You are on page 1of 307

HISTORYCZNE BITWY

MICHAŁ LESZCZYŃSKI

OSTROŁĘKA 1831

V BELLONA
Warszawa
WSTĘP

Tak zwane momenty krytyczne zajmują w historii wojen


poczesne miejsce. Wojna jest bowiem trochę jak waga, na
której szalach obie strony składają swoje szanse na zwycięs­
two. Wraz z rozwojem konfliktu przeciwnicy rzucają na
nią coraz to nowe atuty — przewagę techniczną, deter­
minację czy liczebność rezerw. Waga przechyla się wtedy
to na jedną, to znowu na drugą stronę. W końcu któryś
z walczących przeważa i to on zostaje zwycięzcą. Bardzo
rzadko zostaje nim słabszy przeciwnik. To on najczęściej
musi pierwszy wyłożyć karty na stół, zagrać przysłowiowe
va banque — zebrać wszystkie dostępne siły i wyprowadzić
przy ich pomocy decydujący cios już niemal tryumfującemu
przeciwnikowi. Jeśli uderzenie okaże się celne, zwycięstwo
nagle przestaje być niemożliwe, jak przekonali się o tym
Amerykanie pod Yorktown w 1781 roku. Jeśli tak wiele
ważący cios jednak chybi... cóż, nikt nie będzie mógł
przynajmniej zarzucić przegranym, że nie próbowali.
Niestety, matematyka jest najczęściej bezlitosna. Zwy­
cięzcą okazuje się prawie zawsze strona silniejsza liczebnie,
lepiej uzbrojona, niekoniecznie najbardziej zdeterminowana.
Wystarczy przywołać choćby armię Północnej Wirginii
generała Roberta Lee, która podczas wojny secesyjnej
dokonała cudów waleczności, by w końcu ulec po czterech
latach przelewu krwi. Cóż dopiero mówić o Japończykach
podczas drugiej wojny światowej — ich poświęcenie
wydawało się nie znać granic, a jednak musieli ustąpić
technicznej i liczebnej przewadze aliantów.
Polacy podczas wojny polsko-rosyjskiej z 1831 roku także
nie dali się łatwo „połknąć” wielokrotnie liczniejszemu
przeciwnikowi, choć nie mieli swojego Austerlitz czy Buli
Run. Potrafili wygrywać potyczki i mniejsze bitwy, przegry­
wali jednak, gdy dochodziło do większych starć. Winą za to
historycy i pisarze najczęściej obarczali polskie elity — rząd,
sejm, ale przede wszystkim generalicję. Najwyższej rangi
dowódcom zarzucano bierność, brak wiary w zwycięstwo czy
po prostu mierne zdolności, które miały doprowadzić do
zaprzepaszczenia szans powstania listopadowego.
Niemalże w centrum przetaczającej się fali krytyki stał
zawsze generał Jan Zygmunt Skrzynecki, który od 26 lu­
tego do 12 sierpnia 1831 roku pełnił funkcję naczelnego
wodza wojsk polskich. Najwybitniejsi historycy powstania,
tj. Stanisław Barzykowski, Ludwik Mierosławski, Wacław
Tokarz, długo zachodzili w głowę, jak można było za­
przepaścić okazję rozbicia wojsk rosyjskich podczas ofen­
sywy wiosennej czy pod Kuflewem, kiedy to większość
okoliczności wydawała się Polakom wybitnie sprzyjać.
Ale to były sukcesy, choć małe, to jednak wciąż sukcesy.
Za grzech śmiertelny pozostanie chyba na zawsze poczytana
Janowi Skrzyneckiemu inna operacja, znana pod nazwą
„wyprawy na gwardię”, podjęta w maju tegoż samego roku.
Jej architekt, kwatermistrz generalny wojsk polskich generał
Ignacy Prądzyński ani przez chwilę nie wątpił w doniosłość
swojego projektu. Unicestwienie w maju 1831 roku stacjo­
nującej w widłach Bugu i Narwi gwardii cesarskiej, na którą
składały się najbardziej wyborowe jednostki rosyjskie, przez
liczące ponad 40 000 żołnierzy zgrupowanie polskie mogło
bez wątpienia przynieść trudne do przewidzenia skutki.
I faktycznie, wyprawa doprowadziła do długo oczekiwanego
przełomu w wojnie polsko-rosyjskiej, zgoła innego jednak do
zamierzonego przez generalnego kwatermistrza. W istocie
bowiem to polskie szanse na zwycięstwo zostały pogrzebane,
wieńcząca zaś wyprawę na gwardię bitwa pod Ostrołęką
okazała się jedną ze smutniejszych kart polskiej historii.
To właśnie niefortunnej ofensywie polskiej w stronę wideł
Bugu i Narwi chciałbym poświęcić niniejszą pracę. Celem jej
nie jest tylko przybliżenie tamtych wydarzeń. Pragnąłbym
także umożliwić czytelnikowi lepsze poznanie bohaterów
tego jakże ważnego okresu w historii Polski.
Wyprawa na gwardię, jak zresztą i całe powstanie lis­
topadowe, pozostawiła po sobie obfitą spuściznę w postaci
literatury zarówno naukowej, jak i pamiętnikarskiej. Informacje
na jej temat zawierają pierwsze szerokie monografie po­
święcone powstaniu listopadowemu — członka rządu narodo­
wego Stanisława Barzykowskiego (Historya powstania lis­
topadowego, t. II-IV, Poznań 1883) oraz Ludwika Mieros­
ławskiego (Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831:
od epoki na której opowiadanie swoje zakończył Maurycy
Mochnacki, t. I-II, Paryż 1845). Pisali o niej szeroko Wacław
Tokarz (Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1930,
najnowsze wydanie z 1994 roku; Bitwa pod Ostrołęką,
Poznań 1922), Władysław Zajewski (wydane pod jego
redakcją Powstanie Listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnę­
trzne, militaria, Europa wobec powstania, Warszawa 1980),
a także Aleksander Puzyrewski (Wojna polsko-ruska 1831,
Warszawa 1899), który oparł swe badania na pierwszej
monografii powstania — Geschichte des polnischen Aufstands
(1830-31) Friedricha von Smitta, wydanej w Berlinie w roku
1839. Także Marian Kukieł poświęcił jej fragment w Zarysie
historii wojskowości w Polsce, Londyn 1949. Dzieła tych
autorów umożliwiają dobry wgląd w całokształt konfliktu
i jego genezę, mają przy tym tę zaletę, że autorzy korzystali
ze źródeł dziś już nieistniejących bądź niedostępnych. Poprze­
dzające wyprawę operacje doczekały się monografii autorstwa
m.in. Wiesława Majewskiego (Grochów 1831, Warszawa
1982) i Tomasza Strzeżka (Iganie 1831, Warszawa 1999).
Liczni pamiętnikarze pozostawili ślad po wyprawie w swo­
ich dziełach. Byli to choćby powszechnie znani Ignacy
Kruszewski (Pamiętniki z roku 1830-1831 ś.p. Generała
Ignacego Skarba-Kruszewskiego (herbu Habdank) byłego
dowódcy 5-go pułku ułanów połskich, podczas emigracji
dowódcy dywizji lekkiej kawaleryi w wojsku belgijskiem
wydanych przez córkę Karolinę z Kruszewskich Grabiańską
w Krakowie 1890, Warszawa 1930), Józef Patelski (Wspo­
mnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat 1823-1831,
Warszawa 1921), Władysław Zamoyski (Jenerał Zamoyski
1803-1868, Poznań 1913), oraz oczywiście pełniący w maju
1831 roku de facto funkcję szefa sztabu armii polskiej Ignacy
Prądzyński (Pamiętniki generała Prądzyńskiego, Kraków
1909), a także generałowie Dezydery Chłapowski (Pamiętni­
ki, Poznań 1899), Henryk Dembiński (Pamiętnik Henryka
Dembińskiego jenerała wojsk polskich, Poznań 1860), Kle­
mens Kołaczkowski (Wspomnienia jenerała Klemensa Koła­
czkowskiego, ks. IV, Kraków 1901) i zwykli żołnierze:
Tadeusz Józef Chamski (Opis krótki lat upłynionych, Warsza­
wa 1989), Franciszek Salezy Gawroński (Pamiętnik r.
1830/31 i kronika pamiętnikowa (1787-1831) pułkownika
Franciszka Sałezego Gawrońskiego, Kraków 1916), Ludwik
Jabłonowski (Pamiętniki, Kraków 1963), Stanisław Jabłonow­
ski (Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi konnej
gwardyi królewsko-polskiej, Kraków 1916), Jakub Lewiński
(Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831 roku,
Poznań 1895), Napoleon Sierawski (Pamiętnik Napoleona
Sierawskiego oficera konnego pułku gwardyi za czasów
W. Ks. Konstantego, Lwów 1907), Leopold Szumski (Wspo­
mnienia o Trzecim Pułku Ułanów byłego Wojska Polskiego,
Kraków 1892), Roman Wybranowski (Pamiętniki jenerała
Romana Wybranowskiego, 1.1, Lwów 1882), Józef Bem (O
powstaniu narodowym w Polsce, Warszawa 1956).
W Polsce są także powszechnie dostępne biografie
ważnych postaci owego okresu jak na przykład Ignacego
Prądzyńskiego (J. Wysokiński, Generał Ignacy Prądzyński,
Warszawa 1985), ówczesnego prezesa Rządu Narodowego
AJ. Czartoryskiego (J. Skowronek, Adam Jerzy Czartoryski
1770-1861, Warszawa 1994), cara Mikołaja I (W. Bruce
Lincoln, Mikołaj I, Warszawa 1988), generała Henryka
Dembińskiego (B. Szyndler, Henryk Dembiński 1791-1864,
Warszawa 1984), Józefa Bema (J. Chudzikowska, Generał
Bem, Warszawa 1990). Znacznie starsza jest biografia
Ludwika Kickiego (L. Nabielak, Ludwik Kicki. Jenerał
wojsk polskich (1791—1831), Poznań 1878).
Bardzo wiele cennych informacji na temat organizacji,
liczebności i uzbrojenia obu armii znalazłem w książkach:
Marka Tarczyńskiego, Generalicja powstania listopadowe­
go, Warszawa 1988, Władysława Dziewanowskiego, Zarys
dziejów uzbrojenia w Polsce, Warszawa 1935, Tomasza
Strzeżka, Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu
listopadowym: mobilizacja i podstawy funkcjonowania
w wojnie, Olsztyn 2006, a także Jana Wimmera, Historia
piechoty polskiej do roku 1864, Warszawa 1978.
Nieocenionym źródłem wiedzy na temat raportów, roz­
kazów i korespondencji w polskiej armii są zebrane przez
Bronisława Pawłowskiego, Źródła do dziejów wojny polsko-
rosyjskiej 1830-1831 r., t. 3, Od 12 maja do 15 lipca 1831
roku, Warszawa 1933.
Zabiegi powstańców o poparcie swych wysiłków na arenie
międzynarodowej, będące nie bez znaczenia dla ich działań
militarnych, opisał Władysław Zajewski w W kręgu Napoleo­
na i rewolucji europejskich 1830-1831, Warszawa 1984.
Informacji na temat wielu interesujących wydarzeń, postaci
i zjawisk omawianego okresu można też szukać w obszernej
Encyklopedii wojen napoleońskich autorstwa Roberta Bielec­
kiego (Warszawa 2001).
TŁO HISTORYCZNE — MAJ 1831 ROKU

Po trzech miesiącach ciężkich walk, na początku maja


1831 roku, wojna nad Wisłą zamarła na pewien czas.
Kwietniowa próba sił w okolicach Kuflewa wyczerpała
obie strony na tyle, że zarówno Polacy, jak i Rosjanie
potrzebowali chwili wytchnienia. Co prawda, walki toczyły
się jeszcze w oddali, na Litwie, Ukrainie czy Lubelszczyź-
nie, były to jednak fronty poboczne. Na głównym teatrze
działań, odcinku między Siedlcami na wschodzie a War­
szawą na zachodzie, zapanowała około dwutygodniowa
przerwa w działaniach militarnych.
Stacjonującego w Jędrzejowie wodza naczelnego wojsk
polskich nie martwił taki stan. Wręcz przeciwnie, uważał,
że czas działa na jego korzyść. Miał ku temu pewne
podstawy — oto wojsko polskie osiągnęło w tym okresie
szczyt swojej siły, ponad 86 870 żołnierzy1 oczekiwało
przeciwnika na linii frontu, ciągnącej się od Zamościa
po Modlin. Istniały pewne problemy z zaopatrzeniem
takiego tłumu, ale wróg miał wcale nie mniej zmartwień.
Przewóz zaopatrzenia z głębi Rosji utrudniały zarówno
szalejące na Litwie powstanie, jak i ataki polskich
partyzantów. Co więcej, przebywającym na terytorium
1 M . T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, Warszawa

1988, s. 161.
Królestwa Polskiego najeźdźcom dawała się bardzo we
znaki epidemia cholery.
Skrzynecki chciał wykorzystać nadarzającą się okazję, by
gruntownie zreorganizować siły, nie będąc niepokojonym.
Liczył też na wsparcie Rządu Narodowego, który starał się
o pomoc czy choćby mediację zachodnich mocarstw, deba­
tujących w tym czasie w Londynie nad przyszłym kształtem
Europy. Zaopatrzenia w obozie między Dębem Wielkim
a Miłosną było wystarczająco dużo, więc ogólnie wśród
żołnierzy i oficerów panowały raczej dobre nastroje.
Wódz naczelny musiał z tym większym zdziwieniem
odebrać kolejne listy od prezesa Rządu Narodowego, księcia
Adama Jerzego Czartoryskiego, ponaglające go do przejęcia
strategicznej inicjatywy w polu. Skrzynecki w odpowiedzi
starał się uspokoić stołecznych polityków, twierdząc, że
sytuacja militarna sprzyja wybitnie stronie polskiej, w głębi
duszy musiał się jednak domyślać, iż jego pozycja jest
zagrożona. Miał wielu przeciwników wśród członków
sejmu, zwłaszcza w lewicowym Towarzystwie Patriotycz­
nym, ale także pewne osoby spośród polskiej generalicji
z chęcią zastąpiłyby go kimś innym na stanowisku naczel­
nego wodza.
Być może to właśnie z powodu podobnych podejrzeń
Skrzynecki zagalopował się nieco, wysyłając do Warszawy
list, którego treść była daleka od dyplomatycznej grzeczno­
ści. Zarzucał w nim księciu Adamowi, że wtrąca się
w sprawy wybiegające poza kompetencje rządu, co więcej
— także kompetencje samej osoby księcia. Znając charakter
Czartoryskiego, człowieka poczciwego i ugodowego, wódz
naczelny liczył najprawdopodobniej, że na tym skończy się
nagabywanie z jego strony. Mylił się jednak, i to bardzo.
Następny list prezesa Rządu Narodowego był utrzymany
w tonie niemalże ultymatywnym.
Czartoryski sięgnął w nim po najbardziej wymowny
środek nacisku, jakim dysponował — liczby. Wymieniał
wszystkie zasoby, jakie jeszcze pozostały Królestwu do
prowadzenia wojny. Rząd ocenił, że zapasów amunicji,
żywności, mundurów i prochu starczy jeszcze na cztery
miesiące. Jeśli w tym czasie nie doszłoby do rozstrzy­
gnięcia, wojna musiałaby się zakończyć klęską, i to
„bez honoru, bez chwały, lecz owszem wśród przekleństwa
i hańby” 2.
Co więcej, książę Adam dysponował lepszym od
Skrzyneckiego rozeznaniem w sprawach międzynaro­
dowych. Wiedział, jak bardzo sprawie polskiej zaszko­
dziła decyzja sejmu o detronizacji cara Mikołaja I
sprzed kilku miesięcy. Polscy dyplomaci nie mogli
już od tamtej chwili negocjować korzystnych dla Kró­
lestwa rozwiązań na gruncie postanowień kongresu
wiedeńskiego, gdyż detronizacja stanowiła ich złamanie.
Streszczając warunki, w jakich musiała funkcjonować
jego dyplomacja, książę żalił się: „Znaleźliśmy wszędzie
rządy nie chcące wcale słuchać naszych przedstawień,
bojące się nawet wchodzić z naszymi agentami w roz­
mowy”3. Tylko sprzyjająca polskiemu powstaniu opinia
publiczna we Francji i Wielkiej Brytanii rokowała
jakąkolwiek poprawę na tym froncie.
21 kwietnia wysłannikowi Czartoryskiego, Aleksandrowi
Walewskiemu (nota bene nieślubnemu synowi Napoleona
Bonapartego i przyszłemu ministrowi spraw zagranicznych
Francji), udało się wreszcie odbyć krótką rozmowę z mini­
strem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, lordem
Palmerstonem. Anglik jak zwykle unikał zobowiązań wobec
przedstawicieli rozmówcy, jedyną wskazówką odnośnie
zamiarów brytyjskiego rządu była zdawkowa uwaga mini­
stra, że dotychczasowych zwycięstw Polaków „nie uważa
2 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1994,

s. 319.
3 J. S k o w r o n e k , Adam Jerzy Czartoryski 1770-1861, Warszawa
1994, s. 292.
za decydujące”4. Płynęła stąd oczywista konkluzja, że jeśli
Polacy chcą liczyć na jakąkolwiek pomoc, najpierw muszą
pomóc sobie sami. Wielka Brytania i Francja z pewnością
nie zapłakałyby, gdyby pozycja potężnej Rosji osłabła na
kontynencie europejskim, nie miały jednak zamiaru ryzyko­
wać swojej reputacji, stawiając na przegranego konia.
Na ciężką sytuację powstańców nakładał się jeszcze
jeden problem — sprawa powstania na Litwie. Jakiś czas
wcześniej w polskiej kwaterze głównej gościł wysłannik
litewski i poczyniono pewne obietnice co do wysłania
pomocy walczącym Litwinom5. Abstrahując już od zobo­
wiązań moralnych, zawierucha nad Niemnem leżała w stra­
tegicznym interesie wojsk polskich.
Tak oto Skrzynecki znalazł się, można by powiedzieć,
pod ścianą. W sensie prawnym mógł zignorować polecenia
rządu, gdyż był odpowiedzialny głównie przed sejmem,
jednak konsekwencje gniewu księcia Czartoryskiego byłoby
trudno zignorować. Jakby na złość z frontu zaczęły nad­
chodzić coraz gorsze informacje. Coraz więcej źródeł
potwierdzało wiadomość o fatalnym końcu wyprawy kor­
pusu generała Dwernickiego na Ukrainę. Wysłany mu na
pomoc, spóźnioną zresztą, oddział Wojciecha Chrzanows­
kiego po kilku potyczkach zamknął się w Zamościu i został
tam unieruchomiony. Chcąc nie chcąc, trzeba było działać.
Wobec tego wódz naczelny, we właściwym sobie buń­
czucznym tonie, wysłał do księcia list, który zaczynał się
wiele mówiącym zdaniem: „Znudziliście mnie, więc ruch
rozpoczynam”6. W wojsku polskim znajdowały się wtedy

4 W. Z a j e w s k i , W kręgu Napoleona i rewolucji europejskich


1830-1831, Warszawa 1984, s. 397.
5 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego w roku 1830

i 1831: od epoki na której opowiadanie swoje zakończył Maurycy


Mochnacki, t. II, Paryż 1845, s. 234.
6 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, Poznań
1883, t. III, s. 386.
bodaj dwie osoby na tyle doświadczone, wykształcone
i zdolne, by przygotować plan operacji na wielką, strategi­
czną skalę. Pierwszą był z pewnością ówczesny szef
sztabu Skrzyneckiego, generał Wojciech Chrzanowski.
Weteran wojny rosyjsko-tureckiej z lat 1828-1829 nie
znajdował się akurat, jak wiemy, blisko naczelnego wodza.
Pod koniec kwietnia wyruszył na ryzykowną wyprawę do
Lubelskiego, nieoficjalnie po ostrej scysji z przełożonym.
Drugim, być może nawet lepszym, sztabowcem był
kwatermistrz generalny wojsk polskich, generał Ignacy
Prądzyński. Wcześniej skonfliktowany z Chrzanowskim,
z dużą dozą optymizmu patrzył w przyszłość po jego
wyjeździe. Zakładał, że teraz otrzyma niejaką „wyłącz­
ność” na doradzanie wodzowi naczelnemu. Problem
polegał jednak na tym, że o ile pomysły strategiczne
Prądzyńskiego były bardziej ambitne i pełne rozmachu od
tych Chrzanowskiego, o tyle mniej chciał o nich słyszeć
Skrzynecki.
Już 5 maja energiczny kwatermistrz zaproponował wo­
dzowi naczelnemu natarcie na główne siły rosyjskie feld­
marszałka Iwana Dybicza stacjonujące w widłach rzek
Kostrzynia i Liwca. Argumentował, że przy odpowiednio
szybkim działaniu Polacy mogli zebrać ponad 60 000
żołnierzy w jednym miejscu i uderzyć na osłabionego
epidemią cholery przeciwnika. Skrzynecki odrzucił plan,
wskazując na znaczną przewagę przeciwnika w działach
(ponad 3:1), a także na fakt, że pozycja w rejonie Kostrzynia
jest mocno oszańcowana. Osobiste oględziny, które odbyli
wraz z kwatermistrzem w trakcie jednego z rekonesansów,
potwierdziły przypuszczenia7. Ponadto Skrzynecki obawiał
się, tak samo jak kilka tygodni wcześniej podczas ofensywy
wiosennej, że Rosjanie obejdą jego prawe skrzydło w trak­
cie marszu w kierunku Siedlec.
7 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy o wojnie
polsko-rosyjskiej w roku 1831, Kraków 1 894, s. 126.
Na skrzydłach głównej armii rosyjskiej operowały dwa
mniejsze zgrupowania — na lewym około 12-tysięczny
korpus generała Cypriana Kreutza, na prawym zaś nie byle
kto, gdyż gwardia cesarska pod dowództwem młodszego
brata cesarza, wielkiego księcia Michała Pawłowicza.
Przeciw nim także można było odnieść korzyść, tyle że
wynik takiego starcia, choćby i najpomyślniejszy, nie
gwarantował takich sukcesów jak rozprawienie się z Dybi-
czem. Zwłaszcza zaatakowanie Kreutza, operującego dość
zuchwale na Lubelszczyźnie, wydawało się ryzykiem
zdecydowanie przewyższającym potencjalne korzyści. Ina­
czej miała się sprawa z gwardią.
Ta elitarna formacja, której kadry składały się z członków
najlepszych petersburskich rodzin, przybyła na ziemie
polskie w pierwszej połowie marca, zajmując pozycje
w widłach Narwi i Bugu. Zadaniem gwardii od początku
nie miała być walka z powstańcami, lecz po prostu
tryumfalne wkroczenie do Warszawy po pewnym, jak
sądzono, zwycięstwie nad Polakami. Jako że koniec wojny
oddalał się, Dybicz miał z niej niewielki pożytek. Teorety­
cznie jednostki gwardyjskie osłaniały go od północy, ale
wobec swojej nieruchawości pełniły raczej rolę „zjadacza”
zaopatrzenia z głębi Rosji. Dodatkowo rosyjski feldmar­
szałek otrzymał od cesarza surowy nakaz baczenia, by
gwardii nic się nie stało, co tylko zwiększało zakres jego
obowiązków i zmartwień.
Choć oddziały wielkiego księcia Michała nie pomogły
głównej armii ani podczas polskiej ofensywy wiosennej,
ani w trakcie starć w okolicy Kuflewa, ich obecność mimo
wszystko zawsze działała mitygująco na Skrzyneckiego,
który nigdy nie podejmował działań ofensywnych przeciw­
ko Rosjanom bez wystawienia wcześniej silnych oddziałów
obserwacyjnych od strony Bugu.
Zniszczenie gwardii nie dawało jeszcze zwycięstwa
w całej wojnie w sensie materialnym, w sensie politycznym
zaś mogło przynieść kolosalne następstwa. Wzięcie do
niewoli dużej liczby szlachetnie urodzonych oficerów
dałoby Polsce trudny do oszacowania atut przetargowy
w negocjacjach z Petersburgiem. Porażka najbardziej
elitarnej formacji cesarstwa rosyjskiego mogła też mieć
kolosalne znacznie moralne, o zasięgu być może znacznie
wykraczającym poza nadwiślańskie granice. Był to krok
wręcz rewolucyjny w swojej wymowie. Oto armia buntow­
ników rozbijała w jego myśl podporę najpotężniejszej
monarchii w Europie — jak przyjęłaby podobne wydarzenie
żyjąca w dobie legalizmu Europa? Ograniczmy się do
stwierdzenia, że zniszczenie korpusu cesarskiego brata
musiało skierować losy wojny z 1831 roku na zupełnie
nowe tory.
W sensie wyłącznie militarnym plan uderzenia na
gwardię nie był nowy w kręgach polskiego dowództwa
okresu powstania. Pierwszy projekt jej zaatakowania wy­
sunął szef sztabu, Wojciech Chrzanowski, jeszcze w marcu,
czyli w tym samym miesiącu, w którym przybyła ona na
terytorium Królestwa Polskiego. Nie spotkał się wówczas
z akceptacją wodza naczelnego. W maju, kiedy potrzeba
czynu znowu nagliła, Ignacy Prądzyński odkurzył pomysł
swojego niedawnego konkurenta i przerobił tak, że powstały
dwie wersje8. Skrzynecki, aczkolwiek wysoce niechętnie,
w końcu przystał na jedną z nich. Zaczęto się pospiesznie
przygotowywać do wyprawy.

8 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 315-317.


WALCZĄCE STRONY, TEREN DZIAŁAŃ
ORAZ PLAN WYPRAWY NA GWARDIĘ

NAPOLEOŃSKA SZTUKA WOJENNA

Z trwających prawie nieustannie od 1789 do 1815 roku


wojen nie tylko Europa, ale też i jej armie wyszły
odmienione. W niepamięć odeszły przewlekłe manewry
przeciwnych wojsk, toczone tak długo, aż któraś ze stron
albo się podda, albo zechce wreszcie stoczyć bitwę. Armia
rewolucyjnej Francji, tak z racji swej liczebności, jak i na
wpół obywatelskiego charakteru, nie miała już czasu ani
chęci na dżentelmeńskie pojedynki, ową przysłowiową
„wojnę w koronkach” z żołnierzami wrogich monarchów.
Zaczęła dążyć do starcia za wszelką cenę, a tym samym do
zupełnego zniszczenia przeciwnika.
Co prawda, na polach bitew, tak samo jak w czasach
ancien regime, podstawową jednostką taktyczną pozostawał
batalion (ok. 1000 ludzi)1, Francuzi unowocześnili jednak
sposób wykorzystania podobnego zgrupowania piechoty.
Wprowadzili tak zwany szyk liniowy en bataille. Aby go
utworzyć, bataliony pułku piechoty rozwijały się w szeroki,
około 280-metrowy front o głębokości trzech szeregów.
Dwa pierwsze oddawały strzały do przeciwnika, trzeci zaś
1 J. W i m m e r , Historia piechoty polskiej do roku 1864, Warszawa, s.382
najczęściej nabijał karabiny dla pierwszych dwóch. Po­
zwalało to na prowadzenie gęstszego, a co za tym idzie
efektywniejszego ognia karabinowego.
Drugim istotnym novum była taktyka tyraliersko-ko-
lumnowa. Wchodzące w skład batalionu kompanie strzel­
ców (woltyżerów) tworzyły szeroki, rozproszony szyk
tyralierski, mający związać walką ogniową przeciwnika
przy wykorzystaniu wszystkich możliwych przeszkód
terenowych. Stojące z tyłu kolumny uderzeniowe miały
być z kolei główną siłą manewrową armii. Formowane
w różnej skali (w zależności czy atak miał być prze­
prowadzony „plutonami”, czy „dywizjonami”), a także
wsparte ogniem strzelców i artylerii, służyły do prze­
łamywania linii bojowej przeciwnika. Niewielu obrońców
mogło bowiem zachować zimną krew w obliczu ataku
najeżonej bagnetami, zwartej grupy ludzi2.
W stosunku do poprzedniej epoki nie zmieniła się
za to broń palna. Nadal dominowały karabiny skałkowe
(o zamku krzosowym/skałkowym). Ich charakterystyczna
nazwa pochodziła od „skałki” — krzemienia, umiej­
scowionego w szczękach kurka. Do wystrzału z karabinu
dochodziło, gdy poprzez naciśnięcie spustu krzemień
uderzał w krzesiwo na panewce, a wywołana w ten
sposób iskra zapalała proch3. Amunicja znajdowała się
w papierowym ładunku, który piechur musiał najpierw
przegryźć. Proces ładowania był dość długi — dobry
strzelec mógł oddać do trzech strzałów na minutę. Jeśli
doliczymy do tego stosunkowo mały zasięg karabinów
(skuteczny — ok. 200 m)4, szybko zrozumiemy, dlaczego
dowódcy armii rewolucyjnych tak często decydowali
się na bezpośrednią walkę.
2 R. B i e 1 e c k i, Encyklopedia wojen napoleońskich, Warszawa 2001,

s. 461.
3 J. W i m m e r , Historia piechoty polskiej do roku 1864, s. 185-186.

4 R. B i e 1 e c k i, Encyklopedia wojen napoleońskich, s. 303-304.


Napoleon Bonaparte, który w momencie objęcia w 1799
roku funkcji Konsula zastał już większość opisanych
wcześniej rozwiązań wdrożonych, poszerzył je jeszcze
i udoskonalił. To on wprowadził wyspecjalizowane kom­
panie woltyżerskie w każdym batalionie, połączył pułki
i brygady w dywizje. Te ostatnie tworzyły, wraz z kawalerią
i artylerią, tak zwane korpusy połączonych broni — ruch­
liwe, a także bardzo samodzielne zgrupowania. Wprowa­
dzenie dywizji oraz korpusów ułatwiło ogromnie manew­
rowanie wielkimi masami żołnierzy. Nowy system można
było w bardzo elastyczny sposób dostosowywać do zmie­
niających się na polu bitwy wydarzeń. I tak na przykład
operowanie dywizjami pozwalało osaczać skupione w du­
żych, nieruchawych zgrupowaniach armie nieprzyjacielskie
i zmuszać je do przyjęcia bitwy na warunkach dyktowanych
przez Francuzów5.
Kawaleria, którą armia rewolucyjna w dużej mierze
zaniedbała, zyskała w latach Konsulatu i Cesarstwa nową
organizację. Pułki jazdy dzieliły się od tej chwili na
szwadrony, te zaś na kompanie. Wprowadzono też nowy
podział ze względu na sprawowane funkcje.
Ciężka kawaleria, do której zaliczano przede wszystkim
uzbrojonych w stalowe pancerze kirasjerów, miała przeła­
mywać szyki nieprzyjacielskie w wyniku gwałtownych
szarż. Zadania kawalerii lekkiej były bardziej złożone.
Oprócz walki była zobowiązana do prowadzenia rozpo­
znania, a także ubezpieczania miejsc postoju armii. Kawa-
lerzyści w trakcie walki przyjmowali zwykle jeden z dwóch
szyków — rozproszony lub zwarty. Ten pierwszy przydawał
się zwłaszcza w wypadku pościgu bądź odwrotu, szyk
zwarty zaś służył przede wszystkim do ataku.
Istniały dwa rodzaje szyku zwartego — kolumnowy
oraz rozwinięty. Zwłaszcza ten drugi wymagał świetnego
5 M. K u k i e ł , Zarys historii wojskowości w Polsce, Londyn 1949,
s. 106-108.
wyszkolenia i dyscypliny, gdyż w trakcie jazdy było
konieczne zachowanie odpowiednich odstępów między
kawalerzystami 6.
Dotychczas statyczna artyleria stała się nagle mobilną
i niebezpieczną bronią. Napoleon, artylerzysta z wy­
kształcenia, podzielił ją na łatwe do przemieszczania
i kierowania w bitwie baterie (piesze lub konne) oraz
nauczył „koncentrować ogień” na wybranym punkcie.
W trakcie bitwy obierała za cel konkretny odcinek,
gdzie znajdowała się armia nieprzyjaciela, bijąc w niego
tak długo, aż można było wypełnić powstałą lukę własną
piechotą bądź kawalerią 7.
Najskuteczniejszą formę ostrzału stanowił tak zwany
strzał rdzenny, kiedy lufa armaty była ustawiona pod
kątem zero stopni, to jest prawie zupełnie poziomo. Kula
leciała wówczas na odległość kilkuset metrów, a po
kontakcie z podłożem (oczywiście, najlepiej suchym)
odbijała się jeszcze kilka razy bądź toczyła, niszcząc
wszystko po drodze. Można sobie tylko wyobrazić,
jakie spustoszenie mogło spowodować podobne trafienie
choćby w czoło nacierającej kolumny piechoty. Zwykle
zwiększano kąt podniesienia lufy, aby uzyskać większy
zasięg ostrzału. Skuteczny zasięg działa 12-funtowego
wynosił najczęściej trochę ponad 1000 m, 6-funtowego
zaś nie więcej jak 850 m.
Innym sposobem wykorzystania armat w omawianym
okresie było rażenie przeciwnika kartaczami. Najczęściej
miały one prostą konstrukcję — metalowy pojemnik
wypełniony kulkami bądź kawałkami ostrego metalu.
Kartacze rozrywały się w powietrzu i obsypywały masze­
rującą piechotę swoją zawartością. Jeśli odpowiednio
skróciło się zapłon takiej puszki, wybuchała ona praktycznie
6 T. S t r z e ż e k , Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu lis­
topadowym, Olsztyn 2006, s. 65-66.
7 M. K u k i e 1, Zarys historii wojskowości w Polsce, s. 97.
zaraz po opuszczeniu lufy — w ten sposób artyleria broniła
się przed bezpośrednią agresją piechoty bądź kawalerii 8.
Przez lata Wielka Armia Napoleona nie miała sobie
równych w Europie, a zwycięstwa w bitwach takich jak
pod Marengo, Austerlitz, Frydlandem czy Wagram przy­
niosły jej dowódcy nie tylko tytuł cesarza Francuzów, ale
także panowanie nad wielką połacią Europy. Pozostałe
mocarstwa nie zaprzepaściły jednak tego okresu i stopniowo
zaczęły unowocześniać swoje wojska. Porażka Wielkiej
Armii podczas wyprawy na Moskwę w 1812 roku pozwoliła
im ostatecznie pokonać potężnego cesarza Francuzów.
Wraz z nastałym po kongresie wiedeńskim długim okre­
sem pokoju dla większości europejskich państw nadszedł
moment rozrachunku z bogatym dziedzictwem, pozostawio­
nym przez rewolucję francuską. Armia nie była wyjątkiem.
Po epoce pełnej zmian w świadomości żołnierzy ich monar­
chowie postanowili przypomnieć rekrutom, kto jest ich
prawdziwym panem. Obywatelską solidarność ponownie
zastąpiono dyscypliną, patriotyzm zaś postanowiono utoż­
samić z dotrzymaniem wierności panującemu władcy. Z tych
powodów na lata 1815-1830 przypada zdecydowany tryumf
tak zwanej taktyki „rewiowej” w armii.
Wspomniany zwrot był widoczny szczególnie w wojsku
rosyjskim, gdzie poczucie niezależności wśród żołnierzy
postanowiono ze szczególną surowością wyplenić. Na
dalsze zaostrzenie kursu w Petersburgu wpłynęło powstanie
dekabrystów w 1825 roku, które wybuchło u zarania
rządów nowego cara, Mikołaja I. Wywołali je młodzi
oficerowie pragnący, by Rosja miała rząd i konstytucję na
wzór państw zachodniej Europy. Bunt utopiono we krwi
powstańców, a treść ich programu jeszcze bardziej upewniła
władze carskie w podjętej decyzji wyrugowania resztek
demokratyzmu z armii.
8 Por.: W. M a j e w s k i , Grochów 1831, Warszawa 1982, s. 53 oraz
R. B i e l e c k i , Encyklopedia wojen napoleońskich, s. 41-42.
To, co w Rosji jednakże było ponurą tradycją, w innym
państwie podległym Mikołajowi I musiało spotkać się
z oporem. Chodzi tu o małe, liczące niespełna 128 000 km2
powierzchni Królestwo Polskie z populacją liczącą w 1830
roku około 4,2 miliona osób. Powstało ono decyzją człon­
ków kongresu wiedeńskiego na zgliszczach stworzonego
niegdyś przez Napoleona Księstwa Warszawskiego. Jego
królem miał być od 1815 roku każdorazowo car Rosji,
a szeroką autonomię gwarantowała państwu, przynajmniej
w teorii, liberalna konstytucja oraz własna, oddzielna od
rosyjskiej armia.
Tytanicznego i być może od samego początku syzyfo-
wego wysiłku dostosowania wojska polskiego do norm
rosyjskich podjął się brat cara, wielki książę Konstanty,
napotkał jednak na znaczny opór. Dowódcy oraz żołnierze
armii Królestwa Polskiego, spadkobiercy napoleońskich
tradycji, pamiętali jeszcze służbę odmienną od tej, którą
wprowadził po 1815 roku jej nowy zwierzchnik. Nie było
w niej poniżających kar cielesnych, nieustannych parad
i rewii, które miały utrzymać wojsko w ślepej dyscyplinie.
Wielu oficerów, zniechęconych do nowych porządków,
odeszło z wojska, natomiast wielu nie doczekało się
lepszego losu od umierających na Syberii dekabrystów,
uczestnicząc w tajnych związkach. A jednak pomimo
wspomnianego drenażu powstanie listopadowe było w dużej
mierze kontynuacją napoleońskiej epopei wojska polskiego,
jej spóźnionym epilogiem.
Po obu stronach walczyli ci sami dowódcy, którzy
niegdyś potykali się na polach Iławy Pruskiej, Borodino
czy Lipska. Niemal każdy z nich wyróżnił się podczas
kampanii napoleońskich, choćby pomniejszym epizodem
w bitwie. Co prawda, armia polska w 1830 roku była
zorganizowana na wzór rosyjski, ale twórcą wzorów był
przecież Antoine-Henri Jomini, szef sztabu jednego
z marszałków Napoleona, Michela Neya. Sposób or-
ganizacji dywizji, tak piechoty, jak i jazdy, taktyka
używana przez nie w polu — wszystko było powiązane
z minioną epoką. Równocześnie był też widoczny pewien
regres, zwłaszcza w dowodzeniu na wyższym szczeblu.
Głównodowodzący obu stron konfliktu nie wykazali się
ani błyskotliwością, ani wyobraźnią swoich odpowied­
ników z lat 1799-1815.
Pomimo kilku przebłysków wojna polsko-rosyjska nie
miała trwałego wpływu na sposób prowadzenia walk
w pierwszej połowie XIX wieku. O ile brak istotnych
nowinek technicznych jest zrozumiały, o tyle stosowana
przez przeciwników taktyka często rozczarowuje, sprawia
wręcz wrażenie topornej. Na polach większych bitew nie
sposób dostrzec na przykład pięknej sztuki manewru, tak
właściwej napoleońskim bataliom. Spotkania znacznych sił
polskich i rosyjskich zamieniały się najczęściej w krwawe
zapasy, z których zwycięzcą wychodził przeciwnik dys­
ponujący większymi rezerwami.
Pozostaje jeszcze sprawa zróżnicowania antagonistów.
Zwłaszcza na początku wojny umundurowanie Polaków
i Rosjan niemalże niczym się nie różniło. Co więcej,
w armii cesarskiej służyły oddziały wołyńskie, litewskie,
nieraz złożone z krewnych i przyjaciół żołnierzy polskich.
Wspomniane fakty skłaniały niektórych historyków do
stwierdzenia, że walka wojsk cesarskich z powstańcami
miała w 1831 roku pewne cechy wojny domowej.

GŁÓWNI DOWÓDCY POLSCY

Mianowanie 26 lutego 1831 roku generała brygady


Jana Zygmunta Skrzyneckiego (1787-1860) wodzem
naczelnym musiało być dla wielu osób zaskoczeniem.
Wszak został on generałem zaledwie kilka tygodni wcze­
śniej (3 lutego — w chwili otrzymania naczelnego
dowództwa był przedostatni pod względem starszeństwa
wśród polskiej generalicji)9, a przed wybuchem powstania
w ogóle niewielu o nim słyszało.
Główny doradca, kwatermistrz i szef sztabu Skrzyneckiego,
Ignacy Prądzyński, po latach streszczał bezlitośnie zdolności
militarne zwierzchnika: „Gdy cię zaprosił na obiad, zastałeś
u niego zawsze na stole salonowym kilka dzienników
zagranicznych, komentaryusze Cezara i Tacyta po łacinie,
kampanie Napoleona i Fryderyka II i mapy; w ustach miał
zawsze Napoleona, Stefana Czarnieckiego, ojczyznę, wielkość
i honor; umiał bardzo zręcznie podawać takowe przedmioty
do dyskusyi, do której jednak sam się nie mięszał, i bardzo
słusznie, gdyż jego niewiadomość była zupełna”10. Adiutant
Władysław Zamoyski, już bardziej wyrozumiały, zaraz po
pierwszym spotkaniu charakteryzował go słowami: „Doczekało
się wreszcie wojsko wodza, nie pozornie albo mimowolnie,
jak dotąd sprawującego swój urząd, ale dzielnego i chęt­
nego”11. Dopiero po kilku miesiącach dodał z pewną goryczą:
„Skrzynecki, jak Chłopicki i wielu innych, chorował na
niewiarę w możność pokonania wroga”12.
Nie do końca sprawiedliwa była zwłaszcza pierwsza
ocena. Skrzynecki okazał się dobrym dowódcą batalionu
jeszcze z czasów wojska Księstwa Warszawskiego, w któ­
rego szeregach zapisał kilka pięknych kart. Uczestniczył
w kampaniach w latach 1807 i 1809 na ziemiach polskich.
Za udział w bitwie pod Raszynem 19 kwietnia 1809
roku przeciwko Austriakom został awansowany do stopnia
podporucznika, po szturmie na Sandomierz zaś dosłużył
się stopnia kapitana13. Uczestniczył w wyprawie Na­

9 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 278.


10 I. P r ą d z y ń s k i , Czterej ostatni wodzowie polscy przed sądem
historyi, Poznań 1865, s. 86.
11 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, t. II, Poznań 1913,

s. 143.
12 Tamże, s. 181.

13 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 278.


poleona Bonapartego na Moskwę w 1812 roku (za bitwę
pod Borodino otrzymał Order Virtuti Militari), a także
w kampaniach z lat 1813-1814. Jako jeden z żołnierzy
armii cesarza Francuzów miał okazję poczuć gorycz
porażki, kiedy wojska sprzymierzonych powoli, acz nie­
ubłaganie zmierzały ku Paryżowi. Podczas bitwy pod
Arcis-sur-Aube (20-21 marca 1814) ponoć uratował życie
samego cesarza, który musiał schronić się przed ogniem
Austriaków wewnątrz czworoboku polskiego batalionu
piechoty. Za to dokonanie został udekorowany Orderem
Legii Honorowej 14.
W armii Królestwa Polskiego Skrzynecki najpierw (25 lu­
tego 1815) trafił do wzorowego batalionu grenadierów.
Kilka lat później został dowódcą 8. pułku piechoty liniowej
i pułkownikiem15. Jako dowódca pułku w czasie pokoju
niczym szczególnym się nie wyróżnił. Z rozkazów dzien­
nych wielkiego księcia Konstantego miałoby wręcz wyni­
kać, że był jednym z najgorszych dowódców polskiej
armii. Nie troszczył się o żołnierzy, sporo czasu spędzał
poza pułkiem. Nieniej pensja przysługująca stopniowi
pułkownika była w wojsku Królestwa Polskiego bardzo
przyzwoita16, co więcej — praktyka administracyjna za­
chęcała do oszczędności kosztem pułku, gdyż sumy w ten
sposób generowane najczęściej pozostawały w kiesie jego
dowódcy. Skrzynecki nie był przysłowiową „czarną owcą”,
jeśli wierzyć źródłom, w pułku późniejszego bożyszcza
polskiej kawalerii, Józefa Dwernickiego, porządki panowały
ponoć jeszcze bardziej skandaliczne 17.

14 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 33.


15 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 278.
16 Tamże, s. 184.

17 Mawiano nawet, że mityczna Beczka Danaid to szczelnie zamknięte

naczynie w porównaniu z kasą Dwernickiego — L. J a b ł o n o w s k i ,


Pamiętniki, Kraków 1963, s. 164-165.
Na marginesie wypada jeszcze dodać, że o pułkowniku
Skrzyneckim tylko raz podczas piętnastolecia istnienia
Królestwa Polskiego zrobiło się głośno. W roku 1828 jako
jedyny z przysięgłych na sądzie wojskowym przeciwko
Walerianowi Łukasińskiemu opowiedział się przeciwko
wyrokowi skazującemu. Sprzeciw swój później odwołał,
motywując go materialnymi zobowiązaniami wobec Towa­
rzystwa Patriotycznego 18.
Wybuch powstania przyspieszył karierę pułkownika
Skrzyneckiego. 17 grudnia 1830 roku ówczesny dyktator,
Józef Chłopicki, mianował go niespodziewanie dowódcą
2. Brygady 2. Dywizji Piechoty. Zagadką pozostaje, dla­
czego zrobił to z pominięciem starszeństwa, gdyż gwoli
sprawiedliwości funkcję tę powinien otrzymać Ludwik
Bogusławski19. Być może wypowiadający się krytycznie
o rewolucjach francuskiej i belgijskiej pułkownik wzbudzał
w dyktatorze większe zaufanie niż dowódca 4. pułku
piechoty liniowej, który trochę wbrew własnej woli stał się
jednym z bohaterów nocy z 29 na 30 listopada20. Jeśli
rzeczywiście właśnie to było przyczyną decyzji Chłopic-
kiego, uwidocznia się pewna elastyczność Skrzyneckiego,
który potrafił szybko odnajdywać się na chwilami bardzo
zmiennej arenie politycznej powstania.
26 stycznia 1831 roku, z rozkazu nowego wodza naczel­
nego, Michała Radziwiłła, Skrzynecki otrzymał kolejny
awans, tym razem na dowódcę nowo sformowanej 3. Dy­
wizji Piechoty21. Trzeba przyznać, że sprawdził się w tej
roli bardzo dobrze. Stoczył 17 lutego z rosyjskim VI Kor­
pusem generała Rosena udaną bitwę w okolicach Dobrego.
Podczas kluczowej bitwy o Olszynkę Grochowską (25 lu­
tego) dowodził zupełnie przyzwoicie, imponując obser­
18 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 50-51.
19 Tamże, s. 80.
20 W . M a j e w s k i , Grochów 1831, s. 7-25.
21 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s . 88 .
watorom odwagą i uporem do tego stopnia, że po stronie
polskiej po Chłopickim można go było śmiało nazwać
głównym bohaterem dnia.
Dzięki takiej opinii (a także pewnej dawce retoryki)
został 26 lutego jednogłośnie obrany na radzie wojennej
w Warszawie nowym wodzem naczelnym w miejsce
niezbyt nadającego się do tej funkcji Michała Radziwiłła.
Sytuacja strategiczna wojsk polskich, jaką zastał Skrzyne­
cki pod koniec lutego, nie była korzystna, aczkolwiek po
części dzięki bezczynności Rosjan udało mu się odbudować
nadwątlone szeregi, a także wypromować wielu młodych
i popularnych oficerów. Swoją pozycję jako wodza naczel­
nego ugruntował zwycięską dla wojsk polskich tzw. ofen­
sywą wiosenną, która przyniosła Polakom nie tylko zwy­
cięstwa (Dobre, Dębe Wielkie, łganie), ale także udaremniła
wojskom feldmarszałka Dybicza przeprawę przez Wisłę
w jej górnym biegu. Gwiazda bohatera spod Dobrego
zaczęła blednąc dopiero w maju 1831 roku wraz z kolejnymi
niepowodzeniami wojsk polskich.
Biorąc pod uwagę styl dowodzenia, Skrzynecki jako
wódz naczelny był przede wszystkim ostrożny, co stało
w dość dużej sprzeczności z jego zachowaniem na polach
bitew, gdzie niejednokrotnie narażał życie. Przypominał
pod tym względem napoleońskiego marszałka Michela
Neya. Tak jak sławny Francuz prawdopodobnie nigdy nie
powinien awansować ponad stopień dowódcy dywizji
— czuł się najlepiej, gdy mógł ogarnąć wzrokiem wszyst­
kich swoich podwładnych, przemówić do nich. Dowództwa
wyższego szczebla, wymagające planowania, pilnowania
szczegółów takich jak współdziałanie różnych formacji
i broni, tylko dezorientowały generałów tego typu, wpędzały
ich w przesadną ostrożność.
Na samym początku pełnienia funkcji naczelnego wodza
Skrzynecki obiecał posłom na sejm, że nie ma zamiaru
wydawać walnych bitew, jak to czynił wcześniej Chłopicki.
Twierdził, że „chce być Fabiuszem Kunktatorem, iż chce
oszczędzić kwiat tej młodzieży, aby nie był tak bez uwagi
ścinany, jak w dniach poprzednich”22. Nic nie wskazuje, by
słowa, które wówczas wypowiedział, były cynicznym
chwytem „pod publiczkę”. Skrzynecki za wszelką cenę
starał się unikać walnych rozstrzygnięć, podwładnym miał
nieraz mówić: „ja wam nie skończę Maciejowicami jak
Kościuszko, ja z Dybiczem menueta tańcować będę: ilekroć
on się naprzód posunie, to ja pójdę w tył, jak on w tył
pójdzie, to ja się za nim posunę”23. Siłę polityczną
powstania upatrywał głównie w jego trwaniu — z rządem,
sejmem i silną armią — tak długim, by debatujące
w Londynie mocarstwa musiały w końcu wyjść z propozyc­
jami arbitrażu.
Każdy, kto spotykał się z wodzem naczelnym, przy­
znawał, że robił na rozmówcach bardzo dobre wrażenie.
Wysoki, postawny, świetnie się prezentował w generalskim
mundurze. Miał przy tym charyzmę i spryt właściwe
rasowemu politykierowi, choć była mu nieobca mało­
stkowość, czasami zbyt jawnie okazywana. Cechował
go sybarytyzm, któremu zawdzięczał przyganę generała
Kołaczkowskiego, „mając wyborowego kucharza, dla na­
rady z nim względem najlepszej przyprawy do sandacza,
gotów był opuścić najważniejszą radę wojenną”24. Mimo to
do końca swego urzędowania zachował sympatię wśród
prostych żołnierzy, którzy nadali mu niemal królewskie
przezwisko „Jana IV”.
Skrzynecki stworzył ciekawy, bardzo odpowiadający mu
system dowodzenia. Na szefa sztabu i generalnego kwater­

22 W. Z a j e w s k i, W kręgu Napoleona, s. 323.


23 B. S z y n d l e r , Henryk Dembiński 1791-1864, Warszawa 1984, s. 94.
24 K. K o ł a c z k o w s k i , Wspomnienia jenerała Klemensa Kołacz­

kowskiego, ks. IV, Kraków 1901, s. 69-70.


mistrza wybrał dwóch młodych, zdolnych i zarazem kon­
kurujących ze sobą oficerów — Wojciecha Chrzanowskiego
i Ignacego Prądzyńskiego. Ich wzajemna rywalizacja po­
zwalała Skrzyneckiemu odgrywać rolę arbitra, który wedle
uznania zatwierdzał bądź odrzucał przedkładane przez
obydwu generałów plany. Właśnie w ten sposób cała trójka
przeprowadziła na przełomie marca i kwietnia zwycięską
ofensywę wiosenną 25.
Wraz z odejściem Chrzanowskiego po bitwie pod
Kuflewem, tym smutniejszym, że dokonanym w nie­
najlepszej atmosferze, system decyzyjny załamał się
i trzeba go było zastąpić nowym. Prawdopodobnie Skrzy­
necki chciał wtedy przejąć większą kontrolę nad ośrodkiem
decyzyjnym armii. Świadczy o tym między innymi no­
minacja na szefa sztabu generała Hubnera, który miał
dość mętne pojęcie o obowiązkach związanych z pracą
na podobnym stanowisku26. Prądzyński zinterpretował
wyniesienie figuranta jako zachętę dla siebie do od­
grywania większej roli w sztabie armii.
Ówczesny kwatermistrz generalny należy do najciekaw­
szych, ale i najbardziej frapujących postaci powstania.
Z jednej strony uważany za bohatera, genialnego stratega,
de facto lepszą stronę duszy Skrzyneckiego, z drugiej zaś
krytykowany przez przeciwników za intryganctwo, wybu­
jałe ambicje, a także słaby charakter. Jego ciągłe spory
z wodzem naczelnym stały się niemal legendarne, osiągając
apogeum właśnie podczas wyprawy na gwardię.
Ignacy Prądzyński (1792-1850) urodził się w Sannikach
koło Kostrzyna27. Służbę wojskową rozpoczął 8 listopada
1807 roku w 11. pułku piechoty Księstwa Warszawskiego.

25 T. S t r z e ż e k , Iganie 1831, Warszawa 1999, s. 29-30.


26 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 122.
27 W stanie służby Prądzyńskiego widnieje inne miasto urodzenia
— Poznań (J. W y s o k i ń s k i , Generał Ignacy Prądzyński, Warszawa
1985, s. 8).
Okazał się zdolnym żołnierzem i szybko awansował.
Wrodzone predyspozycje intelektualne pchały go ku
tzw. broniom uczonym. Już wcześniej, podczas studiów
w Dreźnie, wykazywał zainteresowanie topografią i fo­
rtyfikacjami. Oczywistym wyborem dalszej edukacji była
więc Szkoła Aplikacyjna Inżynierów i Artylerii w Wa­
rszawie, w której murach kształcili się m.in. Józef Bem,
Wojciech Chrzanowski i Klemens Kołaczkowski 28.
W latach 1808-1810 Prądzyński piął się dynamicznie po
szczeblach kariery, awansując na stopień porucznika pier­
wszej klasy i adiunkta inżynierii. Uczestniczył w kampanii
przeciwko Rosji w 1812 roku. Pełnił wówczas funkcje
sztabowe u boku Jana Henryka Dąbrowskiego. Zaskarbił
sobie zaufanie i sympatię starego generała, służąc w jego
sztabie także w kampaniach w latach 1813 i 1814. Zdobył
wówczas opinię oficera wszechstronnego, o sporej wiedzy
teoretycznej, zdolnego pełnić zarówno funkcje sztabowe,
jak i inżynieryjne.
Z tych samych względów znalazło się dla niego miejsce
w armii Królestwa Polskiego, którą od podstaw tworzył
właśnie Dąbrowski. Prądzyński trafił do kwatermistrzostwa
generalnego w stopniu majora. Kwatermistrzostwo, po­
dobnie jak i cały sztab generalny, pełniło w czasach
wielkiego księcia Konstantego raczej rolę dekoracyjną
i zajmowało się różnego rodzaju pracami mierniczymi
i kartograficznymi 29.
Lata dwudzieste przyniosły gwałtowny zwrot w karierze
młodego oficera. Najpierw przyszły zaszczyty — został
mianowany nadzorcą budowy Kanału Augustowskiego,
jednej z największych inwestycji małego państwa polskiego.
Związane z funkcją gratyfikacje pozwoliły mu zakupić
niewielki majątek i wziąć ślub. Wydawało się, że może
28 J. C h u d z i k o w s k a , Generał Bem, Warszawa 1990, s. 36.
29 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s . 3 2 .
spokojnie patrzeć w przyszłość. Niestety, w nocy 25 lutego
1826 roku, około pięć miesięcy po ślubie, został aresz­
towany za udział w tajnej organizacji niepodległościowej
— Towarzystwie Patriotycznym. Sąd wojskowy skazał go
na trzy lata więzienia.
Trudno obiektywnie określić, jak bardzo ten przymusowy
pobyt w warszawskim więzieniu wpłynął na psychikę
Prądzyńskiego, miał za to na pewno bardzo zły wpływ na
jego zdrowie fizyczne. Gdy wyszedł z więzienia w 1829
roku, był już innym człowiekiem. Odsiadka złamała mu
wojskową karierę, która z oczywistych przyczyn nie mogła
już zyskać takiego rozpędu jak niegdyś.
Gdy wybuchło powstanie listopadowe, przyłączył
się doń całym sercem, choć z pewnością wiedział,
że skazuje w ten sposób na zagładę swój niewielki
majątek w Augustowie. Najpierw został skierowany
do Zamościa jako nowy komendant twierdzy, następnie
trafił do sztabu głównego, awansowany na pułkownika.
Choć o Chłopickim wypowiadał się w pamiętnikach
niejednokrotnie krytycznie, trudno mu było ukryć,
że dyktator imponował mu pod wieloma względami.
Dopiero Skrzynecki nadał Prądzyńskiemu stopień ge­
nerała oraz funkcję generalnego kwatermistrza. Niemały
wpływ na tę decyzję miała zapewne popularność Prą­
dzyńskiego wśród powstańczej lewicy, a także bliska
znajomość z księciem Czartoryskim.
Od początku współpraca między wodzem naczelnym
a generalnym kwatermistrzem nie układała się dobrze.
Prądzyński zamęczał Skrzyneckiego wciąż to nowymi
planami zaczepnymi, do których popierania nieraz skła­
niał także wysoko postawionych polityków, co tylko
dodatkowo rozsierdzało zwierzchnika. Jako typowy „jas­
trząb” nie akceptował biernej strategii, którą wojsko
polskie stosowało od lutego — jego żywiołem była
taktyka agresywna, połączona z szybkimi manewrami
i zaskoczeniem, głównym celem zaś — zniszczenie
armii przeciwnika.
Z wyglądu Prądzyński był raczej niepozorny, niski,
bladej karnacji i obrzękłej twarzy — zupełne przeci­
wieństwo Skrzyneckiego. Członek rządu, Stanisław Ba-
rzykowski, pisał o nim: „Jeżeli skąpa była dla niego
natura pod względem fizycznym, to znów pod względem
umysłowym stała się hojna i szczodra. Pojęcie bystre,
umysł otwarty i wszechstronny, imaginacyja bujna i twó­
rcza, pamięć dobra, głowa myśląca”30. Z kolei nieprzy­
jazny mu pamiętnikarz Tadeusz Józef Chamski oceniał
go bezlitośnie jako człowieka „złej wiary, zazdrości,
zawiści i podstępu”31, żonę Prądzyńskiego zaś określił
mianem „Kleopatry polskiej”32.
Odstawiając na bok zabawną alergię Chamskiego na
postać generalnego kwatermistrza, trzeba przyznać, że
Prądzyński często intrygował przeciw swojemu zwierzch­
nikowi, upodabniały go do niego także spore ambicje.
W odróżnieniu od Skrzyneckiego wydawał się osobą
skromniejszą i mniej łasą na zaszczyty, nie miał jednak
siły, jaka powinna charakteryzować wodza naczelnego.
Chwile żywiołowej aktywności często przeplatał nastro­
jami zniechęcenia i bezradności. Ulepiony „z twardszej
gliny” Skrzynecki zdecydowanie szybciej podnosił się
z niepowodzeń, potrafił też lepiej maskować uczucia
wobec podwładnych — w chwilach napięcia nigdy nie
tracił rezonu.
Wyprawa na gwardię miała być epilogiem ich wzajemnej
współpracy. Po niej ich drogi zaczęły się powoli rozchodzić.

30 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 37.


31 J.T. C h a m s k i , Opis krótki lat upłynionych, Warszawa 1989, s. 188.
32 Tamże, s. 189.
GŁÓWNI DOWÓDCY ROSYJSCY

Generał Iwan Iwanowicz Dybicz (1785-1831), zwany


Zabałkańskim, okazał się dla polskich generałów przeciw­
nikiem nad wyraz nierównym. Potrafił całymi tygodniami
trzymać swoje armie w miejscu, robiąc niewiele, by nagle
przejść do ofensywy, w trakcie których działał co prawda
energicznie, jednak w większości przypadków — bardziej
instynktownie niż świadomie.
Na wytłumaczenie takiego postępowania można było
przytoczyć wiele argumentów, którymi zresztą feldmar­
szałek bronił się ze swojej bezczynności przed carem:
fatalna komunikacja, kłopoty z zaopatrzeniem, wreszcie
dziesiątkująca jego szeregi epidemia cholery i słaby wy­
wiad. Trudno jednak nie zauważyć, że przynajmniej połowa
z tych niedogodności, trapiła również stronę przeciwną.
Podobnie postrzegał to car Mikołaj, który nie szczędził
swojemu podwładnemu gorzkich słów i upomnień.
Z dużą, choć może trochę ironiczną estymą pisał o nim
Barzykowski: „Wódz sławny, wiele zwycięstw i tryumfów
carowi przysporzył i nazywał się wybranym z wybranych”33.
Ale nie tylko w zwycięstwach militarnych należało szukać
źródeł silnej pozycji Dybicza na dworze petersburskim.
Ogromne znaczenie miało jego doświadczenie z okresu
wojen napoleońskich. Ten urodzony w Lipie na Górnym
Śląsku (w służbie rosyjskiej od 1801 roku) dowódca brał
wówczas udział w wielu znacznych bitwach, między innymi
pod Iławą Pruską, Frydlandem, Liitzen oraz Kulm (w
dwóch ostatnich był kwatermistrzem generalnym korpusu
Wittgensteina). Za bitwę pod Lipskiem otrzymał nawet
stopień generała lejtnanta34. Jako bliski współpracownik
cara Aleksandra I był ze swoim władcą w 1825 roku, gdy
ten wydawał ostatni dech w Taurogach. To on jako jeden
33 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I I , s . 77 .
34 W . M a j e w s k i , Grochów 1831, s . 2 7 .
z pierwszych zawiadomił cara Mikołaja I o zamiarach
zbrojnego wystąpienia części oficerów rosyjskich, którzy
chcieli wymusić na nowym carze nadanie państwu kon­
stytucji. W trakcie krwawo stłumionego buntu dekabrystów
Iwan Dybicz stał wiernie po stronie monarchii absolutnej,
uczestniczył też w sądzeniu i skazywaniu buntowników,
czym zaskarbił sobie wdzięczność cara Mikołaja. Wreszcie
skronie Iwana Iwanowicza przyozdobiła wawrzynami zwy­
cięska kampania przeciwko Turcji w latach 1828-1829.
Przejął w jej trakcie dowodzenie nad armią bałkańską z rąk
dawnego przełożonego, nieudolnego feldmarszałka Witt-
gensteina. Choć wówczas znacznie bardziej niż Turcy dały
się we znaki Rosjanom warunki atmosferyczne oraz braki
w zaopatrzeniu, Dybicz potrafił twardą ręką utrzymać
nadwątlone siły i w bitwie pod Kulewczą zdecydowanie
pobić Turków. Zagrażając następnie Istambułowi od za­
chodu, przyczynił się do zwycięstwa cesarstwa rosyjskiego
w wojnie35. To właśnie za te zasługi otrzymał tytuł
feldmarszałka i przydomek „Zabałkański”.
Gdy Petersburg dowiedział się o buncie Polaków w 1830
roku, wybór dowódcy wyprawy karnej sam się narzucił.
W momencie wybuchu powstania Iwan Dybicz przebywał
w Berlinie jako specjalny wysłannik cara Mikołaja. Był
gorącym zwolennikiem interwencji rosyjskiej w Belgii36.
Nikt wówczas nie przewidywał, że wojna z Polską
będzie trwała dłużej niż kilka tygodni, tymczasem nie
tylko przeciągnęła się znacznie, ale okazało się też, iż
armię rosyjską spotkało w jej trakcie kilka dotkliwych
kompromitacji. Nie potrafiła rozbić pod Grochowem znacz­
nie mniej licznych Polaków, szturm Warszawy w ogóle nie
doszedł do skutku, próba sforsowania Wisły na początku
wiosny zakończyła się zaś pospiesznym odwrotem w ob-
35W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 67-68.
36Powstanie listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnętrzne, militaria,
Europa wobec powstania, red, W. Z a j e w s k i, Warszawa 1980, s. 39-42.
liczu ofensywy wojsk polskich na tyły Rosjan. Feldmar­
szałek Dybicz bardzo przeżywał te porażki. Nie tylko
spadały na niego gromy w postaci listów od niezadowolo­
nego cara, ale wśród Polaków z czasem stał się obiektem
niewybrednych kpin, choć początkowo budził grozę. Nazy­
wano go „waldmarszałkiem” i przedstawiono na rysunkach,
jak pije wodę z Wisły, od której rośnie mu kołdun (był
bowiem w rzeczywistości człowiekiem dużej tuszy)37.
Podobne karykatury krążyły po całej Europie.
Jako naczelny wódz rosyjski w wojnie w 1831 roku
Dybicz niczym szczególnym się nie wyróżnił. Nie potrafił
umiejętnie koordynować działań różnych korpusów czy
broni. Nie należał również do ludzi chętnie podejmujących
ryzyko. Potwierdza to pewien przekaz jeszcze z czasów
wojny tureckiej. W trakcie bitwy pod Kulewczą miał
jakoby przebywać daleko za linią frontu i obserwować
ruchy swojej armii przez lunetę38. Zrodziło to zarzuty, że
wszelkie sukcesy zawdzięcza jedynie wytrwałości własnych
żołnierzy oraz świetnemu szefowi sztabu, jakim był Karl
Wilhelm von Toll (1777-1842).
Toll, reprezentant starej inflanckiej rodziny, dysponował
wszelkimi zaletami dobrego oficera. Miał duże doświad­
czenie wojskowe, w wojsku przebywał od 1796 roku.
Uczestniczył w niefortunnej wyprawie generała Rimskiego-
-Korsakowa do Szwajcarii, gdzie Rosjanie zostali pobici
przez Francuzów pod Zurychem. Brał także udział w kolej­
nej kampanii przeciwko Francji w 1805 roku, a także
w wojnie przeciwko Turcji w latach 1806-1809.
W 1810 roku trafił do przybocznego sztabu cara Alek­
sandra I. Dopiero tam było mu dane naprawdę rozwinąć
skrzydła. Był świetnym sztabowcem: plany kampanii
przeciw Napoleonowi w 1812 roku, a także rok później
były w dużej mierze jego dziełem. Po generale Kutuzowie
37 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 159.
38 B. W. L i n c o l n , Mikołaj I, Warszawa 1988, s. 133.
kolejni rosyjscy głównodowodzący cenili wysoko zdolności
organizacyjne Tolla, powierzając mu najpierw rolę kwater­
mistrza 1. Armii Zachodniej w 1812 roku, a od grudnia
tego roku funkcję kwatermistrza generalnego 39.
Mianowany w 1826 roku generałem piechoty dwa lata
później został szefem sztabu armii rosyjskiej, walczącej
w Turcji pod dowództwem najpierw feldmarszałka Witt-
gensteina, później Iwana Dybicza. W 1831 roku spotkał się
z tym drugim ponownie, pełniąc dokładnie takie same
funkcje jak poprzednio.
Rosyjski historyk Aleksander Puzyrewski zachował bar­
dzo dobre zdanie o szefie sztabu Dybicza: „Toll posiadał
umysł niepospolity, zdolność orientowania się w chwilach
najtrudniejszych i energiczną stanowczość”40. Wzbudzał
sympatię prostych żołnierzy, których potrafił zjednać zimną
krwią i stanowczym słowem; dla starszyzny był niemalże
postrachem, gdyż pośród bitewnego zgiełku nie baczył
w ostrych słowach na stopień oficerski. Najwyraźniej
dlatego, w odróżnieniu od Dybicza, brakowało mu sprzy­
mierzeńców na cesarskim dworze. Car nie znosił go na
tyle, że po śmierci Dybicza to nie Toll został nowym
głównodowodzącym sił rosyjskich, choć znajdował się na
miejscu i dysponował pełną wiedzą na temat toczonych
w Królestwie Polskim operacji.
W trakcie działań wojennych często spierał się ze
swoim przełożonym. Zachęcał do bardziej stanowczych
działań przeciw Polakom. To on był autorem straceńczej
i niepotrzebnej szarży kirasjerów księcia Alberta pod
Grochowem, choć trzeba przyznać, że bardziej zawiodło
wykonanie niż plan. Jak na ironię podczas polskiej
wyprawy na gwardię przynajmniej raz role miały się
39 R. B i e 1 e c k i, Encyklopedia wojen napoleońskich, s. 549.
40 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, Warszawa
1899, s. 41.
odwrócić — to rosyjski szef sztabu namawiał feldmar­
szałka do ostrożności.
Aby dopełnić listę głównodowodzących armii carskiej,
wypada jeszcze wspomnieć o dowódcy gwardii rosyjskiej,
mianowicie wielkim księciu Michale (1798-1849), młod­
szym bracie cara Mikołaja I.
Najmłodszy z rodzeństwa, był ostatni w kolejce do
tronu, za to świetnie nadawał się do reprezentowania
rodziny cesarskiej na polach bitewnych i paradach. Wdał
się pod tym względem wybitnie w Mikołaja i wielkiego
księcia Konstantego. Uwielbiał rewie i parady, pozostawił
po sobie wraz z bratem wiele regulaminów odnośnie
umundurowania oraz tempa marszu żołnierza. Wszystkie
drobiazgowe regulacje nie miały bodaj żadnego zastoso­
wania na polu bitwy. Pod względem wiedzy wojskowej
Michał nie wykraczał zresztą poza poziom oficera sztabo­
wego pułku. Gwardia pod jego dowództwem nie miała się
zresztą bić, lecz po prostu wkroczyć tryumfalnie do
Warszawy, gdy walki wygasną.
Prywatnie Michał był antypatyczny i nieco dziwaczny
(jak zresztą wszyscy Romanowowie). Czuł się dobrze
jedynie w towarzystwie wojskowych. Na temat jego pożycia
z księżną Eleną, kobietą inteligentną i wytworną, krążyły
w Petersburgu liczne anegdoty. Ponoć zaraz po ślubie
zamiast do książęcych apartamentów wielki książę udał się
na paradę wojskową.
Nie raz zdarzało mu się wtargnąć na wytworne przyjęcie
swojej żony ze śmierdzącym cygarem w ustach i wielkim
psem na smyczy. Od razu maszerował wówczas do męs­
kiego towarzystwa, wśród którego głośno sypał niezbyt
przyzwoitymi dowcipami 41.

