagi. Po jednej
stronie bestia, po drugiej mogadorscy onierze. Oto

Henri wydaje si niewzruszony. Wyjmuje z kieszeni jeszcze dwa kamyki i podaje mi jeden.
- Ostatnie dwa. - Dry mu gos, jakby samo mwienie kosztowao go wiele trudu.
Wkadam kamyk pod jzyk, mimo e zostaa jeszcze resztka pierwszego. I znowu czuj przypyw
si.
- Co robimy? - pyta Henri.
Sama. Mark pJestemy otoczeni. Liczc Berniego Kosara, zostalimy tylko we trzech. Szstka jest
ranna i zostaa zabrana przez rzed chwil tu by, ale gdzie znikn. Pozostaje Sara, ktra, mam
nadziej, jest w bezpiecznej kryjwce
w szkole, dobre sto pidziesit metrw od nas. Bior gboki oddech i godz si na nieuniknione.
- To chyba bez znaczenia, Henri, ale szkoa jest przed nami, a tam niedugo podjedzie Sam.
Henri robi co, co zbija mnie z tropu. Umiecha si. Wyciga do i ciska mnie za rami. Ma
zmczone i przekrwione oczy, ale widz w nich ulg, dziwny spokj, jakby wiedzia, e ten koszmar
zblia si ku kocowi.
- Zrobilimy wszystko, co w naszej mocy I wyszo, jak wyszo. Ale jestem z ciebie cholernie
dumny - mwi. Spisae si fantastycznie. Zawsze wiedziaem, e tak bdzie. Nie miaem cienia
wtpliwoci.
na rkach, daje jaSpuszczam gow. Nie chc, eby widzia, jak pacz. Przyciskakie oznaki ycia,
podnosi gow na tyle, eby mc mnie poliza w pom do siebie psa. Po raz pierwszy, odkd
trzymam go liczek. Przekazuje mi jedno i
tylko jedno sowo, jakby na wicej nie mia si. Odwagi, mwi.
Podnosz gow. Henri podchodzi krok bliej, eby mnie ucisn. Zamykam oczy i wtulam twarz
w jego rami.
wic to koniec, myl. Z wysoko podniesionyCzuj, jak dry; jego ciao w moich objciach jest
wte i sabe. Mam wiadomo, e moje nie jest duo silniejsze. A mi gowami przejdziemy przez
boisko, wychodzc naprzeciw temu, co
nas moe czeka. Przynajmniej zachowamy godno.
- Cholernie dobrze si spisae - powtarza Henri.
Otwieram oczy. Ponad jego ramieniem widz, e Mogadorczycy s blisko, pi, moe sze
metrw od nas.
Zatrzymali si. Jeden trzyma sztylet, ktry pulsuje srebrnoszarym wiatem. onierz podrzuca go w
powietrze, apie i
rzuca, celujc w plecy Henriego. Podnosz rk i zmieniam kierunek jego lotu, mija nas na dugo
doni. Niemal natychmiast opadam z si, mimo e kamyk pod moim jzykiem rozpuci si tylko do
poowy.
94

Henri zarzuca moje wolne rami na swoje plecy i praw rk obejmuje mnie w pasie. Obaj
chwiejnym krokiem ruszamy do przodu. Przed nami wyania si bestia, jej sylwetka majaczy

porodku boiska. Mogadorczycy id za nami.


