You are on page 1of 256

Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek

z rabatem.
www.ksiegarnia.bellona.pl

Nasz adres:
Bellona SA
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
Dział Wysyłki tel.: (22) 45 70 306, 652 27 01
fax (22) 620 42 71
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl

Ilustracja na okładce:
Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska
Redakcja merytoryczna i korekta: Zofia Gawryś
Redaktor techniczny: Andrzej Wójcik

© Copyright by Sławomir Leśniewski, Warszawa 2011


© Copyright by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2011

ISBN 978-83-11-11996-3
HISTORYCZNE BITWY

SŁAWOMIR LEŚNIEWSKI

JENA
I AUERSTÄDT 1806

BELLONA
Warszawa
WSTĘP

Bitwa pod Jeną i Auerstadt jest jedną z dwóch ostatnich


wielkich batalii epoki napoleońskiej, które nie zostały
dotychczas opisane w cyklu „Historyczne bitwy”. Mało
tego, próżno szukać w literaturze polskojęzycznej jej
pogłębionej, obszernej monografii. Jest to tym dziwniejsze,
że przecież bitwę pod Jeną i Auerstadt można zestawić
w jednym szeregu z Marengo, Austerlitz, Wagram, tymi
bataliami, które kończyły się błyskotliwym zwycięstwem
Napoleona i eliminowały z dalszej walki jego przeciw­
ników. Na wspomnianej liście brakuje też bitwy pod
Frydlandem, kończącej latem 1807 r. wojnę cesarza Fran­
cuzów z Prusami i Rosją; a to właśnie jej należy się miano
tej ostatniej.
W polskiej literaturze Jena i Auerstadt nie doczekały się
zbyt wielu opracowań. W fachowym, niemal czysto wojs­
kowym ujęciu analizę kampanii 1806 r. i bitwy pod Jeną
i Auerstadt oraz wojny 1807 r. przeprowadził nieoceniony
generał Marian Kukieł w klasycznej pozycji Wojny napo­
leońskie. Do niedawna jej oryginał stanowił prawdziwy
rarytas. Wydawnictwo Kurpisz, wydając pięknie opraco­
wany i opatrzony bogatym materiałem ikonograficznym
reprint, wydatnie rozszerzyło dostęp do książki Kukiela.
Zawiedzie ona jednak tych spośród Czytelników, którzy
chcieliby zapoznać się z rozszerzonym opisem bitwy
i poznać szczegółowy skład obu walczących ze sobą armii.
Bardziej literacką wizję kampanii i decydującej o jej
wyniku bitwy znajdzie Czytelnik w Historii Konsulatu
i Cesarstwa pióra Adolfa Thiersa z połowy XIX w. Tam
również szczegółowo zapozna się z ogólną sytuacją poli­
tyczną, przyczynami wojny i jej konsekwencjami. Dostęp
do polskiego tłumaczenie tego monumentalnego dzieła jest
jednak bardzo ograniczony. Obie wymienione prace nie­
wiele miejsca poświęcają jednak armii pruskiej — jej
organizacji, taktyce, uzbrojeniu. Wydaje się, że lukę tę
wypełni dopiero Jan Snopkiewicz, który planuje cykl
monografii przedstawiających armie najważniejszych
państw niemieckich podczas wojen napoleońskich. Jego
doskonała praca Armia saska w latach 1763-1815, na
której oparł się autor, opisując wojska jedynego znaczącego
sojusznika Prus uczestniczącego w bitwie pod Jeną i Auer-
stadt, stanowi zapowiedź udanej realizacji tego ambitnego
zamierzenia. Garść cennych informacji na temat armii
Fryderyka Wilhelma III można znaleźć w książce Janusza
Staszewskiego Wojsko polskie na Pomorzu 1807, która,
wydana w 1958 r., jest dzisiaj w praktyce dostępna jedynie
w niektórych bibliotekach. Krótkie fragmentaryczne relacje
na temat wojny francusko-pruskiej 1806 r. można znaleźć
jeszcze w kilku innych pracach, m.in. w Encyklopedii
wojen napoleońskich Roberta Bieleckiego czy biografii
Mikołaja Davouta autorstwa Johna Gallahera Żelazny
marszałek, ale nie zadowolą one nikogo, kto chciałby
uzyskać pełny obraz kampanii, zarówno w jej aspekcie
militarnym, jak i politycznym. Zdecydowanie bardziej
obfita jest oferta obcojęzyczna. Na rynku księgarskim
jeszcze do niedawna były dostępne dwie bardzo dobre
monografie w angielskiej wersji językowej — niewielka
objętościowo Jena 1806 Davida Chandlera wydana w po-
pulamej serii Osprey’ów oraz albumowa obszerniejsza
pozycja F.G. Hourtoulle’a pod tytułem Jena, Auersteadt.
The Triumph of the Eagle. Obaj autorzy są cenionymi na
Zachodzie znawcami epoki napoleońskiej i mają w dorobku
wiele znaczących pozycji książkowych. Chandler jest m.in.
autorem monumentalnej pozycji The Campaignes of Napo­
leon, Hourtoulie natomiast napisał cykl monografii po­
święconych wojnom napoleońskim. W jego książce Czytel­
nik znajdzie wiele szczegółowych danych, zilustrowanych
odpowiednią ikonografią, dotyczących umundurowania
wszystkich jednostek obu armii biorących udział w bitwie
pod Jeną i Auerstadt. Ze względu na rygory dotyczące
objętości książek z serii „Historyczne bitwy” autor jedynie
fragmentarycznie poruszył to zagadnienie.
Spośród prac opublikowanych we Francji i Prusach
najpełniejszy obraz batalii pod Jeną i Auerstadt można
znaleźć w dwutomowej Campagne de Prusse Paula-Jeana
Foucarta oraz Der Krieg 1806-1807 Oskara von Lettowa-
Vorbecka. Istotne uzupełnienie po stronie pruskiej stanowią
pamiętniki Carla von Clausewitza. Opisowi zdarzeń, jakie
nastąpiły po bitwie pod Jeną i Auerstadt, aż do starcia pod
Pruską Iławą, poświęcona jest książka autorstwa pruskiego
generała Freiherra von der Goltza Jena to Eylau. The
Disgrace and the Redemption of the Old-Prussian Anny
(Od Jeny do Pruskiej Iławy. Hańba i odkupienie pruskiej
armii). Autor nie szczędzi w niej gorzkich ocen swoim
rodakom, konkludując, iż w wojnie z Napoleonem niczym
domek z kart rozsypał się nie tylko system militarny
stworzony przez Fryderyka Wielkiego, ale również towa­
rzyszące Prusakom poczucie wyższości.
Książka ta stanowi w istocie pierwszą próbę przed­
stawienia kampanii 1806-1807 r. w ujęciu popularno­
naukowym, zarówno w aspekcie politycznym, jak i militar­
nym z jednoczesnym zaznaczeniem udziału w niej polskich
oddziałów.
KRACH FINEZYJNEJ POLITYKI

Zapewne żaden z historyków ani popularyzatorów historii


pokroju autora niniejszego opracowania nie miałby okazji
pisać o bitwie pod Jeną i Auerstadt, gdyby w 1805 r.
Prusy dołączyły do antynapoleońskiej koalicji. Umownie
oznaczona numerem trzecim, miała szansę o całe dziesię­
ciolecie skrócić zadziwiającą epopeję „małego kaprala”.
Dodatkowych sto kilkadziesiąt tysięcy bitnych pruskich
żołnierzy walczących u boku Austriaków i Rosjan naj­
prawdopodobniej przeważyłoby szalę zwycięstwa na stro­
nę przeciwników Napoleona. Jednak na szczęście dla
Francji i jej cesarza wśród uczestników trzeciej koalicji
nie znalazł się król Fryderyk Wilhelm III. Przyczyny
takiego stanu rzeczy były dość prozaiczne. W równym
stopniu zabrakło mu odwagi, jak i wyczucia sytuacji. Bo
właśnie „...w sytuacjach krytycznych zawsze mu brako­
wało wystarczającej woli decyzji, twardości i odwagi do
samodzielnego działania”1. Zresztą, niezmiernie rzadko
w ogóle je podejmował. „Powiedziano nawet o Fryderyku
Wilhelmie III, iż niesłusznie zarzucano mu brak zdecydo­
wania, skoro był zawsze zdecydowany nie podejmować
1 Cytat zaS. S a l m a n o w i c z , Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa,
Warszawa 2004, s. 220.
żadnego działania...”2. Król musiał dokonać wyboru
pomiędzy Napoleonem a Aleksandrem I, ludźmi, wobec
których miał kompleksy i których się bał. Jednocześnie
odczuwał niechęć wobec Austriaków tworzących obok
Rosjan najważniejsze ogniwo trzeciej koalicji, zasilanej
potężnym strumieniem angielskiego złota. Przecież to oni
byli przeciwnikami „Starego Fryca” i jego ojca Fryderyka
Wilhelma I w krwawych wojnach o Śląsk, to oni rywali­
zowali z Prusami o przewodzenie państwom niemieckim.
Fryderyk Wilhelm III, choć z ciężkim sercem, był gotów
podążyć drogą elektorów bawarskiego i wirtemberskiego
oraz księcia badeńskiego, którzy „Zacisnąwszy zęby,
zmusili do milczenia swe niemieckie serca”3 i przeszli na
stronę Francji. Tym razem, ze strachu, był bliski podjęcia
decyzji i poddania się jej dyktatowi. Ale wówczas do
Berlina przybył car i osobiście, wykorzystując swój znie­
walający urok, zaczął go namawiać do opowiedzenia się
przeciwko Napoleonowi. Król chwiał się i odwlekał przy­
jęcie jakichkolwiek wiążących postanowień. Car przełamał
jego opór dzięki swoim talentom aktorskim i dyplomatycz­
nym. Aleksander najpierw przywdział mało sympatyczną
maskę i wręcz groził przemarszem swoich wojsk przez
Prusy, później, wobec nieskuteczności przyjętej taktyki,
zmienił ją i zaczął jedynie prosić. Niespodziewane zdarzenie
pomogło mu w osiągnięciu celu. Do przełamania oporu
króla, ciągle niepodejmującego decyzji, przyczynili się
sami Francuzi, naruszając integralność terytorialną Prus
w wyniku przemarszu jednego z korpusów przez Ansbach.
Aleksander i Fryderyk Wilhelm 3 listopada 1805 r. zawarli
tajną umowę, w której władca Prus zadeklarował po­
stawienie Francji ultimatum, a w przypadku jego zig­
norowania, zbrojne wystąpienie po stronie koalicjantów.
A następnie powołał pod broń swoje wojska. Dojście do
2 Tamże.
3 Cytat za E. T a r l e , Napoleon, Warszawa 1950, s. 178.
porozumienia obaj władcy uczcili w iście operetkowy
sposób: przyrzekli sobie wierność i dozgonną przyjaźń nad
grobem Fryderyka Wielkiego. Towarzyszyła im piękna
Luiza Pruska, żona Fryderyka Wilhelma i zarazem kochan­
ka Aleksandra. Scenę tę, nawet w epoce budzącego się
romantyzmu zalatującą sentymentalnym kiczem i mocno
absurdalną, zważywszy na fakt, że najtwardszym przeciw­
nikiem największego z pruskich królów byli właśnie
Rosjanie, zaczęła wkrótce opisywać angielska prasa. Stało
się jasne, że Prusy lada moment przystąpią do wojny. Lecz
wówczas skapitulował Ulm, a silna armia austriacka
zamknięta w tej potężnej fortecy powędrowała do francu­
skiej niewoli. Niebawem padł niebroniony przez Austriaków
Wiedeń i Francuzi w zdumiewających okolicznościach
zdobyli wielki most łączący stolicę z lewym brzegiem
Dunaju. Oba te zdarzenia wpłynęły silnie na wyobraźnię
króla Prus. Gotowe od dawna i zaadresowane do Napoleona
ultimatum musiało zaczekać na sposobniejszą porę, która
jednak nigdy nie nastąpiła. Niecierpliwy Aleksander, za­
miast za wszelką cenę grać na zwłokę i doczekać w ten
sposób pruskiej pomocy, dał się wraz z cesarzem Francisz­
kiem sprowokować do bitwy pod Austerlitz, która zakoń­
czyła wojnę i istnienie trzeciej koalicji. Wysłannik Fryde­
ryka Wilhelma, Christian Heinrich Haugwitz, świadomie
na wszelkie sposoby przeciągający swoją misję, przybył do
pogrążonego w wojennej żałobie Wiednia już po bitwie
i po spotkaniu Napoleona z Franciszkiem II. Cesarz po­
stanowił wyplątać Austrię z dalszej wojny. Emanuel Halicz
z przekąsem stwierdził, że „Droga wysłannika pruskiego
z Berlina na teren wojny, jak to trafnie określił Talleyrand:
(właściwie: Karol Maurycy de Perigord hrabia Talleyrand,
minister spraw zagranicznych Francji), przypominała poli­
tykę jego gabinetu”4. Zamiast wypowiedzenia wojny,

4 E. H a l i c z, Geneza Księstwa Warszawskiego, Warszawa 1962, s. 48.


z którym przyjechał, przekazał cesarzowi Francuzów gra­
tulacje z powodu wspaniałego zwycięstwa. Napoleon nie
nabrał się na nieudolnie zagraną przez pruskiego dyplomatę
szopkę i niewybrednie zbeształ przerażonego Haugwitza.
Nie przebierając w słowach, zapewnił go, iż „zna się na
wszelkich «pruskich łotrostwach»”5. Następnie — co już
z pewnością stanowiło majstersztyk — wspaniałomyślnie
wybaczył Fryderykowi Wilhelmowi polityczną chwiejność
i ku najwyższemu zdziwieniu Haugwitza zaproponował
przymierze. Jego warunki były dla Prus zdumiewająco
łagodne, zważywszy na wcześniejsze intencje tego państwa.
W zamian za sojusz z Francją i przeznaczony dla Bawarii
Ansbach oraz Neufchätel i Cleve, które miały być przyłą­
czone do Francji, Napoleon obiecał w niedalekiej przyszło­
ści podarować Prusom Hanower i od zaraz dawał poczucie
szczęśliwego wyplątania się ze śmiertelnie niebezpiecznej
awantury. Wystraszony poseł i jego mało rycerski władca
zgodzili się na wszystko. 15 grudnia 1805 r., zaledwie
trzynaście dni po Austerlitz, w cesarskim pałacu w Schön­
brunn Haugwitz w imieniu króla Prus podpisał narzucony
przez Napoleona traktat. Miesiąc później potwierdzono go
w Paryżu, a następnie został on ratyfikowany przez
Fryderyka Wilhelma III. Na początku marca król pruski
złożył oświadczenie o wzięciu w posiadanie Hanoweru.
Wydaje się, że najbardziej obrazowo i celnie określił
ówczesne dyplomatyczne zabiegi Prusaków Charles James
Fox, który po śmierci Williama Pitta młodszego6 stanął na
czele angielskiego rządu. Stwierdził on, iż „polityka pruska
łączy najnikczemniejsze upodlenie z najbezwstydniejsza
zachłannością”7. Równie dobrze wyrażoną przez niego
ocenę można by przyłożyć do polityki prowadzonej przez
Prusy w całej ich historii.
5 Cytat za E. T a r l e , Napoleon, s. 193.
6 Zmarł 23 stycznia 1806 r. dręczony zgryzotami po klęsce III koalicji.
7 Za E. H a 1 i c z, Geneza..., s. 48.
Minęło niewiele czasu i Fryderyk Wilhelm przejrzał na
oczy. Zorientował się wówczas, jaki zrobił kiepski interes,
godząc się na francuskie propozycje. Przyrzeczony Hano­
wer pozostawał ciągle w rękach Napoleona, Anglia zaś
formalnie wypowiedziała Prusom wojnę. Kosztowała ona
Prusy utratę dziesiątków statków handlowych i wiążące
się z tym poważne straty finansowe. Kolejny krok Albionu
zmierzający do przeorientowania dotychczasowej polityki
zagranicznej był jeszcze bardziej niepokojący. Premier
Fox, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, był
zwolennikiem zawarcia trwałego pokoju z Francją. Do
Paryża wyruszył więc lord Jarmouth i, jak donosił pruski
wywiad, uzyskał nadzieję na zwrot Hanoweru w przypadku
wynegocjowania przez oba państwa warunków pokoju.
Talleyrand proponował Anglii powrót do ustaleń przyję­
tych w postanowieniach pokoju zawartego w Amiens
w 1802 r. Francja możliwość zawarcia separatystycznego
pokoju traktowała jednocześnie jako najlepszy sposób
wbicia klina pomiędzy Anglię i Rosję. „Dyplomacja
francuska usiłowała ze swej strony jeszcze raz wygrać
strunę nadwątlenia rosyjsko-angielskich więzów sojusz­
niczych i różnymi kanałami sugerowała zarówno w Lon­
dynie, jak i w Petersburgu gotowość Francji do podjęcia
separatystycznych negocjacji pokojowych”8. W czasie
kiedy w dyplomatycznych gabinetach trwały niekorzystne
dla Prus rozmowy, pruskie terytoria coraz ściślej zaczął
oplatać wianuszek państewek podporządkowanych cesa­
rzowi Francuzów. Marszałek Joachim Murat na początku
marca 1806 r. mianowany został wielkim księciem Cleve
i Bergu, a marszałek Aleksander Berthier księciem Neuf-
chätel. 5 czerwca brat cesarza Ludwik Bonaparte zasiadł
na tronie Holandii. Kilka tygodni później, 12 lipca,
powstał Związek Reński złożony m.in. z Bawarii, Wir-
8 Historia dyplomacji do 1871 r., praca zbiorowa, t. I, Warszawa 1973,
s. 479.
tembergii, Baden, Bergu, Nassau i grupy mniejszych
księstewek9. Z większych państw niemieckich poza związ­
kiem pozostały jedynie Saksonia i Hesja. Jego protektorem
został Napoleon. Oznaczało to przejęcie przez cesarza
pełnej kontroli politycznej i militarnej nad nowo po­
wstałym tworem. Dzięki temu Napoleon mógł dowolnie
dysponować wystawionym przez Związek kontyngentem
liczącym około 63 000 żołnierzy10. Niemal połowę ich
przekazała Bonapartemu Bawaria. Wirtembergia zdobyła
się na wystawienie 12 000 żołnierzy, a Badenia dorzuciła
do ogólnej liczby 8000. Reszta pochodziła z pozostałych
krajów. Ponadto na leżach w Alzacji i Lotaryngii i na
terytoriach poszczególnych państewek związkowych zna­
lazło się niemal 200 000 napoleońskich wiarusów, tworząc
na zachodniej flance Prus żelazną pięść gotową do
natychmiastowego uderzenia. Stacjonujące w Szwabii
i Frankonii oddziały miały dosłownie jeden krok, by
znaleźć się na pruskiej ziemi. Pod nieobecność cesarza,
który z gwardią wrócił do Paryża, dowództwo nad armią
sprawował marszałek Aleksander Berthier przebywający
w kwaterze głównej założonej w Monachium. Bonaparte
zagwarantował państwom związkowym nienaruszalność
terytorialną i natychmiastową pomoc wojskową w przypad­
ku ataku ze strony Austrii, Prus, Rosji lub Anglii. Powstanie
Związku Reńskiego stanowiło wyrok śmierci dla istnieją­
cego niemal przez tysiąc lat Świętego Cesarstwa Rzyms­
kiego. 6 sierpnia cesarz Franciszek II, bynajmniej nie
z własnej inicjatywy, złożył rzymską koronę Ottonów
i odtąd stał się jedynie cesarzem Austrii jako Franciszek I.

9 W skład Związku Reńskiego weszło 16 państw; jego początków

można się doszukać już w końcu 1805 r., kiedy Francja zawarła traktaty
sojusznicze z Badenią, Wirtembergią i Bawarią. Napoleon przez system
małżeństw usadowił na ich tronach swoich krewnych i kuzynów.
10 R. B i e 1 e c k i, Encyklopedia wojen napoleońskich. Warszawa 2001,

s. 616.
W kołach wojskowych i w otoczeniu Fryderyka Wilhel­
ma zaczęło wrzeć. Najgłośniej swoje oburzenie wyrażali
ci, którzy rok wcześniej optowali za przystąpieniem Prus
do trzeciej koalicji. Teraz ich argumenty padały na bardziej
podatny grunt. Dotychczasowa chwiejna polityka do­
prowadziła do osamotnienia Prus i zdała je na łaskę
Napoleona. Ten zaś wcale nie krył swojej arogancji
i całkowitego lekceważenia państwa, które formalnie
pozostawało przecież w sojuszu z jego cesarstwem. Pod
adresem króla i Haugwitza zaczęły sypać się oskarżenia
o tchórzostwo i zdradę; pamiętano mu niefortunne zdanie:
„Francja jest wszechpotężna, a Napoleon jest człowiekiem
wieku. Czegóż mamy się obawiać, gdy się z nim złączy­
my”11. wyrażone w liście do posła pruskiego w Paryżu,
Girolamo Lucchesiniego. Pod ich wpływem zdesperowany
dyplomata zaczął się ponownie skłaniać do koncepcji
zawarcia wymierzonego we Francję traktatu z Rosją.
Działał ostrożnie pomny fatalnych doświadczeń, jakie
przyniosły mu ostatnie miesiące. Całkowicie odmienną
taktykę przyjęła natomiast królowa Luiza, która, nie
oglądając się na niezdecydowanego małżonka, stanęła na
czele wojskowo-szlacheckiej partii głośno domagającej
się rozprawy z Napoleonem. Spośród polityków wyróżniali
się w niej ostrością poglądów dwaj ministrowie Karl von
Stein i Karl August von Hardenberg, osobisty wróg
Haugwitza, zarazem jego poprzednik na stanowisku mini­
stra spraw zagranicznych. Na temat pobudek kierujących
królową wyrazić miał on później mało elegancką opinię:
„Głupi król pruski wahać się przestał właśnie wtedy,
kiedy powinien był zacząć. Zwyciężyła d... królowej
Luizy! Królowa zmusiła króla, by przystąpił do wojny po
stronie jej rosyjskiego gacha [...] Cóż tu poradzić: nie­
szczęściem monarchów jest, że często rządzą nimi k...!
11 S i m m s , The Road to Jena, s. 386, w: Ch. C l a r k , Prusy, Powstanie

1 upadek 1600-1947, Warszawa 2009, s. 278.


Nigdy do tego nie dopuszczałem!”12. Atmosferę rosnącego
zagrożenia ze strony Francji podgrzewały dodatkowo
bezmyślnie rozsiewane plotki i fałszywe lub nadmiernie
wyolbrzymione raporty pruskich dyplomatów. Do Berlina
dochodziły echa buńczucznych, często zniekształconych
wypowiedzi napoleońskich marszałków i pochopnie na­
dawano im nadmierne polityczne znaczenie. Balon anty­
francuskiej fobii rozdmuchano do nadzwyczajnych roz­
miarów. Niechlubną rolę mimowolnego wojennego pod­
żegacza odegrała Hesja. Ku swojemu rozczarowaniu nie
weszła w skład Związku Reńskiego, ale jednocześnie nie
była zainteresowana przystąpieniem do Związku Północ­
nego, którego utworzenie, jako polityczną i militarną
przeciwwagę, planowały Prusy. Z Kassel płynęły do Berlina
nieprawdziwe informacje, jakoby Francja za pomocą gróźb
przeciwstawiała się koncepcji przystąpienia Hesji do Związ­
ku Północnego. Na dworze Fryderyka Wilhelma odczyty­
wano napływające doniesienia jako potwierdzenie niego-
dziwości Napoleona i dowód na prowadzenie przez niego
polityki zmierzającej do całkowitego osamotnienia i mar­
ginalizacji Prus. Oliwy do ognia dolał swoimi depeszami
pruski poseł we Francji, Lucchesini. Ten sam, który zapisał
się na kartach dziejów Rzeczypospolitej podczas Sejmu
Wielkiego. Lucchesini w czarnych barwach rysował los,
jaki Prusom szykował Napoleon. Przesłane przez niego
informacje dotarły do Berlina na początku sierpnia i przelały
czarę goryczy. Fryderyk Wilhelm 9 sierpnia w trybie
pilnym zwołał w Poczdamie radę z udziałem liczących się
polityków i najwyższych wojskowych. Byli na niej obecni
książę Karol Wilhelm Brunszwicki i marszałek Richard
Joachim Heinrich Móllendorf, dwaj najstarsi i cieszący się
największym autorytetem oficerowie pruscy. Dotychczas
zdystansowani wobec wojennych haseł, teraz również oni
12 E. R a d z i ń s k i, Napoleon. Życie po śmierci. Warszawa 2003,
s. 167.
dali się ponieść atmosferze konfrontacji. Książę Brunszwi-
cki, niczym w gorącej wodzie kąpany młodzieniaszek,
skreślił list do króla Wirtembergii, grożąc zatknięciem
pruskich orłów w Stuttgarcie w przypadku trwania przy
Napoleonie i uczestniczenia w Związku Reńskim. W Pocz­
damie jednomyślnie przyjęto uchwałę o postawieniu armii
w stan gotowości bojowej i o ogólnej mobilizacji. Może
najbardziej zadowolony z takiej decyzji był Haugwitz,
który wreszcie otrzymał szansę wykazania się zdecydowa­
nym działaniem i zmycia ciążącej na nim hańby. Uczynił
to w prosty i wyprany z głębszej refleksji sposób — głośniej
i bardziej zapalczywie od innych optując za przyjętym
podczas rady rozwiązaniem. Wtórował mu zaciekle sek­
retarz królewski Lombard, wcześniej również zdeklarowany
zwolennik pokojowego ułożenia stosunków z Francją. Kiedy
następnego dnia informacje o podjętych w Poczdamie
decyzjach przedostały się do wiadomości publicznej, wy­
buchła wojenna histeria. „Ci, co widzieli Berlin w owej
epoce, powiadają, że nigdy nie było podobnego przykładu
zapału i uniesienia”13. Przeżywali je niemal wszyscy.
„Królowa, książę Ludwik, dwór, hamowani niedawno
wyraźną wolą króla, wybuchnęli teraz bez przymusu.
Podług nich, są Niemcami, są Prussakami, tylko od
dzisiejszego dnia; usłuchano nareszcie głosu interesu i ho­
noru; wydobyto się z omamień wiarołomnego i hańbiącego
przymierza; godnymi są teraz siebie; godnymi założyciela
monarchii pruskiej, Fryderyka Wielkiego!”14. Piękna Luiza,
która odtąd konno zaczęła się pojawić wśród wojska, miała
wzbudzać wybuchy niepohamowanej wojennej euforii.
Poczdamskie ustalenia i płynąca z nich zapowiedź wojny
wywołały prawdziwy szał radości wśród szlachty i korpusu
oficerskiego. Wyrażano ją w różnoraki sposób. Widziano
13 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, t. III, Warszawa 1847,

s. 469.
14 Tamże.
oficerów żandarmerii gwardii królewskiej demonstracyjnie
ostrzących szable na stopniach ambasady francuskiej. Dla
pruskiej szlachty Bonaparte był szczególnie niebezpieczny
jako bezwzględny wróg ustroju feudalnego i burzyciel
stosunków pańszczyźnianych, stanowiących o jej potędze
ekonomicznej i politycznej. Z kolei armia chciała udowod­
nić, że jest godna przypisywanej jej powszechnie renomie
i pokazać, że w starciu z nią wojska Napoleona są bez szans.
Dotychczasowe zwycięstwa Francuzów nie robiły na
Prusakach większego wrażenia. Powszechnie ich lekcewa­
żono, podobnie jak i dotychczasowych przeciwników
napoleońskiej armii. Armię Napoleona — co musi zdumie­
wać, zważywszy na jej wszystkie wcześniejsze zwycięstwa
— postrzegano w pruskich kołach wojskowych ,jako
rodzaj milicji źle wyszkolonej i niekarnej”15. Stan umysłów
olbrzymiej większości poddanych Fryderyka Wilhelma III
doskonale oddaje cytat: „Wprawdzie Ulm i Austerlitz były
pewnego rodzaju niespodzianką, ale te zwycięstwa były
odniesione nad zniewieściałymi Austriakami i barbarzyńs­
kimi Rosjanami”16. Tych ostatnich dość dobrze pamiętano
z czasów wojny siedmioletniej, kiedy półdzikie oddziały
Kozaków wzbudzały popłoch wśród pruskiej ludności.
Pomimo pogardliwego stosunku do dotychczasowych
przeciwników Napoleona, Prusy postanowiły jednak zapew­
nić sobie współdziałanie z ich strony. Do Petersburga udał
się z misją książę Ferdynand Brunszwicki i zawarł z carem
tajne przymierze. 30 czerwca Fryderyk Wilhelm złożył
w Charlottenburgu deklarację potwierdzającą sojusz z Rosją.
Król pruski zapewnił w niej, że nigdy „nie przyłączy się
do Francji”. W odpowiedzi na stanowisko Fryderyka
Wilhelma car złożył podobne zobowiązanie i tym samym

15 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie. Kurs historii wojen, Warszawa


1927, s. 117.
14 A.G. M a c d o n e l l , Napoleon i jego marszałkowie. Warszawa
1938, s. 97.
sojusz wojenny obu mocarstw stał się faktem. Jednocześnie
spaliły na panewce francuskie starania zawarcia pokoju
z Rosją. Z jej ramienia rozmowy nad Sekwaną prowadził
drugorzędny carski dyplomata Oubry (d’Oubril). Aleksan­
der I, wysyłając go do Paryża, z góry zakładał ewentualne
wycofanie się z przyjętych przez niego ustaleń. Oubry,
odpowiednio urabiany przez mistrza dyplomacji Talleyranda,
podpisał 20 lipca bardzo niekorzystny dla Rosji traktat, który
bez odszkodowań dawał Francji kontrolę nad Lewantem. Car,
już od kilku tygodni związany antyfrancuską umową z Prusa­
mi, oczywiście odmówił jego ratyfikacji. Stanowisko Peters­
burga na tyle ociepliło stosunki angielsko-pruskie, że Londyn,
mając nadzieję na zawiązanie kolejnej antynapoleońskiej
koalicji, zapewnił Prusy o gotowości zasilenia ich wysokimi
subwencjami w przypadku zbrojnego wystąpienia przeciwko
Francji. To był jednak kres sukcesów pruskiej dyplomacji.
Poseł Fryderyka Wilhelma w Wiedniu, hrabia Karol Fryderyk
von Finkenstein, nie mógł się pochwalić dokonaniami na
miarę księcia Brunszwickiego. Jego zabiegi skutecznie
torpedowała dyplomacja francuska. Klemens von Metternich,
w niedalekiej przyszłości gwiazda austriackiej polityki
zagranicznej, zapewniony został w Paryżu o pokojowym
nastawieniu Francji, wysłannik Bonapartego do Wiednia
zaproponował natomiast Franciszkowi I zawarcie traktatu
obronnego. Posunięcia te uspokoiły Austrię, która postanowi­
ła zachować neutralność. Zamiast mieszać się w kolejną
wojenną awanturę, rozpoczęła zakrojoną na szeroką skalę
reorganizację armii; odwet za Ulm, Austerlitz i upokorzenia
doznane podczas wojny 1805 r. musiały zaczekać na bardziej
stosowny moment. Dwa największe niemieckie państwa
znów nie potrafiły zespolić wysiłków i zdyskontować potęgi
swoich ogromnych militarnych potencjałów w celu zniszcze­
nia Napoleona.
Napoleon, na bieżąco informowany o sytuacji w Berlinie
i znający treść depesz Lucchesiniego, usiłował drogą
dyplomatyczną zdezawuować jego doniesienia i doprowa­
dzić do ostudzenia wojowniczych nastrojów. Liczył, że
wokół króla znajdzie się jeszcze dość rozsądnie myślących
polityków, którzy zdołają położyć tamę wojennemu szaleń­
stwu. Wierzył, że uda mu się nakłonić Haugwitza do
zmiany frontu i opowiedzenia się za pokojem. Rachuby te
okazały się jednak płonne. Francuski poseł Laforest natrafił
na mur niechęci. Nikt nie chciał z nim rozmawiać i słuchać
jego argumentów. Ostatecznie udało mu się odbyć spotkanie
z Haugwitzem. Pruski dyplomata przekazał mu sugestię, że
zmianę nastrojów w Prusach mogłoby przynieść natych­
miastowe wycofanie oddziałów francuskich za Ren. Napo­
leon nie wierzył już w taki scenariusz. Był przekonany, że
ustępstwo rozzuchwali jedynie Prusaków i doprowadzi do
dalszych żądań z ich strony. Postanowił jednak poddać
próbie ich prawdziwe intencje i Laforest w jego imieniu
zgodził się na wycofanie Wielkiej Armii, ale jedynie
w przypadku wcześniejszego ogłoszenia przez Prusy de­
mobilizacji i rezygnacji ze zbrojeń. Nastąpił typowy pat;
żadna ze stron nie chciała ustąpić ze swojego stanowiska,
oczekując jednocześnie dodatkowych deklaracji i ustępstw
przeciwnika. Wkrótce zaszło jednak wydarzenie, które
przesądziło o dalszych wypadkach. 2 września Fryderyk
Wilhelm utracił faktycznie możliwość wyboru pomiędzy
wojną a pokojem. Tego dnia grupa polityków, wojskowych
i jego bliskich krewnych wchodząca w skład partii wojennej
przestawiła mu memorandum, w którym poddawała ostrej
krytyce jego dotychczasową politykę i domagała się wojny
z Francją. Królowi wytknięto dotychczasowe błędy w poli­
tyce zagranicznej i zdradę niemieckich interesów, oskar­
żając go o zdradę Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Wśród
sygnatariuszy tego zdumiewającego dokumentu znaleźli
się m.in. dwaj królewscy bracia, Henryk i Wilhelm. Reakcja
Fryderyka Wilhelma była nietrudna do przewidzenia. „Król
dostrzegł w tym dokumencie skalkulowane wyzwanie
rzucone swojej władzy i zareagował gniewem i irytacją.
W geście przywodzącym na myśl wcześniejsze epoki, gdy
bracia walczyli o trony, książętom nakazano opuścić stolicę
i powrócić do swoich pułków”17. Gesty poprawiają zwykle
samopoczucie, rzadko jednak wpływają na realną politykę.
Podobnie stało się i w tym przypadku. 26 września,
ulegając zwolennikom wojny, Fryderyk Wilhelm wystoso­
wał do Napoleona list z wyrzutami i żądaniami zwrotu
zagarniętych przez Francję pruskich ziem nad Renem.
W jego zakończeniu znalazło się mocno stonowane zdanie:
„Niech niebo pozwoli, byśmy osiągnęli porozumienie na
podstawie, która pozostawi ci pełną twoją sławę, pozo­
stawiając jednak także przestrzeń na honor innych ludów,
które położy kres tej gorączce strachu i oczekiwania,
w której nikt nie może liczyć na przyszłość” 18.
Odpowiedź na pismo Fryderyka Wilhelma nadeszła
dopiero po trzech tygodniach. Napoleon skreślił ją 12
października w swojej kwaterze głównej w Gerze. Zdaniem
Chistophera Clarka, który przytacza jej treść, „(...) roz­
brzmiewała [ona] zapierającym dech w piersiach połącze­
niem arogancji, agresji, sarkazmu i fałszywej troski”19.
Cesarz Francuzów pisał bowiem do swojego koronowanego
„brata”: „Dopiero 7 października otrzymałem list Waszej
Wysokości. Jest mi niezwykle przykro, że dałeś się skłonić
do podpisania takiego pamfletu. Piszę tylko, by Cię
zapewnić, że nigdy nie przypiszę zawartych w nim zniewag
Tobie osobiście, ponieważ sprzeciwiają się twemu charak­
terowi i są ujmą dla nas obu. Gardzę sprawcami takiego
dzieła i żal mi ich jednocześnie. Wkrótce potem otrzymałem
od Twojego ministra notę, w której prosił mnie o przybycie
na spotkanie. Cóż, jako człowiek honoru dotrzymałem
umowy i znajduję się teraz w sercu Saksonii. Uwierz, mam
17 Ch. C l a r k , Prusy. Powstanie i upadek 1600-1947, s. 280.
18 Tamże, s. 281.
19 Tamże.
tak potężne siły, że całość sił twoich nie wystarczy, by zbyt
długo powstrzymywać mnie przed zwycięstwem! Po co
jednak przelewać tyle krwi? Dla jakiej przyczyny? Piszę
do Waszej Wysokości tak, jak pisałem do cesarza Aleksan­
dra na krótko przed bitwą pod Austerlitz [...] sire, Wasza
Wysokość zostanie pokonany! Odrzuci spokój na stare lata,
życie swoich poddanych, nie będąc w stanie podać
najmniejszej wymówki dla uzasadnienia! Dziś stoisz
z nieposzlakowaną reputacją i możesz negocjować ze
mną w sposób godny Twojej pozycji, jednak nim upłynie
miesiąc, Twoja sytuacja będzie inna!”20. Proroctwo Bo-
napartego okazało się mało precyzyjne. Sytuacja władcy
Prus i jego rozległego państwa miała się radykalnie
zmienić już kilkadziesiąt godzin później. 8 października
1806 r. Wielka Armia przekroczyła granicę Saksonii
i jej korpusy w błyskawicznym tempie maszerowały
na spotkanie wojsk Fryderyka Wilhelma III. Spór między
dwoma mocarstwami, do którego nie musiało dojść,
miał się rozstrzygnąć na polu bitwy.

20 Tamże.
PRZECIWNICY

ARMIA NAPOLEOŃSKA

Wiele szczegółowych informacji na temat organizacji,


taktyki, uzbrojenia armii francuskiej znajdzie Czytelnik
w innych opracowaniach z cyklu „Historyczne bitwy”.
Chociażby w książce autora pt. Marengo 1800 (ukazało się
właśnie wznowienie wydania z 1990 r.) oraz dziele Roberta
Bieleckiego Austerlitz 1805. W drugiej z wymienionych
prac poświęcono dużo miejsca Wielkiej Armii, która
w 1806 r., po wcześniejszym zdruzgotaniu wojsk austriac­
ko-rosyjskich w bitwie „trzech cesarzy”, miała stanąć do
rozprawy z potęgą militarną Prus. Aby po raz kolejny nie
powtarzać treści zawartych w wymienionych książkach,
wywód dotyczący armii francuskiej ograniczę jedynie do
pobieżnej charakterystyki.
Jądro napoleońskiej armii, sił cesarstwa pozostających
pod bezpośrednią komendą Bonapartego, od połowy 1805 r.
zwanej Wielką Armią1 stanowiła doskonała jakościowo
piechota, kilkakrotnie liczniejsza od jazdy. W 1806 r.,
krótko przed kampanią pruską, ubrano ją w szare i beżowe

1 Patrz: R. B i e l e c k i , Austerlitz 1805, Warszawa 1993, s. 20-39.


płaszcze. Cesarz dążył do zunifikowania dawnej piechoty
liniowej (ciężkiej, bitewnej), przeznaczonej do uderzeń w zwar­
tych formacjach, z piechotą lekką, walczącą w szyku
rozproszonym. Ostateczne udało mu się stworzyć formację
/dolną do wykonywania wszystkich zadań na polu bitwy,
francuscy piechurzy górowali nad wszystkimi innymi, gdyż
maszerowali najlepiej na świecie. Obok rosyjskich potrafili
również doskonale znosić trudy kampanii. „Ażeby zdążyć na
bitwę pod Jeną, przechodzi Soult 62 do 68 kilometrów
w trzydziestu dwóch godzinach, Ney 78 do 80 kilometrów
w trzydziestu do trzydziestu sześciu godzinach”2. Tajemnicę
niezwykłej mobilności i wytrwałości napoleońskich piechurów
częściowo wyjaśnia w swoich pamiętnikach Dezydery Chła­
powski, uczestnik walk na Pomorzu w 1807 r. i późniejszy
generał: „Zima była łagodna, ale mokra — od piechoty
francuzkiej przejęliśmy sposób lekkiego obuwia, to jest zamiast
butów, trzewiki i krótkie kamasze, które tak ściskają nogę, że
krew w nią nie napływa, i nie nabrzmiewa po zmęczeniu.
W marszu po błocie lub śniegu przemakają wprawdzie łatwo,
ale wieczorem czy na kwaterze, czy w obozie przy ogniu,
prędzej daleko się przesuszają jak buty, które także po
całodniowym pochodzie w błocie zupełnie przemakają, a da­
leko trudniej wysychają [...] Zarzucają niektórzy trzewikom,
że w głębokim błocie z nogi schodzą, ale to się tylko wtedy
zdarzyć może, kiedy kamasze są źle zrobione, gdy zaś dobrze
przystają, to trzewiki mocniej w błocie przytrzymują i mocniej
niż buty siedzą. Główną rzeczą dla piechoty jest utrzymać
nogi zdrowe, dla tego wielce jest pomocnem smarować je
wódką w wieczór przy odmienianiu obuwia, bo to nie tylko
od nabrzmienia, ale i skórę od obtarcia broni”3. Francuska
piechota miała wybitnie narodowy charakter; cudzoziemcy

2 P. C a n t a 1, Armia rewolucyjna. Studium o podstawach armii

napoleońskiej, Lwów 1919, s. 96.


3 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, cz. I, Wojny napoleońskie
(1806-1813), Poznań 1899, s. 9; pisownia oryginalna.
stanowili w niej nie więcej niż 8 procent. Rekrut musiał mieć
minimum 1,65 cm wzrostu (dla woltyżerów 160 cm), ale
w praktyce przepis ten często łamano.
Równie doskonałą opinią co piechota cieszyła się kawa­
leria. Zdobyła ją pomimo faktu, że Francuzi, w przeciwień­
stwie chociażby do Polaków, nie „rodzili się w siodle”.
Jazdę dzielono na ciężką (kirasjerzy i karabinierzy), liniową
(dragoni) i lekką (strzelcy konni, huzarzy). Poza pułkami
przydzielonymi do poszczególnych korpusów istniała potężna
rezerwa kawaleryjska dowodzona przez marszałka Joachima
Murata. Dzięki temu, jak stwierdził Marian Kujawski,
„...wprowadzony przez Napoleona system łączenia jazdy,
szczególnie ciężkiej i średniej, w odrębne, czysto konne
wielkie jednostki odwodowe umożliwił bardzo racjonalny
i skuteczny sposób jej użycia, czyniąc z niej broń zdolną do
rozstrzygających działań”4. Postać Murata budziła i nadal
budzi kontrowersje. Syn oberżysty i w jednej osobie zarządcy
dobrami rodziny Talleyrandów, doskonały, nieznający strachu
jeździec, ekscentryk obdarzony wielką fantazją, zrobił osza­
łamiającą karierę. Był jednym z pierwszych towarzyszy
Napoleona, wraz z nim w 1796 r. przybył do Armii Włoch,
której wyczyny rozpoczęły nową epokę współczesnej sztuki
wojennej. W 1800 r. poślubił siostrę I Konsula, Karolinę,
i ostatecznie został królem Neapolu. Jako dowódca jazdy
potrafił dokonywać prawdziwych cudów, ale jednocześnie
nie dbał o podkomendnych i nie przejmował się ceną, jaką
przychodziło płacić za kolejne sukcesy. W ocenie Davida
Johnsona, autora książki Napoleon’s cavalry and its Leaders'.
„Żadna inna kawaleria w historii nie była tak świetnie
prowadzona i tak źle traktowana”5. Można założyć, że inny
dowódca mógłby na czele potężnej rezerwy, jaką dowodził

4 M. K u j a w s k i , Wojska Francji w wojnach Rewolucji i Cesarstwa,

Warszawa-Londyn, 2007, s. 31.


5 Cytat w Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, War­

szawa 2008, str. 39.


Murat, dokonać równie wielkich czynów, tracąc jednocześ­
nie mniej żołnierzy.
W armii francuskiej zdecydowanie najlepszym rodzajem
wojsk była artyleria. Kilkadziesiąt lat wcześniej, za sprawą
reform Jeana-Baptiste’a Gribeauvala, przeszła radykalną
modernizację, a procesu jej unowocześnienia dokończył
sam Napoleon, bądź co bądź — artylerzysta. Armaty
konstruowano lżejsze niż w minionej epoce, ujednolicono
ich kaliber i wprowadzono lepsze celowniki. Podstawową
jednostką była bateria składająca się z 6 dział. Francuscy
kanonierzy, doskonale wyszkoleni, należeli do najlepszych
na kontynencie. Wyróżniano artylerię ciężką, pieszą
i konną. Pierwsza służyła do oblężeń, dwa pozostałe
rodzaje artylerii były przydzielane do poszczególnych
dywizji lub tworzono z nich samodzielne grupy do działań
w polu. Z około 25 procent artylerii polowej Bonaparte
utworzył rezerwę, która była wykorzystywana zgodnie
z jego osobistymi rozkazami.
Umiejętność przemieszczania się w błyskawicznym
tempie, jeden z podstawowych elementów wpływających
na zdolność bojową, zapewniała Wielkiej Armii olbrzymią
przewagę nad wszystkimi wrogami. Wynikała ona także
z samej jej organizacji. Każdy z korpusów stanowił
samowystarczalną całość z własnym sztabem, wojskami
inżynieryjnymi i świetnie zorganizowanymi służbami
pomocniczymi. Jako podstawowa jednostka strategiczna
i taktyczna, będąc w praktyce małą armią, mógł wejść
w kontakt bojowy z nieprzyjacielem i samodzielnie
przez dłuższy czas, aż do nadejścia pomocy, prowadzić
z nim walkę. Doskonałą ilustrację miała stanowić w tym
względzie bitwa pod Auerstadt. Podobnymi właściwo­
ściami odznaczała się dywizja, jednostka wyższa mającą
w swoim składzie wszystkie rodzaje broni. Korpusy
Wielkiej Armii, co oczywiste, łatwiej od wojsk wrogów
Francji, znacznie liczniejszych, obciążonych taborami.
uzależnionych od częstokroć wadliwego systemu ap­
rowizacji, pokonywały teren i osiągały wyznaczone miejs­
ca koncentracji. W zależności jak kształtowała się sytuacja
na terenie działań wojennych, mogły zamiennie prze­
jmować rolę awangardy lub ariergardy głównego ugrupo­
wania albo zajmować stanowisko na lewej lub prawej
flance. Jak stwierdził Marian Kukieł, korpusy Wielkiej
Armii w 1806 r. podczas przemieszczania się na teatr
wojny tworzyły ugrupowanie przypominające wedle słów
Napoleona „czworobok batalionowy z dwustu tysięcy
ludzi, gotowy stawić czoło każdemu przeciwnikowi,
skądkolwiek by się zjawił, z zapewnioną możliwością
skoncentrowania się na czas na jednym polu bitwy”6.
Klucz do sprawnego współdziałania korpusów Wielkiej
Armii stanowiło mistrzowskie planowanie na poziomie
sztabu głównego i doskonała synchronizacja w czasie
dokonywanych przez nie przemarszów. Za pracę sztabu
odpowiadał marszałek Aleksander Berthier, który „Jako
oficer sztabowy był nieporównany” i — jak dalej twierdzi
Macdonnell — „Być może w żadnej armii nie było nigdy
oficera sztabowego lepszego od Aleksandra Berthiera” 7.
Ciekawą refleksję poświęconą charakterowi francus­
kich żołnierzy i napoleońskiej armii, powielaną później
przez innych autorów, wygłosił uczestnik wojen napole­
ońskich, Aleksander hrabia Fredro: „Żołnierz francuski
dzielny w boju, rzadko kiedy wypełnia rozkazy jako
ślepa część całości, ale zawsze jak myślące indywiduum.
Nikt nie zgadnie, w ilu francuskich tornistrach leży
patent na pułkownika, generała albo i marszałka. W armii
francuskiej nie ma żołnierza, który by tak jak w rosyjskiej
lub austriackiej uważał rangę oficerską za niepodobną
do osiągnięcia. Ale ta sama indywidualność chwalebna
w boju, gdzie zwykle więcej dusza niż ręka zwycięża,
6 M . K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s . 126.
7 A. M a c d o n n e l l , Napoleon i jego marszałkowie, s . 9 .
staje się w obozie i w marszu, a zwłaszcza odwrotnym,
trudną do ujęcia w karby dyscypliny, zapewniającej
trwałość szeregom. Wojsko francuskie trzeba aby szło
z boju w bój, inaczej rozpływa się, niknie, nie tyle
w ogniu, ile przez ciągłe odstępowanie sztandaru w celu
osobistej korzyści”8.
W przededniu wojny z Prusami Wielka Armia była
niemal doskonałą machiną do prowadzenia wojny. Miała
niewiele słabych punktów. Być może jej najsłabsze ogniwo
stanowili marszałkowie. Wywyższeni na mocy uchwały
Senatu z 18 maja 1804 r. stali się „kuzynami” cesarza
i jednymi z najważniejszych dostojników w państwie.
Niemal natychmiast rozpoczęli pomiędzy sobą bezpar­
donową walkę o kolejne godności, nadania, łaskę Na­
poleona. „Szczególnie kłótliwy był Ney, nienawidzący
Masseny, Oudinota i Soulta i przez nich także znie­
nawidzony. Podobnie było z chorobliwie ambitnym Lan-
nesem, który «był na noże» z Muratem, Bessieresem
i Soultem. Nawet chłodny, opanowany Davout nie mógł
ścierpieć Berthiera, Murata i Bemadotte’a. Macdonald
«miał na pieńku» z Victorem i Gouvionem St.-Cyrem.
Bessieres nie znosił Lannesa, Macdonald nienawidził
z kolei Gouviona St.-Cyra” 9.
Niewiele zabrakło, aby głęboki rozdźwięk pomiędzy
Davoutem i Bemadottem doprowadził do porażki pod
Auerstadt, wpływając na przebieg wojny.

ARMIA PRUSKA

Patrząc z dzisiejszej perspektywy na euforię, jaka ogar­


nęła Prusaków przed wojną z napoleońską Francją, trudno
znaleźć realne podstawy takiego stanu. Armia, którą
8 A. F r e d r o , Trzy po trzy, Warszawa 1917, s. 136-137; pisownia

oryginalna.
9 R . B i e l e c k i , Wielka Armia, Warszawa 1995, s. 313.
chlubiły się Prusy, była przeżytkiem dawno minionej epoki.
Od zakończenia wojny siedmioletniej, w przeciwieństwie
do wojsk francuskich, nie uczestniczyła w żadnej wielkiej
batalii. Fryderyk Wilhelm III trzymał ją z dala od pól
bitewnych, co z pewnością oszczędziło Prusakom klęsk
i rozczarowań, które stały się udziałem Austriaków. Walki
przeciwko rewolucyjnej Francji w latach 1792-1794 nie
przyniosły ani jednego starcia na miarę późniejszych
wielkich batalii epoki napoleońskiej. Bitwa pod Valmy,
stoczona 20 sierpnia 1792 r., pod względem militarnym
stanowiła ich karykaturę; po obu stronach od ognia ar­
tyleryjskiego zginęło nie więcej niż 2000 ludzi, a do walki
w zwarciu nie doszło. Jednak i ona, niezależnie od
prawdziwych przyczyn zagadkowego niezdecydowania
dowodzącego armią pruską Karola Wilhelma Ferdynanda,
księcia Brunszwickiego10, wykazała jej nieudolność i po­
twierdziła utratę dawnych walorów. „Armia pruska skost­
niała pod wodzą generałów, którzy swe szlify oficerskie
zdobywali już po wojnie siedmioletniej i nigdy nie spraw­
dzili swych umiejętności dowódczych w toku wielkiej
wojny. Plany reform przedstawione przed 1806 r. (von
Knesebeck, Schamhorst, von Courbiere) nie dały żadnego
rezultatu”". Wspomniany wyżej generał Gerhard Johann
Schamhorst należał do wąskiej grupy postępowych oficerów
dążących do wprowadzenia radykalnych zmian w armii
w zakresie jej organizacji, dyscypliny i stosunków pomiędzy
kadrą dowódczą i żołnierzami. Poza wymienionymi należeli
do niej August von Gneisenau, Karl von Clausewitz,
Hermann von Boyen. Gneisenau uważał, że dobrymi
żołnierzami mogą być tylko ludzie związani psychicznie ze

10 Istnieje hipoteza, wedle której krótko przed bitwą książę został

przekupiony przez wysłanników Dantona; do pozyskania przychylności


nieprzyjacielskiego wodza miał on posłużyć się odebranym rodzinie
królewskiej słynnym diamentem — Błękitnym Diamentem Złotego Runa.
11 S. S a l m a n o w i c z , Prusy..., s. 222, 223.
sprawą, za którą mają umierać. To on był autorem szoku­
jącego, jak na realia pruskie początku XIX w., postulatu:
„dać ludziom ojczyznę, jeżeli mieli jej skutecznie bronić”12.
Schamhorst natomiast w swoich pracach teoretycznych
zdecydowanie występował przeciwko nieuctwu generalicji
i skostniałej myśli taktycznej. Podstawowe jego dzieło
— trzytomowy Handbuch fiir Offiziere wydany w latach
1788-1790 — doczekało się w krótkim czasie kilku
wznowień. Podobne krytyczne oceny dotyczące armii
Fryderyka Wilhelma III można znaleźć w wielu opracowa­
niach. Christopher Summmerville stwierdził, że „armia
pruska stanowiła skostniały relikt” i użył być może najbar­
dziej obrazowego porównania, pisząc: „(...) trzymała się
swoich tradycji, przez co stała się skamieliną zaklętą
w bałtyckim bursztynie”13. Dwudziestowieczny wybitny
znawca wojskowości, amerykański generał J.C.F. Fuller,
użył dosadnego określenia „(...) a museum piece”14, które
można przetłumaczyć: kawałek muzeum, muzealny eks­
ponat. Jednak nawet sam Napoleon, mający za sobą
kampanię włoską, egipską, a nade wszystko bitwę „trzech
cesarzy” pod Austerlitz, odczuwał pewien strach i niepew­
ność przed konfrontacją z Prusami. Mając do dyspozycji
doskonałe narzędzie walki w postaci Wielkiej Armii, nie
był w pełni świadom istniejącej dysproporcji pomiędzy nią
a armią pruską, w powszechnym przekonaniu uchodzącą
za najsilniejszą w Europie. Tymczasem „Najgorsze rezultaty
zacofanych rządów junkierskich uwidaczniały się właśnie
w tej dziedzinie, w której pruska szlachta uważała się za
bezbłędną i niezwyciężoną, w dziedzinie militarnej”15.
Czasy świetności pruskiej armii bezpowrotnie minęły.

12 Cytat w M. H o w a r d , Wojna w dziejach Europy, Wroclaw-War-

szawa-Kraków 1990, s. 123.


13 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s . 3 1 .
14 D. C h a n d 1 e r, Jena 1806, Botley 2001, s. 38.

15 S. S a l m a n o w i c z , Prusy..., s. 223.
W rzeczywistości przedstawiała ona imponujący widok,
ale jedynie podczas parad. Doskonale wyćwiczony, perfek­
cyjnie zsynchronizowany krok marszowy pruskich grena­
dierów i ich marsowy wygląd budziły powszechny podziw.
Zewnętrzny sztafaż skrywał jednak spróchniałą od środka
budowlę. W przededniu Jeny „Armia pruska była machiną
ciężką, nieskładną i skomplikowaną”16. Formalnie na jej
czele stal król wspierany przez adiutanturę, naczelne
kolegium wojskowe, liczne urzędy odpowiedzialne za
zaopatrzenie oraz sztab generalny, sprawujący pieczę nad
sprawami związanymi z organizacją i szkoleniem. Dopiero
na krótko przed wojną z Francją wprowadzono formalny
podział na dywizje. Wcześniej, podobnie jak w armii
rosyjskiej, w wojskach pruskich nie istniał ten związek
taktyczny i organizacyjny. Najwyższą jednostkę stanowił
pułk. Projekt wspomnianego już generała Scharnhorsta
z 1801 r., w którym postulował utworzenie osiemnastu
dywizji piechoty i sześciu dywizji kawalerii, został od­
rzucony głównie za sprawą wyższych dowódców. Przewo­
dził im wiekowy feldmarszałek książę Brunszwicki. Wy­
chowany na doświadczeniach bojowych sprzed kilkudzie­
sięciu lat nie dostrzegał on potrzeby tworzenia większych
jednostek. Administracją wojskową zajmowały się tzw.
inspekcje, oddzielne dla każdego rodzaju broni, których
obszar działania z grubsza pokrywał się z terenami po­
szczególnych prowincji. Piechota miała trzynaście inspekcji,
a jazda siedem.
Twórcą potęgi i sławy armii pruskiej był król Fryderyk II
Wielki, „Stary Fryc”, który zwycięsko przeprowadził Prusy
przez wojnę siedmioletnią w latach 1756-1763 i stał się
wraz ze swoimi wiarusami obiektem podziwu całej Europy.
Pruskich grenadierów uznano za najlepszych na świecie,
a armia Fryderyka zyskała miano niezwyciężonej. Fryde-
16 J. S t a s z e w s k i , Wojsko polskie na Pomorzu w roku 1807, Gdańsk
1958, s. 42.
ryka Wielkiego bez wątpienia należy uznać za militarnego
geniusza, skoro udało mu się wygrać wojnę siedmioletnią,
stojąc na czele zbieraniny, jaką w istocie była jego sławna
armia. Aż do klęski w wojnie z Napoleonem „Rdzeń
żołnierza — jak obrazowo napisał Kukieł — stanowili
zwerbowani cudzoziemcy i szumowiny ludności krajo­
wej”17. Kantonalny system werbunkowy, stworzony jeszcze
w latach trzydziestych XVIII w„ choć w założeniu nawią­
zywał do nowoczesnej idei powszechnej służby wojskowej,
był źródłem licznych nadużyć i patologii. Opierał się na
przydzieleniu poszczególnym pułkom stałych okręgów
(kantonów), z których mogły wybierać rekrutów. Po raz
ostatni przed wojną z Napoleonem podział kantonowy
został zreorganizowany w 1798 r., choć nowymi zasadami
nie objęto wszystkich prowincji, m.in. Śląska. Dla przy­
kładu: na pułk kirasjerów przypadały kantony liczące
7000, na pułk dragonów zaś okręgi mające około 9500
kantonistów. Pułkom piechoty przeznaczano kantony dwu­
krotnie liczniejsze. Niektóre rejony, ważne dla państwa np.
ze względu na zlokalizowany na ich obszarze przemysł,
zostały wyłączone z obowiązku dostarczania rekrutów
bądź ich liczba została znacznie obniżona. Z przywileju
takiego korzystały również niektóre miasta: Berlin, Pocz­
dam, Magdeburg, Wrocław. Obowiązek wojskowy nie
dotyczył synów szlachty, bogatych mieszczan i jedynaków
chłopów posiadających samodzielne gospodarstwa. Tych,
którzy mieli go spełnić, czekała droga przez mękę. Na
specjalne listy (Kanton Rolle) wpisywano młodych chłop­
ców, którzy następnie, po osiągnięciu dojrzałego wieku,
czekali na powołanie do wojska. Pozostawało ono w wy­
łącznej gestii oficera werbunkowego działającego w imieniu
pułku. Bez zgody władz wojskowych, całkowicie niezależ­
nych w sprawach werbunkowych od władz cywilnych,

17 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 121.