41 B.W. L i n c o l n , Mikołaj I, s.

164.
ARMIA POLSKA

W maju 1831 roku stan wojska polskiego osiągnął


zawrotną, jak na skromne możliwości Królestwa, liczbę
około 86 000 żołnierzy42, zgrupowanych w pięciu dywiz­
jach piechoty i trzech korpusach jazdy, a także w kilku
mniejszych oddziałach i garnizonach twierdz. Dodajmy, że
mimo dość dużego upustu krwi od początku konfliktu
wciąż było to wojsko bardzo dobrej jakości, gdyż oprócz
świeżych rekrutów znajdowało się w nim wielu doświad­
czonych wiarusów. Prawdopodobnie sytuacja strategiczna
nigdy już nie wyglądała dla Polaków równie korzystnie.
Znaczne siły rosyjskie wiązali bowiem na Litwie tamtejsi
powstańcy.
Armia Skrzyneckiego stanowiła z pewnością barwną
zbieraninę. Przed powstaniem wojsko Królestwa Polskiego
zasadniczo nie przekraczało liczebnie 42 000 żołnierzy (z
czego pod bronią było 37 000)43, zgrupowanych w dwóch
dywizjach piechoty i dwóch dywizjach jazdy. Każda
dywizja dysponowała trzema dwupułkowymi brygadami,
dywizja kawalerii zaś dwoma brygadami (też dwupuł­
kowymi). Było to grono absolutnie elitarne, którego kadrę
oficerską wykształciły pola bitewne wojen napoleońskich,
szeregowych zaś twarda dyscyplina czasów wielkiego
księcia Konstantego. W oczywisty sposób stanowili świetne
źródło kadr do nowych formacji, które powstały, gdy
Królestwo stanęło u progu wojny z Rosją.
Proces aukcji prowadzono od samego początku dwu­
torowo — najpierw poprzez zwiększenie starych pułków,
a następnie poprzez tworzenie nowych, już na wstępie
upośledzonych organizacyjnie i materiałowo44. Ciekawie
rozwiązano kwestię poboru. Już 2 i 3 grudnia 1830 roku
42 M . T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 161.
43 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 50 .
44 Tamże, s.116-118 i 120-121.
Rada Administracyjna, organ rządowy Królestwa, nakazała
utworzyć w miastach i wsiach tak zwane Straże Bez­
pieczeństwa, do których mieli być rekrutowani mężczyźni
w wieku od 18. do 45. roku życia. Na bazie Straży
powstała tak zwana Gwardia Ruchoma, podzielona już na
bataliony, z których wybierano rekrutów do wojska
liniowego45.
Taki system umożliwił w pierwszych miesiącach po­
wstania utworzenie łącznie czterech dywizji piechoty.
Każda z nich dzieliła się na dwie brygady, po trzy
pułki każda. Oprócz dwóch pułków liniowych (ppl)
brygady zawierały początkowo pułk strzelców pieszych
(psp). W trakcie dalszych walk stosunek ten uległ jednak
dewaluacji.
Okres od 24 kwietnia do 8 maja, czyli bezpośrednio
poprzedzający wyprawę na gwardię, poświęcono na grun­
towną reorganizację sił. Postanowiono przede wszystkim
„zbrygadować” (czyli połączyć) stare doświadczone pułki
piechoty z nowymi (o numerach 12., 14., 15., 16. i 19.),
utworzonymi wcześniej na bazie gwardii ruchomej. Wy­
glądało to mniej więcej w ten sposób, że dywizje liniowe
miały teraz dysponować dwoma brygadami, przy czym
w każdej, oczywiście w miarę możliwości, po jednym
pułku starej i po jednym nowej piechoty46. Zwiększenie
w ten sposób głównej armii o jedenaście batalionów nowej
piechoty pozwoliło na utworzenie dodatkowej, piątej już
dywizji tej broni, której dowództwo otrzymał świeżo
mianowany generał brygady, Henryk Kamieński.
Jeśli chodzi o wyszkolenie oraz chęć do walki, wspo­
mnianą piechotę wypada ocenić bardzo wysoko. Stara
piechota była, co prawda, szkolona według regulaminu
rosyjskiego, jednak jej wieloletni inspektor, generał Stani­
sław Trembicki, unowocześnił jego zapisy w kilku istotnych
45 Tamże, s. 108, 110.
46 J. W i m m e r, Historia piechoty polskiej do roku 1864, s. 490-491.
dziedzinach. Między innymi przyspieszył przechodzenie
piechoty z marszu do szyku rozwiniętego, a także for­
mowanie przez nią czworoboków. Co więcej, polscy
żołnierze, jako nieliczni w Europie, byli ćwiczeni w pły­
waniu i szermierce bagnetami47. Zdecydowanie gorzej
prezentowała się piechota nowa. Sformowana późno (a
wprowadzona do walki jeszcze później) demonstrowała
liczne braki w wyszkoleniu.
Bardzo nierówno prezentowała się też kwestia wyposa­
żenia i umundurowania. Powołany celem zawiadywania
tymi dziedzinami Komisariat Wojskowy radził sobie, jak
mógł, ale środki miał nad wyraz skromne.
Problem z uzbrojeniem piechura w karabin pojawił
się już w grudniu poprzedniego roku, gdy wydano rozkaz
tworzenia czwartych batalionów. Standardową bronią
palną armii Królestwa Polskiego był karabin wzoru
rosyjskiego (kaliber 17,78 mm). Wyparł on z jej po­
czątkowego wyposażenia świetne karabiny francuskie
wzoru 1777 (kaliber 17,5 mm), które jednak zapewne
wciąż były w użytku w czasie powstania. Karabin rosyjski
był krótszy od francuskiego, miał za to dłuższy bagnet,
typu tulejkowego48. Oficerowie używali szpad typu ro­
syjskiego, także tasaki były tej produkcji (wzoru 1817)49.
W czwartych batalionach, a zwłaszcza nowych pułkach,
karabiny były rzadkością, dlatego na czas bitwy, w roz­
winiętym szyku linowym, trzeci rząd żołnierzy był naj­
częściej u zbrojony w kosy.
Tradycyjna piechota Królestwa Polskiego miała mun­
dury koloru granatowego, białe spodnie i wyłogi w kolorze
żółtym (kolor naszywek zależał od pułku). Do tego
dochodził biały płaszcz zimowy oraz kaszkiety z pom­
47 Tamże, s. 471-475.
48 W. D z i e w a n o w s k i . Zarys dziejów uzbrojenia w Polsce, War­
szawa 1935, s. 79 i 129.
49 Tamże, s. 39 i 66.
ponem. Umundurowanie nowych pułków zależało od
województw, które je wystawiały50. Tuż przed wyprawą na
gwardię do rzadkości należał już widok kaszkietów na
głowach żołnierzy, skóra z nich przydawała się bowiem do
naprawy butów.
Piechota polska miała kilka oddziałów, które można
było określić mianem doborowych. Zasłużoną renomą
cieszył się 4. ppl, dowodzony niegdyś przez Ludwika
Bogusławskiego. Uczestniczył on w epopei powstania już
od nocy listopadowej, a wcześniej był ulubionym pułkiem
wybrednego przecież wielkiego księcia. Przynależność do
pułku weteranów z 3. Dywizji Piechoty przynosiła zaszczyt
i zobowiązywała do wzorowego zachowania na polu bitwy.
Dużą i niepowetowaną stratą było za to odłączenie od
głównej armii zahartowanej w boju brygady generała
Hieronima Ramorino i wysłanie jej w początkach maja na
dość dyskusyjną wyprawę Chrzanowskiego do Lubelskiego.
Jazda została podzielona na trzy korpusy — dwa liniowe
i jeden rezerwowy. Każdy z nich składał się z trzech
brygad, w tym jednej tak zwanej straży przedniej. Już
w czasach Królestwa Polskiego jazda miała status broni
elitarnej. Wpływała na to nie tylko legenda epoki napoleoń­
skiej, ale także bardziej wyśrubowane niż w piechocie
warunki rekrutacji. Najsłynniejszą formacją polskiej kawa­
lerii byli uzbrojeni w lance ułani, których sława wybiegała
daleko poza granice kraju. Oprócz pułków ułanów (puł)
w skład polskiej kawalerii wchodziły także pułki strzelców
konnych (psk), wyposażonych w karabinki. W obu przypad­
kach była to jazda lekka. Jedyną na poły ciężką kawalerię,
jaką dysponowali w 1831 roku Polacy, stanowił dywizjon
tzw. karabinierów, złożony z byłych żandarmów 51.
Już na początku wojny przystąpiono do energicznego
zwiększania liczebności kawalerii, na przeszkodzie stanęła
50 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 116.
51 T. S t r z e ż e k , Kawaleria Królestwa Polskiego, s. 136-141.
jednak dostępność koni oraz dłuższy proces jej wyszkolenia.
Nad tym ostatnim czuwał w trakcie powstania tryumfator
spod Stoczka, generał Józef Dwernicki. W dotychczasowych
starciach kawaleria nie poniosła tak wysokich strat jak
piechota, bardzo szybko za to męczyły się konie. Dobrym
przykładem, do czego była zdolna dobrze wykorzystana
polska kawaleria, gdy dawano jej trochę swobody, była
bitwa pod Domanicami (10 kwietnia 1831), gdzie dowo­
dzony przez Ludwika Kickiego 2. puł, dysponując zaledwie
czterema szwadronami, zmusił do odwrotu trzy pułki
rosyjskich huzarów 52.
Nowa jazda prezentowała się w boju nierówno. Tak jak
w przypadku piechoty już w grudniu polecono tworzyć
pułki tzw. jazdy dymowej, podług tradycji powstania
kościuszkowskiego. Oprócz programowo tworzonych od­
działów wyróżniły się formacje ochotnicze, najczęściej
pochodzące z konkretnego regionu kraju, jak ochotniczy
pułk jazdy kaliskiej czy dywizjon poznański. Ich poziom
bojowy był raczej niski, uzależniony od tego, czy dowódcy
udawało się zgromadzić bardziej doświadczoną kadrę.
W niektórych formacjach dawały o sobie znać sejmowe
tradycje polskiego narodu. Wspomniana już jazda kaliska
miała w zwyczaju wybierać sobie dowódców i nawet
wysyłać do przełożonych deputacje, by wymuszać zmiany
rozkazów. Podobne wypadki zmusiły Komisję Rządową
Wojny do wydania 30 stycznia „przepisu frontowej służby
dla nowo formowanych pułków jazdy” 53.
Uzbrojenie ułana stanowiła specjalna lanca długości od
2,296 do 2,583 m, opatrzona grotem i trzewikiem, a także
charakterystycznym proporczykiem, przytwierdzonym do
grota śrubami. W użyciu były głównie szable lekkiej jazdy
rosyjskiej, choć zapewne niejeden oficer z rozrzewnieniem
wrócił do szabli typu francuskiego bądź polskiego jeszcze
52 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 158.
53 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 51 .
sprzed rozbiorów. Strzelcy konni byli wyposażeni w krótkie
karabinki produkcji rosyjskiej, a dokładniej z fabryki
tulskiej; miały kaliber 7 linij (17,78 mm). Karabinierzy
jako jedyni w polskim wojsku nosili kaski podobne do
kirasjerskich54. Umundurowanie kawalerii prezentowało się
różnorodnie. Już na początku wojny Chłopicki nakazał
konkretnym województwom umundurować kawalerzystów,
co dało bardzo barwne rezultaty. Ciekawie musiał wyglądać
ułan starej jazdy w granatowym mundurze i czapce z roga­
tywką, jadąc obok Krakusa odzianego w tradycyjną na
ziemi krakowskiej białą lub granatową sukmanę.
Kwatera główna nie potrafiła dobrze wykorzystać świetnej
broni. Duże znaczenie miała jej dość przestarzała metoda
szkolenia przed powstaniem. Strzelcy konni nie uczyli się
strzelania z konia ani też współdziałania z piechotą i ar­
tylerią55. Nagminnym zjawiskiem było stałe „szatkowanie”
oddziałów kawaleryjskich — dowództwo często dzieliło raz
utworzone zgrupowania na mniejsze części, które następnie
kierowano do różnych, często pobocznych zadań jak zwiad
czy wsparcie piechoty. Podobne praktyki rodziły zamieszanie
i uniemożliwiały sformułowanie spójnej koncepcji użycia
jazdy56. Pomimo tych braków polska kawaleria wielokrotnie
wykazywała wyższość nad rosyjską w trakcie wojny z 1831
roku. Mit niezwyciężonej polskiej jazdy upadł dopiero
podczas wyprawy na gwardię.
Wsparcie ogniowe piechocie oraz kawalerii miały zapew­
nić około 144 działa, zgromadzone w dywizjach (mniej
więcej od 12 do 20 dział), rezerwie (32 działa)57, a także
porozrzucanych po mniejszych oddziałach i korpusach.

54 W . D z i e w a n o w s k i , Zarys dziejów uzbrojenia w Polsce, s. 62,


84, 129, 163.
55 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 5 1 .

56 T. S t r z e ż e k, Kawaleria Królestwa Polskiego, s. 347.

57 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,


s. 392-395.
W twierdzach gromadzono działa typu wałowego, które
z racji swojej specyfiki były rzadko ujmowane w ogólnej
statystyce.
W pole wraz z główną armią wyprowadzano najczęściej
około setki dział (lub mniej). Duża dysproporcja w liczbie
używanych armat w stosunku do Rosjan (około 1:3)
zachęcała polskich dowódców do ich oszczędzania, brako­
wało też szerszej wizji ich wykorzystania w polskiej
kwaterze głównej. Idea koncentracji ognia na jednym
punkcie dziwnie umykała polskim decydentom, a przecież
utworzona pro forma rezerwa artylerii właśnie temu powin­
na służyć.
Polacy mieli świetną kadrę niższych rangą oficerów
artylerii, którym długo udawało się swą odwagą i skutecz­
nością równoważyć przewagę przeciwnika. Jej matecz­
nikiem była wspomniana już Szkoła Aplikacyjna In­
żynierów i Artylerii w Warszawie. Dużą ruchliwością,
a zarazem bardzo agresywną taktyką wyróżniały się
zwłaszcza baterie konne, których gwardyjski rodowód
dawał o sobie znać w postaci brawury jej dowódców,
a także szybkostrzelności.
Kadra oficerska wojsk powstańczych stanowiła w przed­
dzień wyprawy na gwardię bardzo zróżnicowaną grupę.
Skrzynecki nie darzył zaufaniem oficerów o lewicowych
poglądach, w momencie objęcia przez siebie funkcji wodza
naczelnego kazał usunąć z czynnej służby tzw. akademków,
oficerów, którzy stanowiska zawdzięczali kontaktom, tu­
dzież politycznym zasługom z czasów tajnych związków.
Zdobył sobie w ten sposób, co prawda, wdzięczność
starych żołnierzy, rychło jednak stanął wobec problemu
uzupełniania składu wraz ze stratą doświadczonych ofice­
rów. Problem rozwiązał poprzez dość dynamiczną politykę
awansową, której sam w pewnym sensie też był benefic­
jentem. Jeśli zastanowimy się nad proporcjami w polskim
wojsku pomiędzy starymi a nowymi oficerami, to w maju
1831 roku, podobnie jak w przypadku szeregowych i pod­
oficerów, sytuacja nie była jeszcze dramatyczna.
Słabo prezentował się poziom umiejętności dowódczych
generalicji na najwyższych stanowiskach, także w wyniku
politycznych przetasowań. Dowódcy dywizji piechoty
— Maciej Rybiński i Antoni Giełgud — okazali się
przeciętni, Kazimierza Małachowskiego i Henryka Ka­
mieńskiego można ocenić jedynie nieco wyżej. Wśród
dowódców korpusów jazdy nie było lepiej — Tomasz
Łubieński był w najlepszym wypadku niechętnym po­
wstaniu wojskowym rzemieślnikiem, Jan Umiński zaś,
chyba bardziej identyfikujący się z powstaniem, pozo­
stawał w ciągłym sporze z wodzem naczelnym, co bardzo
negatywnie wpływało na dalsze wydarzenia. Najbardziej
doświadczony polski generał — Jan Krukowiecki, pias­
tował urząd gubernatora Warszawy i nie uczestniczył
w starciach liniowych.
Poglądy zdecydowanej większości kadry oficerskiej
Królestwa Polskiego należałoby umieścić po prawej stronie
sceny politycznej. Optowali za legalizmem, ścisłą hierarchią
społeczną, a także negocjacjami z carem, której celem
miały być zażegnanie wojny oraz powrót do status quo ante.
Wydarzenia z 29 listopada przeraziły wyższych szarżą
oficerów. W buncie podchorążych i warszawskiej ludności
widzieli objawy anarchii, ochlokrację i łamanie porządku
publicznego (jakby na potwierdzenie ich obaw tego dnia
zabito trzech generałów). Symbolem wszelkiego zła i roz­
kładu było dla wojskowych lewicowe Towarzystwo Pat­
riotyczne, działające w sejmie pod patronatem Joachima
Lelewela. Słynne z dość radykalnych poglądów ugrupowa­
nie zjednało sobie ich nienawiść ciągłą krytyką negocjacji
pokojowych z carem, działań wojennych, a także posunię­
ciami takimi jak detronizacja cara. Strach budziły też
poszczególne wypowiedzi klubistów, którzy narzekali ponoć
na to, że niektórzy generałowie dobrze dowodzą: „Co to za
bieda z tymi arystokratami, nie będzie można wszystkich
wywieszać!”58.
Dużym, a przy tym rzadko wspominanym mankamentem
polskiej armii podczas powstania listopadowego był brak...
sztandarów pułkowych! Od czasów wodzostwa naczelnego
Michała Radziwiłła na polu bitwy używano jedynie chorą­
gwi z napisem „za wolność naszą i waszą”, które zresztą
wyrzucano bądź tracono przy lada okazji. A przecież
sztandar pułkowy miał w owych czasach istotne znaczenie
moralne — dbając o jego bezpieczeństwo, żołnierze bardziej
identyfikowali się ze swoim oddziałem; co więcej, na polu
bitwy powiewająca w górze chorągiew pozwalała szybciej
zebrać rozbite oddziały 59.
Nadzwyczaj dobrze i nowatorsko, jak na swoje czasy,
prezentowała się po stronie polskiej połowa służba zdrowia.
Lekarz naczelny armii czynnej, Karol Kaczkowski, potrafił
poradzić sobie z niedoborem leków i łóżek w szpitalach.
Na tyłach organizował punkty opatrunkowe, do których
znosili rannych sanitariusze (używali do tego związanych
kos w charakterze noszy). W razie potrzeby ciężej kontuz­
jowanych przewożono w okolice Warszawy, gdzie od­
poczywali w klasztorach, budynkach publicznych bądź
prywatnych60. Niestety, sposób prowadzenia działań wojen­
nych przez polskie dowództwo często niepotrzebnie utrud­
niał lekarzom działanie.
Tuż przed wyprawą w widły Bugu i Narwi do armii
polskiej dołączył doktor Francesco Antommarchi, który
sprawował funkcję osobistego lekarza Napoleona Bonaparte
w trakcie wygnania cesarza na Świętej Helenie — został
generalnym inspektorem polskich szpitali.
Na koniec wypada podkreślić, że armia polska w czasie
powstania listopadowego miała w dużej mierze charakter
58 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 239.
59 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 155.
60 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 132-133.
improwizowany i spontaniczny. Siłą rzeczy dyscyplina
rozluźniła się w porównaniu z czasami wielkiego księcia
Konstantego. Ignacy Prądzyński żalił się w pamiętnikach,
że w maju 1831 roku: „Sprawy się gmatwały, więzy
karności rozluźniały się z dniem każdym. [...] Wkrótce
tylko dobra wola pojedynczych ludzi utrzymywała razem
armię”61. Generalny kwatermistrz chyba w przesadnie
czarnych barwach opisał sytuację Polaków, niemniej faktem
jest, że przykładów rozluźnienia dyscypliny w ich szeregach
podczas wyprawy na gwardię było dość dużo. Musimy
przy tym pamiętać, że to właśnie owa spontaniczność oraz
większa świadomość celu walki niż po stronie przeciwnej
w dużej mierze rzutowały na przewagę Polaków w pierw­
szych starciach.

ARMIA ROSYJSKA

Choć według wszelkich ówczesnych standardów Rosja


była na początku XIX wieku krajem zacofanym i despotycz­
nym, jej licznej armii, noszącej miano pogromczymi Napo­
leona, bał się w Europie niemal każdy. Liczba ludności
cesarstwa (52 milionów dusz)62, a także jego ogromny
obszar obiecywały potencjalnemu przeciwnikowi wojnę
długą i wyczerpującą, jeśli nie przegraną już na starcie. Na
pierwszy rzut oka walka takiego kolosa z małym Królestwem
Polskim nie mogła trwać długo — stało się jednak inaczej.
Przyczyn było kilka. Przede wszystkim rosyjska ad­
ministracja wojskowa prezentowała się fatalnie. Rozdęta
i przeżarta korupcją już w trackie wojny z Turcją w latach
1828-1829 nie stanęła na wysokości zadania63. Mobilizację
żołnierzy przeprowadzono wówczas w ślimaczym tempie
i tylko fakt, że dwa lata później powstanie listopadowe
61 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 122.
62 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 59.
63 Tamże, s. 66-69.
zastało ją w trakcie przygotowań do wyprawy na Belgię,
pozwoliło na w miarę szybkie skierowanie sił przeciw
Polakom. Powtórzono natomiast wszystkie pozostałe błędy.
Bardzo słabo prezentował się dowóz zaopatrzenia i uzu­
pełnień. Choć feldmarszałek Dybicz dosłownie dwoił się
i troił, aby stworzyć możliwie skuteczny system służby
zdrowia dla swoich żołnierzy, nie był w stanie zapobiec
szybkiemu ubytkowi ludzi z rosyjskich szeregów. W szpi­
talach brakowało dosłownie wszystkiego — opatrunków,
lekarstw, a nawet wykwalifikowanych lekarzy64. Również
warunki sanitarne, w jakich przebywali chorzy, pozo­
stawiały wiele do życzenia; wiosną w rosyjskim obozie
wybuchła epidemia cholery, która rychło zaczęła wyłączać
z walki więcej żołnierzy niż polskie kule i bagnety.
Pomimo dotkliwych braków 10 maja w granicach Króles­
twa Polskiego znajdowało się wciąż około 93 000 żołnierzy
posłusznych rozkazom cara Mikołaja I. W trakcie prowa­
dzonej już kilka miesięcy wojny ich organizacja uległa
pewnym zmianom. W skład głównej armii wciąż wchodziły
I Korpus Piechoty Pahlena, korpus grenadierów księcia
Szachowskiego, a także III Rezerwowy Korpus Jazdy
generała Witta. Stanowiły one jądro sił zgrupowanych
w rejonie Siedlec. Rozlokowana w widłach Bugu i Narwi
gwardia składała się z jednej czterobrygadowej dywizji
piechoty, oddziałów strzelców fińskich i saperów oraz
dwóch dwubrygadowych dywizji jazdy — kirasjerów
i lekkiej, wspartych oddziałem kozaków65.
Pod względem organizacyjnym wspomniana gwardia
była raczej wyjątkiem. Rosyjski korpus piechoty teoretycz­
nie składał się z czterech dywizji, ale w praktyce dys­
ponował trzema. Każda dywizja była podzielona na trzy
brygady — dwie piechoty liniowej i jedną strzelców
64 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 6 4 .
65 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,
s. 388-392.
pieszych. Podobna brygada liczyła zwykle dwa pułki, a te
z kolei po trzy bataliony66.
W mundurze rosyjskiego piechura dominowały kolory
zielony oraz biały. Na polu walki jednakże trudno było
odróżnić żołnierzy obu stron, bowiem przed wojną proces
ujednolicania wiernych carowi armii, przynajmniej pod
względem wyglądu oraz oporządzenia, posunął się zbyt
daleko. Rosyjscy i polscy żołnierze nosili podobne kasz­
kiety, krój munduru, płaszcze zimowe. Mylenie „swoich”
z „wrogami” było w trakcie wojny nagminne i jeszcze
w maju 1831 roku zdarzało się często. Dlatego dowódcy
obu stron, przynajmniej na początku kampanii, nie szczę­
dzili wysiłków, aby można było odróżnić walczących. Stąd
na przykład Dybicz nakazał swoim żołnierzom przed bitwą
pod Grochowem umocować gałązki choiny na czakach
kaszkietów, Polacy zaś równocześnie zrywali ze swoich
mundurów i nakryć głowy wszelkie znaki podporząd­
kowania carowi (np. blachy z orłem cesarskim na kasz­
kietach). Stosowano białe lub biało-czerwone opaski na
ramionach. Wszystkie wymienione środki były, jak już
wspomnieliśmy, dalece niewystarczające — cierpiała na
tym zwłaszcza walka tyralierska, która z racji częstego
prowadzenia jej w trudnych warunkach terenowych nieraz
pozwalała poznać wroga lub przyjaciela dosłownie w ostat­
niej chwili.
Piechota rosyjska była gorzej wyszkolona od polskiej.
Nie zmieniała szyku płynnie, nie mówiąc już o wy­
kazywaniu agresywności i pewnego rodzaju spontanicz­
ności właściwej armiom obywatelskim. Strzelcy piesi
nie różnili się, co ciekawe, prawie niczym od piechoty
liniowej. Jej celność prezentowała się w ogóle skan­
dalicznie słabo, a to głównie z powodu małej liczby
amunicji przeznaczonej na roczne ćwiczenia (trzy naboje

66 W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 64 .


na żołnierza!)67. Rosyjska broń palna prezentowała się
niewiele lepiej niż polska. Puzyrewski napisał, że „karabi­
ny były złe i psute bezrozumnem czyszczeniem, z pogię­
tymi lufami i popsutemi zamkami”68. Ruchy w polu
utrudniała ciężkość oporządzenia. Piechota carska udowad­
niała swą największą wartość w obronie, uparte utrzymy­
wanie pozycji, nacechowana charakterystyczną dla Rosjan
dozą fatalizmu, stanowiła ważki atut w momencie prowa­
dzenia bitwy. Rosjanie prowadzili atak, po ówczesnym
uformowaniu odpowiedniego szyku, bez entuzjazmu, ale
często z uporem godnym podziwu.
Dola rosyjskiego żołnierza była ciężka, zarówno w czasie
pokoju, jak i wojny. Do wojska zaciągano w cesarstwie
rosyjskim arbitralnie i na 25 lat. Dla przeciętnego chłopa
był to więc wyrok porównywalny z odsiadką w więzieniu.
Kary cielesne były wymierzane szeregowcom niemal bez
ustalonych granic. Poprzez bezlitosną musztrę starano się
sprowadzić żołnierza do poziomu czegoś w rodzaju zwie­
rzęcia, mającego bez wahania wykonywać polecenia swo­
jego pana. Na szczęście dla Polaków do wojny w 1831
roku był on przygotowany dość słabo, zarówno jeśli chodzi
o wyposażenie, jak i wyszkolenie. Głównym celem armii
rosyjskiej była bowiem nie walka, lecz błyszczenie na
stołecznych paradach. Nie wszystkim dowódcom odpowia­
dał podobny stan. O tego typu porządkach bardzo krytycznie
wypowiadał się chociażby bohater wojny z Napoleonem,
generał Denis Dawydow, który utyskiwał na zabijanie
w żołnierzach zdolności umysłowych oraz inicjatywy69.
Kawaleria rosyjska stanowiła rodzaj broni bez porów­
nania bardziej urozmaicony od polskiej. Nie było w niej
zbyt wielu ułanów, funkcje jazdy lekkiej pełnili huzarzy,
ubrani w dolmany ze złotymi szamerunkami, a także
67 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 38.
68 Tamże.
69 Tamże.
kozacy. Prawdziwym postrachem dla buntowników miała
być zapewne niezrównana na otwartym terenie ciężka
jazda — okuci w zbroje kirasjerzy. W trakcie walki byli
jednak, podobnie zresztą jak i cała rosyjska kawaleria,
nieodpowiednio prowadzeni. Oprócz słabych i niewykazu-
jących inicjatywy dowódców mściły się znów petersburskie
parady — rosyjskie konie miały niepraktyczne oporządze­
nie, wypieszczone szybko padały pod wpływem ciężkich
warunków polowych70. Na większą swobodę operacyjną
pozwalano ruchliwym sotniom kozackim, jednakże już
sama pogarda, jaką darzyli je oficerowie, pokazuje, co
myślano o podobnym wykorzystaniu jazdy.
Rosyjska artyleria dysponowała wieloma zdolnymi do­
wódcami wyższej rangi, którzy potrafili dobrze dobierać
pozycje dla dział i koncentrować ich ogień71. Nie zmieniało
to jednak faktu, że artylerzyści rosyjscy strzelali znacznie
mniej celnie od polskich. Głównym atutem owej broni po
stronie rosyjskiej była kilkakrotna przewaga w liczbie dział.
O służbie zdrowia porównywalnej z polską Rosjanie
mogli tylko marzyć. Śmiertelność wśród żołnierzy carskich
była ogromna, o czym już wspomnieliśmy. Ciężkie rany
prawie zawsze kończyły się śmiercią.
Od czasu wojen napoleońskich opinia o kadrze oficerskiej
Rosjan była w całej Europie krytyczna. Zarzucano jej
kompletny brak fachowości oraz zbyteczne szafowanie
życiem żołnierzy. Zdaniem pewnego Brytyjczyka: „Brako­
wało im inteligencji i efektywności... [byli] nie wiele lepsi
od na poły barbarzyńców”72. Bunt dekabrystów w 1825
roku pogorszył obraz, ukarani oficerowie stanowili bowiem
kwiat wykształconej kadry armii rosyjskiej. Car Mikołaj od

70 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 72 .


71 Tamże.
72 P. H a y t h o r n t h w a i t e , The Russian Army of the Napoleonic
Wars (1): Infantry 1799-1814, Men-At-Arms Series: 185, Londyn 1987,
s. 6.
tamtej chwili nie ufał już wykształconym żołnierzom,
uważając ich za potencjalnych buntowników. Nie mylił się
zresztą, gdyż w trakcie wojny nagminną praktyką było
okazywanie przez niższych rangą oficerów rosyjskich
sympatii Polakom. Niestety, dla tych ostatnich jedynie
werbalnej.
Dowódcy korpusów w 1831 roku, którzy pamiętali
jeszcze wojny z Napoleonem, prezentowali na ogół dobry
poziom. Wśród nich zdecydowanie pozytywnie wyróżniali
się generał Cyprian Kreutz, dowódca V Korpusu Jazdy,
oraz dowodzący I Korpusem generał Paweł Pahlen I. Obaj
myśleli samodzielnie, co nie było regułą wśród rosyjskiej
generalicji; także w boju radzili sobie całkiem nieźle,
kierując wojskami pewnie i stanowczo. Popularniejszy od
nich książę Szachowski, dowódca elitarnego korpusu gre­
nadierów, choć bohater spod Borodino, nie dorównywał im
pod względem umiejętności. Był przede wszystkim znany
z ojcowskiego traktowania swych żołnierzy oraz graniczącej
z brawurą odwagi 73.
Wielką niewiadomą wojny miała się okazać gwardia
cesarska. Rozlokowana zwykle w najbliższym otoczeniu
rosyjskiego władcy, czyli w okolicach Petersburga, była
formacją o długich tradycjach i elitarnym charakterze. Aby
trafić w jej szeregi, trzeba było spełnić bardzo wysokie
wymagania. Jej żołnierze musieli być postawni, wytrzymali,
nienagannie wyglądający w mundurze. Oficerowie gwardii,
rekrutowani z najlepszych petersburskich rodzin arysto­
kratycznych, znali na pamięć regulamin musztry.
Jej najstarsze oddziały — pułki piechoty preobrażeński
oraz siemionowski, utworzył jeszcze Piotr I Wielki
(1672-1725). Były to wówczas pierwsze jednostki rosyjskie
spełniające europejskie standardy zarówno pod względem
wyszkolenia, jak i wyposażenia. To w dużej mierze dzięki

73 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 42 .


nim car utrzymał się przy władzy pomimo niepopularnych
reform wewnętrznych. Powstały nieco później pułk iz-
maiłowski utworzyła w 1730 roku caryca Anna Iwanowna.
Był on złożony głównie z Niemców. Spośród kawalerii do
najstarszych i najbardziej elitarnych jednostek gwardii
należał pułk karabinierów, którego początki sięgały jeszcze
1722 roku74.
Wielu polskich dowódców i żołnierzy niesłusznie lek­
ceważyło jednostki gwardyjskie. Jak już wspomniano, nie
planowano korzystać z nich w polu, dlatego powszechnie
twierdzono, że: „Panicze Petersburga, syny bojarów pod
zasłoną innych, mieli pędzić życie bez trosk i bez pracy”75.
Działania wojenne wykazały, że przynajmniej część for­
macji gwardii dysponowała świetnym przygotowaniem
bojowym. Również jej wyposażenie stało na najwyższym
poziomie pod względem jakości 76.

POŁOŻENIE ARMII I PLANY KAMPANII

Królestwo Polskie kształtem i rozmiarem nie mogło się


równać z Turcją, której górzyste pasma i pustkowia tak
bardzo dały się we znaki armii rosyjskiej w latach
1828-1829. Bez wątpienia najważniejszą przeszkodą tere­
nową, jaką napotkali Rosjanie podczas kampanii 1831
roku, była Wisła. Przecinała ona ówczesne Królestwo
Polskie niemalże w połowie, dzieląc państwo na dwie
części. Obszar po lewej stronie rzeki należał prawie
w całości do Polaków. Stanowił ich główne zaplecze
ludzkie i materiałowe; co więcej, na południu przebiegała
arcyważna granica z Austrią — główne źródło zagra­
nicznej pomocy (Prusy na północy i zachodzie szczelniej
74 R. B i e 1 e c k i, Encyklopedia wojen napoleońskich, s. 500.
75 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 104.
76 S . J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej gwardyi królewsko-polskiej, Kraków 1916, s. 86-87.
zamknęły swoje granice dla Polaków). Do Rosjan należała
północno-wschodnia część Królestwa, wraz z tak zwanym
Półwyspem Litewskim. Ich siły były bardziej skupione od
polskich, co należy odnotować, biorąc pod uwagę przewa­
gę liczebną nad przeciwnikiem, były za to mało operatyw­
ne, przez co same pozbawiały się atutów wynikających
z pierwszego faktu.
Bezpieczeństwa lewego brzegu Wisły, zaczynając od
wschodu, strzegł niewielki, zgromadzony w Zamościu korpus
generała Chrzanowskiego (5572 doświadczonych żołnierzy,
10 dział) wraz z garnizonem twierdzy (ok. 3820 ludzi). Choć
jego misja, czyli pomoc Dwernickiemu, zakończyła się
niepowodzeniem, szachował on dość skutecznie potencjalne
uderzenie Rosjan w kierunku górnej Wisły. Zamość od
początku wojny stanowił najpewniejszą i najlepiej utrzymaną
twierdzę w rękach Polaków, doświadczenia z roku 1813
pozwalały zaś wątpić, czy Rosjanie spróbują go szturmować.
Dalej górnego biegu Wisły, w kierunku północno-zachodnim,
na odcinku między Janowem a Puławami pilnowała grupa
generała Dziekońskiego (9541 słabo wyszkolonych i uzbrojo­
nych żołnierzy oraz 10 dział). Jej główny atut stanowiła
Wisła, szeroka i trudna do przeprawy w tym rejonie. Gdyby
nie ona, Dziekoński zapewne niedługo mógłby się opierać
silniejszym agresorom.
Groźnym przeciwnikiem mógł być bez wątpienia korpus
generała Kreutza (12 112 zaprawionych w boju żołnierzy
i 38 dział), stanowiący lewe skrzydło armii rosyjskiej.
Zogniskowany wokół Lublina zdążył już napsuć wiele
krwi Polakom, którzy dwukrotnie wysyłali przeciwko niemu
niewystarczające siły.
Dalej na północ, w dół Wisły, mieściło się główne
centrum operacyjne powstania — licząca ponad 130 000
osób Warszawa. Mniej więcej 50 km na wschód od niej
swój obóz miała na początku maja główna armia polska
pod dowództwem Jana Skrzyneckiego — pięć dywizji
piechoty, trzy korpusy jazdy (łącznie ok. 48 467 żołnierzy)
i 138 dział. Była to podstawowa siła manewrowa Królestwa.
Po odparciu pod koniec kwietnia ofensywy Dybicza na
Kuflew Skrzynecki rozmieścił armię wzdłuż łuku miejs­
cowości Pustelnik, Dębe Wielkie i Wiązowna. Prócz nich
mógł jeszcze liczyć, w razie zagrożenia, na wsparcie
garnizonu umocnień miasta (nowe pułki — 6491 ludzi),
które łączyła z Kałuszynem i Jędrzejowem dogodna szosa
siedlecka.
Główna armia feldmarszałka Dybicza stacjonowała bez­
piecznie w widłach rzek Liwca i Kostrzyna, dokładnie
naprzeciw pozycji polskich. W maju 1831 roku liczyła
około 53 262 ludzi (40 863 piechoty, 10 613 jazdy i 245
dział)77, zmęczonych już niezbyt efektywną kampanią.
Pamiętając o niespodziance, jaką sprawili mu Polacy na
początku wiosny, feldmarszałek skupił armię w bezpiecznej
odległości od Siedlec, gdzie znajdowały się główne maga­
zyny z zaopatrzeniem. Tutejsze pozycje były dobrze
oszańcowane i nie rokowały dużego powodzenia w razie
prób frontalnego ataku.
Na opisywanym froncie obie armie się szachowały.
Położenie wojsk Skrzyneckiego niedaleko stolicy wydawało
się przy tym nieco korzystniejsze, gdyż skracało jego linie
zaopatrzeniowe, mimo to żołnierze polscy i tak sarkali na
braki w dostawach. Podobnie jak rosyjskim przeciwnikom
dawała się im ponadto we znaki cholera oraz ponure
wyniszczenie pobliskich terenów przez wojnę. Bez wąt­
pienia wszyscy odczuwali potrzebę przeniesienia działań
militarnych na nietknięte dotąd tereny, gdzie lepsze warunki
sanitarne i świeższe powietrze mogły zatrzymać postęp
dokuczliwej epidemii.
Znajdowały się one na północy, wewnątrz tak zwanego
Międzyrzecza Łomżyńskiego. Opasające je linie dwóch
77 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,
s. 388-395.
rzek (Bugu i Narwi) biegły na terenie Królestwa Polskiego
niemalże symetrycznie — wpływały od wschodu, kierując się
na północ. Następnie stopniowo skręcają w kierunku zachod­
nim, by wreszcie pod ostrym kątem połączyć się w rejonie
Serocka i w postaci tak zwanej Bugo-Narwi wpłynąć do
Wisły. Teren, który opasały, biegnąc w ten sposób, stanowił
w 1831 roku autonomiczny sektor działań wojennych. Od
północy i zachodu odgradzała go Narew, rzeka z być może
niewielkim korytem, ale za to dość szeroka (1,5-3 km),
z często podmokłą doliną. Od południa Międzyrzecze
ograniczał Bug, przepływający przez mniej dzikie tereny, ale
za to ubogi w brody umożliwiające przeprawę.
Dużym utrudnieniem dla wojska chcącego prowadzić
tutaj działania były nie tylko rzeki, lecz i Puszcza Biała,
rozciągająca się między nimi. Przecinały ją dwa większe
trakty, wiodące z Warszawy na Litwę, z czego oba
znajdowały się w dość kiepskim stanie. Lepszy, zwany
„dawnym”, wiódł z Serocka w kierunku wschodnim,
niemalże równolegle do linii Bugu. W Broku skręcał nagle
na północ w kierunku Ostrowa, za którym biegł dalej,
przez Zambrów ku Surażowi nad Narwią, przecinając
Międzyrzecze od strony wschodniej. Drugi trakt, zwany
inaczej „furmańskim”, zdecydowanie gorzej utrzymany
i przechodzący przez środek Puszczy Białej, biegł od
Serocka przez Długosiodła, Wąsewo i Śniadowo do Łomży.
Jedyną drogą w regionie o bitej nawierzchni była tak
zwana szosa kowieńska, łącząca Warszawę z Kownem.
Ukończona w 1825 roku stanowiła jedną z czołowych
inwestycji ministra finansów Królestwa, księcia Lubeckiego.
Z Serocka biegła prawym brzegiem Narwi przez Pułtusk
i Różan aż do Ostrołęki, gdzie przekraczała rzekę. Tutaj
prowadziła prosto do Łomży, odcinając jakby północne
zakole Narwi linią biegnącą przez te dwa bardzo ważne,
dysponujące mostami miasta. Z racji swego zbyt wysunię­
tego na północ położenia szosa kowieńska siłą rzeczy nie
mogła stanowić podstawy działań w Międzyrzeczu Łom­
żyńskim, co najwyżej spełniała rolę pomocniczą, przy tym
jednak dość istotną. Można bowiem powiedzieć, nie mijając
się zapewne bardzo z prawdą, że ten, kto kontrolował
Ostrołękę, Łomżę oraz łączący je odcinek szosy, był
zarazem panem znacznej części Międzyrzecza 78.
Od początku wojny wnętrze łuku Bugu i Narwi było
oszczędzane przez działania wojenne. Dla Rosjan uderzenie
na to miejsce stanowiło potencjalne wejście w ślepy zaułek,
jaki tworzyły Serock i Modlin, niemniej opłacało im się
utrzymywać tutaj większe siły, które mogły pełnić rolę
osłony północnej flanki armii Dybicza.
Między 10 a 15 marca przybyła tu gwardia cesarska pod
dowództwem wielkiego księcia Michała (24 050 ludzi oraz
72 działa). Jak już wspomnieliśmy, siła ta nie miała być
wykorzystana do czynnych walk, toteż jej położenie w oko­
licach Śniadowa miało początkowo bardziej komunikacyjny
niż militarny charakter. Dostarczane szosą kowieńską
zaopatrzenie (dla gwardii wyjątkowo szczodrze, oczywiście)
i korespondencja miały łatwy dostęp przez Łomżę (w
kierunku południowym).
Z czasem pozycje gwardii stały się przedmiotem obaw
feldmarszałka Dybicza, który nie bez racji stwierdził,
że były one trochę „zawieszone w powietrzu” — od­
dzielone od głównej armii Bugiem i dość szerokim
pasmem terenu na północ od niego. Wobec tego starał
się nakłonić wielkiego księcia Michała, by zbliżył się
w kierunku Bugu, co mogło zapewnić lepsze współ­
działanie między obiema rosyjskimi armiami w razie
śmielszego wypadu przeciwnika. Gwardia ostatecznie
przesunęła się nieco w kierunku południowym, na co niemały
wpływ miały informacje o planowanym przez Polaków
wysłaniu bliżej nieokreślonych sił na Litwę 13 maja.
78 Por.: S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,
s. 398-399 oraz W. Maj e w s k i , Grochów 1831, s. 42-46.
W maju lwia część gwardii stacjonowała pod Śniadowem,
tylko pułk strzelców konnych pozostał w Ostrowiu, aby
pilnować dróg do Zambrowa i Jędrzejowa79. Pełniący rolę
pomocniczą (ale niebędący częścią gwardii) oddział gene­
rała Sackena (4217 ludzi, 8 dział)80 pozostał w Ostrołęce
z zadaniem osłony prawego skrzydła wojsk wielkiego
księcia oraz pilnowania tamtejszego mostu.
Przez cały czas wielki książę nie wydawał się traktować
poważnie potencjalnych zagrożeń dla swego korpusu. Czas
spędzał miło w Zambrowie, goszczony hojnie przez bliżej
nieznanego nam duchownego katolickiego81.
Polacy dysponowali w Międzyrzeczu kilkoma oddziałami.
Lewe skrzydło całego polskiego frontu opierało się twierdzy
Modlin, leżącej u ujścia Bugo-Narwi do Wisły. Stara twierdza
z czasów napoleońskich, leżąca około 25 km na zachód od
Serocka, była przed wojną mocno zaniedbywana przez
władze Królestwa Polskiego. Wciąż jednak, po pewnych
remontach, mogła stanowić schronienie dla liczącego 5490
żołnierzy korpusu generała Jana Ledóchowskiego. W rejonie
wideł Narwi i Bugu, niedaleko Serocka, operował ponadto
niewielki oddział generała Antoniego Jankowskiego (3237
ludzi)82, którego zadaniem było obserwowanie gwardii,
stacjonującej, jak wiemy, nieopodal.
Przy okazji wypada podkreślić znaczenie nazwy tak
zwanego trójkąta twierdz — Warszawy, Serocka i Modlina
— którego pomysłodawcą był Napoleon Bonaparte. Wciś­
nięty pomiędzy Wisłę, Bug i Narew zespół twierdz umoż­
liwiał kontrolującej go armii przeciwdziałanie atakom
przeciwnika z dowolnej strony w myśl preferowanych
przez Napoleona strategii — uderzenia z położenia środ­
kowego oraz działań na liniach wewnętrznych.
79 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 242.
80 Tamże, s. 389-390.
81 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 413.
82 Tamże.
Prądzyński już od pewnego czasu zbierał informacje na
temat położenia gwardii i jej składu. Bardzo pomógł mu
nowy szef polskiego wywiadu, Józef Załuski (pełnił tę
funkcję od 5 maja). Weteran zarówno wojen napoleońskich,
jak i z Turcją potrafił na tyle dobrze zorganizować swój
resort, że w przeddzień wyprawy Polacy mieli dość
szczegółowe dane na temat dyslokacji sił carskich w wid­
łach Bugu i Narwi83.
Komentowany później przez strategów europejskich plan
Prądzyńskiego był prosty w założeniu, ale nieco bardziej
złożony, jeśli chodzi o szczegóły jego wykonania. Z tego,
co możemy wnioskować z jego wspomnień (nie zachowała
się oficjalna wersja planu, zresztą i tak później modyfiko­
wanego po decyzjach Skrzyneckiego), zamierzał w tajem­
nicy przed przeciwnikiem skoncentrować dużą armię w Se­
rocku, będącym niejako wrotami do Międzyrzecza Łom­
żyńskiego, i stamtąd skierować ją przeciwko siłom
wielkiego księcia Michała. Po przekroczeniu Narwi siły
Polskie miały się rozdzielić, tworząc coś w rodzaju wideł
z trzema ostrzami. Lewe miało uderzyć na Ostrołękę
i opanować tamtejszy most na Narwi. Stamtąd, po ewen­
tualnym wzmocnieniu, mogłoby ruszyć szosą kowieńską
w kierunku Łomży, by odciąć gwardii możliwość odwrotu.
Środkowe zgrupowanie, najsilniejsze, miało zająć się
główną masą sił nieprzyjaciela, maszerując ku niemu
jednym ze wspominanych już traktów — „furmańskim”
bądź „dawnym”. Prawe ostrze powinno ruszyć prawym
brzegiem Bugu ku miasteczku Nur, i ta część planu budzi
najwięcej wątpliwości. Tam jego zadaniem byłoby obser­
wowanie tudzież zabezpieczenie mostów, którymi na
ratunek gwardii mógłby przybyć Dybicz. Trudno powie­
dzieć, ile czasu według Prądzyńskiego miała zająć cała
operacja wraz z walną bitwą przeciwko gwardii. Wiemy

83 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 318.


tylko, że pierwsza wersja planu, przedłożona wodzowi
naczelnemu jeszcze 27 kwietnia, przewidywała osiem dni
na realizację84.
Wykonanie operacji zdecydowano się powierzyć czterem
dywizjom piechoty i dwóm korpusom jazdy. Na dotych­
czasowych pozycjach głównej armii polskiej miał pozostać
generał Umiński z 10 776 żołnierzy (4. Dywizja Piechoty
generała Henryka Milberga, dywizja jazdy generała Tomic­
kiego oraz 28 dział) z zadaniem markowania działań
całego zgrupowania Skrzyneckiego. Nie zmieniono układu
obozu, by przeciwnik możliwie najpóźniej dowiedział się
o wymarszu na północ większości Polaków.
12 maja Umiński otrzymał z kwatery głównej instrukcję
zaczynającą się słowami: „Przedsięwziąłem uskutecznić
wyprawę przez Serock na prawy brzeg Bugu na komunika­
cję nieprzyjaciela i dla podania ręki Litwie”. Po krótkim
wstępie wódz naczelny wymienił następnie skład sił po­
wierzonych generałowi Umińskiemu i rozgraniczył dokład­
nie jego kompetencje. Najważniejszy wydaje się fragment,
w którym określił zadanie nowo utworzonego korpusu:
„Dopóki działania głównego wojska nie zaczną wywierać
swojego wpływu na armję nieprzyjacielską, postępowanie
Pana Generała powinno być odznaczone jak największą
przezornością, nic nie należy mu ryzykować, a mieć
zawsze na głównym celu utrudzenie nieprzyjacielowi
przeprawy Wisły, spóźnianie mu wszystkich celów do tego
dążących, a nade wszystko obrona Warszawy” 85.
A więc w razie ataku Dybicza Umiński otrzymał pole­
cenie energicznej obrony, połączonej z wycofywaniem się
w kierunku stolicy. W razie wyruszenia armii feldmarszałka
na pomoc gwardii polski generał był zobowiązany powo-
84 J. W y s o k i ń s k i , Generał Ignacy Prądzyński, Warszawa 1985,
s. 166-167.
85 P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830

-1831 r., t. 3, Od 12 maja do 15 lipca 1831 roku, Warszawa 1933, s. 1-2.


dować jak najwięcej strat na jego tyłach. Przez cały czas,
niezależnie od wydarzeń, winien składać kwaterze regularne
i wyczerpujące meldunki na temat sytuacji na swoim
froncie. Jak się wydaje, pojedynczy korpus odebrał zbyt
dużo różnorodnych zadań.
Równolegle do rozprawy z gwardią wielkiego księcia
Michała polska kwatera główna przygotowywała drugą,
nie mniej doniosłą w swoim znaczeniu operację. Jak już
wspominaliśmy, od kilku miesięcy na Żmudzi trwało
powstanie przeciwko caratowi. Na przełomie kwietnia
i maja delegat tamtejszych władz powstańczych, Feliks
Wrotnowski, bawił nawet w Warszawie i kwaterze Skrzy­
neckiego, prosząc o wsparcie materiałowe i instruktorów
wojskowych86. Prezes Rządu Narodowego, książę Czar­
toryski, doskonale zdawał sobie sprawę, że utrzymanie
ogniska walk na Litwie leżało w żywotnym interesie
sprawy polskiej, toteż rychło zaczął naciskać na wodza
naczelnego, by wydzielił niewielką jednostkę wojskową,
której żołnierzy wysłano by na Żmudź w charakterze
instruktorów i kadr dla tamtejszych powstańców.
Skrzynecki podchwycił ten pomysł jeszcze przed za­
twierdzeniem majowej wyprawy. Idea dywersji niewielkimi
siłami była bliska jego koncepcji prowadzenia działań,
liczył zresztą, że zamknie w ten sposób usta malkontentom
w Warszawie. Na dowódcę wyprawy został wybrany
pułkownik Dezydery Chłapowski, żołnierz o dużym do­
świadczeniu (od 1808 roku był oficerem ordynansowym
Napoleona, w 1811 roku trafił do szwoleżerów gwardii)
i przebojowej osobowości, który nie miał dotychczas okazji
wykazać się w wojnie z Rosją. Nominację przyjęto różnie.
Niektórzy sarkali na Chłapowskiego, nazywali go „udawa-
czem krzykliwym” i „chwatem tylko w gębie”87. Nawet
przychylny mu Prądzyński przyznawał, co prawda, że
86 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 234.
87 J.T. C h a m s k i , Opis krótki lat upłynionych, s. 190.
Chłapowskiemu nie brak odwagi i zdolności, nie omieszkał
jednak później w pamiętnikach dodać: „nad tem wszystkiem
jednak niezmiernie górowała w nim ambicya” 88.
Zainteresowany tak wspominał moment powiadomienia go
o nominacji: „Skoro wszedłem do jen. Skrzyneckiego, zapytał
mi się, czy się podejmę z 1. pułkiem ułanów i bateryą konną
przeprowadzić w Trockie pod Wilno 200 oficerów i podofi­
cerów, przeznaczonych na instruktorów dla powstania litews­
kiego, które podług ostatnich wiadomości było koło Trok
zebrane. — Nigdy, służąc od dzieciństwa, nie wybierałem
sobie nic, każdy rozkaz będę się starał wypełnić — brzmiała
moja odpowiedź”89. W trakcie dyskusji obaj panowie ustalili,
że do zadań w lesistym terenie Litwy bardziej odpowiednia
będzie piechota niż cały pułk ułanów. Skrzynecki pozwolił
Chłapowskiemu wybrać stu żołnierzy i oficerów z 1. psp.
Razem z wcześniej wymienionym 1. puł liczebność grupy
wysyłanej na Litwę wynosiła 820 ludzi90. Byli to zarazem
najlepsi z najlepszych.
Rozkazy odnośnie wydzielenia owych sił rychło trafiły
na biurko stacjonującego w Serocku generała Antoniego
Jankowskiego91, były przy tym jedynie czubkiem góry
lodowej przy nawale pracy, jaką miał wówczas do wyko­
nania. Jego skromne siły musiały równolegle wznieść dwa
mosty na Bugu, po których niebawem miało przejść prawie
50 000 polskich żołnierzy. Pośpiech był wskazany, bowiem
12 maja ruszała polska wyprawa na gwardię.

88 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 162.


89 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, Poznań 1899, s. 49.
90 Tamże, s. 52.
91 B. P a w ł o w s k i, Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 3.
POCZĄTEK WYPRAWY (12-14 MAJA)

12 MAJA

Polska kwatera główna w Jędrzejowie wydała pierwsze,


zdawkowe rozkazy 12 maja rano. Tego dnia wypadało
Święto Wniebowstąpienia Pańskiego i zwykli żołnierze
zapewne nie spodziewali się żadnych rewolucyjnych wy­
darzeń. Większe zamieszanie przewidywano na dzień
następny, gdyż Skrzynecki celowo kazał nagłośnić infor­
mację, jakoby 13 maja Polacy mieli wysłać większy
oddział w kierunku Litwy. Zamiar wyprawy na gwardię
ukryto na tyle starannie, że nawet wielu generałów do
ostatniej chwili nie miało o nim pojęcia. Niestety, wśród
niedoinformowanych znalazły się także osoby, które żadną
miarą nie powinny być zaskakiwane. Bardzo późno wiado­
mość o planowanej operacji dotarała na przykład do
intendenta generalnego, co musiało się źle odbić na
dostarczaniu zaopatrzenia dla armii.
Prawdopodobnie najwięcej danych o szykowanej wy­
prawie, choć i oni nie zostali o niej poinformowani
oficjalnie, mieli generałowie Antoni Jankowski i Jan
Umiński. Ten pierwszy dowodził niewielkim korpusem
stacjonującym w Serocku, na który składały się dwa pułki
piechoty (1. ppl i 18. ppl) i jeden jazdy (1. puł), łącznie
3237 ludzi oraz miejscowi partyzanci1. Do jego obo­
wiązków należało nie tylko pilnowanie mostów, przez
które można było dokonać szybkiej przeprawy przez
Bug, ale także stopniowe „przyzwyczajenie” gwardii
rosyjskiej do obecności wojsk polskich w klinie Bugu
i Narwi. Most w Serocku był gotowy już 8 maja,
rychło też Jankowski zaczął wysyłać patrole zwiadowców,
by poznać lepiej lokalizację poszczególnych oddziałów
carskich, o czym zresztą raportował kwaterze głównej2.
Ani jego, ani załogi niedalekiego Modlina nie zawia­
domiono za to o konieczności przerzucenia mostu pon­
tonowego w dolnym biegu Narwi, który byłby bardzo
przydatny, jeśliby zakładano atak na Ostrołękę od zachodu.
Istnieją przesłanki, by sądzić, że generał Umiński był
wcześniej informowany o zaczepnych zamiarach wodza
naczelnego. Na pewno pojawił się 12 maja w kwaterze
głównej w Jędrzejowie. Otrzymał zarówno ustne, jak
i pisemne (przytaczane już wcześniej) rozkazy przejęcia
dowództwa nad korpusem, który miał ukryć rozpoczęcie
wyprawy, a także osłaniać Warszawę. Do wykonania tego
zadania przydzielono mu 4. Dywizję Piechoty generała
Milberga (brygady Andrychiewicza i Wronieckiego, łącznie
7456 żołnierzy z 20 działami) oraz dywizję jazdy generała
Tomickiego (3320 koni z 8 działami), łącznie 10 776
żołnierzy i 28 dział3. Siły te teoretycznie powinny wystar­
czyć, by stawić opór Dybiczowi przez jakiś czas bądź
w razie potrzeby rzucić się na jego tyły.
Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że druga, ofen­
sywna, część rozkazu wagą zdecydowanie ustępowała
pierwszej, defensywnej. Po pierwsze, Skrzynecki bardzo
obawiał się o bezpieczeństwo swoich tyłów i często
podkreślał konieczność obrony stolicy. Umiński miał go
1 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . III, s. 396.
2 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s . 4—5.
3 Tamże, s. 404.
informować na bieżąco i regularnie o wszystkim, co się
dzieje nad Kostrzyniem. Po drugie, Prądzyńskiego, pomys­
łodawcę operacji, być może zgubiła przesadna dbałość
o szczegóły w trakcie pisania rozkazów. Wyrażało się to
w zbyt dokładnym przedstawianiu dowódcom stawianych
im celów, co nieraz ich dezorientowało4. Po trzecie, można
było przewidzieć, że politycy w Warszawie nie pozwolą
oddalić się swojej jedynej materialnej zasłonie przed
Rosjanami. Reasumując, chyba trafnie ocenił sytuację
historyk Ludwik Mierosławski, pisząc, że: „Skrzynecki
uczynił z Umińskiego awangardę załogi Pragskiej, zamiast
uczynić z załogi Pragskiej aryergardę Umińskiego”5.
Nietrudno się domyśleć, dlaczego to właśnie Umiński
został wybrany na wykonawcę tak trudnego zadania. Był
on dowódcą bardzo energicznym i odważnym, a przy tym
potrafiącym samodzielnie myśleć, co niestety nie zawsze
wychodziło mu na zdrowie6. Jeden z pamiętnikarzy tak go
opisał: „Postawy groźnej, niski, chudy, czarny jak cygan,
surowy aż do twardości wzrokiem [...]. Wewnątrz i zewnątrz
zacinał trochę na huzara, trochę na hiszpańskiego «guerilla»,
trochę na butnego szlachcica. Czujny jak Davout, miał
idiosynkrazję do szpiegów [...] i długich ceremonii z nimi
nie robił”7.
Nie znosił Skrzyneckiego (ze wzajemnością), którego
pogardliwie przezywał ,,1’abbé” (franc, „ksiądz”) ze wzglę­
du na jego wręcz karykaturalną pobożność. Ten natomiast
w odwecieb marginalizował Umińskiego, kierując go do
raczej drugorzędnych działań jak osłona lewej flanki
4 Co ciekawe, rozwlekły sposób pisania dyspozycji stał w dość jaskrawej

sprzeczności z zaleceniami Napoleona Bonapartego, a także praktyką jego


wybitnego szefa sztabu — marszałka Berthiera. Cesarz wielokrotnie
podkreślał, że na wojnie, podobnie jak w sztuce, najlepsze są proste
rozwiązania.
5 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 254.

6 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, s. 41—43.

7 L. J a b ł o n o w s k i , Pamiętniki, s. 173.
głównej armii podczas ofensywy wiosennej. Wódz naczelny
z radością trzymał go z dala od siebie, Prądzyński zaś
z tym większą chęcią powierzył mu tę nader odpowiedzialną
funkcję, jaką była osłona wyprawy na gwardię. Potrzebował
na tym odcinku właśnie takiej energicznej osoby. Wybór
Umińskiego niósł jednak także i niebezpieczeństwa — ta­
jemnicą poliszynela były jego ambicje. Nigdy nie ukrywał,
że widziałby siebie jako wodza naczelnego wojsk polskich.
W rezultacie nominacja ta dała Skrzyneckiemu jeszcze
jeden powód do oglądania się za siebie.
Inne dywizje otrzymały rano jedynie ogólne instrukcje
odnośnie tras i kierunków wieczornego wymarszu8. Leopold
Szumski, porucznik 3. puł, był jednym z tych, którzy
o decyzji wyprawy na gwardię dowiedzieli się praktycznie
„z biegu”. Jego pułk brał wcześniej udział w wyczerpującej
bitwie pod Kuflewem, więc Szumski, ranny w trakcie
walk, spodziewał się dłuższego wypoczynku. „Po takich
trudach wszystko było nad wszelki wyraz zmęczone, tak
konie, jak i żołnierze” — zapisał. Żołnierze 5. puł za­
trzymali się na popas w Mińsku, gdzie zauważyli przede
wszystkim małą liczbę sił polskich, jakby dokonał się
niedawno ważny ruch na szczeblu całej armii. „Już po
skromnym popasie mieliśmy wsiadać na koń, gdy nadeszły
nasze furgony [...]. Doczekaliśmy się przecie wódki i tyto­
niu, tych arcyważnych potrzeb dla żołnierza w obozie”9.
Odpoczynek nie trwał jednak długo.
Po drugiej stronie frontu feldmarszałek Dybicz sposobił
swoje oddziały do marszu. Całkiem poważnie potraktował
informację, jakoby 13 maja bliżej niezidentyfikowane
oddziały polskie mogły podjąć próbę przedostania się na
Litwę. Poinformował o tym wielkiego księcia Michała,
zalecając ostrożność, sam zaś postanowił podrażnić w nad­
chodzących dniach linie nieprzyjacielskie. Liczył praw-
8 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s . 5 .
9 L . S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów byłego Wojska
Polskiego, Kraków 1892, s. 90.
dopodobnie na to, że uda się zaskoczyć przeciwnika
w trakcie jakiegoś przegrupowania, a może chodziło mu po
prostu o to, by dać żołnierzom jakieś zajęcie, Petersburgowi
zaś dowód swej aktywności.
Tak więc zarówno w obozie polskim, jak i obozie
rosyjskim 12 maja trwał nerwowy rozgardiasz. Tej samej
nocy, gdy żołnierze Skrzyneckiego mieli spakować plecaki
i wyruszyć na zachód, trzon sił rosyjskich zajął pozycje
wyjściowe pod miejscowością Jabłonka i przygotowywał się
do ataku. Dybiczowi nie zależało jednak na pośpiechu.
Rozkazy wymarszu wydał podwładnym dopiero koło 18.00.
Krótki okres pomiędzy wydaniem dyspozycji a terminem
działań nie pomógł porządnemu wykonaniu akcji, cały
manewr przygotowywano zresztą po stronie rosyjskiej z prze­
sadną ostrożnością10. Pamiętając o wydarzeniach spod Kufle-
wa, feldmarszałek Dybicz prawdopodobnie nie wierzył, by 13
maja udało mu się coś zdziałać.
Drobnym pocieszeniem dla Rosjan mogły być nadesłane
informacje o zagładzie korpusu polskiego generała Dwer­
nickiego, który wysłany jakiś czas temu na Ukrainę, party
ze wszystkich stron przez carskie wojska, musiał wreszcie
pod koniec kwietnia złożyć broń w austriackiej Galicji.
Gdy odczytano wiadomość o tych wydarzeniach w namiocie
głównego dowództwa, wśród rosyjskich generałów rozległo
się ponoć głośne „hurra” 11.
W obozie polskim kończono tymczasem przygotowania
do wymarszu. Ostatecznie około 23.00, kiedy ciemności na
dobre już zasłały otoczenie, armia wyruszyła w drogę.
Pierwszym celem był Serock nad Bugiem. Piechota i jazda
miały zmierzać doń trasą przez Okuniew i Kobyłkę,
artyleria zaś dłuższym łukiem, szosą na Pragę i Jabłonnę.
Podjęto liczne kroki, by zamaskować ruch sił polskich.
Przykładowo, gdy 3. Dywizja Piechoty Antoniego Giełguda
i II Korpus Jazdy Tomasza Łubieńskiego opuściły pozycje
10 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 320.
11 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 378.
w okolicach Kałuszyna, ich miejsce zajęły dwie kompanie
piechoty z dywizji Milberga, które miały utrzymać łańcuch
pozostawionych ognisk12.
Armia całą noc z 12 na 13 maja spędziła, maszerując.
Choć trasa w pewnym punkcie niewiele omijała Pragę,
oficerowie otrzymali kategoryczny zakaz udawania się do
stolicy. Rozkaz nie objął jedynie wodza naczelnego oraz
generała Chłapowskiego, którzy jeszcze tej nocy krótko
przebywali w Warszawie13. W mieście nie zdawano sobie
sprawy z rozmiaru ruchu wojsk, wszędzie szeptano tylko
o wyprawie na Litwę.
Przytaczany już Leopold Szumski tak wspomina wyru­
szenie w drogę: „Oddziały, które w wyprawie pułkownika
Dembińskiego udział brały, otrzymały poprzednio rozkaz
wrócenia do swoich pułków i po krótkim spoczynku
w Mińsku ruszyły w pochód. My także, po załatwieniu się
z furażowaniem, pospieszyliśmy za niemi. Dziwiło nas
tylko, żeśmy zaraz od Mińska kierunek marszu zmienili,
udając się na prawo z głównego gościńca, jak również i ta
okoliczność, że naszym furgonom kazano za pułkiem
postępować, z czego widocznem było, że już nie w Pradze,
ale w innej miejscowości furażować będą. To wszystko
różne nasuwało myśli”14. Obyty żołnierz, wobec milczenia
dowódców, cenne informacje zdobywał sam, po drodze,
w dużej mierze dzięki doświadczeniu i znajomości terenu.

Marsz głównych sił polskich przebiegał 13 maja zasad­


niczo sprawnie, pod wieczór ich trzon znajdował się już na
drodze z Zegrza do Serocka. Niespodziewanie pozostające
12 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 255.
13 D . C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, s. 52; L. M i e r o s ł a w s k i, Po­
wstanie narodu polskiego, s. 255-256.
14 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s . 9 1 .
najbardziej z tylu oddziały (2. Dywizja Piechoty generała
Antoniego Giełguda i II Korpus Jazdy Łubieńskiego) usły­
szały od wschodu odgłosy dalekiej kanonady. Skrzynecki
nakazał wstrzymanie marszu. Przez chwilę wydawało się, że
ambitny plan wyprawy wziął w łeb i Dybicz dowiedział się,
że w Jędrzejowie nie ma już głównych sił polskich.
Jak wiemy, nic takiego nie miało miejsca. Nie ulega
jednak wątpliwości, że napięcie musiało być ogromne,
zarówno w kwaterze wodza naczelnego, jak i jego głównego
doradcy, generała Prądzyńskiego. Umiński pozostał w Jęd­
rzejowie sam na przeciw prawie pięciokrotnie liczniejszego
nieprzyjaciela, który nawet w tej chwili mógł forsować
polskie linie obrony. A co jeśliby nie wytrzymały?
W istocie poranek 13 maja zaczął się w okolicach
Jędrzejowa i Kałuszyna naprawdę intensywnie. Już około
4.00 rosyjska straż przednia (osiem batalionów piechoty
i sześć szwadronów jazdy, wsparte kilkoma działami)
pojawiła się w miasteczku, wychodząc z lasu w pobliżu
tamtejszego cmentarza. Na miejscu zastała jedynie dwa
bataliony (pięć kompanii) piechoty, przynależące do 3. psp
podpułkownika Śmigielskiego, i dwa szwadrony jazdy
dowodzone przez pułkownika Bukowskiego. Umiński po­
lecił jeszcze w nocy generałowi Milbergowi pozostawić te
siły w Kałuszynie. Pod ręką znajdował się jeszcze jeden
batalion (trzy kompanie) piechoty, maszerujący do Trzebu-
czy, oraz cztery bataliony w pobliskich wioskach — Grosz­
kach i Chwalibogach. Reszta wojsk, stanowiąca drugą,
ostatnią linię oporu, stacjonowała w pobliżu Jędrzejowa,
kilka kilometrów na zachód.
Generał Umiński znajdował się w drodze do Jakubowa
(nieco na północny zachód od Jędrzejowa) wraz z ośmioma
szwadronami jazdy i czterema działami15. Sytuacja przed­
stawiała się więc arcygroźnie, siły polskie były nie tylko

15 L. M i e r o s ł a w s k i, Powstanie narodu polskiego, s. 257.


małe, ale i rozciągnięte. W tym krytycznym położeniu
Umiński, weteran złotego pułku huzarów Księstwa War­
szawskiego, który jako jeden z pierwszych wkroczył w 1812
roku do Moskwy, nie stracił głowy.
O pojawieniu się Rosjan pod Kałuszynem zawiadomiła
go kanonada z oddali. Szybko zdał dowództwo nad kawa­
lerią w Jakubowie generałowi Tomickiemu, po czym
popędził w kierunku Jędrzejowa, gdzie zbierała się już
reszta jego sił. W mieście Umiński zastał mocno sfatygo-
wane walką oddziały Śmigielskiego i Bukowskiego — na
szczęście przeciwnik nie naciskał ich tego ranka zbyt
mocno. Słabe tempo natarcia Rosjan pozwoliło polskiemu
generałowi skupić około 6.00 w Jędrzejowie dziewięć
batalionów, szesnaście szwadronów i dwadzieścia sześć
dział, a więc siły, z którymi trzeba było się liczyć 16.
Teren walki sprzyjał obrońcom. Duża polana, rozciąga­
jąca się pod Jędrzejowem, zmuszała żołnierzy Dybicza do
rozwijania szyków pod ogniem piechoty i artylerii Umińs­
kiego. Dodatkowo tutejszy las zabezpieczał miasto przed
ewentualnymi próbami obejścia i zapewniał dogodną drogę
odwrotu. Widząc to, polski dowódca rozstawił siły w dwóch
liniach — w pierwszej cztery półbataliony pułku grenadie­
rów, wsparte dwoma działami, w drugiej zaś pozostałe dwa
bataliony grenadierów, wąchający już tego dnia proch
3. psp oraz cztery działa. W odwodzie pozostały jeszcze
15. ppl, brygada jazdy Bukowskiego oraz bateria artylerii
pozycyjnej Rzepeckiego 17.
Zaskoczony szybkim zorganizowaniem obrony mias­
teczka feldmarszałek chyba zwątpił w sens dalszych działań.
Miał pod Jędrzejowem ze sobą tylko jeden pełny korpus
piechoty (około 24 000 żołnierzy i 40 dział)18, a poczynania

16 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 321.


17 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 258.
18 Tamże.
przeciwnika nasuwały podejrzenia, że ma on za sobą większą
siłę. Niepodobna było jednak wycofać się bez chociażby
wypróbowania determinacji Polaków na tym odcinku. Po
drugiej stronie Umiński musiał grać tą samą kartą. Zbyt
szybkie wycofanie się uzmysłowiłoby przecież Dybiczowi,
że Polacy nie mają już żadnych poważnych odwodów. Na
szczęście akurat wytrzymałość w ogniu była jego specjal­
nością. Jak wspomina Ludwik Jabłonowski, oficer 5. puł,
wracając pamięcią do czasów napoleońskich: „Nasz książę
Józef i król Neapolitański, pierwszy kitą i burką, drugi
dziwacznym strojem, doskonale na tyle uzdatnieni, wyżywali
się czasem, który bez potrzeby dłużej wystoi w działowym
ogniu. Umiński także w takiej ciepłej zasmakował kąpieli” 19.
Bitwa rozszalała na dobre o 6.00. Czoło kolumny rosyjskiej
opuściło wówczas las pod Jędrzejowem i zaczęło się
szykować do ataku. Nagle spadł na nie atak polskich
grenadierów, którzy, wyciągnąwszy przed siebie bagnety,
z głośnym „hurra!” natarli na nieprzygotowanego do odparcia
ataku przeciwnika. Rosjanie wycofali się z powrotem do lasu
pod osłonę rozstawianych już na jego obrzeżu baterii dział.
Nim te wyplątały się z gęstwiny i uciekających batalionów,
minęło na tyle dużo czasu, by Umiński zdążył cofnąć swe
czołowe siły za drugą linię obrony, gdzie już czekały dobrze
ustawione działa baterii Lewandowskiego.
Rosjanie ponownie rozwinęli jednostki naprzeciw lasu
i ruszyli do natarcia. Tym razem przywitały ich kartacze
i gęsty ogień karabinowy. Choć działa Dybicza tym razem
wpierały atak, najwyraźniej nie zdziałały dużo, gdyż piechota
rosyjska musiała się po krótkiej wymianie ognia wycofać
z dużymi stratami. Nastąpił długi pojedynek artyleryjski,
który nie dał rozstrzygnięcia, tak jak we wszystkich po­
przednich bitwach tej wojny, gdzie celność polskich ar­
tylerzystów równoważyła przewagę liczebną Rosjan.

19 L. J a b ł o n o w s k i , Pamiętniki, s. 173.
Po pięciu godzinach bezowocnych zmagań feldmarszałek
Dybicz, wyraźnie zdenerwowany, rzucił do trzeciego
i czwartego szturmów resztę 1. Dywizji i 3. Dywizję
Piechoty. Ponownie kule i kartacze zdziesiątkowały napas­
tników. Rosjanie ponosili wysokie straty zwłaszcza w od­
wrocie, przeprowadzanym za każdym razem na otwartym
polu. Parokrotnie Polacy przechodzili do natarcia wręcz.
Opłaciło się zostawienie Tomickiego z kilkoma szwadro­
nami ułanów w Jakubowie. 13 maja odparli oni atak
rosyjskiej brygady huzarów, których celem było obejście
lewej flanki polskiego korpusu.
Około 11.00, być może trochę później, Umiński ustąpił
wreszcie z Jędrzejowa20. Skierował się do Janówka, gdzie
jeszcze raz odparł atak nieprzyjaciela, a następnie do
Brzezin, pozostawiając liczącą jeden batalion i osiem
szwadronów straż tylną w Mińsku Mazowieckim.
Ogólnie polskie straty w bitwie miały jakoby wynosić
dwustu kilkudziesięciu zabitych i kilkunastu maruderów
wziętych do niewoli. Dużą stratą była śmierć majora
Serkowskiego, dowódcy batalionu grenadierów, który swą
odwagą wielokrotnie imponował podwładnym i przyjacio­
łom. Rosjanie zaś stracili około 1500 żołnierzy21. Wyższe
straty atakujących są w tym wypadku zrozumiałe, choć być
może trochę przesadzone. Istotniejsze było znaczenie bitwy
w skali strategicznej i moralnej. Feldmarszałek, zaskoczony
silnym oporem Umińskiego, stracił chęć do dalszej walki,
wierząc zresztą wciąż, że jest on zapewne jedynie awan­
gardą głównej armii Skrzyneckiego. Rosjanie pozostali
więc przez resztę dnia w Jędrzejowie, a 14 maja wycofali
się z powrotem na dawne pozycje.
Tak więc pomimo opanowania miasta przez zmęczonego
przeciwnika to Umiński był faktycznym bohaterem dnia
— utrzymał w tajemnicy odejście większości armii polskiej
20 Historycy nie są co do tego faktu zgodni.
21 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 262-263.
na wyprawę przeciw gwardii, co było jego priorytetowym
celem, Dybicz zaś znów nic nie uzyskał. Niestety, Umiński
swoim postępowaniem zaraz po bitwie odarł sukces z części
atutów, jakie przyniósł.
W głównej kwaterze polskiej po usłyszeniu pierwszych
strzałów od strony Jędrzejowa chwilowo zapanowała kon­
sternacja, jeśli nie drobna panika. Trudno było ocenić
rozmiar zagrożenia na tyłach, Skrzynecki zatrzymał więc
dalszy marsz w stronę Serocka. Wywołało to duże nieza­
dowolenie kwatermistrza Prądzyńskiego, który jak nikt
rozumiał, że powodzenie ofensywy przeciw gwardii zależy
od pośpiechu jej wykonania. Upłynęło wiele godzin ner­
wowego czekania, nim wreszcie raport Umińskiego odnoś­
nie wydarzeń na szosie siedleckiej trafił na biurko wodza
naczelnego. Opóźnienie to trzeba zapewne złożyć na karb
złej organizacji łączności po stronie polskiej, która ucier­
piała na skutek pośpiechu w realizacji wyprawy.
Gdy Skrzynecki przeczytał wreszcie raport Umińskiego,
był wściekły. Nie podobało mu się prawie wszystko
w poczynaniach generała — uważał, że atak rosyjski
nastąpił w wyniku opieszałości w ruchach polskich pod
Kałuszynem, wycofanie zaś z Jędrzejowa uznał za przed­
wczesne i mogące narazić na szwank całość prowadzonej
operacji. Co więcej, ton, w jakim był utrzymany raport
oraz następne listy Umińskiego, wódz naczelny uznał,
najprawdopodobniej zupełnie przesadnie, za obraźliwy.
Zamiast pochwał posłał Umińskiemu oficjalną naganę22.
Nietrudno się domyśleć, jak zareagował adresat zarzutów.
Konflikt między dwoma generałami miał bardzo istotne
i jak najgorsze konsekwencje w przyszłości.
Wypada jeszcze wspomnieć, że wódz naczelny nie był
osamotniony w swojej krytyce. Obecny przy siłach głównych,
świeżo upieczony generał Henryk Dembiński wspomina

22 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s . 1 4 .


wiadomość o bitwie pod Jędrzejowem w pamiętniku: „Za
przyczynę tego ataku poczytywaliśmy wtedy spóźnienie się
jenerała Umińskiego w zajęciu wskazanych sobie pozycyj.
Skutek i raporta nieprzyjaciela później przekonały nas, że
rzecz się miała inaczej [...]. Cokolwiek bądź, szemrano
między jenerałami i w sztabie na opóźnienie, jakiego dopuścił
się jen. Umiński”23. A więc można z dużym prawdopodobień­
stwem założyć, że z powodu złego przepływu informacji,
a także napięcia wywołanego ryzykowną operacją zły nastrój
udzielał się wszystkim w polskim obozie.
Skrzynecki nakazał dalszy marsz w kierunku Serocka.
Leopold Szumski wspominał: „Z kierunku, w jakim po­
stępowaliśmy, widocznem już było, że dążymy ku Mod­
linowi. Okolica tu lesista, a robactwo dokuczliwie nie
uprzyjemniało pochodu. [...]. W jakiś czas później za­
trzymano pułk nad małym strumykiem, zatem w bardzo
dogodnem miejscu, było tu bowiem drzewo i woda.
Rozłożono się do obozowania i zaraz skrzętnie wzięto się
do gospodarowania. Ponieważ tu dłuższy miał być spoczy­
nek, zatem przede wszystkiem powiązano konie, zdjęto
kulbaki, zadano obroki i rozpalono ognie do gotowania.
[...] Dłuższy czas odpoczynku był bardzo dobrze zużyt­
kowany, a cieszyło nas to, że żołnierze, chociaż bezsennoś­
cią znużeni, ochoczo pracę wykonywali” 24.
Oficerowie i żołnierze 3. puł z dość mieszanymi uczu­
ciami odebrali tego dnia wiadomość, że w dalszej fazie
działań będzie nimi dowodził generał Henryk Dembiński.
Dembiński miał opinię dowódcy wymagającego i dość
trudnego we współpracy. Nie innego zdania był Szumski,
który przed snem kazał do siebie wezwać jeszcze felczera.
Jątrzyły go rany ręki i boku, odniesione kilka dni wcześniej
w bitwie pod Kuflewem, właśnie pod dowództwem Dem­
23 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego jenerała wojsk

polskich, Poznań 1860, s. 179-180.