Moe chc zobaczy besti w akcji, zomi w piersi. Nadchodzi mier i to mnie przeraa. Ale jest
przy mnie Henri. I Bernie Kosar. Mam szczbaczy, jak zabija. Kady kolejny krok kosztuje mnie
wicej wysiku. Serce wali cie, e nie jestem skazany na mier w samotnoci. Kilku onierzy
staje za besti. Nawet jeli uda nam si j omin, wejdziemy prosto na nich - Mogadorczkw z
wycignitymi mieczami.
Zatrzymujemy si pi metrw przed jej cielskiem. Stoimy, podtrzymujc si nawzajem.Nie mamy
wyboru. Dochodzimy do boiska i spodziewam si, e bestia zaraz zaatakuje. Ale nic si nie dzieje.
Bestia jest o poow mniejsza od poprzedniej, ale i tak do wielka, by zabi nas bez wikszego
wysiku. Blada, prawie przezroczysta skra nacignita na wystajce ebra i guzowate stawy.
Mnstwo rowa-wych blizn wzdu ramion i tuowia. Biae, niewidzce oczy. Przest-eby
rozpozna wchem to, czego nie widz jej oczy Wyczuwa naspuje z nogi na nog, pochyla si, potem
koysze bem nad traw, przed sob. Wydaje niski pomruk. Nie ma w niej tej furii i zaciekoci, jaka
bia z poprzednich stworw, nie ma w niej dzy krwi i zabijania. Jest strach i jakby smutek.
Otwieram si na to. Widz obrazy mki i godu. Widz besti w zamkniciu przez cae jej ycie na
Ziemi, widz j w wilgotnej jaskini, gdzie prawie nie dociera wiato. Widz, jak w nocy dry,
prbujc wykrzesa z siebie ciepo, zawsze zmarznita i przemoczona. Widz, jak Mogadorczycy
tresuj bestie, szczujc je przeciw sobie, zmuszajc do wzajemnej walki, wyrabiajc w nich dzik
bezwzgldno.
Henri mnie puszcza. Nie mog duej utrzyma Berniego Kosara. Kad go delikatnie na trawie u
swoich stp. Nie poruszy si od kilku minut i nie wiem, czy jeszcze yje. Robi krok w przd i
padam na kolana. onierze zaczynaj pokrzykiwa. Nie rozumiem ich jzyka, ale sycha po ich
tonie, e s zniecierpliwieni. Jeden zamachuje si mieczem i wystajcy z niego sztylet mija mnie o
wos; bysk bieli podwiewa i rozklczek, podnosz wzrok na besti. Wystrzela jaka bro, ale
pocisk przelatuje nad naszymi gowacina na piersi moj koszul. Nie wstajc z mi. To pewnie strza
ostrzegawczy, ktry ma skoni besti do dziaania. Tymczasem ona si wzdryga. Kolejny sztylet
przecina powietrze i trafia poniej jej lewego okcia. Bestia podnosi gow i wydaje ryk blu.
Przykro mi, staram si jej przekaza. Przykro mi, e zmuszono ci do takiego ycia.
Wyrzdzono ci krzywd. adna do walki w nie swojej wojnie. Bya bita, torturowana i
godzona. Win za cay twj bl, za wszystkiywa istota nie zasuguje na takie traktowanie.
Skazano ci napieko, wyrwano z wasnej planety, eby wykorzysta e mczarnie ponosz oni.
czy nas szczeglna wi, mnie i ciebie. Oboje zostalimy skrzywdzeni przez te same
monstra.
Ca si woli staram si przekaza bestii swoje przeycia, to, co widziaem i czego doznaem.
Bestia nie odwraca wzroku. Moje myli, na jakim poziomie, do niej docieraj. Pokazuj jej Lorien,
przestrze oceanu i bujne lasy, ttnice yciem zielone wzgrza. Zwierzta pijce z chodnych
bkitnych rde. Dumny lud yjcy w harmonii z natur. Pokazuj pniejsze pieko, mordowanie
mczyzn, kobiet i dzieci. Mogadorczykw. Zimnokrwistych mordercw. Bezwzgldnych zabjcw
niszczcych - w swej bezmylnoci i w imi aosnych przekona - wszystko, co na ich drodze.
Niszczcych nawet wasn planet. Dokd to zmierza? Pokazuj bestii Sar, pokazuj wszystko, co
przy niej czuem. Szczcie i bogo. A take bl, jaki czuj, bdc zmuszony si z ni rozsta;
wszystko przez nich.

Pom mi, mwi. Pom mi skoczy z t rzeni. Walczmy razem. Tak niewiele mi
zostao, ale jeli bdziesz w tej walce ze mn, ja bd do koca z tob.
Bestia podnosi gow do nieba i ryczy. Ryk jest dugi i gboki. Mogadorczycy wyczuwaj, co si
dzieje, i swoje ju zobaczyli. Zaczynaj strzela. Widz, e jedno z dzia, wycelowane prosto we
mnie, odpala pocisk. Biaa mier ju mknie, ale bestia opuszcza gow, wystawiajc si na strza.
Jej pysk wykrzywia si z blu, oczy si zaciskaj, ale po chwili s znw otwarte. Tym razem widz
w nich wcieko.
Upadam twarz na traw. Co si o mnie ociera, ale nie widz co. Henri za moimi plecami wydaje
okrzyk blu, sia uderzenia odrzuca go na dziesi metrw. Ley w bocie twarz do gry, w oboku
dymu. Nie mam pojcia, czym go trafili. Czym duym i mierciononym. Ogarnia mnie paniczny
strach. Tylko nie Henri, myl. Bagam, tylko nie
Henri.
Bestia wyrzuca ciki zamaszysty cios, ktrym likwiduje kilku onierzy, uciszajc zarazem ich
dziaa. Kolejny ryk.
Podnosz wzrok i widz, e jej oczy pon na czerwono. Furia. Zemsta. Bunt. Bestia spoglda na
mnie krtko i rusza w pogo za swymi oprawcami. Sycha jeszcze strzay, ale wkrtce wikszo
broni milknie. Zabij ich wszystkich, myl.
Walcz szlachetnie i honorowo i oby zabia ich wszystkich.na ziemi i poPodnosz gow. Bernie
Kosar ley bezwadnie na trawie. Hensuwam si wolno przez boisko, centymetr po centymetrze, w
strori dziesi metrw dalej, te si nie rusza. Kad rk n Henriego. W chwili, kiedy do niego
docieram, ma pprzymknite oczy, walczy o kady oddech. Z nosa i ust ciekn struki krwi. Bior
go w ramiona i ukadam na swoich kolanach. Czuj, jak uchodzi z niego ycie. Unosi z trudem
powieki. Patrzy na mnie, przykada rk do mojego policzka. I ju nie mog powstrzyma ez.
- Jestem przy tobie - szepcz. Prbuje si umiechn.
- Przepraszam, Henri - szlocham. - Tak bardzo auj, e przeze mnie nie wyjechalimy.
- Ciii. To nie twoja wina.
- Tak bardzo ci przepraszam.
- wietnie si spisae - szepcze. - Naprawd wspaniale. Zawsze wiedziaem, na co ci sta.
- Musimy si dosta do szkoy - mwi. - Sam moe ju tam by.
- Posuchaj mnie, John. Wszystko... wszystko, co musisz wiedzie, jest w Loryjskim Kuferku. List.
- To jeszcze nie koniec. Moe nam si uda.
Czuj, e odchodzi. Potrzsam nim. Ledwie uchyla powieki. Z ust cieknie struka krwi.
- To, e przyjechalimy tutaj, do Paradise, nie byo przypadkiem. Nie wiem, co chce przez to
powiedzie.
- Przeczytaj list...
- Henri...
Gdy wycieram krew z jego podbrdka, patrzy mi w oczy.

