You are on page 1of 2

Autorytet Abbey House

Mamy już dwie firmy związane z rynkiem sztuki, które są notowane na giełdzie. Wprawdzie to tylko
Newconnect, ale zawsze parkiet. Nie ma co ukrywać, że kampania medialna DAAH (Dom Aukcyjny Abbey
House) towarzysząca giełdowemu debiutowi zaskoczyła, poruszyła, zbulwersowała środowisko
antykwariuszy, galerzystów i domów aukcyjnych.
DAAH ruszył z kopyta jak nikt nigdy dotąd na naszym małym ryneczku - przejęcie Art&Business, spot w
telewizji, serie artykułów w prasie i sieci (głownie w profilach ekonomicznych) - nikt jeszcze z naszego
środowiska tyle nie zainwestował w pr i reklamę.
Założenia biznesowe DAAH (czyli na czym ma ta firma zarabiać i jaki jest jej modus operandi) nie są
szczególnie jasno zaprezentowane. Być może dlatego, firma zorganizowała niedawno spotkanie z
przedstawicielami rynku sztuki, gdzie tych przedstawicieli za dużo się co prawda nie pojawiło, ale zawsze
liczy się dobra wola. Inna sprawa, że mimo dużej dozy sympatycznych deklaracji i pozytywnych
zapewnień, wielu konkretów nie usłyszeliśmy. Okazuje się, że DAAH ma być hybrydą - jednocześnie
domem aukcyjnym, galerią i instytucją inwestycyjno-finansową.
Mnie osobiście to pomieszanie ról w programie DAAH nieco przeszkadza. Bo niby to dom aukcyjny, ale
zachowuje się jak galeria. Promuje i jednocześnie robi aukcje tego, co promuje. Na rynku sztuki te role są
wyraźnie rozdzielone. Aukcja to odbicie rynku - sprawdzenie cen, ustalenie nowych wartości. Galeria - to
nadawanie wartości przez promowanie, wystawy, targi itp.
Idea działania DAAH ma polegać na promowaniu swoich artystów, poprzez zamknięte aukcje.
Eksluzywne, tajemnicze i dla wybranych. Tak mają ustalać się ceny, które będą podstawą notowań prac
danego artysty.
Artyści, jakich reprezentuje DAAH nie są szczególnie znani ( z wyjątkiem jednego), ani z wystaw, ani z
notowań. Ceny - (publikowane są jedynie ceny uzyskane) - relatywnie bardzo wysokie. Piszę relatywnie,
ponieważ albo nie można ich porównać z braku innych notowań, albo (jak w przypadku Stanisława
Młodożeńca) różnią się o rząd wielkości od uzyskanych przez inne domy aukcyjne.
Cóż, każdy może robić wszystko ze swoimi pieniędzmi, kupować jachty, oddawać się rozpustnej
konsumpcji czy ładować w nierealne projekty. Jego prawo, jego mamona, jego przyjemność. Kiedy więc
pytano mnie o DAAH, odpowiadałem, że życzę im wszystkiego najlepszego, bo na naszym zaściankowym
rynku im więcej mówi się o sztuce w wymiarze pozytywnym, tym lepiej. Każdy może zapłacić za obraz
tyle ile chce, może się tym chwalić - jego sprawa.
Problem zaczyna się w momencie, gdy przekonuje się do tego innych i obiecuje im krociowe zyski.
Rynek sztuki, po ciężkich doświadczeniach kryzysowych, jest obecnie o wiele bardziej ostrożny, jezeli
chodzi o rekomendacje inwestycyjne. Tuż przed kryzysem, kiedy w obrocie było dużo wolnego pieniądza,
a banki i pokrewne instytucje szukały na gwałt nowych możliwości by ten gorący pieniądz gdzieś
ulokować, odżył pomysł "inwestowania w sztukę". Część podmiotów na rynku sztuki oraz niemało
klientów dało się uwieść idei wspaniałej inwestycji w dzieła sztuki. Zemściło się to okrutnie (i nadal mści )
na całym rynku, ponieważ niedługo potem przyszedł Wielki Sprawdzający i .. sprawdził. Do tej pory nasz
rynek, szczególnie sztuki współczesnej, cierpi z powodu szkód jakie wyrządziło rozczarowanie, a raczej
rozbieżność między przyrzekanymi oczekiwaniami, a rzeczywistą sytuacją.
Wszystkich nas to boli, jestesmy mądrzejsi i boimy się bardzo by sytuacja się nie powtórzyła. Wszak jeden
rozczarowany klient to nie koniec - on przecież jeszcze opowie pięciu innym, że te inwestowanie,
kupowanie dzieł sztuki to humbug i oszustwo. Nic więc dziwnego, że gdy pojawia się na rynku ktoś, kto
może obudzić stare demony, ktoś z wielką siłą przebicia, jak taran, jak medialny walec drogowy - to
wszystkim doświadczonym cierpnie skóra.
Historia może się powtórzyć. Gromada zauroczonych inwestorów będzie szturmować aukcje DAAH,
kupować dzieła namaszczonych artystów i czekać na zyski. A potem (oby nie !) przyjdzie Wielki
Sprawdzający i zacznie się płacz, zgrzytanie zębów i następna fala zniechęcenia do sztuki. A DAAH nie
będzie jednym przegranym, bo przegrany będzie cały rynek.