24 L . S z u m s k i , Wspomnieniu o Trzecim Pułku Ułanów, s . 9 2 .
bińskiego. Gdy w końcu zmorzył go sen, mijała właśnie
pierwsza pełna doba wyprawy na gwardię.

W godzinach porannych 14 maja oddziały polskie (około


44 000 bagnetów i szabel oraz 104 działa25) zawitały
wreszcie do Serocka. Widok armii zgrupowanej w jednym
miejscu z pewnością musiał zrobić ogromne wrażenie na
okolicznych mieszkańcach. Jeszcze kilka miesięcy wcześ­
niej nikt w Europie nie sądził, że małe Królestwo Polskie
będzie w stanie wystawić i zaopatrzyć armię tej wielkości.
Napoleon Bonaparte mógł tylko pomarzyć o podobnej sile,
gdy wyruszał na podbój Włoch w 1796 roku.
Wódz naczelny, po ostatnich wydarzeniach wciąż pełen
obaw o swoje tyły, pozwolił żołnierzom na jednodniowy
odpoczynek. Historycy potępiają tę decyzję jako niepotrzebną
stratę czasu, która narażała na szwank operację przeciw
gwardii, tak bardzo przecież zależną od efektu zaskoczenia.
Na dodatkowy dzień postoju nie wydawała się jednak
narzekać armia, a zwłaszcza kawaleria, która jeszcze od czasu
bitwy pod Kuflewem nie zdążyła wyrównać wszystkich
braków w ludziach i koniach. W czasie gdy żołnierze
odpoczywali, w sztabie głównym trwały gorączkowe prace
nad realizacją dalszej części planu Prądzyńskiego.
Wieczorem 13 maja Skrzynecki umieścił swą kwaterę
główną w Jabłonnej nieopodal Serocka, gdzie zajął piękny
pałac państwa Wąsowiczów, niegdyś należący do rodziny
Poniatowskich. Czekała tu już na niego żona, którą

25 Autorzy różnią się, podając liczbę polskich dział biorących udział


w wyprawie. Barzykowski (S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania
listopadowego, t. III, s. 406) i Tokarz (Wojna polsko-rosyjska 1831,
s. 322) utrzymują, że było ich 104, tylko Prądzyński, ważny świadek tych
wydarzeń, twierdzi, iż Polacy zabrali na wyprawę 92 armaty (I. P r ą ­
d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 129).
wcześniej powiadomił o kierunku marszu swoich wojsk. Ze
wspomnień adiutanta wodza naczelnego, Franciszka Saleze-
go Gawrońskiego, wynika, że pobyt w tej spokojnej,
dotychczas niezniszczonej przez wojnę okolicy upływał
w bardzo miłej atmosferze. Razem z panią Skrzynecką (nota
bene swoją daleką kuzynką) zdołał przejrzeć serię karykatur
Dybicza, sprowadzonych z zagranicznej prasy („niektóre
bardzo dowcipne” — przyznawał). Pisząc pamiętnik, nie
mógł się powstrzymać od wyrażenia zachwytu: „inna postać
tej okolicy, która od lutego nie widząc wojska, w całości
egzystuje; pola uprawne pozasiewane, zieloność piękna,
czysto jeszcze wszędzie, zupełnie powietrze inne, nie tak
gęste jak w nieszczęsnym Jędrzejowie” 26.
Skrzynecki nie miał jednak czasu na podziwianie
wiosennych krajobrazów. Martwił się sytuacją w Jęd­
rzejowie i Kałuszynie, skąd oczekiwał od Umińskiego
wyczerpujących raportów. Działające jako awangarda
skromne siły Jankowskiego donosiły, że wróg posunął się
naprzód w kierunku Przetyczy, co mogło oznaczać, iż
wielki książę Michał dowiedział się o zamiarach Pola­
ków27. Jakby zmartwień nie było dosyć, tego samego dnia
do kwatery głównej przyjechał Piotr Wysocki, bohater
nocy listopadowej, z hiobowym meldunkiem o zagładzie
korpusu Dwernickiego na Ukrainie. Co prawda, wiadomo­
ści na ten temat już jakiś czas temu zaczęły panoszyć się
po polskim obozie, dopiero teraz jednak groza tego faktu
musiała wszystkim w całej okazałości stanąć przed oczami.
Tym więcej wysiłku kosztowało Prądzyńskiego skłonienie
wodza naczelnego do kontynuowania operacji. Tam bo­
wiem, gdzie Skrzynecki widział poważne problemy, ścisły
26 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa
(1787-1831) pułkownika Franciszka Salezego Gawrońskiego, Kraków
1916, s. 144.
27 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s.
12-13.
sztabowy umysł generalnego kwatermistrza upatrywał
okazję. Wysunięcie do przodu części sił gwardii dawało
możliwość wejścia szosą ostrowską (chodzi o odcinek
traktu „dawnego”) pomiędzy awangardę a główne siły
przeciwnika i zniszczenie obu sił oddzielnie. Stanowczy
opór Umińskiego na tyłach mógł jedynie bardziej pomóc
w ukryciu pierwotnych założeń wyprawy przed nieprzy­
jacielem. Tym czysto militarnym argumentom Skrzynecki
przeciwstawiał swoje racje — odpowiedzialność za armię,
ryzyko związane z każdym posunięciem, a także lęk
o bezpieczeństwo Warszawy.
Ostatecznie obaj osiągnęli kompromis, choć, jak się
później okazało, rozumieli go zupełnie inaczej. Postano­
wili kontynuować natarcie, ale bez wariantu obejścia.
W myśl pierwotnych założeń armię podzielono na trzy
główne części, z których środkowa, największa, miała
działać przeciwko gwardii, mniejsze zaś, na skrzydłach,
otrzymały zadania poboczne. Dla załagodzenia obaw
wodza naczelnego odesłano tabory z amunicją artyleryjską
do Modlina (artylerii pozostała tylko amunicja w jasz­
czach, które miała ze sobą). W opinii Skrzyneckiego
przesądzało to o demonstracyjnym charakterze wyprawy,
dla Prądzyńskiego sprawa wciąż pozostawała otwarta.
Gwardia rosyjska, zgrupowana pomiędzy obiema rze­
kami w ich najbardziej wysuniętym na północ biegu,
stanowiła dla potencjalnego przeciwnika bardzo kuszący
cel, pod warunkiem że w porę udałoby się ją odciąć od
Bugu, przez który utrzymywała łączność z główną armią
feldmarszałka Dybicza.
Zadanie to miało wypełnić prawe skrzydło armii pol­
skiej, nad którym dowództwo otrzymał generał Tomasz
Łubieński. Była to postać bardzo niejednoznaczna, nie­
mniej ciesząca się dużym zaufaniem wodza naczelnego.
Ten niegdyś dzielny wojak Napoleona, weteran spod
Wagram, Drezna i Kulm, gdzie udało mu się uratować
swój 2. Pułk Ułanów Nadwiślańskich niemal od pewnej
zagłady28, był w 1831 roku człowiekiem statecznym
i zamożnym, który na powstaniu mógł tylko stracić. Choć
ludność Warszawy w pierwszych dniach po 29 listopada
nastawała nawet na życie jego rodziny, Tomasz Łubieński
podjął w końcu służbę w nowej armii polskiej i jako
dowódca jazdy uczestniczył prawie we wszystkich bitwach
powstania, od Grochowa po ofensywę wiosenną. Miał
opinię wojskowego znającego się na swoim rzemiośle, ale
przy tym powolnego i mało zdecydowanego w działaniach,
co akurat w wypadku dowódcy kawalerii wydaje się być
bardzo dużą wadą. Na szczęście otrzymał na czas wyprawy
na gwardię świetnego szefa sztabu w osobie pułkownika
Jakuba Lewińskiego, powszechnie łubianego i bardzo
kompetentnego oficera. Będący również weteranem wojen
napoleońskich Lewiński sprawował w armii Królestwa
Polskiego funkcję szefa sztabu całej kawalerii. Urząd
piastował sumiennie i uczciwie, co nie było łatwe,
zważywszy, że jego bezpośredni zwierzchnik, generał
jazdy Aleksander Rożniecki, uchodził za pijaka, oszusta
i bezwstydnego kolaboranta29.
Lewiński wspomina w pamiętnikach wrażenia z tam­
tych dni: „W dniu przybycia mego do głównej kwatery,
11-go maja, Skrzynecki pomaszerował do Serocka; tamże
w nocy z dnia 11-go na 12-go maja [chodzi oczywiście
o 15 maja — przyp. aut.] przywołał mnie do siebie
i rozkazał udać się do jenerała Tomasza Łubieńskiego,
jako szef sztabu jego korpusu; nie szczędził pochlebnych
dla mnie wyrazów i szczególniejszy na to kładł nacisk,
że miejsce, które mi przeznacza, jest dowodem zaufania
gorliwości i zdolności mojej; wręczył mi prócz tego
28 M. Ł u k a s i e w i c z, Armia Księcia Józefa 1813, Warszawa 1986,

s. 234-235.
29 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego,
s. 266-267, 276.
prywatny, własnoręczny list do jen. Henryka Kamieńs­
kiego, komenderującego dywizją piechoty w korpusie
jenerała Łubieńskiego, zalecający mu, aby w ścisłej ze
mną zostawał harmonii, abyśmy wspólnie w ważniej­
szych okolicznościach wspierali radą i czynem jenerała
Łubieńskiego a nade wszystko skłaniali go do energicz­
nego działania” 30.
Łubieński otrzymał do dyspozycji na prawym skrzydle
5. Dywizję Piechoty oraz dywizję jazdy generała Józefa
Kamieńskiego (łącznie 11 593 ludzi i 20 dział). „Prze­
znaczeniem korpusu Łubieńskiego było udać się do Nura,
gdzie feldmarszałek Dybicz miał most na Bugu, strzec
przeprawy, spalić most, utrudniać ile możności ruchy
feldmarszałka w tym punkcie, nie wdając się jednak
w walną bitwę z nierównymi siłami, a na koniec, gdy
armia nieprzyjacielska przeprawę już uskuteczni, cofać się
w miarę okoliczności wolniej lub spieszniej ku armii
Skrzyneckiego” 31.
Wysłanie tak dużego korpusu do Nura budzi liczne
zastrzeżenia. Był on przecież za mały, żeby nawiązać równą
walkę z Dybiczem, za duży zaś, jeśliby miał pełnić jedynie
rolę obserwacyjną. Co gorsza, jak słusznie zauważył Ludwik
Mierosławski, nie pomyślano o bliższym powiązaniu jego
działań z oddziałem Umińskiego po drugiej stronie Bugu32.
Współdziałając, oddziały mogłyby znacznie wydatniej bloko­
wać ruchy Dybicza; mściła się otaczająca operację tajemnica.
Niemalże idealnie środkiem pomiędzy Bugiem a Narwią,
drogą przez Długosiodło na Śniadowo (trakt „furmański”),
miała podążać główna masa uderzeniowa polskiej armii,
która składała się z oddziałów trzech dywizji piechoty (1.,
2. i 3. — razem ponad 24 000 żołnierzy i 38 dział), dywizji
30 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831

roku, Poznań 1895, s. 45^-6.


31 Tamże, s. 46.
32 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 268.
rezerwowej jazdy (3053 szabli, 8 dział) oraz artylerii
rezerwowej (24 działa)33. Prowadził ją osobiście Skrzynecki.
Obranie marszruty na Śniadowo stanowiło oczywisty błąd,
jeśli celem operacji było szybkie rozprawienie się z gwardią.
Skrzynecki rezygnował w ten sposób z obejścia jej od
południa, w okolicach Zambrowa, co byłoby w tym
wypadku bardziej celowe. Wybór traktu „furmańskiego”
był o tyle bardziej problematyczny, że pozostawał on od
niepamiętnych czasów w stanie permanentnego zaniedbania,
co skazało armię na powolne poruszanie się do przodu.
Najprawdopodobniej kluczowy przy podejmowaniu
przez Skrzyneckiego decyzji był meldunek Jankowskiego,
który donosił, że zauważył siły nieprzyjaciela w okolicy
Długosiodła. Skrzynecki-dywizjoner musiał widzieć prze­
ciwnika, z którym miał zamiar walczyć. Należałoby
także już na wstępie zastanowić się, czy polski wódz
naczelny w ogóle miał zamiar stoczyć większą bitwę
z gwardią. Jeśli nie, a wiele czynników na to wskazuje,
to wybór drogi nie miał większego znaczenia — ba,
im wolniej poruszały się wojska, tym lepiej, gdyż zawsze
umożliwiało to gwardii wycofanie się i zakończenie
całości operacji „honorowym” remisem.
Dowództwo nad lewym skrzydłem wojsk polskich otrzy­
mał generał Henryk Dembiński. Jak już wspominaliśmy, był
to człowiek bardzo wymagający dla swoich podwładnych.
„Budowy silnej rysów twarzy pełnych wyrazu, lecz ostrych
i surowych, cery ciemnej, krwisty i namiętny”34. Pochodził
ze Strzałkowa w okolicach Sandomierza; podobnie jak
Skrzynecki karierę wojskową zaczął w wojsku Księstwa
Warszawskiego, z którym odbył kampanie w latach 1809,
1812, 1813, 1814, do armii Królestwa Polskiego jednak nie
wstąpił. Powstanie zastało go w województwie krakowskim,
gdzie rychło zaczął tworzyć oddziały jazdy na potrzeby
33 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 407.
34 Tamże, t. IV, s. 427.
wojny z Rosją. Za swoje zasługi w bitwie pod Kuflewem
otrzymał stopień generała brygady oraz zaskarbił sobie
sympatię wodza naczelnego. Cechował go rzadki wśród
polskiej generalicji upór. Jeśli otrzymywał już jakieś zadanie,
można się było spodziewać, że nie spocznie tak długo, jak
będzie istniała jakakolwiek szansa na powodzenie.
Grupa, nad którą otrzymał dowodzenie 14 maja, liczyła
3877 żołnierzy i 6 dział. Dembiński pisał o niej: „Siła mnie
powierzona składać się miała z pułku 3go ułanów, 6 dział
i 4ch batalionów piechoty, zwykle załogę Modlina tworzą­
cych; to jest 4go batalionu z pułku 4go liniowego, 4go
batalionu pułku 3go strzelców pieszych i nowego pułku
18go piechoty, który miał dwa bataliony. Piechota ta
oprócz batalionu 4go pułku, który miał karabiny i tylko 50
kosynierów, miała więcej niż dwie trzecie części swych
ludzi w kosy uzbrojonych; oprócz tego było przy tej
piechocie 220 koni jazdy płockiej z zakładu pułku wziętych,
które czekały formacyi i wygojenia odpsutych koni” 35.
Zadaniem tych sił było, po uprzednim sforsowaniu Bugu
w Różanie, poruszanie się po prawej stronie Narwi ku
Ostrołęce, gdzie miały przechwycić most. Z punktu widze­
nia Skrzyneckiego było to arcyważne zadanie36. Gdyby
Dybicz dowiedział się o niebezpieczeństwie grożącym
gwardii i postanowił odciąć Polaków od Bugu, przeprawa
przez Narew w Ostrołęce stanowiłaby główną drogę od­
wrotu głównych sił polskich. Już na wstępie rzuca się
w oczy nieadekwatna do wyznaczonych celów liczebność
sił Dembińskiego, który miał atakować w Ostrołęce prze­
ciwnika liczniejszego i lepiej wyposażonego. Dopiero dalsze
wydarzenia rzucają więcej światła na koncepcję Prądzyńs-
kiego, nie usuwają jednak wszystkich wątpliwości.

35 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 182-183.


36 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 21-22.
KIERUNKI DZIAŁAŃ WOJSK POLSKICH
(15-17 MAJA)

15 MAJA

Rano armia polska nareszcie wkroczyła wewnątrz Mię­


dzyrzecza Łomżyńskiego. Tak jak zaplanowano, jej główny,
środkowy człon (1. i 3. Dywizje Piechoty, III Korpus Jazdy
oraz artyleria rezerwowa) ruszył traktem do Długosiodła.
Wódz naczelny powierzył dowodzenie awangardą doświad­
czonemu generałowi Antoniemu Jankowskiemu, który, jak
wiemy, dotychczas prowadził rozpoznanie. W skład awan­
gardy wchodziły oddziały 1. psp oraz brygada konna
Chłapowskiego, a także 1. Dywizja Piechoty pod dowództ­
wem generała Macieja Rybińskiego.
Rybiński miał doświadczenie bojowe zbliżone do Skrzy­
neckiego. Tak jak on dosłużył się stopnia dowódcy batalionu
w armii Księstwa Warszawskiego, w Królestwie Polskim
zaś otrzymał pod komendę pułk. Miał dość szeroką wiedzę
teoretyczną, między innymi przełożył na język polski Zasady
Strategii arcyksięcia Karola Habsburga. W akcji jednak się
nie sprawdzał, działał opieszale, jak określił to jeden z jego
podwładnych, w czasie bitwy trzeba było „rozkazy z niego
korkociągiem wydobywać”1. Stanowisko szefa dywizji za-

1 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 145.


wdzięczal Skrzyneckiemu, który nominował go w miejsce
znienawidzonego Krukowieckiego.
1. Dywizja Piechoty stanowiła najliczniejsze zgru­
powanie tego typu w armii powstańczej. Niezbyt ener­
gicznego dowódcę uzupełniali w trakcie różnych kampanii
świetni brygadierzy (Ramorino, Młokosiewicz, Mucho-
wski, później także Langermann). Nie można się więc
dziwić, że to właśnie żołnierze Rybińskiego mieli ruszyć
pierwsi do ataku.
Za nimi podążał „korpus rezerwowy” armii, czyli 3.
Dywizja Piechoty Kazimierza Małachowskiego, III Korpus
Jazdy Kazimierza Skarżyńskiego oraz artyleria rezerwowa.
Dowództwo nad nimi otrzymał generał Ludwik Pac, bogaty
magnat, którego dotknęła reorganizacja ogółu wojska na
początku maja (był przed nią dowódcą rezerwy armii, złożonej
z nowych pułków piechoty). Wódz naczelny, wzruszony do
głębi listem Paca, w którym informował go o swym położeniu,
postanowił wyrównać mu stratę2. A było to bardzo sowite
zadośćuczynienie. 3. Dywizja Piechoty generała Małachows­
kiego miała zasłużoną opinię najlepszej w polskim wojsku.
Składały się na nią stare 4. i 8. ppl, a także złożony głównie
z warszawiaków (stąd nazwa pułku „dzieci warszawskich”3)
5. psp i pułk weteranów czynnych. Całość pewną ręką
trzymał sędziwy weteran wielu kampanii — generał Kazimierz
Małachowski, o którym jeden z pamiętnikarzy pisał: „był to
jeden z najpiękniejszych charakterów naszych wojen i cierpień
za niepodległość ojczyzny; stary, zgrzybiały, ale z gorącym
sercem dla Polski”4.

2 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 123.


3 J. W i m m e r, Historia piechoty polskiej do roku 1864, s. 486-487.
4 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831 ś.p. Generała
Ignacego Skarba-Kruszewskiego (herbu Habdank) byłego dowódcy 5-go
pułku ułanów polskich, podczas emigracji dowódcy dywizji lekkiej
kawaleryi w wojsku belgijskiem wydanych przez córkę Karolinę z Kruszew­
skich Grabiańską w Krakowie 1890, Warszawa 1930, s. 53.
Ostatnia jednostka, 2. Dywizja Piechoty, dowodzona
przez generała Antoniego Giełguda, choć powiązana w kwe­
stiach operacyjnych z głównym zgrupowaniem, na razie
ruszyła na wschód za korpusem Łubieńskiego.
Marsz w kierunku Długosiodła odbywał się powoli,
z nieba dokuczał żar majowego słońca, a kurz unoszący
się nad drogą pod wpływem tupotu tysięcy stóp dodatkowo
wzmacniał uczucie pragnienia. Warto w tym miejscu
zauważyć, że w obliczu panujących późną wiosną warun­
ków atmosferycznych polskie dowództwo źle zorganizo­
wało marsz żołnierzy. W drogę ruszali z samego rana
i nie zatrzymywali się na dłużej aż do zmierzchu.
W czasach napoleońskich, aby uchronić armię przed
uciążliwym upałem, trąbiono na pobudkę trochę wcześniej,
jeszcze przed wschodem słońca, aby w godzinach połu­
dniowych, gdy słońce jest w zenicie, móc bez straty
cennych kilometrów zorganizować żołnierzom kilkugo­
dzinną przerwę5.
Kwatera główna opuściła Serock po południu. W drodze
wodza naczelnego eskortował korpus jazdy Skarżyńskiego,
czyli 2. i 5. puł, pułk poznański i pułk karabinierów.
Oprócz tego Skrzyneckiego chroniła osobista eskorta szwad­
ronu Krakusów6.
Przebywający obok wodza Franciszek Gawroński tryskał
optymizmem: „Wszystkie raporta przybyłe rokowały nam
pomyślne naszej wyprawy wypadki; wojsko tchnęło naj­
lepszym duchem, kraj nic nie zniszczony, zboża wszędzie
piękne, pogody; wychodzą wszędzie mieszkańcy wsiów
okolicznych na drogę, którędy wojsko idzie, przynoszą
chleba, mleka, wódki, z radością nas witają”7, tylko na
marginesie utyskuje nad wolnym tempem marszu.
5 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, Poznań 1922, s. 32.
6 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 152.
7 Tamże, s. 153.
Tego samego dnia do sztabu głównej armii przybył inny
adiutant naczelnego wodza, postać niezwykle barwna, młody
podpułkownik Władysław Zamoyski. Przez ponad pięć
tygodni przebywał on poza głównym teatrem działań, lecząc
rany, jakie odniósł w bitwie pod Kałuszynem (2 kwietnia
1831 — amputowano mu palec). Zmęczony przymusową
bezczynnością ruszył na front, gdy tylko pozwolili mu na to
lekarze. Mając rękę w temblaku, nie mógł, co prawda,
uczestniczyć w działaniach wojennych, ale i bez tego jako
adiutant oraz najstarszy dziedzic rodziny miał dosyć zajęć.
Przy sztabie głównym znajdowali się jego dwaj młodsi
bracia — August i Konstanty. Matka, do której wysyłał
częste i bardzo osobiste listy, nie wybaczyłaby mu, gdyby
coś im się stało, zwłaszcza że to on teraz, w miejsce
przebywającego w Petersburgu ojca, pełnił rolę głowy
rodziny. Oprócz tego Zamoyski chciał doglądać 5. puł,
wchodzącego w skład dywizji Skarżyńskiego. Jego aukcja
była w dużej mierze dziełem rodziny Zamoyskich.
Tego samego dnia dowódca 4. baterii lekkokonnej
(dawnej artylerii konnej gwardii Królestwa Polskiego),
kapitan Stanisław Jabłonowski, żegnał się czule z żoł­
nierzami 5. plutonu swojego oddziału. Miał on wraz
z Chłapowskim ruszyć na Litwę i tam być jego podstawową
siłą artyleryjską. Jabłonowski nie krył rozrzewnienia: „Bo
cóż to byli za kanonierzy 5-go plutonu! Jaka subordynacyja,
jaka akuratność, jakie męstwo w boju, jak tam każdy swój
obowiązek pełnił i to ze wzorową cichością! Gdy pluton
raz armaty odprzodkował, nie słychać tam było żadnej
wrzawy prócz strzału armat. Pożegnałem was czule kano­
nierzy i nigdy was już nie zobaczę!”8. Z perspektywy czasu
trudno określić, która część 4. baterii miała więcej szczęścia.
Na prawym skrzydle marsz nie postępował szybciej.
Jadący z Serocka generał Lewiński nie znalazł tego dnia
8 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s. 76-77.
korpusu Łubieńskiego tam, gdzie wskazał mu go Prądzyń­
ski. Jest to z pewnością dowód na pewne zamieszanie
panujące w polskim sztabie. Przez tę pomyłkę zagubiony
generał omal nie wpadł w ręce patrolu kozackiego, przed
którym ostrzegł go pewien przyjaźnie nastawiony, okoliczny
chłop. Mając na uwadze zagrożenie, Lewiński skręcił
z głównego traktu, ale minęło jeszcze wiele godzin, nim
znalazł wreszcie korpus, którego miał być szefem sztabu9.
Pod koniec 15 maja siły Łubieńskiego znajdowały się
w rejonie Kręgowa i Rybna.
Również lewe skrzydło postępowało niespiesznie, wie­
czorem dotarło zaledwie do Pułtuska. Oddział składał się
przede wszystkim z kawalerii, natomiast oddziały piechoty,
stanowiące dotychczas załogę Modlina, miały dołączyć
dopiero po drodze. Dembiński odbył rozmowę o nich
z generałem Ledóchowskim (dowódcą garnizonu twierdzy)
zaraz po wyjeździe z Serocka10.
Leopold Szumski, oficer 3. puł, wspomina drogę do
Pułtuska: „Okolica była nam nieznaną [...]. Nie znać tu było
jeszcze wielkiego zniszczenia, jakie wojna za sobą pociąga,
nawet powietrze było o wiele czyściejsze i niezatrute
miazmami płytko pogrzebanych tak ludzi jak koni, jak tego
doświadczyliśmy w opuszczonych przez nas obozowiskach.
Oddychało się też pełną piersią”11. Szumskiego i jego
towarzyszy zaskoczyła tego rana wiadomość, że nie podążają
z główną armią. Gdy jednak zobaczyli okolice, a także dobrze
zaopatrzone magazyny Pułtuska, nikt nie narzekał.
Pod koniec 15 maja awangarda głównych sił polskich
dotarła do Porządzia, reszta zaś rozłożyła obóz w Woli
Mystkowskiej. Tamtejsza domena, podług Gawrońskiego,
wyglądała raczej mizernie. Adiutant wspomina, że położył
9 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 4 6 .
10 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 183.
11 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s . 9 5 .
się spać około północy razem ze współlokatorem izby
— generałem Załuskim, który jeszcze po zmroku przeglądał
raporty wywiadu. Dla nikogo nie było tajemnicą, że
nazajutrz szykowało się starcie z przeciwnikiem, o którego
obecności w Przetyczy donosił w ostatnich meldunkach
Jankowski.

16 MAJA

Zgrupowanie Skrzyneckiego rozpoczęło dalszy marsz


rano. Kontakt z gwardią nawiązała awangarda Jankows­
kiego w Porębie i Sieciechach — dwóch niewielkich
wsiach w pobliżu Przetyczy. Pierwszą walkę stoczył 4. psk,
tracąc przy tym kilku jeńców, ale biorąc kilkunastu.
Z Sieciechów przeciwnik się wycofał, nie stawiwszy
żadnego oporu12. Łatwy początek zmagań nie zapowiadał
jeszcze nadchodzących kłopotów.
Jankowski poruszał się ostrożnie. Kolejna wymiana strza­
łów miała miejsce w Przetyczy. Bronił jej 3. batalion jegrów
lejbgwardii, dwie roty strzelców fińskich, trzy szwadrony
lejbkozaków oraz dwa działa13. Dowodzący nimi generał Jan
Poleszko po krótkiej ocenie sytuacji postanowił wycofać
swoje siły do Długosiodła (jakieś 4,5 km na północny
zachód), stawiając jednak opór, gdzie tylko było to możliwe.
Obronę Przetyczy powierzył kilkudziesięciu jegrom i strzel­
com fińskim, którzy uformowali tyralierę naprzeciw wsi.
Rozciągnięta na polanie leśnej i przecięta strumieniem
Przetycz mogła stanowić niebezpieczny punkt oporu,
dlatego Jankowski od razu wysłał w jej kierunku batalion
1. psp. Ukryci w lesie strzelcy rosyjscy i fińscy przywitali
nadchodzącą piechotę rzęsistym ogniem. Co ciekawe, akurat
nieopodal jechał wódz naczelny ze sztabem i adiu­
tantami pod eskortą Krakusów. Kilka kul przeleciało
12 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 410.
13 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 244-245.
w bezpośredniej odległości Skrzyneckiego, na szczęście straty
orszaku ograniczyły się do jednego martwego konia14.
Finowie dzielnie stawiali opór, jednak musieli się rychło
wycofać, gdyż Polacy zaczęli obchodzić ich prawą flankę.
Choć wiejski most przez strumień został zniszczony, nie
przeszkodziło to strzelcom nieprzyjaciela wycofać się bez
większych strat w stronę Długosiodeł, przy czym po
drodze kilkakrotnie odpierali ataki ułanów z 1. puł, którzy
nadjechali od strony Jaszczułt. Rosjanom pomógł las
— walka tyralierów trwała w nim zażarcie, ale bez
porządku, w dodatku wydany przez kogoś okrzyk „generał
Bistrom jedzie” natchnął cesarskich żołnierzy nadzieją, że
nadchodzi odsiecz15.
Poleszko bardzo sprawnie wykorzystywał teren, by
utrudniać napastnikom posuwanie się naprzód. Droga do
Długosiodła biegła przez gęsty las i była usiana parowami,
co pozwalało utrzymywać Rosjanom w miarę krótki front.
Ich dowódca nakazał całej piechocie ruch w stronę wsi,
zasłaniając go trzema szwadronami lejbkozaków.
W Długosiodle trakt prowadzący na Śniadowo i Łomżę
krzyżował się z traktem na Zambrów, co nadawało tej
pozycji obronnej duże znaczenie. Tak jak w Przetyczy lasy
i zarośla wokół wsi świetnie nadawały się na stanowiska
strzeleckie, podobnie jak zabudowania, których skupisko
przecinał bystry strumień. Rosyjski generał, który tak
sprawnie dotąd się bronił, przygotował na Polaków pułapkę.
Budynki obsadził fińskimi strzelcami, na wzgórzu przed
mostem zaś pozostałą piechotę i dwa działa. Kozacy zajęli
pozycje na skrzydłach. Przygotowani Rosjanie oczekiwali
na przeciwnika, ci jednak nie nadchodzili. Dowódca polskiej
awangardy zatrzymał się w parowie Choroszczy, gdzie
postanowił poczekać na Rybińskiego.
14 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 154.
15 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 245.
Historyk Ludwik Mierosławski czyni w tym miejscu
zarzut Jankowskiemu, że nie wykorzystał chwilowego
zamieszania w szeregach nieprzyjaciela, by przebojem
wjechać do Długosiodła, co więcej, nazywa jego po­
stępowanie „niezgrabnym” i „lękliwym”16. Ocena ta
nie wydaje się do końca sprawiedliwa. Antoniemu Jan­
kowskiemu, weteranowi wojny w Hiszpanii i wyprawy
na Rosję w 1812 roku, z pewnością nie brakowało
odwagi. Prawdopodobnie komenderujący polską awan­
gardą generał obawiał się, czy w Długosiodłach nie
napotka na nowe siły nieprzyjaciela. Wszak jeszcze
niedawno stacjonowała tam duża grupa bojowa gwardii
generała Bistroma w sile ponad dywizji.
Pierwsze polskie tyraliery zaczęły zbliżać się do zabu­
dowań, gdy do stojących nieopodal Antoniego Jankows­
kiego i Dezyderego Chłapowskiego podjechał pędzący
wprost od wodza naczelnego Ignacy Prądzyński. Nie wdając
się w zbędne szczegóły, rozkazał szarżować Długosiodło
jeźdźcom 1. puł. Kwatermistrz generalny liczył zapewne
na efekt zaskoczenia, był on jednak już w tym momencie
niemożliwy.
Do pierwszego ataku przystąpił szwadron majora Hemp-
la, którego miał poprowadzić osobiście Dezydery Chłapow­
ski. Ten ostatni pozostawił wiele mówiący opis pierwszego
starcia: „Maszerowaliśmy szóstkami i tak weszliśmy na
groblę, która też nie była szerszą, a zatem formować na
niej plutonów nie można było. Gdyśmy uszli kilkanaście
kroków, piechota moskiewska z poza mostka, który o sto
może kroków była przed nami, rzęsistym nas przywitała
ogniem i spostrzegłem, że dyle z mostu zaczęła zbierać.
Nie było czego czekać, zakomenderowałem: Marsz, marsz!
Koń mój potknął się, przeskakując przez lukę w moście,
z którego dopiero dwa dyle zdążyli zebrać, ale się nie

16 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 273.


przewrócił. Kilkunastu ułanów także przez tę lukę przesa­
dziło i wpadło między piechotę. Był to jegierski leib-
regiment. Wtedy te jegry, które na grobli były, rzucały
broń i poddawały się. Jednak wielu z nich przeszło było
przez rów i płotek i tam bezpiecznie z poza płota ognia do
nas w bok o sześć kroków dawało, tak, że adjutant mój,
Chłapowski Stanisław, dostał strzał w bok i chociaż kula
go minęła, przecież przybitka przeszyła mundur i raniła
dosyć mocno. Pomiędzy jegrami na grobli tylko jednego
widziałem oficera. Miał białą twarz, jak śnieg. Wcisnął się
pomiędzy swoich uciekających i uszedł. Kilku ułanów
spadło zabitych i rannych” 17.
Ułani dostali się w krzyżowy ogień strzelców, prowa­
dzony z zabudowań wsi. Sztucery fińskich żołnierzy
charakteryzowały się, jak każda zresztą broń gwintowana,
dużą celnością. Jeździec na koniu, w dodatku o ograniczo­
nym przez budynki i płoty polu manewru, był wręcz
wymarzonym celem.
W tym momencie przed Długosiodło zajechali Krakusi.
Szwadron 1. pułku jazdy krakowskiej, oddelegowany do
kwatery głównej jako eskorta naczelnego wodza, stanowił
wybór żołnierzy z tego regionu Królestwa — barwnie
umundurowany i zaopatrzony w doskonałe konie18. Na ich
czele stał kolejny już po Gawrońskim i Zamoyskim adiutant
Skrzyneckiego i zarazem pamiętnikarz — major Ignacy
Marceli Kruszewski.
Ten niecodzienny odwód nasunął gorączkowo myślącemu
Prądzyńskiemu kolejny pomysł: „Wtem gener. Prądzyński
rzekł do mnie: «Kruszewski, weź pluton eskorty Krakusów
i obejdź wieś na lewo, zrobisz, co można». Wykonałem
natychmiast ten rozkaz, wziąłem Krakusów, będących pod
komendą młodego Aleksandra Wodzickiego i Wiktora
Osławskiego, poszliśmy kłusem po prawej stronie wsi.
17 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, s. 52-53.
18 T. S t r z e ż e k , Kawaleria Królestwa Polskiego, s. 331-332.
Ponieważ ja pod Dębem-Wielkiem towarzyszyłem Toma­
szowi Potockiemu, gdy się podsunął pod nieprzyjaciela
z dwoma armatami, on także przyłączył się w tym momencie.
Tyraliery finlandzkie spiesznie zaczęli się wymykać między
budynkami; przy końcu wsi dopiero, gdy musieli przez małą
łąkę przechodzić, wpadliśmy na nich, skłuli i zrąbali kilku,
a do 20-tu wzięli w niewolę. Kolumny nieprzyjacielskie
rejterowały ściśnione przez wieś, miały jeszcze do przebycia
opłotki dość długie i mały mostek na rzece, która przerzynała
te odstępy pod kątem prostym; — w tak niestosownem
miejscu dla jazdy; gdzie dla materyalnych przeszkód nie
można było rozbić nieprzyjaciela, widzę jadący środkiem
wsi do szarży z 1-go pułku ułanów pod majorem Hemplem,
chciałem mu dopomóc z boku Krakusami, — posunęliśmy
się na Moskali, ale opłotki przedzielały nas od ich kolumny.
Szarża Hempla odpartą została, kapitan szwadronu Józef
Zabiełło był rannym, kilku ułanów zabitych; w tym momen­
cie przyjaciel mój i wiemy towarzysz boju, Tomasz Potocki
dostał kulą w szyję i spadł z konia. Przyskoczyłem do niego,
zawołałem na Krakusów, aby go zasłonić od bagnetów
Finlandczyków, a gdy ci się dalej zrejterowali, unieśliśmy
go ciężko rannego do wsi” 19.
Rana odważnego i powszechnie lubianego Tomasza
Potockiego musiała zrobić na świadkach wrażenie śmier­
telnej. Chłapowski wspomina: „Na prawo na łące poza
płotem przypadł do nas adjutant jen. Skrzyneckiego,
Tomasz Potocki, z plutonem Krakusów białych krakowskich
i w chwili, gdy gębę otwierał do powiedzenia czegoś, kula
karabinowa wpadła mu w nią i tyłem wyszła. Padł na
miejscu. Sądziłem, że na śmierć ugodzony” 20.
W tym momencie przewaga liczebna Polaków zaczęła
mieć znaczenie, zwłaszcza że nadeszła piechota Rybiń­
skiego. Generał Poleszko nakazał odwrót w kierunku
19 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 106.
20 D. C h ł a p o w s k i, Pamiętniki, s. 53.
Plewek. Rosjanie dokonali go pod osłoną Finów, którzy
wciąż nie dawali się wypędzić z zabudowań Długosiodła.
W Plewkach do Rosjan przyłączyła się spóźniona odsiecz
w postaci drugiej roty 1. batalionu strzelców gwardii,
dwóch rot strzelców fińskich i dwóch dział. Tyraliery obu
armii wciąż ścierały się ze sobą, przy czym przewaga
Polaków w tym sposobie prowadzenia walki zaczynała być
coraz bardziej widoczna. Jak wspomina Chłapowski: „O
pół mili dopiero pod Potyczą zatrzymać się musiały nasze
tyraliery, bo tam stała brygada rosyjska piechoty [oczywiś­
cie nie cała brygada, lecz jedynie wspomniany batalion
strzelców gwardii — przyp. aut.], a przed nią finlandzki
jegierski pułk. Finlandczycy te kładąc się na ziemię za
wyniosłościami, bardzo celnie strzelali i wielu na żołnierzy
ranili i ubili. Ale skoro jen. Rybiński uformował batalion
kompaniami i poszedł do ataku, cofać się poczęli i jegry
i brygada”21. Po drodze polscy żołnierze pochwycili kilku
dezerterów z pułku siemionowskiego, a więc nie byle
jakiego oddziału gwardii.
Wycofując się dalej na północny wschód, Poleszko
napotkał jeszcze dwie roty strzelców oraz pułk ułanów
gwardii. W Bródkach postanowił utrzymać się do zmroku,
rozmieszczając piechotę w centrum, kozaków na prawym,
a ułanów na lewym skrzydle22. Dzień jednak zmierzał już
ku końcowi.
Jankowski dogonił, co prawda, jeszcze Rosjan w Bród­
kach, jednak nadchodzący zmrok uniemożliwił mu nawią­
zanie zdecydowanej walki: „Wszystko się skończyło na
próżnej strzelaninie”23. Pod osłoną ciemności Poleszko
wycofał się do Wąsowa, a następnie, nie zastawszy tam sił
Bistroma, do Sokołowa, gdzie trafił po forsownym marszu
około 5.00 następnego dnia.
21 Tamże, s. 54.
22 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska J831 roku, s. 246.
23 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 274.
Wystawienie Jankowskiemu zbyt surowej oceny za
działania z 16 maja nie jest zasadne, choć jako dowódca
awangardy mógł się wykazać większą inicjatywą; atak
jazdy na Długosiodło, nakazany przez Prądzyńskiego, był
już niepotrzebnym i spóźnionym ryzykanctwem. Działania
rosyjskiego generała Poleszki wypada za to ocenić bardzo
wysoko. Ze szczupłymi siłami udało mu się zatrzymać
przez cały dzień wielokrotnie silniejsze oddziały polskie.
Po emocjonującym dniu polska kwatera główna zawitała
na noc do Długosiodeł. Rychło rozpoczęto przesłuchania
jeńców. Gawroński wspomina: „Oglądaliśmy prześliczną
broń tych finlandzkich strzelców gwardii, których trudno
było zająć dużo, bo nadzwyczajnie ostrożni; ujęto jednak
kilku. Mówią dawniejsi oficerowie, że ta broń jest war­
szawska, po gwardyach królewskich niegdyś zabrana, ale
ja mam w tem wątpliwość, bo i fabryki moskiewskie
w Tule piękną broń robią i ta zdaje się być nowiuteńka,
donośna bardzo i niezmiernie długie ma bagnety, a przytem
bardzo letka, za osobliwość wielką uważana. Rozmowa
z tymi Finlandczykami bardzo trudna, bo języka ich nikt
nie rozumie; podoficer wzięty dobrej familii, umie po
niemiecku, służy za tłumacza g-łowi Załuskiemu, eg­
zaminującemu resztę, a szczególniej oficera”24.
Nie były to przesłuchania dotkliwe. Stanisław Jabłonow­
ski zapisał w pamiętniku, jak zaproszono kilku pochwyco­
nych oficerów na śniadanie u podpułkownika Bema,
dowódcy 4. baterii artylerii lekkokonnej. „W rozmowie
zaczęliśmy się dziwić, że oni, Szwedzi, od swojej matki
ojczyzny siłą oderwani, tak zacięcie biją się za sprawę tego
rządu, który ich zawojował — przeciwko nam, którymby
rękę przyjaźni podać powinni, zwłaszcza że się znajdujemy
w tem samem co i oni położeniu. Odpowiedź Szwedów
była: «Prawda radzibyśmy się z wami połączyć, ale nasz
24 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 155.
kraj daleki i malutki, a Moskwa wielka i tuż na karku
— Co nam każą, czy przyjemnie lub nie, wykonywamy
z akuratnością»” 25.
W wojsku żałowano wielu rannych i poległych. Dwóch
poszkodowanych oficerów — wspomniany już Tomasz
Potocki oraz adiutant generała Rybińskiego, kapitan Stani­
sław Wolski — przedstawiało smutny widok. „Obydwa
krwią zbroczeni, wszelkie starania koło nich robią. Sam
wódz naczelny i gł Prądzyński rozpłakali się nad cier­
piącymi”26. W liście do matki Władysław Zamoyski przy­
znawał: „Co za okropne nieszczęście, strata tego dzielnego
Tomasza Potockiego. Rana jego na nieszczęście jest tak
ciężka, że zagraża życiu. Gdyby nawet wyszedł, stracony
będzie dla tej wojny, a to strata dla wojska i dla kraju.
Mówią, że on i Wolski, szwagier Krukowieckiego, też
zdolny młodzieniec, zginęli przez zapał nierozważny. Żałuję
ich dwójnasób. Bolesne jest po takiem nieszczęściu słyszeć
jeszcze odzywających się: Poco tam lazł? Nie mogę nie
bronić młodych, gdy łakną niebezpieczeństwa, dodaję
jednak, że moja kolej już przeszła!”27. Potocki, wbrew
zdawałoby się wszelkim rachubom, wyleczył ciężką ranę,
choć do końca swego życia (umarł w 1861 roku) do­
skwierała mu boleśnie.
Strata oficerów, wraz z jeszcze co najmniej trzydziestoma
innymi żołnierzami28, zrobiła na Skrzyneckim fatalne
wrażenie. Jeśli już pojedyncze bataliony gwardii stawiały
tak zażarty opór, to czego można było się spodziewać po
24 000 jej żołnierzy, wspartych działami? Na domiar złego
wódz naczelny otrzymał alarmujący meldunek od Łubieńs­

25 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi


konnej, s . 7 9 .
26 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 155.
27 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 199.
28 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 411.
kiego, z którego wynikało, że bezpieczeństwo całej operacji
wisi na włosku. Ogólnie nic nie wydawało się iść zgodnie
z planem, a niechętny całej wyprawie wódz naczelny
chłonął złe informacje z podwójną wrażliwością.
Po raz kolejny Prądzyńskiemu udało się jednak przekonać
zwierzchnika do kontynuowania operacji, ale nie bez
zachowania dodatkowych środków bezpieczeństwa. Przede
wszystkim zrezygnowano z marszu na Ostrów, którego
zajęcie odcinało zdecydowanie gwardię od południa, ale też
umieszczało polskie zgrupowania niebezpiecznie między nią
a wojskami Dybicza. Główna armia miała kontynuować
marsz na Wąsewo, dywizja Giełguda, dotychczas krocząca
za Łubieńskim, dostała polecenie obrania jak najkrótszej
marszruty do Sokołowa. Co więcej, dowódca południowego
skrzydła otrzymał rozkaz niezwłocznego zajęcia Nura
z tamtejszym mostem29. Dla podniesienia morale wódz
naczelny rozkazał nagrodzić żołnierzy, którzy w porę zsiedli
z koni i unieśli rannych Potockiego i Wolskiego.
Na prawym skrzydle w opisanym dniu niewiele się
działo. Wcześnie rano dołączył zagubiony Lewiński wraz
z rozkazami, których odbiór dowódca zgrupowania skwap­
liwie potwierdził w raporcie datowanym na ten dzień. Przy
okazji zamieścił w nim także niepokojącą wiadomość
o posunięciach Rosjan w regionie. Przybywający z Wysz­
kowa książę Giedroyć opowiedział Łubieńskiemu o wyco­
faniu stamtąd w kierunku Broku niewielkiego korpusu
generała Nostitza. To oraz wieści krążące wśród napot­
kanych chłopów przekonały generała, że Rosjanie mogli
już wiedzieć o zamiarach polskiej wyprawy na gwardię30.
Informacje te były zupełnie przesadzone i wprowadziły
jedynie niepotrzebne zamieszanie w kwaterze głównej,
o czym już wspomnieliśmy. Pod koniec dnia korpus
Łubieńskiego bez większych problemów zajął Brok.
29 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 27.
30 Tamże, s. 22-23.
Również na lewym skrzydle obyło się bez dramatów.
Wypoczęty oddział generała Dembińskiego szedł raźniej
niż poprzedniego dnia. Choć ciągnął za sobą furgony,
starano się uzupełniać zaopatrzenie w trakcie marszu,
korzystając z obfitości mijanych okolic.
Od Szelkowa do Różana zgrupowanie stopniowo zwięk­
szało swą liczebność o obiecane oddziały piechoty z Mod­
lina. Szumski, podobnie jak wcześniej jego dowódca,
zauważył, że owe jednostki piechoty „po większej części
kosami były uzbrojone, niewiele więc wzbudzały ufności”31.
Mimo to humory wszystkim dopisywały: „Nie obeszło się
bez konceptów, a wiadomo już starym wiarusom, że przy
każdem spotkaniu kawaleryi z piechotą bez wzajemnych
przymówek się nie obeszło [...]. Najwięcej jednakże żar­
towali żołnierze, przechodząc koło dział lekkich, jakby
wiwatówki, bo cztero-funtowych. Zapytano kanonierów:
«Na odpust, czyli na jakie imieniny spieszycie?». Na co
odpowiadali jedni z nich: «Że na chrzest Dybicza»; inni
znów: «Żartujecie sobie zdrowi, będziecie się na nas
miłosiernie oglądali, jak wam będzie za gorąco, by was
ochłodzić»”32.
Wieczorem korpus Dembińskiego dotarł do Różana.
Dembiński pisze w pamiętnikach: „Strawiłem całą noc
prawie na pisaniu raportu i zasiąganiu wiadomości o nie­
przyjacielu, przesadne bowiem miałem wyobrażenie o sile
nieprzyjaciela z przyczyny, iż znaczny korpus jenerała
Umińskiego poprzednio punkt ten trzymał w obserwacyi,
i że prócz tego nieprzyjaciel aż do Różana, a czasem
i do Szelkowa posuwał się”33. Wobec niebezpieczeństwa
wrogich podjazdów zwiększono stopień ostrożności w pol­
skim obozie.

31 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s . 9 6 .


32 Tamże, s. 97.
33 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 184-185.
17 MAJA

O ile dla Skrzyneckiego chwile spędzone w Długosiodle


musiały być z pewnością nerwowe, o tyle trudno sobie
wyobrazić, jak bardzo musiały zaniepokoić wielkiego księcia
Michała informacje docierające do sztabu gwardii. Najpierw
Poleszko raportował o silnym nacisku, jaki wywiera na niego
bliżej niezidentyfikowany polski oddział. To jeszcze można
było wytłumaczyć planowaną przez przeciwnika wyprawą na
Litwę. Prawdziwa bomba wybuchła dopiero w nocy z 16 na 17
maja. Poprzedniego dnia, w trakcie patrolu w okolicach
Ostrowa, doszło do niewielkiej potyczki między częścią 4. puł
a szwadronem rosyjskich strzelców konnych gwardii. Rosjanie
pojmali niejakiego porucznika Kamieńskiego, adiutanta Toma­
sza Łubieńskiego. To właśnie ten pechowy oficer udzielił
przeciwnikowi informacji o wyprawie na gwardię, które
uzmysłowiły wielkiemu księciu zarówno skalę, jak i mrożący
krew w żyłach stan zaawansowania polskiej operacji.
Trudno powiedzieć, czy Michał wiedział już o Kamieńs­
kim, gdy dawał wszystkim oddziałom gwardii dyspozycje
na 17 maja. Rozkazując ześrodkowanie w rejonie Śniadowa,
mimowolnie pomógł Polakom, odcinał się bowiem w ten
sposób od Dybicza na południu34. Prawdopodobnie jednak
dysponował już pewnymi danymi. W razie ataku Polaków
wyprowadzonego z Serocka od początku możliwe były
jedynie dwie drogi odwrotu, by połączyć się z Dybiczem
— przez Narew bądź ku Bugowi. Aby podjąć drugą drogę,
dowódca gwardii musiałby nie wiedzieć, jak blisko Broku
i Nura znajduje się Łubieński.
Koncentracja wokół Śniadowa lub ruch w dowolną
stronę musiały odbywać się powoli ze względu na kiepski
stan dróg w rejonie oraz tabory gwardii, na których
wyposażenie Petersburg nigdy nie oszczędzał. Jeśli dodać

34 W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 325-326.


do tego informacje płynące z różnych miejsc na skrzydłach
i w centrum oddziałów Michała Pawłowicza, perspektywy
na najbliższe dni musiały wyglądać zatrważająco. Być
może dlatego decyzje wielkiego księcia datowane na
następny dzień sprawiają wrażenie, jakby były podejmo­
wane w pośpiechu.
Przebywszy swój chrzest ogniowy, grupa bojowa Poleszki,
nie doczekawszy ani odsieczy generała Bistroma, ani ataku
Polaków, ruszyła w nocy 17 maja najpierw do Wąsewa na
północy, a następnie w kierunku Sokołowa nad rzeką Orzyc.
Dopiero tutaj, około 5.00 lub trochę później, połączyła się
z resztą straży przedniej gwardii (3. brygada połowa gwardii
oraz działa polowe) oraz jej dowódcą, który tak małodusznie
pozostawił Połeszkę na pastwę wojsk polskich poprzedniego
dnia. Na wytłumaczenie postawy Bistroma można jedynie
przytoczyć pogłoskę, że zawdzięczał on swój stopień nie
umiejętnościom, lecz małżeństwu z pewną Murzynką, ulubie­
nicą carycy Katarzyny II 35.
Siły polskie ruszyły w dalszą drogę stosunkowo późno,
ponieważ około 9.00. Śladem Poleszki Jankowski przeszedł
Wąsewo i ruszył w kierunku Sokołowa. Las przerzedzał się
w tym miejscu, ustępując bezleśnej równinie, która bardziej
sprzyjała potencjalnej walce ogniowej. Ogólnie marsz
odbywał się niezbyt energicznie, gdyż Skrzynecki wciąż
oczekiwał na meldunki Łubieńskiego, niemniej zmartwiony
sytuacją na lewym skrzydle, gdzie Dembiński nie zdążył
jeszcze związać walką Sackena. „Nie przestawał być
zamyślony, ponury i posępny, a usposobienie jego nieko­
rzystnie na armię wpływało”36. Mierosławski pisze złoś­
liwie, że „śnił mu się nieustannie Dybicz na Pradze”37.
Prądzyński, nakładający na siebie zbyt dużo funkcji w trak­
35 N. S i e r a w s k i, Pamiętnik Napoleona Sierawskiego oficera konnego

pułku gwardyi za czasów W. Ks. Konstantego, Lwów 1907, s. 211.


36 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 412.
37 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 278.
cie wyprawy, nie był w stanie go pocieszyć. Jeździł cały
czas między awangardą i głównymi siłami, był w ciągłym
ruchu, stale coś doglądając, nie zauważył przy tym, że
prace sztabu, a zwłaszcza wydziału korespondencyjnego,
mocno cierpią na jego nieobecności.
Z Wąsewa armia kroczyła w kierunku Czerwina i Lasek
w dwóch (niektórzy historycy przyjmują, że w trzech38)
równoległych kolumnach. Czerwin leży nad wspomnianą
już błotnistą rzeką Orzyc. Wpływa ona do Narwi od
południa, przecinając ostrym kątem drogę do Śniadowa
— stanowiła wobec tego dosyć poważną przeszkodę na
drodze do głównego obozu gwardii. Można ją było prze­
kroczyć przez most w Czerwinie, ale również Sokołów na
wschodzie dysponował odpowiednią przeprawą, stąd zapew­
ne druga kolumna podjęła marsz na wieś Laski. Co ważne,
powolne tempo manewrów nie gwarantowało uchwycenia
żadnej z przepraw.
Karygodnym zaniedbaniem ze strony Rosjan było pozo­
stawienie nietkniętego mostu w Czerwinie, który około
południa zajęły dwa bataliony strzelców z 1. Dywizji
Piechoty Rybińskiego. Mimo zajętego mostu Skrzynecki
nie skorzystał w tym miejscu z przeprawy i skierował się
dotychczasową stroną rzeki na wschód, w kierunku Soko­
łowa. Tam dopiero, między 15.00 a 16.00, napotkał
wreszcie Bistroma, umocnionego i przygotowanego do
obrony. Gawroński, przebywający w towarzystwie wodza,
wspomina: „Koło wsi Sokołowa, na drugiej stronie rzeczki
Orży, ku wsi Księżopole, na wielkiej równinie pokazał się
znaczny obóz nieprzyjacielski i ruch w nim wielki”39.
Rosjanie na widok nadchodzącego gościńcem sokołowskim
nieprzyjaciela odprzodkowali działa. Polacy również rychło
obrali pagórek, na którym roztasowali działa. „Wódz z nami
38 Między innymi Ludwik Mierosławski i Ludwik Nabielak.
39 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 155-156.
wyjechał na niego, patrząc przez lunetę na ruch obozu
naprzeciw stojącego”40.
Minęła krótka chwila, polscy artylerzyści z precyzją
zegarka rozłożyli swoje działa we wskazanym punkcie
i wkrótce zaczęli odpowiadać na lecące z przeciwnej
strony pociski. Będący wśród nich Stanisław Jabłonowski
pisze: „Rozpoczęła się silna kanonada, z naszej strony jęły
się ukazywać z lasu liczne kolumny i tak znaczną siłę
tworzyły w stosunku do sił nieprzyjacielskich, że gdyby
Skrzynecki był uderzył na te nieprzyjacielskie oddziały,
niezawodnie byłby je pokonał” 41.
Rzeczywiście, dysproporcja musiała być wielka. Bistrom
dysponował zaledwie kilkoma tysiącami żołnierzy, podczas
gdy po drugiej stronie rzeki były j uż dwie dywizje piechoty
i rezerwowy III Korpus Jazdy pod dowództwem generała
Kazimierza Skarżyńskiego. Ten ostatni dostał polecenie
przejścia rzeki brodem gdzieś w okolicach Czerwina i zaata­
kowania Rosjan od prawej flanki. Skarżyński, który słynął
z elegancji i urody, a także energii, niebędącej, jak wiemy,
wśród polskich dowódców regułą, szybko zabrał się do
wykonania postawionego mu zadania, odległość pola bitwy
od najbliższych brodów była jednak zbyt duża, by manewr
tak wielkiego zgrupowania koni pozostał niezauważony.
Tymczasem niektórych żołnierzy, patrzących bezradnie
na przeciwnika po drugiej stronie rzeki, wprost rozpierała
fantazja i chęć do boju. „Ujrzały nasze Krakusy kręcących
się w wiosce pobliskiej oficerów, ale rzeką przedzieleni
byliśmy; [...] Prosiły Krakusy, aby im wolno było ruszyć
na rekonesans za rzekę, co gdy się stało, ujęli na oczach
naszych oficera, niosącego rozkaz, i przyprowadzono go
do wodza. Przyprowadzony oficer żalił się bardzo, że go
Krakus jeden lancą swoją z tyłu drasnął; przeproszono go
grzecznie, ale nie bez żartów, bo to młody oficer jakiś, nie
40 Tamże, s. 156.
41 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s . 8 0 .
bardzo doświadczony jeszcze był, nazwiskiem książę
Zasiekin”42. Młody Rosjanin raczej nie mógł być zadowo­
lony z dostania się do niewoli polskich buntowników, jego
konsternację powiększyła z pewnością rejterada, do jakiej
doszło w rosyjskim obozie.
Czy to z powodu działań korpusu Skarżyńskiego, który
nadjeżdżał w oddali, czy też może na skutek rozkazu
wielkiego księcia, Bistrom po krótkiej wymianie ognia
z polską artylerią zwinął pospiesznie siły i ruszył dalej na
północny wschód w stronę Jakaci nad rzeką Ruż. Pole
bitwy pozostało w rękach Polaków.
Obserwując pobieżnie mapę i śledząc dotychczasowe
posunięcia wojsk polskich, nie można po raz kolejny nie
zauważyć pewnej ociężałości działań polskiej armii, zarów­
no jeśli chodzi o jej manewry, jak i ogólną koncepcję
planowania. Gdyby Skrzynecki nakazał przeprawę w Czer­
winie zamiast kierować tam jazdę już po nawiązaniu
kontaktu z przeciwnikiem, zyskałby nie tylko dużo czasu,
ale i mógłby zajść Bistroma od tyłu. W ten sposób
Rosjanie zdążyli jeszcze przed potyczką zrzucić most
w Sokołowie, przez co trzeba było czekać cenną godzinę
na jego naprawę43. W tym czasie przeciwnik zdążył
obsadzić przeprawy na kolejnej rzece.
Gdy wreszcie naprawiono most, Jankowski posłał kawa­
lerię naprzód przez bród po lewej. Szpicę tworzył 1. puł
z Dezyderym Chłapowskim na czele. W okolicy Nadborów
ujrzał na horyzoncie dwa pułki rosyjskiej kawalerii — uła­
nów i huzarów gwardii. Rosjanie po raz kolejny nie podjęli
walki. Polscy ułani doścignęli ich dopiero pod Jakacią nad
rzeką Ruż, gdzie doszło do krótkiej walki.
Chłapowski od razu spostrzegł i ocenił znaczenie tutejszej
długiej grobli, bez której o dalszym marszu w kierunku
42 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 156.
43 D . C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, s . 5 4 .
Śniadowa nie mogło być mowy. „Spostrzegłszy więc ją,
wzdłuż całą okrytą przez cofających się ułanów i huzarów,
dwa działa konne, które za pierwszym moim szwadronem
maszerowały, stanęły wprost grobli i tak żwawo w nich
strzelały, że wszystek zapas kul i granatów porucznik
Żabiński wypotrzebował. Ułani i huzary zwieszali raz po
raz głowy na końskie karki, tłoczyli się kłusem, wielu ich
tam paść musiało” 44.
Bistrom, na widok zbliżającego się przeciwnika (do
ułanów dołączyła niebawem piechota Rybińskiego), po­
stanowił zniszczyć most w Jakaci. Do pojedynku ogniowego
z polską artylerią konną użyto dziesięciu rosyjskich dział,
podczas gdy saperzy, wspierani przez dotychczas niezawod­
nych strzelców fińskich, usiłowali znieść kłopotliwą prze­
prawę. Na szczęście nadbiegł 1. psp z 1. Dywizji Piechoty
i po zażartej walce odparł napastników. Most pozostał
w rękach polskich, Jankowski nie doczekał się jednak na
wsparcie, które pozwoliłoby mu wykorzystać inicjatywę.
Skrzynecki skoncentrował większość sił w Nadborach,
zadowoliwszy się w pełni postępami tego dnia. W tym
samym czasie bowiem oddziały polskiej 3. Dywizji Piechoty
Kazimierza Małachowskiego złapały także inny most na
Rużu (w Kłeczkowie, jakieś 7,5 km na zachód), którego
obrony gwardia karygodnie zaniedbała.
Na noc polskie dywizje zajęły następujące pozycje: straż
przednią cofnięto do Nadborów, III Korpus Jazdy Skarżyń­
skiego spoczął w Pyskach, 3. Dywizja Piechoty stacjo­
nowała (oprócz Kleczkowa) wraz z artylerią rezerwową
w Księżpolu, 2. Dywizja Piechoty Giełguda nadeszła zaś
wreszcie od strony Ostrowa i zatrzymała się w Sokołowie
nad Orzycem45. Gwardia wielkiego księcia Michała koń­
czyła w tym samym czasie koncentrację w okolicy Śniado­
wa, straż przednia Bistroma pozostała wysunięta w kierunku
44 Tamże.
45 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 326.
Jakaci. Wbrew pozorom, choć mniejsza liczebnie (liczyła
tutaj 23 000 żołnierzy i 70 dział przeciwko polskim 30 000
ludzi i 80 działom), miała szansę na wygraną w razie
wydania bitwy — od strony Jakaci i Kleczkowa prowadziły
do Śniadowa wąwozy, które ułatwiały obronę46. Można
uznać, że pierwszy etap wyścigu o najlepsze pozycje
wygrali Rosjanie. Wielki książę nie myślał chyba jednak
o walce, skoro tak lekko oddał obie przeprawy na Rużu.
Skrzynecki umieścił swą kwaterę w Księżpolu, gdzie
ugościł go stary znajomy, niejaki pan Jabłoński, właściciel
wsi. Dom gospodarza był dość mizerny, więc reszta
oficerów i generałów musiała zadowolić się legowiskiem
w spichlerzu oraz stodołach. Gawrońskiemu i Józefowi
Załuskiemu trafiło się szczęśliwie mieszkanko ogrodnika 47.
Prądzyński, choć zapewne niezadowolony z opieszałości
dowódców sił głównych, mógł być pod koniec 17 maja
zasadniczo dobrej myśli. Polacy weszli w posiadanie dwóch
przepraw na Rużu, przeciwnik był w odwrocie. Nic nie
wskazywało, by feldmarszałek Dybicz dowiedział się
czegokolwiek o wyprawie Polaków. Prądzyński przygoto­
wał wobec tego plan działań na następny dzień z myślą
o wydaniu gwardii walnej, niszczącej bitwy.
Aby zrozumieć sedno jego zamiarów, należy wziąć
pod uwagę, że gorączkowo zbierający siły za Rużem
wielki książę miał tylko dwie drogi ucieczki spod Śnia­
dowa — na północ, gdzie mógłby skorzystać z przeprawy
przez Narew w Łomży, a także w kierunku wschodnim,
w stronę Tykocina. Pierwsza droga była krótsza i do­
godniejsza, ale stwarzała zagrożenie wciśnięcia Rosjan
w zakole Narwi, skąd z powodu taborów trudno byłoby
im się wydostać. Druga droga, na Złotorię i Tykocin,
była dłuższa i zdecydowanie mniej dogodna ze względu
46 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 248.
47 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 156.
na teren oraz konieczność prześlizgnięcia się między
Narwią a siłami nieprzyjaciela.
Wszystko wskazuje na to, że Prądzyński miał zamiar
zmusić dowódcę gwardii do przyjęcia pierwszej opcji
i zniszczenia gwardii w okolicach Łomży. Planował prze­
rzucić w nocy całość sił w kierunku Głęboża, u źródeł
Ruża, a potem ruszyć na północ, w kierunku Śniadowa,
drogą przez Duchny48. W ten sposób zaszedłby gwardię od
tyłu i nie musiał liczyć się z jej strażą przednią. Kalkulacja
Prądzyńskiego była w istocie prosta, skupienie się na
podstawowym celu strategicznym stanowiło istotny im­
peratyw napoleońskiej sztuki wojennej — posiadając inicja­
tywę i pędząc główne siły nieprzyjaciela, wódz mógł być
pewien, że sparaliżuje jego pozostałe ruchy.
Tego szczegółu nie rozumiał Skrzynecki, który jako prosty
dowódca pułku czy dywizji piechoty, patrząc na mapę,
widział całość sił rosyjskich i konieczność liczenia się z każdą
ich częścią. Niepokoił go Sacken w Ostrołęce, o którego sile
cały wywiad polski miał zbyt wygórowane mniemanie.
Martwiło go wreszcie milczenie Łubieńskiego i Umińskiego.
Prądzyński nie zgadzał się z tym podejściem. Dowodził
między innymi, że brak meldunków od wspomnianych
oficerów jest właśnie najlepszym dowodem, iż nic się na ich
frontach nie dzieje, najwyraźniej jednak nie przekonał
zwierzchnika. Skrzynecki forsował plan opanowania w pierw­
szej kolejności mostu w Ostrołęce. Kwestią sporną było dla
niego jedynie pytanie, jakie siły wydzielić do tego zadania.
Przesunięcie punktu ciężkości działań polskiej armii
w kierunku lewego skrzydła w istotny sposób zmieniało
założenia planu Prądzyńskiego. Przede wszystkim droga
odwrotu przez Gać na Tykocin i Białystok pozostawała
w wyniku zmian niebezpiecznie otwarta dla gwardii. Zamiast
niezwłocznego ataku na osaczonego nieprzyjaciela armia
miała 18 maja odpoczywać. Rozkaz: wymarszu otrzymał

48 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 328.


jedynie niewielki (trzy bataliony i kilka dział49) oddział
kapitana Kossa, wydzielony z 2. Dywizji Piechoty Giełguda.
Miał on ruszyć w sukurs Dembińskiemu w Ostrołęce.
Oburzony takim lekceważeniem swoich projektów kwater­
mistrz generalny odmówił pisania postulowanych rozkazów.
Po latach Prądzyński tak wspominał ową wymianę zdań
z wieczoru 17 maja: „Straszne były te sprzeczki z tym tak
upartym człowiekiem. W towarzystwie nabrał przyzwycza­
jenia i gustu do błahych dyskusyi, które często przechodziły
w sprzeczki, pozostawiając w rezultacie tylko rozgorycze­
nie”50. Trudno powiedzieć, czyje nerwy bardziej zawiodły,
w każdym bądź razie: „Od tego dnia gener. Skrzynecki
z Prądzyńskim byli poróżnieni, i ta niezgoda coraz bardziej
się powiększała”51 — konkluduje Kruszewski.
Tymczasem Dembiński zbliżył się wreszcie do Ostrołęki.
Przez większość dnia zbierał informacje i parł powoli do
przodu. Wysłani na lewy brzeg Narwi emisariusze przynieśli
złe wiadomości: „listy od różnych żon obywatelskich
i innych osób, w których zapewniano mnie, że Sacken nie
ma więcej nad 10 000 wojska”52. Siły oceniane przez
Załuskiego na 7000 ponownie więc sztucznie urosły,
a przecież, jak wiemy, w rzeczywistości nie przekraczały
4200 żołnierzy. Dembiński pytał po latach: „Czy te listy
były przez nieprzyjaciela dyktowane? nie wiem — lecz ich
styl był tak prawdziwy”53. Mimo wszystko wypadało
chociaż spróbować zająć miasto. Zalecano taki ruch w no­
wym rozkazie, dostarczonym tego dnia przez adiutanta
wodza naczelnego54, tak wreszcie nakazywały napływające

49 Tamże.
50 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 134.
51 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 108-109.

52 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 185-186.

53 Tamże, s. 186.
54 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 28-29.
ze sztabu głównego informacje o postępach reszty armii.
W ich świetle grupa Sackena stawała się drzazgą werżniętą
pomiędzy polskie centrum a lewe skrzydło.
Na szczęście Sacken wiedział niewiele więcej od Dem­
bińskiego o swoim przeciwniku. Potwierdził to ujęty przez
oddział jazdy płockiej patrol kozaków. Polski dowódca
musiał coś zrobić: „Zdecydowałem się skorzystać z nie-
wiadomości nieprzyjaciela, i nie uważając na nierówność
sił, w nocy, dla ukrycia tej nierówności, atak rozpocząć”.
Z wiadomości zaciągniętych od okolicznych chłopów
można było mniej więcej zrekonstruować schemat obrony
mostu i miasta. Dostępu do tego pierwszego bronił szaniec
przedmostowy (a w zasadzie grobla), do tego za rzeką
Omulew, która wpadała prostopadle do Narwi poniżej
Ostrołęki, miała stacjonować straż: 200 piechurów i 100
kozaków nocą, dniem zaś piechota sprowadzona z miasta.
„Nieprzyjaciel nie mógł widzieć poruszenia mojego ani
pozycyi, z przyczyny lasku między mną a Omulewem
leżącego [...]. O godzinie 7ej wieczorem uczyniłem następują­
ce rozporządzenie: na szosie postawiłem dwa działa w pozy­
cyi, ku Omulewu i w asekuracyi tychże dwie kompanie pułku
18go podkomendą kapitana Kosobudzkiego. Miał on rozkaz
bronienia uporczywie pozycji, w razie, gdyby ją nieprzyjaciel
atakował; miał prócz tego dodanych 60 ludzi z jazdy płockiej,
którzy przed Narwią trzymali forpoczty. Z resztą korpusu
cofnąłem się pół mili w tył, przedarłszy się manowcami,
około lOej w nocy stanąłem naprzeciwko brodu na Omulewie
pod wsią Kruki. Już poprzednio poleciłem był kilku wieśnia­
kom, aby pod pozorem pracowania w młynie, będącym na
Omulewie, szluzy wszystkie pootwierali, a tem samem wodę
na brodzie zniszczyli” 55.
Żołnierze czwartego batalionu z 4. ppl majora Szpotańs-
kiego rozebrali się i szybko przeprawili w tym punkcie

55 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 186-187.


przez rzekę, trzymając broń oraz ładunki nad głową.
Dembiński czekał jeszcze tylko na informacje od kapitana
Janowicza, który ze szwadronem 3. puł miał sprawdzić, jak
wygląda sytuacja pod mostem w Ostrołęce. Odpowiedź
dotarła o 23.00 — most nieobsadzony i nietknięty56! Nie
było sensu dłużej czekać, Dembiński dał sygnał do ataku...
Na prawym skrzydle wyprawy 17 maja upłynął pod
znakiem niespodzianek. Siły Łubieńskiego wyruszyły z Bro­
ku z samego rana. „Upał był wielki, kurz potężnie dokuczał
ciągle postępującemu wojsku. W miarę załamków drogi, to
widzieliśmy, to traciliśmy z oczu Bug”57 — wspomina
idący wraz z nimi Napoleon Sierawski, porucznik 5. psk.
Już po dwóch milach trzeba było zarządzić odpoczynek dla
wojska. Właśnie wówczas miało miejsce dziwne zdarzenie,
które wpłynęło na dalszy przebieg operacji nad Bugiem.
Jego świadkami byli obaj znajdujący się w korpusie
Łubieńskiego przyszli pamiętnikarze.
„Mija mnie generał Lewiński, szef sztabu korpusu,
z dwoma adjutantami, pokazuje wioskę od traktu w lewo
na kilkadziesiąt sążni oddaloną, i mówi: «pójdźmy się
umyć z kurzu i coś przekąsić»”58. Sierawski nie daje
się długo prosić, wraz z kilkoma oficerami sztabowymi
i ułanami panowie skręcili w kierunku zabudowań: „Zsia­
dłszy z koni, weszliśmy do pierwszej chałupy, ale tylko
cośmy próg przestąpili, usłyszeliśmy jakiś hałas na dwo­
rze; zaciekawieni wypadamy z izby i widzimy, jak or-
dynans mój szamoce się z kozakiem”59. Zaskoczony Le­
wiński przygląda się krótko kłótni, prowadzonej przez
obie strony w ich ojczystym języku. Stojący za nim
Sierawski tak wyjaśnia wydarzenie: „Kozak, uwiedziony

56 L. S z u m s k i, Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s. 97.


57 N. S i e r a w s k i, Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 207.
58 Tamże.
59 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 4 7 .
mundurem naszego ułana z pąsowymi wyłogami, po­
zdrowił go po swojemu, ten znów go sklął po naszemu,
a był przymusowo bezczynny, bo trzymał w ręku cugle
pięciu koni. Kozak zawsze w błędzie, sądząc, że ułan
Polaka udaje, zaczyna go łajać, ale w końcu na nasz widok
domyśla się prawdy, i nim siedliśmy na koń, umknął” 60.
Nic nie pomogło, że jak wspomina Lewiński: „Oficero­
wie nasi spiesznie powsiadali na konie, strzelali do niego
o parę kroków, ordynans mój pchnął go lancą, chłopi
rzucali drągi pod nogi koniowi”61 — kozak wymknął się,
a wraz z nim szansa zaskoczenia przeciwnika w Nurze.
Generał mógł jedynie westchnąć po latach: „ileż to razy
większych nawet bitew powodzenie lub niepowodzenie od
równie drobnych okoliczności zależy!” 62.
Pojawienie się kozaka oznaczało, że przynajmniej w tym
momencie Rosjanie w Nurze kompletnie nie spodziewali
się przeciwnika. Pozostawało jedno rozwiązanie: błys­
kawicznie uderzyć na miasto, nim dowódca tamtejszego
garnizonu zdąży przyswoić nowe, zaskakujące informacje.
Lewiński nie tracił czasu: „porwawszy drugi szwadron
5-ego strzelców konnych pod dowództwem kapitana Skar­
szewskiego w awangardzie będący, pobiegłem kłusem do
Nura; jenerała Łubieńskiego uwiadamiając o tem prosiłem,
aby resztę pułku 5-ego strzelców konnych i parę dział
artyleryi konnej spiesznie za mną przysłał. Do nura było
jeszcze 1,5 mili i droga nader piaszczysta; zastałem już
cały garnizon pod bronią, przed miasteczkiem uszykowa­
ny”63. Sierawski, jadący razem z generałem, wspomina: „Z
pierwszego wzgórza za lasem, widzimy na dole o jakie
parę tysięcy sążni miasteczko Nur, oblewał je z prawej

60 N . S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 208.


61 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 4 7 .
62 Tamże.