żaden potencjalny rekrut nie mógł opuścić kantonu, podjąć
pracy ani się ożenić. Armia w osobie delegowanego oficera
miała nad nim pełną kontrolę. Mogła się o niego w od­
powiednim momencie upomnieć i wcielić w swoje szeregi
na czas nieoznaczony lub zwolnić ze służby. Oczywiste, że
taka władza, w opisanym zakresie absolutna, deprawowała
również w sposób absolutny, „...była to domena samowoli,
gwałtów, wymuszeń i dochodów z przekupstwa oficerów
werbunkowych”18. Nic dziwnego, że przyjęło się ukute
przez francuskiego polityka markiza de Mirabeau powie­
dzenie, iż w przypadku Prus to nie państwo posiadało
armię, ale armia państwo. Wedle obrazowej opinii niemiec­
kiego pisarza Heinricha Theodora Fontanego miała ona
„zamiast honoru jedynie pychę, a zamiast duszy mechanizm
zegarowy”19. Nie mogło być inaczej, skoro „Zaciężni
traktowali swą służbę jako środek utrzymania się, a nie
jako obowiązek obywatelski”20. Historia pokazała, co stało
się z Prusami, gdy mechanizm ten przestał działać...
W szeregach armii pruskiej służyła olbrzymia liczba
cudzoziemców, niespotykana w armiach innych krajów.
Ich liczba dochodziła do 40 procent21. Wielu z nich
zaciągano siłą lub podstępem. Sytuacja ta nie może dziwić,
skoro „Zawód wojskowy w Prusach uważano za największe
nieszczęście, jakie człowiekowi mającemu wykształcenie
i nieco uczucia wydarzyć się mogło. Każdy, kto tylko
mógł, starał się siebie i swoje dzieci od niego uwolnić”22.
W konsekwencji prawdziwą plagę stanowiły ucieczki za
granicę i dezercje, których liczba szła w dziesiątki tysięcy.
18 S. S a 1 m a n o w i c z, Fryderyk II, Wrocław 1985, s. 55.
19 W. C z a p l i ń s k i , A. G a 1 o s, W. K o r t a, Historia Niemiec,
Wrocław 1990, s. 416.
20 J. S t a s z e w s k i , Wojsko polskie na Pomorzu w roku 1807, s. 47.

21 W 1804 r. wśród pułków stacjonujących na Śląsku stosunek


cudzoziemców do krajowców wynosił 1:1,75; P. M a l i c k i , Wielka
Armia Napoleon na Śląsku 1806-1807, Wrocław 2008, s. 15.
22 S. S a l m a n o w i c z , Fryderyk II, s . 5 5 .
Na samym Śląsku w ciągu trzech lat od wprowadzenia
systemu kantonowego do sąsiedniej Saksonii uciekło ponad
10 000 młodych kantonistów przed powołaniem do służby.
W okresie od 1713 do 1763 r. z szeregów armii zbiegło
około 70 000 żołnierzy23. Znaczny odsetek żołnierzy w ar­
mii pruskiej stanowili Polacy pochodzący z ziem zagar­
niętych w wyniku rozbiorów. Podczas wojny 1806-1807 r.
zdecydowana większość z nich porzuciła pruską służbę
i zasiliła tworzącą się armię polską. Zdarzały się jednak
postawy diametralnie różne. Niektórzy Polacy doskonale
czuli się w pruskich mundurach i wiernie służyli Frydery­
kowi Wilhelmowi III. Kanoniera Wisetzkiego z garnizonu
kołobrzeskiego generał Bagensky nazwał „Polakiem z uro­
dzenia, ale o sercu pruskim”24. Polskie, przepełnione
patriotyzmem serce miał Józef Sowiński, późniejszy generał
i bohaterski obrońca Woli w 1831 r., ale i on przez kilka
lat, aż do 1811 r., walczył przeciwko rodakom po pruskiej
stronie. Bił się m.in. pod Iławą Pruską i Frydlandem. Tyle
tylko, że choć bardzo pragnął zmienić mundur na polski,
honor wojskowy nie pozwalał mu na dezercję, a słane do
króla prośby o zwolnienie ze służby długo spotykały się
z odmową. Polacy nie bez powodu byli traktowani jako
element niepewny i drzwi do kariery wojskowej w praktyce
były przed nimi zamknięte. Jedynie wyjątkowo awansowano
ich do stopnia kapitana. Zaledwie kilku oficerów wywo­
dzących się z polskiej szlachty otrzymało szlify generalskie,
ale ich rodziny były mocno zniemczone, a oni sami znani
ze swoich proniemieckich przekonań. W pewnym momen­
cie w Prusach zdano sobie sprawę z niebezpieczeństwa,
jakie wynikało ze zdominowania armii przez cudzoziem­
ców, dla których los monarchii był całkowicie obojętny.
Aby powstrzymać niebezpieczne tendencje, wprowadzono
23 Tamże.
24 H . K r o c z y ń s k i , Wojsko polskie na Pomorzu Zachodnim i Krajnie
w 1807, Warszawa, 1990, s. 27.
specjalne normy ilościowe. W oddziałach, które kwatero­
wały na terenie Prus Wschodnich, w kompaniach grenadier-
skich mogło służyć 40 cudzoziemców, w batalionach
muszkieterskich 55, a w batalionach liniowych 70. W gar­
nizonie berlińskim limity te podwyższono o 10 żołnierzy25.
Od momentu wcielenia w szeregi armii życie pruskiego
żołnierza zmieniało się w gehennę. Choć bynajmniej nie
z powodu długotrwałości służby wojskowej. Teoretycznie
miała ona obejmować 20 lat, w praktyce, w ścisłym tego
słowa znaczeniu, trwała 20-30 miesięcy. W rzeczywistości
żołnierze będący poddanymi króla pruskiego znajdowali się
w swoich oddziałach jedynie kilkadziesiąt dni w roku,
korzystając z długoterminowych urlopów pozwalających im
wykonywać zajęcia gospodarskie26. Często w garnizonach
pozostawali niemal sami zaciężni cudzoziemcy traktujący
służbę wyłącznie jako możliwość zarobkowania. Zdarzało
się, iż niektórzy za opłatą pełnili zamiast kolegów służbę
wartowniczą. W bezwzględnym posłuchu wobec podoficerów
i oficerów utrzymywał żołnierzy system brutalnych kar.
O ile w wyrosłej w czasach rewolucji armii francuskiej kary
za drobne przewinienia i niesubordynację miały charakter
wychowawczy i poległy na przykład na obciążeniu żołnierza
dodatkową służbą, o tyle pruski system wymuszania dyscyp­
liny opierał się wyłącznie na karach cielesnych. Jest prawdą,
że także w armii napoleońskiej zdarzały się drastyczne kary,
do kary śmierci włącznie. Bywało, że oficerowie zabijali
podkomendnych na polu bitwy, przeciwdziałając panice,
dezercji, gwałtom lub rabunkowi. Drakońskie kary wymie­
rzały także zwyczajowe sądy sprawowane przez samych
żołnierzy. Jednak w armii francuskiej dyscyplina była
środkiem, nie zaś celem samym w sobie.
W dobie Jeny i Auerstadt w armii pruskiej ciągle jeszcze
w użyciu była drewniana pałka, a nadmierne i zbyt częste
25 J. S t a s z e w s k i , Wojsko polskie na Pomorzu w roku 1807, s. 49.
26 Tamże, s. 48.
„dyscyplinowanie” żołnierzy za jej pomocą wielokrotnie
kończyło się ich kalectwem bądź nawet śmiercią. „Kij był
tak związany z tą armia, jak cień z ciałem” — stwierdził
Franz Mehring27. System ten powodował, że pruski żołnierz
częstokroć bardziej bał się swojego dowódcy niż nie­
przyjaciela. A w wojsku, w którym miejsce żołnierskiej
dumy i honoru zajmowała żelazna dyscyplina i mechaniczne
wykonywanie rozkazów, o to przede wszystkim chodziło.
Jedynie ślepe posłuszeństwo wobec dowódców, którzy
w innej sytuacji zostaliby przez podkomendnych naj­
zwyczajniej rozszarpani na strzępy, pozwalało wdrożyć
ową zbieraninę przyodzianą w wojskowe mundury do
skomplikowanych manewrów na polu bitwy, prowadzenia
ognia w zwartych szykach i nieugiętej postawy w obliczu
nieprzyjaciela. Posunięta do granic absurdu dyscyplina
niosła za sobą jednakże poważne niebezpieczeństwo. Żoł­
nierze — bezwolne trybiki w mechanizmie oddziału
— rutynowo i bez szemrania, nawet w obliczu rychłej
śmierci, wypełniali rozkazy, o ile tylko było je komu
wydawać. W sytuacji gdy zostali pozbawieni dowódców,
natychmiast stawali się zdezorientowaną i zdemoralizowaną
zgrają. Prusacy znali doskonale tę swoją słabość: „Siła
naszego żołnierza nie tkwi w szyku luźnym i niezawisłości.
Dyscyplina i wierność są przywilejem żołnierza niemiec­
kiego, odkąd istnieje imię niemieckie. Przyzwyczajony
w czasie pokoju do surowej dyscypliny i bezgranicznego
posłuszeństwa, dezorganizuje się nieporządkiem w bitwie
i niepokoi nieobecnością przełożonych. [...] Z cichym
entuzjazmem podąży za swoim przełożonym wśród naj­
większych wysiłków i niebezpieczeństw, nawet na pewną
śmierć. Lecz zagubiony w masie straci łatwo głowę
i zapomni wszystkiego, co mu dało najstaranniejsze wy­
chowanie pokojowe”28. Należy stwierdzić, że głowę tracili
27 S. S a l m a n o w i c z , Fryderyk II, s . 5 6 .
28 P . C a n t a l , Armia rewolucyjna..., s. 124.
nie tylko szeregowcy. Wieloletnia tresura odbijała się
fatalnie także na oficerach. „Od żołnierzy Fryderyk żądał
bezwzględnego posłuszeństwa, przejawy samodzielności
u poszczególnych oficerów uważał za wykroczenie przeciw­
ko dyscyplinie. Karał i więził również swoich generałów.
Stąd też w armii pruskiej wszyscy nauczyli się słuchać, ale
niewielu nauczyło się dowodzić” 29.
Przedstawienie schematu organizacyjnego piechoty prus­
kiej nie jest sprawą łatwą, co znajduje potwierdzenie
w opisach różnych autorów. Występowały wśród niej
bataliony grenadierów, muszkieterów, fizylierów, liniowe,
zakładowe, różniące się między sobą liczbą kompanii
i stanem etatów. Piechota składała się z 59 pułków liniowych,
29 batalionów grenadierów, 24 batalionów fizylierów oraz
pułku strzelców polnych; jeden pułk piechoty (von Chlebow­
skiego) pozostawał w organizacji30 W skład pułków liniowych
wchodziły trzy bataliony muszkieterów i dwie kompanie
grenadierów. W czasie działań wojennych kompanie grena-
dierskie z różnych pułków łączono w oddzielne bataliony. Ich
nazwy, podobnie jak w przypadku batalionów fizylierskich,
pochodziły od imienia dowódcy polowego. Nazewnictwo
pułków związane było z ich tytularnymi szefami, którzy
najczęściej wyznaczali zastępców. Istniał podział na jednostki
bojowe i rezerwowe. W skład tych pierwszych wchodziła
gwardia, grenadierzy, dwa pierwsze bataliony, i fizylierzy.
Trzecie bataliony muszkieterskie zaliczane były do rezerwy;
wraz z pozostawionymi w zakładach kompaniami batalionów
fizylierskich stanowiły źródło uzupełnień dla oddziałów
polowych. W skład gwardii pieszej wchodziły dwie jednostki:
Guards Regiment (nr 15) i Guard Grenadier Battalion (nr 6).
Pierwsza z nich składała się z trzech batalionów po
sześć kompanii, w tym dwóch karabinierskich. Wśród
29 J. S i k o r s k i , Zarys historii wojskowości powszechnej do końca
wieku XIX, Warszawa 1972, s. 387.
30 P. M a 1 i c k i, Wielka Armia Napoleona na Śląsku..., s. 19.
sześciu kompanii Guard Grenadier Battalion tylko jedną
tworzyli karabinierzy. Marzeniem gwardzistów z Guards
Regiment była służba w 1. batalionie (Leibgarde), uznawa­
nym za najbardziej elitarny oddział w całej piechocie. Jego
żołnierze, oprócz jasnoczerwonych dodatków munduro­
wych, mieli na czapach klamry z wytłoczonymi srebrnymi
granatami, srebrne guziki, lampasy i ozdoby. Grenadierzy
z 2. i 3. batalionów nie używali harcapów. Mundury
w Guard Grenadier Battalion różniły się jedynie dodat­
kami, które były w barwie purpury (szkarłatu) oraz żółtymi
guzikami, lampasami i ozdobami.
Zgodnie z reorganizacją przeprowadzoną wczesnym
latem 1806 r. bataliony muszkieterskie tworzyły cztery
dwuplutonowe kompanie, grenadierskie natomiast składa­
ły się z dwóch dwuplutonowych kompanii. Fizylierzy na
stopie pokojowej byli formowani w trzybatalionowe
brygady. W czasie wojny bataliony fizylierskie rozdziela­
no pomiędzy większe formacje. Bataliony grenadierskie
liczyły nominalnie po 805 żołnierzy, w tym 18 oficerów,
56 podoficerów i 600 grenadierów. Wśród ponad setki
pozostałych było m.in. 40 strzelców (Schiitzen), karabinie­
rzy, 17 artylerzystów, 8 saperów, 8 grajków wyposażo­
nych w fujarki i rezerwa. Grenadierzy nosili ciemno­
niebieskie kurtki oraz charakterystyczne wysokie, pół­
koliście zakończone czapy z kitą. Na froncie czapy
umieszczona była metalowa klamra z wytłoczonym płoną­
cym granatem. Żołnierzy poszczególnych batalionów,
uzbrojonych w karabin z bagnetem i szablę, wyróżniały
różnokolorowe surduty oraz dodatki mundurowe na koł­
nierzach i wyłogach.
Bataliony muszkieterskie liczyły 831-832 ludzi, w tym
22 lub 23 oficerów, 60 podoficerów i 600 muszkieterów.
Na pozostałą liczbę składali się żołnierze występujący
również w batalionach grenadierskich — m.in. 50 strzelców
i tyleż żołnierzy rezerwy, 10 saperów, 17 artylerzystów.
Dodatkowo w pierwszym batalionie każdego pułku służyło
6 grajków wyposażonych w oboje, przygrywających towa­
rzyszom podczas marszu i ataku. Strój i uzbrojenie musz­
kieterów były podobne jak u grenadierów; element wyróż­
niający stanowiły kaszkiety (wykonane z filcu, dwustronnie
zapinane kapelusze)
Najmniejsze liczebnie były bataliony fizylierskie, skła­
dające się z 19 oficerów i 520 fizylierów uzupełnionych
przez m.in. 40 strzelców, 8 saperów, tyluż trębaczy,
5 doboszy, rezerwę; łącznie liczyły one 692 ludzi31.
W każdej brygadzie fizylierów pierwszy batalion nosił
czerwone pompony i znak smoka na charakterystycznych
cylindrycznych czakach; drugi batalion miał przypisany
kolor biały, a trzeci żółty. Kolorystyka mundurów i dodat­
ków mundurowych stanowiła kombinację czterech barw:
czerwieni, zieleni, czerni i niebieskiej. Żołnierze czterech
brygad nosili srebrne guziki, czterech pozostałych złote.
Dodatkowo byli oni wyposażeni w forkiet, który wbity
w ziemię służył do podtrzymywania karabinu podczas
celowania.
Najliczniejszą i zarazem elitarną jednostką w pruskiej
piechocie był pułk strzelców polnych Feldjäger-Regiment
składający się aż z trzech batalionów po cztery kompanie
i liczący nominalnie 1643 oficerów i żołnierzy; faktycz­
nie stan pułku dochodził do niemal 2000 ludzi32. Służyło

31 Dane wg D. C h a n d 1 e r a, Jena 1806, s. 42; P. M a l i c k i podaje

inne liczby żołnierzy w pruskich batalionach; i tak w batalionach


grenadierów — 801 oficerów i żołnierzy, w batalionach fizylierów — 646
oficerów i żołnierzy w czterech kompaniach, stwierdza ponadto, iż
bataliony muszkieterów tworzące pułki piechoty liniowej składały się
z 10 kompanii i liczyły aż 2217 oficerów i żołnierzy, zaś zapasowy
czterokompanijny trzeci batalion liczący 552 ludzi wchodził w skład
garnizonu twierdzy, w pobliżu której stacjonował pułk; Wielka Armia
Napoleona na Śląsku..., s. 19.
32 P. M a l i c k i , Wielka Armia Napoleona na Śląsku..., s. 19; F.G.

H o u r t o u l l e pisze o 12 kompaniach liczących po 200 ludzi; Jena,


w nim wielu gajowych i myśliwych, którzy zaciągali się
w jego szeregi z własną bronią. Słynęli oni z doskonałych
umiejętności strzeleckich i z pewnością fakt ten powodo­
wał, że poszczególne kompanie pułku były przydzielane do
innych formacji, co oczywiście osłabiało jego bojową
wartość. Jägers nosili zielone kurtki i kity przy kaszkietach
w tym kolorze, białe lub szare spodnie.
Elitę lekkiej piechoty stanowili tzw. Schützen, starannie
dobierani żołnierze spośród najlepszych strzelców w po­
szczególnych pułkach. Jedynie oni spośród wszystkich
żołnierzy przechodzili regularne ćwiczenia strzeleckie
z użyciem ostrych nabojów; w ciągu roku otrzymywali
po 60 sztuk. Pozostałe oddziały szkolone były z wy­
korzystaniem ślepych nabojów; wedle założenia przyjętego
przez pruskich sztabowców — wystarczające było oswo­
jenie żołnierzy z hukiem wystrzałów. W kompaniach
fizylierskich było po 20 strzelców, a w kompaniach
liniowych i grenadierskich po 10. Głównym zadaniem
Schützen była walka z tyralierami przeciwnika i osłona
własnych oddziałów.
Schemat organizacyjny pruskiej jazdy był mniej skom­
plikowany niż piechoty, ale i on nie był jednolity. Dzieliła
się ona na ciężką i lekką. Pierwszą tworzyli kirasjerzy,
w skład drugiej wchodzili dragoni i huzarzy. Niektóre
pułki dzieliły się na pięć szwadronów, inne miały dwa
pięcioszwadronowe bataliony. Rozpoczynając wywód na
temat taktyki ciężkiej jazdy, David Chandler posłużył się
stwierdzeniem, że „Wojenna reputacja pruskiej kawalerii
była straszna”33. Doskonale pamiętano jej przełamujące
szarże, które obok ataków grenadierów decydowały o zwy­
cięstwach Fryderyka Wielkiego. Jak w przypadku całej armii,
również opinia o kawalerii pruskiej była już nieadekwatna do
jej wartości. W przededniu wojny z Francją formacja ta była
Auersteadt: The Triumph of the Eagle, Paris 1998, s. 16.
33 D. C h a n d 1 e r, Jena 1806, s. 45.
zaniedbana i nie mogła się równać z dawną konnicą
Fryderyka Wielkiego. Chociaż Prusacy, tradycyjnie zresztą,
dysponowali świetnymi końmi, wiele do życzenia pozo­
stawiało wyszkolenie jeźdźców. Nie było w nim ciągłości,
ponieważ tak jak w piechocie odbywało się jedynie przez
niewielką część służby. „[...] w przybliżeniu 50 procent
pruskich kawalerzystów nie widziało konia przez ponad
10 miesięcy w roku”34. Podczas walki szwadrony kirasjerów
formowały dwie linie po 48 jeźdźców w każdej i ewentualnie
trzecią rezerwową. Do linii nieprzyjacielskiej zbliżano
się kłusem, który następnie przechodził w galop. Zasadą
było nieotwieranie ognia przed jej przełamaniem. Naj­
ważniejsza była szybkość ataku. Na flankach ciężkiej
jazdy operowali huzarzy, których zadaniem była osłona
i wyzyskanie ewentualnego sukcesu głównej kolumny.
W przypadku gdy zaatakowana piechota zdołała stworzyć
czworobok (czworoboki), walcząca w luźnych szykach
lekka jazda ściągała na siebie nieprzyjacielski ogień na
czas niezbędnego ciężkiej jeździe przegrupowania i roz­
poczęcia ponownego uderzenia. Huzarów i dragonów wy­
korzystywano do ubezpieczenia, rekonesansów i pościgu
za rozbitym wrogiem.
Ciężką kawalerię tworzyło 12 kirasjerskich pułków linio­
wych i dwa pułki gwardyjskie: Gardę du Corps Regiment
(nr 13) oraz Gendarmes Regiment (nr 10). W skład lekkiej
jazdy wchodziło 12 pułków dragonów i 10 pułków huzarów.
Jeden z nich, tzw. pułk towarzyszów, został utworzony
z drobnej szlachty rekrutowanej na ziemiach zagarniętych
Rzeczypospolitej podczas rozbiorów35. Jego żołnierze za­
chowali częściowo elementy polskiego umundurowania

34 Ch. M c N a a b, Armies of the Napoleonie Wars, Botley 2009,

s. 286, tłumaczenie autora.


35 R. B i e l e c k i , Encyklopedia..., s. 477; znaczna część oficerów

i żołnierzy pułku „towarzyszów” zdezerterowała i weszła następnie


w skład 6. pułku ułanów Księstwa Warszawskiego.
sprzed zaborów, jednak oficerami w pułku byli niemal
sami Prusacy. Zakładano, że podczas wojny żołnierze
z pułku „towarzyszów” będą rozdzielani pomiędzy pułki
huzarskie w charakterze plutonów flankierskich. Nietrudno
zgadnąć, iż rozwiązanie to było podyktowane brakiem
zaufania do Polaków. Zabiegu tego podczas kampanii
1806 r. nie zdołano zrealizować, późniejsze losy pułku
„towarzyszów” potwierdziły zaś zasadność pierwotnie
przyjmowanej koncepcji.
Pruscy kirasjerzy byli nimi tylko z nazwy. W rzeczywis­
tości nie nosili kirysów, ale jedynie dość grube białe kurtki.
Pułki kirasjerskie dzieliły się na pięć szwadronów, a nomi­
nalny etat liczył 841 ludzi. Zadania flankierskie spoczywały
na karabinierach. Poza prostą szablą kirasjerzy byli uzbro­
jeni w parę pistoletów i karabin.
Dziesięć pułków dragońskich miało po cztery szwadrony
i nominalne etaty 841 kawalerzystów, dwa zaś (5. i 6.) po 10
szwadronów i 1682 kawalerzystów. Dragoni nosili niebieskie
surduty z dodatkami wyróżniającymi każdy pułk. Również
pułki huzarów składały się z 10 dwukompanijnych szwadro­
nów (w dwóch batalionach) po 150 jeźdźców (w tym 24
karabinierów), ale ich etaty były mniejsze niż w przypadku
dragonów i wynosiły 1543 ludzi (w pułku „towarzyszów”
1251). W rezerwie każdego szwadronu pozostawało 12 ludzi
i jeden trębacz na kompanię. Gwardziści z 13. pułku
wyróżniali się czerwono-srebmymi dodatkami mundurowy­
mi, ich regiment zaś szczycił się chorągwią zawieszoną na
drzewcu zakończonym — na wzór starożytnych Rzymian
— wielkim srebrnym orłem. Do pułków dragońskich kiero­
wano wyselekcjonowane konie, dorodniejsze od używanych
przez huzarów.
Zdecydowanie najsłabszym, najbardziej zaniedbanym
rodzajem broni była w armii pruskiej artyleria. Dzieliła się
ona na pieszą, konną, forteczną oraz pułkową. Na stopie
pokojowej Prusy dysponowały łącznie 68 bateriami artylerii
bojowej36. Artyleria połowa pierwszego rzutu składała się
z 12 baterii, każda po sześć dział i dwa dziesięciofuntowe
moździerze, oraz sześciu baterii artylerii konnej po sześć dział
i dwa siedmiofuntowe moździerze. W tak zwanej rezerwie
pozostawało 12 baterii z działami sześciofuntowymi, które
rozdzielano pomiędzy poszczególne bataliony piechoty.
Grenadierzy i piechota liniowa dysponowała dwoma działami
sześciofuntowymi z zapasem 50 pocisków standardowych
i 30 kartaczy37. Bataliony fizylierskie miały tylko po jednym
dziale trzyfuntowym i do niego 60 pocisków standardowych
oraz 40 kartaczy. Pruska artyleria dysponowała bardzo słabą
obsługą. Jedynie fizylierzy mogli liczyć na dobrze wyszkolo­
nych kanonierów odkomenderowanych do ich jednostek
z pułków artylerii pieszej. W batalionach grenadierskich
i liniowych byli z nich oddelegowani tylko podoficerowie,
cała pozostała obsługa to pobieżnie przeszkoleni żołnierze
z danego pułku. Wyznaczano po dwóch szeregowców
z każdej kompanii i stawali się oni kanonierami jedynie
z nazwy. Po wstępnym przeszkoleniu powoływano ich raz na
dwa lata na trwające 4—6 tygodni ćwiczenia. Ten archaiczny
system skazywał pruską artylerię na ciągły niedobór właści­
wie wyszkolonych kanonierów. Dlatego, aby pokryć niedobo­
ry w ludziach, w jej szeregi wcielano starych, wysłużonych
żołnierzy, często inwalidów z oddziałów kawaleryjskich. Na
wypadek wojny zamierzano skorzystać ze zwykłych rekrutów
i poddać ich przyspieszonemu szkoleniu już w warunkach
bojowych. Sprzęt także przedstawiał wiele do życzenia i nie
był odpowiednio przygotowany na wypadek wojny. Z całej
artylerii jedynie dwie baterie miały zapewniony pełen tabor
koński i były gotowe do natychmiastowego wyjścia w pole.
Pozostałe miały zostać oprzągnięte dopiero po ogłoszeniu
mobilizacji38. Umundurowanie artylerii pieszej i konnej się
36 J. S t a s z e w s k i , Wojsko polskie na Pomorzu w roku 1807, s . 4 5 .
37 Tamże, s. 44.
38 Tamże, s. 45.
nie różniło. Czarne kurtki, kapelusze i buty oraz ciemno­
zielone kamizelki uzupełniały szarozielone lub białe spodnie,
białe pasy i rękawice.
Pruska armia była źle uzbrojona. Być może najgorzej
spośród wszystkich wielkich armii w Europie. Porównanie
pod tym względem z Wielką Armią Napoleona wypadało
zdecydowanie na jej niekorzyść. Najmarniej prezentował
się podstawowy element uzbrojenia — karabiny. „Stan
karabinów był opłakany. Okucia i wiązania umyślnie
rozluźniano, aby broń przy uchwytach dawała dobry
oddźwięk, lufy czyszczono do błysku, starano się o to,
ażeby ta broń była raczej do parady niż do użytku.
W oddziałach strzeleckich i fizylierskich podoficerowie
mieli karabiny, w pozostałych uzbrojeni byli w halabardy”39.
Największą bolączkę stanowił fakt, że w użyciu pozo­
stawało kilka rodzajów karabinów o odmiennych kalibrach
lufy i kuli. W powszechnym zastosowaniu był karabin
piechoty wz. 1750 o kalibrze lufy 19,5 mm i kalibrze kuli
17,65 mm. Część jednostek wyposażona była w karabiny
wz. 1780-1782 o kalibrze lufy 19,81 mm i kalibrze kuli
17,71. Schützen używali karabinów o kalibrze 18,5 mm. Na
tym jednak nie koniec. Prusacy planowali przezbroić swoje
oddziały w karabiny wz. 1805, ale nie zdołano tego
uczynić przed rozpoczęciem kampanii 1806 r. W wielkiej
fabryce broni w Poczdamie Francuzi przejęli tysiące owych
karabinów, w które m.in. wyposażono następnie polskie
jednostki tworzone przez generała Jana Henryka Dąbrow­
skiego. Ciekawostkę stanowi ich kaliber — 18,06 mm,
odpowiadający, nomen omen, dacie wojny z Francją
i pruskiej klęski. Podobny los spotkał kilkadziesiąt tysięcy
karabinów M 1801 skonstruowanych według projektu
kapitana von Nothardta, w które nie zdołano przezbroić
pruskiej piechoty. Na określenie pruskich karabinów, ze

39 Tamże, str. 50.


względu na ich ciężar (około 6 kg), wygląd — były zbyt
krótkie, stosowano do nich zdecydowanie za długie bagnety,
które szybko łamały się podczas starcia wręcz — i wreszcie
kiepską jakość, utarła się pogardliwa nazwa „krowie nogi”.
Nie dawały one wielkich szans na celny strzał ze względu
na brak wizjera. Celowanie ułatwiało zgrubienie u wylotu
i wycięcie u nasady; o powodzeniu decydowało właściwe
zgranie obu punktów z linią strzału. O ile z odległości 100
kroków przy 200 strzałach notowano 92 trafienia, to już na
dystansie 400 kroków jedynie 42. Użycie karabinu francus­
kiego dawało w podobnych warunkach odpowiednio 151
i 55 trafień. Karabiny pruskie, choć nieporęczne i po­
wszechnie wyśmiewane, w jednym, niezmiernie ważnym
aspekcie, miały przewagę nad używanymi w innych woj­
skach. Zaopatrzono je w specjalne ostrze, które pozwalało
żołnierzowi przeciąć ładunek bez potrzeby przegryzania go
zębami. To niewielkie w gruncie rzeczy i niedrogie
ulepszenie powodowało poważne konsekwencje. Dzięki
niemu piechota pruska strzelała szybciej niż francuska.
Jednak walkę ogniową mogła prowadzić przez stosunkowo
krótki czas. Regulamin przewidywał wyposażenie żołnierza
w 60 naboi. Po ich wystrzeleniu, co przy znacznym
natężeniu walki mogło nastąpić już po kilkudziesięciu
minutach, pozostawało mu jedynie liczyć na żelazny zapas
przewożony na wozach amunicyjnych. Jednak tam na
jednego żołnierza przewidywano zaledwie 22 naboje 40.
Przestarzały charakter armii pruskiej wyrażał się także
w jej umundurowaniu. Krój mundurów, niezależnie od ich
ujednolicenia po 1803 r., pamiętał czasy wojny siedmiolet­
niej. Pruscy żołnierze nosili ciężkie i niezgrabne uniformy,
nie tylko krępujące ich ruchy, ale i częstokroć wywołujące
prześmiewcze komentarze wśród obserwatorów. Zło czaiło
się w systemie zaopatrywania żołnierzy, na ten cel dowódca

40 Tamże, s. 50.
kompanii otrzymywał określony ryczałt, z pieniędzy tych
miał umundurować i wyżywić podległych sobie żołnierzy.
Prowokowało to oczywiście do nadużyć. „Kapitan był
gospodarzem swojej kompanii, dbał o nią, przyodziewał
i żywił. Rząd płacił mu za to, a ponieważ ciągnione tym
sposobem zyski należały do kapitana, można sobie wystawić
(tj. wyobrazić — S.L.) los żołnierzy. Sukno brane na
mundury było jak pajęczyna, spodnie dochodziły zaledwie
do łydek, a wszystko było tak ciasne, że z trudnością
przychodziło się żołnierzowi zapiąć; kamasze czarne za­
chodziły poza kolana i przykrywały spodnie. Żołnierz nosił
trzewiki, robione ze starego rzemienia, miał mundur
granatowy, wycięty od przodka, do niego były przyszyte
dwa kawałki sukna białego, mające wyobrażać kamizelkę.
Binda czarna stanowiła chustkę na szyję, a musiała być
koniecznie ciasno spiętą, ażeby krew biedakowi nabiegała
do głowy i nadawała mu cerę czerstwą i zdrową, lubo był
rzeczywiście blady i chorowity dla nędznej strawy, którą
spożywał; każdy żołnierz miał być upudrowany i nosił
harcap, zwykle z konopi uwity, a zawieszony za kołnierz;
na głowie miał kapelusik trójgraniasty i loki, także sztuczne
do kapelusza przymocowane, co go śmiesznej postaci
nabawiało, ponieważ tak samo harcap, jak loki wisiały
nieporuszenie pomimo różnych ruchów głowy. Żołnierz
pruski nie dostawał w owej epoce koszuli ze skarbu (od
armii — S.L.), ale miał przyszyte w rękawach po kawałku
płótna, pokazującego się u rąk, które wyobrażały mankiety.
A zatem jeżeli żołnierz taki nie sprawiał sobie koszuli
z własnego funduszu, nic prócz munduru nie miał na
swojem ciele”41. Do opisu pamiętnikarza należałoby dodać,
że pruscy piechurzy nie mieli płaszczy ani koców. Pomimo
przedstawionej tu mizerii w umundurowaniu, co dowodzi,
iż zewnętrzne upiększenie przykrywało rzeczywiste braki
41 F. G a j e w s k i , Pamiętniki, Warszawa 1958, s. 31-32; pisownia
oryginalna.
i niedoskonałości pruskiej armii, pruscy żołnierze na
pierwszy rzut oka prezentowali się imponująco. Byli
bardziej postawni od niewysokich Francuzów i wydawali
się być od nich silniejsi i bardziej wytrzymali. Lecz to były
jedynie pozory. W rzeczywistości pruski żołnierz był
„sztywny, nieruchawy, uszedłszy pół mili, skoro kolumna
stawała, pokładał się do spoczynku”42. Spostrzeżenia o sła­
bej kondycji żołnierzy Fryderyka Wilhelma podziela do­
piero co cytowany Franciszek Gajewski. Jednak jego
pamiętnik odsłania całkowicie zaskakującą stronę ich
egzystencji: „Tak żołnierz pruski [...] gdy się rozebrał, był
podobny do chodzącego trupa, częstokroć żebrał po ulicy
i ubiegał się za jakimkolwiek zarobkiem, a czego się nikt
podjąć nie chciał, to chętnie wypełniał pruski żołnierz za
liche wynagrodzenie. Czyścił kloaki po miastach, usługiwał
Żydom, był tragarzem, rąbał drzewo, zgoła posługiwał
każdemu, byle zarobić cokolwiek grosza i uśmierzyć głód
dokuczający”43. Nie tylko zachowane opisy stanową świa­
dectwo kiepskiej kondycji wojsk Fryderyka Wilhelma III.
Na jednej z karykatur Aleksandra Orłowskiego, ukazującej
armię pruską, za bardzo grubym oficerem postępują dwaj
cudaczni grajkowie, trójka chudych choć dziarsko masze­
rujących grenadierów oraz kilka szeregów pokracznie
wyglądającego żołdactwa, postaci jakby żywcem wyjętych
z gabinetu osobliwości.
Taktyka walki armii pruskiej nie uległa zmianie od
czasów wojny siedmioletniej. Walka w kolumnach i w linii,
z niewielkim zastosowaniem luźnych, osłonowych tyralier,
była podstawowym sposobem prowadzenia boju. Nowością
wprowadzoną przez Fryderyka Wielkiego był szyk skośny,
wynalazek tebańskiego wodza Epaminondasa, służący wraz
z manewrem oskrzydlającym do rozerwania ugrupowania
linearnego wroga. Przed stosowaniem luźnego szyku po-
42 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętnik, c z . I , s . 3 .
43 F . G a j e w s k i , Pamiętniki, s . 3 3 .
wstrzymywała Prusaków obawa przed dezercjami; kontrolę
nad żołnierzami łatwiej było utrzymać, wówczas gdy
walczyli w masie, w dużych kolumnach pod bezpośrednim
nadzorem oficerów i mechanicznie wykonywali ich rozkazy.
Bitwa pod Jeną i Auerstadt miała przejść do historii wojen
jako ostatnia wielka batalia stoczona z wykorzystaniem
szyku linearnego. Odtąd wszystkie armie europejskie
zmagające się z wojskami Napoleona przeciwstawiały im
podobną taktykę walki, operując rozrzuconymi w tyraliery
batalionami wspartymi przez kolumny.
Na tle Wielkiej Armii Napoleona armia Fryderyka Wilhel­
ma III raziła powolnością manewrów na obszarze działań
wojennych. Jej ruch opóźniały rozbudowane do gigantycz­
nych rozmiarów tabory. Do funkcjonowania jednego pułku
liniowego potrzeba było niemal 300 koni, z czego zaledwie
czwartą część używano do obsługi artylerii, przewożenia
żywności i amunicji. Ogromna większość zwierząt była
wykorzystywana przez oficerów jako konie wierzchowe i do
przewożenia ich osobistych bagaży. Jedyną formę postojów
stanowiły biwaki, na każdą noc zataczano obozy. Jednocześ­
nie na niedostatecznym poziomie pozostawało ubezpieczenie
marszowe, uzależnione od umiejętnego wystawiania zwiadów
i czat. W rezultacie pruskie wojska poruszały się w terenie
niczym ślepiec, narażając się na nagły, niespodziewany napad
ze strony wroga. Ich mobilność dodatkowo ograniczał system
zaopatrzenia, tradycyjnie oparty na stałych magazynach
ulokowanych w większości na terenie pruskich twierdz.

Najwięcej ich znajdowało się na obszarze Śląska, a w ilości
zgromadzonych zapasów przodowały Wrocław, Głogów
i Nysa. W konsekwencji często to właśnie usytuowanie
magazynów wyznaczało kolejne etapy przemieszczania się
armii, tworząc łamaną linię przemarszów i opóźniając
osiągnięcie wyznaczonego wcześniej celu.
W podsumowaniu krótkiego rozdziału poświęconego Jenie
i Auerstadt Archibald Macdonell, mistrz prostej formy
i zaskakującej puenty, dokonał wiele mówiącego zestawienia:
„Pod Jeną cesarz miał trzydzieści siedem lat, Berthier
— pięćdziesiąt trzy, Davout — trzydzieści sześć, Soult,
Lannes i Ney mieli po trzydzieści siedem lat, Bessieres
i Mortier — po trzydzieści osiem, Murat miał lat trzydzieści
dziewięć.
Książę Brunszwicki miał siedemdziesiąt jeden lat, Hohen-
lohe — sześćdziesiąt jeden, Bliicher — sześćdziesiąt cztery,
Móllendorf — osiemdziesiąt cztery”44. Niewiele młodsi
byli pułkownicy i majorzy. Spośród 66 pułkowników
piechoty aż 28 miało sześćdziesiąt i więcej lat, na 281
majorów zaledwie 5 (!) w dniu bitwy pod Jeną i Auerstadt
nie osiągnęło wieku pięćdziesięciu lat45. Francuscy ofice­
rowie analogicznego szczebla byli przy nich prawdziwymi
młodzieniaszkami. Mając na uwadze chociażby powyższe
porównanie, wynik bitew pod Jeną i Auerstadt nie może
dziwić. Starcy czują się o wiele lepiej, zasiadając w ławach
areopagu, niż dowodząc na polu bitwy. Skostniała rutyna
powstrzymująca skutecznie przed nadmiernym ryzykiem
i fantazja popychająca do brawury należą bez wątpienia do
dwóch różnych światów.

ARMIA SASKA

Siłę armii pruskiej wydatnie wzmocnił kontyngent


wojsk saskich. Saksonia, której przez niemal całą dekadę
udawało się zachować neutralność, krótko przed wojną
z Francją została zaanektowana przez Prusy. 12 września
1806 r. ich wojska wkroczyły na terytorium Saksonii
i w ten mało finezyjny, ale bardzo skuteczny sposób
zapewniły sobie cennego sojusznika w starciu z Na­
poleonem. W ciągu półwiecza był to już drugi przypadek,
kiedy Prusacy siłą zmuszali Sasów albo wprost do służby
44 A . M a c d o n e l l , Napoleon i jego marszałkowie, s. 107.
45 J. S t a s z e w s k i , Wojsko polskie na Pomorzu w roku 1807, s . 4 5 .
w swoich szeregach, albo czynili z nich swoich przymuso­
wych sojuszników. Na początku wojny siedmioletniej, po
zdobyciu warownego obozu w Pimie, Fryderyk Wielki,
brutalnie łamiąc prawo wojenne, wcielił do swojej armii
kilkanaście tysięcy saskich jeńców.
Armię saską w przededniu wojny z Francją trudno byłoby
uznać za przodującą w Europie. Pod względem uzbrojenia,
wyszkolenia żołnierzy i preferowanej taktyki ustępowała
wielu innym ówczesnym armiom. Sasi, podobnie jak Prusacy,
ciągle tkwili w minionej epoce; ich regulaminy i wyposażenie
pamiętały wojnę siedmioletnią. Niektóre jednak formacje
cieszyły się świetną opinią. Na armię elektora składało się
dziewięć pułków jazdy, w tym cztery ciężkiej (kirasjerzy
i karabinierzy), cztery szwoleżerów i jeden huzarów oraz 12
regimentów piechoty i pieszy pułk gwardii. Była ona
administracyjnie podzielona na cztery inspektoraty, po dwa
dla piechoty i jazdy. Wymienione oddziały wspierała silna
artyleria. W kampanii 1806 r. uczestniczyło około 20 000
Sasów46. Doskonałą renomą cieszyła się szczególnie ciężka
kawaleria saska, wspaniale wyekwipowana i umundurowana.
Od czasów wojny siedmioletniej dość powszechnie uznawano
ją za najlepszą w Europie, a tym samym na świecie.
Zazdroszczono Sasom świetnych koni. Część z nich pocho­
dziła z hodowli prowadzonych na terenie Polski, co nie może
dziwić, zważywszy na ścisłe związki łączące przez większość
XVIII w. Saksonię z Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Eksportowane z Saksonii rumaki w znacznej części zaspoka­
jały potrzeby francuskiej kawalerii. Dużą liczbę koni kupowa­
ły również Austria i Prusy.
Organizację i taktykę walki piechoty saskiej określał
Regulamin (Reglement) z 1804 r. oparty na podobnym

46 Szczegółowe zestawienie saskich jednostek walczących po stronie


Prus w 1806 r. w załączniku nr 1 sporządzonym na podstawie doskonałej
monografii J. S n o p k i e w i c z a Armia saska 1763-1SI5 (1), Zabrze
2008, będącej podstawą niniejszego podrozdziału.
dokumencie sprzed trzydziestu lat. Nie różniły się one
zasadniczo od rozwiązań przyjętych w armii pruskiej.
Najmniejszą jednostkę organizacyjną, tzw Rotte, tworzyło
trzech żołnierzy. Cztery Rotte składały się na sekcję,
a dwie sekcje tworzyły pluton liczący 30 ludzi. W skład
kompanii, liczącej wraz z oficerami i podoficerami 150
żołnierzy, wchodziły cztery plutony, bataliony zaś dzieliły
się na cztery kompanie muszkieterskie i jedną grenadierską.
Saski pułk składał się z dwóch batalionów. Podczas działań
wojennych kompanie grenadierskie łączono w oddzielne
czterokompanijne bataliony. Wojska stosowały taktykę linear­
ną z wykorzystaniem elementów walki w kolumnach.
Obowiązywały dwa szyki liniowe — paradny i ogniowy.
Pierwszym z nich posługiwano się podczas manewrów
wykonywanych na polu bitwy, drugim w czasie walki.
Piechota rozwijała się zwykle w ugrupowaniu trzyszerego-
wym, ale w zależności od sytuacji i poniesionych strat
walczyła w dwóch, a czasami nawet w jednym szeregu,
aby zachować regulaminową szerokość formacji. W szyku
paradnym oficerowie zajmowali stanowiska przed linią
żołnierzy, w szyku ogniowym znajdowali się natomiast na
ich tyłach. Kolumny tworzono podczas ataków przełamu­
jących i szturmów na stanowiska obronne nieprzyjaciela.
Regulamin przewidywał prowadzenie ognia plutonami, pół-
kompaniami i półbatalionami. W przepisach uwzględniano
współdziałanie na szczeblu czterech batalionów, co — jak
stwierdza Jan Snopkiewicz w swojej monografii poświęconej
armii saskiej — „[...] jest godne zauważenia, nie wszystkie
bowiem regulacje opisywały działania wojsk na tak wysokim
poziomie” 47.
Piechurzy uzbrojeni byli w przestarzałą, ciężką broń
— karabiny konstrukcji sprzed niemal trzydziestu lat,
wprowadzone w 1778 r. Ze względu na ciężar (około 5 kg)

47 J. S n o p k i e w i c z , Armia saska..., s.54.


i wielkość (144,6 cm) zwano je „końską nogą”. Saskie
karabiny, jako jedyne spośród wykorzystywanych w ów­
czesnych armiach, były kalibru 17,2 mm. Ta odmienność
niosła za sobą dość przykre konsekwencje; saski piechur,
pozbawiony amunicji, mógł jedynie walczyć bagnetem lub
„końską nogę” wykorzystać w charakterze maczugi. Dodat­
kowo piechota była wyposażona w tasaki długości około
70 cm i wadze ponad 0,6 kg.
Najwyższy poziom wyszkolenia wśród saskiej piechoty
prezentowały pułki grenadierskie i gwardia. Zasłużone
pochwały zbierali także walczący w szyku rozproszonym
strzelcy lekkiej piechoty (Schiitzen). Działając parami,
tworzyli luźną tyralierę przed linią batalionu. Na przemian
ładowali i strzelali, dając sobie nawzajem osłonę.
Instrukcje odnoszące się do saskiej jazdy pochodziły
z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVIII
w. i były dziełem generała Bellegarde’a. Pułki dzieliły się
na cztery dwukompanijne szwadrony i liczyły nominalnie
730 ludzi. Faktycznie w służbie pozostawało od 300 do
700 żołnierzy i oficerów. Najwyższy etat miał pułk huzarów
— 1020 ludzi w ośmiu szwadronach. Kawalerię formowano
w brygady i przydzielano do dywizji piechoty. Walczyła
w szyku trój szeregowym lub dwuszeregowym (huzarzy).
Indywidualne wyszkolenie kawalerzysty trwało dwa lata.
Ubiór żołnierzy ciężkiej kawalerii składał się z bladożółtej
kurtki z jednorzędowym zapięciem, białych spodni, wyso­
kich czarnych butów i tego samego koloru dwurożnego
kapelusza, miał też czarne ładownice przewieszone przez
ramię na białym pasie. Poszczególne pułki różniły się
barwą kołnierzy, mankietów, galonów na kurtkach. Szwo­
leżerowie nosili czerwone mundury, mieli dwurzędowe
kurtki i brązowe ładownice. W sposób najbardziej fan­
tazyjny, wzbudzający powszechny podziw, ubrani byli
huzarzy. Biały dołman z pięcioma rzędami srebrnych
guzików, wykończony kołnierzem i mankietami w kolorze
niebieskim z białym obramowaniem, uzupełniały niebieskie
spodnie i czarne buty. Najbardziej ozdobnym elementem
był niebieski szabeltas (płaska skórzana torba na drobiazgi
zawieszona u pendentu szabli, obszywana zwykle bogato
haftowaną tkaniną) z książęcymi inicjałami FA — Fryderyk
August. Na wyposażeniu kirasjerów i szwoleżerów, obok
pałasza i szabli, była para pistoletów. Huzarzy dysponowali
krótkim karabinkiem kawaleryjskim i zakrzywioną szablą.
Używane przez kirasjerów pancerze (kirysy) w kolorze
czarnym osłaniały jedynie pierś, ale wyróżniały się masyw­
ną budową i były cięższe od dwuczęściowych kirysów
w armii francuskiej.
Tradycyjnie wysoki poziom wyszkolenia prezentowali
artylerzyści, artyleria zaś, pozostająca pod bezpośrednim
dowództwem władcy, stanowiła najbardziej zadbany i naj­
lepiej wyposażony rodzaj wojsk.
Zwyczajowo w armii saskiej poszczególne pułki nosiły
nazwę swoich właścicieli (tzw. inhaberzy). W praktyce
rzadko stawali oni na ich czele. W sytuacji gdy pułk
piechoty i jazdy nosił tę sama nazwę, było to fizycznie
niemożliwe. Najczęściej faktyczną komendę sprawowały
osoby wyznaczone przez właściciela; zdarzało się, że
dowództwo trafiało w ręce człowieka, na przykład członka
rodziny, który ze sztuką wojenną i wojaczką miał niewiele
wspólnego. Posiadanie własnej jednostki w armii saskiej,
podobnie zresztą jak w armii pruskiej, dawało doskonałe
pole do nadużyć i szybkiego wzbogacenia się. Właściciele
znaczną część funduszy przeznaczonych na utrzymanie
żołnierzy i ich wyposażenie bezceremonialnie defraudowali.
Korpus oficerski stał na niezbyt wysokim poziomie.
Kadra była mocno podstarzała. Średni wiek kapitana
wynosił 55 lat, pułkownika zaś był o dziesięć lat wyższy.
Brakowało jednolitego dowództwa, morale znacznej części
oficerów pozostawiało wiele do życzenia. Ale w przeci­
wieństwie do armii pruskiej w szeregach wojsk saskich
służyło niewielu cudzoziemców. Ich liczba nie przekraczała
5 procent ogółu żołnierzy. Okoliczność ta wiązała się ściśle
z systemem werbunku: był on dobrowolny i przeprowadza­
no go wyłącznie na terytorium Saksonii. Poszczególne
pułki miały swoje okręgi werbunkowe. Rekruci zawierali
kontrakty na długoletnią służbę — od 9 do 15 lat. Poważną
bolączką armii saskiej była natomiast znaczna liczba
żonatych żołnierzy. Działo się tak pomimo prowadzenia
rekrutacji spośród kawalerów w wieku 16-26 lat. Jacek
Snopkiewicz cytuje świadka pochodu saskiego korpusu:
„Towarzyszyło mu mnóstwo kobiet, albowiem nieomal
każdy żołnierz saski był żonaty, a owe żony chciały
wszystkie mężom towarzyszyć. Musiano je po kilka razy
odpędzać, wszakże znajdowały się przy pułku po kilku
dniach, a oficerowie ułatwiali nawet ten udział w losach
małżonków” 48.

48 J. S n o p k i e w i c z, Armia saska..., s. 44.


WOJNA

Panująca w Prusach wojenna histeria, decyzje mobilizacyjne


i wynik narady z 2 września, o czym doniósł francuski
wywiad, przekonały Napoleona, że musi się poważnie liczyć
z możliwością konfliktu zbrojnego. Podobnie jak w 1805 r.
Francja stawała przed groźbą walki z kolejną koalicją.
Wciąż niewiadomy pozostawał jej skład. Obok Prus i Rosji
należało brać pod uwagę udział w niej Anglii, wystąpienie
Austrii zaś, pomimo formalnego pokoju, było sprawą otwartą.
W przypadku francuskich niepowodzeń na pruskim froncie
Austria mogła skorzystać z nadarzającej się okazji i złamać
przyjęte zobowiązania. Cesarz Francuzów doskonale zdawał
sobie sprawę, że w powstałej sytuacji wiele, jeśli nie
wszystko, zależeć będzie od zdecydowania w podejmowaniu
decyzji i szybkości ich realizacji. Sprzyjała mu następująca
okoliczność, że w przeciwieństwie do ubiegłorocznej kam­
panii przeciwko Austriakom, kiedy musiał przerzucać armie
z wybrzeży kanału La Manche do serca Austrii, miał je
u granic Prus. Teraz jego wojska były rozrzucone wzdłuż
zachodniej granicy Prus, w bezpośrednim sąsiedztwie ewen­
tualnego teatru wojny. Były wypoczęte, pewne swojej
wartości, sprawdzone w boju i doskonale zorganizowane.
W sprzyjających okolicznościach w ciągu kilku dni mogły
dotrzeć do Berlina. Na początku września poszczególne
korpusy Wielkiej Armii były rozlokowane następująco:
I Korpus Bemadotte’a w okolicach Ansbach, III Korpus
Davouta w Oettingen-Nórdlingen, IV Korpus Soulta po­
między Passau-Braunau-Landshut, V Korpus Lefebvre’a
w Schweinfurtcie i na południe od niego, VI Korpus Neya
w Memmingen, z pierwszą dywizją stacjonująca w Kolonii,
VII Korpus Augereau we Frankfurcie1. Z wyjątkiem I Kor­
pusu, składającego się z dwóch dywizji piechoty, wszystkie
pozostałe miały w swoim składzie trzy dywizje piechoty
i dywizję lekkiej kawalerii. Kawalerię odwodową przy­
dzieloną pod rozkazodawstwo pomiędzy cztery korpusy:
I, III, VI oraz VII. Zakładano, iż w ciągu 48-72 godzin
każdy z nich będzie w stanie zebrać wszystkie swoje
oddziały pozostające na leżach i uzyskać pełną gotowość
bojową. Całość sił potrzebowała około tygodnia, aby
przeprowadzić koncentrację w okolicach Bambergu lub
Wiirzburga. 5 września, a zatem niemal miesiąc po za­
rządzeniach pruskich dotyczących mobilizacji, Bonaparte
wydał rozkazy wprowadzające pogotowie wojenne w swojej
armii. Dyspozycje opuszczające cesarską kancelarię doty­
czyły ogromu spraw, częstokroć odnosząc się do szcze­
gółowych rozstrzygnięć. Obejmowały kwestie związane
z logistyką, zaopatrzeniem i uzupełnieniem armii. „Dyk­
tował wówczas jeden albo dwa dni, prawie bez odpoczynku,
aż sto lub dwieście listów, które wszystkie dochowały się,
i wszystkie będą wiekuistym wzorem sztuki zarządzania
wojskiem i państwami”2. Zapatrzony w cesarza Thiers jest
trochę na bakier z logiką, pisząc, że wszystkie listy się
zachowały i jednocześnie nie podając ich dokładnej liczby,
oddaje jednak ogrom wykonanej przez niego pracy. Napo­
leon zadbał przede wszystkim o odpowiednie przygotowa­
nie Wielkiej Armii i priorytetowo potraktował terytoria
1 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 116.
2 A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, t. III, s. 495.
niemieckie, ale w swoich rozkazach nie pominął także
innych rejonów cesarstwa. Szczegółowe dyspozycje otrzy­
mali jego bracia, Ludwik i Józef, panujący w Holandii
i Neapolu. Zadanie Ludwika Bonapartego polegało na
zabezpieczeniu przed atakiem ze strony Anglików wybrzeża
na odcinku aż do obozu w Boulogne oraz wywołania
u Prusaków przekonania, że istnieje możliwości uderzenia
jego wojsk od strony Westfalii. Zmusiłoby to ich do
wydzielenia części sił w celu ochrony północno-zachodniej
granicy. Napoleon nakazał młodszemu bratu umiejętne
rozsiewanie pogłosek o mobilizacji silnej armii liczącej aż
80 000 żołnierzy, co pruskim analitykom mogło sugerować
podjęcie przygotowań do ataku na Westfalię i późniejszego
marszu na Prusy. Z Ludwikiem miał pozostawać w łączno­
ści nowo tworzony VIII Korpus Wielkiej Armii pod
dowództwem marszałka Edouarda Mortiera, doskonałego
żołnierza, w którego żyłach płynęła angielska krew. Bazą
dla oddziałów Mortiera stała się Moguncja. Przeznaczeniem
dodatkowego korpusu było zarówno wywarcie wojskowej
presji na Hesję, jak i stworzenie pomostu pomiędzy
wojskami Ludwika i Wielką Armią. Jego obecność miała
także dodać animuszu niewielkim krajom zrzeszonym
w Związku Reńskim i osłonić linię Renu. W liście
przesłanym do Ludwika Napoleon pisał: „Cokolwiek by
mnie spotkało, działać będę swobodnie, wiedząc, że jesteś
nad Renem. Mając swobodę manewrowania, niezależny od
wszelkiej linii operacyjnej i spokojny o los moich państw,
zawsze znajdę środki i sposoby”3. Bawaria, najsilniejsze
ogniwo Związku Reńskiego, miała skoncentrować połowę
swojej armii pod Braunau w osłonie przed ewentualnym
atakiem ze strony Austrii. Gdyby do niego rzeczywiście
doszło, pomocy Bawarczykom mógł przede wszystkim
udzielić korpus Neya, rozłożony najbardziej na południe,

3 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s .119.


niejako w charakterze odwodu dla pozostałych korpusów
Wielkiej Armii. Ponadto w Braunau jako załoga twierdzy
stanęło 5000 ludzi z korpusu Soulta, w tym 3. pułk liniowy
i silna artyleria. W przekonaniu cesarza były to siły
wystarczające do powstrzymania ataku przez Tyrol bądź
opóźnienia postępów nieprzyjacielskiej ofensywy do czasu
uzyskania rozstrzygnięcia na pruskim teatrze wojny. Za­
krojone na szeroką skalę przygotowania wojenne z myślą
o ewentualnym wystąpieniu Austrii przeprowadzono także
w Dalmacji, gdzie na czele wojsk stał generał Marmont,
dowódca II Korpusu Wielkiej Armii, oraz w północnych
Włoszech. Tutaj Bonaparte miał dwóch znakomitych wo­
dzów: marszałka André Massenę oraz swojego pasierba,
Eugeniusza de Beauhamais. Mieli oni do dyspozycji łącznie
około 70 000 żołnierzy i oparcie w kilku doskonale
zaopatrzonych, potężnych twierdzach — Aleksandrii, Man-
tui, Wenecji, co wystarczająco, zdaniem Napoleona, zabez­
pieczało wspomniany rejon przed ofensywnymi działaniami
ze strony Austriaków.
Szykując się do wojny, Napoleon zaczął tworzyć nowe
jednostki. W końcu września wydał m.in. dekret powołujący
do życia formację, w której mieli służyć głównie Polacy.
Była nią Legia Północna4.
Napoleon, zarządzając przygotowania wojenne w od­
powiedzi na zbrojenia Prus, nie zrezygnował z możliwości
zażegnania konfliktu za pomocą działań dyplomatycznych.
12 września z cesarskiej kwatery przesłano na dwór
Fryderyka Wilhelma III ultimatum przestrzegające przed
wkroczeniem jego armii na terytorium Saksonii. Krok taki
zostałby uznany za wrogi akt powodujący automatyczne
zerwanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy Francją
i Prusami, i w praktyce przesądziłby o zbrojnej konfrontacji.
Dzień później, ciągle jeszcze licząc się z możliwością

4 Patrz rozdział: Udział Polaków w wojnie 1806-1807 roku.


walki na dwa fronty, cesarz wydał specjalną instrukcję,
w której nakazał Berthierowi przegrupowanie sił Wielkiej
Armii. Poza korpusem Soulta, wraz z Bawarczykami
stanowiącym osłonę od strony Austrii, pozostałe jej korpusy
miały się zebrać pomiędzy Bambergiem a Würzburgiem
do bezpośrednich działań przeciwko Prusom. Kiedy 12
września, lekceważąc treść ultimatum, wojska pruskie
weszły w granice Saksonii, wojna stała się nieunikniona.
Jednakże tylko na jednym froncie, gdyż Austria, urabiana
przez wiele tygodni na gruncie dyplomatycznym, zade­
klarowała swoją neutralność. Z jej strony przestało zagrażać
niebezpieczeństwo, a to oznaczało możliwość zwolnienia
sił marszałka Soulta do głównych operacji. Do Berthiera
19 października wyruszyli kurierzy z nowymi instrukcjami.
Genialny sztabowiec cesarza Francuzów miał zadbać, aby
do 3 października cztery korpusy Wielkiej Armii — I, III,
IV i VI — oraz gwardia i dywizja Duponta znalazły się
w rejonie wyznaczonym przez Amberg-Norymbergę-Bam-
berg-WUrzburg. W osłonie, pomiędzy dwoma ostatnimi
miastami, miała zająć pozycje kawaleria odwodowa.
VII Korpus otrzymał rozkaz pozostania pod Frankfurtem
z zadaniem osłony linii Renu i ewentualnego ruchu
przeciwnika w kierunku na Moguncję lub Kolonię. Powyż­
sze rozporządzenia Napoleona, który na kwaterę główną
wyznaczył Würzburg, stanowiły realizację zamysłu sprzed
miesiąca. Już na początku września cesarz wskazywał
okolice Bambergu jako obszar stanowiący doskonały punkt
do zgrupowania Wielkiej Armii przed rozpoczęciem działań
ofensywnych przeciwko Prusom. Plan wojny, jaki powstał
w jego głowie, był prosty, a przez to genialny. Zakładał
uderzenie z nad górnego Menu najkrótszą drogą wprost na
Berlin. W takim przypadku przeciwnik zostanie zmuszony
do stoczenia walnej bitwy w obronie stolicy, bądź, gdyby
posunął się w kierunku Renu lub dolnego Menu, utraci
swoje linie odwrotowe i będzie musiał walczyć z od­
wróconym frontem. Wyraźna porażka w takich warunkach
oznaczałaby dla pruskiej armii niechybną zagładę. Bonapar­
te liczył się jednak również z możliwością przekroczenia
przez Prusaków Lasu Turyńskiego i Lasu Frankońskiego,
ale z jego wyliczeń wynikało, że nie stanie się to wcześniej
niż 4 lub 5 października. Przy takim manewrze na wroga
czekałaby jednak niemal cała Wielka Armia w okolicach
Bambergu lub korpus Lefebvre’a pod Wurzburgiem. Gdyby
Prusacy ruszyli w kierunku Frankfurtu, na ich drodze
znalazłby się korpus Augereau, dając czas pozostałym
siłom na wyjście na tyły wroga.
Decydując się na wystąpienie przeciwko Francji, Prusy
nie zadbały o zapewnienie sobie przewagi materialnej. Ich
armia, wzmocniona w praktyce jedynie przez Sasów, była
mniej liczna i, o czym już wspomniano, znacznie gorsza
jakościowo od francuskiej. Na jej czele postawiono za­
służonego i cieszącego się szacunkiem siostrzeńca Fryde­
ryka Wielkiego, księcia Karola Wilhelma Brunszwickiego,
który objął bezpośrednią komendę nad głównymi siłami
liczącymi 58 300 żołnierzy5. Księcia, zasiadającego na
tronie Brunszwiku od 1780 r., otaczała sława jednego
z największych europejskich wodzów. Była ona już jednak
mocno zwietrzała. Wszelkie jego poczynania musiały, siłą
rzeczy, być ograniczone z powodu podeszłego wieku. Jak
celnie stwierdził Thiers, liczący ponad 70 lat książę „Przyjął
dowództwo przez słabość starca, żeby nie mieć zmartwienia
zostawując je spółzawodnikom, i czuł się przygnębiony
tym ciężarem”6. Dodać należy, iż za powierzeniem mu
komendy nad armią optowała najmocniej królowa Luiza.
Być może brak wiary w sprawne dowodzenie stojącego
nad grobem wodza spowodował decyzję króla o dołączeniu

5 M. K u k i e 1, Wojny napoleońskie..., s. 121; szczegółowe zestawienie

jednostek armii księcia Brunszwickiego zawiera załącznik nr 2.


