You are on page 1of 21

Rafal A.

Ziemkiewicz
TACZCY MNICH
Kr�tko przed witem trzeciej nocy stwierdzilem, e
cokolwiek ma si sta, dluej ju tego nie wytrzymam.
Z glbi dungli, spoza linii wart, dobiegal moich uszu
wartki, jednostajny rytm bbenka. Odzywal si kr�tko po zmroku i
nie cichl a do brzasku. Momentami wtapial si w nocne dwiki
dungli, przyczajal gdzie w parnym powietrzu, niemal wydawalo
si, e wreszcie umilkl; ale wystarczalo, ebym przymknl oczy,
a ciana tropikalnej nocy pkala nagle i zn�w wyrzucala ze swych
rozpalonych trzewi ten szybki, oblkaczy puls, nie majcy
koca, wpijajcy si w m�zg i odpdzajcy sen.
Nikt inny nie przyznal si, aby go slyszal. Zreszt szybko
przestalem o to pyta, nie chcc dawa okazji do wsp�lczujcych
spojrze i komentarzy o tym, co wojna robi z ludzi. Wolalem ju
trawi noce na rozpamitywaniach i na bezsilnym wsluchiwaniu si
w stlumiony odlegloci oraz gstwin rytm, brzmicy jak
wezwanie na jakie odbywajce si w zawiatach buddyjskie
rytualy.
Prawd m�wic, od czasu nieszczsnej bitwy o Wzg�rze
zasypianie bylo dla mnie koszmarem i bez adnych buddyjskich
bbenk�w. W swym klaustrofobicznie ciasnym baraku, ustawionym na
skraju zajmowanego przez trzeci batalion wzg�rza, rzucalem si
po skotlowanych kocach, chwytajc rozpaczliwie powietrze, jak
gdyby kady oddech mial by ju tym ostatnim. Kadej nocy
dralem, mokry i lepki od potu, zalewany na przemian falami
chlodu i gorca, to pograjc si w mczcym p�lnie, pelnym
krwi, krzyku i ognia, to znowu wybudzajc calkowicie.
Wartki, jednostajny rytm. Ledwie slyszalny, ale bezlitonie
wyrany. Nieodparcie przywolujcy na pami jakie niezrozumiale
ceremonie tubylc�w, ogldane cal wieczno temu przez
przybylego wprost z Annapolis podporucznika, poznajcego dopiero
kraj, kt�remu mial nie pomoc i obron przed komunistyczn
agresj.
Noce byly najgorsze. Powietrze, rozgrzane w piecu dnia,
olizle od zgnilego zaduchu dungli, dusilo. Jeszcze bardziej
dusil strach. Im mniej dni pozostawalo do ewakuacji, tym
bardziej narastal. Zwierzcy, niepohamowany, wszechogarniajcy.
Przestrze za cienkimi platami moskitiery stawala si gsta od
czyhajcych kul, tlustych i jadowitych jak pajki. Kryly
wok�l, brzczc zlowrogo i wyczekujc stosownego momentu, by
znienacka wgry si glboko w bezbronne, mikkie cialo.
A teraz do strachu doszedl jeszcze miarowy, odlegly warkot
bbenka, nioscy si przez zatopion w nocy dungl - i splotly
si one wr�d zaduchu bezsennych nocy w tajemniczy, trudny do
zrozumienia i jeszcze trudniejszy do wytrzymania spos�b.
Nad ranem trzeciej nocy stwierdzilem, e cokolwiek ma si
sta, dluej ju nie wytrzymam. Postanowilem tam p�j.
Podnioslem si i zaczlem ubiera. Wycignlem z worka
wiee kalesony i podkoszulek, wzilem czyste skarpety.
Starannie dopinalem kady guzik koszuli. Kilkanacie sekund
powicilem na naleyte uloenie czapki.
Stroilem si jak na mier - bo to mogla by moja mier.
Ale wtedy, kiedy wreszcie zdecydowalem si p�j za dobiegajcym
z ciemnoci wezwaniem, nawet o tym nie pomylalem. Zakladanie
munduru, wygladzanie faldek koszuli i dlugie poprawianie czapki
uspokajalo mnie, przynosilo ulg. A wreszcie odcignlem rygle,
otworzylem szeroko drzwi i zanurzylem si w parnej, cuchncej
dungl nocy.
Noc byla ciemna, pochmurna - tylko nieliczne wiatla obozu
mily si mglicie w przygnbiajcej czerni. Pozostawialem je za
plecami, schodzc ku grzskiemu strumieniowi, kt�ry oddzielal
nasze wzg�rze od ssiedniego. Tu za wod wyrastala spltana
gstwa, z kt�rej sczyl si uporczywy, jednostajny stukot. Od
obozowiska, pozostawionego na wzg�rzu za moimi plecami, daleko,
ni�sl si przyciszony gwar. Jakie tranzystorowe radio,
stlumiony odlegloci puls gitary basowej, jakie zlorzeczenia,
okrzyki. Bardzo ciche, daleko cichsze ni glosy dungli i
przebijajcy si przez nie rytm.
Czulem si, jak gdyby to nie moja wola poruszala
zesztywnialym cialem. Szedlem niczym zahipnotyzowany, wprost na
lini perymetru, ku strumieniowi oddzielajcemu wzg�rze zajte
przez piechot morsk Stan�w Zjednoczonych od zaronitych
zboczy, po kt�rych bez przeszk�d szalaly duchy dungli; i z
kadym krokiem bylem coraz bardziej optany tym nerwowym,
wartkim pulsem, przenikajcym cale cialo. Powietrze wok�l
gstnialo od kul, czyhajcych w mroku, ale nie zwaajc na to
przekroczylem lnic czarno, rozlan tafl strumienia,
wystawiajc plecy na strzal skrytego w ciemnoci, niewidocznego
wartownika.
Optaczy rytm przybieral na sile. Brodzc po kolana w
strumieniu wydostalem si na drugi brzeg, jakim cudem nie
zauwaony przez nikogo - nawet o tym nie mylalem. Zanurzylem
si w dungli, jakbym wskoczyl w cieple, parujce zgnilizn
bagno. Wysoko nad moj glow zawarlo si szczelne sklepienie
lici i w jednej chwili zapanowala absolutna ciemno, w kt�rej
bez ustanku mrowily si robaki. Nie bylo w tej ciemnoci niczego
opr�cz dwik�w; szelest�w i poskrzypywa, jakich dziwacznych
chrobot�w, bezcielesnych szloch�w, tajemniczych westchnie i
zwierzcych krzyk�w, ponad kt�re wybijal si coraz gloniejszy,
coraz bliszy loskot bbenka. Szedlem w jego kierunku, nie
widzc nawet wlasnych, wycignitych do przodu dloni. Bardziej
na p�lnoc dungla rzeczywicie przypominala t znan z
podr�niczych ksiek i film�w - gsta, sklbiona, a trzeba si
bylo przez ni przerbywa maczet. Ale tu, w Qang Nam, gstwina
zaczynala si dopiero kilka metr�w nad ziemi. Niej byly tylko
gole pnie, jakie porosty i ziemia - wszystko spleniale i
obgnile, nawet powietrze spleniale i zgnile, wionce trupim
smrodem w nieprzeniknionej, piwnicznej czerni, wci takiej
samej, bez wzgldu na to, ile zrobilem krok�w, wspinajc si po
zboczu. Na wiecie moglo nie by ju niczego, poza t przeklt
dungl, moglo w og�le nie by ju wiata, moglo nie by ju
wojny ani porucznika Russela Seiberta, za kt�rego glow jaki
miertelnie przeraony chlopiec mial szans dosta od ruchu
antywojennego tysic dolar�w nagrody. Tylko jedno istnialo na
pewno - magiczny dwik bbenka. Wabicy do siebie, prowadzcy
mnie przez mrok, nie milkncy i nie zwalniajcy tempa ani na
sekund.
Teraz ju ten dwik calkowicie wypelnial mi czaszk. Od
strony, z kt�rej dochodzil, coraz wyraniej dawal si zauway
migoczcy blask. Slaba powiata stopniowo rozlewala si w
czerwon lun, ku kt�rej wspinalem si niczym w transie, w
powietrzu tak gorcym i mokrym, e nieomal dawalo si w nim
plyn. A wreszcie minlem grzbiet wzg�rza i zaraz potem, w
jednej chwili, czarne sklepienie palmowych lici urwalo si nad
moj glow. Dwik bbenka signl apogeum. Nagle rozdarlo si
pochmurne niebo, przepuszczajc blysk ksiyca, parne powietrze
po stchlinie dungli otoczylo mokre cialo niemale przyjemnym
chlodem.
Przede mn plonly ogniska. Jedno, drugie... siedem ognisk,
tworzcych u ciany lasu wielki krg. Musialem dlug chwil
mruy oczy, zanim dostrzeglem pomidzy nimi ciemn sylwetk,
poruszajc si dokola posuwistym, ceremonialnym krokiem. Potem
sylwetka zbliyla si do jednego z ognisk i w migotliwym wietle
zranil moje oczy ostry poblysk wypolerowanego srebra.
Dostrzeglem czarny, dlugi str�j, przecity bial kresk, siwizn
i wycignit w g�r rk. Potem nieznajomego pochlonl mrok.
Gdy zbliyl si do nastpnego ogniska, moglem ju zobaczy, e
czarna szata to mnisi habit, przewizany bialym sznurem, a
ranicy przywykle do mroku oczy poblysk pochodzil od srebrnego
szkaplerza na piersi nieznajomego. Jeszcze jedno ognisko i
moglem si przekona, e w uniesionej rce mnich trzyma
buddyjski bbenek i szybkimi ruchami nadgarstka wydobywa ze ten
uporczywy, jednostajny rytm.
Potem dowiedzialem si, e taki bbenek miejscowi nazywaj
damaru i e robi si go z dw�ch ludzkich czaszek. Obcina si z
kadej r�wno wierzch, a potem lczy te wierzchy czubkami ze
sob, tak, by byly zwr�cone otwart stron w przeciwne strony,
niczym podw�jny kielich. Potem obciga si je sk�r, mocuje na
kijku i przywizuje do niego zaszyte w sk�r kamyki na kr�tkich
rzemieniach. Wystarczy lekko poruszy nadgarstkiem, a trzymany w
rku damaru oywa i dobywa z siebie dwik, kt�ry dociera do
wiata duch�w i demon�w.
