You are on page 1of 6

Sztuka

Wystawa Edwarda Krasińskiego w Tate w


Liverpoolu. Takiego uhonorowania
polskiego artysty za granicą jeszcze w tym
roku nie było
Karol Sienkiewicz
28 grudnia 2016 | 15:48

W galerii Tate Liverpool trwa przekrojowa wystawa Edwarda Krasińskiego. Od dawna nie
było tak dobrej okazji, by przyjrzeć się twórczości jednego z najbardziej znanych na świecie
polskich artystów.

Na wystawie wita nas sam Edward Krasiński (1925-2004), a raczej jego naturalnej wielkości
zdjęcie. Wysoki, szczupły, elegancko ubrany mężczyzna z wąsem i nieco odstającymi uszami
trzyma końcówkę grubego kabla telegraficznego, którego ogromny zwój widoczny jest tuż za
nim. Kabel z jego dłoni wychodzi z fotografii w przestrzeń. Krasiński – zapamiętany przez
przyjaciół i znajomych jako dystyngowany pan ze skłonnością do subtelnych żartów – lubił
takie gagi.
Edward Krasiński Fot.: Zbigniew Dłubak/mat. FGF

Największy pokaz artysty od lat, pierwszy w Wielkiej Brytanii i od razu w prestiżowej Tate
Liverpool, jest dosyć klasyczny. Krasiński przedstawiony został przede wszystkim jako
klasyk późnej awangardy. Jego przewrotna natura ujawnia się dopiero w detalach.

Prace Krasińskiego z różnych okresów umieszczone są w ciągu luźno połączonych ze sobą


pomieszczeń, białych i jasno oświetlonych. Niby przyglądam się obiektom, obchodząc je z
każdej strony, ale już po chwili mam wrażenie, że wchłania mnie jedna wielka czarno-biało-
niebieska instalacja. Czuję się jak w brzuchu wieloryba, jak ciało pochłonięte przez wystawę.

Artysta epoki atomowej


Zaczyna się od obiektów z lat 60., za pomocą których Krasiński zrywał z malarstwem. Bo z
wykształcenia był przecież malarzem i przez pierwsze lata malował. To wychodzące ze ścian
twory, obiekty z biednych materiałów, z siatki, metalowych elementów. Z malarstwa
pozostała tu na przykład plama szarej farby na krawędzi, jakby narobił na nią gołąb. Anka
Ptaszkowska, była żona artysty i współzałożycielka warszawskiej Galerii Foksal, z którą
oglądam wystawę, opowiada, że Krasiński, nazywany przez przyjaciół po prostu Edziem,
potrafił malować, ale znudził się malarstwem.

Dalej – flirt Krasińskiego ze sztuką kinetyczną. To m.in. dzidy, nieruchome, choć zdają się
przecinać powietrze z dużą prędkością, pozostawiając po sobie ślad jak odrzutowiec. Poeta
Julian Przyboś napisał o jednej z tych prac, że to „dzida epoki atomowej”. Na białych
postumentach stoją obiekty, które Krasiński pokazał na jednej ze swych pierwszych wystaw
w Galerii Foksal. Zostały złożone z prostych materiałów, takich, jakie ma się pod ręką,
drutów, fragmentów rur, ale każda zawiera w sobie jakieś napięcie, przepływ energii,
zaznaczony chociażby kolorem na czubkach krętych, urywających się drucianych linii, dalej
narysowanych w przestrzeni.

Wreszcie pojawia się charakterystyczny niebieski pasek, niebieska taśma scotch, naklejana
przez Krasińskiego od końca lat 60., zawsze na wysokości 1 m 30 cm – jego znak
rozpoznawczy. Na fotografiach dokumentujących działania Krasińskiego, często prywatnych
czy pozowanych, niebieski pasek przebiega po drzewach, murach domów, przecina ciała
modelek. Lub wychodzi w miasto, zagląda do ulubionych knajp, a nawet do szpitala. Artysta
znaczył swój teren.

