You are on page 1of 117

ANDRZEJ SAPKOWSKI

KREW ELFW

Tom 1

Zaprawd powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas
Biaego Zimna i Biaego wiata, Czas Szalestwa i Czas Pogardy, Tedd Deireadh, Czas Koca. wiat
umrze wrd mrozu, a odrodzi si wraz z nowym socem. Odrodzi si ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z
zasianego ziarna. Ziarna, ktre nie wykiekuje, lecz wybuchnie pomieniem.
Ess'tuath esse! Tak bdzie! Wypatrujcie znakw! Jakie to bd znaki, rzekn wam - wprzd spynie ziemia
krwi Aen Seidhe, Krwi Elfw...
Aen Ithlinnespeath,
przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien
ROZDZIA PIERWSZY
Miasto pono.
Wskie uliczki, wiodce ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, ziay dymem i arem, pomienie poeray ciasno
skupione strzechy domostw, lizay mury zamku. Od zachodu, od strony bramy portowej, narasta wrzask,
odgosy zajadej walki, guche, wstrzsajce murem uderzenia taranu.
Napastnicy ogarnli ich niespodziewanie, przeamawszy barykad bronion przez nielicznych onierzy,
mieszczan z halabardami i kusznikw z cechu. Okryte czarnymi kropierzami konie przeleciay nad zapor
jak upiory, jasne, rozmigotane brzeszczoty siay mier wrd uciekajcych obrocw.
Ciri poczua, jak wiozcy j na ku rycerz spina gwatownie konia. Usyszaa jego krzyk. Trzymaj si,
krzycza. Trzymaj si!
Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w pdzie cili si z Nilfgaardczykami. Ciri widziaa to przez
moment, ktem oka - szaleczy wir bkitno - zotych i czarnych paszczy wrd szczku stali, omotu kling
o tarcze, renia koni...
Krzyk. Nie, nie krzyk. Wrzask.
Trzymaj si!
Strach. Kady wstrzs, kade szarpnicie, kady skok konia rwie do blu donie zacinite na rzemieniu.
Nogi w bolesnym przykurczu nie znajduj oparcia, oczy zawi od dymu. Obejmujce j rami dusi, dawi,
bolenie zgniata ebra. Dookoa narasta krzyk, taki, jakiego nie syszaa nigdy dotd. Co trzeba zrobi
czowiekowi, by tak krzycza?
Strach. Obezwadniajcy, paraliujcy, duszcy strach.
Znowu szczk elaza, chrap koni. Domy dookoa tacz, buchajce ogniem okna s nagle tam, gdzie przed
chwil bya botnista uliczka, zasana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem uciekinierw. Rycerz za jej
plecami zanosi si nagle dziwnym, chrapliwym kaszlem. Na wczepione w rzemie rce bucha krew. Wrzask.
wist strza.
Upadek, wstrzs, bolesne uderzenie o zbroj. Obok omoc kopyta, nad gow miga koski brzuch i
wystrzpiony poprg, drugi koski brzuch, rozwiany czarny kropierz. Stknicia, takie, jakie wydaje drwal
rbicy drzewo. Ale to nie drzewo, to elazo o elazo. Krzyk, zdawiony i guchy, tu przy niej co
wielkiego i czarnego wali si z pluskiem w boto, bryzga krwi. Opancerzona stopa drga, miota si, orze
ziemi olbrzymi ostrog.
Szarpnicie. Jaka sia podrywa j w gr, wciga na k sioda. Trzymaj si! Znowu trzscy pd, szaleczy
galop. Rce i nogi rozpaczliwie szukaj oparcia. Ko staje dba. Trzymaj si!... Nie ma oparcia. Nie ma...
Nie ma... Jest krew. Ko pada. Nie mona odskoczy, nie mona wyszarpn si, wyrwa z ucisku
pokrytych kolczug ramion. Nie mona uciec przed krwi, lejc si na gow, na kark.
Wstrzs, mlanicie bota, gwatowne zderzenie z ziemi, przeraajco nieruchom po dzikiej jedzie.
Przejmujcy chrap i wizg konia usiujcego unie zad. Dudnienie podkw, migajce pciny i kopyta.
Czarne paszcze i kropierze. Krzyk.
W uliczce ogie, ryczca czerwona ciana ognia. Na jej tle jedziec, wielki, wydaje si siga gow ponad
ponce dachy. Okryty czarnym kropierzem ko taczy, miota bem, ry.
Jedziec patrzy na ni. Ciri widzi bysk oczu w szparze wielkiego hemu, ozdobionego skrzydami
drapienego ptaka. Widzi odblask poaru na szerokiej klindze miecza trzymanego w nisko opuszczonej
doni.
Jedziec patrzy. Ciri nie moe si poruszy. Przeszkadzaj jej bezwadne rce zabitego, oplatajce j w
pasie. Unieruchamia j co cikiego i mokrego od krwi, co, co ley na jej udzie i przygwada j do ziemi.

I unieruchamia j strach. Potworny, skrcajcy trzewia strach, ktry sprawia, e Ciri przestaje sysze kwik
rannego konia, ryk poaru, wrzaski mordowanych ludzi i oskot bbnw. Jedno, co jest, co si liczy, co ma
znaczenie, to strach. Strach, ktry przybra posta czarnego rycerza w ozdobionym pirami hemie,
zamarego na tle czerwonej ciany szalejcych pomieni.
Jedziec spina konia, skrzyda drapienego ptaka na jego hemie opoc, ptak zrywa si do lotu. Do ataku na
bezbronn, sparaliowan ze strachu ofiar. Ptak - a moe rycerz - krzyczy, skrzeczy, strasznie, okrutnie,
triumfalnie. Czarny ko, czarna zbroja, czarny rozwiany paszcz, a za tym wszystkim ogie, morze ognia.
Strach.
Ptak skrzeczy. Skrzyda opoc, pira bij po twarzy.
Strach!
Na pomoc. Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem maa, jestem bezbronna, nie mog si
poruszy, nie mog nawet wydoby gosu ze skurczonego garda.
Dlaczego nikt mi nie przychodzi z pomoc?
Boj si!
Oczy ponce w szparze wielkiego uskrzydlonego hemu. Czarny paszcz przesania wszystko - Ciri!
Obudzia si zlana potem, zdrtwiaa, a jej wasny krzyk, krzyk, ktry j zbudzi, wci dra, wibrowa
gdzie w rodku, pod mostkiem, pali wyschnit krta. Bolay rce zacinite na derce, bolay plecy...
- Ciri. Uspokj si.
Dookoa bya noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumica koronami sosen, poskrzypujca
pniami. Nie byo ju poaru i krzyku, bya tylko ta szumica koysanka. Obok pulsowao wiatem i ciepem
ognisko biwaku, pomie poyskiwa na klamrach uprzy, odbija si czerwono na rkojeci i okuciach
miecza opartego o lece na ziemi siodo. Nie byo innego ognia i innego elaza. Rka dotykajca jej
policzka pachniaa skr i popioem. Nie krwi.
- Geralt...
- To by tylko sen. Zy sen.
Ciri zadraa silnie, kurczc ramiona i nogi.
Sen. Tylko sen.
Ognisko zdyo ju przygasn, brzozowe polana s czerwone i przezroczyste, potrzaskuj, tryskaj
bkitnym pomieniem. Pomie owietla biae wosy i ostry profil mczyzny, ktry otula j derk i
kouchem.
- Geralt, ja...
- Jestem przy tobie. pij, Ciri. Musisz wypocz. Przed nami jeszcze daleka droga.
Sysz muzyk, pomylaa nagle. W tym szumie... jest muzyka. Muzyka lutni. I gosy. Ksiniczka z
Cintry... Dziecko przeznaczenia... Dziecko Starszej Krwi, krwi elfw. Geralt z Rivii, Biay Wilk, i jego
przeznaczenie. Nie, nie, to legenda. Wymys poety. Ona nie yje. Zabito j na ulicach miasta, gdy
uchodzia...
Trzymaj si... Trzymaj...
- Geralt?
- Co, Ciri?
- Co on mi zrobi? Co si wtedy stao? Co on... mi zrobi?
- Kto?
- Rycerz... Czarny rycerz z pirami na hemie... Niczego nie pamitam. On krzycza... i patrzy na mnie. Nie
pamitam, co si stao. Tylko to, e si baam... Tak strasznie si baam...
Mczyzna pochyli si, pomie ogniska zalni w jego oczach. To byy dziwne oczy. Bardzo dziwne.
Dawniej Ciri lkaa si tych oczu, nie lubia w nie patrze. Ale to byo dawno. Bardzo dawno.
- Niczego nie pamitam - szepna, szukajc jego rki, twardej i szorstkiej jak nie obrobione drewno. - Ten
czarny rycerz...
- To by sen. Spij spokojnie. To ju nie wrci.
Ciri syszaa ju podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielokro, wiele, wiele razy
uspakajano j, zbudzon wrd nocy wasnym krzykiem. Ale teraz byo inaczej. Teraz wierzya. Dlatego, e
teraz mwi to Geralt z Rivii, Biay Wilk. Wiedmin. Ten, ktry by jej przeznaczeniem. Ktremu ona bya
przeznaczona. Wiedmin Geralt, ktry odnalaz j wrd wojny, mierci i rozpaczy, zabra ze sob i obieca,
e ju nigdy si nie rozstan.
Zasna, nie puszczajc jego doni.
*****

Bard skoczy piewa. Pochyliwszy lekko gow, powtrzy na lutni motyw przewodni ballady, delikatnie,
cicho, o ton wyej od akompaniujcego mu ucznia.
Nikt si nie odezwa. Oprcz cichncej muzyki sycha byo wycznie szum lici i skrzyp konarw
olbrzymiego dbu. A potem nagle przecigle zabeczaa koza, uwizana na postronku do ktrego z
otaczajcych prastare drzewo wozw. Wwczas, jak gdyby na sygna, jeden ze zgromadzonych w wielkie
pkole suchaczy wsta. Odrzuciwszy na rami kobaltowe niebieski, szamerowany zotem paszcz skoni
si sztywno i dystyngowanie.
- Dziki ci, mistrzu Jaskrze - powiedzia dwicznie, cho niegono. - Niechaj to ja, Radcliffe z Oxenfurtu,
Mistrz Arkanw Magicznych, niechybnie jako wyraziciel opinii wszystkich tu obecnych, wypowiem sowa
podzikowania i uznania dla twej wielkiej sztuki i twego talentu.
Czarodziej powid wzrokiem po zebranych, ktrych byo dobrze powyej setki, usadowionych u stp dbu
w ciasnym pkolu, stojcych, siedzcych na wozach. Suchacze kiwali gowami, szeptali. Kilka osb
zaczo klaska, kilka innych pozdrowio piewaka uniesionymi domi. Wzruszone niewiasty pocigay
nosami i ocieray oczy, czym mogy, w zalenoci od stanu, profesji i majtnoci: wieniaczki
przedramieniem lub wierzchem doni, ony kupcw lnianymi chustami, elfki i szlachcianki batystem, a trzy
crki komesa Viliberta, ktry dla wystpu synnego trubadura przerwa wraz z caym swym orszakiem
polowanie z sokoami, smarkay dononie i przejmujco w gustowne weniane szaliczki w kolorze zgnitej
zieleni.
- Nie bdzie przesad - cign czarodziej - gdy powiem, e wzruszye nas do gbi, mistrzu Jaskrze, e
zmusie nas do zastanowienia i zadumy, poruszye nasze serca. Niech wolno mi bdzie wyrazi ci nasz
wdziczno i szacunek.
Trubadur wsta i skoni si, omiatajc kolana przypitym do fantazyjnego kapelusika czaplim pirem. Ucze
przerwa gr, wyszczerzy si i rwnie ukoni, ale mistrz Jaskier spojrza na niego gronie i zaburcza
pgosem.
Chopiec spuci gow i wrci do cichego brzdkania na strunach lutni.
Zebrani oywili si. Kupcy z karawan, poszeptawszy miedzy sob, wytoczyli przed db pokany antaek
piwa. Czarodziej Radcliffe pogry si w cichej rozmowie z komesem Vilibertem. Crki komesa przestay
smarka i wpatryway si w Jaskra z uwielbieniem. Bard nie zauwaa tego, pochonity wanie saniem
umiechw, mrugni i byskw zbw w stron milczcej wyniole grupy wdrownych elfw, a w
szczeglnoci ku jednej z elfek, ciemnowosej i wielkookiej piknoci w malekim gronostajowym toczku.
Jaskier mia konkurentw - posiadaczk wielkich oczu i licznego toczka dostrzegli te i emablowali
spojrzeniami jego suchacze - rycerze, acy i waganci. Elfka, wyranie rada z zainteresowania, skubaa
koronkowe mankiety bluzki i trzepotaa rzsami, ale towarzyszce elfy otaczay j ze wszystkich stron, nie
skrywajc niechci wobec zalotnikw.
Polana pod dbem Bleobherisem, miejsce czstych wiecw, postojw podrnych i spotka wdrowcw,
syna z tolerancji i otwartoci. Opiekujcy si wiekowym drzewem druidzi zwali polan. "Miejscem
przyjani" i chtnie gocili tu kadego. Ale nawet przy okazjach wyjtkowych, takich jak zakoczony
wanie wystp sawnego na wiat cay trubadura, podrni trzymali si w swych wasnych, do wyranie
odizolowanych grupach. Elfy kupiy si do elfw. Krasnoludzcy rzemielnicy grupowali si wraz ze swymi
uzbrojonymi po zby pobratymcami, wynajtymi jako ochrona karawan kupieckich, i tolerowali obok siebie
co najwyej gnomw grnikw i farmerw niziokw.
Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerw wobec ludzi. Ludzie odpowiadali nieludziom podobn
monet, ale wrd nich te bynajmniej nie obserwowao si integracji. Szlachta spogldaa z pogard na
kupcw i domokrcw, a odacy i najemnicy odsuwali si od pasterzy w mierdzcych kouchach.
Nieliczni czarodzieje i adepci izolowali si zupenie i wszystkich dookoa sprawiedliwie obdarzali arogancj.
To stanowia za zbita, ciemna, ponura i milczca gromada chopw. Ci, przypominajc armi lasem
wznoszcych si nad gowami grabi, wide i cepw, ignorowali wszystko i wszystkich.
Wyjtek, jak zwykle, stanowiy dzieci. Zwolniona z nakazu ciszy obowizujcego w czasie wystpu barda,
smarkateria z dzikim wrzaskiem pomkna ku lasowi, by tam z zapaem odda si grze, ktrej reguy byy
nie do pojcia dla kogo, kto poegna si ju ze szczliwymi latami dziecistwa. Mali ludzie, elfy,
krasnoludki, nizioki, gnomy, pelfy, wierelfy i berbecie zagadkowej proweniencji nie znay i nie
uznaway podziaw rasowych i spoecznych. Na razie.
- W samej rzeczy! - zakrzykn jeden z obecnych na polanie rycerzy, chudy jak tyka drgal w czerwonoczarnym wamsie, ozdobionym trzema kroczcymi lwami. - Dobrze rzek pan czarodziej! Pikne to byy
ballady, na honor, moci Jaskier, jeli kiedy bdziecie w pobliu ysorogu, kasztelu mego seniora,
wstpcie, nie wahajcie si ani chwili. Ugocimy was jak ksicia, co ja mwi, jak samego krla Vizimira!

Kln si na mj miecz, syszaem ci ja wielu minstreli, ale gdzie im si z wami rwna, mistrzu. Przyjmijcie
od nas, urodzonych i pasowanych, szacunek i hod dla waszego kunsztu!
Bezbdnie wyczuwajc waciwy moment, trubadur mrugn do ucznia. Chopiec odoy lutni i podj z
ziemi szkatueczk suc do zbierania wrd suchaczy bardziej wymiernych wyrazw uznania. Zawaha
si, powid wzrokiem po tumie, po czym odoy szkatueczk i chwyci stojcy obok spory ceber. Mistrz
Jaskier askawym umiechem zaaprobowa roztropno modzieca.
- Mistrzu! - zawoaa postawna kobieta, siedzca na wozie z napisem "Vera Loewenhaupt i Synowie",
wyadowanym wyrobami z wikliny. Synw nigdzie nie byo wida, zapewne zajci byli marnotrawieniem
zbitego przez matk majtku. - Mistrzu Jaskrze, jake to tak? Zostawiacie nas w niepewnoci? Przecie to nie
koniec waszej ballady? Zapiewajcie nam o tym, co dalej byo!
- Pieni i ballady - skoni si artysta - nie kocz si nigdy, o pani, bo poezja jest wieczna i niemiertelna,
nie zna m pocztku, ni koca...
- Ale co byo dalej? - nie dawaa za wygran handlarka, szczodrze i brzkliwie sypic monety do ceberka,
podstawionego jej przez ucznia. - Powiedzcie nam cho o tym, jeli nie macie yczenia piewa. Nie pady
w waszych pieniach adne imiona, ale przecie wiemy, e w wypiewany przez was wiedmin to nie kto
inny jak sawny Geralt z Rivii, a owa czarodziejka, do ktrej tene paa gorc mioci, to nie mniej synna
Yennefer. Za owe Dziecko Niespodzianka, przyrzeczone i przeznaczone wiedminowi, to wszake Cirilla,
nieszczsna ksiniczka ze zburzonej przez najedcw Cintry. Czy nie tak?
Jaskier umiechn si wyniole i tajemniczo.
- piewam o sprawach uniwersalnych, hojna dobrodziejko - owiadczy. - O emocjach mogcych sta si
udziaem kadego. Nie o konkretnych osobach.
- Akurat! - wrzasn kto z tumu. - Kady wie, e piewki o wiedminie Geralcie traktoway!
- Tak, tak! - zapiszczay chrem crki komesa Viliberta, suszc mokre od ez szaliczki. - piewajcie jeszcze,
mistrzu Jaskrze! Co byo dalej? Czy wiedmin i czarodziejka Yennefer odnaleli si wreszcie? I czy si
kochali? Czy byli szczliwi? Chcemy wiedzie! Mistrzu, mistrzu!
- Ale tam! - krzykn gardowo prowodyr grupy krasnoludw, trzsc potn rud, sigajc pasa brod. ajno to, ksiniczki, czarodziejki, przeznaczenie, mio i inne biaogowskie bajdy. To to wszystko, z
przeproszeniem pana poety, bujda, czyli wymys poetyczny, po to, by adniej byo i wzruszajco. Ale
wojenne dziea, jak rze i grabie Cintry, jak bitwy w Marnadalu i Sodden, tocie nam dopiero piknie
wypiewali, Jaskier! Ha, nie al srebrem sypn za tak pie, radujc serce wojownika! I wida byo, e
nie ecie ni krztyny, ja to mwi, Sheldon Skaggs, a ja ez od prawdy odrni umiem, bo jam pod Sodden
by, jam przeciw nilfgaardzkim najezdnikom sta tam z toporem w garci...
- Ja, Donimir z Troy - krzykn chudy rycerz z trzema lwami na wamsie - byem w obu bitwach o Sodden,
alem was tam nie widzia, panie krasnoludzie!
- Bocie pewnikiem taborw pilnowali! - odpali Sheldon Skaggs. - A ja byem w pierwszej linii, tam, gdzie
byo gorco!
- Bacz, co mwisz, brodaczu! - poczerwienia Donimir z Troy, podcigajc obciony mieczem pas rycerski.
- I do kogo!
- Sam bacz! - krasnolud trzepn doni po zatknitym za pas toporze, odwrci si do swych kompanw i
wyszczerzy zby. - Widzielicie go? Rycerz chdoony! Herbowy! Trzy lwy w tarczy! Dwa sraj, a trzeci
warczy!
- Pokj, pokj! - siwowosy druid w biaej szacie ostrym, wadczym gosem zaegna awantur. - Nie godzi
si, moi panowie! Nie tu, nie pod konarami Bleobherisa, dbu starszego od wszystkich sporw i zwad tego
wiata! I nie w przytomnoci poety Jaskra, ktrego ballady winny uczy nas mioci, nie ktni.
- Susznie! - popar druida niski, otyy kapan o twarzy byszczcej od potu. - Patrzycie, a oczu nie macie,
suchacie, a uszy wasze guche. Bo mioci boej nie ma w was, bocie s jako puste beczki...
- Jeli ju o beczkach mowa - zapiszcza dugonosy gnom z wozu ozdobionego napisem "Artykuy elazne,
wyrb i sprzeda" - to wytoczcie jeszcze jedn, panowie cechowi! Poecie Jaskrowi ani chybi w gardle
zascho, a i nam z tego wzruszenia niezgorzej!
- Zaprawd, jako puste beczki, powiadam wam! - zaguszy gnoma kapan, nie zamierzajc da si zbi z
pantayku i przerywa kazania. - Nic a nic z pana Jaskrowych ballad nie pojlicie, niczegocie si nie
nauczyli. Nie zrozumielicie, e ballady te o losie ludzkim mwiy, o tym, emy w rkach bogw jeno
zabawk, a krainy nasze boym s igrzyskiem. Ballady o przeznaczeniu mwiy, o przeznaczeniu nas
wszystkich, a legenda o wiedminie Geralcie i ksiniczce Cirilli, cho rzucona na prawdziwe to owej
wojny, to przecie tylko metafora, wytwr wyobrani poety, ktry temu mia suy, bymy...
- Bredzisz, wity mu! - zawoaa z wysokoci swego wozu Vera Loewenhaupt. - Jaka legenda? Jaki
wytwr wyobrani? Kto jak kto, ale ja Geralta z Rivii znam, widziaam go na wasne oczy, w Wyzimie,

gdzie crk krla Foltesta odczarowa. A pniej jeszcze spotkaam go na Kupieckim Trakcie, gdzie na
prob Gildii zabi srogiego gryfa, co na karawany napada, ktrym to uczynkiem wielu dobrym ludziom
ycie ocala. Nie, nie legenda to i nie bajka. Prawd, szczer prawd wypiewa nam tu mistrz Jaskier.
- Potwierdzam - powiedziaa smuka wojowniczka z czarnymi wosami gadko zczesanymi do tyu i
splecionymi w gruby warkocz. - Ja, Rayla z Lyrii, rwnie znam Geralta Biaego Wilka, synnego pogromc
potworw. Widywaam te nie raz i nie dwa czarodziejk Yennefer, bom bywaa w Aedim, w miecie
Vengerbergu, gdzie owa ma sw siedzib. O tym, aby tych dwoje si kochao, nic mi jednak nie wiadomo.
- Ale musi to by prawda - odezwaa si nagle melodyjnym gosem urodziwa elfka w gronostajowym toczku.
- Tak pikna ballada o mioci nie moga by nieprawdziwa.
- Nie moga! - popary elfk crki komesa Viliberta i jak na komend otary oczy szaliczkami. - adn miar
nie moga!
- Moci czarodzieju! - Vera Loewenhaupt zwrcia si do Radcliffe'a. - Kochali si, czy nie? Wy z
pewnoci wiecie, jak to byo z nimi naprawd, z wiedminem i ow Yennefer. Uchylcie rbka tajemnicy!
- Jeli pie mwi, e si kochali - umiechn si czarodziej - to tak byo i mio ta przetrwa wieki. Taka
jest moc poezji.
- Wie niesie - wtrci nagle komes Vilibert - e Yennefer z Vengerbergu polega na Soddeskim Wzgrzu.
Kilka tam polego czarodziejek...
- Nieprawda to - powiedzia Donimir z Troy. - Nie masz na pomniku jej imienia. Moje to strony, nie jeden
raz na Wzgrzu byem i wykute na pomniku napisy czytaem. Trzy czarodziejki tam. polegy. Triss
Merigold, Lytta Neyd, ktr zwano Koral... Hmm... Imi trzeciej wymsko mi si z pamici...
Rycerz spojrza na czarodzieja Radcliffe'a, ale ten umiechn si tylko, nie powiedzia ani sowa.
- A w wiedmin - zawoa nagle Sheldon Skaggs - ten Geralt, ktren ow Yennefer miowa, to ju podobno
ziemi gryzie. Syszaem, e utukli go gdzie na Zarzeczu. Ubija potwory, ubija, a trafia kosa na kamie.
Tak to ju jest, ludkowie, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Kady kiedy trafi na lepszego i poknie
elazo.
- Nie wierz - smuka wojowniczka wykrzywia blade wargi, spluna siarczycie na ziemi, z chrzstem
skrzyowaa na piersi osonite kolcz siatk przedramiona. - Nie wierz, by Geralt z Rivii mg trafi na
lepszego. Zdarzyo mi si widzie, jak ten wiedmin wada mieczem. Jest wprost nieludzko szybki...
- Dobrze powiedziane - wtrci czarodziej Radcliffe. - Nieludzko. Wiedmini s mutantami, dlatego
szybko ich reakcji...
- Nie rozumiem, o czym mwicie, panie magiku - wojowniczka jeszcze paskudniej wykrzywia usta. Wasze sowa s zbyt uczone. Ja wiem jedno: aden szermierz, jakiego znaam lub znam, nie moe rwna
si z Geraltem z Rivii, Biaym Wilkiem. Dlatego nie wierz, by w mg zosta pokonany w walce, jak
utrzymuje pan krasnolud.
- Kady szermierz dupa, kiedy wrogw kupa - rzek sentencjonalnie Sheldon Skaggs. - Tak mawiaj elfy.
- Elfy - owiadczy zimno wysoki, jasnowosy przedstawiciel Starszego Ludu, stojcy obok licznego toczka
- nie zwyky si tak ordynarnie wyraa.
- Nie! Nie! - zapiszczay zza zielonych szaliczkw crki komesa Viliberta. - Wiedmin Geralt nie mg
zgin! Wiedmin odnalaz przeznaczon mu Ciri, a potem czarodziejk Yennefer, i wszyscy troje yli dugo
i szczliwie! Prawda, mistrzu Jaskrze?
- To to ballada bya, cne panienki - ziewn spragniony piwa gnom, wytwrca artykuw elaznych. - Gdzie
si tu w balladzie prawdy doszukiwa? Prawda jedno, poezja drugie. Wemy choby ow... Jak jej tam byo?
Ciri? T Niespodziank synn. J to pan poeta cakiem z palca by wyssa. Bywaem ci ja w Cintrze nie raz i
wiem, e tamtejsi krl i krlowa w bezdzietnym stadle yli, ani crki, ani syna nie mieli...
- e to! - krzykn rudy mczyzna w kurcie z foczej skry, z czoem przepasanym kraciast chust. Krlowa Calanthe, Lwica z Cintry, miaa crk, t woali Pavetta. Owa wraz z mem zgina w czasie
morskiej burzy, odmt morski ich pochon, obydwoje.
- Sami widzicie, e nie ! - wezway wszystkich na wiadkw artykuy elazne. - Pavetta, a nie Ciri, zwaa
si krlewna Cintry.
- Cirilla, zwana Ciri, bya wanie crk owej utopionej Pavetty - wyjani ryy. - Wnuczk Calanthe. Nie
krlewn bya, a ksiniczk Cintry. Ona to bya wanie owym przeznaczonym wiedminowi Dzieckiem
Niespodziank, j to, zanim jeszcze si rodzia, przyrzeka krlowa odda wiedminowi, jak to pan Jaskier
wypiewa. Ale wiedmin nie mg jej odnale i zabra, tu pan poeta min si z prawd.
- Min, a jake - wtrci si do rozmowy ylasty modzian, mogcy, sdzc po stroju, by czeladnikiem na
wdrwce poprzedzajcej majstersztyk i egzaminy mistrzowskie. - Wiedmina omino jego przeznaczenie.
Cirilla zgina w czasie oblenia Cintry. Krlowa Calanthe, zanim rzucia si z wiey, wasn rk zadaa
ksiniczce mier, by ywa nie dostaa si w pazury Nilfgaardu.

- Nie tak byo, wcale nie tak - zaprotestowa ryy. - Ksiniczk zabito w czasie rzezi, gdy prbowaa
umyka z miasta.
- Tak czy inaczej - krzykny artykuy elazne - nie odnalaz wiedmin owej Cirilli! Poeta zega!
- Ale piknie zega - powiedziaa elfka w toczku, przytulajc si do wysokiego elfa.
- Nie o poezj idzie, lecz o fakty! - zawoa czeladnik. - Powiadam, e ksiniczka zgina z rki wasnej
babki. Kady, kto by w Cintrze, moe to potwierdzi!
- A ja powiadam, e zabito j na ulicach, gdy uchodzia - owiadczy ryy. - Wiem. to, bo cho nie pochodz
z Cintry, byem w druynie jarla ze Skellige, ktry wspiera Cintr czasu wojny. Krl Cintry, Eist Tuirseach,
jak wszyscy wiedz, wanie z wysp Skellige si wywodzi, wujem by jarlowi. A ja w druynie jarla
walczyem w Mamadalu i w Cintrze, a potem, po klsce, pod Sodden...
- Jeszcze jeden kombatant - warkn Sheldon Skaggs do stoczonych wok niego krasnoludw. - Sami
bohaterowie i wojownicy. Hej, ludkowie! Czy jest wrd was cho jeden, ktry nie wojowa w Marnadalu
lub pod Sodden?
- Kpina nie na miejscu, Skaggs - powiedzia karcco wysoki - elf, obejmujc ramieniem, pikno w toczku
w sposb majcy rozwia ewentualne wtpliwoci innych admiratorw. - Niech ci si nie wydaje, e ty jeden
walczye pod Sodden. Ja, eby daleko nie szuka, rwnie braem udzia w tej bitwie.
- Ciekawe, po czyjej stronie - rzek do Radcliffe'a komes Vilibert, dobrze syszalnym szeptem, ktry elf
cakowicie zignorowa.
- Jak powszechnie wiadomo - cign, nawet nie spogldajc w stron komesa i czarodzieja - grubo ponad
sto tysicy wojownika stano w polu w drugiej bitwie o Sodden, z czego co najmniej trzydzieci tysicy
zostao zabitych lub okaleczonych. Podzikowanie naley si panu Jaskrowi, e jedn ze swych ballad
uwieczni ten synny, ale i straszny bj. I w sowach, i w melodii tej pieni syszaem nie chwalb, lecz
przestrog. Powtarzam, chwaa i niemiertelna sawa panu poecie za ballad, ktra by moe pozwoli
unikn w przyszoci powtrzenia si tragedii, jak bya ta okrutna i niepotrzebna wojna.
- Zaiste - powiedzia komes Vilibert, patrzc na elfa wyzywajco. - Ciekawych rzeczy doszukalicie si w
balladzie, moci panie. Niepotrzebna wojna, powiadacie? Umkn tragedii chcielibycie w przyszoci?
Mamy rozumie, e gdyby Nilfgaard uderzy na nas ponownie, doradzalibycie kapitulacj? Pokorne
przyjcie nilfgaardzkiego jarzma?
- ycie to dar bezcenny i naley je chroni - rzek zimno elf. - Nic nie usprawiedliwia rzezi i hekatomby,
jakimi byy obie bitwy o Sodden, ta przegrana i ta wygrana. Obie kosztoway was, ludzi, tysice istnie.
Stracilicie niewyobraalny potencja...
- Elfie gadanie! - wybuchn Sheldon Skaggs. - Gupia gadka! To bya cena, ktr trzeba byo zapaci po to,
by inni mogli y godnie i w pokoju, zamiast da si Nilfgaardowi zaku w kajdany, olepi, zagna pod bat
do siarczanych min i solnych up. Ci, ktrzy polegli mierci bohaterw, a ktrzy dziki Jaskrowi y bd
wiecznie w naszej pamici, nauczyli nas, jak broni wasnego domu. piewajcie wasze ballady, Jaskier,
piewajcie je wszystkim. Nie pjdzie w las nauka, a przyda si nam ona, zobaczycie! Bo nie dzi, to jutro
Nilfgaard ruszy na nas znowu, wspomnicie me sowa! Teraz oni li rany i odpoczywaj, ale bliski jest
dzie, w ktrym znowu zobaczymy ich czarne paszcze i pira na hemach!
- Czego oni od nas chc? - wrzasna Vera Loewenhaupt. - Dlaczego oni si na nas uwzili? Dlaczego nie
zostawi nas w spokoju, nie dadz y i pracowa? Czego oni chc, ci Nilfgaardczycy?
- Chc naszej krwi! - rykn komes Vilibert.
- I naszej ziemi! - zawy kto z tumu chopw.
- I naszych bab! - zawtrowa Sheldon Skaggs, gronie ypic oczami.
Kilka osb parskno miechem, ale cicho i ukradkiem. Bo cho wielce zabawn bya sugestia, by
ktokolwiek poza krasnoludami mg poda wyjtkowo nieatrakcyjnych krasnoludek, nie by to bezpieczny
temat do kpin i artw, zwaszcza w obecnoci niskich, krpych i brodatych jegomociw, ktrych topory i
kordy miay brzydki zwyczaj niesamowicie szybko wyskakiwa zza pasw. A krasnoludy, z niewiadomych
powodw wicie przekonane, e cay wiat czyha lubienie na ich ony i crki, byy pod tym wzgldem
niebywale draliwe.
- To musiao kiedy przyj - owiadczy nagle siwy druid. - To musiao si sta. Zapomnielimy, e nie
jestemy na tym wiecie sami, e nie ppkiem tego wiata jestemy. Jak gupie, leniwe, obarte karasie w
zamulonym stawie nie wierzylimy w istnienie szczupakw. Dopucilimy, by nasz wiat, jak w staw,
zamuli si, zabagni i zgnunia. Rozejrzyjcie si dookoa - wszdzie zbrodnia i grzech, chciwo, pogo za
zyskiem, ktnia, niezgoda, upadek obyczajw, brak szacunku dla wszelkich wartoci. Miast y tak, jak
kae Natura, zaczlimy t Natur niszczy. I co mamy? Powietrze zatrute smrodem dymarek, rzeki i ruczaje
splugawione przez rzenie i garbarnie, lasy cite bez opamitania... Ha, nawet na ywej korze witego
Bleobherisa, spjrzcie jeno, o, tu nad gow pana poety, wyrzezany kozikiem ohydny wyraz. Do tego

jeszcze bdnie wyrzezany, nie do, e wandal to by, to w dodatku nieuk, pisa nie umiejcy. Czemu si
dziwicie? To musiao si le skoczy...
- Tak, tak! - podchwyci gruby kapan. - Opamitajcie si, grzesznicy, pki jeszcze pora, bo gniew bogw i
pomsta nad wami! Pomnijcie na wieszczb Itliny, na prorocze sowa o karze bogw, ktra spadnie na plemi
zbrodniami zatrute! Pomnijcie: "Nadejdzie Czas Pogardy, a drzewo straci li, pk zwarzy si, zgnije owoc i
zgorzknieje ziarno, a doliny rzek, miast wod, popyn lodem. I przyjdzie Biae Zimno, a po nim Biae
wiato, i wiat umrze wrd zamieci." Tak rzecze wieszczka Itlina! A nim to si stanie, bd widome znaki
i spadn plagi, bo pomnijcie, Nilfgaard to kara boa! To bicz, ktrym Niemiertelni schostaj was,
grzesznicy, bycie...
- Ech, zawrzyjcie gb, witobliwy! - zarycza Sheldon Skaggs, tupic cikimi buciorami. - Mgo si robi
od waszych zabobonw i banialukw! Flaki si przewracaj...
- Ostronie, Sheldon - przerwa mu z umiechem wysoki elf. - Nie drwij z cudzej religii. Ani to adne, ani
grzeczne, ani... bezpieczne.
- Z niczego nie drwi - zaprotestowa krasnolud. - Nie podaj w wtpliwo istnienia bstw, ale oburza mnie,
gdy kto miesza je do ziemskich spraw i mydli oczy przepowiedniami jakiej elfiej wariatki. Nilfgaardczycy
maj niby by narzdziem bogw? Bzdura! Signijcie, ludzie, pamici wstecz, do czasw Dezmoda,
Radowida, Sambuka, do czasw Abrada Starego Dba! Nie pamitacie, bo yjecie krciuko niby jtka
majowa, ale ja pamitam i wam przypomn, jak to byo tu, na tych ziemiach, zaraz po tym, jakecie zeszli z
waszych odzi na plae w ujciu Jarugi i w Delcie Pontaru. Z czterech ldujcych statkw robiy si trzy
krlestwa, a pniej silniejsi poykali sabszych i tym sposobem roli, umacniali sw wadz. Podbijali
innych, wchaniali ich, i krlestwa rosy, staway si coraz wiksze i silniejsze. A teraz to samo robi
Nilfgaard, bo to kraj silny i zjednoczony, karny i zwarty. I jeli wy si podobnie nie zewrzecie, Nilfgaard
poknie was, icie jako szczuka karasia, jak to rzek w mdry druid!
- Niech jeno sprbuj! - Donimir z Troy wypi ozdobion trzema lwami pier i trzasn mieczem w
pochwie. - Zadalimy im bobu pod Sodden, moemy po raz wtry zada!
- Bardzocie zadufani - warkn Sheldon Skaggs. - Zapomnielicie widno, panie pasowany, e nim doszo do
drugiej rozprawy pod Sodden, Nilfgaard przetoczy si przez wasze ziemie jak elazny walec, e trupami
takich jak wy chwatw zasa pola od Mamadalu po Zarzecze. A zatrzymay Nilfgaardczykw tako nie
wam podobne, krzykliwe zuchy, ale zjednoczone w zgodzie siy Temerii, Redami, Aedirn i Kaedwen. Zgoda
i jedno, oto co ich zatrzymao!
- Nie tylko - rzek dwicznie, ale bardzo chodno Radcliffe. - Nie tylko to, panie Skaggs.
Krasnolud chrzkn gono, smarkn, zaszura butami, po czym skoni si lekko w stron czarodzieja.
- Nikt nie ujmuje zasug waszym konfratrom - powiedzia. - Haba temu, kto nie uzna bohaterstwa
czarodziejw z Soddeskiego Wzgrza, bo dzielnie stawali, przelali za wspln spraw krew, walnie
przyczynili si do wiktorii. Nie zapomnia o nich Jaskier w swej balladzie, i my te nie zapomnimy. Ale
zwacie, e owi czarodzieje zjednoczeni i solidarni na Wzgrzu stanli, uznali przywdztwo Vilgefortza z
Roggeveen, jako i my, wojownicy Czterech Krlestw, uznalimy komend Vizimira Redaskiego. Szkoda
tylko, e jeno na czas wojny starczyo tej zgody i solidarnoci. Bo nynie, gdy pokj, znowumy si
podzielili. Vizimir z Foltestem dawi si wzajem cem i prawem skadu, Demawend z Aedirn kci si z
Henseltem o Pnocn Marchi, a Liga z Hengfors i Thyssenidzi z Koviru maj wszystko gdzie. A i wrd
czarodziejw, jak syszaem, prno dzi szuka dawnej zgody. Nie ma wrd was zwartoci, nie ma
karnoci, nie ma jednoci. A w Nilfgaardzie jest!
- Nilfgaardem wada cesarz Emhyr var Emreis, tyran i jedynowadca, wymuszajcy posuszestwo batem,
strykiem i toporem! - zagrzmia komes Vilibert. - C to nam proponujecie, panie krasnoludzie? W c to
mamy si zewrze? W podobn tyrani? A ktry to krl, ktre krlestwo miaoby, waszym zdaniem,
podporzdkowa sobie pozostae? W czyim to rku chcielibycie widzie bero i knut?
- A co mnie to obchodzi? - wzruszy ramionami Skaggs. - To wasze, ludzkie sprawy. Kogokolwiek bycie
zreszt krlem obrali, aden krasnolud nim nie zostanie.
- Ani elf, ani nawet pelf - doda wysoki przedstawiciel Starszego Ludu, wci obejmujc pikno w
toczku. - Nawet wierelfa uwaacie za co poledniejszego...
- Tu was boli - zamia si Vilibert. - W ten sam rg dmiecie, co i Nilfgaard, bo Nilfgaard te krzyczy o
rwnoci, obiecuje wam powrt do dawnych porzdkw, gdy tylko nas pokona i z tych ziem wyenie. To
taka jedno, taka rwno wam si marzy, o takiej gadacie, tak gosicie! Bo Nilfgaard wam za to zotem
paci! I nie dziwota, e si tak kochacie, bo to przecie elfia rasa, ci Nilfgaardczycy...
- Bzdura - powiedzia zimno elf. - Pleciecie gupstwa, panie rycerzu. Rasizm zalepia was w oczywisty
sposb. Nilfgaardczycy s ludmi takimi samymi jak i wy.
- Wierutne to kamstwo! To potomkowie Czarnych Seidhe, kady to wie! W ich ytach pynie elfia krew!

Krew elfw!
- A w waszych yach co pynie? - elf umiechn si drwico. - Mieszamy nasz krew od pokole, od
stuleci, my i wy, wychodzi nam to wymienicie, nie wiem, na szczcie czy na nieszczcie. Zaczlicie
tpi mieszane zwizki niecae wier wieku temu, zreszt z marnym skutkiem. I pokacie mi teraz
czowieka bez domieszki Seidhe Ichaer, krwi Starszego Ludu.
Vilibert poczerwienia wyranie. Spsowiaa te Vera Loewenhaupt. Schyli gow i zakaszla czarodziej
Radcliffe. Co ciekawe, zarumienia si rwnie pikna elfka w gronostajowym toczku.
- Wszyscy jestemy dziemi Matki Ziemi - rozleg si w ciszy gos siwego druida. - Jestemy dziemi Matki
Natury. I cho matki naszej nie szanujemy, cho niekiedy przysparzamy jej zmartwie i blu, cho amiemy
jej serce, ona kocha nas, kocha nas wszystkich. Pamitajmy o tym, zebrani tu, w Miejscu Przyjani. I nie
spierajmy si, kto z nas by tu pierwszy, bo pierwsza bya wyrzucona przez fale od, a z odzi
wykiekowa Wielki Bleobheris, najstarszy z dbw. Stojc pod konarami Bleobherisa, wrd jego
odwiecznych korzeni, nie zapominajmy o naszych wasnych, braterskich korzeniach, o ziemi, z ktrej te
korzenie wyrastaj. Pamitajmy o sowach pieni poety Jaskra...
- Wanie! - krzykna Vera Loewenhaupt. - A gdzie on jest?
- Zmy si - skonstatowa Sheldon Skaggs, patrzc na puste miejsce pod dbem. - Wzi pienidze i zmy si
bez poegnania. Icie po elfiemu!
- Po krasnoludzku! - zapiszczay artykuy elazne.
- Po ludzku - poprawi wysoki elf, a pikno w toczku opara gow o jego rami.
*****
- Hej, grajku - powiedziaa Mama Lantieri, wkraczajc do izby bez pukania, pchajc przed sob wo
hiacyntw, potu, piwa i wdzonki. - Masz gocia. Wejdcie, dostojny panie.
Jaskier poprawi wosy, wyprostowa si w ogromnym rzebionym fotelu. Dwie siedzce na jego kolanach
dziewczyny zerway si szybciutko, zasoniy wdziki, nacigny rozchestane koszule. Wstydliwo
dziwek, pomyla poeta, icie niezy tytu dla ballady. Wsta, zapi pas i woy kubrak, patrzc na stojcego
w progu szlachcica.
- Zaiste - rzek - wszdzie umiecie mnie znale, chocia rzadko wybieracie stosowne po temu pory. Na
wasze szczcie jeszcze nie zdecydowaem, ktr z tych licznotek wol. A przy twoich cenach, Lantieri, nie
mog sobie pozwoli na obie.
Mama Lantieri umiechna si wyrozumiale, klasna w donie. Obie dziewczyny - biaoskra, piegowata
wyspiarka i ciemnowosa pelfka w popiechu opuciy izb.
Stojcy w progu mczyzna zdj paszcz, wrczy go Mamie wraz z maym, ale pkatym mieszkiem.
- Wybaczcie, mistrzu - powiedzia, podchodzc i rozsiadajc si za stoem. - Wiem, e nie w por was
niepokoj. Ale tak nagle zniknlicie spod dbu... Nie dogoniem was na gocicu, jak zamierzaem, nie od
razu trafiem na wasz lad w miasteczku. Wierzajcie, nie zajm wam wiele czasu...
- Zawsze tak mwicie i zawsze to bujda - przerwa bard. - Zostaw nas samych, Lantieri, dopilnuj, by nam nie
przeszkadzano. Sucham was, panie.
Mczyzna spojrza na niego badawczo. Mia ciemne, wilgotne, jak gdyby zazawione oczy, ostry nos i
nieadne, wskie wargi.
- Nie zwlekajc przystpi do rzeczy - owiadczy, odczekawszy, a za Mam zamkn si drzwi. - Interesuj
mnie wasze ballady, mistrzu. Dokadniej, pewne osoby, o ktrych piewacie. Zajmuj mnie prawdziwe losy
bohaterw waszych ballad. Wszake, jeli si nie myl, to prawdziwe losy rzeczywistych osb byy
inspiracj piknych utworw, ktrych wysuchaem pod dbem? Myl o... O maej Cirilli z Cintry. O
wnuczce krlowej Calanthe.
Jaskier spojrza w sufit, pobbni palcami po stole.
- Moci panie - powiedzia sucho. - Dziwne rzeczy was interesuj. O dziwne rzeczy pytacie. Co mi si
widzi, e nie jestecie tym, za kogo was wziem.
- A za kogo mnie wzilicie, jeli mog wiedzie?
- Nie wiem, czy moecie. Bdzie to zaleao od tego, czy przekaecie mi teraz pozdrowienia od naszych
wsplnych znajomych. Powinnicie to uczyni na wstpie, a zapomnielicie jako.
- Wcale nie zapomniaem - mczyzna sign za pazuch aksamitnego kaftana w kolorze sepii, wydoby
drugi mieszek, nieco wikszy ni ten, ktry wrczy rajfurce, rwnie jednak pkaty i brzczcy przy
zetkniciu z blatem stou. - My po prostu nie mamy wsplnych znajomych, Jaskier. Ale czy ta sakiewka nie
jest w stanie zagodzi owego mankamentu?
- C to zamierzacie kupi za ten chudziutki trzosik? - wyd wargi trubadur. - Cay bordel Mamy Lantieri i

10

otaczajce go grunta?
- Powiedzmy, e zamierzam wesprze sztuk. I artyst. Po to, by mc z artyst pogawdzi o jego
twrczoci.
- A tak miujecie sztuk, mj panie? A tak pilno wam do rozmowy z artyst, e prbujecie wpycha mu
pienidze jeszcze przed przedstawieniem si, amic tym samym elementarne zasady grzecznoci?
- Na pocztku rozmowy - nieznajomy zmruy nieznacznie ciemne oczy - nie przeszkadzao wam moje
incognito.
- Ale teraz zaczo przeszkadza.
- Nie wstydz si mego miana - rzek mczyzna z leciutkim umieszkiem na wskich wargach. - Nazywam
si Rience. Nie znacie mnie, mistrzu Jaskier, i nie dziwota. Jestecie zbyt znani i sawni, by mc zna
wszystkich waszych wielbicieli. A kademu admiratorw! waszego talentu wydaje si, e zna was, zna was
tak dobrze, e pewna poufao jest jak najbardziej na miejscu. Mnie to rwnie dotyczy, w caej
rozcigoci. Wiem, e to bdne mniemanie, wybaczcie askawie.
- Wybaczam askawie.
- Mog tedy liczy, e zechcecie odpowiedzie na kilka pyta...
- Nie, nie moecie - przerwa poeta, nadymajc si. - Teraz wy raczcie askawie wybaczy, ale ja niechtnie
dyskutuj o tematyce mych utworw, o inspiracjach, o postaciach, tak fikcyjnych, jak i innych. Odziera to
bowiem poezj z jej poetycznej warstwy i wiedzie ku trywialnoci.
- Czyby?
- Z ca pewnoci. Zwacie, e gdybym po odpiewaniu ballady o wesoej mynareczce ogosi, e tak
naprawd to chodzi o Zvirk, on mynarza Piskorza, i uzupeni to wiadomoci, e Zvirk mona
swobodnie chdoy co czwartek, bo w czwartki mynarz jedzi na jarmark, to ju nie byaby poezja. To
byoby albo kuplerstwo, albo ohydna potwarz.
- Rozumiem, rozumiem - powiedzia szybko Rience. - Ale chyba to zy przykad. Mnie przecie nie
interesuj niczyje grzechy ani grzeszki. Nikogo nie spotwarzycie, odpowiadajc na moje pytania. Mnie
potrzebna jest tylko jedna maa informacja: co si naprawd stao z Cirill, ksiniczk Cintry? Mnstwo
osb twierdzi, e Cirilla zgina podczas zdobywania miasta, s nawet naoczni wiadkowie togo wydarzenia.
Z waszej ballady wynikaoby za, e dziecko przeyo. Naprawd ciekawi mnie, czy to wasza wyobrania,
czy te rzeczywisty fakt? Prawda czy fasz?
- Ogromnie mnie cieszy wasze zaciekawienie - umiechn si szeroko Jaskier. - Umiejecie si, panie jak
wam tam, ale o to mi wanie chodzio, gdym t ballad ukada. Chciaem suchaczy podnieci i rozbudzi
ich ciekawo.
- Prawda czy fasz? - powtrzy zimno Rience.
- Gdybym to zdradzi, zniszczybym efekt mej pracy. egnaj, przyjacielu, Wykorzystae cay czas, jaki
mogem ci powici. A tam dwie moje inspiracje czekaj, niepewne, ktr wybior.
Rience milcza dugo, wcale nie zbierajc si do wyjcia. Patrzy na poet niesympatycznym, wilgotnym
wzrokiem, a poeta czu rosncy niepokj. Z dou, z sali oglnej zamtuza, dobiega wesoy rejwach,
punktowany niekiedy wysokim damskim chichotem. Jaskier odwrci gow, niby to demonstrujc
pogardliw wyszo, w rzeczywistoci jednak ocenia odlego dzielc go od kta izby i od gobelinu
przedstawiajcego nimf polewajc sobie cycki wod z dzbanka.
- Jaskier - przemwi wreszcie Rience, wkadajc rk do kieszeni sepiowego kaftana. - Odpowiedz na moje
pytania, bardzo prosz. Ja musz zna odpowied. To dla mnie niezmiernie wane. A wierzaj mi, dla ciebie
te, bo jeli odpowiesz po dobroci, to...
- To co?
Na wskie wargi Rience'a wypez paskudny grymas.
- To nie bd ci musia zmusza do mwienia.
- Suchaj no, obwiesiu - Jaskier wsta i uda, e robi gron min. - Brzydz si gwatem i przemoc. Ale
zaraz zawoam Mam Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruzi, ktry peni w tym przybytku zaszczytn i
odpowiedzialn funkcj wykidajy. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie ci w rzy, a ty
wwczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak piknie, e nieliczni o tej porze przechodnie wezm ci za
pegaza.
Rience wykona krtki gest, w jego doni co bysno.
- Jeste pewien - spyta - e zdysz zawoa?
Jaskier nie zamierza sprawdza, czy zdy. Czeka te nie zamierza. Zanim jeszcze motylkowy sztylet
zawirowa i zatrzasn si w doni Rience'a, dugim skokiem dopad kta izby, nurkn pod arras z nimf,
kopniakiem otworzy sekretne drzwi i na eb, na szyj run w d po krconych schodach, zrcznie sterujc
po wylizganych porczach. Rience rzuci si w pocig, ale poeta by pewien swego - zna tajemne przejcie

11

jak wasn kiesze, nie raz korzysta z niego, wiejc przed wierzycielami, zazdrosnymi mami i skor do
mordobicia konkurencja, ktrej czasem krad rymy i nuty. Wiedzia, e na trzecim zakrcie namaca
obrotowe drzwiczki, za ktrymi bdzie drabina wiodca do piwnicy. By pewien, e przeladowca, jak wielu
przed nim, nie zdy wyhamowa, pobiegnie dalej i wdepnie na zapadni, po czym wylduje w chlewie. By
pewien, e potuczony, utytany w gwnie i poturbowany przez wieprze przeladowca zaniecha pocigu.
Jaskier myli si, jak zwykle gdy by czego pewien. Za jego plecami co nagle bysno niebieskawo, a
poeta poczu, e koczyny cierpn mu, martwiej i sztywniej. Nie zdoa zwolni przy obrotowych
drzwiczkach, nogi odmwiy mu posuszestwa. Wrzasn i potoczy si po schodach, obijajc o ciany
korytarzyka. Zapadnia otwara si pod nim z suchym trzaskiem, trubadur run w d, w ciemno i smrd.
Zanim jeszcze wyrn o twarde klepisko i straci przytomno, przypomnia sobie, e Mama Lantieri
napomykaa co o remoncie chlewa.
*****
Oprzytomni go bl w skrpowanych przegubach i ramionach, okrutnie wyamywanych ze staww. Chcia
wrzasn, ale nie mg, mia wraenie, jak gdyby zalepiono mu glin jam ustn. Klcza na klepisku, a
skrzypicy powrz wlk go w gr za rce. Chcc uly ramionom sprbowa si podnie, ale nogi
rwnie mia skrpowane. Dawic si i duszc zdoa jednak wsta, w czym wydatnie pomg mu sznur,
cigncy go bezlitonie.
Rience sta przed nim, a jego ze, wilgotne oczy lniy w wietle latami, trzymanej przez stojcego obok,
blisko dwumetrowego nie ogolonego draba. Drugi drab, zapewne nie mniejszy, by z tyu. Jaskier sysza
jego oddech i czu smrd zastarzaego potu. Wanie ten drugi, mierdzcy, cign powrz umocowany do
przegubw poety i przerzucony przez belk stropu.
Stopy Jaskra oderway si od klepiska. Poeta wizgn przez nos, na nic wicej nie byo go sta.
- Do - rzek wreszcie Rience, prawie natychmiast, ale Jaskrowi wydao si, e miny wieki. Dotkn
ziemi, ale uklkn, pomimo najszczerszych chci, nie mg - napity sznur nadal trzyma go wypronego
jak struna.
Rience zbliy si. Na jego twarzy nie byo zna nawet ladu emocji, zazawione oczy nawet na jot nie
zmieniy wyrazu. Rwnie gos, jakim przemwi, by spokojny, cichy, wrcz lekko znudzony.
- Ty parszywy wierszokleto. Ty wyskrobku. Ty mieciu. Ty zadufane w sobie zero. Mnie chciae uciec?
Mnie jeszcze nikt nie uciek. Nie dokoczylimy rozmowy, ty kabotynie, ty barani bie. Pytaem ci o co, w
znacznie przyjemniejszych warunkach. Teraz odpowiesz na moje pytania, ale w warunkach znacznie mniej
przyjemnych. Prawda, e odpowiesz?
Jaskier skwapliwie pokiwa gow. Rience dopiero teraz si umiechn. I da znak. Bard zakwicza
rozpaczliwie, czujc, jak powrz napina si, a wykrcone do tyu rce trzeszcz w stawach.
- Nie moesz mwi - skonstatowa Rience, wci oblenie umiechnity. - A boli, prawda? Wiedz, e
podcigam ci na razie dla wasnej przyjemnoci, bo ja strasznie lubi przyglda si, jak kogo boli. No,
jeszcze troszk wyej.
Jaskier o mao nie udusi si wizgiem.
- Do - zakomenderowa wreszcie Rience, po czym zbliy si i chwyci poet za abot. - Posuchaj,
kogutku. Zdejm teraz zaklcie, by odzyska mow. Ale jeli sprbujesz podnie ponad konieczno twj
uroczy gos, to poaujesz.
Wykona doni gest, dotkn piercieniem policzka poety, a Jaskier poczu, e odzyskuje czucie w uchwie,
jzyku i podniebieniu.
- Teraz - kontynuowa cicho Rience - zadam ci kilka pyta, a ty bdziesz na nie odpowiada, pynnie, szybko
i wyczerpujco. A jeli si cho na chwil zawahasz lub zajkniesz, jeli dasz mi najmniejszy powd, bym
zwtpi w twoj prawdomwno, to... Spjrz w d.
Jaskier usucha. Z przeraeniem stwierdzi, e do wizw na jego kostkach przymocowany jest krtki sznur,
przytwierdzony drugim kocem do cebra penego wapna.
- Jeli ka podcign ci wyej - umiechn si okrutnie Rience - a wraz z tob to wiaderko, to pewnie nie
odzyskasz wadzy w rkach. Wtpi, by po czym takim by zdolny do gry na lutni. Naprawd w to wtpi.
Sdz wic, e bdziesz mwi. Mam racj?
Jaskier nie potwierdzi, bo ze strachu nie mg ani poruszy gow, ani wydoby gosu. Rience nie sprawia
wraenia, by zaleao mu na potwierdzeniu.
- Ja, ma si rozumie - oznajmi - bd natychmiast wiedzia, czy mwisz prawd, z miejsca zorientuj si w
kadym wybiegu, nie dam si zmyli poetyckimi sztuczkami ani mtn erudycj. To dla mnie drobiazg, tak
jak drobiazgiem byo sparaliowanie ci na schodach. Radz wic, hultaju, wa kade sowo. No, szkoda

12

czasu, zaczynamy. Jak wiesz, interesuje mnie bohaterka jednej z twych piknych ballad, wnuczka krlowej
Calanthe z Cintry. Ksiniczka Cirilla, pieszczotliwie nazywana Ciri. Wedug relacji naocznych wiadkw
osbka ta zgina w czasie zdobywania miasta, dwa lata temu. Natomiast w balladzie obrazowo i
wzruszajco opisujesz jej spotkanie z owym dziwnym, nieledwie legendarnym osobnikiem, owym...
wiedminem, Geraltem czy Geraldem. Pomijajc poetyczne brednie o przeznaczeniu i wyrokach losu,. z
ballady wynika, e dzieciak wyszed cao z walk o Cintr. Czy to prawda?
- Nie wiem... - jkn Jaskier. - Na bogw, jestem tylko poet! Syszaem to i owo, a reszt...
- No?
- Reszt wymyliem. Wykonfabulowaem! Ja nic nie wiem! - zawy bard, widzc, e Rience daje znak
mierdzcemu i czujc, e sznur napina si mocniej. - Nie kami!
- Faktycznie - pokiwa gow Rience. - Nie kamiesz wprost, wyczubym. Ale co krcisz. Nie wymyliby
ballady ot tak, bez powodu. A owego Wiedmina przecie znasz. Nie raz widywano ci w jego
towarzystwie. No, gadaj, Jaskier, jeli ci stawy mie. Wszystko, co wiesz.
- Ta Ciri - wydysza poeta - bya wiedminowi przeznaczona. Tak zwane Dziecko Niespodzianka...
Syszelicie pewnie, to znana historia. Jej rodzice przyrzekli odda j wiedminowi...
- Rodzice mieliby odda dzieciaka temu szalonemu mutantowi? Temu patnemu mordercy? esz,
wierszokleto. Takie kawaki moesz piewa babom.
- Tak byo, przysigam na dusz mej matki - zaka Jaskier. - Wiem to z pewnego rda... Wiedmin...
- Mw o dziewczynce. Wiedmin mnie na razie nie interesuje.
- Nie wiem nic o dziewczynce! Wiem tylko, e wiedmin jecha po ni do Cintry, gdy wybucha wojna.
Spotkaem go wtedy. Ode mnie dowiedzia si o rzezi, o mierci Calanthe... Pyta mnie o to dziecko, o
wnuczk krlowej... Ale przecie ja wiedziaem, e w Cintrze zginli wszyscy, z ostatniego bastionu nie
ocalaa ywa dusza...
- Gadaj. Mniej metafor. Wicej konkretw!
- Gdy wiedmin dowiedzia si o upadku Cintry i o rzezi, zaniecha podry. Obaj ucieklimy na pnoc.
Rozstaem si z nim w Hengfors, od tamtej pory go nie widziaem... A e w drodze mwi troch o tej... Ciri,
czy jak jej tam... i o przeznaczeniu... Wic uoyem t ballad. Wicej nie wiem, przysigam!
Rience popatrzy na niego spode ba.
- A gdzie jest obecnie w wiedmin? - spyta. - Ten najemny zabjca potworw, poetyczny rzenik, lubicy
rozprawia o przeznaczeniu?
- Mwiem, po raz ostatni widziaem go...
- Wiem, co mwie - przerwa Rience. - Pilnie sucham tego, co mwisz. A ty pilnie suchaj mnie.
Odpowiadaj precyzyjnie na zadawane ci pytania. Pytanie brzmiao nastpujco: jeeli nikt nie widzia
Wiedmina Geralta czy Geralda od ponad roku, to gdzie w si ukrywa? Gdzie zwyk si ukrywa?
- Nie wiem, gdzie to jest - powiedzia prdko trubadur. - Nie kami. Naprawd nie wiem...
- Za szybko. Jaskier, za szybko - Rience umiechn si zowrogo. - Za skwapliwie. Sprytny jeste, ale
nieostrony. Nie wiesz, powiadasz, gdzie to jest. Ale zao si, e wiesz, co to jest.
Jaskier zacisn zby. Ze zoci i rozpaczy.
- No? - Rience da znak mierdzcemu. - Gdzie ukrywa si wiedmin? Jak nazywa si to miejsce?
Poeta milcza. Sznur napi si, bolenie wykrci rce, stopy straciy kontakt z ziemi. Jaskier zawy,
urwanie i krtko, bo czarodziejski piercie Rience'a natychmiast go zakneblowa.
- Wyej, wyej - Rience opar rce o biodra. - Wiesz, Jaskier, mgbym magicznie wysondowa ci mzg, ale
to wyczerpujce. Poza tym lubi patrze, jak oczy z blu wya z orbit. A ty i tak powiesz.
Jaskier wiedzia, e powie. Powrz przytwierdzony do jego kostek napi si, napeniony wapnem ceber ze
zgrzytem przesun si po klepisku.
- Panie - powiedzia nagle drugi drab, zasaniajc latarni opocz i wygldajc przez szpar w drzwiach
chlewika. - Kto tu idzie. Jaka dziewka chyba.
- Wiecie, co robi - sykn Rience. - Zga latarni.
mierdzcy puci lin, Jaskier zwali si bezwadnie na ziemi, ale tak, e widzia, jak ten od latarni staje
przy drzwiczkach, a mierdzcy, z dugim noem w rku, czai si z drugiej strony. Przez szpary w deskach
przewiecay wiata zamtuza, poeta sysza dobiegajce stamtd gwar i piewy.
Drzwi chlewa skrzypny i otwary si, stana w nich niewysoka posta owinita paszczem, w okrgej,
ciasno przylegajcej do gowy czapeczce. Po chwili wahania niewiasta przekroczya prg. mierdzcy
przypad do niej, z rozmachem ci noem. I zwali si na klczki, bo n nie napotka oporu, przeszed
przez gardo postaci jak przez kb dymu. Bo posta faktycznie bya kbem dymu, ktry ju zaczyna si
rozwiewa. Ale nim zdy si rozwia, do chlewa wpada druga posta, niewyrana, ciemna i zwinna jak
asica. Jaskier zobaczy, jak ciskajc paszczem w tego od latarni przeskoczya nad mierdzcym, widzia,

13

jak co bysno w jej doni, usysza, jak mierdzcy zakrztusi si i dziko zarzzi. Drugi drab wymota si z
paszcza, skoczy, zamachn si noem. Z doni ciemnej postaci wystrzelia z sykiem ognista byskawica, z
upiornym trzaskiem rozlaa si, jak ponca oliwa, po twarzy i piersi draba. Drab wrzasn przeraliwie,
chlew wypeni obrzydliwy odr palonego misa.
Wtedy zaatakowa Rience. Czar, ktry rzuci, rozjani ciemno niebieskim blaskiem, w ktrym Jaskier
zobaczy smuk kobiet w mskim stroju, dziwnie gestykulujc oboma rkami. Zobaczy j na sekund, bo
niebieska powiata znika raptownie wrd huku i olepiajcego bysku, a Rience z rykiem wciekoci
polecia do tyu, run na drewniane przegrody, amic je z trzaskiem. Kobieta w mskim stroju skoczya za
nim, w jej doni zamigota sztylet. Chlew ponownie wypeni si blaskiem, tym razem zotym, bijcym ze
wietlistego owalu, ktry nagle pojawi si w powietrzu. Jaskier zobaczy, jak Rience zrywa si z klepiska i
skacze w owal, niknc momentalnie.
Owal straci blask, ale nim zgas cakowicie, kobieta zdya dobiec i krzykn niezrozumiale, wycigajc
rk. Co zatrzeszczao i zaszumiao, a gasncy owal zagotowa si na moment huczcym ogniem. Z oddali,
z bardzo daleka, do uszu Jaskra dobieg niewyrany dwik, gos bardzo przypominajcy wrzask blu. Owal
zgas zupenie, w chlewie znowu zapanowaa ciemno. Poeta poczu, e znika sia kneblujca mu usta.
- Na pomoc! - zawy. - Ratunku!
- Nie drzyj si, Jaskier - powiedziaa kobieta, klkajc obok i rozcinajc mu wizy motylkowym sztyletem
Rience'a.
- Yennefer? To ty?
- Nie bdziesz chyba twierdzi, e zapomniae, jak wygldam. A i mj gos nie jest chyba obcy twemu
muzykalnemu uchu. Moesz wsta? Nie poamali ci koci?
Jaskier podnis si z trudem, zastka, roztar obolae ramiona.
- Co z nimi? - wskaza na lece na klepisku ciaa.
- Sprawdmy - czarodziejka szczkna zamykanym sztyletem. - Jeden powinien y. Miaabym do niego
kilka pyta.
- Ten - trubadur stan nad mierdzcym - chyba yje.
- Nie sdz - stwierdzia beznamitnie Yennefer. - Temu przeciam tchawic i ttnic szyjn. Moe co w
nim jeszcze szumi, ale ju niedugo poszumi.
Jaskier wzdrygn si.
- Poderna mu gardo?
- Gdybym z wrodzonej ostronoci nie wysaa przodem iluzji, to ja bym tu leaa. Obejrzyjmy tego
drugiego... Psiakrew. Popatrz, taki kawa chopa, a nie wytrzyma. Szkoda, szkoda...
- Rwnie nie yje?
- Nie wytrzyma szoku. Hmm... Troszk za mocno go podsmayam... Spjrz, nawet zby si przywgliy...
Co z tob, Jaskier? Bdziesz rzyga?
- Bd - odrzek niewyranie poeta, zginajc si i opierajc czoem o cian chlewa.
*****
- To wszystko? - czarodziejka odstawia kubek, signa po roen z kurczakami. - Niczego nie zegae?
Niczego nie pomine?
- Niczego. Poza podzikowaniem. Dzikuj ci, Yennefer.
Spojrzaa mu w oczy, lekko kiwna gow, jej czarne lnice loki zafaloway, kaskad spyny z ramienia.
Zsuna pieczonego kurczaka na drewniany talerz i zacza go zrcznie rozdziela. Posugiwaa si noem i
widelcem.
Jaskier zna do tej pory tylko jedn osob potrafic rwnie zrcznie je kurczaka noem i widelcem. Teraz
wiedzia ju, gdzie i od kogo Geralt si tego nauczy. Ha, pomyla, nie dziwota, mieszka z ni przez rok w
jej domu w Vengerbergu, zanim od niej zwia, wpoia mu niejedno dziwactwo. cign z rona drugiego
kurczaka, bez namysu udar udko i zacz ogryza, demonstracyjnie trzymajc oburcz.
- Skd wiedziaa? - spyta. - W jaki sposb udao ci si przyj mi w por z odsiecz?
- Byam pod Bleobherisem w czasie twojego wystpu.
- Nie widziaem ci.
- Nie chciaam by widziana. Pniej pojechaam za tob do miasteczka. Czekaam tu, w obery, nie
wypadao mi przecie i tam, dokd ty si udae, do owego przybytku wtpliwej rozkoszy, a niewtpliwej
rzeczki. Wreszcie jednak zniecierpliwiam si. Kryam po podwrku, gdy wydao mi si, e sysz gosy
dobiegajce z chlewika. Wyczuliam such, a wwczas okazao si, e to wcale nie jaki sodomita, jak
pocztkowo sdziam, lecz ty. Hola, gospodarzu! Jeszcze wina, jeli aska!

14

- Su, wielmona pani! Ju lec!


- Tego samego, co poprzednio, bardzo prosz, ale tym razem bez wody. Wod toleruj tylko w ani, w
winie jest mi wstrtna.
- Su, su!
Yennefer odsuna talerz. Na kurczaku, jak zauway Jaskier, zostao jeszcze do misa na niadanie dla
karczmarza i jego rodziny. N i widelec byty bez wtpienia eleganckie i wytworne, ale mao wydajne.
- Dzikuj ci - powtrzy - za ocalenie, Ten przekltnik Rience nie zostawiby mnie przy yciu. Wydusiby
ze mnie wszystko i zarn jak barana.
- Te tak sdz - nalaa wina sobie i jemu, uniosa kubek. - Wypijmy tedy za twoje ocalone zdrowie, Jaskier.
- Za twoje, Yennefer - odsalutowa. - Za zdrowie, o ktre bd si od dzisiaj modli, ilekro trafi si okazja.
Jestem twoim dunikiem, pikna pani, spac ten dug w moich pieniach. Obal w nich mit, jakoby
czarodzieje nieczuli byli na cudz krzywd, jakoby nie kwapili si nie pomoc postronnym, biednym,
nieszczliwym miertelnikom.
- C - umiechna si, mruc lekko pikne fiokowe oczy. - Mit ma swe uzasadnienie, nie powsta bez
przyczyny. Ale ty nie jeste postronny, Jaskier. Znam ci przecie i lubi.
- Doprawdy? - poeta rwnie si umiechn. - Jak do tej pory zrcznie to ukrywaa. Spotkaem si nawet z
opini, e nie cierpisz mnie, cytuj, niczym morowej zarazy.
- Kiedy tak byo - czarodziejk spowaniaa nagle. - Potem zmieniam pogldy. Potem byam ci wdziczna.
- Za co, jeli wolno spyta?
- Mniejsza z tym - powiedziaa, bawic si pustym kubkiem. - Wrmy do powaniejszych pyta. Do tych,
ktre zadawano ci w chlewie, wyamujc przy tym rce ze staww. Jak to byo naprawd, Jaskier?
Rzeczywicie nie widziae Geralta od czasu waszej ucieczki znad Jarugi? Naprawd nie wiedziae o tym,
e po zakoczeniu wojny wrci na Poudnie? e by ciko ranny, tak ciko, e rozeszy si nawet
pogoski o jego mierci? O niczym nie wiedziae?
- Nie. Nie wiedziaem. Przez dugi czas bawiem w Pont Vanis, na dworze Esterada Thyssena. A potem u
Niedamira w Hengfors...
- Nie wiedziae - czarodziejka pokiwaa gow, rozpia kaftanik. Na jej szyi, na czarnej aksamitce, zalnia
wysadzana brylantami gwiazda z obsydianu. - Nie wiedziae o tym, e po wykurowaniu si z ran Geralt
pojecha na Zarzecze? Nie domylasz si, kogo tam szuka?
- Tego si domylam. Ale czy znalaz, nie wiem.
- Nie wiesz - powtrzya. - Ty, ktry zwykle wiesz o wszystkim i o wszystkim piewasz. Nawet o sprawach
tak intymnych, jak czyje uczucia. Pod Bleobherisem posuchaam twoich ballad, Jaskier. adnych kilka
zwrotek powicie mojej osobie.
- Poezja - burkn, patrzc na kurczaka - ma swoje prawa. Nikt nie powinien czu si uraony...
- "Wosy jak skrzydo kruka, niby nocna burza... - zacytowaa Yennefer z przesadn emfaz -... a w oczach
fioletowe drzemi byskawice..." Czy tak to szo?
- Tak ci zapamitaem - umiechn si lekko poeta. - Ktokolwiek chciaby twierdzi, e to skamany opis,
niechaj pierwszy rzuci we mnie kamieniem.
- Nie wiem tylko - czarodziejka zacisna usta - kto upowani ci do opisywania moich organw
wewntrznych. Jak to byo? "Serce jej niczym klejnot, co szyj jej zdobi, twarde jest niby diament, jak
diament nieczue, bardziej nili obsydian ostre, kaleczce..." Sam to wymylie? A moe...
Jej wargi drgny, skrzywiy si.
-... a moe nasuchae si czyich zwierze i alw?
- Hmm... - Jaskier chrzkn, odbieg od niebezpiecznego tematu. - Powiedz mi, Yennefer, kiedy ty ostatni
raz widziaa Geralta?
- Dawno.
- Po wojnie?
- Po wojnie... - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Nie, po wojnie go nie widziaam. Przez duszy
czas... nie widziaam nikogo. No, ale do rzeczy, poeto. Jestem lekko zdziwiona faktem, e o niczym nie
wiesz i o niczym nie syszae, a pomimo to kto wanie ciebie wyciga na belce, chcc zdoby informacje.
Nie jeste tym zaniepokojony?
- Jestem.
- Posuchaj mnie - powiedziaa ostro, stuknwszy kubkiem o st. - Posuchaj uwanie. Wykrel t ballad z
twego repertuaru. Nie piewaj jej.
- Mwisz o...
- Wiesz doskonale, o czym mwi. piewaj o wojnie z Nilfgaardem. piewaj o Geralcie i o mnie, ani nam
tym zaszkodzisz, ani pomoesz, ani niczego nie poprawisz, ani nie pogorszysz. Ale o Lwitku z Cintry nie

15

piewaj.
Rozejrzaa si, sprawdzajc, czy ktry z nielicznych o tej porze goci zajazdu nie przysuchuje si,
odczekaa, a sprztajca dziewka odejdzie do kuchni.
- Staraj si te unika spotka sam na sam z ludmi, ktrych nie znasz - powiedziaa cicho. - Z takimi, ktrzy
zapominaj na wstpie pozdrowi ci od wsplnych znajomych. Rozumiesz?
Spojrza na ni, zaskoczony. Yennefer umiechna si.
- Pozdrowienia od Dijkstry, Jaskier.
Teraz bard pochliwie rozejrza si dookoa. Jego zdumienie musiao by wyrane, a mina zabawna, bo
czarodziejka pozwolia sobie na do szyderczy grymas.
- Przy okazji - szepna, przechylajc si przez st - Dijkstra prosi o raport. Wracasz z Verden, a Dijkstr
ciekawi, o czym to mwi si na dworze krla Ervylla. Prosi, by ci przekaza, e tym razem raport ma by
rzeczowy, szczegowy i pod adnym pozorem wierszowany. Proz, Jaskier. Proz.
Poeta przekn lin, kiwn gow. Milcza, zastanawiajc si nad pytaniem. Ale czarodziejka uprzedzia je.
- Nadchodz trudne czasy - powiedziaa cicho. - Trudne i niebezpieczne. Nadchodzi czas zmian. Przykro
byoby starze si w przekonaniu, e nie uczynio si niczego, by zmiany, ktre nadchodz, byy zmianami
na lepsze. Prawda?
Przytakn skinieniem gowy, odchrzkn.
- Yennefer?
- Sucham ci, poeto.
- Tamci w chlewie... Chciaoby si wiedzie, kim byli, czego chcieli, kto ich nasa. Zabia obu, ale przecie
plotka gosi, e potraficie wyciga informacje nawet z nieboszczykw.
- A tego, e nekromancja zakazana jest edyktem Kapituy, plotka nie gosi? Daj pokj. Jaskier. Te zbiry i tak
zapewne nie wiedziay wiele. Ten, ktry uciek... Hmm... Z nim jest inna sprawa.
- Rience. On by czarodziejem, prawda?
- Tak. Ale niezbyt wprawnym.
- Uciek ci jednak. Widziaem jakim sposobem. Teleportowa si, czy nie tak? Czy to o czym nie
wiadczy?
- Owszem, wiadczy. O tym, e kto mu pomg. Ten Rience nie mia ani do czasu, ani do si, by
otworzy owalny portal zawieszony w powietrzu. Taki teleport to nie w kij dmucha. Jasnym jest, e kto
inny go otworzy. Kto nieporwnanie mocniejszy. Dlatego baam si go ciga, nie wiedzc, gdzie
wylduj. Ale posaam w lad za nim do wysok temperatur. Bdzie potrzebowa wielu zakl i
eliksirw skutecznych przeciw poparzeniom, a i tak na jaki czas bdzie naznaczony.
- Moe ci zainteresuje, e to by Nilfgaardczyk.
- Tak mylisz? - Yennefer wyprostowaa si, szybkim ruchem wyja z kieszeni motylkowy sztylet, obrcia
go w doni. - Nilfgaardzkie noe nosi teraz wiele osb. S wygodne i porczne, mona je ukry nawet za
dekoltem...
- Nie w nou rzecz. Wypytujc mnie, uy okrele "bitwa o Cintr", "zdobywanie miasta", czy co w tym
duchu. Nigdy nie syszaem, by kto tak nazywa te wydarzenia. Dla nas to zawsze bya rze. Rze Cintry.
Nikt nie mwi inaczej.
Czarodziejka uniosa do, przyjrzaa si paznokciom.
- Sprytnie, Jaskier. Masz czue ucho.
- Skrzywienie zawodowe.
- Ciekawe, ktry zawd masz na myli? - umiechna si zalotnie. - Ale dzikuj ci za t informacj. Bya
cenna.
- Niech to bdzie - odpowiedzia umiechem - mj wkad w zmiany na lepsze. Powiedz mi, Yennefer,
dlaczego Nilfgaard tak interesuje si Geraltem i dziewczynk z Cintry?
- Nie pchaj w to nosa - spowaniaa nagle. - Mwiam, masz zapomnie, e kiedykolwiek syszae o
wnuczce Calanthe.
- Owszem, mwia. Ale ja nie szukam tematu do ballady.
- Czego wic, u diaba, szukasz? Guza?
- Zamy - rzeki cicho, opierajc podbrdek na splecionych doniach, spojrza w oczy czarodziejki. Zamy, e Geralt faktycznie odnalaz i uratowa to dziecko. Zamy, e wreszcie uwierzy w si
przeznaczenia i zabra odnalezione dziecko ze sob. Dokd? Rience prbowa wydusi to ze mnie torturami.
A ty wiesz, Yennefer. Wiesz, gdzie wiedmin si zaszy.
- Wiem.
- I wiesz, jak tam dotrze?
- I to wiem.