6 A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 513; pisownia
oryginalna.
do armii. Fryderyk Wilhelm III, jedynie mgliście orientujący
się w wojskowych arkanach, postanowił z bliska czuwać
nad przebiegiem przygotowań wojennych i późniejszych
operacji. Nie było to najszczęśliwsze posunięcie. Stanowiło
zapowiedź przyszłych tarć w dowództwie i kłopotów z pode­
jmowaniem decyzji. Tym bardziej że znane były powszechnie
ambicje księcia Fryderyka Ludwika Hohenlohego stojącego
na czele armii śląskiej (po połączeniu z jednostkami saskimi:
śląsko-saskiej), drugiego pod względem liczebności zgrupo­
wania wojsk pruskich. Miał on pod swoją komendą pięć
dywizji i około 46 500 żołnierzy7. Można było z dużym
prawdopodobieństwem założyć, że znacznie młodszy od
naczelnego wodza Hohenlohe zechce prowadzić własną
politykę, aby wykazać się talentami dowódczymi i jedno­
cześnie zdyskredytować księcia Brunszwickiego w oczach
władcy. Stąd był już tylko niewielki krok do aktów niesub­
ordynacji obniżających skuteczność działań pruskich wojsk.
Dwie główne armie miał wspierać korpus generała Ernsta
von Rüchela w sile około 18 000 ludzi oraz odwód dowo­
dzony przez księcia Wirtemberskiego, liczący około 15 000
żołnierzy. To ostatnie zgrupowanie, utworzone na terenie
Prus Zachodnich, z powodu błędów dowództwa i opieszałości
w przerzuceniu go na główny teatr działań, nie zostało przez
Prusaków użyte podczas rozstrzygającej bitwy, co jeszcze
bardziej osłabiło ich armię. Poza wymienionymi siłami
Prusacy dysponowali załogami licznych twierdz; na samym
Śląsku i nad Wisłą w ich skład wchodziło około 25 000
żołnierzy. Z przedstawionego wyliczenia wynika, iż wojska
zebrane do wojny z Napoleonem (wliczając w nie Sasów)
liczyły łącznie niewiele ponad 180 000 ludzi, a do operacji
głównych nadawało się jedynie około 138 000 żołnierzy 8.

7 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s.121; szczegółowe zestawienie

jednostek armii Hohenlohego w załączniku nr 3.


8 A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 512; M. K u k i e ł

Wojny napoleońskie..., s. 122. Bardziej korzystnego dla Prus bilansu


Niechęć księcia Hohenlohego do naczelnego wodza
ujawniła się bardzo szybko i od razu z fatalnym skutkiem.
Dowódca armii śląskiej, poparty przez grupę wpływowych
stronników, zanegował plan koncentracji wojsk przedłożony
ostatniego dnia sierpnia przez księcia Brunszwickiego.
Zakładał on zebranie wszystkich posiadanych sił w okoli­
cach Naumburga w Saksonii. Stąd, w zależności od rozwoju
sytuacji i kierunku ataku obranego przez armię Napoleona,
miałyby się one zwrócić albo w stronę Lasu Turyńskiego,
albo Lasu Frankońskiego, przez cały czas znajdując oparcie
w brzegach Sali (Saali). Plan starego księcia miał tę
podstawową zaletę, iż w przypadku generalnej bitwy
Prusacy przystąpiliby do niej niemal całością swych wojsk.
Koncepcja Hohenlohego, do której przychylił się Fryderyk
Wilhelm, przewidywała pozostawienie głównej armii pod
Naumburgiem z jednoczesnym przesunięciem armii śląskiej
w okolice Drezna i Chemnitz w celu jej połączenia
z Sasami. W stronę Holandii i warownego obozu w Wesel
zamierzano wysłać samodzielną kilkutysięczną grupę ge­
nerała Gebharda von Blüchera. Korpusowi Rüchela wy­
znaczono zadanie zaczepnego działania na kierunku Bam­
berg, Würzburg, ewentualnie Frankfurt; w przypadku
spodziewanego uderzenia Francuzów na Saksonię spowo­
dowałoby to przecięcie ich linii komunikacyjnych. Ze
strategicznego punktu widzenia opisane rozdzielenie wojsk
było całkowicie chybione. Wykluczało możliwość stoczenia
walnej bitwy przy użyciu wszystkich posiadanych sił
w wybranym przez siebie miejscu; w sztabie pruskim
myślano o Saksonii. Zdawało się, że stratedzy nie robili
użytku z posiadanej wiedzy na temat stosowanej przez
Napoleona taktyki — dążenia do jak najszybszego stoczenia

dokonał D. Chandler, obliczając ich siły polowe na 121 000 piechoty,


35 000 kawalerii i 15 000 artylerzystów z 550 armatami; według niego
w rezerwie oraz w garnizonach i twierdzach pozostawało dodatkowe
83 000 żołnierzy; D. C h a n d l e r , Jena 1806, s . 3 8 .
rozstrzygającej bitwy, skupiając do niej jak największą
liczbę będących w jego dyspozycji oddziałów. Na pruskich
decyzjach zaważyło zapewne mylne przekonanie o nad­
zwyczajnych walorach własnej armii i coraz silniejsze
lekceważenie przeciwnika. Wpływ na nie wywierała ogólna
atmosfera i sztucznie podsycana histeria wojenna. W po­
wstałej sytuacji żaden z najwyższych pruskich dowódców
nie ośmielił się opowiedzieć za koncepcją wojny obronnej.
Głośno optował za nią jedynie pułkownik Gerhard Johann
von Scharnhorst, wówczas szef sztabu Blüchera, a podczas
bitwy pod Auerstadt pełniący tę funkcje w armii księcia
Brunszwickiego. Jego zdaniem, najsensowniej było prowa­
dzić przeciwko Francuzom działania opóźniające, cofać się
na wschód poza kolejne naturalne przeszkody, w postaci
gór i rzek, i bez podejmowania większych bitew doczekać
połączenia z liczącą ponad 100 000 żołnierzy armią rosyj­
ską. Siły obiecane przez cara i wojska Fryderyka Wilhel­
ma III miałyby na tyle wyraźną przewagę liczebną nad
Wielką Armią, że wynik kampanii byłby sprawą otwartą.
Pamiętać przy tym należy, iż na Śląsku i terenach ode­
rwanych od Polski sojusznicy dysponowaliby potężnym
wsparciem licznych, doskonale zaopatrzonych twierdz.
Zdrowy rozum i nawet niewielkie doświadczenie wojskowe
nakazywało przyjąć plan pułkownika Scharnhorsta, ale
zwyciężyły względy natury psychologicznej i propagan­
dowej. Cofać się przed Napoleonem, oznaczało okazać
słabość i niewiarę w zwycięstwo nad nim. Rozwiązanie
takie byłoby także równoznaczne z oddaniem wrogowi
zachodnich prowincji oraz stolicy bez walki i zapewne
utratą pomocy ze strony armii saskiej. Stracono by zaś
— jak celnie spuentował powstałą sytuację Thiers — rzecz
w przekonaniu Prusaków najcenniejszą: „honor oręża
skompromitowanego tak nagłym odwrotem”9. W tym stanie

9 A . T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 518.


ducha licytowano się wyłącznie na plany działań ofensyw­
nych w obawie przed etykietą tchórza bądź nawet zdrajcy,
jaka przylgnęła chociażby do Haugwitza.
Na początku trzeciej dekady września poszczególne
zgrupowania pruskich wojsk osiągnęły wyznaczone wcześ­
niej rejony. Hohenlohe stanął w Chemnitz, wysuwając
straż przednią aż w okolice Hof przy granicy z Austrią,
a armia księcia Brunszwickiego rozlokowała się w rejonie
pomiędzy Auerstadt, Naumburgiem, Merseburgiem i Lip­
skiem. Blücher osiągnął Mühlhausen, Rüchel natomiast
Göttingen. Oznaczało to rozrzucenie armii na ogromnym
obszarze i skazanie jej w przypadku konieczności ześrod-
kowania na wielodniowe marsze. Główne siły, pozostające
pod komendą Hohenlohego i księcia Brunszwickiego,
znalazły się na całkowicie różnych liniach operacyjnych,
a pozostałe jednostki, łącznie liczące prawie tyle co armia
śląska, rozproszono dla drugorzędnych celów. Dzieliła je
nie tylko odległość dochodząca do 200 kilometrów, ale
także liczne przeszkody naturalne.
Posunięcia pruskiego dowództwa wprawiły w zdumienie
Napoleona, doskonale informowanego przez wywiad o ru­
chach nieprzyjacielskich wojsk. Cesarz dał mu wyraz w liście
przesłanym 24 września do Berthiera. Znajduje się w nim
następujący ustęp: „[...] Odbierzesz niniejszego kuriera dnia
27, żebyś przyspieszył poruszenie marszałka Soulta. Potrzeba
żeby prędko stanął w Amberg, ponieważ nieprzyjaciel
znajduje się w Hof, niedorzeczność, do jakiej nie sądziłem go
zdolnym, myśląc, że działać będzie odpornie wzdłuż Elby
(Łaby — S.L.)”10. Pięć dni później Napoleon uzyskał
wiarygodne informacje o aktualnym rozlokowaniu wojsk
pruskich i nabrał pewności, że zdoła jako pierwszy przejść ze
swoją armią Las Frankoński i narzucić przeciwnikowi
działania wojenne na podyktowanych przez siebie warunkach.

10 Tamże.
„Postanawia przeto skoncentrować wszystkie siły na swem
skrajnem skrzydle, odsłaniając całą przestrzeń od Renu aż
po Bamberg, tak aby móc skupić prawie 200 000 ludzi na
jednym polu bitwy”11. 2 października cesarz stanął w Wiirz-
burgu, a poszczególne korpusy Wielkiej Armii, po wyczer­
pujących wielodniowych marszach, pokonując każdego
dnia po trzydzieści i więcej kilometrów, podchodziły do
wyznaczonych pozycji. Dwa dni później I Korpus Ber-
nadotte’a znalazł się pod Lichtenfels, III Korpus Davouta
pod Bambergiem, IV Korpus Soulta pod Ambergiem,
V Korpus Lefebvre’a pod Schweinfurtem, VI Korpus Neya
pod Norymbergą, a VII Korpus Augereau wraz z gwardią
i dywizją Duponta pod Wurzburgiem. Kawaleria odwodowa
stanęła pomiędzy Bambergiem a Schweinfurtem, dywizja
lekkiej kawalerii rozlokowała się natomiast pod Kronach.
Wszystkie te oddziały, będące w stanie w ciągu kilku
godzin utworzyć ugrupowanie marszowe lub bojowe, liczyły
165 000 żołnierzy, z czego 26 000 przypadało na jazdę,
a 7500 stanowiło obsługę parku artyleryjskiego dysponują­
cego 270 armatami12. Ta ogromna, doskonale zorganizowana
siła zawisła nad Prusami niczym dzikie zwierzę nad upat­
rzoną ofiarą. Jak obrazowo stwierdził Kukieł: „Armia
oczekuje skinienia wodza” 13.
Podczas gdy Wielka Armia była gotowa do ataku,
w pruskim dowództwie brakowało jednolitej koncepcji
wojny z Napoleonem. 5 października rozpoczęła się w Er-
furcie wielka rada wojenna, która miała potrwać dwa dni.
Poza królem i książętami z jego rodu stawili się na niej
wszyscy pruscy ministrowie i najwyżsi dowódcy z księciem
Brunszwickim, Hohenlohem i marszałkiem Mollendorfem.
Ponownie doszło do gorszących awantur i ostrych sporów.
Kłócili się między sobą politycy i wojskowi. Obaj dowódcy
11 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 119; pisownia oryginalna.
12 Tamże, s. 120.
13 Tamże.
Napoleon Bonaparte

Fryderyk Wilhelm III


Książę Karol Brunszwicki

Książę Fryderyk Ludwik


Hohenlohe
Gerard von Scharnhorst

Żołnierze pruscy w 1806 r.


Pruska lekka piechota
Pruska ciężka kawaleria
Piechota saska
Kawaleria saska

Armia pruska w karykaturze A. Orłowskiego


Strzelec rosyjski
armii, wspierani przez wyższych oficerów ze swoich
sztabów, usiłowali przeforsować własne plany dalszych
działań przeciwko Napoleonowi. Książę Brunszwicki op­
tował za zajęciem pozycji za Lasem Turyńskim, Hohenlohe
natomiast przekonywał o korzyściach wynikających z dzia­
łań zaczepnych. Jego zdaniem należało przekroczyć górną
Salę i ruszyć w kierunku wroga. Podczas rady nie zdołano
wypracować żadnego sensownego stanowiska. Ostatecznie
przyjęto propozycję, aby przeprowadzić silny rekonesans
pozycji Wielkiej Armii. Powstała myśl, aby wykonać go
siłami trzech korpusów — po jednym z obu armii oraz
Riichela, ale w końcu powierzono to zadanie pułkownikowi
Mufllingowi z armii księcia Brunszwickiego. Nakazano
mu na czele niewielkich sił rozpoznać drogę prowadzącą
z Eisenach do Schweinfurtu. W tym czasie Hohenlohe
w dalszym ciągu miał zbierać siły w okolicy górnej Sali,
wysuwając do przodu jednostki generała Tauentziena w celu
obserwacji wyjść z Lasu Frankońskiego. W Weimarze
powstała również dość niedorzeczna propozycja, zważyw­
szy tempo i logikę wydarzeń, aby wystosować do Napole­
ona jeszcze jedno żądanie bezzwłocznego wycofania jego
wojsk za Ren. Buńczucznie wskazano w nim datę 8 paź­
dziernika jako początek odwrotu Wielkiej Armii i jedynie
ktoś nieznający dobrze cesarza Francuzów mógłby mieć
nadzieję, iż nie potraktuje on tak sformułowanej noty jako
osobistej obrazy. W rzeczywistości stanowiła ona nieudany
kompromis pomiędzy nieliczną grupą pruskich polityków
i wojskowych usiłujących jeszcze w ostatniej chwili ratować
pokój — byli wśród nich Fryderyk Wilhelm III i książę
Brunszwicki — a ogromną większością zwolenników
wojny, którzy byliby skłonni zrezygnować z niej jedynie
za cenę dotkliwego upokorzenia Francuzów. Pruska nota
dotarła do Napoleona 6 października i wywołała łatwą do
przewidzenia reakcję. Wydał on natychmiast płomienną
deklarację do żołnierzy, piętnującą pruską dwulicowość
i wzywającą do rozprawy z armią Fryderyka Wilhelma14.
Następnego dnia wydał rozkaz Wielkiej Armii przekrocze­
nia granic Saksonii15.
Las Frankoński stanowił lesisto-górzystą barierę o sze­
rokości od 25 do 40 kilometrów, poprzecinaną wąwozami
i ciaśninami, pozwalającymi jednak na dość wygodny
przemarsz. W żadnym razie nie przypominał Alp, przez
które podczas kampanii 1800 r. szedł Bonaparte, jeszcze
jako I Konsul, pod Marengo. Napoleon zaplanował prze­
prawę przez Las Frankoński trzema drogami. Pierwsza
z nich wiodła z Ambergu na Kronach i Hof, a dalej na
Plauen i Lipsk. Druga łączyła Bamberg z Kronach, biegła
później przez Lebenstein, Saalburg, Schleiz i dawała
wyjście na Lipsk i Drezno. Trzecia, z Bambergu i Schwein-
furtu, ciągnęła się ku Coburgowi i Saalfeld, a następnie
w kierunku Jeny lub Weimaru. Wielka Armia pomaszero-
wała w trzech kolumnach. Środkową, liczącą około 70 000
żołnierzy w ugrupowaniu o głębokości 50 kilometrów,
tworzyły korpusy Davouta i Bemadotte’a, dywizja Duponta,
gwardia piesza i odwód kawalerii. Wraz z nią miał się
przemieszczać cesarz i kwatera główna. Cesarski szwagier
wyruszył jako straż przednia kolumny na czele lekkiej
kawalerii i w towarzystwie 27. pułku lekkiej piechoty.
Według szczegółowo rozpisanego planu działania, jego
oddziały oraz awangarda korpusu Bernadotte’a miały
dotrzeć do Schleiz 9 października. Prawostronna kolumna,
składająca się z korpusów Neya i Soulta oraz dywizji
bawarskiej, liczyła 50 000 żołnierzy i była rozciągnięta na
40 kilometrów. Jako pierwszy maszerował Soult, za nim
w odległości pół dnia marszu Ney, a pochód zamykali
Bawarczycy utrzymujący dystans jednego dnia marszu

14 Patrz załącznik nr 6.
15 A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 525; M. K u k i e ł
wskazuje 7 października jako początek marszu Francuzów przez Las
Frankoński, Wojny napoleońskie..., s. 125.
w stosunku do oddziałów VI Korpusu. Przed tą kolumną
postawiono wstępny cel — dotarcia 9 października do Hof.
Drogą na Saalfeld pomaszerowała lewa kolumna złożona
z korpusów Lannesa i Augereau, które wyruszyły z Cobur-
ga. Choć liczyła jedynie 40 000 ludzi, również i ona
rozciągnęła się w marszu na około 40 kilometrów. Oddziały
Lannesa i Augereau posuwały się trochę dłuższą i trudniej­
szą dla artylerii drogą i to spowodowało, że zostały
nieznacznie w tyle w stosunku do dwóch pozostałych
kolumn. Ugrupowanie, w jakim Wielka Armia przemiesz­
czała się przez Las Frankoński, przypominało wspomniany
już wcześniej „czworobok batalionowy z dwustu tysięcy
ludzi”, wzajemnie się ubezpieczający, gotowy zarówno do
odparcia niespodziewanego ataku, jak i do przeprowadzenia
błyskawicznej koncentracji wszystkich sił. Straż przednia
każdej z kolumn była na tyle silna, aby samodzielnie
skutecznie móc stawić czoła nawet dużo mocniejszemu
przeciwnikowi i prowadzić bój opóźniający aż do nadejścia
pozostałych jednostek, a następnie przejść do działań
zaczepnych. Każde ze skrajnych ugrupowań, zważywszy,
że dzieliła je odległość nie więcej niż 70 kilometrów,
mogło się w ciągu zaledwie jednego dnia doczekać pomocy
ze strony sił głównych.
Jako pierwszy Las Frankoński przekroczył Murat i na­
tychmiast rozpuścił swoje oddziały na kształt wachlarza
pomiędzy Saalfeld i Hof. Ich zadaniem było oczyszczenie
okolicy z nieprzyjacielskich jednostek. Francuzów spotkała
niespodzianka — Prusacy nie bronili wylotów wąwozów
schodzących ku Saksonii. Dopiero w okolicy Saalburga,
mniej więcej w połowie drogi między Hof i Saalfeld,
marszałek natknął się na nieprzyjaciela. Były to oddziały
generała Tauentziena. Prusacy nie zamierzali jednak wda­
wać się w poważniejszy bój i bronić przeprawy przez rzekę
oraz Saalburga. Doszło jedynie do krótkiej wymiany ognia
artyleryjskiego, która żadnej ze stron nie wyrządziła
większej szkody. Kiedy Murat podciągnął piechotę, Tauen-
tzien wycofał się w kierunku Schleitz. W tym czasie
podjazdy przyniosły doniesienia o obecności nieprzyjaciela
na lewo od Saalfeld. Chodziło o korpus księcia Ludwika
Ferdynanda, który jednak nie podejmował żadnych ruchów
wskazujących na zamiar zamknięcia drogi lewej kolumnie
Wielkiej Armii. Rankiem 9 października Murat i Bemadotte
opuścili Saalburg, przekroczyli Salę i podeszli pod Schleitz.
Początkowo wydawało się, że Tauentzien nie zamierza
uciekać. Jego korpus, liczący około 9000 ludzi i rozwinięty
do bitwy, czekał na Francuzów u podnóża pobliskiej góry.
Około południa na miejscu znalazł się Napoleon i osobiście
dał rozkaz do ataku. Rozpoczął go generał Maison na czele
27. pułku lekkiej piechoty. Wkrótce wsparli go żołnierze
dwóch pułków liniowych, 94. i 95., z dywizji Droueta.
Prusacy, choć w tym momencie dysponowali olbrzymią
przewagą liczebną, niemal bez walki oddali Schleitz
i rozpoczęli pospieszny odwrót. Tauentzien zorientował się
szybko, że ma do czynienia z awangardą głównej armii
wroga i zbytnie zaangażowanie w bój może go kosztować
utratę całego korpusu. Murat, zapalczywy jak zawsze
w podobnych sytuacjach, ruszył za uciekającym nieprzyja­
cielem na czele 4. pułku huzarów. Tauentzien rzucił
przeciwko nim kilka szwadronów jazdy. Huzarzy, kilka­
krotnie atakowani przez liczniejszą kawalerię wroga, znale­
źli się w opresji, z której wyratowali ich strzelcy konni
z 5. pułku i piechurzy z 27. pułku, którzy w tym czasie
nadciągnęli na pole walki. Ci ostatni, sformowani w czworo­
bok, przesądzili o jej wyniku, morderczą salwą dezor­
ganizując szarżę pruskich huzarów i saskich dragonów
i zmuszając ich do odwrotu. Na karkach uciekającej
nieprzyjacielskiej jazdy Murat rzucił się na piechotę
Tauentziena. W jej szeregach powstała niemożliwa do
opanowania panika. Wielu pruskich żołnierzy, nie myśląc
o stawianiu oporu, porzucało broń i uciekało w bezładzie,
usiłując jak najszybciej oderwać się od wroga. Jedynie
słabość sił, jakimi dysponował marszałek Murat, uratowała
ich przed pogromem. Jednak ta pierwsza większa potyczka
przyniosła im bardzo bolesne straty. Obok około 300
zabitych i rannych 400 żołnierzy pruskich dostało się do
niewoli, utracili też znaczną ilość broni16. To pierwsze
zwycięstwo w wojnie z Prusami wprawiło Napoleona
w doskonały humor. Podobnie jak fakt, że po wyjściu
z wąwozów Lasu Frankońskiego nie musiał natychmiast
stawać do bitwy, Prusacy nie zakłócali mu koncentracji
wszystkich sił. Potwierdzało to dane wywiadu donoszącego
o rozproszeniu nieprzyjacielskich wojsk i stwarzało per­
spektywę pokonania ich częściami. O swoich odczuciach
po pierwszych starciach i najbliższych planach cesarz pisał
w liście do marszałka Soulta rankiem 10 października:
„Przełamaliśmy wczoraj 8000 żołnierzy, którzy z Hof
cofnęli się do Schleitz, gdzie oczekiwali posiłków w nocy.
Jazda ich była zrąbana i półkownik wzięty w niewolę.
Przeszło 2000 karabinów i kaszkietów znaleziono na polu
bitwy. Wzięliśmy tylko 200 lub 300 jeńców, ponieważ
była noc i oni rozpierzchli się po lasach. Spodziewam się
znacznej ich liczby dziś rano. [...] Skłonny jestem myślić,
że nikogo nie masz przed sobą, może nawet ani tysiąca
ludzi aż do Drezna [...] Marszałek Lannes dzisiaj dopiero
przybywa do Saalfeld, chybaby nieprzyjaciel znajdował się
tam w bardzo znacznej sile. Tak więc dni 10 i 11 stracone
są dla pochodu na przód. Jeżeli nastąpi moje połączenie
się, posunę się aż do Neustadt i Triplitz. Potem, cóżkolwiek
bądź zrobiłby nieprzyjaciel, jeżeli będzie atakował, mocno
się z tego ucieszę; jeżeli pozwoli siebie atakować, nie
omieszkam tego. Jeżeli pójdzie przez Magdeburg, będziesz
wprzód niżeli on w Dreźnie. Bardzo pragnę bitwy. Jeżeli
nieprzyjaciel chce mnie atakować, to dla tego, że bardzo

16 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 526.


ufa swoim siłom. Nie masz przeto niepodobieństwa, żeby
mnie nie atakował. To dla mnie zrobi rzecz najprzyjem­
niejszą. Po tej bitwie ja będę wprzód niżeli on w Dreźnie
i Berlinie”17. Ostatni fragment doskonale ilustruje istotę
strategii Napoleona, stale zmierzającego do narzucenia
wrogowi rozstrzygającej bitwy na ustalonych przez siebie
warunkach. O ile kolumna Soulta i Neya rzeczywiście nie
musiała obawiać się poważniejszego starcia z wrogiem,
którego obecność na prawym skrzydle ograniczyła się do
nielicznych czat, o tyle lewa kolumna po wyjściu z wąwozu
miała przed sobą korpus księcia Ludwika Ferdynanda.
Korpus Lannesa 9 października dotarł do Grafenthal,
a następnego dnia rano jego czołowe oddziały — piechota
z dywizji generała Louisa-Gabriela Sucheta i dwa pułki
lekkiej jazdy — podeszły pod Saalfeld. Na błoniach pod
miasteczkiem oczekiwało Francuzów około 9000 Prusaków
i Sasów, w tym 2000 jazdy18. Książę Ludwik Ferdynand
nie należał do wybitnych dowódców, czemu dał wyraz
w fatalny sposób ustawiając swoje oddziały do bitwy. Jego
samego oraz wielu spośród jego podkomendnych miało to
kosztować życie. Za plecami mieli błotnisty strumień
wpadający do Sali, trudny do przebycia w przypadku
wymuszonego odwrotu, a przed sobą wzgórza dające
nieprzyjacielskiej artylerii i piechocie doskonałe pole
ostrzału. Lannes natychmiast się zorientował, jak wielką
przewagę daje mu pozycja górująca nad stanowiskami
wroga i nie czekając na jednostki drugiego rzutu, wydał
zarządzenia do niezwłocznego ataku. Część piechoty Su­
cheta pod osłoną lasu obeszła prawą flankę wroga i rozpo­
częła nękający boczny ogień. W tym czasie bijąca na
wprost artyleria bezkarnie zaczęła masakrować stojące jak
na defiladzie szeregi oddziałów księcia. Jednocześnie reszta
francuskiej piechoty, uszykowana w kolumnę i zabez-
17 Tamże, s. 528-529; pisownia oryginalna.
18 Tamże, s. 529.
pieczona przez licznych tyralierów, ruszyła do czołowego
uderzenia. Prusacy nie wytrzymali ataku i zaczęli się
w nieładzie cofać ku Saalfeld. Lannes rzucił wówczas do
akcji swoich huzarów z 9. i 10. pułku. Na ich spotkanie
ruszyła pruska jazda i w pierwszym momencie, dysponując
znaczną przewagą, zdołała ich odeprzeć. Francuzi po­
wtórzyli jednak atak ze zdwojoną siłą i udało im się
rozbić kawalerię Ludwika Ferdynanda. On sam, uniesiony
zapałem, uczestniczył bezpośrednio w boju, walcząc
z nadzwyczajną odwagą w pierwszej linii niczym zwykły
kawalerzysta. Zwracał jednak na siebie uwagę bogatym
mundurem i licznymi odznaczeniami. Być może właśnie
to przesądziło o jego losie. W pewnej chwili, po utracie
dwóch towarzyszących mu adiutantów, otoczony przez
francuskich huzarów, został wezwany do poddania się.
Kiedy w odpowiedzi zamiast odrzucić szablę zadał nią
cios, otrzymał śmiertelne cięcie z ręki wachmistrza
z 10. pułku. Śmierć wodza stała się dla jego oddziałów
sygnałem do odwrotu. Na pobojowisku pozostało 400
zabitych Prusaków i Sasów, około 1000 powędrowało do
niewoli. Francuzi zdobyli również 20 armat19. Klęska
wroga mogłaby być jeszcze dotkliwsza, gdyby na pole
bitwy nadszedł Davout. Słysząc huk dział dochodzący
spod Saalfeld, Napoleon wysłał go z jedną z jego dywizji
oraz dywizją dragonów z zadaniem uderzenia w bok
nieprzyjaciela. Plan się nie powiódł z powodu krótkości
starcia. Odgłosy bitwy były też dobrze słyszalne w oko­
licach Weimaru i Jeny, gdzie stała armia księcia Hohen-
lohego. Nie podjął on jednak żadnego działania, które
mogłoby wpłynąć na jej wynik. Gdy dotarły do niego

19 A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 531; D. C h a n d l e r


ocenia łączne straty korpusu Ludwika Ferdynanda na 2800 ludzi i 25
armat, Jena 1806, s. 21; jeszcze inne dane podał R. B i e l e c k i , pisząc
o 34 działach i 4 sztandarach, które wpadły w ręce Francuzów, Marszałek
Ney, Warszawa 1998, str. 56.
informacje o śmierci Ludwika Ferdynanda i francuskim
zwycięstwie, a wraz z nimi pojawili się uciekinierzy
z rozbitego korpusu, pruski generał nakazał swoim
wojskom przejść Salę i szukać poza nią osłony przed
Wielką Armią. Ten kolejny nieprzemyślany, wydany
pod wpływem impulsu rozkaz wzbudził jedynie za­
mieszanie, które powiększyli swoim pojawieniem żo­
łnierze walczący pod Saalfeld. Mosty i ulice w Jenie
zapełniły się tłumem wystraszonych żołnierzy, którzy
już z wyglądu raczej nie dawali nadziei, że są w stanie
stawić jakikolwiek opór, gdyby pojawił się wróg.
Dwie pierwsze potyczki w wojnie, w istocie niewielkie
z punktu widzenia zaangażowanych sił i doznanych
strat, miały jednak duże znaczenie psychologiczne. Uka­
zały dość brutalnie zdecydowaną wyższość Wielkiej
Armii nad przeciwnikiem, odzierając go z nimbu to­
warzyszącej mu wojennej sławy. Pruska i saska kawaleria,
której wielu francuskich oficerów i żołnierzy tak bardzo
się obawiało, zdecydowanie ustępowała pola napoleońskiej
jeździe i nie potrafiła złamać czworoboków francuskiej
piechoty. Był jeszcze jeden aspekt wspomnianych po­
tyczek pod Schleiz i Saalfeld. W obu uczestniczyli
Sasi, przymusowi sojusznicy, walczący bez większego
entuzjazmu, choć w niczym nieustępujący Prusakom.
Pod Schleiz dali o sobie znać sascy szwoleżerowie
i strzelcy, pod Saalfeld natomiast dzielnie walczyły
pułki „Prinz Xavier” i „Kurfürst”. Żołnierzom drugiego
z nich przyszło stoczyć krwawą i zakończoną dużymi
stratami walkę na bagnety o wieś Krosten, co pozostawiło
ślad w ich psychice. Przegrane bitwy dodatkowo nad­
wątliły ich bojowego ducha i pogłębiały niewiarę w koń­
cowe zwycięstwo, a każdy następny dzień przybliżał
armię Fryderyka Wilhelma III do rozstrzygającej batalii.
W nocy z 11 na 12 października kwaterujący w Auma
Napoleon zmodyfikował plan działania. Zdecydował, że
Wielka Armia odwróci się frontem ku Sali, mając za
swoimi plecami Łabę. Nakazem chwili stało się opanowanie
przepraw na Sali, co odcięłoby wrogowi drogi odwrotu.
W przypadku gdyby pozostał on po zachodniej stronie
rzeki, w rejonie pomiędzy Erfurtem i Weimarem, i nie
podejmował prób przejścia na wschodni brzeg, cesarz
postanowił sforsować Salę wszystkimi siłami w Naumburgu
oraz poniżej tej miejscowości i wydać Prusakom bitwę na
jej lewym brzegu. W celu wyeliminowania jakichkolwiek
niespodzianek ze strony przeciwnika i ewentualnego po­
chwycenia jego podjazdów cesarz wydał rozkaz własnej
kawalerii rozrzucenia na terenach rozciągających się na
południe od Lipska, pomiędzy Salą a Muldą, gęstej sieci
patroli. Pod ich osłoną korpus Bemadotte’a i jazda Murata
oraz maszerujące z Mittel-Polnitz oddziały Davouta miały
się spotkać w Naumburgu. Miejsce Davouta w Mittel-
-Pólnitz miał zająć korpus Neya idący ze Schleitz. Punktem
zbornym dla jednostek Lannesa cesarz wyznaczył Jenę,
a dla korpusu Augereau przesuwającego się z okolic
Saalfeld — Cahlę. W rejonie Gery wyznaczone zostało
miejsce spotkania Soulta i gwardii. W konsekwencji tych
wszystkich zarządzeń Wielka Armia powinna zbliżyć się
do Sali frontem o szerokości 45 kilometrów, mając na
czele korpusy Lannesa, Augereau i Davouta, a za nimi,
w odległości nieprzekraczającej 30 kilometrów, gwardię
oraz jednostki Bemadotte’a, Neya i Soulta z ogólną osłoną
ze strony kawalerii Murata20.
Kilkanaście godzin po wydaniu przez cesarza opisanych
wyżej dyspozycji dla poszczególnych korpusów Wielkiej
Armii zostały one zrealizowane. Lannes przeszedł Salę pod
Cahlą i był zaledwie kilka kilometrów od Jeny. W niewiel­
kiej odległości w ślad za nim podążał Augereau. Murat
i Bemadotte dotarli do Zeitz. Największy sukces osiągnął

20 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 131-132.


na północy Davout, który zaskoczył wroga w Naumburgu,
zajął most i zdobył jego magazyny z zaopatrzeniem.
W ręce Francuzów wpadł także park pontonowy. Jedno­
cześnie szeroko rozrzucony zwiad kawaleryjski w kierunku
na Lipsk i na wschód od Sali wykluczył jakiekolwiek
większe zgrupowanie przeciwnika pomiędzy tą rzeką
a Łabą. Informacja ta miała kapitalne znaczenie dla
Napoleona. Pozwalała przyjąć, iż wróg cofa się na Magde­
burg, najpotężniejszą pruską twierdzę. Ponadto zwalniała
go z konieczności wydzielenia sił do osłony ze wschodu
i dawała możliwość użycia wszystkich jednostek w decy­
dującej bitwie. Choć hipoteza odwrotu Prusaków i Sasów
na północ wydawała się najbardziej prawdopodobna, Na­
poleon nie wykluczał, iż jednak podejmą oni walkę,
rzucając się na najbardziej wysunięty ku ich pozycjom
korpus Lannesa. W takim razie szybkie podciągnięcie
pozostałych korpusów pod Jenę, z jednoczesnym zaryg­
lowaniem przeprawy pod Kósen i w Naumburgu na Sali
oraz drogi centralnej na Magdeburg i Berlin, spowodowało­
by narzucenie wrogowi bitwy z odwróconym frontem i tym
samym realizację głównej idei przyświecającej cesarzowi
przy planowaniu kampanii. Przegrana Prusaków w takich
warunkach już kilka dni od rozpoczęcia działań wojennych
mogła zadecydować o jej wyniku. Rano 13 października
cesarz pisał do Murata: „Nareszcie zasłona rozdarta;
nieprzyjaciel zaczyna odwrót ma Magdeburg. Idź jak
najprędzej z korpusem Bernadotte’a na Domburg. Sądzę,
że nieprzyjaciel spróbuje uderzyć na marszałka Lannesa,
położenie twoje w Domburg pozwoli przyjść z pomocą”21.
Natychmiast po wysłaniu listu do Murata Napoleon wyru­
szył z Gery do Jeny. W drodze nadeszły do niego meldunki
od Lannesa o silnym zgrupowaniu wroga na zachód od
Jeny. Marszałek po zajęciu miasta wysłał podjazdy w kie­

21 Tamże, s. 133.
runku Weimaru, ale bez wyraźnego rozkazu Napoleona nie
chciał wchodzić w kontakt bojowy z armią Hohenlohego.
W godzinach popołudniowych, po przybyciu do Jeny,
Bonaparte mógł się przekonać osobiście o obecności wroga;
do miasta dochodził dobrze słyszalny odgłos wystrzałów
karabinowych, a w oddali majaczyły jego stanowiska.
Wiele wskazywało na to, że Prusacy nie zamierzają uciekać
i nazajutrz przyjmą bitwę. Z kwatery Napoleona wyruszyli
liczni kurierzy z rozkazami dla marszałków. Soult, Ney,
Augereau i gwardia zostali zmobilizowani do szybszego
marszu na Jenę, gdzie wraz z jednostkami Lannesa stwo­
rzyliby potężną pięść uderzeniową. Davout i Bernadotte
mieli zamknąć potrzask, w jakim znalazł się przeciwnik,
uderzając na jego tyły i lewe skrzydło. Czas jednak uciekał
i w nocy 14 października Napoleon dysponował jedynie
częścią swojej armii. Do boju mógł rzucić zaledwie 50 000
piechoty i 5000 jazdy22. Reszta miała nadejść w godzinach
rannych (Ney, większa część korpusu Soulta i kawalerii
odwodowej — łącznie około 33 000 piechoty i 7300 jazdy)
lub koło południa (Davout i Bernadotte — łącznie około
47 000 piechoty i 6500 jazdy)23. Układanka, jaka powstała
w głowie Napoleona, była dość precyzyjna, ale równie
dobrze mogła się rozpaść, gdyby któryś z jej podstawowych
elementów nie dopasował się do pozostałych. Tym elemen­
tem mogło się właśnie okazać zbyt późne nadejście
kolejnych korpusów Wielkiej Armii na pole bitwy.
Pojawienie się pod Jeną podjazdów z korpusu Lannesa
wywołało zamieszanie w armii księcia Hohenlohego. Zdawa­
ło się przy tym potwierdzać, że główne siły wroga nadchodzą
od strony Saalfeld oraz Rudolfstadt. Kiedy wieczorem 12
października napłynęły informacje o obecności znacznych sił

22 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 134; Hourtoulle podaje


liczbę 40 000 piechoty, 8500 kawalerii i 110 armat, F.-G. H o u r t o u 11 e,
Jena, Auerstaedt..., s. 40.
23 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 134.
nieprzyjaciela w Naumburgu, w pruskiej kwaterze głównej
w Weimarze rozpoczęły się gorączkowe narady na temat
coraz groźniej rysującej się ogólnej sytuacji. Mocno skon­
sternowani dowódcy pruscy skonstatowali, iż Francuzi
mogą uderzyć na ich lewą flankę, odciąć od drogi na Berlin
i zmusić do stoczenia bitwy z odwróconym frontem.
Niejednemu z nich stanęła przed oczami wizja okrążenia
i kapitulacji. Jeszcze całkiem świeże było wspomnienie
austriackiego generała Macka, który przed niespełna rokiem,
po wcześniejszej utracie połowy swojej armii, z resztą sił
został odcięty od pozostałych wojsk w Ulmie i poddał się
Napoleonowi wraz z 30 000 żołnierzy24. Warto wspomnieć,
że o zamknięciu Macka w pułapce zadecydowała m.in.
bitwa pod Elchingen, stoczona... 14 października 1805 r.
Jego tragiczna postać wywoływała u wyższych wojskowych
pruskich uśmiech politowania, ale zniknął on w obliczu
realnej możliwości podzielenia jego losu. Jednak nawet tak
niepokojąca perspektywa nie spowodowała dość szybkich
decyzji i natychmiastowego przeciwdziałania. Dopiero ran­
kiem 13 października, tracąc wiele godzin na jałowe
dyskusje, wydano wojsku wiążące rozkazy. Ich wykonanie
miało zapewnić realizację decyzji o wycofaniu się poza
linię Łaby. Armia księcia Brunszwickiego przez Auerstadt
miała podążyć na Freiburg i Lauchę, i tam przekroczyć
Unstrutę. Pierwszy etap marszu wyznaczał most w Naum­
burgu, po jego zdobyciu książę zamierzał pozostawić tam
w osłonie trzy swoje dywizje, a z dwoma pozostałymi
pójść dalej. Ubezpieczenie odwrotu głównej armii powie­
rzono pozostałym siłom. Riichel, z którym miał się połączyć
książę Weimarski, osłaniał manewr pod Weimarem, a Hohen­
lohe w okolicach Jeny i wzdłuż Sali, wysyłając ku prze­
prawom w Domburgu i Camburgu wydzielony oddział pod
dowództwem generała Franza von Holtzendorffa, liczący

24 Patrz: R. B i e l e c k i , Austerlitz 1805.


około 5000 żołnierzy. W jego skład weszła m.in. brygada
Sanitza, fizylierzy Peleta, batalion Schimmelpfenniga, trochę
jazdy i artylerii. Poniżej, pod Closewitz i Liitzerodą, ulo­
kowany został korpus Tauentziena w sile około 8000
ludzi25. Wszystkie wymienione jednostki miały ruszyć w ślad
za wojskami księcia Brunszwickiego i towarzyszącym mu
królem, i tą sama drogą co oni przeprowadzić odwrót
w kierunku na Magdeburg. Plan odwrotu pruskiej armii za
Łabę Adolf Thiers podsumował nad wyraz rzeczowo: „Nie
warto było opuszczać odpornej linii Elby (Łaby — S.L.),
od której nigdy oddalać się nie należało, żeby wrócić do
niej tak prędko i śród tak wielkich niebezpieczeństw”26.
Decyzje powzięte podczas nocnej narady spowodowały,
że w przeddzień decydującej batalii siły prusko-saskie,
zamiast się skoncentrować, pozostawały rozproszone. Głów­
na armia stanęła w nocy z 13 na 14 października w Auer-
stadt, oddalając się w ten sposób od armii księcia Hohen­
lohego zajmującej pozycje w rejonie Kapellendorfu, a także
od korpusu Riichela o dzień intensywnego marszu. Prusacy
i Sasi, jak wielu innych dotychczasowych przeciwników
Napoleona, nie zdołali zebrać wszystkich swoich sił w jed­
nym miejscu i czasie, aby stoczyć rozstrzygającą batalię
w warunkach przewagi liczebnej. Gdyby to się im powiodło,
mieliby do dyspozycji ponad 130 000 żołnierzy i realną
szansę na zwycięstwo, bo tym razem „bóg wojny” nie
zdołał spełnić podstawowego warunku swojej strategii
i znalazł się w obliczu wroga jedynie z częścią Wielkiej
Armii.
Błędne decyzje i działanie po omacku stanowią jednak
nieodłączny element każdej wielkiej bitwy z użyciem
wielotysięcznych mas wojska i w warunkach ukształtowania
terenu wykluczających kontakt wzrokowy oraz możliwość
przeprowadzenia dokładnego rozpoznania. Skazują na
25 D. C h a n d 1 e r, Jena 1806, s. 24.
26 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, t. III, s. 534.
hipotezy, przypuszczenia, mniej iub bardziej trafne założe­
nia i czasami na rzecz, bywa, najistotniejszą w końcowym
rozrachunku — łut szczęścia. Żadna ze stron, ani Francuzi,
ani Prusacy, nie miała do końca pewnych danych na temat
pozycji i siły przeciwnika. Gdyby jednak 13 października
wieczorem sztabowcy obu armii wsiedli do gondoli balonów
i przelecieli nad płaszczyzną o kształcie trójkąta, którego
podstawę wyznaczały Weimar i Jena, a wierzchołek Naum­
burg, widoczność zaś pozwoliła na niezakłóconą obserwację
terenu, stałoby się dla nich jasne, jaki scenariusz wydarzeń
może przynieść następny dzień. Główna armia pruska,
wysuwająca czaty ku przeprawie w Kösen, szła na spotkanie
z III Korpusem marszałka Davouta, armię Hohenlohego
natomiast czekało starcie z niemal całą resztą Wielkiej
Armii. Jedynie noc dzieliła nieprzyjacielskie wojska od
dwóch symultanicznych bitew — pod Jeną i Auerstadt,
Prusy zaś od największej klęski w ich dotychczasowych
dziejach.
JENA

Centralny punkt terenu, na którym rozegrała się bitwa,


stanowiło wzgórze Landgrafenberg. Przylega ono niemal
do samej Jeny, sadowiąc się w szczycie wierzchołka
trójkąta utworzonego przez Salę i główną drogą na Weimar
biegnącą wzdłuż wąwozu Miihlthal. Ma ono kształt pięcio-
boku o długości boków od 1000 do 1500 metrów. Land-
grafenberg, najwyższe spośród wszystkich pobliskich wznie­
sień, wypiętrzone ponad trzysta metrów nad poziom morza,
panuje nad Jeną, doliną Sali oraz doliną Miihlthal. Bokiem
przeciwległym do Jeny wzgórze schodzi ku wsiom Close­
witz i Cospeda i tam łączy się z rozległą wyżyną roz­
ciągającą się aż do rzeki lim. W niewielkiej odległości za
nimi, w kierunku Kappelendorfu i Weimaru, znajduje się
wieś Lützeroda. Jeszcze dalej, rozłożone niemal w linii
prostej, ulokowały się zabudowania Isserstedt, Vierzehn­
hellingen, Krippendorfu i Altengönna, za nimi zaś Kótschau,
Grossromstedt, Kleinromstedt, Hermstedt. Wspomniana
wyżyna charakteryzuje się znacznym zróżnicowaniem
terenu. Jej mocno pofałdowana powierzchnia, porżnięta
licznymi parowami, w wielu miejscach była porośnięta
lasem. Niewielkie skupiska drzew występowały również na
zachód od Lützerody i Cospedy oraz na południe i wschód
od Closewitz. Wzgórze Landgrafenberg dostało się w ręce
Lannesa w przeddzień bitwy bez większego oporu ze
strony żołnierzy Tauentziena. Jego oddziały wycofały się
ku Cospedzie i Closewitz i tam oczekiwały dalszego
rozwoju wypadków. Z wyniosłości opanowanego wzgórza
Francuzi mogli dostrzec wyraźnie obozowiska armii księcia
Hohenlohego. W przeciwieństwie do wroga Napoleon
właściwie ocenił walory Landgrafenbergu, uznając je za
doskonałą podstawę do dalszych działań. Wzgórze bowiem
„stało się bramą wyjściową dla Wielkiej Armii na wyżynę”1.
Cesarz bezzwłocznie posłał na Landgrafenberg dwie
dywizje z korpusu Lannesa oraz gwardię pieszą. Generał
Gazan stanął po lewej stronie, generał Suchet po prawej,
gwardziści zaś nieco z tyłu stworzyli wielki czworobok.
W środku rozbito namiot dla cesarza. Po bitwie miejscowa
ludność usypała w tym miejscu kopiec z kamieni w celu
upamiętnienia obecności Bonapartego i zmieniła nazwę
wzniesienia na Napoleonsberg. Cesarz niewiele spał tej
nocy. Przez kilka godzin uczestniczył w poszukiwaniu
drogi, którą dałoby się wciągnąć artylerię na szczyt
wzgórza. Nie było to łatwe, gdyż zbocza od strony Jeny
były strome, a prowadzące ku górze ścieżki zbyt wąskie.
Ostatecznie przy pomocy saperów udało się jedno z przejść
na tyle poszerzyć, że przetoczenie dział i wozów artyleryj­
skich stało się możliwe. Za cenę wielkiego, mozolnego
wysiłku ludzi i koni przetransportowano na Landgrafenberg
silną baterię armat i nakierowano je na pozycje korpusu
Tauentziena. Cesarz doglądał tych prac z pochodnią w ręku,
a później udał się do swojej kwatery i wydał ostatnie
rozkazy na następny dzień. Murata ponaglił do jak najszyb­
szego przybycia z jazdą odwodową, a Davoutowi rozkazał
uderzyć z rejonu Naumburga na tyły wroga, o ile będzie to
możliwe. Bernadotte powinien udzielić mu wsparcia lub

1 M . K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s . 133.


samodzielnie atakować z pozycji w Dornburgu, gdzie
jego korpus skierowały wcześniejsze rozkazy cesarza.
Opanowanie Landgrafenbergu miało zasadnicze znaczenie
dla rozwinięcia sił do bitwy, ale Napoleon postanowił
zabezpieczyć się dodatkowo na obu flankach. Augereau
otrzymał rozkaz skierowania jednej ze swoich dywizji na
drogę weimarską biegnącą wzdłuż wąwozu Miihlthal,
a drugiej na lewe zbocze Landgrafenbergu. Przeciwległe
skrzydło, na prawo od wzgórza, miał obsadzić swoimi
oddziałami Soult, który nadchodził z Gery i miał się
pojawić w Jenie nocą. Obaj dowódcy, wyprzedzając ruch
jednostek atakujących na wprost, mieli wyjść na tyły
Tauentziena. Taki manewr w przekonaniu cesarza gwaran­
tował szybkie zdobycie terenu niezbędnego do rozwinięcia
reszty Wielkiej Armii w celu natarcia w ogólnym kierunku
na Weimar.
Podczas gdy Napoleon energicznie przygotowywał się
do bitwy, pozostając w niesłusznym przekonaniu, iż przyj­
dzie mu walczyć z całą nieprzyjacielską armią, książę
Hohenlohe, w przeciwieństwie do niego, szykował się na
bój jedynie z niewielką częścią Wielkiej Armii. Pruski
wódz przyjął za pewnik, że Napoleon z głównymi siłami
poszedł na Lipsk i Drezno, on zaś będzie się musiał
zmierzyć jedynie z korpusami Lannesa i Augereau, tworzą­
cymi lewą kolumnę francuskich wojsk podczas ich przemar­
szu przez Las Turyński. Oceniał, iż ich siły mogą liczyć
nie więcej niż około 40 000 żołnierzy, oddziały będące pod
jego dowództwem w zupełności więc wystarczą do osiąg­
nięcia zwycięstwa. Taka właśnie kalkulacja spowodowała
zwłokę w rozpoczęciu manewru odwrotowego w ślad za
armią księcia Brunszwickiego oraz wystawienie zbyt słabej
osłony od strony Jeny. Hohenlohe spodziewał się bowiem
ewentualnego uderzenia korpusów Lannesa i Augereau od
strony drogi łączącej Jenę z Weimarem i wzdłuż niej
rozlokował większość swoich jednostek. Ich pozycje
rozciągnięte były od wzgórza Schnecke niemal po Weimar,
gdzie stacjonował korpus Ruchela.
Poranek 14 października był chłodny i mglisty. Nad
wielką równiną pomiędzy Jeną i Weimarem zalegały
opary gęstej mgły. Napoleońskim żołnierzom przypo­
mniało się pole bitwy pod Austerlitz, gdzie panowały
podobne warunki atmosferyczne. Był to dla nich dobry
znak. Nie omieszkał zresztą wspomnieć o tym cesarz,
który jak zwykle przejechał konno przed szeregami
i wygłosił płomienne przemówienie, w którym przed­
stawił sytuację i odwołał się do żołnierskiego honoru.
Odpowiedziały mu głośne wiwaty, z pewnością słyszalne
po pruskiej stronie. Na pozycjach zajmowanych przez
forpoczty Tauentziena widziano także rozmazane światła
pochodni rozpalonych przez Francuzów. Były to nieomyl­
ne oznaki, że przeciwnik szykuje się do walki. I rzeczy­
wiście, około godziny 6.00 obie dywizje Lannesa ruszyły
do przodu2. Ich szyk przypominał romb. Jako pierwsza
szła dywizja Sucheta mająca za cel Closevitz. Na jej
czele posuwała się rozciągnięta w linię brygada generała
Michela Claparede’a3, z dwoma działami. W istocie były
to jedynie dwa bataliony 17. pułku lekkiej piechoty
wsparte garścią żołnierzy wybranych z trzeciego batalio­
nu4. Na jej skrzydłach, trochę z tyłu, zajęły pozycje dwa
pułki liniowe z brygady generała Reille’a, oznaczone

2 R. B i e 1 e c ki, Encyklopedia..., s. 235; z opisu Thiersa podsumowu­

jącego pierwszą fazę bitwy wynika, iż francuski atak rozpoczął się po


godzinie 7.00: „Rozprawa ta nie trwała i dwóch godzin. Była godzina
dziewiąta (...)”, A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 540;
z kolei według C h a n d l e r a bitwa rozpoczęła się około 6.30, Jena 1806,
s. 48.
3 W 1812 r. został on dowódcą Legii Nadwiślańskiej, słynnej polskiej

formacji na żołdzie Napoleona walczącej przez kilka lat w Hiszpanii.