- Ty jeste Dziedzictwem Lorien, John. Ty i reszta. Jestecie jedyn nadziej tej planety
Tajemnice... - Przerywa mu
atak kaszlu. Jeszcze wicej krwi. I znowu zamyka oczy - Kuferek, John.
Przycigam go mocniej do siebie, ciskam. Jego ciao staje si bezwadne. Oddech jest tak pytki,
e to ju w ogle
nie jest oddech.
- Wrcimy tam razem, Henri. Ja i ty, przyrzekam ci - mwi, zamykajc oczy
- Bd silny... - Znowu chwyta go kaszel, ale prbuje mwi dalej. - Ta wojna... Moecie
wygra... Znajd
pozostaych... Szstka... Moc... - Henri milknie.
Usiuj z nim wsta, ale brak mi si, sam ledwie oddycham. W oddali sysz ryk bestii. Dziaa
wci strzelaj, ich
byski i grzmoty dobiegaj zza trybun stadionu, ale z kad minut jest ich coraz mniej, a wreszcie
sycha odgos
tylko jednej broni. Opuszczam Henriego w swoich ramionach. Kad do na jego policzku.
Otwiera oczy i wiem, e
patrzy na mnie po raz ostatni. apie troch powietrza, wydycha, a potem wolno opuszcza powieki.
- Nie oddabym ani sekundy, dzieciaku, z czasu, ktry przeylimy razem. Nawet za ca Lorien.
Ani za cay
cholerny wiat - mwi i kiedy wypowiada ostatnie sowo, wiem, e odszed.ciskam go w
ramionach, potrzsam nim, pacz, ogarnia mnie roz
pacz i zupenie opuszcza nadzieja. Do Henriego
opada bez ycia na traw. Tul do piersi jego gow, koysz si w ty i w przd, paczc jak
jeszcze nigdy w yciu.
Mj naszyjnik lni niebieskim wiatem, na uamek sekundy robi si ciki, a potem przygasa i
wraca do normalpostaci.
nej
Siedz na trawie i tul Henriego, kiedy milknie ostatnie dziao. Opuszcza mnie bl i czuj, jak
razem z chodem nocy odpywa cae moje jestestwo. Ksiyc i gwiazdy wiec nad moj gow.
Sysz niesione wiatrem parsknicie
miechu. Nastrajam na nie such. Obracam gow. W rozmytym, wirujcym tle, pi metrw przede
mn, stoi
zwiadowca. Dugi prochowiec, kapelusz nasunity na oczy. Zrzuca paszcz i ciga kapelusz,
odkrywajc blad,
bezwos gow. Siga za pasek i wyciga n myliwski z ostrzem o dugoci co najmniej
trzydziestu centymetrw.
Zamykam oczy. Jest mi ju wszystko jedno. Charczcy oddech zwiadowcy wyranie si zblia.
Trzy metry, dwa... I

nagle kroki cichn. Zwiadowca wydaje jk blu i zaczyna bulgota mu w gardle.