16

- Nie uwaasz, e naleaoby go ostrzec? Uprzedzi, e jego i dziewczynki szukaj ludzie pokroju tego
Rience'a? Pojechabym tam, ale ja naprawd nie wiem, gdzie to jest... To miejsce, ktrego nazwy wol nie
wypowiada...
- Skonkluduj, Jaskier.
- Jeeli wiesz, gdzie Geralt jest, powinna jecha i ostrzec go. Jeste mu co winna, Yennefer. Co ci
przecie z nim czyo.
- Owszem - potwierdzia chodno. - Co mnie z nim czyo. Dlatego troch go znam. Nie lubi, by narzuca
mu si z pomoc. A jeli pomocy potrzebowa, szuka jej u osb, do ktrych mia zaufanie. Od tamtych
wydarze min ponad rok, a ja... nie miaam od niego adnych wieci. A jeeli chodzi o dug, to jestem mu
winna dokadnie tyle, ile on mnie. Nie mniej i nie wicej.
- Ja zatem tam pojad - unis gow. - Powiedz mi...
- Nie powiem - przerwaa. - Jeste spalony, Jaskier. Mog dopa ci znowu, im mniej wiesz, tym lepiej.
Znikaj std. Jed do Redanii, do Dijkstry i Filippy Eilhart, przyklej si do dworu Vizimira. I jeszcze raz
uprzedzam: zapomnij o Lwitku z Cintry. O Ciri. Udawaj, e nigdy nie syszae tego imienia. Zrb, o co ci
prosz. Nie chciaabym, by spotkao ci co zego. Za bardzo ci lubi, zbyt wiele ci zawdziczam...
- Ju po raz wtry to powiedziaa. Co ty mi zawdziczasz, Yennefer?
Czarodziejka odwrcia gow, milczaa dugo.
- Jedzie z nim - powiedziaa wreszcie. - Dziki tobie nie by sam. Bye mu przyjacielem. Bye z nim.
Bard spuci wzrok.
- Niewiele mia z tego - mrukn. - Niewiele skorzysta na tej przyjani. Mia z mojego powodu gwnie
kopoty. Wci musia wyciga mnie z jakiej kabay... Pomaga mi...
Przechylia si przez st, pooya mu rk na doni, cisna silnie, nie mwic sowa. W jej oczach by al.
- Jed do Redanii - powtrzya po chwili. - Do Tretogoru. Tam bdziesz pod piecz Dijkstry i Filippy. Nie
prbuj odgrywa bohatera. Wpltae si w niebezpieczn afer, Jaskier.
- Zauwayem - skrzywi si, pomasowa bolce rami. - Wanie dlatego uwaam, e naley ostrzec Geralta.
Ty jedna wiesz, gdzie go szuka. Znasz drog. Domniemywam, e bywaa tam... gociem...
Yennefer odwrcia si. Jaskier widzia, jak zacisna wargi, jak drgn misie na jej policzku.
- Owszem, zdarzao mi si niegdy - powiedziaa, a w jej gosie byo co nieuchwytnie dziwnego. - Zdarzao
mi si bywa tam gociem. Ale nigdy nieproszonym.
*****
Wiatr zawy wciekle, zafalowa porastajcymi ruiny miotami traw, zaszumia w krzakach gogu i wysokich
pokrzywach. Chmury przetoczyy si przez krg ksiyca, na chwil rozjaniajc zamczysko, zalewajc
blad, rozfalowan od cieni powiat fos i resztki muru, ujawniajc kopczyki czaszek szczerzcych
poamane zby, patrzcych w nico czarnymi dziurami oczodow. Ciri pisna cienko i ukrya gow pod
paszczem Wiedmina.
Szturchnita pitami klacz ostronie przestpia stert cegie, wesza pod zaman arkad. Podkowy,
dzwonic o kamienne pyty, budziy wrd murw upiorne echa, tumione wyjcym wichrem. Ciri dygotaa,
wczepiwszy rce w grzyw.
- Boj si - szepna.
- Nie masz si czego ba - odpowiedzia wiedmin, kadc do na jej ramieniu. - Na caym wiecie trudno o
bezpieczniejsze miejsce. To jest Kaer Morhen, Wiedmiskie Siedliszcze. Tu by kiedy pikny zamek.
Dawno temu.
Nie odpowiedziaa, schylia nisko gow. Klacz Wiedmina, nazywana Potk, prychna z cicha, jak gdyby i
ona chciaa j uspokoi.
Zanurzyli si w ciemn otcha, w dugi, nie koczcy si czarny tunel wrd kolumn i arkad. Potka stpaa
pewnie i ochoczo, nie zwaajc na nieprzebite ciemnoci, rano podzwaniaa podkowami po posadzce.
Przed nimi, w kocu tunelu, zapona nagle czerwonym wiatem prosta pionowa linia. Rosnc i
poszerzajc si, staa si drzwiami, zza ktrych bia powiata, migotliwy blask uczyw zatknitych w elazne
uchwyty na cianach. W drzwiach stana czarna, rozmazujca si w blasku posta.
- Kto? - Ciri usyszaa zy, metaliczny gos, brzmicy jak szczeknicie psa. - Geralt?
- Tak, Eskel. To ja.
- Wchod.
Wiedmin zsiad, zdj Ciri z sioda, postawi na ziemi, wcisn w rczki toboek, ktry uchwycia kurczowo
oburcz, aujc, e jest zbyt may, by moga schowa si za nim caa.
- Zaczekaj tu z Eskelem - powiedzia. - Odprowadz Potk do stajni.

17

- Chod do wiata, may - warkn mczyzna zwany Eskelem. - Nie stj w ciemnociach.
Ciri spojrzaa w gr, na jego twarz, i z trudem stumia krzyk przestrachu. To nie by czowiek. Chocia sta
na dwch nogach, chocia pachnia potem i dymem, chocia nosi normalne ludzkie odzienie, to nie by
czowiek. aden czowiek, pomylaa, nie moe mie takiej twarzy.
- No, na co czekasz? - powtrzy Eskel.
Nie poruszya si. Z ciemnoci syszaa oddalajcy si stuk podkw Potki. Co, co byo mikkie i piszczao,
przebiego jej po nodze. Podskoczya.
- Nie stj w mroku, smyku, bo ci szczury pogryz cholewki.
Ciri, przytulajc toboek, postpia prdko w stron wiata. Szczury z piskiem pryskay jej spod ng. Eskel
schyli si, odebra jej zawinitko, zdj kapturek.
- Zaraza - mrukn. - Dziewczynka. Tego jeszcze brakowao.
Spojrzaa na niego, przestraszona. Eskel umiecha si.
Zobaczya, e to jednak czowiek, e ma cakiem normaln ludzk twarz, tyle e znieksztacon dug,
brzydk, pokrg blizn, biegnc od kcika ust przez cay policzek, a do ucha.
- Skoro tu ju jeste, witaj w Kaer Morhen - powiedzia. - Jak ci woaj?
- Ciri - odpowiedzia za ni Geralt, bezszelestnie wyaniajc si z mroku. Eskel odwrci si. Nagle, szybko,
bez sowa obaj wiedmini padli sobie w objcia, mocno, twardo opletli si ramionami. Na jedn krtk
chwil.
- yjesz, Wilku.
- yj.
- No, dobra - Eskel wyj uczywo z uchwytu. - Chodcie. Zamykani wewntrzne wrota, bo ciepo ucieka.
Poszli korytarzem. Szczury byy i tu, przemykay pod cianami, popiskiway z otchani ciemnych bocznych
przej, pierzchay przed chwiejnym krgiem wiata rzucanym przez pochodni. Ciri dreptaa szybko,
starajc si dotrzyma kroku mczyznom.
- Kto zimuje, Eskel? Oprcz Vesemira?
- Lambert i Coen.
Zeszli w d po schodach, stromych i liskich. W dole wida byo odblask wiata. Ciri usyszaa gosy,
poczua zapach dymu.
Halla bya ogromna, zalana wiatem z wielkiego paleniska huczcego pomieniami zasysanymi w czelu
komina. Jej rodek zajmowa ogromny, ciki st. Przy stole tym mogo zasi co najmniej dziesiciu
ludzi. Siedziao trzech. Trzech ludzi. Trzech wiedminw, poprawia si w myli Ciri. Widziaa tylko
sylwetki na tle aru paleniska.
- Witaj, Wilku. Czekalimy na ciebie.
- Witaj, Vesemir. Witajcie, chopaki. Dobrze by znowu w domu.
- Kog to do nas przywiode?
Geralt milcza przez chwil, potem pooy rk na ramieniu Ciri, popchn j leciutko do przodu. Sza
niezgrabnie, niepewnie, kulc si i garbic, pochylajc gow.
Boj si, pomylaa. Bardzo si boj. Gdy Geralt mnie odnalaz i zabra ze sob, mylaam, e strach ju nie
wrci, e to ju mino... I oto, zamiast w domu, jestem w tym strasznym, ciemnym, zrujnowanym
zamczysku, penym szczurw i koszmarnych ech... Stoj znowu przed czerwon cian ognia. Widz grone
czarne postacie, widz wpatrzone we mnie ze, niesamowicie byszczce oczy...
- Kim jest to dziecko, Wilku? Kim jest ta dziewczynka?
- Jest moim... - Geralt zajkn si nagle. Poczua na ramionach jego mocne, twarde donie. I nagle strach
znikn. Przepad bez ladu. Czerwony huczcy ogie dawa ciepo. Tylko ciepo. Czarne sylwetki byy
sylwetkami przyjaci. Opiekunw. Byszczce oczy wyraay ciekawo. Trosk. I niepokj...
Donie Geralta zacisny si na jej ramionach.
- Ona jest naszym przeznaczeniem.
Nazajutrz spad pierwszy nieg, z pocztku drobny, ale wkrtce przeszed w zamie. Pada ca noc, a
rankiem mury Kaer Morhen utony w zaspach. O bieganiu na Mordowni nie mogo by mowy, tym bardziej
e Ciri wci nie czua si najlepiej. Triss podejrzewaa, e wiedmiskie "przyspieszacze" mogy by
przyczyn zaburze menstruacji. Pewnoci jednak mie nie moga, o specyfikach tych nie wiedziaa
praktycznie nic, a Ciri bya ponad wszelk wtpliwo jedyn dziewczynk na wiecie, ktrej takowe
dawano. Wiedminom nie powiedziaa o swych podejrzeniach. Nie chciaa ich martwi ani denerwowa,
wolaa zastosowa wasne sposoby. Napoia Ciri eliksirami, zawizaa jej na talii pod sukienk sznureczek
aktywnych jaspisw i zabronia wysikw, w szczeglnoci za dzikiego uganiania si z mieczem za
szczurami.

18

Ciri nudzia si, szwendaa sennie po zamczysku, wreszcie, z braku innej rozrywki, doczya do Coena
sprztajcego w stajni, oporzdzajcego konie i reperujcego uprz.
Geralt, ku wciekoci czarodziejki, przepad gdzie i pojawi si dopiero pod wieczr, dwigajc
ustrzelonego kozioka. Triss pomoga mu oprawi zdobycz. Cho potwornie brzydzia si zapachem misa i
krwi, chciaa by blisko Wiedmina. Blisko. Jak najbliej. Roso w niej zimne, zawzite zdecydowanie. Nie
miaa ochoty duej spa sama.
- Triss! - wrzasna nagle Ciri, zbiegajc z tupotem po schodach. - Czy mog dzisiaj u ciebie spa? Triss, tak
ci prosz, zgd si! Prosz ci, Triss!
nieg pada i pada. Rozjanio si, dopiero gdy nasta Midinvaerne, Dzie Zimowego Przesilenia...

19

Na trzeci dzie zmary wszystkie dzieci, kromie jednego, otroka lat zaledwie dziesiciu. Ten, dotd miotany
gwatownym obkaniem, wpad by nage w gbokie odurzenie. Oczy jego miay wzrok szklany, chwyta bez
ustanku rkami nakrycie albo wodzi niemi w powietrzu, jak gdyby pira chcia apa. Oddech sta si gony
i chrapliwy, pot zimny, klejki i smrodliwy wystpi na skr. Tedy znowu mu eliksir podano do y i atak si
powtrzy. Tym razem nastpi krwotok z nosa, a kaszel przeszed w womit, po ktrym otrok cakiem by
zwtla i sta si bezwadny.
Symptomata nie wolniay przez dwa dni kolejne. Skra dziecicia, dotd oblana potem, staa si sucha i
rozpalona, puls utraci swoj peno i twardo, by jednakowo pomiernie mocny, raczej powolny nili
prdki. Ani raz jeden si ju nie ockn, ani nie zakrzycza wicej.
Wreszcie nadszed dzie sidmy. Otrok ocuci si jakoby ze snu i otworzy oczy, a oczy jego byy jako te u
mii...
Carla Demetia Crest, Prba Traw i inne tajne wiedmiskie praktyki, wasnymi oczyma ogldane,
manuskrypt do wycznego wgldu Kapituy Czarodziejw.

ROZDZIA TRZECI
- Wasze obawy byy nieuzasadnione, najzupeniej bezpodstawne - skrzywia si Triss, opierajc okcie o st.
- Miny czasy, gdy czarodzieje polowali na rda i magicznie uzdolnione dzieci, gdy przemoc lub
podstpem wydzierali je rodzicom czy opiekunom. Naprawd sdzilicie, e mogabym chcie odebra wam
Ciri?
Lambert parskn, odwrci gow. Eskel i Vesemir spojrzeli na Geralta, ale Geralt milcza. Patrzy w bok,
bezustannie bawic si swym srebrnym Wiedmiskim medalionem, przedstawiajcym gow wilka z
wyszczerzonymi kami. Triss wiedziaa, e medalion reagowa na magi. W tak noc, jak Midinvaerne,
kiedy od magii a wibrowao powietrze, medaliony wiedminw musiay drga bezustannie, musiay drani
i niepokoi.
- Nie, dziecinko - powiedzia wreszcie Vesemir. - Wiemy, e nie zrobiaby tego. Ale przecie wiemy i to, e
musisz donie o niej Kapitule. Wiemy nie od dzi, na kadym czarodzieju i czarodziejce ciy taki
obowizek. Nie odbieracie ju uzdolnionych dzieci rodzicom i opiekunom. Obserwujecie takie dzieci, by
pniej, we waciwym momencie, zafascynowa je magi, nakoni...
- Bez obaw - przerwaa zimno. - Nie powiem o Ciri nikomu. Kapitule te nie. Czemu tak na mnie
spogldacie?
- Dziwi nas atwo, z jak deklarujesz nam dochowanie sekretu - rzek spokojnie Eskel. - Wybacz, Triss, nie
chciaem ci urazi, ale co si stao z wasz legendarn lojalnoci wobec Rady i Kapituy?
- Wiele si stao. Wojna zmienia wiele. A bitwa o Sodden jeszcze wicej. Nie chc was zanudza polityk, a
pewne problemy i sprawy s, wybaczcie, objte tajemnic, ktrej nie wolno mi zdradzi. A co do lojalnoci...
Jestem lojalna. Ale moecie mi wierzy, w tej sprawie mog by lojalna zarwno wobec Kapituy, jak i was.
- Taka podwjna lojalno - Geralt po raz pierwszy tego wieczora spojrza jej w oczy - to diabelnie trudna
rzecz. Rzadko komu si to udaje, Triss.
Czarodziejka spojrzaa na Ciri. Dziewczynka siedziaa wraz z Coenem na niedwiedziej skrze w odlegym
kocu halli, oboje zajci gr w apki. Gra robia si monotonna, albowiem obydwoje byli niewiarygodnie
szybcy - adne w aden sposb nie mogo trafi drugiego. Najwyraniej im to jednak nie przeszkadzao i nie
psuo zabawy.
- Geralt - powiedziaa. - Gdy odnalaze Ciri tam, nad Jarug, zabrae j ze sob. Przywioze do Kaer
Morhen, ukrye przed wiatem, nie chcesz, by nawet bliscy temu dziecku ludzie wiedzieli, e ono yje.
Zrobie to, bo co, o czym nie wiem, przekonao ci, e przeznaczenie istnieje, e wada nami, e prowadzi
nas we wszystkim, co robimy. Ja te tak uwaam, zawsze tak uwaaam. Jeeli przeznaczenie zechce, by Ciri
zostaa czarodziejk, to ona ni zostanie. Kapitua ani Rada nie musi o niej wiedzie, nie musi jej
obserwowa ani namawia. Dochowujc wam sekretu, wcale nie zdradz Kapituy. Ale, jak sami wiecie, jest
tu pewien szkopu.
- eby to jeden - westchn Vesemir. - Mw, dziecinko.
- Dziewczyna ma zdolnoci magiczne, a tego nie mona zaniedba. To zbyt niebezpieczne.
- Pod jakim wzgldem?

20

- Niekontrolowane zdolnoci s grone. Dla rda i dla otoczenia. Otoczeniu rdo moe zagrozi na
wiele sposobw. Sobie tylko na jeden. Jest nim choroba umysowa. Najczciej katatonia.
- Do kroset diabw - powiedzia po dugiej chwili milczenia Lambert. - Przysuchuj si wam i myl, e
kto tu ju zbzikowa, i tylko patrze, jak zagrozi otoczeniu. Przeznaczenie, rda, czary, cuda, niewidy Czy ty nie przesadzasz, Merigold? Czy to jest pierwszy dzieciak, ktrego przywieziono do Warowni? Geralt
nie znalaz adnego przeznaczenia, znalaz kolejne bezdomne i osierocone dziecko. Nauczymy to dziecko
miecza i wypucimy w wiat, jak inne. Owszem, zgadza si, jeszcze nigdy dotd nie trenowalimy w Kaer
Morhen dziewczyny. Mielimy z Ciri problemy, robilimy bdy, dobrze, e je nam wytkna. Ale bez
przesady. Ona nie jest a tak oryginalna, by pada na kolana i wznosi oczy ku niebu. Mao kry po wiecie
bab wojowniczek? Gwarantuj ci, Merigold, Ciri wyjdzie std sprawna i zdrowa, silna i umiejca da sobie
rad w yciu. I rcz, bez katatonii czy innej padaczki. Chyba e wmwisz jej podobn chorob.
- Vesemir - Triss obrcia si na krzele. - Ka mu zamilkn, bo przeszkadza.
- Wymdrzasz si - rzek spokojnie Lambert - a nie o wszystkim jeszcze wiesz. Spjrz.
Wycign rk w kierunku paleniska, dziwacznie skadajc palce. W kominie zahuczao i zawyo, pomie
buchn gwatownie, ar zajania, sypn iskrami. Geralt, Vesemir i Eskel spojrzeli z niepokojem na Ciri,
ale dziewczynka nie zwrcia uwagi na spektakularny fajerwerk.
Triss skrzyowaa rce na piersi, spojrzaa na Lamberta wyzywajco.
- Znak Aard - stwierdzia spokojnie. - Chciae mi zaimponowa? Za pomoc takiego samego gestu,
wzmocnionego koncentracj, wysikiem woli i zaklciem, mog za chwil wyrzuci polana przez komin, tak
wysoko, e bdziesz myla, e to gwiazdy.
- Ty moesz - przyzna. - Ale Ciri nie. Nie jest w stanie zoy Znaku Aard. Ani jakiegokolwiek innego.
Prbowaa setki razy i nic. A sama wiesz, e do naszych Znakw wystarcza minimum zdolnoci. A zatem
Ciri nie ma nawet minimum. Jest absolutnie normalnym dzieckiem. Nie ma najmniejszych zdolnoci
magicznych, jest wrcz antytalentem. A ty nam tu opowiadasz o rdle, prbujesz straszy...
- rdo - wyjania zimno - nie kontroluje swych umiejtnoci, nie panuje nad nimi. Jest medium, czym w
rodzaju przekanika. Bezwiednie kontaktuje si z energi, bezwiednie j przetwarza. A gdy usiuje to
kontrolowa, gdy wysila si, jak przy prbach skadania Znakw, nic nie wychodzi. I nic nie wyjdzie nie
tylko przy setkach, ale i przy tysicach prb. To typowe dla rda. Ale pewnego dnia przychodzi moment,
gdy rdo nie wysila si, nie wyta, myli o niebieskich migdaach lub o kiebasie z kapust, gra w koci,
zabawia si z kim w ku, dubie w nosie... i nagle co si dzieje. Na przykad, dom staje w pomieniach.
Niekiedy p miasta staje w pomieniach.
- Przesadzasz, Merigold.
- Lambert - Geralt puci medalion, pooy donie na stole. - Po pierwsze, nie zwracaj si do Triss per
"Merigold", wielokrotnie prosia ci, by tego nie robi. Po drugie, Triss nie przesadza. Ja na wasne oczy
widziaem w akcji mamuk Ciri, krlewn Pavett. Powiadam wam, byo na co popatrze. Nie wiem, czy
bya rdem, ale nikt jej nie podejrzewa o zdolnoci, dopki o may wos nie obrcia w perzyn
krlewskiego burgu w Cintrze.
- Naley wic przyj - rzek Eskel, zapalajc wiece w kolejnym lichtarzu - e Ciri jednak moe by
obciona genetycznie.
- Nie tylko moe - powiedzia Vesemir. - Ona jest obciona. Z jednej strony, Lambert ma racj. Ciri nie jest
zdolna skada Znakw. Z drugiej strony... Wszyscy widzielimy...
Zamilk, spojrza na Ciri, ktra radosnym piskiem kwitowaa wanie zdobycie przewagi w grze w apki.
Triss widziaa umieszek na twarzy Coena i nie miaa wtpliwoci, e pozwoli jej wygra.
- A wanie - powiedziaa drwico. - Wszyscy widzielicie. Co widzielicie? W jakich okolicznociach to
zobaczylicie? Nie wydaje si wam, chopcy, e nadszed czas na bardziej szczere zwierzenia? Do diaba,
powtarzam, dochowam sekretu. Macie moje sowo.
Lambert spojrza na Geralta, Geralt przyzwalajco skin gow. Modszy wiedmin wsta, zdj z wysokiej
pki du, czworoktn krysztaow karaf i mniejszy flakonik. Przela zawarto flakonika do karafy,
wstrzsn ni kilkakrotnie, nala przejrzystego pynu do stojcych na stole pucharw.
- Napij si z nami, Triss.
- Czyby prawda bya a tak straszna - zadrwia - e na trzewo nie da si o niej mwi? e trzeba si
urn, by mc jej wysucha?
- Nie wymdrzaj si. yknij. atwiej zrozumiesz.
- A co to jest?
- Biaa mewa.
- Co?
- Lekki rodek - umiechn si Eskel - na mie sny.

21

- Psiakrew! Wiedmiski halucynogen? To od tego tak wam wiec oczy wieczorami!


- Biaa mewa jest bardzo agodna. To czarna jest halucynogenna.
- Jeeli w tym pynie jest magia, mnie nie wolno tego wzi do ust!
- Wycznie naturalne skadniki - uspokoi j Geralt, ale min, jak zauwaya, mia nietg. Najwyraniej ba
si pyta o skad eliksiru. - I rozcieczone du iloci wody. Nie proponowalibymy ci czego, co mogoby
zaszkodzi.
Musujcy pyn o dziwnym smaku uderzy zimnem w przeyk, rozla si ciepem po ciele. Czarodziejka
przesuna jzykiem po dzisach i podniebieniu. Nie umiaa rozpozna adnego skadnika.
- Dalicie Ciri napi si tej... mewy - domylia si. - I wwczas...
- To by przypadek - przerwa jej szybko Geralt. - Pierwszego wieczora, zaraz po przyjedzie... Bya
spragniona, mewa staa na stole. Zanim zdylimy zareagowa, wypia duszkiem. I wpada w trans.
- Najedlimy si strachu - przyzna Vesemir i westchn. - Oj, najedlimy, dziecinko. Po samo gardo.
- Zacza mwi nieswoim gosem - stwierdzia spokojnie czarodziejka, patrzc w oczy wiedminw,
byszczce w wietle wiec. - Zacza mwi o rzeczach i sprawach, ktrych nie moga zna. Zacza...
prorokowa. Prawda? Co mwia?
- Gupstwa - powiedzia oschle Lambert. - Pozbawione sensu brednie.
- Nie wtpi - spojrzaa na niego - e wietnie si z tob wwczas porozumiaa. Brednie to twoja
specjalno, przekonuj si o tym, ilekro otworzysz usta. Uczy mi wic ask i nie otwieraj ich przez czas
jaki. Dobrze?
- Tym razem - rzek powanie Eskel, trc blizn na policzku - Lambert ma suszno, Triss. Wtedy, po
wypiciu mewy, Ciri faktycznie mwia tak, e nic z tego nie dao si zrozumie. Wtedy, za pierwszym
razem, to by bekot. Dopiero po...
Urwa. Triss pokrcia gow.
- Dopiero za drugim razem zacza mwi z sensem - domylia si. - A wic by i drugi raz. Rwnie po
narkotyku wypitym wskutek waszej nieuwagi?
- Triss - unis gow Geralt. - Nie czas na dowcipne zoliwoci. Nas to nie bawi. Nas to martwi i niepokoi.
Tak, by i drugi, by i trzeci raz. Ciri do pechowo upada przy wiczeniu. Stracia przytomno. Gdy j
odzyskaa, bya znowu w transie. I znowu bredzia. Znowu to nie by jej gos. I znowu to byo niezrozumiae.
Ale ja ju syszaem podobne gosy, podobny sposb mwienia. Tak mwi te biedne, chore, obkane
kobiety, zwane wyroczniami. Rozumiesz, co mam na myli?
- W peni. To by drugi raz. Przejd do trzeciego.
Geralt wytar przedramieniem czoo, nagle sperlone potem.
- Ciri czsto budzi si w nocy - podj. - Z krzykiem. Przesza wiele. Ona nie chce o tym mwi, ale
niewtpliwie widziaa w Cintrze i w Angrenie rzeczy, ktrych dziecko oglda nie powinno. Obawiam si
nawet, e... kto j skrzywdzi. To wraca w snach... Zwykle atwo j uspokoi, usypia bez kopotw... Ale
pewnego razu po przebudzeniu... ponownie bya w transie. Mwia znowu obcym, nieprzyjemnym... Zym
gosem. Mwia wyranie i z sensem. Prorokowaa. Wieszczya. I wywieszczya nam...
- Co? Co, Geralt?
- mier - powiedzia agodnie Vesemir. - mier, dziecinko.
Triss spojrzaa na Ciri, piskliwie zarzucajc Coenowi oszustwo w grze. Coen obj j, wybuchn
miechem. Czarodziejka poja nagle, e nigdy, nigdy dotd nie syszaa, by ktry z wiedminw si mia.
- Komu? - spytaa krtko, wci patrzc na Coena.
- Jemu - powiedzia Vesemir.
- I mnie - doda Geralt. I umiechn si.
- Po przebudzeniu...
- Niczego nie pamitaa. A my nie zadawalimy pyta.
- Susznie. Co do tego proroctwa... Byo konkretne? Szczegowe?
- Nie - Geralt spojrza jej prosto w oczy. - Zagmatwane. Nie pytaj o to, Triss. Nas nie martwi tre wieszczb i
majacze Ciri, ale to, co si z ni dzieje. Nie o siebie si boimy, lecz...
- Uwaaj - ostrzeg Vesemir. - Nie mw o tym przy niej.
Coen zbliy si do stou, niosc dziewczynk na barana.
- ycz wszystkim dobrej nocy, Ciri - powiedzia. - ycz dobrej nocy tym nocnym puszczykom. My idziemy
spa.
Pnoc blisko. Za chwil skoczy si Midinvaerne. Od jutra z kadym dniem wiosna bliej!
- Pi mi si chce - Ciri zsuna si z jego plecw, signa po puchar Eskela. Wiedmin zrcznie odsun
naczynie z zasigu jej rk, chwyci dzban z wod. Triss uniosa si szybko.
- Prosz - podaa dziewczynce swj w poowie peny kielich, ciskajc jednoczenie znaczco rami Geralta

22

i patrzc w oczy Vesemira. - Pij.


- Triss - szepn Eskel, patrzc na Ciri pijc apczywie. - Co ty robisz najlepszego? Przecie to...
- Ani sowa, prosz.
Nie czekali dugo na efekt. Ciri wyprya si nagle, krzykna cicho, umiechna szerokim szczliwym
umiechem. Zacisna powieki, rozpostara rce. Zamiaa si, zakrcia w piruecie, zaplsaa na paluszkach.
Lambert byskawicznym ruchem usun zydel stojcy na drodze, Coen stan midzy taczc a paleniskiem
komina.
Triss zerwaa si, wyszarpna zza dekoltu amulet, oprawny w srebro szafir na cienkim acuszku. Mocno
cisna go w pici.
- Dziecinko... - jkn Vesemir. - Co ty wyprawiasz?
- Wiem, co robi - powiedziaa ostro. - Dziewczyna wpada w trans, a ja nawi z ni kontakt psychiczny.
Wejd w ni. Mwiam wam, ona jest czym w rodzaju magicznego przekanika, musz wiedzie, co
przekazuje, jak i skd czerpie aur, jak j przetwarza. Dzi jest Midinvaerne, korzystna noc dla takiego
przedsiwzicia...
- Nie podoba mi si to - zmarszczy si Geralt. - Absolutnie mi si to nie podoba.
- Gdyby ktra z nas dostaa epilepsji - czarodziejka zlekcewaya jego sowa - wiecie, jak postpi. Patyk w
zby, przytrzyma, odczeka. Gowy do gry, chopcy. Robiam to nie raz.
Ciri przestaa plsa, osuna si na klczki, wycigna rce, opara gow o kolana. Triss przycisna do
skroni ciepy ju amulet, wyszeptaa formu zaklcia. Zamkna oczy, skupia wol i wysaa impuls.
Morze zaszumiao, fale z hukiem uderzyy o skalisty brzeg, wysokimi gejzerami eksplodoway wrd
gazw. Machna skrzydami, owic sony wiatr. Nieopisanie szczliwa spikowaa w d, dogonia stado
towarzyszek, zaczepia pazurkami o grzbiety fal, wzbita si znowu w niebo, ronic krople, szybowaa,
miotana wichrem szumicym w lotkach i sterwkach. Sia sugestii, pomylaa trzewo. To tylko sia sugestii.
Mewa!
Triiiiss! Triiiss!
Ciri? Gdzie jeste?
Triiiss!
Krzyk mew cich. Czarodziejka wci czua na twarzy mokre rozbryzgi grzywaczy, ale pod ni nie byo ju
morza. A waciwie byo - ale byo to morze traw, bezkresna, sigajca horyzontu rwnina. Triss z
przeraeniem skonstatowaa, e to, co widzi, to panorama roztaczajca si ze szczytu Wzgrza pod Sodden.
Ale to nie byo Wzgrze. To nie mogo by Wzgrze.
Niebo pociemniao nagle, dookoa zakbio si od cieni. Widziaa dugi szereg niewyranych postaci, wolno
schodzcych po pochyoci. Syszaa szepty nakadajce si na siebie, zmieszane w niepokojcy,
niezrozumiay chr.
Ciri staa obok, odwrcona plecami. Wiatr rozwiewa jej popielate wosy.
Mgliste, niewyrane postacie wci przechodziy obok, nie koczcym si, dugim szeregiem. Mijajc j,
odwracay gowy. Triss stumia krzyk, patrzc na obojtne, spokojne twarze, na niewidzce, martwe oczy.
Wikszoci twarzy nie znaa, nie rozpoznawaa. Ale niektre tak.
Koral. Vanielle. Yoel. Raby Axel...
- Dlaczego mnie tu przywioda? - szepna. - Dlaczego?
Ciri odwrcia si. Uniosa rk, a czarodziejka zobaczya struk krwi ciekajc lini ycia do wntrza
doni, na przegub.
- To ra - powiedziaa spokojnie dziewczynka. - Ra z Shaerrawedd. Ukuam si. To nic. To tylko krew.
Krew elfw...
Niebo pociemniao jeszcze bardziej, a po chwili rozbyso ostrym, olepiajcym wiatem byskawicy.
Wszystko zamaro w ciszy i bezruchu. Triss zrobia krok, chcc przekona si, czy bdzie w stanie to
uczyni. Zatrzymaa si obok Ciri i zobaczya, e obie stoj na krawdzi bezdennej przepaci, w ktrej kbi
si czerwonawy, jak gdyby podwietlony dym. Blask kolejnej bezgonej byskawicy ujawni nagle wiodce
w gb otchani dugie marmurowe schody,
- Tak trzeba - powiedziaa drcym gosem Ciri. - Nie ma innej drogi. Tylko ta. Schodami w d. Tak trzeba,
bo... Va'esse deireadh aep eigean...
- Mw - szepna czarodziejka. - Mw, dziecko.
- Dziecko Starszej Krwi... Feainnewedd... Luned aep Hen Ichaer... Deithwen... Biay Pomie... Nie, nie...
Nie!
- Ciri!
- Czarny rycerz... z pirami na hemie... Co on mi zrobi? Co si wtedy stao? Baam si... Wci si boj. To
si nie skoczyo, to nigdy si nie skoczy. Lwitko musi umrze... Racja stanu... Nie... Nie...

23

- Ciri!
- Nie! - dziewczynka wyprya si, zacisna powieki. - Nie, nie, nie chc! Nie dotykaj mnie! Twarz Ciri
zmienia si raptownie, staa, gos sta si metaliczny, zimny i zowrogi, dwiczaa w nim za, okrutna
drwina, - Przysza za ni a tutaj, Triss Merigold? A tutaj? Zasza za daleko. Czternasta. Ostrzegaem ci.
- Kim jeste? - Triss wzdrygna si. Ale panowaa nad gosem.
- Dowiesz si, gdy nadejdzie czas.
- Dowiem si zaraz!
Czarodziejka uniosa rce, rozpostara je gwatownie, wkadajc wszystkie siy w Czar Identyfikacji.
Magiczna kurtyna pka, ale za ni bya druga... Trzecia... Czwarta...
Triss z jkiem osuna si na kolana. A rzeczywisto pkaa dalej, otwieray si kolejne drzwi, dugi, nie
koczcy si szereg prowadzcy w nico. W pustk.
- Pomylia si, Czternasta - zadrwi metaliczny, nieludzki gos. - Pomylia niebo z gwiazdami odbitymi
noc na powierzchni stawu.
- Nie dotykaj... Nie dotykaj tego dziecka!
- To nie jest dziecko.
Usta Ciri poruszay si, ale Triss widziaa, e oczy dziewczynki s martwe, zeszklone, nieprzytomne.
- To nie jest dziecko - powtrzy gos. - To jest Pomie, Biay Pomie, od ktrego zajmie si i sponie
wiat. To jest Starsza Krew, Hen Ichaer. Krew elfw. Ziarno, ktre nie wykiekuje, lecz wybuchnie
pomieniem. Krew, ktra bdzie skalana... Gdy nadejdzie Tedd Deireadh, Czas Koca. Va'esse deireadh aep
eigean!
- Wieszczysz mier? - krzykna Triss. - Czy tylko to umiesz, wieszczy mier? Wszystkim? Im, jej...
Mnie?
- Tobie? Ty ju umara. Czternasta. Wszystko ju w tobie umaro.
- Na moc sfer - jkna czarodziejka, mobilizujc resztki si i wodzc doni w powietrzu. - Na wod, ogie,
ziemi i powietrze, zaklinam ci. Zaklinam ci na myl, na sen i na mier, na to, co byo, na to, co jest, i na
to, co nadejdzie. Zaklinam ci. Kim jeste? Mw!
Ciri odwrcia gow. Wizja prowadzcych w gb otchani schodw znika, rozpyna si, w jej miejscu
zjawio si szare oowiane morze, spienione, zbawanione amicymi si grzebieniami fal. W cisz znowu
wdar si krzyk mew.
- Le - powiedzia gos ustami dziewczynki. - Ju czas. Wracaj, skd przybya. Czternasta ze Wzgrza. Le
na skrzydach mewy i posuchaj krzyku innych mew. Posuchaj uwanie!
- Zaklinam ci...
- Nie moesz. Le, mewo!
I nagle znowu byo wiszczce wichrem, mokre i sone powietrze, i by lot, lot bez koca i pocztku. Mewy
krzyczay dziko. Krzyczay i rozkazyway.
Triss?
Ciri?
Zapomnij o nim! Nie torturuj go! Zapomnij! Zapomnij, Triss!
Zapomnij!
Triss! Triss! Triiiiss!!!
- Triss!
Otworzya oczy, miotna gow na poduszce, poruszya odrtwiaymi rkoma.
- Geralt?
- Jestem przy tobie. Jak si czujesz?
Rozejrzaa si. Bya w swojej komnacie, leaa na ku. Na najlepszym ku w caym Kaer Morhen.
- Co z Ciri?
- pi.
- Jak dugo...
- Za dugo - przerwa. Nakry j kodr, obj. Gdy si pochyli, medalion z gow wilka zakoysa si tu nad
jej twarz. - To, co zrobia, to nie by najlepszy pomys, Triss.
- Wszystko jest w porzdku - zadraa w jego objciach. Nieprawda, pomylaa. Nic nie jest w porzdku.
Odwrcia twarz tak, by medalion jej nie dotyka. Teorii o waciwociach wiedmiskich amuletw byo
wiele, ale adna nie zalecaa czarodziejom dotykania ich podczas dni i nocy Przesile.
- Czy... Czy mwiymy co w transie?
- Ty nic. Cay czas bya nieprzytomna. Ciri... Tu przed przebudzeniem... Powiedziaa... "Va'esse deireadh
aep eigean".
- Zna Starsz Mow?

24

- Nie na tyle, by wypowiedzie pene zdanie.


- Zdanie znaczce: "Co si koczy" - czarodziejka przetara twarz doni. - Geralt, to powana sprawa.
Dziewczyna jest niebywale silnym medium. Nie wiem, z czym i z kim si kontaktuje, ale sdz, e nie ma
dla niej granic kontaktu. Co chce ni owadn. Co... co jest dla mnie za potne. Boj si o ni. Kolejny
trans... moe si skoczy chorob psychiczn. Ja nad tym nie panuj, nie umiem zapanowa, nie potrafi...
Gdyby to byo konieczne, nie potrafiabym zablokowa, stumi jej zdolnoci, nie zdoaabym, gdyby nie
byo innego wyjcia, permanentnie ich zgasi. Musisz skorzysta z pomocy... innej czarodziejki.
Zdolniejszej. Bardziej dowiadczonej. Wiesz, o kim mwi.
- Wiem - odwrci gow, zacisn usta.
- Nie opieraj si. Nie bro. Domylam si, dlaczego nie zwrcie si do niej, lecz do mnie. Zwalcz ambicj,
pokonaj al i zawzito. To nie ma sensu, zadrczysz si. I ryzykujesz zdrowie i ycie Ciri. To, co
najprawdopodobniej stanie si z ni w kolejnym transie, moe by gorsze od Prby Traw. Zwr si o
pomoc do Yennefer, Geralt.
- A ty, Triss?
- Co, ja? - przekna z trudem. - Ja si nie licz. Zawiodam ci. Zawiodam ci... we wszystkim. Byam...
byam twoim bdem. Niczym wicej.
- Bdy - powiedzia z wysikiem - te si dla mnie licz. Nie wykrelam ich ani z ycia, ani z pamici. I
nigdy nie wini za nie innych. Liczysz si dla mnie, Triss, i zawsze bdziesz liczy. Nigdy nie sprawia mi
zawodu. Nigdy. Wierz mi.
Milczaa dugo.
- Zostan do wiosny - oznajmia wreszcie, walczc z dreniem gosu. - Bd przy Ciri... Bd czuwa. Dzie
i noc. Bd przy niej w dzie i w nocy. A wiosn... Wiosn zabierzemy j do wityni Melitele w Ellander.
To, co chce nad ni zapanowa, w wityni moe nie bdzie miao do niej przystpu. A ty wwczas zwrcisz
si o pomoc do Yennefer.
- Dobrze, Triss. Dzikuj ci.
- Geralt?
- Sucham.
- Ciri powiedziaa co jeszcze, prawda? Co, co tylko ty syszae. Powiedz mi, co to byo.
- Nie - zaprotestowa, a gos mu drgn. - Nie, Triss.
- Prosz ci.
- Ona nie mwia do mnie.
- Wiem. Mwia do mnie. Powiedz, prosz.
- Ju po przebudzeniu... Gdy j podniosem... Wyszeptaa: "Zapomnij o nim. Nie torturuj go."
- Nie bd - powiedziaa cicho. - Ale zapomnie nie mog. Wybacz mi.
- To ja ciebie powinienem prosi o wybaczenie. I nie tylko ciebie.
- A tak j kochasz - stwierdzia, nie zapytaa.
- A tak - przyzna pgosem po dugiej chwili milczenia.
- Geralt.
- Sucham, Triss.
- Bd przy mnie dzi w nocy.
- Triss...
- Tylko bd.
- Dobrze.
*****
Wkrtce po Midinvaerne nieg przesta! pada. Nasta mrz.
Triss bya przy Ciri w dzie i w nocy. Czuwaa. Roztaczaa opiek. Widzialn i niewidzialn.
Dziewczynka prawie co noc budzia si z krzykiem. Majaczya, trzymajc si za policzek, pakaa z blu.
Czarodziejka uspokajaa j zaklciami i eliksirami, usypiaa, tulc i koyszc w ramionach. A potem sama
dugo nie moga zasn, mylc o tym, co Ciri mwia przez sen i po przebudzeniu. I czua rosncy strach.
Va'esse deireadh aep eigean... Co si koczy...
Tak byo przez dziesi dni i nocy. I wreszcie przeszo. Skoczyo si, zniko bez ladu. Ciri uspokoia si,
spaa spokojnie, bez majacze, bez snw.
Ale Triss czuwaa nieustannie. Nie odstpowaa dziewczynki na krok. Roztaczaa opiek. Widzialn i
niewidzialn.

25

*****
- Szybciej, Ciri! Wykrok, atak, odskok! Ppiruet, cios, odskok! Rwnowa, rwnowa lew rk, bo
spadniesz z grzebienia! I potuczesz sobie... kobiece atrybuty!
- Co?
- Nic. Nie jeste zmczona? Jeli chcesz, odpoczniemy.
- Nie, Lambert! Mog jeszcze. Nie jestem taka saba, nie myl sobie. Moe sprbuj skaka przez co drugi
supek?
- Ani mi si wa! Upadniesz, a wtedy Merigold urwie mi... gow.
- Nie upadn!
- Powiedziaem raz, powtarza nie bd. Bez popisw! Pewnie na nogach! I oddech, Ciri, oddech! Sapiesz
jak zdychajcy mamut!
- Nieprawda!
- Nie piszcz, wicz! Atak, odskok! Parada! Ppiruet! Parada, peny piruet! Pewniej na supkach, do cholery!
Nie chwiej si! Wykrok, cios! Szybciej! Ppiruet! Skacz i tnij! Tak jest! Bardzo dobrze!
- Naprawd? Naprawd byo dobrze, Lambert?
- Kto tak powiedzia?
- Ty! Przed chwil!
- Musiaem si przejzyczy. Atak! Ppiruet! Odskok! I jeszcze raz! Ciri, a gdzie bya parada? Ile razy mam
powtarza? Po odskoku zawsze ma nastpowa parada, wyrzut klingi chronicy gow i kark! Zawsze!
- Nawet wtedy, gdy walcz tylko z jednym przeciwnikiem?
- Nigdy nie wiesz, z czym walczysz. Nigdy nie wiesz, co jest z tyu, za tob. Musisz si zawsze zasania.
Praca ng i miecz! To ma by odruch. Odruch, rozumiesz? Nie wolno ci o tym zapomina. Zapomnisz w
prawdziwej walce i ju po tobie. Jeszcze raz! No! Wanie tak! Widzisz, jak adnie ci ustawia taka parada?
Moesz z niej wyprowadzi kade uderzenie. Moesz z niej ci w ty, jeli bdziesz musiaa. No, poka
piruet i cios w ty.
- Haaa!
- Bardzo adnie. Wiesz ju, w czym rzecz? Dotaro do ciebie?
- Nie jestem gupia!
- Jeste dziewczyn. Dziewczyny rozumu nie maj.
- Ech, Lambert, gdyby to Triss usyszaa!
- Gdyby babcia miaa wsy, toby zostaa wojewod. No, wystarczy. Zejd. Odpoczniemy.
- Nie jestem zmczona!
- Ale ja jestem. Powiedziaem, odpoczynek. Zejd z grzebienia.
- Saltem?
- A jak by chciaa? Jak kura z grzdy? Jazda, skacz. Nie bj si, ubezpieczam ci.
- Haaaa!
- adnie. Jak na dziewczyn, bardzo adnie. Moesz ju zdj opask z oczu.
*****
- Triss, moe ju dosy na dzisiaj? Co? Moe wemiemy sanki i pozjedamy z grki? Sonce wieci, nieg
skrzy si, a oczy bol! Pikna pogoda!
- Nie wychylaj si, bo wypadniesz z okna.
- Chodmy na sanki, Triss!
- Zaproponuj mi to w Starszej Mowie. Na tym zakoczymy lekcj. Odejd od okna, wr do stou... Ciri, ile
razy mam prosi? Od ten miecz, przesta nim wywija.
- Ta mj nowy miecz! Prawdziwy, wiedmiski! Zrobiony ze stali, ktra spada z nieba! Naprawd! Geralt
tak powiedzia, a on nie kamie nigdy, przecie wiesz!
- O, tak. Wiem.
- Musz si do tego miecza wprawia. Wuj Vesemir dopasowa go akurat do mojej wagi, wzrostu i dugoci
rki. Mam ukada do niego do i nadgarstek!
- Ukadaj sobie na zdrowie, ale na podwrku. Nie tu. No, sucham. Zdaje si, e chciaa mi zaproponowa
pjcie na sanki. W Starszej Mowie. Zaproponuj wic.
- Hmmm... Jak bd "sanki"?
- Sledd jako przedmiot. Aesledde, jako czynno.

26

- Aha... Ju wiem. Va'en aesledde, ell'ea?


- Nie kocz pytania w ten sposb, to niegrzeczna forma. Pytanie tworzy si intonacj.
- Ale dzieci z Wysp...
- Nie uczysz si argonu ze Skellige, lecz klasycznej Starszej Mowy.
- A po co ja si waciwie tej Mowy ucz, co?
- Po to, by j pozna. Tego, czego si nie zna, wypada si uczy. Ten, kto nie zna jzykw, jest kalek.
- Wszyscy i tak mwi tylko wsplnym!
- Fakt. Ale niektrzy nie tylko. Zarczam ci, Ciri, e lepiej zalicza si do niektrych ni do wszystkich. No,
sucham. Penym zdaniem: "Pogod mamy dzi pikn, pjdmy zatem na sanki."
- Elaine... Hmmm... Elaine tedd a'taeghane, a ya'en aesledde?
- Bardzo dobrze.
- Ha! No to chodmy na sanki.
- Pjdziemy. Ale pozwl mi dokoczy makijau.
- A dla kogo ty si tak malujesz, h?
- Dla siebie. Kobieta podkrela urod dla wasnego samopoczucia.
- Hmmm... Wiesz, co? Ja te co marnie si czuj. Nie miej si, Triss!
- Chod tu. Siadaj mi na kolana. Od miecz, prosiam! Dzikuj. Teraz we ten duy pdzelek, popudruj
twarz. Nie tyle, dziewczyno, nie tyle! Spjrz w zwierciado. Widzisz, jaka jeste adna?
- Nie widz adnej rnicy. Umaluj sobie oczy, dobrze? Z czego si miejesz? Ty zawsze malujesz sobie
oczy. Ja te chc!
- Dobrze. Masz, pocieniuj sobie tym powieki. Ciri, nie zamykaj obojga oczu, nic nie widzisz, maesz si po
caej buzi. We odrobink i tylko munij powieki. Munij, mwiam! Pozwl, troch rozetr. Zamknij oczy.
A teraz otwrz.
- Ooooo!
- Jest rnica? Odrobina cienia nie zaszkodzi nawet tak adnym oczom jak twoje. Elfki wiedziay, co robi,
wymylajc cienie do powiek.
- Elfki?
- Nie wiedziaa? Makija to wynalazek elfek. Wiele poytecznych rzeczy przejlimy od Starszego Ludu.
Cholernie mao dajc w zamian. Teraz we kredk, obrysuj cieniutko grn powiek, przy samych rzsach.
Ciri, co ty robisz?
- Nie miej si! Powieka mi dry! To dlatego!
- Rozchyl lekko usta, przestanie drga. Widzisz? Gotowe.
- Oooo!
- Chod, pjdziemy teraz, by nasz urod wprawi wiedminw w osupienie. Trudno o przyjemniejszy
widok. A potem wemiemy sanki i rozmaemy sobie makija w gbokich zaspach.
- I umalujemy si znowu!
- Nie. Kaemy Lambertowi napali w ani i wykpiemy si.
- Znowu? Lambert mwi, e zuywamy za duo opau na te kpiele.
- Lambert cen me a'baeth aep arse.
- Co? Tego nie zrozumiaam...
- Z czasem opanujesz rwnie idiomy. Do wiosny mamy jeszcze duo czasu na nauk. A teraz... Va'en
aesledde, me elaine luned!
*****
- To, na tej rycinie... Nie, psiajucha, nie na tej... Na tej. To jest, jak ju wiesz, ghul. Posuchajmy, Ciri, czego
nauczya si o ghulu... Ej, spjrz no na mnie! Co ty, u diaba starego, masz na powiekach?
- Lepsze samopoczucie!
- Co? A, mniejsza z tym. No, sucham.
- Hmm... Ghul, wuju Vesemirze, to potwr, ktry poera trupy. Napotka go mona na cmentarzyskach, w
okolicach kurhanw, wszdzie, gdzie grzebie si zmarych. W nek... nekropoliach. Na pobojowiskach, na
polach bitew...
- Niebezpieczny jest wic tylko dla nieboszczykw, tak?
- Nie, nie tylko. ywych ghul rwnie napada. Jeli jest godny lub gdy wpadnie w sza. Jeli na przykad
jest bitwa... Duo polegych ludzi...
- Co ci jest, Ciri?
- Nic...

27

- Ciri, posuchaj. Zapomnij o tamtym. Tamto ju nie wrci.


- Ja widziaam... W Sodden i na Zarzeczu... Cae pola... Leeli tam, gryzy ich wilki i zdziczae psy.
Dziobay ich ptaki... Na pewno byy tam i ghule...
- Dlatego uczysz si teraz o ghulach, Ciri. To, co znane, przestaje by koszmarem. To, z czym umie si
walczy, nie jest ju a tak grone. Jak walczy si z ghulem Ciri?
- Srebrnym mieczem. Ghul jest wraliwy na srebro.
- Na co jeszcze?
- Na ostre wiato. I na ogie.
- A zatem mona z nim walczy za pomoc wiata i ognia?
- Mona, ale to niebezpieczne. Wiedmin nie uywa wiata ani ognia, bo to przeszkadza widzie. Kade
wiato powoduje cienie, a cienie utrudniaj orientacj. Trzeba zawsze walczy w ciemnoci, przy wietle
ksiyca albo gwiazd.
- Bardzo susznie. Dobrze zapamitaa, jeste pojtn dziewczynk. A teraz spjrz tu, na t rycin.
- Eeeueeeuuueee...
- C, faktycznie nie jest to pikny skur... stwr. To graveir. Graveir to odmiana ghula. Jest do ghula bardzo
podobny, ale znacznie wikszy. Rni go te, jak widzisz, te trzy kociste grzebienie na czaszce. Reszt ma
jak kady trupojad. Zwr uwag. Pazury krtkie i tpe, przystosowane do rozgrzebywania mogi, do rycia
w ziemi. Mocne zby, ktrymi druzgocze koci i dugi, cienki ozr, sucy do wylizywania z nich szpiku
ulegego rozkadowi. Taki dobrze zamierdziay szpik to dla graveira przysmak... Co ci jest?
- Nnnnic.
- Caa jeste blada. I zielona. Za mao jesz. niadanie jada?
- Thaaaak. Jhaaadam.
- O czym to ja... Aha. Bybym zapomnia. Zapamitaj, bo to wane. Graveiry, tak jak i ghule i jak inne
potwory z tej grupy, nie maj wasnej niszy ekologicznej. S reliktami okresu przenikania sfer. Zabijajc je,
nie narusza si ukadw i powiza, jakie panuj w przyrodzie, w naszej obecnej sferze. W naszej obecnej
sferze te potwory s obce i nie ma tu dla nich miejsca. Czy rozumiesz to, Ciri?
- Rozumiem, wuju Vesemirze. Geralt mi to wyjani. Wszystko wiem. Nisza ekologiczna to...
- Dobrze, dobrze. Ja wiem, co to jest, jeli Geralt ci to objani, to nie musisz mi ju tego recytowa.
Wrmy do graveira. Graveiry wystpuj do rzadko, na szczcie, bo s to cholernie niebezpieczne
sukinsyny. Najmniejsze skaleczenie w walce z graveirem oznacza zakaenie jardem trupim. Ktrym
eliksirem leczy si zakaenie jadem trupim, Ciri?
- "Wilg".
- Prawidowo. Ale lepiej unika zakaenia. Dlatego walczc z graveirem nie wolno zbliy si do drania.
Walczy si zawsze z dystansu, a cios zadaje si z doskoku.
- Hmm... A w ktre miejsce najlepiej go ciachn?
- Teraz przejdziemy wanie do tego. Spjrz...
*****
- Jeszcze raz, Ciri. Przewiczymy to wolniutko, tak by moga opanowa kady ruch. Zobacz, atakuj ci
tercj, skadam si jak do sztychu... Dlaczego si cofasz?
- Bo wiem, e to finta! Moesz pj w szeroki sinister albo uderzy grn kwart. A ja si cofn i sparuj
kontrwypadem!
- Czyby? A jeli zrobi tak?
- Auuu!!! Miao by wolniutko! Co zrobiam le? Powiedz, Coen!
- Nic. Jestem po prostu wyszy i silniejszy.
- To nieuczciwe!
- Nie ma czego takiego jak uczciwa walka. W walce wykorzystuje si kad przewag i kad sposobno,
jaka si nadarza. Cofajc si, daa mi moliwo woenia w cios wikszej siy. Zamiast si cofa, naleao
zastosowa Ppiruet w lewo i sprbowa ci mnie z dou, kwart dexter, pod brod, w policzek albo w
gardo.
- Akurat by mi pozwoli! Zrobisz odwrotny piruet i signiesz mnie w lew stron szyi, zanim zd zoy
parad! Skd mam wiedzie, co zrobisz?
- Musisz wiedzie. I wiesz.
- Akurat!
- Ciri. To, co robimy, to walka. Jestem twoim przeciwnikiem. Chc i musz ci pokona, bo tu idzie o moje
ycie. Jestem od ciebie wyszy i silniejszy, bd wic szuka okazji do ciosw, ktrymi zbij i przeami

28

twoj parad, tak jak to przed chwil widziaa. Po co mi piruet? Jestem ju w sinistrze, zobacz. C
prostszego, jak uderzy sekund, pod pach, na wntrze ramienia? Jeli rozetn ci ttnic, umrzesz w cigu
kilku minut. Bro si!
- Haaaa!!!
- Bardzo dobrze. Pikna, szybka parada. Widzisz, jak przydaje si gimnastykowanie przegubu? A teraz
uwaaj - wielu szermierzy popenia bd w statycznej paradzie, zamiera na sekund, a wtedy mona ich
zaskoczy, uderzy - tak!
- Haa!!!
- Piknie! Ale odskakuj, natychmiast odskakuj, wchod w piruet! Mog mie sztylet w lewym rku! Dobrze!
Bardzo dobrze! A teraz, Ciri? Co zrobi teraz?
- Skd mam wiedzie?
- Obserwuj moje stopy! Jak mam rozoony ciar ciaa? Co mog zrobi z takiego ustawienia?
- Wszystko!
- Wiruj wic, wiruj, zmu mnie do rozwinicia! Bro si! Dobrze! Nie patrz na mj miecz, mieczem mog
ci zmyli! Bro si! Dobrze! I jeszcze raz! Dobrze! I jeszcze!
- Auuuu!!!
- Niedobrze.
- Uff... Co zrobiam le?
- Nic. Jestem po prostu szybszy. Zdejmij ochraniacze. Usidmy na chwil, odpocznijmy. Musisz by
zmczona, biegaa na Szlaku cay ranek.
- Nie jestem zmczona. Jestem godna.
- Cholera, ja te. A dzisiaj dyur Lamberta, on nie umie gotowa niczego prcz klusek... eby chocia umia
je dobrze gotowa...
- Coen?
- Aha?
- Cigle jestem za mao szybka...
- Jeste bardzo szybka.
- Czy bd kiedy tak szybka jak ty?
- Wtpi.
- Hmm... No tak. A czy ty... Kto jest najlepszym szermierzem na wiecie?
- Nie mam pojcia.
- Nigdy nie znae takiego?
- Znaem wielu, ktrzy si za takich uwaali.
- Ha! Kim byli? Jak si nazywali? Co potrafili?
- Wolnego, wolnego, dziewczyno. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Czy to takie wane?
- Pewnie, e wane! Chciaabym wiedzie... kim tacy szermierze s. I gdzie tacy s.
- Gdzie s, to ja wiem.
- Ha! Wic gdzie?
- Na cmentarzach.
*****
- Uwaaj, Ciri. Teraz podwiesimy trzecie wahado, z dwoma dajesz ju sobie rad. Kroki bdziesz
wykonywa tak samo jak przy dwch, zrobisz tylko jeden unik wicej. Gotowa?
- Tak.
- Skoncentruj si. Odpr. Wdech, wydech. Atakuj!
- Uch! Auuuuu... Psiakrew!
- Nie klnij, prosz. Mocno oberwaa?
- Nie, tylko mnie zawadzio... Co zrobiam le?
- Biega w zbyt rwnym rytmie, zbyt przyspieszya drugi Ppiruet, a zwd zrobia za szeroko. W
rezultacie wnioso ci wprost pod wahado.
- Och. Geralt, tam zupenie nie ma miejsca na unik i obrt! Za blisko siebie wisz!
- Jest mnstwo miejsca, gwarantuj. Ale odstpy s tak pomylane, by wymusi ruch arytmiczny. To jest
walka, Ciri, nie balet. W walce nie wolno porusza si w rytmie. Ruchem musisz dekoncentrowa
przeciwnika, myli go, zakca jego reakcje. Gotowa do nastpnej prby?
- Gotowa. Rozbujaj te cholerne bale.
- Nie klnij. Odpr si. Atakuj!

29

- Ha! Ha! No i jak? Jak, Geralt? Nawet mnie nie musno!


- Ty rwnie nawet nie musna mieczem drugiego worka. Powtarzam, to walka, nie balet, nie akrobacja...
Co tam mamroczesz?
- Nic.
- Odpr si. Popraw banda na przegubie. Nie zaciskaj tak doni na rkojeci, to dekoncentruje, zakca
rwnowag. Oddychaj spokojnie. Gotowa?
- Tak.
- Jazda!
- Uuuuch!!! A eby ci... Geralt, tego si nie da zrobi! Jest za mao miejsca na zwd i zmian nogi. A gdy
uderzam z obu ng, bez zwodu...
- Widziaem, co si dzieje, gdy uderzasz bez zwodu. Boli ci?
- Nie. Nie bardzo...
- Usid tu przy mnie. Odpocznij.
- Nie jestem zmczona. Geralt, ja tego trzeciego wahada nie przeskocz, chobym odpoczywaa przez
dziesi lat. Szybciej nie mog...
- I nie musisz. Jeste wystarczajco szybka.
- Powiedz mi wic, jak to zrobi? Jednoczenie Ppiruet, unik i uderzenie?
- To bardzo proste. Nie uwaaa. Mwiem, zanim zacza - konieczny jest jeden unik wicej. Unik.
Dodatkowy ppiruet jest zbdny. Za drugim razem robia wszystko dobrze i przesza przez wszystkie
wahada.
- Ale nie trafiam worka, bo... Geralt, bez ppiruetu nie mog uderzy, bo si wytracam, nie mam tego, no,
jak to si nazywa...
- Impetu. To prawda. Nabierz wic impetu i energii. Ale nie poprzez piruet i zmian nogi, bo na to nie
wystarczy ci czasu. Uderz wahado mieczem.
- Wahado? Mam uderza worki!
- To walka, Ciri. Worki naladuj wraliwe miejsca twego przeciwnika, w nie musisz trafia. Wahade, ktre
imituj bro przeciwnika, musisz unika, musisz uchyla si przed nimi. Gdy wahado ci dotknie, zostaa
zraniona. W prawdziwej walce mogaby nie mc ju wsta. Wahado nie moe ci dotkn. Ale ty moesz
uderzy wahado... Czemu spuszczasz nos na kwint?
- Ja... Ja nie dam rady sparowa wahada mieczem. Jestem za saba... Zawsze bd saba! Bo jestem
dziewczyn!
- Chod tu do mnie, dziewczyno. Wytrzyj nosek. I posuchaj uwanie. aden mocarz tego wiata, aden
waligra ani osiek nie zdoa sparowa ciosu zadanego ogonem oszluzga, kleszczami gigaskorpiona lub
pazurami gryfa. A taki wanie or imituj wahada. I nie prbuj nawet parowa. Nie odbijasz wahada, lecz
odbijasz siebie od niego. Przejmujesz jego energi, potrzebn ci do zadania ciosu. Wystarczy lekkie, ale
bardzo szybkie odbicie i natychmiastowy, rwnie szybki cios z odwrotnego pobrotu. Przejmujesz impet
przez odbicie si. Jasne?
- Mhm.
- Szybko, Ciri, nie sia. Sia jest niezbdna drwalowi, ktry zwala siekier drzewa w puszczy. Dlatego i
owszem, dziewczyny rzadko bywaj drwalami. Poja, w czym rzecz?
- Mhm. Rozhutaj wahada.
- Odpocznij przedtem.
- Nie jestem zmczona.
- Wiesz ju jak? Te same kroki, zwd...
- Wiem.
- Atakuj!
- Haaa! Ha!!! Haaaaa!!! Mam ci! Dostaam ci, gryfie! Geraaaalt! Widziae?
- Nie krzycz. Kontroluj oddech.
- Zrobiam to! Naprawd zrobiam! Udao mi si! Pochwal mnie, Geralt!
- Brawo, Ciri. Brawo, dziewczyno.
*****
W poowie lutego nieg znik, zlizany ciepym wiatrem, ktry powia z poudnia, od przeczy.
*****

30

O tym, co dzieje si na wiecie, wiedmini nie chcieli wiedzie.


Triss konsekwentnie i z uporem kierowaa w stron polityki dugie rozmowy, ktre wiedli wieczorami w
ciemn halli, rozwietlanej wybuchami ognia z wielkiego paleniska. Reakcje wiedminw byy zawsze takie
same. Geralt milcza, przykadajc do do czoa. Vesemir kiwa gow, niekiedy wtrcajc komentarze, z
ktrych nie wynikao nic ponad to, e za "Jego czasw" wszystko byo lepsze, logiczniejsze, uczciwsze i
zdrowsze. Eskel pozorowa grzeczno, nie skpi umiechw i kontaktu oczu, zdarzao mu si nawet z
rzadka zainteresowa jakim mao wanym zagadnieniem lub spraw. Coen otwarcie ziewa i patrzy w
powa, a Lambert nie kry lekcewaenia.
Nie chcieli wiedzie o niczym, nie obchodziy ich dylematy, ktre spdzay z powiek sen krlom,
czarodziejom, wadykom i wodzom, problemy, od ktrych trzsy si i huczay rady, krgi i tingi. Nie
istniao dla nich nic, co dziao si za toncymi w niegach przeczami, za Gwenfiech niosc kaway kry w
oowianym nurcie. Istniao dla nich tylko Kaer Morhen, samotne, zagubione wrd dzikich gr.
Tego wieczora Triss bya rozdraniona i niespokojna - by moe sprawi to wiatr wyjcy wrd murw
zamczyska. Tego wieczora wszyscy byli dziwnie podnieceni - wiedmini, wyjwszy Geralta, stali si
niecodziennie rozmowni. Rzecz jasna, mwili wycznie o jednym - o wionie. O zbliajcym si wyjedzie
na szlak. O tym, co szlak im przyniesie - o wampirach, wyvernach, leszych, lykantropach i bazyliszkach.
Tym razem to Triss zacza ziewa i patrze w sufit. Tym razem to ona milczaa, do czasu, gdy Eskel
zwrci si do niej z pytaniem. Z pytaniem, ktrego oczekiwaa.
- A jak naprawd jest na Poudniu, nad Jarug? Warto kierowa si w tamte strony? Nie chcielibymy
wpakowa si w sam rodek jakiej awantury.
- Co nazywasz awantur?
- No, wiesz... - zajkn si. - Cigle nam opowiadasz o moliwoci nowej wojny... O cigych walkach na
pograniczu, o rebeliach na zajtych przez Nilfgaard ziemiach. Wspominaa, e mwi si o tym, e
Nilfgaardczycy mog ponownie przekroczy Jarug...
- A, co tam - powiedzia Lambert. - Tuk si, rn, siekaj nawzajem bez ustanku, od setek lat. Nie ma si
czym przejmowa. Ja ju zdecydowaem, ruszam wanie aa dalekie Poudnie, do Sodden, Mahakamu i
Angrenu. Wiadomo, e tam, ktrdy szy wojska, zawsze mno si straszyda. W takich miejscach zawsze
najlepiej si zarabiao.
- Fakt - potwierdzi Coen. - Okolice si wyludniaj, po wsiach same baby, ktre nie umiej sobie radzi...
Kupa dzieci bez domu i opieki, szwendajcych si dookoa... atwy up przyciga potwory.
- A panowie baronowie - doda Eskel - panowie komesi i starostowie maj gowy zaprztnite wojn, nie
starcza im czasu, by chroni poddanych. Musz wynajmowa nas. To wszystko prawda. Ale z tego, co Triss
nam opowiadaa przez cae wieczory wynika, e konflikt z Nilfgaardem to powaniejsza sprawa, nie jaka
tam lokalna wojenka. Czy tak, Triss?
- Nawet jeeli - powiedziaa zjadliwie czarodziejka - to chyba wam to na rk? Powana, krwawa wojna
sprawi, e bdzie wicej wyludnionych wsi, wicej owdowiaych bab, wrcz zatrzsienie osieroconych
dzieci...
- Nie rozumiem twego sarkazmu - Geralt odj do od czoa. Naprawd nie rozumiem, Triss.
- Ani ja, dziecinko - unis gow Vesemir. - O co ci chodzi? O te wdowy i dzieci? Lambert i Coen gadaj
niefrasobliwie, jak to modziki, ale przecie nie sowa s wane. Przecie oni...
-... oni tych dzieci broni - przerwaa gniewnie. - Tak, wiem o tym. Przed wilkoakiem, ktry w cigu roku
zabija dwoje lub troje, podczas gdy nilfgaardzki podjazd moe w cigu godziny wyrn i spali ca osad.
Tak, wy bronicie sierot. Ja natomiast walcz o to, by sierot byo jak najmniej. Walcz z przyczynami, nie ze
skutkami. Dlatego jestem w radzie Foltesta z Temerii, zasiadam tam razem z Fercartem i Keir Metz.
Radzimy, jak nie dopuci do wojny, a gdyby do niej doszo, jak si obroni. Bo wojna wisi nad nami jak
sp, nieustannie. Dla was to awantura. Dla mnie to gra, stawk w ktrej jest przetrwanie. Jestem w t gr
zaangaowana, dlatego wasza obojtno i niefrasobliwo boli mnie i obraa.
Geralt wyprostowa si, spojrza na ni.
- Jestemy wiedminami, Triss. Czy nie rozumiesz tego?
- Co tu jest do rozumienia? - czarodziejka potrzsna kasztanow grzyw. - Wszystko jest jasne i klarowne.
Wybralicie okrelony stosunek do otaczajcego was wiata. To, e za moment ten wiat moe zacz wali
si w gruzy, mieci si w tym wyborze. W moim si nie mieci. To nas rni.
- Nie jestem pewien, czy tylko to.
- wiat wali si w gruzy - powtrzya. - Mona si temu bezczynnie przyglda. Mona temu
przeciwdziaa.
- Jak? - umiechn si drwico. - Emocjami?

31

Nie odpowiedziaa, odwrcia twarz w stron ognia huczcego w kominie.