To potem - bo wtedy stalem tylko zdyszany, z glow peln
monotonnego pulsu, naroslego a do samej krawdzi, do skraju
szalestwa, a plonce w mroku ognie zdawaly si wirowa wok�l
mnie niczym wielkie, utkane z blasku my. Rozpaczliwie mruc
oczy, by przebi si wzrokiem przez migotanie ich skrzydel,
wpatrywalem si w taczcego mnicha.
Zachowal resztki wlos�w, okalajcych lys glow siwym
wiecem. Byl bialy, niezbyt wysoki, ale kiedy zapewne
barczysty. Jego oczy lnily w pelgajcym blasku szalestwem. A
moe boskim natchnieniem. Przygldalem mu si dlugo, przez cale
stulecia, jak taczy, jak wiruje wok�l ognisk, szepczc w k�lko
tajemnicze zaklcia i potrzsajc swoim bbenkiem, i nie moglem
zdoby si na mialo, by si do niego zbliy. Jaka
zewntrzna, fizyczna sila niemal przemoc trzymala mnie w
miejscu, nie pozwalajc wyj spomidzy drzew, nie pozwalajc
nawet wydoby z siebie glosu. A on nie ustawal w tacu,
pogrony w transie, jak posta z zupelnie innego wiata.
Patrzylem, skamienialy pomidzy nagimi pniami drzew, a w
moich piersiach wzbieral niepojty, bolesny szloch, pod
krawdziami powiek nabrzmiewaly piekce lzy, a nagle poczulem,
jak caly m�j strach, cala histeria ostatnich tygodni wzbiera
niepowstrzyman fal, jak co we mnie pka - i nagle po
policzkach splynly mi strugi gorca, zaczlem lka, lka jak
dziecko, usiadlem na trawie, ukrylem twarz w dloniach i
plakalem, plakalem - nad sob, nad t absurdaln wojn, nad
moimi chlopcami zapakowanymi na Wzg�rzu w plastykowe worki, nad
calym tym przekltym wiatem, a czlowiek w habicie taczyl i
taczyl, potrzsajc buddyjskim bbenkiem, wirowal i
podskakiwal, ogarnity szalonym rytmem - i czulem, jak od tego
rytmu z wolna splywa na mnie tak dawno ju nie zaznane ukojenie.
Pozostawilem go tam, do koca nie mogc si przem�c, aby
da znak o swojej obecnoci. Jak przez sen pamitam, e
schodzilem przez mrok, wiedziony jak niewidzialn rk lub
instynktem, a odglos bbenka cichl w oddali, a po kt�rym kroku
zamilkl zupelnie. Kiedy dotarlem do bramy obozu, sloce wznosilo
si ju ponad cian dungli. Wartownik�w nawet nie zdziwilo, e
porucznik Russel Siebert przyszedl pieszo; tego ranka caly ob�z
mial tylko jeden temat do rozm�w, zaprztajcy bez reszty uwag
wszystkich, od najmlodszego z przyslanych przed kilkoma dniami
strzelc�w, po pulkownika Weldona Honeycutta.
Zdylem dotrze do swojego baraku, by dowiedzie si od
slubowego, e ten ostatni wzywa mnie do siebie zaraz po
porannym apelu. Od tego samego olnierza dowiedzialem si take,
e przed godzin zamordowano Gilberta, dow�dc drugiego plutonu
mojej kompanii.
*
Prawdopodobnie nie zdyl si nawet obudzi. Kto po prostu
wrzucil do jego baraku odbezpieczony granat i uciekl, nie
zauwaony przez nikogo. A raczej chroniony zmow milczenia, bo
nie potrafilem uwierzy, aby morderca przemknl si por�d
kilkuset obudzonych nocn eksplozj ludzi zupelnie niezauwaony.
Nie umialbym si wtedy nikomu przyzna, e formujc sw�j
pluton do porannego apelu czulem przede wszystkim ulg. Nawet
nie z tej przyczyny, e mier przyszla po niego, nie po mnie.
mier Gilberta dowiodla, e nocne strachy, nawiedzajce mnie od
kilkunastu dni, nie byly szalestwem, histeri ani zalamaniem
nerwowym. Okazaly si uzasadnionym przeczuciem, reakcj na
prawdziwe, nie wyolbrzymione przez znkan dusz zagroenie - i
ta wiadomo w przewrotny spos�b ukoila na chwil m�j lk. Nie
popadalem w obld, naprawd bylo si czego ba. Mialem
dwadziecia trzy lata, dwa tygodnie do koca frontowej tury i
potwornie nie chcialem umiera.
To bylo dziwne, mylalem nieraz nocami, drczony
bezsennoci i halasami z dungli, jaka przepa dzielila mnie
od tego porucznika Sieberta, kt�ry zaledwie p�l roku temu
wysiadal w Da Nang z oznaczonego wietnamskimi ideogramami
samolotu. Tamtemu chlopakowi wydawalo si, e wie o wojnie
wszystko, co wystarczy wiedzie, by wyj z niej calo i wyrwa
swoj porcj chwaly. Ryzyko mierci bylo dla niego po prostu
nieodlczn czci zawodu, kt�ry mu si spodobal - zwykl
wielkoci statystyczn, czym z czym trzeba si liczy, jak
przy inwestowaniu trzeba si liczy z naglym krachem rynku i
bankructwem. Pojcie mierci nie mialo dla tego porucznika nic
wsp�lnego ze strachem, strach w og�le nie miecil si w jego
sposobie mylenia.
Wystarczylo mu p�l roku, by krok po kroku odkrywa, e
wszystko jest inaczej - wojna nie przypomina niczego, o czym
wykladano w Akademii, na bohater�w nikt nie czeka z wyrazami
wdzicznoci i kwiatami, a mier r�wnie dobrze jak od wrog�w
spotka go moe z rk wlasnych podkomendnych.
- Bardzo si mylicie co do naszego porucznika, chlopcy -
teatralny szept wybijal si ponad szmer prowadzonych ukradkiem
rozm�w. Korzystajc z przedluajcej si nieobecnoci
Honeycutta, Swine strofowal demonstracyjnie swoich ssiad�w w
szeregu; mlodych olnierzy, kt�rych twarze wydawaly si zupelnie
jednakowe i nie m�wily mi zupelnie niczego. Nie mialem czasu ani
ochoty choby nauczy si ich nazwisk. Niedopatrzenie, kt�re w
wietle zasad wykladanych w Annapolis powanie mnie
dyskredytowalo jako dow�dc plutonu - ale nie sdzilem, by
odpoczynek, jaki pulk dostal po bitwie mial si tak szybko
skoczy i bylem pewien, e do nastpnej akcji bojowej
poprowadzi ich ju kto inny.
- M�wicie, le wyglda? Jakby mial jakie klopoty ze
zdrowiem, le sypial, albo si czego bal? Ale ebycie go
widzieli na Wzg�rzu, tak jak ja! Jaki on tam byl odwany,
chlopcy, m�wi wam - prawdziwy bohater! Siedzial z
radiotelegrafist w swojej dziurze i tylko pchal nas naprz�d i
naprz�d, prosto na bunkry! Calkiem jak nieboszczyk Gilbert...
W swoich wlasnych oczach Swine musial by niewiarygodnym
pechowcem. Nic go nawet nie drasnlo, cho wicej ni polowa z
tych, co przeyli, zdolala si wyewakuowa w najbliszych dniach
po bitwie. Za to w oczach nowoprzybylych uchodzil niemal za Boga
i to rozzuchwalalo go moe jeszcze bardziej ni fakt, e
kilkakrotnie zdarzylo mi si udawa, e go nie slysz.
Nie zmieszal si pod moim spojrzeniem.
- Wlanie tlumacz kolegom, panie poruczniku, e zupelnie le
pana oceniaj - m�wil, patrzc mi bezczelnie wprost w oczy. -
Niech pan sobie wyobrazi, ci mlodzi ludzie omielili si wysun
przypuszczenie, e boi si pan sta do nas plecami...
- Zamknij mord, Swine - m�j glos byl zmczony, ale zabrzmial
nawet twardziej, ni si spodziewalem.
- Rozkaz, poruczniku. Czy mam przez to rozumie, e
podejrzenia tych mlodych ludzi...
- Nie s bezpodstawne - przerwalem mu spokojnie. - A tak.
Kogo takiego, jak na przyklad wy, szeregowy, mona si obawia
tylko wtedy, kiedy si do niego stoi plecami. Tak oko w oko to
jestecie zupelnie niegroni. Dopiero jak si do takiego
odwr�ci plecami, zaraz si robi strasznie odwany i pyskaty.
Teraz w jego wzroku ju nie bylo drwiny; tylko nienawi.
Ja te go nienawidzilem.
- Powiedzcie to na glos, Swine - podjlem po dlugiej chwili.
- Tak, ebym slyszal i ja, i oni. Nie wiecie nawet, jak mi
sprawi przyjemno wlepienie wam choby paru dni doslugi.
Znowu chwila dluszego milczenia, podkrelajca, kto
odzieryl pole.
- A skoro ju, przy okazji - dodalem, wskazujc na czarn
chustk, kt�r mial na ramieniu jeden z ssiad�w Swine'a. -
Widz, e ju si nauczylicie nosi to g�wno. Jeli kto chce,
to dla mnie to OK. Tylko eby mi taki spryciarz wiedzial, e na
kadym patrolu bdzie ldowal w szpicy albo dostanie do
niesienia radio. Osobicie mu to zalatwi z nastpnym dow�dc.
Sloce zaledwie zdylo si wznie ponad dachy barak�w, a
ar ju wydawal si niemoliwy do wytrzymania. Stalem na swoim
miejscu obok uformowanych do apelu druyn, czekajc ze
wszystkimi na dow�dc pulku. Stalem i czulem dwie rzeczy - jak
moja nowa koszula przesika potem i jak nienawidz mnie ci
chlopcy, przeraeni czekajcym ich uganianiem si za cieniami i
wystawianiem plec�w na ich strzaly.
*
Wystawianie plec�w na strzal - to wlanie bylo to, co tak
naprawd tam robilimy. Nie mialo ono nic wsp�lnego z wojn,
jakiej uczono mnie w Akademii Marynarki Wojennej, i na jak
przyjedal ten mlody porucznik sprzed p�l roku.
