Professional Documents
Culture Documents
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach pro ektu Wolne Lektury przez fun-
dac ę Nowoczesna Polska.
GUY DE MAUPASSANT
Horla
.
maja — Co za cudowny dzień!… Spędziłem całe rano wyciągnięty na trawie, przed do-
mem, pod ogromnym platanem, który go przykrywa i ocienia w całości. Kocham ten kra
i lubię w nim przebywać, ponieważ tu tkwią mo e korzenie, te głęboko wpite i delikatne
korzonki, co łączą człowieka z ziemią, na które urodzili się i pomarli ego przodkowie,
co go wiążą z mie scowym sposobem myślenia, mówienia i odżywiania się, z obycza ami
i gwarą ludową, z zapachem ziemi, domów a nawet powietrza.
Kocham mó dom, w którym wzrosłem. Z mych okien widzę Sekwanę, płynącą
wzdłuż mego ogrodu, zaraz za drogą, prawie że u mnie, Sekwanę głęboką i szeroką,
zdąża ącą z Rouen do Hawru, przepełnioną statkami.
Tam, na lewo, widać Rouen, duże miasto o sinych dachach, u stóp tłumu kolczatych
wieżyc gotyckich. Jest ich bez liku, smukłe i rozsadziste, wysoko ponad wszystkiemi
żelazna iglica wieży katedralne , w nich dzwony, gra ące w błękitach pięknych ranków,
ciska ące aż do mnie swo e żelazne dźwięki, złagodzone oddalą, i swe spiżowe śpiewy,
które mi wiatr przynosi to mocnie sze, to słabsze, w miarę tego czy powiew ego wzmaga
się lub cichnie.
Jakiż to był rozkoszny poranek!
Około godziny edenaste długi sznur okrętów, z małym ak mucha statkiem holow-
niczym na czele, który charczał z wysiłku i wyrzucał kłęby gęstego dymu, przesunął się
przed memi sztachetami.
Po dwu angielskich dwumasztowcach z wzdyma ącemi się na tle nieba szkarłatnemi
pawilonami, przepłynął wspaniały trzymasztowiec brazylijski, cały w bieli, przedziwnie
czysty i lśniący. Skłoniłem mu się, nie wiem czemu, tak mi się spodobał od pierwszego
we rzenia.
maja — Od kilku dni mam małą gorączkę; estem cierpiący a racze przygnębiony.
Gdzie może być źródło tych ta emniczych wpływów, co przepełnia ące nas uczucie
szczęścia ni stąd ni zowąd obraca ą w zniechęcenie a ufność naszą zmienia ą znagła w roz-
pacz. Rzekłbyś, że powietrze, niewidzialne powietrze, roi się od niezbadanych mocy, któ-
rych ta emne blizkości podlegamy. Budzę się rozradowany, śpiewać mi się chce. — Dla-
czego? — Puszczam się na przechadzkę brzegiem rzeki, naraz posępnie ę i zabieram się
z powrotem, akby mnie w domu oczekiwało nieszczęście. — Dlaczego?… — Czyżby
dreszcz zimna, musnąwszy mi skórę, szarpnął mnie za nerwy i zasępił mi duszę?… A mo-
że to kształt chmur lub kolor światła, zabarwienie przedmiotów, pełne takie rozmaitości,
przemyka ąc przed memi oczyma, myśl we mnie zachmurzyły?… Jestże to komukolwiek
wiadomem?… Wszystko, co tylko nas otacza, wszystko, co dokoła widzimy, nie patrząc,
o co się ocieramy, nie wiedząc o tem, wszystko, czego dotykamy, nie wyczuwa ąc, i czego
nie umiemy nawet rozróżnić, napotkawszy, wywiera może na nas, na nasze organa, a przez
nie na myśli, na serce nawet nasze, wpływ szybki, zadziwia ący i niewytłómaczalny.
Jakże głęboką est ta emnica Niewidzialnego!… Nie esteśmy w stanie e zbadać za
pomocą nędznych zmysłów naszych: naszemi oczyma, co nie umie ą dostrzedz ani rze-
czy zbyt wielkich ani zbyt małych, ani na zbyt krótką ani na nadto daleką metę ani
mieszkańców gwiazd, ani mieszkańców kropli wody…; naszemi uszyma, które nas ma-
mią, ponieważ przerabia ą dla nas wibracye powietrza na nuty brzmiące…; powonieniem
naszem, słabszem od węchu psa…; smakiem naszym, zaledwie zdolnym rozróżnić wiek
win!
Ach! gdybyśmy posiadali inne organa, zdolne dokazywać cudów na nasz pożytek, ileż
to rzeczy moglibyśmy podówczas odkryć dokoła nas!
maja — Stanowczo, estem chory! A tak doskonale się miałem ubiegłego miesiąca!