- wiat wali si w gruzy - powtrzy Coen, kiwajc gow w udanej zadumie. - Ile razy ja ju to syszaem.
- Ja te - wykrzywi si Lambert. - I nie dziwota, bo to ostatnio popularne powiedzonko. Tak mwi
krlowie, gdy okazuje si, e do krlowania niezbdna jest jednak odrobina rozumu. Tak mawiaj kupcy,
gdy chciwo i gupota doprowadzaj ich do bankructwa. Tak mwi czarodzieje, gdy zaczynaj traci
wpyw na polityk lub rda dochodw. A adresat wypowiedzi powinien zaraz po niej oczekiwa jakiej
propozycji. Skr wic wstp, Triss, i z nam propozycj.
- Nigdy nie bawiy mnie utarczki sowne - czarodziejka zmierzya go zimnym spojrzeniem - ani elokwentne
popisy suce temu, by drwi z rozmwcy. Nie zamierzam uczestniczy w czym podobnym. O co mi
chodzi, wiecie a za dobrze. Chcecie chowa gowy w piasek, wasza sprawa. Ale tobie, Geralt, dziwi si
mocno.
- Triss - biaowosy wiedmin znowu spojrza jej prosto w oczy. Czego ty ode mnie oczekujesz?
Aktywnego udziau w walce o ocalenie walcego si w gruzy wiata? Mam zacign si do wojska i
powstrzyma Nilfgaard? Powinienem, gdyby doszo do kolejnej bitwy o Sodden, stan z tob na Wzgrzu,
rami w rami, i bi si o wolno?
- Byabym dumna - rzeka cicho, opuszczajc gow. - Byabym dumna i szczliwa, mogc walczy u
twojego boku.
- Wierz. Ale ja nie jestem na to do szlachetny. I nie do mny. Ja nie nadaj si na onierza i bohatera.
Dojmujcy strach przed blem, przed kalectwem lub mierci nie jest jedynym powodem. Nie mona zmusi
onierza, by przesta si ba, ale mona go wyposay w motywacj, ktra pomoe mu przeama strach. A
ja takiej motywacji nie mam. Nie mog mie. Jestem wiedminem. Sztucznie stworzonym mutantem.
Zabijam potwory. Za pienidze. Broni dzieci, gdy rodzice mi zapac. Jeli zapac mi nilfgaardzcy rodzice,
bd broni nilfgaardzkich dzieci. A jeli nawet wiat legnie w gruzach, co nie wydaje mi si
prawdopodobnym, bd zabija potwory na gruzach wiata dopty, dopki jaki potwr mnie nie zabije. To
jest mj los, moja motywacja, moje ycie i mj stosunek do wiata. I nie ja go wybraem. Zrobiono to za
mnie.
- Jeste rozgoryczony - stwierdzia, nerwowo szarpic pasemko wosw. - Albo udajesz rozgoryczonego.
Zapominasz, e ci znam, nie odgrywaj przede mn nieczuego mutanta, pozbawionego serca, skrupuw i
wasnej woli. A przyczyny rozgoryczenia odgaduj i rozumiem je. Przepowiednia Ciri, prawda?
- Nie, nieprawda - odpowiedzia chodno. - Widz, e jednak mao mnie znasz. Boj si mierci jak kady,
ale z myl o niej oswoiem si ju bardzo dawno temu, nie mam zudze. To nie jest ualanie si nad losem,
Triss, to zwyka chodna kalkulacja. Statystyka. Jeszcze aden wiedmin nie zmar ze staroci, w ku,
dyktujc testament. aden. Ciri nie zaskoczya mnie ani nie nastraszya. Wiem, e umr w jakiej
mierdzcej padlin jamie, rozszarpany przez gryfa, lami lub mantikor. Ale na wojnie nie chc umiera, bo
to nie jest moja wojna.
- Dziwi ci si - odrzeka ostro. - Dziwi si, e tak mwisz, dziwi si twojemu brakowi motywacji, jak
zechciae uczenie okreli lekcewacy dystans i obojtno. TY bye w Sodden, w Angrenie i na
Zarzeczu. Wiesz, co stao si z Cintr, wiesz, co spotkao krlow Calanthe i kilkanacie tysicy tamtejszych
ludzi. Wiesz, przez jakie pieko przesza Ciri, wiesz, dlaczego ona krzyczy po nocach. Ja rwnie to wiem,
bo ja te tam byam. Ja rwnie boj si blu i mierci, dzisiaj boj si jeszcze bardziej, ni wtedy, mam po
temu powody. Co do motywacji, to wtedy wydawao mi si, e mam jej rwnie mao co ty. Miay mnie,
czarodziejk, obchodzi losy Sodden, Brugge, Cintry czy innych krlestw? Kopoty mniej lub bardziej
udolnych wadcw? Interesy kupcw i baronw? Byam czarodziejk, te mogam powiedzie, e to nie
moja wojna, e mog na gruzach wiata miesza eliksiry dla Nilfgaardczykw. Ale stanam wtedy na
Wzgrzu, obok Vilgefortza, obok Artauda Terranovy, obok Fercarta, obok Enid Findabair i Filippy Eilhart,
obok twojej Yennefer. Obok tych, ktrych ju nie ma - Koral, Yoela, Vanielle.. i by taki moment, e
zapomniaam ze strachu wszystkich zakl oprcz jednego, za pomoc ktrego mogam teleportowa si z
tamtego strasznego miejsca do domu, do mojej malekiej wieyczki w Mariborze. Bya taka chwila, e
rzygaam z przeraenia, a Yennefer i Koral podtrzymyway mnie za kark i wosy...
- Przesta. Przesta, prosz.
- Nie, Geralt. Nie przestan. Przecie chcesz wiedzie, co si stao tam, na Wzgrzu. Posuchaj wic - by
huk i pomie, byy wietliste groty i rozrywajce si kule ognia, by wrzask i oskot, a ja nagle znalazam si
na ziemi, na jakiej kupie zwglonych, dymicych szmat, i nagle zrozumiaam, e ta kupa szmat to jest Yoel,
a to obok, to co okropnego, ten kadub bez rk i ng, ktry tak makabrycznie krzyczy, to jest Koral. I
mylaam, e krew, w ktrej le, jest krwi Koral. Ale to bya moja wasna. I wtedy zobaczyam, co mi
zrobiono, i zaczam wy, wy jak bity pies, jak krzywdzone dziecko... Zostaw mnie! Nie obawiaj si, nie
rozpacz si. Nie jestem ju dziewczynk z wieyczki w Mariborze. Psiakrew, ja jestem Triss Merigold,

32

Czternasta Polega spod Sodden. Pod obeliskiem na Wzgrzu jest czternacie grobw, ale tylko trzynacie
cia.
Zdumiewa ci, e mogo doj do takiej pomyki? Nie domylasz si? Wikszo zwok bya w trudnych do
rozpoznania kawakach, nikt tego nie segregowa. ywych te trudno byo si doliczy. Z tych, ktrzy
dobrze mnie znali, przy yciu zostaa tylko Yennefer, a Yennefer bya niewidoma. Inni znali mnie przelotnie,
zawsze rozpoznawali po moich piknych wosach. A ja ich, cholera jasna, ju nie miaam!
Geralt obj j mocniej. Ju nie prbowaa go odpycha.
- Nie poaowano nam najsilniejszych czarw - podja gucho - zakl, eliksirw, amuletw i artefaktw.
Niczego nie mogo zabrakn dla okaleczonych bohaterw ze Wzgrza. Wyleczono nas, poatano,
przywrcono dawny wygld, oddano wosy i wzrok. Prawie nie wida... ladw. Ale ja ju nigdy nie zao
wydekoltowanej sukni, Geralt. Nigdy.
- Wiedmini milczeli. Milczaa rwnie Ciri, ktra bezszelestnie wlizna si do halli i zatrzymaa w progu,
kurczc ramiona i splatajc rce na piersi.
- Dlatego - powiedziaa po chwili czarodziejka - nie mw mi o motywacji. Zanim stanlimy na tym
Wzgrzu, ci z Kapituy powiedzieli nam po prostu: "Tak trzeba". Czyja to bya wojna? Czego mymy tam
bronili? Ziemi? Granic? Ludzi i ich chaup? Interesw krlw? Wpyww i dochodw czarodziejw? adu
przed Chaosem? Nie wiem. Ale bronilimy, bo tak byo trzeba. I jeli zajdzie konieczno, stan na Wzgrzu
jeszcze raz. Bo gdybym tego nie zrobia, to znaczyoby, e tamto byo niepotrzebne i nadaremne.
- Ja stan obok ciebie! - krzykna cienko Ciri. - Zobaczysz, e stan! Zapac mi ci Nilfgaardczycy za moj
babk, za wszystko... Ja nie zapomniaam!
- Bd cicho - warkn Lambert. - Nie wtrcaj si do rozmw dorosych...
- Akurat! - tupna dziewczynka, a w jej oczach rozgorza zielony ogie. - Mylicie, e po co ja si ucz
walczy mieczem? Chc go zabi, jego, tego czarnego rycerza z Cintry, tego ze skrzydami na hemie, za to,
co mi zrobi, za to, e si baam! I zabij go! Dlatego si ucz!
- A zatem przestaniesz si uczy - powiedzia Geralt gosem zimniejszym ni mury Kaer Morhen. - Dopki
nie pojmiesz, czym jest miecz i czemu ma on suy w doni Wiedmina, nie wemiesz go do rki. Nie
uczysz si, by zabija i by zabit. Nie uczysz si zabija ze strachu i nienawici, ale by mc ratowa ycie.
Wasne i innych.
Dziewczynka zagryza wargi, drc z podniecenia i zoci.
- Zrozumiaa?
Ciri raptownie poderwaa gow.
- Nie.
- Nie zrozumiesz wic tego nigdy. Wyjd.
- Geralt, ja...
- Wyjd.
Ciri zakrcia si na picie, przez chwil staa niezdecydowanie, jak gdyby czekajc. Czekajc na co, co nie
mogo nastpi. Potem szybko pobiega po schodach. Usyszeli, jak hukny drzwi.
- Za ostro, Wilku - powiedzia Vesemir. - O wiele za ostro. I nie naleao tego robi w obecnoci Triss. Wi
emocjonalna...
- Nie mw mi o emocjach. Mam do gadania o emocjach!
- A dlaczego? - czarodziejka umiechna si drwico i zimno. - Dlaczego, Geralt? Ciri jest normalna.
Odczuwa normalnie, przyjmuje emocje naturalnie, bierze je takimi, jakimi w istocie s. Ty, rzecz jasna, nie
rozumiesz tego i dziwisz si. Zaskakuje ci to i drani. To, e kto moe odczuwa normaln mio,
normaln nienawi, normalny strach, bl i al, normaln rado i normalny smutek. e wanie chd,
dystans i obojtno uwaa za nienormalne. O tak, Geralt, ciebie to drani, drani do tego stopnia, e
zaczynasz myle o podziemiach Kaer Morhen, o Laboratorium, o zakurzonych butlach, penych
mutagennych trucizn...
- Triss! - krzykn Vesemir, patrzc na zbiela nagle twarz Geralta. Ale czarodziejka nie daa sobie
przerwa, mwia coraz szybciej, coraz goniej.
- Kogo ty chcesz oszuka, Geralt? Mnie? J? A moe siebie samego? Moe nie chcesz dopuci do siebie
prawdy, prawdy, ktr zna kady oprcz ciebie? Moe nie chcesz zaakceptowa faktu, e w tobie emocji i
ludzkich uczu nie zabiy eliksiry i Trawy! Ty je w sobie zabie! TY sam! Ale nie wa si zabija ich w tym
dziecku!
- Milcz! - krzykn, zrywajc si z krzesa. - Milcz, Merigold!
Odwrci si, bezbronnie opuci rce.
- Przepraszam - powiedzia cicho. - Wybacz mi, Triss.
Szybko ruszy ku schodom, ale czarodziejka zerwaa si byskawicznie, przypada do niego, obja.

33

- Nie wyjdziesz sam - szepna. - Nie pozwol, by by sam. Nie w tej chwili.
*****
Od razu wiedzieli, dokd pobiega - wieczorem spad drobny, mokry nieg, zasa podwrzec cienkim,
nieskazitelnie biaym kobiercem. Na nim zobaczyli lady stp.
Ciri staa na samym szczycie zrujnowanego muru, nieruchoma jak posek. Miecz trzymaa powyej
prawego barku, z jelcem na wysokoci oka. Palce lewej doni lekko dotykay gowicy.
Na ich widok dziewczynka skoczya, zawirowaa w piruecie, ldujc mikko w identycznej, lecz
odwrconej, zwierciadlanej pozycji.
- Ciri - powiedzia wiedmin. - Zejd, prosz.
Wydawao si, e nie syszy. Nie poruszya si, nie drgna nawet. Triss widziaa jednak, jak odblask
ksiyca rzucony przez kling na jej twarz zalni srebrzycie na smugach ez.
- Nikt mi nie odbierze miecza! - krzykna. - Nikt! Nawet ty!
- Zejd - powtrzy Geralt.
Wyzywajco potrzsna gow, w nastpnej sekundzie skoczya znowu. Luna cega z chrobotem osuna
si spod jej stopy. Ciri zachwiaa si, usiowaa zapa rwnowag. Nie zdoaa.
Wiedmin skoczy.
Triss uniosa do, otwierajc usta do formuy lewitacji. Wiedziaa, e nie zdy. Wiedziaa, e Geralt
rwnie nie zdy, to nie byo moliwe.
Geralt zdy.
Przygio go do ziemi, rzucio na kolana i na bok. Upad. Ale nie wypuci Ciri.
Czarodziejka zbliya si wolno. Syszaa, jak dziewczynka szepce i pociga nosem. Geralt te szepta. Nie
rozrniaa sw. Ale rozumiaa ich znaczenie.
Ciepy wiatr zawy w szczelinach muru. Wiedmin unis gow.
- Wiosna - powiedzia cicho.
- Tak - potwierdzia, przeknwszy lin. - Na przeczach ley jeszcze nieg, ale w dolinach... W dolinach
ju jest wiosna. Wyjedamy, Geralt? Ty, ja i Ciri?
- Tak. Najwyszy czas.

34

W grze rzeki zobaczylimy ich miasta, tak delikatne, jakby utkane z porannej mgy, z ktrej si wyaniay.
Wydawao si nam, e znikn za chwil, e ulec z wiatrem, ktry marszczy powierzchni wody. Byy tam
paacyki, biae jak kwiaty nenufaru. Byy wieyczki, zdajce si by uplecione z bluszczu, byy mosty,
zwiewne jak paczce wierzby. I byy inne rzeczy, dla ktrych nie znajdowalimy imion i nazw. A mielimy
ju przecie imiona i nazwy dla wszystkiego, co w tym nowym, odrodzonym wiecie widziay nasze oczy.
Nagle, gdzie w odlegych zaktkach pamici, odnajdywalimy nazwy dla smokw i gryfw, dla syren i nimf,
dla sylfid i driad. Dla biaych jednorocw, ktre o zmierzchu piy z rzeki, schylajc ku wodzie swe smuke
gowy. Wszystkiemu nadawalimy nazwy. I wszystko stawao si bliskie, znane, nasze.
Oprcz nich. Oni, cho tak do nas podobni, byli obcy, tak bardzo obcy, e dugo nie umielimy dla obcoci
tej znale imienia.
Hen Gedymdeith, Elfy i ludzie
Dobry elf, to martwy elf.
Marszaek Milan Raupenneck

ROZDZIA CZWARTY

Nieszczcie postpio zgodnie z odwiecznym zwyczajem nieszcz i jastrzbi - wisiao nad nimi czas jaki,
ale wyczekao z atakiem do sposobnego momentu. Do czasu, gdy oddalili si od nielicznych osad
pooonych nad Gwenllech i Grn Buin, ominli Ard Carraigh i zagbili w bezludny, pocity wwozami
przedsionek puszczy.
Jak atakujcy jastrzb, nieszczcie nie chybio celu. Bezbdnie spado na ofiar, a ofiar staa si Triss.
Pocztkowo wygldao to paskudnie, ale niezbyt gronie, przypominao zwyky rozstrj odka. Geralt i
Ciri dyskretnie starali si nie zwraca uwagi na wymuszane przez dolegliwo czarodziejki przymusowe
postoje. Triss, blada jak mier, sperlona potem i bolenie wykrzywiona, prbowaa kontynuowa jazd
jeszcze przez kilka godzin, ale okoo poudnia, po spdzeniu w przydronych zarolach nienormalnie
dugiego czasu, nie bya ju w stanie dosi konia. Ciri chciaa jej pomc, ale dao to kiepski efekt czarodziejka nie zdoaa utrzyma si grzywy, omskna po boku wierzchowca i zwalia na ziemi.
Podnieli j, uoyli na paszczu. Geralt bez sowa odtroczy juki, odszuka szkatuk z magicznymi
eliksirami, otworzy j i zakl. Wszystkie flakoniki byy identyczne, a tajemnicze znaki na pieczciach nic
mu nie mwiy.
- Ktry, Triss?
- aden - jkna, trzymajc si oburcz za brzuch. - Ja nie mog... Nie mog tego bra.
- Co? Dlaczego?
- Jestem uczulona...
- Ty? Czarodziejka?
- Mam alergi! - zakaa z bezsilnej zoci i rozpaczliwego gniewu. - Zawsze miaam! Nie toleruj eliksirw!
Lecz nimi innych, siebie mog leczy wycznie amuletami!
- A gdzie masz amulet?
- Nie wiem - zgrzytna zbami. - Musiaam zostawi w Kaer Morhen. Albo zgubi...
- Cholera. Co tu robi? Moe rzu na siebie zaklcie?
- Prbowaam. To wanie jest skutek. Przez te skurcze nie mog si skoncentrowa...
- Nie pacz.
- atwo ci mwi!
Wiedmin wsta, cign wasne juki z grzbietu Potki i zacz w nich grzeba. Triss zwina si w kbek,
paroksyzm blu skurczy jej twarz, wykrzywi usta.
- Ciri...
- Co, Triss?
- Ty czujesz si dobrze? adnych... sensacji?
Dziewczynka przeczco pokrcia gow.

35

- Moe to zatrucie? Co ja jadam? Wszyscy przecie jedlimy to samo... Geralt! Myjcie rce. Dopilnuj, by
Ciri mya rce...
- Le spokojnie. Wypij to.
- Co to jest?
- Zwyke zioa umierzajce. Magii w tym tyle, co kot napaka, zaszkodzi ci nie powinno. A skurcze
zagodzi.
- Geralt, skurcze... to nic. Ale jeeli dostan gorczki... To moe by... czerwonka. Albo paratyfus.
- Nie masz immunitetu?
Triss nie odpowiedziaa, odwrcia gow, zagryza wargi, skulia si jeszcze bardziej. Wiedmin nie
kontynuowa indagacji.
Pozwoliwszy jej nieco odpocz, wcignli czarodziejk na siodo Potki. Geralt usiad za ni, podtrzymywa
oburcz, a Ciri jadc bok w bok dzierya wodze, cignc jednoczenie waacha Triss. Nie ujechali nawet
mili. Czarodziejka leciaa przez rce, nie utrzymywaa si na ku. Nagle zacza dygota w konwulsyjnych
dreszczach, momentalnie zapona gorczk. Nieyt odka nasili si.
Geralt udzi si nadziej, e to skutek alergicznej reakcji na ladow magi w jego Wiedmiskim eliksirze.
udzi si. Ale nie wierzy.
*****
- Oj, panie - powiedzia setnik. - Nie trafilicie w dobry czas. Widzi mi si, e gorzej trafi nie moglicie.
Setnik mia racj, Geralt nie mg ani zaprzeczy, ani polemizowa.
Strzegca mostu stranica, w ktrej zwykle przebywao trzech onierzy, stajenny, mytnik i co najwyej
kilku przejezdnych, tym razem roia si od ludzi. Wiedmin naliczy ponad trzydziestu lekkozbrojnych w
barwach Kaedwen i dobre p setki tarczownikw, obozujcych dookoa niskiej palisady. Wikszo
wylegiwaa si przy ogniskach, zgodnie ze star oniersk zasad goszc, e pi si, kiedy mona, a wstaje
si, gdy budz. Za otwartymi na ocie wrotami wida byo krztanin - wewntrz stranicy te peno byo
ludzi i koni. Na szczycie przekrzywionej wieyczki obserwacyjnej penio wart dwch odakw z kuszami
gotowymi do strzau. Na rozjedonym, zrytym kopytami przedmociu stao sze chopskich wozw i dwa
kupieckie furgony, w zagrodzie za, smutno pochylajc by nad zagnojonym botem, tkwio kilkanacie
odjarzmionych wow.
- Napad by. Na stranic. Wczoraj w nocy - setnik uprzedzi pytanie. - Ledwiemy zdyli z odsiecz,
inaczej znalelibymy tu jeno spalon ziemi.
- Kto by napastnikiem? Rozbjnicy? Maruderzy?
odak pokrci gow, splun, popatrzy na Ciri i skurczon w siodle Triss.
- Wejdcie w grodek - powiedzia - bo za chwil czarodziejka zleci z kulbaki. Mamy tam ju paru rannych,
jedna wicej wikszej rnicy nie uczyni.
Na podwrzu, w otwartej, zadaszonej kleci, leao kilku ludzi w zakrwawionych bandaach. Nieco dalej,
midzy cian czstokou a drewnian studni z urawiem, Geralt dostrzeg sze nieruchomych cia
nakrytych workowym ptnem, spod ktrego wystaway jedynie stopy w brudnych, zniszczonych butach.
- Zcie czarodziejk tam, przy rannych - odak wskaza na kle. - Ha, panie wiedmin, to pech
prawdziwy, e chora. Paru naszych oberwao w bitce, nie pogardzilibymy magiczn pomoc. Jednemu,
jakemy strza wycigali, osta w trzewiach grot, skapieje nam chopina do rana, jak nic skapieje... A
czarodziejka, ktra mogaby go zratowa, sama rzuca si w gorczce, od nas pomocy wyglda. W zy czas,
jak si rzeko, w zy czas...
Urwa widzc, e wiedmin nie odrywa wzroku od nakrytych ptnem cia.
- Dwch z tutejszej stry, dwch naszych i dwch... tamtych powiedzia, cigajc skraj zesztywniaej
tkaniny. - Zobaczcie, jeli chcecie.
- Ciri, odejd.
- Te chc zobaczy! - dziewczynka wychylia si zza niego, patrzc na trupy z otwartymi ustami.
- Odejd, prosz. Zajmij si Triss.
Ciri fukna niechtnie, ale usuchaa. Geralt podszed bliej.
- Elfy - stwierdzi, nie kryjc zdumienia.
- Elfy - potwierdzi onierz. - Scoia'tael.
- Kto?
- Scoia'tael - powtrzy odak. - Lene bandy.
- Dziwna nazwa. To znaczy, jeli si nie myl, "Wiewirki"?
- Tak, panie. Wanie Wiewirki. Tak si sami zowi w elfim jzyku. Jedni mwi, e dlatego, e czasem

36

ogony wiewircze nosz u kopakw i czapek. Inni za, e to przez to, e w boru mieszkaj, orzeszkami si
karmi. Utrapienie z nimi coraz wiksze, powiadam wam.
Geralt pokrci gow. onierz nakry zwoki ptnem, wytar rce o kaftan.
- Chodcie - powiedzia. - Nie ma co tu sta, powiod was do komendanta. Chor zajmie si nasz
dziesitnik, jeli potrafi. Umie przypala i zszywa rany, nastawia koci, to moe i leki potrafi beta, kto
go wie, to ebski chop, gral. Chodcie, panie wiedmin.
W chacie mytnika, zadymionej i ciemnej, trwaa wanie oywiona, haaliwa dyskusja. Krtko ostrzyony
rycerz w kolczudze i tej tunice pokrzykiwa na dwch kupcw i wodarza, czemu z do obojtn i
ponur min przyglda si mytnik z zabandaowan gow.
- Powiedziaem, nie! - rycerz waln pici w rozklekotany st i wyprostowa si, poprawiajc ryngraf na
piersi. - Dopokd nie wrc podjazdy, nie ruszycie mi si std! Nie bdziecie pta si po gocicach!
- Mus mi we dwa dni w Daevon by! - rozdar si wodarz, podsuwajc pod oczy rycerza krtki
nakarbowany kij z wypalonym znakiem. - Powd wiod! Jeli si spni, komornik gow mi urwie!
Poskar si u wojewody!
- A poskar, poskar - zadrwi rycerz. - A radz, wymo sobie pierwej portki som, bo wojewoda tgo
potrafi kopn. Ale na razie ja tu rozkazuj, bo wojewoda daleko, a twj komornik ajno dla mnie. O, Unist!
Kogo to prowadzisz, setniku? Jeszcze jeden kupiec?
- Nie - odpowiedzia setnik z ociganiem. - To wiedmin, panie. Jego miano jest Geralt z Rivii.
Ku zaskoczeniu Geralta rycerz umiechn si szeroko, podszed i wycign rk do powitania.
- Geralt z Rivii - powtrzy, wci umiechnity. - Syszaem o was, i to z nie byle jakich ust. Co was tu
sprowadza?
Geralt wyjani, co go sprowadza. Rycerz przesta si umiecha.
- Nie trafilicie w dobr por. Ani okolic. Mamy tu wojn, panie wiedminie. Po lasach kluczy banda
Scoia'tael, nie dalej jak wczoraj cilimy si z nimi. Czekam tu na posiki i zaczynamy obaw.
- Wojujecie z elfami?
- Nie tylko z elfami. C to, wy, wiedmin, nie syszelicie o Wiewirkach?
- Nie. Nie syszaem.
- Gdzie tedy bytowalicie ostatnie dwa lata? Za morzami? Bo tu u nas, w Kaedwen, Scoia'tael zadbali o to,
by byo o nich gono, tak, postarali si o to niele. Pierwsze bandy pojawiy si, ledwo wybucha wojna z
Nilfgaardem. Skorzystay, przeklte nieludy, z naszych trudnoci. Mymy bili si na poudniu, a oni na
tyach zaczli wojn podjazdow. Liczyli na to, e Nilfgaard nas zmiady, zaczli krzycze o kocu
ludzkiego panowania, o powrocie dawnych porzdkw. Ludzi do morza! Takie ich haso, pod takim
morduj, pal i grabi!
- To wasza wina i wasze nynie zmartwienie - odezwa si ponuro wodarz, uderzajc po udzie zacitym
kijem, oznak swej funkcji. - Wasze, wielmow i pasowanych. Wycie to nieludzi gnbili, y im nie
dawali, to i macie teraz. A my tdy zawsze powody wodzilimy i nikt nam nie zawadza. Wojsko nam
potrzebne nie byo.
- Co prawda, to prawda - powiedzia jeden z milczcych do tej pory, siedzcych na awie kupcw. - Nie
groniejsze s Wiewirki od zbjcw, ktrzy grasowali tu po drogach. A za kogo elfy wziy si najpierw?
Wanie za zbjcw.
- A co mi za rnica, kto mnie strza zza krzaka przeszyje, zbj czy elf? - rzek nagle mytnik z
zabandaowan gow. - Strzecha, gdy mi j wrd nocy nad gow zapal, jednako gorzeje, co jej za
rnica, czyja rka trzymaa agiew. Powiadacie, panie kupiec, e nie gorsi Scoia'tael od zbjcw? e
powiadacie. Zbjcom szo o up, elfom o ludzk krew. Dukaty nie kady ma, a krew w yach kady.
Powiadacie, e to wielmonych zmartwienie, panie wodarz? Jeszcze wiksza to e. A drwale, wystrzelani
na wyrbie, smolarze, posieczeni na Bukach, chopi z podpalonych si, czym oni zawinili nieludziom? yli,
pracowali razem, po ssiedzku, a naraz strzaa w plecy... A ja? W yciu adnego nieluda nie ukrzywdziem, a
spjrzcie, eb wyszczerbiony krasnoludzkim kordem. A gdyby nie wojacy, na ktrych szczekacie, leabym
ju pod okciem darni...
- Wanie! - rycerz w tej tunice ponownie gruchn pici w st. - Chronimy wasz parszyw skr,
moci wodarzu, przed tymi, jak chcielicie, zgnbionymi elfami, ktrym, jak twierdzicie nie dawalimy y.
A ja wam co innego powiem - za bardzo ich rozzuchwalilimy. Tolerowalimy ich, traktowalimy jak ludzi,
jak rwnych, a oni teraz zadaj nam cios w plecy. Nilfgaard im paci za to, gow dam, a dzikie elfy z gr
zaopatruj w bro. Ale prawdziwe oparcie maj w tych, co cigle yj pord nas - w elfach, pelfach,
krasnoludach, gnomach i niziokach. To ci ich kryj, karmi, dostarczaj ochotnikw...
- Nie wszyscy - odezwa si drugi z kupcw, szczupy, z delikatn twarz o szlachetnych, icie niekupieckich
rysach. - Wikszo nieludzi potpia Wiewirki, panie rycerzu, i nie chce mie z nimi niczego wsplnego.

37

Wikszo jest lojalna, a paci niekiedy za t lojalno wysok cen. Przypomnijcie sobie burgrabi z Ban
Ard. By pelfem, a nawoywa do pokoju i wsppracy. Zgin od skrytobjczej strzay.
- Wystrzelonej zapewne przez ssiada, nizioka lub krasnoluda, ktry te udawa lojalnego - zakpi rycerz. Wedug mnie aden z nich nie jest lojalny! Kady z nich... Eje! A ty kto?
Geralt obejrza si. Tu za jego plecami staa Ciri, darzc wszystkich szmaragdowym spojrzeniem swych
ogromnych oczu. Jeeli szo o umiejtno bezszelestnego poruszania si, rzeczywicie zrobia znaczne
postpy.
- Ona jest ze mn - wyjani.
- Hmmm... - rycerz zmierzy Ciri wzrokiem, po czym odwrci si znowu w stron kupca o szlachetnej
twarzy, ewidentnie widzc w nim najpowaniejszego partnera do dyskusji. - Tak, panie, nie mwcie mi o
lojalnych nieludziach. Wszyscy oni s naszymi wrogami, przy czym jedni lepiej, a drudzy gorzej udaj, e
nie s. Nizioki, krasnoludy i gnomy yy wrd nas od stuleci, wydawaoby si w jakiej takiej zgodzie. A
wystarczyo, by elfy podniosy gowy, a ci inni te zapali za bro i poszli w lasy. Powiadam wam, bdem
byo tolerowanie wolnych elfw i driad, ich puszcz i grskich enklaw. Mao im tego byo, teraz wrzeszcz:
"To nasz wiat, precz std, przybdy".
Na bogw, pokaemy im, kto pjdzie precz, po kim tu ni sychu, ni duchu nie zostanie. Przetrzepalimy
skr Nilfgaardczykom, a teraz wemiemy si za bandy.
- Nieatwo dopa elfa w lesie - odezwa si wiedmin. - Nie szedbym te za gnomem czy krasnoludem w
gry. Jak liczne s te oddziay?
- Bandy - poprawi rycerz. - Bandy, panie wiedminie. Licz do dwudziestu gw, niekiedy wicej. Oni tak
zgraj nazywaj "komando". To sowo z jzyka gnomw. A w tym, e dopa ich nieatwo, prawicie,
wida, ecie fachowiec. Uganianie si za nimi po lasach i komyszach nie ma sensu. Jedyny sposb to
odci ich od zaplecza, odizolowa, zagodzi. Wzi mocno za kark tych nieludzi, ktrzy im pomagaj.
Tych z miast i osiedli, z wiosek, z farm...
- Problem w tym - rzek kupiec o szlachetnych rysach - e wci nie wiadomo, kto z nieludzi im pomaga, a
kto nie.
- Trzeba wic wzi za kark wszystkich!
- Aha - kupiec umiechn si. - Rozumiem. Ju to gdzie - syszaem. Za kark wszystkich i do kopalni, do
ogrodzonych obozw, do kamienioomw. Wszystkich. Niewinnych te. Kobiety, dzieci. Czy tak?
Rycerz poderwa gow, trzasn doni o rkoje miecza.
- Wanie tak, nie inaczej! - powiedzia ostro. - Dzieci wam al, a samicie jak dziecko na tym wiecie, mj
panie. Zawieszenie broni z Nilfgaardem to rzecz krucha niby skorupka jajka, nie dzi, to jutro wojna moe
zacz si na nowo, a na wojnie rnie bywa. Gdyby nas pobili, to jak mylicie, co si stanie? Powiem wam
- wyjd wtedy elfie komanda z lasw, wyjd w sile i liczbie, a ci lojalni natychmiast do nich docz. Te
wasze lojalne krasnoludy, wasze przyjazne nizioki, bd, mylicie, o pokoju wwczas mwi, o
pojednaniu? Nie, panie. One flaki bd wypruwa, ich to rkoma Nilfgaard rozprawi si z nami. I potopi
nas w morzu, tak jak obiecuj. Nie, panie, nie wolno si z nimi cacka. Albo oni, albo my. Trzeciej drogi nie
ma!
Drzwi chaty skrzypny, stan w nich odak w zakrwawionym fartuchu.
- Wybaczcie, e przeszkadzam - chrzkn. - Ktren z waszmociw przywiz tu ow chor niewiast?
- Ja - rzek wiedmin. - Co si stao?
- Pozwlcie ze mn.
Wyszli na podwrze.
- le z ni, panie - powiedzia onierz, wskazujc Triss. - Daem ci jej gorzaki z pieprzem i saletr, ale nie
pomogo. Nie bardzo...
Geralt nie skomentowa, bo i nie byo czego komentowa. Czarodziejka, zgita i skurczona, skadaa wanie
niezaprzeczalne wiadectwo, e gorzaka z pieprzem i saletra to nie to, co jej odek mgby tolerowa.
- To moe jaka zaraza by - zmarszczy si odak. - Albo ta, jak jej tam... Zynteria. Gdyby si to tak po
ludziach rozlazo...
- To czarodziejka - zaprotestowa wiedmin. - Czarodziejki nie choruj...
- W samej rzeczy - wtrci cynicznie rycerz, ktry wyszed za nimi. - Wasza, jak widz, wrcz tryska
zdrowiem. Panie Geralt, posuchajcie mnie. Niewiecie potrzebna jest pomoc, a my takowej udzieli nie
moemy. Nie mog te, zrozumcie, ryzykowa epidemii wrd wojska.
- Rozumiem. Odjad natychmiast. Nie mam wyboru, musz zawrci w stron Daevon lub Ard Carraigh.
- Nie ujedziecie daleko. Podjazdy maj rozkaz zatrzymywa wszystkich. Poza tym to niebezpieczne.
Scoia'tael uszli wanie w tamtym kierunku.
- Poradz sobie.

38

- Po tym, co o was syszaem - wykrzywi wargi rycerz - nie wtpi, e sobie poradzilibycie. Ale zwacie,
nie jestecie sami. Macie na karku ciko chor i tego smarkacza...
Ciri, prbujca wanie oczyci o szczebel drabiny umazany ajnem but, uniosa gow. Rycerz chrzkn i
spuci wzrok. Geralt umiechn si lekko. Przez ostatnie dwa lata Ciri prawie zapomniaa o swym
pochodzeniu i prawie cakowicie wyzbya si ksicych manier i pz, ale jej spojrzenie, gdy chciaa, bardzo
przypominao spojrzenie jej babki. Tak bardzo, e krlowa Calanthe byaby zapewne dumna z wnuczki.
- Taak, o czym to ja... - zajkn si rycerz, w zakopotaniu szarpic pas. - Panie Geralt, wiem, co wam
trzeba uczyni. Jedcie za rzek, na poudnie. Docignijcie karawan, ktra idzie szlakiem. Noc za pasem,
karawana ani chybi na popas stanie, dopdzicie j przed witem.
- Co to za karawana?
- Nie wiem - rycerz wzruszy ramionami. - Ale to nie kupcy ani zwyky powd. Za duy porzdek, wozy
jednakowe, zakryte... Ani chybi komornicy krlewscy. Przepuciem ich przez most, bo id szlakiem na
poudnie, pewnie ku brodom na Likseli.
- Hmmm... - zastanowi si wiedmin, patrzc na Triss. - To by mi byo po drodze. Ale czy znajd tam
pomoc?
- Moe tak - powiedzia zimno rycerz. - A moe nie. Ale tu nie znajdziecie jej z pewnoci.
*****
Nie usyszeli go ani nie dostrzegli, gdy podjeda, pogreni w rozmowie, siedzcy dookoa ogniska,
przewietlajcego trupio tym wiatem pachty ustawionych w krg wozw. Geralt poderwa lekko klacz i
zmusi j do gonego renia. Chcia uprzedzi biwakujc karawan, chcia zagodzi zaskoczenie i
zapobiec nerwowym ruchom. Z dowiadczenia wiedzia, e mechanizmy spustowe kusz nie lubiy
nerwowych ruchw.
Obozujcy zerwali si, pomimo ostrzeenia wykonujc liczne nerwowe ruchy. Wikszo, zobaczy to od
razu, bya krasnoludami. To go nieco uspokoio - krasnoludy, cho niezmiernie popdliwe, zwyky w takich
sytuacjach najpierw pyta, a dopiero potem strzela z kusz.
- Kto? - krzykn chrapliwie jeden z krasnoludw, szybkim, energicznym ruchem wywaajc topr wbity w
lecy obok ogniska pniak. - Kto idzie?
- Przyjaciel - wiedmin zsiad z konia.
- Ciekawe, czyj - warkn krasnolud. - Zbli si. Rce trzymaj tak, bymy je widzieli.
Geralt zbliy! si, trzymajc rce tak, by mg je dokadnie widzie nawet kto dotknity zapaleniem
spojwek lub kurz lepot.
- Bliej.
Usucha. Krasnolud opuci topr, przekrzywi lekko gow.
- Albo mnie wzrok myli - powiedzia - albo to wiedmin, zwany Geraltem z Rivii. Albo kto cholernie do
Geralta podobny.
Ogie strzeli nagle pomieniem, buchn zot jasnoci, wyoni z mroku twarze i postacie.
- Yarpen Zigrin - stwierdzi Geralt, zaskoczony. - Nikt inny, a Yarpen Zigrin we wasnej brodatej osobie!
- Ha! - krasnolud zawin toporem, jakby bya to ozowa witka. Ostrze warkno w powietrzu i wcio si w
pie z guchym stukiem. - Alarm odwoany! To faktycznie przyjaciel!
Pozostali odpryli si wyranie, Geraltowi wydao si, e syszy gbokie, pene ulgi wydechy. Krasnolud
podszed, wycign rk. Jego ucisk mg miao pj w zawody z elaznymi obcgami.
- Witaj, charakterniku - powiedzia. - Skdkolwiek przychodzisz i dokdkolwiek idziesz, witaj. Chopaki!
Sami tu! Pamitasz moich chopakw, wiedminie? To jest Yannick Brass, ten to Xavier Moran, a to Paulie
Dahlberg i jego brat Regan.
Geralt nie przypomina sobie adnego, wszyscy zreszt wygldali jednakowo, brodaci, krpi, prawie
kwadratowi w swych grubych, pikowanych kubrakach.
- Byo was szeciu - ucisn po kolei podawane mu twarde, skate prawice. - Jeli pamitam.
- Masz dobr pami - zamia si Yarpen Zigrin. - Bya nas szstka, a jake. Ale Lucas Corto oeni si,
osiad w Mahakamie i odpad od kompanii, pacan gupi. Jako nie trafi si nikt godny na jego miejsce, jak
do tej pory. A szkoda, szstka to liczba w sam raz, nie za duo, nie za mao. Czy to cielaka zje, czy
beczuk wychla, nie ma to jak szeciu...
- Jak widz - Geralt ruchem gowy wskaza reszt grupy stojc niezdecydowanie obok wozw - jest was tu
dostatecznie wielu, by da rad trzem cielakom, e o drobiu nie wspomn. C to za kamrateri
komenderujesz, Yarpen?
- Nie ja tu komenderuj. Pozwl, przedstawi ci. Wybaczcie, panie Wenck, em tego od razu nie uczyni,

39

ale ja i moje chopaki znamy Geralta z Rivii nie od dzisiaj, mamy za sob nieco wsplnych wspomnie.
Geralt, to jest pan komisarz Vilfrid Wenck, w subie krla Henselta z Ard Carraigh, miociwie panujcego
wadcy Kaedwen.
Vilfrid Wenck by wysoki, wyszy od Geralta, a krasnoluda przewysza dwukrotnie. Ubrany by w zwyky
prosty strj, jaki nosili wodarze, komornicy lub gocy konni, ale w jego ruchach bya ostro, sztywno i
pewno, ktr wiedmin zna i umia rozpozna bezbdnie, nawet w nocy, nawet w skpym wietle
ogniska. Tak poruszali si ludzie przyzwyczajeni do kolczugi i obciajcego pas ora. Wenck by
zawodowym onierzem, Geralt gotw by pj o zakad o kad sum. Ucisn podan mu do, skoni
si lekko.
- Siadajmy - Yarpen Zigrin wskaza na pie, w ktrym wci tkwi jego potny topr. - Mw, c to
porabiasz w tych okolicach, Geralt?
- Szukam pomocy. Podruj samotrze, z niewiast i podrostkiem. Niewiasta jest chora. Powanie.
Dogoniem was, by prosi o pomoc.
- Psiakrew, medyka tu nie mamy - krasnolud splun na ponce polana. - Gdzie ich zostawie?
- P stajania std, przy gocicu.
- Wskaesz drog. Hej, wy tam! Trzech do koni, sioda luzaki! Geralt, czy twoja chora niewiasta utrzyma
si w kulbace?
- Nie bardzo. Wanie dlatego musiaem j zostawi.
- Burk wzi, pacht i dwie erdzie z wozu! ywo! Vilfrid Wenck, skrzyowawszy rce na piersi,
chrzkn gono.
- Jestemy na szlaku - powiedzia ostro Yarpen Zigrin, nie patrzc na niego. - Na szlaku nie odmawia si
pomocy.
*****
- Cholera - Yarpen odj do od czoa Triss. - Rozpalona jak piec. Nie podoba mi si to. A jeli to dur albo
czerwonka?
- To nie moe by dur ani czerwonka - zega z przekonaniem Geralt, otulajc chor derkami. - Czarodzieje
s uodpornieni na te choroby. To zatrucie pokarmowe, nic zaraliwego.
- Hmm... No, dobra. Id pokopa w torbach. Miaem kiedy dobry lek na sraczk, moe jeszcze troch
zostao.
- Ciri - mrukn wiedmin, podajc dziewczynce odtroczony od konia kouch. - Id spa, lecisz z ng. Nie,
nie na wz. Na wozie pooymy Triss. Ty po si obok ogniska.
- Nie - zaprotestowaa cicho, patrzc za oddalajcym si krasnoludem. - Poo si przy niej. Gdy zobacz,
e mnie od niej odsuwasz, nie uwierz ci. Bd myleli, e to zaraliwe, i wypdz nas, tak jak ci ze
stranicy.
- Geralt? - jkna nagle czarodziejka. - Gdzie... jestemy?
- Wrd przyjaci.
- Jestem tu - powiedziaa Ciri, gaszczc j po kasztanowych wosach. - Jestem przy tobie. Nic si nie bj.
Czujesz, jak tu ciepo? Ognisko si pali, a krasnolud zaraz przyniesie lekarstwo na... Na odek.
- Geralt - zakaa Triss, usiujc wyplta si spod kocw. - adnych... adnych magicznych eliksirw,
pamitaj...
- Pamitam. Le spokojnie.
- Ja musz... Oooch...
Wiedmin schyli si bez sowa, unis czarodziejk razem z kokonem otulajcych j derek i pomaszerowa
w las, w ciemno. Ciri westchna.
Odwrcia si, syszc cikie stpania. Zza wozu wyszed krasnolud, dzierc pod pach spore zawinitko.
Pomie ogniska lni na ostrzu topora zasadzonego za pas, poyskiway te guzy cikiego skrzanego
kubraka.
- Gdzie chora? - burkn. - Na miotle uleciaa?
Ciri wskazaa w mrok.
- Jasne - kiwn gow. - Znam ten bl i paskudn przypado. Gdy byem modszy, zjadaem wszystko, co
udao mi si znale lub obezwadni, wic struem si nie raz i nie dwa. Kto to jest, ta czarodziejka?
- Triss Merigold.
- Nie znam, nie syszaem. Rzadko si zreszt zadaj z Bractwem. No, ale wypada si przedstawi. Mnie zw
Yarpen Zigrin. A ciebie jak zw, gsko?
- Inaczej - warkna Ciri, a oczy jej bysny.

40

Krasnolud zarechota, wyszczerzy zby.


- Ach - ukoni si przesadnie. - Wybaczenia prosz. Nie rozpoznaem w mroku. To to adna gska, a
szlachetna panna. Padam do nek. Jak panna ma na imi, jeli to nie tajemnica?
- To nie tajemnica. Jestem Ciri.
- Ciri. Aha. A kim panna jest?
- A to - Ciri dumnie zadara nosek - to ju jest tajemnica.
Yarpen parskn ponownie.
- Jzorek city jak osa u panny, jak osa. Niechaj mi panna raczy wybaczy. Przyniosem medykament i
troch jedzenia. Czy panna przyjmie, czy te odprawi starego gbura, Yarpena Zigrina?
- Przepraszam... - Ciri zreflektowaa si, pochylia gow. - Triss naprawd potrzebna jest pomoc, panie...
Zigrin. Jest bardzo chora. Dzikuj za lekarstwo.
- Nie ni za co - krasnolud znowu wyszczerzy zby, przyjanie klepn j po ramieniu. - Chod, Ciri,
pomoesz mi. Medykament trzeba przygotowa. Nakrcimy gaek wedle receptury mojej babki. Tym
gakom nie oprze si adna usadowiona we flakach zaraza.
Rozwin zawinitko, wydoby co na ksztat bryy torfu i may gliniany garnuszek. Ciri zbliya si,
zaciekawiona.
- Trzeba ci wiedzie, mia Ciri - rzek Yarpen - e moja babka znaa si na leczeniu jak nikt. Niestety,
uwaaa, e rdem wikszoci chorb jest nierbstwo, za nierbstwo najskuteczniej leczy si kijem.
Wzgldem mnie i mojego rodzestwa stosowaa taki lek gwnie zapobiegawczo. Laa nas przy byle okazji
albo i bez okazji. Wyjtkowa to bya jdza. A raz, gdy ni z tego, ni z owego dala mi pajdk chleba ze
smalcem i cukrem, to tak mnie tym zaskoczya, e z wraenia upuciem t pajdk, smalcem w d. No a
babka spraa mnie, stara wstrtna rura. A potem daa mi drug pajdk, tyle e ju bez cukru.
- Moja babka - Ciri ze zrozumieniem pokiwaa gow - te mnie raz spraa. Rzg.
- Rzg? - zamia si krasnolud. - Moja wygrzmocia mnie raz trzonkiem od kilofa. No, ale do
wspomnie, trzeba krci gaki. Masz, rwij to i ugniataj w kulki.
- Co to jest? Lepi si i mae... Eueeuee... A jak mierdzi!
- To spleniay chleb ze ruty. Doskonay lek. Ugniataj kulki. Mniejsze, mniejsze, to dla czarodziejki, nie dla
krowy. Daj jedn. Dobra. Teraz obturlamy kulk w medykamencie.
- Eueeeueeee!
- Zamiardo? - krasnolud zbliy perkaty nos do glinianego garnuszka. - Niemoliwe. Miadony czosnek z
gorzk sol zamiardn nie ma prawa, choby sta sto lat.
- Obrzydliwo, eueuee. Triss tego nie zje!
- Zastosujemy metod mojej babki. Ty zaciniesz jej nos, a ja bd wpycha gaki.
- Yarpen - sykn Geralt, wyaniajc si nagle z ciemnoci z czarodziejk na rkach. - Uwaaj, ebym ja
tobie czego nie wepchn.
- To jest lekarstwo! - oburzy si krasnolud. - To pomaga! Ple, czosnek...
- Tak - jkna sabo Triss z gbi swego kokonu. - To prawda... Geralt, to mi rzeczywicie powinno
pomc...
- Widzisz? - Yarpen szturchn Ciri okciem, zadzierajc dumnie brod i wskazujc Triss ykajc gaki z
min mczenniczki. - Mdra czarownica. Wie, co dobre.
- Co mwisz, Triss? - wiedmin pochyli si. - Aha, rozumiem. Yarpen, masz moe arcydzigiel? Albo
szafran?
- Poszukam, popytam. Przyniosem wam wod i troch jedzenia...
- Dzikuj. Ale one obie potrzebuj przede wszystkim odpoczynku. Ciri, kad si.
- Zrobi jeszcze kompres dla Triss...
- Sam zrobi. Yarpen, chciabym pogada.
- Chod do ogniska. Odszpuntujemy antaek...
- Chc pogada z tob. Na wikszym audytorium mi nie zaley. Wprost przeciwnie.
- Jasne. Sucham.
- Co to za konwj?
Krasnolud unis na niego swe mae przenikliwe oczy.
- Krlewska suba - powiedzia wolno i dobitnie.
- Tego si domyliem - wiedmin wytrzyma spojrzenie. - Yarpen, ja nie pytam ze zdronej ciekawoci.
- Wiem. O co ci chodzi, wiem rwnie. Ale to jest transport o znaczeniu... hmmm... Specjalnym.
- A c takiego transportujecie?
- Solone ryby - powiedzia swobodnie Yarpen, po czym ga dalej i nawet nie drgna mu powieka. - Pasz,
narzdzia, uprz, rne takie duperele dla wojska. Wenck jest kwatermistrzem armii krlewskiej.

41

- Taki z niego kwatermistrz, jak ze mnie druid - umiechn si Geralt. - Ale to wasza sprawa, nie zwykem
wtyka nosa w cudze tajemnice. Widziae jednak, w jakim stanie jest Triss. Pozwl nam si doczy,
Yarpen, pozwl pooy j na jednym z wozw. Na kilka dni. Nie pytam, dokd zmierzacie, bo przecie ten
szlak wiedzie jak strzeli na poudnie, rozwidla si dopiero za Liksel, a do Likseli jest dziesi dni drogi.
Przez ten czas gorczka spadnie i Triss zdoa jecha wierzchem, a jeli nawet nie, to zatrzymam si w
grodzie za rzek. Zrozum, dziesi dni na wozie, porzdnie nakryta, ciepa strawa... Prosz ci.
- Nie ja tu komenderuj, lecz Wenck.
- Nie wierz, by nie mia wpywu na niego. Nie w konwoju zoonym gwnie z krasnoludw. To
oczywiste, e musi liczy si z tob.
- Kim ta Triss jest dla ciebie?
- A jakie to ma znaczenie? W tej sytuacji?
- W tej sytuacji adnego. Pytaem wiedziony zdron ciekawoci, by mc pniej puci plotk po
oberach. Ale swoj drog, to ty masz potne cigoty do czarodziejek, Geralt.
Wiedmin umiechn si smutno.
- A dziewczyna? - Yarpen wskaza ruchem gowy Ciri wiercc si pod kouchem. - Twoja?
- Moja - odpowiedzia bez namysu. - Moja, Zigrin.
*****
wit by szary, mokry, pachncy nocnym deszczem i porann mg. Ciri miaa wraenie, e spaa tylko kilka
chwil, e obudzono j, ledwo zdya zoy gow na pitrzcych si na wozie workach.
Geralt ukada wanie obok niej Triss, przyniesion z kolejnej przymusowej wyprawy do lasu. Pledy,
ktrymi czarodziejka bya owinita, skrzyy si od rosy. Geralt mia podkrone oczy. Ciri wiedziaa, e
nawet ich nie zmruy - Triss gorczkowaa przez ca noc, cierpiaa bardzo.
- Obudziem ci? Przepraszam. pij, Ciri. Jeszcze wczenie.
- Co z Triss? Jak si czuje?
- Lepiej - zajczaa czarodziejka. - Lepiej, ale... Geralt, posuchaj... Chciaam ci...
- Tak? - wiedmin pochyli si, ale Triss ju spaa.
Wyprostowa si, przecign.
- Geralt - szepna Ciri. - Pozwol nam... pojecha na wozie?
- Zobaczymy - zagryz wargi. - Dopki moesz, pij. Odpoczywaj.
Zeskoczy z wozu. Ciri syszaa odgosy wiadczce o zwijaniu obozu - tupanie koni, brzk uprzy, skrzyp
dyszli, szczk orczykw, rozmowy i przeklestwa. A potem, blisko, chrapliwy gos Yarpena Zigrina i
spokojny wysokiego mczyzny, zwanego Wenckiem. I zimny gos Geralta. Uniosa si, ostronie wyjrzaa
zza pachty.
- Nie mam w tej sprawie kategorycznych zakazw - owiadczy Wenck.
- wietnie - powesela krasnolud. - Spraw mamy tedy zaatwion?
Komisarz unis lekko do, dajc znak, e jeszcze nie skoczy. Milcza jaki czas. Geralt i Yarpen czekali
cierpliwie.
- Niemniej - rzeki wreszcie Wenck - odpowiadam gow za to, by ten transport dotar do miejsca
przeznaczenia.
Umilk znowu. Tym razem nikt si nie wtrci. Nie ulegao kwestii, e rozmawiajc z komisarzem naleao
przywykn do dugich przerw midzy zdaniami.
- Aby dotar bezpiecznie - dokoczy po chwili. - I w oznaczonym terminie. A opieka nad chor moe
zwolni tempo marszu.
- Wyprzedzamy marszrut - upewni go Yarpen, odczekawszy nieco. - Z czasem jestemy do przodu, panie
Wenck, nie zawalimy terminu. A jeeli chodzi o bezpieczestwo... Wydaje mi si, e wiedmin w kompanii
nie zaszkodzi. Szlak wiedzie lasami, a do samej Likseli na prawo i lewo dzik puszcza. A po puszczy, jak
wie mesie, kr rne niedobre stworzenia.
- Istotnie - przytakn komisarz. Patrzc wiedminowi prosto w oczy, zdawa si way kade sowo. Pewne niedobre stworzenia, podjudzane przez inne niedobre stworzenia, mona ostatnio napotka w
kaedweskich lasach. Mog one zagrozi naszemu bezpieczestwu. Krl Henselt, wiedzc o tym, wyposay
mnie w prawo zacigania ochotnikw do zbrojnej eskorty. Panie Geralt? To rozwizaoby wasz problem.
Wiedmin milcza dugo, duej ni trwaa caa przemowa Wencka, gsto przeplatana midzy z daniowymi
pauzami.
- Nie - powiedzia wreszcie. - Nie, panie Wenck. Postawmy spraw jasno. Gotw jestem odwdziczy si za
pomoc udzielon pani Merigold, ale nie w takiej formie. Mog oporzdza konie, nosi wod i drwa, nawet

42

gotowa. Ale nie wstpi do krlewskiej suby w charakterze najemnego odaka. Prosz nie liczy na mj
miecz. Nie mam zamiaru zabija owych, jak si zechcielicie wyrazi, niedobrych stworze na rozkaz
innych stworze, ktrych wcale za lepsze nie uwaam.
Ciri usyszaa, jak Yarpen Zigrin sykn gono i zakaszla w zwinity kuak. Wenck patrzy na Wiedmina
spokojnie.
- Rozumiem - owiadczy sucho. - Lubi jasne sytuacje. Dobrze wic. Panie Zigrin, prosz zadba, by nie
spado tempo marszu. Co do was, panie Geralt... Wiem, e okaecie si przydatni i pomocni w sposb, jaki
uznacie za stosowny. Uwaczaoby i wam, i mnie, gdybym wasz przydatno traktowa jako zapat za
pomoc udzielon cierpicej. Czy lepiej si dzisiaj czuje?
Wiedmin potwierdzi skinieniem gowy, jak wydao si Ciri, nieco gbszym i uprzejmiejszym ni zwyke
skinienie. Wenck nie zmieni wyrazu twarzy.
- Cieszy mnie to - powiedzia po zwykej pauzie. - Biorc pani Merigold na wz mego konwoju przejmuj
odpowiedzialno za jej zdrowie, wygod i bezpieczestwo. Panie Zigrin, prosz wyda rozkaz wymarszu.
- Panie Wenck.
- Sucham, panie Geralt.
- Dzikuj.
Komisarz skin gow. Jak wydao si Ciri, nieco gbiej i uprzejmiej, ni wymagaa tego zwyka
zdawkowa uprzejmo.
Yarpen Zigrin przebieg wzdu kolumny, wydajc gromkie rozkazy i polecenia, po czym wgramoli si na
kozio, wrzasn i smagn konie lejcami. Wz szarpn i zaturkota po lenej drodze. Wstrzs obudzi Triss,
ale Ciri uspokoia j, zmienia kompres na czole. Turkotanie dziaao usypiajco. Czarodziejka wkrtce
zasna, Ciri rwnie zapada w drzemk.
Gdy obudzia si, soce byo ju wysoko. Wyjrzaa zza beczek i pakunkw. Wz, na ktrym jechaa, by na
czele konwoju. Nastpnym powozi krasnolud z czerwon chustk okrcon wok szyi. Z rozmw, jakie
krasnoludy wiody midzy sob, Ciri wiedziaa, e nazywa si Paulie Dahlberg. Obok niego siedzia jego
brat Regan. Widziaa rwnie Wencka jadcego konno w asycie dwch komornikw.
Potka, klacz Geralta, przytroczona do wozu, powitaa j cichym reniem. Nie widziaa nigdzie swego
kasztana i buanka Triss. Zapewne byy z tyu, razem z luzakami konwoju.
Geralt siedzia na kole obok Yarpena. Rozmawiali cicho, popijajc piwo z ustawionego midzy nimi
antaka. Ciri nadstawia uszu, ale rycho znudzia si - dyskurs dotyczy polityki, a gwnie planw i
zamiarw krla Henselta i jakich sub specjalnych i specjalnych zada, polegajcych na sekretnej pomocy
dla zagroonego wojn ssiada, krla Demawenda z Aedirn. Geralt wyrazi zaciekawienie, w jaki to sposb
pi wozw solonych ryb bdzie w stanie zwikszy obronno Aedirn. Yarpen, nie zwracajc uwagi na
dwiczc w gosie Wiedmina drwin wyjani, e niektre gatunki ryb s tak cenne, e kilka wozw
wystarczy na opacenie rocznego odu chorgwi pancernej, a kada nowa chorgiew pancerna to ju jest
znaczna pomoc. Geralt zdziwi si, dlaczego ta pomoc musi by a tak sekretna, na co krasnolud
zareplikowa, e na tym wanie sekret polega.
Triss rzucia si przez sen, strcia kompres i zagadaa niewyranie. Zadaa od niejakiego Kevyna, by w
trzyma rce przy sobie, a zaraz potem owiadczya, e przeznaczenia nie da si unikn. Stwierdziwszy
wreszcie, e wszyscy, absolutnie wszyscy s w jakim stopniu mutantami, usna spokojnie.
Ciri rwnie poczua senno, ale oprzytomni j gromki rechot Yarpena, ktry wanie przypomina
Geraltowi dawne przygody. Chodzio o owy na zotego smoka, ktry miast da si zowi, porachowa
owcom koci, a szewca, zwanego Kozojedem, po prostu zjad. Ciri zacza sucha z wikszym
zainteresowaniem.
Geralt zapyta o losy Rbaczy, ale Yarpen tych losw nie zna. Yarpen z kolei zaciekawi si kobiet o
imieniu Yennefer, a Geralt zrobi si dziwnie maomwny. Krasnolud popi piwa i j ali si, e owa
Yennefer wci ywi do niego uraz, cho od tamtych czasw mino adnych par lat.
- Natknem si na ni na jarmarku w Gors Velen - opowiada. Ledwie mnie dostrzega, parskna jak
kocica i straszliwie obrazia moj nieboszczk mam. Wziem czym prdzej nogi za pas, a ona krzykna w
lad, e jeszcze mnie kiedy dopadnie i sprawi, e mi trawa z dupy wyronie.
Ciri zachichotaa, wyobraajc sobie Yarpena z traw. Geralt burkn co o kobietach i ich impulsywnych
charakterach, krasnolud za uzna to za nader agodne okrelenie zoliwoci, zawzitoci i mciwoci.
Wiedmin tematu nie podj, a Ciri znw zapada w drzemk.
Tym razem obudziy j podniesione gosy. Dokadniej, gos Yarpena, ktry wrcz krzycza.
- A tak! A eby wiedzia! Tak postanowiem!
- Ciszej - rzek spokojnie wiedmin. - Na wozie ley chora kobieta. Zrozum, ja nie krytykuj twoich decyzji
ani postanowie...

43

- Nie, oczywicie - przerwa z przeksem krasnolud. - Ty tylko znaczco si umiechasz.


- Yarpen, ja ci po przyjacielsku ostrzegam. Takich, ktrzy siedz okrakiem na palisadzie, obie strony
nienawidz, w najlepszym za wypadku traktuj nieufnie.
- Ja nie siedz okrakiem. Deklaruj si jednoznacznie po jednej ze stron.
- Dla strony tej za zawsze pozostaniesz krasnoludem. Kim innym. Obcym. A dla strony przeciwnej...
Urwa.
- No! - warkn Yarpen, odwracajc si. - No, zaczynaj, na co czekasz? Powiedz, em jest zdrajca i pies na
ludzkiej smyczy, gotowy za gar srebra i mich podej strawy da si poszczu na pobratymcw, ktrzy
powstali i walcz o wolno. No, dalej, wypluj to z siebie. Nie lubi niedomwie.
- Nie, Yarpen - powiedzia cicho Geralt. - Nie. Nie bd niczego z siebie wypluwa.
- Ach, nie bdziesz? - krasnolud smagn konie. - Nie chce ci si? Wolisz patrze i umiecha si? Do mnie
ani sowa, tak? Ale Wenckowi moge to powiedzie! "Prosz nie liczy na mj miecz". Ach, jak wyniole,
szlachetnie i dumnie! Do psiej rzyci z twoj wyniosoci! I z twoj pieprzon dum!
- Chciaem by po prostu uczciwy. Nie chc wpltywa si w ten konflikt. Chc zachowa neutralno.
- Nie da si! - wrzasn Yarpen. - Nie da si jej zachowa, rozumiesz? Nie, ty niczego nie rozumiesz. Ach,
zjedaj z mojego wozu, wsid na konia. Zejd mi z oczu, neutralny pyszaku. Denerwujesz mnie.
Geralt odwrci si. Ciri wstrzymaa oddech w oczekiwaniu. Ale wiedmin nie powiedzia ani sowa. Wsta i
zeskoczy z wozu, szybko, mikko, zwinnie. Yarpen odczeka, a odtroczy klacz od drabinki, po czym
znowu smagn konie, warczc w brod jakie niezrozumiae, ale przeraajce swym brzmieniem sowa.
Wstaa, by rwnie zeskoczy, odnale kasztana. Krasnolud obrci si, zmierzy j niechtnym
spojrzeniem.
- Z tob te tylko utrapienie, pannico - prychn gniewnie. - Potrzebne nam tu damy i dzieweczki, cholera,
nawet wysika si z koza nie mog, musz zaprzg zatrzymywa i w krzaki azi!
Ciri opara pici o biodra, potrzsna popielat grzywk i zadara nos.
- Tak? - zapiaa, rozzoszczona. - Piwa mniej pijcie, panie Zigrin, to si wam bdzie rzadziej chciao!
- ajno ci do mego piwa, smarkulo!
- Nie wrzeszczcie, Triss dopiero co zasna!
- To mj wz! Bd wrzeszcza, jeli taka moja wola!
- Pie!
- Co? Ach, ty bezczelna kozo!
- Pie!!!
- Ja ci zaraz poka pie... O, psiakrew! Tpprrr!!!
Krasnolud odchyli si mocno, cign lejce w ostatniej chwili, w momencie, gdy dwjka koni ju zabieraa
si do przestpienia tarasujcego drog pniaka. Yarpen wsta na kole, blunic po ludzku i po krasnoludzku,
gwidc i ryczc wstrzymywa zaprzg. Krasnoludy i ludzie, zeskoczywszy z wozw podbiegli, pomogli
sprowadzi konie na woln drog, cignc za udzienice i szory.
- Przydrzemao si, co, Yarpen? - warkn, podchodzc, Paulie Dahlberg. - Cholera, gdyby na to najecha,
poszaby o, koa w diaby by potrzaskay. Co ty, u licha...
- Spieprzaj, Paulie! - rykn Yarpen Zigrin i ze zoci chlasn lejcami po koskich zadach.
- Mielicie szczcie - rzeka sodziutko Ciri, pakujc si na kozio obok krasnoluda. - Lepiej, jak sami
widzicie, mie na wozie wiedmink ni jecha samemu. W sam por was ostrzegam. A gdybycie akurat
sikali z koza i najechali na ten pie, no, no. Strach pomyle, co by si wam wtedy mogo sta...
- Bdziesz ty cicho?
- Ju nic nie mwi. Ani sweczka.
Wytrzymaa nieca minut.
- Panie Zigrin?
- Nie jestem aden pan - krasnolud szturchn j okciem, wyszczerzy zby. - Jestem Yarpen. Jasne?
Powozimy wsplnie zaprzgiem, no nie?
- Jasne. Mog potrzyma lejce?
- Jasne. Zaraz, nie tak. Na na palec wskazujcy, przycinij kciukiem, o, w ten sposb. Lewy tak samo. Nie
szarp, nie cigaj za mocno.
- Tak dobrze?
- Dobrze.
- Yarpen?
- H?
- Co to znaczy "zachowa neutralno"?
- By obojtnym - mrukn niechtnie. - Nie pozwalaj lejcom zwisa. Lewy bardziej do siebie!

44

- Jak to, obojtnym? Obojtnym na co?


Krasnolud wychyli si mocno i splun pod wz.
- Gdyby Scoia'tael napadli nas, twj Geralt zamierza sta i spokojnie przyglda si, jak podrzynaj nam
garda. Ty prawdopodobnie bdziesz sta obok niego, bo bdzie to lekcja pogldowa. Temat zaj:
zachowanie si Wiedmina wobec konfliktu rozumnych ras.
- Nie rozumiem.
- Temu akurat nie dziwi si ani troch.
- Czy dlatego si z nim kcie i zocie si? Kto to s waciwie ci Scoia'tael? Te... Wiewirki?
- Ciri - Yarpen gwatownie poczochra brod. - To nie s sprawy na rozum maych niedorosych
dziewczynek.
- Oho, teraz na mnie si zocisz. Wcale nie jestem maa. Syszaam, co o Wiewirkach mwili onierze w
stranicy. Widziaam... Widziaam dwa zabite elfy. A rycerz mwi, e oni... te zabijaj. I e s wrd nich
nie tylko elfy. Krasnoludy te s.
- Wiem - rzek sucho Yarpen.
- A ty te jeste krasnolud.
- To kwestii nie ulega.
- Dlaczego wic boisz si Wiewirek? Podobno walcz tylko z ludmi.
- To nie jest takie proste - zaspi si. - Niestety.
Ciri milczaa dugo, gryzc doln warg i marszczc nos.
- Ju wiem - powiedziaa nagle. - Wiewirki walcz o wolno. A ty, cho krasnolud, jeste suba specjalnie
sekretna u krla Henselta na ludzkiej smyczy.
Yarpen parskn, otar nos rkawem i wychyli si z koza, sprawdzajc, czy Wenck nie podjecha zbyt
blisko. Ale komisarz by daleko, zajty rozmow z Geraltem.
- Such to ty masz, dziewczyno, jak wistak - umiechn si szeroko. - Jeste te nieco za bystra jak na
kogo, komu przeznaczone jest rodzi dzieci, warzy jado i prz. Wydaje ci si, e wiesz wszystko? To
dlatego, e jeste smarkata. Nie rb gupich min. Miny nie przydadz ci dorosoci, a sprawiaj, e robisz si
jeszcze brzydsza ni normalnie. Zrcznie, przyznaj, poja Scoia'tael, spodobay ci si haseka. Wiesz,
dlaczego ich tak dobrze rozumiesz? Bo Scoia'tael to te jest smarkateria. To gwniarze, ktrzy nie
rozumiej, e ich podpuszczono, e kto wykorzystuje ich szczeniack gupot, karmic sloganami o
wolnoci.
- Ale przecie oni naprawd walcz o wolno - Ciri uniosa gow, spojrzaa na krasnoluda szeroko
otwartymi zielonymi oczyma. - Tak jak driady w lesie Brokilon. Zabijaj ludzi, bo ludzie... niektrzy ludzie
ich krzywdz. Bo to kiedy by wasz kraj, krasnoludw i elfw, i tych... niziokw, gnomw i innych... A
teraz s tu ludzie, wic elfy...
- Elfy! - parskn Yarpen. - Jeeli chodzi o ciso, one akurat s tu takimi samymi przybdami jak i wy,
ludzie, cho przybyy na swoich biaych okrtach dobre tysic lat przed wami. Teraz to na wyprzdki pchaj
si z przyjani, teraz to jestemy bracia, teraz to zby szczerz, gadaj: "my, pobratymcy", "my, Starsze
Ludy". A dawniej, kur... Hm, hm... Dawniej to wiszczay nam ich strzay koo uszu, gdymy...
- To pierwsze na wiecie byy krasnoludy?
- Gnomy, jeli idzie o ciso. I jeli idzie o t cz wiata. Bo wiat jest niewyobraalnie wielki, Ciri.
- Wiem. Widziaam map...
- Nie moga widzie. Nikt jeszcze nie narysowa takiej mapy i wtpi, by prdko to nastpio. Nikt nie wie,
co jest tam, za Ognistymi Grami i Wielkim Morzem. Nawet elfy, chocia te chwal si, e wszystko
wiedz. Gwno wiedz, powiadam ci.
- Hmm... Ale teraz... Ludzi jest przecie duo wicej ni... Ni was.
- Bo mnoycie si jak krliki - zgrzytn zbami krasnolud. - Nic, tylko bycie si chdoyli, w kko, bez
wyboru, z kim popado i gdzie popado. A waszym kobietom wystarczy byle si na mskich portkach, by
im brzuch urs... Czego tak pokraniaa, mylaby kto: maczek polny? Chciaa rozumie, tak czy nie? To i
masz szczer prawd i wiern histori wiata, ktrym wada ten, kto sprawniej rozupuje innym czaszki i w
szybszym tempie nadmuchuje baby. A z wami, ludmi, trudno konkurowa, zarwno w mordowaniu, jak i w
chdoeniu...
- Yarpen - rzek zimno Geralt, podjedajc do nich na Potce. - Powcignij si nieco, jeli aska, w doborze
sw. A ty, Ciri, przesta zabawia si w wonic, zajrzyj do Triss, sprawd, czy si nie obudzia i czy
czego nie potrzebuje.
- Obudziam si ju dawno - odezwaa si sabym gosem czarodziejka z gbi wozu. - Ale nie chciaam...
przerywa tej ciekawej konwersacji. Nie przeszkadzaj, Geralt. Chciaabym... dowiedzie si czego wicej o
wpywie chdoenia na rozwj spoeczestw.

45

*****
- Czy mog zagrza troch wody? Triss chce si umy.
- Grzej - zgodzi si Yarpen Zigrin. - Xavier, zdejmij roen z ognia, nasz zajczek ma ju do. Daj kocioek,
Ciri. O e ty, peny po brzegi! Sama przytaszczya ze strumienia taki ciar?
- Jestem silna.
Starszy z braci Dahlbergw parskn miechem.
- Nie sd wedle pozorw, Paulie - powiedzia powanie Yarpen, sprawnie rozdzielajc upieczonego szaraka
na porcje. - Tu si nie ma z czego mia. Szczuplaczek to, ale ja widz, e krzepka i wytrzymaa z niej
dziewusia. Ona jest jak skrzany pasek: niby cienki, a w rkach nie rozerwiesz. A jakby si na nim
powiesi, to te wytrzyma.
Nikt si nie zamia. Ciri przykucna obok rozwalonych wok ogniska krasnoludw. Tym razem Yarpen
Zigrin i czwrka jego "chopakw" rozpalia na biwaku wasne ognisko, bo zajcem, ktrego ustrzeli Xavier
Moran, nie zamierzali si dzieli. Dla nich samych jada starczyo na jedno, gra dwa kapnicia szczk.
- Dorzucie do ognia - rzek Yarpen, oblizujc palce. - Woda szybciej si zagrzeje.
- Z t wod to gupota - zawyrokowa Regan Dahlberg, wypluwszy ko. - Mycie moe choremu tylko
zaszkodzi. Zdrowemu zreszt te. Pamitacie starego Schradera? ona mu si raz kazaa umy i
Schraderowi zmaro si wkrtce po tym.
- Bo go wcieky pies poksa.
- Jakby si nie umy, toby go pies nie poksa.
- Ja te myl - odezwaa si Ciri, sprawdzajc palcem temperatur wody w kocioku - e to przesada my
si codziennie. Ale Triss prosi, a raz si nawet popakaa... Wic Geralt i ja...
- Wiemy - kiwn gow starszy Dahlberg. - Ale e wiedmin... Z podziwu wyj nie mog. Hej, Zigrin,
gdyby ty mia bab, myby j i czesa? Nosiby j na rkach w krzaki, gdyby musiaa...
- Zamknij si, Paulie - przerwa mu Yarpen. - Nie mw nic na Wiedmina, bo to porzdny chop.
- Albo to ja mwi co? Dziwi si tylko...
- Triss - wtrcia zadziornie Ciri - wcale nie jest jego bab.
- Tym mocniej si dziwi.
- Tym wikszy z ciebie bawan, znaczy si - podsumowa Yarpen. - Ciri, odlej troch wody na wrztek,
naparzymy czarodziejce jeszcze szafranu z makownikiem. Dzisiaj chyba byo jej ju lepiej, h?
- Chyba - mrukn Yannick Brass. - Musielimy zatrzymywa dla niej konwj tylko sze razy. Ja wiem, e
nie lza byo odmwi pomocy na szlaku, kiep ten, kto myli inaczej. A kto by odmwi, ten arcykiep byby i
pody skurwiel. Ale za dugo my w tych lasach tkwimy, za dugo, powiadam wam. Kusimy los, cholera,
zanadto my los kusimy, chopaki. Tu nie jest bezpiecznie. Scoia'tael...
- Wypluj to sowo, Yannick.
- Tfu, tfu. Yarpen, mnie bitka niestraszna, a krew nie pierwszyzna, ale... Gdyby przyszo bi si ze swoimi...
Psiama! Dlaczego to na nas wypado? Ten zasrany adunek powinna konwojowa zasrana secina konnych,
nie my! Niech diabli porw tych mdrali z Ard Carraigh, niech ich...
- Zamknij si, powiedziaem. Dawaj lepiej garnek z kasz. Zajczkiem, taka jego ma, zaksilimy, a teraz
trzeba co zje. Ciri, zjesz z nami?
- No pewnie.
Przez dusz chwil sycha byo wycznie mlaskanie, ciamkanie i chrobot zderzajcych si w garnku
drewnianych yek.
- Zaraza - powiedzia Paulie Dahlberg i bekn przecigle. - Jeszcze bym co zjad.
- Ja te - oznajmia Ciri i rwnie bekna, zachwycona bezpretensjonalnymi manierami krasnoludw.
- Byle nie kaszy - rzek Xavier Moran. - W gbie mi ju rosn te jagy. Solone miso te mi obrzydo.
- To si trawy naryj, jak masz taki delikatny smak.
- Albo brzoz okoruj zbami. Bobry tak robi i yj.
- Bobra tobym zjad.
- A ja ryb - rozmarzy si Paulie, z trzaskiem rozgryzajc dobyty zza pazuchy suchar. - Na ryb mam
chtk, mwi wam.
- To naapmy ryb.
- Gdzie? - warkn Yannick Brass. - W krzakach?
- W strumieniu.
- Te mi strumie. Na drugi brzeg naszcza mona. Jaka tam moe by ryba?
- S tam ryby - Ciri oblizaa yk i wsuna j do cholewki. - Widziaam, gdy chodziam po wod. Ale to s

46

jakie chore ryby. Maj wysypk. Czarne i czerwone plamy...