Otwieram oczy, zwiadowca jest tak blisko, e czuj jego smrd. N wypada mu z rki. W jego
piersi, tam, gdzie
zakadam, e musi by jakie serce, tkwi czubek rzenickiego noa. Kto ten n wyciga i
zwiadowca pada na kolana,
osuwa si na bok i eksploduje, zamieniajc si w chmur popiou. Za nim, z noem w drcej rce
i zami w oczach,
stoi Sara. Wypuszcza n i podbiega, obejmuje mnie i Henriego w moich ramionach. Wci go
ciskam, kmi gowa i wiat rozpywa si w nico. Wojenne spustoszenie, zrujnowana szkoa,
zwalone drzewa i kupki popiou na iedy opada
murawie boiska, a ja wci trzymam w ramionach Henriego. A Sara trzyma mnie.

34
Obrazy zmieniaj si jak w kalejdoskopie, kady niesie ze sob wasny smutek lub wasny
umiech. Czasem jedno i drugie. W najgorszym wypadku nieprzeniknion, lep ciemno, w
najlepszym - rado tak jasn, e oczy bol od patrzenia. Obrazy przychodz i odchodz,
wywietlane z niewidzialnego projektora, nieustannie zmieniane jak niewidzialn rk. Jeden,
potem nastpny. Guchy trzask migawki. Teraz stop. Zatrzymaj t klatk. cignij j, zbli obraz i
katuj si tym, co zobaczysz. Henri zawsze powtarza: cen wspomnie jest wspomnienie smutku, jaki
ze sob przynosz.rzekiego powieCiepy, soneczny dzie, chodny trawnik, strza. Do domu
podchodzi mczyzna z teczk w rku. Dosy mody mczyzna, z krtkimi brzowymi oce wysoko
na bezchmurnym niebie. Bryza od morza niesie zapach wosami, wieo ogolon twarz, swobodnie
ubrany. Lnice od potu czoo i to, jak przekada teczk z rki do rki, zdradza jego zdenerwowanie.
Puka do drzwi. Otwiera mj dziadek i zaprasza mczyzn do rodka. Ja wracam do baraszkowania
z psem na podwrzu. Hadley co rusz zmienia posta, fruwa, biega w kko, nie dajc si zapa,
potem na mnie skacze. Szadziecistwie, z jego niezmiennoci i niemoczemy si i zamiewamy do
blu. Dzie mija, tak jak tylko moe mija czas w beztroskim winnoci.
Upywa pitnacie minut. Moe mniej. W tym wieku dzie moe trwa wieczno. Drzwi si
otwieraj i zamykaj.
Podnosz oczy. Mj dziadek stoi z mczyzn, ktrego wczeniej obserwowaem, obaj patrz na
mnie.
- Jest kto, kogo chciabym ci przedstawi - mwi dziadek. Wstaj i skadam rce, eby otrzepa
je z ziemi.
- To jest Brandon. On jest twoim Cepanem. Wiesz, co to znaczy?
96

Krc gow. Brandon. Tak mia na imi. Po tylu latach dopiero teraz to do mnie wraca.
- To znaczy e od tej chwili bdzie spdza z tob duo czasu. I to znaczy, e czy was co
wanego. Jestecie ze sob zwizani. Rozumiesz?

Odpowiadam skinieniem gowy, podchodz do mczyzny i podaj mu rk, tak jak wiele razy
widziaem, e robi to doroli mczyni. Brandon umiecha si i przyklka na jedno kolano. Bierze
moj ma do w swoj prawic i zamyka w ucisku.
- Mio mi pana pozna - mwi.
Jasne, agodne oczy pene ycia wpatruj si w moje, jakby dajc obietnic, jakie zobowizanie,
ale jestem za may,
eby zrozumie, co ta obietnica czy zobowizanie naprawd oznacza.
Kiwa gow i kadzie swoj lew do na prawej, a moja maa rczka niknie gdzie w rodku.
- Moje drogie dziecko - mwi, cay czas si umiechajc. - Caa przyjemno po mojej stronie.
Co wyrywa mnie ze snu. Le na plecach, serce mi omocze i oddycham jak po dugim biegu. Nie
otwieram oczu, ale czuj, e soce ju wzeszo; powietrze w pokoju jest rzekie i przez zamknite
powieki widz dugie cienie. Bl powraca, moje rce i nogi s jak z oowiu. Z blem przychodzi
inne cierpienie, o wiele wiksze ni jakakolwiek wyobraalna przypado fizyczna: pami
niedawnych godzin.
Robi gboki wdech i dugi wydech. Po moim policzku spywa za. Wci nie otwieram oczu.
Irracjonalna nadzieja,
e jeli nie znajd dnia, dzie nie znajdzie mnie, wtedy to, co stao si w nocy, zostanie
wymazane. Po cichym paczu moim ciaem wstrzsa szloch. Potrzsam gow i kapituluj przed
prawd. Wiem, e Henri nie yje i e caa nadzieja
wiata nie zdoa tego zmieni.
Czuj blisko siebie poruszenie. Drtwiej, zastygam w bezruchu, jakby to mogo uczyni mnie
niewidzialnym.
Czyja do dotyka mojej twarzy. Delikatny dotyk peen mioci. Powoli otwieram oczy, oswajajc
wzrok ze wiatem poranka, a sufit nieznanego pokoju nabiera ostroci. Nie mam pojcia, gdzie
jestem ani jak si tu znalazem. Siedzi przy mnie Sara. Kadzie do na moim policzku i gadzi
kciukiem brew. Pochyla si i cauje mnie sodko i niespiesznie. Ten pocaunek chciabym zamkn
w butelce i zatrzyma na wieczno. Odchyla si, a ja bior oddech, zamykam oczy i cauj j w
czoo.
- Gdzie my jestemy? - pytam.
- W hotelu, pidziesit kilometrw od Paradise.
- Jak si tu znalazem?
- Sam nas przywiz.
- Ale jak si wydostalimy si ze szkoy? Co si dziao? Pamitam, e bya tam ze mn, ale
pniej ju nic.
Zupenie, jakby to by tylko sen.
-tego siedzenia w ukryciu. Nie miaam pojcia, co si dzieje na zewntrz, to mnie wyCzekaam z
tob na boisku, a zjawi si Mark i zanis ci do furgonetki Sama. Nie mogam duej wytrzyma
kaczao. No i czuam, e mogabym si do czego przyda.