Mam silną gorączkę a racze uległem akiemuś gorączkowemu zdenerwowaniu, w którem
ciało i dusza mo a w równym cierpią stopniu. Nie opuszcza mnie ani na chwilę strasz-
ne uczucie grożącego mi niebezpieczeństwa, akby strach przed nadchodzącem nieszczę-
ściem, czy zbliża ącą się śmiercią; przeczucia te ma ą niewątpliwie swe źródło w chorobie,
która się eszcze nie ob awiła, ale kiełku e uż w ciele i krwi.
maja — Byłem radzić się lekarza, bo nie mogę sypiać. Znalazł u mnie przyspieszone
tętno, rozszerzenie źrenic, przedrażnienie nerwowe, żadnych ednak ob awów niepoko-
ących. Mam brać natryski i zażywać bromek potasu.
maja — Żadne zmiany! Stan mó est dziwny doprawdy. W miarę zbliżania się
wieczoru ogarnia mnie niepo ęty niepokó , ak gdyby noc kryła dla mnie akąś straszliwą
groźbę. Spożywszy obiad szybko, próbu ę czytać; nie rozumiem ednak wyrazów, ledwie
rozróżniam litery. Zaczynam tedy chodzić po salonie wszerz i wzdłuż, z nieokreśloną
a nieprzepartą obawą snu, obawą łóżka.
Około godziny dziesiąte idę na górę, do me sypialni. Skoro tylko we dę, zamykam
drzwi natychmiast na dwa spusty i zasuwam rygle… Lękam się… czego?… Nie bałem
się niczego po dziś dzień!… Otwieram sza, zaglądam pod łóżko, wytężam słuch… za
czem?… Nie dziwneż to, aby drobna niedyspozycya, akaś nieprawidłowość w cyrkulacyi
krwi może, rozdrażnienie ednego nerwowego włókna, mała kongestya, niewielkie zabu-
rzenie w tych tak niedoskonałych i tak delikatnych funkcyach nasze machiny życiowe
— mogło zrobić melancholikiem na weselszego z ludzi, tchórzem — nieustraszonego?…
Następnie kładę się do łóżka i czekam snu, akbym czekał kata. Oczeku ę nań, bo ąc się
równocześnie ego przybycia; serce mi przytem bije, nogi drżą a całe ciało nie przesta e
ani na chwilę trząść się w cieple pościeli, dopokąd nie zapadnę naraz w sen, ak się zapada
w wodę ktoś, co się pragnie utopić. Nie czu ę dzisia — ak niegdyś — zbliżania się snu-
-zdra cy, co zaczaiwszy się tuż koło mnie, czatu e na chwilę, kiedy będzie na dogodnie
schwycić mnie za głowę, zamknąć mi oczy, unicestwić…
Śpię — długo — dwie do trzech godzin, a potem zaczynam śnić — nie — zmo-
ra mnie dusić zaczyna. Czu ę doskonale, że leżę i że estem uśpiony… czu ę to, wiem
o tem… Lecz czu ę także, że ktoś się do mnie zbliża, przypatru e mi się, dotyka mnie
a potem wchodzi do mego łóżka, klęka na moich piersiach, chwyta mnie oburącz za
gardło i ściska… ściska… ze wszystkich sił, chcąc mnie udusić…
Bronię się, skrępowany tą straszną niemocą, aka nas w snach obezwładnia; chciałbym
krzyczeć — nie mogę; chcę się ruszyć — nie estem w stanie; próbu ę z na większym
wysiłkiem, dysząc, odwrócić się, zrzucić z siebie tę istotę, która mnie przygniata i dławi
— nie potrafię!
Naraz budzę się, półobłąkany, cały w potach. Zapalam świecę — sam estem.
Po te kryzys, ponawia ące się, noc w noc, usypiam po raz wtóry i śpię, spoko nie uż,
do samego świtu.
czerwca — Stan mó pogorszył się eszcze. Co mi u licha est? Brom nie pomaga
wcale, natryski pozosta ą bez skutku. Właśnie — chcąc zmęczyć ciało — takie znużone
zresztą, byłem się prze ść po lesie Roumare. Miałem nadzie ę, że świeże powietrze, lekkie
i miłe, pełne zapachu ziół i liści, odświeży mi w żyłach krew, wykrzesze z mego serca
nową energię. Poszedłem zrazu wielką ale ą myśliwską, poczem skręciłem ku La Bouille
wązką drożyną pomiędzy dwoma wo skami niezmiernie wysokich drzew, które między
mną a niebem tworzyły zielony, ciemny, prawie czarny dach.