- Pstrgi! - rykn Paulie, plujc okruchami suchara. - Ano, chopaki, w dyrdy do strumienia! Regan! cigaj
portki! Zrobimy sak z twoich portek.
- Dlaczego z moich?
- cigaj, migiem, bo ci po karku nakad, gwniarzu! Mwia matka, e masz mnie sucha?
- Pospieszcie si, jeli chcecie rybaczy, bo zmierzch tu tu - powiedzia Yarpen. - Ciri, woda si zagrzaa?
Zostaw, zostaw, poparzysz si i usmolisz kotem. Wiem, e jeste silna, ale pozwl, ja zanios.
Geralt czeka ju na nich, z daleka dostrzegli jego biae wosy midzy rozchylonymi pachtami wozu.
Krasnolud przela wod do cebrzyka.
- Potrzebujesz pomocy, wiedminie?
- Nie, dzikuj, Yarpen. Ciri mi pomoe.
Triss nie miaa ju wysokiej gorczki, ale bya potwornie osabiona. Geralt i Ciri nabrali ju wprawy w
rozbieraniu jej i myciu, nauczyli si te hamowa jej ambitne, ale niewykonalne na razie zapdy do
samodzielnoci. Szo im nad wyraz sprawnie - on trzyma czarodziejk w ramionach, ona mya i wycieraa.
Jedno tylko zaczynao Ciri dziwi i drani - Triss za mocno, jej zdaniem, tulia si do Geralta. Tym razem
prbowaa go nawet caowa.
Geralt ruchem gowy wskaza juki czarodziejki. Ciri poja w lot, bo to rwnie naleao do rytuau - Triss
zawsze domagaa si, by j czesa. Odnalaza grzebie, uklka obok. Triss, pochylajc gow w jej stron,
obja Wiedmina. Zdaniem Ciri, zdecydowanie zbyt mocno.
- Och, Geralt - zakaa. - Tak mi al... Tak bardzo auj, e to, co byo midzy nami...
- Triss, prosz ci.
-... to powinno sta si... teraz. Gdy wyzdrowiej... Byoby zupenie inaczej... Mogabym... Mogabym
nawet...
- Triss.
- Zazdroszcz Yennefer... Zazdroszcz jej ciebie...
- Ciri, wyjd.
- Ale...
- Wyjd, prosz.
Zeskoczya z wozu, wpadajc prosto na Yarpena, ktry czeka oparty o koo, gryzc w zamyleniu dugie
dbo trawy. Krasnolud obj j ramieniem. Nie musia przy tym schyla si jak Geralt. Nie by od niej
wcale wyszy.
- Nigdy nie popenij podobnej pomyki, maa wiedminko - mrukn, pokazujc oczami wz. - Jeli kto
objawi ci wspczucie, sympati i powicenie, jeli zadziwi ci prawoci charakteru, ce to, ale nie pomyl
tego z... czym innym.
- Nieadnie jest podsuchiwa.
- Wiem. I niebezpiecznie. Ledwo zdyem odskoczy, gdy wylaa mydliny z cebra. Chod, zobaczymy,
ile to pstrgw wpado w portki Regana.
- Yarpen?
- H?
- Lubi ci.
- Ja ciebie te, kozo.
- Ale ty jeste krasnolud. A ja nie.
- A co to ma... Aha. Scoia'tael. Chodzi ci o Wiewirki, tak? Nie daje ci to spokoju, co?
Ciri wyzwolia si spod cikiego ramienia.
- Tobie te nie daje - powiedziaa. - I innym te nie. Przecie widz.
Krasnolud milcza.
- Yarpen?
- Sucham.
- Kto ma suszno? Wiewirki czy wy? Geralt chce by... neutralny. Ty suysz krlowi Henseltowi, cho
jeste krasnoludem. A rycerz w stranicy krzycza, e wszyscy s naszymi wrogami i e wszystkich trzeba...
Wszystkich. Nawet dzieci. Dlaczego, Yarpen? Kto ma suszno?
- Nie wiem - powiedzia krasnolud z wysikiem. - Nie pojadem wszystkich rozumw. Robi to, co uwaam
za dobre. Wiewirki zapay za bro, poszy do lasu. Ludzi do morza, krzycz, nie wiedzc, e nawet to
chwytne haseko podpowiedzieli im nilfgaardzcy emisariusze. Nie rozumiejc, e to haseko nie jest
skierowane do nich, ale wanie do ludzi, e ma wzbudzi ludzk nienawi, nie zapa bitewny modych
elfw. Ja to zrozumiaem, dlatego to, co robi Scoia'tael, uwaam za zbrodnicz gupot. C, moe za kilka
lat okrzykn mnie za to zdrajc i zaprzedacem, a ich bd nazywa bohaterami... Nasza historia, historia

47

naszego wiata, zna takie przypadki.


Zamilk, potarmosi brod. Ciri te milczaa.
- Elirena... - mrukn nagle. - Jeli Elirena bya bohaterk, jeli to, co zrobia, nazywa si bohaterstwem, to
trudno, niech mnie nazywaj zdrajc i tchrzem. Bo ja, Yarpen Zigrin, tchrz, zdrajca i renegat, twierdz, e
nie powinnimy si nawzajem zabija. Twierdz, e musimy y. y tak, by pniej nie musie nikogo
prosi o wybaczenie. Bohaterska Elirena... Ona musiaa. Wybaczcie mi, bagaa, wybaczcie. Do stu diabw!
Lepiej zgin ni y ze wiadomoci, e zrobio si co, co wymaga wybaczenia.
Znowu zamilk. Ciri nie zadawaa pyta cisncych si jej na wargi. Instynktownie czua, e nie powinna.
- Musimy y obok siebie - podj Yarpen. - My i wy, ludzie. Bo po prostu nie mamy innego wyjcia. Od
dwustu lat o tym wiemy, a od ponad stu pracujemy na to. Chcesz wiedzie, dlaczego wstpiem na sub do
Henselta, dlaczego podjem tak decyzj? Nie mog pozwoli, by praca ta posza na marne. Sto lat z
hakiem prbowalimy uoy si z ludmi. Nizioki, gnomy, my, nawet elfy, bo nie mwi o rusakach,
nimfach czy sylfidach, to zawsze byy dzikuski, nawet wwczas, gdy was w ogle tu nie byo. Do stu
diabw, trwao to sto lat, ale udao nam si jako uoy to wsplne ycie, ycie obok siebie, razem, udao
nam si po czci przekona ludzi, e rnimy si od siebie bardzo mao...
- My si w ogle nie rnimy, Yarpen.
Krasnolud obrci si gwatownie.
- Wcale si nie rnimy - powtrzya Ciri. - Przecie ty mylisz i czujesz tak jak Geralt. I jak... jak ja. Jemy
to samo, z jednego kocioka. Pomagasz Triss i ja te. Ty miae babk i ja miaam babk... Moj babk zabili
Nilfgaardczycy. W Cintrze.
- A moj ludzie - powiedzia z wysikiem krasnolud. - W Brugge. W czasie pogromu.
*****
- Jedcy! - zawoa jeden z ludzi Wencka jadcy w stray przedniej. - Jedcy od czoa!
Komisarz podkusowa do wozu Yarpena, Geralt zbliy si z drugiej strony.
- Do tyu, Ciri - powiedzia ostro. - Za z koza i do tyu. Bd przy Triss.
- Stamtd niczego nie wida!
- Nie dyskutuj! - warkn Yarpen. - Jazda do tyu, ale ju! I podaj mi nadziak. Ley pod kouchem.
- To? - Ciri uniosa ciki, paskudnie wygldajcy przedmiot, przypominajcy motek z ostrym, lekko
zakrzywionym hakiem na drugim kocu obucha.
- To - potwierdzi krasnolud. Wsun trzonek nadziaka do cholewy, a topr uoy na kolanach. Wenck,
pozornie spokojny, patrzy na gociniec, przysaniajc oczy doni.
- Lekka jazda z Ban Glean - oceni po chwili. - Tak zwana Bura Chorgiew, poznaj po paszczach i
bobrzych kopakach. Prosz zachowa spokj. Czujno rwnie. Paszcze i bobrze kopaki do atwo
zmieniaj wacicieli.
Jedcy zbliali si szybko. Byo ich okoo dziesiciu. Ciri widziaa, jak na wozie za nimi Paulie Dahlberg
kadzie na kolanach dwie napite kusze, a Regan nakrywa je opocz. Cichcem wylaza spod pachty, kryjc
si jednakowo za szerokimi plecami Yarpena. Triss sprbowaa unie si, zakla, opada na posanie.
- Stj! - krzykn pierwszy z konnych, niewtpliwie dowdca. - Ktocie s? Skd i dokd jad?
- A kto pyta? - Wenck spokojnie wyprostowa si w siodle. - I jakim czoem?
- Wojsko krla Henselta, moci ciekawski! Pyta dziesitnik Zyvik, a nie zwyk on pyta powtarza!
Odpowiada tedy, a ywo! Ktocie s?
- Suba kwatermistrzowska krlewskiej armii.
- Kady moe tak rzec! Nie widz tu nikogo w krlewskich barwach!
- Zbli si, dziesitniku, i przyjrzyj uwanie temu piercieniowi.
- Co wy mi tu piercieniami byskacie? - wykrzywi si odak. - Co to ja wszystkie piercienie znam, czy
jak? Taki piercie kady moe mie. Te mi wany znak!
Yarpen Zigrin wsta na kole, podnis topr i szybkim ruchem podsun go onierzowi pod nos.
- A taki znak - warkn - znasz? Powchaj i zapamitaj zapach.
Dziesitnik szarpn wodze, obrci konia.
- Straszy mnie bdziecie? - rykn. - Mnie? Ja w krlewskiej subie jestem!
- I my te - rzek cicho Wenck. - I to zapewne duej ni ty. Nie ciskaj si, onierzu, dobrze ci radz.
- Ja stra tu peni! Skd mam wiedzie, cocie za jedni?
- Widziae piercie - wycedzi komisarz. - A jeli znaku na klejnocie nie poznae, to zastanawiam si, co
ty za jeden. Na proporcu Burej Chorgwi jest takie samo godo, powiniene wic je zna.
onierz zmitygowa si wyranie, na co zapewne w rwnej mierze miay wpyw spokojne sowa Wencka,

48

jak i ponure, zawzite gby wychylajcej si z furgonw eskorty.


- Hmm... - powiedzia, przesuwajc kopak w stron lewego ucha. - Dobrze. Ale jelicie zaprawd ci, za
ktrych si podajecie, nie bdziecie, tusz, mie nic przeciw, jeli spojrz, c to na wozach wieziecie.
- Bdziemy - zmarszczy brwi Wenck. - I to nawet bardzo. Nic ci do naszego adunku, dziesitniku. Nie
pojmuj zreszt, czego chciaby w nim szuka.
- Nie pojmujecie - pokiwa gow onierz, opuszczajc rk w stron rkojeci miecza. - Tedy powiem
wam, panie. Handel ludmi zakazany jest, a nie brakuje otrw, co sprzedaj niewolnych Nilfgaardowi. Jeli
ludzi w dybach na wozach znajd, nie wmwicie mi, ecie u krla w subie. Chobycie i tuzin piercieni
pokazali.
- Dobrze - rzek sucho Wenck. - Jeli o niewolnikw chodzi, szukaj. Na to pozwalam.
odak podjecha stpa do rodkowego furgonu, przechyli si na kulbace, unis pacht.
- Co jest w tych beczkach?
- A co ma by? Niewolnicy? - zadrwi Yannick Brass, rozparty na kole.
- Pytam, co? Odpowiedzcie tedy!
- Solone ryby.
- A w skrzyniach owych? - wojak podjecha do nastpnego wozu, kopn w burt.
- Podkowy - odburkn Paulie Dahlberg. - A tam, w tyle, to s bawole skry.
- Widz - machn rk dziesitnik, cmokn na konia, podjecha na czoo, zajrza do wozu Yarpena.
- A co to za niewiasta tam ley?
Triss Merigold umiechna si sabo, uniosa na okciu, wykonujc doni krtki, zawiy gest.
- Kto, ja? - spytaa cichutko. - Przecie ty mnie wcale nie widzisz.
onierz zamruga nerwowo, wzdrygn si lekko.
- Solone ryby - powiedzia z przekonaniem, opuszczajc pacht. - W porzdku. A ten dzieciak?
- Suszone grzyby - powiedziaa Ciri, patrzc na niego bezczelnie. onierz zamilk, zamar z otwartymi
ustami.
- e jak? - spyta po chwili, marszczc czoo. - Co?
- Zakoczye kontrol, wojaku? - zainteresowa si chodno Wenck, podjedajc z drugiej strony furgonu.
onierz z wysikiem oderwa wzrok od zielonych oczu Ciri.
- Zakoczyem. Jedcie, niech bogowie prowadz. Ale miejcie baczenie. Dwa dni temu nazad Scoia'tael
wyrnli w pie patrol konny przy Borsuczym Jarze. To byo silne, liczne komando. Prawda, Borsuczy Jar
daleko std, ale elf idzie lasem szybciej od wiatru. Dano nam rozkaz obaw zamyka, ale zowisz to elfa?
To wanie jakby wiatr chcie owi...
- Dobrze ju, nie ciekawimy - przerwa opryskliwie komisarz. - Czas nagli, przed nami droga daleka.
- Bywajcie tedy. Hej, za mn!
- Syszae, Geralt? - warkn Yarpen Zigrin, patrzc w lad za odjedajcym patrolem. - S cholerne
Wiewiry w okolicy. Czuem to. Cay czas mam mrwki na plecach, jakby mi ju kto z uku prosto w
krzye mierzy. Nie, psiakrew, nie moemy tak jak do tej pory jecha na olep, pogwizdujc, drzemic i
popierdujc sennie. Musimy wiedzie, co przed nami. Posuchaj, mam pomys.
Ciri ostro poderwaa kasztana, posza od razu w galop, nisko pochylajc si w siodle. Geralt, pogrony w
rozmowie z Wenckiem, wyprostowa si nagle.
- Nie wariuj! - zawoa. - Bez szalestw, dziewczyno! Chcesz kark skrci? I nie odjedaj za daleko...
Wicej nie usyszaa, zbyt ostro wyrywaa do przodu. Robia to celowo, nie miaa ochoty wysuchiwa
codziennych poucze. Nie za szybko, nie za ostro, Ciri! Pah-pah. Nie oddalaj si! Pah-pah-pah. Bd
ostrona! Pah-pah! Zupenie jakbym bya dzieckiem, pomylaa. A ja mam prawie trzynacie lat, szybkiego
kasztanka i ostry miecz na plecach. I nie boj si niczego! I jest wiosna!
- Hej, uwaaj, tyek sobie odparzysz! Yarpen Zigrin. Jeszcze jeden mdrala. Pah-pah! Dalej, dalej, w galop,
po wyboistej drodze, przez Zieloniutkie trawy i krzaczki, przez srebrne kaue, przez zoty wilgotny piach,
przez pierzaste paprocie. Sposzony daniel zmyka w las, wieci w podskokach czarno-bia latarni zadu. Z
drzew wzbijaj si ptaki - kolorowe sjki i ony, czarne wrzaskliwe sroki o miesznych ogonach.
Pryska spod kopyt woda w kauach i rozpadlinach.
Dalej, jeszcze dalej! Ko, ktry zbyt dugo drepta niemrawo za wozem, niesie radonie i szybko, szczliwy
pdem, biegnie pynnie, minie graj midzy udami, wilgotna grzywa chlaszcze po twarzy. Ko wyciga
szyj, Ciri oddaje wodze. Dalej, koniku, nie czuj wdzida ni munsztuka, dalej, w cwa, w cwa, ostro, ostro!
Wiosna!
Zwolnia, obejrzaa si. No, nareszcie sama. Nareszcie daleko. Nikt ju nie skarci, nie upomni, nie zwrci
uwagi, nie zagrozi, e skocz si te przejadki. Nareszcie sama, wolna, swobodna i niezalena.
Wolniej. Lekki kus. W kocu to nie przejadka dla samej rozrywki, ma si te pewne obowizki. W kocu

49

jest si teraz konnym podjazdem, patrolem, stra przedni. Ha, myli Ciri, rozgldajc si, bezpieczestwo
caego konwoju zaley teraz ode mnie. Wszyscy niecierpliwie czekaj, a wrc i zamelduj: droga wolna i
przejezdna, nikogo nie widziaam, nie ma ladw ani k, ani kopyt.
Zamelduj, a wwczas chudy pan Wenck o zimnych bkitnych oczach kiwnie powanie gow, Yarpen
Zigrin wyszczerzy te koskie zby, Paulie Dahlberg krzyknie: "Dobra jest, maa!", a Geralt umiechnie
si leciutko. Umiechnie si, chocia ostatnio umiecha si tak rzadko.
Ciri rozglda si, notuje w pamici. Dwie powalone brzzki - aden problem. Kupa gazi - nic, wozy
przejd. Wymyta deszczem rozpadlina - maa przeszkoda, koa pierwszego wozu rozjad j, nastpne pjd
koleinami. Wielka polana - dobre miejsce na popas...
lady? Jakie tu mog by lady. Nikogo tu nie ma. Jest las. S ptaki wrzeszczce wrd wieych zielonych
listkw. Brudnorudy lis przebiega bez popiechu przez drog... I wszystko pachnie wiosn.
Szlak amie si w poowie wzgrza, ginie w piaszczystym wwozie, wchodzi pod krzywe sosenki, czepiajce
si zbocza. Ciri porzuca drog, wspina na stromizn, chcc z wysokoci rozejrze si po okolicy. I by mc
dotkn mokrych, pachncych lici...
Zsiada, zarzucia wodze na sk, wolno przesza si wrd porastajcych grk jaowcw. Po drugiej stronie
wzgrza widniaa otwarta przestrze, ziejca w gstwie lasu jak wygryziona dziura - zapewne lad po
poarze, ktry szala tu bardzo dawno temu, bo nigdzie nie czernio si pogorzelisko, wszdzie byo zielono
od niskich brzzek i jodeek. Szlak, jak okiem sign, wydawa si wolny i przejezdny. I bezpieczny.
Czego oni si boj, pomylaa. Scoia'tael? A czego si tu ba? Ja si nie boj elfw. Niczego im nie
zrobiam. Elfy. Wiewirki. Scoia'tael.
Zanim Geralt rozkaza jej odej, Ciri zdya przyjrze si trupom w stranicy. Zapamitaa zwaszcza
jednego - z twarz zasonit zlepionymi zbrzowia krwi wosami, z szyj nienaturalnie skrcon i
wygit, cignita w staym, upiornym grymasie grna warga odsaniaa zby, bardzo biae i bardzo
drobne, nieludzkie...
Zapamitaa buty elfa, zniszczone i wytarte, dugie do kolan, u dou sznurowane, u gry zapinane na liczne
kute klamerki.
Elfy, ktre zabijaj ludzi, ktre same gin w walce. Geralt mwi, e trzeba zachowa neutralno... A
Yarpen, e trzeba postpowa tak, by nie musie prosi o wybaczenie...
Kopna kretowisko, w zamyleniu grzebaa obcasem w piasku.
Kto i komu, komu i co powinien wybacza? Wiewirki zabijaj ludzi. A Nilfgaard im za to paci. Posuguje
si nimi. Podega. Nilfgaard.
Ciri nie zapomniaa, cho bardzo chciaa zapomnie. O tym, co wydarzyo si w Cintrze. O tuaczce,
rozpaczy, strachu, godzie i blu. O marazmie i otpieniu, ktre przyszy pniej, duo pniej, gdy
odnaleli j i przygarnli druidzi z Zarzecza. Pamitaa to jak przez mg, a chciaa przesta pamita.
Ale to wracao. Wracao w mylach, w snach. Cintr. Ttent koni i dzikie krzyki, trupy, poar... I czarny
rycerz w skrzydlatym hemie... A pniej... Chaty na Zarzeczu... Osmalony komin wrd zgliszcz... Obok,
przy nie tknitej studni, czarny kot licy straszn oparzelin na boku. Studnia... uraw... Wiadro... Wiadro
pene krwi.
Ciri przetara twarz, spojrzaa na do, zaskoczona. Do bya mokra. Dziewczynka pocigna nosem, otara
zy rkawem.
Neutralno? Obojtno? Chciao jej si krzycze. Wiedmin patrzcy obojtnie? Nie! Wiedmin ma broni
ludzi. Przed leszym, wampirem, wilkoakiem. I nie tylko. Ma ich broni przed kadym zem. A ja na
Zarzeczu widziaam, co to jest zo.
Wiedmin ma broni i ratowa. Broni mczyzn, by nie wieszano ich za rce na drzewach, nie wbijano na
pale. Broni jasnowosych dziewczyn, by nie rozkrzyowywano ich midzy wbitymi w ziemi kokami.
Broni dzieci, by ich nie zarzynano i nie wrzucano do studni. Na obron zasuguje nawet kot poparzony w
podpalonej stodole. Dlatego ja zostan Wiedmink, dlatego mam miecz, by broni takich, jak ci z Sodden i
Zarzecza, bo oni mieczy nie maj, nie znaj krokw, pobrotw, unikw i piruetw, nikt ich nie nauczy,
jak walczy, s bezbronni i bezsilni wobec wilkoaka i nilfgaardzkiego marudera. Mnie ucz walki. Bym
moga broni bezbronnych. I bd to robi. Zawsze. Nigdy nie bd neutralna. Nigdy nie bd obojtna.
Nigdy!
Nie wiedziaa, co j ostrzego - czy bya to naga cisza padajca na las jak zimny cie, czy te ruch zowiony
ktem oka. Ale zareagowaa byskawicznie, odruchowo - odruchem nabytym i wyuczonym w borach
Zarzecza, wtedy, gdy uchodzc z Cintry, cigaa si ze mierci. Pada na ziemi, wczogaa pod krzak
jaowca i zamara w bezruchu. Byle tylko ko nie zara, pomylaa.
Na przeciwlegym zboczu wwozu co poruszyo si znowu, dostrzega sylwetk majaczc, rozmazujc
si wrd listowia. Elf ostronie wyjrza z zaroli. Odrzuciwszy z gowy kaptur, rozglda si przez chwil,

50

nasuchiwa, potem bezszelestnie i szybko ruszy grani. W lad za nim wychyno z gstwy jeszcze dwch.
A potem ruszyli nastpni. Wielu. Dugim rzdem, gsiego. Okoo poowy byo konno - ci jechali powoli,
wyprostowani w siodach, spreni, czujni. Przez chwil widziaa wszystkich wyranie i dokadnie, gdy w
zupenej ciszy przesuwali si na tle nieba, w jasnej wyrwie w cianie drzew, nim znikli, roztopili si w
rozmigotanym cieniu kniei. Znikli bez szmeru i szelestu, jak duchy. Nie tupn ani nie prychn aden ko,
nie trzasna gazka pod stop ani podkow. Nie brzkna bro, ktr byli obwieszeni.
Znikli, ale Ciri nie poruszya si, leaa przypaszczona do ziemi pod jaowcem, starajc si oddycha jak
najciszej. Wiedziaa, e moe j zdradzi sposzony ptak lub zwierz, a ptaka lub zwierza mg sposzy
kady szmer i kady ruch - nawet najmniejszy, najostroniejszy. Wstaa dopiero wtedy, gdy las uspokoi si
zupenie, a wrd drzew, midzy ktrymi zniky elfy, zajazgotay sroki.
Wstaa po to tylko, by znale si w silnym uchwycie ramion. Czarna skrzana rkawica spada na jej usta,
stumia krzyk przestrachu.
- Bd cicho.
- Geralt?
- Cicho, mwiem.
- Widziae?
- Widziaem.
- To oni... - szepna. - Scoia'tael. Tak?
- Tak. Szybko, do koni. Patrz pod nogi.
Ostronie i cicho zjechali ze wzgrza, ale nie wrcili na trakt, zostali w gstwinie. Geralt rozglda si
czujnie, nie pozwoli jej na samodzieln jazd, nie odda wodzy kasztana, prowadzi go sam.
- Ciri - powiedzia nagle. - Ani sowa o tym, comy widzieli. Ani Yarpenowi, ani Wenckowi. Nikomu.
Rozumiesz?
- Nie - burkna, opuszczajc gow. - Nie rozumiem. Dlaczego mam milcze? Przecie trzeba ich ostrzec.
Za kim my jestemy, Geralt? Przeciw komu? Kto jest naszym przyjacielem, a kto wrogiem?
- Jutro odczymy si od konwoju - powiedzia po chwili milczenia. - Triss jest ju prawie zdrowa.
Poegnamy si i pojedziemy nasz wasn drog. Bdziemy mieli nasze wasne problemy, wasne
zmartwienia i wasne trudnoci. Wtedy, mam nadziej, przestaniesz wreszcie prbowa dzieli mieszkacw
naszego wiata na przyjaci i wrogw.
- Mamy by... neutralni? Obojtni, tak? A jeli napadn...
- Nie napadn.
- A jeli...
- Posuchaj mnie - odwrci si ku niej. - Jak sdzisz, dlaczego transport o tak duym znaczeniu, adunek
zota i srebra, sekretna pomoc krla Henselta dla Aedirn, eskortowany jest przez krasnoludw, a nie przez
ludzi? Ja ju wczoraj widziaem elfa, ktry obserwowa nas z drzewa. Syszaem, jak przeszli w nocy obok
obozu. Scoia'tael nie zaatakuj krasnoludw, Ciri.
- Ale s tu - mrukna. - S. Krc si, otaczaj nas...
- Ja wiem, dlaczego oni tu s. Poka ci. Raptownie obrci konia, rzuci jej wodze. Trcia kasztana pitami,
ruszya szybciej, ale gestem rozkaza jej zosta z tyu. Przecili szlak, wjechali znowu w kniej. Wiedmin
prowadzi, Ciri jechaa ladem. Obydwoje milczeli. Dugo.
- Spjrz - Geralt wstrzyma konia. - Spjrz, Ciri.
- Co to jest? - westchna.
- Shaerrawedd.
Przed nimi, jak daleko pozwala widzie las, pitrzyy si gadko ociosane bloki granitu i marmuru o
stpionych, zaokrglonych przez wichry krawdziach, ozdobione wzorami wyugowanymi przez deszcze,
spkane, potrzaskane przez mrozy, porozsadzane korzeniami drzew. Wrd pni byskay biel zamane
kolumny, arkady, resztki fryzw oplecione bluszczem, otulone grub warstw zielonego mchu.
- Tu by... zamek?
- Paac. Elfy nie budoway zamkw. Zsid. Konie nie poradz sobie wrd gruzw.
- Kto zniszczy to wszystko? Ludzie?
- Nie. Oni. Zanim odeszli.
- Dlaczego to zrobili?
- Wiedzieli, e ju tu nie wrc. To byo po drugim starciu midzy nimi a ludmi, ponad dwiecie lat temu.
Przedtem wycofujc si zostawiali miasta nie tknite. Ludzie budowali na elfich fundamentach. Tak
powstay Novigrad, Oxenfurt, Wyzima, Tretogor, Maribor, Cidaris. I Cintra.
- Cintra te?
Potwierdzi skinieniem gowy, nie odrywajc wzroku od ruin.

51

- Odeszli std - szepna Ciri - ale teraz wracaj. Dlaczego?


- eby popatrze.
- Na co?
Bez sowa pooy jej do na ramieniu, popchn lekko przed sob. Zeskoczyli z marmurowych schodw,
zeszli niej, przytrzymujc si sprystych leszczyn, kpami przebijajcych si z kadej wyrwy, z kadej
szczeliny w omszaych, spkanych pytach.
- Tu byo centrum paacu. Jego serce. Fontanna.
- Tu? - zdziwia si, patrzc na zbity gszcz olch i biae pnie brzz wrd nieksztatnych bry i blokw. Tutaj? Tutaj nic nie ma.
- Chod.
Strumie zasilajcy fontann musia czsto zmienia koryto, cierpliwie i nieustannie podmywa marmurowe
bloki i alabastrowe pyty, te za osuway si, tworzc tamy, znw kierujc nurt w inn stron. W rezultacie
cay teren pocity by pytkimi jarami. Gdzieniegdzie woda spywaa kaskadami po resztkach budowli,
omywajc je z lici, piachu i ciki - w tych miejscach marmur, terakota i mozaika wci tryskay kolorem i
wieoci, jak gdyby leay tu od trzech dni, a nie dwch stuleci.
Geralt przeskoczy strumie, wszed pomidzy resztki kolumn. Ciri podya za nim. Zeskoczyli ze
zrujnowanych schodw, schylajc gowy weszli pod nie tknity uk arkady, na wp zagrzebanej w wale
ziemnym. Wiedmin zatrzyma si, wskaza rk. Ciri westchna gono.
Z barwnego od potuczonej terakoty rumowiska wyrasta wielki krzak r, obsypany dziesitkami
przepiknych biaoliliowych kwiatw. Na patkach poyskiway krople rosy, byszczce jak srebro. Krzak
oplata pdami du pyt z biaego kamienia. A z pyty spogldaa na nich smutna urodziwa twarz, ktrej
delikatnych i szlachetnych rysw nie zdoay zamaza i rozmy ulewy i niegi. Twarz, ktrej nie zdoay
zeszpeci duta grabiecw wydubujcych z paskorzeby zote ornamenty, mozaik i szlachetne kamienie.
- Aelirenn - powiedzia Geralt po dugim milczeniu.
- Jest pikna - szepna Ciri, chwytajc go za rk.
Wiedmin jakby tego nie zauway. Patrzy na rzeb i by daleko, daleko, w innym wiecie i czasie.
- Aelirenn - powtrzy po chwili. - Przez krasnoludw i ludzi nazywana Eliren. Poprowadzia ich do walki
dwiecie lat temu. Starszyzna elfw bya temu przeciwna. Wiedzieli, e nie maj szans. e mog nie
podnie si ju po klsce. Chcieli ratowa swj lud, chcieli przetrwa. Postanowili zniszczy miasta,
wycofa si w niedostpne, dzikie gry... i czeka. Elfy s dugowieczne, Ciri. Wedug naszej miary czasu,
prawie niemiertelne. Ludzie wydawali si im czym, co przeminie jak susza, jak sroga zima, jak plaga
szaraczy, po ktrych przychodzi deszcz, wiosna, nowy urodzaj. Chcieli przeczeka. Przetrwa. Postanowili
zniszczy miasta i paace. W tym i ich dum - pikne Shaerrawedd. Chcieli przetrwa, ale Elirena... Elirena
poderwaa modzie. Porwali za bro i poszli za ni na ostatni rozpaczliwy bj. I zmasakrowano ich.
Bezlitonie zmasakrowano.
Ciri milczaa, wpatrzona w pikne i martwe oblicze.
- Ginli z jej imieniem na ustach - podj cicho wiedmin. - Powtarzajc jej wezwanie, jej krzyk, ginli za
Shaerrawedd. Bo Shaerrawedd byo symbolem. Ginli za kamie i marmur... i za Aelirenn. Tak jak im
obiecaa, ginli godnie, bohatersko, z honorem. Ocalili honor, ale zgubili, skazali na zagad wasn ras.
Wasny lud. Pamitasz, co mwi ci Yarpen? Kto panuje nad wiatem, a kto wymiera? Wyjani ci to
grubiasko, ale prawdziwie. Elfy s dugowieczne, ale wycznie ich modzie jest podna, tylko modzie
moe mie potomstwo. A prawie caa elfia modzie posza wwczas za Eliren. Za Aelirenn, za Bia R
z Shaerrawedd. Stoimy wrd ruin jej paacu, przy fontannie, ktrej plusku suchaa wieczorami. A to... to
byy jej kwiaty.
Ciri milczaa. Geralt przycign j do siebie, obj.
- Czy teraz wiesz, dlaczego Scoia'tael byli tu, czy wiesz, na co chcieli popatrze? I czy rozumiesz, e nie
wolno dopuci, by elfia i krasnoludzka modzie ponownie daa si zmasakrowa? Czy rozumiesz, e ani
mnie, ani tobie nie wolno przyoy rki do tej masakry? Te re kwitn cay rok. Powinny zdzicze, a s
pikniejsze ni re z pielgnowanych ogrodw. Do Shaerrawedd, Ciri, wci przychodz elfy. Rne elfy.
Te zapalczywe i gupie, dla ktrych symbolem jest spkany kamie. I te rozumne, dla ktrych symbolem s
te niemiertelne, wiecznie odradzajce si kwiaty. Elfy, ktre rozumiej, e jeli wyrwie si ten krzak i
wypali ziemi, re z Shaerrawedd nie rozkwitn ju nigdy. Czy rozumiesz to?
Kiwna gow.
- Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralno, ktra tak ci porusza? By neutralnym to nie znaczy by
obojtnym i nieczuym. Nie trzeba zabija w sobie uczu. Wystarczy zabi w sobie nienawi. Czy
zrozumiaa?
- Tak - szepna. - Teraz zrozumiaam. Geralt, ja... chciaabym, wzi jedn... Jedn z tych r. Na pamitk.

52

Czy mog?
- We - powiedzia po chwili wahania. - We, aby pamita. Chodmy ju. Wracajmy do konwoju.
Ciri wpita r pod sznurowania kubraczka. Nagle krzykna cicho, uniosa rk. Struka krwi spyna jej
z palca do wntrza doni.
- Ukua si?
- Yarpen... - szepna dziewczynka, patrzc na krew, wypeniajc lini ycia. - Wenck... Paulie...
- Co?
- Triss! - krzykna przenikliwie nieswoim gosem, wzdrygna si silnie, przetara twarz przedramieniem. Prdko, Geralt! Musimy... na pomoc! W konie, Geralt!
- Ciri! Co z tob?
- Oni umieraj!
Galopowaa z uchem prawie przytulonym do szyi konia, popdzaa wierzchowca krzykiem i uderzeniami
pit. Piach lenej drogi pryska spod kopyt. Z oddali usyszaa wrzask, poczua dym.
Z przeciwka, tarasujc szlak, pdzia ku niej dwjka koni wlokcych za sob uprz, lejce i uamany dyszel.
Ciri nie wstrzymaa kasztana, przemkna obok w penym pdzie, patki piany musny jej twarz. Z tyu
usyszaa renie Potki i kltwy Geralta, ktry musia wyhamowa.
Wypada za zakrt drogi, na du polan. Karawana pona. Z zaroli jak ogniste ptaki leciay ku wozom
zapalone strzay, dziurawic pachty, wbijajc si w deski. Scoia'tael, haakujc i wrzeszczc, rzucili si do
ataku.
Ciri, nie zwaajc na dobiegajce z tyu krzyki Geralta, skierowaa konia prosto na dwa pierwsze,
wysforowane do przodu wozy. Jeden by przewrcony na bok, sta przy nim Yarpen Zigrin, z toporem w
jednym rku, z kusz w drugim. U jego stp, nieruchoma i bezwadna, w niebieskiej, zadartej do poowy ud
sukience leaa...
- Triiiiiiss!!! - Ciri wyprostowaa si w kulbace, walna konia pitami. Scoia'tael zwrcili si w jej stron,
koo uszu dziewczynki zawyy strzay. Zaszamotaa gow, nie zwalniajc galopu. Syszaa krzyk Geralta
rozkazujcego jej ucieka w las. Nie miaa zamiaru usucha. Schylia si, pomkna wprost na szyjcych do
niej ucznikw. Poczua nagle przenikliwy zapach biaej ry przypitej do kubraczka.
- Triiiiiiss!!!
Elfy uskoczyy przed rozpdzonym koniem. Jednego zawadzia lekko strzemieniem. Usyszaa ostry wist,
rumak targn si, zakwicza, rzuci w bok. Ciri zobaczya strza wbit gboko poniej kbu, tu przy jej
udzie. Wyrwaa stopy ze strzemion, poderwaa si, przykucna w siodle, odbia mocno i skoczya.
Spada mikko na pudo przewrconego furgonu, zabalansowaa rkami i skoczya znowu, ldujc na
ugitych nogach obok Yarpena, ryczcego i wywijajcego toporem.
Obok, na drugim wozie, walczy Paulie Dahlberg, a Regan, odchylony w ty, wparty nogami w desk, z
trudem utrzymywa zaprzg. Konie ray dziko, tupay, szarpay dyszlem w strachu przed ogniem
poerajcym pacht.
Rzucia si ku Triss lecej wrd rozsypanych beczek i skrzy, chwycia j za ubranie i zacza wlec w
stron przewrconego wozu. Czarodziejka jczaa, trzymajc si za gow nad uchem. Tu obok Ciri
zaomotay nagle kopyta, zachrapay konie - dwch elfw, wywijajc mieczami, spychao ku niej
ciskajcego si wciekle Yarpena.
Krasnolud wirowa jak fryga, zwinnie odbija toporem spadajce na niego ciosy. Ciri syszaa kltwy,
stknicia i jkliwy szczk metalu.
Od poncego konwoju odczy si nastpny zaprzg, gna w ich stron, wlokc za sob dym i pomie,
siejc zapalonymi szmatami. Wonica zwisa bezwadnie z koza, obok sta Yannick Brass, z trudem
utrzymujc rwnowag. Jedn rk dziery lejce, drug odcina si dwm elfom galopujcym po obu
stronach furgonu. Trzeci Scoia'tael, rwnajc si w pdzie z komi zaprzgu, pakowa im w boki strza za
strza.
- Skacz! - rykn Yarpen, przekrzykujc zgiek. - Skacz, Yannick!
Ciri zobaczya, jak do rozpdzonego wozu dopada w galopie Geralt, jak krtkim, oszczdnym ciciem
miecza zmiata z sioda jednego elfa, a Wenck, doskakujc z przeciwnej strony, rbie drugiego, tego, ktry
strzela do koni. Yannick rzuci lejce i zeskoczy - wprost pod konia trzeciego Scoia'tael. Elf stan w
strzemionach i ci go mieczem. Krasnolud upad. W tym momencie poncy wz wwali si midzy
walczcych, roztrci ich i rozproszy. Ciri w ostatniej chwili zdya odcign Triss spod kopyt
rozszalaych koni. Orczyca wyamaa si z trzaskiem, furgon podskoczy, zgubi koo i wywrci si,
rozsiewajc dookoa adunek i tlce si deski.
Ciri dowloka czarodziejk pod przewrcony wz Yarpena. Pomg jej w tym Paulie Dahlberg, ktry nagle
znalaz si obok, a obydwoje osoni Geralt, wpychajc Potk pomidzy nich a szarujcych Scoia'tael.

53

Wok wozu zakotowao si, Ciri syszaa szczk kling, krzyki, chrap koni, stuk kopyt. Yarpen, Wenck i
Geralt, otoczeni przez elfw ze wszystkich stron, walczyli jak oszalae diaby.
Walczcych roztrci nagle zaprzg Regana mocujcego si na kole z pkatym niziokiem w kabacie z
rysiego futra. Nizioek siedzia na Reganie i usiowa zaku go dugim noem.
Yarpen zrcznie wskoczy na wz, zapa nizioka za kark i wykopa go za burt. Regan wrzasn
przeszywajco, chwyci lejce, smagn konie. Zaprzg szarpn, wz potoczy si, byskawicznie nabra
pdu.
- Koem, Regan! - zarycza Yarpen. - Koem! Dookoa!
Wz wykrci i ponownie run na elfw, roztrcajc ich. Jeden przyskoczy, chwyci prawego lejcowego za
udzienice, ale nie zdoa go utrzyma, pd wrzuci go pod kopyta i koa. Ciri usyszaa makabryczny krzyk.
Drugi elf, galopujc obok, ci mieczem na odlew. Yarpen uchyli si, brzeszczot zadzwoni o
podtrzymujc pacht obrcz, pd przenis elfa do przodu. Krasnolud zgarbi si nagle, ostro machn rk.
Scoia'tael wrzasn i wypry si w siodle, run na ziemi. Midzy jego opatkami tkwi nadziak.
- No, chodcie, skurwysyny!!! - rycza Yarpen, mynkujc toporem. - Ktry jeszcze? Go w koo, Regan! W
koo!
Regan, potrzsajc zakrwawion czupryn, kulc si na kole wrd wistu strza, wy jak potpieniec i
bezlitonie smaga konie. Zaprzg nikn po ciasnym krgu, tworzc ruchom, buchajc pomieniem i
dymem zapor wok przewrconego wozu, pod ktry Ciri zawloka pprzytomn, potuczon czarodziejk.
Niedaleko nich taczy ko Wencka, myszaty ogier. Wenck garbi si, Ciri widziaa biae pira strzay
sterczcej mu z boku. Pomimo rany zrcznie odrbywa si dwm pieszym elfom atakujcym go z obu stron.
Na oczach Ciri druga strzaa ugodzia go w plecy. Komisarz run piersi na kark konia, ale utrzyma si w
siodle. Paulie Dahlberg skoczy mu na odsiecz.
Ciri zostaa sama.
Signa po miecz. Klinga, ktra podczas treningw wyskakiwaa zza plecw jak byskawica, teraz za nic
nie dawaa si wycign, opieraa si, grzza w pochwie jak w smole. Wrd wrzcego dookoa wiru,
wrd ruchw tak szybkich, e a rozmazujcych si w oczach, jej miecz zdawa si nienaturalnie i obco
powolny, wydawao si, e min wieki, zanim wysunie si cakowicie. Ziemia trzsa si i dygotaa. Ciri
nagle zorientowaa si, e to nie ziemia. e to jej wasne kolana.
Paulie Dahlberg, szachujc toporem napierajcego na niego elfa, wlk po ziemi rannego Wencka. Obok
wozu przemkna Potka, na elfa wpad Geralt. Gdzie zgubi opask, biae wosy powieway w pdzie.
Szczkny miecze.
Drugi Scoia'tael, pieszy, wyskoczy zza wozu. Paulie porzuci Wencka, wyprostowa si, zawin toporem. I
zamar.
Przed nim sta krasnolud w czapce ozdobionej wiewirczym ogonem, z czarn brod zaplecion w dwa
warkocze. Paulie zawaha si.
Czarnobrody nie waha si ani sekundy. Uderzy oburcz. Ostrze topora warkno i spado, wcio si w
obojczyk z ohydnym chrupniciem. Paulie upad bez jku, momentalnie, wygldao to tak, jakby sia ciosu
zamaa pod nim oba kolana.
Ciri wrzasna.
Yarpen Zigrin zeskoczy z wozu. Czarnobrody krasnolud zawirowa, ci. Yarpen unikn ciosu zwinnym
pobrotowym unikiem, stkn i straszliwie uderzy! z dou, rozrbujc czarn brod, krta, uchw i twarz a po nos. Scoia'tael wygi si i run na wznak, broczc krwi, mcc rkami i drc obcasami ziemi.
- Geraaaalt! - wrzasna Ciri, czujc za sob ruch. Czujc za sob mier.
By tylko niewyrany, zowiony w obrocie ksztat, ruch i bysk, ale dziewczynka zareagowaa byskawicznie,
ukon parad i zwodem, ktrych nauczono j w Kaer Morhen. Wychwycia cios, ale staa zbyt niepewnie,
bya zbyt wychylona w bok, by odebra impet. Sia uderzenia cisna ni o pudo wozu. Miecz wylizn si
z doni.
Stojca przed ni pikna dugonoga elfka w wysokich butach skrzywia si okrutnie, uniosa miecz,
potrzsajc wosami, rozsypanymi spod odrzuconego kaptura. Miecz bysn olepiajco, bysny bransolety
na przegubach Wiewirki.
Ciri nie bya w stanie si poruszy.
Ale nie. Miecz nie spad, nie uderzy. Bo elfka nie patrzya na ni, ale na bia r przypit do kubraczka.
- Aelrienn! - krzykna Wiewirka gono, jak gdyby krzykiem tym chciaa przeama wahanie. Ale nie
zdya, - Geralt, odpychajc Ciri, szeroko chlasn j mieczem przez pier. Krew bryzna na twarz i
ubranie dziewczynki, czerwone plamki upstrzyy biae patki ry.
- Aelirenn... - zajczaa rozdzierajco elfka, osuwajc si na klczki. Zanim upada na twarz, zdya
krzykn jeszcze raz. Gono, przecigle, rozpaczliwie.

54

- Shaerraweeeeedd!!!
*****
Rzeczywisto wrcia rwnie nagle, jak nagle znika. Poprzez wypeniajcy uszy jednostajny, guchy szum
Ciri zacza sysze gosy. Poprzez rozmigotan i mokr kurtyn ez zacza widzie ywych i zabitych.
- Ciri - szepn klczcy przy niej Geralt. - Ocknij si.
- Bitwa... - jkna, siadajc. - Geralt, co...
- Ju po wszystkim. Dziki wojsku z Ban Glean, ktre przyszo nam z pomoc.
- Nie bye... - szepna, zamykajc oczy. - Nie bye neutralny...
- Nie byem. Ale ty yjesz. Triss yje.
- Co z ni?
- Uderzya si w gow, wypadajc z wozu, ktry Yarpen usiowa ocali. Ale ju jest sprawna. Leczy
rannych.
Ciri rozejrzaa si. Wrd dymu dopalajcych si furgonw migay sylwetki zbrojnych. A dookoa leay
skrzynie i beczki. Cz z nich bya rozbita, a zawarto rozsypana. Byy to zwyke, szare polne kamienie.
Popatrzya na nie ze zdumieniem.
- Pomoc dla Demawenda z Aedirn - zgrzytn zbami stojcy obok Yarpen Zigrin. - Pomoc sekretna i
niezwykle wana. Konwj o specjalnym znaczeniu!
- To bya puapka?
- Krasnolud odwrci si, spojrza na ni, na Geralta. Potem znw popatrzy na wysypujce si z beczek
kamienie, splun.
- Tak - potwierdzi. - Puapka.
- Na Wiewirki?
- Nie.
Zabitych uoono rwnym szeregiem. Leeli obok siebie nie rozdzieleni - elfy, ludzie i krasnoludy. By
wrd nich Yannick Brass. Bya ciemnowosa elfka w wysokich butach. I krasnolud z czarn, byszczc od
skrzepej krwi brod, zaplecion w warkoczyki. A obok nich...
- Paulie! - szlocha Regan Dahlberg, trzymajc gow brata na kolanach. - Paulie! Dlaczego?
Milczeli. Wszyscy. Nawet ci, ktrzy wiedzieli, dlaczego.
Regan obrci ku nim skrzywion, mokr od ez twarz.
- Co ja matce powiem? - zajcza. - Co ja jej powiem?
Milczeli.
Niedaleko, otoczony onierzami w czarno-zotych barwach Kaedwen, lea Wenck. Oddycha ciko, a
kady wydech wypycha mu na wargi krwawe baki. Obok klczaa Triss, nad nimi sta rycerz w lnicej
zbroi.
- No i co? - spyta rycerz. - Pani czarodziejko? Przeyje?
- Zrobiam, co mogam - Triss wstaa, zacisna usta. - Ale.
- Co?
- Uywali tego - pokazaa mu strzale o dziwnym grocie, uderzya ni w stojc obok beczk. Czubek strzay
rozdzieli si, rozpk na cztery kolczaste, haczykowate igy. Rycerz zakl.
- Fredegard... - odezwa si z wysikiem Wenck. - Fredegard, suchaj...
- Nie wolno ci mwi! - rzeka ostro Triss. - Ani rusza si! Zaklcie ledwo trzyma!
- Fredegard - powtrzy komisarz. Krwawa baka na jego wargach pka, na jej miejscu natychmiast
utworzya si druga. - Mylilimy si... Wszyscy si mylili. To nie Yarpen... Niesusznie posdzalimy...
Rcz za niego. Yarpen nie zdradzi... Nie zdra...
- Milcz! - krzykn rycerz. - Milcz, Vilfrid! Hej, ywo, dajcie tu nosze! Nosze!
- Ju nie trzeba - powiedziaa gucho czarodziejka, patrzc na wargi Wencka, na ktrych ju nie tworzyy si
baki. Ciri odwrcia si, przycisna twarz do boku Geralta.
Fredegard wyprostowa si. Yarpen Zigrin nie patrzy na niego. Patrzy na zabitych. Na Regana Dahiberga
wci klczcego nad bratem.
- To byo konieczne, panie Zigrin - powiedzia rycerz. - To jest wojna. By rozkaz. Musielimy mie
pewno...
Yarpen milcza. Rycerz spuci wzrok.
- Wybaczcie - szepn.
Krasnolud wolno obrci gow, spojrza na niego. Na Geralta. Na Ciri. Na wszystkich. Ludzi.
- Co wycie z nami zrobili? - spyta z gorycz. - Co wycie zrobili z nami? Co zrobilicie... z nas?

55

Nikt mu nie odpowiedzia.


Oczy dugonogiej elfki byy zeszklone i matowe. Na jej wykrzywionych wargach zastyg krzyk.
Geralt obj Ciri. Wolnym ruchem odpi od jej kubraczka bia, upstrzon ciemnymi plamkami r, bez
sowa rzuci kwiat na ciao Wiewirki.
- egnaj - szepna Ciri. - egnaj, Ro z Shaerrawedd. egnaj i...
- I wybacz nam - dokoczy wiedmin.

56

Wcz si po kraju, natrtni i bezczelni, sami mianujcy si zego tropicielami, wilkoakw pogromcami i
upiorw tpicielami, atwowiernym wydzierajc zapat, po ktrym to niecnym zarobku ruszaj dalej, by w
najbliszym miejscu podobnego szalbierstwa domierzyli. Najatwiejszy przystp znajduj oni do chaty
uczciwego, prostego i niewiadomego wocianina, ktry wszelkie nieszczcia i le przypadki acno
przypisuje czarom, nienaturalnym stworom i potworom, dziaaniu panetnika albo zego ducha. Miast do
bogw si modli, miast do wityni bogat zanie ofiar, prostak taki podemu wiedminowi gotw odda
grosz ostatni, wierzc, i wiedmin, w odmieniec bezbony, zdoa dol jego odwrci i nieszczciom
zapobiec.
Anonim, Monstrum, albo Wiedmina opisanie

Nie mam nic przeciwko wiedminom. Niech sobie poluj na wampiry. Byleby tylko pacili podatki.
Radowid III miay, krl Redanii

Pragniesz sprawiedliwoci, wynajmij Wiedmina.


Grafitti na murze Katedry Prawa Uniwersytetu w Oxemurcie

ROZDZIA PITY
- Mwie co?
Chopczyk pocign nosem i odsun z czoa za du aksamitn czapeczk z baancim pirkiem,
zawadiacko zwisajcym z boku.
- Jeste rycerzem? - powtrzy pytanie, patrzc na Geralta lepkami niebieskimi jak farbka.
- Nie - odpowiedzia wiedmin, zdziwiony, e mu si chce odpowiada. - Nie jestem.
- Ale masz miecz! Mj tatu jest rycerzem krla Foltesta. Te ma miecz. Wikszy ni twj!
Geralt opar okcie o reling i splun do wody wirujcej za ruf szkuty.
- Nosisz na plecach - nie rezygnowa smarkacz. Czapeczka ponownie obsuna mu si na oczy.
- Co?
- Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz?
- Bo wioso mi ukradli.
Smarkacz rozdziawi si, kac podziwia imponujce szczerby po mlecznych zbach.
- Odsu si od burty - powiedzia wiedmin. - I zamknij usta, bo ci much nawpada.
Chopiec otworzy usta jeszcze szerzej.
- Siwy, a gupi! - warkna matka smarkacza, dostatnio odziana szlachcianka, odcigajc latorol za bobrowy
konierz paszczyka. - Chod tu, Everett! Tyle razy ci mwiam, by nie spoufala si z posplstwem!
Geralt westchn, patrzc na zarysy wysp i kp wyaniajce si z porannej mgy. Szkuta, niezgrabna jak
w, wloka si we waciwym dla niej, to jest wim tempie, dyktowanym leniwym nurtem Delty.
Pasaerowie, w wikszoci kupcy i wieniacy, drzemali na bagaach. Wiedmin ponownie rozwin zwj,
wrci do listu Ciri.
... pi w duej sali, ktra nazywa si Dormitorium, a ko mam ogromnie due, powiadam Ci. Jestem u
rednich Dziewczt, dwanacie nas jest, ale ja si najwicej przyjani z Eurneid, Katje i Iol Drug.
Dzisiaj natomiast Jadam Ros a najgorzej e niekiedy trzeba Poci i wstawa bardzo wczesnym witem.
Wczeniej ni w Kaer Morhen. Reszt napisz jutro albowiem zaraz bdziemy miay Mody. W Kaer Morhen
nikt nigdy si nie modli, ciekawe, czemu tutaj trzeba. Pewnie dlatego, e to witynia.
Geralt. Matka Nenneke przeczytaa i kazaa nie pisa Gupstw i wyranie bez bdw. I czego si ucz i e
czuj si dobrze i jestem zdrowa. Czuj si dobrze i jestem zdrowa niestety Godna, ale Wkrutce Obiad. I

57

kazaa jeszcze Matka Nenneke napisa, e modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodzia, ani mnie ani tobie te z
ca pewnoci.
Geralt, ponownie mam wolny czas, napisz wic, e si ucz. Czyta i pisa poprawne Runy. Historia.
Natura. Poezja i Proza, adnie si wysawia we Wsplnym Jzyku i w Starszej Mowie. Najlepsza jestem w
Starszej Mowie, umiem te pisa Starsze Runy. Napisz Ci co, to sam zobaczysz. Elaine blath, Feainnewedd.
To znaczyo: Pikny kwiatuszek, dziecko Soca. Widzisz sam, e umiem. I jeszcze
Teraz mog znowu pisa, albowiem znalazam nowe piro albowiem tamto stare zamao si. Matka Nenneke
przeczytaa i chwalia mnie, e poprawnie. I e jestem posuszna kazaa napisa i eby si nie martwi. Nie
martw si, Geralt.
Znw mam czas, wic napisz, co si przydarzyo. Jak karmiymy indyczki, ja, Iola i Katje, to wielki Jeden
Indyk na nas napad, szyj mia czerwon i by Okropny Straszny. Najpierw napad na Iol a pniej na mnie
chcia napa, ale ja si nie baam, bo on by i tak mniejszy i wolniejszy ni Wahado. Zrobiam zwd i piruet
i walnam go dwa razy rzg, a Umkn. Matka Nenneke nie pozwala mi tu nosi Mojego Miecza, szkoda,
albowiem bym temu Indykowi pokazaa, czego si nauczyam w Kaer Morhen. Ja ju wiem, e poprawnie
Starszymi Runami naley pisa Caer a'Muirehen i e to znaczy Warownia Starego Morza. To pewnie dlatego
tam wszdzie s Muszle i limaki oraz Ryby odcinite w kamieniach. A Cintr poprawnie pisze si Xin'trea.
Za moje imi pochodzi od Zireael, albowiem to znaczy Jaskka, a to znaczy, e...
- Czytacie sobie?
Unis gow.
- Czytam. A co? Stao si co? Kto co zauway?
- Nie, nic - odrzek szyper, wycierajc rce o skrzany kabat. - Spokj na wodzie. Ale mga jest, a my ju
blisko urawiej Kpy...
- Wiem. Pyn tdy ju szsty raz, Pluskolec, nie liczc powrotw. Zdyem pozna szlak. Mam oczy
otwarte, nie obawiaj si.
Szyper kiwn gow, odszed w stron dziobu, przestpujc pitrzce si wszdzie paki i toboki
podrnych. cinite na rdokrciu konie parskay i omotay podkowami o deski pokadu. Byli na rodku
nurtu, wrd gstej mgy. Szkuta oraa dziobem poacie nenufarw, rozgarniaa kpy. Geralt wrci do
lektury.
... to znaczy, e mam elfie imi. A przecie nie jestem elfka. Geralt, tutaj u nas te si mwi o Wiewirkach.
Czasem nawet wojsko przyjeda i wypytuje i mwi, e rannych elfw nie wolno leczy. Ja nie pisnam
nikomu ani sweczka o tym, co byo wiosn, nie bj si. I o tym, eby wiczy, te pamitam, nie myl sobie.
Chodz do parku i trenuj, gdy mam czas. Ale nie zawsze albowiem musz te pracowa w kuchni albo w
sadzie, jak wszystkie dziewczta. I nauki te mamy okropnie duo. Ale to nic, bd si uczy. Ty przecie te
uczye si w wityni, mwia mi o tym Matka Nenneke. I powiedziaa jeszcze, e macha mieczem moe
byle dure a wiedminka musi by modra.
Geralt, obiecae, e przyjedziesz. Przyjed.
Twoja Ciri
PS Przyjed, przyjed.
PS II. Matka Nenneke kazaa napisa na koniec Chwaa Wielkiej Melitele, niech jej bogosawiestwo i
przychylno zawsze bd z Tob. I eby Ci si nic nie stao.
Ciri
Pojechabym do Ellander, pomyla, chowajc list. Ale to niebezpieczne. Mgbym naprowadzi ich na
lad... Z tymi listami te trzeba skoczy. Nenneke korzysta z poczty kapaskiej, ale jednak... Cholera, to
zbyt ryzykowne.
- Hmmm... Hmm...
- Co znowu, Pluskolec? urawi Kp ju minlimy.
- I chwali bogw, bez wypadku - westchn szyper. - Ha, panie Geralt, znowu spokojny bdzie rejs, widz.
Mga tylko patrze, jak si podniesie, a gdy soce wyjrzy, to ju po strachu. Potworzysko przy socu si

58

nie pokae.
- Wcale si tym nie zmartwi.
- Ja myl - umiechn si krzywo Pluskolec. - Kompania paci wam od rejsu. Czy si co wydarzy, czy nie,
grosz i tak w kabz wpada?
- Pytasz, jak by nie wiedzia. Co to, zawi przez ciebie przemawia? e zarabiam, stojc oparty o burt i
obserwujc czajki? A tobie za co pac? Za to samo. Za to, e jeste na pokadzie. Gdy wszystko idzie
gadko, to nie masz nic do roboty, szwendasz si od dziobu do rufy, szczerzysz zby do pasaerek lub
prbujesz nacign kupcw na wdk. Mnie te wynajto, bym by na pokadzie. Na wszelki wypadek.
Bezpieczny przewz, bo wiedmin w eskorcie. Koszt Wiedmina wliczony w cen przewozu, prawda?
- Ano, pewnie, e prawda - westchn szyper. - Kompania nie straci. Znam ich dobrze. Pywam dla nich po
Delcie pity rok, od Piany do Novigradu, od Novigradu do Piany. No, to do pracy, panie wiedmin. Wy
opierajcie si o burt, ja id si przej od dziobu do rufy.
Mga zrzeda nieco. Geralt wyj z torby drugi list, ktry otrzyma niedawno od dziwnego posaca. Czyta
ten list ju okoo trzydziestu razy. List pachnia bzem i agrestem.
Miy przyjacielu...
Wiedmin zakl z cicha, patrzc na ostre, rwne, kanciaste, rysowane energicznymi pocigniciami pira
runy, bezbdnie oddajce nastrj piszcej. Ponownie poczu ogromn ochot, by podj prb ugryzienia
si ze zoci w tyek. Gdy przed miesicem pisa do czarodziejki, przez dwie noce z rzdu zastanawia si,
jak zacz. Wreszcie zdecydowa si na "Mia przyjaciko". I teraz mia za swoje.
Miy przyjacielu, ogromnie uradowa mnie Twj niespodziewany list, otrzymany niecae trzy lata po naszym
ostatnim spotkaniu. Rado moja bya tym wiksza, e o Twoim nagym i gwatownym zgonie kryy rne
plotki. Dobrze, e zdecydowae si zdementowa je, piszc do mnie, dobrze te, e czynisz to tak rycho. Z
Twego listu wynika, e wiode ycie spokojne, rozkosznie nudne i wyprane z wszelkich ewenementw. W
dzisiejszych czasach takie ycie to prawdziwy przywilej, drogi przyjacielu, ciesz si, e udao Ci si go
dostpi.
Wzruszya mnie naga troska o moje zdrowie, jak raczye przejawi, drogi przyjacielu. Spiesz z wieci,
e i owszem, czuj si ju dobrze, okres niedyspozycji mam ju za sob, uporaam si z kopotami, opisem
ktrych nie chc Ci nudzi.
Martwi mnie bardzo i niepokoi to, e niespodziewany prezent, jaki otrzymae od Losu, przysparza Ci
zmartwie. W przypuszczeniu, e wymaga to fachowej pomocy, masz absolutn suszno. Cho opis
trudnoci - co zrozumiale - jest enigmatyczny, jestem pewna, e znam rdo problemu. I zgadzam si z
pogldem, e absolutnie konieczna jest pomoc jeszcze jednej czarodziejki. Czuj si zaszczycona tym, e
jestem drug, do ktrej si zwracasz.
Czyme zasuyam na tak wysok pozycj na licie?
Bd spokojny, miy przyjacielu, a jeeli nosie si z zamiarem suplikowania o pomoc u dodatkowych
czarodziejek, zaniechaj tego, bo nie ma potrzeby. Wyruszam nie zwlekajc, jad wprost do miejsca, ktre
wskazae w zawoalowany, ale zrozumiay dla mnie sposb. Rzecz jasna, wyruszam w penej tajemnicy i przy
zachowaniu rodkw ostronoci. Na miejscu zorientuj si w naturze kopotu i zrobi, co bdzie w mej
mocy, aby uspokoi bijce rdo.
Postaram si przy tym nie wypa gorzej ni inne panie, do ktrych zanosie, zanosisz lub zwyke zanosi
supliki. Jestem wszak Tw mi przyjacik. Zbyt zaley mi na Twej cennej przyjani, bym moga Ci
zawie, drogi przyjacielu.
Jeli w cigu najbliszych kilku lat zapragnby napisa do mnie, nie wahaj si ani chwili. Listom Twoim
jestem niezmiennie rada.
Twoja przyjacika Yennefer
List pachnia bzem i agrestem.
Geralt zakl.
Z zadumy wyrwao go nagie poruszenie na pokadzie i koysanie szkuty, sygnalizujce zmian kursu. Cz
pasaerw obiega praw burt. Szyper Pluskolec wywrzaskiwa z dziobu komendy, szkuta powoli i opornie
skrcaa w stron temerskiego brzegu, schodzia z farwateru, ustpujc miejsca dwm wyaniajcym si z
mgy okrtom. Wiedmin spojrza ciekawie.

59

Jako pierwszy pyn wielki, dugi na co najmniej siedemdziesit sni trjmasztowy galeas, powiewajcy
amarantow flag ze srebrnym orem. Za nim, rytmicznie pracujc czterdziestoma wiosami, suna
mniejsza, smuka galera, ozdobiona znakiem zoto-czerwonej krokwi w czarnym polu.
- Uch, ale smoki wielgachne - powiedzia Pluskolec, stajc obok Wiedmina. - Ale rzek orz, a fala
idzie.
- Ciekawe - mrukn Geralt. - Galeas pynie pod redask bander, a galera jest z Aedirn.
- Z Aedirn, a jake - potwierdzi szyper. - I nosi wimple namiestnika z Hagge. Ale zwacie, oba statki maj
ostrodenne kaduby, blisko dwa snie zanurzenia. Znaczy to, e do samego Hagge nie pyn, bo nie
przeszyby przez porohy i mielizny w grze rzeki. Pyn do Piany albo do Biaego Mostu. A spjrzcie, na
pokadach mrowie wojska. To nie kupcy. To wojenne korabie, panie Geralt.
- Na galeasie podruje kto wany. Rozpili namiot na pokadzie.
- Ano, tak nynie wielmoe podruj - kiwn gow Pluskolec, dubic w zbach odupan od burty
drzazg. - Rzek bezpieczniej. Po lasach grasuj elfie komanda, nie wiedzie, zza ktrego drzewa smyknie
strzaa. A na wodzie nie ma strachu. Elf, jak ten kot, wody nie lubi. W chaszczach woli siedzie...
- To musi by kto naprawd wany. Namiot jest bogaty.
- Ano, moe to by. Kto wie, moe sam krl Vizimir rzek zaszczyci? Rny nard teraz podruje... A
jeli my ju przy tym, prosilicie w Pianie, bym ucha nadstawia, czy si kto wami nie ciekawi, czy kto o
was nie wypytuje. Ot tamta amaga, widzicie go?
- Nie pokazuj palcem, Pluskolec. Co to za jeden?
- A bo ja wiem? Sami spytajcie, przecie idzie ku nam. Baczcie, jak to si chwieje! A woda by lustro, zaraza,
gdyby troch powenio, pewnie na czworakach by laz, niezgua.
"Niezgu" okaza si niewysoki, chudy mczyzna W trudnym do okrelenia wieku, ubrany w weniany
obszerny i niezbyt czysty paszcz, spity kolist mosin brosz. Przetyczk od broszy, wida zgubion,
zastpowa krzywy gwd ze sklepan gwk. Mczyzna podszed, chrzkn, zmruy krtkowzroczne
oczy.
- Hmm... Czy mam przyjemno z Geraltem z Rivii, wiedminem?
- Tak, moci panie. Macie.
- Pozwlcie, e si przedstawi. Jestem Linus Pitt, magister bakaarz, wykadowca historii naturalnej w
Akademii Oxenfurckiej.
- Niezmiernie mi mio.
- Hmm... Powiedziano mi, e ochraniasz waszmo przewz na zlecenie Kompanii Malatiusa i Grocka.
Jakoby przed niebezpieczestwem napaci jakiego monstrum. Zastanawia mnie, o jakie to monstrum moe
chodzi?
- Sam si nad tym zastanawiam - wiedmin opar si o, burt, patrzc na majaczce we mgle ciemne zarysy
nadrzecznych gw na temerskim brzegu. - I dochodz do wniosku, e wynajto mnie raczej na wypadek
ataku komanda Scoia'tael, ktre podobno grasuje w okolicy. Podruj bowiem midzy Pian a Novigradem
po raz szsty, a agnica nie pokazaa si ani razu...
- agnica? To jaka ludowa nazwa. Wolabym, bycie posugiwali si nazewnictwem naukowym. Hmm...
agnica... Doprawdy nie wiem, ktry gatunek macie na myli...
- Mam na myli kostropate potworzysko, dugie na dwa snie, przypominajce obronity glonami pniak,
majce dziesi ap i szczki jak piy.
- Opis pozostawia wiele do yczenia pod wzgldem naukowej cisoci. Czyby szo o ktry z gatunkw z
rodziny Hyphydridae?
- Nie wykluczam tego - westchn Geralt. - agnica, z tego, co o niej wiem, pochodzi z wyjtkowo
parszywej rodziny, adna nazwa nie jest dla tej rodziny krzywdzca. Rzecz w tym, moci bakaarzu, e
podobno ktry z czonkw tego niesympatycznego rodu zaatakowa dwa tygodnie temu szkut Kompanii.
Tu, w Delcie, niedaleko miejsca, w ktrym si wanie znajdujemy.
- Kto tak twierdzi - zamia si skrzekliwie Linus Pitt - ten jest nieukiem albo kamc. Nic podobnego
zdarzy si nie mogo. Znam bardzo dobrze faun Delty. Rodzina Hyphydridae w ogle tu nie wystpuje.
Ani inny a do tego stopnia niebezpieczny, drapieny gatunek. Znaczne zasolenie i nietypowy skad
chemiczny wody, zwaszcza w czasie przypywu...
- W czasie przypywu - przerwa Geralt - gdy fala pywowa przejdzie przez kanay Novigradu, w Delcie w
ogle nie ma wody w cisym znaczeniu tego sowa. Jest ciecz skadajca si z odchodw, mydlin, oleju i
zdechych szczurw.
- Niestety, niestety - zasmuci si magister bakaarz. - Degradacja rodowiska... Nie uwierzycie, ale z ponad
dwch tysicy gatunkw ryb, ktre yy w tej rzece jeszcze pidziesit lat temu, zostao nie wicej ni
dziewiset. To doprawdy przykre.

60

Obaj oparli si o reling i w milczeniu patrzyli na zielon mtn to. Przypyw ju si zaczyna, bo woda
mierdziaa coraz silniej. Pojawiy si pierwsze zdeche szczury.
- Wygin ze szcztem gowacz biaopetwy - przerwa milczenie Linus Pitt. - Znikn kefal, wogw,
kitara, wiun pasiasty, brzanka, kieb dugowsy, zbacz krlewski...
W odlegoci okoo dziesiciu sni od burty woda zakotowaa si. Przez moment obaj widzieli ponad
dwudziestofuntowy okaz krlewskiego zbacza, ktry pokn zdechego szczura i znikn w gbinie,
machnwszy wdzicznie petw ogonow.
- Co to byo? - wzdrygn si magister.
- Nie wiem - Geralt spojrza w niebo. - Moe pingwin?
Uczony rzuci na niego okiem, zaci wargi.
- Z pewnoci nie bya to jednak wasza legendarna agnica! Mwiono mi, e wiedmini dysponuj znaczn
wiedz o niektrych rzadkich gatunkach. A wy nie do, e powtarzacie plotki i bajdy, to jeszcze prbujecie
drwi ze mnie w prostacki sposb... Czy wy mnie w ogle suchacie?
- Mga si nie podniesie - rzeki cicho Geralt.
- H?
- Wiatr wci saby. Gdy wpyniemy w odnogi, midzy ostrowy, bdzie jeszcze sabszy. Bdzie mglisto a
do samego Novigradu.
- Ja nie pyn do Novigradu, wysiadam w Oxenfurcie - oznajmi sucho Pitt. - A mga? Nie jest a tak gsta,
by uniemoliwia nawigacj, jak mylicie?
Chopczyk w czapeczce z pirkiem przebieg obok nich, wychyli si mocno, prbujc patykiem zowi
obijajcego si o burt szczura. Geralt podszed, wyrwa mu patyk.
- Zmykaj std. Nie zbliaj si do burt!
- Maaaamaaaa!
- Everett! Chod tu natychmiast!
Magister bakaarz wyprostowa si, popatrzy na Wiedmina przenikliwie.
- Wy, zdaje si, prawdziwie wierzycie, e co nam zagraa?
- Panie Pitt - rzek Geralt najspokojniej jak umia. - Dwa tygodnie temu co cigno dwoje ludzi z pokadu
jednej ze szkut Kompanii. We mgle. Nie wiem, co to byo. Moe bya to wasza hyfydra, czy jak jej tam.
Moe by to kieb dugowsy. Ale ja myl, e to bya agnica.
Uczony wyd wargi.
- Przypuszczenia - owiadczy - winny opiera si na solidnych naukowych podstawach, nie na pogoskach i
plotkach. Mwiem wam, hyfydra, ktr uparcie nazywacie agnica, nie wystpuje w wodach Delty. Zostaa
wytpiona dobre p wieku temu, nawiasem mwic wskutek dziaalnoci wam podobnych, gotowych
natychmiast zabija wszystko, co nieadnie wyglda, bez namysu, bez bada, bez obserwacji, bez
zastanawiania si nad nisz ekologiczn.
Geralt mia przez chwil ochot szczerze powiedzie, gdzie ma agnic i jej nisz, ale rozmyli si.
- Panie bakaarzu - rzek spokojnie. - Jedn ze cignitych z pokadu osb bya moda dziewczyna w ciy.
Chciaa schodzi w wodzie spuchnite stopy. Teoretycznie jej dziecko mogoby kiedy zosta rektorem
waszej uczelni. Co powiecie na takie podejcie do ekologii?
- To jest podejcie nienaukowe, emocjonalne i subiektywne. Natura rzdzi si wasnymi prawami i cho s
to prawa okrutne i bezwzgldne, nie ma co ich poprawia. To walka o byt! - magister przechyli si przez
reling i splun do wody. - A tpienia gatunkw, nawet drapienych, nie mona niczym usprawiedliwi. Co
na to powiecie?
- Powiem, e niebezpiecznie si tak wychyla. W okolicy moe by agnica. Chcecie sprawdzi na wasnej
skrze, w jaki sposb agnica walczy o byt?
Linus Pitt puci reling, odskoczy gwatownie. Poblad lekko, ale natychmiast odzyska kontenans,
ponownie wyd wargi.
- Zapewne wiele wiecie o owych fantastycznych agnicach, panie wiedminie?
- Bez wtpienia mniej ni wy. Moe wic skorzystamy z okazji? Owiecie mnie nieco, panie bakaarzu,
wycie troch wiedzy o drapienikach wodnych. Chtnie posucham, podr mniej si bdzie duya.
- Drwicie ze mnie?
- Pod adnym pozorem. Naprawd chciabym uzupeni luki w wyksztaceniu.
- Hmmm... Jeli naprawd... Czemu nie. Posuchajcie zatem. Rodzina Hyphydridae, naleca do rzdu
Amphipoda, czyli Obunogw, obejmuje cztery znane nauce gatunki. Dwa z nich yj wycznie w wodach
tropikalnych. W naszym klimacie spotyka si natomiast, obecnie bardzo rzadko, niewielk Hyphydra
Longicauda, oraz osigajc nieco wiksze rozmiary Hyphydra marginata. Biotopem obu gatunkw s wody
stojce lub wolno pynce. S to rzeczywicie gatunki drapiene, preferujce jako pokarm stworzenia

61

ciepokrwiste... Macie co do dodania?