Na naszych sztabowych mapach wyznaczono linie, za kt�re nie
wolno bylo wychodzi. Nie wolno bylo atakowa komunist�w w ich
bazach, cho na setkach lotniczych zdj kade dziecko
potrafiloby pokaza sklady broni i amunicji oraz tereny
dyslokacji oddzial�w. Przeciwnikowi wystarczylo odskoczy ledwie
pidziesit mil od Sajgonu, by m�c si mia z naszej
bezsilnoci. Lazil jak chcial po tym, co z niewiadomych przyczyn
uparlimy si uwaa za kraje neutralne albo strefy
zdemilitaryzowane, by w chwili wybranej przez siebie przenikn,
jak korow�d duch�w, w gstwin dungli, po kt�rej krcilimy si
niczym lepe dzieci, czekajc, a kto zacznie do nas strzela.
Wyskakiwalimy z helikopter�w na jednym z ldowisk i przez
zarola, wysokie trawy lub rozmokle pola brnlimy, objuczeni
sprztem, kilkanacie lub kilkadziesit kilometr�w, do innego
ldowiska, skd te same helikoptery zabieraly nas do bazy. Chyba
e podczas tej wdr�wki wkleilimy si w zasadzk. Wtedy ci,
kt�rzy nie zginli od pierwszych salw, przypadali ku ziemi,
wzywali artyleri i bombowce, podcigali odwody i obloywszy
pozycje wroga ogniem, ruszali do szturmu na nie. Po godzinie,
dw�ch, kiedy szala zwycistwa przechylala na nasz stron, wr�g
cichcem roztapial si w gstwinie, r�wnie nagle, jak wczeniej
si pojawil, zostawiajc po sobie trupy. Liczylimy je starannie
i wpisywalimy do rubryk raport�w, cieszc si, e jest ich
dziesi razy wicej ni po naszej stronie. Pakowalimy naszych
zabitych do work�w, a rannych do szpitali i wracalimy do bazy,
chwyci dzie lub dwa odpoczynku, by po jakim czasie cala
historia powt�rzyla si od nowa, czasem w innym miejscu, czasem
w tym samym.
A nasze raporty, zsumowane i podliczone w r�wne slupki
wdrowaly przez kolejne szczeble hierarchii a do Waszyngtonu,
umacniajc tam niezlomn wiar, e politbiuro w Hanoi,
przeraone ponoszonymi stratami, zlapie si wreszcie za glowy i
czym prdzej odwola swe armie z powrotem na p�lnoc, by nie
ryzykowa wybuchu niezadowolenia wr�d wyborc�w.
Tak to szlo, dzie za dniem, tydzie po tygodniu - ci,
kt�rzy szczliwie odsluyli swoj tur wracali do domu, na ich
miejsce przysylano nowych, tak e najwikszym problemem dow�dcy
plutonu bylo zapamita zmieniajc si bezustannie list
nazwisk swojego pododdzialu i zapanowa nad ruchem papier�w. I
nagle zdarzyl si cud. Na kauczukowych plantacjach Michelina w A
Szau patrole trafily na regularne, potne umocnienia, bronione
przez oddzialy, kt�re najwyraniej nie mialy zamiaru po
godzinnej strzelaninie rozplyn si w dungli. Po raz pierwszy
wr�g tkwil twardo na wyranie okrelonej rubiey bunkr�w i
okop�w. Nie aden ulotny cie, nie pojawiajcy si nagle i
znikajcy demon mierci, tylko kilka kompanii regularnego
wojska, z cikim sprztem, umocnionych na wzg�rzu 937,
otoczonych i bronicych si twardo przez kilka dni.
Nigdy nie bd umial zrozumie tego, co stalo si p�niej.
Przez cal t wojn moglimy o tym tylko marzy - mie wreszcie
przed sob realnego, namacalnego przeciwnika i broniony teren do
zdobycia, zamiast krci si lepo por�d ksajcych z ukrycia,
nieuchwytnych cieni. Nawet sajgoskie bataliony bily si, jakby
w nie wstpil diabel. Trzeciego dnia dotarlimy do szczytu
wzg�rza. Oczywicie, zaplacilimy za to cikimi stratami.
Oczywicie, trup�w w sraczkowatych mundurach Ludowej Armii
Wietnamu bylo jak zwykle znacznie wicej, ale to ju chyba
nikogo nie obchodzilo, poza rachmistrzami z Bialego Domu. Kt�ry
z olnierzy pucil w obieg nazw "Hamburger Hill", i chocia sam
widzialem bardziej krwawe starcia, wlanie to wzg�rze mialo
zosta w pamici jako symbol najgorszych jatek w tej wojnie.
Oczywicie, nie bylo najmniejszego powodu, by pozostawa na
zdobytym wzg�rzu. Zwyciylimy, pozbieralimy trupy,
przeliczylimy je, wyewakuowalimy swoich rannych i wr�cilimy
do bazy, przyj i przeszkoli uzupelnienia - zwlaszcza w dw�ch
pierwszych plutonach kompanii C, moim i Gilberta, kt�re szly w
przodzie i najmocniej ucierpialy.
Ale to, co dla nas oczywiste, dla zwyklych cywil�w okazalo
si niepojte. Nie potrafili zrozumie, po co kosztem kilkuset
ludzi zdobywalimy to wzg�rze, eby je zaraz opuci. Po co ta
wojna, na co id nasze podatki, w jakim celu gin nasi chlopcy -
do tego, do, skoczy zaraz, ju, za kad cen! Nikt ju
nie chcial slucha wyjanie oficer�w. Co w ludziach pklo,
zaczl si amok. Nowi, kt�rych przyslano na miejsce zabitych i
rannych, nawdychali si ju opar�w antywojennych rewolt i to, co
ze sob przywieli, w polczeniu z rozgoryczeniem weteran�w,
okazalo si mieszank piorunujc.
Tydzie po bitwie Gilbert pokazal mi zabran kt�remu z
chlopc�w gazetk, jeden z tych dziesitk�w papier�w, wydawanych
przez olnierzy i zapelnianych w polowie dowcipami, a w polowie
spronociami. Ale ta byla czym nowym. Brzmiala jak
propagandowe wydawnictwo komunist�w i stanowila dow�d, e ruch
antywojenny wcisnl si ju do oddzial�w, wzywajc do jawnego
buntu.
Gilbert mial si z ogloszenia, kt�re, niczym list goczy z
Dzikiego Zachodu, obiecywalo nagrody pienine za wykonanie
wyrok�w na "winnych bezmylnej masakry Hamburger Hill" -
Honeycutcie, dow�dcy naszego pulku i, wr�d innych, take na nas
dw�ch. Gilbert mial si z tego. Ja nie.
*
Pulkownik Honeycutt nie mial si take. Mial kamienn
twarz i wyranie si pieszyl, przyjmujc mnie pomidzy jedn
piln narad a drug.
- Sluchaj, Russel - zaczl, uciszywszy mnie ruchem rki,
zanim zdylem si przepisowo zameldowa. - Byloby o czym
pogada, ale nie mam wiele czasu. Masz dwa tygodnie do koca
tury, prawda?
Dal znak dloni, e nie oczekuje odpowiedzi.
- Zgodzisz si ze mn, e lepiej, eby ci tu teraz nie bylo
- m�wil dalej. - Zreszt wiem, e nie byle ostatnio w
najlepszej formie. Dalbym ci urlop, gdybym m�gl, ale sam wiesz.
Natomiast mog ci zmieni przydzial slubowy. I na to si
wlanie zdecydowalimy. Zdasz pluton sierantowi i stawisz si
do dyspozycji wydzialu prasowego Dywizji. Bdziesz oprowadza
jak cholern dziwk, kt�ra robi program o bitwie w A Szau.
Dzie wczeniej chwycilbym si takiej okazji rkami i
nogami. Teraz nagle odezwala si we mnie jaka niezrozumiala
niech do opuszczenia tej okolicy. Nie od razu zdalem sobie
spraw, e ma to co wsp�lnego z Taczcym Mnichem.
- Szczerze m�wic, pulkowniku, nie chcialbym, aby ktokolwiek
odni�sl wraenie, e zdolal mnie przestraszy - powiedzialem
nieoczekiwanie dla samego siebie.
- Daj spok�j - Honeycutt najwyraniej uznal ju rozmow za
zakoczon. - Ten fatalny wypadek z Gilbertem nie ma z tym nic
wsp�lnego. Takie rzeczy si, niestety, zdarzaj. Nie prosile o
zmian przydzialu, to wychodzi od dow�dztwa.
- Tego te bym nie chcial. To znaczy, eby kto mylal, e
tak latwo jest przestraszy dow�dztwo.
Przygldal mi si chwil, wyranie zdziwiony.
- Dowodzenie armi w takim kraju jak nasz polega na
umiejtnym unikaniu klopot�w, a nie na ich stwarzaniu -
powiedzial wreszcie cokolwiek oschlym tonem. - Wic, do cholery,
Russel, nie udawaj glupiego, bo pomyl sobie, e starasz mi si
narobi klopot�w. Tw�j przydzial byl zalatwiony wczeniej,
sprawa Gilberta nie ma z tym nic wsp�lnego, bd spokojny, e
zostanie wyjaniona, winni ponios kar i tak dalej. Po prostu w
Dywizji potrzebuj kogo, kto byl w bitwie i moe si oderwa od
codziennych zaj. Jeste jedynym z uczestniczcych w niej
oficer�w, kt�ry jest na wylocie. Nie mog wycofa ze szkolenia
nikogo, kto bdzie potem uczestniczy w akcjach bojowych.
Zreszt, to jest przydzial i adnych dyskusji na ten temat. Masz
jeszcze pytania?
Nie mialem.
- Z tego co wiem, zarezerwowali ci hotel w Lonh Tan. To par
mil std. No - dodal na poegnanie, o ton cieplejszym glosem - i
postaraj si nie paln czego, eby znowu nie robili z nas
faszyst�w.
*
W dywizji wdraano wlanie now strategi kontaktu z
mediami. Nowe strategie kontaktu z mediami wdraano rednio raz
na p�l roku, ilekro jakiemu przemdrzalemu okularnikowi
koczyla si tura, a na jego miejsce przychodzil nastpny,
podobny do poprzednika jak dwie krople wody. Kady nowy
okularnik zaczynal od stwierdzenia, e ju najwyszy czas
poprawi obraz wojny i prowadzcej j armii w krajowych mediach.