63 Tamże.
strony Bug, na nim most rzucony, a od naszej strony, silny
oddział piechoty rojącej się, bo bębny biją na alarm” 64.
Postawiony nagle przed faktem pojawienia się znikąd
wojsk polskich komendant rosyjskiego obozu (według
Puzyrewskiego był nim kapitan saperów gwardii Nazi-
mow65) spanikował; wysłał w stronę Lewińskiego par-
lamentariusza z zapytaniem, kim właściwie jest ze swoimi
ludźmi i czego od niego chce.
Polski generał, nie straciwszy rezonu, przedstawił się,
żądając zarazem natychmiastowego złożenia broni przez
garnizon Nura. Otrzymawszy tak stanowczą replikę, komen­
dant obozu nakazał części swojej piechoty ustawić się pod
miastem w tyralierę. Ten luźny szyk mógł być co prawda
przydatny, jeśli jego zadaniem było powstrzymywanie
i wiązanie walką nieprzyjacielskiej piechoty, jednak szybka
i stanowcza szarża kawalerii najczęściej nie miała problemu
z jego rozbiciem. Pluton 5. psk dokonał tego bez większych
problemów, biorąc przy okazji do niewoli trzydziestu
saperów rosyjskich 66.
Wśród jeńców znalazł się kolejny już tego dnia niefor­
tunny oficer rosyjski, tym razem niejaki podporucznik
Bezborodny — „młody bardzo człowiek, płakał z rozpaczy,
dostawszy się w nasze ręce; gdy przedstawiłem na pociechę,
że to jest los wojny, który każdego spotkać może, powie­
dział mi, że nie nad sobą płacze, ale nad stratą trzydziestu
najdzielniejszych starych żołnierzy, okrytych krzyżami za
męstwo w kilku kampaniach okazane” 67.
Potyczka trwała być może godzinę, potem „nadszedł
pierwszy szwadron 5 pułku strzelców konnych z kapitanem
Teleżyńskim i dwa działa nie konne, lecz piesze, wszystko to

64 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 208.


65 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 247.
66 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 4 8 .
67 Tamże.
spiesznym marszem bardzo pomęczone”. Nie było to zgodne
z planem, ale Lewiński najwyraźniej stwierdził, że związanie
wroga walką jest lepsze od bezczynności. Rychło artylerzyści
polscy zaczęli szykować działa. Widok artylerii przekonał
wreszcie dowódcę rosyjskiego, że ma przed sobą większe
siły, jednak wciąż mógł wyrządzić Polakom wiele szkody,
mając przy sobie kompanię saperów oraz szwadron ułanów
(Lewiński dodaje w pamiętniku jeszcze kompanię piechoty
liniowej) 68.
Na widok jazdy Nazimow nakazał uformowanie czworo­
boków i powolne wycofywanie się w stronę Ciechanowca.
Polski dowódca nie miał zamiaru ryzykować bezpośredniego
ataku. Nakazał szwadronowi Skarszewskiego osłaniać rażące
nieprzyjaciela działa na dotychczasowych pozycjach, sam
zaś ze szwadronem Teleżyńskiego ruszył w stronę Ciecha­
nowca, by odciąć Rosjanom drogę odwrotu. Cały plan wziął
w łeb, gdy do stanowiska Skarszewskiego podjechał nagle
generał Kamieński (prawdopodobnie Józef, który dowodził
jazdą). Widząc uchodzący czworobok przeciwnika, rozkazał
ułanom zaatakować i zniszczyć go 69.
Sierawski pisze: „Wnet działa odprzodkowane, dają
kilkanaście strzałów kartaczami... widzimy zamieszanie
między Rossyanami, padają ich szeregi. Komenda wydana:
idziemy do szarży z naszym zwykłym okrzykiem”70. Ale
saperzy gwardii, jak już wspominał ich oficer, nie byli
świeżymi rekrutami i dokładnie wiedzieli, jak przyjąć atak
kawalerii. „Przed moim szwadronem, na jakie dziesięć
kroków, biegł w całym pędzie swego konia, Aleksander
Skarszewski, przy nim trębacz. Dudni głucho ziemia pod
kopytami koni. Czworobok rossyjski przypuszcza nasz na
sześćdziesiąt kroków, daje ognia całym frontem, a ścianami
68 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 247-248.
69 J. L e w i ń s k i , Generała Takuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s. 48-49.
70 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 208.
bocznemi ukośnie. Zakotłowało się między naszymi... ale na
komendę oficerów, dopadamy Moskali, przybywa jeszcze
jeden szwadron od armat naszych; rozpoczyna się walka
ręczna — rąbią nasi pałaszami, Moskale bronią się bag­
netem... zbijają się w nieforemną kupę, to znów rozerwani
cofają; tak pasujemy się z nimi czas jakiś nieobrachowany”71.
Choć Sierawski opisuje potyczkę w barwach heroicznych,
na generale Lewińskim w oddali zrobiła ona raczej przykre
wrażenie: „Wypadek ten popsuł mi szyki; przyznać obok
tego trzeba, iż komendant saperów rejteradę swoją w naj­
większym porządku i ze znajomością rzeczy prowadził
[...]; cofanie swe też wykonywał bez pospiechu, zatrzymując
się i odstrzeliwując od czasu do czasu”72. Choć w pewnym
momencie z Rosjanami walczyły już cztery szwadrony,
czworoboku nie udało się rozbić. Straty wśród ułanów były
duże i niepotrzebne — zginął między innymi przeszyty
dwoma kulami Skarszewski, oprócz tego poległo jeszcze
dwóch innych oficerów, kilkunastu żołnierzy, dwóch ofi­
cerów sztabowych było ciężko rannych 73.
Około 20.00 Nazimow dotarł do Ciechanowca. Jeszcze
w drodze, nieniepokojony już od strony Nura, podpalił
pobliskie magazyny z mąką i innymi zapasami, na szczęście
przybyli w porę Polacy i ugasili ogień74. Most na Bugu
w Nurze, pod który podłożono ogień najprawdopodobniej
jeszcze przed przybyciem Lewińskiego, do zmierzchu
spłonął doszczętnie 75.
Choć Sierawski twierdzi, że Rosjan poległo przeszło
stu, a wziętych do niewoli było prawie dwustu, raczej

71 Tamże, s. 209.
72 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 4 9 .
73 N . S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 209.

74 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831


roku, s . 4 9 .
75 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 209.
przesadzał w swych szacunkach. Straty przeciwnika nie
przekraczały zapewne kilkudziesięciu ludzi. Do niewoli
dostał się zaś tylko jeden, wspomniany już oficer — „ten
pełne kieszenie miał kart i poniterek, oraz trochę pienię­
dzy, które mu nasi z zegarkiem odebrali”. Dodatkowo
w opuszczonym obozie znaleziono jeszcze trochę zaopat­
rzenia, między innymi chleb, dwie sztuki bydła, słoninę,
a także dwa kufy wódki76.
W trakcie rachowania zdobyczy do miasteczka przybył
wreszcie o zmroku generał Łubieński. Lewiński zdał mu
sprawę z wydarzeń w Nurze, poza tym ze wszystkich stron
napływały nowe informacje, które wypadało zanieść w rapor­
cie wodzowi naczelnemu. Łubieński meldował wzięcie do
niewoli rosyjskiego junkra (być może chodzi o oficera ujętego
w Nurze), który zarzekał się, że przynajmniej 15 maja, kiedy
opuszczał sztab Dybicza, nikt nie wiedział niczego o zamiarach
Polaków. Co więcej, donosił też, że most w Nurze jest
zniszczony i nie ma także mostów w Granne i Ciechanowcu77.
Reasumując, nad Bugiem nie zanotowano obecności głównej
armii rosyjskiej. Nawet jeśliby nadeszła, nie byłaby w stanie
przeprawić się na drugą stronę.
Prawdopodobnie Łubieński nie przeczuwał nawet, że
Skrzynecki niecierpliwie oczekuje raportu z jego frontu ani
też iż z powodu jego braku wstrzymał natarcie na gwardię.
Generał wyprawił w nocy z meldunkiem leśniczego, który
na wszelki wypadek był przebrany w chłopskie ubranie
— zmierzał w stronę Ostrołęki w poszukiwaniu polskiej
kwatery głównej78. Z powodu niewyjaśnionych okoliczności
minęło wiele godzin, nim raport Łubieńskiego trafił wresz­
cie na biurko naczelnego wodza.

76 Tamże.
77 B. P a w ł o w s k i, Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 32-33.
78 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 4 9 .
OSACZENIE GWARDII (18-19 MAJA)

18 MAJA

Wraz z nadejściem dnia wśród żołnierzy armii polskiej


w Książpolu i Sokołowie zapanował nieopisany entuzjazm.
Powszechnie oczekiwano rozkazów uderzenia na gwardię
w Śniadowie. „Całe wojsko tego pragnie” — zapisał
Gawroński — „nasze dywizye czekają rozkazu, aby
przechodzić groblą pod Jakaciami, pragną się zmierzyć
z gwardyą; taką mają chętkę na ich piękne konie, bo
wczoraj widzieliśmy próbkę, a nadzieja w zwycięstwie
pewna przy takiej ochocie”1. Rozkaz opuszczenia pozycji
otrzymały jednak jedynie oddziały skierowane do po­
bocznych teatrów działań.
Przede wszystkim ruszyła od dawna zapowiadana wy­
prawa na Litwę. Odpowiedzialny za nią generał Chłapowski
wspomina: „Odebrałem rozkaz cofnięcia się na Nadbór,
gdzie była kwatera główna. Tu mi jenerał Skrzynecki
powiedział: Teraz pora dla ciebie, gwardye się cofają,
masz wolne przejście na Litwę. Innych nie daję ci instrukcji,
tylko zaprowadź Litwinom instruktorów i formuj z nich
wojsko regularne. Zapytałem go się, czy mam nad niemi
1 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 158.
objąć dowództwo, bo powiadano mi, że tam są starsi ode
mnie, np. jen. Tyszkiewicz. Za jenerałem zapewne wyślemy
całą dywizyą — odpowiedział na to nie Skrzynecki, ale
Prądzyński — więc i starszego generała”2. Jeśli generalny
kwatermistrz rzeczywiście użył w trakcie rozmowy tych
słów (pamiętajmy, że Chłapowski spisał pamiętnik już po
powstaniu), były one prorocze. Niewielki korpus Chłapow­
skiego (ok. 820 ludzi i 2 działa) opuścił rankiem 18 maja
obóz polski pod Książpolem i skierował się w stronę
Czyżewa na wschodzie. Zniknął na trwałe z głównej areny
działań powstania.
W tym samym czasie traktem z Sokołowa do Ostrołęki
ruszył wspomniany już oddział kapitana Kossa. Rozkazy
tego dnia, pisane osobiście przez wodza naczelnego, pod
wieloma względami nie wystawiają autorowi najlepszej
oceny. Choć do Dembińskiego wysłano zawiadomienie
o zbliżającym się do niego wsparciu z lewego brzegu
Narwi, zrobiono bardzo dużo, by mimowolnie spowolnić
obiecaną odsiecz. Wiele wskazuje na to, że oddział Kossa
był już dosłownie kilka wiorst od Ostrołęki, gdy Skrzynecki
zatrzymał go i kazał ruszyć w tę samą stronę całej dywizji
Giełguda, do której dołączył wkrótce wraz ze sztabem
i adiutantami.
Abstrahując od zasadności użycia 2. Dywizji, która
miała przepędzić Sackena, a być może nawet i zniszczyć
jego korpus (już teraz wiązany przez Dembińskiego walką),
trudno sobie wyobrazić, co mogło spowodować tak nie­
odpowiedzialne opuszczenie przez dowódcę większej części
swojej armii i przeniesienie centrum dowodzenia daleko na
północ. Łatwo dostrzec przy tym brak pewnych proporcji
w postępowaniu naczelnego wodza. Pozostawieni nad
Rużem Małachowski, Rybiński i Skarżyński mieli do
dyspozycji mniej więcej 18 000 żołnierzy przeciwko licz­

2 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, s . 5 4 .
niejszej, jak wiemy, armii wielkiego księcia, podczas gdy
wódz naczelny zamierzał skierować łącznie prawie 13 000
żołnierzy przeciwko słabemu Sackenowi.
Powodów takiej decyzji mogło być kilka. Po pierwsze,
Skrzynecki, co sygnalizowaliśmy już wcześniej, chyba nie
zdawał sobie jeszcze wtedy sprawy z małej liczebności sił
Sackena. Po drugie, panowanie nad mostem odwrotowym
w Ostrołęce już wcześniej urosło w mniemaniu naczelnego
wodza do rangi priorytetu, zwłaszcza wobec braku mel­
dunków od Łubieńskiego i Umińskiego. Po trzecie, Skrzyne­
cki, nad czym biadał wielokrotnie Prądzyński, nie miał
szerszej wizji strategicznej, która pozwoliłaby mu zro-
zumieć, że szybkie zniszczenie gwardii w Śniadowie
oznaczało równoczesną, niemal automatyczną zagładę
korpusu Sackena. Wszystkie hipotezy są oczywiście obar­
czone nadrzędnym założeniem, że Skrzynecki w ogóle
chciał pobić gwardię. Do wątpliwości z tym związanych
jeszcze wrócimy.
Na temat ciągnącej 18 maja do Ostrołęki 2. Dywizji
Piechoty i jej dowódcy można powiedzieć tyleż dobrego,
co i złego. Z jednej strony Prądzyński często używa
w odniesieniu do niej określeń „piękna” czy o „najlepszej
naszej artyleryi”3, z drugiej jednak osoba Antoniego Gieł­
guda i sposób prowadzenia przezeń ludzi w trakcie kampanii
budzą liczne wątpliwości.
Urodzony na Litwie Giełgud zasłużył się w Księstwie
Warszawskim tym, że wystawił z własnej kieszeni pułk, co
automatycznie dawało mu stopień oficerski. Niegdyś przy­
stojny, podobający się damom, na wojnie stracił dużo ze
swej urody. Wśród prostych żołnierzy krążyły legendy
o jego szklanym oku, które właściciel darzył szczególną
troskliwością, czyścił i spryskiwał perfumami4. Podobne
historie nie wzmacniały autorytetu Giełguda jako dowódcy,
3 I . P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 135 i 159.
4 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 195.
dyscyplina wśród jego żołnierzy uchodziła zresztą za
dość niską.
Idąca początkowo z Łubieńskim 2. Dywizja Piechoty
(7070 ludzi oraz 18 dział) skręciła w Broku na Ostrów
Mazowiecki i 17 maja dotarła do Sokołowa na tyłach
głównej armii polskiej. Wówczas, mniej więcej przed
południem następnego dnia, znalazła się na trakcie wiodą­
cym na północ w stronę Ostrołęki. Oprócz Skrzyneckiego
towarzyszyli jej między innymi wyraźnie sfrustrowany
Prądzyński oraz znani już nam adiutanci naczelnego wodza:
Kruszewski, Gawroński i Zamoyski. W drodze do miasta
słyszano dobiegającą z oddali kanonadę 5.
Dembiński miał w istocie tego dnia mnóstwo pracy.
Zapowiadający się początkowo pomyślnie atak na Ostro­
łękę w nocy z 17 na 18 maja nie przyniósł spodziewanych
rezultatów. Sformowana w trzech kolumnach piechota
polska szybko zajęła szaniec przedmostowy oraz tak
zwane Nowe Miasto na prawym brzegu Narwi, jednak
pośród ciemności nie sposób było dalej się posunąć.
Nieco po północy żołnierze przebywający pośród muro­
wanych domów Nowego Miasta usłyszeli odgłosy rąbania
drewna po drugiej stronie rzeki. Niechybnie oznaczało to,
że Rosjanie mają zamiar zrzucić kluczowy dla powodzenia
całej operacji most. Dembiński nakazał żołnierzom ot­
worzyć ogień z broni ręcznej w tamtym kierunku, co
ponoć przegoniło na jakiś czas robotników, w sukurs
przyszedł im jednak około 1.00 ogień kartaczowy rosyj­
skich dział. Polacy podsunęli więc działa stojące dotych­
czas nad Omulewem. Dembiński przyznaje: „Szczęście,
żem te ruchy w nocy mógł wykonać, ogień bowiem redut
nieprzyjacielskich poza Narwią będących byłby mi wiele
szkody narobił”6. Rozpoczęła się kanonada, która trwała
nieprzerwanie do rana.
5 Tamże, s. 135.
6 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik: Henryka Dembińskiego, s. 189-190.
W posiadaniu nieprzyjaciela znajdowały się trzy reduty
na drugim brzegu Narwi. Walka od początku nie była
równa, gdyż Rosjanie dysponowali, oprócz ciężkich 12-
funtowych armat, artylerią konną, która na przemian raziła
polskie prawe skrzydło oraz most. Szumski, stojący dzielnie
wraz z 3. puł pod miastem, wspomina: „Nieprzyjaciel
wszakże miał na całej linii pozycyę górującą nad naszą,
przytem działa ciężkie, dlatego w krótkim czasie zdemon­
tował dwa nasze lekkie działa [...]. Stojące w miejscu
szwadrony nasze, były jakby tarczą dla dział nieprzyjaciel­
skich i one też zwróciły na nas gwałtowny ogień. Teraz
jedynie te domki, które mieliśmy przed sobą, stały się jaką
— taką ochroną przynajmniej od strzałów rdzennych,
chociaż nie żałowano nam dla odmiany i granatów”. Nie
była to najlepsza pozycja dla kawalerii, mimo to pułk
musiał ją utrzymywać do 9.00, chociaż „ci [...], co nas
chłodzić mieli, od dawna już zamilkli”7.
O wspomnianej godzinie już cztery z sześciu dział
Dembińskiego zostały wykluczone z walki, a do tego
„amunicya prawie zupełnie była wypotrzebowaną”8. Polski
dowódca musiał, chcąc, nie chcąc, cofnąć się nieco poza
zasięg rosyjskich armat. Pozostawił jedynie dwa ostatnie
działa, 12-funtówki, na straży mostu i czekał, ponieważ
mniej więcej w tym czasie otrzymał meldunek z kwatery
głównej, że od rana w kierunku Ostrołęki maszeruje cała
dywizja piechoty.
Mijały kolejne godziny, a obiecana odsiecz nie nad­
chodziła. Około 11.00 Sacken, ośmielony chwilową bez­
czynnością Polaków, skierował kilka kompanii piechoty
i trochę jazdy w stronę ujścia Omulewa, gdzie ponoć
znajdował się bród. Gdyby uderzył w tym miejscu sta­
nowczo, niechybnie zdobyłby tabory Dembińskiego i zmu­
sił jego korpus do pospiesznej rejterady. Jak jednak
7 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s . 9 8 .
8 H . D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 191.
w większości przypadków tej wojny, przezorność znów
zatryumfowała nad smakiem ryzyka.
Zdesperowany polski dowódca postanowił wysłać do
kwatery głównej kuriera z prośbą o amunicję i posiłki:
„Przez cały czas, gdy na ziemi leżąc pisałem kartkę
o nadesłanie amunicyi i kół do dział zdemontowanych,
cztery razy kule nieprzyjacielskie padające obok mnie
zasypały mi kartkę ziemią”9. Gdy wreszcie Dembiński
wysłał kuriera Artura Gołuchowskiego z listem, zmorzony
pracowitą nocą postanowił się zdrzemnąć.
Oczekiwana w Ostrołęce dywizja faktycznie zwlekała
z nadejściem. Gawroński pisał jak zwykle optymistycznie:
„Idziemy wesoło, na przodzie eskorta nasza Krakusów,
prowadzi ją podpułkownik Szydłowski, śpiewają żołnie­
rze”10. Odgłosy kanonady z oddali skłoniły Skrzyneckiego
do większej ostrożności, spowolnił marsz i przybył w oko­
lice Ostrołęki dopiero między 14.00 a 15.00. Sackena
dawno już tam nie było, najprawdopodobniej zaalarmował
go wcześniej nieniepokojony na południu oddział Kossa.
O 13.00 ostatnie rosyjskie oddziały opuściły miasto, kierując
się w stronę Miastkowa, 19 km na północny wschód 11.
Jak niewiele wiedziano o sytuacji w Ostrołęce, najlepiej
ilustruje fragment pamiętnika Kruszewskiego, który wspo­
mina, jak w pierwszej chwili tyraliery 2. Dywizji nawiązały
krótką walkę ogniową z siłami Dembińskiego, stojącymi
na przedmieściach. Dopiero osobista interwencja autora
pamiętnika przerwała wymianę strzałów 12.
Po ponad trzech dobach maszerowania osobno oddziały
lewego skrzydła i centrum wojsk polskich ponownie
nawiązały bezpośrednią łączność. Wraz z miastem w ręce

9 Tamże, s. 192.
10 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 159.
11 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 250.
12 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 109.
Polaków wpadło 600 korców owsa, kilkanaście tysięcy
cetnarów soli i podobna ilość sucharów. Oprócz tego
pewien polski urzędnik wręczył Dembińskiemu 15 000
złotych ze sprzedaży soli, które ukrył przed Rosjanami,
zakopawszy je pod ziemią 13.
Dowódca lewego skrzydła, który spostrzegł siły wodza
naczelnego z wieży ratusza, wyjechał Skrzyneckiemu na
spotkanie. Pewien dobrze wykonanego zadania zaprezen­
tował przybyszom ostrołęckie zdobycze. Niestety, atmosfera
rozmowy była daleka od kurtuazyjnej. Dembiński, który
już od 14.00 był panem miasta, miał pretensje do sztabu za
opieszałość w przeprowadzeniu odsieczy, której spodziewał
się co najmniej pięć godzin wcześniej. W odpowiedzi
Prądzyński wybuchł złością i złajał generała za to, że
zupełnie niepotrzebnie powystrzelał prawie całą oddaną
mu do dyspozycji amunicję artyleryjską. Wściekły generał
odparł zarzut stwierdzeniem: „Nie wiem [...] jak miasto
położone za rzeką bez strzelania atakować można” 14.
Zarzut kwatermistrza generalnego faktycznie wydaje się
niesłuszny. Choć z pewnymi stratami, Dembińskiemu udało
się w końcu opanować Ostrołękę, a wraz z nią most, mimo
że mocno uszkodzony po ostrzale. Dysponując poza tym
małą liczbą karabinów, dowódca lewego skrzydła Polaków
nie mógł nawiązać walki z Rosjanami po drugiej stronie
rzeki inaczej niż za pomocą dział. Dembińskiemu należało
się, zamiast cierpkich słów, wyróżnienie, gdyż podjął
walkę pomimo przekonania o dość znacznej przewadze
liczebnej przeciwnika, co było absolutnym ewenementem
wśród polskich dowódców powstania.
Prądzyński nie myślał jednak w tym momencie podob­
nymi kategoriami. Dawało mu się we znaki rozdrażnienie
z powodu oporu wodza naczelnego wobec jego koncepcji.
Trudno chyba sobie wyobrazić, jaki musiał przeżywać
13 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 193.
14 Tamże, s. 195.
stres, widząc powolną erozję pierwotnych założeń wyprawy
na gwardię. Przy czym sprawca jego zmartwień pozostawał,
choćby z racji swojego stanowiska, bezkarny. Pod ręką byli
tylko podwładni, często cieszący się większym mirem
u wodza naczelnego. „Żałować potrzeba — pisał później
Dembiński — że człowiek wyższych talentów, jakim
niezaprzeczalnie był Prądzyński, tak drobnej pasyi, jaką
jest zazdrość, ulegał” 15.
Na razie Skrzynecki rozdzielił antagonistów. Dotych­
czasowe siły Dembińskiego zostały przydzielone do po­
mniejszych zadań, on zaś miał stanąć na czele konnej
awangardy dywizji Giełguda, która w godzinach popołu­
dniowych wyruszyła w pościg za Sackenem. Oprócz tego
pojedynczy batalion piechoty otrzymał polecenie pozostania
w Ostrołęce i czuwania nad naprawą uszkodzonego mostu.
Podczas pościgu za Sackenem na drodze do Miastkowa
miał miejsce mały epizod, który w liście do matki Włady­
sław Zamoyski określił mianem „istnej bitwy morskiej”16.
Mniej więcej pół mili za Ostrołęką do jadącego wraz ze
szwadronem 4. psk Ignacego Kruszewskiego przyskoczyli
okoliczni chłopi z informacją: „że pięć berlinek czyli
statków krytych płynie niedaleko na Narwi z magazynami
rosyjskimi, że to nam bardzo łatwo będzie zabrać, że tylko
mała ilość piechoty na nich się znajduje”17. Najwyraźniej
Sacken, nie chcąc opóźniać swego pochodu, wysłał część
zaopatrzenia w górę Narwi.
Jako najwyższy stopniem oficer w pobliżu Kruszewski
postanowił pokusić się o tak tłustą zdobycz. Rozkazał
pozostać części szwadronu na drodze, po czym z drugą
grupą strzelców konnych skręcił w stronę Narwi, wysyłając
równocześnie prośbę do wodza naczelnego o posiłki,
w razie gdyby Rosjanie eskortujący berlinki stawiali opór.
15 Tamże.
16 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 200.
17 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 109.
Nad rzeką Kruszewski dokonał kolejnego podziału sił,
zostawiając za sobą pięćdziesięciu ludzi w rezerwie pod
dowództwem kapitana Działyńskiego. Lodzie transportowe
faktycznie znajdowały się niedaleko: „Wychodząc z krza­
ków, widzę pięć berlinek, płynących wolno pod wodę, a na
każdej z nich po kilkunastu żołnierzy od piechoty. Moi
strzelcy, zaczynają strzelać z karabinków, a ja wysuwam
się na łąkę nad brzeg rzeki, powiewam chustką i wołam na
Moskali: «kryczy pardon!». Lecz zamiast odpowiedzi oficer,
na pokładzie pierwszej berlinki stojący, bierze od żołnierza
karabin, składa się do mnie, za nim wszyscy inni zmierzają
do mnie i palą”.
Najwyraźniej morale Rosjan nie upadło jeszcze tak
nisko, jak zapowiadałaby to rejterada gwardii i Sackena.
Kruszewski z ledwością uniknął trafienia: „Jak rój pszczół
kule koło głowy mi świsnęły, rzadko byłem w większym
niebezpieczeństwie [...]. Cofnąłem się przecież nieuszko­
dzony w krzaki — przybył i Działyński z rezerwą,
eskortowaliśmy ich ponad rzeką, utrzymując ciągły ogień,
ale bez żadnego skutku, nędzne nasze karabinki kawaleryj­
skie nie trafiły ani jednego. Już oni zaczęli się zbierać, by
wysiąść na brzeg i na nas bagnetami uderzyć, gdy
nareszcie przybywa dwie kompanie piechoty wskutek
mojej posyłki. Skoro Moskale ujrzeli długie karabiny i te
zmierzone ku nim znad brzegu rzeki, oficer zawołał
«pardon!» — poddali się. Kilku uciekło na drugą stronę
Narwi, rzuciwszy się w wodę, a około 60-ciu dostało się
w niewolę”18. Majowa „bitwa morska”, którą zdecydowa­
nie wygrali Polacy, zakończyła się pojmaniem jeńców
oraz zdobyciem bliżej nieokreślonej ilości korców owsa
i oporządzenia piechoty. Całą chwałę zań zebrał jednak
dziwnym trafem działający nieopodal podpułkownik Szyd­
łowski, a nie adiutanci naczelnego wodza, na co żali się

18 Tamże, s. 110.
w pamiętnikach Kruszewski. W spóźnionym pościgu za
Sackenem 2. Dywizja Piechoty dotarła tego dnia do
Rydzewa, 4 km od Miastkowa.
Działania Polaków z 18 maja wypada ocenić bardzo
negatywnie. O ile koncepcję opanowania Ostrołęki i bieg­
nącej przez nią drogi odwrotowej można jeszcze obronić,
o tyle wykonanie manewrów, tempo oraz organizacja
działań ze strony naczelnego wodza i jego sztabu nie
wytrzymują krytyki. Bardziej stanowcze działania na lewym
skrzydle pozwoliłyby rozbić oddział Sackena, poprzestano
jednak jedynie na przestraszeniu go. Natomiast ruchy
centrum sił polskich nad Rużem uległy tego samego dnia
zupełnemu zamrożeniu, co w połączeniu z podzieleniem sił
poprzez odłączenie dywizji Giełguda narażało armię na
groźne niebezpieczeństwo w przypadku ataku liczniejszej
i skupionej w jednym miejscu gwardii.
Na szczęście przeciwnikiem Skrzyneckiego w tym rejonie
nie był nieprzewidywalny Dybicz ani uparty Toll, lecz
wielki książę Michał Pawłowicz. Wiele wskazuje na to, że
nawet nie rozważał on działań zaczepnych przeciw Pola­
kom. Dowódca gwardii wciąż jeszcze chyba nie otrząsł się
z szoku, jaki wywarł na nim nagły wypad głównej armii
Skrzyneckiego z pozycji pod Warszawą. Jak dosadnie
stwierdza Mierosławski: „Wielki Książę jakoby magnety-
zowany od szesnastu godzin fatygującem spojrzeniem
naszych bateryj, nie poczuł, nie zrozumiał tej ewolucyi
szybkiej a zmiennej jak załam światła w obłoku”19, którą
było rozproszenie sił przeciwnika. Ponadto wciąż obowią­
zywały go rozkazy brata Mikołaja dotyczące oszczędzania
żołnierzy gwardii.
Owemu dziwnemu paraliżowi decyzyjnemu Michała
Pawłowicza należy zapewne przypisać karygodne zanie­
dbanie, jakim było wypuszczenie Sackena w kierunku

19 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 295-296.


Łomży (gdzie nie mógł się przecież utrzymać z tak
skromnymi siłami) zamiast wezwanie go w rejon stac­
jonowania gwardii. W ten sposób zarówno korpus tego
dowódcy, jak i przeprawa w Łomży zostały stracone dla sił
w Śniadowie. Zdumiony tą niefrasobliwością dziewiętnas­
towieczny historyk mógł tylko napisać: „Zdawało się,
jakoby niezmordowana i nie zrażona niczem fortuna, uparła
się gwałtem naprawiać co Skrzynecki popsował” 20.
Zagrożenie bezpieczeństwa drogi odwrotu przez Łomżę,
jakie stanowiła obecność dywizji Giełguda, przesądziło
o wybraniu przez wielkiego księcia kierunku wycofania
gwardii na Gać, Mężenin i Białystok. Od rana kierowano
tabory i parki artyleryjskie w stronę Starej Wsi, by nie
krępowały marszu głównych kolumn. Wysłano dodatkowe
dwa bataliony i dwa działa w stronę posterunku w Źyz-
nowie, naprzeciw opanowanej przez Polaków przeprawy
w Kłeczkowie nad Rużem. Siły te dwukrotnie w nocy z 18
na 19 maja próbowały bezskutecznie odebrać przeprawę
3. Dywizji Kazimierza Małachowskiego 21.
Na noc kwatera główna Skrzyneckiego cofnęła się do
Troszyna, leżącego na pokonanym wcześniej trakcie z So­
kołowa do Ostrołęki. Gościł ją tutaj, bardzo wygodnie
zresztą, niejaki pan Puchała. Troszyn od Nadborów i Klecz-
kowa dzieliły dość znaczne odległości (odpowiednio 12
i 7,5 km), co wskazywało, że to nie funkcjonalność terenu,
w razie rozpoczęcia działań ofensywnych, była głównym
powodem wyboru lokacji dla kwatery głównej.
Gawroński wspomina, jak dokonano w Troszynie prze­
glądu łupów, które dotychczas straż przednia zdobyła na
gwardii: „powozów kilka, karetę piękną poczwórną g-a
Bystrma, gdzie mnóstwo sreber, win, wygódek różnych; to
przez licytacyę na korzyść pułku 5go jazdy, który ją zabrał,
sprzedane będzie. Wodzowi darowano piękne puzderko
20 Tamże, s. 296.
21 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 137.
z cybuchem hebanowym i pipkę wielkiego bursztynu tam
znalezioną” 22.
Od wieczora do późnych godzin nocnych Skrzynecki
prowadził z Prądzyńskim długie rozmowy na temat działań,
które należało podjąć następnego dnia. Tej samej nocy do
Troszyna dotarły dwa jakże istotne meldunki — zarówno
Umiński, jak i Łubieński23 informowali w nich (poza
standardową litanią narzekań), że Dybicza nie widać ani
w Kałuszynie, ani w Nurze nad Bugiem. Trudno przecenić
znaczenie dwóch listów. Oczekiwane od dawna stanowiły
główny argument Skrzyneckiego w dotychczasowym od­
suwaniu ataku na gwardię. Teraz trzeba było wreszcie
wyłożyć karty na stół.
Gdy 18 maja zmierzał ku końcowi, Władysław Zamoyski,
przekonany, że ostatnie przeszkody stojące na drodze
pokonania gwardii zostały właśnie usunięte, ułożył się na
słomie w jednej z troszyńskich stodół i spokojnie zasnął.
„Ufałem, że ze świtem dowiem się o rozkazach w nocy
wydanych na dzień następny” — przyznał po latach.

19 MAJA

Adiutantowi wodza naczelnego dane było spać spokojnie


do późnego rana: „Gdym się przebudził w jasny już dzień,
uderzyła mnie cichość niespodziewana. Tak byłem przygo­
towany na wczesny ruch wojska, że sobie wystawiłem, iż
jakieś zaszło nieporozumienie, że wojsko odeszło, a mnie
zostawiono”24. Nic jednak podobnego nie miało miejsca,
jak rychło dowiedział się od swojego służącego; cała armia
wciąż stała tam, gdzie zmrok zastał ją poprzedniego dnia.

22 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 159.
23 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 29-33.
24 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 202.
Zadecydowały o tym brzemienne w skutki wydarzenia
w nocy z 18 na 19 maja.
Wówczas, kończąc długą, prowadzoną do późnych
godzin rozmowę, wódz naczelny wyraził wreszcie zgodę
na rozpoczęcie następnego dnia ataku na gwardię. Prądzyń­
ski szybko uchwycił się tej upragnionej decyzji. Nie
zważając na zmęczenie, zabrał się do pracy. Razem
z Kruszewskim zajęli jeden z pokoi troszyńskiej posiadłości
i nie wyszli stamtąd póki nowy, gruntownie zmodyfikowany
plan batalii nie był gotowy. W myśl jego założeń Małacho­
wski, Skarżyński i Rybiński mieli atakować od frontu
— pierwsi dwaj przez Kłeczków, by związać walką
przeciwnika, ostatni przez Jakać, a potem na wschód, by
odciąć gwardii drogę na Białystok. Obejście lewej flanki
nieprzyjaciela po wydarzeniach 18 maja było już znacznie
trudniejsze, toteż główną siłą przełamującą musiała być
wzmocniona oddziałem Dembińskiego 2. Dywizja Piechoty
Giełguda, maszerująca od strony Miastkowa na prawym
skrzydle wielkiego księcia 25.
Plan miał istotne mankamenty. Przede wszystkim tworzył
oddzielne grupy manewrowe — o ile komunikacja pomię­
dzy Rybińskim a Małachowskim była jeszcze możliwa,
o tyle Giełgud musiał działać bez kontaktu z pozostałymi
oddziałami, co zwiększało wydatnie znaczenie koordynacji
posunięć poszczególnych grup armii, ta zaś, co Prądzyński
zapewne miał na uwadze, pamiętając ofensywę wiosenną,
nie stanowiła najmocniejszej strony wojsk polskich. Co
więcej, w nowym planie dużo zależało od tego, jak zachowa
się wielki książę. Podzielenie armii na trzy kolumny
manewrowe przynajmniej w teorii ułatwiało mu odwrót.
Mimo to nowy plan kwatermistrza generalnego wypada
ocenić wysoko, zważywszy, ile czasu miał na jego sporzą­
dzenie. Prądzyński potrafił w błyskotliwy sposób uchwycić

25 W. Tokarz, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 331.


właściwości położenia stojących naprzeciw siebie armii
i przetworzyć je tak, by uzyskać optymalny plan działań.
Ufny w szczęście, które dopisało mu pod Iganiami, Prądzyń­
ski chciał początkowo sam kierować grupą Giełguda, bojąc
się jednak zostawiać wodza naczelnego samego, poniechał
tego pomysłu26.
Gotowy plan Ignacy Kruszewski zaniósł do drugiego
pokoju. „Generał Skrzynecki siedział przy dużym stole, na
którym kilka dzienników leżało, w ręku trzymał Journal
des Débats, który, jak na nieszczęście, dopiero co przynie­
siono. «Panie generale, przynoszę rozkazy do podpisu».
«Połóż je na stole». Położyłem i wyszedłem”. Na dziedzińcu
adiutant obstalował trzech godnych zaufania oficerów,
którzy mieli rozwieźć podpisane rozkazy. Minęło pół
godziny. Kruszewskiego, który wrócił po rozkazy, wódz
naczelny zbył ponownie, ale tym razem z wyraźnym
zniecierpliwieniem. Adiutant wycofał się i poszedł powia­
domić o wszystkim Prądzyńskiego. Razem czekali kolejną
godzinę. Kiedy po raz trzeci odprawiono Kruszewskiego,
kwatermistrz generalny sam wszedł do środka i zamknął za
sobą drzwi.
Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jaki dokładnie
przebieg miała rozmowa Prądzyńskiego i wodza naczelnego
rankiem 19 maja. Kruszewski, jedyny potencjalny świadek
zdarzenia, wspominał po latach: „Prądzyński podobno
rzucał się na kolana i błagał; słyszałem tylko podniesione
głosy, a może po kwadransie żywej kłótni wyszedł Prądzyń­
ski zaczerwieniony i w takiem zmartwieniu, żem się od
niego słowa dopytać nie mógł”27.
Powołując się na osobistą rozmowę z generalnym kwater­
mistrzem, odbytą ponad tydzień po opisywanych wydarze­
niach, historyk Stanisław Barzykowski starał się wiele lat
później zrekonstruować tę jakże brzemienną w skutki nie
26 Tamże.
27 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 112.
tylko dla kampanii, ale i dla całej wojny sprzeczkę.
Według niego Skrzynecki początkowo próbował zbyć
Prądzyńskiego podobnymi słowami, jak poprzednio swojego
adiutanta. Gdy to zawiodło i kwatermistrz dalej nalegał na
pośpiech, wódz naczelny nareszcie wyłożył swoje plany:
„Wojsko będzie jutro wypoczywać, tylko Giełgudowi ma
być rozkaz dany, aby do Łomży ciągnął”.
„Na te słowa Prądzyński osłupiał i dopiero po kilku
minutach zdołał się odezwać: «Jenerale, wodzu, co chcesz
czynić, zwycięstwo dobrowolnie wypuszczasz i Giełguda
na zgubę posyłasz». «Ja nie mogę gwardyi atakować,
zawołał Skrzynecki, dopóki panem Łomży nie będę, bo
inaczej Sacken znów do Ostrołęki powróci i w tyłach
naszych stanie». «Sacken — odrzekł Prądzyński — tam
udać się powinien, gdzie huk dział wzywać go będzie, lecz
jeżeli popełni to głupstwo, że do Ostrołęki wróci, tem
lepiej, bo gwardyom pomocy nie da, lecz tego z pewnością
nie zrobi, bo by zginął»”.
Obaj panowie przerzucali się coraz to nowymi argumentami.
Było pewne, że spór zmierza donikąd. Ostatecznie Skrzynecki
zakończył rozmowę stanowczymi zdaniami: „Ja jestem wo­
dzem, na mnie cała odpowiedzialność spoczywa, przeto
wszystko podług mej woli dziać się musi i powinno. Do pana
jenerała zaś, jako kwatermistrza armii należy podług mojej
decyzji rozkazy ułożyć i do dowódców je przesłać”. Prądzyński
nie pozostał dłużny, oburzony tonem przełożonego rzucił: „Ja
jestem kwatermistrzem armii i na mnie pewna odpowiedzial­
ność także spoczywa, przeto służy mi prawo odmówić wydania
rozkazów, w których zgubę widzę. Mam też sobie za
powinność oświadczyć wodzowi, że podobnych rozkazów nie
wydam i niech je kto inny pisze”28.
Opisana kłótnia stanowi jeden z najbardziej zagadkowych
i doniosłych momentów w historii Polski. Skrzynecki dał
28 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,
s. 420-421.
w niej do zrozumienia, że nie stoczy bitwy z gwardią,
a może nawet, iż nigdy jej nie planował. Wydaje się
niemożliwe, by dowódca, który miał tak dogodną okazję,
by prawdopodobnie nawet zakończyć wojnę i kompletnie
odmienić bieg historii, wykazał się tak nieopisaną mało­
dusznością. Choć Skrzynecki wielokrotnie wykazywał się
operacyjnym dyletantyzmem, wprost nie chce się wierzyć,
by nawet on nie dostrzegał ogromnej przewagi, jaką Polacy
mieli nad gwardią 17-19 maja.
Jeśli przyjmie się, że istnieje coś takiego jak domniema­
nie niewinności, możemy chyba jedynie założyć, iż Skrzy­
necki nie tylko nie wierzył w pokonanie gwardii, ale też
nie zakładał, że nawet ewentualne zwycięstwo cokolwiek
zmieni. Zapewne przypuszczał, że car Mikołaj na wieść
o zniszczeniu jego doborowej jednostki, symbolu ce­
sarstwa, nie tylko nie osłabi nacisku na Królestwo Polskie,
ale wręcz zapała doń taką nienawiścią, iż jakiekolwiek
układy w przyszłości nie będą możliwe. Prawdopodobnie
takie rozumowanie kryło się za ciągłym przeszkadzaniem
Prądzyńskiemu w rozwijaniu rozmachu wyprawy, stąd
systematyczne wydawanie rozkazów ataku na wroga
od frontu bądź bezpłodne manewrowanie zamiast prób
odcięcia przeciwnika? Prawdy, jak już wspomnieliśmy,
nigdy się nie dowiemy.
Ostateczne przygotowania do odwrotu gwardii na Gać
były tego dnia już w stadium końcowym. Około 9.00
wielki książę Michał skierował piechotę, artylerię rezer­
wową oraz pułk kawalergardów we wspomnianym wcześ­
niej kierunku. W okolicach Śniadowa i nad Rużem pozostał
jedynie, jako straż tylna, generał Bistrom wraz z pięcioma
batalionami piechoty i resztą jazdy29.
W obozie polskim z kolei panowało tego dnia zupełne
zamieszanie. Prądzyński, choć poróżniony z wodzem

29 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 332.


Jan Zygmunt
Skrzynecki

Henryk Dembiński
Henryk Kamieński

Ignacy Prądzyński
Kazimierz Małachowski

Ludwik Kicki
Ignacy Kruszewski

Maciej Rybiński
Tomasz Łubieński

Józef Bem
Ludwik Michał Pac

Wielki książę
Michchał
Iwan Osipowicz Witt

Iwan Szachowski
Karol Wilhelm
von Toll

Piotr Piotrowicz
Pahlen
naczelnym, dalej pisał rozkazy, jednak bez przekonania, co
od razu dało się odczuć. Do zdezorientowanych oddziałów
kierowano kilkakrotnie sprzeczne rozkazy, z których można
było wysnuć jedynie dość mglistą myśl przewodnią.
Giełgud otrzymał rano nakaz zajęcia Łomży. Z Rydzewa,
gdzie nocowała jego dywizja, do wskazanego miejsca było
około 22 km dogodną szosą kowieńską. Niedaleko wsi
Chojny Stare Giełgud otrzymał kolejny list od wodza
naczelnego, w którym zawiadamiał go tym razem o silnym
oddziale Rosjan w okolicach Kleczkowa na południu
i nakazywał baczenie na swoje prawe skrzydło30. Giełgud,
już bez tych dezorientujących instrukcji bardzo ostrożny
dowódca, szedł na Łomżę zupełnie podłamany. Widok
miasta — umocnionego i zapełnionego Rosjanami — ode­
brał mu resztę odwagi. Wówczas otrzymał trzeci list
z kwatery głównej, który nakazywał co prawda uderzenie
na Łomżę, ale miało ono być prowadzone przez... generała
Dembińskiego! Dembiński faktycznie został poprzedniego
wieczora mianowany dowódcą awangardy 2. Dywizji
Piechoty, ale w chwili, kiedy Giełgud z duszą na ramieniu
obserwował umocnienia Łomży, był jeszcze daleko z tyłu
ze swoją kawalerią. Oprócz natarcia Skrzynecki nakazywał
też Giełgudowi pozostawienie części swojego korpusu we
wsi Chojnę, aby uważała na Rosjan z Kleczkowa 31.
Z zupełnie niepasujących do rzeczywistości poleceń
wodza naczelnego jednooki generał wykoncypował w końcu
najwygodniejszy dla siebie tok postępowania. Postanowił
wycofać się w kierunku Miastkowa, by odnaleźć Dembiń­
skiego. Dopiero wzmocniony jego kawalerią i doświad­
czeniem miał zamiar ruszyć ponownie na majaczącą
z oddali Łomżę. Plany przedstawił na zwołanej pospiesznie
radzie wojennej, która prawie jednogłośnie (sprzeciwił się
30 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 138.
31 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 44-45.
jedynie pułkownik Valentin d’Hauterive) zaakceptowała
zaproponowaną wykładnię 32.
Dembiński przez większość dnia był zajęty w Ostrołęce
rozdzielaniem zadań pomiędzy różne części swojego nie­
wielkiego korpusu. W myśl poleceń z kwatery głównej
pozostawił batalion piechoty na straży mostu na Narwi.
Oprócz tego musiał jeszcze wysłać mały oddział pułkow­
nika Sierakowskiego (dwa bataliony 18. ppl, jazdę płocką
oraz dwa działa) na północny wschód, aż za Narew, gdzie
miały zablokować drogę z Łomży na Rajgród33. Dopiero
po zestawieniu rozkazów, jakie 19 maja otrzymali Dem­
biński i Giełgud, wynurza się mimo wszystko pewna
spójna koncepcja działań w tym dniu. Ich zgranie w czasie
wyszło jednak, jak widzimy, fatalnie.
Tak więc do Miastkowa Dembiński wyruszył dopiero
około 15.00 wraz z batalionem 4. psp, szwadronem kawa­
lerii oraz dwoma 12-funtowymi działami. Dotarł tam
dopiero o 20.00, a więc bardzo późno. W mieście wiele
nasłuchał się od mieszkańców na temat pospiesznej rej­
terady Sackena poprzedniego dnia. Ponoć carski dowódca
również zużył w Ostrołęce całą amunicję artyleryjską.
Pokrzepiony tą nowiną Dembiński już miał zamiar kłaść
się spać, gdy od strony Łomży ujrzał wyłaniającą się
w oddali kolumnę wojska — była to 2. Dywizja Piechoty.
„Wyszedłszy naprzeciwko, spotkałem generała Rolanda,
pułkownika Piętkę i innych oficerów sztabowych. Z naj-
większem zdziwieniem zapytałem: «co ich do odwrotu
zmusza, czy otrzymany rozkaz, czy przemagające siły
nieprzyjaciela?». Z uczuciem boleści, którego wyrazić nie
umiem, dowiedziałem się, że ani pierwsze, ani drugie [...]”.
Dalsze wypytywanie tylko zdenerwowało oficerów, którzy
chyba dopiero teraz zdali sobie sprawę z absurdalności
32 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,
s. 423-424.
33 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 195-196.
własnych posunięć. Na zarzut, że nie przyszedł im z pomo­
cą, Dembiński odparował, iż z garstką kosynierów i dwoma
działami raczej nie uczyniłyby różnicy pod Łomżą, na
koniec dodał tylko, że żałuje: „żem nie wziął poczty,
i osobiście do panów nie przybył, gdyż dalibóg podobnego
błędu [jak wycofanie się spod Łomży — przyp. aut.] nie
byłbym dopuścił”.
Za swoimi oficerami nadjechał Giełgud. „Nieśmiały,
niepewny, czy nie zrobił grubego błędu” zaczął wypytywać
Dembińskiego, co teraz wypada zrobić, swoje postępowanie
zaś tłumaczył tym, „że się uważał za słabym, a pozycyę
Łomży nader mocną”34. Dembiński z właściwą sobie
energią nakłonił go do powrotu pod Łomżę, zaoferował
się także, że sam, zgodnie z rozkazem kwatery głównej,
poprowadzi awangardę korpusu. Generał Giełgud, za­
dowolony, że ma z kim wreszcie podzielić odpowie­
dzialność, przystał na to. 2. Dywizja Piechoty dostała
godzinę wypoczynku, po czym ruszyła już po raz drugi
w ciągu tej samej doby w kierunku Łomży, tym razem
pośród ciemności, która umożliwiała lepsze ukrycie swojej
liczebności przed wrogiem.
Podobne manewry musiały robić na prostych żołnie­
rzach fatalne wrażenie. Wśród niektórych oficerów chęć
do walki musiała być jednak wielka, skoro zaraz puł­
kownicy Kiekiemicki i Valentin d’Hauterive zapropo­
nowali, że osobiście poprowadzą nad ranem pierwsze
kolumny do ataku 35.
Równie bezładnie wyglądała sytuacja na głównym fron­
cie zmagań. Jak już wspominaliśmy, gwardia wielkiego
księcia już o 9.00 opuściła Śniadowo. Ariergarda Rosjan,
którą dowodził generał Bistrom, wycofała się w tym
samym kierunku dopiero o 14.00 (w nocy zdążyła jeszcze
dojść do Gaci), ale i tak nikt jej nie ścigał. Dowódcy
34 Tamże, s. 196-198.
35 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 424.
dywizji nad Rużem słali do kwatery głównej w Troszynie
meldunki o wycofywaniu się przeciwnika, a także zapytania,
co mają w związku z tym robić 36.
Skrzynecki znów nie stanął na wysokości zadania — naj­
pierw rozkazał Małachowskiemu, Rybińskiemu i Skarżyń­
skiemu postępować za nieprzyjacielem, a potem odwołał
rozkazy, na koniec zaś rozkazał każdemu ze zgrupowań
zatrzymać się w miejscu, gdzie zastał je ostatni rozkaz37.
W rezultacie każdy z polskich dowódców robił tego dnia
to, co uważał za stosowne; armia poruszała się: „Bez
rozkazu i bez wodza, lecz naturalnym tylko instynktem
wiedziona [...] za uchodzącym przeciwnikiem” 38.
Ostatecznie Jankowski wraz z 1. Dywizją Piechoty
Rybińskiego, maszerując „żółwim krokiem”, dotarł o zmie­
rzchu do Śniadowa, 3. Dywizja Małachowskiego nocowała
niewiele za nimi, od strony Kleczkowa, III Korpus Kawa­
lerii zaszedł zaś 19 maja pod Kruki.
Skrzynecki przez cały dzień (19 maja) nie ruszał się
z Troszyna. Gawroński wspomina, że około 14.00 podano
przepyszny obiad, na którym goszczono między innymi
wspomnianego już, wziętego do niewoli pod Jakacią,
księcia Zasiekina39. Po obiedzie wódz naczelny wciąż
debatował nad możliwościami rozbicia gwardii, zbierał
informacje od Załuskiego — nic jednak, jak wiemy, nie
przedsięwziął. Nasuwa się tylko pytanie: czy wiedział, jaką
okazję właśnie wypuszcza z rąk?
Prądzyński, po raz kolejny już w trakcie tej wojny, nie
zdobył się na żaden otwarty protest: „Po gniewie i rozpaczy

36 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s.


48-50.
37 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 332.

38 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,


s. 425-426.
39 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 160.
[...], nastąpiło między nim a naczelnym wodzem wzajemne
dąsanie się”. Widząc, co się dzieje, Władysław Zamoyski
wysłał tego samego dnia dramatyczny list do swojego
wuja, księcia Czartoryskiego, w którym prosił: „przyjedź
wuju kochany, przyjedź przemówić, może nawet w imię
rządu. [...] Wszystkie warunki są po temu, żebyśmy gwardye
doszczętnie zniszczyli. Ale strasznie się obawiam, że
poprzestaniemy na poturbowaniu ich i że damy im się
wymknąć” 40.
Przynajmniej noc po 19 maja przyniosła jakiś pozytyw.
Wysłany przez idącego na Łomżę Giełguda podjazd pobił
w okolicy Szczepankowa szwadron dragonów gwardii,
biorąc ponoć sześćdziesięciu jeńców 41.

40 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 204.


41 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 332.
POŚCIG ZA GWARDIĄ (20-22 MAJA)

20 MAJA

Wyspawszy się, Skrzynecki około 8.00 ruszył do swoich


wojsk w rejonie Śniadowa. Droga nie była przyjemna
— Zamoyski wspomina: „zamiast zapału, przemogło teraz
w szeregach uczucie znużenia i niedostatecznej żywności”.
Najgorzej ze wszystkich wyglądał, co zresztą było wy-
tłumaczalne po ostatniej sprzeczce, kwatermistrz generalny:
„Najbardziej rozstrojony był Prądzyński. Martwo wykony­
wał rozkazy Skrzyneckiego”1. Zachowanie kwatermistrza
generalnego, wobec fiaska jego szeroko zakrojonych pla­
nów, było zrozumiałe.
Na podstawie pamiętników można wnioskować dość
dobitnie, że tego dnia wódz naczelny dysponował jedynie
mglistym wyobrażeniem sytuacji na froncie. Z dużym
zaskoczeniem odnotowano, że nieprzyjaciel nie broni
przeprawy w Kłeczkowie2. Okazało się też, że Jankows­
kiego i 1. Dywizji Piechoty nie ma już w Śniadowie (wraz
z nastaniem dnia ruszyli dalej za przeciwnikiem). Skrzyne­
cki został wobec tego zmuszony pytać okolicznych miesz­
kańców o kierunek, w który odeszli”.
1 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1805-1868, s. 205.
2 Tamże.
„Naczelny wódz zgubił ślad swojej własnej armii!”
— z oburzeniem notował później Prądzyński. Nie można
zaprzeczyć, że Skrzynecki poprzedniego dnia bardzo
wiele zrobił, by spotęgować chaos wśród podkomendnych
i sam był w dużej mierze winien tej żenującej dla siebie
sytuacji.
Jak już wspominaliśmy, kwatermistrz generalny nie
ukrywał w Śniadowie swej frustracji. „Widok takiego
prowadzenia wojny mógł każdego prawdziwego żołnierza
doprowadzić do waryacyi; byłem żołnierzem, i nie mogłem
wytrzymać dłużej. Wiedząc o tem, że Łomża była ufor­
tyfikowana i przypuszczając, że Sacken będzie się w niej
bronić, postanowiłem udać się do Giełguda, aby mu pomódz
w prowadzeniu ataku”3. Wiele wskazuje na to, że nagłe
przypomnienie sobie o dowódcy 2. Dywizji Piechoty
stanowiło jedynie wymówkę, by oddalić się od głównej
armii. W ten sposób Prądzyński, bądź co bądź główny
„mózg” wyprawy, najprawdopodobniej chciał pokazać, jak
bardzo Skrzynecki odczuje jego nieobecność — taka
postawa, gdy jawnie pobrzmiewają nuty ambicjonalne
kwatermistrza, zasługuje prawdopodobnie na niemniejszą
krytykę niż poczynania wodza naczelnego.
Prądzyński zastał Giełguda koło południa w Łomży. Do
zapowiadanej 19 maja rozprawy z Sackenem, ku wielkiemu
rozczarowaniu żołnierzy, nie doszło. Nocą rosyjski dowódca
zdołał bez większego problemu wycofać siły na wschód,
w kierunku wsi Stawiski na drodze do Rajgrodu. Wziął
przy tym ze sobą wszystko, co tylko jego żołnierze mogli
unieść (zaopatrzenie, kosztowności), pozostawił jedynie
szpital z 800 rannymi i chorymi, lewobrzeżną zaś stronę
miasta oraz most na Narwi kazał spalić.
Pierwsze jednostki polskie pojawiły się pod Łomżą
mniej więcej o 4.00. Była to awangarda Dembińskiego

3 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 139.


— czterdziestu jeźdźców oraz batalion strzelców pieszych
pod dowództwem pułkownika Valentina d’Hauterive’a.
Widok spalonego miasta zrobił na przybyłych smutne
wrażenie, tym bardziej cieszyło ich, że: „Liczni mie­
szkańcy wyszli naprzeciwko nas z winem i innemi
pokarmami. Damy, pomimo tak rannej pory, były wy­
strojone, wszyscy nadzwyczajną okazywali radość, lecz
zarazem ubolewania, żeśmy z wigilią nie zajęli miasta,
w którem już tylko 2 bataliony zostawało piechoty
i 150 jazdy”4. Z każdą minutą żołnierze coraz bardziej
żałowali niewykorzystanej szansy. Opuszczając miasto,
Rosjanie zabrali ze sobą sześćdziesięciu mieszkańców
Łomży, co do których wierności mieli obawy, ponadto
straty przez nich wyrządzone zostały przez skrupulatnych
łomżan obliczone na 1,5 mln złotych 5.
A jednak, być może właśnie ze względu na niespodzie­
waną rejteradę Rosjan, generał Giełgud był tego dnia
w świetnym humorze. Odrzucił propozycję Dembińskiego,
aby zboczyć na południe i spróbować zaatakować gwardię
od flanki. Zmęczonym oraz częściowo zniechęconym
żołnierzom postanowił dać trochę odpoczynku, ale przedtem
oczywiście mieli tryumfalnie wkroczyć do miasta.
Wejście odbyło się przy akompaniamencie muzyki
i strzałów armatnich. Folgowanie podwładnym przyniosło
przy okazji tragiczne skutki, o czym wspomina będący na
miejscu Leopold Szumski: „Mówiono nam, że w jednej
szopie mają być złożone różne bagaże oficerów nie­
przyjacielskich w pośpiechu odwrotu pozostawione. [...]
Kiedy się ta wieść rozeszła szerzej, nasze ciekawe piechurki
pospiesznie się zabrali do poszukiwania owej zdobyczy
w mieście”. Nie minęło wiele czasu, nim odnaleźli owo
miejsce, była to stara szopa położona nieopodal łomżańs-
kiego klasztoru benedyktynek: usłyszeliśmy wielki
4 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 201.
5 Tamże.
hałas, kiedy ją otworzono. Wyrzucano z niej i rozchwyty­
wano futra, walizy, mantelzaki, juki, wszystko spakowane,
a były to oficerskie bagaże; lecz przy tej zdobyczy
rozpoczęła się tak zacięta bójka, że zbrojnie amatorów
rozpędzić musiano”. Ułanom, którzy pielęgnowali konie
nieopodal miasta, brak zdobyczy wyszedł na dobre, „bo
piechurki, prócz zdobyczy, która ich nęciła, zdobyli także
i cholerę grasującą tu bardzo naówczas” 6.
Około 12.00 nadjechał Prądzyński. W obecności Gieł­
guda Dembiński wyłożył mu swój krytyczny pogląd na
wczorajsze bezpłodne manewry. Kwatermistrz generalny
przyznał, że popełniono błędy, dodał jednak: „wyjaśnię
później, że nie moja w tem wina”7. Na takie tłumaczenie
niepokorny generał pokazał Prądzyńskiemu rozkazy
z kwatery głównej, podpisane przez niego. Nieustanne
scysje generałów miały źródło jeszcze przed wyprawą na
gwardię. Po raz pierwszy starli się poważnie miesiąc
wcześniej, kiedy Prądzyński rozesłał do warszawskich
gazet sprawozdanie z bitwy pod Kuflewem, które ponoć
celowo tak zredagował, aby umniejszyć zasługi Dembiń­
skiego w walce8. Dembiński nigdy mu nie wybaczył tej
zniewagi, uważał zresztą generalnego kwatermistrza za
„złego ducha” Skrzyneckiego i intryganta.
Na potwierdzenie swojej opinii o nim przytoczył w pa­
miętnikach wydarzenie z 20 maja, które stawia uchodzącego
za wzór cnót Prądzyńskiego w nie najlepszym świetle. Oto
bowiem, gdy przyszedł rozkaz, by nazajutrz cała 2. Dywizja
Piechoty skręciła na południe i dołączyła do reszty armii
w marszu na Tykocin, kwatermistrz generalny wybrał się
w drogę bynajmniej nie pieszo, lecz pięknym powozem,
podarowanym mu przez Giełguda. Stanowi to dość mocne
potwierdzenie podejrzeń, snutych również przez Stanisława
6 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s. 101.
7 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 203.
8 B. S z y n d l e r , Henryk Dembiński 1791-1864, s. 97-98.
Barzykowskiego9, jakoby skłócony z przełożonym Prądzyń-
ski tworzył za jego placami własne stronnictwo wojskowe.
Z tak kosztownego prezentu wynikał bowiem, jak to ujął
Dembiński, „pewien obowiązek wdzięczności”; kwituje też
zaraz z nieukrywaną złością: „powóz zdobyty był własnoś­
cią pierwszego, który go chciał mieć; lecz według mnie,
taka własność plami właściciela”10.
Tymczasem Skrzynecki znalazł wreszcie swoje wojsko
nieopodal wsi Baczę Suche, mniej więcej 9 km na północny
wschód od Śniadowa. Tutaj wódz naczelny, przy pomocy
pułkownika Klemensowskiego (który czasowo musiał za­
stąpić Prądzyńskiego), wydał rozkaz energicznego pościgu
za gwardią. Domyślając się, że zmierza ona w kierunku
przepraw na Narwi, polecił 3. Dywizji Piechoty Małachow­
skiego skierować się w stronę Gaci i Rudek (ponad 20 km
na wchód), dywizję Rybińskiego i III Korpus Kawalerii zaś
rzucił szerszym lukiem na południe, by drogą zambrowską
obeszły Rudki. Szeroki manewr oskrzydlający drugiego
zgrupowania miał na celu odcięcie gwardii drogi na
Mężenin11. Skrzynecki łudził się jeszcze, że dopadnie
chociaż ariergardę wielkiego księcia. Jak wiemy jednak,
mając prawie dzień przewagi, Michał Pawłowicz zdążył
już odskoczyć na dość sporą odległość od polskiej armii.
20 maja gwardia zdołała dotrzeć aż do Łopuchowa,
prawie 16 km za Mężeninem w kierunku Tykocina,
zdecydowanie za daleko, by Polacy mogli ją doścignąć.
Bistrom, znów na czele ariergardy, pozostał w Mężeninie,
aby osłaniać odwrót zdecydowanie najpowolniejszej części
armii, czyli tabory i artylerię. W gęstym lesie pod Rudkami
pozostawił dotychczas niezawodnego generała Poleszkę
z dwoma batalionami piechoty strzelców gwardii, dwoma
szwadronami jazdy i czterema działami. Siły te miały
9 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 422.
10 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 204.
11 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 254.
opóźniać postępy przeciwnika w analogiczny sposób jak
pod Długosiodłem12.
Skrzynecki myślał jak zwykle zbyt gorączkowo, po
kilku kilometrach marszu odwołał Rybińskiego z grupy
obchodzącej i nakazał mu powrót na trasę z Łomży do
Mężenina, ponownie w roli awangardy reszty wojsk. Jak
nietrudno się domyśleć, stracił po raz kolejny dużo czasu,
nie mówiąc już o kondycji swoich żołnierzy, wśród których
coraz częściej sarkano: „Nacóż znowu pędzić i zadyszeć
się w upał, jeżeli, doszedłszy do nieprzyjaciela, znowu mu
pozwolimy ujść przed nami” 13.
O ujęciu gwardii nie mogło już być mowy, co więcej,
z każdą chwilą rosło zagrożenie ze strony Dybicza, który
musiał przecież w końcu dowiedzieć się o wyprawie
Polaków. Kontynuując bezowocny pościg, Skrzynecki
zaprzeczał wszystkim wcześniejszym lękom o sprawność
komunikacji, która w momencie tak dalekiego rozciągnięcia
jej na wschód stawała się w istocie bardziej zagrożona niż
kiedykolwiek wcześniej.
Co go skłoniło, by jednak kontynuować pościg? Dlaczego
Skrzynecki w jednej chwili przemienił się z Fabiusza
Kunktatora w ryzykanckiego Michela Neya? Są to kolejne
pytania, na które nie można udzielić satysfakcjonującej
odpowiedzi. Być może przeląkł się opinii publicznej w War­
szawie, na której ucieczka gwardii mogła zrobić fatalne
wrażenie. A może wypędzenie gwardii z terytorium Króles­
twa było od początku jedynym celem strategicznym, jaki
sobie postawił. Którąkolwiek wersję nie przyjmiemy za
obowiązującą, trzeba przyznać, że decyzja wodza naczelnego
z 20 maja o podjęciu pościgu za wielkim księciem Michałem
wystawiała armię na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Z oczywistych względów marsz w kierunku Mężenina
musiał się odbywać trybem forsownym, co nie dawało
12 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 334.
13 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 205.
wielu pozytywów, za to powiększyło szeregi maruderów.
Rosnące i zrozumiałe rozprzężenie pośród polskich szere­
gów w tych dniach kontrastowało z postawą gwardii.
„Z zadziwieniem uważać trzeba było porządny marsz
w cofaniu się gwardyów; nigdzie nadużyciów, nigdzie się
nie skarżono, nigdzie żadnego nie spotkaliśmy marodera”
— pisał Gawroński, zapewne nieco koloryzując. Wojna
musi bowiem karmić się sama, i Polacy nie byli wyjątkiem,
skoro, jak notuje ten sam autor, nieopodal wsi Modzele:
„Dognano kupca Żyda z wozem wielkim, który wiózł jako
markietan, różne napoje i żywności za obozem rosyjskim;
zabrano mu naturalnie wszystko” 14.
Kontakt bojowy z ariergardą gwardii Polacy nawiązali
mniej więcej o 16.00. Nieopodal dwóch wiosek (Kołomyji
i Kołomyjek) rosyjscy strzelcy ostrzelali wodza naczelnego.
Kruszewski napisał: „Nad wieczorem [...] widzimy nieda­
leko znaczny las przed sobą; naczelny wódz jechał w pojeź-
dzie, za nim cały sztab konno; wyprzedziliśmy już byli
wszystkie kolumny i znalazłszy się za pierwszym oddziałem
przedniej straży, jechaliśmy stępą — upał dokuczał, gener.
Skrzynecki drzemał zapewne w powozie, kiedy my drze­
maliśmy z tyłu na koniach, po prawej stronie drogi były
wzgórza i na nich wioska; — wtem spoza budynków
— dym i huk armaty — kula świszczę i uderza w ziemię
między adjutantami a koczem naczelnego wodza — «konia,
konia», krzyknął Skrzynecki — strzał na niego był wymie­
rzony” 15.
Dosiadłszy wierzchowca, wódz naczelny rozkazał idącej
za nim piechocie rozproszyć się w tyralierę i wypędzić
wroga z zabudowań pobliskiej wioski. Ten nie podjął
walki, umknął ze swoim działem do pobliskiego gęstego
lasu, który oddzielał Kołomyję od Brudek. Już pobieżne
14 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 162.
15 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 113.
obserwacje wskazywały na to, że przeciwnik zgrupował
tam większe siły. W oczekiwaniu na resztę oddziałów
Skrzynecki zajął jeden z budynków na wzgórzu. Tam
odbyła się krótka narada pomiędzy nim a generałami
Jankowskim, Skarżyńskim, Kickim oraz niższymi rangą
oficerami. Jankowski, choć nie krył się z krytyką ostatnich
poczynań kwatery głównej, otrzymał zadanie wypędzenia
Rosjan z lasu 16.
Do dyspozycji miał wówczas jedynie dwa bataliony 2. ppl
(z 1. Dywizji Piechoty), które pospiesznie formowały
kolumny batalionowe pod osłoną baterii czternastu dział
rażących kartaczami przedpole lasu. Gdy artyleria umilkła,
do akcji weszli piechurzy, wymieniając strzały z dobrze
ukrytymi za drzewami rosyjskimi żołnierzami. Jankowski,
któremu nigdy nie brakowało fantazji, zachęcał swoich ludzi
do wysiłku, sam dając dowody ogromnej odwagi w obliczu
świszczących wokół kul. Nie zdołał jednak złamać oporu
przeciwnika, który powoli, acz sukcesywnie wciągał pierwszy
batalion 2. pułku w głąb lasu. Gdy Polacy byli już wystar­
czająco oddaleni od wsi, Poleszko wsparł nagle swój czołowy
batalion dwoma rotami drugiego batalionu i nadspodziewanie
mocnym kontratakiem odepchnął nadchodzących Polaków17.
Zaskoczenie było kompletne. W ręce Rosjan dostała się
nawet pewna liczba jeńców; niewiele brakowało, a jednym
z nich byłby Jankowski 18.
Nadspodziewanie silny opór przeciwnika skłonił Skrzy­
neckiego do większej intensyfikacji działań. Jankowski
miał ponownie atakować od czoła, tym razem wsparty
drugim batalionem 2. ppl oraz strzelcami podlaskimi.
Równocześnie generał Kicki, ze swoją brygadą jazdy i 1.
psp, otrzymał rozkaz obejścia lasu od prawej i przecięcia
przeciwnikowi drogi odwrotu w okolicach wsi Rudki.
16 Tamże.
17 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 254.
18 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III, s. 428.
Równolegle do Kickiego, ale większym lukiem, poruszał
się, jak wiemy, wraz z większą częścią III Korpusu Jazdy
i artylerią konną Bema generał Kazimierz Skarżyński.
Liczono, że uda mu się przeciąć potencjalną drogę odwrotu
Poleszki pod Mężeninem, od którego Rudki oddzielała
kolejna partia gęstego lasu 19.
Gdy Jankowski ponownie wszedł do walki, w Kołomyi
pojawiła się silna brygada generała Bogusławskiego (ponad
4000 żołnierzy) z 3. Dywizji Piechoty. Wchodzące w jej
skład 4. i 8. ppl (dawny pułk Skrzyneckiego) miały opinię
elitarnych, toteż od razu postanowiono je wykorzystać.
Bogusławski miał obejść z nimi tym razem prawą flankę
Poleszki, zatem niezwłocznie ruszył w drogę 20.
Tymczasem walka w lesie znów przybrała na sile. W jej
trakcie doszło do dramatycznego wydarzenia, opisanego
przez Kruszewskiego: „Wielu ludzi nam ginęło — między
rannymi widziałem z wzruszeniem powracającego z lasu
poetę Suchodolskiego (brata znanego malarza, Januarego),
kula przerwała mu brzuch — szedł sam wyprostowany
z pogodną twarzą, śpiewając pieśni narodowe dosyć silnym
głosem, a ręką wstrzymywał flaki, aby mu się nie wysnuły
[sic!]. Nie przeżył tej rany — cześć pamięci patryoty!
Rozognił niejedno serce swemi piosenkami [...]”21. Pomimo
dużej ofiarności atak Polaków został odparty, gdy Rosjanie
wprowadzili do walki resztę rezerwowych rot.
Aby podtrzymać słabnące natarcie, Skrzynecki wprowa­
dził do walki nowo przybyły 12. ppl (brygada Muchow-
skiego) z 1. Dywizji Rybińskiego. Byli to przeważnie
niedoświadczeni rekruci, uzbrojeni w kosy, ale mimo to
nie zlękli się przeciwnika 22.

19 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 254.


20 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. III,
s. 428.
21 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 114.

22 Tamże.
Tymczasem Poleszko również otrzymał posiłki. Bistrom
przysłał mu z Mężenina pułk strzelców fińskich, którzy
tak dobitnie udowodnili swą skuteczność pod Długosiod­
łem, oraz rozkaz utrzymania pozycji do zapadnięcia
zmroku23. Wsparcie przyszło w samą porę, gdyż rychło
dało się słyszeć z prawej strony strzały brygady Bogu­
sławskiego.
Szczęśliwie dla Rosjan, czy to z powodu powoli zapa­
dającego w lesie mroku, czy też ogólnego rozgardiaszu
wywołanego walką, idące z różnych stron jednostki polskie
nie rozpoznały się i zaczęły do siebie strzelać. Zamieszanie
dodatkowo pogłębiały decyzje podejmowane przez nie­
których oficerów, o czym pisał wiele lat później Józef
Tadeusz Chamski, wspomniany już gorący zwolennik
Skrzyneckiego, który pod Rudkami pełnił funkcję dowódcy
plutonu woltyżerów 4. pułku w stopniu podporucznika.
Opisuje on dowódcę swojego batalionu, podpułkownika
Józefa Borzęckiego: „Ten sztabsoficer, tęgi chwat, ale
jeszcze tęższy szuler, a zwykły iść w bój pod dobrą datą,
skoro jenerał Bogusławski, zwinąwszy bataliony w kolum­
ny, kroczył od wsi Rutek ku lasowi, co przedzielał dwie
walczące z sobą linie, [...] mniemał przez zapał butelkowego
bohaterstwa, że to pułki nieprzyjacielskie, zaraz tedy
wrzasnąwszy «hurraa, za mną wiara, hurraa!» z dobytym
pałaszem puścił się galopem na koniu z pola w las rąbać,
siekać... drzewka i krzaki. [...] Za nim inni dowódcę
batalionów chwacko, by nie zostać w tyle, lubo trzeźwi,
lecz podchwyceni raptownie, w mniemaniu, że Borzęcki
zoczył rzeczywiście Moskali, choć nie widzieli nic przed
sobą, zaczęli również krzyczeć «hurraa!» i galopować
w las. Na koniec żołnierze z kolumn ochoczo kopnęli się
oślep [...] i wbiegłszy hurmem za przewodnikami w las,
rozsypali się po lesie, gdzie w gąszczu w pięć minut tak

23 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 254.


się ze sobą pomieszali, że z pułków zamienili się po prostu
w tumult ludu” 24.
Podobne wypadki w połączeniu z nagłym przybyciem
Finów spowodowały zatrzymanie kolejnego, już trzeciego
natarcia Polaków. Walce położył kres zmrok, który zasnuł
niebo około 22.00. Pod jego osłoną Poleszko wycofał
swoje siły do Mężenina. Zawiodły, najwyraźniej z powodu
złych map, obie grupy polskiej jazdy, wysłane, by odciąć
mu odwrót. Dotarły wprawdzie na wyznaczone pozycje,
ale w ciemnościach nie mogły już kontynuować działań
zaczepnych 25.
W krwawej bitwie pod Rudkami prawdopodobnie zginęło
lub dostało się do niewoli 200-300 żołnierzy polskich26.
Generał Poleszko i jego żołnierze po raz kolejny udowod­
nili, że są mistrzami „aktywnej obrony”. Rosyjski dowódca
prowadził walkę z zimną krwią, wykorzystując warunki
terenowe i stopniowo dosyłając na front rezerwy. Skrzyne­
cki tymczasem potwierdził, że nie potrafi prowadzić
złożonych działań na większą skalę. Pomimo dużej prze­
wagi liczebnej ogólna organizacja polskich ataków wy­
glądała źle, koordynacja zaś działań różnych broni — bar­
dzo niezadowalająco. Żołnierze musieli też zapewne za­
uważyć, że ich poświęcenie, z którego wódz naczelny nie
potrafił mądrze skorzystać, nie przynosi proporcjonalnych
efektów. Jak słusznie podsumowuje potyczkę Ludwik
Mierosławski: „Podobne turnieje o tyle nadwątlają ducha
w wojsku ścigającem, o ile go podnoszą w ściganem” 27.
Pozytywnym zwieńczeniem dnia było wyniesienie na
dowódcę brygady ochotnika francuskiego, pułkownika
Jerzego Langermanna. Kruszewski bardzo żywo pamiętał

24 J. T. C h a m s k i , Opis krótki lat upłynionych, s. 193-194.


25 Por.: W. To k a r z, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 334 oraz
I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 141.
26 Tamże.