- Chwilowo nie. Sucham z zapartym tchem.
- Tak, hmm... W ksigach znale te mona wzmianki o podgatunku Pseudohyphydra, yjcym w
bagnistych wodach Angrenu. Jednak ostatnio uczony Bumbler z Aldersbergu dowid, e jest to cakowicie
odrbny gatunek z rodziny Mordidae, czyli Zagrycw. ywi si wycznie rybami i maymi pazami. Zosta
nazwany Ichtyouorax Bumbleri.
- Ma potwr szczcie - umiechn si wiedmin. - Ju po raz trzeci zosta nazwany.
- Jak to?
- Stwr, o ktrym mwicie, to yrytwa, w Starszej Mowie noszca nazw cinerea. A jeli uczony Bumbler
twierdzi, e ywi si wycznie rybami, to wnosz, e nigdy nie kpa si w jeziorku, w ktrym yrytwy
bytuj. Ale pod jednym wzgldem Bumbler ma racj: z agnic cinerea ma tyle wsplnego, co ja z lisem.
Obaj lubimy je kaczuszki.
- Jaka cinerea? - achn si bakaarz. - Cinerea to stwr mityczny! Doprawdy rozczarowuje mnie wasza
niewiedza. Zaiste, zaskoczony jestem...
- Wiem - przerwa Geralt. - Bardzo trac przy bliszym poznaniu. Niemniej pozwol sobie na kilka dalszych
poprawek do waszych teorii, panie Pitt. Ot agnice zawsze yy w Delcie i yj nadal. Owszem, by taki
czas, gdy wydawao si, e wyginy. ywiy si bowiem tymi maymi fokami...
- Karowatymi morwinami rzecznymi - poprawi magister. - Nie bdcie ignorantem. Nie mylcie fok z...
-... ywiy si morwinami, a morwiny wytrzebiono, bo przypominay foki. Dostarczay foczego futra i
tuszczu. Pniej za w grze rzeki pokopano kanay, pobudowano tamy i przegrody. Prd osab, Delta
zamulia si i zarosa. A agnica ulega mutacji. Przystosowaa si.
- H?
- Ludzie odbudowali jej acuch pokarmowy. Dostarczyli ciepokrwistych stworze na miejsce morwinw.
Zaczto wozi przez Delt owce, bydo, nierogacizn. agnic w mig nauczyy si, e kada pynca po
Delcie szkuta, barka, tratwa lub komiga to jeden wielki pmisek z arciem.
- A mutacja? Mwilicie o mutacji!
- To pynne ajno - Geralt wskaza na zielon wod - zdaje si agnicy odpowiada. Wzmaga wzrost.
Cholera potrafi podobno by tak wielka, e bez wysiku ciga krow z tratwy. cignicie z pokadu
czowieka to dla niej fraszka. Zwaszcza z pokadw tych kryp, ktre Kompania wykorzystuje do transportu
pasaerw. Sami widzicie, jak to gboko siedzi w wodzie.
Bakaarz szybko cofn si od burty, najdalej, jak mg, jak pozwalay wzki i bagae.
- Syszaem plusk! - sapn, wpatrujc si w mg midzy kpami. - Panie wiedminie! Syszaem...
- Spokojnie. Oprcz plusku sycha te skrzyp wiose w dulkach. To celnicy z redaskiego brzegu.
Zobaczycie, zaraz tu bd i zrobi zamieszanie, jakiego nie zdoayby zrobi trzy, a nawet cztery agnice.
Pluskolec przebieg obok. Zakl plugawie, bo chopczyk w czapeczce z pirkiem zaplta mu si pod nogi.
Pasaerowie i kupcy, wielce zdenerwowani, przegldali swe mienie i usiowali ukry przemyt.
Za ma chwil o burt stukna dua d, a na pokad szkuty wskoczyo czterech ruchliwych,
rozgniewanych i bardzo haaliwych osobnikw. Otoczyli szypra koem, pokrzyczeli gronie, usilnie
prbujc nada swym osobom i funkcjom pozory wanoci, po czym z entuzjazmem rzucili si na baga i
dobytek podrnych.
- Kontroluj jeszcze przed ldowaniem! - poskary si Pluskolec, podchodzc do Wiedmina i magistra. To bezprawie jest, no nie? Przecieemy jeszcze nie na redaskiej ziemi. Redania jest na prawym brzegu, p
mili std!
- Nie - zaprzeczy bakaarz. - Granica midzy Redania a Temeri przebiega rodkiem nurtu Pontaru.
- A jak tu, kurwa, nurt wymierzy? Tu jest Delta! Kpy, achy i ostrowy cigiem zmieniaj pooenie,
farwater jest co dnia inny! Skaranie boskie! Hej! Gwniarzu! Zostaw ten bosak, bo ci rzy posiniacz!
Wielmona pani! Pilnujcie dzieciaka! Skaranie boskie!
- Everett! Zostaw to, bo si ubrudzisz!
- Co jest w tym kufrze? - wrzeszczeli celnicy. - Hej, rozwiza mi ten tob! Czyj ten wzek? Waluta jest?
Waluta, pytam? Temerski albo nilfgaardzki pienidz?
- Tak oto wyglda wojna celna - skomentowa rozgardiasz Linus Pitt, robic mdr min. - Vizimir wymg
na Novigradzie wprowadzenie prawa skadu. Foltest z Temerii odpowiedzia retorsyjnym, bezwzgldnym
prawem skadu w Wyzimie i Gors Velen. Mocno ugodzi tym redaskich kupcw, wic Vizimir zaostrzy ca
na temerskie wyroby. Chroni redask gospodark. Temeria zalewana jest tanimi towarami pochodzcymi z
nilfgaardzkich manufaktur. Dlatego celnicy s tacy gorliwi. Gdyby nilfgaardzkie towary w nadmiarze
przedostay si przez granic, gospodarka Redanii mogaby run. Redania prawie nie ma manufaktur, a
rzemielnicy nie wytrzymaliby konkurencji.

62

- Krtko mwic - umiechn! si Geralt - Nilfgaard powoli zdobywa towarem i zotem to, czego nie zdoby
orem. Temeria nie broni si? Foltest nie wprowadzi blokady poudniowych granic?
- Jakim sposobem? Towar idzie przez Mahakam, przez Brugge, przez Verden, przez porty w Cidaris. Dla
kupcw liczy si za wycznie zysk, nie polityka. Gdyby krl Foltest zablokowa granice, gildie kupieckie
podniosyby straszne larum...
- Waluta jest? - warkn, podchodzc do nich, celnik o przekrwionych oczach i zaronitej gbie. - Co do
oclenia?
- Jestem uczonym!
- Bdcie sobie nawet ksiciem! Pytam, co wwozicie?
- Zostaw ich, Boratek - rzek przywdca grupy, wysoki i barczysty celnik z dugim czarnym wsem. Wiedmina nie poznajesz? Witaj, Geralt. To twj znajomy? Uczony? A wic do Oxenfurtu, panie? I bez
bagau?
- W rzeczy samej. Do Oxenfurtu. I bez bagau.
Celnik wycign z rkawa wielk chustk, wytar czoo, wsy i szyj.
- I jak dzisiaj, Geralt? - spyta. - Potwr nie objawi si?
- Nie. A ty, Olsen, widziae co moe?
- Ja nie mam czasu si rozglda. Ja pracuj.
- Mj tatu - owiadczy Eyerett, podkradszy si bezszelestnie - jest rycerzem krla Foltesta! I ma jeszcze
wiksze wsy!
- Zjedaj, ptaku - powiedzia do niego Olsen, po czym westchn ciko. - Masz moe troch wdki,
Geralt?
- Nie.
- Ale ja mam - zaskoczy wszystkich uczony m z Akademii, wycigajc z sakwy paski bukak.
- A ja mam zaksk - pochwali si Pluskolec, wyaniajc si jak spod ziemi. - Wdzone mitusy!
- A mj tatu...
- Zjedaj, gwniarzu.
Usiedli na zwojach lin w cieniu jednego ze stojcych na rdokrciu wozw, kolejno pocigajc z bukaka i
poerajc mitusy. Olsen musia ich na chwil opuci, bo wybucha awantura. Krasnoludzki kupiec z
Mahakamu da niszego wymiaru ca, prbujc wmwi celnikom, e wwoone futra nie s futrami
srebrnych lisw, lecz wyjtkowo wielkich kotw. Matka wcibskiego i wszdobylskiego Eyeretta nie chciaa
natomiast w ogle podda si kontroli, piskliwie powoujc si na rang ma i przywileje szlacheckie.
Statek wolno sun szerokim przesmykiem wrd zakrzaczonych ostroww, wlokc przy burtach warkocze
zgarnianych nenufarw, greli i rdestnic. Wrd trzcin gronie buczay bki i pogwizdyway wie.
Czaple, stojc na jednej nodze, ze stoickim spokojem patrzyy w wod, wiedzc, e nie ma si co
gorczkowa - ryba prdzej czy pniej sama podpynie.
- I co, panie Geralt? - odezwa si Pluskolec, wylizujc mitusi skr. - Jeszcze jeden spokojny rejs?
Wiecie, co wam rzekn? Ten potwr gupi nie jest. On wie, ecie si na niego zasadzili. U nas, we wiosce,
bya, uwaacie, rzeczka, w niej ya wydra, ona zakradaa si na podwrko, kury dusia. A taka bya cwana,
e nie przylaza nigdy, jeli doma by ojciec albo ja z brami. Przyazia jeno wtedy, gdy ostawa dziadunio,
samiuteki jeden. A dziadunio nasz, uwaacie, na rozumie troch sabowa i nogi mu paralusz odj. Wydra,
psia jej ma, jakby wiedziaa o tym. No to pewnego razu nasz tatko...
- Dziesi procent ad valorem! - rozdar si ze rdokrcia krasnoludzki kupiec, wywijajc skr lisa. - Tyle
si naley i wicej ni miedziaka nie zapac!
- To wam skunfiskuj wszystko! - rykn gniewnie Olsen. - I stray novigradzkiej donios, a wtenczas do
ciupy pjdziecie, razem z tym waszym Walorem! Boratek, inkasuj co do grosza! Hej, zostawilicie co dla
mnie? Nie wyopalicie do dna?
- Siadaj, Olsen - Geralt zrobi mu miejsce na linach.
- Nerwow masz prac, jak widz.
- Ach, mam ju tego wyej uszu - westchn celnik, po czym ykn z bukaka, wytar wsy. - Rzucam to w
zaraz, wracam do Aedirn. Ja jestem prawy Vengerberczyk, pocignem do Redanii za siostr i szurzym,
ale nynie wracam. Wiesz, Geralt, zamiaruj zacign si do wojska. Podobnie krl Demawend ogosi
zacig do wojsk specjalnych. P roku szkolenia w obozie, a potem ju leci od, trzy razy wicej, nili tu
dostaj, nawet jeli wliczy apwki. Przesolone te mitusy.
- Syszaem o tym specjalnym wojsku - potwierdzi Pluskolec. - To na Wiewirki szykowane, bo z elfimi
komandami leguralne wojsko nie daje rady. Najchtniej, jakem sysza, zacigaj tam pelfw. Ale ten
obz, gdzie ich wojowania ucz, to podobnie istne pieko. Stamtd p na p wychodz, jedni po od,
drudzy na alnik, nogami do przodu.

63

- Tak trza - rzek celnik. - Wojsko specjalne, szyper, to nie byle szysz. To nie zasrani tarczownicy, co to im
starczy pokaza, ktrym kocem oszczep kole. Wojsko specjalne musi si umie bi, e hej!
- Taki to wojownik srogi, Olsen? A Wiewirkw si nie bojasz? e ci rzy szypami nadziej?
- O wa! Te wiem, jak uk nacign. Wojowaem ju z Nilfgaardem, to co mi tam elfy.
- Powiadaj - wzdrygn si Pluskolec - e jak im kto ywcem w rce wpadnie, owym Scoia'tael... To lepiej
by mu byo si nie rodzi. Okrutnie zamcz.
- Ech, zamknby gb, szyper. Pleciesz by baba. Wojna to wojna. Raz ty wroga, wtry raz wrg ciebie
rypnie w zad. Nasi zapanych elfw te nie gaszcz, nie bj si.
- Taktyka terroru - Linus Pitt wyrzuci za burt gow i krgosup mitusa. - Przemoc rodzi przemoc.
Nienawi wrosa w serca... i zatrua krew pobratymcz...
- Czego? - skrzywi si Olsen. - Mwcie po ludzku!
- Cikie czasy nastay.
- Juci, prawda - przytakn Pluskolec. - Ani chybi bdzie wielka wojna. Krucy co dnia gsto po niebie
lataj, cierwo wida ju im pachnie. A wieszczka Itlina koniec wiata przepowiedziaa. Biae wiato
nastanie, zasi potem Biae Zimno. Albo na odwyrtk, zapomniaem, jak to szo. A ludziska powiadaj, e
byy te widome znaki na niebie...
- Ty na farwater patrz, szyper, miast w niebo, bo si na mielizny wpieprzy ten twj korab. Ha, juemy na
wysokoci Oxenfurtu. Spjrzcie jeno, ju Bary wida!
Mga przerzedzia si wyranie, tak e mogli widzie kpy i gi prawego brzegu i wznoszcy si nad nimi
fragment akweduktu.
- To jest, moi panowie, eksperymentalna oczyszczalnia ciekw - pochwali si magister bakaarz,
odmawiajc kolejki. - To wielki sukces nauki, wielkie osignicie Akademii. Wyremontowalimy dawny elfi
akwedukt, kanay i osadnik, neutralizujemy ju cieki caego uniwersytetu, miasteczka, okolicznych wsi i
farm. To, co nazywacie Bary, to jest wanie osadnik. Ogromny sukces nauki...
- Gowy w d, gowy w d - ostrzeg Olsen, kryjc si za nadburciem. - oskiego roku, jak toto wybucho,
gwno doleciao a do urawiej Kpy.
Szkuta wpyna pomidzy wyspy, przysadzista wiea osadnika i akwedukt znikny we mgle. Wszyscy
odetchnli z ulg.
- Nie pyniesz wprost oxenfurck odnog, Pluskolec? - spyta Olsen.
- Wpierw zawijam do Grabowej Buchty. Po handlarzy ryb i kupcw z temerskiej strony.
- Hmm... - celnik podrapa si w szyj. - Do Buchty... Suchaj no, Geralt, nie masz ty przypadkiem jakich
zatargw z Temerczykami?
- A co? Kto o mnie wypytywa?
- Zgade. Jak widzisz, pamitam o twej probie, by baczy na takich, co si tob ciekawi. Ot, wystaw
sobie, dopytywaa si o ciebie temerska Stra, Donieli mi o tym tamtejsi celnicy, z ktrymi mam sztam.
Co tu mierdzi, Geralt.
- Woda? - przestraszy si Linus Pitt, ogldajc si pochliwie na akwedukt i ogromny sukces nauki.
- Ten gwniarz? - Pluskolec wskaza na Everetta, wci krccego si w pobliu.
- Ja nie o tym - skrzywi si celnik. - Posuchaj, Geralt, temerscy celnicy powiadali, e owa Stra zadawaa
dziwne pytania. Oni wiedz, e pywasz na szkutach Malatiusa i Grocka. Pytali... czy pywasz samojeden.
Czy nie wozisz ze sob... Do diaba, tylko si nie miej! Szo im o jak niedoros pannic, ktr jakoby
widywano w twoim towarzystwie.
Pluskolec zarechota. Linus Pitt spojrza na Wiedmina wzrokiem penym niechci, takim, jakim naley
spoglda na biaowosych mczyzn, ktrymi prawo interesuje si z tytuu skonnoci do niedorosych
pannic.
- Dlatego te - odchrzkn Olsen - temerscy celnicy mniemali, e to najrychlej prywatka. Osobiste
porachunki, w ktre kto wciga Stra. Tak jakby... No, rodzina panienki albo narzeczony. Celnicy podpytali
wic ostronie, kto za tym stoi. I dowiedzieli si. Ot szlachcic to jest, podobnie, wyszczekany jak
kanclerz, niebiedny i nieskpy, kacy si nazywa... Rience, czy jako tak. Na lewym policzku ma kran
plam, jakby oparzelin. Znasz takiego?
Geralt wsta.
- Pluskolec - powiedzia. - Schodz z pokadu w Grabowej Buchcie.
- Jake to? A co z potworem?
- To wasze zmartwienie.
- Wzgldem zmartwienia - przerwa Olsen - to spjrz no na praw burt, Geralt. O wilku mowa.
Zza wyspy, z podnoszcej si szybko mgy, wyoni si barkas, na ktrego maszcie leniwie powiewa czarny
proporzec usiany srebrnymi liliami. Zaog stanowio kilku ludzi w szpiczastych czapkach temerskiej Stray.

64

Geralt szybko sign do torby, wydoby oba listy - ten od Ciri i ten od Yennefer. Szybko podar je na drobne
strzpy i wyrzuci do rzeki. Celnik obserwowa go w milczeniu.
- Co ty wyrabiasz, mona wiedzie?
- Nie mona. Pluskolec, zaopiekuj si moim koniem.
- Ty chcesz... - zmarszczy si Olsen. - Ty zamierzasz...
- Tb moja rzecz, co zamierzam. Nie mieszaj si do tego, bo bdzie incydent. Pyn pod temerska flag.
- Chdo ich flag - celnik przesun kord w bardziej dostpne miejsce na pasie, przetar rkawem
emaliowany ryngraf ze znakiem ora na czerwonym polu. - Jeli ja jestem na pokadzie i czyni kontrol, to tu
jest Redania. Nie pozwol...
- Olsen - przerwa wiedmin, chwytajc go za rkaw.
- Nie wtrcaj si, prosz. Tego z poparzon twarz nie ma na barkasie. A ja musz wiedzie, kim on jest i
czego chce. Musz si z nim zobaczy.
- Pozwolisz, by ci w dyby wzili? Nie bd durny! Jeli to osobiste porachunki, zemsta na prywatne
zlecenie, to zaraz za ostrowiem, na Odmcie, polecisz za burt z kotwic u szyi. Zobaczysz si, ale z rakami
na dnie!
- To jest temerska Stra, nie bandyci.
- Tak? A spjrz tylko na ich gby! Ja zreszt zaraz bd wiedzia, kim oni po prawdzie s. Zobaczysz.
Barkas, zbliywszy si szybko, dobi do burty szkuty. Jeden ze Stranikw rzuci lin, drugi zaczepi bosak o
reling.
- Jam jest szyprem! - Pluskolec zagrodzi drog trzem wskakujcym na pokad osobnikom. - To statek
Kompanii Malatiusa i Grocka! Czego tu...
Jeden z osobnikw, krpy i ysy, bezceremonialnie odepchn go ramieniem, grubym jak konar dbu.
- Niejaki Gerald, zwany Geraldem z Rivii! - zagrzmia, mierc szypra wzrokiem. - Jest takowy na
pokadzie?
- Nie ma.
- To ja - wiedmin przestpi toboy i paki, zbliy si. - To ja jestem Geralt, zwany Geraltem. O co chodzi?
- W imieniu prawa jestecie aresztowani - ysy powid wzrokiem po tumie podrnych. - Gdzie
dziewczyna?
- Jestem sam.
- esz!
- Zaraz, zaraz - Olsen wyoni si zza plecw Wiedmina, pooy mu rk na ramieniu. - Spokojnie, bez
krzykw. Spnilicie si, Temerczycy. On ju jest aresztowany i te w imieniu prawa. Jam go capn. Za
przemyt. Wedle rozkazu zabieram go do kordegardy w Oxenfurcie.
- e jak? - zmarszczy si ysy. - A dziewczyna?
- Nie ma tu i nie byo nijakiej dziewczyny.
Stranicy popatrzyli na siebie w niezdecydowanym milczeniu. Olsen umiechn si szeroko, podkrci
czarny ws.
- Wiecie, co uczynimy? - parskn. - Pycie z nami do Oxenfurtu, Temerczycy. My i wy ludzie proci, jake
si nam wyzna w prawie? A komendant oxenfurckiej kordegardy to czek niegupi i byway, on nas
rozsdzi. Przecie znacie naszego komendanta, nie? Bo on waszego, z Buchty, zna wietnie. Wyoycie mu
wasz spraw... Pokaecie nakaz i pieczcie... Bo wszake macie nakaz z pieczciami jak trzeba, h?
ysy milcza, patrzc na celnika ponuro.
- Nie mam czasu ni ochoty do Oxenfurtu! - wrzasn nagle. - Zabieram ptaszka na nasz brzeg i tyle! Stran,
Vitek! Jazda, przepatrze mi szkut! Znale mi dziewuch, migiem!
- Zaraz, pomaleku - Olsen nie przej si wrzaskiem, cedzi sowa powoli i dobitnie. - Jestecie po
redaskiej stronie Delty, Temerczycy. Nie macie aby czego do oclenia? Albo jakiej kontrabandy? Zaraz
sprawdzimy. Poszukamy. A jeli co znajdziemy, to jednak bdziecie musieli na chwil pofatygowa si do
Oxenfurtu. A my, jeli chcemy, zawsze co znajdziemy. Chopy! Do mnie!
- Mj tatu - zapia nagle Everett, zjawiajc si przy ysym nie wiedzie skd - jest rycerzem! Ma jeszcze
wikszy n!
ysy byskawicznie chwyci go za bobrowy konierz, poderwa z pokadu, strcajc czapeczk z pirkiem.
Otoczywszy go w pasie ramieniem, przyoy chopcu kordelas do garda.
- Cofn si! - rykn. - Cofn si, bo szyj urn smarkaczowi!
- Evereeeeett! - zawya szlachcianka.
- Ciekawe metody - rzek wolno wiedmin - stosuje temerska Stra. Zaiste, tak ciekawe, e wierzy si nie
chce, e to naprawd Stra.
- Zamknij gb! - wrzasn ysy, potrzsajc kwiczcym jak prosi Everettem. - Stran, Vitek, bierzcie go! W

65

pta i na barkas! A wy, cofn si! Gdzie jest dziewczyna, pytam? Dawa mi j, bo jak nie, to zarn
gwniarza!
- A zarnij - wycedzi Olsen, dajc znak swym celnikom i dobywajc korda. - Co to on, mj, czy jak? A jak
go ju zarniesz, to sobie pogadamy.
- Nie wtrcaj si! - Geralt rzuci miecz na pokad, powstrzyma gestem celnikw i eglarzy Pluskolca. Jestem wasz, panie e-straniku. Pu dzieciaka.
- Na barkas! - ysy, nie puszczajc Everetta, cofn si ku burcie, uchwyci liny. - Vitek, wi go! A wy
wszyscy do tyu! Jeli ktry si ruszy, szczeniak zdechnie!
- Zwariowae, Geralt? - warkn Olsen.
- Nie wtrcaj si!
- Everreeeett!!!
Temerski barkas zakoysa si nagle, odskoczy od szkuty. Woda eksplodowaa z gonym pluskiem,
wystrzeliy z niej dwie dugie, zielone, kostropate apy, najeone kolcami jak odna modliszki. apy
chwyciy Stranika z bosakiem i w mgnieniu oka wcigny go pod wod. ysy zawy dziko, puci Everetta,
uczepi si lin zwisajcych z burty barkasu. Eyerett chlupn w wod, ktra ju zdya poczerwienie.
Wszyscy - ci na szkucie i ci na barkasie - zaczli wrzeszcze jak optani.
Geralt wyszarpn si dwm prbujcym go wiza Stranikom. Jednego trzasn pici w podbrdek i
wyrzuci za burt. Drugi zamachn si na niego elaznym hakiem, ale zmik i oklap w ucisku Olsena, z
kordem celnika wbitym po rkoje pod ebra.
Wiedmin przesadzi niski reling. Zanim gsta od wodorostw woda zamkna si nad jego gow, usysza
jeszcze krzyk Linusa Pitta, wykadowcy historii naturalnej w Akademii Oxenfurckiej.
- Co to jest? Co to za gatunek? Takich zwierzt nie ma!
Wynurzy si tu przy temerskim barkasie, cudem unikajc pchnicia ocieniem, ktrym chcia go dziabn
jeden z ludzi ysego. Stranik nie zdy uderzy ponownie, plusn w wod ze strza w gardle. Geralt,
chwytajc upuszczony ocie, odbi si nogami od burty, zanurkowa w kbicy si wir, z rozmachem
dgn co, majc nadziej, e to nie Everett.
- To niemoliwe! - sysza wrzaski bakaarza. - Takie zwierz istnie nie moe! A przynajmniej istnie nie
powinno!
Z tym ostatnim stwierdzeniem zgadzam si w peni, pomyla wiedmin, dziobic ocieniem twardy,
najeony wyrostkami pancerz agnicy. Trup temerskiego stranika podrygiwa bezwadnie w sierpowatych
szczkach potwora, smuy krwi. agnica machna ostro paskim ogonem, zanurkowaa ku dnu, wzbijajc
chmury muu.
Usysza cienki krzyk. Everett, kotujc wod jak may piesek, uchwyci si ng ysego, usiujcego wspi
si na barkas po zwisajcych z burty linach. Liny puciy, obaj, Stranik i chopiec, z bulgotem zniknli pod
powierzchni. Geralt rzuci si w ich stron, zanurkowa. To, e prawie natychmiast trafi palcami na
bobrowy konierz chopczyka, byo absolutnym przypadkiem. Wyrwa Everetta z matni wodorostw,
wypyn na wznak, mcc nogami dopyn do szkuty.
- Tutaj, panie Geralt! Tutaj! - sysza zaguszajce si wzajemnie ryki i wrzaski. - Dawaj go! Lina! ap lin!
Zaraaazaaaa!!! Lina! Geraaaalt! Bosakiem, bosakiem! Moje dzieckooooo!!!
Kto wyszarpn chopca z jego ucisku, powlk w gr. W tym samym momencie kto zapa go od tyu,
waln w potylic, nakry sob i wepchn pod wod. Geralt wypuci ocie obrci si, ucapi napastnika za
pas. Drug rk chcia chwyci za wosy, ale nic z tego nie wyszo. To by ten ysy.
Wynurzyli si obaj, tylko na chwil. Temerski barkas oddali si ju nieco od szkuty, Geralt i ysy, spleceni
w ucisku, byli porodku. ysy chwyci go za gardo, wiedmin wbi mu kciuk w oko. Stranik wrzasn,
puci go, odpyn. Geralt nie mg odpyn - co trzymao go za nog i cigno w d, w gbi. Obok,
niby korek, wyprysno na powierzchni przepoowione ciao. Wiedzia ju, co go trzyma, zbdna mu bya
informacja Linusa Pitta, drcego si z pokadu szkuty.
- To stawong! Rzd Amphipoda! Gromada Wielkoszczki!
Geralt wciekle zamci rkami po wodzie, usiujc wyszarpn nog z kleszczy agnicy, cigncych go ku
kapicym miarowo szczkom. Magister bakaarz znowu mia racj. Szczki nie byy mae.
- ap lin! - rycza Olsen. - Lin ap!
Nad uchem Wiedmina wisn rzucony ocie, z trzaskiem wbijajc si w wynurzony, obronity glonami
pancerz potwora. Geralt chwyci trzonek, napar na, odepchn si z moc, podkurczy woln nog i z
rozmachem kopn agnic. Wyrwa si z kolczastych ap, zostawiajc w nich but, sporo spodni i niemao
skry. W powietrzu zawiszczay dalsze ocienie i harpuny, w wikszoci chybiajc. agnica stulia apy,
machna ogonem, z gracj zanurkowaa w zielon to.
Geralt chwyci lin, ktra spada mu wprost na twarz.

66

Bosak, bolenie ranic bok, zahaczy go za pas. Poczu szarpnicie, pojecha w gr, pochwycony wieloma
rkami przetoczy si przez reling i run na deski pokadu, ociekajc wod, szlamem, zielskiem i krwi.
Obok toczyli si pasaerowie, zaoga szkuty i celnicy. Krasnolud od lisich futer i Olsen strzelali z ukw,
wychyleni za nadburcie.
Everett, mokry i zielony od glonw, szczka zbami w objciach matki, ka i wyjania wszystkim, e nie
chcia.
- Panie Geralt! - wrzeszcza mu nad uchem Pluskolec. - yjecie aby?
- Psiakrew... - wiedmin wyplu wodorosty. - Za stary ju na to wszystko jestem... Za stary...
Obok krasnolud spuci ciciw, a Olsen rykn radonie.
- Prosto w kadun! Ua-ha-ha! Pikny strza, panie kunierz! Hej, Boratek, oddaj mu pienidze! Zasuy tym
strzaem na ulg celn!
- Stjcie... - wycharcza wiedmin, nadaremnie usiujc wsta. - Nie pozabijajcie wszystkich, do diaba!
Musz mie ktrego ywcem!
- Zostawilimy jednego - zapewni celnik. - Tego ysonia, co si ze mn przekomarza. Reszt
wystrzelalimy. A yso, o, tam pywa. Zaraz go wyowim. Dawajcie bosaki!
- Odkrycie! Wielkie odkrycie! - krzycza Linus Pitt, podskakujc przy burcie. - Cakiem nowy, nie znany
nauce gatunek! Absolutny unikat! Ach, jake jestem wam wdziczny, panie wiedminie! Gatunek ten bdzie
od dzi figurowa w ksigach jako... Jako Geraltia maxiliosa pitti!
- Panie bakaarzu - wystka Geralt. - Jeli naprawd chcecie okaza mi wdziczno... To niechaj ta cholera
nazywa si Everetia.
- Te piknie - zgodzi si uczony. - Ach, c za odkrycie! C za unikalny, wspaniay okaz! Zapewne
jedyny yjcy w Delcie...
- Nie - powiedzia nagle ponuro Pluskolec. - Nie jedyny. Patrzcie!
Przylegajcy do niedalekiej wysepki dywan greli drgn, zakoysa si gwatownie. Zobaczyli fal, a
potem wielkie, podune, przypominajce przegniy pie cielsko, szybko przebierajce licznymi odnami i
kapice szczkami. ysy obejrza si, zawy przeraliwie i popyn, burzc wod rkami i nogami.
- C za okaz, c za okaz - notowa prdko Pitt, przejty do granic. - Chwytne odna gowowe, cztery pary
szczkonek... Silny wachlarz ogonowy... Ostre kleszcze...
ysy obejrza si ponownie, zawy jeszcze przeraliwiej. A Eueretia maxiliosa pitti wycigna chwytne
odna gowowe i silniej machna wachlarzem ogonowym. ysy zakotowa wod w rozpaczliwej i
beznadziejnej prbie ucieczki.
- Niech mu woda lekk bdzie - powiedzia Olsen. Ale czapki nie zdj.
- Mj tatu - zaszczeka zbami Everett - umie pywa szybciej ni ten pan!
- Zabierzcie std dzieciaka - warkn wiedmin.
Potwr rozwar kleszcze, kapn szczkami. Linus Pitt zblad i odwrci si.
ysy wrzasn krtko, zachysn si i znikn pod powierzchni. Woda zattnia ciemn czerwieni.
- Zaraza - Geralt usiad ciko na pokadzie. - Za stary ju na to jestem... Wybitnie za stary...
*****
Co tu duo mwi - Jaskier wprost uwielbia miasteczko Oxenfurt. Teren uniwersytetu otoczony by
piercieniem muru, za dookoa muru by drugi piercie - wielki, gwarny, zdyszany, ruchliwy i haaliwy
piercie miasteczka. Drewnianego, kolorowego miasteczka Oxenfurt o ciasnych uliczkach i szpiczastych
dachach. Miasteczka Oxenfurt, ktre yo z Akademii, z akw, wykadowcw, uczonych, badaczy i ich
goci, ktre yo z nauki i wiedzy, z tego, co towarzyszy procesowi poznania. Z odpadkw i odpryskw
teorii w miasteczku Oxenfurt rodziy si bowiem praktyka, interes i zysk.
Poeta jecha wolno botnist, zatoczon uliczk, mijajc warsztaty, pracownie, kramy, sklepy i sklepiki, w
ktrych dziki Akademii wytwarzano i sprzedawano dziesitki tysicy wyrobw i wspaniaoci,
niedostpnych w innych zaktkach wiata, ktrych wyprodukowanie byo w innych zaktkach wiata
uwaane za niemoliwe lub niecelowe. Mija gospody, obere, stragany, budki, lady i przenone ruszty, od
ktrych pyn smakowity zapach wymylnych, nieznanych w innych zaktkach wiata potraw,
przyrzdzonych na nieznane gdzie indziej sposoby, z dodatkami i przyprawami, ktrych gdzie indziej nie
znano i nie uywano. To by Oxenfurt, barwne, wesoe, gwarne i pachnce miasteczko cudw, w jakie
sprytni i peni inicjatywy ludzie potrafili zmienia such i bezuyteczn teori, wyawian po trochu z
uniwersytetu. Byo to te miasteczko rozrywek, wiecznego festynu, staego wita i nieustajcego
birbanctwa. Uliczki dniem i noc rozbrzmieway muzyk, piewem, brzkiem kielichw i stukiem kufli,
wiadomo bowiem, e nic nie wzmaga pragnienia tak, jak proces przyswajania wiedzy. Pomimo i

67

zarzdzenie rektora zabraniao studentom i bakaarzom picia i hulania przed zapadniciem zmroku, w
Oxenfurcie pito i hulano ca dob, na okrgo, wiadomo bowiem, e jeli co moe wzmc pragnienie
jeszcze silniej ni proces przyswajania wiedzy, to tym czym jest pena lub czciowa prohibicja.
Jaskier cmokn na swego skarogniadego waacha, pojecha dalej, przebijajc si przez wdrujcy uliczkami
tum. Przekupnie, kramarze i wdrowni wydrwigrosze haaliwie reklamowali towary i usugi, potgujc
panujcy dookoa rozgardiasz.
- Kalmary! Pieczone kalmary!
- Ma na krosty! Tylko u mnie! Niezawodna, cudowna ma!
- Koty, owne, czarodziejskie koty! Posuchajcie tylko, dobrzy ludzie, jak miaucz!
- Amulety! Eliksiry! Miosne filtry, lubczyki i gwarantowane afrodyzjaki! Od jednej szczypty nawet
nieboszczyk wigoru nabierze! Komu, komu?
- Zby wyrywam, prawie bez blu! Tanio, tanio!
- Co to jest tanio? - zainteresowa si Jaskier, gryzc nabitego na patyk kalmara, twardego jak zelwka.
- Dwa halerze za godzin!
Poeta wzdrygn si, szturchn waacha pit. Obejrza si ukradkiem. Dwaj osobnicy, idcy jego tropem od
ratusza, zatrzymali si przy balwierni i udawali, e interesuj ich ceny usug balwierza, wypisane kred na
desce. Jaskier nie da si oszuka. Wiedzia, co naprawd ich interesuje.
Pojecha dalej. Min wielki budynek zamtuza "Pod Pczkiem Ry", gdzie, jak wiedzia, oferowano
wyrafinowane, nieznane lub niepopularne w innych zaktkach wiata usugi. Z chci, by wstpi na
godzink, jego rozsdek walczy czas jaki z jego charakterem. Rozsdek zatriumfowa. Jaskier westchn i
ruszy w kierunku Uniwersytetu, starajc si nie patrze w stron szynkw, z ktrych dobiegay odgosy
wesoej zabawy.
Tak, co tu duo mwi - trubadur kocha miasteczko Oxenfurt.
Obejrza si ponownie. Dwaj osobnicy nie skorzystali z usug balwierza, cho bezwzgldnie powinni byli to
uczyni. Obecnie stali przy sklepiku z instrumentami muzycznymi, udajc zainteresowanie glinianymi
okarynami. Sprzedawca wyazi ze skry, zachwala towar, liczc na zarobek. Jaskier wiedzia, e nie ma na
co liczy.
Skierowa konia ku Bramie Filozofw, gwnym wrotom Akademii. Szybko zaatwi formalnoci,
polegajce na wpisaniu si do ksigi goci i oddaniu waacha do stajni.
Za Bram Filozofw powita go inny wiat. Teren uczelni by wyczony ze zwykej miejskiej zabudowy,
nie by, jak miasteczko, placem zacitego boju o kady se powierzchni. Wszystko byo tu niemal tak, jak
zostawiy to elfy. Szerokie, wysypane kolorowym wirkiem aleje midzy zgrabnymi, cieszcymi oko
paacykami, aurowe parkany, murki, ywopoty, kanay, mostki, klomby i zielone parki tylko w niewielu
miejscach przytoczone zostay jaki wielkim, surowym gmaszyskiem, dobudowanym w pniejszych,
poelfich czasach. Wszdzie byo czysto, spokojnie i dostojnie - zakazana bya tu wszelka forma handlu i
patnej usugi, nie wspominajc o rozrywkach czy uciechach ciaa.
Alejkami parku przechadzali si acy, zaczytani w ksigach i pergaminach. Inni, siedzcy na aweczkach,
trawnikach i klombach, przepowiadali sobie zadane lekcje, dyskutowali lub dyskretnie grali w cetno i licho,
w "koza", w "kup" lub w inne wymagajce inteligencji gry.
Dostojnie i godnie spacerowali tu te profesorowie pogreni w rozmowach i dysputach. Krcili si modsi
bakaarze ze wzrokiem wlepionym w tyki studentek. Jaskier z radoci stwierdzi, e od jego czasw nic si
w Akademii nie zmienio.
Powia wiatr od Delty, niosc niky zapach morza i nieco silniejszy smrd siarkowodoru z kierunku
imponujcego gmachu Katedry Alchemii, grujcego nad kanaem.
Wrd krzeww przylegajcego do studenckich dormitoriw parku powierkiway szarote dzwoce, a na
topoli siedzia orangutan, zbiegy zapewne ze zwierzyca przy Katedrze Historii Naturalnej.
Nie tracc czasu, poeta szybko pomaszerowa labiryntem alejek i ywopotw. Zna teren uniwersytetu jak
wasn kiesze, i nie dziwota - studiowa tu cztery lata, potem za przez rok wykada w Katedrze
Truwerstwa i Poezji. Posad wykadowcy zaproponowano mu, gdy zda kocowe egzaminy z celujcym
wynikiem, wprawiajc w osupienie profesorw, u ktrych w czasie studiw zapracowa sobie na opini
lenia, hulaki i idioty. Pniej za, gdy po kilku latach wasania si po kraju z lutni jego sawa jako
minstrela signa daleko i szeroko. Akademia zacza usilnie zabiega o jego wizyty i gocinne wykady.
Jaskier z rzadka dawa si uprosi, albowiem zamiowanie do wczgi stale walczyo w nim z upodobaniem
do wygody, luksusu i staego dochodu. Jak rwnie, jasna rzecz, z sympati do miasteczka Oxenfurt.
Obejrza si. Dwaj osobnicy, ktrzy nie nabyli okaryn, fujarek ani gli, kroczyli za nim w pewnym
oddaleniu, z uwag obserwujc czubki drzew i fasady budynkw.
Pogwizdujc niefrasobliwie, poeta zmieni kierunek marszu i skierowa si ku paacykowi mieszczcemu

68

Katedr Medycyny i Zielarstwa. Alejka wiodca ku Katedrze roia si od studentek w charakterystycznych


jasnozielonych szatach. Jaskier rozglda si uwanie, szukajc znajomych twarzy.
- Shani!
Modziutka medyczka o ciemnorudych, przystrzyonych tu poniej uszu wosach podniosa gow znad
atlasu anatomii, wstaa z aweczki.
- Jaskier! - umiechna si, mruc wesoe piwne oczy. - Kop lat ci nie widziaam! Chod, przedstawi
ci przyjacikom. Uwielbiaj twoje wiersze...
- Pniej - mrukn bard. - Spjrz dyskretnie, Shani. Widzisz tych dwch?
- Szpicle - medyczka zmarszczya zadarty nosek, parskna, nie po raz pierwszy wprawiajc Jaskra w podziw
nad atwoci, z jak acy rozpoznawali wywiadowcw, szpiegw i konfidentw. Awersja ywiona przez
studentw do tajnych sub bya przysowiowa, cho niezbyt racjonalna. Teren uniwersytetu by
eksterytorialny i wity, a studenci i wykadowcy nietykalni - suby, cho wszyy, nie omielay si
dokucza i naprzykrza akademikom.
- Id za mn od rynku - rzek Jaskier, udajc, e obejmuje medyczk i zaleca si. - Zrobisz co dla mnie,
Shani?
- Zaley co - dziewczyna szarpna zgrabnym karkiem jak sposzona sarna. - Jeli znowu wpakowae si w
co gupiego...
- Nie, nie - uspokoi j szybko. - Chc tylko przekaza wiadomo, a sam nie mog z tym gwnem, ktre
przykleio mi si do obcasw...
- Zawoa chopcw? Wystarczy, e krzykn, a zaraz bdziesz mia szpicli z gowy.
- Daj spokj. Chcesz, by wybuchy zamieszki? Awantura o getto awkowe dla nieludzi ledwie si skoczya,
a tobie ju pilno do nowej? Poza tym brzydz si przemoc. Poradz sobie ze szpiegami. Ty za, jeli
moesz...
Zbliy usta do wosw dziewczyny, szepta przez chwil. Oczy Shani rozszerzyy si.
- Wiedmin? Prawdziwy wiedmin?
- Ciszej, na bogw. Zrobisz to, Shani?
- Jasne - medyczka umiechna si ochoczo. - Choby z samej ciekawoci zobaczenia z bliska synnego...
- Ciszej, prosiem. Tylko pamitaj, nikomu ani sowa.
- Tajemnica lekarska - Shani umiechna si jeszcze liczniej, a Jaskier znowu nabra ochoty, by wreszcie
uoy ballad o dziewcztach takich jak ona - niezbyt adnych, a piknych, takich, ktre niy si po nocach,
podczas gdy te klasycznie urodziwe zapominao si po piciu minutach.
- Dzikuj, Shani.
- Drobiazg, Jaskier. Do rychego. Bywaj.
Obcaowawszy sobie naleycie policzki, bard i medyczka ruszyli szparko w przeciwnych kierunkach - ona w
stron Katedry, on w kierunku Parku Mylicieli.
Min nowoczesny ponury budynek Katedry Techniki, noszcy wrd akw nazw "Deus ex machina",
skrci na Most Guildensterna. Nie uszed daleko. Za zakrtem alejki, przy klombie z brzowym popiersiem
Nicodemusa de Boot, pierwszego rektora Akademii, czekali obaj osobnicy. Zwyczajem wszystkich szpicli
wiata unikali patrzenia w oczy i jak wszyscy szpicle wiata mieli pospolite i wyblake gby, ktrym usilnie
starali si nada mdry wyraz, dziki czemu przypominali umysowo chore mapy.
- Pozdrowienia od Dijkstry - powiedzia jeden ze szpiegw. - Idziemy.
- Nawzajem - odrzek bezczelnie bard. - Idcie.
Szpiedzy popatrzyli po sobie, po czym, nie ruszajc si z miejsca, wbili oczy w plugawe sowo, ktre kto
nabazgra wglem na cokole rektorskiego popiersia. Jaskier westchn.
- Tak mylaem - powiedzia, poprawiajc lutni na ramieniu. - Bd wic nieodwoalnie zmuszony uda si
dokd z szanownymi panami? Trudna rada. Chodmy zatem. Wy przodem, ja z tyu. W tym konkretnym
przypadku niechaj wiek ustpi urodzie honorowego miejsca w szyku.
Dijkstra, szef tajnych sub krla Vizimira Redaskiego, nie wyglda na szpiega. Daleko odbiega
zwaszcza od stereotypu, zgodnie z ktrym szpieg zawsze powinien by niski, chudy, szczurowaty, yskajcy
maymi przenikliwymi oczkami spod czarnego kaptura. Dijkstra, jak wiedzia Jaskier, nigdy nie nosi
kapturw i zdecydowanie przedkada jasne kolory stroju. Mierzy blisko siedem stp, a way
prawdopodobnie niewiele mniej ni dwa centnary. Kiedy krzyowa przedramiona na piersi - a krzyowa z
upodobaniem - wygldao to tak, jak gdyby dwa kaszaloty uwaliy si na wielorybie. Jeeli szo o rysy
twarzy, kolor wosw i karnacj, przypomina wieo wyszorowanego wieprza. Jaskier zna bardzo mao
osb, ktrych aparycja byaby rwnie mylca co aparycja Dijkstry. Bo w wieprzowaty olbrzym,
sprawiajcy wraenie wiecznie sennego, rozlazego matoa, dysponowa niebywale ywym umysem. I
nielichym autorytetem. Popularne na dworze krla Vizimira powiedzonko gosio, e jeli Dijkstra twierdzi,

69

e jest poudnie, a dookoa panuj nieprzebite ciemnoci, naley zacz niepokoi si o losy soca.
Obecnie poeta mia jednak inne powody do niepokoju.
- Jaskier - rzek sennie Dijkstra, krzyujc kaszaloty na wielorybie. - Ty pao zakuta. Ty gupku
patentowany. Czy ty zawsze musisz popsu wszystko, czego by si tylko podj? Czy cho jeden jedyny raz
w yciu nie mgby zrobi czego tak, jak naley? Wiadomym jest mi, e samodzielnie myle nie
potrafisz. Wiadomym jest mi, e masz lat blisko czterdzieci, wygldasz na blisko trzydzieci, wyobraasz
sobie, e masz nieco ponad dwadziecia, a postpujesz tak, jakby mia niecae dziesi. Bdc wiadomym
powyszego, zwykle udzielam ci precyzyjnych wskazwek. Mwi ci, co masz zrobi, kiedy masz co
zrobi, i w jaki sposb. I regularnie odnosz wraenie, e mwiem do ciany.
- Ja za - odpowiedzia poeta, pozorujc zuchwao - regularnie mam wraenie, e mwisz, by
gimnastykowa wargi i jzyk. Przejd zatem do konkretw, eliminujc z wypowiedzi figury retoryczne i
chybione krasomwstwo. O co ci tym razem chodzi?
Siedzieli przy duym dbowym stole wrd zastawionych ksigami i zawalonych rulonami pergaminu
regaw, na najwyszym pitrze rektoratu, w dzierawionych pomieszczeniach, ktre Dijkstra dowcipnie
nazywa Katedr Historii Najnowszej, a Jaskier Katedr Szpiegostwa Porwnawczego i Dywersji
Stosowanej. Byo ich, wliczajc poet, czworo - oprcz Dijkstry w rozmowie uczestniczyy jeszcze dwie
osoby. Jedn z tych osb by, jak zwykle, Ori Reuven, sdziwy i wiecznie zakatarzony sekretarz szefa
redaskich szpiegw. Druga osoba nie bya osob zwyk.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - odpowiedzia zimno Dijkstra. - Poniewa jednak udawanie idioty bawi ci
najwyraniej, nie bd ci zabawy psu i wytumacz w przystpnych sowach. A moe ty chciaaby
skorzysta z tego przywileju, Filippa?
Jaskier rzuci okiem na milczc do tej pory, czwart uczestniczc w spotkaniu osob. Filippa Eilhart
musiaa przyby do Oxenfurtu niedawno, wzgldnie zamierzaa zaraz wyjecha, nie miaa bowiem na sobie
sukni i nie nosia ani ulubionej biuterii z czarnych agatw, ani ostrego makijau. Nosia krtk msk
kurtk, legginsy i wysokie buty - strj, ktry poeta nazywa "polowym".
Ciemne wosy czarodziejki, zwykle rozpuszczone i noszone w malowniczym nieadzie, byy sczesane do
tyu i zwizane tasiemk na karku.
- Szkoda czasu - powiedziaa, unoszc regularne brwi. - Jaskier ma racj. Moemy darowa sobie
krasomwstwo i efekciarsk elokwencj prowadzc donikd, podczas gdy sprawa, ktr mamy zaatwi,
jest prosta i banalna.
- Och, tak - umiechn si Dijkstra. - Banalna. Niebezpieczny nilfgaardzki agent, ktry mgby ju banalnie
siedzie w moim najgbszym lochu w Tretogorze, banalnie zwia, banalnie ostrzeony i sposzony banaln
gupot panw Jaskra i Geralta. Widziaem ludzi, ktrzy wdrowali na szafot za mniejsze banay. Dlaczego
nie powiadomie mnie o waszej zasadzce. Jaskier? Czy nie poleciem, by informowa mnie o wszystkich
zamiarach Wiedmina?
- Nic nie wiedziaem o planach Geralta - skama z przekonaniem Jaskier. - O tym, e wyprawi si do
Temerii i Sodden, by szuka tego Rience'a, mwiem ci przecie. Powiadomiem ci rwnie, e wrci.
Byem pewien, e da za wygran. Rience dosownie rozpyn si w powietrzu, wiedmin nie znalaz
najmniejszego tropu, o tym, jeli sobie przypominasz, mwiem ci take...
- gae - stwierdzi zimno szpieg. - Wiedmin znalaz lady Rience'a. W postaci trupw. Wtedy postanowi
zmieni taktyk. Zamiast ugania si za Rience'em, postanowi czeka, a Rience znajdzie jego. Zacign
si na szkuty Kompanii Malatiusa i Grocka, jako eskorta. Zrobi to z rozmysem. Wiedzia, e Kompania
szeroko to rozgosi, a wwczas Rience dowie si i co przedsiwemie. I pan Rience przedsiwzi. Dziwny,
nieuchwytny pan Rience. Bezczelny, pewny siebie pan Rience, ktremu nawet nie chce si uywa aliasw
ani faszywych imion. Pan Rience, ktry na mil mierdzi dymem z nilfgaardzkiego komina. I czarodziejem
renegatem. Prawda, Filippa?
Czarodziejka nie potwierdzia ani nie zaprzeczya. Milczaa, patrzc na Jaskra badawczo i przenikliwie.
Poeta spuci wzrok, chrzkn niepewnie. Nie lubi takich spojrze.
Jaskier dzieli atrakcyjne kobiety, w tej liczbie i czarodziejki, na przemie, mie, niemie i bardzo niemie.
Przemie na propozycj pjcia do ka reagoway radosn zgod, mie wesoym miechem. Niemie
reagoway w sposb trudny do przewidzenia. Do bardzo niemiych trubadur zalicza za te, wobec ktrych
sama myl o zoeniu propozycji wywoywaa dziwne zimno na plecach i drenie kolan.
Filippa Eilhart, cho bardzo atrakcyjna, bya zdecydowanie bardzo niemia.
Oprcz tego Filippa Eilhart bya wan osob w Radzie Czarodziejw i zaufan nadworn magiczk krla
Vizimira. Bya bardzo zdoln magiczk. Wie gosia, e bya jedn z niewielu, ktre posiady sztuk
polimorfii.
Wygldaa na trzydzieci lat. Prawdopodobnie miaa nie mniej ni trzysta.

70

Dijkstra, spltszy pulchne donie na brzuchu, krci mynka kciukami. Filippa nadal milczaa. Ori Reuven
kasa, pociga nosem i wierci si, bezustannie poprawiajc sw obszern tog. Toga przypominaa
profesorsk, ale nie wygldaa na otrzyman od senatu. Wygldaa na znalezion na wysypisku mieci.
- Twj wiedmin - warkn nagle szpieg - nie doceni jednak pana Rience'a. Zastawi zasadzk, ale
wykazujc kompletny brak rozsdku zaoy, e Rience pofatyguje si do niego osobicie. Rience, zgodnie z
planem Wiedmina, mia czu si bezpieczny. Rience nie mg nigdzie wywszy zasadzki, nigdzie nie
mg wypatrze czatujcych na niego podkomendnych pana Dijkstry. Bo na polecenie Wiedmina pan
Jaskier nie pisn panu Dijkstrze o zaplanowanej puapce. A stosownie do otrzymanych polece pan Jaskier
obowizany by to uczyni. Pan Jaskier mia w tej sprawie wyrane, jednoznaczne rozkazy, ktre uzna za
celowe zlekceway.
- Nie jestem twoim podwadnym - nad si poeta. - I nie musz stosowa si do twoich polece i rozkazw.
Pomagam ci czasem, ale robi to z wasnej woli, z patriotycznego obowizku, by nie pozostawa
bezczynnym wobec nadchodzcych zmian...
- Szpiegujesz dla wszystkich, ktrzy ci pac - przerwa zimno Dijkstra. - Donosisz wszystkim, ktrzy maj
na ciebie haki. A ja mam na ciebie par niezych hakw, Jaskier. Wic si nie stawiaj.
- Nie ulkn si szantau!
- A moe si zaoymy?
- Panowie - Filippa Eilhart uniosa do. - Wicej powagi, jeli mog prosi. Nie odbijajmy od tematu.
- Susznie - szpieg rozpar si w fotelu. - Posuchaj, poeto. Co si stao, to si nie odstanie. Rience zosta
ostrzeony i powtrnie nabra si nie da. Ale nie mog dopuci, by co podobnego przydarzyo si w
przyszoci. Dlatego chc si zobaczy z wiedminem. Przyprowad go do mnie. Przesta kluczy po
miecie i prbowa gubi moich agentw. Id prosto do Geralta i sprowad go tu, do Katedry. Musz z nim
porozmawia. Osobicie i bez wiadkw. Bez haasu i rozgosu, ktre powstayby, gdybym Wiedmina
aresztowa. Przyprowad go do mnie, Jaskier. To wszystko, czego od ciebie na razie wymagam.
- Geralt wyjecha - zega spokojnie bard. Dijkstra rzuci okiem na czarodziejk. Jaskier spry si w
oczekiwaniu sondujcego mzg impulsu, ale niczego nie poczu. Filippa patrzya na niego, mruc oczy, ale
nic nie wskazywao, by prbowaa czarami sprawdza prawdomwno.
- Zaczekam na jego powrt - westchn Dijkstra, udajc, e wierzy. - Sprawa, ktr do niego mam, jest
wana, dokonam wic zmian w moim rozkadzie zaj i zaczekam na Wiedmina. Gdy wrci, przyprowad
go. Im szybciej to nastpi, tym lepiej. Dla wielu osb bdzie lepiej.
- Mog by trudnoci - skrzywi si Jaskier - z przekonaniem Geralta, by zechcia tu przyj. On, wystaw
sobie, ywi niewytumaczalny wstrt do szpiegw. Cho zdaje si rozumie, e to praca jak kada inna,
brzydzi si tymi, ktrzy j wykonuj. Pobudki patriotyczne, zwyk mawia, to jedno, ale do szpiegowskiego
fachu zacigaj si wycznie skoczeni ajdacy i ostatnie...
- Dosy, dosy - Dijkstra niedbale machn rk. - Bez frazesw, prosz, frazesy mnie nudz. S takie
prostackie.
- Te tak uwaam - parskn trubadur. - Ale wiedmin to prostoduszny, prostolinijny w sdach poczciwiec,
gdzie mu tam do nas, wiatowcw. On po prostu gardzi szpiegami i za nic nie zechce z tob rozmawia, a o
tym, by zechcia pomaga tajnym subom, i mowy by nie moe. A haka na niego nie masz.
- Mylisz si - powiedzia szpieg. - Mam. I to niejeden. Ale na razie wystarczy mi ta rozrba na szkucie pod
Grabow Bucht. Wiesz, kim byli ci, ktrzy weszli na pokad? To nie byli ludzie Rience'a.
- Nic dla mnie nowego - rzek swobodnie poeta. - Jestem pewien, e byo to kilku otrw, jakich nie brak w
temerskiej Stray. Rience wypytywa o Wiedmina, prawdopodobnie za wieci o nim obiecywa adne
sumki. Byo jasne, e bardzo mu na wiedminie zaley. Kilku cwaniaczkw sprbowao wic capn
Geralta, zadoowa go w jakiej jamie, a potem sprzeda Rience'owi, dyktujc warunki, wytargowawszy ile
si da. Bo za sam informacj dostaliby mao albo wrcz nic.
- Gratuluj domylnoci. Rzecz jasna, wiedminowi, nie tobie, ty by nigdy na to nie wpad. Ale afera jest
bardziej zoona, ni ci si wydaje. Ot moi konfratrzy, ludzie z tajnej suby krla Foltesta, te, jak si
okazuje, interesuj si panem Rience. Oni przejrzeli plan owych, jak si wyrazie, cwaniaczkw. To oni
weszli na szkut, oni chcieli capn Wiedmina. Moe jako przynt na Rience'a, moe w innym celu.
Wiedmin pod Grabow Bucht ukatrupi temerskich agentw, Jaskier. Ich szef jest bardzo, bardzo zy.
Mwisz, e Geralt wyjecha? Mam nadziej, e nie do Temerii. Stamtd moe nie wrci.
- I to jest ten twj hak?
- A jake. Wanie to. Mog zaagodzi spraw z Temerczykami. Ale nie za darmo. Dokd wyjecha
wiedmin, Jaskier?
- Do Novigradu - zega trubadur bez namysu. - Pojecha szuka tam Rience'a.
- Bd, bd - umiechn si szpieg, udajc, e nie zauway kamstwa. - Widzisz, jednak szkoda, e nie

71

pokona wstrtu i nie skontaktowa si ze mn. Zaoszczdzibym mu fatygi. Rience'a nie ma w Novigradzie.
Za to temerskich agentw jest tam bez liku. Prawdopodobnie czekaj na Wiedmina. Oni ju wpadli na to,
co ja wiem od dawna. Na to mianowicie, e wiedmin Geralt z Rivii, odpowiednio zapytany, moe
odpowiedzie na mnstwo pyta. Pyta, ktre zaczynaj zadawa sobie tajne suby wszystkich Czterech
Krlestw. Ukad jest prosty: wiedmin przyjdzie tu, do Katedry, i odpowie na te pytania mnie. I bdzie mia
spokj. Ucisz Temerczykw i zapewni mu bezpieczestwo.
- O jakie pytania chodzi? Moe ja mgbym na nie odpowiedzie?
- Nie rozmieszaj mnie, Jaskier.
- A jednak - odezwaa si nagle Filippa Eilhart - moe mgby? Moe zaoszczdziby nam czasu? Nie
zapominaj, Dijkstra, e nasz poeta siedzi w tej aferze po uszy, a jego tu mamy, Wiedmina jeszcze nie.
Gdzie jest dzieciak, z ktrym widziano Geralta w Kaedwen? Dziewczynka o szarych wosach i zielonych
oczach? Ta, o ktr Rience pyta ci wtedy w Temerii, gdy ci przydyba i torturowa? Co, Jaskier? Co wiesz
o tej dziewczynie? Gdzie wiedmin j ukry? Dokd pojechaa Yennefer po otrzymaniu listu od Geralta?
Gdzie ukrywa si Triss Merigold i jakie ma powody, by si ukrywa?
Dijkstra nie poruszy si, ale po jego krtkim spojrzeniu na czarodziejk Jaskier zorientowa si, e szpieg
jest zaskoczony. Pytania, ktre zadaa Filippa, najwyraniej zostay zadane zbyt wczenie. I niewaciwej
osobie. Pytania sprawiay wraenie pochopnych i nieostronych.
Problem polega na tym, e Filipp Eilhart mona byo posdzi o wszystko - poza pochopnoci i
nieostronoci - Przykro mi - powiedzia wolno - ale na adne z tych pyta nie znam odpowiedzi.
Pomgbym wam, gdybym potrafi. Ale nie potrafi.
Filippa patrzya mu prosto w oczy.
- Jaskier - wycedzia. - Jeli wiesz, gdzie przebywa ta dziewczynka, powiedz nam to. Zarczam ci, e i mnie,
i Dijkstrze chodzi wycznie o jej bezpieczestwo. O bezpieczestwo, ktre jest zagroone.
- Nie wtpi - skama poeta - e wanie o to wam chodzi. Ale ja naprawd nie wiem, o czym mwicie. W
yciu nie widziaem dzieciaka, ktry tak was interesuje. A Geralt...
- Geralt - przerwa Dijkstra - nie dopuci ci do konfidencji, nie pisn ci ani swka, cho nie wtpi, e
zarzucae go pytaniami. Ciekawe, czemu, jak mylisz. Jaskier? Czyby ten prostoduszny i brzydzcy si
szpiegami prostaczek wyczu, kim naprawd jeste? Daj mu spokj, Filippa, szkoda czasu. On gwno wie,
nie daj si zwie jego przemdrzaym minom i wieloznacznym umieszkom. On moe nam pomc
wycznie w jeden sposb. Gdy wiedmin wynurzy si z ukrycia, skontaktuje si z nim, z nikim innym.
Uwaa go, wystaw sobie, za przyjaciela.
Jaskier wolno unis gow.
- Owszem - potwierdzi. - Uwaa mnie za takowego. I wystaw sobie, Dijkstra, e niebezpodstawnie.
Przyjmij to nareszcie do wiadomoci i wycignij wnioski. Wycigne? No to teraz ju moesz sprbowa
szantau.
- No, no - umiechn si szpieg. - Ale czuy na tym punkcie. Ale bez dsw, poeto. artowaem. Szanta
midzy nami kamratami? I mowy o tym by nie moe. A twojemu wiedminowi, wierzaj mi, nie ycz le i
nie myl szkodzi. Kto wie, moe si nawet z nim dogadam, ku oboplnej korzyci? Ale eby do tego
doprowadzi, musz si z nim spotka. Gdy si ujawni, przyprowad go do mnie. Bardzo ci o to prosz,
Jaskier. Bardzo ci prosz. Czy zrozumiae, jak bardzo?
Trubadur parskn.
- Zrozumiaem, jak bardzo.
- Chciabym wierzy, e to prawda. No, a teraz id ju. Ori, odprowad pana trubadura do wyjcia.
- Bywaj - Jaskier wsta. - ycz powodzenia w pracy i w yciu osobistym. Uszanowanie, Filippa. Aha,
Dijkstra! Agenci, ktrzy za mn a. Odwoaj ich.
- Oczywicie - zega szpieg. - Odwoam. Czyby mi nie wierzy?
- Skde - skama poeta. - Wierz ci.
Jaskier zabawi na terenie Akademii a do wieczora. Cay czas rozglda si pilnie, ale nie zauway
ledzcych go szpicli. I to wanie najbardziej go niepokoio.
W Katedrze Truwerstwa wysucha wykadu o poezji klasycznej. Nastpnie pospa sodko na seminarium o
poezji nowoczesnej. Obudzili go znajomi bakaarze, z ktrymi uda si do Katedry Filozofii, by wzi udzia
w dugotrwaej burzliwej dyspucie na temat "Istota i pochodzenie ycia". Zanim jeszcze si ciemnio,
poowa dyskutantw bya pijana w dym, a reszta szykowaa si do rkoczynw, przekrzykujc nawzajem i
czynic trudny do opisania harmider. Wszystko to byo poecie na rk.
Wymkn si niepostrzeenie na poddasze, wylaz lufcikiem, spuci po rynnie na dach biblioteki,
przeskoczy, omal nie amic ng, na dach prosektorium. Stamtd dosta si do ogrodu przylegajcego do
muru. Wrd gstych krzakw agrestu odnalaz dziur, ktr sam poszerza jeszcze jako student. Za dziur

72

byo ju miasteczko Oxenfurt.


Wtopi si w tum, potem szybko przemkn si bocznymi zaukami, kluczc jak cigany przez ogary zajc.
Gdy dotar do wozowni, czeka, ukryty w cieniu, dobre p godziny. Nie zauwaywszy niczego
podejrzanego, wlaz po drabinie na strzech, przeskoczy na dach domu znajomego piwowara, Wolfganga
Amadeusza Kozibrody. Czepiajc si omszaych dachwek, dobrn wreszcie do okienka waciwej
mansardy. W izdebce za okienkiem palia si oliwna lampka. Stojc niepewnie na rynnie. Jaskier zastuka w
oowiane ramki. Okno nie byo zamknite, ustpio przy lekkim pchniciu.
- Geralt! Hej, Geralt!
- Jaskier? Zaczeka]... Nie wchod, prosz...
- Jak to, nie wchod? Co to znaczy, nie wchod? - poeta pchn okno. - Nie jeste sam, czy co? Czy moe
chdoysz akuratnie?
Nie doczekawszy si odpowiedzi i nie czekajc na ni, wgramoli si na parapet, strcajc lece na nim
jabka i cebule.
- Geralt... - sapn i natychmiast umilk. A potem zakl pgosem, patrzc na jasnozielony strj medyczki
lecy na pododze. Otworzy usta ze zdumienia i zakl jeszcze raz. Wszystkiego mg si spodziewa. Ale
tego nie.
- Shani... - pokrci gow. - A niech mnie...
- Bez komentarzy, bardzo prosz - wiedmin usiad na ku. A Shani zakrya si, podcigajc przecierado
a po zadarty nos.
- No, wejde - Geralt sign po spodnie. - Skoro wazisz oknem, to musi to by wana sprawa. Bo jeli to
nie jest wana sprawa, to zaraz ci tym oknem wyrzuc.
Jaskier zlaz z parapetu, strcajc reszt cebul. Usiad, przysunwszy sobie nog zydel. Wiedmin podnis z
podogi odzie Shani i wasn. Min mia nietg. Ubiera si w milczeniu. Medyczka, kryjc si za jego
plecami, mocowaa si z koszul. Poeta obserwowa j bezczelnie, w myli szukajc porwna i rymw do
zotawego w wietle kaganka koloru jej skry i ksztatu malutkich piersi.
- O co chodzi, Jaskier? - wiedmin zapi klamry butw. - Gadaj.
- Pakuj si - odrzek sucho. - Musisz pilnie wyjecha.
- Jak pilnie?
- Niezwykle pilnie.
- Shani... - Geralt chrzkn. - Shani powiedziaa mi o szpiclach, ktrzy ci ledzili. Zgubie ich, jak
rozumiem?
- Niczego nie rozumiesz.
- Rience?
- Gorzej.
- W takim razie naprawd nie rozumiem... Zaraz. Redaczycy? Tretogor? Dijkstra?
- Zgade.
- To jeszcze nie powd...
- To ju powd - przerwa Jaskier. - Im ju nie chodzi o Rience'a, Geralt. Chodzi im o dziewczynk i o
Yennefer. Dijkstra chce wiedzie, gdzie one s. Zmusi ci, by mu to wyjawi. Teraz rozumiesz?
- Teraz tak. Wiejemy zatem. Trzeba bdzie oknem?
- Bezwzgldnie. Shani? Dasz sobie rad?
Medyczka obcigna na sobie szat.
- To nie pierwsze okno w moim yciu.
- Byem tego pewien - poeta spojrza na ni uwanie, liczc, e zobaczy godny rymu i metafory rumieniec.
Przeliczy si. Wesoo w piwnych oczach i bezczelny umiech byy wszystkim, co zobaczy.
Na parapet bezszelestnie spyna wielka szara sowa. Shani krzykna cicho. Geralt sign po miecz.
- Nie wygupiaj si, Filippa - powiedzia Jaskier.
Sowa znika, w jej miejscu zjawia si Filippa Eilhart, niezgrabnie przykucnita. Czarodziejka natychmiast
wskoczya do izby, wygadzajc wosy i ubranie.
- Dobry wieczr - powiedziaa zimno. - Przedstaw mnie, Jaskier.
- Geralt z Rivii. Shani z Medycyny. A ta sowa, ktra tak sprytnie leciaa moim ladem, to wcale nie sowa. To
Filippa Eilhart z Rady Czarodziejw, obecnie w subie krla Vizimira, ozdoba dworu w Tretogorze.
Szkoda, e mamy tu tylko jedno krzeso.
- Wystarczy w zupenoci - czarodziejka rozsiada si na zwolnionym przez trubadura zydlu, powioda po
obecnych powczystym spojrzeniem, nieco duej zatrzymujc wzrok na Shani. Medyczka, ku zdumieniu
Jaskra, zarumienia si nagle.
- W zasadzie to, z czym przybywam, dotyczy wycznie Geralta z Rivii - zacza Filippa po krtkiej chwili. -

73

wiadoma jestem jednak, e wypraszanie std kogokolwiek byoby nietaktem, a zatem...


- Mog wyj - powiedziaa niepewnie Shani.
- Nie moesz - mrukn Geralt. - Nikt nie moe, dopki sytuacja nie bdzie jasna. Czy nie tak, pani Eilhart?
- Dla ciebie Filippa - umiechna si czarodziejka. - Odrzumy konwenanse. I nikt nie musi std wychodzi,
niczyje towarzystwo mi nie przeszkadza. Co najwyej zaskakuje, ale c, ycie to nieprzerwane pasmo
niespodzianek... jak mawia jedna z moich znajomych... Jak mawia nasza wsplna znajoma, Geralt.
Studiujesz medycyn, Shani? Ktry rok?
- Trzeci - burkna dziewczyna.
- Ach - Filippa Eilhart nie patrzya na ni, lecz na Wiedmina. - Siedemnacie lat, c za pikny wiek.
Yennefer wiele by daa, by znowu tyle mie. Jak sdzisz, Geralt? Zreszt zapytam j o to przy sposobnoci.
Wiedmin umiechn si paskudnie.
- Nie wtpi, e zapytasz. Nie wtpi, e wzbogacisz pytanie komentarzem. Nie wtpi, e ubawi ci to
setnie. A teraz przejd do rzeczy, prosz.
- Susznie - kiwna gow czarodziejka, powaniejc. - Najwyszy czas. A czasu za duo nie masz. Jaskier
zapewne ju zdy ci przekaza, e Dijkstra nabra nagle ochoty na spotkanie z tob i na rozmow majc
na celu ustalenie miejsca pobytu pewnego dziewczcia. Dijkstra ma w tej sprawie rozkazy od krla Vizimira,
sdz wic, e bdzie bardzo nalega, by mu owo miejsce wyjawi.
- Jasne. Dzikuj za ostrzeenie. Jedno tylko dziwi mnie troch. Mwisz, e Dijkstra dosta rozkazy od krla.
A ty nie otrzymaa adnych? W radzie Vizimira zasiadasz wszake na prominentnym miejscu.
- Owszem - czarodziejka nie przeja si drwin. - Zasiadam. I powanie traktuj moje obowizki,
polegajce na tym, by ustrzega krla przed popenianiem omyek. Niekiedy, tak jak w tym konkretnym
przypadku, nie wolno mi mwi krlowi wprost, e popenia bd, i odradza pochopne dziaanie. Po prostu
musz mu uniemoliwi popenienie pomyki. Rozumiesz mnie?
Wiedmin potwierdzi skinieniem gowy. Jaskier zastanawia si, czy rzeczywicie rozumie. Wiedzia
bowiem, e Filippa gaa jak z nut.
- Widz wic - powiedzia wolno Geralt, dowodzc, e wietnie rozumie - e Rada Czarodziejw rwnie
interesuje si moj podopieczn. Czarodzieje pragn dowiedzie si, gdzie moja podopieczna jest. I chc jej
dopa, zanim zrobi to Vizimir lub ktokolwiek inny. Dlaczego, Filippa? C takiego jest w mojej
podopiecznej, czym wzbudza ona a takie zainteresowanie?
Oczy czarodziejki zwziy si.
- Nie wiesz? - sykna. - Tak mao wiesz o twojej podopiecznej? Nie chciaabym wyciga pochopnych
wnioskw, ale taka niewiedza zdaje si wskazywa, e twoje kwalifikacje jako opiekuna s adne. Zaiste,
dziwi mnie, e bdc a tak niewiadomy i nie doinformowany zdecydowae si na opiek. Mao tego zdecydowae si odebra prawo do opieki innym, tym, ktrzy maj zarwno kwalifikacje, jak i prawo. I
przy tym wszystkim pytasz, dlaczego. Uwaaj, Geralt, by arogancja ci nie zgubia. Strze si. I strze tego
dziecka, do licha! Strze dziewczyny jak renicy oka! A jeli sam nie potrafisz, popro o to innych!
Jaskier przez chwil sdzi, e wiedmin napomknie o roli, ktrej podja si Yennefer. Nie ryzykowa
niczego, a wybiby Filippie argumenty. Ale Geralt milcza. Poeta domyli si powodw. Filippa wiedziaa o
wszystkim. Filippa ostrzegaa. A wiedmin rozumia ostrzeenie.
Skupi si na obserwacji ich oczu i twarzy, zastanawiajc si, czy co aby nie czyo tych dwojga w
przeszoci. Jaskier wiedzia, e podobne, dowodzce wzajemnej fascynacji pojedynki na sowa i pswka,
toczone przez Wiedmina z czarodziejkami, nader czsto koczyy si w ku. Ale obserwacja, jak zwykle,
nie daa nic. Na to, by dowiedzie si, czy Wiedmina co z kim czyo, by tylko jeden sposb - trzeba
byo w odpowiednim momencie wej przez okno.
- Opieka - podja po chwili czarodziejka - to wzicie na siebie odpowiedzialnoci za bezpieczestwo istoty
niezdolnej do samodzielnego zapewnienia sobie bezpieczestwa. Jeeli narazisz twoj podopieczn... Jeeli
spotkaj nieszczcie, odpowiedzialno spadnie na ciebie, Geralt. Tylko na ciebie.
- Wiem.
- Obawiam si, e wci za mao wiesz.
- A zatem owie mnie. Co powoduje, e nagle tyle osb chce uwolni mnie od ciaru odpowiedzialnoci,
pragnie przej moje obowizki i zaopiekowa si moj wychowank? Czego chce od Ciri Rada
Czarodziejw? Czego chc od niej Dijkstra i krl Vizimir, czego chc od niej Temerczycy? Czego chce od
niej niejaki Rience, ktry w Sodden i Temerii zamordowa ju trzy osoby, ktre przed dwoma laty miay
kontakt ze mn i z dziewczynk? Ktry omal nie zamordowa Jaskra, prbujc zdoby o niej informacje?
Kim jest ten Rience, Filippa?
- Nie wiem - powiedziaa czarodziejka. - Nie wiem, kim jest ten Rience. Ale podobnie jak ty, bardzo
chciaabym si dowiedzie.

74

- Czy ten Rience - odezwaa si niespodzianie Shani - ma na twarzy blizn po poparzeniu trzeciego stopnia?
Jeli tak, to ja wiem, kim on jest. I wiem, gdzie on jest.
Wrd milczenia, ktre zapado, o rynn za oknem zastukay pierwsze krople deszczu.