Wtem dreszcz mnie przeszedł, nie dreszcz zimna ednakże, tylko szczególny dreszcz
lęku.
Przyspieszyłem kroku, zaniepoko ony mą samotnością w tym lesie, wylękły bez żadne
określone racyi, w zgoła niedorzeczny sposób, dlatego tylko, że byłem tam — sam. Naraz
wydało mi się, że za mną ktoś idzie, że mi następu e na pięty, dotyka mnie, że est tuż,
tuż…
Oto przebieg tego epizodu. Wróciłem stamtąd do tego stopnia wzburzony całym
eksperymentem, że nie byłem w stanie śniadania z eść.
lipca — Wiele osób, którym opowiedziałem powyższe zdarzenie, żartowało sobie
ze mnie. Sam nie wiem, co o tem wszystkiem myśleć. Mędrzec mówi: Być może?
lipca — Jadłem obiad w Bougival, poczem spędziłem wieczór na zabawie wioślarzy.
Stanowczo wszystko zależy od otoczenia i mie sca. Wierzyć w rzeczy nadnaturalne na
wysepce Kałuża byłoby skończonym idyotyzmem… ale na szczycie góry św. Michała?…
ale w Indyach?… Pozosta emy w straszliwe zależności od wpływów wszystkiego, co nas
otacza. Wracam do siebie na bliższego tygodnia.
lipca — Przy echałem do domu wczora . Wszystko ak na lepie .
sierpnia — Nic nowego: pogoda przecudna. Spędzam dnie na przypatrywaniu się
falom płynące Sekwany.
sierpnia — Kłótnie wśród mo e służby. Utrzymu ą, że w nocy tłucze ktoś szklanki
w szafach. Loka obwinia kucharkę, ta wini praczkę, a ta znów innych dwo e. Kto z nich
właściwie winien? — mądry, kto zgadnie.
sierpnia — Tym razem nie estem szalony!… Widziałem! widziałem! widziałem!…
Nie mogę uż teraz wątpić… widziałem!… Do te chwili zimno prze mu e mnie po same
końce palców… do szpiku kości przenika mnie strach… Widziałem!…
Przechadzałem się o godzinie drugie po słońcu wśród moich szklarni z różami…
szpalerem róż esiennych, które poczyna ą obecnie kwitnąć.
Zatrzymawszy się właśnie przed edną z nich, aby obe rzeć trzy wspaniałe kwiaty, a-
kiemi się pyszniła, u rzałem — ale to u rzałem na wyraźnie , o krok odemnie, ak łodyżka
edne z nich zgina się, niby pod naciskiem niewidzialne ręki, poczem nagle złamała się,
ak gdyby kwiat zerwano!… W ślad za tem róża uniosła się, opisu ąc łuk, akiby zakreśliła
ręka, podnosząca ą ku czy e ś twarzy i zatrzymała się, zawieszona w przeźroczem po-
wietrzu, tworząc niepołączoną z niczem, nieruchomą, straszliwą pąsową plamę tuż przed
mo emi oczyma…
Skoczyłem w e stronę ak szaleniec, by ą uchwycić!… Nic nie znalazłem; zniknę-
ła. Wówczas porwała mnie nieopisana wściekłość na samego siebie… Bo czyliż wypada
człowiekowi poważnemu i rozsądnemu dopuszczać do siebie podobne halucynacye⁈…
Ale czy to była rzeczywiście halucynacya?… Odwróciłem się, ażeby obe rzeć łodyż-
kę, i odnalazłem ą natychmiast na krzaku, świeżo złamaną, pomiędzy dwiema tamtemi
różami, które pozostały na swo e gałązce nietknięte…
Wówczas wróciłem do poko u, cały wzburzony, gdyż estem teraz pewien — pewien
ak tego, że po dniu następu e noc!… — istnienia w mem pobliżu istoty niewidzialne ,
która ży e wodą i mlekiem, może dotykać przedmiotów, chwytać e i przenosić z mie -
sca na mie sce, est zatem natury materyalne , aczkolwiek niepoznawalna dla zmysłów
naszych, i że istota ta mieszka ak a pod moim dachem…
Cóż się więc ze mną dzie e?… To on, on, to Horla mnie opętał i budzi we mnie takie
myśli! Jest we mnie, sta e się mo ą duszą; zabiję go!
sierpnia — Zabiję go! Udało mi się go wreszcie zobaczyć!… Usiadłszy wczora
wieczorem przy stole zacząłem udawać, że piszę z wielką uwagą. Wiedziałem naprzód,
że będzie krążył dokoła mnie, coraz bliże , tak blizko, że mógłbym go może dotknąć,
pochwycić?… A wówczas⁈… Wówczas dobędę z siebie wszystkich sił desperata, uży ę
rąk, kolan, piersi, czoła, zębów — i zduszę go, zgniotę, zagryzę, poszarpię.