Zasypywal przeloonych dziesitkami propozycji, kt�re ci
akceptowali z poblaliwymi umiechami, i przez par miesicy
urabial si po lokcie, zanim w kocu nie dotarlo do niego, e
prdzej zdola wzbudzi sympati i zrozumienie w oficerach
politycznych Ludowej Armii Wietnamu, ni w naszych wlasnych
korespondentach wojennych. Wtedy z wolna ograniczal si do
rutynowej produkcji papier�w, czekajc na koniec swojej tury.
Okularnik, do kt�rego wyslano mnie z pulku, byl wlanie w
pocztkowej fazie cyklu. Przez prawie godzin tlumaczyl mi, e
dziennikarze zasadniczo nie maj adnych uprzedze, tylko po
prostu potrzebuj dobrych historii. A, generalnie, kiedy Goliat
bije Dawida, nie jest to aden news. W tym, e ich relacje
wypadaj tak bardzo stronniczo, nie ma zloliwoci, po prostu
obracaj si przeciwko nam mechanizmy rynkowe, a do koca psuj
spraw schematyzm i szablonowo dziala, do jakich, niestety,
prowadzi wojskowa rutyna.
Kr�tko m�wic, bylem jego pomyslem na nieszablonowo i
nieschematyczno. adnej drtwej mowy, objedania pobojowiska
z grup sztabowc�w i wizyt w wyznaczonych pododdzialach.
Okularnik oczekiwal po mnie, e jako nieszablonowy przewodnik,
uczestnik wydarze, pomog telewizji pozna psychologiczn
prawd o bitwie i zobaczy w olnierzach normalnych, wraliwych
ludzi, kierujcych si szlachetnymi intencjami i powicajcymi
si dla innych. Psychologiczna prawda - powtarzal raz za razem.
Psychologiczna prawda heroizmu, to mialo by wlanie jego dobr
histori. Ja mialem ni by. A jeli bdziemy dostarcza
dziennikarzom dobrych historii, powtarzal, takich, kt�re zarazem
spelni ich fachowe oczekiwania i nasze wymogi propagandowe,
dziennikarze bd z nich korzysta, i w ten spos�b kreowany
przez media wizerunek armii i floty ulegnie wreszcie znaczcej
poprawie.
Po odcedzeniu calego tego pustoslowia wynikaly z naszej
rozmowy trzy rzeczy. Dziennikarka kierujca ekip nazywa si
Amanda Linton, jest wschodzc gwiazd swojej stacji i traktuje
nas yczliwie, cho oczywicie, jak cale to rodowisko, stara
si na kadym kroku demonstrowa sw�j dystans do wszystkich
struktur pastwowych, z armi na czele. Po drugie, eby
podkreli nieoficjalny charakter mojej pracy, bd mieszkal w
hotelu, zajmowanym przez cywil�w - gl�wnie doradc�w rozmaitych
firm, starajcych si nauczy Wietnamczyk�w przedsibiorczoci i
zasad nowoczesnego biznesu. Jest jednak proba, ebym nosil
mundur. Po trzecie, dostan samoch�d, stal przepustk do sztabu
i list polecajcy do wszystkich ogniw wojskowej i cywilnej
administracji, a gdyby trzeba bylo gdzie pojecha albo kogo
um�wi, to on czeka na m�j telefon.
Z samochodu skorzystalem tego samego dnia. W hotelu mieli
rezerwacj dla Amandy Linton, ale ona sama jeszcze si nie
pojawila. Poniewa od czasu Tet w najbliszej okolicy nie
sygnalizowano adnej aktywnoci komunist�w, uznalem, e nie
popelni wielkiego przeniewierstwa, jeli korzystajc z wolnego
czasu udam si na mal wycieczk po cywilu.
Znalezienie polany, cho teraz musialem dotrze do niej od
przeciwnej strony, nie zajlo mi wiele czasu. Dopiero teraz, w
wietle dnia stwierdzilem, e wlaciwie jest to raczej lagodna
rynna, splywajca pod nieznacznym ktem od ciany lasu przez
przechodzce gladko w uprawne pole zbocze. Siedem wypalonych
ognisk zionlo wieymi, czarnymi planami w plenicym si dziko
poszycie. Po mnichu nie bylo ani ladu.
Zostawilem lazik w gstszej trawie na dole zbocza i dlugo
krcilem si po tym do odludnym miejscu, nie wiedzc samemu,
czego wlaciwie szukam. Pod wiecz�r przyjechalem tam jeszcze
raz, ale i wtedy nie napotkalem ywego ducha.
Z hotelu bylo tu niewiele dalej, ni od lecej po
przeciwnej stronie wzg�rza bazy, i wyobraalem sobie, e tej
nocy znowu bd slyszal oblkaczy puls bbenka. Ale chocia
stawalem w otwartym oknie i wytalem sluch, tym razem noc nie
niosla niczego, opr�cz swych normalnych szelest�w, muzyki owad�w
i odleglych ech. Nie zdobylem si na nocn wycieczk, by
sprawdzi, czy to odleglo stlumila puls damaru, czy te mnich
tym razem nie przyszedl.
Zasnlem nad ranem, gdy zaduch wreszcie nieco zelal. nilo
mi si, e znowu przebijam si druynami mojego plutonu przez
ogie zamaskowanych ziemi i pdami bambusa bunkr�w.
Forsowalimy jedn po drugiej linie umocnie, przeskakujc okopy
pelne zeschlych od staroci trup�w, kt�re mierzyly w nas z
pordzewialych kaem�w - ale upragniony szczyt Wzg�rza 937
pozostawal wci tak samo odlegly.
*
Do poludnia nastpnego dnia Amanda Linton wci nie
pojawiala si w hotelu; postanowilem skorzysta z tej okazji dla
wyjanienia tajemnicy Taczcego Mnicha. Zameldowalem si
telefonicznie okularnikowi, wypytalem obslug hotelu i jego
stalych rezydent�w o pobliskie katolickie witynie, po czym
uruchomilem silnik slubowego lazika.
W trzecim z kolei, odbudowujcym si wlanie po
zniszczeniach klasztorze, lecym na uboczu ndznej, polnej
drogi, poznalem ojca Phu. Rozmawialimy z najwikszym trudem,
gdy jego angielski byl wart mojej francuszczyzny, a wietnamska
wymowa do cna gubila sens powtarzanych wielokrotnie,
podpieranych intensywn gestykulacj sl�w. Nie ustawalem jednak,
widzc, e habit okrywajcy filigranow sylwetk ojca Phu jest
identyczny z habitem mojego mnicha.
Tak, l'abb, Charles jest mu znany, naturellement, kady
tutaj o nim slyszal. Nie, ojciec Karol nie mieszka w tym
klasztorze. Jest ju stary, trop vieux, nie ci na nim
normalne obowizki kaplaskie. Dzi ojciec Karol jest gardien de
les tombes; rozumialem, e pilnuje jakiego cmentarza.
Parokrotnie powt�rzyl te slowo fosse, kt�re kojarzylo mi si z
przecinajcym polan ognisk zaglbieniem. Nie jest ins,nse,
zapewnil mnich, tylko po prostu troch dziwny.
On bardzo stroni od ludzi, wyjanial wietnamski zakonnik.
To wszystko przez to, co przeyl, kiedy byl le prisonnier de
guerre, po Dien Bien Phu. Tak, do Wietnamu przybyl gdzie w
czterdziestym �smym, byl w Legii Cudzoziemskiej, w niewoli
spdzil kilka lat i wyrabiano tam z nim straszne rzeczy; ojciec
Phu kilkakrotnie powtarzal tu slowa suplicier i torturer. Ale po
traktacie pokojowym, kiedy pozostalym przy yciu francuskim
jecom zwr�cono wolno, postanowil nie wraca do metropolii i
zloyl luby. Bardzo pom�gl przy ewakuowaniu katolik�w z
p�lnocy. Kiedy nawet szukal towarzystwa amerykaskich
olnierzy, rozmawial z nimi, ale od kilku lat bardzo zamknl si
w sobie. A co wlaciwie sprawia, e go szukam? Jeli przybywam
od kt�rego z jego dawnych uczni�w czy znajomych, ojciec Phu
spr�buje posla mu wiadomo, ale nie moe zagwarantowa skutku.
Koniec koc�w nie dowiedzialem si, ani gdzie mona znale
ojca Karola, ani dlaczego pali noc ogniska i odprawia przy nich
obrzdy z cal pewnoci nie przypominajce katolickiej
liturgii. Nie dowiedzialem si te, dlaczego wlaciwie tak
zaley mi znalezieniu go, skoro wtedy, w nocy, nie mialem do
odwagi by wyj spomidzy drzew i pokaza mu si na oczy. Ale na
to ostatnie pytanie, tyle przynajmniej wiedzialem, nie m�gl mi
odpowiedzie nikt poza mn i Taczcym Mnichem.
- Niech pan go lepiej zostawi w spokoju - prosil ojciec Phu.
- On naprawd nie jest ins,nse. Po prostu wiele przeyl.
*
Amanda sprawila na mnie raczej mile wraenie, cho zdrowy
rozsdek uparcie przypominal, e wedle wszelkiego
prawdopodobiestwa ta kobieta mnie nienawidzi i powinienem
uwaa na kade wypowiadane przy niej slowo. W wyglaszane z
przekonaniem tezy okularnika nie wierzylem ani w zb. Moe i
dziennikarze, jak twierdzil, potrzebowali tylko dobrych
historii; ale na pewno najlepsz histori z moliwych byloby dla
nich opisanie porucznika Russela Sieberta jako zakamienialego
militarysty, ywicego si gl�wkami wietnamskich dzieci i
rozkoszujcego si o poranku zapachem napalmu.
Ale rozsdek swoje, a irracjonalne wraenie swoje. W
gruncie rzeczy aden mczyzna, jakkolwiek by go ostrzega, nie
uwierzy nigdy, e ladna dziewczyna moe knu co zlego.
Zwlaszcza jeeli dziewczyna nie wydaje si nieprzystpna, a on
dawno ju nie mial kobiety.
Tak si wlanie skladalo, e od dawna nie mialem kobiety, a
Amanda wydawala si bardzo sympatyczna.
- Porucznik Russel Siebert? To ja jestem tym paskim zadaniem
bojowym - zaczla rozmow, gdy wreszcie pojawila si w hotelowej
restauracji. Jej umiech mial w sobie co prowokujcego i
zarazem obiecujcego.
- Zadaniem bojowym? Jakiego rodzaju boje ma pani na myli?