4 Na początku października dwa pierwsze bataliony 17. pułku liczyły

57 oficerów i 1990 żołnierzy; F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auerstaedt...,


s. 65.
numerami 34. i 40. Szły one w zwartych kolumnach,
w każdej chwili gotowe do sformowania czworoboków
i odparcia niespodziewanego ataku jazdy. Pierwszy z puł­
ków, mający w składzie trzy bataliony, maszerował na
lewym skrzydle, drugi, złożony jedynie z dwóch batalio­
nów, szedł po drugiej stronie. Za jednostkami Reille’a
posuwały się dwa pułki liniowe: 64. i 88., z brygady
Vedela. Na lewo od dywizji Sucheta, wychodząc na
Cospedę, kroczyła dywizja generała Gazana uszykowana
w dwie linie i poprzedzana artylerią. W jej składzie
znajdowały się trzy pułki; jako pierwszy szedł 21. pułk
lekkiej piechoty pod komendą pułkownika Duhamela,
a za nim dwa liniowe, 100. i 103., należące do brygady
generała Campany.
Generał Tauentzien usytuował obronę wzdłuż linii łą­
czącej wsie Lützeroda i Closevitz, które stanowiły główne
ośrodki oporu; z Cospedy się ewakuował. Pierwszą linię
w centrum ugrupowania, wysuniętą nieznacznie przed
zabudowania obu wsi, tworzyły trzy bataliony saskich
grenadierów z brygady von Cerriniego-Thiollaza, Lecoqa
i Lichtenhayna, wsparte przez 1. batalion saskiego pułku
„von Rechten”, pruski pułk muszkieterów i dwie kompanie
grenadierów Zweiffela oraz pół batalionu grenadierów
Herwatha. W drugiej linii znalazł się saski batalion Fryde­
ryka Augusta. Wymienione oddziały były wspierane pół-
baterią konnej artylerii Studnitza. Na lewo od nich (po
prawej stronie, patrząc od strony nacierających Francuzów),
w Closewitz, ulokowały się batalion Peleta i Jägers
Valentiniego. Nieopodal za nimi stanęły saskie bataliony
grenadierów Hundta i Metzscha, mając za plecami trzy
szwadrony huzarów Gettkandta. Po przeciwnej stronie,
w Lützerodzie, pozycje zajęli fizylierzy Erichsena i Jägers
Wernera, pomiędzy nimi zaś i trzema szwadronami huzarów
Gettkandta stanęła bateria armat porucznika Bosego. W dru­
giej linii, z frontem zwróconym ku pobliskiemu lasowi,
usadowił się batalion fizylierów Rosena5. W rezerwie,
w okolicy Vierzehnheiligen stanęli grenadierzy Winkela,
2. batalion pułku „von Rechten” i dwa bataliony pułku
„Prinz Maximilian”.
Pierwsze kontakt bojowy z Francuzami nawiązały od­
działy zajmujące stanowiska w centrum. Poniekąd było to
skutkiem błędu przeciwnika, który pierwotnie planował
atak na Closewitz, ale we mgle zboczył zbytnio na lewo
i wyszedł na pozycje batalionów Rechtena i Zweiffela.
Rozpoczęły one ostrzał, w chwili gdy przed ich frontem
zamajaczyła linia żołnierzy generała Claparede’a. Francuzi
natychmiast odpowiedzieli ogniem. Początkowo ze strony
prusko-saskiej ciężar walki spoczywał głównie na Schützen
i fizylierach, którzy wysunęli się przed główną linię obrony.
Zaciekły pojedynek karabinowy, uzupełniony pojedynczymi
wystrzałami armatnimi, trwał przez kilka minut, ale z po­
wodu niewielkiej widoczności żadna ze stron nie była
w stanie rozpoznać jego skutków. Francuzom udało się
jednak zbliżyć do nieprzyjacielskich pozycji i wówczas
walka natychmiast zyskała na intensywności. Odgłos regu­
larnych salw zagłuszył pojedyncze strzały. Mgła i dym
stworzyły pomiędzy wrogimi liniami zasłonę, przez którą
nadlatywała śmierć. Żołnierze Tauentziena trwali na swoich
pozycjach do chwili, kiedy Lannes podciągnął do przodu
niemal trzydzieści dział. Pod gradem armatnich kul musieli
się jednak cofnąć. Wymieszani ze sobą Prusacy i Sasi
ustępowali w kierunku Vierzehnheiligen, znacząc drogę
odwrotu ciałami zabitych i rannych towarzyszy. Ich od­
działy zostały wyparte zarówno z zabudowań Closewitz,
jak i z pobliskiego lasku. W tym czasie do Lützerody
podszedł Gazan i wydawało się, że równie łatwo osiągnie
powodzenie na lewym skrzydle. Jednak na obu dywiz-
5 F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auerstaedt..., s , 4 3 ; J . S n o p k i e w i c z
stwierdza, że batalion „Prinz Friedrich August” zajmował pozycję
w pierwszej linii oddziałów Tauenziena, Armia saska..., s. 16.
jonerów Lannesa czekała niemiła niespodzianka. Oto trzy
saskie bataliony Cerriniego, które początkowo cofnęły się
przed atakiem 21. pułku, wsparte przez pododdziały paru
innych jednostek, ruszyły do gwałtownego kontrataku6.
Doskonale wyszkoleni Sasi szli niczym na paradzie, pro­
wadząc ogień batalionowy w sposób, który mógł za­
imponować nawet napoleońskim wiarusom. Ich groźne
oblicza wyrażały jedynie determinację i chęć natychmias­
towego unicestwienia wroga. Nie było to jednak łatwe.
Żołnierze z pułku Claparede’a, już mocno wykrwawionego
walką o Closewitz, wystrzelali niemal wszystkie ładunki
i musieli wycofać się na tyły. Ich miejsce, pod ciągłym
ogniem wroga, zajęli podkomendni generała Reille’a z 34.
pułku. Doszło do swoistego pojedynku pomiędzy trzema
batalionami Sasów i trzema batalionami pułkownika Du-
moustiera, wspieranymi na lewym skrzydle przez 21. pułk.
Zwycięsko wyszli z niego Francuzi, wytrzymując grad
nieprzyjacielskich pocisków, a następnie uderzając na
bagnety. Sasi, zdecydowanie skuteczniejsi w wymianie
ogniowej niż w bezpośrednim starciu i walce wręcz,
pozwolili na przełamanie swoich linii, dając w ten sposób
pozostałym oddziałom generała Tauentziena sygnał do
odwrotu. Obrona na linii Closewitz-Lützeroda pękła,
a wymieszani ze sobą Prusacy i Sasi rozpoczęli bezładny
odwrót. Bataliony Hundta i Metscha oraz część fizylierów
Peleta i Jägers Valentiniego, oddzieleni od reszty sił
Tauentziena przez brygadę Vedela, zostali odparci w kierun­
ku pozycji zajmowanych przez korpus generała Holzen-
dorffa. W drugą stronę uciekali m.in. piechurzy Wernera,
Erichsena i Rosena, szukając ratunku w lesie Isserstedt.
Wielu podkomendnym generała Tauentziena jednak się to
nie udało. W ręce zwycięskich Francuzów wpadło wielu
6 A. T h i e r s , Historia Konsulatu i Cesarstwa, t. III, s....; J. S n o p ­
k i e w i c z stwierdza, iż w kontrataku uczestniczył jedynie batalion „von
Thiollaz”, Armia saska..., s. 18.
żołnierzy nieprzyjaciela i około dwudziestu armat7. Roz­
ochoceni żołnierze Lannesa, na karkach uciekającego
nieprzyjaciela, dotarli aż do Vierzehnheiligen. Pomiędzy tą
wsią a Krippendorfem Tauentzienowi udało się odtworzyć
linię obrony przy pomocy czterech niebiorących dotąd
udziału w walce batalionów z brygady generała von
Schönberga: dwóch z pułku Rechtena oraz po jednym
z pułku księcia Maksymiliana i Winkela. Swoją nową
pozycję Tauenzien zabezpieczył artylerią Bosego, którą
udało mu się uratować spod Lützerody i Closewitz. Nim
jednak nieprzyjacielska obrona zdołała okrzepnąć, 34. pułk
z pomocą oddziałów z 17. pułku opanował Krippendorf,
zdobywając przy okazji cztery armaty8. Na lewo od
jednostek generała Claparede’a nacierała główna masa
korpusu Lannesa, poprzedzana chmarą tyralierów zasypu­
jących pozycje wroga gradem pocisków karabinowych. Na
ich tyłach maszerowali ramię w ramię marszałek i cesarz,
który jak zwykle, nie zważając na niebezpieczeństwo,
chciał z bliska obserwować przebieg bitwy. Za zasłoną
stworzoną przez tyralierów Napoleon nakazał ustawić
potężną baterię złożoną z osiemnastu armat, w tym czter­
nastu należących do gwardii, która swoim ogniem miała
wspomagać atak 40. pułku liniowego na Vierzehnheiligen.
Do uderzenia na wieś wyznaczono także kawalerię V Kor­
pusu. Francuzi nawet na moment zdołali opanować zabu­
dowania wsi, ale zostali z nich wyparci w wyniku zdecy­
dowanego przeciwnatarcia przeciwnika. Tauentzien ode­
pchnął zarówno 40. pułk i wspierającą go jazdę, jak
również żołnierzy generała Claparede’a z 34. pułku. Na
sukces ten w znacznym stopniu zapracowali huzarzy

7 A . T h i e r s , opisując wynik starcia, użył określenia: „[...] blisko

dwadzieścia dział i mnóstwo uciekających”, Historia Konsulatu i Cesars­


twa, s. 540; M. K u k i e ł pisze o 26 zdobytych armatach; Wojny
napoleońskie..., s. 135.
8 F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auerstaedt..., s . 4 4 .
Gettkandta zajmujący skrajną pozycję na lewym skrzydle.
Ich zażarte szarże odpierał w pobliżu wiatraka w Krippen-
dorfie sformowany w czworobok 1. batalion 34. pułku.
Walczących z olbrzymią zaciekłością żołnierzy Tauentziena
pokrzepiał fakt, że nadciągały im z pomocą inne jednostki.
Reagując na meldunki napływające od generała Tauentziena
spod Lützerody i Closewitz, książę Hohenlohe, który
dopiero około godziny 8.00 uwierzył, że francuski atak
może oznaczać jednak coś więcej niż jedynie niegroźną
akcję ariergardy Lannesa i Augereau, postanowił podesłać
mu z pomocą dywizję generała Grawerta. Jednocześnie
wezwał Riichela do jak najszybszego przybycia na pole
bitwy. Do Vierzehnheiligen od północy podeszło silne
zgrupowanie pruskiej jazdy złożone z dragonów Kraffta
i Prittwitza oraz kirasjerów Henckela i Holtzendorffa.
Wsparcia udzielała im konna artyleria Studnitza i Steinweh-
ra. Wymienione jednostki połączyły się z huzarami Get-
tkanda, którzy stanęli na skraju lewego skrzydła. Oddziały
Grawerta sprawnie zajęły pozycje obronne, luzując wy­
krwawione jednostki Tauentziena. Odeszły one w kierunku
Kleinromstedt, gdzie miały przejść reorganizację i zaopat­
rzyć się w amunicję. Kilkugodzinny, prawie nieprzerwany
bój spowodował bowiem niemal całkowite wyczerpanie
nabojów.
Walka o Vierzehnheiligen, które miało stać się central­
nym punktem pola bitwy, chwilowo ustała. Opis wstępnego
boju o Vierzehnheiligen i Krippendorf Hourtoulle pod­
sumował zdaniem: „Była godzina dziesiąta i mgła niemal
w zupełności się podniosła”9. Widoczność zdecydowanie
się poprawiła, obie strony miały więc dość czasu, aby
przesądzić wynik bitwy na swoją korzyść. Minęły zaledwie
trzy godziny od rozpoczęcia starcia, a cesarz Francuzów,
angażując stosunkowo niewielkie siły, zdołał wprowadzić

9 F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auerstaedt..., s . 4 4 , tłumaczenie autora.


potężny chaos wśród nieprzyjacielskich jednostek i wywal­
czyć dobrą pozycję przed rozpoczęciem rozstrzygającego
natarcia. Po cofnięciu oddziałów atakujących Vierzehn­
heiligen Gazan i Suchet nie wznawiali boju w oczekiwaniu
na rozkazy Napoleona. Cesarz zamierzał uporządkować
siły i rozpocząć decydujący atak dopiero po nadejściu na
plac boju innych jednostek Wielkiej Armii. Napływające
meldunki zapowiadały rychłe nadejście Neya, reszty kor­
pusu Soulta oraz kawalerii Murata.
Przełamanie przez Lannesa nieprzyjacielskiej obrony
i zmuszenie rozbitego korpusu Tauentziena do odwrotu
było równoznaczne ze zdobyciem wyjścia na równinę.
Wielka Armia miała więc warunki, aby rozwinąć się do
decydującego uderzenia. Do powstania takiej sytuacji
przyczynili się również Augereau i Soult działający na obu
skrzydłach korpusu Lannesa. Po lewej stronie 7. pułk
lekkiej piechoty z dywizji generała Heudeleta maszerował
wzdłuż wąwozu Mühlthal drogą na Weimar, a dywizja
Desjardinsa, schodząc ze zboczy Landgrafenbergu, aseku­
rowała ruch jednostek Gazana. W lesie koło Isserstedt
7. pułk zatrzymały ubezpieczenia saskiej dywizji księcia
von Zezschwitz z generałem von Niesemenschelem, roz­
łożone w okolicy wzgórza Schnecke, przypominającego
gigantycznego ślimaka. Brygady generałów von Burgsdorffa
i von Nehroffa wzmacniał w tym miejscu batalion pruskich
fizylierów pułkownika Bogusławskiego i silna artyleria.
Przeciwnik, korzystając że ukształtowanie terenu sprzyja
obronie, wciągnął Francuzów w uporczywy bój i zatrzymał
ich na jakiś czas.
Do krwawego starcia doszło również na prawym skrzydle
Francuzów, gdzie lewą, całkowicie izolowaną flankę wroga
tworzył korpus Holzendorffa. Poza rozbitkami z korpusu
Tauentziena, głównie sporą grupą Jägers Valentiniego,
dysponował on piechotą generała Sanitza, w tym czterema
batalionami grenadierów, 400 ochotnikami majora Lessela
z dywizji Grawerta, oraz czterema szwadronami kirasjerów
swojego imienia i sześcioma szwadronami lekkiej jazdy
generała Senfta, a także baterią 12-funtowych dział Schu-
łemburga i baterią konnej artylerii Hahna. Siły te były
wysunięte przed wieś Nerkwitz naprzeciw Domburga
i zajmowały pozycje pomiędzy wsiami Lehesten i Rodigen.
Pruski generał rozporządzał łącznie 2500 kawalerii, podobną
liczbą piechoty i dwudziestoma armatami10.
Holzendorff, słysząc odgłosy walki dochodzące spod
Liitzerody i Cospedy, postanowił uderzyć w bok Fran­
cuzów. Wybrał jednak do tego najgorszy moment. Jego
oddziały zaczęły wchodzić do akcji dopiero wówczas,
kiedy Tauentzien cofał się na Vierzehnheiligen, a drogą
z Jeny przez Spital podchodziła pod Closewitz dywizja
generała Saint-Hilaire’a z korpusu Soulta. Jako pierwsza
szła brygada generała Candrasa składająca się z 36. pułku
liniowego i 10. pułku lekkiej piechoty. Za nią podążała
brygada generała Vare’a złożona z dwóch pułków linio­
wych — 43. i 55. Żołnierze Candrasa napotkali na swojej
drodze bataliony Hundta i Metscha, których resztki po
krótkim starciu zdołały się wycofać pod osłoną ciągle
utrzymującej się jeszcze mgły. Około 9.30. pułki Saint-
-Hilaire’a zaczęły się rozwijać naprzeciw pozycji za­
jmowanych przez oddziały Holtzendorffa. Trochę z tyłu,
na ich lewej flance, brygada Vedela z dywizji Sucheta
spychała na Altengónnę i Lehesten fizylierów Pełeta.
Holtzendorff ustawił swoje oddziały w dwóch liniach.
W pierwszej stanęli grenadierzy i ochotnicy Lessela, a za
nimi w drugiej linii kawaleria. Na prawym skrzydle
usadowiła się bateria armat Schulemburga, a na lewym,
cofnięta trochę, bateria Hahna.
Starcie rozpoczęło się od krótkiego boju o niewielki
lasek w okolicy Lehesten. Początkowo opanowali go

10 Tamże.
Francuzi, ale zostali z niego wyparci przez część batalionu
grenadierów Borckego, zajmujących pozycję na prawym
skrzydle Holtzendorffa. Ten niewielki sukces nie wpłynął
znacząco na dalsze wypadki. Wkrótce jego oddziały
zostały zepchnięte ku Nerkewitz. Około godziny 10.00.
Holtzendorff rozpoczął zwrot zaczepny w kierunku Al-
tengönny z myślą o połączeniu się z głównymi siłami.
Uczestniczyli w nim huzarzy Schimmelpfenniga, grena­
dierzy Dohny i bateria artylerii Schulemburga. O niepo­
wodzeniu zarówno tego manewru, jak i załamaniu się
pruskiej obrony zadecydował atak Francuzów pod Rödi­
gen. Brygada Candrasa ruszyła gwałtownie do przodu
i nie zdołali jej zatrzymać ani pruscy kirasjerzy, ani saska
lekka jazda z pułków księcia Jana i księcia Klemensa.
W decydującym momencie piechurów skutecznie wsparł
8. pułk huzarów generała Guyota, jedyny oddział jazdy
z korpusu Soulta walczący pod Jeną. Jego ludzie trzykrot­
nie rzucali się do szarży, nim wreszcie udało im się
złamać wroga i zmusić go do pierzchnięcia z pola walki.
Było krótko po 10.00, kiedy rozbici Sasi pociągnęli za
sobą kirasjerów i odsłonili lewą flankę. Sytuację starał się
ratować pułkownik Borcke, któremu udało się powstrzy­
mać atak Francuzów i nawet na krótko zmusić ich do
cofnięcia się. Dzięki jego grenadierom większość piechoty
generała Holtzendorffa zdołała wycofać się przez Ner­
kewitz drogą na Stobrę. Nie miał tego szczęścia generał
Sanitz, 20 innych oficerów i około 400 żołnierzy z różnych
jednostek, którzy dostali się do niewoli. Francuzi zdobyli
również sześć armat". Jednak i oni ponieśli bolesne
straty. Kiedy 36. pułk zajmujący centrum ugrupowania
dywizji Saint-Hilaire’a deptał po piętach uciekającemu
wrogowi, zginął jego dowódca pułkownik Dutheillet de
Lamothe. Chwilę potem Francuzi zagarnęli baterię Schu-

11 F.-G. H o u r t o u 11 e, Jena, Auerstaedt..., s. 44.


lemburga, a zdziesiątkowane oddziały generała Holtzen-
dorffa — by posłużyć się obrazowym stwierdzeniem
Hourtoulle’a — „zniknęły ze sceny”12. Rozprawiwszy się
z korpusem Holtzendorffa, marszałek Soult mógł skiero­
wać dywizję Saint-Hilaire’a ku głównym siłom Wielkiej
Armii toczącym bój w okolicy Vierzehnheiligen. Po­
stanowił iść przez Hermstedt i uderzyć na tyły Prusaków
od strony ich lewego skrzydła. Był kwadrans po 10.00.
Cesarzowi ostatecznie nie udało się zamierzenie, które
polegać miało na tym, aby rozpocząć decydujące uderzenie
dopiero po zebraniu wszystkich możliwych sił. Szyki
pokrzyżował mu — któżby inny! — marszałek Michał
Ney. Tyleż odważny, co nieskory do słuchania czyichkol­
wiek rozkazów, zapalczywy i żądny wojennej sławy,
przed godziną 9.00 pojawił się w Jenie na czele awangardy
swojego korpusu. Towarzyszyło mu zaledwie 3000 ludzi
— dwa pułki jazdy generała Augusta de Colberta, 25. pułk
lekkiej piechoty z dywizji Margogneta oraz po jednym
batalionie woltyżerów i grenadierów z innych pułków13.
Na polu bitwy, pomiędzy stanowiskami Augereau i Lan­
nesa, na wprost centralnego punktu, czyli wsi Vierzehn-
heiligen, Ney znalazł się kilkadziesiąt minut później
i natychmiast ruszył do ataku. Jedyną myślą, jaka mu
prawdopodobnie w tym momencie towarzyszyła, było
wspomnienie wspaniałego zwycięstwa pod Austerlitz,
które miało tę jedyną, ale jakże istotną wadę, że zostało
osiągnięte bez jego udziału. Teraz udało mu się zdążyć
i nie zamierzał utracić sposobności do zdobycia należnej
chwały. Nie zważając ani na mgłę, ani na przerwę w boju,
co samo w sobie powinno dać mu do myślenia, rzucił się
z furią na oddziały Tauentziena. Jako pierwszy poszedł do

12 Tamże.
13 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 542; inaczej ocenia
siły Neya F.-G. H o u r t o u l l e , wskazując liczbę 4000 piechoty i 1100
jazdy; Jena, Auerstaedt..., s. 40.
ataku 10. pułk szaserów. Jego celem stała się nieprzyjaciel­
ska bateria artylerii konnej Steinmetza. Strzelcy sfor­
mowali szyki do uderzenia pod osłoną lasu i udało im się
z boku zaskoczyć wroga. W okamgnieniu dopadli pruskich
stanowisk i wybili obsługę armat. Aż siedem armat
dostało się w ich ręce. Gwałtowne uderzenie wywołało
chwilowe zamieszanie w szeregach nieprzyjacielskich
oddziałów, które cofnęły się o kilkaset metrów. Francuzom
udało się opanować wzgórze Dornberg. Pierwszy impet
ich ataku powstrzymała jednak pruska artyleria. Pod jej
osłoną Hohenlohe przygotował szybką i zarazem potężną
odpowiedź na niespodziewane uderzenie. Do boju wysłał
kilkadziesiąt szwadronów własnej kawalerii. Dotychczas
stała ona dobrze ukryta za linią obrony poza Vierzehn-
heiligen i Isserstedt. Wielka liczba pruskich kirasjerów
i dragonów z pułków Henckela i Prittwitza opadła strzel­
ców i huzarów z 3. pułku, których Ney rzucił im z pomocą.
Początkowo Francuzi zdołali odepchnąć wroga, ale szybko
jego przewaga liczebna doszła do głosu i szaserzy pomie­
szani z huzarami musieli się schronić za linię własnej
piechoty. Na jej czoło wystąpili grenadierzy i woltyżerzy,
którzy błyskawicznie sformowali dwa czworoboki. W jed­
nym z nich znalazł schronienie Ney. Francuzi wytrzymali
kilka szarż, nie pozwalając na rozerwanie swojego szyku
i dziesiątkując regularnymi salwami nieprzyjacielską jazdę.
W pewnym momencie przewaga atakującego zawzięcie
wroga była jednak tak duża, że wydawało się, iż los
„rudzika”, jak powszechnie we francuskiej armii nazywano
Neya ze względu na kolor jego włosów, jest przesądzony.
Bonaparte nie dał jednak zginąć swojemu najdzielniej­
szemu marszałkowi.
Niespodziewane wznowienie bitwy przez Neya nie tylko
rozsierdziło Napoleona, ale również postawiło go w przy­
musowej sytuacji. Musiał porzucić myśl o późniejszym
natarciu z użyciem większych sił i ratować popędliwego
marszałka z opresji, w jakiej się znalazł w wyniku własnej
nierozwagi. Cesarz, obserwujący walkę Neya ze wzniesienia
nieopodal Vierzehnheiligen najpierw posłał mu z pomocą
generała Clausela Bertranda, szefa sztabu w dywizji gene­
rała Kleina z rezerwy kawalerii, z dwoma pułkami drago­
nów z korpusu Lannesa. Jednocześnie Lannes otrzymał
rozkaz natychmiastowego podciągnięcia swojej piechoty
pod Vierzehnheiligen, a Augereau przyśpieszenia ataku na
Isserstedt i i wsparcia z lewej strony walczących w osamot­
nieniu oddziałów Neya. Cesarz nakazał także przybliżyć
się artylerii gwardii i pokryć ogniem niebezpieczną lukę,
jaka powstała we francuskim centrum. Zbliżała się 11.00,
kiedy nieprzyjacielska kawaleria zaczęła się w nią wlewać,
omijając dwa słabiutkie czworoboki Neya. Tuż za nią
posuwała się piechota generała Grawerta i towarzyszące jej
baterie lekkiej artylerii w szykach przypominających raczej
manewry lub paradę — z prawą flanką wysuniętą do
przodu, lewą cofniętą i lasem chorągwi na froncie atakują­
cych oddziałów. W rezerwie Hohenlohe pozostawił jedynie
pięć batalionów generała von Dyhema i cztery bataliony
Cerriniego. Łączność prawego skrzydła z dywizją saską
zajmującą pozycje na wzgórzu Schnecke zapewniało dzie­
sięć szwadronów saskiej jazdy ustawionej za Isserstedt.
W pruskich i saskich szeregach z ust oficerów i żołnierzy
padały wypowiadane z zaciekłością słowa: „Pomścić Saal­
feld! Pomścić księcia Ludwika Ferdynanda!”14. Wydawało
się, że nadszedł stosowny do tego moment. Po obu stronach
wyczuwało się, że bitwa zbliża się do kulminacyjnego
punktu. Stało się jasne, że kto teraz wykaże więcej
determinacji i wytrzyma nadchodzący nieuchronnie kryzys,
ten zwycięży. Francuzi bez trwogi przyjęli atakującego
wroga. Jego natarcie powstrzymała dywizja Gazana, po­
przedzająca resztę sił Lannesa. Zdziesiątkowani, ale

14 D. C h a n d 1 e r, Jena 1806, s. 60.


walczący z nadzwyczajnym męstwem żołnierze 21. lek­
kiego pułku wpadli pomiędzy uliczki Vierzehnheiligen,
gdzie dostali się pod gęsty ogień pruskich Jćigers. Doszło
do zaciekłej walki o poszczególne domy, na podwórkach
i w obejściach. Ostatecznie Francuzom udało się wyprzeć
wroga poza wieś, co spowodowało atak wściekłości
u księcia Hohenlohego. Rozkazał on swoim podwładnym
bezzwłocznie odzyskać Vierzehnheiligen, co jednak mu­
siało się wiązać z koniecznością stoczenia krwawej walki
wręcz. Tego zaś pruscy i sascy dowódcy woleli uniknąć.
Ryzykując gniew księcia i konsekwencje służbowe, za­
trzymali swoje oddziały na skraju wsi i z niewielkiej
odległości rozpoczęli regularny ostrzał nieprzyjacielskich
stanowisk. Powód ich niezrozumiałej z pozoru decyzji
tkwił przede wszystkim w niewielkim doświadczeniu
pruskich jednostek w walkach ulicznych, ale wiązał się
również z wcześniejszą decyzją księcia, który zamierzał
przeprowadzić decydujące przeciwnatarcie przy użyciu
korpusu Riichela. Zwłoka Prusaków i Sasów w kon­
tynuowaniu zakrojonego na szeroką skalę natarcia spowo­
dowała, że oddziały Gazana uchwyciły kontakt z prawo-
skrzydłowym czworobokiem Neya. Kilka minut później
stało się tak również na lewej flance „rudzika”, gdzie
pomocy jego żołnierzom udzieliła dywizja generała Des-
jardinsa. Czas po temu był ostatni, gdyż wystrzelali oni
już niemal całą amunicję i dalszą walkę musieliby
prowadzić wyłącznie na bagnety. Była godzina 11.30.
Obie strony brały potężny oddech przed rozstrzygają­
cym starciem. Hohenlohe niecierpliwie oczekiwał przy­
bycia korpusu Riichela, Napoleon wypatrywał pozostałych
sił Wielkiej Armii. Liczył, że do 54 000 żołnierzy już
zaangażowanych w walkę dołączy dalsze 42 00015. Obaj
wodzowie zawiedli się jednak częściowo w swoich rachu­

15 D. C h a n d 1 e r, Jena 1806, s. 60.


bach. Ani Rüchel nie nadszedł na czas, ani znaczna
część oddziałów Wielkiej Armii nie zdołała wziąć
udziału w bitwie. Z Rezerwy Kawalerii marszałka Murata
jedynie dywizja generała Jeana d’Hautpoula, reprezen­
towana przez dwa pułki kirasjerów — 1. i 10. — weszła
do walki w decydującym momencie, część pozostałych
oddziałów wzięła udział jedynie w pościgu, a żołnierze
z korpusu marszałka Bernadotte’a w tym dniu nie
powąchali nawet prochu.
Brak zdecydowania w kontynuowaniu natarcia kosztował
księcia Hohenlohego bardzo drogo. Część jego oddziałów
stała jak na paradzie, wystawiona na francuski ogień.
Żołnierze Grawerta zalegający nieruchomo w głębokich
szeregach stanowili doskonały cel dla nieprzyjacielskiej
artylerii i strzelających z ukrycia tyralierów Lannesa.
Niemal nie sposób było nie trafić w ścianę pruskiej
piechoty, której ogień salwowy, z każdą minutą coraz
mniej intensywny, nie wyrządzał Francuzom większej
szkody. Szeregi Grawerta znikały w błyskawicznym tempie,
niczym topniejący w słońcu śnieg. Jak stwierdził później
uczestniczący w boju pruski generał Kurt August von der
Marwitz, „[...] obszar przylegający do wejścia do wsi był
sceną najstraszliwszego upustu krwi i masakry”16. Korzys­
tając z zadziwiającego zachowania wroga, który jakby
uparł się trwać pod śmiercionośnym ostrzałem, Lannes
natarł w centrum i na lewym skrzydle, wychodząc poza
zabudowania Vierzehnheiligen. Uderzenie jego oddziałów
powstrzymała jednak walcząca z najwyższą determinacją
kawaleria saska, która zepchnęła Francuzów ponownie do
wsi. Sukces sojuszniczej jazdy nie został jednak w żaden
sposób wykorzystany przez księcia Hohelohego ani generała
Grawerta, którzy nie udzielili Sasom wsparcia. Wydaje się,
że jakiekolwiek aktywne użycie piechoty, z pewnością zaś

16 Tamże, s. 61, tłumaczenie autora.


jej wykorzystanie do wspólnego z kawalerią zaatakowania
stanowisk wroga, byłoby lepsze niż wystawianie jej na
jego wyniszczający, niemal bezkarny ostrzał.
Generał Rüchel przybył na pole bitwy około godziny
13.00. Było już zbyt późno, aby mógł wpłynąć na jej
wynik. Jedyne, co mógł uczynić w zastanej sytuacji, to
osłabić impet nieprzyjacielskiego natarcia i osłonić odwrót
innych oddziałów śląskiej armii. Dowódcy korpusu rezer­
wowego trudno byłoby zarzucić nadmierny pośpiech
— w ciągu czterech godzin jego oddziały przebyły
zaledwie 12 kilometrów, ale częściową winę za to ponosił
głównodowodzący. Wysyłane przez niego rozkazy nie
były dość kategoryczne, przez długi czas nie odzwiercied­
lały grozy sytuacji i mogły łatwo zmylić Rüchela. Co
prawda, już około godziny 9.00 otrzymał on pierwsze
wezwanie do połączenia się z głównymi siłami, ale
półtorej godziny później od księcia Hohenlohego nadeszła
uspakajająca informacja, iż bitwa rozwija się korzystnie
i „wygrywa on na całym froncie”17. Ta wiadomość
spowodowała fatalne konsekwencje, być może nawet
zaważyła na końcowym wyniku batalii. Nie dość ponag­
lany i nieświadomy rzeczywistego rozwoju wypadków
Rüchel stracił bezcenny czas, zwijając obóz i ustawiając
swoje jednostki w oddzielnych, uszykowanych niczym na
defiladzie kolumnach marszowych. W jego sytuacji niemal
każdy dowódca francuski jak najprędzej ruszyłby na
wezwanie Napoleona na czele najlepszych oddziałów,
nakazując pozostałym bezzwłoczny marsz w drugim
rzucie. Ale generałów obu walczących pod Jeną i Auer-
städt armii różniło między innymi właśnie wyczucie
sytuacji i wojenny instynkt. Wieść o tym, że sytuacja nie
jest bynajmniej korzystna i Hohenlohe przegrywa jednak
bitwę, dotarła do Rüchela, gdy jego korpus znajdował się

17 Tamże, s. 64.
dopiero w okolicy Kappelendorfu. Od epicentrum bitwy
dzieliło go wówczas jeszcze około pięciu kilometrów.
Przybyły w tym czasie do kwatery Rlicheła generał
Chrystian Massenbach nakazał mu natychmiast podjąć
marsz na Vierzehnheiligen i niezwłocznie zaatakować
nacierających wściekle Francuzów. Korpus Rüchela
wszedł do akcji dopiero około 13.30 i w praktyce z jednym
już tylko możliwym do wykonania zadaniem: powstrzy­
mania rozwijającego się pościgu wroga. W tym momencie
linia jednostek francuskich wysuwała się poza rejon
Kötschau, Kleinromstedt i Hermstedt. W pobliżu Gros-
sromstedt oddziałom Rüchela udało się na krótko po­
wstrzymać kawalerię i artylerię konną Lannesa. Chwilowy
sukces przekreślił generał Saint-Hilaire, którego dywizja
tworzyła prawą flankę Wielkiej Armii. Rüchel, poddany
coraz większemu naciskowi od frontu i zagrożony oskrzyd­
leniem od północy z rejonu Kleinromstedt przez oddziały
Saint-Hilaire’ego, mógł jedynie się wycofać. Do osłony
odwrotu użył niemal całej kawalerii, ale ogień francuskiej
artylerii i piechoty bezlitośnie dziesiątkował pruskie
szwadrony. Jego ofiarą padł również generał, śmiertelnie
ugodzony kulą w pierś. Reszty dokonała francuska jazda,
która niczym taran uderzyła w przeciwnika i rozdarła go
na strzępy. Kirasjerzy d’Hautpoula, którzy do akcji weszli
około 14.00, w krótkim, ale intensywnym boju potwierdzili
swoją dotychczasową renomę. Promienie słońca grały
refleksami na ich pancerzach i hełmach, ale groźne
piękno towarzyszące ich szarży dostrzegli tylko nieliczni
uczestnicy starcia. Zresztą Prusacy nie mieli na to zbyt
wiele czasu. Pozbawione wsparcia kawalerii oddziały
Rüchela złamały linię i zaczęły się mieszać z żołnierzami
z innych uciekających jednostek. Nie było już mowy
o zorganizowanej obronie. Pękły dyscyplina i posłuszeń­
stwo wobec oficerów. Żołnierze, każdy z osobna, myśleli
już tylko o własnym ratunku. Cała ta zdezorganizowana
i zdemoralizowana rysującą się klęską, przerażona masa
uciekała w kierunku Weimaru.
Była 15.00. Bitwa pod Jeną została rozstrzygnięta.
Najbliższe godziny miały odpowiedzieć na pytania, czy
Hohenlohe wyniesie głowę z pogromu i czy wraz z nią
zdoła uratować resztę armii. Głowę zdołał uratować, ale na
ocalenie armii, zadanie o wiele trudniejsze, nie miał już
większego wpływu.
Swoje ocalenie książę Hohenlohe zawdzięczał saskim
sojusznikom. Kiedy jego zdziesiątkowane oddziały szukały
ratunku w ucieczce, głównodowodzący prusko-saską armią
wycofywał się w otoczeniu grenadierów batalionu „von
Winkel”, którzy nie ulegli dezorganizacji i jako jedni
z nielicznych w całej armii byli w stanie przeprowadzić
uporządkowany odwrót. Tak oto ten epizod opisał puł­
kownik Eduard von Höpfner, autor książki Der Krieg
1806-1807: „Pruskie oddziały, wycofujące się w kierunku
Weimaru, były w kompletnej rozsypce. Jedyną jednostką,
jaka nie uległa dezorganizacji, był saski batalion grena­
dierów Winkla, z którym był książę Hohenlohe i którym
przez moment nawet dowodził. To były straszne chwile,
gdy klęska i chaos były wszędzie, batalion stał jednak
niczym kamień. Otoczony przez uciekających sojusz­
ników, którzy pozbyli się swojej broni, i którzy nie mieli
zamiaru dłużej słuchać rozkazów swoich dowódców.
Atakowani przez nieprzyjaciela ci ludzie wycofywali się
w pełnym porządku przy dźwiękach piszczałek i bębnów.
Batalion sformował pełny otwarty czworobok i, gdziekol­
wiek nieprzyjaciel podszedł na niewielką odległość,
grenadierzy stawali, aby dać odpór wrogom. Ani kawale­
ria, nieustannie szarżująca na wycofujących się Sasów,
ani też nieustępliwy ogień francuskich tyralier nie mogły
ich wzruszyć [...]”18.

18 J. S n o p k i e w i c z, Armia saska..., s.20.


Równie chlubnie jak batalion Winkla, wycofujący się
w centrum pruskiego ugrupowania, nie dał się opanować
panice i do końca prowadził twardy, zorganizowany bój,
dotrzymywała pola wrogowi saska dywizja na jego prawej
flance. Odcięta od sił głównych cofających się spod
Vierzehnheiligen, musiała stoczyć walkę nie tylko z od­
działami Augereau, ale również jednostkami Lannesa, Neya
i kawalerią Murata. Po wyparciu z rejonu Schnecke przez
dywizje Heudeleta i Desjardinsa Sasi rozpoczęli zorgani­
zowany odwrót, formując dwa duże czworoboki. Jeden
uszykowała brygada Nehroffa, drugi brygada Burgsdorfa.
Trzy ściany każdego z nich tworzyli piechurzy, a tylną,
zwróconą ku przeciwnikowi, artyleria. Saskie czworoboki,
zasnute chmurami dymu, ziejące ogniem i same zasypywane
lawiną pocisków przez następujących zewsząd Francuzów,
majestatycznie przetaczały się przez pole bitwy. Przez jej
zgiełk wyraźnie przebijały odgłosy muzyki. Żołnierze
elektora udowadniali swoją postawą dobre opanowanie
wojskowego rzemiosła i godny podziwu hart ducha. Fran­
cuskie ataki odbijały się od czworoboków, jednak ich szlak
znaczyła coraz większa liczba zabitych i rannych. Ze-
zschwitz postanowił przyspieszyć odwrót i rozkazał prze­
grupować siły. Dwa czworoboki, pod ciągłym ogniem
wroga i za cenę wysokich strat, rozpadły się na kilka
mniejszych, utworzonych przez poszczególne bataliony.
Saski dowódca zakładał, że bardziej mobilne ugrupowania
łatwiej oderwą się od wroga i zdołają nawiązać kontakt
z główną armią. Nic bardziej mylnego. Francuska kawaleria
szczelnie otoczyła przeciwnika, raz za razem inicjując
szarże. Setki woltyżerów wbiegało pomiędzy czworoboki,
prowadząc celny ogień z najbliższej odległości. Było
jedynie kwestią czasu fizyczne unicestwienie cofających
się oddziałów. Sascy dowódcy uświadomili sobie tę smutną
prawdę i podjęli jedyną rozsądną decyzję. Po kolei zaczęli
się poddawać. Niewola była o wiele lepszym rozwiązaniem
niż honorowa, ale całkowicie bezsensowna śmierć w sytu­
acji, gdy ofiara nie mogła już przynieść żadnych korzyści.
Dywizja Zezschwitza jako jednostka bojowa przestała
istnieć. Już następnego dnia sascy oficerowie z wziętych
do niewoli oddziałów piechoty i artylerii — niemal cała
kawaleria uniknęła kapitulacji przed Francuzami — składali
w obecności Napoleona solenne przyrzeczenie, że już
nigdy nie podniosą broni przeciwko niemu. Moment ten
uwiecznił w swoim dziele pochodzący z Alzacji artysta
malarz Benjamin Zix (1772-1811).
Około godziny 18.00 jazda Murata pojawiła się pod
Weimarem, budząc popłoch wśród całkowicie zdezor­
ganizowanych oddziałów księcia, który, niezbyt realis­
tycznie oceniając sytuację, zamierzał podjąć próbę obro­
ny miasta. Myśl tę jednak szybko musiał porzucić,
widząc sparaliżowane zwierzęcym strachem tłumy zbie­
gające w całkowitym bezładzie ku miastu, z francuskimi
dragonami na karku. Tysiące żołnierzy Hohenlohego,
okrążone w wąskich uliczkach Weimaru, nie widząc
szans na ucieczkę, jeszcze tego wieczoru poszło do
niewoli. Wcześniej niż Murat znalazł się pod Weimarem,
oddziały Neya osiągnęły Apoldę i natknęły się tam na
straż przednią korpusu Bernadotte’a, idącego z rejonu
Dornburga. Było już jednak zbyt późno, aby zamknąć
drogę ucieczki nieprzyjacielowi napływającemu od strony
Auerstadt.
W tym samym czasie bowiem, kiedy rozbita pod Jeną
armia księcia Hohenlohego rozpoczęła paniczną ucieczkę
w ogólnym kierunku na Weimar, dobiegała również końca
równolegle toczona batalia pod Auertstadt. Dla Prusaków
jej wynik był równie fatalny. Cofnijmy się w tym miejscu
w czasie o kilkanaście godzin, aby prześledzić wypadki,
które do niej doprowadziły, a także, aby przyjrzeć się
pełnemu dramatycznych wydarzeń przebiegowi starcia,
które zakończyło się klęską wojsk księcia Brunszwickiego.
Jego widownią stała się rozległa niecka utworzona
przez lekko pofałdowany płaskowyż, ograniczony z jednej
strony biegiem Sali, z drugiej zalesionymi wzgórzami
rozciągającymi się poza linią łączącą miejscowości Lis-
sdorf i Spielberg, z osią wyznaczoną przez dwie niewielkie
wsie — Hassenhausen i Gemstedt. Pomiędzy Hassen-
hausen i Gemstedt, bliżej tej drugiej wsi, przepływał
strumień Lissbach, łączący Rehausen z Póppel i Liss-
dorfem. Poza Gemstedt i powyżej Stadtsulzy znajdowało
się miasteczko Auerstadt. To właśnie jego nazwa miała
przejść do historii wojen.
AUERSTADT

Czternastego października około 3.00 nad ranem do kwatery


Davouta w Naumburgu nadeszły rozkazy Napoleona wy­
znaczające III Korpusowi szczegółowe zadania. Cesarz,
szykując się do stoczenia bitwy — jak mniemał — z całą
główną armią wroga pomiędzy Jeną a Weimarem, nakazał
marszałkowi przesunięcie oddziałów na Apoldę. Pozycja ta
dawała możliwość uderzenia na tyły lub lewe skrzydło
przeciwnika w zależności od rozwoju sytuacji. Przekonania
Napoleona, iż ma przed sobą wszystkie wojska Fryderyka
Wilhelma III, nie osłabiły nawet doniesienia o wieczornych
potyczkach pomiędzy strażą przednią korpusu Davouta
i Prusakami. Zlekceważył je, uważając, że chodzi z pew­
nością jedynie o nieprzyjacielskie patrole przeczesujące
teren. Korespondencja cesarza zawierała dopisek skreślony
ręką Berthiera. Jego treść, która w świetle późniejszych
wydarzeń ma szczególne znaczenie, była następująca: „Jeśli
jest z panem marszałek Bemadotte, możecie maszerować
razem. Cesarz ma jednak nadzieje, że będzie on już raczej
na pozycji wyznaczonej mu wcześniej w Dornburgu”1.
Nadzieja cesarza okazała się płonna, gdyż I Korpus i jego
1 J.G. G a 11 a h e r, Żelazny marszałek. Biografia M.L. Davouta, Gdańsk
2000, s. 128.
dowódca 13 października wieczorem pojawili się w Naum­
burgu. Davout bez entuzjazmu, ale z właściwą sobie
obowiązkowością, udał się do kwatery nielubianego przez
siebie Gaskończyka, przedstawił mu pismo cesarza i poin­
formował o zarządzeniu wymarszu do Apoldy. Bernadotte
zapewnił go, iż jeszcze przed świtem skieruje swoje
oddziały do Camburga, położonego niemal centralnie
między Naumburgiem i Domburgiem. Korpus Davouta
ruszył drogą prowadzącą z Naumburga do Weimaru uszy­
kowany w trzy dywizyjne kolumny oddzielone od siebie
o godzinę marszu każda. Pierwsza szła dywizja Etienne’a
Gudina, za nią podążała dywizja Louisa Frianta, a pochód
zamykały jednostki Charlesa Moranda — sławnych dywiz-
jonerów zwanych „trzema nieśmiertelnymi”. Marszałek
dysponował 25 000 piechoty i 1200 jazdy, około 1000
żołnierzy z 25. pułku liniowego pozostawiono do ochrony
mostu w Kösen2. Davout szedł razem z czołową dywizją.
Towarzyszył jej także szwadron 1. pułku szaserów pod
komendą kapitana Hulota, jedyny oddział jazdy, jakim
w tym momencie rozporządzał III Korpus. Marsz odbywał
się w oparach gęstej porannej mgły, która niemal całkowicie
ograniczała widoczność. Wysłane przodem i po bokach
czujki nie były w stanie prowadzić skutecznego rozpo­
znania. W przeciwnym razie któryś z licznych patroli
natknąłby się na czołówkę armii księcia Brunszwickiego
idącej na spotkanie III Korpusu. Książę był przekonany, że
Francuzi znajdują się ciągle jeszcze w okolicy Naumburga
i Kösen. Pruską awangardę, ponad sześć setek jazdy,
prowadził generał Gebhard Leberecht von Blücher, który
pozostawił w tyle artylerię i na czele jednostek wy­
dzielonych z dywizji generałów Schmettaua i von Arnima
(m.in. kirasjerzy Heisinga i pułk Dragonów Królowej) jako
pierwszy wszedł w kontakt bojowy z nieprzyjacielem. Dla
2 Dane dotyczące składu III Korpusu w bitwie pod Auerstadt umiesz­
czone zostały w załączniku nr 5.
obu stron, błądzących we mgle i spodziewających się wroga
w zupełnie innym miejscu, nagłe spotkanie straży przednich
pod Poppel, na drodze wiodącej z Hassenhausen, stanowiło
ogromne zaskoczenie. Pierwsze informacje o napotkaniu
wroga przyniósł adiutant Davouta, pułkownik Bourke, który
towarzyszył kawalerzystom Hulota. Jako pierwsi do Hassen­
hausen wkroczyli Francuzi. Zabudowania zajęły trzy doboro­
we kompanie z 25. pułku liniowego wchodzącego w skład
brygady generała Gautiera. Pozostałe dwa bataliony pułku
zajęły pozycje w północnej części wsi. Czołowy szwadron
Bluchera, maszerujący bez ubezpieczenia, nadział się na
gęsty ogień nieprzyjacielskiej piechoty i został zdziesiątkowa­
ny. Nie tylko dragoni ponieśli straty, Blucher utracił także
jedną z czterech posiadanych armat. Przechwycił ją w śmia­
łym wypadzie adiutant generała Gautiera kapitan Lagoublaye,
który zaatakował nieprzyjacielską baterię na czele dwóch
kompanii grenadierów i kompanii woltyżerów z 25. pułku
oraz szaserów Hulota. Zaskoczenie Prusaków nie trwało
jednak długo. Na wysunięte pozycje oddziałów Bluchera
przybył Scharnhorst i po zapoznaniu się z sytuacją nakazał
zdecydowane uderzenie na Hassenhausen. Generał podciąg­
nął w pobliże wsi baterię artylerii konnej Merkatza i kirasje-
rów Reitzensteina, którzy wraz z dragonami mieli uczestni­
czyć w ataku. Podnosząca się mgła odsłoniła częściowo
zabudowania i linię nieprzyjacielskiej obrony. Poza nią
Francuzi swobodnie dokonywali jednak manewrów, których
Blucher nie mógł dostrzec. Reagując na raport Bourke’a
i odgłosy pierwszej wymiany ognia, Davout przesunął do
przodu brygadę Petita mającą w składzie 12. i 21. pułki
liniowe. Żołnierze pierwszego z nich zajęli pozycje po prawej
stronie drogi, 21. pułk i towarzysząca mu artyleria usadowiły
się po lewej stronie, mając przed sobą 85. pułk. W niewielkim
lasku wierzbowym, znajdującym się na prawo od Hassenhau­
sen i wysuniętym w kierunku Poppel, usadowiła się grupa
francuskich tyralierów. Prusacy ruszyli na wroga krótko po
godzinie 8.00. Ich atak wspierała artyleria, ale jej ogień
okazał się bardzo niecelny. Doskonale za to strzelali żołnierze
Gudina. Prawostronny batalion 25. pułku oraz 12. i 21.
pułki utworzyły czworoboki z armatami usytuowanymi
w narożnikach i wyrzuciły w stronę kawalerii Bluchera
lawinę ognia. Lecz nie tylko francuskie kule dosięgły
szarżującą jazdę. Na kirasjerów Heisinga spadły także
pociski artyleryjskie wystrzelone przez nieudolnych kano-
nierów Merkatza. Podczas ataku ranny został generał Reit-
ztenstein, a pod Blucherem zabito konia; swojego wierz­
chowca użyczył mu jeden z trębaczy. Kule nie imały się
natomiast francuskich dowódców. Davout i Gudin niczym
podczas ćwiczeń przechodzili w trakcie walki od jednego
czworoboku do drugiego i zagrzewali podkomendnych do
boju. Bliicher trzykrotnie podrywał swoją jazdę do szarży,
ale nie zdołał osiągnąć żadnego sukcesu. Ściana ognia nie
dała jej najmniejszych szans na zbliżenie się do wroga
i wdarcie w jego szyki. Kiedy ostatnia fala atakującej jazdy
rozpoczęła odwrót, Davout rzucił do walki swoich strzelców
konnych. Do tej pory stali oni w odwodzie, dobrze ukryci
przed nieprzyjacielem pod osłoną niewielkiego lasku. Właś­
ciwie wybrany moment do ataku i śmiały wypad kosztowały
nieprzyjacielską kawalerię kilkunastu zabitych3. Wykrwa­
wione szwadrony, po oderwaniu się od wroga, dopiero
w rejonie na zachód od Spielberga rozpoczęły przegrupo­
wanie. Po wycofaniu się oddziałów Bluchera kolejny pułk
z brygady Gautiera, oznaczony liczba 85., zajął resztę wsi.
W ten sposób cała dywizja Gudina znalazła się w Hassen-
hausen i najbliższym jego sąsiedztwie, które miało się stać
centralną pozycją obronną podczas rozwijającej się bitwy.
Około 8.30 na jej pole nadciągnęła dywizja Frianta,
a niedługo po niej kawaleria. Korzystając z chwilowej
przerwy w boju, Davout dokonał błyskawicznego prze­

3 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 552.


grupowania sił. Jednostki Frianta zajęły pozycje na prawo
od Hassenhausen. 108. pułk liniowy z brygady Locheta
opanował Spielberg, w którym następnie usadowiła się do
obrony brygada generała Kistera (33. i 48. pułki liniowe),
111. pułk liniowy natomiast wchodzący w skład brygady
Grandeau’a wypełnił lukę pomiędzy Spielbergiem a pozy­
cjami zajmowanymi przez oddziały Gudina, które przesu­
nęły się ku wsi. Czołowa pozycja przypadła żołnierzom
z 85. pułku, których wspierały dwa 8-funtowe działa, 12.
pułk natomiast zorganizował tymczasową linię obrony na
lewym skrzydle. Docelowo zostało ono zarezerwowane dla
dywizji generała Moranda, którego adiutanci marszałka
i ponaglali do przyspieszenia marszu. Francuską obronę
w przemyślany sposób wspierała artyleria. Jedną baterię
dział ustawiono na styku 111. i 25. pułków, a dwie na ich
skrzydłach. Ponadto armaty stanęły na tyłach Hassenhausen
na prawo od drogi i stamtąd, dobrze osłonięte przed
nieprzyjacielskim ostrzałem, miały prowadzić ogień. Ka­
walerię wysłał Davout na skraj prawego skrzydła; miała
nie tylko wspierać żołnierzy Frianta, ale także osłaniać III
Korpus przed okrążeniem od strony Spielberga.
Zmiana pozycji przez francuskie oddziały nie spotkała
się ze zdecydowanym przeciwdziałaniem ze strony Prusa­
ków. Poszczególne ich dywizje, obciążone ogromnym
taborem, powoli nadciągały w pobliże Hassenhausen,
a porażka awangardy w boju spotkaniowym nie nastrajała
pruskiego dowództwa do natychmiastowej akcji. Najdalej
od pola walki, koło Auerstadt, znajdowała się dywizja
księcia Orańskiego. W rejonie Taugwitz i Poppel w obec­
ności króla i księcia Brunszwickiego szykowała się do
walki dywizja Schmettaua. Na jej czele miały się posuwać
tyraliery strzeleckie i batalion grenadierów Krafta, któremu
wyznaczono zadanie czołowego natarcia na Hassenhausen.
Około godziny 9.00 dywizja była gotowa do rozpoczęcia
ataku, ale w ostatniej chwili książę go odwołał w oczeki­
waniu na zsynchronizowanie działań z dywizją Wartens-
łebena. Poruszając się po płaskowyżu na południe od
Hassenhausen, powinna ona sforsować Lissbach poniżej
Taugwitz. Doszło do tego kilkadziesiąt minut później.
W tym czasie pułki Schmettaua stały niczym na defiladzie
w pewnym oddaleniu od Hassenhausen, prowadząc ostrzał
wsi. Zarówno ogień karabinowy, jak i artyleryjski nie
wyrządził jednak Francuzom większych szkód. Spośród
pruskich baterii rozstawionych na prawo od drogi najcelniej
biły armaty Merkatza usytuowane na najbardziej skrajnej,
lewoskrzydłowej pozycji dywizji Schmettaua. Fakt ten
wykorzystali Francuzi i zdecydowanym wypadem z udzia­
łem żołnierzy z 25. i 108. pułków oraz szaserów zdobyli,
poza jednym, nieprzyjacielskie działa. Stało się tak pomimo
silnej asysty dwóch szwadronów kirasjerów Reitzensteina
pozostawionych do ochrony baterii. Ruch oddziałów War-
tenslebena długo pozostawał niewidoczny dla wroga i kiedy
nagle pojawiły się one na lewym skrzydle Francuzów,
stanowiło to dla nich duże zaskoczenie. Skoncentrowane
uderzenie oddziałów Schmettaua i Wartenslebena zostało
wymierzone w pozycje 85. pułku. Od czoła atakowali je
grenadierzy Kraffta, a na lewej flance masy piechoty
wspartej przez znaczne siły lekkiej kawalerii Irwinga. Pułk
zasypany lawiną ognia ugiął się i pozostawiwszy dziesiątki
zabitych, cofnął w głąb wsi. Doskonale wyszkolonym
wiarusom pułkownika Viala udało się jednak pomimo
naporu wroga sformować niekompletny czworobok; jego
północna strona była niebroniona. Szarżujący dragoni
Irwinga zostali dosłownie rozniesieni karabinowym ogniem
Francuzów, tracąc 190 ludzi i 200 koni4. Powodzenia nie
osiągnęli również kirasjerzy Buntinga i Beerena z dywizji
Schmettaua. Ich atak natrafił na jeszcze bardziej zaciętą
obronę; po pierwszym zaskoczeniu żołnierzom 85. pułku

4 F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auerstaedt..., s . 9 6 .


udało się domknąć ostatni bok czworoboku i odeprzeć
kolejną szarżę. Cena, jaką przyszło im zapłacić za sukces,
była jednak bardzo wysoka. Wśród zabitych znalazło się
kilku podporuczników, ciężko ranny został pułkownik
Vial. Jego zdziesiątkowany oddział, cofając się pod napo-
rem jazdy, niemal całkowicie opuścił zabudowania wsi, ale
Prusacy nie wykorzystali okazji do jej zajęcia. Mocno
poszczerbiona na francuskim czworoboku jazda odpłynęła
ku swoim liniom, a Krafft przegapił moment, w którym
należało zająć chwilowo niebronione Hassenhausen. Nad
przebiegiem wydarzeń czuwał natomiast Davout. W od­
powiednim momencie wsparł wykrwawiony oddział Viala
12. pułkiem i wprowadził do Hassenhausen 21. pułk. Aby
zdobyć wieś, Prusacy musieli podjąć następny atak, co
wymagało jednak czasu. Szykowały się do niego po­
szczególne jednostki Schmettaua i Wartenslebena oraz
z dywizji księcia Orańskiego, która w tym czasie podeszła
w okolice Gemstedt i Poppel: karabinierzy, kirasjerzy,
bateria armat Willmanna z brygady księcia Wilhelma,
Gardę du Corps, dwa szwadrony kirasjerów Quitzowa
i grenadierzy Hansteina, huzarzy Würtemberga, pozostałość
huzarów Bliichera, resztki Dragonów Królowej oraz dragoni
Irwinga i kirasjerzy Buntinga i Beerena. Pruski głów­
nodowodzący już od pewnego czasu był świadom, iż jego
wojska górują liczbą nad przeciwnikiem i mają szanse na
jego całkowite zniszczenie. Niezbędne do tego było zdo­
bycie Hassenhausen i manewrem oskrzydlającym pozycje
Francuzów opanowanie drogi biegnącej w kierunku Kósen.
W chwili gdy obecny na pierwszej linii książę Brunszwicki
wydał rozkaz do ataku — mieli go rozpocząć grenadierzy
Hansteina — zaszło zdarzenie, które miało kapitalne
znaczenie dla dalszych losów bitwy. Zabłąkana francuska
kula trafiła głównodowodzącego królewską armią w lewe
oko. Rana okazała się śmiertelna, ale agonia starego wodza
trwała kilka tygodni. Broczącego krwią księcia odniesiono
na tyły. Na obrazie pędzla R. Knotela grupa grenadierów
eskortuje go w drodze prowadzącej do Ottensee, gdzie
umarł 10 listopada. Przed żołnierzami próbowano ukryć
jego postrzał, ale nie w pełni się to udało. W pruskim
dowództwie nastąpiła konsternacja i zamieszania. Przy
królu, poza starym i zniedołężniałym marszałkiem Móllen-
dorfem, nie było żadnego wysokiej rangi oficera, który
swoim doświadczeniem bojowym mógłby wspomóc go
w tej dramatycznej chwili. Z pewnością zadanie to nie
przerosłoby Schamhorsta, ale walczył on na lewym skrzydle
i nie miał kontaktu z władcą. Chcąc nie chcąc, w wyniku
fatalnego splotu okoliczności, Fryderyk Wilhelm został
zmuszony przejąć komendę nad wojskiem i kontynuować
bitwę, której zaciekłość i rozmach coraz bardziej go
przerażały.
Zainicjowane rozkazem księcia uderzenie zostało wymie­
rzone z największą siłą w pozycje 12. pułku. Widząc
zbierające się masy pruskiej kawalerii, jego dowódca pułkow­
nik Vergez, tego dnia aż trzykrotnie ranny, wydał rozkaz do
sformowania czworoboku. Na żołnierzy 12. pułku posypał się
grad pocisków karabinowych i artyleryjskich; w ich pozycje
wstrzeliwały się 12-funtowe działa baterii Hausera. Cofając
się krok za krokiem pod rosnącym naporein, udało im się
jednak odeprzeć kilkakrotne ataki. Straty Prusaków błyskawi­
cznie rosły. Ranę odniósł von Wedell, a pod Wartenslebenem
zabity został koń. Walka przybierała na intensywności. Około
godziny 10.30 do akcji weszła wreszcie dywizja księcia
Orańskiego. Na lewej flance grenadierzy Rheinbabena,
wsparci przez pułk Puttkamera z brygady księcia Henryka,
usiłowali zepchnąć z zajmowanych stanowisk strzelców ze
108. pułku. Atakujący w tym miejscu Prusacy nie mieli
jednak właściwego wsparcia w swojej artylerii, która ciągle
była zbyt oddalona od wyznaczonych do ostrzału celów i jej
ogień był niecelny. Francuzi, umiejętnie kryjąc się za
zabudowaniami Spielbergu i korzystając z osłony drzew,
trzymali Prusaków na bezpieczną odległość, zadając im
duże straty. Pułk księcia Ferdynanda wzmocnił dywizję
Schmettaua, zajmując pozycje w jej pierwszej linii napie­
rającej coraz mocniej od czoła na Hassenhausen. Brygada
Lützowa stanęła za oddziałami Wartenslebena gotowa w każ­
dej chwili do wsparcia jej wysiłków. Ostrzeliwani ze
wszystkich stron Francuzi bronili się z heroizmem. Piechurzy
21. pułku zepchnięci w głąb Hassenhausen walczyli z zaciek­
łą desperacją pośród skrajnych zabudowań wsi. Stanowiły
one ich ostatnią osłonę, dalej rozciągał się płaski teren, na
którym skazani byliby na unicestwienie. Wyrzucenie ich
poza osadę rozłupałoby ponadto francuską obronę na dwie
części. Oddziały izolowane od siebie i pozbawione central­
nego punktu oporu, jakim od początku bitwy było Hassen­
hausen, prawdopodobnie już bez większych problemów
zostałyby przez Prusaków zlikwidowane.
Obie strony czuły, że nadchodzi krytyczny moment
bitwy. Zaciekłość pruskich żołnierzy powoli się wypalała
w zetknięciu z niezłomną ścianą wiarusów Gudina i Frian­
ta, Davout natomiast na coraz bardziej chwiejącym się
lewym skrzydle nie miał już żadnych rezerw. Lecz w tej
właśnie chwili, kiedy pruski „Atak na Hassenhausen
nabierał siły rozpędu od północy po południe”5, nadciągnął
Morand. Najliczniejsza spośród trzech dywizji III Korpusu
pojawiła się pod Hassenhausen około godziny 11.00,
poprzedzona idącym w awangardzie 13. pułkiem lekkiej
piechoty. Bez zbędnej zwłoki, prosto z marszu jego
żołnierze zajęli pozycje za kolegami z 21. pułku. Dwie
towarzyszące im czterofuntówki natychmiast rozpoczęły
ostrzał wroga. Jednak w przeciwieństwie do pruskich
kanonierów francuska obsługa dział doskonale znała się
na swoim fachu. Celnie posyłane kule armatnie robiły
krwawe wyłomy w nieprzyjacielskich szeregach. Nie­