Począłem czatować na niego wszystkimi moimi zmysłami w na wyższem napięciu.
Zapaliłem na kominku obie lampy i ośm świec, ak gdybym go wśród takiego blasku
łatwie mógł odkryć…
Przedemną mo e łóżko, stare łóżko dębowe, z kolumnami, na prawo kominek, na lewo
drzwi starannie zamknięte, które czas dłuższy pozostawiłem otworem, aby go przywabić;
września — Rouen, hotel kontynentalny. Stało się… stało się… czy zginął ednak?…
Jestem do głębi duszy wzburzony tem, na co patrzyły mo e oczy.
Wczora więc, kiedy ślusarz umocował drzwi żelazne i okienice, pozostawiłem edne
i drugie otworem do same północy, mimo, że się zaczęło oziębiać.
Naraz uczułem, że on est w poko u i radość, szalona radość prze ęła mnie na wskróś.
Powstawszy zwolna, zacząłem się przechadzać tam i nazad po poko u; chodziłem dość
długo, aby się nie domyślił niczego; następnie zd ąłem buciki i wdziałem pantofle, nie-
dbale; poczem zamknąłem żelazne okienice i powróciwszy na spoko nie w świecie do
drzwi, zamknąłem e również na dwa spusty. Teraz powróciłem do okna i zamknąłem
okienice dodatkowo na kłódkę, od które klucz schowałem do kieszeni.
Wtem odczułem, że zaczął krążyć wkoło mnie, że się przeląkł, że mi nakazu e otwo-
rzyć… Niewiele brakowało, abym mu uległ, nie uległem ednak, lecz przysunąwszy się
plecami do samych drzwi, uchyliłem e akurat tyle, aby się przez nie raczkiem prze-
smyknąć, ponieważ zaś drzwi są nizkie, otarłem się czubem głowy o poprzeczną odrzwi.
Pewien, że mi się wymknąć nie zdołał, zamknąłem go samego, samiuteńkiego!… Co za
radość!… Miałem go nareszcie!… Następnie zbiegłem co żywo na dół, i wszystką naę
z dwóch lamp w salonie tuż pod moim poko em wylałem na dywany, meble, posadzkę
— podpaliłem! — i uciekłem, zamknąwszy drzwi wchodowe na dwa spusty.
Pobiegłem się ukryć na tyłach mego ogrodu, w wawrzynowym lasku. Jakże to długo
trwało!… Jak długo!… Dokoła mrok, milczenie, nieruchomość. Ani ednego wietrzyka,
ani edne gwiazdki, tylko góry chmur, których nie byłem w stanie do rzeć w ciemności,
lecz które tak strasznie mi przygniatały ciężarem swoim duszę.
Patrzyłem na mó dom i czekałem. Jakże to długo trwało!… Zacząłem uż przypusz-
czać, że ogień zgasł lub też że on go stłumił, On; gdy naraz edno z okien na dole pękło
pod parciem pożaru i płomień, potężny płomień czerwono-żółty, wydłużony, wiotki,
pieszczotliwy, wspiął się po murze pod sam dach i przylgnął do niego akby w pocałun-
ku. Jasność pobiegła między drzewa, między gałęzie i liście, a za nią dreszcz — dreszcz
Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod wa-
runkiem zachowania warunków licenc i i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur.
Ten utwór est w domenie publiczne .
Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licenc i Wolne Sztuki ..
Fundac a Nowoczesna Polska zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.() Ustawy
o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystu ąc zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o
zapisach licenc i oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur. Zapozna się z
nimi, zanim udostępnisz dale nasze książki.
E-book można pobrać ze strony: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/horla/
Tekst opracowany na podstawie: Guy de Maupassant, Horla. Nowela, tłum. Z. Niedźwiecki, Nakładem i dru-
kiem księgarni Wilhelma Zukerkandla, Lwów-Złoczów .
Wydawca: Fundac a Nowoczesna Polska
Publikac a zrealizowana w ramach pro ektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu do-
stępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakc ę techniczną wykonała Agnieszka Dąbrow-
ska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach pro ektu Wikiźródła. Dofinansowano ze
środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
ISBN ----
Wesprzyj Wolne Lektury!
Wolne Lektury to pro ekt fundac i Nowoczesna Polska – organizac i pożytku publicznego działa ące na rzecz
wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publiczne przechodzi twórczość kole nych autorów. Dzięki Two emu wsparciu będziemy
e mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż % podatku na rozwó Wolnych Lektur: Fundac a Nowoczesna Polska, KRS .
Dołącz do Towarzystwa Przy aciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundac i.