W muzeum pasek jest niesforny inaczej. Napotyka przeszkody, jego spokojny bieg zakłócają
stawiane przez Krasińskiego pułapki – jego prace, obiekty trójwymiarowe z prostymi
rysunkami, tworzącymi dodatkową iluzję przestrzeni. Wtedy niebieska linia gdzieś na
moment znika, załamuje się, by po chwili wynurzyć się na nowo. Ptaszkowska mówi, że
Krasiński lubił, jak pasek się czasem urywał nawet na prostej ścianie.
Prawdziwe widowisko zaczyna się, gdy wchodzę do sali, w której przestrzeni wisi kilkanaście
luster przeciętych niebieskim scotchem. W grze odbić pasek, ten ze ścian i wiszących na nich
prac, rozbija się jak w kalejdoskopie. A gdzieś między nim rozbijam się ja sam, też jako
element puzzli. Krasiński jak mało kto rozumiał, że przestrzeń to rzecz względna, nie
potrzebował do tego Einsteina. I może to miał na myśli Przyboś, gdy mówił o „epoce
atomowej”.

Byle nie za poważnie


Iluzje Krasiński tworzył też za pomocą zdjęć, a pracowali z nim jedni z najlepszych polskich
fotografów, Eustachy Kossakowski i Tadeusz Rolke. Fotografia pozwalała mu grać z
przestrzenią, czasem przenosić fragment rzeczywistości w inne miejsce. Jak w pracy
symbolicznie zamykającej wystawę. Tu fotografie i obiekty przenoszą do muzeum fragment
jego studia. Możemy wręcz wejść do środka, zajrzeć do mieszkania.

W 1970 roku Krasiński zamieszkał w niewielkim pokoiku w mieszkaniu-pracowni Henryka


Stażewskiego, malarza, legendy europejskiej awangardy, na ostatnim piętrze bloku przy
obecnej alei "Solidarności" w Warszawie (wówczas Świerczewskiego). Mieszkali razem
przez prawie dwie dekady. Gdy w 1988 roku zmarł Stażewski, Krasiński znalazł się sam w
niemal pustej przestrzeni. Po Stażewskim pozostały jedynie ślady po obrazach. Rok później w
Galerii Foksal Krasiński przygotował wystawę „Hommage a Stażewski”, przenosząc
pracownię za pomocą fotografii i obiektów do wnętrza galerii. Powstały wtedy m.in. atrapy
mebli, które później trafiły do studia jako echo tych istniejących. Studio powoli zapełniało się
kolejnymi pracami i interwencjami Krasińskiego, zamieniając się w dzieło totalne artysty. I
stawało się tematem jego kolejnych prac, na przykład instalacji z 1994 roku, tej odtworzonej
w Tate Liverpool, ze zdjęciem studia, dwoma atrapami szafek, ze zdjęciem Stażewskiego i
przybitym gwoździem krawatem, no i z obrazem malarza.

Dziś można studio Krasińskiego odwiedzić, chociaż sam artysta zmarł w 2004 roku. W 2007
roku Fundacja Galerii Foksal i córka artysty Paulina Krasińska postanowili przekształcić
pracownię-mieszkanie w rodzaj instytucji. Na tarasie dobudowali minimalistyczny pawilon
(koszty pokrył częściowo włoski artysta Maurizio Cattelan, który specjalnie na ten cel
przekazał otrzymaną wówczas nagrodę). Całe mieszkanie potraktowane jak dzieło sztuki
znajduje się pod opieką konserwatorską, niemal nic w nim nie zmieniono. Przypomina
porzuconą scenografię. Wypełniają je wizualne żarty Krasińskiego. Z podłogi wyrasta
zasuszona gałązka. Z pustej metalowej klatki po całym mieszkaniu rozbiegły się szare
myszki. W kieliszku na stole zastygła kropla czerwonej farby. Inny stół przecina płetwa
rekina. Bo jak mówił Krasiński: „Sztuka jest za poważną rzeczą, żeby ją robili artyści”.
Dzisiaj studio Krasińskiego to stały punkt programu każdego odwiedzającego Warszawę
miłośnika sztuki.

Na wystawie w Liverpoolu takiego Krasińskiego, pełnego humoru, raczej nie spotkamy. Nie
zobaczymy też jego wczesnych surrealistycznych obrazów, malowanych, zanim trafił w krąg
dwóch galerii – Krzywego Koła i Foksal. A to właśnie odkrywaniem tego surrealistycznego
echa w twórczości Krasińskiego zajmowali się w ostatnich latach krytycy i kuratorzy w
Polsce. W Liverpoolu Krasiński jest jakby wyczyszczony. Ale dzięki temu wystawa jest
niezwykle spójna, klarowna staje się jej myśl przewodnia, rozwijająca się od sali do sali.
Jakby prace Krasińskiego same w sobie nie były skończonymi obiektami, a jedynie tworzyły
złożoną układankę, continuum. Sam powiedział przecież kiedyś „Je perdu la fin”, zgubiłem
koniec. I takie wrażenie braku końca się tu odnosi.