No tak, ale w sumie takie wieszczenie klęski jest bardzo depresyjne, a dlaczego DAAH ma się nie udać ?
Może porwą masy, wykreują nową modę na sztukę współczesną, na nowych artystów, stworzą nową
estetykę - będą polskim Saatchim XXI wieku ?
Popatrzmy pozytywnie - przecież jak im się uda i te masy będą szaleć za najnowszą sztuką polską, to
wszyscy na tym skorzystamy - bo jeżeli praca Iksińskiej rocznik 1985 sprzedaje się za 10 tyś euro, to ile w
takim razie będzie wart obraz Kantora (rocznik 1915) czy Malczewskiego (rocznik 1855) ? Jeżeli
proporcjonalnie więcej, to wszyscy postawimy DAAH pomnik ze złota.
Niestety, taki scenariusz jest mało prawdopodobny, ponieważ:
- klienci kupujący dzieła sztuki, nawet tacy, którzy dopiero zamierzają kupić, nie podążą bezkrytycznie za
serią publikacji prasowych lub argumentów z jednego źródła. Żyjemy w czasach, gdzie każdą informację
można zweryfikować, gdzie Internet bezlitośnie zapamiętuje notowania i wypowiedzi. Mamy narzędzia,
dzięki którym możemy doskonale sobie sami zrobić analizę co nam się opłaca, a co nie.
- Wydanie pieniędzy to nie to samo co np. głosowanie w wyborach. To ostatnie nie wiąże się z
bezpośrednim kosztem - pyk, zakreślamy i wychodzimy. W przypadku, gdy mamy coś kupić - wyjąć z
kieszeni nasze pieniądze - to już jest zupełnie inna sprawa i inne mechanizmy obronne wchodzą w grę. O
wiele trudniej dać się zasugerować, przekonanie się wymaga AUTORYTETU.
Autorytet na rynku sztuki to coś, czego nam brakuje chronicznie. Na Zachodzie taką funkcję pełnią galerie,
targi, fachowe czasopisma bądź autorytety fizyczne. Początkujący kolekcjoner może iść do renomowanej
galerii, gdzie płacąc drogo dostaje produkt wysokiej klasy, za którego rozwój, powodzenie, przyszłość, a
nawet możliwość odkupienia gwarantuje galeria. Galeria też nie staje się renomowana z dnia na dzień -
zwykle te najlepsze istnieją od pokoleń, mają historię targów i wystaw.
Artysta, który zostaje przez taką galerię doceniony, uzyskuje cząstkę jej chwały, a kolekcjoner jasną
informację: " ponieważ my (galeria) uważamy, że ten malarz coś w sobie ma, nasze wieloletnie
doświadczenie nam to mówi, inni artyści, którzy wyszli od nas i zrobili kariery świadczą o naszym
profesjonaliźmie". I nasz kolekcjoner jest uspokojony i bez wątpliwości, że kupił coś co za parę lat nie
będzie nic warte.
Szczególnie istotna jest rola autorytetu w sztuce najnowszej, gdzie artyści nie mają jeszcze swojej historii.
Wówczas rola promotora spoczywa na galerii i im bardziej galeria jest prestiżowa, tym lepszą wartość
nada swoim podopiecznym.
A w jaki sposób tworzy autorytet DAAH ? Jedynie cenami uzyskanymi na niepublicznych aukcjach. Brak
działalności wystawienniczej, edukacyjnej, promotorskiej - bo cóż, jest to twór dopiero co narodzony.
To, oczywiście nie wyklucza jeszcze sukcesu, bo za każdą firmą stoją ludzie, którzy mogą być podporą
autorytetu. Na przykład Fibak, Galeria Atak Krzysztofa Musiała, Starmach czy FGF. Każdy z frontmanów
wspomnianych galerii zapisał się już w historii rynku sztuki współczesnej i najnowszej, jest
rozpoznawalny i na swoją pozycję zapracował latami. Tak - latami, bo autorytet wymaga czasu - jeżeli
nawet artyści są młodzi, to ich promotorzy muszą mieć pewien staż i historię dokonań by działać z
sukcesem. Nic nie zrobi się tutaj na skróty.
Czy jednak osoby z podobnymi dokonaniami znajdziemy w teamie DAAH ? Ja nie znalazłem, ale może inni
będą mieli więcej szczęścia.
Tak naprawdę, to w naszym wspaniałym kraju wszystkie czynniki nie są w stanie zagrać tak jak na
Zachodzie i porwać masy do kolekcjonowania. Nawet Fibak, nawet Musiał, którzy zebrali wielkie kolekcje,
dają przykład i wzór - nie znajdują wielu naśladowców. Mimo intensywnego programu wystaw i
faktycznych zakupów z otwartą przyłbicą - co w Polsce wymaga dużej odwagi.
Czekam na czas, kiedy wydawanie pieniędzy na dzieła sztuki nie będzie uważane powszechnie za coś
nienormalnego. Kiedy kolekcjonerzy, tak jak w krajach Zachodu będą mogli się chlubić, a nie ukrywać ze
swoją pasją. Jak pokazuje 20 letnia historia naszego wolnego rynku, te czasy są jak przyjście Mesjasza -
niby już go widać na horyzoncie, ale niestety jeszcze nie doszedł.

You might also like