75

Zabjstwo jest zawsze zabjstwem, bez wzgldu na motywy i okolicznoci. Przeto ci, ktrzy zabijaj lub
przygotowuj zabjstwo, to przestpcy i zbrodniarze, bez wzgldu na to, kim s: krlami, ksitami,
marszakami czy sdziami. Nikt z tych, ktrzy obmylaj i zadaj przemoc, nie ma prawa uwaa si za
lepszego od zwykego zbrodniarza. Bo wszelka przemoc z natury swojej nieuchronnie wiedzie do zbrodni.
Nicodemus de Boot,
Medytacje o yciu, szczciu i pomylnoci
ROZDZIA SZSTY
- Nie popenijmy bdu - powiedzia krl Redami, Vizimir, wsuwajc upiercienione palce we wosy na
skroni. - Nie sta nas na bd ani na pomyk.
Zebrani milczeli. Demawend, wadca Aedirn, siedzia rozparty w fotelu, wpatrzony w kufel piwa ustawiony
na brzuchu. Foltest, pan Temerii, Pontaru, Mahakamu i Sodden, a od niedawna senior protektor Brugge,
demonstrowa wszystkim swj szlachetny profil, odwracajc gow w stron okna. Po przeciwnej stronie
stou zasiada Henselt, krl Kaedwen, biegajc po uczestnikach narady maymi przenikliwymi oczami,
byszczcymi w brodatej jak u rozbjnika fizjonomii. Meve, krlowa Lyrii, bawia si w zadumie
ogromnymi rubinami naszyjnika, od czasu do czasu krzywic pikne pene wargi w wieloznacznym
grymasie.
- Nie popenijmy bdu - powtrzy Vizimir. - Bo bd moe nas zbyt drogo kosztowa. Skorzystajmy z
cudzych dowiadcze. Kiedy piset lat temu nasi przodkowie wyldowali na plaach, elfy te choway
gowy w piasek. Wydzieralimy im kraj po kawaeczku, a one cofay si, wci uwaajc, e to ju ostatnia
granica, e dalej nie pjdziemy. Bdmy mdrzejsi! Bo teraz nasza kolej. Teraz my jestemy elfami.
Nilfgaard stoi nad Jarug, a ja tu sysz: "Niech sobie stoi". Sysz: "Dalej nie pjd". Ale oni pjd,
przekonacie si. Powtarzam, nie popenijmy bdu, ktry popeniy elfy!
O szybki w oknach znowu zastukay krople deszczu, wiatr zawy upiornie. Krlowa Meve uniosa gow.
Zdawao jej si, e syszy krakanie krukw i wron. Ale by to tylko wiatr. Wiatr i deszcz.
- Nie porwnuj nas z elfami - powiedzia Henselt z Kaedwen. - Habisz nas takim porwnaniem. Elfy nie
umiay si bi, uchodziy przed naszymi przodkami, kryy si po grach i lasach. Elfy nie zafundoway
naszym przodkom Sodden. A mymy Nilfgaardczykom pokazali, co to znaczy zadrze z nami. Nie strasz nas
Nilfgaardem, Vizimir, nie siej propagandy. Nilfgaard, powiadasz, stoi nad Jarug? A ja mwi, e Nilfgaard
siedzi za rzek jak mysz pod miot. Bo pod Sodden przetrcilimy im krgosup! Zamalimy ich militarnie,
ale przede wszystkim moralnie. Nie wiem, czy to prawda, e Emhyr var Emreis by wwczas przeciwny
agresji na tak skal, e atak na Cintr to bya robota jakiego wrogiego mu stronnictwa. Zakadam, e
gdyby udao si nas pokona, biby brawo, rozdawaby przywileje i nadania. Ale po Sodden nagle si
okazao, e by przeciw, a wszystkiemu winna jest samowola marszakw. I poleciay gowy. Szafoty
spyny krwi. To s pewne informacje, adne plotki. Osiem uroczystych egzekucji, duo wicej
skromniejszych kani. Kilka pozornie naturalnych, ale zagadkowych zgonw, sporo nagych przej w stan
spoczynku. Mwi wam, Emhyr wpad w sza i praktycznie wykoczy wasn kadr dowdcz. Kto wic
teraz poprowadzi ich armie? Setnicy?
- Nie, nie setnicy - rzek zimno Demawend z Aedirn. - Zrobi to modzi i zdolni oficerowie, ktrzy dugo
czekali na tak okazj, a ktrych Emhyr szkoli od dawna. Ci, ktrych starzy marszakowie nie dopuszczali
do dowodzenia, ktrym nie pozwalali awansowa. Modzi, zdolni dowdcy, o ktrych ju si syszy. Ci,
ktrzy zdawili powstania w Metumie i Nazairze, ktrzy w krtkim czasie rozbili rebeliantw w Ebbing.
Dowdcy, ktrzy doceniaj rol oskrzydlajcych manewrw, dalekich rajdw kawalerii, byskawicznych
przemarszw piechoty, desantw z morza. Stosujcy taktyk druzgoccych uderze na wybranych
kierunkach, uywajcy przy obleganiu twierdz nowoczesnej techniki zamiast niepewnej magii. Nie wolno
ich nie docenia. Oni rw si, by przej Jarug i udowodni, e nauczyli si czego na bdach starych
marszakw.
- Jeli si czego nauczyli - wzruszy ramionami Henselt - to nie przekrocz Jarugi. Ujcie rzeki na granicy
Cintry i Verden nadal kontroluje Ervyll i jego trzy twierdze: Nastrog, Rozrog i Bodrog. Tych twierdz nie da
si zdoby z marszu, adna nowoczesna technika tu nie pomoe. Nasze skrzydo chroni te flota Ethaina z
Cidaris, dziki niej panujemy nad wybrzeem. Take dziki piratom ze Skellige. Jarl Grach an Craite, jak
pamitacie, nie podpisa z Nilfgaardem zawieszenia broni, regularnie ich ksa, napada i pali nadmorskie
osady i forty w Prowincjach. Nilfgaardczycy nadali mu przezwisko Tirth ys Muire, Dzik Morski. Strasz

76

nim dzieci!
- Zastraszenie nilfgaardzkich dzieci - umiechn si krzywo Vizimir - nie zapewni nam bezpieczestwa.
- Nie - zgodzi si Henselt. - Zapewni je nam co innego. To, e nie panujc nad ujciem rzeki i wybrzeem,
majc odsonit flank, Emhyr var Emreis nie bdzie w stanie zapewni zaopatrzenia oddziaom, ktre
zechciaby przerzuci na prawy brzeg Jarugi. Jakie byskawiczne przemarsze, jakie rajdy kawalerii? miechu
warte. W cigu trzech dni po sforsowaniu rzeki armia utknie w miejscu. Poowa obiegnie twierdze, reszta
rozlezie si, by grabi, szuka paszy i spyy. A gdy ich synna kawaleria zje ju wikszo wasnych koni,
zrobimy im drugie Sodden. Do diaba, chciabym, by przekroczyli rzek! Ale nie bjcie si, nie przekrocz.
- Zamy - powiedziaa nagle Meve z Lyrii - e nie przekrocz Jarugi. Zamy, e Nilfgaard bdzie po
prostu czeka. Zastanwmy si jednak, komu to na rk, nam czy im? Kto moe sobie pozwoli na
bezczynne czekanie, a kto nie?
- Wanie! - podchwyci Vizimir. - Meve, jak zwykle, mwi mao, ale trafia w sedno. Emhyr ma czas,
panowie, a my go nie mamy. Czy nie widzicie, co si dzieje? Nilfgaard trzy lata temu poruszy kamyk na
zboczu gry i spokojnie czeka na lawin. Po prostu czeka, a ze zbocza sypi si wci nowe kamyki. Bo ten
pierwszy kamyczek wydawa si niektrym gazem, ktrego ruszy nie sposb. A skoro okazao si, e
wystarczy go trci, by polecia, znaleli si inni, ktrym lawina po myli. Od Gr Sinych po Bremervoord
kr po lasach elfie komanda, to ju nie maa partyzantka, to wojna. Tylko patrze, jak rusz do boju wolne
elfy z Dol Blathanna. W Mahakamie burz si krasnoludy, driady z Brokilonu robi si coraz zuchwalsze.
To wojna, wojna na wielk skal. Wojna wewntrzna. Domowa. Nasza. A Nilfgaard czeka... Dla kogo czas
pracuje, jak mylicie? W komandach Scoia'tael bij si elfy trzydziesto - czterdziestoletnie. Ale one yj po
trzysta lat! One maj czas, my go nie mamy!
- Scoia'tael - przyzna Henselt - stali si istnym cierniem w tyku. Paraliuj mi handel i transport, terroryzuj
farmerw... Z tym trzeba skoczy!
- Jeli nieludzie chc wojny, to bd j mieli - wtrci Foltest z Temerii. - Byem zawsze rzecznikiem
pojednania i koegzystencji, ale jeli oni wol prb si, to sprbujemy, kto silniejszy. Jestem gotw. W
Temerii i Sodden podejmuj si wykoczy Wiewirki w cigu szeciu miesicy. Te ziemie ju raz spyny
krwi elfw, wytoczon przez naszych pradziadw. Uwaam to za tragedi, ale wyjcia nie widz, tragedia
si powtrzy. Elfy trzeba spacyfikowa.
- Twoje wojsko ruszy na elfy, jeli dasz im rozkaz - kiwn gow Demawend. - Ale czy ruszy na ludzi? Na
chopw, z ktrych rekrutujesz piechot? Na cechy? Na wolne miasta? Vizimir, mwic o Scoia'tael, opisa
tylko jeden kamyk z lawiny. Tak, tak, panowie, nie wytrzeszczajcie na mnie oczu! Po wsiach i miasteczkach
ju si zaczyna gada, e na podbitych przez Nilfgaard ziemiach chopstwu, farmerom i rzemielnikom yje
si lej, swobodniej i bogaciej, e gildie kupieckie maj wiksze przywileje... Zalewaj nas towary z
nilfgaardzkich manufaktur. W Brugge i Verden ich moneta wypiera lokaln. Jeli bdziemy siedzie
bezczynnie, to zginiemy, skceni, zapltani w konflikty, uwikani w tumienie rebelii i rozruchw,
uzaleniam powoli od nilfgaardzkiej potgi ekonomicznej. Zginiemy, zadusimy si we wasnym dusznym
zacianku, bo i to zrozumcie, e Nilfgaard zamyka nam drog na Poudnie, a my musimy si rozwija,
musimy by ekspansywni, bo w przeciwnym razie dla naszych wnukw zabraknie tu miejsca!
Zebrani milczeli. Vizimir Redaski odetchn gboko, chwyci jeden ze stojcych na stole pucharw, pi
dugo. Milczenie przeduao si, deszcz tuk w okna, wicher wy i omota okiennicami.
- Wszystkie niepokoje, o ktrych mowa - powiedzia wreszcie Henselt - to robota Nilfgaardu. To emisariusze
Emhyra podegaj nieludzi, szerz propagand i nawouj do rozruchw. To oni sypi zotem i obiecuj
przywileje cechom i gildiom, przyrzekaj baronom i diukom wysokie stanowiska w prowincjach, ktre
utworz w miejscu naszych krlestw. Nie wiem, jak u was, ale w Kaedwen namnoyo si ni z tego, ni z
owego kapanw, kaznodziejw, wrbitw i innych zasranych mistykw, goszcych koniec wiata...
- U mnie jest to samo - potwierdzi Foltest. - Cholera, tyle lat by spokj. Od czasu gdy mj dziad pokaza
kapanom, gdzie jest ich miejsce, mocno przerzedziwszy ich szeregi, pozostali wzili si za poyteczne
zajcia. Studiowali ksigi i wpajali dzieciakom wiedz, leczyli chorych, troszczyli si o ubogich, kalekich i
bezdomnych. Nie mieszali si do polityki. A teraz nagle pobudzili si i w wityniach wywrzaskuj brednie
do motochu, a motoch sucha i nareszcie wie, czemu mu si tak le powodzi. Toleruj to, bo jestem mniej
porywczy ni mj dziad i mniej czuy na punkcie mego krlewskiego autorytetu i godnoci. Co by to zreszt
bya za godno i co za autorytet, gdyby mg je podway kwik jakiego pomylonego fanatyka. Ale moja
cierpliwo si koczy. Ostatnio gwnym tematem kaza jest Wybawiciel, ktry nadejdzie z Poudnia. Z
Poudnia, uwaacie? Zza Jarugi!
- Biay Pomie - mrukn Demawend. - Nastanie Biae Zimno, a po nim Biae wiato. A potem wiat si
odrodzi, za spraw Biaego Pomienia i Biaej Krlowej... Te to syszaem. To trawestacja przepowiedni
Ithlinne aep Aeyenien, elfiej wyroczni. Kazaem zapa jednego klech, ktry wykrzykiwa o tym na rynku

77

w Vengerbergu, a kat przez duszy czas pyta go grzecznie, ile to zota prorok wzi za to od Emhyra... Ale
kaznodzieja tylko plt o Biaym Pomieniu i Biaej Krlowej... do samego koca.
- Ostronie, Demawend - skrzywi si Vizimir. - Nie produkuj mczennikw, bo o to wanie chodzi
Emhyrowi. ap nilfgaardzkich agentw, ale kapanw ruszy nie wolno, konsekwencje mog by
nieobliczalne. Oni wci maj wpywy i powaanie wrd ludu. Do mamy kopotw z Wiewirkami, by
ryzykowa rozruchy w miastach lub wojny chopskie.
- Do diaba! - prychn Foltest. - Tego nie rbmy, tego nie ryzykujmy, tamtego nam nie wolno... Czy po to
si zebralimy, by mwi o tym, czego nie moemy uczyni? Czy po to cigne nas tu, do Hagge,
Demawend, bymy wypakiwali si i ualali nad nasz saboci i niemoc? Zacznijmy wreszcie dziaa!
Trzeba co zrobi! Trzeba przerwa to, co si dzieje!
- Proponuj to od pocztku - Vizimir wyprostowa si. Proponuj wanie dziaanie.
- Jakie?
- Co moemy zrobi?
Znowu zapado milczenie. Wiatr szumia, okiennice stukay o mur zamczyska.
- Dlaczego - odezwaa si nagle Meve - wszyscy patrzycie na mnie?
- Zachwycamy si twoj urod - zaburcza Henselt z gbi kufla.
- To te - przytakn Vizimir. - Meve, wszyscy wiemy, e potrafisz znale wyjcie z kadej sytuacji. Masz
kobiec intuicj, jeste mdr niewiast...
- Przesta mi kadzi - krlowa Lyrii splota donie na podoku, zapatrzya si na pociemniae arrasy ze
scenami myliwskimi. Ogary, wycignite w skokach, zadzieray pyski ku bokom pierzchajcego biaego
jednoroca. Nigdy w yciu nie widziaam ywego jednoroca, pomylaa Meve. Nigdy. I chyba ju nigdy nie
zobacz.
- Sytuacja, ktr mamy - powiedziaa po chwili, odrywajc wzrok od arrasu - przypomina mi takie dugie
zimowe wieczory na rivskim zamku. Co wtedy zawsze wisiao w powietrzu. Mj m duma nad tym, jakby
si tu dobra do kolejnej dworki. Marszaek kombinowa, jakby tu wszcz wojn, w ktrej by zasyn.
Czarodziej wyobraa sobie, e to on jest krlem. Subie nie chciao si usugiwa, bazen by smutny,
ponury i przeraliwie nudny, psy wyy z melancholii, a koty spay, bimbajc na myszy ace po stole.
Wszyscy na co czekali. Wszyscy patrzyli na mnie spode ba. A ja... Ja im wtedy... Pokazywaam.
Pokazywaam wszystkim, co potrafi, tak e a si mury trzsy, a okoliczne niedwiedzie budziy si w
gawrach. I gupie myli migiem ulatyway z gw. Nagle wszyscy wiedzieli, kto tu rzdzi.
Nikt si nie odezwa. Wiatr zawy mocniej. Stranicy na murach okrzykiwali si od niechcenia. Uderzenia
kropel o szybki w oowianych ramkach okien przeszy w obdne staccato.
- Nilfgaard patrzy i czeka - cigna wolno Meve, bawic si naszyjnikiem. - Nilfgaard obserwuje. Co wisi
w powietrzu, w wielu gowach rodz si gupie myli. A zatem pokamy wszystkim co potrafimy. Pokamy,
kto tu jest naprawd krlem. Potrznijmy murami pogronego w zimowym marazmie zamczyska!
- Wydusi Wiewirki - rzek szybko Henselt. - Rozpocz wielk wspln operacj wojskow. Sprawi
nieludziom krwaw ani. Niech Pontar, Gwenllech i Buina popyn krwi elfw od rde do uj!
- Przytamsi karn ekspedycj wolne elfy z Dol Blathanna - doda, marszczc czoo, Demawend. Wprowadzi interwencyjne korpusy do Mahakamu. Pozwoli wreszcie Ervyllowi z Verden dobra si do
driad w Brokilonie. Tak, krwawa ania! A tych, co przeyj, do rezerwatw!
- Poszczu Cracha an Craite na nilfgaardzkie wybrzea - podchwyci Vizimir. - Wesprze go flot Ethaina z
Cidaris, niech wzniec poog od Jarugi po Ebbing! Demonstracja siy...
- Mao - pokrci gow Foltest. - To wszystko za mao. Trzeba... Wiem, czego trzeba.
- Mw wic!
- Cintra.
- Co?
- Odebra Nilfgaardczykom Cintr. Sforsujmy Jarug, uderzmy pierwsi. Teraz, gdy si nie spodziewaj.
Wyrzumy ich z powrotem za Marnadal.
- W jaki sposb? Dopiero co mwilimy, e dla wojsk Jarug jest nie do przejcia...
- Dla Nilfgaardu. Ale my rzek kontrolujemy. Mamy w garci ujcie, drogi zaopatrzenia, mamy skrzydo
chronione przez Skellige, Cidaris i twierdze w Verden. Dla Nilfgaardu przerzucenie przez rzek czterdziestu,
pidziesiciu tysicy ludzi to znaczny wysiek. My moemy przeprawi na lewy brzeg znacznie wicej. Nie
rozdziawiaj gby, Vizimir. Chciae czego, co przerwie wyczekiwanie? Czego spektakularnego? Czego,
co znowu uczyni z nas prawdziwych krlw? Tym czym bdzie Cintra. Cintra nas skonsoliduje, bo Cintra
to symbol. Przypomnijcie sobie Sodden! Gdyby nie rze miasta i mczeska mier Calanthe, nie byoby
wwczas takiego zwycistwa. Siy byy rwne, nikt nie liczy, e ich tak zdruzgoczemy. Ale nasze wojska
rzuciy si im do garde jak wilki, jak wcieke psy, by mci Lwic z Cintry. A s i tacy, ktrych zaciekoci

78

nie zgasia krew wytoczona na soddeskim polu. Przypomnijcie sobie Cracha an Craite, Dzika z Morza!
- To prawda - pokiwa gow Demawend. - Crach poprzysig Nilfgaardowi krwaw zemst. Za Eista
Tuirseach, zabitego w Marnadalu. I za Calanthe. Gdybymy uderzyli na lewy brzeg, Crach wesprze nas ca
si Skellige. Na bogw, to ma szans powodzenia! Popieram Foltesta! Nie czekajmy, uderzmy pierwsi,
wyzwlmy Cintr, wypdmy sukinsynw za przecze Amellu!
- Wolnego - warkn Henselt. - Nie spieszcie si tak, by targn lwa za wsy, bo to nie jest jeszcze zdechy
lew. To po pierwsze. Po drugie, jeli uderzymy pierwsi, ustawimy si w pozycji agresorw. Zamiemy
zawieszenie broni, ktre sami opatrzylimy pieczciami. Nie poprze nas Niedamir i jego Liga, nie poprze nas
Esterad Thyssen. Nie wiem, jak zachowa si Ethain z Cidaris. Agresywnej wojnie przeciwstawi si nasze
cechy, kupiectwo, szlachta... A przede wszystkim czarodzieje. Nie zapominajcie o czarodziejach!
- Czarodzieje nie popr ataku na lewy brzeg - stwierdzi Vizimir. - Zawieszenie broni byo dzieem
Vilgefortza z Roggeveen. Wiadomo, e w jego planach zawieszenie miao stopniowo przerodzi si w trway
pokj. Vilgefortz nie poprze wojny. A Kapitua, moecie mi wierzy, zrobi to, co zechce Vilgefortz. Po
Sodden on jest pierwszy w Kapitule, niech inni magicy mwi, co chc, tam pierwsze skrzypce gra
Vilgefortz.
- Vilgefortz, Vilgefortz - achn si Foltest. - Za bardzo on nam urs, ten magik. Zaczyna mnie drani
liczenie si z planami Vilgefortza i Kapituy, planami, ktrych zreszt nie znam i nie rozumiem. Ale jest i na
to sposb, panowie. A gdyby to Nilfgaard dokona agresji? Na przykad w Dol Angra? Na Aedirn i Lyri?
Moglibymy jako to zaatwi... Zainscenizowa... Jaka maleka prowokacja... Incydent graniczny, przez
nich zawiniony? Dajmy na to, jaki atak na pograniczny fort? Rzecz jasna, bdziemy przygotowani,
zareagujemy zdecydowanie i z si, przy penej akceptacji wszystkich, nawet Vilgefortza i caej reszty
Kapituy Czarodziejskiej. I wtedy, gdy Emhyr var Emreis odwrci wzrok od Sodden i Zarzecza, o swj kraj
upomn si Cintryjczycy. Emigranci i uciekinierzy, ktrzy organizuj si w Brugge pod wodz Vissegerda.
Jest ich blisko osiem tysicy ludzi pod broni. Czy moe by lepsze ostrze sulicy? Oni yj nadziej na
odzyskanie kraju, z ktrego musieli ucieka. Pal si do walki. S gotowi uderzy na lewy brzeg. Czekaj
tylko na haso.
- Na haso - potwierdzia Meve - i na obietnic, e si ich poprze. Bo z omioma tysicami ludzi Emhyr
poradzi sobie si granicznych garnizonw, nie bdzie nawet musia przerzuca posikw. Vissegerd dobrze
o tym wie, nie ruszy si, dopki nie bdzie mia pewnoci, e w lad za nim na lewym brzegu wylduj
twoje wojska, Foltest, wspierane przez korpusy redaskie. Ale przede wszystkim Vissegerd czeka na
Lwitko z Cintry. Podobno wnuczka krlowej ocalaa z rzezi. Kto j rzekomo widzia wrd uciekinierw,
ale pniej dziecko tajemniczo zniko. Emigranci zawzicie jej poszukuj... Bo potrzebuj na odzyskany tron
Cintry kogo z krlewskiej krwi. Z krwi Calanthe.
- Bzdura - powiedzia zimno Foltest. - Miny ponad dwa lata. Jeli dzieciak nie odnalaz si do tej pory, to
znaczy, e nie yje. O tej legendzie moemy zapomnie. Nie ma ju Calanthe, nie ma adnego Lwitka, nie
ma krlewskiej krwi, ktrej naley si tron. Cintr... nie bdzie ju nigdy tym, czym bya za ycia Lwicy.
Rzecz jasna, emigrantom Vissegerda tego mwi nie naley.
- Polesz zatem cintryjskich partyzantw na mier? - zmruya oczy Meve. - W pierwszej linii? Nie mwic
im, e Cintr moe si odrodzi wycznie jako kraj wasalny, pod twoj zwierzchnoci? Proponujesz nam
wszystkim atak na Cintr... dla siebie? Podporzdkowae sobie Sodden i Brugge, ostrzysz zby na Verden...
I zapachniaa ci Cintra, tak?
- Przyznaj si, Foltest - warkn Henselt. - Czy Meve ma racj? To dlatego podegasz nas do tej awantury?
- Dajcie pokj - wadca Temerii zmarszczy swe szlachetne oblicze, achn si gniewnie. - Nie rbcie ze
mnie zdobywcy, ktremu zamarzyo si imperium. O co wam chodzi? O Sodden i Brugge? Ekkehard z
Sodden by przyrodnim bratem mojej matki. Dziwi was, e po jego mierci Wolne Stany przyniosy koron
mnie, jego krewniakowi? Krew nie woda! A Venzlav z Brugge zoy mi hod wasalny, ale bez przymusu!
Zrobi to, by ochroni kraj! Bo w pogodny dzie widzi byski nilfgaardzkich lanc na lewym brzegu Jarugi!
- My wanie mwimy o lewym brzegu - wycedzia krlowa Lyrii. - O brzegu, na ktry mamy uderzy. A
lewy brzeg to Cintra. Zniszczona, wypalona, zrujnowana, zdziesitkowana, okupowana... ale cigle Cintra.
Cintryjczycy nie przynios ci korony, Foltest, ani nie zo hodu. Cintra nie zgodzi si by krajem
wasalnym. Krew nie woda!
- Cintra, jeli j... Gdy j wyzwolimy, powinna sta si naszym wsplnym protektoratem - rzek Demawend
z Aedirn. - Cintra to ujcie Jarugi, zbyt wany punkt strategiczny, bymy mogli pozwoli sobie na utrat
kontroli nad nim.
- Musi to by kraj wolny - zaprotestowa Vizimir. - Wolny, niezawisy i silny. Kraj, ktry bdzie elazn
bram, przedmurzem Pnocy, a nie pasem spalonej ziemi, na ktrej nilfgaardzka konnica bdzie moga
nabiera rozpdu!

79

- Czy tak Cintr da si odbudowa? Bez Calanthe?


- Nie podniecaj si Foltest - wyda wargi Meve. - Mwiam ci ju, Cintryjczycy nigdy nie uznaj
protektoratu ani obcej krwi na tronie. Jeli sprbujesz narzuci im siebie jako seniora, to sytuacja si
odwrci. Vissegerd bdzie znowu organizowa oddziay do walki, tym razem jednak pod skrzydami
Emhyra. I pewnego dnia te oddziay rzuc si na nas, jako awangarda nilfgaardzkiego szturmu. Jako ostrze
sulicy, jak si niedawno obrazowo wyrazie.
- Foltest wie o tym - parskn Vizimir. - Dlatego tak usilnie poszukuje Lwitka, wnuczki Calanthe. Nie
rozumiecie? Krew nie woda, korona przez maestwo. Wystarczy, e odnajdzie dziewczyn i zmusi do
zampjcia...
- Zwariowae? - zachysn si krl Temerii. - Lwitko nie yje! Wcale nie poszukuj tej dziewczynki, ale
gdybym... Nawet mi w gowie nie postaa myl, by j do czegokolwiek zmusza...
- Nie musiaby zmusza - przerwaa Meve, umiechajc si wdzicznie. - Wci jest z ciebie kawa
przystojnego mczyzny, krewniaku. A w Lwitku pynie krew Calanthe. Bardzo gorca krew. Znaam Cali,
gdy bya moda. Kiedy zobaczya chopa, to tak przebieraa nogami, e jakby chrustu podetka, zajaby si
ywym ogniem. Jej crka, Pavetta, matka Lwitka, bya kubek w kubek. To pewnie i Lwitko daleko nie
pado od jaboni. Troch zachodu, Foltest, a dziewczyna nie opieraaby si dugo. Na to liczysz, przyznaj
si?
- Pewnie, e na to liczy - zarechota Demawend. - Ale sprytny planik wykombinowa sobie nasz krl!
Uderzymy na lewy brzeg, ale zanim si obejrzymy, nasz Foltest odnajdzie i zdobdzie dziewczce
serduszko, bdzie mia modziutk onk, ktr posadzi na tronie Cintry, a tamtejszy lud bdzie paka z
radoci i popuszcza w gacie ze szczcia. Bd mieli przecie swoj krlow, krew z krwi i ko z koci
Calanthe. Bd mieli krlow... tyle e razem z krlem. Krlem Foltestem.
- Ale wy brednie pleciecie! - wrzasn Foltest, czerwieniejc i blednc na przemian. - Co wam do bw
strzelio? W tym, co gadacie, nie ma odrobiny sensu!
- W tym jest mnstwo sensu - powiedzia sucho Vizimir. - Bo ja wiem, e tego dziecka kto bardzo usilnie
poszukuje. Kto, Foltest?
- To oczywiste! Vissegerd i Cintryjczycy!
- Nie, to nie oni. A przynajmniej nie tylko. Kto jeszcze. Kto, kogo drog znacz trupy. Kto, kto nie cofa
si przed szantaem, przekupstwem i torturami... Jeli ju przy tym jestemy, to czy jegomo o nazwisku
Rience jest w subie u ktrego z was? Ha, po minach widz, e albo nie jest, albo nie przyznacie si, co na
jedno wychodzi. Powtarzam: wnuczki Calanthe szukaj, szukaj w sposb, ktry zastanawia. Kto jej szuka,
pytam?
- Do czarta! - Foltest gruchn pici w st. - To nie ja! Ani mi w gowie nie postao, by si eni z jakim
dzieciakiem dla jakiego tam tronu! Przecie ja...
- Przecie ty od czterech lat yjesz potajemnie z baronow La Valette - umiechna si znowu Meve. Kochacie si jak dwa gobki, czekacie, by stary baron wreszcie wycign kopyta. Co tak patrzysz?
Wszyscy o tym wiemy. Za co, mylisz, pacimy szpiegom? Ale dla tronu Cintry, krewniaku, niejeden krl
gotw byby powici osobiste szczcie...
- Zaraz - Henselt podrapa si ze chrzstem w brod. - Niejeden krl, mwicie. To dajcie na chwil spokj
Foltestowi. S inni. Swego czasu Calanthe chciaa wyda wnuczk za syna Ervylla z Verden. Ervyllowi te
moe pachnie Cintr. I nie tylko jemu...
- Hmm... - mrukn Vizimir. - To prawda. Ervyll ma trzech synw... A co powiedzie o tu obecnych,
rwnie posiadajcych potomkw pci mskiej? H? Meve? Czy ty aby nie mydlisz nam oczu?
- Mnie moecie wykluczy - krlowa Lyrii umiechna si jeszcze wdziczniej. - Po wiecie kr, co
prawda, dwie moje latorole... Owoce rozkosznego zapomnienia... O ile ich do tej pory nie powieszono.
Wtpi, by nagle zachciao si ktremu krlowa. Nie mieli do tego ani predyspozycji, ani inklinacji. Obaj
byli gupsi nawet od ich ojca, niech mu ziemia lekk bdzie. Kto zna mego nieboszczyka ma, ten wie, co
to oznacza.
- Fakt - przytakn! krl Redanii. - Ja go znaem. Synowie naprawd s gupsi? Cholera, sdziem, e
gupszym nie mona by... Wybacz, Meve...
- Drobiazg, Vizimir.
- Kto jeszcze ma synw?
- Ty, Henselt.
- Mj syn jest onaty!
- A od czego jest trucizna? Dla tronu Cintry, jak kto tu mdrze powiedzia, niejeden powiciby osobiste
szczcie. Opacaoby si!
- Wypraszam sobie takie insynuacje! I odczepcie si! Inni te maj synw!

80

- Niedamir z Hengfors ma dwch. A sam jest wdowcem. Niestarym. Nie zapominajcie te o Esteradzie
Thyssenie z Koviru.
- Wykluczybym ich - pokrci gow Vizimir. - Liga z Hengfors i Kovir planuj zwizki dynastyczne
midzy sob. Cintr i Poudnie ich nie interesuj. Hmm... Ale Ervyll z Verden... Ten ma blisko.
- Jest kto, kto ma rwnie blisko - zauway nagle Demawend.
- Kto?
- Emhyr var Emreis. Nie jest onaty. I jest modszy ni ty, Foltest.
- Psiakrew - zmarszczy czoo krl Redanii. - Gdyby to bya prawda... Emhyr wychdoyby nas bez oju! To
jasne, lud i szlachta Cintry pjd zawsze za krwi Calanthe. Wyobraacie sobie, co by si stao, gdyby
Emhyr dopad Lwitka? Cholera, tego nam jeszcze brakuje! Krlowa Cintry i cesarzowa Nilfgaardu!
- Cesarzowa! - parskn Henselt. - Doprawdy przesadzasz, Vizimir. Po co Emhyrowi dziewczynka, po diaba
mu oenek? Dla tronu Cintry? Emhyr ju ma Cintr! Podbi kraj i zrobi z niego nilfgaardzka Prowincj!
Siedzi na tronie cala rzyci i jeszcze ma do miejsca, by mc si wierci!
- Po pierwsze - zauway Foltest - Emhyr dziery Cintr prawem, a raczej bezprawiem agresora. Gdyby mia
dziewczyn i oeni si z ni, mgby panowa legalnie. Rozumiesz? Nilfgaard zwizany maestwem z
krwi Calanthe to ju nie Nilfgaard najedca, na ktrego szczerzy zby caa Pnoc. To Nilfgaard ssiad, z
ktrym trzeba si liczy. Jak chciaby wypchn taki Nilfgaard za Marnadal, za przecze Amellu? Atakujc
krlestwo, na tronie ktrego legalnie zasiada Lwitko, wnuczka Lwicy z Cintry? Zaraza! Nie wiem, kto
szuka tego dzieciaka. Ja go nie szukaem. Ale owiadczam wam, e teraz zaczn. Wci uwaam, e
dziewczynka nie yje, ale me wolno nam ryzykowa. Okazuje si, e to zbyt wana persona. Jeli przeya,
musimy j odnale!
- Czy od razu ustalimy, za kogo j wydamy, gdy odnajdziemy? - wykrzywi si Henselt. - Takich spraw nie
naleaoby pozostawia przypadkowi. Moglibymy, owszem, wrczy j bojowym partyzantom Vissegerda
jako sztandar, przywizan do dugiej tyczki, niech nios j przed frontem, atakujc tamten brzeg. Ale jeli
odzyskana Cintra ma posuy nam wszystkim... Chyba wiecie, o co mi idzie? Jeli zaatakujemy Nilfgaard i
odbijemy Cintr, mona bdzie posadzi Lwitko na tronie. Ale Lwitko moe mie tylko jednego ma.
Takiego, ktry dopilnuje naszych interesw w ujciu Jarugi. Kto z obecnych na ochotnika?
- Ja nie - zadrwia Meve. - Rezygnuj z przywileju.
- A ja nie wykluczabym nieobecnych - rzek powanie Demawend. - Ani Ervylla, ani Niedamira, ani
Thyssenidw. A taki Vissegerd, wecie to pod rozwag, moe was zaskoczy i zrobi niespodziewany
uytek ze sztandaru przywizanego do dugiej tyczki. Syszelicie o maestwach morganatycznych?
Vissegerd jest stary i brzydki jak krowia kupa, ale napojone wywarami z absenty i damiany Lwitko moe
si w nim niespodzianie zakocha! Czy krl Vissegerd, panowie, mieci si w naszych planach?
- Nie - mrukn Foltest. - W moich si nie mieci.
- Hmm... - zawaha si Vizimir. - W moich te nie. Vissegerd jest narzdziem, nie partnerem, i tak, nie inn
rol ma odegra w naszych planach ataku na Nilfgaard. Ponadto, jeli tym, ktry tak zawzicie poszukuje
Lwitka, jest jednak Emhyr var Emreis, ryzykowa nie moemy.
- Absolutnie nie moemy - potwierdzi Foltest. - Lwitko nie moe dosta si w rce Emhyra. Nie moe
wpa w niczyje... W niewaciwe rce... ywe.
- Dzieciobjstwo? - skrzywia si Meve. - Nieadne rozwizanie, panowie krlowie. Niegodne. I chyba
niepotrzebnie drastyczne. Najpierw znajdmy dziewczyn, bo jeszcze jej nie mamy. A gdy j znajdziemy,
dajcie j mnie. Potrzymam j ze dwa lata w jakim kasztelu w grach, wydam za ktrego z moich rycerzy.
Gdy j znowu zobaczycie, bdzie miaa ju dwjk dzieci i o, taki brzuch.
- Czyli, jeli dobrze rachuj, co najmniej troje ewentualnych pniejszych pretendentw i samozwacw? pokiwa gow Vizimir. - Nie, Meve. To faktycznie niepikne, ale Lwitko, jeli przeyo, teraz musi
umrze. Racja stanu. Panowie?
Deszcz tuk o okna. Wrd wie zamczyska Hagge wy wicher.
Krlowie milczeli.
*****

- Vizimir, Foltest, Demawend, Henselt i Meve - powtrzy marszaek. - Spotkali si na tajnej naradzie w
zamku Hagge nad Pontarem. Radzili potajemnie.
- C za symbolika - powiedzia, nie odwracajc si, szczupy, czarnowosy mczyzna w osiowym
kaftanie, poznaczonym odciskami od zbroi i plamami rdzy. - Przecie to wanie pod Hagge, niespena

81

czterdzieci lat temu, Virfuril pobi wojska Medella, umacniajc swoj wadz w Dolinie Pontar i ustalajc
dzisiejsze granice midzy Aedirn i Temeri. A dzi, prosz, Demawend, syn Virfurila, zaprasza do Hagge
Foltesta, syna Medella, do kompletu cigajc tam jeszcze Vizimira z Tretogoru, Henselta z Ard Carraigh i
weso wdwk Meve z Lyrii. Spotykaj si i radz potajemnie. Domylasz si, nad czym radz, Coehoorn?
- Domylam - rzeki krtko marszaek. Nie powiedzia ani sowa wicej. Wiedzia, e odwrcony plecami
mczyzna nie znosi, by w jego obecnoci popisywa si elokwencj i komentowa oczywiste fakty.
- Nie zaprosili Ethaina z Cidaris - mczyzna w osiowym kaftanie odwrci si, zaoy rce za plecy,
przeszed si wolno od okna do stou i z powrotem - ani Ervylla z Verden. Nie zaprosili Esterada Thyssena
ani Niedamira. To znaczy, e albo s bardzo pewni, albo bardzo niepewni. Nie zaprosili nikogo z Kapituy
Czarodziejskiej. To interesujce. I znamienne. Coehoorn, postaraj si, aby czarodzieje dowiedzieli si o tej
naradzie. Niech wiedz, e ich monarchowie nie traktuj ich jak rwnych sobie. Wydaje mi si, e
czarodzieje z Kapituy mieli w tym wzgldzie wtpliwoci. Rozwiej im je.
- Rozkaz.
- S jakie nowe wieci od Rience'a?
- adnych.
Mczyzna zatrzyma si przy oknie, stal tam dugo, wpatrzony w moknce w deszczu wzgrza. Coehoorn
czeka, niespokojnie zwierajc i rozwierajc do zacinit na gowicy miecza. Obawia si, e bdzie
zmuszony do wysuchania dugiego monologu. Marszaek wiedzia, e stojcy przy oknie mczyzna uwaa
taki monolog za rozmow, a rozmawianie za zaszczyt i dowd zaufania. Wiedzia o tym, ale nadal nie lubi
wysuchiwa monologw.
- Jak znajdujesz ten kraj, namiestniku? Udao ci si polubi tw now Prowincj?
Drgn, zaskoczony. Nie spodziewa si tego pytania. Ale nad odpowiedzi nie zastanawia si dugo. Nieszczero i niezdecydowanie mogy go zbyt drogo kosztowa.
- Nie, wasza wysoko. Nie polubiem. Ten kraj jest taki... Ponury.
- By niegdy inny - odrzek mczyzna, nie odwracajc si. - I bdzie kiedy inny. Zobaczysz. Zobaczysz
jeszcze pikn, radosn Cintr, Coehoorn. Obiecuj ci. Ale nie smu si, nie bd ci tu dugo trzyma. Kto
inny obejmie namiestnictwo Prowincji. Ty bdziesz mi potrzebny w Dol Angra. Wyruszysz natychmiast po
zdawieniu rebelii. Potrzebny mi bdzie w Dol Angra kto odpowiedzialny. Kto, kto nie da si
sprowokowa. Wesoa wdwka z Lyrii albo Demawend... Bd chcieli nas sprowokowa. Wemiesz w
karby modych oficerw. Ochodzisz gorce gowy. Dacie si sprowokowa wtedy, gdy wydam rozkaz. Nie
wczeniej.
- Tak jest!
Z antyszambrw dobieg szczk broni i ostrg, podniesione gosy. Zapukano do drzwi. Mczyzna w
osiowym kaftanie odwrci si od okna, przyzwalajco kiwn gow. Marszaek skoni si lekko, wyszed.
Mczyzna wrci do stou, usiad, schyli gow nad mapami. Patrzy na nie dugo, wreszcie opar czoo na
splecionych doniach. Ogromny brylant w jego piercieniu zaskrzy si w wietle wiec tysicem ogni.
- Wasza wysoko? - Drzwi skrzypny lekko.
Mczyzna nie zmieni pozycji. Ale marszaek zauway, e donie mu drgny. Pozna to po bysku
brylantu.
Ostronie i cicho zamkn za sob drzwi.
- Wieci, Coehoorn? Moe od Rience'a?
- Nie, wasza wysoko. Ale dobre wieci. Rebelia w Prowincji stumiona. Rozbilimy buntownikw. Tylko
niewielu zdoao zbiec do Verden. Pojmalimy przywdc, diuka Windhalma z Attre.
- Dobrze - rzek po chwili mczyzna, nadal nie unoszc wspartej na doniach gowy. - Windhalm z Attre...
Ka go ci. Nie... Nie ci. Straci w inny sposb. Spektakularnie, dugo i okrutnie. I publicznie, ma si
rozumie. Konieczny jest przykad grozy. Co takiego, co odstraszy innych. Tylko prosz, Coehoorn,
oszczd mi szczegw. W raportach nie musisz sili si na malownicze opisy. Nie znajduj w tym
przyjemnoci.
Marszaek skin gow, przekn lin. On te nie znajdowa w tym przyjemnoci. Absolutnie adnej
przyjemnoci. Zamierza przygotowanie i wykonanie kani zleci specjalistom. Nie mia najmniejszego
zamiaru pyta specjalistw o szczegy. A tym bardziej by przy tym obecny.
- Bdziesz obecny przy egzekucji - mczyzna unis gow, podnis ze stou list, zama pieczcie. Oficjalnie. Jako namiestnik prowincji Cintr. Zastpisz mnie. Ja nie mam zamiaru na to patrze. To rozkaz,
Coehoorn.
- Tak jest! - marszaek nawet si nie stara ukry zakopotania i niezadowolenia. Przed mczyzn, ktry
wyda rozkaz, nie wolno byo niczego ukrywa. I rzadko komu to si udawao.
Mczyzna rzuci okiem na otwarty Ust, prawie natychmiast cisn go w ogie, do kominka.

82

- Coehoorn.
- Tak, wasza wysoko?
- Nie bd czeka na raport Rience'a. Postaw na nogi magikw, niech przygotuj telekomunikacj z punktem
kontaktowym w Redanii. Niech przeka mj ustny rozkaz, ktry ma natychmiast by skierowany do
Rience'a. Tre rozkazu jest nastpujca: Rience ma si przesta cacka, ma przesta bawi si z
wiedminem. Bo to si moe le skoczy. Z wiedminem bawi si nie wolno. Ja go znam, Coehoorn. On
jest za sprytny, by naprowadzi Rience'a na lad. Powtarzam, Rience ma natychmiast zorganizowa zamach,
ma natychmiast wyeliminowa Wiedmina z gry. Zabi. A potem znikn, przyczai si i czeka na rozkazy.
A gdyby wczeniej wpad na lad czarodziejki, ma j zostawi w spokoju. Yennefer nie moe spa wos z
gowy. Zapamitae, Coehoorn?
- Tak jest.
- Telekomunikacja ma by zaszyfrowana i solidnie zabezpieczona przed magicznym odczytaniem. Uprzed
o tym czarodziejw. Jeeli sknoc, jeeli osoby niepowoane dowiedz si o treci tego rozkazu, obci ich
odpowiedzialnoci.
- Tak jest - marszaek chrzkn, wyprostowa si.
- Co jeszcze, Coehoorn?
- Graf... Ju tu jest, wasza wysoko. Przyby zgodnie z rozkazem.
- Ju? - umiechn si mczyzna. - Podziwu godny popiech. Mam nadziej, e nie zajedzi tego karosza,
ktrego wszyscy mu tak zazdrocili. Niech wejdzie.
- Mam by obecny przy rozmowie, wasza wysoko?
- Oczywicie, e tak, namiestniku Cintry.
Wezwany z antyszambrw rycerz wszed do komnaty energicznym, mocnym, gromkim krokiem, zgrzytajc
czarn zbroj. Zatrzyma si, wyprostowa dumnie, odrzuci z ramienia mokry i ubocony czarny paszcz,
pooy do na rkojeci potnego miecza. Opar o biodro czarny hem ozdobiony skrzydami drapienego
ptaka. Coehoorn spojrza na twarz rycerza. Znalaz na niej tward wojack dum i zuchwao. Nie znalaz
niczego, co powinno si zobaczy na twarzy czowieka, ktry ostatnie dwa lata spdzi w wiey, w miejscu,
z ktrego, jak wszystko wskazywao, wyj mg tylko na szafot. Marszaek umiechn si pod wsem.
Wiedzia, e pogarda mierci i szalecza odwaga modzikw braa si wycznie z braku wyobrani.
Wiedzia o tym doskonale. Sam kiedy by takim modzikiem.
Siedzcy za stoem mczyzna opar podbrdek na splecionych doniach, spojrza na rycerza uwanie.
Modzik wypry si jak struna.
- eby wszystko byo jasne - powiedzia do niego mczyzna zza stou - wiedz, e bd, ktry popenie w
tym miecie dwa lata temu, bynajmniej nie zosta ci wybaczony. Otrzymasz jeszcze jedn szans. Dostaniesz
jeszcze jeden rozkaz. Od tego, jak go wykonasz, zaleaa bdzie moja decyzja co do twych dalszych losw.
Twarz modego rycerza nie drgna nawet, nie drgno te ani jedno pirko na skrzydach zdobicych oparty
o biodro hem.
- Nigdy nikogo nie oszukuj, nigdy nie daj nikomu zudnych nadziei - cign mczyzna. - Wiedz tedy, e
na ocalenie karku od katowskiego topora moesz mie niejakie widoki, jeli, rzecz jasna, tym razem bdu
nie popenisz. Na pene uaskawienie szans masz mae. Na moje wybaczenie i puszczenie w niepami...
adnych.
Mody rycerz w czarnej zbroi i tym razem nawet nie drgn, ale Coehoorn dostrzeg bysk jego oczu. Nie
wierzy mi, pomyla. Nie wierzy i udzi si. Popenia wielki bd.
- Nakazuj pen uwag - podj mczyzna zza stou. - Rwnie tobie, Coehoorn. Bo ciebie rwnie bd
dotyczyy rozkazy, ktre za chwil wydam. Za chwil. Musz bowiem zastanowi si nad ich treci i
brzmieniem.
Marszaek Menno Coehoorn, namiestnik Prowincji Cintr i przyszy gwnodowodzcy armi z Dol Angra,
poderwa gow, wypry si z rk na gowicy miecza. Tak sam postaw przybra rycerz w czarnej zbroi,
z hemem ozdobionym skrzydami drapienego ptaka. Czekali obaj. W ciszy. Cierpliwie. Tak jak naleao
czeka na rozkazy, nad treci i brzmieniem ktrych zastanawia si imperator Nilfgaardu, Emhyr var
Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd, Biay Pomie Taczcy na Kurhanach Wrogw.
*****
Ciri obudzia si.
Leaa, a raczej psiedziaa z gow wysoko opart na kilku poduszkach. Okady, ktre miaa na czole, byy
ju ciepe i tylko lekko wilgotne. Zrzucia je, nie mogc znie przykrego ciaru i pieczenia skry.
Oddychaa z trudem. Gardo miaa wyschnite, nos prawie cakowicie zablokowany skrzepami krwi. Ale
eliksiry i zaklcia podziaay - bl, ktry przed kilkoma godzinami mi wzrok i rozsadza czaszk, znikn,

83

ustpi, zostao po nim tylko tpe pulsowanie i wraenie ucisku w skroniach.


Ostronie dotkna nosa wierzchem doni. Nie krwawia ju.
Ale miaam dziwny sen, pomylaa. Pierwszy sen od tylu dni. Pierwszy, w ktrym si nie baam. Pierwszy,
ktry nie dotyczy mnie. Byam... obserwatorem. Widziaam wszystko jak gdyby z gry, z wysoka... Jak
gdybym bya ptakiem... Nocnym ptakiem...
Sen, w ktrym widziaam Geralta.
W tym nie bya noc. I deszcz, ktry marszczy powierzchni kanau, szumia na gontach dachw, na
strzechach szop, lni na deskach pomostw i kadek, na pokadach odzi i barek... I by tam Geralt. Nie sam.
By z nim mczyzna w miesznym kapeluszu z pirkiem, oklapym od wilgoci. I szczupa dziewczyna w
zielonym paszczu z kapturem... Wszyscy troje wolno i ostronie szli po mokrym pomocie... A ja widziaam
ich z gry. Jak gdybym bya ptakiem. Nocnym ptakiem...
Geralt zatrzyma si. Daleko jeszcze, spyta. Nie, powiedziaa szczupa dziewczyna, otrzsajc z wody
zielony paszcz. Ju prawie jestemy na miejscu... Hej, Jaskier, nie zostawaj w tyle, bo zgubisz si w tych
zaukach... A gdzie, u licha, jest Filippa? Przed chwil j widziaem, leciaa wzdu kanau... Ale parszywa
pogoda... Idziemy. Prowad, Shani. A tak midzy nami, to skd ty znasz tego znachora? Co ci z nim czy?
Sprzedaj mu czasem leki wyszabrowane z pracowni w uczelni. Co si tak gapisz? Ojczym z trudem opaca
moje czesne... Bywa, e potrzebuj grosza... A znachor, majc prawdziwe lekarstwa, leczy ludzi... A
przynajmniej ich nie truje... No, chodmy ju.
Dziwny sen, pomylaa Ciri. Szkoda, e si obudziam. Chciaabym zobaczy, co bdzie dalej... Chciaabym
wiedzie, co oni tam robi. Dokd id...
Z komnaty obok dobiegay gosy, gosy, ktre j obudziy. Matka Nenneke mwia szybko, bya
najwyraniej podniecona, zdenerwowana i gniewna. Zawioda moje zaufanie, mwia. Nie powinnam bya
na to zezwoli. Mogam si domyli, e twoja antypatia do niej doprowadzi do nieszczcia. Nie powinnam
bya pozwoli ci... Bo przecie ci znam. Jeste bezwzgldna, jeste okrutna, a na domiar zego okazao si,
e jeste te nieodpowiedzialna i nieostrona. Bezlitonie katujesz to dziecko, zmuszasz do wysikw,
ktrym ona nie jest w stanie sprosta. Nie masz serca. Naprawd nie masz serca, Yennefer.
Ciri nadstawia uszu, chcc usysze odpowied czarodziejki, jej zimny, twardy i dwiczny gos. Chcc
usysze, jak zareaguje, jak zadrwi z arcykapanki, jak wymieje jej nadopiekuczo. Jak powie to, co mwi
zwykle - e by czarodziejk to nie przelewki, e to nie zajcie dla panienek wypalonych z porcelany, dla
wydmuszek z cienkiego szkieka. Ale Yennefer odpowiedziaa cicho. Tak cicho, e dziewczynka nie bya w
stanie nie tylko zrozumie, ale nawet rozrni poszczeglnych sw.
Usn, pomylaa, ostronie i delikatnie obmacujc nos, wci tkliwy i obolay, zapchany zakrzep krwi.
Wrc do mojego snu. Zobacz, co robi Geralt, tam, w nocy, w deszczu, nad kanaem...
Yennefer trzymaa j za rk. Szy obie dugim ciemnym korytarzem, midzy kamiennymi kolumnami, a
moe posgami, Ciri nie moga rozezna ksztatw w gstym mroku. Ale w ciemnociach kto by, kto kry
si tam i obserwowa je, gdy szy. Syszaa szepty, ciche jak szum wiatru.
Yennefer trzymaa j za rk, sza szybko i pewnie, pena zdecydowania, tak e Ciri ledwie moga za ni
nady. Przed nimi otwieray si drzwi. Kolejno. Jedne po drugich. Nieskoczenie wiele drzwi o
gigantycznych, cikich skrzydach otwierao si przed nimi bez szmeru.
Mrok gstnia. Przed sob Ciri zobaczya kolejne wrota. Yennefer nie zwolnia kroku, ale Ciri wiedziaa
nagle, e te drzwi nie otworz si same. I miaa nage przeraajc pewno, e tych drzwi otworzy nie
wolno. e nie wolno jej przez nie przej. e za tymi drzwiami co na ni czeka...
Zatrzymaa si, sprbowaa szarpn, ale rka Yennefer bya mocna i nieugita, nieubaganie wloka j do
przodu. A Ciri zrozumiaa wreszcie, e zostaa zdradzona, oszukana, sprzedana. e zawsze, od pierwszego
spotkania, od pocztku, od pierwszego dnia bya tylko marionetk, kukiek na patyczku. Szarpna si
mocniej, wydara z ucisku. Mrok zafalowa jak dym, szepty w ciemnociach cichy raptownie.
Czarodziejka postpia krok do przodu, zatrzymaa si, odwrcia, spojrzaa na ni.
Jeeli si boisz, zawr.
Nie wolno otworzy tych drzwi. Ty o tym wiesz.
Wiem.
A jednak prowadzisz mnie tam.
Jeeli si boisz, zawr. Jeszcze jest czas, by zawrci. Jeszcze nie jest za pno.
A ty?
Dla mnie jest.
Ciri obejrzaa si. Pomimo wszechobecnego mroku widziaa drzwi, ktre ju miny - dug, dalek

84

perspektyw. I stamtd, z daleka, z ciemnoci, usyszaa...


Stuk podkw. Skrzyp czarnej zbroi. I szum skrzyde drapienego ptaka. I gos. Cichy, wwiercajcy si w
czaszk gos...
Pomylia si. Pomylia niebo z gwiazdami odbitymi noc na powierzchni stawu.
Obudzia si. Raptownie poderwaa gow, strcajc okad, wiey, bo mokry i chodny. Bya zlana potem, w
skroniach znowu dzwoni i pulsowa tpy bl. Yennefer siedziaa przy niej na ku. Gow miaa
odwrcon, tak e Ciri nie widziaa jej twarzy. Widziaa tylko burz czarnych wosw.
- Miaam sen... - szepna Ciri. - W tym nie...
- Wiem - powiedziaa czarodziejka dziwnym, nieswoim gosem. - Dlatego tu jestem. Jestem przy tobie.
Za oknem, w ciemnociach, deszcz szumia na liciach drzew.
- Psiakrew - warkn Jaskier, strzsajc wod z namikego od deszczu ronda kapelusza. - To istna forteca,
nie dom. Czego ten znachor si boi, e tak si obwarowa?
dki i barki, przycumowane do nabrzea, koysay si leniwie na zmarszczonej od deszczu wodzie,
zderzay si z cichym stukiem, skrzypiay, podzwaniay acuchami.
- To dzielnica portowa - wyjania Shani. - Nie brak tu bandziorw i szumowin, lokalnych i przyjezdnych.
Do Myhrmana chodzi sporo ludzi, przynosz mu pienidze... Wszyscy o tym wiedz. Jak i o tym, e mieszka
sam. No wic si zabezpieczy. Dziwicie mu si?
- Ani troch - Geralt spojrza na domostwo wzniesione na palach wbitych w dno kanau jakie pi sni od
nabrzea. - Kombinuj, jak dosta si na ten ostrw, do tej nawodnej chatki. Chyba bdzie trzeba cichcem,
wypoyczy ktr z tych dek...
- Nie ma potrzeby - powiedziaa medyczka. - Tam jest zwodzony mostek.
- A jak przekonasz znachora, by go opuci? Poza tym s tam jeszcze drzwi, a taranu ze sob nie wzilimy...
- Zostawcie to mnie.
Wielka szara sowa bez szmeru wyldowaa na porczy pomostu, strzepna skrzydami, nastroszya si i
zmienia w Filipp Eilhart, rwnie nastroszon i zmoknit.
- Co ja tu robi? - zamamrotaa gniewnie czarodziejka. - Co ja tu z wami robi, cholera? Balansuj na
mokrym drgu... I na krawdzi zdrady stanu. Jeeli Dijkstra dowie si, e wam pomagaam... I do tego ta
mawka! Nie cierpi lata, gdy pada. Czy to tu? To jest dom Myhrmana?
- Tak - potwierdzi Geralt. - Posuchaj, Shani. Sprbujemy...
Skupili si ciasno, zaczli szepta, skryci w ciemnociach pod okapem trzcinowego dachu szopy. Z tawerny
po przeciwlegej stronie kanau padaa na wod smuga wiata. Sycha byo piewy, miechy i wrzaski. Na
nabrzee wytoczyo si trzech flisakw. Dwch kcio si, szarpic i popychajc nawzajem, bluzgajc w
kko tymi samymi przeklestwami, do znudzenia. Trzeci, oparty o pal, sika do kanau, gwidc przy tym
faszywie.
Dong, odezwaa si metalicznie elazna blacha uwizana na rzemieniu do supka przy pomocie. Dong.
Znachor Myhrman otworzy okienko, wyjrza. Latarnia, ktr trzyma w rku, tylko go olepiaa, odstawi j
wic.
- Co za czort tam dzwoni po nocy? - rykn wciekle. - Stuknij si w eb pusty, zasracu, bindasie kolawy,
gdy przysza na ci chtka stuka! Won, poszli precz, moczymordy, ale ju! Mam tu kusz narychtowan!
Chce ktry mie sze cali betu w dupie?
- Panie Myhrman! To ja, Shani!
- H? - znachor wychyli si mocniej. - Panienka Shani? Teraz, po nocy? Jake to tak?
- Opucie mostek, panie Myhrman! Przyniosam wam to, o co prosilicie!
- Akurat teraz, po moku? Nie moglicie w dzie, panienko?
- W dzie za duo tu oczu - szczupa sylwetka w zielonym paszczu zamajaczya na pomocie. - Jeli si
wyda, co dla was nosz, wyrzuc mnie z Akademii. Opucie mostek, nie bd sta na deszczu, ciemki mi
przemoky!
- Nie samicie, panienko - zauway podejrzliwie znachor. - Zwykle sami przychodzicie. Kto tam z wami
jest?
- Druh, ak jako i ja. Sama miaam po nocy i, do tej waszej zakazanej dzielnicy? Co to mi, cnota niemia,
czy jak? Wpucie mnie wreszcie, u kaduka!
Mruczc pod nosem, Myhrman zwolni blokad koowrotu, mostek ze skrzypem opuci si, stukn o deski
pomostu. Znachor podrepta do drzwi, odsun zasuwy i rygle. Nie odkadajc napitej kuszy, wyjrza

85

ostronie.
Nie dostrzeg leccej ku jego skroni pici w czarnej, najeonej srebrnymi wiekami rkawicy. Ale cho noc
bya ciemna, ksiyc w nowiu, a niebo chmurne, zobaczy nagle dziesi tysicy olepiajco jaskrawych
gwiazd.
Toublanc Michelet jeszcze raz przecign bruskiem po ostrzu miecza, sprawiajc wraenie, e wykonywana
czynno pochania go bez reszty.
- Mamy zatem zabi dla was jednego czowieka - odoy brusek, wytar gowni kawakiem natuszczonej
krliczej skry, krytycznie obejrza ostrze. - Zwyczajnego, ktry azi sobie samotnie po ulicach Oxenfurtu,
nie ma ani gwardii, ani eskorty, ani ochroniarzy. Nie ma nawet pachokw. eby go dosta, nie bdziem
musieli wdziera si do adnego kasztelu, ratusza, zamczystego domu ani garnizonu... Czy tak, moci panie
Rience? Waciwie was pojem?
Mczyzna z twarz zeszpecon przez blizn po oparzeniu przytakn skinieniem gowy, mruc lekko
ciemne wilgotne oczy o nieprzyjemnym wyrazie.
- Nadto - podj Toublanc - po zabiciu tego typa wcale nie bdziem zmuszeni tai si gdzie przez najblisze
pl roku, bo nikt nie bdzie nas ciga ni tropi. Nikt nie poszczuje na nas opoli ani owcw nagrd. Nie
podpadniem pod rodow wrd ani zemst. Inakszej mwic, panie Rience, mamy ukatrupi dla was
zwyczajnego, pospolitego, nic nie znaczcego frajera?
Mczyzna z blizn nie odpowiedzia. Toublanc spojrza na braci nieruchomo i sztywno siedzcych na
awie. Rizzi, Flavius i Lodovico milczeli jak zwykle. W zespole, jaki tworzyli, oni zabijali, od gadania by
Toublanc. Bo tylko Toublanc uczszcza do szkki witynnej. Zabija rwnie wprawnie jak bracia, ale
nadto umia czyta i pisa. I gada.
- I eby ubi takiego pospolitego frajera, panie Rience, nie wynajmujecie byle oprycha z portu, ale nas, braci
Micheletw? Za sto novigradzkich koron?
- Taka jest wasza zwyka stawka - wycedzi mczyzna z blizn. - Prawda?
- Nieprawda - zaprzeczy zimno Toublanc. - Bo my nie jestemy od zabijania pospolitych frajerw. A jeeli
ju... Panie Rience, frajer, ktrego chcecie widzie trupem, bdzie was kosztowa dwiecie. Dwiecie nie
obernitych, byszczcych koron z wybit cech novigradzkiej mennicy. Wiecie, dlaczego? Bo w tej
sprawie jest haczyk, moci panie. Nie musicie nam mwi, jaki haczyk, obejdziem si. Ale zapacicie za.
Dwiecie, rzekem. Przybijecie tak cen, to ju moecie waszego niedruga uwaa za martwego. Nie
zechcecie przybi, to poszukajcie kogo innego do tej roboty.
W mierdzcej stchlizn i skisym winem piwnicy zapada cisza. Po klepisku bieg karaluch, szybko
przebierajc odnami. Flavius Michelet rozdepta go z trzaskiem, byskawicznym ruchem nogi, prawie nie
zmieniajc pozycji i zupenie nie zmieniajc wyrazu twarzy.
- Zgoda - powiedzia Rience. - Dostaniecie dwiecie. Idziemy.
Toublanc Michelet, zawodowy morderca od czternastego roku ycia, nawet drgnieniem powieki nie zdradzi
zaskoczenia, Nie liczy, e uda mu si wytargowa wicej ni sto dwadziecia, gra sto pidziesit. Nabra
nagle pewnoci, e zbyt nisko wyceni kryjcy si w tej robocie haczyk.
Znachor Myhrman ockn si na pododze swej wasnej izby. Lea na wznak, sptany jak baran. Potylica
bolaa go wciekle, pamita, e padajc wyrn gow o framug drzwi. Bolaa te skro, w ktr go
walnito. Nie mg si poruszy, bo pier ciko i niemiosiernie ugniata mu wysoki but zapinany na
klamry. Znachor, mruc oczy i marszczc twarz, spojrza w gr. But nalea do wysokiego mczyzny o
wosach biaych jak mleko. Myhrman nie widzia jego twarzy - bya skryta w mroku, ktrego nie rozjaniaa
stojca na stole latarnia.
- Darujcie yciem... - stkn. - Oszczdcie, zaklinam na bogw... Oddam pienidze... Wszystko oddam...
Poka, gdzie schowane...
- Gdzie jest Rience, Myhrman?
Znachor zatrzs si cay na dwik tego gosu. Nie nalea do strachliwych, byo niewiele rzeczy, ktrych
si ba. Ale w gosie biaowosego byy wszystkie te rzeczy. I jeszcze kilka innych na dodatek.
Nadludzkim wysikiem woli opanowa lk pezajcy po trzewiach jak ohydny robak.
- H? - uda zdumienie. - Co? Kto? Jak powiadacie?
Mczyzna pochyli si i Myhrman zobaczy jego twarz. Zobaczy oczy. A na ten widok odek obsun mu
si a do odbytnicy.
- Nie kr, Myhrman, nie zamiataj ogonem - odezwa si z cienia znajomy gos Shani, medyczki z

86

uniwersytetu.
- Gdy byam u ciebie trzy dni temu, tu, na tym zydlu, za tym stoem, siedzia jegomo w paszczu podbitym
pimakami. Pi wino, a ty nigdy nikogo nie ugaszczasz, tylko najlepszych przyjaci. Zaleca si do mnie,
nachalnie namawia na tace pod "Trzy Dzwoneczki". Nawet po apach musiaam mu da, bo bra si do
macania, pamitasz? A ty powiedziae: "Ostawcie j, panie Rience, nie poszcie mi jej, mus mi z
akademikusami dobrze y i interesy krci". I rechotalicie obydwaj, ty i twj pan Rience z poparzon
facjat. Nie rnij wic teraz gupiego, bo nie trafie na gupszych od siebie. Gadaj, pki grzecznie prosz.
Ach, ty aczko przemdrzaa, pomyla znachor. Ty gadzino zdradziecka, ty gamratko ruda, ju ja ci znajd,
ju ja ci odpac... Byem tylko si z tego wykaraska...
- Jaki Rience? - zaskowycza, wijc si, na prno prbujc uwolni spod gniotcego mu mostek obcasa. - A
skd mnie wiedzie, kto on i gdzie on? Tu rni przychodz, tacy i siacy, co to ja...
Biaowosy pochyli si jeszcze bardziej, wolno wycign sztylet z cholewy drugiego buta, wzmocni nacisk
pierwszego na pier znachora.
- Myhrman - powiedzia cicho. - Chcesz, wierz, nie chcesz, nie wierz. Ale jeli natychmiast nie powiesz mi,
gdzie jest Rience... Jeli mi natychmiast nie wyjawisz, w jaki sposb kontaktujesz si z nim... To ja ci po
kawaeczku skarmi wgorzom w kanale. Zaczn od uszu.
W gosie biaowosego byo co, co sprawio, e znachor Uwierzy natychmiast, w kade sowo. Patrzy na
kling sztyletu i wiedzia, e bya ostrzejsza od noy, ktrych sam uywa do przecinania wrzodw i
czyrakw. Zacz dygota tak, e oparty o jego pier but podskakiwa nerwowo. Ale milcza. Musia
milcze. Na razie. Bo gdyby Rience wrci i zapyta, dlaczego go wyda, Myhrman powinien mc
zademonstrowa dlaczego. Jedno ucho, pomyla, jedno ucho musz wytrzyma. Potem powiem...
- Po co traci czas i babra si krwi? - rozleg si nagle z pmroku mikki kobiecy alt. - Po co ryzykowa,
e bdzie krci i kama? Pozwlcie mi wzi si za niego moim sposobem. Bdzie gada tak szybko, e
poksa sobie jzyk. Przytrzymajcie go.
Znachor zawy i targn si w ptach, ale biaowosy przygnit go kolanem do podogi, chwyci za wosy i
wykrci gow. Obok kto uklkn. Poczu zapach perfum i mokrych ptasich pir, poczu dotyk palcw na
skroni. Chcia wrzasn, ale gardo dawia mu trwoga - zdoa tylko zaskrzecze.
- Ju chcesz krzycze? - zamrucza po kociemu mikki alt tu obok jego ucha. - Za wczenie, Myhrman, za
wczenie. Jeszcze nie zaczam. Ale zaraz zaczn. Jeeli ewolucja wytworzya na twoim mzgu
jakiekolwiek bruzdy, to ja ci je przeorz nieco gbiej. A wtedy zobaczysz, czym moe by krzyk.
- A zatem - powiedzia Vilgefortz, wysuchawszy relacji - nasi krlowie zaczli myle samodzielnie.
Zaczli samodzielnie planowa, w zaskakujco szybki sposb ewoluujc od mylenia na poziomie
taktycznym do strategicznego? Ciekawe. Jeszcze niedawno, pod Sodden, jedyne, co umieli, to by galop z
dzikim wrzaskiem i wzniesionym mieczem na czele chorgwi, nawet bez ogldania si, czy aby chorgiew
nie zostaa w tyle lub nie galopuje w zupenie innym kierunku. A dzi, prosz, na zamku w Hagge decyduj
o losach wiata. Ciekawe. Ale, jeli mam by szczery, spodziewaem si tego.
- Wiemy - przytakn Artaud Terranova. - I pamitamy, ostrzegae nas przed tym. Dlatego ci o tym
informujemy.
- Dzikuj za pami - umiechn si czarodziej, a Tissaia de Vries nabraa nagle pewnoci, e o
zakomunikowanych mu przed chwil faktach wiedzia od dawna. Nie odezwaa si ani sowem. Siedzc
wyprostowana w fotelu wyrwnaa koronkowe mankiety, lewy bowiem ukada si nieco inaczej ni prawy.
Poczua na sobie niechtny wzrok Terranovy i rozbawione spojrzenie Vilgefortza. Wiedziaa, e jej
legendarny pedantyzm denerwuje lub bawi wszystkich. Ale absolutnie si tym nie przejmowaa.
- Co na to wszystko Kapitua?
- Najpierw - odrzek Terranova - chcielibymy usysze twoje zdanie, Vilgefortz.
- Najpierw - umiechn si czarodziej - zjedzmy co i wypijmy. Czasu mamy dosy, pozwlcie mi wykaza
si jako gospodarz. Widz, e jestecie przemarznici i zmczeni podr. Ile przesiadek w teleportach, jeli
wolno spyta?
- Trzy - wzruszya ramionami Tissaia de Vries.
- Ja miaem bliej - przecign si Artaud. - Wystarczyy mi dwie. Ale skomplikowane, przyznaj.
- Wszdzie taka paskudna pogoda?
- Wszdzie.
- Wzmocnijmy si zatem jadem i starym czerwonym winem z Cidaris. Lydia, czy mog ci prosi?
Lydia van Bredevoort, asystentka i osobista sekretarka Vilgefortza, wyonia si zza kotary jak zwiewna
zjawa, umiechna si oczami do Tissai de Vries. Tissaia, panujc nad twarz, odpowiedziaa miym

87

umiechem i pochyleniem gowy. Artaud Terranova wsta, ukoni si z rewerencj. On rwnie doskonale
panowa nad twarz. Zna Lidi.
Dwie suce, uwijajc si i szeleszczc spdnicami, szybko wniosy na st zastaw, naczynia i pmiski.
Lydia van Bredevoort zapalia wiece w lichtarzach, delikatnie wyczarowywujc maleki pomyk midzy
kciukiem a palcem wskazujcym. Tissaia zobaczya na jej doni lad farby olejnej. Zakonotowaa w pamici,
by pniej, po wieczerzy, poprosi mod czarodziejk o pokazanie nowego dziea. Lydia bya utalentowan
malark.
Wieczerzali w milczeniu. Artaud Terranova nie aowa sobie, bez skrpowania siga do pmiskw i chyba
nieco zbyt czsto i bez zachty ze strony gospodarza szczka srebrn przykryweczk karafy z czerwonym
winem. Tissaia de Vries jada powoli, wicej uwagi ni jadu powicajc uoeniu regularnej kompozycji z
talerzy, sztucw i serwetki, ktre wci, jej zdaniem, leay nierwno i raziy jej zamiowanie do porzdku i
zmys estetyczny. Pia powcigliwie. Vilgefortz jad i pi jeszcze powcigliwiej. Lydia, rzecz jasna, nie pia
i nie jada w ogle.
Pomyki wiec faloway dugimi czerwono-tymi wsami ognia. O witrae okien dzwoniy krople deszczu.
- No! Vilgefortz - odezwa si wreszcie Terranova, grzebic widelcem w pmisku w poszukiwaniu
odpowiednio tustego kawaka dziczyzny. - Jakie jest twoje stanowisko wzgldem poczyna naszych
monarchw? Hen Gedymdeith i Francesca przysali nas tu, bo chc pozna twoje zdanie. Mnie i Tissai te
ono ciekawi. Kapitua chce w tej sprawie zaj zgodne stanowisko. A jeli przyjdzie do dziaania, dziaa te
chcemy zgodnie. Co zatem radzisz?
- Pochlebia mi wielce - Vilgefortz podzikowa gestem Lydii, chccej dooy mu brokuw na talerz - e
moje zdanie w tej sprawie ma by decydujce dla Kapituy.
- Tego nikt nie powiedzia - Artaud dola sobie znowu wina. - Decyzj i tak podejmiemy kolegialnie, gdy
Kapitua si zbierze. Ale niech kady przedtem ma sposobno si wypowiedzie, bymy mieli rozeznanie w
pogldach. Suchamy ci zatem.
Jeli skoczylimy wieczerza, przejdmy do pracowni, zaproponowaa telepatycznie Lydia, umiechajc si
oczami. Terranova spojrza na jej umiech i szybko wypi to, co mia w kielichu. Do dna.
- Dobry pomys - Vilgefortz wytar palce w serwet. - Tam bdzie nam wygodniej, tam te mam silniejsze
zabezpieczenia przed magicznym podsuchem. Chodmy. Moesz zabra karafk, Artaud.
- Nie omieszkam. To mj ulubiony rocznik.
Przeszli do pracowni. Tissaia nie moga si powstrzyma, by nie rzuci okiem na warsztat dwigajcy
retorty, tygle, probwki, krysztay i niezliczone magiczne utensylia. Wszystkie byy oboone kamuflujcym
zaklciem, ale Tissaia de Vries bya Arcymistrzyni - nie istniaa zasona, ktrej nie potrafia przenikn. A
ciekawio j troch, czym mag ostatnio si zajmuje. W mig zorientowaa si w konfiguracji niedawno
uywanej aparatury. Suya do wykrywania miejsca pobytu osb zaginionych i do psychowizji metod
"kryszta, metal, kamie". Czarodziej kogo poszukiwa albo rozwizywa jaki teoretyczny logistyczny
problem. Vilgefortz z Roggeveen znany by z zamiowania do rozwizywania takich problemw.
Usiedli w rzebionych hebanowych karach. Lydia spojrzaa na Vilgefortza, zowia dany wzrokiem znak i
natychmiast wysza. Tissaia westchna niezauwaalnie.
Wszyscy wiedzieli, e Lydia van Bredevoort kocha Vilgefortza z Roggeveen, e kocha go od lat, cich,
zawzit, upart mioci. Czarodziej, ma si rozumie, rwnie o tym wiedzia, ale udawa, e nie wie.
Lydia uatwiaa mu spraw, bo nigdy nie zdradzia si przed nim ze swym uczuciem - nigdy nie uczynia
najmniejszego kroku ani gestu, nie daa znaku myl, a gdyby nawet moga mwi, nie powiedziaaby sowa.
Bya na to za dumna. Vilgefortz rwnie niczego nie czyni, bo Lydii nie kocha. Mg, rzecz jasna, po
prostu zrobi z niej swoj mionic i jeszcze mocniej zwiza tym ze sob, a kto wie, moe nawet
uszczliwi. Byli tacy, ktrzy mu to doradzali. Ale Vilgefortz tego nie robi. By na to za dumny i za
pryncypialny. Sytuacja bya wic beznadziejna, ale stabilna, i to w oczywisty sposb satysfakcjonowao
obydwoje.
- Tak wic - przerwa cisz mody czarodziej - Kapitua gowi si nad tym, co przedsiwzi wzgldem
inicjatyw i planw naszych krlw? Zupenie niepotrzebnie. Te plany naley po prostu zignorowa.
- Sucham? - Artaud Terranova zamar z pucharem w lewej, a karafk w prawej rce. - Czy dobrze
zrozumiaem? Mamy by bezczynni? Mamy pozwoli...
- Ju pozwolilimy - przerwa Vilgefortz. - Bo nikt nas o pozwolenie nie pyta. I nikt nie zapyta. Powtarzam,
naley uda, e o niczym nie wiemy. To jedyne rozsdne zachowanie.
- To, co oni wymylili, grozi wojn, i to na wielk skal.
- To, co wymylili, jest nam znane dziki enigmatycznej i niepenej informacji, pochodzcej z zagadkowego,
bardzo niepewnego rda. Niepewnego do tego stopnia, e sowo "dezinformacja" uparcie si nasuwa. A
jeli nawet jest to prawda, to ich zamysy s jeszcze w fazie planu i dugo w tej fazie pozostan. A jeeli

88

poza t faz wyjd... C, wtedy dopasujemy si do sytuacji.