27 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 307.


tamto wydarzenie: „Słońce chyliło się od zachodu, huk
armaty i ręcznej broni rozlegał się z lasu, brygada
mu przeznaczona [była to pierwsza brygada dywizji
Rybińskiego — przyp. aut.], uszykowana kolumnami,
po większej części klęczała, śpiewając hymn do Boga
o zwycięstwo. Jak głębokie wrażenie musiało na nim
zrobić to solenne przyjęcie, jakie uszanowanie wzbudzić
dla naszej sprawy!” 28.
Langermann zastępował na stanowisku dowódcy pierw­
szej brygady generała Młokosiewicza, bohatera spod
Fuengiroli w Hiszpanii (14-15 października 1810), gdzie
czterystu Polaków pobiło ponad 4500-tysięczną armię
brytyjsko-hiszpańską29. Już nazajutrz Francuz udowodnił,
że armia nie straciła na tej zamianie.
Skrzynecki musiał poprzestać tego dnia na zajęciu Rudek
i rozłożeniu wojsk na nocleg pod lasem. Gawroński
zanotował w pamiętniku: „główna kwatera nocuje w Koło­
myi dość niedogodnie, ciśnie się każdy pod dach, a budynek
szczupły. Rannych dużo przenieśli na folwark i tam ich
opatrują”30.

21 MAJA

Dla żołnierzy Poleszki, którzy tak dzielnie stawali pod


Długosiodłem i Rudkami, oderwanie się od nacierających
Polaków wcale nie oznaczało odpoczynku. Bistrom dał im
w Mężeninie zaledwie godzinę na uporządkowanie szere­
gów, po czym już o 1.00 nakazał marsz na Łopuchowo.
Również wielki książę Michał nie próżnował pod osłoną
ciemności. Gdy parki artyleryjskie i tabory wreszcie
nadrobiły odległość, ruszył czym prędzej na wschód,
28 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 115.
29 R. B i e l e c k i , Encyklopedia wojen napoleońskich, s. 182-183.
30 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 163.
w stronę przepraw na Narwi. Wiele wskazuje na to, że już
nad ranem minął Tykocin, po czym przez Złotorię doszedł
nareszcie do Żółtek (prawie 34 km od Mężenina), gdzie
długi most umożliwił mu przejście przez rzekę31. Narew,
która niegdyś groziła jego wojskom zagładą, teraz stała się
pewnym gwarantem bezpieczeństwa gwardii — oddzielony
od przeciwnika rzeką i mając za sobą Białystok, który
w razie czego można było przysposobić do obrony — jej
wódz tak naprawdę nie musiał się już niczego obawiać.
Dogonienie wielkiego księcia, zanim przekroczył Narew,
było już tego dnia dla wojsk polskich fizycznie niemożliwe.
Istniała jeszcze pewna szansa pochwycenia kierowanej
przez Bistroma ariergardy, ale potencjalne zyski związane
z podobnym przedsięwzięciem raczej nie wyrównywały
możliwych strat. A jednak Skrzynecki wraz z nadejściem
poranka 20 maja postanowił, jak to ujął Mierosławski,
„zdublować stawkę” i puścić się w dalszą pogoń 32.
Pierwszym, oczywistym celem był Mężenin. Dla Kru­
szewskiego, podobnie zapewne jak i dla większości żoł­
nierzy, przemarsz przez pobojowisko pod Rudkami nie
stanowił miłego przeżycia: „Wiele trupów leżało, a wszys­
tkich już chłopi z butów i mundurów obdarli; trzeba się
było domyślać, do którego narodu należą — z powodu
wielkiego gorąca ciała ich były w tak krótkim czasie
zsiniałe i opuchłe” 33.
W Mężeninie, bardzo pięknej wsi, gdzie nocował nie tak
dawno wielki książę, przywitany przez okoliczne damy
wódz naczelny wraz ze sztabem dowiedzieli się o szybkiej,
nocnej rejteradzie Bistroma. Nic nie wskazywało na to, by
poprzedniego dnia Mężenin miał się długo bronić w razie
energicznej napaści, okazja do niej została jednak po raz
kolejny zaprzepaszczona. „Wina spada najwięcej na opie­
31 W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 334.
32 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s . 3 1 1
33 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 115.
szałość g-ła Skarżyńskiego, który miał największą sposob­
ność szkodzenia nieprzyjacielowi, będąc więcej na przo-
dzie”34 — konkluduje słusznie Gawroński.
Być może właśnie w tym miejscu, jeśli nie wcześniej,
Skrzynecki postanowił podzielić swoje siły na dwie kolum­
ny, by zwiększyć efektywność pościgu. 1. i 3. Dywizje
Piechoty miały kroczyć głównym traktem na Złotorię
i niszczyć wszystko na swojej drodze. III Korpus Kawalerii
Skarżyńskiego otrzymał tymczasem rozkaz skręcenia na
południe, na Choroszcz, aby odciąć drogę odwrotu potenc­
jalnego przeciwnika na wspomniane już Żółtki i Złotorię35.
W całym manewrze nie jest jasna jedynie rola 2. Dywizji
Piechoty, która dołączyła do głównej armii w nocy.
Prawdopodobnie potrzebowała odpoczynku, dlatego Skrzy­
necki trzymał ją z tyłu jako generalny odwód.
Jak widzimy, wódz naczelny trafnie odgadł kierunek
odwrotu gwardii, niestety ze sporym opóźnieniem. Jeśli
manewr oskrzydlający na Choroszcz odniósł jakikolwiek
namacalny skutek, to bodaj tylko taki, że Bistrom, lękając
się odcięcia od gwardii, skierował się nie do Żółtek, lecz
na północ, do Tykocina 36.
Tykocin miał dla Polaków istotne — historyczne i geo­
graficzne — znaczenie. Znajdował się tam pomnik het­
mana Stefana Czarnieckiego, który otrzymał starostwo
tykocińskie w XVII wieku w zamian za zasługi w walce ze
szwedzkim najeźdźcą. Czarniecki był dla wielu
XIX-wiecznych Polaków niedoścignionym wzorem pat­
riotyzmu — nie ze względu na zwycięskie bitwy, których
wcale nie miał aż tak dużo, ale na niezwykłą determinację
w działaniu, cechę tak rzadką wśród generalicji powstania.
Przebiegała tędy także bardzo ważna przeprawa przez
34 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 163.
35 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 334.

36 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 255.


Narew. Rzeka rozdziela się za miastem na dwa koryta,
tworząc pośrodku błotnistą wyspę. Tak utworzona grobla
utrzymywała w 1831 roku cztery mosty — trzy mniejsze
i jeden główny, wzniesiony z prądem rzeki. Mimo to
przeprawa na drugi brzeg nie była wcale prosta. Główny
most, widziany z góry, wyginał się po środku w dziwny,
zakręcający w lewo zygzak, który premiował w momencie
forsowania przeprawy raczej obrońców niż atakujących,
bowiem ci pierwsi mieli więcej czasu na oddanie strzałów
w trakcie pokonywania przez napastników zakrętu.
Bistrom dotarł do miasta około 9.00. Uznał słusznie, że
przekroczenie Narwi było w tej sytuacji priorytetem.
Osłonięty przez rzekę mógł się połączyć z gwardią w Kny­
szynie (kierunek na Białystok) albo w ostateczności z Sa-
ckenem w Rajgrodzie.
W Tykocinie, na lewym brzegu rzeki, rosyjski dowódca
pozostawił dwie roty pułku finlandzkiego, za mostami zaś
sześć pozostałych rot, wspartych dwoma działami. Nieco
ponad 3 km za nimi stała lekka kawaleria generała Nostitza,
dalej, w stronę Krypna, reszta rosyjskiej ariergardy 37.
Alarmowany obecnością Bistroma na swojej północnej
flance wódz naczelny zatrzymał główne zgrupowanie
polskich sił w Zawadach, prawie 15 km za Mężeninem. Ich
awangarda (4. psk) widziała ze szczytu okolicznych wzgórz
majaczący w oddali na północnym wschodzie Tykocin.
Kruszewski, który szedł wraz z pułkiem, notował później:
„mieszkańcy wiosek przyjmowali nas ze łzami, z unie­
sieniem radości, jak zbawców, rozumieli biedni, że już do
nich nie powrócą Moskale. Po południu może była z 3-cia
godzina, wyszliśmy na wzgórze, ujrzałem przed sobą
Tykocin, za miastem po obu stronach kręto płynąca Narew,
dalej litewskie pola i lasy. Serce mi bić zaczęło, dawna
wielkość ojczyzny stanęła mi przed oczami” 38.
37 Tamże.
38 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 115.
Początkowo wódz naczelny wysłał w stronę miasta jedynie
oddział złożony dwóch-trzech batalionów 1. psp (z 1.
Dywizji Piechoty) pod dowództwem Jerzego Langermanna,
a także Ignacego Prądzyńskiego39. Obecność niechętnego
Skrzyneckiemu kwatermistrza generalnego na pierwszej linii
może nieco dziwić. Do głównej armii dołączył ponownie
w nocy wraz z 2. Dywizją Piechoty. Zamoyski, dobrze
znający obu, wspomina, jak rankiem 21 maja wódz naczelny
polecił mu wezwać do siebie Prądzyńskiego: „Rozmowa
między nimi była dość długa, wymawiali sobie winy
wzajemne, a na koniec ze łzami uściskali się z obietnicą
zapomnienia z obu stron o przeszłości”. Najprawdopodobniej
Skrzynecki dostrzegł już niebezpieczeństwo pozycji, w jakiej
się znalazł, i potrzebował niezawodnego doradcy, aby się
z niej wyplątać. Czy trwała zgoda między nimi była jednak
możliwa? Zamoyski odpowiada: „Oczywiście nie, bo charak­
tery zostały te same a stąd i te same powody do różności
zdań i do ciągłego ich ścierania się” 40.
Chwilowo topór wojenny został zakopany. Zmierzający
w kierunku Tykocina kwatermistrz generalny wysforował
się przed piechotę w towarzystwie szwadronu Krakusów
oraz kilku oficerów, między innymi Ignacego Kruszewskiego
i Franciszka Gawrońskiego. Razem dotarli do rogatek miasta,
gdzie zaskoczyła ich wszechobecna cisza. Nikt tym razem
nie przyszedł powitać wybawców chlebem i solą, choć
Kruszewski utrzymuje, że rozmawiał wcześniej z delegacją
okolicznej ludności żydowskiej, która ponoć namawiała go
do ataku na miasto41. Być może, dedukował początkowo
Gawroński, cisza w Tykocinie była spowodowana tym, że
Żydzi obchodzili szabas (21 maja wypadał w sobotę) 42.

39 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 334-335.


40 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 207.
41 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 115-116.

42 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r, 1830/31 i kronika pamiętnikowa,


s. 164.
Podobne dywagacje zostały niebawem przerwane przez
„komitet powitalny”, złożony z fińskich strzelców. Zgru­
powani wokół miejskiego rynku, nad którym górował
pomnik Czarnieckiego, zaczęli oddawać pojedyncze strza­
ły w stronę stojących nieopodal jeźdźców. Finom rychło
zaczęły wtórować dwa działa, również pozostawione
przez Bistroma. Miasto błyskawicznie wypełnił kara­
binowy huk, wystrzelone wysoko kule gruchotały da­
chówki okolicznych domów 43.
Na szczęście na pomoc dowódcom przybył niebawem
1. psp. Na odgłos strzałów żołnierze szybko przyspieszyli
marsz, wpadli zwartą kolumną na rynek miasta, po czym,
oddając salwę, rozsypali się w poszukiwaniu ukrywającego
się po zakamarkach nieprzyjaciela. Wśród polskich strzel­
ców był młody podporucznik Józef Patelski, weteran wielu
bitew powstania i zarazem autor pisanych jędrnym językiem
pamiętników. Wspomina w nich moment wejścia do
Tykocina 21 maja: „O godzinie 4-tej z południa byliśmy
w Tykocinie i tę dawną warownię Czarnieckiego udało
nam się dosyć łatwo odebrać nieprzyjacielowi, gdyż wtar­
gnęliśmy do miasta wraz z oddziałem gwardji, przez nas
ściganym, tak nagle i niespodziewanie, iż przed nami
zatarasować się nie zdołano” 44.
Wiele wskazuje, że faktycznie żołnierze Bistroma nie
spodziewali się przeciwnika w większej sile, szczególnie
piechoty. Prawdopodobnie sądzono, bądź co bądź logicznie,
że Polacy skierują wszystkie siły na Żółtki i Złotorię.
Walka wśród zabudowań miejskich, gdzie bagnet często
bywał poręczniejszy od kul, zamieniła się w krótkim
czasie w serię mniejszych pojedynków i potyczek. W jed­
nej z nich omal nie zginął znany z odwagi podpułkownik
Feliks Breański, bohater spod Białołęki i przyszły generał
43 Tamże.
44 J. P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat
1823-1831, Warszawa 1921, s. 14-8.
armii tureckiej: „Strzelec finlandzki, zaczajony za węgłem
domu, wysunął się wprost na niego i sztucier przyłożył mu
niemal do samych piersi. Kapitan Skrodzki, który jako
adiutant pułkowy towarzyszył na koniu Breańskiemu,
rzucił się na Finlandczyka i cięciem pałasza w głowę
uprzedził wystrzał”45. Nieszczęsnego Skandynawa zakłuto
bagnetami.
Korzystając ze znacznej przewagi liczebnej, batalion
1. psp wyparł dwie roty Finów z miasta i zepchnął ich
w stronę rzeki. Pułkownik Langermann znajdował się na
czele pościgu, wraz z plutonem strzelców dopadł w końcu
upragnionych mostów znajdujących się za miastem. Widok,
jaki zastał, z pewnością nie natchnął go optymizmem.
Wróg, wycofując się, zdołał zamknąć bramę, a właściwie
wielki żelazny łańcuch, który zagradzał drogę na wspo­
mniany już główny most przez Narew. Co więcej, zarówno
z niego, jak i kilku mniejszych mostów ściągnięto część
belek, bowiem Finowie po obu stronach rzeki nie próż­
nowali, słysząc kanonadę od strony miasta 46.
Szybko, pośród prujących gęsto kul, Langermann i Prą-
dzyński podzielili się zadaniami. Pierwszy postanowił
zdobyć nadpsute mosty, drugi szarpnął za cugle konia
i ruszył nawoływać żołnierzy znajdujących się bardziej
w głębi miasta, aby zbierali drewno dla choćby prowizory­
cznej reperacji przepraw 47.
Porywczy Francuz zdecydował się wziąć przeszkodę
frontalnym atakiem. Napór jego ludzi zerwał bramę, zaraz
za nią zostali jednak przywitani rzęsistym ogniem z dru­
giego brzegu rzeki (prawdopodobnie także i wspomniana
już wyspa pośrodku Narwi była obsadzona przez nie­
przyjaciela). Pod dzielnym Langermannem ubito konia,
45 Tamże.
46 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 256.
47 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 164-165.
żołnierze 1. psp w pierwszej chwili podali zaś tyły. Oto, co
ujrzał Ignacy Prądzyński, gdy zwrócił w tym momencie
wzrok w stronę mostu: „Langermann sam jeden z szablą
w ręku idzie po belkach na spotkanie batalionu. Zwracam
się wówczas do pułku pierwszego, przedstawiając mu całą
hańbę, jakąby się okrył, opuszczając nikczemnie cudzoziem­
ca, który przybył z tak daleka, aby objąć nad nimi
dowództwo. Oddział wraca na te słowa, prowadzę go więc
do jego dowódcy” 48.
Przybyły też kolejne bataliony 1. pułku. Mniej więcej
w tym momencie z kwatery głównej dotarł rozkaz opano­
wania przepraw na Narwi, tym samym walka o kluczowe
mosty rozpoczęła się na nowo. „1-szy batalion naszego
pułku był nieczynnym, lecz za to wszystkie trzy inne
bataljony użyte zostały do sforsowania przeprawy” — wspo­
mina Patelski. „Langermann, żywy i wesoły, jak każdy
Francuz, straciwszy konia, pieszo z dobytym pałaszem
w ręku, na czele żołnierzy z kompanii Olędzkiego i Mach-
witza, zachęcając okrzykiem «Vive ojcisna!», zdobywał
most po moście. My pchaliśmy się za nim, krzyczeli
z całego gardła «hurra» lub śpiewali «Jeszcze Polska nie
zginęła», usiłując tym śpiewem i krzykiem zagłuszyć
trzask granatów, rozwalających mosty, i jęk rannych
spychanych naprędce z grobli dla ratowania od śmierci
stratowania”.
Niebawem nadeszły kolejne oddziały 1. Dywizji Pie­
choty, ale rosyjska obrona nie straciła przez to na
zażartości. Zdobywanie dobrze bronionych przepraw,
gdy dodatkowo przeciwnik dysponował wsparciem ar­
tyleryjskim, siłą rzeczy okazało się żmudne. Atakujący
musieli skupić się w wąskiej kolumnie, podatnej na
trafienia ze wszystkich stron. Na dobrą sprawę mogli
liczyć jedynie na to, że obrońcy przelękną się impetu

48 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 142.


nacierających bądź ognia osłonowego z drugiej strony
rzeki. Na szczęście pod Tykocinem Polacy mogli jeszcze
skorzystać z innych, mniejszych mostów na Narwi, aby
spróbować rozszczepić koncentryczny ogień nieprzyja­
ciela. Żołnierze parli nieustępliwie do przodu, prze­
skakując zdjęte belki i dodając sobie nawzajem otuchy.
„I bez tej zachęty bataljony nasze rwały się naprzód
i wpadały jak w otwartą czeluść piekła, niebaczne
i nieświadome, iż opanowanie ostatniego mostu nie było
zawisłem od woli i mocy ludzkiej” 49.
Do zmroku Polacy opanowali sześć z dziewięciu mostów
na rzece. Pozostałe były już w dużej mierze zniszczone.
Jeszcze przez jakiś czas pojedyncze strzały rozświetlały
ciemność. W nocy Rosjanie zwinęli po kryjomu posterunki
i odeszli, dając tym samym patrolom przeciwnika moż­
liwość wejścia na ziemię białostocką. Tym samym, kosztem
prawie dwustu rannych i poległych (przy stratach rosyjskich
rzędu 250-300 ludzi)50 przeprawa na Narwi została ostatecz­
nie zabezpieczona przez wojska polskie.
Pozostaje pytanie o zasadność tej operacji. Zabezpiecze­
nie przeprawy ma dla armii sens tylko wtedy, jeśli ma ona
zamiar z niej korzystać, choćby w sposób bierny, nic zaś
nie wskazywało, by Skrzynecki, oglądający się cały czas
za siebie, zamierzał przenieść działania wojenne na ziemie
litewskie. Co więc chciał zyskać, decydując się na krwawe
zdobywanie mostów? Prawdopodobnie potrzebował po
prostu jakiegoś małego zwycięstwa dla poprawy morale
wojsk. Być może sądził, że bohaterskie starcie o narewskie
mosty będzie dobrze wyglądało w prasie.
Główne siły Michała Pawłowicza nie znajdywały się
jednak wówczas w Tykocinie, lecz w Złotorii, około 12 km
49 J. P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat
1823-1831, s. 149.
50 Por.: W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 335 oraz

A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 256.


na wschód, gdzie Narew utrzymuje jeszcze swój połu­
dnikowy bieg. Miasteczko leżało w 1831 roku po prawej,
„litewskiej” stronie rzeki. Od strony Królestwa zasłaniały
ją jedynie dwa niskie budynki — komora celna oraz biuro
urzędników pobierających myto. Za domami rozciągała się
w kierunku zachodnim równina, a za nią wzgórza, z których
można było obserwować okolicę.
Jak już wiemy, wielki książę Michał przeprawił się
przez tutejszy most jeszcze nad ranem. Po drugiej stronie
Narwi pozostawił jedynie pułk kirasjerów gwardii, który
prawdopodobnie patrolował zachodnie wybrzeże. Powie­
rzenie tego zadania kirasjerom rosyjskim, ciężkiej kawalerii
wzorowanej na francuskiej jeździe, ubranej w kirysy i kaski,
było posunięciem nieco zaskakującym.
Stanisław Jabłonowski, którego bateria ścigała gwardię
tego dnia wraz z korpusem jazdy Skarżyńskiego, dobrze
zapamiętał, jakie wrażenie zrobili na nim ci jeźdźcy,
z których kilku dostało się do niewoli: „Jeszcze nie
widziałem tak ciężkiej jazdy: oprócz zwyczajnego uzbro­
jenia kirasyerskiego w pałasz ciężki, karabin z bagnetem
i parę pistoletów, jeszcze mieli dodane wielkie rycerskie
piki bez chorągiewek. Niezawodnie przyborami każdego
z nich można było doskonale uzbroić czterech kawalerzys-
tów”51. By przegonić uzbrojonych po zęby gigantów,
wystarczył pojedynczy pułk ułanów (dokładniej 2. puł
z brygady Ludwika Kickiego)52, którego Skarżyński puścił
przodem dla zbadania przeprawy.
Dochodziła 12.00, gdy cały III Korpus zbliżył się
wreszcie do Narwi i z okolicznych wzgórz mógł spojrzeć
na Złotorię. Stamtąd Jabłonowski zdołał jeszcze wypatrzyć
rejterujących za rzekę jeźdźców rosyjskich, ich sztab, kasę
pułkową oraz dwa działa. Skarżyński, nie mając zapewne
51 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi konnej,
s. 82.
52 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 334.
dokładnych informacji na temat liczebności przeciwnika,
nie podjął energiczniejszego pościgu za uchodzącymi 53.
Tymczasem Rosjanie nie próżnowali. Wielki książę
Michał rozkazał rozmieścić po swojej stronie rzeki silną
baterię dwudziestu czterech dział. Pod ich osłoną jeden
z najstarszych i najbardziej elitarnych oddziałów gwardii
— pułk siemionowski — miał rozebrać most i uwolnić
swego dowódcę raz na zawsze od ścigającego go nie­
przyjaciela 54.
Kazimierz Skarżyński niewiele mógł zrobić, aby mu
w tym przeszkodzić. Wciąż czekał na piechotę, bez której
nie sposób było szturmować mostu. Obiecana mu 2. Dywi­
zja Piechoty znajdowała się jednak jeszcze daleko w tyle
i nie było jej pisane wejść 21 maja do walki.
Bohaterem dnia został wyróżniający się dowódca 4. ba­
terii lekkokonnej, podpułkownik Józef Bem. Zirytowany
bezczynnością zabrał ze sobą dwa działa szóstego plutonu
baterii pod dowództwem porucznika Rupniewskiego i umie­
ścił je niemal dokładnie pomiędzy dwoma wspomnianymi
budynkami po polskiej stronie rzeki. Osłonięty przez nie
z boków zaczął ostrzeliwać działa rosyjskie, co sprowoko­
wało ich natychmiastową reakcję. „Cała nasza dywizya na
wierzchołku pagórków rozstawiona przyglądała się wido­
kowi tej gimnastyki artyleryjskiej” — napisał Jabłonowski.
„Trwało to aż do znudzenia, bo od 10-tej z rana do późnej
nocy Bem i Rupniewski z dwóch dział strzelali, a ta
dobroduszna artylerya nieprzyjacielska moc ładunków
napróżno zmarnowała”55. Dla Polaków pojedynek przy­
słowiowego Dawida z Goliatem musiał stanowić faktycznie
nie lada widowisko. Przy tym Bem, później bohater spod

53 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi


konnej, s . 8 4 .
54 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 257.

55 S . J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi


konnej, s . 8 5 .
Ostrołęki i generał węgierski, wykazywał się tego dnia nie
lada fantazją. Gdy tylko jego ludzie zgłodnieli, zobowiązał
się przynieść im posiłek; cały III Korpus obserwował, jak
„podpułkownik Bem sam idzie i wśród kul i granatów ser,
chleb, mięso i inne wiktuały wynosi i kanonierom rozdaje”.
Po południu do polskich kawalerzystów podjechał nie­
spodziewany przybysz. Jabłonowski wspomina: „Leżałem
sobie w bezpiecznym miejscu na wzgórzu, przypatrując się
kanonadzie, gdy nadjechał podpułkownik Władysław Za­
moyski i rozmawiając ze mną, podał mi myśl, bym jechał
z nim do Bema i Rupniewskiego”. Młody kapitan wszak
nie palił się do zdobywania tego dnia wawrzynów. „Przy­
znam się, że kiedy mi każą, święcie dopełniam rozkazu,
zresztą od początku wojny dosyć mi było kul i granatów
ponad głową przeleciało i spodziewałem się, że jeszcze
nieraz na nie będę wystawiony, więc od razu odmówiłem
tego przyjemnego spaceru” — napisał po latach. „Sam
więc Zamojski pojechał. Śliczny to był widok widzieć tego
oficera, werstę blizko najwolniejszym stępem wśród nawału
kul i granatów jadącego” 56.
Zamoyski potwierdza swoją ekspedycję w kierunku
rażonej ogniem baterii. „Bem stał przy działach i ja tam
dojechałem. Wkrótce zauważyłem, że kule nieprzyjaciela,
acz pozycyjne, zaledwie nas dosięgały, że przeto nasze
działa lekkie sześciofuntowe nie czyniły żadnej nieprzyja­
cielowi szkody. Pozwoliłem sobie z uszanowaniem na­
stręczyć Bemowi przesunięcie bateryi o kilkaset kroków
naprzód. Wskazałem nad samą rzeką brzeg nieco wzniesio­
ny, za którym działa nasze bezpieczniej stać mogły [...].
Bem po chwili namysłu spojrzał na mnie nieco zdziwiony,
pochwalił radę i wydał rozkaz”. Przyjaźń generałów prze­
trwała powstanie, niejednokrotnie spotkali się jeszcze na
emigracji. „Byłem wiekiem o wiele od niego młodszy,

56 Tamże, s. 88-89.
więc zapamiętał i później wspominał to pierwsze, jak się
wyrażał, poznanie się nasze” — napisał Zamoyski 57.
Znaczenie niemal całodniowej kanonady okazało się
symboliczne. Polacy nie byli w stanie zapobiec zniszczeniu
mostu, ale nie ponieśli również wielkich strat. Co prawda,
Puzyrewski twierdzi, że Rosjanom udało się zniszczyć
jedno polskie działo i dwa jaszczyki amunicyjne, Jab­
łonowski dementuje jednak te dane, konkludując:, Jedynym
rezultatem tej czynnej kanonady było zabicie krowy, którą
strażnicy w stajni zapomnieli” 58.
Niewielkimi potyczkami pod Złotorią i Tykocinem
zakończył się ostatecznie trwający dwa dni forsowny i nie
do końca logiczny pościg za gwardią Michała Pawłowicza.
Straciła ona w toku całej operacji — od momentu nawią­
zania kontaktu bojowego z Polakami — łącznie 38 oficerów
i 689 szeregowych59, co trzeba uznać za wynik wysoce
rozczarowujący, biorąc pod uwagę rozmach wyprawy
polskiej. Oddziały wielkiego księcia zostały w końcu
wymanewrowane poza terytorium Królestwa Polskiego,
nie straciły jednak prawie nic ze swojej wartości bojowej
i wciąż stanowiły poważne zagrożenie dla powstania.
Straty Polaków w ludziach były podobne60, choć pod­
minowanego zaufania żołnierzy do swoich dowódców nie
sposób obiektywnie zmierzyć.
Większość armii polskiej spędziła noc z 21 na 22 maja
w Tykocinie. Dla wielu rannych służby medyczne zor­
ganizowały szpital w miejscowym klasztorze bernardynów.
Józef Patelski był tam zaledwie chwilę, a i tak widok, jaki
tam zastał, wrył mu się głęboko w pamięć: „Jakiż wzrusza­
jący obraz nędzy i cierpień ludzkich przedstawiał wówczas

57 W . Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, s . 208.


58 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s . 8 6 .
59 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 335.

60 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s . 143.


przybytek Pański! Uchodząc z niego co prędzej, wzrok mój
zatrzymał się pomimo woli na skrwawionej beczce z cukru,
spojrzałem na nią i ujrzałem zarzuconą odciętemi nogami
i rękami żołnierzy...” 61.
Skrzynecki wraz ze swoim sztabem wymościł sobie
gniazdko w obszernym domu na przedmieściach Tykocina.
Naczelny wódz przez cały dzień, pomimo dokuczliwego
upału, demonstrował spokój i opanowanie, objeżdżając
pozycje, które zajmowały jego wojska. 1. i 3. Dywizje
Piechoty nocowały na obrzeżach miasta, tylko cztery działa
ustawiono na rynku, pod pomnikiem Czarnieckiego. Gaw­
roński opisuje: „Konie pomieszczone, furaż z magazynu
dostają, obiad nam wieczorem dają, wina Żydzi przynoszą
[...]; ja z g-łem Załuskim w osobnym pokoju stoję i piszę
rozkazy dalsze, mój pamiętnik wyprawy zapełniam i listy
do swoich; reszta oficerów częstują się niepospolicie” 62.

Przebieg wyprawy na gwardię, a także jej ogromne


znacznie dla sprawy powstania z oczywistych względów
bardzo interesowały opinię publiczną w Warszawie. Przed­
stawiciel dyplomatyczny Królestwa Francji w mieście
stołecznym, Raymond Durand, pisał kilka dni wcześniej
w raporcie do swego rządu: „Nadzieje, jakie wiążę się
z operacją podjętą przez polskiego wodza, umocniły się od
dwu dni dzięki doniesieniom o sukcesie, choć do tej pory
doniesienia te nie potwierdziły się”63. Prezes Rządu Naro­

61 J. P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat


1823-1831, s . 150.
62 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s . 166.
63 R. D u r a n d, Depesze z powstańczej Warszawy 1830-1831: raporty

konsula francuskiego w Królestwie Polskim, tłum. R. B i e l e c k i ,


Warszawa 1980, s. 170.
dowego, książę Czartoryski, już od jakiegoś czasu planował
wysłanie do polskiej kwatery głównej przedstawiciela
swojego gabinetu (początkowo wysłannikiem miał być
Stanisław Barzykowski, późniejszy historyk powstania), by
skłonić wodza naczelnego do energiczniejszego działania.
Dochodzące do rządu wieści o niefortunnym przebiegu
wyprawy, a także prawdopodobnie wspomniany już list
Władysława Zamoyskiego skłoniły księcia do zmiany
zamiarów i udania się w widły Bugu i Narwi.
Natłok obowiązków sprawił, że Czartoryski wyruszył
z Warszawy dopiero 20 maja w towarzystwie Henryka
Lubomirskiego, znanego działacza niepodległościowego,
który przybył niedawno z Galicji64. Drogę do Tykocina
książę Adam musiał z pewnością przebyć w zmartwieniu.
Z raportów wodza naczelnego, przesłanych do Warszawy,
wynikało jasno, że gwardia nie została zniszczona65, nie
było też tajemnicą, iż w obozie polskim panuje bałagan
i niezgoda. Szczęśliwym dla podróżnych zrządzeniem losu
w nocy z 21 na 22 maja napotkali jadącego traktem
z Mężenina do Tykocina Henryka Dembińskiego.
Generał spędził cały poprzedni dzień w Łomży, czuwając
nad reperacją mostów. Około wieczora otrzymał rozkaz
wyruszenia do Tykocina, co niezwłocznie zrobił, stąd to
niespodziewane spotkanie.
Czartoryski zaprosił uprzejmie Dembińskiego do wnętrza
swojego powozu i zaczął go wypytywać. Potrzebował
każdego, choćby najbardziej subiektywnego skrawka infor­
macji. Generał tak zapamiętał tę rozmowę: „Książę zapytał
mnie, jak rzeczy idą? Odpowiedziałem: «idą jak najgorzej».
— «Jakto? mówił, i z czyjejż to winy?». «Nikt od niej
wolnym nie jest», odrzekłem. Szkodzić nikomu nie chciałem,
czego zawsze dawałem dowody; lecz chciałem aby wpływ
64 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . III, s. 431.
65 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s . 25-26, 34-35, 63.
i powaga Prezesa Rządu dała uczuć, komu należy, że mamy
prawo wymagać więcej energii w działaniu. Zapytany
o szczegóły, odpowiedziałem: «Robimy forsowne marsze,
a w chwili gdy trzeba na nieprzyjaciela uderzyć i wszelkie
dla nas okazują się korzyści, wahamy się, i najdroższy czas
na niczem upływa»” 66.
Gdy książę dotarł wreszcie do Tykocina w godzinach
porannych, okazało się, że wodza naczelnego nie ma
akurat w kwaterze głównej. Dla Skrzyneckiego i jego
żołnierzy 22 maja zaczął się piękną, słoneczną pogodą. Nic
nie zapowiadało mających nadejść problemów. Rankiem
do kwatery głównej dotarł jeniec, przysłany przez generała
Chłapowskiego. Był nim pułkownik Schamhorst, syn
sławnego twórcy pruskiej Landwehry, niemieckiego boha­
tera wojny przeciwko Napoleonowi67. Służył on w armii
rosyjskiej jako adiutant wielkiego księcia Michała Paw­
łowicza. Ludzie Chłapowskiego złapali go, gdy wracał do
przełożonego z rozkazami Dybicza.
Po przesłuchaniu Schamhorsta uzyskano informacje
o kiepskim stanie koni w obozie głównej armii Dybicza.
Już niebawem dane te się potwierdziły68. Tak się składało,
że na 22 maja 1831 roku przypadała niedziela, dodatkowo
były to Zielone Świątki. Znany z graniczącej z dewocją
pobożności wódz naczelny nie mógł sobie podarować
obecności na mszy, odprawionej w leżącym nieopodal
kościele ojców pijarów. Świątynię ufundowała wiele lat
wcześniej familia Sanguszków, przy czym traf chciał, że
dwaj potomkowie rodu, bracia Roman i Władysław, byli
akurat adiutantami wodza naczelnego 69.

66 H . D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s . 205.


67 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 168.
68 D. C h ł a p o w s k i, Pamiętniki, s. 56.

69 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1839/31 i kronika pamiętnikowa,


s . 168.
Równolegle bądź zaraz później odbyła się uroczysta
msza dziękczynna na rynku miasta, gdzie wystawiono
piękny ołtarz. Okoliczni mieszkańcy mogli po raz pier­
wszy od bardzo dawna podziwiać polskich żołnierzy,
którzy stali pośrodku miasta, sformowani w ogromny
czworobok. Grzmiały salwy z dział, biły dzwony
— w Tykocinie panowała niemal atmosfera festynu70.
Chyba tylko obecni na nabożeństwie oficerowie nie
podzielali wszechobecnej sielanki. Kruszewski wspomina
z goryczą: „gorzkie to były dzięki, któreśmy Bogu
składali — należało Go chyba błagać o przebaczenie.
W tem mieście, gdzie pamięć śmiałego Stefana Czar­
nieckiego obejmie każde serce polskie, jakież smutne
porównanie cisnęło do myśli między nim a generałem
Skrzyneckim!” 71.
Gdy wódz naczelny, zapewne dobrze usposobiony po
udanej uroczystości, wrócił do swej kwatery głównej,
gdzie zastał niecodziennych gości — prezesa Rządu Naro­
dowego oraz powszechnie szanowanego Henryka Lubomir­
skiego. Witając Skrzyneckiego, książę Adam rzucił: „Pocztą
trzeba doganiać jenerała”72. Każdy, kto znał chociaż trochę
Czartoryskiego, mógł się domyśleć, ile ironii ukrył pod
tym kurtuazyjnym stwierdzeniem.
Skrzynecki nie stracił jednak nic z tonu. Reszta przed­
południa upłynęła na rozmowach i dyplomatycznych
gestach wobec przedstawiciela najwyższej władzy cy­
wilnej. Wódz naczelny pokazał gościom słynny pomnik
Czarnieckiego, razem też przeszli na drugą stronę Narwi,
aby wypić na ziemi litewskiej toast za powodzenie
grupy Chłapowskiego 73.

70 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 2 .


71 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s . 118.
72 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . III, s. 432.

73 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,


s . 169.
Cały dzień popsuł około 11.00 kurier74, który przywiózł
datowaną na 21 maja wiadomość od generała Łubień­
skiego75. Ostrzegał on, że niedźwiedź, dotychczas uśpiony
po drugiej stronie Bugu, się przebudził. Feldmarszałek
Dy bicz wraz z całą armią rosyjską zmierzał na pomoc
gwardii.

74 S . B a r z y k o w s k i , Historyapowstania listopadowego, t . I V , s . 3 .
75 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s . 66-67.
DZIAŁANIA NA POZOSTAŁYCH FRONTACH
WYPRAWY NA GWARDIĘ (14-22 maja)

DZIAŁANIA GŁÓWNEJ ARMII ROSYJSKIEJ

Bierność rosyjskiego korpusu ekspedycyjnego w kluczo­


wych dniach (14-20 maja) może się początkowo wydawać
zupełnie niezrozumiała, zwłaszcza wobec wydarzeń, które
miały miejsce na północy, w widłach Bugu i Narwi.
Feldmarszałek Dybicz podarował Polakom prawie cały
tydzień, a więc aż nadto czasu, na osaczenie i zniszczenie
gwardii. Dlaczego? Najbardziej prawdopodobne wydaje
się przypuszczenie, że rosyjski dowódca nie wierzył, by
wojska Skrzyneckiego, nawet przy całym ich rozwoju
liczebnym od początku powstania, ośmieliły się zagrozić
wielkiemu księciu Michałowi. Dochodzi także wiele mniej
istotnych czynników — jak dezinformacja i psychologia
— które, zebrane razem, byłyby w stanie przesądzić
o biegu niejednej, nawet prowadzonej z większym roz­
machem kampanii.
Tymczasem feldmarszałek Dybicz znajdował się w Ję­
drzejowie, skąd przegonił 13 maja korpus Umińskiego.
Zaskoczony silnym oporem Polaków zdecydował się za­
trzymać dalszy marsz, przekonany, że reszta sił prze­
ciwnika znajduje się nieopodal (co akurat 13-14 maja
jeszcze nie mijało się z prawdą) i w każdej chwili
może go zaszachować jak niegdyś pod Kuflewem. 14 maja
nakazał wojskom powrót na pozycje wyjściowe w widłach
rzek Kostrzynia i Liwca, niedaleko Siedlec1. Tego samego
dnia otrzymał od wielkiego księcia Michała wiadomość
o wzmożonej aktywności Polaków w rejonie Serocka,
jednak początkowo zrzucił ją na karb nagłaśnianej wów­
czas wyprawy na Litwę.
Do mylnego rozpoznania zamiarów przeciwnika przyło­
żył się też inny zbieg okoliczności. W tym samym
meldunku znajdowało się nazwisko Umińskiego jako do­
wodzącego siłami przeprawiającymi się w Serocku, tym­
czasem Dy bicz i Toll wiedzieli już na podstawie korespon­
dencji, że Umiński znajdował się w okolicach Kałuszyna
i to on walczył z nimi poprzedniego dnia2. Informacje te
tylko pogłębiły wrażenie, że wielki książę, dyletant w spra­
wach wojskowych, wszędzie wietrzy zagrożenie.
Tymczasem jeszcze 17 maja rosyjskie czaty donosiły, że
polskie oddziały są rozlokowane w rejonie Mińska Mazo­
wieckiego. Trochę niepokoju mogły przysporzyć feldmar­
szałkowi jedynie podjazdy przeciwnika w Jadowie i Dobrem
na północy. 18 maja postanowił oddelegować w ten rejon
silny oddział generała Kismera (brygadę ułanów i dwa
pułki kozaków)3 do strzeżenia traktu prowadzącego przez
Liw do Nura nad Bugiem. W tym samym dniu wysłał
wielkiemu księciu list, w którym zalecał, aby w razie
kontaktu z przeciwnikiem skierować kroki gwardii na
Białystok, sam zaś obiecał w podobnym wypadku najpóź­
niej do 21 maja zająć Nur, aby oba ugrupowania mogły
zachować łączność4.
Nic nie wskazuje, by opisane posunięcia były podyk­
towane realnymi obawami. Feldmarszałek doradzał już
1 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 321.
2 Tamże.
3 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 4 .
4 W. T o k a r z, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 336.
wcześniej wielkiemu księciu korektę w rozłożeniu sił,
konieczność zaś zapewnienia bezpieczeństwa drodze na
Nur była zrozumiała bez zbędnego tłumaczenia.
18-19 maja nie dotarły, ze zrozumiałych względów,
żadne wiadomości od niemal okrążonej gwardii. O zajęciu
przez Łubieńskiego Nura Dybicz dowiedział się 18 maja
niemal przez przypadek od operującej na północy grupy
Kismera5. Feldmarszałek początkowo najwyraźniej zbaga­
telizował fakt zdobycia przez Polaków miasta. Być może
sądził, że to kolejny po korpusach Dwernickiego, Sieraws-
kiego i Chrzanowskiego oddział Polaków, który został
wysłany w niedotknięte przez wojnę regiony do zdobycia
zaopatrzenia bądź rekruta.
By zneutralizować potencjalne zagrożenie, rosyjski
dowódca wyprawił 19 maja w kierunku Sokołowa (27
km na północ od Siedlec) straż przednią pod dowództwem
generała Ugriumowa (1. Dywizję Grenadierów, sumski
pułk huzarów oraz grupę Kismera)6. Wraz z nią, choć
docelowo znacznie dalej (aż nad Bug), miał się udać
szef sztabu armii, Karl Toll, aby zbadać możliwość
przeprawy przez rzekę.
Informacje, jakie Toll pozyskał w trakcie krótkiej es­
kapady, musiały bez wątpienia poważnie zaniepokoić
feldmarszałka. Nur był obsadzony nie przez niewielki
polski oddział, jak początkowo przewidywano, lecz korpus
w sile ponad dywizji. Co gorsza, forsowanie w tym
miejscu przeprawy nie rokowało dużego powodzenia,
gdyż zajęty przez przeciwnika północny brzeg rzeki wy­
raźnie górował nad południowym. Toll doradzał stanowczo
przeprawę w okolicach wsi Granne, 19 km na południe
od Nura. W tym miejscu nie tylko nie stwierdził ak­
tywności nieprzyjaciela, ale także oprzeć swoje działania
5 Tamże.
6 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 260.
na magazynach zaopatrzenia, rozlokowanych w Bielsku
i Brańsku7.
Dybicz skwapliwie przystał na ten projekt. Trudno
stwierdzić, czy już wówczas poważnie liczył się z moż­
liwym niebezpieczeństwem, grożącym gwardii Michała
Pawłowicza. Musiał wszakże odblokować strategiczny most
w Nurze w myśl zaleceń, które udzielił wielkiemu księciu.
Rozpoczynając wielki marsz na północ, feldmarszałek
podzielił siły na trzy duże grupy. Lewa kolumna pod
dowództwem hrabiego Pahlena I (trzy dywizje piechoty,
dwa pułki huzarów oraz dwa pułki kozackie Sekretowa
i Borisowa) miała iść w kierunku Węgrowa. Umieszczona
w centrum grupa księcia Szachowskiego (dywizja grena­
dierów, oddział pieszy gwardii oraz pułk huzarów) zmie­
rzała na Sokołów. Prawa kolumna pod dowództwem
hrabiego Witta (dywizja kirasjerów, artyleria rezerwowa
wraz z kompanią asekuracyjną oraz pociągi wojskowe
i pułk huzarów grodzieńskich) kierowała się na Rogów.
Razem ze strażą przednią Ugriumowa siły te liczyły 55
batalionów piechoty, 67 szwadronów jazdy, 197 dział i 18
sotni kozackich (bez niej 46,5 batalionu, 58 szwadronów
i 148 dział), a więc nieco ponad 40 000 żołnierzy. Nawet
jeśli doliczymy pozostawiony na straży Siedlec oddział
Pahlena II (dwie brygady piesze, batalion saperów, trzy
pułki huzarów, dwa pułki ułanów, pułk kirasjerów oraz
dwa pułki kozaków Ilina i Jegorowa — łącznie 9 batalio­
nów, 32 szwadrony, 26 dział i 12 sotni kozackich)8 oraz
oddział Sackena, uciekający w tym czasie przed Giełgudem
w kierunku Litwy, łatwo spostrzeżemy, jak wielkie straty
ponieśli Rosjanie przez cztery miesiące wojny w Królestwie.
Przetrzebione chorobami oraz brakiem zaopatrzenia wojsko
Dybicza było już zaledwie cieniem dumnego korpusu
7 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 336.
8 Por. tamże i A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku,
s . 260.
ekspedycyjnego, który w sile 120 000 rozpoczynał tłumie­
nie powstania w lutym tego roku.
Obliczając, być może trochę przesadnie, straty Rosjan
w toku całej kampanii aż do połowy maja na 70 000
żołnierzy, Ludwik Mierosławski z uniesieniem pyta: „Czyż
te cyfry nie są najwymowniejszym dowodem radykalnej
bezsilności najazdów moskiewskich nad Wisłą, ile razy
dobrowolnie nie złożymy przed niemi broni?” 9.
Dopiero późnym wieczorem 20 maja Dybicz otrzymał
meldunek wielkiego księcia Michała, datowany na 18
maja. Nadchodzącej nocy rosyjski dowódca na pewno nie
przespał. Przecież podczas gdy jego żołnierze maszerowali
w stronę Bugu, po gwardii w Międzyrzeczu Łomżyńskim
mógł już równie dobrze pozostać tylko popiół. Już samo
dopuszczenie do podobnej sytuacji groziło gniewem cara
w Petersburgu.
W obecnej sytuacji rosyjscy żołnierze siłą rzeczy musieli
się spieszyć. 21 maja awangarda generała Ugriumowa
przerzuciła w ekspresowym tempie dwa mosty niedaleko
Grannego. Pierwsze siły rosyjskie przeszły na drugą stronę
Bugu jeszcze tego samego dnia 10.
Od 17 maja, gdy wypędził Rosjan z miasta, generał
Tomasz Łubieński organizował swoje siły w Nurze. Nie
znając dokładnego położenia przeciwnika w regionie,
rozpoczął przygotowywanie dobrego wywiadu, co akurat
wyszło mu nie najgorzej. Rozsyłane we wszystkie strony
podjazdy zapewniły mu stały dopływ dość dokładnych
informacji na temat przeciwnika, zwłaszcza dotyczących
grupy bojowej Dybicza. Polski generał stosunkowo szybko
dowiedział się choćby o ruchu Kismera z 18 maja11.
Niestety trzeba też przyznać, że nie potrafił efektywnie ich
wykorzystać.
9 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s . 317-318.
10 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 337.
11 Tamże.
Choć wiedział o potężnej luce między gwardią a wojskami
Dybicza, nie zdecydował się chociażby na energiczniejsze
działanie przeciwko pełnym magazynom rosyjskim w Bielsku
i Brańsku na wschodzie. Brak inicjatywy obciąża go tym
bardziej, że wcześniej osobiście zobowiązał się unieszkodliwić
wspomniane bazy zaopatrzeniowe (między innymi przed
generałem Chłapowskim) 12. Chłapowski zajął oba miasta 21
i 22 maja, ale nie zniszczył magazynów, sądząc zapewne, że
leży to w gestii Łubieńskiego13. Jeden śmiały zagon dywizji
kawalerii Józefa Kamieńskiego mógł tego dokonać bez
problemu. Niestety, Tomasz Łubieński, o czym już wcześniej
pisaliśmy, nie był śmiałym dowódcą. Zamiast pokusić się
o większą zdobycz, wysłał jedynie 19 maja skromny oddział
Jakuba lewińskiego (batalion 3. pułku piechoty i dwa
szwadrony Mazurów)14 w stronę mniejszego rosyjskiego
magazynu w Ciechanowcu, 12 km na wschód od Nura.
Lewiński, który wyruszył wieczorem, postanowił po­
dzielić swoje siły i wziąć garnizon wsi podstępem z kilku
stron: „Nie poszedłem traktem głównym, lecz bocznemi
dróżkami przez lasy, by wejść z tyłu do Ciechanowca od
strony Siemiatycz, a miałem przewodnika młynarza, dos­
konale z miejscowością obznajomionego”. W drogę wziął
ze sobą jedynie połowę wspomnianego batalionu piechoty
i jazdę. „Pułkownik Jastrzębski, dowódca 3-go pułku
piechoty, z drugim pół batalionem, zabrawszy wszystkie
całego naszego korpusu furgony i tyle fur, ile tylko z okolic
spędzić można było, udał się w prostym kierunku, głównym
traktem, ku Ciechanowcu”15. Okolica, w odróżnieniu od

12 Wskazuje na to między innymi korespondencja ze sztabem głównym.

Patrz: B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s . 6 7 ,


13 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V ,
s . 228.
14 Tamże, s. 3.

15 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831


roku, s . 5 0 .
pozostałych części Międzyrzecza Łomżyńskiego, była na
skutek przemarszów rosyjskich ogołocona z zaopatrzenia,
dlatego Lewiński zamierzał wziąć z Ciechanowca wszystkie
dostępne produkty.
Podstęp się powiódł. Wprawdzie Rosjanie strzegący
magazynu spostrzegli w porę oddział Jastrzębskiego i zdą­
żyli zrzucić dla bezpieczeństwa okoliczny most na Nurcu,
ale pojawienie się rankiem 20 maja dodatkowej piechoty
na drodze z Siemiatycza, a także jazdy, która odcięła drogę
odwrotu z Ciechanowca, do reszty złamało wolę walki
obrońców. Lewiński wziął 200-400 jeńców16, liczne zaś
zapasy zgromadzone w tutejszych magazynach od tej
chwili miały służyć korpusowi Łubieńskiego. To, czego
nie zdołano unieść, rozdano okolicznym włościanom 17.
Potyczka pod Ciechanowcem stanowiła wszak jedyny
pozytywny aspekt działalności generała Łubieńskiego
w tych dniach. Choć dowiedział się błyskawicznie, że
Rosjanie przerzucają 21 maja mosty w Grannem18, nic nie
zrobił, by im w tym przeszkodzić. 22 maja po drugiej
stronie Bugu znajdowała się już niemal cała armia Dybicza.
Zegar odliczający czas do podjęcia jakiejkolwiek akcji
zaczął tykać coraz głośniej.
Na szczęście Rosjanie spowolnili ruchy. Rankiem
21 maja feldmarszałek Dybicz odebrał od wielkiego księ­
cia Michała informacje o bezpiecznym wycofaniu się
gwardii za Narew. Teraz mógł się spokojnie zastanowić
nad dalszym kierunkiem działań. Korespondencyjnie po­
lecił wielkiemu księciu posuwanie się przez Białystok
w stronę Bielska na południu. Michał Pawłowicz miał

16 Por.: S . B a r z y k o w s k i , History a powstania listopadowego, t . I V ,


s. 3 oraz J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki
z 1831 roku, s. 51.
17 J . Lewiński, Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s. 5 1 .
18 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s . 6 7 .
zebrać po drodze wszystkie dostępne siły, aby w razie
natarcia Polaków efektywnie związać Skrzyneckiego wal­
ką. W razie zbyt silnej presji przeciwnika najbardziej
pożądanym rozwiązaniem byłoby wycofanie się w kierun­
ku Grodna. Każda rzeczka, każdy fragment umocnień oraz
okazja do działań zaczepnych miały być wykorzystane, by
spowolnić ruch Polaków. Dybicz wciąż jeszcze nie wie­
dział, że polski wódz naczelny znajduje się daleko za
gwardią, w Tykocinie, skąd nie miał zamiaru ruszać dalej
na wschód. Dopiero kolejne doniesienie dowódcy gwardii
przekonało o tym dobitnie feldmarszałka 19.
Przeprawa postępowała sprawnie. Do południa 21 maja
rzekę przekroczył za Ugriumowem hrabia Witt z dywizją
kirasjerów. Wieczorem tego dnia ukończono w Grannem
drugi most, z którego od razu skorzystał książę Szachowski
— jego kolumna przeszła Bug jeszcze przed zapadnięciem
zmroku, przy czym dla pośpiechu część jazdy przeprawiła
się w bród, poniżej mostu. W ten sposób w Grannem
i leżącym nieopodal Perlejowie znalazły się jeszcze tego
samego dnia dwie główne kolumny rosyjskie, tutaj też
nocowały wraz ze swoją kwaterą główną. Najbardziej
z tyłu znajdowała się kolumna Pahlena I, z którą szły
artyleria i tabory. 21 maja zdążył z nimi dojść zaledwie do
Sokołowa. 22 maja, gdy ociężały oddział Pahlena wyruszył
wreszcie z Sokołowa w stronę przeprawy, Witt otrzymał
rozkaz udania się wraz ze swoim oddziałem w stronę
Ciechanowca 20.

BITWA POD NUREM

Wacław Tokarz, wybitny historyk powstania listopado­


wego, w publikacji Wojna polsko-rosyjska niezwykle
krytycznie oceniał działania Łubieńskiego z 21-22 maja.
19 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 260.
20 Tamże, s. 194-195.
Jeśli miał on zamiar się bronić do upadłego przed Ros­
janami, to pozycja pod Ciechanowcem — bagnista i osło­
nięta przez Nurzec — była znacznie lepsza od zajmowanej
przez niego w tym czasie. Jeśli zaś od razu miał zamiar
podać tyły, to droga na Czyżewo (14 km na północ) stała
otworem i powinien jak najszybciej z niej skorzystać.
Każde z rozwiązań, choć obarczone oczywiście man­
kamentami, wydawało się bez porównania lepsze niż dalsze
pozostawanie w Nurze 21.
A jednak polski generał nie ruszył się z Nura, choć już
rankiem 22 maja wiedział z całą pewnością, że korpus
generała Iwana Witta (9,5 batalionu, 40 szwadronów i 32
działa, łącznie około 8500 ludzi)22 znajduje się w Ciecha­
nowcu, kilka godzin później zaś, iż zmierza już na Nur.
Generał Jakub Lewiński, który dzień wcześniej wrócił
z Ciechanowca, tak opisuje powody tej zwłoki: „Jenerał
Łubieński [...] chciał czekać do wieczora i pod noc dopiero
opuścić Nur [...]: najpierw dlatego, żeby zgromadzić
porozsyłane patrole, a mianowicie patrol pod komendą
kapitana Bernarda Potockiego na zwiady wysłany do
Ślepowron; następnie dlatego, iż według instrukcyi miał,
cofając się, mieć nieprzyjaciela na oku, a ściśle do tych
wyrażeń zastosować się pragnął”23. Faktycznie, zachowały
się stosowne rozkazy z kwatery głównej, potwierdzające to
przekonanie24. Problem w tym, że z Ciechanowca Witt
miał bliżej do Czyżewa niż wojska Łubieńskiego z Nura25,
pojawiła się więc realna groźba przecięcia komunikacji
tych ostatnich ze zgrupowaniem Skrzyneckiego.

21 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 339-340.


22 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 261.
23 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 5 2 .
24 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s . 63-64.
25 W. T o k a r z, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 340.
Na początku Polacy nie wierzyli najwyraźniej, by słynący
raczej z powolności Dybicz ośmielił się na bardziej
energiczne kroki. Czołową kolumną wojsk rosyjskich
dowodził tym razem jednak nie flegmatyczny feldmar­
szałek, lecz Iwan Witt, któremu pomagał dopiero co
przybyły z Petersburga generał Fiodor Berg. Młody, palący
się do działania Berg wielokrotnie jeszcze dał się we znaki
Polakom, zarówno w trakcie tej wojny, jak również
kilkadziesiąt lat później, będąc namiestnikiem Królestwa
Polskiego. Pierwszą próbkę swoich możliwości pokazał
wszakże właśnie pod Nurem 22 maja.
Już pierwsze starcia tego dnia zakończyły się dla Polaków
niepomyślnie. Pod Tymiankami Rosjanie rozbili dwa szwa­
drony Mazurów, pozostawione na czatach. Od jeńców Witt
dowiedział się, że Łubieński wciąż przebywa w Nurze26.
Między 16.00 a 17.00, być może nawet wcześniej, gdyż
Sierawski pisze o „ogromnych tumanach kurzu, podnoszą­
cych się nad lasami”27, umieszczone najbardziej na wschód
forpoczty korpusu Łubieńskiego ujrzały pierwsze oddziały
nieprzyjaciela. Rychło padły strzały.
Powiadomiony o zbliżaniu się Rosjan generał Lewiński
udał się na wskazane miejsce: „Pobiegłem przekonać się
o tem naocznie i naliczyłem 14 batalionów piechoty
i 4 pułki jazdy, wychodzące z Tymianki; dosyć mi było
tego, by powziąść przekonanie, że to nie jest rekonesans,
ale czoło kolumny całej armii Dybicza, która debuszuje.
Nie tracąc ani chwili, pobiegłem z tą wiadomością do
jenerała Łubieńskiego”28. Generał pozostawił na miejscu
straż przednią (dwa bataliony 14. ppl, cztery szwadrony
5. psk i sześć dział)29 z zadaniem wiązania przeciwnika

26 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 261.


27 N . S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s . 213.
28 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 5 3 .
29 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 340.
jak najdłużej. Napoleon Sierawski pisze: „Rozwinęliśmy
się więc w linię, z właściwą rezerwą. Pułk nasz stanął
na samem lewem skrzydle, prawie wzdłuż traktu do
Czyżewa; od prawej naszej pułk piechoty kaliskiej
pułkownika Krasickiego; za nim baterya artyleryi konnej
Kołyski [chodzi oczywiście o baterię Benedykta Kołyszki
— przyp. aut.]”30. Gdy oddziały te stawiały opór na­
pierającemu przeciwnikowi, Łubieński nakazał całemu
korpusowi stanąć pod bronią i przygotować się do
wymarszu na Czyżew.
Konieczność wycofania znacznych sił, zwłaszcza wobec
nawiązania kontaktu bojowego z przeciwnikiem, nasuwała
wiele trudności. Polski generał postanowił podzielić jedno­
stki i prowadzić odwrót częściami. Większa grupa, w skła­
dzie siedmiu batalionów piechoty (najprawdopodobniej
głównie 3. ppl i 20. ppl z 5. Dywizji Piechoty), czternastu
szwadronów jazdy i czternastu dział, otrzymała rozkaz
natychmiastowego wyruszenia wraz z taborami w stronę
Czyżewa na północy. Dowodzenie nad nią powierzono
generałowi Józefowi Kamieńskiemu 31.
Druga, mniejsza grupa — cztery bataliony 6. ppl i 14.
ppl, cztery szwadrony Mazurów, dwa szwadrony wy­
próbowanego już 5. psk oraz dziesięć dział32 — kierowana
przez Łubieńskiego, miała pozostać w Nurze do wieczora.
Lewiński streszcza jej zadanie: „Po odejściu głównej części
korpusu, tylna straż została jeszcze jakiś czas na pozycyi,
trzeba bowiem było wyprzedzającej nas kolumnie do­
statecznie pozwolić się wyciągnąć i uzyskać pewną od niej
odległość, ażeby uniknąć natłoku, zwłaszcza że wszystkie
furgony, kiesony i powózki razem z nią poszły”33. Oddziały,

30 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s . 213.


31 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 340.
32 Tamże.

33 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831


roku, s . 5 3 .
które przed bitwą stanowiły awangardę korpusu, zostały
teraz jego strażą tylną.
Od samego początku rzucało się w oczy, że przeciwnik
nie nacierał stanowczo. Według Napoleona Sierawskiego:
„Około 3 z południa wyszła z lasów jakaś kawalerya
i rozpoczęła się silna utarczka flankierów. Po niejakim
czasie, wytknęły z lasu czoła czterech kolumn piechoty[...]”.
Podczas gdy cztery bataliony rosyjskich karabinierów
wiązały od czoła polskie jednostki, cztery szwadrony
huzarów grodzieńskich okrążyły lasek od strony Bugu. Tu
zatrzymał ich ogień polskich armat ustawionych w okoli­
cach Nura. Niebawem i Rosjanie podprowadzili baterię
dzieisęciu dział — rozpoczął się głośny bój artyleryjski.
„Trwał on bez końca; że Rossyanie silniej nie nacierali,
staliśmy w miejscu — wspomina Sierawski. — Słońce
zaszło i jak zwykle na wiosnę szybko się ściemniło”.
Równolegle generał Lewiński nadzorował wydawanie roz­
kazów do wymarszu: „Wszystkie owe rozporządzenia
i ruchy zajęły parę godzin, nieprzyjaciel tymczasem zbliżał
się, [...] działa nasze na strzały jego odpowiadały, kiedyśmy
z tylną strażą cofać się zaczynali nareszcie” 34.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Tylna
kolumna, zszedłszy z drogi na Wyszków, posuwała się na
północ przesmykiem między dwoma rzadkimi, moczaro-
watymi lasami35. Zdążyła jednak pokonać ledwie milę, gdy
jej czoło napotkało niezidentyfikowanych jeźdźców, for­
mujących w milczeniu dwie linie bojowe. Lewiński tak
opisuje ten zagadkowy moment: „spostrzegliśmy z dala
przed nami kręcących się ułanów i czerniejącą się linię
— zmierzchało się tak mocno, że nie można było rozpo­
znać, jakie to wojsko — sądziliśmy, że to pozostała część
jakaś naszego, i należąca do wyprzedzającej nas kolumny,
aczkolwiek zadziwiającem mogło być takie opóźnienie.
34 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s . 213.
35 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 340.
Chcąc się w tym względzie objaśnić, porwałem pluton
jazdy i kłusem naprzód pobiegłem”36. Okazało się, że
bynajmniej nie była to polska kawaleria, o czym generał
przekonał się zapewne po tym, jak kirasjerskie kaski
odbijały księżycowy blask.
Generał Witt użył bowiem podstępu podobnego do tego,
którym jeszcze nie tak dawno Lewiński zajął Ciechanowiec.
Zaraz po minięciu Tymianków, gdzie spędził polskie czaty,
rosyjski dowódca nakazał części kawalerii (24 szwadronom
kirasjerów) pod dowództwem generałów Kabłukowa i Berga
skręcenie na prawo, na Laskowice. Podążając drogą szybko,
udało im się wejść na drogę z Nura do Czyżewa w okolicach
Strękowa, gdzie stał most, przerzucony nad niewielką
rzeczką Żużelą37. Odcięli w ten sposób drogę odwrotu
Łubieńskiemu. Co ciekawe, dokonali tego już po odejściu
na północ grupy Józefa Kamieńskiego.
Na widok wrogiej kawalerii Łubieński niezwłocznie
nakazał piechocie sformować czworoboki. Formację tę od
czasów wojen napoleońskich z powodzeniem stosowano
przeciwko szarżującej kawalerii, środkowe plutony kolumny
batalionowej odwracały się na boki, skrajne zaś — do tyłu38.
Proces ten przypomina trochę gięcie pręta stali tak, by jego
końce stykały się ze sobą. Tworzenie czworoboku wymagało
dużo wprawy i polscy dowódcy mogli się obawiać zwłaszcza
o 14. pułk, grupujący głownie nowych piechurów, którzy
mieli wykonać podobny manewr w obliczu przeciwnika po
raz pierwszy. Gdy cztery czworoboki zostały już sformowane,
Łubieński skierował całą artylerię między je, resztę jazdy zaś,
jaką dysponował, ustawił z przodu i na tyle 39.

36 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831


roku, s . 53-54.
37 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 262.

38 J . W i m m e r , Historia piechoty polskiej do roku 1864, s . 473.

39 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba lewińskiego Pamiętniki z 1831


roku, s . 5 4 .
Skupieni Polacy ruszyli naprzód, gdy wtem rozległ się
spomiędzy linii kirasjerskich dźwięk trąbki, obwieszczający
wysłanie parlamentariusza. Oto jak całe wydarzenie zano­
tował później Sierawski, którego 5. psk znajdował się na
przedzie razem z generałem Lewińskim: „W istocie zbliża
się kilku jeźdźców, a jeden z nich po francusku oświadcza
się z chęcią rozmówienia się z generałem Łubieńskim;
posłano po niego, przybył też w jednej chwili. Parlamen­
tarzem tym był generał Berg, w trzydzieści lat później
namiestnik Królestwa, a wówczas zastępca szefa sztabu
głównego Dybicza” 40.
Rosyjski generał nie pozostawia polskim przeciwnikom
złudzeń, stwierdzając: General! J’ai confiance de vous
prévenir, qui nous sommes sur vos derriéres. Vous reste
plus rien å faire, que de mettre bas les armes („Generale!
Przychodzę z zaufaniem, by was uprzedzić, że jesteśmy na
tyłach waszych. Nic wam nie pozostaje innego, jak broń
złożyć”). Oburzony takim postawieniem sprawy, choć
niepewny swojego położenia, Łubieński odmówił kapitula­
cji. Generał Lewiński miał w tym miejscu dorzucić: nous
passerons sur vos ventres! („Przejdziemy [Przerżniemy
się] po brzuchach waszych!”)41. Berg skinął Polakom na
pożegnanie, po czym na umówiony znak artyleria rosyjska
otworzyła ogień 42.

40 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s . 213-214.


41 Zachowały się różne wersje rozmowy. Por.: S. B a r z y k o w s k i ,
Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 9 ; J . L e w i ń s k i , Generała
Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831 roku, s . 54—55; A. P u z y r e w s k i ,
Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 262; N. S i e r a w s k i , Pamiętnik
Napoleona Sierawskiego, s . 213-214, W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska
1830 i 1831, s . 340-341.
42 Autorzy różnią się co do sposobu dania sygnału, według Barzykows-

kiego Fiodor Berg miał podnieść do kapelusza dłoń z białą chusteczką


(S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 9 ) ,
zdaniem Sierawskiego z otoczenia parlamentariusza oddano z pistoletu strzał
w powietrze (N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s . 214).
Łubieński jako dowódca nie po raz pierwszy musiał się
wydostawać z matni. 30 sierpnia 1813 roku pod Kulm, gdy
wojska sprzymierzonych osaczyły francuski korpus generała
Van Damme, jako jedyny uratował swój oddział z okrąże­
nia43. Wtedy jednak dowodził głównie jazdą, i to ułanami,
teraz miał pod sobą przede wszystkim piechotę, w więk­
szości nową, złożoną z niedoświadczonych rekrutów. Być
może dlatego w pierwszej chwili polski dowódca stracił
głowę, nie kierował walką w zdecydowany sposób. Na
szczęście miał do pomocy świetnych oficerów — generałów
Jakuba Lewińskiego, Henryka Kamieńskiego i Karola
Tuma, a także dowodzącego brygadą piechoty pułkownika
Jakuba Krasickiego.
Ogień dział rosyjskich, prowadzony ze zbyt bliskiej
odległości, okazał się nieskuteczny. Puszki z kartaczami
przelatywały nad głowami żołnierzy Łubieńskiego. Polacy
najpierw próbowali przedrzeć się przez prawe skrzydło
nieprzyjaciela. Do ataku ruszyły dwa szwadrony 5. psk.
Będący z nimi Sierawski wspomina: „Pułk nasz rzuca się
z miejsca do szarży... nagle coś czerni przed nami...
olbrzymieje co sekunda... dochodzimy w całym pędzie
koni i uderzamy o mur stojących w miejscu kirasyerów.
Rozpęd naszych koni był tak silny, że złamaliśmy pierwsze
ich szeregi, a sami jakby przez odbicie, cofnęliśmy się
o kilka kroków. Ktoś krzyknął ogromnym głosem: «Wiara
do karabinków! zapluć im ślepie!». Ledwie skończył już
nasi dali ognia z pierwszych szeregów, sypiąc w pyski
kirasyerów strzały z ładunkami i kulami”. Gdy w karabin­
kach kawaleryjskich zabrakło amunicji, strzelcy sięgnęli
po broń białą — „Znów komenda: «Teraz na pałasze!»
i zaczęła się rąbanina po ciemku, że gdzie niegdzie aż iskry
się z szabel sypały. Każdy ciął przed siebie nie zasłaniając
się [...]. Ale prą nas kirasyery własnym swym ciężarem,

43 M. Ł u k a s i e w i c z, Armia Księcia Józefa 1813, s. 234-235.


w cztery szeregi uformowani; nie możemy im podołać...
umykamy kołując w prawo i w lewo, dążąc za naszą
piechotą” 44.
Pierwsza próba zrobienia wyłomu nie powiodła się,
teraz to kirasjerzy przeszli do ataku. Kawaleria z czasów
wojen napoleońskich zwykle atakowała w dwóch szeregach
— drugi atakował, gdy pierwszemu nie udało się rozbić
piechoty. Szarżę rozpoczynano, zwykle jadąc stępa, potem
przechodzono w kłus, a następnie (mniej więcej 40-80
kroków od nieprzyjaciela) w galop tak, aby wbić się we
wroga z największą prędkością 45.
Nadszedł moment krytyczny bitwy pod Nurem, po­
spiesznie sformowane czworoboki oparły się jednak atakowi
ciężkiej jazdy rosyjskiej. Charakterystyczne prostokątne
formacje miały zwykle szerokość trzech szeregów żołnierzy.
Jeden lub dwa najbardziej wysunięte otwierały ogień do
nacierających, podczas gdy trzeci ładował karabiny (w
ferworze walki trudno jednakże o podobny porządek)46.
Raz sformowany czworobok był bardzo trudny do rozbicia
przez kawalerię, która starała się wówczas najczęściej
atakować jego narożniki, gdzie natężenie ognia karabino­
wego było najmniejsze. Nie udało się to pod Nurem ani
razu, choć Puzyrewski twierdzi, że jeden z czworoboków
został rozproszony47. Nawet 14. ppl, złożony z uzbrojonych
głównie w kosy rekrutów, nie ustąpił, w czym z pewnością
pewna zasługa otaczających ciemności oraz, być może,
strasznych strat kirasjerów w koniach, o których donosił
Chłapowski.
Nie popisała się za to druga bateria lekkokonna Kołyszki.
Najwyraźniej spanikowawszy pod wpływem bliskości star­
cia, oficerowie i artylerzyści zbiegli, odcinając konie od
44 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s . 214-215.
45 T. S t r z e ż e k, Kawaleria Królestwa Polskiego, s. 65-66.
46 R. B i e l e c k i , Encyklopedia wojen napoleońskich, s . 128.
47 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s . 262.
dział i jaszczyków. Na szczęście żołnierze 6. ppl pod
dowództwem dzielnego majora Żarskiego zdołali później
uratować wszystkie działa oprócz jednego, które utknęło
w błocie. Zajęła się nimi bateria piesza Neymanow-
skiego48.
„W ciągu może pół godziny, cztery razy wracały
kirasyery do szarży, lecz zawsze ich nasza piechota dzielnie
odpierała” — wspomina Sierawski. „A w czworobokach
grzmią ciągle bębny, dowódzcy wołają: «Naprzód! Na­
przód! bagnetami otwierać drogę!». Tu już nie czworoboki
regularne, ale tłum ludzi ściśnionych z sobą posuwa się
depcząc trupy i rannych Rossyan. Tak noga za nogą
posuwamy się, przedzierają się pierwsi, następnie i inni,
nie dając się rozerwać, chociaż ułany, za kirasyerami
stojący49, jeszcze dwie szarże przepuścili, a ogień karabi­
nowy grzmi promieniami w około” 50.
Łubieńskiemu udało się pod osłoną piechoty oraz Mazu­
rów Karola Tuma przedrzeć do mostu na Żużeli. Niestety,
zastał go zrzuconego, i to najprawdopodobniej jeszcze
przez grupę Józefa Kamieńskiego. Lewiński przypuszczał,
że już straż tylna tego ostatniego potykała się z kirasjerami
Kabłukowa i most zrzuciła dla bezpieczeństwa, nie myśląc
o drugiej kolumnie, którą uznano najwyraźniej za straconą51
(podejrzenia te w zasadzie potwierdza idący z czołową
grupą pułkownik Roman Wybranowski52). Józef Kamieński,

48 W. Tokarz, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 341; J. Le­


wiński, Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831 roku, s. 55;
B. P awłowski, Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 92.
49 Udział w bitwie ułanów po stronie rosyjskiej wydaje się akurat
wątpliwy, ale ciemność i ferwor walki mogły zrobić swoje w przypadku
młodego porucznika Sierawskiego.
50 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 215.
51 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831

roku, s . 5 5 .
52 J . W y b r a n o w s k i , Pamiętniki jenerała Wybranowskiego, t . I ,

Lwów 1882, s. 211.


zwolennik surowego rygoru w armii oraz człowiek, o któ­
rym mówiono, że „gdy się rozgniewał nie było z nim rady
ani żartów”53, nigdy nie narzekał na nadmiar sympatii
wśród żołnierzy. Teraz miał także stracić szacunek ofice­
rów. Gdy Lewiński obserwował zerwany most, podjechał
do niego generał Henryk Kamieński, „któremu kartacz
przeszył mundur na piersiach”. Dowódca 5. Dywizji
Piechoty zaproponował, by z brygadą piechoty przebijać
się na Brok, „bo niezawodnie daleko większa siła niż ta,
z którą mieliśmy do czynienia, musiała nam drogę zastąpić”.
Szef sztabu Łubieńskiego uspokoił swojego kolegę — jak
na razie bili się tylko z jazdą i to na zmęczonych koniach
— nic nie zapowiadało, by za rzeką jeszcze ktoś był.
„Jenerał H. Kamieński usłuchał mojej rady i nieraz mi
potem za nią dziękował”54 — wspomina Lewiński.
Żołnierze przekroczyli rzekę wpław, najpierw przepusz­
czając jazdę i artylerię. Dało się przy tym zauważyć pewne
oznaki rozprzężenia w szeregach55, spowodowanego zapew­
ne ciemnością i gęstym zalesieniem okolic, co sprzyjało
maruderce. Mimo wszystko nad ranem 23 maja uznana
przez wszystkich za straconą grupa Łubieńskiego dotarła
do Czyżewa, gdzie oczekiwała ją reszta korpusu. Dla
Józefa Kamieńskiego musiał to być poniżający moment,
gdyż niedawno wysłał do kwatery głównej informacje
o zagładzie tylnego oddziału 56.
Bitwę pod Nurem należy ocenić pod względem taktycz­
nym pozytywnie, stanowiła przykład wydostania się z okrą­
żenia pomimo licznych przeciwności. Ciężki egzamin
w warunkach bojowych zdali żołnierze i oficerowie, którzy
w krytycznym momencie w większości nie stracili zimnej

53 N. S i e r a w s k i, Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 198.


54 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 5 6 .
5 5 W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 341.
56 Tamże.
krwi. Rosjanom, pomimo udanego manewru odcięcia
komunikacji, nie udało się rozbić bądź wziąć do niewoli
całego korpusu. Pod względem strategicznym bitwa traci
jednakże dużo ze swego blasku, gdyż na dobrą sprawę
strona polska nie powinna do niej dopuścić. Łubieński za
dużo i chyba niepotrzebnie ryzykował, pozostając w Nurze,
Rosjanie zaś udowodnili, że są pomimo przypisywanej im
ociężałości zdolni do szybkich decyzji i błyskotliwych
działań. Była to dla powstańców bardzo zła wróżba na
przyszłość.
Biorąc pod uwagę rozmiar ryzyka, z jakim wiązała się
bitwa pod Nurem, stratę korpusu Łubieńskiego trzeba uznać
za niewielką. Według Puzyrewskiego Polacy mieli około 90
zabitych lub rannych, do niewoli zaś dostało się aż 159
żołnierzy57. Lewiński uważa, że zginęło bądź odniosło rany
tylko 40 Polaków, przy czym nie ubył żaden oficer58. Na
pewno stracono jedno działo59. Ubytki Rosjan miały wynosić
około 90 zabitych i rannych, ponoć 23 wzięto do niewoli 60.
W oszacowaniu pełni strat przeszkadzał duży odsetek
maruderów, którzy zgubili wojsko w nocy, a potem przez
cały dzień (23 maja) wracali do swych szeregów. Jako
przykład można przytoczyć przygodę kapitana Moniuszki,
ojca słynnego kompozytora. Sierawski pisze, że „straciwszy
ubitego mu konia, rzucił się w błota i nad ranem pieszo
połączył się z nami w takim stanie, żeśmy go zaledwie
poznali” 61.