- Bardzo si przydaa. Uratowaa mi ycie.


- Zabiam obcego - mwi, jakby ten fakt nie do koca do niej dotar.
Obejmuje mnie, podkadajc rk pod moj gow. Prbuj usi. Do poowy robi to
samodzielnie, potem Sara mi pomaga, ostronie popychajc plecy, tak eby nie dotkn rany od
noa. Przekadam stopy nad krawdzi ka i obmacuj blizny wok kostki, liczc je opuszkami
palcw. Wci tylko trzy, czyli Szstka yje. Ju dawno pogodziem si z perspektyw samotnego
ycia do koca swoich dni, z losem bdnego wdrowca, ktry nie ma dokd pj. A jednak nie
bd sam. Szstka wci tu jest, wci ze mn, moja ywa wi z minionym wiatem.
- Co z Szstk? - pytam.
- Nie jest le. Zostaa ugodzona noem i postrzelona, ale czuje si coraz lepiej, wylie si z tego.
Pewnie by nie przeya, gdyby Sam nie zanis jej do furgonetki.
- Gdzie ona jest?
Wstaj. Moje minie i stawy reaguj blem protestu, wszystkie sztywne i zmaltretowane. Jestem
w czyW ssiednim pokoju, z Samem i Markiem.
stym T-shircie i sportowych
spodenkach. Moja skra pachnie mydem. Rany zostay opatrzone, niektre zszyte.
- Ty to wszystko zrobia?
- Prawie. Ze szwami byo ciko. Na wzr mielimy tylko te, ktre zaoy ci na gowie Henri.
Pomaga mi Sam.
Patrz na Sar siedzc na ku z podwinitymi nogami i nagle moj uwag przyciga co innego:
niewielka masa, ktra poruszya si pod kocem w nogach ka. Wypram si i natychmiast staj mi
przed oczami asice z sali gimnastycznej. Sara, widzc, na co patrz, umiecha si. Przemieszcza si
na czworakach w koniec ka
-

Jest tu kto, kto chce si przywita

- mwi, delikatnie odchylajc rg koca. tak jak moje, zostay opatrzone i zaczynaj si goi.
Powoli uchyla powieki i Bernie Kosar pi. Ma unieruchomion metalow szyn przedni ap, ciao
pokryte ranami i skaleczeniami, ktre, zmczenia oczy. Nie porusza gow, ale prbuje zamerda
ogonem, lekko uderzajc nim o materac.oswaja ze wiatem przekrwione, pene
- Bernie - mwi, klkajc przed nim.
Umiecham si, kad delikatnie rk na jego gowie i z radoci zbiera mi si na pacz. Pies ley
zwinity w kulk, z gow na przednich apach, oczami utkwionymi we mnie, pokiereszowany i
okaleczony, ale yje.
Cauj go w czubek gowy, a Sara przeciga doni po jego grzbiecie.Bernie Kosar, nie dae si.
Zawdziczam ci ycie.
- Zaniosam go do furgonetki, a Mark zanis ciebie.
- Mark. Tak mi przykro, e w niego wtpiem.
Sara podnosi jedno ucho Berniego. Pies odwraca si, niucha jej rk, potem j lie.
- Wic to prawda, co mwi Mark, e Bernie Kosar urs do dziesiciu metrw i zabi besti

dwukrotnie wiksz od niego?