- Chciae powiedzie - wykrzywi si Terranova - e zataczymy tak, jak nam zagraj?
- Tak, Artaud - Vilgefortz spojrza na niego, a oczy mu bysny. - Zataczysz tak, jak ci zagraj. Albo
wyjdziesz z sali. Bo podium dla orkiestry jest za wysokie, by mg tam wej i kaza muzykantom gra na
inn nut. Zdaj sobie z tego wreszcie spraw. Jeeli sdzisz, e inne rozwizanie jest moliwe, popeniasz
bd. Mylisz niebo z gwiazdami odbitymi noc na powierzchni stawu.
Kapitua zrobi to, co on rozkae, ukrywajc rozkaz pod pozorem rady, pomylaa Tissaia de Vries. Jestemy
wszyscy pionkami na jego szachownicy. Poszed w gr, wyrs, przymi nas swym blaskiem,
podporzdkowa sobie. Jestemy pionkami w jego grze. W grze, ktrej regu nie znamy.
Lewy mankiet znowu uoy si inaczej ni prawy. Czarodziejka poprawia go starannie.
- Plany krlw ju s w fazie realizacji - powiedziaa wolno. - W Kaedwen i w Aedirn rozpoczta si
ofensywa przeciwko Scoia'tael. Leje si krew elfiej modziey. Dochodzi do przeladowa i pogromw
nieludzi. Mwi si o ataku na wolne elfy z Dol Blathanna i Gr Sinych. To masowy mord. Czy mamy
przekaza Gedymdeithowi i Enid Findabair, e doradzasz bezczynne przygldanie si? Udawanie, e niczego
nie widzimy?
Vilgefortz obrci ku niej gow. Teraz zmienisz taktyk, pomylaa Tissaia. Jeste graczem, rozpoznae
suchem, jakie koci tocz si po stole. Zmienisz taktyk. Uderzysz w inn strun.
Vilgefortz nie spuszcza z niej wzroku.
- Masz racj - powiedzia krtko. - Masz racj, Tissaia. Wojna z Nilfgaardem to jedno, ale na masakr
nieludzi nie wolno patrze bezczynnie. Proponuj zwoa zjazd, powszechny zjazd, wszystkich, do Mistrzw
trzeciego stopnia wcznie, a wic take i tych, ktrzy po Sodden zasiadaj w radach krlewskich. Na
zjedzie przemwimy im do rozsdku i nakaemy utemperowanie monarchw.
- Popieram ten projekt - powiedzia Terranova. - Zwoajmy zjazd, przypomnijmy im, komu w pierwszym
rzdzie winni s lojalno. Zwacie, e krlom doradzaj obecnie nawet niektrzy czonkowie naszej Rady.
Krlom wysuguj si Carduin, Filippa Eilhart, Fercart, Radclifie, Yennefer...
Na dwik tego ostatniego imienia Vilgefortz drgn. Wewntrznie, ma si rozumie. Ale Tissaia de Vries
bya Arcymistrzyni. Tissaia wyczua myl, impuls przeskakujcy od warsztatu i magicznej aparatury do
dwch lecych na stole ksig. Obie ksigi byy niewidzialne, okryte magi. Czarodziejka skoncentrowaa
si, przebia zason.
Aen Ithlinnespeath, przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien, elfiej wyroczni. Przepowiednia koca
cywilizacji, proroctwo zagady, zniszczenia i powrotu barbarzystwa, majcych nadej wraz z masami lodu
suncymi od granicy wiecznej zmarzliny. A druga ksiga... Bardzo stara... Zniszczona... Aen Hen Ichaer...
Starsza Krew... Krew Elfw?
- Tissaia? Co ty na to?
- Popieram - czarodziejka poprawia piercie, ktry obrci si na palcu w niewaciw stron. - Popieram
projekt Vilgefortza. Zwoajmy zjazd. Najrychlej, jak mona.
Metal, kamie, kryszta, pomylaa. Szukasz Yennefer? Dlaczego? I co Yennefer ma wsplnego z
proroctwem Itliny? I ze Starsz Krwi Elfw? Co ty knujesz, Vilgefortz?
Przepraszam, powiedziaa telepatycznie Lydia van Bredevort, wchodzc bezszelestnie. Czarodziej wsta.
- Wybaczcie - powiedzia - ale to pilne. Czekaem na ten list od wczoraj. To zajmie mi tylko chwil.
Artaud ziewn, stumi beknicie, sign po karafk. Tissaia spojrzaa na Lydi. Lydia umiechna si.
Oczami. Nie moga inaczej.
Dolna poowa twarzy Lydii van Bredevort bya iluzj.
Przed czterema laty, na polecenie Vilgefortza, jej mistrza, Lydia wzia udzia w badaniach nad
waciwociami artefaktu odnalezionego wrd wykopalisk staroytnej nekropolii. Artefakt okaza si
oboony potn kltw. Uaktywni si tylko raz. Z piciu uczestniczcych w eksperymencie czarodziejw
trzech zgino na miejscu. Czwarty straci oczy, obie rce i oszala. Lydia wywina si z poparzeniami,
zmasakrowan uchw i mutacj krtani i garda, skutecznie jak do tej pory opierajc si prbom
regeneracji. Signito wic po siln iluzj, by ludzie nie mdleli na widok twarzy Lydii. To bya bardzo silna,
wprawnie naoona iluzja, trudna do przeniknicia nawet dla Wybranych.
- Hmm... - Vilgefortz odoy list. - Dzikuj, Lydia.
Lydia umiechna si. Posaniec czeka na odpowied, powiedziaa.
- Nie bdzie odpowiedzi.
Rozumiem. Poleciam przygotowa komnaty dla goci.
- Dzikuj. Tissaia, Artaud, przepraszam was za t chwil zwoki. Kontynuujmy. Na czym skoczylimy?
Na niczym, pomylaa Tissaia de Vries. Ale sucham ci uwanie. Bo kiedy wreszcie nawiesz do spraw,
ktre ci naprawd interesuj.

89

- Ach - zacz wolno Vilgefortz. - Ju wiem, o czym chciaem mwi. Chodzi mi o najmodszych staem
czonkw Rady. O Fercarta i Yennefer. Fercart, o ile wiem, jest zwizany z Foltestem z Temerii, zasiada w
radzie krlewskiej razem z Triss Merigold. A z kim zwizana jest Yennefer? Mwie, Artaud, e naley do
tych, ktrzy wysuguj si krlom.
- Artaud przesadzi - powiedziaa spokojnie Tissaia. - Yennefer mieszka w Vengerbergu, wic Demawend
niekiedy zwraca si do niej o pomoc, ale nie wsppracuj stale. Z pewnoci nie mona twierdzi, e ona
wysuguje si Demawendowi.
- Co z jej wzrokiem? Wszystko w porzdku, mam nadziej?
- Tak. Wszystko w porzdku.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Niepokoiem si... Wiecie, chciaem si z ni skontaktowa, ale okazao si,
e wyjechaa. Nikt nie wiedzia dokd.
Kamie, metal, kryszta, pomylaa Tissaia de Vries. Wszystko, co nosi Yennefer, jest aktywne,
niewykrywalne psychowizj. T metod jej nie odnajdziesz, mj drogi. Jeli Yennefer nie yczy sobie, by
wiedziano, gdzie jest, nikt si tego nie dowie.
- Napisz do niej - powiedziaa spokojnie, wyrwnujc mankiety. - I przeka list zwykym sposobem. Dojdzie
niezawodnie. A Yennefer, gdziekolwiek jest, odpowie. Zawsze odpowiada.
- Yennefer - wtrci Artaud - czsto znika, niekiedy na cae miesice. Przyczyny bywaj raczej trywialne...
Tissaia spojrzaa na niego, zaciskajc wargi. Czarodziej zamilk. Vilgefortz umiechn si lekko.
- Wanie - powiedzia. - Wanie o tym pomylaem. Swego czasu bya mocno zwizana z... pewnym
wiedminem. Geraltem, jeli si nie myl. Zdaje si, e to nie bya zwyka przelotna miostka. Wydawao
si, e Yennefer bya do mocno zaangaowana...
Tissaia de Vries wyprostowaa si, zacisna donie na porczach karta.
- Dlaczego o to pytasz? To sprawy osobiste. Nic nam do tego.
- Oczywicie - Vilgefortz spojrza na list rzucony na pulpit. - Nic nam do tego. Ale mn nie powoduje
niezdrowa ciekawo, lecz troska o emocjonalny stan czonka Rady. Zastanawia mnie reakcja Yennefer na
wie o mierci tego... Geralta. Mniemam, e umiaaby przej do porzdku dziennego, pogodzi si, nie
popadajc w depresj ani przesadn aob?
- Niewtpliwie umiaaby - powiedziaa zimno Tissaia. - Tym bardziej e takie wieci docieraj do niej co
jaki czas. I niezmiennie okazuj si plotkami.
- Tak jest - potwierdzi Terranova. - Ten cay Geralt, czy jak mu tam, umie sobie radzi. I czemu si dziwi?
To mutant, morderczy automat, zaprogramowany, by zabija i nie da si zabi. A co do Yennefer, nie
przesadzajmy z jej rzekomymi emocjami. Znamy j. Ona emocjom si nie poddaje. Bawia si wiedminem,
to wszystko. Fascynowaa j mier, z ktr ten typek stale igra. A gdy si wreszcie doigra, sprawa si
skoczy.
- Na razie - rzeka sucho Tissaia de Vries - wiedmin yje.
Vilgefortz umiechn si, znowu rzuci okiem na lecy przed nim list.
- Czyby? - powiedzia. - Nie sdz.
*****
Geralt wzdrygn si lekko, przekn lin. Min ju pierwszy wstrzs po wypiciu eliksiru, zaczynaa si
faza dziaania, sygnalizowana lekkim, ale nieprzyjemnym zawrotem gowy, towarzyszcym adaptacji
wzroku do ciemnoci.
Adaptacja przebiegaa szybko. Mrok nocy jania, wszystko dookoa nabierao odcieni szaroci, odcieni
pocztkowo mglistych i niejasnych, stopniowo coraz silniej kontrastujcych, wyranych i ostrych. W
wychodzcej na nabrzee kanau uliczce, przed momentem ciemnej jak wntrze beczki po smole, Geralt
mg Ju dostrzec szczury wdrujce rynsztokiem, obwchujce kaue i szpary w murach.
Jego such take wyczuli si pod wpywem wiedmiskiego dekoktu. Wymara pltanina zaukw, w ktrej
jeszcze przed chwil rozlega si wycznie szum deszczu w rynnach, zacza y, ttni dwikami. Sysza
wrzaski wojujcych kotw, szczekanie psw zza kanau, miechy i okrzyki z szynkw i obery Oxenfurtu,
wrzaski i piewy we flisackiej karczmie, odlegy, cichy trel fletu grajcego skoczn melodyjk. Oyy
ciemne upione domy - Geralt zacz odrnia chrapanie picych ludzi, tupnicia wow w zagrodach,
parskanie koni w stajniach. W ktrym z domw w gbi uliczki rozbrzmieway zdawione, spazmatyczne
jki kochajcej si kobiety.
Dwiki rosy, przybieray na sile. Rozrnia ju obsceniczne sowa birbanckich piosenek, dowiedzia si
imienia kochanka jczcej niewiasty. Znad kanau, z Myhrmanowego domostwa na palach, dobiega rwcy
si, nieskoordynowany bekot znachora, wprowadzonego traktamentem Filippy Eilhart w stan kompletnego i

90

zapewne permanentnego zidiocenia.


Zblia si wit. Deszcz przesta wreszcie pada, zrywa si wiatr, ktry przepdza chmury. Niebo na
wschodzie janiao wyranie.
Szczury w zauku zaniepokoiy si nagle, prysny w rne strony, skryy wrd skrzynek i mieci.
Wiedmin usysza kroki. Czterech lub piciu ludzi, na razie nie mg dokadniej okreli ilu. Spojrza w
gr, ale Filippy nie zobaczy.
Natychmiast zmieni taktyk. Jeli w zbliajcej si grupie by Rience, mia mae szans na schwytanie go.
Musiaby wpierw stoczy walk z eskort, a nie chcia tego. Raz, bo by pod wpywem eliksiru, ci ludzie
musieliby umrze. Dwa, bo Rience miaby wtedy czas, by zwia.
Kroki zbliay si. Geralt wyszed z cienia.
Z zauka wyoni si Rience. Wiedmin rozpozna czarownika momentalnie i instynktownie, cho nigdy
przedtem go nie widzia. Blizn po oparzeniu, prezent od Yennefer, maskowa cie rzucany przez kaptur.
By sam. Jego eskorta nie ujawnia si, pozostaa w uliczce, ukryta. Geralt natychmiast zrozumia dlaczego.
Rience wiedzia, kto czeka na niego pod domem znachora. Rience spodziewa si zasadzki, a jednak
przyszed. Wiedmin poj dlaczego. I to zanim jeszcze usysza cichy zgrzyt mieczw wysuwajcych si z
pochew. Dobrze, pomyla. Jeli tego chcecie, dobrze.
- Przyjemnie si na ciebie poluje - powiedzia cicho Rience. - Nie trzeba ci szuka. Zjawiasz si sam, tam,
gdzie si ciebie chce mie.
- To samo mona powiedzie o tobie - odrzek spokojnie wiedmin. - Zjawie si tu. Chciaem ci tu mie, i
jeste.
- Musiae niele przydusi Myhrmana, by ci powiedzia o amulecie, by pokaza, gdzie jest ukryty. I w jaki
sposb go uaktywni, by wysa wiadomo. Ale tego, e ten amulet zawiadamia i ostrzega zarazem,
Myhrman nie wiedzia i nie mg powiedzie, nawet przypiekany na czerwonych wglach. Rozdaem wiele
takich amuletw. Wiedziaem, e prdzej czy pniej trafisz na ktry z nich.
Zza rogu uliczki wyonio si czterech ludzi. Poruszali si wolno, zwinnie i bezszelestnie. Wci trzymali si
strefy mroku, a wydobyte miecze dzieryli tak, by nie zdradzi ich bysk kling. Wiedmin, rzecz jasna,
widzia ich wyranie. Ale nie zdradzi si z tym. Dobrze, mordercy, pomyla. Jeli tego chcecie, bdziecie
to mieli.
- Czekaem - cign Rience, nie ruszajc si z miejsca - i doczekaem si. Zamierzam wreszcie uwolni
ziemi od twojego ciaru, paskudny odmiecze.
- Ty zamierzasz? Przeceniasz si. Ty jeste tylko narzdziem. Zbirem wynajtym przez innych do
zaatwiania brudnych spraw. Kto ci wynaj, pachoku?
- Za duo chciaby wiedzie, mutancie. Nazywasz mnie pachokiem? A wiesz, czym ty jeste? Kup ajna
lec na drodze, ktr trzeba usun, bo kto nie chce pobrudzi sobie butw. Nie, nie wyjawi ci, kim jest
ten kto, chocia mgbym. Powiem ci natomiast co innego, by mia nad czym rozmyla w drodze do
pieka. Ja ju wiem, gdzie jest bkart, ktrego tak strzege. I wiem, gdzie jest ta twoja wiedma, Yennefer.
Ona nie obchodzi moich mocodawcw, ale ja mam do tej dziwki osobist uraz. Gdy tylko skocz z tob,
dobior si do niej. Sprawi, e poauje sztuczek z ogniem. O tak, bdzie tego aowaa. Bardzo dugo.
- Nie naleao tego mwi - umiechn si paskudnie wiedmin, czujc ju eufori walki, wywoan przez
eliksir reagujcy z adrenalin. - Dopki tego nie powiedziae, miae szans na przeycie. Teraz ju nie
masz.
Silne drganie wiedmiskiego medalionu ostrzego go przed atakiem znienacka. Odskoczy, byskawicznie
dobywajc miecza, pokryt runami kling odbi i zniweczy wystrzelon w jego kierunku gwatown,
paraliujc fal magicznej energii. Rience cofn si, wznis rk do gestu, ale w ostatniej chwili stchrzy.
Nie prbujc drugiego zaklcia, pospiesznie zrejterowa w gb zauka.
Wiedmin nie mg go ciga - rzucio si na niego tych czterech, ktrzy sdzili, e kryje ich cie. Bysny
miecze.
To byli zawodowcy. Caa czwrka. Dowiadczeni, wprawni, zgrani zawodowcy. Uderzyli na niego parami,
dwch z lewej, dwch z prawej. Parami - tak by jeden zawsze kry si za plecami drugiego. Wiedmin
wybra tych z lewej. Na wywoan eliksirem eufori naoya si wcieko.
Pierwszy zbir zaatakowa fint z dexteru, po to tylko, by odskoczy i da temu zza plecw okazj do
zdradzieckiego sztychu. Geralt zakrci si w piruecie, wymin ich i ci tego drugiego od tyu, samym
kocem miecza, przez potylic, kark i plecy. By zy, uderzy mocno. Krew fontann trysna na mur.
Ten pierwszy wycofa si byskawicznie, robic miejsce dla nastpnej pary. Ci rozdzielili si w ataku, tnc
mieczami z dwch kierunkw, tak by tylko jedno cicie byo moliwe do sparowania - drugie musiao trafi
w cel. Geralt nie parowa, wirujc w piruecie wszed pomidzy nich. By si nie zderzy, obaj musieli
zakci zgrany rytm, wywiczone kroki. Jeden zdoa obrci si w mikkim, kocim zwodzie, odskoczy

91

zwinnie. Drugi nie zdy. Straci rwnowag, ustawi si plecami. Wiedmin, wykrcajc si w odwrotny
piruet, z rozmachem ci go w krzye. By zy. Czu, jak wyostrzona wiedmiska klinga przecina krgosup.
Przeraliwe wycie przetoczyo si echem po uliczkach. Dwaj pozostali dopadli do niego natychmiast,
zasypali uderzeniami, ktre parowa z najwyszym trudem. Wszed w piruet, wyrwa si spod migoczcych
brzeszczotw. Ale miast oprze si plecami o mur i broni, zaatakowa.
Nie spodziewali si tego, nie zdyli odskoczy i rozdzieli si. Jeden skontrowa, ale wiedmin min
kontr, zawirowa, ci w ty, na olep, mierc na ruch powietrza. By zy. Celowa nisko, na brzuch. Trafi.
Usysza zdawiony krzyk, ale nie mia czasu si oglda. Ostatni ze zbirw by ju przy nim, ju uderza
szybkim paskudnym sinistrem, kwart. Geralt sparowa w ostatnim momencie, statycznie, bez obrotu, kwart
z dexteru. Zbir, korzystajc z przejtego impetu parady, odwin si jak spryna i ci z pobrotu, szeroko i
mocno. Za mocno. Geralt ju wirowa. Klinga mordercy, znacznie cisza od klingi Wiedmina, przecia
powietrze, zbir musia pj za ciosem. Rozpd obrci go. Geralt wywin si z ppiruetu tu przy nim,
bardzo blisko. Zobaczy jego wykrzywion twarz, przeraone oczy. By zy. Uderzy. Krtko, ale silnie. I
niechybnie. Prosto w oczy.
Sysza przeraliwy krzyk Shani wyrywajcej si z ucisku Jaskra na mostku wiodcym do domku znachora.
Rience, zrzuciwszy paszcz, cofa si w gb zauka, unoszc i wycigajc przed siebie obie rce, z ktrych
ju zaczynao si sczy magiczne wiato. Geralt cisn miecz oburcz i bez zastanowienia puci si
biegiem w jego kierunku. Czarownik nie wytrzyma nerwowo. Nie dokoczywszy zaklcia, zacz ucieka,
wrzeszczc niezrozumiale. Ale Geralt rozumia. Wiedzia, e Rience wzywa pomocy. e baga o ratunek.
I ratunek przyszed. Uliczka zapona jaskrawym wiatem, na obtuczonej, poznaczonej zaciekami cianie
domu rozbysn ognisty owal teleportu. Rience rzuci si ku niemu. Geralt skoczy. By bardzo zy.
Toublanc Michelet jkn, zwin si, ciskajc obiema rkami rozchlastany brzuch. Czu, jak krew uchodzi
z niego, pync wartko spomidzy palcw. Nie opodal lea Flavius. Jeszcze przed chwil drga. Ale teraz
ju znieruchomia. Toublanc zacisn powieki, po czym otworzy oczy. Ale sowa siedzca obok Flaviusa
najwyraniej nie bya halucynacj, bo nie znika. Jkn znowu i odwrci gow.
Jaka dziewka, sdzc po gosie, bardzo moda, dara si przeraliwie.
- Pu mnie! Tam s ranni! Ja musz... Ja jestem medyczk, Jaskier! Pu mnie, syszysz?
- Nie pomoesz im - odpowiedzia guchym gosem ten nazwany Jaskrem. - Nie po Wiedmiskim mieczu...
Nawet tam nie podchod. Nie patrz... Bagam ci, Shani, nie patrz.
Toublanc poczu, e kto przy nim klka. Poczu zapach perfum i mokrych pir. Usysza cichy, agodny,
kojcy gos. Z trudnoci rozrnia sowa, przeszkadza denerwujcy krzyk i szloch modej dziewki. Tej...
medyczki. Ale jeli medyczka si dara, to kto klcza obok niego? Taublanc jkn.
-... bdzie dobrze. Wszystko bdzie dobrze.
- Skur... wy... syn... - wystka. - Rience... Powiedzia nam... Zwyky frajer... A to... by wiedmin... Ha...
czyk... Ratun... ku... Moje... flaki...
- Cicho, cicho, syneczku. Uspokj si. Ju dobrze. Ju nie boli. Prawda, e ju nie boli? Powiedz mi, kto was
tu cign? Kto was skontaktowa z Rience'em? Kto go zarekomendowa? Kto was w to wrobi? Powiedz
mi to, prosz, syneczku. A wtedy wszystko bdzie dobrze. Zobaczysz, e bdzie dobrze. Powiedz mi, prosz.
Toublanc poczu w ustach krew. Ale nie mia siy jej wyplu. Z policzkiem przycinitym do mokrej ziemi
otworzy usta, krew wypywaa sama.
Nie czu ju nic.
- Powiedz mi - powtarza agodny gos. - Powiedz, syneczku.
Toublanc Michelet, zawodowy morderca od czternastego roku ycia, zamkn oczy, umiechn si
krwawym umiechem. I wyszepta to, co wiedzia.
A gdy otworzy oczy, zobaczy sztylet o wziutkiej klindze, z malekim zotym jelcem.
- Nie bj si - powiedzia agodny gos, a ostrze sztyletu dotkno jego skroni. - Nie bdzie bolao.
Rzeczywicie nie bolao.
*****
Dopad czarownika w ostatniej chwili, tu przed teleportem. Miecz odrzuci ju wczeniej, rce mia wolne,
wycignite w skoku palce wczepiy si w skraj paszcza. Rience straci rwnowag, szarpnicie wygio go,
zmusio do dreptania do tyu. Targn si wciekle, gwatownym ruchem rozdar paszcz od klamry do
klamry, uwolni si. Za pno.
Geralt odwrci go uderzeniem prawej pici w rami i natychmiast uderzy lew, w szyj pod uchem.
Rience zatoczy si, ale nie upad. Wiedmin dopad do niego w mikkim skoku i z moc wbi kuak pod
ebra. Czarownik stkn i obwis na pici, Geralt chwyci go za po kubraka, zakrci nim i zwali na

92

ziemi. Przygnieciony kolanem Rience wycign rk, otworzy usta do zaklcia. Geralt zacisn pi i
trzasn go z gry. Prosto w usta. Wargi pky jak porzeczki.
- Prezent od Yennefer ju masz - wycharcza. - Teraz dostaniesz mj.
Uderzy jeszcze raz. Gowa czarownika podskoczya, na czoo i policzki trysna krew. Geralt zdziwi si
lekko - nie czu blu, ale niewtpliwie oberwa w starciu. To bya jego krew. Nie przej si, nie mia te
czasu szuka rany i zajmowa si ni. Odwin pi i waln Rience'a jeszcze raz. By zy.
- Kto ci nasa? Kto ci naj?
Rience splun na niego krwi. Wiedmin waln go raz jeszcze.
- Kto?
Ognisty owal teleportu zapon silniej, promieniujce z niego wiato zalao cay zauek. Wiedmin poczu
bijc z owalu moc, poczu j, zanim jeszcze jego medalion zacz gwatownie, ostrzegawczo drga.
Rience te poczu pync z teleportu energi, przeczu nadchodzc pomoc. Krzykn, zatarga si jak
olbrzymia ryba. Geralt wpar mu kolana w pier, unis rk, skadajc palce do Znaku Aard, wycelowa w
gorejcy portal. To by bd.
Z portalu nikt nie wyszed. Wypromieniowaa z niego tylko moc, a moc wzi Rience.
Z wypronych palcw czarownika wyrosy szeciocalowe stalowe kolce. Wbiy si w pier i rami Geralta
ze syszalnym trzaskiem. Z kolcw eksplodowaa energia. Wiedmin rzuci si w ty konwulsyjnym
skokiem. Wstrzs by taki, e poczu i usysza, jak chrupi i ami mu si zacinite z blu zby. Co
najmniej dwa.
Rience sprbowa zerwa si, ale natychmiast run znowu na klczki, na kolanach postpi ku teleportowi.
Geralt, z trudem apic oddech, wycign sztylet z cholewy. Czarownik obejrza si, poderwa, zatoczy.
Wiedmin te si zatoczy, ale szybciej. Rience znowu si obejrza, wrzasn. Geralt cisn sztylet w doni.
By zy. Bardzo zy.
Co chwycio go z tyu, obezwadnio, unieruchomio. Medalion na szyi zapulsowal ostro, bl w zranionym
ramieniu zattni spazmatycznie.
Jakie dziesi krokw za nim staa Filippa Eilhart. Z jej uniesionych doni bio matowe wiato - dwie
smugi, dwa promienie. Oba dotykay jego plecw, ciskajc ramiona wietlistymi cgami. Szarpn si,
bezskutecznie. Nie mg ruszy si z miejsca. Mg tylko patrze, jak Rience chwiejnym krokiem dociera do
teleportu pulsujcego mleczn powiat.
Rience wolno, nie spieszc si, wkroczy w wiato teleportu, zapad si w nim jak nurek, rozmaza si,
znikn. W sekund po tym owal zgas, na chwil pograjc uliczk w nieprzebitej, gstej, aksamitnej
czerni.
Gdzie wrd zaukw darty si walczce koty. Geralt spojrza na kling miecza, ktry podnis, idc w
stron czarodziejki.
- Dlaczego, Filippa? Dlaczego to zrobia?
Czarodziejka cofna si o krok. Nadal trzymaa w doni sztylet, ktry przed momentem tkwi w czaszce
Toublanca Micheleta.
- Dlaczego pytasz? Przecie wiesz.
- Tak - potwierdzi. - Teraz ju wiem.
- Jeste ranny, Geralt. Nie czujesz blu, bo jeste odurzony Wiedmiskim eliksirem, ale spjrz, jak
krwawisz. Uspokoie si na tyle, bym moga bez obawy podej i zaj si tob? Do diaba, nie patrz tak! I
nie zbliaj si do mnie. Jeszcze krok, a bd zmuszona... Nie zbliaj si! Prosz! Nie chc ci zrobi krzywdy,
ale jeli si zbliysz...
- Filippa! - krzykn Jaskier, wci trzymajc paczc Shani. - Zwariowaa?
- Nie - powiedzia z wysikiem wiedmin. - Ona jest przy zdrowych zmysach. I doskonale wie, co robi. Cay
czas wiedziaa, co robi. Wykorzystaa nas. Zdradzia. Oszukaa...
- Uspokj si - powtrzya Filippa Eilhart. - Nie zrozumiesz tego i nie trzeba, by rozumia. Musiaam zrobi
to, co zrobiam. I nie nazywaj mnie zdrajczyni. Bo zrobiam to wanie dlatego, by nie zdradzi sprawy
wikszej, ni moesz sobie wyobrazi. Sprawy wielkiej i wanej, tak wanej, e trzeba bez zastanowienia
powica dla niej sprawy drobne, jeli staje si przed takim wyborem. Geralt, do diaba, my tu gadamy, a ty
stoisz w kauy krwi. Uspokj si i pozwl, bymy zajy si tob, ja i Shani.
- Ona ma racj! - krzykn Jaskier. - Jeste ranny, do cholery! Trzeba ci opatrzy i wynosi si std! Kci
moecie si pniej!
- Ty i twoja wielka sprawa... - wiedmin, nie zwracajc uwagi na trubadura, chwiejnie postpi do przodu. Twoja wielka sprawa, Filippa, i twj wybr, to ranny, zasztyletowany z zimn krwi, gdy ju powiedzia to,
co chciaa wiedzie, a czego mnie dowiedzie si nie byo wolno. Twoja wielka sprawa to Rience, ktremu
pozwolia uciec, by przypadkiem nie wyjawi imienia swego mocodawcy. By mg dalej mordowa. Twoja

93

wielka sprawa to te trupy, ktrych nie musiao by. Przepraszam, le si wyraziem. Nie trupy. Sprawy
drobne!
- Wiedziaam, e tego nie zrozumiesz.
- Nie zrozumiem, owszem. Nigdy. Ale o co chodzi, wiem. Wasze wielkie sprawy, wasze wojny, wasza
walka o ratowanie wiata... Wasz cel, ktry uwica rodki... Nadstaw uszu, Filippa. Syszysz te gosy, te
wrzaski? To kocury walcz o wielk spraw. O niepodzielne panowanie nad kup odpadkw. To nie
przelewki, tam leje si krew i lec kaki. Tam trwa wojna. Ale mnie obie te wojny, kocia i twoja, obchodz
niewiarygodnie mao.
- Tak ci si tylko wydaje - zasyczaa czarodziejka. - To wszystko zacznie ci obchodzi, i to wczeniej, ni
przypuszczasz. Stoisz przed koniecznoci i wyborem. Wpltae si w przeznaczenie, mj drogi, bardziej,
ni sdzie. Mylae, e bierzesz pod opiek dziecko, ma dziewczynk. Mylie si. Przygarne
pomie, od ktrego w kadej chwili moe zapon wiat. Nasz wiat. Twj, mj, innych. I bdziesz musia
wybiera. Tak jak ja. Tak jak Triss Merigold. Tak jak musiaa wybiera Yennefer. Bo Yennefer ju wybraa.
Twoje przeznaczenie jest w jej rkach, wiedminie. Sam je w te rce oddae.
Wiedmin zachwia si. Shani krzykna, wyrwaa si Jaskrowi. Geralt powstrzyma j gestem, wyprostowa
si, spojrza prosto w ciemne oczy Filippy Eilhart.
- Moje przeznaczenie - powiedzia z wysikiem. - Mj wybr... Powiem ci, Filippa, co ja wybraem. Nie
pozwol, bycie w wasze brudne machinacje wpltali Ciri. Ostrzegam. Ktokolwiek odway si skrzywdzi
Ciri, skoczy tak, jak ci czterej, ktrzy tu le. Nie bd przysiga ani zaklina si. Nie mam na co. Ja po
prostu ostrzegam. Zarzucaa mi, e jestem zym opiekunem, e nie umiem broni tego dziecka. Bd broni.
Tak jak umiem. Bd zabija. Bd zabija bez litoci...
- Wierz ci - powiedziaa z umiechem czarodziejka. - Wierz, e bdziesz. Ale nie dzi, Geralt. Nie teraz.
Bo za moment zemdlejesz z upywu krwi. Shani, jeste gotowa?

94

Nikt nie rodzi si czarodziejem. Zbyt mao nadal wiemy o genetyce i mechanizmach dziedzicznoci. Zbyt
mao czasu i rodkw powicamy na badania. Niestety, prb dziedzicznego przekazywania zdolnoci
magicznych dokonujemy stale, w sposb, e si tak wyra, naturalny. A rezultaty tych pseudoeksperymentw
nazbyt czsto widzi si w rynsztokach miast i pod murami wity. Nazbyt wiele widzi si i napotyka debilek i
katatoniczek, linicych si i robicych pod siebie prorokw, wieszczek, wioskowych wyroczni i
cudotwrcw, kretynw z mzgami zdegenerowanymi przez odziedziczon, nie opanowan Moc.
Ci debile i kretynki te mog mie potomstwo, mog przekazywa mu zdolnoci i degenerowa si dalej. Czy
ktokolwiek jest w stanie przewidzie i okreli, jak bdzie wygldao, ostatnie ogniwo takiego acucha?
Wikszo z nas, czarodziejw, traci zdolnoci do prokreacji w wyniku zmian somatycznych i zaburze
funkcjonowania przysadki mzgowej. Niektrzy - a najczciej niektre - dostrajaj si do magii zachowujc
wydolno gonad. Mog poczyna i rodzi - i maj czelno uwaa to za szczcie i bogosawiestwo. A ja
powtarzam: nikt nie rodzi si czarodziejem. I nikt nie powinien si nim rodzi! wiadoma wagi tego, co
pisz, odpowiadam na pytanie, postawione na Zjedzie w Cidaris. Odpowiadam z cala stanowczoci: kada
z nas musi zdecydowa, czym chce by - czarodziejk czy matk.
Domagam si, aby sterylizowa wszystkie adeptki. Bez wyjtku.
Tissaia de Vries, Zatrute rdo

ROZDZIA SIDMY

- Co wam powiem - odezwaa si nagle Iola Druga, opierajc koszyk z ziarnem o biodro. - Bdzie wojna.
Tak mwi ksicy wodarz, ktry przyjecha po sery.
- Wojna? - Ciri odgarna wosy z czoa. - Z kim? Z Nilfgaardem?
- Nie dosyszaam - przyznaa si adeptka. - Ale wodarz mwi, e nasz ksi dosta rozkazy od samego
krla Foltesta. Rozsya wici, a na wszystkich drogach a czarno od wojska. Ojej! Co to bdzie?
- Jeli wojna - powiedziaa Eurneid - to z pewnoci z Nilfgaardem. Z kim innym? Znowu! Bogowie, to
okropne!
- Nie przesadzasz aby z t wojn, Iola? - Ciri sypna ziarna kurom i perliczkom cisncym si dookoa
ruchliwym, rozjazgotanym kbowiskiem. - Moe to tylko znowu obawa na Scoia'tael?
- Matka Nenneke o to samo pytaa wodarza - owiadczya Iola Druga. - A wodarz powiedzia, e nie, e
tym razem to nie o Wiewirki chodzi. Zamki i kasztele maj podobno przykazane, by gromadzi zapasy na
wypadek oblenia. A elfy przecie napadaj po lasach, nie oblegaj zamkw! Wodarz pyta, czy witynia
moe da wicej serw i innych rzeczy. Do zamkowych zapasw. I domaga si gsich pir. Potrzeba duo
gsich pir, powiedzia. Do strza. Do strzelania z ukw, rozumiecie? O bogowie! Bdziemy miay
mnstwo pracy! Zobaczycie! Bdziemy miay pracy po uszy!
- Nie wszystkie - rzeka z przeksem Eurneid. - Niektre z nas nie pobrudz sobie rczek. Niektre pracuj
tylko dwa razy w tygodniu. Nie maj czasu na prac, bo jakoby ucz si sztuczek czarnoksiskich. Ale tak
naprawd to chyba zbijaj bki albo biegaj po parku i cinaj badyle kijem. Wiesz, o kim mwi, Ciri,
prawda?
- Ciri pewnie wyruszy na t wojn - zachichotaa Iola Druga. - Jest przecie podobno crk rycerza! Wielk
wojowniczk ze strasznym mieczem! Nareszcie bdzie moga cina gowy zamiast pokrzyw!
- Nie, ona jest przecie mon czarownic! - zmarszczya nosek Eurneid. - Ona zamieni wszystkich
nieprzyjaci w myszy polne. Ciri! Poka nam jaki straszny czar. Zrb si niewidzialna albo spraw, by
marchew wczeniej urosa. Albo zrb co takiego, by kury karmiy si same. No, nie daj si prosi! Rzu
jakie zaklcie!
- Magia nie jest na pokaz - powiedziaa gniewnie Ciri. - Magia to nie jarmarczne sztuczki.
- Oczywicie, oczywicie - zamiaa si adeptka. - Nie na pokaz. Co, Iola? Zupenie jakbym syszaa t jdz
Yennefer!
- Ciri robi si do niej coraz bardziej podobna - ocenia Iola, demonstracyjnie pocigajc nosem. - Nawet
pachnie podobnie. Ha, to z pewnoci magiczne pachnideko, zrobione z dziwostrtu lub z ambry. Uywasz
magicznych pachnideek, Ciri?
- Nie! Uywam myda! Tego, czego wy tak rzadko uywacie!
- Oho - skrzywia si Eurneid. - Jaka uszczypliwa, jaka zoliwa! Jak si nadyma!

95

- Dawniej taka nie bya - napuszya si Iola Druga. - Zrobia si taka, od kiedy przestaje z t wiedm. pi
razem z ni, je razem z ni, na krok tej Yennefer nie odstpuje. Na lekcje w wityni prawie w ogle
przestaa przychodzi, a dla nas to ju ani chwilki czasu nie ma!
- A my ca prac za ni musimy robi! I w kuchni, i w ogrodzie! Zobacz, Iola, jakie ona ma rczki! Jak
krlewna!
- Tak to ju jest! - zapiaa Ciri. - Jedni maj troch rozumu, to dla nich ksiga! Inni maj pstro w gowie, to
dla nich miota!
- A ty na miotle tylko latasz, tak? Czarownica od siedmiu boleci!
- Gupia jeste!
- Sama gupia jeste!
- A wanie, e nie!
- A wanie, e tak! Chod, Iola, nie zwracaj na ni uwagi. Czarodziejki to nie dla nas kompania.
- Pewnie, e nie dla was! - wrzasna Ciri i cisna o ziemi koszyk z ziarnem. - Kury to dla was kompania!
Adeptki, zadzierajc nosy, odeszy, otoczone rozgdakan gromad ptactwa.
Ciri zakla gono, powtarzajc ulubione powiedzonko Vesemira, ktrego znaczenie nie do koca byo dla
niej jasne. Potem dodaa jeszcze kilka sw zasyszanych od Yarpena Zigrina, ktrych znaczenie byo dla
niej cakowit zagadk. Kopniakiem rozgonia kwoki cisnce si do rozsypanego ziarna. Podniosa koszyk,
obrcia go w doniach, po czym zawirowaa w Wiedmiskim piruecie i cisna nim jak dyskiem ponad
trzcinowe dachy kurnikw. Okrcia si na picie i pucia biegiem przez witynny park.
Biega lekko, wprawnie kontrolujc oddech, Przy co drugim mijanym drzewie wykonywaa zwinny
pobrotowy skok, markujc cicie wyimaginowanym mieczem, a zaraz po tym wykonujc wyuczony unik i
zwd. Zrcznie przesadzia pot, pewnie i mikko ldujc na ugitych nogach.
- Jarre! - krzykna, zadzierajc gow w stron okienka ziejcego w kamiennej cianie wiey. - Jarre, jeste
tam? Hej! To ja!
- Ciri? - chopiec wychyli si. - Co tu robisz?
- Mog tam do ciebie wej?
- Teraz? Hmm... No, prosz... Prosz bardzo.
Wbiega po schodach jak burza, zaskakujc modego adepta w chwili, gdy odwrcony plecami pospiesznie
poprawia odzie i nakrywa pergaminami inne lece na stole pergaminy. Jarre przeczesa wosy palcami,
zachrzka i ukoni si niezrcznie. Ciri zasadzia kciuki za pasek, potrzsna popielat grzywk.
- Co to za wojna, o ktrej wszyscy mwi? - wypalia. - Chc wiedzie!
- Prosz, usid.
Rozejrzaa si po komnacie. Stay w niej cztery wielkie stoy zawalone ksigami i zwojami. Krzeso byo
tylko jedno. Rwnie zawalone.
- Wojna? - bkn Jarre. - Tak, syszaem te pogoski... Interesuje ci to? Ciebie, dziew... Nie, nie siadaj na
stole, prosz, ledwo zdoaem uporzdkowa te dokumenty... Usid na krzele. Zaraz, poczekaj, zdejm
ksigi... Czy pani Yennefer wie, e tu jeste?
- Nie.
- Hmm... A matka Nenneke?
Ciri wykrzywia si. Wiedziaa, o co chodzi. Szesnastoletni Jarre by wychowankiem arcykapanki,
sposobionym przez ni na kapana i kronikarza. Mieszka w Ellander, gdzie pracowa jako pisarczyk w
sdzie grodzkim, ale w chramie Melitele przebywa czciej ni w miasteczku, cae dnie, a niekiedy i noce,
studiujc, przepisujc i iluminujc dziea z biblioteki witynnej. Ciri nigdy nie dyszaa tego z ust Nenneke,
ale wiadomym byo, e arcykapanka absolutnie nie yczy sobie, by Jarre krci si koo modych adeptek. I
odwrotnie. Adeptki zerkay jednakowo ostro na chopaka i swobodnie paplay, rozpatrujc rne
moliwoci, jakie nastrczaa czsta obecno na terenie wityni czego, co nosio spodnie. Ciri dziwia si
niepomiernie, bo Jarre stanowi zaprzeczenie wszystkiego, co wedug niej powinien reprezentowa sob
atrakcyjny mczyzna. W Cintrze, jak pamitaa, atrakcyjny mczyzna siga gow poway, a barami od
framugi do framugi, kl jak krasnolud, rycza jak baw i na trzydzieci krokw mierdzia koniem, potem i
piwem, bez wzgldu na por dnia czy nocy. Mczyzn, ktrzy temu opisowi nie odpowiadali, fraucymer
krlowej Calanthe nie uznawa za godnych westchnie i plotek. Ciri napatrzya si te na innych mczyzn na mdrych i agodnych druidw z Angrenu, na postawnych i chmurnych osadnikw z Sodden, na
wiedminw z Kaer Morhen. Jarre by inny. By chudy jak patyk, niezgrabny, nosi za due, zalatujce
inkaustem i kurzem ubranie, mia wiecznie tuste wosy, a na podbrdku, miast zarostu, siedem lub osiem
dugich woskw, z czego okoo poowy wyrastao z duej brodawki. Ciri zaiste nie rozumiaa, dlaczego tak
j cignie do wiey Jarre. Lubia z nim rozmawia, chopiec wiedzia sporo, mona si byo wiele od niego
nauczy. Ale ostatnio, gdy patrzy na ni, mia dziwny, rozmazany i lepki wzrok.

96

- No - zniecierpliwia si. - Powiesz mi wreszcie, czy nie?


- Nie ma o czym mwi. Nie bdzie adnej wojny. To wszystko pogoski.
- Aha - parskna. - A zatem ksi rozsya wici wycznie dla krotochwili? Wojsko maszeruje po
gocicach z nudw? Nie kr, Jarre. Bywasz w miasteczku i na zamku, z pewnoci co wiesz!
- Dlaczego nie spytasz o to pani Yennefer?
- Pani Yennefer ma waniejsze sprawy na gowie - fukna Ciri, ale zaraz zreflektowaa si, umiechna
mile i zatrzepotaa rzsami. - Och, Jarre, powiedz mi, prosz! Ty jeste taki mdry! Potrafisz mwi tak
piknie i uczenie, mogabym ci sucha godzinami! Prosz, Jarre!
Chopiec pokrania, a wzrok rozmali mu si i rozmaza. Ciri westchna ukradkiem.
- Hmm... - Jarre podrepta w miejscu, niepewnie poruszy rkoma, ewidentnie nie wiedzc, co z nimi pocz.
- C ja mog ci powiedzie? Owszem, ludzie w miecie plotkuj, s podnieceni wypadkami w Dol Angra...
Ale wojny nie bdzie. Na pewno. Moesz mi wierzy.
- Pewnie, e mog - parskna. - Ale wolaabym wiedzie, na czym opiera si ta twoja pewno. W radzie
ksicia, jak wiem, nie zasiadasz. A jeli wczoraj mianowano ci wojewod, to pochwal si. Zo ci
gratulacje.
- Ja studiuj traktaty historyczne - poczerwienia Jarre - a z nich mona dowiedzie si wicej, ni gdyby
siedziao si w radzie. Czytaem Histori wojen, napisan przez marszaka Pelligrama, Strategi diuka de
Ruytera, Przewagi elearw redaskich Bronibora... A w obecnej sytuacji politycznej wyznaj si na tyle, by
mc wyciga wnioski przez analogi. Czy wiesz, co to jest analogia?
- Jasne - zegaa Ciri, wyskubujc dbo trawy z klamry buta.
- Jeeli histori dawnych wojen - chopiec zapatrzy si w sufit - naoy na obecn geografi polityczn,
atwo oceni, e drobne incydenty graniczne, jak ten w Dol Angra, s przypadkowe i bez znaczenia. Ty, jako
adeptka magii, znasz wszake obecn geografi polityczn?
Ciri nie odpowiedziaa, w zamyleniu przerzucaa lece na stole pergaminy, przewrcia kilka stron
wielkiej, oprawnej w skr ksigi.
- Zostaw, nie dotykaj - zaniepokoi si Jarre. - To niezwykle cenne, unikalne dzieo.
- Nie zjem ci go.
- Rce masz brudne.
- Czyciejsze od twoich. Suchaj, masz tu jakie mapy?
- Mam, ale schowane w kufrze - powiedzia prdko chopak, ale na widok grymasu Ciri westchn, zepchn
ze skrzyni zwoje pergaminw, podnis wieko, uklkn i zacz grzeba w zawartoci. Ciri, wiercc si na
krzele i machajc nogami, nadal wertowaa ksig. Spomidzy stronic wylizna si nagle luna karta z
obrazkiem przedstawiajcym kobiet z wosami utrefionymi w spiralne loczki, zupenie nag, splecion w
ucisku z zupenie nagim, brodatym mczyzn. Wysunwszy jzyk, dziewczynka dugo krcia rycin, nie
mogc zorientowa si, gdzie gra, a gdzie d. Dostrzega wreszcie najistotniejszy detal obrazka i
rozchichotaa si. Jarre, podchodzc z wielkim rulonem pod pach, poczerwienia silnie, bez sowa wyj jej
rycin z doni i ukry pod zalegajcymi st papierzyskami.
- Niezwykle cenne i unikalne dzieo - zadrwia. - To takie analogie studiujesz? Jest tam wicej podobnych
obrazkw? Ciekawe, ksiga nosi tytu Leczenie i uzdrawianie. Chciaabym wiedzie, jakie to choroby leczy
si w taki sposb.
- Umiesz czyta Pierwsze Runy? - zdziwi si chopiec, pochrzkujc z zakopotaniem. - Nie wiedziaem...
- Jeszcze duo nie wiesz - zadara nos. - Co ty sobie mylisz? Ja nie jestem jak tam adeptk od macania
kur. Ja jestem... czarodziejk. No, poka wreszcie t map!
Uklkli oboje na pododze, przytrzymujc rkami i kolanami sztywny arkusz, uparcie prbujcy zwin si
znowu w rulon. Ciri przygniota wreszcie jeden z rogw nog krzesa, a Jarre przycisn drugi cik ksig,
zatytuowan ywot i czyny wielkiego krla Radowida.
- Hmm... Ale niewyrane to mapisko! Zupenie nie mog si w tym wyzna... Gdzie my jestemy? Gdzie
jest Ellander.
- Tu - wskaza palcem. - Tu jest Temeria, ten obszar. Tu jest Wyzima, stolica naszego krla Foltesta. Tu, w
Dolinie Pontar, ley ksistwo Ellander. A tutaj... Tak, tutaj jest nasza witynia.
- A co to za jezioro? Tu u nas nie ma adnych jezior.
- To nie jezioro. To kleks z inkaustu...
- Aha. A tu... Tu jest Cintra. Tak?
- Tak. Na poudnie od Zarzecza i Sodden. Tdy, o, pynie rzeka Jaruga, wpadajca do morza wanie w
Cintrze. Kraj ten, nie wiem, czy wiesz, jest obecnie opanowany przez Nilfgaardczykw...
- Wiem - ucia, zaciskajc do w pi. - Bardzo dobrze wiem. A gdzie jest ten cay Nilfgaard? Nie widz
ta takiego kraju. Nie mieci si na tej twojej mapie, czy co? Daj wiksz!

97

- Hmm... - Jarre podrapa si w brodawk na podbrdku. - Takich map nie mam... Ale wiem, e Nilfgaard to
gdzie dalej, w kierunku poudniowym... O, mniej wicej tak. Chyba.
- A tak daleko? - zdziwia si Ciri, patrzc na miejsce na pododze, ktre wskazywa. - Przyszli a stamtd?
A po drodze zdobyli te inne kraje?
- Tak, to prawda. Podbili Metinn, Maecht, Nazair, Ebbing, wszystkie krlestwa na poudnie od Gr Amell.
Krlestwa te, jak rwnie Cintr i Grne Sodden, Nilfgaardczycy nazywaj teraz Prowincjami. Ale Dolnego
Sodden, Verden i Brugge nie udao im si opanowa. Tu, nad Jarug, wojska Czterech Krlestw zatrzymay
ich, pokonawszy w bitwie...
- Wiem, uczyam si historii - Ciri pacna w map otwart doni. - No, Jarre, mw o wojnie. Klczymy na
geografii politycznej. Wycigaj wnioski, przez analogi i przez co tylko chcesz. Zamieniam si w such.
Chopiec pochrzka, pokrania, po czym j tumaczy, wskazujc waciwe rejony mapy kocem gsiego
pira.
- Obecnie granic midzy nami a opanowanym przez Nilfgaard Poudniem stanowi, jak widzisz, rzeka
Jarug. Jest to przeszkoda praktycznie nie do pokonania. Nie zamarza prawie nigdy, a w deszczowe pory
potrafi nie tyle wody, e koryto ma blisko mil szerokoci. Na dugim odcinku, o, tutaj, pynie wrd
urwistych, niedostpnych brzegw, wrd ska Mahakamu...
- Krainy krasnoludw i gnomw?
- Tak. A zatem Jarug mona sforsowa tylko tu, w biegu dolnym, w Sodden, i tu, w biegu rodkowym, w
dolinie Dol Angra...
- I wanie w Dol Angra by ten incy... Incydent?
- Zaczekaj. Tumacz ci wanie, e rzeki Jarugi adne armie nie s w tej chwili w stanie sforsowa. Obie
dostpne doliny, te, ktrymi od wiekw maszeroway armie, s bardzo silnie obsadzone i bronione, tak przez
nas, jak i przez Nilfgaard. Spjrz na map. Zobacz, ile tu twierdz. Zauwa, tu jest Verden, tu Brugge, tutaj
Wyspy Skellige...
- A to, co to jest? Ta wielka biaa plama?
Jarre przysun si bliej, poczua ciepo jego kolana.
- Las Brokilon - powiedzia. - To teren zakazany. Krlestwo lenych driad. Brokilon te chroni nasz flank.
Driady nie przepuszcz tamtdy nikogo. Nilfgaardczykw rwnie...
- Hmm... - Ciri schylia si nad map. - Tutaj jest Aedirn - ... I miasto Vengerberg... Jarre! Natychmiast
przesta!
Chopiec gwatownie cofn usta od jej wosw, zaczerwieni si jak piwonia.
- Nie ycz sobie, eby mi tak robi!
- Ciri, ja...
- Przyszam do ciebie w powanej sprawie, jak czarodziejka do uczonego - powiedziaa zimno i godnie,
tonem dokadnie imitujcym ton Yennefer. - Wic si zachowuj!
"Uczony" spsowia jeszcze silniej, a min mia tak gupi, e "czarodziejka" z trudem powstrzymaa si od
miechu, ponownie schylajc si nad map.
- Z caej tej twojej geografii - podjta - nic nie wynika jak dotd. Opowiadasz mi o rzece Jarudze, a
Nilfgaardczycy przecie ju raz przeszli na drugi brzeg. Co im teraz przeszkodzi?
- Wtedy - odchrzkn Jarre, ocierajc pot, ktry nagle wystpi mu na czoo - mieli przeciwko sobie tylko
Brugge, Sodden i Temeri. Teraz jestemy zjednoczeni sojuszem. Tak jak w bitwie pod Sodden. Cztery
Krlestwa. Temeria, Redania, Aedirn i Kaedwen....
- Kaedwen - powiedziaa dumnie Ciri. - Tak, wiem, na czym ten sojusz polega. Krl Henselt z Kaedwen
udziela sekretnej specjalnej pomocy krlowi Demawendowi z Aedirn. T pomoc wozi si w beczkach. A
gdy krl Demawend podejrzewa, e kto jest zdrajc, wkada do beczek kamienie. Zastawia puapk...
Urwaa, przypomniawszy sobie, e Geralt zabroni jej opowiada o wydarzeniach w Kaedwen. Jarre patrzy
na ni podejrzliwie.
- Doprawdy? A skd ty moesz o tym wszystkim wiedzie?
- Czytaam o tym w ksidze napisanej przez marszaka Pelikana - parskna. - I w innych analogiach.
Opowiadaj o tym, co si stao w tej Dol Angra, czy jak ona si tam nazywa. A najpierw poka mi, gdzie to
jest.
- Tu. Dol Angra to szeroka dolina, droga wiodca z poudnia do krlestw Lyrii i Rivii, do Aedirn, a dalej do
Dol Blathanna i Kaedwen... A poprzez Dolin Pontar do nas, do Temerii.
- I co tam si stao?
- Doszo do walk. Podobno. Niewiele na ten temat wiem. Ale tak mwiono na zamku.
- Jeli doszo do walk - zmarszczya si Ciri - to ju jest wojna! Co ty mi wic tu opowiadasz?
- Nie po raz pierwszy doszo do walk - wyjani Jarre, ale dziewczynka widziaa, e by coraz mniej pewny

98

siebie. - Na granicy bardzo czsto dochodzi do incydentw. Ale one nie maj znaczenia.
- Niby dlaczego nie maj?
- Jest rwnowaga si. Ani my, ani Nilfgaardczycy nie moemy niczego uczyni. I adna ze stron nie moe
da przeciwnikowi casus belli...
- Da czego?
- Powodu do wojny. Rozumiesz? Dlatego incydenty zbrojne w Dol Angra to z pewnoci sprawy
przypadkowe, najpewniej napady rozbjnicze czy potyczki z przemytnikami... Pod adnym pozorem nie
mog to by akcje regularnych wojsk, ani naszych, ani nilfgaardzkich... Bo to byby wanie casus belli...
- Aha. Suchaj, Jarre, a powiedz mi... Urwaa. Uniosa nagle gow, szybko dotkna palcami skroni,
zmarszczya si.
- Musz i - powiedziaa. - Pani Yennefer mnie wzywa.
- Moesz j sysze? - zaciekawi si chopiec. - Na odlego? W jaki sposb...
- Musz i - powtrzya, wstajc i otrzepujc kolana z kurzu. - Posuchaj, Jarre. Wyjedam z pani
Yennefer w bardzo wanych sprawach. Nie wiem, kiedy wrcimy. Uprzedzam, e chodzi o sprawy sekretne,
dotyczce wycznie czarodziejek, nie zadawaj wic adnych pyta.
Jarre rwnie wsta. Poprawi odzie, ala nadal nie wiedzia, co zrobi z rkoma. Wzrok rozmali mu si w
obrzydliwy sposb.
- Ciri...
- Co?
- Ja... ja...
- Nie wiem, o co ci chodzi - rzeka niecierpliwie, wytrzeszczajc na niego swe wielkie szmaragdowe oczy. Ty najwyraniej te tego nie wiesz. Id. Bywaj, Jarre.
- Do widzenia... Ciri. Szczliwej drogi. Bd... Bd o tobie myla...
Ciri westchna.
*****
- Jestem, pani Yennefer!
Wpada do komnaty jak pocisk z katapulty, uderzone drzwi, otwierajc si, hukny o cian. Stojcy na
drodze zydel grozi poamaniem ng, ale Ciri przeskoczya go zwinnie, wykonaa peen gracji ppiruet i
pozorowane cicie mieczem, zamiaa si radonie z udanej sztuczki. Pomimo szybkiego biegu nie dyszaa,
oddychaa rwno i spokojnie. Kontrol oddechu miaa ju opanowan do perfekcji.
- Jestem! - powtrzya.
- Nareszcie. Rozbieraj si i do balii. Prdziutko. Czarodziejka nie obejrzaa si, nie odwrcia od stou,
spogldaa na Ciri odbiciem w zwierciadle. Wolnymi ruchami czesaa swe wilgotne czarne loki,
rozprostowujce si pod naciskiem grzebienia, po to tylko, by za chwil znowu skrci si w lnice fale.
Dziewczynka byskawicznie rozpia klamerki butw, zrzucia je, wyswobodzia si z odziey i z pluskiem
wyldowaa w balii. Chwyciwszy mydo, zacza energicznie szorowa przedramiona.
Yennefer siedziaa nieruchomo, patrzc w okno, bawia si grzebieniem. Ciri prychaa, bulgotaa i plua, bo
mydliny dostay si jej do ust. Potrzsna gow, zastanawiajc si, czy istnieje zaklcie umoliwiajce
mycie si bez wody, myda i straty czasu.
Czarodziejka odoya grzebie, ale nadal w zamyleniu patrzya w okno, na chmary krukw i wron lecce
na wschd wrd przeraliwego krakania. Na stole, obok zwierciada i imponujcej baterii flakonw z
kosmetykami, leao kilka listw. Ciri wiedziaa, e Yennefer czekaa na te listy od dawna, e od ich
otrzymania uzaleniaa termin opuszczenia wityni. Wbrew temu, co powiedziaa Jarre, dziewczynka nie
miaa pojcia, dokd i po co jad. A w tych listach...
Chlupocc dla niepoznaki lew rk, zoya palce prawej w gest, skoncentrowaa si na formule, utkwia
wzrok w listach i wysaa impuls.
- Ani mi si wa - powiedziaa Yennefer, nie odwracajc si.
- Mylaam... - chrzkna. - Mylaam, e ktry jest od Geralta...
- Gdyby tak byo, daabym ci go - czarodziejka obrcia si na krzele, usiada przodem do niej. - Dugo
jeszcze tego mycia?
- Skoczyam.
- Wsta, prosz.
Ciri usuchaa. Yennefer umiechna si lekko.
- Tak - powiedziaa. - Dziecistwo to ty ju masz za sob. Zaokrglia si tam, gdzie naleao. Opu rce.
Twoje okcie mnie nie interesuj. No, no, bez psw, bez faszywego wstydu. To twoje ciao,

99

najnaturalniejsza rzecz pod socem. To, e dojrzewasz, jest rwnie naturalne. Gdyby twoje losy potoczyy
si inaczej... Gdyby nie wojna, byaby ju od dawna on jakiego ksicia lub krlewicza. Zdajesz sobie z
tego spraw, prawda? Rozmawiaymy o sprawach dotyczcych pci dostatecznie czsto i na tyle
precyzyjnie, by wiedziaa, e jeste ju kobiet. Fizjologicznie, ma si rozumie. Chyba nie zapomniaa, o
czym rozmawiaymy?
- Nie. Nie zapomniaam.
- W czasie wizyt u Jarre, mam nadziej, te nie masz kopotw z pamici?
Ciri spucia oczy, ale tylko na chwil. Yennefer nie umiechna si.
- Wytrzyj si i chod tu do mnie - powiedziaa chodno. - Nie chlap, prosz.
Okrcona rcznikiem Ciri przysiada na zydelku przy kolanach czarodziejki. Yennefer czesaa jej wosy, od
czasu do czasu cinajc noycami jaki nieposuszny kosmyk.
- Za jeste na mnie? - spytaa dziewczynka z ociganiem. - Za to, e... byam w wiey?
- Nie. Ale Nenneke tego nie lubi. Wiesz o tym.
- Ale ja nic... Ten Jarre w ogle mnie nie obchodzi - Ciri zarumienia si lekko. - Ja tylko...
- Wanie - mrukna czarodziejka. - Ty tylko. Nie rb z siebie dziecka, bo ju nim nie jeste, przypominam.
Ten chopiec na twj widok lini si i zaczyna jka. Nie widzisz tego?
- To nie moja wina! Co mam zrobi?
Yennefer zaprzestaa czesania, zmierzya j gbokim fiokowym spojrzeniem.
- Nie baw si nim. Bo to pode.
- Wcale si nim nie bawi! Tylko z nim rozmawiam!
- Chciaabym wierzy - czarodziejka szczkna noycami, obcinajc kolejny kosmyk, za nic w wiecie nie
dajcy si uoy - e podczas tych rozmw pamitasz, o co ci prosiam.
- Pamitam, pamitam!
- Ta inteligentny i bystry chopak. Jedno, drugie nieopatrzne sowo moe go naprowadzi na waciwy trop,
na sprawy, o ktrych wiedzie nie powinien. O ktrych nikt nie powinien wiedzie. Nikt, absolutnie nikt nie
moe si dowiedzie, kim jeste.
- Pamitam - powtrzya Ciri. - Nikomu nie pisnam swka, moesz by pewna. Powiedz mi, czy to
dlatego musimy tak nagle wyjecha? Boisz si, e kto mg si dowiedzie, e tu jestem? Dlatego?
- Nie. Z innych powodw.
- Czy dlatego... e moe by wojna? Wszyscy mwi o nowej wojnie! Wszyscy o tym mwi, pani
Yennefer.
- Owszem - potwierdzia chodno czarodziejka, szczkajc noycami nad uchem Ciri. - To temat z grupy tak
zwanych nieustajcych. Mwio si o wojnach, mwi o nich i bdzie si mwi. I nie bez kozery - wojny
byy i bd. Pochyl gow.
- Jarre mwi... e wojny z Nilfgaardem nie bdzie. Opowiada o jakich analogiach... Pokazywa mi map.
Sama ju nie wiem, co o tym sdzi. Nie wiem, co to s te analogie, to pewnie co strasznie mdrego... Jarre
czyta rne uczone ksigi i wymdrza si, ale ja myl...
- Ciekawi mnie, co mylisz, Ciri.
- W Cintrze... Wtedy... Pani Yennefer, moja babka bya duo mdrzejsza ni Jarre. Krl Eist te by mdry,
pywa po morzach, widzia wszystko, nawet narwala i morskiego wa, zao si, e i analogi niejedn
widzia. I co z tego? Nagle przyszli oni, Nilfgaardczycy...
Ciri uniosa gow, gos uwiz jej w krtani. Yennefer obja j, przytulia mocno.
- Niestety - powiedziaa cicho. - Niestety, masz racj, brzydulko. Gdyby umiejtno korzystania z
dowiadcze i wycigania wnioskw decydoway, dawno ju zapomnielibymy, czym jest wojna. Ale tych,
ktrzy do wojny d, nigdy nie powstrzymyway i nie powstrzymaj dowiadczenia ani analogie.
- A wic jednak... Jednak to prawda. Bdzie wojna. Czy to dlatego musimy wyjecha?
- Nie mwmy o tym. Nie martwmy si na zapas.
Ciri pocigna nosem.
- Ja ju widziaam wojn - szepna. - Nie chc jej ju oglda. Nigdy. Nie chc znowu by sama. Nie chc
si ba. Nie chc znowu straci wszystkiego, jak wtedy. Nie chc straci Geralta... i ciebie, pani Yennefer.
Nie chc ci straci. Chc by z tob. I z nim. Zawsze.
- Bdziesz - gos czarodziejki drgn lekko. - I ja bd z tob, Ciri. Zawsze. Obiecuj ci.
Ciri znowu pocigna nosem. Yennefer kaszlna cicho, odoya noyce i grzebie, wstaa, podesza do
okna. Kruki wci krakay, lecc w kierunku gr.
- Gdy tu przyjechaam - odezwaa si nagle czarodziejka swym zwykym dwicznym, lekko drwicym
gosem. - Gdy spotkaymy si po raz pierwszy... Nie lubia mnie.
Ciri milczaa. Nasze pierwsze spotkanie, pomylaa. Pamitam. Byam z innym dziewcztami w Grocie,

100

Zarzyczka pokazywaa nam roliny i zioa. Wtedy wesza Iola Pierwsza, szepna co do ucha Zarzyczce.
Kapanka skrzywia si niechtnie. A Iola Pierwsza podesza do mnie z dziwn min. Zbieraj si, Ciri,
powiedziaa, id prdko do refektarza. Matka Nenneke ci wzywa. Kto przyjecha.
Dziwne, znaczce spojrzenia, podniecenie w oczach. I szept. Yennefer. Czarodziejka Yennefer. Prdzej, Ciri,
pospiesz si. Matka Nenneke czeka. I ona czeka.
Od razu wiedziaam wtedy, pomylaa Ciri, e to ona. Bo widziaam j. Widziaam j poprzedniej nocy. W
moim nie.
Ona.
Nie znaam wtedy jej imienia. W moim nie milczaa. Patrzya na mnie tylko, a za ni w ciemnoci
widziaam zamknite drzwi...
Ciri westchna. Yennefer odwrcia si, obsydianowa gwiazda na jej szyi zaskrzya si tysicem refleksw.
- Masz racj - przyznaa powanie dziewczynka, patrzc wprost we fiokowe oczy czarodziejki. - Nie
lubiam Ci.
*****
- Ciri - powiedziaa Nenneke. - Podejd tu do nas. To jest pani Yennefer z Vengerbergu, Mistrzyni Magii.
Nie obawiaj si. Pani Yennefer wie, kim jeste. Mona jej zaufa.
Dziewczynka ukonia si, skadajc donie w peen szacunku gest. Czarodziejka, szeleszczc dug czarn
sukni, zbliya si, ujta j pod brod, do bezceremonialnie uniosa jej gow, obrcia w lewo, w prawo.
Ciri poczua zo i rodzcy si bunt - nie przywyka, by kto traktowa j w taki sposb. A jednoczenie
doznaa ukucia palcej zazdroci. Yennefer bya bardzo pikna. W porwnaniu z delikatn, blad i raczej
pospolit urod kapanek i adeptek, ktre Ciri ogldaa co dnia, czarodziejka janiaa urod wiadom, wrcz
demonstracyjn, zaakcentowan, podkrelon w kadym szczegle. Jej kruczoczarne loki, kaskad opadajce
na ramiona, lniy, odbijay wiato jak pawie pira, wijc si i falujc przy kadym poruszeniu. Ciri
zawstydzia si nagle, zawstydzia swych podrapanych okci, spierzchnitych doni, poamanych paznokci,
wosw zbitych w szare strczki. Nagle przemonie zapragna mie to, co miaa Yennefer - pikn,
odsonit gboko szyj, a na niej liczn czarn aksamitk i liczn skrzc si gwiazd. Wyrwnane,
podkrelone wgielkiem brwi i dugie rzsy. Dumne usta. I te dwie okrgoci, unoszce si przy kadym
oddechu, opite czarn tkanin i bia koronk...
- A wic to jest synna Niespodzianka - czarodziejka lekko skrzywia wargi. - Spjrz no mi w oczy,
dziewczyno.
Ciri drgna i wtulia gow w ramiona. Nie, tego jednego nie zazdrocia Yennefer, tego jednego nie
pragna mie i nawet nie yczya sobie oglda. Tych oczu, fiokowych, gbokich jak bezdenne jeziora,
dziwacznie byszczcych, beznamitnych i zych. Strasznych.
Czarodziejka odwrcia si w stron tgiej arcykapanki. Gwiazda na jej szyi zapona refleksem soca
wpadajcego przez okna refektarza.
- Tak, Nenneke - powiedziaa. - Nie ma wtpliwoci. Wystarczy zajrze w te zielone oczta, by wiedzie, e
co w niej jest. Wysokie czoo, regularne uki brwiowe, adny rozstaw oczu. Cienkie skrzydeka nosa. Dugie
palce. Rzadki pigment wosw. Ewidentna krew elfw, cho nieduo w niej tej krwi. Elfi pradziadek lub
prababka. Trafiam?
- Nie znam jej rodowodu - odrzeka spokojnie arcykapanka. - Nie interesowao mnie to.
- Wysoka, jak na jej wiek - kontynuowaa czarodziejka, wci taksujc Ciri wzrokiem. Dziewczynka
gotowaa si ze zoci i zdenerwowania, walczya z przemonym pragnieniem, by wrzasn wyzywajco,
wrzasn, ile mocy w pucach, zatupa nogami i uciec do parku, po drodze zwalajc wazon ze stou i
trzaskajc drzwiami tak, by tynk posypa si z poway.
- Niele rozwinita - Yennefer nie spuszczaa z niej oczu. - Przechodzia w dziecistwie jakie zakane
choroby? Ha, o to pewne te jej nie pytaa. U ciebie nie chorowaa?
- Nie.
- Migreny? Omdlenia? Skonno do przezibie? Bolesne menstruacje?
- Nie. Tylko te sny.
- Wiem - Yennefer odgarna wosy z policzka. - Pisa o tym. Z jego listu wynikao, e w Kaer Morhen nie
prbowano z ni adnych... eksperymentw. Chciaabym wierzy, e to prawda.
- To prawda. Dawali jej wycznie naturalne stymulanty.
- Stymulanty nigdy nie s naturalne! - podniosa gos czarodziejka. - Nigdy! To wanie stymulanty mogy
nasili u niej objawy... Cholera, nie posdzaam go o a taki brak odpowiedzialnoci!
- Uspokj si - Nenneke spojrzaa na ni zimno i nagle jako dziwnie bez szacunku. - Mwiam, to byy

101

naturalne, absolutnie bezpieczne rodki. Wybacz, kochana, ale w tej dziedzinie jestem wikszym ni ty
autorytetem. Wiem, e niezmiernie trudno przychodzi ci akceptowa czyj autorytet, ale w tym przypadku
jestem zmuszona ci go narzuci. I nie mwmy ju o tym.
- Jak chcesz - Yennefer zacisna usta. - No, chod, dziewczyno. Czasu za duo nie mamy, grzechem byoby
go traci.
Ciri z trudem opanowaa drenie rk, przekna lin, spojrzaa pytajco na Nenneke. Arcykapanka miaa
twarz powan i jakby zmartwion, a umiech, ktrym odpowiedziaa na nieme pytanie, by brzydko
sztuczny.
- Pjdziesz teraz z pani Yennefer - powiedziaa. - Przez pewien czas pani Yennefer bdzie twoj opiekunk.
Ciri opucia gow, zacisna zby.
- Z pewnoci zdziwiona jeste - cigna Nenneke - e nagle bierze ci pod opiek Mistrzyni Magii. Ale ty
jeste rozsdn dziewczynk, Ciri. Domylasz si, co jest powodem. Odziedziczya po przodkach pewne...
waciwoci. Wiesz, o czym mwi. Przychodzia do mnie, wtedy, po tych snach, po nocnych alarmach w
dormitorium. Ja nie umiaam ci pomc. Ale pani Yennefer...
- Pani Yennefer - przerwaa czarodziejka - zrobi to, co naley. Idziemy, dziewczyno.
- Id - kiwna gow Nenneke, nadaremnie prbujc nada umiechowi choby pozory naturalnoci. - Id,
dziecko. Pamitaj, e mie za opiekuna kogo takiego, jak pani Yennefer, to wielki zaszczyt. Nie przynie
wstydu wityni i nam, twoim nauczycielkom. I bd posuszna.
Uciekn dzi w nocy, postanowia Ciri. Z powrotem do Kaer Morhen. Ukradn konia ze stajni i tyle mnie
bd widzieli. Uciekn!
- Akurat - powiedziaa pgosem czarodziejka.
- Sucham? - kapanka podniosa gow. - Co mwia?
- Nic, nic - umiechna si Yennefer. - Zdawao ci si. A moe to mnie si zdawao? Spjrz no na twoj
podopieczn, Nenneke. Za jak kotka. Iskry w oczach, tylko patrze, jak parsknie, a gdyby umiaa pooy
uszy, zrobiaby to. Wiedminka! Trzeba bdzie ostro wzi za karczek, spiowa pazurki.
- Wicej wyrozumiaoci - rysy arcykapanki stwardniay wyranie. - Prosz, oka jej serce i wyrozumiao.
Ona naprawd nie jest t, za kogo j uwaasz.
- Co chcesz przez to powiedzie?
- Ona nie jest twoj rywalk, Yennefer.
Przez chwil mierzyy si wzrokiem, obie, czarodziejka i kapanka, a Ciri poczua drganie powietrza, jak
dziwn, straszn moc tejc midzy nimi. Trwao to uamek sekundy, po czym moc znika, a Yennefer
rozemiaa si, swobodnie i dwicznie.
- Zapomniaam - powiedziaa. - Zawsze po jego stronie, co, Nenneke? Zawsze pena troski o niego. Jak
matka, ktrej nigdy nie mia.
- A ty zawsze przeciw niemu - umiechna si kapanka. - Jak zwykle obdarzasz go siln emocj. I bronisz
si z caych si, by emocji tej nie nazwa przypadkiem waciwym imieniem.
Ciri znw poczua rosnc gdzie w dole brzucha wcieko, ttnic w skroniach przekor i bunt.
Przypomniaa sobie, ile razy i w jakich okolicznociach syszaa to imi. Yennefer. Imi, ktre budzio
niepokj, imi bdce symbolem jakiej gronej tajemnicy. Domylaa si, co to za tajemnica.
Rozmawiaj przy mnie otwarcie, bez skrpowania, pomylaa, czujc, jak rce znowu zaczynaj jej dygota
ze zoci. Zupenie si mn me przejmuj. W ogle nie zwracaj uwagi. Jakbym bya dzieckiem.
Rozmawiaj o Geralcie przy mnie, w mojej obecnoci, a przecie nie wolno im, boja... Ja jestem...
Kim?
- Ty za, Nenneke - odpara czarodziejka - jak zwykle zabawiasz si analizowaniem cudzych emocji, na
domiar zego inerpretujc je na wasn mod!
- I wtykam nos w cudze sprawy?
- Nie chciaam tego mwi - Yennefer potrzsna czarnymi lokami, a loki zalniy i zwiny si jak we. Dzikuj, e zrobia to za mnie. A teraz zmiemy temat, prosz. Bo ten, ktry roztrzsamy, jest wyjtkowo
gupi. A wstyd przed nasz mod adeptk. A co do wyrozumiaoci, o ktr mnie prosia... Bd
wyrozumiaa. Z okazywaniem serca mog by trudnoci, bo przecie powszechnie uwaa si, e nie
posiadam takiego organu. Ale jako sobie poradzimy. Prawda, Niespodzianko?
Umiechna si do Ciri, a Ciri wbrew sobie, wbrew zoci i rozdranieniu, musiaa odpowiedzie
umiechem. Bo umiech czarodziejki by niespodziewanie miy, yczliwy, serdeczny. I bardzo, bardzo
pikny.
*****

102

Wysuchaa przemowy Yennefer, demonstracyjnie odwrcona plecami, udajc, e ca uwag powica


trzmielowi buczcemu w kwiecie jednej z malw rosncych pod murem wityni.
- Nikt mnie o to nie pyta - burkna.
- O co nikt ci nie pyta?
Ciri zakrcia si w ppiruecie, ze zoci trzasna pici w malw. Trzmiel odlecia, buczc gniewnie i
zowrogo.
- Nikt mnie nie pyta, czy chc, by mnie uczya! Yennefer opara pici o biodra, oczy jej bysny.
- C za zbieg okolicznoci - sykna. - Wyobra sobie, e mnie rwnie nikt nie pyta, czy mam ochot ci
uczy. Ochota nie ma tu zreszt nic do rzeczy. Ja nie bior do terminu byle kogo, a ty, wbrew pozorom,
moesz jeszcze okaza si byle kim. Proszono mnie, bym sprawdzia, jak to z tob jest. Bym zbadaa, co w
tobie siedzi i czym ci to grozi. A ja, cho nie bez oporw, wyraziam zgod.
- Ale ja jeszcze na to nie wyraziam zgody! Czarodziejka uniosa rk, poruszya doni. Ciri poczua, jak
zattnio jej w skroniach, a w uszach zaszumiao, tak, jak przy przeykaniu liny, ale znacznie silniej.
Poczua senno i obezwadniajc sabo, zmczenie usztywniajce kark, zmikczajce kolana.
Yennefer opucia do i sensacje ustay momentalnie.
- Posuchaj mnie uwanie, Niespodzianko - powiedziaa. - Mog ci bez trudu zauroczy, zahipnotyzowa
lub wprowadzi w trans. Mog ci sparaliowa, przemoc napoi eliksirem, rozebra do naga, pooy na
stole i bada przez kilka godzin, robic przerwy na posiki, a ty bdziesz lee i patrze w sufit, nie bdc w
stanie poruszy nawet gakami ocznymi. Postpiabym tak z pierwsz lepsz smarkul. Z tob nie chc tak
postpi, bo na pierwszy rzut oka wida, e jeste dziewczyn inteligentn i dumn, e masz charakter. Nie
chc ani ciebie, ani siebie naraa na wstyd. Przed Geraltem. Bo to on mnie prosi, bym zbadaa twoje
zdolnoci. Bym pomoga ci poradzi sobie z nimi.
- Prosi ciebie? Dlaczego? Nic mi o tym nie mwi! Nie pyta mnie wcale...
- Wracasz do tego z uporem - przerwaa czarodziejka. - Nikt ci nie pyta o zdanie, nikt nie zada sobie trudu,
by sprawdza, czego chcesz, a czego nie chcesz. Czyby daa asumpt, by uwaano ci za przekornego,
upartego smarkacza, ktremu nie warto zadawa takich pyta? Ale ja zaryzykuj, zadam ci pytanie, ktrego
nikt ci nie zadawa. Czy poddasz si testom?
- A co to bdzie? Co to s te testy? I dlaczego...
- Tumaczyam ci ju. Jeli nie zrozumiaa, trudno. Nie mam zamiaru szlifowa twojej percepcji ani
pracowa nad inteligencj. Przetestowa mog rwnie dobrze rozumn, jak gupi.
- Nie jestem gupia! I wszystko zrozumiaam!
- Tym lepiej.
- Ale ja nie nadaj si na czarownic! Nie mam adnych zdolnoci! Nigdy nie bd czarownic i nie chc
by! Jestem przeznaczona Geral... Jestem przeznaczona na wiedmink! Przyjechaam tu tylko na krtko!
Niedugo wrc do Kaer Morhen...
- Uporczywie wpatrujesz si w mj dekolt - powiedziaa zimno Yennefer, mruc lekko fiokowe oczy. Widzisz w nim co niecodziennego, czy to tylko zwyka zazdro?
- Ta gwiazda... - mrukna Ciri. - Z czego ona jest? Te kamyczki si poruszaj i tak dziwnie wiec...
- Pulsuj - umiechna si czarodziejka. - To s aktywne brylanty, zatopione w obsydianie. Chcesz
zobaczy z bliska? Dotkn?
- Tak... Nie! - Ciri cofna si, ze zoci potrzsna gow, chcc odpdzi od siebie lekki zapach bzu i
agrestu bijcy od Yennefer. - Nie chc! Po co mi to? Nie interesuje mnie! Nic a nic! Jestem Wiedmink!
Nie mam adnych zdolnoci do magii! Na czarownic si nie nadaj, to chyba jasne, bo jestem... A w
ogle...
Czarodziejka usiada na stojcej pod murem kamiennej aweczce i skupia si na obserwacji paznokci.
-... a w ogle - dokoczya Ciri - to musz si zastanowi.
- Chod tu. Usid obok mnie.
Usuchaa.
- Musz mie czas do namysu - powiedziaa niepewnie.
- Susznie - Yennefer kiwna gow, nadal wpatrzona w paznokcie. - To powana sprawa. Wymaga
zastanowienia.
Obie milczay przez chwil. Spacerujce po parku adeptki zerkay na nie ciekawie, szeptay, chichotay.
- No?
- Co... no?
- Namylia si?
Ciri zerwaa si na rwne nogi, prychna, tupna.