- Och, doskonale pan wie - odczekala chwil, wygrywajc
dwuznaczno rozmowy. - Ja bd stara si za wszelk cen
podway dobre imi armii i sens tego, co ona tu robi, a pan ma
mi najpierw dawa nieustpliwy odp�r, a potem, w sprzyjajcych
okolicznociach, mialym atakiem przecign na swoj stron.
Tutaj powinna si raz jeszcze kokieteryjnie zamia, ale
nagle zmienila ton, a jej sympatyczna buzia przybrala wyraz
zamylenia.
- Tak to panu na pewno przedstawili przeloeni, prawda?
- Oczywicie. To jest w stylu tych paskudnych morderc�w
dzieci, kt�rzy pragn narzuci calemu wiatu amerykaski styl
ycia i obldny kult konsumpcji. Tak to przynajmniej zwykli
przedstawia pani koledzy po fachu.
Daj spok�j, trzewil mnie m�j wewntrzny glos. Bdzie ci
zwodzi, prowokowa i kusi, eby si z czego zwierzyl, albo
do czego przyznal, albo dal jej jakikolwiek pretekst do
obsmarowania ci - a do l�ka i tak w kocu z tob nie p�jdzie.
Amanda pokiwala tylko glow, nadal z t zadum na twarzy.
- Miejmy to ju za sob - zamknla ten wtek i signla po
kart. Czekajc na slodko-kwan wieprzowin z mlodymi bambusami
wyjanila mi, na czym jej zaley. W ustach mlodej, ladnej
dziewczyny brzmialo to szokujco wrcz cynicznie, ale, moe
wlanie dziki temu, wiarygodnie.
Uwaala, e przyszlo nie naley do gazet, tylko do
telewizji. Za dziesi, pitnacie lat, prezydentem bdzie
zostawal ten, kt�ry lepiej wypada przed kamer, a w dziennikach
bdzie si liczyl tylko obraz, bo komentarza ludzie i tak nie
zapamituj - chyba, e jakie zloliwe powiedzonko. Jej kolegom
z mlodoci wydaje si, e robi kariery, wpychajc si do
wiodcych dziennik�w albo tygodnik�w w Nowym Jorku i
Waszyngtonie. Okularnikowi - nazywala go Marvin - wydaje si, e
robi karier, bo zablynie w slubie prasowej armii i zaraz
wezm go jeli nie do Bialego Domu, to co najmniej do kt�rego z
komitet�w Kongresu. G�wno prawda: to ona robi karier. Idzie w
g�r w stacji, stacja idzie w g�r w ramach Sieci, a calej Sieci
ogldalno ronie z miesica na miesic.
- Potrzebuj dobrego obrazu, wie pan? Czego, co wstrzsa. W
czym jest prawdziwy dramat, namitno, rozdarcie. Bohaterstwo i
strach, cokolwiek, byle nie dalo si na to patrze obojtnie.
Za cztery dni przylatywala ekipa zdjciowa. Do tego czasu
Amanda miala mie gotowy scenariusz p�lgodzinnego filmu o
ludziach, kt�rzy zdobywali Hamburger Hill.
- Szczero za szczero - poprosila przy drugim kieliszku
francuskiego wina. - Dobrze?
- Prosz pyta.
- Jakie uczucie wzbudza w panu Hamburger Hill? Prosz, niech
pan powie pierwsze swoje skojarzenie. Co w panu budzi myl o tej
bitwie?
Musialem si dlugo zastanawia. Strach? Nie. Zmczenie?
Powicenie?
- Bezsilno - powiedzialem wreszcie.
Spojrzala na mnie pytajco.
- To wszystko jest nadaremne. To wszystko, co tutaj robimy.
Straszne marnotrawstwo. Ludzi, pienidzy, bohaterstwa. Tak
sdz.
Pokiwala glow, z min, z kt�rej nie potrafilem
wywnioskowa, czy ta odpowied przypadla jej do gustu, czy nie,
i zmienila temat.
*
Reszt dnia spdzilimy na planowaniu researchu i
wymylaniu ewentualnych rozm�wc�w do filmu. Nie kazala sobie
opowiada przebiegu bitwy, tych wszystkich gdzie kt�ra druyna o
kt�rej godzinie - okazala si to wszystko zna nawet lepiej ode
mnie. Zamiast tego prosila, ebym dzielil si z ni
zapamitanymi obrazami z bitwy, a potem w og�le z calego mojego
pobytu w Wietnamie. Kadry pamici, jak to nazwala.
- Dobrze - m�wilem. - Spr�buj to zobaczy. Rozlegle pole
wysokiej do pasa trawy, ostre sloce. Potworne gorco, pot
doslownie zalewa oczy. W poprzek zbocza, przez t sigajc
wyej pasa traw przedziera si kilkunastu obladowanych broni i
sprztem ludzi, w helmach i kamizelkach przeciwodlamkowych. Id
zmczeni kilometr za kilometrem, zupelnie donikd, i w duchu
rozpaczliwie opdzaj si przed zwtpieniem w sens tej swojej
wdr�wki.
Albo:
- Noc, ale nie dajca ulgi od gorca; dungla, zaduch, ani
najlejszego powiewu. Okop pelen olnierzy, wszyscy s zmczeni,
ale jako nie chce si spa. Zreszt nie wolno. Nie mona zdj
helmu ani odloy broni. Wic ludzie rozmawiaj ze sob. Bialy z
czarnym, chlopak ze wsi ze studentem, kt�ry zglosil si na
ochotnika. Nikt nie wie, czy za chwil jeszcze bdzie yl, wic
m�wi si o wszystkim, tak szczerze, jak nigdy wczeniej i nigdy
potem w yciu. O tym by mogla zrobi film, o tych nocnych
rozmowach w okopie.
Kiwala ze zrozumieniem glow, z p�lprzymknitymi oczami,
jakby starala si przywola pod powiekami opisywany przeze mnie
obraz.
Wieczorem pojechalem pokaza jej baz, potem spdzilimy
troch czasu na chodzeniu po miecie i p�nym wieczorem
zasiedlimy do kolacji. Po kilku kieliszkach powiedziala, e
jest mn bardzo mile zaskoczona i e jest we mnie jaka
tajemnica, kt�rej nie potrafi rozgry - szczerze m�wic,
spodziewala si jakiego ograniczonego prymitywa, a ja jestem
mczyzn silnym, a mimo to wraliwym, i jeszcze nigdy w yciu
nie spotkala nikogo podobnego. Pokacie mi faceta, kt�ry nie
lubi slucha takich kawalk�w.
A potem, ju bez dalszych ceregieli, poszlimy do l�ka.
Amanda okazala si dziewczyn cudownie niewymagajc.
Cokolwiek robilem, zdawala si by w pelni usatysfakcjonowana.
Pomrukiwala cicho z rozkoszy i umiechala si jak kot w
spiarni, gdy j piecilem, a jej drobne, r�owe sutki pcznialy
pod dotykiem mych warg, niczym dojrzewajce do zbioru owoce.
Miala szczuple palce, delikatne, ale mdre i zdecydowane. Z
kad chwil oddalalem si od wiata, wszystko stawalo si
niewakie, niepotrzebne, w kocu nawet jej pojkiwania i
westchnienia zaczly si stawa coraz bardziej odlegle. Pozostal
tylko puls, lomoczcy mi w uszach, kiedy wreszcie zaglbilem si
w jej mikkim cieple. Pozostawal dotyk, smak, poblask slabego
wiatla na naszych cialach, i niezwykly rytm, towarzyszcy
kademu ruchowi i kademu z jej coraz glbszych jk�w, rytm,
kt�ry popychal mnie glbiej w szalestwo, ku calkowitej nicoci,
ostatniemu zapomnieniu, ku ekstazie.
W kocu, wyczerpany, opadlem obok niej na poslanie,
chwytajc glboko parne powietrze nocy. Rytm nie cichl,
przenikal mnie nadal, jednostajny, tak odlegly, e prawie
niedoslyszalny - i nagle, na moment przed zaniciem,
uwiadomilem sobie, e ju od dawna znowu slysz damaru
Taczcego Mnicha. Poderwalem si, nie tlumaczc niczego
Amandzie, nawet si nie ogldajc, i p�lnagi, w rozsznurowanych
butach, powiewajc wcigan w biegu koszul wypadlem na podjazd
przed hotelem, do zaparkowanego tam lazika. *
Siedem ognisk plonlo w tych samych miejscach, co wtedy,
ale tym razem Mnich nie taczyl. Siedzial nieruchomo, na linii
tworzonego przez ognie krgu, z opuszczon glow i wzrokiem
wbitym w ziemi. Uniesiona rka z bbenkiem zataczala na
wysokoci czola niewielkie krgi - w miar, jak si zblialem,
coraz wolniejsze i wolniejsze. Oddychalem z trudem, zdyszany po
biegu od samochodu. Nie wiedzialem, czego wlaciwie chc, co
powinienem zrobi. W kocu usiadlem naprzeciwko mnicha. Bbenek
zatoczyl w powietrzu jeszcze kilka luk�w, coraz wolniej, a
zamilkl.
Ojciec Karol podni�sl glow, ale nie patrzyl na mnie.
Mialem wraenie, e spoglda przez mnie na wylot, nie wiem czy w
og�le mnie zauwayl. Powiedzial co, uroczystym tonem, w jakim
szeleszczcym, nie przypominajcym niczego jzyku. Odnioslem
wraenie, e czeka na odpowied.
- Przepraszam... - odezwalem si wreszcie, nie wiedzc, jak
powinienem si zachowa. - Nie rozumiem pana. Czy m�wi pan po
angielsku?
Twarz, nieruchoma jak ceremonialna maska, drgnla.
- Nie rozumiesz? Ty nie rozumiesz? - w jego glosie zadrgalo
zdziwienie. - Daj spok�j, zly duchu. Znam ci lepiej, ni
sdzisz. Wiedzialem, e przyjdziesz. Nie boj si.
M�wil z dziwnym akcentem, ale nie jak Francuz. Raczej jak
Niemiec, twardo. Prawda, tamten zakonnik m�wil o nim, e sluyl
w Legii Cudzoziemskiej, wic przecie nie m�gl by Francuzem.
Chocia... Musieli przecie mie tam take swoich, zwlaszcza
oficer�w.