5 F.-G. H o u r t o u l l e , Jena Auerstaedt..., s . 9 7 .


spodziewane wsparcie, jakie uzyskał 21. pułk, wywołało
natychmiastową reakcję po pruskiej stronie. Ku stano­
wiskom nieprzyjacielskich dział ruszyło galopem około
150 Dragonów Królowej. W straceńczej szarży osiągnęli
cel ataku, ale lawina ognia, jaka na nich spadła, zdzie­
siątkowała oddział. Jedynie trzecia część jeźdźców wró­
ciła do własnych linii, reszta padła lub odniosła poważne
rany. Ich ofiara na niewiele się jednak zdała. Francuzi
skonsolidowali szyki obronne i mozolnie zaczęli od­
zyskiwać utracony wcześniej teren. Przeciwnik nie dys­
ponował w tym miejscu świeżymi siłami, które mógłby
rzucić do kolejnego natarcia. Gwałtowność wcześniej­
szych ataków ustąpiła miejsca statycznej wyniszczającej
walce na odległość. W tym czasie na lewym skrzydle
pozostałe jednostki dywizji Moranda zajmowały wska­
zane przez Davouta pozycje. Manewr ten poprzedziła
krótka rozmowa marszałka z generałem, którzy w czasie
rozmowy znaleźli się w pobliżu stanowisk oddziałów
Wartenslebena. Niewiele brakowało, aby Davout prze­
płacił brawurę życiem. Któryś z pruskich strzelców,
korzystając z wymarzonej okazji, uczynił właściwy uży­
tek ze swojego karabinu. Celnie wystrzelona kula przebiła
kapelusz marszałka i wyrwała mu kępę włosów z głowy,
nie powodując przy tym żadnych obrażeń. Davout, jak
zawsze chłodny i opanowany, pozostał na pierwszej
linii, wzbudzając aplauz wśród żołnierzy. Pomimo cią­
głego ostrzału artyleryjskiego i ulewy kartaczy, jakimi
pruska artyleria zasypywała francuskie stanowiska, od­
działy Moranda bez większych strat skonsolidowały
obronę na lewej flance. Opisując ten moment batalii,
Thiers przytoczył jedno z tych zdarzeń, które później
stają się tematem opowieści snutych przez wiarusów
przy obozowych ogniskach. Jeden z francuskich żołnierzy
do złudzenia przypominający fizjonomią Napoleona,
zwany był przez swoich kolegów „cesarzem”. Widząc
zamieszanie w szeregach swojej kompanii wywołane
nieprzyjacielskim ostrzałem, wybiegł na jej czoło i krzyk­
nął, aby jego towarzysze podążyli za „swoim cesarzem”.
Napięcie i strach w jednej chwili ustąpiły przed właś­
ciwym nie tylko żołnierzom uczuciem zbiorowej solidar­
ności i chęcią popisania się odwagą przed innymi6.
Generał Debilly pułkami 51. i 61. wzmocnił siły 12.
pułku i stanął na lewo od niego, a generał Brouard swoimi
oddziałami na tyle wydłużył ku południowi francuską
linię, że w praktyce odpadła możliwość obejścia przez
Prusaków lewego skrzydła Davouta.
Aby się o tym boleśnie przekonać, musieli oni podjąć
jeszcze jedną rozpaczliwą próbę wyjścia na tyły wroga
i uchwycenia drogi do Kösen. Tym razem w uderzeniu na
pozycje zajęte przez dywizję Moranda miały uczestniczyć
oddziały wchodzące w skład doborowej dywizji von
Kunheima pozostającej w rezerwie Grafa von Kalckreutha,
w tym gwardia piesza. Atak gwardzistów, wspieranych
przez liniową piechotę, został poprzedzony szarżą huzarów
Bliichera prowadzonych przez księcia Wilhelma. Na ich
przywitanie żołnierze Moranda wystąpili w błyskawicznie
sformowanych czworobokach. Utworzyło je siedem z dzie­
więciu batalionów, jakimi dysponował generał. Dwa pozo­
stałe, rozstawione w linii, utrzymywały kontakt z jedno­
stkami Gudina w Hassenhausen. Otuchy dodawała piechu­
rom obecność samego marszałka, który w decydującym
momencie bitwy postanowił walczyć wśród nich. Davout
stanął w środku jednego z czworoboków i bez najmniej­
szych oznak strachu oczekiwał na atak nieprzyjacielskiej
kawalerii. Podkomendni Moranda, w ogromnej większości
służący w jego dywizji od wielu lat, z chłodnym im­
ponującym spokojem dopuścili nieprzyjacielską jazdę na
najbliższą odległość i dopiero wówczas, gdy dzieliło ją od

6 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, s. 553.


nich nie więcej niż trzydzieści-czterdzieści kroków, zasypali
ją gradem kul. Salwę oddały również armaty ustawione
w narożnikach największego czworoboku. Efekt był piorunu­
jący. W jednej chwili ranne i zabite konie oraz zwaleni z ich
grzbietów czerwoni huzarzy zasłali swoimi ciałami przedpole.
Przed Francuzami w wielu miejscach wyrósł mur ze skłębio­
nych, drgających konwulsyjnie ciał. Prawdopodobnie skutek
wywołany zmasowanym, huraganowym ogniem z najbliższej
odległości był podobny do tego, o jakim napisał w swoich
pamiętnikach kapitan Parquin, biorący kilka miesięcy później
udział w bitwie pod Iławą Pruską: „Pułkownik Castex
zapytał, czy karabiny są naładowane [...] Wydał rozkaz:
Cel!... I kiedy rosyjscy dragoni znaleźli się w odległości
sześciu skoków od frontu szyku, pułkownik wydał szybki
rozkaz: Ognia! Rozkaz wykonano jak na ćwiczeniach. Skutek
salwy był przerażający. Prawie cały pierwszy szereg drago­
nów został zmieciony”7. Los pruskich huzarów był podobny.
Połowa jeźdźców biorących udział w szarży zginęła bądź
odniosła rany. Książę Wilhelm stracił wierzchowca i otrzymał
postrzał. Ewakuowali go na tyły pozostali przy życiu
kawalerzyści. Karabinierzy gwardii z brygady księcia, którzy
poszli do ataku zaraz po huzarach, również nie osiągnęli
sukcesu. Kilka następnych ataków jazdy zakończyło się w ten
sam sposób. Prusakom ani razu nie udało się dosięgnąć
nieprzyjacielskich czworoboków i wejść w bezpośredni
kontakt z wrogiem. Jedyny niewielki zresztą sukces odniosła
bateria Willmanna, która celnym ogień zmusił do nieznaczne­
go cofnięcia się francuski czworobok. Potężnie zmieszana
i potwornie wykrwawiona pruska kawaleria odeszła w kierun­
ku Auerstadt, gdzie pozostali przy życiu oficerowie usiłowali
wprowadzić porządek w jej szeregach.
Tymczasem jednak prawe skrzydło pruskiej armii
pozostało bez jazdy. Dywizja Wartenslebena zaczęła się
7 Pamiętniki kapitana Parąuina, 1892, cytat w: E. B u k h a r i ,
A . M c B r i d g d e , Napoleońscy huzarzy, b.r.wyd., s. 15.
cofać na całej linii, pociągając za sobą walczącą w jej
centrum brygadę Liitzowa. Davout, który doskonale
uchwycił moment przesilenia w boju i dostrzegł ruch
wroga, wydał swoim oddziałom rozkaz do natarcia na
całej długości frontu. Był przekonany, że Prusacy wyczer­
pali swoje siły, zarówno materialne, jak i psychiczne
podczas trwających wiele godzin ataków i nie będą już
w stanie przeprowadzić groźnego kontruderzenia. Kiedy
Francuzi ruszyli do przodu na całej linii od Spielbergu po
dolinę Sali, zegar wybijał południe. Trzy francuskie
dywizje niczym taran ruszyły w kierunku wroga. Na
prawym skrzydle oddziały Frianta szybko zepchnęły
Prusaków na Poppel, zdobyty przez 108. pułk i współ­
działającą z nim 6. kompanię inżynieryjną pod dowódz­
twem kapitana Pradeau. Na prawo od niego kroczyli
żołnierze z 33. i 111. pułków, a poniżej wsi dwa pułki
Gudina, 25. i 21. W Poppel od głównych sił odcięte
zostały cztery bataliony z brygady księcia Henryka. Wraz
z grenadierami Knebela miały one uczestniczyć w ataku
na Hassenhausen, ale francuskie kontruderzenie zniwe­
czyło ten plan, całkowicie zaskakując pruskie jednostki.
Około godziny 14.00, nie widząc szans na przebicie się,
poddały się one Francuzom. Prócz kilku armat wzięli oni
do niewoli około 1000 nieprzyjacielskich żołnierzy. Była
to pierwsza większa grupa Prusaków, która tego dnia
złożyła broń. Na północnym skraju kompanie woltyżerskie
33. pułku wymiotły resztki konnicy Bluchera z brzozowe-
go lasku i z resztą swojego pułku oraz 48. pułkiem
zaczęły zachodzić wroga na północ od Zackwaru i Ben-
ndorfu. W centrum dwa pozostałe pułki z dywizji Gudina,
85. i 12., spychały przed sobą nieprzyjaciela ku Rehausen
i Gernstedt. Stanowiły one oś francuskiego ataku.
Chcąc za wszelką cenę powstrzymać postępy wroga,
Fryderyk Wilhelm rzucił przeciwko lewemu skrzydłu
Francuzów ostatnie swoje rezerwy. Obok pojedynczych
jednostek z dywizji Schmettaua i Wartenslebena, prącego
naprzód Moranda usiłowały osadzić na miejscu wydzielone
oddziały z dywizji von Kunheima i von Arnima. Przy ich
pomocy król pruski usiłował zaryglować przejście pomiędzy
Rehausen i niewielkim wzniesieniem (Sonnenberg) w po­
łowie drogi między tą osadą a Stadtsulzą. Na jej szczycie
zajęli pozycje fizylierzy Greiffenberga, a na lewo od nich
rozlokowały się bataliony fizylierów Kocha i Oswalda,
huzarzy Wiirtenberga, Pułk Króla oraz cztery bataliony
gwardii pieszej z baterią 12-funtowych dział Fabera. Choć
dotychczas oddziały te nie angażowały się w walkę, nie
były w stanie wytrzymać natarcia rozgrzanych bojem
i zwycięskich Francuzów. Tym bardziej że bił w nich
ogień nie tylko z lewego skrzydła wroga, ale także z rejonu
Pöppel. Nie mogąc wytrzymać krzyżowego ostrzału, Pru­
sacy wycofali się na Gernstedt.
Dłuższą i bardziej zaciekłą walkę przyszło stoczyć
podkomendnym Moranda o wzgórze zajmowane przez
ludzi Greiffenberga. Podczas gdy większość jego sił
wraz z dywizją Gudina toczyła bój pomiędzy Reuhausen
i Taugwitz, ku pruskim pozycjom na Sonnenberg pod­
szedł 30. pułk i jedyny uczestniczący w bitwie batalion
17. pułku. Fizylierzy stawili twardy opór, lecz w obliczu
zdecydowanej przewagi wroga nie byli w stanie długo
utrzymać wzgórza w swoich rękach. Starcie kosztowało
ich około 300 ludzi w zabitych, rannych i jeńcach.
Utrata Sonnenbergu przyniosła natychmiastowe fatalne
konsekwencje dla innych pruskich oddziałów. Morand
rozkazał bowiem przygotować na wyniosłości stanowiska
dla swojej artylerii, która niezwłocznie, mając przed
sobą rozległą płaszczyznę i doskonałe, niczym nieosło­
nięte pole rażenia, rozpoczęła morderczy ostrzał nie­
przyjacielskich stanowisk. Obszar wyznaczony przez
niemal idealny romb, którego wierzchołki stanowiły
Pöppel, Rehausen, Gernstedt i Sonnenberg, stał się dla
uciekającej armii Fryderyka Wilhelma strefą śmierci.
Krzyżowy ogień skrzydłowych dywizji Frianta i Moran­
da, schodzących się coraz bardziej ku centrum, dławił
nie tylko jakikolwiek zorganizowany opór ze strony
cofającego się w nieładzie wroga, ale również w coraz
większej skali wyniszczał fizycznie jego siły. O godzinie
15.00 ścieśniony front francuskich oddziałów przesunął
się poza Gernstedt, zagrażając północnym skrzydłem
Eckartsberdze i sięgając na południu Stadtsulzy. W Gern­
stedt i jego okolicy Prusacy podjęli ostatnią rozpaczliwą
próbę powstrzymania Francuzów. Miały to zapewnić
dwie dywizje rezerwowego korpusu von Kalckreutha,
które w większej części nie brały dotychczas udziału
w bitwie. Żołnierze von Arnima i von Kuhnheima
walczyli z zaciekłością, zdając sobie sprawę, że od ich
postawy może zależeć los armii. Jak najdłuższe utrzy­
manie Gernstedt w pruskich rękach dawało innym od­
działom Fryderyka Wilhelma jakże cenny czas na odskok
od wroga. Skrwawione i pomieszane ze sobą szczątki
jednostek Wartenslebena, Schmettaua i księcia Orań­
skiego w przeciwnym razie skazane byłyby w większości
na zagładę. Żadne poświęcenie i odwaga żołnierzy
Kalckreutha nie mogły już jednak wpłynąć na sytuację.
Podobnie jak jeszcze jeden atak resztek pruskiej kawalerii
pod wodzą Bliichera, wymierzony przeciwko dywizji
Moranda. Posuwający się na kształt tarana Francuzi
odrzucili ją z łatwością. Oddziały Kalckreutha ustąpiły
pod Auerstadt i Eckartsbergę. Ich opór przyniósł ten
skutek, że inne jednostki pruskiej armii, którym udało
się oderwać od Francuzów, zdołały częściowo uporząd­
kować szeregi. Bitwa, choć jej przebieg dla armii
Fryderyka Wilhelma układał się fatalnie, nie była jeszcze
przegrana. Zdanie takie wyrażało wielu dowódców.
Jednak podczas gorączkowej narady, która odbyła się
pod ogniem nieprzyjacielskich dział, król odrzucił suges­
tie i namowy do kontynuowania walki. Nie wierzył już
w możliwość przeprowadzenia potężnego zwrotu za­
czepnego i odzyskania inicjatywy w boju. Na równi
z rosnącymi ciągle stratami przerażała go myśl, że
korpus Davouta może stanowić jedynie awangardę głów­
nej armii i po jej nadejściu jego wojska zostaną cał­
kowicie unicestwione. I właśnie to ostatecznie sprawiło,
iż „Fryderyk Wilhelm zdecydował, że rozwaga jest
lepszym obliczem męstwa”8 niż uprawianie wojennego
hazardu i stawianie wszystkiego na jedną kartę. Tym
różnił się od swojego przeciwnika, który na jego miejscu
podjąłby z pewnością odmienną decyzję. Władca za­
rządził odwrót na Weimar i wykrwawione pruskie dywi­
zje zaczęły opuszczać pole walki.
Biograf Davouta opis najsłynniejszej bitwy z jego
udziałem zakończył na wskroś literacko, stwierdzając:
„Gdy ostatnie promienie słońca znikały za zachodnim
horyzontem, Król Pruski wyprowadził swoje pokonane
oddziały z pola bitwy”9. Pobita armia drogą na Apoldę
cofała się w ogólnym kierunku na Weimar. Tam Fryderyk
Wilhelm spodziewał się natknąć na jednostki Hohenlohego
i Riichela. Zwycięscy Francuzi byli zbyt wykrwawieni
i pozbawieni rezerw, aby podjąć pościg za wrogiem. Po raz
ostatni armia francuska poniosła równie wielkie straty
podczas bitwy pod Marengo w 1800 r„ kiedy szala zwycięs­
twa chwiała się do samego końca. Żołnierze marszałka
całkowicie wyczerpani wielogodzinną walką zajęli się
jedynie zabezpieczeniem kilku tysięcy jeńców i zdobytych
armat oraz udzieleniem pomocy rannym. Wielu spośród
nich bez siły pokładało się na gołej ziemi i usypiało pośród
trupów. Rozległe pobojowisko pomiędzy Eckartsbergą
a Auerstadt stało się biwakiem dla III Korpusu. Szczególnie
wielkie straty poniosła dywizja Gudina, która w praktyce
8 J. G. G a l l a h e r , Żelazny marszałek..., s. 131.
9 Tamże.
utraciła zdolność bojową, ale i dwie pozostałe dywizje,
choć wykrwawione w zdecydowanie mniejszym stopniu,
również nie były w stanie ruszyć za uciekającymi Prusaka­
mi. W powstałej sytuacji Davout nie mógł nawet marzyć
o utworzeniu z najmniej wyczerpanych żołnierzy na tyle
silnego oddziału, który mógłby podjąć skuteczny pościg.
Uciekająca spod Auerstadt armia pruska natrafiła wkrót­
ce pod Apoldą na jednostki Bernadotte’a. Nie podejmując
walki. Prusacy przeszli lim, ale na drugim brzegu rzeki
natknęli się także na francuskie czaty. W tej sytuacji
zamiast na Weimar postanowiono maszerować na Erfurt.
Nowych rozkazów nie wprowadzono jednak w życie.
Stało się tak za sprawą fatalnych wieści o klęsce Hohen­
lohego. Przynieśli je przerażeni rozbitkowie spod Jeny,
których coraz więcej zaczęło się mieszać z żołnierzami
armii króla. Zrozpaczony monarcha po raz kolejny zmienił
rozkazy i gnana paniką kolumna ruszyła w kierunku
Sömmerdy, Nordhausen. Ale była to już jedynie topniejąca
w oczach gromada przerażonych żołnierzy, którzy myśleli
tylko o własnym ocaleniu. Część z nich, zgodnie z pier­
wotnym zarządzeniem, przedostała się w okolice Weimaru,
łącząc się z uciekinierami spod Jeny. Inni w mniejszych
i większych grupach rozbiegli się w różnych kierunkach,
stając się zdemoralizowaną bandą dezerterów. Tempo
rozkładu królewskiej armii, która jeszcze przed kilku­
dziesięcioma godzinami sprawiała wrażenie niewzruszonej
potęgi, było zdumiewające. „Tłumy żołnierzy rozbiegły się
po prostu. Wszelkie więzy dyscypliny prysły, a demoraliza­
cja ogarnęła ogół prawie dowódców”10. „Doktryna, wedle
której «żołnierz powinien bardziej obawiać się swojego
oficera, niż wroga» — zbankrutowała [...]” — stwierdził
jeden z pruskich generałów". Poza wszystkim bezładna
10 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 140.
11 F. von der G o 11 z, Jena to Eylau, The disgrace and the redemption
ofthe oldprussian army, b.r.wyd., s. 5.
ucieczka pruskiej armii pokazała rzecz niezwykłą. Jak
stwierdza Kukieł: „Całe wielotysięczne grupy uszły 90 km
w 32 godziny”12. Tak więc żołnierze Fryderyka Wilhel­
ma III, a przynajmniej niektórzy z nich, potrafili jednak
szybko maszerować. Wskazany dystans i czas na jego
pokonanie mogły śmiało konkurować z najświetniejszymi
osiągnięciami francuskiej piechoty. Ale pruskiej monarchii
ich ukryty potencjał ujawnił się niestety dopiero podczas
bezładnej rejterady z pola bitwy

12 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 140.


STRATY

Ocena strat dokonana przez walczące strony po Jenie i Auer­


stadt, jak zwykle w podobnych sytuacjach, była całkowicie
odmienna. Zarówno Prusacy, jak i Francuzi pragnęli przed­
stawić się jako zwycięzcy i pomniejszali własne straty,
powiększając je jednocześnie u przeciwnika. Już nazajutrz po
batalii w Piątym Biuletynie Wielkiej Armii pojawiło się
zdanie: „W wyniku tej bitwy wzięto do niewoli od trzydziestu
do czterdziestu tysięcy jeńców. Ich liczba ciągle się jeszcze
powiększa. Zdobyto od dwudziestu pięciu do trzydziestu
sztandarów, trzysta dział, ogromne magazyny żywności. [...]
Liczba zabitych Prusaków (pod tym mianem rozumiano
również wojska saskie — S.L.) jest ogromna. Ocenia się, że
straciło życie lub zostało rannych ponad dwadzieścia tysięcy
ludzi”1. „Nasze straty ocenia się na tysiąc do tysiąca stu
zabitych i trzy tysiące rannych” — napisano w Biuletynie.
W jego zakończeniu znalazło się ponadto zdanie: „Trzeba
podziękować Opatrzności, która miała w swojej opiece naszą
armię, że w ogniu tak gwałtownej bitwy, w której zginęli
prawie wszyscy generałowie nieprzyjaciela, nikt z naszych
wybitnych dowódców nie poległ ani nie został ranny”2.
1 Napoleon B o n a p a r t e , Mowy i rozkazy,Warszawa 2002, s. 81.
2 Tamże s. 82.
Napoleon, jak często mu się to zdarzało, trochę przesadził.
Bitwy pod Jeną i Auerstadt, choć rzeczywiście spowodowały
wielkie straty wśród sasko-pruskiego korpusu oficerskiego,
nie unicestwiły go jednak w stopniu, o jakim wspomina
Bonaparte, po stronie francuskiej poległ zaś generał brygady
w dywizji Moranda, Debilly. Pod Jeną zginęło lub zostało
rannych 198 pruskich oficerów oraz aż 114 saskich oficerów,
co w przypadku kontyngentu saskiego stanowiło 14 procent
korpusu oficerskiego3. Znaczne różnice w ocenie strat obu
stron pojawiają się także w opracowaniach bezstronnych
autorów. Dwaj polscy wybitni znawcy epoki napoleońskiej
Marian Kukieł i Robert Bielecki dość zgodnie podsumowują
ostateczny wynik bitwy pod Jeną. Pierwszy z nich określił
straty Francuzów na około 5000 żołnierzy bez rozróżniania
zabitych i rannych, Prusaków i Sasów natomiast na 10 000
zabitych i rannych oraz 15 000 jeńców. Podał również liczbę
20 straconych przez nich armat; mając na uwadze informacje
innych autorów, chodziło mu zapewne o 200 armat, a podana
liczba jest zapewne wynikiem korektorskiego błędu4. Robert
Bielecki doliczył się po stronie pruskiej 12 000 zabitych
i rannych, 15 000 jeńców i 200 straconych armat. Nie ma
wątpliwości, że powyższe dane zaczerpnął z opracowania
Adolfa Thiersa, który wskazał identyczne liczby5. Podobne
straty w ludziach wskazał także Chandler — 5000 po stronie
francuskiej oraz 10 000 zabitych i rannych oraz 15 000
jeńców po stronie pruskiej —jednak jego zdaniem Hohenlohe
i Riichel mieli stracić pod Jeną jedynie 120 armat6. Podkreś­
lenia wymaga fakt, iż straty poniesione przez Sasów stanowiły
około połowy całości strat armii księcia Hohenlohego7.
Oznacza to przede wszystkim, że przymusowi sojusznicy

3 J. S n o p k i e w i c z , Armia saska..., s . 2 2 .
4 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 136.
5 A. T h i e r s, Historia Konsulatu i Cesarstwa, t. III, s. 546.
6 D . C h a n d l e r , Jena 1806, s . 6 5 .
7 J. S n o p k i e w i c z , Armia saska...,s . 2 2 .
doskonale wypełnili swój żołnierski obowiązek i walczyli
z większą zaciekłością niż liczniejsi od nich Prusacy. Do­
wodzą tego również podane wyżej straty w saskim korpusie
oficerskim.
W przeciwieństwie do Kukiela, który pisząc o Auerstadt
wskazał jedynie zdobycie przez Francuzów 115 nieprzyja­
cielskich armat8, Bielecki określił straty Prusaków ponie­
sione w bitwie z korpusem Davouta na 13 000 zabitych
i rannych oraz 3000 jeńców; podał również identyczną jak
u Kukiela liczbę armat zdobytych przez żołnierzy marszał­
ka9. O stratach poniesionych przez Francuzów pod Auer­
stadt, powtarzając myśl Kukiela, Bielecki napisał enig-
matycznienie, że „Poległa jednak lub została ranna czwarta
część korpusu Davouta”10. Dokładne dane na temat strat
Francuzów pod Auerstadt, opierając się na raporcie Davou-
ta, podał Hourtoulle: 258 zabitych, rannych, jeńców i za­
ginionych oficerów i 6790 żołnierzy. Dywizja Gudina
straciła 134 oficerów i 3500 żołnierzy, dywizja Moranda
98 oficerów i 2189 żołnierzy, a dywizja Frianta 20 oficerów
i 900 żołnierzy11. Autor ten określił straty Prusaków
w dużym przybliżeniu — pomiędzy 10 000 a 15 000
zabitych i rannych, 3000 jeńców oraz 150 utraconych
armat12. Pod Jeną i Auerstadt do francuskiej niewoli
powędrowało ponad dwudziestu generałów, pośród zabitych
znalazł się bohaterski generał Ruchel, a książę Brunszwicki
w wyniku doznanych ran zmarł niedługo po bitwie. Ciężko
ranni zostali książę Henryk i książę Wilhelm Pruski.
Bardzo poważne rany odniósł również wiekowy feldmar­
szałek Móllendorf, choć akurat w jego przypadku już samo
wyruszenie w pole stanowiło prawdziwe wyzwanie.

8 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 137.


9 R. B i e l e c k i , Encyklopedia..., s. 238.
10 Tamże.
11 F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auerstaedt..., s. 100.
12 Tamże.
MITY JENY I AUERSTADT

KTO ZWYCIĘŻYŁ?

Pogrom Prus pod Jeną i Auerstadt dość powszechnie jest


uznawany za jedno z największych zwycięstw Napoleona.
Żadna inna kampania cesarza Francuzów nie zakończyła
się tak szybkim rozstrzygnięciem. Żadna inna nie spowo­
dowała równie szybkiego upadku wielkiego państwa i nie
wpłynęła w porównywalnym stopniu na stan umysłów.
Klemens Mettemich stwierdził krótko: „Los Europy jest
przesądzony [...] Świat się wali i aż nadto szczęśliwi są ci,
dla których zostało trochę miejsca, by mogli uratować
swoją egzystencję i utrzymać się przy życiu”1. Jednak ów
niezwykły, spektakularny wręcz wyczyn przesłaniają często
prozaiczne błędy, jakie podczas błyskawicznej kampanii
popełnił Bonaparte. Nie uszły one uwadze znawców
wojskowości. Niektórzy z nich ostro go krytykowali,
zarzucili brak rozwagi i nieprzemyślane decyzje podczas
manewru w kierunku Jeny. W ich konsekwencji Davout
wystawiony został na ciężką próbę pod Auerstadt i tylko
jego zdolności dowódcze i heroizm żołnierzy pozwoliły
1 F. H e r r e, Klemens Wenzel Lothar Mettemich. Orędownik pokoju,
Warszawa 1996, s. 80.
osiągnąć zwycięstwo. Bez niego sukces Napoleona pod
Jeną nie miałby rozstrzygającego dla losów wojny zna­
czenia.
Napoleon do starć pod Jeną i Auerstadt miał stosunek
dla niego charakterystyczny. Widział jedną bitwę i siebie
jako jedynego zwycięzcę. Oddawał należny hołd Davouto-
wi, ale jedynie jako podwładnemu wykonującemu jego
rozkazy, nie zaś wodzowi, który samodzielnie stoczył
całkowicie odrębną bitwę i wygrał ją w ekstremalnie
trudnych warunkach, walcząc przeciwko ponaddwukrotnie
liczniejszemu przeciwnikowi. Szczególnie znamienny jest
następujący fragment Piątego Biuletynu Wielkiej Armii
z 15 października, w którym nazwa Auerstadt nie padła ani
razu (!): „Na naszym prawym skrzydle (podkreślenie
— S.L.) marszałek Davout dokonywał cudów. Nie tylko
zatrzymał główne siły nieprzyjaciela [...], lecz pędził je
przed sobą bez pardonu na przestrzeni siedmiu mil.
Marszałek ten odznaczył się brawurą i okazał stanowczość
charakteru, najważniejsze zalety człowieka wojny”2. W re­
lacji opublikowanej w „Moniteur” znalazło się wyłącznie
określenie „Bitwa pod Jeną”, a w wielostronicowym tekście
jedynie osiem linijek poświęcono działaniom III Korpusu.
Początkowo zresztą cesarz rzeczywiście był przekonany,
że to on pokonał główną armię pruską, a Davout zmierzył
się jedynie ze słabymi oddziałami osłonowymi wroga.
Kiedy nad ranem 15 października w jego kwaterze pojawił
się pułkownik Falcon3 z raportem Davouta o bitwie
stoczonej z całą armią księcia Brunszwickiego i króla,

2 Napoleon B o n a p a r t e , Mowy i rozkazy, Warszawa 2002, s. 81;

pełna treść biuletynu zawierającego analizę taktyczną i spojrzenie cesarza


na bitwę pod Jeną w załączniku nr 7.
3 W wielu opracowaniach pojawia się postać pułkownika Bourke’a

jako wysłannika Davouta; w rzeczywistości Bourke nie mógł podjąć się


tego zadania, gdyż, jak stwierdził sam Davout: „otrzymał kulę w ramię,
co go wykluczyło”; J. G. G a 11 a h e r, Żelazny marszałek..., s. 385.
rzucił lekceważącą uwagę nawiązującą do słabego wzroku
marszałka: „pański marszałek widzi podwójnie”. Dopiero
kolejne napływające przez cały dzień meldunki uprzytom­
niły mu niezbyt przyjemną prawdę. Pochwały pod adresem
marszałka znalazły się w prywatnej korespondencji cesarza.
W liście do ministra spraw zagranicznych Talleyranda
pojawiło się zdanie: ,,|Davout] walczył przez cały dzień
i zmusił do ucieczki ponad 60 000 żołnierzy dowodzonych
przez Móllendorfa, Kalkreutha i Króla we własnej osobie.
Jego korpus armijny okrył się sławą”4. Sam Davout zaś
mógł przeczytać skierowane do niego serdeczne słowa
Napoleona: „Mój kuzynie, przesyłam ci pozdrowienia
i z całego serca gratuluję wspaniałego osiągnięcia. Żałuję
niezmiernie strat, jakie ponieśli twoi żołnierze, lecz polegli
oni na polu okrytym chwałą. Proszę o przekazanie wyrazów
wdzięczności całemu korpusowi i pańskim generałom.
Uzyskali oni wiecznotrwałe prawo do mego szacunku
i uznania”5. Wkrótce Bonaparte nagrodził go wspaniale
brzmiącym tytułem diuka Auerstadt. Cesarz wyraził uznanie
dla żołnierzy i oficerów III Korpusu również podczas
podberlińskiej rewii, która odbyła się 28 października. Po
rozdzieleniu aż 500 odznaczeń Legii Honorowej wygłosił
wówczas następujące przemówienie: „Generałowie, ofice­
rowie i podoficerowie III Korpusu! Zgromadziłem was
tutaj, aby wam osobiście powiedzieć, że wspaniale spisy­
waliście się w bitwie 14 października. Straciłem tam
dzielnych ludzi. Żałuję tej straty, tak jakby byli moimi
własnymi dziećmi. Polegli oni na polu chwały, jak przystało
prawdziwym żołnierzom. W tych szczególnych okolicz­
nościach oddaliście mi prawdziwie wielką przysługę; to
właśnie przede wszystkim wspaniała akcja III Korpusu
armii doprowadziła do rezultatów, które dziś oglądamy.
Powiedzcie swoim ludziom, że doceniam ich odwagę.
4 Tamże, s. 133.
5 Tamże, s. 133.
Generałowie, oficerowie i podoficerowie III Korpusu,
zyskaliście trwałe prawo do mojej wdzięczności i łaski”6.
Poruszony słowami Napoleona Davout zdobył się w od­
powiedzi na cokolwiek pompatyczną deklarację, stwier­
dzając, iż: „III Kopus zawsze okaże się godny zaufania
swojego suwerena i że w każdych okolicznościach będzie
dla niego tym, czym X Legion był dla Cezara” 7.
Niezależnie jednak od splendorów, publicznych i prywat­
nych pochwał, książęcego wywyższenia, na którym mar­
szałkowi jako przedstawicielowi starej francuskiej arysto­
kracji8 być może najmniej zależało, sterowana osobiście
przez cesarza machina propagandowa wbiła w głowy
Francuzów, że to Napoleon zwyciężył w bitwie pod Jeną,
a Auerstadt stanowiło jedynie jej prawe skrzydło. Ze
względów dość oczywistych, choć dla wielu zapewne
podszytych małostkowością i zazdrością, nie mógł się
otwarcie przyznać do popełnionych błędów. A właśnie tak
zostałoby odczytane potwierdzanie zwycięstwa w oddziel­
nych starciach pod Jeną i Auerstadt. Jak trafnie zauważył
Macdonell: „Ze wszystkich wielkich bitew Napoleona
jeden tylko Auerstadt nie jest wymieniony na Łuku Trium­
falnym w Paryżu”9. Wszystkie najważniejsze powody, dla
których cesarz przywłaszczył sobie triumf Davouta, wyłożył
John Gallaher: „Napoleon był w pełni świadom, że jego
tron, pozycja w Europie, a nawet popularność wśród ludu
francuskiego opierały się głównie na jego reputacji woj­
skowej. Trzeba więc było owej reputacji strzec i o ile się
dało — umacniać ją. Francja musiała wierzyć, że tylko
6 D a v o u t , Operations du 3 Corps; cytat w J. G a l l a h e r , Żelazny

marszałek..., s. 138.
7 Tamże.
8 Odziedziczone po przodkach nazwisko Ludwika Mikołaja Davouta,
które zmienił podczas Rewolucji, brzmiało d’Avout. Jego rodzina należała
do najznakomitszych rodów szlacheckich Burgundii; pierwsze zachowane
w dokumentach informacje dotyczące d’Avoutow pochodzą z 1278 r.
9 A. M a c d o n e l l , Napoleon i jego marszałkowie, s. 104.
Cesarz potrafi odnosić wielkie zwycięstwa, okrywać się
chwałą i sprowadzić pokój na kontynent. Nie zamierzał więc
dzielić się tym wielkim zwycięstwem nad tak cenioną armią
pruską z jednym ze swoich pomocników”10. Prawdziwego
potwierdzenia swoich zasług doczekał się Davout ze strony
Prusaków. W ich wojskowej terminologii od początku
przyjęło się określenie Jena-Auerstadt do opisania przebiegu
walk 14 października. Nie ulegało też dla nich najmniejszej
wątpliwości, która z tych bitew miała większe znaczenie. Byli
przekonani, że to właśnie pod Auerstadt ponieśli cięższą
porażkę i właśnie tam odebrano im możliwość kontynuowa­
nia wojny. Kiedy w 1867 r. król pruski odwiedził paryski
Pałac Inwalidów i marszałek Conrobert, prezentując widnieją­
cego na portrecie Davouta, określił go jako księcia Eckmiihl,
Wilhelm szybko dopowiedział: „Marszałku, nie wymienił pan
wszystkich tytułów Marszałka Davouta; nazywano go też
Diukiem Auerstadt. Prusy nie zapomniały!”11. Rzeczywiście,
trudno było zapomnieć człowieka, który wylał kubeł zimnej
wody na rozgorączkowane pruskie głowy i w kilka godzin
obrócił wniwecz wielkie wojenne plany. Być może najwięk­
szy pomnik chwały Davouta stanowi opinia, że wygrał on
bitwę, w której nie sposób było zwyciężyć, Napoleon
natomiast odniósł zwycięstwo w starciu, które w praktyce
było nie do przegrania.

GWARDIA NICZYM FANTOM

Kontrowersje podobne do tych, komu przypisać chwałę


pogromcy Prusaków, wiążą się również z udziałem cesar­
skiej gwardii w bitwie pod Jeną. Wielu autorów pisze
o obecności nie tylko gwardii pieszej, ale również konnej
na polu bitwy i o jej wkładzie w rozbicie armii księcia
Hohenlohego. W rzeczywistości w ogniu bitwy znalazła
10 J. G a 11 a h e r, Żelazny marszałek..., s. 133.
11 Tamże, s. 134.
się jedynie należąca do gwardii część artylerii, a żaden inny
jej oddział nie został wprowadzony do walki. Młoda Gwardia
(4000 żołnierzy) i piesi dragoni (2000 żołnierzy) nie oddali
ani jednego strzału do wroga, kawaleria gwardii w sile 2400
koni w dniu bitwy była oddalona o dziesiątki kilometrów od
Jeny i połączyła się z Wielką Armią dopiero kilka dni po
starciu. Zafałszowana wizja konnych gwardzistów szarżują­
cych pod Jeną i pieszych fizylierów wiwatujących na cześć
Napoleona, całkowicie niezgodna z rzeczywistością, powstała
w największej mierze za sprawą francuskich malarzy i rysow­
ników. Ich dzieła stanowiące dowolną interpretację faktów,
reprodukowane następnie w setkach tysięcy egzemplarzy,
mocniej przemawiały do wyobraźni niż dane źródłowe
i specjalistyczne teksty historyków. Rolę taką odegrał m.in.
obraz Charlesa Thevenina (1764-1838) ukazujący cesarza
fetowanego przez gwardzistów. Na marginesie, również
twórcy reprezentujący przegraną stronę jenajskiej batalii dali
upust nieposkromionej wyobraźni. Na akwareli Jahanna
Lorenza Rugendasa przedstawiającej panoramę bitwy z wiat­
rakiem Krippendorfa, na pierwszym planie został wyekspono­
wany epizod z poległym pruskim huzarem, którego artysta
„ubrał” w piękny czarny mundur — nieznany wówczas
w armii Fryderyka Wilhelma III. Czarni huzarzy pojawili się
także w biografii generała Lassale’a pióra Marcela Duponta
z przedmową słynnego Wieniawy Długoszowskiego. Wypo­
sażeni przez pisarza w groźnie brzmiące miano „rzeźników”
na kartach jego książki walczyć mieli w bitwie pod Zehde-
nick jedenaście dni po Jenie. Szczęśliwie dzielni huzarzy
Lassale’a mocno przetrzebili ich szeregi i o „rzeźnikach” było
już później cicho.

BERNADOTTE — GŁUCHY CZY ZDRAJCA?

Tak, jak niekończące spory i spekulacje historyków


wzbudza do dzisiejszego dnia słynny „spacer Droueta
Ludwik Ferdynand Pruski

Marszałek Joachim Murat


Marszałek Louis Nicolas Davout

Generał Charles Morand


Generał Nicolas Charles
Oudinot

Generał Edouard Adolphe


Mortier
Marszałek
Jean Baptiste Bernadotte

Marszałek Michel Ney


Kwatera Napoleona w Wurzburgu

Bitwa pod Jeną


Ewakuacja rannych spod Jeny

Napoleon wśród gwardzistów


Bitwa pod Jeną

Bitwa pod Auerstadt


Ranny książę Karol Brunszwicki

Generał Antoine
Charles Lasalle
d’Erlona”, który wyłączył nieszczęsnego generała z udziału
w bitwie pod Ligny i być może zadecydował o losach
Francji i Napoleona pokonanego dwa dni później pod
Waterloo, tak podobne emocje wśród nich wywołuje
zachowanie marszałka Bemadotte’a. Jego korpus 14 paź­
dziernika 1806 r. stacjonujący pomiędzy Jeną i Auerstadt
nie wsparł swoimi 20 000 żołnierzy i ponad trzydziestoma
armatami ani cesarza, ani rozpaczliwie potrzebującego ich
pomocy Davouta.
Reputacja Bemadotte’a po bitwie pod Jeną i Auerstadt
ogromnie ucierpiała. Potępienie spotkało go ze strony
cearza i armii. Rozsierdzony do żywego Napoleon miał
wypowiedzieć słowa: „Powinienem go rozstrzelać! Powi­
nienem postawić go przed radą wojenną, która skazałaby
go na śmierć, lecz wolę pozostawić go jego własnemu
sumieniu, wydać na potępienie przez armię!”12. W przeko­
naniu żołnierskich mas marszałek, opuszczając kolegę
w potrzebie, utracił honor; fakt, że kilka lat później jako
król Szwecji wystąpił przeciwko Francji i swoim dawnym
towarzyszom broni, jedynie potwierdził w ich przekonaniu
tę ocenę. Najbardziej zadziwiający stosunek do Bemadotte’a
miał sam Davout. W żadnej oficjalnej korespondencji, ale
również w prywatnych listach nie skrytykował go za jego
zachowanie, choć szczerze go nienawidził.
Zwolennicy Bemadotte’a, starając się usprawiedliwić
zachowanie marszałka, imali się różnych sposobów, prezen­
tując mniej lub bardziej sensowne argumenty. Twierdzono,
że Davout nie zwracał się do niego o pomoc, a rozkazy
cesarza skierowały I Korpus na Domburg, zatem Bernadotte
ściśle je wypełnił. Wywody jego obrońców nie wytrzy­
mują jednak krytyki. Jeden z adiutantów Davouta Trobriand
opisał rozmowę, jaką odbył feralnego dnia z Bemadottem,
który poproszony w imieniu Davouta o pomoc, miał

12 Tamże, s. 135.
arogancko odpowiedzieć: „Wracaj do swojego marszałka
i powiedz mu, że jestem tutaj, więc nie ma powodu do
strachu. Ruszaj!”13. Szkopuł w tym, że rewelacje Trobrianda
doczekały się publikacji dopiero w 1861 r., list zaś,
w którym adiutant miał relacjonować swojemu dowódcy
słowa Berandotte’a, nie zachował się w żadnej kopii i nie
wspominał o nim nigdy sam Davout. Jeżeli nawet jednak
relacja Trobrianda nie znajduje potwierdzenia w innych
dokumentach i jej wiarygodność chociażby z tego powodu
może być podważana, to bez wątpienia przeciwko marszał­
kowi przemawia fakt, iż nie ruszył w kierunku, skąd
dochodził huk artyleryjskiej kanonady. Było oczywiste, że
w sytuacji, w której I Korpus nie miał dostatecznego
rozeznania ani konkretnych rozkazów — jedynym w pełni
racjonalnym zachowaniem był marsz ku odgłosom bitwy.
Tylko to dawało możliwość wzięcia w niej udziału i zaan­
gażowania w walkę niebagatelnej siły 20 000 żołnierzy.
Było to w każdym razie rozwiązanie powszechnie wówczas
praktykowane, z całą pewnością lepsze niż bezczynność.
Ale być może Bemadotte rzeczywiście nie słyszał huku
dział... Macdonell przywołuje przykład potężnego ostrzału
artyleryjskiego przed bitwą pod Ypem w 1917 r., kiedy
huk dział był doskonale słyszalny w miejscowości odległej
aż o 130 mil, ale zupełnie niesłyszalny w rejonach
oddalonych o 50 mil, co dowodzi, iż dźwięk w terenie
może się różnie rozchodzić14. Zróżnicowane ukształtowanie
terenu w połączeniu z panującymi warunkami atmosferycz­
nymi może spowodować znaczne wygłuszenie hałasu.
Właśnie taki skutek mogła przynieść gęsta mgła, jaka
przez cały ranek 14 października zasnuwała pole bitwy pod
Jeną i Auerstadt. Tyle tylko, że mgła przed południem
podniosła się, a odległość dzieląca korpus Bernadotte’a od
miejsca walki była kilkakrotnie mniejsza niż dystans,
13 Tamże, s. 136.
14 A. M a c d o n e 11, Napoleon i jego marszałkowie, s. 103.
o którm pisze Macdonell. Marszałek mimo to nie słyszał
kanonady, która wyraźnie docierała do uszu wielu jego
podkomendnych... A może po prostu był przygłuchy...
Istnieje jeszcze jedna hipoteza dotycząca przyczyn
niezrozumiałego z pozoru zachowania Bernadotte’a. Zwo­
lennicy nie tyle spiskowej teorii dziejów, co raczej do­
szukujący się mechanizmów ludzkich działań w sferze
psychicznych przeżyć, pewnie uzasadniliby jego postępo­
wanie głęboką osobistą urazą, jaką żywił zarówno wobec
Napoleona, jak i Davouta. Być może to właśnie animozje
sprzed lat, które przerodziły się z czasem w niechęć,
a następnie w ledwo skrywaną nienawiść, powstrzymały go
przed podjęciem właściwej decyzji, paraliżując skutecznie
jego wolę i chęć działania.
UWAGI O JENIE I AUERSTADT
Z PUNKTU WIDZENIA TAKTYKI I STRATEGII

Pomijając spór o faktycznego zwycięzcę nad Prusami 14


października 1806 roku, znawcy wojskowości nie są zgodni
w ocenie zarządzeń Napoleona, których całokształt można
określić jako manewr na Jenę. Wielu z nich zarzuciło mu
poważne błędy, które w konsekwencji spowodowały nara­
żenie na zgubę korpusu Davouta. Ich krytyka ma ten
podstawowy słaby punkt, że jest prowadzona z pozycji
cenzora, który dysponuje już pełną wiedzą o przebiegu
zdarzeń. Tymczasem decyzje Napoleona, jedne trafne, inne
błędne, były podejmowane podczas dynamicznie zmienia­
jącej się sytuacji i na podstawie przewidywania kolejnych
posunięć przeciwnika. Z popełnionych błędów i nietrafnych
decyzji ostatecznie rozgrzesza Bonapartego wynik batalii.
Nie dostrzegł ich natomiast Marian Kukieł, który winą za
postawienie Davouta w fatalnym położeniu obarczył w cało­
ści Bernadotte’a. Powołując się na korespondencję samego
Napoleona, zaprezentował pogląd, że triumf marszałka nie
był wcale niezbędnym warunkiem osiągnięcia rozstrzyga­
jącego zwycięstwa nad Prusakami. „Davout mógł przegrać
bitwę, byle tylko przez dzień 14 października zatrzymał
przeciwnika pod Kósen (względnie pod Freyburgiem),
a rękojmią takiego wyniku była indywidualność tego wodza
i bitność jego wojska”1. W takim więc razie — tu polski
badacz ślepo powiela myśl wyrażoną przez Napoleona
— „Wielka Armia byłaby bowiem 15 października przy­
gniotła główną armię pruską olbrzymią przewagą sił
i zniszczyła ją podobnie jak armię Hohenlohego pod
Jeną”2. Z pewnym przekąsem można zauważyć, że mar­
szałek Davout nie zdołał odczytać ukrytej intencji głów­
nodowodzącego i okazał się dowódcą nazbyt krewkim,
zadając wrogowi zbyt szybko całkowitą klęskę. Trudno
oprzeć się wrażeniu, że takie właśnie stanowisko Bonapar-
tego zrodziło się w związku z koniecznością wykazania, że
cesarz panował nad wszystkim i jego wojenny geniusz
pozwolił mu przewidzieć różne scenariusze. Wedle opinii
Kukiela — prawda, że historyka wojskowości plasującego
się wśród grupy największych apologetów cesarza Fran­
cuzów — „Manewr na Jenę należy do najdoskonalszych
arcydzieł napoleońskiej sztuki wojennej”3. Nie jest jednak
w niej odosobniony. Podziela ją całkowicie generał Henri
Bonnal, bynajmniej niezbyt skory do wychwalania swojego
wielkiego rodaka, uchodzący raczej za krytyka większości
wojennych poczynań Napoleona. Bonnal uznał manewr
jenajski za najpiękniejszy w całej jego karierze i wystawił
cesarzowi prawdziwą laurkę, pisząc: „Wielki mistrz wojny
ukazuje się tu w znakomitej równowadze wszystkich sił
fizycznych, moralnych i umysłowych”4. Nadzwyczajne
osobiste walory Napoleona, który podczas kampanii 1806 r.
był w doskonałej dyspozycji, podkreślało wielu autorów.
„W następnym roku (tj. 1806 — S.L.) wyruszyły (korpusy
Wielkiej Armii — S.L.) znów ku północy, rozciągając się
w tyralierę i stanowiąc jedną potężną siłę uderzeniową, aby

1 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 139.


2 Tamże.
3 Tamże.
4 A. Z a h o r s k i , Spór o Napoleona we Francji i w Polsce, Warszawa

1974, s. 113.
zniszczyć armię pruską pod Jeną. Wszystkie skomplikowane
plany operacyjne związane z przemieszczeniem setek
tysięcy ludzi po nierównym terenie i po kiepskich drogach,
dla których opracowania późniejsze generacje utworzyły
olbrzymie sztaby generalne, Napoleon obmyślał i prze­
chowywał we własnej pojemnej głowie”5.
Fakt, że Prusakom przyszło zmierzyć się właśnie z Napole­
onem, nie zaś z jakimkolwiek innym wodzem, zaważył także
na ocenach dokonanych przez Carla von Clausewitza. Pisząc,
że „książę Brunszwicki zdecydował wyczekiwać za Saalą na
dalszy przebieg wypadków, jeśli oczywiście można nazwać
indywidualną decyzją to, co się działo w tej wielogłowej
kwaterze głównej i w tym okresie zamieszania i najwyższego
niezdecydowania”6, słynny teoretyk wskazał trzy możliwości,
jakie miała do wyboru pruska armia. Mogła uderzyć na
przeciwnika podczas forsowania rzeki albo, gdyby poniechali
przeprawy i zatrzymali się na prawym brzegu Sali, zaatako­
wać jego linie komunikacjne lub też „przesunąć się szybkim
marszem flankowym i zagrodzić mu drogę pod Lipskiem”7.
W pierwszych dwóch przypadkach Prusacy dysponowali
wielką przewagą strategiczną i taktyczną, którą zapewniało
im położenie w oparciu o potężną dolinę Sali i szeroka
podstawa operacyjna, podczas gdy Francuzi zostali wciśnięci
pomiędzy nich a neutralne Czechy i brakowało im miejsca do
rozwinięcia wojsk. „W obu pierwszych wypadkach uważano
pozycję na lewym brzegu Saali za prawdziwą pozycję
flankującą i bezspornie miała ona jako taka bardzo duże
zalety; co prawda — zajęcie pozycji flankującej przez wojsko
mało pewne siebie, wobec bardzo przeważającego wroga
— wobec Bonapartego — było posunięciem nader śmiałym”8.
Trzecie rozwiązanie ze względu na osłonę, jaką
5 M. Ho w a r d , Wojna w dziejach Europy, s. 119.
6 C. von C l a u s e w i t z , O wojnie, red. A. Rudnickij, b.r.wyd., s. 377.
7 Tamże.
8 Tamże; podkreślenie Clausewitza, s. 378.
dawała Sala, także nie mogło być uznane za niekorzystne.
Książę Brunszwicki wybrał właśnie to rozwiązanie, tyle
tylko, że, jak pisze Clausewitz, uczynił to zbyt późno.
„Bonaparte był już w trakcie przekraczania Saali i bitwy
pod Jeną i Auerstaedtem musiały być stoczone. Książę
usiadł wskutek swego niezdecydowania pomiędzy dwoma
stołkami; dla wysunięcia się naprzód opuścił swoje pozycje
za późno, a dla stoczenia celowej bitwy — za wcześnie.
Niemniej jednak silna natura tej pozycji wywarła swój
wpływ w ten sposób, że książę Brunświcki mógł pod
Auerstaedtem zniszczyć prawe skrzydło swego przeciw­
nika, podczas gdy książę Hohenlohe mógł się jeszcze
wymknąć z kleszczy po krwawej bitwie odwrotowej; ale
pod Auerstaedtem nie odważono się na wywalczenie
zwycięstwa niechybnego, a pod Jeną sądzono, że można
liczyć na zwycięstwo całkiem niemożliwe” 9.
Bitwy pod Jeną i Auerstadt okazały się wielkim sukcesem
taktycznym Napoleona i jego armii, ale znaczenie strategi­
czne miał dopiero pościg za pobitymi wojskami Fryderyka
Wilhelma III. O ile starcie z 14 października jedynie
złamało przeciwnika, dezorganizując go i odbierając mu
ducha walki, o tyle kilkutygodniowa ucieczka przed po­
ścigiem doprowadziła do niemal całkowitego fizycznego
unicestwienia. Żadna inna napoleońska kampania nie
spowodowała podobnych skutków. W roku 1805 Bonapar­
temu udało się wyeliminować jedną z austriackich armii,
tym razem zniszczone zostały niemal całe siły zbrojne
walczącego z nim państwa. O ostatecznym wyniku zade­
cydował postępujący rozkład pruskiej armii i nadzwyczajna
szybkość marszu korpusów Wielkiej Armii w pogoni za
wrogiem. „Im dalej ten pościg się rozwija, tym większy
jest rozkład przeciwnika, tym mniejsza jego siła odporna,
tym śmielej mogą uderzać grupy pościgowe” 10.
9 Tamże, podkreślenia Clausewitza.
10 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 142.
Najkrótszej analizy bitew po Jeną i Auerstadt dokonał
generał Camon. Warto ją przytoczyć w całości. „14-go
Cesarz znajduje przed sobą, w Jenie, armję Hohenlohego
i improwizuje plan następujący.
Walka wiążąca i na zużycie: Augereau, Lannes, Ney.
Natarcie obchodzące przeciw lewemu skrzydłu: dywizja
Saint-Hilaire’a z korpusu Soulta w zamian korpusów
Davouta i Bernadotte’a, które przybyć nie mogą.
Natarcie główne (na lewe skrzydło): gwardia i trzy
pospiesznie przywołane dywizje jazdy odwodowej (Nan-
souty, d’Hautpoul, Klein).
Odwód ogólny: Bernadotte, jeśli nadąży.
Armja Hohenlohego jest rozbita. Tego samego dnia
Davout zatrzymuje armję króla pod Auerstadt i odrzuca ją
na armję Hohenlohego.
Pościg taktyczny oddaje w nasze ręce bezmała całość sił
pruskich; pościg strategiczny pozwala wymknąć się zaled­
wie paru tysiącom ludzi”".
Camon nie uniknął kilku przekłamań, wysyłając gwardię
i dragońska dywizję generała Kleina do głównego natarcia,
trafnie jednak wskazał zasadnicze elementy planu Na­
poleona.

11 H. C a m o n , Napoleoński system wojny, Warszawa 1926, s. 82;


pisownia oryginalna, podkreślenia autora.
POŚCIG

Albert Malet, autor szkolnego podręcznika, z którego


francuskie dzieci przez lata czerpały historyczną wiedzę,
poświęcił bitwom pod Jeną i Auerstadt kilka zdań, z których
dwa szczególnie przemawiają do wyobraźni, stanowiąc
doskonałą ilustrację ich przebiegu: „Z jednej strony armia
zaskoczona, zanim zdołała jeszcze dokonać koncentracji,
wchodziła do walki eszelonami i została kompletnie znisz­
czona. Z drugiej strony armia stłoczona na wąskiej prze­
strzeni, a później rozwijająca swe kolumny jak zgięte palce
otwierającej się pięści”1. Wieczorem 14 października pięść
była już w pełni otwarta i chodziło jedynie o to, aby jej
palce zdołały pochwycić jak największą część uchodzących
w popłochu resztek pruskiej armii. W przedsięwzięciu tym
uczestniczyli wszyscy marszałkowie, choć spotyka się
stwierdzenia mówiące o pościgu trzech marszałków, co
odnosi się do Bernadotte’a, Murata i Soulta. Odegrali oni
rzeczywiście największą rolę w unicestwieniu mocno już
rozklekotanej wojennej machiny Prus, ale mniejsze kawałki
tortu w postaci tysięcy jeńców i kolejno zdobywanych
twierdz przypadły również pozostałym marszałkom.

1 Cytat w J. T u 1 a r d, Murat, Gdańsk 2002, s. 106.


Prawdziwy pościg za wojskami Fryderyka Wilhelma III
rozpoczął się rankiem 15 października. Noc, którą zwycię­
żeni wykorzystali na ucieczkę, znacząc jej trasę porzuconym
ekwipunkiem, bronią, niezliczonymi pakunkami, zwycięzcy
poświęcili na zasłużony odpoczynek i udzielenie pomocy
tysiącom rannych. Dopiero nazajutrz Napoleon, mistrz
koncentracji i wyniszczającego pościgu, wydał swoim
dowódcom szczegółowe rozkazy. Trzy najbardziej wy­
krwawione korpusy: Davouta, Lannesa i Augereaua, miały
przez kilka następnych dni pozostać w okolicy Jeny,
Weimaru i Naumburga. Ich żołnierzom, którzy musieli
unieść główny ciężar walki, należał się solidny odpoczynek.
Do zebrania owoców obu zwycięskich bitew cesarz wy­
znaczył wymienionych wcześniej marszałków oraz korpus
Neya. Wybór był oczywisty. Dywizje Bemadotte’a nawet
przez moment nie weszły do akcji podczas batalii stoczonej
pod Jeną i Auerstadt i jego żołnierze z niecierpliwością
czekali na możliwość wykazania się i dorównania kolegom
z innych jednostek. Sam marszałek zapewne również chciał
zatrzeć fatalne wrażenie, jakie wywołała jego zadziwiająca
nieobecność na polu bitwy. Udział Murata w pościgu był
uzasadniony z dwóch innych jeszcze powodów. Bez jego
kawalerii żadna pogoń nie okazałaby się dość skuteczna,
on sam zaś był wręcz niezastąpiony w tego typu akcjach.
Nie umniejszając zasług innych marszałków, trzeba się
zgodzić z oceną, że „Duszą tego szalonego pościgu był
Murat. Ten zachwycający kawalerzysta nie posiadał się
z radości, kiedy trzeba było bez wytchnienia ścigać
uciekającego przeciwnika. Zmęczenie się go nie imało.
W pogoni za wrogiem przeciął część Prus, jak w szarży” 2.
O wszystkim zadecydowała szybkość. Kawaleria Murata
miała w ciągu 24 dni pokonać dystans 800 kilometrów;
zdarzało się, że podczas doby przemierzała 60 kilometrów.