- Trzykrotnie wiksz - odpowiadam z umiechem.
Bernie
Sar.

Kosar

spoglda na mnie znaczco. Kamcz uch,


lam gow i puszczam do niego oko. Wstaj i

mwi.

Pochypatrz

na

- To wszystko... - mwi. - To wszystko stao si tak szybko. Jak ty to znosisz?


- Co jak znosz? Fakt, e zakochaam si w kosmicie, o czym dowiedziaam si trzy dni temu, po
czym
przypadkiem si wpakowaam w sam rodek wojny? Nie ma sprawy, jako to znosz.
- Jeste anioem - mwi z umiechem.
objci poNie, jestem tyrodku pokoju.lko zakochan do szalestwa dziewczyn. Wstaje z ka,
zarzuca mi na szyj ramiona i stoimy tak
- Ty naprawd musisz wyjecha, prawda? Kiwam gow.
Sara robi dugi drcy wydech, nie pozwalajc sobie na pacz. W caym swoim yciu nie
widziaem tylu wylanych
ez, ile podczas minionej doby.
serca naley do cieNie wiem, dokd musisz pojecha ani co musisz zrobi, ale bd na ciebie
czekaa, John. Kade uderzebie, czy chcesz tego, czy nie.
nie mojego
Przytulam j mocniej.
- A kade uderzenie mojego naley do ciebie.
Przechodz przez pokj. Na stole widz Loryjski Kuferek, trzy spakowane torby, komputer
Henriego i wszystkie pienidze pobrane ostatnio w banku.
To Sara musiaa wynie Kuferek z sali gospodarstwa domowego. Kad na nim rk. Wszystkie
tajemnice, powiedzia Henri. Wszystkie mieszcz si w nim. Otworz go w swoim czasie i poznam
tajemnice, ale teraz z pewnoci nie jest to odpowiednia chwila. A co mia na myli Henri, mwic
o Paradise, e nasz przyjazd tutaj nie by przypadkowy?
- Ty spakowaa moje torby? - pytam Sar, ktra stoi przy mnie.
- Tak. To bya chyba najtrudniejsza rzecz, jak miaam do zrobienia w swoim yciu.
Podnosz jedn torb ze stou. Pod ni ley szara koperta z moim nazwiskiem.
- Co to jest?
- Nie wiem. Znalazam to w pokoju Henriego. Prosto ze szkoy pojechalimy do waszego domu.
Staralimy si zabra wszystko, co si da, potem przyjechalimy tutaj.
Otwieram kopert i wyjmuj zawarto. Wszystkie dokumenty, ktre wyrobi mi Henri:
wiadectwa urodzin, karty ubezpieczeniowe, wizy i tak dalej. Przeliczam je. Siedemnacie rnych
tosamoci, siedemnacie rnych dat urodzenia. Na pierwszym z wierzchu papierze jest
przylepiona karteczka z pismem Henriego: Na wszelki wypadek".
Pod ostatnim znajduj drug zapiecztoktrym mwi przed mierci. Nie mam odwagi przeczyta

go w tej chwili.wan kopert z moim imieniem napisanym rk Henriego. List, na pewno ten, o
Wygldam przez okno hotelowego pokoju. Z niskich szarych chmur prszy nieg. Ziemia jest zbyt
ciepautrzyma. Samochd Sary i furgonetka ojca Sama stoj zaparkowane obok siebie. Kiedy patrz
na nie z gry, kto puka , by mg si do drzwi. Sara otwiera i do pokoju wchodzi Sam z Markiem,
za nimi kutyka Szstka. Sam ciska mnie, mwi, jak mu przykro.
- Dziki, Sam.
- Jak si czujesz? - pyta Szstka.
Nie ma na sobie kombinezonu, tylko dinsy, w ktrych zobaczyem j po raz pierwszy, i bluz
Henriego.
- W porzdku. Obolay i sztywny. I strasznie ociay
- Ta ociao to od sztyletu. Ale przejdzie ci.
- A ciebie bardzo podgali? - pytam.
Podnosi koszul i pokazuje mi jedn cit ran na boku i drug na plecach. W sumie zostaa
ugodzona trzykrotnie, nie liczc rbandaem, ktra jest powodem jej kutykania. Tumaczy mi, e
kiedy ju wydostalimy si z pola walki, minnych skalecze na caym ciele i gbokiej rany
postrzaowej na prawym udzie, opatrzonej teraz ciasno czas, w ktrym mg uzdrowi nas kamie.
Zastanawiam si, jakim cudem ona w ogle przeya.
Sam i Mark s w tych samych ubraniach co poprzedniego dnia, obaj brudni, zakurzeni,
wysmarowani botem i zaschnit krwi. Obaj z cikim wzrokiem, jakby si nie wyspali. Mark stoi
obok Sama, ktprzestpuje z nogi na nog.
ry w zakopotaniu
98

- Sam, zawsze wiedziaem, e na ciebie nie ma mocnych - mwi. mieje si niepewnie.