W kadym razie, przynajmniej w jednej sprawie nie moglem
odm�wi ojcu Phu slusznoci - ten czlowiek byl rzeczywicie
troch dziwny.
- Nie ma pan powodu si mnie ba - zaczlem niepewnie. - Po
prostu od kilku nocy slyszalem pana bbenek i bylem ciekaw...
Nie chcialem przeszkadza.
Przygldal mi si dlugo.
- Kim ty wlaciwie jeste, chlopcze? - zapytal wreszcie.
Mialem ochot odetchn z ulg.
- Porucznik Russel Siebert, 187 pulk piechoty morskiej Stan�w
Zjednoczonych. Slyszalem w nocy paski...
- Co tu robisz?
Zastanawialem si dlusz chwil.
- Prawd m�wic, sam chcialbym to wiedzie - odparlem
wreszcie z gorycz w glosie. - Mylalem, e broni dobrej sprawy
i prawa narod�w do ycia w wolnoci. Ale wszyscy zachowuj si
tak, jakby nikt nie potrzebowal mojej pomocy, albo jakbym sam
obecnoci tutaj wyrzdzal komu krzywd.
Pochylil glow. Wydawalo mi si, e zadraly mu ramiona,
jakby odpral si po dlugotrwalym napiciu. Powiata ognisk
pelzala po jego wlosach i habicie, zamieniala cal wszystko
dokola w mrowisko taczcych bez chwili wytchnienia �ltych i
czerwonych blysk�w.
- Wybacz, chlopcze - rzekl wreszcie, lagodniejszym glosem. -
Wzilem ci za kogo innego. Szykowalem si tutaj na wane,
bardzo wane i bardzo trudne spotkanie.
- Nie chcialem w niczym przeszkadza. Po prostu uslyszalem
przypadkiem ten bbenek...
- Nie istniej przypadki, chlopcze - pokrcil glow. - Nie
wierz w to. A ju zwlaszcza tego dwiku nikt nie slyszy bez
przyczyny.
Nie mialem na to odpowiedzi.
- Nie wierzysz, prawda? Nie dziwi si. Ale pozw�l zapyta:
gdzie byle wtedy, kiedy pierwszy raz go uslyszale? Ile
kilometr�w std? Posluchaj, to przecie nie jest glony dwik -
zakrcil bbenkiem, i rzeczywicie, teraz wydalo mi si
oczywiste, e ten dwik absolutnie nie m�gl przenikn do mnie
przez kilka mil dungli. Nie pomylalem o tym wczeniej.
- Nikt poza mn tego nie slyszal - przypomnialem sobie.
Jego oczy lnily w czerwonym blasku plomieni.
- To znak... - szeptal. - To dla mnie znak. Oczekiwalem
miertelnego wroga, a przybyl poslaniec. O Boe, wybacz mi, e
zwtpilem... - mnich zakryl twarz rkami, jego glos cichl nagle
do szeptu. Trwal nieruchomo, mamroczc pod nosem jakie
modlitwy. Staralem si mu nie przeszkadza. Mialem wielk ochot
oddali si, p�ki byl na to czas. Nie wiem, co mnie
powstrzymalo. Moe po prostu poddalem si nastrojowi nocy,
rozwietlonej pelgajcym blaskiem.
Gdy wreszcie podni�sl glow, zauwaylem, e plakal. Ale
jego twarz byla ju spokojna, glos mu nie dral. Zapytal:
- Czy przygldale si kiedy biegowi strumienia? W jednym
miejscu woda plynie spokojnie, a w innym nagle skrca, ciera
si z innym strumieniem, pieni si albo tworzy wiry. Czy
powiedzialby, e to wszystko jest dzielem przypadku?
- Nie - odparlem w kocu. - Dno moe by wypitrzone albo
zapadnite...
- Albo w glbinie walcz akurat ze sob ryby, tworzc fale.
Prawda?
- Tak.
- Wiesz to, bo moesz patrze na strumie z g�ry i siga
wzrokiem glbiej. Ale wyobra sobie, e plyniesz po powierzchni,
niesiony prdem, twarz do g�ry, i nie moesz si obr�ci. Kiedy
jaka fala pchnie ci na skal lub omal nie zatopi, nie wiesz,
e tam w glbi czatujcy drapienik wlanie rzucil si na sw
ofiar, albo e stalo si cokolwiek innego. Co by wtedy mylal
o miotajcych tob falach? e rzdzi nimi przypadek, prawda?
- Dlaczego pan... Dlaczego mi to m�wisz?
- To pierwsza lekcja, chlopcze. Pierwsza lekcja, jakiej
nauczylo mnie ycie. M�j Boe, bylem bardzo tpym uczniem. Dlugo
trwalo, i trzeba bylo wiele b�lu, nim zrozumialem, e trzeba si
odwr�ci i spr�bowa przenikn do glbi, zrozumie, co si tam
dzieje, co powoduje fale.
Milczalem, sluchajc jak urzeczony sl�w mnicha. A on
opowiadal mi swoj histori. Dlug histori.
- Wydawalo mi si, e yj gdzie na samym kocu wiata -
m�wil powoli, urywanymi zdaniami, wpatrujc si w plomienie. - W
spokojnym, sennym kraju, z dala od wszelkich wojen, gdzie tylko
w niedziele szlo si z ksieczk do naboestwa do kociola w
ssiedniej wsi. A potem, nagle, pojawil si On, i wiat
zaplonl. Zsylki, Syberia... mier. Cal rodzin pochowalem w
niegach, ale udalo mi si uciec, z armi, na Zach�d. Lalimy za
nich krew, bo nic innego nie mielimy do zaoferowania... Tam,
gdzie wasze armie nie dawaly rady, tam posylaly nas, a mymy
ginli, jak durnie. Ale krew, kiedy ju wylana, to tani towar.
Wojna si skoczyla i nikt ju nas nie potrzebowal. Do kraju
wraca nie bylo jak, ziemi mi nikt nie zamierzal da, a co ja
innego umialem, poza gospodarstwem? Tylko wojowa. Poszedlem do
legii, co bylo robi. Polowa z tych, co tu si za Francuz�w
bili, w tej dungli, to byli nasi.
Uni�sl nagle glow i wpil we mnie ostry, palajcy gorczk
wzrok.
- Wy, Amerykanie, jestecie religijni ludzie, nie tak jak te
aby. Wierzysz w Boga, chlopcze?
- Tak.
- Nie. Tak tylko sdzisz. Rodzice nauczyli ci modli si i
chodzi na naboestwa, wic jeste przekonany, e wierzysz...
Ale to nie jest wiara. To jest nawyk, przyzwyczajenie. Pewnego
dnia stajesz przed czym, co jest zbyt potworne, aby uwierzy i
aby si pogodzi. I wtedy nagle sobie uwiadamiasz, e twoja
wiara niczego nie wyjania i przed niczym nie broni. Nie moesz
zrozumie, jak ten dobroduszny, sympatyczny B�g z twojego
katechizmu moe na co takiego pozwala. I pewnego dnia nagle
wyrzucasz go precz, razem ze wszystkimi dotychczasowymi
zludzeniami. I pozostaje ci tylko gorycz, pustka, kt�r
rozpaczliwie trzeba czym zapelni.
Nie zastanawialem si od wiek�w nad tymi sprawami, ale
teraz uwiadomilem sobie, e mnich ma racj. Tak, gdzie w
glbi, niewiadomie, dojrzewalem do odrzucenia wszystkich
dawnych wyobrae o tym, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe.
- Ze mn bylo dokladnie tak samo. Nie bd ci opowiadal, co w
yciu widzialem i co czulem, bo i tak nigdy tego nie pojmiesz.
- Wiem... Ojciec Phu wspominal, e byle na p�lnocy, w
niewoli. M�wil o torturach...
Mnich zamial si gorzko.
- Tortury! Nawet ich nie pamitam. Chlopcze, ja widzialem jak
torturowano i mordowano cale narody! Widzialem rodzic�w, kt�rzy
przetrwali, bo zabili i zjedli wlasne dzieci. Przeylem pieklo,
jakiego nikt z was nie potrafi sobie nawet wyobrazi! - sapal
ciko, jakby kade z tych sl�w sprawialo mu b�l. - A potem
widzialem, e to wszystko nikogo nie obchodzi. e wiat nie chce
wierzy, a choby mu dowody podetkal pod nos, zamknie oczy i
odepchnie ci precz, znienawidzi. Widzialem, jak wszyscy si
lasz do zbrodniarzy, jak marz, by ju wreszcie przyszli i
wzili ich wszystkich do oboz�w! Boe, mylalem, e dostan
obldu patrzc na to wszystko...
- A potem, tutaj, znowu spotkalem Jego - m�wil po dluszej
przerwie, coraz bardziej chaotycznie. - On zawsze przychodzi
wtedy, kiedy ju dojdziesz do granicy i nie wiesz, jak dalej
y. I zawsze ma pod rk to, czego potrzebujesz. Ja wtedy
wlanie zdolalem si obr�ci, i zajrze w glb nurtu, w to, co
naprawd rzdzi zdarzeniami. Dostrzeglem, e tam trwa walka.
eby naprawd uwierzy w Boga, trzeba stan twarz w twarz z
tym, kt�ry chce zniszczy kade jego dzielo.
Czulem si pusty, jakby kto mnie wydryl i jakby Mnich
napelnial mnie teraz swoimi slowami. Chlonlem je, zbieralem w
sobie, cho wikszoci wtedy nie rozumialem. Ogie wirowal wok�l
mnie, zatracilem poczucie czasu i rzeczywistoci, jak w
narkotycznym transie. A mimo to pamitam do dzi kade jego
slowo, pamitam, jakim glosem je wypowiedzial i jak blyszczaly
jego oczy.
Wstawal ju wit, kiedy poczulem w rku liskie od staroci
drewno i uwiadomilem sobie, e starzec wloyl mi w dlo swoje
damaru.
- To ci bdzie chroni - powiedzial lagodnie. - A teraz id.
Ja ju musz odpocz. Ty bdziesz za mnie pilnowal grob�w i
pamici. Tylko tyle moemy zrobi w tej walce, ale kto ci
wybral i musisz temu sprosta. Wr� tu dzisiaj i ka odsloni
tych, po kt�rych stpamy. Niech umarli przem�wi. I nie pozw�l,
eby zamknito im usta.