103

- Ja... ja... - sapna, z wciekoci nie mogc zapa tchu. - artujesz sobie ze mnie? Potrzebuj czasu!
Zastanowi si musz! Duej! Przez cay dzie... I noc!
Yennefer spojrzaa jej w oczy, a Ciri skurczya si pod tym spojrzeniem.
- Przysowie gosi - powiedziaa wolno czarodziejka - e noc przynosi rad. Ale w twoim przypadku,
Niespodzianko, noc moe przynie jedynie kolejny koszmar. Znowu obudzisz si wrd krzyku i blu,
zlana potem, znowu bdziesz si ba, ba tego, co widziaa, bdziesz si ba tego, czego nie bdziesz sobie
moga przypomnie. I nie bdzie ju snu tej nocy. Bdzie zgroza. Do witu.
Dziewczynka zadraa, opucia gow.
- Niespodzianko - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Zaufaj mi.
Rami czarodziejki byo ciepe. Czarny aksamit sukni a prosi si o dotknicie. Zapach bzu i agrestu
rozkosznie oszaamia. Ucisk uspokaja i koi, odpra, agodzi podniecenie, ucisza zo i bunt.
- Poddasz si testom, Niespodzianko.
- Poddam - odpowiedziaa, rozumiejc, e wcale nie musiaa odpowiada. Bo to wcale nie byo pytanie.
- Ja ju nie rozumiem nic a nic - powiedziaa Ciri. - Najpierw mwisz, e mam zdolnoci, bo mam te sny.
Ale chcesz robi prby i sprawdza... To jak to jest? Mam zdolnoci, czy nie mam?
- Na to pytanie odpowiedz testy.
- Testy, testy - wykrzywia si. - Nie mam adnych zdolnoci, mwi ci, gdybym miaa, tobym chyba
wiedziaa, no nie? No, ale... A gdybym, zupenym przypadkiem, miaa zdolnoci, co wtedy?
- S dwie moliwoci - zakomunikowaa obojtnie czarodziejka, otwierajc okno. - Zdolnoci trzeba bdzie
albo wygasi, albo nauczy ci panowa nad nimi. Jeli jeste uzdolniona i zechcesz tego, sprbuj da ci
nieco elementarnej wiedzy o magii.
- Co to znaczy "elementarnej"?
- Podstawowej.
Byy same w duej komnacie, ktr Nenneke przeznaczya dla czarodziejki, pooonej obok biblioteki, w
bocznym, nie uywanym skrzydle budynku. Ciri wiedziaa, e komnat t udostpniano gociom. Wiedziaa,
e Geralt, ilekro by w wityni, mieszka wanie tutaj.
- Bdziesz chciaa mnie uczy? - usiada na ku, przesuna doni po adamaszku kodry. - Bdziesz
chciaa mnie std zabra, tak? Nigdzie z tob nie pojad!
- Odjad wic sama - powiedziaa zimno Yennefer, rozwizujc rzemienie jukw. - I zarczam ci, nie bd
tskni. Mwiam przecie, edukowa bd ci tylko wwczas, gdy tego zechcesz. I mog to robi tu, na
miejscu.
- Jak dugo bdziesz mnie edu... Uczy?
- Jak dugo zechcesz - czarodziejka schylia si, otworzya komdk, wygarna z niej star skrzan torb,
pas, dwa obszyte futrem buty i gliniany, opleciony wiklin gsiorek. Ciri usyszaa, jak klnie pod nosem,
umiechajc si jednoczenie, zobaczya, jak chowa znaleziska z powrotem do komdki. Domylia si, do
kogo naleay. Kto je tam zostawi.
- Co to znaczy, jak dugo zechc? - spytaa. - Jeli mi si znudzi albo nie spodoba ta nauka...
- To zaprzestaniemy nauki. Wystarczy, jeli mi to powiesz. Albo okaesz.
- Oka? Jak?
- Gdybymy zdecydoway si na edukacj, bd daa absolutnego posuszestwa. Powtarzam: absolutnego.
Jeli zatem zbrzydnie ci nauka, wystarczy, e okaesz nieposuszestwo. Wtedy natychmiast nauka si
skoczy. Jasne?
Ciri kiwna gow, ypna na czarodziejk zielonym okiem.
- Po drugie - kontynuowaa Yennefer, rozpakowujc juki - bd wymagaa absolutnej szczeroci. Nie wolno
ci bdzie niczego przede mn ukrywa. Niczego. Jeli wic poczujesz, e masz dosy, wystarczy zacz
kama, udawa, pozorowa albo zamkn si w sobie. Jeeli ci, o co zapytam, a ty nie odpowiesz
szczerze, bdzie to rwnie oznaczao natychmiastowy koniec nauki. Czy mnie zrozumiaa?
- Tak - mrukna Ciri. - A czy ta... szczero... Czy to dziaa w obie strony? Czy bd moga... zadawa
pytania tobie?
Yennefer spojrzaa na ni, a usta skrzywiy jej si dziwnie.
- Oczywicie - odpowiedziaa po chwili. - Rozumie si samo przez si. Na tym polega bdzie nauka i
opieka, ktr mam zamiar nad tob roztoczy. Szczero dziaa w obie strony. Moesz zadawa mi pytania.
W kadej chwili. A ja na nie odpowiem. Szczerze.
- Na kade pytanie?
- Na kade.
- Od tej chwili?
- Tak. Od tej chwili.

104

- Co jest pomidzy tob a Geraltem, pani Yennefer?


Ciri omal nie zemdlaa, przeraona wasn zuchwaoci, zmroona cisz, jaka zapada po pytaniu.
Czarodziejka powoli zbliya si do niej, pooya rce na ramionach, spojrzaa w oczy, z bliska, gboko.
- Tsknota - odpowiedziaa powanie. - al. Nadzieja. I lk. Tak, wydaje si, e niczego nie pominam. No,
teraz moemy ju przystpi do testw, ty maa zielonooka mijko. Sprawdzimy, czy si nadajesz. Chocia
po twoim pytaniu zdziwiabym si bardzo, gdyby okazao si, e nie. Idziemy, brzydulko.
Ciri achna si.
- Dlaczego mnie tak nazywasz?
Yennefer umiechna si kcikiem ust.
- Przyrzekam ci szczero.
Ciri wyprostowaa si, zdenerwowana, niecierpliwie zawiercia na krzele, twardym i uwierajcym w tyek
po kilku godzinach siedzenia.
- Nic z tego nie bdzie! - warkna, wycierajc o stoi ubrudzone wgielkiem palce. - Przecie nic... Nic mi
nie wychodzi! Nie nadaj si na czarownic! Wiedziaam o tym od samego pocztku, ale nie chciaa mnie
sucha! Nie zwracaa uwagi w ogle!
Yennefer uniosa brwi.
- Nie chciaam ci sucha, powiadasz? Interesujce. Zwykle powicam uwag kademu wypowiedzianemu
w mojej przytomnoci zdaniu i notuj je w pamici. Warunkiem jest, by w zdaniu bya cho krztyna sensu.
- Cigle sobie kpisz - Ciri zgrzytna zbami. - A ja chciaam ci tylko powiedzie... No, o tych zdolnociach.
Bo widzisz, tam, w Kaer Morhen, w grach... Nie umiaam zrobi adnego wiedmiskiego Znaku. Ani
jednego!
- Wiem o tym.
- Wiesz?
- Wiem. Ale to o niczym nie wiadczy.
- Jak to? No... Ale to jeszcze nie wszystko!
- Sucham w napiciu.
- Ja si nie nadaj. Czy nie rozumiesz tego? Jestem... za moda.
- Byam modsza, kiedy zaczynaam.
- Ale pewnie nie bya...
- O co ci chodzi, dziewczyno? Przesta si jka! Chocia jedno pene zdanie, bardzo prosz.
- Bo... - Ciri opucia gow, zarumienia si. - Bo Iola, Myrrha, Eumeid i Katje, gdy jadymy obiad, miay
si ze mnie i powiedziay, e do mnie czary nie maj przystpu, a ja nie zrobi adnej magii, bo... Bo
jestem... dziewic, to znaczy...
- Wyobra sobie, e wiem, co to znaczy - przerwaa czarodziejka. - Pewnie znowu poczytasz to za zoliw
drwin, ale z przykroci komunikuj ci, e pleciesz bzdury. Wracajmy do testu.
- Jestem dziewic! - powtrzya Ciri zadziornie. - Po co te testy? Dziewica nie moe czarowa!
- Nie widz wyjcia - Yennefer odchylia si na oparcie krzesa. - Id wic i stra dziewictwo, jeli a tak ci
przeszkadza. Ja poczekam. Ale pospiesz si, jeli moesz.
- artujesz sobie ze mnie?
- Zauwaya? - czarodziejka umiechna si lekko. - Gratuluj. Zdaa wstpny test na bystro. A teraz
test waciwy. Wyt uwag, prosz. Spjrz: na tym obrazku s cztery sosenki. Kada ma inn ilo gazek.
Narysuj pit, tak, ktra pasuje do tych czterech, ktra powinna znale si w tym pustym miejscu.
- Sosenki s gupie - zawyrokowaa Ciri, wysuwajc jzyk i rysujc wgielkiem lekko kolawe drzewko. - I
nudne! Nie rozumiem, co sosenki maj wsplnego z magi? Co? Pani Yennefer! Obiecaa odpowiada na
moje pytania!
- Niestety - westchna czarodziejka, biorc arkusz i krytycznie przygldajc si rysunkowi. - Zdaje mi si,
e przyjdzie mi aowa tej obietnicy. Co sosenki maj wsplnego z magi? Nic. Ale narysowaa
prawidowo i w czasie. Zaiste, jak na dziewic, bardzo dobrze.
- miejesz si ze mnie?
- Nie. Ja si rzadko miej. Musz mie naprawd istotny powd, by si mia. Skup si na nowym arkuszu,
Niespodzianko. Narysowane s na nim szeregi zoone z gwiazdek, kek, krzyykw i trjktw, w kadym
szeregu inna ilo kadego elementu. Zastanw si i odpowiedz: ile gwiazdek powinno by w ostatnim
rzdku?
- Gwiazdki s gupie!
- Ile, dziewczyno?

105

- Trzy!
Yennefer milczaa dugo, zapatrzona w sobie tylko wiadomy szczeg na rzebionych drzwiach szafy.
Zoliwy umieszek na ustach Ciri zacz powolutku znika, a wreszcie znikn cakiem, bez ladu.
- Zapewne ciekawio ci - powiedziaa bardzo wolno czarodziejka, nie przestajc podziwia szafy - co si
stanie, gdy udzielisz mi bezsensownej i gupiej odpowiedzi. Mylaa moe, e nie zauwa, bo twoje
odpowiedzi wcale mnie nie interesuj? le mylaa. Sdzia moe, e po prostu przyjm do wiadomoci, e
jeste niemdra? le sdzia. A jeli znudzio ci si by testowana i chciaa dla odmiany przetestowa
mnie... No, to chyba ci si udao?
Tak czy inaczej, ten test jest zakoczony. Oddaj mi arkusz.
- Przepraszam, pani Yennefer - dziewczynka opucia gow. - Tam oczywicie powinna by... jedna
gwiazdka. Bardzo ci przepraszam. Prosz, nie gniewaj si na mnie.
- Spjrz na mnie, Ciri.
Uniosa oczy, zaskoczona. Bo czarodziejka po raz pierwszy zwrcia si do niej jej imieniem.
- Ciri - powiedziaa Yennefer. - Wiedz, e ja wbrew pozorom gniewam si rwnie rzadko, jak miej. Nie
rozgniewaa mnie. Ale przepraszajc, dowioda, e nie myliam si co do ciebie. A teraz we nastpny
arkusz. Jak widzisz, jest na nim pi domkw. Narysuj szsty domek...
- Znowu? Naprawd nie rozumiem, po co...
-... szsty domek - gos czarodziejki zmieni si niebezpiecznie, a oczy bysny fioletowym arem. - Tu, w
tym pustym miejscu. Nie ka mi powtarza, prosz.
*****
Po jabuszkach, sosenkach, gwiazdkach, rybkach i domkach przysza kolej na labirynty, z ktrych naleao
bardzo szybko znale wyjcie, na faliste linie, na kleksy przypominajce rozgniecione karaluchy, na inne
dziwne obrazki i mozaiki, od ktrych oczy zezoway, a w gowie wirowao. Potem bya byszczca kulka na
sznurku, w ktr naleao dugo si wpatrywa. Wpatrywanie si byo nudne jak flaki z olejem, Ciri
regularnie przy tym usypiaa. Yennefer, o dziwo, wcale si tym nie przejmowaa, cho kilka dni wczeniej
nakrzyczaa na ni gronie za prb drzemki nad jednym z karaluszych kleksw.
Od lczenia nad testami rozbolay j kark i plecy i bolay z dnia na dzie coraz dotkliwiej. Zatsknia do
ruchu i wieego powietrza i w ramach obowizku szczeroci zaraz powiedziaa o tym Yennefer.
Czarodziejka przyja to tak gadko, jakby czekaa na to od dawna.
Przez dwa kolejne dni obie biegay po parku, przeskakiway rowy i poty pod rozbawionymi lub penymi
politowania spojrzeniami kapanek i adeptek. Gimnastykoway si, wiczyy rwnowag, chodzc po
szczycie murku okalajcego sad i zabudowania gospodarcze. W przeciwiestwie do treningw w Kaer
Morhen, wiczeniom z Yennefer zawsze jednak towarzyszya teoria. Czarodziejka uczya Ciri oddechu,
sterujc ruchami piersi i przepony silnym naciskiem doni. Tumaczya zasady ruchu, dziaanie mini i
koci, demonstrowaa, jak odpoczywa, odpra si i relaksowa.
Podczas jednego z takich relaksw, wycignita na trawie, wpatrzona w niebo, Ciri zadaa nurtujce j
pytanie.
- Pani Yennefer? Kiedy wreszcie zakoczymy te testy?
- A tak ci nu?
- Nie... Ale chciaabym ju wiedzie, czy nadaj si na czarodziejk.
- Nadajesz si.
- Ju to wiesz?
- Wiedziaam o tym od pocztku. Niewiele osb jest zdolnych dostrzec aktywno mojej gwiazdy. Bardzo
niewiele. Ty zauwaya to natychmiast.
- A testy?
- Zakoczone. Wiem ju o tobie to, co chciaam wiedzie.
- Ale niektre zadania... Nie bardzo mi wyszy. Sama mwia, e... Naprawd jeste pewna? Nie mylisz si?
Jeste pewna, e mam zdolnoci?
- Jestem pewna.
- Ale...
- Ciri - czarodziejka sprawiaa wraenie, e jest rozbawiona i zniecierpliwiona jednoczenie. - Od momentu,
gdy pooyymy si na ce, rozmawiam z tob nie uywajc gosu. To si nazywa telepatia, zapamitaj. I
jak zapewne zauwaya, nie utrudnia nam to konwersacji.
- Magia - Yennefer, wpatrzona w niebo nad wzgrzami, oparta rce na ku sioda - jest w opinii niektrych
ucielenieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzy zakazane drzwi. Drzwi, za ktrymi czai si

106

koszmar, zgroza i niewyobraalna okropno, za ktrymi czyhaj wrogie, destrukcyjne siy, moce czystego
Za, mogce unicestwi nie tylko tego, kto drzwi uchyli, ale i cay wiat. A poniewa nie brakuje takich,
ktrzy przy owych drzwiach manipuluj, kiedy kto popeni bd, a wwczas zagada wiata bdzie
przesdzona i nieuchronna. Magia jest zatem zemst i orem Chaosu. To, e po Koniunkcji Sfer ludzie
nauczyli posugiwa si magi, jest przeklestwem i zgub wiata. Zgub ludzkoci. I tak jest, Ciri. Ci,
ktrzy uwaaj magi za Chaos, nie myl si.
Kary ogier czarodziejki zara przecigle, trcony pitami, i ruszy wolno przez wrzosowisko. Ciri popdzia
konia, pojechaa ladem, zrwnaa si. Wrzosy sigay strzemion.
- Magia - podja po chwili Yennefer - jest w opinii niektrych sztuk. Sztuk wielk, elitarn, zdoln
tworzy rzeczy pikne i niezwyke. Magia to talent dany nielicznym wybracom. Inni, talentu pozbawieni,
mog jedynie patrze z podziwem i zazdroci na rezultaty pracy artystw, mog podziwia stworzone
dziea, czujc zarazem, e bez tych dzie i bez tego talentu wiat byby uboszy. To, e po Koniunkcji Sfer
niektrzy wybracy odkryli w sobie talent i magi, to, e odnaleli w sobie Sztuk, jest bogosawiestwem
pikna. I tak jest. Ci, ktrzy uwaaj magi za sztuk, rwnie maj racj.
Na obym, goym wzgrzu, wystajcym z wrzosowisk jak grzbiet przyczajonego drapienika, lea olbrzymi
gaz, wsparty na kilku innych, mniejszych kamieniach. Czarodziejka skierowaa konia w jego stron, nie
przerywajc wykadu.
- S rwnie tacy, wedug ktrych magia jest nauk. By j opanowa, nie wystarczy talent i wrodzone
zdolnoci. Nieodzowne s lata pilnych studiw i wytonej pracy, konieczna jest wytrwao i wewntrzna
dyscyplina. Tak zdobyta magia to wiedza, to poznanie, ktrego granice poszerzane s stale przez wiate i
ywe umysy, przez dowiadczenie, eksperyment, praktyk. Tak zdobyta magia to postp. To pug, krosno,
myn wodny, dymarka, dwig i wielokrek. To postp, rozwj, to odmiana. To cigy ruch. W gr. Ku
lepszemu. Ku gwiazdom. To, e po Koniunkcji Sfer odkrylimy magi, pozwoli nam kiedy dosign
gwiazd. Zsid z konia, Ciri.
Yennefer zbliya si do monolitu, pooya do na chropawej powierzchni kamienia, ostronie zgarna, z
niego py i zesche listki.
- Ci, ktrzy uwaaj magi za nauk - podjta - rwnie maj racj. Zapamitaj to, Ciri. A teraz podejd tu,
do mnie.
Dziewczynka przekna lin, zbliya si. Czarodziejka obja j ramieniem.
- Zapamitaj - powtrzya. - Magia jest Chaosem, Sztuk i Nauk. Jest przeklestwem, bogosawiestwem i
postpem. Wszystko zaley od tego, kto si magi posuguje, jak i w jakim celu. A magia jest wszdzie.
Wszdzie wok nas. atwo dostpna. Wystarczy wycign rk. Spjrz. Wycigam rk.
Kromlech zadra wyczuwalnie. Ciri usyszaa guchy, odlegy huk, dobiegajce z wntrza ziemi dudnienie.
Wrzosy zafaloway, spaszczone wichrem, ktry nagle run na wzgrze. Niebo pociemniao gwatownie,
zakryte chmurami pdzcymi z niesamowit prdkoci. Dziewczynka poczua na twarzy krople deszczu.
Zmruya oczy w ogniu byskawic, ktrymi nagle zapon horyzont. Odruchowo przytulia si do
czarodziejki, do jej czarnych pachncych bzem i agrestem wosw.
- Ziemia, po ktrej stpamy. Ogie, ktry nie wygasa w jej wntrzu. Woda, z ktrej wyszo wszelkie ycie i
bez ktrej to ycie jest niemoliwe. Powietrze, ktrym oddychamy. Wystarczy wycign rk, by nad mmi
zapanowa, zmusi do ulegoci. Magia jest wszdzie. Jest w powietrzu, w wodzie, w ziemi i w ogniu. I jest
za drzwiami, ktre Koniunkcja Sfer przed nami zamkna. Stamtd, zza zamknitych drzwi, magia niekiedy
wyciga rk do nas. Po nas. Wiesz o tym, prawda? Poczua ju dotknicie magii, dotyk rki zza
zamknitych drzwi. Dotyk ten przepeni ci strachem. Taki dotyk kadego przepenia strachem. Bo w
kadym z nas jest Chaos i ad, Dobro i Zo. Ale nad tym mona i trzeba panowa. Trzeba si tego nauczy. I
ty nauczysz si tego, Ciri. Po to przyprowadziam ci tu, do tego kamienia, ktry od niepamitnych czasw
stoi na przeciciu ttnicych moc y. Dotknij go.
Gaz dra, wibrowa, a wraz z nim drao i wibrowao cae wzgrze.
- Magia wyciga po ciebie rk, Ciri. Po ciebie, dziwna dziewczyno, Niespodzianko, Dziecko Starszej Krwi,
Krwi Elfw. Dziwna dziewczyno, wpleciona w Ruch i Odmian, w Zagad i Odrodzenie. Przeznaczona i
bdca przeznaczeniem. Magia wyciga po ciebie rk zza zamknitych drzwi, po ciebie, malekie ziarenko
piasku w trybach Zegara Losu. Wyciga po ciebie swe szpony Chaos, ktry wci nie jest pewien, czy
staniesz si jego narzdziem, czy te przeszkod w jego planach. To, co Chaos pokazuje ci w snach, to jest
wanie ta niepewno. Chaos boi si ciebie. Dziecko Przeznaczenia. A chce sprawi, by to ty czua lk.
ysna byskawica, przecigle gruchn grom. Ciri draa z zimna i przeraenia.
- Chaos nie moe pokaza ci, czym naprawd jest. Pokazuje ci wic przyszo, pokazuje to, co si zdarzy.
Chce sprawi, by baa si nadchodzcych dni, by strach przed tym, co spotka ciebie i twych bliskich, zacz
tob kierowa, by owadn tob cakowicie. Dlatego Chaos zsya sny. Pokaesz mi teraz, co widzisz w

107

snach. I bdziesz si ba. A potem zapomnisz i zapanujesz nad lkiem. Spjrz na moj gwiazd, Ciri. Nie
odrywaj od niej oczu!
Bysno. Zagrzmiao.
- Mw! Rozkazuj ci!
Krew. Usta Yennefer, pocite i rozbite, poruszaj si bezgonie, brocz krwi. Biae skaty migaj w galopie.
Ko ry. Skok. Przepa, otcha. Krzyk. Lot, nie koczcy si lot. Otcha...
W gbi otchani dym. Schody prowadzce w d. Va'esse deireadh aep eigean.. "Co si koczy... Co?
Elanie blath, Feainnewedd... Dziecko Starszej Krwi? Gos Yennefer wydaje si dobiega z daleka, jest
guchy, budzi echa wrd ociekajcych wilgoci kamiennych cian. Elaine blath...
- Mw!
Fiokowe oczy byszcz, pal si w wychudej, skurczonej, poczerniaej od mki twarzy, przysonitej burz
zmierzwionych, brudnych czarnych wosw. Ciemno. Wilgo. Smrd. Przeraliwe zimno kamiennych
cian. Zimno elaza na przegubach rk, na kostkach ng...
Otcha. Dym. Schody prowadzce w d. Schody, ktrymi trzeba zej. Trzeba, bo... Bo co si koczy. Bo
nadchodzi Tedd Deireadh, Czas Koca, Czas Wilczej Zamieci. Czas Biaego Zimna i Biaego wiata...
Lwitko musi umrze! Racja stanu!
Idziemy, mwi Geralt. Schodami w d. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko schody. W d! Jego
usta nie poruszaj si. S sine. Krew, wszdzie krew... Cae schody we krwi... Byle si nie polizn... Bo
wiedmin potyka si tylko raz... Bysk klingi. Krzyk. mier. W d. Schodami w d.
Dym. Ogie. Wcieky galop, omot kopyt. Dookoa poar. Trzymaj si! Trzymaj si, Lwitko z Cintry!
Czarny ko ry, staje dba. Trzymaj si!
Czarny ko taczy. W szczelinie hemu ozdobionego skrzydami drapienego ptaka byszcz i pon
bezlitosne oczy.
Szeroki miecz, odbijajc blask poaru, spada ze wistem. Unik, Ciri! Zwd! Piruet, parada! Unik! Unik! Za
wolnooooo!!!
Uderzenie olepia byskiem oczy, wstrzsa caym ciaem, bl paraliuje na moment, otpia, znieczula, a
potem wybucha nagle z potworn si, wpija si w policzek okrutnymi ostrymi kami, targa, przenika na
wskro, promieniuje na szyj, na kark, na pier, na puca...
- Ciri!
Czua na plecach i tyle gowy chropawy, nieprzyjemnie nieruchomy chd kamienia. Nie pamitaa, kiedy
usiada. Yennefer klczaa obok. Delikatnie, lecz zdecydowanie rozprostowaa jej palce, oderwaa do od
policzka. Policzek ttni, pulsowa blem.
- Mamo... - jkna Ciri. - Mamo... Jak boli! Mamusiu...
Czarodziejka dotkna jej twarzy. Rk miaa zimn jak ld. Bl usta momentalnie.
- Widziaam... - szepna dziewczynka, zamykajc oczy. - To, co w snach... Czarnego rycerza... Geralta... I
jeszcze... Ciebie... Widziaam ciebie, pani Yennefer!
- Wiem.
- Widziaam ci... Widziaam, jak...
- Ju nigdy wicej. Nigdy nie bdziesz ju tego widzie. Nigdy nie bdziesz ju o tym ni. Dam ci si,
ktra odepchnie od ciebie te koszmary. Po to ci tu przyprowadziam, Ciri, by ci t si pokaza. Od jutra
zaczn ci j dawa.
Nastpiy trudne, pracowite dni, dni wytonej nauki, wyczerpujcej pracy. Yennefer bya stanowcza,
wymagajca, czsto surowa, niekiedy wadczo grona. Ale nudna nie bya nigdy. Dawniej Ciri z trudem
powstrzymywaa opadanie powiek w szkce witynnej, a zdarzao si jej i zadrzema podczas lekcji,
upionej monotonnym, agodnym gosem Nenneke, Ioli Pierwszej, Zarzyczki lub innych kapaneknauczycielek. Z Yennefer to byo niemoliwe. I nie tylko ze wzgldu na tembr gosu czarodziejki, na
uywane przez ni krtkie, ostro akcentowane zdania. Najwaniejsza bya tre nauki. Nauki o magii. Nauki
fascynujcej, podniecajcej, pochaniajcej.
Wikszo dnia Ciri spdzaa z Yennefer. Wracaa do dormitorium pn noc, padaa na ko jak koda,
zasypiaa natychmiast. Adeptki narzekay, e strasznie chrapie, prboway j budzi. Bezskutecznie.
Ciri spaa twardo.
Bez snw.
*****
- O bogowie - Yennefer westchna z rezygnacj, oburcz rozburzya czarne loki, opucia gow. - Przecie
to takie proste! Jeeli nie potrafisz opanowa tego gestu, to co bdzie z trudniejszymi?

108

Ciri odwrcia si, zaburczaa, fukna, roztara zesztywnia do. Czarodziejka westchna ponownie.
- Spjrz jeszcze raz na rycin, zobacz, jak powinny by rozstawione palce. Zwr uwag na objaniajce
strzaki i runy okrelajce gest, jaki naley wykona.
- Patrzyam ju na ten rysunek tysic razy! Runy rozumiem! Vort, caelme. Ys, veloe. Od siebie, wolno. W
d, szybko. Do... o, tak?
- A may palec?
- Nie da si go tak ustawi, nie zginajc jednoczenie serdecznego!
- Daj mi rk.
- Auuu!
- Ciszej, Ciri, bo Nenneke znw tu przybiegnie, mylc, e obdzieram ci ywcem ze skry albo sma w
oleju. Nie zmieniaj ukadu palcw. A teraz wykonaj gest. Obrt, obrt nadgarstkiem! Dobrze. Teraz strzepnij
doni, rozlunij palce. I powtrz. No, nie! Czy wiesz, co zrobia? Gdyby w ten sposb rzucia prawdziwe
zaklcie, przez miesic nosiaby rk w upkach! Czy ty masz donie z drewna?
- Mam rk wiczon do miecza! To przez to!
- Bzdura. Geralt cae ycie macha mieczem, a palce ma zrczne i... hmmm... bardzo delikatne. Dalej,
brzydulko, sprbuj jeszcze raz. No widzisz? Wystarczy chcie. Wystarczy si postara. Jeszcze raz. Dobrze.
Strzepnij doni. I jeszcze raz. Dobrze. Zmczya si?
- Troch...
- Pozwl, rozmasuj ci do i przedrami. Ciri, dlaczego nie uywasz maci, ktr ci daam? apki masz
chropawe jak kormoran... A to co jest? lad po piercionku, tak? Czy mi si zdaje, ale chyba zabroniam ci
nosi biuterii?
- Ale ja ten piercionek wygraam od Myrrhy w baczka! I nosiam go tylko p dnia...
- O p dnia za dugo. Nie no go wicej, prosz.
- Nie rozumiem, dlaczego nie wolno mi...
- Nie musisz rozumie - ucia czarodziejka, ale w jej gosie nie byo gniewu. - Prosz, by nie nosia
adnych ozdb tego typu. Chcesz, to wepnij sobie kwiat we wosy. Uple wianek. Ale adnego metalu,
adnego krysztau, adnego kamyka. To wane, Ciri. Gdy przyjdzie czas, wyjani ci dlaczego. Na razie
zaufaj mi i zastosuj si do mojej proby.
- Ty nosisz twoj gwiazd, kolczyki i piercienie! A mnie nie wolno? Czy to dlatego, e jestem... dziewic?
- Brzydulko - Yennefer umiechna si, pogaskaa j po gowie. - Czy ty masz obsesj na tym punkcie?
Tumaczyam ci ju, to nie ma adnego znaczenia, jeste czy nie jeste. adnego. Jutro umyj wosy, bo ju
czas, widz.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Czy mog... W ramach tej szczeroci, ktr mi obiecywaa... Czy mog ci o co zapyta?
- Moesz. Ale, na bogw, byle nie o dziewictwo, prosz. Ciri przygryza warg i milczaa dugo.
- Trudno - westchna Yennefer. - Niech bdzie. Pytaj.
- Bo widzisz... - Ciri zarumienia si, oblizaa wargi. - Dziewczta w dormitorium cigle plotkuj i
opowiadaj rne historie... O wicie Belleteyn i inne takie... A na mnie mwi, e smarkata jestem i e
jestem dziecko, bo ju czas... Pani Yennefer, jak to naprawd jest? Jak pozna, e ju nadszed czas...
-... by mc pj z mczyzn do ka?
Ciri oblaa si rumiecem. Milczaa chwil, potem uniosa oczy i kiwna gow.
- To atwo stwierdzi - powiedziaa swobodnie Yennefer. - Jeeli zaczynasz si nad tym zastanawia, to
znak, e ten czas ju nadszed.
- A ja wcale nie chc!
- To nie jest obowizkowe. Nie chcesz, nie idziesz.
- Aha - Ciri znw przygryza warg. - A ten... No... Mczyzna... Jak pozna, e to ten waciwy, z ktrym....
-... mona pj do ka?
- Mhm.
- Jeeli w ogle ma si wybr - czarodziejka skrzywia wargi w umiechu - a nie ma si duej wprawy, w
pierwszej kolejnoci ocenia si nie mczyzn, ale ko.
Szmaragdowe oczy Ciri nabray ksztatu i rozmiaru spodkw.
- Jak to... ko?
- Wanie tak. Tych, ktrzy ek w ogle nie maj, eliminujesz z miejsca. Spord pozostaych eliminujesz
posiadaczy ek brudnych i niechlujnych. A gdy pozostan ju tylko tacy, ktrzy maj ka czyste i
schludne, wybierasz tego, ktry najbardziej ci si podoba. Niestety, sposb nie jest stuprocentowo pewny.
Mona si cholernie pomyli.

109

- artujesz?
- Nie. Nie artuj. Ciri, od jutra bdziesz spa tu, ze mn. Przenie tu twoje rzeczy. W dormitorium adeptek,
jak sysz, marnuje si na paplanin za duo czasu, ktry winien by przeznaczony na odpoczynek i sen.
*****
Po opanowaniu podstawowych ukadw doni, ruchw i gestw Ciri zacza si uczy zakl i ich formu.
Formuy byy atwiejsze. Zapisane w Starszej Mowie, ktr dziewczynka posugiwaa si perfekcyjnie, atwo
zapaday w pami. Z konieczn przy ich wypowiadaniu, niekiedy do skomplikowan intonacj rwnie
nie miaa problemw. Yennefer bya wyranie zadowolona, z dnia na dzie robia si coraz milsza i
sympatyczniejsza. Coraz czciej, robic przerwy w nauce, obie plotkoway o byle czym, artoway, obie
nawet zaczy znajdowa rozrywk w delikatnym podkpiwaniu z Nenneke, ktra czsto "wizytowaa"
wykady i wiczenia, zjeona i napuszona jak kwoka, gotowa bra Ciri pod opiekucze skrzyda, broni i
ratowa przed wyimaginowan surowoci czarodziejki i "nieludzkimi torturami" edukacji.
Posuszna poleceniu, Ciri przeprowadzia si do komnaty Yennefer. Teraz byy ju razem nie tylko w dzie,
ale i w nocy. Niekiedy nauka rwnie odbywaa si noc - niektrych gestw, formu i zakl nie wolno byo
uywa w wietle dnia.
Czarodziejka, zadowolona z postpw dziewczynki, zwolnia tempo edukacji. Miay wicej wolnego czasu.
Wieczory spdzay na czytaniu ksig, razem lub oddzielnie. Ciri przebrna przez Dialogi o naturze magii
Stammelforda, Mocarstwa ywiow Giambattisty, przez Magi naturaln Richerta i Moncka. Wertowaa te
- bo przeczyta ich w caoci nie zdoaa - takie dziea, jak wiat niewidzialny Jana Bekkera czy Tajemnica
tajemnic Agnes z Glanville. Zagldaa do pradawnego pokego Kodeksu z Mirthe i do Ard Aercane, a
nawet do synnej, strasznej Dhu Dwimmermorc, penej budzcych groz grawiur.
Sigaa te po inne, nie dotyczce magii ksiki. Czytywaa Histori wiata i Traktat o yciu. Nie omijaa i
lejszych pozycji ze witynnej biblioteki. Z wypiekami na twarzy pochona Igraszki markiza La Creahme
i Krlewskiej damy Anny Tiller. Czytaa Niedole miowania i Czas ksiyca, zbiory poezji synnego
trubadura Jaskra. Popakaa si przy subtelnych, tchncych tajemnic balladach Essi Daven, zebranych w
maym, licznie oprawionym tomiku, noszcym tytu Bkitna pera.
Czsto korzystaa z przywileju i zadawaa pytania. I otrzymywaa odpowiedzi. Coraz czciej przychodzio
jej jednak stawa si samej adresatk pyta. Yennefer pocztkowo zdaway si w ogle nie interesowa jej
losy, ani dziecistwo w Cintrze, ani pniejsze, wojenne wydarzenia. Ale potem pytania staway si coraz
konkretniejsze. Ciri musiaa odpowiada - czynia to bardzo niechtnie, bo kade pytanie czarodziejki
otwierao w jej pamici drzwi, ktrych obiecaa sobie nigdy nie otwiera, ktre pragna pozostawi
zamknitymi raz na zawsze. Od czasu spotkania z Geraltem w Sodden uwaaa, e rozpocza "inne ycie",
e tamto, w Cintrze, zostao ostatecznie i nieodwoalnie wymazane. Wiedmini w Kaer Morhen nigdy o nic
nie pytali, a przed przyjazdem do wityni Geralt wrcz wymg na niej, by sowem nie zdradzia przed
nikim, kim bya. Nenneke, ktra oczywicie wiedziaa o wszystkim, zadbaa o to, by dla innych kapanek i
adeptek Ciri bya najzwyklejsz w wiecie nielubn crk rycerza i wieniaczki, dzieckiem, dla ktrego nie
byo miejsca ani w kasztelu ojca, ani w matczynej chaupinie. Poowa adeptek w wityni Melitele bya
wanie takimi dziemi.
A Yennefer te znaa tajemnic. Bya t, ktrej "mona zaufa". Yennefer pytaa. O tamto. O Cintr.
- Jak wydostaa si z miasta, Ciri? W jaki sposb udao ci si wymkn Nilfgaardczykom?
Tego Ciri nie pamitaa. Wszystko urywao si, gubio w mroku i dymie. Przypominaa sobie oblenie,
poegnanie z krlow Calanthe, jej babk, pamitaa baronw i rycerzy, przemoc odcigajcych j od oa,
na ktrym spoczywaa ranna, umierajca Lwica z Cintry. Pamitaa szalecz ucieczk przez ponce
uliczki, krwawy bj i upadek z konia. Pamitaa czarnego jedca w hemie ozdobionym skrzydami
drapienego ptaka.
I nic wicej.
- Nie pamitam. Naprawd nie pamitam, pani Yennefer.
Yennefer nie nalegaa. Zadawaa inne pytania. Robia to delikatnie i taktownie, a Ciri stawaa si coraz
swobodniejsza. Wreszcie zacza mwi sama. Nie czekajc na pytania, opowiadaa o swych latach
dziecicych w Cintrze i na Wyspach Skellige. O tym, jak dowiedziaa si o Prawie Niespodzianki i o tym, e
wyrok losu uczyni j przeznaczeniem Geralta z Rivii, Wiedmina o biaych wosach. Opowiedziaa o
wojnie. O tuaczce po lasach Zarzecza, o pobycie wrd druidw z Angrenu i o czasie spdzonym na wsi. O
tym, jak Geralt j tam odnalaz i zabra do Kaer Morhen, do Wiedmiskiego Siedliszcza, otwierajc nowy
rozdzia w jej krtkim yciu.
Ktrego wieczora, nie pytana, z wasnej inicjatywy, swobodnie, wesoo i mocno ubarwiajc, opowiedziaa

110

czarodziejce o swym pierwszym spotkaniu z wiedminem, w Lesie Brokilon, wrd driad, ktre j porway i
chciay przemoc zatrzyma, przerobi na jedn ze swoich.
- Ha! - powiedziaa Yennefer, wysuchawszy opowieci. - Daabym wiele, by mc to zobaczy. Mwi o
Geralcie. Staram sobie wyobrazi jego min, wwczas, w Brokilonie, gdy zobaczy, jak to Niespodziank
zrobio mu przeznaczenie! Bo chyba musia mie cudown min, gdy dowiedzia si, kim jeste?
Ciri zachichotaa, w jej szmaragdowych oczach zapaliy si diabelskie ogniki.
- Oj, tak! - parskna. - Mia min! Jeszcze jak! Chcesz zobaczy? Poka ci. Spjrz na mnie!
Yennefer wybuchna miechem.
Ten miech, pomylaa Ciri, patrzc na lecce na wschd chmary czarnych ptakw. Ten miech, wsplny i
szczery, zbliy nas naprawd, j i mnie. Zrozumiaymy, i ona, i ja, e moemy si wsplnie mia,
rozmawiajc o nim. O Geralcie. Nagle staymy si sobie bliskie, chocia dobrze wiedziaam, e Geralt czy
nas i dzieli jednoczenie, i e zawsze tak bdzie.
Zbliy nas ten wsplny miech.
I to, co stao si dwa dni pniej. W lesie, na wzgrzach. Pokazywaa mi wtedy, jak odnajdywa...
*****
- Nie rozumiem, dlaczego mam szuka tych... Znowu zapomniaam, jak to si nazywa...
- Intersekcje - podpowiedziaa Yennefer, wyskubujc rzepy, ktre wczepiy si jej w rkaw podczas
przeprawy przez zarola. - Pokazuj ci, jak je wykrywa, bo s to miejsca, z ktrych mona czerpa moc.
- Przecie ja ju umiem czerpa moc! A sama uczya mnie, e moc jest wszdzie. Po co wic azimy po
krzakach? W wityni jest przecie peno energii!
- Owszem, jest jej tam niemao. Dlatego wanie wybudowano j tam, a nie gdzie indziej. I dlatego te na
terenie wityni wydaje ci si, e czerpanie jest takie atwe.
- Nogi mnie ju bol! Usidmy na chwil, dobrze?
- Dobrze, brzydulko.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Dlaczego zawsze czerpiemy moc z y wodnych? Przecie energia magiczna jest wszdzie. Jest w ziemi,
prawda? W powietrzu, w ogniu?
- Prawda.
- A ziemia... O, wszdzie tu dookoa peno ziemi. Pod nogami. I wszdzie jest powietrze! A jeli zechcemy
ognia, to przecie wystarczy rozpali ognisko i...
- Jeste jeszcze za saba, by wycign energi z ziemi. Za mao jeszcze wiesz, by udao ci si wydoby co
z powietrza. A ogniem absolutnie zabraniam ci si bawi! Mwiam ju, pod adnym pozorem nie wolno ci
dotyka energii ognia!
- Nie krzycz. Pamitam.
Siedziay w milczeniu na suchym zwalonym pniu, suchajc wiatru szumicego w koronach drzew, suchajc
dzicioa, ktry zajadle tuktuka gdzie w pobliu. Ciri bya godna, a lina gstniaa jej z pragnienia, lecz
wiedziaa, e skargi nie dadz nic. Dawniej, przed miesicem, Yennefer reagowaa na takie ale suchym
wykadem o sztuce panowania nad prymitywnymi instynktami, pniej ju tylko zbywaa je lekcewacym
milczeniem. Protesty miay rwnie mao sensu i daway rwnie mao skutku, jak dsy o nazywanie
"brzydulk".
Czarodziejka wyskubaa z rkawa ostatni rzep. Zaraz o co zapyta, pomylaa Ciri, sysz, jak myli. Znowu
zapyta o co, czego nie pamitam. Albo o co, czego nie chc pamita. Nie, to nie ma sensu. Nie
odpowiem. Tamto to przeszo, do przeszoci nie ma powrotu. Sama kiedy tak powiedziaa...
- Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri.
- Nie pamitam ich, pani Yennefer...
- Przypomnij sobie. Prosz ci o to.
- Taty naprawd nie pamitam... - powiedziaa cicho, ulegajc rozkazowi. - Tylko... Prawie wcale. Mam...
Mam tak. Miaa dugie wosy, o, takie... I zawsze bya smutna... Pamitam... Nie, niczego nie pamitam...
- Przypomnij sobie, prosz.
- Nie pamitam!
- Spjrz na moj gwiazd.
Wrzeszczay mewy pikujce w d, midzy odzie rybakw, gdzie apay odpadki i wyrzucany ze skrzy rybi

111

drobiazg. Wiatr lekko opota opuszczonymi aglami drakkarw, nad przystani snu si dawiony mawk
dym. Do portu wpyway triremy z Cintry, lniy zote lwy na bkitnych proporcach. Wuj Crach, ktry sta
obok i trzyma na jej ramieniu do wielk jak niedwiedzia apa, uklkn nagle na jedno kolano. Ustawieni
w szeregi wojownicy rytmicznie uderzali mieczami o tarcze.
Po pomocie sza ku nim krlowa Calanthe. Jej babka. Ta, ktr na Wyspach Skellige nazywano oficjalnie
Ard Rhena, Najwysza Krlowa. Ale wuj Crach an Craite, Jarl Skellige, wci klczc z opuszczon gow,
powita Lwic z Cintry tytuem mniej oficjalnym, ale uznawanym przez wyspiarzy za peniejszy czci.
- Bd pozdrowiona, Modron.
- Ksiniczko - powiedziaa Calanthe gosem zimnym i wadczym, w ogle nie patrzc na jarla. - Chod do
mnie. Chod tu do mnie, Ciri.
Do babki bya silna i twarda jak do mczyzny, piercienie na niej lodowato zimne.
- Gdzie Eist?
- Krl... - zajkn si Crach. - Jest na morzu, Modron. Szuka szcztkw... I cia. Od wczoraj...
- Dlaczego im na to zezwoli? - krzykna krlowa. - Jak mg do tego dopuci? Jak ty moge do tego
dopuci, Crach? Jeste jarlem Skellige! aden drakkar nie ma prawa wyj w morze bez twojego
zezwolenia! Dlaczego zezwolie, Crach?
Wuj jeszcze niej opuci rud gow.
- Konie! - powiedziaa Calanthe. - Jedziemy do fortu. A jutro o wicie odpywam. Zabieram ksiniczk do
Cintry. Nigdy nie pozwol jej tu wrci. A ty... Ty masz wobec mnie cholerny dug, Crach. Kiedy zadam,
by go spaci.
- Wiem, Modron.
- Jeli ja nie zdoam si upomnie, zrobi to ona - Calanthe spojrzaa na Ciri. - Jej spacisz twj dug, jarlu.
Wiesz, w jaki sposb.
Crach an Craite wsta, wyprostowa si, rysy jego ogorzaej twarzy stwardniay. Szybkim ruchem wycign
z pochwy pozbawiony ozdb, prosty stalowy miecz, obnay lewe przedrami, poznaczone zgrubiaymi
biaymi szramami.
- Bez teatralnych gestw - parskna krlowa. - Oszczdzaj krew. Powiedziaam: kiedy. Pamitaj!
- Aen me Glaeddyv, zvaere a'Bloedgeas, Ard Rhena, Lionors aep Xintra! - Crach an Craite, Jarl Wysp
Skellige, unis rce, potrzsn mieczem. Wojownicy ryknli ochryple, walnli broni o tarcze.
- Przysig przyjam. Prowad do fortu, jarlu. Ciri pamitaa powrt krla Eista, jego skamienia, poblad
twarz. I milczenie krlowej. Pamitaa ponur, straszn uczt, na ktrej dzikie, brodate morskie wilki ze
Skellige powoli upijay si wrd przeraajcej ciszy. Pamitaa szepty. Geas Muire... Geas Muire!
Pamitaa strugi ciemnego piwa wylewanego na posadzk, rogi roztrzaskiwane o kamienne ciany halli w
wybuchach rozpaczliwego, bezsilnego, bezsensownego gniewu. Geas Muire! Pavetta!
Pavetta, krlewna Cintry, i jej m, ksi Duny. Rodzice Ciri. Przepadli. Zginli. Zabio ich Geas Muire,
Przeklestwo Morza. Pochon ich sztorm, ktrego nikt nie przewidzia. Sztorm, ktrego miao nie by...
Ciri odwrcia gow, by Yennefer nie dostrzega ez wypeniajcych jej oczy. Po co to wszystko, pomylaa.
Po co te pytania, te wspomnienia? Do przeszoci nie ma powrotu. Nie mam ju nikogo z nich. Ani taty, ani
mamy, ani babki, tej, ktra bya Ard Rhen, Lwic z Cintry. Wuj Crach an Craite te pewnie zgin. Nie
mam ju nikogo i jestem kim innym. Nie ma powrotu...
Czarodziejka milczaa, zamylona.
- Czy wtedy zaczy si twoje sny? - spytaa nagle.
- Nie - zastanowia si Ciri. - Nie, nie wtedy. Dopiero pniej.
- Kiedy?
Dziewczynka zmarszczya nos.
- Latem... Poprzednim... Bo nastpnego lata bya ju wojna...
- Aha. To znaczy, e sny zaczy si po spotkaniu z Geraltem w Brokilonie?
Kiwna gow. Nie odpowiem na nastpne pytanie, postanowia. Ale Yennefer nie zadaa pytania. Wstaa
szybko, spojrzaa na soce.
- No, do tego siedzenia, brzydulko. Robi si pno. Szukamy dalej. Rka luno przed siebie, nie napraj
palcw. Naprzd.
- Dokd mam i? W ktr stron?
- To obojtne.
- yy s wszdzie?
- Prawie. Nauczysz si, jak je wykrywa, znajdowa w terenie, rozpoznawa takie punkty. Znacz je usche
drzewa, skarlae rolinki, miejsca omijane przez wszystkie zwierzta. Oprcz kotw.
- Kotw?

112

- Koty lubi spa i odpoczywa na intersekcjach. Wiele kry opowieci o magicznych zwierztach, ale tak
naprawd kot, oprcz smoka, jest jedynym stworzeniem umiejcym chon moc. Nikt nie wie, po co kot j
chonie i jak wykorzystuje... Co si stao?
- Oooo... Tam, w tamtym kierunku! Chyba co tam jest! Za tamtym drzewem!
- Ciri, nie fantazjuj. Intersekcje wyczuwa si, stojc nad nimi... Hmmm... Ciekawe. Powiedziaabym,
niezwyke. Naprawd wyczuwasz cig?
- Naprawd!
- Chodmy wic. Ciekawe, ciekawe... No, lokalizuj. Poka gdzie.
- Tu! W tym miejscu!
- Brawo. Znakomicie. Czujesz lekkie skurcze palca serdecznego? Widzisz, jak wygina si w d?
Zapamitaj, to jest sygna.
- Czy mog zaczerpn?
- Zaczekaj, sprawdz.
- Pani Yennefer? Jak to jest, z tym czerpaniem? Jeli nabior w siebie mocy, to jej przecie moe zabrakn
tam, w dole. Czy tak wolno? Matka Nenneke uczya nas, e niczego nie wolno zabiera ot tak, dla kaprysu.
Nawet wini naley zostawi na drzewach, dla ptakw i eby po prostu opady.
Yennefer obja j, lekko pocaowaa we wosy na skroni.
- Chciaabym - mrukna - eby to, co powiedziaa, usyszeli inni. Vilgefortz, Francesca, Terranova... Ci,
ktrzy uwaaj, e maj do mocy wyczne prawa i mog z niej korzysta bez ogranicze. Chciaabym, eby
posuchali maej mdrej brzydulki ze wityni Melitele. Nie obawiaj si, Ciri. Dobrze, e o tym mylisz, ale
wierz mi, mocy jest do. Nie zabraknie jej. To tak, jakby w wielkim sadzie zerwaa jedn jedyn wisienk.
- Czy ju mog czerpa?
- Zaczekaj. Oho, to diabelnie silne gniazdo. Potnie ttni! Uwaaj, brzydulko. Czerp ostronie i bardzo,
bardzo powoli.
- Ja si nie boj! Pah-pah! Ja jestem Wiedmink! Ha! Czuj j! Czuj... Oooooch! Pani... Ye... nnnne...
feeeeeer...
- Cholera! Ostrzegaam! Mwiam! Gowa do gry! Do gry, mwi! Masz, przy to do nosa, bo caa
zachlapiesz si krwi! Spokojnie, spokojnie, malutka, tylko mi nie mdlej. Jestem przy tobie. Jestem przy
tobie... creczko. Trzymaj chustk. Zaraz wyczaruj ld...
*****
O te troch krwi z nosa bya wielka awantura. Yennefer i Nenneke nie rozmawiay ze sob przez tydzie.
Przez tydzie Ciri leniuchowaa, czytaa ksigi i nudzia si, bo czarodziejka zawiesia nauk. Dziewczynka
nie widywaa jej caymi dniami - Yennefer przepadaa gdzie o wicie, wracaa wieczorem, patrzya na ni
dziwnie i bya dziwnie maomwna.
Po tygodniu Ciri miaa do. Wieczorem, gdy czarodziejka wrcia, podesza do niej bez sowa, przytulia si
mocno.
Yennefer milczaa. Bardzo dugo. Nie musiaa mwi. Jej palce, zacinite na ramionach dziewczynki,
mwiy za ni.
Nazajutrz arcykapanka i czarodziejka pogodziy si, odbywszy dug, kilkugodzinn rozmow.
I wtedy, ku ogromnej radoci Ciri, wszystko wrcio do normy.
- Patrz mi w oczy, Ciri. Mae wiateko. Formua, prosz!
- Aine verseos!
- Dobrze. Popatrz na moj rk. Taki sam gest i rozpu wiateko w powietrzu.
- Aine aen aenye!
- Znakomicie. A jaki gest naley teraz uczyni? Tak, wanie taki. Bardzo dobrze. Wzmocnij gest i
zaczerpnij. Wicej, wicej, nie przerywaj!
- Ooooch...
- Plecy prosto! Rce wzdu tuowia! Donie luno, adnych niepotrzebnych ruchw palcami, kady ruch
moe zmultiplifikowa efekt, chcesz, by wybuch tu poar? Wzmocnij, na co czekasz?
- Ooch, nie... Nie mog...
- Odpr si i przesta trz! Czerp! Co ty robisz? No, teraz lepiej... Nie osabiaj woli! Za szybko,
hyperwentylujesz! Niepotrzebnie rozgrzewasz! Wolniej, brzydulko, spokojniej. Wiem, e to nieprzyjemne.
Przyzwyczaisz si.
- Boli mnie... W brzuchu... O, tu...
- Jeste kobiet, to typowa reakcja. Z czasem si uodpornisz. Ale eby nabra odpornoci, musisz wiczy

113

bez blokady przeciwblowej. To naprawd konieczne, Ciri. Niczego si nie bj, ja czuwam, ekranuj ci.
Nic ci si nie moe sta. Ale bl musisz znie. Oddychaj spokojnie. Skoncentruj si. Gest, prosz.
Doskonale. I bierz si, czerp, wcigaj... Dobrze, dobrze... Jeszcze troch...
- O... O... Ooooch!
- No widzisz? Potrafisz, jeli chcesz. Teraz obserwuj moj do. Uwanie. Wykonaj taki sam gest. Palce!
Palce, Ciri! Patrz na moj do, nie na sufit! Teraz dobrze, tak, bardzo dobrze. Zwi. A teraz odwr,
zrewersuj gest i wydaj moc w postaci silniejszego wiata.
- Jiiii... Jiiiiik... yyyy...
- Przesta jcze! Opanuj si! To skurcz! To zaraz ustpi! Szerzej palce, wyga, oddaj, oddaj to z siebie!
Wolniej, cholera, bo znowu polec ci naczynia krwionone!
- Jiiiiyyyyk!
- Za gwatownie, brzydulko, wci za gwatownie. Wiem, moc wyrywa si na zewntrz, ale musisz si
nauczy j kontrolowa. Nie wolno ci dopuszcza do takich wybuchw jak przed chwil. Gdybym ci nie
izolowaa, narobiaby tu nielichego zamieszania. No, jeszcze raz. Zaczynamy od samego pocztku. Gest i
formua.
- Nie! Ju nie! Ju nie mog!
- Oddychaj powoli, przesta si trz. Tym razem to zwyka histeria, nie oszukasz mnie. Opanuj si,
skoncentruj i zaczynaj.
- Nie, prosz, pani Yennefer... Boli mnie... Niedobrze mi...
- Tylko bez ez, Ciri. Nie ma paskudniejszego widoku ni paczca czarodziejka. Nic nie budzi wikszego
politowania. Zapamitaj to sobie. Nigdy o tym nie zapominaj. Jeszcze raz, od pocztku. Zaklcie i gest. Nie,
nie, tym razem bez naladowania. Zrobisz to sama. No, wysil pami!
- Aine verseos... Aine aen aenye... Oooooch!
- le! Za szybko!
*****
Magia, jak elazny grot z zadziorem, utkwia w niej. Zrania gboko. Bolaa. Bolaa tym dziwnym rodzajem
blu, ktry dziwnie kojarzy si z rozkosz.
Dla odprenia znowu biegay po parku. Yennefer wymoga na Nenneke wydanie z depozytu miecza Ciri,
umoliwia dziewczynce wiczenie krokw, unikw i atakw, oczywicie tak, by inne kapanki i adeptki
tego nie widziay. Ale magia bya wszechobecna. Ciri uczya si, jak prostymi zaklciami i koncentracj
woli rozpra minie, zwalcza skurcze, kontrolowa adrenalin, panowa nad bdnikiem i nerwem
bdnym, jak zwalnia lub przyspiesza ttno, jak na krtkie chwile uniezalenia si od tlenu.
Czarodziejka wiedziaa niespodziewanie wiele o mieczu i Wiedmiskim "tacu". Wiedziaa mnstwo o
sekretach Kaer Morhen, niewtpliwie bywaa w Warowni. Znaa Vesemira i Eskela. Lamberta i Coena nie
znaa.
Yennefer bywaa w Kaer Morhen. Ciri domylaa si przyczyn, dla ktrych podczas rozmw o Warowni
oczy czarodziejki nabieray ciepa, traciy zy poblask i zimn, obojtn, mdr gbi. Gdyby sowa te
pasoway do osoby Yennefer, Ciri nazwaaby j wtedy rozmarzon, zasuchan we wspomnienia.
Ciri domylaa si przyczyn.
By temat, ktrego poruszania dziewczynka instynktownie i starannie unikaa. Ale ktrego razu rozpdzia
si i wygadaa. O Triss Merigold. Yennefer, pozornie od niechcenia, pozornie obojtnie, pozornie
banalnymi, dawkowanymi pytaniami wycigna z niej reszt. Oczy miaa twarde i nieprzeniknione.
Ciri domylaa si przyczyn. I o dziwo, nie czua ju rozdranienia.
Magia uspokajaa.
*****
- Tak zwany Znak Aard, Ciri, to bardzo proste zaklcie z grupy czarw psychokinetycznych, polegajce na
pchniciu energii w danym kierunku. Sia pchnicia zaley od koncentracji woli rzucajcego i wydanej
mocy. Moe by znaczna. Wiedmini zaadaptowali to zaklcie, korzystajc z faktu, e nie wymaga ono
znajomoci magicznej formuy - wystarcza koncentracja i gest. Dlatego nazwali to Znakiem. Skd wzili
nazw, nie wiem, by moe ze Starszej Mowy, sowo "ard" znaczy, jak wiesz, "gra", "grny" lub
"najwyszy". Jeeli tak, to nazwa jest bardzo mylca, bo trudno o atwiejszy czar psychokinetyczny. My,
rzecz jasna, nie bdziemy marnowa czasu i energii na co tak prymitywnego, jak wiedmiski Znak.
Bdziemy wiczy prawdziw psychokinez. Przewiczymy to... O, na tym koszu, ktry ley pod jaboni.

114

Skoncentruj si.
- Ju.
- Szybko si koncentrujesz. Przypominam: kontroluj wydawanie mocy. Wyda moesz tylko tyle, ile
wzia. Jeli wydasz choby odrobin wicej, robisz to kosztem wasnego organizmu. Taki wysiek moe
pozbawi ci przytomnoci, a w kracowym przypadku nawet zabi. Jeli natomiast wydasz wszystko, co
wzia, tracisz moliwo powtrzenia, bdziesz musiaa czerpa jeszcze raz, a wiesz, e to nieatwe i
bolesne.
- Ooo, wiem!
- Nie wolno ci osabi koncentracji i pozwoli, by energia wyrywaa si z ciebie sama. Moja Mistrzyni
zwyka bya mawia, e wydawanie mocy musi odbywa si tak, jakby puszczaa bka na sali balowej:
delikatnie, oszczdnie i pod kontrol. I tak, by postronni nie poapali si, e to ty. Rozumiesz?
- Rozumiem!
- Wyprostuj si. Przesta chichota. Przypominam, zaklcia to sprawa powana. Rzuca si je w postawie
penej gracji, ale i dumnej. Gesty wykonuje si pynnie, ale powcigliwie. Z godnoci. Nie robi si gupich
min, nie krzywi, nie wysuwa jzyka. Operujesz si natury, oka naturze szacunek.
- Dobrze, pani Yennefer.
- Uwaaj, tym razem nie ekranuj ci. Jeste samodzieln czarodziejk. To twj debiut, brzydulko. Widziaa
tamten gsiorek wina na komodzie? Jeli twj debiut wypadnie dobrze, twoja mistrzyni wypije go dzi
wieczorem.
- Sama?
- Uczniom zezwala si na picie wina dopiero po wyzwoleniu na czeladnikw. Musisz zaczeka. Jeste
pojtna, wic jeszcze jakie dziesi lat, nie duej. No, zaczynamy. Skadaj palce. A lewa rka? Nie machaj
ni! Opu luno lub oprzyj o biodro. Palce! Dobrze. No, wydaj.
- Aaach...
- Nie prosiam, by wydawaa dwiki. Wydaj energi. W ciszy.
- Haa, ha! Podskoczy! Koszyk podskoczy! Widziaa?
- Zaledwie drgn. Ciri, oszczdnie nie znaczy sabo. Psychokinezy uywa si w okrelonym celu. Nawet
wiedmini stosuj Znak Aard, by zwali przeciwnika z ng. Energia, ktr wydaa, nie strciaby
przeciwnikowi kapelusza. Jeszcze raz, troch mocniej. miao!
- Ha! Ale pofrun! Teraz byo dobrze? Prawda? Pani Yennefer?
- Hmmm... Pobiegniesz potem do kuchni i zwdzisz troch sera do naszego wina... Byo prawie dobrze.
Prawie. Jeszcze mocniej, brzydulko, nie bj si. Poderwij kosz z ziemi i porzdnie walnij nim w cian
tamtej szopki, tak eby pierze poleciao. Nie garb si! Gowa do gry! Z gracj, ale dumnie! miao, miao!
O, jasna cholera!
- Ojej... Przepraszam, pani Yennefer... Chyba... wydaam troch za duo...
- Odrobink. Nie denerwuj si. Chod tu do mnie. No, malutka.
- A... A szopka?
- To si zdarza. Nie ma si czym przejmowa. Debiut, generalnie rzecz biorc, naley oceni pozytywnie. A
szopka? To nie bya wcale pikna szopka. Nie sdz, eby komu bardzo brakowao jej w krajobrazie. Hola,
moje panie! Spokojnie, spokojnie, po co ten gwat i szum, nic si nie stao! Bez nerww, Nenneke! Nic si
nie stao, powtarzam. Trzeba po prostu uprztn te deski. Przydadz si na opa!
*****
Podczas ciepych, bezwietrznych popoudni powietrze gstniao od zapachu kwiatw i traw, ttnio
spokojem i cisz, przerywan brzczeniem pszcz i wielkich ukw. W takie popoudnia Yennefer wynosia
do ogrodu wiklinowy fotel Nenneke, siadaa w nim, daleko wycigajc przed siebie nogi. Czasami
studiowaa ksigi, czasami czytaa listy, ktre otrzymywaa za porednictwem dziwnych posacw,
przewanie ptakw. Niekiedy tylko siedziaa zapatrzona w dal. Jedn rk burzya w zamyleniu swe czarne
lnice loki, drug gaskaa po gowie Ciri siedzc na trawie, przytulon do ciepego, twardego uda
czarodziejki.
- Pani Yennefer?
- Jestem tu, brzydulko.
- Powiedz mi, czy za pomoc magii mona zrobi wszystko?
- Nie.
- Ale mona wiele, prawda?

115

- Prawda - czarodziejka zamkna na chwil oczy, dotkna palcami powiek. - Bardzo wiele.
- Co naprawd wielkiego... Co strasznego! Bardzo strasznego?
- Niekiedy bardziej, ni by si chciao.
- Hmm... A czy ja... Kiedy ja bd umiaa zrobi co takiego?
- Nie wiem. Moe nigdy. Oby nigdy nie musiaa. Cisza. Milczenie. Gorco. Zapach kwiatw i zi.
- Pani Yennefer?
- Co znowu, brzydulko?
- Ile miaa lat, gdy zostaa czarodziejk?
- Hmm... Gdy zdaam wstpne egzaminy? Trzynacie.
- Ha! To tak, jak ja teraz! A ile... Ile miaa lat, gdy... Nie, o to nie zapytam...
- Szesnacie.
- Aha... - Ciri zarumienia si lekko, udaa nage zainteresowanie chmur o dziwnym ksztacie, wiszc
wysoko nad wieami wityni. - A ile miaa lat... gdy poznaa Geralta?
- Wicej, brzydulko. Troch wicej.
- Wci nazywasz mnie brzydulk! Wiesz, jak bardzo tego nie lubi. Dlaczego to robisz?
- Bo jestem zoliwa. Czarodziejki zawsze s zoliwe.
- A ja nie chc... nie chc by brzydulk. Chc by adna. Naprawd adna, tak jak ty, pani Yennefer. Czy
dziki magii bd moga by kiedy tak pikna jak ty?
- Ty... Na szczcie nie musisz... Nie potrzebujesz do tego magii. Sama nie wiesz, jakie to szczcie.
- Ale ja chc by naprawd adna!
- Jeste naprawd adna. Naprawd adna brzydulka. Moja adna brzydulka...
- Och, pani Yennefer!
- Ciri, posiniaczysz mi udo.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Na co ty tak patrzysz?
- Na tamto drzewo. To lipa.
- A co w niej jest takiego ciekawego?
- Nic. Po prostu ciesz oczy jej widokiem. Ciesz si, e... mog j widzie.
- Nie rozumiem.
- To dobrze.
Cisza. Milczenie. Parno.
- Pani Yennefer!
- Co znowu?
- Pajk idzie w kierunku twojej nogi! Spjrz, jaki obrzydliwy!
- Pajk jak pajk.
- Zabij go!
- Nie chce mi si schyla.
- To zabij go zaklciem!
- Na terenie wityni Melitele? eby Nenneke wypdzia nas obie na zbity eb? Nie, dzikuj. A teraz bd
cicho. Chc pomyle.
- A nad czym ty tak rozmylasz? Hmm. Ju dobrze, ju milcz.
- Nie posiadam si z radoci. Ju si obawiaam, e zadasz mi ktre z twoich niezrwnanych pyta.
- Czemu nie? Lubi twoje niezrwnane odpowiedzi!
- Robisz si bezczelna, brzydulko.
- Jestem czarodziejk. Czarodziejki s zoliwe i bezczelne.
Milczenie. Cisza. W powietrzu bezruch. Parno jak przed burz. I cisza, tym razem przerwana odlegym
krakaniem krukw i wron.
- Coraz ich wicej - Ciri zadara gow. - Lec i lec... Jak jesieni... Paskudne ptaszyska... Kapanki mwi,
e to zy znak... Omen, albo jako tak. Co to jest omen, pani Yennefer?
- Przeczytaj w Dhu Dwimmermorc. Jest tam cay rozdzia na ten temat.
Milczenie.
- Pani Yennefer...
- Do licha. Co znowu?
- Czemu Geralt tak dugo... Czemu nie przyjeda?
- Pewnie o tobie zapomnia, brzydulko. Znalaz sobie adniejsz dziewczynk.
- Och, nie! Wiem, e nie zapomnia! Nie mg! Wiem to, wiem to na pewno, pani Yennefer!

116

- Dobrze, e to wiesz. Szczliwa z ciebie brzydulka.


*****
- Nie lubiam ci - powtrzya.
Yennefer nie spojrzaa na ni, nada staa obrcona plecami, przy oknie, patrzc w stron czerniejcych na
wschodzie wzgrz. Nad wzgrzami niebo ciemniao od stad krukw i wron.
Zaraz spyta, dlaczego jej nie lubiam, pomylaa Ciri. Nie, jest za mdra na takie pytanie. Sucho zwrci
uwag na form gramatyczn i zapyta, od kiedy zaczam stosowa czas przeszy. A ja powiem jej to. Bd
rwnie oscha jak ona, sparodiuj jej ton, niech wie, e te umiem udawa zimn, nieczu i obojtn,
wstydzc si uczu i emocji. Wszystko jej powiem. Chc, musz jej wszystko powiedzie. Chc, by o
wszystkim wiedziaa, zanim jeszcze opucimy wityni Melitele. Zanim wyjedziemy, by nareszcie spotka
si z tym, do ktrego tskni. Z tym, do ktrego ona tskni. Z tym, ktry pewnie tskni do nas obu. Chc jej
powiedzie, e...
Powiem jej to. Wystarczy, e zapyta.
Czarodziejka odwrcia si od okna, umiechna. Nie zapytaa o nic.
*****
Wyjechay nazajutrz, wczesnym rankiem. Obie w mskich strojach podrnych, w paszczach, w czapkach i
kapturach kryjcych wosy. Obie uzbrojone.
egnaa ich tylko Nenneke. Dugo i cicho rozmawiaa z Yennefer, potem obie, czarodziejka i kapanka,
mocno, po msku ucisny sobie donie. Ciri, trzymajc wodze swej jabkowitej klaczy, chciaa poegna
si w taki sam sposb, ale Nenneke nie pozwolia na to. Obja j, przytulia, pocaowaa. Miaa zy w
oczach. Ciri te.
- No - rzeka wreszcie kapanka, ocierajc oko rkawem szaty. - Jedcie ju. Niech Wielka Melitele strzee
was w drodze, moje kochane. Ale bogini ma na gowie mnstwo spraw, wic same te si strzecie. Pilnuj
jej, Yennefer. Chro jej jak renicy oka.
- Mam nadziej - umiechna si nieznacznie czarodziejka - e zdoam chroni j lepiej.
Po niebie, w kierunku Doliny Pontaru, leciay stada wron, kraczc dononie. Nenneke nie patrzya na nie.
- Uwaajcie na siebie - powtrzya. - Nadchodz ze czasy. Moe okaza si, e Ithlinne aep Aevenien
wiedziaa, co przepowiada. Nadchodzi Czas Miecza i Topora. Czas Pogardy i Wilczej Zamieci. Uwaaj na
ni, Yennefer. Nie pozwl nikomu jej skrzywdzi.
- Wrc tu. Matko - powiedziaa Ciri, wskoczywszy na siodo. - Wrc tu na pewno! Niedugo! Nie
wiedziaa, jak bardzo si mylia.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO

117

You might also like