- Jak z tob? - pyta.
- W porzdku, yj. A ty? Jak si czujesz?
- Dobrze jest.
Spogldam ponad jego ramieniem na Marka.
- Sara powiedziaa, e wyniose mnie z boiska. Wzrusza ramionami.
- Fajnie, e mogem si przyda.
- Mark, uratowae mi ycie. Patrzy mi prosto w oczy.
- Myl, e kade z nas w jakim momencie kogo ratowao. Kurde, Szstka uratowaa mnie tej
nocy trzy razy, w
rnych sytuacjach. A ty uratowae w sobot moje dwa psy. Niech bdzie, e jestemy kwita.
Nawet zdobywam si na umiech.
- W porzdku. Ciesz si po prostu, e nie jeste takim palantem, jak mylaem.
Mark umiecha si pgbkiem.

- Gdybym wiedzia, e jeste kosmit i e bez niczego moesz mi skopa tyek, to pewnie od
pocztku bybym
milszy
Szstka przechodzi przez pokj, zerkajc na moje torby
- Naprawd powinnimy si zbiera - mwi, a potem patrzy na mnie z niewypowiedzian trosk i
jej twarz
agodnieje. - Zostaa nam do zrobienia tylko jedna rzecz. Nie bylimy pewni, co postanowisz.
Kiwam gow. Nie musz pyta, by wiedzie, o czym ona mwi. Odwracam si do Sary. To
stanie si o wiele
wczeniej, ni mylaem.
Czuj, jak skrcaj mi si wntrznoci. Zaczyna mnie mdli. Sara bierze mnie za rk.
- Gdzie on jest? - pytam.
Ziemia jest mokra od topniejcego niegu. Trzymam do Sary w swokilometr od hotelu. Sam z
Markiem prowadz po botnistych ladach stp, ktre zostawili kiljej i w milczeniu idziemy przez
las, dobry
Docieramy do niewielkiej polany, porodku kt
ka godzin wczeniej. cignity z
jego ka. Podchodz blisko. Sara mnie nie odstpurej na drewnianej pycie ley ciao Henriego.
Jest owje, kadzie do na moim ramieniu. Inni staj za mn. inity w szary koc
Odchylam koc. Henri ma zamknite oczy, ziemistoblad twarz i sine od zimna usta. Cauj go w
czoo.
- Co chcesz zrobi, John? - pyta Szstka. - Moemy go pogrzeba albo skremowa.
- Skremowa? W jaki sposb?
- Potrafi wznieci ogie.
- Nie pogod. ywioami.
Mylaem, e masz tylko dar wadania pogod.
Patrz na agodn twarz Szstki z wypisan na niej trosk, ale te stresem wywoanym przez
popiech, przez
wiadomo, e musimy uciec, zanim przybd posiki wroga. Nie odpowiadam. Odwracam wzrok
i egnam Henriego
ostatnim uciskiem, z twarz przy jego twarzy, i daj upust alowi.
- Przepraszam, Henri - szepcz mu do ucha. Zamykam oczy. -Kocham ci. Ja te nie oddabym
ani sekundy z naszego ycia. Za nic. Jeszcze ci tam zabior, zobaczysz. Znajd jaki sposb, eby
mg wrci na Lorien. Cigle z tego artowalimy, ale ty naprawd bye moim ojcem, najlepszym
ojcem, o jakim mogem marzy. Nigdy ci nie zapomn, ani na minut do koca mojego ycia.
Kocham ci, Henri. Zawsze ci kochaem.
Wypuszczam go z obj, nacigam mu koc na twarz i ukadam go delikatnie na drewnianej pycie.
Wstaj i przytulam Sar. Ona obejmuje mnie tak dugo, a przestaj paka. Ocieram zy wierzchem

doni i gestem gowy daj znak Szstce.