2 Tamże.
Korpusy Soulta i Bemadotte’a maszerowały dziennie
średnio 25 i 26 kilometrów3.
Marszałkowie ścigający wroga mieli uczynić wszystko,
aby wypełnić życzenie cesarza; chciał on, aby z pruskiej armii
„ani jeden człowiek nie ocalał”4. Oczekiwanie Napoleona
zaczęło się spełniać w błyskawicznym tempie. Już nazajutrz
po bitwie kawaleria Murata wzięła do niewoli kilkanaście
tysięcy Prusaków. Zdarzyło się, że przed kilkoma francuskimi
huzarami skapitulował cały szwadron wroga. Największą
aktywność po Muracie wykazywał Bemadotte. 17 października
oddziały marszałka dopadły pod Halle korpus odwodowy
księcia Wirtemberskiego i pokazały, że w niczym nie ustępują
innym jednostkom Wielkiej Armii. Prusacy, dysponując
16 000 ludzi, nie wytrzymali francuskiego natarcia i po
utracie 5000 żołnierzy, którzy dostali się do niewoli, i 30
armat uszli za Łabę5. Uciekinierzy spod Halle połączyli się
z resztkami wojsk uchodzących z rejonu Jeny i wspólnie,
różnymi drogami, przekroczyli góry Harzu. Pierwszy etap
ucieczki wyznaczał teraz Magdeburg. Fryderyk Wilhelm
wybrał inną drogę. W niewielkiej asyście ruszył do Berlina,
a następnie do Kostrzynia nad Odrą. Pruscy dowódcy właśnie
za Odrę postanowili poprowadzić armię, licząc, że rzeka
osłoni ich przed Francuzami, a na jej prawym brzegu spotkają
się z armią rosyjską. 20 października tłumy pruskich żołnierzy
w liczbie około 40 0006 dotarły do Magdeburga. Książę
Hohenlohe, kóry przejął dowództwo nad wszystkimi siłami,
postanowił iść na Prenzlau i Szczecin, aby tam przekroczyć
Odrę. Miał on ominąć Berlin i pozostawić go bez obrony.
Zaszczyt wejścia do Berlina przed wszystkimi innymi
marszałkami i przed samym cesarzem przypadł Davoutowi.
Stało się to 25 października. Był to swoisty ukłon ze strony

3 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 142-143.


4 Tamże, s. 143.
5 Tamże, s. 140.
6 Tamże.
Napoleona wobec III Korpusu. Nie było potrzeby zdoby­
wania nieprzyjacielskiej stolicy, co jeszcze kilkanaście dni
wcześniej wydawało się nie do pomyślenia. Gospodarz
niebronionego Berlina, książę Hatzfeld, usiłował wręczyć
marszałkowi klucze do miasta wraz z prośbą o powstrzy­
manie żołnierzy przed gwałtami i łagodne potraktowania
mieszkańców. Davout kluczy nie przyjął, mówiąc, że wraz
z należnym hołdem powinny zostać wręczone Napoleonowi.
Ale Hatzfeld nie musiał prosić o powstrzymanie żołnierzy
od gwałtów, w korpusie Davouta bowiem panowała żelazna
dyscyplina i każde wykroczenie było surowo karane.
Niezwykle rzadkie przypadki rabunków i gwałtów kończyły
się wyrokami śmierci. Davout zażądał od Hatzfelda jedynie
ścisłego wykonywania swoich dyspozycji, rezygnacji z ja­
kiegokolwiek oporu oraz regularnych dostaw żywności.
W celu zapewnienia porządku pozostawił w Berlinie jeden
pułk, a resztę swoich wojsk umieścił nieopodal stolicy,
w okolicach miejscowości Friederichsfeld. Miały tam
przebywać przez kolejnych pięć dni. Żołnierze z pozo­
stałych jednostek na przemian odwiedzali miasto, w którym
życie toczyło się normalnym trybem, jakby ciągle trwająca
wojna w najmniejszym stopniu nie dotyczyła jego miesz­
kańców. Dla wielu berlińczyków Francuzi stali się swoistą
atrakcją, budząc mimowolny podziw wspaniałym wyglądem
i doskonałą organizacją.
Na drodze do Berlina korpus Davouta nie napotkał
większego oporu. Cztery dni po bitwie pod Auerstadt,
tworząc prawą flankę Wielkiej Armii, wkroczył do Lipska,
następnego dnia zajął Duben nad Muldą, a kilkadziesiąt
godzin później jego awangarda była już pod Wittenbergą.
Oddziały wroga zajmowały pozycje po drugiej stronie
Łaby. Stanowiła ona wymarzoną przeszkodę pozwalającą
na odgrodzenie się od nieprzyjaciela i zyskanie na czasie.
Wystarczyło zniszczyć most. Jednak zdemoralizowani,
myślący o jak najszybszym odwrocie Prusacy zrobili
niewiele, aby na dłużej powstrzymać Francuzów. Co
prawda podłożyli ogień, aby spalić drewnianą konstrukcję,
ale płomienie szybko ugasili francuscy żołnierze, którym
pomagała — trudno w to uwierzyć — miejscowa ludność.
Zaledwie po dwóch godzinach most został naprawiony
i nadawał się do użytku7. Wkrótce większość sił Davouta
znalazła się na prawym brzegu Łaby i na drodze do
Berlina nie było już żadnych naturalnych przeszkód.
Pruskie oddziały nie stanowiły zaś żadnej przeszkody.
Żołnierze pruscy byli już tak zdemoralizowani, że przed
opuszczeniem Wittenbergi nie zniszczyli magazynów
z zaopatrzeniem ani nawet wielkich zapasów prochu.
Posłużył on Francuzom w dalszych działaniach wojennych.
22 października do Wittenbergi przybył cesarz i nakazał
Davoutowi marsz na Berlin. Z przeprawy w tym mieście
skorzystał także korpus Lannesa.
Na krótką chwilę w Berlinie pojawiły się oddziały
marszałka Augereau, a 28 października nastąpił triumfalny
wjazd Napoleona, który kilka dni wcześniej założył swoją
kwaterę główną w Poczdamie. Tysiące berlińczyków wyleg­
ło, aby zobaczyć pogromcę własnej armii, jadącego prze­
stronną ulicą wiodącą od bramy charlottenburskiej ku
pałacowi królewskiemu. Cesarz Francuzów podążał w oto­
czeniu Berthiera, Davouta, Augereau, Duroca oraz pieszej
i konnej gwardii, a także kirasjerów Nansouty’ego
i d’Hautpoula. Zapewne niejednemu z patrzących na
niezwykłe widowisko przyszło na myśl porównanie z trium­
fami starożytnych wodzów. Niewykluczone, że sam Napo­
leon, znawca historii i wielbiciel Cezara, patrząc na tłumy
mieszkańców stolicy podbitego państwa i napawając się
niebywałym sukcesem, przez moment poczuł się jak Cezar.
Być może właśnie skala tego zwycięstwa i przekonanie
o własnej wielkości, której nikt się nie może oprzeć,

7 J. G a 11 a h e r, Żelazny marszałek..., s. 137.


wpłynęły na podjęcie przez Napoleona decyzji mającej
wpływ na dalsze losy Europy, Francji i jego samego. Nosił
ją w sobie od dawna, ale właśnie teraz uznał, iż nadszedł
właściwy czas, aby ją ogłosić i wprowadzić w życie.
Kilka tygodni po wkroczeniu do stolicy Prus, 21 listopada,
cesarz podpisał słynny dekret berliński wprowadzający
blokadę kontynentalną. Napoleon użył już tego pojęcia
w Piętnastym Biuletynie Wielkiej Armii, opublikowanym
30 października, pozostając ciągle w stanie euforii po Jenie.
W istocie chodziło o blokadę Wysp Brytyjskich i aby oddać
w pełni istotę rzeczy, powinien raczej ogłosić „blokadę
angielską”; wybrzeża francuskie, a zatem część Europy
„kontynentalnej” były blokowane, choć bardziej teoretycznie
niż faktycznie, przez flotę angielską na mocy postanowienia
z 16 maja 1806 r. Anglikom chodziło przede wszystkim
o storpedowanie handlu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi
a Francją. Posunięcie to doskonale wpisywało się w długą
listę zabiegów podejmowanych przez oba walczące ze sobą
państwa w celu gospodarczego osłabienia konkurenta. Już
po zerwaniu pokoju z Amiens, zawartego w 1802 r., przez
tzw. system wybrzeży Bonaparte usiłował utrudnić angiel­
skim statkom zawijanie do europejskich portów. Już wtedy,
podczas przemówienia w Radzie Stanu — co w swoich
pamiętnikach zanotował Miot de Melito — Napoleon
przedstawił wizję totalnej gospodarczej wojny z Anglią:
„Będziemy musieli pogodzić się ze stratami na morzu, może
nawet z utratą kolonii, ale wzmocnimy swą pozycję na
kontynencie. Już teraz nasze wybrzeża są dość rozległe, aby
stanowić zagrożenie. Powiększymy jeszcze ich zasięg;
utworzymy kompletny system obrony wybrzeży i Anglia
krwawymi łzami będzie opłakiwała wojnę, którą spowodu­
je”8. Swoją nowo wdrożoną koncepcję walki z Anglią
Napoleon podsumował metaforą: „Chcę podbić morze potęgą

8 J. T u l a r d , Napoleon — mit zbawcy, Warszawa 2003, s. 221.


lądu”9. Sam pomysł blokady nie był nowy. We wzajemnych
stosunkach Anglii i Francji pojawiał się od czasu, kiedy oba
państwa zaczęły ze sobą wojować podczas wojny stuletniej
rozpętanej w XIV wieku. Kilka lat przed dekretem Napoleona
również Dyrektoriat rozważał plan blokady Anglii, ale jego
realizacja przekraczała możliwości ówczesnego rządu Repub­
liki Francuskiej. Idea zawsze była ta sama — doprowadzenia
gospodarki dumnego Albionu do bankructwa i zmuszenie
jego rządu do zawarcia pokoju na francuskich warunkach.
Uzasadniając decyzję wydania dekretu, Bonaparte ostro
zaatakował Anglię, która, nie stosując się „do zasad prze­
strzeganych powszechnie przez wszystkie cywilizowane
ludy”, bezpardonowo traktowała jak nieprzyjaciół wszystkich
obywateli krajów pozostających z nią w konflikcie. W od­
powiedzi, „Stwierdzając, iż to monstrualne nadużycie prawa
blokady ma za jedyny cel zapobiec komunikacji między
narodami i wznieść angielski handel i przemysł na ruinach
przemysłu i handlu kontynentalnego [...] postanowiliśmy
zastosować wobec Anglii te zwyczaje, których przestrzega
ona w prawie morskim, i w związku z tym ogłaszamy jako
pierwszy punkt dekretu: blokadę Wysp Brytyjskich”10. Dalsze
postanowienia dekretu zakazywały jakichkolwiek stosunków
oraz handlu z Wyspami Brytyjskimi. Każdy poddany angiel­
skiego króla zatrzymany na terytorium poddanym kontroli
Cesarstwa Francuskiego miał być traktowany jak jeniec
wojenny, a jego własność skonfiskowana. Wszelkie wytwory
angielskiego przemysłu i towary pochodzące z zamorskich
kolonii Wielkiej Brytanii automatycznie miały się stać
zdobyczą wojenną. W konsekwencji — jak pisze Jean
Tulard — „[...] także kraje neutralne zostały dotknięte
blokadą, która utraciła swój protekcjonistyczny charakter,
stała się narzędziem walki”11.
9 Tamże, s. 223.
10 Tamże, s. 222.
11 Tamże, s. 223.
Podczas gdy cesarz przebywał w Berlinie, jego marszałko­
wie dokończyli dzieła zniszczenia pruskiej armii. Ich korpusy,
niczym myśliwi z naganką, szły trop w trop za oddziałami
księcia Hohenlohego. 26 października Murat doścignął jego
straż boczną, rozbił ją i zmusił przeciwnika do zmiany
kierunku marszu. Następnego dnia od czoła, pod Zehdenick
na drodze do Prenzlau, zaatakowała Prusaków brygada
Lassale’a. Hohenlohe zastawił się niemal całą jazdą, jaką
dysponował, oddając komendę nad nią generałowi Schimmel-
pennigowi. Początkowo kilkuset huzarów Lassale’a nie było
w stanie poważniej zagrozić wrogowi, ale sytuacja zmieniła
się po nadciągnięciu dywizji dragońskiej Grouchy’ego.
Schimmelpennig padł podczas szarży, a Francuzi zdobyli
sztandar wyhaftowany osobiście przez królową Luizę. Za
cenę znacznych strat Hohenlohe wyniknął się ku Prenzlau, ale
zdołał kupić dla siebie i swoich żołnierzy zaledwie jeden
dzień wolności. Książę otoczony przez kawalerię Murata
i awangardę korpusu Lannesa, przerażony wizją wyrżnięcia
pozostałych mu jeszcze oddziałów, podjął decyzję o kapitula­
cji. Wraz z nim do niewoli poszło około 10 000 żołnierzy12.
Murat rozgrzany walką i ciągle niesyty sławy, relacjonując
przebieg starcia, wyraźnie dodał sobie splendoru znacznie
podnosząc liczbę pruskich żołnierzy zagarniętych do niewoli:
„Wziąłem do niewoli księcia Hohenlohe i cały jego korpus
[...] 16 000 piechoty, 6 pułków kawalerii, 60 dział, 60
sztandarów. W efekcie tego wspaniałego dnia moimi jeńcami
zostali też książę August Ferdynand i książę Tauentzien oraz
wielu innych wyższych oficerów”13.
W tym samym czasie co oddziały księcia Hohenlohego
kapitulowała załoga Erfurtu, otoczonego przez Neya i Mu­
rata. Każdy z nich usiłował sobie przypisać zdobycie twierdzy
i pomiędzy marszałkami doszło na tym tle do mało budującej
sceny. Na rzecz Murata przemawiał fakt wcześniejszego
12 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 142.
13 J. T u 1 a r d, Murat, s. 107.
przybycia pod mury Erfurtu, co było jednak łatwe do
wykonania, zważywszy, że dowodził kawalerią. Bez piechoty
i armat Neya sukces byłby jednak znacznie trudniejszy lub
całkiem niemożliwy, choć niewykluczony, co niebawem
miał udowodnić generał Lasalle. Wraz z marszałkiem
Móllendorfem i kilkunastotysięczną załogą twierdzy, która
bynajmniej nie popisała się zbytnią walecznością, do fran­
cuskiej niewoli poszły dwa bataliony saskich grenadierów,
ostatnie z całego saskiego kontyngentu walczącego po stronie
Prus. Równo tydzień wcześniej, 20 października, padło
Torgau, a 22 października pod Brenburgiem i w Dessau
poddali się sascy huzarzy i dwa regimenty kirasjerów.
Niedobitki doskonałej saskiej jazdy kapitulowały 26 paź­
dziernika pod Rathenow. Fakt ten spowodował, że Saksonia
faktycznie przestała wojować z Francją, choć oficjalny
pokój zawarła z nią dopiero 11 listopada. Jednocześnie
weszła z cesarstwem napoleońskim w sojusz wojskowy, co
wiązało się z koniecznością wspomagania go stosownym
kontyngentem podczas prowadzonych przez Bonapartego
wojen. Stała się także członkiem Związku Reńskiego. Za
alians z Prusami Saksonia musiała zapłacić ogromną kon­
trybucją w wysokości 25 milionów franków oraz oddać
część ziem przyłączonych do Westfalii. W zamian, na
otarcie łez, Sasi otrzymali okręg Cottbus. Przez następnych
siedem lat, aż do czasu bitwy pod Lipskiem w 1813 r.,
znanej pod nazwą Bitwy Narodów, ich armia wiernie trwała
u boku napoleońskiej Francji.
Zneutralizowanie Saksonii było niewielkim epizodem
w paśmie francuskich triumfów. Na przełomie października
i listopada 1806 r. gmach pruskiego państwa z hukiem
walił się w gruzy. W niezwykłych wręcz okolicznościach
upadł Szczecin, potężna nadbałtycka twierdza z ponad-
pięciotysięcznym garnizonem. W jego porcie kotwiczyły
brytyjskie okręty z zaopatrzeniem dla pruskiej armii,
a solidne umocnienia i liczna artyleria pozwalały na
długotrwałą obronę. Ale nawet nie usiłowano bronić
twierdzy. 30 października pod Szczecinem pojawił się
Lasalle ze swoją mocno już sfatygowana i wykrwawioną
brygadą. Zaledwie pięć setek huzarów bez jakiejkolwiek
artylerii, a tym samym bez możliwości dosięgnięcia prze­
ciwnika zamkniętego za murami. Lecz dla Lasalle’a,
rozzuchwalonego wcześniejszymi sukcesami, nie miało to
większego znaczenia. Uczynił rzecz, która zadziwiła nawet
jego własnych podkomendnych. Na jego rozkaz dowódca
5. pułku pułkownik Schwarz miał udać się do komendanta
twierdzy z wezwaniem do natychmiastowej kapitulacji.
Oddajmy na chwilę głos Marcelowi Dupontowi, który
cudownie, choć nie bez literackiej fantazji, przedstawił tę
scenę: „Wezwany oficer w osłupieniu nie rusza się z miej­
sca. Jego generał dostał widocznie pomieszania zmysłów.
Bo czyż można odnosić się poważnie do takiego zlecenia.
Czy słyszał ktokolwiek, aby miasto z dwudziestoma pięcio­
ma tysiącami mieszkańców, obronne silnymi bastionami
i murami, bogato zaopatrzone w artylerię, skłaniać do
kapitulacji przed dwoma pułkami kawalerii, [...] ze stanami
obniżonymi do dwóch trzecich. Czy nie znaczyło to
wystawiać na kpiny cesarskiego oficera”14. Pachnąca szaleń­
stwem propozycja miała jednak racjonalne podstawy.
Lasalle liczył na demoralizację wroga i atut zaskoczenia.
Aby maksymalnie osłabić jego wolę oporu, nakazał swoim
dowódcom szwadronów przeprowadzenie swoistej demon­
stracji siły. Mieli objeżdżać mury i wywołać wrażenie, że
pod Szczecin podchodzą liczne wojska. Jednocześnie na
wzgórzu, w widocznym dla załogi miejscu, ustawiono
puste wozy, które miały imitować artylerię zajmującą
stanowiska do bitwy. Podstęp się udał, choć nie od razu.
Początkowo Schwarz usłyszał od komendanta twierdzy,
wiekowego generała barona von Romberga, iż zamierza on

14 M. D u p o n t , Generał Lasalle, Kraków, b. r.wyd., s. 121.


bronić miasta do ostatniej kropli krwi. Twarde stanowisko
poparła artyleryjska kanonada; ostrzał prowadzony na oślep
nie wyrządził huzarom Lasalle’a żadnej szkody. Miał
zapewne raczej uspokoić sumienie pruskiego generała.
Z pompatycznej deklaracji wkrótce nic nie zostało, kiedy
Schwarz pojawił się ponownie przed jego obliczem, grożąc
zbombardowania miasta, bezlitosnym wycięciem załogi
i wydaniem mieszkańców na pastwę żołdactwa. Wówczas
przerażony starzec dowodzący obroną Szczecina, znajdując
zresztą aprobatę swojej decyzji u wszystkich niemal wyż­
szych oficerów, postanowił skapitulować. Próba wytar­
gowania lepszych warunków na przykład odejścia załogi
z bronią w ręku na Śląsk spotkała się z odmową ze strony
Schwarza, który w imieniu Lasalle’a zgodził się jedynie na
przyznanie jeńcom honorów wojennych. Zachowanie ko­
mendanta obrazowo podsumował generał Daniel Belliard,
którego Murat spod Prenzlau wysłał pod Szczecin z pomocą
dla Lasalle’a: „Stary ramol gubernator przywitał nas
kilkoma wystrzałami z działa, a potem zaakceptował
wszystkie warunki, choć wcześniej robił wiele trudności”15.
Dla postronnego obserwatora zadziwiający musiał być
widok kilkutysięcznej masy pruskich żołnierzy składających
potulnie broń przed garstką Francuzów. Im samym w pew­
nej chwili sytuacja, w jakiej się znaleźli, wydała się wręcz
nieznośna i niewiele brakowało, aby doszło do zerwania
warunków kapitulacji przez zdesperowany tłum wystrych­
niętych na dudka niedoszłych obrońców Szczecina. Część
jeńców wszczęła tumult, usiłując odzyskać odddane wcześ­
niej karabiny i dopiero zdecydowana interwencja huzarów
zapobiegła rozpoczęciu przez nich walki. Zrozpaczony von
Romberg, który poniewczasie zorientował się, jak fatalny
popełnił błąd, zdołał zachować się z większą klasą. Wyraził
podziw dla wojennej sprawności Francuzów, a Lasalle’owi,

15 J. T u 1 a r d, Murat, s. 107.
wielbicielowi tytoniu, wręczył na pamiątkę wielką por­
celanową fajkę.
O zdobyciu Szczecina długo rozprawiano w obu armiach.
Napoleon powiadomiony o niezwykłych okolicznościach
towarzyszących opanowaniu potężnej twierdzy napisał w liś­
cie do Murata, że chyba przyjdzie mu rozwiązać korpus
inżynierski i przetopić armaty oblężnicze, skoro z tak
dobrym skutkiem zastępuje je lekka kawaleria. Brygada
Lasalle’a zaś zyskała piękną i napawającą jej żołnierzy
dumą nazwę — la brigade infemalne (piekielna brygada).
W dość podobnych okolicznościach padła również Szpan-
dawa (Spandau). Jej strachliwy gubernator tak bardzo
wziął sobie do serca pogróżki ze strony Lannesa, że
zrezygnował z obrony doskonale zaopatrzonej twierdzy.
Macdonell wspomina o zabawnym zdarzeniu, jakie
podczas pościgu za uciekającą armią Fryderyka Wilhelma
przytrafiło się marszałkowi Augereau. Jego żołnierze
wzięli do niewoli batalion pruskiej gwardii i zapewne nie
byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to
jednostka, w której przed dwudziestu laty służył ich
dowódca! Augereau niezadowolony ze służby na swoje
szczęście zdezerterował i zrobił nadzwyczajną karierę
w armii Napoleona. Jego dawni koledzy natomiast prze­
ważnie wciąż mieli te same stopnie co wówczas. To
niezwykłe spotkanie, obok wspomnień i odrobiny gorzkiej
refleksji, przyniosło pruskim gwardzistom również po
garści złota, gdyż Augereau okazał się nad wyraz hojny
dla starych kompanów 16.
Ścigając Prusaków, francuscy dowódcy nie przebierali
w środkach. Kiedy uciekający na północ Blucher postanowił
schronić się na neutralnym terytorium i 5 listopada wpro­
wadził wojska do Lubeki, marszałkowie Napoleona ani
przez moment nie zawahali się i ruszyli za nim.

16 A.G. M a c d o n e l l , Napoleon i jego marszałkowie, s.107.


Następnego dnia oddziały Bemadotte’a i Soulta przebo­
jem wdarły się do centrum Lubeki i dokonały prawdziwej
rzezi Prusaków na jej wąskich ulicach. Około 3000 zostało
zabitych, a 10 000 wraz z von Schamhorstem zmuszono do
poddania się. Blücherowi udało sie opuścić Lubekę, ale
w jej pobliżu, pod Ratkau, otoczyli go ze wszystkich stron
Francuzi. Pruski generał nie miał szans na skuteczny opór,
ale do końca, mimo konieczności wywieszenia białej flagi,
zachował klasę i nie dał swoim prześladowcom satysfakcji.
Dopisek skreślony przez niego pod aktem kapitulacji
brzmiał: „Kapituluję, ponieważ nie mam ani chleba, ani
amunicji — Blücher”17. W Lubece zaszło zdarzenie, które
miało dalekosiężne konsekwencje. Bernadotte wziął do
niewoli kilkunastu Szwedów, wobec których zachował się
nad wyraz rycersko, zwracając im wkrótce wolność18.
Zarówno jego wspaniałomyślny czyn, jak i budząca podziw
aparycja spowodowały, że kilka lat później Szwedzi po­
stanowili zaprosić napoleońskiego marszałka na swój
opustoszały tron. Bernadotte przyjął zaszczyt, a następnie
zasilił szwedzkimi wojskami antyfrancuską koalicję.
Rozprawa z Blücherem stanowiła swoistą cezurę. „Szós­
tego listopada Blücher poddał się w Lubece i potężna
maszyna Fryderyka Wielkiego rozpadła się w gruzy. Nie
pozostało z niej ani jednego człowieka, ani konia, ani
działa. Wszystko to stało się w ciągu dwudziestu trzech dni
i Murat napisał do cesarza, że wojna się skończyła,
ponieważ zabrakło nieprzyjaciół”19. Wizja stworzona pió­
rem Macdonella jest niezwykle atrakcyjna i przemawia do
wyobraźni, ale jest tylko częściowo prawdziwa. O ile wraz
ze zdobyciem Lubeki i pogromem oddziałów Blüchera

17 D. C h a n d 1 e r, Jena 1806, s. 84.


18 Szwecja była w stanie wojny z Francją od 1804 r., a jej wystąpienie
przeciwko Napoleonowi spowodowała głośna w całej Europie egzekucja
księcia d’Enghien.
19 A. G. M a c d o n e l l , Napoleon i jego marszałkowie, s. 106-107.
rzeczywiście zakończył się wielki pościg za pruską armią,
która w ogromnej mierze została unicestwiona, to jednak
wojna wciąż trwała, a nieprzyjaciół dla Wielkiej Armii
w ciągu następnych siedmiu miesięcy miało przybywać.
Do opanowania pozostawały ciągle liczne twierdze na

Pomorzu i Śląsku. Kilka z nich nie zostało zresztą zdoby­
tych do samego końca działań wojennych20. Dopiero 10
listopada generał von Kleist poddał marszałkowi Neyowi
Magdeburg, a Mortier tego samego dnia zajął Hanower.
Ney dysponował siłami nieprzekraczającymi 10 000 ludzi,
podczas gdy załoga największej pruskiej twierdzy była
ponaddwukrotnie liczniejsza, a artylerię stanowiło kilkaset
armat. Role były jednak rozdane, a finał łatwy do przewi­
dzenia. Francuski marszałek prowadził działania z pasją
i pełną wiarą w szybkie zwycięstwo, a pruski generał
szukał jedynie dobrego pretekstu, aby się w sposób mniej
czy bardziej honorowy poddać. Dostarczyła mu go klęska
Bliichera. Zatem bardziej właściwe jest podsumowanie,
jakiego dokonał David Chandler. Stwierdził on, że w ciągu
33 dni (tj. od wypowiedzenia wojny do zdobycia Magde­
burga — S.L.) Wielka Armia wygrała dwie decydujące
bitwy, wyeliminowała 20 000 nieprzyjacielskich żołnierzy,
biorąc do niewoli 140 000 jeńców i zdobywając 800 armat
oraz 250 sztandarów21. Dodał jeszcze, że dla Napoleona
„To był prawdziwy wojenny blitzkrieg połączony z zemstą.
Dwa wypełnione sukcesami lata widziały upadek dwóch
najpotężniejszych monarchów Europy” 22.

20 Patrz rozdział; Udział Polaków w kampanii 1806-1807.


21 D. C h a n d 1 e r. Jena 1806, s.85; podsumowania kampanii przeciwko
Prusom dokonał Napoleon w Trzydziestym pierwszym Biuletynie Wielkiej
Armii z 12 listopada 1806 r., patrz załącznik nr 8.
22 Tamże; tłumaczenie autora.
WOJNA POLSKA

Wydawać się mogło, że wynik bitew pod Jeną i Auerstadt


w praktyce rozstrzygnął o losach wojny. Prusy padły na
kolana. Potężne mocarstwo, chlubiące się niezwyciężoną
armią, już w szóstym dniu wojny utraciło szansę nie tylko
na ostateczne zwycięstwo, ale na jakąkolwiek skuteczną
obronę swojego terytorium. Znaczna część wojsk została
bezpowrotnie stracona, nie istniały siły mogące w polu
przeciwstawić się zwycięskim Francuzom. Uciekające spod
Jeny i Auerstadt niedobitki stanowiły żałosną, zdemorali­
zowaną zgraję żołnierzy, którzy przeżyli ogromny wstrząs
i niemal całkowicie utracili ducha bojowego. Zamknięte
w potężnych fortecach załogi, pozbawione realnego wspar­
cia armii polowej, mogły jedynie przedłużyć agonię.
W podobny sposób myślał nie tylko Napoleon wyznający
teorię, że utrata armii polowej i upadek stolicy skazuje
walczący kraj na kapitulację. Tego samego zdania byli
znawcy wojskowości i liczni politycy. I oczywiście niemal
wszyscy żołnierze i oficerowie Wielkiej Armii, odpowied­
nio faszerowani kolejnymi biuletynami i rozkazami cesarza,
których treść zwiastowała rychły koniec wojny. Ale wszys­
tkich myślących w ten sposób spotkała jednak niemiła
niespodzianka. Fryderyk Wilhelm III w równym stopniu
zaskoczył Napoleona, jak zapewne siebie samego, podejmu­
jąc decyzję o kontynuowaniu wojny. Stała za nią wojownicza
królowa i wspierająca ją partia wojenna; król był zbyt uległy,
jako mężczyzna i władca, aby zlekceważyć ich głos i popro­
sić Napoleona o pokój. Wraz z najbliższymi uciekł do
Królewca i tam, oddzielony od Francuzów kilkusetkilometro-
wym buforem ziem najeżonych łańcuchem twierdz, postano­
wił czekać na odsiecz ze strony Rosjan. Ich siły z wolna
zbierały się na zachodnich rubieżach carskiego imperium
i dopiero w połowie listopada czołówki wojsk Aleksandra I
pojawiły się na linii Wisły. „W ten sposób kampania
wkroczyła w druga fazę, często określaną mianem «kampanii
polskiej», czy też, jak wolał ją określać Napoleon, «Polskiej
Wojny Wyzwoleńczej»”1. Istotną rolę miał w niej odegrać
nowy czynnik — wojska polskie tworzone na zdobywanych
przez Napoleona terenach. A także skrajnie trudne warunki
naturalne i materialne, w jakich miały być prowadzone
działania wojenne. Żołnierze francuscy szybko nauczyli się
dwóch słów w trudnym dla nich języku — błoto i chleb.
Błota kapryśna aura dostarczyła im w nadmiarze, chleb zaś
stał się towarem deficytowym i z tego powodu rozpaczliwie
poszukiwanym.
Główny ciężar walk z Napoleonem na polskim teatrze
wojny spoczął na Rosjanach. Prusacy wspomogli ich
słabymi liczebnie oddziałami, które nie wzięły udziału
w bitwach pod Jeną i Auerstadt i pozostawały początkowo
pod komendą generała Kalkreutha, a następnie generała
Antona Lestocąa. Liczyły one w końcu grudnia około
20 000 żołnierzy. Dowódca ten zdecydowanie wyróżniał
się na tle innych pruskich generałów. Według amerykań­
skiego historyka F. D. Logana „Lestocq zyskał sobie
w czasie tej wojny bardzo dobrą reputację i dowiódł, że
jest wartościowym przeciwnikiem dla słynnych francuskich

1 J. G a 11 a h e r, Żelazny marszałek..., s. 139.


marszałków”2. W walkach na Pomorzu znaczącą rolę
odegrały także ochotnicze formacje tzw. freikorpsy. Naj­
ważniejsze z nich utworzyli Prusacy w Kołobrzegu i Gdań­
sku, dwóch najpotężniejszych twierdzach na tym obszarze.
Organizatorem kołobrzeskiego freikorpsu był uczestnik
bitwy pod Jeną, porucznik dragonów Ferdynand Baptysta
von Schill. Do szaleństwa odważny, obdarzony talentem
organizatorskim, błyskawicznie zorganizował korpus liczący
na początku lutego 1807 r. ponad 1500 ludzi. Na ich czele,
walcząc na modłę partyzancką, przez kilka miesięcy
prowadził nękające działania przeciwko Francuzom i Pola­
kom, podtrzymując jednocześnie opór ludności przeciwko
najeźdźcom. Elitę jego oddziału stanowili huzarzy, wyróż­
niający się jednakowym strojem i uzbrojeniem. Na ich
ubiór składały się ciemnoniebieskie dolmany z żółtym
szamerunkiem i czerwonymi dodatkami, szare spodnie,
czarne czaka oraz ozdobne czerwone szabeltasy. Podwład­
nymi Schilla, którzy służyli na zasadzie dobrowolności,
kierowały różne motywy. Od chęci wypełnienia patriotycz­
nego obowiązku, przez potrzebę przeżycia przygody, aż do
działania z najniższych pobudek. Schill doczekał się
przydomka Rebell (Buntownik), miejscowi Polacy określali
jego podkomendnych „zbójcami i rabusiami”. Wojenna
kariera Schilla, już jako majora, trwała do 31 maja 1809 r.,
kiedy został zabity w starciu na ulicach Stralsundu.
Pomimo dyplomatycznych zabiegów podejmowanych przez
cara i jego dyplomację, Austria nie przystąpiła do czwartej
koalicji. Opowiadający się za militarnym rozwiązaniem
minister spraw zagranicznych Johann Fhilip von Stadion
został przegłosowany przez większość gabinetu, optującą za
zbrojną neutralnością, a zdecydowanie antywojenna postawa
arcyksięeia Karola powstrzymała chwiejnego Franciszka przed
uwikłaniem Austrii w kolejną wojnę z Napoleonem. Jak

2 Cytat w C h . S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 198.


donosił w połowie grudnia carski poseł w Wiedniu pułkownik
Pozzo di Borgo, „Jest pewne, że ustosunkowanie się gabinetu
jest przeciwne Francji [...] ale strach mrozi serca”3. Nie po raz
pierwszy strach ukazał swoje groźne oblicze i zadecydował
o wielkiej polityce. Serce mroziło się u cesarza Austrii, jego
dworu, kół wojskowych i olbrzymiej większości poddanych
na wspomnienie, jeszcze całkiem świeże i niezwykle bolesne,
klęski pod Ulm i Austerlitz.
Car, którego lanie w bitwie „trzech cesarzy” niewiele
nauczyło, skierował na front ponad 100 000 żołnierzy.
W pierwszym rzucie znad Niemna ruszyło niemal 70 000
żołnierzy pod dowództwem generała Levina Bennigsena.
Prowadził on 49 000 piechoty, 15 000 jazdy i 276 armat wraz
z obsługą4. Drugą armię stanowił korpus generała Friedricha
Wilhelma Buxhowdena, liczący 37 000 ludzi, w tym 29 000
piechoty, 7000 jazdy i aż 216 armat5. Głównodowodzącym
Aleksander I wyznaczył doświadczonego marszałka Aleksan­
dra Kamieńskiego, i nie był to udany wybór. Leciwy weteran,
liczący sobie 75 wiosen i niezdolny już do wypełniania
powierzonych mu obowiązków, piastował stanowisko zaled­
wie przez trzy tygodnie. W końcu grudnia miał je przejąć
Bennigsen. Elitę armii stanowiła gwardia, złożona z wyselek­
cjonowanych, doskonale wyszkolonych żołnierzy. Najpotęż­
niejszą bronią w rękach carskich dowódców była zaś
tradycyjnie już liczna i doskonale wyposażona artyleria.
„Żadna inna armia nie przemieszczała się z taką liczbą dział
i w żadnej innej armii wyposażenie w tym zakresie nie było
ani tak dobre, ani tak dobrze obsługiwane”6. W składzie

3 E . H a l i c z , Geneza..., s . 5 7 .
4 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s . 3 5 .
5 Tamże.

6 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 34; cytat za

R. W i l s o n , Brief Remarks on the Character and Composition of the


russian Army, and a Sketch of the Campaigns in Poland in the Years 1806
and 1807, London 1810.
wojsk rosyjskich obok jazdy ciężkiej (kirasjerzy), liniowej
(dragoni) i lekkiej (huzarzy) znajdowały się liczne pułki
nieregularnej kawalerii tworzonej przez Kozaków. Stanowili
oni niezwykle ważną ich część. Mało przydatni w otwartej
walce z powodu braku wyszkolenia w walce zespołowej
oraz słabej odporności na ogień armatni i karabinowy, byli
mistrzami pościgów, podjazdów i zasadzek. Ich zalety
opisał obrazowo w swoim pamiętniku hrabia Fredro: „Kozak
i trzy dni jeść nie będzie. Byle miał kawał chleba, nie stoi
o gotowaną strawę, wszystko zniesie [...] Kozak ma niepojęty
talent oryentowania się [...] Uchodzącego trudno dogonić
[...] Śpiącego nikt nie zaszedł. Czujny jak żóraw. Nie ma
szlachetnej odwagi, nie ma wstydu tchórzostwa. Nie uderzy
na nieprzyjaciela, jak tylko trzech na jednego. Na lufkę nie
natrze za nic w świecie. Za pierwszym armaty wystrzałem
niknie jak kamfora. Kozacy są niestrudzeni — na lekkich,
wytrwałych, mało paszy i spoczynku potrzebujących koniach,
przenoszą się z wielką szybkością z miejsca na miejsce
t...]”7. Pułki kozackie, liczące do 440 szabel w pięciu
sotniach, miały się mocno dać we znaki Wielkiej Armii
podczas całej kampanii 1807 r. Gros carskiej armii stanowiła
natomiast piechota złożona z pańszczyźnianych chłopów.
Odpornością na trudy dorównywali oni napoleońskim wia­
rusom, nieustępliwą zaciętością w boju często ich prze­
wyższali. Trzybatalionowe pułki składały się z grenadierów,
muszkieterów oraz jegrów. To właśnie jegrzy, strzelcy
wyborowi rekrutowani głównie na Syberii, stanowili świetną
lekką formację przeznaczoną do nękania nieprzyjaciela,
osłony, zwiadów. Słabą stroną rosyjskiej armii był jej
korpus oficerski złożony niemal w całości z przedstawicieli
szlachty i arystokracji. Obok osobistej odwagi, której dowody
dawali we wszystkich bitwach epoki, cechowała ich lekko­
myślność, lenistwo, uzależnienie od trunków, hazardu,

7 A. F r e d r o , Trzy po trzy..., s. 137-138; pisownia oryginalna.


często brak kompetencji dowódczych, zawiść. Wspomniany
wyżej sir Robert Wilson wystawił im fatalną ocenę: „[...]
rosyjski oficer, mimo że często poddawany sporym wysiłkom
fizycznym, gdy nie jest na służbie, ma skłonność do
lenistwa, uwielbia drzemać po posiłku, nie lubi też chodzić
czy jeździć zbyt daleko. Jego głównym środkiem transportu
jest furgon, nawet jeśli przemieszcza się z jednego obozu
wojskowego do drugiego” 8.
Wojskom rosyjsko-pruskim Napoleon mógł przeciw­
stawić około 200 000 własnych żołnierzy, ale u progu
nowej kampanii ich morale nie było zbyt wysokie. Po
błyskawicznym zwycięstwie pod Jeną i Auerstadt i wkro­
czeniu do Berlina większość oczekiwała wypoczynku
i możliwości korzystania z owoców niebywałego triumfu.
Tymczasem cesarz kazał im maszerować na wschód „prosto
w paszczę nadciągającej armii rosyjskiej, za którą po­
stępowała sroga zima” 9.
W pierwszych dniach listopada na ziemiach pomiędzy
Odrą a Wisłą powstała próżnia. Nie operowała na nich
żadna duża armia. Poszczególne korpusy Wielkiej Armii,
likwidujące opór Prusaków, szykowały się dopiero do
przekroczenia linii Odry, a idące ku Wiśle wojska rosyjskie
mogły ją osiągnąć dopiero w ostatniej dekadzie miesiąca.
Nieliczne garnizony pruskie czuły, że wśród Polaków
z każdym dniem rośnie powstańczy zapał, szykowały się
więc do ewakuacji. Sytuacja uległa zmianie po wydaniu
przez Napoleona rozkazów do wkroczenia Wielkiej Armii
na dawne polskie ziemie. Jej awangardę tworzył korpus
Davouta idący na Poznań i Gniezno oraz korpus Lannesa
maszerujący na Starogard i Piłę. Za nimi posuwali się
Augereau i Hieronim Bonaparte. Decyzja o marszu ku
Wiśle była motywowana zarówno względami militarnymi,
jak i politycznymi. Cesarz Francuzów przedstawił je
8 C h . S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 36.
9 Tamże, s. 34; cytat za R. W i 1 s o n, Brief Remarks..., s. 154.
w następujący sposób: „Pozwolenie Rosjanom pójść na­
przód wiąże się z utratą poparcia i potencjału drzemiącego
w Polsce; może to popchnąć do działania Austrię, której
wahanie wynika ze sporej odległości; mogłoby to też
pociągnąć do walki całą pruską nację, która poczułaby
konieczność zrobienia wszystkiego, co w jej mocy, aby
powetować sobie klęskę”10. Jednocześnie, wykonując ruch
ku największej polskiej rzece, Napoleon oddalał się znacz­
nie od swoich podstaw operacyjnych, nie mówiąc już
o Francji. Podejmował ogromne ryzyko, wkraczając do
biednego, pozbawionego dróg kraju w środku siarczystej
zimy, mając przed sobą nadciągających Rosjan, a na tyłach
pruskie garnizony w kilkunastu wielkich i ciągle nie­
zdobytych twierdzach. Na szczęście zagrożenie z ich strony
szybko malało. Kapitulacja Bliichera w Lubece nie tylko
wyeliminowała kilkanaście tysięcy wrogich żołnierzy z dal­
szej walki, ale przede wszystkim zwolniła I Korpus do
działań na terenie Polski.
Wkroczenie Francuzów na dawne polskie ziemie wywo­
łało natychmiastowy odzew Polaków. Już 3 listopada
1806 r., po berlińskich rozmowach z cesarzem, generał Jan
Henryk Dąbrowski i Józef Wybicki wydali odezwę wzy­
wającą Polaków do powstania przeciwko Prusakom i wy­
stąpienia po stronie Wielkiej Armii. Cytowano w niej
słowa Napoleona: „obaczę, jeżeli Polacy godni są być
narodem”. Kilka dni później, po wkroczeniu Francuzów do
Poznania, Dąbrowski przystąpił do organizowania wojska
polskiego. Pomimo możliwości zyskania bitnego sojusznika
w dalszej wojnie, Napoleon nie chciał jednoznacznie
opowiedzieć się na rzecz ewentualnej odbudowy Królestwa
Polskiego. Wiedział, że taka deklaracja może odnowić
konflikt z Austrią i zamknąć na przyszłość możliwość
rozmów pokojowych z Rosją. Przez cały czas pozostawał

10 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s . 2 0 .


w kontakcie z Prusakami i był skłonny zawrzeć z nimi
pokój za cenę dawnych posiadłości Rzeczypospolitej.
Jeszcze w maju 1807 r. skreślił notatkę skierowaną do
podkomendnych zawierającą wytyczne francuskiej polityki
wobec Polaków: „Nie wspominać o polskiej niepodległości
i tłumić wszelkie ruchy mające ukazać cesarza jako
wyzwoliciela Polski, jako że nigdy nie podejmował tego
tematu [...]”“. Cesarz postanowił utrzymywać w grze kartę
polską jako środek nacisku politycznego zarówno na Prusy,
jak i w jeszcze większym stopniu na Rosję. W przypadku
zawarcia z nią korzystnego pokoju, był gotów zapomnieć
o wcześniejszych przyrzeczeniach i poświęcić Polaków.
Tej cynicznej postawy i przedmiotowego traktowania Polski
w rozgrywce politycznej nie wybaczyło mu wielu polskich
patriotów, między innymi Tadeusz Kościuszko.
Szybkie postępy wojsk francuskich i wspierających
ich Polaków — oddziały powstańcze uczestniczyły
w zdobyciu m.in. Częstochowy i Łęczycy — błys­
kawicznie zdezorganizowały system obronny oraz pruską
administrację. Jej miejsce zajmowały spontanicznie po­
wstające lokalne władze złożone z polskich poddanych
Fryderyka Wilhelma III. Król Prus, załamany powstałą
sytuacją, uległ namowom i wyraził zgodę na podpisanie
z Francuzami zawieszenia broni. Doszło do niego 16
listopada. Wysłannicy Fryderyka Wilhelma usłyszeli
niezwykle twarde warunki; Prusy miały wydać wszystkie
twierdze położone na zachód od linii Wisły i wycofać
resztki swojej armii na teren Prus Wschodnich. Ich
ratyfikacja pozostawała w gestii władcy. W przypadku
braku zgody Bonaparte straszył kontynuowaniem ofen­
sywy na Warszawę, w której w połowie listopada
pokazały się czołówki wojsk Bennigsena. Zapewne
właśnie ta okoliczność — pojawienie się pierwszych

11 Tamże, s. 190.
sojuszniczych oddziałów nad Wisłą — sprawiła, że
Fryderyk Wilhelm wycofał się z negocjacji i nie ratyfi­
kował warunków rozejmu.
Napoleon był przygotowany na takie rozwiązanie. Jego
wojska w tym czasie dzieliły się na dwa ugrupowania.
Pierwsze, w sile około 70 000 żołnierzy pod ogólnym
dowództwem Murata, tworzyły oddziały Davouta, Lan-
nesa, Augereau i część jazdy odwodowej12. Cesarz nakazał
posuwać się im w kierunku stolicy Polski, licząc się
z koniecznością stoczenia bitwy z Rosjanami na lewym
brzegu Wisły. W skład drugiego ugrupowania wchodziły
korpusy Bernadotte’a, Soulta i Neya oraz pozostała część
jazdy, w łącznej sile około 80 000 ludzi13. Mogły się one
pojawić na pierwszej linii frontu na przełomie listopada
i grudnia. Napoleon opuścił Berlin i ruszył w ślad za armią,
której awangarda podchodziła do Warszawy. Jako pierw­
szy osiągnął miasto Murat. Jego wjazd spotkał się ze
wspaniałym przyjęciem mieszkańców, a urzeczony nim
marszałek zaczął rozmyślać o polskiej koronie. „[...] Murat
był zahipnotyzowany tą myślą, a społeczność Warszawy
była nim szczerze oczarowana, kiedy jechał przez miasto
na czele swoich wspaniałych szwadronów z falującymi
piórami i złotymi lamówkami przy mundurze. Książę
Poniatowski podarował mu szablę Stefana Batorego,
a Murat przyjął to za dobry znak”14. Bennigsen nie bronił
polskiej stolicy. Doszło jedynie na jej przedpolach do kilku
potyczek kawaleryjskich. Rosyjski wódz wycofał swoje
oddziały na Pragę i odciął się od wroga, paląc za sobą
most. Następnie wydał im rozkaz marszu w kierunku
Pułtuska, gdzie mieściła się jego kwatera główna. Zamie­
rzał zająć teren leżący w widłach Narwi i Wkry i tam
zaczekać na armię Buxhöwdena. Jednocześnie zabez­
12 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 146.
13 Tamże.
14 A. M a c d o n n e 11, Napoleon i jego marszałkowie, s. 110.
pieczył drogi w kierunku na Białystok i Grodno. Tym
samym uchylił się od wykonania dyspozycji Fryderyka
Wilhelma — zgodnie z pierwotnymi ustaleniami wład­
ców Prus i Rosji to właśnie w jego rękach miało
spoczywać ogólne dowództwo nad siłami sprzymierzo­
nych — i nie skoncentrował wojsk zdecydowanie bar­
dziej na północ, w okolicy Olsztyna, Szczytna i Dział­
dowa. Zapewniłoby to lepszą osłonę Prusom Wschodnim
oraz Gdańskowi. W praktyce zadanie to wypełniał jedy­
nie zajmujący pozycje w okolicy Lidzbarka Welskiego
słaby liczebnie korpus Lestocąa, przegradzający drogę na
Królewiec.
Jak się wydaje, Rosjanie i Prusacy popełnili duży błąd,
nie decydując się na zablokowanie przepraw przez Wisłę.
Skazałoby to masy wojsk francuskich na przebywanie na
obszarze bardzo ubogim w zasoby, wśród narastających
trudności aprowizacyjnych i z ograniczonymi możliwoś­
ciami znalezienia wystarczającej ilości kwater, na dodatek
w przededniu nadciągającej ostrej polskiej zimy. Dla
Francuzów, wychowanych w ciepłym klimacie i już potęż­
nie zmęczonych marszami po rozległych bezdrożach po­
między Odrą i Wisłą, sytuacja taka stanowiłaby nie lada
wyzwanie. Nie doszło do niej, ponieważ Bennigsen opuścił
Pragę i Murat bez kłopotów mógł przerzucić swoje oddziały
na drugi brzeg Wisły. Niezwłocznie przystąpił do odbudowy
mostu, która jednak się przeciągała; ukończono ją dopiero
w połowie grudnia. Przeprawa pod Warszawą, otwierając
drogę na prawy brzeg Wisły, nie przyspieszyła jednak
ofensywy. Należało jeszcze sforsować Narew lub Bug.
Davout, nie mając dość środków przeprawowych, nie
zdołał tego uczynić pod Okuninem, nie powiodły się
również podobne próby w rejonie Serocka. Wojska od­
dzielone od wroga lodowatymi wodami i stłoczone na
małym obszarze zaczęły cierpieć z powodu głodu i wzma­
gającego się zimna.
To, co nie udało się w okolicy Warszawy, powiodło się na
wysokości Torunia. Operujący tam korpus Neya 6 grudnia
przekroczył Wisłę i zdobył miasto, otwierając sobie przedpole
do dalszych działań. Podobna sztuka udała się Davoutowi
pięć dni później. Najpierw marszałek zajął sporą wyspę
u ujścia Wkry do Narwi, a następnie w obecności nie­
przyjaciela sforsował rzekę pod Okuninem i zdołał na tyle
zabezpieczyć przyczółki mostowe, aby oprzeć się rosyjskim
kontratakom. Podobne działania podjęte pod Modlinem
chwilowo się nie powiodły. Niebawem jednak Davout został
wsparty przez korpus Augereau, który w rejonie Kazunia
przeprawił się na łodziach. Rosjanie nie podjęli poważniej­
szego przeciwdziałania i się cofnęli. Cesarz Francuzów
podejrzewał, że Bennigsen chce połączyć się z armią Buxcho-
wdena i dopiero wówczas zdecyduje się przystąpić do walnej
bitwy. Nie wziął przy tym pod uwagę bardzo korzystnej dla
siebie okoliczności, jaką stanowiła wzajemna niechęć obu
carskich dowódców do współdziałania ze sobą. Napoleon
postanowił dopaść wroga oddzielnie i rozkazał swoim kor­
pusom wyruszyć w kierunku Pułtuska. Centrum ogromnego
ugrupowania mieli stanowić Augerau i Soult, prawe skrzydło
Davout, Murat i Lannes, lewe zaś Ney i Bemadotte; w rezer­
wie, zajmując pozycje w Warszawie, pozostawała gwardia
cesarska. Termin ataku na pozycje wroga wyznaczył cesarz
na 23 grudnia. Pierwszy wszedł do akcji, jak to często
bywało, korpus Davouta. Jego dwaj zajadli dywizjonerzy
Friant i Morand uderzyli z rejonu przyczółka pod Pomiecho-
wem na wieś Czarnowo bronioną przez generała Ostermanna-
-Tołstoja. W nocnym boju, za cenę znacznych strat, udało im
się odepchnąć wroga i zrobić miejsce dla pozostałych
oddziałów. Sukces odniósł również Augereau przeprawiający
się przez Wkrę pod Kołozombem. Bennigsen, który zamierzał
iść na pomoc Ostermannowi, na wieść o skali nieprzyjaciel­
skiej ofensywy nakazał swoim oddziałom cofnięcie się na
Pułtusk. Tym samym rachuby Napoleona się potwierdziły.
Poza ogólnym zarysem sytuacji obie strony nie dysponowały
dokładnymi informacjami na swój temat. Nastał okres fatalnej
pogody — po lekkich mrozach nadeszła odwilż z marznącą
mżawką i przelotnymi dokuczliwymi śnieżycami. Drogi
zamieniły się w błotną topiel, co bardzo utrudniło zwiadowi
kawaleryjskiemu zdobywania wiadomości o ruchach prze­
ciwnika. W takich warunkach 26 grudnia doszło do dwóch
jednoczesnych bitew, które jednak poza krwawymi stratami
poniesionymi przez obie armie niczego nie rozstrzygnęły.
Na stojące w Pułtusku i jego okolicach wojska Bennigsena
wpadł Lannes, który nie dysponował artylerią i miał
trzykrotnie mniejsze siły15. Pomimo to przez cały dzień,
z pomocą nadesłanej przez Davouta dywizji Gudina, udało
mu się utrzymywać inicjatywę i nie dać się rozbić. Walkę
przerwała burza śnieżna. W nocy chory i lekko ranny
Bennigsen wydał swoim oddziałom rozkaz wycofania się
w kierunku Ostrołęki. Francuzi stracili około 4000 żoł­
nierzy, straty Rosjan były nieznacznie wyższe16. W tym
samym czasie, kiedy Lannes walczył pod Pułtuskiem,
w odległości zaledwie 20 kilometrów, pod Gołyminem,
doszło do starcia pomiędzy awangardą armii Biixchowdena
i dywizji Doktorowa dowodzoną przez księcia Golicyna
z częścią sił Augereau i Davouta, wspieranych jazdą
Murata. Francuzi w decydującym momencie bitwy dys­
ponowali dwukrotną przewagą liczebną, ale nie mogli jej
w pełni wykorzystać z powodu ukształtowania terenu
— gęsty las i bagna. Sprawy nie ułatwił im także Golicyn,
doskonale dowodząc oddziałami liczącymi około 18 000
żołnierzy17. Cofając się pod naporem silniejszego przeciw­
nika na Maków, rosyjski dowódca wciągnął w zasadzkę
dragonów generała Jeana Rappa, późniejszego gubernatora
Gdańska, zadając im duże straty. Walki ustały wraz
15 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 151.
16 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 66-67.
17 Tamże, s. 67; R. B i e l e c k i , Encyklopedia..., s. 193.
z nadejściem zmierzchu. Książę wycofał się w porządku,
pozostawiając w rękach wroga 10 armat i tracąc około
1000 ludzi. Straty Francuzów wyniosły około 600 żołnierzy
w zabitych i rannych 18.
Bitwy pod Pułtuskiem i Gołyminem zakończyły kam­
panię 1806 r. Główne masy wojsk rosyjskich wycofały się
w kierunku Tykocina. Samodzielnym dowódcą obu armii
był już od kilku dni Bennigsen. Zastąpił on nieudolnego
feldmarszałka Kamińskiego, który opuścił wojska i wyjechał
do Ostrołęki. Nominację i Order św. Jerzego III klasy
Bennigsen zawdzięczał pełnemu zmyśleń raportowi o bitwie
pod Pułtuskiem, w którym powiadomił cara o wielkim
zwycięstwie nad Francuzami; ich liczbę pomnożył trzy­
krotnie, a Lannesa zastąpił samym cesarzem. Jego relacja
wzbudziła zachwyt na carskim dworze, gdzie nie zamierza­
no weryfikować doniesień sprytnego generała. Napoleon
początkowo chciał ścigać Rosjan, ale ostatecznie zrezyg­
nował z tego pomysłu. Wielka Armia była wykrwawiona,
jej żołnierze fizycznie wyniszczeni. Ciągłe przemarsze,
niedożywienie, przenikliwy chłód spowodowały liczne
przypadki śmierci z wyczerpania. Przed Bożym Narodze­
niem zmarło z tego powodu około 100 francuskich żoł­
nierzy19. Przyzwyczajeni do mrozów Rosjanie lepiej niż
Francuzi znosili trudy kampanii, ale i im dawały się we
znaki warunki atmosferyczne. Decyzje swoich dowódców
o przejściu na leże zimowe jedni i drudzy przyjęli z radoś­
cią. Okazała się ona jednak przedwczesna.
Spokój, jaki zapanował na froncie, zburzył marszałek Ney.
Nie tylko przeniósł swoje leża z wyznaczonego rejonu Mławy
i Działdowa w kierunku Szczytna i Olsztyna, ale w związku
z ruchem oddziałów Lestocqa i odsłonięciem przez niego
Królewca, podjął samowolną próbę zawładnięcia tą twierdzą.
Wraz z awangardą pojawił się nawet w Bartoszycach,
18 Tamże.
19 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s . 3 9 .
odległych od Królewca w prostej linii zaledwie o 60 kilomet­
rów. Planowany zaskakujący wypad jazdy i kompanii wybor­
czych piechoty nie doczekał się jednak realizacji. Stało się tak
nie tylko w związku z powtórnym przesunięciem się pruskiego
korpusu i zablokowaniem drogi na północ. Ambitny marszałek
został przywołany do porządku przez cesarza, który udzielił
mu ostrej reprymendy, i musiał się podporządkować rozkazowi
nakazującemu wycofanie się na południe. Ney nie miał dużo
czasu na snucie rozważań o utraconej szansie zdobycia
kolejnego wojennego lauru. Interwencja Napoleona niemal
w ostatnim momencie uratowała go przed poważnym niebez­
pieczeństwem. 20 stycznia 1807 r. rozpoczęła się bowiem
ofensywa wojsk Bennigsena, któremu car rozkazał wyrzucić
Francuzów za linię Wisły20. Zasilony posiłkami mógł on
wystawić do boju około 90 000 żołnierzy. Ney zdołał się
wywinąć pomiędzy idącymi ku Wiśle jednostkami wroga, ale
sztuka ta nie udała się Bernadotte’owi, który napotkał Rosjan
w okolicach Morąga i w ciężkiej walce musiał się przebijać
ku głównym siłom Wielkiej Armii. Napływające do kwatery
głównej informacje przekonały Napoleona o skali i kierunku
nieprzyjacielskiej ofensywy. Cesarz błyskawicznie zorientował
się, iż manewr wroga ku dolnej Wiśle może w konsekwencji
przynieść mu zgubę. Ney i Bernadotte, cofając się, mieli
pociągnąć go za sobą, a w tym samym czasie pozostałe
korpusy otrzymały rozkaz do przygotowania oskrzydlającego
ruchu, który pozwoliłby dopaść Bennigsena pomiędzy Wisłą
i Łyną. Zapewne carski generał wpadłby w zastawioną
misternie pułapkę, gdyby nie fatalny przypadek. W jego ręce
dostał się jeden z francuskich kurierów, a wraz z nim poczta
zawierająca niezaszyfrowane rozkazy. W rosyjskiej kwaterze
szybko połapano się w sytuacji i zarządzono natychmiastowy

20 Dokładny opis kampanii zimowej 1807 r. ze szczególnym potrak­


towaniem bitwy pod Iławą znajdzie Czytelnik w książce T. R o g a c -
k i e g o Pruska Iława 1807, s. 27, Warszawa 2005 r., seria Bellony
„Historyczne bitwy”.
odwrót na Olsztyn. W jego okolicy, pod Jankowem (Jon­
kowem), doszło 3 lutego do niewielkiego starcia z nad­
ciągającą z południa Wielką Armią. Napoleon miał nadzieję,
że stanie się ono wstępem do większej bitwy, ale Bennigsen
uchylił się od niej, wyprowadzając nocą wojska na trakt
prowadzący do Królewca. Trzy dni później Francuzi dopadli
jego ariergardę pod Dwórznem i ciężka jazda generała
d’Hautpoula zmasakrowała kilka nieprzyjacielskich batalionów
piechoty. Starcie to kosztowało Rosjan aż 2000 zabitych
i rannych21. Główne siły Bennigsena zdołały się jednak
wycofać przez pobliski Landsberg (Górowo Iławeckie).
Bonaparte miał powody do niezadowolenia. Wróg po raz
kolejny uniknął decydującego starcia i zdawał się bezkarnie
wodzić Wielką Armię za nos. Jednak w końcu i on musiał
zapłacić wysoką cenę za przyjętą przez siebie taktykę
prowadzenia kampanii.
Ucieczka spod Olsztyna i trwające kilkanaście dni nie­
przerwane niemal marsze wyniszczyły fizycznie armię
rosyjską. Zmęczenie, mróz i głód zdziesiątkowały szeregi.
Upadło morale i dyscyplina. Pomimo grożących kar rozpo­
częły się dezercje. Kilkuset wyłapanych żołnierzy przepusz­
czono przez pałki, aby w ten sposób zapanować nad
pozostałymi. Niezawodna zwykle metoda tym razem nie
przyniosła spodziewanego skutku. Fatalny stan armii groził
jej rozpadem i Bennigsen w odruchu rozpaczy postanowił
raczej stoczyć walną bitwę, niż stracić wojska bez walki. Na
jej miejsce wybrał przedpola Pruskiej Iławy (Preuss Eylau,
dziś Bagrationowsk). Wkrótce nazwa tego małego miasteczka
miała uzyskać fatalną sławę i zacząć się kojarzyć z potworną
hekatombą, jedną z największych w dziejach wojen. Bitwa
rozegrała się 8 lutego 1807 r. Rosjanie i Prusacy (różne
źródła określają ich siły na 54 000 do 80 000 żołnierzy)
mieli znaczną przewagę liczebną nad Francuzami (około

21 T. R o g a c k i , Pruska Iława 1807, s . 6 1 .


45 000 żołnierzy w pierwszej fazie bitwy) i dysponowali
większą liczbą armat22. Właśnie to morderczy ogień ar­
tyleryjski stanowił pierwszy i najważniejszy z czynników,
które przyczyniły się do straszliwych strat po obu stronach.
Drugim była niespotykana zamieć śnieżna. W pewnym
momencie prawie do zera ograniczyła widoczność. To
właśnie ona sprawiła, że rzucony do czołowego natarcia
VII Korpus marszałka Augereau, atakujący w zwartej
kolumnie, wszedł nieomal na nieprzyjacielskie baterie
i został z najbliższej odległości bezlitośnie rozstrzelany
ogniem dziesiątek dział. Jego ofiara pozwoliła jednak
Bonapartemu zyskać na czasie i doczekać nadejścia na plac
boju oddziałów Davouta. Nim to nastąpiło, Napoleon przez
kilka godzin stał w otoczeniu gwardzistów na iławskim
cmentarzu w samym epicentrum krwawego boju. Wokół
niego przez cały ten czas padali zabici i ranni i jedynie cud
sprawił, że cesarz nie odniósł najmniejszej nawet kontuzji.
Opaczność znów czuwała nad nim i okazała cesarzowi
swoją łaskawość w stopniu nie mniejszym niż chociażby
podczas sławnego, nieomal samobójczego ataku, jaki
poprowadził podczas kampanii włoskiej 1796/1797 r.,
usiłując zdobyć most pod Arcole. Potężne przeciwnatarcie
Rosjan, którzy wykorzystali wyrwę we francuskim froncie
po zniszczeniu korpusu Augereau, powstrzymał dopiero
Murat, atakując na czele całego odwodu kawalerii. Chwilę
przed rzuceniem do boju kilkudziesięciu szwadronów23
jazdy Napoleon miał wypowiedzieć do swojego szwagra
słowa, które z lubością powtarzają historycy: „Pozwolisz,

22 Ch. S u m m e r v i l l e pisze o ponaddwukrotnej przewadze: 460 do

200, Polska kampania Napoleona, s. 92, B i e 1 e c k i doliczył się zaledwie


240 rosyjskich dział, Encyklopedia..., s. 478, natomiast T. R o g a c k i aż
400, Pruska Iława 1807, s. 75.
23 W większości opracowań jest mowa o 80 szwadronach; T. R o g a -

c k i podaje liczbę 50 szwadronów, które wzięły udział w ataku Murata,


Pruska Iława 1807, s. 83.
żeby ta zgraja nas pożarła?”. Murat nie pozwolił. Na czele
kilkunastu tysięcy jeźdźców ruszył do jednej z największych
szarż w dziejach24. Za cenę wielkich strat udało mu się
przebić szyk nieprzyjaciela i zmusić go do odwrotu.
Niewiele jednak zabrakło, aby doszło do kolejnego zwrotu
w bitwie za sprawą Lestocqa, który około godziny 14.00
niespodziewanie zaatakował prawe skrzydło Francuzów.
Davout utrzymał jednak pozycje, a po nadejściu korpusu
Neya, który niedostatecznie wywiązał się z powierzonego
mu wcześniej zadania zneutralizowania Prusaków, Napole­
on zaczął uzyskiwać przewagę. Noc przerwała jednak
walkę. Obie strony poniosły w niej potworne straty sięgające
30 procent stanów wyjściowych. Zginęło i zostało rannych
około 20 000 Francuzów, 5000 zaś dostało się do niewoli.
Rosjanie w zabitych, rannych i jeńcach stracili 27 000
żołnierzy, a korpus Lestocqa 300025. Zarówno Napoleon,
jak i Bennigsen — w jego przypadku był to już standard
— ogłosili się zwycięzcami, choć przerażający wygląd
pobojowiska pokazywał raczej wyłącznie przegranych.
Jedni i drudzy mieli w niedalekiej przyszłości pięknie
uczcić triumf, którego w rzeczywistości nie odnieśli;
Francuzi napisem na Łuku Triumfalnym, Rosjanie pamiąt­
kowym krzyżem z napisem: „Zwycięstwo pod Preussisch
Eylau 27 stycznia (wg starego kalendarza — S.L.) 1807”.
Cesarz twierdził, że to on wygrał bitwę, skoro ostatecznie
opanował jej pole, ale był to dość słaby argument. Rosjanie
odeszli spod Iławy w porządku i w gotowości do dalszej
walki. Najcelniej chyba podsumował wynik batalii mar­
szałek Ney, z pewnością lepszy żołnierz niż mówca

24 Wzięło w niej udział około 500 Polaków.


25 R. B i e l e c k i , Encyklopedia..., s. 482; ten sam autor w biografii
Neya pisze jednak o „30 tys. zabitych i rannych z obu armii”, co dowodzi,
jak wielkie różnice mogą się pojawić w ocenie strat walczących stron,
nawet u tego samego historyka. Rogacki wskazał dziewięć różnych źródeł
odmiennie zestawiających straty walczących pod Pruską Iławą.
i dyplomata: „Co za masakra! I bez rozstrzygnięcia!”26.
Kilka dni po bitwie Napoleon wypowiedział znamienne
i warte zapamiętania słowa: „Ojciec, który traci swoje
dzieci, nie zaznaje uroku zwycięstwa. Gdy serce mówi,
gasną złudzenia sławy”27. Bez wątpienia posłużył się nimi
pod wpływem szoku doznanego podczas oględzin pola
bitwy i skali obustronnej masakry. Być może, były one
również odpowiedzią na spontaniczny atak ze strony
Lannesa, jednego z cesarskich ulubieńców, który bez­
ceremonialnie zarzucił Bonapartemu nadmierne szafowanie
ludzkim życiem.
Po bitwie pod Iławą Pruską nie było fanfar. Nie było
również pościgu za niby pokonanymi Rosjanami i Prusa­
kami. To również dawało wiele do myślenia. Tym bardziej
że Napoleon miał wystarczające siły do kontynuowania
ofensywy, a wszystkie poprzednie bitwy uzupełniał nisz­
czący pościg za uchodzącym przeciwnikiem. Po raz pierw­
szy w wojskowej karierze cesarza zabrakło mu wewnętrz­
nego przekonania i woli do dalszej walki. Iława Pruska
bowiem, jak rzadko która bitwa, „[...] jest przykładem
potężnego oddziaływania wielkich strat bojowych na duszę
wodza, kochającego swych żołnierzy. Przekraczając pewną
granicę, straty stają się moralnie nie do zniesienia dla
dowódców i wojsk, udaremniając wyzyskanie zwycięstwa,
nawet przy posiadaniu jeszcze potrzebnych sił material­
nych”28. Zamiast gonić wroga, cesarz zajął się przede
wszystkim ewakuacją i pomocą medyczną dla rannych. Po
podciągnięciu posiłków nakazał armii zająć leża zimowe.
Na kilka tygodni cesarz założył swoją kwaterę główną
w pokrzyżackim zamku w Ostródzie29. W miasteczku tym

26 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 110.