57 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 262.


58 J . L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 5 6 .
59 W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 341; S. Ba­

r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 1 0 .


60 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. IV,
s . 10; I. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 5 6 .
61 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 216.
DZIAŁANIA KORPUSU UMIŃSKIEGO

W czasie, kiedy feldmarszałek Dybicz uganiał się nad


Bugiem za oddziałem Łubieńskiego, dla pozostających po
południowej stronie rzeki wojsk polskich powstała nie lada
okazja do działania. Jak już pisaliśmy, na drodze do
Siedlec pozostał jedynie średniej wielkości oddział Pah-
lena II (około 13 000 bagnetów i szabel), potencjalnie
niebezpieczny korpus generała Cypriana Kreutza znajdował
się zaś daleko na południu, w rejonie Lublina. Niestety,
pozostający z większością swych sił pod Dębem Wielkim
generał Jan Nepomucen Umiński nie wykorzystał należycie
powstałej po odejściu feldmarszałka próżni.
Zemściła się stosowana przez Skrzyneckiego praktyka
dowodzenia, który niechętnie dawał kierować ruchami
wojsk komukolwiek innemu. Teoretycznie powierzył
Umińskiemu dwa zadania: osłonę stolicy i operowanie
na tyłach Dybicza, gdyby ten ruszył na północ. W praktyce
elastyczne stosowanie się do tych wytycznych okazało
się niemożliwe. Aby móc zagrozić Pahlenowi II bądź
osłonić się przed Kreutzem, Umiński musiał współdziałać
z i nnymi zgrupowaniami polskimi na południe od Bugu
— korpusem Dziekońskiego bądź w ostateczności z Chrza­
nowskim. Jeśli zaś miał zamiar skutecznie szkodzić
Dybiczowi, musiałby współdziałać ściślej z Łubieńskim.
Rozkazy wydawała wszystkim oddziałom jednakże nie­
uchwytna kwatera główna, ścigająca gwardię, a nie
Umiński. Na brak koordynacji działań korpusów narzekał
już Mierosławski62.
Co gorsza, do polskiego generała docierał istny chaos
informacyjny. Pod nieobecność Józefa Załuskiego dane
wywiadowcze zbierała i rozsyłała po dowódcach działająca
w Warszawie Komisja Rządowa Wojny, która nie była

62 L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 254.


najlepiej przygotowana do podobnego zadania. Często
dawała wiarę licznym niesprawdzonym informacjom63.
Zdecydowanie lepiej poinformowany gubernator Warszawy,
generał Krukowiecki, z racji odsunięcia od wyprawy na
gwardię zajmował się głównie koordynowaniem działań
korpusów Chrzanowskiego i Dziekońskiego w Lubelskiem.
Wobec tych przeciwności Umiński uznał najwyraźniej
za swoje główne zadanie osłonę stolicy. Zresztą, jak
pamiętamy, za wykazanie inicjatywy pod Jędrzejowem
13 maja otrzymał, zamiast pochwał, ciężką naganę. Po
wspomnianej bitwie Umiński odskoczył z większością sił
do Brzezin, wsi nieopodal Mińska Mazowieckiego. W tym
ostatnim pozostawił jedną brygadę kawalerii, drugą zaś
wysłał do Stanisławowa na północy. Z pozycji nie ruszył
się nawet po tym, jak Dybicz wycofał siły za Liwiec
i Kostrzyn. Dopiero 19 maja Umiński ruszył podjazdy pod
Jadów, Kałuszyn i dalej (to one tak zaalarmowały Dybicza,
że postanowił wysłać Ugriumowa w stronę Bugu). Między
19 a 20 maja polski generał otrzymał od jednej z grup
rozpoznawczych pod dowództwem majora Kamieńskiego
meldunek o tym, że Rosjanie mają zamiar obejść Liw od
północy i zaatakować Warszawę. Była to informacja błędna,
aczkolwiek oparta na słusznych przesłankach. W obozie
rosyjskim rzeczywiście panował w tych dniach ruch, ale
celem marszu Dybicza było Granne, a nie Warszawa 64.
Meldunek w połączeniu z pogłoskami o przesunięciu się
korpusu generała Kreutza bardziej na północ prawdopodob­
nie zadecydowały o zachowawczej postawie Umińskiego
w nadchodzących dniach. Generał cofnął się z powrotem
do Brzezin i czekał tam, prosząc gubernatora Warszawy
o posiłki65. Dopiero 22 maja przekonano się o mylności
63 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 337-338.
64 Tamże.
65 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 68-69.
doniesień Kamieńskiego. Umiński wyprowadził wówczas
kilka akcji zaczepnych, prowadzonych jednak w zbyt
dużym rozproszeniu, aby mogły realnie zagrozić czy to
Pahlenowi II, czy też przeprawie Dybicza przez Bug.
Tego samego dnia brygada kawalerii pułkownika Józefa
Millera (4. puł, pułk jazdy lubelskiej) ruszyła w stronę
Sokołowa, na Krzemień i Granne. Śmiały zagon pozwolił
pochwycić ponoć aż 400 jeńców. Nie mogąc pokusić
się o zdobycie obsadzonego piechotą i artylerią Krze­
mienia, Miller skręcił na położony daleko na wschodzie
Drohiczyn, gdzie znów pojmał jeńców, a także zdobył
znaczne magazyny 66.
Równocześnie w stronę Siedlec pomaszerowały dwa
inne oddziały. Generał Tomicki wraz z brygadą jazdy
i czterema działami szedł drogą przez Trzebuczę, Moko-
brody i Chodów. Pułkownik Antoni Wroniecki, który wziął
ze sobą brygadę piechoty (13. ppl, 3. psp), pięć szwadronów
jazdy i cztery działa ruszył z kolei przez Bojmie 67.
Tomickiemu udało się zaskoczyć w Mokobrodach nie­
wielki oddział rosyjski, który wziął do niewoli. Dalej już
się nie posunął, gdyż nieprzyjaciel zdjął przeprawy w Cho-
dowie. Wroniecki naprawił co prawda most w Kostrzyniu,
ale na sforsowanie Muchawki pod Iganiami, gdzie bronił
się Pahlen II, z oczywistych przyczyn nie starczyło mu sił.
Doznał tu niepowodzenia pomimo kilku ataków 68.
Rankiem 24 maja wszystkie grupy wróciły w okolice
Suchej i Kałuszyna, gdzie w obawie przed atakiem Kreutza
przebywał Umiński z resztą sił. 26 maja strach przed

66 Por.: S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. IV,

s. 12; A. P u z y r e w s k i, Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 286, W. To­


k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 338.
67 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 338.

68 Por.: S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. IV,

s. 12; A. P u z y r e w s k i, Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 286; W. T o -


k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 338.
korpusem Kreuzta skłonił polskiego dowódcę do ponow­
nego wycofania się do Brzezin 69.
Jak widać, Polakom nie udało się poważnie zagrozić
tyłom Dybicza. Trzeba przyznać, że w świetle nadchodzą­
cych wydarzeń byłaby to niezwykle cenna dywersja.
Stosunkowo największe powodzenie odniosła ruchliwa,
złożona głównie z jazdy grupa pułkownika Millera. Jest to
tylko jeden przykład, jak bardzo skuteczna może być
taktyka tak zwanych zagonów kawaleryjskich, które z du­
żym rozmachem wykorzystali następnie Amerykanie i Pru­
sacy. Także w historii polskich wojen podobne operowanie
dużymi jednostkami kawalerii nie stanowiło nowości,
karygodne zaniedbanie takich wypraw w 1831 roku należy
więc zapewne złożyć przede wszystkim na karb tego, że
większość, i to najdłużej piastujących swoje stanowiska,
wodzów naczelnych powstania wywodziło się spośród
dowódców piechoty.

69 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s . 338-339.


BITWA POD OSTROŁĘKĄ (26 MAJA)

ODWRÓT ARMII POLSKIEJ Z TYKOCINA W KIERUNKU RUŻA


(22-24 MAJA)

Wiadomość o sforsowaniu Bugu przez wojska Dybicza


ze zrozumiałych przyczyn skonsternowała polską kwaterę
główną, choć na dobrą sprawę można się jej było spodzie­
wać już od dawna. Do Skrzyneckiego najwyraźniej dopiero
teraz dotarło, na jak wielkie niebezpieczeństwo naraził
armię, wyruszając z nią w pościg za gwardią aż do
Tykocina. Linia zaopatrzenia i komunikacji z Warszawą
została w ten sposób naciągnięta do granic możliwości
— wystarczył jeden stanowczy ruch rosyjskiego feldmar­
szałka, by ją przerwać.
Mimo to jako plus należy zaliczyć, że po wodzu
naczelnym nie można było poznać objawów paniki czy
zwątpienia; przez resztę dnia (22 maja) działał trzeźwo
i stanowczo. Tego samego dnia odbyła się rada wojenna1,
na której razem z Prądzyńskim doszli do wniosku, że jest
konieczne jak najszybsze wycofanie armii w rejon Czyżewa,
gdzie miał też skierować swoje kroki ścigany przez Dybicza
Łubieński. Pozostawało wszakże jeszcze pytanie, jak po-
1 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 169.
stępować. Jak pokierować wyprawą, która na razie zawiodła
tak haniebnie? Prądzyński, jak pamiętamy, od początku był
wobec idei rozprawy z gwardią sceptyczny, poświęcił się
jej bez reszty dopiero wtedy, gdy już uzyskała akceptację
naczelnego wodza. Zdawał sobie sprawę z ryzyka, na jakie
Polacy narażają swoje linie komunikacyjne, wykonując
manewry blisko głównej armii rosyjskiej. Ryzyko takie
uprawniało jedynie szybkie i śmiałe zniszczenie gwardii,
a do tego przecież nie doszło.
Mimo wszystko 22 maja polska armia wciąż dyspono­
wała kilkoma atutami. W jej posiadaniu znajdowały się
chociażby dwa ważne miasta na Narwi — Ostrołęka
i Łomża. Gwarantowały one, dzięki swym mostom, z jednej
strony swobodną komunikację ze zrewoltowaną Litwą,
z drugiej zaś odcinały Dybicza od granicy z Prusami,
której wagę w nadchodzących wydarzeniach już wtedy
przewidywano.
W tej sytuacji Prądzyński zaproponował plan arcy-
ryzykowny. Armia polska miała się wycofać, ale nie jak
wcześniej rozważano do Ostrołęki, lecz do Łomży. Umoc­
nienia tego miasta miały zapewnić Polakom bezpieczeństwo
nawet kosztem łączności z Warszawą. Stąd można było
zarówno zagrażać głównej armii Dybicza, gdyby pragnęła
iść przez Serock w kierunku Warszawy, jak i prowadzić
działania partyzancko-liniowe na terytorium Litwy, gdzie
już wówczas operowały niewielkie oddziały Chłapowskiego
i Sierakowskiego. Pomysł, chyba jednak zbyt brawurowy
z powodu skromnych możliwości aktywnej realizacji,
przeszedł bez większego echa.
Skrzynecki zaproponował w jego miejsce plan kom­
promisowy. Zgodził się z kwatermistrzem w kwestii
znaczenia przepraw na Narwi, a także konieczności liczenia
się z możliwym atakiem Rosjan na którąkolwiek z nich.
Wobec podobnego zagrożenia wódz naczelny postulował
podzielenie sił i równoczesne zajęcie obu miast. Jeśli
trzeba było przyjąć bitwę w oparciu o jedno z nich, część
armii obecna w drugim mogła flankować przeciwnika.
Podobna kombinacja, choćby tylko tymczasowa, pozwalała
naczelnikowi zachować twarz, uniknąć wrażenia pospiesz­
nej rejterady przed Dybiczem, co więcej, zadawalała także
Prądzyńskiego, gdyż nie wykluczała konfrontacji z rosyjs­
kim wodzem. Być może dlatego kwatermistrz generalny
przystał na nią; nazwany przez Wacława Tokarza planem
tykocińskim miał odtąd obowiązywać w armii Skrzynec­
kiego przez najbliższe cztery dni2. Wódz naczelny nie krył
przy tym złości na Umińskiego, który miał przecież ze
wszystkich sił przeszkadzać Dybiczowi w przeprawie przez
Bug. „Kazał napisać list bardzo ostry do niego, który
zapewne przez ks. Czartoryskiego pójdzie; będzie znowu
mocna uraza” — kwituje Gawroński 3.
Tego samego dnia, po owocnej naradzie, w kwaterze
głównej odbył się uroczysty obiad. Wódz naczelny
wychwalał w niebogłosy pułkownika Jerzego Langer-
manna, który tak dzielnie sprawił się podczas bitwy
o mosty. W dowód uznania otrzymał od Skrzyneckiego
awans na generała brygady, Krzyż Złoty Orderu Virtuti
Militari, a także nowego wierzchowca w miejsce za­
bitego 21 maja.
Wymarsz wojsk polskich z Tykocina rozpoczął się 22
maja o 16.00. Aby ukryć przed mieszkańcami fakt, że ich
wyzwoliciele odchodzą i już nie powrócą, w mieście
jeszcze jakiś czas miał pozostać mały oddział jazdy
niejakiego Leskiego, adiutanta naczelnego wodza. Dopiero
gdy ostatnie ślady polskich kolumn znikły za horyzontem,
Leski rozkazał swoim ludziom rozebrać pozostałe w Tyko­
cinie mosty, po czym ruszył za resztą armii. Równocześnie
wysłano rozkazy do Łubieńskiego, by cofał się na Czyżew,
2 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 28-30.
3 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 169.
a później, zachowując wciąż kontakt bojowy z nieprzyja­
cielem, w kierunku Zambrowa 4.
Pierwszym przystankiem był Mężenin. Skrzynecki roz­
lokował się w pobliskiej poczcie, gdzie przez całą noc
pisali z Prądzyńskim rozkazy. Gawroński z Czartoryskim
oraz generałami Dembińskim i Załuskim zajęli dom nieja­
kiej pani Besson. „«Więc już i po naszej wyprawie przeciw
gwardyom, kiedy nic im nie zrobiwszy, cofać się musimy!»
[..] W tych myślach nie bardzo weseli i kontenci, lubo po
dobrej wieczerzy u pani Besson, spać się pokładliśmy
właśnie, gdy generałowie i książęta obydwa od wodza
późno już z rady wrócili” 5.
Ogólny ruch wojska na 23 maja wyglądał następująco:
3. Dywizja Piechoty Małachowskiego otrzymała rozkaz
przesunięcia się w stronę wsi Baczę Stare (nieco na północ
od Zambrowa), reszta sił zaś powinna kierować się na Gać.
Dywizja Giełguda miała dodatkowo roztoczyć opiekę nad
tamtejszym mostem oraz pilnować transportów z rannymi.
Najważniejsze zadanie, pełnienia roli awangardy, ponownie
spadło na barki niewielkiego oddziału Jankowskiego, który
udał się tego dnia aż do Śniadowa, bacząc cały czas na
swoją lewą flankę, skąd w każdej chwili mogły wyskoczyć
podjazdy rosyjskie. Do pomocy została mu przydzielona
bateria konna pułkownika Bema.
Rozkaz dzienny zakończono słowami: „Panowie genera­
łowie zechcą pamiętać, że mamy nieprzyjaciela na lewo,
a nawet i z tyłu mogą się ukazać oddziały gwardji, przeto
Wódz Naczelny poleca, ażeby wszelka ostrożność w marszu
zachowaną była, a zwłaszcza, ażeby nie zostawiać za
kolumnami żadnych po wózek ani włóczęgów” 6.
Z ostatniego zdania można wbrew pozorom pozyskać
wiele informacji. Niemal we wszystkich pamiętnikach
4 Tamże.
5 Tamże, s. 170.
6 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 79-80.
jednym tchem wspominano o problemach aprowizacyjnych,
które dały o sobie znać przy odwrocie wojsk polskich
z Tykocina. Z racji przewidywanego wcześniej pośpiechu
nie chciano 12 maja obarczać armii taborami, dlatego Rząd
Narodowy zlecił komisarzom wojennym zaopatrywanie
żołnierzy na miejscu, przydzielając w tym celu odpowiednie
środki pieniężne. Rozwiązanie nie zdało egzaminu, zwłasz­
cza wobec nagłego pościgu 20-21 maja. Nie pomogły
nawet magazyny zdobyte wcześniej w Ostrołęce, bowiem
zorganizowanie transportu zaopatrzenia z nich wymagało
czasu i dobrego przygotowania.
Marsz z pustym żołądkiem, połączony jeszcze ze znie­
chęceniem towarzyszącym chybionej wyprawie, spowodo­
wał wzrost maruderstwa w polskich szeregach, zwłaszcza
że okolica była piękna i obfita w żywność. Oficerowie,
jadący często konno poza kolumną swojego oddziału, nie
potrafili skutecznie zapobiec temu zjawisku 7.
W Modzelach, zaledwie kilka kilometrów od Mężenina,
kwatera główna otrzymała meldunek Łubieńskiego na temat
bitwy pod Nurem8. Generał poświęcił wiele miejsca boha­
terstwu swoich żołnierzy oraz przemyślności generałów
Tuma, Lewińskiego i Kamieńskiego. Wieści te ze zro­
zumiałych przyczyn wywołały spore poruszenie w sztabie
Skrzyneckiego, bowiem od pewnego czasu dochodziły
informacje o zupełnej zagładzie oddziału Łubieńskiego.
Ten ostatni noc i poranek w Czyżewie spędził na
porządkowaniu swoich sił i zbieraniu rozproszonych w oko­
licy maruderów. Niefortunna potyczka pod Nurem wybiła
polskiemu generałowi z głowy jakąkolwiek próbę za­
chowania „czucia” z nieprzyjacielem, czym prędzej poma­
szerował więc z nastaniem dnia na północ, do Zambrowa,
tracąc od tego momentu kontakt z armią Dybicza 9.
7 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 34-35.
8 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 91-92.
9 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 341.
Tego samego dnia Skrzynecki wysłał do Rządu Na­
rodowego w Warszawie list, w którym zdawał relację
ze swoich działań od 12 do 21 maja. Brak powodzenia
w zniszczeniu wojsk przeciwnika tłumaczył dość zdaw­
kowo, obwiniając: „Nadzwyczajny pośpiech, z jakim
gwardje odwrót swój uskuteczniały”. Nie szczędził ró­
wnież pochwał żołnierzom i oficerom uczestniczącym
w wyprawie 10.
24 maja realizacja planu tykocińskiego weszła w dalszą
fazę. Jej podstawowe założenia — zajęcie Ostrołęki i Łom­
ży — miały wykonać kolejno 3. i 2. Dywizje Piechoty.
Oddziały Małachowskiego w pierwszej kolejności otrzy­
mały rozkaz skierowania się na Czerwin nad Rużem, by
zabezpieczyć manewr od południa. Idący wraz z 4. ppl
Tadeusz Chamski po latach wspominał jeszcze ów marsz
„z dywizjami mocno zhasanymi i niezadowolnionymi
boleśnie z jałowej wyprawy, a dodać jeszcze można, iż na
nieszczęście — czyli z winy Sztabu Głównego, czy przez
niedbalstwo pułkowników, czy opieszalstwo oficerów zaj­
mujących się dostawą żywności — ni chleb, ni mięso, ni
wódka wojsku nie była dostarczoną i żołnierze, znużeni
marszami nagłymi, wiele cierpieli głodu, a wieść o wkro­
czeniu do Galicji jenerała Dwernickiego z korpusem,
rozgłoszona w tym czasie, smutne robiła wrażenie”11.
Wtórował mu Kruszewski, pisząc: „maszerowaliśmy ciągle
z pośpiechem wśród upału, dróg piaszczystych, przy braku
żywności i paszy dla koni. Armia upadała pod nadmiarem
trudów i niedostatku”, zaraz potem dodał jednak: „ale
moralne dobre usposobienie utrzymywało się jeszcze”12.
Być może żołnierze po prostu wierzyli, że ich poświęcenie
ma jakiś sens, choćby na razie jeszcze przed nimi ukrywany.
10 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 81-86.
11 J.T. C h a m s k i , Opis krótki lat uptynionych, s. 197-198.

12 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 118.


Dopiero po zluzowaniu przez kroczącą z tyłu dywizję
Rybińskiego zgrupowanie Małachowskiego mogło wreszcie
ruszyć na Ostrołękę. Przed końcem dnia żołnierze 3. Dy­
wizji Piechoty zdołali dojść jedynie na wysokość Troszyna.
Tutaj kwatera główna ponownie się rozlokowała, zupełnie
jak w niesławnych dniach 18-20 maja.
Zajęcie Łomży powierzono, zresztą po raz kolejny,
2. Dywizji Piechoty Giełguda. Aby tam dotrzeć, musiała
ona odbić na prawo w marszu z Gaci, gdzie nocowała.
Łomża od początku zajmowała w planach Prądzyńskiego
miejsce szczególne z racji znajdującego się tam mostu,
a także umocnień pozostawionych jeszcze przez Rosjan. 2.
Dywizji przydzielono do pomocy 12-działową baterię
pozycyjną podpułkownika Piętki.
Reszta armii miała zająć pozycje na południu. Podod­
działy 1. Dywizji Piechoty zostały rozciągnięte pomiędzy
Czerwinem a Piskami. Grupa Łubieńskiego, z którą nawią­
zano wreszcie bezpośrednią łączność, stanęła w Nadborach
i Kosterach, III Korpus Jazdy zaś w Kłeczkowie13. W ten
sposób położenie wojsk polskich pod koniec 24 maja
przypominało trapez. Jego szerszą podstawę zamykały
dwie dywizje piechoty, stacjonujące w pobliżu Ostrołęki
i Łomży, wierzchołki krótszej natomiast — 1. Dywizja
Piechoty i grupa Łubieńskiego na południu. Te ostatnie
miały najwyraźniej pełnić rolę buforu w razie ataku Rosjan
od południa. Pozycja obronna nad Rużem wydaje się przy
tym stricte tymczasowa. Rzeczka była zbyt płytka, aby
stanowić realną przeszkodę dla przeciwnika, co więcej, siły
polskie niebezpiecznie rozciągały się w tym punkcie.
Brak spójnej idei działań rodził sprzeciw wobec decyzji
kwatery głównej. Największym malkontentem okazał się
generał Dembiński; zrządzeniem losu znowu został skazany
na współpracę z Giełgudem, którego szczerze nie znosił.

13 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 32-33.


W Łomży polecono obu zbudować twierdzę nie do zdoby­
cia. Dembiński nie widział wszakże dla siebie żadnej roli
w zakreślonym planie: „Tu przepełnione żalem serce
skłoniło mnie napisać list do naczelnego wodza, aby mnie
uwolnił spod komendy Giełguda i gdziekolwiek indziej
użył, żywość bowiem moja i chęć działania nie może się
zgodzić z gnuśnością i niedecyzyą Giełguda, a służba
i subordynacya cierpieć na tem musi”14. W odpowiedzi
generał otrzymał rozkaz przybycia do Retowa, gdzie akurat
znajdowała się przejazdem kwatera główna.
Skrzynecki pragnął uspokoić Dembińskiego, wyliczając
zalety dowódcy 2. Dywizji Piechoty. Gdy ten jednak nie
dał się przekonać, wódz naczelny wysunął inną propozycję.
Przedstawił mianowicie projekt kolejnej, drugiej już wy­
prawy na Litwę, którą dowódca tak energiczny jak Dem­
biński mógłby z dużą szansą powodzenia zrealizować. Co
prawda, dawnego korpusu, z którym szturmował Ostrołękę,
nie udało się ponownie sformować z racji jego rozproszenia,
w zanadrzu znajdowały się jednak inne, dotychczas niewy­
korzystane oddziały. Wskazywano zwłaszcza na dywizjon
Jazdy Poznańskiej: „jako ludzi dużo uzdatnionych i mogą­
cych posłużyć organizacyi tam [tzn. na Litwie — przyp-
aut.] nowych pułków” — wspomina przebywający wówczas
przy kwaterze głównej Gawroński i dodaje jeszcze: „Bardzo
się ten projekt tu podoba”15.
Dywizjon, zwany też Pułkiem Jazdy Poznańskiej, powstał
jeszcze w grudniu 1830 roku głównie z inicjatywy Tytusa
Działyńskiego, choć w jego finansowanie byli także zaan­
gażowani inni znani Wielkopolanie — Karol Marcinkowski
i rodzina Raczyńskich. Do maja roku następnego udało się
sformować i przysposobić do służby liniowej dwa szwad­
rony Jazdy Poznańskiej pod dowództwem podpułkownika
14 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 206-207.
15 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 173.
Feliksa Brzeżańskiego. W czasie wyprawy na gwardię
służyły one w III Korpusie Skarżyńskiego. Atmosfera
w dywizjonie Wielkopolan uchodziła za raczej towa­
rzyską. Większość kluczowych dla oddziału decyzji
podejmowano demokratycznie, tak więc i w tym wypadku
odwołano się do głosowania. Chęć pomocy braciom
Litwinom wyraziło 120-150 ludzi z dywizjonu16. Dem­
biński jeszcze tego samego dnia, tj. 24 maja, wyruszył
do Ostrołęki po pieniądze i zaopatrzenie potrzebne
do planowanej wyprawy.

25 MAJA — W PRZEDEDNIU BITWY

Następnego dnia polska kwatera główna postanowiła


dodatkowo wzmocnić obronę Ruża, wysyłając do pomocy
Rybińskiemu i Łubieńskiemu niewielki oddział pułkownika
Węgierskiego (batalion 5. psp tzw. Dzieci Warszawskich
oraz dwa działa). Zajął on Kłeczków, podczas gdy generał
Bogusławski z czterema batalionami 4. ppl, batalionem
weteranów czynnych oraz czterema działami artylerii
konnej obsadził Rydzewo na szosie łączącej Ostrołękę
z Łomżą, by pilnować połączenia między miastami 17.
Rosjanie również nie próżnowali, choć ich pierwsze
posunięcia jeszcze nie zapowiadały energicznego pościgu.
Zaraz po przegonieniu Łubieńskiego z Nura Karl Toll
doradzał jak najszybsze zaatakowanie zmęczonego korpusu
w Czyżewie, a po jego rozbiciu wejście na tyły głównych
sił polskich. Dybicz nie przystał na to rozwiązanie z kilku
powodów. Przede wszystkim wciąż był odpowiedzialny za
bezpieczeństwo gwardii, której ochrony zaniedbał ostatnio
tak sromotnie, dlatego połączenie z nią uważał za cel
priorytetowy 18.
16 T. S t r z e ż e k , Kawaleria Królestwa Polskiego, s. 261-270.
17 W . T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 32-33.
18 S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 7 .
O kierunku dalszego ruchu feldmarszałka zadecydowała
wiadomość przysłana przez wielkiego księcia Michała,
który informował nie tylko o odwrocie Skrzyneckiego
z Tykocina oraz Złotorii, ale także podjęciu przez siebie
działań zaczepnych. Dowódca gwardii otrzymał 22 maja
wieczorem informację o przeprawie armii feldmarszałka
przez Bug pod Grannem. Dopiero następnego dnia nakazał
nieśmiały pościg za uchodzącymi z Tykocina Polakami.
Miała go prowadzić straż przednia generała hrabiego
Nostitza (brygada lekkiej kawalerii, dwa szwadrony koza­
ków, osiem dział i dwie roty saperów). 24 maja grupa
osiągnęła Gać, biorąc po drodze podobno aż 300 polskich
jeńców — maruderów bądź okolicznych mieszkańców.
Reszta gwardii posuwała się za Nostitzem mniej więcej
z jednodniowym opóźnieniem, pozostawiwszy w rejonie
Białegostoku oddział huzarów dla osłony traktów przed
Chłapowskim19. Najwyraźniej wyczyny tego ostatniego,
dokonane w drodze na Litwę, już wtedy zaniepokoiły
rosyjskie dowództwo.
Tymczasem główna armia rosyjska wymaszerowała
z Tymianek i Nura dopiero po południu 23 maja, i to nie
drogą przez Czyżew, jak proponował Toll, lecz na Wysokie
Mazowieckie, około 20 km na południowy wschód od
Zambrowa. Dowództwo nad silnym oddziałem straży
przedniej (pułkami karabinierów, grenadierów i huzarów
oraz dwoma pułkami kozackimi) objął generał Berg. Marsz
spowolniało rozciągnięcie całości sił rosyjskich na linii
Granne-Cichanowiec-Nur. Rosjanom dawały się we znaki
zwłaszcza problemy z zaopatrzeniem20. Szczęśliwie dla
nich Polacy nawet nie tknęli dużych zapasów zgromadzo­
nych w Bielsku i Brańsku!
Armia Dybicza dotarła do Wysokiego Mazowieckiego
dopiero 24 maja. Tutaj też nawiązała łączność ze strażą
19 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 265.
20 Tamże, s. 197.
przednią wielkiego księcia21. Dopiero teraz, po niemalże
tygodniu nieustannego napięcia, feldmarszałek mógł wresz­
cie odetchnąć pełną piersią.
Nierozwiązana pozostawała jeszcze kwestia utraty pre­
stiżu. Dybicz dał się zwieść 13 maja — był to jego błąd,
który teraz naprawił — jednak wciąż nie odniósł zdecydo­
wanego zwycięstwa. Bitwa pod Grochowem również nie
zakończyła się rozstrzygnięciem, ale tylko Polacy wydawali
się na nim wówczas skorzystać. Tymczasem car Mikołaj
nie wysłał go do Królestwa po to, żeby znów wycofał się
pod Siedlce i oczekiwał na kolejny błąd nieprzyjaciela.
W listach monarcha nie ukrywał oburzenia z powodu
zagrożenia, na jakie wystawiono jego doborową formację:
„Cały ten ruch nieprzyjaciela na gwardię byłby prostym
szaleństwem, gdybyś go Pan nie przyzwyczaił do przedsię­
brania wszystkiego bezkarnie”22 — pisał później do
feldmarszałka. Wszystko to mobilizowało do działania.
Dybicz wiedział, że fatalnego wrażenia, jakie wywołają
w Petersburgu ostatnie zajścia, nie zdoła już w żaden
sposób zatrzeć, mógł jedynie osłodzić cesarską gorycz
zwycięskim starciem z armią Skrzyneckiego, choćby nawet
niewielkim. To dlatego, pomimo narzekań Tolla na wy­
dłużone linie komunikacyjne, feldmarszałek zdecydował
się 24 maja na dalszy, forsowny pościg za Polakami. Być
może mniemał, że uda mu się złapać niewielką część armii
przeciwnika, zanim jej całość przekroczy Narew i stanie
się nieosiągalna. Z pewnością nie przeczuwał, że właśnie
podjął jedną z donioślejszych decyzji w wojnie.
25 maja feldmarszałek nakazał wczesną pobudkę o 2.00.
Armia miała maszerować forsownie w kierunku Pisków
(aż 44 km od Wysokich Mazowieckich!) dwiema kolumna­
mi. Prawa, w której skład wchodziła straż przednia Berga,
3. Dywizja Grenadierów, 1. Dywizja Piechoty, 3. Dywizja
21 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . J 5 .
22 W . T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 336.
Huzarów, pułk kirasjerów oraz artyleria rezerwowa, miała
podążać drogą przez Jabłonkę i Nadbory. Wydłużało to
jej drogę do 53 km, które miała pokonać w niespełna 21
godzin (w Szumowie planowano czterogodzinny postój).
Lewa kolumna otrzymała do przejścia krótszy odcinek.
Tworzące ją 1. i 2. Dywizje Grenadierów, cztery bataliony
gwardii generała Kuruty, pułk huzarów grodzieńskich
gwardii oraz III Korpus Rezerwy Jazdy musiały pokonać
w tym samym czasie 43-kilometrowy odcinek przez
Wiśniówek i Rykacze. Równolegle działania zaczepne
prowadziła gwardia; jej awangarda otrzymała rozkaz
dotarcia pod Piski, reszta zaś mogła się zadowolić zaję­
ciem Gaci i Śniadowa. Morderczy marsz wyczerpał Rosjan
niemalże skrajnie. Choć udało im się zaskoczyć Polaków,
zapłacili za to pozostawieniem w tyle znacznej części
swych sił 23.
Do pierwszego kontaktu bojowego 25 maja doszło około
11.00 w okolicach Kleczkowa i Nadborów, gdzie znajdował
się korpus Łubieńskiego i rezerwa kawalerii, pojawiła się
tam wówczas straż przednia gwardii. Dowodzący nią hrabia
Nostitz poprzestał początkowo na ogniu działowym24.
Niestety, w polskiej kwaterze głównej nie orientowano się
w sile przeciwnika, szybko więc zaczęto bić na alarm.
Obecny tam Kruszewski pisał później, że „przyszedł raport
od generała Łubieńskiego [...], że korpus marszałka Dybicza
połączył się z gwardyami. Skrzynecki nie chciał temu dać
wiary. Wprawdzie trzeba było nadzwyczajnie forsownych
marszów ze strony marszałka, aby tego dokonać. Posyła
mnie dla powzięcia dokładnej wiadomości od gener.
Łubieńskiego” 25.
Jadący w kierunku Nadborów Kruszewski miał z pew­
nością dużo wątpliwości do rozwiania. Skrzynecki nie
23 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 35-36.
24 Tamże, s. 36.
25 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 118.
mylił się, zakładając, że Dybicz faktycznie nakazał swoim
oddziałom forsowny marsz 25 maja, niestety było to
zarazem ostatnie słuszne założenie polskiej kwatery głównej
podczas tej kampanii.
Gdy adiutant naczelnego wodza przybył wreszcie na
miejsce, „widać było poza rzeką na wzgórzach z dwóch
stron przybywające kolumny”26. Na szczęście generał
Łubieński wpadł na pomysł, jak sprawdzić, z kim dokładnie
ma do czynienia. W kierunku nieprzyjacielskich linii wysłał
jako parlamentariusza Władysława Zamoyskiego z zada­
niem wydania dowódcy nadchodzących wojsk listów do
księżnej Łowickiej (żony wielkiego księcia Konstantego),
które szczęśliwym zrządzeniem losu wpadły w ręce jednego
z polskich podjazdów.
„Dopełniając rozkazu — wspomina Zamoyski w pamięt­
niku — ruszyłem z jednym tylko trębaczem i ordynansem
ułanem. Jechałem zwolna gościńcem przez groblę i most
na Rusie, w milczeniu, pragnąc dotrzeć jak najbliżej do
forpocztów nieprzyjacielskich; dopiero, gdyby nam już
niebezpieczeństwo groziło, trębacz miał się odezwać, a ja
miałem chustką machać”. Młody arystokrata nie dojechał
nawet do pierwszych linii kozaków, gdy ujrzał „o jakie sto
kroków młodziuchnego oficera nieprzyjacielskiego od
szaserów gwardyi, który sam jeden, bez trębacza, widocznie
ku nam się chciał zbliżyć i znaki dawał, wznosząc pałasz
i chowając go z ostentacyą do pochwy. Zbliżył się nareszcie
i zawołał po francusku: «Czy chcesz ze mną poroz­
mawiać?». A gdy byliśmy tylko kilkanaście kroków od
siebie, raz jeszcze zapytał: «Broni nie użyjemy, niepraw­
daż?». Odpowiedziałem: «Zgoda», a zarazem pokazałem,
że mam rękę na temblaku i że jestem bez pałasza. Młody
oficer przyskoczył do mnie i zaczął od wyrażania podziwu
i uwielbienia dla nas, Polaków”.

26 Tamże.
Młody rosyjski oficer ubolewał nad tym, że musi walczyć
z Polakami, stwierdził nawet: „Kto ja jestem? oczywiście
niewolnik, nie mający do wyboru służyć lub nie. Kto u nas
nie służy carowi, ten niczym nie jest, nie jest człowiekiem
[...]. Wy jesteście bohaterami, ale nie wiecie, co to za siły
na was idą. Niestety, one was zgniotą”27. Przyjacielską
wymianę zdań przerwało nadjechanie rosyjskiego pułkow­
nika. Zamoyski zdążył już jednak obejrzeć nieprzyjacielskie
pikiety i doszedł do wniosku, że pod Nadborami znajduje
się jedynie gwardia.
Kwatera główna zareagowała na te rewelacje lękliwie i,
co gorsza, niezbyt konsekwentnie. Około 12.00 przebywa­
jący jeszcze w Nadborach Prądzyński wysłał generałowi
Rybińskiemu zawiadomienie: „Od godziny przeszło znaczne
masy nieprzyjaciela przybywają do wsi Jakać i rozwijają
się przed frontem generała Łubieńskiego, który stoi pod
Nadborami. Wnosić wypada, że inne jego kolumny po­
stępują ku Czerwinowi... [...]. Zechcesz Generał zachować
jak największą ostrożność... Zamiarem Wodza Naczelnego
nie jest przyjmować walnej bitwy po tej stronie Narwi
[podkreślenie autora listu]. Skoroby więc nieprzyjaciel
rozwinął przed nami znaczne siły, wojsko przejdzie mosty
pod Ostrołęką”28. Z treści listu wynika, że Łubieński ze
swoim korpusem jazdy i piechotą Kamieńskiego miał
stanowić straż tylną całego wojska i wycofywać się
w kierunku wspomnianego miasta.
Wyruszywszy z Troszyna, kwatera główna połączyła się
w lesie z maszerującą w stronę Ostrołęki 3. Dywizją
Piechoty Małachowskiego. Być może przejeżdżając obok
kolumn swojego wojska, wódz naczelny przypomniał sobie,
jak ponad dwadzieścia lat wcześniej szedł w podobnej
kolumnie po pierwsze laury. Gawroński pisze: „Złączyliśmy
27 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 215-216.
28 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 106.
się z wojskiem w lesie; wódz naczelny, jadąc z g-łem
Prądzyńskim wśród wojska, rozmawia ciągle z żołnierzami,
przypominając im różne dawniejsze wypadki”29. Wówczas
z pewnością wszystko wyglądało prościej. Do Ostrołęki
rezerwa armii dotarła mniej więcej po południu. To
najprawdopodobniej tutaj Skrzynecki doszedł do wniosku,
że nad ranem przeszacował siły nieprzyjaciela 30.
Następny rozkaz wydał ogółowi wojsk dopiero około
17.00. Utrzymał go w bardziej zdawkowym tonie niż
poprzednie zawiadomienie. Informował, że cała rezerwa
Ludwika Paca (3. Dywizja Piechoty, III Korpus Jazdy
i artyleria rezerwowa) przeszła już przez Narew w Ostro­
łęce. Rybińskiemu polecono zmierzać za nią natychmiast
po otrzymaniu rozkazu. Grupa Łubieńskiego zaś, tak jak
poprzednio, otrzymała zadanie osłaniania tyłu armii, dodat­
kowo w drodze na północ miała zabrać ze sobą także
oddziały Węgierskiego i Bogusławskiego 31.
Giełguda tymczasem pozostawiono w Łomży. Skiero­
wano nawet do niego specjalny rozkaz, zakończony
słowami: „Gdyby JW. Generał miał być atakowany
w Łomży, Wódz Naczelny jest gotów dać mu pomóc.
Rachuję przecież na to, że Generał potrafisz dać tam
dzielny odpór, mając dobrą dywizję i stanowisko umoc­
nione szańcami dobrze wykonanymi”32. Przytoczony frag­
ment świadczy o tym, że Prądzyński wciąż liczył się
z możliwością przeprowadzenia planu tykocińskiego z wa­
riantem przyjęcia bitwy w oparciu o Narew włącznie.
Problem polegał na tym, że nowy kompromis, zawarty ze
Skrzyneckim — wycofanie większości sił za rzekę — wy­

29 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,


s. 173.
30 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 3 7 .

31 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,


s. 105-106.
32 Tamże, 107.
paczał w znacznym stopniu pierwotną ideę planu. Dywizja
Giełguda zawisła bowiem teraz niebezpiecznie w próżni.
Oddziały Rybińskiego przeszły most w Ostrołęce mniej
więcej o 18.30. Łubieński pozostał na stanowisku w Nad-
borach i Kosterach nieco dłużej. Czuł się tam bardzo
niepewnie, miał bowiem odkrytą prawą flankę w okolicach
wsi Głęboże. Wzrastał przy tym nacisk przeciwnika. Do
straży przedniej gwardii carskiej dołączyła bowiem wie­
czorem awangarda głównych sił rosyjskich generała Fiodora
Berga33. Tak więc siły Rosjan podwoiły się właśnie
wówczas, kiedy Skrzynecki dopiero co zweryfikował swoje
pierwotne obawy!
Początkowo poprzestawano na potyczkach jazdy i kano­
nadzie. Bardzo dzielnie sprawiły się zwłaszcza 4. i 5. psk,
a także artyleria korpusu, o której Zamoyski pisze z estymą:
„niemało się przyczyniła do hamowania śmiałości nie­
przyjaciela, wymierzając ciągle granaty w stronę, gdzie
gęściej flankierów dostrzegała, spędzała ich z tego punktu,
jakby muchy”34. Pod ich osłoną generał Łubieński zor­
ganizował odwrót całego zgrupowania. Najpierw ruszyła
piechota, za nią dopiero wspomniana straż tylna. „Jenerał
Flenryk Kamieński, jako w dniu tym służbę obozową
pełniący, ustanowiony był jej dowódcą, i mnie także
jenerał Łubieński zatrzymać się kazał, pochlebnie dodając,
że mi porucza baczność na właściwe poprowadzenie
dalszego ruchu” — stwierdza Lewiński 35.
Wycofujących się Polaków niepokoili nieustannie koza­
cy. Jako że droga w kierunku Ostrołęki była na odcinku
z Nadborów bardzo zalesiona, do ariergardy dołączyła
także piechota z 5. Dywizji, bardziej nadająca się do
działań w podobnym terenie. Kilkakrotnie organizowała
33 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 3 8 .
34 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 219.
35 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 5 7 .
wymyślne zasadzki na depczących jej po piętach przeciw­
ników. Lewiński wspomina: „Kozacy gwardyi i liniowi
ścigali nas ze zwyczajnym temu wojsku przeciągłym
krzykiem, natrzeć jednak nie śmieli na nas, bo ostatni
eszelon składał się z batalionu piechoty, a kozacy broni
palnej nie miłują. Znudzony ich nieustannym wrzaskiem
zasadziłem w wiosce, przez którą przechodziliśmy, piecho­
tę, czego kozacy przy zapadłej ciemności nie spostrzegli;
gdy więc do wioski przybyli, piechota owa plunęła im
w oczy ołowiem, i odtąd pozbyliśmy się ich zupełnie.
Począwszy o mil dwie od Ostrołęki, ani jednego jużeśmy
za sobą nie zobaczyli kozaka”36. Faktycznie, w okolicach
wsi Chrostowo jazda nieprzyjacielska dała spokój Polakom.
Mniej więcej o 0.30 korpus Łubieńskiego, zmęczony
i głodny, dotarł wreszcie do Ław, małej wioski nieopodal
Ostrołęki. Tu dołączył do nich nie mniej sfatygowany
oddział Węgierskiego 37.
Dalszy marsz w kierunku miasta został uniemożliwiony
przez kolejny rozkaz kwatery głównej, nakazujący całej
grupie pozostanie w Ławach i przysposobienie tego miejsca
do obrony. Polecenie, otrzymane w nocy niedługo po
zgubieniu nieprzyjacielskiego pościgu, wywołało zrozu­
miałe zdziwienie w sztabie Łubieńskiego. Wszyscy wie­
dzieli, że reszta armii jest już po drugiej stronie rzeki i na
efektywną pomoc z jej strony nie mogą liczyć. Skąd więc
ów straceńczy rozkaz? Czyżby kwatera główna nie wie­
działa, że w pościgu uczestniczy już nie tylko gwardia, ale
i feldmarszałek? Zamoyski wysłał szybko raport, ale na
razie rozkaz trzeba było wykonać posłusznie. Pośród
ciemności, kierując się jedynie słabo oświetloną przez
latarnię mapą, rozlokowano głodnych i zmęczonych żoł­
nierzy na nowych pozycjach38. Sierawski wspomina tamte
36 Tamże.
37 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 39.
38 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803—1868, s. 220.
momenty bardzo zdawkowo: „noc przeszła nam w spoczyn­
ku, ale wyznam, że głodna”39. Równolegle między 24.00
a 1.00 grupa generała Bogusławskiego otrzymała rozkaz
wycofania się z Rydzewa. Jego żołnierze dołączyli do
Łubieńskiego dopiero o 4.30 40.
Wypadałoby w tym miejscu poszerzyć opis okolic
Ostrołęki, które poznaliśmy na razie pobieżnie, w czasie
gdy przebywał tu 17-18 maja skromny korpus Henryka
Dembińskiego. W 1831 roku Ostrołęka była niewielkim,
położonym na wschodnim brzegu Narwi miasteczkiem,
liczącym około 177 domów oraz 1500 mieszkańców41.
Jego dynamiczny rozwój wiązał się głównie z położeniem
na szosie kowieńskiej, bardzo ważnej drodze handlowej
pomiędzy Warszawą a Petersburgiem. Jedynym murowa­
nym budynkiem miejskim, dodatkowo opasanym murem,
był kościół bernardynów, mieszczący się po północnej
stronie rynku miasta, poza nim Ostrołęka nie dysponowała
żadną poważniejszą infrastrukturą obronną. Szańce, które
zaczęto sypać dopiero 25 maja na wylotach ulic, były słabe
i w nadchodzącej bitwie zawiodły całkowicie. Na zachod­
nim brzegu Narwi istniał także szaniec przedmostowy,
z którego korzystał wcześniej, jak pamiętamy, generał
Sacken, ale z oczywistych przyczyn mógł on służyć armii
jedynie w razie agresji od strony Różana i Pułtuska.
W Ostrołęce krzyżuje się kilka dróg. Najlepiej prezen­
towała się oczywiście bita szosa kowieńska, prowadząca
w stronę Łomży. Bardziej na południe biegła droga do
Ław, jeszcze niżej zaś — trakt do Ostrowca przez Rzekuń.
Para głównych ulic miasta prowadziła prosto w kierunku
dwóch przerzuconych przez Narew mostów — szosowego,
ustawionego na palach, oraz tak zwanego pływaka (na
39 N. S i e r a w s k i, Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 217.
40 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s . 9 1 .
41 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 268.
berlinkach). Zwłaszcza most główny był wówczas w bardzo
złym stanie, jego pontonowy odpowiednik mógł z kolei
wytrzymać jedynie ograniczone ciężary42. Narew osiągała
w tym punkcie szerokość około 200 m i późną wiosną
bywała dość rwąca.
Na jej zachodnim brzegu rozciągała się niewielka rów­
nina. Drogi odbijały tutaj w dwie strony — można było
jechać prosto, przeciętym rzadko zalesionymi wzniesieniami
traktem do wsi Antonie na północnym zachodzie, bądź też
podążać szosą kowieńską ku Warszawie. Ta druga zbaczała
dość gwałtownie na południe jeszcze przed linią wzniesień
i przecinała w ten sposób wspomnianą równinę, ograniczoną
z czterech stron przeszkodami terenowymi. Z lewej zamy­
kały ją wspomniane już wzniesienia, z prawej zaś płynąca
bystrym potokiem Narew wraz z nielicznymi zabudowa­
niami tak zwanego Nowego Miasta. Poziome ramienia
czworoboku tworzyły — od północy bagniste ramię Narwi,
od południa natomiast nie mniej podmokłe brzegi rzeki
Omulew. Ogólnie okalający Ostrołękę teren był grząski
i nie sprzyjał użyciu kawalerii.
Co ciekawe, Ostrołęka nie po raz pierwszy miała
w dziewiętnastym stuleciu okazję poczuć na sobie ciężką
rękę wojny. 16 lutego 1807 roku doszło tu do bitwy
pomiędzy wojskami francuskimi generała Savary’ego a Ros­
janami generała Essena. Temu ostatniemu nie udało się
zdobyć miasta, opanowanego jeszcze w grudniu poprzed­
niego roku przez wojska Napoleona. Jednak wtedy Rosjanie
atakowali bez przekonania.
W Ostrołęce cały dzień (25 maja) upłynął przy dźwiękach
turkotu kół i kroków niezliczonej ilości stóp. Polacy
przeprawili na prawy brzeg Narwi zaopatrzenie oraz
większość sił. Gawroński pisze: „Kazano miasto wypróżniać
z magazynu tu dużego; Badeni, generalny intendent armii,

42 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 4 3 .


kręci się za wozami, aby zabierać wszystko na drugi brzeg,
gdzie armia przechodzi i nie zostawiać nic nieprzyjacielowi,
jeżeli nadciągnie, prócz miasta. Wozów tak dużo, iż się
między nich trudno przecisnąć”43. Skrzynecki chciał być
pewny, że całe jego zaplecze znajduje się bezpiecznie po
drugiej stronie rzeki. Wszystko wskazuje na to, że myśli
o dalszym prowadzeniu wyprawy wywietrzały mu już
z głowy całkowicie. Pozostawienie Łubieńskiego po drugiej
stronie Narwi, a także Giełguda w Łomży, miało w tym
momencie znaczenie jedynie symboliczne. Zwłaszcza pozyc­
ja obronna tego pierwszego pod Ławami była pod względem
strategicznym bardzo dyskusyjna. Przecież wraz z 25 maja
każda polska jednostka pozostawiona na lewym brzegu Narwi
była już bezwartościowa, co więcej, stawała wobec znacznej
przewagi rosyjskiej. Przeciwnika jednak lekceważono — od
czasów bitwy grochowskiej i ofensywy wiosennej Dybicz
miał opinię dowódcy powolnego i niezdecydowanego, więc
dlaczego akurat teraz miałby zachować się inaczej?
Zaniedbano w ten sposób odpowiedniego zabezpieczenia
armii. Kruszewski stanowczo stwierdza, że kwatera główna
zrobiłaby to, „gdyby naczelny wódz i kwatermistrz general­
ny byli dopełnili swych obowiązków, lecz pierwszy, jak
zwykle, niepracowity, a drugi zdemoralizowany”. Sam
zdaje się bardzo dobrze pamiętać moment napisania rozkazu
dla Łubieńskiego: „Może była godzina 7-wieczorem, kiedy
mnie generał Prądzyński zawołał do mieszkania naczelnego
wodza i podyktował mi rozkaz do generała Łubieńskiego
tej osnowy: «Pan generał zajmiesz wzgórza piaszczyste
przed Ostrołęką pod wsią Ławy, abyś na tej pozycji się
bronił, jeźlibyś był atakowanym, — w potrzebie będziesz
wspartym choćby przez całą armię»”44. Zapewnienia o od­
sieczy nie wydają się szczere. Przecież ponowna przeprawa
43 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,
s. 173.
44 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 119.
w Ostrołęce zajęłaby znacznie więcej czasu niż wycofanie
Łubieńskiego i rozbicie przeciwnika na zachodnim brzegu
Narwi.
Bardzo ciekawą relację o powstaniu rozkazu przytacza
generał Lewiński: „Po skończonej wojnie, kiedy w 1832
roku, będąc za granicą, odwiedziłem jenerała Skrzyneckiego
[...], w Pradze Czeskiej, rzecz naturalna, że świeżo ubiegłe
wypadki były przedmiotem rozmowy naszej. Pozwoliłem
sobie wówczas przedstawić mu niektóre nad jego operacyami
wojennymi uwagi; bardzo cierpliwie i z zimną krwią
wszystkie mi objaśniał, a kiedy mu nadmieniłem o owym
rozkazie, co się stał główną przyczyną tak niepotrzebnej
ostrołęckiej batalii, w następujących tłumaczył się słowach:
«gdym od was z pod Gostery odjechał, zabrałem Prądzyń­
skiego do mego powozu. W drodze Prądzyński powiedział
mi, że pod Ławami jest pozycya nadzwyczaj mocna,
drugie Termopile, w których z małemi siłami wielkiej
armii opór stawić można; kazałem mu, ażeby mi pozycyą
w przejeździe pokazał, poczem zdrzymnąłem się, i dopiero
na moście ostrołęckim łoskot kopyt końskich mnie zbudził.
— Miałeś mi jenerał pokazać pozycyą pod Ławami!
— odezwałem się do Prądzyńskiego. — Jenerał spał,
i niechciałem go budzić. — odrzekł Prądzyński, ale mogę
zaręczyć, że tak jest, jak mówiłem»” 45.
Wytłumaczenie to prawdopodobnie zamyka całą sprawę.
Skrzynecki często zdawał się na innych, jeśli chodzi
o szczegóły działań operacyjnych. Zapewnienia Prądzyńs­
kiego o pozycji obronnej w Ławach przyjął za dobrą
monetę, nie chcąc zapewne drażnić mocno już zrezyg­
nowanego kwatermistrza. Być może ten ostatni założył
z góry, że jeśli pozostawi Łubieńskiego na pastwę losu
w Ławach, Skrzynecki będzie musiał wreszcie doprowadzić
do walnej bitwy, by go ratować. Podobne wyjaśnienie
45 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s. 58-59.
zagadki wydania rozkazu Łubieńskiemu mocno obciąża
Prądzyńskiego i nic dziwnego, że wzdrygał się przed nim
Wacław Tokarz.

PIERWSZA FAZA BITWY


— USTĄPIENIE ŁUBIEŃSKIEGO I OBRONA OSTROŁĘKI

Poranek 26 maja zastał armię polską rozdzieloną na trzy


duże części. Pierwsza, największa, przeszła już na zacho­
dni brzeg Narwi, druga, złożona przede wszystkim
z 2. Dywizji Piechoty, pozostawała w oddalonej o prawie
35 km Łomży, trzecia zaś, najważniejsza w danej chwili,
rozłożyła się frontem do przeciwnika na wschód od
Ostrołęki.
Dowodzący nią generał Tomasz Łubieński dysponował
w tym miejscu siłami liczącymi 10 643 żołnierzy, wcho­
dzących w skład 5. Dywizji Piechoty (dziesięć batalionów,
osiemnaście dział) i II Korpusu Jazdy (dziewiętnaście
szwadronów, osiem dział). Oprócz tego pod jego rozkazami
pozostawały także oddział generała Ludwika Bogusławs­
kiego (4. ppl, batalion weteranów czynnych i cztery działa,
łącznie około 3500 ludzi) oraz pułkownika Węgierskiego
(batalion 5. psp i dwa działa).
Zadanie, jakie otrzymał polski generał na 26 maja, nie
było skomplikowane — miał po prostu bronić ze swoimi
siłami powierzonych pozycji jak najdłużej — ale wobec
prawie czterokrotnej przewagi Rosjan na tym brzegu Narwi
rychło mogło się okazać niewykonalne. Jak pamiętamy,
szef sztabu korpusu Łubieńskiego, Władysław Zamoyski,
wysłał w nocy zapytanie w tej sprawie do kwatery głównej.
Odpowiedź uzyskał o 6.00. Prądzyński nie tylko nie cofnął
rozkazu, ale polecił Łubieńskiemu... bronić się przez cały
nadchodzący dzień 46.

46 B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 115.


W sztabie korpusu wybuchła żywiołowa dyskusja na
temat celowości poświęcania swoich wojsk. Generał Karol
Tumo, dowódca brygady jazdy, posunął się nawet do
złowrogiego proroctwa: „A więc będziemy dziś mieli
Berezynę”47. Niebezpieczeństwo osaczenia i zepchnięcia
do rzeki całego korpusu wydawało się dość realne, bowiem
pozycja, którą zajmował, była zbyt rozciągnięta, a jego
liczebność — dalece niewystarczająca.
Łubieński zostawił w Czamowcu nowy 14. ppl, który
tak dzielnie sprawił się pod Nurem. Na wschód od
Rzekunia, pozycji najważniejszej, gdyż właśnie tą drogą
spodziewano się nadejścia Rosjan, swoje linie rozwinęły
stare 3. i 6. ppl oraz batalion 20. ppl. Pozycje te można
było oprzeć przynajmniej na jakiś czas o błotnisty strumyk,
który biegł aż do Goworek, gdzie skręcał na zachód. Dalej
w kierunku północnym, w Ławach, stanął II Korpus Jazdy
oraz drugi batalion 20. ppl. Cała dostępna jazda miała
stanowić odwód korpusu. Jego lewe skrzydło tworzył zaś
oddział Bogusławskiego, który przybył w nocy do Goworek
i zniszczył okoliczny most48. Ogólnie całą pozycję trudno
określać jako szczególnie mocną. Przy odrobinie szczęścia
i umiejętności można było stoczyć tutaj co najwyżej krótką
bitwę odwrotową.
Wiele wskazuje, że nie przewidywano wydania bitwy,
o czym najlepiej świadczy spokój, jaki panował tego poranka
w Ostrołęce. Stanisław Jabłonowski, który przybył do miasta
w nocy po męczącym marszu wraz ze swoją baterią
w oddziale Bogusławskiego, pisze: „W oberży zastałem wielu
oficerów grających w bilard, jedzących i zabawiających się.
Zresztą w tem ładnem miasteczku było wszystko w porządku:
sklepy pootwierane, mieszkańcy zajęci codziennymi interesa­
mi, słowem spokój powszedni” 49.
47 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 221.
48W . T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 41-42.
49 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s . 9 2 .
Armia rosyjska, zmęczona i nie mniej wygłodniała od
polskiej, nocowała 26 maja rozciągnięta na linii Pis-
ki-Milewo-Lubotyn, a więc stosunkowo niedaleko Ostro­
łęki. Bardziej oddalona była gwardia, odpoczywająca
w rejonie Gaci i Śniadowa. Do walki mogła w najbliższym
czasie wejść tylko jej straż przednia, która 25 maja
wysforowała się znacznie przed resztę szeregów i w nocy
dotarła do wsi Piski.
Wrogie armie nawiązały kontakt mniej więcej o 6.00.
Idące ze wsi Piski ku Ostrołęce dwie kolumny rosyjskie
generałów Nostitza (awangarda gwardii — dwanaście
szwadronów, sotnia, dwie baterie lekkokonne, łącznie 2331
kawalerzy stów i 12 dział) oraz Berga (cztery bataliony,
dziesięć szwadronów, bateria piesza — łącznie 2167
piechoty, 1158 jazdy i 8 dział) dowiedziały się od swych
zwiadowców o obecności w rejonie Rzekunia ukrytych
w lesie polskich żołnierzy.
Bitwa rozpoczęła się około 9.00, kiedy pod Rzekuniem
pojawił się Fiodor Berg ze swoją kolumną. Już na wstępie
został przywitany przez polskich piechurów oraz baterię
Neymanowskiego gwałtownym ogniem karabinowym i ar­
tyleryjskim. W odpowiedzi rosyjski dowódca szybko wpro­
wadził do walki dwa bataliony karabinierów oraz pułk
grenadierów ekaterynowskich, wspartych dwoma działami.
Początkowo walka toczyła się niemrawo. Grząskie brzegi
płynącego nieopodal strumienia utrudniały manewry Ros­
janom, za to wyższe położenie wschodniego brzegu pre­
miowało ich artylerię. Berg próbował obejść lewe skrzydło
Polaków jednym batalionem grenadierów, jednakże ten
ugrzązł w błocie, przyparty do ziemi ogniem ukrytego
bezpiecznie w zaroślach przeciwnika. Dopiero atak drugiego
batalionu, dowodzonego osobiście przez generała, miał
zepchnąć Polaków na dalsze pozycje.
Dowodzący strażą przednią generał Bistrom początkowo
chciał obejść napotkane oddziały przeciwnika z pomocą
idącej z prawej kolumny Nostitza. Natarła ona na Polaków
w rejonie Ław, jednak i tu Rosjanie napotkali silny opór.
Nostitz musiał wobec tego poprzestać na kanonadzie
artyleryjskiej oraz oczekiwaniu na resztę armii rosyjskiej,
która kroczyła za nim z około godzinnym opóźnieniem.
Najbliżej znajdowała się 3. Dywizja Grenadierów generała
Nabokowa (jedenaście batalionów, łącznie 6881 żołnierzy
i 28 dział) i pułk kirasjerów księcia Alberta. Dalej szły
pozostałe oddziały kolumny Pahlena I, kolejno: generał
Łopuchin z 1. Dywizją Huzarów (dwanaście szwadronów,
dwa bataliony lekkokonne, — 1528 jazdy, 14 dział),
generał Manderstern z 1. Dywizją Piechoty (siedem bata­
lionów — 3278 piechoty, 8 dział), 3. Dywizja Piechoty
Szkuryna (sześć batalionów — 3592 piechoty, 28 dział).
Na końcu tej długiej kolumny znajdowały się jeszcze:
artyleria rezerwowa, pułk huzarów grodzieńskich, część 2.
Dywizji Piechoty, litewski i wołyński pułki piechoty oraz
pułk kirasjerów nowogrodzkich. Pochód zamykała elitarna
1. Dywizja Grenadierów księcia Szachowskiego wraz
z brygadą kirasjerów. Ci ostatni znajdowali się o 2.00
dopiero w Lubotynie, 30 km od Ostrołęki, było więc jasne,
że nie prędko będą mogli wejść do walki 50.
Feldmarszałek Dybicz nie wydawał się jednak znie­
chęcony ani rozciągnięciem swoich sił, ani zmęczeniem
pędzonych ciągle do przodu żołnierzy. Wyprzedził tego
dnia swoją armię i konno dotarł do awangardy, toczącej
koło Rzekunia boje z Polakami. Z zadowoleniem zauważył,
że przeciwnik broni się, co umożliwiało rozbicie go. Aby
tego dokonać, wydał Bergowi rozkaz dalszego wiązania
przeciwnika walką od czoła, podczas gdy on wraz z nad­
chodzącymi stopniowo 3. Dywizją Grenadierów oraz 1. i 3.
Dywizjami Piechoty obejdzie na południu jego prawe
skrzydło w okolicach Czarnowca.
50 Por.: A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 270 oraz
W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 51-52.
Berg początkowo sprawnie wywiązywał się z zadania.
Wzmocniony siedmioma batalionami 3. Dywizji Grenadie­
rów pozorował nawet próbę sforsowania strumienia na
północ od pozycji polskich pod Rzekuniem. Widok zbliża­
jących się rosyjskich grenadierów skłonił dowodzącego na
tym odcinku Henryka Kamieńskiego do silnego kontrataku,
być może z pomocą kawalerii z 4. psk. Spędził on
tyralierów przeciwnika na tyle skutecznie, że wziął ponoć
do niewoli aż stu szeregowych i czterech oficerów. Na tym
jednak Łubieński postanowił zakończyć stawianie oporu na
powierzonych mu pozycjach 51.
Od ujętych oficerów polski generał dowiedział się, jak
wielkie siły kroczą przeciw niemu. Co więcej, nacisk
Rosjan w okolicach Czarnowca zaczął być coraz bardziej
odczuwalny. Zwrócone w tę stronę siły z ledwością
uniknęły zagłady, o czym wspomina Lewiński: „20 pułk
piechoty na lewem skrzydle tak daleko się zaawanturował,
że posłany tam przez jen. Łubieńskiego, zaledwie potrafiłem
go z najkrytyczniejszego położenia bez szwanku wy­
prowadzić”52. 20. ppl miał opinię najlepszego spośród tak
zwanych nowych pułków, powstałych już po wybuchu
powstania. Jeśli więc nie dawał sobie teraz rady, oznaczało
to, że sytuacja powoli stawała się arcypoważna.
Rozkaz całodniowego stawiania oporu musiał wobec
podobnych wydarzeń ulec gruntownej modyfikacji. Jeszcze
przed 10.00 Łubieński nakazał wycofanie jazdy w kierunku
Ostrołęki, piechota ruszyła w tę samą stronę niewiele
później. Najwyraźniej polski dowódca uznał, że spełnił
swój obowiązek i po rozpoznaniu walką ma prawo zadbać
o bezpieczeństwo własnych ludzi. Polacy przeprowadzili
odwrót we wzorowym porządku, osłaniani przez 6. ppl
51 Por.: J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki
z 1831 roku, s. 59 oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 5 2 .
52 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831

roku, s . 5 9 .
pułkownika Romana Wybranowskiego53. Łubieńskiemu
udało się wyprowadzić swój korpus z najgorszej opresji,
Ostrołęka stała przed nim otworem, a za nią zbawienny
nurt Narwi. Każdy, kto myślał, że bitwa dobiegła końca,
grubo się mylił.
Większość sił polskich była tego dnia bezpiecznie
rozlokowana po prawej stronie rzeki. Jak już wspominaliś­
my, nad tutejszą płaszczyzną górowały od zachodu piasz­
czyste wzniesienia. Jedno z nich, szczególnie wysokie
i przecinające trakt biegnący na północny zachód od wsi
Antonie, zajęła z rozkazu Prądzyńskiego 3. kompania dział
pozycyjnych majora Turskiego (dwanaście dział) oraz część
1. kompanii dział pozycyjnych kapitana Soleckiego (sześć
dział). Za nią, w odległości około 1,5 km od mostów,
ukryły się w lesie 3. i 1. Dywizje Piechoty. Żołnierze
Małachowskiego byli wysunięci bardziej na wschód, nie­
opodal miejsca, gdzie trakt rozgałęział się na północ
i zachód — 8. ppl i 5. psp stały tuż za wzgórzem
w pierwszym rzucie, batalion weteranów czynnych i legia
litewsko-wołyńska zaś z tyłu. 1. Dywizja Piechoty stacjo­
nowała dalej od wzgórza, między krawędzią lasu a niewiel­
ką, płynącą pionowo rzeczką Piasecznicą. Brygada Mucho-
wskiego (12. i 2. ppl, batalion strzelców podlaskich) stała
z przodu, Langermanna natomiast (1. psp, 16. ppl) bardziej
w tyle. Pozycję Rybińskiego osłaniała 1. lekka bateria
piesza kapitana Łapińskiego (dwanaście dział).
Druga część 1. kompanii dział pozycyjnych (sześć
dział), pod dowództwem kapitana Zawadzkiego, stanęła
na przeciw mostów nad Narwią, dosłownie kilkanaście
kroków u ich wylotu. Ustawienie dział tak blisko po­
tencjalnej przeprawy budzi pewne wątpliwości — znaj­
dowały się dość wyraźnie na linii strzału artylerii Tur­
skiego i Soleckiego. Co więcej, w razie pospiesznego

53 W . T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 52-53.


odwrotu Łubieńskiego mogły utworzyć niebezpieczny
zator bądź wpaść w ręce nieprzyjaciela. Na dobrą sprawę
nie wiemy nawet, kto dowodził 26 maja tą półbaterią oraz
kiedy została rozmieszczona na pozycjach 54.
III Korpus Jazdy stał tymczasem bezpiecznie znacznie
dalej na południu, w okolicy wsi Drążewo nad rzeką
Omulew. Najwyraźniej Prądzyński uznał, że jazda nie
przyda się w walce na tutejszym grząskim gruncie. W ślad
za nią wysłał też 4. baterię lekkokonną pułkownika Bema
(cztery działa), mocno okrojoną po wydzieleniu zeń grupy
Jabłonowskiego (sześć dział), a także wysłaniu dwóch
dział z Chłapowskim na Litwę 55.
Wystarczy pobieżna analiza mapy, aby zauważyć poten­
cjalne korzyści, jakie oferowało takie uszykowanie wojsk
polskich. Wacław Tokarz posuwa się nawet do tezy, że
Prądzyński myślał o przygotowaniu po prawej stronie
Narwi pułapki. Artyleria ustawiona na wzgórzu obejmowała
zasięgiem całe przedmoście oraz sporą część równiny na
południu i wschodzie. Potencjalni przeciwnicy mogli, po
uprzednim sforsowaniu rzeki, spróbować co prawda obejść
stanowiska polskiej artylerii od południa, ale wtedy właśnie
spadłaby na nich ukryta w lesie piechota. Za podobnym
rozwiązaniem przemawiają także późniejsze rozkazy wy­
dane korpusowi Łubieńskiego.
Są jednak i argumenty przeciwko tej teorii, które wybitny
historyk powstania akcentuje równie silnie. 26 maja,
z samego rana, odesłano w kierunku Różana większość
parku artyleryjskiego i wozów amunicyjnych. Na skutek
tej decyzji w jaszczykach miało jakoby pozostać jedynie

54 Padają dwa nazwiska — kapitanów Zawadzkiego i Bieleckiego.


Por.: S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V ,
s . 3 9 ; B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 161-163; A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 269;
W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 4 5 .
55 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 45-46.
80 ładunków na jedno działo lekkie i 54 na działo
pozycyjne. Co więcej, do Różana odesłano tego dnia
również ambulanse dywizyjne z większością opatrunków
i zaplecza medycznego armii. Tylko dzięki osobistej
interwencji naczelnego lekarza Polaków, doktora Kacz­
kowskiego, udało się zachować trochę opatrunków (ponoć
około stu) „na czarną godzinę”56. Czy armia, która szykuje
się do bitwy, dobrowolnie rezygnuje z amunicji i służby
zdrowia? Dodatkowo, o czym będzie jeszcze mowa, po­
czyniono przygotowania do zniszczenia mostów, jakby na
znak, że po przejściu Łubieńskiego przez rzekę armia
zamierza odciąć się od Dybicza zupełnie i wrócić do
Warszawy wraz z całym zapleczem.
Czyżby schizofrenia? Nic bardziej mylnego, Polacy
mieli bowiem tego dnia, jak zresztą podczas całej wyprawy
na gwardię, faktycznie dwóch dowódców. Podczas gdy
Skrzynecki, posiliwszy się kolacją, spał w Ostrołęce,
kwatermistrz generalny objeżdżał okoliczny teren, robił
notatki, wydawał wreszcie przez całą noc rozkazy, z czego
ten przekazany Łubieńskiemu jest podpisany wyłącznie
przez niego57. Czy rzeczywiście miał jakiś plan zasadzkowy
w zanadrzu? A może była to jedynie mglista koncepcja,
która nigdy nie przybrała w jego umyśle realnych kształtów?
Prawdy nigdy się nie dowiemy. Faktem jest, że kwatermistrz
generalny nie wtajemniczał nikogo w armii w żadne plany.
26 maja dominowały w niej nastroje odpoczynku, Gawroń­
ski, który rankiem objeżdżał oddziały, widział, co następuje:
„piechota na wzgórkach, artylerya nad rzeką Omulew,
jazda mająca już konie rozkulbaczone i pławione, bo
ciepło było mocne, na folwarku wódz naczelny z g-łem

56 Tamże, s. 46-50.
57 Z samego rana 26 maja Prądzyński otrzymał oficjalną nominację na
szefa sztabu w zastępstwie Wojciecha Chrzanowskiego ( S . B a r z y k o w ­
s k i , Historya powstania listopadowego, t. IV, s. 22). Może stąd to
chwilowe ożywienie generała?
Prądzyńskim, rozpatrujący się na karcie sztabowej wielkiej.
Obiad w polu na trawniku robiono, wszystko przygotowane
do spoczynku”. Chyba najbardziej przejętą osobą na
prawym brzegu Narwi była pewna niemiecka gospodyni,
częstująca kawą generała Dembińskiego: „w wielkiej
niespokojności będąc z powodu, że miasto opuszczamy
i miała słuszna bardzo trwogę”. Gawroński twierdzi nawet,
choć jest w swojej opinii osamotniony, że postój całej
armii miał początkowo trwać nawet dwa dni.
Kwaterę główną przeniesiono z samego rana do wsi Kruki
na zachód od Ostrołęki, za wypływającą z Omulewa rzeką
Piasecznicą. Tam około 9.00 przybył generał Dembiński:
„kazano wystąpić hufcowi poznańskiemu, który miał pójść
w marsz z g-łem Dembińskim za Sackenem i dalej nawet,
gdyby się udało [...]. Po wystąpieniu Poznańczyków na plac
miał do nich wódz naczelny przemowę pożegnalną, rachując
na ich dobrą konduitę, że gdy oddani pod nowe dowództwo,
idąc może aż na Litwę, tam uformują tyle pułków, ile dziś
liczą szwadronów”58. W tym samym czasie często przez nas
przywoływany Ignacy Kruszyński został awansowany na
stopień majora. Choć na pewno zadowolony z awansu, nie
daje tego po sobie poznać w swoich pamiętnikach, wspomina
jedynie: „pospieszyłem przeto po konia i złączyłem się ze
sztabem, gdy gener. Skrzynecki przemawiał do Poznańczy­
ków. Było to koło godziny 8-mej, wtem dają się słyszeć
strzały armatnie; nic w tem nie było dziwnego, lecz ogień
zaczyna się powiększać i zbliżać. — naczelny wódz, będąc
już na koniu, jedzie w stronę Ostrołęki [ale bez Prądzyńskie-
go! — przyp. aut.] przez ciekawość pewno bez żadnej myśli,
aby jechał na batalię” 59.
Po drodze do mostów Skrzynecki spotkał porucznika
Mycielskiego, który jechał wraz z raportem od Łubieńs­
58 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 174-175.
59 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 120.
kiego i być może jeńcami, których ten ostatni ujął pod
Rzekuniem. W ten sposób wódz naczelny dowiedział się
nie tylko o rozmiarach sił rosyjskich na lewym brzegu
Narwi, ale także o wycofaniu całego korpusu obserwacyj­
nego w stronę Ostrołęki. Jego reakcja okazała się nie tylko
instynktowna, ale też w dużej mierze irracjonalna. Od­
działowi Bogusławskiego (4. ppl, batalion weteranów
czynnych oraz czwarta bateria lekkokonna) nakazał bronić
miasta do upadłego, dowództwo nad nim zaś powierzył
generałowi Ludwikowi Pacowi, dotychczas nominalnie
kierującemu rezerwą armii 60.
Najprawdopodobniej adiutanci Skrzyneckiego jeszcze
notowali rozkazy, gdy na mostach pojawiły się pierwsze
szwadrony II Korpusu Jazdy, wysłanego przodem przez
Łubieńskiego. Jadący wraz z 5. psk Napoleon Sierawski
wspomina, jak ujrzał wodza naczelnego, dodaje przy tym:
„Jakby jednomyślnie, nie powitaliśmy go żadnym zwykłym
okrzykiem”. Trudno się temu dziwić. Mniej więcej od
momentu bitwy pod Nurem II Korpus Jazdy cały czas
zasłaniał tyły głównej armii, płacąc za to ciągłym po­
czuciem zagrożenia i niedostatkiem. Jego żołnierze nie
czuli się zobowiązani do uprzejmości względem zwierzch­
nika. Pragnęli tylko i wyłącznie odpoczynku: „Dążyliśmy
raźno do przeprawy za Narew, w przekonaniu, że nas
oczekuje niezawodny wypoczynek i że Rossyanom poka­
żemy zęby zza rzeki” 61.
Tych samych nadziei nie mogli żywić „czwartacy” ani
ich dowódca. Stanisław Jabłonowski, pod którego pieczą
pozostawała skromna artyleria oddziału mającego bronić
Ostrołęki, zapisał wiele lat później: „Generał Bogusławski
przyjeżdża do mnie i powiada mi: «Już ostatnia dywizya
nasza przeszła na drugą stronę Narwi, a ja sam zostawiony
jestem z moim oddziałem. Mam rozkaz trzymania się do
60 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 5 4 .
61 N . S i e r a w s k i , Pamiętnik -Napoleona Sierawskiego, s. 217.
upartego i bronienia się do późnej nocy, a wtenczas, jeżeli
żyć będziemy i do niewoli nas nie zabiorą, przejedziemy
przez most i po przejściu naszem zniszczymy go, a zatem
w kapitanie i w pańskich działach głównie nasza obrona.
Moja piechota niezawodnie panu placu dotrzyma i armat
nie odstąpi. Pamiętaj, kapitanie, że jesteśmy pocztem
straconym»”62. Bogusławski, weteran spod Smoleńska
i Grochowa, z pewnością nie miał złudzeń co do możliwości
stawienia skutecznego oporu całej armii Dybicza przez
4500 ludzi. Uczepił się najwyraźniej myśli o zrzuceniu
mostów, chociaż trudno powiedzieć, czy Skrzynecki, dyk­
tując rozkaz, w ogóle o nich myślał.
Jak już wspomniano, z samego rana 26 maja podjęto
pewne prace nad zrzuceniem mostów. Gawroński wzmian­
kuje, że belki na nim zostały poluzowane: „aby go łatwiej
w razie potrzeby zrzucić, do czego wyznaczeni byli od
saperów oficerowie i ludzie”. Przygotowania do zrzucenia
przepraw potwierdził generał Jakub Lewiński, który jako
ostatni z korpusu Łubieńskiego przeszedł Narew: „chciałem
przejechać przez most na palach, ale dla zdjętego już po
części pokładu, wrócić się musiałem i przebyłem Narew po
moście tratwianym [...]. Z zadziwieniem spostrzegłem, iż
prócz obwinięcia palów słomą żadnego innego przygoto­
wania do zniszczenia stałego mostu nie zrobiono”63. Podob­
ne niedopatrzenia z pewnością prowokowała ogólna dez­
orientacja polskiej kwatery głównej.
Ta sama dezorientacja spowodowała zapewne pozo­
stawienie Bogusławskiego w Ostrołęce, chociaż źródła
zgodnie twierdzą, że po odejściu stamtąd 5. Dywizji
Piechoty na ściągnięcie „czwartaków” i spalenie mostów
pozostało jeszcze dosyć czasu, nim zaatakowali Rosjanie.
62 S . J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi

konnej, s. 93-94.
63 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831

roku, s . 6 0 .
Ostrożnie rachując, Wacław Tokarz mówi o 30 minutach,
Jabłonowski twierdzi nawet, że piechota zdążyła złożyć
broń w kozły, wszystkie zaś bagaże Bogusławskiego,
a także zbędne jaszcze artyleryjskie zdążono bez problemu
przeprawić na drugą stronę rzeki 64.
Do pomocy obrońcom Skrzynecki przysłał jedynie
drugi batalion 8. ppl, który wraz z czwartym batalionem
4. ppl miał stanowić drugą linię obrony miasta oraz
osłaniać odwrót przez mosty. Ze względu na małą liczbę
ludzi Bogusławski nie mógł obsadzić wzgórz okalających
Ostrołękę, co być może przedłużyłoby opór. Swoje siły
polski dowódca rozstawił następująco: trzeci batalion
4. ppl przy drodze do Goworków, najbardziej ku północy;
batalion weteranów czynnych rozłożył się w centrum,
przy wylocie trasy na Ławy; pierwszy i drugi bataliony
4. ppl stanęły na południu, na przeciw drogi ku Rze­
kuniowi. Korzystając z sugestii odchodzącego generała
Łubieńskiego, podzielono skromną artylerię oddziału:
dwa działa 4. baterii lekkokonnej pod dowództwem
porucznika Rupniewskiego stanęły na wysokim wzgórzu
między centrum a lewym skrzydłem polskiego ugru­
powania, pozostałe zaś cztery armaty umieszczono na
wzniesieniach wieńczących południowy skraj miasta 65.
Rosjanie początkowo nie prowadzili efektywnego po­
ścigu. Potrzebowali czasu na uporządkowanie sił, zwłaszcza
że część z nich znajdowała się od 32 godzin w niemal
nieustannym marszu. Stąd najwyraźniej półgodzinna luka
w działaniach między Ławami a Ostrołęką. W końcu
Dybicz nakazał posuwanie się dalej. Pierwsze kroczyły
dwie brygady karabinierów i grenadierów 3. Dywizji pod

64 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi


konnej, s . 9 6 .
65 Takie położenie swoich sił przedstawia Bogusławski w raporcie.