Sam pomaga mi usun z ziemi patyki i licie, potem ukadamy ciao Henriego, tak eby nie
pomiesza jego prochw z niczym innym. Sam zapala krawd koca, a Szstka wzniecale nikt z nas
nie ma suchych oczu. Pacze nawet Mark. Nikt si nie odzywa. Kiedy ganie ogie, zbieram prochy
do a ogie od tego miejsca. Patrzymy w pomienie, puszki po kawie, ktr Mark przezornie zabra z
hotelu. Zdobd co lepszego, jak tylko zatrzymamy si gdzie w drodze. Po powrocie z lasu
stawiam puszk na desce rozdzielczej furgonetki Sama. Pociesza mnie myl, e Henri bdzie dalej z
nami podrowa, e bdzie uwaa na drog, gdy przyjdzie nam opuszcza kolejne miasteczko, tak
jak to robilimy we dwch wiele razy wczeniej.adujemy bagae na ty furgonetki. Poza moimi
rzeczami i Szstki Sam zaadowa te dwie swoje torby. W pierwszej chwili jestem zdziwiony, ale
zdaj sobie szybko spraw, e midzy nim a Szstk doszo do jakiego porozumienia i Sam ma
jecha z nami. Nawet jestem z tego zadowolony. Sara i ja wracamy do hotelowego pokoju. W
momencie, gdy zamykaj si drzwi, ona bierze mnie z rk i obraca mnie ku sobie.
- To mi amie serce - mwi. - Chc by teraz silna dla ciebie, ale myl, e wyjedasz, zabija
mnie w rodku.
Cauj j w czubek gowy.
- Moje serce ju jest zamane. Jak tylko si gdzie ulokuj, napisz do ciebie. I postaram si
zadzwoni, kiedy uznam, e to bezpieczne.
Szstka wsuwa do pokoju gow.
- Naprawd musimy ju jecha.
- Tak, tak, ju... - mwi.
zanim bymy wyZamyka drzwi. Sara unosi twarz i caujemy si na stojco w pokojechali
ju hotelowym. Myl o powrocie Mogadorczykw, - co znowu narazioby na
niebezpieczestwo Sar - jest jedynym rdem siy jakie w sobie
znajduj. Gdyby nie to, zaamabym si. Gdyby nie to, zostabym tu za zawsze.
Bernie Kosar wci ley, czekajc, w nogach ka. Merda ogonem, kiedy bior go ostronie na
rce i wynosz do furgonetki. Szstka uruchamia silnik i zostawia go na jaowym biegu. Odwracam
si, patrz na hotel i jest mi tak smutno, e to nie mj dom i e ju nigdy go nie zobacz. Jego
zuszczonych drewnianych cian, pobitych okien, czarnych dachwek wypaczonych od nadmiaru
soca i deszczu. Jak w raju, powiedziaem kiedy Henriemu. Ale to si skoczyo. Raj zosta
utracony
Odwracam si, daj znak Szstce, ktra wsiada za kierownic, zamyka drzwi i czeka.
Markiem.Sam i Mark podaj sobie rce, ale nie sysz, co mwi. Sam wsiada do furgonetki i
czeka z Szstk. Zegnam si z
- Jestem winien ci wicej, ni kiedykolwiek bd w stanie odpaci - mwi.
- Nic mi nie jeste winien.
- To nieprawda. Moe kiedy.
Odwracam oczy W tym smutku rozstania mam ochot rozpa si na kawaki. Resztki mojej

determinacji utrzymuje
nadwtlona lina gotowa w kadej chwili pkn.
- Moe kiedy si zobaczymy - mwi.
- Uwaaj na siebie.
Bior w ramiona Sar, ciskam mocno i chciabym jej nigdy nie puci.
- Wrc do ciebie - mwi. - Obiecuj ci, nawet jeli to bdzie ostatnia rzecz, jak zrobi,
wrc do ciebie.
Wtula twarz w moj szyj. Kiwa gow.
- Bd liczya minuty do twojego powrotu.
Ostatni pocaunek. Stawiam Sar na ziemi i otwieram drzwi samochodu, nie odrywajc od niej
oczu. Zakrywa usta i nos zoonymi rkami, oboje nie jestemy w stanie odwrci od siebie
wzroku. Zamykam drzwi. Szstka wycofuje furgonetk z miejsca parkingowego, przystaje, odjeda.
Mark i Sara id do koca parkingu, patrzc, jak si oddalamy, po twarzy Sary pyn zy. Obracam
si na siedzeniu i patrz przez tyln szyb. Unosz rk, eby im obojgu pomacha; wyran i
niknc w oddali. Furgonetka zwalnia przed zakrtem i w kocu oboje znikaj z pola widzeniMark
odpowiada machniciem, ale Sara tylko patrzy. Wpatruj si w ni tak dugo, jak mog, malejc,
coraz mniej a. Odwracam si z powrotem i patrz na mijane pola, zamykam oczy i kiedy wyobraam
sobie twarz Sary, umiecham si. Jeszcze bdziemy razem, mwi jej. A do tego dnia bdziesz
w moim sercu i w kadej mojej myli.
Bernie Kosar podnosi gow, moci j na moich kolanach, a ja kad rk na jego grzbiecie.
Furgonetka podskakuje na drodze, jedziemy na poudnie. Nasza czwrka udaje si do nastpnego
miasteczka. Gdziekolwiek ono jest.

100
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from: http://www.pdf-epub-converter.com/convert-to-epub-purchase.html

You might also like