27 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 160.
28 Tamże, s. 161; pisownia oryginalna.
29 W Ostródzie Napoleon przebywał do 1 kwietnia, po czym przeniósł

się do położonego niecałe 50 kilometrów na północny wschód Kamieńca


stanęła także gwardia. Poszczególne korpusy rozlokowano
w obozach pomiędzy Warszawą i Braniewem. Lewą flankę
Wielkiej Armii zamykał I Korpus marszałka Bemadotte’a,
prawą V Korpus, wzmocniony i przejęty od Lannesa przez
André Massćnę. Pozostałe korpusy zajęły miejsce pomiędzy
nimi; najbardziej wysunięta ku wrogowi pozycja przypadła
oddziałom Neya.
Kolejne wielkie operacje miały się rozpocząć dopiero
wiosną. Nie ustały natomiast mniejsze ataki związane ze
zdobywaniem kolejnych twierdz pruskich broniących się
na zapleczu wojsk francuskich. Pod koniec lutego rozpo­
częło się trzymiesięczne oblężenie Gdańska. Potężna nad­
bałtycka forteca była wielką bazą magazynową, a jej port
umożliwiał w każdej chwili wysadzenie rosyjskiego desantu
pod osłoną angielskiej floty. Zdobycie Gdańska, zagrażają­
cego lewemu skrzydłu Wielkie Armii, stało się strategicz­
nym priorytetem. Wstępem do blokady „klejnotu Bałtyku”
był udany szturm Tczewa, w którym uczestniczyło 3000
polskich żołnierzy pod rozkazami generała Dąbrowskiego.
Niewielkiemu w gruncie rzeczy sukcesowi Napoleon nadał
duży rozgłos propagandowy, chcąc zapewne zachęcić
Polaków do zwiększonego wysiłku zbrojnego. Oblężenie
Gdańska powierzył cesarz X Korpusowi dowodzonemu
przez marszałka François-Josepha Lefebvre’a, liczącemu
na początku operacji około 26 000 ludzi. Większość
żołnierzy stanowili w nim Sasi i Polacy. Komendę nad
kilkunastotysięczną załogą Gdańska sprawował generał
hrabia Friedrich Adolf von Kalkreuth30, który wcześniej

Suskiego (Finckenstein); gościem cesarza była tam słynna Maria Walew­


ska, ale znalazł również czas na zawarcie ważnego politycznie traktatu
z Persją, pozostającą od kilku miesięcy w stanie wojny z Rosją
i w istniejącej sytuacji stanowiącą cennego sojusznika.
30 W zależności od źródła lub opracowania spotyka się również inną
pisownię jego nazwiska: Kalreuth, Kalkruth, Kalckreuth; patrz rozdział:
Udział Polaków w kampanii 1806-1807 roku.
walczył pod Jeną. Podczas oblężenia zdarzyła się niezwykła
sytuacja. Obaj nieprzyjacielscy dowódcy, słabo orientujący
się w zagadnieniach związanych ze sztuką inżynieryjną
i fortyfikacyjną, mieli doradców — prawdziwych specjalis­
tów w tym zakresie. Lefebvre’a wspierał generał Chas-
seloup-Laubat, Kalkreuthowi natomiast doradzał słynny
w Europie wybitny znawca sztuki oblężniczej, francuski
emigrant Henri Jean-Baptiste Bousmard. Rozgłos przy­
niosło mu dzieło zadedykowane królowi Prus, zatytuło­
wane Essai général de fortification. Rywalizacji obu
Francuzów dodatkowego smaczku dodawał fakt, iż Chas-
seloup-Laubat rozczytywał się w dziele swojego sławnego
rodaka i traktował je jak świętość. Można powiedzieć, że
podczas oblężenia doszło do starcia mistrza z uczniem.
Walki o Gdańsk, którego broniło 19 bastionów oraz wody
Wisły i Motławy, trwały niemal trzy miesiące. I choć
oblegający nie spełniali podstawowego warunku, jaki
według sławnego de Vaubana, twórcy nowożytnego sys­
temu oblegania twierdz, był niezbędny do sukcesu — nie
mieli siedmiokrotnej przewagi liczebnej — zakończyły
się opanowaniem Gdańska przez Francuzów. Kalkreuth
złożył broń w drugiej połowie maja, kiedy twierdza
została odcięta od pomocy z zewnątrz, a wroga postawa
gdańszczan wobec Prusaków i masowe dezercje Polaków
służących w ich szeregach ukazały bezskuteczność dal­
szego oporu. Z całą pewnością nie wykorzystał on
wszystkich możliwości obrony. Szczególnie, jeśli się
zważy, jak wielkie zapasy żywności i sprzętu wojennego
zostały zgromadzone w Gdańsku. Z drugiej jednak strony
Kalkreuth kontynuował walkę zdecydowanie dłużej niż
wielu innych pruskich oficerów znajdujących się w podob­
nej sytuacji. Choć król żądał od niego obrony miasta do
ostatniego żołnierza, potrafił jednak właściwie ocenić
wysiłki generała i w nagrodę mianował go feldmarszał­
kiem. Kalkreuth został również oficjalnie pochwalony
przez Napoleona za doskonale zorganizowaną obronę
twierdzy. Jej opanowanie kosztowało korpus oblężniczy
aż 6000 ludzi; jedna czwarta strat to byli Polacy. Wśród
wielorakich zdobyczy znalazło się również około 800
dział, wydatnie powiększając park artyleryjski zwycięskiej
armii. Sukces przyszedł w dobrym momencie. „Upadek
Gdańska i nadejście wiosny miało niebagatelny wpływ na
materialną i moralną kondycję Wielkiej Armii”31. Opano­
wanie twierdzy zabezpieczyło również jej „miękkie pod­
brzusze”, długo wystawione na planowany przez sprzymie­
rzonych atak od strony Bałtyku. Przy jego realizacji
Aleksander I i Fryderyk Wilhelm III liczyli na współ­
działanie ze strony Anglików i Szwedów. Ci ostatni jeszcze
w kwietniu dali się marszałkowi Mortierowi i jego VIII
Korpusowi zablokować w Stralsundzie, Anglicy natomiast
ograniczyli swoją pomoc do wsparcia logistycznego i raj­
dów pojedynczych okrętów z zaopatrzeniem i nielicznymi
posiłkami. Zwykle zresztą była ona nieskuteczna. Kilka dni
przed kapitulacją Gdańska uzbrojona w ponad dwadzieścia
dział korweta „Dauntless” próbowała przełamać blokadę,
ale jej kapitan przeliczył się z siłami. Francuscy strzelcy
wyborowi, niczym podczas manewrów, wystrzelali z brzegu
wszystkich marynarzy i angielski okręt wraz z przewożo­
nym ładunkiem i dość licznym oddziałem żołnierzy stał się
ich łupem.
Przerwę w działaniach polowych, która nastąpiła po
bitwie pod Iławą Pruską, walczące strony wykorzystały na
reorganizację i uzupełnienie sił. Napoleon stworzył nowy
wspomniany już VIII Korpus pod dowództwem marszałka
Edouarda Mortiera. W jego skład weszły dwie dywizje,
francuska i polska. Ponadto zorganizował korpus odwodowy
pod komendą Lannesa, przekazując mu dwie dywizje
liniowe i Dywizję Grenadierów Oudinota. Rozwiązaniu

31 A. M a c d o n e 11, Napoleon i jego marszałkowie, s. 118.


uległ natomiast VII Korpus, który pod Iławą Pruską
poniósł największe straty. Żołnierze, którzy ocaleli, zostali
rozdzieleni pomiędzy inne jednostki. Pod koniec maja
siły Wielkiej Armii wzrosły do 210 000 ludzi, w tym
178 000 w armii głównej gotowych do walki na pierwszej
linii32. Znaczne uzupełnienia nadeszły z Francji i państw
niemieckich, ale wielu rekrutów pochodziło z Polski.
Intensywne przygotowania czynili również Rosjanie i Pru­
sacy. Ich siły osiągnęły liczebność 130 000 żołnierzy,
w tym około 100 000 w armii głównej33. Bennigsen
założył obóz warowny w pobliżu Lidzbarka Warmińs­
kiego, zabezpieczając go pięcioma potężnymi redutami
i szesnastoma bateriami dział. Znalazły się w nim jego
główne siły, ponad 50 000 ludzi. Pozostałe rosyjskie
oddziały były rozrzucone w niewielkiej odległości, korpus
Lestocqa natomiast zajął pozycje pod Braniewem, mając
przed sobą oddziały Bernadotte’a.
Jednak to nie Wielka Armia, ale ustępujące jej liczbą
wojska Bennigsena jako pierwsze ruszyły do ofensywy.
Rosyjski dowódca doskonale zdawał sobie sprawę, iż
jedynie zdecydowane działanie i uchwycenie inicjatywy
strategicznej daje mu szansę na sukces. Celem jego ataku
stał się zajmujący pozycje w Dobrym Mieście korpus
Neya. Aby zamaskować kierunek głównego uderzenia,
Rosjanie i Prusacy 4 i 5 czerwca dokonali wypadów
przeciwko oddziałom Soulta i Bernadotte’a, a następnie
zamierzali siłą około 60 000 ludzi zaatakować i zniszczyć
ponadtrzykrotnie słabszy liczebnie VI Korpus. Sprzymie­
rzonym nie udało się zaskoczyć wroga. Zaszwankowała
współpraca pomiędzy poszczególnymi jednostkami i zgra­
nie ich działań w czasie. W konsekwencji Bernadotte
i Soult dali odpór nieprzyjacielowi w krwawych bojach
pod Spędami i Limitami, a cofający się Ney nie pozwolił
32 M. K u k i e 1, Wojny napoleońskie..., s. 162.
33 Tamże.
się otoczyć i unicestwić. Ostatecznie Bennigsen zaprzestał
dalszej ofensywy po przechwyceniu umiejętnie podrzuco­
nej mu przez Francuzów depeszy, która zawierała fałszywe
informacje o szykującym się uderzeniu marszałka Davouta
na jego tyły. Cofnął się więc do Lidzbarka, aby tam
w oparciu o przygotowane fortyfikacje powstrzymać
spodziewany atak Wielkiej Amii. 10 czerwca doszło do
nierozstrzygniętej bitwy, w której obie strony utraciły po
7000-8000 zabitych i rannych34. Napoleon szykował się
do otoczenia Lidzbarka, ale Bennigsen nocą przerzucił
swoje oddziały przez Łynę i wymknął się w kierunku
Bartoszyc. Zamierzał połączyć się z korpusem Lestocqa
i za linią Łyny i Pregoły zaczekać na idące z Rosji
posiłki. Wyrównałoby to proporcje pomiędzy obiema
armiami i stworzyło realne szanse na zwycięstwo. Plan
był prosty, a przez to dobry, ale Bennigsen nie potrafił
wytrwać w jego realizacji.
Kampanię polską i zarazem całą wojnę 1806-1807 roku
zakończyła wielka bitwa pod Frydlandem (dziś Prawdinsk
w obwodzie kaliningradzkim) na terenie Prus Wschodnich.
Stało się to 14 czerwca; tego samego dnia przed siedmioma
laty Napoleon Bonaparte jako I Konsul zwyciężył pod
Marengo w bitwie z Austriakami, otwierając sobie drogę
do cesarskiego tronu. Uchodzący na wschód Bennigsen
postanowił przeprowadzić zaczepny zwrot za Łyną i rozbić
depczącą mu po piętach awangardę Wielkiej Armii, która
— jak sądził — zbytnio oddaliła się od sił głównych.
Informacje uzyskane od jeńców utwierdziły go w przeko­
naniu, że ma do czynienia zaledwie z częścią korpusu
Lannesa. Postanowił więc wykorzystać nadarzającą się
sposobność i dysponując kilkakrotną przewagą, zniszczyć
siły marszałka przed nadejściem mu z pomocą innych
korpusów. Perspektywa łatwego zwycięstwa przesłoniła

34 Tamże, s. 163.
Bennigsenowi jasność myślenia. Dokonując przeprawy na
lewy brzeg Łyny, bez zapewnienia sobie możliwości
szybkiego odwrotu z powodu braku mostów i dostatecznej
liczby dużych łodzi, kierował swoją armię w śmiertelną
pułapkę. Frydland ze względu na swoje wąskie uliczki oraz
wyjście na równinę, ograniczone wodami jeziora i strumie­
niem, stanowił wręcz wymarzone miejsce do otoczenia
i zniszczenia nieprzyjacielskiej armii. I Bennigsen, mając
za plecami rzekę, a przed sobą teren nienadający się do
rozwinięcia wojsk i wykorzystania przewagi liczebnej,
w niepojętym zaślepieniu poprowadził ją na rzeź. Wszystko
dokonało się pomiędzy wczesnym rankiem a wieczorem,
choć zasadnicza bitwa trwała około sześciu godzin. Począt­
kowa materialna przewaga Rosjan nie przyniosła im
powodzenia z powodu ograniczeń terenowych i doskonałej
postawy wiarusów Lannesa. Później siły zaczęły się wyrów­
nywać, a rosyjskie oddziały, coraz bardziej zaangażowane
w walkę, straciły możliwość wycofania się z zachowaniem
porządku. Kiedy wieczorem na polu bitwy znalazło się
80 000 napoleońskich żołnierzy, los Bennigsena i jego
armii został przesądzony. W potwornej rzezi, w jaką
zamieniła się walka w okolicy Frydlandu i w samym
mieście, główna rola przypadła artylerii. Żelazna ulewa
spychała Rosjan ku Łynie. „Trzydzieści dział generała
Senarmonta wybiło dziurę w rosyjskiej linii. Nie mogąc się
dłużej utrzymać, zostali odrzuceni w kierunku miasta
[.,.]”35. Rzadko spotykaną walecznością popisał się mar­
szałek Ney, który obok Lannesa najbardziej zapracował na
sukces. Podczas wściekłych kontrataków wyginęła niemal
cała piesza gwardia carska z generałami Pahlenem i Mar-
kowem. Całe szeregi trupów skąpane we krwi po ciosach
bagnetami leżały w niemal równych liniach. Setki Rosjan
utonęło w nurtach Łyny, wielu zginęło w płomieniach

35 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 168.


w ciasnych uliczkach Frydlandu, które dla uciekającej
w popłochu armii stały się pułapką bez wyjścia. Armia
Bennigsena przestała istnieć jako zorganizowana siła zdolna
do podjęcia dalszych operacji. Straciła w zabitych, rannych
i zaginionych około 30 000 ludzi36. Dzień po frydlandzkiej
masakrze upadł Królewiec, a korpus generała Lestocąa
znalazł schronienie dopiero na drugim brzegu Pregoły.
Czołówki Wielkiej Armii stanęły nad dolnym Niemnem,
a Polacy pod generałami Zajączkiem i Dąbrowskim goto­
wali się do wkroczenia na Litwę i rozpętania na jej
terytorium antyrosyjskiego powstania. Car Aleksander
postanowił nie czekać na dalszy rozwój wypadków. Znę­
kany porażkami i poddany presji swego otoczenia wszczął
rozmowy pokojowe. Do zajętej przez Francuzów Tylży 19
czerwca pogalopował książę Łobanow-Rostowski, przyjęty
przez marszałka Berthiera i generała Gerauda Duroca,
wielkiego marszałka dworu. Trzy dni później uroczyście
podejmował go Napoleon i wzniósł w jego obecności toast
za zdrowie cara. Łobanow i Berthier podpisali wstępne
zawieszenie broni, a wysłannik Aleksandra zasugerował
Berhierowi osobiste spotkanie swojego władcy z cesarzem
Francuzów. Pomimo ostrych sprzeciwów ze stron Prusaków
— za kontynuowaniem kampanii optowała królowa Luiza
i jej stronnicy z partii wojennej — szanse na pokój rosły
z godziny na godzinę. Monarchowie dwóch największych
europejskich państw postanowili spotkać się na tratwie
zakotwiczonej pośrodku granicznego Niemna. Wojna do­
biegła końca.

36 M. K u k i e ł , Wojny napoleońskie..., s. 165; R. B i e l e c k i ocnia


łączne straty Rosjan na 25 000 ludzi, a Francuzów na 12 000, Encyk­
lopedia..., s. 182.
TYLŻA

Traktat pokojowy między Francją a Rosją został podpisany


7 lipca 1807 r. Dwa dni później Francja zawarła podobny
traktat z Prusami. Pierwszy dokument składał się z trzech
części: traktatu głównego, siedmiu artykułów oddzielnych
i tajnych oraz traktatu tajnego zawierającego warunki przy­
mierza zaczepno-odpomego. Postanowienia dotyczące losu
Prus znalazły się w traktacie głównym. Tam również uregu­
lowano kwestie związane z powstaniem Księstwa Warszaw­
skiego, które wyrosło na części terytoriów odebranych monar­
chii Fryderyka Wilhelma III. W dodatkowych punktach
ustalono m.in. sprawę przekazania Francji Wysp Jońskich
i portu Cattaro. Trzeci dokument zobowiązywał Rosję i Francję
do współdziałania na lądzie i morzu, oba kraje miały ponadto
pośredniczyć w wygaszeniu konfliktu, w jaki uwikłany był
partner; Rosja — angielsko-francuskiego, Francja — rosyjsko-
-tureckiego. Na wypadek ewentualnego fiaska negocjacji oba
państwa ustaliły procedury dalszego działania.
Pokój zawarty w Ty lży przeorganizował politycznie
Europę. Podzielił ją na strefy wpływów przynależne Francji
i Rosji. Stał się w ten sposób odległą w czasie zapowiedzią
postanowień jałtańskich z 1944 r., dokonujących podziału
kontynentu po drugiej wojnie światowej. Rację ma Jean
Tulard, pisząc: „Szczyt potęgi Napoleona przypada nie na
rok 1811, po narodzinach syna — króla Rzymu, lecz na rok
1807, po spotkaniu w Tylży. Od tej chwili kraje europejskie
stały się bądź sojusznikami, bądź wasalami Francji. Nad
Anglią, całkowicie odizolowaną wskutek zamknięcia euro­
pejskich rynków zbytu, zawisła groźba krachu finansowe­
go”1. W Tylży cesarz Francuzów mógł czuć się jak
prawdziwy imperator. Po latach, podczas wygnania na
wyspie Św. Heleny wspominał: „nagle odkryłem, że jestem
zwycięzcą, który narzuca swoje zdanie, a o jego względy
zabiegają cesarze i królowie [...]”2. Nie tylko zresztą oni.
W gronie koronowanych władców, którzy za wszelką cenę
chcieli w proszącej pozie stanąć przed obliczem Napoleona,
znalazła się także piękna Luiza pruska. Przybywała z odsieczą
swojemu nieszczęsnemu, przerażonemu mężowi, który, jak
ubogi krewny, został ulokowany w domu młynarza i z prze­
rażeniem obserwował cesarskie popisy. Luiza była postacią
na wskroś tragiczną. Przyczyniła się do wybuchu konfliktu,
który przetoczył się przez Prusy niczym trąba powietrzna,
a teraz rzucała na szalę swą kobiecość, aby z wojennej pożogi
uratować nędzne resztki dawnej potęgi. Pisząc później o spot­
kaniu w Tylży, stwierdziła z goryczą; „Dla Prus te rokowania
od pierwszej chwili przybrały najbardziej nieszczęśliwy obrót;
po wielkiej złośliwości i nienawiści ze strony Napoleona
można było poznać, że sprawy źle się dla nas potoczą. Król
napisał mi o tym, dodając, że moja obecność mogłaby
przynieść niejaki pożytek. Decyzję podjęłam natychmiast
i odpowiedziałam, że jak na skrzydłach udam się do Tylży,
jeśli on tego pragnie i jeśli sądzi, że mogłabym być tam
choćby w najmniejszej mierze przydatna”3. Już na miejscu

1 J. T u 1 a r d, Napoleon — mit zbawcy, s. 231.


2 Ch. S u m m e r v i l l e , Polska kampania Napoleona, s. 188.
3 A. K o s s e r t , Prusy Wschodnie. Historia i mit, Warszawa 2009,

s. 110-111 za Malve Gräfin R o t h k i r c h , Königin Luise von Preussen,


s. 375.
car Aleksander miał się do niej zwrócić z apelem: „Sprawy
nie idą dobrze, cała nasza nadzieja w Pani, w Pani możliwoś­
ciach, proszę wziąć to na siebie i ratować państwo”4. W czasie
spotkania z Napoleonem, wyposażona w dobre rady i w naj­
wyższym stopniu zdeterminowana, królowa Luiza użyła
wszystkich dostępnych środków, aby go zmiękczyć i uchronić
ojczyznę przed katastrofą. Kiedy podczas kolacji cesarz
podarował jej czerwoną różę, odmówiła jej przyjęcia, twier­
dząc kokieteryjnie, że o wiele lepszym upominkiem byłby
Magdeburg. Napoleon nie odmówił sobie wówczas cierpkiej
uwagi, że rolą królowej jest przyjmować wyłącznie to, co on
zechce jej podarować. Nie szczędził Luizie uszczypliwości
i doskonale się bawił jej zakłopotaniem.
To samo czynił wobec Fryderyka Wilhelma III, trzy­
manego na uboczu i pełnego najczarniejszych myśli. Jednak
uroda i mimo wszystko spokojne dostojeństwo Luizy zrobiły
na nim wrażenie. Bonaparte nigdy nie pozwolił powodować
sobą żadnej kobiecie, ale jednocześnie potrafił być szar­
mancki i wspaniałomyślny jak żaden inny władca. Tylko
on wiedział, ile zdołała ugrać Luiza dla zdanych na jego
łaskę Prus podczas kilku dni spędzonych przez nią w Tylży.
Stwierdził później, „że swoją rolę zrozpaczonej władczyni,
którą pozbawiono królestwa, odegrała na miarę najlepszych
aktorek Europy” 5.
Ostatecznie Prusy straciły bardzo dużo, ale pozostały
nadał wśród europejskich państw. Z terytorium obejmującego
346 908 kilometrów kwadratowych, jakie miały przed wojną
z Napoleonem, odebrano im ponad połowę, pozostawiając
jedynie 158 009 kilometrów kwadratowych. Na rzecz Księs­
twa Warszawskiego utraciły niemal w całości ziemie zagar­
nięte Rzeczypospolitej podczas dwóch ostatnich rozbiorów
w latach 1793 i 1795 i znaczną część nabytków z 1772 r.
(Toruń i okręg nadnotecki z Bydgoszczą) oraz terytoria na
4 Tamże, s. 111.
5 B. G r o c h u l s k a , Księstwo Warszawskie, Warszawa 1966, s. 77.
zachód od Łaby, z których utworzono królestwo Westfalii
pod berłem Hieronima Bonaparte. Gdańsk zyskał status
wolnego miasta pod wspólnym protektoratem Francji,
Saksonii Prus i Księstwa Warszawskiego. Prusy zachowały
natomiast swoje wschodnie domeny — Pomorze, Branden­
burgię i Śląsk, tworząc odtąd nieregularny, kiszkowaty
twór wciśnięty między Bałtyk, a cesarstwo austriackie
i satelitów napoleońskich — Księstwo Warszawskie z jednej
strony oraz Hanower, Westfalię i Saksonię z drugiej. W ich
nowych, starych granicach sprzed 1772 r., znalazł się także
Magdeburg, o który z takim poświęceniem błagała Napo­
leona królowa Luiza. Godność narodowa Prusaków została
dodatkowo boleśnie dotknięta sformułowaniem zawartym
w paragrafie 4 traktatu; cesarz Francuzów tłumaczył w nim,
iż nie wymazuje Prus z mapy jedynie „z szacunku, jaki
żywi dla Jego Cesarskiej Mości — cara Aleksandra”.
Również dzięki wstawiennictwu cara Napoleon zmniejszył
wysokość kontrybucji wojennej nałożonej na pokonanego
przeciwnika ze 150 milionów franków na 120 milionów.
Do czasu jej zapłaty na terytorium pruskim miały stac­
jonować francuskie wojska. Zachowanie Aleksandra I
wobec Prus nie było jednak w pełni konsekwentne. Bez
skrupułów przyjął darowany mu przez Napoleona, nale­
żący wcześniej do Prus, okręg białostocki. Postępek ten
spotkał się z jednoznaczną oceną Emanuela Halicza,
który stwierdził: „Trudno sobie wyobrazić bardziej hanieb­
ny nabytek”6. Traktat w Tylży zredukował również liczeb­
ność pruskiej armii. Odtąd Prusy mogły dysponować
wojskami liczącymi jedynie 42 000 żołnierzy (22 000
piechoty, 8000 jazdy, 6000 gwardii, 6000 w artylerii
i wojskach inżynieryjnych)7.
Tylża zaspokoiła ambicje Napoleona. Jednak jej poli­
tyczne skutki miały okazały się fatalne. Wiele kwestii
6 E. H a l i c z , Geneza..., s. 177.
7 R. B i e l e c k i , Encyklopedia..., s. 477.
zostało bowiem przez Bonapartego załatwionych w sposób
połowiczny. Cesarz Francuzów z łatwością mógł zde­
tronizować Fryderyka Wilhelma III i wymazać Prusy
z mapy Europy, ale w imię ocieplenia stosunków z Rosją,
a może po części ulegając jednak wdziękom i prośbom
królowej Luizy, nie uczynił tego. W zamian zafundował
sobie śmiertelnego wroga, dla którego wspomnienie prze­
żytego upokorzenia stało się doskonałą pożywką dla
cierpliwie przygotowywanego odwetu. Już w końcu 1806 r.
za sprawą norymberskiego księgarza ukazała się niewielka
broszurka zatytułowana Niemcy w głębokim upokorzeniu.
Jej wydawca został szybko ujęty, a następnie rozstrzelany,
ale gorzka konstatacja pozostała w niemieckich sercach,
budząc je do antyfrancuskiego zrywu w 1813 r. Wówczas
to ogarnięty patriotycznymi uczuciami „naród pod bronią”
i ponadpółmilionowa Landwera miały zadecydować o wy­
niku kampanii. Pozostawiając okrojone terytorialnie Prusy,
cesarz nie zdecydował się na reaktywowanie silnej Polski.
Jego polityka wobec niej była zresztą zawsze dwuznaczna.
W zamian powstało marionetkowe, słabe militarnie Księs­
two Warszawskie z królem saskim jako władcą, którego
istnienie siłą rzeczy musiało stać się kością niezgody
pomiędzy Francją a państwami zaborczymi. Każda, nawet
bardzo ograniczona koncepcja przywrócenia istnienia Pol­
ski, była dla nich nie do przyjęcia. Podobnie miała się
rzecz z ogłoszoną przez Napoleona blokadą kontynentalną.
Car, który przyłączył się do niej w Tylży i stanowił jedno
z jej najważniejszych ogniw, w 1812 r. uznał, że ograni­
czenia w handlu z Anglią, szczególnie drewnem i zbożem,
są dla jego państwa bardzo niekorzystne. Wznowienie
przez Rosję stosunków handlowych z Wielką Brytanią
w konsekwencji oznaczało nową wielką wojnę. Stała się
ona początkiem końca cesarstwa Napoleona.
UDZIAŁ POLAKÓW W WOJNIE 1806-1807 ROKU

W kampanii pruskiej i działaniach wojennych w latach


1806-1807 wzięło udział z bronią w ręku kilkadziesiąt
tysięcy Polaków. Bez wątpienia co najmniej kilkanaście
tysięcy z nich, mieszkańców terenów przyłączonych do
Prus w wyniku kolejnych zaborów, wbrew swojej woli
służyło w armii Fryderyka Wilhelma III. Dużo większa
liczba przewinęła się przez szeregi polskich oddziałów
utworzonych na zdobytych przez Wielką Armię ziemiach
dawnej Rzeczypospolitej i wspierających Napoleona.
Wydawało się zresztą, że Polacy zamieszkujący ziemie
zaboru pruskiego zdobędą się na jeszcze większy wysiłek
militarny. Wskazywała na to niezwykła patriotyczna
atmosfera wywołana zwycięstwami Napoleona i poja­
wieniem się Wielkiej Armii na ziemiach polskich. Dał
jej wyraz Stanisław Sołtyk, pisząc w grudniu 1806 r.
w liście do żony: „Wielkie wypadki od dwóch miesięcy
dokonane, wielki człowiek jawiący się w dzielnicach
naszych, wielką zapowiadają zmianę. Ten widok po­
chłania wszystkie moce duszy mojej. Droga Karolino,
drogie dziatki, nie jesteście już dla mnie niczem więcej
jak ziemskim jeno przedmiotem. Wybaczcie mi to
wyznanie: ale byłem Polakiem zanim małżonkiem, zanim
ojcem zostałem”1. Początkowy wielki patriotyczny zapał
Polaków po wkroczeniu cesarza do Poznania i Warszawy
nie przełożył się jednak na spodziewany sukces mobilizacyj­
ny. Generał Dąbrowski w końcu listopada 1806 r. przed­
stawił Bonapartemu projekt zebrania w ciągu następnych
kilkunastu dni 40 000 rekrutów, prócz pospolitego ruszenia.
Na mocy wydanego przez generała dokumentu zatytułowa­
nego „Urządzenie względem rekrutowania żołnierzy” za­
kłady pułkowe zaplanowano w Gnieźnie, Rogoźnie, Koś­
cianie i Rawiczu. Ustalono w nim m.in. szczegóły dotyczące
urządzenia koszar, wyżywienia, cech fizycznych, jakimi
powinni odznaczać się rekruci, oraz umundurowania. Jego
podstawą miała być granatowa kurtka, biała kamizelka
z rękawami, rajtuzy w kolorze szarym lub granatowym
i czapka. Rekrutację prowadzono systemem kantonalnym
na wzór kościuszkowskiej z czasów powstania 1794 r.
i przewidywano powołanie pod broń jednego mężczyzny
z każdych dziesięciu „dymów”, tj. gospodarstw.
Kadry dla organizowanych oddziałów mieli stanowić
oficerowie i żołnierze wywodzący się z wojsk dawnej
Rzeczypospolitej, do których Dąbrowski zwrócił się w od­
dzielnym „Rozkazie generalnym do żywszego wojska pol­
skiego, w Poznaniu dnia 14 listopada 1806 r. ogłoszonym”.
Jego apel spotkał się z żywym oddźwiękiem. Działania
generała w największym stopniu wspierali Józef Wybicki
i Cyprian Godebski. Pierwszy z nich, doskonały administ­
rator, stworzył błyskawicznie system aprowizacyjny, z któ­
rego obok polskich oddziałów korzystała Wielka Armia.
Jego wysiłki docenił sam cesarz, stwierdzając: „Bez Wybic­
kiego nie miałbym co jeść”. Godebski tłumaczył i do­
stosowywał do rodzimej specyfiki francuskie regulaminy
wojskowe. Plany szybkiego wystawienia 40 000 armii były
jednak nadmiernie optymistyczne. Wynikały raczej z chęci

1 A. N i e u w a ż n y , My z Napoleonem, Wrocław 1999, s. 36.


postawienia do dyspozycji cesarza takiej właśnie siły zbroj­
nej, od której istnienia uzależniał on reaktywowanie państwa
polskiego, niż z realnej oceny istniejących możliwości.
Dąbrowski zapewne swoje rachuby opierał na napływających
zewsząd informacjach o samorzutnym tworzeniu się od­
działów partyzanckich i ich sukcesach w walce z Prusakami.
Szczególnym echem odbiło się zdobycie Bydgoszczy przez
generała Hamilkara (Amilkara) Kosińskiego i udział Polaków
w walkach o Częstochowę; jej wojennym komendantem
został kapitan Wosiński. Opis powstania jednego z oddziałów
jazdy pozostawił Dezydery Chłapowski: „Pułkownik Dzie­
wanowski uformował był ten regiment w Bydgoszczy z tak
zwanego pruskiego regimentu towarzyszy, którego większa
część przeszła pod Fordonem do nas [...] Był to zatem
żołnierz dobrze wyrobiony. Znajdowało się jeszcze w tym
regimencie kilku oficerów i podoficerów z polskiego daw­
nego wojska kościuszkowskiego, którzy zaraz po rozbiorze
kraju weszli byli z całym oddziałem pułku «złota wolność»
w służbę pruską, dlatego że byli z Augustowskiego, które się
Prusom dostało. Do tych 600 ludzi dobrano 300 rekrutów
z Bydgoskiego i tym sposobem utworzył się wcale piękny
regiment. Mundury tego jedynego pułku ułanów w armii
pruskiej były kroju polskiego, kurtki granatowe, z kar­
mazynowymi wyłogami, a mówili mi, że chorągiewki u lanc
były czerwone z białem [...]”2. Najsprawniej rekrutacja
odbywała się w dużych ośrodkach miejskich i wśród drobnej
szlachty. Arystokracja i bogata szlachta wolała zaczekać na
rozwój wypadków. Jeszcze inaczej miała się sprawa z chło­
pami, którzy stanowili najliczniejsze zaplecze dla tworzących
się oddziałów. „Rekrut chłopski szedł niechętnie i z oporem,
nie rozumiejąc za co bić mu się każą, ale raz wcielony
w szeregi stawał się zawsze dobrym żołnierzem i dobrym
2 D . C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, Wojny napoleońskie 1806-1813,
s . 18-19.
synem ojczyzny”3. Na początku stycznia rozkazem Napole­
ona utworzona została Legia Poznańska Dąbrowskiego
licząca 6400 ludzi w dwóch brygadach. Dowództwo pierw­
szej objął generał Wincenty Aksamitowski, drugiej zaś
generał Stanisław Fiszer, dawni legioniści. Szefem sztabu
został pułkownik Maurycy Hauke. Jednocześnie pod Łowi­
czem zebrało się kilka tysięcy szlacheckiej jazdy. Część
z niej, jako pułk kawalerii narodowej pod komendą ppłk.
Jana Michała Dąbrowskiego, syna generała, postanowiono
połączyć z nowo powstałą legią, którą Napoleon oddał
początkowo pod rozkazy marszałka Bemadotte’a, a następnie
przydzielił do korpusu marszałka Lefebvre’a i posłał pod
Gdańsk. Jednocześnie 23 stycznia 1807 r. pod Grudziądz
wyruszyły cztery bataliony piechoty sformowane przez
generała Pawła Skórzewskiego w Kaliszu, a następnie
przejęte przez Józefa Zajączka. Stanowiły one Legię Kaliską.
Obok niej i Legii Poznańskiej, z pewnym opóźnieniem
wynikającym z postępów armii francuskiej, tworzyła się
Legia Warszawska pod komendą księcia Józefa Poniatow­
skiego. Zgodnie z dekretem Komisji Rządzącej z 26 stycznia
1807 r.4 zatwierdzono etat 2569 żołnierzy w każdym z czte­
rech pułków piechoty, co łącznie dawało 10 276 żołnierzy
w legii. Do każdej legii dołączono po dwa pułki — ułanów
i strzelców konnych — sformowane spośród szlacheckiej
jazdy. Każdy z nich dzielił się na trzy szwadrony. Pułki
piechoty Legii Poznańskiej otrzymały numerację od 1 do 4,
Legii Kaliskiej od 5 do 8, a Legii Warszawskiej od 9 do 12.
Później numeracja ta ulegała zmianom. Podobnemu schema­

3 M. K u k i e 1, Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej, Poznań

1912, s. 113.
4 Był to tymczasowy Rząd Narodowy powołany w Warszawie przez

Napoleona 14 stycznia 1807 r. Na czele siedmioosobowej Komisji, jako


jej prezes, stanął Stanisław Małachowski, a pięciu dyrektorów sprawują­
cych bezpośrednio władzę wykonawczą odpowiadało za resorty: sprawied­
liwości, skarbu, wojny i policji, spraw wewnętrznych oraz administracji.
towi podlegała numeracja pułków jazdy: dwa początkowe
numery nosiły jednostki podporządkowane Dąbrowskiemu,
kolejne dwa należące do dywizji Zajączka, dwa ostatnie zaś,
piaty i szósty, pułki w dywizji Poniatowskiego. Początkowo
tylko Legia Poznańska dysponowała oddziałem artylerii
pieszej, później również dwie pozostałe legie miały w swoim
składzie batalion artylerii i saperów. Elementem wyróż­
niającym poszczególne legie był kolor wyłogów. Legii
Poznańskiej przypisano kolor biały, Kaliskiej karmazynowy,
a Warszawskiej czerwony z żółtym. Podział na legie istniał
do 4 czerwca 1807 r., kiedy rozkazem dziennym Dyrektora
Wojny zostały one przemianowane na dywizje. Wraz ze
zmianą numeracji poszczególnych pułków piechoty i jazdy
Legia Warszawska stała się wówczas 1. Dywizją, Legia
Kaliska 2. Dywizją, a Legia Poznańska 3. Dywizją. Zamiana
numerów i oczywista dla prostych żołnierzy degradacja dywizji
Dąbrowskiego nie przysporzyła Poniatowskiemu zwolenników
i odnowiła niesnaski w łonie generalicji.
Wspomniany już generał Zajączek był wcześniej dowódcą
Legii Północnej, która została sformowana na mocy dekretu
cesarza z 20 września 1806 r. Była to jednostka francuska
złożona głównie z Polaków, do której mieli być zaciągani
dezerterzy i jeńcy z armii pruskiej. Dwa dni później Napoleon
wydał dekret o utworzeniu 2. Legii Północnej pod dowództ­
wem generała brygady Henryka Wołodkowicza, ale w końcu
roku, wobec trudności organizacyjnych i mniejszego niż się
spodziewano napływu ochotników, została ona scalona
z pierwszą legią. W jej szeregach w czterech batalionach
służyło około 5500 żołnierzy. Każdy batalion składał się
z siedmiu kompanii szaserów oraz po jednej woltyżerów
i karabinierów5. W styczniu 1807 r. Legia Północna została
skierowana pod Szczecin i w następnych miesiącach, jako
jednostka wchodząca w skład armii francuskiej, dowodzona

5 H . K r o c z y ń s k i , Wojsko polskie..., s . 59.


przez generała Puthoda, walczyła na Pomorzu. Po wejściu
w skład grupy operacyjnej generała Victora, a następnie
generała Menarda, wraz z kontyngentem Badeńczyków,
francuską brygadą kawalerii i oddziałem artylerii, Legia
Północna została skierowana pod Gdańsk.
Kampania przeciwko Prusom stała się przyczyną ściąg­
nięcia do Polski pozostałości Legionów Polskich wal­
czących wcześniej we Włoszech: półbrygady pułkownika
Józefa Grabińskiego i pułku lansjerów Aleksandra Roż-
nieckiego. Ci ostatni, łącznie 600 ludzi, podążali do kraju
w dwóch kolumnach. Jedna z nich 15 kwietnia 1807 r.
w rejonie Szczawienka pod Wałbrzychem natknęła się na
duży pruski oddział dowodzony przez majora Karla Lost-
hina, który kilka dni wcześniej pokonał Bawarczyków
i Sasów pod Kątami. Podczas brawurowego ataku lansjerzy
rozbili trzy szwadrony nieprzyjacielskiej jazdy i osiem
kompanii strzeleckich uformowanych w czworobok, zdo­
bywając cztery armaty. Do niewoli powędrowało wówczas
30 oficerów i kilkuset pruskich żołnierzy. Początkowo
zamiarem Napoleona było wcielenie oddziałów idących
z Włoch do Legii Kaliskiej, o czym nawet zapewniał
delegację oficerów legionowych podczas audiencji w zamku
Finckenstein (Kamieniec Suski)6. Ostatecznie dawni legioni­
ści Dąbrowskiego nie weszli w skład polskich jednostek.
Oba oddziały przeszły na żołd francuski i dały początek
sławnej później Legii Nadwiślańskiej dowodzonej przez
Józefa Chłopickiego i Pułkowi Lansjerów Nadwiślańskich,
walczącym przez długie lata na Półwyspie Pirenejskim7.

6 W Finckestein wydany został cesarski dekret o organizacji pułku

łekkokonnych gwardii, wsławionego później m.in. szarżą w wąwozie


Somosierra.
7 Informacje dotyczące organizacji, barwy i uzbrojenia oraz szlaku
bojowego obu jednostek znajdzie Czytelnik m.in. w książce autora
z ilustracjami Ryszarda Morawskiego, Wojsko polskie w służbie Napoleona,
Legia Nadwiślańska, Lansjerzy Nadwiślańscy, Warszawa 2008.
Prace organizacyjne zdecydowanie nabrały tempa, kiedy
szefostwo Dyrekcji Wojny (od października 1807 r. Minister­
stwo Wojny) objął w połowie stycznia 1807 r. Poniatowski.
Do tego momentu zdołano zmobilizować zaledwie około
20 000 żołnierzy, nie licząc ochotników i pospolitego
ruszenia. Większość z nich pochodziła z departamentów
bydgoskiego i kaliskiego. W następnych miesiącach, do
chwili zakończenia wojny w połowie czerwca 1807 r. bitwą
pod Frydlandem, szeregi armii polskiej zwiększyły się do
ponad 50 000 żołnierzy8. Wywyższenie Poniatowskiego
spotkało się z niechęcią i krytyką ze strony innych wyższych
dowódców. Wśród jego przeciwników znaleźli się Dąbrowski
i Zajączek, którzy w zachowanej korespondencji nie ukrywali
swojego negatywnego stosunku do księcia, postrzeganego
dość powszechnie jako pozbawionego większych talentów
wojskowych bawidamka z pałacu Pod Blachą. Dąbrowski,
opromieniony wspaniałą wojenną przeszłością twórca Legio­
nów Polskich we Włoszech, miał prawo oczekiwać, że to
jego Napoleon postawi na czele polskiej armii. W jednym
z listów Zajączka do księcia Józefa znalazły się natomiast
bulwersujące sformułowania: „Jestem już znużony pańską
korespondencją. Ton pańskich listów nie odpowiada mi
i najlepiej będzie, jeśli przestaniemy pisać do siebie w ogóle
[...] Ani ja, ani moje wojsko nie podlegamy Panu [...]”9.
Opisane wyżej sukcesy organizacyjne i późniejsza chlubna
wojskowa karta Poniatowskiego pokazały, że jego wybór na
ministra wojny i wodza polskiej armii był jednak trafny.
W 1807 r. polskie oddziały przyłączone do różnych
jednostek francuskich odznaczyły się w licznych walkach
na Pomorzu, od Szczecina po Gdańsk, uczestnicząc w zwal­
czaniu pruskiej partyzantki i osłonie linii komunikacyjnych
pomiędzy poszczególnymi korpusami Wielkiej Armii oraz
8B. G e r a b a r z e w s k i , Wojsko polskie. Księstwo warszawskie
1807-1815, Kraków 1905, przedmowa.
9 A. N i e u w a ż n y , My z Napoleonem, s . 4 7 .
podczas oblężeń nieprzyjacielskich twierdz. Największy
rozgłos i uznanie przyniosły im boje stoczone pod Tcze­
wem, Gdańskiem, Kołobrzegiem i Słupskiem. Braki wyni­
kające z niewielkiego doświadczenia bojowego i słabego
wyszkolenia żołnierze nadrabiali ogromnym poświęceniem.
Legia Dąbrowskiego szlak bojowy rozpoczęła pod Tcze­
wem od brawurowego wyczynu jazdy Dziewanowskiego.
Setka jego kawalerzystów poradziła sobie z kilkakrotnie
silniejszym przeciwnikiem i wzięła do niewoli dwie pruskie
kompanie piechoty. Triumf był jednak krótkotrwały. W no­
cy upojeni pierwszym większym zwycięstwem Polacy dali
się zaskoczyć wrogowi i ich oddział został rozgromiony.
Ci spośród schwytanych żywcem Polaków, którzy wcześniej
służyli w pruskiej armii, nie mogli liczyć na wyrozumiałość.
Niepowodzenie pod Tczewem powetowali sobie Polacy
zdobywając w nocy z 18 na 19 lutego Słupsk. Operacją
dowodził generał Michał Sokolnicki, który wcześniej
ubezpieczał ruch grupy generała Menarda i zwalczał
oddziały z freikorpsów Schilla i von Krockowa. Do
dyspozycji miał dwa pułki kawalerii szlacheckiego po­
spolitego ruszenia (tzw. rycerzy i pocztowych), 2. Pułk
Strzelców Konnych wydzielony z Legii Poznańskiej oraz
dwie kompanie piechoty. Ze względu na niewielką liczbę
piechoty i brak artylerii Sokolnicki nie zamierzał pode­
jmować szturmu, licząc, że zmusi Prusaków do kapitulacji
dzięki szczelnemu otoczeniu miasta. Dowodzący obroną
kapitan Gutzmerow odrzucił jednak wezwanie do kapitulacji
i Sokolnicki postanowił zaatakować. O jego powodzeniu
zadecydował niespodziewany sukces strzelców konnych,
którzy zdołali sforsować potężną Bramę Nową i wedrzeć
się do miasta, zdobywając następne dwie pozostałe bramy.
Prusacy w popłochu opuścili Słupsk. Okoliczności zdobycia
Bramy Nowej pozostają niejasne; niemieccy historycy
dość powszechnie przyjmowali tezę, iż doszło do zdrady
i jedynie dzięki niej Polacy dostali się do miasta. Niewy­
kluczone, że było tak w rzeczywistości, skoro sukces
przypadł w udziale kawalerii.
W połowie lutego pod Tczew dotarła również Legia
Północna, która wraz z całą grupą generała Menarda została
podporządkowana generałowi Dąbrowskiemu. Z jej pomocą
Dąbrowski zdecydował się zdobyć pokrzyżacką twierdzę
bronioną przez 650 żołnierzy majora Rotha, wspieranych
przez oddziały sformowane z mieszczan. Decydujący szturm
nastąpił 22 lutego. W jego trakcie żołnierze generała Menarda
i kawaleria Legii Poznańskiej wspólnie powstrzymali nieprzy­
jacielską odsiecz nadciągającą od strony Gdańska. Krwawe
walki o Tczew trwały niemal dziesięć godzin. Walczono
o poszczególne domy. Po utracie około 100 zabitych i 200
rannych Prusacy poddali się. Polacy ponieśli dużo mniejsze
straty — w raporcie Dąbrowski napisał: „Utraciłem w tej
akcji mało ludzi” — ale wśród 32 zabitych było dwóch
oficerów, a z około 220 rannych aż 16 było oficerami10.
Wynikało to przede wszystkim z tego, że niedoświadczeni
w walce żołnierze potrzebowali przykładu ze strony oficerów,
aby nie ulec panice i pod gradem kul kontynuować atak.
Jeden z żołnierzy, woltyżer Andrzej Daleki, w następujący
sposób opisał swoje doznania: „Ja pierwszy raz wtenczas
szedłem w bój porządny. Nogi pode mną zadrżały, duszy nie
czułem prawie w ciele, kiedy nam strzelcom dano znak do
tyralierki. Ale ledwom raz wystrzelił i zobaczył, że kulki
świstają, żadna mnie nie trafiła, pomyślałem sobie: «człowiek
strzela, a Pan Bóg kule nosi»; proch mnie obszedł, strach
minął i odtąd nie bałem się nigdy, gdyśmy bitwę zaczynali”11.
Swój strach polscy żołnierze odreagowali już po zdobyciu
Tczewa, który zgodnie z osobistą dyspozycją Napoleona
został wydany na ich rabunek. Antoni Białkowski na
kartach pamiętnika pozostawił opis kilku mało chlubnych
10 G. Zy ch, Jan Henryk Dąbrowski, Warszawa 1964, s. 341.
11 J. D a 1 e k i, Wspomnienia mojego ojca żołnierza dziewiątego pułku
Księstwa Warszawskiego, Poznań 1903, s. 10.
zachowań swoich towarzyszy broni12. W bitwie poważnie
kontuzjowani zostali obaj Dąbrowscy. Rana, jaką w prawą
nogę odniósł generał, po dwunastu latach przyczyniła się
do jego przedwczesnej śmierci. Syn generała z powodu
pogruchotanej ręki musiał natomiast odejść ze służby. Na
trzy miesiące dowództwo legii objął generał Amilkar
Kosiński.
Zdobycie Tczewa otworzyło drogę na Gdańsk i wyeli­
minowało najbardziej na południe położoną pruską placów­
kę. Napoleon nazwał je polską bitwą, a informacje o jej
przebiegu nagłośnione przez francuską propagandę przez
wiele dni gościły w europejskich gazetach. Cesarz nadał
Polakom aż czternaście krzyży Legii Honorowej, co stano­
wiło prawdziwy ewenement. Czterema z nich odznaczono
podoficerów, a jednym szeregowca. Aż jedenaście krzyży
przypadło żołnierzom służącym w 11. pułku piechoty 13.
W marcu 1807 r. obie legie stanęły pod Gdańskiem
obleganym przez X Korpus marszałka François Lefebvre’a.
Nocą 26 marca, kiedy z twierdzy przeciwko pozycjom
zajmowanym przez Polaków wyszła potężna wycieczka,
francuski marszałek osobiście poprowadził ich do kontrata­
ku, zakończonego wzięciem do niewoli dwóch nieprzyja­
cielskich kompanii. W zaciekłych walkach na przedpolach
Gdańska wykazały się pułki drugi i czwarty oraz kawaleria
pod dowództwem Sokolnickiego. Jego jazda skutecznie
przeciwdziałała próbom odsieczy twierdzy. Szczególnie
dużo pochwał zebrali polscy żołnierze po akcji prze­
prowadzonej nocą z 6 na 7 maja. Podczas szturmu wyspy
Holm zdobyli oni 18 armat i wzięli do niewoli około 1000
jeńców. Pod koniec oblężenia udało im się także zdobyć
angielską fregatę z zaopatrzeniem dla twierdzy. Tym samym
dorównali swoim francuskim kolegom, którzy również na
12 A. B i a ł k o w s k i , Wspomnienia starego żołnierza, Gdynia 2003,

s. 17-20.
13 G. Z y c h , Jan Henryk Dąbrowski..., s. 341.
swoim koncie zanotowali podobny wyczyn. Podczas walk
14 i 15 maja Polacy uczestniczyli w odparciu wojsk
rosyjskich próbujących przyjść z odsieczą Gdańskowi.
Poza piechotą w akcji znalazła się także kawaleria Sokol-
nickiego. W czasie krwawego boju zginął szef batalionu
podpułkownik Parys, ale, jak donosił jego dowódca major
Downarowicz, „śmierć jego przyczyniła się wielce do
zwycięstwa, bo batalion, widząc go zabitym, z wściekłością
rzucił się na szeregi nieprzyjacielskie”14. Podczas zażartej
walki legioniści nie przebierali w środkach, o czym bez
ogródek i w sposób szokujący zaświadcza jej uczestnik,
generał Ignacy Giełgud: „Polacy i Francuzi nie chcieli
dawać pardonu. Naszym podobał się bardzo sposób zabija­
nia bagnetem, bo mniej fatyguje, nie mając potrzeby
nabijania broni”15. Podczas dwudniowych bojów Francuzi
i Polacy stracili około 280 ludzi, ale straty wroga były
kilkakrotnie wyższe, a jego klęska w praktyce skazała
Gdańsk na kapitulację. Łącznie w czasie walk o twierdzę
polskie pułki, liczące na początku oblężenia wraz z Legią
Północną około 7500 ludzi, utraciły nie mniej niż 1650
zabitych i rannych16. Niespodziewana pochwała dla Pola­
ków walczących pod Gdańskiem wyszła z ust jej pruskiego
komendanta, generała Kalckreutha. Już po kapitulacji
twierdzy wyraził on publicznie podziw dla ich męstwa
i pochwalił dowodzących nimi oficerów. Epizod opisany
przez Giełguda nie wpłynął na jego ocenę, co dowodzi, że
ówczesne spojrzenie na wojnę odbiegało zasadniczo od
dzisiejszego.
Polacy walczyli również pod inną potężną pomorską
twierdzą — Kołobrzegiem. Początkowo, od lutego 1807 r.,
jej blokadę prowadziły jednostki włosko-francuskie. Roz-

14 Biuletyn nr 74 Wielkiej Armii z 16.05.1807 r.; w: Historia Gdańska,

pod red. E. Cieślaka, t. III/2, Gdańsk 1993, s. 112.