Pułkownik Kłemensowski, autor popularnej i wielokrotnie kopiowanej


mapki, nie zgadza się z nim (W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 55).
dowództwem generała Nabokowa, osłaniane z prawej strony
przez pułk ułanów, z lewej zaś pułk huzarów (oba z kolum­
ny gwardii Nostitza), wsparte dodatkowo czterema działami.
Za Nabokowem kroczyła drogą na Wypychy kolumna
Berga, wzmocniona dwoma pułkami: ułanów i kirasjerów.
W pewnej odległości od nich znajdowała się jeszcze spora
kolumna jazdy (trzy pułki kirasjerów i tyleż samo huzarów)
pod dowództwem Pahlena I 66.
Musiało być już po 11.00, gdy Dybicz mógł wreszcie
przyjrzeć się Ostrołęce z okolicznych wzgórz. Z pewnością
mile zaskoczyła go wieść, że Polacy mają zamiar ponownie
stawiać opór w tym miejscu, i to tak małymi siłami.
Feldmarszałek przygotował uderzenie na miasto sprawnie,
praktycznie z biegu. Oddziały piechoty otrzymały rozkaz
obejścia Polaków od południa i odcięcia ich czołowych
pozycji od mostów. Równocześnie jazdę oraz artylerię
konną rzucono przeciwko głównym pozycjom Bogusław­
skiego na wschodnich przedmieściach, aby związać je walką.
Drogą z Ław ruszyły w stronę Polaków dwa pułki jazdy
gwardii wraz z artylerią konną, drogą z Rzekunia zaś przez
wieś Pomiany dwie brygady grenadierów generała Nabo­
kowa (cztery pułki — astrachański i Sworowski,
dowodzone przez generała Martynowa, oraz 5. i 6. pułki
karabinierów Bistroma). Tę ostatnią grupę asekurował na
lewym skrzydle dodatkowo Berg z czterema batalionami
piechoty, ośmioma szwadronami jazdy i dziewięcioma
działami. Przewaga Rosjan na południowym odcinku
była miażdżąca, gdyż Polacy mogli im przeciwstawić
tylko jeden, maksymalnie dwa bataliony piechoty.
Poważniejszym utrudnieniem mogły okazać się jedynie
warunki terenowe — las oraz wzniesienia — dlatego
Dybicz wysłał na południowy odcinek Karla Tolla z
pułkiem huzarów i dwoma działami, aby przyspieszyć
natarcie67.
66 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 271.
67 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 5 5 .
Od początku bitwy rosyjskie działa zaczęły zasypywać
broniących się w Ostrołęce Polaków pociskami i granatami.
Odpowiedzialny za artylerię książę Gorczakow szybko
ześrodkował przeciwko miastu silną baterię 26 dział
z korpusów Pahlena i Nostitza, która z oczywistych
względów nie napotkała pod Ostrołęką równego prze­
ciwnika 68.
Polacy mogli jej przeciwstawić tylko sześć dział z 4. ba­
terii lekkokonnej, którą dodatkowo podzielili. Dowodzący
większą częścią Stanisław Jabłonowski wspomina, jak
ujrzał nacierających Rosjan: „naraz z lasu wysypuje się
masa tyralierów moskiewskich, za którymi postępują silne
kolumny piechoty. Rozpoczynam od razu kartaczowy
ogień, na który liczna artylerya moskiewska niebawem
odpowiadać zaczyna. Niektóre ich działa na tak blizką
odległość się posuwały, że kartacze, w puszce jeszcze za
mój front przelatując, tam się dopiero rozsypywały”69.
Początkowo obyło się bez strat, ale nie mogło to trwać
wiecznie; rosyjska artyleria była znana z szybkiego,
karkołomnego wręcz posuwania się do przodu i zaj­
mowania pozycji — z takim zapasem armat mogła sobie
na to pozwolić.
W centrum artyleria konna Dybicza nie dawała spokoju
Polakom, podchodząc miejscami aż o 200 m od ich frontu.
Ogień utrudniała jej dość gęsta tyraliera 4. ppl, która raziła
z karabinów co odważniejszych kanonierów nieprzyjaciela.
Do rozstrzygnięcia doszło na rosyjskim lewym skrzydle.
Dybicz rzucił w tym kierunku łącznie siedem batalionów
grenadierów, poprzedzanych gęstą tyralierą. Widząc tak
ogromną przewagę, przebywający w Ostrołęce generałowie
Pac i Bogusławski nakazali, poprzez Władysława Zamoys­
kiego, wycofanie artylerii Jabłonowskiego na bezpieczniej­
68A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 273.
69 S . J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s . 9 7 .
sze pozycje. Dzielny kapitan długo sprzeciwiał się roz­
kazowi, jak pisze Zamoyski: „Poczciwy Jabłonowski, Staś,
jakeśmy go nazywali, ze zwykłą sobie porywczością rzekł
do mnie: «To ja tu sam pozostanę. Pierwszy raz dowodzę
bateryą, nie ustąpię bez rozkazu»”. Do odwrotu skłoniła go
dopiero osobista interwencja generała Paca 70.
Niestety, doszło wtedy do tego, czego Jabłonowski
obawiał się od początku. Dotychczas spoczywająca bez­
piecznie na wyniosłym stoku artyleria po zaprzestaniu
ognia stała się wygodnym celem dla rosyjskich artylerzys-
tów. „Generałowie odjechali, a ja zaprzodkowanie zako­
menderowałem, i wtem, gdy przodkara podjeżdża pod
lawetę i działo na nią się spuszcza, kula armatnia zabija
pociągowego od przednich koni, konie przestraszone chcą
się unosić; chwytam za ich cugle i kanonierowi wierz­
chowemu nakazuje zsiąść z konia swego”. Jabłonowski
próbował niezwłocznie zastąpić woźnicę, gdy: „kartacze,
przelatując, ocierają się o grzbiet konia mego, i obalają go
wraz ze mną na ziemię. Kanonierzy wołają: «Kapitan
Jabłonowski zabity», i nie wiedząc pozycyi przez generała
Paca wskazanej, cwałem udają się ku miastu”. Na szczęście
kapitan Jabłonowski zdołał się podnieść, lekko ogłuszony
dołączył do piechoty, która pod naporem Rosjan zaczęła
się już wycofywać w kierunku zabudowań. Również
Rupniewski, widząc uchodzących kanonierów swojego
zwierzchnika, zwinął swoje dwa działa i odjechał w kierun­
ku mostów71. Obrońcy Ostrołęki zostali pozbawieni reszty
wsparcia artyleryjskiego.
Stojący wobec znacznej przewagi nieprzyjaciela generał
Bogusławski zwinął swe oddziały sprzed miasta i nakazał

70 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 225; S. Ja­

b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi konnej,


s. 98-99.
71 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi

konnej, s. 99-100.
obronę w jego zabudowaniach. Żołnierze 4. ppl i batalionu
weteranów zaczęli wybijać okna w mieszkaniach, baryka­
dować od środka drzwi — każdy dom musiał być od tej
chwili twierdzą. Zwłaszcza trzeci batalion „czwartaków”
zajął szczególnie mocną pozycję obronną w klasztorze
bernardynów nieopodal rynku. Była to, jak już wspo­
mnieliśmy, jedyna murowana budowla wewnątrz Ostrołęki.
Natarcie drogą z Rzekunia, prowadzone przez pułki
grenadierów astrachańskich i Sworowskich, ugrzęzło,
przyszpilone do ziemi rzęsistym ogniem ukrytych w do­
mach żołnierzy pierwszego batalionu 4. ppl oraz wetera­
nów czynnych. Za pierwszą linią Rosjan szło także silne,
złożone w dużej mierze z zaprawionych w boju karabi­
nierów, zgrupowanie Bistroma. Wzięło ono na siebie rolę
kolumny obchodzącej i po uprzednim wyminięciu pierw­
szej linii Polaków uderzyło od południa na stojący
w odwodzie drugi batalion 4. ppl. Atak był na tyle
piorunujący i wściekły, że Polacy wycofali się w nieładzie,
odsłaniając niebezpiecznie połączenie Ostrołęki z mostami.
Zagrożonemu drugiemu batalionowi „czwartaków” musieli
ruszyć na pomoc weterani z pierwszej linii, zupełnie
jakby nie była ona już i tak wystarczająco płytka. Punkt
ciężkości walk przesuwał się tym samym coraz bardziej
w kierunku rynku, gdzie do obrońców dołączył jeszcze
batalion 8. ppl 72.
Ostrołęka zaczynała coraz bardziej przypominać piekło.
Po nieustannej kanonadzie zabudowania stanęły w ogniu,
który cały czas się rozprzestrzeniał. Jabłonowski wspomina:
„Cóż za okropny widok! Miasto palić się zaczynało,
mieszkańcy, nie wiedząc co ze sobą robić, z domów
płomieniem zajętych uciekali na ulicę i rynek, gdzie wrzała
bitwa [...]. Nieszczęśliwa ludność, słaniając się pod murami
domów, Bogu się polecała i z rezygnacyą okropnego

72 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 5 8 .


swego przeznaczenia oczekiwała”73. Żołnierze obu stron
walczyli dosłownie o każdą piędź ziemi. Część „czwar­
taków” została odcięta w klasztorze, skąd Rosjanie zdołali
ją wypędzić dopiero po podciągnięciu dwóch dział. Oczysz­
czanie kolejnych domów było wyjątkowo żmudne — w jed­
nym z nich niejaki porucznik Kamocki umocnił się z dzie­
sięcioma towarzyszami i przez długi czas bronił się, zadając
napastnikom poważne starty 74.
Atakowany równie mocno przez dwa pułki karabinierów
batalion 8. ppl stracił w tym samym czasie około 370
żołnierzy. Sytuacja niemal odciętych Polaków dodatkowo
uległa pogorszeniu, gdy od północy, szosą kowieńską,
natarły na Ostrołękę oddziały 1. Dywizji Ułanów Gwardii75.
Dowodzący czwartym, najmniej doświadczonym batalio­
nem 4. ppl major Szpotański próbował zablokować nie­
przyjacielskim jeźdźcom drogę na ulicy Bernardynek, „lecz
sam przeszyty kilkoma kulami, śmiercią bohatera pada”.
Jego żołnierze, głównie nieostrzelana załoga Modlina, nie
wytrzymali presji i zaczęli się cofać w popłochu w kierunku
mostu pływakowego. Nie zatrzymał ich nawet widok
Ludwika Paca, który próbował uporządkować uciekających,
dobywszy pałasza 76.
Generał Bogusławski z pewnością był załamany takim
marnotrawieniem ludzi. Pod Grochowem i Dębem Wiel­
kim jego żołnierze dzielnie trzymali się aż do otrzymania
posiłków, ale wtedy ich poświęcenie miało chociaż jakiś
sens. Nie widząc szans na odsiecz ani skuteczną obronę,
ranny i zmęczony Bogusławski nakazał żołnierzom (o-
czywiście tym, z którymi miał jeszcze jakąkolwiek łącz­

73 S . J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi

konnej, s. 101.
74 A . P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 273-274;

W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 5 8 .


75 W . T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 59 .
76 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 37 .
ność) odwrót oraz przedarcie się w kierunku mostów na
Narwi za pomocą bagnetów. Tu napotkał jednak poważne
problemy.
Podążający za swoją baterią kapitan Jabłonowski pisze:
„Ledwie potrafiłem przedrzeć się do rzeki. Tu ujrzałem
moje działa na tamtej stronie. Biegnę za niemi, dochodzę
do końca mostu, wtem z pod moich nóg saperzy, na straży
będąc, podłogę rozbierać zaczynają. Podchodzę do oficera
dowodzącego nimi, porucznika Sulistrowskiego, i powiadam
mu: «Co pan robisz! Pan każesz most rozbierać, a jeszcze
pięć naszych batalionów wraz z dwoma generałami są za
mną». Odpowiada mi: «Ja, kapitanie, skrupulatnie wypeł­
niam dany mi rozkaz, a ten jest, aby skoro tylko przejdzie
ostatnie działo, podłogę rozebrać a resztę podpalić». I nie
przestał swoich czynności”77. Czy Skrzynecki wydał ten
rozkaz? A może po prostu dowódca saperów trzymał się
poleceń, które otrzymał jeszcze przed bitwą? Niezależnie
od odpowiedzi rozebranie mostów oznaczało zagładę
oddziału Bogusławskiego.
Tuż za artylerią Jabłonowskiego do mostu dobiegł
w nieładzie czwarty batalion 4. ppl. Jego żołnierze ani
myśleli o zatrzymaniu się, w celu uporządkowania szere­
gów. Widząc, że saperzy zdążyli już w dużej mierze
zdemontować główny most (zdjęto pomost oraz dwie
z pięciu belek przęsła), uciekający rzucili się tłumnie na
most „pływakowy”. Zamieszanie powiększył dodatkowo
generał Pac, który na zachodnim brzegu znów przystąpił
do zbierania uciekinierów, nie zważając, że z drugiej
strony rzeki zamiast „czwartaków” Bogusławskiego przy­
bywało coraz więcej Rosjan. Dość kruchy most nie wy­
trzymał i zawalił się pod ciężarem ludzi. Świadkowie piszą
nawet o kilkuset ofiarach tej katastrofy, ale zapewne
przesadzają. „Pływak” zanurzył się na tyle, że woda sięgała
77 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s. 101-102.
Fiodor Wilhelm von Berg
(portret z lat późniejszych)

Polscy ułani
Polski piechur
Żołnierze rosyjscy

Ciężka kawaleria rosyjska


Gen. Skrzynecki ze sztabem (J. Kossak)

Ułan w walce z Kozakiem (W. Kossak)


Bitwa pod Ostrołęką (J. Kossak)

Bitwa pod Ostrołęką (K. Malankiewicz)


Bitwa pod Ostrołęką (lit. J. Lacroix, rys. F. Schelver)

Bitwa pod Ostrołęką (sztych F. Campergo, ryt. J.B. Wunder)


Artystyczna wizja śmierci generała Henryka Kamieńskiego (Rafał Ha-
dziewicz)

Żołnierze unoszą ciało gen. Kickiego z pola bitwy pod Ostrołęką


(W. Kossak)
Pomnik upamiętniający szarżę artylerzystów Bema (fot. Piotr Brichacek)

Mauzoleum poległych w bitwie (fot. Piotr Brichacek)


przechodzącym do kolan. Najwyraźniej liny, umocowane
po obu stronach rzeki, wciąż utrzymywały chybotliwy
most w całości 78.
Bogusławski, który znalazł się w ślepym zaułku, spycha­
ny przez grenadierów, nakazał żołnierzom przeprawę przez
rzekę wpław79. Dla 4. ppl była to rzeczywiście „druga
Berezyna”, Zamoyski wspominał po latach: „wszystko
w nieładzie okropnym. Sam wśród nich pędzony tłumem
przybyłem na pole drugiej tego dnia bitwy i patrzałem
z niewymownym żalem na uciekające rozbitki walecznego
4 pułku, który naówczas nie był już do siebie podobny.
Żołnierze nieszczęśliwi biegli, niczyjego głosu nie słysząc
i wołając «zdrada»”80. Niektórzy z nich dokonali przeprawy
na drugi brzeg po pozostałych na głównym moście belkach,
co nie było proste, zważywszy na to, że w powietrzu
zaczęły już huczeć pociski z rosyjskich dział konnych.
Stacjonująca naprzeciw mostu bateria Zawadzkiego nie
mogła im odpowiedzieć, gdyż raziłaby swoich.
Wśród szczęśliwców, którzy przeżyli tę fatalną bitwę,
znajdował się podporucznik 4. ppl Tadeusz Józef Chamski.
Jak pisał później o sobie: „Tadeusz, tu zepchnięty z mostu
przy przejściu Narwi, potrafił się szczęśliwie wyratować,
będąc patentowanym pływakiem”81. Lata męczących ćwi­
czeń w armii wielkiego księcia Konstantego, które obe­
jmowały także naukę pływania, tym samym znów się
opłaciły.
Obrona Ostrołęki 26 maja przez skromne siły Bogusław­
skiego trwała blisko godzinę i zakończyła się dla obrońców
katastrofą. Straty tylko 4. ppł wyniosły 16 oficerów i 782

78 Por.: L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s. 111;


W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 6 0 , W . Z a m o y s k i , Jenerał
Zamoyski 1803-1868, s. 227.
79 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 59-60.

80 W. Z a m o y s k i, Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 227.


81 J.T. C h a m s k i , Opis krótki lat upłynionych, s. 198.
żołnierzy (zabitych, rannych i wziętych do niewoli)82.
Feldmarszałek Dybicz, dzięki błędnej decyzji Skrzynec­
kiego, zdobył nie tylko miasto, ale również dogodne
pozycje strzeleckie na lewym brzegu armii. Otrzymał także
niepowtarzalną okazję opanowania mostów na Narwi,
których Polacy nie zdążyli do końca rozebrać.

DRUGA FAZA BITWY


— OBRONA MOSTÓW, NATARCIA 3. DYWIZJI PIECHOTY

Początkowo przeprawom zagrażali jedynie ułani gwardii,


siejący zamęt po przeciwnej stronie rzeki — przepędziły
ich kartaczami dwie armaty podporucznika Albina Fran­
kowskiego z 1. kompanii pozycyjnej, ustawione u wylotu
głównego mostu. Pod ich ogniem kroczący za ułanami
karabinierzy musieli ukryć się wewnątrz domów na skraju
Ostrołęki.
Najprawdopodobniej w tym momencie na miejsce to­
czonych walk podjechał Prądzyński, który próbował upo­
rządkować nieco obronę polskiego brzegu rzeki. Baterii
Zawadzkiego — dwóm działom Frankowskiego przy głów­
nej przeprawie oraz jeszcze czterem armatom podporucz­
nika Swiderskiego, stojącym na przeciw mostu pływako­
wego — nakazał dalsze odpędzanie Rosjan, przydzielając
jej do pomocy półbaterię 5. kompanii pozycyjnej majora
Neymanowskiego. Ta ostatnia, po przejściu mostu razem
z grupą Łubieńskiego, została ustawiona nieco na wschód
od domków Nowego Miasta na południu. Krzyżujące ogień
polskie działa miały osłonić zrzucanie głównego mostu
przez saperów, po czym wycofać się — Zawadzki do
reszty swojej kompanii na zachodnim wzniesieniu, Neyma-
nowski zaś w kierunku Omulewa 83.
82 B. P a w ł o w s k i, Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,

załącznik nr 1.
83 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 46.
Dość powiedzieć, że pomysł był nieco desperacki
na tym etapie bitwy. Neymanowski znajdował się na
swojej pozycji za daleko od mostów, by strzelać kar-
taczami, w razie gdyby Rosjanie podjęli próbę forsowania
przeprawy. Z kolei cztery działa Swiderskiego naprzeciw
pływaka znajdowały się zbyt nisko, aby nawiązać równą
walkę z działami przeciwnika po drugiej stronie rzeki.
Tych zaś było w istocie coraz więcej. Na północ od
Ostrołęki generał Gerbel zajął okoliczne wzgórki, roz­
stawiając tu na razie cztery działa. Toll, wysłany jak
pamiętamy do asekuracji lewego skrzydła Rosjan, roz­
stawił początkowo na południe od miasta dwa działa
lekkie, jednak stopniowe dosyłanie nowych baterii zwię­
kszało systematycznie tę liczbę. Do końca bitwy Rosjanie
krzyżowali ogień około 28 dział na swoim prawym
skrzydle i do 34 na lewym84. Była to potężna siła,
która dosłownie zmiatała walecznych Polaków.
Po zachodniej stronie rzeki saperzy zabrali się wreszcie
za zrzucanie mostów, ale robili to bez przekonania, pod
rosnącym ostrzałem tak armatnim, jak i karabinowym.
Początkowo nic nie zapowiadało szturmu Rosjan, Neyma-
nowskiemu udało się nawet ponoć uciszyć na swoim
odcinku dwa lekkie działa Tolla. Rosnące natężenie ognia
rosyjskiego zrobiło jednak swoje: „Najprzód kilkunastu
saperów odeszło, za nimi wszyscy robotnicy, tak, że
w końcu kilku saperów zaledwie z litości zrzucili parę bali
i most tak opuścili”85 — pisał w raporcie podporucznik
Frankowski.
Widząc taki obrót sytuacji, feldmarszałek Dybicz,
być może naglony przez zawsze energicznego Tolla,
wydał kolejny doniosły rozkaz tej wojny — nakazał
grenadierom zdobyć mosty bronione przez Polaków.
Jako pierwszy ruszył drugi batalion pułku astrachańskiego
84 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 273.
85 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 162.
pod dowództwem generała Grabbego. By podnieść morale,
przed straceńczym atakiem nakazano wystąpić z oddziału
kawalerom Orderu św. Jerzego. To oni mieli prowadzić
kolegów do natarcia.
Jak nietrudno się domyśleć, straty Rosjan w trakcie
przeprawy były ogromne, o czym wspomina obserwujący
ją Jabłonowski: „nieprzyjacielskie pułki grenadyerów Ast-
rachanu i Suwarowa, rozpoczynając pochód kolumn, pod
morderczym ogniem 24 dział polskich [widocznie baterie
Turskiego i Soleckiego wspierały tę kanonadę — przyp.
aut.] most mimo strat nadzwyczajnych przebyły [...]. Co
tam ich naginęło, ile w nurty Narwi wpadło!”86. Mimo
wysokich strat pułk astrachański znalazł się w końcu po
drugiej stronie rzeki.
Równolegle na zachodnim brzegu generał Pac usilnie
starał się ponownie sformować swoje siły. Ten ekscentryk
i magnat, który „majątek nie na krocie, lecz na miliony
rachował”87, był w swoim żywiole. Jeździł wciąż na koniu
pomiędzy niedobitkami, nawoływał. Kogo mógł, odsyłał
za załom szosy na północy, aby tam, z dala od rosyjskich
pocisków, sformować nową kolumnę uderzeniową. Były to
jednak starania od początku zdane na niepowodzenie — gdy
Pacowi w końcu udało się zebrać część czwartego batalionu
4. ppl i pchnąć go do szturmu na forsujących most Rosjan,
zauważył, jak nikłe siły prowadzi: ,,przy by wszy na czoło
mostu, ujrzałem się tylko z dwoma oficerami i kilkunastu
żołnierzami. Ci, lubo biegiem zmęczeni, mężnie jednak
z bagnetem nacierali” — wspominał później. Niekorzyst­
nego stosunku liczebnego nie zmienił też dzielny major
Majewski, który przyprowadził do walki o mosty resztkę
trzeciego batalionu 4. ppl 88.
86 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi

konnej, s. 105.
87 M. T a r c z y ń s k i , Generalicja powstania listopadowego, s. 181.

88 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 62.


Adiutant Ludwika Paca, porucznik Adolf Gerszof, pisał
później w raporcie: „Generał Pac zszedł z konia i na czele
[...] kompanii usiłował zatrzymać bagnetem kolumny nie­
przyjaciela debuszującego”, [lecz] odparty, cofnął się za
szosę”. Przewaga liczebna i ogniowa Rosjan była zbyt
wielka, by odważny generał mógł cokolwiek zdziałać. Mniej
więcej w tym samym momencie polskie starania o oczysz­
czenie przepraw przestała wspierać bateria Neymanowskiego,
którą do planowanego użycia kartaczy trzeba było podciągnąć
bliżej mostów. Wybór czasu na przeprowadzenie tego
taktycznego manewru był całkowicie nietrafiony. Pośród
zamieszania musieli ustąpić nie tylko polscy piechurzy, ale
i artyleria. Frankowski, który był już ranny, opisuje ten
moment w raporcie: „Jedno działo zostało zaprzodkowane
i to maszerując nazad wywróciło się, a kilku z pozostałych
ludzi zaledwie przodek uratowali. Drugie działo żołnierze
wcale nie zdążyli zaprzodkować, lecz z przodkiem i jasz­
czykami uszli z rąk nieprzyjacielskich”. Dowódca pozostałej
części półbaterii, podporucznik Swiderski, „został kartaczami
śmiertelnie raniony i w kilka dni życia dokonał”, jego
oddział zdążył w porę wyprowadzić z opresji kapitan
Giedroyć, który skierował go za Omulew 89.
Niewielki oddział Ludwika Paca został rozpędzony przez
Rosjan, a reszta 4. ppl oraz mocno okaleczony batalion 8. ppl
zrejterowały za rzekę Omulew pod dowództwem pułkownika
Antoniniego90. Podobnie postąpił Neymanowski, który wi­
dząc, co się dzieje, nie czekał na dalszy r ozwój wypadków
i czym prędzej zwinął 5. kompanię pozycyjną ze swoich
pozycji, by następnie skierować ją w stronę Szelkowa, gdzie
od rana zmierzał już zresztą cały polski park artyleryjski91.
Mosty zostały pozbawione obrony.
89 B. P a w t o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 163-165.
90 Tamże, s. 158.
91 W. To k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 6 3 .
Co w tym krytycznym momencie robiła polska kwatera
główna? Wódz naczelny musiał widzieć bezładną uciecz­
kę żołnierzy znad Narwi oraz spychający go pułk
astrachański, który przechodził na drugą stronę rzeki,
„niosąc deski rozebranych w Ostrołęce domów dla
naprawy”92 uszkodzonego mostu. Widok przeraził naj­
wyraźniej Skrzyneckiego do tego stopnia, że zapomniał
o wszelkich proporcjach i postanowił skupić wszystkie
siły na jednym celu — odebraniu Rosjanom przeprawy.
W tym celu, podczas gdy Pac stawiał jeszcze bez­
nadziejny opór, około 12.00 Skrzynecki uwijał się wraz
ze swoimi adiutantami pośród reszty 3. Dywizji Piechoty,
która stała najbliżej mostów. Żołnierze przygotowywali
się do boju powoli, gdyż jeszcze pół godziny wcześniej
nikt nie przewidywał bitwy. Wszystko razem spowodo­
wało, że 3. Dywizja Piechoty zamiast jedną masą ruszyła
do natarcia częściami.
Na pierwszy ogień miały iść pierwszy i trzeci bataliony
8. ppl. Skrzynecki, który był jego dowódcą jeszcze z czasów
rządów wielkiego księcia Konstantego, osobiście prowadził
żołnierzy do ataku na mosty, manewr skoordynował i prze­
prowadził jednak fatalnie. Zawiodło przede wszystkim
wsparcie artyleryjskie — rozkaz przesunięcia bliżej prze­
ciwnika otrzymała, nie wiedzieć czemu, silna, ale przez to
nieruchawa bateria pozycyjna majora Turskiego (dwanaście
dział). Pomimo protestów dowódcy musiała zejść z korzys­
tnego dla siebie wzniesienia, przez co nie tylko dała
Rosjanom cenny czas na zreorganizowanie przyczółka, ale
też sama popadła w tarapaty, wyprzedzając znacznie własną
piechotę zamiast ją wspierać. Zaledwie kanonierzy Turs­
kiego odprzodkowali działa w okolicach grobli, już dostali
się pod ogień tyralierów przeciwnika 93.
92 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 177.
93 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 65.
Rosyjski przyczółek, zogniskowany w rejonie szańca
przedmostowego, nie był wtedy jeszcze wszechmocny, ale
był wzmacniany z każdą minutą. Dybicz posłał na pomoc
drugiemu batalionowi pułku astrachańskiego pierwszy
batalion tegoż samego pułku, dwa bataliony pułku suworow-
skiego oraz ponad dwa szwadrony ułanów gwardii (łącznie
około 2249 piechurów, 374 kawalerzystów oraz działo
konne)94. Większość sił przybyła mostem pływakowym,
gdyż główny wciąż był naprawiany. Dowodzący przyczół­
kiem generał Martynow chodził pomiędzy żołnierzami
i dodawał im ducha słowami: „Pamiętajcie, dzieci [...]
trzymać się ostro, nie cofać do rzeki, a po pięciu nadziewać
na bagnet”95. Wciąż chybotliwe mosty opóźniały przysyła­
nie posiłków, ale rosyjski dowódca mógł liczyć na silne
wsparcie artylerii z drugiego brzegu Narwi, skąd strzelało
już przynajmniej kilkanaście dział Tolla i Gerbela.
Do ataku na przyczółek 8. ppl szedł wzdłuż traktu do
Antonii (pierwszy batalion po prawej stronie drogi, trzeci
po lewej), torując sobie drogę pomiędzy źle ustawionymi
działami Turskiego. Pokonując tę drogę, musiał najpierw
zejść ze wzniesienia, a później iść odkrytą równiną, gdzie
był idealnym celem dla dział przeciwnika, gdyż nie
dysponował liczącym się wsparciem artyleryjskim. Natęże­
nie rosyjskiego ognia armatniego zmusiło polskich dowód­
ców do rozluźnienia dotychczas zwartych kolumn uderze­
niowych i wysyłania coraz większej liczby kompanii do
walki tyralierskiej. Prowadząc luźną walkę ogniową, 8. ppl
wypchnął chwilowo Rosjan na bezpieczną odległość, ratując
w ten sposób artylerię Turskiego. Żołnierze obu stron byli
w pewnym momencie tak blisko siebie, że słyszano
wzajemne obelgi (np. „precz, wy moskale”). W walce
wręcz oprócz karabinów używano także kamieni i piasku.
Polakom nie udało się jednak zepchnąć Rosjan dalej.
94 Tamże, s. 63.
95 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 276.
Działa przeciwnika wstrzelały się bowiem w atakujących
i na odważny pułk zaczął spadać grad stali. W bardzo
krótkim czasie stracił on 23 proc. oficerów oraz 15 proc.
szeregowych. Niewspierane żadnym odwodem natarcie
przerodziło się w paniczną ucieczkę. Wraz z 8. ppl
w stronę zbawiennych wzgórz na zachodzie uciekła
także niefortunna bateria Turskiego, tracąc na rzecz
Rosjan cztery z dwunastu dział96.
Starcie o przyczółek nie wygasło jeszcze, gdy stanęła
wreszcie gotowa reszta 3. Dywizji Piechoty, tj. brygada
Węgierskiego (5. psp, drugi batalion weteranów czynnych,
a także legia litewsko-wołyńska). Wysyłanie jej do ataku
było już w tym momencie mocno dyskusyjne. Zdawał
sobie z tego sprawę Prądzyński, który, jak sam twierdził,
znalazł się wówczas przy boku Skrzyneckiego: „Przybyłem
w chwili, gdy już obie baterye wycofały się z akcyi,
a Węgierski ruszał ze swą brygadą. Na to zrobiłem uwagę,
że atak ten wydaje się mi zbyt słabym i przedwczesnym.
«Dobrze więc, — rzekł wódz naczelny, — wstrzymaj pan
Węgierskiego»; gdy jednak ruszyłem się, aby wydać ten
rozkaz, odwołał mię znowu, mówiąc: «Z pomocą boską
atak może się uda, a więc niech idzie»” 97.
Na czele tak zwanych dzieci warszawskich, tą samą
drogą co przed chwilą 8. ppl, szedł słynny 5. psp. W drugiej
linii asekurowały go: na lewym skrzydle legia litewsko-
-wołyńska, na prawym zaś batalion weteranów czynnych.
Ponownie rozpoczęto natarcie kolumnami, po raz kolejny
trzeba było też rozpuszczać kompanie w tyralierę, gdy kule
armatnie zaczęły wyrywać krwawe bruzdy w polskich
szeregach. Przez cały czas panowało przy tym straszne
zamieszanie, gdyż nikt nie rozpoznał wcześniej terenu
walk. Mimo tych przeciwności polscy żołnierze atakowali
odważnie. Z szeregów legii litewsko-wołyńskiej, złożonej
96 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 65—66.
97 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 152-153.
głównie z ochotników zza rosyjskiej granicy, można było
nawet usłyszeć pieśń Dalej bracia do bułata! 98.
Szyk nowego ataku był od początku wybrany nietrafnie.
Ogień artyleryjski przeciwnika zmusił brygadę Węgier­
skiego do skręcenia na prawo od szosy i ciągłego roz­
wijania kolumny w szyk luźniejszy. W miarę zbliżania
się do grobli, stanowiącej szaniec przedmostowy, dało
się słyszeć krzyki, że oto wycofuje się okaleczony
8. ppl, a Rosjanie zdobyli działa Turskiego. Węgierski
oddzielił zatem trzeci batalion od 5. psp i rzucił go
na lewo, by odbić cztery armaty.
Gwałtownością swojego uderzenia Polacy zaskoczyli
unoszących działa Rosjan, zadając im spore straty (utracili
między innymi dwóch oficerów). Dowodzący 5. psp
pułkownik Czołczyński tak wspomina wykonanie zadania
przez swój trzeci batalion: „Żołnierze moi z męstwem do
zdziwienia walczyli. Widziałem w rękach ich ozdoby
oficerów rosyjskich i krzyże polskie, które z nich zdjęli”.
Utracone działa Turskiego szczęśliwie udało się odzyskać,
trzeci batalion „dzieci warszawskich” musiał jednak pozo­
stać na miejscu po lewej stronie szosy, aby pomóc artylerii
w odtoczeniu zguby". Osłabiło to główny atak na szaniec
przedmostowy, w którym wzięły udział cztery bataliony
(pierwszy i drugi 5. psp, drugi weteranów czynnych oraz
legia litewsko-wołyńska), choć być może w pierwszym
rzucie nawet tylko trzy, gdyż legia pozostawała nieco
w tyle. Nieopodal linii nieprzyjacielskich dowodzenie nad
atakującymi przejął Ludwik Pac, pragnący najwyraźniej
wciąż wykonać zadanie zepchnięcia Rosjan do rzeki.
Wspominał ten atak później: „Tam prócz korpusu oficerów,
którym chlubną winien jestem oddać zaletę męstwa, od­
znaczył się jeden z młodych oficerów, który zapewne
poległ w tej uporczywej walce, i dobosz nazwiskiem
98 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 66.
99 Tamże, s. 67.
Cudny, który wraz ze mną nieustraszenie postępowali 30
kroków przed kolumną, wśród najgęstszego ognia ręcznego
i kartaczowego”100. Polacy, tak jak poprzednio 8. ppl,
zepchnęli żywym ogniem karabinowym Rosjan z szosy za
groblę, znów jednak trafili w krzyżowy ogień baterii zza
rzeki. Jak pisał w raporcie adiutant Paca, Gerszow: „Do
starcia się bagnetem kolumn nie przyszło. Nasi trzy razy
nacierali i trzy razy wracali. Generał Pac zostaje ranny
dwiema kulami karabinowymi”101. Rana Paca była poważna:
„odebrawszy dwa postrzały karabinowe, przez osłabienie
z powodu krwi uchodzącej zmuszony byłem opuścić plac
bitwy. Oddaliłem się z żalem, iż nie mogłem dopiąć
zamierzonego celu i być dłużej świadkiem waleczności
podkomendnych moich” 102.
Według Gerszofa brygada Węgierskiego dwukrotnie
jeszcze powtarzała natarcie po pierwszym niepowodzeniu,
wsparta jedynie trzecim batalionem 5. psp, który chyba
jednak nie zdążył zakończyć zadania po lewej stronie
szosy. Za swoją determinację brygada zapłaciła dużymi
stratami, do których przyczyniła się zwłaszcza tragiczna
pomyłka w trakcie drugiego z ataków. Ktoś krzyknął
wtedy: „kawalerja nieprzyjacielska uderzy na nas!”,
widząc najwyraźniej ułanów gwardii, poruszających się
na rosyjskim przyczółku. Do żadnego ataku kawalerii
nie doszło, piechota zaś, która instynktownie sformowała
czworoboki, stała się od razu wybornym celem dla
rosyjskiej artylerii. Zginęli wówczas wszyscy dowódcy
batalionów 5. psp (majorowie Piotrowski, Koszutski
i Laskowski), ciężkie rany otrzymali natomiast dowódca
pułku weteranów czynnych podpułkownik Kierwiński,
majorowie Gałczyński i Krzyżtoporski, a także Węgierski.
Zwłaszcza wyłączenie z walki Kierwińskiego, który
100 Tamże.
101 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 165.
102 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 67.
szedł odważnie w pierwszym szeregu, musiało wpłynąć
fatalnie na morale żołnierzy 103.
Chwiejący się przyczółek rosyjski otrzymał w tym
samym czasie pierwsze posiłki. Z pomocą dotarł generał
Fiodor Berg z czterema batalionami piechoty (3. pułkiem
karabinierów i pułkiem grenadierów ekaterynosławskich)
i czterema działami. Jego żołnierze własnoręcznie obwiązali
powrozami most pontonowy, uzyskując wreszcie w ten
sposób trwałą przeprawę104. Rosyjski dowódca, widząc
zamieszanie w szeregach przeciwnika, rzucił aż osiem
batalionów do natarcia na jego lewe skrzydło. Tworzący je
5. psp nie wytrzymał i podał tyły, tracąc znów cztery
niedawno odzyskane z trudem działa.
Być może właśnie ta strata, oprócz zwykłej żołnierskiej
przekory, zmobilizowała brygadę Węgierskiego do trzecie­
go, ostatniego już ataku. I on załamał się ostatecznie,
jednakże legia litewsko-wołyńska oraz batalion weteranów
zdołały w ferworze walki odbić z rąk rosyjskich tyralierów
trzy z czterech dział Turskiego (ponoć wyróżnił się
szczególnie niejaki porucznik Byczyński z legii litewsko-
-wołyńskiej), ostatnie zaś, które utknęło w nadrzecznym
piasku, zagwożdżono 105.
Dopiero teraz resztki sił żołnierzy brygady Węgierskiego
uległy wyczerpaniu. Poniosła ona duże straty. 5. psp stracił
podczas bitwy ostrołęckiej ogółem 552 żołnierzy (zabitych,
rannych i wziętych do niewoli — 28 proc. stanu) oraz 16
oficerów (25 proc.), legia litewsko-wołyńska zaś 163
szeregowych (28 proc.) i 4 oficerów (33,3 proc.). Stosun­
kowo najmniejsze straty poniósł batalion weteranów czyn­
nych — 24 proc. oficerów i 0,08 proc. żołnierzy niższych
stopniem, ale razem z batalionem broniącym wcześniej
Ostrołęki z szeregów tego elitarnego pułku ubyło 9 oficerów
103 Tamże, s. 67-68.
104 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 277.
105 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 68.
oraz 227 szeregowych106. Ich poświęcenie nie przyniosło
żadnych trwałych skutków, wyłączając być może czysto
moralne wrażenie, jakie zrobiło ono na Rosjanach.
Analizując natarcie całej 3. Dywizji Piechoty z 26 maja
pod Ostrołęką, trudno oprzeć się wrażeniu, że w razie
lepszego zgrania (rzucenia do walki od razu siedmiu
batalionów), a także solidnego wsparcia artyleryjskiego
(błędnie ulokowana bateria Turskiego zrobiła więcej za­
mieszania niż pożytku) mogło ono wypchnąć Rosjan
z przyczółka. Zawiodło też „przygotowanie” ataku. Nie
sformowano piechoty wcześniej, choć czasu od starcia
Łubieńskiego pod Rzekuniem, ba, nawet od szturmu
Dybicza na Ostrołękę, było dosyć. Skrzynecki nie zbadał
też właściwie terenu, na którym miała się toczyć bitwa.
Nie wybrał miejsca, która miała obsadzać artyleria, co
więcej, pozbawił ją w krytycznym momencie amunicji.
Wszystkie argumenty udowadniają w całej rozciągłości,
jak mało liczył się z możliwością bitwy 26 maja.

TRZECIA FAZA BITWY


— NATARCIE 1. DYWIZJI PIECHOTY ORAZ SZARŻE KAWALERII

Niepowodzenie 3. Dywizji Piechoty nie zniechęciło


Skrzyneckiego do dalszych ataków na rosyjski przyczółek.
Widząc coraz liczniejszych przeciwników po zachodniej
stronie rzeki, wódz naczelny najwyraźniej stracił panowanie
nad sobą, znów stał się dowódcą batalionu spod Arcis-
sur-Aube i dywizjonerem spod Dobrego. Podobno jeździł
pomiędzy swoimi oddziałami, wykrzykując: „Piechota,
jazda, artylerya, wszystko na przód, wszystko w ogień!”107.
Zniszczenie przyczółka uważał za priorytet, o niczym
innym nie myślał. Musiało być blisko 13.00, gdy rozkazał
106 Por.: B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,

załącznik nr 1 oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 6 8 .


107 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 4 1 .
następne natarcie w kierunku mostów, tym razem prze­
prowadzone siłami 1. Dywizji Piechoty Macieja Rybińs­
kiego. Mniej więcej w tym samym momencie do wodza
naczelnego podjechał Ignacy Kruszewski z wiadomością
o ranieniu Paca. Skrzynecki odpowiedział swojemu adiutan­
towi rozkazem: „Jedź mi po kawaleryą!”108. I ten odwód
miał być wykorzystany w walce.
Gdzie był w tych krytycznych momentach kwatermistrz
generalny? Dembiński, który jeździł pomiędzy żołnierzami
bez żadnego zadania czy komendy w szalejącej wokół
bitwie, wspomina, że widział jak: „Prądzyński chodził po
placu z postacią tak zdemoralizowanego człowieka, że
trudno więcej sobie coś wyobrazić. Rękę prawą trzymał
w zanadrzu munduru, głowę schyloną ku ziemi: widziałem
go, gdy szedł ku Krukom i gdy ztamtąd powracał [...].
Mycielski [dowódca 2. puł — przyp. aut.], nieustraszonej
odwagi człowiek, powiedział do Prądzyńskiego: «proszę
Cię jenerale, odejdź sprzed mojego pułku, bo mi pułk
zdemoralizujesz», co bardzo do Mycielskiego było podob­
ne”109. Wszystko wskazuje na to, że niepowodzenie wy­
prawy na gwardię, ciągłe utarczki ze zwierzchnikiem,
a także widok upadku kolejnych zamierzeń załamały tego
w gruncie rzeczy bardzo wrażliwego człowieka. Skrajna
demoralizacja Prądzyńskiego spowodowała między innymi
zaniechanie zawiadomienia dywizji Giełguda w Łomży
o konieczności natychmiastowego przybycia pod Ostrołękę.
Stosowny rozkaz, którego wydanie pozostawało wybitnie
w gestii tymczasowego szefa sztabu, został wysłany dopiero
wieczorem. Prądzyński milczy na temat tego zaniedbania
w swoich pamiętnikach.
Atak 1. Dywizji Piechoty, rozpoczęty około 13.00, był
przygotowany zdecydowanie lepiej od poprzedniego, bowiem
po raz pierwszy skutecznie wykorzystano ukształtowanie
108 I. K r u s z e w s k i, Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 22.
109 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 259-260.
terenu. Przede wszystkim wreszcie do akcji weszła polska
artyleria. Turski cofnął się na poprzednią pozycję
— wzniesienie przecinające drogę do Antonii, gdzie
wraz z Soleckim mógł skupić nawet do dwudziestu
jeden dział pozycyjnych. Równocześnie na prawe skrzydło
polskie nadjechała 1. bateria lekka majora Łapińskiego
(dwanaście dział). Zajęła ona piaszczyste wzgórze na
drodze warszawskiej, gdzie nie zagrażały jej pociski
artylerii Tolla, świetnie zaś mogła ostrzeliwać lewe
skrzydło szańca przedmostowego 110.
Prawe skrzydło natarcia miała stanowić druga brygada
1. Dywizji Piechoty pułkownika Muchowskiego. 2. ppl
stanął w okolicach wzgórza Łapińskiego i zaczął rozwijać
swoje kompanie w tyralierę; pod jej osłoną dwa bataliony
12. ppl zagrażały każdej potencjalnej ofensywie Rosjan
odcięciem od przyczółka. W centrum, dokładnie naprzeciw
mostów, silne kolumny uderzeniowe uformowała brygada
Langermanna — cztery bataliony 1. psp w pierwszym
rzucie i dwa z 16. ppl w drugim. Lewe skrzydło ataku
utworzyła mocno już zmęczona brygada Węgierskiego,
z której tylko 5. psp był jeszcze użyteczny. Nieco cofnięta
mogła przynajmniej odpocząć chwilowo od rosyjskiego
ostrzału.
Pierwsza do akcji wkroczyła od czoła brygada Langer­
manna, poprzedzana gęstą tyralierą. Idący na przedzie
wraz z 1. psp podporucznik Józef Patelski wspominał wiele
lat później: „Pusta i naga równina piaszczysta, pełna
rowów, błot i tam poprzecznych, oddzielająca nas od
szosy, zawalona setkami trupów i rannych z poprzednich
a nieudanych ataków brygad gen. Bogusławskiego i Węgier­
skiego, okropny przedstawiała widok. Pomimo licznych
zawad dotarliśmy do punktu, ostrzeliwanego krzyżowym
ogniem, Bóg wie, ilu baterji rosyjskich. Przebycie tej strefy

110 W. Tokarz, Bitwa pod Ostrołęką, s. 70.


śmierci, którą strzegł z drugiej strony las bagnetów piechoty
rosyjskiej w zbitych kolumnach bataljonowych, było oczy-
wistem szaleństwem”.
Rosjanie ponownie wychylili się ze swoich pozycji przy
mostach, prawdopodobnie na karku uchodzących żołnierzy
Małachowskiego. Był to błąd, gdyż w ten sposób zmniej­
szali efektywność własnej artylerii, ale wobec rosnących
sił własnych (1. Dywizja Piechoty i 3. Dywizja Grenadierów
prawdopodobnie zasilały już wtedy przyczółek posiłkami)
najwyraźniej uznali, że mogą sobie pozwolić na pościg.
Powtórzyła się sytuacja sprzed pół godziny. „Dowódca
2-go bataljonu major Pawłowicz, jeszcze nie wyleczony
z tykocińskiej rany, zwalił się zaraz z konia z rozbitą nogą
od granata. Tuż za nim spadający na głowy żołnierzy drugi
granat straszną dziurę wyrwał w bataljonie. Kule karabino­
we i szrapnele, jak grad sypały się w to miejsce. Langer­
mann, jakkolwiek nieustraszony, odgadł niepodobieństwo
dalszej przeprawy i wbrew rozkazom rozbił nasze batalj ony
w chmury tyraljerów; a tak rozsypani, pojedynczo lub
garstkami, choć nie bez straty, przebyliśmy ów czyściec na
ziemi, i dorwali się do żywego mięsa naszych nieprzyja­
ciół”111 — pisze Patelski. Dowodzący brygadą Francuz
najwyraźniej słusznie uznał, że kontynuowanie natarcia
w kolumnach jest samobójcze. Jedynie bataliony 16. ppl
pozostawił tak uformowane, z całego zaś 1. psp (czterech
batalionów) Langermann utworzył ich ogniową zasłonę.
Do natarcia przyłączył się także wódz naczelny, który
osobiście poprowadził ludzi do boju 112.
Potężne uderzenie czterech batalionów odrzuciło rosyjs­
kich tyralierów. „Nie mając nad głowami tych przeklętych
kartaczy i granatów, co tylu naszych oficerów i żołnierzy
zakopały na tej małej przestrzeni pomiędzy łachą i nową
111 J . P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat 1823-
1831, s. 152.
112 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 7 1 .
szosą, już śmielej zbiegaliśmy się w kupki i uderzali na
Rosjan”. Patelski wraz z towarzyszami zdołał wreszcie
przebić się w kierunku przyczółka: „Szczęście służyło nam
o tyle, iż tysiącami strzałów przerzedziliśmy trochę gąszcz
bataljonów Martinowa, pędzili je przed sobą, omietli nieco
szosę i ujrzeć zdołali z obydwóch stron mostu płaskie
brzegi Narwi, o ile bagniska i moczary dozwalały”.
Skrzynecki próbował w tym miejscu podciągnąć nieco
do przodu 16. ppl i dokonać wreszcie wyłomu. Kruszewski
pisze nawet, że wódz naczelny: „posunął się na koniu
naprzód, zamiast pałasza wzniósł czapkę do góry i tak
zaimponował tem Moskalom, że się zwrócili w tył, a nasza
młoda piechota nabrawszy odwagi, poszła na nich męż­
nie”113. Niestety, jak pisze podporucznik 1. psp: „Daremne
zabiegi!... Artylerja rosyjska z przeciwległego brzegu
panowała z dwuch stron nad szosą i swym ogniem
dośrodkowym rozszarpała wkrótce na szmaty naszą siost-
rzycę brygadną”. Załamany Langermann: „stracił dwa konie
i pieszo z pałaszem, zdruzgotanym od kartacza, zaledwie
szczątki z 16-go pułku za łańcuch naszych [czyli 1. psp
— przyp. aut.] tyraljerów poukrywać zdołał” 114.
Nie pomogło współdziałanie z brygadą Muchowskiego,
która ustawiona prostopadle do grobli flankowała niemal
szaniec przedmostowy. Bardzo słabo (oprócz baterii Łapiń­
skiego!) wypadło też polskie wsparcie artyleryjskie115.
Najwyraźniej przetrzebiona wcześniej kompania pozycyjna
Turskiego nie odzyskała pierwotnej wartości bojowej.
Walka prowadzona przez 1. Dywizję Rybińskiego była
wyjątkowo zażarta. „Ciasnota miejsca około mostu była
tak wielka, iż nabijanie broni, strzelanie lub kłucie bag­
netem, należało do rzędu czynności niemożliwych. Obydwie
113 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 124.
114 J . P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat
1823-1831, s. 152-153.
115 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 7 0 .
strony walczące, zderzywszy się piersiami o siebie, przed­
stawiały jedną wielką zbitą masę ludu, która nie krzycząc,
lecz wyjąc, biła się pięściami i kolbami, kopała nogami
i drapała po twarzy, pchając z całej siły naprzód lub
zsuwała w tył [...]. Podczas tego spychania się tam i nazad,
przypominającego kalwaryjski odpust lub studenckie gnie­
cenie sera, pluliśmy sobie z Rosjanami w oczy, szarpali za
rzemienie, chwytali pod gardła lub za łby wodzili; a śmiało
utrzymywać mogę, iż złoty krzyż zasługi wojskowej, jaki
otrzymałem za Ostrołękę, z włosów nieprzyjaciół mojej
Ojczyzny wytargałem sobie” 116 — pisze Patelski.
Podczas bezproduktywnego ataku 1. psp utracił 14
oficerów i 268 żołnierzy, 16. ppl natomiast 8 oficerów oraz
300 szeregowych. Brygada Muchowskiego prezentowała
się po starciu jeszcze gorzej: z szeregów 2. ppl ubyło 14
oficerów i 272 żołnierzy, z 12. ppl zaś — 12 oficerów oraz
aż 413 podoficerów i szeregowych! Zwłaszcza straty tych
pierwszych, wahające się bez wyjątku w granicach 11-21
proc. kadiy oficerskiej, były dotkliwe117, kolejnymi for­
macjami dowodzili coraz niżsi stopniem wojskowi.
Rosjanie jednym kontratakiem wypchnęli zdeformowane
polskie pułki na wyjściowe pozycje. Na zachodnim brzegu
Narwi mieli już siedemnaście batalionów piechoty i pięć
dział. Około 15.00 1. Dywizja Piechoty generała Mander-
sterna (pięć batalionów) wyminęła drogę warszawską
i zaczęła doskwierać ogniem tyralierskim działom na
wzniesieniu. Dybicz już wcześniej chciał zastąpić zmęczo­
nych żołnierzy Martynowa świeżymi oddziałami, ale bał
się, że dojdzie wśród nich do paniki spowodowanej
pozorami odwrotu. Teraz, po odparciu Polaków, Mandersten
uzyskał wolną rękę do posuwania się szosą ku Antonii.
116 J. P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe Józefa Patelskiego z lat
1823-1831, s. 153-154.
117 Por.: B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
załącznik nr 1 oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 14.
Artyleria Turskiego, tak jak wcześniej słabo wspierała
uderzenie 1. Dywizji Piechoty, tak i tym razem nie
przeciwdziałała w stopniu zadawalającym manewrom nie­
przyjaciela.
Widząc to, Skrzynecki sięgnął po kolejny odwód. Oba
korpusy jazdy, po które Kruszewski podjechał jeszcze
przed ruszeniem w bój 1. Dywizji Rybińskiego, stały już
gotowe na polskich tyłach. Za brygadą Muchowskiego
zajął pozycję 2. puł, na lewo od niego 5. puł i 3. puł, dalej
zaś 1. pułk Mazurów. Osłonięte przez wzgórze Turskiego
stały 5. psk oraz 2. pułk Mazurów. Za nimi usatwiono
jeszcze 4. psk i 6. puł, na drodze do Drążewa zaś prawe
skrzydło całego szyku zabezpieczała 4. bateria lekkokonna
Bema (wzmocniona do dziesięciu dział powrotem Jab­
łonowskiego), asekurowana przez dywizjon karabinierów
i dywizjon konnej legii litewsko-wołyńskiej. Bezpośrednio
nad Omulewem stał jeszcze 2. psk 118.
Już na początku dało się zauważyć, że odziały te były
miejscami za bardzo wysunięte w stronę przeciwnika.
Stojący wraz z 5. psk Napoleon Sierawski wspomina: „Dla
ciasnoty placu ani rozwinąć się nie było możnością, ani
manewrować, by z boku wpaść na nieprzyjaciela [...]. Od
tego wściekłego boju byliśmy tak blisko, że kule ręcznej
broni przeciwników, co chwila nam żołnierzy na froncie
zabijały i konie kaleczyły — świst ich był nieprzestanny.
Bój ten trwał już od godzin, słońce dopiekało; przejeżdża
koło mnie generał Jagmin, a widząc manierkę przez plecy
u mnie przewieszoną, pyta czy nie mam co pić? Było
w niej trochę wina z wodą. Zdejmuję ją natychmiast
z siebie, faworyt generała i ordynans jego za nim jadący
bierze mi z ręki manierkę — w tem kula karabinowa trafia
go w samo serce... spadł z konia biedny i ani jęknął,
Jagmin łzę po wąsach płynącą otarł” 119.
118 W . T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 74-75.
119 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 220.
Rozkaz natarcia na Rosjan przez kawalerię, wydany
przez Skrzyneckiego około 15.00, był błędem i to przynaj­
mniej z kilku powodów. Po pierwsze, teren wybitnie nie
sprzyjał — był podmokły i poprzecinany bagnistymi
smugami, co spowolniłoby potencjalną szarżę, na domiar
złego i tak utrudnioną przez kotlinowe ukształtowanie
terenu. Po drugie, kawaleria nie mogła zdziałać nic więcej,
niż próbowała dokonać zaprawiona w bojach piechota.
Nawet gdyby spędziła rosyjskie tyraliery, pozostawałby
jeszcze na jej drodze niedostępny szaniec przedmostowy,
o który fala nawet najlepszych jeźdźców po prostu musiała
się rozbić. Dowódca III Korpusu Kawalerii, generał Skar­
żyński, narzekał: „To szaleństwo w to piekło kogokolwiek
wprowadzać!” 120.
Ale Skrzynecki nie myślał w tym momencie logicznie,
jak słusznie zauważył niegdyś generał Lewiński: „nie miał
on rzutu oka militarnego [...], nie umiał zastosować czasu
do odległości, a byleby się linie nieprzyjacielskie zaczerniły,
opanowywał go jakiś rodzaj gorączki, tracił zimną krew
i rozwagę”121. Przeciwnik, którego unikał, a może nawet
podświadomie się bał, znajdował się teraz przed nim.
Instynkt Skrzyneckiego podpowiadał mu tylko jedno — na­
leżało walczyć. W innym wypadku nie powtarzałby wciąż
słów, które przypisuje mu Puzyrewski: „Powinniśmy tu
zwyciężyć lub zginąć wszyscy! [...] tu się los Polski
rozstrzyga”122. Czy wreszcie zrozumiał, co czuł zmęczony
wojną Kościuszko pod Maciejowicami, ten sam, od którego
wzorów tak stanowczo się wcześniej odżegnywał?
Kawaleria polska ruszyła do szarży, zaczynając atak
od swojego lewego skrzydła. Pierwszy uderzył 3. puł.

120 S . J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi


konnej, s. 109.
121 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s . 6 2 .
122 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 280.
Walczący w jego składzie Leopold Szumski pisze: „Zaraz
z południa, kiedy już nasza piechota po ciężkich stratach
ze znużenia upadała, kazano i naszej brygadzie, pod
dowództwem jenerała Kickiego będącej, posunąć się
z prawego naszego skrzydła ku lewemu i zająć stanowis­
ko naprost mostu [...]. Zaledwie uszykowaliśmy się po
przejściu z jednej flanki na drugą, zaraz zaczęły się
wyłomy w szeregach i co chwila słychać było można
komendę: «Naprzód! Zemknij się do prawego! Stój!
Równaj się! Od prawego do trzech odlicz się!». Tak
znaczyliśmy krwawo nasz każdy krok”123. 3. puł spędził
tyralierów rosyjskich z linii drogi do Warszawy, jednak
nie bez problemów, gdyż wiele z jego koni utknęło
w błotnistych smugach. Następnie zaatakował 5. puł, on
również utracił prawie cały impet na przeszkodach
terenowych. Obserwujący te manewry pułkownik Kle-
mensowski przyznawał później: „szarże naszej kawalerii
dla łąk bagnistych, za któremi stały kolumny nieprzyja­
cielskie, nie mogły rozbić ich zupełnie” 124.
Ostrzelany 5. puł ruszył mimo to do jeszcze jednej
szarży, tym razem wsparty 2. puł z prawego skrzydła.
Był to największy atak jazdy tego dnia, razem oba pułki
miały ponad 1000 jeźdźców (przynajmniej w momencie
rozpoczęcia wyprawy w połowie maja), znacznie więc
przewyższały liczebnie słynną brytyjską Lekką Brygadę,
której straceńczy atak na rosyjskie baterie pod Bałakławą
wstrząsnął Europą dwadzieścia trzy lata później. Niestety,
efekt starań polskich kawalerzystów 26 maja był w naj­
gorszym tego słowa znaczeniu podobny. Wspólny atak
5. oraz 2. puł zakończył się fatalnie — ugrzęźnięciem
w jednym z bagnistych smugów i koniecznością wyco­
fania sił 125.
123 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s. 112.
124 B. P a w ł o w s k i, Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 160.
125 Tamże.
Druga szarża 2. puł, wsparta początkowo (jeśli wierzyć
Sierawskiemu) także przez 5. psk126, odniosła zdecydowanie
najlepszy skutek. Najdokładniej opisuje ją Barzykowski:
„Waleczny Kicki i pułkownik Mycielski prowadzą dziel­
nych. Pułk oddzielony jest od nieprzyjaciela wąskim
smugiem, którego przebyć nie można. W obliczu całej linii
nieprzyjacielskiej, pod ogniem karabinowym i kartaczo-
wym, jak na paradzie, zwolna pułk zmienia front, szwad­
ronami w kolumnach małym kłusem smug obchodzi,
a doszedłszy wysokości wzgórz piaszczystych formuje się
i ku prawemu skrzydłu nieprzyjaciela się posuwa. Ze
wszystkich stron ogień działowy i ręczny ku niemu zwra­
cają, ale waleczni nie znają niebezpieczeństwa, postępują
dalej, dosięgają bataljonów, rozbijają je i pędzą za nie­
przyjacielem, aż ku grobli. Jeden ze szwadronów uniesiony
śmiałością, przesadza groblę i ku mostowi się zapędza”127.
Wkrótce jednak, niepoparty przez nikogo, i on musi się
wycofać, poprzestając na zrobieniu zamieszania w szere­
gach Rosjan. Za te ulotne sukcesy Polacy zapłacili wysoką
cenę — łącznie trzy pułki ułanów utraciły tego dnia ponad
205 oficerów i niższych rangą zabitych, rannych lub
wziętych do niewoli128. Dla porównania atak pod Bałakławą
w 1854 roku kosztował brytyjskich kawalerzystów około
360 jeźdźców 129.
Najbardziej niepowetowaną stratą była jednak śmierć
generała Ludwika Kickiego w trakcie jednej z szarż.
Sierawski wspomina: „Znów stawamy na wzgórkach piasz­
czystych, jakby na celu Moskali, aż tu niosą kogoś na
płaszczach ułani... Pytamy: «kto zginął?» «Kicki, generał»

126 N . S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 221.


127 S. B a r z y k o w s k i, Historya powstania listopadowego, t . I V , s . 4 6 .
128 Por.: B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,

załącznik nr 1 oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 7 6 .


129 J. S w e e t m a n, Balaclava 1854, Osprey Campaign Series, London

1990, s. 82.
— odpowiadają! — Serce mi się ścisnęło, uczułem ból
w piersiach niesłychany, bo Kicki był naszym ulubieńcem.
W powyższym ataku kula działowa wyrwała mu cały kłąb
prawy ciała i wywlekła wnętrzności”130. Do ubolewania
nad stratą popularnego generała przyłącza się Szumski:
„Wiadomość ta lotem błyskawicy rozeszła się po brygadzie
i niewypowiedzialny smutek sprawiła”131. Bohater spod
Grochowa i Domanic nie męczył się długo, został po­
chowany nieopodal pola bitwy wraz z niejakim majorem
Ołtarzewskim: „Obu na tyłach, w płaszcze obwiniętych,
w wykopany dół piaskowy złożono i zasypano a żołnierze
z gałązek choiny uwity krzyżyk, w tę mogiłę wetknęli.
Taka to śmierć żołnierza... taki jego obrzęd pogrzebowy!”
— pisze z goryczą porucznik 5. psk w pamiętnikach 132.
Rozmiaru tragedii dopełnia jeszcze fakt, że Kicki zginął
dokładnie pięć miesięcy po ślubie z Natalią Biszping.
Nigdy nie dane mu było zobaczyć swojej córki 133.

CZWARTA FAZA BITWY — KONTRATAK ROSJAN

Dochodziła 17.00, kiedy resztki polskiej kawalerii wy­


cofały się na pozycje wyjściowe. Nie mniej przetrzebieni
Rosjanie wciąż utrzymywali przyczółek na prawym brzegu
Narwi, jednak ich szeregi regularnie rosły.
Dybicz dotychczas nie brał czynnego udziału w bitwie,
choć wzmacniał siły, najwyraźniej nie kierował walką
bitwą na zachodnim brzegu rzeki, większą aktywnością
wykazywali się jego podwładni — Berg oraz waleczny
Martynow. Przyczyn bierności rosyjskiego dowódcy przez
większość dnia było przynajmniej kilka. Przede wszystkim
wciąż płonęły zabudowania Ostrołęki, do których gaszenia
130 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 221.
131 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s. 112.
132 N. S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 221.
133 L. N a b i e l a k , Ludwik Kicki, Poznań 1878, s. 27 i 45.
zaangażowano pospiesznie 1. pułk strzelców. Gęste opary
dymu z pewnością nie ułatwiały Rosjanom dowodzenia.
Od polskich jeńców Dybicz dowiedział się najprawdopo­
dobniej o stacjonowaniu w Łomży silnej (choć jak zwykle
mocno przeszacowanej) grupy Giełguda. Polska kwatera
główna zapomniała co prawda wezwać 2. Dywizję Piechoty
pod Ostrołękę, jednakże już jej pobyt na odległej prawej
flance Rosjan zmuszał Dybicza do pozostawienia w zanad­
rzu silnego odwodu. Co więcej, daleko za wojskami
rosyjskimi cały czas kroczyła 1. Dywizja Grenadierów
księcia Szachowskiego. Feldmarszałek, będąc ostrożnym
dowódcą, wolał na niego poczekać i przejść do działań
zaczepnych, dysponując już pełnym siłami 134.
Ostatecznie zagęszczenie oddziałów na niewielkiej prze­
strzeni zmusiło Rosjan do wyjścia poza groblę. Około
17.00 mieli już na zachodnim brzegu rzeki siedemnaście
batalionów piechoty, w tym aż dziewięć świeżych135.
Dodatkowo ostatnia szarża jazdy przeciwnika — desperacka
i źle przygotowana — przekonała najwyraźniej oficerów
Dybicza, że morale Polaków jest już na skraju załamania.
Ruszyło największe w bitwie pod Ostrołęką natarcie
rosyjskie.
Rosjanie zaangażowali aż jedenaście batalionów piechoty,
w większości niezmęczonych jeszcze walką. Całością dowo­
dził generał Manderstem — w centrum, na pierwszej linii,
prowadził osobiście rosyjski 2. psp, na skrzydłach zaś (drugiej
linii) umieścił 3. i 4. pułki morskie oraz pułk grenadierów
Rumiancewa (po lewej), a także 3. pułk karabinierów oraz
pułk grenadierów syberyjskich (na prawym skrzydle)136. Grot
uderzenia skierowano na zajmowane przez Turskiego wzgó­
rze, umocnienie lewej flanki zaś wyraźnie wskazywało, że
rosyjski dowódca obawiał się oskrzydlenia przez przeciwnika.
134 A. Pu z y r e w sk i, Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 280.
135 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 77.
136 Tamże.
Najprawdopodobniej jeszcze u podstawy wzniesienia
rosyjski 2. psp napotkał silny ogień tyralierów 3. Dywizji
Piechoty, liżącej od kilku godzin rany na polskim lewym
skrzydle. Także Turski i Łapiński, widząc wysuniętego poza
drogę warszawską przeciwnika, wzmogli ogień kartaczowy,
powstrzymując chwilowo natarcie Manderstema.
Nie mogło to jednak na długo zatrzymać Rosjan. Wbrew
wyraźnym radom Prądzyńskiego wódz naczelny postanowił
więc wprowadzić do walki ostatni odwód — 5. Dywizję
Piechoty. Była to jedna z trafniejszych decyzji rozgorącz­
kowanego Skrzyneckiego w toku bitwy. Proponowany
przez kwatermistrza generalnego natychmiastowy odwrót
mógł, wobec nacierających sił Manderstema, przerodzić
się w katastrofę. Przeciwnikowi trzeba było dać jeszcze
jeden wyraźny odpór, aby ostudzić jego agresywne zapędy.
Adiutanci szybko pojechali po dowódcę dywizji, który
rozmawiał akurat z Henrykiem Dembińskim: „Dopiero co
zsiadł z konia, i ja podobnież, i rozmawialiśmy ze sobą,
gdy i jemu przyszedł rozkaz ruszenia ku mostowi. Kamień­
ski na otrzymany ten rozkaz wydobywa zegarek i mówi do
mnie: w pół do piątej, słońce wysoko, ostatnia rezerwa
idzie do ognia, czymże on zechce bitwę zakończyć?” 137.
Henryk Kamieński należał do młodszego pokolenia gene­
rałów, energiczniejszych i bardziej przyjaznych powstaniu
niż starsi oficerowie. Bohater spod Labiawy nieopodal
Królewca, gdzie 3 stycznia 1813 roku uratował dzięki
brawurowej szarży na bagnety całą ariergardę korpusu
marszałka MacDonalda, był niezwykle popularny zarówno
w armii, jak i poza jej strukturami138. Gdy na początku maja
powierzono mu dowództwo nad nową 5. Dywizją Piechoty,
nadzieje związane z jego osobą (niektórzy typowali go
nawet na następcę Skrzyneckiego) przeplatały się z obawami,
czy nowe polskie zgrupowanie, złożone w połowie z nowych
137 H. D e m b i ń s k i, Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 260.
138 J. C h u d z i k o w s k a , Józef Bem, Warszawa 1990, s. 47.
pułków, wytrzyma próbę ogniową w starciu z zaprawionymi
w bojach rosyjskimi żołnierzami.
Obawy, jeśli dobrze przypomnimy sobie dokonania
5. Dywizji pod Nurem i w korpusie Łubieńskiego, okazały
się bezzasadne, ale teraz, 26 maja, sytuacja była odmienna.
Ostatni odwód Skrzyneckiego pod Ostrołęką, w odróżnieniu
od 1. i 3. Dywizji, nie miał ani nocy wytchnienia od co
najmniej dwóch dni, w trakcie których żołnierze osłaniali
z pustymi żołądkami polskie tyły. Trudno się więc dziwić,
że po przekroczeniu Narwi pierwsze, o czym myśleli
ludzie Kamieńskiego, to odpoczynek. Nie lepiej prezen­
towała się sprawa z oficerami. Dembiński przypomina
sobie, jak rozmawiał z jednym z nich zaraz po przejściu
dywizji przez mosty: „natrafiłem na dowódzcę pułku, który
w wiliją pod Nurem najdzielniej się znalazł. Opowiadał mi,
jak otoczony kirasyerami przełamał ich szyki. Lecz opo­
wiadał to z żywością i głosem tak zmienionym, żem był
pewny, że tu więcej jak trzy minuty nie wystoi [...]
poznałem w pułkowniku, że go napada to, co Niemcy
zowią: «Kanonenfieber»”139. Wszystko razem rodziło oba­
wy, że 26 maja ostatnia karta w rękawie Skrzyneckiego
może być zdecydowanie za niska, by przelicytować Rosjan.
Kamieński ustalił wraz ze Skrzyneckim szczegóły pol­
skiego przeciwnatarcia w ekspresowym tempie. Naprzeciw
Rosjan, za wzniesieniem Turskiego i bagnistym smugiem,
ustawiły się kolejno od południa 6. ppl, 20. ppl, 3. ppl
i w końcu 14. ppl, przylegające do drogi ku Antonii. Na
prawym skrzydle stanęła będąca stosunkowo w niezłym
stanie brygada Muchowskiego (2. i 12. ppl). Poza asekuro­
wały je jeszcze oba korpusy kawalerii 140.