*
Wracalem, jakbym budzil si z glbokiego snu. Kiedy
zatrzymalem samoch�d przed hotelem, siedzialem w nim jeszcze
dlugo, trawic slowa mnicha i coraz bardziej nabierajc niechci
do siebie, e pozwolilem mu si tak oczarowa. W wietle dnia
wszystko wygldalo inaczej, ni w rozwietlanej ogniskami nocy,
wiatu wr�cily wlaciwe proporcje.
Potem m�j wzrok padl na otrzymane damaru, lece na
siedzeniu obok kierowcy. Gdyby nie ono, trudno by mi bylo
uwierzy, e naprawd spdzilem noc, wsluchujc si jak
zahipnotyzowany w wywody starego, zwariowanego mnicha z jakiego
dalekiego kraju, tak obcego, e nawet nie chcialo mi si
odgadywa jego nazwy.
Otrzsnlem si w kocu, schowalem bbenek pod fotel i
ruszylem na g�r. Ostatnie slowa mnicha warte byly sprawdzenia,
bez wzgldu na wszystkie urojenia, jakimi osnul na wlasny uytek
fakty.
Spodziewalem si ze strony Amandy wyrzut�w, a przynajmniej
stanowczego dania wyjanie, dlaczego opucilem j w rodku
nocy jak szaleniec, ledwie zdywszy wcign majtki na tylek.
Jedno wiedzialem na pewno, eby nawet nie pr�bowa opowiada jej
o Taczcym Mnichu i dwiku jego bbenka.
Ale dziewczyny, mimo wczesnej pory, nie bylo w pokoju. Nie
znalazlem jej take w hotelowej restauracji. eby nie traci
czasu, postanowilem zadzwoni do okularnika, eby jak
najszybciej ruszyl spraw. Poszedlem do recepcji, do telefonu. I
tam wlanie spotkalem Amand.
Nie zdyla si umalowa, jasne wlosy, wczoraj opadajce
filuternie na jedn z brwi, teraz przewizala tylko tasiemk.
Rozmawiala z kim podniesionym glosem, wyranie podekscytowana,
powtarzala pytanie, czy co jeszcze wiadomo. Zauwayla mnie
dopiero odloywszy sluchawk.
- Nareszcie - rzucila, ale byla zbyt przejta, aby mi robi
wym�wki. - Jeszcze jeden telefon i jedziemy do waszej bazy.
- Posluchaj, Amanda - powiedzialem. - Sekund, dobra? Do bazy
moemy pojecha w kadej chwili, ale chc eby wiedziala, e
mam dla ciebie co, co moe by bomb. Tak jak chciala, obraz,
na kt�ry nie da si patrzy obojtnie. O kay?
Nie mylalem o tym w taki spos�b. Po prostu uznalem, e tak
trzeba z ni rozmawia.
- Tak? Co to ma by? - zapytala, raczej chlodno.
- Zobaczysz - zabralem jej spod rki telefon i zaczlem
wykrca bezporedni numer do mieszkania Okularnika.
- Sluchaj, Russel - odezwala si po chwili, zniecierpliwiona.
- Moe to nie jest a tak pilne. A przynajmniej powiedz, co dla
mnie masz, ebym mogla por�wna.
- A co ty masz?
- Nie wiesz?! - zdumiala si. - Naprawd? W nocy kto
pr�bowal zastrzeli pulkownika Honeycutta. Podobno rana jest
niegrona, ale to wlanie znaczy, e bd pr�bowa dalej.
Wszyscy korespondenci z calej okolicy szturmuj wasz baz, a
warta ma przykazane nikogo nie wpuszcza. Rozumiesz? Musz mie
par rozm�w na ten temat, prosz, zalatw mi to, a zrobi
wszystko, co tylko bdziesz chcial.
M�wila szybko, coraz bardziej zirytowana.
- Slyszysz mnie? Tylko daj mi pierwszy kontakt, a ja ju
znajd kogo, kto mi o tym opowie do kamery. Doprowad mnie do
kt�rego z tych olnierzy, co nosz czarne chusty. Russel, do
kurwy ndzy, slyszysz, co do ciebie m�wi?
Slyszalem, ale nie bylem w stanie odpowiedzie. Stalem przy
recepcji jak skamienialy, nie mogc upora si z absurdaln w
sumie myl, e to si za kadym razem dzieje wtedy, kiedy widz
si z Taczcym Mnichem. I e gdyby mu wierzy, nie moe to by
przypadek - cho na mily B�g, nie mialem nawet cienia pomyslu,
co jedno moe mie z drugim wsp�lnego.
- Kapitan Marvin, slucham - odezwal si w sluchawce zaspany
glos Okularnika.
*
Siedzialem na kpie trawy, niemal w tym samym miejscu, co w
nocy, i nie moglem oderwa wzroku od rosncego z kad chwil
dolu. Przyslani z dywizji olnierze narzekali, e poslano ich do
takiej glupiej roboty, troch pr�bowali si zgrywa, ale szybko
stracili na to ochot. Utyskiwali tylko na upal i narastajcy
smr�d, zmieniajc si przy lopatach.
Patrzylem niczym zahipnotyzowany, jak wyrywaj ziemi jej
tajemnic. Smr�d stal si na tyle intensywny, e kierujcy
olnierzami porucznik kazal wszystkim obwizywa sobie twarze
chustami, nasczonymi jak cuchnc amoniakiem mieszank.
Nie trzeba bylo nawet glboko kopa. Spod zwal�w
blotnistego piasku wyjrzala na wiatlo przegnila stopa. Potem
druga. Nogi, okryte zbutwialym pl�tnem szerokich spodni. Rce,
skrpowane cigncym si w obie strony sznurem. Skurczony,
malutki trup przypominal dziecko.
Nie mona bylo dokladnie go odsloni. Spod pierwszych zwlok
wygldaly nastpne. Trupie twarze, zmienione rozkladem w
gladkie, blotniste maski, z ziejcymi w nich jamami,
wypelnionymi zgnilizn. A pod nimi nastpne i nastpne, zdawalo
si, e a do samego rodka Ziemi - pltanina poskrcanych
straszliwie cial, na wp�l rozloonych n�g, brzuch�w i
powizanych z tylu rk, pozadzieranych gl�w, zastyglych w
okrutnym paroksyzmie, zmieniajcych si pod dotykiem w lepki
szlam.
Nad cmentarnym dolem zapadla teraz cisza. To, co nazwalem w
mylach rynn, bylo zasypanym parowem, wypelnionym po brzegi
zabitymi Wietnamczykami. W kt�rymkolwiek miejscu zaczynano
kopa, niechybnie dochodzilo si do grubej, spltanej warstwy
trup�w. Mogly ich tam by tysice.
olnierze odchodzili na bok i wymiotowali, po pi, sze
razy, sam �lci. W kocu trzeba ich bylo zmieni. Kto
cignl z Dywizji cal kompani z lopatami i sprztem do
przesiewania ziemi. Pojawili si ludzie z dlugimi na dziesi
st�p latami do pomiar�w. Wok�l wykopu rozpinano dzielce go na
kwadraty sznurki, kto szkicowal plan uloenia pierwszej
warstwy. U dolu zbocza robilo si coraz bardziej gsto od
samochod�w.
- Poruczniku? Poruczniku? Wszystko z panem w porzdku?
Podnioslem wzrok na stojcego przy mnie podoficera, po raz
kolejny tego dnia czujc, jakbym budzil si z glbokiego snu.
- Wszystko w porzdku, poruczniku?
- Tak, dzikuj. Nic mi nie jest.
- Moe zejdzie pan na d�l, napije si kawy? I tak musi pan
si std ruszy, bdziemy poszerza wykop.
Pokiwalem glow i sztywny, jakbym siedzial w nie swoim
ciele, ruszylem w stron zaimprowizowanego parkingu.
*
Okularnik pojawil si kr�tko po poludniu. Staral si
zachowa wlaciw miejscu powag, ale mona bylo zauway, e w
rodku a chodzi z radoci. Ten masowy gr�b mial by, w jego
glbokim przekonaniu, punktem zwrotnym w stosunku medi�w do
naszej obecnoci wojskowej w tym przekltym kraju, a on t
wlanie osob, kt�rej nazwisko bdzie si z owym zwrotem
wizalo. Wypelniony trupami r�w mial si sta jego przepustk do
wydzial�w public relations w Kongresie, centralach wielkich
koncern�w, moe nawet w Bialym Domu. Bylem wicej ni pewien, e
poinformowal przeloonych, i to on sam dowiedzial si od
miejscowej ludnoci o miejscu masowej egzekucji.
Nie interesowalo mnie to ani odrobin. Kiedy si zbliylem,
jaki stojcy obok okularnika major m�wil do grupki
przywiezionych przez niego dziennikarzy:
- Musieli wpdza ich do parowu i rozstrzeliwa z pistolet�w
maszynowych, z g�ry. Wielu bylo tylko rannych, zasypano ich
ywcem. - Umilkl na chwil, jakby czekal na jakie pytanie. -
Sdz, e jest ich tu trzy tysice. Dokladnie tylu wlanie ludzi
spodziewamy si tutaj znale.
Dziennikarze sluchali go uprzejmie, ale nie okazywali
specjalnego zainteresowania. Odnioslem wraenie, e wrcz
staraj si zademonstrowa dystans do wszystkiego co m�wil, ale
bylem sklonny wierzy, e jestem bardzo przewraliwiony.
Ostatnie slowa majora wywolaly jednak pewne oywienie.
- Skd moecie to wiedzie, ju teraz?
- P�l roku temu, w czasie tak zwanej ofensywy Tet, pobliskie
miasto zostalo na kilka dni opanowane przez dwa pulki
p�lnocnowietnamskie - major wyranie czekal na to pytanie. -
Moe zwr�cilicie pastwo uwag, e wikszo wity i budynk�w
publicznych w tej okolicy jest w trakcie odbudowy, albo
wzniesiono je na nowo. To wlanie lad tej kr�tkotrwalej
okupacji. Kiedy wyzwolilimy miasto, okazalo si, e okolo
trzech tysicy jego mieszkac�w zostalo uprowadzonych w
niewiadomym kierunku przez wycofujce si jednostki...
- To wasza wersja. r�dla w Hanoi podaj, e wielu obywateli
skorzystalo wtedy z okazji, by przenie si do wolnego kraju,
po prostu uciekli wraz wycofujcymi si. Rozmawialimy ze
wiadkami, kt�rzy to potwierdzaj.