15 Tamże, s. 112.
16 Tamże, s. 115.
kazem cesarza z 11 kwietnia pod Kołobrzeg skierowany
został 1. pułk piechoty pod dowództwem księcia Antoniego
Pawła Sułkowskiego, wsławiony bohaterską postawą w wal­
kach o Tczew. Pułk wykruszył się pod Gdańskiem i przy­
dzielono do niego kompanię woltyżerów z 2. pułku piechoty
oraz kompanię z drugiego batalionu 4. pułku piechoty.
Łącznie pod Kołobrzeg skierowano 33 oficerów i 1190
żołnierzy17. Dowodzący oblężeniem generał Loison dys­
ponował siłami liczącymi około 7000 żołnierzy, podczas
gdy załoga Kołobrzegu pod komendą majora Gneisenaua
tylko nieznacznie ustępowała im liczbą. Miasto było
blokowane jedynie od strony lądu; do portu niemal bezkar­
nie mogły wpływać pruskie, rosyjskie i angielskie okręty
z zaopatrzeniem i posiłkami. Polacy wzięli udział w wal­
kach o kluczową pozycję w systemie obronnym twierdzy,
jaką stanowił Fort Wilczy, złożony z trzech blokhauzów,
otoczony wałem ziemnym, fosą i wilczymi dołami, broniony
przez około 200 żołnierzy i 9 armat. W maju i w czerwcu
niemal wszystkie wysiłki oblegających ogniskowały się
wokół Fortu Wilczego, a działania na innych odcinkach
miały charakter pomocniczy. Podczas jednego z pruskich
kontrataków polscy woltyżerowie, zaatakowani przez hu­
zarów Schilla, „wytrzymali natarczywość jazdy nieprzyja­
cielskiej i do cofnięcia ją przymusili”18. Dramatyczna
okazała się noc z 17 na 18 maja. Oblegającym, wśród
których było 400 Polaków, udało się najpierw zdobyć Fort
Wilczy, aby po kilku godzinach utracić go podczas silnego
kontrataku Prusaków. W zwycięstwie dopomogła im grupa
walczących po francuskiej stronie Wirtemberczyków, którzy
w decydującym momencie zwrócili się przeciwko swoim
włoskim towarzyszom broni i wywołali panikę wśród
obrońców dopiero co zdobytej pozycji. Historiografia pruska
ze zwycięskiego ataku grenadierów kapitana Waldenfelsa
17 H. K r o c z y ń s k i , Wojsko polskie..., s. 155.
18 Tamże, s. 164.
Kapitulacja garnizonu Szczecin

Wkroczenie Francuzów do Berlina


Generał Jan Henryk Dąbrowski wkracza do Poznania

Książę Józef Poniatowski


Walki w Lubece

Kapitulacja Gebharda von Bluchera


Starcie pod Prenzlau

Bitwa pod Pruską Iławą


Kapitulacja Gdańska

Bitwa pod Frydlandem


Spotkanie Napoleona i Aleksandra I na Niemnie
Napoleon, Fryderyk Wilhelm III i królowa Luiza w Tylży
Nadanie konstytucji Księstwu Warszawskiemu przez Napoleona
i odbicia przez nich Fortu Wilczego uczyniła bohaterską
legendę, pomijając oczywiście całkowitym milczeniem
haniebny epizod z Wirtemberczykami w roli głównej.
Fort Wilczy został ostatecznie zdobyty 11 czerwca w wy­
niku zmasowanego ostrzału artyleryjskiego i po wycofaniu
się jego załogi do twierdzy. Kilka dni później Prusacy
próbowali odbić fort. Udało im się zaskoczyć Sasów
i Włochów, którzy nie przejawiali ochoty do walki,
i dopiero kontratak Polaków prowadzonych do boju przez
generała Loisona pozwolił utrzymać z tak wielkim trudem
opanowaną pozycję. W czasie krwawego starcia poległ
dzielny kapitan Waldenfels, a każda ze stron — w przy­
padku oblegających chodziło głównie o Włochów i Sasów
— straciła ponad 200 ludzi. Walki o Kołobrzeg ustały
1 lipca, gdy nastąpiło zawieszenie broni między Prusami
i Francją. Prawdopodobnie tylko to uratowało fortecę
przed zdobyciem w ciągu kilku następnych dni. Z ta­
ktycznego punktu widzenia jej obrona nie miała większego
znaczenia, a Prusakom przyniosła stratę 1150 ludzi19.
Podczas gdy cały korpus oblężniczy stracił około 1000
ludzi, w tym Polacy od 30 do 50 zabitych20. Podobnie
miała się sprawa z dwoma innymi twierdzami bronionymi
przez Prusaków do końca wojny — Koźlem i Grudzią­
dzem, gdzie okresowo walczyły polskie bataliony. Cie­
kawostkę stanowi fakt, iż doskonale zorgnizowaną obroną
Grudziądza dowodził Francuz, baron Courbier, jeden z li­
cznej grupy rojalistycznych emigrantów, którzy szkodzili
napoleońskiej Francji na bitewnych polach całej Europy.
„Można mówić tylko o pewnej roli Kołobrzegu w 1807 r.
w dziedzinie moralnej i propagandowej. W chwili kiedy
armia pruska przestała istnieć, kiedy najpotężniejsze twie­
rdze poddawały się bez walki małym oddziałom fran­
cuskim, kiedy zdawało się już, że dalsze prowadzenie
19 Tamże, s. 225.
20 Tamże, s. 229.
wojny jest beznadziejne, niektórzy nie załamali się i wy­
pełniali dalej swoje obowiązki żołnierskie. Takie przy­
kłady bardzo pozytywnie oddziaływały na morale pobitej
armii”21. I tworzyły propagandowe atuty na przyszłość.
Przykład „niezdobytego” Kołobrzegu miał po stu czter­
dziestu latach krzepić hitlerowskich obrońców Wału
Pomorskiego i nadmorskiej twierdzy walczących prze­
ciwko 1. Armii Wojska Polskiego generała Stanisława
Popławskiego.
Zwarte oddziały polskie walczyły również w ostatniej
bitwie wojny, pod Frydlandem. Idąca spod Gdańska dywizja
Dąbrowskiego niemal w ostatniej chwili zdążyła na plac
boju. Wyczerpujący marsz mocno przetrzebił szeregi, wielu
żołnierzy pozostało w lazaretach, kilku zmarło z wycień­
czenia. Śmiertelnie znużeni i wygłodzeni żołnierze błagali
swoich dowódców o chwilę wypoczynku, padając dosłow­
nie z nóg. Pachniało buntem. Do dalszego marszu zachęciły
podkomendnych Dąbrowskiego bynajmniej nie podniosłe
patriotyczne apele i odwoływanie się do honoru, o czym
pisze się w wielu opracowaniach. „Ale wówczas — jak
wspomina Białkowski — major pułku naszego, Weyssen­
hoff, przychodzi do starego grenadyera Jabłońskiego [...]
i przemawia do tegoż, aby on swych kamratów poruszył.
Ten, zebrawszy wszystkie swe siły i podniósłszy się, woła
na swoich kolegów: — No, bracia, cóż to, czyż już nie
pójdziemy dalej? Nieprzyjaciel za lasem! Kiedy na to
wezwanie jeszcze się nikt nie podnosi, Jabłoński, wziąwszy
małego chłopca — dobosza — za kark wsadził go sobie na
tornister i mówi: — Do stu katów, chyba ja was wszystkich
będę przenosił, chociażem stary. Na głos starego żołnierza,
tak jakby się wstydzili tego, że stary ich ojciec pierwszy
gotów jest do marszu, w mgnieniu oka wszyscy się podnieśli
i udali w marsz bez szemrania”22. Po dojściu pod Frydland
21 Tamże, s. 225.
22 A. B i a ł ko w s k i , Wspomnienia starego żołnierza, s . 4 1 .
oddziały polskie zajęły pozycje na skraju lewego skrzydła
Wielkiej Armii obok korpusu Mortiera. Podczas bitwy
wykazali się przede wszystkim strzelcy konni z 5. pułku,
szarżujący wraz z kawalerią generałów Grouchy’ego i Nan-
souty’ego. Wspierająca atak piechota niemal przez całą
bitwę stała bezczynnie i w wyniku słabego ognia wroga
poniosła bardzo niewielkie straty. Rosjanie pospiesznie
cofali się na całej linii. Prawdziwego pecha miał generał
Dąbrowski, który powtórnie został ranny w nogę, w którą
został postrzelony wcześniej pod Tczewem.
Bitwa pod Frydlandem stała się wstępem do rozmów
pokojowych w Tylży i zakończyła wojnę. Rozkaz Napole­
ona nakazujący Dąbrowskiemu i Zajączkowi manewr
w kierunku Grodna nie doczekał się już realizacji. Na
ziemie znienawidzonego rosyjskiego cara Polacy mieli
wkroczyć dopiero pięć lat później, już jako armia Księstwa
Warszawskiego.
ZAŁĄCZNIKI
ZAŁĄCZNIK 1

I KONTYNGENT WOJSK SASKICH W KAMPANII


1806 ROKU

Piechota liniowa
Pułk „Prinz Clemens”
Pułk „Kurfirst”
Pułk „Prinz Xavier”
Pułk „von Thümmel”
Pułk „Prinz Friedrich August”
Pułk „von Bevilaqua”
Pułk „von Low”
Pułk „Niesemeuschel”
Pułk „Prinz Maximilian”
Pułk „von Rechten”
Łącznie: 20 batalionów

Grenadierzy
Batalion „Lecoq”
Batalion „Hundt”
Batalion „Winkel”
Batalion „Thiollaz”
Batalion „Metzsch”
Batalion „Lihteheyn”
Łącznie: 6 batalionów

Kawaleria lekka
Regiment huzarów (8 szwadronów)
Pułk szwoleżerów „Prinz Albrecht” (4 szwadrony)
Pułk szwoleżerów „von Polentz” (4 szwadrony)
Pułk szwoleżerów „Prinz Clemens” (4 szwadroy)
Pułk szwoleżerów „Prinz Johann” (4 szwadrony)
Łącznie: 24 szwadrony
Kawaleria ciężka
Pułk karabinierów (4 szwadrony)
Pułk kirasjerów „Kochtzki” (4 szwadrony)
Łącznie: 8 szwadronów

Artyleria
1 bateria — kapitan Bonniot (6 dział 12-funtowych,
2 haubice 8-funtowe)
2 bateria — kapitan Hausmann (6 dział 8-funtowych,
2 haubice 8-funtowe)
3 bateria — kapitan Ernst (6 dział 8-funtowych, 2 haubice
8-funtowe)
4 bateria — kapitan Tiilmann (6 moździerzy 4-fun-
towych, 2 działa 4-funtowe)
5 bateria — kapitan Kotach (6 moździerzy 4-funtowych,
2 działa 4-funtowe)
6 bateria — kapitan Hoyer (6 dział 4-funtowych, 2 moź­
dzierze 4-funtowe)
bateria artylerii konnej — prucznik von Grossmann
(6 dział 4-funtowych, 2 moździerze 4-funtowe)
Łącznie: 7 baterii, 56 dział

W g . J . S n o p k i e w i c z , Armia saska 1763-1815 (1), Zabrze 2008.


ZAŁĄCZNIK 2

PIERWSZA ARMIA PRUSKA — ŚLĄSKO-SASKA

Wódz naczelny — król pruski Fryderyk Wilhelm III


Dowódca armii — Charles William Ferdynand książę
Brunszwicki,
Szef sztabu — pułkownik Gerhard Johann Dawid von
Scharnhorst

Dywizja straży przedniej — generał Gerhard Laberecht


von Blücher (podczas ucieczki przekształciła się w straż
tylną pod dowództwem generała von Oswalda)
Brygada lekkiej piechoty
Brygada kawalerii
Artyleria — 6 armat

Pierwsza Dywizja — generał Frederick książę Oranii


Brygada von Lutzowa (pułki Möllendorfa i Wartens­
lebena, batalion grenadierów Knebela, bateria 12-fun-
towych armat Lehmanna)
Brygada księcia Henryka Pruskiego (pułki Puttkamera
i księcia Ferdynanda, batalion grenadierów Rhein-
babena, bateria 12-funtowych armat Reinera)
Brygada kawalerii księcia Wilhelma (kirasjerzy i karabi­
nierzy gwardii, bateria artylerii konnej Willmanna,
lekka jazda)
Łącznie: 11 batalionów piechoty, 15 szwadronów jazdy,
3 baterie artylerii.

Druga Dywizja — generał von Wartensleben


Brygada von Renouarda (pułki księcia Brunszwickiego
i Ludwika Ferdynanda, batalion grenadierów Alt-Brau-
na, baterie 12-funtowych armat Langego i von Hausera)
Brygada von Wedela (pułki Renouarda i Kleista, batalion
grenadierów Hansteina, bateria 12-funtowych armat
Wilkensa)
Brygada kawalerii von Quitzowa (kirasjerzy Quitzowa
i Reitzensteina, bateria artylerii konnej Merkatza,
lekka jazda)
Łącznie: 11 batalionów piechoty, 15 szwadronów jazdy,
4 baterie armat

Trzecia Dywizja — generał von Schmettau


Brygada von Alvenslebena (pułki Malchitza i Schimon-
skiego, batalion grenadierów Kraffta, bateria 12-fun-
towych armat Stankara)
Brygada von Schimonskiego (pułki księcia Henryka
i von Alvenslebena, batalion grenadierów Schacka,
bateria 12-funtowych armat Röhla)
Brygada kawalerii von Buntinga (kirasjerzy Heisinga
i Buntinga, bateria artylerii konnej Schorlemmera,
lekka jazda)
Łącznie: 12 batalionów piechoty, 15 szwadronów jazdy,
3 baterie armat

Rezerwa — generał Graf von Kalckreuth

Pierwsza Dywizja — generał von Kuhnheim


Brygada von Hirchfelda (Guard Grenadier Batalion,
Guards Regiment, bateria 12-funtowych armat Fabera)
Brygada von Zastrowa (pułk Króla, bataliony grenadie­
rów księcia Augustusa i Rabiela, bateria 7-funtowych
haubic Alkiera)
Brygada kawalerii von Beerena (Gardes du Corps
Regiment)

Druga dywizja — generał von Arnim


Brygada von Zengego (pułki Amima i Pircha, bataliony
grenadierów Gaudy’ego i Ostena, bateria 12-funtowych
armat Heidena)
Brygada von Malschitsky’ego (pułk Gengego, bataliony
grenadierów Hulsena i Schliffena, bateria 12-funtowych
armat Bychelberga)
Brygada kawalerii Irwinga (10 szwadronów Dragonów
Królowej, kirasjerzy Beerena, bateria artylerii konnej
Scholtena)
Całość sił: 18 batalionów piechoty, 25 szwadronów jazdy,
3 baterie artylerii)

Wg. F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auersteadt. The Triumph of the Eagle,


Paris 1998, s. 88 i nast.
ZAŁĄCZNIK 3

DRUGA ARMIA PRUSKA

Dowódca armii — generał Friedrich Ludwig książę


von Hohenlohe,
Szef sztabu — pułkownik Rudolf Massenbach

Staż przednia — książę Ludwik Ferdynand


(9,5 batalionów piechoty, 18 szwadronów jazdy, 3 bate­
rie, w tym jedna artylerii konnej)

Pierwsza dywizja — generał von Grawert


Brygada von Müfflinga (pułki Hohenlohego i Sanitza,
grenadierzy Hahna, bateria 12-funtowych armat Gla-
senappa)
Brygada von Schimonskiego (pułki Grawerta i Zastrowa,
grenadierzy Sacka, bateria 12-funtowych armat Wolf-
ramsdorfa)
Jazda von Hołtzendorffa (pułki kirasjerów Henckela
i Hołtzendorffa, pułk dragonów Kraffta, bateria konnej
artylerii Steinwehra, fizylierzy Erichsena, huzarzy Get-
tkandta, półbateria konnej artylerii Studnitza)
Łącznie: 11 batalionów piechoty, 25 szwadronów jazdy,
3,5 baterii artylerii.

Druga dywizja (pierwsza saska) — wielki książę von


Zezschwitz z generałem von Niesemenschelem
Brygada von Burgsdorfa (pułki Thiimmela, księcia
Ksawerego, Fryderyka Augusta, baterie 8-funtowych
armat Haussmanna i Ernsta)
Brygada von Dyhema (batalion Devilaqua, pułki Lowa
i Niesemenschela, bateria 12-funtowych armat Bon-
niota)
Jazda von Zezschwitza i von Kochitzky’ego (karabinierzy
i kirasjerzy Kochitzky’ego, lekka jazda Albrechta,
bateria konnej artylerii Grossmanna, batalion fizylierów
Bogusławskiego, pułk szwoleżerów Polenza, półbateria
konnej artylerii Studnitza)
Łącznie: 12 batalionów piechoty, 16 szwadronów jazdy
i 4,5 baterii, w tym 1,5 artylerii konnej.

Korpus Bolesasa Friedricha von Tauentziena


Brygada von Zweiffela (pół batalionu grenadierów
Herwatha, pułk Zweiffela)
Brygada Schönberga (pułki Rechtena i księcia Mak­
symiliana, grenadierzy Winkela, bateria moździerzy
Kocha)
Lekka jazda von Bila (huzarzy Bila, pułk szwoleżerów
księcia Jana, batalion fizylierów Rosena, dwie kompanie
Jägers)
Łącznie: 9 batalionów piechoty, 9 szwadronów jazdy,
bateria moździerzy.

Dywizja Rezerwowa (grenadierzy) — generał von Prittwitz


Brygada von Sanitza (bataliony Borcke, Losthin i Do-
hny, półbatalion Kollin, bateria 12-funtowych armat
Schülenburga)
Brygada von Cerriniego (bataliony Thiollaz, Lecoq,
Lichtenhayn, Metzsch, Hundt, bateria moździerzy Tul-
lmanna)
Jazda von Kraffta (pułk szwoleżerów księcia Klemensa,
pułk dragonów Prittwitza, bateria artylerii konnej Hahna)
Łącznie: 8,5 batalionów piechoty, 9 szwadronów jazdy,
3 baterie, w tym jedna artylerii konnej.

Całość sił: 33 400 piechoty, 11 800 jazdy, 15 baterii


artylerii, 2 000 artylerzystów
Korpus Riichela

15 batalionów piechoty, 13 szwadronów jazdy, 3 baterie


artylerii
Łącznie około 18 000 żołnierzy

Wg. F.-G. H o u r t o u 11 e, Jena, Auersteadt. The triumph of the


Eagle, s. 35, 36.
ZAŁĄCZNIK 4

FRANCUZI POD JENĄ

VII Korpus Wielkiej Armii


Dowódca — marszałek Charles Pierre Francis Augereau,
Szef sztabu — generał Claude Marie Joseph Pannetier

Pierwsza Dywizja — generał Jacques Desjardin


Brygada Lapisse’a (16. pułk lekkiej piechoty w składzie
dwóch batalionów, 14. pułk liniowy w składzie trzech
batalionów)
Brygada Conrouxa (15. i 44. pułki linowe w składzie
trzech batalionów)
Jazda VII Korpusu
Brygada kawalerii pod komendą generała Jeana Augus-
te’a Durosnela (7. i 20. pułki szaserów; w tym drugim
dwa bataliony składały się z żołnierzy pochodzących
z Hesse-Darmstadt i Nassau)
Artyleria dywizyjna pod komendą generała Dorsnera
— 36 dział
Łącznie: 9000 piechoty, 1000 jazdy, większa część artylerii

Brygada Sarruta (24. i 63. pułki liniowe) z Dywizji


Heudeleta uczestniczyła jedynie w końcówce bitwy

IV Korpus Wielkiej Armii


Dowódca — marszałek Nicolas Jean de Dieu Soult,
Szef sztabu — generał Jean Dominique Compans

Pierwsza Dywizja — generał Louis de Saint-Hilaire


Brygada Candrasa (10. pułk lekkiej piechoty, 36. pułk
liniowy)
Brygada Vare’a (43. i 55. pułki liniowe)
Jazda IV Korpusu pod komendą generała Etienne
Guyota
8. pułk huzarów
Brygada Margarona ( 11. pułk huzarów i 16. pułk
szaserów)
Artyleria korpusu (48 armat o różnych kalibrach,
w tym 42 zdobyte na Austriakach podczas bitwy
pod Austerlitz)
Łącznie: 9000 piechoty, 1400 jazdy, 48 armat

Jednostki, które weszły do bitwy krótko przed jej


zakończeniem:

Druga Dywizja — generał Jean Francois Leval


24. pułk lekkiej piechoty gen. Schinera
Brygada Fereya (4. i 28. pułki liniowe)
Brygada Viviesa (46. i 57. pułki liniowe)

Trzecia Dywizja — generał Claude Juste Legrand


Brygada Ledru (26. pułk lekkiej piechoty, 18., 26., 75.
pułki liniowe

V Korpus Wielkiej Armii


Dowódca — marszałek Jean Lannes,
Szef sztabu — generał Claude-Victor Perrin (Victor)

Pierwsza Dywizja — generał Louis Gabriel Suchet


Brygada Claparede’a (17. pułk lekkiej piechoty w skła­
dzie dwóch batalionów i części trzeciego)
Brygada Reille’a (34. pułk liniowy w składzie trzech
batalionów i 40 pułk liniowy w składzie dwóch
batalionów)
Brygada Vedela (64. pułk liniowy w składzie trzech
batalionów i 88. pułk liniowy w składzie dwóch
batalionów)
Druga Dywizja — generał Honoré Théodore Gazan
21. pułk lekkiej piechoty
Brygada Campana (100. pułk liniowy w składzie trzech
batalionów i 103. pułk liniowy w składzie dwóch
batalionów)
Jazda V Korpusu
Brygada kawalerii pod komendą generała Anne François
Treillarda (9. i 10. pułki huzarów, 21. pułk szaserów)
Artyleria V Korpusu pod komendą generała Fouchera du
Careila — łącznie 28 armat
Łącznie: 19 000 piechoty, 1500 jazdy

VI Korpus Wielkiej Armii


Dowódca — marszałek Michel Ney,
Szef sztabu — generał Adrien Jean Baptysta Dutaillis

Dywizja Margogneta
(25. pułk lekkiej piechoty, batalion grenadierów i batalion
woltyżerów)
Brygada kawalerii Colberta (10. pułk szaserów i 3. pułk
huzarów)
Łącznie: 4000 piechoty i 1100 jazdy

Kawaleria Rezerwowa Murata

Ciężka kawaleria (kirasjerzy)


Dywizja d’HautpouIa
Pierwsza brygada (1. pułk kirasjerów — 24 oficerów
i 510 żołnierzy, 10. pułk kirasjerów — 25 oficerów
i 487 żołnierzy)
Jednostki, które nie walczyły bezpośrednio pod Jeną,
ale uczestniczyły w pościgu za rozbitymi Prusakami:

Lekka kawaleria (dragoni)


Dywizja Kleina
Brygada Forniera (1. pułk dragonów w składzie trzech
szwadronów, 2. pułk dragonów w składzie czterech
szwadronów)
Brygada Fauconneta (14. pułk dragonów w składzie
czterech szwadronów)
Brygada Picarda (20. pułk dragonów w składzie trzech
szwadronów, 26. pułk dragonów w składzie czterech
szwadronów)
Łącznie w bitwie i pościgu wzięło udział około 3500
jeźdźców.
Artyleria Gwardii — 14 armat wraz z obsługą.
Łącznie: około 41 000 piechoty, 8500 jazdy, 110 armat.

Wg. F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auersteadt. The Triumph of the Eagle,


s. 55-82.
ZAŁĄCZNIK 5

III Korpus Wielkiej Armii


Dowódca — marszałek Louis Nicolas Davout,
Szef sztabu — generał Joseph Augustyn Daultane

Pierwsza Dywizja — generał Charles Antoine Morand


Awangarda Bonneta (13. pułk lekkiej piechoty, dwa
działa 4-funtowe)
Brygada Debilly’ego (51. i 61. pułki liniowe w składzie
dwóch pierwszych batalionów i części trzecich)
Bygada Brouarda (17. i 30. pułki liniowe odpowiednio
w składzie dwóch batalionów i dwóch batalionów
z częścią trzeciego)
Łącznie na dzień 1 października 1806 r.; 317 oficerów
i 9370 żołnierzy

Druga Dywizja — generał Louis Friant


Brygada Kistera (33. i 48. pułki liniowe odpowiednio
w składzie dwóch batalionów i dwóch batalionów
z częścią trzeciego)
Brygada Locheta (108. pułk liniowy w składzie dwóch
batalionów)
Brygada Grandeau’a (111. pułk liniowy w składzie
dwóch batalionów i części trzeciego)
Łącznie na dzień 1 października 1806 r.: 259 oficerów
i 7034 żołnierzy

Trzecia Dywizja — generał Etienne Gudin


Brygada Petita (12. i 21. pułki liniowe w składzie dwóch
batalionów i części trzecich)
Brygada Gautiera (25. i 85. pułki liniowe odpowiednio
w składzie dwóch batalionów i dwóch batalionów
z częścią trzeciego)
Łącznie na dzień 1 października 1806 r.: 272 oficerów
i 8201 żołnierzy
Kawaleria — generał Jean Baptysta Théodore Via-
lannes
pułk szaserów płk. Exelmansa — 420 ludzi
pułk szaserów płk. Boussona — 507 ludzi
pułk szaserów płk. Guyona (nieobecnego pod Auerstadt;
w jego zastępstwie pułkiem dowodził płk. Deschamps
odkomenderowany czasowo z 1. pułku szaserów)
— 420 ludzi

Artyleria — generał Antonie Hannicque,


Szef sztabu — pułkownik Charbonnel,
Dowódca połowy — pułkownik Jouffroy

Łącznie: 44 działa różnych kalibrów (4, 8, 12-funtowe


armaty, 6-funtowe haubice), 35 oficerów, 1531 artylerzys-
tów, 1500 koni
Dodatkowo kompania inżynieryjna w składzie 2 oficerów
i 71 żołnierzy.

Wg. F.-G. H o u r t o u l l e , Jena, Auersteadt. The Triumph ofthe Eagle,


s. 101-111. Niewielkie różnice pojawiają się w opracowaniu Chandlera,
który podał następujące dane: 1. Dywizja — 9867 żołnierzy, 2. Dy­
wizja — 7293, 3. Dywizja — 8473, kawaleria — 1622 żołnierzy,
artyleria — 46 dział i 1681 artylerzystów; D. C h a n d l e r , Jena
1806, s . 3 5 .
ZAŁĄCZNIK 6

Kwatera cesarska
Bamberg, 6 października 1806 roku

Żołnierze!

Rozkaz powrotu do Francji został Wam wydany; zbli­


żaliście się do jej granic w ciągu wielu dni marszu.
W stolicy rozpoczęto przygotowania do uroczystości po­
witalnych, oczekiwało Was triumfalne przyjęcie. Lecz
w czasie, gdy my pogrążaliśmy się w nieusprawiedliwionym
poczuciu bezpieczeństwa, knowano nowe intrygi ukryte
pod maską przyjaźni i aliansów. W Berlinie rozlegały
się okrzyki wojenne. Od dwóch miesięcy jesteśmy pro­
wokowani w sposób coraz to bardziej otwarty.
To samo stronnictwo, to samo uczucie upojenia, które,
wywołując u nas wewnętrzne niesnaski, zaprowadziło
Prusaków czternaście lat temu na równiny Szampanii,
zdominowało dziś zamysły ich sił rządzących. Jeśli nie
chcą już dziś spalić Paryża i obrócić go w perzynę, to teraz
marzą o tym, by zatknąć swe sztandary w stolicach
nowych sprzymierzeńców. To właśnie Saksonię chcą
zmusić haniebnym układem, by zrezygnowała ze swej
niepodległości, czyniąc z niej jedną ze swych prowincji.
Chcą wreszcie zerwć wawrzyny z Waszego czoła. Chcą,
abyśmy wycofali się z Niemiec, ustępując przed ich siłą
zbrojną. Szaleńcy! Niech więc wiedzą, że tysiąckrotnie
łatwiej zburzyć wielką stolicę, aniżeli zgasić poczucie
honoru dzieci wielkiego narodu i jego sprzymierzeńców.
Wtedy ich zamiary zostały pokrzyżowane. Na równinach
Szampanii spotkała ich klęska, znaleźli tam śmierć i hańbę.
Jednak lekcje płynące z doświadczenia zacierają się
w pamięci, a istnieją ludzie, u których uczucie nienawiści
i zazdrości nigdy nie wygasa.
Żołnierze, nikt z Was nie chce powracać do Francji
inaczej niż z honorem. Nie możemy tam wrócić inaczej
aniżeli pod łukami triumfalnymi.
A zresztą! Czyżbyśmy po to stawiali czoła różnym
porom roku, morzom i pustyniom, czy po to zwyciężyliśmy
liczne koalicje europejskie zawiązane przeciwko nam, czy
po to rozsławialiśmy nasze imię na Wschodzie i na
Zachodzie, by dziś powracać do ojczyzny jak zdrajcy,
którzy opuścili swych aliantów, i by słyszeć, że orzeł
francuski wpadł w panikę na widok pruskich armii?
Oni jednak dotarli już do naszych straży przednich.
Ruszajmy więc w drogę, skoro poczucie umiarkowania
nie wyprowadziło ich z tego zadziwiającego stanu upojenia.
Niechże armię pruską spotka ten sam los, jaki spokał ją
czternaście lat temu. Niech się nauczą, że łatwo jest
powiększać swą siłę i terytoria, ciesząc się przyjaźnią
wielkiego narodu, natomiast rozbudzone w tym narodzie
poczucie wrogości, które można sprowokować, wyzbywając
się wszelkiego poczucia rozsądku i mądrości, to rzecz
straszniejsza aniżeli burze oceanu!

Napoleon Bonaparte, Mowy i rozkazy, Warszawa 2002.


ZAŁĄCZNIK 7

Jena, 15 października 1806 roku

Piąty Biuletyn Wielkiej Armii

Bitwa pod Jeną zmyła hańbę, jaką okryła nas pod


Rosbach (przegrana przez Francuzów bitwa z Prusakami
podczas wojny siedmioletniej — S.L.), i zadecydowała
w ciągu siedmiu dni o wyniku kampanii, która całkowicie
uspokoiła to wojenne szaleństwo, jakie opanowało pruskie
głowy.
Król Prus chciał rozpocząć kroki wojenne, ruszając
9 października swym prawym skrzydłem w kierunku Erfurtu,
środkiem swych sił w kierunku Wurzburga, a lewym
srzydłem w kierunku Bambergu. Wszystkie jego dywizje
rozmieszczone były zgodnie z tym planem. Armia francuska
jednak, ruszywszy w kierunku krańca jego lewego skrzydła,
znalazła się w ciągu siedmiu dni w Saalburgu, w Lebenstein,
w Schleiz, w Gerze i w Naumburgu. Otoczona armia pruska
w ciągu dni 9, 10, 11, i 12 października dokonała zwrotu
wszystkimi swoimi jednostkami. 13 października stanęła
w szyku bojowym między Kapellendorf i Auerstaedt, w sile
prawie stu pięćdziesięciu tysięcy ludzi.
13 października o drugiej po południu cesarz przybył do
Jeny i z małego pałaskowyżu zajmowanego przez nasze
awangardy obserwował rozmieszczenie wojsk nieprzyjaciela,
który zdawał się gotować do ataku w następnym dniu, by
sforsować wąwozy Soławy. Nieprzyjaciel utrzymywał wszys­
tkimi swymi siłami szosę prowadzącą z Jeny do Weimaru,
czyniąc tę pozycję nie do zdobycia. Zdawał się sądzić, że
Francuzi nie będą mogli przedostać się na równinę, nie
forsując tego przejścia. Istotnie, ulokowanie artylerii na
płaskowyżu, który zresztą był tak mały, że z trudnością
można tam było rozmieścić cztery bataliony, wydawało się
niemożliwe. Przez całą noc wykuwano drogę w skale, tak iż
udało się wprowadzić działa na to wzniesienie.
Marszałek Davout otrzymał rozkaz wymarszu z Naum­
burga, by bronić wąwozów pod Kosen, gdyby nieprzyjaciel
chciał uderzyć na to miasto. Gdyby natomiast nieprzyjaciel
pozostał na zajmowanych pozycjach, marszałek miał wy­
ruszyć do Apoldy, wychodząc na tyły Prusaków.
Korpus księcia-marszałka Ponte Corvo (Bemadotte’a
— S.L.) miał opuścić Domburg, aby zaatakować tyły
nieprzyjaciela, gdyby ten skierował swe siły na Naumburg
lub na Jenę.
Główne siły kawalerii, które nie dołączyły jeszcze do
armii, mogły się z nią połączyć dopiero około południa.
Kawaleria Gwardii Cesarskiej, która po wyjściu z Paryża
miała za sobą kilka dni forsownych marszów, była oddalona
o trzydzieści sześć godzin drogi. Są jednak na wojnie takie
sytuacje, w których żadne względy nie mogą przeważyć
nad korzyścią, jaką daje zaskoczenie nieprzyjaciela i przej­
ście do ataku uprzedzającego jego ruchy. Cesarz kazał
rozmieścić cały kopus marszałka Lannesa na płaskowyżu
zajmowanym przez straże przednie, naprzeciw którego
znajdowały się pozycje nieprzyjacielskie. Ten korpus armii
został rozstawiony staraniem generała Victora. Każda
z dywizji stanowiła skrzydło. Marszałek Lefebvre wprowa­
dził na szczyt wzgórza Gwardię Cesarską, której bataliony
ustawiono w czworoboku. Cesarz spędził noc na biwaku
wśród tych dzielnych żołnierzy.
Noc ukazała spektakl godny zobaczenia: dwie armie,
z których jedna rozciągnęła swój front na przestrzeni
siedmiu mil i swymi światłami ognisk rozświetlała ciem­
ność, i druga, której błyszczące ogniska były skoncent­
rowane wokół jednego małego punktu. W obydwu armiach
panował ruch i ożywienie. Ogniska obu armii oddalone
były o pół strzału armatniego. Straże prawie się o siebie
ocierały, a każdy najmniejszy odgłos był słyszany.
Korpusom marszałków Neya i Soulta noc zeszła na
marszu. O świcie cała armia stała pod bronią. Dywizja
Gazana stanęła w trzech szeregach po lewej stronie
płaskowyżu. Prawą zajęła dywizja Sucheta. Gwardia Cesar­
ska zajmowała szczyt wzgórza, a w odstępach między tymi
korpusami rozstawiono działa. Z miasta i z sąsiednich
dolin utorowano przejścia, które ułatwiały, tak jak to tylko
było możliwe, rozwinąć szyki wojsk, których nie dało się
umieścić na płaskowyżu. Po raz pierwszy armia miała
uderzyć przez tak ciasne przejście.
Gęsta mgła zaciemniała niebo. Cesarz przejechał przed
wieloma oddziałami. Zalecał żołnierzom, aby strzegli się
pruskiej konnicy, którą uważano za bardzo groźną. Przy­
pomniał im, że rok temu zdobyli Ulm, że armia pruska
podobnie jak armia austriacka była dziś otoczona, utraciła
swe linie łączności i magazyn. Powiedział im, że armia
pruska nie walczy już w tej chwili, by zdobyć sławę, lecz
o to, by móc się wycofać. Prusacy będą próbować rozerwać
linie francuskie w różnych miejscach. Korpusy, które by
ich przepuściły, poniosą uszczerbek na swoim honorze
i stracą swą reputację. Po tym płomiennym przemówieniu
żołnierze odpowiedzieli wołaniem: „Ruszajmy!” Akcję
rozpoczęli strzelcy, a ogień stał się gęsty. Mimo iż
nieprzyjaciel zajmował korzystną pozycję, został z niej
wyparty, a armia francuska, rozlewając się po równinie,
zaczęła formować szyki bojowe.
Teraz główne siły amii nieprzyjacielskiej, która nie
zamierzała podjąć ataku,, zanim nie rozwieją się mgły,
przeszła do natarcia. Korpus składający się z pięćdziesięciu
tysięcy ludzi wyruszył, aby zamknąć wąwozy koło Naum-
burga i pochwycić przejścia koło Kosen. Zapobiegł już
jednak temu marszałek Davout. Dwa inne korpusy w sile
osiemdziesięciu tysięcy ludzi uderzyły na armię francuską,
która rozwijała swe szyki na równinie jenajskiej. Mgła
okryła obie armie na przeciąg dwóch godzin, później
rozproszyła się, ogrzana pięknym słońcem jesieni. Armie
nieprzyjacielskie ujrzały, iż są oddalone od siebie na
odległość krótkiego strzału armatniego. Lewym skrzydłem
armii francuskiej, opartym o wioskę i lasy, dowodził
marszałek Augereau. Gwardia Cesarska oddzielała go od
centrum zajętego przez kopus marszałka Lannesa. Prawym
skrzydłem dowodził marszałek Soult. Marszałek Ney dys­
ponował tylko korpusem o sile trzech tysięcy ludzi. Były to
jedyne siły jego korpusu, jakie dotarły na pole bitwy.
Armia nieprzyjacielska była liczna i dysponowała wybo­
rową kawalerią. Jej manewry wykonywane były szybko
i precyzyjnie. Cesarz pragnął, aby starcie zostało opóźnione
o dwie godziny, ponieważ oczekiwał nadejścia swych
wojsk, a zwłaszcza kawalerii; miały się z nimi połączyć na
pozycjach zajętych po rannym ataku. Zapał Francuzów
wziął jednak górę. Gdy liczne bataliony weszły do walki
koło wioski Holhstaedt, Cesarz ujrzał, że nieprzyjaciel
ruszył do ataku, by je stamtąd wyprzeć. Marszałek Lannes
otrzymał natychmiast rozkaz, by jego wojska stojące
w szyku bojowym pomogły utrzymać wioskę. Marszałek
Soult zaatakował w kierunku lasu znajdującego się po
prawej. Gdy nieprzyjaciel swym prawym skrzydłem ude­
rzył na nasze lewe, marszałkowi Augereau polecono, aby
atak ten odparł. Nie minęła godzina, a bitwa rozgorzała na
wszystkich odcinkach. Dwieście pięćdziesiąt lub nawet
trzysta tysięcy ludzi i siedemset do ośmiuset dział siało
wszędzie śmierć. Przed oczami rozpościerał się jeden
z wyjątkowych obrazów w historii. Z jednej i drugiej strony
dokonywano przegrupowań jak na jakiejś paradzie wojs­
kowej. Wśród naszych wojsk nie wystąpiło ani na chwilę
najmniejsze zamieszanie i nikt ani na moment nawet nie
zwątpił o zwycięstwie. Cesarz zatrzymał przy sobie,
niezależnie od oddziałów Gwardii Cesarskiej, znaczną
liczbę wojsk, tak aby mógł odparować każdy nieprzewi­
dziany cios.
Marszałek Soult, zająwszy las, na który od dwóch
godzin przypuszczał ataki, ruszył do przodu. W tym
momencie powiadomiono Cesarza, że rezerwowe dywizje
kawalerii francuskiej zaczynały obsadzać stanowiska i że
dwie nowe dywizje korpusu marszałka Neya, zajmując
pozycje na tyłach, znalazły się na polu bitwy. Wówczas
wszystkie oddziały stojące w rezerwie przesunięto na
pierwszą linię, która w ten sposób wzmocniona w mgnieniu
oka odrzuciła nieprzyjaciela, zmuszając go do odwrotu.
Walka ta rozwijała się w ciągu pierwszej godziny w cał­
kowitym porządku, ale gdy nasze dywizje dragonów
i kirasjerów, na których czele stał książę Bergu (Murat
— S.L.), weszły do akcji, wszędzie zapanował straszliwy
zamęt. Drżąc na myśl, że zwycięstwo zostanie odniesione
bez ich udziału, ci dzielni kawalerzyści rzucali się wszędzie
tam, gdzie mogli dojrzeć nieprzyjaciela. Ani kawaleria, ani
piechota pruska nie mogły wytrzymać tego uderzenia. Na
próżno piechota nieprzyjacielska stawała w czworobokach.
Pięć z tych batalionów zostało zniesionych. Artyleria,
kawaleria oraz piechota zostały rozbite i wzięte do niewoli.
Francuzi dotarli do Weimaru w tym samym czasie co
nieprzyjaciel, którego ścigano na przestrzeni sześciu mil.
Na naszym prawym skrzydle marszałek Davout dokony­
wał cudów. Nie tylko zatrzymał główne siły nieprzyjaciela,
które miały wejść do bitwy od strony Kósen, lecz pędził je
przed sobą bez pardonu na przestrzeni sześciu mil. Mar­
szałek ten odznaczył się brawurą i okazał stanowczość
charakteru, najważniejsze zalety człowieka wojny. Sekun­
dowali mu w tym generałowie Gudin, Friant, Morand, szef
sztabu Daultane i okazujący niezwykłą odwagę jego dzielny
korpus armii.
W wyniku tej bitwy wzięto do niewoli od trzydziestu do
czterdziestu tysięcy jeńców. Ich liczba ciągle się jeszcze
powiększa. Zdobyto od dwudziestu pięciu do trzydziestu
sztandarów, trzysta dział, ogromne magazyny żywności.
Wśród jeńców znajduje się ponad dwudziestu generałów,
a wśród nich wielu generałów poruczników, między innymi
generał porucznik Schmettan (chodzi o generała Schmettaua
— S.L.). Liczba zabitych Prusaków jest ogromna. Ocenia
się, że straciło życie lub zostało rannych ponad dwadzieścia
tysięcy ludzi. Ranny został marszałek Moellendorf. Ciężko
ranny jest również książę pruski Henryk. Wedle zeznań
dezerterów, jeńców i parlamentariuszy w resztkach armii
nieprzyjacielskiej panują chaos i zamęt.
Huzarzy i szaserzy wykazali się tego dnia odwagą godną
najwyższych pochwał. Kawaleria pruska nie mogła ani
razu stawić im czoła, a wszystkie ataki, jakich dokonali na
oddziały piechoty pruskiej, zakończyły się sukcesem.
Nie mówimy o piechocie francuskiej; jest rzeczą wiado­
mą od dawna, że to najlepsza piechota na świecie. Cesarz
oświadczył, że kawaleria francuska po doświadczeniach
zarówno dwóch kampanii, jak i ostatniej bitwy nie ma
sobie równej.
W czasie tej bitwy armia pruska straciła zarówno
możliwość odwrotu, jak i wszelką swobodę manewru. Jej
lewe skrzydło, ścigane przez marszałka Davouta, kierowało
się w odwrocie na Weimar, podczas gdy jej prawe skrzydło
i jej centrum cofało się z Weimaru na Naumburg. Powstało
więc niezmierne zamieszanie. Król pruski na czele swego
pułku kawalerii musiał się wycofywać przez pola.
Nasze straty ocenia się na tysiąc do tysiąca stu zabitych
i trzy tysiące rannych.
Wielki książę Bergu oblega w tej chwili fortecę w Er-
furcie, gdzie znajduje się korpus nieprzyjacielski pod
dowództwem marszałka Moellendorfa i księcia Orańskiego.
Sztab opracowuje oficjalne sprawozdanie, w którym
powiadomi o wszystkich szczegółach tej bitwy i o zasługach
poszczególnych korpusów armii i pułków. Jeśli sprawo­
zdanie to może powiedzieć jeszcze coś więcej o szacunku
i estymie, jakim armia cieszy się wśród społeczeństwa, to
nie potrafi w całej pełni ukazać wzruszenia, jakie ogarniało
tych, którzy widzieli entuzjazm i miłość okazywaną Cesa­
rzowi w najgorętszym ogniu bitwy. Gdy tylko pojawiła się
chwila wahania, wystarczyło, by tylko sam okrzyk: „Niech
żyje Cesarz!”, napawał odwagą i podnosił na duchu.
W ogniu bitwy Cesarz spostrzegł, że skrzydłom jego wojsk
zagraża kawaleria nieprzyjaciela; pogalopował więc, by
wydać rozkazy przegrupowania się w czworoboki. Co
chwila odzywały się okrzyki: „Niech żyje Cesarz!”. Spie­
szona Gwardia Cesarska widziała, pełna gniewu, którego
nie mogła ukryć, że wszyscy walczą, a ona stoi bezczynnie.
Rozległo się wiele okrzyków: „Naprzód!” „Cóż to znaczy?
— zapytał Cesarz — Nie może być, aby młokos dawał mi
rady, niech poczeka, aż będzie dowodził w trzydziestu
kolejnych bitwach”.
Byli to młodzi żołnierze, którzy z niecierpliwością chcieli
okazać swą młodzieńczą odwagę.
Trzeba podziękować opaczności, która miała w swej
opiece naszą armię, że w ogniu tak gwałtownej bitwy,
w której zginęli prawie wszyscy generałowie nieprzyjaciela,
nikt z naszych wybitnych dowódców nie poległ ani nie
został ranny. Marszałek Lannes został postrzelony z musz­
kietu; kula zaledwie go musnęła. Marszałkowi Davoutowi
kula zerwała z głowy kapelusz, a w jego mundurze ukwiło
wiele kul. Cesarzowi wszędzie, gdzie się pojawił, towarzy-
szli przez cały czas książę Neuchâtel (Aleksander Berthier
— S.L.), marszałek Bessieres, wielki marszałek dworu
Duroc, wielki koniuszy Caulaincourt oraz adiutanci cesarza
i konni posłańcy. Część armii nie wzięła udziału w walce
i nie oddała jeszcze nawet jednego strzału.
ZAŁĄCZNIK 8

Berlin, 12 listopda 1806 roku

Trzydziesty Pierwszy Biuletyn Wielkiej Armii

W dniu 11 listopada o godzinie dziewiątej rano garnizon


Magdeburga odbył defiladę przed korpusem armii marszałka
Neya. Trzymamy w niewoli dwudziestu generałów, ośmiu­
set oficerów, dwadzieścia dwa tysiące jeńców, a pośród
nich dwa tysiące artylerzystów, zdobyliśmy pięćdziesiąt
cztery chorągwie, pięć sztandarów, osiemset dział, milion
funtów prochu, dużą ilość wyposażenia budowy mostów
i ogromne zapasy artyleryjskie.
Pułkownik Gérard i zastępca komendanta Ricard w imie­
niu 1. i 4. korpusu wręczyli Cesarzowi sześćdziesiąt
chorągwi, które zdobyto w Lubece na korpusie generała
Bliichera; były wśród nich dwadzieścia dwa sztandary.
Cztery tysiące koni wziętych tego dnia z pełną uprzężą
kieruje się do koszar w Poczdamie.
W Biuletynie nr 29 powiedziano, że w korpusie generała
Bliichera pojmano szesnaście tysięcy jeńców, w tym cztery
tysiące kawalerzystów. Zaszła pomyłka: jeńców wziętych
do niewoli jest dwadzieścia jeden tysięcy, a wśród nich
pięć tysięcy kawalerzystów wraz z końmi. W ten sposób
w rezultacie tych dwóch kapitulacji zdobyliśmy sto dwa­
dzieścia chorągwi i sztandarów i wzięliśmy czterdzieści
trzy tysiące jeńców. Liczba jeńców wziętych do niewoli
w toku całej kampanii przekracza sto czterdzieści tysięcy.
Liczba zdobytych chorągwi wynosi ponad dwieście pięć­
dziesiąt. Ilość dział zdobytych na polu bitwy i odebranych
nieprzyjacielowi bez walki przekracza osiemset. Ilość dział
zdobytych w Berlinie i fortecach, które się poddały,
przekracza cztery tysiące.
Cesarz przeprowadził wczoraj ćwiczenia swej gwardii,
zarówno pieszej, jak i konnej, na równinie rozciągającej się
u bram Berlina. Dzień był przepiękny.
Generał Savary wraz ze swą lotną brygadą udał się do
Rostocku, gdzie zajął czterdzieści lub pięćdziesiąt okrętów
szwedzkich stojących jedynie pod balastem. Rozkazał je
sprzedać natychmiast.
BIBLIOGRAFIA

ŹRÓDŁA

B i a ł k o w s k i A , Wspomnienia starego żołnierza, Gdynia 2003.


B i e l e c k i R . , T y s z k a A . , Dał nam przykład Bonaparte.
Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796-1815, t . I ,
Kraków 1984.
C h ł a p o w s k i D . , Pamiętniki, c z . I Wojny napoleońskie
(1806-1813), Poznań 1899.
C h ł a p o w s k i D . , Wojna w 1807 roku, Kraków 1916.
C l a u s e v i t z C . von, Notes sur la Prusse dans sa grande
catastrophe: 1806, Paris 1903.
Correspondence de Napoleon I-er, Paris 1858-1870.
D a l e k i J , Wspomnienia mojego ojca żołnierza dziewiątego
pułku Księstwa Warszawskiego, Poznań 1903.
F a l k o w s k i J , Obrazy z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce
przez Józefa Falkowskiego, t . I , Poznań 1877.
F r e d r o A., Trzy po trzy. Pamiętniki z epoki napoleońskiej,
Warszawa 1917.
G a j e w s k i J, Pamiętniki, Warszawa 1958.
Napoleon Bonaparte, Mowy i rozkazy, Warszawa 2002.

OPRACOWANIA

B i e l e c k i R., Austerlitz 1805, Warszawa 1983.


B i e l e c k i R. Wielka Armia, Warszawa 1995.
Bielecki R., Encyklopedia wojen napoleońskich, Warszawa,
2001.
B i e l e c k i R., Marszalek Ney, Warszawa 1998.
B o n n a l , La Manoeuvre d’lena, Paris 1904.
C a m o n H., Napoleoński system wojny, Warszawa 1926.
C a n t a 1 P., Armia rewolucyjna. Studium o podstawach armii
napoleońskiej, Lwów 1919.
C a r r o l l W.H., Gilotyna i krzyż, Wrocław 2006.
C h a n d l e r D., Campaigns of Napoleon, Macmillan Co, 1973,
C h a n d 1 e r D„ Jena 1806, Botley 2001.
C l a u s e w i t z C . von, O wojnie, pod red. A. Rudnickiej, bez roku
wyd.
C l a r k Ch., Prusy. Powstanie i upadek 1600-1947, Warszawa 2009.
C z a p l i ń s k i W . , G a l o s A . , K o r t a W., Historia Niemiec,
Wrocław-Warszawa-Kraków 1990.
D u p o n t M., General Lasalle, Kraków, bez roku wyd.
Encyklopedia Wojskowa pod red. O. Laskowskiego, wybrane
hasła, Warszawa 1935.
Europa i świat w dobie napoleońskiej, pod red. M. Senkowskiej-
Gluck, Warszawa 1977.
G a l l a h e r J.G., Żelazny marszałek. Biografia M.L. Davouta,
Gdańsk 2000.
G e m b a r z e w s k i B., Wojsko polskie, Księstwo Warszawskie,
Kraków 1905.
G o l t z , Wilhelm Leopold von der, Jena to Eylau. The disgrace
and the redemption of the old-prussian army, bez roku wyd.
Historia Gdańska, pod red. E. Cieślaka, Gdańsk 1993.
H ó p f n e r E . , Der Krieg von 1806 und 1807, t. I-IV, Berlin 1851.
H a y t h o r n t h w a i t e P. J., Weapons and Equipment of the
Napoleonie wars, Poole 1979.
H a l i c z E., Geneza Księstwa Warszawskiego, Warszawa 1962.
H e r r e F., Klemens Wenzel Lothar Mettemich. Orędownik pokoju,
Warszawa 1996.
Historia dyplomacji do 1871 r., praca zbiorowa, Warszawa 1973.
H o w a r d M., Wojna w dziejach Europy, Wrocław-Warsza­
wa-Kraków 1990.
H o u r t o u l l e F.G., Jena, Auerstaedt: The Triumph of the Eagle,
Paris 1998.
J a s i ń s k i J . , S k o w r o n e k S., Wschodniopruskie kampanie
Napoleona, Olsztyn 2007.
J o m i n i H., Zarys sztuki wojennej, Warszawa 1966.
K i r c h e i s e n F., Napoleon 1. Obraz życia, t. I-II, Katowice
1931.
K o s s e r t A., Prusy Wschodnie. Historia i mit, Warszawa 2009.
K r o c z y ń s k i H., Wojsko polskie na Pomorzu Zachodnim
i Krajnie w 1807, Warszawa 1990.
Kuj a w s k i M., Wojska Francji w wojnach Rewolucji i Cesar­
stwa, Warszawa-Londyn 2007.
K u k i e ł M., Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej,
Poznań 1912.
K u k i e ł M., Wojny napoleońskie, Kurs historii wojen, t. I,
Warszawa 1927.
L e 11 o w-V o r b e c k O. von., Der Krieg 1806-1807, t. I, II,
Berlin 1891.
M a c d o n e 11 A.G., Napoleon i jego marszałkowie, Warszawa
1938.
M a c N a b Ch., Armies of the Napoleonie Wars, Botley 2009.
M a l i c k i P. Wielka Armia Napoleona na Śląsku 1806-1808,
Wrocław-Racibórz, 2008.
M a n f r e d A., Napoleon Bonaparte, t. I-II, Warszawa 1986.
N i e u w a ż n y A. My z Napoleonem, Wrocław 1999.
N i e u w a ż n y A . , O s t r o w s k i K . , S t e p i e ń T., 200 dni
Napoleona. Od Pułtuska do Tylży 1806-1807, Warszawa 2008.
P a l e o l o q u e M., Aleksander 1, dziwny car, Lwów 1938.
P i c q A., Studium o walce, w cyklu „Biblioteka klasyków
wojskowości”, Warszawa 1927.
R o g a c k i T., Pruska Iława, Warszawa 2004.
R o t h e n b e r g G., The Art of Warface in the age of Napoleon,
London 1977.
S a l m a n o w i c z S., Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa,
Warszawa 2004.
S a l m a n o w i c z S., Fryderyk II, Wrocław 1985.
S i k o r s k i J„ Zarys historii wojskowości powszechnej do końca
wieku XIX, Warszawa 1972.
S n o p k i e w i c z J., Armia saska 1763-1815 (1), Zabrze 2008.
S u m m e r v i l l e Ch., Polska kampania Napoleona, Warszawa
2008.
S t a s z e w s k i J., Wojsko polskie na Pomorzu w roku 1807,
Gdańsk 1958.
T a r l e E.W., Napoleon, Warszawa 1950.
T h i e r s A., Historia Konsulatu i Cesarstwa, t. III, Warszawa
1847.
T h i r y J., Iena, Paris 1964.
T u 1 a r d J., Murat, Gdańsk 2002.
Tu 1 ard J., Napoleon — mit zbawcy, Warszawa 2003.
Z a h o r s k i A., Napoleon, Warszawa 1982.
Z a h o r s k i A., Spór o Napoleona we Francji i w Polsce,
Warszawa 1974.
Z y c h G., Armia Księstwa Warszawskiego 1807-1812, Warszawa
1961.
Z y c h G., Jan Henryk Dąbrowski 1755-1818, Warszawa 1964.
Z y c h G., Rok 1807, Warszawa 1957.
MAPY

Koncentracja Wielkiej Armii i położenie armii pruskich 4 X 1806


Bitwa pod Jeną (14 X 1806 r.) 1 faza
Bitwa pod Jeną (14 X 1806 r.) III faza
Bitwa pod Auerstadt. Stanowiska w przeddzień bitwy wieczorem
13 X 1806 r.
Bitwa pod Auerstadt 13 X 1806 r.
WYKAZ ILUSTRACJI

Napoleon Bonaparte
Fryderyk Wilhelm III
Książę Karol Brunszwicki
Książę Fryderyk Ludwik Hohenlohe
Gerard von Schamhorst
Żołnierze pruscy w 1806 r.
Pruska lekka piechota
Pruska ciężka kawaleria
Piechota saska
Kawaleria saska
Armia pruska w karykaturze A. Orłowskiego
Strzelec rosyjski
Ludwik Ferdynand Pruski
Marszałek Joachim Murat
Marszałek Louis Nicolas Davout
Generał Charles Morand
Generał Nicolas Charles Oudinot
Generał Edouard Adolphe Mortier
Marszałek Jean Baptiste Bernadotte
Marszałek Michel Ney
Kwatera Napoleona w Würzburgu
Bitwa pod Jeną
Ewakuacja rannych spod Jeny
Napoleon wśród gwardzistów
Bitwa pod Jeną
Bitwa pod Auerstädt
Ranny książę Karol Brunszwicki
Generał Antoine Charles Lasalle
Kapitulacja garnizonu Szczecin
Wkroczenie Francuzów do Berlina
Generał Jan Henryk Dąbrowski wkracza do Poznania
Książę Józef Poniatowski
Walki w Lubece
Kapitulacja Gebharda von Blüchera
Starcie pod Prenzlau
Bitwa pod Pruską Iławą
Kapitulacja Gdańska
Bitwa pod Frydlandem
Spotkanie Napoleona i Aleksandra I na Niemnie
Napoleon, Fryderyk Wilhelm III i królowa Luiza w Tylży
Nadanie konstytucji Księstwu Warszawskiemu przez Napoleona
SPIS TREŚCI

Wstęp ........................................................................................................ 5
Krach finezyjnej polityki ....................................................................... 8
Przeciwnicy ............................................................................................ 22
Wojna ..................................................................................................... 54
Jena ........................................................................................................ 79
Auerstadt ............................................................................................. 102
Straty ................................................................................................... 120
Mity Jeny i Auerstadt ........................................................................ 123
Uwagi o bitwie pod Jeną i Auerstadt ............................................... 132
Pościg ................................................................................................... 137
Wojna polska ...................................................................................... 151
Tylża .................................................................................................... 176
Udział Polaków w wojnie 1806-1807 ................................................ 181
Załączniki ............................................................................................ 196
Bibliografia ......................................................................................... 221
Mapy .................................................................................................... 225
Wykaz ilustracji .................................................................................. 232

You might also like