139 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 258-259.

Dziś psychiatrzy nazwaliby takie zachowanie objawem choroby znanej


jako Zespół Wstrząsu Pourazowego.
140 Por.: B . P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,

s. 160-161, 170 oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 77-78.


Plan natarcia nasuwał się niemal automatycznie. Prący
do przodu drogą do Antonii Rosjanie jakby mimowolnie
odsłaniali swoją lewą flankę, naprzeciw której stał Muchow-
ski. Także bateria niestrudzonego Łapińskiego mogła
wydatnie wspierać manewr. Skrzynecki początkowo miał
zamiar wykorzystać całą 5. Dywizję, ale Henryk Kamieński
przekonał go, by pozostawił brygadę Zawadzkiego (6. i 20.
ppl) w odwodzie. Zamiast więc trzynastu do akcji wprowa­
dzono jedynie osiem batalionów piechoty141. Był to jednak
błąd, gdyż sytuacja wymagała użycia absolutnie wszystkich
sił, aby wyprzeć Rosjan za Narew.
Kamieński rzucił jeszcze tylko wodzowi naczelnemu
kilka słów, po czym wraz z pułkownikiem Krasickim
poprowadził swoich żołnierzy na Rosjan. Generał przewo­
dził dywizji, poruszając się pieszo, co nie odpowiadało
panującemu zwyczajowi, miało za to piękną tradycję — tak
właśnie żołnierzy prowadził w bitwie pod Raszynem w 1809
roku książę Józef Poniatowski. Brygada Krasickiego,
wydawałoby się wbrew logice i zmęczeniu, ruszyła do boju
chwacko, widząc swoich najwyższych rangą dowódców
świecących przykładem. Również Skrzynecki, posiliwszy
się odrobiną wódki, wrócił do walki, stając na czele
brygady Muchowskiego.
Pierwsze starcie z tyralierami rosyjskimi musiało po­
działać na wroga piorunująco, gdyż spędzono go bardzo
szybko ku drodze warszawskiej. „Krasicki zgromadza
swoich tyralierów i w kolumnie podwojonym krokiem ku
nieprzyjacielowi dąży. Kamieński krok w krok pospiesza
za nim i razem uderzają. Pierwszy raz w dniu tym
krwawym, bagnet, kosa i kolba polska Moskwę dosięga
i morderczy bój się rozpoczął. Kosynierzy pułku 12 i 14
szczególniej się odznaczają: na około siebie tną i koszą
i Moskwa przełamana, cofać się musi”142. Jak widać, nowe
141 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 7 8 .
142 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. IV,
s. 47-48.
pułki, dobrze dowodzone, sprawiły się świetnie, jeden
z kosynierów zabił tego dnia ponoć własnoręcznie aż
trzynastu nieprzyjaciół 143.
Po spędzeniu tyralier obie idące z naprzeciwka kolumny
zwarły się w potężnym uścisku. Rosjanie dzielnie do­
trzymywali pola, ale rychło zaczęli ponosić ogromne straty.
Uderzenie Muchowskiego od flanki zniosło praktycznie
oba pułki morskie (3. pułk stracił prawie 37 proc. stanu,
4. pułk zaś aż 64 proc.). Ciężko raniono generała Mander-
stema (kula zdruzgotała mu szczękę), zginęli obaj dowódcy
pułków morskich, pułkownicy Sazonow oraz Timezenek-
-Rubach144. Polaków wspierała, nareszcie skutecznie, ar­
tyleria z obu skrzydeł — na prawym Łapiński strzelał do
ostatniej kuli, Prądzyński wspomógł lewy bok sześcioma
działami pod dowództwem Bielickiego. Wszystko razem
sprawiło, że szyki rosyjskie dosłownie pękły. Most zapełnił
się uciekinierami, a Dybicz przyznawał później w raporcie:
„Szybko, gwałtownie i ze wściekłością było to uderzenie
przez buntowników wykonane” 145.
Należy jednak pamiętać, że Rosjanie mieli rezerwy.
Ranny Martynow wprowadził więc do walki pozostałe
sześć batalionów, które znajdowały się na zachodnim
brzegu rzeki. Choć nie można im było odmówić de­
terminacji, liczne godziny nieprzerwanych marszów oraz
wcześniejsze walki sprawiły, że wśród pułków astra­
chańskiego oraz suworowskiego dało się słyszeć coraz
głośniejsze krzyki: „Połno! Nie strieląj!”146. Weteran
wielu kampanii generał Pahlen I, widząc kruszejący
przyczółek, ruszył ku mostom zatrzymywać uciekinierów

141 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 7 9 .


144 Por.: S. B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t . I V ,
s. 48; A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 280; I. P r ą ­
d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 159.
145 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 79.
146 Tamże, s. 80.
— po raz kolejny to nie piechota rosyjska przesądziła
o porażce Polaków.
Uzyskawszy wolne pole ostrzału, zaryczała w kierunku
skrzyżowania dróg potężna, złożona z prawie siedem­
dziesięciu dział bateria rosyjska, zasypując literalnie Pola­
ków żelazem. Zginął w tym momencie filar ataku: „prowa­
dząc [...] swą dywizyą 5-tą piechoty, g-ł Henryk Kamieński,
przed czołem idąc pieszo, od kuli działowej obydwie miał
urwane nogi i tą nową ofiarą zachwiała się na chwilę
odwaga jego żołnierzy”147 — zapisał obserwujący bitwę
z oddali Gawroński. Gdyby dzielny generał jechał konno,
może uniknąłby śmiertelnej rany. Straciwszy ulubionego
dowódcę, Polacy ulegli demoralizacji. Co więcej, przestał
ich wspierać Łapiński, który zużył już ostatnie pociski.
Okazję uchwycił Pahlen, rzucając do kontrataku wszystko,
czym dysponował. Przerzedzona ogniem działowym 5. Dy­
wizja Piechoty rozpoczęła paniczny odwrót. 14. ppl stracił
13 oficerów i 293 żołnierzy, zginął też jego dowódca,
podpułkownik Malinowski. Najgorszy los spotkał jednak
3. ppl, którego część zdołał odciąć nagły kontratak Rosjan.
Zginęło lub zostało rannych 20 oficerów i ponad 475
żołnierzy! Aż 252 szeregowych 3. ppl dostało się do niewoli
rosyjskiej, pośród nich także dowódca brygady, pułkownik
Krasicki, którego w ferworze walki ogłuszono kolbą 148.
Z danych tych wynika jasno, że Polacy musieli drogo
zapłacić za ostatni, początkowo zwycięski kontratak. Po
raz pierwszy wykorzystali wszystkie zalety terenu, a także
skuteczne wsparcie artylerii. Trudno ocenić, czy do ze­
pchnięcia Rosjan zabrakło pozostającej z tyłu brygady
Zawadzkiego. Wydaje się to dosyć prawdopodobne. Pozo­
staje też zagadką, jaki byłby wynik bitwy, gdyby Skrzynecki
od początku prowadził ją z zimną krwią.
147 F.S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa,

s. 181-182.
148 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 80.
Wycofującą się 5. Dywizję widział bardzo dobrze
Szumski: „przykro było patrzeć na te [bataliony], które
z czoła linii schodziły; pot zmięszany ze sadzą od ciągłych
strzałów spływał strumieniem czarnym po twarzach żoł­
nierzy, a przytem widocznym był po nich upadek sił
z wysilenia zupełny”. Wtem porucznik 3. puł ujrzał
zmierzający w stronę jego oddziału kondukt. „Widocznem
już było, że ofiarą jest jakiś wysokiej rangi oficer, czterech
bowiem żołnierzy niosło nosze, a obok nich szło dwóch
oficerów. Tą ofiarą był jenerał dywizyi Kamieński, któremu
kula armatnia obydwie nogi powyżej kolan urwała [...].
Jeden z oficerów, idących obok tego żałobnego konduktu,
ciągle się nachylał do konającego, zapewne, by usłyszeć
ostatnią jego wolę. Widok to był nad wszelki wyraz
bolesny, nawet w owej chwili zupełnego zobojętnienia” 149.
Kamieński nie miał tyle szczęścia co Kicki. Jego
śmierć była długa, a także bardzo bolesna. Swoim adiu­
tantom miał powiedzieć: „umieram i nie żałuję, bo
dla ojczyzny — ale ze smutkiem bo i bitwa haniebna
i bez zwycięstwa” 150.

PIĄTA FAZA BITWY


— SZARŻA ARTYLERII KONNEJ BEMA, KONIEC BITWY

Musiała być mniej więcej 18.00, gdy reszta bohaterskiej


5. Dywizji Piechoty wycofała się w nieładzie na tyły.
Stanisław Jabłonowski wspomina: „Na owej nieszczęsnej
równinie między Ostrołęką a naszym obozem był rozciąg­
nięty łańcuch naszych tyralierów, silnie party przez licz­
niejszych tyralierów moskiewskich, których było kilka
tysięcy rozpuszczonych. Ogień armatni nieprzyjacielski
szedł w tym momencie słabo i rzadko. Linia nasza
tyralierska do nas się cofała tak, że wódz naczelny, sztab
149 L. S z u m s k i , Wspomnienia o Trzecim Pułku Ułanów, s. 114.
150 S. B a r z y k o w s k i, Historya powstania listopadowego, t. IV, s. 49.
i nasza baterya na nadzwyczajnie gęsty ogień karabinowy
wystawieni byliśmy” 151.
Trudno się dziwić powolnemu ustępowaniu polskich
żołnierzy, ogólny stan armii Skrzyneckiego po całodniowej
bitwie był bowiem fatalny. Jedynie brygada Zawadzkiego
oraz większość kawalerii mogły jeszcze walczyć, ale
należało konieczne i bezzwłocznie sprowadzić z Różana
wozy amunicyjne. Tragiczny w skutki okazał się ubytek
dużej części oficerów, Ludwik Jabłonowski z 5. puł
otwarcie przyznaje: „O tej porze nikt już nie dowodził;
każdy robił co uznawał za stosowne. Widziałem prostych
żołnierzy prowadzących w ogień kompanie, których dowód­
cy na moście legli” 152.
Tylko wódz naczelny, zmęczony i z twarzą osmaloną od
prochu, wciąż wydawał się nie tracić ducha. Jego postawa
tego dnia, choć karygodna z punktu widzenia taktyki, pod
względem żołnierskim zjednuje mu przychylność niemal
wszystkich pamiętnikarzy i historyków. Gawroński oddaje
mu sprawiedliwość słowami: „na wszelkie wysilenia gotów,
wszędzie obecny, poświęcający się wszędzie, okazał odwagi
i przytomności, z zimną krwią połączonej, nad wszelki opis.
Mężny i niewzruszony, znajdował się wśród największego
ognia na placu boju, jak chorągiew, około której wszystko się
zgromadzało”153. Teraz ten dzielny, choć niezbyt utalentowa­
ny dowódca stanął przed kolejnym, niemożliwym zdaje się
do rozwiązania dylematem. Nie miał już żadnych rezerw,
a wśród Rosjan na horyzoncie można było zaobserwować
zamieszanie. Czyżby nadchodził nowy atak?
Rosjanie pod koniec 26 maja znajdowali się na skraju
wyczerpania. Dybicz miał jeszcze na swoim brzegu około

151 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi


konnej, s. 111.
152 L. J a b ł o n o w s k i, Pamiętniki, s. 186.
153 F. S. G a w r o ń s k i , Pamiętnik r. 1830/1831 i kronika
pamiętnikowa, s. 181.
jedenastu świeżych batalionów piechoty, trzydzieści osiem
szwadronów jazdy, a także pięćdziesiąt dział, które jeszcze
nie oddały żadnego strzału. Wstrzymywał się wszakże
z ich użyciem. Wolał najpierw poczekać na dywizję księcia
Szachowskiego, wciąż też obawiał się Giełguda, do którego
według wszelkiego prawdopodobieństwa dopiero teraz,
między 18.00 a 19.00, Polacy wysłali kuriera z rozkazem
jak najszybszego przybycia154. Feldmarszałek wciąż ponadto
wiedział mało o przeciwniku, którego determinacja zrobiła
na nim nie mniejsze wrażenie niż kilka miesięcy wcześniej
pod Grochowem.
Właśnie celem bliższego zapoznania się z sytuacją po
drugiej stronie rzeki Dybicz wraz z Karlem Tollem udali się
około 19.00 w kierunku rosyjskiego przyczółka. Jego obec­
ność spowodowała duże poruszenie wśród żołnierzy Marty-
nowa i to je najprawdopodobniej zaobserwowali Polacy
z drugiego końca pola bitwy. Dla nich zamieszanie w rosyjs­
kich oddziałach mogło równie dobrze oznaczać ponowne
formowanie kolumn uderzeniowych. Nagłe umilknięcie
wrogich armat przypomniało weteranom wojen napoleońs­
kich słynne cisze przed burzą spod Pruskiej Iławy i Lipska.
Wówczas z inicjatywą wyszedł adiutant wodza naczel­
nego, Ignacy Kruszewski: „Jadąc z rana po kawaleryę,
widziałem za Omulewem podpułkownika Bema, stojącego
tam ze swą bateryą, — teraz przypomniałem sobie o tem
i powiedziałem to naczelnemu wodzowi. «To jedź do
Bema!» odebrałem odpowiedź”155.
Józef Bem, który po połączeniu się z Jabłonowskim
i Rupniewskim dysponował dziesięcioma działami, w rze­
czywistości już wcześniej rwał się do działania, jednak
wyżsi rangą dowódcy nie wyrazili dotychczas zgody na
użycie ostatniej artyleryjskiej rezerwy, jaką była 4. bateria
lekkokonna.
154 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 86.
155 I. K r u s z e w s k i , Pamiętniki z roku 1830-1831, s. 126.
Bem podjechał na pozycję zajmowaną przez wodza
naczelnego, gdzie otrzymał od niego zwięzłe polecenie:
„Każ pan działa odprzodkować i daj do nich ognia,
a dobrze ich przepędź!”. Jabłonowski dobrze zapamiętał
ten moment: „Tego Bem potrzebował i żądał. Powraca
zaraz do bateryi i powiada mi: «Każ kapitan siąść na koń
i ruszyć, a ja wyjadę naprzód i obiorę pozycję, a kapitan
z bateryą do mnie przyjeżdżaj!». Baterya ruszyła z miejsca
stępo, ja zaś wiodłem oczyma za pułkownikiem, bym
wiedział, gdzie prowadzić działa. Patrzę: przejeżdża nie
tylko linię naszych tyralierów, lecz i łańcuch tyralierów
moskiewskich, staje za nimi, wydobywa perspektywę
i zaczyna się przypatrywać kolumnom moskiewskim [...].
Jakim nadzwyczajnym trafem nie został raniony lub zabity,
do dziś dnia nie pojmuję”156.
Bem zajął pozycję za drugim bagnistym smugiem, niemal
dokładnie naprzeciwko rosyjskiego przyczółka. Jabłonow­
ski, który posłusznie podążył za swoim zwierzchnikiem
wraz z całą baterią, nie wspomina przy tym, że jego
oddział był jedynie częścią szerszego manewru. Równolegle
do posunięć 4. baterii lekkokonnej zademonstrować swą
siłę miały brygada Zawadzkiego oraz część jazdy pod
dowództwem Henryka Dembińskiego157. Cały manewr miał
przekonać Rosjan, że Polacy mają jeszcze skrywane za
wzgórzami rezerwy i jeśli Dybicz będzie wciąż obstawał
przy posuwaniu się dalej, musi być gotowy na przeprawę
tak samo ciężką jak dotychczas.
Bem zakomenderował: „«Stój! odprzodkuj!». Ponieważ
front nasz był w pozycyi ukośnej, a zatem lewe skrzydło
o wiele było bliżej od kolumn moskiewskich, daję więc
rozkaz, by trzy pierwsze plutony używały granatów i kul,
156 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, 111-112.
157 Por.: H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego,
s. 260-262 oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 81-83.
a dwa ostatnie kartaczy. W tej chwili wielka cisza
panowała [...]. Podpułkownik Bem daje rozkaz: «Od
prawego ognia!». No, jak tylko wystrzeliliśmy z dział
parę razy, niebawem odezwała się cała linia artyleryi
moskiewskiej” — pisze Jabłonowski. Młody kapitan
żałował tylko, że nie podsunął swoich dziesięciu dział
jeszcze bliżej, wtedy Rosjanie musieliby oszczędzać
kartacze i strzały rdzenne w obawie przed trafieniem
własnej piechoty158. Bem wspominał po latach swoją
szarżę znacznie bardziej zdawkowo: „W tym krytycznym
momencie bateryja 4 artyleryi konnej nadeszła na plac
boju i posunąwszy się galopem aż na linią tyralierów
moskiewskich, kartaczami masę piechoty nieprzyjaciels­
kiej, a kulami na mosty ognia dawać zaczęła i śmierć
wokoło siebie roznosiła”159. Późniejszy generał węgierski
do końca powstania przeprowadzał podobne szarże, połą­
czone z nagłą koncentracją ruchliwej artylerii, co było
jego specjalnością.
Pojedynek artyleryjski trwał przez jakiś czas w naj­
lepsze. Jego świadek, Henryk Dembiński opisuje: „Ogień
artyleryi nieprzyjacielskiej był tak silny i krzyżowo da­
wany do mojego frontu, że niektóre kule czterech ludzi
i cztery konie naraz zabijały. Artylerya Bema ciągle
na most strzelała. Pamiętam księcia Jabłonowskiego Sta­
nisława, jak ten, zrzuciwszy mundur z siebie, ładownicę
mając na białej pikowej kamizelce, sam działa nabijał
oburącz, aby ludzi przez to do wytrwania zachęcić. Trwał
ten piekielny ogień trzy kwadranse, poczem się zrobiła
cisza zupełna”160. W rzeczywistości kanonada trwała około
pół godziny. 4. bateria lekkokonna Bema, po oddaniu
dwustu pięćdziesięciu strzałów, a także utracie jednego
158 S. J a b ł o n o w s k i , Wspomnienia o bateryi pozycyjnej artyleryi
konnej, s. 113-114.
159 J. B e m, O powstaniu narodowym w Polsce, Warszawa 1956, s. 136.
160 H. D e m b i ń s k i , Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 261-262.
oficera (owym nieszczęśnikiem był podporucznik Sach-
nowski) oraz trzynastu żołnierzy zaprzodkowała działa
i się wycofała 161.
Spór, na ile skuteczna była ostatnia akcja polskiego
wojska 26 maja, ma bardzo długą tradycję. Choć Sierawski
z uznaniem przyznaje: „trzeba było widzieć skutki tych
strasznych strzałów, jakby wachlarzem posyłanych. Każdy
z nich w ściśnionych szeregach grenadyerów, jakby
całe ulice wycinał”162. Z kolei Dembiński umniejsza
rolę artylerii w ostatniej demonstracji, akcentując raczej
męstwo swojej jazdy. O tej nie wspomina nawet Ja­
błonowski. Czyżby więc do głosu dochodził stary, opi­
sywany już przez Szumskiego antagonizm między różnymi
rodzajami broni?
Faktem jest, że na Rosjanach demonstracja najwyraźniej
zrobiła wrażenie. Dybicz nie podjął już rękawicy (jeśli,
oczywiście, w ogóle to zamierzał), a pod osłoną nocy
wycofał swoich żołnierzy na lewy brzeg Narwi, zostawiając
na przyczółku jedynie nieliczne czaty 163.
Wieczorem 26 maja, między 20.00 a 22.00, Skrzynecki
zwołał na błoniach pod Ostrołęką radę wojenną, na której
zjawili się generałowie Łubieński, Prądzyński, Skarżyński,
Rybiński, Dembiński, Tumo i Langermann. Oprócz nich
przybyli także dowódcy brygad — pułkownicy Konarski,
Bem, Zawadzki i jeszcze kilku innych. Wielkimi nieobec­
nymi byli za to Bogusławski i Pac, obaj leczący rany,
a także Kazimierz Małachowski, który musiał zbierać
rozsianych po całym pobojowisku maruderów.
Spotkanie upływało w grobowej atmosferze. Aby nie
zdradzać swoich pozycji, Polacy nie rozpalili tej nocy
ognisk obozowych, tak więc generałowie rozmawiali
jedynie przy świetle księżyca, pośród smrodu spalenizny
161 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 8 3 .
162 N . S i e r a w s k i , Pamiętnik Napoleona Sierawskiego, s. 222.
163 W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s . 8 4 .
i jęków zalegających na polu dookoła rannych. Zgodnie
ze zwyczajem radę rozpoczął przemówieniem wódz na­
czelny. Podobno brzmiała tak: „Spotkanie było haniebne,
lecz honor każe nam tutaj się zagrzebać. Piechoty nie
wiele mamy. Zgromadzę ją i w kolumny w zaroślach
ustawię; zaś 40 dział naprzeciw mostu zatoczę, a jazda
ku ich zasłonie stanie. Tę pozycyę będę trzymał aż
Giełgud nadciągnie, zresztą niech się dzieje co chce,
zginąć trzeba umieć”.
Tak więc pierwszą myślą Skrzyneckiego było pozostanie
na polu bitwy. Podobne rozwiązanie niosło ze sobą pewne
korzyści: natury moralnej, ponieważ pozwalało uniknąć
wrażenia klęski, a także czysto materialnej — nie zdążono
jeszcze bowiem zebrać wszystkich rannych, utrata dywizji
Giełguda byłaby zaś już zupełnym przyznaniem się do
przegranej. Pozostanie na placu boju stwarzało jednak
i zagrożenia. Polacy dysponowali niewieloma rezerwami,
park artyleryjski oraz ambulanse trzeba było ściągać
z Szelkowa i Różana, co wymagało nie lada trudów. Czas
działał na niekorzyść Skrzyneckiego. Nie wiedział, ile sił
ma jeszcze do dyspozycji Dybicz, co gorsza, wraz z nadej­
ściem dnia przeciwnik będzie mógł nareszcie zauważyć, że
buńczucznie stojąca polska linia jest jedynie fasadą, za
którą nic się nie kryje. Biorąc to pod uwagę, nie dziwi, że
po pierwszej, zdecydowanej części przemówienia padło
wreszcie pytanie: „A panów jakie jest zdanie?” 164.
Łubieński, któremu wyznaczono wcześniej zadanie ze­
brania i uporządkowania jazdy po bitwie, jako pierwszy
sceptycznie odniósł się do propozycji Skrzyneckiego.
Dowodził, że zebranie na następny dzień czterdziestu
armat jest mało prawdopodobne, a zorganizowanie jazdy
do jej osłony — jeszcze mniej. Zdanie dowódcy
II Korpusu Kawalerii rychło potwierdziły i inne osoby
164 S . B a r z y k o w s k i , Historya powstania listopadowego, t. IV,
s. 57-58.
obecne na radzie. Skrzynecki nie opierał się tej argumen­
tacji, stwierdził tylko: „Kiedy panowie koniecznie tak
nalegacie, więc odwrót nakażę; lecz kto będzie tylną straż
prowadził?”. „Ja”, zgłosił się Dembiński, „jestem najmłod­
szym z nominacyi jenerałem, przeto mnie z prawa to się
należy”. Zaskoczony tym przejawem inicjatywy, tak
odróżniającym się spośród spiętych i milczących genera­
łów, Skrzynecki uścisnął rękę Dembińskiego. „Zawsześ ten
sam” — rzekł mu.
Gdy wszystko wydawało się już ustalone, niespodzie­
wanie powróciła sprawa dywizji Giełguda. Dembińskiemu
bardzo zależało na niewielkim korpusie Sierakowskiego,
który kilka dni temu wysłano w kierunku Rajgrodu.
Wówczas Prądzyński odezwał się: „Tutaj nie idzie tylko
o oddział Sierakowskiego, ale szczególniej o dywizyę
Giełguda”. Kwatermistrz zapewniał, że około południa
wysłał do dowódcy 2. Dywizji Piechoty gońca z rozkazem
natychmiastowego przybycia. Dembiński zaatakował go
wtedy słowami: „jakże z tak ważnym rozkazem, jeden
tylko posłany? Trzeba było co pół godziny wysyłać
gońca”. W pamiętnikach Prądzyński przedstawia swój
udział w radzie wojennej 26 maja jako zagorzałego
stronnika pozostania na pozycjach, człowieka odważnego
i przemawiającego z pasją165. W rzeczywistości było
najprawdopodobniej inaczej — wszyscy obecni pamiętali
jeszcze, jak bardzo zawiódł na polu bitwy, jak słabym
okazał się wtedy człowiekiem. Jego zdanie w tym klu­
czowym momencie prawie nic nie znaczyło. Skrzynecki
przerwał tyradę Dembińskiego krótkim, ale stanowczym:
„daj spokój, stało się”.
Jeśli Giełgud przy odrobinie szczęścia wyruszył z Łomży
jeszcze przed 22.00, to przy odległości dzielącej go od
Ostrołęki (pamiętajmy, że musiał maszerować prawym

165 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 159-161.


brzegiem Narwi) można się go było spodziewać w okoli­
cach miasta około południa 27 maja. Zdecydowanie za
późno, by nie uzewnętrzniłyby się wszystkie wymienione
mankamenty pozostania na pozycjach nad Narwią. Co
więcej, znając energię Giełguda, wielce prawdopodobne
było jego przybycie jeszcze później.
A jednak coś trzeba było zrobić. Dembiński w końcu
wyszedł z nieoczekiwaną propozycją: „Moi panowie,
są okoliczności w których nic taić sobie nie wolno.
Armii już nie mamy, jeżeli nieprzyjaciel będzie umiał
położenia korzystać, będziemy zmuszeni korzystać z ukła­
dów. Rzućcie więc dywizyę Giełguda na Litwę i zważcie,
czyli w tym sposobem szala układów nie przechyli
się na naszę stronę”.
Propozycja Dembińskiego musiała bez wątpienia wszyst­
kim obecnym dać do myślenia. Jak twierdzi: „Wszyscy
to z radością przyjęli, oprócz jenerała Prądzyńskiego,
który cedząc głosem, jak to było zawsze jego zwyczajem
kiedy solennie chciał mówić, powiada: „Si la division
marche en Lithuanie, elle est perdue [„Jeżeli dywizja
pomaszeruje na Litwę, jest stracona” — tłum. aut.]. Lecz
po krótkiej chwili dodał: mais si elle marche, pour nous
rejoindre, alle est perdue aussi [„ale jeżeli pomaszeruje,
aby się z nami połączyć, jest stracona także” — tłum.
aut.], co oczywiście posłanie dywizyi na Litwę zdecydo­
wało”. W praktyce rzeczywiście nie było nawet czego
roztrząsać. Wysłanie silnego oddziału na Litwę nie tylko
obiecywało strategiczne korzyści, ale także umożliwiało
natychmiastowy powrót reszty armii do Warszawy, na
który tak naprawdę wszyscy już po cichu liczyli. Pozo­
stała tylko jeszcze kwestia osoby, która zawiozłaby
nowe wytyczne do Giełguda. Zgłosił się oczywiście
Dembiński: ,,«Ja» mówię na czele szwadronów poznań­
skich, które nie miały udziału w bitwie”. Skrzynecki
zaraz też napisał stosowny rozkaz ołówkiem na kartce
papieru. W miejsce Dembińskiego ariergardę sił głów­
nych zaoferował się poprowadzić jego szwagier, generał
Karol Turno.
Rada wojenna dobiegła końca166. Generałowie rozeszli
się, by pośród ciemności zbierać żałosne resztki swoich
oddziałów. Czasu nie mieli dużo, gdyż na 22.00 wy­
znaczono wymarsz całej armii w kierunku Różana i dalej
na warszawską Pragę. Znów dał o sobie znać, tak jak
wcześniej pod Grochowem i Iganiami, brak sztandarów
w polskich pułkach — z nimi oficerowie mogliby zebrać
swoich ludzi prawdopodobnie szybciej, zanim jeszcze
ciemność zakryła pole bitwy. Wodza naczelnego nie było
już pod Ostrołęką w chwili wymarszu armii. Zaraz po
opuszczeniu rady wsiadł wraz ze swoim kwatermistrzem
generalnym do powozu, po czym odjechał w kierunku
Warszawy, pozostawiając na czele wycofującej się armii
generała Tomasza Łubieńskiego.
Jeśli wierzyć Prądzyńskiemu, Skrzynecki wyszedł z rady
kompletnie załamany, jakby dopiero teraz doszły do jego
świadomości rozmiary katastrofy, do której się przyczynił.
W powozie wciąż szeptał: Finis Poloniae bądź też „prze­
graliśmy bitwę haniebnie”, był przy tym rozgorączkowany
i ciężko oddychał. Na pierwszym przystanku miał nawet
wysłać do rządu list z zawiadomieniem, że „wszystko
stracone”167. Jeśli tak faktycznie zrobił, postąpił analogicz­
nie do swojego nemezis, Kościuszki, który po klęsce pod
Dubienką w 1792 roku raportował, także przedwcześnie,
dokładnie to samo. W ten sposób ironicznie koło historii
po raz kolejny się zamknięto.

166 Jej przebieg dość wyczerpująco relacjonują: S. B a r z y k o w s k i ,


Historya powstania listopadowego, t. IV, s. 57-62; H. D e m b i ń s k i ,
Pamiętnik Henryka Dembińskiego, s. 262-265 oraz I. P r ą d z y ń s k i ,
Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 159-161.
167 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 161.
ODWRÓT ARMII POLSKIEJ NA PRAGĘ

Odwrót Polaków spod Ostrołęki był prowadzony bardzo


źle i od razu dało się zauważyć, kto przegrał bitwę. Na
polu bitwy pozostawiono wielu rannych, którym nie można
było udzielić pomocy z braku ambulansów. Poza kilkoma
tysiącami idących w porządku piechurów oraz jazdy reszta
wojska stanowiła zaledwie tłum maruderów, który rychło
zablokował całą drogę w okolicy Różana, utrudniając
odwrót taborom i parkom artyleryjskim168. Oprócz Skrzy­
neckiego także Prądzyński rozsyłał na wszystkie strony
rozpaczliwe listy. Do gubernatora Warszawy, Jana Kruko-
wieckiego, pisał na przykład: „straty nasze w zabitych
i rannych są niezmierne, że wojsko, po większej części
zdezorganizowane, ustępuje ku Warszawie” 169.
W podobnej sytuacji każdy bardziej stanowczy ruch ze
strony feldmarszałka Dybicza mógł unicestwić polską armię
i tym samym zakończyć wojnę. A jednak, w niemalże
analogiczny sposób jak wcześniej pod Grochowem, rosyjski
dowódca zaprzepaścił daną mu szansę.
Dysponował wciąż świeżymi, nieużytymi jeszcze w wal­
ce siłami, łącznie z dywizją grenadierów Szachowskiego,
która przybyła na pole walki nieco przed północą, utrzy­
mywał także upragniony przyczółek na Narwi oraz świetne
pozycje dla swojej artylerii. Mimo to gdy Karl Toll
domagał się w nocy z 26 na 27 maja energicznego pościgu,
Dybicz odmówił.
Istniało kilka powodów tej decyzji. Przede wszystkim
Rosjanie ponieśli w bitwie bardzo duże straty. Z ich
szeregów ubyło od 4700 do 5696 szeregowych oraz 172
oficerów (zabitych, rannych lub wziętych do niewoli),
a więc około 40 proc. sił zaangażowanych w walkę na
prawym brzegu rzeki. Brak taborów, które w trakcie
168 W. T o k a r z , Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, s. 354-355.
169 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej, s. 120.
forsownego marszu pozostawiono daleko w tyle, uniemoż­
liwił udzielenie pomocy najbardziej potrzebującym. Z tego
samego też powodu noc z 26 na 27 maja upłynęła
żołnierzom rosyjskim o głodzie i zmęczeniu. Następny
transport, złożony z około 695 wozów ruchomego maga­
zynu, wyruszył z Brześcia Litewskiego między 22 a 24
maja, jednak na skutek pogłosek o oddziale Chłapowskiego,
grasującym w tych regionach, konwój zatrzymał się w Wy­
sokiem Mazowieckiem. Była to duża, choć pewnie nie­
świadoma zasługa polskiego generała 170.
Poza tym Dybiczowi widocznie po raz kolejny za­
imponował przeciwnik. Skoro walczył z taką determinacją,
zapewne trzymał jakieś odwody, w innym wypadku co by
robiła dywizja Giełguda w Łomży, czyżby szykowano
jakiś nowy fortel?
Wszystko razem zadecydowało, że podjęty rankiem 27
maja rosyjski pościg w sile trzech pułków kozaków okazał
się słaby i spóźniony. Tumo powstrzymał go bez większego
problemu w okolicach Różana. Kiedy około 12.00 generał
Witt wyruszył śladem kozaków z Ostrołęki wraz z dziesię­
cioma batalionami piechoty oraz trzema pułkami jazdy,
szansa na całkowite rozbicie Polaków została zaprzepasz­
czona. Zmęczeni Rosjanie maszerowali wolno i pojmali po
drodze jedynie około 1000 maruderów171. Dopiero uzyskane
od nich informacje pozwoliły Dybiczowi ocenić rozmiary
swojego sukcesu z 26 maja. Bohaterowi wojny z Turcją nie
dane było jednak cieszyć się nim długo. Zmarł na cholerę
10 czerwca we wsi Kleszewo pod Pułtuskiem, osierocając
swą armię na wiele tygodni.
Straty Polaków w bitwie pod Ostrołęką okazały się
mniejsze, niż początkowo sądzono. Gdy zmęczona i wy­
głodniała armia dotarła wreszcie 29 maja na Pragę, doli-
170 Por.: A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 roku, s. 284-286

oraz W. T o k a r z , Bitwa pod Ostrołęką, s. 84.


171 W. T o k a r z, Bitwa pod Ostrołęką, s. 92-93.
czono się 1878 poległych, 3103 rannych oraz 1446 zagi­
nionych (łącznie 6427 żołnierzy wyłączonych z walki)172.
Stanowili oni około 15 proc. ogółu sił zaangażowanych
w wyprawę, co jest liczbą poważną, ale jeszcze nie
zatrważającą (przykładowo, pod Waterloo, ostatniej bitwie
okresu napoleońskiego, straty obu stron wyniosły aż 23
proc. stanów). Te i podobne obrachunki pozwoliły polskiej
kwaterze głównej, po kilku dniach skrajnego załamania, na
nutę optymizmu. W rozkazie z 29 maja do komendanta
Modlina Prądzyński podkreśla: „Strata nasza pod Ostrołęką
okazuje się co chwila mniejszą, aniżeli się zrazu mniema­
ło”173, po czym poleca baczyć na maruderów, którzy w tym
okresie coraz liczniej wracali do szeregów.
Skrzynecki ochłonął po kilku dniach, okazało się bowiem,
że jego pozycja polityczna w Warszawie wcale nie była tak
zagrożona, jak mógł podejrzewać tuż po bitwie z 26 maja.
Władze powstańcze, stojące wobec potencjalnych roz­
ruchów w stolicy, a także pragnące ukryć przed krajową
i międzynarodową opinią publiczną rozmiary porażki
wyprawy na gwardię, nie ośmieliły się zaatakować prote­
gowanego przez siebie wodza naczelnego. Sejm, wiemy
przysłowiu, że „nie zmienia się kapitana okrętu w trakcie
sztormu”, posunął się nawet do wysłania do Skrzyneckiego
deputacji z gratulacjami za bitwę ostrołęcką, co było już
dość żenującym zagraniem i oznaką słabości warszawskich
władz ustawodawczych 174.
Wódz naczelny opublikował w tych dniach zupełnie
nowy raport na temat swych działań w trakcie wyprawy na
gwardię, jakże inny od pierwszego, dyktowanego przez
emocje listu z 26 na 27 maja. Obecnie podkreślał szczegól­
nie znaczenie wysłania korpusu Giełguda i Dembińskiego
172 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
załącznik nr 1.
173 Tamże, s. 137.
174 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik historyczny i wojskowy, s. 174-175.
na Litwę, co uważał za największy sukces operacji, bitwę
ostrołęcką przedstawiał zaś jako udaną próbę osłonięcia ich
wymarszu za Niemen175. Jedynym, który nie bał się
publicznie wyśmiać podobnej argumentacji, był gubernator
Warszawy, generał Jan Krukowiecki. W liście do rządu
wypunktował bezlitośnie wszystkie niedociągnięcia w re­
alizacji wyprawy. „Zamiarem moim — pisał w nim — jest
jedynie okazać Rządowi Narodowemu konieczną potrzebę
niestracenia najmniejszego momentu zaradzenia temu złemu
i wstrzymanie niszczących skutków, jakie z zupełnego
teraz rozprzężenia większej części wojska pod Ostrołęką
w walce byłego, wyniknąć mogą, a nawet muszą”176.
Skrzyneckiemu po zażartej kampanii udało się doprowadzić
do usunięcia natręta z wojska, podobnie zresztą musiał
zapłacić za swój niewyparzony język Jan Umiński. To
wokół tych dwóch generałów niebawem zaczęła się groma­
dzić wojskowa opozycja.
Dzięki wytrwałej pracy organizacyjnej Polacy jeszcze
w czerwcu zdołali odbudować liczebność armii do stanu
sprzed niefortunnej wyprawy, ale nie było to już pewne
siebie i niezłomne wojsko. Ubyło wielu doświadczonych
oficerów i podoficerów, którzy wcześniej stanowili kręgo­
słup polskiej armii, a także przyczynę jej sukcesów na
polach bitew.
Podobnie zakończyły się czerwcowe zabiegi Adama
Jerzego Czartoryskiego o mediację mocarstw zachodnich.
Konsul francuski w Warszawie, Raymond Durand, rapor­
tował do Paryża na temat bitwy pod Ostrołęką w tonie
ostrożnym: „Przynosi zaszczyt Polakom to, że pozostali
panami pola walki, ale jest rzeczą oczywistą, że nie byli
w stanie utrzymać go następnego dnia. Wojskowi najbar­
dziej powołani do trzeźwego osądu przyznają, że gdyby
175 B. P a w ł o w s k i , Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej,
s. 118-119.
176 Tamże, s. 130-131.
marszałek Dybicz ścigał ich podczas odwrotu, jak tego
wszyscy oczekiwali, to następstwa owej bitwy mogły być
fatalne”177. Mimo to właśnie Francuzi wyszli 8 lipca
z propozycją, by wraz z Wielką Brytanią wspólnie medio-
wać na rzecz Polaków w Petersburgu. Nadzieje prezesa
Rządu Narodowego szybko się jednak rozwiały — Anglicy
nie mieli zamiaru zniechęcać do siebie Rosjan, w których
zwycięstwo w wojnie z Polakami mocno wierzyli178.
Pozostaje pytanie, czy gdyby w maju 1831 roku zagładzie
uległa gwardia cara, Londyn miałby podobne skrupuły?
Wojna polsko-rosyjska, w co wielu obserwatorom trudno
było uwierzyć, znajdowała się dopiero na półmetku. W czer­
wcu Litwą wstrząsnął płomień powstania, na nowo roz­
palony kilkunastotysięcznymi posiłkami z Królestwa Pol­
skiego. Choć Giełgudowi, Dembińskiemu i Chłapowskiemu
nie udało się zdobyć Wilna, znów odwrócili na jakiś
czas uwagę rosyjskiej machiny wojennej od Warszawy.
Zreorganizowane wojsko polskie ponownie ruszyło latem
do walki, ale nigdy już nie było tak blisko zupełnego
zniszczenia przeciwnika jak podczas majowej wyprawy
na gwardię.

177 R. D u r a n d, Depesze z powstańczej Warszawy 1830-1831, s. 182.


178 W. Z a j e w s k i, W kręgu Napoleona, s. 398-399.
ZAKOŃCZENIE

Wiosenna wyprawa wojsk polskich przeciwko gwardii


poruszała wyobraźnię wielu historyków i uczestników
powstania listopadowego już niemal od swojego zakoń­
czenia. Nawet pomimo upływu czasu w pracach oraz
wspomnieniach wielu z nich wydarzenia opisywano bardzo
emocjonalnie. Jeden z historyków, aby podsumować prze­
bieg wyprawy, posunął się nawet do stwierdzenia: „Zo­
stawmy na boku wszelką logikę strategiczną, bo za pomocą
jej do ładu ze Skrzyneckim nie dojdziem”1.
Wiele posunięć polskiej kwatery głównej 12-29 maja
faktycznie nie wytrzymuje krytyki. Fatalnym i trudnym do
jednoznacznego wytłumaczenia wydarzeniem pozostaje
wypuszczenie gwardii z jej stanowisk nad Rużem, gdzie
przebywała 18-19 maja, oczekując niemalże pewnej zguby.
Dalszy pościg za wielkim księciem Michałem, a także
opieszałe wycofanie sił polskich za Narew jeszcze bardziej
dezorientuje. Skrzynecki, który bał się odcięcia połączeń
swojej armii ze stolicą, w ciągu jednego dnia, jakby za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienił się w skraj­
nego ryzykanta, gotowego ścigać przeciwnika aż do granicy
rosyjskiej. Gdy przeciwnik znajdował się już poza jego

1 1L. M i e r o s ł a w s k i , Powstanie narodu polskiego, s. 372-373.


zasięiem, w wodzu naczelnym znów zwyciężyła tendencja
do kunktatorstwa.
Mimo to prawie się udało. Choć Skrzynecki popełniał
błędy niemalże od samego początku ryzykownej operacji,
Rosjanie bardzo późno poznali jej faktyczny rozmach,
a jeszcze później zareagowali adekwatnie. Podobny przy­
padek stanowi ważki argument na rzecz wyższości czynnika
inicjatywy na polu walki nad pasywnym oczekiwaniem na
rozwój wydarzeń. Niefortunne zakończenie wyprawy świad­
czy zarazem o tym, że nawet najlepsze aktywa można
zmarnować, co również trafnie uchwycił dziewiętnasto­
wieczny historyk: „Urok naszej przewagi głęboko tkwił
w duszy najazdu. Wtedy każdy nasz krok dorzeczny czy
nie, równo ważył w jego przestrachu. Najniewinniejsze
więc Skrzyneckiego zapomnienia kładziono na karb głębo­
kiej a tajemnej przebiegłości, i obchodzone bywały przez
podejrzliwego Feldmarszałka jakoby zasadzki jakie. Więk­
sza część powodzeń strategicznych składa się z zadłużonej
w ten sposób reputacyi. Wszakże przychodzi nareszcie
moment spłacenia jej w walnej bitwie; a wtedy biada
niegotowym dłużnikom! Takim momentem bankructwa dla
armii Polskiej jest dopiero bitwa Ostrołęcka” 2.
Bitwa pod Ostrołęką nasuwa nieprzyjemne wnioski, gdy
podda się jej bliższej analizie. Snując domysły na temat
rzekomego planu zasadzkowego generalnego kwatermistrza
z 26 maja, Wacław Tokarz z pewnością miał przed oczyma
bitwę pod Frydlandem, stoczoną przez Napoleona Bonapar-
tego z Rosjanami 14 czerwca 1807 roku. Bardzo długo był
to w historii wojskowości modelowy przykład zaskoczenia
i pobicia przeciwnika, który znajdował się w trakcie
przeprawy, wciśnięty w łuk rzeki (w tym wypadku Łyny
w Prusach Książęcych). Czy jednak korpus Łubieńskiego
miał na siebie wziąć rolę korpusu Lannesa, który wiązał

2 Tamże, s. 316.
Rosjan walką, podczas gdy 1. i 3. Dywizje Piechoty,
niczym siły marszałka Neya, zaszłyby go od prawej flanki
i przecięły na pół — nie znajdujemy wystarczających
dowodów na poparcie podobnej tezy. Równie zdolny polski
sztabowiec, generał Jakub Lewiński, pisze w pamiętnikach:
„Szczerze wyznaję, że mi dziś jeszcze niepodobna pojąć,
jaka myśl przewodniczyła wydaniu bitwy ostrołęckiej.
Wyraźna niedeterminacya co do celów i zamiarów cechuje
całą tę operacyą”3. Zupełnie jakby chciał uciąć w ten
sposób dalszą dyskusję na temat głębszego sensu bitwy na
błoniach ostrołęckich. Zresztą im więcej faktów przytoczy­
my, tym więcej frapujących pytań się rodzi: po co zo­
stawiono Łubieńskiego na lewym brzegu Narwi? dlaczego
zaniedbano środków, by zniszczyć mosty? Dlaczego wresz­
cie Skrzynecki przez cały dzień uderzał głową w mur,
chociaż pozycje do urządzenia zasadzki miał całkiem dobre?
Na pewno zawiódł całkowicie polski system dowodzenia.
Skrzynecki i Prądzyński po prostu nie potrafili współ­
pracować harmonijnie, ich spór miał zresztą głębsze, kom­
petencyjne podłoże, co słusznie podkreślał Chłapowski:
„podczas naszej wojny skład sztabu głównego, przejęty
z organizacyi wprowadzonej za księcia Konstantego, był
złym i pociągał złe skutki za sobą. Szefostwo sztabu było
rozdwojone [...]. Wprawdzie po wymarszu Chrzanowskiego
do Zamościa został Prądzyński sam jeden, ale przyjął
rosyjskie urządzenie, korespondował wprost z szefami
sztabów korpusowych i raporta odbierał. Jenerał Umiński,
który krótko tylko za w. księcia służył i więcej do francuzkiej
orgaznizayi był przyzwyczajonym, powiadał mi, że jak
tylko się o tem dowiedział, natychmiast zakazał takowej
korespondencyi, której przez jakiś czas ani się domyślał”.
Zgodnie z francuskimi wzorami kładziono większy nacisk
na jedność w dowództwie, szef sztabu był w tej konfiguracji
3 J. L e w i ń s k i , Generała Jakuba Lewińskiego Pamiętniki z 1831
roku, s. 61-62.
jedynie wykonawcą woli zwierzchnika — Polacy w 1831
roku jakby o tym zapomnieli, choć podobne rozwiązanie
sprawdziło się niegdyś świetnie w wojnie z Austrią w 1809
roku. „W wojsku rosyjskiem przeciwne temu urządzenie
pochodzi z niedowierzania, dają zawsze głównie dowodzą­
cemu do sztabu oficerów takich, którzy go pilnują i o każdym
jego działaniu donoszą albo wprost monarsze, albo prze­
znaczonemu do tego powiernikowi. Są to jakby szpiegowie
przy dowodzącym”4 — tłumaczy Chłapowski.
Wpływ generalnego kwatermistrza na przebieg wyprawy
na gwardię był bez wątpienia doniosły, choć niejednokrotnie
dwuznaczny, co trzeba z przykrością przyznać. Prądzyński
dość często korespondował z innymi generałami, pomijając
zwierzchnika, w podobny sposób jak to opisywał Chłapow­
ski. Tak było między innymi, i tu szkodliwość podobnego
działania uwidacznia się najbardziej, w nocy między 25
a 26 maja, kiedy to nakazał korpusowi Łubieńskiego
pozostać na lewym brzegu Narwi.
Skrzynecki z kolei udowodnił w toku tej operacji, że na
wodza naczelnego po prostu się nie nadaje. Nie potrafił
koordynować działań poszczególnych korpusów, zasada
ekonomii sił była mu obca, co pokazują najlepiej jego
działania przeciwko Sackenowi w Ostrołęce. Nie miał
wreszcie tak zwanej wyobraźni przestrzennej, na mapę
spoglądał zawsze lękliwie, obawiając się przeciwnika
z każdej strony. Forsowny pościg za gwardią 19-22 maja,
a także sposób prowadzenia bitwy pod Ostrołęką zdradziły
kolejną dyskwalifikującą wadę Skrzyneckiego. W momen­
cie napięcia działał on niezwykle emocjonalnie, nie licząc
się z potencjalnymi stratami. Skromne siły powstania nie
mogły sobie pozwolić na takiego dowódcę.
Reasumując, obaj dowódcy zawiedli podczas wyprawy
na gwardię. Nasuwa się tu wobec tego dość przewrotny

4 D. C h ł a p o w s k i , Pamiętniki, s. 104-105.
wniosek, który najlepiej ujął Władysław Zamoyski: „Tak
to raz jeszcze objawiło się błędne pojęcie o pożądanej
u nas «zgodzie i jedności». Na brak jedności zwykliśmy
ciągle narzekać, wszyscy nam go zarzucają: był on w istocie
zbyt częstem piętnem dziejów naszych, chociaż nam nie
brakło nigdy upominania się wzajem do «zgody». Niestety,
nie dość jest chcieć zgody; nie zdobywa się jej, chcąc
sprzeczne zdania pogodzić. Zdania z konieczności muszą
być rozmaite, jedność nie w zdaniach, ale w czynach
objawiać się powinna”5. Gdyby przez cały czas wódz
naczelny trzymał się planu Prądzyńskiego, być może
wygrałby wojnę i zapewnił Królestwu Polskiemu przynaj­
mniej autonomię. Gdyby zaś zrealizowano koncepcję
Skrzyneckiego, armia polska zapewne długo jeszcze sie­
działaby bezpiecznie pod Jędrzejowem albo w obrębie
murów Warszawy i nie doznała może tak gwałtownego
upustu krwi, jak 26 maja nad Narwią. Czy więc można
powiedzieć, że paradoksalnie to „kompromis” zgubił sprawę
polską podczas wyprawy na gwardię?

5 W. Z a m o y s k i , Jenerał Zamoyski 1803-1868, s. 230-231.


ANEKS

SKŁAD WALCZĄCYCH ARMII

ARMIA POLSKA

Główna armia polska pod dowództwem generała Jana


Skrzyneckiego (okolice Jędrzejowa i Kałuszyna) — 48 467
żołnierzy, 138 dział.

1. Dywizja Piechoty, generał dyw. Maciej Rybiński — 12


batalionów, 8221 żołnierzy, 16 dział
pierwsza brygada, pułkownik Franciszek Młokosiewicz,
później generał bryg. Jerzy Langermann:
1. pułk strzelców pieszych — 4 bataliony: 2488
żołnierzy,
16. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1680 żołnierzy,
druga brygada, pułkownik Paweł Muchowski:
2. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 2123
żołnierzy,
12. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1550
żołnierzy,
Wolni Strzelcy Podlascy — 1 batalion: 380 żołnierzy,
połowa 1. kompanii artylerii pozycyjnej (kpt. Bielecki):
6 dział,
1. kompania artylerii lekkiej (mjr Łapiński): 12 dział.

2. Dywizja Piechoty, generał dyw. Antoni Giełgud — 13


batalionów, 7070 żołnierzy, 18 dział
pierwsza brygada, pułkownik Valentin d’Hauterive:
2. pułk strzelców pieszych — 3 bataliony: 1698
żołnierzy,
4. pułk strzelców pieszych — 3 bataliony: 1774
żołnierzy.
druga brygada, generał bryg. Franciszek Roland:
7. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 2009
żołnierzy,
19. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1589
żołnierzy,
3. kompania artylerii pozycyjnej (mjr Bielski): 6 dział,
2. kompania artylerii lekkiej (kpt. Adamowski): 12 dział.

4. Dywizja Piechoty, generał bryg. Henryk Milberg — 11


batalionów, 7456 żołnierzy, 20 dział
pierwsza brygada, generał bryg. Walenty Andrychiewicz:
pułk grenadierów — 4 bataliony: 2591 żołnierzy,
15. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1315
żołnierzy.
druga brygada, generał bryg. Antoni Wroniecki:
13. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1311
żołnierzy,
3. pułk strzelców pieszych — 3 bataliony: 2239
żołnierzy,
4. kompania artylerii pozycyjnej (mjr Rzepecki): 8 dział,
3. kompania artylerii lekkiej (mjr Matuszewicz): 12 dział.

5. Dywizja Piechoty, generał bryg. Henryk Kamieński


— 11 batalionów, 8273 żołnierzy, 18 dział
pierwsza brygada, pułkownik Jakub Krasicki:
3. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 2033
żołnierzy,
14. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 2120
żołnierzy.
druga brygada, pułkownik Walenty Zawadzki:
6. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 2209
żołnierzy,
20. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 1911
żołnierzy,
5. kompania artylerii pozycyjnej (mjr Neymanowski):
6 dział,
4. kompania artylerii lekkiej (kpt. Lewandowski): 12
dział.

I Korpus Kawalerii, generał dyw. Jan N. Umiński — 24


szwadrony, 3320 żołnierzy, 8 dział
brygada straży przedniej, pułkownik Ludwik Bukowski:
pułk jazdy lubelskiej — 4 szwadrony: 664 konie,
pułk jazdy płockiej — 4 szwadrony: 486 koni.
dywizja generała bryg. Jana Tomickiego,
brygada generała bryg. Dezyderego Chłapowskiego:
1. pułk ułanów (w korpusie Jankowskiego)
— 4 szwadrony: 640 koni,
pułk jazdy augustowskiej — 4 szwadrony: 625 koni.
druga brygada, pułkownik Józef Miller:
3. pułk strzelców konnych — 4 szwadrony: 516 koni,
4. pułk ułanów — 4 szwadrony: 527 koni,
3. bateria artylerii lekkokonnej (mjr Jaszewski): 8 dział.

II Korpus Kawalerii, generał bryg. Tomasz Łubieński


— 23 szwadrony, 2874 żołnierzy, 8 dział
brygada straży przedniej, pułkownik Mamert Dłuski.
Legia litewsko-wołyńska konna — 4 szwadrony: 305
koni:
7. pułk ułanów — 4 szwadrony: 265 koni.
dywizja jazdy generała bryg. Józefa Kamieńskiego:
pierwsza brygada, pułkownik Bonifacy Jagmin:
5. pułk strzelców konnych — 4 szwadrony: 508 koni,
2. pułk Mazurów — 4 szwadrony: 792 konie.
druga brygada, pułkownik Karol Tumo:
4. pułk strzelców konnych — 4 szwadrony: 584 konie,
6. pułk ułanów — 3 szwadrony: 420 koni,
2. bateria artylerii lekkokonnej (mjr Kołyszko): 8 dział.
Korpus Rezerwowy pod dowództwem generała dyw. Lud­
wika Paca:
3. Dywizja Piechoty, generał dyw. Kazimierz Małachowski
— 13 batalionów, 7953 żołnierzy, 18 dział:
pierwsza brygada, generał bryg. Ludwik Bogusławski:
4. pułk piechoty liniowej — 4 bataliony: 2204
żołnierzy,
8. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 1980
żołnierzy.
druga brygada, generał pułkownik Emilian Węgierski:
5. pułk strzelców pieszych — 3 bataliony: 1953
żołnierzy,
pułk weteranów czynnych — 2 bataliony: 1295 żoł­
nierzy,
legia litewsko-wołyńska — 1 batalion: 521 żołnierzy,
3. bateria artylerii pozycyjnej (mjr Turski): 12 dział.

III Korpus Kawalerii, generał bryg. Kazimierz Skarżyński


— 28 szwadronów, 3300 koni, 8 dział:
brygada straży przedniej, generał bryg. Henryk Dem­
biński:
3. pułk ułanów — 4 szwadrony: 542 konie,
1. pułk Mazurów — 4 szwadrony: 558 koni.
pierwsza brygada, generał bryg. Stanisław Wąsowicz:
2. pułk Krakusów (częściowo w eskorcie kwatery
głównej) — 4 szwadrony: 670 koni,
2. pułk strzelców konnych — 4 szwadrony: 624 konie,
pułk karabinierów — 2 szwadrony: 280 koni,
dywizjon poznański — 2 szwadrony: 286 koni.
druga brygada, generał bryg. Ludwik Kicki:
2. pułk ułanów — 4 szwadrony: 602 konie,
5. pułk ułanów — 4 szwadrony: 408 koni.
1. bateria artylerii lekkokonnej (kpt. Narzymski): 8 dział.
Artyleria Rezerwowa:
2. bateria dział pozycyjnych (płk. Piętka): 12 dział,
bateria rakietników: 8 wyrzutni,
4. bateria lekkokonna (płk. Bem): 12 dział.

Batalion saperów — około 800 ludzi.

Oddzielne korpusy:

Korpus generała bryg. Wojciecha Chrzanowskiego (Za­


mość) — 7 batalionów, 8 szwadronów, 5575 żołnierzy,
10 dział:
brygada piechoty generała bryg. Hieronima Ramorino:
1. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 1743
żołnierzy,
5. pułk piechoty liniowej — 3 bataliony: 1974
żołnierzy,
Batalion Wolnych Strzelców Sandomierskich — 500
żołnierzy.
brygada kawalerii generała bryg. Ambrożego Skar­
żyńskiego:
1. pułk strzelców konnych — 4 szwadrony: 624 konie,
1. pułk Krakusów — 4 szwadrony: 609 koni,
szwadron jazdy płockiej — 125 koni.
Bateria mieszana: 8 dział lekkich i 2 ciężkie.

Korpus generała bryg. Kazimierza Dziekońskiego (między


Janowem a Puławami) —- 10 batalionów (szacunkowo),
9 szwadronów, 9541 żołnierzy, 10 dział:
10. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1394 żoł­
nierzy,
11. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 2049 żoł­
nierzy,
21. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 1412 żołnierzy,
22. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 2406 żołnierzy,
batalion z 2. pułku piechoty liniowej — 431 żołnierzy,
batalion wolnych strzelców — 730 żołnierzy,
2. pułk jazdy kaliskiej — 4 szwadrony: 702 konie,
2. pułk jazdy sandomierskiej — 5 szwadronów: 417 koni,
artyleria — 10 dział różnego kalibru.

Korpus generała bryg. Antoniego Jankowskiego (okolice


Serocka) — 4 bataliony (szacunkowo), 4 szwadrony, 3237
żołnierzy, 4 działa:
18. pułk piechoty liniowej — 2 bataliony: 2462 żołnierzy,
partyzanci Godlewskiego — około 400 żołnierzy,
partyzanci Zaliwskiego — około 300 żołnierzy,
1. pułk ułanów — 4 szwadrony: 640 koni.

Twierdze:
załoga Warszawy, generał bryg. Julian Bieliński — około
8243 ludzi,
załoga Modlina, generał bryg. Ignacy Ledóchowski
— około 5490 ludzi,
załoga Zamościa, generał bryg. Jan Krysiński — około
3820 ludzi.
ARMIA ROSYJSKA

Główne zgrupowanie pod dowództwem feldmarszałka


Iwana Dybicza (okolice Siedlec) — 70V2 batalionu, 89
szwadronów, 53 262 żołnierzy, 245 dział:

straż przednia generała Pahlena II — 8 batalionów (4058


żołnierzy), 18 szwadronów (1843 konie), 711 kozaków, 28
dział: łącznie 6612 ludzi.

korpus generała Pahlena I — 25 batalionów (12 755


żołnierzy), 18 szwadronów (1951 żołnierzy), 76 dział:
łącznie 14 703 żołnierzy.

korpus grenadierów księcia Szachowskiego — 19V2 bata­


lionu (12 209), 30 dział: łącznie 12 209 żołnierzy.

III Korpus Rezerwowy Kawalerii — 28 szwadronów (3222


żołnierzy), 16 dział.

Straż przednia generała Manderstema — 6 batalionów


(3101 żołnierzy), 6 szwadronów (650 żołnierzy), 12 dział:
łącznie 3751 żołnierzy.

Oddział generała Gurko — 8 batalionów (4729 żołnierzy),


7 szwadronów (646 żołnierzy), 8 dział: łącznie 5375
żołnierzy.

Gwardia wielkiego księcia Konstantego — 4 bataliony


(2762 żołnierzy), 12 szwadronów (1586 żołnierzy), 20
dział; łącznie 4348 żołnierzy.

Artyleria rezerwowa — 1249 żołnierzy, 55 dział.


Oddział podjazdowy pułkownika Traskina — 715 kawale-
rzystów, 325 kozaków: łącznie 1040 żołnierzy.

Oddział podjazdowy pułkownika Kuźniewa — 750 ko­


zaków.

Korpus gwardii pod dowództwem wielkiego księcia Michała


(Międzyrzecze Łomżyńskie) — 18 batalionów, 38 szwad­
ronów, 24 050 żołnierzy, 72 działa:
1. Dywizja Piechoty Gwardii:
pierwsza brygada — 4 bataliony (4054 żołnierzy),
druga brygada — 4 bataliony (4031 żołnierzy),
trzecia brygada — 4 bataliony (3895 żołnierzy),
czwarta brygada — 4 bataliony (3779 żołnierzy),
2x2 ciężkie baterie i jedna lekka — 24 działa (łącznie
48 dział),
batalion strzelców finlandzkich — 531 żołnierzy,
batalion saperów — 956 żołnierzy.

1. Dywizja Kirasjerów:
pierwsza brygada — 8 szwadronów (1445 koni),
druga brygada — 8 szwadronów (1573 konie),
bateria dział ciężkich — 8 dział.

Dywizja jazdy lekkiej:


pierwsza brygada — 8 szwadronów (1445 koni),
druga brygada — 8 szwadronów (1494 konie),
pułk kozaków — 6 szwadronów (847 żołnierzy).
2 baterie artylerii lekkiej — 16 dział.

Korpus pod dowództwem generała Cypriana Kreutza (oko­


lice Lublina) — 10 batalionów, 39 szwadronów, 12 112
żołnierzy, 33 działa:
litewska brygada grenadierów — 6 batalionów (3520
żołnierzy),
brygada z 24. Dywizji — 4 bataliony (1500 żołnierzy),
2. Dywizja Dragonów — 18 szwadronów (1900 koni),
1. brygada strzelców konnych — 8 szwadronów (1200
koni),
brygada 2. Dywizji Strzelców Konnych generała Fimana
— 7 szwadronów (1200 koni),
pułk dragonów generała Dawydowa — 6 szwadronów
(636 koni), 6 dział,
3 pułki kozaków — 2156 koni,
artyleria korpusu — 27 dział.

Korpus pod dowództwem generała Fabiana Sackena (Ostro­


łęka) — 53/4 batalionu, 4217 żołnierzy, 8 dział.
pułk grenadierów — 11/2 batalionu (1178 żołnierzy),
pułk księcia Witgensteina — 2 bataliony (1245
żołnierzy),
pułk księcia Karola — 13/4 batalionu (1173 żołnierzy),
oddział kawalerii — 621 kozaków i lekkiej jazdy,
artyleria — 8 dział różnego kalibru.
BIBLIOGRAFIA

B a r z y k o w s k i Stanisław, Historia powstania listopa­


dowego, t. II-IV, Poznań 1883.
Bem Józef, O powstaniu narodowym w Polsce, Warszawa
1956.
B i e l e c k i Robert, Encyklopedia wojen napoleońskich,
Warszawa 2001.
C h a m s k i Tadeusz Józef, Opis krótki lat upłynionych,
Warszawa 1989.
C h ł a p o w s k i Dezydery, Pamiętniki, Poznań 1899.
C h u d z i k o w s k a Jadwiga, Józef Bem, Warszawa 1990.
D e m b i ń s k i Henryk, Pamiętnik Henryka Dembińskiego
jenerała wojsk polskich, Poznań 1860.
D z i e w a n o w s k i Władysław, Zarys dziejów uzbrojenia
w Polsce, Warszawa 1935.
G a w r o ń s k i Franciszek Salezy, Pamiętnik r. 1830/31
i kronika pamiętnikowa (1787-1831) pułkownika Fran­
ciszka Salezego Gawrońskiego, Kraków 1916.
H a y t h o r n t h w a i t e Philip, The Russian Army of the
Napoleonic Wars (1): Infantry 1799-1814, Men-At-Arms
Series: 185, London 1987.
J a b ł o n o w s k i Ludwik, Pamiętniki, Kraków 1963.
J a b ł o n o w s k i Stanisław, Wspomnienia o bateryi po­
zycyjnej artyleryi konnej gwardyi królewsko-polskiej,
Kraków 1916.
K o ł a c z k o w s k i Klemens, Wspomnienia jenerała Kle­
mensa Kołaczkowskiego, ks. IV, Kraków 1901.
K r u s z e w s k i Ignacy, Pamiętniki z roku 1830-1831
ś. p. Generała Ignacego Skarba-Kruszewskiego (herbu
Habdank) byłego dowódcy 5-go pułku ułanów polskich,
podczas emigracji dowódcy dywizji lekkiej kawaleryi
w wojsku belgijskiem wydanych przez córkę Karolinę
z Kruszewskich Grabiańską w Krakowie 1890, War­
szawa 1930.
K u k i e ł Marian, Zarys historii wojskowości w Polsce,
Londyn 1949.
L e w i ń s k i Jakub, Generała Jakuba Lewińskiego Pamięt­
niki z 1831 roku, Poznań 1895.
L i n c o 1 n W. Bruce, Mikołaj I, Warszawa 1988.
M a j e w s k i Wiesław, Grochów 1831, Warszawa 1982.
M i e r o s ł a w s k i Ludwik, Powstanie narodu polskiego
w roku 1830 i 1831: od epoki na której opowiadanie
swoje zakończył Maurycy Mochnacki, t. I-II, Paryż 1845.
N a b i e 1 a k Ludwik, Ludwik Kicki, Poznań 1878.
P a t e l s k i Józef, Wspomnienia wojskowe Józefa Patels-
kiego z lat 1823-1831, Warszawa 1921.
P a w ł o w s k i Bronisław, Źródła do dziejów wojny polsko-
rosyjskiej 1830-1831 r., t. 3, Od 12 maja do 15 lipca
1831 roku, Warszawa 1933.
Powstanie Listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnętrzne,
militaria, Europa wobec powstania, red. Władysław
Zajewski, Warszawa 1980.
P r ą d z y ń s k i Ignacy, Pamiętniki generała Prądzyńskiego,
Kraków 1909.
P u z y r e w s k i Aleksander, Wojna polsko-ruska 1831,
Warszawa 1899.
S i e r a w s k i Napoleon, Pamiętnik Napoleona Sieraw-
skiego oficera konnego pułku gwardyi za czasów W. Ks.
Konstantego, Lwów 1907.
S k o w r o n e k Jerzy, Adam Jerzy Czartoryski 1770-1861,
Warszawa 1994.
S t r z e ż e k Tomasz, Iganie 1831, Warszawa 1999.
S t r z e ż e k Tomasz, Kawaleria Królestwa Polskiego w po­
wstaniu listopadowym: mobilizacja i podstawy funk­
cjonowania w wojnie, Olsztyn 2006.
S w e e t m a n John, Balaclava 1854, Osprey Campaign
Series, London 1990.
S z u m s k i Leopold, Wspomnienia o Trzecim Pułku Uła­
nów byłego Wojska Polskiego, Kraków 1892.
S z y n d l e r Bartłomiej, Henryk Dembiński 1791-1864,
Warszawa 1984.
T a r c z y ń s k i Marek, Generalicja powstania listopado­
wego, Warszawa 1988.
T o k a r z Wacław, Bitwa pod Ostrołęką, Poznań 1922.
T o k a r z Wacław, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831,
Warszawa 1994.
W i m m e r Jan, Historia piechoty polskiej do roku 1864,
Warszawa 1978.
W y b r a n o w s k i Roman, Pamiętniki jenerała Romana
Wybranowskiego, Lwów 1882.
W y s o k i ń s k i Jan, Generał Ignacy Prądzyński, Warszawa
1985.
Z a j e w s k i Władysław, W kręgu Napoleona i rewolucji
europejskich 1830-1831, Warszawa 1984.
Z a m o y s k i Władysław, Jenerał Zamoyski 1803-1868,
Poznań 1913.
WYKAZ ILUSTRACJI

Jan Zygmunt Skrzynecki


Henryk Dembiński
Henryk Kamieński
Ignacy Prądzyński
Kazimierz Małachowski
Ludwik Kicki
Ignacy Kruszewski
Maciej Rybiński
Tomasz Łubieński
Józef Bem
Ludwik Michał Pac
Wielki książę Michał
Iwan Osipowicz Witt
Iwan Szachowski
Karol Wilhelm von Toll
Piotr Piotrowicz Pahlen
Fiodor Wilhelm von Berg (portret z lat późniejszych)
Polscy ułani
Polski piechur
Żołnierze rosyjscy
Ciężka kawaleria rosyjska
Gen. Skrzynecki ze sztabem (J. Kossak)
Ułan w walce z Kozakiem (W. Kossak)
Bitwa pod Ostrołęką (J. Kossak)
Bitwa pod Ostrołęką (K. Malankiewicz)
Bitwa pod Ostrołęką (lit. J. Lacroix, rys. F. Schelver)
Bitwa pod Ostrołęką (sztych F. Campergo, ryt. J.B. Wunder)
Artystyczna wizja śmierci generała Henryka Kamieńskiego
(Rafał Hadziewicz)
Żołnierze unoszą ciało gen. Kickiego z pola bitwy pod
Ostrołęką (W. Kossak)
Pomnik upamiętniający szarżę artylerzystów Bema
Mauzoleum poległych w bitwie
SPIS TREŚCI

Wstęp ................................................................................. 5
Tło historyczne — maj 1831 roku ..................................... 10
Walczące strony, teren działań oraz plan wyprawy na
gwardię .......................................................................... 17
Napoleońska sztuka wojenna ......................................... 17
Główni dowódcy polscy ................................................ 23
Główni dowódcy rosyjscy ............................................. 33
Armia polska ................................................................. 38
Armia rosyjska ............................................................... 47
Położenie armii oraz plany kampanii ............................ 53
Początek wyprawy (12-14 maja) ....................................... 63
12 maja ......................................................................... 63
13 maja ......................................................................... 68
14 maja ......................................................................... 75
Kierunki działań wojsk polskich (15-17 maja) .................. 82
15 maja ......................................................................... 82
16 maja ......................................................................... 87
17 maja ......................................................................... 97
Osaczenie gwardii (18-19 maja) ........................................ 113
18 maja ......................................................................... 113
19 maja ......................................................................... 124
Pościg za gwardią (20-22 maja) ........................................ 134
20 maja ......................................................................... 134
21 maja ......................................................................... 145
22 maja przed południem .............................................. 158
Działania na pozostałych frontach wyprawy na gwardię
(14-22 maja) ................................................................... 163
Działania głównej armii rosyjskiej ................................ 163
Bitwa pod Nurem ........................................................... 170
Działania korpusu Umińskiego ...................................... 182
Bitwa pod Ostrołęką (26 maja) .......................................... 186
Odwrót armii polskiej z Tykocina w kierunku Ruża
(22-24 maja) ................................................................... 186
25 maja — w przededniu bitwy ..................................... 194
Pierwsza faza bitwy — ustąpienie Łubieńskiego
i obrona Ostrołęki ......................................................... 207
Druga faza bitwy — obrona mostów, natarcia 3. Dy­
wizji Piechoty ................................................................ 226
Trzecia faza bitwy — natarcie 1. Dywizji Piechoty
oraz szarże kawalerii ...................................................... 236
Czwarta faza bitwy — kontratak Rosjan ....................... 246
Piąta faza bitwy — szarża artylerii konnej Bema,
koniec bitwy ................................................................... 253
Odwrót armii polskiej na Pragę ..................................... 263
Zakończenie ....................................................................... 268
Aneks: Skład walczących armii ......................................... 273
Bibliografia ........................................................................ 282
Wykaz ilustracji ................................................................. 289
Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek
z rabatem.
www.ksiegarnia.bellona.pl

Nasz adres:
Bellona SA
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
Dział Wysyłki tel.: (22) 45 70 306, 652 27 01
fax (22) 620 42 71
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl

Ilustracja na okładce: Łukasz Mieszkowski


Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska
Redaktor merytoryczny: Tomasz Kompanowski
Redaktor techniczny: Andrzej Wójcik
Korektor: Sylwia Piecewicz

© Copyright by Michał Leszczyński, Warszawa 2011


© Copyright by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2011

ISBN 978-83-11-11997-0

You might also like