- Prosz pani, to nie byli pierwsi z brzegu ludzie. Te trzy
tysice stanowili przede wszystkim lokalni urzdnicy, kaplani,
personel medyczny, bogaci chlopi... Wietnamczycy z
wyksztalceniem, z g�rnych warstw spolecznych. Tacy w wikszoci
popieraj wladze w Sajgonie. Poza tym od samego pocztku wojny
s oni gl�wnymi ofiarami terroru ze strony komunist�w...
W grupie dziennikarzy przyjto ostatnie slowa narastajcym
szumem.
- A dowody? Dowody? - krzyczal kto. - Jakie macie dowody, e
ci ludzie tutaj to rzeczywicie ci sami, kt�rzy zaginli p�l
roku temu?
- Na razie jeszcze adnych - oznajmil major. To z kolei
skwitowane zostalo slabymi miechami i starannie zanotowane.
Amanda, tak jak si spodziewalem, take byla w tej grupie.
Dostrzeglimy si niemal w tym samym momencie. Odeszla na bok.
Teraz byla ju znowu w pelnej gali; ze starannym uczesaniem
i fryzur.
- Poradzilam sobie bez ciebie - poinformowala oschle.
Pucilem to mimo uszu.
- Widziala to? - zapytalem, pokazujc w stron odkrywanego
grobu.
Skinla glow.
- Znam spraw.
- Czy to nie jest temat na tw�j film? Nie o to ci chodzilo?
Popatrzyla na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby pomidzy
irytacj a zawstydzeniem.
- Wiesz, to na pewno wane - zaczla pojednawczo. - Ale...
- Ale co?
Wzruszyla ramionami.
- Musialabym mie jakich wiadk�w. Sam obraz, nawet
wstrzsajcy, nie wystarcza. Musi by jeszcze kto, kto go
skomentuje.
Czulem ogarniajc mnie zlo.
- W porzdku. Mam kogo, kto ci o tym opowie. Chod ze mn.
- Sluchaj, mam jeszcze dzi troch pracy...
- To tu obok, niedaleko. Chod - niemal sil zacignlem j
do lazika. Ruszylimy, nie ogldajc si za siebie, w stron
odbudowywanego klasztoru, gdzie rozmawialem z ojcem Phu.
Milczala. Widocznie uznala, e nie warto dyskutowa z
szalecem. Zdawalem sobie spraw, e moglem na niej robi takie
wraenie.
- I co, rozmawiala z olnierzami? - zagadnlem, ju
spokojniej, gdy bylimy w polowie drogi.
- Mhm.
- I co m�wili?
- A nie wiesz?
- Pytam.
- e wojna jest i tak przegrana. e w najbliszych tygodniach
na pewno zapadnie decyzja o rozpoczciu wycofania wojsk. I e
trzeba by ostatnim frajerem, eby da si zabi jako ostatni.
- A nie zapytala ich, czy pomyleli, co tutaj bdzie, kiedy
si wycofamy? Ile bdzie takich grob�w, jak ten na wzg�rzu?
Odpowiedziala dopiero po dluszej chwili.
- Ty naprawd wierzysz, e Wietnamczycy z p�lnocy byliby
zdolni do czego takiego? - zapytala.
- A kto, na lito bosk, m�gl to twoim zdaniem zrobi?
Pytanie zawislo w podskakujcym na wybojach samochodzie.
- W kadym razie - oznajmila - na razie nie ma adnej
pewnoci, kto ich zabil. Zaproponuj ten temat kierownictwu
stacji. Ale na razie mam zrobi film o bitwie, pamitasz? A nie
szuka lad�w zbrodni wojennej...
Nie pamitam, co chcialem odpowiedzie. Nagle dostrzeglem
wyrw w drodze i musialem mocno nacisn na hamulec; podrzucilo
nas i szarpnlo do przodu, co wytoczylo si z klekotem spod
mojego siedzenia.
Signlem odruchowo rk.
To byl bbenek Mnicha. Zdylem ju o nim zapomnie.
Wymijajc dziur w drodze unioslem go w prawym rku, po prostu
chcc pokaza Amandzie przedmiot nalecy do czlowieka, do
kt�rego j wiozlem. Otwierajc usta, by to powiedzie,
zakrcilem odruchowo nadgarstkiem i damaru wydalo z siebie ten
charakterystyczny, klekoczcy dwik.
Nie od razu zrozumialem, co si dzieje. Z prawego siedzenia
dobiegl mnie jej wciekly krzyk, zakoczony urywanym harkotem,
przechodzcym w dwik przypominajcy syk wa. Odruchowo
wcisnlem hamulce, zjedajc ku skrajowi drogi.
Kiedy moglem si obr�ci, nie krzyczala ju. Siedziala
odsunita ode mnie najdalej, jak mogla, wpatrujc si w trzymany
przeze mnie bbenek. Jej wzrok byl zimny jak ostrze noa, rysy
twarzy zmienily si w jednej chwili, jakby naloono na ni
potworn mask o wskich, zacitych ustach, mask peln
nieopisanego zla.
Poczulem, jak calego mnie ogarnia paniczny strach. Chcialem
zerwa si, wyskoczy ze zwalniajcego samochodu i biec, biec
gdzie przed siebie, jak najdalej - ale minie odm�wily mi
posluszestwa. Chcialem raz jeszcze zakrci bbenkiem, ale i do
tego nie bylem zdolny.
- Wic ten stary blazen dal to tobie? - spomidzy warg
dziewczyny dobyl si okropny, szeleszczcy glos. - Tego si
spodziewalem.
Przeni�sl wzrok na mnie i zarechotal zloliwie, napawajc
si moim przeraeniem.
- Nie musisz zawraca biednej dziewczynie glowy i wozi j do
tego blazna. I tak go ju nie zastaniesz. Uksila go rano
bambusowa mijka. Znasz te bambusowe mijki, takie male,
zielone, pamitasz? M�wi, e jak kogo taka ugryzie, powinien
spokojnie usi pod drzewem i zapali papierosa. Zanim dopali
do polowy, ju bdzie sztywny.
Milczalem, skamienialy z przeraenia.
- Pomylale, Russel: co wlaciwie ten stary dure mial z
ycia? Co? Szedziesit lat z jednej katorgi w drug. Chcesz
tak i ty? Twoja sprawa. Ale on ci przedstawil propozycj, wic i
ja przedstawi swoj. Zapomnij o bzdurach. Myl o sobie, Russelu
Siebercie. Ja ci mog uczyni wielkim i slawnym. Powiedz
Amandzie do kamery, e tych ludzi zamordowali sajgoczycy, i e
sztab floty na pewno o tym wiedzial, a CIA moe nawet
zainspirowalo cal spraw. P�jd t drog, a ja zadbam, aby na
tym dobrze wyszedl. Ja jestem wszechpotny, nie zauwayle tego
jeszcze? Ja jestem Ksiciem Tego wiata, nawet tamten musi to
przyzna.
Poruszyla si, zbliajc do mnie. Najwikszym wysilkiem
woli zdolalem poruszy zesztywnial rk. Bbenek zaklekotal
miarowo raz i drugi. Cofnla si nieznacznie.
- Nie pr�buj mnie tym straszy! - zasyczal odraajcy glos. -
Gdybym chcial ci zniszczy, ju bym to dawno zrobil. Ale wiesz
co? Po prostu nie mam powodu. Tak jak z tym starym; czy on mi
szkodzil? Pomyl sam. Chcesz, zostaniesz bohaterem. Tlumy na
calym wiecie bd si zachwycaly tw prawoci i odwag, z jak
wystpile przeciwko zbrodniczemu reimowi. A jeli nie, to co
zyskasz? Tylko tyle, e to wszystko przypadnie komu innemu. O
twoich odkryciach pies z kulaw nog si nie dowie, bdziesz si
snul gdzie po obrzeach ycia, alosny, nikomu niepotrzebny
wariat. I bdziesz bezsilnie patrzyl, jak ja wygrywam.
Znowu ten odraajcy miech.
- Moesz si mnie nie ba, slyszysz? Nie zrobi ci teraz
krzywdy. Dla tych, kt�rzy mi si nie podporzdkowuj, mam
znacznie gorsz kar. Kar bezsilnoci. Musz szarpa si w
rozpaczy i patrzy, jak zawsze, wszdzie, krok po kroku wychodzi
na moje. Jak kady ludzki poryw szlachetnoci obraca si na moj
korzy. Musz trawi ycie w rozpaczy, tluc glow o mur i
przeklina swego nieudolnego Boga, kt�re nie potrafi im da
niczego, poza niewygodami i mtnymi obietnicami. Jeszcze moesz
wybra, Russelu Siebercie. Ja mog ci uczyni wielkim i
szczliwym, a ty nie moesz mi zrobi nic, zupelnie nic.
Moja lewa rka, od dluszego czasu poruszajca si
rozpaczliwym, owadzim ruchem, natrafila wreszcie na klamk.
Wypadlem z pochylonego lekko na burt lazika i omal nie runlem
w traw, nie mogc zmusi zdrtwialych n�g do biegu. mial si,
gdy uciekalem, sycc si moim przeraeniem i bezsilnoci.
Wiedzialem tylko jedno - e chc ucieka, jak najdalej, na
olep, e chc znale cokolwiek, czego bd si m�gl uchwyci i
co da mi sil - bo nie mialem niczego, zupelnie niczego. Bieglem
przez ryowisko, potykajc si co chwila i przewracajc,
wstawalem i bieglem dalej, niezgrabny niczym drewniana lalka,
przeraony jak nigdy w yciu, wci cigany zloliwym,
triumfujcym miechem, i wci nie mogc poj tego, co si
stalo. Bieglem, ciskajc bezsilnie rkoje bbenka, a przed
oczami lataly mi czarne plamy, jakbym za chwil mial uton.
Potem miech ucichl i tylko dobiegaly mnie z dala krzyki
Amandy: "Wracaj! Pieprzony wariacie, co ty sobie mylisz? Wracaj
tu!" - ale nawet si ju nie odwr�cilem. Szedlem dlugo,
przedzierajc si przez zarola, a serce uspokoilo si, strach
minl i ogarnla mnie przeraliwa pustka.
Nie wiem, jak dlugo trwalo, zanim uwiadomilem sobie, e
dobijam si do furty odbudowywanego klasztoru.
Ojciec Phu m�wil, e gdy mi otworzono, mialem postarzal
twarz i oczy pelne lez.
lipiec 1996

You might also like