Blue
Krasiński przez całe życie pozostał Edziem, bywalcem warszawskich barów, nie stronił od
alkoholu. Związany z najbardziej awangardową warszawską galerią, Foksalem, nawet tam
traktowany był nieco pobłażliwie. Chociaż trudno go uznać za artystę niezauważanego. Już na
przełomie lat 60. i 70. wystawiał w prestiżowych muzeach. W 1967 roku brał udział w
wielkiej międzynarodowej wystawie rzeźby w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku. Trzy
lata później zaproszono go na Biennale Sztuki w Tokio. Gdy jego prace nie zdążyły dojechać
do Japonii na otwarcie imprezy, wysłał do organizatorów teleks, w którym pięć tysięcy razy
powtórzył słowo „blue”. W miejscu jego rzeźb prezentowano perforowaną taśmę teleksową, a
gdy prace dopłynęły, zainstalowano je na wystawie według szczegółowych instrukcji
Krasińskiego. Wystawę tę odtworzono w Liverpoolu, a w gablocie można nawet zobaczyć
niewielki fragment legendarnej taśmy.

Ale prawdziwie międzynarodowa kariera artysty rozpoczęła się późno, pod koniec jego życia.
W 1999 roku czeska kuratorka Maria Hlavajova zaprosiła go do udziału w Manifesta w
Lublanie. Okazało się wówczas, że jego twórczość świetnie koresponduje z pracami dużo
młodszych artystów. W 2002 roku miał indywidualną wystawę w galerii Antona Kerna w
Nowym Jorku. Zaś dwa lata po jego śmierci, w 2006 roku, Fundacja Generali w Wiedniu
poświęciła mu ogromną retrospektywę i opracowała jego dorobek.

Dziś prace Krasińskiego są w ważnych kolekcjach – w Tate czy w nowojorskiej MoM-ie, w


zbiorach prywatnych. Jego dzieł nie ma jednak na rynku zbyt wiele, kolekcjonerzy muszą ich
poszukiwać. Interesują się nim historycy sztuki, krytycy, kuratorzy. W Liverpoolu pojawił się
za sprawą polskiej kuratorki, od kilku lat pracującej w Tate, Kasi Redzisz. W przyszłym roku
wystawa zostanie pokazana w muzeum Stedelijk w Amsterdamie.

Gra z kanonem
Brytyjska sieć muzeów Tate, z londyńskim Tate Modern na czele, jest instytucją dosyć
sztywną. Nie ma tu raczej miejsca na eksperymenty. To jedno z tych nielicznych muzeów na
świecie, w których utrwala się międzynarodowy kanon. I bardzo rzadko wprowadza się do
niego korekty. Tate nie organizuje wystaw indywidualnych byle komu. Zwłaszcza w Tate
Modern, ich głównej siedzibie w Londynie, muzeum molochu, pojawiają się wyłącznie
wielkie nazwiska (np. obecnie amerykańska malarka Georgia O’Keeffe). W bardziej
kameralnej filii w Liverpoolu kuratorzy mogą sobie pozwolić na nieco więcej swobody, ale
tylko nieco.

Równolegle z wystawą Krasińskiego Tate Liverpool otworzyło wystawę Yves'a Kleina. Z


Krasińskim łączy go niebieski kolor – gdy znakiem rozpoznawczym Krasińskiego jest
niebieski pasek, Klein opatentował głęboko niebieską barwę, którą nazwał International Klein
Blue. Wiele osób na jej wernisażu pojawiło się z niebieskim akcentem.

Prasa brytyjska skupiła się oczywiście na bardziej znanym Kleinie, artyście z kanonu
światowej sztuki, tym bardziej że to jego pierwsza indywidualna wystawa w Wielkiej Brytanii
od dwudziestu lat. Ale przy okazji krytycy mają okazję, by zapoznać się z twórczością
Krasińskiego, który obok francuskiej gwiazdy nie wypada wcale blado. Wręcz przeciwnie.
Opiniotwórczy dziennik „The Guardian” najpierw dał pięć gwiazdek wystawie Kleina, a kilka
dni później Krasiński znalazł się wśród pięciu najlepszych zdaniem gazety wystaw w
Wielkiej Brytanii jesiennego sezonu.

You might also like